background image

ASPIRACJE

magazyn literacki młodych

Nr 3 /38/ październik 2005
MBP im. Juliusza Słowackiego – Tarnów

 Poezja  

*  *  *

Czarny notes, biała myśl
Życie chwilą, życie błysk
My błyskamy, wybór mamy
Drogę dobra, drogę zła
ale tak jak błysk mijamy
A po błysku wieczny czas
Czas ten dzieli się na dwa
W prawo radość, w lewo płacz
Wtenczas wybór zgaśnie nam
Głos zabierze Wieczny Pan

 

Tekst,   którym   rozpoczyna   się   kolejny,   trzeci 

tegoroczny   numer   “Aspiracji”   napisał   Daniel,   młody   autor 
uczestniczący w tegorocznej edycji “Przystanku Woodstock” 
w   Kostrzynie.   Udostępnia   go   nam   za   pośrednictwem   ks. 
Andrzeja   Augustyna.   Nim   właśnie   rozpoczął   ks.   Andrzej 
kazanie   skierowane   do   młodych   w   tarnowskiej   bazylice 
katedralnej,   z   okazji   rozpoczynającego   się   nowego   roku 
szkolnego.

Ks. Andrzej cytował także słowa papieża Benedykta 

XVI wypowiedziane podczas Światowego Dnia Młodzieży w 
Kolonii.   “Podobnie   jak   Mędrcy   wszyscy   wierzący,   a 
zwłaszcza   młodzież,   wezwani   są   do   podejmowania   drogi 

 

background image

życia w poszukiwaniu prawdy, sprawiedliwości  i miłości...”. 
Są   to     wartości,   o     których     piszą     autorzy   “Aspiracji”, 
wcześniej “Kajetu...” od  zawsze.

Głód na świecie, terroryzm, szczególnie w kontekście 

zamachów   w   Londynie   w   lipcu   br.   to   niezwykle   aktualne 
problemy współczesności. Równocześnie Londyn i Wenecja 
tego   lata   prezentują   się   jako   ośrodki   sztuki.   Wenecja 
rozbrzmiewa   m.   in.   muzyką:   Marcelego,   Gallupiego, 
Vivaldiego.   Londyn   pretenduje   do   roli     stolicy   aukcji 
współczesnego   malarstwa, dzięki   wystawom   w   Galerii 
Charles’a   Saatchi’ego.   Szerzej     o     tej     ostatniej     można 
przeczytać

 

na

 

stronach

 

internetowych: 

www.obieg.pl/calendar2005/zm_lc.php   oraz   www.saatchi-
gallery.co.uk . Tekstem o znaczeniu odkrycia właściwej drogi 
prezentuje się Darek Romanowski, piszący “...Prowadź mnie 
gwiazdo / Zarannej tęsknoty...”. Jacek Tryba pisze z kolei o 
śmierci Jana Pawła II, jak o końcu naszych czasów “...i było 
niebo   połamane.../   Wschodziło   słońce   /   bez   promieni.”. 
Publicznie spowiada się wierszem pt. “Spóźniony” słowami 
“nie zdążyłem przepraszam Zapalona Ciszo.”.
Pozostali autorzy tego numeru to nasi stali współpracownicy, 
w   dziedzinie   poezji:   Anna   Mróz,   Rafał   Giemza,   Mariusz 
Mitera,   Andrzej   Mleczko,   Michał   Piętniewicz,   Robert 
Stańczyk,  Bartosz   Baran  i  debiutujące  u  nas:   Joanna  Bąk, 
Beata Belfer, Grzegorz Nowak i na razie anonimowy JRM 
Lorius. W prozie Miłosz Onak opowiada o pracy i pobycie w 
Norwegii,   Ela   Balazy   pisze   o   polskich   nazwiskach 
nazwiskach   w   Chicago,   Darek   Romanowski   pisze   o 
archiwalnych numerach “Kłosów”, a Zbigniew Mirosławski 
kontynuuje   powieść-dziennik   “Dzień   za   dniem”,   odcinek 
dziesiąty. Wszystkim autorom   i   czytelnikom   “Aspiracji” 
życząc  wszelkiej  pomyślności  w  nowym  roku  szkolnym 
2005/2006 

Redaktor Kajetan-Cierń

background image

                                                           

motto: “Ktoś mi rozmienił na drobne

             cały mój nieboskłon.

             Świadkami niechaj będą klucze dzikich gęsi,

które tylko przelotem znaczą swe istnienie...”.

Wiesław Stanisław Ciesielski 

 Zbigniew Mirosławski 

Bono w Londynie, Bjork w Tokio, i dziesiątki innych gwiazd 
uświetniły 10 koncertów dobroczynnych, jakie odbyły się w 8 
krajach   grupy   G-8   oraz   w   Republice   Południowej   Afryki. 
Globalny   show   pod   nazwą   “Live   8”    zorganizował     Bob 
Geldof.

*  *  *

Ja, układający rytmy i słowa
stwierdzam -
dość już głodu w Polsce i w Afryce, 
i wszędzie na świecie.
- koncert dla życia
nie ma swojej ceny. 
Muzyka, jak arbiter elegantiarum
zawiera w sobie całą skalę dźwięków,
od pisku skrzypiec; 
ostatniego tchnienia konania,
po gniewny tembr gitary,
jak serie z erkaemów
- to nie sprawa reklamy.
Kiedy stoję w blasku kamer
gorących jak lipiec,
bezlitosnych jak skwar z nieba
na nasze głowy wylany,

background image

w kilku słowach tłumaczę:
Edynburg, Filadelfia, Johannesburg,
Londyn, Tokio, Toronto
to stolice rozumiejące sens  rozpaczy!
My ludzie, “We People...”,
w każdym języku
to samo znaczy 
na języku kęs chleba,
w ustach łyk wody.
Każdy  kto ma szansę przeżycia,
kto może dać ją drugiemu,
ten już jest najbogatszy.

*  *  *

Od dwóch dni jestem w Polanicy,
jestem i nie jestem,
jeszcze niewiele wiem
o tym mieście.
Już dzisiaj w “Arabesce”
otworzyła się przede mną
tajemnica,
- za sprawą deszczu,
który zalewał przestrzeń
gwałtownym opadem.
Nagle, zawieszona koło baru książka
przykuła mój wzrok
swoim jasnym światłem.
- Andrzej Sulima Suryn
to nie miejscowy poeta
a jednak właściciel kawiarni
zna Jego znajomą.
Jego już nie ma.
Odpłynął, pożeglował
za cichą wodę rozstań.

background image

Są słowa,
pełne bólu, pełne świadomości,
blasku, światła
i malarskich wizji:
Cezanne'a, Mondrian'a.
Dobrze, że przemawia do nas.
Ożywa na chwilę,
kiedy wzruszeni
fontanną tej przemowy
inaczej już patrzymy
na tutejszy Zdrój,
fale Bystrzycy Zielonej.
Nawet deszcz,
staje się nam bliższy
a na duszy jest lżej,
choć przygniata ją
bezsens śmierci 
przypadkowych ludzi,
porozrywanych na strzępy
przez bomby terrorystów
w Londynie, 
historia zabitej w wypadku dziewczyny
miejscowego masażysty,
los Andrzeja, 
autora lirycznych wierszy.
Zostaje 
światło pomiędzy nami -
długi pomost lśnienia.

Polanica Zdrój, 8 lipiec 2005 r.

background image

*  *  *

Muzyka weneckich mostów
przenika prosto z toni
ciemnozielonych kanałów,
poprzez pasiaste pale
do których cumuje się łodzie
do świadomosci człowieka.
Tak połączeni zostali:
Vivaldi i Albinoni,
Marcello i Gallupi.
Każdy z nich
poznał sekrety:
pałaców, placów, ogrodów,
od Scalzi marmurowego
do dworca Santa Lucia
i każda nutka dźwięczy
jak kandelabry z Murano,
a serce jak ptak trzepocze,
spłoszone słów zamieszaniem,
kiedy jak z wieży Babel
dobiega wkrąg obca mowa.
Spod “Skrzydeł gołębicy”
Henry James głowę wystawia
z okna Palazzo Barbaro.

*  *  *

I
Z mgły wyłania się plakat
i “Triumf malarstwa” ogłasza.
Na nim dwie zwykłe twarze,
to “Pasja” Marleny Dumas.
W omdlewającym geście
jej głowa przechylona,
on za jej uchem schowany,

background image

szepcze intymne słowa?
A może to Chrystus kona?
Kto Jego głowę podtrzyma?
Zza mostu westminsterskiego,
zza burej od deszczu Tamizy,
Charlesa Saatchi Galleria
woła nazwisk sekstetem.
Artyści to młodzi Niemcy
i jeden Polak z Tarnowa,
jak dziwnie wszyscy dobrani?
Jaka ich łączy droga?

II
Lokomotywa Skreber'a
lśni taśmą odblaskową,
dwie inne jadą na siebie
po krzyżujących się torach.
Wzrok ponad centrum handlowym
szarym spojrzeniem omiata
pustkę postprzemysłową.
Dachy nie zatopione,
jak w Nowym Orleanie,
za to ulice i auta
pływają w farby powodzi.
Aż nazbyt aktualne,
zderzeniem swojej wymowy,
jakby pojazdów rozbitych
o słupy naszych emocji.
Katastrofy nienasze
wyolbrzymionym rozmiarem
nieznośnie fascynują!

III
Erupcje barw, fajerwerki,
map mentalnych mandale,
entourage Ackermanna

background image

ponad blokami rozlany.
Estetyką graffiti
przyciaga i odpycha.

IV
Althoff cofa się głębiej,
w zakątki pruskiej duszy,
dryllem niepowstrzymane,
gwałcące resztki sumienia.

V
Oehlen nie jest Einsteinem,
pomimo wspólnego imienia.
Chaos i zagubienie
straszą w County Hall salach.
Skąd “Czarny racjonalizm”
w szkieletach koni zgubiony?
Ostatnia w życiu walka
nagimi kośćmi zastygła.
Łeb jak w szklanym połysku,
z rogiem, okiem i uchem,
i nadto byczym karkiem,
zwraca się do Picassa.
Sztorm dzikich ramion wyrasta
monstrualną hybrydą,
z latarnią nie dla blasku.

VI
Scheibitz w glorii kolorów,
naiwny i ludowy,
w cybernetycznych ramach
geometrii Cezanne'a?
Przesłonięty szczytami,
łódką wraca do domu?

background image

VII
Za to „rozmowa z Sasnalem”
od nowa porządkuje.
Jakby wprost z fotografii:
robotnice przy taśmie,
sprawdzają twisty-słoiki.
Mężczyzna przy kontrolce,
jak znak “nieśmiertelnej” mocy,
trwa na swym posterunku
- ostatni Mohikanin.
Wygrywająca sportsmenka,
szara lady Rodchenko,
w stu odcieniach zmęczenia,
maskę śmierci przybiera.
Ekwipunek zabójcy
przemawia językiem zabitych.
Żołnierze w uniformach
nie myślą o wolności,
świadomie akceptują
konformistyczny chłód.
Ich połączone cienie
mroczniejsze są od nocy.
Horror zredukowany
i “Ręce uniesione”
paradoksalnie wyjaśnia
tło ciemne,
logo-negatyw.
Zwycięzca jak Wałęsa
wyłania się z podziemia,
bo pokonał obawy.
Aeroplany nad nami
nadciągają z odsieczą
dla Królestwa Albionu.
Ogień nieprzyjacielski

background image

połyka chmur równina.
Pali się lecz nie niebo,
w ustach współczesnych kobiet:
Anki i Dominiki,
gwiazdy popu – Brzoskwinki,
papieros; zachwyt Warhola,
zwielokrotnionej Marylin.
Piękno zdegradowane
poprzez miejsce i czas.
Wschodniej Europy szyk.

VIII
Londyn zaczarowany
jedno przymyka oko,
dokąd odlecą balony
zimnym wiatrem smagane?
Na jakich stacjach metra
wybuchnie sztuka immamów?

Wystawa sztuki współczesnej, Londyn, lipiec 2005.

 Dariusz Romanowski  

„Prowadź albo pozwól błądzić”

A jeśli do Nieba
Znów zapomnę drogi
Prowadź mnie gwiazdo
Zarannej tęsknoty

Tam za horyzont
Gdzie Bogowie moi

background image

Prowadź mnie gwiazdo
Zarannej tęsknoty

Nim sama zbledniesz
I staniesz się pyłem
Prowadź mnie gwiazdo
Zarannej tęsknoty

Aż po bezdroża
Czasu poza czasem
Prowadź mnie gwiazdo
Zarannej tęsknoty

A jeśli mamisz mnie
Tylko swym blaskiem
Stań się mgławicą
I pozwól wciąż błądzić

„Nie do końca pesymistyczny
acz nie nazbyt optymistyczny
plan na przyszłość”

Radykalne
Cięcia budżetowe
Nie jem 
Nie piję
A chodzę
I żyję

background image

„Miasto rodzime”

Nie roszczę sobie pretensji
Do bycia kimś istotnym
Dla losów tego miasta
Nie czuję żadnych więzi
Z ludźmi na ulicach
W kościołach w marketach
I w przybytkach kultury
Nie interesuje mnie zupełnie
Wzajemna adoracja lepkiego potu
Modlitw o każdej porze
Zakupów po promocyjnych cenach
Wymiany poglądów i doznań
Ne w tym mieście
W którym nawet pomniki
Wzajemnie wobec siebie obojętne

 Jacek Tryba  

„Trzeci kwietnia”

Wschodziło słońce
               bez promieni....

Wschodziło słońce,
ja widziałem –
przestrzeń, lecz pustą
nad Warszawą.

background image

O jedno serce świat zubożał.
O jedno wielkie S najdroższe.

Wschodziło słońce
            bez promieni...

Kroplami rosy ból ścierałem,
powietrzem tarłem łzawe oczy,
a umysł zamilkł na rozdrożu.

Dźwięk każdy obco brzmiał mi w uszach.
Był piach wgniatany mocno w ziemię.
Co jeszcze mogłem – nie pamiętam.
Co jeszcze chciałem – tego nie wiem.

I było niebo połamane...

Wschodziło słońce 
             bez promieni....

„Spóźniony”

Nie zdążyłem
przepraszam
wszystkiego się nie da...

z obiecanych słów
tylko wiatr – ten co
biednym w oczy

stara miłość
wyparła się uczuć
stara miłość
nie urodzi dzieci

background image

znam już smak
zakazany owoc
toczy się po ziemi

nie zdążyłem 
przepraszam
Zapalona Ciszo

18.07.2005

„Słabej wiary”

Słabej wiary
nie chodzą po wodzie
żadna góra im nie będzie posłuszna

słabej wiary
nie nadstawią drugiego policzka
ani zwłaszcza szaty nie dadzą

słabej wiary
dom zbudują na piasku
w owczej skórze jak wilki zawyją
pozostawią człowieka na drodze

słabej wiary
może ręce jak Piłat umyją
zanim zaczną do Drzwi się dobijać

background image

 Anna Mróz 

Z cyklu: „W strugach wiatru"

***

Bursztyn słońca przenika
leśną zieleń
wiatr błądzi pośród drzew
oszukując czas
zaś wieczność
staje się oddechem
tu i teraz

Z cyklu:  „W muzyce bursztynowego echa"

***

Jeśli kiedyś poczujesz jak
wiatr otula Cię swym nocnym ciepłem
ja już będę tą gwiazdą
oczekująca wiecznego wykruszenia

Z cyklu:  „W strugach wiatru"

***

W morskim poszyciu gwiazd
samotnie moknę w strugach wiatru

background image

Patrzę z zamkniętymi oczami 
i widzę z daleka księżyc,
który huśta się jak dziecko
a mnie pozostało już tylko odejść...

Z cyklu:  „W strugach wiatru"

1.
W ciszy serca
przyglądam się dalekim gwiazdom
słucham szeptu drzew,
gdzieś poza zasięgiem wzroku
kończą się marzenia
a zaczyna sen
więc
Otaczam się obrazami
do których staram się pasować,
a każde twoje odejście jest pustką
którą nikt już nie potrafi
wypełnić

2.
W pokruszonych dłoniach
ostatkiem sił trzymam 
żagle nocy,
okrywam się ciemnością by 
odważnie kiedyś stanąć 
z przeszłością twarzą w twarz
by móc potrafić zacząć od początku
już bez łez

background image

***

Kiedy zapada zmrok 
z utęsknieniem jak latarnia
wypatruje ciebie,
niestrudzenie wsłuchuje się
w echo twoich niewypowiedzianych
słów 
czekam 

ginę

***

Zamykam oczy 
i śni mi się wieczność 
w kolorach nasyconych marzeniami
przeszłość i przyszłość nie istnieją
liczy się tylko tu i teraz
kiedy w twe dłonie wplatam swoje jak warkocz
kiedy topie się w kolorze twoich oczu
i czuje ich bezkres

background image

 Rafał Giemza 

* * *

Płynąć w oceanie życia
każdy dzień
rozpocząć bez strachu
chwytając podmuchy szczęścia
promienie słońca
powiew wiatru
przyjazny dźwięk

wszelkie ulotne chwile
przemienić w radość

oto jest cel
mojej podróży

* * *

Me myśli płyną
po sklepieniu nieba
niczym obłoki
przemierzają świat

jak poszukiwacz skarbów
błądzę
odnajduję i tracę

niezdolne 
ominąć przemijania wszystkiego

background image

* * *

Zbyt gorliwe słońce
wypełnia całą przestrzeń

Brama lasu otwiera się 
wabiąc zapachem zieleni
liście drzew obiecują ochronę

Pragnienie ogarnia ciało
oczekujące  zjednoczenia

 Mariusz Mitera 

*  *  *
w brązowe włosy ma wplecioną tęczę,
oczy lśnią, ozdobiła je szklanymi kroplami,
lubi deszcz, roztańczona pozwala,
by pieścił ją zimnymi palcami z chmur.

*  *  *
proszę, nie odchodź,
czujesz? smutek?
to początek,
życie nabiera barw
z upływem chwil,
ta sama, ale inna
-wskazówka zegara
popycha cię do przodu.

background image

*  *  *
płynna purpura ożywia tętnice,
pulsując radośnie pod skórą,
twoje naście lat przemyka tak prędko,
pozostawia swoje ślady na kliszy i w pamięci,
póki co czas nie da ci rady.

*  *  *
lśnienie małych rzeczy,
słodycze chwil,
zwykli ludzie,
nikt nie zaprzeczy,
cisza brzmi jak kryształ,
nie słychać nic,
nawet naszych kroków,
kiedy spacerujemy razem po łące.

 Andrzej Mleczko 

  

„Westchnienie 2”

I znów
Mechanicznie wstaję, ubieram się, żegnam, wychodzę
Gdy zamkną się drzwi i przebrzmi pocałunek
Padam na kolana i zaciskam ręce
Czy tego wspólnego czasu nie może odmierzać inna 
klepsydra?
Mam 30 lat, wzrostu 176 cm, zdrowy na ile to możliwe
A nie mam sił by powstrzymać maleńkie ziarenko piasku
Wyrzynające w sercu znienawidzone cyfry godziny odjazdu

background image

Gdy wstanę, zakołyszę się niczym wisielec, któremu kroki 
poddaje wiatr
A partnerką jest mu wrona
Może wydziobie mi oczy bym nie odnalazł drogi
I został z Tobą

 Michał Piętniewicz 

„Rywalizacja”

Każdy skończy tak samo
wszystko marność
jak mawiał Kohelet
ale ten bieg
który jednym odbiera odwagę
a drugim daje nadzieję o twarzy wiatru
wart jest uważnego spojrzenia
powiedział chłopczyk
mały genialny cherubinek
śledzący w pierwszym rzędzie
zmagania sportowców.

„Powrót do  swoich”

Spotkałem swoich kumpli
chłopca i dziewczynę
kiedyś braliśmy udział w wojennej wyprawie
walczyliśmy przeciwko państwu demonów
zwyciężyliśmy ale nie powróciliśmy w glorii
wstyd było się pokazywać na ulicach w obawie że 

background image

zostaniemy rozpoznani
Teraz 
po latach
możemy usiąść  pod parasolką na rynku i wspominać dawne 
czasy
jacy to z nas byli dzielni wojownicy
jak demony poddały się nam
możemy łączyć się w pary i płodzić dzieci
bez żadnego strachu że spłodzimy demona.

„Jesień zaczyna się w Krakowie”

Smutki spadają z drzew
Wawel jest chłodny
pieski dreptają po Plantach i kaszlą 
gołębiom na rynku mokną skrzydła
drogę z rynku do domu znaczę śladami błota
już teraz boli mnie kręgosłup października
w mojej krwi nie mieszka już ogień
mokre jesienne liście nie chcą się palić.

„Asceza”

Nie bądź dosłowny barbarzyńco 
gdy przychodzisz do ogrodu
nie nazywaj owoców po imieniu
bo nazwy ich są tajemne
na ścieżce zwracaj uwagę tylko na kamienie
niech cię nie ciekawią leśne fauny ani centaury
powołany jesteś by dać świadectwo milczeniu
zatem módl się.

background image

 JMR Lorius 

 
„Zesłańcom”

Głowa o głowę wsparta
Znużone trudem dnia mozolnego

A przecież myśli przychodzą,
Obrazy dnia słonecznego
Pachnące maciejką, łopianem
I jeszcze te słoneczniki
oparte o płot rozchwiany
I zapach chleba.

To tylko sen,
Sen wygnańca z tęsknoty umierającego.

Jego droga ma jeden kierunek
Nadany wyrokiem sądu bezapelacyjnego.

„Ulga”
Myśli uporczywe
Jak lęk przed świtem
Zmagają się z jaźnią
Zamknięte walą pustymi słowami
Opasują brzemieniem trwogi
Ból strach
Ruch nagły
I otwarte okno spokoju
Jest cisza
Nareszcie.

background image

„Świt”

Stukot za oknem pędzącego pociągu
I szarość pokoju w obcym mieście
Bez ciebie a na dłoniach poranne krople wspomnień.

Stół, gazeta, zegarek, kawa
Fotografia
A na niej ten sam zapach twoich włosów
Twarz zapamiętana kiedyś, powraca z blaskiem wstającego
słońca.

Tamte chwile, słowa, gesty
Dalekie lecz bliskie.

Żyję nadzieją spełnionych w przyszłości marzeń
Wspomnienia na policzku, ustach
Pocałunek pożegnania
I czekanie czy nastąpi świtem Już tu czy tam.

„Meandry doznań”

Pragnienie
Przychodzi z dotykiem oczu
Drży niepokojem myśli
Ciszy zamyka usta słowami złudnymi
W ciszy rodzi pożądanie

Ono przychodzi z dotykiem tęsknoty
Drży niespokojnie
Ciszę otwiera kluczem łagodności
W ciszy rodzi spełnienie

Przychodzi z dotykiem marzeń

background image

drży niespokojnie
Ciszy pozwala wejść z blasku w cień
W ciszy rodzi istnienie
To wszystko jest ciszą
I ciszą trwa.

 Robert Stańczyk 

 „Odwiedziny”

Zasiedziałem się u Ciebie…jak dawniej
północ stała się przeszłością odległą
martwą niczym zdjęcia w ramkach na ścianie
w zgiełku nocnych myśli
w kręgi niedostępne wkraczam
pielęgnowanym wspomnieniem
pragnieniem rozmowy silniejszym niż sen

nie wiem gdzie jesteś

słowa wbijają się w tarcze ciemności
w pustce odbijają się echem
nieprzekupny mrok
kształtów znajomych już nie serwuje – 
pozostaję sam we własnym piekle – 
zasiedziałem się u Ciebie…bez Ciebie

„Modlitwy wieczorne’

Zanim odnajdą siebie nawzajem,
pośród odległych, pląsających ogników

background image

i nim ogniwa połączą bezsilności ciężarem
w łańcuch, co dźwięk czysty utrzyma przy życiu,
klucząc na orbicie płomiennym latawcem
zaleją purpurą perlisty znak nocy,
przemierzą, wzlatując wiarą skrzydlatą,
nieskończone pola mrocznej świadomości

Zanim przebiją bezkresu tarczę
i znajdą się poza materii granicą,
zanim staną się, ciemnej nocy ptakiem,
co niemym wołaniem rozprawia się z ciszą,
opuszczając kryjówki bezpieczne,
zaciążą szeptem na ustach śmiertelników
nadzieją, co wzrasta z mocy przedwiecznej
i ufnością, która błogosławi każdą chwilę bytu

Bartosz Baran

„Nadzieja”

Ubrana w sny codzienności
Włosy splecione ma wstążką wspomnień
Dotyka mych ust pocałunkiem szczęścia
Jej delikatne dłonie, jak muśnięcie motyla, dotykają me 
powieki
Stworzona z najpiękniejszej bajki uczuć
Serce jej rozgrzewa me zmysły
Jest jak kropla deszczu
Szybko wysycha a z nią wspomnienia
Słowa jej tak czułe, że zabijają moje cierpienie
Wybranka mojego życia
Ona 

background image

 „Nadzieja 2”

Te wspomnienia
Te wspomnienia duszą mnie
Jak jadowity wąż, jak zły sen
Te wspomnienia budzą cierpienie
Wracają do mojego życia jak cień
Kręcą się wokół uczuć
I budzą zaspaną tęsknotę
Te wspomnienia są tak wielkie jak Nadzieja
Zostają w mym sercu na zawsze
I tylko ulotna chwila pozwala na chwilę zapomnieć o nich
Wymazać je z mego życiorysu
Cisza pomaga tym wspomnieniom
Ulotnić się jak szary dym, który kręci się wokół marzeń
I ginie, gdzieś w otchłani

 
„Dotykam nieba”

Dotykam nieba
Wyciągniętymi dłońmi wspomnień
Czuję ciepło spełnionych marzeń
Które kiedyś były ciszą cienia mej tęskniącej nadziei
Dotykam nieba
Tuląc się do kolorowej gwiazdy 
Niekończącej się tęczy miłości
Dotykam nieba
I wybieram się ze swoim pegazem w podróż do raju
Takie małe marzenie
Dotykam nieba
I jestem pewniejszy co do jutrzejszego dnia

background image

 Joanna Bąk 

„Poeci”

Poeci
Nie rodzą się 
Tak po prostu.
Oni powstają
Z Adamowego żebra
I uśmiechu Ewy.

Będąc
Pyłkiem podniebnym
Obserwują
Pierwszy grzech
I upadek.

Przekładając
Kolejne karty
Historii istnienia
Zapominają czasem
Że po upadku
Zawsze jest
Powstanie.

background image

 Beata Belter 

„Rodzicom – w rocznicę ślubu”

Rodzinny dom
czasami mieści się w kropli łzy,
budząc wspomnienia radości lub smutku,
pierwszych urodzin, zabawek, spotkań.

Bywa, że pachnie jak jajecznica,
potem roznosi zapach świeżego ciasta.
Woła, przytula lub uspokaja,
kołysząc do snu od lat znajomymi szelestami.

Mieści się w ramce na fotografię
lub mieszka głęboko na dnie serca.
Jest w każdej kieszeni podróżnego płaszcza,
a gości wita w tygrysich kapciach.

Wstrzymuje czas – na chwilę lub na zawsze.
Prosi na brydża, piknik czy kawę.
Bywa lekarstwem na troski życia,
Rozdaje prezenty, uśmiechy, miłość.

background image

 Grzegorz Nowak 

* * *
Smutna twarz mima
taką rolę przypisał mi los
Usłyszałem dziecięcy śmiech
dobiegający z pokoju obok
Czysty, pełen ufności, otwartości serca
Dźwięczny jak gdyby ktoś
zatrząsł całym niebem
a posłuszne gwiazdy
zagrały niczym miliardy dzwoneczków
Los pękł

* * *
bóg wyrafinowanej
myśli ludzkiej
w którego nie wierzę 
Wyrafinowany
I jakże subtelny
bóg
i jego twórca
-człowiek
w którego
sercem całym
wątpię
Dystyngowany ascetyzm
„ja” dla  „ja” się modlę
pobożny pokaz mody
w to wierzę

background image

bo chce
że to puste jest
W jednym
Pokładam ufność
W Twych chryzalitowych oczach

Motto: „Zakochany w Wenecji, lubię czytać  co inni 

mają o niej do powiedzenia (czy do wyznania)..”
Gustaw Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą,

Neapol, 7 września 1992 r.

 Proza  

 Egil Bjornsson  /Miłosz Onak/ 

„Los przestawny – zapiski”

Pewnego dnia już wiedziałem, albo tylko wydawało 

mi się. Zresztą podobno przeważnie się wydaje – myślę to nie 
znaczy   już,   że   jestem.   Boże,   przecież   to   grafomania, 
popełniam   ją   tutaj   na   kartkach   papieru   trwając   w   tych 
linijkach.  Mógłbym przecież  inne  robić  rzeczy -  różne  - i 
gorsze i lepsze.

Kari   też   się   mnie   pyta,  zawsze   kiedy  się   przy   niej 

kładę,   jak   mi   idzie.   Rozmawiamy   wtedy   długo   o   naszych 
dniach – jej w redakcji Ålesund Nyheter i moim tutaj. Tak, to 
ona pracuje, a ja obiady gotuje. Chociaż nie jestem przecież 
nierobem, przez ostatnie pół roku gotowałem dla turystów 
przy   nadbrzeżu   portowym   w   Hotel   Noreg   i   pracowałem 
dorywczo jako pomocnik kapitana na holowniku „Harald”. 

background image

Nawet teraz wykonuje stolarkę do domu Anji Haugen. 
Rozpisałem się.

W każdym razie kiedy tak rozmawiamy z Kari przed 

snem o tym co nam się przytrafiło w dany dzień, ja staram się 
milczeć   o   moich   zamiarach   pisarskich.   Raczej   na   temat 
schodzę   stolarski,   że   oto   dziś   skończyłem   te   krzesła   do 
jadalni, więc można już oznajmić Anji  termin odbioru - obie 
pracują w tej samej redakcji. Na co Kari uśmiecha się, bo 
przecież była dziś u mnie w warsztacie i znów usmarowałem 
jej policzek lakierem do drewna.

Jeżeli   kiedykolwiek   mam   ja   pisarzem   zostać   to 

lokalnym chyba. W końcu nie mierze też do Nobla. Tak więc 
ja,   kucharzący   stolarz   imający   się   sezonowych   prac   na 
holownikach   próbę   pisarską   podejmuje.   Podobno   trzeba 
wciąż   się   doskonalić   pisząc   nawet   bzdety,   owe   bzdety 
bowiem przybliżają cię do czasu, kiedy gotów jesteś napisać 
tą oczekiwaną pierwszą  powieść. Oczekiwaną  przez ciebie 
samego.   Nie   jest   łatwą   rzeczą   nawet   bzdetów   takich 
rozpoczynanie, nie wspominając o właściwej powieści. Jak 
już na samym początku wspomniałem – myślę nie znaczy, że 
jestem. Na tych stronach więc, podejmuje próbę sprawdzenia 
siebie samego.

Wiesz. – Zapytałem kiedyś Kari – Czy wyobrażałabyś 

sobie, że ja mógłbym się urodzić całkiem gdzie indziej, a ty  
tutaj,   że   moglibyśmy   się   nigdy   nie   spotkać   nad   kanałem 
Brosundet?
  Siedzieliśmy   wtedy   w   kuchni,   był   mroźny 
poranek  4   lutego,  a   ona   objęła  mnie   i   powiedziała,   że   na 
pewno albo ja, albo ona – którekolwiek z nas odnalazłoby 
drugie.   Kiedy   wyszła   już   do   pracy,   ja   jeszcze   chwilę 
siedziałem  w  naszej  kuchni  i  ta  myśl  mnie coraz  mocniej 
doświadczała.   Jednocześnie   byłem   pod   tym   błękitnym 
mroźnym niebem człowiekiem najszczęśliwszym, że „jestem 
na swoim miejscu”.
Wyobraź sobie.

Ślepy   los   rzuca   cię   w   całkiem   miejsce   inne   niż 

powinien, w końcu sieci ludzkich losów jest tak wiele, że 

background image

może   pomylić   się,   splątać   któraś   nić,   skiklać   –   Znasz   to 
słowo?   To   się   zdarza   w   całym   wszechświecie   i   nawet   w 
małej   maszynce   trybik   przeskakuje   o   dwa,   miast   o   jeden. 
Przytrafia   się   to   słowom   w   zdaniach.   Szyk   przestawny 
niekoniecznie   celowy   zdarza   się   początkującym   w   nauce 
języka.   Nawet   w   momencie,   kiedy   jest   celowy,   to   jest 
grymasem,   zamiarem   wypowiadającego   bądź   piszącego. 
Dlaczego więc los miałby być nieomylny, nie ulegać pokusie 
grymasów?

Rzucony w inne miejsce lub czas, powoli odkrywasz 

swoje prawdziwe  mapy przeznaczenia  i chcesz  – usiłujesz 
naprawić to co los popsuł, przemienił. Wyobraź sobie.

Zszedłem popracować do warsztatu, chciałem deski te 

jeszcze oheblować przed południem. Później pójdę po Kari 
do   pracy   i   wybierzemy  się   do  restauracji   na  obiad  –   dziś 
specjalna okazja.
Zabrałem   się   za   deski,   ale   myśl   o   uwięzieniu   w   innych 
realiach nie dawała mi spokoju i zacząłem się zastanawiać co 
byłoby gdybym urodził się, powiedzmy gdzieś na południu. 
Pomyśl.   Jesteś   obywatelem   któregokolwiek   kraju 
europejskiego,   masz   dom,   rodzinę,   żadnych   tam   zbędnych 
luksusów.   Przeciętne   życie   –   wiadomo   czasami   gorzej, 
czasami lepiej, ale w porządku. Pewnego dnia jesteś nagle 
rzucony     powiedzmy   w   sam   środek   Republiki   Konga, 
naturalnie przyzwyczajony do innego życia masz problemy z 
przestawieniem   się,   w   końcu   to   się   udaje,   lecz   mimo 
wszystko   cierpisz.   Ma   się   rozumieć,   wiem   że   to   dosyć 
skrajny  przykład,  jednakże   wyraziście   obrazuje,  a  o  to  mi 
chodziło.
Zastanawiałem się jakby to było, gdybym nie urodził się tutaj 
w Norwegii, tylko los przypadkiem porzuciłby mnie gdzieś 
na południu Europy. Od razu dokucza mi myśl, że mógłbym 
nie poznać Kari, pomyśleć że przez kaprys-błąd losu nigdy 
nie znalazłbym szczęścia, które mam w jej osobie. Chyba, że 
Kari ma rację mówiąc o tym, że odnaleźlibyśmy się mimo 
wszystko. Inna rzecz to przyjaciele i bliscy. Pewnie byliby 

background image

inni, chociaż trudno mi sobie wyobrazić lepszych jak Leif, 
Magnus i Solveig. Zresztą kiedy przeprowadzałem się tutaj z 
Leksvik   przeszło   pięćset   kilometrów,   to   zostawiałem 
tamtejszych przyjaciół z myślą, że lepszych nie odnajdę. To 
wygląda tak zawsze, to droga. Idąc nie możemy stwierdzić, 
że nie zobaczymy już nigdy czegoś piękniejszego co właśnie 
mijamy, bo sami nie wiemy, co znajduje się za rogiem. Tego 
się chyba nauczyłem.
Wracając.

W takim razie, mieszkam gdzie indziej mam innych 

przyjaciół, ale.. no właśnie, ale. Pojawia się to coś co jednak 
nie pasuje wewnątrz. Akceptacja jest, bo człowiek zawsze się 
przystosuje, lecz to tylko szyld-atrapa. Pewnie że niektórzy 
mają jakieś swoje mityczne miejsca do których dążą, lecz to 
nie   to.   Stan,   który   opisuje   jest   rodzajem   uczucia   innego. 
Myślisz   sobie   -   co   za   świr.   Ludzie   nie   tolerują 
odszczepieńców – wiem.

Swoją   drogą,   to   jestem   w   warsztacie   oporządzam 

deski   i   buduje   model   postaci   swojej   w   zupełnie   innych 
realiach. Wręcz wypada się uśmiechnąć do wystającego sęka, 
którego   usiłuje   zestrugać.   W   tym   momencie   do   mojego 
warsztatu wpadł mały Ole Ragnar, dzieciak z sąsiedztwa. No 
tak,   w   zeszłym   tygodniu   obiecałem   mu,   że   jak   tylko 
wystarczający   mróz   będzie,   to   zrobimy   ślizgawkę.   Mały 
doskonale   wie   kiedy   wpaść,   dzieciaki   mają   ten   zmysł.   W 
zeszłym miesiącu obiecałem mu sanki, więc Ole codziennie 
zjawiał się przed moim warsztatem, przede mną. W takim 
obrocie spraw blat kuchenny Anji Haugen musiał poczekać. 
Również i teraz bez słów odłożyłem narzędzia.

Nasza ulica kończy się parkowym wzgórzem. To park 

Fjellstua.  Ole Ragnar wybrał sam to miejsce i twierdzi, że 
jest ono najlepsze. Skoro tak uważa, to pewnie tak jest. Idę 
więc   z   dwoma   wiaderkami   wody   naszą   ulicą,   mały   też 
ciągnie   jedno   na   swoich   sankach.   Sąsiad   się   mnie   pyta 
ironicznie – gdzie to się pali?
Odpowiadam głupim uśmiechem.

background image

Na placu św. Olava jest nasza ulubiona restauracja, 

popołudniem wybraliśmy się tam z Kari. Ta specjalna okazja 
to   mijające   cztery   zimy,   jakie   spędziliśmy   w   Ålesund 
mieszkając   razem.   Kari   urodziła   się   tutaj,   ja   natomiast 
przyjechałem   ze   wspomnianego   już   Leksvik.   Tego 
popołudnia   trochę   z   Kari   wspominaliśmy   i   znowu   naszły 
mnie myśli o małym trybiku, który przeskakuje o dwa, przez 
co niektóre zdarzenia nie mają nigdy miejsca.
Wracaliśmy i padał gęsty śnieg.

Wieczorem pod piórem każde słowo czułem, mimo to 

nadal   miałem   wrażenie   pisania   „radosnych   bzdetów”. 
Dodam, bzdetów dla mnie ważnych. Gdzieś głęboko we mnie 
zalegały te uczucia, pewnie stąd je znałem. Chociaż z drugiej 
strony   byłem   pewien,   że   nie   mógłbym   znajdować   się 
gdziekolwiek indziej. Tylko tutaj, gdzie za ścianą w pokoju 
jest moja Kari. Tylko tutaj, w moim mieście, w Norwegii.

Kari powiedziała, że jesteśmy skorupkami orzechów 

rozrzuconymi po oceanie, które poszukują siebie same, przez 
całe   życie.   To   ważne   pomyślałem.   Znasz   tylko   połowę 
samego siebie, drugiej poszukujesz, wiesz to ten życiowy cel. 
Kiedy  znajdujesz,   czujesz  się   spełniony.  Chyba   od  tematu 
odpadłem nieco.
Cóż zdarza się.

Rano wstałem pierwszy. Na początku myślałem, że 

nawet pierwszy w Ålesund. Wbrew pozorom, nie było jakoś 
diabelnie wcześnie. Zresztą. Zimą tu w środkowej Norwegii 
mamy problemy ze słońcem, późno się mu wstaje i wcześnie 
schodzi pod horyzont, a im dalej na północ tym dni zanikają 
całkowicie. No, ale mówiłem o mojej pobudce, otóż pierwszy 
w   mieście   się   nie   obudziłem,   a   wstawać   kiedy   za   oknem 
ciemnia, po prostu nie lubię.

Za jakieś pół godziny Anja Haugen ma przyjechać po swoje 
gotowe krzesła i nie wiem czy jej się spodobają, mam tremę. 
Nie spodobają się jej to nie zamówi kredensu. Cały w tych 
nerwach   niepewności   zrobiłem   śniadanie   i   zaniosłem   do 

background image

sypialni kartkę: „Kari, w kuchni gotowe śniadanie – możesz 
dospać   20min,   Anja   pewnie   nie   zamówi   kredensu,   a   ja 
skończę  jako stolarz nieudacznik.”

Zaparzyłem   sobie   zieloną   herbatę   i   zszedłem   do 

warsztatu, usiadłem naprzeciw wejściowych drzwi i patrząc 
w   nie,   czekałem.   Czekałem,   aż   w   nich   stanie   Anja   Freya 
Haugen i zobaczy mnie mój warsztat, moje narzędzia i swoje 
nowe krzesła. Z tym, że narzędzia, warsztat i mnie nie po raz 
pierwszy. Tak, zgodzę się, zrobiłem już dla niej blat, ale blat 
to nie krzesła. Zgodzisz się ze mną. Cztery krzesła.

*

Tak   więc,   Anja   zapakowała   na   samochód   swoje 

krzesła do jadalni, a ja dostałem zamówienie na duży kredens 
w   starym   ludowym   stylu.   Przesadzałem   z   tą   tremą.   Tak. 
Teraz oprócz desek strugam jeszcze ważniaka.

Wczesny   ranek   niepostrzeżenie,   jak   to   zwykle   on, 

przeistoczył się w południe. Dłubałem trochę w warsztacie i 
wróciłem   do   swoich   rozważań   o   duszach   porzuconych   w 
obcych im miejscach. W chwili obecnej zastanawiałem się 
czy możliwe jest „naprawienie losu”. Jako urodzony gdzieś 
na południu pewnego dnia podejmuję się wyjazdu-powrotu 
do Norwegii. Czy można jak wykolejony wagon, powrócić 
na swój właściwy tor? Ja odpowiadam sobie – nie zawsze. 
Robiłem kiedyś zdjęcia. To jest mniej więcej tak, masz kadr, 
ale   nie   każdy   kadr   czyni   zdjęcie   dobrym-pięknym. 
Oczywiście muszą być okoliczności, musi być światło. Nigdy 
nie   zaaranżujesz   dokładnie   sytuacji   w   kadrze   tak,   jak 
wystąpiła, bądź wystąpiłaby ona naturalnie. Nie przeczę, że 
zdjęcie   może   wyjść   dobrze-pięknie,   ale   –   nie   będzie   tak 
zawsze.   Podobnie   widzę   sytuację   z   moim   powrotem   na 
północ. Nie oznacza to, że nie podejmuję próby. 

Rzecz ma się tak, jak z pisaniem moim. Każdy znak, 

każda   odwrócona   kartka   to   kolejna   próba   i   testowanie 
cierpliwości   Kari   do   mojego   siedzenia   po   Nocach. 
Podejrzewam, że z tego i tak nic, nie mówiąc o chlebie, nie 
będzie.   Proste   rzewne   historyjki   nikogo   nie   ruszają,   nie 

background image

obchodzą. Zresztą trudno się dziwić, skoro jest ich tysiące, 
ale ja będę się starał ją kontynuować, nawet dla jednej czy 
dwóch osób we wszechświecie. Ku rozpaczy zresztą, wielu 
znawców literatury.

Popołudniem   byłem   w   tartaku,   po   sporą   partię   desek. 
Musiałem   pojechać   do   Sjøholt,   gdzie   bracia   Iversen   mają 
najlepszy skład drewna w okolicy. Sprowadzają nawet sosnę 
ze Szwecji, której wycinka objęta limitami jest.
Nie miałem później nastroju do pisania.

Rano wstałem razem z Kari, chociaż nigdzie się nie 

śpieszyłem.   Prozaiczna   sprawa,   ale   miałem   ochotę   rano 
przejść   się   nad   kanał   Brosundet.   Może   złapię   kilka 
ciekawych   myśli,   może   pomysłów,   albo   tylko   na 
przepływające promy popatrzę.

Odprowadziłem   Kari   do   redakcji   i   poszedłem   przy 

okazji odwiedzić starego dobrego kapitana Sigurda u którego 
pracowałem na statku. „Harald” stał w porcie, a to oznaczało, 
że   miałem   szczęście,   kapitan   Sigurd   jest   w   urzędzie 
portowym.   Tam   też   go   odnalazłem.   Przy   okazji   rozmowy 
naszej wyszło, że kapitan ma w domu stary kredens, który 
mógłby mnie zainteresować, a został wykonany jeszcze przez 
jego   pradziadka.   Bez   problemu   mogę   go   zmierzyć   i 
sfotografować.

Jeszcze   przed   południem,   uprzednio   zabierając   z 

domu   aparat   i   szkicownik,   znalazłem   się   na   pokładzie 
holownika   „Harald”   zmierzającego   na   niedaleka   wyspę 
Giske. To właśnie na niej mieszkał kapitan Sigurd, a że urząd 
portowy miał tam pewną robotę do wykonania, kapitan zabrał 
mnie   ze   sobą   na   pokład.   W   przeciągu   dwóch   godzin 
dokonałem   dokładnych   oględzin   posiłkowanych   szkicami 
elementów zdobniczych i zdjęciami, plus wykaz zestawień 
wymiarowych.   Wykonać   chciałem   w   miarę   wierną   replikę 
tego   kredensu,   z   ewentualnym   uwzględnieniem   własnych 
pomysłów. 
Byłem zadowolony z tego etapu prac przygotowawczych.

background image

Do Ålesund wracałem małym kutrem rybackim, który 

kołysał   się   na   falach   zimowego   morza.   Wierzchołki 
okolicznych wysp Valderøya i Godøya tonęły w chmurach 
dotykających   brzuchami   prawie   tafli   morskiej   toni.   To 
uczucie,   jak   gdyby   płynęło   się   łodzią   gdzieś   w   zaświaty, 
pamiętam   je   z   pracy   na   holowniku,   kiedy   wypływaliśmy 
dalej w morze. Miało się wtedy odczucie podroży do Valhalli 
lub Avalonu. Teraz stałem wsparty o burtę i myślałem o tej 
mgle,   w   którą   wpływa   się,   by   wypłynąć   z   niej   już   kimś 
innym i gdzieś  indziej. Myśl o losie  przestawnym, bo tak 
nazwałem zjawisko kaprysu–omyłki losu, wciąż jeszcze mnie 
trapiła, ale z coraz mniejszym w nią zaangażowaniem.
Dotarłem. 

Wieczorem,   kiedy   razem   z   Kari   wywoływaliśmy 

zdjęcia, do warsztatu wpadł mały Ole Ragnar. Czasami się 
zastanawiam,   czy   nie   jest   on   szczęśliwym   posiadaczem, 
jakiegoś radaru, który oznajmia mu, że w warsztacie dzieją 
się ciekawe rzeczy. Prawie natychmiast, jak tylko dowiedział 
się o zdjęciach, najbardziej na świecie chciał zobaczyć jak się 
je wywołuje. Na nic tłumaczenia, że robi się to po ciemku. 
Ole w tym momencie chciał już zostać fotografem. Niestety 
aparatu nie mogłem mu wystrugać. Najwidoczniej ślizgawka 
i  sanki już mu spowszedniały. Jego zapał ostudziła trochę 
Kari   proponując   kubek   gorącej   czekolady.   Ja   zostałem   w 
ciemni i zabrałem się za wykonywanie odbitek.

Za jakiś czas Ole i Kari znów zjawili się w warsztacie, 

okazało się, że wszyscy w trójkę mamy wybrać się do parku 
na   sanki.   Moje   przeczucia   odnośnie   Olego   Ragnara,   jego 
sanek   i   ślizgawki,   nawiasem   mówiąc   ślizgawki   zużytej 
prawie do gołej ziemi, okazały się błędne. Mały bawił się jak 
szalony. Później, kiedy Ole wybawiony za wszystkie czasy, 
dawno już spał w swoim domu, razem z Kari siedzieliśmy w 
kuchni.   Siedzieliśmy   snując   rozmowę   przerywaną 
zachwytami milczenia. Opowiadałem o mojej „wyprawie po 
kredens” i znowu się śmiała, bo już jej o tym mówiłem, a ona 
teraz pytała o „moje pisanie”. Śmialiśmy się. Powiedziała też, 

background image

że   zastanawiała   się   nad   moim   pytaniem   o   „przestawność” 
losu i gdyby znalazła się w takiej sytuacji, usiłowałaby to 
naprawić i dotrzeć do miejsca w które nawoływała ją dusza. 
A więc jednak. Ja też podjąłbym taką próbę. Może kiedyś ta 
teoria zyska rozgłos i będę miał pieniądze na wydanie tych 
przerażających   linijek   z   dziedziny   literatury   stu   i   jednej 
myśli.
Żartuje.

Nie chciałem, aby Kari „odkryła” przed końcem, że 

piszę akurat o pozostawaniu u innej rzeczywistości, dlatego 
usiłowałem rozmowę kierować niepostrzeżenie na inny tor. 
Nie   lubię   tego   robić,   ale   ona   i   tak   zapewne   już   dawno 
zorientowała   się   o   czym   będzie   opowiadanie.   Tej   Nocy 
rozmawialiśmy też o przyszłości, czyli o tym co dzisiaj, tylko 
w jutrzejszym wydaniu, o tym że za dwa dni weekend i Einar 
Johan  Hamsun zaprasza  nas  na  małą uroczystość do  pubu 
Posthjørnet,   o   cieple   naszych   dłoni.   W   końcu   o 
najmniejszych radościach dnia skrywanych pod powiekami. 
Potem, kiedy usiadłem do pisania, mogłem o radości słów 
składania, o uśmiechu Kari, minie Olego Ragnara, niebie nad 
Ålesund,   zdań   tysiące   nakreślić.   Tylko   znów,   czy   nie 
popadam w autobiografie, lub biografie-kronike tego miasta?

Odłożyłem pióro i przez warsztat wyszedłem z domu. 

Wdrapałem   się   na   parkowe   wzgórze   Fjellstua,   z   którego 
widać całe miasto, okoliczne wysepki i fiordy. Wszystko to 
ogarnięte   ramionami   Nocy   i   rozświetlone   blaskiem   ulic   i 
domów.   Nie   mogłem   wyobrazić   sobie   innego   miejsca, 
lepszego   miejsca,   piękniejszego   miejsca.   Stałem   tak   przez 
chwilę, kiedy obok mnie zjawiła się Kari. Ona wiedziała, że 
mnie tutaj znajdzie, sama też lubiła tutaj przychodzić. Objęła 
mnie i przytuliła się. Dziękuję – Szepnąłem.

Nie   ma   lepszego   miejsca   dla   nas,   nie   istnieje.   Dla 

nikogo   chyba   nie   ma   lepszego   miejsca,   niż   to,   które   mu 
przeznaczone jest. Możemy szukać i próbować, krańce świata 
przemierzać,   ale   nasze   jest   tylko   jedno   z   tymi   jedynymi 
widokami   chmur   i   zachodami   słońca,   z   ulubioną   ulicą   i 

background image

horyzontem.
  Przez   te   kilka   chwil   staliśmy   tam,   szepcąc   światu   nasze 
tajemnice i marzenia około godziny trzeciej, na skraju Nocy. 
Wróciliśmy zmarznięci i zadowoleni prosto do łóżka.

*

Potem były poranki, pierwszy, drugi, czwarty i szósty. I było 
tak, że nic nie pisałem, nie było słów, które miałyby zostać 
uwolnione   przez   pióro.   Przesiadywałem   w   warsztacie   i 
usiłowałem   coś   wydobyć   z   desek,   skoro   milczało   pióro. 
Ålesund   spodziewało   się   zimowego   sztormu,   który 
paradoksalnie   przynosił   ciepło.   A   ja   coraz   rzadziej   już 
wracałem   do   myśli   o   innych   realiach   i   kaprysie   losu 
przestawnego. Przecież nie dotyczyło to bezpośrednio mnie. 
Wnioski, które miałem wysnuć, wysnułem. Nie mogę w tym 
momencie   zakładać jak zachowałbym się w tej czy innej 
hipotetycznej sytuacji. Zakładać i snuć domysły, martwić się, 
miałbym okazję wtedy, gdy doświadczyłbym takiej sytuacji, 
gdyby los faktycznie porzucił mnie w innej rzeczywistości. 
Nie ma co zgrywać małomiasteczkowego filozofa. Tak, tak, 
wszystkie   te   konkluzje   naszły   mnie   w   warsztacie,   przy 
dłubaniu nad kredensem. Śmieszne. A może to po prostu mój 
gorszy dzień.
Tyle odnośnie tematu.

Kredens   natomiast,   nabierał   kształtów,   jeszcze   teraz 
niezdarnych, lecz czas formował w nim duszę. Przedpołudnia 
spędzone w warsztacie, wieczory spędzone z Kari, czasami 
Noce   na   pisaniu.   Wszystko   to   kształtowało   nasz   świat   i 
osobowość. Wielkie słowa.
Wybrałem się chłodnym południem do sklepu, przy Sjøgata 
4, a  nie lubię robić zakupów. Już widzę te oburzone miny, ho 
ho, gotuje, a zakupów mu się robić nie chce. Z Kari to się 
jeszcze wybiorę, ale samemu – to nie to samo, nie ta sama 

background image

zabawa.   Przyzwyczaiłem   się   w   czasie   pracy   w   „Hotel 
Noreg”,   że   dostawca   zawsze   przywoził,   to   co   było 
zamówione i takie jakie być miało. A teraz pelętam się z tym 
koszykiem między regałami i szukam makaronu z pszenicy 
durum. Chociaż, z drugiej strony, pewnie to i lepiej, że nie 
wałęsam   się   gdzieś   po   sawannie   z   dzidą   i   nie   szukam 
antylopy gnu, bo przecież los mógłby być złośliwy. 
Znalazłem! Jest makaron.

Z   tym   makaronem,   to   polazłem   aż   do   dzielnicy 

portowej, gdzie kapitan Sigurd złożył mi propozycje pracy na 
„Haraldzie”.   Cóż,   miałem   swoje   zobowiązania   względem 
Anji Freyi Haugen, ale kiedy się z nich wywiąże to kto wie. 
Obiecałem się odezwać na wiosnę.

Zdaje się, że wszystko zaczęło się pół roku temu. A 

przecież   cztery   lata   minęły.   Taka   refleksja   mnie   dopadła, 
kiedy wróciłem do domu. Pewnie  to pod wpływem oferty 
pracy   na   holowniku,   bo   to   była   pierwsza   praca   jakiej   się 
imałem   zaraz   po   zamieszkaniu   w   Ålesund.   Siedziałem   na 
naszym łóżku i rozglądałem się po mieszkaniu. Mieszkanie 
było pełne naszych zdjęć, książek, przedmiotów, pełne nas i 
tych czterech lat. Lat, których nie oddałbym za nic w świecie. 
Mieszkanie   na   piętrze   z   fragmentem   parteru 
przemianowanym   na   warsztat.   Mieszkanie   z   kuchnią   i 
sypialnią     w   jednym   pomieszczeniu.   Trzydzieści   metrów 
kwadratowych   naszej   historii.   Właściwie   cztery   lata 
zmieszczone w trzydziestu metrach kwadratowych
Niesamowite.

Patrzyłem na to zdjęcie Kari, jedno z wielu na pełnej 

ich   ścianie,   ale   to   zrobiłem   jej   zaraz   pierwszego   dnia   po 
wprowadzeniu   się   tutaj.   Czarno-białe.   Kari   siedzi   na 
kartonowym pudle w szaliku, rękawiczkach i czapce, która 
spada jej na oczy. W tle blask dnia wpadający oknem. Nie od 
razu mieliśmy tutaj ogrzewanie – uśmiecham się. Potem na 
inne   obok,   ta   ściana   to   nasz   foto-pamiętnik.   Ostatnie 
najaktualniejsze zdjęcie pochodziło sprzed miesiąca. Zrobiła 
je   nasza   sąsiadka,   pani   Raidun   Marit   Olson,   ja   i   Kari 

background image

opieramy się na jej starym Volvo. Pani Raidun jest bardzo 
dumna   ze   swojego   samochodu,   który   nabyła   jak   nam 
wspominała, wiosną 1969 roku. Ani mnie, ani Kari nie było 
jeszcze wtedy na świecie, ale to były ponoć dobre czasy. Pani 
Raidun miała dwadzieścia pięć lat i zaczynała dopiero  swoje 
życie. Tego roku aż dwóch Norwegów – Odd Hassel i Ragnar 
Frisch – otrzymało nagrodę Nobla, a panował jeszcze wtedy 
król Olaf V, syn Håkona VII. Jedynym co nie odpowiadało 
ówcześnie pani Raidun Marit, to premier Per Borten, który 
nie pochodził z ramienia Norweskiej Partii Pracy.
Czasami zdarzało mi się pracować w warsztacie również i 
popołudniami,   niektórym   elementom   należało   poświęcić 
więcej czasu. W takie dni wieczorem schodziła do mnie Kari 
i   wyciągała   mnie   do   pubu,   albo   na   spacer   po   mieście. 
Jednego   wieczoru   zaprosiliśmy   Anje   Haugen   do   nas   na 
kolacje   połączoną   z   „obejrzeniem   kredensu   w   stanie 
surowym”. Po dobrym przyjęciu „krzeseł”, nie byłem już, aż 
tak   zdenerwowany,   a   kredens   się   spodobał.   Ostatecznie 
wtedy ta kolacja przeobraziła się w całonocną zabawę. Około 
dziesiątej   zapragnęliśmy   większego   towarzystwa   i 
obdzwoniliśmy większość znajomych i przyjaciół. To była 
długa noc, po której nastał krótki dzień. Z łóżka ośmieliliśmy 
się wyjść dopiero przy wieczorze.

Do pisania wróciłem popołudniem dnia następnego. 

Nie   pracowałem   wtedy   w   warsztacie,   nie   czułem   się   na 
siłach, chciałem się przejść. Patrzyłem na ośnieżone stoki gór 
znad Geiranger, aż po Trollheimen. Patrzyłem zaciągając się 
każdym oddechem, powietrze było pełne słów, których nie 
byłbym w stanie zapamiętać by je teraz zapisać.

W  nocy   rozszalał   się   sztorm.   Wiało   z   niesamowitą 

siłą. Obudziłem się dosyć wcześnie, Kari miała iść do pracy, 
a ja namawiałem ją by wzięła wolne. Stacja meteorologiczna 
w   porcie   ostrzegała   przed   wypływaniem   mniejszymi 
jednostkami   i   radziła   zabezpieczyć   wszystkie   kilkoma 
dodatkowymi   cumami.   Fatalna   pogoda,   deszcz   z   impetem 
tłukł w szyby, aż żal było opuszczać ciepłą pościel. Prosiłem 

background image

Kari, by zadzwoniła do redakcji z pytaniem o wolny dzień, 
bo co w taką pogodę może się wydarzyć w naszym mieście. 
Uzasadniałem,   że   mogłaby   mi   urozmaicić   prace   w 
warsztacie,   a   później   zrobilibyśmy   razem   obiad.   Jednak 
redakcja   „Ålesund   Nyheter”   była   szybsza.   Zadzwonili 
pierwsi i Kari musiała iść.

Jakąś   pozytywną   siłą   zebrałem   się   w   sobie   i   po 

śniadaniu   zszedłem,   aby:   dłubać,   przycinać,   impregnować, 
malować,   wycinać,   nawiercać,   heblować   i   tym   podobne 
rzeczy wyprawiać. Deszcz lał bez przerwy zmywając śnieg 
do ostatniego płatka – bezlitosne porównanie co? A z tego co 
słyszałem w popołudniowym komunikacie radiowym urzędu 
portowego,   sztorm   nad   ranem   miał   siłę   jedenaście   do 
dwunastu w skali Beauforta. Nie zdarza się to często. Żeby 
przełamać tą skalę wiatr musi osiągać prędkość powyżej stu 
dziesięciu   kilometrów   na   godzinę,   a   dziś   rano   naprawdę 
wiało mocno. Tutaj tak jest, że morze pieni się ze złości i 
chmury płyną nisko nad ziemią jak gdyby chciały pochłonąć 
ląd. W nocy mróz, rano śnieg, popołudniem deszcz, polarny 
dzień i noc. Wszystko się kłębi i miesza. Kotłuje żyje Ziemia. 
Trzeba  umieć  to kochać,  tolerować, można  znosić,  lub po 
prostu przywyknąć.

 Było już pod wieczór, kiedy radio nadało komunikat 

alarmowy   do   wszystkich   marynarzy   z   jednostek 
ratowniczych. Chodziło o jakiś statek, który wpadł w tarapaty 
na wysokości Fosnavåg, to kilka mil morskich na południowy 
wschód   od   Ålesund.   Nie   wiadomo   dokładnie   co   się 
wydarzyło,   ale   jednostka   na   pełnym   morzu   wzywała   na 
pomoc.   Nasłuchując   nowych   wiadomości,   zastanawialiśmy 
się z Kari, czy być może nie chodzi tu o jeden z promów, 
które   nieustannie   kursują   wzdłuż   wybrzeża   i   wysepek.   W 
kilka chwil później zadzwonił telefon. Dzwonił dyspozytor 
ratownictwa morskiego przy urzędzie portowym. Brakuje im 
załogi na holowniku, a że ja kiedyś na nim służyłem, więc 
pytają jak szybko mógłbym być gotowy. Samochód będzie 
pod moim domem za trzy do pięciu minut. Nie wahałem się 

background image

ani   sekundy,   bo   w   lodowatej   wodzie   liczy   się   każda. 
Przytuliłem   bardzo   mocno   i   pocałowałem   Kari,   ubrałem 
gruby sweter, zabrałem sztormiaki i wybiegłem z domu. W 
jakieś   dwie   minuty   później   nadjechał   samochód.   Kari 
wybiegła   za   mną   i   raz   jeszcze   ją   przytuliłem.   Ona   to 
rozumiała i chyba każdy to tutaj rozumie, kiedy jest potrzeba, 
to wyrusza się na pomoc bez wahania.

W   samochodzie   dowiedziałem   się,   że   Christian 

Trygve, którego zastępuje, złamał sobie dwa dni temu nogę 
na imprezie u swojego brata. Okoliczności tego zdarzenia już 
obrastają w legendy. Z dużą szybkością minęliśmy plac św. 
Olava   i   wjechaliśmy   na   ulice   Skanse,   która   ciągnęła   się 
wzdłuż   kanału   Brosundet.   Byliśmy   już   w   zasadzie   na 
miejscu.   Z   Ålesund   na   pomoc   wypływały   dwa   holowniki; 
nasz   „Harald”   i   drugi   „Askla”,   który   właśnie   odbijał. 
Wysiedliśmy z samochodu razem z Ulfem Inge i w biegu 
wpadliśmy   do   budynku   portowego   zameldować   się 
dyspozytorowi.   Ten   od   razu   odesłał   nas   na   „Haralda”, 
kapitan Sigurd już tam na nas czekał. Dowiedzieliśmy się, że 
z Molde wystartował już śmigłowiec ratownictwa morskiego. 
Na   pokładzie   holownika   otrzymaliśmy   informację,   że 
płyniemy na pomoc jednostce zaopatrzeniowej, która wracała 
z   platformy   wiertniczej   „Murchison”.   W   czasie   sztormu 
statek   przechylił   się   i   nabrał   wody,   z   ostatnich   informacji 
wynika, że wciąż jej nabiera. Prognozy pogody uspokajały, 
bo wynikało z nich, że na szerokości geograficznej Fosnavåg 
sztorm cichł. Wyszliśmy z portu i jak to tylko szybko było 
możliwe kierowaliśmy się na otwarte morze.

Pamiętam, że raz już brałem udział w takiej akcji. To 

było   późną   jesienią.   Odebraliśmy   sygnał   s.o.s.   z   kutra 
rybackiego   „Måke”,   który   zawieruszył   się   w   sztormie   na 
morzu norweskim, na wysokości Ålesund. Transportował ze 
sobą   spory   ładunek   ryb   w   sieciach,   około   dziesięciu   ton. 
Połów  się  udał  i  miał  dotrzeć   do  Kristiansund.  Niestety  z 
takim ładunkiem statek nie mógł się poruszać szybciej niż z 
prędkością jednego węzła na godzinę i sztorm dopadł go na 

background image

kilkadziesiąt mil morskich od celu. Taki połów to duża akcja 
i   współpraca  kilku  kutrów,  tym  bardziej,  że  „towar”  musi 
trafić   żywy   do   hodowli.   Sprawa   ma   się   inaczej   niż   w 
przypadku   sześciometrowego   kutra,   który   zarzuca   sieci   i 
inaczej,   niż   w   przypadku   trzydziestometrowego   statku 
przetwórni, gdzie złapane ryby trafiają w zasadzie od razu do 
chłodni.   Sam   byłem   pod   wrażeniem   opisu   całego 
„polowania”, o którym opowiedział mi później kapitan kutra 
„Måke”.   Opiera   się   to   na   trzech   kutrach.   Pierwszy   ma   za 
zadanie zlokalizować ławice ryb i zwabić przynętą, którą ma 
na pokładzie. Kiedy to zadanie zostanie wykonane, do akcji 
wchodzi kuter numer dwa. Ten rozciąga sieć wokoło ławicy, 
okrążając   kuter   numer   jeden,   by   zamknąć   okrąg.   W   tym 
czasie trzeci kuter przygotowywuje specjalna wodną zagrodę 
do transportu ryb. Kiedy „dwójka” zamyka okrąg, „jedynka” 
kończy   swoją   akcję   i   usuwa   się   na   bok.   Potem   następuje 
najtrudniejsza   część   „polowania”.   Kilku   rybaków   musi   w 
piankach zejść pod wodę i przegonić ławice z sieci „dwójki” 
do zagrody „trójki”. Kiedy i to się udaje, szacuje się średnią 
ilość   schwytanych   ryb.   „Dwójka”   zbiera   sieci   i   wraz   z 
„jedynką”   może   wracać   do   portu.   Resztę   akcji   wykonuje 
„trójka”, to ona odpowiedzialna jest za dostarczenie żywej 
ławicy do hodowli. Niby nic, ale takie „polowania” trwają po 
dwa-trzy   miesiące   w   bardzo   kapryśnej   pogodzie.   Wtedy 
ratowaliśmy   właśnie   taką   „trójkę”,   kuter   transportujący 
„Måke”. Wpadł w tarapaty z powodu silnika i pomp, które 
nie   nadążały   z   wypompowywaniem   wody.   Była   to   trudna 
akcje, dziesięć w skali Beauforta i dochodzące do siedmiu-
ośmiu metrów fale. Nasz „Harald” nie takim sztormom dawał 
radę, ale zawsze trzeba mieć szacunek do żywiołów. Są takie 
momenty,   kiedy   fale   przykrywają   statek,   aż   po   mostek 
kapitański.   Nie   wiesz,   czy   to   się   jeszcze   uda,   czy   statek 
wypłynie   na   powierzchnie,   a   on   jakimś   cudem   wypływa. 
Pracowałem dopiero czwarty miesiąc i to był mój pierwszy 
tak   duży   sztorm.   Przyzwyczajałem   się   do   statku,   morza   i 
pogody – oswajałem z wilkami morskimi i obyczajami.

background image

„Måke”   i   jego   załogę   udało   nam   się   uratować   i 

odtransportować   do   portu,   czego   powiedzieć   nie   można   o 
„towarze”, który rozpłynął się dosłownie i w przenośni po 
całym morzu.

Tym razem akcja była o wiele poważniejsza, jak i siła 

sztormu.   Co   prawda   im   bliżej   współrzędnych   w   których 
znajdowała   się   tonąca   jednostka,   tym   morze   stawało   się 
spokojniejsze.   Ulf   Inge   ocenił   siłę   wiatru   na   osiem   do 
dziewięciu.   W   ciągu   kilku   chwil   od   zachodu,   gdzieś   z 
Atlantyku w naszą stronę, skłębiły się niskie, gęste, mleczne 
wręcz   chmury.   Było   ciemno   i   cicho,   jedynie   trzask 
pieniących   się   fal   wypełniał   powietrze.   Robiło   się 
nieciekawie spokojnie. Powoli wpływaliśmy w tą przedziwną 
mgłę z chmur. Taki spokój nie zwiastuje nigdy nic dobrego. 
„Harald” unoszony falami spienionego morza znikał w tych 
otchłaniach. Stałem tuż pod mostkiem kapitańskim na rufie i 
widziałem jak powoli znika dziób.

Myślałem o mgle w którą wpływa się, by wypłynąć z 

niej już kimś innym i gdzieś indziej…

*

*

*

Prom śmiało przecinał fale spokojnego morza, wyłaniając się 
z mglistego poranka. Siedziałem na jego otwartym pokładzie 
i chyba zdrzemnąłem się przez kilka chwil. Zdawało mi się 
nawet, że o czymś śniłem, ale nie byłem pewien o czym. To 
osobliwe wrażenie, pojawia się od czasu do czasu, krótko po 
przebudzeniu i już nie jesteśmy pewni co jest prawdą.

Wstałem   i   przeciągając   się   podszedłem   do   prawej 

burty   promu.   Wsparłem   się   na   metalowej   barierce   i 
usiłowałem   lekko   mrużyć   oczy,   aby   wypatrzyć   gdzieś   w 
oddali   brzeg.   Złapałem   się   na   tym,   że   w   dłoni   nadal 
ściskałem swój bilet. Bilet do mojego raju. Wszystko zaczęło 
się   przed   wczoraj,   kiedy   opuszczałem   port   w   Świnoujściu 
kierując   się   do   Kopenhagi.   Na   bilecie,   który   w   tej   chwili 
bezwiednie   miętosiłem   w   ręce,   widniała   informacja: 

background image

KØBENHAVN – OSLO.

Po raz pierwszy w życiu zobaczę Norwegię. I to nie 

na zdjęciach, nie na ekranie, ale tak prawdziwie, realnie będę 
mógł   oddychać   jej   powietrzem.   To   może   się   wydawać 
dziwne, lub bardziej śmieszne, lecz zawsze miałem wrażenie, 
że  powinienem   się   urodzić   właśnie   tam.  Zastanawiam   się, 
czy   los   mógł   mnie   porzucić   nie   w   „tym”   miejscu   co 
przeznaczone.   Teraz   wszystko   ma   się   zmienić.   Zaraz 
wpłyniemy do fiordu Oslo i zobaczę stolicę moich marzeń. 
Wszystko   zacznie   się   od   nowa,   a   ja   naprawię   to   co   los 
pokręcił kiedyś w dniu moich narodzin.

Przez   chmury   przebijało   słońce,   a   nad   statkiem 

krążyły rozkrzyczane mewy. Pomyślałem, że to piękny dzień 
na rozpoczęcie nowego życia i odwróciłem się przodem do 
pokładu.

Zobaczyłem ją przypadkiem, chłodny wiatr zawiewał 

jej   włosy   na   twarz.   Podeszła   do   mnie   i   zapytała   o   czas, 
chciała   być   pewna   że   prom   przybije   punktualnie. 
Rozmawialiśmy   po   angielsku.   To   dziwne,   zupełnie   jak 
gdybym ją już gdzieś poznał.

Powiedziała, że na imię ma Kari.

Los przestawny pozostawanie podmiotu losu poza miejscem 
przeznaczonym w odmiennej rzeczywistości, czasami czasie.

background image

Z DRUGIEJ STRONY…Korespondencja z Chicago

 Elżbieta Balazy 

Polskie ślady

W etnicznym kotle chicagowskiej metropolii, zwanej 

Chicagoland, Polacy są licznie reprezentowani. Oprócz tych 
prawdziwych,   jak   ja   w   Polsce   urodzonych,   jest   też   wielu 
noszących polskie nazwiska, ale mających nikłe lub żadne 
związki z nadwiślańskim krajem.

Ci   Amerykanie,   którzy   się   do   polskich   korzeni 

przyznają, na ogół mają bardzo niewielką znajomość języka, 
którym   do   nich   mówiła   w   ich   dzieciństwie   „buszia”,   czy 
nawet pra-babusia.
Ale jak tylko usłyszą że jestem Polką, to starają się popisać 
swoją polszczyzną. Najczęściej przytaczane zwroty to: „yak 
szie   masz”,   „day   mi   bużi”   oraz   „ydż   do   domu   spacz”. 
Jakkolwiek popularność tych dwóch pierwszych   jest raczej 
zrozumiała, tak zawsze zastanawia mnie dziwna komenda do 
nocnego   wypoczynku.   Moje   pytania   o   pochodzenie   tego 
powiedzenia pozostają bez odpowiedzi; moi rozmówcy znają 
jego   znaczenie   ale   nie   wiedzą   w   jakim   kontekście   było 
używane.
Pierwsze wytłumaczenie jakie przychodzi mi do głowy, to że 
polskie dzieci namolnie wysiadywały u sąsiadów i trzeba je 
było werbalnie kierować w domowe pielesze. A drugie, że 
pijanego gościa tym sposobem się z domu usuwało...

W   prasie,   wiadomościach,   różnych   publikacjach, 

polskie nazwiska przewijają się bardzo często. Te w formie 
pisemnej   wyłapuję   od   razu   i   doceniam   wysiłek   włożony 
przez   autora   artykułu   we   właściwe   uszeregowanie 

background image

egzotycznego zestawu znaków pisarskich, który to zestaw w 
języku angielskim nie miałby prawa zaistnieć.
Zabawa   zaczyna   się,   kiedy   usiłuję   rozszyfrować   pisownię 
polskich   nazwisk   z   języka   mówionego.   Lata   wprawy 
pozwalają   mi   na   poprawne   kojarzenie:   ŁAJZAREK   to 
Wieczorek, TAMZEK to Tomczak,  ZYMZEK to Szymczak, 
a ZYŁYKI to Żywicki.
Czasem jednak popadam w wątpliwość: czy KAZYNSKI to 
Kaczyński czy Koziński? 

Jakby   tych   „polskich”   dźwięków   nie   odbierać,   to 

zawsze zwracają uwagę w potoku angielskiej wymowy. 
Niedawno   niejaka   Jeanette   Sliwinski,   lat   22,   w   celu 
popełnienia samobójstwa, z ogromną szybkością wjechała w 
inny samochód na dużym skrzyżowaniu. Wyszła z tego ze 
złamaną nogą, a wszyscy trzej pasażerowie staranowanego 
auta,   młodzi   muzycy   rockowi,   stracili   życie.   Niedoszła 
samobójczyni, oskarżona o zabójstwo z premedytacją, ma w 
perspektywie   wiele   lat   odosobnienia,   które   będzie   mogła 
zużyć na dogłębną medytację nad sensem i skutkami swojego 
działania.
Zupełnie   inny   wydźwięk   ma   inne   polskie   nazwisko,   w 
powiązaniu   z   Parkiem   Wicker   (ŁYKER),   w   Północno-
Zachodniej części Chicago.
Właściciel   trzy-apartamentowego   budynku   w   starej 
„polskiej” dzielnicy, Conrad Cwiertnia, dziwak i kolekcjoner, 
swoją   posiadłość   zamienił   w   kuriozalne   miejsce,   które 
przychodzili   oglądać   mieszkańcy   całej   dzielnicy.   Na 
przynależnej   bocznej   parceli,   leżały   hałdy   urbanistycznych 
odrzutów, od wnętrzności windy, poprzez zbiór nietypowych 
cegieł,  do   rzeźbionych   poręczy   schodowych.  A   na   froncie 
przed   domem   stało   około   stu   donic   różnego   kalibru,   w 
których   rosły   piękne   kwiaty   i   krzewy.   Kiedy     Conrad 
zachorowal   na   raka   i   nie   mógł   już   przyjmować   gości   w 
swoim   mieszkaniu-antykwariacie,   dwoje   lokatorów   jego 
budynku, biolog i archeolog, ruszyło do dzieła: w miejscu 
uschłych   nagle,   dwóch   stuletnich   drzew,   pomiędzy 

background image

betonowymi  i  stalowymi  tworami z  innych miejsc  i  epok, 
powstał   malowniczy   ogród   dla   przyjaciół   Conrada.   I   nie 
tylko:   malarze   rozkładali   tam   swoje   sztalugi,   artyści 
recytowali   Szekspira,   staruszki   spacerowały   malowniczymi 
alejkami.   Wspaniały   prezent   dla   chorego   człowieka,   który 
kochał życie.
Po   śmierci   Conrada,   jego   brat   zignorował   lokatorów, 
pragnących kupić miejsce, w które włożyli tyle serca i pracy. 
Sprzedał   nieruchomość   komuś   obcemu.   Ogrodowi   groziła 
zagłada.   Za   zgodą   Zarządu   Parków   i   nowego   właściciela, 
dwoje   pasjonatów   przewiozło   cały   ogród   do   wyznaczonej 
części Wicker Park. Najpierw na komputerze rozplanowali 
rozmieszczenie ponad 2.000 roślin, a potem na sklepowych 
wózkach, na odległość kilkuset metrów i wpoprzek dwóch 
ulic,   ostrożnie   przewozili   kwiatek   po   kwiatku,   krzew   po 
krzewie,   poświęcając   więcej   niż   1.000   godzin   z   własnego 
czasu. 
Tak   powstał   Ogród   Conrada   -   miejsce   gdzie   przychodzą 
artyści, dzieci i zakochani, miejsce które stało się pomnikiem 
ludzkiej przyjaźni i wyobraźni.  
I tak wpisało się jeszcze jedno polskie nazwisko w historię i 
geografię Chicagoland.

background image

 Dariusz Romanowski  

Problematyka literacka na łamach „Kłosów”

Cz. 1.Charakterystyka, narodziny i upadek czasopisma
Represje   carskie   spowodowane   krwawym   stłumieniem 
powstania   styczniowego   doprowadziły   do   tego,   iż   wszelki 
wysiłek   społeczeństwa   polskiego   ograniczył   się   tylko   i 
wyłącznie   do   zachowania   i   obrony   tradycji   narodowej,   a 
następnie   jej   pomnażania   i   dalszego   rozwoju   duchowego 
dziedzictwa   zniewolonego   narodu.   W   wypełnianiu   tych 
zadań   niepoślednią   rolę   miały   odegrać,   jak   się   później 
okazało   czasopisma.   W   Warszawie   ukazywało   się 
kilkadziesiąt   periodyków   o   charakterze   społeczno-
kulturalnym, wśród których na baczniejszą uwagę zasługują 
następujące   magazyny:   „Kłosy”,   „Tygodnik   Ilustrowany”, 
„Biesiada Literacka”, „Tygodnik Powszechny”. Dla badacza 
życia   literackiego   epoki   pozytywizmu   są   one   niezwykle 
cennym, nie do końca wykorzystanym źródłem.
Ze względu jednak  na to, iż przedmiotem  zainteresowania 
niniejszej  publikacji  jest  literatura  polska pomieszczana  na 
łamach pierwszego z wyżej wymienionych tytułów, na nim 
skoncentrujemy teraz swoją uwagę. 
„Kłosy”  Czasopismo   Ilustrowane   Tygodniowe  Poświęcone 
Literaturze, Nauce i Sztuce, ukazywały się w Warszawie, w 
każdy czwartek od 5 VII 1865 do 26 VI 1890 r. W tym też 
czasie   ukazały   się   1304   numery   czasopisma.   Powstanie 
periodyka   zainicjowane   zostało   przez   hrabiego   Wiktora 
Ostrowskiego,   Władysława   Japowicza   i   Zygmunta 
Wójcickiego. Koncesję na wydawanie pisma uzyskali oni 22 
grudnia 1864 r. Ponieważ nie dysponowali wystarczającym 
kapitałem,  aby  zamiar  swój   urzeczywistnić,  zaproponowali 

background image

na   początku   1865   r.   księgarzowi   i   drukarzowi 
warszawskiemu Salomonowi Lewentalowi przystąpienie do 
spółki.   Propozycja   złożona   drukarzowi   uzyskała   jego 
aprobatę, tym bardziej, iż od dłuższego czasu nosił się on z 
zamiarem   założenia   bogato   ilustrowanego   czasopisma,   na 
wzór   niemieckiego   tygodnika   „Uber   Land   und   Meer”. 
Lewental uważał jednak, iż nowe pismo nie powinno skupiać 
swojej uwagi tylko i wyłącznie na sprawach krajowych, ale i 
tematyce   zagranicznej.   Postulat   ten   po   uprzednim 
przedyskutowaniu   przez   założycieli   pisma   został   przyjęty. 
Zmiana profilu pisma pociągnęła jednak za sobą konieczność 
uzyskania   nowej   koncesji.   Efektem   tego   było   ponowne 
wystosowanie przez hr. W. Ostrowskiego prośby do władz 
carskich   o   zezwolenie   na   wydawanie  Czasopisma 
Ilustrowanego Tygodniowego
 „Kłosy”. Wkrótce też na mocy 
reskryptu z dnia 27 kwietnia 1865 r. pozwolenie to uzyskał

1

.

W ten też sposób dnia 12 maja 1865 r. zatwierdzono aktem 
prawnym zawarcie spółki na wydawanie „Kłosów” na mocy, 
którego   Ostrowski   został   redaktorem   odpowiedzialnym 
czasopisma,   Wójcicki   –   współredaktorem,   Japowicz   – 
głównym administratorem, zaś Lewental – wydawcą pisma

2

Wszyscy oni jako współwłaściciele tygodnia mieli do niego 
równe prawa, zobowiązując się jednocześnie do wspólnego 
wydania „Kłosów”, co najmniej jeden rok, a więc do 1 lipca 
1866 r. Umowa ta mogła ulec zerwaniu w wypadku, gdyby 
deficyt spowodowany wydawaniem tygodnika przekroczył za 
pierwsze półrocze 800 rubli

3

. W przypadku większych strat, 

każdy   ze   wspólników   mógł   ze   spółki   odstąpić   pod 
warunkiem   uregulowania   tej   części   straty,   która   na   niego 
przypadła. Po każdym kwartale miano sporządzać bilans, a 
niedobór finansowy, każdy ze wspólników zobowiązany był 
pokryć   z   własnej   kieszeni.   Dwunasty   paragraf   umowy 

1

 B. Szyndler: Tygodnik Ilustrowany „Kłosy” (1865-1890). Wrocław 
1981, s. 22.

2

 Tamże.

3

 Tamże, s. 23.

background image

sporządzonej przez współwłaścicieli pisma przewidywał, iż 
Japowicz   będzie   finansował   wydatki,   ponoszone   na   rzecz 
wypłaty   honorariów   autorom   i   rysownikom,   jak   i   za 
dostarczane redakcji rękopisy artykułów i rysunki, Lewental 
natomiast pokryje koszty papieru i druku.
Po   spisaniu  aktu  spółki   właściciele   „Kłosów”   powołali  do 
życia redakcję w skład której prócz nich weszli: Kazimierz 
Władysław   Wójcicki,   Fryderyk   Henryk   Lewestam,   Marian 
Chrzanowski,   Bronisław   Kamiński,   Stanisław   Duniecki 
(szerzej   o   redakcji   w   rozdziale   kolejnym)

4

.   18   maja   1865 

roku odbyło się pierwsze posiedzenie redakcji, a 3 czerwca 
ukazał   się   programowy  Prospekt  „Kłosów”

5

  w   formie   4–

stronnicowego   druku,   ozdobionego   drzeworytową   winietą 
tytułową   ręki   Jana   Styfiego.   Chcąc   oddać   w   sposób 
najprecyzyjniejszy   założenia   programowe   sformułowane   w 
Prospekcie,   w   słowie   wstępnym   od   redakcji   i   wydawców 
zacytujemy ich fragment:
„(...) postanowiliśmy z początkiem nadchodzącego kwartału 
wydawać nowe czasopismo illustrowane, które pod godłem i 
tytułem Kłosów, zbieranych na niwie zarówno ojczystej, jak i 
obcej,   przyjęło   jako   zadanie   streszczać   w   sobie   wszystkie  
strony życia społecznego i wszystkie objawy ich postępu w  
literaturze, naukach i sztuce. 
Przeszłość, o ile na teraźniejszość wpływowa, dopełni wraz z 
tą   ostatnią   całości   obrazu,   z   którego   jedynie   poczerpnąć 
możemy   wskazówki   na   przyszłość.   Wszystkie   więc 
drogocenne,   nie   powierzchowną   tylko   i   drobnostkową 
ciekawość   budzące   wspomnienia   i   pamiątki,   wszystkie 
zdobycze   na   polu   nauki,   sztuki   i   przemysłu,   wszystkie 
ważniejsze pod względem społecznym oznaki chwili, bądź to 
swojskie, bądź cudze, składać się mają na te snopki Kłosów )
...)”

6

 Inaczej   mówiąc,  celem  pisma  miała  być  prezentacja 

współczesnego życia społecznego zarówno w kraju, jak i za 

4

 Tamże, s. 24.

5

 Tamże.

6

 Prospekt. „Kłosy” 1865, s. 1.

background image

granicą   oraz   objawów   jego   postępu   w   literaturze,   nauce   i 
sztuce   w   powiązaniu   z   pamięcią   o   tradycji   obyczajowej, 
historycznej   i   religijnej.   Program   ten   wynikł   zapewne   z 
przeświadczenia o możliwości nie tylko rozszerzania zakresu 
wiadomości   czytelników,   lecz   i   kształtowania   ich   smaku 
estetycznego.   Za   wytyczną   działania   uznano   maksymę 
Terencjusza: „Jam człowiek, nic mi ludzkie obcem nie jest

7

Prócz deklaracji programowych  Prospekt  zapowiadał 

również,   iż   „Kłosy”   prezentować   będą   na   swych   łamach 
materiały dotyczące następujących 5 działów tematycznych:
Literatura
Sztuki piękne
Nauki historyczne i przyrodnicze, w tym również rolnictwo i 
przemysł
Życiorysy ludzi zasługi
Rozmaitości, humorystyka

8

.

Zwraca uwagę zawarta w  Prospekcie  informacja, iż prawie 
wszystkie   wyżej   wymienione   działy   obrazowane   będą: 
rysunkiem   i   słowem.   Wszelkiego   rodzaju   więc   sztychy, 
ryciny,   drzeworyty,   rysunki   czy   ilustracje   oprócz 
uplastycznienia dzieł literackich pomieszczanych na łamach 
„Kłosów”, miały pełnić również funkcję edukacyjne poprzez 
zapoznawanie czytelników z kopiami dzieł sztuki mistrzów 
wszystkich narodów i czasów. Odzwierciedleniem powyższej 
deklaracji   stały   się   zamieszczone   już   w  Prospekcie  4 
ilustracje   drzeworytowe:   3   ryciny   humorystyczne   Henryka 
Pillatiego   zatytułowane:  Pielgrzymka   do   Czerniakowa
Równowaga, Małżeństwo  oraz czwarta ilustracja zajmująca 
całą   trzecią   stronę  Prospektu  opatrzona   podpisem:  Anioł 
stróż i anioł śmierci unoszące duszę zmarłego
 – będąca kopią 
akwareli   malarza   religijnego   Ignacego   Gierdziejewskiego

9

Ponadto Prospekt zapowiadał, iż tygodnik wydawany będzie 

7

 H. Bursztyńska: „ Kłosy” W: Słownik literatury polskiej XIX wieku
Pod. red. J. Bachórza, A. Kowalczykowej. Wrocław 1994, s. 412-414.

8

 Prospekt. „Kłosy” 1865, s. 1.

9

 Tamże, s  2-3.

background image

na   wybornym   satynowym   papierze,   w   trzech   szpaltowym 
układzie   kolumny   druku   na   dwunastu   numerowanych 
stronicach, zdobionych licznymi drzeworytami wykonanymi 
w   Zakładzie   Drzeworytniczym   Jana   Styfiego   i   Aleksandra 
Regulskiego

10

.

Redakcja   „Kłosów”   mieściła   się   w   domu   Piotra   Jaxy 
Bykowskiego przy ulicy Mazowieckiej 1346 d. Ekspedycja i 
skład   główny   pisma   znajdowały   się   w   Księgarni   Michała 
Glucksberga przy ulicy Krakowskie-Przedmieście 9 w domu 
Piotra Grodzickiego. Roczna prenumerata pisma wynosiła na 
terenie Warszawy – 8 rubli. Zamówienia na nią przyjmowane 
były w kantorze drukarni S. Lewentala mieszczącym się przy 
ulicy Mazowieckej 1352 a w domu hr. W. Ostrowskiego, w 
redakcji   „Kłosów”,   a   także   we   wszystkich   księgarniach   i 
kantorach   pism   periodycznych.   Prenumerata   na   prowincji 
była o 2 ruble droższa i przyjmowały ją urzędy i ekspedycje 
pocztowe   jak   i   większe   księgarnie   krajowe   (m.in.   Kalisz, 
Lublin,   Płock,   Radom,   Kielce,   Petersbug,   Kijów,   Wilno, 
Żytomierz, Kraków, Lwów, Poznań).
Osobą   odpowiedzialną   za   cenzurę   materiałów 
pomieszczanych   na   łamach   czasopisma   został   mianowany 
przez władze carskie Julian Błeszczyński

11

.

Zgodnie z deklaracją zawartą w  Prospekcie pierwszy numer 
Czasopisma Ilustrowanego Tygodnowego „Kłosy” ukazał się 
w czwartek 5 lipca 1865 r. Zawartość pierwszego numeru 
wypełniały:   pierwszy   odcinek   powieści   Józefa   Ignacego 
Kraszewskiego   zatytułowanej  Żeliga,   przełożony   przez 
Józefa   Paszkowskiego   i   poprzedzony   wstępem   Fryderyka 
Henryka Lewestama dramat Williama Szekspira „Henryk IV
Życie   artysty   (Antoniego   Oleszczyńskiego)  pióra   Seweryny 
Duchińskiej,   ponadto  Miejskie   pokłosie  wspomnianego 
wcześniej Lewestama,  Kronika muzyczna  opracowana przez 
Stanisława   Dunieckiego   oraz  Kronika   Lwowska   naukowa, 
artystyczna i literacka.

10

 Tamże, s. 4.

11

 Tamże, s. 4.

background image

Ponadto w pierwszym numerze tygodnika znalazło się 

11   drzeworytowych   ilustracji.   I   tak   na   stronie   tytułowej 
widniał rytowany przez Jana Styfiego drzeworyt pt  Loteria 
fantowa   w   ogrodzie   Saskim   na   korzyść   ubogich
  według 
rysunku   Henryka   Pillatiego,   dramat   Szekspira   ilustrowany 
był 4 rysunkami ręki Bronisława Kamińskiego, ósmą stronę 
pisma   wypełniło   6   szkiców   humorystycznych   Franciszka 
Kostrzewskiego zatytułowanych Zasady XIX wieku

12

.

Wkrótce   okazało   się,   iż   dla   prezentacji   materiałów 

pomieszczanych   na   łamach   tygodnika   zapowiedziany   w 
Prospekcie  układ   5-działowy   jest   niewystarczający.   Ich 
liczba   wzrosła   więc   początkowo   do   15   następujących 
działów:
Życiorysy
Powieści
Literatura dramatyczna
Przegląd Piśmiennictwa
Studia literackie
Poezje
Wspomnienia   z   przeszłości,   pamiątki   historyczne   i   opisy 
miejscowości
Z pola literatury i sztuki
Podania i typy ludowe
Podróże
Przegląd teatralny, muzyczny i kronika miejska
Korespondencje „Kłosów”
Nowe wynalazki
Rozmaitości
Ryciny

13

W późniejszym okresie „Kłosy” rozszerzają się m.in. o takie 
kolejne działy jak:
Historia
Sztuki piękne
Pokłosie

12

 „Kłosy” 1865 nr 1.

13

 Spis rzeczy zawartych w tomie 1 „Kłosy” 1865.

background image

Archeologia
Wydarzenia współczesne
Przemysł
Nauki przyrodnicze
Przegląd polityczny
Nekrologia
Bibliografia
Od Redakcji
W   ostatnim   10-leciu   ukazywania   się   czasopisma   liczba 
działów   półrocznika   przekraczała   niejednokrotnie   30 
tytułów

14

.

Pomimo   mnogości   działów   „Kłosy”   starały   się 

koncentrować   i   zajmować   uwagę   czytelnika   przede 
wszystkim   na   zagadnieniach   kulturalnych,   artystycznych   i 
literackich, zamieszczając wiele interesujących wiadomości z 
wymienionych dziedzin.
Na łamach pisma drukowano znaczną ilość na ogół dobrej, 
choć   utrzymanej   w   duchu   tradycjonalizmu   beletrystyki. 
Wiadomą rzeczą był, bowiem fakt, iż trafny dobór budzących 
powszechne zainteresowanie utworów literackich decydował 
w   dużej   mierze   o   powodzeniu   i   rentowności   tygodnika. 
Prawda   ta   nie   była   obca   redaktorom   „Kłosów”,   to   też   na 
łamach   periodyka   niejednokrotnie   drukowano   4   powieści 
naraz.   Ich  wybór  nie   zawsze  jednak   był   najszczęśliwszy  i 
najwyższych lotów, co podyktowane było chęcią utrafienia w 
gusta   i   zapotrzebowania   czytelnicze   odbiorców, 
wywodzących   się   głównie   ze   środowisk   inteligenckich   i 
mieszczańskich

15

.

Mimo   przewagi   tematów   literackich   „Kłosy” 

zajmowały   się   również   w   dość   dużym   zakresie   historią. 
Zagadnienia historyczne poruszane na łamach tygodnika były 
różnorakie.   Obok   rozpraw   omawiających   dzieje   Polski 

14

 B. Szyndler: Tygodnik ..., s. 28.

15

 B. Schnaydrowa: Fragmenty korespondencji „Kłosów” w zbiorze 
autografów Cypriana Walewskiego.
 „Rocznik Biblioteki PAN” 1989, 
s. 71-92.

background image

różnych   epok   znalazły   miejsce   również:   historia   kultury   i 
obyczajów,   przeglądy   etnograficzne,   pięknie   ilustrowane 
opisy wsi, miast, miasteczek i zabytków oraz wiele innych 
drobniejszych „spraw krajowych”

16

.

Czasopismo   Ilustrowane   Tygodniowe  „Kłosy”   nie 

kultywowało na swych łamach tylko i wyłącznie przeszłości. 
Redakcja pisma zdradzała zainteresowanie zagadnieniami i 
popularyzacją   różnych   dziedzin   wiedzy.   „Kłosy”   jako 
pierwsze z czasopism warszawskich informowały w rubryce 
Nowe   wynalazki  o  rozwoju   i   postępie   techniki.   Na   uwagę 
zasługuje   ponadto   znakomicie   prowadzony   przez   redakcję 
dział bibliografistyki

17

.

Pierwszy   rok   egzystencji   pisma   nie   przyniósł 

oczekiwanych   zysków   materialnych,   a   wręcz   przeciwnie 
obliczenia   wykazały,   iż   straty   z   tytułu   wydawania 
czasopisma wynoszą kilkanaście tysięcy rubli, z czego straty 
poniesione przez W. Japowicza przekraczają znacznie 3000, 
zaś S. Lewentala ponad 7500 rubli. Spodziewany, więc przez 
współzałożycieli „Kłosów” deficyt 800 rubli po pierwszym 
półroczu   zaistnienia   tygodnika   na   firnamencie   polskiego 
rynku prasowego znacznie przekroczył tę sumę. W związku z 
zaistniałą   sytuacją   dwóch   spośród   czterech   założycieli 
periodyka,   a   mianowicie   W.   Ostrowski   i   Z.   Wójcicki,   nie 
chcąc   dokładać   do   interesu,   zażądali   od   W.   Japowicza 
zamknięcia „Kłosów”, bądź w myśl zasad ściśle określonych 
aktem prawnym z dnia 12 maja 1865 r. o założeniu spółki na 
wydawanie tygodnika domagali się jej rozwiązania. W dniu 
14   czerwca   1866   r.   na   mocy   aktu   stwierdzającego 
wystąpienie   W.   Ostrowskiego   i   Z.   Wójcickiego   ze   spółki 
jedynymi   prawnymi   właścicielami   tygodnika   pozostali   W. 
Japowicz   i   S.   Lewental.   Z   racji   tego,   iż   koncesję   na 
wydawanie  Czasopisma   Ilustrowanego   Tygodniowego 
uzyskał od władz carskich hr.W. Ostrowski i to jego właśnie 
nazwisko figurowało w reskrypcie carskim z dnia 12 maja 

16

 Tamże, s. 72.

17

 Tamże.

background image

1865 roku zgodził się on nadal występować wobec władz i 
cenzury w roli redaktora odpowiedzialnego czasopisma, bez 
jakichkolwiek roszczeń finansowych wynikłych z zaistniałej 
sytuacji.   Trzy   tygodnie   później   także   i   jeden   z   dwóch 
pozostałych współzałożycieli tygodnika Władysław Japowicz 
wycofał się ze spółki. Zrzekając się swych praw do pisma na 
rzecz   Salomona   Lewentala,   pragnął   on   jedynie   odzyskać 
stracony kapitał w wysokości 3000 rubli, na co nie chciał 
przystać   jedyny   już   teraz   prawowity   właściciel   tygodnika 
wyżej  wymieniony S. Lewental. W tym  celu powołali  dla 
rozstrzygnięcia   zaistniałego   pomiędzy   nimi   sporu   sąd 
polubowny,   obierając   za   sędziów:   Kazimierza  Władysława 
Wójcickiego i Michała Glucksberga

18

.

K. W. Wójcicki i M. Glucksberg uznali, iż straty poniesione 
przez Japowicza  jak i  Lewentala nie mogą być  brane pod 
uwagę przy wzajemnych roszczeniach finansowych. W celu 
obliczenia   wysokości   majątku,   jakim   dysponowała   spółka, 
sędziowie przeprowadzili spis inwentarzowy, uwzględniając 
będące w posiadaniu pisma: rysunki, drzeworyty i rękopisy. 
Z   obliczeń   wynikało,   iż   tygodnik   dysponował   majątkiem 
2000   rubli   w   srebrze,   której   to   połowę   sumy   wypłacono 
Japowiczowi

19

  Cztery   lata   później   w   roku   1870   Japowicz 

otrzymał   od   Lewentala   dodatkowo   jeszcze   2250   rubli   w 
listach likwidacyjnych – jako spłatę reszty wkładu do spółki 
–   zgodnie   z   umową,   w   myśl   której   wydawca   i   jedyny 
właściciel   tygodnika   zobowiązał   się   tę   oto   sumę   zwrócić 
byłemu   wspólnikowi   wówczas,   gdy   „Kłosy”   zaczną 
przynosić zysk

20

.

Salomon   Lewental,   biorąc   na   barki   ciężar 

samodzielnego wydawania „Kłosów”, liczył na powodzenie 
przedsięwzięcia.   Stawiając   wszystko   na   jedną   kartę, 
zainwestował, więc dodatkowy kapitał, który pozwolił mu na 
zwiększenie nie tylko objętości tygodnika, ale również ilości 

18

 B. Szyndler: Tygodnik ..., s. 29.

19

 Tamże, s. 30.

20

 Tamże, s. 31.

background image

publikowanych ilustracji karmiących zmysły i kształtujących 
poczucie   estetycznego   piękna   czytelników   periodyka. 
„Kłosy”   stały   się,   więc   pismem   niezwykle   atrakcyjnym   z 
powodzeniem   konkurującym   nie   tylko   z   innymi   tego  typu 
czasopismami w Polsce, ale i za granicą, uzyskując liczne 
wyróżnienia na międzynarodowych wystawach prasowych

21

.

Czasopismo   Ilustrowane   Tygodniowe

 „Kłosy” 

ukazujące   się   przez   blisko   ćwierćwiecze   było   pismem 
koncentrującym swą uwagę głównie na sprawach polskich, 
nie   będąc   jednakże   całkowicie   obojętnym   wobec   tematyki 
zagranicznej. Periodyk popularyzował wiedzę o przeszłości 
w połączeniu z problematyką teraźniejszości. Skupieni wokół 
„Kłosów”   wybitni   myśliciele,   pisarze,   historycy   czy 
dziennikarze   oceniali   tradycję   narodową   w   kategoriach 
idealizująco–sentymentalnych   bliskich   dziedzictwu 
romantycznych XIX–wiecznych umysłów. Pismo przyznając 
zniewolonemu   narodowi   polskiemu   prawo   do   marzeń   o 
niepodległości,   w   formie   aluzji   przypominało   o   klęsce 
powstania   styczniowego,   nakazując   zachowanie   pamięci   o 
bohaterach   walk   zbrojnych,   wskazywało   jednocześnie   na 
fakt,   iż   współczesność   wyznacza   inne   rodzaje   walki   z 
polskimi ciemiężycielami

22

.

W   dziedzinie   polityki   społecznej   „Kłosy”   hołdowały 
solidarystycznemu   modelowi   życia,   wzywając   przy   tym 
jednak   do   demokracji   i   propagowania   zasad   humanizmu   i 
tolerancji.   Będąc   w   zgodzie   z   ogólnymi   tendencjami 
społecznymi   epoki   pozytywizmu   pismo   duże   nadzieje 
wiązało z pracą organiczną, upowszechniając wiążące się z 
nią wzorce i wartości takie jak: rozwój, nauka czy praca. Na 
łamach   tygodnika   podkreślano   troskę   o   wszechstronny 
rozwój  kraju i  postęp  w  dziedzinie przemysłu,  rolnictwa i 
oświaty. Dużo uwagi poświęcano nauce, dbając przy tym o 
to,   by   nie   kolidowała   ona   z   wiarą   i   religią,   którym 

21

 B. Schnaydrowa: Fragmenty ..., s. 73.

22

 E. Malinowska: Problematyka literacka „Kłosów”. Katowice 1992, s. 
9.

background image

wyznaczano ważną rolę w życiu społecznym

23

.

Umiarkowany   konserwatyzm,   obiektywizm,   a   także 
popularna   formuła   tygodnika   pozwalały   na   prezentacje 
sylwetek   i   stanowisk   uczonych   reprezentujących   zarówno 
materialistyczną   jak   i   idealistyczną   orientację 
światopoglądową.   Ewolucja   pisma   przebiegała   w   kierunku 
akceptacji   wybranych   założeń   pozytywistycznej   koncepcji 
życia społecznego, uznanych za postępowe

24

.

„Kłosy” – „zbierane na niwie ojczystej i obcej”, jak 

głosił  Prospekt,   realizowały   model   popularnego   magazynu 
rodzinnego,   co   odzwierciedlały   deklaracje   programowe 
założycieli   pisma,   zawartość   treściowa   czy   wygląd 
zewnętrzny tygodnika. Program i treść czasopisma były już 
przedmiotem   naszych   rozważań   w   przeciwieństwie   do 
trzeciego z wyżej wymienionych czynników determinujących 
charakter tygodnika: szaty graficznej.

Tygodnik ukazywał się w każdy czwartek od 5 VII 

1865   do   26   VI   1890   r,   w   formacie   40   x   29   cm.     Stronę 
tytułową   czasopisma   zdobiła   piękna   drzeworytowa   winieta 
rylca   Jana   Styfiego,   przedstawiająca   złożony   ozdobnymi 
literami   majuskulnymi   napis   KŁOSY   na   tle   panoramy 
Warszawy   widzianej   od   strony   Pragi.   W   litery 
wkomponowane   były   postacie   żeńców   i   snopy   zboża 
utrzymane   w   konwencji   greckich   inicjałów.   Dół   winiety 
zamykał wijący się jak gdyby wstęgą podtytuł  Czasopismo 
Ilustrowane Tygodniowe
 złożony minuskulnymi literami. Pod 
winietą,   po   lewej   stronie   znajdował   się   numer   bieżący 
czasopisma liczony od 1 nr z 5 lipca 1865 r. , w środku z 
kolei widniało miejsce wydania z podwójną datą kalendarza 
juliańskiego   i   gregoriańskiego,   zaś   po   stronie   prawej 
oznaczenie tomu cyframi rzymskimi. Niżej między dwiema 
poziomymi   liniami   podane   były   warunki   prenumeraty 
tygodnika, z lewej strony – na terenie Warszawy, Królestwa 
Kongresowego   i   Cesartwa   Rosyjskiego,   z   prawej   –   w 

23

 Tamże, s. 10.

24

 Tamże.

background image

Poznańskiem i w Galicji. Pomiędzy nimi widniało nazwisko 
wydawcy   Salomona   Lewentala   i   adres   ekspedycji   głównej 
mieszczącej się przez lata w kantorze tegoż wydawcy, przy 
ulicy   Nowy   Świat   1258   a   w   Warszawie.   Pozostałą   cześć 
pierwszej strony ozdabiała zwykle ilustracja drzeworytowa. 
Całe odwrocie strony tytułowej zarezerwowane było zwykle 
przez odcinek ukazującej się aktualnie w tygodniku powieści. 
Kolejne   strony   wypełniały   stałe   działy   „Kłosów”   oraz 
ilustracje drzeworytowe. Średnio w jednym numerze na ok. 
4500 wierszy tekstu przypadało od 450 do 700 cm

2

 materiału 

ilustracyjnego.   Początkowo   objętość   pisma   wynosiła   12 
stron,   przy   czym   wszystkie   stronice   prócz   tytułowej 
opatrzone były żywą paginą, na którą składały się: nr strony, 
tytuł, nr bieżący czasopisma oraz tomu. Na skutek trudności 
finansowych   wydawcy,   w   ostatnich   rocznikach   pisma,   na 
ostatniej stronie zaczęły się pojawiać niezbyt liczne płatne 
ogłoszenia firm warszawskich. Dolną część ostatniej stronicy 
wypełniał spis treści oddzielony od reszty tekstu podwójną 
linią ciągłą. Wymieniał on zgodnie z ówczesnymi wymogami 
najpierw   tytuł   artykułu,   a   dopiero   potem   jego   autora.   Na 
samym dole ostatniej strony, właściwie już na jej marginesie 
figurował   adres   drukarni   Lewentala,   mieszczącej   się   w 
Warszawie na Nowym Świecie, a ponadto znajdował się tutaj 
zwrot w j. rosyjskim „pozwolieno cenzuroju” informujący o 
przeprowadzonej cenzurze oraz data zezwolenia na druk, a 
także nazwisko redaktora – wydawcy czasopisma

25

. „Kłosy” 

drukowane   były   antykwą   Bodoniego   w   kolumnach   3–
szpaltowych   na   pośpiesznej   maszynie   drukarskiej 
obsługiwanej   przez   Antoniego   Grzeszkiewicza.   Odbił   on 
wykazując   się   ogromnym   kunsztem   zawodowym   1280 
numerów czasopisma (od nr 3 do 1283)

26

.

Każdy   półrocznik   czasopisma   stanowiący   1   tom 

posiadał oddzielna kartę tytułową i spis rzeczy zawartych w 
tomie.   Wydawca   chcąc   przyjść   z   pomocą   czytelnikom 

25

 B. Szyndler: Tygodnik..., s. 173-174.

26

 Tamże, s. 174.

background image

kompletującym   roczniki   pisma   zaoferował   im 
różnokolorowe,   sztywne   okładki   obciągnięte   płótnem 
angielskim. Oprawy te były wykonywane w 2 wersjach: dla 
pojedynczych tomów lub całych roczników. Okładka pokryta 
ciemnym płótnem z wyciśniętym złoconymi literami napisem 
kosztowała   1   rubla,   zaś   obciągnięta   jasnym   płótnem   20 
kopiejek

27

.

W   dotychczasowej   literaturze   poświęconej 

tygodnikowi   ilustrowanemu   „Kłosy”   przeważa   opinia,   iż 
historię ukazującego się bez mała 25 lat czasopisma można 
podzielić na 3 okresy:
stałego, acz powolnego rozwoju pisma (1865 – 1870)
stabilizacji (1871 – 1881)
długotrwałego regresu (1882 – 1890)
W   latach   1865–1870   periodyk   zwiększył   swą   objętość   z 
półtora  arkusza,  zawierającego  2200-2500  wierszy  tekstu  i 
120-200 cali

2

 materiału ilustracyjnego do 4500 wierszy tekstu 

i   450-750   cali

2

  ilustracji   (od   135   nr   „Kłosów”).   Wzrosły 

jednocześnie   koszty   druku   pisma   z   300   do   1000   rubli   za 
numer. Straty ponoszone przez wydawcę z tego tytułu malały 
jednak   ze   względu   na   jednoczesny   wzrost   liczby 
prenumeratorów   czasopisma   z   1607   w   pierwszym   roku 
ukazywania się periodyka do 4000 w roku 1870, kiedy pismo 
w końcu zaczęło przynosić wymierne zyski.
Drugi okres, a więc lata 1871–1881 cechowała stabilizacja. 
Liczba prenumeratorów w roku 1880 zwiększyła się do 6580. 
Lata 1882–1890 charakteryzuje regres, czego efektem było 
zlikwidowanie   czasopisma.   Spadek   popularności   pisma   w 
ostatnim   okresie   najwyraźniej   obrazuje   zmniejszająca   się 
liczba jego stałych abonentów. W roku 1882 było ich 5787, 
w 1884 - 4429, 1886 - 3802, 1888 - 3403, by w ostatnim roku 
funkcjonowania   czasopisma   na   rynku   prasowym   osiągnąć 
liczbę 2180 prenumeratorów. Jednocześnie wraz ze spadkiem 
liczby prenumeratorów rosły straty wydawcy czasopisma. W 

27

 Tamże, s. 174-175.

background image

roku 1882 wynosiły one 611 rubli, w 1884 – 9738, w 1887 – 
15  472, by  w  roku 1890  spaść do  kwoty 9600  rubli

28

. W 

ostatnim okresie ukazywania się czasopisma straty Lewentala 
jako wydawcy tygodnika szacuje się na 90 000 rubli. Jedną z 
przyczyn nierentowności czasopisma była jego cena 8 rubli w 
prenumeracie niezmienna od 1 numeru pisma

29

.

Wśród   wielu   przyczyn   upadku   tygodnika 

ilustrowanego   „Kłosy”   prócz   kłopotów   finansowych   jego 
wydawcy   wysuwa   się   również   spór   z   młodą   prasą 
pozytywistyczną.   Ferment,   jaki   powstał   w   wyniku 
zaangażowania się członków redakcji w dyskusje na temat 
pozytywizmu   i   niesłuszności   niektórych   z   jego 
programowych   założeń,   zmusił   ich   do   wypowiedzenia   w 
sposób   jednoznaczny   poglądów   na   dyskutowane   kwestie. 
Dyskusje te, a także charakter przywoływanych argumentów, 
treść zarzutów wysuwanych przez inne organy prasowe nie 
pozostawały     bez   wpływu   na   kształtowanie   się   wizerunku 
czasopisma w oczach jego czytelników. Mogły one, zatem 
pobudzić   lub   też   osłabić   zainteresowanie   periodykiem,   co 
stanowiło   bardzo   ważny   element   konkurencyjnej   walki   na 
rynku prasowym. Mając to na uwadze, redakcja interesowała 
się   nie   tylko   realizacją   własnego   programu,   czy   doborem 
interesujących   materiałów,   ale   również   zwycięskim 
wychodzeniem z prasowych polemik

30

. W związku z rosnącą 

stale konkurencją ze strony innych czasopism ilustrowanych 
(w   Warszawie   –   „Tygodnik   Ilustrowany”,   „Biesiada 
Literacka”,   „Tygodnik   Powszechny”,   „Wędrowiec”,   w 
Krakowie   –   „Świat”)   i   coraz   wyższym   poziomem 
prezentowanych   w   nich   tekstów   i   ilustracji,   rywalizację 
musiały   przegrać   czasopisma   o   niewielkich   możliwościach 
finansowych. Los ten stał się niestety udziałem  Czasopisma 
Ilustrowanego Tygodniowego 
„Kłosy”.

Upadek „Kłosów” rozpoczął się właściwie już w roku 

28

 Tamże, s. 185.

29

 Tamże, s. 186-187.

30

 E. Malinowska: Problematyka..., s. 25-26.

background image

1882,   kiedy   to   z   tytułu   wydawania,   pisma   jego   jedyny 
właściciel S. Lewental zaczął ponosić straty, które z roku na 
rok   sukcesywnie   wzrastały.   Na   nic   zdało   się   ciągłe 
doskonalenie   metod   redagowania   pisma,   angażowanie 
nowych   współpracowników,   premie   dla   czytelników   czy 
niezmienna cena prenumeraty

31

.

Lewental widząc, iż maleje liczba stałych czytelników pisma 
postanowił  ulokować  swoje  kapitały  w  najpopularniejszym 
warszawskim dzienniku „Kurierze Warszawskim”. Okazja ku 
temu nadarzyła się w roku 1887, gdy po śmierci redaktora 
naczelnego   „Kuriera”   Wacława   Szymanowskiego   firma 
Gustawa   Gebethnera   i   Roberta   Wolffa   będąca 
współwłaścicielem pisma wycofała się ze spółki, nie mogąc 
dojść do porozumienia z sukcesorami Szymanowskiego. Ich 
miejsce zajął, więc wydawca „Kłosów” wykupując za 6000 
rubli połowę udziałów dziennika. Nie chcąc jednak, by jego 
nazwisko widniało w dokumentach, zwrócił się z prośbą do 
Adama   Pługa,   by   ten   występował   zamiast   niego   w 
charakterze   współwłaściciela   „Kuriera   Warszawskiego”. 
Odtąd   Lewental   wraz   z   Pługiem   coraz   więcej   czasu 
poświęcali   nowemu   czasopismu,   a   coraz   mniej   „Kłosom”. 
Wiosną   roku   1890   Lewental   zaproponował     byłym 
udziałowcom „Kuriera” Gebethnerowi i Wolffowi sprzedaż 
„Kłosów”, co ci skrupulatnie wykorzystali, gdyż będąc od 
1883   roku   w   posiadaniu   „Tygodnika   Ilustrowanego”, 
pozbywali się jednocześnie groźnego konkurenta. 
O   decyzji   sprzedaży   tygodnika,   oznaczającej   jednocześnie, 
kres   wydawnictwa,   powiadomiono   czytelników   w 
przedostatnim 1303 numerze „Kłosów” w komunikacie  Od 
Administracji
 

32

  Dowiadujemy   się   z   niego,   iż   z   końcem 

czerwca   periodyk   przestanie   się   ukazywać,   łącząc   się 
jednocześnie   z   „Tygodnikiem   Ilustrowanym”.   Abonenci, 
którzy zamówili prenumeratę do 1 lipca bieżącego roku mają 
prawo   żądać   zwrotu   poniesionych   kosztów,   bądź   też   w 

31

 Tamże, s. 26.

32

 B. Szyndler: Tygodnik.., s. 186-189.

background image

zamian   za   „Kłosy”   mogą   podjąć   prenumeratę   „Tygodnika 
Ilustrowanego”,   który   jednak   w   żaden   sposób   nie   będzie 
kontynuował   w   swoich   literackich   działach   dzieł 
prezentowanych, a niedokończonych na łamach „Kłosów”

33

.

Ostatni 1304 numer pisma z 26 czerwca 1890 roku zawierał 
portrety   założycieli   czasopisma,   reprodukcję  Prospektu  
fragmentów   1   nr   tygodnika,   artykuł   pióra   S.   Lewentala 
zatytułowany  Kartka z historii „Kłosów”, 279 sztychowych 
portretów współpracowników tygodnika – pisarzy, malarzy, 
rysowników, rzeźbiarzy, rytowników i muzyków – wraz z 
imiennym wykazem ich nazwisk,  Pożegnanie  autorstwa A. 
Pługa,  odezwę  Od   Administracji  oraz   zamieszczoną   na 
ostatniej stronie rycinę – epitafium według rysunku Feliksa 
Brzozowskiego   poświęconą   pamięci   zmarłych   redaktorów 
pisma   wraz   z   wymienionymi   ich   nazwiskami,   na   tablicy 
widocznej na rycinie

34

. W ten sposób Lewental za jednym 

zamachem   pozbył   się   tygodnika   wraz   z   jego   abonentami. 
Wyprzedał   on   również   znajdujące   się   ciągle   na   składzie 
księgarni stare roczniki pisma, obniżając ich cenę z 8 do 4 
rubli

35

.

Wypowiedź S. Lewentala zawarta w Kartce z historii 

„Kłosów”  oprócz   informacji   na   temat   pracy   zespołu 
redakcyjnego i danych statystycznych zawierała wyjaśnienia 
dotyczące przyczyn upadku czasopisma. Wydawca dzieli się 
z   czytelnikami   refleksjami   na   temat   kondycji   finansowej 
polskiego   czasopiśmiennictwa,   jak   i   upadłą   moralnością 
polskiego   społeczeństwa.   Uważa   on,   iż   czasy   i   obyczaje 
sprzyjają   dewaluacji   systemu   wartości   moralnych.   Zasady 
humanizmu   krzewione   przez   pismo   musiały   wobec   tego 
legnąć w gruzach. Według Lewentala we współczesnych mu 
czasach zwraca się głównie uwagę na to, kto pracuje, a nie 
jak pracuje. Pojawiające się ciągle rzesze nowych fałszywych 
proroków pociągających za sobą całe społeczeństwa, a także 

33

 Od Administracji. „Kłosy” 1890 nr 1303, s. 385.

34

 „Kłosy” 1890 nr 1304.

35

 

B. Szyndler: Tygodnik..., s. 190.  

 

background image

polityka programowa „Kłosów”, niezamierzających zawrócić 
z   raz   obranej   drogi   i   niechcących   podporządkować   się 
nowym   trendom   życia   społecznego,   odbiły   się   w   ujemny 
sposób   na   spadku   popularności   tygodnika

36

.Wiele   wątków 

podjętych przez Lewentala pojawiło się także w   Pożegnaniu 
pióra   A. Pługa,   który   zwrócił  uwagę   na   to,  iż   do 
upadku     pisma     przyczyniła     się   również   tendencyjna 
krytyka   periodyku   ,   wywierająca     ogromny     wpływ     na 
opinię     publiczną,     wytykająca   „Kłosom”   ignorancję, 
klerykalizm,     obskurantyzm,   wstecznictwo     pomijając 
jednocześnie   milczeniem   ciekawe   artykuły pomieszczane 
na     łamach       tygodnika

37

.     Likwidacja         tygodnika 

ilustrowanego     „Kłosy”     spotkała     się   z   nieprzychylną 
reakcją       środowiska     dziennikarskiego       Warszawy. 
Zarzucano     Lewentalowi           kierowanie   się   w   swoich 
poczynaniach     tylko   i   wyłącznie     niskimi   pobudkami 
finansowymi,a  także krótkowzroczność, która nie pozwoliła 
mu   na   dostrzeżenie   faktu,   iż   na   skutek   zaprzestania 
wydawania   czasopisma  w  znaczący   sposób   przyczyni 
się   on   do   zubożenia   polskiej   kultury umysłowej doby 
pozytywizmu.

36

 S. Lewental: Kartka z historii „Kłosów”. „Kłosy” 1890 nr 1304, s. 
402-407.

37

 A. Pług: Pożegnanie. „Kłosy” 1890 nr 1304, s. 4

background image

 Zbigniew Mirosławski 

 „Dzień za dniem” c. d.

Telefonowała do mnie Anna, sąsiadka z góry zaniepokojona, 
iż   Łukasz   nie   odbiera   telefonu.   Była   już   godzina   21–a   i 
powinien   o   tej   porze   być   już   w   domu.   Sama   Anna 
podziębiona nie mogła pójść do niego, a poza tym jak już 
wspomniałem godzina była wieczorna. Zasugerowała mi czy 
nie mógłbym sprawdzić co się stało, bo boi się o niego. Ma 
klucze od jego mieszkania więc Zaofiarowałem natychmiast 
gotowość   udania   się   pod   wskazany   adres   chociaż   nigdy 
wcześniej tam nie byłem. Przed pójściem do Anny na górę po 
owe klucze zatelefonowałem pod numer Łukasza. Nikt nie 
odbierał. Annie obiecałem, że zaraz dam jej znać jaka jest 
sytuacja u niego w mieszkaniu. Szybkim krokiem poszedłem 
na   ulicę   Lwowską,   prawie   na   drugą   stronę   miasta.    
Zastanawiałem się czy nie było by lepiej wziąć taksówkę, ale 
zwyciężyła   myśl,   iż   wszystko   powinno   być   w   porządku
 i nie ma co przesadzać. Wiedziałem, że Łukasz był ostatnio
w szpitalu w związku z chorobą serca ale  przypuszczałem, 
że  gdyby  coś  było  nie  tak, ktoś z sąsiadów coś by usłyszał, 
kogoś Łukasz by wołał na pomoc. Jednym słowem zaufałem 
nadziei iż nie tak łatwo umrzeć w bloku pełnym ludzi, bez 
ratunku.   W   końcu   wiedziałem   też,   że   Łukasz   czasami  
wyjeżdża do rodziny na Śląsk i tak mogło być i tym razem, 
chociaż w takim przypadku dałby raczej znać Annie o swoim 
zamiarze, ale czasami podejmuje się przecież nagle decyzje. 
Podszedłem   do   bloku   w   którym   mieszka   Łukasz, 
przycisnąłem guzik domofonu...  
Cisza. W pęku kluczy otrzymanym od Anny były klucze typu 

background image

yeti.   Pierwszy,   który   spróbowałem   pasował.   Brama   się 
otwarła.   Sprawdziłem   listę   lokatorów.   Nazwisko   Łukasza 
figurowało   pod   numerem   na   trzecim,   najwyższym   piętrze. 
Idąc   schodami   zastanawiałem   się   czy   wchodzić   od   razu 
samemu, czy zadzwonić może do sąsiadów i zapytać o to czy 
ktoś go może widział ostatnio, czy nie mówił komuś o planie 
wyjazdu? Spodziewałem się, że mogę go zastać na przykład 
zaspanego lub podpitego. Jego wiek raczej nie wskazywałby 
na ta ostatnią ewentualność, także problemy z sercem, ale 
widziałem   w   życiu   już   niejedno...   Wyszedłem   na   trzecie 
piętro,   popatrzyłem   na   sąsiednie   drzwi,   na   tabliczki   z 
nazwiskami   lokatorów.   Ku   mojemu   zdumieniu   zaraz   obok 
drzwi   do   mieszkania   Łukasza   przeczytałem   na   tabliczce 
nazwisko znanej poetki. To nie mógł być zbieg okoliczności! 
Wiedziałem,   że   po   rozwodzie   z   Anną,   Łukasz   chodził   z 
Kornelią.   Kiedyś   nawet   przyszedł   z   nią   na   spotkanie 
Tarnowskiego   Klubu   Literackiego,   któremu   swego   czasu 
prezesowałem.   Kornelia   wydała   jeden   tomik   wierszy.  
Jeden   bardzo   spodobał   się   Adamowi   z   Warszawy.  
O   okolicznościach   jego   tragicznej   śmierci   pisałem   już 
wcześniej Ten wiersz był o plenerze malarskim nad jeziorem. 
Kornelia też malowała i stąd zapewne jej zbliżenie się do 
Łukasza.

 

 

Z   drugiej   strony   wiedziałem   o   problemach   psychicznych 
Kornelii.   Parę   razy   do   mnie   telefonowała,   wysuwała 
nierealne projekty. Wreszcie przysłała mi grubą przesyłkę ze 
swoimi tekstami w których niestety nie znalazłem niczego 
godnego   uwagi.   Miejscowa   gazeta,   tygodnik   opublikowała 
artykuł Kornelii na zasadzie hecy. Pisała w nim niesamowite 
historie o przybyszach z innych planet. O Marsjanach, którzy 
nas   wszystkich   śledzą,   którzy   gwałcą   młode   kobiety   i 
dziewczęta. Sama    Kornelia oświadczała   być  ich  ofiarą! 
Mogło by to być śmieszne, gdyby nie  było  tragiczne. Nela 
w  to  wierzyła!!!.  Najpierw postanowiłem zadzwonić nie  do 
Kornelii,  lecz  do  sąsiadów naprzeciwko. Nikt  nie  otwierał. 
Zadzwoniłem do Neli, także cisza. Moje obawy wzrosły. W 

background image

takiej   sytuacji     kiedy   nikogo   nie   było   na   piętrze,     mogło 
dojść do sytuacji w której nikt nie   udzielił by Łukaszowi 
pomocy w razie potrzeby. Otworzyłem drzwi do mieszkania. 
Ciemno. Zaświeciłem światło   w przedpokoju.     Pusto. Na 
wprost w kuchni też pusto, zajrzałem do małego pokoju po 
lewej stronie przedpokoju, też pusto. Przeszedłem na prawą 
stronę   do   dużego   pokoju.   Nacisnąłem   kontakt.   Na   nie 
zaścielonej

 

wersalce

 

też

 

pusto.

 

Cały pokój pusty. Wróciłem do telefonu w małym pokoju. 
Zatelefonowałem do Anny. Zdałem relację z tego co zastałem 
i powiedziałem, że wracam do niej. Zaraz po tej rozmowie 
kiedy   odłożyłem   słuchawkę,   telefon   zadzwonił.   Łukasza 
szukał jakiś znajomy , który z nim rano pojechał poza miasto. 
Wyjaśniłem iż szukam go również na zlecenie Anny.
Zamknąłem   mieszkanie,   zszedłem   po   schodach   na   dół, 
wyszedłem na ulicę. Na najbliższym rogu przy sygnalizacji 
świetlnej   spostrzegłem   Łukasza.   Wracał   z   wesołą   miną. 
Pierwszy zapytał  mnie  co robię w  jego okolicy? Byłem  u 
Ciebie,   odparłem.   Zdumionemu   wyjaśniłem   przyczynę 
odwiedzin   i   niepokój   Anny.   Był   u   znajomego   na   działce. 
Obiecał   mi   rewanż   za   interwencję.   Nie   ma   sprawy   – 
powiedziałem. Uważam za naturalny odruch pomoc w takiej 
sytuacji. Wszystko dobre co się dobrze kończy.
2 października poszliśmy z Olą do Pałacu xx Sanguszków w 
Gumniskach. Odbywały się tam uroczystości związane z 200 
setną rocznicą budowy Pałacu. Władze miasta wystosowały 
okolicznościowe   zaproszenia   do   rodziny   książęcej   ale   ani 
księżna   Claudia   ani   jej   syn   książe   Paweł   nie   przybyli   z 
Brazylii,   gdzie   aktualnie   mieszkają.   Odpisali   na   list 
odpowiadając,   że   na   przeszkodzie   stanęły   im   sprawy 
rodzinne. W zastępstwie przybył kuzyn Sanguszków, Marcin 
hrabia   Krasicki   z   małżonką   i   plenipotent   książąt   pan 
Aleksander   Ostrowski.   Po   porannej   mszy   w   pałacowej 
kaplicy w intencji rodzin Sanguszków i Krasickich odbyła się 
sesja   historyczna   w   której   uczestniczyli   historycy 
tarnowskiego   muzeum   posiadającego   w   przeważającej 

background image

większości   eksponaty   ze   zbiorów   książąt   Sanguszków 
właśnie.   Po   południu   z   udziałem   mieszkańców   Tarnowa 
odbył się piknik w pałacowym parku, świetnie zachowanym 
ze względu na ulokowanie w rezydencji Szkoły Ogrodniczej. 
Na fasadzie budynku tuż przy podjeździe i przy kolumnach 
odsłonięto okolicznościową tablicę poświęconą informacji o 
byłych właścicielach. Z tej też okazji bractwo kurkowe pod 
wodzą króla kurkowego pana Józefa Bossowskiego oddało 2 
wystrzały z posiadanej przez nich wiwatówki. Obecny był 
prezydent miasta, konsul niemiecki, muzealnicy, dyrekcja i 
grono   szkoły   ogrodniczej   i   młodzież.   Sporo     młodzieży   z 
Liceum   Sztuk   Plastycznych,   poprzebieranej   w   stroje 
historyczne   wypożyczone   w   teatrze.   Stadnina   koni   z 
Klikowej prezentowała swoje powozy i zaprzęgi. Zrobiłem 
Oli   fotografię   na   tle   pary   ładnych   białych   koników. 
Wewnątrz pałacu w dawnej sali balowej urządzono wystawę 
pamiątek.   Portretów,   pomników,   mebli   itp.   eksponatów 
będących w posiadaniu muzeum po Sanguszkach. Dzielono 
ogromny 3 piętrowy tort. Spotkaliśmy w trakcie uroczystości 
kolegę,   tatę   Marysi,   z   osobą   towarzyszącą.   Zdaje   się,   że 
zabiegi   pani   doktorowej   są   zbędne.   Zainteresowany   sam 
znajdzie sobie żonę. Przynajmniej na to wygląda.
Zatelefonował do mnie Józio. Przepraszał, mówił, że klęczy 
przy   telefonie   na   grochu.   Powiedział   mi   o   opublikowaniu 
mego wiersza w „Wiciach Polonijnych”. Jeszcze go sam nie 
czytałem i nie wiem o który chodzi bo w redakcji zostawiłem 
trzy. Józio mówił, że porobili jakieś  błędy. Szkoda. Zdaje 
sobie sprawę z faktu niemożliwości uniknięcia pomyłek jeśli 
coś robi się z dnia na dzień, na tzw. wariackich papierach, bo 
składanie gazety codziennej VII Światowego Forum Mediów 
Polonijnych odbywa się późną nocą, nie rzadko po wódce lub 
w   jej  trakcie.  W   tym  roku  przyjechali  dziennikarze  prasy, 
radia i telewizji z 29 krajów. I to właśnie jest najcenniejsze w 
tej imprezie patrząc na nią z mojego punktu widzenia. Wiersz 
(z błędami) ale trafi do 29 krajów świata, do Polonii. Byłoby 
lepiej, żeby był bez błędów ale w sumie jest oczywiste, że to 

background image

nie ja te błędy popełniłem. Mogę zresztą zgodnie z prawem 
prasowym   za   rok   poprosić   o   sprostowanie   pomyłek. 
Ewentualnie o zamieszczenie tekstu jeszcze raz tym razem 
poprawnie.   Wierzę   iż   VIII   Forum   się   odbędzie.   Z   Józiem 
umówiłem się u mnie w sobotę o 11-tej.

Przedwczoraj   przyjechał   Waldek.   Bardzo   długo   nie 

miał przepustki aż wreszcie dostał cały tydzień wolnego. Nie 
widzieliśmy   się   2   dni   pomimo   jego   obecności   bo   ja 
siedziałem te 2 dni w szkole, we wtorek 12 godzin! Od 8 rano 
do 15-tej lekcje, od 15.30 rada pedagogiczna. Nie zdążyłem 
nawet pójść na obiad. Dobrze, że Ola na tyle odzyskała formę 
i mogła mi przynieść obiad w menażce. Zjadłem go o 20-tej. 
Rada skończyła się za 20 minut godzina 20-ta. Dzisiaj tj. w 
środę po lekcjach od 8 do 15-tej, w tym 2 „okienka”, od 
16.30 zebranie klasowe z rodzicami do 18.30. Dopiero o tej 
porze   miałem   okazje   „swobodnie”   gdyby   nie   liczyć 
zmęczenia porozmawiać z Waldkiem ale on właśnie wybierał 
się na pożegnanie lata na tarnowskim rynku. Przygotowano z 
tej   okazji   koncert   na   estradzie   koło   ratusza   na   wolnym 
powietrzu.   Ostatnio   imprezy   tego   typu   bardzo   się 
upowszechniły   i  są   dość   częste.   Waldek  mężnieje   i   tężeje 
fizycznie i choć to pewnie efekt tego iż dają w kość, minę ma 
wesołą.   Ma   z   sobą   w   armii   telefon   komórkowy.   Ostatni 
rachunek wynosi 290 złotych! Ja płacę miesięcznie za telefon 
stacjonarny   ok.   30   zł.   Właśnie   telekomunikacja   przesłała 
informację o zmianach numerów telefonów w Tarnowie od 
dnia 30  września  na  7-mio  cyfrowe. Do  starych  numerów 
trzeba będzie dodawać szóstkę na przedzie. Długie numery 
wynikają   z   przyrostu   liczby   abonentów   i   dają   poczucie 
wielkomiejskiej metropolii, którą Tarnów nie jest. 
Po zlikwidowaniu dotychczasowego miesięcznika na którego 
łamach nieco publikowałem powstał nowy tytuł- „ Powiśle, 
Pogórze   ”.   Redaktorem   naczelnym   jest   nadal   tak   jak   w 
„Tarninach”   Henio.   W   zespole   redakcyjnym   eksdyrektor 
wojewódzkiego   wydziału   kultury   pani   Barbara.   Od   niej 
właśnie   dostałem   pierwszy   numer   tego   pisma   z   lipca. 

background image

Wspomniano w nim o wydarzeniach sprzed lat, m.in. 10 lat 
temu   organizowałem   w   Jodłówce   Tuchowskiej   sejmik 
tarnowskiego   Klubu   Pisarzy   „Trop”   i   zredagowałem   z   tej 
okazji almanach pt. „Most przestrzeni”. „Powiśle, Pogórze” o 
tym przypomniało. Miło mi. Ideą przewodnią miesięcznika 
jest prezentacja gmin powiatu tarnowskiego. 
Numer   lipcowy   poświęcono   gminie   Tuchów,   drugi, 
sierpniowy gminie Zakliczyn. Oprócz owych prezentacji są 
oczywiście   artykuły   o   sprawach   tzw.   ogólnych,   o 
zakończonej   w   czerwcu   pielgrzymce   papieża   do   kraju, 
materiał zatytułowany „Krajobraz po województwie” i inne. 
W spisie treści numeru wyodrębniono działy: Ludzie regionu, 
Taka gmina, Taki powiat, Z regionu, Czas relaksu, Finanse, 
Muzyka, Sport, Zdrowie, Listy, Rozmowy będą też pewnie 
inne. Zwróciły  moją  uwagę  artykuły:  Barbary  pt. „Dobrze 
jest pielgrzymować”, kalendarium tuchowskie 10,25 i 100 lat 
temu, w informacjach z regionu wyczytałem notkę o Jurku, 
mężu Jagny. O tym, że wybrano go na prezesa Tarnowskiego 
Towarzystwa   Fotograficznego.   Napisano   też   o   tomiku   Eli, 
pisałem o jej krakowskich sukcesach w klubie „Pod gruszką”. 
Okładkę  tomiku  Eli   zaprojektowała   Anna   ale  tego  już   nie 
napisali.   Krajobraz   po   województwie   opisał   Henio.   Są  też 
fraszki jak przypuszczam Henia na ekswojewodę Grada, na 
senatora   Sikorę,   na   Azoty   itp.   Bardzo   dobre   są   zdjęcia. 
Numer   sierpniowy,   dostałem   w   trakcie   Forum   Mediów 
Polonijnych. 
Ogłoszono w nim przygotowania do publikacji podczas Dni 
Tarnowa w roku 2000 listy 100 Najsłynniejszych Tarnowian. 
W kapitule konkursu zasiedli m. in. dyrektor miejscowego 
muzeum,   historycy   z   muzeum,   znam   bardzo   dobrze   pana 
Kazia,   kustosza   wielu   wystaw,   z   którym   wspólnie 
spotykałem   się   na   zebraniach   tarnowskiego   oddziału 
Towarzystwa Historycznego, pan Antoni, historyk pisujący o 
lokalnych wydarzeniach w miejscowym tygodniku „Temi”, 
prezydent i wiceprezydent miasta i inni.
       Dostałem numer „Wici Polonijnych” z moim wierszem. 

background image

Usterka jest minimalna, literowa. Zamiast „do nas” napisano 
„do   nad”.   Z   kontekstu   wynika   oczywistość   błędu 
redakcyjnego. Można to spokojnie wybaczyć bez sprostowań. 
Józio   wysłał   też   omówienie   moich   recenzji   do 
ogólnopolskiego tygodnika literackiego „Akant” ukazującego 
się w Bydgoszczy i wydrukowali je.

Idziemy   za   chwilę   na   wernisaż   Ani,   do   nowo 

otwieranej galerii w hotelu „Tarnovia”. Oprócz Ani tkaniny 
artystycznej prezentowane będą grafiki i obrazy Wojtowicza 
ale   Krzysztofa,   którego   nie   znam   a   nie   Janusza,   plastyka, 
męża mojej koleżanki Teresy z którą pracowałem jeszcze w 
Studium.   Podczas   otwarcia   wystawy   recital   zaśpiewa   Iga 
Cembrzyńska,   może   będzie   też   jej   mąż,   reżyser   Andrzej 
Kondratiuk.

Wróciliśmy z wernisażu i z recitalu. Doskonale oba 

wydarzenia się uzupełniły. W hollu hotelu zawieszono prace 
Wojtowicza,   grafiki   podobne   nieco   do   tego   co   robi 
Purczyński   i   oleje   bliskie   anegdocie   i   żartom   malarskim 
Pazery.   Tkaniny   Ani   były   w   sali   obok,   tam   gdzie 
przygotowano   scenę   dla   pani   Igi.   Krótkie   przemówienie-
wstęp   wygłosił   sam   Witold.   Obeszliśmy   holl,   oglądając   z 
bliska   wszystkie   prace.   Podobały   mi   się,   zwłaszcza   w 
grafikach intymne szczegóły, na przykład rysunek pary, ona z 
wyciągniętą szyją, całująca jego w policzek. Na innym świat 
baśniowych zwierząt: kolorowy wąż, ukryty w cieniu byk. 
Sfotografowałem Olę na tle oleju ukazującego wieżę Eiffla z 
wyłaniającą   się   z   niej   głową   artysty.   Autor   tych   prac 
ukończył   PWSSP   w   Łodzi,   uczy   w   Liceum   Sztuk 
Plastycznych w Rzeszowie.
  Otrzymał   w   1996   roku   nagrodę   na   Międzynarodowym 
Salonie Malarstwa Europy Centralnej w Paryżu. Poprosiłem 
go o autograf na druku wydanym przez sponsora wydarzenia 
zawierającym   biogramy   jego   i   Ani   z   krótkim   opisem 
dokonań   twórczych.   Nie   można   go   jednak   nazwać   ani 
zaproszeniem   ani   katalogiem   bo   nie   ma   spisu   prac.   Na 
monitorze   pokazano   impresję   filmową   z   poprzedniej 

background image

wystawy malarskiej Ani. Spotkaliśmy mnóstwo znajomych 
bliższych   i   dalszych   m.in.   Agatę,   moją   eksuczennicę   ze 
Studium,   z   wydziału   plastycznego,   Oktawię,   absolwentkę 
tegoroczną   naszego   plastyka.   Była   razem   z   rodzicami.   Jej 
tato jest znanym artystą, rzeźbiarzem, przyjacielem Mariana, 
świadka na naszym ślubie. Kolegi z klasy mego starszego 
brata. Inni obecni to np. pani Stasia, nauczycielka plastyki, 
pani   Danusia,

 

nauczycielka   z   I   Liceum,   pani   Lidia, 

ekswizytatorka   kuratoium,   Piotr,   mąż   Ani,   Marzena, 
koleżanka   z   pracy,   Piotr,   malarz   i   nauczyciel 
wystawiennictwa   u   nas   w   szkole,   Andrzej,   pracownik 
wydziału kultury urzędu miasta, Filip, dziennikarz i urzędnik 
wydziału   kultury,   kiedyś   nawet   naczelnik   i   wielu,   wielu 
innych.
Recital Igi rozpoczął się piosenką, którą zawsze śpiewa na 
początku,   z   refrenem   „...bo   to   jest   mój   intymny   mały 
świat...”.   W   repertuarze   miała   teksty:   Kondratiuka, 
Okudżawy, Himilsbacha (kiedyś poznałem go w Warszawie i 
wypiliśmy   butelkę   wódki:   on,   ja,   Wojtek,   poeta   wtedy   z 
Krakowa,  dzisiaj  redaktor  TV, korespondent  programu I  z 
Zakopanego).   Śpiewała   też   standard   jazzowy   Gerschwina, 
piosenkę   Abramowa-Newerlego   „Obiecałam,   że   do   ciebie 
przyjdę,  nie  przyszłam, obiecałam,  że  za  ciebie  wyjdę nie 
wyszłam, bo ja to mówiłam żartem...”, nie pamiętam tytułu 
więc cytuję dłuższy fragment. Mamy tą piosenkę nagraną na 
kasetę video w wykonaniu Małgorzaty Jareckiej.
               Minęły ponad dwa tygodnie przerwy w pisaniu tego 
dziennika.   Do   pewnych   wydarzeń   powrócę,   inne 
bezpowrotnie   uciekły.   Trudno.   Ten   okres   był   wyjątkowo 
przepełniony   wieloma   zaszłościami.   Szczególną   rolę   pełni 
jak   zawsze   stan   samopoczucia   Oli.   Czuje   się   źle.   Jesień, 
gwałtowne   ochłodzenie,   szybko   zapadający   zmierzch   to 
elementy odgrywające istotne znaczenie. Dodatkowy czynnik 
to efekt powakacyjny, znowu więcej czasu jest sama w domu, 
kiedy   idę   do   pracy.   Parokrotnie   odwiedziliśmy   lekarzy: 
wujka Józia, pana Wiesława. Ola kontaktowała się z panem 

background image

Jackiem w sprawie psychoterapii. Przedwczoraj poszliśmy z 
Olą do babci Maćka, Wacka i reszty mych bratanków ( trzeba 
by wymienić 6 imion aby ich wszystkich uwzględnić) – Lusi. 
Odwiedziła   mnie   przed   ponad   tygodniem   w   szkole.   O 
wizycie tej dostałem uprzedzający telefon od mojej mamy na 
chwilę przed jej zaistnieniem. Poproszony w trakcie lekcji do 
telefonu   wystraszyłem   się   o   stan   zdrowia   taty   i   Oli.   Taki 
mógł być przecież powód nagłego telefonowania! Okazało 
się jednak na szczęście, że szło jedynie o wsparcie finansowe 
zakupów   podręczników   dla   Maćka.   Lusia   wręczyła   mi 
znaczną   kwotę   pieniędzy   z   prośbą   o   dokonanie   zakupów 
potrzebnych książek. Dzięki temu mogłem wpłacić za Maćka 
składkę   na   podręcznik   do   języka   angielskiego,   składkę   za 
basen,   na   wycieczkę   do   Jeżowa   (w   dniu   nauczyciela). 
Kupiłem też wszystkie brakujące mu książki za wyjątkiem 
chemii,   której   nadal   nie   ma   w   sprzedaży   w   księgarniach. 
Wyjście z Olą do Lusi miało na celu dokonanie rozliczenia z 
przekazanych mi funduszy.
 Ola poczekała w poczekalni przychodni okulistycznej, gdzie 
przyjmuje babcia Lusia. Ja wszedłem w przerwie pomiędzy 
pacjentami, przed akurat tak się złożyło, znaną mi Basią, z 
którą   pracowałem   przed   18   laty   w   Biadolinach.   Lusia 
wszystko   przyjęła   ze   słowami   iż   nie   oczekuje   dokładnych 
wyliczeń   i   z   zapewnieniem   dalszej   pomocy   kiedy   tylko 
zajdzie   taka   potrzeba.   Sam   też   finansuję   edukację   Maćka, 
m.in.   zeszyty,   kartony   itp.   pomoce   szkolne   oraz   drugie 
śniadania (drożdżówki). Po wyjściu z przychodni przy bardzo 
ruchliwej  ulicy  Narutowicza  miałem  wrażenie,  że   Ola  jest 
nieobecna   myślami   i   może   wejść   niespodziewanie   pod 
pędzące auta. Wziąłem ją za rękę. Przeszliśmy kilkanaście 
metrów i wtedy Ola odezwała się.
Wiesz, tak źle się czuję, że chciałabym umrzeć.
Wyczułem   to,   miałem   wrażenie,   że   możesz   nawet 
nieświadomie wpaść pod samochód.
Przytuliłem ją i pocałowałem. Wewnątrz pozostał jednak we 
mnie niepokój.

background image

  
Musiałem się tym podzielić z jej mamą. Nazajutrz poszedłem 
z Olą do psychoterapeuty Jacka. Nie wchodziłem do gabinetu 
dając   jej   pełną   swobodę.   Poprzednio,   kiedy   u   lekarza 
weszliśmy  razem   Ola   była   zła,  że   nie   mogła   się  skupić   a 
lekarz   ograniczył   się   po   jej   paru   zdaniach   do   pytań 
skierowanych do mnie i do wypisania recept. Potem długo 
nie mogła odzyskać równowagi, poszliśmy do Tarnovii, do 
restauracji, zamówiliśmy po szklance soku grejpfrutowego. 
Siedzieliśmy tam prawie godzinę. U Jacka, Ola też chyba nie 
do  końca  się  uspokoiła  jednak  pozytywnym  rezultatem  tej 
konsultacji było zalecenie nie unikania imienin cioci Reny co 
do   których   Ola   nie   miała   przekonania,   bojąc   się   chyba 
kontaktu z wieloma ludźmi w sytuacji braku samokontroli. 
Dzień   wcześniej   tj.   w   dniu   spotkania   przed   południem   z 
babcią   Lusią,   wieczorem   poszliśmy   na   wernisaż   Andrzeja 
Dudzińskiego.   Jak   zwykle   zabrałem   ze   sobą   aparat 
fotograficzny.   Poprosiłem   Witolda   Pazerę   aby   zrobił   mi 
zdjęcie z Andrzejem w chwili kiedy ten podpisywał mi swoją 
książkę o kinie. Ola nie czuła się dobrze i nie chciała nawet 
słyszeć o robieniu zdjęć. Dudziński na stałe od lat mieszka w 
Nowym Jorku i do przyjazdu do Tarnowa skłonił go obecny 
III   Festiwal   Komedii   Talia   99.   Wernisaż   wystawy   pt. 
„Komedia ludzka” skupił jak zwykle miejscowe środowisko 
plastyczno-artystyczne. Przyszedł m. in. Muzyk grupy Ziyo, 
Jurek   Durał.   Były   Ania   i   Ola.   Teresa,   nasza   koleżanka   z 
pracy, artystka-malarka też mimo zwolnienia lekarskiego, bo 
ostatnio upadła na ulicy i mocno się potłukła. Na szczęście 
już wraca do formy. Jej syn Miłosz (imię na cześć Czesława, 
w   roku   jego   nagrody   Nobla)   chodzi   aktualnie   do   naszej 
szkoły.   Pojechał   z   klasą   Maćka   do   Jeżowa   jako   uczeń   V 
klasy,   laureat   Grand   Prix   VI   Ogólnopolskiego   Pleneru 
Malarskiego potrafi zrobić korektę rysunków dzieci z klasy 
gimnazjalnej za nieobecną w pracy mamę. A propos Miłosza 
dodam, że „chodzi ” z Magdą, koleżanką ze swojej klasy, 
córką mojej znajomej z przed wielu lat, z którą byłem na 

background image

wakacjach harcerskich w Kisielówce koło Limanowej czy też 
w Dobrocieszu.

Coraz   bliższa   jest   chwila   rozpoczęcia   się   roku   2 

tysięcznego. Data ma niemal magiczny wymiar. Mnożą się 
podsumowania tysiąclecia.
  Szereg historyków uważa, że wiek XX skończył się już w 
1991   r.   rozpadem   ZSRR.   Ostatnie   stulecie,   w   ujęciu 
globalistycznym,   podsumowującym   podobne   tendencje 
ideologiczne   i   siły   napędowe   zdaniem   wielu   autorytetów 
trwało zaledwie 77 lat. Od 1914 do 1991 r., od strzałów w 
Sarajewie   do   arcyksięcia   Franciszka   Ferdynanda.   Adam 
Krzemiński w „Polityce” napisał, że „...Była to epoka wojen, 
rewolucji,   nieznanych   dawniej   totalitarnych   ustrojów,   a 
równocześnie   gigantycznych   przemian   technicznych, 
gospodarczych   i   kulturalnych...”.   W   tym   czasie 
zamordowano   ok.   187   milionów   ludzi!   I   drugi   cytat   z 
Krzemińskiego „...O ile Polska przegrała „długi XIX wiek”, 
zniknęła   z   mapy   politycznej   i   mimo   powstań   i 
dyplomatycznych zabiegów  nie udało jej się na polityczną 
scenę powrócić, o tyle jest jednym z niewielu beneficjentów 
tego krótkiego wieku...”. Wygraliśmy w 1920 roku! W 1945 
r. pomimo sowieckiego zniewolenia Polska zachowała ducha 
walki

 

z okresu realizacji planu „Burza” i z tragicznego Powstania 
Warszawskiego. Duch ten ożywiał społeczeństwo w chwilach 
politycznych   przesileń   lat   1956,   1970   a   zwłaszcza   1980-
1981.

Nowością   jest   podejście   do   historii   Normana 

Davies’a. Autor „Europy”, tj. jej historii, przedstawia wiele 
ciekawostek   w   minimalnych   porcjach,   tzw.   kapsułkach. 
Otrzymujemy   więc   historię   widelca   czy   krawatu   i   innych 
drobiazgów. To ciekawe ale przy okazji traci się miejsce na 
opis   spraw   o   wiele   ważniejszych.   Kapsułki   określono 
rodzajem   „wideoklipów   historycznych”,   „pocisków 
informacyjnych”   wymierzonych   w   czytelników   z 
telewizyjnego   a   więc   obrazowego   pokolenia.   Wszystko   to 

background image

zmierza oczywiście do demokratyzacji historii i akceptacji jej 
różnych   punktów   widzenia.   Słuszne   jest   podkreślanie 
budowania   historii   zaufania   a   nie   kultywowanie 
dotychczasowych   narodowych   uprzedzeń.   Pisze   się   iż 
„pamięć   nie   musi   już   służyć   powszechnej   mobilizacji 
narodowej”, że „straszyć Brukselą i Myszką Miki jak Hakatą 
i Apuchtinem to jednak nonsens widoczny gołym okiem”. A 
jednak mimo, że nikt nie chce nam odbierać np. Wrocławia, 
widać   wyraźnie   ekonomiczny   napór   Niemców   i   ich   wolę 
kupowania   naszej   ziemi   na   Śląsku,   w   byłych   Prusach 
Wschodnich czy w Alzacji i Lotaryngii. Ułatwiaja to także 
różnice cen.

Porównuje się oczywiście rok 1918 i 1989. Andrzej 

Garlicki   w   „Polityce”   napisał,   że   III   Rzeczypospolitej 
„...Historia oszczędziła konieczności odpowiedzi na pytanie, 
czy umielibyśmy ułożyć stosunki z mniejszościami, czy też 
Polska   podzieliłaby   los   Jugosławii...”.   Piszę   o   tych 
problemach od początku tego dziennika. Zaczynam wręcz od 
kwestii   „przypolaczania   się”.   Widzę   pozytywne   przykłady 
przezwyciężania różnic religijnych w rodzinie Seilerów. Jako 
podstawowy autorytet uznaję papieża Jana Pawła II i jego 
otwartość   dla   spraw   dialogu   międzywyznaniowego   i 
ekumenizmu.   To   w   jego   personalistycznej   filozofii 
dostrzegam   zalążek   odrodzenia   się   ludzkiej   solidarności, 
obejmującej posłaniem I Zjazdu NSZZ „Solidarność” kraje 
Europy   Środkowo-Wschodniej,   niewolonej   przez   rosyjsko-
komunistyczny hegemonizm. Ujmując nasze dzieje od strony 
modnej obecnie historii idei dostrzec trzeba po pierwsze etos 
chrześcijański,   po   drugie   mit   romantyczny.   Wartością 
ogólnoludzką są na pewno: kultura i sztuka (polski wkład jest 
nie mały), postęp techniczny i medyczny, zasoby naturalne 
naszej planety.

Układając   listę   najdonioślejszych   wynalazków   i 

odkryć   XX   stulecia   w   pierwszej   dziesiątce   czytelnicy 
„Polityki”   umieścili:   penicylinę,   kod   DNA,   telewizję, 
samochód, samolot, komputer, radio, laser, bombę atomową i 

background image

lot   na   Księżyc.   Na   dalszych   pozycjach   sklasyfikowano: 
przeszczepy   serca,   film,   klonowanie   ssaków,   tranzystory, 
światłowody, żarówkę, radar, kompakty, diody, zamrażanie 
żywności   i   inne   zdobycze.  Generalnie   zgadzam   się   z   taką 
kolejnością. 

Ciekawe   jest   też   zestawienie   największych 

dobroczyńców   i   zbrodniarzy   odchodzącego   wieku.   W 
światowej   skali,   jako   pierwszego,   Ci   sami   czytelnicy 
„Polityki”   umieścili   papieża-Polaka,   kolejno   następują   po 
sobie:   Mahatma   Gandhi,   Piłsudski   (moim   zdaniem   za 
wysoko),   Churchill,   Gorbaczow,   de   Gaulle,   Martin   Luther 
King, Wałęsa, Franklin D. Roosevelt i Kohl. Poza pierwszą 
dziesiątką są m. in. Reagan, Willy Brandt, John F. Kennedy, 
Mandela,   Jan   XXIII,   Adenauer,   Wilson,   Paweł   VI, 
Paderewski,   Sikorski,   prymas   Wyszyński,   Matka   Teresa, 
Dmowski, Dalajlama, Witos.
Na   przeciwnym   biegunie   umieszczono:   Hitlera,   Stalina, 
Lenina,   Pol   Pota,   Mussoliniego,   Mao   Tse   –   tunga, 
Dzierżyńskiego, Saddama Husajna, Ceausescu i Kim Ir Sena. 
W   rankingu   Polaków   stulecia   wybrano:   papieża   Karola 
Wojtyłę,   Marię   Skłodowską-Curie,   Piłsudskiego, 
Paderewskiego,   Sienkiewicza,   Wałęsę,   Wyszyńskiego, 
Giedroycia,   Jaruzelskiego   i   Szymborską.   Dalsze   pozycje 
zajęli: Sikorski, Miłosz, Penderecki, Eugeniusz Kwiatkowski, 
Balcerowicz (sic!), Kieślowski, Korczak, Kotarbiński, Lem, 
o. Kolbe, Reymont, Kiepura, Żeromski, Wyspiański, Wajda, 
Rubinstein,   Boy-Żeleński,   Anders,   Lutosławski, 
Tatarkiewicz,   Kwaśniewski   (sic!),   Karol   Szymanowski, 
Gombrowicz,   Kantor,   Witkacy,   Witos,   Mrożek,   Dmowski, 
ks. Popiełuszko. W gronie tym jest wielu pisarzy. Zdaniem 
Andrzeja   Wajdy   obrońcami   polskości,   naszej   tożsamości 
kulturowej muszą być: nauczyciel, ksiądz, lekarz, artysta. Te 
profesje   wiążą   ludzi   je   wykonujących.   Kojarzą   się   z 
powołaniem. To są zawody wymagające inteligencji. I choć 
według cytowanego już powyżej Wajdy, kultura polska jest 
kulturą szlachecką a nie ludową, to do jej najwspanialszych 

background image

twórców należą: Karol Wojtyła, sam Wajda, Kantor, Mrożek, 
Lem, Tuwim, Kiepura, Rubinstein, Roman Polański, Stefan 
Banach, Bruno Schultz, Gustaw Herling-Grudziski, Hoffman 
czy ks. Tischner. Siłą naszej kultury jest jej różnorodność.
Dni mijają a refleksje są na ogół krótkie bo nie ma czasu na 
dłuższe   dywagacje.   Zastanawiam   się   nad   treścią   swoich 
notatek.   Sporo   w   nich,   oprócz   oczywiście   zdarzeń 
rodzinnych,   uwag   dotyczących   przeszłości,   wyliczeń 
genealogicznych,   opisów   wernisaży,   lektur,   informacji 
codziennych.   Uświadomienie   sobie   tego,   wszystkiego   i 
możliwość   powrotu   do   epizodów   choćby   sprzed   miesiąca 
stanowi   dla   mnie   dużą   wartość.  Myślę,   że   jest   to   wartość 
istotna nie tylko dla mnie. Każdy, kto przeczyta, tych na razie 
kilkadziesiąt   stron,   może   porównać   swoje   doświadczenia, 
może   podjąć   podobne   rozważania   dotyczące   tego   co 
naprawdę   liczy   się   w   życiu.   Rubaszność   mego   ojca, 
pokonywanie   problemów   przez   Basię   i   Tadeusza, 
niezdecydowanie mamy – te wszystkie postawy bohaterów 
tego   dziennika,   są   pomimo   pobieżności   charakterystyk, 
różnymi sposobami egzystencji, zapisem metod zmagania się 
a “różewiczowską” małą stabilizacją. “Gombrowiczowskim” 
odbijaniem     się.   Kiedy   przeglądam   pobieżnie   zapis   tego 
minionego   czasu,   wiem   na   pewno,   że   nie   był   to   czas 
stracony.   Pomimo   tempa   życia   łapię   wolne   chwile   na 
osobistą   lekturę,   nie   tracę   rozeznania   co   tworzą   nasi 
tarnowscy artyści plastycy. Podziwiam ich twórczy niepokój 
i   podzielam  zapał  z   jakim  biora   przyszłość  w   swoje   ręce. 
Osobiście również uważam, że należy kształtować swój los 
na tyle na ile jest to w ogóle możliwe.

Znowu minął tydzień. W piątek poszliśmy z Olą do kina na 
premierę   „Pana   Tadeusza”.   Film   bardzo   się   nam   podobał, 
wychodziliśmy   z   kina   „Marzenie”   krokiem   tanecznym   w 
rytmie poloneza. Świetna obsada, właściwie wszyscy zagrali 
wybornie.   Alicja   Bachleda-Curuś,   filmowa   Zosia,   mimo 
młodego wieku bardzo dobra. Dużo lepsza od „Skorupki” tj. 

background image

Heleny Kurcewiczówny z „Ogniem i mieczem”. Inna sprawa, 
że   role   mickiewiczowskie   dają   większe   pole   do   popisu. 
Reklama filmu Hoffmama była przeprowadzona na o wiele 
większą skalę ale okazuje się, że Wajdzie takie działania nie 
były   potrzebne.   Na   pewno   znajdą   się   tacy,   którzy   będą 
wybrzydzać na konieczne przecież opuszczenia wielu partii 
epopei   ale   osobiście   uważam   wszystko   za   przemyślane   i 
oddające   co   przecież   najważniejsze   atmosferę   poematu.   Z 
sukcesem   rozwiązano   jak   wcześniej   mi   się   zdawało 
największy   problem   adaptacyjny   czyli   trzynastozgłoskowy 
wiersz   filmowych   dialogów.   Aktorzy   tak   świetnie   głoszą 
swoje   kwestie   iż   nie   zauważa   się   nieomal,   że   tekst   jest 
rymowaną   poezją!   Nieprawdopodobne   ale   możliwe. 
Czytałem   pierwsze   recenzje   i   opisy   scen.   Na   przykład 
opowiadanie   Telimeny   o   jej   bytności

 

w   Peterburku.   Musiała   je   powiedzieć   tak   szybko,   aby 
zmieścić   się   w   ściśle   określonym   czasie.   Podoba   mi   się 
Linda, odmieniony habitem bernardyńskim księdza Robaka, 
Żebrowski-Tadeusz. Seweryn-Sędzia w  scenie z  Robakiem 
nie dając nakłonić się do zgody szarżuje aktorsko, skacząc i 
machając   rękami   niczym   Cześnik   Raptusiewicz   z 
fredrowskiej „Zemsty”. Podobny „kaskaderski” moment ma 
Kondrat-Hrabia   ocierając   się   o   wzór   rycerza-samochwały 
Papkina. Ogólnie jednak jest poważniejszy i jego artystyczne 
i   romantyczne   upodobania   np.   chęć   zemsty   ale   poprzez 
uwiedzenie np. córki Sędziego, której ten niestety nie ma, nie 
burzą   realistycznego   wizerunku   postaci   na   cętkowanym 
koniu.   Genialny   jest   Olbrychski-Gerwazy.   Zwłaszcza   w 
scenie z Hrabią, w trakcie opowiadania historii Horeszków i 
podczas   bitki   w   czasie   uczty   na   zamku.   Dobrze   został 
ucharakteryzowany na Mickiewicza, Kolberger. W ostatniej 
scenie filmu, w mieszkaniu wieszcza w Paryżu na kominku 
stoi   białe   popiersie   papieża   Jana   Pawła   II-go!   Tak 
przynajmniej   mi   się   wydaje.   Moje   wrażenie   jest   tak 
przemożne iż ośmielam się sądzić, że tak być powinno, nawet 
gdyby było to moje urojenie! To jest dopiero pointa eposu 

background image

narodowego! 
„Pan   Tadeusz”   i   „Ogniem   i   mieczem”   nawiązują   do   mitu 
Polski szlacheckiej, żywego i popularnego nie tylko w kręgu 
osób   pochodzenia   ziemiańskiego   czy   inteligenckiego. 
Świadczy to o istnieniu wspólnego dziedzictwa kulturowego 
współczesnych   Polaków   i   jest   nadzieją   na   odrodzenie 
wielkiego wysiłku umysłowego narodu, charakterystycznego 
dla   naszego   renesansu,   oświecenia   i   wieku   XIX-tego   nie 
tylko   na   emigracji.   Przetrwaliśmy   zatem   PRL   i   okres 
zniewolenia,  indoktrynacji   i   ograniczeń.  Patrząc   wstecz   na 
lata   w   których   ukształtowały   się   osobowości   reżysera, 
aktorów,   licznych   intelektualistów,   można   bez   żadnej 
przesady   stwierdzić   iż   im   trudniej   tym   bardziej   się 
mobilizujemy.   A   efekty   naprawdę   przechodzą   najśmielsze 
oczekiwania.   Szlachecka   Polska   nie   raz   krytykowana   i 
odsądzana od czci zawiera w sobie bogactwo postaw: daleko 
idącej   tolerancji   jak   za   czasów   konfederacji   warszawskiej, 
zawadiackiej fantazji nie tylko od machania szabelką, że to 
“...co nam obca przemoc wzięła...odbierzemy...” ale i że nie 
damy sobie “dmuchać w kaszę” co stanowi o temperamencie, 
wreszcie   aby   nie   ciągnąć   tej   listy   w   nieskończoność, 
gościnności, prostoduszności, hojności aż do “zastaw się a 
postaw się”.
Teraz garść szczegółów, wycinków z prasy z ostatnich dni. 
Najpierw o Muzeum Drogownictwa w Szczucinie. W ramach 
akcji   Małopolskich   Dni   Dziedzictwa   Kulturowego   obok 
unikalnej w skali europejskiej kolekcji maszyn drogowych i 
prezentacji   różnych   sposobów   budowy   dróg   w   dawnych 
czasach   umieszczono   dwa   konie!   Zwierzęta   wykonano   z 
drewna   i   styropianu.   Na   fotografii   wyglądają   jak   żywe   a 
rzeczywiście coraz trudniej na ulicach zobaczyć konie, tak 
częste dawniej. Pamiętam nawet taki tytuł prasowy – „Portret 
pamięciowy konia”. Sarmacka Polska, malarstwa Kossaków, 
Grottgera, Michałowskiego, będzie zabytkiem muzealnym?! 
Brzmi to jak żart ale wobec zachodzących przemian chyba 
dobrze, że wykonano tego konia ze styropianu.

background image

Papież   ogłosił   trzy   katolickie   święte:   Brygidę,   Katarzynę 
Sieneńską   i   Edytę   Stein,   siostrę   Teresę,   duchowymi 
współpatronkami Europy. Obok świętych: Benedykta, Cyryla 
i   Metodego   będą   one   symbolizować   rolę   jaką   kobiety 
odgrywały     i   odgrywają   w   kościelnej   i   świeckiej   historii 
kontynentu.   Szczególnie   postać   św.   Edyty   porusza   wiele 
wątków współczesnego świata, dotyka sygnalizowanego już 
wcześniej   przeze   mnie   problemu   Wrocławia,   jako   miasta 
wielokulturowego dziedzictwa.
Wiele zamieszania wynikło wokół wystawy pt.  „Sensation” 
w   Brooklyn   Museum   of   Arts   w   Nowym   Jorku.  Rozgłosu 
sprawie   nadał   sprzeciw   burmistrza   miasta   Rudolpha 
Gulianiego,   skarżącego   muzeum   o   złamanie   umowy   z 
miastem na temat służebnej roli muzeum w edukacji dzieci i 
młodzieży. Na wystawie zgromadzono m.in. truchło świni w 
formalinie, odlew głowy z zamrożoną krwią własną artysty, 
wizerunek Matki Boskiej oklejony słonim łajnem i obrazkami 
pornograficznymi   czy   też   manekin   dziecka   obwieszony 
ogromnymi   penisami.   Wystawę   potępił   kardynał   Nowego 
Jorku,   John   O’Connor.   Niespodziewanie     poparła   ją   żona 
prezydenta USA Hilary Clinton. Oto Ameryka, poplątanie z 
pomieszaniem,   pseudo   sztuka   szukająca   taniej   sensacji 
popierana   z   wyżyn   administracji.   Chyba   z   głupoty   i 
nieumiejętności   oddzielenia   prawdziwych   idei   od   hucpy   i 
degeneracji.
Chciałoby się napisać więcej na temat każdej ze świętych. 
Zwłaszcza   postać   Edyty   Stein   jest   ważna   dla   naszego 
stulecia, może wątek ten uda mi się rozwinąć później. Łącząc 
w sobie predyspozycje intelektualisty i mistyka Edyta Stein 
czyli   s.   Benedykta   od   Krzyża   stwierdza   “wyniki   badań   – 
poznana   prawda   –   wskazują   na   najwyższą   i   najczystszą 
rzeczywistość – Boga”. W innym miejscu pracy pt. “Wiedza 
Krzyża”   /”Kreuzwissenschaft”/   można   przeczytać 
“Doświadczenie wewnętrzne Boga mieszkającego w ludzkiej 
duszy   daje   duchową   siłę...Tylko   ten,   kto   żyje   w   swym 
wnętrzu   i   posiada   ...moc,   może   sądzić   i   rozeznać 

background image

prawdziwie...”.   Ta   wątpiąca   w   świat   ducha   uczennica 
Husserla,   dociera   do   poznania,   rozumianego   jako   jedność 
aktu   poznania,   miłości   i   czynu   /erfassen/.   “Dotknięta   ręką 
Boga”   stwierdza,   że   przed   tym   dotknięciem   nie   możne 
umknąć. Mimo, że dotknięcie łaską nie jest równoznaczne z 
jej przyjęciem, Edyta wyznaje “Uchwycę się tej ręki, która 
mnie   dotyka   a   znajdę   absolutne   oparcie   i   absolutne 
zabezpieczenie”. Aby to wszystko pełniej i głębiej zrozumieć 
wypada szerzej poczytać o historii jej życia ale już samo jej 
przesłanie, że “Gdy się patrzy od strony Boga nie dostrzega 
się przypadków” jest niesłychanie ważne. W tym kontekście 
zrozumiałe się staje iż Bóg nie chce nas zbawić bez naszego 
udziału.  Uzależnia  przyjęcie  łaski  od  dobrowolnej  zgody  i 
współdziałania.  Świadomość  konieczności   “uchwycenia  się 
ręki Boga” ma niebywałe znaczenie.
Wystąpienie   obu   wydarzeń,   ogłoszenie   patronami   Europy 
świętych:   Brygidy,   Katarzyny   i   s.   Teresy   Benedykty   od 
Krzyża, Edyty Stein i skandal z Brooklyn Museum of Arts z 
nowego   Jorku,   uzmysławia   olbrzymia   różnicę   w 
postępowaniu   różnych   ludzi.   Jedni   szukają   najtańszej 
reklamy   i   popularności   poprzez   szokowanie 
nieprzyzwoitością   i   poprzez   profanację,   inni   dążą   do 
świętości   i   umocnienia   się   dzięki   wierze.   Obie   te   drogi 
rozchodzą sie jak rozstaje a człowiek współczesnego świata 
pomimo   oczywistych   drogowskazów,   błądzi   jak   ślepiec. 
Dziennik   ów   piszę   bez   zamiaru   konfrontowania   tak 
przeciwstawnnych sobie zjawisk jak wyżej wymienione ale 
ich współwystąpienie jest znamienne dla naszego czasu.
W szkole organizowałem apel z okazji 60 rocznicy wybuchu 
II   wojny   światowej.   Scenariusz   napisałem   w   oparciu   o 
wiersze Tadeusza Śliwiaka. Przy   recytacji skorzystałem z 
gotowości dziewcząt z klasy czwartej „A”. W kolejności były 
to   teksty:   „Wiersz   noworoczny”,   „Nazywanie   światła”, 
„Antygona   wołyńska”,   fragmenty   z   utworu   pt.   „Wanna”, 
„Powracające   niebo”,   „Dzwony   w   Hamburgu”   i   na 
zakończenie „Ostrość miecza”. Spodobały mi się zwłaszcza 

background image

słowa z tych wierszy, które przytoczę: „ Moja przyszłość nosi 
piękne   imię   /   Moja   przyszłość   nosi   imię   nadzieja...”, 
„...doznałem   największej   radości   /   jaka   jest   możliwa   /   w 
moim kraju i czasie / przeżyłem ostatni dzień wojny...”, „...W 
powietrzu ślad najtrwalszy / bo raz odciśnięty / trwa i wraca 
ilekroć / pamięć go przywoła...”, „...Słuchałem dzwonów w 
Hamburgu / w Dzień Zmarłych / Requiem dla ofiar wojny...”, 
„ ...Słuchałem dzwonów / Oni stali przy mnie / patrzyli ze 
mną w zachmurzone niebo / więc pokazałem im ten ciemny 
obłok / ten dym co krąży niebem Europy / i po niemiecku 
nazywa się Auschwitz...”, „...Brąz i kamień/ - z tego pomniki 
stają dla historii / krwi zmieszanej z piaskiem / Patrząc na 
posąg   greckiego   młodzieńca   /   czekam   aż   usunie   ze   swej 
stopy   cierń   /   i   pobiegnie   dalej.”.   Zwłaszcza   obecnie 
zakończenie   ostatniego   wiersza   Śliwiaka   wydaje   mi   się 
niezwykle   aktualne   choć   jest   ponadczasowe   poprzez 
odwołanie się do starożytnej Grecji. O to właśnie chodzi aby 
przezwyciężyć zawziętość i bolesne rany i „pobiec dalej”.
Minął   też   dzień   święta   Edukacji   Narodowej   i   akademia 
przygotowana   przez   klasę   trzecią.   Pani   dyrektor   wręczyła 
nagrody   okolicznościowe.   Znalazłem   się   w   gronie 
docenionych. Poczułem uczucie satysfakcji z dostrzeżenia i 
nagrodzenia mego wysiłku dydaktycznego i wychowawczego 
(piąty rok wychowawstwa). 
Byliśmy na imieninach u cioci Reny i nawet na drugi dzień 
na poprawinach tychże (ewenement na przestrzeni 14 lat!). 
Na imieninach u Marioli Zagórskiej, w następnym tygodniu. 
Te regularne spotkania, głównie w kręgu rodzinnym, mają 
dla   mnie   spore   znaczenie   bo   przede   wszystkim   tworzą   w 
skali   roku   swoisty   rytm   jak   następujące   po   sobie 
kalendarzowe   pory.   Teraz   zbliża   się   dzień   Wszystkich 
Świętych.   Pogoda   już   chłodna,   pełno   opadłych   liści,   dni 
bardzo krótkie. Od czasu do czasu, w trakcie odwiedzin u 
rodziców, wychodzę na spacer z Korą. Są to chwile refleksji i 
kontemplacji   przyrody.   Tato   chory   na   cukrzycę   musiał 
przejść   na   zastrzyki   insulinowe.   Straszna   jest   ta   choroba, 

background image

wymagająca   bardzo   już   pełnego   ograniczeń   trybu   życia, 
posiłków   w   dokładnych   odstępach   czasu,   tak   samo 
zastrzyków,   tak   samo   badania   poziomu   cukru   we   krwi 
pobieranej z palca. Tato ma skłute ręce i brzuch a tu przed 
nim   całe   takie   dalsze   życie.   Rodzice   przymierzają   się   do 
zmiany  mieszkania.  Byli   w  biurze  pośrednictwa  sprzedaży 
nieruchomości i już mają nawet propozycję lokalu całkiem 
blisko   nas,   na   pierwszym   piętrze.   Z   ich   kamienicy 
wyprowadził   się   Paweł   z   rodziną.   Paweł   to   syn   znanej 
tarnowskiej   nauczycielki,   z   doktoratem   z   historii.   Autorki 
pracy   o   regionie   tarnowskim   w   okresie   okupacji 
hitlerowskiej. Jej  mąż, ojciec Pawła, zmarł  nagle  po  1989 
roku. Był w pracy, kiedy nastąpił wylew i nie udało się go 
uratować.   Panią   Julę   bardzo   denerwował   administrator 
kamienicy.   Nachodził   ją   przy   okazji   pobierania   czynszu   a 
zdaje   się   i   w   innych   sytuacjach.   Dochodziło   do   scysji 
słownych aż pewnego dnia pękło jakieś naczynie krwionośne 
i   pani   Jula   zmarła.   Była   rówieśniczką   mojej   mamy   i   jej 
koleżanką z klasy licealnej. Pani Jula i pan Leszek pobierali 
się w tym samym czasie co nasi rodzice i nawet spotkali się 
w tym samym dniu u fotografa, kiedy poszli tam zrobić sobie 
ślubne   zdjęcia.   Wraz   z   opuszczeniem   przez   „Pawłów” 
kwatery na parterze, dom pustoszeje. Ich vis a vis sąsiedzi, 
pani Marysia, pan Tymon nie żyją. Pan Tymon zmarł nagle 
przed   laty   na   zawał   serca,   karetka   przyjechała   za   późno. 
Wywrócił się w kuchni i pomimo fachowej akcji ratunkowej 
żony   (masaż   serca   i   sztuczne   oddychanie),   która   całe   lata 
pracowała jako pielęgniarka, nie udało się jej przywrócić mu 
przytomności. Ona zmarła na raka 6 lat temu. Ostatnie jej 
dni,   kiedy   umierała   w   bólach,   łagodzonych   morfiną,   pan 
administrator wybrał na malowanie krat tuż pod jej oknem. 
Najpierw więc tłukł się niemiłosiernie odbijając stary lakier i 
budząc umierającą w chwilach, kiedy udawało się jej zasnąć 
po bezsennej nocy, potem smrodził farbą i rozpuszczalnikiem 
i nie odłożył swych zajęć pomimo próśb o spokój. Ich syna 
Tomka wyrzucił z mieszkania po około pół roku po śmierci 

background image

matki mając wprawdzie rację prawną za sobą bo młodzieniec 
zalegał z czynszem i zaniedbał lokal ale...suma dokonań pana 
administratora łączy się w niezbyt ładne pasmo „osiągnięć”. 
Trzeba   dodać   i   przed   Tomkiem   awanturami   i   nękaniem 
wyrzucił z pierwszego piętra Jurka i Jagnę, naszych bardzo 
dobrych znajomych, obecnych wielokrotnie na kartach tego 
dziennika.
          Od   Tadeusza   dowiedziałem   się   o   1-ej   rocznicy 
przeszczepu   serca   Mariana,   naszego   przyjaciela.   Pamiętam 
jak dziś, kiedy w dniu operacji zatelefonowała do mnie żona 
Mariana,   Zuzia   z   prośbą   o   modlitwę   w   jego   intencji. 
Poszedłem   do   pracy   o   godzinę   wcześniej   aby   po   drodze 
wstąpić do kościoła bernardynów. Akurat trafiłem na mszę 
świętą     i   apel   o   składanie   kartek   z   prośbami     i 
podziękowaniami   przed   cudownym   obrazem,   po   lewej 
stronie   ołtarza   głównego.   Siadłem   w   wolnej   ławce,   przed 
samym ołtarzem bocznym. Napisałem kartkę ze słowami: „ z 
prośbą o życie i zdrowie dla Mariana, w dniu przeszczepu 
serca   ”.   Gorąco   modliłem   się   w   jego   intencji   i   przyjąłem 
komunię świętą. Udało się Bogu dzięki!

Tarnowscy bernardyni cieszą się dobrą sławą. I jako 

mnisi   i   jako   ogrodnicy.   Zostali   sprowadzeni   do   naszego 
miasta w XV wieku. Jednym z ich pierwszych gwardianów 
był bł. Szymon z Lipnicy. Zespół klasztornych zabudowań 
otoczony   jest   masywnym   murem.   Do   jego   budowy   użyto 
gotyckich i renesansowych cegieł, które widać w licu muru 
otaczającego   ogrody   i   klasztorny   sad   od   strony   ulicy 
Franciszkańskiej i od Wątoku (rzeczki przepływającej przez 
Tarnów). Bardzo ciekawa jest też barokowa z ducha brama 
wjazdowa   do   klasztoru,   od   ulicy   Bernardyńskiej,   niegdyś 
Kniewskiego,   (komunisty).   Do   tego   kościoła   chodzili 
dziadkowie, rodzice mojej mamy i ona sama, jeszcze jako 
mała dziewczynka, zaraz po wojnie.
Tadeusz też powiedział mi o tym, że do szpitala trafił Jurek, 
podobno ma problemy związane z pracą serca... Pomiędzy 
nim a Jagną wynikły ponoć jakieś nieporozumienia. To co 

background image

piszę może wyglądać na plotki ale naprawdę przejmuję się 
ich kłopotami a źródło informacji tj. kolega Tadeusza i Jurka, 
Edmund -wydaje się wiarygodne. Najprościej byłoby iść do 
szpitala do Jurka. Proponowałem to Oli już parę razy ona 
jednak   jest   skupiona   na   sobie   i   nie   czuje   się   widać   zbyt 
dobrze aby sprostać tym odwiedzinom.
Podczas ostatniej przepustki w Tarnowie, Waldek pojechał z 
mamą do szpitala bo w Krakowie zasłabł. Lekarz stwierdził 
arytmię   serca   i   wystawił   mu   zwolnienie.   W   sztabie 
wojskowym   uzyskał   przedłużenie   o   3   dni   przepustki   a   po 
powrocie   do   jednostki   został   skierowany   do   szpitala 
wojskowego   na   badania.   Jest   tam   już   prawie   tydzień. 
Telefonował wczoraj. Mama do niego telefonowała dzisiaj. 
Odwiedziła   go   Ewa.   Do   Krakowa   pojechał   Maciek,   sam, 
chociaż mama planuje odwiedzić Waldka.
  W tych dniach kolej przeżywa zwykle oblężenie bo ludzie 
ruszają na cmentarze. W poniedziałek jest Dzień Wszystkich 
Świętych.   Waldek   podziębił   się   i   ma   37   stopni   gorączki. 
Rano   przed   pracą   odwiedziłem   rodziców   bo   vis   a   vis 
kupowałem   bloczki   na   obiady   w   listopadzie,   w   stołówce, 
gdzie jadamy od lat. Poprzedniego dnia o 24-tej tacie spadł 
poziom cukru do 50 jednostek. Dobrze, że jeszcze nie spał bo 
mógłby się nie obudzić. Zjadł 3 kromki chleba z miodem i 
cukier wrócił do normy. Właśnie wczoraj tato i mama byli na 
prelekcji   dr   Galickiej   nt.   skoków   poziomu   cukru.   Jest   to 
bardzo   niebezpieczne.   Tato   kontrolował   poziom   cukru 
jeszcze raz o 3-ej w nocy ale wynik też był dobry.
W Tarnowie był pan Marian Zeman. Tradycyjnie odwiedza 
grób   matki   w   rocznicę   jej   śmierci.   Zaprosił   nas   na   mszę 
świętą   do   kościoła   oo.   bernardynów.   To   mamy   ulubiony 
tarnowski   kościół.   Jak   juz   pisałem   chodziła   do   niego   w 
dzieciństwie, kiedy  dziadkowie  mieszkali z  nią  przy  placu 
Sprawiedliwości. Po mszy na której byłem razem z mamą i 
tatą odprowadziliśmy,   ja i mama (bo tato musiał pójść do 
domu na zastrzyk) pana Mariana do autobusu. Zaraz wracał 
bo   miał   umówione   spotkanie   kresowiaków   na   które 

background image

regularnie uczęszcza. Podarowałem mu swój zbiór wierszy. 
W   rewanżu   otrzymałem   piękny   album   o   Teksasie   (po 
angielsku). Przyszedł już list z Łodzi analizujący przeczytane 
przez pana Mariana wiersze, z pozytywną oceną.
Pisze   też   o   filmie   „Pan   Tadeusz”,   który   montowała   jego 
córka Wanda. Muszę szybko odpisać bo ostatnio zalegałem z 
korespondencją.
O Marianie i Zuzi miałem napisać już wcześniej ale jakoś 
zeszło   a   i   sam   temat   trudny   do   opisania   bo   to   bliscy 
przyjaciele a doświadczeni przez los najbardziej z wszystkich 
jakich znam. Fatum zaciążyło nad ich rodziną i od lat nic się 
nie   zmienia.   Nie   wierzę   w   przesądy   ani   klątwy   a   jednak 
wobec   zestawienia   ogromu   nieszczęść,   z   których   każde 
kończy   się   śmiercią,   trudno   zrozumieć   i   nazwać   tylko 
pechem czy zwykłą koleją rzeczy wszystkie te wydarzenia. 
Zaczęło się od choroby ojca Mariana. Postępująca choroba 
Burgera   była   przyczyną   konieczności   odjęcia   nogi. 
Amputacja   nie   zatrzymała   jednak   postępów   Burgera.   Pan 
Rudek   zmarł.   Pamiętam   go   doskonale,   postawny   z   dużą 
czarną, potem siwawą brodą. Był lekarzem. Jego żona, mama 
Mariana, była dentystką. Chodziliśmy z bratem do niej, do 
spółdzielni, leczyć zęby. Bardzo wesoła, zawsze chętna do 
rozmowy   i   umiejąca   nawiązać   kontakt   z   dziećmi,   którymi 
byliśmy. Dzięki niej przestałem się bać wizyt w gabinecie 
stomatologicznym.   Traktowała   nas   jak   swoje   dzieci,   co   z 
resztą znalazło wyraz w powszechnej opinii. Bo kto nas nie 
znał bliżej uważał Mariana za naszego brata. Chodziliśmy tak 
samo   ubrani.   W   związku   z   modą   hippisowską   Tadeusz 
wyhaftował na bluzach dżinsowych duży czerwony kwiat o 
trzech płatkach  po obu stronach zapięcia i takie same kwiaty 
na   dole   obu   nogawek   dżinsowych   spodni.   Musiało   się   to 
rzucać   w   oczy.   Na   przestrzeni   40   lat   nie   widziałem 
podobnego stroju u nikogo z młodych.   Nawet z biblioteki 
Pałacu   Młodzieży   przyszło   upomnienie   na   nasz   adres   dla 
Mariana Mirowskiego za opóźnienie zwrotu książki. Byliśmy 
jak   bracia.   Tadeusz   i   Marian   starsi,   mieli   swoje   grono 

background image

kolegów, przezwane paczką samurajów. Ja młodszy o 2 lata 
aspirowałem do miana samuraja. Pewnego razu na wakacjach 
nad jeziorem Rożnowskim (Marian do dziś tam bywa i ma 
nawet   swój   domek   letniskowy)   Marian,   który   był   tam 
wcześniej powiedział do mnie „jesteś samurajem”. Było to 
dla mnie nie lada wyróżnienie. Słowem byliśmy dla siebie 
ważni i stąd po dziś dzień jest nam szczególnie bliski. Na 
Tadeusza  weselu  Marian  bardzo  przeżywał  fakt,  iż   ubywa 
kolega z paczki samurajów, bo miał świadomość, że odtąd 
żona będzie dla Tadeusza bardziej absorbująca niż koledzy. 
Wypił   trochę   za   dużo   i   ośmielił   się  powiedzieć  do   naszej 
mamy „fajna babka jesteś”. Długo z tego się śmialiśmy bo 
wcześniej Marian był uważający i traktował mamę z atencją i 
szacunkiem wynikającym pewnie po trosze z tego iż doceniał 
w   mamie   filologa   literatury   polskiej,   z   którą   (filologią) 
miewał kłopoty. Mama mu nieco pomagała. Pamiętam, kiedy 
mama wróciła z zebrania klasowego dla rodziców. Spotkała 
się   tam   z   mamą   Mariana   i   opowiadała   o   jej   rozżaleniu 
dlaczego Marian ma problemy z językiem polskim. „Po co 
wychodziłam za mąż za Litwina”, użalała się pani Halina. 
Dziadkowie Mariana przed wojną mieszkali w Wilnie i w 
tym   sensie   byli   „Litwinami”   polskiej   krwi.   Pan   Rudek   i 
Marian zaciągali z litewska “przeciongając” niektóre wyrazy 
i stąd brały się błędy. Za karę, kiedy Marian coś zbroił, ojciec 
kazał mu przepisywać trylogię Sienkiewicza i zdaje się że 
Marian   przepisał   ją   całą.   Czasami   pomagał   mu   w   tym 
Tadeusz. 
U   rodziców   Mariana   wisiała   zawsze   piękna   ikona   Matki 
Boskiej Ostrobramskiej. Teraz jest ona u Zuzi i Mariana. Pani 
Halina zmarła w rok po mężu, na raka. Dosłownie „zmiotło” 
ją tak szybko, że byliśmy tym porażeni. W krótkim czasie 
okazało   się,   że   na   raka   choruje   młodsza   siostra   Mariana, 
Basia. Była już mężatką i mamą 6-cio letniego synka, kiedy 
stan jej zdrowia pogorszył się i  w krótkim czasie nastąpił 
trzeci pogrzeb. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. W 
tym przypadku było to już trzecie zdarzenie. Niestety nie na 

background image

tym koniec. Syn Mariana i Zuzi 11-to letni Romek, wypadł z 
11 piętra i zginął na miejscu. Toczyło się dochodzenie, które 
jednak niczego nie wyjaśniło. Dlaczego w czasie w którym 
powinien być w szkole znalazł się w sąsiedniej klatce bloku 
w   którym   mieszkał?   Nauczycielka,   wychowawczyni   klasy 
Romka przesłuchiwana przyznała, że bolała go głowa i prosił 
o zwolnienie do domu. Nie zwolniła go nie mając pisemnej 
prośby rodziców. Romek nie poszedł do swojej cioci Ani, 
siostry Mariana, która też uczyła w tej samej szkole. A mimo 
to   szkołę   opuścił   co   stanowiło   wyłom   w   zasadach   jego 
postępowania   bo   był   dzieckiem   grzecznym   i   posłusznym. 
Jego tornister znaleziono pod klatką schodową z której 11 
piętra   wypadł   lub   został   wypchnięty,   wyrzucony?   Jego 
wzrost   i   odległość   od   wysokiego   parapetu   wykluczają 
przypadkowe   wychylenie   i   utratę   równowagi.   Wiele   złego 
uczynił redaktor tarnowskiego tygodnika pan Z., który nie 
znając sytuacji rodzinnej dziecka, sprawę opisał nadając tytuł 
„Samobójczy skok”. 
Śledztwo   też   poszło   w   tym   kierunku.   Rozmawiałem   na 
prośbę   Mariana   z   moim   kolegą,   nadzorującym   to 
postępowanie,   prokuratorem   rejonowym   Arturem. 
Chodziliśmy razem do liceum i razem studiowaliśmy prawo 
na UJ. Mam przed sobą wycinek z „Tarnowskiego Echa” z 
kwietnia   1993   roku   zatytułowany   „Śmierć   jedenastolatka”. 
Czytam   „5   kwietnia   przed   godziną   piętnastą   wyskoczył   z 
okna z ostatniego piętra bloku uczeń szkoły podstawowej... 
ustalenia   śledztwa   wskazują,   iż   był   to   samobójczy   skok 
chłopca....Według   tego   co   ustaliła   prokuratura,   chłopiec 
wybił szybę a następnie wyskoczył z okna na półpiętrze.
Było to na wysokości między X a XI piętrem... Chłopiec był 
dobrym   uczniem,   nie   miał   także   kłopotów   rodzinnych. 
Prokuraturze i policji znane są krążące po Tarnowie plotki na 
temat   tego   zdarzenia...   Żadna   z   tych   plotek   nie   znajduje 
potwierdzenia   w   dotychczasowych   ustaleniach...”.   Mam 
przed sobą  kartkę  z  kalendarza  z  25 grudnia  1982  roku z 
moją adnotacją czerwonym  flamastrem „chrzciny Romka”, 

background image

mam   też   wycinek   z   „Gazety   Krakowskiej”   z   7   kwietnia 
pt.„Dziecięcy krzyk rozpaczy”. Nie podpisany autor notatki 
ucieka   się   aż   do   przykładów   z   Japonii   „Zdaniem... 
psychologa   z   Poradni   Zdrowia   Psychicznego   dla   Dzieci   i 
Młodzieży w Tarnowie samobójstwa popełniane przez dzieci 
nie   są   wcale   takie   rzadkie,   jak   się   powszechnie   uważa. 
Świadczy   o   tym   przykład   Japonii,   gdzie   odnotowuje     się 
bardzo dużo samobójstw dzieci, które nie mogą nadążyć z 
nauką   za   programem   szkolnym.   W   okresie   rozwoju   i 
kształtowania się osobowości, dzieci są bardzo pobudliwe, a 
ich   uczucia   są   bardzo   mocne.   Dziecko   nie   znajdujące 
zrozumienia i pomocy u osób mu bliskich czuje się bardzo 
zrozpaczone.   Samobójstwo   dziecka   to   właśnie   taki   krzyk 
rozpaczy.”.
  Wszystko   to   napisano   po   wcześniejszej   w   tym   samym 
tekście opinii dyrektorki szkoły do której chodził Romek, że 
„ był bardzo dobrym uczniem, łatwo nawiązującym kontakty, 
pochodzącym   z   rodziny   bez   zarzutów.”.   Jak   ma   się   jedna 
wypowiedź do drugiej? Obie się wzajemnie wykluczają. Czy 
zestawił je jakiś idiota? Przecież jeśli dyrektor szkoły mówi 
„był bardzo dobrym uczniem” nie można pisać o dzieciach 
które   „nie   mogą   nadążyć   z   nauką   za   programem”.   Jakieś 
uogólnienia w tej sytuacji zupełnie tu nie pasują, wyrządzają 
krzywdę. Jeśli pisze się „pochodził z rodziny bez zarzutów” 
nie   można   pisać   „   dziecko   nie   znajdujące   zrozumienia   i 
pomocy   u   osób   mu   bliskich”.   Notatka   absurdalna   jakich 
wiele w prasie codziennej ale nie codziennie zdarza się aby 
tego   typu   produkt   bezmózgowia   ranił   i   tak   już   mocno 
doświadczonych   i   zszokowanych   rodziców   naprawdę   nie 
winnych żadnych zaniedbań. Marian w chwili tragedii był już 
po dwóch zawałach serca, na rencie. Cały czas przebywał w 
domu i każdą chwilę poświęcał dzieciom, w tym Romkowi, 
któremu   pomagał   wykonać   pracę   na   zajęcia   z   techniki, 
drewnianego   ptaszka   do   wielkanocnego   koszyka.   Relacje 
prasowe różnią się między sobą, „Gazeta Krakowska” pisze o 
trzech bezpośrednich świadkach, „Dziennik Polski” o dwóch 

background image

osobach, mieszkańcu X piętra, który wybiegł z mieszkania 
myśląc,   iż   hałas   jest   efektem   zabawy   dzieci   na   klatce 
schodowej.   „Gdy   dobiegł   do   okna   zobaczył   nogi 
wyskakującego dziecka” i o przechodniu, który obserwował 
całe zdarzenie z chodnika przed budynkiem. Słysząc brzęk 
tłuczonego   szkła   spojrzał   w   górę   i   „zobaczył,   że   ktoś 
wyskakuje z okna klatki schodowej”. Chłopiec spadając nie 
krzyczał.
 Nie znam świadków zdarzenia ale ich opowieści są dla mnie 
wysoce niespójne. Czy były takimi dla prokuratury? Świadek 
mieszkający na X piętrze słyszał hałas i przypuszczał iż jest 
on   wynikiem   zabawy   dziecięcej.   Hałas   wywołany   przez 
jedno   dziecko   w   moim   przekonaniu   różni   się   w   istotny 
sposób od np. tupotu, stuku, otwierania okna połączonego z 
wyrywaniem   gwoździ   bo   okno   na   XI   piętrze   było   zabite 
gwoździami.   Dlaczego   było   zabite   gwoździami?   Czy 
wcześniej w tym samym miejscu już się coś wydarzyło? Tak 
mi się zdaje? 
Ustalenia dochodzenia mówią o kłopotach z otwarciem okna 
i konkludują „ostatecznie wybił szybę i przez otwór rzucił się 
w dół”. Przypuszczam, że zasadniczo różni się sytuacja kiedy 
dziecko powoli wysuwa się poza okno, tak zeznawał świadek 
z dołu, od sytuacji kiedy dziecko się rzuca. Samo wybicie 
szyby i uzyskanie otworu przez który można się rzucić nie 
jest łatwe i nie zawsze możliwe do uzyskania po na przykład 
jednorazowym uderzeniu w  szybę. Hałas wybijanego okna 
jest   inny   w   przypadku   jednego   uderzenia   a   inny   przy 
szarpaniu ramy okiennej i wyrzucaniu odłamków, czego w 
ogóle nie musi się słyszeć. Nie mogę formułować żadnych 
oskarżeń ani nawet nie taka jest moja intencja tak dokładnego 
opisu tej historii. Przypuszczam tylko, że nie zadano sobie 
odpowiednio   dużo   trudu   aby   wszystko   co   możliwe 
sprecyzować.   Po   co   Romek   wszedł   nie   do   swojej   klatki? 
Mieszkał na IV piętrze trzy klatki obok. Nie wiadomo czym 
została wybita szyba. Dlaczego Romek spadał cicho? Pytań 
jest   wiele,   można   je   mnożyć   ale   pozostaje   faktem 

background image

nieodpowiedzialność prasy, policji, prokuratury. 
Marian   miał   trzeci   zawał   serca   i   ostatecznie   przeszczep. 
Teraz stale na lekach przeciwko odrzutowi przeszczepu ma 
problemy nowotworowe.
Poszliśmy   z   Olą   do   szpitala,   do   Jurka.   Okazało   się   na 
miejscu,  że  wyszedł  na przepustkę.  Zastaliśmy  go dopiero 
wieczorem u niego. Wcześniej był u dentysty i rwał korzenie, 
bolały go zęby. Dolegliwości sercowe są poważne, to jakiś 
tętniak.   Ma   wrócić   do   szpitala   we   wtorek.   Długo 
rozmawialiśmy z Jurkiem o jego aktualnej trudnej sytuacji 
rodzinnej. Jagna wczoraj pojechała do rodziców, do Kielc. 
Wcześniej jednak nie odwiedziła męża w szpitalu, gdzie był 
od paru dni. Mam nadzieję, że może jeszcze się coś wyjaśni.
Zostałem poproszony przez pana Stanisława, prezesa Klubu 
Inteligencji   Katolickiej   o   poprowadzenie   jego   wieczoru 
autorskiego   w   sali   Klubu.   Tomik   poezji   pt.   „Słowem 
zmartwychwstajesz”   powstał   jako   efekt   mego   wyboru 
wierszy pana Stanisława z roczników miesięcznika KIK-u pt. 
„Odpowiedź”.   Zaproponowałem   tytuł   całości   co   zostało 
przyjęte. Pochodzi on z puenty wiersza otwierającego zbiór. 
Przytoczę   go   w   całości,   jest   krótki   a   bardzo   istotny   i 
charakterystyczny   dla   jego   twórczości,   poruszającej   się   w 
obrębie spraw wiary, analizy słów Pisma Świętego. Jest to 
przeżywanie   peregrynacji   do   sanktuariów   europejskich   i 
położonych w Palestynie jak np. Betlejem czy Jerozolima. 
Sala klubowa była wypełniona po brzegi, rzadko to się zdarza 
na   wieczorach   poetyckich.   Przyszła   nawet   młodzież, 
zachęcona przeze mnie w bibliotece i w szkole. Była Ola i 
pani Eliza, koleżanka mojej mamy, która  niedawno wróciła z 
Chicago. W bardzo krótkim czasie po powrocie pochowała 
męża, zmarłego na raka. 
Teraz   zapowiedziany   wiersz   bo   coraz   to   nowe   dygresje 
znoszą mnie jak fale łódź po niespokojnym oceanie.
„Słowem zmartwychwstajesz”

Poetą jesteś

background image

Gdy Kalwarii dotykasz
Gdy bólem
Cierpieniem
Krzyżem przeniknięty
Słowem zmartwychwstajesz.
Wiersze   podobały   się   zgromadzonej   publiczności.   Pan 
Stanisław   przygotował   obszerny   wstęp,   rodzaj   credo   i 
usprawiedliwienia dlaczego para się poezją. Mnie pozostała 
rola „dyrygenta”. Sądzę iż wywiązałem się z niej należycie. 
Na   zakończenie   obdarowani   egzemplarzami   książki 
ustawiliśmy się po dedykacje. Dosłownie to ustawiono się za 
mną bo byłem pierwszy. Oprócz zbioru dla   nas dostałem 
tomik   dla   Marzenki   z   wpisem   „Siostrze   Marzenie   z 
najlepszym   Słowem   na   służbę   Bogu,   pamiętający   w 
modlitwie...”. Podpis.

 Warto wiedzieć: 

W br. do finału Nagrody Literackiej Nike nominowane 
zostały książki:
Anny Bikont, My z Jedwabnego.
Ryszarda Kapuścińskiego, Podróże z Herodotem.
Hanny Krall, Wyjątkowo długa linia.
Ewy Kuryluk, Goldi.
Tadeusza Różewicza, Wyjście.
Andrzeja Stasiuka, Jadąc do Babadag.
Dariusza Suski, Cała w piachu.

background image

ASPIRACJE

magazyn literacki młodych

Nr 3 /38/ październik 2005

Publikacja Grupy Młodych Autorów
Wydawca: MBP im. Juliusza Słowackiego – Tarnów

Wybór i opracowanie wierszy:  Zbigniew Mirosławski
Opracowanie graficzne wydania papierowego: 
Andrzej Henryk Trybulski
Rysunek na okładce: Magdalena Jadwiga Trybulska

Wersja internetowa: Liberum Arbitrium

Uwaga: wersja internetowa prezentuje wyłącznie wybór 

autorów i tekstów przygotowany do publikacji przez 

Grupę Młodych Autorów MPB w Tarnowie

Copyright © 2006 by Liberum Arbitrium 

  Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie - 

 z wyjątkiem cytatów w publikacjach literackich i artykułach 

krytycznych - możliwe wyłącznie na podstawie pisemnej 

zgody wydawcy.

 


Document Outline