Kłamstwo, które staje się prawdą
Legenda francuska
Żył raz święty pustelnik, który byt usłużny dla wszystkich i miłosierny dla ubogich — prawdziwy przyjaciel Boga.
Pewnego dnia musiał wyruszyć w podróż. Zakasał suknie, wziął do ręki wielki kij pielgrzymi i ruszył w drogę.
Kiedy piął się w słońcu spadzistym stokiem, dostrzegł powyżej jakieś zamieszanie i usłyszał krzyki. Przyspieszył kroku. Dotarł na wierzchołek i oto widzi trzech mężczyzn, którzy krzątają się wokół innego mężczyzny leżącego pod kasztanem. Na widok pustelnika odwrócili się i biegną ku niemu.
— Litości — wykrzykują — ulituj się dobry pielgrzymie! Nasz towarzysz zapadł na jakąś słabość... Padł, wywrócił oczy, wydał tchnienie i umarł...
— To prawda — rzekł święty, przyklękając przy owym biedaczynie, już sztywnym. — Nie żyje. To straszne! W tej chwili stoi przed wiecznym trybunałem. Oby Bóg wybaczył mu jego grzechy!
Pomodlił się z całego serca, a następnie wstał.
— Pomóż nam — odezwali się wtenczas owi mężczyźni — daj nam trochę pieniędzy, byśmy mogli go pogrzebać.
— Mój mieszek nie jest zbyt pękaty. Daję go wam taki, jaki mam. A przez całą drogę będę się modlił za zmarłego. Czeka mnie długa podróż i bardzo się spieszę.
Patrzyli za oddalającym się. A kiedy krzaki zakryły go przed ich oczyma, poczęli trącać stopami towarzysza, który tak dobrze udawał trupa.
— Możesz już się podnieść, pielgrzym jest daleko! Zresztą to pobożniś, któremu daleko do przebiegłości, biedaczysko, z pewnością nie przyczyni nam kłopotów...
Ale leżący pod drzewem ani się poruszył.
— Janie, ruszże się, wstawaj! Koniec komedii. Mamy mieszek tego głupca. Chodźmy wypić za jego zdrowie!
Ale ponieważ tamten ciągle ani drgnął, wzięli go pod ramiona, by pomóc mu usiąść. I wtedy wszystkie włosy stanęły im dęba na głowach. Pochyliwszy się nad swoim kompanem, zobaczyli, że ma oczy szkliste i nie oddycha. Naprawdę nie żył.
Bóg nie chciał, by jego święty kłamał, choćby i nieświadomie. Święty powiedział: „Nie żyje”. I w tej samej chwili mężczyzna utracił żywot.
Trzej mężczyźni zdali sobie sprawę, że był to cud. Ze strachu nie wiedząc, co robić, wpadając jeden przez drugiego, rzucili się do ucieczki. Uciekali w stronę pielgrzyma, którego teraz ledwie było widać gdzieś daleko na horyzoncie...
Strach dodał im skrzydeł. Po przebiegnięciu mili dogonili go i rzucili mu się do stóp.
— Chcąc wyłudzić od ciebie jałmużnę, dobry pielgrzymie, zadrwiliśmy sobie z twojego dobrego serca.
Wyznali mu oszustwo, opowiedzieli wszystko, co się przydarzyło.
— To nędza wystawiła nas na pokusę... Dobry pielgrzymie, weź sobie mieszek, o, masz go tutaj... Ale wskrześ naszego martwego kompana!
Pomyśleli, że skoro jedno słowo świętego człeka mogło odebrać żywot oszustowi, jedna jego modlitwa wystarczy, by je przywrócić.
— Nie starajcie się więcej oszukiwać — rzekł im pielgrzym — a ponieważ jesteście bez pieniędzy, zatrzymajcie mieszek.
Nie wracając wcale do miejsca, gdzie leżał zmarły, święty ukląkł tam, gdzie stał. I oto daleko w dole, pod drzewem mężczyzna podniósł się i zrobił kilka kroków, rozglądając się za swoimi kompanami.
— Dałem wam pieniądze, byście pogrzebali martwego. Ponieważ Bóg tak zechciał, niechaj posłużą utrzymaniu go przy życiu. Przyjaciele, zaprowadźcie swojego towarzysza do najbliższego zajazdu. Dajcie mu kawałek chleba, by zagryzł wino — dodał z uśmiechem. — Ale niech wypije szklaneczkę za moje zdrowie!
Leggende cristiane, Milano 1963, s. 368-369
(...)