Fragment książki Mariana Adamusa pt Tajemnice sag i run

background image

Fragment książki Mariana Adamusa pt. „Tajemnice sag i run” tyczący się odkrycia

Ameryki przez wikingów.

13. NA „SMOKACH” DO AMERYKI

Kto pierwszy odkrył Amerykę? Bjarni u brzegów nieznanego lądu. Leif i Thorfin w Ameryce. Daremny trud uczonych. Ingstad odkrywa

osady Winlandczyków. Wikingowie walczyli z Indianami! Kobieta-wiking. Zagadkowy koniec Winlandczyków. Fałszywy kamień runiczny

z Kensington.


Wikingowie grenlandzcy odkryli Amerykę i utrzymywali z nią żywe kontakty już

prawie pięćset lat przed Kolumbem! Szczegóły tych odważnych wypraw podawane z ust do
ust przetrwały całe dwa wieki, nim doczekały się utrwalenia w sagach. Z Islandii brały
początek wyprawy do Grenlandii oraz do Ameryki i w Islandii powstały opisy tych dalekich
podróży, dzięki czemu, przed kilku zaledwie laty, udało się dotrzeć do zagród pierwszych
osadników na półkuli zachodniej. W ten sposób w końcu odszukano legendarną Winlandię,
bo tak nazwali Normanowie grenlandzcy Amerykę. Miano to w przekładzie na język polski
oznacza Kraj Wina i tak je interpretowali kolejni poszukiwacze skandynawscy, fińscy i
amerykańscy. Ta właśnie nazwa wprowadzała uczonych w błąd i utrudniała odszukanie osady
wikińskiej na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. Podany w sagach opis pasował w
zasadzie do rozległej połaci wybrzeża leżącego na długiej przestrzeni od Zatoki Chesapeake
na południu po Zatokę Hudsona na północy.

Kiedy wreszcie udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, że osada, którą

odnaleziono w miejscu najmniej oczekiwanym, to miejsce bytowania drużyny wikińskiej i jej
rodzin sprzed prawie tysiąca lat, wówczas zaczęto darzyć sagi znacznie większym zaufaniem.
Mimo że wiadomości o wyprawach wikingów przekazywane były przez długi czas ustnie, nie
zapomniano żadnego ważniejszego szczegółu ani z podróży morskiej, ani z krajobrazu osady.
Nim doszło do tego wielkiego odkrycia, nie obeszło się bez całego szeregu sensacji na temat
podróży wikingów do Ameryki oraz ich kontaktów z ówczesnymi mieszkańcami tego
kontynentu. Największy rozgłos zdobył sobie odkryty w Kensington, w stanie Minnesota,
kamień z napisem runicznym. Gdyby napis ten był autentyczny, wówczas trzeba by przyjąć
bez zastrzeżeń, że wikingowie dotarli na swych małych statkach-smokach do samego serca
Ameryki Północnej. Mimo rozgłosu nadawanego sprawie przez prasę i radio amerykańskie,
ostrożni z natury uczeni skandynawscy, szczególnie runologowie, nie zadowolili się ubranymi
w piękne słowa pozorami o autentyczności napisu i żądali konkretnych dowodów, a tych było
ciągle brak.

Bez niezbitych dowodów naukowych Winlandia pozostawała bliżej nie określoną

nazwą, którą syn Eryka Rudego, Leif Eiríksson nadał nieznanej krainie podczas jednej ze
swych licznych wypraw odkrywczych. Ale nie on odkrył Amerykę. Normanem, który
pierwszy dotarł do tego kraju był Bjarni Herjólfsson.

Dobrze poinformowany Adam z Bremy (zm. 1075) w swej Hamburskiej historii

kościoła (Gesta Hammaburgensis ecclesiae pontificum) z 1070 roku w części dotyczącej
wysp północnych wspomina o wyspie, „która nazywa się Winlandia, gdyż rośnie tam ponoć
dziko winorośl dająca wyśmienite wino. O tym, że rośnie tam dziko wiele drzew owocowych
dowiedziałem się nie ze zmyślonych opowiadań, tylko z wiarygodnych opisów dostarczonych
przez Duńczyków”. Tak pisze kronikarz, o którym wiemy skądinąd, że przebywał dłuższy
czas na dworze króla duńskiego Svena Estridssona w stołecznym Roskilde. Tam
najprawdopodobniej dowiedział się o odkryciach wikingów grenlandzkich. Wiadomo było
powszechnie, że królowie duńscy kierowali najlepiej zorganizowanymi wyprawami
wikińskimi i na ich dwór garnęli się poszukiwacze niezwykłych przygód. Byli to wikingowie,
którzy przedtem brali udział w niejednej niebezpiecznej wyprawie. Zgłaszający się na dworze
i proszący o przyjęcie w poczet przybocznej drużyny królewskiej musieli najpierw wywieść
swój ród i opowiedzieć królowi, w obecności drużyny przybocznej, o swych wielkich

background image

przygodach. Gawęd tych chętnie słuchano i sowicie za nie nagradzano, szczególnie jeśli
wsławiały samego króla, jego ród lub jego poddanych. Adam z Bremy miał tu niejedno do
powiedzenia, a jako gość królewski miał jednocześnie znakomitą okazję do zanotowania
szczegółów wypraw Normanów. Szkoda wielka, że o Winlandii zaledwie wspomina. Aby
dowiedzieć się czegoś więcej sięgniemy do czternastowiecznej Sagi o Grenlandczykach.

Islandczycy interesowali się wyprawami do Ameryki bardziej niż inni Normanowie,

ich bohaterami byli bowiem potomkowie słynnego rodu Ingolfa, pierwszego osadnika na
Islandii. Z rodu Ingolfa pochodził przecież Herjólf, ów słynny wiking, który porzucił
Norwegię i wyruszył z Erykiem Rudym do Grenlandii, by tam osiąść na stałe i założyć
rozległą osadę nazwaną od jego imienia Herjólfsnes, czyli Przylądek Herjólfa. Wspomniany
wyżej Bjarni, pierwszy odkrywca Ameryki, był synem Herjólfa. Gdy ojciec gospodarował na
Islandii, Bjarni wędrował po świecie. W połowie lata 985 roku opuścił dwór norweski i
powrócił do kraju, ale zastał zagrody pozamykane na cztery spusty. Z domowników, ku
swemu wielkiemu zdziwieniu, nie zastał żywej duszy. Od sąsiadów dowiedział się, że rodzice
załadowali dobytek na statek i odpłynęli z Erykiem Rudym do Grenlandii. Saga o
Grenlandczykach
powiada: „Wiadomości te wydały mu się ważne i postanowił nie
wyładowywać statku. Gdy załoga zaczęła się dopytywać, co ma zamiar robić dalej, odrzekł,
ż

e zgodnie ze swym zwyczajem chciałby i tym razem spędzić zimę u boku swego ojca.

»Chciałbym się udać do Grenlandii, jeżeli mi nie odmówicie towarzystwa«.

Przyrzekli wszyscy, że popłyną z nim razem. Na to rzekł Bjarni: »Podróż nasza będzie

się wszystkim wydawać nierozsądną, bo nikt z nas dotąd nie był na morzu grenlandzkim«.
Mimo to wypłynęli na pełne morze i żeglowali trzy dni, nim stracili z oczu ląd. Ale pomyślny
wiatr ustał, zerwał się nowy od północy i przygnał mgłę, w której się zgubili. Przez trzy dni
nie wiedzieli, gdzie są. Dopiero gdy nastało słońce mogli ustalić strony świata. Wówczas
podnieśli żagiel i płynęli cały dzień i całą noc, nim spostrzegli jakiś nieznany ląd. Zaczęli się
zastanawiać, co to mógł być za kraj. Bjarni oznajmił, że to nie Grenlandia. Zapytali go wtedy,
czy chce podpłynąć do brzegu. Odrzekł im na to: »Wydaje mi się, że nie powinniśmy się
zbliżać zbytnio do lądu«. Tak też postąpili i płynąc dalej zauważyli, że kraj był płaski,
porośnięty lasem. Tu i tam widniały pagórki. Pozostawili więc ląd za lewą burtą i płynęli
dalej.

Następnie żeglowali dwa dni i znów spostrzegli ląd. Zapytali Bjarniego, czy sądzi, że

to Grenlandia. Odparł, że również ten ląd nie wydaje się być Grenlandią, skoro nie ma
lodowców. Znów przybliżyli się do brzegu i zobaczyli kraj nizinny, porośnięty lasem. Ustał
pomyślny wiatr i ludzie z załogi radzili, by w tym miejscu przybić do lądu, ale Bjarni
sprzeciwił się temu, mimo że brakowało im drzewa na opał oraz wody.

»Macie wszystkiego pod dostatkiem« - powiedział i nie bacząc na szemranie załogi

rozkazał podnieść żagiel, co uczynili niezwłocznie. Oddaliwszy się od lądu płynęli trzy dni
przy południowo-zachodnim wietrze, nim zobaczyli ląd po raz trzeci. Kraj ten był górzysty i
pokryty lodowcami. Bjarni zapytany, czy każe tu lądować, powiedział: »Nie, kraj ten wydaje
mi się mało ponętny«. Nie ściągając żagli, popłynęli wzdłuż brzegu i przekonali się, że to
wyspa”. Skierowali więc statek na pełne morze i po czterech dniach żeglugi przy silnym
wietrze dotarli do Grenlandii. Płynąc wzdłuż brzegu, przybili pod wieczór do przylądka, gdzie
stały łodzie i gdzie, jak się wkrótce przekonali, mieszkał ojciec Bjarniego, Herjólf.

Bjarni nie omieszkał opowiedzieć ojcu i osadnikom o swej niezwykłej podróży, ale ku

wielkiemu swemu zdziwieniu spotkał się z wyrzutem, że nie poznał bliżej nieznanego kraju.
Wyprawa ta nie przyniosła mu sławy również u jarla Eryka w Norwegii, gdzie wybrał się w
odwiedziny. Zarzucono mu wręcz, że zmarnował znakomitą okazję do odkrycia ziemi być
może bogatszej niż grenlandzka. W opinii słuchaczy uchodził za człowieka niegodnego miana

background image

wikinga. Opowieść o nieznanym lądzie nie poszła na marne. Rozpaliła ambicję Leifa, syna
Eryka Rudego. A może jemu przeznaczone było zostać wielkim odkrywcą? Po krótkim
namyśle postanowił odkupić statek od Bjarniego i poprosić ojca, by stanął na czele wyprawy.
Eryk Rudy, nie bez powodów, uchodził w Grenlandii za najznakomitszego żeglarza i Leif
wiedział, że u jego boku załoga będzie zdolna do największych wyrzeczeń. Eryk dał się
nakłonić i był już nawet w drodze do stojącego w zatoce statku, gdy dziwnym zrządzeniem
losu koń potknął się i jeździec upadając skaleczył sobie nogę. Przesądny wiking uznał to
widocznie za zły omen, bo zrezygnował z pokierowania wyprawą. Odmowa Eryka nie
zniechęciła syna. Polecił załodze przysposobić statek i mimo młodego wieku sam stanął na
czele wyprawy.

Saga przedstawia Leifa jako mężczyznę wysokiego i silnego, o wyrazistych rysach

twarzy i surowym obejściu. Był podobno człowiekiem bardzo namiętnym, ale uczciwym. Z
opowiadania Bjarniego znał szczegóły podróży, więc skierował statek ku tym samym lądom,
tyle tylko, że w odwrotnym kierunku. Autor Sagi o Grenlandczykach powiada:

„Najpierw zbliżyli się do lądu, który Bjarni widział na ostatku. Podpłynęli więc do

brzegu, zarzucili kotwicę, spuścili na wodę łódź i dobili w niej do brzegu. Rozglądając się,
nigdzie nie widzieli trawy. W dali widniały olbrzymie lodowce, a okolica podobna była do
płaskiego kamienia. Kraj ten nie wydawał im się ponętny. Wówczas Leif odezwał się w te
słowa: »Nie dowiedzieliśmy się o tym kraju nic więcej niż Bjarni, choć ten nie wychodził w
ogóle na ląd. Nadajmy temu lądowi imię. Będzie się odtąd zwał Płaskim Krajem«.

Następnie powrócili na statek, popłynęli dalej i odkryli drugi ląd. Zbliżyli się do

brzegu, zarzucili kotwicę, spuścili na wodę łódź i wyszli na brzeg. Okolica była równinna,
pokryta gęstym lasem. Pełno tu było łach białego piasku, a brzeg nie opadał stromo w morze.
Wtedy Leif powiedział: »I temu krajowi nadamy nazwę, która by odpowiadała jego
wyglądowi. Nazwiemy go Krajem Lasów«. Powróciwszy na statek płynęli z wiatrem
północnowschodnim całe dwa dni, nim zobaczyli jakiś nowy ląd oraz położoną na północ od
niego wyspę. Weszli na nią i rozejrzeli się dokoła. Była piękna pogoda i zobaczyli, że trawa
pokryta jest gęstą rosą. Umaczali w niej dłonie i skosztowali. Stwierdzili zgodnie, że jeszcze
nigdy nie mieli w ustach czegoś równie słodkiego.

Po powrocie na statek skierowali się do nieznanej cieśniny oddzielającej wyspę od

przylądka, który mieli po prawej ręce. Wyminęli go od strony zachodniej, ale nie upłynęli
daleko, ponieważ była pora odpływu i statek osiadł na mieliźnie. Długa przestrzeń płytkiej
wody oddzielała statek od pełnego morza. Chęć wyjścia na ląd owładnęła wszystkimi, więc
nie czekając na podniesienie się fali pobiegli na brzeg. Tu zobaczyli rzeczkę wypływającą z
jeziora.

Gdy tylko morze wezbrało, wsiedli do łodzi, chwycili za wiosła i podpłynęli do statku,

który skierowali najpierw ku rzece i płynąc pod prąd dotarli do jeziora. Tam rzucili kotwicę,
znieśli ze statku zwinięte skóry i rozbili namioty. Z zamiarem przezimowania zbudowali
sobie duże domy. Łososi było pod dostatkiem w rzece i w jeziorze. Oczy ich nie oglądały
nigdy przedtem okazalszych sztuk. Ich zdaniem klimat był tam tak łagodny, że nie trzeba było
gromadzić dla bydła paszy na zimę. Trawa zaledwie żółkła i nie było mrozów. Nie było też
takiej różnicy między dniem i nocą jak w Grenlandii i Islandii. W najkrótszy dzień słońce
było widać przez pełne sześć godzin”.

Wiosną następnego roku opuścili ten nieznany kraj, któremu Leif nadał nazwę

Winlandia. Po powrocie do Grenlandii zdali szczegółową relację ze swego odkrycia.
Odszukanie tajemniczego kraju przyniosło Leifowi sławę i wywołało wielkie poruszenie.

Wielu młodych ludzi zdradzało chęć powtórzenia wyczynu Leifa. W roku 1003 do

Winlandii dotarł brat Leifa, Thorwald, ale już nie powrócił do kraju. Zginął ugodzony strzałą
wypuszczoną z łuku tubylca. Prawdziwą wyprawę kolonizacyjną do Winlandii przedsięwziął
dopiero kupiec islandzki Thorfin Karlsefni. W jednym z portów islandzkich załadował na

background image

statki sporo różnego towaru, zabrał osiemdziesięciu ludzi załogi i popłynął najpierw do
Grenlandii, gdzie przyjęty serdecznie przez Eryka Rudego spędził zimę na grach i zabawach.
Poznał Gudhrídh, córkę Eryka, oświadczył się o jej rękę i pojął ją za żonę. Saga o Eryku
powiada, że również wiosnę spędzili wesoło. Grali w warcaby, kości i urządzali pojedynki, w
których popisywali się zręcznością. Bogaty kupiec islandzki nie zadowalał się jednak
wyłącznie uciechami. Marzył o wyprawie do Winlandii, gdzie spodziewał się zdobyć jeszcze
większy majątek. O nieznanym kraju miał własne wyobrażenie wytworzone na podstawie
opowiadań, których nasłuchał się wiele w Islandii i w Grenlandii. śywił przy tym ciche
nadzieje nie tylko na zdobycie majątku, lecz także na pozyskanie sławy odkrywcy. Szybki w
podejmowaniu decyzji wyekwipował odpowiednio statki i skrzyknął załogę. Przyłączyło się
do niego kilku znakomitych wikingów z Grenlandii i mając stu czterdziestu towarzyszy
przygód wyruszył latem śladami swych poprzedników, Bjarniego i Leifa.

Płynęli starym kursem obok brzegów Płaskiego Kraju i Kraju Lasów prosto do

Winlandii. Podróż ta interesuje nas od chwili minięcia Kraju Lasów, ponieważ dostarcza
dalszych szczegółów topograficznych. Saga o Grenlandczykach powiada, że minęli Kraj
Lasów i płynąc wzdłuż wybrzeży połyskujących łachami białego piasku zbliżyli się do
przylądka podobnego z kształtu do stępki okrętowej. Dla ułatwienia orientacji przylądek ten
nazwali Przylądkiem Stępki, a rozciągający się za nimi ląd Wybrzeżem Dziwów, bo „był
zadziwiająco długi”. Statki swe skierowali do jednej z licznych zatok wrzynających się w
brzeg i wzięli kurs ku leżącej w środku wysepce. Gdy podpłynęli bliżej, porwał ich mocny
prąd, więc wysepkę nazwali Wyspą Prądów, a zatokę Fiordem Prądów. Nie schodząc na ląd,
popłynęli dalej i już bez większych trudności dotarli do Winlandii. Z daleka ujrzeli
zabudowania Leifa i poznali osadę po rzece wpadającej najpierw do jeziora, a następnie do
morza. U ujścia natknęli się na ławice piasku, na które dostali się z przypływem fali. Wyszli
na ląd i ujście rzeki nazwali Zalewem. Karlsefni nie zawiódł się: „Zastali pola z łanami
samorodnego zboża, a na wzgórzach i w lasach traw było pod dostatkiem. Strumyki roiły się
od ryb... w lasach pełno było wszelakiego zwierza”.

Minęło dziewięć wieków i wiele szczegółów tego pięknego krajobrazu musiało ulec

zmianie. Zdawali sobie z tego sprawę wczytujący się w teksty sag uczeni. Punktem
wyjściowym wszystkich wypraw podejmowanych przez archeologów skandynawskich i
amerykańskich były przede wszystkim zacytowane wyżej wyjątki z sag. W osiemnastym
stuleciu identyfikowanie Winlandii z Ameryką Północną uchodziło powszechnie za objaw
wybujałej fantazji. Dopiero norweski archeolog, profesor Anton Wilhelm Brögger z
uniwersytetu w Oslo poddał na początku bieżącego stulecia szczegółowej analizie wszystkie
dane zawarte w opisie podróży Bjarniego oraz Leifa i doszedł do wniosku, że obaj, po
czterech dniach podróży, musieli znaleźć się u wybrzeży południowego Labradoru. Jego
zdaniem opis nieznanego lądu odpowiadał okolicom Hamilton Inlet. Teren jest tu równy i
tylko tu i ówdzie widnieją pagórki, o których wspomina Bjarni. Również okolica odległa o
dwa dni żeglugi na północ odpowiadała opisowi Bjarniego. Dziś poszarpane wybrzeże i ostre
skały też nie zachęcają do lądowania, więc Brögger przyznaje rację Bjarniemu, że jako
doświadczony żeglarz, zabronił swej załodze przybicia do brzegu w tym niebezpiecznym
miejscu.

Trzeci ląd oglądany oczyma Bjarniego i jego towarzyszy to nic innego, powiada

profesor Brögger, jak tylko Ziemia Baffina. Są tu i góry, i lodowce, a krajobraz zgoła inny niż
w Grenlandii. Największą zagadkę stanowiła jednak nadal sama Winlandia. Na nic domysły i
przypuszczenia znakomitego archeologa, jeżeli z ich pomocą nie udało się odszukać osady
Leifa. Zdawali sobie z tego sprawę fachowcy i dlatego poszukiwano innych dróg
prowadzących do odkrycia prawdy. Podczas gdy jedni uczeni prowadzili spór o to, czy
Winlandię należy identyfikować z Wirginią, Nową Anglią, Nową Funlandią lub z Florydą,

background image

drudzy na wodzie i lądem przemierzali setki mil w poszukiwaniu osady wikingów
winlandzkich.

Amerykański uczony E. F. Gray sporządził specjalną mapkę, na którą naniósł

wszystkie napotkane w sagach nazwy, ale miał olbrzymie trudności z lokalizacją niektórych z
nich. Według niego osada Leifa, która powinna była leżeć na południe od Bostonu, istniała na
No Man’s Land, wysepce położonej na południe od Martha’s Vineyard. W ślad za domysłami
poszły czyny. Rozpoczęto intensywne poszukiwania i gdy po kilku dniach natknięto się
wreszcie na kawałek zbutwiałego drewna, radości nie było końca. Przypuszczano, że są to
resztki domów wzniesionych przez ludzi Leifa. Po dokładnym, laboratoryjnym zbadaniu
wydobytych z ziemi kawałków drewna okazało się, że radość była przedwczesna.

Tymczasem uczeni duńscy wykazali niezbicie, że drewno, którego wikingowie

grenlandzcy używali do budowy domów, trumien i przedmiotów codziennego użytku, nie
pochodziło ani z Norwegii, ani z Syberii, tylko z lasów labradorskich. Wynikało z tego, że
kontakty Normanów grenlandzkich z Ameryką były nader częste. Proste porównanie
odległości podsuwało logiczny wniosek, że łatwiej było przebyć trzysta mil z Grenlandii do
Ameryki niż płynąć tysiąc pięćset mil do Norwegii, w dodatku po znacznie groźniejszym
morzu. Nowe odkrycie upewniło uczonych, że obrali właściwy kierunek poszukiwań. Z tym
większym zapałem zaczęto wertować archiwa i biblioteki w celu wzbogacenia informacji
zdobytych podczas lektury sag. Ponownie skierowano uwagę ku wybrzeżom Labradoru, tym
razem jednak nie na długo, bo wybuchła sprawa napisu runicznego z Kensington. Głównym
rzecznikiem autentyczności napisu był Hjalmar R. Holand, znawca języków i historii krajów
skandynawskich. Dał się przy tym poznać jako niestrudzony poszukiwacz nieznanych
materiałów do dziejów wikingów grenlandzkich i winlandzkich. Przewertował stosy
dokumentów i wydobył na światło dzienne wiele nieznanych dotąd notatek z archiwów obu
półkul. Dzięki niemu ujawniły się kontakty duchownych i kupców z krajami
skandynawskimi, które z biegiem czasu poszły w zapomnienie. Dowiódł on między innymi
niezbicie, że stolica apostolska utrzymywała stałą więź zarówno z Grenlandią, jak Winlandią.
Nieszczęście chciało, że wziął na serio wspomniany napis runiczny i skierował oczy
uczonych ku Wielkim Jeziorom w stanie Minnesota w przekonaniu, że tu jest ukryty klucz do
zagadki wikingów winlandzkich. Toteż wychodzące spod jego pióra książki nie pozbawione
posmaku sensacji przy mocnej podbudowie naukowej zmyliły uczonych, których
poszukiwania osady Bjarniego Herjólfssona, Leifa Eiríkssona i Thorfina Karlsefniego na
ziemi amerykańskiej szły przez dalsze kilkadziesiąt lat fałszywym tropem.

Nowy kierunek nadał badaniom językoznawca szwedzki Sven Södeberg, który zwrócił

uwagę archeologów na to, że nordyckie „vin” znaczyło nie tylko: wino, lecz również: łąka,
pastwisko, i że dwa dalsze znaczenia są starsze. Jego zdaniem występująca w sagach
islandzkich Winlandia (Vinland) to nie Kraj Wina, tylko raczej Kraj Łąk lub Kraj Pastwisk.
Winlandii nie należało więc identyfikować z okolicą obfitującą w winną latorośl, tylko z
terenami, gdzie pełno było pastwisk i łąk. Informacja ta przydała się bardzo norweskiemu
podróżnikowi Helge Ingstadowi. Był on prawnikiem z wykształcenia, ale pociągały go
znacznie bardziej studia nad ludoznawstwem, a szczególnie poznawanie nie znanych dotąd
szczepów i plemion. Jako Skandynaw interesował się znacznie bardziej sagami islandzkimi
niż uczeni innych nacji. Sagi dotyczące Winlandii znał prawie na pamięć i doszedł stopniowo
do coraz bardziej ugruntowanego wniosku, że tajemniczej osady Leifa szukać należy w
południowej Funlandii. Jak się później przekonał, w domysłach swych nie był odosobniony,
bo podobnie rozumowali przed nim W.A. Munn, Nowofunlandczyk z pochodzenia, oraz
Finlandczyk Väinö Tanner. Ci ostatni poparli swe dociekania teoretyczne poszukiwaniami w
terenie skupiającym się głównie w okolicy Zatoki Pistolet. Ich śladami poszli wkrótce A.H.

background image

Mallary, J. Meldgaard i wielu innych, ale nadaremnie. Nie natrafili nawet na ślad wojów
Leifa.

Dodatkowym, nader cennym źródłem dla Helge Ingstada była szesnastowieczna mapa

sporządzona przez Islandczyka Sigurdha Stefánssona zachowana w postaci kopii z 1670 roku,
na której widniały, oprócz Grenlandii, Hellelandia, Marklandia, Skraelinge Land oraz
Promontorium Winalandiae. Oryginał tej mapy nosił datę 1570, a wymienione nazwy to
znane nam już z sag: Płaski Kraj, Kraj Lasów oraz Przylądek Winlandzki, uderzająco
podobny do Nowej Funlandii. Należało założyć, że autor tej cennej mapki dysponował
danymi pozwalającymi mu dokładniej zlokalizować Winlandię, niż to mógł uczynić uczony w
dwudziestym stuleciu.

Ingstad zapamiętał dokładnie każdy szczegół sag związany z kursem statków

wikińskich, lądów, które mijali po drodze, i czasy przepływu. Ufał przy tym autorom sag
bardziej niż inni. Wierzył święcie, że obyci z morzem Islandczycy zapamiętali wiernie i
potrafili dokładnie powtórzyć innym szczegóły dzienników pokładowych normańskich
ż

eglarzy. W tych czasach te fakty liczyły się na morzu bardziej niż imiona osób najbliższych.

Od nich przecież zależało życie śmiałka podejmującego wyprawę. W prowadzeniu badań
nieocenione usługi oddała Ingstadowi jego żona Anna-Stina, archeolog z zawodu i z
zamiłowania. Z nią wybrał się w 1953 roku do Grenlandii, by zobaczyć na własne oczy
odkryte przez archeologów zagrody grenlandzkich wikingów. Szczególnie interesowała ich
zagroda Thorfina Karlsefniego, założyciela większej osady na ziemi amerykańskiej.
Zakładali, że Karlsefni mógł wybudować w Winlandii domy na wzór grenlandzkich. Starali
się ponadto zachować w pamięci każdy najdrobniejszy szczególik dotyczący grenlandzkich
wykopalisk archeologicznych i nie uszły ich uwadze nawet kawałeczki węgla antracytowego,
groty z kwarcu i style do siekier wykonane prawdopodobnie z drzewa pochodzącego z
tajemniczej Winlandii. Ponieważ węgiel antracytowy nie występował ani w Grenlandii, ani w
Norwegii, a jest go pod dostatkiem w Ameryce Północnej, nasuwało się przypuszczenie, że
przywieziono go w czasie jednej z licznych wypraw.

Posiadłszy bogaty zasób wiadomości teoretycznych Ingstadowie wyruszyli do

Ameryki. Na wszelki wypadek rozpoczęli poszukiwania od najbardziej wysuniętego na
południe obszaru wchodzącego jeszcze w rachubę, mianowicie od wyspy Rhode i posuwali
się stopniowo na północ docierając kolejno do wybrzeży stanu Massachusets, wyspy Nowa
Szkocja i w końcu do Nowej Funlandii. Odwiedzili tysiące osad rybackich i spędzili
niezliczoną ilość godzin na przeprowadzaniu rozmów z tubylcami. Wszystko nadaremnie.
Ale, jak to często bywa z odkryciami naukowymi, decydujący moment przyszedł najmniej
spodziewanie. Zrezygnowawszy z dalszych wędrówek wstąpili do rybaka, który miał ich
podwieźć do statku. Zainteresowany ich zmartwionymi minami poczciwina oznajmił, że
niejaki George Decker z miejscowości L’Anse au Meadow wspominał kiedyś o ruinach jemu
tylko znanych. Dla wyczulonego ucha Ingstada już sama nazwa miejscowości będąca
mieszaniną elementów francuskich i angielskich, a znacząca tyle co Zatoka Łąkowa, brzmiała
zbyt zachęcająco, by nie zdobył się na jeszcze jeden wysiłek. Nie zwlekając, udał się we
wskazanym kierunku i dotarł do małej osady rybackiej liczącej zaledwie jedenaście rodzin.
Już w pierwszej rozmowie z rybakami wyczuł, że mówią dziwnym akcentem angielskim.
Osada odcięta była od świata całkowicie. Nie było ani jednej drogi łączącej ją z najbliższą
osadą. George Decker nie taił, że nad Potokiem Czarnej Kaczki (Black Duck Brook) natknął
się kiedyś na dziwne ruiny. Zapewniał jednocześnie, że w tej okolicy nie prowadzono dotąd
ż

adnych badań wykopaliskowych. Ingstadowi szkoda było każdej chwili, zaproponował więc

wycieczkę w tym kierunku. Szli na przełaj, brnąc z trudem przez wysokie trawy. Okolica
wywierała nieodparte wrażenie ziemi dziewiczej.

Ingstad odczuwał jakiś dziwny niepokój, który przerodził się w zdumienie, gdy oczom

jego ukazała się rzeczka wypływająca z jeziora i wpadająca do morza. Widok ten odebrał mu

background image

siły. Omal nie krzyknął z radości. Prawie nic nie zmieniło się tu od czasów Leifa! Była ta
sama rzeczka, to samo jezioro i ta sama, osłonięta od morza zatoka. W końcu znalazły się i
ruiny. Nie mogło ulegać żadnej wątpliwości, że tu Leif Eiríksson i jego ludzie „nie chcieli
czekać na podniesienie się fali i pobiegli na brzeg”. To tu „zobaczyli rzeczkę wypływającą z
jeziora i wpadającą do morza”. Krajobraz odpowiadający temu, jaki przedstawiały sagi
rozpościerał się przed oczyma Ingstada w promieniach zachodzącego słońca. Czyżby
rzeczywiście? Oby nie było to jeszcze jedno złudzenie! Przecież ta zaskakująca wprost
zgodność opisu z krajobrazem jeszcze niczego nie dowodziła. Trzeba się było otrząsnąć z
marzeń i postarać o dowody, których dostarczyć mogły jedynie wykopaliska. Następną myślą
Ingstada było jak najszybsze sprowadzenie żony; niech kopie i szuka.

Prace rozpoczęto w 1961 roku, gdy mała ekspedycja złożona z Ingstada, jego żony

Anny-Stiny, córki Benedykty, doktora Odda Martensa i Paula Sørnesa przybyła stateczkiem z
Montrealu prosto do L’Anse au Meadow. Czynności podzielono według zamiłowań. Anna-
Stina ze swą ekipą przystąpiła niezwłocznie do poszukiwań na miejscu, natomiast Ingstad
wyruszył szlakiem wikingów wzdłuż wybrzeży Labradoru w celu zidentyfikowania
pozostałych okolic naszkicowanych w sagach. Bez większego trudu odszukał Przylądek
Stępki, już wcześniej znaleziony przez profesora Tannera. Karlsefni użył nazwy nordyckiej,
która po islandzku brzmi Kjalarnes, od słowa „kjölr” (kil, stępka) i sufiksu –nes znaczącego
tyle, co przylądek. Przylądek ten zwie się obecnie Porcupine i ma idealny kształt okrętowej
stępki. Anna-Stina powitała powracającego z wyprawy męża pierwszymi wykopaliskami. W
miejscu niedawnych ruin pojawiły się ocalałe resztki sześciu zabudowań i kilka dołów o nie
ustalonym jeszcze przeznaczeniu.

Dalsze prace wykopaliskowe prowadzone w latach 1962 i 1963 odsłaniały coraz to

nowe szczegóły składające się powoli na całość obrazu. Największy z budynków mierzył 22
m na 12 m i mógł pomieścić pięć lub sześć izb. W dobrym stanie przetrwały podłogi z
ubitego piasku i gliny, paleniska i ściany z torfu. Z belek zbudowano tylko górne części ścian
i dachu. Obeznany z życiem wikingów Ingstad stał przy jednym z palenisk i oczyma
wyobraźni widział ich zbierających się wokół ogniska. Tu jedli, pili, słuchali sag, układali
plany na przyszłość i wypoczywali. Tu witano gości z Grenlandii i Islandii. W rogu jednego z
pomieszczeń znajdowała się łazienka, taka sama, jakiej używali wikingowie grenlandzcy.
Podłoga jej wyłożona była wielkimi kamieniami, które podgrzewano i polewano wodą. Ogień
przetrzymywano w specjalnych dołkach przykrywanych na noc popiołem. Rano wystarczyło
odsunąć górną warstwę i nałożyć na żarzące się niedopałki suchych liści i drewna, następnie
dmuchnąć kilkakroć, by buchnął ogień, na którym przygotowywano strawę i ciepły napój.
Tuż obok były usytuowane zagrody sąsiadów z nieco mniejszymi domkami o długości około
dziesięciu metrów. Ingstadowi wydawało się, że słyszy nawoływania pasterzy zaganiających
do zagród bydło i owce, które trzymano na dworze nawet w zimie. Zagadnięci rybacy
przyznali, że i oni pozostawiają swe bydło na dworze przez całą zimę.

Uczestniczący w jednej z wypraw wykopaliskowych Islandczycy natrafili nad

strumieniem na doły, z których wydobyli 15 kg żużlu i kawałki rudy darniowej, niektóre
wielkości kurzego jaja. Wniosek był jeden: natrafili na kuźnię. Przypuszczenia potwierdziły
się, gdy nieopodal wydobyto z ziemi resztki węgla drzewnego. Dla upewnienia się poddano
znaleziska badaniom izotopowym. Nadesłane orzeczenie stwierdziło, że materiały znalezione
w kuźni pochodzą z początków jedenastego stulecia. Podobnie jak w Grenlandii, Islandii czy
Norwegii wikingowie kuli w Winlandii broń, narzędzia gospodarskie, przede wszystkim
siekiery oraz żelazne spojenia do budowy i naprawy statków.

Jak na razie badacze nie natrafili na namacalny ślad dowodzący, że w osadzie żyły

także kobiety, choć w sagach jest o nich mowa. Dopiero w 1964 roku przy oczyszczaniu
terenu Anna-Stina natrafiła na mały przęślik służący do napędzania wałka skręcającego wełnę

background image

w nić. Przęśliki te wykonywano z wypalanej gliny lub po prostu z dna rozbitego garnka.
Znajdowano je dotąd jedynie w Grenlandii, Islandii i Norwegii. Wydobyty przez Annę-Stinę
przęślik stanowi najstarszy europejski element gospodarstwa domowego odkryty w Ameryce.
Tak więc sagi nie kłamały. Nie ma powodów, by nie dać wiary szczegółom dotyczącym życia
codziennego wikingów winlandzkich i ich zmagań ze Skraelingami (tak nazywali wikingowie
tubylców). Sposób toczenia walk ze Skraelingami nie odbiegał zasadniczo od potyczek
staczanych przez Europejczyków z Indianami; zmieniła się jedynie broń, bowiem topór
wikiński zastąpiono strzelbą.

Wśród wydobytych z ziemi przedmiotów nie brak rzeczy należących ongiś do Indian i

Eskimosów. Jak wynika z sag, wikingowie nie tylko walczyli, lecz również handlowali z
tubylcami. Saga o Grenlandczykach wspomina, że „Thorfin Karlsefni zabrał ze sobą do
Winlandii nie tylko krowy, lecz także buhaja. Wypuszczone na nieznany ląd bydło zaczęło po
długiej podróży szaleć i narobiło wiele zamieszania”. Jak dokuczliwy był w Grenlandii brak
drzewa, świadczy fakt, iż natychmiast po wyjściu na ląd „Thorfin polecił ludziom wyrąbywać
drzewa i przycinać tak, by weszły na jego statek. Następnie kazał poukładać belki na
wzgórzu, by podeschły. śywili się tym, czym nowa ziemia ich obdarowała, a więc
winogronami i mięsem wszelkiego rodzaju zwierzyny. Dopiero następnego lata zobaczyli po
raz pierwszy Skraelingów. Wyszli oni gromadą z lasu i natknęli się na bydło. Byk zaczął
ryczeć i przerażeni jego widokiem Skraelingowie pierzchli ze swymi tobołami pełnymi soboli
i różnego rodzaju skór. Ruszyli więc ku zabudowaniom Thorfina i chcieli się wedrzeć do
domu, ale gospodarz kazał zasunąć drzwi wejściowe. Skraelingowie pootwierali worki i na
migi dawali do zrozumienia, że w zamian za ich zawartość chcą nabyć broń. Ale Thorfin już
onegdaj zakazał sprzedawania broni, więc wpadł na pomysł zaoferowania Skraelingom zupy
mlecznej, którą przyniosły kobiety. Gdy ujrzeli napój, nie chcieli nic innego. Najadłszy się do
syta zostawili swój towar, za który dostali tylko tyle zupy, ile pomieścić mogli w żołądkach”.

W obawie przed zbrojnym najściem Skraelingów przezorny Thorfin rozkazał otoczyć

dom cokołem. Chodziło mu głównie o to, by Skraelingowie nie wyrządzili krzywdy żonie,
która niedawno powiła mu syna. „Skraelingowie pojawili się ponownie dopiero na początku
następnej zimy, ale było ich znacznie więcej niż za pierwszym razem. Nieśli takie same
toboły jak przedtem, więc Thorfin zwrócił się do kobiet z tymi słowy: »Wynieście im takie
same pożywienie, jak przedtem, bo im bardzo smakowało, ale nie dajcie im nic poza tym«.
Na widok jedzenia tamci wrzucili worki do wnętrza ogrodzenia...”

Z dalszej relacji sagi wynika, że któryś z ludzi Thorfina zabił jednego z gości za to, że

chciał mu zabrać broń. Pozostali Skraelingowie uciekli nie zabrawszy ubrania ani
przyniesionej broni. „»Teraz musimy się naradzić – powiada Thorfin – i powziąć decyzję, bo
zdaje mi się, że za trzecim razem Skraelingowie nie przyjdą do nas z pokojowymi zamiarami,
a i gromada ich może być większa. Niechaj dziesięciu ludzi uda się do przełęczy i pokaże się
im, natomiast pozostali pójdą do lasu i wyrąbią dla bydła polanę na wypadek, gdyby
Skraelingowie znowu się pojawili. Jeśliby doszło do walki, byka pędzimy przed sobą«.
Ludzie z drużyny domyślili się, że miejscem, gdzie ma dojść do starcia, będzie polana między
lasem i jeziorem. Gdy już wszystko przygotowano, jak nakazał Thorfin, Skraelingowie
pojawili się w miejscu, które wybrał jako pole walki. Doszło do spotkania i wielu
Skraelingów zostało zabitych.

Uwagę Thorfina zwrócił jeden ze Skraelingów, który musiał być wodzem. Stojący

obok niego Skraeling podniósł z ziemi topór i nie mógł mu się nadziwić. Następnie uderzył
nim w najbliżej stojącego towarzysza i zabił go na miejscu. Topór ten wziął następnie ów
wysoki mąż, przyjrzał mu się dokładnie i cisnął nim z całych sił do jeziora, co oznaczało
koniec bitwy. Skraelingowie rzucili się do ucieczki i umykali, ile sił w nogach.

Przez zimę Thorfin pozostał w osadzie, ale gdy nastała wiosna oznajmił swym

ludziom, że nie chce tu dłużej pozostawać i nosi się z zamiarem powrotu do Grenlandii.

background image

Przygotowali się więc do podróży zabierając ze sobą dużo towaru w postaci winogron, jagód i
futer”.

Mniej szczęścia w spotkaniu ze Skraelingami miał brat Leifa, Thorwald. Słuchając

opowiadania brata, doszedł do przekonania, że odkryty kraj należało poznać bliżej. Wybrał
więc trzydziestu śmiałków i na wypróbowanym statku Leifa wyruszył w drogę. W zamian za
wypożyczenie statku miał przywieźć z powrotem drzewo ścięte i ułożone w osadzie
winlandzkiej przez Thórira. Do domów Leifa dotarli bez trudu i nie zwlekając wyruszyli
zwiedzać okolicę. W drugim roku pobytu podczas jednej z wypraw natknęli się przypadkowo
na trzy skórzane łodzie, pod którymi spało dziewięciu Skraelingów. „Ustawili więc drużynę
w szyku i ujęli wszystkich z wyjątkiem jednego, któremu udało się wymknąć na łodzi. Ośmiu
pojmanych zabili, po czym wdrapali się na górę, skąd dojrzeli kilka wzniesień w pobliskim
fiordzie. Nie mieli wątpliwości, że mają przed sobą osadę.

Ale wszystkich zmogło tak wielkie zmęczenie, że nie mogli ustać na nogach, więc

posnęli. Niebawem usłyszeli jakiś głos, który poderwał wszystkich na równe nogi: »Zbudź
się, Thorwaldzie, i wy, jego przyjaciele! Jeśli chcesz ratować życie, zbierz przyjaciół, udaj się
z nimi na statek i opuść jak najszybciej ten kraj«. Jednocześnie we fiordzie zaroiło się od
łodzi, które płynęły prosto na nich. Widząc je, Thorwald rzekł: »Zamienimy nasz statek w
twierdzę i będziemy się bronić ze wszystkich sił. Starajmy się przy tym nie atakować, jeśli to
nie okaże się konieczne«. Postąpili zgodnie z jego rozkazem, a Skraelingowie postrzelawszy
chwilę z łuków rzucili się do ucieczki. Wówczas Thorwald zapytał przyjaciół, czy ktoś nie
został ranny. Zgodnie zaprzeczyli. »Ja jestem ranny pod pachą – powiedział. Jakaś strzała
przemknęła między burtą i tarczą i wbiła mi się pod pachę. Oto ona. Przyniesie mi śmierć.
Radzę wam jak najszybciej powrócić do ojczyzny. Mnie wynieście na tę górę, gdzie tak
bardzo chciałem mieć swój dom«”.

W Sadze o Eryku znajdujemy natomiast inną wersję. Thorwald wyrwał strzałę z

ż

ywota i miał wypowiedzieć słowa uważane po dzień dzisiejszy za klasyczny wyraz

nonszalancji wikinga: „Mam sadło na brzuchu. Zdobyliśmy piękny i urodzajny kraj, ale nie
dadzą się nam nim nacieszyć”. To były jego ostatnie słowa. Spoczął na zawsze w ziemi
odkrytej przez Bjarniego.

W bitwach ze Skraelingami uczestniczyły również kobiety. Nieślubna córka Eryka

Rudego, Freydhís, zawstydziła w jednej z potyczek cały oddział wikingów. Przebieg walki
relacjonuje saga, w której czytamy, że od morza zbliżyły się skórzane łodzie i broniący
brzegu wikingowie zobaczyli w nich ludzi. „Podnieśli w górę żerdzie, potrząsali nimi i głośno
coś krzyczeli. Wtedy ludzie Thorfina chwycili za czerwone tarcze i ruszyli na spotkanie.
Skraelingowie powyskakiwali z łodzi i rozpoczęli walkę. W powietrzu zaroiło się od strzał i
kamieni rzucanych z proc. Thorfin i Snorri spostrzegli, że przeciwnicy nieśli na żerdziach
jakąś niebieską kulę wielkości małej owcy. Podbiegli z nią do ludzi Thorfina i rzucili. Kiedy
kula upadła na ziemię rozległ się potworny huk. Thorfin i jego ludzie tak się przestraszyli, że
nie chcieli słyszeć o niczym innym, jak tylko o ucieczce, bo się im zdawało, że zewsząd
nacierają Skraelingowie. Zatrzymali się dopiero na skałach, gdzie stawili gwałtowny opór.

Freydhís wyszła z domu i spostrzegła, że Thorfin umyka z ludźmi, więc krzyknęła:

»Dlaczego wy, dzielni wojowie, uciekacie przed tymi potworami? Powinniście ich wyrżnąć
jak bydło. Och, gdybym tylko miała broń, walczyłabym lepiej od was«. Ale oni nie zważali
na jej słowa. Widząc to, Freydhís chciała pobiec za nimi, ale nie mogła, bo była ciężarna.
Ruszyła więc w kierunku lasu, a Skraelingowie pobiegli za nią. Po drodze natknęła się na
zabitego. Był nim Thorbrand; wbito mu w głowę ostry kamień. Obok niego leżał miecz, który
porwała i przygotowała się do obrony. Gdy Skraelingowie przybliżyli się, wyjęła piersi z
koszuli i zaczęła w nie uderzać płazem miecza. Przerażeni tym widokiem Skraelingowie
pobiegli do swych łodzi i odpłynęli. Wtedy Thorfin podszedł z ludźmi do Freydhís i

background image

powiedział jej, że miała szczęście. Zginęło dwóch ludzi z drużyny Thorfina i czterech
Skraelingów”.

Istnieje przekonanie, że Freydhís poprowadziła ostatnią znaną na podstawie sag i

kronik wyprawę z Grenlandii do Winlandii. Uważana jest za kobietę-wikinga, dlatego dobrze
będzie poznać ją nieco bliżej. Była przewrotna, ambitna, odważna, zazdrosna, żądna majątku i
władzy, równie żywiołowa, jak sama natura na północy. Nie mniej dumna niż ojciec chciała
dorównać we wszystkim swemu bratu Leifowi. Imponował jej również Thorfin Karlsefni,
który po powrocie z Winlandii opowiadał wiele o swych niecodziennych przygodach na
morzu i zetknięciu się ze Skraelingami. Zazdrościła sławy nie tylko Thorfinowi, lecz także
bratu swemu, Leifowi. Chciała zostać równie sławna i podziwiana, toteż postanowiła pójść w
ich ślady. Skorzystała z okazji, że dwaj bracia, Helgi oraz Finnbógi, zawinęli do Fiordu Eryka
i zaprosiła ich do siebie do Gardhar. Gdy się już najedli i napili do syta, zaczęła ich namawiać
do wzięcia udziału w wyprawie do Winlandii. Przebiegła z natury zażądała, by przez cały
czas trwania wyprawy dzielili z nią wszystko po połowie. Helgi i Finnbógi wyrazili zgodę, po
czym Freydhís udała się do brata z prośbą, by podarował jej domy i zagrody w Winlandii.
Ten jednak nosił się stale z zamiarem powrotu tam na stałe, więc zgodził się jedynie na ich
wypożyczenie. Posłuchajmy teraz, jak potoczyły się dalsze wypadki w dosłownym ujęciu
Sagi o Grenlandczykach:

„ Freydhís i bracia uzgodnili, że każda ze stron weźmie na statek po trzydziestu

uzbrojonych wikingów, nie licząc kobiet, ale Freydhís złamała to przyrzeczenie i poleciła
zabrać pięciu ludzi więcej. Ukryła ich dobrze na statku tak, że bracia ujrzeli ich dopiero po
przybyciu do Winlandii. Po wypłynięciu na pełne morze statki, zgodnie z postanowieniem,
nie oddalały się od siebie, tylko trzymały się razem wszędzie tam, gdzie to było możliwe. Ale
bracia dobili nieco wcześniej do brzegu i zanieśli swój dobytek do domów Leifa. Widząc to
Freydhís zapytała: »Dlaczego wnieśliście tutaj swoje rzeczy?« - »Sądziliśmy – odparli – że
dotrzymujemy umowy dzielenia się wszystkim po połowie« - »Domy Leif wypożyczył mnie
– powiedziała – a nie wam«. Wówczas zabrał głos Helgi: »Źle wychodzimy na twojej
złośliwości«. Zabrawszy swoje rzeczy wynieśli się na dwór i zbudowali sobie własny dom
nad jeziorem, niedaleko morza, i wszystko urządzili sobie tak, jak mogli najlepiej.
Tymczasem Freydhís kazała swym ludziom ścinać drzewa, które chciała zabrać na statek.

Nadeszła zima i bracia zaproponowali dla rozrywki zabawić się w jakieś gry. Przez

pewien czas szło wszystko dobrze, ale potem ludzie zaczęli się spierać między sobą i gier
zaniechano. Między obu domami ustały wszelkie kontakty i nic się nie zmieniło aż do późnej
zimy.

Pewnego ranka Freydhís wstała z łóżka, ubrała się, ale nie włożyła nic na nogi. Na

dworze była wtedy gęsta rosa. Na ramiona nałożyła płaszcz swego męża i podeszła do drzwi
budynku, gdzie mieszkali bracia. Przed paroma chwilami wyszedł ktoś z domu i zostawił
uchylone drzwi. Otwarła je i nie mówiąc słowa oparła się o framugę. Finnbógi nie spał już,
tylko leżał w głębi izby. »Czego chcesz Freydhís?« - zapytał. »Chcę – powiedziała – byś
wstał i wyszedł ze mną, bo pragnę z tobą porozmawiać«. Finnbógi zgodził się, więc wyszli i
usiedli na kłodzie drzewa leżącego pod ścianą domu. »Jak ci się tu podoba?« - zapytała.
»Sądzę, że ziemia jest dobra, tylko nie podoba mi się nieprzyjaźń, jaka narosła między nami,
a stało się tak bez żadnego powodu« - powiedział Finnbógi. »Mówisz prawdę – wtrąciła –
więc mam zamiar odpłynąć i dlatego chcę się zamienić statkami, bo wasz jest większy od
mojego«. - »Jeśli ci to odpowiada – powiedział – niech tak będzie«. I na tym się rozstali.

Freydhís powróciła do domu, a Finnbógi poszedł się jeszcze położyć. Gdy weszła do

łóżka, zbudziła Thorwarda, który zapytał, dlaczego jest taka zimna i przemoknięta. Oburzona
odparła: »Byłam u braci, by się z nimi rozmówić co do statku, bo chciałam mieć większy, ale
się tak rozzłościli, że mnie zniesławili i pobili. A ty, nędzniku, nie potrafisz pomścić ani
mojej, ani swojej hańby. Czuję teraz bardziej niż kiedykolwiek, że nie jestem w Grenlandii.

background image

Ale jeśli tym razem mnie nie pomścisz, odejdę od ciebie«. Nie mógł tego słuchać bezczynnie
i polecił swym ludziom, by czym prędzej wstali i wzięli broń. Uczynili, jak rozkazał, i udali
się do domu braci. Weszli do środka, gdy ci jeszcze spali, pojmali ich i związali. Każdego
związanego wyprowadzano na dwór, gdzie na rozkaż Freydhís zabijano go. W ten sposób
wymordowano wszystkich mężczyzn i zostało tylko pięć kobiet, których nikt nie chciał
zabijać. Wtedy Freydhís zawołała: »Dajcie mi topór«. Gdy go jej dano, zabiła wszystkie i
odeszła dopiero wtedy, gdy zobaczyła, że nie żyją.

Po tym niecnym czynie powrócili do domu i tak się zachowywali, jak gdyby zrobili

coś dobrego. Freydhís zebrała swych ludzi i rzekła: »po szczęśliwym powrocie do Grenlandii
zabiję każdego, kto piśnie choć słówko o tym, co tu się stało. Powiemy, że nie chcieli z nami
wyjeżdżać«.

Jedne źródła powiadają, że wyjazd nastąpił w 1011 roku, inne, że w rok później.

Wielu skandynawistów, między innymi historyk Halldor Hermannsson, uważa, że opowieść o
Freydhís z Sagi o Grenlandczykach nie może być prawdziwa. Stanowisko swe motywują
uczeni tym, że w sytuacji kiedy tubylcy raz po raz napadali na osadę mordowanie swoich
ludzi było zupełnie nieprawdopodobne. W obecnej chwili nie dysponujemy innymi źródłami,
więc możemy jedynie konfrontować dostępne nam źródło z naszymi wątpliwościami,
wynikającymi wyłącznie ze sposobu rozumowania człowieka współczesnego. Ileż innych
opowieści z tej samej sagi, łącznie z częścią dotyczącą istnienia Winlandii w Ameryce,
uważano za wątpliwe, a okazały się prawdziwe. Jakież więc mamy podstawy do
przedkładania swych domysłów, choćby najbardziej logicznych, nad wersję zawartą w źródle,
w którym nie sposób oddzielić historii od fikcji literackiej, nawet jeśli z opisem danego
wydarzenia spotykamy się jeden jedyny raz. A może brak nam tylko potwierdzenia? O ile
oczywiście zadowoliłyby nas dwie identyczne wersje.


Powróćmy jeszcze do sprawy zasadniczej, mianowicie do dalszych losów osady

odnalezionej w Winlandii. Wiadomość o Skraelingach wstrząsnęła zapewne Normanami w
Grenlandii, Islandii, Norwegii i w pozostałych państwach skandynawskich. Dziś przeważa
pogląd, że Skraelingowie winlandzcy to nie kto inny tylko Indianie. Wyklucza się
Eskimosów, gdyż tylko Indianie używali skórzanych łodzi i miotali niebieskimi kulami. W
opisach pierwszych osadników europejskich w Ameryce spotykamy się ze wzmianką, że
podobną bronią posługiwali się Indianie ze szczepu Algonkinów. Dla zastraszenia
przeciwnika rzucali w jego stronę kamieniem owiniętym w zwierzęcą skórę. Znając
przesądność wikingów nie można powątpiewać w skuteczność tej broni. Wierzyli oni święcie,
ż

e nie wygrają z wrogiem, który stosuje czary. Tak więc i tę relację sagi należy uznać za

prawdziwą.

Ogólnie rzecz biorąc, główną przeszkodą w dalszej kolonizacji Winlandii przez

wikingów grenlandzkich byli, oprócz morza i odległości, wojowniczy Skraelingowie, którzy
tym razem obronili się skutecznie przed naporem białych. Kolejność wypraw wydaje się być
następująca. Bjarni dotarł do Ameryki, ograniczając się jedynie do obejrzenia jej brzegów od
strony morza w 985 roku. Potem wyruszyli kolejno Leif Eiríksson, jego brat Thorwald,
kupiec islandzki Thorfin Karlsefni i w końcu Freydhís. Jej wyprawa przypada na rok 1011. na
tym dwudziestosześcioletnim okresie zamyka się opis pięciu podróży odkrywczych i
kolonizacyjnych w Ameryce. Opis, jaki daje Saga o Grenlandczykach, nie grzeszy długością
jak na objętość sag islandzkich i tego rodzaju przedsięwzięcie wikingów. Co do dalszych
losów osady winlandzkiej możemy jedynie snuć domysły, ponieważ ani cytowana saga, ani
inne źródła nie wspominają nic na ten temat. Notabene źródeł tych jest niewiele. Sięgnijmy
do najważniejszych.

W annałach islandzkich natrafiono na notatkę, która donosi, że biskup Eryk odwiedził

Grenlandię w 1121 roku i udał się w podróż do Winlandii. Czyżby to miało oznaczać, że

background image

jeszcze wtedy istniała kolonia winlandzka? Z tych samych annałów dowiadujemy się, że w
roku 1347 przybył do Islandii statek z Krainy Lasów, z czego wynikałoby, że kraj ten był
jeszcze wtedy dobrze znany. A może i tam powstała jakaś osada wikińska? Nie jest
wykluczone, że tam właśnie przenieśli się osadnicy grenlandzcy po nagłym opuszczeniu
Osady Wschodniej. Nie jest to tylko nasz domysł, ponieważ biskup islandzki Gísli Oddsson
po zapoznaniu się w 1637 roku z dawnymi, dziś już nie istniejącymi, dokumentami donosi, że
„mieszkańcy Grenlandii powrócili do ludzi z Ameryki” (ad Americae populos se
converterunt). Ale kiedy i w jakich okolicznościach to miało miejsce? Na ten temat brak
wiadomości.


Jeszcze mniej o Winlandii wiemy z napisów runicznych. Na norweskim kamieniu w

miejscowości Hönen (Busekrud fylke) odkryto trudny do odczytania napis, który zawierał
słowo „uinlat” interpretowane przez niektórych skandynawistów jako Winlandia. Dzisiaj
trudno spierać się na ten temat, bo kamień ponownie zaginął. Na żadnym innym kamieniu
skandynawskim nie widnieje nawet wzmianka o wyprawach do Ameryki. W tym stanie
rzeczy prawdziwą sensację wywołała wiadomość, że napis taki istnieje i że odkryto go nie w
Europie czy Skandynawii, tylko w samej Ameryce w roku 1898. równie rewelacyjna była
sama treść, którą zacytujemy in extenso. Na mierzącym 80 cm długości, 40 cm szerokości i
15 cm grubości kamieniu zapisanym z dwu stron widnieją wyryte runami słowa:


8 götar ok 22 norrmen

på opþagelsefarþ fro

winlanþ of west wi

haþe lager weþ 2 skjar en

þags rise norr fro þenu sten

wi war ok fiske en þagh äptir

wi kom hem fan 10 man röþ

uf bloþ ug þeþ AVM

fräelse af illy

har 10 mans we hawet at se

äptir wore skip 14 þagh rise

fråm þeno öh ahr 1362.


Ostatnie trzy wiersze umieszczone są na 15-centymetrowej krawędzi. Tekst ten stanowi
mieszaninę języków szwedzkiego i angielskiego; w dosłownym tłumaczeniu brzmi on
następująco:

8 Gotów [Szwedów z południa] i 22 Norwegów

w wyprawie odkrywczej z

Winlandii. Na zachodzie

mieliśmy obóz przy dwu skalnych wysepkach.

Dzień podróży na północ od tego kamienia

byliśmy łowić ryby przez jeden dzień. Potem

wróciliśmy do domu, znaleźliśmy 10 ludzi czerwonych

od krwi i nieżywych. A[ve] V[irgo] M[aria].

Wybaw od nieszczęścia.

Mamy 10 ludzi nad morzem do pilnowania

naszych okrętów, 14 dni podróży

od tej wyspy. Rok 1362.

background image

Dla archeologów oraz historyków mających na uwadze głównie datę i treść była to
niewątpliwie sensacja, tylko że bez orzeczenia runologów nie można było uznać napisu za
materiał dowodowy. A decyzja tych ostatnich wypadła negatywnie. Orzekli oni, że napis jest
po prostu falsyfikatem. Sprawa ożywała co pewien czas i w dyskusji ścierały się zasadniczo
dwa obozy złożone z archeologów i historyków z jednej, i językoznawców z drugiej strony.
Historyków i archeologów uderzała zbieżność treści napisu ze znanymi skądinąd faktami, a
językoznawców fakt, że dla sporządzenia samego tłumaczenia muszą sięgać do dwu języków.

Naszkicujemy teraz przynajmniej w ogólnym zarysie historię tej sensacji i dodamy

interpretację językoznawczą falsyfikatu. Sprawa zaczęła się urzędowo w roku 1909 w biurze
notariusza R.J. Rasmussona w Duglas County w stanie Minnesota. Na prośbę Olafa Ohmana
sporządził on notarialnie poświadczone zeznanie w kwestii następującej. Olaf Ohman urodził
się w Helsingeland w Szwecji, skąd w roku 1881 wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i
osiadł w Salem, niedaleko Kensingtonu w stanie Minnesota. Przy karczowaniu osiki w roku
1898 natrafił na zapisany niezrozumiałymi dla niego znakami kamień, który najpierw pokazał
swemu sąsiadowi, a następnie przewiózł do swojego obejścia. Kamień przeleżał porzucony
kilka miesięcy, nim został wysłany do Chicago w celu wydania opinii. Po kilku miesiącach
wrócił z powrotem i służył jako próg do spichlerza aż do 1907 roku, kiedy Ohman pokazał go
Hjalmarowi R. Holandowi, który umieścił fotografię kamienia wraz z opisem w swej książce
Historia osiedli norweskich w Ameryce.

Archeologowie i historycy zaczęli się zastanawiać nad wieloma aspektami tej dziwnej

sprawy. Po zapoznaniu się ze szczegółami towarzyszącymi wydobyciu kamienia z ziemi
obliczyli, że drzewo wyrosło na kamieniu na początku dziewiętnastego stulecia, a głaz z
wyrytym napisem spoczywał w ziemi prawie pięć i pół wieku. Innego zdania byli
językoznawcy, profesor O.J. Breda, skandynawista z uniwersytetu w Minnesocie, oraz
George O. Curme, wybitny specjalista w dziedzinie języków germańskich na uniwersytecie w
Evanston, którzy odcyfrowali napis i nie ulegając naciskowi dziennikarzy orzekli zgodnie, że
napis jest falsyfikatem. Po tym to właśnie orzeczeniu zwrócono kamień Ohmanowi i sprawa
nieco przycichła, by ożyć z tym większym nasileniem po ukazaniu się fotografii kamienia w
książce H.R. Holanda, który bronił autentyczności napisu. Wtedy to Ohman sporządził
oficjalne zeznanie w sprawie okoliczności, w jakich kamień wydobył z ziemi. W wyniku
nacisku prasy i radia kamień sprowadzono najpierw do Aleksandrii w Minnesocie, a
następnie, w roku 1948, do Muzeum Narodowego w Waszyngtonie. Geologowie orzekli
bowiem, że inskrypcja jest starej daty i że runy mają około pięciuset lat. Była to woda na
młyn prasy, która zaprosiła do Ameryki w roku 1951 profesora Williama Thalbitzera,
kopenhaskiego etnografa i językoznawcę, zajmującego się badaniami kultury i języka
Eskimosów w Grenlandii, by wygłosił przemówienie na temat napisu z Kensington. Uczony
ten, po zapoznaniu się z zagadnieniem, nie mógł zadowolić gospodarzy ze względu na brak
dowodów. W swym ostrożnym orzeczeniu przyznał, że „nie udało się dowieść jednoznacznie,
ż

e kamień jest dokumentem autentycznym”. Nie udało się mimo bardzo żmudnych i

drobiazgowych poszukiwań archeologów i historyków. Wśród nich na szczególną uwagę
zasługuje H.R. Holand, autor takich książek, jak The Kensington stone (Kamień z Kensington)
1932, oraz najobszerniejszej rozprawy broniącej autentyczności napisu: America 1355 –
1364. A New Chapter in Pre-Columbian History (Ameryka w latach 1355 – 1364. Nowy
rozdział w historii przed przybyciem Kolumba)
1946.

Językoznawcy nie mieli jednak mimo tego podstaw do zmienienia swego zdania.

Pisali w tej sprawie krótko, ale rzeczowo. W Madison w roku 1958 opublikowano krótką
rozprawę Erika Wahlgrena pod tytułem The Kensington Stone, a Mistery Solved (Kamień z
Kensington, tajemnica rozwiązana)
. Autor nie wskazuje palcem oszusta, bo nie to jest
najważniejsze. Uczonemu idzie o docieknięcie prawdy polegające na wskazaniu słów, które
nie mogły powstać w roku 1362. Sprawa jest o tyle prosta, że w czasie tym nie było jeszcze

background image

na ziemi amerykańskiej ludzi mówiących językiem angielskim. Skąd więc w napisie
anglicyzmy oraz słowa czysto angielskie? Z treści napisu wynika, że członkami ekspedycji
byli Szwedzi i Norwegowie, a nie Anglicy. Ponadto napis zdradza cechy języka
nowoangielskiego, a nie odmiany sprzed czasów Shakespeare’a. Mało tego, runy użyte przez
anonimowego autora nie odpowiadają kształtem znakom stosowanym w czternastym wieku
ani na terenie Szwecji, ani Norwegii.

Nigdzie na obszarze wspomnianych dwu krajów nie używano w 1362 roku takich

wyrazów jak „of” (wiersz trzeci), „þeþ” (wiersz ósmy), „illy” (wiersz dziewiąty), „mans”
(wiersz dziesiąty) i „fråm” (wiersz dwunasty). Zbliżonych słów można się doszukać
wprawdzie w dialektach szwedzkich i norweskich, ale trudność polega na tym, że jeśli jedna
forma występuje na południu Szwecji, to inna w środkowej Norwegii. Jednym słowem,
wyrazy te nie występowały jednocześnie w czternastym wieku ani na terenie Norwegii, ani w
Szwecji, nawet w dialektach. Ponadto nie udało się mimo drobiazgowych poszukiwań
odnaleźć w tych dwu krajach niektórych znaków runicznych, którymi posługiwał się autor
napisu. Ani w Skanii, ani w Dalekarlii nie natknięto się na takie runy, jakimi notował głoski
p, t, u, ä, y, oraz j. Jak z tego wynika autor znał alfabet runiczny i zmodyfikował go według
własnej koncepcji. Tekst zredagowany jest zasadniczo w języku szwedzkim, a tylko
przeplatany wyrazami nowoangielskimi. Występuje więc angielskie „from” (z) zamiast
szwedzkiego „fra”. Inne wyrazy angielskie zostały zniekształcone. I tak na przykład zamiast
„ill” (nieszczęście) jest forma „illy”, zamiast poprawnej formy „men” (ludzie) – występująca
z innymi rzeczownikami końcówka –s w połączeniu z pojawiającym się tylko w liczbie
pojedynczej wyrazem „man” (człowiek). Dla utrudnienia odczytania autor napisu użył
angielskiego „of” w złym połączeniu. Spójnik „i” notuje raz za pomocą formy poprawnej
„ok” języka szwedzkiego, ale nieco niżej występuje zniekształcona postać: „ug”.

Wszystkie te nowotwory oraz zniekształcenia zostały użyte po to, by stworzyć pozory

archaiczności języka. Trud włożony w rozszyfrowanie fałszywego napisu nie posunął ani o
krok naszej wiedzy o losie osady winlandzkiej. Nie wiemy nadal, czy osadnicy grenlandzcy
dotarli do osady Leifa, czy nie. Nie znamy zatem ani losu osadników winlandzkich, ani
grenlandzkich. Brak odpowiednich dokumentów nie pozwala na dopisanie ostatniego
rozdziału historii Winlandczyków, pierwszych znanych nam białych mieszkańców
Czerwonego Lądu. Wiadomo natomiast, jaki los spotkał Skraelingów.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Prezentacja książki pt Tajemnica dzikiego uroczyska
Fragment książki Jana Chryzostoma Paska pt
PRL, Fragment książki od chemii
modemy-fragment ksiazki, at hayes, Rozkazy Hayes'a i programowanie modemu
Konspekt analizy fragmentu ferdydurke, Konspekt analizy fragmentu „Ferdydurke” pt &bdquo
a hejmej fragment ksiazki id 49 Nieznany (2)
fragment ksiazki historia
rozwojowa slajdy, Fragmenty książki B.Janiszewskiej, Fragmenty książki B
PRL, Fragment książki Szybciej niż myśl
Milicja Obywatelska W Bobrówku (Fragment Książki Hallo tu 07)
II DOJRZAŁOŚĆ SZKOLNA Fragmenty książki B Janiszewskiej
Recenzje książki Harry Potter i Komnata Tajemnic
Feliks Koneczny Fragment książki Cywilizacja żydowska
Fragmenty książki Kobieta Jej zadanie według natury i łaski Edyta Stein św Teresa Benedykta od Kr
Fragmenty książki
Digital Zombies Fragmenty książki Maxa Brooksa
FRAGMENT KSIĄŻKI
GRZYBICE CANDIDA [duzy fragment ksiazki] 2

więcej podobnych podstron