Strach ma chrzescijanskie oczy


Krzysztof Dorosz

STRACH MA CHRZEŚCIJAŃSKIE OCZY

Żydzi żyją dla swoich brzuchów, gonią za dobrami tego świata. W bezwstydzie i chciwości są gorsi nawet od wieprzów i kozłów. Są opanowani przez diabłów, wydani duchom nieczystym. Zamiast się z nimi witać i odzywać się do nich choćby jednym słowem, powinniście się od nich odwracać, jak od zarazy i plagi ludzkiego rodzaju.

Św. Jan Chryzostom

Jeżeli chrześcijaństwo polega na nienawiści do Żydów, wszyscy jesteśmy dobrymi chrześcijanami

Erazm z Rotterdamu

Wierzę, że działam dzisiaj zgodnie z wolą Wszechmocnego Stwórcy: broniąc się przeciwko Żydowi, walczę o dzieło Pana.

Adolf Hitler

Hitlerowi wdzięczność

2 kwietnia 1945 roku, po śmierci milionów niemieckich żołnierzy i cywili, po klęsce Wehrmachtu i katastrofie niemieckiego państwa Adolf Hitler powiedział z dumą: „Świat pozostanie na zawsze wdzięczny narodowemu socjalizmowi za to, że zmiotłem Żydów z powierzchni ziemi w Niemczech i w Środkowej Europie”. Przepowiednia Hitlera nie spełniła się. Świat, do głębi wstrząśnięty przekraczającymi wyobraźnię zbrodniami narodowego socjalizmu, odrzucił ideowe dziedzictwo Hitlera wraz z jego mistycznym antysemityzmem. Niemniej, tu i ówdzie znaleźli się ludzie, którzy wprawdzie potępili hitleryzm, lecz wdzięczności za zniszczenie Żydów nie mogli mu odmówić. Ta wdzięczność bywała cicha i dyskretna, bywała także wyrażana otwarcie, między innymi, w Polsce. Wspomina o niej Jan Tomasz Gross w swojej głośnej książce Strach.

W sierpniu 1945 roku w czasie powiatowego zjazdu PSL w Bochni jeden z mówców, wnioskując o wysiedlenie Żydów z Polski, podkreślił, że „Hitlerowi należałoby podziękować za wyniszczenie Żydów”. Przewodniczący zebrania odebrał wprawdzie głos mówcy i potępił jego przemówienie, lecz oficjalny sprawozdawca zdążył odnotować reakcję sali: „burzliwe oklaski i brawa”. Klaskali zapewne nie wszyscy, lecz ci, którzy podzielali przekonania mówcy, często w okresie powojennego rozprzężenia moralnego w Polsce ujawniali swoje uczucia. Bywało, że nie poprzestawali na wdzięczności, lecz wyrażali pragnienie dokończenia dzieła Hitlera. „Nie wykończyli was Niemcy, my was wykończymy” - nieraz wykrzykiwali do Żydów w 1945 roku milicjanci z województwa rzeszowskiego. A w okresie tak zwanych „wydarzeń kieleckich” dwaj wojskowi wołali do Żydów: „My was wszystkich wymordujemy, bo Hitler was nie wymordował”. Moralna zapaść? Niekoniecznie. Raczej wybuch głęboko zakorzenionych, choć nie zawsze jawnych, prastarych uczuć i stereotypów, od wieków wpajanych ludziom przez nauczycielski głos chrześcijaństwa. Jeszcze w roku 1961, kiedy w Jerozolimie toczył się proces Adolfa Eichmanna, pewien ksiądz z Tel Awiwu ubolewał: „Szkoda, że nie wymordowano ich więcej”.

W Polsce „w okresie okupacji - pisał cytowany przez Grossa Józef Mackiewicz - nie było dosłownie ani jednego człowieka, który by nie słyszał powiedzonka: `Jedną rzecz Hitler dobrze zrobił, że zlikwidował Żydów. Tylko nie trzeba o tym głośno mówić'”. Zapisując te słowa, Mackiewicz nie dysponował oczywiście źródłami historycznymi. Ale czyż ich potrzebował? Ludzie gadali, pisarz notował w pamięci lub na papierze. Sam słyszałem podobne słowa, choć urodziłem się w 1945 roku; słyszałem wiele lat później przytaczane z goryczą i żalem przez Żydów, z obojętnością lub zadowoleniem przez Polaków. Słyszeli je moi znajomi i przyjaciele, opowiadali o nich z mieszaniną zdumienia i moralnego oburzenia. Zadowolenie z powodu żydowskiej „emigracji” na tamten świat musiało być zatem dość rozpowszechnione. Dlaczego?

Czy rzeczywiście dlatego, że - jak pisze we wstępie do Strachu Henryk Woźniakowski - tkanka społeczna została zarażona nazizmem? Wątpię. Być może od nazistów niektórzy Polacy zarazili się - jak sugeruje Gross - gotowością do zabijania Żydów, ale bakcyl religijnej nienawiści poprzedza nazizm o wiele stuleci. Nieraz sankcjonowany przez chrześcijański przekaz wiary, propagowany przez kaznodziejów, wyniesiony do rangi prawdziwej doktryny przez ojców Kościoła i teologów, przejawiał się ów bakcyl nie tylko w myślach, uczuciach i słowach, lecz również w czynach. Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa Żydów odsądzano od czci i wiary, przypisując im najstraszliwszą zbrodnię bogobójstwa. Bywali poniżani, lżeni, prześladowani, pozbawiani praw, nieraz mordowani. Nie tylko nie dostrzegano ich głębokiej wiary w Boga, ale nie traktowano jak ludzi. To nie był konflikt narodowościowy ani duchowa rywalizacja dwóch społeczności religijnych. Obraz Żydów od samego początku chrześcijaństwa, a przynajmniej od tekstów zapisanych w Nowym Testamencie, miał charakter teologiczny. Odmawianie im człowieczeństwa nie zdarzało się zawsze, lecz zawsze miało sankcję religijną.

Ta sankcja przetrwała stulecia, nawet wówczas, gdy zabrakło jej religijnych podstaw. Wiemy jednak, że mity i dogmaty mają ogromną siłę przetrwania i nieraz przenikają całkowicie świeckie światopoglądy czy ideologie. Wiemy, że komunizm powielał niektóre schematy chrześcijaństwa, a nazizm jego apokaliptyczne wizje. 7 maja 1933 roku Hitler zwrócił się do tłumu 45 tysięcy członków SA słowami Chrystusa z Ewangelii św. Jana: Wy jesteście we mnie, a ja w was (J 14,20). Jakiś czas później w rozmowie z Hermannem Rauschningiem powiedział: „My też jesteśmy Kościołem. Czas ich Kościoła przeminął”. Wprawdzie Hitlerowi daleko było do chrześcijańskiej wiary, lecz do niektórych chrześcijańskich praktyk odnosił się z niekłamanym podziwem. Tak jak wielu chrześcijan przed nim, nie traktował Żydów jak ludzi, tym bardziej, że jego przepełniona rasizmem i ateizmem demoniczna megalomania nie krępowała już w niczym jego nienawiści. Wymordowanie sześciu milionów Żydów obciążyło jego własne sumienie, lecz uzasadnienie tej zbrodni pośrednio czerpał z tradycji chrześcijańskiej.

26 kwietnia 1933 roku, a więc już po przejęciu władzy przez nazistów, dwaj katoliccy duchowni, Biskup Wilhelm Berning i ksiądz Paul Steinmann zostali przyjęci przez kanclerza Hitlera. Duchowni nie kryli zaniepokojenia perspektywą utraty tradycyjnej niezależności przez Kościół katolicki, wyrażając zarazem zadowolenie, że nowe państwo hitlerowskie sprzyja chrześcijaństwu oraz walczy z bolszewizmem i bezbożnictwem. Zapewnili również kanclerza, że Kościół, tak jak zawsze, będzie wzywał wiernych do szacunku i posłuszeństwa wobec władzy. Hitler ze swej strony rad był z możliwości wyjaśnienia swego stanowiska przedstawicielom Kościoła; pragnął sprostować z gruntu fałszywe poglądy na swój temat. Zyskał sobie bowiem reputację wroga chrześcijaństwa, niefortunną i krzywdzącą, co sprawiało mu głęboki ból. Kanclerz był przecież przekonany, że bez chrześcijaństwa niepodobna kierować ani własnym życiem, ani sprawami państwa. Dotknął również problemu żydowskiego, podkreślając fundamentalną zgodę w tej materii pomiędzy narodowym socjalizmem i katolicyzmem. Kościół - mówił Hitler - zawsze uważał Żydów za pasożytów i zamykał ich w getcie, on zaś uczyni to tylko, co Kościół czynił przez 15 stuleci. Wprawdzie zgoda w poglądach nie musiała prowadzić do działania, lecz Hitler kierował się apokaliptyczną wizją, która przewidywała ostateczną walkę z wrogami nowego wspaniałego świata, czyli przede wszystkim z Żydami, i w swoich morderczych zamiarach przejawiał konsekwencję szaleńca. Dlatego niemal do końca swoich dni kierował urzeczywistnieniem „ostatecznego rozwiązania”. Od tego czasu sumienie chrześcijańskie usiłuje uporać się z antyżydowskim dziedzictwem własnej wiary i jego demonicznym następstwem. Powstała już ogromna literatura, toczy się, nieraz owocny, dialog chrześcijańsko-żydowski.

Trucizna chrześcijańskiej świadomości

Wierzę, że chrześcijaństwo prędzej czy później zdoła się z tego strasznego dziedzictwa oczyścić i wyzwolić. Nawet jeśli rachunek sumienia miałby potrwać dziesięciolecia lub nawet stulecia. Wierzę, że budowa zupełnie nowych stosunków z Żydami winna się dokonać w imię miłości bliźniego, wiary w tego samego Boga i w imię zadośćuczynienia wielowiekowym krzywdom zadawanym Żydom. A również w imię naszego, chrześcijańskiego zdrowia duchowego. Nie ufam bowiem chrześcijaństwu antysemickiemu czy antyżydowskiemu, choćby było bogate wiarą i intelektualnie głębokie. Dziś, po Zagładzie Żydów, zwłaszcza gdy mamy swobodny dostęp do tylu historycznych źródeł, możemy zmierzyć się ze złem, które choćby w myślach czy uczuciach czyniliśmy jako chrześcijanie. Jeśli tego nie zrobimy, nasze nauczanie miłości bliźniego będzie brzmieć coraz bardziej fałszywie, my sami zaś prędzej czy później staniemy się pobielanymi grobami. Nie jest przecież dla żadnego chrześcijanina tajemnicą, że niewyznany grzech narusza, a nawet niszczy naszą więź z Bogiem. „Kto mówi, że jest w światłości - pisał św. Jan - a brata swojego nienawidzi, w ciemności jest nadal” (1 J 1, 9) Pewien chrześcijański psychiatra z czterdziestoletnią praktyką zawsze zaczyna rozmowę z pacjentem cierpiącym na problemy emocjonalne od pytania” „Czy są jakieś niewyznane grzechy w twoim życiu?” Ów psychiatra leczy ludzi uznanymi metodami psychiatrycznymi, ale z długiego doświadczenia wie, że zło zepchnięte w ciemne zakamarki duszy człowieka jest przyczyną nie tylko uczuciowych zaburzeń, lecz także chorób.

Jan Tomasz Gross pisze, że „antysemityzm jest trucizną polskiej świadomości”. To prawda, ale w jeszcze większym stopniu jest trucizną chrześcijańskiej świadomości. Tej trucizny chciałbym teraz choć trochę dotknąć. Nie będę w tym ani odkrywczy, ani oryginalny. Książek i artykułów na temat chrześcijańskiego antyjudaizmu, pisanych tak przez chrześcijan, jak i przez Żydów, powstało na świecie bardzo dużo, choć na polski przełożono ich zaledwie przygarść. Niewiele zajmowali się tym tematem polscy autorzy. Kilka lat temu ukazała się znakomita historyczna monografia profesor Wolff-Powęskiej pod tytułem A bliźniego swego... Kościoły w Niemczech wobec „problemu żydowskiego”. Pierwszy rozdział, liczący około kilkudziesięciu stron, stanowi krótką i zwartą historię chrześcijańskiego antysemityzmu. Pisali o nim ks. Grzegorz Ignatowski i Michał Horoszewicz, poświęcał mu uwagę ks. Michał Czajkowski. Mówił o nim niejednokrotnie Jan Paweł II; nie tylko mówił, za wszelkie przejawy wrogości chrześcijan wobec Żydów wyrażał pokutę. Ale pokuta Papieża z trudem przedzierała się do szerokich rzesz wiernych. Antyżydowska trucizna natomiast od wieków sączyła się w dusze chrześcijan; sączyła tak długo i w tak potężnych dawkach, że odcisnęła niezatarte piętno na chrześcijańskiej świadomości. Nie była bezpośrednią przyczyną Zagłady, ale utorowała jej drogę.

Liczni chrześcijanie, nawet ci najbardziej prawi czy bogobojni, przywykli do prześladowania Żydów jako istot z własnej winy pozbawionych nie tylko właściwej i zbawczej wiary, lecz także człowieczeństwa. Tu tkwi wstrząsający dramat etyczny chrześcijańskiego antyjudaizmu. Bo hitlerowskiemu dziełu zniszczenia Żydów przyklaskiwały po wojnie nie tylko osoby zdemoralizowane, wykolejone czy zwykli bandyci. Nie, często byli to ludzie dobrzy, porządni i uczciwi, którzy swoim bliźnim, choć nie-Żydom, świadczyli autentyczne dobro. Czy zatem do wydarzeń opisanych przez Grossa, udokumentowanych zaś wcześniej przez polskich historyków, w ogóle by doszło, gdyby nie odwieczny chrześcijański antyjudaizm, gdyby nie wizerunek Żyda jako wcielonego diabła i antychrysta? Zapewne nie. Człowiek rzadko działa czysto spontanicznie. Czyniąc dobro lub zło, znajduje się pod wpływem etycznego lub mitycznego kodu wartości zapośredniczonego przez wychowanie i kulturę, czasami własne przemyślenia. Jeżeli zabija drugiego lub choćby prześladuje, to nie tylko ze złości czy nienawiści, lecz dlatego, że obraz ofiary daje mu na to przyzwolenie. Niestety przyzwoleniem na poniżanie Żydów tradycja chrześcijańska nasiąkała przez wieki.

Franciszkanie, na przykład, tak oddani miłości wszelkiego stworzenia, nie stosowali jej do Żydów. Bernardyn ze Sieny (1389-1444), święty i doktor Kościoła, uwieczniony w ludzkiej pamięci cudami, które czynił, oraz pędzlem El Greca, był wybitnym i pobożnym kaznodzieją, który głęboko wierzył w codzienne doskonalenie się w miłości Boga i bliźniego. Znany jako „apostoł Świętego Imienia”, przekonany był, że wszystko, co Bóg stworzył dla zbawienia świata, zawarte jest w imieniu Jezusa. Kazania i sława tego świątobliwego franciszkanina przetrwały do dzisiaj; nadal wychodzą jego dzieła, czytane i komentowane w katolickim świecie. Jan Paweł II podkreślał jego dobroć dla biednych i wyrozumiałość dla słabych oraz niewzruszone zdecydowanie w obronie sprawiedliwości. Nie ma powodu wątpić w szczerość tego skromnego człowieka i jego pragnienie dobra. Tyle że nie obejmowało ono Żydów. „W zakresie miłości abstrakcyjnej i powszechnej - pisał - wolno nam ich kochać. Nie może jednak być miłości szczegółowej wobec nich”. Do tradycji chrześcijańskiego antysemityzmu, który Żydów stawiał poza kręgiem Bożego zbawienia i miłości bliźniego, jeszcze powrócę. Tymczasem o Strachu Jana Tomasza Grossa.

Świat bez miłosierdzia i łaski

Lektura książki działa jak uderzenie obuchem. U jednych wywołuje gwałtowną reakcję obronną, u innych wstrząs. Ci pierwsi nie chcą przyjąć do wiadomości oskarżycielskiej mowy Jana Tomasza Grossa, odrzucając ją jako kłamliwą, ci drudzy, poruszeni wymową strasznych faktów, nie mogą słowa wydobyć z gardła. Sam należę do tej drugiej grupy, ale przytłoczony brzemieniem Strachu i poruszony ludzką nienawiścią, która tak łatwo prowadziła do mordu, zastanawiam się, dlaczego reaguję tak silnie. Dlaczego, podobnie jak wielu czytelników tej książki, nie mogę zapomnieć tylu wstrząsających wydarzeń, wydobytych na światło dzienne i opisanych przez autora, choć wcale przez niego nie odkrytych? Dlaczego nie mogę wymazać z pamięci słów pewnego kolejarza, który w czasie pogromu w Krakowie w roku 1945, bijąc w szpitalu rannego Żyda, mówił: „To skandal, żeby Polak nie miał odwagi cywilnej uderzyć bezbronnego człowieka”? Dlaczego prześladuje mnie obraz milicjanta Mazura, który zeznając, dlaczego zastrzelił dziecko leżące przy zabitej przez siebie Żydówce, powiedział: „Matka i tak nie żyła już, więc dziecko by płakało”? Dlaczego? Przecież nieraz słyszałem o rzeczach jeszcze straszniejszych, o zbrodniach przekraczających ludzką wyobraźnię. W powojennej Polsce niemało mieliśmy relacji na temat czynów nieludzkich i przerażająco okrutnych. Jako kilkunastoletni chłopak przeczytałem pamiętniki Rudolfa Hoessa, komendanta obozu w Oświęcimiu i książkę poświęconą działalności osławionego doktora Mengele. Od kilku lat zajmuję się Narodowym Socjalizmem, natykając się na taki bezmiar zła, że nieraz muszę robić kilkudniowe przerwy w swoich studiach, by jakoś dojść do siebie. Dlaczego więc Strach Grossa tak na mnie podziałał?

Odpowiedź jest oczywista. Wszystko, co opisuje Gross, działo się w Polsce. Ludzie, którzy Żydów zabijali, prześladowali lub po prostu nienawidzili, byli Polakami, mówili moim ojczystym językiem. Mogłem ich nawet znać lub na nich się natknąć, jeśli nie ja sam, to moi rodzice czy znajomi. Co to byli za ludzie? Zwykli Polacy i katolicy czy wykolejone niemiecką okupacją „bestie”? Wszczęta przez hitlerowców wojna spustoszyła nasz kraj nie tylko fizycznie, lecz również moralnie. Zła, którego dopuszczali się Niemcy, niepodobna ani opisać, ani ogarnąć jego dramatycznych i długotrwałych konsekwencji. Polacy, poza nielicznymi kolaborantami, mieli w nim udział wyłącznie jako ofiary. Ale opisane przez Grossa krzywdy wyrządzone Żydom w Polsce po wojnie stawiają Polaków, choćby nielicznych, w szeregu sprawców. To boli w sposób szczególny, to zdarzyło się w naszym domu, nie u sąsiadów za miedzą. Bolą także relacje naocznych świadków, boli nieraz szczegółowo i plastycznie opisane cierpienie ludzi, którym przychodziło płacić cenę poniżenia, a czasem nawet utraty życia tylko dlatego, że urodzili się Żydami. To ponura „zdobycz” XX stulecia i „osiągnięcia” hitleryzmu: kara śmierci nie za czyny, lecz za samo istnienie. Te winę i karę przypisaną niewinnemu człowiekowi proroczo opisywał Franz Kafka w swoich utworach. Boli świadomość, że ten los zgotowali nie „ludzie ludziom”, jak pisała kiedyś Zofia Nałkowska, ale ludzie Żydom. Przepaść między jednymi a drugimi bywała tak ogromna, że czasie okupacji kilkuletniemu chłopcu wyrwało się pytanie „mamusiu, czy to człowieka zabili, czy Żyda?”.

Boli wreszcie oskarżycielski ton Jana Tomasza Grossa. Boli i budzi sprzeciw. Nie dlatego, by autor pomawiał niewinnych ludzi i przypisywał im niepopełnione przez nich czyny. Przytaczane przez niego fakty mają pokrycie w badaniach historyków. Lecz wymowa Strachu nie polega na faktach; wymowa tej „brutalnej” - jak ją nazwał Adam Michnik - książki leży w bezlitosnym świecie, który przedstawia. Nie ma w tym świecie łaski i miłosierdzia ani dla prześladowanych Żydów, ani dla sprawców, ani dla czytelników - oskarżycielski ton autora brzmi surowo i ostro; próżno w nim szukać zrozumienia okoliczności łagodzących, próżno szukać szerszego kontekstu. Ten ton jest ukryty, rozbrzmiewa z głębi, ani razu przecież nie pada słowo „oskarżam”. Mimo to jest mocny i stanowczy. Tylko co wynika z napiętnowania zła, z oskarżenia winnych, z czającego się między wierszami żądania słusznej kary? Czytelnik zostaje z obnażoną ludzką podłością, zamknięty, jak w utworach Kafki, w sytuacji bez wyjścia, skłonny jedynie przyznać, że „drugi człowiek to piekło”. Strach budzi sprzeciw nie tyle ze względu na relacjonowane fakty, które naruszają stereotyp Polaka jako bohatera i ofiary, co ze względu na oskarżycielską tonację. Ta książka nie tylko przytłacza czytelnika, lecz także go dusi; kreując sytuację bez wyjścia, pozostawia go bez nadziei.

Strach Jana Tomasza Grossa budził więc i mój sprzeciw. Nie zgadzam się na obraz świata, w którym niepodzielnie panuje zło i cierpienie. Wbrew gnostykom różnej maści nie wierzę w świat stworzony przez złośliwego demiurga, bez względu na to, w kim mielibyśmy upatrywać tego przeklętego stwórcę: w bliżej nam nieznanej istocie duchowej, stosunkach społecznych, czy w chrześcijańskiej nienawiści zaklętej w antysemickich uprzedzeniach i stereotypach. Sęk w tym, że osaczeni przez swoich prześladowców Żydzi, czy w średniowieczu, czy w powojennej Polsce, nieraz musieli wkraczać w świat całkowicie przeniknięty złem; nieraz musieli czuć, że od swoich bliźnich niczego dobrego oczekiwać nie mogą. Poznałem takich ludzi. Noszą w sobie otwarte rany i przerażenie światem; ich wrażliwość jest chorobliwie wyostrzona na zło, idą przez życie jak przez pole minowe, przygotowani jedynie na wybuchy antysemityzmu. Ale czy trudno się im dziwić? Po tylu stuleciach nienawiści i pogardy kierowanej ku ich narodowi, po Zagładzie, której groza przekracza wszelki ludzki rozum? Możemy tylko próbować z nimi współ-czuć i współ-cierpieć, pamiętając, że dla Żydów zamieszkiwanie złego świata jest szczególnie bolesne i dotkliwe. Niewiele jest przecież religii tak radosnych, tak optymistycznych, tak pełnych pochwały świata i życia, jak judaizm. Ten optymizm, wchłaniany przez Żydów z Tory przez kilka tysięcy lat, udzielił się nawet niewierzącym. Państwo Izrael powstało nie tylko w odruchu ucieczki przed złem świata, lecz również z potrzeby radosnej afirmacji ludzkiego istnienia.

Dlatego mają wiele racji ci Żydzi którzy, nie zapominając rachunku krzywd, pragną koncentrować się nie na złu, lecz na dobru, nie na rozpamiętywaniu cierpienia, lecz na wierze w dobrego Boga i skierowane ku dobru ludzkie życie. Demonizm antysemityzmu natomiast polega, między innymi, na próbie zniszczenia tej radosnej wiary, która nieraz załamuje się w świecie, gdzie tylko prześladowcy mają władzę. Lecz Żydzi nieraz potrafili i potrafią zachować wiarę nawet w głębi poniżenia, kiedy zewsząd otoczeni są złem; potrafią też doświadczać radości Tory i radości życia. Być może tylko w ten sposób można znosić nieustanne cierpienie i przeciwstawiać nadzieję rozpaczy, być może tylko tak można nie dopuścić do triumfu prześladowców, zwłaszcza do zwycięstwa Hitlera zza grobu. Być może tylko przez wiarę i ufność można zachować potrzebną jak powietrze każdemu człowiekowi równowagę między dobrem i złem czy ciemnością i światłem. Tej równowagi książce Grossa brak. Dobro pojawia się w niej tylko mimochodem, opisywaną przez autora polską ziemię kryją antysemickie ciemności.

A przecież byli w Polsce ludzie, którzy z narażeniem własnego życia i życia swoich rodzin nieśli pomoc Żydom. Wprawdzie było ich niewielu, lecz byli pośród nich przedstawiciele wszystkich grup społecznych ówczesnej Polski; chłopi, inteligenci, duchowni czy wojskowi. W ostatecznym rachunku, sub specie aeternitatis, liczą się ich czyny, nie ich ilość. Jedno jedyne życie - mawiali żydowscy mędrcy - jest jak cały wszechświat. Chrześcijaństwo - a za nim cała zachodnia kultura - podchwyciło i rozwijało tę intuicję. Dziś nadal żyjemy w cywilizacji głęboko świadomej wagi jednostkowych aktów. Chrześcijanin wierzy, że Jezus był wcielonym Bogiem, a zarazem prawdziwym człowiekiem, samotną jednostką, pozbawioną materialnej czy politycznej władzy. Idąca śladem Chrystusa tradycja zawsze była świadoma moralnej i duchowej mocy pojedynczego człowieka. Ludzie dobrzy bowiem nie tylko czynią dobro, lecz także naprawiają nim cały świat. Toteż lekceważenie pomocy udzielanej Żydom przez Polaków tylko dlatego, że było ich niewielu, jest w moim przekonaniu grzechem. Ten grzech przekreśla ludzkie dobro i współtworzy świat pozbawiony miłosierdzia i łaski.

Moralna zapaść czy kod nienawiści?

Lecz skoro jeden człowiek jest wszechświatem, a jego czyny wykraczają poza jego indywidualny los, to również zło, którego się dopuszcza, promieniuje na całą rzeczywistość. Dlatego wyrządzone Żydom krzywdy, płynące z chorej wiary, której udało się wyprzeć chrześcijańską naukę miłości bliźniego, rzadko są zamknięte w czterech ścianach jednego domu czy w granicach jednej miejscowości. Dlatego też oskarżeń zwartych w książce Jana Tomasz Grossa, choćby dotyczyły tylko niewielkiej grupy Polaków, nie można lekceważyć. Oczywiście w każdej zbiorowości, odkąd świat światem, są przestępcy i ludzie pozbawieni moralnych hamulców. Jeżeli przestępczość gwałtownie nie wzrasta, można takich ludzi uznać za margines. Tyle że zwykłym przestępcom i bandytom nie towarzyszy moralne przyzwolenie społeczne. Antysemickim aktom natomiast, jak wykazuje książka Grossa oraz wiele innych publikacji, takie przyzwolenie towarzyszyło. Jaki miało ono zasięg - dokładnie nie wiadomo. Niestety jednak wiele wskazuje na to, że nie ograniczało się ono do społecznego marginesu. Nie mogły pozostać bez śladu wyraźnie antyżydowskie poglądy, głośno i zdecydowanie wyrażane w okresie międzywojennego dwudziestolecia przez wielu katolickich duchownych. Nie pozostała bez śladu działalność i propaganda antysemickich ugrupowań politycznych. Nie osłabła wielowiekowa antyżydowska tradycja chrześcijańska, nie miała na to szans.

Czy zatem po wojnie rzeczywiście nastąpiła „moralna zapaść”, jak sugeruje Gross w podtytule swojej książki? Czy raczej pęknięcie cywilizacyjnej tamy, powstrzymującej nagromadzone od stuleci i trzymane tylko częściowo na uwięzi uczucia nienawiści i pogardy wobec Żydów? Przecież pogromy w Krakowie i Kielcach wybuchały po wojnie w Polsce na skutek szerzących się gwałtownie pogłosek o rytualnym mordzie. Przyznaje to historyk Marcin Zaremba, lecz zarazem osłabia wymowę tych mitycznych przyczyn: „długa obecność mitu w kulturze ludowej nie tłumaczy jednak jego powojennej ekspansji. Gwałtowną erupcję wiary w mord rytualny wyjaśniać można psychologicznymi skutkami obserwowania zagłady Żydów”. Zapewne tak. Choć można równie dobrze powiedzieć, że człowiek, który obserwował Zagładę Żydów i który jest obdarzony elementarną wrażliwością moralną - chrześcijanin lub niewierzący - winien zareagować współczuciem wobec ofiar, nie zaś erupcją wiary w rytualny mord. Czyż trudno więc przypuścić, że gdyby nie ta wiara, z dawien dawna żywiona chrześcijańskim wizerunkiem Żyda-bogobójcy, do żadnej erupcji w ogóle dojść by nie mogło?

Erupcja to przyczyna bezpośrednia, mechanizm wyzwalający energię zła, natomiast kulturowy kod nienawiści, który zasiał ziarno złowrogiego mitu w ludzkich duszach, to przyczyna tkwiąca w samej istocie rzeczy. W ocenach książki Grossa, jak i w samym Strachu, na ogół brak zainteresowania tym mitycznym ziarnem, tak jakby historia była tylko sekwencją przyczyn i skutków znajdujących się w czasowo-przestrzennym pobliżu opisywanych wydarzeń. Jednym z niewielu, który zwraca uwagę na mityczne tło, jest psycholog społeczny Mirosław Kofta. W dyskusji opublikowanej w miesięczniku „Charaktery” stwierdza, że „gotowość do wzięcia udziału w pogromie nie może się pojawić bez istnienia rozpowszechnionych i podzielanych przekonań antysemickich, głównie takich, że Żydzi to złowroga, obca siła, która chce przejąć polskie mienie i zniszczyć polską tożsamość”. Oczywiście historyków przede wszystkim interesuje sama erupcja wiary w rytualny mord, lecz każdy, kto chce się zdobyć na moralny osąd antysemityzmu, winien zwrócić baczną uwagę na długotrwałą obecność tego mitu w ludzkiej świadomości czy nawet podświadomości. Obecność zła, choćby skrytego w mitycznej wyobraźni, powstrzymuje działanie dobra. Chrześcijańska i żydowska etyka nakazują człowiekowi miłowanie Boga. Lecz miłowanie Boga wcale nie polega na kultywowaniu wzniosłych uczuć, lecz na „uwolnieniu duszy od złudzeń i namiętności, a co za tym idzie na przygotowaniu w niej próżni, którą wypełni Bóg i poprzez tę pełnię ofiaruje siebie”. Taki jest przecież sens spowiedzi i pokuty, taki bywa sens świeckiej psychoterapii. Człowiek nigdy nie osiągnie dojrzałości, jeżeli nie podda się bolesnemu procesowi spojrzenia własnemu złu prosto w oczy. W miarę swoich możliwości lub z pomocą Bożą winien się od niego uwolnić, a nie tylko starannie trzymać je na uwięzi. W przeciwnym razie ponosić go będą złe emocje i łatwo ulegnie „erupcji” irracjonalnej wiary.

Oskarżenie zła

Strach Jana Tomasza Grossa może nam, Polakom i chrześcijanom, ułatwić osiągnięcie psychicznej dojrzałości. Ta książka, brutalna i bezlitosna, pozwala zmierzyć się ze złem, jakie wydarzyło się pomiędzy nami nie na skutek przypadku, lecz społecznego przyzwolenia, a niekiedy nawet aprobaty dla antysemityzmu. Dlatego po namyśle godzę się na jej oskarżycielską tonację pod warunkiem, że nie będzie to ostatnie słowo w procesie wytoczonym roznosicielom nienawiści do Żydów. Wszak do zadań prokuratora - a Gross w moim przekonaniu postanowił odegrać rolę prokuratora - nie należy odwoływanie się do szerszego kontekstu wydarzeń ani do miłosierdzia. To rola sądu, który może, choć nie musi, oprzeć się na argumentach obrony. Strach wbrew pozorom nie jest książką uczonego dziejopisa, który stawia sobie za cel jedynie rekonstrukcję wydarzeń; autor, uzbrojony nie w mędrca szkiełka i oko, lecz w moralną pasję, nie pretenduje do przedstawienia pełnego obrazu powojennej Polski. Dlatego niektóre zarzuty historyków są chybione. Strach jest oskarżeniem zła, którego ofiarą padli polscy Żydzi wkrótce po wojnie i po Zagładzie. Oskarżyciel Gross, będąc socjologiem i historykiem, korzysta ze swego naukowego warsztatu. Korzysta, ale na nim nie poprzestaje, ponieważ rekonstrukcja wydarzeń potrzebna mu jest nie tyle do zbudowania możliwie pełnego obrazu świata, co do wysunięcia oskarżenia. Oczywiście nie jest ono formułowane na wzór pracy prokuratora, lecz historyka. Stąd liczne nieporozumienia, stąd pojawiające się często zarzuty o uogólnienia. Tymczasem uogólnień sensu stricto w Strachu nie ma, w przeciwnym wypadku krakowska prokuratura zapewne nie pozostawiłaby Grossa w spokoju. Niemniej, są w tej książce dość liczne uogólnienia „podskórne”, zakamuflowane, wyrażone przy pomocy nie beznamiętnych konstatacji, lecz oskarżycielskiej retoryki.

Choćby podsumowanie relacji urzędowego dyskryminowania i poniżania Żydów. „Wyobraźmy sobie - pisze Gross - tysiące takich zetknięć z urzędnikami, dzień w dzień, żydowskich petentów, którzy po pewnym czasie już nie spodziewają się innego traktowania przez państwo”. Otóż wyobrazić sobie możemy, ale czy możemy to udowodnić? Lub takie zdanie: „Zabijanie Żydów po wojnie w Polsce nie było traktowane jako zbrodnia, lecz raczej jako forma kontroli społecznej, w obronie wspólnych interesów”. Było czy tylko bywało? Odpowiedź na to pytanie warto by znać dokładnie. Tego typu zdań, w których uogólniające zarzuty zamknięte są w retorycznej formie, jest w książce wiele. Stąd uzasadniony moralny sprzeciw i poczucie, że autor stawia pod pręgierzem również niewinnych. To w moim przekonaniu największa słabość aktu oskarżenia wysuniętego przez Grossa. Lecz czyż można o prześladowaniu i zabijaniu Żydów po Zagładzie mówić beznamiętnie? Czy wobec zła, jakim jest odmówienie człowieczeństwa drugiemu ze względu na jego narodowość czy religię można się zdobyć na wyprany z emocji opis? Czy można uniknąć oskarżeń? Zwłaszcza, że mieliśmy do czynienia ze złem szczególnym, przekreślającym nie tylko chrześcijańską formację Polaka, lecz również zwykłą ludzką przyzwoitość. Wprawdzie w porównaniu ze zbrodniami hitlerowców czy prześladowaniem i mordowaniem Żydów przez chrześcijan w dawnych wiekach pogrom krakowski czy kielecki to oczywiście wydarzenia na nieznaczną skalę. Lecz nieznaczna skala ani nie przekreśla zła, ani nie głuszy sumienia.

Oskarżenia zatem nie sposób uniknąć, choć nie należy na nim poprzestawać. Należy je zapewne tak formułować, by w wymiarze religijnym bądź świeckim prowadziło do wyznania grzechu i pokuty. Z labiryntu niewyznanego zła trzeba znaleźć wyjście. Lecz najpierw trzeba uświadomić sobie zarówno istnienie samego labiryntu, jak i nasze własne zagubienie. Jak? Nieraz tylko poprzez oskarżenie, wysunięte przez innych lub przez własne sumienie. Zawłaszcza, że zło dokonane po Zagładzie wobec polskich Żydów zostało wówczas zlekceważone, zapomniane i pominięte ze względu na sytuację polityczną i na dość powszechnie przyjęty stereotyp Polaka jako ofiary i męczennika lub człowieka szlachetnego i dobrego, któremu antysemityzm jest z gruntu obcy. Tymczasem antysemityzm w Polsce istniał od wieków. Nie zawsze wykazywał równą intensywność i zajadłość, były okresy w historii Polski, kiedy Żydzi cieszyli się nie tylko królewskimi przywilejami, lecz również względnym dobrobytem i względnie spokojnym życiem, wolnym od udręki doznawanej w krajach zachodniej Europy, skąd uciekli. Niemniej chrześcijanie w całej Europie, kierowani osobliwą mieszaniną sankcjonowanej religijnie nienawiści i opacznie pojętego sumienia, prześladowali Żydów prawie zawsze. Prześladowali, poniżali, a czasem okrutnie mordowali. Te prześladowania obciążają całe chrześcijaństwo. Język nienawiści, a nieraz idące w ślad za nim czyny, były udziałem największych i najlepszych; nie tylko chrześcijańskiego „motłochu”, ale najwybitniejszych ojców Kościoła, którzy nie szczędzili Żydom pogardy i słów potępienia. W samym sercu ewangelii miłości usadowiła się ewangelia nienawiści. Niestety ta ewangelia nienawiści stała się podłożem Zagłady.

Ewangelia nienawiści

Adolf Hitler antysemityzmu nie wymyślił. Zastał gotowe wzorce nienawiści, którym nadał własną formę, morderczą, rasistowską, całkowicie już wyzwoloną z religijnej wiary i sumienia. Żydów traktował jako swego rodzaju robactwo, które w imię zdrowego życia należy starannie wytępić. Jego nienawiść przybierała postać nie tylko „higieniczną”, lecz również apokaliptyczną. Żydów miał za przeszkodę na drodze do zbawienia, którym było zbudowanie Tysiącletniej Rzeszy. W nazizmie pojawia się znany z historii chrześcijaństwa chiliastyczny wątek zbawienia przez zniszczenie. Wielu historyków i badaczy przekonanych jest, że antysemityzm był jądrem światopoglądu Hitlera i główną sprężyną prowadzonej przezeń polityki. Uważał siebie za zbawcę, który niszcząc Żydów, ucieleśniających szatańskie zastępy, niesie zbawienie narodowi niemieckiemu. Kiedy mówił czy pisał o swojej „świętej misji”, sięgał po słowa zawarte w chiliastycznych proroctwach. Wyobrażał sobie, że mordowaniu Żydów sprzyja Boża Opatrzność, której był wybranym narzędziem.

W przeciwieństwie do Hitlera klasyczne chrześcijaństwo nigdy nie domagało się eksterminacji Żydów. Lecz ci zaślepieni i zatwardziali bogobójcy, byli cierniem w chrześcijańskim ciele; odrzucali Chrystusa, wyznając swoją dziwaczną religię, której czas dawno minął i która zamykała im drogę do Boga. Jeśli mieli do odegrania jakąś rolę w planie zbawienia, to tylko negatywną. Mieli być świadkami Chrystusa, dowodząc swoim nieszczęściem, cierpieniem i poniżeniem, do czego prowadzi odrzucenie Syna Bożego. Tak nauczał św. Augustyn. Inni myśliciele czy duchowni chrześcijańscy byli mniej intelektualnie wyrafinowani i swoje święte oburzenie wobec „odwiecznych wrogów Chrystusa” nieraz przejawiali zabijaniem ich, paleniem synagog, a w późniejszym średniowieczu zbiorowymi masakrami. W swoim mniemaniu czynili dobrze. Czy byli zaślepieni jako ludzie, czy jako chrześcijanie? Dziś widać aż nadto wyraźnie, że prześladowanie Żydów było zaprzeczeniem religii miłości; przyznają to liczne oświadczenia i dokumenty Kościoła katolickiego i Kościołów protestanckich. Czy zatem wszyscy chrześcijanie nie powinni szczerze wyznać i odpokutować tej mistycznej i demonicznej nienawiści? Zapewne tak. Ale przed wyznaniem i pokutą musi nastąpić płynące z głębi sumienia oskarżenie.

Nienawiść do Żydów jest w kulturze europejskiej duchową aberracją, teologiczną i moralną zapaścią chrześcijan, którzy na lud Izraela rzutowali własne zło i własne religijne wątpliwości. Nie doznawszy jeszcze zbawienia, wierząc zaś w jego nadejście hic et nunc, musieli uporać się z dotkliwym rozziewem między rzeczywistością a wiarą. Paradoks wiary w Królestwo, które nadeszło, lecz widomie nie przyszło, był bardzo trudny. Łatwiej było poniżać Żydów, którzy nie uznali Chrystusa. Nie uznali Go zaś nie ze względu na swoje widzimisię czy ślepotę, lecz w imię własnej wiary w Mesjasza, który dopiero nadejdzie. Widzieli więc świat ułomny, zły i bynajmniej niezbawiony. Zwracając się przeciwko nim, chrześcijanie wypierali ze swego pola widzenia świadomość własnego zła, które musiało przecież powstrzymywać zbawienie świata, po czym rzutowali je na Żydów. W świetle zmartwychwstania pragnęli być czyści i nieskalani. To pragnienie kazało im nie tylko odrzucić wiarę Żydów, lecz ich samych potępić jako bogobójców i zaprzańców. Na tym gruncie, gdzie wiara mieszała się z nienawiścią, kształtował się wizerunek Żyda jako nosiciela wszelkiego zła, truciciela studni, roznosiciela zarazy, winnego profanacji hostii i sprawcy rytualnego mordu na chrześcijańskich dzieciach.

Akty oskarżenia wobec chrześcijańskiego antyjudaizmu wysuwane są od kilkudziesięciu lat. Z Żydów oficjalnie zdjęto przekleństwo bogobójstwa i antysemityzm został nazwany grzechem. Powoli, nie bez licznych i realnych przeszkód, bólu z jednej strony, niezrozumienia z drugiej, postępuje chrześcijańsko-żydowskie pojednanie. Bardzo wiele dokonał na tym polu papież Jan Paweł II. Jego symboliczne gesty i wypowiedzi mają znaczenie historyczne. Ale Kościół powszechny nie powiedział jeszcze wszystkiego i nie końca jednoznacznie; czasami odnieść można wrażenie, że język przedstawicieli Kościoła mówiących o antysemityzmie, judaizmie i Żydach jest wprawdzie pełen troski i współczucia, lecz wcale nie wolny od dawnych uprzedzeń i stereotypów. Nadal szeroko pokutuje rozpowszechniona od początków chrześcijaństwa teologia substytucji, według której prawdziwym Izraelem jest chrześcijański Kościół, natomiast lud Izraela zabrnął w ślepą uliczkę. Chrześcijanie wprawdzie nie mówią już lekko o potępieniu zatwardziałych Żydów, ale w religii żydowskiej nie są w stanie dostrzec drogi zbawienia. Choć Żydów przestali prześladować, dziś się nad nimi litują; poczucie, że judaizm jest ślepy, a wiara Żydów martwa, ciągle jest żywe.

Wyrok śmierci

To poczucie splata się z teologiczną wrogością wobec Żydów - pisze niemiecki teolog katolicki Peter von der Osten-Sacken. Chrześcijaństwo wydało przecież swego rodzaju wyrok śmierci na judaizmie. Jego początki można znaleźć już w Nowym Testamencie. Apostoł Paweł, na przykład, choć zmagał się z „tajemnicą” żydowskiej wiary i nie był w stanie do końca pojąć odrzucenia Chrystusa przez Żydów, określał wiarę Izraela mianem „służby śmierci” (2 Kor 3,7). Wprawdzie nie odmawiał Izraelowi życia i przyszłości, ale z jego nauk dotyczących Żydów chrześcijanie wybierali na ogół kluczowe słowo „śmierć”. Przez wieki to słowo i towarzyszące mu wyobrażenia żydowskiej duchowej martwoty wiodły uporczywy żywot. Niemiecki teolog przytacza wygłoszone pod koniec drugiego stulecia wielkanocne kazanie biskupa Melitona z Sardes w Azji Mniejszej, który oskarżywszy Żydów o bogobójstwo, mówił: „Powaliliście naszego Pana na ziemię i dlatego was powalono na ziemię. A teraz leżycie martwi”. Ilustracja do Biblii wydanej w Niemczech w XV wieku przedstawia pogrzeb synagogi, która leży w trumnie, trzymając w rękach kamienne tablice przymierza, otoczona Jezusem Chrystusem i Eklezją w koronie. Na tym oczywiście nie koniec. Martwota judaizmu jako pojęcie już nie tylko teologiczne, lecz również kulturowe zakorzeniła się głęboko w protestanckiej myśli niemieckiej od Lutra do Hegla, aż po wiek XX. W roku 1929 protestancki działacz kościelny przywitał uczestników Zgromadzenia Żydowskiej Misji tymi słowami: „Tylko ten Żyd ma prawo istnieć w obliczu Historii Świata, który jest ochrzczony i który naśladuje Jezusa; natomiast Żyd, który Jezusa odrzuca, nie ma już prawa do istnienia”. Ten wyrok śmierci przetrwał nawet hitlerowską Zagładę i do dziś żyje w pragnieniu nawrócenia Żydów.

Chrześcijanie nie tylko chcieli Żydów nawracać, bogobójcom nieraz odmawiano prawa do istnienia. Wprawdzie w dziejach chrześcijaństwa byli papieże, arcybiskupi, biskupi, duchowni, monarchowie i książęta oraz zwykli wierni, którzy Żydów chronili i ratowali przed rozjuszonym tłumem czy to krzyżowców, którzy nim dobrnęli do Jerozolimy upatrzyli sobie łatwą, bo bezbronną ofiarę, czy to ludzi ogarniętych przerażeniem szerzącą się zarazą i żądnych mordu na Żydach, rzekomych sprawcach choroby i nieszczęścia. Lecz jakżeż niewielu ratowało Żydów jako Żydów, jakżeż niewielu stać było na zobaczenie w nich ludzi żywej wiary. Papież Grzegorz Wielki przeciwstawiał się stosowaniu przemocy wobec Żydów i dość rozpowszechnionemu zwyczajowi chrzczenia ich na siłę. Pragnął kierować się sprawiedliwością i dbał o przestrzeganie porządku i prawa, które wprawdzie stopniowo zwiększało usankcjonowane zwyczajem i teologią szykany wobec Żydów, ale ograniczało wybuchy morderczej nienawiści. Jednocześnie ten wielki Papież nie ustawał w wysiłkach, które łagodną perswazją miały doprowadzić do nawrócenia Żydów.

Zdarzały się oczywiście wyjątki, nie wszyscy chrześcijanie mieli Żydów za bezbożników czy bogobójców. Piotr Abelard, cytowany przez ks. Flannery średniowieczny teolog i filozof, tak pisał: „Wierzyć, że męstwo Żydów okazywane w cierpieniu nie doczeka nagrody, to głosić, że Bóg jest okrutny. Żaden lud nie wycierpiał tyle dla Boga. Rozproszeni miedzy wszystkimi narodami, pozbawieni króla lub świeckiego władcy, Żydzi przygnieceni są olbrzymimi podatkami, jak gdyby codziennie musieli kupować swoje życie na nowo. Złe traktowanie Żydów uważane jest za czyn miły Bogu. Zniewolenie znoszone przez Żydów chrześcijanie mogą pojąć tylko jako znak niezmierzonego gniewu Bożego. Życie Żydów jest w rękach ich najgorszych wrogów. Nawet we śnie dręczą ich koszmary. Jedynym ich schronieniem są niebiosa”. Oczywiście niebiosa tylko żydowskie. Chrześcijanie bowiem na ogół uważali cierpienia Żydów za wyraz słusznego gniewu Boga, natomiast cierpienia chrześcijan i Kościoła uchodziły za święte męczeństwo. Prześladowani chrześcijanie byli ukochanymi świadkami Boga, prześladowani Żydzi natomiast zatwardziałymi grzesznikami. Czyż triumf Kościoła w Imperium Romanum nie dowodził, że Bóg jest po „naszej” stronie?

Wyrok śmierci wydany przez chrześcijaństwo na judaizmie powinien był teoretycznie sprawę zamknąć. Umarli nie mają głosu. Lecz pogrzebanie żywcem wiary żydowskiej najwyraźniej nie przekonało chrześcijan o wyższości swojej religii ani nie zaspokoiło ich nienawiści. Duchowo martwych Żydów trzeba było jeszcze gnębić, poniżać, niekiedy zabijać. Potraktowano więc ich istnienie jako „kontrinkarnację” Boga. Co dla św. Pawła było tylko ich błędem, w oczach ojców Kościoła stało się ich naturą. Porzuciwszy oczekiwanie rychłego nadejścia Królestwa Bożego, ojcowie widzieli Kościół, ciało Chrystusa na ziemi, otoczony wrogami działającymi z podszeptów szatana. Pośród tych wrogów prym wiedli Żydzi. Nie byli już ludźmi, choćby pełnymi zła i ohydy, lecz istotami ucieleśniającymi sens odrzucenia - byli przeklęci. Czyż nie wybrali złotego cielca zamiast Boga? Czyż nie wzgardzili własnym zbawieniem w imię przyziemnych materialnych korzyści? Czyż nie byli Judaszem, który za trzydzieści srebrników zdradził Zbawiciela? Lecz czymże jest trzydzieści srebrników wobec wiecznego zbawienia? Żydzi dobrze wiedzieli, co czynią. Zdradzili wcielonego Boga, odrzucili Go nie za marne srebrniki, lecz po to, by czynić zło, czyste, szatańskie, bezinteresowne.

Skazani na piekło

Tak myślał nie chrześcijański „ciemnogród”, lecz ojcowie Kościoła, ludzie rozumni, głęboko wierzący, pobożni, subtelni teologowie, którzy doktrynę chrześcijańską wznosili na wyżyny ducha. Tak myśleli i w furii, którą wywołać może tylko choroba intelektu dziś zwana ideologią, rzucali kalumnie na Żydów, nieraz mając ich za wcielonych diabłów. Czy trudno się wobec tego dziwić, że w roku 1095 na terenie Niemiec lotem błyskawicy rozchodziła się wśród pobożnego ludu pogłoska, że kto zabije Żyda, będzie miał odpuszczone grzechy? Czy trudno się dziwić ociekającej nienawiścią popularnej ikonografii chrześcijańskiej? „Żyd - uosobienie zła, przybierał uczłowieczoną postać diabła, demona lub wampira - pisze Anna Wolff-Powęska. Nie wystarczało już przedstawienie Żyda z niewiarygodnie długim, haczykowatym nosem. Wyposażony on został w rogi i ogon jako atrybuty diabelskie oraz kozią brodę. Fizycznemu wynaturzeniu, wszechobecnemu w sztuce kościelnej, towarzyszyły przekazywane w podaniach opowieści, jakoby wszystkie żydowskie dzieci rodziły się ślepe, z żywymi robakami w ustach, udziałem mężczyzn miało być comiesięczne krwawienie. Podczas gdy we Włoszech Żydów przedstawiano niekiedy w postaci podstępnych skorpionów, w Niemczech częściej jako świnie. W 1575 r. ilustrowane Wunderzeitung donosiło, iż Żydówka z okolicy Augsburga urodziła dwa prosiaki.” Czy wreszcie trudno się dziwić, że w roku 1942, w okupowanej przez hitlerowców Polsce ludzie „często nie widzą w Żydzie człowieka, lecz uważają go za jakieś szkodliwe zwierzę, które należy tępić wszelkimi sposobami, podobnie jak wściekłe psy, szczury, itd.” Autor tych słów przytoczonych przez Grossa w Strachu, doktor Zygmunt Klukowski, uważał, że ludzie robią to „za przykładem Niemców”. Zapewne. Tyle że nie byłoby nazistowskiego antysemityzmu bez chrześcijańskiego antyjudaizmu, bez wpajanej ludziom przez wieki ewangelii nienawiści, którą szerzyli najlepsi i najwspanialsi.

Grzegorz z Nyssy, zmarły pod koniec IV wieku ojciec Kościoła, był wybitnym teologiem, myślicielem, mistykiem. Cel mistyki widział w upodobnieniu się do Boga dzięki obrazowi i podobieństwu, który w sobie nosimy; upodobnienie zaś prowadzić ma do Jego poznania. Tak jak Orygenes, głosił powszechną odnowę wszystkiego na końcu czasów, a karę piekła uważał za tymczasową. I oto ten głęboki myśliciel chrześcijański, święty zarówno Kościoła prawosławnego, jak i katolickiego, człowiek, który w miłości do Boga, źródle wszelkiego dobra, widział przejaw ludzkiej wolności i odmawiał dostrzegania w człowieczej naturze wyłącznie zła, Żydów odmalowywał w jak najciemniejszych barwach. Byli to przecież, „zabójcy Pana, mordercy proroków, wrogowie znienawidzonego przez siebie Boga, przeciwnicy łaski, wrogowie wiary swoich ojców, obrońcy diabła, żmijowe plemię, potwarcy, szydercy, ludzie o ciemnych duszach, zaczyn faryzeuszy, zbór demonów, grzesznicy, ludzie źli, skorzy do kamienowania innych i nienawiści do dobra”. Grzegorz z Nyssy nie był oczywiście jedyny. Jeszcze bardziej zaciekle i bezlitośnie pomstował na Żydów cytowany już św. Jan Chryzostom, zwany „doktorem Eucharystii”, współczesny Grzegorza.

Św. Hieronim (340-420), doktor Kościoła, zasłużony tłumacz Pisma świętego, choć od rabinów pobierał lekcje hebrajskiego i miał z Żydami bezpośrednie kontakty, nazywał ich Judaszami, wężami i nienawistnikami, zaś ich psalmy i modlitwy miał za ryczenie osłów. Wspomniany już Orygenes wprawdzie Żydów prawie wcale nie znał, lecz nie przeszkodziło mu to twierdzić, że „zioną oni gniewem przeciwko chrześcijanom i nigdy nie mogą nasycić swojej furii”. Euzebiusz z Cezarei, który żył na przełomie III i IV wieku, wprowadził podział na dobrych Hebrajczyków i złych Żydów. Jego śladem poszedł współczesny mu św. Hilary z Poitiers, którego w 1851 papież Pius IX ogłosił doktorem Kościoła. Hilary zreinterpretował historię Żydów, by dowieść, że jest to lud przewrotny i na wieczność znienawidzony przez Boga. Św. Efrem Syryjczyk, w napisanych przez siebie w IV stuleciu pieśniach liturgicznych, nazywał synagogę nierządnicą. Św. Cyprian z Kartaginy, apologeta chrześcijaństwa i męczennik za wiarę, który zmarł w roku 258, przypisał błogosławieństwa proroków wyłącznie Kościołowi, przekleństwa zaś synagodze. Tertulian, którego późniejsza historia uczyniła autorem maksymy credo, quia absurdum, był zaledwie jednym z całego zastępu chrześcijańskich myślicieli i teologów, którzy łączyli historyczne nieszczęścia Żydów z odrzuceniem przez nich Chrystusa, twierdząc, że ich cierpienia są po prostu nieuniknione. To przekonanie, choć pozbawione już świętej furii, było jeszcze żywe w powojennej Europie i Ameryce; można je było nieraz spotkać wśród bardzo wybitnych myślicieli zarówno katolickich, jak i protestanckich.

Św. Justyn Męczennik, ścięty mieczem w Rzymie około roku 165, ponoć jeden z najłagodniejszych Ojców Kościoła, przekonany był, że jedyna nadzieja dla Żydów to pokuta i uznanie Pana, którego zabili w potężnym wybuchu właściwego im zła. Ówże Justyn był pierwszym, który dał wyraz trwającemu przez wieki przekonaniu, że cierpienia narodu żydowskiego są następstwem kary Bożej za zabicie Chrystusa. W napisanym przez siebie Dialogu z Żydem Tryfonem nawiązuje do usunięcia Żydów z Jerozolimy, do ich spalonych miast i wyjałowionych ziem, zapewniając swego rozmówcę: „sprawiedliwie spotkały was wasze cierpienia, boście zamordowali Sprawiedliwego”. Św. Hipolit i Orygenes rozwijali ten wątek, twierdząc, że Żydzi zostali ukarani za bogobójstwo, toteż nie mogą żywić nadziei na uniknięcie nieszczęść, które dotknęły ich z woli Boga. Ta właśnie teza - pisze ks. Flannery - stanowiła zarodek postawy, która zdominowała chrześcijańskie myślenie w IV stuleciu i przyczyniła się w wielkim stopniu do rozwoju antysemityzmu. Przyczyniła się i trwała przez wieki. Ale dziś, po wojnie i po Zagładzie, chrześcijanin, który tę tezę świadomie wyznaje, musi stanąć przed dramatycznym dylematem i jednoznaczną decyzją. Albo kara wymierzona Żydom za bogobójstwo jest z woli Boga, a wówczas Adolf Hitler jest posłańcem Bożym, Zagłada Żydów zaś realizacją planu Stwórcy, albo chrześcijańska tradycja antyjudaizmu nie ma żadnego sensu.

Wielu chrześcijan rozstrzygnęło już ten dylemat, odrzucając wszelkie formy antyżydowskich postaw. Podobno niektórzy katolicy nawet spowiadają się z grzechu antysemityzmu. Ale mity, uprzedzenia i stereotypy, które na długie stulecia zakorzeniły się mocno w chrześcijańskiej duszy, nie znikają szybko. Czy trudno się wobec tego dziwić, że nim Kościół ogłosił słynną deklarację Nostra Aetate, nim Papież Jan Paweł II zdecydowanie potępił antysemityzm, nazywając Żydów „starszymi braćmi w wierze”, w powojennej Polsce wybuchały antyżydowskie nastroje, w Krakowie, Rzeszowie i Kielcach doszło do pogromów, a zamordowanie Żyda - jak pisze Jan Tomasz Gross - w pewnych kręgach uchodziło za rzecz zwykłą? Czy trudno się dziwić, że w rozmowach na temat Żydów prowadzonych przez historyków polscy chłopi, ludzie głęboko religijni, nie odwoływali się do dekalogu i nie oceniali opisywanych sytuacji w świetle odpowiedzialności za grzechy, pomocy bliźniemu czy zwykłego moralnego obowiązku? Przecież takiej oceny często brakło w umysłach świętych, doktorów Kościoła, wielkich teologów i myślicieli, gorących apologetów chrześcijaństwa, którzy tak bardzo chcieli kierować się dobrem.

Dotknięcie diabła

W roku 388 w miejscowości Callinicum w Mezopotamii chrześcijański tłum pod wodzą swego biskupa spalił synagogę. Cesarz Teodozjusz nakazał biskupowi odbudowę świątyni i ukaranie podpalaczy. Cesarski gest sprawiedliwości, oparty na rzymskim prawie, napotkał na zdecydowany opór Ambrożego, biskupa Mediolanu, teologa, uczonego, później świętego. Biskup wystosował list do cesarza, w którym w gwałtownych słowach skarcił go za względy dla synagogi, „siedliska niewiary”, „domu bezbożności” i „ośrodka szaleństwa”. Czyż jej odbudowa nie oznaczałaby „przyznania Żydom triumfu nad Kościołem Boga”? Cesarz nie był zrazu skory ustąpić biskupowi, lecz gdy ten zagroził, że przerwie odprawianie mszy, na którą przybył władca, woli Ambrożego stało się zadość. Jedyny powód - wyznał świątobliwy biskup - dla którego sam nie uczestniczył w paleniu synagogi, leżał w jego nieszczęsnej opieszałości; bo czyż zrównanie z ziemią miejsca, gdzie odrzuca się Boga, nie jest czynem chwalebnym? Tak, Ambroży przyłożyłby do tego ręki niechybnie, nawet gdyby wiedział, że na mocy prawa Imperium zostanie ukarany. Władza cesarska - twierdził - musi służyć wierze.

Jeśli więc bogobojny biskup, święty i doktor Kościoła, uważał krzywdzenie Żydów i palenie ich świątyń za uczynek chwalebny i miły Bogu, jeżeli przekonania tego hierarchy i teologa podzielało wielu innych duchowych przywódców Kościoła, którzy uporczywie i przez długie stulecia pouczali wiernych, że za zatwardziałość i za bogobójstwo należy się Żydom słuszna kara, jeżeli te nauki nie poszły w las, lecz splotły się w XIX wieku z nacjonalizmem, a w XX z hitlerowską apokalipsą, czyż trudno się dziwić, że w Polsce po wojnie „przypadkowi świadkowie zbrodni - rozbawieni współpasażerowie uprowadzonego Lieberefreunda czy młodzież parczewska ochoczo asystująca w pogromie, podczas którego zamordowano kilka osób - również mieli poczucie, że zabijanie Żydów nie jest niczym karygodnym”? Przykłady takiego postępowania, określanego przez Grossa mianem „moralnej zapaści”, zapisały się w historii chrześcijańskiej Europy. Oczywiście ani młodzież parczewska, ani współpasażerowie uprowadzonego Liebenfreunda nie mieli pojęcia o pogromach i masakrach dokonywanych na Żydach w dawnych wiekach. Czy jednak trudno przypuścić, że w duszach tych ludzi, niczym DNA w ciałach, osadził się kod kulturowy chrześcijańskiej nienawiści do Żydów? Nie trudno, ponieważ ten sam kod przejawiał się już tyle razy w podobnych, choć pełnych jeszcze większej grozy wydarzeniach.

W roku 1095 Kościół, zaniepokojony coraz większą muzułmańską obecnością w Palestynie, ogłosił wyprawę krzyżową. Rok później gromady krzyżowców pod wodzą mnichów i rycerzy wyruszyły do Ziemi Świętej. Wielu było pośród nich ludzi pobożnych, wielu było zwykłych awanturników i przestępców. Przemierzając w drodze do Jerozolimy ziemie niemieckie i francuskie, ta zbieranina zabijała w większych miastach „niewiernych” Żydów. Jeden z ówczesnych kronikarzy zanotował okrzyki krzyżowców w Rouen: „Chcemy walczyć z wrogami Boga na Wschodzie, lecz czyż nie mamy pod nosem Żydów, lud bardziej wrogi Bogu niż wszyscy inni?” W wielu miastach biskupom i arcybiskupom udało się ocalić Żydów od śmierci. W Moguncji natomiast 27 maja 1096 roku krzyżowcy pod wodzą znanego z nienawiści do Żydów hrabiego Emico, dokonali masakry kilkuset osób, które schroniły się w pałacu arcybiskupim. Mężczyźni odbierali sobie życie, matki zabijały swoje dzieci, nie chcąc ich wydać na pastwę krzyżowców; tak Żydzi wybierali męczeństwo znane w ich tradycji jako „uświęcenie Bożego imienia (kidusz ha Szem). Krzyżowcy byli bezlitośni. Jeden z nich widząc kobietę, która skrywała coś pod szerokimi rękawami swojej szaty, krzyknął: „co tam chowasz, dawaj pieniądze!”. Gdy zobaczył, że to tylko martwe dzieci, zabił matkę, rzucił ja na zwłoki dwóch córek i dwóch synów i poszedł dalej. Po masakrze w pałacu arcybiskupim, pełnym jeszcze krwi i trupów, krzyżowcy odprawili nabożeństwo dziękczynne.

Czy można się zatem dziwić, że w Polsce 1946 roku „strażnik więzienia kieleckiego, przyszedłszy na miejsce zajść i widząc uciekającą przez plac kobietę pochodzenia żydowskiego, zaczął ja bić i kopać, dopóki ta nie upadła. Zgromadzony tłum, widząc to, zaczął podrzucać Szylinga w górę, krzycząc `Niech żyje'”. Czyż na tle prześladowań narodu wybranego, który w oczach chrześcijan stał się narodem przeklętym, może budzić zdumienie prośba milicjanta Mazura skierowana do kierowcy przejeżdżającej ciężarówki „mamy Żydów i chcemy ich wywieźć, aby ich zabić”? Czy rzeczywiście zaskakująca jest natychmiastowa zgoda kierowcy, który za tę usługę żąda tysiąca złotych zapłaty? Jan Tomasz Gross stawia pytanie, czym wyjaśnić niepojęty moralnie fakt, że polscy sąsiedzi Żydów przeszli do porządku nad ich masowymi mordami. Gross pyta tutaj o źródła już nie tyle nienawiści do Żydów, co choćby obojętności wobec ich cierpienia, słowem o źródła głębokiego, zadufanego w sobie antysemityzmu. Lecz odpowiedzi, jakich udziela, zastrzegając się, że wykonuje krok w nieznane, leżą w sferze historyczno-społecznej. „Przyczyn wybiórczej ślepoty należy upatrywać - pisze Gross - po pierwsze, w niemożności wpisania zjawiska mordowania Żydów w dominującą martyrologiczną interpretację wojennego doświadczenia narodu polskiego. Drugim źródłem ignorancji w tej materii była, moim zdaniem, perspektywa poznawcza wynikająca ze zhierarchizowanej, postfeudalnej struktury polskiego społeczeństwa”.

Te odpowiedzi na pytanie o źródła obojętności wobec cierpień Żydów są zapewne trafne, lecz w moim przekonaniu tylko cząstkowe. Bo największe źródło tej obojętności, główna przyczyna antysemityzmu w Polsce i w całej kulturze europejskiej leży w częściowo teologicznym, częściowo mitycznym, chrześcijańskim przekazie nienawiści opartym na zarzucie bogobójstwa, stawianym Żydom co najmniej od II wieku. Taką konkluzją kończy swoją, wydaną po raz pierwszy w roku 1964 książkę pod tytułem The Anguish of the Jews (Udręka Żydów), nieżyjący już dzisiaj duchowny katolicki, ksiądz Edward H. Flannery. Oddajmy mu głos: „Ta właśnie teologiczna konstrukcja stała się kamieniem węgielnym chrześcijańskiego antysemityzmu i położyła fundamenty pod jego dalszy rozwój: zabójcy Boga w osobie Jego Syna, którego odrzucili, stali się Żydzi w oczach chrześcijanina narodem przeklętym, znienawidzonym przez Boga i ludzkość, skazanym na nieszczęsny żywot, którym mieli odpokutować za swój bluźnierczy czyn. [...] W całej historii chrześcijaństwa grzech bogobójstwa, którym obarczono żydowski naród, górował nad innymi zarzutami, utrwalając wobec Żydów nienawiść bez względu na ich udział w sytuacjach, które zazwyczaj budzą przesądy i prześladowania. Korzenie chrześcijańskiego antysemityzmu zawsze były teologiczne”.

Nie tylko chrześcijańskiego. Oświeceniową wrogość wobec Żydów, w której celował Wolter, inspirowały gotowe chrześcijańskie wzorce. Później trafiły one również do nacjonalizmu i rasizmu. Tak, były to wzorce, schematy, nawet przekonania, lecz nie realna obecność Chrystusa w ludzkich duszach, który wcieleniem, śmiercią na krzyżu i zmartwychwstaniem przyszedł p o j e d n a ć człowieka z Bogiem, ziemię z niebiosami i człowieka z człowiekiem. Antysemityzm chrześcijan, nawet głęboko wierzących i światłych, jest zatem nie tyle dzieckiem, co bękartem chrześcijaństwa. Henryk Szönker, polski Żyd, który dzięki nadzwyczajnym zbiegom okoliczności przetrwał wraz z rodziną niemiecką okupację, nadał swoim wspomnieniom znamienny tytuł „Dotknięcie anioła”. Parafrazując ten tytuł, można powiedzieć, że chrześcijański antysemityzm jest „dotknięciem diabła”, grzechem przeciw człowiekowi i Bogu, jaskrawym pogwałceniem dwóch największych przykazań drogich tak Żydom, jak i chrześcijanom: miłości Boga i miłości bliźniego. Antysemityzm, który wżarł się w dusze chrześcijan niemal od samego początku i ma oblicze wyraźnie chrześcijańskie, do samej istoty Chrystusowej religii nie należy. Jest moralną i teologiczną herezją, choć dziw bierze, że najlepsi, najmądrzejsi i najgłębiej miłujący Boga tej belki we własnym oku nie widzieli. Czy nienawiść, odwieczny grzech ludzki, okazała się silniejsza od wiary? Nie umiem na to odpowiedzieć. Dlaczego chrześcijańska teologia nie poszła śladem Abelarda i nie potrafiła dostrzec w żydowskim cierpieniu nie zatwardziałości serca, ale wierności Bogu? I czy trzeba było Zagłady, by chrześcijańskie sumienie przejrzało na oczy?

Ślepy Kościół

Bo ślepy w gruncie rzeczy był Kościół, nie synagoga. Ślepy na człowieczeństwo i na wiarę Żydów. W oczach ojców Kościoła oraz teologów i myślicieli, którzy aż po XX wiek uzasadniali cierpienia narodu żydowskiego bogobójstwem bądź odrzuceniem Chrystusa, pozbawiony światła prawdziwej wiary nieszczęsny i niewierny Żyd, jest teologiczną i najwyraźniej ideologiczną konstrukcją. Z Żydami z krwi i kości, świeckimi lub religijnymi, ma ona tyleż wspólnego, co komunistyczna utopia z ludzką rzeczywistością. Jakie są źródła tego rozziewu i dlaczego najtęższe umysły chrześcijańskie zabrnęły w moralną i teologiczną herezję? Dlaczego dopuściły do siebie „dotknięcie diabła”? Niełatwo odpowiedzieć na te pytania. Za mało jeszcze chrześcijanie wejrzeli w swoje dusze, za mało podążyli tropem chorej wiary opartej na teologii dotkniętej bakcylem nienawiści. Własne zło zasłaniali dobrem swojej konfesji i swojego Kościoła. Czekają nas więc jeszcze studia, czeka poważne myślenie, czeka rachunek sumienia. Tymczasem proponuję krótko rozważyć sprawę teologicznie być może najważniejszą.

Ponieważ radykalny monoteizm żydowski wyklucza Wcielenie, Żydzi nieraz zarzucali chrześcijanom idolatrię. Niestety często mieli rację. Chrześcijanin bowiem wierzy, że Jezus był Bogiem; taka jest jego wiara i bez niej nie byłoby chrześcijaństwa. Tymczasem relacja między człowiekiem a Bogiem w Chrystusie nie jest i nigdy nie była w pełni symetryczna. Z tego, że „Jezus był Bogiem” wcale nie wynika, że „Bóg był Jezusem”; nie uprawnia do tego wniosku ani logika, ani chrześcijańska doktryna. Tymczasem większość chrześcijan nie wiedzieć dlaczego była i jest o tym przekonana. Formuła chalcedońska mówiąca o dwóch naturach Chrystusa nie jest teologicznie wyczerpująca ani w pełni jasna i wykazuje daleko posuniętą powściągliwość. Mówi jednak wyraźnie o tak zwanej unii hipostatycznej, w której boska natura współistnieje z ludzką „bez zmieszania, bez zmiany, bez rozdzielenia i rozłączenia”. Lecz unia hipostatyczna Boga i człowieka w Jezusie Chrystusie nie oznacza ich całkowitej tożsamości. W tej unii natura ludzka nie została całkowicie wchłonięta przez boską, ani boska przez ludzką. Mówiąc jeszcze inaczej, Słowo, które stało się ciałem, nie stało się nim bez reszty i nie zostało w nim zamknięte. Bóg istniał, istnieje i będzie istnieć poza Jezusem. Nie zostawił przecież niebios - jak obrazowo wyraził to Jan Kalwin - by ukryć się w więzieniu ciała.

Na długo przed Kalwinem tej prawdy uczyła znakomita większość poważnych chrześcijańskich teologów: św. Atanazy, św. Augustyn, Cyryl z Aleksandrii, Piotr Lombard, św. Tomasz z Akwinu i wielu innych. Dlaczego więc chrześcijanie tak kurczowo trzymali się boskości Jezusa z Nazaretu, że często nie dostrzegali poza nim Boga? Dlaczego oddawali się „jezusolatrii”? Nie wiem. Może ulegali wrodzonej człowiekowi religijnemu skłonności do bałwochwalstwa? Może chcieli Boga zagarnąć dla siebie, może dlatego powstało niezłomne przez wieki przekonanie, że poza Kościołem, mistycznym ciałem Chrystusa, nie ma zbawienia? I może dlatego chrześcijańską duszę zniewoliło absurdalne oskarżanie Żydów o bogobójstwo? Bo czyż Boga w ogóle można zabić? Naprawdę? Owszem, można, lecz tylko wtedy, gdy sprowadzimy Go do rzeczywistości stworzonej: ciała, rzeczy lub nawet człowieka; gdy Go z nimi utożsamimy i w nich uwięzimy. Wiara w bogobójstwo zatem, ten najgłębszy korzeń chrześcijańskiego i europejskiego antysemityzmu, to teologiczne nieporozumienie lub gorzej, pogański zabobon oraz odstępstwo od Boga i człowieka. Nie wiemy i być może nigdy nie będziemy wiedzieć, czy to odstępstwo powstało, by uzasadnić nienawiść do Żydów, którzy śmieli odrzucić Chrystusa i twierdzić, że świat nie został jeszcze zbawiony, czy też to ono jest źródłem nienawiści.

Tam, gdzie powstaje nowe

Wiemy tylko, że dziś, po dwudziestu wiekach prześladowań Żydów przez chrześcijan i po Zagładzie dokonanej w imię pogańskiej, antyreligijnej i demonicznej apokalipsy, która niestety pełnymi garściami czerpała z chrześcijańskiej antyżydowskiej tradycji, musimy jako chrześcijanie nasz stosunek do Żydów i do judaizmu całkowicie zrewidować. Musimy wreszcie pojąć, że antysemityzm jest nie tylko grzechem, lecz również herezją, wymierzoną w istotę chrześcijańskiej wiary. W naszych czasach, w dobie chaosu i rozpaczy, ta wiara jest zewsząd zagrożona. Chrześcijański antysemityzm, który jest teologicznym i mistycznym wyrazem nienawiści, stanowi dla religii miłości zagrożenie szczególne. Jeżeli pozwolimy mu trwać, nie przetrwa nasza wiara, pozostaną tylko jej ideologiczne, czyli bałwochwalcze namiastki. Musimy tę wiarę oczyścić z katolicko-kościelnej i protestancko-biblijnej ideologizacji, musimy wejść z Żydami i z judaizmem w autentyczną relację Ja - Ty, zobaczyć żywych ludzi i ich żywą wiarę bez dogmatycznych uprzedzeń. Musimy porzucić teologiczne fantomy, które przez blisko dwa tysiące lat nie pozwalały chrześcijanom dostrzec w Żydach bliźnich, a w judaizmie głębokiej i wielkiej wiary, pełnej duchowego bogactwa.

Rozstanie z tymi fantomami może okazać się trudne, a nawet bolesne; zakorzenione od stuleci nawyki chrześcijańskiej wyobraźni kazały nam widzieć w nich Bożą prawdę. Lecz jeśli tego nie dokonamy, grozi nam duchowe zaślepienie i martwota. Jeśli tylko mamy otwarte serca i wrażliwe sumienia, powinniśmy zacząć od zdobycia dostępnej już i zgromadzonej w setkach książek wiedzy na temat wielowiekowych prześladowań Żydów przez chrześcijan. Ogarnie nas wtedy nie tylko strach, ale lęk i trwoga; będziemy wystawieni na pokusę zaprzeczania, wypierania i usprawiedliwiania bolesnej prawdy; przywołamy być może słynne i cytowane już tutaj powiedzenie Zofii Nałkowskiej o ludziach, którzy ludziom zgotowali ten los - przywołamy, by nie przyjąć do wiadomości, że to chrześcijanie Żydom odmawiali wiary i człowieczeństwa. Lecz to nie wszystko. Kiedy już poznamy żydowskie krzywdy, wyrażone przecież nie tylko w ilości zabitych, ale w niewymiernych psychicznych skutkach poniżenia i pogardy, w ranach zadawanych przez prześladowców, którzy nieodmiennie zrzucają własne zło na swoje ofiary, powinniśmy zdobyć się jeszcze na krok radykalny i jako chrześcijanie uznać judaizm za pełnoprawną i „równocenną” drogę zbawienia. Wiem, że to niełatwe. Wymaga zarówno rezygnacji z osadzonych głęboko w naszych duszach przyzwyczajeń, jak i poważnej pracy teologicznej. Lecz to nas czeka. Jeśli uchylimy się od tego zadania, choć Żydów będziemy kochać i szanować, w najlepszym razie będziemy ich kochać jak małe dzieci, przed którymi jeszcze długa droga duchowego dojrzewania zwieńczona nawróceniem na prawdziwą wiarę, w najgorszym zaś jak żebraków, którym należy się jałmużna z Chrystusowego stołu.

Poznanie historii żydowskich cierpień spowodowanych chrześcijańskim strachem i chrześcijańską pychą, poznanie żywego judaizmu, w którym ideologiczna ślepota chrześcijańska kazała nam widzieć tylko skamielinę, to pokuta, jaką winniśmy Bogu i naszym „starszym braciom”. Wielu chrześcijanom pokuta nasuwa na myśl przeżycia przykre a nawet jałowe. Pokuta jest dla nich tylko wyrównaniem krzywd, ceną, jaką Bóg każe nam zapłacić za nasze występki. Tymczasem pokuta jest czymś o wiele większym i głębszym. Chrześcijańscy i żydowscy mędrcy doskonale wiedzieli, że pokuta to nie tylko cierpienie za grzechy, lecz także powrót do sfery prawdy, dobra i piękna. Pokuta, po hebrajsku teszuwa, oznacza nie tylko skruchę, ale zmianę całego życia; obejmuje nie tylko żal za popełnione zło, ale zwrot całego człowieka ku Bogu. W żydowskiej tradycji ceniona jest niezwykle wysoko. Niektórzy mówią, że Bóg stworzył teszuwę jeszcze przed stworzeniem świata. Została wbudowana w fundament rzeczywistości i daje człowiekowi szansę przemiany, nim Bóg powołał go do istnienia. By z tej szansy skorzystać, najpierw trzeba we własnym życiu zrównoważyć dawne zło nowym dobrem. Później jednak, na najwyższym szczeblu, trzeba dojść tam - pisze współczesny żydowski myśliciel, Adin Steinsaltz - gdzie świadomość własnego zła przekształca się w wielkie pragnienie dobra, gdzie grzechy i słabości człowieka nie naruszają jego wewnętrznych sił, lecz przeistaczają się w świętość.

Przeistoczenie grzechów i słabości w świętość to zadanie najwyższej miary, na które stać niewielu. Cóż z tego? Ważne, że judaizm, chrześcijaństwo czy inne tradycje religijne oferują nam taką możliwość. Jeśli skorzystają z niej tylko nieliczni, świat i tak będzie lepszy. Pokuta zaś, nawet bardzo skromna, to nie pokorne nadstawianie ciała i duszy na razy wymierzane nam przez Bożą sprawiedliwość, ale naprawa świata, którą Żydzi nazywają Tikkun Olam. By się do niej przyczynić, by stworzyć nową rzeczywistość, czasami wystarczy elementarne poczucie sprawiedliwości, współczucie dla ofiar prześladowania i zwykła ludzka przyzwoitość.

Krzysztof Dorosz

Zob. Eberhard Jäckel, Hitler's World View, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts; London, England, 1981, s.65.

Tamże, s.284

Strach; Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie: Historia moralnej zapaści, Znak, Kraków, 2008, s. 83.

Tamże, s. 146.

Zob. Brat Johanan, Chrześcijanie i antysemityzm, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2000, s.65.

Tamże, s.301-302. Gross cytuje list Mackiewicza do Juliusza Sakowskiego przytoczony przez Włodzimierza Boleckiego w pracy Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Wydawnictwo „Arcana”, Kraków, 2007, s.660.

Cytowane za: Friedrich Heer, Der Glaube des Adolf Hitler, Ullstein Sachbuch, Frankfurt, 1989, s.263.

Hermann Rauschning, Rozmowy z Hitlerem, Iskry, Warszawa, 1994, s.63. Większość historyków kwestionuje autentyczność zapisów Rauschninga i podważa ich wartość jako źródła. Niemniej, w świetle wielu innych udokumentowanych wypowiedzi Hitlera przytoczone tu słowa można uznać za prawdopodobne.

Zob. Guenter Lewy, The Catholic Church and Nazi Germany, Da Capo Press, 2000, s.50-51.

Zob. Peter Longerich, The Unwritten Order, Hitler's Role in the Final Solution, Tempus Publishing Limited, The Mill, , Brimscombe Port,, Stroud, Gloucestershire, 2003.

Zob. Bruce Demarest, Satisfy Your Soul, Navpress, Colorado Springs, 1999, s. 108.

Strach, s.312.

Instytut Zachodni, 2003.

Kościoły wobec przejawów antysemityzmu, Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie, Łódź. 1999; Kościół i synagoga, o dialogu chrześcijańsko-żydowskim z nadzieją, Biblioteka „Więzi”, Warszawa, 2000.

Przez dwa millenia do rzymskiej synagogi, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Warszawa, 2001.

Zob. Joshua Trachtenberg, Diabeł i Żydzi; Średniowieczna koncepcja Żyda a współczesny antysemityzm, Uraeus, Gdynia, 1997.

H.H. Ben Sasson, A History of the Jewish People, Harvard University Press, Cambridge, 1976. Cytowane za Anna Wolff-Powęska, op.cit., s.65.

Gross, op.cit., s.131.

Tamże, s.160.

Tamże, s.127.

Zob. Ronald Modras, Kościół katolicki i antysemityzm w Polsce w latach 1933 - 1939, Homini, Kraków, 2004.

Psychoza we krwi, „Polityka” 27 (2561), 8 lipca 2006, s. 72-75.

W kategoriach arystotelesowskich i scholastycznych erupcja wiary w rytualny mord to causa efficiens, natomiast wielowiekowe nauczanie pogardy i nienawiści wobec Żydów to causa formalis.

“Tygodnik Powszechny”, 4.7.2006

Frithjof Schuon, „Complexity of the Idea of Charity”, Stations of Wisdom, John Murray, London, 1961, s.124.

Gross, op.cit., s.75.

Ibid., s.64-65.

“Trzeba uznać możliwość istnienia głębokiego związku między antyjudaizmem chrześcijańskim a antysemityzmem nowożytnym - pisał w 1988 roku katolicki historyk, o. Dujardin, sekretarz Komitetu Episkopatu Francji do spraw stosunków z Judaizmem. - Związek ten trudno jest zaobserwować i zmierzyć. Można go sprecyzować w taki sposób: kiedy pojawił się nowożytny antysemityzm, napotkał świadomości uśpione lub wypaczone, które były skłonne przyjąć go lub tolerować. Antysemityzm hitlerowski nie wydawał się inny, bo zachował ten sam wygląd (...). Chrześcijanie tak się przyzwyczaili do nienormalnej egzystencji żydowskiej, że nie byli zdziwieni zarządzeniami antysemickimi”. Rozważania o Zagładzie, „Znak” nr. 417-420, kwiecień-maj 1990, s.64-95. Cytowane za: Brat Johanan, op.cit., s.57.

Zob. Lucy Dawidowicz, The War Against the Jews 1933-1945, “Introduction”, Bantam Books, New York, 1986. Zob. także Michael Ley, Kleine Geschichte des Antisemitismus, Wilhelm Fink Verlag, München, 2003 oraz Genozid und Heilserwartung, zum nationalsozialistischen Mord am europäischen Judentum, Picus Verlag, Wien, 1995.

Por. Rosemary Radford Ruether, Faith and Fratricide' The Theological roots of Anti-Semitism, The Seabury Press, New York, 1974, s.245

Zob. tamże.

„The Revival of the Jewish People within the Christian Consciousness in Germany”, w: Humanity at the Limit; The Impact of the Holocaust Experience on Jews and Christians, [zbiór tekstów wybranych przez rabina Michaela A. Signera], Indiana University Press, Bloomington and Indianapolis, 2000, s. 80.

Tamże. Por. także Michał Horoszewicz, op.cit., s. 89.

Zob. Peter von der Osten-Sacken, op.cit., s.80.

Tamże.

Zob. Edward H. Flannery, The Anguish of the Jews, Twenty-Three Centuries of Anti-Semitism, Paulist Press, New York/Mahwah, 199, s.71-74.

Tamże, s.142-143.

Por. Rosemary Ruether, op.cit., s.143.

Zob. Joel Carmichael, The Satanizing of the Jews; Origin and development of Mystical Anti-Semitism, Fromm International Publishing Corporation, new York, 1993, s.31.

Tamże. S.32-35.

Tamże.

Zob. Anna Wolff-Powęska, op.cit., s.78.

Tamże, s.54.

Strach, s.33-34.

Cytowane za Edward H. Flannery, op.cit., s.50.

Zob. tamże.

Zob. tamże, s.33.

Zob. tamże, s.49.

Zob. Alan T. Davies, Anti-Semitism and the Christian Mind, The Crisis of Conscience After Auschwitz, Herder and Herder, New York, 1969, s. 56-57.

Zob. tamże, s.55.

Zob. Alan T, Davies, op.cit., s.91-130.

tamże.

Zob. Edward H. Flannery, op.cit., s.39-40.

Tamże, s.46.

Strach, op.cit., s.64, 166.

Tamże, s.40-41.

Zob. Edward H. Flannery, op.cit., s.60. Zob. także James Parkes, The Conflict of the Church and the Synagogue, Meridian Books, Cleveland and New York, 1961, s.166-167.

Strach, op.cit., s.64.

Edward H. Flannery, op.cit., s. 91-92.

Zob. Jacob R. Marcus, The Jew in the Medieval World, Harper & Row Publishers, New York, 1965, s.115-120.

Strach, op.cit., s.152.

Tamże, s. 162-164.

Tamże, s.235.

Tamże.

Edward H. Flannery, op.cit., s.288. Zob. także Michał Horoszewicz, “Mitologia <<bogobójstwa>>”, w: op.cit.

Karta, Warszawa, 2005.

Por. David Willis, Notes on the Holiness of God, William B. Eardmans Publishing Company, Grand Rapids, Michigan, 2002, s.29-32.

Zob. Martin Buber, „The Faith of Judaism”, w: Israel and the World, New York: Schocken Books, 1963, s. 19 - 21. Zob. także Rabbi Nachman, Restore my Soul, Jerusalem: Yeshivat Chasidei Breslov, 1980, s. 58 - 60.

Zob. Adin Steinsaltz, The Thirteen Petalled Rose: A Discourse on the Essence of Jewish Existence and Belief, New York, Basic Books, Inc., 1980, rozdział 8 “Repentance”

28



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Strach ma wielkie oczy, PRZEDSZKOLE, scenariusze, materiały
Strach ma wielkie oczy
Czy strach ma wielkie oczy Aleksandra Bielerzewska 10
CZY STRACH MA ZAWSZE WIELKI OCZY, patologia społeczna, psychologia i pedagogika
Strach być chrześcijaninem w Europie Nasz Dziennik, 2011 03 18
MAROKO CHRZEŚCIJANIE ŻYJĄ W STRACHU PO WYROKU NA BYŁYM MUZUŁMANINIE
Czy chrzest małych dzieci ma sens
Ks prof Bortkiewicz Nie ma możliwości pogodzenia ideologii gender z wiarą chrześcijańską
03 skąd Państwo ma pieniądze podatki zus nfzid 4477 ppt
MA
7 Filozofia chrześciajnska
Chrzestna
FP 8 Wydatki budzetu panstwa ma Nieznany
Każdy swoje imię ma
Nie ma możliwości spłaty długu
» Otwórz oczy przy TDI tyl

więcej podobnych podstron