8282


Początek



     — Remus, jak miło cię widzieć! — mówi Lily, wpuszczając przyjaciela do środka i całując go w oba policzki. — Już się bałam, że nie przyjdziesz…
     — Przepraszam za spóźnienie — odpowiada nieco zmieszany. — Dopiero co wróciłem z zadania i musiałem jeszcze zdać raport Dumbeldore'owi…
     — Nic nie szkodzi — mówi kobieta z uśmiechem. — Idź do salonu, chłopcy już tam siedzą. Ja zaraz przyniosę ci z kuchni ciepłą zupę.
     Lupin ściąga swój wyświechtany płaszcz i wiesza go w przedpokoju, po czym udaje się do salonu. Tam, tak jak mówiła Lily, siedzą jego trzej najlepsi przyjaciele. James, gdy widzi wchodzącego gościa, wstaje i ściska mu serdecznie dłoń. Syriusz kiwa mu głową i częstuje krzywym uśmiechem, a Peter cicho informuje, że zaczynali się już martwić. Remus zbywa jego słowa machnięciem ręki i siada w fotelu nieopodal kominka. Po dwóch tygodniach spędzonych w górskich jaskiniach, ciągle jest mu zimno. Siedzi tak przez chwilę, milcząc i wsłuchując się w rozmowę pozostałych. Gdy słyszy perlisty śmiech Jima, kąciki jego ust same wędrują do góry. Tak, nie można temu zaprzeczyć: Black zawsze opowiadał dobre dowcipy. Miał do tego jakiś wrodzony talent…
     — Luniaczku. — Głos Jamesa wyrywa go z zamyślenia. — Wiesz, ostatnio jak graliśmy przeciwko Szkotom, po meczu zaproszono mnie na trybuny ministerstwa.
     — Tak? — Zainteresowanie Remusa jest raczej umiarkowane. Wszystkich tych historii Jima z cyklu „jak grałem i rozmawiałem” zawsze słuchał jednym uchem, a wypuszczał drugim. Co ciekawe: Potter dobrze o tym wiedział i nigdy nie miał mu tego za złe.
     — Amelia o ciebie pytała.
     W tym momencie do pomieszczenia wchodzi Lily, lewitując przed sobą tacę z talerzem zupy. To odwraca uwagę wszystkich od Lupina, który nagle blednie i spuszcza głowę, wlepiając wzrok w dywan. No, może niezupełnie wszystkich.
     — Wyobraź sobie, że w zeszłym tygodniu ja też ją spotkałem — mówi Syriusz tak cicho, że jego szept dociera tylko do uszu Remusa. — Była na tyle zdesperowana, że zapytała mnie, czy jeszcze żyjesz.
     Dłonie Lupina unoszą się, by rozmasować skronie. Black patrzy na to chłodno spod półprzymkniętych powiek.
     — Mam wrażenie, że bardzo się ucieszyła, kiedy jej powiedziałem, że z całą pewnością jeszcze włóczysz się po tym świecie — dodaje coraz głośniej. — Nie mówię, że masz jej wszystko wyjaśniać, ale może byś się po prostu pokazał, porozmawiał z nią… Chociażby o pogodzie!
     W salonie zapada niezręczna cisza, przerywana jedynie miarowym tykaniem. Tylko wahadło zegara porusza się, przyciągając uwagę.     Czterech mężczyzn tymczasem wygląda, jakby uznało, że ich buty wymagają dokładnej obserwacji. A w środku tego wszystkiego stoi kobieta z tacą, na której w porcelanowej miseczce paruje zupa pomidorowa.
     — O kim mówicie? — pyta w końcu Lily niezbyt naturalnym tonem, kładąc tacę na ławie przed Remusem.
     — O Amelii Bones. — Zadziwiające, ale ta jedna odpowiedź pada z trzech gardeł dokładnie w tym samym momencie.
     — Tak, o Amelii — powtarza za nimi Remus niczym echo w skalnej jaskini. „Cholera, za dużo czasu w jaskiniach. Zdecydowanie za dużo”, myśli.

     Patrzył, bezwiednie przygryzając końcówkę pióra. Jej okrągła buzia, rumiana niczym jabłuszko. Dołeczki w policzkach pojawiające się przy każdym uśmiechu. Złote warkocze przewiązane na końcach wstążeczkami w kolorze karmelu, który bezbłędnie odwzorowywał barwę jej oczu. Cudo!
     — Hej, Lunio! Lunio!
     Wyrwany z marzeń, popatrzył nieprzytomnie na Blacka.
     — Tak?
     Na to Syriusz tylko uśmiechnął się w ten „syriuszowy” sposób, po czym podbródkiem wskazał na tablicę, gdzie McGonagall wypisywała jakieś inkantacje. Remus przytaknął mu w myślach. Najwyższy czas, żeby zająć się lekcją.

     — Amelia Bones? — pyta Lily, siadając Jamesowi na kolanach; napięcie opada. — A co ma do tego Amelia?
     — Ona… — zaczyna Jim i urywa, jakby nie wiedział, co powiedzieć dalej.
     Remus podnosi głowę i patrzy w zielone oczy przyjaciółki.
     — Kochałem ją… kiedyś — mówi. — Taka młodzieńcza miłość.
     Lily wstaje, podchodzi do Lupina i czułym gestem gładzi go po głowie.
     — W takim razie dlaczego nie dasz temu szansy? — pyta naiwnie. — W końcu widać, że ona też jest zainteresowana.
     — Przecież wiesz… — odpowiada zagubiony Remus, ukrywając twarz w dłoniach. — Wszyscy wiecie! — dodaje bard
ziej agresywnie.

     — Remmy, chyba czegoś nie zrozumiałem — powiedział James, wydeptując dziurę w wykładzinie. — Czy ty masz zamiar zgrywać męczennika?
     Lupin zmarszczył z konsternacją brwi, wodząc wzrokiem za przyjacielem. Przez skórę czuł wiszącą w powietrzu burzę.
     — Oczywiście, że nie, James — odpowiedział z pozoru całkiem spokojnie. — Ja tylko stwierdziłem pewien fakt, o którym wszyscy i tak wiemy… — mówiąc to popatrzył na twarze pozostałych Huncwotów. Zaczął żałować, że kiedykolwiek dał się wciągnąć w tę rozmowę. Mógł po prostu powiedzieć, że jest zmęczony i położyć się spać. A teraz co? Miał na głowie trójkę przyjaciół, którzy jednogłośnie twierdzili, że robi z pufka smoka.
     — Posłuchaj, nawet ja mam jakieś plany co do rodziny — odezwał się cicho Peter. — Każdy na nią zasługuje…
     Remus nigdy nie traktował Petera tak jak James albo Syriusz. Nie sprowadzał go do roli biernego odbiorcy swoich wyczynów ani chłopca Przynieś-Wynieś-Pozamiataj. Uważał, że to nie fair. Zawsze starał się słuchać tego, co tamten mówił, liczyć się z jego zdaniem. I może właśnie dlatego wypowiedź Glizdogona sprawiła, że wszystkie jego tamy puściły.
     — Wy niczego nie rozumiecie! Jesteście normalnymi ludźmi!
     — Remmy… — Syriusz spróbował mu przerwać.
     — Czy wy myślicie, że byłbym zdolny narażać jakąkolwiek kobietę na niebezpieczeństwo dla własnego widzimisię?!
     — Lunio…
     — Zmuszać ją do życia na marginesie?!
     — Remus! — Black w końcu wstał, by zwrócić na siebie uwagę. — My tylko zapytaliśmy o marzenia — stwierdził łagodnie. — Nie wmówisz mi, że nie masz żadnych marzeń…
     — Jestem wilkołakiem, do cholery! Wilkołakiem! Moje marzenia nie mają tu nic do rze…!
     — Lunio! — przerwał mu gwałtownie James. — Jesteś człowiekiem, okay?! Człowiekiem, jak każdy z nas! Twój króliczek to… To tylko taki bonus. Dodatek. Jesteś człowiekiem. Nigdy nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

     — Remmy, albo nawiedza mnie jakieś deja vu, albo już kiedyś to omawialiśmy — mówi Black, nadal patrząc na niego chłodno. — Twoja likantropia nie powinna ci uniemożliwiać normalnego życia. Gdybyś tylko jej powiedział…
     — Oczywiście, Łapciu. Oczywiście — odparowuje natychmiast Lupin. —„Witaj Amelio, jak miło cię widzieć! Dlaczego cię unikam? Ach, bo wiesz, jestem wilkołakiem i pomyślałem, że to może ci przeszkadzać.”
     — Jak znam Bones, odpowiedziałaby tylko: „Przeszkadzać? Ależ skąd. To jak, idziemy na kawę?” — stwierdza Peter z uśmiechem.
     — Och, z pewnością — mówi ironicznie Remus. — Zaraz! A ty skąd ją znasz?!
     — Miałem z nią opiekę, też zdawała to na owutemach — wyjaśnia Pettigrew spokojnie. — Nie pamiętasz?
     — To akurat mało istotne — wtrąca się Jim. — Łapa ma rację, powinieneś z nią porozmawiać.
     — Próbowałem… ale nie mogę!

     Głośno przeklinał Jamesa i Syriusza za tę randkę. W duchu natomiast im dziękował. Gdyby nie oni, nigdy nie czekałby na Amelię w Sali Wejściowej. A ona nigdy by nie przyszła.
 
   — Witaj. — Głos Puchonki sprawił, że Remus aż podskoczył; spodziewał się jej dopiero za jakieś dobre dziesięć minut. — Wybacz, nie chciałam cię przestraszyć.
     — Nie… Nie przestraszyłaś mnie — wydukał w odpowiedzi. Chciał powiedzieć coś jeszcze, najlepiej coś naprawdę błyskotliwego, ale miał kompletną pustkę w głowie. Sekundy płynęły nieubłaganie, a cisza powoli zaczynała już ciążyć. Kolejka do wyjścia skracała się z każdą chwilą.
     — Wiesz — odezwała się dziewczyna nieśmiało — kiedy dostałam od ciebie ten liścik, nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ty napisałeś.
     „Bo nie napisałem”, przemknęło Lupinowi przez głowę.
     — Sam też się sobie dziwiłem — mruknął tylko.
     W końcu wydostali się na świeże powietrze. Remus odruchowo mocniej otulił się płaszczem, a Amelia naciągnęła na uszy czapkę. Mroźny wiatr utrudniał im podążanie w stronę miasteczka, a ścieżka co rusz znikała pod nową warstwą śniegu. Lodowate płatki nieprzyjemnie osadzały się też na nosach, przenikały przez grube ubrania. Momentami zacinało tak mocno, że musieli się pochylać, aby ochronić twarze. Rozmowa w takich warunkach byłaby trudna, więc szli w milczeniu. Chyba po raz pierwszy w życiu Remus nie narzekał na taką pogodę.
     Gdy doszli do Trzech Mioteł, wyglądali jak para bałwanków. Lupin szybko wypatrzył wolny stolik i wskazał go Amelii.
     — Usiądź, ja pójdę nam coś zamówić.
     Dziewczyna skinęła głową. Nie zdążyła nawet ściągnąć płaszcza, gdy Remus pojawił się z powrotem, niosąc dwa duże, parujące kubki.
     — Wziąłem herbatę z miodem — wyjaśnił, stawiając naczynia na stole i pomagając Puchonce uwolnić się od szalika. — Mróz chyba nam obojgu dał się we znaki — dodał, uśmiechając się ciepło.
     Amelia w duchu stwierdziła, że po tym uśmiechu niepotrzebna jej już żadna herbata.
     — Tak — przyznała. — Rzeczywiście trochę zmarzłam.
     Chłopak uniósł kubek do ust i upił trochę gorącego napoju. Amelia tymczasem zaczęła odruchowo mieszać herbatę.
     — O, cytryna!
     Remus zmarszczył brwi, zmartwiony.
     — Nie lubisz?
     — Ależ skąd, uwielbiam! — Na potwierdzenie swoich słów wyciągnęła plasterek z kubka i włożyła go do buzi.
     Może i było to trochę dziecinne jak na piętnastolatkę, ale Lupin uważał, że dziewczyna zachowuje się uroczo. I co najważniejsze: wyglądało na to, że oboje czują się całkowicie swobodnie w swoim towarzystwie.
     — Naprawdę się cieszę, że tu dzisiaj z tobą przyszłam — stwierdziła Amelia po chwili.
     Jej głos wyrwał chłopaka z zamyślenia.
     „Swoją drogą, ma naprawdę ładny głos.”
     — Wybacz, możesz powtórzyć?
     Ona uśmiechnęła się szeroko, a w jej policzkach pojawiły się dołeczki.
     — Bardzo się cieszę, że tu jestem. Z tobą.
     Któraś część Remusa uśmiechnęła się tryumfalnie, inna natomiast szeroko otworzyła oczy z przerażenia.
     „Cholera, co ty robisz?!”, spytał sam siebie. „Obudź się i zacznij myśleć!”
     — Remus?
     — Ja… — „Uciekaj stamtąd!” — Ja też się cieszę.
     „Och, zacznę myśleć… Ale jutro.”

     Lily patrzy na niego ze współczuciem. James już sam nie wie, co powiedzieć. Peter również milczy, wpatrzony w płonący kominek. Syriusz natomiast chodzi w kółko, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
     — Remmy, jesteśmy przyjaciółmi, tak? — pyta Black znienacka i nie czekając na odpowiedź, ciągnie dalej. — Więc powiedz mi, czy ty ją kochasz? A może my narzucamy ci to uczucie?
     Lupin, który właśnie upijał kolejną łyżkę zupy, mało nie zaczyna się krztusić.
     — Nie! Ja… To nie tak! — mówi w końcu, kiedy atak kaszlu ustępuje. — Ona… Ja…
     — W takim razie naprawdę cię nie rozumiem.

***



     — Kingsley! — O ile to w ogóle możliwe, Remus Lupin krzyczy szeptem.
     Wysoki, czarnoskóry mężczyzna odwraca się i przystaje, pozwalając by inni go wyminęli. Mroczny hol w Grimmauld Place przez ten nakaz zachowania ciszy wydaje się jeszcze bardziej ponury. Przynajmniej jeśli chodzi o Remusa.
     — Tak?
     Lupin bierze głęboki oddech. Na początku chciał zacząć rozmowę zupełnie inaczej i niby mimochodem przejść do tego, co interesowało go najbardziej. Ale w tym momencie zmienił zdanie. Pyta więc prosto z mostu:
     — Amelia Bones nadal pracuje w Ministerstwie?
     — Tak, oczywiście — odpowiada Auror zdziwiony. — A czemu…?
     — Dzięki!
     Kingsley unosi brwi i z rozbawieniem patrzy na frontowe drzwi, za którymi przed sekundą zniknął jego rozmówca.
     — Chyba nie ma sensu pytać, gdzie poszedł — mruczy do siebie.
     Od tyłu dochodzi do niego śmiech, który niepokojąco przypomina szczekanie psa. Auror odwraca się błyskawicznie.
     — Nie, nie ma sensu — odpowiada mu Syriusz stojący w progu kuchni. — Potrzebował na to naprawdę dużo cza…
     — Szlamy! Wilkołaki i plugawe mieszańce! Wynoście się z mojego domu! — odzywa się nagle portret pani Black.
     Kingsley uśmiecha się lekko i kiwając głową na pożegnanie, wychodzi. Gdy tylko drzwi się za nim zamykają, zirytowany Syriusz warczy:
     — Och, zamknij się!



     Obserwuje ją z daleka. Patrzy jak wysiada z windy i szybko pokonuje odległość oddzielającą ją od wolnego kominka, którym może spokojnie wrócić do domu.
     „Merlinie, ona prawie nic się nie zmieniła!”, myśli. „Nic a nic!”
     Amelia nagle przystaje i patrzy wprost na niego. Odległość między nimi nadal jest jednak dość znaczna.
     — Remus? — woła, starając się przekrzyczeć otaczający ją tłum.
     Zamiast potwierdzenia, słyszy tylko trzask deportacji.



     Coś nagle budzi go ze snu. W pierwszej chwili Remus nie może sobie przypomnieć, co to było, ale znów rozlega się ten dźwięk. Pukanie w szybę. Unosi głowę znad poduszki i patrzy w stronę okna. Na parapecie siedzi zniecierpliwiona sowa z Prorokiem Codziennym przywiązanym do nóżki.
     Mężczyzna niechętnie zsuwa z siebie pościel i podchodzi do okna. Po chwili siedzi już z powrotem na łóżku i rozkłada gazetę. Jedno spojrzenie i z jego gardła wydobywa się cichy jęk:
     — O, słodka Morgano!
     Zrywa się gwałtownie i z całej siły uderza pięścią w szafę.
     Sekundę później na schodach słychać szybkie kroki. Do sypialni wpada Black.
     — Lunio, co się stało?! - woła od progu.
     Remus ponownie siada na łóżku. Bez słowa rzuca mu gazetę, po czym ukrywa twarz w dłoniach.
     Syriusz już domyśla się, co się wydarzyło, jednak dla pewności rzuca okiem na artykuł z pierwszej strony. Chwilę potem składa Proroka i rzuca nim w kąt. Patrzy na przyjaciela i nie wie, co powiedzieć. Ostatni raz widział tak smutną twarz w lustrze, zaraz po śmierci Jima i Lilki.
     — Tak mi przykro… — mówi cicho.
     — Wiesz — odzywa się Remus po dłuższej chwili milczenia; jego głos brzmi całkiem spokojnie. I tylko Syriusz, który zna go od lat, może z całą pewnością stwierdzić, że coś jest nie tak. — Widziałem ją wczoraj. Ona… żyła.
     — Wiem — odpowiada Black z prostotą.
     Znowu zapada cisza.
     — I to koniec? — pyta nagle Lupin, a w jego tonie tym razem zupełnie wyraźnie rozbrzmiewa rozpacz. — Tak po prostu?
     — Nie, Lunio — zaprzecza powoli Syriusz — To dopiero początek.
     Nagle na schodach znów słychać czyjeś kroki. Po chwili drzwi ponownie się otwierają.
     — Weszłam i zobaczyłam, że nie ma was w kuchni, więc zaczęłam szukać.
     Remus nadal ukrywa twarz w dłoniach i ani myśli się odezwać. Black wzdycha ciężko, po chwili przywołując na twarz słaby uśmiech.
     — Cześć, Tonks. Też się cieszę, że cię widzę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1 4 11id 8282
8282
8282, W2- budownictwa
8282
8282
8282
8282
8282
8282
8282
8282
8282
8282 02 Latin exam 2006

więcej podobnych podstron