Żabiński Jan KTO STARSZY KTO MŁODSZY EWOLUCJA

ŻABIŃSKI JAN

KTO STARSZY, KTO MŁODSZY


Wkrótce będziemy obchodzili setną rocznicę epokowego wy­darzenia jakim było pojawienie się książki „Pochodzenie ga­tunków“. Rozpropagowała ona na cały świat nową rewolucyjną koncepcję zmienności gatunków istot wyższych.

Naumyślnie mówię „rozpropagowała ona“, gdyż — aczkol­wiek Darwin był tej koncepcji niewątpliwym samodzielnym twórcą — nie on pierwszy doszedł do tego, pozornie jaskra­wo sprzecznego z codziennymi obserwacjami, poglądu. Na pół wieku bowiem przed nim tę samą myśl w dziele „Filozofia zoo­logii” wysunął francuski biolog Lam arek. Jednak wtedy przeszła ona absolutnie bez echa. Dlatego też boje o tę postę­pową ideę datują się dopiero od czasu ukazania się książki Darwina. Walka trwała w pełnym napięciu również około pięćdziesięciu lat. Ale już na początku bieżącego stulecia nie tylko żaden biolog, ale w ogóle żaden człowiek interesujący się przyrodą inaczej nie patrzy ¡na świat żywy, jak tylko na zbiorowisko gatunków zwierzęcych i roślinnych, które ulegały i ulegają stałym modyfikacjom i przemianom, w konsekwencji tworząc coraz to nowe rasy, odmiany i gatunki.

Jak zwykle dopiero po odniesieniu zwycięstwa, po przeko­naniu przeciwników każda teoria zaczyna krzepnąć, organi­zować się i wykańczać w subtelniejszych szczegółach.

Tak było i z teorią ewolucji.

Co najmniej od czterdziestu lat uznaje ją każdy kulturalny człowiek, a jednak dopiero ostatnie dziesięciolecie zaczyna nam przynosić próby wyjaśniania bodźców, które tę zmien­ność wywołują. Przyjmujemy mianowicie, że jest to realizacja

szczególnej właściwości materii żywej, polegającej na zdol­ności do coraz lepszego przystosowywania się do warunków zewnętrznych, a więc przemian w kierunku coraz dokładniej­szego, coraz precyzyjniejszego wyzyskania środowiska dla własnych potrzeb życiowych.

Idea zmienności konsekwentnie odbiła się na układzie sys­tematycznym świata roślinnego i zwierzęcego. Systematyka nie mogła już ograniczyć się tylko do wyszukiwania cech po­dobnych lub różniących i na ich podstawie wiązania odpo­wiednich gatunków w rodzaje, tych z kolei w rodziny i tak dalej.

Z chwilą uznania, iż te właśnie segregowane gatunki nie są czymś stałym, a więc nie były takimi jak dziś przed milio­nami lat, wyłoniło się dodatkowe ciekawe zagadnienie usta­wiania ich nie tylko na podstawie wyglądu w chwili obecnej,

ale również w czasie, czyli w przeszłości. Wyłoniło się dalej zagadnienie ich powstania, ich wieku. Jasne bowiem jest, że jedne z nich, mimo iż żyją współcześnie, mogły ulec mniejszej ilości przemian, a co za tym idzie, posiadają jeszcze teraz sporo cech swych odległych przodków. U innych znów rozwój mógł iść energiczniej, dzięki czemu podobieństwo ich do prapraszczurów już się w dużym stopniu zatarło. W wielu przypadkach w tych rozważaniach ¡pomlocne nam są wykopaliska, te dowodne ślady, jak wyglądała fauna sprzed pięciu, pięćdziesięciu czy pięciuset milionów lat.

Wiadomo jednak, iż podobne pozostałości wykrywać można tylko po takich organizmach, które posiadały jakieś twarde, sztywne elementy szkieletowe. Galaretowata, miękka, tak łatwo rozkładająca się plazma oczywiście tylko przy wyjąt­kowo szczęśliwym zbiegu okoliczności mogła zostawić jakieś odciski czy inne widome ślady. Dlatego też, oprócz poszuki­wań wykopaliskowych, wiele w tej dziedzinie trzeba wnio­skować poddając subtelnej i krytycznej analizie wszystkie współcześnie żyjące gatunki należące do danej grupy zwierząt. Porównując ich cechy można nieraz znaleźć pośrednie wska­zówki, które z nich są pierwotniejsze, a które powstały praw­dopodobnie jako modyfikacja tych ostatnich.

Czynność tę można przyrównać do takiej sytuacji, gdyby taśmę filmową, na której przedstawiony został jakiś dramat, ktoś złośliwy pociął na poszczególne klatki, a nam — nie znającym treści sztuki — kazano oglądając poszczególne obrazki odtworzyć odbywającą się tam akcję; jednym słowem, zrekonstruować z powrotem całość.

Wykopaliska — oczywiście po określeniu epoki, z której pochodzą — są dowodem niewątpliwym. A więc byłoby to tak, jak gdyby na niektórych klateczkach pociętej taśmy udało nam się odkryć adnotacje, iż ta czy tamta należy nie­wątpliwie właśnie do danej sceny lub aktu. Niestety, takich „znakowanych“ obiektów jest w przyrodzie w stosunku do ol­brzymiej Mości gatunków .roślinnych i zwierzęcych niesłycha­nie mało. Dlatego to główna część pracy oprzeć się musi na

żmudnym porównywaniu i zestawianiu kolejności poszczególni nych tych niby „obrazków".

Jeżeli zechcielibyście się dobrze zastanowić nad przykładem, który tu podałem, zorientowalibyście sią na pewno, iż prafea ta byłaby bardzo trudna. Już oto zestawiliśmy z 'kilkuset Ma­teczek przebieg jakiejś sceny, a tu nawijają się nam pod rękę nowe, które pozwalają przypuszczać, że jednak rzecz można by ułożyć inaczej. I oto znów wahania i dyskusje, która z wersji wydaje się prawdopodobniejsza, którą uznać za praw­dziwą, czy czasem scen ¡nie należy przestawić w nieco innym porządku. I tak dalej, i tak dalej...

Mówię o tym ze szczególnym naciskiem, bo w całej niniej­szej książce na każdym kroku spotykać się będziemy z pro­jektami tskładów wzajemnie się zwalczających, z których i jeden, i drugi będę się starał wam przedstawić. W liceach bowiem wcale nie jest 'trafne podawanie, tak jak w klasach niższych, sytuacji przyrodniczej jedynie w formie dogmatycz­nej — że „tak jest” albo „nie jest“, lecz należy już w pew­nym stopniu „odfotografowywać“ rzeczywistość, która przed­stawia historię postępu ludzkości w poglądach na daną dzie­dzinę, wskazując, jakie fakty przemawiają za takim na przy­kład ustawieniem gatunków czy rodzin w obrębie typu lub gromady, a jakie za nieco odmiennym. Nie obawiam się, aby tego rodzaju postawienie sprawy, tak jak to bywa w klasach młodszych, od razu wywołało wśród czytelników popłoch i uwagi, że nic, a nic nie rozumieją, bo im nie powiedziano ostatecznie, jak jest naprawdę, które gatunki w rzeczywistości pochodzą od których...

Uważam za rzecz najważniejszą przedstawienie czytelnikom tej książeczki dróg, sposobów rozumowania, argumentów, jakie przytaczają zwolennicy tego czy tamtego poglądu, a wreszcie stwierdzenie, za którym z nich opowiada się obecnie najwięk­sza liczba zoologów. Pamiętajcie jednak, że nawet wtedy, gdy większość uzna określony pogląd, nie znaczy to, iż klamka za­padła i dyskusja w tych sprawach już została definitywnie za­mknięta. Mogą się bowiem ujawnić jakieś nowe fakty, a tak-

że może powstać jakaś nowa genialna koncepcja, która okaże się bardziej (prawdopodobna niż te, które uznawano dotych­czas.

Jedno tylko chciałbym tu zastrzec: ludzie złej woli — bo już tylko tak można nazwać przeciwników teorii ewolucji, czyli itransformizmu, gdyż obecnie przekształciła się ona już w pewnik — próbują czasem ten przedstawiony przeze mnie dyskusyjny tryb postępowania pasy zdobywaniu prawdy wy­suwać jako coś, co jakoby ma podważać samą jej zasady czyli możliwość zmienności gatunków. Jednak każdy myślący czło­wiek zroziumie chyba, że logicznym błędem, a nawet nieucz­ciwością byłoby, gdyby ktoś słysząc,.jak dwie osoby spierają się, czy tak, czy inaczej ustawić meble w pokoju, zaczął roz­powiadać, że ich dyskusja i odrębność zdań w tej sprawie jest jaskrawym dowodem, że ani meble, ani pokój, ani może nawet cały dom w ogóle nie istnieją.

Po tym zastrzeżeniu — chyba tak oczywistym dla każdego, iż podałem je jedynie dla porządku — przejdziemy teraz do próby ustawienia we właściwej kolejności gromad składają­cych się na typ zwierząt jednokomórkowych, czyli pierwot­niaków.

Wiemy, że wchodzą tu w girę cztery gromady: karzenio- nóżki, wiciowce, sporowce i wymoczki.

Zdaje się, że każdy czytelnik, jeśli tylko uprzytomni sobie budowę, ilość organelli, jaką rozporządzają przedstawiciele każdej z tych gromad, od razu powie, iż najprostsze ¡pod wzglę­dem struktury są oczywiście sporowce. Wszystko więc prze­mawiałoby za tym, aby je postawić na pierwszym, tym najdaw­niejszym miejscu, i poprzez ich ewolucyjne przemiany wywo­dzić grupy pozostałe.

Ale nie należy nigdy dawać się zbytnio sugestionować czymś, co na pierwszy rzut oka wydaje się nawet jak najbardziej oczywiste. Toż wyprowadzając zbyt pochopnie taki wniosek nie uwzględniliśmy wcale tego, iż absolutnie wszystkie na­leżące tu gatunki są pasożytami, a pasożyty to jakby zupełnie

odrębny rozdział w ewoducjanizmie. Są to wszakv istoty, które przerzucają się na całkiem inne środowisko aniżeli zwierzęta i rośliny woinożyjące. No, uprzytoannijmy sobie choćby tego ro­dzaju szczegóły, iż w wolnym świecie niewątpliwie w różnych miejscach kuli ziemskiej bywają środowiska rozmaite, jednak pewne ich cechy powtarzają się stereotypowo. Na przykład

chociażby to, że z reguły o pokarm w nich jest najtrudniej; jeśli chodzi o wodę, to zdarza się różnie, czasem zdobywa się ją bardo» łatwo, czasem bywają z tym poważniejsze kłopoty, a tlenu za to zazwyczaj niemal wszędzie jest w bród. U paso­żytów zaś — zwłaszcza wewnętrznych — bywa wręcz odwrot­nie: o pokarm można się nie troszczyć, wody w soczystym ciele gospodarza także ¡nie zabraknie, natomiast z tlenem do od­dychania są największe trudności.

Nic więc dziwnego, że przystosowania pasożytów idą w zu­pełnie innym kierunku i prymitywność ich wyglądu, brak tych czy innych organów może wcale nie być dowodem pier- wotności. Tak jak na przykład to, iż Diogenes żył w beczce

i zdecydował się obywać bez wszelkich narzędzi, nawet czapki do picia, nie jest zgoła dowodem, że był to człowiek pierwot­ny, z epoki neandertalskiej albo jeszcze wcześniejszej, który- nie znał jeszcze wielu przedmiotów codziennego użytku i prze­różnych urządzeń kulturalnych. Przeciwnie, wiemy dobrze, że

jedynie dla pewnych założeń społeez- no-dydaktycznych ten filozof wybrał właśnie taki tryb życia,

Z tych więc względów, widzicie, ewoducjoniśd od razu sporowce odsu­nęli na bok, słusznie rozumując. iż nie należy dać się tu złapać na po­zory prymitywnośd budowy, albo­wiem już sam fakt, iż są to pasożyty, wskazuje, że kiedyś musiały one być istotami wolnożyjącymi. Jest bowiem aż nadto oczywiste, że gatunki, na których rozpoczęły ten swój nowy tryb życia, musiały istnieć jeszcze dużo wcześniej, zanim kandydaci na paso­żytów zabierali się do tego aby z id? dała stworzyć dla siebie nowe środo wisko bytowania.

Podobnie jak szukając form najpry­mitywniejszych odsunęliśmy na bok sporowce, tak z innych względów może­my uczynić to samo z wymoczkami. Każdy orientuje się, że w porównaniu i korzenionóżkami i widowcami są to istoty już bardzo wysoko uorganizo- wane. Sądzę, że bez podpowiadania saimi jednym tchem wymienilibyśde: i aparat rzęskowy, i podwójny kom­pleks jąder, a wreszde jakże skom­plikowany prooes koniugacji. Toż to z całą pewnością nie są cechy powsze­chne w każdej pierwszej lepszej ko­mórce. Sporo czasu upłynąć musiało, zanim podobne utwory czy procesy zdołały powstać bądź wyrobić się w ta­kiej prostej, zwykłej ¡komórce, składa-

jądra i plazmy.

Wszyscy więc zgodzili się jedno* | głośnie, że owych najprymitywni^B szych form należy szukać albo L wśród wiciowcówf albo korzenijM i nóżek. Tu jednakże, jak się za i chwilę przekonacie, od razu zawią- - zał się spór.

Chyba nie potrzebuję dodawać, 1 bo to przecie dla każdego jasne, że ] i w obrębie tych gromad ¡aalalić by trzeba pewną hierarchię skom-- ■ plikowania. Na przykład wśród ko- ; rzenionóżek na innym stopniu pry- • mitywności są niewątpliwie ame­by, na innym otwornice, które po­trafiły wytworzyć sobie dość nawet ozdobne muszelki, na jeszcze wyż­szym słonecznice, a dalej pro- mienicejwjrr- radiolarie.

Podobnie u wiciowców (oczywiście Z wiadomych już wzglę­dów pozostawiając na boku formy pasożytnicze, takie jak try- panozoma) na innym stopniu rozwoju postawimy zwykłe przezroczyste wiciowce Składające się z jądra i plazmy, z jed­nym lub dwoma bfczykami, a na innym nocoświetlika czy ko­lonialne, specjalnymi kołnierzykowatymi błonkami otocżóne Choanoflagellata Lub cudaczne 'kształty przybierajcie Ceratium.

I tu więc w obrębie tych dwóch gromad musimy interesować się tylko tymi postaciami, które zdaniem naszym Są najprymi­tywniejsze. Podobnie przecież chcąc porównać na przykład dłu­gość dwóch łańcuchów rozciągamy je w Imię prostą; nie in- | teresują nas wszystkie środkowe ogniwa, a badamy, w którym z nich ostatnie ogniwo sięga dalej niż końcowe drugiego łań­cucha.

A zatem komu dać pierwszeństwo, kto był wipierw: czy na-l gie korzenionóżki, ameby, czy owe najprostsze wiciowce zwa-| ne Protomastigina?

Jak dopiero co powiedziałem, na tym punkcie istnieje spór i oba poglądy mają swoich zwolenników. Ja myślę, że wy | na pierwszy rzut oka za pierwotniejsze uznalibyście ameby. Nie ma to przecież nawet określonych kształtów ciała, niby- nóżki trudno uważać za zdecydowane organelle, bo są to tylko czasowe -wypustki, które powstają to w tym, to w innym miejscu ciała... A wiciowce mają przecie swój biczyk czy bi- czyki, mają bądź co bądź swój kulisty, jajowaty lub jeszcze bardziej wydłużany kształt ciała.

Tak też sądzili pierwsi ewolucjaniści. Amebę stawiano jako prototyp, z którego w drodze stopniowych przekształceń wy­tworzyło się całe bogactwo gatunków świata Zwierzęcego. Do­piero w drugim dziesiątku lait XX wieku, kiedy — jak już mówiłem — ewolucja z teorii, o którą trzeba było walczyć, stała się pewnikiem, zaczęto (w tej tylko sprawie oczywiście) wysuwać pewnego rodzaju zastrzeżenia. Polegają one na tym, iż niektórzy zoologowie mniejszą wagę przywiązują do wy­glądu, nie bez słuszności powiadając, że wygląd jest właściwie następstwem przystosowania się do wykonywania takich czy innych czynności w obrębie swego środowiska. Na owe czynności więc powinna być zwrócona nasza uwaga — a prze­cież mówiliśmy już, że jedną z najistotniejszych funkcji istot wolnożyjących (bo pasożyty, jak już dwukrotnie wspominaliś­my, nas w tej dziedzinie nie interesują) jest zdobywanie po­karmu.

Jak myślicie, który typ odżywiania sami uznalibyście za ten, który musiał powstać najpierw: czy heterotro- f i c z n y, czy autotroficzny? Przypomnę zresztą, co znaczą te cudzoziemskie wyrazy, bo choć z pewnością je zna­cie, to jednak wiem, że nie są one używane w mowie potocz­nej, a co za tym idzie, na wygrzebywanie z pamięci ich zna­czenia stracilibyście nieco czasu, a ja chciałbym, abyście cały

swój wysiłek myślowy mogli skoncentrować na rozstrzygnię­ciu podstawowego zagadnienia.

A więc autotroficzne organizmy są to te, które budują plaz­mę swego ciała, składającą sią z białek, węglowodanów i tłusz­czów, z prostych substancji nieorganicznych: wody, dwu­tlenku węgla i amoniaku albo azotanów — nazywają je więc też niezbyt fontannie samożywnymi. Heterotroficzne zaś zwą po polsku cudzożywnymi, gdyż jako nie posiadające tej zdol­ności ‘budowania swego ciała z prostych związków muszą od­żywiać się gotowymi białkami, węglowodanami lub tłuszczami czerpanymi oczywiście nie skądinąd jak z ciał istot autotro- ficznych.

No cóż, tu tylko jakiś niedowarzony umysł mógłby mieć wątpliwości. Jeśliby owe cudzożywne miały być wcześniejsze, a więc pierwej powstać aniżeli autotroficzne, to czymże by się żywiły, kiedy jeszcze nie było na świecie żadnego źródła jedynego ich pokarmu? Nie, pod tym względem nie może być chyba dwóch zdań.

Opierając się na tym zwolennicy pierwotnośd wiciowców powiadajją: „Jakże chcecie ¡karzenionóżki czy w szczególności amebę uważać za jedną z form najpierwotniejszych, jeżeli ona i wszyscy jej krewniacy z całej gromady są heterotro- ficzme, czyli cudzożywne? U wiciowców jest inaczej, są wśród nich cudzożywne, są nawet pasożyty, ale niektóre — te zda­niem naszym najpierwotniejsze — posiadają chloroplasty, dzięki czemu same wiążą na świetle słonecznym dwutlenek węgla z wodą, same tak powstałe węglowodany potrafią prze­kształcać na białka dołączając cząsteczki amoniaku. Jakże więc ich nie uznać za wcześniejsze od cudzożywnych ameb?“

A pozy tym dodaje się i argumenty uboczne, że niektóre ż korzemionóżak (rozmnażają się za pomocą mikro- i makro- gamet w kształcie pływek opatrzonych biczykami, jednym słowem, przypominaj ącyeh typowe wiciowce.

Do ostatnich czasów przeważająca większość zoologów przy­chylała się do tego poglądu. Tymczasem kilka lat temu została ogłoszona Oparinowska teoria powstawania życia na Ziemi.

Prawdopodobnie ją znacie, dlatego" w szczegółach opisywać jej nie bę- dę, jednak zasadnicze tezy muszą- -«^ w tej chwili naszkicować.

^ Według Opairina mianowicie w pie-jf rwszych okresach powstania Ziemi V już znajdujące się połączenia węgla! . z wodorem, a więc węglowodory^ w ciepłych wodach pierwotnyćiS oceanów miały tendencję do przy­łączania coraz większej ilości ato­mów, przede wszystkim tlenu i azo­tu. Te coraz większe, komplikujące i się wciąż' cząsteczki chemiczne za-v Ł częły siię wreszcie upodabniać do współcześnie znanych nam! białek. Jak wykażmy niedawno przeprowadzo­ne doświadczenia, roztwory różnych białek w wodzie zachowują się dość osobliwie, mano wicie łączą się wspólnie w drobne bułeczki unoszące się bezładnie wypłynie. Co więcej, jeśli do takiej wody z owymi bułeczkami białkowy­mi dodacie mocno roztartego tuszu czy jakiegokolwiek barw­nika, to tylko początkowo rozejdzie się on w tej cieczy, jak na przykład kropla atramentu czy esencji herbacianej w szklan­ce wody. Wkrótce bowiem zobaczymy icoś nieoczekiwanego: owe kuleczki białkowe, które oczywiście nie są jeszcze żadnym żywym organizmem, zaczynają „postępować“ dość dziwnie, wyłapują bowiem z owego roztworu ziarenka tuszu czy barw­nika, tak że wkrótce one tylko nabierają koloru, podczas gdy otaczająca ciecz z powrotem staje się przezroczysta i bez­barwna.

Ale — powiada Oparin — podobne zachowanie wcale nie ogranicza się <k> jakichś ziarenek kolorowych. Owe białkowe kuleczki — które nazywa koacerwatami — wyłapują z wody również i najrozmaitsze sole oraz związki organiczne, powięk­szając przy ich pomocy swą objętość, a więc jakiby się nimi

odżywiając i rosnąc. A przecież takich najrozmaitszych, związ­ków w wodach pradawnych oceanów musiało ¡być niesłychane mnóstwo. W ten to sposób kuleczka koacerwatu składająca się z kilku zaledwie białek, komplikując się coraz bardziej, przekształcić się mogła z czasem w grudkę plazmy, której częSć środkowa wyodrębniła się w swoisty utwór nazwany jądrem.

Do czegóż podobna byłaby w ten sposób powiększając s«ve rozmiary kropelka koacerwatu? Oczywiście do jakiejś maleń­kiej ameby. Nie tylko bowiem sama wić musiała być utworem późniejszym, ale <50 więcej i owe chloroplasty z chlorofilem lub ksantofilem, bez których fotosynteza jest przecież niemoż­liwa, są już utworami niezwykle skomplikowanymi, na których wykształcenie trzeba było niewątpliwie dłuższego czasu.

Najpierwotniejsze utwory zatem przypominały raczej ame­by i odżywiały się zabierając i wciągając w obręb swego ciała jakieś samorodnie powstające związki, zbliżone do białek, wę­glowodanów czy tłuszczów albo nawet jakieś prostsze kulecz­ki koacerwatów.

Dlatego ¡to oibeaaie zoologowie z powrotem przychylają się do opinii, iż raczej wśród najprostszych karzenianóżek należy doszukiwać się najwięcej cech owych pierwotnych istot, z któ­rych wytworzyły się jednokomórkowce, a później i tkankowce, zwierzęta i rośliny.

Teraz jednak chciałbym zwrócić uwagę na oględność, z jak^S przedstawiłem tę sprawę.

Mógłby bowiem ktoś z czytelników zapytać:

Dlaczego nie powie pan prosto z mostu, że teoria Opari- na dowiodła, iż współczesne ameby są przodkami wszystkich innych zwierząt, a nawet i roślin, gdyż widać, że w którymś z rodzajów ich rbdziny musiały wykształcić się owe ęhloro|pda<j sty, które dały początek istotom autotroficżnym?

Ano właśnie dlatego wyraziłem się tak oględnie, że podob- i ne postawienie sprawy, jakiegoście ode mnie zażądali, byłoby I po prostu jaskrawym błędem. Żadne z dziś żyjących zwierząt, 3 and korzenionóżki, ani wiciowce, nie są i nie mogą być przód- j kanni innych żyjących z nimi współcześnie. Są to bowiem "'“i jeśli można tak .porównać — z tego samego pokolenia bracia, siostry, krewni cioteczni i tak dalej... Żadne'z nich jednak nie - może być przodkiem innego, bo przecież żyją teraz wszystkie razem jednocześnie.

Zoologowie więc nie wśród nich szukają starszego lub młod- - szego, lecz jak gdyby przeglądając fotografie paszportowe każ­dego poszczególnego gatunku dopatrują się, który też z nich zachował w swych „irysach" najwięcej cech podobieństwa do owych rzeczywistych przodkówł którzy żyli dajmy na to mi-' liard lat temu. Toż i dzisiejsza ameba (¡mimo iż uważamy ją za jedną z podobniejszych do najodleglejszych przodków) po­siada wodniczkę tętniącą — organellę służącą do wydalania i oddychania, z całą pewnością taką, która wykształciła się już znacznie później, a której bez wątpienia nie po­siadał rzeczywisty {prapraszczur, od którego pochodzą : wszystkie zwierzęta.

Pamiętajcie więc, że jeśli nawet używam zwrotu, iż stawo­nogi pochodzą od dżdżownicy, to jest to właściwie pewnego ro­dzaju słowne uproszczenie, które poprawnie należy rozumieć w ten sposób, że stawonogi pochodzą od jakichś praipiemścienic, do których najpodobmiejsza jest współcześnie żyjąca dżdżow­nica. Jeśliście to dobrze zrozumieli, nie będziemy mieli już

trudności w dalszych rozdziałach po­święcanych tematowi ewolucji. A je­dnocześnie prosto i łatwo ustawimy sobie grupy wśród pierwotniaków.

Oto żyją współcześnie tak zwa-1 ne rfnastigaimeby, które posia­dają obok pełzakowaitego kształtu i sposobu życia wyraźną wić. Mogłyby więc być dowodeani jak to owe pierwotne ameby przekształcały się w wiciowce. Co więcej, niektóre z tych os­tatnich, na przykład znana wam euglena — istota już wysoko uórgamizowaina; posiadająca chloroplast, pedlikulę, ba, nawet plaimkę oczną, .w pewnych warunkach, przy braku światła, jak gdyby przypopnina sobie o swym pełzakowe-amebowyiir pochodzeniu, rozpuszcza więc część skóreczki-pellikuli i jak ty­

powa korzenionóżka wysuwa wypustki plazmatyczne oblewając nimi jakieś kęsy pokarmowe, w ten sposób włączając je w ob­ręb swego dała.

Mamy zatem wyraźne przejścia,. jakby pomosty wskaizujące na pochodzenie wiciowców od korzendanóżek.

A wymoczki? No te, oczywiście, pochodzą iz kotlei od wiciow­ców! Toż i u ¡niektórych współczesnych spośród tych ostatnich widujemy tendencję do wytwarzania coraz większej ilości bi- czyków; niektóre mają ich po prostu całe miotełki...

Jest więc wysoce możliwe skrócenie iich i rozmieszczenie mniej lub więcej równomiernie po całym ciele, tak jak to wi­dzimy właśnie u niektórych wymoczków.

Najciekawiej rzecz przedstawia się u sparowców, bo i te pa­sożyty musimy w końcu wyprowadzić z jakichś bezpośrednich przodków. .Otóż tu okazuje sdę, że jedne z nich, ¡mianowicie podklasa Telesporidia, posiadające gamety z biezykami, praw­dopodobnie są pasożytniczo zmodyfikowanymi wiciowcami, podczas gdy Neosporidia, nie wykazujące nigdy postaci biczy- kowatych, pochodzą raczej bezpośrednio od korzenionóżek. Z czego wniosek, iż sporowce byłaby to grupa sztucznie stwo­rzona przez dawnych systematyków (na skutek zewnętrznego podobieństwa obydwu jej części), w rzeczywistości jednak

o różnym pochodzeniu każdej z nich.

W ten sposób wyjaśnilibyśmy mniej więcej stosunki panu­jące wśród pierwotniaków. Czy jednak uda się nam przeprowa­dzić jakieś pomosty wiążące między jednokomórkowcami a tkankowcami?

Otóż to spróbujemy właśnie zrobić w następnym rozdziale.

GDZIE GŁOWA, A GDZIE OGON

Zapowiedziałam uprzednio, iż obecnie będę się starał nakreślić drogi, jakimi spośród jednokomórkowych pier­wotniaków wykształcały się tkankowce. Przystępując do tego zadania (przede wszystkim chcę stwierdzić, że wielokomórkow­ce zachowały te same właściwości życiowe oo i jednokomór­kowe pierwotniaki: odżywiają się, oddychają i wydalają — a więc zachodzi w nich przemiana materii, rosną, mnożą się, reagują na bodźce, przystosowują czynnie do warunków oto­czenia. Różnica jest tyilko ta, że wszystko to-u pierwotniaków wykonywała jedna komórka, tu zaś w każdej z tych czynności specjalizują się grupy odmiennych komórek. To jednak nie­wątpliwie jest odrębność nie byle jaka.

Gzy wszakże rozpatrując jednokomórkowce zawsze widzi­my u nich suirowo przestrzeganą samodzielność życia każdego osobnika? Otóż wcale nie. Ten kto choć cokolwiek czytał o wi- ciowcach lub wymoczkach, na pewno zwrócił uwagę na gatun­ki żyjące kolonialnie. Oczywiście nie ma jeszcze w takim zbio­rowisku żadnej specjalizacji, każdy osobnik żyje swym! włas­nym, niezależnym od innych (lub niemal niezależnym) życiem, jednak można by to już uważać za pierwszy krok w kierunku wytworzenia postaci tkankowej.

Gdyż oto wśród widowców żyje rząd zwany Phytomonadina (ze względu na chloroplasty omawiany obszerniej w botanice). W miim to u szeregu gatunków kolonialnych osobniki żyją po diwie,. po osiem, szesnaśde, trzydzieśd dwie sztuki razem, aż do rodziny Volvooidaef gdzie setki pojedynczych widowców łączą się we wspólną kulę, swobodnie pływającą w pnzestrze-

niach wodnych. Tam dojrzymy już pierwsze oznaki specjali­zacji poszczególnych spośród nich oraz pierwsze cechy ja­kiegoś ogólnego porządku w po­stępowaniu każdego ze .skład­ników komórkowych— w imię interesów całości kolonii.

Ale tymczasem orzeknijcie, proszę, czy daleko by ujechał kilkudziesięciowiostowy staro­żytny okręt fenicki, gdyby ka­żdy z marynarzy machał wios­łem tak, jakby mu się podobało?

Rys. 15. Carchaesium. j)0 posuwania się naprzód nie­

zbędna jest koordynacja, upo­rządkowanie na komendę ruchów wszystkich wioślarzy. Otóż ku­la Volvoxa właśnie posuwa się naprzód, a więc dwa biezyki każ­dego z działających w niej wiciowców uderzają zgodnie ze wszystkimi pozostałymi, mimo że te należą już oczywiście do zupełnie innych komórek. Indywidualna samorzutaość jest tu już surowo podporządkowana interesom całości. Co więcej, nie wszystkie, a tylko niektóre spośród składników kolonii są ob­darzone zdolnością dzielenia się i wytwarzania nowych kul vołvoxa; mamy tu zatem pierwociny specjalizowania się ko­mórek rozrodczych. Po prostu trudno powiedzieć; czy volvox to jeszcze kolonia, czy już początek jednolitego organizmu.

Ale idźmy o krok dalej. Spójrzmy na najniższe spośród zwierząt, jeśli nie zdecydowanie tkankowych — to w każdym razie wielokomórkowych, jakimi są gąbki. Widzimy tam dwie warstwy komórek. Jedne z nich powierzchniowe, inne wyście­łają kanały prowadzące od zewnątrz do komory wewnętrznej,

1 także samą komorę aż do jej zakończenia otworem wyrzu­towym. Otóż te wyściełające komórki opatrzone są tak jak wi- ciowce biczykami, one też mają zdolność pobierania pokarmu. Ponadto wyspecjalizowały się, zresztą już niezależnie, odrębne

30

komórki rozrodcze. To więc prawie na pewno nie kolonia • komórek, ale jeden określony, jako całość działający organizm.

Za dowód, że gąbki rzeczy­wiście stoją na pograniczu is­tot stanowiących określony or­ganizm luib kolonie komórek — może posłużyć i takie dość za­sadnicze doświadczenie.

Niektóre morskie gąbki moż­na rozetrzeć na gazie młynars­kiej w ten siposób) że przez jej oczka przedostają się tylko po­jedyncze komórki ich ciała. Ale oto po umieszczeniu tych od­dzielnych 'komórek w naczyniu z wodą morską zaczynają one zbierać się razem twonząc z powrotem małe gąbeczki. Tego

rodzaju zjawiska nie wi­dujemy już w ewolucyj­nie dalej zaawansowanych grupach, tj. u jamochło­nów, ani oczywiście u je­szcze wyżej uorganizowa- nych zwierząt, tak zwa­nych dwubocznych — Bi- lateralia. U nich bowiem proces podporządkowania wszystkich składowych komórek jedności utwo­rzonego organizmu zaszedł już znacznej dalej, j a sa­modzielność odpowiednio zmalała.

Ale śledząc zwierzęta nawet bardzo wysoko uor-

ganizowane, bo w porządku systematycznym tuż przed kręgów™ cami stojące najniższe strunowce, na przykład łamcebnika, spo- j tkamy—oczywiście na pewnym stadium jego rozwoju — coś zupełnie podobnego zarówno do vodvoxa, jak ido najprostszych!* jamochłonów. Jest to blastula, a następnie ‘gastrula.fj Pierwsza —- przypominająca całkiem stosunki u votłvoxa, dru- 1 ga zaś — w pewnym stopniu to, co widzieliśmy u gąbek lub i też jamochłonów, na przykład u naszej pospolitej stułbi.

A wiadomo wam zapewne również, że właśnie w początkowych 3

stadiach rozwoju zaród- kowego możemy bardzo i często dopatrzyć się | podobieństw do sto- 1 sunków panujących wśród przodków dane­go zwierzęcia łub roś­liny.

Widzicie więc chyba, | iż na tym odcinku nie napotkaliśmy jakichś specjalnych trudności. Pochodzenie istot tkan­kowych od kolonii jed­nokomórkowców jest najzupełniej oczywiście udokumentowane eta­pami przejściowymi.

Dlatego też omówimy teraz drugie bardzo istotne - zagadnienie, a mianowicie pomosty od jamochłonów do wspomnianych już wy­żej zwierząt dwubocz- nych.

Początkowo jednak

rozpatrzymy choć pobieżnie poszczególne przejścia w ob­rąbie grup systematycznych wśród samych jamochłonów. Możemy to zrobić, jak powiedziałem, pobieżnie, gdyż na ogół i tu nie natrafimy też na żadne specjalne trudne do zapełnienia luki. Nie będziemy tylko starać się wyprowa­dzać tych powiązań bezpośrednio z gąbek. Na nich bowiem pokazaliśmy zaledwie, jak prawdopodobnie zachodziło przej­ście między jednokomórkowcami a istotami wielokomórkowy­mi. Gąbki jednak są grupą, której rozwój podążył w innym kierunku. Nie dały one jakichś dalszych „rozgałęzień“ rozwo­jowych. Toteż przypuszczamy jedynie, iż pierwotne jamc-

chłany powstały w zamierzchłych czasach ze „zrzeszeń^ jednokomórkowców, a więc w podobny sposób jak gąbki, ale jednak od nich niezależnie. Przypuszczenie takie opiera się choćby na tym, że u niższych jamochłonów, na przykład u stułbi, wyróżniamy jak u gąbek dwie warstwy: zewnętrzną

ektodermę, i wewnętrzną — entodermę. Między, nimi zaś niekomórkową błomkę, zwaną mesogle.ą.

Ten typ budowy charakteryzuje całą pierwszą gromadę jav mochłonów, zwaną stułbiopławami. Już u nich następuje zróż­

nicowanie komórek, a mianowicie: niektóre z nich w ektodermie przybierają ipostać gwiaździstą z daleko sięgającymi wypust­kami i zaczynają pełnić rolę komórek specjalnie uczulanych na bodźce — komórek nerwowych. Ponadto występuje tu dość ciekawe zjawisko, mianowicie przemiana pokoleń — czyli po­stacie polipa i meduzy, u której cieniutka mezoglea polipa sil­nie przybiera na masie i występuje jako charakterystyczna ga­lareta. To są niewątpliwie formy wyjściowe dwóch wyższych gromad jamochłonów, a mianowicie krążkopławów i korali, przy czym u pierwszych zatracona została postać polipa, u dru­gich zaś odwrotnie — polip przetrwał, zanika zaś postać me-

(Juzy. W obu przypadikajc{^e3i5aj^w?3Sffl^pSSi^^^5n!^^r przede wszystkim jako zwiększenie powierzchni jamy chłon- no-trawienne j: u meduz w formie systematu kanałów przeni­kających całą mezogleę, u korali zaś w postaci pionowych przegród w jamie chłonno-trawiącej, 'bądź co bądź znacznie zwiększających powierzchnię chłonną komory trawiennej.

Na osobcne podkreślenie zasługuje tu jeszcze jeden szczegół budowy, do którego wielokrotnie odwoływać się będziemy przy omawianiu zwierząt wyższych. Mam tu na myśli wytworzenie się przełyku. Prawdopodobnie zdziwi was, iż taki nacisk kła­dę, właśnie na pojawienie się tego narządu. Toż przecie pospo­licie wyobrażamy sobie, iż przełyk to jest pierwiszy odcinek ru-

ry przewodu pokarmowego, określany zresztą dość dowolnie 0% zazwyczaj aż do pierwszego rozszerzenia, czyli żołądka. Tym­czasem rzecz wcale nie jest taka prosta...

Jeśli wyobrazicie sobie postać polipa stułbiofpłaiwów, dajmy na to w formie wysokiego emaliowanego kubeczka w środku pozłacanego, to zewnętrzna ektodertma i wewnętrzna emjtoder- ma schodzić się będą, tak jak w naszym naczyńku emalia i poziota, na samej krawędzi, czyli tuż przy jego otworze. U krążkopławów zaś i korali rzecz się komplikuje, albowiem wygląda tak, jak gdyby ktoś skrócił emtodermę w stosunku do długości ciała zwierzątka, a co za tym idzie, efctodemma musia­ła się zagiąć do środka i ona obecnie wyścieła przednią część jamy chłanąco-trawiącej. Można by więc to porównać do rę­kawa z obszernym zapasem materiału „dla ewentualnego po- dłużenia”, podczas gdy „podszewka” ukryta jest dość głęboko.

Ta właśnie część wysłana ektodermą nosi nazwą przełyku. I jeszcze raz powtarzam: nie bagatelizujcie tego szczegółu, bo

choć w tej chwili nie widać istotnego zna­czenia tego, nad czym się tak rozwiodłem, to w przyszłości u zwie­rząt wyższych prze­konacie się, iż bardzo trudno byłoby wam wytłumaczyć, skąd utwory produkowane sJ ' zawsze na powierz- V ehni dała przez ek- todermę, na przykład /] chityna czy substan­cje rogowe, znajdują się ni stąd, ni zowąd

w przedniej części przewodu pokarmowego. Nie będzie to nato­miast dła nas niespodzianką, jeśli zapamiętamy sobie raz na zawsze, iż ¡tak zwane jelito przednie u wszystkich zwie-^ rząt wyżej uorganizowanych niż stułbiopławy ma wyściół- kę nie entodermalną, lecz z ektodermy, czyli warstwy powierzchniowej.

To samo zresztą,. jak się przekonacie, dotyczyć będzie jelita- końcowego i odbytu

choć oczywiście teraz o

tym mówić nie mogę, gdyż, jak wiadomo, jamochłony nie mają jeszcze przewodu pokarmowego w kształcie rury ż dwoma otworami: przednim i końcowym, ale jedynie worek chłonno- -trawiący, gdzie zarówno do pobierania pokarmu, jak i wyrzu­cania niedotrawionych resztek służy, ten sam, jeden jedyny przedni otwór; a więc jelito końcowe ani odbyt w ogóle nie isbnięją.

Jeśli zatem jak dotąd nie było wielkich trudności w usta­wieniu pewnej kolejności rozwojowej wśród jamochłonów, to prawdopodobnie sami zorientujecie się szybko, że dość poważ­nym szkopułem będzie przejście ód nich do dalszych grup zwierzęcych. Nie sądźcie, iż najbardziej istotna jest tu kwestia zjawiającej się u tych ostatnich mezodermy, czyli trzeciej warstwy pomiędzy erato- i ektodermą, gdyż na dobrą sprawę mezoglea jamochłonów jest już jej zawiązkiem. Natomiast nie­zwykle istotnym punktem będzie ogólna symetria ich ciała.

Jeśli w grubszych zarysach spojrzeć na jednokomórkowce lub na gąbki, to w wielu przypadkach kształt ich, tak jak na przykład u ameby, jest w ogóle bez określonej postaci, gdyż zmieniają one ją ciągle. Inne zaś, jeśli nawet posiadają jakąś zdecydowaną formę, to bywa ona zazwyczaj asymetryczna.

Poczynając natomiast od tkankowców zjawia się wyraźne zagadnienie symetrii. Pod ega ono na tym, iż przez bryłę odpo-

wiadającą kształtowi ciała zwierzęcia można prze­prowadzi ć oś, a wzdłuż niej jednią, kilka lub kil­kanaście płaszczyzn kra­jących ową bryłą w ten sposób, że obie połowy będą do siebie podobne, ale tylko -w tym stopniu jak odbicia w lustrze. A więc • co podkreślam z naciskiem,— nl/s iden­tyczne. Nie identyczny bo­wiem jest na przykład but z prawej i lewej nogi, choć podobieństwo ich jest przecież bardzo duże.

Rozumie się samo przez się, że najbogatszą syme­trią rozporządzałoby zwie- , rzę posiadające dokładnie kształt kuli. Chwila zasta­nowienia'bowiem wystar­czy, aby zdać sobie spra­wę, że absolutnie każda płaszczyzna cięcia prze­chodząca przez środek bę­dzie taką figurę dzieliła na części identyczne.. .

Istnienie wspomnianego już volvoxa, zarówno jak i stadium zarodkowego u różnych zwierząt jako kulistej blastuli, wskazu­je» iż mamy podstawy do­mniemywać, że te najpierw'

wolniejsze organizmy tkankowe mogły posiadać tak zwaną symetrię wielo­osiową.

Jaki jednak można przypuścić nastę­pny etap rozwojowy?

Oto w tym kulistym, wieloosiowym kształcie musiała zacząć się zarysowy­wać tak zwana dwubiegunowość, którą zresztą możemy już zauważyć u wielu przedstawicieli rodziny Volv jcidae. Prawdopodobnie została ona wywołana przede wszystkim przez wykształcenie otworu ustnego, co od razu, nawet przy kulistym kształcie, wytworzyło tak. zwany biegun ustny, czyli oralny, i przeciwustny — abóralny.

Zastanówcie się, proszę, jak odbiło się to na symetrii ciała. Teraz już nie każda płaszczyzna dzieli takie zwie­rzę na części symetryczne, ale jedy­nie te, które przebiegają przez obydwa bieguny, gdyż na przykład przekrój równikowy na jednej półkuli pozosta­wiłby otwór ustny, na drugiej zaś nie przedziurawiony odcinek aboralny — nie byłyby więc one symetryczne.

Zwierzę o symetrii wieloosiowej przekształciło ją sobie w ten sposób na symetrię promienistą, co podkreślo­ne będzie tym bardziej, jeżeli oś ciała zacznie się bądź spłaszczać, bądź wy­dłużać, przy czym zwierzę przybiera

kształt walca lub też przeciwnie, po przypłaszczeniu krążka.

Orientujecie się ohyba, iż w ten sposób doszliśmy do zasad­niczej formy polipa lub meduzy, bo to, że ów krążek wygnie się na przykład parasolowato lub że walec otoczy się około otworu ustnego wieńcem czułków, albo nie wpłynie na pro­mień istość symetrii, albo co najiwyżej podkreśli ją jeszcze mocniej, wyznaczając, iż zwierzę jest na przykład sześcio-, ośmio- czy pięciopromieniste.

Przy takiej sytuacji dość wyraźnie zarysowuje się przód i. tył ciała. Ewentualnie, 00 na jedno wychodzi — góra i dół, jeśli uprzytomnić sobie hydrę czy innego polipa przyczepione­go aboralnym końcem do podłoża, a ustnym sterczącego ku górze. Trudno jednak mówić o grzbiecie i brzuchu, ewentual­nie bokach ciała, bo zwierzę pięciopromieniste ma pięć iden­tycznych boków, sześciopromieniste — sześć i tak dalej. Było­

by więc czysto umowne, gdybyśmy któremuś z nich ni stąd, ni zowąd raczyli dawać nazwę brzucha lub któregoś tam — ięwego czy prawego — boku.

I tu zbliżamy się właśnie do istotnej trudności w naszym zagadnieniu. Bo przecież wszystkie zwierzęta wyższe, poczy-: nająć od robaków czerwiochowatych, mają już symetrię tak zwaną dwuboczną, gdzie tylko jedna pionowa płaszczyzna przebiegająca wzdłuż osi dała dzieli je na części symetryczne. Co wobec tego jest grzbietem i brzuchem, co prawym i le­wym bokiem dała — zorientować się można wyraźnie.

Czyżby rzeczywiście istniały i dały się odnaleźć odpowied­nie przejśda przy tak zasadniczej różnicy, jak promienistość lub dwuboczność w ogólnym typie budowy?

Początkowo syste­matycy umieszczali zaraz za jamochłona­mi tak zwiane szkarłu- pnie, czyli rozgwiazdy, jeżowce, stnzykwy, które też, jak wiado­mo, odznaczają się bu­dową promienistą. To jednak w niczym nie poprawiło sytuacja, a nawet —^ jak się za chwilę dowiecie — za­gmatwało ją jeszcze bardziej, bo przecież przejście od promieni­stych szkarłupni do istot dwubocznych wcale nie jest łatwiej­sze niż bezpośrednie wyprowadzenie ich od jamochłonów. Nato-'

miast, jak wykazały ■ ■ — ~

badania, szkarłupnie

są zwierzętami już wysoko uorganizowanymi: posiadają mię­dzy innymi układ krwionośnyi którego u niższych robaków nie ma jes23cze ani śladu, ponadto zaś pewnymi szczegółami anatomii oraz rozwoju embrionalnego zbliżają się do strunow­ców, a więc grupy najwyżej uorganizowanej wśród zwierząi.

Skądże zatem, jeśli miałyby to być istoty prymitywne, tak nagle zjawiło się w ich ciele aż tyle najrozmaitszych zaawan­sowanych urządzeń? Przecież i powstanie tych narządów trze­ba byłoby w jakiś sensowny ewolucyjny sposób wyprowadzić z jamochłonów, podczas gdy żadnych wskazówek na to do­strzec u nich nie można.

Tóteż dość szybko trzeba było z takiej koncepcji zrezygno­

wać, gdyż szkarłupnie znacznie trafniej i logiczniej znalazłjr5! miejsce na pograniczu między bezkręgowcami a kręgowcami. W kłopocie ze znalezieniem pomostu między tymi dwoma ty­pami symetrii przyszła nam z pomocą jedna z grup jamochło^ nów, której nie omawialiśmy dotąd; nosi ona nazwę — żebro-;' pławy.

Żebropławy niewątpliwie są jamochłonami. Przemawia za. tym galaretowata substancja ich ciała, złożona z mezogiei po­między ekto- a entodermą.

Od przewodu pokarmowego, podobnie jak u meduz, biegną u nich ślepo kończące się kanały w kierunku oralnym i abo- ralnym. Komórki nerwowe tworzą już jednak rodzaj systemu nerwowego, ułożonego bądź co bądź promienisto, ponadto» w mezoglei wyodrębniają się dość wyraźnie pęczki komórek mięśniowych. Na końcu abaralnym występuje statocysta — organ zmysłowy położenia ciała, który zresztą znamy już u meduz, ponadto zaś znów promienisto w ośmiu rzędach — jeśli można tak powiedzieć — południkowych stwierdzamy tak zwane grzebyczki, składające się z szeregu silnie wachlu­jących rzęsek.

Czuję, iż jak do tej pory nie dopaitrzyliście się niczego, co< by pozwoliło nam domyślać się symetrii dwubocznej, czyli;, bilateralnej — i czekacie na to z niecierpliwością. Otóż: teraz gotów jestem zaspokoić waszą ciekawość.

Żebropław mianowicie posiada tylko dwa czułki, rozmiesz­czone przy jednym z końców, ale po przeciwległych stronach ciała.

No cóż, czy wam to wystarcza? Obawiam się, że co najwy­żej przez grzeczność nie odpowiedzielibyście wyraźnie, że nie- Grzeczność ta zresztą tu byłaby nie na miejscu, gdyż z chwilą, gdy jedna strona starając się przekonać drugą daje argumen­ty niewystarczające, to nie należy bawić się w uprzejmości,, lecz wyraźnie mówić o swoich zastrzeżeniach.

Otóż w stosunku do tego, co przed chwilą powiedziałem, głównym waszym zastrzeżeniem winno być to, iż zwierzę za­sadniczo we wszystkich szczegółach jest ośmiopramieniste, je­

dynie te dwa czułki wskazują na dwu-, ale -w dodatku naweit nie boczność, lecz co naj­wyżej dwupromieni- stość. Albowiem w dal­szym ciągiu te dwa pióropuszowate czuł- ki wcale nam nie wy­znaczają grzbietu i brzucha oraz prawe­go i lewego boku, a w związku z tym nie jedna, lecz dwie płasz­czyzny dzieliłyby te zwierzęta na części sy­metryczne: pierwsza i— przechodząca po­środku między czułka- . mi, druga zaś, która by przechodziła przez ich środek rozszczepiając całe ciało żehropława i same czułki na dwie równie przecież syme­tryczne połówki.

Widzicie zatem, że jak dotąd nie zbliżyliśmy się jeszcze do rozstrzygnięcia naszego głównego zagadnienia, a mianowicie znail^zian-ia. form przejściowych między zwierzętami promie­nistymi a diwubocznymi. Pozwólcie, jednak, iż zrobię jeszcze małą dygresję,

W jakim środowisku najlepaeg i najwygodniej rozwijać się mogła symetria wieloosiowa lub pochodząca z niej symetria promienista?.

Przede wszystkim tam, gdzie zwierzę otoczone było warun­kami ze wszystkich stron jednolitymi, a więc u foorm unoszą-

* vi f. *Mę przez cale życie w toniach wodnych, form prowadzą­cych życie — jak to mówkay — pelagiczne.

Proafiueniaft^ć równi« HannAu była u form osiadłych, przy­deptanych do podtteża aborainą stroną ciała i rozsyłających KriifWWh swych limtnrch lub dłuższych czułków na wszyst­kie sfcrwny Arodowiaka wodnego.

buwMr) run mą pnwbUwa, kiedy zwierzę musi prowadzić czynne, Whem« łyeś» na pagrank tu dwóch środowisk, to jest tan. gdetie woda stylta się a twardą skałą czy piaskiem dna. Wied? siła rzeczy tany aufaatrat oddziaływa na jego spodnią j IMMflemhnią, tMkf na gumą, gdy leżąc na płask wije się bądź taalpi pn set? «mym puJat»

S «lą •v**ritma nM>, w raku 1880 atyimy zoolog rosyj- A K«ntiMkl bmW w Moru Czerwonym istotę o liś- •tMMtyn, ąriMMMf*. imfcwijii cMt, pełzającą po dnie. 7.» Mną fet Mfeno tfimmmmśm miało galaretowate ciało, stato- rnlą aa Aa«lqn kotew. Jsdnak akr posiadało charaktery- tffąaayeh pwig HaaPHtyeh mnftw raąmk, lecz całe było ni- aa phMMMw aajntłs lyrti robaków •» wirków. )•** IMNta M asy to j«at rzeczy-

. ileziono w okolicach Archipelagu Malaj- skiet?o :>:otę o bardzo podobnej do opisanej powyżej po-

3tai - powych żebropławich grzebykach rzęsko­

wych. Nazwano ją Ctenoplana Kou>al<?u'sktt — a ona już jest dowodnym przykładem, jak to jamochłony zmieniając sposób ¿yeia :i :■ i i | zy bierać grzbietobrzuszną postać bilateralną. Nie sądźcie bowiem, iż na tym jednym egzemplarzu się skończyło, gdyż do obecnej chwili znaleziono ich już setki, tak że wyod­rębnić było można wśród nich aż dwadzieścia różnych gatun­ków takich form ¡przejściowych.

Niewątpliwie to, co powiem teraz, będzie pewnego rodzaju wybieganiem naprzód. Zdaje mi się jednak, że jun tu należy zaznaczyć, że niesłuszne jest przywiązywanie tak wielkiej wa­gi do wyglądu zwierzęcia, do takiej czy innej jego struktury anatomicznej.

Takie stanowisko to pozostałość po czasach przedewulu- cyjnych, kiedy wierzono, iż zwierzę danego gatunku ma takie narządy, a co za tym idzie i taki wygląd, jaki mu został od początku nadany podczas aktu stworzenia. Byłaby to jego nie­wzruszalna właściwość na całe dalsze istnienie — me licząc oczywiście katastrof życiowych poszczególnych osobników, w czasie których mogły stracić tę czy tamtą kończynę, ucho czy nos i w ten sposób wynaturzyć swą normalną sylwetkę

Ewolucja, której poświęcana jest ta książeczka, zrobiła już wprawdzie pokaźny wyłom w podobnych poglądach Wiemy i my o tym, gdyż już od 50 stronic rozważamy przecież spo­soby przechodzenia jednego gatunku w inny i śledzimy, po­równując odpowiadające sobie organy, jakimi etapami ewo­lucja się odbywała A jednak wciąż dominuje jeszcze w nie­jednym przekonanie, ii owe pneoksztalcenia dotyczą cech ra­czej powierzchownych, gdy natomiast właściwości takie, jak ogólny plan budowy, a więc np. prwniiletałć czy dwuboes- nośi, to aą cechy tak podstawowi, a trzeba by wyjątkowo długich okresów czasu, aby zaczęły ulegać zmianom.

Oczywiście nie maśna tanu stanowisku odmówić częściowej słuaanośd.

Znajomość okresu czasu, w jakim zajść może ta czy tamta zmiana cech narządów w określonej grupie systematyczni^ zwierząt, byłaby bardzo istotna. Jednak należy wątpić, czy da się to z wystarczającą dokładnością ustalić, zanim nie zda­my sobie dokładnie sprawy, jakie są przyczyny, które ową zmienność narządów wywołują. Wiemy, że różni uczeni wy-1 suwali tu na pierwszy plan rozmaite bodźce. Darwin na przy-t kład sądził, że walka o byt selekcjonuje każde nowe pokolenie danego gatunku w tym sensie, że wieku, w którym mogłyby same wydać potomstwo, dożywają w olbrzymiej większości tylko osobniki najlepiej do danych warunków przystosowane. Wielki ewolucjonista wnioskuje z tego, iż te właśnie poży- tyczne, pożądane cechy z pokolenia na pokolenie będą się dzie­dziczyć i w dodatku potęgować, aż w końcu doprowadzą do olbrzymich różnic w wyglądzie między przodkami i potom­kami. To samo — a więc zmianę rozmiaru i wyglądu zwierzę­cia — przypisywał Lamarck używaniu lub nie używaniu przez nie określonych narządów, które w tym pierwszym przypadku potężniały, a to miało się przekazywać potomstwu.

Ale... i tu, i tu, jeśli obu przykładom przypaitrzyć się z bli- ka, gdzieś w dali, za tymi — według wspomnianych uczonych

bezpośrednio wpływającymi na zmienność bodźcami kryją się... warunki środowiska. One to przecież właśnie bądź za­ostrzały, bądź łagodziły walkę o byt albo też powodowały ową zwiększoną używalność tych, a nie innych organów.

Dziś znacznie mniej interesują nas te bezpośrednie przyczy­ny, z takim mozołem wyspekulowame przez Lamarcka czy Darwina, lecz od razu, jako na bodziec ewolucyjny, zwracamy uwagę na zmiany zachodzące w środowisku i oczywiście, w związku z tym, na taki czy inny tryb życia zwierzęcia. To właśnie — zarówno w przypadku dopiero co omawianym, jak i w wielu innych, o których przekonamy się na dalszych stronicach tej książka — gra rzeczywiście rolę decydującą, i to nawet w gruntownej przebudowie anatomii ciała zwierzęcia.

JEDNO CZY WIELE ZWIERZĄT

W poprzednim rozdziale szczęśliwie. przebrnęliśmy przez dwa trudne punkty w ciągłości ewolucyjnej, a mianowicie wy­kazaliśmy przejścia od jednokomórkowców do wielokomórko­wych zwierząt tkankowych, a następnie zdobyliśmy bodajże czy nie jeszcze ¡bardziej zawiły etap ewolucyjny, tj. przekształ­cenie się istoty o symetrii wiedopromiemistej na organizm o bu­dowie dwuibocznęj.

Ci, którzy już z klasy szóstej mają wyobrażenie o większości ważniejszych typów świata zwierzęcego, mogliby sądzić, iż najtrudniejsze miejsca przejść ewolucyjnych są już poza nami, albowiem z dwubocznością (z wyjątkiem promienistych szkar- łupni) spotykać się będziemy już u wszystkich zwierząt aż do ssaków włącznie. Niestety, jak się okaże z tego i następnych rozdziałów, najpoważniejsze kłopoty mamy jeszcze przed sobą.

Teraz przede wszystkim zajmiemy się zagadnieniem me- t a m e r i i, czyli budowy segmentalnej albo pierścieniowej.

Klasycznym przedstawicielem podobnej struktury ciała są zwierzęta należące do pierścienic. Chyba każdy zna dobrze dżdżownice, a niejeden słyszał o marskich wieloszezetach, nie miałoby więc żadnej racji nudzenie teraz szczegółami ich bu­dowy. Chciałbym jednak, abyśmy dobrze zrozumieli, że nie jest w tej chwili dla nas najważniejsze przekonywające wyprowadzenie, skąd pochodzi ten typ zwierząt.

Zoologowie zresztą wysuwają pod tym względem kilka przy­puszczeń. Jedni wskazują na to, iż u najniższych robaków płaskich, a mianowicie wilków, już można się dopatrzyć ta­

kiego łańcuchowego układu organów, na przykład jeśli chodzi

o rozłożenie wyrostków wzdłuż rury jelita lub organów roz­rodczych. Inni zwracają uwagę, że znana na ogół larwa pierś­cienic trochofora nie posiada jeszcze wcale pierścieniowej budowy, natomiast przypomina wyglądem wspomniane już po­przednio żebropławy, oczywiście nie uwzględniając w tym przypadku ich budowy promienistej.

Czy na tej więc, czy na tamtej drodze — przodków pierście­nic, bądź „rodziców", bądź „dziadków“, wykazać by można dość łatwo. Mnie jednak chodzi w tej chwili o inną sprawę: nie

o rodowody różnych gatunków tego typu, lecz o to, w jaki spo­

sób pojawił się ten dość zadziwiający rodzaj bu­dowy, a mianowicie, źe zwierzę wygląda niby długi pociąg elektryczny, składający się z kilku- j : nastu czy kilkudziesięciu - mniej więcej identycz­nych odcinków. Struktur / tego rodzaju na dobrą ' sprawę nie widzieliśmy ani u jednokomórkow­ców, ani u jamochłonów.

To iiie ulega wątpliwości.

Natomiast, czy rzeczy­wiście nie można by się u nich dopatrzyć czegoś, oo. by choć zewnętrznie przypominało podobne « utwory?

Sięgnijcie pamięcią do pierwotniaków z gromady sporow- ców, zwanych gregarynami. Gzy przypominacie sobie, iż te pasożytnicze jednokomórkowce, o nieco wydłużonym pa- łeczkowatym kształcie, dzieląc się w poprzek na pół, bardzo często nie rozłączają się całkowicie, a wówczas większość ży­cia pędzą niby tandem albo jeśli chcecie — pociąg dwuwągo- nowy.

U jamochłonów znów, jeśli przypomnimy sobie rozmnażanie

krążkopławów, choćby nasze; ehełbi bałtyckiej, stwierdzimy iż larwa Jaj, powstała z zapfedriiasaych jaj, przyczepia się do dna niby nliwlifti trzonek, na którego wolnym końcu zaczy­nają się dka.uiwrpr^ piald* krążki ułożosie jeden za dru­gim mbv stos taferzy jDopiearo po pewnym czacie te najwyżej ktącc, MjaaiKt — odrywają mą i zaczynają pływać awabod* nia, roaaąc de nanurMr normalnej mwkiry

Taki utwór, zwany • I r o b 11 ą, praypcanina już wyraźni« mi, czego budowę A/idił byśmy mogli jako typowo mata- merycraą

^Oezywiśeiaf Oczywłścw? gdyby me to — zaoponujecie — ia pnaet«! ta mamy da ezynjeiua i roamnażającytni się odręb­nymi indywiduami, które od biedy nazwać by można czasową dwu- bub wiekwaubfttkową katonią. Natomiast dżdżownica czy moraka nerwid* to pnacwa jeden osobnik, który charaktery* auja Mą tylko laką cikuu*aią budową".

OfeM to wialni*, tanu nie mam zamiaru zaprzeczać. Jeśli

jednak upxkl ogrodnika prze- tnie na pół dżdżownicę lub ja­kiś wypadek życiowy rozerwie i pierścienicę morską, to wiecie m przeciec, áe zazwyczaj każdy 1 z odcinków’, jak gdyby nigdy I nic, odtworzy sobie brakujące części, a więc wtedy powstanie dwoje odrębnych zwierząt.

Różnica przeto niewątpliwie jest, jednak może nie tak jas­krawa, jakby się na pierwszy rzut oka zdawało.

Ale ciągnijmy nasze rozwa­żania dalej. Czy nie znacie wśród robaków niższych, tak zwanych czerwiochowatych — zwierzęcia uznawanego po­wszechnie za jednego konkret­nego osobnika, który kubek w kubek przypomina stosunki dopiero co opisane dla strobili krążkopławów?

Oczywiście wiem. że każdy wymieni tasiemca, zastrzegając

się jednak natychmiast, iż mimo jego strobil owego ukształto- wa/nia jest to przecież jedno zwierzę — jeden osobnik, tylko

o takiej swoistej członowatej budowie, którego końcowe odcin­ki pełne jaj odrywają się i opuszczają biernie prwwód pokar­mowy gospodarza wraz z jego kałem, aby móc w następstwie zakazić nową ofiarę.

No... tutaj wtrącę nawiasową uwagę, że o tej Marności mo­że mówić tylko ten, kto nigdy nie widział, jak oderwana czło­ny tasiemca, tak zwanego nieuzbrojonego, już po opuszczeniu goapodanea pełzają «obie rnnofcfrnym ruchem, przewędrowując w stosunku do swej wtdkakt nawet dnáé duAe przeetnumie.

Na dobrą sprawę wierzcie mi, iż główna rózmca jest prze­de wszystkim ta, że u krążkopławów wspólne pożycie członów w strobili jest stosunkowo dość krótkie, długo żyją zaś samo­

dzielne jej człony jako wol­no pływające meduzy, a na­tomiast u tasiemca odwrot­nie — życie .przeciętnego odcinka po oddzieleniu się od całości w zależności od warunków trwa zaledwie od kilku godzin do parni dni.

A teraz zechciejcie sobie przypomnieć, w jaki sposób jednolicie zbudowana tro- chofora, nie wykazująca — jak mówiliśmy — śladów metamerii przekształca się w metameryczną pierście­nicę. Oto na jej tylnym koń­cu zaczynają narastać czło­ny całkiem identyczne, po­dobnie jak człony tasiemca odsznurowują się od jego główki, bądź odcinki srtsrobili u krążkopławów.

Wszystko więc przema­wia za tym, że istota same­go procesu jest podobna.

Oczywiście nie sądźcie ani chwili, iż chcę w kogoś wmówić, że dżdżownica czy pijawka jest kolonią czło­nów, z których każdy z ko­lei jest odrębnym zwierzę­ciem — gdyż tak wcale nie myślę. Natomiast jest rze-

czą wysoce prawdopodobną, że ta sama zdolność, która wy­kształciła się w jamochłonach dla wytwarzania strobili w ce­lach rozmnażania, tu w dalszej ewolucji działa (powielając czło­ny jednego i tego samego osobnika. Człony te całe życie przepędzają już wspólnie, chyba żeby je rozdzielił jakiś nie­przewidziany wypadek, jak 'na przykład ów wspomniany szpadel kopacza.

Jeśliście to zrozumieli, może warto będzie zrobić małą ewo­lucyjną dygresję — wszystko bowiem, co tu powiedziałem, wskazuje, jak w niektórych przypadkach trudno jest z całą pewnością ustalić, czy mamy do czynienia z jednym zwierzę­ciem, czy też z ich koloaiią. Tak jest też w przypadku tasiem­ca. Nie powinno to jednak nikogo specjalnie dziwić, gdyż nie dawniej jak w poprzednim rozdziale omawialiśmy obszernie przejście od jednokomórkowców do tkankowców, gdzie prze­cież tak samo trudno było określić, przy volvoxie dajmy na to, czy już wytworzył się jeden wielokomórkowy organizm, czy traktować go jeszcze jako kolonię jednokomórkowych wiciow- ców. Nie jest to bowiem rzecz najistotniejsza. Za najważniej­sze zaś w tych rozważaniach uważam, iż na każdym kroku wi­dzimy dowody plastyczności substancji żywej, jej zmienności i dynamiczności w przystosowaniu się do takich lub innych warunków środowiska.

Wanto było powstaniu budowy metamerycznej poświęcić nieco czasu, gdyż — jak się okaże — choć w klasycznej swej postaci występuje ona tylko u pierścienic i stawonogów, to jednak ślady jej wykazać będzie można bodaj u wszystkich zwierząt wyżej stojących, nie wyłączając ssaków, a wśród nich i człowieka. W tych najdoskonalej uorganizowanych grupach najwidoczniej zaznacza się ona w kręgosłupie, układzie mięś­ni, a ponadto w kanalikach nerkowych.

Co jest bowiem najciekawsze w zjawiskach ewolucyjnych, to — jeśli można tak powiedzieć — nietrwałość ich wytworów.

Chcielibyście wiedzieć, co przez to rozumiem, gdyż przecie pierwsze istoty żywe powstały, lekko licząc, około miliarda

9MV

lat temu, a jednak potomkowie ich istnieją po dziś dzień. Oczywiście... nikt nie neguje ich istnienia — chodzi tylko

0 to, w jakiej postaci. A pragnę właśnie zwrócić waszą uwagę, iż ledwo wytworzył się ów typ budowy metamerycznej, owo łańcuszkowe segmentowanie ciała na mniej więcej jednakowe odcinki, a już zaczyna się proces odwrotny — zlewania się

1 zacierania poszczególnych pierścieni, ewentualnie różnico­wania ich między sobą.

Pociąg elektryczny, którego użyłem dla porównania, nie obrazuje dokładnie budowy żadnej ffoiś żyjącej pierścienicy ani stawonoga. Nawet przypatrzywszy się lepiej dżdżownicy, na którą zawsze powołujemy się mówiąc o metameiii, doj­rzymy zaraz, że na dobrą sprawę żaden z jej segmentów nie jest identyczny z sąsiadem... Jedne są większe, inne mniejsze, jedne bardziej koliste na przekroju, inne raczej tylko o za­okrąglonych kantach. A zbadawszy wnętrze ciała przekonamy się, iż na przykład takie organy rozrodcze leżą tylko w nie-

których członach, a inne są ich pozbawione. Najczęściej prze­kształcają się odcinki głowowe.

Zresztą chcę być ścisłym. Termin, iż zlewanie się segmen­tów bądź ich zmienianie nazwałem procesem odwrotnym, nie jest zbyt poprawny. To nie żaden nawrót do dawnych stosunków. To tylko dalszy postęp ewolucyjny, dalsze przekształcenie i przemiany świeżo osiągniętego systemu budowy,, dalsze nieusta­jące modyfikacje w kierunku coraz lepszego przystosowania.

Inna sprawa, że dla nas, zoologów ewolucjonisitów, taki stan rzeczy to tylko piętrzenie trudności badawczych. Bo pierście­niowa budowa raków, wijów, owadów czy pajęczaków je9t przynajmniej jeszcze dość oczywista i wykazać ją dość łatwo; komu by jednak przyszło do głowy, iż ślimak czy małż, gdzie na pierwszy rzut oka nawet śladów członowej struktury do­patrzyć się trudno, jednak też powstały z form metamerycz-

nych w drodze pozłewania się segmentów, zaniku wie­lu uprzednio metamerycz- mie ułożonych organów itp. Często zaledwie nikły ślad w tym lub innym narządzie pozwala wpaść na trop je­go pierwotnej członowanej •budowy.

Pozostawiam więc na bo­ku stawonogi nadmieniając tylko, iż najdalej w kierun­ku zamaskowania metame- ryczności doszły wśród nich pajęczaki. Ale nawet i tu \ sami dość łatwo dopatrzy­cie się segmentacji, choćby w układzie nóżek i z ich przekształceń powstałego aparatu gębowego oraz czuł- ków.

Naszym zadaniem jest .rozwikływanie tych naj­bardziej zaplątany ch węzłów w toku ewolu­cyjnym, dlatego na za­kończenie poświęcą pa­rę słów ¡pochodzeniu śli­maków i małży, jednym słowem, ogólnie mó­wiąc mięczaków — od ^ przodków o metame- ryczmej budowie ciała.

W całym tym typie tak trudno było dopa­trzyć się jakichkolwiek śladów metamerii, że początkowo systematy­cy skłaniali się raczej do wyprowadzenia ich nie z pierścienic, lecz ( wprost z robaków płas- ! kich. Mięczaki zatem « byłyby nie potomkami, lecz — jeśli można tak powiedzieć — „rodzeństwem“ pierś­cienic. Jednak po dokładniejszym zbadaniu, przede wszy­stkim zaś zwróceniu uwagi na rozwój zarodkowy obydwu tych grup — obecnie przeważa pogląd, iż mimo wszystko powstały one z pierścienic, al/bowiem sposób bruzdkowania, larwa po­dobna do trochofory, a przede wszystkim organy wydalnicze typu nefrydialnego przemawiają za wspólnym pochodzeniem. Dlatego też obecność dwóch par skrzeli u niektórych głowono- gów uważana jest także za ślad po odcinkowym ułożeniu tych organów u jakichś dawnych przodków mięczaków.

Ostaitnie dni przyniosły potwierdzenie tej tezy gdyż przy opracowywaniu materiałów przywiezionych przez duńską wy­prawę oceaniczną z Pacyfiku, w okolicach wybrzeży maksy-

kańskich stwierdzono nowe fonmy mięczaków żyjących na głębokości niespełna 4000 m, już wyraźnie seg­mentowanych, bo posiadających 5 par skrzel i między nimi leżących również 5 pąr nefrydii.

Na podstawie części szkieletowych stwierdzono podobieństwo tych mię­czaków do znanej z okresu kambryj- skiego, a więc sprzed 300 milionów lat rodziny Tryblidiidae.

Skąd jednak tak daleko idące róż­nice w wyglądzie między pierścieni­cami a mięczakami?

Nowoczesnego biologa nie dziwi to specjalnie. Pierścieniowość była to cecha sprzyjająca na ogół intensy­wnemu, ruchliwemu trybowi życia. Już wydłużony kształt pozwala na wijące ruchy po ziemi bądź po dnie w wodzie; ruchy te zostały jeszcze ułatwione przez tworzenie się szcze-

cinek, które z czasem przekształciły się w odnóża dozwalające nawet na szybkie poruszanie się po ziemi lub wiosłowanie w toni wodnej, jak to widzimy u owadów. Mięczaki natomiast reprezentują typ rozwoju zwierząt mało ruchliwych, jeśli moż­na tak obrazowo powiedzieć — osłoniętych grubym pancerzem muszli, mającym je chronić przed wrogami. Nic dziwnego, że z biegiem lat, w ciągle innych warunkach otoczenia, powstały w obu tych przypadkach postacie tak mało do siebie podobne.

A teraz mam sposobność znów powrócić do niedawno wypo­wiedzianej uwagi, iż pęd ewolucyjny nie ulega zahamowaniu, mimo iż właśnie już zrealizował, dajmy na to, jakiś nowy typ budowy. Bo oto wśród zwierząt o charakterze pierścieniowatym można znaleźć gatunki, 'które wtórnie dopasowują się do ży­cia osiadłego, czego przykładem może być wąsonogi raczek — kaczenica lub skąposzczety z grupy naszych słodkowodnych tubifeksów. Z drugiej strony znów głowanogi reprezentują taką gałąź mięczaków, która jak gdyby „znudziwszy sobie“ powolne, nieruchliwe życie i ciężki pancerz muszlowy, zaczę-

la go redukować i prowadzić żywot wolny wśród przestrzeni wód, wyrabiając w tym celu — znane zapewne niejednemu | czytelników — swoiste sposoby poruszania się typu odrzu­towego.

Tu chciałbym przypomnieć słowa wypowiedziane przy koń­cu rozdziału poprzedniego.

Wiedzieliśmy, że nie tylko promienistość i dwuboczncść stały się plastyczną cechą, z chwilą gdy warunki otocze­nia i tryb życia zwierzęcia zaczęły się w jakiś sposób zmieniać.

Chciałbym zwrócić waszą szczególną uwagę właśnie na te dwa dopiero co zacytowane terminy. Zazwyczaj mówi się w nauce, iż zmiana warunków środowiska jest prawdopodob­nie główną przyczyną zmienności ewolucyjnej. Jednak należy wyjaśnić, że uczeni zakres tych „warunków“ traktują bardzo szeroko; dlatego też, bojąc sdę, żebyście nie wzięli tego zbyt dosłownie, wolałem dodać tu jeszcze ów tryb życia, a może powinienem był nawet wspomnieć jeszcze i o wewnętrznych stanach organizmu. Albowiem ewolucjonista zmianą warun­ków zwierzęcia, zmianą jego środowiska nazywa nie tylko takie zjawiska jak wyschnięcie bagna, gdzie dotychczas żyło, albo porośnięcie nagich dotąd terenów cienistym lasem. Uczo­ny tym samym terminem oznaczy zarówno dopiero co zacyto­wane fakty, jak i zwiększenie ruchliwości osobników danego gatunku, a nawet pojawienie się we wnętrzu ich ciała nie znajdowanego tam dotąd fermentu, zwłaszcza gdy w związku z nim włączone zostaną w przemianę materii jakieś nowe re­akcje. Oczywiście bowiem każde takie zakłócenie może być bodźcem do dalszych przemian ewolucyjnych organizmu.

GDZIE PRZÓD, GDZIE TYŁ

Posuwając się coraz wyżej w rozwoju świata zwierzęcego, ewentualnie — jeśli te wyrazy „coraz wyżej” miałyby wpro­wadzać nieporozumienie — coraz bliżej do tych czasów kie­dy na Ziemi pojawiły się kręgowce, rozważymy z kolei spra­wę, którą w niniejszym cyklu sygnalizowałem w jednym z po­przednich rozdziałów.

A mianowicie, kiedy to omawiana była kwestia budowy pro­mienistej i dwubocznej, zdecydowanie wykazywaliśmy, że pro- mienistość należy do cech pierwotnych i że raczej z mej w dro­dze ewolucyjnych przemian powstała dwuboczność, aniżeli aby miało być odwrotnie. Rozpatrywanie przeróżnych postaci świa­ta zwierzęcego na ogół potwierdziło to nasze mniemanie. Pier­wotniaki jako jednokomórkowce, ale również i już tkankowe jamochłony, z reguły odznaczające się promieńistością, ubó­stwem i prymitywinością posiadanych narządów, dowodnie wskazywały, iż są istotami pierwotnymi i że należy je właś­nie umieścić gdzieś nisko w drzewie genealogicznym rozwoju zwierząt.

Systematycy lat uibiegłych z 'tych właśnie racji tuż za jamo­chłonami stawiali typ zwierząt morskich noszący nazwę szkar- łupmi, albowiem wszystkie należące tu gromady: jeżowce, strzykwy, rozgwiazdy, wężowidła czy liliowce, odznaczają się wyraźną budową promienistą. Jednak coraz lepsze poznawa­nie tej grupy zaczęło nasuwać szereg wątpliwości co do słusz­ności takiego umieszczenia, gdyż mimo promienistej budowy, jeśli chodzi o obecność przeróżnych narządów, szkarłupni

w żaden sposób nie można było uznać za istoty prymitywne. Mają one przecież swoisty, nie spotykany u innych zwierząt, układ wodny, czyli ambulakralny, który odgrywa u nich rolę zarówno przy poruszaniu się, jak i zapewne w przemia­nie materii. Szkarłupnie posiadają też dość silnie rozwinięty układ nerwowy ze zwojową obrączką dookoła przełyku, tak charakterystyczną dla zwierząt o symetrii dwubocznej, oraz układ krwionośny, nawet u robaków zjawiający się dość późno. A wreszcie — jak się okazuje — larwy ich są dwubocz- ne, symetria promienista więc występuje tylko u postaci do­rosłych.

Wszystko to przekonało systematyków, iż ustawianie szkar- łupni tuż za jamochłonami, poniżej dwubocznych wprawdzie,

ale nie mających jeszcze krwi czerwiochowatych, byłoby nie­dorzecznym upieraniem się i dawaniem przewagi jednej jedy­nej cesze, a mianowicie takiej a nie innej symetrii, ponad wszystkimi innymi znamionami, które wskazują, iż szkariup- nie są jednak znacznie wyżej uorganizowane.

Cóż jednak robić z ową promienistą symetrią?

Trudno: znane są przypadki, kiedy jakaś cecha pierwotna zjawia się u zwierząt o dość skomplikowanej budowie po­wrotnie, w związku z jakimiś nowymi wpływami środowiska. Żeby nie szukać przykładu daleko, zwracam uwagę, że futro jest oznaką bardzo swoiście charakteryzującą ssaki) zupełnie nie gorzej niż gruczoły mleczne i wytwarzanie mleka dla od­żywiania noworodków. Nagość skóry, a w każdym razie brak okrywy włosowej cechuje wszystkie organizmy od nich niższe. Niemniej jednak wiadomb powszechnie, że istnieją ssaki nagie, które nie posiadają futra, a kilkanaście włosów występują­cych w okolicy warg spełnia tylko rolę czuciową — jak na przykład u hipopotamów, a tym bardziej u wielorybów, pif! ma jednak żadnych podstaw, abyśmy z tego powodu mieli przybliżyć je lub łączyć choćby z nagoskórymi płazami. Stoi­my natomiast na stanowisku, że ta ich cecha została Wytwo­rzona później, że jest wtórna.

Podobnie i tutaj promienistość u szkarłupni pojawiła się wtórnie, a co za tym idzie: ich bezpośredni przodkowie — na co wskazują przede wszystkim larwy — były zwierzętami dwubocznymi.

To jednak ostatecznie jeszcze nie rozwiązuje sprawy, trze­ba bowiem w każdym razie zdecydować, gdzie mniej więcej, między jakimi typami bezkręgowców umiejscowić tę grupę. I tu w miarę postępu badań, zwłaszcza embriologiez- n y c h, czyli dotyczących rozwoju zarodkowego, wyłoniły się fakty wręcz rewelacyjne. W konsekwencji doprowadziły one do tego, że owe istoty promieniste, stawiane dotychczas w naj­bliższym sąsiedztwie jamochłonów, trzeba było awansować ja­ko bezpośrednich krewniaków najwyżej w hierarchii zwietrzę -

cej stojącego typu, ą mianowicie kręgo­wców, ściślej mówiąc

strunowców.

Aby dobrze zrozu-l mieć tę sprawę, mu­simy uprzytomnić so­bie początkowe stadia rozwoju zarodkowego zwierząt, które — jak powszechnie wia­domo — są w ogól­nych zarysach zasad­niczo podobne ■yi wszystłfldicih grup zwierzęcych.

Pierwistzfe z nich nosi nazwę bląś- t u 1 i iw swym naj- typowszytm wyglądzie ma kształt piłki, a więc kuli pustej w środku. Dalszy etap jej 'przekształceń polega na wpuklaniu się w jednym, miejscu owej piłki w ten sposób iż powstaje z niej półkulista miska, oczywiście o ściance podwójnej. Te­raz krawędzie brzeżne tej półkuli rosną coraz bardziej, tak że cały zarodek — zwany w tym stadium gastrulą — przybiera kształt wydłużony, coś w rodzaju naparstka ewen­tualnie pochewki gumowej, jaką naciągamy czasem na ska­leczony (palec. Proszę tylko, nie zapominajcie ani na chwilę, że ten u/twór ma ścianki dwuwarstwowe.

Zwróćmy teraz specjalną uwagę na' otwór prowadzący do wnętrza tego naszego wydłużonego naparstka; wkrótce zwęża się on dość znacznie, tak że całość zarodka robi w tym czasie wrażenie robakowatej kiełbaski z dziurką na jednym z koń-

ców. Dziurkę tę nazwano: blastoporus albo p r a u s ta. Zapamiętajcie, jeśli możecie, ten ostatni termin, gdyż powoła­my się nań za chwilę. A zatem uzyskaliśmy już wydłużony kształt charakterystyczny dla większości zwierząt: zewnętrzna warstwa w przyszłości, po rozrośnięciu się, będzie stanowiła okrywę skórną, a komórki z niej pochodzące wytworzą układ

nerwowy, rurka środkowa zaś stanie się oczywiście jelitem, przy czym od niej z kolei oddzielać się będą komórki, które następ­nie dadzą początek całemu układowi mięśniowemu. I oto za­sadniczy zrąb przyszłego zwierzęcia gotowy. W którymś tam miejscu — w zależności od tego, jakiego rzędu czy gromady ma to być przedstawiciel — zaczną wyrastać nogi, cztery, sześć lub więcej, ewentualnie też płaty śkrzelowe. Jednym słowem, zwierzę zacznie przybierać kształty swoiste dla swego gatunku.

Rozmyślnie nie poruszałem dotąd jednego problemu, mia­nowicie gdzie okaże się przód, a gdzie tył tej na naszych oczach powstającej istoty. Co prawda, dla uważniejszych czy­telników nazwa, o której zapamiętanie prosiłem, a więc pra- usta czy też usta pierwotne, już przesądziła sprawę. „Gdzie usta — tam głowa, gdzie głowa — tam przód zwierzęcia“.

I rzeczywiście: u dżdżownic, pijawek, owa­dów, mięczaków, raków tak jest w istocie.

Blastoporus zostaje otworem ustnym, dookoła niego rozwijają się przydatki gębowe, a więc na przykład' szczęki, którymi pijawka nadrzy- na skórę, aby dostać się do krwi ofiary, kłujka mara, ssawka motyla czy charakterystycz­na tarka ślimaka. Oczywiście w tej partii cia­ła rozwijają się zwoje mózgowe, oczy, czułki

jednym słowem, głowa przyszłego zwierzę­cia.

Jak z tego opisu wynika, zarodek przedsta­wicieli wymienionych grup obywa się przez pewien czas bez odbytu, który powstaje dopie­ro później jako coraz to głębiej wrastające wpuklenie na przeciwległej stronie blastopo- rusa, doprowadzające w końcu do kompletne­go przedziurawienia obydwu ścianek zarodka, w następstwie czego dawny wydłużony wór we wnętrzu ciała zamienia się w zwykłą rur­kę o dwóch otworach; powstaje zatem po pro­stu typowy przewód pokarmowy.

U niektórych, jak u dżdżownicy, pozostaje on jako zwykły, prosty kanał, ciągnący się od koń-

ca do końca ciała; u pijawki lekarskiej uzyskuje szereg roz­szerzeń w postaci kieszeni, w których magazynowana jest krew, kiedy się jej ten pasożyt nassie do syta; u owadów czy mięczaków wydłuża się tak silnie, że aby zmieścić się w zwie­rzęciu, musi poskręcać się w pętle. To już jednak należy do szczegółów, zasadnicze zaś, zarodkowe etapy rozwojowe są za każdym razem te same.

Czy wszakże nie zastanawia was, iż, jak dotąd, omawiam przykłady z samych bezkręgowców; że przez zapomnienie czy też naumyślnie nie powołałem się ani na rybę, ani na: ptaka, ani na jaszczurkę. Nie, bynajmniej nie przez zapomnienie, bo oto dochodzimy do kulminacyjnego punktu naszych rozważań, a jednocześnie do najtrudniejszej przeszkody, jaka staje na drodze do wyjaśnienia normalnej ciągłości ewolucyjnej w roz­woju zwierząt.

Oto poczynając od strunowców, których początkowe stadia rozwoju przebiegają mniej więcej tak, jak opisaliśmy, natra­fiamy ni stąd, ni zowąd na coś tak nieoczekiwanego, że — co trzeba przyznać otwarcie — nie potrafimy do obecnej chwili nie tylko znaleźć żadnych wyraźnych przyczyn takiego stanu rzeczy, ale nawet wysunąć pod tym względem jakichś praw­dopodobnych hipotez. Oto wyobraźcie sobie, że u wszystkich strunowców owe prausta — nazwa bowiem zwyczajowo po­została — nie wytworzą wcale otworu ustnego, zarówno jak

i koniec ten nie będzie głowowy, lecz wprost przeciwnie: ich prausta to przyszły odbyt, a cała jego okolica to tylna część ciała zwierzęcia. Zwoje mózgowe, oczy, a więc po prostu głowa tworzą się na przeciwległym końcu; tam także wkrótce w dro­dze wpuklenia, przerzynającego się aż do samego jelita, po­wstanie rzeczywisty otwór ustny.

Wszystko to się tak łatwo mówi, ale czy zdajecie sobie spra­wę, jakie to niesłychane konsekwencje pociąga w całej struk­tura* myślenia ewolucyjnego? Jak dotychczas, układaliśmy wszyatko w kolejnych etapach rozwojowych i rozumowanie nasze szło jakby po drabinie, której jeśli nawet brakowało gdzieniegdzie którego szczebla, to zazwyczaj udawało się nam

doszukać bodaj jego śladów. Toteż spokojnie wówczas mówi­liśmy, że choć dana forma przejściowa rzeczywiście nie ist­nieje, to jednak mamy wszelkie poszlaki, iż była kiedyś, a co za tym idzie, konsekwencja naszych założeń ciągłości ewo­lucyjnej nie natrafia na jakąś przeszkodę nie do przebycia.

Natomiast tutaj"'— pomyślcie — jak porównywać chrabąsz- cza czy raka dajmy na to z żabą lub jaszczurką? Powierz­chownie stwierdzić byśmy mogli cały szereg zewnętrznych podobieństw: a to nogi stawowate (nie uwzględniając oczywi­ście chwilowo ich ilości), a to oczy, choć nieco inaczej zbudo­wane, ale i u tych, i u tych zwierząt znajdujące się na głowie, a to zwoje mózgowe... Lecz cóż, kiedy w związku z tym, co powiedziałem, nie możemy ustalić, gdzie przód, a gdzie tył każdego z tych zwierząt. W świetle tego, o czym nas pouczył rozwój zarodkowy, przód kręgowca odpowiada tyłowi bezkrę­gowca i odwrotnie... Jakże więc przeprowadzać jakiekolwiek porównanie? Co więcej, kiedy się to stało? Jakie przyczyny na to wpłynęły? Toż to jest dosłownie — w pewnym etapie historycznego rozwoju zwierząt — odwrócenie ich organizmu

dokładnie o sto osiemdziesiąt stopni! Na te pytania w przybli­żeniu nawet odpowiedzieć nie potrafimy.

Z drugiej strony jednak nie sądźcie, iż jest to argument przeciwko ewolucji; mamy na jej istnienie miliony takich do­wodów, że jedna — niewątpliwie poważna — luka w ciągło­ści, na którą tu natrafiliśmy, nie obala jej w najmniejszym stopniu, ale raczej powinna pobudzać do tym większych sta­rań dla rozwikłania tego tajemniczego punktu.

Ale nie myślcie czasem, że już zapomniałem, po co tak obszernie wtajemniczałem was w embriologię zwierząt. Głów­nym naszym tematem było ustawienie systematyczne owych promienistych szkarłupni; otóż okazało się, iż są one według swego rozwoju zarodkowego takie właśnie jak strunowce, to jest wtómouste, czyli że i u nich blastoporus twarzy pnzyszły odbyt, a usta powstają później wtórnie —i jako wpuklina na przeciwległym końcu ciała. Stąd to właśnie ta ich wysoka ranga systematyczna.

Tu jednak nie wiem, czy któremu z czytelników nie przyj­dzie chętka przychwycić mnie na pewnej niekonsekwencji. Toż nie dalej jak parę stron wstecz wspomniałem, iż aby jakąś

grupę ziwierząt umieszczać we właściwym miejscu systema­tycznym, nie należy czepiać się kurczowo jakiejś jednej cechy. Tą przyczyną właśnie motywowałem konieczność oddzielenia szkarłupni od jamochłonów, mimo iż budowa promienista ze­spala je z nimi dość wyraźnie. Teraz zaś, jak gdyby zapo­mniawszy o tym, co powiedziałem, sam uchwyciłem się owej ich wtórnoustości i tą jedną jedyną choć niewątpliwie dość istotną — cechą motywuję słuszność ustawienia ich tuż przed strunowcami. Obawiając się tego zarzutu, chcą poinfor­mować was, iż ha taką decyzję uczeni znaleźli jeszcze inne ¿Wskazówki.

Br Oto jeśli rozpatrywać będziecie skórę wszystkich bezkrę­gowców, to (wyłączając oczywiście w tej chwili szkarłupnie, irktórych „przewód sądowy“.w tej sprawie dopiero prowadzi­li my) okaże się, iż składa się ona z jednej tylko warstwy ko­mórek nabłonkowych, zwanej hypodermą, odpowiada za­tem temu, co u kręgowców nazywamy naskórkiem. Skóry właściwej, tej leżącej pod spodem, wytrzymałej, ochronnej warstwy tkankołącznej, która tyle usług oddaje kręgowcom, One nie mają. Stąd to, gdy warunki zewnętrzne wyłoniły ko­nieczność wzmocnienia ochrony organizmu, wątła i wiotka hypodermą radzi sobie w inny sposób, wytwarzając na zew­nątrz, a więc na swej powierzchni, grubsze lub cieńsze pan­cerze z substancji odpornych jak węglan wapnia muszli mię­czaków luib chityna stawonogów. Bezpośrednio pod nią nato­miast znajdujemy już tylko warstwy mięśniowe.

No, a jak rzecz przedstawia się u szkarłupni?

U szkarpułni znów, tak jak u strunowców, znajdziecie pod hypodermą wiązki włókien tfcankołącznych, które oczywiście możemy przyrównać do skóry właściwej kręgowców. Co wię­cej, tak jak ta ostatnia przejawia zdolność tworzenia płytek lub płyt kostnych, czego przykładem są łuski rybie lub sko- rujpy żółwi, u szkarłupni również ich leżąca pod hypodermą tkanka łączna potrafi wytwarzać niewielkie tafelki wapienne, które wzmacniają ogólną strukturę ciała jeżowca, rozgwiazdy czy liliowców.

Jak widzicie więc, istnieje nie tylko jeden motyw, aby usta­wić je wysoko hierarchdczinie w genealogii zwierząt. Po­wszechnie wiadomo, że w rozważaniach ewolucyjnych bardzo poważny głos ma paleozoologia nauka o wykopa­liskach — badająca postać i życie zwierząt z najdawniejszych okresów Ziemi. Cóż ona powie ¡na interesujący nas temat usta­wienia szkarłupni w systematyce zoologicznej?

Z jednej strony, jej wskazówki nie wypadają bardzo pocie­

szająco. Okazuje się, że szkarłupnie są gruipą niezwykle starą, ślady ich istnienia sięgają prekambru, to jest okresu hi­storii Ziemi, o 'którego faunie w ogóle mamy jeszcze nader sła­be wiadomości. Jeżeli więc chodzi o terminy, to te ich domnie­mane krewniaki — pierwsze kręgowce — powstały o wiele mi­lionów lat później. Z drugiej jednak strony, paleozoologia dała nam wyraźne dowody, iż na tych najstarszych szkarłupniach można jeszcze zauważyć ślady symetrii dwubocznęj, co byłoby Ostatecznie przekonywającą wskazówką, iż nasza hipoteza

o wtórnym pojawieniu się tej — u innych zwierząt prymi­tywnej — budowy promienistej jest słuszna, gdyż u nich' jest to rzeczywiście tylko nabyta w związku z coraz bardziej gnuś- nym, czasem nawet osiadłym trybem życia — cecha później­sza, a więc wtórna.

Znaczenie tego ostatniego terminu, bardzo często używanego przy omawianiu ewolucji, chciałbym tu nieco obszerniej omó­wić.

Zdziwicie się dlaczego?

Wtórny — to taki, co się powtarza drugi raz.

Cieszę się, że to rozumiecie, 'bo rzeczywiście ta definicja jest zupełnie wystarczająca, ale jednak z praktyki wiem, że nie­jednemu w tej jpierwotności i wtórności organów trudno się połapać.

Więc, pozwólcie, że prócz dopiero co zacytowanej Wtórnej promienistości, dorzucę jeszcze jakiś inny przykład.

Każdy mniej więcej zna pluskwę i wie, że nie ma ona skrzy­deł; nie mają ich też i wije oraz owady zwane skoczogonka- mi. Anatomicznie i u nich, i u pluskiew sytuacja jest identycz­na i jakiś dawny systematyk gotów by może taką cechę uwa­żać jako zbliżającą te istoty.

Ale ewolucjonista powie: hola! wstrzymajmy się z wypo­wiadaniem takiego poglądu, zanim nie sprawdzimy, jak w każ­dym przypadku doszło do owej bezskrzydłości. I oto okazuje się, że żadne gatunki wiji ani ich przodków pierścienic skrzy­deł nie mają i nie miały. Tak samo rzecz się ma ze skoczogon- kami. Odznaczają się one wprawdzie pierwotnymi cechami

owadzimi, ale skrzydeł ani u nich, ani u ich przodków czy najbliższych krewniaków dopatrzyć się nie można.

Natomiast jeśli chodzi o pluskwę, to oglądając setki bliż­szych i dalszych gatunków z tej samej rodziny czy rzędu stwierdzimy u olbrzymiej większości istnienie skrzydeł, cza­sem funkcjonujących jako organ lotny, czasem zaś mniej lub więcej zmarniałych. To upewnia nas, że pluskwa domowa kie­dyś skrzydła miała — no, ściślej nie ona, ale jej przodkowie, a więc jej bezskrzydłość powstała z utraty czegoś) co już by-; ło w tej rodzinie; ma to absolutnie inny charakter niż u istot pierwotnie bezsfcrzydłych. Dlatego byłoby błędem w takich przypadkach dopatrywać się systematycznych podobieństw,' bo wtómość i pierwotność pochodzenia stanowi istotną odręb­ność.

GRZBIET GZY BRZUCH

To, ze zagadnienia ewolucji — jak wiadomo powszechnie —^ z taką trudnością były przyjmowane przez szerokie warstwy ludzkości (abstrahując oczywiście od gwałtownej walki kleru wszelkich odmian, słusznie dopatrującego się w (tej materia- lisitycznej teorii niebezpieczeństwa dla własnych interesów), przypisać by można dwóm przyczynom. Jednej — typu emo­cjonalnego, że ludziom po prostu nieprzyjemnie było przy­znawać się do pochodzenia ód małp, i drugiej •— o charakte­rze już bardziej racjonalistycznym, a mianowicie, iż dotych­czasowe obserwacje zdawały się wskazywać, że między struk­turą budowy 'kręgowców i bezkręgowców istnieje wręcz nie­przebyta przepaść.

Oczywiście na pierwszy plan wysuwało się istnienie tylko u jednych z nich swoistej tkanki twardej, sztywnej, noszącej nazwę kostnej.

Jak zwykle jednak w przypadku takich aż za wyraźnych, każdemu laikowi jaskrawo rzucających się w oczy różnic mor­fologicznych i tu w miarę dalszych, skrupulatniej przepro­wadzanych badań okazało się, że owa pozorna przepaść daje się stosunkowo łatwo wypełnić, tak że zamiast tworzyć wy­raźny rozdział, staje się czasem nawet dogodnym pomostem przerjść ewolucyjnych poomiędzy obydwoma pozornie tak od­rębnymi grupami zwierząt.

Analogicznie 'rzecz kształtowała się i tym razem. Owa tak jakoby swoista tkanka kostna okazała się przy bliższym zba­daniu niczym innym, jak tylko tkanką łączną włóknistą — zna­na przecież dobrze jako element strukturalny przeróżnych grup

bezkręgowców. Ona to właśnie na drodze ewolucyjnej uzy­skała pewne nowe uzdolnienie, a mianowicie: osadzania na wydzielonych w przestrzenie międzykomórkowe włóknach kryształów fosforanu wapnia. W ten sposób wzmogły się silnie jej walory szkieletowe, czyli — wspierającego rusztowania, gdyż w tej postaci skutecznie przeciwstawić się mogła nie tylko rozciąganiu, ale również zginaniu i wszelkim uciskom.

W dalszym ciągu okazało się, że tkanka łączna włóknista ewoluować potrafi i w nieco innym kierunku, a mianowicie może całkowicie „zalewać11 przestrzenie międzykomórkowe, w których jak dotąd znajdowały się tylko włókna, sztywnie­jącą, elastyczną, na wpół przezroczystą substancją, tworząc w ten sposób strukturę przypominającą nieco żelazobeton. Powstaje w ten sposób tkankowa masa mniej twarda niż kość, ale za to lekko uginająca się i sprężysta, zwana chrząstką. Ten typ tkamki, szeroko rospowszechniony u niższych kręgowców, gdyż u sanoczkoustych i rekinów z niej wyłącznie składa się cały szkielet, widujemy już jednak u niewątpliwie bezkręgo- . wych — mięczaków.

Od stromy histologicznej — jak widać zatem — żadne wy­raźne .odrębności między kręgowcami i bezkręgowcami nie występują.

Spójrzmy teraz na zagadnienie pod kątem anatomicznym.

Szkielet kostny — jako skomplikowane wiązanie bądź utworów belkpwatych (kości długie), bądź płyt tworzących pudełka czy skrzynie, w których ochronę znajdują najbardziej delikatne narządy organizmu, przede wszystkim zwoje móz­gowe — stanowi wobec utworów szkieletowych świata bez­kręgowców niewątpliwą nowość. Jednak na pewno nie jest ona tego kalibru, ażeby traktować ją jako coś, co warunkuje absolutną odrębność, której nie moglibyśmy wyprowadzić ze zwykłych pasem tkanki łącznej włóknistej, tak pospolitych już poczynając od robaków; tyle że w danym przypadku, jak mówiliśmy, pasma te wzmocnione zostały kryształami fosfora­nu wapnia.

Zresztą, jeżeli rozpatrywać szkielet kostny poczynając od ndewykstatałcarjących go jeszcze w definitywnej formie smecz- kaustych i niższych ryb, widzimy, iż zasadnicze jego elementy strukturalne są tam w okresie embrionalnym zakładane w po­staci innego typu, a mianowicie — chnzęstnej.

Poznanie w ostatnim ćwierćwieczu zeszłego stulecia osłonie oraz bezczaszkowców jeszcze wyraźniej poszerzyło omawiany pomost między kręgowcami i bezkręgowcami; stwierdzono bowiem, iż pierwociny strukturalne tak skomplikowanego szkieletowego układu kostnego wyższych ryb, gadów czy ssa­ków sprowadzają się do jednej prostejj bez żadnych rozgałę­zień, sztywnej belki biegnącej od końca do końca przez całą długość ciała. Utwór ten, zbudowany z tkanki zbliżonej do chrząstki, jest w rzeczywistości pierwociną kręgosłupa; wska-

żuje na to dowodnie fakt, że nawet u najwyższych kręgowców, a mianowicie ssaków, w okresie zarodkowym właśnie ta — tak zwana struna grzbietowa jest początkowo jedy­nym elementem szkieletowym. W jej obrębie dopiero później pojawiają się ośrodki kostnienia przyszłych definitywnych kręgów.

Tu znów (podobnie jak to było przy systematycznym usta­wianiu szkarłupmi), gdybyśmy włączyli z powyższych wzglę­dów bezczaszkowce i osłonice wraz z kręgowcami do wspól­nego typu strunowców, powstałaby wręcz paradoksalna, zwła­szcza dla laików, sytuacja. Jedna z grup osłonie bowiem, tak zwane żachwy, to zwierzęta nieruchomo osiadłe, o budowie stosunkowo dość prymitywnej. Dla nieprzy rodników wszyst­ko raczej przemawiałoby za ustawieniem ich gdzieś w pobliżu jamochłonów — zwłaszcza że i symetria dwuboczna wystę­puje u nich niezbyt wyraźnie — aniżeli za łączeniem ich | najwyższą grupą, a mianowicie z kręgowcami. Dla syste­matyków jednak przeważającym argumentem w tej sprawie był fakt, że w okresie larwalnym kij arakowa ta, wolno pływa­

jąca postać młodociana tych osiadłych zwierząt posiada wzdłuż całego ciała wyraźną strunę grzbietową, zresztą w na­stępstwie u form dojrzałych zanikającą.

Nie potrzebuję chyba nadmieniać, iż ponadto rozwój zarod­kowy zarówno osłonie, jak i bezczaszkowców, których przed­stawicielem jest znany powszechnie lancetnik, należy do typu wtórnoustego, to znaczy, iż otwór gastruli, tak zwane pra- usta (co omawialiśmy obszernie w poprzednim rozdziale), staje się w przyszłości otworem odbytowym, wyznaczając tym tylny koniec ciała zwierzęcia. Natomiast właściwy otwór gę-

86

taowy zjawia się po stronie przeciwnej jako wpuklenie, prze­rywające się wreszcie aż do ślepego od tej strony, worecz- kowatego zakończenia jelita.

Zdawałoby się, iż w ten siposób wszelkie trudności zostały przezwyciężone i że na tym odcinku przejścia od bezkręgow­ców do strunowców nie napotkamy żadnych większych kło­potów. Dalej zaś, ponieważ kręgowce pojawiły się w historii Ziemi stosunkowo dość późno, a silnie zmineralizowana tkan­ka kostna sprzyjała długotrwałemu zachowywaniu się ich szczątków, odnajdywanych następnie w postaci wykopalisk, ewolucyjne etapy pośrednie pomiędzy rybami a płazami, pła­zami a gadami, a wreszcie tymi ostatnimi a ptakami oraz ssakami — zostały poznane stosunkowo dość dokładnie. Po­zwalają one stwierdzić, iż w obrębie kręgowców nawet takie luki, jak przejście z trybu życia wodnego na ziemnowodny łub definitywnie lądowy, czy też przeskok od zmiennociepl- ności do stałocieplmości ptaków i ssaków, lub jajo czy żyworodnóść tych ostatnich — wykasują wszelkie potrzebne do zrozumienia sposobu ich powstania stopnie przechodnie. A więc tym bardziej i tu nie ma zakłócenia normalnego toku ciągłości rozwoju ewolucyjnego.

Mimo to jednak właśnie na granicy bezkręgowców i stru­nowców znów natrafiamy na rzeczywistą przerwę, która do obecnych czasów jakoś zlikwidować się nie daje. Zary­sowuje się ona, gdy rozpatrujemy w całości plan budowy danego typu organizmu zwierzęcego. Podobnie jak w po­przednim rozdziale, gdzie wskazaliśmy na odwrócenie o sto osiemdziesiąt stopni pozycji zwierzęcia w stosunku przodu do tyłu, jeśli chodzi o wszystkie niższe bezkręgowce z jednej strony, a szkarłupnie i strunowce z drugiej, tu też zjawiła się podobna sytuacja, tylko jak gdyby w innej płaszczyźnie, a mianowicie grzbieto*brzusznej. Otóż — jak się za chwilę okaże — tak na dobrą sprawę grzbietowi bezkręgowców od­powiada brzuszna strona kręgowców, no... i oczywiście od­wrotnie.

Kwestię tę rozpatrzymy zresztą w historycznym aspekcie jej wypłynięcia na szerokie wody nauk biologicznych.

Jak wiadomo, pierwsze bardziej wyraźne myśli o jedności budowy wszystkich gatunków zwierzęcych na świacie, a w związku z tym o ich pokrewieństwach i zmienności po­jawiły się na początku zeszłego stulecia w postaci wypowiedzi Jana Baptysty Lamarcka w jego dziełach „Filozofia zoologii1'

i „Historia bezkręgowców”.

Mimo że zasadniczo idee te nie wywołały tak powszechnego wstrząsu, jak w pół wieku później, kiedy to ogłosił je Darwin,

i w owych czasach raczej przemknęły się bez specjalnego wra­żenia w szerokich warstwach społeczeństwa, to jednak wśród niektórych uczonych, zwłaszcza francuskich, znalazły one już wtedy dość gorący oddźwięk. Między innymi rzecznikiem ich był sławny zoolog Geoffroy Saint Hilaire.

W 1830 roku nastąpiła nawet, w Paryżu, wielka polemika pomiędzy głośnym twórcą paleontologii i anatomii porówna­wczej Jerzym Cuvierem a wspomnianym Geoffroy Saint Hi- laire‘em właśnie na wymienione tematy, a mianowicie jed­ności planu budowy anatomicznej świata zwierzęcego. Jak dalece sprawy te interesowały — oczywiście tylko umysły wyższe, niech za dowód posłuży anegdota, którą nawiasowo

tu przytoczę. Oto przeszło 80-letni wówczas Goethe pewnego lipcowego ranka gwałtownie domagał się od swego sekretarza wiadomości z Paryża. Ów przekonany, iż wielki poeta i poli­tyk interesuje się szczegółami świeżo wybuchłej w tym mieś­cie rewolucji przeciw Rurbonom, zaczął opowiadać najśwież­sze nowinki polityczne o ucieczce Karola X i proklamowaniu nowego króla, na co zniecierpliwiony 9tarzec miał odrzec: „A cóż mnie te bzdury obchodzą! Powiedz mi pan, jak się skończyła polemika Cuviera z St. Hilaire’em?“

Ta publiczna dyskusja zakończyła się, jak łatwo można było przypuszczać, porażką St. Hilaire'a. Wprawdzie bronił on tej tezy ewolucyjnej, którą właśnie my, w XX wieku, uzna­jemy powszechnie, ale wówczas idee te nie rozporządzały jesz­cze tak olbrzymią ilością przemawiających za nimi faktów, jak to ma miejsce obecnie. Ponadto zaś argumentem genialnie podchwyconym i zastosowanym przez Cuviera, z którym przeciwnik nie Umiał sobie poradzić, była właśnie ta „luka“, którą omawiamy obecnie. Przyznać jednak trzeba lojalnie, że i teraz jeszcze nie posiadamy żadnych wystarczają­cych wskazówek, ażeby móc ją wytłumaczyć na drodze.stop­niowej zmienności i przekształceń. Cuvier mianowicie przeciw jednolitości ogólnego planu budowy wszystkich zwierząt świa­ta wysunął fakt, iż u kręgowców (nie powiedział strunowców, gdyż utwór zwany struną grzbietową oczywiście nie był je­szcze wówczas znany) pień nerwowy biegnie po grzbietowej stronie ciała, rura przewodu pokarmowego stanowi mniej więcej środkową oś podłużną, a pień krwionośny, ewentualnie serce, znajdują się na stronie spodniej. Natomiast u bezkrę­gowców, np. stawonogów czy pierścienic, rzecz się ma wprost odwrotnie: po stronie grzbietowej przebiega główny pień krwionośny, ewentualnie serce, na spodniej zaś, a więc po­niżej przewodu pokarmowego wzdłuż całego ciała ciągnie się łańcuch zwojów nerwowych.

Przeciwko temu zarzutowi Cuviera — tak zadziwiają­cego odwrócenia całej topografii organów u kręgowców w po­równaniu ze zwierzętami niższymi, przeciwnik znalazł tylko

dość zabawną obronę, powołu­jąc się na jedyny gatunek po­spolitego pluskwiaka wodnego

pluskolca, który jak wiado­mo pływa stale w pozycji od­wróconej, to jest brzuchem do góry. Saint Hilaire nazwał go „un animal bien pensant“ (po polsku wyrazilibyśmy jego myśl słowami „zwierzę prawo- myślne‘:), jako że rzeczywiście jedyny spośród bezkręgowców przybiera pozycję, w której można by go zhomologizować z kręgowcami.

Zrozumiałe, że taki jednostkowy argument nie wystarczył —

i zwycięstwo przyznano obrońcy panującego jeszcze do owych czasów poglądu stałości gatunków i niezależności powstania każdego z nich.

Oczywiście w obecnych czasach jedność już nie tylko świa­ta zwierzęcego, ale całego świata żywego na Ziemi, w związ­ku z teorią komórkową, a zwłaszcza plazmatyczną, oraz zdoby­czami biochemii, wskazującymi na stałe analogie w przebiegu procesów chemicznych zarówno u roślin, jak u zwierząt, po­dobnie jak i sprawa pokrewieństwa oraz zasadniczej jedno­

litości materii żywej, bez względu na to, czy występuje w pier­wotniaku czy ssaku, bakterii, grzybie czy roślinie zielonej — nie ulega najmniejszej wątpliwości. A jednak jeśli chodzi o te dwa punkty w budowie świata zwierzęcego, jak pierwotno-

i wtómoustość oraz odmienne położenie układu krwio­nośnego w stosunku do nerwowego u bezkręgowców i krę­gowców, to wciąż jeszcze są one zagadkami do rozwikłania.

*

W ten sposób, w pięciu rozdziałach tej książeczki, «robiliśmy przegląd najbardzej węzłowych punktów ciągłości ewolucyjnej typów świata zwierzęcego. Okazało się przy tym, iż tam, gdzie spodziewać się było można stosunkowo największej trudności, a więc przy przejściu od jednokomórkowców do wielokomór­kowców lub od symetrii promienistej do budowy dwubocznej, ciągłość na ogół udało się nawiązać bezbłędnie. Natomiast na pewne luki natrafiliśmy dopiero znacznie później, co jednak winno tylko pobudzić uczonych do tym intensywniejszych ba­dań, nie podważa bowiem to w najmniejszym nawet stopniu ogólnych zasad teorii zmienności.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dobraczyński Jan Kto was zabije
Dobraczyński Jan Kto was zabije
Dobraczynski Jan Kto was zabije
Mitologia Germańska (Edda starsza Edda Młodsza i powstanie świata)
Związek starszej kobiety i młodszego mężczyzny
Mitologia Germańska (Edda starsza Edda Młodsza i powstanie świata)
Żabiński Jan TO I OWO O WĘŻACH
Żabiński Jan CZY O TYM WIECIE
Żabińsi Jan ZAGADKI BIOLOGICZNE
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM2
Żabiński Jan TYGRYS CZY JAGNIĘ
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 4
Żabiński jan OD PŁETWY REKINA DO RĘKI LUDZKIEJ
Żabiński Jan Z psychologii zwierząt
Związek starszej kobiety i młodszego mężczyzny
Żabiński Jan Opowiadania o zwierzetach
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 1
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 3
Żabiński Jan ZWIERZĘTA DOMOWE I ICH DZICY KREWNIACY

więcej podobnych podstron