Dyoniziak Sondaże a manipulowanie społeczeństwem, STUDIA, Socjologia


Sondaże a manipulowanie społeczeństwem


Ryszard Dyoniziak

Czy sondaże są potrzebne i komu: społeczeństwu czy grupom po­litycznym? Czy można wierzyć sondażowym prognozom wyborczym? Jak można fałszować opinie badanych? Jak preparuje się wyniki son­daży? Czy sondaże mogą ułatwiać manipulowanie społeczeństwem i demokracją? Co sądzą o sondażach sami socjologowie?

Tym kwestiom poświęcona jest ta książka.

Sondaże

a

manipulowanie społeczeństwem

KRAKÓW


Książka dotowana przez Akademię Ekonomiczną w Krakowie

© Copyright by Ryszard Dyoniziak and Towarzystwo Autorów

i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 1997, wyd. I

ISBN 82-7052-429-X TAiWPN UNIVERSITAS

Projekt okładki i stron tytułowych Robert Guzik

W obecnym stanie rzeczy, gdy zniszczono gdzie indziej wszystko, co godne szacunku, i podejmuje się próby zniszczenia w nas samego zmysłu szacunku, cowiek czuje się niemal zmuszony do przepraszania, że żywi jakiekolwiek ludzkie uczucia.

Edmund Burke


UWAGI WSTĘPNE

PROBLEM

W Polsce po II wojnie światowej sondaże socjologiczne przyjmo­wały się stopniowo. W latach 1948-1956 władze państwowe wręcz za­braniały tego typu badań. Ale nawet po 1957 roku sondaże przeprowa­dzane były (poza ośrodkiem badań opinii przy Polskim Radio, a później również Telewizji) tylko na pewne tematy (np. oceny programów PR przez radiosłuchaczy), wybiórczo i pod cenzurą. Również Ośrodek Ba­dań Prasoznawczych w Krakowie mógł się koncentrować na badaniu preferencji czytelniczych, ale wyniki tych sondaży były ocenzurowane. Ze względu na charakter totalitarny państwa (tylko lekko złagodzony w latach siedemdziesiątych) wiele przedsięwzięć badawczych było utaj­nionych lub wręcz powstawało na zamówienie różnych ogniw władzy (np. wojewódzkich komitetów PZPR, ministerstw czy nawet Biura Po­lityeznego - najwyższej wówczas instancji politycznej). Powstałe po stanie wojennym Centrum Badania Opinii Społecznej, nieprzypadkowo kierowane przez pułkownika w stanie czynnym, również miało dostar­czać materiałów badawczych zgodnie z potrzebami najwyższych władz. Dopiero po 1989 roku istniejące już ośrodki badawcze przy Radiu i Telewizji oraz inne, obok katedr uczelnianych (które rzadko publiko­wały swoje sondaże) - uzyskały pełną samodzielność merytoryczną. Powstało jednak uzależnienie finansowe od różnych firm i grup "bizne­su", niekiedy równie uciążliwe z punktu widzenia horyzontów badaw­ezych i merytorycznej wartości. Utworzono nowe ośrodki, głównie badające skuteczność reklam szeroko upowszechnianych w ostatnich latach.

Pojawił się nowy typ sondaży - prognozy wyborcze dla różnych partii i polityków. Są one często publikowane. I chociaż tzw. opinia publiczna wcale się o to nie prosiła - prasa, radio, telewizja zalewane są wprost danymi z tych sondaży. To, z czym się stykają telewidzowie,

7


czytelnicy czy słuchacze to albo zwięzłe, suche dane, albo zniekształco­ne informacje, jeśli nie tendencyjne interpretacje.

Ta sytuacja grozi kompromitacją badań - tym bardziej, że ośrodki badawcze nie komentują sposobu prezentacji ich ustaleń w środkach masowego przekazu. Zdarza się, że w tym samym tygodniu przedstawia się w mediach wyniki badań kilku ośrodków, podaje inne dane procen­towe na podobne pytania, a czytelnicy i słuchacze tracą orientację, co właściwie oznaczają podawane cyfry.

Oto dlaczego potrzebna jest praca, która przybliży czytelnikom war­sztat badawczy socjologa oraz ukaże źródła zniekształconych lub spe­cjalnie mylnie formułowanych w interesie różnych grup politycznych i społecznych informacji.

CO NAZYWAMY SONDAŻEM

Sondaż (angielski termin survey, francuski - sondage) to szczegól­ny sposób badania opinii (postaw, wartości, norm społecznych, aspira­cji) przy pomocy wywiadów (rozmów) z konkretnymi ludźmi, najczę­ściej posiłkujący się z góry przygotowanymi kwestionariuszami (często utożsamianymi z ankietami).

Badania takie mogą obejmować całe małe społeczności w określo­nym wieku albo wielkie społeczności na podstawie badań mniejszej części danej zbiorowości stanowiącej tak zwaną próbę reprezentacyjną. Zawsze jednak badacze (często nazywani ankieterami) muszą bezpośre­dnio rozmawiać z wylosowanymi do badań informatorami (nazywany­mi w żargonie respondentami), a nie na przykład z ich rodzinami czy znajomymi.

Kwestionariusz (ankieta), którą posługujemy się w czasie wywiadu (rozmowy) to specjalnie przemyślany zestaw pytań, uwzględniający główne założenie danych badań. Pytanie źle postawione, niejednoznacz­ne, z góry sugerujące odpowiedź, zawierające treść obraźliwą albo krę­pującą dla informatorów - z góry należy uznać za wykluczające uzyska­nie rzetelnych odpowiedzi.

Również wywiad (rozmowa) musi spełniać wiele wymagań, aby informator zechciał mówić prawdę, aby wypowiadał to, co rzeczywi­ście mniema lub w co wierzy. Dlatego konstrukcja kwestionariuszy oraz zasady przeprowadzania wywiadów stanowią dziś osobne poddyscypli­ny socjologii. Tylko osoby z najlepszym przygotowaniem teoretycznym i dużym doświadczeniem praktycznym mogą się właściwie posługiwać tymi instrumentami badań. Tym też tłumaczy się fakt występowania u nas wielu naiwnych i błędnych badań sondażowych prowadzonych przez osoby bez odpowiednich kwalifikacji merytorycznych i moralnych, kierujące się chęcią szybkiego dorobienia się (np. przy projektowaniu kam­panii reklamowych) lub względami propagandowymi na rzecz określo­nych grup politycznych czy grup interesów. Nie istnieje - jak dotąd ­ochrona zawodu badacza specjalizującego się w sondażach, chociaż nie­dawno również w Polsce formalnie obowiązuje swoisty kodeks badań opinii publicznej. Nie znaczy to jednak, że zasady tego kodeksu są po­wszechnie przestrzegane. Np. głównym księgowym może zostać tylko osoba, która ukończyła określone studia i zdała, już po studiach, specjal­ne egzaminy państwowe. Takie wymagania nie są stosowane wobec re­alizatorów sondaży opinii publicznej.

Nie mam tu zamiaru zajmować się szczegółami konstruowania kwe­stionariuszy czy przeprowadzania wywiadów. Tego wszystkiego nie można się nauczyć na podstawie jakiejś publikacji, lecz tylko w toku studiów i wieloletnich praktycznych działań. W pracy tej, przeznaczo­nej dla szerszego kręgu czytelników, pragnę uzmysłowić, jak powstają sondaże, jakie są ich zasady, na czym polegają ich zalety i wady oraz do jakich celów mogą być wykorzystywane przez władze, grupy politycz­ne i grupy interesów. Chodzi o to, aby uświadomić społeczeństwu, jak można nim manipulować i jak przeciwstawiać się takim manipulacjom, do których czasami przyczyniają się sami badacze, ale najczęściej ci, którzy upowszechniają wyniki sondaży w środkach masowego przeka­zu, odpowiednio je interpretując czy wręcz fałszując dla celów politycz­nych, propagandowych, ideologicznych.


KRYTYKA SONDAŻY ZE SPOŁECZNEGO PUNKTU WIDZENIA

Niemiecki tygodnik "Die Zeit" (1995, nr 33) zwraca uwagę, że w Berlinie wścibscy autorzy sondaży pytali o życie intymne (gdzie, kiedy, ile razy, jak), ale brak jest zainteresowania sprawami adaptacji tysięcy berlińczyków obcego pochodzenia (Turków, Rosjan, Polaków, Żydów) do nowych warunków życia. Brak sondaży na temat przyczyn i skutków wielkiego bezrobocia, dochodzącego do 25% potencjalnej siły roboczej.

Nie może być obojętne dla opinii publicznej czy sondaże dotyczą różnego rodzaju ciekawostek, czy ważnych problemów gospodarczych, politycznych Iub kulturalnych.

W Polsce mamy wiele sondaży (w tym obfitość niepotrzebnych prze­ciętnemu Polakowi prognoz wyborczych), ale ważne kwestie społeczne również są pomijane. Niewiele wiemy o przyczynach niewydolności administracji, bezkarności aferzystów, korupcji od dołu do góry, wyjąt­kowego nieprzystosowania przepisów prawa do ewidentnych przejawów przestępczości (ograbianie banków przez nieuzasadnione kredyty, nie­karalność producentów narkotyków i tych, którzy je przewożą). Brak sondaży dotyczących możliwości przezwyciężania bezrobocia w różnych częściach kraju, utrudnień wychowawczych w rodzinach, przestępczości wśród nieletnich, młodocianych narkomanów. Malo jest son­daży odnoszących się do terenów wiejskich, możliwości aktywizacji rolników, aspiracji i perspektyw młodzieży wiejskiej. Nie jest to wina ośrodków badawczych, lecz instytucji (również ministerstw), które źle gospodarują środkami finansowymi (np. Ministerstwo Pracy więcej wy­dało na zakup sprzętu komputerowego i biurowego niż na tworzenie nowych miejsc pracy) i nie mają właściwych priorytetów.

PODSTAWY TEORETYCZNE BADAŃ NAD OPINIĄ PUBLICZNĄ

Przez wiele wieków nikogo nie interesowały opinie jako źródło do badań naukowych o życiu społecznym, chociaż służby wywiadowcze ceniły znajomość opinii (o rządzących, o podejmowanych decyzjach, o nastrojach ludności) dla celów praktycznych. Dopiero opublikowane w USA w latach 1918-20 wielkie, 5 tomowe dzieło Floriana Znaniec­kiego oraz Amerykanina Williama I. Thomasa pt.: The Poliste Peasant in Europe and America (tłumaczenie polskie ukazało się dopiero w la­tach siedemdziesiątych) uprawomocniło doniosłość studiów nad opi­niami, postawami, wartościami i ocenami. We wspomnianym dziele opinie czy wartości odtwarzano na podstawie analizy treści listów wy­syłanych z Polski do USA, do krewnych, którzy wyemigrowali w po­szukiwaniu pracy oraz listów wysyłanych z Ameryki do najbliższych, mieszkających pod trzema zaborami (rosyjskim, pruskim i austriackim) i później w niepodległej już Polsce. Dzieło Polski chłop w Europie i Ameryce do dziś stanowi niedościgniony wzór badań empirycznych nad postawami, wartościami i opiniami, gdyż autorzy wykazali, że zacho­wania ludzi są zrozumiałe, jeśli wykryjemy z n a c z e n i e, jakie oni przywiązują do różnych stwierdzeń i opinii, do wierzeń i tradycji, do instytucji i wydarzeń. To wszystko znajdowało się we wspomnianych listach, obszernych i w dużej ilości wysyłanych przez członków rodzin. Okazało się, że to, jak dany człowiek d e f i n i u j e s y t u a c j ę, w j a k i e j s i ę z n a 1 a z ł, wpływa na stosunek do innych ludzi i instytucji, wyznacza jego dążenia i aspiracje, a więc także jego potrze­by społeczne.

Odkrycie doniosłości poznania postaw i opinii wymagało jednak opracowania metodologii rekonstrukcji np. postaw z treści listów, ich porównywalności w różnych listach, zestawiania różnego typu opinii i ilościowego przedstawiania.

Stąd już tylko dzielił badaczy jeden krok od powstania pomysłu, aby powołać do życia specjalny ośrodek badań, który by się specjalizo­wał w poznawaniu opinii całego społeczeństwa o czymś ważnym, przede

11


wszystkim dla celów praktycznych, dla biznesu, dla władz. W ten spo­sób powstał Instytut Gallupa, który od 1936 roku zaczął prowadzić sys­tematyczne badania opinii. Naturalnie trzeba było jeszcze rozwiązać wiele problemów metodologicznych, jak poznawać opinie (już nie na podsta­wie listów, bo Amerykanie między sobą nie pisali tak obszernych i peł­nych społecznych obserwacji listów jak polscy imigranci i ich rodziny; ciekawe, że nie powstało żadne inne dzieło, które wykorzystywałoby listy jako główne źródło w badaniach socjologicznych; również w żad­nym innym kraju, oprócz Polski, nie ma tak wielkiego zbioru pamiętni­ków, wspomnień i w ogóle danych osobistych powstałych świadomie na zamówienie socjologów w postaci odpowiedzi na konkursy adreso­wane do rolników, robotników, inteligencji, do lekarzy i urzędników, do młodzieży).

Chciano znać opinie całego społeczeństwa, ale badanie tak wielkiej zbiorowości nie mogło być brane pod uwagę. Trzeba Więc było opraco­wać z a s a d y w y ł a n i a n i a p r ó b y reprezentatywnej, ustalenia w i e 1 k o ś c i tej próby. Osobną kwestią było, j a k w y 1 o s o w y­w a ć osoby, które miały być pytane o opinię w danej sprawie, jakie należy brać pod uwagę c e c h y s p o ł e c z n e (np. zawód, zamożność, wykształcenie, miejsce zamieszkania, wiek i płeć). Istotne było także, w jaki sposób zwracać się do konkretnych osób (w USA ciągle jest istotne czy mamy rozmawiać z Murzynem, czy z tzw. białym, czy z Polakiem czy z Włochem z pochodzenia, z Rosjaninem czy z Zydem, z wierzącym czy z ateistą, z kobietą czy z męźczyzną, z osobą młodą czy starszą, itp.).

Wszystkie te kwestie były przedmiotem wielu prac i dziś można je uważać za wyjaśnione w ogólnych zarysach (w ogólnych, gdyż pozo­staje sprawą otwartą jak w danym kraju, w ramach okreslonej struktury społecznej i kultury rozwiązywać konkretne zagadnienia).

Wielkie znaczenie dla badaczy miała analiza skutków społecznych audycji radiowej Orsona Wellesa, który w dramatyczny sposób poinfor­mował mieszkańców Nowego Jorku o inwazji mieszkańców Marsa na USA. H. Cantril poświęcił osobne dzieło tej sprawie (The Ihvasion from Mars. A Study in the Psychology of Panic, Princeton 1940). Okazało się, źe o p i n i a upowszechniona przez radio (moglibyśmy dziś powie­dzieć: przez wszystkie środki masowego przekazu), nawet tak absurdal­

na jak lądowanie przybyszów z innej planety, odpowiednio udramaty­zowana, może spowodować panikę społeczną na wielką skalę. Można rozważać, dlaczego ludzie (tym razem Amerykanie) byli (i są!) tak po­datni w okres'lonych sytuacjach na absurdalne nawet informacje. Dziś wiemy, że w ten sposób, tzn. podając choćby nieprawdziwą (ale praw­dopodobną dla pewnych kręgów społecznych) opinię np. na temat ja­kiegoś banku (sugerując bankructwo) można istotnie doprowadzić do jego upadku, na zasadzie tzw. samospełniającej się przepowiedni. Na tym założeniu oparte są liczne badania sondaźowe dotyczące szans wy­borczych danego polityka czy którejś z partii: podając często okres'lone wyniki i sugerując, że np. zwiększa się popularność jednych i zwiększa niechęć do innych polityków (partii) można podsunąć ludziom mniej zorientowanym w sprawach politycznych (a takich jest zdecydowana większość w każdym społeczeństwie), na kogo warto głosować, aby się zbytnio nie wychylać (większość ludzi obawia się zajmować stanowi­sko odmienne niż sąsiedzi, krewni czy znajomi lub osoby występujące w radiu, telewizji czy na łamach prasy jako tzw. autorytety, które w tym celu można najpierw sztucznie kreować, chociaż osoby te nie mają same z siebie cech szczególnie cenionych w danej społecz­ności).

Podatność ludzi na opinie jest jednak "bronią" obosieczną w tym sensie, że skutki szeroko upowszechnianej danej opinii mogą doprowa­dzić do odwrotnych rezultatów niż zamierzone: zbyt natarczywie upo­wszechniana opinia w postaci reklamy może zniechęcić ludzi do naby­wania określonego towaru. Można bowiem przyjąć, że jeśli dany towar tak usilnie się reklamuje, to pewnie nie ma on tych pożądanych cech, o których mówi się w reklamie. (Np. w 1995 roku stwierdzono w Ru­munii, że większość ludzi nie wierzy reklamom*). Sprzyja to zresztą przekupywaniu dziennikarzy, aby pisali niby to informacyjne artykuły, które w rzeczywistości są ukrytą reklamą.

Por.: "Sztandar" 1995, nr z 24 lipca, s. 8.

~' 13


BADANIE OPINII I INNYCH ELEMENTÓW OSOBOWOŚCI SPOŁECZNEJ

Najczęściej czytelnicy gazet czy słuchacze radia oraz telewidzowie słyszą o "wynikach sondażu" na temat opinii o politykach czy partiach politycznych. Jednak solidne badania socjologiczne nie mogą się ogra­niczać do poznawania opinii, a więc ciągle się zmieniających poglądów na dany temat. W badaniu opinii nade wszystko nas interesuje ich za­sięg społeczny (jakie grupy je reprezentują), powtarzalność lub zmien­ność, kierunek tej zmienności (czy coś zaczyna się cenić bardziej czy mniej). Przeważnie nie dowiadujemy się jednak z publikowanych son­daży, dlaczego badani mają takie to a takie opinie o k i m ś 1 u b o c z y m ś. Polityków czy biznesmenów to specjalnie nie interesuje. Ale z naukowego punktu widzenia jest to problem wiel­kiej wagi.

Aby jednak odpowiedzieć poprawnie, dlaczego dana zbiorowość ma okreslone opinie np. o sytuacji politycznej albo o swoich planach życio­wych, lub choćby zakupach - musimy poznać m o t y w a c j e (tenden­cje zachowań), postawy (względnie trwałe nastawienia wobec kogoś lub czegoś), potrzeby społeczne (świadome lub nieuświadomione dąże­nia wynikające z sytuacji i przyswojonych wartości), akceptowane i rea­lizowane normy społeczne (spontanicznie ukształtowane nakazy i zaka­zy aprobowane w danym środowisku) oraz właściwe danej zbiorowości wartości (tzn. przedmioty materialne i niematerialne, do których ludzie przywiązują szczególne znaczenie).

Takich badań nie da się przeprowadzić szybko, bez odpowiedniej wiedzy teoretycznej i bez doświadczenia. Zwłaszcza że badania takie muszą wykrywać współzależności, współwystępowania i zależności np. między określonymi opiniami a motywacjami, między motywacjami a postawami, między postawami a wartościami. Przy czym może nas in­teresować s t a n a k t u a 1 n y (opinii, postaw, motywacji, dążeń), ale również przewidywanie, jakie np. opinie mogą się stać dominujące lub mogą zanikać wciągu najbliższych miesięcy czy lat. Przewidywanie opinii, postaw czy w ogóle zachowań dużych zbiorowości stanowi bardzo trudny problem badawczy, wyma­gający stosowania wielu skomplikowanych procedur, niełatwych nawet dziś, gdy powszechnie posługujemy się komputerami. Zaden bowiem

komputer nie rozwiąże zagadnienia, które będzie źle postawione, teore­tycznie nieuzasadnione czy po prostu błędne.

W Polsce nie wiąże się badań nad opinią (zamawiane są bowiem przez różne redakcje i grupy polityczne, którym zależy na szybkim son­dażu dla celów diagnozowania sytuacji i przygotowywania strategii wyborczej) z badaniami nad osobowością społeczną ludzi, chociaż ta­kie studia mogłyby wnieść wiele nowych obserwacji*.

Wśród teoretyków obecnie są i tacy, którzy w ogóle wątpią, aby istniało coś takiego jak "osobowość": "panuje na ogół zgodność co do tego, że osobowości nie można pojmować w sposób statyczny jako zbioru cech, jako mozaiki zbudowanej z elementów. (...) przez osobowość na­leży rozumieć wieloczynnikową strukturę integrującą zachowanie jed­nostki, której poziom i osiągnięcia uzależnione są od procesów poznaw­czych, procesów motywacyjnych, cech temperamentu i inteligencji" (Encyklopedyczny słownik psychiatrii, Warszawa 1986, s. 358). Co naj­wyżej zakłada się jakąś kierunkową orientację czy sytuacyjną predys­pozycję okreslonych zachowań. Takie stanowisko dziś wiąże się z post­modernistyczną modą w naukach społecznych**.

W socjologii jednak nadal uważamy za płodne poznawczo badania nad osobowością społeczną. Chodzi o osobowość jako dynamiczną struk­ turę, powstałą w toku życia społecznego (w odróżnieniu od cech wro­ dzonych). Osobowość społeczna jest to więc pewna całość obejmująca: a) jaźń subiektywną;

b) jaźń odzwierciedloną; c) ideał kulturowy;

d) zespół ról społecznych.

Jaźń subiektywna to wszystko to, co ludzie (w danym okresie życia) myślą o sobie na podstawie własnych doświadczeń i przemysleń. Jaźń odzwierciedlona obejmuje to, co mys'limy o sobie n a p o d s t a w i e o p i n i i i n n y c h 1 u d z i, chociaż sobie nie uświadamiamy, że patrzymy na siebie oczami naszych znajomych, krewnych, sąsiadów. Kulturowy ideał osobowości to wyobrażenie każdego człowieka o tym,

* Por. monografię M. Pacholskiego, Typy osobowości spolecznej a postawy i war­fości, Kraków 1990; M. Harris, Kulturanthropologie, 1989.

** Por. "Teksty Drugie" 1993, nr 1; jest tam cykl artykułów o postmodernizmie.

14 15


kim chciałby być (jakie cechy osobowości imponują mu np. u innych ludzi).

W socjologii do osobowości społecznej zaliczamy również zespół ról społecznych. Są to wyuczone zachowania ukształtowane w procesie wzajemnego oddziaływania na siebie ludzi. Rola społeczna to postawy i zachowania danego człowieka (w okreslonej sytuacji) oczekiwane przez najbliższe otoczenie i daną grupę*.

Jeśli udałoby się wykryć zależności między opiniami ludzi wobec różnych spraw, instytucji i osób oraz wspomnianymi elementami oso­bowości społecznej - wówczas z większą pewnością m o g 1 i b y ś m y przewidywać powstawanie okres'lonychopiniiorazpostaw i w ogóle zachowań w różnych grupach i różnych sytuacjach. Badania tego typu są jednak trudne, pracochłonne i kosztowne, chociaż ich po­znawcze walory są nie do przecenienia.

OCENA DEKLARACJI INFORMATORÓW

W omawianych tu badaniach opinii często mamy do czynienia ze stwierdzeniami, że dany informator "gdyby dziś były wybory" głoso­wałby tak a tak, albo "zamierzam w tym roku kupić" to a to, lub "chcia­łabym spróbować zdobyć" taką to a taką pracę. Krótko mówiąc są to stwierdzenia projektujące jakieś zachowanie. Nie możemy być pewni, że informator istotnie tak się zachowa. Tego typu deklaracje są tylko ogólną orientacją (nawet dana osoba nie wie czy w przewidywany spo­sób postąpi, a cóż dopiero badacz, który musi uwzględniać różne oko­liczności utrudniające realizację danych planów). Taka orientacja jest o tyle ważna, że stanowi punkt wyjścia naszych badań, że może je ukie­runkować. Jesli jednak będziemy w regularnych odstępach czasu zbie­rać informacje (np. co miesiąc, co pół roku, co rok, co dwa lata) może to być wskazówką intencji naszych informatorów.

A. Bartoszek, Społeczne tworzenie osobowości, Katowice 1994.

~ r,

Trwa spór między specjalistami, w jakim stopniu można wierzyć deklaracjom informatorów. Nie jest to kwestia do abstrakcyjnego roz­strzygnięcia. Wszystko zależy od tego, jaki problem badamy, w jakim środowisku, w jakim okresie (np. przed wyborami, w okresie kryzysu politycznego lub gospodarczego), w jaki sposób (czy zachowana jest anonimowość informatorów). Często informatorzy nie chcą zdradzić swoich opinii, jeśli dominujące środki przekazu stosują swego rodzaju terror psychiczny popierając określoną grupę polityczną czy biznesową. Tak było przed wyborami do Sejmu w Polsce oraz w wyborach prezy­denta we Francji w 1995 roku. Trudno też liczyć na szczerość wypowie­dzi w instytucji czy w mieście opanowanym przez mafie gospodarcze czy polityczne, czy różnego rodzaju gangi. Wówczas możliwa do zasto­sowania jest tylko technika obserwacji uczestniczącej (badacz pracuje lub przebywa w sposób naturalny w środowisku, które ma obserwować i w sposób utajony zbiera informacje).

MODA NA POSTMODERNIZM A SONDAŻE SPOLECZNE

Wśród polskich teoretyków wzorujących się na tzw. intelektuali­stach zachodnich szerzy się moda na snobowanie się postmodernistycz­t1ą postawą teoretyczną. Tak jak w latach pięćdziesiątych, siedemdzie­~łątych bezkrytycznie przyjmowano metodologię marksistowską (u nas pewna nawiedzona jeszcze w 1980 r. próbowała w obronionej pracy doktorskiej zastąpić socjologię empiryczną - "socjologią" wywiedzio­ną z dialektyki Lenina!), obecnie neguje się w ogóle możliwość wykry­wania w naukach społecznych prawidłowości, podważa się elementarne i sprawdzone zasady pracy badawczej jako niepewne i zbyt sztywne i proponuje indywidualną wyobraźnię badacza jako ostateczną rację teo­t'etyczną.

Myli się przy tym dwa niejako poziomy postępowania badawczego. Poziom elementarnych narzędzi i technik (sposoby zbierania informa­~ji, ich analizy i selekcji, krytyki wewnętrznej i zewnętrznej źród

~ poziomem uogólnień, porównań, wreszcie praw przyczynowych ~~:ź

'. ~.. ~'~"a,y...~~


cjonalnych (współwystępowanie zjawisk i ich wzajemne oddziaływa­nie). Ten pierwszy poziom jest nieodzowny, aby w ogóle moźliwe było sensowne rozpoznanie zjawisk społecznych, choćby opinii, postaw i aspiracji różnych grup. Natomiast poziom drugi nie musi "na siłę" wyszukiwać praw o stałych zależnościach i uwarunkowaniach (ekono­micznych, świadomościowych, historycznych), ale formułować intere­sujące pomysły interpretacyjne, hipotezy, modele myslowe traktowane nie jako "niepodważalne prawdy" (jak niektórzy interpretują wyniki sondaży wyborczych), lecz tylko jako potencjalne wyjaśnienia, z których to jest "prawdziwsze", które głębiej i wszechstronniej ujmuje i przed­stawia materiał empiryczny lub przemyślenia.

Ale ponieważ bez wywiadów, bez rozmów i obserwacji nie byłoby sondaży - nie neguje się ich niezbędności. Natomiast modę postmoder­nistyczną dostrzec można w pewnych dowolnościach zbierania infor­macji i swoistej "zabawowej" interpretacji (która może jednak niespe­cjalistów wprowadzać w błąd i sugerować określone decyzje wybor­cze). Taką dowolność w gromadzeniu informacji dostrzec można w prak­tyce niektórych naszych ośrodków badawczych, których rzecznicy po­wiadają, że pytają także osoby od 15 roku życia (na kogo by głosowa­ły), chociaż uprawnione są tylko osoby, które ukończyły 18 lat i że uwzględnienie małoletnich nie zakłóca jakoby próby reprezentatywnej, bo stanowią one tylko mały odsetek. A przecież wiemy, że w wyborach nawet 0,25% próby oznaczać moźe kilka milionów głosujących, nie można więc lekceważyć wpływu tej zbiorowości na wynik wyborów (i wpływu sugestii ze strony małoletnich osób, które są za takim to a takim kandydatem na prezydenta czy posła).

"Zabawy" interpretacyjne publikowane były (np. na łamach "Gaze­ty Wyborczej" i "Rzeczpospolitej"). Na tablicach analizowano poten­cjalne możliwości, a to wyboru danej osoby na prezydenta (w pierwszej i drugiej turze), a to znów kto ze zwolenników tejże osoby w pierwszej turze byłby skłonny oddać swój głos w drugiej turze na innego kandy­data. W sytuacji, gdy nie ma nawet pełnej listy kandydatów, gdy nie ma stałego elektoratu (bo nie może być, gdy dana partia nie ma jeszcze tradycji i sprecyzowanego programu, nie jest dostatecznie znana poten­cjalnym wyborcom) wszelkie rozważania, kto na kogo będzie głosował w poszczególnych turach jest czystą spekulacją, zabawą intelektualną

(mogą być też ujawnione przed wyborami informacje niekorzystne dla określonego kandydata na prezydenta czy posła). I gdyby piszący wyra­źnie to zaznaczył - wszystko byłoby w porządku. Jeśli jednak poważnie się analizuje potencjalne zachowania wyborców - stwarza się iluzje, że spekulacje są naukową analizą, zasługującą na uwagę.

Słabością większości naszych sondaży jest to, że mają one doraźny charakter, często zarobkowy. Nie poszukuje się więc ani swoistości po­staw ludzi w polskich warunkach, ani szerszych uogólnień dotyczących czy to zachowań konsumentów, czy zachowań politycznych, nie mówiąc jui o badaniu dominujących typów osobowości społecznej, gdyż takie badania nie przynoszą zysku finansowego, a wymagają dużych kompe­tencji analitycznych i teoretycznych (potwierdzają się więc zarzuty Ada­ma Podgóreckiego*).

Niefrasobliwość badawcza występuje też w tych ośrodkach badań nad opinią i reklamą, w których przeprowadza się sondaże w taki spo­®6b, że wyniki z góry muszą wprowadzać w błąd. Zamiast pytać, na kogo dana osoba by głosowała, tylko tych, którzy mają już zdanie na ten temat i tylko tych, którzy w ogóle zamierzają wziąć udział w wyborach

skłania się do odpowiedzi wszystkie badane osoby, stwarzając swoi­~ty terror moralny wobec informatorów, którzy chcąc mieć święty spo­~dj wymieniają jakieś nazwisko spośród sugerowanych im postaci. W rzeczywistości takie deklaracje są fikcjami. Badaczom może to jed­~~ic wystarczać, jes'li sondaż ma przynieść korzyści finansowe. Wów­Czas ważniejsze jest zadowolenie instytucji (osoby) zamawiającej son­~ż, a nie poznanie prawdy.

SONDAŻE NA TEMATY PROGNOSTYCZNE

Osobno omawiamy sondaże dotyczące prognoz w y b o r c z y c h. `staj chodzi o inne sondaże na tematy społeczno-polityczne. Prosi się typ. informatorów, aby powiedzieli, jaka będzie ich zdaniem inflacja do

Por. A. Podgóreclti, Spoleczeństwo polskie, Rzeszów 1995.

Ih 19


grudnia 1995 roku. Badani mają przewidzieć wysokość inflacji bądź z sugerowanych możliwych odpowiedzi, bądź stawia się im pytanie otwarte, nic nie sugerujące (jakie można wymienić cyfry).

Tego typu sondaże mają pewien walor poznawczy, gdyż przeważnie są one odzwierciedleniem informacji, które sobie przyswoili nasi roz­mówcy na podstawie prasy, radia, telewizji, czy choćby rozmów z są­siadami czy krewnymi. Tylko specjaliści mogą brać pod uwagę uwarun­kowania ekonomiczno-polityczne jako rzeczywistą przyczynę takiego lub innego poziomu inflacji. Nie oznacza to wcale, iż specjaliści mają dobre rozeznanie w tej sprawie. Politycy znów mogą sugerować taki czy inny poziom inflacji ze względu na cele, jakie sobie stawiają.

Jest interesujące, że np. prognozy notowań giełdowych sporządzane przez wysoce wykwalifikowanych specjalistów często są mniej trafne niż przypadkowych graczy (np. gospodyń domowych w USA). Właści­ciel firmy elektronicznej Microsoft Bill Gates (ani nabywcy jego pro­gramów) -nie przewidział, że cena jego akcji od 1986 roku wzrośnie 70 razy! Ale ci, którzy interesują się notowaniami giełdy mogą ulegać in­formacjom o wzroście (czy spadku) ceny danych akcji i w ten sposób przesądzać rzeczywisty ruch cen (nawet wbrew swoim życzeniom).

Do sondaży prognostycznych należy badanie CBOS (z lipca 1995 roku): "Czy sytuacja w Rosji zmierza w kierunku: a) dyktatury, b) de­mokracji, c) nie mam zdania". Jak się okazało, 62% badanych wybrało stwierdzenie "do dyktatury", a 13% "do demokracji", 25% nie miało zdania.

Z góry można przyjąć, że odpowiedzi byłyby zupełnie inne, gdyby ankietowani sami mogli swobodnie odpowiedzieć "dokąd zmierza sy­tuacja w Rosji". Skoro zasugerowano im tylko dwie możliwości: dykta­turę i demokrację - wybrali w większości pogląd tradycyjnie wiązany z systemem politycznym caratu i Rosji. W rzeczywistości wariantów odpowiedzi mogłoby być co najmniej kilka, nawet dyktatura może być z woli narodu lub z woli wojska, byłego aparatu partyjnego i admini­stracyjnego, lub z woli biznesu i finansjery, które nie gardzą dyktaturą, jeśli sprzyja ona wielkim dochodom (jak to miało miejsce kilka lat temu w Chile). Inaczej mówiąc: samo stwierdzenie, że w Rosji sytuacja zmierza w kierunku dyktatury jest wieloznaczne, a więc poznawczo bez znacze­nia. Interesujące byłoby natomiast ustalenie, pod wpływem czego lub

kogo badani tak mniemali. Wtedy sondaż byłby przyczynkiem do bada­nia rzeczywistego wpływu np. prasy, radia i telewizji czy osób opinio­Iwórczych spośród znajomych i krewnych.

Jeśli się badanym stwarza możliwość tylko dwóch wyborów (dyk­t~tura - demokracja) plus stwierdzenie "nie wiem" - wówczas bez ja­~Cichkolwiek badań można przewidzieć, że większość ankietowanych wybierze "dyktaturę" ze względu na powszechnie znaną historię Rosji. Nie można tylko dokładnie przewidzieć procentu odpowiedzi, w czym pomóc może sondaź.

>c~


SONDAŻ A MANIPULACJA

JAK MOŻNA MANIPULOWAĆ INFORMATORAMI

W lutym 1995 roku OBOP przeprowadził interesujący sondaż, które­go wyników nie opublikowała ani "Gazeta Wyborcza", ani "Wprost", ani "Rzeczpospolita", lecz "Głos Wielkopolski" (1995, nr 74). Dzien­nik ten sporządził dwa wykresy "najpopularniejszych kandydatów na prezydenta RP". Jeden wykres obejmujący siedmiu kandydatów miał podtytuł "Badanym nie sugerowano nazwisk kandydatów". Drugi wy­kres miał podtytuł: "Badanym zasugerowano nazwiska kandydatów".

Różnice w odpowiedziach są zdumiewające, chociaż nie stanowią zaskoczenia dla specjalistów. Gdy informatorom nie sugerowano żad­nych nazwisk - np. Aleksander Kwaśniewski uzyskał tylko 16% pozy­tywnych odpowiedzi, natomiast gdy przeprowadzający wywiady zasu­gerowali badanym jego nazwisko - 33% uznało go za "najpopularniej­szego" (ale nie podano, ilu spośród nich głosowałoby na tego kandyda­ta, a takie pytanie powinno być postawione - wówczas wiedzielibyśmy, co informatorzy rozumieją przez słowo "popularny"). Kuronia za popu­larnego uznało 9%, ale gdy informatorom zasugerowano to nazwisko ­28% wyraziło taką opinię (skądinąd wiadomo, że głosowałoby za nim o połowę mniej spośród zdecydowanych w marcu 1995, w lipcu liczba tych osób jeszcze się przerzedziła).

Co może zdziałać badacz sugerujący informatorom różne nazwiska kandydatów na prezydenta - dowodzi fakt, że gdy badanym zasugero­wano nazwisko Tymińskiego, aż 4% uznało go za popularnego. Jes7i ktoś miał wątpliwości, czy popularność nie wskazuje na chęć głosowa­nia na daną osobę - ten wynik dowodzi, iż ludzie przeważnie przez popularność rozumieją rozgłos, bo przecież jest jasne, że badani nie zamierzają głosować na Tymińskiego, który w ogóle nie kandyduje.

ZASADY BADAŃ SONDAŻOWYCH

W każdej dziedzinie badań naukowych wieloletnie doświadczenia prowadzą do sformułowania pewnych zasad, które zapewniają solid­ność i rzetelność uzyskiwanych wyników.

Już w latach czterdziestych i pięćdziesiątych dopracowano się wielu takich zasad, które i dziś stanowią niepodważalną gwarancję poprawności. Późniejsze prace i doświadczenia tylko uzupełniają tę wiedzę.

Oto zestaw takich fundamentalnych założeń:

  1. "Należy pamiętać, że w większej grupie społecznej opinia bywa zazwyczaj podzielona"*.

  2. "Należy wykorzystywać wszystkie dostępne źródła informacji. (...) Trzeba uwzględniać wszystkie warstwy społeczne-prawników, skle­pikarzy, gospodynie domowe, konduktorów tramwajowych, chłopów, kobiety, pracowników zaopatrzenia, bankierów, kelnerów, kaznodzie­jów, pucybutów, przypadkowych przechodniów, ludzi spotykanych w l~awiarni, itp." Oczywiście, aby takie osoby znalazły się w naszej próbie reprezentatywnej, musimy tak zaprojektować badania, by dysponować adresami środowisk maksymalnie zróżnicowanych pod względem za­woda, środków zdobywania pieniędzy, a nawet sposobów spędzania czasu wolnego (w szczególności dotyczy to młodzieży, ale także cho­dzących do kawiarni, opiekujących się dziećmi w domu, itp.).

  3. "Przy interpretacji jakiejś ogólnej opinii należy uwzględniać ~_ kontekst, w jakim występowało sformułowane odnośne do danej spra­ wy pytanie. By uniknąć nieporozumień, Instytut Badania Opinii Publicznej radzi tak formułować pytania, by na ogólną opinię miały wpływ t'bwnież elementy pośrednie".

  4. "Na rezultaty badań opinii publicznej wpływają urastające do znaczenia symbolu autorytety, stereotypy i wyrażenia tendencyjne. (...) Sposób sformułowania pytania wywiera wpływ na otrzymywane rezul­taty. Z drugiej strony, im bardziej ludzie są uświadomieni, tym mniej­czy wpływ wywiera na nich emocjonalne zabarwienie pytania".

* Punkty (1)-(6) cyt. za E. G. Boring, Ocena opinii i panujących nastrojów, [w:] tegoż (red.), Psychologia, tlum. R i L. Sternikowie, Warszawa 1960.

  1. "Można w sposób doświadczalny przekonać się, że ludzie są skłonni słyszeć i pamiętać to, co odpowiada ich życzeniom albo zgadza się z ich uprzedzeniami".

  2. "Celem większości badań naukowych jest stwierdzenie praw­dziwości jakiejś hipotezy, a każda hipoteza stanowi w pewnym sensie opinię. Wprawdzie nie wszystkie, ale duża część metod naukowych polega na tworzeniu takich warunków przy zdobywaniu nowych fak­tów, aby upodobania naukowca nie mogły wpłynąć na rezultat badań"* (A.B. Blankenship, 1943, G.H. Gallup, 1944).

  3. "W badaniach nad postawami i opiniami niezbędne jest często określenie stopnia poinformowania respondentów. Jest rzeczą niebez­pieczną zakładać, iż zdarzenia i problemy są w jednakowy sposób rozu­miane~rzez wszystkich i trudno jest stwierdzić, jakie ludzie mają po­glądy w danej sprawie, zanim stwierdzimy, jak rozumieją oni dany pro­blem"**.

  4. "Badacze (...) nie zadowalają się zazwyczaj stwierdzeniem, ja­kie są postawy ludzi wobec określonych spraw. Często znacznie jest ważniejsze zbadanie całego układu postaw oraz wzajemnych zależności między nimi. (...) W ten sposób możemy wyodrębnić pewne postawy ogólne i uchwycić, jakie postawy specyficzne podlegają wpływom owych postaw ogólnych, a jakie są od nich niezależne".

  5. "Badanie motywów i oczekiwań jest jednym z najtrudniejszych zadań w badaniach sondażowych. Pojęcie motywu nie oznacza bowiem tylko podanych powodów danego zachowania, to jest odpowiedzi na pytanie »dlaczego« (np. »Dlaczego głosowałeś na Republikanów?«), lecz oznacza również bardziej ogólne siły zmuszające respondenta do działania. Oczekiwania oznaczają rozciągające się w przyszłości czaso­we perspektywy danej osoby, tj. jej opinie i postawy na temat tego, co się zdarzy, jak również jej własne intencje i plany".

  6. "Ankieta (...) jest skutecznym narzędziem badania tylko wów­czas, kiedy respondent chce i jest w stanie wypowiedzieć się jasno (...)

* Por. E. G. Boring, op. cit.; por. też A. B. Blankenship, Consumer and Opinion Ko.sr~arch, New York 1943; G. H. Gallup, A Guide to Public Opinion Polls, Princeton I ~14d.

" Punkty (7)-(13) cyt. za S. Nowak, Metodologia badań spolecznych, Warszawa

Każdy doświadczony badacz wie, iż za odpowiedzią nawet na najprostsze pytanie kryje się bardzo rozległa sfera motywacji, pożądań, postaw, i że w swej konkretności ma ona charakter bardzo złożony".

(11) "Głównym zadaniem badań opinii publicznej jest studiowanie = procesów kształtowania się opinii. (...) Liczne badania wykazały, że kształtowanie opinii zależne jest od podstawowych predyspozycji jed­ ~ostek. Znaczy to, że postawy wobec danego problemu są rzadko tylko (jeśli w ogóle kiedykolwiek się to zdarza) niezależne od ogólnego zespołu postaw, z jakim ludzie podchodzą do sytuacji, w których uczest niczą.

  1. "Pozycja społeczna różnych grup stanowiących układy odnie­~ienia w zestawieniu z pozycją osoby badanej może być jednym z zasa­dniczych czynników okres'lających, która grupa odniesienia przeważy w sytuacji konfliktowej".

(13) "Kierunek kształtowania opinii jest w znacznej mierze wyni­klem aktywizacji poprzednich doświadczeń i postaw".

(14) "Jeśli człowiek uważa sytuację za rzeczywistą, to jest ona rzeczywistą w swych skutkach"*.

SONDAŻ JAKO SOCJOTECHNIKA

Socjotechnika, jak wiadomo, jest swoistą umiejętnością wywierania pożądanego wpływu na grupy i szersze społeczności stosownie do góry zamierzonych celów przez dany ośrodek kierowniczy. Może być

-ttim jakaś instytucja, grupa polityczna czy grupa interesów, a także pla­~~wka naukowa.

Opublikowany niedawno** obszerny artykuł należał - jak się wyda­~c - do socjotechniki stosowanej (w odróżnieniu od socjotechniki teore­rlycznej, która rozpatruje abstrakcyjne modele projektowanych zacho­wań). Autor eseju Jak daleko są, jak blisko jest wicedyrektorem CBOS f kierownikiem Pracowni Badań Wyborczych Instytutu Studiów Poli­

* W. J. Thomas, cyt. za S. Nowak, op. cit. * "Gazeta Wyborcza" 1995, nr 195.

25


(5) "Można w sposób doświadczalny przekonać się, że ludzie są skłonni słyszeć i pamiętać to, co odpowiada ich życzeniom albo zgadza się z i

ch uprzedzeniami".

(6) "Celem większości badań naukowych jest stwierdzenie praw­dziwości jakiejś hipotezy, a każda hipoteza stanowi w pewnym sensie opinię. Wprawdzie nie wszystkie, ale duża część metod naukowych polega na tworzeniu takich warunków przy zdobywaniu nowych fak­tów, aby upodobania naukowca nie mogły wpłynąć na rezultat badań"* (A.B. Błankenship, 1943, G.H. Gallup, 1944).

(7) "W badaniach nad postawami i opiniami niezbędne jest często określenie stopnia poinformowania respondentów. Jest rzeczą niebez­pieczną zakładać, iż zdarzenia i problemy są w jednakowy sposób rozu­miane przez wszystkich i trudno jest stwierdzić, jakie ludzie mają po­glądy w danej sprawie, zanim stwierdzimy, jak rozumieją oni dany pro­blem"**.

(8) "Badacze (...) nie zadowalają się zazwyczaj stwierdzeniem, ja­kie są postawy ludzi wobec okreslonych spraw. Często znacznie jest ważniejsze zbadanie całego układu postaw oraz wzajemnych zależności między nimi. (...) W ten sposób możemy wyodrębnić pewne postawy ogólne i uchwycić, jakie postawy specyficzne podlegają wpływom owych postaw ogólnych, a jakie są od nich niezależne".

(9) "Badanie motywów i oczekiwań jest jednym z najtrudniejszych zadań w badaniach sondażowych. Pojęcie motywu nie oznacza bowiem tylko podanych powodów danego zachowania, to jest odpowiedzi na pytanie »dlaczego« (np. »Dlaczego głosowałeś na Republikanów?«), lecz oznacza równieź bardziej ogólne siły zmuszające respondenta do działania. Oczekiwania oznaczają rozciągające się w przyszłości czaso­we perspektywy danej osoby, tj. jej opinie i postawy na temat tego, co się zdarzy, jak również jej własne intencje i plany".

(10) "Ankieta (...) jest skutecznym narzędziem badania tylko wów­czas, kiedy respondent chce i jest w stanie wypowiedzieć się jasno (...)

Por. E. G. Boring, op. cit.; por. też A. B. Blankenship, Consumer and Opinion Nc-.cc~arch, New York 1943; G. H. Gallup, A Guide to Public Opinion Polls, Princeton I ~)~14.

" 1'~mkty (7)-(13) cyt. za S. Nowak, Metodologia badań spolecznych, Warszawa I~JńS

Każdy doświadczony badacz wie, iż za odpowiedzią nawet na najprost­aze pytanie kryje się bardzo rozległa sfera motywacji, pożądań, postaw, i że w swej konkretności ma ona charakter bardzo złożony".

(11) "Głównym zadaniem badań opinii publicznej jest studiowanie procesów kształtowania się opinii. (...) Liczne badania wykazały, że kształtowanie opinii zależne jest od podstawowych predyspozycji jed­postek. Znaczy to, że postawy wobec danego problemu są rzadko tylko (jeśli w ogóle kiedykolwiek się to zdarza) niezależne od ogólnego ze­lpołu postaw, z jakim ludzie podchodzą do sytuacji, w których uczestni­

(12) "Pozycja społeczna różnych grup stanowiących układy odnie­hienia w zestawieniu z pozycją osoby badanej może być jednym z zasa­~niczych czynników okreslających, która grupa odniesienia przeważy w sytuacji konfliktowej".

(13) "Kierunek kształtowania opinii jest w znacznej mierze wyni­~_ ilem aktywizacji poprzednich doświadczeń i postaw".

(14) "Jeśli człowiek uważa sytuację za rzeczywistą, to jest ona rze­~~ywistą w swych skutkach"*.

SONDAŻ JAKO SOCJOTECHNIKA

Socjotechnika, jak wiadomo, jest swoistą umiejętnością wywiera­~l~~ pożądanego wpływu na grupy i szersze społeczności stosownie do

Miry zamierzonych celów przez dany ośrodek kierowniczy. Może być j~itn jakaś instytucja, grupa polityczna czy grupa interesów, a takźe pla­~~wka naukowa.

Opublikowany niedawno** obszerny artykuł należał - jak się wyda­ do socjotechniki stosowanej (w odróżnieniu od socjotechniki teore­ ~eznej, która rozpatruje abstrakcyjne modele projektowanych zacho­ itvatS). Autor eseju Jak daleko są, jak blisko jest wicedyrektorem CBOS ~ kierownikiem Pracowni Badań Wyborczych Instytutu Studiów Poli­

' W. J. Thomas, cyt. za S. Nowak, op. cit. *' "Gazeta Wyborcza" 1995, nr 195.

25


tycznych PAN. W innych naszych rozważaniach omawialiśmy wyniki sondaży prezentowanych przez dziennikarzy i publicystów. Autor jest profesjonalistą, który z tytułu swojego zawodu musi uwzględniać nade wszystko naukowe wymagania. W jakiej mierze udało mu się to przed­ I i ~ sięwzięcie - zobaczymy.

Autor stawia istotny problem: w jakim stopniu wyborcy głosując na danego kandydata kierują się zgodnością jego poglądów i opinii ­z własnymi. Trafnie zauważa, źe są moźliwe trzy ujęcia:

yl a) jedni badacze sądzą, że wyborcy popierają tego polityka, który potrafił się dopasować do przyswojonych sobie przez nich wcześniej przekonań i opinii;

I~~ b) druga koncepcja zakłada, że dany kandydat może potrafić prze­II~[ konać potencjalnych wyborców do swojego punktu widzenia;

c) wreszcie trzecia orientacja badawcza przyjmuje hipotetyczne za­ łożenie, że wyborcy dopatrują się u kandydata takich poglądów, jakie l właściwie sami posiadają.

Nie przesądza, który schemat badawczy jest trafny. Stawia sobie 'I skromniejsze zadanie, chce poznać:

(1) jak blisko ogółu wyborców znajdują się potencjalni kandydaci, I np. na prezydenta (pod względem oczekiwań i poglądów)

oraz

(2) co łączy i dzieli kandydatów od własnego elektoratu. Jak dotąd rozważania te są bez zarzutu.

Następuje bliższe sprecyzowanie metody badań, która zaczyna wzbu­dzać pierwsze wątpliwości. Oto, aby poznać dystanse (między pogląda­mi i oczekiwaniami kandydatów i potencjalnych wyborców) wyodręb­niono dziewięć problemów, które - sądząc na podstawie innych wcze­śniej przeprowadzonych sondaży - "skupiają na sobie uwagę społeczeń­stwa". Już tutaj występuje dość arbitralne wyodrębnienie "problemów"

' I (dlaczego dziewięć, a nie np. dziesięć czy dwanaście?). Czy czasami '' tych wyselekcjonowanych kwestii nie zasugerowano ankietowanym? Czy rzeczywiście ludzie na co dzień żyją tymi problemami? Są to bo­ wiem takie kwestie jak: z czym przede wszystkim walczyć? jak walczyć r przestępczością? kto odpowiada za świadczenia socjalne? jakie podat­ ki'? czy chronić rolnictwo? czy wejść do NATO i UE? jak prywatyzo­ W~iĆ'~ Jtłkl Kościół? jak traktować byłą nomenklaturę? Na każdą kwestię

przewidziano dwie skrajne możliwe odpowiedzi, np. na pytanie: jak prywatyzować? - przewidziano odpowiedzi: szybko lub wolno i roz­ważnie.

Zdumiewa brak w tych kwestiach spraw związanych z ochroną zdro­Wia, z warunkami lecznictwa i zdrową żywnością. Brak sprawy ugrun­~wania niepodległości (czy jest ona już bezspornie zabezpieczona?). Niektóre sprawy postawione są absurdalnie: problem w ogóle nie pole­~a na tym "czy chronić rolnictwo?" tylko: jak to należy robić; tym bar­dziej, że na polskie produkty na Zachodzie jest wielki popyt, o czym ~wiadczy fakt, że tylko jedno przejście na granicy polsko-niemieckiej ~txekroczyło w 1994 roku 134 mln głównie przygranicznych nabyw­~bw polskich produktów żywnościowych (por. "Die Welt" 1995, nr 198). W kwestii prywatyzacji zupehue nie jest istotne, czy "szybko" czy "wolno i rozważnie", lecz: na jakich warunkach, co z prywatyzacji będzie miał

- przeciętnie zarabiający Polak. Pytanie: "Jaki Kościół?" jest również Absurdalne. Wierzących jest ok. 95% i czy dla tych osób sprawą główną ~~qt kwestia, czy Kościół ma być "oddzielony od państwa" czy "mający duży wpływ na państwo i politykę"? To jest problem dla lewicy laickiej, która stanowi może ok. 0,5% ogółu Polaków. Tak więc mamy tu do ~xynienia z podrzuceniem ankietowanym -kwestii, którą z pewnością "nie żyje" zdecydowana większość społeczeństwa - jest to zatem typo­Wy chwyt socjotechniczny.

Zamiar autora był interesujący, ale w ten sposób wyselekcjonowane mblemy raczej sugerują ankietowanym, co jest jakoby dla nich ważne liż odzwierciedlają rzeczywistą ich hierarchię spraw istotnych. (Tym hardziej, że potencjalni wyborcy są bardzo zróżnicowani pod względem

_: zainteresowań życiem społeczno-politycznym. Miliony kobiet, część tencistów i część młodzieży w ogóle nie czyta systematycznie gazet ! nie korzysta z programów informacyjnych telewizji, a przecież wiado­Wio, że nie istnieje ktoś taki jak "przeciętny" wyborca.)

Nasz autor brnie dalej przyjmując, że będzie sześciu liczących się kandydatów (alfabetycznie: Hanna Gronkiewicz-Waltz, Jacek Kuroń, Aleksander Kwaśniewski, Waldemar Pawlak, Lech Wałęsa, Tadeusz Zie­~lński). Tymczasem, w momencie opublikowania omawianego artykułu (23 sierpnia 1995) nie wiadomo było jeszcze, kto oficjalnie zostanie zgłoszony na kandydata do prezydentury. Wprawdzie można by stwier­

27


dzić, że inni kandydaci uzyskają tak mało głosów, iż to nie podważy zasadniczej koncepcji autora. Jest jednak inaczej, gdyż np. pięciu do­datkowych kandydatów może odebrać głównym rywalom ok. 10% gło­sów, a to już się będzie liczyło w ogólnym rachunku. Kolejny interesu­jący pomysł - odróżnianie "ogółu Polaków" od "elektoratu" danego kandydata. Teoretycznie rzecz biorąc rozróżnienie to może być istotne, gdyż oczekiwania "ogółu" od zdecydowanych zwolenników (tzn. "elek toratu") mogą być znaczne i dobrze jest wiedzieć, jeśli jest się kandy­datem, na kogo tak naprawdę można liczyć i czy wystarczy poparcie własnego elektoratu. Trudność w zastosowaniu tego schematu w Polsce (w odróżnieniu od takich np. krajów jak Niemcy, Francja czy USA) wynika z faktu, że nasze partie polityczne same jeszcze nie mają skry­stalizowanego programu, nie mówiąc już o nikłej wiedzy na ten temat potencjalnych wyborców (83% badanych nie zna poglądów kandyda­tów). Co najwyżej można u nas zaobserwować niechęć lub życzliwość do danego kandydata jako osoby, jako człowieka. Ale cała koncepcja autora opiera się przecież na potencjalnym poparciu okreslonego pro­gramu danego kandydata, a nie jego wyglądu, sposobu życia, kontaktu z innymi ludźmi. Czy więc w Polsce istnieje "elektorat" w zachodnio­europejskim znaczeniu tego słeywa? Co najwyżej takim elektoratem dys­ponuje Aleksander Kwaśniewski, który skupia wokół siebie byłych człon­ków PZPR i "starych" związków zawodowych oraz część byłego apara­tu partyjnego, wojskowego i administracyjnego. Dla tych kręgów nie tak ważne są szczegółowe kwestie, jakie reprezentuje A. Kwaśniewski lecz to, że jest on jedynym oficjalnym kandydatem-spadkobiercą daw­nej struktury politycznej.

Jeśli chodzi o innych kandydatów - trudno mówić, że mają oni swój elektorat, a więc zdecydowanych zwolenników, przywiązanych od dłuż­szego czasu, którzy pozostaną wierni w pierwszej i w drugiej turze wy­borów prezydenckich (a druga tura będzie z pewnością, gdyż żaden z kandydatów nie może liczyć na więcej niż ok. 25% głosujących*). Jeśli

* Z ostatnich danych empirycznych wynika, że istotnie, kandydaci na prezydenta nie mają stałych elektoratów (por. "Zycie Warszawy" 1995, nr 266), co podsunęło temu dziennikowi tytuł informacji: Dawni wyborcy Tymińskiego chcą Kwaśniewskie­go. (Tekst ten pisany był we wrześniu 1995 - uwaga moja - R.D.)

słuszne są nasze wątpliwości - nie można się sensownie posługiwać w cadniesieniu do wszystkich sześciu kandydatów koncepcją właściwych -~Itt elektoratów. Amylne byłoby uznawanie za elektorat aktualnych "zwo­~nników" przypadkowo wyselekcjonowanych w czasie wywiadów. Są

często sytuacyjnie skłonieni do wyrażenia opinii, przyszli wyborcy, nie stali, wypróbowani i wierni danemu kandydatowi ludzie.

Nie można też zapominać, że tak wyselekcjonowany w sierpniu 1995 i,~łektorat" może do listopada całkowicie zmienić swoje poglądy i ocze­awania, tym bardziej, że nie były one wcześniej wyraźnie ukształtowane.

Autor sondażu najwidoczniej nie liczył się z tymi faktami. I przed­ - ~tuwił czytelnikom, co jest wspólne w odniesieniu do każdego z sześciu ~_ątjdydatów - dla nich, dla "ogółu" potencjalnych wyborców oraz dla szczególnych "elektoratów".

1 tutaj przedstawiciel CBOS odkrył rzecz nieoczekiwaną i zdumie­ Wajtlcą: otóż ci, którzy - jak wynikało z dokonanej przez niego analizy sprezentują poglądy i opinie jak najbardziej zgodne z opiniami Jacka urania, wcale nie zamierzają go poprzeć w wyborach (CBOS sądzi, że -tualnie popiera Kuronia od 10 do 13% osób ankietowanych - w rze­ ywistości procent popierających go stopniowo malał). Chociaż więc

zmudne i kosztowne badania, przy zastosowaniu skądinąd ciekawe­śchematu badawczego, doprowadziły do wniosku, że ten, kto iepre­I~tuje poglądy zbliżone do "przeciętnego wyborcy" małe ma szanse na

~ybór - autor sondażu nie szuka przyczyn tego paradoksu w błędach ~Swionych wyżej. Przeciwnie: skoro zgodność poglądów nie wystar­ aby zyskać poparcie - co proponuje? Wybacz, Czytelniku, to nie

ł żart: "Konieczna jest, co wiemy z innych badań CBOS, poprawa o »cech zewnętrznych« i publicznej prezencji"!

Wydano setki milionów po to, aby doradzać Kuroniowi, aby się prze­ł i umalował i to miało wystarczyć do wygrania wyborów na prezy­tttu? Myślę, że pracownik CBOS nie doceniał inteligencji naszych

Wyborców. Zaskakujących odkryć w tym artykule było więcej. Za swego rodza­

~u xart można uznać jego spostrzeżenie, że "Aleksander Kwaśniewski ~łiski jest poglądom ogółu społeczeństwa właśnie w negatywnej ocenie ~ułalicznej roli Kościoła". Jesli do takich wniosków dochodzi się w po­5ważnym bądź co bądź (przynajmniej w zamierzeniu) sondażu, oznacza

28 29


to, że niektórzy badacze CBOS utracili kontakt z rzeczywistością. Zale­cenia, jakie proponował kandydatom na prezydenta raczej im zaszko­dziły niż pomogły. (Poza tym, jak to możliwe, aby badacz mylił "ogół społeczeństwa" z ogółem badanych osób!)

PS. Zaledwie kilka dni po napisaniu tego tekstu podano wyniki sondażu OBOPu. Wskazują one, że wytypowane przez pracownika CBOS problemy, które jakoby "sku­piały na sobie uwagę społeczeństwa" były - jak przewidywałem - fikcją. Wbrew autorowi omówionego eseju ankietowani przez OBOP "na pierwszym miejscu sta­wiają problem bezrobocia", aż 31% badanych , jest najbardziej zmartwionych postę­pującym ubóstwem", następnie są zaniepokojeni "niesprawną służbą zdrowia". Wre­szcie: "Nie przejmujemy się natomiast kwestią przyjęcia Polski do NATO, problema­mi demokracji, oświaty czy Kościoła" ("Sztandar Młodych" 1995, nr 191, s. 3).

Tak więc cała konstrukcja logiczna wicedyrektora CBOS uległa zburzeniu, a jego rady i wnioski okazały się bezprzedmiotowe.

Ponadto zrezygnował z kandydowania prezes Sądu Najwyższego Adam Strzem­bosz i poznański milioner Gawronik - co w istotny sposób zmieniło szanse innych kandydatów.

DIAGNOZY I PROGNOZY NA TEMAT ROLI KOŚCIOŁA W SPOŁECZEŃSTWIE

sondaże dla niektórych osób są podstawą do stawiania, w sposób celnie nieuzasadniony, uogólniających diagnoz i prognoz. Inni, scep­~y, powiadają: ależ cóż chcecie, to t y 1 k o sondaże! Istotnie, niektórych kwestiach o dużym znaczeniu społecznym, sondaże (na­~t jeśli intencją autorów jest rzetelne badanie opinii i postaw, a nie ~sadnianie z góry przyjętych założeń) nie wystarczają do formułowa­

szerszych uogólnień. Potrzebne byłyby wielostronne studia przed­ iwiające obiektywny stan rzeczy, aktualny opis świadomości społecz­ arat kierunki przemian instytucji, zachowań, oczekiwań i wierzeń. ('zęsto się upowszechnia stare schematy myślenia. Pomijając już

~licystyczne harce nawiedzonych przeciwników Pana Boga (jeden lich niedawno sugerował (oczywiście w "Polityce"), że jeśli Marksa yrti się współwinnym za obozy koncentracyjne w byłym ZSRR, rów­t dobrze można Chrystusa uważać za odpowiedzialnego za procesy ~mwnic!), nawet skądinąd poważani w pewnych kręgach myśliciele Wolni są od wielce upraszczających sądów. Np. Isaiah Berlin stwier­~~ w wywiadzie: "W Anglii nie ma inteligentów. Inteligenci są w Ro­oraz w krajach katolickich - we Włoszech, Francji. Bo inteligenta gził bunt przeciw dominacji klerykalizmu w życiu publicznym"*. ~rsamianie inteligenta z antyklerykałem jest nieporozumieniem. Gdy­byla to prawda, obecnie w Izraelu byłoby 70% inteligentów sądząc liczbie osób nie związanych z judaizmem i nie aprobujących podpo­~~kowania instytucji państwowych wymaganiom rabinatów. Zapewne byli inteligenci o silnym nastawieniu antyklerykalnym (są ~2tą także księża - antyklerykałowie), ale również osoby przywiąza­tia religii i Kościoła. Berlin z niewiadomych powodów pominął Pol­: jako kraj, który nie tylko miał i ma inteligentów, lecz w którym ełigencja odgrywała niezwykle aktywną rolę w XIX w. jako warstwa ltrzymująca ducha narodowego, walcząca o niepodległość i wyzwo­ie społeczne szerokich kręgów ludności. Można też powiedzieć, że

' "Gazeta Wyborcza" 1995, nr 187; U. Huppert, Rabini i heretycy, Łódź 1994.

31


ta

to, że niektórzy badacze CBOS utracili kontakt z rzeczywistością. Zale­cenia, jakie proponował kandydatom na prezydenta raczej im zaszko­dziły niż pomogły. (Poza tym, jak to możliwe, aby badacz mylił "ogół społeczeństwa" z ogółem badanych osób!)

PS. Zaledwie kilka dni po napisaniu tego tekstu podano wyniki sondażu OBOPu. Wskazują one, że wytypowane przez pracownika CBOS problemy, które jakoby "sku­piały na sobie uwagę społeczeństwa" były - jak przewidywałem - fikcją. Wbrew autorowi omówionego eseju ankietowani przez OBOP "na pierwszym miejscu sta­wiają problem bezrobocia", aż 31 % badanych , jest najbardziej zmartwionych postę­pującym ubóstwem", następnie są zaniepokojeni "niesprawną służbą zdrowia". Wre­szcie: "Nie przejmujemy się natomiast kwestią przyjęcia Polski do NATO, problema­mi demokracji, oświaty czy Kościoła" ("Sztandar Młodych" 1995, nr 191, s. 3).

Tak więc cała konstrukcja logiczna wicedyrektora CBOS uległa zburzeniu, a jego rady i wnioski okazały się bezprzedmiotowe.

Ponadto zrezygnował z kandydowania prezes Sądu Najwyższego Adam Strzem­bosz i poznański milioner Gawronik - co w istotny sposób zmieniło szanse innych kandydatów.

DIAGNOZY I PROGNOZY NA TEMAT ROLI KOŚCIOŁA W SPOŁECZEŃST~'VIE

Sondaże dla niektórych osób są podstawą do stawiania, w sposób iU~ełnie nieuzasadniony, uogólniających diagnoz i prognoz. Inni, scep­~rCy, powiadają: ależ cóż chcecie, to t y 1 k o sondaże! Istotnie, 1V niektórych kwestiach o dużym znaczeniu społecznym, sondaże (na­iW~t jeśli intencją autorów jest rzetelne badanie opinii i postaw, a nie i~~asadnianie z góry przyjętych założeń) nie wystarczają do formułowa­

~a s2.erszych uogólnień. Potrzebne byłyby wielostronne studia przed­ ~i`~wiające obiektywny stan rzeczy, aktualny opis świadomości społecz­ j oraz kierunki przemian instytucji, zachowań, oczekiwań i wierzeń.

Często się upowszechnia stare schematy myślenia. Pomijając już ~lhlicystyczne harce nawiedzonych przeciwników Pana Boga (jeden _`~ ~ic:h niedawno sugerował (oczywiście w "Polityce"), że jeśli Marksa

dyni się współwinnym za obozy koncentracyjne w byłym ZSRR, rów­ -~~e dobrze można Chrystusa uważać za odpowiedzialnego za procesy parownic!), nawet skądinąd poważani w pewnych kręgach myśliciele

~ wolni są od wielce upraszczających sądów. Np. Isaiah Berlin stwicr­li w wywiadzie: "W Anglii nie ma inteligentów. Inteligenci są w Ro­~ ~~raz w krajach katolickich - we Włoszech, Francji. Bo inteligenta

_ dził bunt przeciw dominacji klerykalizmu w życiu publicznym"*. ~_ ożsamianie inteligenta z antyklerykałem jest nieporozumieniem. Gdy­ była to prawda, obecnie w Izraelu byłoby 70°Io inteligentów sądząc

ęliczbie osób nie związanych z judaizmem i nie aprobujących podpo­ą-~dkowania instytucji państwowych wymaganiom rabinatów. Zapewne byli inteligenci o silnym nastawieniu antyklerykalnym (są sztą także księża - antyklerykałowie), ale również osoby przywiąza­do religii i Kościoła. Berlin z niewiadomych powodów pominął Pol­jako kraj, który nie tylko miał i ma inteligentów, lecz w którym

leligencja odgrywała niezwykle aktywną rolę w XIX w. jako warstwa

cldtrzymująca ducha narodowego, walcząca o niepodległość i wyzwo­gnie społeczne szerokich kręgów ludności. Można też powiedzieć, że

"Gazeta Wyborcza" 1995, nr 187; U. Huppert, Rabini i heretycy, Łódź 1994.

31


bez wybitnej roli inteligencji nie powstałaby Polska w 1918-20, nie byłoby odrodzenia we wszystkich dziedzinach w latach 1920-1939, państwa podziemnego w okresie okupacji hitlerowskiej, a także narodo­wego ducha oporu w latach 1944-1989. We wszystkich tych działa­niach inteligencji jako warstwy oświeconej uczestniczył Kościół kato­licki, co dla większości Polaków jest oczywistością*.

Inteligenci to przede wszystkim ludzie wolnych zawodów, nie ograni­czający swoich zainteresowań do spraw osobistych i kariery zawodowej, mający ambicje przodowania w aktywności kulturalnej i społecznej na rzecz szerszej zbiorowości, wyróżniający się uzdolnieniami i twórczym, często nowatorskim, nastawieniem do życia. Te cechy były przynajmniej właściwe polskim inteligentom od lat trzydziestych XIX w. po dziś dzień. (Niestety, szeregi takich inteligentów przerzedzają się.) Inspiracja dzia­łań inteligentów mogła mieć charakter religijny lub pozareligijny.

Wróćmy jednak do stereotypów badań nad religią i Kościołem. Przy­kładowo przyjrzyjmy się stosunkowo wysublimowanej postaci takich stereotypów mających swoje źródła jeszcze w myśli ateistycznej XVIII i XIX w. Leszek Gajos w artykule Kościół a przemiany współczesnego społeczeństwa polskiego** wysuwa jako podstawowe kwestie: "problem mJacji zachodzących pomiędzy Kościołem a społeczeństwem, po dru­gie, istotne jest pytanie, w jaki sposób zmiany w społeczeństwie wymu­szają zmiany w Kościele". Już takie ustawienie problematyki jest archa­iczne. Autor z góry zakłada, że istnieje jakieś przeciwieństwo między wyalienowanym Kościołem i osobno rozwijającym się "społeczeń­stwem". W XVIII w. we Francji częściowo tak mogło być, ale nie w Polsce w latach dziewięćdziesiątych! Kościół jest nie tylko immanentny częścią tego społeczeństwa, lecz, co więcej, instytucją, która zapewniła temu społeczeństwu narodową tożsamość zagrożoną przez niemieckich i sowieckich ciemiężców. Zupełnie jest też wydumany "problem" wy­muszania zmian w Kościele pod wpływem tego społeczeństwa. To nic "społeczeństwo" wymusza coś na Kościele, a jedynie małe grupy, mające

* Por. M. Kukiel, Społeczna genealogia inteligencji polskiej, w: Historia w slu: bie teraźniejszości, Warszawa 1994; oraz Il. Natęcz, Sen o wladzy. Inteligencja wobr~ niepodleglości, Warszawa 1994.

** "Nomos" 1994, nr 7-8.

zagraniczne wsparcie finansowe i logistyczne (ruch new age, ruch wol­nomys'licielski, ateistyczni intelektualiści hołubieni przez ZSRR, także finansowo, swobodnie działający w Europie Zachodniej w okresie po wojnie światowej). Te m a ł e g r u p y usiłują narzucić dominującej i~viększości wartości, wzory i normy nie zakotwiczone ani w tradycjach, dni w doświadczeniach historycznych społeczeństwa polskiego.

Dość przytoczyć wyniki sondażu OBOPu z lipca 1995 roku: na py­Mnie "Jakie zachowania potępiamy?" 93% badanych wymieniło "znie­W~żanie symboli religijnych". Taka jednomys'lność prawie ogółu bada­

~-~lyc.h wskazuje, że przeciwstawianie "społeczeństwa" - Kościołowi jest zbawione sensu.

_ Wielka akcja ateizacji społeczeństwa dokonywana przez totalitarne tSstwo w Polsce w latach 1944-1989 również poniosła całkowitą klę­ _- ~I~ę (inaczej niż w byłej NRD, gdzie ok. 70% ludności deklaruje niewia­

w Boga). Jak wiadomo, ok. 90% badanych w naszym kraju deklaruje zywiązanie do religii i Kościoła katolickiego. Naturalnie, w niektórych gach pracowników umysłowych i wśród części inteligencji przywią­ie do religii i Kościoła jest mniejsze, o jakieś 20-30%. Dotyczy to Jaszcza tzw. lewicy ateistycznej i różnych małych grup młodzieży ~rchistów, członków Unii Studentów Zydowskich i innych ugrupo­). Również ta okoliczność podważa zasadność upowszechniania przez le grupy tezy o przeciwstawności społeczeństwo - Kościół.

Autor jednak brnie dalej i bez żadnego uzasadnienia stwierdza jak­ - t~ była oczywista prawda, że "współcześnie nasilają się procesy roz­ ięku Kościoła i społeczeństwa" i dodaje: "Autorzy aktualnych s<m­ ~ opinii na temat roli Kościoła we współczesnym społeczeństwie kurują na obniżanie się jego znaczenia". W jaki sposób przepr<>wa­ no te sondaże (lekceważąc elementarne zasady warsztatu naukowe­ ), będzie jeszcze kilkakrotnie mowa. Tu należy zaznaczyć, że - mi m<>

wicznego upowszechniania przez małe grupy opiniotwórcze poglą­ii "obniża się znaczenie" Kościoła, jego autorytet moralny - jak yYnaje cytowany autor: "W Kościele spoleczeństwo widzi więc nadal

łd autorytetu moralnego i jednocześnie instytucję, która może sprzy­1'oTwiązywaniu problemów społecznych".

Mimo tego stwierdzenia, Leszek Gajos bezkrytycznie przyjął wyni­~c~ndażu, w którym wymuszano na ankietowanych odpowiedź, czy

32 __ 33


bez wybitnej roli inteligencji nie powstałaby Polska w 1918-20, nie byłoby odrodzenia we wszystkich dziedzinach w latach 1920-1939, państwa podziemnego w okresie okupacji hitlerowskiej, a także narodo­wego ducha oporu w latach 1944-1989. We wszystkich tych działa­niach inteligencji jako warstwy oświeconej uczestniczył Kościół kato­licki, co dla większości Polaków jest oczywistością*.

Inteligenci to przede wszystkim ludzie wolnych zawodów, nie ograni­czający swoich zainteresowań do spraw osobistych i kariery zawodowej, mający ambicje przodowania w aktywności kulturalnej i społecznej na rzecz szerszej zbiorowości, wyróżniający się uzdolnieniami i twórczym, często nowatorskim, nastawieniem do życia. Te cechy były przynajmniej właściwe polskim inteligentom od lat trzydziestych XIX w. po dziś dzień. (Niestety, szeregi takich inteligentów przerzedzają się.) Inspiracja dzia­łań inteligentów mogła mieć charakter religijny lub pozareligijny.

Wróćmy jednak do stereotypów badań nad religią i Kościołem. Przy­kładowo przyjrzyjmy się stosunkowo wysublimowanej postaci takich stereotypów mających swoje źródła jeszcze w mysli ateistycznej XVIII i XIX w. Leszek Gajos w artykule Kościół a przemiany współczesnego społeczeństwa polskiego** wysuwa jako podstawowe kwestie: "problem relacji zachodzących pomiędzy Kościołem a społeczeństwem, po dru­gie, istotne jest pytanie, w jaki sposób zmiany w społeczeństwie wymu­szają zmiany w Kościele". Już takie ustawienie problematyki jest archa­iczne. Autor z góry zakłada, że istnieje jakieś przeciwieństwo między wyalienowanym Kościołem i osobno rozwijającym się "społeczeń­stwem". W XVIII w. we Francji częściowo tak mogło być, ale nie w Polsce w latach dziewięćdziesiątych! Kościół jest nie tylko immanentną częścią tego społeczeństwa, lecz, co więcej, instytucją, która zapewniła temu społeczeństwu narodową tożsamość zagrożoną przez niemieckich i sowieckich ciemiężców. Zupełnie jest też wydumany "problem" wy­muszania zmian w Kościele pod wpływem tego społeczeństwa. To nie "społeczeństwo" wymusza coś na Kościele, a jedynie małe grupy, mające

* Por. M. Kukiel, Spoleczna genealogia inteligencji polskiej, w: Historia w slup bie teraźniejszości, Warszawa 1994; oraz D. Nałęcz, Sen o wtadzy. Inteligencja wobec niepodległości, Warszawa 1994.

* "Nomos" 1994, nr 7-8.

%agraniczne wsparcie finansowe i logistyczne (ruch new age, ruch wol­ttomyślicielski, ateistyczni intelektualiści hołubieni przez ZSRR, także ~łnansowo, swobodnie działający w Europie Zachodniej w okresie po I wojnie światowej). Te m a ł e g r u p y usiłują narzucić dominującej

__ większości wartości, wzory i normy nie zakotwiczone ani w tradycjach, _= ~i w doświadczeniach historycznych społeczeństwa polskiego.

Dość przytoczyć wyniki sondażu OBOPu z lipca 1995 roku: na py­ _ dnie "Jakie zachowania potępiamy?" 93 % badanych wymieniło "znie­ ilYSŻanie symboli religijnych". Taka jednomys'lność prawie ogółu bada­ Iyc;h wskazuje, że przeciwstawianie "społeczeństwa" - Kościołowi jest zbawione sensu.

_ Wielka akcja ateizacji społeczeństwa dokonywana przez totalitarne Listwo w Polsce w latach I 944-1989 również poniosła całkowitą klę­ ~_ idę (inaczej niż w byłej NRD, gdzie ok. 70% ludności deklaruje niewia­

w Boga). Jak wiadomo, ok. 90% badanych w naszym kraju deklaruje tywiązanie do religii i Kościoła katolickiego. Naturalnie, w niektórych gach pracowników umysłowych i wśród części inteligencji przywią­ie do religii i Kościoła jest mniejsze, o jakieś 20-30%. Dotyczy to łaszcza tzw. lewicy ateistycznej i różnych małych grup młodzieży ~rchistów, członków Unii Studentów Zydowskich i innych ugrupo­

~tS). Również ta okoliczność podważa zasadność upowszechniania precz łe grupy tezy o przeciwstawności społeczeństwo - Kościół.

Autor jednak brnie dalej i bez żadnego uzasadnienia stwierdza jak­to była oczywista prawda, że "współcześnie nasilają się procesy roz­wi~;ku Kościoła i społeczeństwa" i dodaje: "Autorzy aktualnych son­ży opinii na temat roli Kościoła we współczesnym społeczeństwie ~i~uzują na obniżanie się jego znaczenia". W jaki sposób przeprowa­~no te sondaże (lekceważąc elementarne zasady warsztatu naukowe­), będzie jeszcze kilkakrotnie mowa. Tu należy zaznaczyć, że - mimo nwicznego upowszechniania przez małe grupy opiniotwórcze poglą­iż "obniża się znaczenie" Kościoła, jego autorytet moralny - jak yznaje cytowany autor: "W Kościele społeczeństwo widzi więc nadal dło autorytetu moralnego i jednocześnie instytucję, która może sprzy­razwiązywaniu problemów społecznych".

Mimo tego stwierdzenia, Leszek Gajos bezkrytycznie przyjął wyni­~c~ndażu, w którym wymuszano na ankietowanych odpowiedź, czy

33


~(!-`-Ę-ł(»I ..fLttlji!E' '·II·t~' ':Ittnt't'1CII~t44'll~~ I ~I:It !t';'t~ Illt- y\'l.lllw, t'/V IIlISZ.B

(juti~ltk(ł .,(1(rlm(- slnty sl)alccr,eristW'u".' allw ury n:mr ; y ~ I c nl s ą_ () (. w n t u i y, nk wyt(~xunliuły wt)hm' ali'r/y.~liw, t.,l~~lkiiw mafii I Illl~vl~ya:lr(uluwych lu)chsztaplerGw - "(I<)hrru sIW v ~Illfl('l'rCIlstWU"? t'ry ilunc.ja autor(iw tego sondażu nic hyla ur.yłcll:n!

SONDAZ NA POTWIERDZENIE Z GÓRY PRZYJĘTY('ił 7,Af.()'/I:N I'It()I'~1(~ANI)()WYCH

W 1992 roku CBOS na zlecenie "Polityki" zrealizowało sondaż dotyczący opinii o religii i Kościele. Rzecz jednak bardzo interesująca: odpowiednią ankietę opracowali nie profesjonaliści, lecz dziennikarze i publicyści - Ewa Nowakowska, Janina Paradowska, Jerzy Baczyński (red. naczelny "Polityki") oraz Wiesław Władyka. Centrum Badania Opi­nii Społecznej wystąpiło tylko jako realizator w terenie sondażu oraz ośrodek zapewniający obliczenia statystyczne. Raport opublikowała "Polityka" pod bombastycznym tytułem: Polski kolulic_yzm areno clomi­nini 1992*.

Tytuł jest wielce mylący, gdyż na podstawie ankiety w ogóle nie da się przedstawić tak wielostronnego i złożonego zjawiska jak katolicyzm (to samo można powiedzieć o protestantyzmie, islamie czy judaizmie). Nie wystarczy poznać pewnych opinii. Musimy też orientować się w systemie wartości, w postawach (które przecież są czymś innym niż przelotne opinie). Powinniśmy dysponować obserwacjami konkretnych środowisk i instytucji, związanych z religią i Kościołem. Konieczna byłaby znajomość "mapy" wierzeń i praktyk religijnych w r(>żnych czę­ściach Polski oraz różnorodnych zależności np. między drogą życiową ludzi i ich wierzeniami, między systemem wartości i potrzebami psy­chicznymi i społecznymi. Tego wszystkiego w sondażu, oczywiście, nie mogło być, ale też, jak wynika z analizy opracowania, autorom o to nie chodziło. Zależało im na zebraniu opinii dotyczących kontrowersyj­nych spraw, kwestii podejmowanych przez zdecydowanych krytyków Kościoła i religii, na wykryciu jakichś sprzeczności w opiniach. Liczo­

"Polityka" 1992, nr 49.

no wyraźnie na ustalenie, że religijność wiąże się z nietolerancją. Chcia­no wykazać, iż wierzący są w konflikcie z hierarchią kościelną oraz z postulatami moralnymi i społecznymi Kościoła (dokładnie tak samo propagandyści komunistyczni czynili w całym okresie powojennym). Tego typu sondaż nie mógł mieć charakteru naukowego (nie można po prostu dowolnie wybierać kilku spraw ważnych dla celów bieżącej pro­pagandy, lecz trzeba całościowo badać katolicyzm jako zjawisko spo­łeczne i z góry nie przesądzać odpowiedzi na podchwytliwe pytania).

Sami autorzy sondażu byli jednak zaskoczeni, że 95% badanych deklarowało, że są wierzący, że nie utożsamiają wiary z praktykami re­ligijnymi (z tego widać, że autorzy traktowali uprzednio wierzących jak półgłówków), iż "wierzący są gotowi do rzeczowej dyskusji o proble­mach współczesnego katolicyzmu i jego Kościoła" (widocznie i w to

- wątpiono). Nie udało się wykazać, że wierzący są nietolerancyjni (auto­rom sondażu nie wystarczyło porównać choćby stosunku do "obcych" w Polsce i np. w Czechach, gdzie spalono żywcem kilku Cyganów, czy w Niemczech, gdzie dochodzi do częstych fizycznych napaści i podpa­leń obiektów mieszkalnych i religijnych).

Szczególnie symptomatyczne były pytania (na które odpowiedzi można z góry przewidzieć) skupione wokół tematu: "religia w życiu publicznym". Zapytano więc:

Czy jest Pani) za: 1. Obecnością symboli religijnych w miejscach publicz­nych? [a gdyby pytano: "Obecnością symboli patriotycznych?" też wynik z góry można przewidzieć]; 2. Nadawaniem oprawy religijnej uroczystościom państwo­wym? [podobny efekt dałoby pytanie: "Nadawaniem oprawy uroczystościom państwowym w duchu marksizmu-leninizmu"]; 3. Umieszczaniem zapisu o prze­strzeganiu wartości chrześcijańskich w aktach prawnych? [taki sam wynik dało­by pytanie: "Umieszczaniem zapisu o przyjaźni polsko-radzieckiej w aktach pra­wnych"]; 4. Publicznym okazywaniem własnej religijności przez urzędników pań­stwowych? [odpowiedzi byłyby z pewnością podobne gdybyśmy zapytali: "Pu­blicznym okazywaniem własnego przywiązania do ruchu komunistycznego"]; 5. Cenzurą chroniącą uczucia religijne wierzących? [zbliżony wynik dałoby py­tanie: "Cenzurą chroniącą przekonania ideowe obywateli"]; 6. Bezpośrednim an­gażowaniem się Kościoła w życie polityczne? [tak samo odpowiadaliby ankieto­wani na zbliżone pytanie: "Bezpośrednim angażowaniem się Partii - to znaczy PZPR - w prywatne spory między ludźmi"].

Starałem się wykazać, że przewidywane odpowiedzi opracowane przez publicystów zostały tak pomyslane, że z góry wiadomo, jak odpo­

~`1 ~ 35


wiedziałaby większość badanych; podobne odpowiedzi byłyby na pyta­nia moje, wymienione w nawiasach. Jeśli z góry można przewidywać wyniki - badania są bezprzedmiotowe i nie mają wartości naukowej. Mogą być natomiast wykorzystywane w walce politycznej, w tym przy­padku prowadzonej przez "Politykę". I rzeczywiście, skoro badani w 81,3% deklarują, że są przeciwni "bezpośredniemu angażowaniu się Kościoła w życie polityczne" - redaktorzy "Polityki" od razu sugerują, ni mniej ni więcej, że z tego powodu "Polityk (...) może atakować te zachowania Kościoła, które są jednoznacznym wkraczaniem w sferę życia publicznego". Okazuje się więc, że sondaż spełnia rolę podbudowywa­nia działań polityków prowadzących walkę z Kościołem przy wykorzy­staniu opinii ankietowanych, jak pamiętamy - w 95% katolików! Za­stosowano tu chwyt polegający na tym, że informatorów pytano o kwe­stię ogólną ("wtrącanie się" Kościoła w życie polityczne), natomiast omawiający ankietę sami dodają szczegóły, co zaliczają do tego "wtrą­cania się". A przecież należało najpierw zapytać badanych, czy ich zda­niem jakieś konkretne działania Episkopatu (jakie?) mogłyby świad­czyć o tym, że Kościół w sposób nieuzasadniony wypowiadał się w sprawach politycznych? O to jednak nie zapytano traktując sprawę jako oczywistą, a tak się nie postępuje, jeśli sondaż ma być intelektualnie

uczciwy. Sondaż potraktowano ponadto _jak<> synonim Apokalipsy:

Osoby deklarujące się - stwicnlrają autorzy jnk" wiurr:lcu i praktykujące w takich właśnie kwestiach jak penalizacja almri'li, i:,k:v rmcmulaw, używanie środków antykoncepcyjnych, w wiyk.si".si niu pnlri~'I;y:l n:uu,wiska Kościoła i grona wojujących w jego imieniu lu>litvks~m .Icmli wiyc ~Im nimnale.l liczby pol­skich konfliktów mamy dorzucać .jcsrcm p~lmn. m mn wlasniu wydaje się nie­zwykle bolesny i najmniej potrzchny. M"iv m~ i:umu"wag' m,w:l p<rlsk:l wojną i nową polską schizofrenią wystawiyjący'lit~iy k:W ,lu h·I m uiyil~:l lun5hp.

Cóż za troska "Polityki" o katolicyzm! ,lak ~lol,rr.u auWrzy tego ty­godnika życzą Kościołowi, a on nic nic m<>żu r.r zmnim~!

Zarty na bok. Okazuje się, iż dricrmikati.u ..I'mlilyki" ni~· r«iumieją, że jeśli stanowisko Kościoła rciini siy,ul y,inii :mrufawyclt katolików - to jest to zjawisko tak stare jak l3jl~lj,. I'n,siS~ spr;tmlzić. ile miejsca poświęcali ewangeliści na wytykanie wiernym mukmnsc~kwenc.ji i braku wytrwałości w wierze. Nawet Jezus t:tkiu r;trrmE~ sl:m-inl swoim bli­

skitu uczniom! A wynika to nie z faktu, że Jezus był "nieżyciowy", lecz po prostu z faktu, że religia katolicka (jak każda inna) nie może schle­biać ludzkim słabościom, ale przeciwnie, stawia wiernym duże wyma­gania, aby nie żyli jak istoty, które mogą robić co chcą i jak chcą sto­sownie do swojej fizycznej natury. To właśnie religie nadają ludziom poczucie godności i wzniosłości, dzięki czemu muszą stale przezwycię­żać słabości swojej natury*. Dlatego Kościoła nie można traktować jako instytucji politycznej, która na podstawie głosowania ma realizować postulaty obywateli. Publicyści laiccy wpadli tu w pułapkę swojej men­tałności: zarzucają Kościołowi "wtrącanie się do życia publicznego", lecz w istocie traktują Kościół jako instytucję polityczną, gdy jest on instytucją należącą do porządku moralnego, a nie politycznego. Kościół, jeśli ma pozostać Kościołem, nie może po prostu realizować kaprysów wiernych. To wierni muszą trwałe wartości Dekalogu stosować w zmien­nych okolicznościach życia.

Wróćmy jednak do autorów ankiety. Sądzili oni - był to 1992 rok ­że różnica zdań między Kościołem jako instytucją nauczającą a współ­notami wiernych - w sprawach etycznych (np. oceny aborcji) "może zaowocować nową polską wojną"! Ten absurdalny osąd, co można było z góry też przewidzieć - oczywiście się nie sprawdził. Dziennikarze z "Polityki" ośmieszyli siebie i swój sondaż. Ale czy sama taka zapo­wiedź "wojny" nie prowokowała, na zasadzie samospełniającej się prze­powiedni, niepokojów społecznych? Na szczęście masy katolików w Polsce nie czytają "Polityki" i nie ulegają sugestiom jej redaktorów.

W interpretacji autorów "Polityki" była jeszcze inna - jak pamięta­my - groźna przestroga, tak jakby akurat "Polityka", od lat zdecydowa­nie wrogo nastawiona do Kościoła katolickiego i religii (a sprzyjająca innym wspólnotom religijnym i różnym sektom), zatroskana była o ży­cie duchowe wiernych. Mianowicie ostrzegano, że różnica zdań między Kościołem a wiernymi może zaowocować "nową polską schizofrenią wystawiającą religię katolicką na ciężką próbę". Nawet gdyby się tak

* Jak to ujął G. W. E Hegel: "Zdolność do poświęceń - oto najważniejsza cecha tych, którzy należeć będą do królestwa dobra (...) każdy kto chce poświęcić się popra­wie człowieka, niech naprzód sprawdzi siebie i przekona się, czy w tej walce będzie umiał wyrzec się wszystkiego, co poza tym mogłoby go jeszcze pociągać"; por. Życie Jezusa, Warszawa 1995.

36 3~


stało, "Polityka" powinna się cieszyć skoro zawsze była tak niechętna wobec kultury religijnej. W sformułowaniu "Polityki" nie tylko chodzi jednak o wieszczenie "schizofrenii" na tle religijnym, lecz ponadto 0 jakąś "polską" schizofrenię. Okazuje się więc, że to Polacy mają jakąś szczególną (tu, co prawda, tylko potencjalną) podatność na taki rodzaj "schizofrenii". Autorzy tej pseudo-teorii jakoś zapomnieli, że w pol­skich dziejach katolicyzm na tle innych krajów (jak choćby Francja czy Anglia) wyróżniał się nie surowością w przestrzeganiu nakazów i zaka­zów, ale łagodnością rzadką chyba w Europie. Jest to widoczne nie tyl­ko w twórczości choćby Kochanowskiego, a później Mickiewicza, Sło­wackiego i Krasińskiego, lecz także w życiu codziennym zarówno wier­nych katolików, jak również zamieszkujących w Polsce wyznawców innych religii. Jeśli przez kilkaset lat nie było zjawiska społecznego w postaci "schizofrenii" - dlaczego miałoby ono pojawić się teraz, w do­bie dominującego wpływu kosmopolitycznych treści areligijnych i ate­istycznych, upowszechnianych przez środki masowcgc> przekazu, w tym także przez "Politykę"? Przestrogę "Polityki" nu~i.na więc chyba rozu­mieć tyłko jako zapowiedź zachęcania wiernych dc, nicposhlszeństwa wobec hierarchii kościelnej, którą chciano by irolowae c>d milionów wiernych (co już można obserwować na łamach niekt<irych tygodników i dzienników centralnych i regionalnych).

Dziwi, dlaczego "Polityka" nie troszczy się o nasilunic się objawów "schizofrenii" u wyznawców judaizmu, który - jak lrzyp>nu~iał nie­dawno w polskiej telewizji naczelny rabin w Polsce (ten z Warszawy) ­wymaga od wiernych przestrzegania rygorystycznie pnad sześciuset różnych nakazów i zakazów (a nie jest to łatwe,,jeśli na co dzień żyje się w otoczeniu katolików, protestantów i prawosławnych). Skąd to wyczu­lenie - tak widoczne w państwowej propagandzie antykościelnej w ca­łym okresie powojennym (z różnym nasileniem w zalci.ności od zmien­nej taktyki władz) do 1989 roku? A przecież skład redakc,j i tego tygo­dnika od 1957 roku zmieniał się. Ktoś więc czuwa nad zachowaniem dość trwałego nastawienia wobec Kościoła i religii katolickiej? Pozo­stawmy tę kwestię otwartą. (Warto dodać, że w styczniu 1997 r. możli­wość "wojny cywilnej między zbiorowością laicką i religijną" sygnali­zowały badania sondażowe w Izraelu. Patrz: "Le Monde" z 11.l .1997: Patrice Claude, Israel, La montće des "hommes en noir.")

NAJCZĘSTSZE BŁĘDY W SONDAŻACH

:E BŁĄD ZAMIANY SŁOWA "POPULARNOŚĆ" NA SŁOWO "ZAUFANIE"

Nagminnie (stosunkowo często czyni tak "Gazeta Wyborcza" i ty­godnik "Wprost") podaje się w informacji o sondażu w jednej rubryce CBOS o popularności polityków* a poniżej: Komu ufamy najbardziej, po czym wymienia się kilka nazwisk. Ze wszystkich badań sondażo­wych wiemy, że zdecydowanie inne uzyskuje się wyniki, gdy pytamy o "popularność" (chociaż samo to słowo z pewnością wprowadza w błąd informatorów), a inne, gdy pada pytanie o "zaufanie". Z reguły dużo mniej osób deklaruje zaufanie, co jest zresztą w pełni zrozumiałe, lecz ­jak się okazuje - nie dla niektórych dziennikarzy. Ale jeśli domyślamy się, kto w danym czasie jest stosunkowo "bardziej popularny" i chcemy zasugerować czytelnikom, że "mamy do niego zaufanie", to w ten spo­sób wykorzystując sondaż możemy ich dezorientować.

A gdybyśmy pytali, jaki proszek do prania jest najbardziej popular­ny, i na tej podstawie pisalibyśmy: taki to a taki procent badanych ma zaufanie do tego proszku - wiarygodność byłaby bardziej oczywista. Byłoby to zrozumiałe, gdyż stosunkowo łatwo sprawdzić skuteczność działania proszku.

BŁĄD BRAKU SZERSZYCH INFORMACJI U RESPONDENTÓW

Jak pamiętamy, jedną z kardynalnych zasad sondażu jest pytanie informatorów tylko o to, co jest im znane, o czym mają dostateczne rozeznanie. Publikowane wyniki sondaży w naszych mediach z reguły nie przestrzegają tej zasady. Na przykład Pracownia Badań Społecz­

"Gazeta Wyborcza" 1995, nr z 29. 06.

3R 39


nych w Sopocie (której sondaże często relacjonuje dziennik "Rzeczpo­spolita") postawiła informatorom pytanie: "Czy zgadza się Pan(i), czy też nie zgadza na sposób, w jaki Lech Wałęsa sprawuje urząd prezyden­ta RP?". Pytanie jest jasne i jednoznaczne. Ale zupełnie nie wiemy, jaki procent badanych w ogóle nie interesuje się polityką, gdyż sondaż tego nie wyjaśnia. Skądinąd wiadomo, że wśród kobiet jest takich osób ok. 80%, a wśród mężczyzn ok. 40%. Jak więc osoby, które nie interesują się polityką, mogą sensownie oceniać kogoś, kto tę politykę realizuje? Nie zbadano również, czy dany informator ma bezstronne informacje, czym zajmował się prezydent, np. w ostatnim półroczu. Nie pytano, skąd informator czerpie dane o sprawach, którymi zajmował się pre­zydent (nie jest przecież obojętne, czy na podstawie tych gazet, które systematycznie prowadzą przeciw niemu kampanię niechęci, czy też na podstawie wypowiedzi jakichś polityków, czy dziennikarzy, czy wreszcie na podstawie własnego rozeznania).

W komentarzach prasowych, radiowych czy telewizyjnych trudno byłoby znaleźć informację, że krytyka wobec szefa państwa prowadzo­na jest w zmasowany sposób i maksymalnie niewybredny, zwłaszcza na łamach tygodnika wydawanego przez byłego rzecznika rządu Jaru­zelskiego, a rzecznik ten dał się wówczas poznać jako notoryczny kłam­ca i cynik. Dlaczego teraz miałby być bardziej rzeczowy i odpowie­dzialny za słowo, skoro nawet wielu złodziei-biznesmenów jest bezkar­nych, nie mówiąc już o bezkarności wielu wysokich urzędników pań­stwowych. Badacz musi obiektywnie gromadzić dane o opiniach infor­matorów niezależnie od tego, czy osobiście odpowiada mu działalność danego polityka.

W tej konkretnej sprawie* - w ocenie prezydenta - inne uzyskiwano wyniki w zależności od sformułowania pytania. Gdy pytano w listopa­dzie 1994 r. o sposób sprawowania urzędu - aprobowało go poniżej 20% badanych, ale w zbliżonym czasie, gdy postawiono pytanie, czy dana osoba opowiada się za "przyznaniem większych uprawnień prezy­dentowi" ok. 30% było tego zdania. Jes'li więc uważa się, że prezydent ma za małe uprawnienia, to przecież może to utrudniać krytykowany sposób sprawowania urzędu.

* Por. ,.RzccxPoaPolita" Ir)~)~1, nr 297.

Zapewne jeszcze inne wyniki by uzyskano, gdyby pytano, czy pre­zydent jest skutecznym politykiem albo - czy jest lepszym czy gorszym prezydentem niż prezydent Rosji, lub - czy inny polityk w służbie pań­stwowej po 1989 roku ma większe czy mniejsze zasługi dla Polski.

Sposób sformułowania pytania, dobór jego treści pod kątem utajo­nej krytyki czy aprobaty - w zdecydowany sposób może wpływać na uzyskane wyniki. Zwłaszcza w sytuacji, gdy w ogóle nie pytamy, czy informator interesuje się polityką.

BŁĄD ZAKAMUFLOWANEGO UPRZEDZENIA

Sondaż z istoty swej powinien być pozbawiony podstępnych zało­żeń politycznych. Osobiste sympatie badacza w żaden sposób nie po­winny wpływać na sposób stawiania pytań ankietowanym. Tak byłoby, gdyby sondaże były przeprowadzane dla celów naukowych. U nas obe­cnie zamawiający sondaż na dany temat oczekują przeważnie nie obiek­tywnych badań, lecz danych, które można wykorzystać na rzecz okre­ślonej linii politycznej, w interesie danej grupy czy partii. Ośrodek ba­dawczy chce zarobić jak najwięcej. Wprawdzie wszystkich pracowni­ków nauki obowiązuje kodeks etyczny, ale dla pieniędzy niektórzy go­towi są łamać zasady etyczne.

Przykładem takiego sondażu jest pytanie: "Czy zgadza się Pani) na sposób, w jaki sprawują swój urząd: 1) Prezydent Lech Wałęsa, 2) Premier Józef Oleksy?"

Przewidziano trzy odpowiedzi: tak, nie, trudno powiedzieć.

Już wymyslenie tego pytania wskazuje, że określonej opcji poli­tycznej nie podoba się osoba prezydenta i to zapewne z kilku względów. Aby niechęć ta nie była zbyt czytelna, pytanie sformułowano tak, by ankietowani byli przekonani, że nie ocenia się prezydenta jako człowie­ka, lecz sposób "sprawowania swojego urzędu". Od razu nasuwa się pytanie, skąd zwykły obywatel, gospodyni domowa czy emeryt lub urzę­dniczka na poczcie ma wiedzieć, jak prezydent sprawuje swój urząd? Skądinąd wiadomo, że tylko mała część społeczeństwa interesuje się

4() 41


sprawami politycznymi, np. tylko 4°~o badanych zamierza spotkać się z jakimś kandydatem na prezydenta, co wskazuje na całkowitą obojęt­ność w sprawach politycznych.

Nie pytano ankietowanych, j a k p o w i n i e n sprawować swój urząd prezydent, a to dopiero byłoby wskaźnikiem oczekiwań i mogło­by stanowić podstawę oceny aktualnego sprawowania urzędu prezydenc­kiego.

Następnie powinno się postawić pytanie, jakimi sprawami zajmo­wał się prezydent - zdaniem ankietowanych - np. w okresie ostatnich sześciu miesięcy. Wtedy można zapytać dopiero, które z tych spraw były ewentualnie właściwie rozwiązywane, a które niewłaściwie (jeśli dana osoba miałaby na temat coś do powiedzenia).

Ale to nie wszystko. Rzetelne badanie sondażowe powinno też obej­mować kwestię, czy zdaniem badanych prezydent ma możliwość: a) wpły­wania na decyzje rządu w sprawach gospodarczych, b) politycznych, c) finansowych. Następnie, czy na arenie międzynarodowej prezydent cieszy się uznaniem.

Celowe byłoby też pytanie czy prezydent Lech Wałęsa więcej (czy mniej) zrobił dla Polski niż np. prezydent Jelcyn dla Rosji oraz prezy­dent Clinton dla USA (ci, którzy mieliby zdanie w tej kwestii, mogliby być zapytani, skąd przeważnie mają informacje na temat: a) prezydenta Wałęsy, b) prezydenta Jelcyna, c) prezydenta Clintona).

Dopiero tego typu sondaż mógłby rzetelnie informować o opiniach na temat działalności prezydenta. Główne pytanie nie mogłoby jednak brzmieć "czy zgadza się Pani) na sposób, w jaki sprawuje swój urząd" (prezydent, premier) lecz raczej: "oczekuję od prezydenta (premiera), aby swój urząd wykorzystał do...", a następne dopiero pytanie spraw­dzałoby to oczekiwanie: "czy prezydent spełnił jakieś Pana(i) oczeki­wania? Jakie? A jeśli nie, to których nie spełnił?"

Taki sondaż dostarczyłby obszernej wiedzy o stanie świadomości społecznej bez sugerowania czegokolwiek ankietowanym.

BŁĄD ABSURDALNOŚCI PYTANIA

Tygodnik "Wprost" przytoczył za CBOS informację o sondażu (z czerwca 1995 r.) na temat "popularności Kościoła rzymskokatolic­kiego"*. Do tekstu dołączony jest wykres mający ilustrować "dezapro­batę" i "aprobatę".

Trudno o wyraźniejszą absurdalność. Słowo "popularność" w żad­nej mierze nie może się odnosić do takich instytucji jak Kościół, rodzi­na czy gmina żydowska. Pomijając już znaną wieloznaczność słowa "popularność" (popularny, niepopularny), które część osób, w tym przy­padku czytelników, może utożsamiać z rozgłosem, z nagłośnieniem spraw związanych z Kościołem w różnych środkach masowego przekazu, a część z przychylnością wobec działań Kościoła - termin ten ponadto jest po prostu niestosowny do przedmiotu badań. Jeśli pytamy o popu­larność jakiejś piosenkarki, mniej więcej wiemy, o co chodzi. Nuwct jeśli chodzi o znajomość popularnego leku - można by wymienić np. polopirynę czy "tabletki z krzyżykiem". Ale co miałoby znaczyć, że popularna jest rodzina czy Kościół? Nie wiadomo. A te dodatkowe sło­wa, na które mają zareagować informatorzy: "aprobata", "dezaprobata" - co miałoby oznaczać, że ktoś nie aprobuje popularności albo że ją aprobuje? Co wynika z tego, że ktoś nie aprobuje rozgłosu Kościoła?

Z podstawowych reguł przeprowadzania sondaży wiemy, że badacz nie powinien stawiać pytań, które dla informatorów są wieloznaczne, mogą ich wprowadzać w błąd, a publikowane odpowiedzi bałamutnie wpływać na opinię publiczną. Zwłaszcza jes'li słowo "popularność" dzien­nikarz przekłada na słowo "aprobata" (czy "dezaprobata") i przy pomo­cy tego tricku triumfalnie stwierdza jako pewnik, że społeczeństwo pol­skie w takim to a takim procencie coś aprobuje.

"Wprost" 1995, nr 27.

4:ś


BE.ĄD OGÓLNIKOWOŚCI W SONDAZACH rile; czy też ukazujących sposoby lepszego współżycia ze sobą ludzi

z różnych grup społecznych. z różnych warstw i klas).

Opinie telewidzów mogą być poznawczo ciekawe, jeśli badani orien-

W sondażu przeprowadzonym w czerwcu 1995 na temat wpływu tują się w danej sprawie. Jeśli jednak pytamy ich, czy programy telewi-

telewizji publicznej na odbiorców zastosowano po dwie skrajne oceny zji "wzbudzają poszanowanie dla tradycji narodowej" to od razu nasu-

w danej kwestii. Wyglądało to tak: wa się kwestia: jakie programy. Bo przecież telewizja jako taka, jako

Programy TvP SA: całość programowa, nie może ani "wzbudzać poszanowania dla trady-

cji", ani nie wzbudzać, po prostu takie pytanie jest zbyt ogólnikowe. Co

wzbudzają poszanowanie dla tradycji narodowej 51 innego gdybyśmy pytali o ocenę konkretnego filmu, reportażu czy dys-

zniechęcają do tradycji narodowej 13 kusji. Zadając takie ogólnikowe pytania skłaniamy telewidzów do zu-

zachęcają do rzetelnej pracy lub nauki 49 pełnie intuicyjnego formułowania odpowiedzi, jak się to mówi, pi razy

wpływają na brak szacunku do pracy lub nauki 19 oko. Nawet ktoś inteligentny i wykształcony skąd ma wiedzieć, czy te-

uczą szacunku dla każdego człowieka 47 lewizja w ogóle "wzbudza poszanowanie dla tradycji"? Jeśli dany infor-

uczą pogardy, braku szacunku dla Iudzi 14 mator ma nawet coś konkretnego na myśli, to jednak inny przypomina

wyrabiają dobry gust, pokazują to co jest modne 45 sobie odmienny program, a więc ich stwierdzenia nie będą porówny-

rozdrażniają

pokazując kosztowne ubio

i luksusow

d

26

, Walne, a to jest waruriklem "podllCZarila" oplrili OdblorCÓw.

ry

e

omy

dobrze wpływają na życie rodzinne 39

źle wpływają na życie rodzinne 2o Inne pytanie: programy TVP "zachęcają do rzetelnej pracy i nauki"

umacniają religijność, przyciągają do wiary 31 zawiera podstawowy błąd warsztatowy: nie można w jednym pytaniu

zrażają do spraw wiary i religii 23 wymienić dwóch różnych kwestii. Co innego "zachęcanie do rzetelnej"

łagodzą obyczaje 29 pracy a co innego do nauki. "Zachęcanie do rzetelnej" nauki może się

wpływają na zwiększenie brutalności w życiu codziennym 32

wpływają na zmniejszenie przestępczości 29 odnosić głównie do młodzieży, a zachęcanie do rzetelnej pracy ważne

wpływają na wzrost przestępczości 41 jest dla wszystkich dorosłych telewidzów. Ale jak ustalić, czy telewizja

zachęca do rzetelnej pracy i nauki, jeśli emituje się mnóstwo progra-

Sondaż OBOPu na próbie reprezentatywnej

mÓw O zróżnlCOwallej treśCl?

Cele tego sondażu nie są zbyt jasne. Mogłoby się wydawać TY~o badania o charakterze eksperymentu społecznego mogłyby

że cho-

, dostarczyć odpowiednich danych. Mogłoby to być zaaranżowane w na-

dziło po prostu o poznanie opinii telewidzów na dane kwestie szcze-

- stępujący sposób: w ramach programu dla rolników popularyzowano-

gółowe związane z tematem w p ł y w u telewizji

bez względu na to

, by konkretne sposoby zwalczania np. stonki ziemniaczanej. Następnie

,

czy odbiorcy telewizji orientują się w tych sprawach czy też nie

Same

. trzeba by wylosować do badań rolników, którzy ten program oglądali

opinie telewidzów mają pewne znaczenie jako obraz stanu świadomości

- i sprawdzić, czy zastosowali się oni do zaleceń danego programu. I do-

publiczności telewizyjnej. Jednak nawet przy takim celu sondażu waż-

_ piero na tej podstawie można by pytać (rolników, a nie tych, którzy

ne jest, aby odbiorcy programów telewizyjnych dobrze rozumieli dane

nigdy takich programów nie oglądają), czy telewizja, w jakichś swoich

stwierdzenia (w ramach całej kafeterii możliwych odpowiedzi) ki"

Wsz " i

- b

d

l

l

. .

y nej pracy

stkie wymienione wyżej stwierdzenia (które badani mieli w oso

bierać) s no "

o rzete

nej nau

np. serialach "zachęca do rzete

y Jeśli jednak pytamy w s z y s t k i c h z próby reprezentatywnej (ta

ą e

jasne - może poza zwrotem "łagodzą obyczaje" (nie wiadomo, czy cho- tych, którzy w ogóle na ten temat nic nie wiedzą) - wówczas uzyskuje-

dzi tu o popularyzowanie przez telewizję programów ukazujących więk- my co najwyżej intuicyjne wypowiedzi (na wyczucie, bo wypada coś

szą swobodę zachowań, bez względu na to czy są one naganne moral- ankieterowi powiedzieć).

44 45


Podobnie ma się sprawa ze stwierdzeniem, że programy TVP "do­brze wpływają na życie rodzinne" lub że .,źle wpływają na życie rodzin­ne". Skąd telewidz ma to wiedzieć? Na jakiej podstawie? Mamy tu zre­sztą jeszcze inny aspekt sprawy. Może przecież być tak, że same progra­my telewizyjne bezpośrednio nie wpływają na życie rodzinne ani w złym, ani w dobrym kierunku, ale ponieważ c z ę s t o o g 1 ą d a s i ę j e z c a ł ą r o d z i n ą w tym sensie telewizja może sprzyjać życiu rodzinnemu, ale nie ze względu na s w o i s t e p r o g r a m y, lecz na sam fakt w s p ó 1 n e g o oglądania (a przy okazji dyskutowania, odnoszenia do siebie różnych obserwacji). Telewizja w tym przypadku byłaby tylko p r e t e k s t e m wspólnego spotkania rodziny.

W zestawie pytań, na które mieli odpowiedzieć telewidzowie bra­kło bardzo istotnych, np. takich: czy telewizja w ogóle wpływa na spo­sób myslenia ludzi (i osobno), na ludzkie zachowania; czy jest uzasa­dnione, aby dopatrywać się w telewizji wpływu pożądanego albo niepo­żądanego? A może to co upowszechnia telewizja ma mały wpływ na telewidzów, bo jest on równoważony przez radio i prasę?

Takich kwestii można by wymienić więcej. Omawiany sondaż w najlepszym wypadku informuje o d o m y s ł a c h telewidzów, a nie o ich przekonaniach; tym bardziej, że nie było pytania, czy dany tele­widz sam kiedykolwiek się zastanawiał nad tym, jaki jest wpływ telewi­zji na obyczaje, postawy i poglądy ludzi (choćby tych, którzy stale oglą­dają przynajmniej niektóre programy).

BŁĄD FIKCYJNOŚCI PROBLEMU BADAWCZEGO

Na łamach "Gazety Wyborczej" pewien profesor psychologii, a rów­nocześnie autor wielu sondaży w jednym z ośrodków badania opinii, opublikował obszerny raport* na temat stanu umysłów Polaków. Pod­stawą był sondaż na temat: "Kto nas krzywdzi?". Rzadko się zdarza, aby tak przejrzyście ktoś przedstawił wyniki swoich badań w przekona­niu, że odkrywa ważne cechy osobowości Polaków.

"Gazeta Wyhrncza" 1995, nr z 25-26. 02.

Badaniami objęto 1050 osób dorosłych (próba reprezentatywna). Wszystkie wnioski autora sondażu są pochodną zasadniczego pytania: "Czy czuje się Pan(Pani) osobiście skrzywdzony(a) przez...?" W tym miejscu wymieniono 15 potencjalnych "krzywdzicieli":

Kto nas krzywdzi?

tak (%)

obecny rząd

ludzie bogacący się 46

prezydent 41

nowy ład po 1989 r. 41

stary ład sprzed 1989 r. 31

urzędy 2g

"Solidarność" 24

przełożeni w pracy 19

Rosjanie 18

Niemcy ', 17

Kościół katolicki I 12

żona/mąż policja/prokuratura Zydzi

rodzice

Trudno byłoby wymyslić równie wydumany sondaż sądząc tylko z samego opublikowanego tekstu. Informuje on nie tyle o stanie umy­słów społeczeństwa polskiego, lecz raczej o sposobie myślenia autora sondażu.

Pytanie "Kto nas krzywdzi?" jest zupełnie sztuczne, ludzie na ogół w ten sposób nie ustosunkowują się do otaczającego świata. Pytanie to jest zbyt abstrakcyjne i musi prowokować do udzielania fikcyjnych od­powiedzi. Autor sondażu być może obawiał się tego. Postanowił więc sam z góry wytypować potencjalnych "krzywdzicieli" i skłonić bada­

46 47


Podobnie ma się sprawa ze stwierdzeniem, że programy TVP "do­brze wpływają na życie rodzinne" lub że .,źle wpływają na życie rodzin­ne". Skąd telewidz ma to wiedzieć? Na jakiej podstawie? Mamy tu zre­sztą jeszcze inny aspekt sprawy. Może przecież być tak, że same progra­my telewizyjne bezpośrednio nie wpływają na życie rodzinne ani w złym, ani w dobrym kierunku, ale ponieważ c z ę s t o o g 1 ą d a s i ę j e z c a ł ą r o d z i n ą w tym sensie telewizja może sprzyjać życiu rodzinnemu, ale nie ze względu na s w o i s t e p r o g r a m y, lecz na sam fakt w s p ó 1 n e g o oglądania (a przy okazji dyskutowania, odnoszenia do siebie różnych obserwacji). Telewizja w tym przypadku byłaby tylko p r e t e k s t e m wspólnego spotkania rodziny.

W zestawie pytań, na które mieli odpowiedzieć telewidzowie bra­kło bardzo istotnych, np. takich: czy telewizja w ogóle wpływa na spo­sób myślenia ludzi (i osobno), na ludzkie zachowania; czy jest uzasa­dnione, aby dopatrywać się w telewizji wpływu pożądanego albo niepo­żądanego? A może to co upowszechnia telewizja ma mały wpływ na telewidzów, bo jest on równoważony przez radio i prasę?

Takich kwestii można by wymienić więcej. Omawiany sondaż w najlepszym wypadku informuje o d o m y s ł a c h telewidzów, a nie o ich przekonaniach; tym bardziej, że nie było pytania, czy dany tele­widz sam kiedykolwiek się zastanawiał nad tym, jaki jest wpływ telewi­zji na obyczaje, postawy i poglądy ludzi (choćby tych, którzy stale oglą­dają przynajmniej niektóre programy).

BŁĄD FIKCYJNOŚCI PROBLEMU BADAW('Z.1?G()

Na łamach "Gazety Wyborczej" pewien profesor psychologii, a rów­nocześnie autor wielu sondaży w jednym z ośrodków badania opinii, opublikował obszerny raport* na temat stanu umysłów Polaków. Pod­stawą był sondaż na temat: "Kto nas krzywdzi?". Rzadko się zdarza, aby tak przejrzyście ktoś przedstawił wyniki swoich badań w przekona­niu, że odkrywa ważne cechy osobowości Polaków.

* "Gazeta Wyborcza" 1995, nr z 25-26. 02.

Badaniami objęto 1050 osób dorosłych (próba reprezentatywna). Wszystkie wnioski autora sondażu są pochodną zasadniczego pytania: "Czy czuje się Pan(Pani) osobiście skrzywdzony(a) przez...?" W tym miejscu wymieniono 15 potencjalnych "krzywdzicieli":

Kto nas krzywdzi?

tak (%)

obecny rząd

ludzie bogacący się 46

prezydent 41

nowy lad po 1989 r. 41

stary lad sprzed 1989 r. 31

urzędy 28

"Solidarność" ' 24

przełożeni w pracy 19

Rosjanie 18 Niemcy 17 Kościót katolicki 12

żona/mąż policja/prokuratura Żydzi

rodzice

Trudno byłoby wymys'lić równie wydumany sondaż sądząc tylko z samego opublikowanego tekstu. Informuje on nie tyle o stanie umy­słów społeczeństwa polskiego, lecz raczej o sposobie mys'lenia autora sondażu.

Pytanie "Kto nas krzywdzi?" jest zupełnie sztuczne, ludzie na ogół w ten sposób nie ustosunkowują się do otaczającego świata. Pytanie to jest zbyt abstrakcyjne i musi prowokować do udzielania fikcyjnych od­powiedzi. Autor sondażu być może obawiał się tego. Postanowił więc sam z góry wytypować potencjalnych "krzywdzicieli" i skłonić bada­

10 47


nych do wyboru tych "krzywdzicieli" i tu właśnie dowiadujemy się, jaką mentalność reprezentuje autor (kogo potencjalnie obwinia). Te błę­dy są widoczne na pierwszy rzut oka. Postanowiliśmy jednak empirycz­nie sprawdzić nasze obawy.

Katedra Socjologii AE w Krakowie na próbie reprezentatywnej mie­szkańców Krakowa, w lipcu 1995 roku, przeprowadziła sondaż stawia­jąc badanym również pytanie: "Czy czuje się Pan (Pani) osobiście skrzywdzony(a)?", j e d n a k j a k o p y t a n i e o t w a r t e (bez wyszczególniania potencjalnych "krzywdzicieli"). Wyniki okazały się szokujące: 82% badanych nie mogło zrozumieć o co chodzi! Pytano więc, czy ćhodzi o "krzywdy" moralne czy materialne, czy pytanie się odnosi do złej woli osób czy instytucji, czy "krzywdzący" osobiście coś złego uczynił osobie badanej czy jakiejś zbiorowości (grupie, np. rodzi­nie), z którą osoba badana mogłaby się identyfikować. Nie jest też ja­sne, czy badany ma uważać, że ktoś go świadomie "krzywdzi" bądź wynika to z przyczyn obiektywnych łub nieprzewidzianych przez sa­mego "krzywdziciela". Jeśli pytanie jest tak wieloznaczne - stanowi to o bezzasadności takich badań w ogóle.

Naturalnie mogliśmy skłonić badanych, aby wybierali potencjalnych "krzywdzicieli" spośród zasugerowanych im możliwości, tak jak to uczy­nił autor tej koncepcji badań. Rzecz w tym jednak, że chcieliśmy unik­nąć podsuwania badanym fikcyjnych "krzywdzicieli". Ich wykaz był "wydumany", ale ponadto wymieszano w nim różne poziomy logiczne: co innego dopatrywać się ewentualnych "krzywdzicieli" wśród mężów (żon), co innego w różnych instytucjach państwowych takich jak rząd, policja (prokuratura), jeszcze inny poziom podziału logicznego stano­wiliby "obcy" (Niemcy, Rosjanie, Zydzi), i jeszcze inny poziom-różne grupy społeczne ("ludzie bogacący się", "przełożeni w pracy"). Gdyby przewidziano pytania osobno dla każdego poziomu - wiarygodność de­klaracji ze strony informatorów byłaby większa.

Zastrzeżenie wzbudzali "krzywdziciele" wymienieni tu w poziomie logicznym "obcy". Posługiwanie się ogólnym określeniem "Niemcy", "Rosjanie", "Zydzi" jest wyjątkowo błędne: zarówno z naukowo-war­sztatowego punktu widzenia, jak też ogólno-metodologicznego. Mia­nowicie te ogólne terminy (Niemcy, Rosjanie, Zydzi) wprowadzały w błąd informatorów, gdyż zamazywały zasadniczą różnicę między zwy­

kłymi Rosjanami, Niemcami czy Zydami, a wysokimi funkcjonariusza­mi politycznymi, partyjnymi i administracyjnymi (cywilnymi i wojsko­wymi), którzy decydowali o śmierci i życiu Polaków czy to pod okupa­cją hitlerowską, czy sowiecką, czy pod rządami podległych ZSRR funk­cjonariuszy władz bezpieczeństwa i władz politycznych (w większości pochodzenia żydowskiego), którzy pełnili funkcje kierownicze w latach 1944-1989 w Polsce.

Posługując się ogólnymi terminami (Niemcy, Rosjanie, Zydzi) upo­wszechniano w toku badań stereotypy narodowe zamiast unikać takich sytuacji, maksymalnie upraszczających wzajemne stosunki między ludź­mi o odmiennym pochodzeniu etnicznym. Tego wszystkiego pragnęli­śmy się wystrzegać sprawdzając w praktyce główny temat badań usta­lony w badaniach omawianych w "Gazecie Wyborczej".

Postawiliśmy więc naszym badanym (980 osobom) inaczej sformu­łowane pytanie: "Jak Pan (Pani) sądzi, czy ktoś (lub coś) nas krzywdzi jako naród?" (tak, nie). "Jeśli tak, to proszę wymienić kto (lub co) wy­rządza nam jako narodowi największą krzywdę?".

Nic nie sugerując - chcieliśmy, aby sami badani wyrazili swoją opi­nię. Uzyskaliśmy całkiem odmienny obraz umysłowości Polaków, nie skażony z góry podsuwanymi, wyimaginowanymi "odpowiedziami". Poza tym zamiast pytać o to, czy badany o s o b i ś c i e doświadczył krzywdy, przenieśliśmy to poczucie na grunt bardziej obiektywny - na ewentualną krzywdę wobec narodu. W ten sposób uniknęliśmy sytua­cji, w której dany informator miałby zdradzać swoje intymne doświad­czenia (np. konflikty z mężem lub żoną), co na ogół czyni się niechęt­nie, jes'li w ogóle nie przemilcza się. Chodziło też o to, że - zwłaszcza młodzi ludzie, do lat 20 - mogli w ogóle na razie nie doświadczać o s o­b i ś c i e krzywdy, ale mają opinię na temat tego, co krzywdzi nas j a k o n a r ó d. Sformułowane przez nas pytanie dawało im szerokie możliwości wypowiedzenia się. 90% badanych udzieliło odpowiednich informacji (jaki procent informatorów wypowiedziało się w krytykowa­nych badaniach - niestety nie podano).

48 49


Jak Pani) sądzi, czy ktoś (lub coś) nas krzywdzi jako naród? Nasze ustalenia wskazują, że w zależności od sposobu postawienia .Ieśli tak, to proszę wymienić kto pub co) wyrządza nam jako narodowi pytania oraz w zależności od tego, czy badanym podsuwa się pewne największą krzywdę? odpowiedzi, czy też pozwala na swobodne wypowiedzi, uzyskuje się

całkiem odmienne wyniki. tak (%)

sprytni politycy, którzy przede wszystkim dbają o swoje ', interesy (i zbliżone opinie) 30

partie polityczne postkomunistyczne ' 26

sami sobie szkodzimy wybierając niewłaściwych polityków 24

ludzie skorumpowani i przestępcy wśród biznesmenów

i wysokich urzędników 20

wschodni sąsiad I 14

mafie, ludzie podziemia gospodarczego 12

bezmyślne naśladownictwo Wschodu (dawniej) i Zachodu

(obecnie) I 10

ludzie niekompetentni we wszystkich dziedzinach życia i 7

własne lenistwo umysłowe i głupota i 4

inne czynniki ' 3

Zestawienie powyższe - w porównaniu z tabelą wymienioną wcze­śniej - wykazuje zasadnicze różnice. Tylko pojedyncze osoby wymie­niały jako krzywdzicieli narodu policję, prokuraturę, Niemców, Zydów czy ludzi "bogacących się" oraz rodziców. Łącznie tylko 3 procent ba­danych wyrażało takie opinie. Najwięcej zastrzeżeń sformułowano w stosunku do skorumpowanych polityków oraz nieuczciwych biznesme­nów i wysokich urzędników, i świata przestępczego. Interesujące są kry­tyczne opinie o bezmyślnym naśladowaniu wzorów życia ze Wschodu i Zachodu oraz o niekompetencji pracowników w różnych instytucjach. Istotne jest także dostrzeżenie "własnych wad" Polaków (egoizmu, lenistwa, wad osobowości), co wskazuje, że badani mają świadomość słabości rodaków.

Tablica wspomnianego na wstępie psychologa podsuwała badanym niechęć do "Solidarności", Kościoła katolickiego, do Niemców, do pre­zydenta i rodziców. Nasze wyniki wskazują, że badani w większości nie dostrzegają "krzywdzicieli" tam, gdzie im to sugerowano.

BŁĄD BEZZASADNEGO PORÓWNYWANIA

"Gazeta Wyborcza" jedną z relacji dotyczących sondaży zatytułowa­ła Kośció~ w dołku*. Chodziło o wyniki sondażu Centrum Badania Opi­nii Społecznej na temat: "Aprobata dla instytucji publicznych". W Pol­sce - jak wiadomo - mamy wiele tysięcy różnego rodzaju instytucji. Ale CBOS, które prowadzi sondaże na zlecenia (a kosztują one setki tysięcy nowych złotych) wyselekcjonowało tylko kilka instytucji: Pol­skie Radio, wojsko, TVP, rzecznika praw obywatelskich, policję, samo­rząd lokalny, Najwyższą Izbę Kontroli, Kościół katolicki, rząd, Sejm, Senat, prezydenta.

Trudno o gorsze zestawienie z naukowego punktu widzenia. Jest to typowy groch z kapustą (który zresztą smakuje nieźle), tymczasem wy­selekcjonowany zestaw instytucji jest wręcz absurdalny. Jesli w zesta­wie jest radio, dlaczego nie ma prasy? Jes'li jest Kościół katolicki, dla­czego nie ma Kościoła prawosławnego czy gminy żydowskiej (są już obecnie w kilkunastu miejscowościach)? Jes'li jest Sejm i Senat, dlacze­go nie ma sądownictwa? Ale i tak opinie o tych instytucjach nie mają wartości poznawczej. Bo cóż dzisiaj (gdy działają rozgłośnie państwo­we i prywatne) znaczy, że ktoś "aprobuje" radio? Ale jakie radio i jakie programy? Podobnie, co to znaczy, że ktoś "aprobuje" telewizję? Czy jako swoisty środek przekazu (są tacy, którzy z zasady nie oglądają telewizji, nie tylko u nas ale także w USA, w Wielkiej Brytanii czy w Holandii, co mogłem osobiście zaobserwować)? Czy ktoś "aprobuje" tylko wiadomości (dzienniki), czy także filmy kryminalne i obyczajo­wo-obsceniczne? Czy programy dla dzieci czy fantastykę?

"Gazeta Wyborcza" 1995, nr 176.

SO 51


Jeśli każda badana osoba co innego ma na myśli aprobując lub nie aprobując radia czy telewizji - to "podliczanie" tych odpowiedzi jest elementarnym błędem warsztatowym, nawet studenci nie mogą takich błędów popełniać, jeśli chcą zaliczyć egzamin z metod badań sondażo­wych.

Wątpliwości jest więcej. Co to znaczy, że ktoś np. nie aprobuje woj­ska? Czy chodzi mu o stan wyposażenia bojowego, czy o kadrę szkole­niową lub dowódczą? Czy ocenia się kierownictwo resortu obrony, czy służbę wojskową jako taką?

Gdy mowa o "samorządzie lokalnym" czy chodzi o uprawnienia czy o aktualny stan kadrowy na danym terenie? Czy chodzi o sposób respektowania woli mieszkańców, czy o występujące pod szyldem sa­morządu - kliki i mafie lokalne?

Również ocena policji nie może być pojmowana jednoznacznie (a jest to kardynalna zasada badań sondażowych). Czy ma się na mysli aprobatę działań policji drogowej, czy tych wydziałów, które zwalczają nadużycia lub przeciwdziałają zaburzeniom porządku publicznego? Czy chodzi o aprobatę dla kierownictwa policji czy lokalne komendy? We wszystkich tych sprawach mogą być istotne różnice zdań między infor­matorami.

Jeśli ktoś ma oceniać Kościół katolicki, to czy chodzi o aprobatę dla wierzeń? Czy dla praktyk religijnych? Czy chodzi o tradycje religijne, czy zasady moralne głoszone przez Kościół? Czy informator ma oce­niać swoją wiarę, swojego proboszcza, czy episkopat, prymasa lub po­szczególnych biskupów? Czy chodzi o ocenę roli Kościoła jako instytu­cji stojącej na straży zasad życia społecznego? Czy aprobuje się episko­pat jako instytucję przeciwstawiającą się nihilizmowi moralnemu, czy jako reprezentanta interesów ogólnospołecznych? Wszystkie te kwestie musiałyby być rozpatrywane osobno i to w kontekście wiedzy danego informatora. Jeśli dana osoba nic nie wie na temat postulatów Kościoła, np. w sprawach polityki wobec rodziny, nie może przecież oceniać pod tym względem tej instytucji.

Oczekuje się od informatorów oceny prezydenta. Ale znów: czy chodzi o to, czemu się przeciwstawiał nie chcąc zatwierdzić rządowego programu komercjalizacji przedsiębiorstw? Czy o to, że zablokował nominację byłego superszpiega, w USA skazanego na dożywocie, na

szefa polskich służb wywiadowczych? Czy też chodzi o sposób wyraża­nia się prezydenta przy różnych okazjach? Czy informator ma oceniać zaproszenie przez prezydenta szefów państw z okazji 50-lecia zakoń­czenia wojny przeciw Trzeciej Rzeszy? A jak ma oceniać działania pre­zydenta ktoś, kto w ogóle nie interesuje się polityką?

To samo dotyczy oceny rządu czy Sejmu i Senatu: tylko ktoś, kto orientuje się w tych sprawach, śledzi posiedzenia tych instytucji, wie czym się zajmowały - np. w ostatnim półroczu - mógłby coś sensowne­go powiedzieć.

Dlaczego więc przeprowadza się w sposób tak niekompetentny, nie­profesjonalny i kompromitujący w świetle naukowych zasad - sonda­że? Mógłby ktoś powiedzieć: zapłacono im mnóstwo pieniędzy - więc nie chcieli rezygnować z zysku. Ale przecież szanująca się instytucja nie może, kierując się względami wyłącznie komercjalnymi, do tego stopnia się poniżać.

Osobna sprawa, jak przedstawiono w cytowanej "Gazecie Wybor­czej" wyniki sondażu z 7-12 lipca 1995 roku. Tytuł notatki brzmiał: Kościół w dołku. Ale w tekście napisano: "W lipcu - w porównaniu z majem - spadła społeczna aprobata dla Sejmu (0 11 %), rzecznika praw obywatelskich (0 10%), Senatu i NIK (po 8%)". Chociaż aprobata dla Sejmu spadła w wyższym stopniu niż aprobata dla Kościoła - w tytule napisano Kościół w dołku, a nie Sejm w dołku. Ta selektywna informa­cja ma nastawić widocznie czytelnika niekorzystnie wobec Kościoła katolickiego, podano ją więc w tytule komunikatu, dużymi literami. Natomiast informacja o dużym spadku aprobaty dla Sejmu, Senatu, NIKu i rzecznika praw obywatelskich - podana została małymi literkami i cyframi.

Cały sondaż CBOS został więc wykorzystany w celach propagan­dowych przeciw Kościołowi katolickiemu dla wywoływania - pod po­zorem obiektywnej informacji - niechęci (por.: K. Czuba, Media i wła­dza, Warszawa 1995).

52


Jeśli każda badana osoba co innego ma na myśli aprobując lub nie aprobując radia czy telewizji - to "podliczanie" tych odpowiedzi jest elementarnym błędem warsztatowym, nawet studenci nie mogą takich błędów popełniać, jeśli chcą zaliczyć egzamin z metod badań sondażo­wych.

Wątpliwości jest więcej. Co to znaczy, że ktoś np. nie aprobuje woj­ska? Czy chodzi mu o stan wyposażenia bojowego, czy o kadrę szkole­niową lub dowódczą? Czy ocenia się kierownictwo resortu obrony, czy służbę wojskową jako taką?

Gdy mowa o "samorządzie lokalnym" czy chodzi o uprawnienia czy o aktualny stan kadrowy na danym terenie? Czy chodzi o sposób respektowania woli mieszkańców, czy o występujące pod szyldem sa­morządu - kliki i mafie lokalne?

Również ocena policji nie może być pojmowana jednoznacznie (a jest to kardynalna zasada badań sondażowych). Czy ma się na mysli aprobatę działań policji drogowej, czy tych wydziałów, które zwalczają nadużycia lub przeciwdziałają zaburzeniom porządku publicznego? Czy chodzi o aprobatę dla kierownictwa policji czy lokalne komendy? We wszystkich tych sprawach mogą być istotne różnice zdań między infor­matorami.

Jeśli ktoś ma oceniać Kościół katolicki, to czy chodzi o aprobatę dla wierzeń? Czy dla praktyk religijnych? Czy chodzi o tradycje religijne, czy zasady moralne głoszone przez Kościół? Czy informator ma oce­niać swoją wiarę, swojego proboszcza, czy episkopat, prymasa lub po­szczególnych biskupów? Czy chodzi o ocenę roli Kościoła jako instytu­cji stojącej na straży zasad życia społecznego? Czy aprobuje się episko­pat jako instytucję przeciwstawiającą się nihilizmowi moralnemu, czy jako reprezentanta interesów ogólnospołecznych? Wszystkie te kwestie musiałyby być rozpatrywane osobno i to w kontekście wiedzy danego informatora. Jeśli dana osoba nic nie wie na temat postulatów Kościoła, np. w sprawach polityki wobec rodziny, nie może przecież oceniać pod tym względem tej instytucji.

Oczekuje się od informatorów oceny prezydenta. Ale znów: czy chodzi o to, czemu się przeciwstawiał nie chcąc zatwierdzić rządowego programu komercjalizacji przedsiębiorstw? Czy o to, że zablokował nominację byłego superszpiega, w USA skazanego na dożywocie, na

szefa polskich służb wywiadowczych? Czy też chodzi o sposób wyraża­nia się prezydenta przy różnych okazjach? Czy informator ma oceniać zaproszenie przez prezydenta szefów państw z okazji 50-lecia zakoń­czenia wojny przeciw Trzeciej Rzeszy? A jak ma oceniać działania pre­zydenta ktoś, kto w ogóle nie interesuje się polityką?

To samo dotyczy oceny rządu czy Sejmu i Senatu: tylko ktoś, kto orientuje się w tych sprawach, śledzi posiedzenia tych instytucji, wie czym się zajmowały - np. w ostatnim półroczu - mógłby coś sensowne­go powiedzieć.

Dlaczego więc przeprowadza się w sposób tak niekompetentny, nie­profesjonalny i kompromitujący w świetle naukowych zasad - sonda­że? Mógłby ktoś powiedzieć: zapłacono im mnóstwo pieniędzy - więc nie chcieli rezygnować z zysku. Ale przecież szanująca się instytucja nie może, kierując się względami wyłącznie komercjalnymi, do tego stopnia się poniżać.

Osobna sprawa, jak przedstawiono w cytowanej "Gazecie Wybor­czej" wyniki sondażu z 7-12 lipca 1995 roku. Tytuł notatki brzmiał: Kościół w dołku. Ale w tekście napisano: "W lipcu - w porównaniu z majem - spadła społeczna aprobata dla Sejmu (o I 1 %), rzecznika praw obywatelskich (0 10%), Senatu i NIK (po 8%)". Chociaż aprobata dla Sejmu spadła w wyższym stopniu niż aprobata dla Kościoła - w tytule napisano Kościół w dołku, a nie Sejm w dot`ku. Ta selektywna informa­cja ma nastawić widocznie czytelnika niekorzystnie wobec Kościoła katolickiego, podano ją więc w tytule komunikatu, dużymi literami. Natomiast informacja o dużym spadku aprobaty dla Sejmu, Senatu, NIKu i rzecznika praw obywatelskich - podana została małymi literkami i cyframi.

Cały sondaż CBOS został więc wykorzystany w celach propagan­dowych przeciw Kościołowi katolickiemu dla wywoływania - pod po­zorem obiektywnej informacji - niechęci (por.: K. Czuba, Media i wła­dza, Warszawa 1995).

52


BŁĄD WYMUSZANIA POZĄDANYCH SKOJARZEŃ

Dziennik "Rzeczpospolita" (1995, nr 252) opublikował sprawozda­nie pt.: Wartości kapitalizmu i socjalizj~u w ocenach wyborców (kandy­datów na prezydenta). Autorzy, Krzysztof Chmielewski i Krystyna Skar­żyńska opisują "tzw. symboliczne ideologie, czyli oceny i emocjonalne reakcje dotyczące różnych pojęć politycznych i związanych z nimi sym­boli". Sondaż przeprowadził Demoskop na próbie losowo-kwotowej (988 osób od 15 roku życia). Podstawą opisu było jedno pytanie:

Przeczytam teraz Panu(i) szereg cech, które mogą charakteryzować różne systemy społeczne i polityczne. Proszę powiedzieć o każdej z nich, czy kojarzy się ona Panu(i) z systemem kapitalistycznym czy z socjalistycznym?

Według autorów owe "cechy-wartości" to: wolność, postęp tech­niczny, dobrobyt materialny, sprawiedliwość, wydajność, równość, bez­pieczeństwo. Badani mogli ewentualnie te same cechy przypisywać ka­pitalizmowi i socjalizmowi lub stwierdzić, że dana cecha nie kojarzy się im ani z kapitalizmem, ani z socjalizmem. Autorzy przyjęli, że

im więcej wartości wiąże respondent bardziej z kapitalizmem niż z socjalizmem - tym bardziej jest on "prokapitalistyczny". Im więcej wartości wiąże bardziej z socjalizmem niż z kapitalizmem - tym bardziej jest on "prosocjalistyczny". Autorzy najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że najpierw podsunęli

badanym zupełnie dowolnie zestaw "cech-wartości", a następnie skłania­li ich do skojarzeń, które rozmijają się z obiektywnym stanem rzeczy. Czy w istocie istnieje coś takiego jak "socjalizm" w ogóle i "kapita­lizm" w ogóle? Nic na to nie wskazuje. W rzeczywistości ani w Polsce do 1989 roku, ani w byłym ZSRR nie było "socjalizmu" w takiej postaci, jaką znamy z dzieł Marksa i Engelsa (a było przecież wielu teoretyków socjalizmu, jak Proudhon, Kautsky, Bebel). Niektórzy teoretycy twier­dzili, że Szwecja miała po I wojnie światowej system socjalistyczny, a Korwin-Mikke, co prawda enfant terrible wśród naszych polityków, wie­lokrotnie twierdził, że USA są rządzone przez socjalistów! Jesli nawet pozostać przy oficjalnych swego czasu określeniach, to socjalizm był zarówno w Chinach jak w Angoli, w NRD i na Kubie. Z którym z tych "socjalizmów" mają badani w Polsce kojarzyć siedem cech (dlaczego akurat siedem, a nie dziesięć? ta arbitralność jest wręcz absurdalna)?

Można wprawdzie powiedzieć, że Krzysztof Chmielewski i Krysty­na Skarżyńska odnoszą opinie respondentów do polskich doświadczeń ustrojowych (chociaż w Polsce daleko było nawet do tej postaci "socja­lizmu", który zbudowano w byłej NRD). Ale kto zna realia tego ustroju, czy osoby od 15 do 23 lat, które też objęto badaniami? Skąd one mogą wiedzieć, czym charakteryzuje się socjalizm i kapitalizm? A nie można zapominać, że tzw. kapitalizm we Francji jest inny niż w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, nie mówiąc już o USA czy Australii.

Ale jeśli byśmy chcieli poznać po prostu abstrakcyjne skojarzenia (nie odnoszone do konkretnego ustroju w danym kraju) to czy można, jak to uczynili wspomniani autorzy, te skojarzenia przypisywać różnym elektoratom u nas, np. elektoratowi L. Wałęsy czy T. Zielińskiego? Prze­cież głosujący na kandydatów na prezydenta przerzucali swoje głosy na różnych polityków, nie mają więc oni stałych zwolenników. Wątpliwe jest również czy o głosowaniu na daną osobę w ogóle decydują przypi­sywane politykom poglądy.

Stwierdzenia takie, że

Nasilenie "prokapitalistycznej" postawy [zamieniono już "cechy-wartosci" na "postawy", chociaż termin ten oznacza coś więcej - moja uwaga - RD] jest silnie związane z tym, kogo respondent zamierza poprzeć w najbliższych wybo­rach

- należy do żartów. W istocie różnice w przypisywanych danym polity­kom opiniach są małe, a doświadczenie uczy, że obietnice wypowiada­ne w kampanii wyborczej z reguły są w minimalnym stopniu dotrzymy­wane zarówno z obiektywnych przyczyn, jak również subiektywnych przekonań, jes'li dany polityk w ogóle takie przekonania posiada. W ten sposób autorzy doszli do wniosku, że "najbardziej »prokapitalistyczny« jest elektorat Tadeusza Zielińskiego i Lecha Wałęsy; najmniej »proka­pitalistyczny« - elektorat Aleksandra Kwaśniewskiego i Jacka Kuro­nia". Wprawdzie autorzy sondażu relacjonują zaaranżowaną przez sie­bie sytuację badawczą, pozbawioną realności (wskutek nieokreśloności "socjalizmu" i "kapitalizmu"), ale nie dystansują się do opinii bada­nych, co może sugerować, że podzielają deklaracje respondentów.

Omawiany artykuł nie jest tylko sprawozdaniem. Ma on również aspekt socjotechniczny: autorzy przypuszczali (na kilka dni przed wy­borami prezydenckimi w I turze), że skoro dominują u badanych opinie

54 55


i

"prokapitalistyczne", kandydaci, którzy przekonają wyborców, że bu-

i ~ dowany w Polsce kapitalizm można wzmocnić cechą (z pochodzenia)

"prosocjalistyczną", mianowicie poczuciem bezpieczeństwa-uzyskają

'I duże poparcie. To, że taki chwyt wyborczy jest nie tylko naiwny, ale

I również nieetyczny - gdyż żaden polityk nie jest w ogóle w stanie za-

pewnić ludziom poczucia bezpieczeństwa zwłaszcza w naszym, na ra-

i I zie zupełnie niecywilizowanym "kapitalizmie", który ludziom przeważnie

I ~ !~

,

li kojarzy się (o czym wiemy skądinąd) z działalnością oszustów banko-

I

' ' i~'~ ~ wydr, korupcją władzy i bezradnością policji i sądownictwa - o tym nie

znajdujemy nawet wzmianki.

I

I BŁĄD NIEUPRAWNIONYCH PORÓWNAŃ I KOMENTARZY

III I

I W "Rzeczpospolitej" (1996, nr 134) Jolanta Babiuch i Jonathan Lux-

'I ' ', I'I i moore przedstawili wyniki badań na temat "wizerunku" Jana Pawła II

' ", I!,, ~ w świadomości Polaków. Sondaż zrealizowało Centrum Badania Opi-

i nii Społecznej na próbie reprezentatywnej 1161 dorosłych osób w dniach

21-25 marca 1996 roku. Temat badań był interesujący, ale niełatwy w

interpretacji. Uzyskane dane wskazują, że

', 'I dla 94% wszystkich Polaków Jan Paweł II pozostaje przede wszystkim autoryte-

tem "intelektualnym", następnie dla 92% "religijnym". Papież jest także nadal

i

' I autorytetem "moralnym" dla 91%, a "narodowym" dla 89%.

'i

'I Różnice między wspomnianymi typami autorytetu są tak minimal-

', ne, że można uznać je za zupełnie nieistotne. Autorzy ustalili, że "Więk-

szość niewierzących Polaków także uznaje papieża za autorytet. Bada-

nia wykazują, że Jan Paweł II jest nim również dla sympatyków partii

lewicowych (SLD, UP)".

Wprawdzie autorzy nie przytoczyli konkretnych pytań w tych kwe-

I snach stawianych informatorom, ale można przypuszczać, że były one

zrozumiałe.

W sondażu znalazło się jednak pytanie: "Czy można krytykować

Papieża?" ("nie" - odpowiedziało 60% badanych, 39% - "tak", I % "trud-

il i~~. no powiedzieć"). Pytanie to nie jest poprawne, gdyż brzmi niejedno-

I, ~ ' I I, 5h

znacznie, a nawet dziecięco naiwnie. Czy chodzi o to, że papież we wszystkim ma mieć rację, czy tylko w sprawach moralnych, czy rów­nież w kwestiach organizacyjnych lub politycznych? Nie jest to jasne.

Kolejna sprawa to znajomość przez Jana Pawła II spraw polskich. Podchwytliwe pytanie brzmiało: "Czy Pana (Pani) zdaniem Pąpież ro­zumie obecną sytuację w Polsce?". (Można by odpowiedzieć pytaniem, dlaczego miałby nie rozumieć, skoro często cytuje się opinie na tematy polskie Jerzego Giedroycia, który od wielu lat przebywa w Paryżu czy też innych publicystów lub pracowników nauki, jak np. Leszek Koła­kowski, który nierzadko gości w II programie telewizji, ale mieszka w Wielkiej Brytanii). Nic więc dziwnego, że 45% odpowiedziało, że "bar­dzo dobrze", a 34%, iż "dobrze", a więc łącznie 79%. Gdyby autorzy poprzestali na przytoczeniu tych danych, można by je uznać za interesu­jącą próbę charakterystyki opinii Polaków.

Jednak w omawianym tekście są też pewne porównania i komenta­rze, które (nie wchodząc w intencje autorów) nie spełniają naukowej poprawności. Mamy więc absurdalne stwierdzenie, które jakoby potwier­dzają "badania międzynarodowe", że "przeciętny Europejczyk jest anty­autorytarny - przeciętny Polak ma potrzebę autorytetu". Przede wszyst­kim nie istnieje ktoś taki, jak "przeciętny Europejczyk", gdyż opinii ludzi w różnych krajach nie można dodawać jak kartofli i obliczać prze­ciętnych. Czy zwolenników silnej władzy w Rosji, w Serbii można po­równywać z opiniami Polaków? Czy to w Polsce prezydenci mają taką władzę jak choćby prezydent we Francji czy na Ukrainie albo kanclerz w Niemczech lub w Austrii? Czy to nie głównie w odniesieniu do Niem­ców Adorno sformułował koncepcję "osobowości autorytarnej" i to wiele lat temu, gdy uciekł z Niemiec hitlerowskich do USA? Dodajmy, że "przeciętnego" Europejczyka praktycznie, przynajmniej w ciągu naj­bliższych 50 lat, z pewnością nie będzie: nawet ci, którzy już dziś nale­żą do Unii Europejskiej, Bawarczycy i Niemcy z części północnej, ba, nawet Ossis i Wessis (Niemcy z byłej NRD oraz z Niemiec Zachodnich) w istotny sposób się różnią w szczególności w sprawach religii i oceny Papieża, podobne różnice występują między Francuzami i Anglikami, Anglikami a Szkotami czy Irlandczykami. A czyż to nie w Austrii duża część społeczeństwa poparła nacjonalistyczny i ksenofobiczny program polityczny, podobnie jak ok. 14% Francuzów utożsamiło się z partią

57


Le Pena, której przypisuje się niechęć do kolorowych i Żydów? Jeśli więc w samych tych krajach istnieją duże rozbieżności między poli­tycznymi opiniami, cóż dopiero mówić o "przeciętnym" Europejczyku! W ogóle operowanie przeciętnymi ma bardzo ograniczony sens; czy można choćby racjonalnie mówić o "przeciętnej" emeryturze, czy "prze­ciętnej" płacy, gdy jedni zarabiają miesięcznie 5 tysięcy marek, a inni 30 czy 50 tysięcy?

Nawet gdyby wymyślone mierniki autorytarnych postaw były wia­rygodne, należy uwzględnić kontekst historyczno-społeczny. Otóż dziś, w porównaniu z Niemcami, Francją, Austrią oraz Ukrainą (której pre­zydent ma takie uprawnienia jakich nigdy nie miał żaden prezydent w Polsce) Polska ma system wyjątkowo słabej władzy wykonawczej, co powoduje bezkarność zarówno wysokich funkcjonariuszy państwowych, jak również naruszających prawo biznesmenów, bankowców, prawni­ków i pracowników nauki. W sytuacji, gdy dominuje nieegzekwowanie ustaw (np. posłowie głosują przeciw pozbawieniu immunitetu swojego kolegi partyjnego, któremu prokurator zarzuca nadużycia) wówczas dą­żenie do wzmocnienia autorytetu władzy oraz do stanowczego prze­strzegania prawa - byłoby najracjonalniejszym działaniem, a nie neura­stenicznym pożądaniem autorytaryzmu, o którym pisali Adorno i znana psychoanalityczka Karen Horney.

Kolejna kwestia podnoszona przez autorów sondażu wyraża się w stwierdzeniu, że "istnieje obecnie silny kontrast między postawami wobec papieża i wobec Kościoła". Zdaniem tych badaczy "w latach osiemdzie­siątych Kościół w Polsce i papież byli traktowani powszechnie jako jedno". Ten pogląd jest całkiem błędny: Polacy tak nie uważali, może niektórzy badacze. Papież jako osoba zawsze był inaczej postrzegany niż np. Kościół jako instytucja społeczna. Również w Polsce. Co innego oceniać osobowość Papieża, jego uzdolnienia i cechy charakteru, a co innego oceniać Kościół jako instytucję, organizację czy też jako wspól­notę wiernych. W badaniach CBOS czy OBOPu nigdy nie wprowadzo­no tego typu uściśleń. Po prostu wymieniano Kościół w kontekście instytucji takich jak sejm, rząd, wojsko, policja. I właśnie na te skom­promitowane naiwnością sondaże bezkrytycznie powołują się cytowani autorzy: "społeczne poparcie dla publicznej roli Kościoła spadło z około 90% w 1989 roku do ok. 50% obecnie". Jeśli się porównuje "społeczne

poparcie" dla Kościoła (nie badając tej kwestii osobno) w kontekście poparcia dla wojska czy policji to trudno sobie wyobrazić, aby zdecydo­wana większość Polaków tak samo oceniała wojsko i policję w stanie wojennym czy kilka lat po nim i podobnie obecnie. Jest jasne, że popar­cie dla tych instytucji samo przez się musiało wzrosnąć. Natomiast dziś społecznej roli Kościoła nie można badać w tak ogólnikowy sposób, gdyż Kościół szeroko uczestniczy w dyskusjach publicznych w rozma­itych kwestiach, jak projekt nowej konstytucji, jak założenia różnych ustaw itp. i jest oczywiste, że w tak różnorodnych i często nieznanych szerszej publiczności sprawach, opinie wśród samych katolików nie mogą być identyczne, choćby ze względu na złożoność zagadnień i wieloaspek­towość (kwestie prawne splatają się z kwestiami etycznymi, administra­cyjnymi czy politycznymi). Trudno więc mówić o "społecznym poparciu" jako takim, to byłby naukowy absurd. W jednej kwestii katolicy są lepiej zorientowani, w innej mniej, stąd też nagabywanie informatorów w spra­wach mało im znanych nie ma nic wspólnego z badaniem naukowym postaw wobec Kościoła katolickiego w Polsce, tym bardziej, że CBOS oraz OBOP jakoś nie interesują się poparciem dla Kościoła prawosław­nego czy ewangelickiego. Nie ma również badań na temat tego, kogo by popierali - gdyby mieli taką możliwość - w ostatnich wyborach w Izra­elu wyznawcy religii Mojżeszowej w Polsce. Autorzy przypisują dziś Kościołowi katolickiemu globalne poparcie aż 50% badanych, gdy po­parcie dla sejmu czy rządu oscyluje wokół 30%. W tym kontekście, gdyby w ogóle słuszne było posługiwanie się takim całościowym poję­ciem poparcia, Kościół pozostawałby instytucją o najpotężniejszym "poparciu społecznym". W tak uproszczony sposób nie można jednak badać uznania społecznego.

Nie można nie wspomnieć jednak o swoistym fenomenie społecz­nym: w Europie nie ma drugiego kraju o tak szerokim poparciu dla Kościoła katolickiego mimo zmasowanej ofensywy krytyki i dezinfor­macji, bezpośredniej (gdy wymienia się Kościół lub osobę prymasa czy papieża) i pośredniej (przy pomocy filmów o przeszłości chrześcijań­stwa, książek o polityce Watykanu, o Jezusie Chrystusie i jego poprze­dnikach wywodzących się jakoby z Indii). Pełno jest w księgarniach wydawnictw antykościelnych, które muszą kosztować miliony dolarów i wiele milionów złotych, a zalegają półki nie ciesząc się większym

Sg 59


zainteresowaniem. Co najmniej kilkadziesiąt gazet i czasopism wyda­wanych przez dziwne spółki polskie i zagraniczne (z Niemiec, Szwajca­rii, a nawet Norwegii) albo zamieszcza różne krytyczne materiały, albo maksymalnie odwraca uwagę (głównie czytelniczek) od spraw religij­nych, społecznych i narodowych. Skupia się natomiast uwagę na do­brym wyglądzie, zdrowiu, radości życia, na seksie, na prowadzeniu domu i radzeniu sobie z dziećmi i mężami. Nie brak tam też spotkań z aktual­nie rządzącymi politykami, informacji o życiu prywatnym znanych dzia­łaczy i działaczek SLD (niektóre z nich mają swoje rubryczki w tygo­dnikach ilustrowanych). W ten sposób oswaja się czytelniczki z myślą, iż skądinąd znane z radykalizmu osoby to całkiem dobre żony, matki, kobiety samodzielne, zaradne i oświecone, którym religia nie jest po­trzebna do szczęścia. Taką politykę wychowawczą kiedyś realizowało państwo w NRD. Dziś są to inicjatywy różnych fundacji, spółek, grup wydawniczych, a nawet hurtowni wydawnictw, które - jak mogliśmy się przekonać - prowadzą wyraźną politykę kulturalną skutecznie blo­kując dostęp do księgarni i kiosków z książkami setkom cennych prac zagranicznych i polskich autorów. Również hurtownie nie są zaintere­sowane rozprowadzaniem uczelnianych wydawnictw, niekiedy zaadre­sowanych do szerszych kręgów czytelniczych.

Wspomniałem o polityce kulturalnej NRD. Z krajów należących do strefy wpływów byłego ZSRR tylko społeczeństwu wschodnioniemiec­kiemu udało się narzucić w szerokim zakresie ateizację. Skutek: gdy w Niemczech Zachodnich ok. 67% deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego lub ewangelickiego, wśród mieszkańców byłej NRD ta­kich osób jest tylko ok. 31 %. Dziś po rozproszeniu się po terenie całych Niemiec mają te osoby zapewne wpływ na odchodzenie od wierzeń re­ligijnych członków rodzin. Jak wskazują dane za 1995 rok z Kościoła ewangelickiego wystąpiło ok. 150 tys. osób, z katolickiego ok. 50 tysię­cy. Wiąże się to niewątpliwie z pogorszeniem sytuacji ekonomicznej, która skłania wiele rodzin do rezygnacji z płacenia tzw. podatku ko­ścielnego. Muszą być jednak i inne przyczyny tego stanu rzeczy.

O tych aspektach społecznych warunkujących przecież "społeczne poparcie" dla Kościoła cytowani autorzy nie wspominają ani jednym słowem, tak jakby ta instytucja działała w próżni społecznej i politycz­nej ! Powołują się natomiast na opinię prof. Tomasza Stycznia, gdy zwra­

cają uwagę, że część tych osób, które przypisują wysoki autorytet Pa­pieżowi, nie zawsze uczestniczy w praktykach religijnych. Prof. Sty­czeń z Instytutu Jana Pawła II (KUL) zauważył, że "brak konsekwencji między wiarą, pryncypiami światopoglądowymi i postępowaniem jest bardzo charakterystyczny dla polskiego katolicyzmu". Istotnie, duża część wierzących na co dzień nie wiąże ściśle zasad religii z zachowa­niami w domu, pracy i życiu publicznym. Ale takich wierzących jest większość także we Francji, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii, w USA. Podobne problemy mają wyznawcy islamu (jedni twierdzą, że z Koranu wypływa konieczność zwalczania Zydów i pozbawiania ich życia, inni uważają to za świętokradztwo). Również wyznawcy religii Mojżeszo­wej: zabójca premiera Rabina powoływał się, nie bez racji, na kilku rabinów, którzy uważali, że premier rządu izraelskiego zdradził pań­stwo, bo odstępuje Palestyńczykom "świętą ziemię żydowską". Cóż by to było, gdyby Włosi chcieli powrócić na tereny, które do nich należały przed wiekami? A Germanie, a Słowianie? Nic dziwnego, że światli izraelscy publicyści, pisarze i działacze polityczni przerażeni są takim fundamentalizmem żydowskim, a żona zamordowanego premiera Ra­bina rozważała wyemigrowanie z Izraela w proteście przeciw dominacji ekstremistów żydowskich, którzy w czasie kampanii wyborczej przed­stawiali sylwetki premiera i ministra spraw zagranicznych w hitlerow­skich mundurach. Wyobraźmy sobie, że w Paryżu czy w Warszawie jacyś gracze polityczni przedstawialiby w ten sposób przeciwników politycznych. W katolicyzmie polskim takich rozłamów, podziałów, roz­dźwięku między zasadami a codziennym zachowaniem nie ma. Chociaż przeciwnicy lewicowi mówią o konserwatystach, o osobistościach "no­woczesnych" (co często oznacza dużą tolerancję dla byłych działaczy komunistycznych, dla mniejszości etnicznych i seksualnych), a ich katoliccy krytycy ośmieszają znów "katolewicę" (katolików sprzyjają­cych postawom i postulatom lewicy laickiej chcącej uchodzić za "euro­pej ską").

We współczesnym świecie niewiele jest wspólnot religijnych, których wyznawcy konsekwentnie przestrzegaliby w życiu codziennym zasad swojej wiary. Może takimi wyznawcami są mormoni (na pewno nie ewangelicy, czy muzułmanie jako całość), a także członkowie mniej­szych sekt żyjących w izolacji od szerszej zbiorowości grupy ortodo­

60 61


ksów żydowskich mieszkających w zamkniętych dla obcych gettach. Natomiast katolicy czy ewangelicy na co dzień żyjący z niewierzącymi, w warunkach zmasowanego oddziaływania kosmopolitycznej, zamery­kanizowanej kultury masowej, w otwartych społecznościach, po prostu nie mają szansy na konsekwentne przestrzeganie w życiu osobistym i społecznym wszystkich zalecanych praktyk oraz zasad społecznej nauki Kościoła. Trzeba też pamiętać, że wielka część wierzących uwikłanych w kłopoty życia codziennego nie ma ani przygotowania, ani wiedzy, aby aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym zgodnie z zaleceniami Kościoła. Nowoczesną ewangelizację można rozumieć jako szerokie i pogłębione uczestnictwo w kształtowaniu nowoczesnego, wykształ­conego i wrażliwego na krzywdę i niesprawiedliwość wyznawcy w de­mokratycznym państwie.

Wracam do sondażu; jedno pytanie brzmiało: "Czy Pana(i) zdaniem Jan Paweł II przyczynił się do obalenia systemu komunistycznego?". Zdecydowanie tak odpowiedziało 23%, a 27% raczej tak, z tym, że 24% nie miało zdania. Autorzy opracowania wydają się być rozczarowani słabym uzasadnieniem tych opinii. Zapytałem dziesięciu profesorów: żaden nie był w stanie szybko i zwięźle dać zadowalającej odpowiedzi (a cóż dopiero zwykli ludzie, którzy przecież nie zastanawiają się spe­cjalnie nad takim problemem). Rzecz jednak w tym, że na tak postawio­ne pytanie nie może być prostej, jednoznacznej i wyczerpującej odpo­wiedzi, bo sama sprawa jest po prostu skomplikowana. Czy sensowne było zadawanie pytania, na które nie sposób odpowiedzieć bez znajo­mości wielu danych i bez odpowiedniego przygotowania naukowego? To kwestia profesjonalizmu i etyki badawczej. Nie powinno się stawiać pytań, na które dane osoby nie są w stanie zadowalająco odpowiedzieć. Chyba że chcemy wstępnie sprawdzić poprawność sformułowanych przez nas pytań, po to, aby je ulepszyć lub żeby z nich zrezygnować, jesli okaże się, że badani nie mogą na nie odpowiedzieć bez odpowiedniego przygotowania merytorycznego. Nieetyczne jest natomiast stawianie pytań bardzo trudnych poznawczo, a następnie stwierdzanie, że badani "nie rozumieją i nie pamiętają" tego, o co ich pytaliśmy.

KILKA REFLEKSJI NA TEMAT ANTYSEMITYZMU W BADANIACH SONDAŻOWYCH

W sondażach na temat antysemityzmu popełnia się wiele elemen­tarnych błędów warsztatowych. A ponieważ wszystko, co bywa nazy­wane antysemityzmem jest natychmiast nagłaśniane na cały świat przez dziennikarzy żydowskiego pochodzenia, których wielu pracuje w me­diach - każdy błąd warsztatowy urasta do szczególnych rozmiarów. Nie jest też korzystny dla badań fakt, że sondażami na temat antysemityzmu zajmują się prawie wyłącznie osoby pochodzenia żydowskiego (por.: Czy Polacy sg antysemitami? Warszawa 1996 )~

Równie błędne byłoby powierzanie badań nad wrogością wobec Murzynów - tylko Murzynom, albo wrogością wobec Niemców - tylko Niemcom. Rzecz w tym, że taka sytuacja sprzyja zbyt emocjonalnemu traktowaniu tematu.

Nad sondażami na temat antysemityzmu ciążą również stereotypy upowszechniane na wielką skalę przez różnych publicystów, polityków i dziennikarzy. Jednym z tych stereotypów jest przeświadczenie, że ja­kakolwiek krytyczna uwaga o Zydach w ogóle, a o konkretnych oso­bach w szczególności, jest oznaką antysemityzmu. W ten sposób nastę­puje diabolizowanie krytyków i ich mnożenie ponad wszelką miarę. Wśród w ten sposób wyselekcjonowanych "antysemitów" czołowe miej­sce zajmują wybitni intelektualiści pochodzenia żydowskiego: Karol Marks, Jean Paul Sartre, Ludwik Gumplowicz, Henry Miller i wielu innych, którzy mieli nieszczęście powiedzieć coś krytycznego na temat Zydów. W ten sposób rośnie ciągle lista urojonych wrogów Żydów. W konsekwencji takiego sposobu myślenia, niestety bardzo rozpowszech­nionego w wielu krajach, powstały w różnych państwach specjalne ośrod­ki badań wyłącznie nad antysemityzmem (w USA jest nawet kilka ta­kich placówek). Stwarza się więc wrażenie, że najbardziej znienawidzo­ną społecznością są żydzi (jako osoby wierzące) i Zydzi (jako członko­wie odrębnej grupy etnicznej).

A przecież kpi się ze Szkotów (że skąpi), z Francuzów (żabojady), z Chińczyków ("wszyscy tacy sami", "nieodgadnieni"), z Włochów

63


(makaroniarze, mafiozi), z Japończyków ("podkradacze cudzych pomy­słów"), z Niemców ("kartoflarze", "filistrzy"). Ale nie powstał, o ile się orientuję, żaden osobny ośrodek badań sondażowych dotyczący każde­go z tych narodów. Nie ma takiego ośrodka przy żadnej wyższej uczelni w Polsce (ostatnio powołano placówkę do badań przejawów antypoloni­zmu przy ZChN).

Rzecz przy tym ciekawa: mimo wielkich nakładów finansowych żaden z ośrodków badań antysemityzmu nie opublikował dzieła, które w sposób wyczerpujący naświetlałoby wrogość wobec Zydów w róż­nych krajach; nie powstała żadna monografia, która wniosłaby znaczą­cy wkład do rozwoju nauk społecznych. Ośrodki te odnotowują po pro­stu opinie o Zydach w różnych okresach i w różnych środowiskach ­i publikują wyniki: że zjawisko niechęci albo się gdzieś nasila, albo maleje. Ale co z tego wynika zarówno dla nauki, jak też dla samych społeczności żydowskich zamieszkujących różne kraje? Poza wykorzy­stywaniem tych wyników dla praktyki politycznej (w okresie wybo­rów), dla załatwienia bieżących postulatów ekonomicznych lub wywar­cia wpływu na decyzje różnych władz - trudno byłoby wskazać na po­szerzenie horyzontów intelektualnych tą drogą.

POJĘCIE ANTYSEMITYZMU

Wielu publicystów, pisarzy i polityków żydowskiego pochodzenia (chociaż nie tylko oni) utożsamia antysemityzm z jakimkolwiek przeja­wem niechęci wobec Zydów. Jest to zupełnie pozbawione sensu. Każdy specjalista wie, że Semitami są zarówno Zydzi jak i Arabowie (w każ­dej solidnej encyklopedii można znaleźć odpowiednie informacje). An­tysemityzm musi więc oznaczać wrogość i do Zydów, i do Arabów. Jednak publicyści żydowscy przyswoili sobie to pojęcie wyłącznie do okres'lania wrogości wobec Zydów. W tej sytuacji dla określenia wrogo­ści wobec Arabów stworzono osobny termin "antyarabizm". Zydzi i Arabowie są Semitami, tak jak Polacy i Rosjanie są Słowianami (cho­ciaż różnią się dominującą religią, alfabetem, tradycjami i doświadcze­niami historycznymi).

Być może fakt, że Zydzi i Arabowie należą wspólnie do Semitów, jest jednym z powodów, dla których rząd Rabina - Peresa szukał dale­kosiężnego porozumienia z Palestyńczykami jako Arabami. Temu po­rozumieniu, a nawet pojednaniu, przeciwstawiają się fanatycy religijni i żydowscy, którzy znaleźli się w nowym rządzie, i arabscy, przy czym rządowi izraelskiemu więcej przeszkód stwarzają obecnie sfanatyzowa­ni Izraelczycy niż Arabowie. Przyczyniło się do tego morderstwo z zim­ną krwią dokonane na modlących się Arabach w meczecie przez dokto­ra medycyny, a równocześnie fanatyka i terrorystę - B arucha Goldstei­na. Codziennie na miejscu jego pochówku spotykają się duże grupy Izraelczyków, uznając w nim kogoś na podobieństwo świętego. W ten sposób "podgrzewają" atmosferę nienawiści. Fanatycy arabscy rewan­żują się samobójczymi aktami terroru wobec Zydów. Tak więc wrogość do Żydów splata się z wrogością do Arabów - tak jak to wynika z termi­nu "antysemityzm".

Tylko że Zydzi przejawów wrogości do Arabów nie nazywają anty­semityzmem, które to słowo w zdominowanych środkach masowego przekazu nabrało wyraźnie charakteru terminu oznaczającego postawę wrogości wobec Zydów.

CZYM WIĘC NAPRAWDĘ JEST ANTYSEMITYZM?

Idiotyzmem byłoby utożsamianie każdej krytycznej uwagi na temat Zydów (lub Arabów) z antysemityzmem. Tym bardziej, że - jak już była o tym mowa - same osoby pochodzenia żydowskiego nie oszczę­dzają Żydom krytycznych ocen. Co więcej, są tacy, którzy ca&iem cy­nicznie usiłują zarabiać na wykorzystywaniu przejawów wrogości wo­bec Zydów dla osiągania korzyści majątkowych. Wielki magnat praso­wy w USA, Hearst (którego córka znalazła się wśród bandytów napada­jących na banki), publikuje gazety sprzyjające Żydom i gazety o ten­dencji wrogiej Żydom. Zapytany o to odpowiedział, że jest biznesme­nem i sprzedaje to, na co jest zapotrzebowanie. U nas podobnie cynicz­ną postawę zajmuje wydawca i główny autor tygodnika "Nie". Również on indagowany przez dziennikarza "Agory" dlaczego zamieszcza anty­

64 65


żydowskie materiały - stwierdził: "To sprawa rynkowa". Inaczej mówiąc - to się dobrze sprzedaje, więc dlaczego na tym nie zarobić, nawet jeśli samemu jest się z pochodzenia Zydem. Taka postawa byłaby nie do pomyślenia wśród redaktorów "Tygodnika Powszechnego", którzy znów są tak uczuleni na kwestie żydowskie, że w ogóle unikają publikowania jakichkolwiek informacji agencyjnych, które by mogły zawierać jakąś uwagę nieprzyjemną dla Zydów. Nawet po tym jak dr Goldstein strzelał do modlących się Palestyńczyków nie opublikowano specjalnych oświad­czeń, protestów i większych komentarzy. Takie uczulenie na sprawy żydowskie można rozumieć, ale czy dobrze służy ono autentycznym interesom osób pochodzenia żydowskiego?

Rzeczywistym antysemityzmem może być całościowe traktowanie Zydów jako społeczności z natury złej, o przymiotach nagannych, która chce być zawsze uprzywilejowana w stosunku do innych, zwłaszcza pod względem materialnym i w dążeniu do władzy. Należy przy tym odróżniać antysemityzm jako o s o b i s t e p o g 1 ą d y danej osoby od d z i a ł a 1 n o ś c i p r a k t y c z n e j podyktowanej totalną wrogością wobec Żydów jako społeczności.

Stąd też można wyróżniać pewne poziomy tej wrogości (można by je przedstawiać na wydłużonej skali).

Tymczasem w praktyce sondażowej na podstawie jednego pytania albo pojedynczej opinii wnosi się o istnieniu w r o g o ś c i, a przynaj­mniej n i e c h ę c i (często dziennikarze utożsamiają te terminy, które przecież oznaczają jakościowo odmienne stany). CBOS w jednym z sondaży posłużył się pytaniem: "Jakie odczucia wzbudzają obywatele polscy innych narodowości?".

Na podstawie "odczuć" trudno jest "mierzyć" postawy. "Odczucia" to zupełnie nieokreślone nastawienie wobec kogoś lub czegoś, dlatego z faktu, że ktoś ma takie czy inne "odczucia" nie wynika nic konkretne­go, więc takich pytań w ogóle nie powinno się stawiać. Bo cóż miałoby znaczyć, jakie mamy "odczucia": czy to, że klient z pochodzenia Ukra­iniec będzie inaczej obsługiwany niż osoba pochodzenia żydowskiego? Czy jeśli studenta będzie egzaminował z pochodzenia Litwin lub Zyd to inaczej będą oni oceniać? Czy takie lub inne "odczucia" przesądzają, że dana dziewczyna zakocha się w panu X czy Y? Czy jes'li obok mnie zamieszka Polak pochodzenia tatarskiego bądź czeskiego, to mój stosu­

nek do nich będzie inny niż gdyby byli "tutejsi"? Czy jeśli dany pra­cownik jest z pochodzenia Niemcem, to automatycznie będzie on szy­kanowany bez względu na ocenę jego wyników pracy? Czy w ogóle w Polsce w codziennym życiu dominuje zwyczaj, aby kontakt z kimś roz­poczynać od sprawdzenia jego pochodzenia (co ma np. znaczenie w Wielkiej Brytanii)?

W powyższym badaniu różnorodność "odczuć" sprowadzono do trzech tylko typów: sympatii, obojętności i niechęci. Zasugerowano więc badanym posiadanie jakiegoś s t a ł e g o "odczucia" wobec Polaków odmiennego pochodzenia, gdy tak naprawdę niewielu ludzi ma takie stałe "odczucia". Skądinąd wiadomo, że ludzie (przynajmniej w Polsce) różnicują swój stosunek do innych w zależności od rozmaitych okolicz­ności: czy ten ktoś jest atrakcyjny jako kobieta lub mężczyzna, jakie ma wykształcenie, jaki zawód, jak jest oceniany w pracy. Jeśli to wszystko się pominie, uzyskujemy zupełnie błędne dane na temat rzekomych sta­łych odczuć, z których wyprowadza się następnie wnioski w odniesie­niu do całego społeczeństwa. Regułą jest bowiem w sprawozdaniach z badań sondażowych, że myli się procent badanych z procentem kon­kretnego społeczeństwa, chociaż przedmiotem badań jest tylko próba reprezentatywna (która może być karykaturą opinii i postaw danego społeczeństwa, jak to wykazały sondaże na temat szans wyborczych kandydatów na prezydenta Francji w 1995 roku).

Zapomina się, że nawet jeśli ktoś ma "odczucie" sympatii, np. do Niemców, wcale to nie oznacza, że dana osoba badana obdarzy sympa­tią Polaka pochodzenia niemieckiego, który byłby znany z cwaniactwa czy chamstwa. Gdyż ludzie na co dzień nie kierują się ogólną postawą wobec danej grupy etnicznej bez względu na to, co czyni i co reprezen­tuje k o n k r e t n y Polak niemieckiego, rosyjskiego czy żydowskiego pochodzenia.

Właściwe zatem pytanie powinno się odnosić do osobistego doświad­~ = czenia naszego informatora, do jakichś konkretnych sytuacji życiowych, f = a nade wszystko trzeba znaleźć sposób, aby badać nie "odczucia" (które

są czymś nieokreślonym i przelotnym), lecz postawy. Jak pamiętamy, można mówić o występowaniu konkretnej postawy, jeśli dana osoba charakteryzuje się względnie trwałym stosunkiem do k o g o ś 1 u b d o c z e g o ś. Takiej postawy nie można wykryć

66 67


stawiając informatorom tylko jedno pytanie. Konieczne jest posłużenie się kilkoma pytaniami (wzajemnie się sprawdzającymi) skorelowanymi z wielu zmiennymi (aby możliwe było wykrycie ewentualnych sprzecz­ności w wypowiedziach, które trzeba umieć wytłumaczyć).

W przeciwnym wypadku uzyskujemy fikcyjne dane, o fikcyjnym nastawieniu do "innych" (które może jako "odczucie" szybko się zmie­nić - w kierunku "sympatii" bądź "niechęci").

Dlatego wyniki sondażu CBOS (z listopada 1994) na temat "od­czuć" są mylące, nie mogą odzwierciedlać rzeczywistych postaw, a do­piero one są istotne w naszym stosunku do Polaków np. żydowskiego pochodzenia.

Jest jeszcze jedna istotna sprawa odnosząca się do sposobu przeka­zywania wyników badań wspomnianego sondażu przez tygodnik "Wprost"*. Powołując się na te wyniki napisano: "Podatni na szowi­nizm stanowią mniejszość, ale na tyle znaczącą, że jej głosy mogą za­ważyć na wynikach wyborów" (na prezydenta). A więc "niechęć" dzien­nikarz zamienił już na "szowinizm", co przecież jest czymś całkowicie odmiennym! Jesli ktoś żywi "niechęć" do teściowej, czy człowiek zdro­wy na umyśle nazwie to "odczucie" szowinizmem? W ten sposób dzien­nikarz s t w a r z a nieistniejące fakty, oczywiście powołując się na naukowe badania, które przekształcają się w narzędzie propagandy. Nie­stety, z reguły nasze ośrodki badań sondażowych istniejące poza uczel­niami wyższymi nie mają zwyczaju protestowania na łamach prasy (czy w innych mediach) przeciw wykorzystywaniu wyników ich badań do walki politycznej i to bez podstaw merytorycznych, jak w tym przypad­ku. Nie trzeba dodawać, że dziennikarz, który przeistoczył "niechęć" w "szowinizm" traktuje przywoływany przez siebie sondaż jako coś w rodzaju niepodważalnego pewnika, co jest absurdalnym uproszczeniem.

Osobna kwestia warsztatowa: w artykule omawiającym wspomnia­ny sondaż jest rysunek ilustrujący procentowy rozrzut "odczuć" i na dole przypis: "Uwaga! Pominięto odpowiedzi »trudno powiedzieć«. Jednak nie podano liczby badanych w ogóle nie mających zdania (czy odczuwają sympatię, obojętność lub niechęć). Jest to bardzo istotne: nieraz się zdarza, że na główne pytanie odpowiada tylko ok. 25% bada­

* "Wprost" 1995, nr 27.

nych i od tej tylko grupy traktowanej jako 100% odlicza się procenty odpowiedzi na daną kwestię, a pozostałe 75% to ci, którzy "nie mają zdania" albo w ogóle nie udzielają odpowiedzi. Ta kategoria osób sta­nowi zbiorowość zasługującą na szczególną uwagę. Fakt, że wstrzymu­ją się od odpowiedzi albo mówią, że "nie mają zdania" może oznaczać, że pytanie było źle postawione, że sprawa jest zbyt drażliwa, że infor­mator nie chce odpowiadać konkretnemu ankieterowi, bo nie ma do niego zaufania i wiele innych jeszcze spraw (zajął się tą sprawą szcze­gółowo A. Sułek w pracy o charakterystycznym tytule: Jak działa filtr "nie wiem". O perspektywie badań sondażowych, Warszawa 1993, ma­szynopis).

ANTYSEMITYZM A ANTYPOLONIZM

W Polsce kilkanaście ośrodków badawczych zajmuje się sondaża­mi. Kilka z nich dotyczy antysemityzmu. Jednak nie przeprowadzono ­przynajmniej do października 1995 roku - ani jednego sondażu wśród Zydów (lub choćby wśród Polaków żydowskiego pochodzenia) na te­mat ich stosunku do Polaków, Niemców czy Rosjan. Już sam ten fakt jest zastanawiający. Dlaczego osoby i instytucje zamawiające sondaże nie są zainteresowane opiniami Żydów czy Polaków żydowskiego po­chodzenia? Wylosowanie informatorów nie stwarza żadnego problemu: mamy w Polsce gminy żydowskie, działają stowarzyszenia (ostatnio hardzo aktywna jest Unia Studentów Zydowskich w Polsce), kluby, fir­my, publicznie często zabierają głos przedstawiciele Komisji Koordy­nacyjnej Stowarzyszeń i Organizacji Zydowskich w Polsce, ukazują się czasopisma, powołano do życia domy wydawnicze.

Jeśli interesujące może być poznanie opinii Polaków o Zydach, dla­czego nie miałyby być ciekawe opinie Zydów o Polakach, Niemcach czy Rosjanach?

Niektórzy twierdzą, że takie opinie łatwo sobie wydedukować z fak­tów życia codziennego, po co więc badać coś co jest z grubsza znane. Inni sądzą, że taki sondaż mógłby zakłócić dobre współżycie sąsiedzkie Polaków i Zydów (a czy badanie opinii tylko Polaków o innych nie

68 69


moźe prowokować wzajemnych niechęci?). Jeszcze inni obawiają się, że takie sondaże mogłyby wskazywać na istnienie swoistego getta kul­turowego i społecznego. Sądzi się więc, że poszukiwanie prawdy o wszy­stkich przejawach życia społeczeństwa nie jest społecznie pożądane. Z tym stwierdzeniem też trudno się zgadzać: czy z góry można katego­rycznie twierdzić, jaka wiedza jest społecznie pożądana, a jaka niepożą­dana? Przecież to prowadziłoby do swoistej cenzury przez zaniechanie pewnych badań, które miałyby stanowić tabu. A jesli jakąś dziedzinę życia społecznego traktuje się jako coś zakazanego - to łatwo o posą­dzenie, że chce się coś ukryć przed opinią publiczną!

Nie ulega więc wątpliwości, że powinniśmy znać opinie o Polakach wypowiadane przez Zydów oraz Polaków żydowskiego pochodzenia. Jest to szczególnie ważne z punktu widzenia utrzymywania się w nie­których kręgach w Polsce i za granicą - antypolonizmu, postaw wrogo­ści do Polaków jako takich, jako pewnej zbiorowości, która miałaby się wyróżniać cechami niepożądanymi w danych społecznościach. Czasem antypolonizm przejawia się w przypisywaniu narodowi polskiemu po­staw antyeuropejskich; czasem mówi się o ksenofobii, nietolerancji, a nawet religijności Polaków jako czymś "nienowoczesnym".

Jeśli byłoby wiadome, jak Polaków oceniają np. Zydzi, można by­łoby rzeczowo konfrontować opinie z faktami, wykrywać stereotypy, wyjaśniać nieporozumienia.

Jak ciekawa może być taka konfrontacja sondaży (Polaków o "in­nych", "innych" o Polakach) wskazują badania polskie i niemieckie. Jeśli przyjąć (mimo naszych zastrzeżeń metodologicznych) za oznakę stosunku Polaków do Niemców sondaż CBOS (z listopada 1994, cho­dziło tam jednak o opinię o obywatelach polskich niemieckiego pocho­dzenia), to "niechęć" deklarowało 30°Io badanych. Gdy zapytano Niem­ców (obywateli Republiki Federalnej Niemiec) o stosunek (m.in.) do Polaków - odpowiednik "niechęci" deklarowało ok. 80% Niemców (więcej niż "niechęć" do Rosjan!). Taka konfrontacja opinii - zakłada­jąc nawet ich nieadekwatność - jest pouczająca. I dopiero takie porów­nanie stwarza możliwość głębszego badania społecznych uwarunkowań opinii, roli środków masowego przekazu, systemu szkolnictwa i róż­nych organizacji i stowarzyszeń w upowszechnianiu stereotypów. Wia­domo nie od dzisiaj, że w różnych krajach niektóre gazety i organizacje

specjalizują się w upowszechnianiu stereotypów o "obcych". Im nie chodzi o ustalanie prawdy, 1 e c z o w y r a b i a n i e u c z y t e 1­ników postaw wrogości czy to do Murzynów, Arabów, Azjatów, Zydów, czy Polaków i innych grup etnicznych (por.: Konflikty etniczne, Warszawa 1996).

70


j . I~~I~~~I~~.I I

RYNEK I REKLAMA

SONDAŻE "SEKTY BADACZY RYNKU"

Po 1989 roku powstało w Polsce kilka większych i kilkadziesiąt mniejszych agencji (biur, ośrodków) badań nad reklamą i marketingiem. Obsługują one głównie wielkie koncerny i firmy międzynarodowe, gdyż małe firmy nie mają dostatecznych środków finansowych. Jesli za son­daż obejmujący tysiąc osób przewiduje się u nas ok. 21 tysięcy dolarów - staje się zrozumiałe, że nawet dużej polskiej firmy nie stać na taki wydatek (chyba 'ze jest to przedsiębiorstwo polskie jedynie z nazwy, a faktycznym jego właścicielem są zagraniczni akcjonariusze). Tym też tłumaczy się fakt, że w telewizji, w radiu i prasie jest dużo mniej reklam polskich firm i polskich produktów, które muszą torować sobie drogę do konsumentów tylko odpowiednią jakością i stosunkowo niższą ceną. Dość często jednak firmy zagraniczne (lub z zagranicznym kapitałem) zaniżają ceny swoich produktów, aby wyeliminować polskie firmy w ogóle z rynku (świetne polskie wytwórnie lodów, ciast, słodyczy z naj­większą trudnością mogą się utrzymać na rynku, chociaż porównywal­ne produkty firm zagranicznych akurat w tej branży nie mają do zaofe­rowania smaczniejszych i zdrowszych towarów).

Wysokie koszty badań nad reklamą (oraz kampaniami reklamo­wymi) powodują rywalizację między agencjami o dostęp do wielkich pieniędzy. Stąd też jedna z publicystek osoby zajmujące się sondażami i kampaniami reklamowymi zaliczyła do "sekty badaczy rynku"*. Istot­nie, niełatwo się znaleźć w takiej "sekcie". Nawet wybitni znawcy pro­blematyki reklamy i marketingu nie mają dostępu do badań i do danych agencji. Pozostaje tylko jedna możliwość - założyć własną agencję re­klamową. Ale na ten cel też trzeba mieć duże środki finansowe. Tylko różne kontakty nieformalne, powiązania prywatne i polityczne, ułatwia­ją otrzymanie zlecenia.

* I. Sadowiska, Sekta badaczy rynku, "Wiadomości Kulturalne" 1995.

72

CEL I METODY BADAŃ REKLAMOWYCH

Sondaże reklamowe i marketingowe zmierzają do poznania zacho­wań konsumentów, ich potrzeb i gustów oraz do zachęcenia konsumen­tów do zakupu określonych produktów i usług.

W tym celu ważne jest poznanie obyczajów i zwyczajów konsu­menckich (na tle właściwych w danej społeczności wzorów i wartości kulturowych). Ważne jest wyselekcjonowanie grup celowych, które mogą ułatwiać opracowanie koncepcji scenariuszy i kampanii reklamowej. Trzeba znać oceny produktów w różnych kręgach konsumenckich, po­tencjalne i rzeczywiste sytuacje konfliktowe w danym społeczeństwie, które mogą rzutować na sprzeczne gusty i upodobania. Znajomość tych problemów wymaga wiedzy socjologicznej, psychologicznej, antropo­logicznej, a także ekonomicznej. Niełatwo wiec znaleźć odpowiednich fachowców, którzy nie tylko wyróżnialiby się wiedzą teoretyczną, lecz również umieli w praktyce stosować zasady teoretyczne i metodolo­giczne, sprawdzone w wielu badaniach.

Polskie zespoły badawcze dysponują w zasadzie kadrą przyuczają­cą się do powyższych wymagań. Konieczne jest też krytyczne przyswa­janie sobie wzorów sondaży i akcji reklamowych z różnych krajów za­chodnich, gdzie mentalność konsumentów z reguły różni się od przy­zwyczajeń odmiennych grup polskich konsumentów.

Metody i techniki badań reklamowych i marketingowych są podob­ne do tych, które stosuje się w naukach społecznych, w szczególności w socjologii i psychologii społecznej.

Najcenniejsze są badania eksperymentalne, bo można sprawdzać empirycznie założoną hipotezę, w określonych warunkach, a następnie w szerokiej skali wykorzystać wykryte zależności np. do zaprojektowa­nia kampanii reklamowej*. Są one jednak stosowane rzadko ze względu na pracochłonność całego przedsięwzięcia i koszty (mam na myśli nie cksperymenty laboratoryjne, lecz społeczne tzn. dokonywane na wy­teranej "żywej" społeczności, której stwarza się określone warunki, aby sprawdzić, jak się będzie zachowywać w nowej dla niej sytuacji).

* Por. S. Nowak, op. cit.; J. Sztumski, Wstęp do metod i technik badań spolecz­n,ych, Katowice 1995; K. Lutyńska, Surveye w Polsce, Warszawa 1993.

73


Często stosuje się testy psychologiczne, wywiady pogłębione i ze­standaryzowane oraz zogniskowane (na pewien temat). Ośrodek Badań Prasoznawczych w Krakowie często wykorzystywał jeszcze inną tech­nikę jakościową, mianowicie analizę treści (np. prasy).

Jeszcze częściej ośrodki badawcze posługują się takimi technikami ilościowymi jak próby losowe, kwotowe i próby złożone np. z eksper­tów, z menedżerów podejmujących kluczowe decyzje, czy też z osób wpływowych w danych środowiskach.

Nie jest tu naszym celem dokładna charakterystyka metod i technik badawczych (jest na ten temat obszerna literatura, także w języku pol­skim).

Raczej chodzi nam o ocenę badań z punktu widzenia szerszych ho­ryzontów poznawczych.

"Sekta badaczy rynku" nastawiła się wyraźnie na doraźne badania praktyczne na użytek i zlecenie klienta (bo to przynosi szybkie efekty finansowe). Zaniedbane są badania o charakterze n a u k o w y m, a nie komercyjnym: co wynika z dotychczasowych sondaży dla zrozumienia polskich konsumentów, dla wykrycia trendów zmian w potrzebach spo­łecznych i gustach. Sygnalizowaliśmy te problemy jeszcze w 1966 roku (R. Dyoniziak) i rozwijaliśmy później w serii artykułów naszych współ­pracowników*.

Co wynika z badań rynkowych dla określenia osobowości społecz­nej nabywców dóbr i usług? Jak zmieniające się gusty i upodobania konsumpcyjne wpływają na kształtowanie się grup i warstw społecz­nych? Czy zanikają klasy społeczne na rzecz warstw konsumenckich? Czy nowe możliwości konsumpcyjne pogłębiają rozwarstwienie spo­łeczne i utrwalają je, czy też dokonuje się proces ustawicznego "prze­mieszczania" się zamożności, pozycji społecznych i gustów konsump­cyjnych? Jak się mają te wszystkie procesy do zmian w państwach ościen­nych?

O ile się orientuję, na razie brak znaczących publikacji z tego zakresu.

* Por. Zeszyty Naukowe AE w Krakowie. Prace z zakresu socjologii, 1980, nr 122, por. też: Zeszyty Prasoznawcze, 1993, nr 3-4.

JAK INTERPRETOWAĆ SONDAŻE REKLAMOWE

Firma "Indicator" (por. "Businessman" Raport specjalny. Rynek re­klamy w Polsce, 1995, nr 1, s. 10-14) przeprowadziła w 1994 roku son­daż na temat skuteczności reklamy. Dowiadujemy się z tych badań m.in., że 27,7% badanych nie podobała się reklama proszku "Ariel", ale z in­nego zestawienia wynika, że 22,7% badanych pod wpływem tej właśnie reklamy dokonało zakupu tego proszku. Podobnie 22,7% badanych nie spodobała się reklama pasty do zębów Blend-a-Med, ale aż 29,7% ba­danych zakupiło jednak tę pastę - jak deklarowali - pod wpływem tej reklamy. Co to oznacza, mamy tu przecież wyraźną sprzeczność? We wspomnianym artykule Jana Garlickiego brak wyjaśnienia. A sprawa jest interesująca. Nie wiemy jednak, czy ci, którym te reklamy się nie podobały są tymi samymi osobami, które dokonały zakupu. Jesli były­by to odmienne społeczności konsumenckie - wytłumaczenie byłoby proste: jedni nie akceptują reklamy, ale innym się podoba, i to wpływa na ich zakupy. Inna interpretacja: konsumenci odróżniają atrakcyjność (czy nieatrakcyjność) reklamy od zalet (sugerowanych) danego produk­tu. Fakt, że reklama jest nieatrakcyjna nie musi pociągać za sobą odrzu­cania produktu. Jeszcze inne wyjaśnienie: nie ma ścisłego związku mię­dzy atrakcyjnością reklamy a chęcią zakupu produktu, który uważa się za godny nabycia. Czy w takim przypadku - reklamy są w ogóle po­trzebne? Nawet gdyby konsumenci ich nie oczekiwali i tak byłyby upo­wszechniane, ponieważ koncerny są zainteresowane w wydatkach na reklamy, gdyż sumy te mogą następnie odliczać od podstawy opodatko­wania.

PROBLEMY ETYCZNE

Badania nad reklamą przynoszą olbrzymie zyski. A tam, gdzie w grę "wchodzą" pieniądze łatwo może dochodzić do naruszania norm etycznych, chociaż badaczy obowiązuje kodeks opracowany przez ESO­MAR, tzn. European Society for Opinion and Marketing Research.

74 75


A praktyka? Oprócz posługiwania się sztuczkami warsztatowymi (od­powiednio "dobrane" grupy ankieterów, merytorycznie nieuzasadnione sformułowanie pytań, ukrywanie przed zleceniodawcami niewygodnych danych, "błędy" statystyczne) zdarzały się również takie praktyki:

Jedna z dużych firm ma na sumieniu współpracę z koncernem wydawni­czym, polegającą na tym, że przez wiele miesięcy ten właśnie koncern utrzymy­wał się na pierwszym miejscu w jej rankingu wydawnictw książkowych. Udział w kształtowaniu wyników badań miały również dwie stacje radiowe, które przez pewien czas rywalizowały w ten sposób, że stacja A zamawiała badania słuchal­ności i wtedy miała gwarancję, że znajdzie się na szczycie radiowego podium. Kiedy widzieli to decydenci stacji B, natychmiast zamawiali badania i już w następnym tygodniu oni mieli największą liczbę słuchaczy. Niektóre ośrodki ba­dawcze otrzymywały niemoralne propozycje od agencji reklamowych, które chcia­ły wykazać się przed swoimi klientami porażającą wręcz skutecznością własnych kampanii reklamowych"`.

BADANIA NAD REKLAMĄ A BADANIA NAD OPINIAMI I PROGNOZAMI WYBORCZYMI

Chociaż metody i techniki badań stosowane mogą być do różnego typu sondaży, przenoszenie technik i interpretacji z badań rynkowych na badania dotyczące np. postaw religijnych czy prognoz wyborczych mogą być bardzo zawodne. Wynika to (jeśli w grę nie wchodzi świado­me manipulowanie opinią publiczną) przede wszystkim ze swoistości uwarunkowań religijności oraz szczególnych mechanizmów prowadze­nia kampanii wyborczych. Jeśli chodzi o religijność, opinie - jako coś zmiennego, przelotnego, zależnego od przypadkowych okoliczności ­niewiele nam mówią o utrzymywaniu się i zmienności praktyk religij­nych. Religia to przecież i określone wierzenia, i praktyki, obyczaje, instytucje, stowarzyszenia, kodeksy (ogólny i etyczny). To także bada­nia nad motywacjami i potrzebami psychicznymi i społecznymi. Re­ligijności nie można poznać zadając jedno pytanie informatoro czy w ogóle wyłącznie dzięki technice wywiadu, gdyż sprawy religii i etyki

" I. Sadowska, op. cit.

należą do najbardziej intymnych elementów osobowości. Niezbędne jest głębsze poznanie danej społeczności, dłuższe przebywanie w niej, ucze­stnictwo w życiu wspólnoty wierzących. W przeciwnym wypadku in­formacje mogą być tylko powierzchowne, a odpowiednio spreparowane pytania mogą wtedy z góry przesądzać o odpowiedzi, na czym właśnie zależy często zleceniodawcom takich badań. Jeśli więc ośrodek badań

_ reklamowych chciałby uczciwie zaprojektować studia nad religijnością (co teoretycznie rzecz biorąc jest możliwe) musiałby zastosować kilka technik równocześnie; badania takie musiałyby trwać nawet kilkanaście miesięcy, a ankieterzy powinni być dobrani spośród osób z dużym do­świadczeniem, przynajmniej neutralnych w kwestiach religijnych (wo­jujący ateiści po prostu nie nadają się do takich przedsięwzięć). Nie­przypadkowo do tendencyjnych i bałamutnych sondaży na temat sto­sunku do religii i Kościoła należą badania przeprowadzone przez pla­cówkę komercyjną (z kapitałem zagranicznym), nastawioną na badania rynkowe, GfK Polonia*.

Również rzetelne badania nad prognozami wyborczymi (jes'li w ogóle nie chodzi w nich o stymulowanie opinii publicznej na rzecz z góry upatrzonego kandydata) wymagają zespołu założeń teoretycznych i me­todologicznych odmiennych od sondażu na temat opinii konsumentów o jakimś proszku do prania czy o paście do zębów. Mechaniczne prze­noszenie praktyk badawczych z sondaży reklamowych na prognozy wyborcze musi prowadzić do poważnych błędów, gdyż uwarunkowania zachowań wyborców (lub potencjalnych wyborców) są dużo bardziej skomplikowane niż zachowania konsumentów nabywających powszech­nie niezbędne produkty i usługi. Stąd też prawidłowości tych zachowań są łatwiej uchwytne i powtarzalne.

KAMPANIE REKLAMOWE I NIEPOKOJE OPINII PUBLICZNEJ

Reklamy stały się codziennością na ulicy, w radiu, prasie, a przede wszystkim w telewizji:

'~ Por. dodatek.

76 ` ' 77


I cóż takiego widzimy? Calkowite zaprzeczenie kampanii reklamowych, amatorskie montaże i lawirowanie na granicy prawa.

Kampania reklamowa polega na wpychaniu swych zajawek (opowiastek re­klamowych) tam, gdzie nie dociera źadna konkurencja. Oczywiście jest to w dzisiejszych czasach niemożliwe, więc stara się upychać swoje spoty w lepszych miejscach, a już na pewno oddzielnie. (...) W TVP można zobaczyć, że coca-cola to orzeźwiający napój, a po chwili dowiedzieć się, że lepsza jest fanta. W jednym bloku potrafią zetrzeć się dwie kawy i dwa proszki do prania, z których każdy jest lepszy od zwykłego. (...) Wreszcie prawo. Kilka lat temu mówiono z niepo­kojem o reklamie dla dzieci. Padły wówczas slowa, że nie należy przekonywać najmłodszych, że posiadanie czegoś ustawi je lepiej w oczach innych. Tymcza­sem z ekranu padają kwestie typu: "Tego nie mają inni". Podobnie porównywa­nie ze "zwykłym proszkiem" na calym świecie jest karalne`.

SONDAŻE A PRAWIDŁOWOŚCI ŻYCIA POLITYCZNEGO

Dziennik "Rzeczpospolita" zamówił w dwóch ośrodkach badania opinii publicznej sondaże dotyczące stosunku państwo-Kościół. Prezen­tacji tej nadano rozgłos przez reklamę w radio. Istotnie, wyniki są inte­resujące i nie wzbudzają zasadniczych sprzeciwów z metodologicznego punktu widzenia. I skłaniają do refleksji. Autorką omówienia tych wy­ników jest Ewa K. Czaczkowska, która stara się rzetelnie komentować poszczególne tablice wynikowe. Warto w szczególności zwrócić uwagę na znaczenie niektórych danych dla zrozumienia pewnych prawidłowo­ści życia politycznego w Polsce*.

OGÓŁ SPOŁECZEŃSTWA A TZW. ELITY

Dźwignia handlu, "Trybuna" 1995, nr 187.

Intuicyjnie wiadomo było, że w wielu sprawach życia społecznego postawy zdecydowanej większości społeczeństwa są odmienne od po­staw elit (w badaniach sondażowych Centrum Badania Opinii Społecz­nej wyodrębniono trzy "elity": polityków, biznesmenów i wolne zawo­dy na próbie 150 osób). Tak więc, gdy wśród ogółu badanych (reprezen­tujących osoby od 18 do 65 roku życia) niewierzących jest tylko 5%, to wśród biznesmenów 14%, wśród polityków 18%, a wśród wolnych za­wodów nawet 28%. Zdumiewa fakt, że elitom brak odwagi, aby sprecy­zować swój stosunek do religii: 26% polityków nie chciało powiedzieć, czy są wierzący, 24% przedstawicieli wolnych zawodów oraz 16% biz­nesmenów. Wydaje się, że te osoby są albo obojętne na sprawy religii, albo niechętne, jeśli nie niewierzące. Ten głęboki rozziew między prze­konaniami ogółu oraz elitami daje pojęcie o stopniu alienacji (wyobco­wania) elit z powszechnie uznanych przekonań, dążeń i nadziei. Tę alie­nację potwierdzają dane z innych badań. Wiadomo, iż większość bada­

"Rzeczpospolita" 1996, nr 153.

79


nych (na próbie ogólnospołecznej) sądzi, że politycy nade wszystko dbają o swój własny interes, a nie o dobro narodu. Przekonanie o niezbyt godnej roli polityków potwierdzają badania (OBOP) na temat: "Kim chcielibyśmy, aby było moje dziecko". Podczas gdy 40% badanych wybrałoby zawód lekarza, to tylko 2% polityka, dziennikarza i oficera policji tylko 6%. Aby jeszcze umocnić tę niechęć do polityków, sejm ­w którym dominują posłowie SLD - uchwalił, a prezydent podpisał ustawę, która rozszerza immunitet posła na odpowiedzialność karno­administracyjną. Oznacza to, jak zauważył jeden z dziennikarzy, że

Mogą oni obecnie bez obaw kraść, znęcać się w obecności dzieci nad zwie­rzętami, rzucać kamieniami w samochody, pisać nieprzyzwoite hasla w miej­scach publicznych, jeździć po pijanemu (Jerzy Szostak).

Wielokrotnie mówiono i pisano, że powinniśmy się dostosowywać do cywilizowanych krajów Europy Zachodniej. W Wielkiej Brytanii, na przykład, taką ustawę uznanoby za skandal polityczny. Poseł może tam być tak samo jak inny obywatel ukarany za nieprawidłową jazdę, awan­turowanie się po pijanemu czy za obrażanie obyczajności.

Jeśli dodamy do tego fakt, jak nasi posłowie dbają o swoje finanso­we interesy podwyższając sobie diety wysoko ponad poziom inflacji ­zrozumiała się stanie postawa niechęci wobec takiej "elity".

KWESTIA ATEIZACJI ZYCIA

Ewa K. Czaczkowska przytacza opinię badanych przez Pracownię Badań Społecznych na pytanie: "Czy zgadza się Pani) z opinią papieża, że w Polsce realizowana jest zaplanowana ateizacja życia?". 29% bada­nych odpowiedziało tak, i raczej tak, 59% nie, i raczej nie, a 12% stwier­dziło, że "trudno powiedzieć". Komentarz autorki artykułu: opinie ba­danych "często odbiegają od stanowiska hierarchów Kościoła". Sprawa ta wymaga szerszego przemyślenia. Co w istocie wyraża fakt, że 59% badanych ma inny pogląd na sprawę ateizacji życia społecznego w Pol­sce? Autorka odnotowała po prostu wynik badań, a uwaga o odmienno­ści stanowiska "hierarchów Kościoła" w zależności od stopnia emocjo­nalnego zaangażowania czytelników może być interpretowana jako sym­

80

patyzowanie z opinią wspomnianych 59% badanych, lub podkreślenie nieprzystawania opinii dostojników kościelnych do poglądu większości badanych. Rzecz w tym jednak, że 2/3 "głęboko wierzących i regularnie praktykujących" w pełni popiera stanowisko papieża, a im słabsza więź z religią, tym mniej osób podziela pogląd zwierzchnika Kościoła. Trze­bateżpamiętać,że stanowisko papieża oparte jest na pewnym badaniu, na analizie różnych da­nych i faktów napływających do Watykanu, tymczasem informatorzy zapytywani są bez uprzedzenia i natychmiast mają dać odpo­wiedź, spośród kilku możliwych, sugerowa­nych przez przeprowadzającego sondaż. Ta sytuacja wywiadu odpowiadać może tylko osobom o zdecydowanych przekona­niach, którzy bardziej interesują się problemami życia społecznego i mają pewną samowiedzę religijną.

Co innego, gdy pada stwierdzenie do zaopiniowania: "adwokat, który był doradcą aferzysty i przestępcy, powinien tracić prawo do wykony­wania zawodu": 59% badanych podzieliło ten pogląd a 27,1 % było odmiennego zdania (Gallup-Polska). W takiej sprawie łatwiej jest zająć stanowisko. Podobnie jak na pytanie: "Czy lekarze biorą łapówki?" (CBOS): 86% odpowiedziało negatywnie, a tylko 11 % pozytywnie.

DLACZEGO WIERZĄCY GŁOSOWALI NA SOCJALDEMOKRATF~?

Cytowana autorka nawiązała do sprawy wyboru prezydenta:

Po wyborach prezydenckich, wygranych przez kandydata lewicy, w pierw­szych reakcjach hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego można było usłyszeć, iż nadszedł czas na weryfikację przekonania, że ponad 90 procent Polaków jest katolikami. Skoro głosowali na kandydata nie reprezentującego wartości podsta­wowych dla Kościoła, dla religii, to znaczy, że się z nim nie utożsamiają i utracili wiarę. Tymczasem z naszych badań wynika, że Polacy nadal uważają się za ludzi wierzących.

Problem ten warto rozpatrzyć szerzej. Czy głosujący na kandydata lewicy popierali tym samym przeciwnika Kościoła i religii? W żadnym

81


I '; wystąpieniu Aleksander Kwaśniewski jednak nie zajmował się krytyką ani Kościoła, ani tym bardziej religii. Co najwyżej można mówić o alu­

'! zjach. Sprawą paradoksu, że wierzący częściowo poparli członka lewi­ cy, zainteresowała się nawet pani prezydentowa Clintonowi, w czasie !; pobytu w lipcu 1996 roku w Warszawie. Zapytała więc o to towarzyszą­

cego jej przedstawiciela naszej elity, który z uśmiechem odpowiedział: nasze społeczeństwo jest wierzące, ale antyklerykalne. Była to wpraw­dzie dezinformacja, gdyż sam ten intelektualista nie lubi ani Kościoła,

fiI~~II~ ani jego reprezentantów, ale - trzeba przyznać - było to pewne wyja­ śnienie, chociaż naiwne i błędne. Dziś wiadomo już, że osoby głęboko "I i wierzące i regularnie praktykujące nie głosowały na kandydata lewicy.

Fenomenem był też fakt, że mimo zmasowanej krytyki pod adresem !I !',

II~I~, Lecha Wałęsy ze strony nie tylko ludzi lewicy, ale także niektórych grup li I' katolików oraz środowiska "Gazety Wyborczej" (zanim, niemal w ostat­;,

niej chwili, tuż przed drugą turą wyborów, nie zmieniono stanowiska, podobnie jak to uczynił redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego"), choć masy tych pism nie czytają - stosunkowo więcej osób z wyższym wykształceniem, studentów oraz absolwentów gimnazjów poparło wła­

I,',li~~'~, śnie Wałęsę. Chociaż mu wymawiano, że nie ma odpowiedniego wy­kształcenia, obycia językowego i wielu innych przymiotów. Natomiast kandydata lewicy poparła tzw. Polska powiatowa, mieszkańcy wielu

i~l' małych miast, miasteczek i okręgów rolniczych, gdzie polikwidowano - w rezultacie świadomej polityki ówczesnego wicepremiera i ministra ', finansów - gospodarstwa państwowe i spółdzielcze. Również znaczna I część mieszkańców Nadodrza (poza Opolem i Wrocławiem) i Pomorza

Zachodniego opowiedziała się za A. Kwaśniewskim. Podobnie jak wo­ jewództwa wschodnie. Wszędzie tam dominuje prasa zdecydowanie I,II

antykościelna i radykalnie lewicowa, i brukowa odciągająca uwagę czy­ ~I'',i I telników od ważnych problemów społecznych i ideowych. Wprawdzie i w województwach, gdzie poparcie dla A. Kwaśniewskiego przeważa­ ło, większość wyborców to osoby wierzące (często praktykujące niere­ gularnie lub w ogóle nie praktykujące), to jednak ulegały one nadziei, że rez dent z nowe orientac i zmieni ich ołożenie na le sze zablo­

p Y J j P P

',', ", kuje dociekanie dawnej przynależności i aktywności politycznej w apa­i '' racie partyjnym, państwowym, wojskowym i w bezpieczeństwie. Prze­

i cież młodym obiecywano mieszkania, a młodzieży chcącej awansować

- bezpłatne studia. Już w styczniu jednak oficjalny przedstawiciel wła­dzy zapowiedział rozszerzenie zakresu opłat za studia, a dane statystyczne wskazują na malejącą liczbę oddanych do użytku nowych mieszkań. Wreszcie nie byłoby sukcesu dla lewicowego kandydata na prezydenta bez udziału radia i telewizji. Środki masowego komunikowania dziś inaczej oddziaływują na ludzi niż w okresie gierkowskim czy w stanie wojennym. Wówczas wiadomo było, że prasa, radio i telewizja często kłamią. Stąd też regułą była nieufność wobec państwowej propagandy. Dziś telewidzowie, słuchacze czy czytelnicy uważają środki masowego przekazu za bardziej wiarygodne. Tym bardziej, że często konfrontuje się różne wypowiedzi na dany temat, co niejako podkreśla obiektywizm telewizji czy radia. Jednak aby w tej masie poglądów i informacji, które docierają do słuchacza czy telewidza, odróżnić prawdę od kłamstwa, przypuszczenie od dowodu, poszlakę od insynuacji, trzeba mieć wiedzę i wykształcenie. Dla milionów ludzi w dalszym ciągu czyjeś zapewnie­nie lub informacja, podane np. w telewizji czy w radiu, uważane są za wiarygodne "bo przecież niemożliwe, aby ktoś wobec całego świata tak kłamał". Tymczasem okazało się, że kandydat lewicy nie tylko w kam­panii wyborczej, ale nawet kilka dni po wyborze na prezydenta utrzy­mywał (wbrew opinii władz uczelni), że ukończył studia i jest magi­strem. Również małżonka kandydata, zarówno w telewizji jak również udzielając wywiadu prasie kobiecej, twierdziła to samo, co mąż. Z wie­lu rozmów przeprowadzonych z osobami z różnych środowisk dowie­dzieliśmy się, że tak zwani zwykli telewidzowie lub słuchacze (głównie z wykształceniem podstawowym, lecz zdarzali się także ludzie z wy­kształceniem wyższym) nie wyobrażali sobie po prostu, że można "w żywe oczy" podawać nieprawdziwe informacje. Niektórzy sądzili, iż to przeciwnicy polityczni podają niekorzystne dla kandydata lewicy informacje. Nigdy przedtem w polskich mass me­diach twarz mówiącego, jego głos i spokojny t o n w y p o w i e d z i (nad czym czuwała francuska agencja rekla­mowa) w tak wielkim stopniu nie wpływały na opinie telewidzów. To pewna nowa jakość. Co prawda już dawno zauważono, że gdyby dziś Hitler przemawiał "na żywo" i pokazanoby go z bliska przez dłuższy czas w telewizji - nie miałby żadnych szans, gdyż każdy gest i grymas twarzy zdradzałby jego

82 ( ~ 83


fanatyzm, prymitywizm i komediancki styl bycia. Wówczas uczestnicy wielkich partyjnych manifestacji nie widzieli tych ośmieszających cech wodza Niemiec. Dziś mówi się o p o 1 i t y c z n y c h o s o b o w o­ściach telewizyjnych.Osobawizualnie przekonywa­j ą c a jest również potencjalnie wiarygodna w tym, co mówi, co stwier­dza i co obiecuje. Kandydat lewicy stwarzał wrażenie człowieka wiary­godnego. Wprawdzie przywódca Rosji nie został p r z e k o n a n y przez nowego prezydenta Polski, że przystąpienie naszego kraju do NATO nie stanowi żadnego zagrożenia dla sąsiadów, ale polscy słuchacze i telewidzowie (duża ich część) potraktowali A. Kwaśniewskiego jako polityka, któremu warto dać szansę działania; tym bardziej, że opowia­dał się za patrzeniem w przyszłość i wspólnym rozwiązywaniem pro­blemów gospodarczych i politycznych, które stwarza perspektywa przy­należności do Unii Europejskiej. Dlatego kandydat lewicy nie stwarzał problemu moralnego dla wielu wierzących (zwłaszcza niepraktykują­cych), bo nie skłaniał ich do porzucenia Kościoła i wiary.

t __

SONDAŻE ZAGRANICZNE

JAK OCENIAĆ WŁADZĘ?

Informacje dotyczące oceny najwyższych władz w Polsce publiko­wane w naszych mediach sprowadzają się najczęściej do prezentowania wyników sondażu zawierającego dwa pytania: "Czy jest Pani) zado­wolony ze sposobu sprawowania urzędu przez prezydenta (premiera)?" oraz "Gdyby wybory odbywały się w najbliższą niedzielę na kogo by Pani) głosował?" (i tu wymienia się kilka nazwisk). Inaczej we Francji. Znany tygodnik francuski "Paris Match" w sondażu z marca 1996 roku postawił badanym, metodą próby reprezentatywnej całego społeczeń­stwa od 18 do 65 lat, następujące pytania: "Jaka jest Twoja opinia o J. Chiraku jako prezydencie Republiki: dobra, zła, brak zdania"? (kolej­ne odpowiedzi: 44, 50 oraz 6%); "Jaka jest Twoja opinia o A. Juppe jako premierze: dobra, zła, brak zdania?" (kolejne odpowiedzi: 30, 64 oraz 6%). Te dane zestawia się z opinią wypowiadających się, a repre­zentujących: lewicę, prawicę-oraz łącznie ani lewicę, ani prawicę. Oczy­wiście wyniki są zupełnie inne. Prezydent wśród informatorów, którzy uważają się za prawicę uzyskał 79% dobrych opinii, ale wśród lewicy tylko 18%, a wśród tych, którzy nie zaliczają się ani do lewicy, ani do prawicy, dobrych opinii było 37%, złych 54, zdania nie miało 9%.

Podobnie premier: na prawicy dobrych opinii miał 60%, złych 37%, 9% sygnalizowało brak zdania. Natomiast na lewicy odwrotnie: dobrych opinii było tylko 8%, złych 89%.

Kolejne pytanie brzmiało: "Czy jesteś zadowolony czy niezadowo­lony ze sposobu rządzenia Francją?". Przewidywano trzy możliwe od­powiedzi: zadowolony, niezadowolony, nie mam zdania (kolejne odpo­wiedzi: 26, 70 oraz 4%). Ale wśród prawicy zadowolonych było 53%, wśród lewicy tylko 7%. Osoby, które nie uważają się ani za lewicę, ani za prawicę: zadowolonych tylko 20%, nie zadowolonych aż 76%, zda­nia nie miało 4%. Jak z tego widać, Francją jest jeszcze trudniej rządzić niż Polską.

85


Posłużono się jeszcze dwoma pytaniami: "Biorąc wszystko pod uwagę, gdybyś został posłem, czy głosowałbyś za votum zaufania dla rządu A. Juppe?" (tak 29, nie 63, brak zdania 8%). Według politycznych orientacji: zwolennicy prawicy głosowaliby za zaufaniem - 61 %, tylko 8% zwolenników lewicy głosowałoby za rządem (89% przeciw), 3% nie ma zdania. I następne pytanie: "Jeśli w najbliższą niedzielę odbywa­łyby się nowe wybory parlamentarne, kandydat jakiej partii miałby naj­większą szansę poparcia z twojej strony?".

W polskich sondażach, publikowanych na łamach prasy, takich py­tań nie stawiano. Podobnie sformułowano drugie z powyższych pytań: "Gdyby wybory odbywały się w najbliższą niedzielę, na przedstawicie­la jakiej partii oddałbyś głos?". Wyrażenie z francuskiego pytania "kan­dydat jakiej partii miałby największą szansę" jest lepsze, gdyż jakby obiektywizuje wybór przez daną osobę, podczas gdy w polskim sfor­mułowaniu akcentuje się osobiste stanowisko wyborcy, bez względu na to, czy dany kandydat w ogóle ma szansę na wybór.

Ośrodek badania opinii we Francji, Sofres, często wykonujący son­daże dla tygodnika "Figaro Magazine", do oceny prezydenta i premiera stosuje pytanie:

Czy wyrażasz w stosunku do J. Chiraka w jego działaniach w celu rozwiązy­wania aktualnych problemów rozważanych we Francji:

całkowite zaufanie 7 raczej zaufanie 38 raczej brak zaufania 27 całkowity brak zaufania 26 brak zdania 2

(sondaż przeprowadzono od 26 do 28 marca 1996 na próbie ogólnospołecznej 1000 osób).

Pytanie to ma kilka zalet: sprawa zaufania jest zróżnicowana, dzięki czemu informatorowi łatwiej jest wyrazić własne zdanie; kwestia zaufa­nia nie jest stawiana abstrakcyjnie, lecz w nawiązaniu do "rozwiązywa­nia problemów" i to problemów najbardziej "aktualnych", którymi żyje kraj, więc obywatele francuscy łatwo mogą sobie skojarzyć, o jakie pro­blemy może chodzić. Dodatkową zaletą jest jasność i trzymanie się pod­stawowego terminu "zaufanie", a nie zbliżonych pojęć, które jednak mogłyby nie mieć identycznego znaczenia.

W polskich badaniach, o ile sobie przypominam, tak sformułowa­nym pytaniem nie posługiwano się dotąd. Dlatego w środkach masowe­go przekazu dziennikarzom łatwo było zastępować "zaufanie" takimi terminami jak "poparcie", "sympatia" (do danego polityka), "podoba­nie się".

POSTAWY RELIGIJNE

Wiara bez Kościoła?

Niemiecki instytut badania opinii publicznej INKA (na zlecenie ty­godnika "Focus") przeprowadził sondaż na temat religijności w Niem­czech w roku 1996 ("Focus" 1996, nr 15). Raport uzupełniono danymi z urzędów statystycznych oraz ze źródeł kościelnych. U nas z reguły podaje się tylko opinie badanych, nie poszerzając ich obiektywnymi danymi urzędowymi czy kościelnymi, co naturalnie zuboża obserwacje i uogólnienia. Niemiecki raport odnotowuje różnice miedzy religijno­ścią w Niemczech Zachodnich oraz Wschodnich (do 1989 roku NRD). Różnice są, jak już wiemy, skrajnie duże: w części zachodniej 67% uważa się za wierzących, we wschodniej tylko 31 %. Dokonuje się też porównań w czasie (co niekiedy i u nas się podaje): np. 40 lat istnienia NRD oraz państwowej ateizacji spowodowało, że chociaż w 1960 roku procent wierzących zarówno w Niemczech Zachodnich jak Wschodnich był podobny, obecnie utrzymują się wspomniane różnice, nawet po włącze­niu w 1989 roku wschodnich landów do RFN. (Pominiemy tu kwestię, dlaczego władzom komunistycznym w NRD udało się wykorzenić reli­gijność. Należy tylko zaznaczyć, że do 1989 roku NRD faktycznie była pod kontrolą okupacyjnych wojsk ZSRR oraz że ludność była całkowicie pozbawiona kontaktów z rodzinami w Niemczech Zachodnich i możli­wości wyjazdu do jakiegokolwiek kraju zachodniego.) Obecnie między poszezególnynu landami (Niemcy są federacją kilkunastu regionów z odrębną administracją) różnice w wierzeniach są szokujące: podczas gdy w Bawarii 69% stanowią katolicy i 24% ewangelicy; a niewierzących jest tylko 7%, to w Saksonii-Anhalt 76,9% stanowią niewierzący, 16,5% ewangelicy i 6,6% katolicy! Nawet w Berlinie, który (część zachodnia)

86 ! 87


miał kontakty z Zachodem, obecnie 57,8% to niewierzący, 32,1 % ­ewangelicy, a 10,1 % - katolicy. (U nas z reguły prasa nie informuje, podając wyniki sondaży, o różnicach w postawach religijnych w poszcze­gólnych województwach). Tak podzieleni w stosunku do Kościoła kato­lickiego i ewangelickiego Niemcy stoją przed wielu trudnymi proble­mami wychowawczymi, np. w szkołach, w działalności gmin, w aktyw­ności kulturalnej: jak zapewnić współdziałanie na co dzień ludzi o skrajnie odmiennych postawach i systemach wartości, jak unikać różnego typu konfliktów, do jakich symboli i tradycji się odwoływać. Dlatego tak trudna była wizyta papieża w czerwcu 1996 roku w Berlinie, gdzie oso­biście zetknął się z przejawami wrogości wykraczającej poza granice przyzwoitości, chociaż przez wspólnotę wierzących przyjmowany był nader serdecznie jako autorytet moralny (na główne spotkanie przybyło ponad 100 tysięcy osób, także ok. 30 tysięcy z Polski).

Główna obserwacja: zapytywani w Monachium ewangelicy (43%) wyrażali niechęć wobec swojego Kościoła uważając, że sami mogą utrzy­mywać duchowy kontakt z Bogiem bez pośrednictwa duchownych. Stąd sygnalizowany problem "wiary bez pośrednictwa Kościoła".

Sytuacja Kościołów ewangelickiego i katolickiego jest swoista. Po 1990 roku zjednoczone państwo, oparte na zasadach praworządności i respektowania instytucji demokratycznych, spełnia z powodzeniem swoje funkcje: zapewnia bezpieczeństwo, pracę, prawa obywatelskie, zabez­pieczenie socjalne w szerokim zakresie. Wydatki na pracę (szkolenie w zawodach, ochrona miejsc pracy, nadzór pracy, szkolnictwo zawodowe) stanowią prawie jedną trzecią budżetu! W pełni przeprowadzono deko­munizację: zwolniono z dotychczasowych stanowisk w aparacie pań­stwowym, w szkolnictwie i nauce wszystkie osoby, które narzucały ide­ologię marksizmu-leninizmu (wykładowcy i oficerowie, urzędnicy z po­licji politycznej otrzymali emerytury lub zasiłki dla bezrobotnych, jesli nie mogli się przekwalifikować). Oficerowie władz bezpieczeństwa i wy­wiadu, Stasi, nie mogą już nikomu szkodzić i nikogo szantażować, po­nieważ każdy obywatel ma dostęp do własnej teczki z tajnymi informa­cjami zbieranymi przez policję polityczną. Osoby, które naruszyły pra­wo - podlegają sądom. Chociaż nie wszystkie powiązania między poli­cją bezpieczeństwa a różnymi organizacjami (również kościelnymi) zo­stały wyjaśnione, to jednak obywatele nie czują obawy, że ktoś może

ich skrzywdzić. Raczej ubolewa się nad bezkarnością niektórych wyso­kich dygnitarzy byłej NRD, którzy jeśli otrzymują kary to bardzo niskie i najczęściej w zawieszeniu - sądzi się, że to wynik faktu, że dysponują oni informacjami o wielu politykach zachodnioniemieckich, w których ujawnieniu podejrzani nie są, oczywiście, zainteresowani. W tych oko­licznościach, gdy Kościoły nie mają obiektywnej potrzeby bezpośre­dniego wpływania na funkcjonowanie państwa i systemu demokratycz­nego (inaczej niż u nas), powstaje problem: jakie obecnie zadania stoją przed wspólnotami religijnymi?

Zadania Kościołów

Dane uzyskane na podstawie pytania:

Jakie zadania są dla Kościoła ważne?

Pomoc grupom marginesu, jak bezdomni czy chorzy na AIDS 93 Zbieranie datków na losowe kłopoty ludzi 91 Zaktadanie stacji opieki, domów seniorów i in. 86 Wychowywanie do pracy spolecznej z ludźmi 79 Rozbudzanie żywych uczuć przynależności do wspólnoty 78 Udzielanie sakramentów z okazji urodzin, zawierania związków matżeńskich 71 Udzielanie odpowiedzi na pytania dotyczące sensu życia 70 Pozyskiwanie ludzi do wiary 64 Przygotowywanie wiernych do życia przysztego 64 Popieranie politycznych kierunków dzialania 14

W polskich badaniach swoistość sytuacji Kościoła katolickiego jest z reguły pomijana. Postawy wobec Kościoła ujmowane są abstrakcyj­nie, poza autentycznym życiem społecznym. Powracając do omawiane­go raportu: zwraca on uwagę na wielkie zaangażowanie Kościołów, ewangelickiego i katolickiego, w działania na rzecz potrzebujących opieki duchowej czy materialnej: ok. 170 tysięcy osób bezpośrednio jest zatru­dnionych w Kościele katolickim w tej działalności, ponadto 430 tysięcy w Caritasie, a Kościół ewangelicki zatrudnia w tych celach ok. 200 ty­sięcy osób oraz jeszcze 370 tysięcy w instytucjach wspierających. Łącz­nie 1 mln 200 tysięcy osób działa dla dobra konkretnych potrzebują­cych. Nawet największe koncerny niemieckie, Siemens czy Mercedes­Benz, nie mają tylu pracowników. W polskich sondażach przemilcza się

88 89


szeroką działalność społeczną Kościoła, parafii, Caritasu i wielu innych jeszcze instytucji związanych z tą działalnością.

Sondaż amerykański na temat sity wiary

Tygodnik "Time" zamówił sondaż (zrealizowany telefonicznie na próbie 1004 osób przez Yankelovich Partners Inc.) z oryginalnymi pyta­niami, które warto przytoczyć (por. także "Time" 1996, nr 25).

Czy wierzysz:

tak ~ nie % %

(1) w uzdrawiającą moc osobistej modlitwy? 82 13

(2) w modlitwę za kogoś innego, aby pomogla mu

w wyleczeniu choroby? 73 21

(3) ie Bóg czasami wpływa na wyleczenie kogoś

z poważnej choroby? 77 18

(4) w zdolność uzdrowiciela sprawienia, aby przez wiarę

i bezpośredni dotyk polepszyć samopoczucie pacjenta? 28 63

(5) że lekarze powinni uczestniczyć wraz z pacjentami

w modlitwie, jesli pacjenci sobie tego życzą? 64 27

Tego typu sondażu w Polsce, o ile się orientuję, również nie prze­prowadzono, chociaż stanowi on uzupełnienie badań nad religijnością. Amerykański sondaż wskazuje, jak zdecydowanie odmiennie traktuje się odwoływanie do mocy Boga i do własnej modlitwy od możliwości przypisywanych uzdrowicielom.

Angielska obserwacja

Wprawdzie w Wielkiej Brytanii nie przeprowadzono specjalnego sondażu na temat moralności i religii, jednak obserwacja arcybiskupa Canterbury i równocześnie prymasa Kościoła anglikańskiego, Georga Careya zasługuje na uwagę, jako hipoteza do dalszych badań. Powie­dział on w audycji dla BBC (a wcześniej mówił o tym w Izbie Lordów), że religia w Anglii staje się rodzajem hobby, a moralność sferą osobiste­go wyboru (jak to upowszechniają zwolennicy postmodernizmu w ży­ciu społecznym).

Swoje poglądy arcybiskup Carey przedstawił także na łamach "Daily Telegraph". Dziennik ten zapytał czytelników, co sądzą o poglądach

zwierzchnika Kościoła anglikańskiego: wiele osób potwierdziło jego opinię. Ponadto 20% jest zdania, że społeczeństwo w Wielkiej Brytanii jednoczą wspólne wartości moralne, ale 75% uważa, że w sprawach moralnych ludzie podejmują swobodnie decyzje ("Rzeczpospolita" 1996, nr 156). Trzeba jednak mieć na uwadze, że "Daily Telegraph" to dzien­nik o orientacji konserwatywnej i opinie jego czytelników wymagałyby porównania z innymi, w powiązaniu z wykształceniem, wiekiem, za­wodem, miejscem zamieszkania, zamożnością, postawą wobec Boga, wobec wartości powszechnie uznanych. Tym bardziej, że w poszcze­gólnych miejscowościach (dzielnicach) znaczny procent mieszkańców to Hindusi, Afrykanie, Azjaci, Arabowie, a ostatnio nawet Rosjanie.

.TAKIE STAWIAĆ PYTANIA?

W sprawach politycznych u nas najczęściej ośrodki badania opinii publicznej zapytują: "Kto jest najbardziej popularny spośród niżej wy­mienionych polityków?". W gazetach odpowiedzi przedstawiane są w postaci zwrotów: "najbardziej lubimy...", "największym zaufaniem cie­szy się..." lub "największe poparcie zyskał...". Zwracałem już uwagę, że zamiana słowa "popularny" na "zaufanie", "poparcie" albo ,jest lubia­ny" to nadużycie. W czasopismach zagranicznych takich sztuczek się z reguły nie stosuje. Gdy chodzi o ocenę polityków, stawia się następu­jące pytania: "czy myśląc o przyszłości darzysz zaufaniem którąś z po­niższych osób?" ("L'Express", sondaż zamówiony w ośrodku Ifop). W omawianiu wyników stosuje się ciągle okres'lenie "zaufanie". Inny przykład: "Która z niżej wymienionych osobistości politycznych Two­im zdaniem powinna odegrać ważną rolę w nadchodzących miesiącach i latach?" ("Figaro Magazine", sondaż zamówiony w ośrodku Sofres). Podobne pytanie stawia się Niemcom (na zlecenie tygodników "Der Spiegel" lub "Focus"). Wśród polityków, wymienianych do oceny, nig­dy nie spotka się, jak u nas, zwierzchnika jakiegoś kościoła, ponieważ słusznie się uważa, że taka osoba nie jest zawodowym politykiem. A jeśli nawet ktoś taki jest kimś wpływowym w życiu publicznym, to podobną rolę pełnią też przecież pisarze, dziennikarze, aktorzy, pracow­

90 91

1 .:_­


nicy nauki, ale ich nazwisk nie zestawia się z profesjonalistami-polity­kami.

U nas się zdarza, że w ogóle nie podaje się dokładnego brzmienia pytania, czytelnik sam musi się domyślać, o co właściwie pytano. W ten sposób jednak łatwo manipulować wynikami i naciągać je dla własnych politycznych celów.

W amerykańskich sondażach, np. dotyczących wyborów prezydenc­kich, zadawano pytania: "Na kogo chciałbyś głosować w wyborach pre­zydenckich?" po czym wymieniano pięciu kandydatów - Jelcyna, Jaw­lińskiego, Lebiedzia, Zyrynowskiego i Ziuganowa ("Time" 1996, nr z 27 maja). Wówczas na Jelcyna chciało głosować 28%, na Ziuganowa 18%, na Jawlińskiego 9%, na Lebiedzia 6% i na Zyrynowskiego 4%; później rozkład głosów zarówno w prognozie jak też w samych wybo­rach był inny, w czym zapewne mieli swój udział tajni doradcy do spraw kampanii wyborczej, a częścią ich działań było częste przeprowadzanie sondaży i nagłaśnianie ich w kierunku sprzyjającym Jelcynowi. Powyż­sze pytanie można uznać za jasne i jednoznaczne. Kolejne brzmiały (oba sondaże dla korporacji CNN przeprowadzał Institute for Comparative Social Research-ICSR): "Co jest dla ciebie sprawą najważniejszą: go­spodarka, bezpieczeństwo socjalne, patriotyzm?". Okazało się, że wśród tych, którzy popierali Jelcyna najwięcej było tych osób, które przywią­zują głównie znaczenie do spraw gospodarczych - 35 %, na drugim miej­scu wymieniano bezpieczeństwo socjalne - 22% i dalej patriotyzm ­22%. Wśród zwolenników Ziuganowa wymieniano na pierwszym miej­scu bezpieczeństwo socjalne - 46%, dalej gospodarkę - 16% oraz pa­triotyzm - 9%. Pytanie to i sugerowane możliwe odpowiedzi były zdecydowanie zbyt uproszczone., ale w rosyjskich warunkach może po­mogły odpowiednio pokierować kampanią wyborczą na rzecz Jelcyna. Równie uproszczone do granic sensowności było pytanie: "Jak myślisz, co jest bardziej istotne: porządek czy demokracja?". Za porządkiem wy­powiedziało się 77% badanych, za demokracją 9%. Wprawdzie pytanie to było w takim sformułowaniu zbyt sugerujące (ostatecznie każdy wo­lałby, aby w kraju był jakiś ład, a nie anarchiczna demokracja jak w Rosji), lecz jeśli chodziło o sprawdzenie podatności na potrzebę silniej­szego kierowania państwem, uzyskano wynik, który był testem. Nie zaniechano przy okazji sprawdzenia, czy osoby zapytywane: interesują

się polityką, słabo się interesują, w ogóle się nie interesują (kolejne wyniki: 35, 43 i 20%). co w naszych sondażach czyni się rzadko (son­daż przeprowadzał w styczniu 1996 roku zespół badaczy z University of Strathclyde, na próbie 2426 dorosłych Rosjan).

Przykład pytania absurdalnego

Tygodnik niemiecki "Die Woche", skądinąd całkiem interesujące czasopismo, często wykorzystujące wyniki badań sondażowych, przed wizytą Jana Pawła II w tym kraju zapytał badanych: "Jak myślisz, czy Kościół katolicki jest przeciwny seksowi?" (dwie trzecie badanych od­powiedziało "tak"). Absurdalność polega w ogóle na założeniu, że jaki­kolwiek kościół w Europie mógłby zachęcać do uprawiania seksu: kaź­da wielka religia (islam, Kościół katolicki, ewangelicki, anglikański, nie mówiąc już o nadzwyczaj rygorystycznej religii Mojżeszowej) na­kłada na wyznawców obowiązek powściągania zmysłów, w tym w sfe­rze seksu. Jednak właśnie Jan Paweł II jest autorem traktatu o miłości, w którym, jak w żadnym innym dokumencie papieskim w przeszłości, ukazuje się również piękno miłości fizycznej, jeśli jest ona uzupełniona miłością duchową, opartą na zasadzie poszanowania godności osoby ludzkiej i poczuciu odpowiedzialności (por. K. Wojtyła, Osoba a mi­~ość, Lublin 1991). W różnych sondażach zdarzają się takie "wpadki".

WZORCOWE BADANIE OPINII DLA CELÓW POLITYKI SPOŁECZNEJ

Tygodnik "Figaro Magazine" zlecił ośrodkowi badania opinii Sol­fres przeprowadzenie sondażu (w 1995 roku, na próbie 1000 osób w wieku od lat I8) na temat polityki państwa wobec rodziny, który można uznać za wzór. Tym cenniejszy, że był to sondaż przeznaczony nie dla informacji, lecz jako wytyczna dla rządu. U nas, jak wiadomo, władze nie przejmują się sondażami (np. większość badanych była za przepro­wadzeniem lustracji, jak np. w Niemczech czy Czechach, aby osoby współpracujące z tajnymi służbami lub naruszające prawo nie mogły pełnić wysokich stanowisk państwowych). Czasem zamawia się sonda­że, by potwierdziły już podjęte decyzje lub aktualne stanowisko władz

92 11~ 93


w danej sprawie (trzeba więc tak formułować pytania, aby uzyskać po­żądany wynik).

Telewizja a sytuacja rodzin

Raport z sondażu omawia wyniki uzyskane na podstawie pięciu pytań. Jedno z pytań brzmiało*:

Oceniając programy telewizji, czy wpływają one na wzmocnienie rodziny, czy na jej osłabianie, czy też ani nie wzmacniają, ani nie osłabiają? A jak oddziaływają gazety codzienne i magazyny ilustrowane?:

programy tv dzienniki i magazyny

% %

wzmocnienie rodziny 8 14 osłabienie rodziny 51 17 ani nie wzmacniają, ani nie osłabiają 38 62 brak zdania 3 7

Dzięki porównaniu oddziaływania programów telewizyjnych z wpły­wem dzienników i magazynów ilustrowanych wzrasta wiarygodność ocen dotyczących telewizji. W przeciwnym wypadku można by domniemy­wać, że widzowie są tendencyjni, z góry negatywnie nastawieni, np. wobec programów rozrywkowych i amerykańskich filmów. Jeśli więc 51 % badanych dostrzega negatywny wpływ programów telewizyjnych na funkcjonowanie rodziny, nie można takiej opinii bagatelizować.

Zasiłek macierzyński a trwałość rodziny Kolejne pytanie brzmiało:

Co się tyczy zasiłku macierzyńskiego dla kobiet pozostających w ognisku domowym z dziećmi w wieku szkolnym, jak sądzisz czy był on:

I %

środkiem wstecznym udaremniającym kobietom udział w życiu społecznym 12 środkiem postępowym, który podkreslał uznanie pracy ojca rodziny 82 brak zdania 6

Wprowadzenie krańcowych ocen wobec społecznej roli zasiłku macierzyńskiego pozwoliło na wyraźne sprecyzowanie stanowiska. Po­

Por. "Figaro Magazine" 1995, nr 760.

mysł ten był trafny skoro aż 82% badanych wybrało ten punkt widzenia, a tylko 12% było innego zdania. I co ciekawe, wspomniane 82% odnosi się tak do badanych kobiet jak i mężczyzn, co na ogół jest rzadkością.

Problem przyszłości rodziny Inne pytanie:

Czy życzyłbyś sobie, aby w przyszłości rodzina uzyskała

%

najwyższą rangę w społeczeństwie 78 mniejszą rangę 1 ani najwyższą, ani mniejszą 19 brak zdania 2

Tak postawione pytanie pozwoliło sprawdzić różne potoczne mnie­mania, upowszechniane przez małe krzykliwe grupy różnych "postę­powców", a właściwie ekstremistów, którzy wieszczyli upadek instytu­cji rodziny złożonej z mężczyzny, kobiety i dzieci, i proponowali swo­bodniejsze związki, również homoseksualne. Okazało się, że aż 78% badanych chciałoby jeszcze wzmocnienia dotychczasowej pozycji ro­dziny. Nawet ci, którzy nie oczekują ani tego, aby rodzina traktowana była jako instytucja o najwyższej randze, ani o mniejszej randze (19% badanych), nawet oni nie mogą być postrzegani jako zwolennicy ja­kichś radykalnych zmian w pozycji rodziny.

Ocena aktualnej pozycji rodziny

Przy pomocy innego pytania starano się uzyskać opinię na temat ewolucji rangi społecznej rodziny we Francji. W tym celu postawiono pytanie:

Jak to oceniasz, w stosunku do minionych dwudziestu lat, czy rodzina dziś zajmuje

najwyższą pozycję 37 mniejszą pozycję 37 ani najwyższą, ani mniejszą 23 brak zdania 3

Można było oczekiwać, że w tym wypadku nie należy spodziewać się zdecydowanie jednolitego stanowiska ze względu na wiele zmian

94 1 j~ 95


w życiu społecznym, choćby sygnalizowanych pierwszym pytaniem d0- BADANIE OPINII DLA CELÓW UZYTKOWYCH

tyczącym wpływu (negatywnego!) telewizji na funkcjonowanie rodzi-

ny. Sformułowanie powyższego pytania pozwalało na uchwycenie kie-

runku ewentualnych zmian. Jeśli 37% badanych dostrzega mniejszą Typowym sondażem tego typu było badanie opinii zrealizowane

pozycję rodziny w społeczeństwie, to niewątpliwie muszą być znane przez wyspecjalizowaną firmę, już cytowaną, Sofres, na zlecenie po-

badanym obiektywne mierniki takiego kierunku przeobrażeń. Dlatego ważnego tygodnika "Le Nouvel Observateur", w czerwcu 1996 roku, na

poprzednie pytanie, dotyczące przyszłości rodziny - zyskuje na zna- próbie reprezentatywnej ogółu studentów uniwersytetów, którą objęto

czemu. 300 osób. Należy zaznaczyć, że w roku 1995 było we Francji wiele

Istotne jest, że dotychczasowe pytania wzajemnie się uzupełniają niepokojów i kilka wielkich manifestacji studenckich: studenci maso-

i tak właśnie trzeba projektować porządne sondaże. wo krytykowali aktualny stan szkolnictwa wyższego, braki kadry nau-

Z powyższych pytań logicznie wynika ostatnie pytanie, mające bez- czającej, zbyt mało pomieszczeń, sposób przyjmowania na studia. To

pośrednie znaczenie dla rządu prowadzącego określoną politykę spo- wszystko skłoniło redakcję wspomnianego tygodnika do zamówienia

łeczną. Pytanie brzmi: sondażu.

Które z poniżej wymienionych środków, mogących pomóc rodzinie, Pierwsze pytanie dotyczyło sprawy zasadniczej:

mogą być przyjęte jako priorytetowe: Czy jesteś zdania, że wielka reforma wyższego wykształcenia we Francji

jest dziś

( 1 ) utrzymanie zasiłków rodzinnych, dopóki dzieci nie osiągną 22 lat 37

(2) stworzenie zasiłku dla osób w podeszłym wieku, które są (1) konieczna 26

uzależnione od opieki ze strony innych osób 38 ~ (2) potrzebna 30

(3) zasiłek z wolnego wyboru z okazji pierwszych urodzin (3) czy byś jej sobie życzył 33

dla rodziców, którzy nie pracują 18 (4) czy też tak naprawdę jest niepotrzebna 9

(4) wypłata zasiłku macierzyńskiego głowie rodziny, która (5) brak zdania 2

pozostaje w ognisku rodzinnym 55

(5) utrzymanie granicy wieku emerytalnego dla rodziców Redakcja dodała trzy rubryki od góry i zaznaczyła w tytule nad ta-

z rodzin o liczniejszym składzie osobowym 13 blicą z wynikami: "89% jest za reformą uniwersytetu". Można się zasta-

3 nawiać, dlaczego w tym pytaniu trzy pierwsze rubryki są pojęciowo

(6) brak zdania

Poproszono również badanych o wskazanie rangi danego środka zbliżone, chociaż niejako stopniują postawy studentów wobec projek-

umocnienia pozycji rodziny w społeczeństwie. Tym razem okazało się, tów reform. Czy nie wystarczyłoby jedno stwierdzenie, czy jest ona

że ta sugestia była zbędna, gdyż rangi pokrywają się z kolejnością gło- konieczna? Autorzy sondażu słusznie uznali, że wśród studentów są różne

sów. Jednak z góry nie można było tego przewidzieć (dodajmy, że bada- nastroje, nie wszyscy są w równym stopniu radykalni w domaganiu się

ni mogli wymienić najwyżej dwie rubryki). Odpowiedzi na powyższe z~~ ~'~' szkolnictwie wyższym. Dlatego stopniowanie poparcia dla re-

pytanie dają wyraźne wskazówki, które środki wzmocnienia rodziny formy było uzasadnione. Oczywiście, gdyby w pytaniu było tylko stwier-

można uznać za priorytetowe, gdyż rozkład opinii nie jest zbyt rozstrze- dzenie, czy reforma jest konieczna, odpowiedzi pozytywnych byłoby

lony. Oznacza to, że projektujący sondaż trafnie zróżnicowali możliwe stosunkowo mniej. W tym sensie można powiedzieć, że samo sformu-

typy odpowiedzi.

łowanie pytania sprzyjało zdobyciu szerszego poparcia dla postulatu

Z tych wszystkich powodów można uznać ten sondaż za wzorcowy. >,wielkiej reformy".

r

x

96


Kolejne pytanie:

Czy jesteś za jakąś formą selekcji przy wstępowaniu na uniwersytet: I%

(1) całkowicie popieram 13 (2) raczej popieram 35 (3) raczej jestem przeciw 28 (4) jestem całkowicie przeciw 24

~,ącząc rubrykę 1 i 2 uzyskujemy 48% zwolenników selekcji, a do­dając 3 do 4 otrzymujemy 52% tych, którzy są przeciwni wstępnej se­lekeji. Odpowiedzi na to pytanie są o tyle zobiektywizowane, że pytano nxe osoby aspirujące na studia, lecz aktualnych studentów, więc ich opi­nie są bardziej wyważone, oparte już na pewnym doświadczeniu.

Inne pytanie:

Jesli byłaby wprowadzona sełekcja przy wstępowaniu na uniwersytet, jaki sposób wydawałby ci się najlepszy:

I %

(1) przedstawienie dokumentów w czasie spotkania 42 (2) przyjmowanie na podstawie egzaminu 30 (3) przyjmowanie na podstawie matury 15 (4) żaden z tych sposobów 12 (5) brak zdania 1

W takim typie pytania istotne jest dokładne odróżnienie poszcze­gólnych możliwości i jasne ich sprecyzowanie, co rzeczywiście ma miej­sce. Również następne pytanie należy do tej kategorii:

Aby system uniwersytecki łepłej funkcjonował, jak sądzisz, co można zaakceptować,a co byłoby nie do przyjęcia:

I%

(1) przedłużenie roku studiów wraz ze skróceniem wakacji łetnich

a) można przyjąć 55 b) nię do przyjęcia 44 c) brak zdania 1

(2) zamiana części zajęć wykładanych w salach w ramach studiów magisterskich na odbiór w sieci telewizyjnej wewnątrz uczelni

a) można przyjąć 40 b) nie do przyjęcia 60 (3) wprowadzenie tutorów (opiekunów) dla każdego studenta na

pierwszym roku według systemu DEUG

a) można przyjąć 86 b) nie do przyjęcia 14

Zarysowane w głównym pytaniu kwestie są kontrowersyjne, można więc oczekiwać, że odpowiedzi na poszczególne sprawy nie będą zbyt zdecydowane, może poza sprawą opiekunów dla młodszego rocznika. Jednak w każdej kwestii zaznacza się wyraźna różnica między zwołen­nikami i przeciwnikami, co wskazuje, że badacze właściwie sformuło­wali możliwe rozwiązania.

I kolejne pytanie (sondaż obejmuje ich jeszcze kilka):

Mówi się o podwyższeniu pomocy socjalnej dla studentów. Z drugiej strony, jak oceniasz zwiększenie praw do zapisu na studia: czy jest ono

(1) całkowicie do przyjęcia 4 (2) raczej do przyjęcia 24 (3) raczej nie do przyjęcia 29 (4) ca&owicie nie do przyjęcia 41 (5) brak zdania 2

Jeśli doda się wyniki rubryki 1 i 2 (28%) oraz 3 i 4 (70%), wówczas wyraźnie widoczne są odmienne stanowiska wśród badanych studen­tów i pytanie daje możliwość zasygnalizowania tej odmienności, co jest zapewne zaletą tego pytania. Można mieć natomiast pewną wątpliwość, czy trafne było umieszczenie zdania poprzedzającego zasadnicze pyta­nie ("Mówi się o podwyższeniu pomocy socjalnej dla studentów"), gdyż ono niejako przestrzega, że jes'li ma być zwiększona pomoc socjalna dla studentów, to przecież nie można zbyt łatwo przyjmować na studia, bo pomoc ta z konieczności będzie mniejsza. Jest to więc jakby delikatne sugerowanie ankietowanym, co leży w ich interesie. Tymczasem pyta­nia w sondażach z zasady nie powinny podsuwać gotowych odpowie­dzi, choćby nawet w subtelnej postaci.

Poza tą uwagą krytyczną omówione badania opinii do celów użyt­kowych trzeba uznać za dobre narzędzie wpływania na decyzje władz z pozycji ochrony interesów społeczeństwa obywatelskiego.

BADANIE OPINII DLA CELÓW ROZRYWKOWYCH

Sondaż jako metoda badań obejmuje różne procedury o charakterze naukowym. Można jednak wykorzystywać je do różnych celów. Tygod­

98 99


Kolejne pytanie:

Czy jesteś za jakąś formą selekcji przy wstępowaniu na uniwersytet: I %

(1) całkowicie popieram 13 (2) raczej popieram 35 (3) raczej jestem przeciw 28 (4) jestem całkowicie przeciw 24

Łącząc rubrykę 1 i 2 uzyskujemy 48% zwolenników selekcji, a do­dając 3 do 4 otrzymujemy 52% tych, którzy są przeciwni wstępnej se­lekeji. Odpowiedzi na to pytanie są o tyle zobiektywizowane, że pytano nie osoby aspirujące na studia, lecz aktualnych studentów, więc ich opi­nie są bardziej wyważone, oparte już na pewnym doświadczeniu.

Inne pytanie:

Jeśli byłaby wprowadzona sełekcja przy wstępowaniu na uniwersytet, jaki sposób wydawałby ci sig najlepszy:

I~

(1) przedstawienie dokumentów w czasie spotkania 42 (2) przyjmowanie na podstawie egzaminu 30 (3) przyjmowanie na podstawie matury 15 (4) żaden z tych sposobów 12 (5) brak zdania 1

W takim typie pytania istotne jest dokładne odróżnienie poszcze­gólnych możliwości i jasne ich sprecyzowanie, co rzeczywiście ma miej­sce. Również następne pytanie należy do tej kategorii:

Aby system uniwersytecki lepfej funkcjonował, jak sądzisz, co można zaakceptować, a co byłoby nie do przyjęcia:

(1) przedłużenie roku studiów wraz ze skróceniem wakacji łetnich a) można przyjąć

b) nie do przyjęcia c) brak zdania

(2) zamiana części zajęć wykładanych w salach w ramach studiów magisterskich na odbiór w sieci telewizyjnej wewnątrz uczelni a) można przyjąć

b) nie do przyjęcia

(3) wprowadzenie tutorów (opiekunów) dla każdego studenta na pierwszym roku według systemu DEUG

a) można przyjąć b) nie do przyjęcia

55 44

1

40 60

86 14

Zarysowane w głównym pytaniu kwestie są kontrowersyjne, można więc oczekiwać, że odpowiedzi na poszczególne sprawy nie będą zbyt zdecydowane, może poza sprawą opiekunów dla młodszego rocznika. Jednak w każdej kwestii zaznacza się wyraźna różnica między zwolen­

nikami i przeciwnikami, co wskazuje, że badacze właściwie sformuło­wali możliwe rozwiązania.

I kolejne pytanie (sondaż obejmuje ich jeszcze kilka):

Mówi się o podwyższeniu pomocy socjalnej dla studentów. Z drugiej strony, jak oceniasz zwiększenie praw do zapisu na studia: czy jest ono

(1) całkowicie do przyjęcia 4 (2) raczej do przyjęcia 24 (3) raczej nie do przyjęcia 29 (4) całkowicie nie do przyjęcia 41 (5) brak zdania 2

Jeśli doda się wyniki rubryki 1 i 2 (28%) oraz 3 i 4 (70%), wówczas wyraźnie widoczne są odmienne stanowiska wśród badanych studen­tów i pytanie daje możliwość zasygnalizowania tej odmienności, co jest zapewne zaletą tego pytania. Można mieć natomiast pewną wątpliwość, czy trafne było umieszczenie zdania poprzedzającego zasadnicze pyta­nie ("Mówi się o podwyższeniu pomocy socjalnej dla studentów"), gdyż ono niejako przestrzega, że jeśli ma być zwiększona pomoc socjalna dla studentów, to przecież nie można zbyt łatwo przyjmować na studia, bo pomoc ta z konieczności będzie mniejsza. Jest to więc jakby delikatne sugerowanie ankietowanym, co leży w ich interesie. Tymczasem pyta­nia w sondażach z zasady nie powinny podsuwać gotowych odpowie­dzi, choćby nawet w subtelnej postaci.

Poza tą uwagą krytyczną omówione badania opinii do celów użyt­kowych trzeba uznać za dobre narzędzie wpływania na decyzje władz z pozycji ochrony interesów społeczeństwa obywatelskiego.

BADANIE OPINII DLA CELÓW ROZRYWKOWYCH

Sondaż jako metoda badań obejmuje różne procedury o charakterze naukowym. Można jednak wykorzystywać je do różnych celów. Tygod­

98 =99


nik "Paris Match" zamówił w ośrodku badań Ipsos Opinion sondaż na temat miłości w czasie lata. Miłość jako problem może jak najbardziej nadawać się do badań naukowych (por. R. Dyoniziak, Postacie mitości. Przeobrażenia obyczajowe w Europie Zachodniej i w Polsce, Kraków 1995). Wszystko zależy jednak od tego, jakie kwestie zamierzamy ba­dać, czy chodzi o zdobycie obiektywnej wiedzy o realnych zjawiskach, czy też o płytkie opinie o wyimaginowanych sytuacjach, które można traktować tylko jako zabawne ciekawostki. Tak właśnie zaprojektowa­no omawiany sondaż. Zastosowano wszystkie "szykany" naukowe: wylosowano reprezentatywną próbę ludności od 18 do 60 lat, uzyskując 709 ważnych odpowiedzi na pytania zadawane przez telefon. Mysię, że badani traktowali te pytania z przymrużeniem oka*.

Gdzie szukać przygody miłosnej?

Dokładnie pytanie brzmiało: "Gdzie znajduje się idealne miejsce do szukania przygody miłosnej tego lata we Francji?". Najwięcej osób wymieniało nocny lokal w Saint-Tropez (38%), plażę w Belle-Ile-en­Mer (35%), tarasy w jakiejś kawiarni w Paryżu (32%), camping w Correze (14%), w Pyli (12%), na jeziorze Lustrzanym w Chamonix (11%), w kasynie w Deauville (8%), brak danych (6%). Z opisu nie wynika, czy te miejscowości zostały w rozmowach wymienione, wydaje się jed­nak że tak, gdyż trudno sobie wyobrazić podobną zgodność opinii spro­wadzającą się do siedmiu możliwości. To byłby błąd badawczy, gdyż na pewno daleko odbiegają wyniki od codziennie doświadczanych sytua­cji. Ostatecznie przygody miłosne mają miejsce we wszystkich miej­scowościach na świecie.

Zadano również pytanie:

Jak zamierzasz spędzić lato? I%

wypoczywać 50 bawić się 18 uprawiać sport 13 często kochać się 11 przeżyć przygodę miłosną 3 brak zdania 5

* Por. "Paris Match" 1996, nr 2459.

Duże różnice w odpowiedziach zaznaczyły się wśród tych, którzy chcą głównie wypoczywać: wśród osób stanowiących pary 56% wyra­

ziło takie pragnienie, wśród innych było 36%.

Co już sig zdarzyło?

_ Kolejne pytanie:

Jest lato, czy już zdarzyło się czy nie, że:

tak % nie %

nabyłeś (na kasecie) lub oglądałeś rewię albo film 29 70

podrywałeś kogoś na ulicy 20 80

kochałeś się w miejscu publicznym 14 85

zmoczyłeś swojego partnera(kę) 13 87

prowadziłeś podwójne życie 9 91

poderwałeś kobietę twojemu najlepszemu koledze 7 93

przyglądałeś się przez okno rozbierającej się osobie 6 94

kochałeś się w miejscu pracy 5 94

kochaleś się z kilkoma osobami 4 95

odpowiedziałeś na propozycję spotkania 3 96

poderwałaś męża twojej najlepszej koleżance (lub innej kobiecie) 2 97

(W języku francuskim poszczególne rubryki odnoszą się zarów no do m ężczyzn

jak do kobiet, z wyjątkiem ostatniej rubryki).

Z powyższych odpowiedzi najbardziej charakterystyczne są stwier­dzenia negatywne: oznaczają one, że badani nie potrafili się zmieścić w zaproponowanym zestawie możliwości. Inaczej mówiąc, zastosowane rubryki były zbyt uproszczone, a nawet dziwaczne. Tak jakby badają­cym bardziej zależało na zaskakujących, atrakcyjnych czy szokujących pytaniach, aby zainteresować znudzonego czytelnika, niż na opisie real­nych doświadczeń i przeżyć. Zamówiony przez siebie sondaż "Paris Match" określił jako grand sondage. Istotnie, zadano aż dwadzieścia pytań informatorom, co się rzadko zdarza, gdyż sondaż taki musi ko­sztować wiele tysięcy franków. A służy jedynie zabawie. Trudno tu przy­taczać odpowiedzi na wszystkie pytania, gdyż chodzi nam tylko o uka­zanie swoistości takiego typu badania opinii.

100 101


nik "Paris Match" zamówił w ośrodku badań Ipsos Opinion sondaż na Duże różnice w odpowiedziach zaznaczyły się wśród tych, którzy

temat miłości w czasie lata. Miłość jako problem może jak najbardziej chcą głównie wypoczywać: wśród osób stanowiących pary 56% wyra-

nadawać się do badań naukowych (por. R. Dyoniziak, Postacie miłości. ziło takie pragnienie, wśród innych było 36%.

Przeobrażenia obyczajowe w Europie Zachodniej i w Polsce, Kraków

1995). Wszystko zależy jednak od tego, jakie kwestie zamierzamy ba- Co już się zdarzyło?

dać, czy chodzi o zdobycie obiektywnej wiedzy o realnych zjawiskach, Kolejne pytanie:

czy też o płytkie opinie o wyimaginowanych sytuacjach, które można Jest lato, czy już zdarzyło sig czy nie, że:

traktować tylko jako zabawne ciekawostki. Tak właśnie zaprojektowa-

tak % nie %

no omawiany sondaż. Zastosowano wszystkie "szykany" naukowe:

glądałeś rewię albo film 29 70

s

l

wylosowano reprezentatywną próbę ludności od 18 do 601at, uzyskując ali o

od

wałeś ko

oś na

p ry g y 20 80

709 ważnych odpowiedzi na pytania zadawane przez telefon. Myślę, że kochałeś się w miejscu publicznym 14 85

badani traktowali te pytania z przymrużeniem oka*. zmoczyłeś swojego partnera(kę) 13 87

prowadziłeś podwójne życie 9 91

GdZle SZUkaĆ przygody mlłOSllej? poderwałeś kobietę twojemu najlepszemu koledze 7 93

Dokładnie pytanie brzmiało: "Gdzie znajduje się idealne miejsce do przyglądałeś się przez okno rozbierającej się osobie 6 94

szukania przygody miłosnej tego lata we Francji?". Najwięcej osób ~ kochałeś się w miejscu pracy 5 94

wymieniało nocny lokal w Saint-Tropez (38%), plażę w Belle-Ile-en- ; kochałeś się z kilkoma osobami 4 95

odpowiedziałeś na propozycję spotkania 3 96

Mer (35%), tarasy w jakiejś kawiarni w Paryżu (32%), camping w Correze ` poderwałaś męża twojej najlepszej koleżance (lub innej kobiecie) 2 97

(14%), w Pyli (12%), na jeziorze Lustrzanym w Chamonix (11 %),

W kasynie w DeauVllle (8%), brak danych (6%). Z opisu rile wynika, (W języku francuskim poszczególne rubryki odnoszą się zarówno do mężczyzn

czy te miejscowości zostały w rozmowach wymienione, wydaje się jed- ~ jak do kobiet, z wyjątkiem ostatniej rubryki).

nak że tak, gdyż trudno sobie wyobrazić podobną zgodność opinii spro- ~ Z powyższych odpowiedzi najbardziej charakterystyczne są stwier-

wadzającą się do siedmiu możliwości. To byłby błąd badawczy, gdyż na ~ dzenia negatywne: oznaczają one, że badani nie potrafili się zmieścić w

pewno daleko odbiegają wyniki od codziennie doświadczanych sytua- zaproponowanym zestawie możliwości. Inaczej mówiąc, zastosowane

cji. Ostatecznie przygody miłosne mają miejsce we wszystkich miej- rubryki były zbyt uproszczone, a nawet dziwaczne. Tak jakby badają-

scowościach na świecie. cym bardziej zależało na zaskakujących, atrakcyjnych czy szokujących

Zadano również pytanie: pytaniach, aby zainteresować znudzonego czytelnika, niż na opisie real-

.lak zamierzasz spędzić lato? nych doświadczeń i przeżyć. Zamówiony przez siebie sondaż "Paris

% Match" określił jako grand sondage. Istotnie, zadano aż dwadzieścia

pytań informatorom, co się rzadko zdarza, gdyż sondaż taki musi ko-

ć 5o

wypoczywa sztować wiele t si c franków. A służ ed nie zabawie. Trudno tu rz -

bawić się 18 Y ę Y Yj Y p y

uprawiać sport 13 taczać odpowiedzi na wszystkie pytania, gdyż chodzi nam tylko o uka-

często kochać się 11 zanie swoistości takiego typu badania opinii.

przeżyć przygodę miłosną 3

brak zdania 5

* Por. "Paris Match" 1996, nr 2459.

100 - 101


Jedno z pytań brzmiało: O kim marzą?

Czy Ttvoim marzeniem byłoby przeżycie: Są samotne, żyją w separacji lub rozwiedzione: ich serca są do wzięcia.

Gdybyś był wolny, którą z poniżej wymienionych osób pragnąłbyś uwodzić?

ogółem % mężczyźni % kobiety % (wymieniono 12 pań; uzyskały one następujące uznanie wśród panów):

(1) wielkiej miłosnej przygody,

ogólem % osoby poniżej 35 lat % 35 lat i więcej %

=

która by trwała całe lato 70 71 68 _

~

(2) wiele przygód nocą 12 16 9 Isabelle Adjani 25 24 27

Nathalie Baye 24 14 33

W tego typu pytaniu ważny jest nie tyle fakt, iż ludzie marzą o mi- ~ vanessa Demony 19 29 11

łości, gdyż oznacza to, jak bardzo współcześni mieszkańcy Francji cier- ~ Carla Bruni 16 24 l0

pią na głód uczuć, których nie zaspokaja liberalizm ekonomiczny (moc- ~ Farmy Ardant 15 8 21

no tam zresztą krytykowany), lecz to, że w większości odrzucają prze- Ophelie Winter 15 24 8

lotne miłostki, sugerowane przez drugą rubrykę. W tym sensie zdradza- _ vanessa Paradis 11 12 lo

ją pewien romantyzm uczuć. ~ Lady Diana 10 6 14

7 9

Sophie Favier 8

Ocena "podrywania" Elizabeth Taylor 2 2 3

Liz Hurlcy 2 2 1

Pytanie: "Czy sama) popierasz podrywanie i sama) chciałbyś być Fergie, księżna 1 1 2

podrywany(a)?" zyskało poparcie 72% badanych, w tym 65% mężczyzn brak zdania 7 8 7

i 79% kobiet. Okazuje się, że część mężczyzn (14%) nie lubi wystę-

pować w tej roli. Dlaczego? To nie było celem badań. W sondażach, Podobne pytanie postawiono paniom:

w odróżnieniu od badań naukowych, nie chodzi o wykrywanie przy- ł Są samotni, żyją w separacji lub są rozwiedzeni: ich serca są do wxięcia~

czyn utrzymywania się określonych opinii, lecz jedynie o odnotowywa- = Gdybyś była wołna, którego z poniżej wymienionych pragnęłabyś uwodzić?

nie akie o finie w st u

J P Y ęP Ją - ogólem % losoby poniżej 35 lat % I35 lat i więcej %-

Ocena przypadkowych znajomości Zadano także pytanie:

Michael Douglas Patrick Bruel Jean Luc Delarue vincent Lindon Johnny Depp Hugh Grant Leciano Pavarotti Michel Polnareff Albert de Monaco Yves Mourousi Książę Andrew Warren Beatty brak zdania

23 21 16 16 15 lI 8 6 5 3 3 2 13

21 24 23 16 27 17 2 5 3 2 4 1 6

25 18 l0 IS 5 6 14 7 6 4 2 3 18

Czy gdyby ktoś nieznany zaproponował ci tego lata udział w podróży dookoła świata, przyjąłbyś (przyjęłabyś) taką propozycję?

ogółem % ~ mężczyźni % I kobiety %

(1) tak, bez zastanowienia 8 14 2 (2) tak, być może 27 35 20 (3) nie 64 50 77 (4) brak zdania 1

Powyższe odpowiedzi wskazują na istotne różnice między kobieta­mi i mężczyznami oraz ogółną niechęć do przypadkowych propozycji towarzyskich. Trudno jednak nie zauważyć, że szansa spotkania funda­tora takiej wycieczki równa się prawie zeru. Stąd abstrakcyjność takie­go sondażu. Potwierdza to również kolejne pytanie:

Tego typu pytania wywołują różne wątpliwości: czy wszyscy bada­ni znają choć trochę osoby wymienione, poza kilkoma plotkami na ich

102 ~ ~ 103


temat? Czy w r ó w n y m s t o p n i u znane są te godne zaintereso­wania kobiety i mężczyźni? Jes'li jedne osoby znane są lepiej, a inne gorzej - nie ma równości szans wyboru, a więc badanie opinii jest wąt­pliwe. Ale to nie wszystko: dlaczego badanym podsunięto do wyboru akurat te osoby? Czy tylko dlatego, że prasa bulwarowa coś o tych oso­bach pisała? Wśród wymienionych kobiet dominują aktorki, są też księż­ne, podobnie wśród mężczyzn. Czy tylko aktorki i aktorzy i tylko osoby związane z monarchią są w stanie wzbudzić marzenia? Czyżby nie było godnych zainteresowania kobiet i mężczyzn reprezentujących inne za­wody? Czy więc sprawdzanie opinii o z góry wyselekcjonowanych przez badaczy osobach ze świata filmu i monarchii nie jest zupełną fikcją? Jaki sens ma sondaż, w którym pytamy o zupełnie nierealne, nawet nie­dorzeczne pragnienia miłosne?

Odpowiedź nasuwa się tylko jedna: to rodzaj zabawy, aby można było sobie trochę pomarzyć, gdyż rzeczywistość takich szans nie daje. Inny, całkiem poważny tygodnik francuski "L'Evenement du Jeudi"*

wpadł na pomysł sondażu na temat stosunku kobiet do polityków fran­cuskich. Badania zlecono Instytutowi CSA, cenionej placówce, która przeprowadziła sondaż wśród 417 pań stanowiących reprezentację Fran­cuzek od lat 18. Postawiono pytanie: "Z którym z poniżej wymienio­nych polityków pragnęłabyś spędzić noc?". Podsunięto badanym pa­niom 18 osób z pierwszych stron gazet. Wśród pięciu pierwszych szczę­s'liwców znaleźli się: Bernard Kouchner, Jack Lang (b. minister kultu­ry), Philippe Douste-Blazy, Jacques Chirac (obecny prezydent) i Ber­nard Tapie (b. minister i hochsztapler finansowy sądownie karany za różne przestępstwa). Jednak zwolenniczek było mało, od 13 % dla Kouch­nera do 8% dla prezydenta i 7% dla Bernarda Tapie. Najciekawsza była informacja, jaki procent pań nie wybrałby żadnego z 18 polityków, czym udowodniły, że mają bardziej romantyczne upodobania. Okazało się, że aż 42% badanych! Ponadto 5% nie miało w ogóle zdania. Czasem więc sondaże są bardzo pouczające.

SONDAZOWY HAZARD ZA GRANICĄ I W POLSCE

W 1995 roku oraz w pierwszych miesiącach 1996 ośrodki badania opinii publicznej w różnych krajach doświadczyły goryczy kompromi­tacji, zwłaszcza w prognozach wyborczych. Tę swoistą falę zapoczątko­wały w 1994 roku francuskie placówki badawcze, całkowicie błędnie przewidujące wyniki wyborów prezydenckich. Opublikowano na ten temat wiele artykułów, które nie wyjaśniły istoty rzeczy. Skończyło się na konstatacji jednego z profesorów francuskich, który stwierdził: "pro­szę pamiętać, że chodzi nie o kwestię naukowej pewności. To były tylko sondaże, nic ponadto". Inaczej mówiąc, od sondaży nie należy oczeki­wać pewności przewidywań, są to co najwyżej pewne sygnały, hipotezy co do utrzymywania się takich czy innych opinii. W Polsce, w okresie wyborów prezydenckich w 1995 roku, niektóre ośrodki również popeł­niły gafy. Nawet w dzień wyborów o godzinie 22 wyniki sondażu były inne niż końcowy wynik. Także w Izraelu były wpadki: do końca wybo­rów (premiera i partii) kilka ośrodków badania opinii utrzymywało, że zwycięży premier Peres i jego Partia Pracy. Okazało się jednak, że zwy­ciężył jego przeciwnik, "Bibi" Netaniahu, który nie oponował, gdy jego zwolennicy przedstawiali Peresa i premiera Rabina w mundurach hitle­rowców spod znaku SS. Tak czy inaczej, prognozy były błędne, chociaż Netaniahu zwyciężył przewagą tylko ok. 20 tys. głosów. Nie może to być jednak usprawiedliwieniem dla błędnej prognozy. Również w Ro­sji, nawet dzień przed wyborami, ośrodek badania opinii "studiów par­lamentarnych" utrzymywał, że wyraźną przewagę uzyskuje Ziuganow przed Jelcynem. Ośrodek ten przedstawiano jako "najbardziej wiary­godne źródło" m.in. w polskich mediach. Tymczasem kilkunastopunk­tową przewagę uzyskał ponownie kandydujący prezydent Jelcyn. Po takiej kompromitacji ośrodek badawczy powinien całkowicie wymie­nić swój skład kierowniczy.

Osobna sprawa to nagłaśnianie korzystnych dla danego polityka pro­gnoz i przemilczanie wyników badań innego ośrodka badania opinii, co też nagminnie występuje w różnych krajach i niewątpliwie wywiera wpływ na decyzje wyborców. Tak przygotowywał swoją kampanię wy­borczą obóz znanego z licznych afer biznesmena włoskiego, Berlusco­

"L'Evenement du Jeudi" 1996, nr 609.

104 ~ 105


niego, który jednak przegrał wybory, gdyż wcześniej jako premier dał się poznać z decyzji, które miały jego (również jego brata) oraz podle­gające mu firmy wybronić przed zarzutami korupcji. Nawet intensywna propaganda wyborcza przy zastosowaniu techniki sondażów z wzrasta­jącym poparciem - nie udała się. Są bowiem granice naiwności wybor­ców i ich podatności na rozmaite techniki wpływania na ich decyzje.

W Polsce blamażem sondażowym można nazwać wyjątkową, nawet w skali krajowej, odmienność "notowań", jak to określają niektó­rzy dziennikarze, poszczególnych partii i ugrupowań politycznych w czerwcu 1996 roku. Według Centrum Badania Opinii Społecznej rzą­dząca SLD uzyskała 18% poparcia, a według Ośrodka Badania Opinii Publicznej 24%. Ale opozycyjny Ruch Odbudowy Polski odwrotnie, według CBOS cieszy się poparciem 16% badanych, a na podstawie ba­dań OBOPu tylko 13%.

Różnice w poparciu dla PSL wynoszą nawet 5 punktów, (CBOS okresla poparcie na 15% badanych, a OBOP na 9%), co z punktu widzenia poprawności naukowej wskazuje na istotne wadliwości procedury badań. Przedstawiciel OBOPu, dr Wojciech Pawlak, zwierzył się: "Wyniki CBOS są dla mnie zaskoczeniem"; dyrektor CBOS, Lena Kolarska­-Bobińska, stwierdziła: "Nie jestem zaskoczona naszymi wynikami (...) Poparcie dla SLD cały czas waha się i tak będzie, bo SLD rządzi, a sy­tuacja polityczna wciąż się zmienia"*. Rzecz w tym jednak, że badania obu tych ośrodków miały miejsce prawie w identycznym czasie (różni­ca jednego tygodnia), trudno więc się zgodzić z poglądem, że tak nagle zmieniły się opinie badanych. Nawet jes'li w życiu politycznym mają miejsce jakieś ważne decyzje czy wydarzenia, ludzie nie reagują na­tychmiast, lecz dopiero po pewnym czasie, np. kilkutygodniowym, gdy społeczeństwo uświadomi sobie, "przetrawi" fakty. Tylko małe opinio­twórcze grupy mogą szybko modyfikować swoje opinie. W szerszej skali społecznej występuje swoiste opóźnienie reakcji, tym bardziej, że mi­liony ludzi na bieżąco nie interesują się polityką.

Trudno tu zbyt szeroko rozważać problem różnic w "notowaniach" różnych partii politycznych czy problem wiarygodności prognoz wy­borczych (była o tym częściowo mowa we wcześniejszych rozwaźa­

" Por. "Gazeta Wyborcza" 1996, nr 153.

mach i komentarzach). Warto jednak rozważyć kwestię czy z naukowe­go punktu widzenia można liczyć na precyzyjne badanie opinii (oraz prognozy wyborcze), czy też z góry trzeba przyjąć, iż nieosiągalna jest zarówno dokładność prognoz wyborczych, jak i duża zgodność w wyni­kach badań opinii na ten sam temat w tym samym czasie. Sądzę, że ­z teoretycznego punktu widzenia - wspomniana dokładność jest możli­wa po spełnieniu podstawowych warunków. Jednak w praktyce badania te wymagałyby takich nakładów finansowych i tak perfekcyjnych ze­społów badawczych, że stworzenie zadowalających warunków nie jest możliwe.

Pozostaje jednak kwestią otwartą sprawa "błędów W sztuce", o czym wielokrotnie już mówiliśmy. (Niezależnie od tego osobno trzeba rozwa­żać manipulowanie wynikami badań nad opinią publiczną przez różne grupy interesów, redakcje, ośrodki władzy itp. w postaci naciąganych wniosków, przemilczania niewygodnych danych, przekręcania sformu­łowań w pytaniach, nagłaśniania tylko tego, co jest korzystne dla danej

partii.) W odniesieniu do wspomnianych rozbieżności między sondażem

CBOS i OBOP, można brać pod uwagę takie "błędy w sztuce", jak: _ wadliwy dobór próby reprezentatywnej; zbyt długie wykorzystywanie tych samych ankieterów do danego sondażu; wpływ osobistych poglą­

dów badaczy na sposób stawiania pytań i reagowania na odpowiedzi informatorów; posługiwanie się innymi sposobami stawiania pytań, co innego pytać o ocenę danej partii bez wymieniania przewodniczącego, a co innego, gdy jest on wskazywany (por. korespondencję z Niemiec Walka na sondaże w "Sztandarze" 1996, nr 181 ).

NIEMCY O EUROPIE 1 POLSCE

Wpływowy tygodnik niemiecki "Der Spiegel" zamówił sondaż w znanym ośrodku badania opinii publicznej EMNID na temat stosunku Niemiec do niektórych spraw europejskich*.

" "Der Spiegel" 1996, nr 26.

I06 s 107


Przede wszystkim chodziło o to, "Czy jest Pani) za przystąpieniem Niemiec do Unii Walutowej?". Jak wiadomo, Komisja zarządzająca Unii Europejskiej przewiduje stworzenie wspólnej waluty europejskiej (być może będzie się ona nazywała EURO) zamiast wielu narodowych walut będących aktualnie w obiegu. Jednak 52% badanych Niemców jest prze­ciwnych przystąpieniu do Unii Walutowej i tym samym przeciw likwi­dacji marki niemieckiej. Instytut EMNID chciał jednak poznać motywy przeciwników Unii Walutowej. Podsunięto badanym możliwe odpowie­dzi:

Jest Pani) przeciwny przystąpieniu Niemiec do Unii Walutowej

(1) gdyż zagroziłoby to stabilności DM 55 (2) ponieważ to zaszkodzi naszym pieniądzom 11 (3) ponieważ Niemcy tym samym stracą na znaczeniu 30

Wydaje się, że w tego typu badaniu nie powinno się z góry upo­wszechniać określonych argumentów, gdyż może to sugerować odpo­wiedzi. Lepiej byłoby sformułować pytanie otwarte "Dlaczego jest Pani) przeciwny przystąpieniu do Unii Walutowej?". W ten sposób można byłoby poznać sposób myslenia zwykłych mieszkańców. Tymczasem wymienienie gotowych argumentów - i to tylko trzech z konieczności ­skłoniło informatorów do wybrania argumentu najbardziej dla nich prze­konywającego.

To samo można powiedzieć o zwolennikach przystąpienia Niemiec do Unii Walutowej, których było 40% (badania przeprowadzono w czerw­cu 1996 roku). Im podsunięto następujące argumenty do wyboru:

Jest Pani) za wspólną walutą

(1) gdyż w ten sposób Niemcy będą lepiej związani z Europą 52 (2) dlatego, że wówczas lepiej nam będzie pod względem

gospodarczym brak danych (3) gdyż ułatwi to wymianę pieniędzy w podróży 17

("Der Spiegel" nie podaje, ilu było zwolenników drugiego argu­mentu). Z innego pytania wynika, że spośród zwolenników Unii Walu­towej 29% sądzi, że nowa waluta wspomoże gospodarkę niemiecką.

Dodajmy, że redakcja tygodnika przypuszcza, iż stosunek do Unii Walu­towej uwarunkowany jest aktualnym przeświadczeniem, że "zbliża się kryzys gospodarczy". Sprawa posługiwania się - zastosowanymi tutaj ­pytaniami zamkniętymi lub też otwartymi w konkretnym sondażu jest

_ kwestią dyskusyjną i nie da się jej rozstrzygnąć w sposób abstrakcyjny. Można jednak dowodzić, że wszędzie tam, gdzie chcemy poznać spo­sób myślenia ludzi, pojęcia, jakimi się posługują, rozmaitość postaw, tam stosowanie pytań otwartych jest bardziej zasadne. Natomiast tam,

_ gdzie ważne jest tylko poznanie zasadniczego stanowiska w danej spra­wie, tam pytania zamknięte lepiej się sprawdzają. Trzeba też pamiętać, że "obróbka" pytań otwartych jest bardziej kosztowna i wymaga więcej czasu, co niekiedy może przesądzać o możliwości jej zastosowania.

Pytanie zamknięte jednak w pełni nadawało się do poznania opinii Niemców na temat:

Jakie polityczne zadania uważa Pani) za szczególnie ważne? (1) zwalczanie bezrobocia g3

(2) zabezpieczenie przed przestępczością 57 (3) ochronę środowiska naturalnego 57 (4) ograniczenie długu państwowego 53 (5) uregulowanie współżycia z obcokrajowcami 25

Warto zauważyć, że również nasi obywatele mogliby przychylić się,

w zbliżonych proporcjach, do opinii Niemców.

Czy Niemcy by nam pomogli?

Inny tygodnik niemiecki, "Focus", przytacza opinię Niemców ale tylko elity, czy Bundeswehra powinna się włączyć do działania, "gdyby Rosja zaatakowała Polskę?". Tylko 30% badanych akceptuje ten po­gląd. Stąd komentarz redakcji: "W stanie zagrożenia Polacy nie powin­ni zbytnio polegać na niemieckiej warstwie kierowniczej"*. Opinia ta jest istotna, chciałbym jednak zwrócić uwagę na swoistość tego sonda­żu, gdyż problemy metodologiczne interesują nas tu szczególnie. Otóż badania przeprowadziła firma Infratest Burke, wylosowując wyłącznie

"Focus" 1996, nr 21.

108 ~ 109


osoby spośród ELITY, do której zaliczono polityków, menedżerów wy­sokiego szczebla, redaktorów naczelnych, przywódców związków zawodowych, doradców politycznych oraz biskupów, razem próba objęła 824 osoby (sondaż zrealizowano wiosną 1996 roku). W próbie nie uwzględniono tak u nas rozpowszechnionej (przez media) profesji "intelektualistów", przez których rozumie się poetów, literatów, czasem pracowników naukowych przedziwnych specjalności. Natomiast nasze ośrodki badania opinii, gdy przeprowadzają sondaż wśród "elit", wów­czas wylosowują tylko polityków, biznesmenów i wolne zawody (do­wolność takiej selekcji jest nieuchronna). Wśród polityków mogą więc znaleźć się nawet osoby jedynie z wykształceniem podstawowym, biz­nesmenami są u nas często ludzie z byłego aparatu partyjnego i pań­stwowego, a do wolnych zawodów należą osoby z tak bardzo zróżnico­wanych grup zawodowych, że nie bardzo wiadomo kogo reprezentują. Tak więc pojęcie "elity" może być całkowicie sztuczną konstrukcją myślową.

UWAGI KOŃCOWE

SONDAŻ JAKO NIEZASTĄPIONY SPOSÓB BADANIA

Są problemy, których nie sposób opisać precyzyjnie inaczej niż metodą sondażu. Przykładem może być praca "na czarno", nielegalne zatrudnianie pracowników, zarówno obywateli polskich jak też cudzo­ziemców. Władze nasze nie prowadzą żadnych rejestrów, żadnych em­pirycznych studiów. Dopiero od 1 lipca 1995 roku przy urzędach pracy działa "policja pracy" dysponująca w całym kraju 500 etatami*. Ci in­spektorzy mają duże uprawnienia: mogą wejść na teren każdego za­kładu pracy i wylegitymować dowolnego pracownika i to bez uprzedze­nia, mogą robić zdjęcia "podejrzanym", nakładać kary w wysokości 500 zł. Ale aby inspektorzy mogli wyszukiwać zatrudnionych nielegalnie, muszą mieć dostęp do poufnych informacji. Nie jest jasne, kto ma zbie­rać odpowiednie dane, które nie naruszałyby obowiązującego prawa.

Ukazało się kilkanaście publikacji, wykorzystujących materiał hi­storyczny, dane zagraniczne, szacunki oparte na pośrednich źródłach**.

Instytut Badań nad Demokracją i Przedsiębiorstwem Prywatnym Krajowej Izby Gospodarczej przeprowadził badania pracy "na czarno" odnoszące się do ostatnich lat (omawiają je Paweł Domarecki i Krystyn Fok, w wyżej wymienionym artykule) wykorzystując dane z rozmów z anonimowymi informatorami. Gdy temat jest dyskretny i dotyczy spraw karalnych - tylko takie rozmowy mogą być podstawą do zbierania istot­nych informacji, które nawet jes'li nie są wystarczające, to jednak po­zwalają na formułowanie szacunków (por. także: R. Dyoniziak, A. Sła­boń, Patologia życia gospodarczego, Kraków 1996).

* Por. Polska "na czarno", "Sztandar Młodych" 1995, nr 146-47.

** Por. K. Z. Sowa, Gospodarka nieformalna, Rzeszów 1990; tenże, Gospodarka cienia i korzenie kryzysu, Rzeszów 1991.

111


Rozmówcami Instytutu byli m.in. prywatni przedsiębiorcy. O skali zagadnienia świadczy fakt, że ok. 25 do 35% wynagrodzeń jest wypła­canych przez prywatne firmy zatrudnionym bez wpłacania składki ubez­pieczeniowej, która wynosi ok. 45% płacy.

W samym województwie łódzkim ok. 100 tysięcy osób pracuje "na czarno". Ustalono w toku rozmów, że stosuje się wiele sposobów, aby oszukać skarb państwa i firmy ubezpieczeniowe. Zatrudnia się np. tylko na 5 dni, bo nie trzeba wtedy rejestrować pracowników, którzy faktycz­nie pracują dłużej. Albo przyjmuje się bezrobotnych do pracy na najniż­szą stawkę, ale nieformalnie od 300 do 700 zł otrzymują bez jakiejkol­wiek dokumentacji. Albo zatrudnia się kogoś oficjalnie tylko na ćwierć etatu - resztę otrzymuje "w kopercie". Pomijamy tu kwestię, w jakim stopniu takim praktykom sprzyja niesolidność pracodawców, a w jakim "nieżyciowe i uciążliwe przepisy". Tylko gdybyśmy z powodu tych prze­pisów nie przestrzegali wielu innych zarządzeń i ustaw bylibyśmy jed­nak ukarani. Prywatnym przedsiębiorcom udaje się jednak łamać prawo tylko za cenę 500 zł kary.

Tego typu informacje poufne można zdobyć metodą sondażu, po­nieważ badacze w żadnym wypadku nie mogą wykorzystywać tą drogą zdobytych danych przeciw konkretnym osobom i przekazywać pouf­nych informacji władzom sądowym. Rozmówcy muszą być o tym w pełni przekonani. Należy też stawiać im odpowiednio sformułowane pytania. W naszych badaniach* pragnęliśmy ustalić, jaki procent zatru­dnionych w jednym z przedsiębiorstw przemysłu maszynowego w go­dzinach pracy wykonuje tzw. fuchy, a więc-pewne przedmioty na pry­watny użytek, wykorzystując materiał firmy oraz jej maszyny. Począt­kowo pytanie brzmiało: "Czy Pan czasem wykonuje w godzinach pracy »fuchy«?" (pytanie to zostało wymienione w anonimowej ankiecie, więc informatorom nie mogły grozić żadne karne konsekwencje). Ok. 80% odpowiedziało, że nie wykonuje "fuch". Tylko 20% przyznało się do tego "hobby". Gdy jednak pytanie sformułowano inaczej: "Czy Pana koledzy w pracy w ciągu ostatniego miesiąca wykonywali jakieś »fu­chy«?" - wynik był dokładnie odwrotny: 80% potwierdziło wykonywa­nie "fuch". Ten skrajny przykład wskazuje, że sposób sformułowania

* Por. R. Dyoniziak, Społeczne uwarunkowania wydajności pracy, Warszawa 1969.

pytania może być decydujący w uzyskaniu odpowiednich danych. Jeśli jednak stawiamy sobie jakiś strategiczny cel badawczy (najlepiej w po­staci hipotezy) - np.: zasięg pracy "na czarno" zależy głównie od łatwo­ści JEJ UZYSKIWANIA, wówczas właściwe pytania powinny poprze­dzać próbne, które najpierw trzeba sprawdzić w rozmowach anonimo­wych z uczestnikami pracy "na czarno" (wcześniej rozpoznanymi), a dopiero później można sformułować poprawne brzmienie właściwych pytań. W wielu znanych nam sondażach nie przestrzega się tej procedu­

ry badawczej.

Zajmowaliśmy się głównie wadliwościami warsztatu naukowego, widocznymi w wielu sondażach. Nie oceniamy jednak całościowo ja­kiegoś ośrodka badania opinii. W tym celu trzeba by poświęcić każde­mu ośrodkowi osobną monografię. Wytykając błędy - czy to w sformu­łowaniach czy w interpretacji - pragniemy zwrócić uwagę szerszym kręgom czytelników na konieczność krytycznego zapoznawania się z różnymi sondażami. Nie mogą być one traktowane jako źródło nie­podważalnej wiedzy, lecz tylko jako namiastki społecznie ważnych in­formacji. Szczególnie krytycznie oceniać trzeba sposób omawiania wy­ników danego sondażu w środkach masowego przekazu: telewizji, w radiu oraz na łamach prasy. Zwracaliśmy uwagę, jak często "zapomi­nano" podawać, np. w sondażach wyborczych, że wymieniane procenty nie odnoszą się do ogółu badanych osób, ale tylko do małej części osób zdecydowanych w czasie badań, na kogo zamierzali głosować. A prze­cież mogli oni już kilka dni później zmienić zdanie pod wpływem no­wych informacji, a ponadto zrezygnować w ogóle z głosowania. Zresztą kampania wyborcza wykazała, że prawie wszyscy kandydaci na prezy­denta nie mają stałych zwolenników, lecz dopiero w toku spotkań i dys­kusji bądź pozyskują nowych, bądź tracą dotychczasowych. Inaczej mówiąc, na razie w Polsce nie ma jeszcze stałego elektoratu żaden poli­tyk i żadna partia polityczna, która może być tylko zlepkiem małych grup ludzi o różnych zawodach w ogóle nie związanych z polityką, za­interesowanych zdobyciem udziału w rządzeniu. Nie ukształtowała się bowiem jeszcze osobna warstwa zawodowych polityków (na to potrze­ba przynajmniej kilkunastu lat doświadczeń).

112 ~ 113


Również większość osób biorących udział w opracowywaniu pro­jektów sondaży i przeprowadzaniu ich zdobywa dopiero kwalifikacje i gromadzi doświadczenia niezbędne w tej działalności. Wiele wad war­sztatowych w sondażach wynikać może z braku profesjonalizmu. Nie ulega jednak wątpliwości, że niektóre konkretne sondaże powstały nie z chęci zdobycia obiektywnej wiedzy o tym, co myśli społeczeństwo w danej sprawie, ale z chęci dostarczenia materiału do walki politycznej lub światopoglądowej, do podbudowy z góry założonego celu propa­gandowego. Taka postawa sprzeczna jest z etyką naukową. Zdumiewa również fakt, że różne ośrodki badania opinii nie reagowały, gdy zlece­niodawcy naginali wyniki sondażów do własnych celów politycznych ­wbrew oczywistym faktom, znanym badaczom. Widocznie uważano, że jeśli ktoś płaci za sondaż, lepiej go nie zniechęcać, aby znów złożył kosztowne zamówienie. Niektórzy zleceniobiorcy najwidoczniej uwa­żają, iż "pieniądze nie śmierdzą". Na krótką metę lekceważenie podsta­wowych norm etycznych może nie być dostrzeżone, jednak wcześniej czy później okaże się zgubne dla danego ośrodka badawczego, gdyż straci on wiarygodność i autorytet.

I jeszcze jedna uwaga: nasze rozważania przeznaczyliśmy nie dla wąskiego kręgu specjalistów, lecz dla nieprofesjonalistów: dziennika­rzy, prawników, działaczy społecznych oraz nauczycieli i studentów z różnych kierunków studiów. Wszyscy oni, jeśli pragną świadomie uczestniczyć w życiu społecznym, powinni znać blaski i cienie sondaży.

DODATEK f

Chociaż w Polsce zniesiono urzędową cenzurę, która obowiązywa­ła do czerwca 1989 roku, została ona faktycznie zastąpiona ostrą cen­zurą redakcyjną. Od wpływowych redaktorów zależy czy dany artykuł lub komunikat ukaże się w danej gazecie, czasopiśmie, w radiu czy w telewizji. Można wymienić wiele takich cenzuralnych decyzji, wynikają­cych z grupowych interesów reprezentowanych przez wpływowe osoby. O niektórych ingerencjach cenzury redakcyjnej dowiadujemy się wtedy, gdy np. jedna gazeta odrzuca dany materiał, ale inna publikuje. W tym dodatku umieściliśmy takie właśnie teksty z ostatnich lat. Wprawdzie w ten sposób czytelnicy dowiadują się o treści danej wypowiedzi autora, jednak przeważnie są to i n n i czytelnicy, którzy nie znają bliżej przed­miotu sporu (jeśli jest to polemika). W ten sposób opinia publiczna jest nie w pełni poinformowana, a więc może być wprowadzana świadomie w błąd przez redakcję, która ukrywa pewne aspekty sondażu (pytano w nim np. jaką popularnością cieszy się dana osoba, ale redakcja zamiast słowa popularność używa słowa zaufanie, które oznacza coś innego).


Od autora: Do redaktora "PZ" Przesyłam materiał, który powinien Zabawa w sondaże

się ukazać na łamach "Wprost". Jednak

obawiano się mojej polemiki, chociaż pisałem tylko z naukowego punktu widzenia. Sądzę, że ludzie związani z wojskiem powinni wiedzieć w jak oszukańczy sposób przeprowadza się sondaże i podważa autorytet dowódców.

Kolejny "ranking" polityków ("Wprost" nr 28 s. 22-24) wyraźnie wska­zuje, że opracowanie Bogusława Mazura należy traktować jako zabawę, Tymczasem autor tak formułuje zdania, jakby stwierdzał pewniki. Brak w ogóle w tekście zwrotów: "to tylko przypuszczenia", "prawdopodobnie" czy "trudno powiedzieć". Pan Mazur w ogóle nie odróżnia opinii od postaw. Na tej samej płaszczyźnie omawia opinie badanych na temat prywatyzacji (w tej kwestii informatorzy mają pewne rozeznanie) oraz "ranking partii" i "ranking polityków" chociaż nie przytacza choćby faktu, który świad­czyłby o tym, że badani w ogóle znają program polityczny danej partii lub polityka. Jeśli takich programów nie znają to na jakiej podstawie mają wypowiadać sensowne opinie? Afe skoro ankieter skłania informatora, aby coś powiedział-odpowiada co w danej chwili przychodzi mu do gło­wy. Na pewno nie ma to nic wspólnego ze świadomym głosowaniem na określoną partię czy polityka. Elementarnym brakiem tekstu jest niein­formowanie Czytelników, jakie naprawdę postawiono pytania informato­rom. Niedopuszczalne jest posługiwanie się zamiennie takimi słowami jak "aprobata", "poparcie", "dobra lokata" czy "popularność". Np. "popular­ność" dla wielu ludzi oznacza tylko nagłośnienie danej osoby w telewizji i innych środkach przekazu, w żadnym jednak wypadku nie jest to rów­noznaczne z "aprobatą" (w tym celu trzeba by znać program polityczny). Czy "ranking" 20 polityków jest odpowiedzią na pytanie o "popularność"? Jeśli tak, byłoby to nieporozumienie, bo ktoś może być popularny (czę­sto sam mówi lub o nim mówią w masowych środkach przekazu), ale w żadnym wypadku nie myśli się, aby był on dobrym kandydatem na pre­zydenta. Myszka Miki jest bardzo popularna, ale chyba nie zostanie prezydentem nawet w USA.

Dalej, umieszczanie w "rankingu polityków" prymasa jest czymś wię­cej niż głupotą, nie jest on przecież ani przywódcą jakiejś partii, ani w ogóle politykiem, a tym bardziej kandydatem na prezydenta. Ani w USA ani w Niemczech czy we Francji źaden ośrodek badania opinii publicz­

"Polska Zbrojna" nr 174 z dn. 11.09.1995.

nej nie uwzględnia tamtejszych prymasów. Chyba że badania dotyczy­łyby opinii dotyczącej zaufania do zwierzchników wspólnot religijnych: należałoby wtedy zapytać, czy dana osoba darzy zaufaniem prymasa, naczelnego rabina w Polsce, czy zwierzchnika kościoła prawosławne­go. Wtedy byłoby to sensowne porównanie.

Obrzydliwe jest wmawianie szefowi Sztabu Tadeuszowi Wileckie­mu, że ma ambicje zostania prezydentem, a zwrot Bogusława Mazura "wydaje się on - oby - lepszym generałem niż politykiem" jest zwykłym chamstwem. Poza tym: skąd autor może wiedzieć, kto jest dobrym ge­nerałem i czy generał nie może być (jak np. de Gaulle czy Franco) do­brym politykiem? Przecież to zwykła demagogia, bez jakichkolwiek pod­staw merytorycznych.

I wreszcie: Bogusław Mazur wyraźnie nie zaznacza, że procenty (nie wiadomo czy popierających, czy wskazujących na popularność) mające świadczyć o pozycji danego kandydata na prezydenta - nie wskazują wcale, że np. 20 procent kandydata X obliczono nie od ogółu badanych, lecz tylko od ich części, tej, której członkowie już wiedzą na kogo będą głosować. Takich osób było 19 i 20 procent (w badaniach CBOS i OBOP). Jeśli "Pentor" uzyskał 39 procent to albo jest to ewi­dentna pomyłka, albo błąd w procedurze badań. Ale jak głosować skoro brak pełnej listy kandydatów?

prof. dr hab. Ryszard DYONIZIAK

Jak nie można opisywać religijności

Pani dr I. B. przedstawia w miesięczniku "Sens" (numer specjalny), 1991 swoje opinie na temat przemian religijności w Polsce w ostatnich latach. Temat jest interesujący. Podstawą rozważań autorki jest omówie­nie wyników ankiety, pt.: "Moje życie, moja wiara". Same badania w róź­nych rejonach kraju przeprowadzili ankieterzy zatrudnieni w ośrodku badań opinii Instytut GfK Polonia wśród tysiąca osób (do opracowania danych wykorzystano 978 ankiet, które uznano za poprawne).

W swoim artykule dr B. formułuje różne uogólnienia (np.: "Społe­czeństwo polskie i Kościół mają odmienne wizje przyszłości"), które jed­nak z naukowego punktu widzenia są bądź nieuprawnione, bądź w ogóle błędne.

116 ł~ 117


Nie kieruję się ani względami personalnymi ani religijnymi, interesu­je mnie tylko problem poprawności naukowej, a ponieważ niektórzy nasi pracownicy naukowi w Katedrze Socjologii AE w Krakowie przeprowadzili ponad 1500 badań empirycznych, nagromadziły się doświadczenia, które tu wykorzystam.

Postaram się wykazać, że ankieta, którą się posłużono, zawiera ele­mentarne błędy, a opis i interpretacje Autorki są subiektywne i błędne, co wynika - jak sądzę - nie ze złej woli, lecz braku doświadczenia ba­dawczego (również współautor ankiety W.P., dotąd zajmujący się pro­blematyką teoretyczną i krytycznie oceniający socjologię empiryczną, najwyraźniej niepewnie porusza się na tym terenie, bo ankieta jest jed­ną z metod właśnie socjologii empirycznej).

CZY OPINIE INFORMUJĄ NAS O RELIGIJNOŚCI?

Trzeba tu zauważyć, że Instytut, który przeprowadzał badania ankie­towe wśród wylosowanych tysiąca osób (które, jak sądzono, są repre­zentacją ogółu osób od 18 roku życia) specjalizuje się w badaniach komer­cyjnych (mających na względzie osiąganie dobrych wyników finanso­wych) nad opinią konsumentów Otóż te badania (np. na temat opinii o jakimś kosmetyku czy środku odżywczym), dokonywane na zlecenie jakiejś firmy, mogą być wystarczające i poprawne, aby się zorientować czy konsumenci są zainteresowani danym produktem, czy zechcą go nabyć, itp. Natomiast badając opinie o religijności wkraczamy na zupeł­nie inny teren, niezwykle skomplikowany, uwarunkowany wieloma czyn­nikami. Co więcej, same opinie mogą być zmienne (zależnie od sytua­cji), niezgodne ze stanem faktycznym (gdy kogoś zapytamy czy uważa się za demokratę i odpowie, że tak - czy to znaczy, że on rzeczywiście jest demokratą? Czy postępuje jak demokrata?).

Podstawowy błąd Autorki badań polega nie tylko na tym, że ograni­czyła się do poznania opinii, lecz także na tym, że n i e o d r ó ż n i a ona w swoim opracowaniu opinii od ocen, prze­konań i zachowań ludzi.

Kolejny błąd: autorka nie zdaje sobie sprawy, że niektóre pytania ankiety są sztuczne i stawiały osoby badane w kłopotliwej sytuacji. Np. pytanie: "Czy może Pani) powiedzieć, co stanowi podstawę Pana(i) stosunku do wiary?". Jeśli ktoś pochodzi z rodziny katolickiej i od dziec­ka związany jest z praktykami religijnymi, które traktuje jako coś samo w sobie zrozumiałego, jak ma odpowiedzieć? Przecież to nie jest tak, że ktoś ma najpierw jakąś podstawę do wiary, a potem staje się wierzący.

Np. w Izraelu wszystkie dzieci od najmłodszych lat obowiązkowo się uczy religii Mojżeszowej, przyucza do rygorystycznego udziaiu w obrzę­dach, do przestrzegania nakazów, co można, a czego nie moźna spoży­wać. Iczytakaosoba, gdy jest już dorosła, ma od razu (na pytanie ankie­tera) mieć gotową odpowiedź, co stanowi "podstawę stosunku" (ten zwrot sam w sobie jest niezręczny, chciałoby się zapytać autorkę: a jaką pani ma "podstawę stosunku" do np. Francuzów?). Nawet ksiądz czy rabin miałby problem z odpowiedzią na temat "podstawy stosunku", a cóż dopiero przeciętny rolnik, robotnik czy pracownik administracyjny.

Dalej, niedopuszczalne są w ankiecie sformułowania, które w ogóle nie wiadomo co oznaczają. Na jedno z pytań przewidziano odpowiedź (którą ankietowani mieli podkreślić): "niezdecydowany, ale przywiązany do tradycji religijnej". Co to znaczy: czy dana osoba jest wierząca czy nie? Czy jest wierząca, ale niezbyt się orientuje w zasadach wiary? Czy nie wierzy w istnienie Boga? Tak jak nie można być częściowo w ciąży, nie można podsuwać badanym określenia "niezdecydowany" w spra­wach wiary. Niezdecydowaną można być czy wyjść za mąż albo jaki wybrać zawód. W sprawach wiary trzeba uściślić pytania, aby odpowie­dzi różnych osób były jednoznaczne i w pełni zrozumiałe i do tego nie­zbędne jest właśnie doświadczenie badawcze.

GLĘDY W PODAWANIU DANYCH STATYSTYCZNYCH

Osobna grupa błędów dotyczy sposobu przytaczania danych sta­tystycznych. Autorka żongluje procentami nie tylko w dowolny sposób, lecz wręcz przypadkowy W jednym miejscu pani B. napisała, że "w koń­cu 1990 roku do wierzących i głęboko wierzących zaliczało siebie 79 procent dorosłych Polaków" (s. 8) ale na s. 6 jest podtytuł "Wiarę w Bo­ga deklaruje 88 proc. Polaków". Więc jak jest? Mało tego, okazuje się, że wymienione wyżej 79 procent wierzących ma świadczyć o tym, że spadła ogólna liczba wierzących w stosunku do roku 1989, gdyż wtedy było "93 procent wierzących" Quż bez wyodrębnienia "wierzących" i "głę­boko wierzących", co jest nieuzasadnionym porównaniem, wprowadza­jącym w błąd czytelników). A I e s k ą d w z i ę ł a s i ę c y f r a 79 procent dla roku 1990?Okazuje się, że autorka pomi­nęła po prostu osoby, które określały się jako "przywiązane do tradycji religijnej" tzn. 14 pro­c e n t b a d a n y c h! Widocznie autorka uznała, że są to osoby niewierzące, ale skądinąd wiadomo (o czym jest informacja w miesięcz­niku "Sens"), że tylko 3 (trzy) procent badanych uważa się za "niewie­

118 ~ 119


rzących". Jeśli więc dodamy 79 procent badanych ("wierzących" i "głę­boko wierzących") i 14 procent "przywiązanych do tradycji religijnej", bo przecież są to wierzący (chociaż mogą mieć takie czy inne wątpliwości religijne, co tylko dobrze o nich świadczy, gdyż wskazuje na dociekanie głębszych prawd wiary) - wówczas okaże się, że łącznie wierzących jestw(badanejpróbie) 93 procent a więc dokładnie ty­I e, c o w 1989 r o k u. A więc wszystkie wywody autorki o "spadku wiary" (i "odmiennych wizjach przysztości" Kościoła i społeczeństwa) są nieporozumieniem wynikającym z elementarnego błędu. Jeśli przygoto­wana przez autorkę książka (zapowiadana przez cytowany miesięcz­nik) powtarza ten błąd i inne - będzie to wydawnicza porażka.

Nie są to jedyne wady omawianego opracowania.

BtĘDY W INTERPRETACJI

Autorka często używa zwrotu "społeczeństwo polskie" - uważa, że "społeczeństwo polskie" ma taką to a taką wizję przyszłości, "dorośli Polacy", "21 osób na sto straciło zaufanie". Wszystkie tego typu zwroty językowe są naukowo niedopuszczalne. Autorka nie badała bowiem "spo­łeczeństwa", lecz tylko dysponuje danymi o opinii 978 osób, które byty wylosowane z szerszej zbiorowości osób powyżej 18 lat. Już sam fakt pominięcia młodzieży od 12 do 17 lat wskazuje (a chodzi o kilka milio­nów młodych Polaków, którzy w większości też są przecież wierzący), że dr B. nie ma podstaw naukowych do wypowiadania się o "społeczeń­stwie", ale jedynie o osobach "badanych". I trzeba przyznać, że niekiedy stosuje zwrot tyle a tyle procent "badanych", niestety tego zwrotu używa zamiennie ze słowem "społeczeństwo", co już jest poważnym błędem. Można jednak mieć także wątpliwości, czy wylosowana próba spośród dorosłych Polaków rzeczywiście jest d o k ł a d n ą m i n i a t u r ą n a s z e g o s p o ł e c z e ń s t w a. Przy badaniu opinii konsumentów ta niedokładność może nie być istotna, jeśli upodobania i gusty wystę­pują w masowej skali i są podobne, natomiast przy badaniu opinii, po­staw, przekonań i praktyk religijnych ewentualna niedokładność struktu­ry próby statystycznej (chodzi o proporcjonalność w takiej próbie osób o określonym wykształceniu, wieku, losach życiowych i zawodowych, na­wykach kulturowych - w stosunku do liczebności tych osób w całym społeczeństwie)- może całkowicie zniekształcać wyniki badań.Takwła­śnie było w 1990 roku w okresie kampanii wyborczej na prezydenta: przewidywania wszystkich ośrodków badania opinii publicznej w Polsce na temat szans wyborczych danych kandydatów w I turze były błędne,

niekiedy nawet w 20 procentach (a przedmiotem badań były przeważ­nie 1000 lub 1500 osobowe próby statystyczne).

Kolejny błąd Autorki to wadliwa interpretacja odpowiedzi na różne pytania osób badanych. Jeśli byłoby prawdziwe domniemanie, że wśród dorosłych Polaków "tylko" 79% określa się jako wierzących i głęboko wierzących, to dlaczego Autorka zapomina, że na inne pytanie ("Czy jest ważne, aby dzieci wyniosły z domu wiarę religijną?") aż 89% odpo­wiedziało pozytywnie. Czyżby tak twierdziły osoby mające wątpliwości religijne lub krytycznie oceniające działalność Kościoła? Co więcej, na inne jeszcze pytanie ("Czy jest bardzo ważne, aby dzieci wyniosły z domu tolerancję i szacunek do innych ludzi?") aż 98% stwierdziło, iż jest to "bardzo ważne" i "dość ważne". Czyż ta opinia nie wynika z inspiracji religijnej i nie potwierdza, że ok. 90 procent badanych to osoby wierzą­ce? (a przecież w badaniach pominięto kilka milionów osób od 12 do 17 lat, które znacznie zwiększyłyby zbiorowość Polaków wierzących).

Naturalnie, w ankiecie, której wyniki omawiamy, są sprzeczności w wypowiedziach, ale Autorka w ogóle ich nie wyjaśnia. A może one wyni­kają właśnie ze źle sformułowanych pytań, zbyt abstrakcyjnych, odle­głych od codziennych doświadczeń, a także i dlatego, że nie można się ograniczać do badania opinii - pomijając postawy i praktyki, a także hierarchię potrzeb psychicznych i społecznych, które warunkują dyna­mikę wierzeń religijnych?

Najbardziej irytujące jest, że popełniając tak wiele błędów badaw­czych (których najwyraźniej sobie w ogóle nie uświadamia) - Autorka z niezwykłą pewnością siebie twierdzi, że "spada wiara", "spada popu­larność" instytucji Kościoła (tak jakby do tego typu instytucji w ogóle odpowiednim słowem była "popularność" - przecież Kościół czy pań­stwo lub rodzina to nie są gwiazdy filmowe czy piosenkarki). Odnosi się wrażenie, że Autorka nie zna takich słów jak "prawdopodobnie", "być może", "wydaje się", "intuicyjnie rzecz biorąc" i w ten sposób 100 tysięcy potencjalnych czytelników miesięcznika "Sens" (taki jest nakład) zosta­ło wprowadzonych w błąd. Tymczasem, jak widzieliśmy, badanie religij­ności to sprawa niełatwa, wymagająca stosowania różnych metod (nie tylko ankietowych) i posługiwania się zestawem pytań wyjątkowo do­brze sformułowanych oraz pogłębionej interpretacji uzyskanych danych empirycznych. Okazało się zresztą, że nawet zebrane przez Autorkę dane przeczą jej głównym stwierdzeniom.

prof. dr hab. Ryszard Dyoniziak "Gość Niedzielny" 1992, nr 13

120 121


rzących". Jeśli więc dodamy 79 procent badanych ("wierzących" i "głę­boko wierzących") i 14 procent "przywiązanych do tradycji religijnej", bo przecież są to wierzący (chociaż mogą mieć takie czy inne wątpliwości religijne, co tylko dobrze o nich świadczy, gdyż wskazuje na dociekanie głębszych prawd wiary) - wówczas okaże się, że łącznie wierzących jestw(badanejpróbie) 93 procent a więc dokładnie ty­I e, c o w 1989 r o k u. A więc wszystkie wywody autorki o "spadku wiary" (i "odmiennych wizjach przyszłości" Kościoła i społeczeństwa) są nieporozumieniem wynikającym z elementarnego błędu. Jeśli przygoto­wana przez autorkę książka (zapowiadana przez cytowany miesięcz­nik) powtarza ten błąd i inne - będzie to wydawnicza porażka.

Nie są to jedyne wady omawianego opracowania.

BŁĘDY W INTERPRETACJI

Autorka często używa zwrotu "społeczeństwo polskie" - uważa, że "społeczeństwo polskie" ma taką to a taką wizję przyszłości, "dorośli Polacy", "21 osób na sto straciło zaufanie". Wszystkie tego typu zwroty językowe są naukowo niedopuszczalne. Autorka nie badała bowiem "spo­łeczeństwa", lecz tylko dysponuje danymi o opinii 978 osób, które byty wylosowane z szerszej zbiorowości osób powyżej 18 lat. Już sam fakt pominięcia młodzieży od 12 do 17 lat wskazuje (a chodzi o kilka milio­nów młodych Polaków, którzy w większości też są przecież wierzący), że dr B. nie ma podstaw naukowych do wypowiadania się o "społeczeń­stwie", ale jedynie o osobach "badanych". I trzeba przyznać, że niekiedy stosuje zwrot tyle a tyle procent "badanych", niestety tego zwrotu używa zamiennie ze słowem "społeczeństwo", co już jest poważnym błędem. Można jednak mieć także wątpliwości, czy wylosowana próba spośród dorosłych Polaków rzeczywiście jest d o k ł a d n ą m i n i a t u r ą n a s z e g o s p o ł e c z e ń s t w a. Przy badaniu opinii konsumentów ta niedokładność może nie być istotna, jeśli upodobania i gusty wystę­pują w masowej skali i są podobne, natomiast przy badaniu opinii, po­staw, przekonań i praktyk religijnych ewentualna niedokładność struktu­ry próby statystycznej (chodzi o proporcjonalność w takiej próbie osób o określonym wykształceniu, wieku, losach życiowych i zawodowych, na­wykach kulturowych - w stosunku do liczebności tych osób w całym społeczeństwie)-może całkowicie zniekształcać wyniki badań.Takwła­śnie było w 1990 roku w okresie kampanii wyborczej na prezydenta: przewidywania wszystkich ośrodków badania opinii publicznej w Polsce na temat szans wyborczych danych kandydatów w I turze byty błędne,

niekiedy nawet w 20 procentach (a przedmiotem badań były przeważ­nie 1000 lub 1500 osobowe próby statystyczne).

Kolejny błąd Autorki to wadliwa interpretacja odpowiedzi na różne pytania osób badanych. Jeśli byłoby prawdziwe domniemanie, że wśród dorosłych Polaków "tylko" 79% określa się jako wierzących i głęboko wierzących, to dlaczego Autorka zapomina, że na inne pytanie ("Czy jest ważne, aby dzieci wyniosły z domu wiarę religijną?") aż 89% odpo­wiedziało pozytywnie. Czyżby tak twierdziły osoby mające wątpliwości religijne lub krytycznie oceniające działalność Kościoła? Co więcej, na inne jeszcze pytanie ("Czy jest bardzo ważne, aby dzieci wyniosły z domu tolerancję i szacunek do innych ludzi?") aż 98% stwierdziło, iż jest to "bardzo ważne" i "dość ważne". Czyż ta opinia nie wynika z inspiracji religijnej i nie potwierdza, że ok. 90 procent badanych to osoby wierzą­ce? (a przecież w badaniach pominięto kilka milionów osób od 12 do 17 lat, które znacznie zwiększyłyby zbiorowość Polaków wierzących).

Naturalnie, w ankiecie, której wyniki omawiamy, są sprzeczności w wypowiedziach, ale Autorka w ogóle ich nie wyjaśnia. A może one wyni­kają właśnie ze żle sformułowanych pytań, zbyt abstrakcyjnych, odle­głych od codziennych doświadczeń, a także i dlatego, że nie można się ograniczać do badania opinii - pomijając postawy i praktyki, a także hierarchię potrzeb psychicznych i społecznych, które warunkują dyna­mikę wierzeń religijnych?

Najbardziej irytujące jest, że popełniając tak wiele błędów badaw­czych (których najwyraźniej sobie w ogóle nie uświadamia) - Autorka z niezwykłą pewnością siebie twierdzi, że "spada wiara", "spada popu­larność" instytucji Kościoła (tak jakby do tego typu instytucji w ogóle odpowiednim słowem była "popularność" - przecież Kościół czy pań­stwo lub rodzina to nie są gwiazdy filmowe czy piosenkarki). Odnosi się wrażenie, że Autorka nie zna takich słów jak "prawdopodobnie", "być może", "wydaje się", "intuicyjnie rzecz biorąc" i w ten sposób 100 tysięcy potencjalnych czytelników miesięcznika "Sens" (taki jest nakład) zosta­ło wprowadzonych w błąd. Tymczasem, jak widzieliśmy, badanie religij­ności to sprawa niełatwa, wymagająca stosowania różnych metod (nie tylko ankietowych) i posługiwania się zestawem pytań wyjątkowo do­brze sformułowanych oraz pogłębionej interpretacji uzyskanych danych empirycznych. Okazało się zresztą, że nawet zebrane przez Autorkę dane przeczą jej głównym stwierdzeniom.

prof. dr hab. Ryszard Dyoniziak "Gość Niedzielny" 1992, nr 13

120 ' ~ 121


DODATEK II

Umieszczone tu zostały polemiczne wypowiedzi na temat sondaży, które udało się opublikować. Nie było jednak merytorycznych dyskusji na temat poruszonych zagadnień.

Oczywiście można było napisać w tej sprawie do jednego z facho­wych czasopism. Wówczas odbyłaby się dyskusja w wąskim gronie. Tymczasem zależało mi, aby liczniejsze grono czytelników orientowało się, jakie kwestie wiążą się z przeprowadzanymi sondażami oraz ze sposobami przedstawiania wyników w prasie, telewizji i radiu.

Sondaż to nie dowód

Pan Jarosław Gowin we wstępie do artykułu "Kościół w polityce" ("TP" nr 35) napisał: "Sondaże opinii publicznej w ciągu ostatnich kilku lat informują o spadku zaufania do Kościoła". Jako socjolog muszę stwier­dzić, że traktowanie sondaży realizowanych nie przez uczelnie lecz pla­cówki komercyjne jako dowodu, jakie przekonania mają Polacy, jest całkiem błędne. W zależności od zleceniodawcy, od sposobu postawie­nia pytania, od tego kogo pytamy (czy osoby od lat 15 czy od 18) i co chcemy wykazać - wyniki mogą być odmienne. Poza tym, we wspo­mnianych sondażach popełniano zupełnie podstawowe błędy warszta­towe, które powodują, że sondaże takie trzeba traktować po prostu jako element propagandy. Tylko dwa przykłady: w kilku sondażach posłużo­no się pytaniem: "Czy Pana(i) zdaniem działalność tych instytucji (tu wymieniono obok Kościoła - senat, sejm, rząd, wojsko, policję i sąd ­RD) dobrze służy społeczeństwu i jest zgodna z jego interesami?". Tak sformułowane pytanie z naukowego punktu widzenia (w odróżnieniu od celu politycznego) jest wręcz niedopuszczalne; nie wolno pytać w jed­nym zdaniu o dwie kwestie (bo nie wiemy, której kwestii dotyczy odpo­wiedź); nie wolno zestawiać obok siebie instytucji nieporównywalnych

(co mamy porównywać, jeśli każe się nam oceniać wojsko i Kościół, albo senat i policję? To tak, jakbyśmy pytali, czy człowiekowi lepiej służy serce, czy wątroba); Kościół katolicki można by oceniać (oczywiście, trzeba by skonkretyzować pytania, np. czy upowszechnianie zasad Ewangelii przez Kościół jest obecnie szczególnie potrzebne), porównu­jąc jego działalność z działalnością Kościoła prawosławnego oraz gmin żydowskich (lub oceniając zwierzchników tych wspólnot religijnych).

Druga sprawa: już w roku 1991 pewna autorka sondażu (z wykształ­cenia nawet nie socjolog lecz pedagog) twierdziła, szeroko rozpowszech­niając swoje "rewelacje" m.in. na łamach tygodnika "Wprost", że "religij­ność spadła z 93 do 79 proc.". Tymczasem CBOS przeprowadził sondaż na zlecenie "Polityki" w 1992 roku i okazało się, że 95 proc. badanych (por. "Polityka", nr 49, 1992) uznało się za katolików!

Czy można mieć zaufanie do takich sondaży, które nawet gdyby były realizowane zgodnie z regułami naukowymi, w sposób niezwykle powierzchowny i jednostronny (bada się tylko opinie, a czy ludzie za­wsze mówią prawdę?) ukazują przejawy religijności?

prof. dr hab. Ryszard Dyoniziak (Kraków)

"Tygodnik Powszechny" 1995, nr 36

Trzy niewybaczalne błędy

W artykule "Prezydentem może zostać nawet modelka" (Sztandar nr 158-159) pan prof. Janusz Czapiński snuje nie tylko interesujące spe­kulacje na temat wyborów prezydenckich, lecz również popełnia trzy błędy, których żaden profesor po prostu nie może się dopuszczać, jeżeli nie chce wprowadzać w błąd czytelników:

-j utożsamia zaufanie do jakiegoś kandydata z sympatią do niego i po­~ parciem. Każdy z tych terminów - jak wskazuje doświadczenie ba­

dawcze- pojmowane jest przez opinię publiczną inaczej. Można darzyć kogoś sympatią, ale to automatycznie nie oznacza, że ma się do tej osoby zaufanie albo że chciałoby się go poprzeć aż na stanowisko pre­zydenta.

122 `~ 123


Nawet ktoś, kto uzyskuje 50 proc. głosów jako osoba sympatyczna, może liczyć tylko na 10 proc. tych, którzy mają do niego zaufanie.

Prof. Czapiński bezkrytycznie pisze o jednym z kandydatów: "cie­ szy się on 25-27 procentowym poparciem w społeczeństwie". Otóż nie ma takich badań, które by to potwierdzały. Te procenty odnoszą sig tylko do osób, które już wiedzą, na kogo będą głosować (lub na kogo teraz by głosowały), a tych osób jest tylko ok. 20 proc. spośród wyloso­ wanych do badań. Oznacza to, że ok. 80 proc. jest albo przeciw, albo wstrzymuje się od wyrażania opinii.

Z powyższych stwierdzeń wynika też, że nie tylko owe 25-27 proc. nie wolno obliczać od ogółu badanych, ale również utożsamiać z

25-27 proc. "poparciem społeczeństwa", bo w najlepszym przypadku, jeśli próba badanych jest właściwa, procenty te stanowią dużo mniejszy odsetek i tylko "badanych" a nie "społeczeństwa".

prof. dr R. Dyoniziak "Sztandar" nr 166 z 31.7.95 (Listy do Redakcji)

Sondażowe fuszerki

Niedawno Antoni Sułek ("Rzeczpospolita" nr 23 z 1993 r.) przedsta­wił, jakże na czasie, zasady publikowania w mass mediach wyników tzw. sondaży, opartych na badaniach opinii publicznej wylosowanych grup informatorów. Niestety, zasady te nie są przestrzegane przez róż­ne srodki masowego przekazu. Zdarza się też, że tytuł informacji (np.: "Polacy uważają...", "Ludzie tęsknią za...") nie wynika wcale z podawa­nych danych: na przykład z opinii pewnej liczby informatorów, że 15 lat temu było im lepiej, nie można wyprowadzać wniosku, że chcieliby, aby ówczesny ustrój społeczno-polityczny powrócił. Tak jak fakt, iż ktoś miał szczęśliwe dzieciństwo, nie może oznaczać, że dana osoba pragnie przenieść się w "kraj lat dziecinnych".

Jednak A. Sułek pisał o różnych sposobach upowszechniania wyni­ków sondaży i związanych z tym nieprawidłowościach, nie zajmując się sposobem formułowania pytań (i konstruowania próby statystycznej zbiorowości informatorów) przez ośrodki przeprowadzające badania.

A w tej dziedzinie mamy do czynienia wciąż z przejawami niekompeten­cji czy wręcz "fuszerki" z punktu widzenia naukowej poprawności.

Do niedawna posługiwano się np. pytaniem: "Czy, pana zdaniem, działalność tych instytucji (tu wymieniano Sejm, Senat, rząd, wojsko, ale także Kościói- RD) dobrze służy społeczeństwu i jest zgodna z jego interesami?". Informatorzy mieli się zdecydować na którąś z tych insty­tucji. Otóż pytanie to nie spełnia elementarnych wymagań naukowych: nawet studenci wiedzą - bo inaczej nie zdaliby egzaminu z socjologii ­że wykluczone jest pytanie w jednym zdaniu o dwie sprawy, jak to ma miejsce w tym przypadku. Dalej, skłaniano informatorów do wybierania instytucji zupełnie nieporównywalnych, z których każda pełni inne zada­nia, a więc trzeba ją oceniać według odmiennych kryteriów, np. rząd, wojsko czy Kościół (...). A trzeba pamiętać, iż kardynalną zasadą wszel­kiej nauki jest m.in. porównywanie tego, co jest porównywalne.

Poza tym, wręcz głupotą jest pytanie, czy dana instytucja "dobrze służy społeczeństwu", jeśli się wcześniej nie ustaliło, czy ta osoba (naj­częściej ludzie z wykształceniem podstawowym i średnim zawodowym) w ogóle coś wie o zadaniach i działaniach konkretnej instytucji, np. w okresie ostatniego półrocza. A jeśli się uwzględni fakt, że ok. 60 proc. ludzi od 18 do 65 lat nie czyta w ogóle gazet i nie interesuje się polityką, sprawami wojska czy poszczególnymi działaniami całego Kościoła (a przecież jest też istotne, czy ludzie znają tylko życie parafii, czy wie­dzą coś o pracach Episkopatu bądź Kościoła powszechnego w różnych krajach) - to zmuszanie informatorów, aby oceniali działalność instytu­cji, której nie znają, jest nie tylko błędne z naukowego punktu widzenia, ale nawet bezczelne, bo zmusza się ludzi do blagowania. Wyniki nato­miast, jako rzekome "prawdy naukowe", nagłaśnia się we wszystkich środkach masowego przekazu, niejako wmawiając ludziom, jakie to oni mają poglądy i opinie.

Jest to manipulowanie opinią publiczną w czystej postaci, które wła­ściwie powinno być prawnie zabronione w demokratycznym społeczeń­stwie. (...)

Jeszcze niedawno jedna z placówek badania opinii zapytywała o "zaufanie do poszczególnych polityków" (znów bez sprawdzenia, czy informatorzy znają konkretne osiągnięcia, czy choćby programy działa­nia tych osób). I żeby osiagnąć dno - obok przywódców różnych partii podsuwano informatorom - osobę prymasa. To już nie jest zwykły błąd niekompetencji, lecz włączenie się do walki politycznej po określonej stronie. I, zdaje się, większość badań sondażowych zamawianych przez

124 ~ 125


Nawet ktoś, kto uzyskuje 50 proc. głosów jako osoba sympatyczna, może liczyć tylko na 10 proc. tych, którzy mają do niego zaufanie.

Prof. Czapiński bezkrytycznie pisze o jednym z kandydatów: "cie­ szy się on 25-27 procentowym poparciem w społeczeństwie". Otóż nie ma takich badań, które by to potwierdzały. Te procenty odnoszą sig tylko do osób, które już wiedzą, na kogo będą głosować (lub na kogo teraz by głosowały), a tych osób jest tylko ok. 20 proc. spośród wyloso­ wanych do badań. Oznacza to, że ok. 80 proc. jest albo przeciw, albo wstrzymuje się od wyrażania opinii.

Z powyższych stwierdzeń wynika też, że nie tylko owe 25-27 proc. nie wolno obliczać od ogółu badanych, ale również utożsamiać z

25-27 proc. "poparciem społeczeństwa", bo w najlepszym przypadku, jeśli próba badanych jest właściwa, procenty te stanowią dużo mniejszy odsetek i tylko "badanych" a nie "społeczeństwa".

prof. dr R. Dyoniziak "Sztandar" nr 166 z 31.7.95 (Listy do Redakcji)

Sondażowe fuszerki

Niedawno Antoni Sułek ("Rzeczpospolita" nr 23 z 1993 r.) przedsta­wił, jakże na czasie, zasady publikowania w mass mediach wyników tzw. sondaży, opartych na badaniach opinii publicznej wylosowanych grup informatorów. Niestety, zasady te nie są przestrzegane przez róż­ne środki masowego przekazu. Zdarza się też, że tytuł informacji (np.: "Polacy uważają...", "Ludzie tęsknią za...") nie wynika wcale z podawa­nych danych: na przykład z opinii pewnej liczby informatorów, że 15 lat temu było im lepiej, nie można wyprowadzać wniosku, że chcieliby, aby ówczesny ustrój społeczno-polityczny powrócił. Tak jak fakt, iż kioś miał szczęśliwe dzieciństwo, nie może oznaczać, że dana osoba pragnie przenieść się w "kraj lat dziecinnych".

Jednak A. Sułek pisał o różnych sposobach upowszechniania wyni­ków sondaży i związanych z tym nieprawidłowościach, nie zajmując się sposobem formułowania pytań (i konstruowania próby statystycznej zbiorowości informatorów) przez ośrodki przeprowadzające badania.

A w tej dziedzinie mamy do czynienia wciąż z przejawami niekompeten­cji czy wręcz "fuszerki" z punktu widzenia naukowej poprawności.

Do niedawna posługiwano się np. pytaniem: "Czy, pana zdaniem, działalność tych instytucji (tu wymieniano Sejm, Senat, rząd, wojsko, ale także Kościół- RD) dobrze służy społeczeństwu i jest zgodna z jego interesami?". Informatorzy mieli się zdecydować na którąś z tych insty­tucji. Otóż pytanie to nie spełnia elementarnych wymagań naukowych: nawet studenci wiedzą - bo inaczej nie zdaliby egzaminu z socjologii ­że wykluczone jest pytanie w jednym zdaniu o dwie sprawy, jak to ma miejsce w tym przypadku. Dalej, skłaniano informatorów do wybierania instytucji zupełnie nieporównywalnych, z których każda pełni inne zada­nia, a więc trzeba ją oceniać według odmiennych kryteriów, np. rząd, wojsko czy Kościół (...). A trzeba pamiętać, iż kardynalną zasadą wszel­kiej nauki jest m.in. porównywanie tego, co jest porównywalne.

Poza tym, wręcz głupotą jest pytanie, czy dana instytucja "dobrze służy społeczeństwu", jeśli się wcześniej nie ustaliło, czy ta osoba (naj­częściej ludzie z wykształceniem podstawowym i średnim zawodowym) w ogóle coś wie o zadaniach i działaniach konkretnej instytucji, np. w okresie ostatniego półrocza. A jeśli się uwzględni fakt, że ok. 60 proc. ludzi od 18 do 65 lat nie czyta w ogóle gazet i nie interesuje się polityką, sprawami wojska czy poszczególnymi działaniami całego Kościoła (a przecież jest też istotne, czy ludzie znają tylko życie parafii, czy wie­dzą coś o pracach Episkopatu bądź Kościoła powszechnego w różnych krajach) - to zmuszanie informatorów, aby oceniali działalność instytu­cji, której nie znają, jest nie tylko błędne z naukowego punktu widzenia, ale nawet bezczelne, bo zmusza się ludzi do blagowania. Wyniki nato­miast, jako rzekome "prawdy naukowe", nagłaśnia się we wszystkich środkach masowego przekazu, niejako wmawiając ludziom, jakie to oni mają poglądy i opinie.

Jest to manipulowanie opinią publiczną w czystej postaci, które wła­ściwie powinno być prawnie zabronione w demokratycznym społeczeń­stwie. (...)

Jeszcze niedawno jedna z placówek badania opinii zapytywała o "zaufanie do poszczególnych polityków" (znów bez sprawdzenia, czy informatorzy znają konkretne osiągnięcia, czy choćby programy działa­nia tych osób). I żeby osiagnąć dno - obok przywódców różnych partii podsuwano informatorom - osobę prymasa. To już nie jest zwykły błąd niekompetencji, lecz włączenie się do walki politycznej po określonej stronie. I, zdaje się, większość badań sondażowych zamawianych przez

124 125


różne dzienniki i czasopisma usiłuje nie tyle odtwarzać opinie ludzi, co raczej je kształtować w podstępny sposób. Tym bardziej że wiadomo, iż niektóre placówki badawcze przyjmują gotowe pytania od danej redakcji bez przetworzenia ich według kryteriów rzetelności naukowej. Ten stan rzeczy niepokoi wielu socjologów w Polsce, bo podważa w opinii spo­łecznej sam sens badań sondażowych. (...) Konieczne będą także pew­ne regulacje prawne, aby uniemożliwić manipulowanie opinią społeczną przez sondaże, na których placówki "sprzedające pożądane informacje" dorabiają się miliardów. Dodajmy, że takie sondaże nie mają żadnej wartości naukowej, ponieważ badania naukowe wymagają zastosowa­nia procedur, technik i weryfikacji uzyskanych danych, które z reguły nie są stosowane w badaniach komercyjnych u nas przeprowadzanych.

Ryszard Dyoniziak Autor jest profesorem, kierownikiem Katedry Socjologii AE w Krakowie "Życie Warszawy" 1993, nr 63 (Analizy)

Opinie i konflikty

Pani dr Kolarska-Bobińska opublikowała artykuł`, oparty na bada­niach opinii publicznej, a dotyczący konfliktów w Polsce. Jednak tak naprawdę niewiele dowiadujemy się o konfliktach, natomiast są tam in­formacje o alienacji politycznej, zróżnicowaniu majątkowym, o demo­kracji i nastrojach społecznych. Brak opisu jakiegoś konkretnego kon­fliktu. Zresztą trzeba zauważyć, że o p i n i e o ewentualnych konflik­tach nie oznaczają jeszcze, że takie konflikty wystąpiły rzeczywiście, tak jak opinie informatorów o tym, czy same badania nad opinią publicz­ną nie są niekiedy próbą manipulowania, nie mogą być wiarygodne, bo przecież większość badanych ani nie interesuje się sprawami politycz­nymi, ani nie ma przygotowania merytorycznego do oceny wyników son­daży.

W publikacji pani dr Kolarskiej-Bobińskiej nie ma, niestety, informa­cji, co rozumie ona przez konflikt społeczny (a przecież w literaturze

Konflikty w nowej Polsce, "Gazeta Wyborcza" 1992, nr 280.

naukowej występują też inne terminy, zbliżone treściowo, ale jednak o innym znaczeniu, jak napięcia, nieporozumienia, niezgodność opinii lub interesów społeczno-ekonomicznych). Z kontekstu jej wywodów wyni­ka, że jeśli ludzie różnią się opiniami (np. jedni odpowiadają, że "stan" naszej demokracji jest zadowalający, inni - mają wątpliwości), to mamy do czynienia z konfliktem. Autorka powołuje się na ogólnikową opinię, że ankietowani wspominają o "konflikcie między władzą a społeczeń­stwem" (czy ten zwrot nie był "podpowiadany" informatorom?), lecz oka­zuje się w dalszych wywodach, że lokują ten konflikt "gdzieś wysoko, ponad głowami, wewnątrz struktur władzy". Ale przecież jeśli te "konflik­ty" występują wewnątrz władzy, nie są więc, jak poprzednio stwierdzała autorka, "konfliktami między WŁADZĄ A SPOŁECZEŃSTWEM"!

Trzeba wyraźnie stwierdzić, że różnice w opiniach czy zróżnicowa­nia regionalne lub majątkowe (które autorka wymienia) nie są synoni­mami konfliktów. A przecież konflikty mogą być międzygrupowe, mię­dzywarstwowe, międzyklasowe, względnie trwałe lub przejściowe, funk­cjonalne (gdy usunięcie ich przyczyn umacnia daną instytucję czy gru­pę) oraz dysfunkcjonalne (gdy powodują nieodwracalne, niepożądane skutki społeczne) i inne.

Czy w Polsce występują rzeczywiste konflikty (a nie tylko opinie o jakichś abstrakcyjnych konfliktach)? Jak w każdym społeczeństwie eu­ropejskim (zwłaszcza we Włoszech, Francji i Niemczech, nie wspomi­nając nawet o Rosji czy byłej Jugosławii) zapewne tak. Ale jakie są to konflikty społeczne, między jakimi społecznościami, jaki mają charakter i jakie możliwe skutki - tego wszystkiego nie dowiemy się badając tylko opinie wylosowanych informatorów. Trzeba pamiętać, że badani często myślą gazetowymi stereotypami (z pewnego sondaźu wynika na przy­kład, że większość badanych dostrzega korupcję w sferach rządowych). Opisując więc wyniki w terminach naukowych musimy odróżniać bada­nia nad stereotypami od badań na temat rzeczywistych wydarzeń czy rzeczywistych konfliktów.

Tego typu uściśleń brak w omawianym tekście.

prof. dr hab. Ryszard Dyoniziak

126 127


Bibliografia ważniejszych publikacji

ASK, Warszawa 1995, nr 1

Franciszek Adamski (red.), Wartości - Społeczeństwo - Wychowanie, Kraków 1995 Edwin G. Boring, Ocena opinii i panujących nastrojów, [w:] tegoż (red.), Psycholo­ gia, tłum. z angielskiego Franciszka i Leon Sternikowie, Warszawa 1960

K. Czuba, Media i władze, Warszawa 1995

Monique Dagnaud, Sondages: tel est pris..., "Le Monde", Paryż 1995, nr z 29.4. Ryszard Dyoniziak, Społeczne uwarunkowania wydajności pracy, Warszawa 1969 Ryszard Dyoniziak, Socjologia systematyczna w zarysie, Kraków 1993

Leon B. Dyczewski, Kultura polska w procesie przemian, Lublin 1993

Uwe Engel, Jost Reinecke, Panelanalyse. Grundlagen, Techniken, Beispiele, Berlin 1994

Winfried Gebhardt (i in.), Charisma. Theorie - Religion - Polnik, Berlin 1993 Dagmar Krebs, Peter Schmidt, New Directions in Attitude Measurement, Berlin 1993 Józef Mariański, Badania nad religijnością ludową, "Roczniki Socjologii Wsi" 1987, t. 20

Walter Muller (i in.), Die faktische Anonymitat von Mikrodaten, Wiesbaden 1991 "Nomos", Kraków 1994, nr 7-8

Krystyna Lutyńska, Surveye w Polsce, Warszawa 1993 (tam również bibliografia) Stefan Nowak, System wartości społeczeństwa polskiego, "Studia Socjologiczne" 1979, nr 4

Stefan Nowak, Metodologia badań społecznych, Warszawa 1985

Ewa Nowakowska, Kim są ludzie, którzy w sondażach odpowiadają "nie wiem"? "Polityka" 1995, nr 9

Władysław Piwowarski, Badania nad religijnością ludową w Polsce, "Roczniki So­cjologii Wsi" 1987, t. 20

Adam Podgórecki, Społeczeństwo polskie, Rzeszów 1995

Robert R. Remer, "Popularny" nie znaczy "lubiany", "Gazeta Wyborcza" 1996, nr 191

Lutz Spenneberg, Demoskopie informiert oder manipuliert?, "Die Woche", Hamburg 1994 z 25.8.

Sondaże wyborcze w TV. Błąd w sztuce lub zamierzone posunięcie, "Rzeczpospolita" 1995, nr 237 (podpisane: M. M., M. J.)

Kazimierz Z. Sowa, Gospodarka nieformalna, Rzeszów 1990

Kazimierz Z. Sowa, Gospodarka cienia i korzenie kryzysu, Rzeszów 1991

Antoni Sułek, O rzetelności i nierzetelności badań sondażowych w Polsce, [w:] W terenie, w archiwum, w laboratorium, Warszawa 1990

Janusz Sztumski, Wstęp do metod i technik badań społecznych, Katowice 1995 Wojciech Świątkiewicz (red.), Spoteczny świat i jego legitymizacje, Katowice 1993 Andrzej Tyszka, Interesy i ideały kultury, Warszawa 1987

Karol Wojtyła, Osoba a miłość, Lublin 1991

'I~eść

Uwagi wstępne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Problem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Co nazywamy sondażem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8 Krytyka sondaży ze społecznego punktu widzenia . . . . . . . . . . . . . . . 10

Podstawy teoretyczne badań nad opinią publiczną . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11 Badanie opinii i innych elementów osobowości społecznej . . . . . . . . . . . 14 Ocena deklaracji informatorów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16 Moda na postmodernizm a sondaże społeczne . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Sondaże na tematy prognostyczne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19

Sondaż a manipulacja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Jak można manipulować ińformatorami? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Zasady badań sondażowych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Sondaż jako socjotechnika . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25

Diagnozy i prognozy na temat roli Kościoła w społeczeństwie . . . . . . . . . . . 31 Sondaż na potwierdzenie z góry przyjętych założeń propagandowych . . . . . 34

Najczęstsze błędy w sondażach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39

Błąd zamiany słowa "popularność" na słowo "zaufanie" . . . . . . . . . . . . 39

Błąd braku szerszych informacji u respondentów . . . . . . . . . . . . . . . . 39

Błąd zakamuflowanego uprzedzenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41

Błąd absurdalności pytania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43

Błąd ogólnikowości w sondażach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44

Błąd fikcyjności problemu badawczego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 46

Błąd bezzasadnego porównywania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51

Błąd wymuszania pożądanych skojarzeń . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54

Błąd nieuprawnionych porównań i komentarzy . . . . . . . . . . . . . . . . . 56

Kilka refleksji na temat antysemityzmu w badaniach sondażowych . . . . . . . . . 63

Pojęcie antysemityzmu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64

Czym więc naprawdę jest antysemityzm'' . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 65

Antysemityzm a antypolonizm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 69

Rynek i reklama . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 72

Sondaże "sekty badaczy rynku" . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 72

Cel i metody badań reklamowych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73

Jak interpretować sondaże reklamowe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75

Problemy etyczne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75

Badania nad reklamą a badania nad opiniami i prognozami wyborczymi . . . 76

Kampanie reklamowe i niepokoje opinii publicznej . . . . . . . . . . . . . . 77

128 t 129


Sondaże a prawidłowości życia politycznego . . . . . . . , . . . . . . . . . . . . 79 Ogół społeczeństwa a tzw. elity . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79 Kwestia ateizacji życia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 80 Dlaczego wierzący głosowali na socjaldemokratę? . . . . . . . . . . . . . . . 81

Sondaże zagraniczne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85 Jak oceniać władzę? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . , . . . . . . 85 Postawy religijne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87 Jakie stawiać pytania? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 91 Wzorcowe badanie opinii dla celów polityki społecznej . . . . . . . . . . . . 93 Badanie opinii dla celów użytkowych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 97 Badanie opinii dla celów rozrywkowych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 99 Sondażowy hazard za granicą i w Polsce . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 105 Niemcy o Europie i Polsce . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107

Uwagi końcowe. Sondaż. jako niezastąpiony sposób badania . . . . . . . . . . . . 111 Dodatek I . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 115 Dodatek II . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 122 Bibliografia ważniejszych publikacji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 128

UNIVERSITAS poleca

R. Dyoniziak

Postacie milości. Przeobrażenia obyczajowe w Europie Zachodniej i w Polsce

K. Gorlach

Socjologia polska wobec kwestii chlopskiej

Spoleczeństwo w procesie zmian. Znrvs socjologii ogólnej

R. Dyoniziak, K. Iwanicka, A. Karwińska, Z Pucek

Z zagadnień socjologii stosowniej

Red. K. Frysztacki

:; ·4 %?


Książki TAiWPN UNIVERSITAS można zamawiać listownie

w siedzibie wydawnictwa

31-128 Kraków, ul. Karmelicka 34 tel./fax (012) 34 5107

Nie doliczamy kosztów przesyłki!

Zapraszamy do

Księgarni firmowej UNIVERSITAS 31-004 Kraków, pl. Wszystkich Świętych 7

oraz do prowadzonej przez Towarzystwo Przyjaciół Polonistyki Wrocławskiej

Księgarni im. Mikołaja Kopernika ul. Kuźnicza 30/33

50-137 Wrocław

Dystrybutor: BMR ul. Radziwiłłowska 29/6

31-026 Kraków tel. (012) 22 34 61 fax (012) 22 10 18



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dyoniziak R Sondaże a manipulowanie społeczeństwem
R. Dyzoniak - Sondaże a manipulowanie społeczeństwem, socjologia hasło 123
jednostka a spoleczenstwo, Studia, Socjologia
Prawa ogólne i generalizacje historyczne w naukach społeczny, Studia, Socjologia
Dyoniziak sondaże a manipulacjespołeczeństwem
Więź społeczna, Studia, Socjologia
struktura spoleczna, Studia, Socjologia
Interackje społeczne, Studia - Socjologia - Semestr I, PODSTAWY SOCJOLOGII
Ćwiczenia 3 - grupa społeczna, STUDIA, Socjologia
Mniejszości w analizach społecznych, Studia, Socjologia
Grupy społeczne, Studia - Socjologia - Semestr I, PODSTAWY SOCJOLOGII
Sztompka Socjologia - ROZDZIAŁ 6 Od organizacji do struktury społecznej, Studia - socjologia prac
jednostka a spoleczenstwo, Studia, Socjologia
Zagadnienia - Polityka społeczna, Studia WARSZAWA, Notatki socjologia I rok, polityka społ
Pedagogika społeczna - wykłady, Studia, Socjologia
Uzależnienia, Studia - socjologia praca socjalna, Socjologia problemów społecznych

więcej podobnych podstron