Poezje XX wieku, studia


Poezje XX wieku

Rilke Rainer Maria, Pantera

Tak ją znużyły mijające pręty,
że jej spojrzenie całkiem się zamąca.
Jakby miał tysiąc prętów świat zaklęty
i nie ma świata prócz prętów tysiąca.

Jej miękki chód na opór nie napotka,
wędrując wewnątrz najmniejszego pola -
to jakby taniec siły wokół środka,
w którym zdrętwiała trwa ogromna wola.

Niekiedy źrenic unosi zasłonę
cicho. - I obcy obraz sie przedziera.
Idzie przez ciała milczenie stężone -
i w głębi serca bezgłośnie umiera.

(tłum. Leopold Lewin)

Rilke Rainer Maria, Pantera

Tak ją znużyły mijające pręty,
że jej spojrzenie całkiem się zamąca.
Jakby miał tysiąc prętów świat zaklęty
i nie ma świata prócz prętów tysiąca.

Jej miękki chód na opór nie napotka,
wędrując wewnątrz najmniejszego pola -
to jakby taniec siły wokół środka,
w którym zdrętwiała trwa ogromna wola.

Niekiedy źrenic unosi zasłonę
cicho. - I obcy obraz sie przedziera.
Idzie przez ciała milczenie stężone -
i w głębi serca bezgłośnie umiera.

(tłum. Leopold Lewin)

Rilke Rainer Maria, Pieśń miłosna

Jak przed zetknięciem się z twoją duszą mogę
zachować własną duszę? Ponad tobą
ku innym rzeczom jakże ją przeniosę?
Ach, obcą raczej wybierając drogę
w ciche ją miejsce zaniósłbym po ciemku,
gdzie już jej nie udzieli się jak wcześniej
drżenie twojego wewnętrznegoo lęku.
Zetknięcie nasze jest jak pociągnięcie
smyczka, oboje łączy nas ze sobą,
żeby dwie struny jednym brzmiały głosem.
Na jakim nas rozpięto instrumencie?
Jakiż to skrzypek trzyma nas w swym ręku?
O, słodka pieśni.

(tłum. Adam Pomorski)

Rilke Rainer Maria, Porwanie

Wymykała się często służącym,
dzieckiem będąc, by noc i wiatr
(że tak inny jest wewnątrz ich świat)
ujrzeć z zewnątrz w ich w ich źródle szumiącym.

Ale żadna noc nie rozszarpała
na takie cienie olbrzymiego parku
jak sumienie jej dzisiaj w tę noc,

gdy z drabiny jedwabnej w głąb alej
zniósł ją i dalej niósł, dalej,

aż wszystko zakrył wóz.

Chłonąc czarną powozu woń,
wokół którego skrycie pogoń stała
i groza,
poczuła: mróz
wyściela wnętrze powozu.
I czerń i chłód przyjęła dreszczem ciała.
I wtuliła w kołnierz płaszcza skroń,
i do włosów wzniosła ręce obie,
jakby tu było to...I w jej uchu
głos Nieznajomego brzmiał głucho:
Jestem przy tobie.

(tłum. Mieczysław Jastrun)

Rilke Rainer Maria, Poeta

Umykasz, godzino, zanim cię złowię.
Rani skrzydłed ulotny cień.
Samotnemu: cóż mi po słowie?
na cóż mi noc? na cóż mi dzień?

Miłej, ani domu, o którym śnię,
niczego w życiu nie posiadam.
Wszystko, do czego się przykładam,
bogaci się na mnie i trwoni mnie.

(tłum. Adam Pomorski) Rilke Rainer Maria, Wielka noc

Często wpatrzony stałem przy wczoraj zaczętym oknie,
stałem i podziwiałem cię. Jeszcze mi nowe
miasto jak zabronione było i nie nakłonione
krajobraz mroczniał - beze mnie. Nie trudziły sie jeszcze
bliskie przedmioty, by dać się im poznać. Obok
latarni szła w górę ulica: widziałem, że była obca.
Naprzeciw pokój, gotowy współczuć, stał w świetle lampy,
już udzielałem się; odczuli to, spuścili żaluzje.
Stałem. A potem - płacz dziecka. Wiedziałem o matkach
w domach naokół, co jest w ich mocy, wiedziałem
zarazem płaczu wszelkiego niepocieszoną przyczynę.
Lub jakis głos zaśpiewał i z oczekiwania
dźwięk wybiegał daleko lub w dole zakaszlał starzec
kaszlem pełnym wyrzutu, jakby buntował sie ciałem
przeciw miękkości świata. Potem wybiła godzina -
lecz liczyc zacząłem za późno, przebrzmiała, minęła.
Jak chłopiec, obcy, gdy się go wreszcie przywoła,
lecz ani piłki nie chwyta i ani jednej gry nie zna,
w które tak ławo bawią się inni, stoi samotny,
wzrok odwracając, dokąd? - tak stałem, i nagle,
że to ty ze mną przestajesz i bawisz sie ze mna, dorosła
nocy, pojąłem i patrzec zacząłem na ciebie. Gdzie wieże
gniewów strzelały w niebo, gdzie odwróconego losu
miasto obeszło mnie wokół, i nieodgadnione góry
wrogie mi trwały, i w kręgu zbliżonym
głodna obcość obwiodła blask przypadkowy i drżenie
mych uczuć: nie było w tym, wysoka,
hańby dla ciebie, że ty mnie znałaś. Twój oddech
przewiał nade mną; twój na surową dal rozdzielony
uśmiech wszedł we mnie.

(tłum. Mieczysław Jastrun)

Verlaine Paul Marie, (A więc to będzie w jasny, letni dzień)

A więc to będzie w jasny, letni dzień:
Weselne słońce, spólnik mej radości,
Zrobi piękniejszą - w szat białych świetności -
Twą drogą piękność - od prawdy i śnień;
Niebo niebieskie, jak namiot wysoki,
Fałdów przepychem wokół naszych czół
Drgać będzie szczęsnych, lecz przybladłych w pół
Z oczekiwania, z błogości głębokiej;
I przyjdzie wieczór, wonny oddech róż
Pieścić cię będzie, igrać z twym welonem,
A gwiazd orszaki okiem uśmiechnionem
Pozdrowią szczęsnych - nowożeńców już.

Verlaine Paul Marie, (Biały sierp wąski)

Biały sierp wąski
Wzeszedł nad bór;
Z kazdej gałązki
Świergotów chór
Płynie gęstwiną...
O, ma dziewczyno!
Stawu tajemne
Lustro bez dna
Odbija ciemne
Wierzb sennych tła,
Gdzie wiatr wspomina...
Marzeń godzina.
Ogromna, tkliwa
Cichość i mir
Z szafirów spływa,
Z gwiaździstych lir
Słodko się chyli...
O, czar tej chwili!

Verlaine Paul Marie, (Nieba widać przez dachu kąt)

Nieba widać, przez dachu kąt,
Modrość i ciszę.
Drzewo jakieś, przez dachu kąt,
Liście kołysze.
Dzwonek w niebie widocznym stąd
Dzwoni cichutki.
Ptak na drzewie widocznym stąd
Śpiewa swe smutki.
Boże, Boże, życie jest tam,
Proste, spokojne.
Ten łagodny pogwar, ot tam,
To miasto rojne.
Cóżeś zrobił, ty, co - tak sam! -
Szlochasz w żałości,
Cóżeś zrobił, ty, coś tak sam,
Ze swej młodości? Verlaine Paul Marie, Kalejdoskop

Na ulicy snów, w sercu marzonego miasta,
To będzie tak, jak gdyśmy już raz coś przeżyli:
Mglistość i wyrazistość tej jedynej chwili...
O, to słońce wschodzące, co nad mgły wyrasta!
O, ten krzyk ponad morzem, to wołanie w borach!
To będzie, jak gdy nie zna się przyczyn ni celu:
Dusza budzi się z wolna po wędrówkach wielu:
Rzeczy bardziej te same będą, niźli wczoraj
Na tej, ulicy, w mieście tych marzeń zaklętych,
Gdzie w zmierzchu mleć się będzie gigue na
katarynkach,
Gdzie na szynkwasach koty rozsiądą się w szynkach
I będą defilować bandy orkiestr dętych.
To będzie, jakbyś umrzeć miał - nieodwołalne:
Słodkie łzy spływające łagadnie po twarzy,
Śmiechy łkające w kół turkocie i rozgwarze,
Ku śmierci, by nadeszła, wezwania błagalne,
Przebrzmiałe słowa jak uwiędłych kwiatów smutek!
Czasem buchnie gwar ostry zabawy ludowej,
A w miedzianyml otoku swych czół chłopki-wdowy
Będą się przedzierały przez tłum prostytutek,
Co włóczą się w kompanii staruchów bezbrwistych
I obleśnych smarkaczy, w dobrej komitywie,
Gdy o dwa kroki, cuchnąc moczem obrzydliwie,
Festyn od fajerwerków drżeć będzie rzęsistych.
To będzie jak gdy człowiek śni, i gdy na poły
Budzi się, i zasypia, i za każdym razem
Śni mu się baśń ta sama z tym samym obrazem,
Latem, w trawie, w tęczowych graniach lotu pszczoły,

tłum. Anna Drzewicka

Verlaine Paul Marie, Na przechadzce

Niebo takie łagodne, drzewa takie giętkie
Zdają się uśmiechać do szat jasnych tonów,
Co, powolne kaprysom fałdów i festonów,
Mienią się z ruchem każdym - niedbałe, a miętkie.
Wiatr ciepły o sadzawki taflę ledwo trąca,
A poprzez topolową cienistą aleję
Ułagadzona jasność słoneczna się leje -
Niebieskawa i jakby z umysłu mdIejąca.
Zwodziciele wytworni, zalotnice wabne,
Serca zapalne, w więzy przysiąg nie zakute,
Ścieramy się kunsztownie na wesołą nutę -
Kochankowie kochankom strzały ślą jedwabne.
Czasem niedostrzegalnie chyża rączka mała
Policzkiem skarci za coś. Przestępca skruszony
Kładzie w zamian swe usta na paznokć toczony
Najmniejszego z paluszków. - Ta bezczelność śmiała
I skora obcesowość doznają odprawy
W druzgocącym spojrzeniu, wyniosłym i suchym. -
Przecie niezbyt licują z surowym tym ruchem
Kąciki ust zalotne i dąs dość łaskawy.

Verlaine Paul Marie, Pełnia miesięczna

Twa dusza jest jak jakiś park szczególny,
Gdzie błądzą maskii pajace grzeczne,
Przy lutni dźwięku wiodąc tan okólny
Smutne - pomimo szatki niedorzeczne.
Miłość zwycięską i dni życia jasne
Sławi piosenka ich, srebrzyście brzmiąca.
Ale nie wierzą, zda się, w szczęście własne;
Śpiew ich się miesza ze światłem miesiąca,
Z blaskiem, co smutno Iśni, piękny i szklanny.
W którym śni drzewo i ptak czarnopióry
I łkają dreszczem zachwytu fontanny,
Smukłe fontanny, dżdżące na marmury.

tłum. Jerzy Zuławski

Verlaine Paul Marie, Sztuka poetycka

[1]
Gdzieżby nad wszystko, gędżby w każdej chwili!
Przeto wiersz raczej Nieparzysty bierz,
Mglistszy, płynniejszy, rozpuszczasz go, gniesz,
Nic w nim, co cięży lub się nie uchyli.

Pamiętaj także, przy wyborze słów,
Zbyt nie unikać niedbałości pewnej:
Oh, nic milszego od piosnki rozwiewnej,
Gdzie się Niepewne z Pewnym łączy znów.

To piękne oczy za gazy zasłoną,
Tpo południowy, złoty, drżący pył,
To, gdy jesienny ziemię pomrok skrył,
Błękit z gwiazd jasnych tonią niezgłębioną.

My chcemy tylko odcieniowych smug,
Nie barwy świetnej, nie, tylko odcienia!
Oh! mgła odcienia jedyna spromienia
Sny z marzeniami, z fletnią - tęskny róg!

Sensów końcowych strzeż się najprzykładniej,
Nieczystych Śmiechów, złej Dowcipu gry,
Przez które cieką z ócz Lazuru łzy, -
I wszystkich czosnków tych kuchni czeladniej.

Kark retoryce bez wahania skręć!
A dobrze zrobisz, w energii rozpędzie,
Gdy przytrzesz Rymom zbyt lśniące krawędzie.
Nie strzeż! - zobaczysz, gdzie je porwie chęć!

O, któż wypowie wszystkie Rymu grzechy?
Dzieciak ogłuchły, lub negr wściekły snadź,
Musiał jarmarczny ten klejnot nam dać,
Co fałszywymi brzmi grzechotek echy?

Gędźby jedynie, zawsze, wszędzie dbaj!
Niech wiersz twój będzie czymś nagłym w przelocie,
Co - czujesz - pierzcha z duszy już w nawrocie
W innych miłości, innych niebios kraj.

Niech wiersz twój będzie szczęśliwą przygodą,
Którą ci wiatru porannego pęd
Przywiał z woniami tymianków i mięt...
Reszta jest tylko literacką modą.


[2]
Nade wszystko muzyki! Dla niej
Przenoś wiersz nieparzysty nad inne,
Roztopiony w powietrzu płynniej,
Bez ciężarów, co wstrzymują zdanie.

Wiąż wyrazy niedbale dobrane:
Nic droższego od przymglonej piosenki,
Gie w upojeniu łączą dźwięki
Z wyrazistym Niezdecydowane.

To piękne oczy za woalu zasłoną,
To dzień od żaru południa drżący,
To przez niebo jesieni stygnącej
Gwiazdy w głębi błękitnej toną.

Bo nade wszystko chcemy Odcienia,
Odcienia, nie kolorów tęczy!
Oh, tylko Odcień zaręczy
Sen ze snem, z fletnią rogu brzmienia!

Stroń od puenty zabójczej. Niech zgłuchnie
Okrutny dowcip i śmiech pod piórem,
Co każą płakać oczu lazurom,
Odrzuć tę całą nędznych czosnków kuchnię!

Złam retoryce kark, bez pardonu!
I nie wahaj się, sam pełen żaru,
Rym nauczyć mądrego umiaru;
Dokąd poniósłby, nie poskromiony?

O, któż zliczy Rymu złe narowy,
Jaki Negr szalony, głuche dziecko
Wynalazło ten lśniący zdradziecko,
Brzmiący pusto klejnot groszowy?

Muzyki wszędzie, muzyki zawsze!
Niech z twojej duszy wiersz skrzydlaty
Ulatuje w nieznanych dusz światy,
W niebo innych miłości najdalsze.

Niech go na pięknej przygody pióra
Weźmie puszysty powiew poranku,
Niosący wonie mięty i tymianku...
A wszystko inne - to literatura.

Verlaine Paul Marie, Wycieruch

Przez oczy - oczy z czaszki nieboszczyka,
Lśniącej golizną w gwiazd poświacie,
Przeszłość ma, czyli wszystek żal mój strzyka
Złym śmiechem w szpetnej mej facjacie.

Głasem starucha snutym z bezdni ciała
(Postać i głos jak z desek sceny !)
Wszystek mój żal, a więc ma przeszłość cała
Nuci frywolnych strof refreny.

Ręką, u której palce już nadgniły,
Gitarę - szubienicznik - dręczy,
Tańcząc na brzeżku jutrzejszej mogiły
Niby linoskok na poręczy.

"Stary kpie dość ! Nie patrzy nikt, nie słucha...
Skończ te przyśpiewki, te wygiby!"
Na to on głosem z zaklęsłego brzucha:
"Nic z farsy w tym to śmiech naniby .

A czy mam dbać, smarkulu ty milusi,
O poklask twój - to nie ambaras:
Łaskawca przecieź zostać tu nie musi?
Zwiewaj, papiołku, i to zaraz !"

tłum. Roman Kołoniecki

Verlaine Paul Marie, Moje zwykła marzenie

Śnię często - przejmująco, dziwnie - o nieznanej
Kobiecie. Ja ją kocham i kocha mnie ona.
Nigdy całkiem ta sama, ni całkiem zmieniona,
Kocha mnie i pojmuje, i goi me rany.
Bo ona mnie pojmuje! Serca mego ściany
Dla niej jednej przezrocze, zagadki zasłona
Dla niej jednej opada! Gdy skroń ma spocona,
Ona jedna ją chłodzi rosą łzy wylanej.
Krucze, lniane czy złote są jej włosy wiotkie?
Nie wiem. Imię? Pamiętam, że dźwięczne i słodkie,
Jak imiona najdroższych wygnańców żywota.
Spojrzenie jej podobne posągów spojrzeniu,
A głosu dalekiego, cichego pieszczota
Ma dźwięk głosów kochanych, zmilkłych w grobów
cieniu.

Eliot Thomas Stearns, Grzebanie umarłych

Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi
Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza
Pamięć i pożądanie, podnieca
Gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz.
Zima nas otulała i kryła
Ziemię śniegiem łaskawym, karmiła
Maleńkie życie strawą suchych kłączy.
Zaskoczyło nas lato, idąc nad Starnbergersee
Rzęsistym deszczem. Chwila pod kolumnadą
I wyszliśmy na blask słoneczny, do Hofgarten,
Piliśmy kawę i rozmawiali godzinę.
Bin gar keine Russin, stamm aus Litauen, echt deutsch.
Kiedy byliśmy dziećmi, w domu arcyksięcia,
Mego kuzyna, brał mnie na saneczki,
A ja się bałam. Mówił tak: Marie,
Trzymaj się, Marie. Pędziliśmy w dół.
O, w górach człowiek czuje się swobodny
Czytam nocami, w zimie jadę na południe.

Jakie korzenie tu tkwią, jakie gałęzie rosną
Z tych kamiennych rumowisk? O synu człowieka,
Rzec nie potrafisz ni zgadnąć, bo ty znasz jedynie
Stos pokruszonych obrazów, i słońce tam pali,
I martwe drzewo nie daje schronienia, ulgi świerszcz,
Ni suchy kamień dźwięku wody. Cień
Jest tylko tam, pod czerwoną skałą
(Wejdźże w ten cień pod czerwoną skałą).
Ja pokażę ci coś, co różni się tak samo
Od twego cienia, który rankiem podąża za tobą
I od cienia, który wieczorem wstaje na twoje spotkanie.
Pokażę ci strach w garstce popiołu.

Frisch weht der Wind
Der Heimat zu,
Mein Irisch Kind,
Wo weilest du?

Dałeś mi hiacynty rok temu pierwszy raz.
Nazywano mnie hiacyntową dziewczyną.
Ale gdy wracaliśmy, późno, z Hiacyntowego Ogrodu
I miałaś pełne ręce, mokre włosy, ja nie mogłem już
Mówić i ćmiło mi się w oczach, i nie byłem
Żywy ani umarły. Nie wiedziałem nic,
Zapatrzony w serce światła, w ciszę.
Oed und leer das Meer.

Madame Sosostris, słynna jasnowidząca,
Była dzisiaj przeziębiona, niemniej jednak
Jest znana jako najmądrzejsza z kobiet w Europie,
Z tą chytrą talią kart. Tutaj, powiada,
Jest pańska karta, utopiony Żeglarz Fenicki,
(Gdzie były oczy, perła lśni. Patrz!)
Tutaj jest Belladonna, Dama Skał,
Dama okoliczność.
Tutaj jest człowiek z trzema pałkami, a tu Koło,
A tutaj jednooki handlarz, a ta karta,
Która jest pusta, oznacza coś, co niesie na plecach,
Czego mi widzieć nie wolno. Nie znajduję
Wisielca. Zagraża tobie śmierć w wodzie.
I widzę tłumy ludzi, jak chodzą w kółko, w kółko.
Dziękuję. Gdyby pan widział kochaną Equitone,
Proszę powiedzieć, że horoskop ja sama przyniosę:
Musimy być w tych czasach tak ostrożni.

Nierzeczywiste Miasto,
Pod mgłą brunatną zimowego świtu
Tłum płynął po Moście Londyńskim, tak wielu,
Nie myślałem, że śmierć zniszczyła tak wielu.
Westchnienia, krótkie i nieczęste, rwały się im z ust,
Każdy oczy obracał w dół, do mokrych płyt,
Płynęli w dół i w górę po King William Street,
Aż tam, gdzie Święta Maria Woolnoth wybija godziny
Z dziewiątym uderzeniem, co ma głuchy dźwięk.
Tam zobaczyłem kogoś, kogo znałem,
I zatrzymałem go wołając: Stetson!
We flocie razem byliśmy pod Mylae!
Ten trup, którego zasadziłeś zeszłego roku w ogrodzie,
Czy zaczął już kiełkować? W tym roku czy będzie kwitł?
Przymrozek nie zaszkodził? Dobrą ma kwaterę?
Och, trzymaj psa z daleka, to przyjaciel ludzi,
Bo grzebiąc, znowu na wierzch go wyrzuci!
Ty! Hypocrite lecteur! ... mon semblable! ...mon frere!

Eliot Thomas Stearns, Little Gidding

II
Pozwól mi odkryć dar związany z wiekiem
Koronujący trudy twego życia:
Najpierw - zimne ścieranie się gasnących zmysłów
Bez oczarowań oraz bez obietnic,
Owocu-cienia tylko gorzki bezsmak,
Gdy duch i ciało zaczynają się rozdzielać.
Potem świadoma swej bezsiły wściekłość
Na szaleństwa ludzkości i okaleczenie
Śmiechem ze spraw, które przestały bawić.
W końcu rozdzierająca męka odtworzenia
Wszystkiego co robiłeś i czym byłeś; wstyd
Motywów późno ujawnionych i świadomość
Czynów spełnionych źle lub z krzywdą innych,
Któreś brał wtedy za ćwiczenie cnoty.
Pochwały głupców kłują, a honory plamią.
Od zła do zła duch idzie rozjątrzony,
jeżeli nie odrodzi go oczyszczający płomień,
W którym, w rytmie, poruszać musisz się - jak tancerz.

IV
I wszystko będzie dobrze
I wszelkie sprawy ułożą się dobrze
Gdy języki płomieni splotą się
W węzeł ognistej korony
A ogień i róża - staną się jednym.

tlum. Krzysztof Boczkowski

Eliot Thomas Stearns, Rapsodia wietrznej nocy

Dwunasta.
Tam, dokąd sięga ulica
Ujęta w księżycową syntezę,
Szeptane zaklęcia księżyca
Rozpuszczają podłoża pamięci,
Wszystkie jej jasne skojarzenia,
Sformułowania i rozróżnienia,
Każda latarnia, którą mijam,
Bije jak bęben przeznaczenia
I przez obszary mroków
Północ potrząsa pamięcią,
Jak szaleniec potrząsa uschniętym geranium.

Pół do drugiej,
Latarnia parska,
Latarnia mamrota,
Latarnia mówi: "Patrz na tę kobietę,
Co waha się ku tobie w świetle bramy
Rozwartej nad nią jak szyderstwo.
Widzisz obrąbek jej sukni,
Postrzępiony, zachlapany błotem.
I widzisz jej skośne spojrzenie,
Pokrętne jak haczyk".

Pamięć sucho wyrzuca
Mnóstwo splątanych rzeczy;
Na brzegu gałąź splątana,.
Objedzona do gładka, błyszcząca,
Jak gdyby świat osłaniał
Tajemnicę swojego szkieletu,
Sztywną i białą.
Rozkwitająca wiosna na podwórcach fabryk,
Rdza uczepiona kształtów z sił opadłych,
Jędrna, skulona, gotowa do klapnięcia kłami.

Pól do trzeciej,
Latarnia mówi:
"Spójrz na kota, co przylgnął do ścieku,
Wysuwa język
I pożera kawałek zjełczałego masła".
Tak ręka dziecka machinalnie
Chwyta zabawkę toczącą się bulwarem.
Nic nie mogłem zobaczyć za oczyma dziecka.
Widziałem oczy na ulicy
Usiłujące zajrzeć w szpary okiennicy
I pewnego popołudnia kraba widziałem w stawie,
Starego kraba z pancerzem na grzbiecie,
Co chwytał koniec kija, który mu podałem.

Pół do czwartej,
Lampa parska,
Lampa mamrota w ciemności,
Lampa mruczy:
"Spójrz na księżyc,
La lune ne garde aucune rancurie,
Mruga wątłym okiem,
Uśmiecha się do zakamarków,
Gładzi włosy traw.
Księżyc utracił pamięć,
Ospa mu twarz przeorała,
Jego ręka skręca papierową różę
Pachnącą kurzem i wodą. kolońską,
Jest sam
Ze starą nocną wonią,
Która mu się wciąż wraża I wraża do mózgu".
Wraca wspomnienie
Suchych badyli bezsłonecznego geranium
I kurzu w szczelinach bruku,
Zapachu ulicznych kasztanów,
I zapachu kobiety w pokoju za storą,
I papierosów w korytarzach
I alkoholu w barach.

Lampa mówi:
"Czwarta, Tutaj jest numer na bramie.
Pamięci!
Ty masz klucz,
Lampa roztacza krąg światła na schodach.
W górę.
Łóżko posłane: szczotka do zębów wisi na ścianie,
Połóż buciki pod drzwiami, śpij, przygotuj się do życia".

Ostatni skręt noża.

tłumaczenie: Władysław Dulęba

Eliot Thomas Stearns, Wydrążeni ludzie

Pan Kurtz - on umrzeć
"A penny for the Old Guy"
I

My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie
Jak chrobot szczurzej łapy
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy

Kształty bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu.

A którzy przekroczyli tamten próg
I oczy mając weszli w drugie królestwo śmierci
Nie wspomną naszych biednych i gwałtownych dusz
Wspomną, jeżeli wspomną,
Wydrążonych ludzi
Chochołowych ludzi.

II

Oczu napotkać nie śmiem w moich snach
W sennym królestwie śmierci
Nigdy się nie ukarzą:
Tam na złamanej kolumnie
Oczami będzie blask słońca
Tam tylko chwieją się drzewa
I głosy, kiedy wiatr śpiewa,
Są dalsze i uroczyste
Niż gwiazda blednąca.

I obcym nie był bliżej
W sennym królestwie śmierci
Niechaj jak inni noszę
Takie umyślne przebranie
Patyki stracha na polu
Szczurzą sierść, pióra wronie
Niechaj jak wiatr wieję się skłonię
Nie bliżej -

Niech ostatecznie ominie spotkanie
W królestwie ni światła ni cienia

III

Tutaj kraina nieżywa
Kraina kaktusowa
Tu hodują kamienie
Obrazy, ich łaski wzywa
Dłoń umarłego błagalnie wzniesiona
Pod migotem gwiazdy blednącej.

Czy tak samo jest tam
W drugim królestwie śmierci
Czy budzimy się zupełnie sami
W godzinę kiedy wszystko w nas
Jest czułością i czystymi łzami
Usta chcą pocałunku
A modłą się do złamanego kamienia.

IV

Nie tu są oczy
Nie ma tu oczu
W tej dolinie umierających gwiazd
W tej wydrążonej dolinie
Złamanej szczęce naszych utraconych królestw

W tym ostatnim miejscu spotkania
Na oślep szukamy
Nieufni i niemi
Na żwirach zgromadzeni pod opuchłą rzeką

Na zawsze niewidomi
Bo nie ukażą się oczy
Gwiazda nieustająca
Wielolistna róża
Królestwa śmierci bez świateł ni cienia
Nadzieja tylko
Pustych ludzi

V

Więc okrążajmy kaktus nasz
Kaktus nasz kaktus nasz
Więc okrążajmy kaktus nasz
O piątej godzinie rano

Pomiędzy ideę
I rzeczywistość
Pomiędzy zamiar
I dokonanie
Pada Cień

Albowiem Tuum est Regnum

Pomiędzy koncepcję
I kreację
Pomiędzy wzruszenie
I odczucie
Pada Cień

A życie jest bardzo długie

Pomiędzy pożądanie
I miłosny spazm
Pomiędzy potencjalność
I egzystencję
Pomiędzy esencję
I owoc jej
Pada Cień

Albowiem Tuum est Regnum

Albowiem Tuum est
Życie jest
Albowiem Tuum est
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem.

Eliot Thomas Stearns, East Coker

II
Czy zwodziły nas,
Czy zwodziły siebie ciche odgłosy starców,
Dając nam tylko receptę na fałsz?
Pogodę - tylko rozmyślną tępotę,
Mądrość - jedynie wiedzę o matwych sekretach,
Bezużytecznych w mroku, w który spoglądali
Lub od którego odwracali oczy. Jest, jak się wydaje,
W najlepszym razie tylko przybliżona wartość
W wiedzy wynikłej z doświadczenia.
Wiedza narzuca wzór, i przez to spacza,
Gdyż wzór jest nowy w każdej chwili,
A każda chwila jest nową i szokującą
Oceną tego, czym byliśmy. I tylko nie zwodzi
To, co nas zwodząc nie może już szkodzić.
W środku, nie tylko w środku drogi,
Lecz na całej drodze: w środku lasu, w gąszczu jeżyn,
Na brzegu bagien, gdzie nie ma bezpiecznej piędzi ziemi,
Straszeni przez potwory i błędne ogniki,
Narażeni na czary. Nie chcę słyszeć
O mądrości starców, lecz o ich szaleństwie,
O ich lęku przed lękiem i szałem, lęku przed opętaniem,
Należeniem do kogoś drugiego, do innych albo do Boga.
Jedyna mądrość - którą możemy osiągnąć,
Jest mądrością pokory: pokora jest nieskończona.
Wszystkie domy zniknęły, zalało je morze.
I tancerze zniknęli, przykryło ich wzgórze.

III
O ciemno ciemno ciemno. Wszyscy odchodzą w ciemność,
W próżnię przestrzeni międzygwiezdnej, istoty puste w pustkę,
Kapitanowie, bankierzy, znakomici pisarze,
Hojni patroni sztuk, mężowie stanu i władcy,
Wysocy urzędnicy, prezesi rad nadzorczych,
Potężni przemysłowcy, drobni handlarze - wszyscy odchodzą w ciemność;
I gaśnie słońce i księżyc, i Almanach Gotajski,
I Gazeta Giełdowa, i Skorowidz Dyrektorów,
I stygnie rozum, i traci motywy działania.
I wszyscy podążamy z nimi w milczącym orszaku,
Na niczyim pogrzebie, bo grzebać nie ma kogo.
Powiedziałem do duszy mej, bądź spokojna i pozwól, by ciemność zstąpiła
na ciebie,
Bo będzie to ciemność Boga. Jak w teatrze -
Światła zostały zgaszone, by zmienić scenę
Z pustym dudnieniem kulis, z przesunięciem ciemności na ciemność;
I wiemy, że wzgórza i drzewa, daleka panorama
I dumna, imponująca fasada zostały uprzątnięte -
Lub jak w metrze, gdy pociąg zbyt długo stoi pomiędzy stacjami
I rozmowa narasta, a potem z wolna przechodzi w milczenie,
I widzisz poza każdą twarzą coraz głębszą pustkę
I wzrastające przerażenie - że nie ma o czym myśleć;
Lub pod narkozą, gdy umysł jest świadom, lecz świadom niczego;
Powiedziałem do duszy mej, bądź spokojna, czekaj bez nadziei,
Bo byłaby nadzieją niewłaściwych rzeczy; czekaj bez miłości,
Bo byłaby miłością niewłaściwych rzeczy; jest jeszcze wiara,
Lecz wiara, nadzieja i miłość - wszystkie są w oczekiwaniu.
Czekaj bez myśli, bo nie jesteś gotowa do myśli:
Tak że ciemność będzie światłem, a bezruch tańcem.
Szept wartkiego strumienia i zimowa błyskawica.
Dziki tymianek nie dostrzeżony i leśna poziomka,
Śmiech w ogrodzie, zachwyt zdwojony echem,
Nie utracony, lecz wymagający - wskazujący na udrękę
Narodzin i Śmierci.

Mówisz, że powtarzam
To co mówiłem uprzednio. Powiem to raz jeszcze.
Czy mam to powiedzieć jeszcze raz? Aby dotrzeć tam,
Aby dotrzeć tu, gdzie jesteś, aby wyruszyć stamtąd, gdzie ciebie nie ma,
Musisz iść drogą, na której nie ma ekstazy.
Aby dotrzeć do tego, czego nie wiesz,
Musisz iść drogą, która jest drogą niewiedzy.
Aby posiąść to, czego nie posiadasz,
Musisz oddać to, co posiadasz.
Aby dojść do tego, czym nie jesteś,
Musisz iść drogą, na której nie ma ciebie.
A to, czego nie wiesz, to jedyne, co wiesz
A to, co posiadasz, jest tym, czego nie posiadasz
A tam, gdzie jesteś - nie ma ciebie wcale.

IV
Jedynym zdrowiem jest choroba
Jeśli słuchamy konającej siostry,
Która nas nie chce zadowolić,
Lecz przypomina naszą i Adama klątwę:
Aby ozdrowieć, musimy umierać.

Ziemia jest naszym ogromnym szpitalem,
Który milioner zrujnowany wzniósł,
Gdzie każdy zdrowy umiera powoli
Wśród absolutnej ojcowskiej kontroli,
Która nas nie opuści, lecz w końcu wyzwoli.

Od stóp do kolan pełznie mróz
Gorączka śpiewa w mózgu zwojach.
Aby się ogrzać, muszę marznąć,
Dygotać w czyśćca lodowatych zdrojach,
Których różami płomień, a cierniami dym.

Brodski Iosif, Kochana, wyszedłem dziś z domu wieczorem na plaże

Kochana, wyszedłem dziś z domu wieczorem na plaże
Odetchnąć świeżym powietrzem oceanu
W parterze zachód dopalał się chińskim wachlarzem,
A chmura się kłębiła jak wieko fortepianu.

Przed ćwierćwieczem zajadałaś daktyle i szaszłyki,
Rysowałaś tuszem, czasami śpiewałaś.
Byłaś ze mną, ale odeszłaś z inżynierem chemikiem
I sadząc z listów koszmarnie zgłupiałaś.

Teraz można Cię spotkać w metropolii i w powiecie,
No pogrzebach przyjaciół odchodzących masowo
l rad jestem, że są przestrzenie na świecie
Bardziej niewiarygodne niż między mną a Tobą.

Nie zrozum mnie źle - z Twoim głosem, imieniem i ciałem
Nic się nie wiąże, nikt ich nie zniszczył, ale
By osobę tę jedną zapomnieć potrzebne życie całe,
Co najmniej jedno - ja to mam za sobą

Powiodło Ci się owszem, sadzisz, ze oprócz zdjęcia
Pozostaniesz bez zmarszczek, młodo, z ironią zjadliwą
Czas pojmie swe bezprawie w zetknięciu z pamięcią.
Palę w ciemnościach i wdycham zgniliznę odpływu.

Brodski Iosif, Pada śnieg, resztę świata pomniejszając doszczętnie

Pada śnieg, resztę świata pomniejszając doszczętnie.
W taki czas Pinkertonom się wiedzie
i sam sobie co chwila następujesz na pięty
własnych śladów, tłoczących się w przedzie.
Nikt nie ząda nagrody za pokrycie tych tropów;
pejzaż wokół pojaśniał i zamilkł.
jakże światłem nabity odprysk szkła w głębi mroku ?
gwiazdo! całkiem jak łódź uchodźcami.
Nie oślepnij, patrz dalej - sam wyjęty spod prawa,
odszczepieniec. wyrzutek, mizerak
Nawet duszę śnieg zawiał. Tylko wydech zostawia
kłęby pary, jak profil chimery.
Lepiej pomódl się głośno, tak jak ten z Nazaretu,
za schodzących się zewsząd koliście
samozwańców z darami z wszystkich krain planety
i za każde niemowlę w kołysce

Brodski Iosif, Siemionow

Wladimirowi Uflandowi

Nie bylo Iwanowa, Sidorowa, Pietrowa.
Była zielona łąka, a na łące krowa.
W dali pędził po torach łańcuszek stalowych wagonów.
W jednym z nich jechał na urlop gdzies na południe Semionow.
Czas płynął tak czy owak. Czas płynąłby bez wątpienia
tak samo bez krowy czy łąki, bez trawy czy jej trawienia
Podobnie - gdyby byli Iwanow, Pietrow i Sidorow,
Semionow natomiast jechał wołgą po szosie wzdłuż torów.
Poduma czlowiek nad tym i, gdyby łąkę napotkał spojrzeniem,
odwrócił się z nagłym dreszczem czy raczej z trwogą i drżeniem:
jeżeli rzeczywiście nieruchomośc jest matka ruchu,
czemu w tak różnych postaciach objawiają sie oku i uchu?
A chodzi nie tylko o twarze, lecz - co ważniejsze - o ciała!
Laczy je tylko to, że ich bezgraniczność będzie istniała,
póki istnieje Siemionow: póki on, ta najdalsza odrośl
czasu, podróżą na urlop nadaje istnieniu istotność;
dopóki ryczy pociąg, zieleni się wagon, przez miedze
przełazi krowa; dopóki płynie czas, a Siemionow jedzie.

Guiilaume Apollinaire - "STREFA"

Na koniec ten starodawny świat ci sie przejada

Pasterko wieżo Eiffla nad ranem mostów pobekują stada

Grecka i rzymska antyczność twojego nie nasyci głodu

Tutaj starzyzną trąci już nawet widok samochodu
Religia sie jedna została nowsza nad wszystko
Religia prosta pozostała jak hangar na lotnisku

O chrześcijaństwo ty jedno w Europie zakwitasz świeżo
Najbardziej modernistycznym Europejczykiem jesteś ty Piusie X Papieżu
A ciebie którego dziś każde okno śledzi
Wstyd powstzrymuje od pójścia do kościoła i do spowiedzi
Czytasz prospekty katalogi afisze śpiewające głośniej niż kobiety
Oto poezja dzisiejszego poranku a dla prozy są liczne gazety
Książeczki po 25 centymów awanturniczych pełne figur
Portrety wielkich ludzi i tytułów wybór

Widziałem dziś rano ładną ulicę nazwy jej nie pamietam
Trombitą słońca była nowiutka czysto uprzątnięta
Od poniedziałku rano do soboty wieczór cztery razy dziennie po tej ulicy
Chodzą dyrektorzy piekne stenotypistki i robotnicy
Z rana trzy razy syrena tam gra
W południe dzwon zawzięty kołata
Napisy murów i obwieszczeń
Szyldy plakaty jak papugi wrzeszcą
Urok tej przemysłowej ulicy lubię niezmiernie
Leży ona w Paryżu między Aumont-Thieville a l'avenue de Ternes

Oto młoda ulica a ty jesteś jeszcze maleńkie dziecko
Matka ubiera cię na biało i niebiesko

Jesteś bardzo pobożny ty i Rene Dalize wierni przyjaciele
Najbardziej przepadacie za przepychem w kościele
Dziewiąta gaz pobłękitniawszy opadł z sypialni bursy wymykacie sie skrycie
Klęknąwszy w kaplicy szkolnej przez całą noc się modlicie
Gdy tymczasem w głębokich wiecznych ametystach
Krąży niezmiennie Chrystusowa chwała płomienista
Jest ona piekną lilią wychowanicą naszą
Rudowłosą pochodnią której wiatry nie zgaszą
To blady i szkarłatny syn matki bolejącej
Drzewo zawsze listwione w pacierzy tysiące
Podwójna szubienica i czci wieczności
Gwiazda o szóstym podziele
Bóg co umiera w piątek a zmartwychwstaje w niedzielę
To Chrystus który lepiej od lotników lata
On najwyższym wzlotem bije rekord swiata

Zrenica Chrystus oka
Dwudziesta zrenica wieków on to sfruwa z wysoka
I zmieniony w ptaka nasz wiek jak Jezus leci
Diabły w przepaściach podnoszą głowę by spojrzeć na ptaka stuleci
Mówią że naśladuje Szymona Czarownika
Krzyczą że to złodziej kiedy tak umyka
Anioły latają dokoła ślicznego lotnika
Enoch Ikar Eliasz Apoloniusz z Tiany
Szybują wokół pierwszego areoiplanu
Rozstępują się czasem aby przepuścić tych których Sakrament przemienia
Księży wstępujących wiecznie w czasie podniesienia
Samolot wreszcie przystaje choć skrzydeł nie składa
I niebo napełniają wnet jaskółcze stada
Ciągną w locie sokoły puchacze i kruki
Z Afryki przybywają ibisy flamingi marabuty
Ptak Roch którego poeci i bajarze wieszczą
Waży się w szponach ściskając Adama czaszkę najpierwszą

Orzeł horyzont orze krzyk wydając wielki
I z Ameryki małe koliberki
Z Chin zbiegają się zwinnych długich pihi roje
Po jednym mają skrzydle i latają po dwoje
A oto gołębica duch niepokalany
Towarzyszą jej ptak lira i paw nakrapiany
Feniks ten stos który sam siebie rodzi
Na chwilę wszystko w żarkim popiele grzebie
Syreny płyną z niebezpiecznych ciśnień
Wszystkie trzy spewające najpiekniejsze pieśni
I orzeł feniks pihi ptaków z krańców świata
Wszystko z latającą maszyną się brata

Teraz jesteś w Paryżu sam jeden idziesz w tłumie
Stado autobusów rycząc koło ciebie sunie
Niepokój milości chwyta cię za gardziel
Jakby miłośc na zawsze miała cię w pogardzie
Gdybyś żył w dawnych czasach zamknąłbyś się w klasztorze
Nikt spośród was odmówić bez wstydu modlitwy nie może
Kpisz ze siebie i jak ogień piekieł smiech twój się burzy
Skry twego śmiechu zdobią głąb życia płatkami róży
Jest to obraz w muzeum wisi okryty mrokiem
Zachodzisz tam czasami aby nań rzucić okiem

Dziś chodzisz po Paryżu we krwi kobiety młode
To było chciałbym zapomnieć to było u schyłku urody

W ognistych kłębach Najświętsza Panna spojrzała na mnie w Chartres
Krew twego Serca Świętego skropiła mnie na Montmartre
Choruję kiedy usłyszę błogosławieństwa słowo
Miłość na którą cierpię jest wstydliwą chorobą
A obraz co cię nawiedził odbiera ci sen i spokój
Ten obraz który przemija wciąż dotrzymuje ci kroku

Teraz jesteś na brzegu Morza Śródziemnego
Pod cytrynami kwitnącymi od roku do roku
Na przejażdżki z przyjaciółmi wypływacie w łodzi
Jedne nicejczyk są dwaj turbianie jeden z Mentony pochodzi
Ze strachem patrzymy jak polip głębiny wybiela
A między algami nurkują ryby obrazy Zbawiciela

Jesteś w okolicach Pragi w ogródku za gospodą
Czujesz się całkiem szczęśliwy na stole róża przed tobą
I patrzysz zamiast pisać opowieść swej podróży
Na chrząszcza uspionego w sercu młodej róży

Przerażony oglądasz w agatach Świętego Wita swoje odbicie
Byłeś smutny w ten dzień jak gdyby miało cię opuścić życie
Jesteś podobny do Łazarza co od świata oszalał
W żydowskiej dzielnic w Pradze idą wstecz wskazówki zegara
I ty przez swoje życie powrotnym idziesz torem
Z wolna wstępując na Hradczyn albo w taqwernie wieczorem
Kiedy czeskich piosenek słuchasz skupiony

Oto jesteś w Marsylii a dokoła kawony

Oto jesteś w Koblencji w Gigantów hoteliku

Oto w Rzymie usiadłeś u stóp japońskiego niespliku

Oto jesteś w Amsterdamie z dziewczyną ktorą uważasz za piękną a która
jest szpetna


Niedługo ma wyjść za mąż w Leydzie za studenta
Najmują tam pokoje cubicula locanda zwane pamiętam
Żem trzy dni z rzędu tam spedził tyle co w Guda mniej więcej

Jesteś w Paryżu zeznajesz przed sędzią
Jak przestępcy w kajdany okuto ci ręce

Odbywałeś podróże wesołe i bolesne
Zanim się ustrzegłeś przed kłamstwem i przed snem
Cierpiałeś zmiłości w roku dwudziestym i trzydziestym
Ja com czas swój roztrwonił jak szaleniec jestem
Nie śmiesz spojrzeć na swoje ręce a ja każdej chwili gardło pełne łez mam
Łez nad tobą nad tą którą kocham nad wszystkim co budzi twój przestrach


Patrzysz na biednych emigrantów i oczy we mgle ci toną
Modlą się wierzą w Boga żony ich karmią dzieci
Przed odjazdem dworzec Świętego Łazarza napełniają swoim odorem
Święcie wierzą w swą gwiazdę jak trzej królowie magowie
W Argentynie spodziewają się wydzwignąć z nędzy
I powrócić ale z wielkimi pieniędzmi
Ja wy niesiecie swe serce tak czerwoną pierzynkę niesie biedna rodzina
Jednako są nierealne i nasze sny i ta pierzyna
Niejeden z tych emigrantów zostaje tu i obiera
Siedzibę na rue des Rosiers lub rue des Ecouffes w ruderach
Widuje ich często wieczorem jak przechadzają sie po ulicy
Rzadziej zmieniają miejsca niż pionki na szachownicy
Zwłaszcza jest wielu Żydów ich żony okryte peruką
Bezkrwiste w głębi kramów przesiadują długo

Teraz stoisz przed ladą w niechlujnym barze
Za dwa sous pijesz kawę jak ci oto nędzarze

Jesteś w wielkiej restauracji gdy zapadnie noc

Tekobiety nie są złośliwe tylko że moc mają trosk
Wszystkie najbrzydsza nawet dręczyła swego amanta

Jest to córka policjanta na wyspie Jersey

Ręce jej których nie widziałem są twarde i chropowate

Niezmierną litośc budzą we mnie szwy na jej brzuchu

W okropnym śmiechu zniżam usta do biednej dziewczyny

Jesteś sam już nadchodzi poranek
Ulice brzęczą od mleczarskich baniek

Noc się oddala jak piękna Metywa
To Ferdina fałszywa albo Lea życzliwa
I pijesz ten alkohol palący jak życie
Życie które pijesz jak wódkę obficie

Idziesz w kierunku Auteil do domu wracasz pieszo
Spać między fetyszami Australii i Gwinei
To innych wiar Chrystusowie którzy inaczej się mierzą
Są to niżsi Chrystusowie niejasnej nadziei

Żegnaj żegnaj


Słońce szyjo ścięta

Guiilaume Apollinaire - "ONIROKRYTYKA"

Węgle nieba wisiały tak blisko , że bałem się ich gorąca. Lada chwila mogły mnie przypiec. Ale byłem świadomy , że inna jest wieczność mężczyzny , a inna - kobiety. Dwoje  się odmiennych zwierząt parzyło i krzaki róż rodziły winne pędy ciężkie od gron księżycowych. Z małpiej gardzieli dobyły się płomienie i nepiętnowały świat znakiem lilii. W gaju mirtowym bielił się gronostaj. Zapytaliśmy go , skąd ta nieprawdziwa zima. Połknąłem stada brunatnych baranów. Na horyzoncie ukazała się Orkeniza. Poszliśmy w kierunku tego miasta, z żalem opuszczając dolinę , gdzie jabłonie śpiewały , gwizdały i ryczały. Ale pieśń od pól uprawnych brzmiała cudownie:


          Przed bramą Orkenizy
          Na wjazd woznica czeka.
          Przez bramę Orkenizy
          Ktoś boso w świat ucieka.          

          A tu strażnicy miasta
          Pytają srodzy wielce:
          -Co ty wynosisz z miasta ?
          -Zostawiam swoje serce.

          A tu strażnicy miasta
          Pytają drugiej strony :
          -Co wieziesz ty do miasta ?
          -Serce dla narzeczonej.

          Ile serc w Orkenizie !
          Śmiej się, cała strażnico !
          Szara droga, włóczęgo,
          Chmielna droga, woznico.

          Piękni strażnicy miasta
          Sprawnie szydełkowali,
          A potem bramę miasta
          Powoli zamykali.

Jednakże byłem świadomy, że inna jest wieczność mężczyzny, a inna - kobiety. Niebo karmiło swoje pardy. Zauważyłem na swojej ręce karmazynowe plamy. Nad ranem piraci uprowadzili dziewięć okrętów zakotwiczonych w porcie. Monarchowie się bawili. I kobiety nie chciały opłakiwać żadnych zmarłych. Wolały starych królów silniejszych w miłości niż stare psy. Jakiś ofiarnik zażądał , aby go uśmiercono zamiast ofiary. Otworzono mu brzuch. Zobaczyłem tam cztery I , cztery O , cztery D. Podano nam świeże mięso i kiedy je zjadłem, urosłem raptownie. Małpy podobne do swouich drzew gwałciły szare grobowce. Zawołałem na jedną z tych małp, na zwierzaka , z którego puszczały się liście laurowe. Przyniósł mi głowę wyrzezbioną w perle. Wziąłem ją  w objęcia i zacząłem wypytywać, przedtem zagroziwszy, że wrzucę ją z powrotem do morza, jeżeli mi nie odpowie. Ta perła była niewykształtowana i morze ją pochłonęło.
Jednakże byłem świadomy, że inna jest wieczność mężczyzny a inna -- kobiety. Dwoje się odmiennych zwierząt kochało. Tylko królowie nie umierali ze śmiechu , i przybyło dwudziestu ślepych krawców, aby skroić i uszyć pokrycie na sardonik. Sam ich prowadziłem cofając się do tyłu. Pod wieczór drzewa uleciały , małpy znieruchomiały i zobaczyłem siebie w ustokrotnieniu. Byłem gromadąsiedzącą na brzegu morza. Na horyzoncie przepływały wielkie złote okręty. A kiedy noc zapadła na dobre, sto płomieni wyszło mi na spotkanie. Wydałem na świat sto dzieci płci męskiej, których mamkami stały się księżyc i wgórze. Pokochały bezkostnych królów, którymi powiewano z balkonów. Przyszedłszy na brzeg rzeki , ująłem ją oburącz i potrząsnąłem. Tym mieczem ugasiłem pragnienie. Iwysychające zródło upewniło mnie , że jeżeli zatrzymam słońce , to zobaczę je takie jak w rzeczywistości, kwadratowe. Ustokrotniony, płynąłem ku jakiemuś archipelagowi. Stu marynarzy przyjęło mnie na lądzie i , zaprowadziwszy do pałacu , zabili mnie dziewięćdziesiąt dziewięć razy. W tym momencie śmiech mnie porwał i zatańczyłem , kiedy oni płakali. Tańczyłem na czworakach. Marynarze nie śmieli się poruszyć , bo miałem przerazliwą powierzchowność lwa.
Na czworakach. Na czworakach.
Moje ręce, moje nogi podobne były do siebie, moje zwielokrotnione oczy wieńczyły mnie uważnie. Potem się podniosłem, aby zatańczyć jak ręce i jak liście.
Byłem w rękawiczkach. Wyspiarze zaprowadzili mnie do swoich sadów i dawali mi zbierać owoce podobne do kobiet. Dryfująca wysepka zapełniła nieledwie całą zatokę i od razu na pisaku wyrosły czerwone drzewa. Łagodne zwierzę obrośnięte białymi piórami śpiewało niesłychanym głosem i cały lud podziwiał je bez znużenia. Odnalazłem na ziemi perłową głowę, a ona płakała. Potrząsnąłem rzeką w powietrzu i tłum sięrozproszył. Starcy jedli seler , nieśmiertelni nie cierpieli bardziej niż umarli . Poczułem się wolny , wolny jak kwiat o właściwej porze roku. Słońce nie było wolniejsze od dojrzałego owocu. Stado drzew skubało niewidzialne gwiazdy, jutrzenka podawała dłoń burzy. W mirtowych gajach ulegano oddziałowywaniu cienia. Cały lud spędzony do tłoczni krwawił śpiewając. Mężczyzni narodzili się z płynu ciaknącego z tłoczni. Wymachiwali innymi rzekami, a te zderzały się ze srebrzystym brzękiem. Cienie wyszły z gajów mirtowych i przeniosły się do ogródków zraszanych odroślą oczu ludzkich i zwierzęcych. Najpiękniejszy z ludzi chwycił mnie za gardło, ale zdołałem go powalić. Na klęczkach wyszczerzył do mnie zęby. Dotknąłem ich. Wydały dzwięki , które zmieniły się w węże koloru kasztanów, a ich język nazywał się Sainte-Fabeau. Wygrzebały przezroczysty korzeń i zjadły. Był gruby jak rzepa.
I moja odpoczywająca rzeka opłynęła je, ale ich nie zatopiła.
Niebo było pełne osadów i guzów. Przeklinałem niegodziwe gwiazdy, których światło spływało na ziemię. Nie widać już było żywego stworzenia. Ale śpiewy podnosiły się ze wszystkich stron. Obszedłem puste miasta i porzucone chałupy. Zebrałem korony wszystkich królów i przetopiłem na ministra figuranta, gadatliwego świata. Złote okręty bez marynarzy przepływały na horyzoncie. Olbrzymie cienie odcinały się na dalekich żaglach. Wiele stuleci dzieliło mnie od tych cieni. Wpadłem w rozpacz. Jednakże byłem świadomy, że inna jest wieczność mężczyzny, a inna kobiety. Odmienne cienie mroczyły swoją miłością ożaglowań, gdy tymczasem moje oczy uwielokrotniały się w rzekach, miastach i na śniegach gór.






Tłumacz. Adam Ważyk

Guillaume Apollinaire - "JESTEM ŻYCIE"

Jestem Życie... Światło i Dźwięk...
Ciało Ludzi...
Najświętsza substancja co służy
Myśli, skąd bije Sztuka, Miłość krzepiąca...

Jestem Wielkość Życia...
Ciało Ludzi...
Niech mnie szafują i frymaczą,
służę tylko największym z dzieł...

Wszystko się z mego marmuru wyłania
tak samo naturalnie
jak kwiat się odsłania
na drzewie wiosennym...

Jak po ciemności nocy Światło
brzasku przychodzi...
Jak z łona matki
dziecko się rodzi...

Wszyscy spali na dumnym moim ciele władczyni
i rozdawałam rozkosze spełnień
silnym czy bezsilnym,
przyznawałam ciał ludzkich prawa udzielne...

Lecz tam gdzie Życia niosłam wieczne darowizny
wśród ścian podobnych do murów szpitala -
zazdrosne o uścisk swych samców zachłanny
tłumnie się blade zgromadziły panny

- I mówiono, że zwą się �Ojczyzny�.

Rozszarpały mnie w końcu Ojczyzny zazdrosne,
Mnie Myśl, Mnie Sztukę i Mnie Miłość!
Lecz wystawione na ich strzały śmiercionośne
moje ciało blasku nie straciło.

Bo wszystkie moje rany znowu zakwitają
i kochankowie w dawnych żarach swej miłości
szczęśliwi, że wargami jest całe me ciało,
runęli w mego łoża mokre głębokości...

Guillaume Apollinaire - "DZIEWIĄTY POEMAT TAJEMNY"

Uwielbiam twoje runo które jest doskonałym
   Trójkątem Boskości
Jestem drwalem jedynego dziewiczego lasu
   O moje Eldorado
Jestem jedyną rybą twego oceanu rozkoszy
   Moja piękna syreno
Jestem alpinistą w twych śnieżnych górach
   O moje białe alpy
Jestem boskim łucznikiem twoich ust tak pięknych
   Mój drogi kołczanie
I jestem holownikiem twoich nocnych włosów
   O piękny statku na kanale mych pocałunków
I lilie twoich ramion przyzywają mnie znakami
   Mój ogrodzie letni
Dla mnie dojrzewają owoce twoich piersi coraz słodsze
   Mój pachnący sadzie
I wznoszę cię Magdaleno piękności moja ponad świat
   Jak pochodnię wszelkiego światła

Przełożyła
Julia Hartwig


Guillaume Apollinaire - *** (Dusza jest smutna...)

Dusza jest smutna wraca zima
Serce nie umie nic wyrazić
Może niczego nigdzie nie ma
Zima miłości grób wymarzły
I jedna tylko rozpacz niema

Więc czemu serce moje dzwoni
Z samej głębiny zasmucenia?
Czekasz mnie z sercem swym na dłoni
I nie wiesz że się w błękit zmieniam
I że cię spotkam przemieniony

Jestem błękitnym snu żołnierzem
Porzuć rozsądek myśląc o mnie
Marzenie co do końca zmierza
Roztapia się na nieboskłonie
Cofając się spod twoich wejrzeń.

Ty którą kocham bez pamięci
Gdy ku jutrzence wznoszę oczy
Kocham jak długo słońce świeci
I wielbię z zapadnięciem nocy.

Przełożył
Artur Międzyrzecki

*** (На шее мелких четок ряд...)

На шее мелких четок ряд,
В широкой муфте руки прячу,
Глаза рассеянно глядят
И больше никогда не плачут.

И кажется лицо бледней
От лиловеющего шелка,
Почти доходит до бровей
Моя незавитая челка.

И непохожа на полет
Походка медленная эта,
Как будто под ногами плот,
А не квадратики паркета.

А бледный рот слегка разжат,
Неровно трудное дыханье,
И на груди моей дрожат
Цветы небывшего свиданья.

Gdyśmy się po raz ostatni spotkali...

Gdyśmy się po raz ostatni spotkali
Na bulwarze, dokąd zwykliśmy przychodzić,
Newa groziła przyborem fali
I miasto żyło w obawie powodzi.

Mówił o lecie, mówił także o tym,
Że być poetką — to absurd po prostu.
Jakże pamiętam sobór białozłoty
I twierdzę Pietropawłowską!

Bo i powietrze dziwne -jak dar boży
Cudowne, że odetchnąć nie śmiesz.
I w chwili tej dane mi było stworzyć
Ostatnią z wszystkich obłąkanych pieśni.

Przełożyła
Irena Piotrowska

Kwiaty i każda rzecz nieżywa...

Kwiaty i każda rzecz nieżywa

Ma zapach w domu tym przyjemny.

Stosami leżą już warzywa

Na grzędach, pstrząc czarnoziem ciemny.

Jeszcze przeciąga wiew chłodnawy -

Z inspektów maty już zebrane.

A tam są stawy, takie stawy,

Gdzie rzęsa niby złotem tkana.

I chłopczyk zwierzył mi ambaras,

Z przejęciem wielkim szepcąc słowa,

Że tam ogromny mieszka karaś,

A z nim ogromna karasiowa.

1913

tłum. Jarosław Iwaszkiewicz

Kwiaty i każda rzecz nieżywa...

Kwiaty i każda rzecz nieżywa

Ma zapach w domu tym przyjemny.

Stosami leżą już warzywa

Na grzędach, pstrząc czarnoziem ciemny.

Jeszcze przeciąga wiew chłodnawy -

Z inspektów maty już zebrane.

A tam są stawy, takie stawy,

Gdzie rzęsa niby złotem tkana.

I chłopczyk zwierzył mi ambaras,

Z przejęciem wielkim szepcąc słowa,

Że tam ogromny mieszka karaś,

A z nim ogromna karasiowa.

1913

tłum. Jarosław Iwaszkiewicz

Twój biały dom i cichy sad zostawię...

Twój biały dom i cichy sad zostawię.
Niech życie będzie samotne i miłe.
I ciebie, ciebie w wierszach tak wysławię,
Jak tego żadna nigdy nie czyniła.
Ty przyjaciółkę pamiętasz szczęśliwą
W stworzonym przez cię dla jej oczu raju,
A ja prowadzę handel osobliwy -
Ja twoją miłość i czułość sprzedaję.

Niczym anioł, który zmącił wodę...

Niczym anioł, który zmącił wodę,
Moją twarz spojrzeniem ogarnąłeś,
Przywróciłeś siłę i swobodę,
Na pamiątkę cudu pierścień wziąłeś.
Mój rumieniec gorący, niezdrowy
Starł z policzków smutek bogobojny.
Zapamiętam do deski grobowej
Miesiąc śnieżyc, luty niespokojny.

przełożył Zygmunt Dmitroca

Max Jacob

Ballada o wiecznym cudzie

To że jest Bóg, to nie do wiary,
I to przejście do nas, ludzi stworzonych, do nas od 2000 lat,
To nie do wiary,
Że zwierzę żyje i że roślina żyje,
Że Bóg nie umiera, to nie do wiary,
I klatka próżni,
Którą się stanie kość.
Tutaj przerywam, bo nie mogę
Wznieść się do duszy. Ach, nie mogę... To nie do wiary.
Ta chwila próżni! I Bóg powróci.
Można to nazwać, jak to zechce,
Agonią, próżnią, kryzysem,
Przemianą, śmiercią - to nie do wiary -
Zaskakujące życie! Straszliwe zaprzeczenie Boga,
Gdy mój duch, moja próżnia woła: Boże, Boże jedyny!
To nie do wiary.
Przywołuję geniusze czterech punktów przestrzeni,
Pomóżcie mi, kapłani czrodzieje.
Przywołuję białą żmiję mgławicy, ja - czarodziej.
Niech przyjdzie olbrzym, który ma dziewięć matek,
I uczyni trzy próby, aby spętać wilka na wybrzeżach świata.
To zaskakujące, że Bóg ma czoło, usta, ma grotę, matkę!
Jest siedem grot i cztery wiązanki,
Biała żmija mgławicy
I cztery żywe gęsi, aby czcić mój obłęd,
To nie do wiary,
To że jest Bóg, to nie do wiary!

Odpowiedź dla Manon

Jestem prastary nasyp i śpiewam przy sztormie
Ktoś wiecznie ocalany bączek Najwyższego
Jestem podwójna szóstka dwie stawki na zero
Żandarm estetyki apostoł poliglota
Zmieniłem się w oszusta co drży przed kałużą
Przy odmianie księżyca wynoszony z dworca
Ja płód bez spirytusu ja żabka z murawy

Trzy tysiące lat szedłem przez pustynię pieprzu
A za mną wilkołaki i psy policyjne
I żywiłem się tylko swoim własnym trupem
W nadziei że ideał znajdę opiekuńczy

Ja jestem chromatyczny ton fes i ton cis
Serce karczocha twarde endywia i laluś
Oszalały z miłości bez pleców i władcy
- Ten którego zjadacie podgryzie wam krzesło

Wy co się nie boicie zbrudzić swojej sukni
Zgubić pierścionka popsuć malowania twarzy
Czarownice z sabatu wracające nocą
Zerwijcie mnie na stawie: jestem nenufarem

Widok perspektywiczny

Widok na wzgórzu białego domu z wieżyczkami.
To noc! Jest oświetlone okno,
Są dwie wieżyczki, dwie turkaweczki są wieżyczkami.
Za oknem i w domu
Jest miłość, miłość ze swoim płomiennym światłem!
Jest miłość obfita, skrzydlata, wymowna,
Na trzecim piętrze domu,
Na trzecim piętrze domu w innym pokoju,
W pokoju bez światła jest umarły,
I cały ból śmierci,
Żniwo bólu,
Skrzydła bólu,
Wymowa bólu,
Widok perspektywiczny białego domu z wieżyczkami.

0x01 graphic

Wojna

Nocą peryferyjne bulwary są pełne śniegu; bandyci są żołnierzami;
atakują mnie śmiechem i szablami, odzierają mnie: uciekam,
aby wpaść w inną matnię. Czy to dziedziniec koszar czy podwórze oberży?
Ile tu szabel! Ilu konnych z dzidami! Śnieg! Nakłuwają mnie strzykawką:
to trucizna, która ma mnie zabić: trupia główka okryta krepą gryzie mnie
w palec. Mgliste latarnie rzucają na śnieg martwe światło.

Staruszkowie podziwiający się w wodzie

WILLIAM BUTLER YEATS (1865-1939)

The Old Men Admiring Themselves in the Water

I heard the old, old men say:
„Everything alters,
And one by one we drop away.”
They had hands like claws, and their knees
Were twisted like the old thorn-trees
By the waters.
I heard the old, old men say:
„All that's beautiful drifts away
Like the waters.”

Staruszkowie podziwiający się w wodzie

Słyszę - dziadzina mówi dziadzinie:
„Wszystko się zmienia,
Patrzeć jak tylko śmierć na nas skinie.”
A mają dłonie jak jakieś szpony,
Nogi jak obraz pni drzew skrzywiony
Przez nurt strumienia.
Słyszę - dziadzina mówi dziadzinie:
„Wszystko, co piękne, w przeszłość odpłynie,
Jak nurt strumienia”

przełożył Maciej Froński

William Butler Yeats - Nieśmiertelne Głosy / The Everlasting Voices

Och, zamilknijcie, słodkie Nieśmiertelne Głosy;
Każcie tym, co czuwają nad niebiańską trzodą,
By zstąpili płomieniem z płomiennych niebiosów,
Póki wreszcie bieg czasu całkiem nie ustanie;
Skoro wiecie, że z naszych serc umknęła młodość,
Czemu śpiewacie w wietrze, który mierzwi wrzosy,
W ptakach, w szumie gałęzi, w spienionym bałwanie?
Och, zamilknijcie, słodkie Nieśmiertelne Głosy

*

O sweet everlasting Voices, be still;
Go to the guards of the heavenly fold
And bid them wander obeying your will,
Flame under flame, till Time be no more;
Have you not heard that our hearts are old,
That you call in birds, in wind on the hill,
In shaken boughs, in tide on the shore?
O sweet everlasting Voices, be still.

William Butler Yeats - Poeta Opłakuje Zmianę, Jakiej UlegliOn I Jego Ukochana, I Pragnie Końca Świata

Do you not hear me calling, white deer with no horns?
I have been changed to a hound with one red ear;
I have been in the Path of Stones and the Wood of Thorns,
For somebody hid hatred and hope and desire and fear
Under my feet that they follow you night and day.
A man with a hazel wand came without sound;
He changed me suddenly; I was looking another way;
And now my calling is but the calling of a hound;
And Time and Birth and Change are hurrying by.
I would that the Boar without bristles had come from the West
And had rooted the sun and moon and stars out of the sky
And lay in the darkness, grunting, and turning to his rest.

*

Nie słyszysz, jak cię wołam, łani bezrożna, czysta?
Przemieniono mnie w charta z czerwonym jednym uchem.
Wiedzie mnie las cierniowy i ścieżka kamienista.
Ktoś wsunął strach, nienawiść, nadzieję, żądze głuche
Pod moje stopy, żeby ciebie ścigały stęsknione.
Mężczyzna z witką leszczyny bezszelestnie się zakradł
I z nagła mnie przemienił, gdym patrzył w inna stronę.
A teraz moje wołanie jest wołaniem charta.
I obok przepływają czas, zmiana, narodzenie.
O, niechby nadszedł z Zachodu pozbawiony sierści odyniec
I wyrwał z nieba słońce, księżyc i gwiazdy z korzeniem -
I legł w ciemności, chrząkając, moszcząc się na spoczynek.

William Butler Yeats - Poletko Trawy / An Acre of Grass

Picture and book remain,
An acre of green grass
For air and exercise,
Now strength of body goes;
Midnight, an old house
Where nothing stirs but a mouse.

My temptation is quiet.
Here at life's end
Neither loose imagination,
Nor the mill of the mind
Consuming its rag and bonc,
Can make the truth known.

Grant me an old man's frenzy,
Myself must I remake
Till I am Timon and Lear
Or that William Blake
Who beat upon the wall
Till Truth obeyed his call;

A mind Michael Angelo knew
That can pierce the clouds,
Or inspired by frenzy
Shake the dead in their shrouds;
Forgotten else by mankind,
An old man's eagle mind.

*

Co pozostaje: obraz, książka,
Poletko trawy, by pomału
Móc spacerować i oddychać -
Teraz, gdy sił ubywa ciału -
I stary dom, gdzie w nocnej ciszy
Nic się nie rusza oprócz myszy.

Moje pokusy są stateczne.
Gdy życie kresu już dobiega,
Ani bezładna wyobraźnia,
Ani młyn mózgu mielącego
Odpadki, strzępy szmat i kości,
Żadnej mi prawdy nie ogłosi.

Niech spłynie na mnie starczy szał,
Muszę się wyrzec swej natury
I stać się Lirem i Tymonem,
Albo Williamem Blakiem, który
Tak długo walił pięścią w ścianę,
Aż Prawda przyszła na wezwanie;

Mieć umysł - miał go Michał Anioł -
Który potrafi przez obłoki
Przenikać lub, natchniony szałem,
Zakłóca zmarłych sen głęboki;
Umysł, którego nie zapomni
Ród ludzki: starca umysł orli.

William Butler Yeats - Zakochany Mówi o Róży w Swoim Sercu / The Lover Tells of the Rose in His Heart

Wszystkie rzeczy brzydkie, zepsute, stare i zniszczone,
Płacz dziecka obok drogi, wóz, który skrzypi i zgrzyta,
Ciężkie kroki oracza, co w błocie wiosennym tonie,
Krzywdzą twój obraz, który mi różą w sercu zakwita.

Ta krzywda rzeczy niekształtnych nie da się w słowa ująć,
Pragnę je stworzyć od nowa i siąść na zielonym wzgórzu,
Nad ziemią, niebem i wodą -- nowymi jak złota szkatuła
Na obraz twój z moich snów, który mi w sercu zakwita różą.

*


All things uncomely and broken, all things worn out and old,
The cry of a child by the roadway, the creak of a lumbering cart,
The heavy steps of the ploughman, splashing the wintry mould,
Are wronging your image that blossoms a rose in the deeps of my heart.

The wrong of unshapely things is a wrong too great to be told;
I hunger to build them anew and sit on a green knoll apart,
With the earth and the sky and the water, re-made, like a casket of gold
For my dreams of your image that blossoms a rose in the deeps of my heart.

Ogród
Pound

En robe de parade
Samain

Jak motek rozwiązanego jedwabiu uderzonego o ścianę
Przechodzi przez ogrodzenie alejki w Kensington Gardens,
I umiera po kawakłu
Rodzaj emocjonalnej anemii.

A dookoła motłoch
Brudnych, silnych, nieatakowanych dzieci bardzo biednych ludzi .
Oni posiądą ziemię.

W niej jest kres rozmnażania.
Jej znudzenie jest delikatne i nadmierne.
Chciałaby kogoś aby rozmawiał z nią,
I niemal obawia się, że ja
dopuszczę się tej nieostrożności.

Tłum. Gower

34



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Test z historii XIX i XX wieku, studia
Aneks - Reżimy dyktatorskie w XX wieku, studia
Aktywnośc polityczna Japonii na przełomie XIX i XX wieku, studia
Media i dziennikarstwo w XX wieku Studia i szkice
Proza rozrachunkow inteligenckich, studia, polonistyka, OGÓLNIE O LITERATURZE XX WIEKU (maytman)
Nurt chłopski w prozie, studia, polonistyka, OGÓLNIE O LITERATURZE XX WIEKU (maytman)
Reportaż, studia, polonistyka, OGÓLNIE O LITERATURZE XX WIEKU (maytman)
Polska odmienność, studia, polonistyka, OGÓLNIE O LITERATURZE XX WIEKU (maytman)
Proza GALICYJSKA, studia, polonistyka, OGÓLNIE O LITERATURZE XX WIEKU (maytman)
główne nurty w literaturze światowej i polskiej XX wieku, Dziennikarstwo - studia
Kultura paryska jako instytucja zycia kulturalnego, studia, polonistyka, OGÓLNIE O LITERATURZE XX WI
Bibliografie [dla polonistów](1), studia, polonistyka, OGÓLNIE O LITERATURZE XX WIEKU (maytman)
Marian Zgórniak, Studia i rozprawy z dziejów XVI XX wieku Wojskowość w dziejach Rzeczpospolitej
Marian Zgórniak, Studia i rozprawy z dziejów XVI XX wieku Wojskowość w dziejach Rzeczpospolitej
12. Poezja E. Zegadłowicza, Lit. XX wieku
Sylwetka i twórczość K.K. Baczyńskiego, Lit. XX wieku

więcej podobnych podstron