pozytywizm opracowania lektur, filologia polska, HLP, II rok


Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem - treść

Tom I, rozdz. 1

Było lato, dzień świąteczny. Nad Niemnem stał duży dwór otoczony szeregiem małych. Od białych dróg odchodziły miedze, wszystko ukwiecone dzikimi roślinami, w dali były uprawy. Weseli ludzie wracali z kościoła - kobiety w chustach, z płaczącymi dziećmi.

Gdy tłum przeszedł, ukazały się dwie kobiety - jedna z dużą chustą, druga z pękiem leśnych roślin. Kobieta z chustą była wysoka i szczupła, pewnie silna, ale już nieco przygarbiona starością, jedynie oczy pozostały w niej interesujące i ogniste. Kobieta z kwiatami wyglądała trochę jak chłopka, trochę jak bogata panna, ubrana była w modną, ale skromną czarną suknię, jej postawa była delikatna i wyniosła, ale ruchy zdradzały wesołe usposobienie. Wyglądała na piękną i silną, ale dumną i chmurną zarazem. Na imię miała Justyna, starszą kobietę nazywała ciocią.

Stara wspomniała o ojcu dziewczyny, który romansował z Francuzicą. Opowiadała jak kiedyś biegła z kościoła, bo Emilka była chora, w zielonej sukni i ze spłaszczonym parasolem, a chłopi w polu wzięli ją za cholerę z łopatą. Nie uwierzyli ekonomowi i Bohatyrowiczom, że to nie cholera, ale Marta Korczyńska, kuzynka Benedykta Korczyńskiego. Ubodło ją to, bo miała tylko 36 lat (teraz ma 48).

Minął je powóz Różyca, w którym siedział drugi pan, żartujący sobie z nich. Jechali na obiad do Korczyna. Marta dziwiła się, że Justyna nie korzysta w łaskawości wujostwa i nie kokietuje mężczyzn, nie przyjmuje od wujków pieniędzy, utrzymuje siebie i ojca z procentów od swego małego majątku. A boso i bez kapelusza chodzi, bo znudziły jej się salony, poza tym nigdy nie będzie mogła do tego życia wrócić. Ciotka jednak myślała, że to przez to, że dostała kosza od rodziny Zygmunta Korczyńskiego.

Minął je wóz drabiniasty szczelnie załadowany gwarzącymi dziewczętami. Powoził na stojąco 30-latek pięknej budowy, ukształtowany tak przez pracę. Był to Jan Bohatyrowicz. Zamienił parę słów z Martą, która znała go, gdy był dzieckiem i spojrzał z błyskiem w oku na Justynę, która rzuciła dziewczynom kwiaty. Kiedyś ojciec Janka, Jerzy, i stryj, Anzelm, bywali we dworze na obiadach. Było wesoło, teraz wieczny smutek. Janek z oddali śpiewał pieśń Ty pójdziesz górą, A ja doliną; Ty zakwitniesz różą, A ja kaliną, którą dawniej nucił z Martą jego stryj. Marta powiedziała Justynie koniec pieśni: A kto tam przyjdzie albo przyjedzie, Przeczyta sobie: Złączona para, złączona para Leży w tym grobie!

rozdz. 2

Dom korczyński stał wśród drzew i krzewów róż, był niski, drewniany, z dużym gankiem, na którym stały stoliki i kanapy i gotyckimi oknami. Obok były zabudowania gospodarskie i stary ogród. Widać było z dziedzińca Niemen. Był to stary szlachecki dom, niegdyś pełen życia. Teraz starano się zachować w nim porządek. Daleko mu było jeszcze do ruiny, ale co chwilę coś reperowano. Nie było kosztownych kwiatów, ale i nie było chwastów. Nie budowano nic nowego, zachowywano tylko pozory bogactwa. Dom przypominał wciąż o swoich pierwszych właścicielach, był nośnikiem historii.

W gabinecie przy salonie siedziały cztery osoby. Pokój był elegancki, nieco sentymentalny. Unosił się zapach perfum i lekarstw. Na szezlongu leżała piękna kobieta, lat około 40. Nie miała nawet jednego siwego włosa, ale widać było, że jest słaba fizycznie. Była to Emilia Korczyńska, żona Benedykta, właściciela Korczyna. Obok siedziała nieco młodsza, ale mniej ładna kobieta, podobnie delikatna, szczupła i cierpiąca, ale ubrana w prostą suknię. Teresa Plińska słuchała z uwielbieniem mężczyzn, ale żaden z nich nie zwracał na nią uwagi. Mężczyźni to Bolesław Kirło i Teofil Różyc. Kirło opowiadał o „gracjach”, jakie spotkali po drodze. Śmiali się, że jedna z kobiet była bez rękawiczek i kapelusza. Kobiety myślały, że to wiejska dziewczyna. Różyc się nie odzywał, a Kirło najpierw chciał pocałować Teresę, potem ucałował dłoń Emilii i wyznał, że spotkana dziewczyna to Justyna Orzelska.

Różyc był dopiero drugi raz w tym domu. Emilia tłumaczyła się, że Justyna zamieszkała u nich, gdy miała 14 lat, jest oryginalna, a naweyki w tym wieku trudno wykorzenić. Jej ojciec stracił majątek, a potem owdowiał. Korczyński jest wciąż zajęty gospodarstwem i interesami, bardzo nietowarzyski. Teresa podała Emilii leki, bo ta czuła globus. Nie pozwalała otworzyć okna, bo bała się przeciągów i słońca.

Wszedł Benedykt - opalony i barczysty, silny od pracy. Różyc był fizycznie jego przeciwieństwem, ale obaj wydawali się smutni. Benedykt niepokoił się, że jeszcze nie ma dzieci - miał przyjechać Witold ze szkoły agronomicznej i Leonia z pensji warszawskiej. 15-latka pojechała, bo matka przy słabym zdrowiu nie mogła jej wychowywać. :/ Kirło nie mógł z Benedyktem rozmawiać o gospodarstwie, bo siedział u żony pod pantoflem, to ona zajmowała się całym domem.

Płytnicy (płyta - tratwa) pracowali mimo święta, choć według Różyca oni zawsze je mają, bo są zdrowi i silni, chcą żyć. Benedykt przyznał, że praca nie jest nieszczęściem, jeśli przynosi jakieś skutki, a nie wciąż nowe trudności. Ciężko mają teraz średni obywatele. Różyc stracił część majątków, ale zawsze był wielkim panem i poradzi sobie. Kirło tymczasem żartował cicho z Emilią.

W domu słychać było granie na skrzypcach. Kirło na ten dźwięk wybiegł do salonu. Marta krzątała się przy obiedzie. Kaszlała, ale nie spoczęła ani na moment, nawet po długim spacerze z kościoła. Kirło przytargał do gabinetu Emilii ubranego w szlafrok Orzelskiego, by przedstawić z Różycowi znakomitego muzyka. Różyc był zniesmaczony tym żartem, ale panie się śmiały. Justyna uratowała ojca, grożąc Kirłowi psem.

Różyc wspomniał, że ich wiek jest nerwowy. Emilia twierdziła, że jedynym dla niej ratunkiem jest zaspokojenie potrzeb serca, gustów, marzeń. Wywód ten przerwała Marta, mówiąc, że dzieci jadą. Emilia przed wyjściem opatuliła się płaszczem. Różyc tymczasem wypytywał Kirłę o Justynę i dowiedział się, że nie ma ona posagu, że miała wyjść na Zygmunta, ale rodzina i on sam się sprzeciwili. Justyna musiała pomóc ojcu w toalecie, bo Franek - służący był zajęty przy stole i gościach.

Justyna przez okno swego pokoju widziała mężczyzn (jeden to Jan Bohatyrowicz, drugi jakiś starszy), którzy przypłynęli Niemnem i weszli w bór, skąd wołały ich inne głosy.

rozdz. 3

Benedykt Korczyński skończył studia wyższe w akademii wileńskiej jako syn napoleonisty. Ojciec jego oparł się rosyjskiej tyranii i wychował synów w cnocie. Dziwiono się, że wysłał synów na studia, zamiast dać im spokojne życie na swojej ziemi. Rozumiał, że pańszczyzna kiedyś się skończy, był poza tym średniozamożny, chciał dać im jakieś podstawy do życia. Benedykt dostał Korczyn, Andrzej - drugi folwark, mieli wyposażyć siostrę i młodszego brata, Dominika, który był na naukach.

Benedykt przyjechał do Korczyna w 1861 r. Andrzej gospodarował już u siebie, siostra wyszła za mąż, Dominik dopiero wrócił z nauk. W Korczynie była już jego kuzynka, Marta. Duch demokratyzmu szerzył się. Korczyn żył w przyjaźni z Bohatyrowiczami. Była to wioska, która przez jakieś dziwne okoliczności straciła szlachecki tytuł. Wybuchło powstanie. Andrzej bardzo się angażował, Dominik odkładał wyjazd z domu, a Marta romansowała z Anzelmem. Jerzy, brat Anzelma przyjaźnił się z Andrzejem - mimo różnic w wykształceniu. Ich synowie - Zygmunt i Jan byli rówieśnikami. Po powstaniu zniknęli obaj, a okoliczne lasy Świerkowe zaczęto nazywać Mogiłą. Dominik był na Sybirze. Benedykt zaciągnął dług, żeby spłacić bratu i siostrze majątek ojca. Musiał zmienić się z arystokratycznego rumaka w pokornego i cierpliwego woła. Znosił szykany Rosjan. Chciał unowocześnić gospodarkę, wykształcić chłopów, upiększał ogród, ale tylko wciąż się zadłużał. W końcu jednak zrezygnował i dostosował się do sytuacji. Ożenił się.

Emilia czytała, była słaba i mdlejąca, nie rozumiała interesów męża. On martwił się o chleb, ona była wciąż nerwowa. Emilia wyszła za mąż, bo Benedykt ze swą odwagą i nieszczęściami braci wydał jej się rycerski i poetyczny; teraz był zbyt przyziemny. Początkowo wyjeżdżała za granicę, ale potem ogarnęła ją zupełna apatia. Chciałaby, żeby mąż odrzucił brzydką i prozaiczną stronę życia. Nie dała sobie wytłumaczyć, że wtedy umarliby z głodu. Jej poezje nazwał Benedykt romansowością. Nie dostrzegała, że w jego wyrzeczeniu się ideałów młodości też była poetyczność. Nie mogli się już zrozumieć.

Kłócił się potem z Anzelmem i Fabianem Bohatyrowiczami o ich konie. Weszły w pole Benedykta. Chłopi chcieli je odzyskać, a on chciał odszkodowania. Sprawa miała skończyć się w sądzie. Według Anzelma Andrzej inaczej by z nimi postąpił.

W liście Dominik pisał, by brat sprzedał Korczyn, przyjechał do niego, a dostanie pracę zarządcy majątku książęcego. Malutki jeszcze syn Benedykta lubił Niemen, lasy i przyrodę, szczebiotał o tym tacie cały czas. Wolał być z parobkami niż przy książkach. Był całą nadzieją ojca, dla niego nie wyjeżdżał z kraju.

Emilia zażądała, by mąż wypłacał jej procent od połowy jej posagu, bo chce sobie kupować rzeczy na wyposażenie pokoju, lekarstwa, książki, suknie i inne. To był ostatni gwóźdź do trumny ich małżeństwa. Rozdzielili się zupełnie. Ona zaszyła się w swoje gniazdko, a on zajął się zupełnie gospodarką, nie interesowały go nawet sprawy zza granicy. Mało mówił, nie potrafił już się wysłowić, powtarzał To... tamto... tego..., ale w oczach wciąż miał mądry i filuterny błysk.

rozdz. 4

Korczyńscy nie utrzymywali stosunków towarzyskich - on unikał wydatków, ona była wciąż chora. Większe przyjęcie robili tylko na imieniny Emilii. Bywała tam wdowa po Andrzeju, która dotąd nie zdjęła żałoby, choć była jeszcze piękną kobietą, zajęta wychowywaniem syna. Bywała Jadwiga Darzecka, siostra Benedykta. Nosiła za dużo ozdób, interesowała się głównie konkurentami do swoich 4 córek. Darzecki opowiadał o zagranicy, ujawniał swoje bogactwo. Był Różyc i żona Zygmunta Korczyńskiego - Klotylda, młoda blondynka szczebiocząca po francusku, okolica jej się nie podoba, jest za mało poetyczna. Justyna rozmawiała też po francusku z nauczycielką młodych Darzeckich. Inni goście, często spracowani i pełni zgryzot, silili się na wesołość i elegancję.

Justyna dbała, by ojciec odszedł od stołu wraz z innymi, choć miał ochotę dokończyć obiad. Marta zarządzała wszystkim, choć płakać jej się chciało na wspomnienie dawnej świetności tego domu. Emilia tryskała zdrowiem. Zygmunt i Różyc rozmawiali ze sobą, choć mało się znali, ale pewnie dobór naturalny ich ku sobie pociągnął, bo byli podobni, choć nie zewnętrznie. Razem z hrabią rozmawiali o zagranicy, Zygmunt mówił o swych obrazach. Uznali, że to ironia losu, że są teraz na tej głuchej pustyni.

Syn gospodarzy pytał Różyca o reformy, jakie chce zaprowadzić w swej Wołowszczyźnie. Ganił mężczyzn, że nie robią nic w kierunku poprawienia swych gospodarstw, polepszenia doli chłopa. Przyszedł mu z pomocą inny student. Różyc słuchał ze spuszczonymi oczami, a potem odszedł. Rozmawiał z Andrzejową o jej synu. Kobiety szeptały, że Zygmunt nie kocha żony, a matka żałuje, że wychowała go poza krajem i pod kloszem.

Kirło upił Orzelskiego i wysłał go do panien. Justyna nudziła się z pannami Darzeckimi. Mężczyźni na balkonie mówili o gospodarce i polityce. Benedykt stwierdził, że gazety to zawracanie głowy. Czytał kiedyś o wojnach i śniło mu się potem, że przyszło wojsko Bismarcka (pruskie), podjął ich, by uratować dom. Gdy ci jedni już odjeżdżali, zza pagórków ujrzał drugie wojska. Zaczęli rozmowę o wewnętrznych sądach.

Przyszła Kirłowa z dziećmi. Młoda jeszcze i ładna kobieta, ale sterana pracą. Przyszła na zaproszenie Benedykta, który pomaga jej w gospodarce. Czuła się nieswojo. Mówiła po chłopsku. Klotylda zaśmiewała się z niej, Andrzejowa umilkła. Marysia, córka Kiryłów, też czuła się zakłopotana w skromnej sukience. Ale syn gospodarzy zaraz się nią zajął, znali się dawno, tylko jego nie było dwa lata w domu.

Justyna grała na fortepianie, a jej ojciec na skrzypcach. Gra go uszlachetniała. Justyna grała obojętnie. Różyc patrzył na nią z pożądaniem, a jeszcze niedawno zobojętniały opuszczał salon. Poprosił Kirłową, z którą był spokrewniony, by zaaranżowała mu spotkanie z Justyną w swoim domu. Zygmunt zagadnął Justynę o muzykę, a potem wyrzucał jej, że go unika. Klotylda była zazdrosna i Justyna zobaczyła łzy w jej oczach i odpowiedziała Zygmuntowi, że dawne czasy nie wrócą nigdy.

Różyc zastał Justynę samą, gdy szła po płaszcz dla Emilii. Scisnął jej rękę, coś mówił, ale była tak wzburzona rozmową z Zygmuntem, że nic nie słyszała. Emilia zrobiła wielki ceremoniał ze schodzenia po schodach, które były dla niej jak przepaść. Justyna poszła po pocieszenie do Marty, ale ta miała za dużo problemów z zarządzaniem wszystkim.

rozdz. 5

Justyna poszła do lasu i zastanawiała się, czemu czuje się tak nieszczęśliwa. Myślała o ojcu, który miał dwie namiętności - muzykę i ładne kobiety. Wyjechał kiedyś po zaciągnięciu długu z jej nauczycielką, Francuzką. Matka zawiozła Justynę do Korczyna. Wkrótce matka zmarła, a Benedykt przyjął i ojca Justyny. Dziewczyną zajęła się chętnie Andrzejowa. Tam poznała Zygmunta. Andrzejowa nawet ją lubiła i ceniła, ale dla syna chciała kobiety z wyższych sfer. Darzecka powiedziała jej wprost, że tacy ludzie jak Zygmunt mogą z nią romansować, ale nie ożenią się nigdy.

Justyna nie wiedziała, w której jest grupie - ani wśród arystokracji, ani z chłopami. Idąc bez celu, trafiła na pole, na którym Jan Bohatyrowicz orał pługiem ziemię. Zaimponowała mu, czyniąc mądre uwagi o orce. Popisywał się swą siłą, choć był jeszcze trochę nieśmiały. Wyznała, że źle jej było na balu, a on, że często ją widuje z dala. Powiedział jej, że najgorsze to rozmyślać o swych biedach. Ojciec Janka zmarł, gdy ten miał 7 lat, z matką miał słaby kontakt, wychowywał go stryj Anzelm.

Przeszła koło nich Jadwiga Domuntówna, najbogatsza w okolicy dziedziczka, wyrzucała po cichu Jankowi, że do nich nie przychodzi. Pielęgnuje ona dziadka, Jakuba Bohatyrowicza, który trochę zwariował, gdy go młoda żona porzuciła. Jan przekomarzał się z synami Fabiana Bohatyrowicza, którzy jeszcze nie obrobili swego pola. Adaś był markotny, bo go do wojska biorą.

Jan zaprosił Justynę do siebie, bo zagroda jej się bardzo podobała. Stryj Anzelm rozmawiał z Fabianem o procesie. Z niechęcią przyjął Justynę, ale był bardzo grzeczny. Skrzywił się dowiedziawszy, że Marta ciężko pracuje - kiedyś lękała się pracy. Nie mógł uwierzyć, że ktoś w Korczynie jeszcze go wspomina. Rozgadał się o swojej chorobie, która na parę lat przykuła go do łóżka. Pokazał Justynie sad. Wspominając, że wszystko osiągnęli własną pracą, rozweselał się, ale wnet ogarniał go znów smutek. Wszystko przemija. Ale oni muszą się trzymać swej ziemi, bo to wszystko, co mają.

Janek miał przyrodnie rodzeństwo - jego matka wyszła powtórnie za mąż za Jaśmonta. Ciekawi sąsiedzi zaglądali do ogrodu. Jan zarumienił się, gdy Justyna posadziła przy sobie i ucałowała jego przyrodnią siostrę, która bardzo się jej wstydziła. Silne dziewczyny ze wsi ostro kontrastowały z Emilią, która bała się schodów. Przez płot wpadła do nich kluska - Elżunia Bohatyrowiczówna. To na nią spadł bukiet Justyny. Ojciec, Fabian, po nią niby przyszedł - też chciał poznać Justynę. Zaczął wyłuszczać żale, jakie ma do Benedykta. Potem zmieszany przeprosił i odszedł.

Jan i Anzelm mieli iść jeszcze do Jana i Cecylii kończyć krzyż. Justyna poprosiła, by wzięli ją ze sobą, bo nie chciała wracać do dworku.

rozdz. 6

Wieczór. Szli przez wieś, między płotami, ścieżkami. Zagrody połączone były niebem i zielenią, ale każda była trochę inna. Spódnice i kaftany kobiet migotały wszędzie. Mężczyźni wracali z pola. Psy szczekały lub bawiły się z dziećmi. Staruszki gwarzyły pod domami. Na wszystkich widać było piętno ciężkiej pracy, ale wszyscy byli weseli. Wybuchały śmiechy, ktoś nucił piosenki.

Jadwiga mocowała się z dziadkiem, który chciał bić Pacenkę, zabierającego mu żonę - wmówili mu to chłopcy ze wsi. Anzelm go uspokoił, choć Jakub myślał, że rozmawia ze zmarłym Szymonem, dziadkiem Jana.

Fabian znów kłócił się, że wygon powinien do nich należeć, a nie do Benedykta. Anzelm po cichu powiedział, że wygon prawnie należy do Korczyńskich. Kłócił się też Ładyś (Władysław), który ma 4 dzieci i malutko gruntu - nie wszyscy są szczęśliwi i dostatni wśród chłopów, ziemia jest różnie podzielona.

Weszli w parów, zbliżali się do mokrych miejsc, kamienie były obrosłe wilgotną pleśnią. Doszli do strumienia, gdzie panowała nieskazitelna cisza. Wspinali się na górę, Jan pomagał Anzelmowi - Justyna już ich widziała kiedyś z okna. Na szczycie góry, między sosnami i gruszą był grobowiec. Składał się z krzyża, na którym na czerwonym tle bielała postać Chrystusa. Boki okryte były godłami i figurami (narzędzia męki, rzeźby Maryi, świętych). Całość była bardzo stara. Krzyż próchniał. Na jego podstawie był napis: Jan i Cecylia, Rok 1549, memento mori.

Anzelm zdjął czapkę, a potem wziął się do roboty. Poprzedni krzyż odnowił Jakub, teraz nowy miał sporządzić Anzelm. Trochę ponarzekał, a potem z radością opowiedział historię:

Było to 100 lat po chrzcie Litwy. Para ludzi przyszła w te strony z Polski. Nie podawali swego nazwiska, szukali puszczy. Chcieli skryć się przed ludzi, może przed pościgiem. Ona była wielkopańskiej urody, on - prosty chłop. W tych okolicach każda osada miała inne zajęcie - część łowiła ryby, część zbierała miód, sokolnicy hodowali sokoły dla króla, część ludzi król uczynił wolnymi (bojarzy). Nie uprawiali ziemi i nie znali wełny. Niektórzy nawet nie znali jeszcze pieniędzy. Wielu miało kilka żon i kłaniało się bałwanom. Janowi i Cecylii najbardziej spodobało się miejsce nad Niemnem. Pod dębem wybudowali chatę, polowali i jakoś żyli. Cecylia ściemniała na twarzy, nabrała sił od pracy. Zagrażały im dzikie zwierzęta i rwąca rzeka. Po 20 latach zaczęły chodzić słuchy, że wykarczowali oni kawał puszczy, zbudowali przestronny dom, zasiali różne rośliny. Mieli 6 synów i 6 córek. Wszyscy osiedlili się przy rodzicach (jeden nawet ożenił się z Rusinką, bo wtedy była jeszcze zgoda). Po 80 latach dowiedział się o nich król. Zygmunt August (ostatni z Jagiellonów) skłonił się przed nimi. Mieli już ponad 100 lat, przyszli do niego w białych szatach, Jan wsparty na toporze, Cecylia z sarenką. Chcieli umrzeć bezimienni. Ale król nadał im dzieciom szlachectwo i nazwisko Bohatyrowiczów, klejnot Pomian (żubrza głowa na żółtym polu).

Bohatyrowicze nigdy nie mieli włości. Bili się na wojnach, jeździli na sejmiki, starali się o urzędy. Większość została w zaciszu swego domu. Teraz zdjęto z nich szlachectwo. Dalej są tymi samymi ludźmi, tylko teraz coraz biedniejszymi.

Historię tę pamięta tylko kilka osób - Jakub, Anzelm i Fabian. Inni o to nie dbają. Justyna pocałowała Anzelma w rękę w podzięce, a potem przytuliła się do brzozy. Jan stanął przy niej i wyrzekał na los, który daje człowiekowi tyle, co bydlęciu, a kochanie stawia za wysoko, by go dosięgnąć. Justyna ujrzała w górze Cecylię wskazującą ręką zagrody - nie wiedziała, czy je błogosławi, czy komuś wskazuje.

Tom II, rozdz. 1

W Olszynce (Kirłów) był sad, gaj olchowy, ogrody warzywne - wszystko ładne i zadbane, ale bez ozdób. Za domem płynął Niemen i roztaczały się pola. Było to miejsce ciche, skromne, prawie odludne. Najmniejsza w okolicy posiadłość ziemska. W pobliskiej wiosce stało kilkanaście dostatnich chat - pewnie kiedyś należących do Olszynki.

W pokojach mieszkalnych było cicho, słychać było tylko uczące się dziecko. Domownicy krzątali się wokół domu. Kirłowa - ładna jeszcze i smukła mimo domowego grubego sukna - doglądała prania, pieczenia chleba i robienia serów. Obwiniała się o takie skumulowanie robót na jeden dzień. Dzieci chciały pomagać. Wszystkie miały jasne jak ona włosy, oprócz najmłodszej Broni, która miała twarz cygańską. Łaziła za mamą, gadała cały czas, chciała jeść - pajda chleba z miodem trochę ją zatkała. Boleś uczył się zamknięty w pokoju (bo już dwa razy promocji nie dostał), Staś biegał z wiejskimi dziećmi. Boleś uciekł przez okno, więc matka przywiązała go do kanapy. Okrzyczała go strasznie, choć drogo ją to kosztowało. Najstarsza Marynia rozmawiała z Witoldem Korczyńskim.

Kupcy przyjechali po wełnę. Targowanie przerwał przyjazd Różyca. Nie zważał on na zamieszanie, pracę i codzienny strój kuzynki, ale z galanterią ucałował jej rękę. Prosił ją, by traktowała go jak rodzinę i nie wstydziła się nawet drobnych nieporządków. Różyc choruje na apatię, nie ma siły i ochoty oglądać swoich majątków. Według Kirłowej lepiej już się upić. Wyznał, że uzależnił się od narkotyku, który podawano mu na uśmierzenie bólu po jakimś pojedynku.

Kirłowa poszła po konfitury, przy okazji sprawdzając, czy wszystko w domu jest w porządku. Różyc nie chciał herbaty, bo bał się, że będzie niedobra. Justyna podoba mu się właśnie dlatego, że nie jest nadmiernie wykształcona, nie jest kokietką, nie stroi się. Gdy rozmawiał z nią obiektywnie i bez kontekstów, opowiadała mu bardzo ciekawie o okolicach Korczyna. Nie ożeni się z nią, musiałby wziąć do siebie jej ojca, a francuski Justyny nie pasuje do jego towarzystwa.

Kirłowa zwierzała się kuzynowi ze swoich zmartwień. Musiała zadbać sama o gospodarkę, wykarmić 5 dzieci, a Staś teraz zachorował na gardło, bo biegał z chrypką po deszczu. Córek nie da rady już wykształcić, nauczyła je, co sama umiała. Różyc odpowiedział na to, że kobiety w jej wieku (34) używają jeszcze życia. Chciał, by Bolesław Kirło wziął się za zarządzanie jego Wołowszczyzną. Kirłowa nie mogła przyjąć tej propozycji, bo pieniądze Różyca poszłyby w błoto - jej mąż nie nadaje się do pracy. Broniła go, mówiąc, że tak został wychowany. Zapłakała z wdzięczności, gdy Różyc obiecał jej opłacić szkoły dla synów. Poleciła mu za to Korczyńskiego na zarządcę.

Chłopi z wioski obrabiali część gruntów w Olsznce, dzieląc się z Kirłową plonami. Teraz wracali już do domów. Marynia dalej siedziała z Witkiem. Chłopak był żywy i radosny, ale widać było po nim zmęczenie od książek i ślady czasów udręczenia serc i niepokoju umysłów. Opowiadał dziewczynie o reformach, jakich uczą ich w szkole, pojawiały się słowa-klucze programu pozytywistów: lud, kraj, gmina, inteligencja, inicjatywa, oświata, dobrobyt. Poszli razem w kierunku wsi - on jak apostoł nowych idei, ona z budzącą się młodą myślą i wolą.

rozdz. 2

Lekarz został znów wezwany do Emilii, przy okazji usłyszał kaszel Marty i kazał jej się leczyć koniecznie. Teraz dzieci chodziły za nią i prosiły, by dała się zbadać. Justyna przyniosła kwiaty z Bohatyrowicz od Jana. Marta przestrzegła ją, by nie myślała, że serce chłopskie jest z kamienia i by nie zachciało jej się nim bawić. Marta zamknęła się przed doktorem w spiżarni.

Tymczasem Teresa czytała Emilii o Egipcie. Emilia była pewna, że tam byłaby szczęśliwa i zdrowa. Nad ranem miała atak, który spotęgował niedawny spacer z synem po ogrodzie. Użalała się przed nim na swe życie, a on milczał, to ją przekonało, że nikt jej nie rozumie. Benedykt, mimo że nic go nie łączyło z żoną, zdenerwowany pobiegł do jej pokoju i wezwał lekarza.

Darzecki przyjechał z córkami. Emilia miała jeszcze dość siły, by sprawdzić, jak Leonia jest ubrana, zanim zejdzie zabawiać kuzynki. Korczyński, rozmawiając ze szwagrem, mizerniał, chciał się przypodobać. Darzecki przyszedł upomnieć się o posag żony. Jego córki narzekały, że salon w Korczynie jest nieładny i ma mało mebli. Leonia też chciałaby, by był piękniejszy, co wyśmiał jej brat. Darzecki nie mógł poprzestawać na procentach, jakie Benedykt płacił regularnie, bo wydawał córkę za mąż. A ostatnio za wiele wydawał - wyjeżdżali za granicę, meblowali dom, bo takie są wymogi cywilizacji. Korczyński wyjaśniał, że sam ma mnóstwo wydatków; mówił o nich cicho, by dzieci nie słyszały. Darzecki radził mu sprzedać las. Ale tam jest mogiła Andrzeja, która mogłaby dostać się w nie-polskie ręce. Wg Darzeckiego - to sentymentalność. Nie mogli porozumieć się też co do Zygmunta - Darzecki rozumiał jego znudzenie światem, Benedykt nie wiedział, czego jeszcze chłopak może żądać od życia.

Witold nie rozmawiał z wujem, bo nie ma dla niego szacunku. Boli go, że ojciec mu nadskakuje. Benedykt był zdziwiony, sam wyzbył się już dawno swoich ideałów. Witold zwrócił uwagę ojca na to, że Leonia wyrasta na lalkę, światową srokę. Benedykta bardzo ubodły te słowa i wyszedł, miał łzy w oczach. Po Witka przyszedł Julek Bohatyrowicz. Razem z psem Sargasem mieli jechać na ryby (Witek miał psa Marsa).

Orzelscy grali na pianino i skrzypce dla zabawienia Emilii. Orzelski wybudził się z transu dopiero, gdy Marta zawołała na śniadanie. Justyna została sama i zagrała piosenkę, którą śpiewał Jan. Przyjechał Kirło. Po godzinnej toalecie Emilia zeszła do niego. Kirło zapowiedział przyjazd Różyca, który rzekomo kocha się w Teresie. Ta od razu poszła się stroić. Emilia i Kirło mieli wielką radość, że dziewczyna dała się nabrać. Tak naprawdę chodziło o Justynę. Kirłowa namawiała Różyca do małżeństwa. Teresa najpierw płakała, że Emilia z niej żartuje, ale zaraz potem zajęła się jej lekarstwami.

Justyna nie wiedziała, co o tym myśleć. Przed nią leżał tomik poezji Musseta przysłany przez nieszczęśliwego Zygmunta, który prosił o spotkanie. Z wierszy ukazywała się miłość wątpiąca o sobie i drugim, człowiek kochający czuł się pogardzany i zdradzany. Dla niej była teraz inna miłość ważna - ufająca, długa i czysta, jak Jana i Cecylii. Przypomniał jej się Jan...

rozdz. 3

Była pora żniw, chłopi pracowali na polach. Przed żniwami prano i szyto, były one jak święto. Wszyscy wylegali na pola, więc chcieli się jakoś zaprezentować. Pracowali obok siebie, ale każdy na swoim kawałku. Tylko oni wiedzieli jak to pole jest podzielone. Na poletku Fabiana żęła 50-letnia piękna kobieta. Miała już trzeciego męża, bo poprzedni umierali. Z Jerzym miała syna - Janka, z Jaśmontem - Antolkę. Córkę oddała Anzelmowi, bo wyszła za Starzyńskiego, wdowca z dziećmi, który nie chciał mieć kolejnego kłopotu. Janek zaopiekował się siostrą. Kukułką ją nazywali, bo żadnego dziecka sama nie wychowała.

Przyjechała Justyna zobaczyć prace. Matka Janka opowiadała jej, że syn chodzi jak struty, że ma 30 lat, a nie kochał się jeszcze - no, może w Jadwidze kiedyś. Janek ją odciągnął. Justyna przypatrywała się pracom, ale łzy jej w oczach stanęły, bo poczuła się niepotrzebnym intruzem. Jan przyniósł jej sierp, a jego matka pokazała Justynie jak żąć. Dziewczynie przeszkadzał gorset, ale powiedziała, że przyjdzie niedługo stosowniej ubrana i więcej im pomoże. Jadwiga jechała opodal wozem i śpiewała (dla Janka) pieśń. On się przyłączył, ale myślał o Justynie. Matka Jana tymczasem opowiedziała Justynie, że oni są najlepszymi śpiewakami i że się kochają. Justyna drasnęła się w rękę, ale ból poczuła w sercu.

Fabian przyszedł późno, bo załatwiał interesy. Jego rodzina zaczęła jeszcze szybciej pracować. Duma i powaga zniknęły z jego twarzy, gdy zobaczył, że Ładysiowa weszła trochę na jego pole. Pobiegł tam z synami i wywiązała się bójka. Jan ich rozdzielił - porządny gospodarz nie zubożeje, gdy mu biedak garść zboża zeżnie, po co od razu się bić? Justyna powiedziała, że wszędzie takie rzeczy mają miejsce, różnią się tylko formą. Pracowała do końca, mimo zmęczenia. Witek przyszedł i pochwalił ją, że pracuje.

Anzelm nie chodził na pola, bo lękał się tłumu i gwaru. Zdziwił się bardzo, gdy zobaczył Witka Korczyńskiego. Starzyńska pokazywała Justynie jak się miele żarna. Michał przyszedł w zaloty do Antolki. Anzelm tymczasem uważnie słuchał uwag Witka o utrzymaniu sadu. Witold przypominał mu Andrzeja. Anzelm dziwił się, że syn obojętnego Benedykta jest tak chętny do zmian - radził ludziom wybudować studnie, młyn. Jan rozmawiał z Justyną o szczęściu. Dziwił się wytrwałości Michała, który już rok chodził do Antolki, tak samo zawsze radosny, a musiał jeszcze ze dwa lata czekać na ślub, bo dziewczyna miała dopiero 16 lat. Jan upewniał się, że Justyna popłynie z nim jutro na Mogiłę, nawet jeśli stryj zostanie w domu.

Anzelm pokazał Witkowi książki Andrzeja - Psalmy Kochanowskiego, Pana Tadeusza, Ogrody północne Józefa Strumiłły - podręcznik ogrodnictwa. Jedna była dla Jerzego. Izdebka Anzelma przypominała celę, tak też ja nazywał, śpiewając: Ty będziesz panną Przy wielkim dworze; A ja będę księdzem W białym klasztorze.

rozdz. 4

Justyna ubrała się w ładną, ale prostą białą suknię, upięła swe czarne włosy. Płynęli z Jankiem na Mogiły. Prowadziły tam dwie drogi - przez las po drugiej stronie rzeki lub rzeką aż do piasków. Wybrali tę drugą. Jan uratował pszczołę, która zapędziła się nad rzekę i nie miała gdzie usiąść - podstawił jej wiosło. W skałach obserwowali jaskółcze gniazda. Minęli łowiącego ryby Julka, który ostrzegł ich przed burzą. Chłopak uważany był za głupiego, całe dnie spędzał nad Niemnem. Miał iść do wojska, ale bał się rozstania z rzeką, więc uciął sobie dwa palce. teraz za niego ma iść Adaś.

Dotarli wreszcie do piaszczystej pustyni. Jan patrzył na pagórki jak w ołtarz. Tu widział ostatni raz ojca, gdy miał 7 lat. Prom przewoził wtedy tłumy ludzi przez rzekę. Ojciec Jana pożegnał się z nim i matką, przezwyciężając swą wrodzoną skrytość. Andrzej żegnał się wtedy ze swoimi. Marta dała Anzelmowi (ten z kolei był bardzo otwarty i wesoły jeszcze wtedy) medalik. Potem odjechali na koniach, w karmazynowych czapkach. Zapadła cisza, tylko słowik śpiewał w borze. Potem w okolicach św. Anny w wiosce usłyszeli grzmoty nad piaskami, a potem krzyki ludzkie. Mieszkańcy wsi stali jeszcze długo w noc przed domami. Słychać było szepty ludzkie i pluskanie wody. Anzelm przepłynął przez rzekę, brudny i wyniszczony dotarł do osady. Janka mocno przytulił, zapłakał, kazał iść do Benedykta i powiedzieć, że Andrzeja i Jerzego już nie ma, że pierwszy jest w jego głowie, a drugi w sercu. Andrzejowa zemdlała z wielkim krzykiem na tę wieść, a Benedykt pobiegł do Anzelma. Na pytanie o Dominika stryj zatoczył pętle wokół rąk i nóg.

Justyna cicho płakała... Doszli do polany, na której wznosił się kurhan - mogiła 40 powstańców. Ponad godzinę siedzieli w ciszy na stoku. Justyna nie pamiętała czasów wielkich uniesień, urodziła się już w katakumbach mroku i milczenia. Ludzie zajmowali się swoimi sprawami lub wzdychali i jęczeli. Nie doświadczyła ideałów i bohaterstwa. Świat zapomniał o tym grobie.

Justyna zbliżyła się do Jana, a on ucałował jej dłonie. Ich spojrzenia spotkały się wiele sobie mówiąc. W tym miejscu śmierci wezbrało w nich uczucie życia. Mówiła mu o tym ,ze czuje się bezużyteczna. Nie miała marzeń, złudzeń nawet, była dumna i łaski jej wyświadczane upokarzały ją. Nuda ją otaczała. Czuła w sobie bunt młodości i siły, ale nie miała ich gdzie spożytkować. Jan podsumował jej położenie: Ani ptak, ani mysz... jak nietoperz! Wyznał, że od dawna coś go do niej ciągnęło. Wydawała mu się bardzo nieszczęśliwa. Rozmawiając, lekko zboczyli z drogi.

Jan opowiadał o lesie, który w części należy do Bohatyrowicz, ale każdy z niego bierze drzewo bez żadnego porządku. Korczyński nie chce z nimi się dogadać w tej sprawie. Nie ma wśród ludzi pijaństwa i złodziejstwa, ale jest chciwość wielka. Zbliżała się burza, więc pobiegli szybko do czółna. Justyna nie bała się, ufała Jankowi. Burza szybko przeszła, dopłynęli szczęśliwie, tylko przemokli. Justyna była szczęśliwa.

Jan z uwielbieniem patrzył na mokre włosy dziewczyny. Pokazywał jej rybitwy (morskie wrony), a Justyna obiecała mu, że razem o nich i o dalekich krajach będą czytać.

rozdz. 5

Anzelm leżał nieruchomo w swoim pokoju - miewał od czasu do czasu takie chwile, kiedy nie dało się do niego dotrzeć. Antolka i Elżusia przyjęły ich w domu. Justyna sama chciała rozpalić w piecu. Elżusia chciała prosić Justynę i Witka na swoje wesele. Rozmawiały o strojach, o wyprawie, o panu młodym. ;) Anzelm z radością powitał Justynę. Cieszył się, że żęła u nich, że była na Mogile. Zaprowadził ją do świetlicy i dwornie posadził na krześle. Dziewczęta przygotowały bochen chleba, masło, miód, kwaśne mleko i jajecznicę. Anzelm i Jan starali się jeść wytwornie i powoli.

Młodzi poszli po posiłku na gospodarstwo, a Justyna została z Anzelmem. Wyznała mu, że wszystko wie, przytuliła się do niego. Opowiedział jej historię swego wyobcowania ze świata. Gdy wszystko obróciło się ku złemu, a Polska została pod okupacją, ogarnął go żal i gniew, którego nie miał przeciw komu obrócić. Wszystko mu obrzydło. Dziwił się, że ludzie zapomnieli o dawnych czasach, że mogą być weseli. Jedynym ratunkiem było dla niego małżeństwo, więc poszedł do Korczyna. Marta go odepchnęła. Odtąd wszystko uważał za marność, żył tylko dla Janka. Potem zapadł na hipochondrię. Choroba trwała 9 lat, lekarze mówili, że jest bardziej „duszna” niż „cielesna”. W końcu ozdrowiał, ale wciąż hałasów i ludzi unika.

Do chaty wpadła Jadwiga ze starym Jakubem. Znów myślał, że mu Pacenko żonę uprowadza. Justyna podtrzymała mu głowę, gdy upadł, ale Jadwiga szybko ją odsunęła. Anzelm namówił Jakuba, by opowiedział historię swego brata Franciszka z 1812 r. Jadwiga przerywała dziwiąc się złośliwie, że Justyna ma rozpuszczone włosy, ale jej dziadek opowiadał dalej: Dominik Korczyński zwerbował Franciszka do armii Napoleona. Pewnej zimy znaleźli w polu zamarzniętego oficera - był to Franek. Jadwiga nie mogła już dłużej wytrzymać obecności Justyny i w gniewie wyszła razem z dziadkiem.

Jan chciał odprowadził Justynę, bo już ciemno było, ale żeby nie prowokować plotek - Anzelm poszedł z nimi. Obserwowali czółna z czerwonymi ogniami, które sunęły po Niemnie. Rybacy zgarniali do worków białe skrzydlate motyle, które tworzyły wokół nich mgłę. Wśród płynących był też Witold. Justyna dotarła do domu przed północą i usłyszała jak Teresa czyta książkę i razem z Emilią marzą, by być jak bohaterka - margrabina na dworze francuskiego króla.

Benedykt jeszcze pracował. Justyna popatrzyła na niego w inny sposób - ten człowiek stracił dwóch braci jednego dnia, ale nie krzyczał, nie płakał, tylko wzywał Boskiego imienia, a na twarzy miał coraz to nowe zmarszczki. Zmarły jego nadzieje. Marta opowiedziała Justynie, że Kirłowa była wypytywać się o nią, pewnie z polecenia Różyca. Kirłowa wyznała jej nałóg Różyca (morfina), z którego tylko miłość go może wyleczyć. Justyna zapytała, dlaczego Marta nie chciała wyjść za Anzelma. Bała się ludzkiego śmiechu i ciężkiej pracy. Przed powstaniem, gdy chłopi byli potrzebni, wszyscy się z nimi bratali, potem znów drogi się rozeszły. Nikt jej niczego nie zabraniał, ale śmiali się. Benedykt się nie śmiał, ale przestrzegł ją przed ciężką pracą. Wmawiała sobie, że jest zadowolona ze swojej decyzji, bo uratowała honor. Z radością jednak słyszała, że Anzelm ją wspomina.

Justynie śniło się (a może to były marzenia), że jest chłopką. Była bardzo szczęśliwa, zakochana z wzajemnością. Czuła pocałunki...

Tom III, rozdz. 1

Andrzejowa Korczyńska wyszła za mąż na pewno z miłości, bo wybrała najmniej zamożnego kandydata. Była jedynaczką, w Osowcach spędziła całe życie, z wyjątkiem 8 lat w domu męża. Wyjeżdżała młoda i radosna, a wróciła tam wdową. Dzieliła wszystkie przekonania swego męża - demokraty i patrioty. Jednego tylko nie umiała - nie była w stanie zbliżyć się do ubogich i prostych ludzi. Walczyła z sobą, ale nie mogła pokonać przyzwyczajeń i dumy. Ideały kochała, ale realność ją odpychała, choć zdawała sobie sprawę, że to ona jest podstawą jej ideałów. Po śmierci Andrzeja wytłumaczyła sobie, że arystokracja ducha nie może zniżać się do nizin i pozbyła się wyrzutów sumienia.

Odważnie pożegnała męża, a gdy pojechał dała hasło do wspólnej modlitwy. Nie było w tym żadnej sztuczności. Jedyną słabość okazała zaraz po otrzymaniu wiadomości o śmierci Andrzeja. Potem już nigdy nie krzyczała i nie skarżyła się. Ale nigdy nie była też wesoła, zamknęła się w sobie i żyła w samotności. W pokoju miała klęcznik, portret Andrzeja i mnóstwo wizerunków syna. Przechowywała też szkice i zabawki syna. Inne części domu odnowiono przed ślubem Zygmunta, ale jej pokoju nie ruszono. Andrzejowa czciła pamiątki, ale otaczała się też nowymi książkami i dziennikami. Czytała i wielbiła tych, którzy poświęcali się tym samym celom, co jej zmarły mąż - tylko teraz w inny sposób. Sporządzała odzież dla biednych, choć u nich nie bywała.

Benedykt pomagał jej w kłopotach, które wynikały z powodu przeszłości patriotycznej Andrzeja. Ona sama mogłaby żyć ascetycznie, ale o majątek dbała dla syna. Nie pozwoliła Benedyktowi wtrącać się w wychowanie jej syna, który według Korczyńskiego wyrastał na francuskiego markiza, a nie polskiego obywatela. Nie zgodziła się wysłać go do szkół publicznych, bo on jest wyższy nad tłum. Pielęgnowała w nim więc poczucie dumy.

Pewien przyjezdny chciał zdobyć serce Andrzejowej. Cała rodzina namawiała ją do zamążpójścia. Zaczęły budzić się w niej uczucia, zatęskniła za domowym szczęściem. Ale gdy przyszło do podjęcia decyzji, obudziły się w niej wspomnienia i zaczęła wstydzić się swej słabości. Zaczęła myśleć o Andrzeju tak intensywnie, że ukazał jej się. Obudziła się z tej halucynacji silniejsza, ale smutniejsza. Czasem potem z nim rozmawiała. Byłą kobietą oświeconą, ale też głęboko wierzącą (choć nie praktykującą). Wierzyła w życie pozagrobowe, sądziła, że to może miłość sprawiła, że Bóg pozwolił jej skontaktować się ze zmarłym mężem.

Z radością przyjęła wiadomość od nauczyciela, że Zygmunt ma talent malarski - zawsze wiedziała, że jest to niepospolity chłopiec. Zygmunt wzrastał w uwielbieniu siebie. Wszyscy, którzy go otaczali, byli w niego zapatrzeni. Jego pierwszy lepszy nieco obraz został entuzjastycznie przyjęty, tym bardziej, że powtarzano sobie historię jego ojca, która ciekawiła publiczność.

Teraz Andrzejowa miała zmartwienie - ej syn nie mógł dogadać się z żoną. Ona za nim szalała, a on był obojętny zupełnie. Zaczęła dostrzegać w synu chłód i kaprysy. Zauważyła, że syn niczego i nikogo (nawet żony) nie kocha, że jego obrazy są może wierne, ale bez pomysłu, bez polotu.

Zygmunt nie mógł malować, od 4 lat nic nie stworzył. Osowiec wydawał mu się pospolity, nie znalazł w nim natchnienia. Oskarżał o to oczywiście świat zewnętrzny. Z Darzeckim zajęli się wykopywaniem skarbu po Szwedach, ale znaleźli kilka monet i pałasz. W rozpacz wprawiało go to, że utył. Uciekł do domu, kiedy zobaczył zbliżających się ludzi - nie miał ochoty z nimi rozmawiać, pospolitować się. Po zbyt obfitym śniadaniu położył się z tomikiem poezji romantycznej i pesymistycznej. Czytał o nicości i rozpaczy powszedniego życia. Weszła Klotylda chcąc się pogodzić z mężem. Stanęła przed niedokończonym swoim portretem i zaczęła z nim rozmawiać. Zapewniała obraz, że malarz nie przestał go kochać, ale łzy stawały jej w oczach. Pocałował ją, ale mówił, że mu przeszkadza. Ożywił się, gdy wzięła do ręki tomik Musseta. Domyśliła się, że wysyłał go Justynie. Z Korczyna go odesłano. Nie znalazł między kartami książki żadnego listu. Nie wierzył żonie, że Justyna ma wyjść za Różyca. Klotylda mówiła dalej, że taki ślub byłby dla tej prostej Justyny wybawieniem, bo nie ma ani majątku, ani wykształcenia. Zygmunt nagle wstał i kazał zaprzęgać konie do Korczyna. Powiedział, że jedzie do stryja, ale żona wiedziała, że to nie jest prawda.

Andrzejowa uczyła jakąś wiejską dziewczynkę - łączyła się tak ze zmarłym mężem. Klotylda wpadła do pokoju wylewając przed nią swe żale. Andrzejowa czuła się odpowiedzialna za nieszczęście synowej, bo to ona zainicjowała to małżeństwo. Obiecała porozmawiać z synem.

rozdz. 2

Witek śmiał się, że Justyna „prościeje”. Zaczyna mówić jak Bohatyrowicze, będzie drużką na weselu Elżusi, nauczyła się żąć. Witka bolało, gdy jego ojciec krzyczał na służbę. Właśnie teraz bił parobka, który zepsuł żniwiarkę. Witek zaofiarował, że naprawi maszynę, a chłopu wytłumaczył, jak ona działa, bo to z niewiedzy ją zepsuł. Ojciec zrozumiał lekcję, ale i tak uważał, że podejście Witka to teoria i w praktyce nie da się tak postępować. Za swoje teorie Witek by się dał zastrzelić. Przypomniał ojcu, że on kiedyś też taki był, że stryj Andrzej dał się zabić za ideały.

W czasie obiadu Kirło usiadł naprzeciw Justyny i wychwalał Różyca, jego arystokratyczne pochodzenie i majątek. Nadskakiwał Justynie i jej ojcu. Benedykt nawet się cieszył z tej sytuacji, bo Różycowi nie musiałby wypłacać posagu Justyny, ale Kirło go denerwował, więc zaczął wyrzekać na przeszłość Różyca - stracił on na karty i metresy ponad połowę majątku. Przyprawiło to o atak Emilię, ale bardzo ucieszyło Witka.

Leonia chciała, żeby wzięli ją na wesele, bo w domu jej nudno. Głowa ją często boli, nie ma co robić. Witek chciał na wesele zabrać też Marynię pod opieką ciotki Marty.

Tego wieczoru Elżunia przyszła do dworu. Weszła do sieni i nie wiedziała, co robić. Na szczęście spotkała Martę. Dom jej nie zachwycił. Zaprosiła Justynę w imieniu ojca do nich. Ambicja Fabiana kazała mu zaprosić panienkę, która bywała u sąsiadów. Powitano Justynę dwornie i przedstawiono jej narzeczonego Elżuni, Franka. Był tam i swat - Starzyński. Elżusia musztrowała Franka strasznie, a on pokornie jej słuchał. Przyszedł też Witold, a potem Antolka przeskoczyła przez płot i zmartwiła się, że Janek po siano na łąką wyjechał, skoro jest tu Justyna. Justyna posmutniała, gdy dowiedziała się, że Jan będzie na łące nocował. Fabian narzekał, że mało mają pola, a wyżywił trzeba piątkę dzieci. Pola dokupić się nie da, na roboty też nie ma gdzie iść. Potem ożywił się, gdy zapraszał na wesele. W drodze powrotnej Witek opowiadał jej swe plany na przyszłość.

Leonia podarowała Marcie pantofle własnej roboty, czym niezmiernie ją ucieszyła. Chwilę radości przerwał atak Emilii wywołany prośbą Witka, by Leonia mogła pójść na wesele. Teresa nie mogła pomóc, bo bolał ją ząb, a Marta była zbyt głośna, by Emilii szybko przeszło. Był to kolejny powód do sporu ojca z Witkiem, oddalali się od siebie.

Trzy tygodnie przed wyjazdem Witka, ojciec poprosił go o to, by pojechał do Darzeckich poprosić o przedłużenie długu. Witek odmówił, nie chciał wyjaśniać swych powodów, by się bardziej nie pokłócili. Ojciec nie wydziedziczył go, ale kazał mu traktować siebie odtąd jak znajomego.

Benedykt był szczęśliwy, bo wygrał proces, Bohatyrowicze przegapili termin składania apelacji. Z radością powitał Zygmunta i pozwolił mu iść na pokoje. Ten wszedł do pokoju Justyny. Opowiadał jej o dalekich krajach, ale chciał zapytać, czy to prawda, że Różyc się o nią stara. Wyznał jej miłość i poprosił, by zwróciła mu swą duszę. Ona powiedziała, że go kochała i że cierpiała bardzo, gdy ożenił się z inną. Gdy wrócił, walczyła ze sobą, by się nie poniżyć. Pomogły jej łzy w oczach Klotyldy. Nie chciała, by ktoś przez nią płakał. Stanęło między nimi jej sumienie. On nie ustawał w przekonywaniu jej, że tylko ona może mu dać szczęście. Nie ofiarowywał jej miłości, ale romans - Justyna czuła tylko ohydę.

Tego wieczoru Zygmunt rozmawiał z matką. Wypowiedział swą wdzięczność za to, że matka trzymała go z dala od prozy życia, że wysłała go za granicę. Z taką przeszłością nie mógł tu żyć, chciał wyjechać. Matka wyznała, że woli dla niego wzniosłe nieszczęście tu niż płaskie szczęście na świecie. Zygmunt chciał, by matka sprzedała Osowce i by wyjechali razem, bo tu panuje wieczny smutek i melancholia. Andrzejowa właśnie dla tej melancholii nie chciała wyjeżdżać. Zygmunt jednak czuł się stłamszony, nawet miłości nie zaznał, do żony był przywiązany, ale do niego nie dorastała. Matka zapytała go, czy byłby szczęśliwy z Justyną. Odpowiedział, że nie, że Justyna jest zimna i ograniczona, coraz bardziej podobna do chłopki. Ta odpowiedź przekonała matkę, że Justyna go odtrąciła i że jej syn żadnej z tych kobiet prawdziwie nie kochał. Rozpłakała się na myśl, że po jej śmierci syn zupełnie zapomni o ojcu i nie będzie czcił przeszłości. Zrzucała na siebie winę za to, że nie nauczyła go tego. Zygmunt chłopów nazwał bydłem i odciął się zupełnie od ideałów ojca, którego nazwał szaleńcem. Wyrzuciła go z pokoju i czuła jak coś w niej umiera. Pragnęła śmierci, znów ujrzała Andrzeja, błagała go o przebaczenie. Nie uzyskała odpowiedzi...

rozdz. 3

Szła jesień. DO Fabiana ciągnięto na wesele. Najwięcej było Bohatyrowiczów i Jaśmontów, ale też wiele innych nazwisk padało, gdy goście się zaznajamiali. Wszyscy byli przystrojeni, ale nie według mody, tylko swego upodobania. Był to lud, który nie musiał przymusowo pracować pod chłostą. Dawniej mieli oni prawa i przywileje. Chciwi byli swej ziemi, aż często dochodziło do waśni o to. Byli ogorzali i spracowani, ale dumni i silni. Szczególnie młodzi byli weseli i pełni życia, bo w postawie starszych widać było, że życie ich nie rozpieszczało. Stare kobiety dbały jeszcze o ceremonialność obejścia.

Czekano jeszcze na pierwszego drużbę, Kazimierza Jaśmonta. Musiał okazać trochę fanaberii, bo był to człowiek majętny. Zapatrywał się na Jadwigę Domuntównę. Wkrótce zajechał bogatą bryczką z koniem i zaraz dał sygnał, by grała muzyka. Weselnicy skupili się wokół domu. Fanian czasem nie mówił oracji, gdy mu się dróżka nie podobała, ale tym razem stał z Justyną. Elżusia płakała, gdy mówił o wianku mirtowym jej panieństwa, który ostatni raz dziś nosi. Złożył młodej parze życzenia. Potem podał Justynie tace z mirtem, by go weselnikom przypięła. Ona położyła w zamian chustkę z jego inicjałami. Potem miało miejsce błogosławieństwo rodziców. Wszyscy płakali. W odpowiednim porządku pojechali do kościoła przy akompaniamencie muzyki.

Na weselu jedli, pili, opowiadali o procesie z Korczyńskim, Fabian narzekał na biedę. Pocieszali się, że syn Benedykta jest dobry chłopak i może się wreszcie pogodzą. Młodzi natomiast zabawiali się na polu. Domuntówna nie była na weselu, zobaczyli ją bosą i w codziennej sukni jak wraca z koniem od konowała. Na prośbę Jaśmonta Domuntowie przekonali ją, by przyszła na tańce. Przyszła też Marta z Marynią Kirlanką, a panna młoda z pomocą męża i dziewczyn przyprowadziła Anzelma. 23 lata nie widział Marty. Marta powitała starych znajomych. Szybko poczuła się miedzy nimi swobodnie. Jaśmont dał znak, by zacząć tańce.

Justyna czuła się w tym tłumie dobrze, pewnie parę miesięcy temu byłoby jeszcze inaczej. Janek był tego dnia chmurny, w ogóle nie tańczył. Kobiety myślały, że pokłócił się z Jadwigą albo podał się w ojca i stryja i go melancholia łapie. Gdy zostali sami z Justyną, poprosił ją o gałązkę jarzębiny z jej stroju - dała mu od razu. Weszła wystrojona Domuntówna. Uderzył ją widok Janka i Justyny. Specjalnie była więc uprzejma dla Jaśmonta. 12 par zatańczyło krakowiaka. Justyna nie wyróżniała się urodą, ale tańczyła z większą gracją. Jan na ten widok zażądał klaskanego i porwał Justynę do tańca. Zaśpiewał: Świeci księżyc, świeci Około północy, Ciebie przestać kochać Nie jest w mojej mocy! Zaczęli przezbywać się na przyśpiewki. Janek na koniec uklęknął przed Justyną i pocałował ja w rękę.

Wieczorem pary szeptały do siebie po kątach: Michał z Antolką, Witek z Marynią. Jadwiga tylko była zła i wciąż patrzyła na Jana i Justynę. Jan mówił Justynie, że ją pierwszą kocha. Przeleciał między nimi kamień rzucony przez Domuntównę. W obronie Jadwigi stanął tylko Jaśmont i jej bracia. Jan powiedział, że żalu do niej nie ma, że t ogłupi żart i zapobiegł bijatyce. Jadwiga z płaczem wróciła do domu, by zostać sama z dziadkiem.

Julek zwołał towarzystwo do czajek na Niemen. Justyna i Jan wzięli się za ręce i poszli po swoją czajkę, by popłynąć osobno. Anzelm i Marta od długiego czasu siedzieli sami pod domem i rozmawiali. Z czajek płynęły śpiewy młodych. Anzelm i Marta słuchali tych przyśpiewek o wyruszaniu na wojnę i doli wojaka. Przyłączyli się do śpiewu, gdy przyszła kolej na pieśń Ty pójdziesz górą... Marta zapłakała, gdy Anzelm zaśpiewał Ty będziesz panną Przy wielkim dworze. Postanowili połączyć młodych.

Starsi natomiast prosili Witolda, by był pośrednikiem w ich sporze z Korczyńskim. Mieli mu za złe, że o wszystko się z nimi procesował, że nie chciał się pogodzić, że być chciwy. Pokazali Witkowi starą mapę, z której wynikało, że część ziemi nie należy do Korczyńskiego, a do Bohatyrowicz. Proces ich wyniszczył, a teraz muszą jeszcze płacić dług. Proszą o zmiłowanie, żeby im darował karę albo poczekał z zapłatą. Chcieliby żyć po bratersku, pomagać sobie. Poważny Strzałkowski radził, by głowa nie mówiła nogom, że jej niepotrzebne. Wspominali z rozrzewnieniem Andrzeja.

rozdz. 4

Tej nocy Teresa i Emilia czytały o Eskimosach. Dochodziły do nich głosy z wesela, które rozstrajały Emilię. Po salonie chodził nerwowo Benedykt. Na dźwięki pieśni stanął jak wryty. Przypomniały mu się dawne czasy, wiele by oddał, by też leżeć teraz w mogile. Dostał tego dnia list od Dominika. Dominik został tajnym sowietnikiem, może dostanie się do senatu, był wdzięczny ojcu za wykształcenie - ale ojciec nie w tym celu go wysyłał na nauki. Najstarszą córkę wydał Dominik za pułkownika. Jeden z jego synów był mały, a drugi kształcić się w szkole wojennej. Benedykt poczuł, że nie ma brata - jak tego wieczora, gdy po rozmowie w altanie z żoną dostał list od Dominika. Wtedy pocieszył go syn. I tym razem Witek wszedł do pokoju. Przyszedł ze skargami ludzkimi. Benedykt pokazał mu plan, z którego wynikało, że kawał ziemi, o który był proces należał zawsze do Korczyna. Ale nie o to Witkowi chodziło, wiedział, że ojciec nie przywłaszczył sobie ziemi. Obarczał go winą za ciemnotę, chciwość i nieprzyjaźń chłopów. Wykładał ojcu demokratyczne teorie. Benedykt słuchał i cierpiał. Witek udowodnił mu, że mimo młodego wieku on też wycierpiał już wiele, że ciężko żyć w tych czasach ciemności. Ciężko mu było tak mówić do ojca. Postawił między nimi mur, który tylko śmierć dziecka mogła zrzucić. Benedykt zląkł się, że Witek rzeczywiście zdolny jest popełnić samobójstwo. Wyrwał mu strzelbę, ale wiedział, że z taką zapalczywością i tak zginie. Z zachwytem jednak spojrzał na syna i nazwał go powracającą falą ideałów jego młodości. Oni też kiedyś kochali lud i ziemię, chcieli nad poziomy wylatywać, ale wszystko to upadło. Jednak braku ideałów nie da się zarzucić Korczyńskim - jeden przez nie zginął, drugi został zesłany tak, gdzie honor stracił, trzeci przeżył życie zazdroszcząc temu w grobie. Wyżalił się przed synem ze wszystkiego. Witek dziękował mu, że nie był chowany pod kloszem jak Zygmunt.

Rozmawiali jeszcze długo. Benedykt opowiadał o Andrzeju, przypominał sobie dawnych znajomych, pytał czy stary Jakub jeszcze żyje. Benedykt odmłodniał. Zgodził się darować chłopom karę sądową. Zapowiedział synowi, że popłyną razem na Mogiłę. Witek pobiegł przekazać wieść Fabianowi, a potem cały dzień spędził z ojcem.

Poprzedniego wieczoru drużki i drużbowie pożegnali pannę młodą pieśnią, a orszak odwiózł ją do domu męża. Elżunia długo się jeszcze pakowała, by niczego nie zapomnieć, a najstarszy brat musiał zawieźć jej kufry. Jaśmont chciał jechać z Jadwigą, ale ona odmówiła, bo musiała zajmować się ojcem. Była w czarnej sukni, już dużo spokojniejsza. Podziękowała Janowi za to, że stanął w jej obronie. Życzyła mu szczęścia. Pogodzili się, a potem Jan szybko pobiegł nad Niemen odszukać Justynę. Podziwiali zachód słońca. Rozmowa im nie szła, jeszcze nie potrafili być zupełnie szczerzy ze swą miłością. Bawili się z echem. Jan poprosił, by powiedziała echu najmilsze imię - krzyknęła „Janku”. Objął ją i pocałował. Była już jego na zawsze.

rozdz. 5

Zygmunt prosił Benedykta, by przekonał matkę, aby sprzedała Osowce, ale stryj o tym nie chciał słyszeć. Potem wpadł Kirło zapowiadając wesele. Za nim Kirłowa z dziećmi - po Marynię i by pomówić o ważnym interesie z Justyną i gospodarzem. Dołączyli do nich: Emilia, Teresa i Kirło. Kirłowa miała oświadczyć się w imieniu Różyca. Upoważnił on ją do wyznania, że jest on morfinistą, że żona może go wyratować. Dla Benedykta było to tym samym, co pijaństwo, dla Emilii stał się bardziej interesujący. Kirłowa mówiła dalej, jaki on jest dobry, jak ich dzieci lubi, jak im pomaga. Emilia uważała czyn Różyca za bohaterstwo, była pewna, że Justyna go przyjmie z wdzięcznością. Justyna wyznała jednak, że jest zaręczona z Jankiem. Wyznała, że go kocha i jest kochana. Emilia nie mogła pojąć, gdzie podziała się duma dziewczyny. Ale ona właśnie przez dumę nie chce przyjąć litości Różyca, woli miłość Jana. Benedykt (jak kiedyś Martę) przestrzegł ją przed pracą. Dziewczyna powiedziała, że to właśnie brak pracy jest trucizną. A jeśli chodzi o oświatę, to ona chętnie wniesie to, co umie w skromne progi Bohatyrowicz. Stryj przyznał jej rację, a ciotka dostała globusa. Kirło nie mógł w to uwierzyć. Witek uściskał kuzynkę z radości. Kirłowej było żal kuzyna, ale przyznała, że Justyna dobrze wybrała. Zygmunt myślał, że ten mezalians jest po to, by oddzielić się od świata, do którego on należy i miał przez to „wyrzuty sumienia” - Justyna buchnęła śmiechem. Marta poprosiła Benedykta, by pozwolił jej zamieszkać w chacie Justyny i Jana, bo tu czuje się niepotrzebna. Benedykt wypowiedział wreszcie wszystko, co Marcie zawdzięcza. Zgodziła się zostać, obiecała pójść do doktora, poczuła się potrzebna. Benedykt kazał jej opowiedzieć sobie wszystko o Bohatyrowiczach. Orzelskiego Benedykt uspokoił, mówiąc, że może u nich zostać, a w tym mezaliansie Justyna może być szczęśliwsza niż jej matka w „stosownym” małżeństwie.

Benedykt poszedł z Justyną do Bohatyrowicz. Jan na ich widok najpierw zląkł się, ale potem ogarnęła go szaleńcza radość. Ukląkł przed Benedyktem. Anzelm potwierdził, że Jan to syn Jerzego, tego, który z bratem Benedykta z mogile spoczywa.

THE END

Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem - treść

TOM I - rozdz. 1

Rok 1647 - przepowiednie: szarańcza (~ Tatarzy), zaćmienie, kometa, mogiła i krzyż nad Warszawą, lekka zima. Dzikie Pola były zamieszkane do Czehryna nad Dnieprem, za Dniestrem i Humaniem był step ujęty między dwie rzeki.

Nad Omelniczkiem zapadła noc, godzina duchów, na stanicach odmawiano modlitwy za umarłych. Żołnierze dworscy (czerwona szata) uratowali napadniętego przez łotrów udających Tatarów jeźdźca i rozłożyli się na nocleg. (opisy naczelnika i uratowanego) Atakujący byli to słudzy sąsiada uratowanego - Zenobiego Abdanka. Uratował go Jan Skrzetuski.

Skrzetuski wracał z Krymu, gdzie był u chana z listem od Wiśniowieckiego. Abdank mówi, że idzie do Kudaku z poselstwem od hetmana, dziwne, że nie wybrał się wodą. Ma bardzo władczą twarz. Jan dostał w podzięce pierścień z prochem z grobu Chrystusa, Abdank mówił, że idzie dzień sądu. Odjechał ze swoimi Kozakami, którzy raczej nie byli rejestrowi, i wyznał, że nazywa się Bohdan Zenobi Chmielnicki.

rozdz. 2

Skrzetuski w domu Jeremiego Wiśniowieckiego w Czehrynie.

Z Zaćwilichowskim poszedł do winiarni, gdzie rozmawiano o ucieczce Chmielnickiego. Zaćwilichowski o Chmielnickim: uciekł z Czehryna, bo Czapliński wziął za żonę jego kochankę, którą Chmielnicki potem zbałamucił. Uciekł z listami Barabasza (płk kozacki), które zachęcały Kozaków do buntu przeciw szlachcie. Jest rozkaz hetmański, żeby Chmielnickiego pojmać.

Przyszedł Czapliński i opowiadał, że Chwedko zobowiązał się złapać Chmielnickiego; walił przy tym w stół, a Jan na to: Nie wylewaj waćpan wina . Czapliński zaczął grozić Skrzetuskiemu, gdy dowiedział się, że ten oswobodził Chmiela, ale Jan spokojnie wyniósł go z sali na ulicę.

Jan poznał wtedy Jana Zagłobę herbu Wczele i jedną z historii jego dziury z czole. Zagłoba przedstawił mu też Litwina - Powsinogę (Longinus Podbipiętę) herbu Zerwipludry (Zerwikaptur) z Psichkiszek (Myszykiszek), na co Podbipięta mówił oczywiście, że słuchać hadko. (opis Podbipięty, wcześniej i Zagłoby) Skrzetuski nie mógł podnieść krzyżackiego miecza Litwina. Podbipięta chciał iść pod znak do Wiśniowieckiego.

Barabasz bał się, że Chmielnicki wywoła większą wojnę niż Nalewajko i Łoboda. Nie miał już żadnej władzy, nigdy nie umiał utrzymać w ryzach Kozaków, którzy robili tu, co chcieli.

rozdz. 3

Jan jedzie do Łubniów. Ziemia jest dziwna, po drodze pełno mogił, upiorów, lasów. Pusto tu z powodu napadów tatarskich. Dopiero po osiedleniu się tu Wiśniowieckich (Michała ożenionego z Mohylanką, gł. ich syna - Jeremiego) zaczęły powstawać osady. Jest pocz. stycznia 1648r.

Jan wzdychał do Anusi Borzobohatej-Krasieńskiej, panienki respektowej księżnej Gryzeldy, która to (Anusia, nie księżna) Jak tatarska orda bierze w jasyr corda. Ale wzdychał bez zobowiązań.

Z książeczki do nabożeństwa Longina: Dlaczego jazda wołoska zowie się lekką? Bo lekko ucieka. Amen. Longin uczynił ślub czystości póki nie zetnie 3 głów na raz, jak jego przodek - Stowejko pod Grunwaldem.

Wszyscy popędzili za rarogiem, którego wypuścił sokolnik na żurawie, a Skrzetuski zatrzymał się przy zepsutej kolasce. Stała tam kobieta (ładniejsza od Anusi;)), a na jej ramieniu siedział raróg. Ptak połączył ręce młodych. Dziewczyna - Helena była córką Wasyla Kurcewicza, a kobieta - kniahini to jej ciocia, wdowa po Konstantynie Kurcewiczu. Helena podziękowała Janowi, gdy ujął się za jej ojcem, który kiedyś był oczerniony, ale po śmierci wrócony do łask. A Jaś od razu się jej oświadczył - szybki chłopak.

Pojechali do Rozłogów, a po drodze dołączyli synowie kniahini i Bohun. Synów jest pięciu, ale najstarszy - Wasyl jest ślepy, od czego rozum mu się nadwyrężył, o Helenie mówią, że tylko zawadza.

Jan chciał pocieszyć Helenę, która płakała słysząc, że jest zawadą, starli się z Bohunem, ale kniahini przeszkodziła dalszej kłótni. (dłuższy fragment o sławie Bohuna jako Kozaka-rycerza)

rozdz. 4

Wasyl Kurcewicz dorobił się majątku u Michała Wiśniowieckiego, ojca Jaremy. Żona zmarła przy porodzie Heleny. Wychowywał córkę, pomógł ubogiemu bratu, Konstantynowi. W 1634 r. przechwycono list do wroga z jego pieczęcią, musiał uciekać, dopiero po latach ktoś inny przyznał się do sfałszowania listu. Po śmierci Wasyla kniahini zagarnęła Rozłogi, synów chowała na wpół dziko, Heleny nie znosiła. Dom był zabezpieczony przed napadami, bardziej kozacki niż szlachecki. Wnętrze było za to bogato zdobione, zmieszane ze stepową prostotą - tu opis.

Helena przyprowadziła Wasyla. Jego wariactwo polega na tym, że czeka na apostołów. Dziewczyna uspokoiła go pieśnią, zasnął, a reszta poszła na kolację. Helena wyznała Janowi, że też go pokochała i ostrzegła go przed Bohunem (nie lubiła go, bo człowieka przy niej rozszczepił). Gdy tańczyli, warkocze Heleny zaplotły się Janowi wokół szyi, nie wytrzymał i ją pocałował (ech...). A wieczorem wygadał się o swej miłości Longinowi (jak baba). Tatar Czechły przyniósł mu wstążkę od kniaziówny i powiedział, że jej tu źle i że chcą ją dać Bohunowi, by ją wywiózł z Rozłogów.

Rano Jan postraszył kniahinię księciem, obiecał im Rozłogi zostawić i dostał rękę Heleny.

rozdz. 5

Skrzetuski w Łubniach - opis żołnierskiej dyscypliny i zwyczajów siedziby Wiśniowieckiego. Żołnierze wyprawiali się czasem tak daleko, że widzieli kresy, na których świat się kończy i dalej nic już nie ma.

Książę wrócił w dzień śmierci starego Zakrzewskiego „Miserere mei”. Pogrzeb był huczny, ks. jezuita Muchowiecki miał mowę pogrzebową. Książę był młody (36 lat), niski i drobny, otoczony majestatem.

Jan wzgardził Anusią, a ona zaczęła się interesować Podbipiętą, gł. przez jego ślub czystości. Jan wysłał Rzędziana (16 lat) na przeszpiegi do Rozłogów, a ten wrócił z listem od Heleny. Rzędzian dowiedział się też, że Bohun wcale nie ma żadnych skarbów i że pojechał na ruski (prawy) brzeg Dniepru. (lewy = tatarski)

rozdz. 6

Na Ukrainie i Zadnieprzu zaczęły chodzić wieści o jakiejś zbliżającej się wojnie. Oznaki: mnóstwo dziadów lirników, Niżowcy pili na umór - w czasie pokoju pracowali normalnie, a przed wojną pili, bo przyszłe łupy miały im wynagrodzić straty.

Skrzetuski pojechał zamiast Bychowca do Czehryna i na Sicz, by się o wojnie dowiedzieć i Helenę zobaczyć.

rozdz. 7

Helena powitała Jana, wycałowali się, kukułka im wykukała 50 i więcej wspólnych lat i 12 chłopczyków.

rozdz. 8

Chmielnicki zapowiadał, że z całym wojskiem zaporoskim będzie się upominać o przywileje. W Czehrynie Jan spotkał Zagłobę z Bohunem. Bohun chce, żeby Zagłoba go adoptował i dał herb, żeby mógł się ożenić z szlachcianką. Wieczorem Jan odpłynął Dnieprem dalej.

rozdz. 9

(opis bezludnych brzegów Dniepru, m.in. gajów wiśniowych) Dotarli do Kudaku, do Grodzickiego. Potwierdził on wieści o wojnie, sam długo się nie obroni, bo prochów nie ma.

Jan wysłał Rzędziana do Rozłogów z listem, by odwieźli Helenę do Łubniów i ruszył dalej.

rozdz. 10

Przed wjazdem na Sicz zatrzymali się na wyspie Chortyca. Napadli ich Kozacy z Tatarami. Jan bronił się do końca, aż padł ze strzałą wbitą w ramię.

rozdz. 11

Miasto - Hassan Basza. Fyłyp Zachar powiedział Antonowi Tatarczukowi, że przy Lachu (Jan) były trzy listy - do atamana koszowego, do Barabasza (krewny tego, o którym była mowa) i do samego Antona. Jan żyje.

Zorganizowano radę. Wszedł Tuhaj-bej i Chmielnicki jako hetman wojsk zaporoskich. Chmielnicki odczytał listy. W tym do Tatarczuka (od Zaćwilichowskiego) była tylko prośba o opiekę nad Janem. Chmielnicki orzekł, że koszowy jest niewinny, ale Tatarczuk i Barabasz to zdrajcy. Tatarczuk niedawno protestował przeciw oddaniu buławy hetmana Chmielnickiemu, co do Barabasza - to chciał się zemścić na jego stryju. Tłuszcza ich rozszarpała.

Jana obronił przed tłuszczą Tuhaj-bej, któremu Chmielnicki szepnął, że to jego jeniec, który jest wiele wart. Na zewnątrz zaczęli śpiewać bardzo inteligentną pieśń: Hej, hej! Tuhaj-bej. Listy przerwały naradę - wybuchła wojna, Chmielnicki objął rządy.

rozdz. 12

Chmielnicki wykupił Jana od Tuhaj-beja za 4 tysiące talerów. Powiedział mu, że jest wolny, ale na razie go nie puści, żeby o ich siłach nie doniósł w Polce. Chmielnicki nie chce wojny z królem, ale z królewiętami, którzy odejmują Kozakom przywileje. Jan próbował go odwieść od walki bratobójczej, bo przywilejów Kozacy pozbawili się sami - przez swoje bunty, a z poganami przeciw ojczyźnie nie można się sprzymierzać.

rozdz. 13

Wojska kozackie i tatarskie ruszyły. Polskie siły zbierały się pod wodzą Stefana Potockiego, Barabasza i Krzeczowskiego - pułkownika rejestrowych perejesławskich. Gdy mijali Kudak, Grodzicki ostrzelał ich z armat, ale oni szli dalej, bo wojska koronne były blisko. Jan gorączkował i marzył o dołączeniu do swoich.

rozdz. 14

Krzeczowski był protegowanym Potockich, zawdzięczał im szlachectwo i liczne posiadłości. Słysząc działa, Krzeczowski był pewny, że Chmielnicki szturmuje Kudak. Chciał nazajutrz napaść na niego, zdusić bunt i okryć się sławą. Był trochę zły na Polaków, bo nie dostał starostwa lityńskiego.

Rano Chmielnicki posłał po Krzeczowskiego, chciał z nim rozmawiać. Po powrocie Krzeczowski ogłosił, że przyłączają się do Chmielnickiego. Musiał zabić Barabasza, który stawiał opór tej zdradzie, stoczył też bitwę z grupą płatnych żołnierzy niemieckich, którzy nie chcieli się poddać.

rozdz. 15

Jan wierzył, że wojna szybko się skończy, bał się o Helenę. Kozacy szli na Żółte Wody. Do starcia doszło w sobotę, 5 maja, cały dzień padało. Wojsk polskich było bardzo mało. Jan obserwował bitwę dzięki kozakowi Zacharowi, który miał go pilnować.

Husaria Stefana Czarnieckiego zmiotła znaczną część wojsk wroga. Bitwę szybko skończyła ulewa. Chmielnicki był załamany, Tuhaj-bej wściekły.

W poniedziałek wojska polskie miały mniej zapału, step był rozmoknięty. Dragonia Bałabana przeszła do Kozaków, obóz polski został zdobyty. Wieczorem zmarł młody Potocki.

Chmielnicki szybko dotarł do Czehryna, Kozacy przyłączali się do niego tłumnie. Jan został w Korsuniu, gdzie widział jak Kozacy zabijali każdego, kto wydawał im się szlachcicem lub Żydem. Wpadli w popłoch, gdy przyszły wieści, że Polacy pobili Chmielnickiego pod pobliską Krutą Bałką. Ale niedługo okazało się, że to Chmiel zwyciężył, hetmani zostali wzięci do niewoli.

rozdz. 16

Potęga Chmielnickiego rosła, a on sam rósł w pychę. Własna siła go przerażała, bo wiedział, że wkrótce Rzeczpospolita się zbudzi i stawi opór. Najbardziej bał się Wiśniowieckiego. Wypuścił więc Skrzetuskiego, by opowiedział księciu o jego potędze. Jan, wyjeżdżając, widział hańbionych jeńców - mężczyzn, kobiety i dzieci, do słabszych strzelano dla zabawy.

Skrzetuski pojechał przez Czehryn do Rozłogów. Po drodze spotkał dwóch nagich ludzi - ślepego lirnika z niemową. Dowiedział się od nich, że w Rozłogach byli jacyś rycerze. Dojechali - z Rozłogów zostały zgliszcza. Znalazł go tam Bychowiec i inni znajomi, nie rozpoznawał nikogo. Dopiero za księdzem Muchowieckim powtórzył: Fiat voluntas Tua, Sicut in coelo et in terra.

rozdz. 17

Po wyjeździe z Kudaku, Rzędzian dotarł do Czehryna, gdzie stacjonował Bohun. Wszyscy przejeżdżający byli sprawdzani, Rzędziana poznał Zagłoba. Bohun przeszukał Rzędziana, zabrał mu listy, a chłopca pobił. Zagłoba ocucił go i zdecydował się pojechać z Bohunem do Rozłogów, chciał go uspokoić, ale na próżno.

rozdz. 18

Bohun chciał, by jeszcze raz przyrzekli mu Helenę, a gdy to zrobili, wystrzelił - razem ze swymi Kazakami pozabijał wszystkich, ale odniósł rany i Zagłoba kazał go przenieść do komnat, a semenom pozwolił pić. Rozpowiedział naokoło, że jedzie do Łubniów, związał Bohuna i wyjechał z kniaziówną.

rozdz. 19

Zagłoba i Helena w męskim ubraniu uciekali do Czerkas - w stronę przeciwną niż Łubnie. Po drodze spotkali Pleśniewskiego, który jechał z Czehryna i opowiedział im o wszystkich klęskach Polaków. Uciekinierzy skręcili z gościńca w stepy i lasy. Zagłoba opowiadał Helenie o Skrzetuskim, a potem zasnęli.

rozdz. 20

Śpiąc podjechali pod zimownik kozacki i spotkali czterech czabanów, czyli koniuchów pilnujących stad w stepie. Zagłoba nastraszył ich Jaremą i pojechali dalej. Nocą wilki zarżnęły im konie. Zagłoba zabrał (dość bezczelnie) ubrania ślepemu dziadowi i niemowie, których spotkali po drodze. Zagłoba kazał się nazywać Onufry, ściął Helenie włosy na pniu, a szable zostawił pod nim. Dotarli do Demianówki, gdzie dziad opowiadał chłopom o wojnie i straszył Jaremą. Kazał im iść do Chmiela, który oczywiście wg niego był tam, gdzie wybierali się z Heleną, czyli w Zołotonoszy - chciał, by ich podwieźli. Przenocowali we wsi.

rozdz. 21

Tymczasem Bohun ruszył do Łubniów. Wybił mały oddział książęcy, ale jeńcy żadnego szlachcica tam nie widzieli. Chłopi spalili Rozłogi. Bohun spotkał Pleśniewskiego, który wygadał, że widział Zagłobę. Rozdzielili się - cześć pojechała do Zołotonoszy, część z Bohunem do Czerkas. Esauł Anton dowiedział się w opustoszałej Demianówce od kobiet, że chłopi poszli z dziadem do Chmiela. Dalej przewoźnicy opisali mu dziada i pacholę i wiedział już, że to Zagłoba z Heleną. Natknął się na dragonów Jaremy, ale oni nie wiedzieli jeszcze o zdradzie Bohuna, więc ich puścili. Zagłoba i Helena w Prochorowie wsiedli na prom. Na brzegu, z którego odpłynęli ujrzeli Bohunowych - Zagłoba wmówił w chłopów, że to Jarema i kazał porąbać prom. Kozacy próbowali przepłynąć rzekę, ale część potonęła, resztę dziad kazał wystrzelać.

rozdz. 22

Chmielnicki wysłał list do Wiśniowieckiego, w którym zrzucał winę za wybuch wojny na ucisk, jakiego doświadczali chłopi. Pisał też, że wypuszcza Skrzetuskiego, by pokazać dobrą wolę. Książę przypuszczał, że Chmielnicki chce szybko zawrzeć pokój w Warszawie, żeby to Wiśniowiecki był rebeliantem, gdyby chciał wtedy na niego uderzyć. Postanowili pożegnać się z księżną w Łubniach i jak najszybciej ruszyć na Chmiela. Dotarła wieść o spaleniu Rozłogów i książę posłał Bychowca i Wołodyjowskiego na odsiecz kniaziównie. Kozaków - posłów kazał Jeremi zabić, a jednego wbić na pal, młode pacholę - Żeleński nie mógł znieść jego męki i strzelił do niego, za co książę się nie rozgniewał, ale wziął go do siebie na służbę.

rozdz. 23

Książę pocieszył Jana, że Bohun za kimś gonił, więc pewnie nie dostał kniaziówny. Od chłopa z Rozłogów dowiedzieli się o przebiegu zdarzeń. Po drodze do Łubniów Skrzetuski zdał księciu relację z posłowania. W mieście stało już mnóstwo szlachty, którzy czekali na Jaremę.

rozdz. 24

W Łubniach Heleny oczywiście nie było, ale Jan przypomniał sobie gołego dziada, którego spotkał i nabrał nadziei, że to może Zagłoba na niego napadł i dziewczyna żyje. Jan wyspowiadał się i leżał krzyżem całą noc. Rano wszyscy opuścili miasto - księżna z dworem miała wyjechać do Turowa, a Jeremi złożył ślub, że bunt stłumi, a po odprowadzeniu kobiet ruszy z wojskiem ku Chmielnickiemu. Za nimi chłopi podpalali lasy. Zmarł król Władysław.

rozdz. 25

Przy rozstaniu z dworem Skrzetuski dostał wstążkę od księżnę - jako od matki, bo jego kobiety tu nie było, a Anusia dała swoją Podbipięcie, bo ją Wołodyjowski zdenerwował. Wojska zaczęły przedzierać się w stronę buntu przez podmokłe lasy.

rozdz. 26

Chmielnicki stał w Białocerkwi i zbierał siły. Liczył na układy, tymczasem pił na umór. Przyjechało pokojowe poselstwo od wojewody Kisiela, ale też i wieści o pogromach Jaremy. Chmiel nie mógł napaść na Jaremę, bo zerwałby układy, a Tatarzy nie chcieli pomagać. Na radzie Maksym Krzywonos zadeklarował, że pójdzie na Jaremę, a Chmielnicki miał ogłosić w Warszawie, że to się stało bez jego woli, bo on chce pokoju. Gdy wojska Krzywonosa wychodziły, przyszła burza.

rozdz. 27

Szlachta z pospolitego ruszenia była niepocieszona, że książę wyruszył na Krzywonosa od razu, bez chwili spoczynku. Kraj był spustoszony, grody podpalone, panowie umierali paleni na słupach i wieszani na szubienicach z konarów drzew. Wiśniowiecki odbił młodemu Krzywonosowi Machnówkę wojewody kijowskiego - długi opis bitwy, ze strategią (np. puszczenie husarii na końcu) i pojedynkami (np. walka Skrzetuskiego z Burdabutem - charakternikiem). Przyszedł list Kisiela o rozpoczęciu układów, ale książę i inni żołnierze woleli wojnę od hańby.

rozdz. 28

Jarema posłał Skrzetuskiego po posiłki, ale pułkownicy mieli rozkazy od księcia Dominika Zasławskiego, by się z nim nie łączyć. Wracając napadli w lesie na chłopów rezunów, wśród nich był Zagłoba. Helenę zostawił w Barze, a sam na jej polecenie szedł szukać Jana.

rozdz. 29

Wojewoda kijowski też odmówił dalszej walki. Inni byli do niej gotowi, więc książę zarządził krótki odpoczynek pod Zabarażem dla zebrania sił. Książę narzekał na prywatę innych książąt, a sam szedł własną drogą - ale za to słuszną. Przyszła wieść, że Krzywonos wyciął w pień Połonne, choć byli tam jego rodacy - Rusini. Wojewoda zdecydował się walczyć dalej z Jaremą.

rozdz. 30

Książę ruszył z pomocą Osińskiemu i Koryckiemu, którzy wcześniej musieli odmówić Janowi przystąpienia do wojsk Jaremy. Teraz będą walczyć razem. Nocą Zagłoba opowiadał niestworzone historie o ucieczce do Baru. Rano wojska księcia i Krzywonosa się spotkały.

rozdz. 31

Było to pod Konstantynowem. Zaczęło się od obelg i potyczek harcowników - Wołodyjowski wziął jeńca, Longin zdusił Pułjana. Zagłoba był przerażony, bo nie lubił tłoku, ale ruszył z innymi i „zdobył” chorągiew, która spadła mu na głowę - uznał, że nie znał własnego męstwa. Krzywonos przegrał, ale Chmielnicki i Bohun szli mu już z odsieczą.

rozdz. 32

Drugiego dnia rozbito Krzywonosa całkiem i książę zarządził odpoczynek. Jan poszedł stłumić drobne bunty chłopskie, wracając spotkał Rzędziana. Po tym, jak Bohun pobił go w Czehrynie, przyszli ludzie Chmielnickiego i wzięli go za swego. Nakupił zdobycznego dobra na proces o gruszę z Jaworskimi. Dowiedział się, że Bohun jest ranny w Czerkasach, więc pojechał go opatrzeć. Dońcówna wróżyła Bohunowi, widziała Lacha przy Helenie. Rzędzian w końcu uciekł.

rozdz. 33

Skrzetuski wracał do Zbaraża. Szlachta wypowiadała posłuszeństwo gł. regimentarzowi Dominikowi i ruszała do Jaremy (któremu niedawno tego gł. regimentarstwa odmówiono). Jan dostał pozwolenie na wyjazd do Baru po Helenę. Książę zaś cierpiał bardzo pod jarzmem odpowiedzialności i pokusą sławy, dużo się modlił. Kraj ginie od samowoli i niekarności, a przecież on sam właśnie sprzeciwia się woli rządzących. Zdecydował się więc poddać pod komendę regimentarzy. Na uczcie pożegnalnej dla Jana przyszły wieści, że Bar wzięty.

TOM II - rozdz. 1

W czasie wzięcia Baru (czego dokonał Bohun) Helena pchnęła się nożem. Bohun schował ją w Czortowym Jarze nad Dniestrem, u Horpyny Dońcówny. Służył jej tam niemy Czeremis i diabły.

rozdz. 2

Helena obudziła się w przepychu. Bohunowi powiedziała, że go nie pokocha, więc się wściekł.

rozdz. 3

Bohun nie chce Heleny niewolić, bo się boi, że ona umrze. Chce się z nią ożenić po powrocie, jak nie wróci, to Horpyna ma ją poprosić, by mu wybaczyła. W kole młyńskim Horpyna zobaczyła jak Bohun potyka się z małym rycerzem, jak stary druh go zdradza, jak nad biało ubraną Heleną krąży Jastrząb, a wszędzie krew. Odjeżdżając Bohun obiecał Helenie, że po powrocie zastosuje się do jej woli, bo chciał, by go mile pożegnała - i rzeczywiście, pobłogosławiła go na drogę.

rozdz. 4

Książę wysłał Skrzetuskiego na podjazd w stronę Baru, a Wołodyjowskiemu pozwolił wysłać dragonów Rusinów do Bohuna na przeszpiegi. Na placu Jan rozbroił pijanego Łaszcza, który mówił, że jeżeli Helena gładka była, to żyje. Za to, że go nie pobił, a jedynie szablę wytrącił, książę mianował go porucznikiem, namiestnikiem został za niego Longin.

rozdz. 5

Należało napaść na Chmielnickiego teraz, póki nie zebrał sił, ale ks. Dominik nie spieszył się ze swoimi wojskami. Bohun wytarzał się w dziegciu i poszedł z rozkazu Krzywonosa na podjazd. Skrzetuski podzielił swój oddział na 4, żeby głosić wśród zbuntowanego ludu, że Jarema idzie.

rozdz. 6

Zagłoba ze swoim oddziałem napadł na chłopski orszak weselny, ale uspokoili go miodem i zabrali na tańce. Pijanego Zagłobę i weselników związał i obezwładnił Bohun.

rozdz. 7

Bohun wyznał Zagłobie, że Heleny nie zniewolił, ale będzie z nią brał ślub. Przywiązał Zabłobę do jego własnej szabli i zamknął w chlewie. Udało mu się wysunąć szablę i rozciąć pęta. Podsłuchał od mołojców, że Bohun może chcieć za Jampol ruszyć - domyślił się, że może tam być Helena. Zagłoba wszedł na strych i wciągnął za sobą drabinę. Rano Kozacy przystawili spisy do otworu i chcieli ściągnąć Zagłobę, ale zabijał ich na miejscu. Zaczęli wchodzić przez dach, ale na szczęście przyjechał oddział Wołodyjowskiego. Bohun zdołał zbiec.

rozdz. 8

Bohun wrócił do Krzywonosa z kilkunastoma tylko mołojcami, bo go jeszcze Podbipięta i Skrzetuski pobili. Polacy zaś spotkali się znów w Jarmolińcach, Zagłoba przypisywał sobie największe zasługi, opowiedział i o kniaziównie. Po drodze do Zbaraża spotkał ich Wierszułł i oznajmił, że Polacy oddali pole bez bitwy pod Piławcami i książę zwołuje wszystkich do Lwowa.

rozdz. 9

We Lwowie panowała trwoga, co chwilę ktoś wzbudzał popłoch okrzykami, że nieprzyjaciel idzie. Wszyscy chcieli oddać buławę Jaremie, niewiasta w żałobie złożyła przed nim swój dobytek. Książę przyjął ją dopiero wtedy, gdy aktualny wódz się zrzekł - by nie łamać prawa.

rozdz. 10

Książę wydał rozkazy do obrony Lwowa, a sam pojechał uzbroić Zamość. Chmielnicki chwilę potem podszedł pod Lwów. Jarema pojechał na elekcję do Warszawy, był za wojennym Karolem. Po drodze spotkał żonę z dworem. Wołodyjowski miał przygodę z Charłampem, który wyzywał go na szable za to, że mały rycerz jechał przy kolasce Anusi Borzobohatej.

rozdz. 11

Zagłoba i Wołodyjowski utonęli w szumie i swawolach stolicy. Karol zrzekł się kandydatury na rzecz Jana Kazimierza. Michał i Zagłoba jechali z pieniędzmi do regimentu, by mógł się uzbroić, ale spotkali Charłampa, któremu Michał obiecał, że stawi się na pojedynek w Lipkowie jak tylko rozkaz wykona. Cztery dni później spotkali tam Bohuna. Michał chciał go aresztować, ale Bohun jechał jako poseł z listami od Chmielnickiego. Na wspomnienie niedawnej ucieczki, Bohun wyzwał Michała na szable, drugi miał stawać Zagłoba. Bohun potwierdził, że Helena jest bezpieczna, ale nie chciał wydać miejsca jej pobytu. Bili się na wydmach przy rzece.

rozdz. 12

Po niedługiej przewadze Bohuna, Wołodyjowski zaatakował i ciął go przez pierś i głowę. Z Charłampem się pogodzili, a staremu słudze pomogli przenieść konającego Bohuna do karczmy.

rozdz. 13

Książę nie był zły za starcie z Bohunem, dał nawet Michałowi pierścień. Narzekał, że niedługo służba u niego może być „głodna” i miał nadzieję, że kraj będzie choć o jego dzieciach pamiętał (jasnowidzenie? - korona dla Michała Korybuta). Zagłoba podsumował: żeśMY Bohuna usiekli.

rozdz. 14

Koronowano Jana Kazimierza w Krakowie. Zagłoba i Wołodyjowski jechali do Zamościa, ale w Końskowoli spotkali Podbipiętę. Jechał do księcia z prośbą o rozkaz, bo wojska w Zamościu już nie były potrzebne. Po Zamościem był też Bohun, którego Podbipięta zobaczył idąc z poselstwem do Chmielnickiego. Skrzetuski chciał go wyzwać, ale Bohun wyjechał do Warszawy.

rozdz. 15

Zagłoba i Wołodyjowski z Zamościa poszli do Zabaraża. Kozacy przegrywali w walkach z Litwinami. Skrzetuskiego nie było w Zbarażu, wysłał list, że zabrał się z kupcami za Jampol.

rozdz. 16

Na czas zimy walki ustały. Poselstwo z wojewodą Kisielem jechało do Chmielnickiego, po drodze musieli odpierać napady chłopów. Skrzetuski przedarł się do nich i poprosił o możliwość pójścia z nimi do Kijowa. Dowiedział się, że Bohun zabity, ale nie uwierzył, że Zagłoba mógł go usiec.

rozdz. 17

Chmielnicki czekał na posłów w Perejesławiu dumny i bezczelny, przekonany o swojej sile. Jan chciał znaleźć Bohuna, wyzwać go na pojedynek, a nawet po wygranej, Helenę dać do klasztoru.

rozdz. 18

Komisarze dali Chmielowi dary w uroczystym pochodzie, m.in. buławę. Kisiel poznał już, że idzie dawać łaski, ale o nią prosić i że to Jarema miał rację. Skrzetuski nie mógł na to patrzeć i odwołał dragonię. Chmielnicki nie miał zamiaru się układać, króla szanuje, ale walczy przeciw panom. Na uczcie Kozacy byli pijani, posłowie przeżywali katusze.

Drugiego dnia Chmiel przyszedł do kwatery Kisiela, nie chciał słyszeć o wypuszczeniu jeńców, nie chciał układów. Skrzetuskiemu powiedział, że miłuje go za wyrzucenie Czaplińskiego z karczmy i obiecał spełnić dowolną jego prośbę. Jan chciał wydania Bohuna, ale Chmiel potwierdził, że Bohun usieczony w pojedynku. Obiecał zaś dać mu piernacz, by mógł spokojnie szukać kniaziówny.

rozdz. 19

Zagłoba i Wołodyjowski nudzili się w Zbarażu. Kozak Zachar przybył z listem od Jana, Heleny nadal nie znalazł. Zachar nie mógł uwierzyć, że niepozorny Michał zabił Bohuna.

rozdz. 20

Komisarze wyprosili pokój do Zielonych Świątek ruskich, potem miała być wojna. Jeremiego odsunięto od władzy. Chmielnicki i hetmani nie ruszali w pole, ale czerń i drobne oddziały i tak staczały walki. Z jednego z podjazdów Wołodyjowski wrócił z dwoma Kurcewiczami - których nie było w domu, gdy Bohun mordował ich braci. Powiedzieli, że Helenę czerń wydusiła dymem z mniszkami w monasterze Dobrego Mikoły. Wywiedział się o tym Jan, który teraz zapadł na zdrowiu. Zagłoba postarzał się bardzo po tej wiadomości, nie miał już po co być na świecie.

rozdz. 21

Smutnych towarzyszy zastał kilka dni później Rzędzian. Powiedział, że wie od Bohuna, że Helena żyje i u Horpyny jest ukryta. Po wiadomości o wzięciu Baru pachołek pojechał do rodzinnych Rzędzian oddać rodzicom zdobyczne klejnoty na proces. Potem we Włodawie spotkał Bohuna rannego po pojedynku z Michałem. Rzędzian go wyleczył, odnowił przyjaźń i Bohu poprosił go, żeby pojechał do Heleny, by ją przewiozła do Kijowa do monasteru Świętej Przeczystej. Dał mu piernacz i instrukcje, jak dojechać. Rzędzian przed wyjazdem wydał Bohuna komendantowi Jakubowi Regowskiemu (był to nieprzyjaciel Jana, krewny Łaszcza).

rozdz. 22

Na piernacz Bohunowy przechodzili wszędzie spokojnie. Burłaj - dawny nauczyciel Bohuna - nawet wyprawił im ucztę, na której Rzędzian opowiadał o Wołodyjowskim i Zagłobie (przy nich!). W jarze Rzędzian bał się upiorów. Na miejscu Rzędzian strzelił do Horpyny, a Zagłoba ściął Czeremisa. Rzędzian położył na piersiach wiedźmy kamień i narysował krzyż. Helena zemdlała.

rozdz. 23

Zagłoba opowiadał Helenie, jak jej szukali i co się w kraju działo. Wołodyjowski zgłupiał i zaniemówił od urody dziewczyny. Szło im się coraz ciężej, bo wchodzili w kraj objęty wojną. Szli na Zbaraż, bo tam miała być główna stanica wojsk polskich. Z Płoskirowa szybko uciekali, bo Zagłoba zobaczył Bohuna na rynku - widocznie Regowski wypuścił go na złość Janowi. Nocą wilki i sarny przecinały im drogę, płoszone przez wojska tatarskie. Tatarzy dojrzeli ich na polu między borami. Rzędzian skręcił z Heleną w bok, a Wołodyjowski wstrzymał konia swojego i Zagłoby, zabił 3 pierwszych jeźdźców i uciekali dalej, a gdy konie zaczęły padać, uciekli pieszo w las. Ukryli się w dole, przyszły im w pomoc wojska polskie. Postanowili nic nie mówić Janowi.

rozdz. 24

W Zbarażu zgromadziły się wszystkie wojska królewskie. Księcia jeszcze nie było i wojsko pozwalało sobie na wiele. Jego przyjazd był wielkim świętem. Gdy Lanckoroński składał w jego ręce buławę, gwiazda spadła w stronę, skąd miał przyjść Chmielnicki - uznano, że to jego gwiazda spada. Wkrótce nadeszły przednie wojska Chmiela i zostały rozbite. Nadciągnęły i ogromne masy wojska Kozaków i chana. Jarema wyprawił ucztę, a Chmiel obiecał chanowi, że jutro oni będą ucztować na zamku. Przy wstępnym ataku nic się nie stało, a ks. Muchowiecki wyszedł na procesję z Monstrancją.

Szturm zaczął się 13 lipca. Przodem biegły woły i jeńcy - chłopi spod Zbaraża z workami piasku, by zasypać fosę. Wojska wdzierały się na wały. Od walki na działa, granaty i strzelby przeszli na szable. Książę pojawił się na murach. Wypuścił w pole jazdę. Piechota kozacka uciekła, ale ruszył Tuhaj-bej z Subagazim. Skrzetuski ranił mocno Tuhaj-beja, Longin siał zniszczenie. Wkrótce wojska polskie wracały do obozu ze śpiewem.

W tym samym czasie, na drugim skrzydle zamku, Burłaj o mało nie zdobył obozu, ale został odparty. Burłaj chciał zginąć godnie, więc zabijał na około. Dopadł do Zagłoby, który aż wściekł się ze strachu i ruszył na niego. Burłaj zdumiał się, bo poznał Zagłobę i dzięki tej chwili wahania, Zagłoba zwalił go z konia.

Towarzysze Chmiela zaczęli mu się stawiać, chan był wściekły. Powiedziano mu, że początkowo do Tatarów nie strzelano, co utwierdziło go w przekonaniu, że Jarema nie chciał z nim wojny. Chmielnicki sprytnie wybrnął i powiedział chanowi, że tylko Jarema z całego świata się go nie boi, więc chan musi go pokonać.

rozdz. 25

Przyjaciele rozmawiali po bitwie, Zagłoba oczywiście wychwalał swoje męstwo. Podziwiali ks. Jaskólskiego, który z wieży do Tatarów strzelał. Chmielnicki okopywał się, poodcinał drogi i co chwila szturmował, wciąż z marnym skutkiem. 19 lipca zaatakowali z ogromnymi wieżami, na których były działa i mosty do przerzucenia przez fosę. Do tego przyszła burza. Książę wysłał wycieczkę pod te „hulaj-horodyny” (hulaj-grody), by je podpalić. Longin i Wołodyjowski zostali w tyle przy odwrocie i mołojcy zaczęli ich gonić, ale granaty z muru zatrzymały ich.

rozdz. 26

Żołnierze spali na murach, nie jedli, nie miał ich kto zmienić, ale walczyli ofiarnie, a książę z nimi. 24 lipca Chmielnicki poprosił Zaćwilichowskiego na rozmowę. Tymczasem Kozacy rozmawiali z Polakami - jak równy z równym, bo się cenili za zaciętą walkę. Do układów nie doszło, bo Chmiel chciał, by wydano mu księcia.

rozdz. 27

Zagłoba i ks. Żabkowski dostali burę od ks. Muchowieckiego za potykanie się z kalwinem od Firleja. Pewnej cichy nocy nieprzyjaciele podchodzili obóz po cichu. Książę dopuścił ich do samych wałów i dopiero wtedy ich wybito. Wtedy też Podbipięta ściął trzy głowy tureckie. Potem Marek Sobieski (brat Jana) gratulował mu, a Zagłoba wprosił ich do niego na posiłek. Longin podjął się przedrzeć przez Kozaków, by donieść królowi o ich położeniu. Przyjaciele chcieli pójść z nim, choć Zagłoba niechętnie i ze złością. Książę się zgodził, ale by szli pojedynczo. Wieczorem miał miejsce ostatni szturm, teraz Chmielnicki chciał nękać oblężonych głodem.

Po wyjściu Podbipięta miał chwilę wahania, ale szybko się opamiętał. Chciał obejść tabor i iść dalej dębiną. Po drodze zadusił jednego strażnika. Okazało się, że nie można obejść taboru, przeczołgał się więc między wozami. Padał deszcz. Z lasu wyszedł na polankę, gdzie zobaczyli go Tatarzy. Bronił się pod samotnym dębem, ale usiekli go strzałami. Zmarł z litanią na ustach.

rozdz. 28

Kozacy wytoczyli nowe machiny, a na jednej z nich wisiał trup Podbipięty. Zagłoba pierwszy przeskoczył fosę, a za nim reszta wojska, spalili beluardy i zdjęli ciało przyjaciela. Na pogrzebie ks. Muchowiecki wygłosił kazanie o tym, jak Podbipięta pukał do nieba. Wszyscy płakali...

Jan ruszył tego samego wieczoru. Chciał przejść stawem i rzeką. Noc była cicha i jasna, każdy ruch wywoływał fale i bulgotanie, więc Jan musiał iść wolno. W wodzie pływały trupy. Jan mijał kolejne placówki tatarskie nie zauważony, ale powoli łapało go zmęczenie i gorączka, majaczył. Wreszcie dotarł do rzeki - dniało. Zabrał kości z opuszczonego ogniska, obgryzł je i zasnął. Nocą ruszył dalej. Przy taborach skończyły się trzciny. Przeszedł pod czółnami, które ustawione były obok siebie. Za czółnami były trzciny, a potem już las - był ocalony.

rozdz. 29

Król, Hieronim Radziejowski i Jerzy Ossoliński (przeciwnik Jaremy) w Toporowie. Ossoliński wychował się na obcych dworach, chciał wzmocnić Polskę podsycając powstanie kozackie, teraz zobaczył, co z tego przyszło, za późno było na odwrót, więc szukał winnych. Nie wiedzieli kto jest przy Chmielnickim. Skrzetuski w strasznym stanie dotarł do króla, powiedział, że jest chan z całą potęgą, że u nich nędza, prochów brak. Król zdecydował się ruszył, a ks. Cieciszowski pobłogosławił. Ksiądz wziął Jana do swoich komnat, a wojsko ruszyło.

rozdz. 30

Jan spał kilka dni. Po obudzeniu zobaczył Rzędziana. Pachołek powiedział, jak uciekali przed Tatarami i on się musiał odłączyć, ale nie chciał mówić dlaczego, bo mu ksiądz zakazał. Ale Jan go przycisnął i Rzędzian wyznał, że Helena niedługo tu będzie. Opowiedział, jak wpadł na oddział Dońca, brata Horpyny, który chciał im pomóc i zabrać do Chmielnickiego, bo myślał, że Rzędzian działa dla Bohuna. Ale pan Pełka starł Dońca i tak się uratowali. Przyjechali przyjaciele, bo zawarto pokój pod Zborowem. Wyjechali Helenie naprzeciw.

Król zawarł pokój z chanem, Chmielnicki zatrzymał buławę i 40 000 rejestrowych, ale przysiągł wierność królowi. Bohun był w niewoli, bo przy zawieraniu układu rzucił się sam na polskie wojsko. Król oddał Bohuna Janowi. Rzędzian chciał go dorwać, by mu za swoją krzywdę zapłacić, ale Skrzetuski się nie zgodził. Wieczorem Zagłoba opowiadał wszystkim o walkach.

Epilog

Dwa lata później Chmielnicki i chan uderzyli znowu, ale tym razem kraj bronił się od razu. Bili się trzy dni pod Beresteczkiem, Polacy zwyciężyli, bo chan uciekł po pogromie, jaki uczynił nad wojskami Wiśniowiecki. Porwał za sobą Chmielnickiego, który jechał za nim prosić, by został. Bronił się jeszcze Kozak Dziedziała, był oblężony dwa razy mniejsza ilością królewskiego wojska. Układy przerywane były bitwami. Wybrano nowego wodza - Bohuna. Nie chciał on układów, ale poznał, że króla nie pokona, więc chciał zbudować most przez bagna, żeby mogli wycofać się. 7 lipca 1651 r. Bohun i starszyzna poszli oglądać roboty, gdy w obozie ktoś krzyknął, że uciekają. Wzbudziło to popłoch, Kozacy zabijali się biegnąc przez most, resztę dobiły wojska polskie. Bohun wyszedł cało i jeszcze o nim było głośno w kolejnych wojnach. Gdy Łubnie odpadły od Rzeczpospolitej, a Jeremi zmarł, Bohun przejął jego ziemie. Podobno mieszkał w odbudowanych Rozłogach i tam zmarł.

Przyszła potem zaraza i Szwedzi. Tatarzy stale prawie gościli na Ukrainie zagarniając tłumy ludu w niewolę. Opustoszała Rzeczpospolita, opustoszała Ukraina. Wilcy wyli na zgliszczach dawnych miast i kwitnące niegdyś kraje były jakby wielki grobowiec. Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą.

THE END

Daty:

29 IV - 16 V 1648 - oblężenie obozu polskiego pod Żółtymi Wodami

25-26 VI 1648 - bitwa pod Korsuniem

23 IX 1648 - bitwa pod Piławcami

26-27 VII 1648 - bitwa pod Konstantynowem

4 VIII 1648 - upadek Baru

1648 - elekcja Jana Kazimierza

10 VII - 23/24 VIII 1649 - oblężenie Zbaraża

1649 - ugoda zborowska

27-29 VI 1651 - bitwa pod Beresteczkiem

HENRYK SIENKIEWICZ, WYBÓR NOWEL I OPOWIADAŃ (BN) oprac. Tadeusz Bujnicki

W OKRESIE DEBIUTU

Sienkiewicz urodził się 5 maja 1846 r. w Woli Okrzejskiej. W 1861 jego rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie nabyli kamienicę czynszową. Mieli jednak długi i już w gimnazjum Henryk musiał zarabiać korepetycjami.

Sienkiewicz czytał lektury przygodowe (Cooper, Defoe), ale też pisarzy XVII wieku, Homera, Szekspira, Juliana Ursyna Niemcewicza i romantyków.

Pozytywizm czerpał z:

Gdy zbuntowano się przeciw lit. tendencyjnej, nowela stała się zalążkiem nowej - realistycznej. Uważano je za wprawki i eksperymenty, bo ambicją była raczej powieść.

W wieku 19 lat Sienkiewicz napisał powieść Ofiara, ale zniszczył ją, bo części składowe były nieproporcjonalne do całości, a styl jednostajny.

W 1866 r. Sienkiewicz zdał na wydział prawa w Szkole Głównej. Potem przeszedł na medycynę, a następnie - filologię. Studiował do 1871 r. m.in. z Prusem, Świętochowskim, Dygasińskim, Chmielowskim. Pisali gł. w „Przeglądzie Tygodniowym”.

„W POZYTYWISTYCZNYM SŁONECZNIKU”

Właściwym debiutem (jeszcze przed Na marne) są Humoreski z teki Worszyłły (Nikt nie jest prorokiem między swymi i Dwie drogi) wydane nakładem „Przeklądu Tygodniowego”. Był to szczytowy okres publicystyki „młodych”, którzy postulowali:

Mimo schematyzmu, tendencyjność doceniła walory intelektualne, zajęła się ważkimi sprawami.

W Humoreskach Sienkiewicz stworzył (obok Orzeszkowej) klasyczny typ tendencyjnego opowiadania, od razu w wersji z happy-endem i w wersji tragicznej.

Humoreski... pisarz podporządkował ideom młodych, dlatego potem je lekceważył, gdy odszedł już z obozu pozytywistów.

Od 1872 r. Sienkiewicz (jako Litwos) zaczął publikować recenzje literackie i teatralne w „Wieńcu” i „Niwie”. Od 1873 pisał felietony Bez tytułu do „Gazety Polskiej”. Potem „Niwa” publikowała Sprawy bieżące, a „Gazeta...” Chwilę obecną. W sumie kilkaset tekstów w latach 1873-75.

NA PRZEDPOLU NOWELI

W czasach Sienkiewicza nie dostrzegano różnic jakościowych między powieścią a nowelą. Nowela to mała powieść, również realistyczna, ale ukazuje epizody, a nie całościowy obraz życia. Nazywaną ją inaczej: obrazek, powiastka, szkic, gawęda. Drukowano często w czasopismach.

Historia noweli w Polsce w XIX wieku:

Polska powieść rozwinęła się dopiero w latach 80., w Europie już od 30. Nowela polska rozwijała się współbieżnie do europejskiej (np. fr. Maupassant)!

Ostateczne cechy noweli: zamknięta kompozycja, wyraźne i spointowane zakończenie, jednowątkowość, kondensacja czasu, wyrazistość sylwetki bohatera, kontur dramatyczny (perypetie, punkt kulminacyjny, poprzedzony złudzeniem możliwości innych rozwiązań).

Środki techniczne: zróżnicowane tempo relacji i zdarzeń, retardacja, paralela, kontrast, stopniowanie kompozycyjne i stylistyczne, motyw zaskakującej niespodzianki, motywy statyczne.

W noweli gł. funkcję może posiadać zdarzenie lub postać bohatera.

Sienkiewicz zaczynał od noweli-gawędy. Na zbiór Szkice z natury i życia („mała trylogia”) składają się: Stary sługa (1875, „Gazeta Polska”), Hania (1876, „GP”) i Selim Mirza (1876, „GP”):

SIENKIEWICZ - TWÓRCĄ POLSKIEJ NOWELI

Lata 1876-78 Sienkiewicz spędził w Stanach. Doskonalił warsztat i nabrał dystansu do kraju.

Wyjechał 19 lutego, z ramienia „GP” na wystawę filadelfijską. Drugim celem było stworzenie punktu, gdzie można by wydawać bez rosyjskiej cenzury. Wyjechali z nim: Helena Modrzejewska z mężem, Karolem Chłapowskim, Juliusz Sypniewski i inni.

W Listach z podróży widać, że jechał z wizją Ameryki, która ulegała zmianom pod wpływem rzeczywistości - od stereotypów przeszedł do własnego osądu. Stany uznał za społ. wzorcowe.

Między lipcem a wrześniem 1876 r. powstało opowiadanie SZKICE WĘGLEM.

Ameryka zadecydowała o tym, że autor tradycjonalistyczny przesunął się „na lewo” - zwraca się ku współczesności, gł. ku ludowi polskiemu. Ujawnia wyraźniej swój światopoglądowy sceptycyzm.

W latach 1878/79 Sienkiewicz przebywał we Francji. Zachwycił go lud paryski, odkrył w nim siły moralne i socjalne (był blisko socjalizmu, czytywał Lasalla).

Ludowi polskiemu odmawia samodzielności społecznej, skupia się na ciemnocie chłopa, niesamodzielności, półbiologicznych podstawach bytowania.

W Paryżu powstały pierwsze klasyczne nowele. Utwory z lat 1878-82 utworzyły kręgi tematyczne:

  1. ludowy (Janko Muzykant, Jamioł, Za chlebem)

  2. amerykański (Orso, Przez stepy, Sachem)

  3. patriotyczny (Z pamiętnika..., Latarnik, Niewola tatarska)

Tematy nachodzą na siebie, część jest paraboliczna (Sachem), część łączy postać dziecka-bohatera. Mają ujęcie realistyczne, ale dotyczą uniwersalnych problemów.

Zaczynają dominować nowele krótkie, skondensowane (Jamioł, Latarnik, Sachem). Powstają też „szkice powieściowe” (Przez stepy, Za chlebem, Niewola..., Bartek Zwycięzca).

Cechy noweli klasycznych Sienkiewicza:

Pierwsze nowele klasyczne to Jamioł (1878, Paryż), JANKO MUZYKANT (1879, Paryż) i Orso.

Przełom lat 70. i 80. wysunął na plan pierwszy wątki patriotyczne w nowelistyce Sienkiewicza. Powody: sytuacja w kraju (spotęgowanie działań germanizacyjnych i rusyfikacyjnych, kryzys pozytywizmu i pojawienie się ideologii ugodowej) i zwrot pisarza ku tradycji historycznej.

W noweli Z PAMIĘTNIKA... widać symbiozę przekonań narodowych i pozytywistycznych.

Pisarz wrócił do kraju w czasie tzw. przełomy antypozytywistycznego. Wracał niemal jako radykalista, a wpadł w obóz neokonserwatystów. Umiał połączyć tradycjonalizm i postępowość. Związał się z „Niwą” i redagował „Słowo”.

Powstały wtedy: Niewola..., Latarnik, Bartek..., Wspomnienia z Maripozy, Sachem.

Za najwybitniejszą nowelę Sienkiewicza uważa się LATARNIKA (1880, „Niwa”).

W 1882 r. Sienkiewicz został redaktorem neokonserwatywnego „Słowa”. Chciał zachować kierunek umiarkowanie postępowy, przy mocnym stanowisku patriotycznym. W publicystyce prezentował się jako zwolennik klasowego solidaryzmu, odrzucał opinie o krzywdzie społecznej. W nowelach jednak zawierał społeczne akcenty (Wspomnienie..., Bartek..., Sachem).

BARTEK ZWYCIĘZCA, drukowany w „Słowie” zamknął cykl nowel o ludowym temacie.

SACHEM to powrót do skondensowanej noweli klasycznej.

Sachem zamyka po mistrzowsku w dorobku Sienkiewicza okres dominowania nowelistyki. W tym czasie pracował już nad Ogniem i mieczem.

W CIENIU POWIEŚCI „DLA POKRZEPIENIA SERC”

Trylogia to suma dokonań na polu powieści historycznej (Scotta, Jeża, Kraszewskiego). Wykorzystuje epopeję, baśń, powieść przygodową i współczesną powieść realistyczną.

Wiele scen powieściowych i kreacji bohaterów ma swoje pierwowzory w nowelach. Inne takie elementy to: szablony postaci kobiecych, humorystyka, schematy batalistyczne.

Kompozycja Trylogii zawiera fragmenty o strukturze nowelistycznej, czemu sprzyjało wydawanie książki w odcinkach, np. pointowość, wyodrębnianie zakończenia (koniec uczty kiejdańskiej w Potopie).

Trylogia zaciążyła na nowelach lat 1883-87 (tylko Legenda żeglarska z 1884 jest znacząca). Dopiero po 1888 r. można mówić o powrocie Sienkiewicza do noweli.

Kolejny etap to utwory alegoryczne, czerpiące z mitologii oraz historii greckiej i rzymskiej (Diokles, Na Olimpie, Wesele, Biesiada, Przygoda Arystoklesa), rzadziej egipskiej (Sąd Ozyrysa) i hinduskiej (Dwie łąki).

PRÓBA PODSUMOWANIA

Dwie fazy nowelistyki Sienkiewicza:

  1. przed Trylogią (1871-82) - podstawowy gatunek o zróżnicowanych odmianach

  • po Trylogii - drugoplanowa, ale wyrazista forma wypowiedzi

  • Sienkiewicz, Prus i Orzeszkowa stworzyli podwaliny nowelistyki. Chwilę potem dołączyli Konopnicka i Dygasiński. Lata 90. to bujny rozwój nowelistyki inspirowanej naturalizmem (Żeromski, Reymont).

    Zdanie Antoniego Potockiego: Gdyby całą twórczość Sienkiewicza zredukowano jakimś fatum do tej jedynie doby, w której pod tym młodzieńczym pseudonimem [Litwos] stworzył polską nowellę - nazwisko jego miałoby już na zawsze utrwaloną w literaturze kartę.

    ** E.Z.**

    Programy i dyskusje literackie okresu pozytywizmu (BN) oprac. Janina Kulczycka-Saloni

    STAN BADAŃ. POPRZEDNICY

    Okres pierwszy - lata 1881-1939: ludzie piszący o swoich czasach

    Okres drugi - lata 1939-1980: praca z perspektywy lat, ale z dobrymi materiałami

    Piotr Chmielowski Literatura polska ostatnich lat szesnastu (1881).

    Kazimierz Wóycicki Walka na Parnasie i o Parnas (1928).

    Postulowano literaturę dla szerokiego odbiorcy. W prasie zdemokratyzowała się literatura i krytyka.

    Po 1939 r. nadal analizowano prasę i publicystykę, gł. Prusa, Sienkiewicza, Orzeszkowej, Dygasińskiego, Konopnickiej i Świętochowskiego - w tej epoce twórcy byli równocześnie teoretykami literackimi! Więcej, pisarze prawie zawsze debiutowali jako felietoniści!

    GALICYJSCY POPRZEDNICY POZYTYWIZMU

    Założenia ideowe publicystyki galicyjskiej, które antycypowały pozytywizm warszawski:

    Myśli te nie dotarły ani do tych, których zwalczały, ani do późniejszych ich kontynuatorów.

    MŁODOŚĆ POZTYWIZMU (do 1881 r.)

    Autorzy doskonale kamuflowali swe myśli, tak, by cenzura nie mogła im nic formalnie zarzucić.

    Walka o nową literaturę

    Literatura miała reedukować społeczeństwo.

    Mimo pozorów apolityczności, była to więc literatura zaangażowana.

    Twórca dzieła literackiego

    Nowy pisarz nie mógł mieć cech romantycznych, czyli nie mógł być wieszczem piszącym pod natchnieniem i nie biorącym odpowiedzialności za poetyckie i społeczne skutki swej twórczości.

    Miał obserwować życie, opisywać je, będąc intelektualnie przygotowanym. Nie miał żadnych przywilejów przez samo przynależenie do klasy „piszących”.

    Sztuka ma głównie cele wychowawcze, mniej poznawcze. Lekceważono poezję.

    Nowy czytelnik i nowy bohater

    Literatura skierowana była do wszystkich. Nie pisała o porucznikach, ale o inteligentach.

    Sprawa poety i poezji

    Poezja to twór epoki minionej, nie spełnia warunków racjonalizmu, obiektywizmu i utylitaryzmu. Żądano od niej komunikatywności i zaniechania spraw osobistych, filozoficznych.

    Ubolewano nad jej upadkiem. Marzono o pozytywistycznym Mickiewiczu.

    Stanowisko „starej” prasy

    „Starzy” cenili poezję, mówiąc, że nie należy od niej nic żądać, ale być wdzięcznym za to, co daje.

    Hierarchia tematów literackich według Kazimierza Kaszewskiego:

    Walka o powieść

    Powieść stawała się mieszczańską epopeją, wychowywała nowego, zaangażowanego ziemianina.

    Najważniejsze zalety powieści:

    Miała zerwać z bohaterem niezwykłym i zbliżyć się do życia. Potępiano „sztukę dla sztuki”.

    Nowy czytelnik

    Literatura przekonywała, że po klęsce powstania istnieje jeszcze możliwość odrobienia cywilizacyjnego zapóźnienia Polski, a nowy obywatel musi być wykształcony.

    literatura tendencyjna i „dla pokrzepienia serc”

    Pisarze nie mogli tylko opisywać zła, ale musieli otworzyć perspektywy na przyszłość.

    Zarzuty „starej” prasy

    Spory zaczęły się już w 1872 r., ale główne ich nasilenie przypadło na lata 80.

    Występowano przeciwko braku moralności, utylitaryzmowi, rozwojowi dziennikarstwa.

    Tarnowski stał w opozycji do młodych, ale opierał się na tych samych, co oni przesłankach.

    Stosunek „młodych” do romantyzmu

    „Młodzi” zżyci byli z romantyczną poezją, którą czytali w młodości, w konspiracji.

    Ich antyromantyzm nie dotyczył wielkich romantyków, ale ich epigonów.

    Jako pierwszy ks. Franciszek Krupiński potępił romantyzm za niechęć do nauki i uczonych, za brak odpowiedzialności za konsekwencje natchnienia.

    Włodzimierz Spasowicz krytykował romantyzm.

    Koncepcja krytyki

    „Młodzi” upomnieli się o prawo krytyki spraw polskich, również literatury.

    Bilans sporu „starej” i „młodej” prasy

    Miał on wymiar polityczny - dotyczył oceny powstania styczniowego.

    Zadebiutowało w jego czasie wielu pisarzy, którzy w przyszłości zajęli czołowe miejsca w kraju.

    OKRES DOJRZAŁOŚCI

    Nowa sytuacja ogólna

    „Młodzi” wytworzyli ferment intelektualny, ale nie potrafili wprowadzić postulatów w życie.

    Zyskali dwóch przeciwników - neokonserwatystów i ruch robotniczy.

    Nowa problematyka społeczna

    Nastroje i tematy publicystyki literackiej lat 80.:

    Powieść dojrzałego realizmu

    Realiści wyróżnili zadania poznawcze sztuki - zyskała ona charakter nieodtwórczy, oryginalny.

    Rozwinęła się teoria powieści, jej geneza, technika, zadania i możliwości (np. Orzeszkowa, Prus).

    Prus uważał, że tworzenie powieści ma dwa etapy: obserwacja (w czym pomaga nauka) i obróbka materiału (w czym pomagają uzdolnienia literackie). On sam różnił się od reszty pisarzy tym, że to fizyka, a nie literatura była jego podstawowym wykształceniem.

    Sprawa naturalizmu

    Początki zainteresowania naturalizmem sięgają roku 1876. W Polsce nie miał on jednak warunków rozwoju i kiedy w latach 1880-82 rozkwitał w Europie, u nas był zwalczany (np. Sienkiewicz).

    Polski „Wędrowiec” (1884-88) skupił w Paryżu zainteresowanych nowatorskim impresjonizmem w malarstwie i naturalizmem w literaturze (np. Dygasiński, Witkiewicz, Sygietyński).

    Prus był zwolennikiem literatury ukazującej prawdę o życiu za pomocą języka i tematyki. Nie akceptował jednak nigdy ekstremizmu w ukazywaniu zła i zepsucia. Nigdy nie wstąpił jako zwolennik naturalizmu.

    Problem powieści historycznej

    Mimo początkowej niechęci do historyzmu, powieść ta nie umarła śmiercią naturalną.

    Zarzuty pod adresem powieści historycznej:

    Doceniali jednak jej wartość w kamuflowaniu ważnych przesłań i idei.

    POZYTYWIZM WOBEC NOWYCH PRĄDÓW I NOWYCH LUDZI

    Sytuacja Polski w latach 80. XIX wieku nie sprzyja pozytywizmowi.

    Realiści ulegają nastrojom depresji i zniechęcenia (Lalka). Pojawia się nowy bohater - dekadent.

    Moderniści i pozytywiści współistnieją przez jakiś czas i oddziałują na siebie wzajemnie.

    ** E.Z.**

    Programy i dyskusje literackie okresu pozytywizmu (BN) oprac. Janina Kulczycka-Saloni

    Feliks Bogacki Tło powieści wobec tła życia

    Praca (wg Milla) broni od znudzenia, jest źródłem bogactw i zasobów. Są jednak ludzie, którzy nie pracując żyją lepiej od pracujących ciężko - takich sławi powieść, bo takich lubi estetyka. Gdyby żyć estetycznie, chodzilibyśmy bosi, nadzy i głodni.

    Powieściopisarze sławią życie łatwe, bo boją się, że o innym nikt nie będzie chciał czytać. A przecież powieść powinna stwarzać potrzeby i upodobania.

    Powieść pisze o szlachcie rodowej, nie o mieszczanach czy, nie daj Bóg, chłopach.

    Powieść powinna umoralniać. Moralność to pożyteczne społeczne przyzwyczajenie jednostek. Człowiek żyje z pracy, która jest użyteczna społecznie, a więc moralna.

    W powieści nie ma człowieka pracy, bo bohaterowie pochodzą z salonów, a kobiety płaczą, wzdychają lub rysują, malują i grają. Jedynym uczuciem kobiety jest popęd płciowy. Bohater czasem oddaje się pracy, gdy dostaje arbuza, ale jest ona mgliście przedstawiona i bezmyślna.

    Tymczasem tajemnicą poczytności powieści np. Kraszewskiego jest to, że świadomie zniżyli się do dołów, i dół przyjął ich przychylnie (krytycy, np. Kremer, zarzucają im te nikczemne figury).

    Niższe warstwy w powieści są oglądane jako:

    Romantyzm, sielanka i sentymentalizm wprowadziły do literatury prosty lud, by wrócić do natury. W rzeczywistości romantyzm stworzył dziwne fantazmaty, których lud nigdy nie tworzył, przerost formy nad treścią. Sentymentalizm stworzył pasterki w kapeluszach pijące rosół (niby chłopski), zapominając o prawdziwych chłopkach (wyjątek - Chata za wsią Kraszewskiego).

    Powieściopisarze nie potrafią zainteresować zwykłymi okolicznościami codziennego życia, więc wprowadzają na szeroką skalę fantazję i cudowność.

    Wystarczy przedstawić człowieka właściwie, jako istotę czującą i myśląca, by powieść stała się ciekawa (np. Kraszewskiego Budnik, powieści Chatriana i Dickensa). Bez małych i zapomnianych cząsteczek nie byłoby tego obrazu całości, który podziwiamy.

    Wszystko w życiu jest zwyczajne. Nadzwyczajność to zwyczajność w nieco wyższym stopniu.

    Powieściopisarze stworzyli sobie kategorię trafu i cudu (Ferry, Dumas ojciec, Feval, Poe).

    Przekonanie, że życiem człowieka kierują stałe prawa, które pozwalają mu poczuć i poznać własne siły, wskazują kierunek ich najkorzystniejszego wykorzystania - jest umoralniające.

    Gapiowate spuszczenie się na traf, przekonanie o naszej niedołężności wobec fatum - wywiera złe skutki, osłabia nasze siły, odejmuje wiarę w siebie.

    ** E.Z.**

    Piotr Chmielowski Młode siły

    Dawna krytyka, wydająca wyroki, co jest dobre, a co złe, była jak meteorologia - jak mówiła, że będzie słońce, to padał deszcz, jak mówiła, że coś jest super, to szybko o tym zapominano.

    Teraz krytyka usiłuje zrozumieć i wyjaśniać pisarza i dzieło. Może więc spokojnie mówić o nowościach, nie bojąc się kompromitacji.

    Dawna literatura miała bohaterów jednoznacznie pozytywnych i jednoznacznie negatywnych, musiała więc w pewnym momencie stać się nudna lub zmieniać swoje ideały.

    Balzak pierwszy w Komedii ludzkiej zaczął patrzeć na ludzi obiektywnie.

    ** E.Z.**

    Piotr Chmielowski Niemoralność w literaturze

    Literatura jest dobrem powszechnym i powinna podlegać ocenie ogółu. W Polsce brak jednak dojrzałości umysłowej. Ogół ocenia literaturę jedynie pod względem moralności.

    Panuje zakłamanie moralne - oficjalne stanowisko nie pokrywa się z rzeczywistością.

    Bezrefleksyjnie nazywa się autorów „skandalicznych” powieści niemoralnymi.

    Niemoralność to:

    Estetycy wyganiają niemoralność z literatury za pomocą haseł sztuki dla sztuki, piękna (które nienawidzi brzydoty fizycznej i moralnej) oraz ideału.

    Jesteśmy obecnie dużo „moralniejsi” niż dawniej. Przykłady utworów uważanych za moralne:

    Literatura upada, gdy społeczeństwo karleje, gdy opiera się na dewocji, konwenansie i sentymentalizmie, pomijając główne zasady moralności.

    Najrealniejsze prawdy życia i stawianie sobie za cel niedoścignionych ideałów mogą zniszczyć wiele jednostek, ale taka jest cena postępu - słabi giną.

    Nie chodzi o epatowanie niemoralnością i samą zmysłowością. Wystarczy oprzeć się na prawdzie. Propagują nie moralność, ale prawdę.

    Prawdziwa niemoralność w literaturze to sprzeczność przekonania wewn. z wypowiedzeniem zewn.

    Literatura powinna być obrazem, a nie parawanem życia. Nie może zapatrzeć się w przyszłość i nie dostrzegać blasków teraźniejszości, ale nie może jej też gloryfikować, by „nie mącić spokoju”.

    ** E.Z.**

    Piotr Chmielowski Utylitaryzm w literaturze

    Dotąd artyści wyróżniali się ze społeczeństwa - roztargnieniem, melancholią lub bachusową wesołością, brakiem pojęcia o praktycznej stronie życia, lekkością usposobienia.

    Teraz każdy człowiek ma być użyteczny. A artysta - nauczyciel społeczeństwa, przede wszystkim.

    Dewiza św. Pawła jest bardzo aktualna: Kto nie pracuje, nie powinien jeść.

    Autor ma być przede wszystkim obywatelem, nie skupiać się na frazesach, ale na użytecznej treści.

    Dzieła będą jednolite, bo będą dążyć do rozwoju i udoskonalenia społeczeństwa.

    ** E.Z.**

    Feliks Ehrenfeucht O prawdzie w literaturze

    Mówi o nowej literaturze, o jej charakterze i celu jako pożytku ogólnym.

    Domeną życia ludzkiego jest postęp, a myśl - istota człowieczeństwa - jest motorem tego postępu. Myśl jest matką wiedzy, wiedza matką postępu - więc człowiek jest przyczyną i twórcą postępu. Celem jest dobro ludzkości. Osiąga się je za pomocą trzech czynników moralnych - myśli, uczucia i woli.

    Wybitne jednostki kreślą nowe tory postępu. Zwroty są dowodem postępu.

    Postęp jest szybszy tam, gdzie nie ma fanatyzmu i zapleśniałych przesądów, egoizmu i ciasnoty umysłów. W innym przypadku działa powoli, ale działa, bo obejmuje wszystkie dziedziny życia.

    Stopień cywilizacji, rozwój intelektualny i moralny można poznać przez literaturę czyli to, co jest pisane w duchu postępu, dla kształcenia, rozwoju myśli i ducha, rozwoju moralno-społecznego.

    Pojedynczy utwór nosi cechy wszystkich utworów autora:

    Stosunek między pracami jednego autora a dziełami grupy pisarzy określonego gatunku:

    Co jest celem literatury?

    Charakter utworów literackich:

    Największych grzechem obecnej literatury jest pogląd, że nie wypada ukazywać tego, co nieestetyczne, niemoralne, niepiękne, niewesołe i bolące.

    Niemoralność w literaturze to sprzeczność między smutnymi faktami życia a jej milczeniem.

    Prawda jest jedyną drogą do podniesienia moralności społecznej.

    ** E.Z.**

    Franciszek Krupiński Romantyzm i jego skutki

    W romantyzmie piękno było celem samym w sobie, sztuka nie miała uszlachetniać społeczeństwa, lecz przyczyniać się do rozwoju idei bezwzględnej. Jeśli oddziaływała na społ., to tylko pośrednio.

    Dziś celem sztuki jest rozwój ludzkości. Nie wypływa ona z jakiejś odosobnionej idei, ale jej źródłem jest uczucie piękna, potrzeby społeczeństwa, okoliczności rozwoju.

    Oceniając sztukę nową, nie pytamy tylko, czy jest dobra czy zła, ale też, jakie idee kierowały poetą i jakie miał cele, jak oddziałał na współczesnych.

    Jak romantyzm przyczynił się do postępu ludzkości?

    Cechy poezji romantycznej i jej skutki:

    Typ, ideał romantyzmu to:

    Oto ja sam, jak drzewo zwarzone od kiści!

    Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści. (Słowacki, Kordian)

    Klasycy zarzucali romantykom prowincjonalizmy i niegramatyczne zwroty, ale akurat język oni zepsuli najmniej.

    Gorsze skutki odbiły się na pokoleniu doby romantyzmu:

    Dzisiejsze prace o dawnych epokach poniewierają klasykami i bezkrytycznie wielbią romantyków. A klasycy byli ogniwem rozwoju myśli i poezji, bez których romantyzm by się nie pojawił.

    Z czasem zmieniają się estetyczne wyobrażenia i to w stosunku do nich powinny być oceniane dorobki epok.

    I klasycy, i romantycy byli koniecznymi przejawami myśli polskiej oraz dążeń i ogólnoeuropejskich wyobrażeń.

    ** E.Z.**

    Eliza Orzeszkowa Kilka uwag nad powieścią

    Dowiedziono, że to społeczność kształtuje piśmiennictwo, a nie odwrotnie.

    I.

    Powieściopisarz powinien najbardziej wsłuchiwać się w ducha czasu. Musi posiadać natchnienie, wiedzę, ale i żyć z ludźmi.

    Dlaczego powieść rozwinęła się dopiero w XIX wieku?

    II.

    Fantazja w powieści wpływa na formę, wiedza zaś na wewnętrzną myśl.

    Charakterystyka powieści tendencyjnej.

    III.

    W Polsce powieść była przed XIX wiekiem jeszcze słabiej rozwinięta niż w Europie.

    Nie jest prawdą, że powieść tendencyjna nie może być piękna. Prawda i piękno współgrają ze sobą.

    Autor powieści tendencyjnej depcze zło, wydobywa prawdę i dobro z ciemności.

    ** E.Z.**

    Eliza Orzeszkowa Listy o literaturze, list 1: Wiek XIX i tegocześni poeci

    Współcześni poeci wypowiedzieli wojnę XIX wiekowi.

    wiek XIX jest potęgą, bo stanowi konieczność dziejową

    poezja jest potęgą, bo stanowi dobroczynny i niezbędny żywioł cywilizacji

    wiek XIX nie zginie, bo jest skutkiem poprzedzających go przyczyn, musi najpierw zmienić
    się w przyczynę, by dać początek nowym skutkom

    poezja wobec tego musi zostać unicestwiona, wygląda na to, że to nieuchronna konieczność

    Trzeba ten spór rozpatrzyć bez bałwochwalstwa dla epoki, ale i bez wstrętu, jaki okazują jej poeci.

    Epoce nie brakuje wybitnych jednostek, idei i dążeń ku nim. Nie brakuje też talentów poetyckich, np. Leonarda Sowińskiego (tłumacz ukraińskich pieśni, w opozycji do pozytywizmu), Miron (Aleksander Michaux) i Wiktor Gomulicki, Asnyk - doskonale władają słowem.

    Jak współcześni poeci określają stanowisko w świecie poezji i poetów?

    Zjawiska, którym wciąż hołduje poezja:

    Poezja jest komunałem przyodzianym w piękne słowa. Zaczął Kornel Ujejski Skargami Jeremiasza (1847; gł. Skarga X: Chorał - Z dymem pożarów), a potem już poszło: zepsuty wiek XIX, tłusty bankier, sprzedajna niewiasta, niestała kochanka, prozaiczna chemia, bluźniercza ekonomia...

    Poeci nie widzą ani ideałów postępu i rozwoju, ani krzywdy ludzkiej (prawdziwego krzyża).

    Poeci muszą poznać i pokochać nowożytną ludzkość. Musza zrozumieć, że poeta nie ma być wciąż wpółsenny lub nieprzytomny szałem i rozczochrany, ale ma być wielki, mądry i twórczy, lecz zarazem ma być dla ludzi nauczycielem i uczniem, wieszczem i towarzyszem, wychowawcą i wychowankiem, a nawet gł. wychowankiem, sercem serc. Co nie znaczy, że nie mogą krytykować.

    To nie pozytywizm i racjonalizm zabijają w ludziach potrzebę poezji, ale sami poeci.

    Poezja stałą się bezsilna i obojętna, a powinna zapobiegać szerzeniu się materializmu życiowego, przewagi zmysłów nad umysłem, powinna dawać etyczną siłę światu.

    ** E.Z.**

    Eliza Orzeszkowa O powieściach T.T. Jeża z rzutem oka na powieść w ogóle

    Czym jest powieść?

    Trudno ją więc tworzyć, ale za to zaspokaja największe władze umysłu: wyobraźnię i rozum.

    Powieść nie jest zwierciadłem społeczeństw, bo one odbijają tylko powierzchnię rzeczy.

    Najważniejsze momenty tworzenia dzieła to pomysł i kompozycja.

    Cechy charakterystyczne pomysłu:

    jedni zaczynają od idei, a potem sytuację tworzą, nie odtwarzają; powstają powieści dydaktyczne i sentymentalne

    inni widzą sytuacje, ale nie mogą znaleźć ich filozoficznego sensu; powstają dzieła wstrząsające wyobraźnią i przyjemne dla widza, ale bez głębszej treści

    Cechy kompozycji:

    Powieściopisarz powinien posiadać talent - nie da się go zdefiniować, można go tylko dostrzegać i oceniać po objawach: bystrości spostrzegania, siły intuicji, lotności myśli, mocy słowa

    Należy talent pielęgnować i rozwijać.

    O ważności estetyki świadczy fakt, iż do oceny powieści używa się terminologii z malarstwa i rzeźby, tj. kolor, plastyka, rysunek (np. postaci).

    Syntetyczna wiedza naukowa pomaga rozumieć świat i jego zjawiska. Jest podstawą filozofii. Im więcej zjawisk świata czy ludzkości w utworze, tym większa jego wartość. Pisarz powinien być encyklopedystą - znaczy to, by nic, co ludzkie nie było mu obojętnym i niezrozumiałym.

    Etyczne pojęcia pomagają pisać o starciu myśli i mniemań, bo powieść to nie tylko uczucia.

    ** E.Z.**

    Eliza Orzeszkowa Powieść a nowela

    Początki powieści to czasy Satyrikona Titusa Petroniusza i Osła złotego Lucjusza Apulejusza, a jej źródła tkwią w bajkach ludowych.

    Nowela jest młodsza, bo zaczęła się w XIV wieku Decameronem Boccaccia. Jej cechy to wykwint, lekkość i dorywczość (takie były wtedy Włochy - lekkość życia mieszała się z zagrożeniem). Nowela miała bawić i pocieszać, odwracać uwagę od możliwej strasznej przyszłości, a nie uczyć.

    Cechy powieści:

    Cechy noweli:

    Powieść to słońce, którego blask pada na całą ziemię.

    Nowela to błyskawica, która przelotnie rzecz oświetla.

    Powieść to zwierciadło, w którym ludzkość może przejrzeć swoje wnętrze i zewnętrze.

    Nowela to ułamek zwierciadła, w którym odbija się tylko część ciała.

    ** E.Z.**

    Antoni Pilecki Społeczne znaczenie poezji i współczesne jej stanowisko

    Polska poezja wydała trzech wieszczów: Mickiewicz, Słowacki, Krasiński. Są oni prawdziwymi dziećmi swego wieku.

    Ich następcy są już słabsi, ale wciąż na wysokim poziomie: Teofil Lenartowicz, Wincenty Pol, Ludwik Kondratowicz (Władysław Syrokomla), Karol Baliński.

    Obecnie nie ma wielkich poetów.

    Każdy wiek ma swoją dominującą cechę (wg Taine'a „typ panujący”):

    Przeciwnicy pozytywizmu (idealiści) twierdzą, że jest on zupełnie przeciwny poezji. Nie da się ich przekonać argumentami, bo mają z góry ustalone twierdzenia. Nie rozumieją pozytywizmu, mówią o nim ogólnikami.

    Pozytywizm wsiąkł w życie narodów, wpłynął na ich dobrobyt, moralność i oświatę. Do nas dotarł niedawno. Propaguje go młodzież, a cała stara prasa ostro go atakuje.

    Cele pozytywizmu:

    Pozytywizm nie wyklucza fantazji, ale traktuje ją jako zbiór wrażeń rzeczywistości, układających się w piękne i harmonijne obrazy, odpowiadającej przewodniej idei myśli poety.

    Poezja nie może zniknąć, bo myśl i uczucie to integralne części składowe ducha ludzkiego. Objawiają się w wiedzy i poezji, które powinny się wspierać. Ich źródłem jest duch ludzki, celem - rozwój ludzkości.

    Obecnie stawia się na utylitaryzm, który odrzuca wszystko, co nie wpływa na rozwój i szczęście społeczeństw. Człowiek (nie sam, ale jako społeczeństwo) musi walczyć o byt, by zapanować nad naturą, zadowolić swoje potrzeby duchowe i materialne, udoskonalić je i siebie. To stanowi o szczęściu ludzkości.

    Poezja powinna porzucić fantazje, a zająć się rzeczywistymi współczesnymi dążeniami. Treść utworów powinna opierać się na psychicznych i społecznych zjawiskach wieku.

    Uczucia pozostały te same, ale obróciły się w innym kierunku: tolerancja zamiast fanatyzmu, przywiązanie do ziemi i zajęcie jej sprawami zamiast tęsknotą za czymś ponadziemskim, zapał do wiedzy i czynu zamiast donkiszoterii.

    Wiek obecny jest bogatszy w ideały - Achilles nie może się równać z prostą szlachetnością wieśniaka. W życiu jest pełno ideałów, które można wykorzystać w poezji.

    Nawet ujemne strony natury ludzkiej są dobrym tematem (Dwa obrazy Antoniego Czajkowskiego o kobiecie upadłej), bo zbrodnie często przysłaniają szlachetne iskry, a rozwijają się pod wpływem otoczenia. Wystarczy zmienić otoczenie, by zbrodniarz się opamiętał (jak Valjean z Nędzników Wiktora Hugo).

    Poezja ma zachęcać do czynu, ogrzewać zapałem i miłością.

    Starsi mówią, że dawniej społeczeństwo było bardziej moralne (tak im się wydaje, bo byli wtedy młodzi). Tymczasem mamy wiele zmian na lepsze:

    Najlepiej przedstawia się klasa średnia, która ma wszystkie cechy nowego społeczeństwa.

    Sfery wyższe, arystokracja rodowa to zapleśniałe pojęcia, fałszywa pruderia obyczajów, nieszczerość i chłód, sztywność towarzyskiego życia i obojętność na sprawy ogółu. Poezja powinna ośmieszać te sfery.

    Wśród klas niższych niewiele jest ludzi poczciwych i cicho pracujących. Większość żyje prawie po zwierzęcemu. Brakuje im wiedzy, moralnego uczucia i estetycznego smaku, które mogą zdobyć wychowaniem, wykształceniem i szlachetnym otoczeniem. Poezja powinna wskazać te masy społeczeństwu i wołać o pomoc.

    W każdej warstwie są jednostki o cechach charakterystycznych dla innej sfery.

    ** E.Z.**

    Bolesław Prus „Ogniem i mieczem” - powieść z lat dawnych Henryka Sienkiewicza

    Ogniem i mieczem, drukowane w „Słowie” i „Czasie”, wzbudziło ogromne zainteresowanie. Różnica w sądach polegała na tym, że jedni uważali je za arcydzieło chwili, inni - wszechczasów.

    Dzieło ma wiele niedociągnięć, ale świadczy o ogromnym talencie autora.

    I.

    Znakomity pomysł to połączenie tematu społecznego (wojna) z ludzkim (porwanie Heleny).

    Bardzo silnie zaakcentowane jest tu prawo przyczynowości.

    II.

    Cechą sztuki wielkiej jest ukazanie ogólnych praw i cech zjawisk w sposób zrozumiały dla ogółu. Nie można oceniać powieści Sienkiewicza miarą wrażenia, ale miarą historii i artyzmu.

    III.

    Grupy ludzi w powieści Sienkiewicza.

    Wizerunki bohaterów i kipiące życiem obrazy to najlepsze cechy twórczości Sienkiewicza.

    Autor przebrał miarę w odmalowaniu wizerunku trzech postaci.

    Czterej przyjaciele to: śmiertelnie kąsająca osa (Wołodyjowski), sfinks ze łbem wieprza (Zagłoba), gilotyna w ludzkiej postaci (Podbipięta), i - Jezus Chrustus w roli oficera jazdy (Skrzetuski).

    IV.

    O sprawie kozackiej według Dwu lat dziejów naszych Szajnochy.

    Sienkiewicz pominął te fakty, a masę kozacką przedstawił jak najgorzej.

    Bitwy są źle opisane - widzimy szańce, harcowników, ale nie same walki. Do tego myli fakty.

    Autor postawił kreślenie pięknych charakterów nad prawdę historyczną.

    V.

    Autor zafałszował niektóre cechy i postępowanie postaci historycznych.

    VI.

    Treść powieści nie wnosi nic nowego, więcej - fałszuje wiele spraw. Ale forma jest doskonała.

    ** E.Z.**

    Bolesław Prus Słówko o krytyce pozytywnej

    Artykuł jest odpowiedzią na zarzuty Świętochowskiego, który nazywany jest tu „p. Ś.”

    II.

    Humor jest wywoływany przez niespodzianki „niewinne”, czyli takie, które nas nie bolą.

    Rzeczy zabawne można podzielić na:

    dowcip - jest wytworem fantazji humor - wynika z obserwacji

    Cechy dowcipu:

    Cechy humoru:

    V.

    Zaczynając pisać, autor kierował się instynktem, trochę naśladownictwem.

    Cechy tematu dzieła:

    Cechy planu dzieła:

    Zarzuca się mu, że jego charaktery są zlepkiem kilku charakterów, nieraz wykluczających się.

    ** E.Z.**

    Henryk Sienkiewicz O naturalizmie w powieści. Dwa odczyty

    Odczyt I

    Naturalizm opisuje brudy życia i obrzydliwości, ale musi mieć też cechy, dzięki którym zajmuje wysoką pozycję wśród literatur.

    W 1820 r. miało miejsce apogeum walki klasyków z romantykami. Katedrę literatury francuskiej w College de France zajmowali Andrieux i Ampere. Ruch objął wszystkie dziedziny życia kulturalnego i zakończył się zwycięstwem nowego.

    Romantyzm nie spełnił oczekiwań we Francji i doczekał się, gł. w powieści, reakcji, czyli realizmu.

    Realizm nie jest najdoskonalszym i ostatecznym tworem powieściopisarstwa, bo:

    Jest on jedynie najodpowiedniejszym do danego czasu.

    Realiści koncentrują się na: świecie dzisiejszym, kwestiach społecznych, rozwoju charakterów, głównie kobiecych, zagadnieniach psychicznych.

    Realizm we Francji obejmuje całą społeczną literaturę powieściową.

    Naturalizm to odłam realizmu.

    Cechuje go między innymi tzw. niemoralność.

    Naturalizm Zoli to objaw psucia się smaku, nadużycia. Czyta się go tylko tam, gdzie umysły są w wewnętrznej rozterce, w uporządkowanej Anglii nikt go nie ubóstwia.

    Zola naturalizm uważa za jedyny słuszny kierunek i to jest część jego sukcesu - ten fanatyzm.

    Odczyt II

    Balzak kieruje się psychologiczną obserwacją, Zola zamiast charakterów kreśli temperamenty, zamiast psychologii wprowadza fizjologię.

    Fizjologię stosowano też w dawnych powieściach (np. bohater miał iskrzące oczy, jakąś rodzinę...), ale była objaśnieniem, Zola podniósł ją do rangi zasady. Według niego to charakter i objawy duchowe wynikają z czynników organicznych, a nie odwrotnie.

    Powieść Zoli objaśnia naukę, a nauka wspiera powieść. Ale nie wystarcza to, by uznać naturalizm za nową szkołę.

    Nie można go też uznać za naukowy.

    Poza tym Zola ma talent i wszystkie idee i stosunki ujmuje w plastyczne obrazy, do tego bardzo dokładne, żywe i działające za zmysły, więc swoją teorię musi wyłuszczać w przedmowach. Jest to więc realista.

    Mimo swego talentu, Zola jest zbyt pesymistyczny, by być wzorem. Powieść powinna dawać zdrowie, a nie rozszerzać zgniliznę, szczególnie w Polsce. Jedynym smutkiem, na jaki ją stać, jest smutek z tęsknoty za ideałem.

    *** E.Z.***

    Henryk Sienkiewicz O powieści historycznej

    Brandes mówił, że powieść jest z natury utworem fantazji, więc nie może być historyczna (jak kawa figowa, przez samo to, że jest figowa, nie może być kawą ).

    Inne zarzuty:

    Każdy kierunek jest uważany za postępowy i słuszny, póki nie pojawi się nowy.

    Pokolenia ludzkie zmieniają się tak bardzo, że nie są do siebie prawie w ogóle podobne. Żeby poznać człowieka z XVII wieku, trzeba by z nim żyć, bo zapiski historyczne dają za mało danych.

    Powieść historyczna wywołuje zniechęcenie teraźniejszością, bo:

    Tworzy ona sennych marzycieli w czasach, kiedy trzeba ludzi do walki.

    Odpowiedź na zarzuty:

    Powieść historyczna nie musi przekręcać zdarzeń, jest ona zabarwiona pewną tendencją, ale:

    Nie ma sensu mówienie, że jest albo powieść, albo historia:

    Powieść historyczna nie odurza bardziej niż sztuka w ogóle. Więcej - przynosi pożytek:

    Gdyby krytykę wziąć na poważnie, to trzeba by potępić Homera, Wergiliusza, Ariosta, Tassa, Szekspira i wielu innych.

    Duch ludzki jest twórczy, nie można zamykać mu dróg rozwoju.

    *** E.Z.***

    Antoni Sygietyński Nasz ruch powieściowy

    I.

    Nie ma u nas talentów powieściopisarskich. Wszyscy piszą powieści tendencyjne.

    Nestorowie dożywiają się pisaniem korespondencji polityczno-społeczno-naukowych.

    Młodzi zużywają się fabrykując felietony, redagując pisma lub pracując poza literaturą.

    Wciąż brak powieści !

    II.

    1. października zaczął wychodzić „Dziennik Powieści”.

    Już Słowacki pisał, że Polska jest pawiem i papugą narodów.

    III.

    Teraz będzie krytyka przekładów literatury zagranicznej.

    Jeszcze gorsze są streszczenia utworów zagranicznych.

    Pism jest za dużo w stosunku do czytelników, a pisarzy z talentem za mało w stosunku do pism.

    ** E.Z.**

    Antoni Sygietyński Współczesna powieść we Francji. G. Flaubert (1821 - 1880)

    Flaubert to „Normand” - z dziką powierzchownością, zamiłowaniem do przygód i pogardą życia.

    Wychowywał się w dobie romantyzmu, młodzież czytała romanse, nosiła sztylety...

    Jako syn bogatego lekarza z Rouen, mógł zająć się literaturą i tylko nią. Nawet się nie ożenił.

    Jego dzieła były zarówno głębokie nauką, jak i pięknością formy.

    Charakterystyka Wychowania sentymentalnego.

    Fryderyk Moreau to zwykły człowiek, niezdecydowany, inteligentny, ale bez charakteru; żaden z jego planów nie wychodzi. Kocha panią Arnoux, która jest wierną żoną; za to jej mąż oszukuje ją i trwoni wspólny majątek, ale z taką czułością, że nawet gniewać się na niego nie można. Fryderyk związuje się z dziewczyną, która trwoni jego pieniądze i energię, a w końcu wiąże się z towarzyszką młodości - Luizą Roque, ale opuszcza ją i wieś i wraca do Paryża. Daje się uwieść pani Dambreuse, ale porzuca ją, gdy ta z zemsty kupuje coś na licytacji majątku państwa Arnoux - najpierw podziwia się za to zrezygnowanie z wystawnego życia w imię obrony czci ukochanej, ale potem ogarnia go znużenie... Podróżuje. Pani Arnoux przychodzi oddać mu pieniądze, które pożyczył jej mężowi, ma już siwe włosy, więc by nie zniszczyć swego ideału, Fryderyk żegna ją sucho. Przy przyjacielu robi przegląd życia i miłości (prawdziwej, zmysłowej, przez próżność i instynktownej), obaj zmarnowali życie - jeden przez nadmiar uczucia, drugi - logiki. Dochodzą do wniosku, że to, co najlepsze, to chwila z młodości, gdy wyszli zawstydzeni z domu publicznego.

    ** E.Z.**

    Aleksander Świętochowski My i wy

    Autor występuje w obronie młodych pisarzy, skupionych wokół „Przeglądu Tygodniowego”.

    Kto kryje się za określeniem „my”?

    Kto kryje się za określeniem „wy”?

    Starzy zarzucają młodym, że:

    Młodzi natomiast:

    ** E.Z.**

    Aleksander Świętochowski Pleśń społeczna i literacka

    Między literaturą i społeczeństwem istnieje ścisły związek.

    U nas jest odwrotnie (jak zawsze ).

    Podsumowanie:

    Nikomu nie wolno zostawać w tyle ! Literatura powinna zrzucić z siebie pleśń !

    ** E.Z.**

    Eliza Orzeszkowa CHAM (streszczenie)

    1.

    Akcja powieści rozpoczyna się w momencie kiedy poznajemy przeszło 40 -letniego rybaka Pawła, który miał już za sobą kilkuletni związek małżeński, niestety jego żona dawno umarła. Mężczyzna mieszka na końcu wsi, na brzegu Niemna. Paweł jest człowiekiem wiodącym samotne życie, nie chodzi do Karczmy, nie spędzał też czasu z ludźmi. Nie znaczy to, że ludzi nie lubił, zdarzało się, że czasem oddawał komuś przysługę, pomagał w gospodarstwie i każdemu kogo spotkał odpowiadał chętnie i życzliwie. Sam jednak nie szukał kontaktu z ludźmi, nawet ich trochę unikał. Kiedy mówił z jego ust bardzo cicho i powoli wydobywały się słowa. Uśmiechał się rzadko, co nie znaczy, że był smutny. Wydawał się człowiekiem spokojnym i zadowolonym ze wszystkiego. Jego ruchy i spojrzenie posiadały wyraz zamyślenia. We wsi uważano go za odmiennego od innych, ale uczciwego i spokojnego, kiedy młodo owdowiał doradzano mu powtórne małżeństwo, na co on nie chciał się zgodzić.

    Pewnego dnia, w dzień 42 urodzin Paweł wypłynął na połów, usłyszał przeraźliwe wołania kobiety, która wzywała pomocy. Okazało się, że krzycząca kobieta była praczką, a lamentowała dlatego, że błękitną, dziewczęcą sukienkę porwał prąd rzeki. Paweł pomógł zrozpaczonej odzyskać zgubę. Mężczyzna wdał się w rozmowę z kobietą. Dowiedział się, że jest pokojówką pracującą w willi u pewnego państwa, pochodzi z dobrej rodziny, jej ojciec służył kiedyś w kancelarii. Kobieta mówiła, że do końca lata zrezygnuje z pracy u państwa ponieważ nudzi ją przebywanie dłuższy czas w tym samym miejscu. Kobieta-Fanka stwierdziła, że Paweł jest bardzo przystojny. Poprosiła go, czy nie mogłaby płynąć z nim pewnego dnia na połów. Później zaczęła narzekać na życie we wsi, uważała, że w mieście jest o wiele lepiej. Mężczyzna odparł, że dobremu wszędzie dobrze, a złemu źle. Franka pomyślała, że mówi o niej jak o złej kobiecie i nazwała go chamem. Paweł nie zwrócił uwagi na te słowa, spytał tylko kiedy może po nią przypłynąć. Franka odparła, że w niedzielę (teraz jest środa) ponieważ wtedy państwo wyjeżdżają do miasta. Paweł przystał na propozycję. Na koniec pożegnawszy się wymienili się nazwiskami > Paweł Kobycki, Franciszka Chomcówna. Franciszka powiedziała jeszcze: „Przystojny cham! choć nie tak to już młody, ale przystojny i jakiś taki miły... miły!”

    W niedzielę Franka od samego rana wyczekiwała Pawła. Paweł przyjechał wieczorem, za co Franka robiła mu wyrzuty (bała się, że już w ogóle nie przyjedzie po nią). Bardzo bała się wody i chwiała się w łódce, Paweł ciągle się z niej śmiał, że wygląda jak dziecko. Franka opowiedziała mu o swojej poprzedniej pracodawczyni, która miała perły, a gdy gdzieś się wybierała, Franka je od niej pożyczała i nakładała na siebie. Paweł potępia takie zachowanie, uważa, że jest ono wbrew przykazaniom Bożym. Potem rozmawiali o pracy Pawła - zarabia on całkiem niezłe pieniądze na sprzedaży ryb. Franka użala się nad sobą, twierdzi, że Pawłowi jest dużo lepiej. On zaś „po chłopsku” stwierdza: „Wołoczaszcze życie! Kiepskie życie!”

    Dopłynęli do wyspy, Franka jak oszalała biegała po wyspie, zrywała kwiaty i rzucała na towarzysza. Paweł spokojnie układał z nich bukiet. Franka, kiedy już nacieszyła oczy wyspą, rzuciła się Pawłowi na szyję, mężczyzna nie mógł się powstrzymać i niemal ją pocałował, ale mu się wyrwała. Po chwili speszony postanowił iść przygotować łódź do drogi powrotnej, lecz Franka zatrzymała go łapiąc za surdut. Usiedli na piasku bardzo blisko siebie i rozpoczęli rozmowę. Franka opowiedziała towarzyszowi historię swojego życia (ojciec pracował w kancelarii, matka pochodziła z dobrego domu, ma bardzo bogatego ciotecznego brata - adwokat Kulewicz). Dziadek miał dwa domki (klitki jakieś), syna wysłał do pracy do Kancelarii (musiała być to praca porządna, bo mało płatna). Jej ojciec był pijakiem. Matka - Kulewiczówna, lubiła stroje, grę na fortepianie i kawalerów. Franka miała 6 lat gdy pierwszy raz ujrzała, jak matka całuje się z jakimś kawalerem. Czasami było u nich wesoło, potem przychodził ojciec, towarzystwo rozpędzał a matkę łajał albo bił. Kiedy Franka miała 8 lat matka opuściła dom i wróciła do swojej rodziny (ponieważ ojciec często przychodził pijany). Wtedy Franka i jej 2 braci zaczęli wieść bardzo skromne życie. Jeden z braci wstąpił do wojska i słuch po nim zaginął, drugi spadł z rusztowania i wkrótce zmarł. Franka przeżywała w domu piekło - mężczyźni dawali jej ciastka aby pozwoliła im siebie pocałować, Franka bardzo się ich bała. Po kilku latach powróciła do domu matka, ojciec stracił pracę w kancelarii, rozpił się, rozchorował i zmarł w szpitalu. Matka żyła jeszcze 3 lata, po całych nocach płakała i kaszlała, uczyła też Franke szyć i czytać. Przed śmiercią wybłagała w pewnej pani służbę dla Franki. Paweł żałował matki Franki. Franka przeciwnie - miała jej za złe, że pieniądze, które dostała za sprzedanie domów, które kiedyś posiadali, wydała na mężczyzn. Nie obchodziło Franke to, że matka później się nią opiekowała, nigdy nie darowała jej tego co zrobiła. W 1 miejscu pracy Franka stała się kochanką pana, za co została wyrzucona z pracy przez panią. Od tego czasu zaczęła bardzo często zmieniać pracę, czasami rezygnując samej (odprawiana była za „kawalerów i złość”). Franka mówi Pawłowi, że 3 rzeczy nigdy nie robi > nie pije, nie kradnie i nie kłamie. Franka mówiła też, że miała w życiu wielu kochanków. W trakcie rozmowy Franka zaczęła płakać ponieważ przypomniała sobie, że jest na świecie sama i nie ma żadnej bratniej duszy.

    Później zaczęła skarżyć się na męczące ją od jakiegoś czasu bóle głowy. Po długim wywodzie Franki Paweł powiedział jej, że jest biedna i wiedzie złe, grzeszne życie, powinna się opamiętać. W słowach mężczyzny była tylko litość. Kobiecie bardzo zdziwił jego brak pogardy i lekceważenia. Franka odparła, że nie ma się z czego poprawiać. Paweł zaczął jej mówić o zgrubieniu duszy, wspominał też o piekle i niebie oraz o zbawieniu. Namawiał do ustatkowania się i znalezienia jakiegoś stałego miejsca w życiu. Franka była bardzo zaskoczona słowami towarzysza, stwierdziła, że jeszcze nigdy nie poznała takiego człowieka jakim on jest. Po chwili zerwała się na równe nogi twierdząc, pora ruszać.

    Kiedy dobijali do brzegu Franka ułożyła głowę na kolanach Pawła i zaczęła go wychwalać za okazaną jej dobroć. Paweł czule przytulał Franke kiedy przyszło do pożegnania umówili się na kolejne spotkanie. I tak przez następne 3 dni Paweł przypływał aby rozmawiać z Franką. Kiedy Franka okazywała mu czułości Paweł ganił ją za to, mówił, że przyjeżdża aby wyratować jej dusze od złego życie, a nie by namawiać ją do grzechu. Czwartego dnia Franka przyszła do wioski Pawła rozpaczając. Okazało się, że państwo, u których pracuje za 3 dni opuszcza willę, ona jednak nie chce się stąd ruszać, nie chce zostawiać Pawła. Paweł odparł, że jedynym rozwiązaniem jest małżeństwo z nim, on stanie się dla Franki prawdziwym przyjacielem i nigdy jej nie skrzywdzi. Nakazał France przyrzec, że poprawi się i porzuci grzeszne życie, co też kobieta uczyniła. Po rozmowie Paweł udał się do mieszkającej niedaleko, zamężnej 30letniej siostry Ulany (mąż jej - Filip Koźlub zajmował się przewożeniem ludzi przez Niemen). Prosił o przyjęcie Franki aż do czasu, kiedy nie wezmą ślubu. Mieli dzieci - 16letniego Daniłkę, który lubił rybołówstwo i 3letniego malca. Siostra przystała na przystała na prośbę, jednak po wyjściu Pawła zastanawiała się z mężem czy małżeństwo brata z kobietą z miasta nie zaszkodzi mu. Zauważyli jednak, że Paweł stał się radośniejszy i jakby odmłodniał. Mimo wszystko byli zdziwieni jego decyzją, nie spodziewali się, że w tym wieku się ożeni.

    2.

    Franka na tle wiejskiej, kobiecej społeczności wyglądała jak z innego świata. Nawet najszczuplejsza kobieta we wsi, żona Aleksego Mikuły, była w ramionach i pasie dwa razy grubsza. Franka miała ze sobą tylko parę podartych koszul i trochę miejskich „świecidełek”. Ulana dała jej swoje ubrania, lecz ta założyła je dopiero kilka tygodni po ślubie. Kiedy to uczyniła rozpłakała się i zaczęła lamentować, że przyszło jej żyć jak chłopka. Paweł pocieszał ją mówiąc że się przyzwyczai. We wsi zauważano, że po ślubie Paweł zaczął rzadziej wypływać na połów. Wyglądał jakby ubyło mu lat, niczego jednak nie stracił ze swej powagi, ale zaczął częściej rozmawiać z ludźmi. Awdocia, kobieta która wcześniej chciała wiele razy wyswatać Pawła dopytywała go jak mu się wiedzie w małżeństwie. Paweł odparł, że jest szczęśliwy ponieważ udało mu się uratować zbłąkaną duszę.

    Na wiejskiej ulicy rzadko widywano Frankę, spędzała dużo czasu z mężem. W nowym życiu Franki wszystko budziło ciekawość i zdziwienie, lecz nie zachwycenie. Jak dziecko dziwiła się wszystkim co pociągało jej wzrok i zaciekawiało. Wydawała się dzikim dzieckiem wychowanym w miejskich murach. Stara żebraczka - Marcela, często przychodziła do Franki i nigdy nie mogła się nadziwić jej wyglądowi - delikatny rękom, jasnej cerze (kobiecą pracę wykonywał za Franke jej mąż). Marcela mówiła, że sama kiedyś służyła we dworze i od razu poznała, że z Franke jest delikatna kobieta. Usłyszawszy to Franke zaczęła jej powiadać historię swego życia. Rozmowa z żebraczką wywołała u Franki łzy. Zaczęła się skarżyć, że zmieniła się w chamkę i już nie czeka jej inne życie.

    Pewnego dnia, kiedy już nauczyła się pracy z krosnami (pomogła jej w tym Ulana), ze złością stwierdziła, że bolą ją od tego ręce i nogi i tkanie nie jest jej do niczego potrzebne. Dość już wcześniej pracowała pod przymusem i nikt teraz nie ma prawa zmuszać jej do pracy z krosnami. Ulana wieczorem powiedziała o zajściu brata, en wcale się nie przejął. Rozmowę usłyszała Awdocia, zawołała Pawła i powiedziała mu, że za dużo pozwala swojej żonie. Mężczyzna odparł, że wie co robi - wyrwał Frankę z męki i nie chce jej ponownie w męce pogrążyć. Awdocia zaczęła przestrzegać, aby z panowania Franki nie przyszło coś złego. Ostrzeżenie to nie uczyniło na mężczyźnie żadnego wrażenia, ponieważ wiedział, że Franka przyrzekła mu poprawę.

    U Koźluków częściej mówiono o France. Daniłko (brat Filipa) opowiadał, że Paweł sam musi wykonywać kobiece prace, kiedy jego żona odpoczywa. Ulana zwróciła kiedyś uwagę France pytając czy jej nie wstyd, że Paweł wykonuje prace przeznaczone dla kobiety. Franka rozłoszczona odparła jej żeby nie wtykała nosa w cudze sprawy, ona nigdy nie będzie zajmowała się chamskimi robotami. Była to pierwsza sprzeczka między kobietami. Szybko jednak się pogodziły.

    Kiedy u Koźluków zaczęły się wieczorne spotkania ludzi ze wsi, Franke wiodła prym opowiadając wszystkim o teatralnych przedstawieniach, maskaradach, tanecznych wieczorach, w których niejednokrotnie uczestniczyła, o głośnych zbrodniach, samobójstwach, romansach, kłótniach i różnych śmiesznych bądź przerażających wydarzeniach, o których wiedziała. Wszyscy z ciekawością słuchali opowieści Franki ponieważ rzadko kto ze wsi bywał w świecie jaki im opisywała. Ludzie dziwili się bogactwom jakie można wieść i grzechom, których oni nigdy by się nie dopuścili. Tylko Marcela nie dziwiła się opowiadaniami potwierdzała słowa Franki. Wracając po wieczornicy do domu Franka nazywała słuchaczy chamami i bydłem, którzy dziwią się na wcale nie niezwykłe rzeczy. Paweł wysłuchiwał jej opowiadań, drwin w milczeniu. Przykrość sprawiało mu tylko to, kiedy żona mówiła o hulankach, romansach, kłótniach i zbrodniach. Rozmyślając nad tym, żeby ludzie nigdy nie zaznali takiego grzesznego życia, zanurzał się w medytacji. Nigdy nie sprzeczał się z żoną, ale częstych wieczornic nie mógł znieść, wydawało mu się, że zaleca się do Aleksego Mikuły. Pewnego dnia widząc umizgi żony do Aleksego, przypomniał jej o przysiędze, ona odparła, że nie kocha innego oprócz męża.

    Jednego dnia Paweł wiedząc, że żona jeździ do kościoła z książeczką, poprosił aby nauczyła go czytać. Franka przystała na propozycję. Odtąd zimowymi popołudniami lub wieczorami zasiadali razem do książki lub elementarza. Pawłowi szło początkowo trudno, ale się nie poddawał. Nie zwracał uwagi na obelżywości płynące ze strony żony kiedy się pomylił. Zdarzyło się pewnego razu, że Franka miała dosyć uczenia męża, krzyczała wtedy, że jest jej strasznie nudno i nie jest jego guwernantką.

    Kiedy przyszły srogie mrozy i cała chata od nich trzeszczała. France wydawało się, że słyszy dookoła chaty ciche zmowy zaczajonych złoczyńców albo westchnienia błędnych duchów. Zaczęła wtedy modlić się do Boga i wszystkich świętych. Kiedy zaczęły hulać straszne wichury France zdawało się, że za chwilę do domu wpadnie stado szatanów albo chata się zawali. Budziła wtedy męża, on mówił, że trzymają jej się głupstwa i ma dalej spać. Franka zasypiała dopiero nad ranem, całą noc czuwała i wpatrywała się w męża, który wydawał jej się brzydki i stary. Zbliżała się wiosna, Paweł lubił spoglądać na zmieniającą się okolicę. Jednego dnia, kiedy kontemplował krajobraz szwagier zawołał go do pomocy przy naprawianiu promu (drewnianej tratwy służącej za środek transportu przez rzekę). Paweł chętnie mu pomógł. Cała okolica budziła się do życia, chłopi wyciągali sprzęty aby je zreperować, kobiety spieszyły z dzbanami po wodę z rzeki. Do Franki przyszła w odwiedziny Marcelina (za garść strawy stała się ona jakby służącą Franki).

    Franka zaczęła narzekać na nieszczęśliwe życie, które teraz rzekomo wiedzie. Marcelina pogrążona w zadumie wspominała swojego dawnego kochanka. Kiedyś w chwili rozczulenia powiedziała France że miała syna i córkę. Syn zmarł, a córka, która jest teraz „głupowata” chodzi po najpodlejszych służbach. „Na sferę świata, w której spędziły młodość i z której uniosły nagie ciała i puste dusze, z serc i ust wyrzucały namiętne przekleństwa” jednak za chwilę wspominały o jej uciechach i powabach. Jednego dnia powiedziała koleżance, że jakieś państwo z miasta wynajęło willę, w której kiedyś pracowała Franka. Ta wiadomość bardzo pobudziła Franke, chciała dowiedzieć się wszystkiego o przybyłych, postanowiła, że kiedyś się do nich wybierze.

    3.

    Jesień

    Paweł stał przed domem, przybiegł do niego szwagier i powiedział, że za chwilę do Pawła przyjedzie policja ponieważ Filip zgłosił zaginięcie Franki. Po chwili przyjechał bryczką urzędnik i oznajmił, że Franka poszła do swojej „familii”. Paweł odparł, że dał jej na to pozwolenie. Po odjeździe policjanta Paweł wyzywał siostrę i szwagra aby nie interesowali się cudzymi sprawami. Powiedział też, że mu nie wiadomo kiedy wróci żona. Zaczęła się noc, Paweł stał przed chatą i wpatrywał się w okolicę. Przybyła Awdocia i kazała mu iść do domu ponieważ ludzie mogą pomyśleć, że zwariował. Kobieta mówiła, że jeśli wejdzie do chaty to powie mu coś o France. Paweł odparł, że nie potrzebuje wiedzieć ponieważ już wszystko o niej wie, jednak wrócił do chaty. Awdocia weszła za nim, chciała rozpalić ogień, aby ogrzać dom, w którym od jakiegoś czasu nie gościło ciepło. Ale Paweł wydarł jej z rąk „trzaski” i rzucił na podłogę. Przestraszył się, ponieważ wydawało mu się, że to Franka rozpala w piecu. Zdziwiona kobieta zaczęła mówić o France- Paweł nie chciał jej słuchać. Awdocia na to odparła, że Paweł sam siebie okłamuje ponieważ wszyscy wiedzą, że Franka nie poszła do familii, ale od niego uciekła z lokajem państwa, które latem mieszkało w wilii. Awdocia mówiła, że Franka często chodziła do willi aby spotkać się z tym mężczyzną, to o na namówił ją do powrotu do miasta. Awdocia opowiadała dalej o France, dziwiąc się, że tego wszystkiego dowiedział się dopiero teraz od miej. Paweł powtarzał tylko- „A przysięgała!”. Po długim milczeniu Paweł mówił, że wszystko wydarzyło się z jego winy- mało starał się chronić żonę od zła, za słabo jej pilnował i dlatego ją zgubił. Awdocia odparła tylko, że zdurniał poczym uszykowała się do snu u niego. Nakazała mu jeszcze zapomnieć o tej diabelskiej France i żyć, jak do tej pory. Paweł zaczął się modlić do Boga, aby odpuścił grzechy żony.

    Na drugi dzień Awdocia obudziwszy się zastała Pawła przygotowującego się do wypłynięcia na połów, Mężczyzna po zjedzeniu śniadania podziękował Awdoci za okazaną przyjaźń i wyszedł z chaty.

    Paweł zaczął pomagać w gospodarstwie szwagra. Bardzo tego nie lubił, ale wolał wykonywać jakąkolwiek pracę zamiast żadnej. W jesienne wieczory długo wpatrywał się w ciemność za oknem, umieszczał też w oknie lampkę, nie wiadomo dlaczego to czynił (czytał). Później brał się za naprawianie sieci. Odkąd Paweł stał się człowiekiem znów spokojnym i zaczął żyć jak dawniej, jego losy nie zajmowały już innych ludzi. Przechodzący obok chaty Daniłko odkrył pewnego dnia, że Paweł uczył się zimowymi wieczorami czytać. Zaczął to czynić, kiedy zauważył, że Franka zostawiła swoją książeczkę. Kiedy Paweł potrafił już w miarę płynnie czytać pod koniec stycznia przy książce zastała go Awdocia, która przyszła go odwiedzić. Paweł poczęstował kobietę strawą i zaczął czytać. Wzruszona Awdocia rozpłakała się i zaczęła wspominać zmarłego wnuka i syna, który poszedł do wojska. Paweł pocieszał kobietę i mówił, że wszystko to wola Boska. Awdowcia zaczęła wypytywać o Franke. Paweł mówił, że nic o niej nie słyszał. Winił się tylko za to, że nie potrafił uratować żony od grzesznego życia. Gdyby tylko wróciła Paweł inaczej by z nią postępował. Awdocia powiedziała, że Franka już nie wróci. Po wyjściu Awdoci Paweł zaczął modlić się za swoją żonę.

    4.

    Upływała już 3 zima od zniknięcia Franki. Paweł przestał unikać ludzi, zaczął też odwiedzać Koźluków. Widać jednak było wyraźnie, że się postarzał. Z początkiem pierwszych marcowych dni Daniłko, Ulana z mężem i małym dzieckiem przebywała u brata. Daniłko pomagał Pawłowi w szykowaniu sprzętu na kolejny połów i naprawianiu sieci. Wieczorem Paweł usiadł z książeczką i zaczął czytać nagłos. Usłyszał szum w sieni, okazało się, że wróciła Franka! Początkowo Paweł bardzo się wzruszył, zaczął płakać. Paweł zaczął krzątać się wokół żony, chciał zrobić jej kolację i rozpalić w piecu, nie miał jednak rozpałki i chciał po nią wyjść do sieni. Franka zaczęła go powstrzymywać, w końcu przyznała się, że zostawiła tam swoje dziecko. Pawła chwilowo zamurowało, jednak po chwili przyniósł dziecko i jeszcze ją zganił, że od razu dziecka nie przyniosła, tylko zostawiła na zimnie jak psa. Franka nie interesowała się płaczącym i głodnym dzieckiem. Dopiero za namową Pawła zainteresowała się nim. Dziecko miało rok i 8 miesięcy, umiało wypowiadać kilka wyrazów. Chłopiec miał na imię Oktawian i był już ochrzczony. Paweł nakazał France położyć się spać na tapczan, sam postanowił nocować na ławie. Pawła miotały różne uczucia - litość, radość, wściekłość i rozpacz. Dziecko było dla niego sztyletem wbitym w ranę, utwierdzało go coraz bardziej w grzechu czynionym przez żonę. Zastanawiał się co ma nazajutrz uczynić z gośćmi.

    Rano, zanim żona się obudziła, Paweł zajął się dzieckiem. Później oznajmił France, że jest teraz taką samą gospodynią jak dawniej i wyszedł na połów. Po powrocie mężczyzna dopytywał się Franki dlaczego go zostawiła. Kobieta mówiła, że nawet nie pamięta, kiedy zakochała się w lokaju jak szalona, pociągała ją to, że mężczyzna (Karol) pochodzi z dobrej rodziny. Początkowo dobrze jej się żyło w mieście, znalazła nawet pracę jako służąca. Przez kilka miesięcy Karol regularnie ją odwiedzał, aż pewnego dnia wyjechał z państwem u którego służył, nie chciał ze sobą jej zabrać. Ok. 2 tygodni po wyjeździe Franka ruszyła za nim, jednak w drodze, w pewnym mieście urodziła dziecko. Wydała wszystkie pieniądze na wynajęcie kąta u praczki, jedzenie kupowała za pieniądze otrzymane za sprzedaż sukni i drobiazgów jakie kupiła sobie podczas służby. Spędziła też 3 miesiące w więzieniu ponieważ na służbie, w złości, wylała kucharce na głowę garnek gorącej wody. W więzieniu pogłębiły się jej bóle głowy. Po uwolnieniu trafiła do szpitala. Przebywała tam kilka miesięcy (chorując przypominała osobę szaloną). Lekarzom udało się ją wyleczyć. Wyszedłszy ze szpitala pomyślała o powrocie do męża. Praczka nie chciała już trzymać jej i dziecka. Franke sprzedała wszystko i postanowiła wrócić. Jechała koleją, a później furmanką, aż trafiła do chaty Pawła. Kobieta skończywszy opowiadać co ją spotkało, zaczęła płakać. Paweł odparł tylko - „Piekło! Piekło! Gorące piekło!”. Po chwili dało się słyszeć głos chłopczyka. Mężczyzna wziął go na ręce. Oktawian dziecięcym głosikiem spytał Pawła kim jest. Paweł odparł, że tatą. Wtedy Franka rzuciła mu się do nóg dziękując, zaczęła przysięgać, że już będzie posłuszna i nie przestanie kochać i szanować Pawła aż do śmierci. Gdyby jednak tak się nie stało, powiesi się lub otruje. Paweł zaczął ją uspokajać. Franka powiedział, że jeśli Paweł nie przyjąłby jej z dzieckiem to podrzuciłaby je komuś pod drzwi, a sama zażyłaby truciznę. Nawet pokazała Pawłowi przygotowaną truciznę, teraz stwierdziła, że jest jej niepotrzebna. Franka przygotowała wszystkim herbatę. Później Paweł postanowił razem z nią odmawiać modlitwy m.in. „modlitwę o zwycięstwo wszelkiego nałogu grzechowego”. Po skończonej modlitwie Paweł wycałował żonę.

    Nazajutrz Paweł wyszedł z dzieckiem przed dom, mówiąc wszystkim, że to jego. po chwili przyszła do niego Ulana z mężem. Paweł powiedział im o France. Z chaty wybiegła Franka aby przywitać się ze wszystkimi. Ulana stała jak słup soli, a Filip pogardliwie się uśmiechał. Paweł oddał dziecko żonie i nakazał jej wydoić krowę i przygotować obiad. Paweł pojechał tego dnia po ubrania dla Franki i dziecka.

    Kilka miesięcy później Awdocia wypytywała Pawła jak mu się wiedzie. Paweł odparł, że dobrze > żona jest posłuszna, wykonuje prace w domu i w ogrodzie, a kiedy zdarza się jej zawinić Paweł ją strofuje. Paweł tak jak dawniej, silnie i głęboko wierzył w zapewnienia poprawy ze strony żony. Po rozmowie Paweł udał się w stronę swego czółna, zamierzał wypłynąć na połów i wrócić za 3 dni. Tego dnia, przed wieczorem Franka opowiedziała Marcelimie co się z nią działo kiedy uciekła. Później zaczęła narzekać na zachowanie Pawła w stosunku do niej i stwierdziła, że nie ma już dla niej żadnego ratunku jak życie w tej chacie, jest skazana na taką dolę. Następnie zaczęła mówić o bolącej głowie, która znowu jej zaczęła dokuczać. Marcelina na wyrzuty Franki dotyczące Pawła mówiła, że jest on przecież dobry. Na co Franka odparła, że za jego dobroć płaci niewolą. Marcela lamentowała, że to za jej młodu nie trafił się taki człowiek jak Paweł. Franka stwierdziła, że mówi tak tylko dlatego, że jest starą kobietą, na nią, chociaż ma już 38 lat, gdyby nie była chora, nadal oglądaliby się chłopcy. Franka zobaczyła przez okno 19 letniego Daniłkę i stwierdziła, że jest bardzo przystojny. Marcela ofiarowała się, że mu to powie. Franka zgodziła się, bardzo chciała wiedzieć jak ta wiadomość na niego wpłynie. Po chwili Franka zaczęła znów narzekać na Pawła, nazwała go nawet chamem.

    5.

    Skończył się czas żniwu. W czasie żniw Franka pomagała Koźlukom na polu, spędzała dużo czasu z Daniłkiem, jednak nikt nie podejrzewał nic złego. W ostatnich dniach sierpnia po wsi rozległ się przeraźliwy krzyk - to Filip bił swego brata - za to że ten zadaje się z Franką. Paweł dowiedział się o wszystkim ponieważ wracając z połowu wstąpił do domu siostry. Zdenerwowany udał się do Franki i ją pobił po czym wyszedł przed chatę i zaczął płakać. Piersi rozrywała mu żałość na swoją osobą, nad Franką,, nad zadaniem ratowania i zbawienia, które skończyło się nad niczym. Zaczął powtarzać, że nie ma już dla Franki ratunku, a on sam nie wie, co ma teraz robić. Paweł wypłynął na rzekę, nie wrócił na noc do domu. W chacie Franka przed Marceliną wykrzykiwała, że nie daruje Pawłowi pobicia. Następnie wspomniała, że gdyby nie Paweł to wyszłaby za mąż za Daniłka. Marcela powstrzymywała się od śmiechu. Franka skarżyła się na Pawła twierdziła, że go nigdy nie lubiła, że jest chamem i go nienawidzi. Franke przestała krzyczeć bo znowu napadł ją ból głowy, obwinęła ją sobie mokrą szmatą - tak działo się przez kilkanaście dni. Choroba kobiety (nerwica) jeszcze bardziej się pogłębiała. Odtąd nie było dnia bez kłótni, pogróżek, wyzwisk i krzyków. Kiedyś nawet Franka posiniaczyła dziecko Koźluków, Ci na drugi dzień napadli na nią z krzykiem. Franka nie czekając na nic zabrała siekierę i pobiegła nad rzekę porąbać prom Filipa. W porę zauważył to Paweł, porwał kobietę i uwięził w domu. Tegoż dnia Paweł rozmawiał z Awdocią. Żalił się że nie wie co robić z żoną. Awdocia doradziła aby ją bił za wszystko. Kiedy Paweł wrócił do domu nakazał surowym głosem aby żona podała mu obiad. Franka wydarła się na niego, że nie jest służącą i że to on powinien służyć jej. Paweł kilkakrotnie gniewnie powtórzył, aby przygotowała jedzenie. W końcu wzięła się do pracy. Paweł wziął książeczkę i zaczął czytać modlitwę. Franka wydarła się że nie umie czytać i że jest chamem. Paweł czytał dalej, kobieta wyrwała mu książkę z ręki. Mężczyzna złapał ją silnie za ramię, ale powstrzymał się przed biciem. Zaczął tłumaczyć by Franke się opamiętała. Po chwili przyszła Ulana przynosząc Oktawiana. Nawrzeszczała na Franke i wyszła. Rozwścieczona kobieta krzyczała, że ją zabiję i chciała pobiec za Ulaną. Tym razem Paweł nie mógł się powstrzymać, myśląc, że już nie ma dla niej innego ratunku - pobił żonę. Później zajął się dzieckiem. Franka zakazała mu dotykać chłopca ponieważ jest to dziecko pańskie, a on, Paweł jest podłym chamem. Paweł wyszedł z chaty i nie wrócił na noc.

    3 dni po tym zajściu przyszedł dzień, kiedy Franka dostała największego ataku szału. Zaczepiła Daniłkę i zaczęła go obejmować, chłopak uderzył ją w plecy i uciekł. Rozwścieczona kobieta na drugi dzień w szaleństwie przed domem zaczęła wykrzykiwać, że wszyscy są chamami, wygrażała pięścią i straszyła pogróżkami. Odwróciła się w stronę chaty Koźluków i wykrzykiwała, że podpali im chatę a dzieci zadusi. Całemu widowisku przyglądali się ludzie ze wsi. Z tłumu dały się słyszeć głosy mówiące o France jak o wariatce; krzyczano też aby ją oddać do szpitala wariatów. Tylko Awdocia odważyła się podejść do oszalałej kobiety. Powiedział, że ma lekarstwo na jej opętanie złem. Franka nazwała kobietę wiedźmą. Kobiety zaczęły się bić. Na pomoc Awdoci rzucił się Aleksy Mikuła. Chwilę później przyszedł Paweł. Pociągnął Franke do domu i ją pobił. Na drugi dzień przed wyjściem nakazał przygotować obiad, miał być gotowy kiedy on powróci. Franka po wyjściu Pawła dosypała do jedzenia truciznę. Paweł udał się do Awdoci, ta poradził mu, że przygotuje specjalny napar, który pomoże wrócić do zdrowia France.

    Kilka godzin przed zapadnięciem zmroku Paweł wrócił do domu. Zjadł obiad, jednak nie cały i zasnął. Franka wybiegła do Marceli, którą zauważyła krzątającą się obok stodoły. Marcela zaczęła rozpaczać nad losem koleżanki. Franke oznajmiła jej, że otruła męża. Przerażona Marcela zaczęła zawodzić i wzywać pomocy. W tej chwili z chaty dał się słyszeć głos Pawła. Ulana pobiegła bratu na pomoc. Paweł wił się z bólu, na pomoc przybiegła Awdocia, która zaczęła mu podawać różne zioła. Nikt nie zwracał uwagi na Franke. Ulana wysłała Filipa aby zajrzał do dzieci. Kiedy Filip zbliżał się do swej chaty zatrzymała go Marcela i powiedziała o otruciu Pawła przez Franke. Filip pobiegł powiedzieć o wszystkim rodzinie.

    Jakiś czas potem dał się słyszeć głos wzywający prom. Okazało się że był to urzędnik policyjny. Filip z Daniłkiem pobiegli mu na pomoc. Paweł spytał Frankę czy to prawda, że go otruła. Kobieta przyznała się do czynu. Przybył Filip i oznajmił, że za chwilę zjawi się tu policjant po Frankę. Kiedy tak się stało Paweł podziękował rodzinie za opiekę i został w chacie sam. Powoli zszedł z posłania i udał się do skrzyni aby zabrać talary, które kiedyś zostawił jego ojciec i zakopał w garnku pod piecem. Chciał przekupić policjanta w sprawie Franki. Po kilku godzinach wrócił z żoną do domu. Paweł zaczął jej tłumaczyć, że znowu ją uratował bo ma nadzieję, że tym razem się opamięta, poza tym przysięgał przed Bogiem, że nie opuści jej aż do śmierci. Franka padła na podłogę i trwała w takim położeniu kilka minut. Później ruszyła się i przygotowała herbatę.

    Na drugi dzień po powrocie Franki pierwsza dowiedziała się Ulana, która przyszła odwiedzić brata. Powiedziała o France Filipowi, ten stwierdził, że Paweł chyba zwariował przywożąc z powrotem Franke. Z biegiem czasu Koźlukowie ostygli w gniewie do Franki ponieważ zupełnie jej nie widywali. Awdocia kiedy odwiedzała Pawła słyszała od niego słowa nadziei w stosunku do Franki. Paweł nadal był przekonany, że jego żona się ustatkuje. I faktycznie Franka zachowywała się potulnie. Pawła martwiło jednak to, że nie jest wesoła gadatliwa jak dawniej.

    Kiedy Franka spotkała się jednego dnia z Marcelą opowiedziała jej, jak to uradnik (policjant) zamknął ją w zimnej spiżarni, a ona oddałaby wtedy wszystko, aby znaleźć sznurek i jakiś gwóźdź i się powiesić. Opowiedziała też o tym, jak Paweł klęcząc przed urzędnikiem prosił o wypuszczenie żony. Franka powiedziała Marcelinie, jak tym zrobił jej coś takiego, tą swoją dobrocią, że nie potrafi już żyć. Później zaczęła mówić, że przed oczami widzi samą siebie, że jej źle na świecie i bardzo dziwnie się czuje. Boi się samej siebie i tego co może zrobić. Wspomniała też o powieszeniu (ale nie siebie).

    Franka wróciła do domu. Paweł dopytywał gdzie się podziewała, Franka odparła, że siedziała za chatą. Po zjedzeniu wieczerzy Paweł zaczął szykować się do snu, Franka przeciwnie ubrała się i przyniosła Pawłowi dziecko mówiąc żeby się nim zaopiekował. Paweł stwierdził, że zwariowała i zasnął.

    Rano obudziły go ludzkie głosy rozlegające się za chatą. Paweł zerwał się i pobiegł ku rozkrzyczanej gromadce. Ludzie wskazywali na krzyż pomiędzy sosnami, Paweł zobaczył różowy fartuch Franki wyfruwający spoza drzew, wszystko zrozumiał, Franka popełniła samobójstwo. Wszyscy bali się by i Paweł nie dostał przez to ataku serca i nie umarł, ale tak się nie stało. Minęło 10 lat. W szczęśliwym Oktawianie miał Paweł pomocnika. Co noc jednak modlił się za duszę Franki.

    Aleksander Świętochowski, Dusze nieśmiertelne, oprac. Samuel Handler, Ossolineum, Wrocław 1957.

    I. Autor i jego czasy

    II. Działalność publicystyczna

    III. Twórczość dramatyczna

    IV. Nieśmiertelne dusze

    1. Ojciec Makary - 1875, potępiony za moralną i estetyczną ohydę; atak na sferę tabu: funkcjonowanie doktryn kościelnych, dogmatów, norm moralnych, skostniałych zasad (wobec św. autorytetu katolicyzmu: ostoi polskości, narodowości);

    2. w Aurelim - Objaśnienie: kwestia robotników, ale nie socjalizm rewoluc. i państwowy; waga humanizmu (trochę idealizm, poprawa losu robotn., brak pokrycia w realiach, potęp. cierpienia i przemocy), pesymizm (niezadowol. z rzeczywistości), optymizm (dokonać zmian!); obraz niepowodzeń indywidualistycznego reformatorstwa (same idee są OK); w społeczeństwie rządzi przemoc i burżuazja