Żabiński Jan Z psychologii zwierząt

background image

Żabiński Jan


Z PSYCHOLOGII ZWIERZĄT


NAJPOSPOLITSZE BŁĘDY W ZAPATRYWANIACH NA PSYCHOLOGIĘ ZWIERZĄT

Wyznać muszę, że długo się wahałem, zanim ostatecznie zabrałem się do napisania książki o
zoopsychologii. Może kogoś dziwić, skąd te moje obawy: przecież to niewątpliwie także
nauka przyrodnicza. Tak, rzeczywiście, toteż dlatego od tylu lat się nią zajmuję i ód dawna
gromadzę obserwacje. Tylko że tu właśnie jest kubek w kubek ta sama sytuacja, którą już
ładne kilka wieków temu wykpił Stańczyk mówiąc, iż na świecie najwięcej jest lekarzy. Nie
wątpię mianowicie, że w dziedzinie zoopsychologii spokojnie i z zaciekawieniem
czytalibyście wiadomości o mrówkach, pszczołach, dżdżownicy czy pierwotniakach. Niech
tylko jednak dotknę ssaków, a już przede wszystkim konia, kota, no i oczywiście psa,
natychmiast okaże się, że prawie wszyscy znają się na tych sprawach znakomicie, że
referowane przeze mnie wyniki długotrwałych i wnikliwych obserwacji zoopsychologów,
którzy nawiasem mówiąc bardzo starannie od paru dziesiątków lat wzięli się za te sprawy i
postawili sobie za zadanie oczyszczać poglądy laików z antropomorficznych interpretacji
^przygodnych obserwatorów zwierząt — że rezultaty tych uporczywych badań są nie dość
przekonywające, a nawet wręcz niepewne. No, po prostu aż gwałtem ciśnie się tu na usta
wyraz „bezbożne", gdyż nim to właśnie — mimo jego nieokreśloności — od setek lat
najsprawniej paraliżowało się wszystkie niedogodne, choć niemniej prawdziwe poglądy
przyrodnicze.

„Bezbożna" przecież była heliocentryczna teoria Kopernika, „bezbożnikiem" był

Galileusz, no i jako „bezbożną" kwalifikowano oczywiście teorię ewolucji. Nie chodzi tu
zresztą o wyraz, który może w danym wypadku nie był akurat w tej formie fonetycznej

background image


użyty, ale o jego treść, której ostrze i dziś kieruje się przeciw temu, kto chce podważać w
umysłach ogółu poglądy od dawna pięknie uleżałe i uświęcone patyną długowieczności.

Wiem dobrze, że ludzie nie lubią nade wszystko takich nowych informacji czy teorii, w

których się wykazuje, iż to, na co od wieków patrzyli, no i dziś patrzą własnymi oczami —
widzieli źle lub interpretowali fałszywie; albowiem bez wątpienia wchodzą tu w grę
zadrażnione ambicje osobiste. Otóż musicie zrozumieć mój dylemat: nikogo drażnić ani
obrażać nie mam zamiaru; ani mi też w głowie ubiegać się o to, aby pokazać się
mądrzejszym aniżeli inni... Jeszcze raz z naciskiem podkreślam, iż tego, o czym będę mówił
w niniejszej książce, nie wymyśliłem sam ani też nie przeprowadziłem osobiście wszystkich
doświadczeń, które do sformułowania tych poglądów były potrzebne, a to choćby z tej
prostej przyczyny, że tego w ogóle nie mógłby dokonać jeden człowiek. Moje wysiłki zatem
skierować pragnę wyłącznie na zreferowanie czytelnikom, jak na sprawy psychiki zwierzęcej
zapatrują się obecnie przyrodnicy, i chciałbym oczywiście zrobić to w miarę mych
możliwości jak najbardziej przekonywająco, ale przy tym obiektywnie.

Mimo jednak tak skromnego programu przeczucie mi mówi, iż niejednemu z was

poważnie się narażę; że jeśli nawet logika tych rozważań wyda się wam bez zarzutu, znajdą
się niewątpliwie tacy, có wytoczą przeciw mnie jeszcze jeden, już personalny argument — że
tak pojmować zwierzęta może tylko ktoś, kto ich nie kocha...

Och, bo pojęciem miłości do zwierząt, u nas zwłaszcza, szermuje się równie łatwo, jak w

swoim czasie zarzutem bezbożnictwa. A znów długoletnia praktyka życiowa przekonała
mnie o dwóch pewnikach: że im więcej je ktoś „kocha", tym zazwyczaj mniej się na nich zna
i gorzej rozumie ich potrzeby, z czego wynika drugi pewnik, że osoby najbardziej
„kochające" zwierzęta wyrządzały im często najwięcej krzywd. Czy znajdziecie na przykład
myśliwego, który by nie rozpowiadał urbi et orbi, że swój fach uprawia przede wszystkim z
zainteresowania zwierzętami, a nawet — jeśli się zagalopuje j§| z miłości do nich. Czy
zdajecie sobie sprawę, że na największe męczarnie chorobowe skazywały swe pieski i kotki
tak serdecznie

background image



kochające je paniusie, doprowadzając swych najdroższych pupilków niewłaściwą pielęgnacją
do długotrwałych cierpień reumatycznych, otłuszczeniowych itp., kończących się zwykle
przedwczesnym zgonem.

Toteż myślę, że przede wszystkim powinnibyśmy nieco głębićj wczuć się w taki

bezsłowny apel zwierząt:

„Przestańcie nas ciągle tak bardzo »kochać«, a raęzej dołóżcie choć trochę starań, aby

poznać naszą naturę, i jeśli już jesteście tak łaskawi, by się nami zajmować, to nie, czyńcie
tego wedle swojego widzimisię, lecz zgodnie z naszymi potrzebami zaspokajajcie nasze
wymagania!"

A znów od siebie chciałem zapytać: czy tylko wtedy można kochać swego psa lub kota,

jeżeli osnuje się dokoła niego fantastyczną bajkę, iż jest to mały „ludzik", rozumiejący co się
do niego mówi. I którego przeżycia są identyczne z naszymi ? Wiemy, że tak odnoszą

background image


się dzieci do swych lalek. Ale, z drugiej strony, iluż mógłbym wyliczyć miłośników
kaktusów, storczyków czy innych hodowanych roślin, którzy są do tych swoich pupilów
niemniej przywiązani, pielęgnują, cieszą się ich wzrostem, kwitnieniem, po prostu wszelkimi
przejawami bujnego ich życia, a przecież niewątpliwie nie rozmawiają z nimi i nie
uczłowieczają ich — tak jak z uporem godnym lepszej sprawy chce się .uczłowieczać
zwierzęta. I to jest właśnie jeden z owych najpospolitszych błędów, zapowiedzianych w
tytule niniejszego rozdziału, i to błędów kardynalnych, jest on bowiem w dodatku źródłem
wszelkich innych.

Ukształtowawszy sobie na przykład od setek lat pogląd, że pies bywa, na dobrą sprawę,

mądrzejszy, lepszy i szlachetniejszy od niejednego człowieka, a tylko brak mu mowy,
odnosimy się do niego jak najbardziej niewłaściwie, stawiając mu nieraz żądania, których on
w ogóle wykonać nie może, a w dodatku czasem miewamy nawet doń o to niezasłużoną
pretensję.

Bo skonkretyzujmy wreszcie, o co tu chodzi. I pies, i wszystkie inne ssaki są bez

wątpienia naszymi krewniakami. Kiedyś, w zamierzchłych czasach — tak mniej więcej przed
kilkunastu dziesiątkami milionów lat — żył właśnie na Ziemi nasz wspólny przodek. Jeśli
więc w budowie szkieletu, przewodu pokarmowego, w układzie krwionośnym widzimy i tu, i
tam mnóstwo cech podobnych, z pewnymi zaledwie odchyleniami, to z jakiej racji organy
zmysłowe, a przede wszystkim funkcjonowanie mózgu (gdyż ono stanowi główne podłoże
materialne tego, co nazywamy psychiką) miałoby być tak z gruntu odmienne?

Otóż z gruntu odmienne wcale nie jest. Ssaki w ogóle odbierają wrażenia, mają swoje

stany emocjonalne, posiadają pamięć, spo-' strzegawczość, mają możność koncentrowania
uwagi. Różnią się zaś zasadniczo od człowieka w tej dziedzinie jedynie brakiem, i to
kompletnym brakiem zdolności rozumowania. Nie tworzą, tak jak my, abstrakcyjnych pojęć.
Co najwyżej — jak wykazał Pawłów — w ich korze mózgowej wiążą się częste (a
współcześnie odbierane) wrażenia, by potem te skojarzenia przejawiały się pod postacią od-
ruchów warunkowych. Te z kolei, jeśli to wspólne występowanie odbywa się ciągle przez
kilka pokoleń, miewają szanse utrwalić się dziedzicznie stając się podstawą tak często przez
laików podziwianych nawyków i instynktów. Zwierzęta nie są jednak zdolne ani do

background image


syntezy, ani do wyprowadzania wniosków z myślowych przesłanek, ani też, jak już
wspomniałem, do wytwarzania sobie jakichkolwiek pojęć ogólnych. I dopiero gdy to
przyjmiemy jako pewnik, będziemy mogli uniknąć większości omyłek w interpretacji
zarówno postępowania zwierząt dzikich, jak i tych naszych najbliższych pomocników
gospodarskich, a pośród nich psa, na którego czyny i zachowanie jeszcze niejednokrotnie w
tej książce przyjdzie mi się powołać.

background image


RACHUJĄCE KONIE

A zatem w myśl tezy wypowiedzianej w poprzednim rozdziale, że zwierzęta nie

rozumują i nie kojarzą pojęć abstrakcyjnych

r

przystąpimy teraz do rozważania konkretnych

przykładów, nie powiem ,,inteligencji", gdyż co do znaczenia tego wyrazu musielibyśmy się
jeszcze wprzódy bardzo dokładnie porozumieć i uzgodnić, jak je mamy pojmować — ale po
prostu zdolności myślenia zwierząt.

Na pierwszy plan, jak wskazuje sam tytuł, pójdą „rachujące", czyli jakoby rozumujące

konie — bo przecież, każdy się chyba zgodzi z tym, że zdolność wykonywania samodzielnie
działań arytmetycznych jest wyraźnym dowodem kojarzenia już nie jakichś bezpośrednich
doznań zmysłowych, lecz pojęć oderwanych. Należy się koniom to pierwszeństwo tym
bardziej, gdyż minęła właśnie pięćdziesiąta rocznica zebrania się w tej sprawie komisji
rzeczoznawców, która przeprowadziła skrupulatne badania i — co ciekawsze — wydała
najprzychylniejszą opinię o ,,mądrym" Hansie, wierzchowcu pewnego byłego ziemianina,
kawalerzysty i myśliwego, a ponadto (co nie jest bez znaczenia) również nauczyciela
matematyki. Koń ten w przekonaniu swego właściciela rozumował, ponieważ zaś, co nikogo
chyba nie zaskoczy, nie potrafił mową przekazywać tych myśli swemu panu, został przezeń
wyuczony porozumiewania się z ludźmi systemem, jaki uprawia niemowa, wyrażający wszak
swoje poglądy gestami. Gesty ,,mądrego" Hansa były, co prawda, dość ograniczone,
mianowicie sprowadzały się do odpowiedniej ilości uderzeń kopytem o ziemię. Nasz profesor
matematyki ułożył odpowiednią tabelkę,

background image


oznaczając liczbami kolejne litery alfabetu — i oto okazało się, żą. Jcoń zupełnie sensownie
odpowiada w wyżej wskazany sposób na wszelkie zadawane mu pytania.
Oczywiście, na pierwszy -plan wysunęły się działania matematyczne:
„Hansie, ile to jest i/4 plus 1/3?" — I oto Hans wystukiwał natychmiast najpierw licznik
ułamka, a więc siedem uderzeń, a następnie wybijał dwanaście razy, co oznaczało razem
7/12. Jeżeli

;

zechcecie sobie to porachować, • stwierdzicie niezawodnie, że rozwią- t- -żanie

jest trafne.
- „Hansie, ile-ło jest 48 dzielone przez.6?" — I Hans bezbłędnie I wystukiwał osiem.

' To wszystko oczywiście, jeśli w grę wchodziła kwestia rachowania. Ale „mądrość"

Hansa nie ograniczała się do tego. Można go było zapytać, jaką na przykład mamy obecnie
porę dnia lub porę roku. I znów bezbłędnie, wspomnianym już systemem tabelki alfa-
betycznej k°ń stukał tyle razy, ile odpowiadało literom t, a, ń, o,, a więc „rano"; lub
ewentualnie „wiosna" itp.

Pokazy odbywały się publicznie na wielkim, brukowanym, ko-- szarawym dziedzińcu w

Berlinie — i sława „mądrego" Hansa rosłą

y

Śpiewano o nim w kabaretach, sprzedawano

pocztówki z jego wize-" runkiem, imieniem jego nazywano marki perfum i mydełek... Aż
wreszcie, jak powiedziałem, wyznaczono wysoką komisję, w której skład wchodził nie byle
kto, bo dyrektor berlińskiego ogrodu zoologicznego tajny radca próf. dr Heck, jego .asystent,
słynny później ornitolog, dr Heinroth, kierownik katedry fizjologii zmysłów uniwersytetu
berlińskiego, a wreszcie dyrektor: jednego z największych nie^ mieckich cyrków Bunsch,
jako znawca różnych chwytów cyrkowych i sposobów tresurowych.

v ,

I oto wszystkie te powagi jednogłośnie •stwierdziły urzędowo,- że podczas doświadczeń

właściciel nie stosuje żadnych tricków w postaci dawania koniowi jakichkolwiek wskazówek
lub . wywierania nań jakiegokolwiek wpływu, że badania przy zastosowaniu wszelkich
środków ostrożności były przez nich przeprowadzone z całą skrupulatnością, że mowy tu nie
ma o chwytach tresurowych — wobec czego umiejętności Hansa mogą być obiektem do
bardzo interesujących obserwacji ściśle naukowych.

background image

To orzeczenie, oczywiście, jeszcze bardziej podbudowało sławę mądrego konia i jego

właściciela. Na tle tego fenomenu wytworzyła się po prostu psychoza. Już nawet i
czasopisma przyrodnicze poświęcały „genialnemu" zwierzęciu spore artykuły.

Wydaje się to dziś tym dziwniejsze, że jednak właśnie dla myślącego człowieka w

doświadczeniach tych było bardzo istotne ,,ale". Stwierdzono wprawdzie, że pan von Osten,
właściciel konia, nie daje swemu Hansowi żadnych widomych znaków, a jednak... jednak
zwierzę odpowiada na pytania tylko w jego obecności. Co więcej, jedynie wtedy, gdy pan
zna sens zadanego pytania. Oczywiście, w panujących wówczas nastrojach tłumaczono to
sobie w ten sposób, że Hans jest bardzo przywiązany do swego opiekuna, że — jak to bywa
częstą wymówką' wśród uczniów — ,,peszy się", gdy pana i przyjaciela nie ma w pobliżu.

I wszystko szło jak najpiękniej. Doskonałość i precyzja odpowiedzi dochodziła aż tak

daleko, że gdy zwierzęciu kazano (oczywiście jego systemem) napisać nazwisko „Heinroth",
nie zrobiło w ortografii tego trudnego słowa ani jednego błędu. Koń nie umieścił a ani j w
pierwszej sylabie, mimo że przecież takie dźwięki słyszał, lecz poprawnie wystukał kopytem
e oraz i; nie omieszkał nawet dodać na końcu h, które rzeczywiście konieczne jest dla
poprawnej pisowni tego nazwiska, ale którego (jak sami wiecie) w niemieckim języku wcale
się nie wymawia.

Owa zadziwiająca dokładność stała się głównym punktem zaczepnym rzeczowej krytyki i

wreszcie ostatecznego zdemaskowania tej całej imprezy. Wyraz ,,zdemaskowanie" jest tu
zresztą może zbyt silny; pana von Osten nie należy uważać za zwykłego kuglarza, za-
rabiającego pieniądze ha naiwności ludzkiej, albowiem zadowalał się on wyłącznie sławą
swego pupila, nie biorąc nigdy żadnych opłat za jego występy. I to jest właśnie najciekawsze
(oczywiście nie z punktu widzenia psychiki konia, lecz człowieka), że on sam, zdaje się,
naprawdę do ostatniej chwili wierzył, że swemu Hansowi żadnych znaków nie daje i że
trafne odpowiedzi konia pochodzą z jego własnego, końskiego ,,rozumu".

Ale czy można mu się tak bardzo dziwić? Czyż liczni posiadacze psów i obecnie nie są

równie i w jak najlepszej wierze przekonani o rozumie i zdolnościach myślowych swoich
wychowanków?

background image

A więc jeśli nie „zdemaskował", to ostatecznie wyjaśnił tę sprawę "systent Zakładu

Psychologii Uniwersytetu Berlińskiego, który niezbicie wykazał, że Hans w ogóle nie potrafi
czytać ani cyfr, ani liter, że nie potrafi pisać ani ortograficznie, ani nieortograficznie, nie po-
trafi ani dodawać ułamków, ani mnożyć czy wyciągać pierwiastków.

Na czym więc cała rzecz polegała, jeśli tak czcigodna komisja urzędowo stwierdziła, że

właściciel zwierzęcia podczas doświadczeń jednak żadnych znaków mu nie dawał?

Otóż widzicie, nie znaczy to, że wykonała ona swą pracę niedbale, tylko że w owych

czasach panowało nawet pośród przyrodników to dziwne po prostu nastawienie, iż zwierzęta
w swej strukturze psychicznej są jakby niedoskonałymi ludźmi. Nie wzięto więc wcale pod
uwagę, że koń może mieć jakiś zmysł znacznie subtelniej, znacznie lepiej odbierający
wrażenia aniżeli odnośne zmysły ludzkie. Skutkiem czego pan von Osten mógł dawać znaki,
których absolutnie nie dostrzegali członkowie komisji, ale które koń bardzo wyraźnie
odbierał i reagował na nie. Co więcej, sam właściciel, jak mówiliśmy, z całą pewnością nie
był oszustem, gdyż wcale nie zdawał sobie sprawy, że jednak koniowi jakichś wskazówek
udziela, i nawet wtedy, kiedy rzecz została całkowicie zdekonspirowana, nie dał sobie nic
wytłumaczyć i nadal głęboko wierzył w niezwykłe zdolności rozumowe swego ulubieńca.

W czym tu więc sedno sprawy?
W tym mianowicie, że koń miał znakomicie wyczulony optyczny zmysł obserwacyjny na

świadome czy nieświadome ruchy swego pana, na niedostrzegalne niemal dla ludzi
poruszenia głową czy nawet drgnięcia muskułów twarzy: policzków lub warg. Pan von Osten
był dziwakiem, fanatykiem i nerwowcem; koń nauczony, iż po zadaniu pytania ma zacząć
uderzać kopytem, czynił to rytmicznie, aż zbliżył się do właściwej liczby. W tym momencie
dostrzegał to, czego nie widział nikt z otaczających, a mianowicie jakiś wyraz odprężenia na
twarzy swego pana H i to było dla niego sygnałem zaprzestania dalszych uderzeń nogą.
— A więc koń ma tak doskonały wzrok? — zapytacie.

background image


Ależ Wcale nie, wprost przeciwnie: oko konia jako instrument wzrokowy jest znacznie
gorsze od oka ludzkiego. Tylko tu chodzi ó coś zupełnie innego: nie o bezwzględną ostrość
wzroku, lecz o spostrzegawczość, a tą te nasze kopytne czworonogi przewyższają czło- '
wieka wielokrotnie.

Jeśli to dla kogoś nie jest jasne, pozwólcie służyć sobie następującym przykładem z

dziedziny ludzkiej. Oto stary, na wpół ślepy łowczy prowadzi za śladem zwierzyny grupkę
młodych, bystroókich myśliwych, którzy dosłownie nie rozpoznają najmniejszego szczegółu-
z tropu, bez omyłki dostrzeganego przez źle widzącego starca.

To chyba całkowicie rzecz wyjaśnia h;'i

background image

PSY W RACHUNKACH NIE UTĘPUJĄ KONIOM



Mimo tego fiaska sława pana-von Osten, a właściwie jego „rachującego" konia Hansa,

spędzała sen z powiek licznym przed pół wiekiem, wobec brakli motoryzacji, właścicielom
koni wierzchowych, a jeszcze bardziej posiadaczom psów. No, bo jakże...ł Pies, który według
powszechnej opinii w rozumie, szlachetności, poczuciu honoru i przeróżnych innych
najwspanialszych cechach charakteru nieomal nie ustępuje człowiekowi, tu ni stąd, ni zowąd
tak daleko dał się zdystansować zwierzęciu kopytnemu... Toteż, wobec mądrego Hansa, jak
grzyby po deszczu zaczęli wyrastać rywale i konkurenci. Nic dziwnego, bo przecież taka jest
natura ludzka, że każdy swego psa, swego kota czy nawet swego, konia w cichości ducha
uważa" z reguły za najmądrzejszą istotę spośród przedstawicieli tego gatunku,,

Jedną z arystokratycznych dam niemieckich dopięła nawet tego, że jej „rachujący" i

,,czytający" jamnik, tak jak Hans, był egzaminowany przez grupę profesorów, tylko że nie z
Berlina, lecz z Jeny. Składała się ona z zoologa, psychologa, anatoma i botanika.

Różnica między tym psem a omawianym poprzednio Hansem była taka, że koń

wystukiwał alfabet lub liczby kopytami, a jamnik wydawał , określoną ilość szczęknięć, przy
czym dla „uproszczenia" właścicielka podzieliła mu alfabet na połowę, tak że dwa
szczeknięcia równie dobrze mogły oznaczać literę b, jak i y, lub też oczywiście odpowiednią
cyfrę.

Cała impreza zresztą była już typową parodią. Jamnik szczekał prędko, nierównomiernie.

Szczeknięcia rachowała sama właścicielka, często myląc się i w razie złego wyniku polecając
psu powtórzyć odpowiedź Jeśli brakowało jeszcze kilku szczęknięć do właściwej litery lub
rozwiązania arytmetycznego, to czekała, twierdząc, że zwierzę zaraz uzupełni brakującą
serię.

Pies w tych warunkach czytał znakomicie. Jeśli jednak litery były za małe, to tylko przez

okulary — zakładane oczywiście nie na własny nos, lecz na nos jego pani.

Większość profesorów szybko doszła do wniosku, iż jest to tresura, w dodatku licha. Psa

mianowicie wyuczono zaledwie mniej więcej rytmicznego wydawania głosu na rozkaz, bądź
— również na dany znak — zaprzestawania szczekania. Takie zdanie wypowiedziało trzech
członków komisji, ku oburzeniu właścicielki zaręczającej słowem honoru, że żadnych
znaków swemu wychowankowi nie daje.

Ze wstydem wyznać muszę, że tylko mój kolega po fachu, bo właśnie zoolog, tak dalece

dał się zasugestionować arystokratyczna atmosferą otoczenia, iż wbrew oczywistości stanął
raczej po stronie zagniewanej na rzeczoznawców hrabiny.

Nic wszakże nie pomogło — genialny piesek nie przeszedł do historii. Zresztą w tym

czasie już i zagadnienie ,,mądrego" Hansa zostało rozszyfrowane: i tam wykazano, że pan
von Osten mimo- wiednie daje koniowi znaki. Toteż choć co do psychologicznego
rozwiązania tej sprawy nie dał się on przekonać, zniechęcił się tak dalece do swego
czworonożnego i kopytnego ucznia, iż sprzedał go w ręce przedsiębiorcy, który,
,,dofabrykowawszy" sobie jeszcze dwa czy trzy liczące ogiery, produkował je później,
szumnie-reklamując, jako słynne — ale już głównie w sferach cyrkowych — rachujące konie
elberfeldzkie.

Z tego wszystkiego pozostał jeden bardzo wartościowy dla nauki wniosek, iż chcąc

mówić o jakichkolwiek rozumowych właściwościach tych czy innych zwierząt, przede
wszystkim należy zbadać pojemność i jakość odbioru ich organów zmysłowych.

Jak ta rzecz przedstawia się u konia, udało mi się sprawdzić samemu w trzydzieści lat

później, kiedy tak się złożyło, że miałem w ogrodzie zoologicznym takiego rachującego
ogiera, wytresowanego już zupełnie świadomie na tę sztukę przez świetnego trenera koni
Rennroffa. Zwierzęciu temu ustawiało się w kole dziesięć tabliczek

background image



z cyframi od zera do dziewięciu, a ono chodziło dookoła i podnosiło zębami tę deseczkę, na
której znajdował się rezultat zadanego działania. Kierujący'doświadczeniem (nie potrzebował
to być bowiem sam Rennroff) spacerował spokojnie gdzieś na boku areny, przy czym
wystarczyło mocniejsze' stąpnięcie nogą w czasie chodu lub niedostrzegalny skręt ramion,
oczywiście w momencie kiedy koń zbliżał się do właściwej tabliczki, aby zwierzę zatrzymało
się i nieomylnie brało ją w zęby.

Doświadczenie to, wielokrotnie osobiście przeze mnie powtarzane, zaświadczyło mi w

dodatku o olbrzymim żasięgu wzroku końskiego, co tym bardziej dezorientuje patrzącą
publiczność. Bo nie myślcie, iżbym dla dania owego znaku musiał się starać znaleźć w
odpowiedniej chwili z przodu, przed pyskiem konia.

Oto znów jest przykład typowego antropomorfistycznego błędu, jaki mimowolnie

wszyscy popełniamy. Bowiem my, ludzie, mając oczy z przodu głowy, widzimy dobrze i
ostro mniej więcej ćwierć

background image



kręgu znajdującą się przed nami, dodawszy zaś to, co dostrzec jeszcze możemy (oczywiście
nie ruszając głową) kątami oczu, odbieramy, wrażenia wzrokowe mniej więcej z połowy
widnokręgu. To, co się dzieje na drugiej, tylnej połowie, jest, rzecz prosta, dla naszych źrenic
niedostępne. Ale koń, jak wiecie przecież, ma oczy nie z przodu, lecz po dwóch stronach'
czaszki, a wobec tego, licząc i to, co widzi ich kątami, może bez kręcenia głową dostrzegać
na dobrą sprawę niemal wszystko, co znajduje się dookoła niego.

background image

W rezultacie więc publiczność rzeczywiście zachodziła w głowę ze zdumienia, gdyż

bardzo często koń .brał tabliczkę odwrócony prawie tyłem do mnie, co tym bardziej
utwierdzało każdego w przekonaniu, że już w żaden sposób sygnału dać mu nie mogłem.

Tymczasem, jeśli chodzi o rzeczywiście rozsądne doświadczenia na temat inteligencji

koni, to trzeba przyznać, że wypadają one dla tych zwierząt dość niepochlebnie.

Dyrektor ogrodu zoologicznego we Frankfurcie, interesujący się tą sprawą specjalnie,

robił następujące próby. Kilka koni wytresowano tak, iż umiały unosić pyskiem wieko od
skrzyni, w której znajdował się owies. Później sporządzono cztery identycznie takie same
skrzynie, lecz tylko do jednej z nich na oczach koni sypano ten ulu: biony przez nie pokarm.
Po czym jeszcze podprowadzano je po kolei, ażeby zanurzyły pysk w owsie i niejako mogły
się-przekonać, że chodzi tu o rzecz dla nich smaczną. Później dosypywano ziarna do pełna —
wciąż na oczach koni — zamykano wszystkie cztery skrzynie, i tę

background image


pełną, i te trzy puste, odprowadzano zwierzęta niedaleko, \bo zaledwie o piętnaście metrów, i
tam puszczano je wolno. X

Konie oczywiście wracały do skrzyń w poszukiwaniu pokarmu. Nie spodziewajcie się

jednak, że którykolwiek z niph zapamiętał, która skrzynia była napełniona obrokiem.
Podchodziły — i na chybił trafił otwierały to tę, to tamtą.

Oczywiście, zdarzały się przypadki, iż zwierzę od rażu natrafiało na właściwą. Były to

wszakże istotnie tylko przypadki, na co wskazuje w większej serii doświadczeń rachunek
prawdopodobieństwa. Albowiem na sto oljwarć skrzyń tylko w dwudziestu pięciu
wypadkach wybór był poprawny.
ł. Jakże więc byłoby możliwe, aby zwierzę, które nie potrafi skojarzyć sobie sypania owsa do
określonej skrzyni z tym, że właśnie w niej pokariń się znajduje i tam należy go szukać —
umiało jednak czytać, mnożyć i wyciągać pierwiastki.

Przypomina mi się również, że już panu von Osten proponowano, ażeby jego „mądry"

Hans, który przecież jakoby orientował się w porach dnia, znał się na zegarku, umiał
rachować i czytać — zamiast rozwiązywać zawiłe zadania matematyczne stukając kopytem,
o określonej, z góry podanej godzinie udał się sam we wskazane miejsce i tam się zatrzymał
na pięć minut.

Mimo iż takie zadanie wydawało się znacznie w danym wypadku naturalniejsze, i

oczywiście łatwiejsze, niż na przykład wyciągnięcie pierwiastka z 49, pan von Osten z góry
odrzucił podobną propozycję twierdząc, iż jego koń ma specjalną predylekcję do zadań
matematycznych.

Ha, trudnoI na upór ludzki, jak i na naiwność nie ma zwykle rady.

background image


ZMYSŁY KRĘGOWCÓW

Komunikowałem .już na wstępie, ale sądzę, iż nie od rzeczy będzie powtórzyć to jeszcze

raz, że w książce tej w stosunkowo dość luźnych rozdziałach postaram się naświetlić
naukowe poglądy na psychikę zwierząt, absolutnie nie licząc się z tym, czy temu lub innemu
właścicielowi „szlachetnego" psa, „myślącego" konia czy „honoro-, wego" kota podobne
wiadomości o ich ulubieńcach spodobają się, czy nie. A ponieważ podejrzewam raczej to
drugiej z góry pozwalam sobie ich za to przeprosić — chyba że uznają sami, iż podobne
epitety w stosunku do zwierząt są w ogóle niedorzecznością.

W ostatnim rozdziale postawiłem tezę, iż'chcąc choć Z minimalnym sensem

kwalifikować "motywy takich czy innych* postępków zwierząt i oceniać, czy mamy do
czynienia z wręcz mechanicznym reagowaniem na konkretne, bodźce, czy też ze skompliko-
wanym kojarzeniem podbudowanym pamięcią, zakończonym wyprowadzeniem logicznych
wniosków, czy wreszcie (jak po dziś dzień chtą niektórzy) z nadprzyrodzonymi
właściwościami odgadywania cudzych myśli i stanów psychicznych — przede wszystkim
obowiązani jesteśmy poznać, jakiego typu wrażenia odbiera zwierzę spośród przeróżnych
bodźców przepełniających jego środowisko. To zaś osiągnąć możemy poznawszy jakość jego
receptorów, czyli w zrozu- mialszym języku: organów zmysłowych.

Niewątpliwie zamieszanie pod tym względem wprowadziło bardzo staranne, ale

zadziwiająco jednostronne poznawanie świata zwierzęcego jedynie od strony morfologii,
czyli z grubsza biorąc — wyglądu. Anatom, studiując szczegóły budowy zwierzęcia,
fachowo stwierdza: ten organ ma budowę oka — prosty wniosek, że zwierzę widzi; tamten
znów przypomina strukturą ludzki narząd zmysłu

background image


położenia ciała — a więc zwierzę ma możność orientowania się w przestrzeni, itd., itd.
Anatoma przeważnie nie obchodziło już zupełnie, jak ono widzi, jak słyszy i jakie odbiera
zapachy, a za obrazę wręcz poczytałby, gdyby ktoś nieśmiało zauważył, iż — jak dotąd —
dowiedzione zostało tylko, że zwierzę ma coś w rodzaju oczu, albo też uszu, to jednak
jeszcze wcale nie przesądza ostatecznie, że w ogóle słyszy lub widzi. W twierdzeniach
przyrodniczych na podobnie pośrednich dowodach "opierać się. wolno jedynie wtedy, gdy
badania bezpośrednie są z jakichś przyczyn niemożliwe. W danym wypadku jednak chyba
nie ma pod tym względem" trudności.

Tę prostą prawdę, odkryto jednak dość późno, bo zaledwie parę dziesiątków lat temu.

Zoopsychológowie oczywiście wdzięczni są anatomom za wskazanie lokalizacji aparatów
odbiorczych tych lub innych wrażeń zmysłowych, gdyż to im ułatwia prowadzenie
doświadczeń, często długo i dowcipnie obmyślanych. Zasadniczo -wszakże stawiają kwestię
w ten sposób: dla nas jest mniej istotne, czy oko jest, czy go nie ma; nam przede wszystkim
chodzi o to, czy zwięrzę widzi, co widzi i jak widzi.

Oczywiście, w przypadku kręgowców rzeczy te się pokrywają. Oczy ich mają te same

główne elementy, co i oczy, człowieka, ana- logizowanie więc jest .tu w pewnych granicach
usprawiedliwione. Znacznie zawilej rzecz Wygląda u bezkręgowców — no, ale tymi
zajmiemy się już nieco później. Natomiast pytanie ,,jak widzi?" nie tylko nie straciło na
aktualności, ale jest ciągle kluczowym w naszych rozważaniach. Dlatego rozszczepmy jego
dość ogólnikową treść na poszczególne elementy składowe.

A więc stwierdzimy najpierw, jaki jest u interesującego nas zwierzęcia próg pobudzenia

komórek wzrokowych, to znaczy, jaka ilość światła musi paść na nie, aby w korze mózgowej
(czy jej odpowiedniku) powstało jakieś wrażenie.

Ilustrujmy każde z tych pytań przykładem; oczywiście za obiekt porównawczy biorąc nas

samych, to jest przeciętnie funkcjonujący analogiczny organ zmysłowy człowieka. Otóż w
związku z dopiero co powiedzianym okazuje się, że pewnych gatunków sowy wymagają do
postrzegania przedmiotu zaledwie setnej części tej ilości światła, która jest niezbędna
człowiekowi, aby dojrzeć cośkolwiek wśród otaczającej ciemności. Ale zupełnie inną
„jakością widzenia" jest tak

background image


zwana bystrość wzroku, czyli odległość, z jakiej jesteśmy jeszcze w stanie rozróżniać
przedmioty — oczywiście określonej wielkości. Staranne pomiary wykazują, że sokół, jak to
się mówi,, ."gołym okiem" widzi tak, jak przeciętny człowiek przez dobrą lornetkę. A
wreszcie nie bez znaczenia przy kwalifikowaniu jakości wzroku jest kwestia
spostrzegawczości, którą dość obszernie analizowałem na przykładzie konia, -we
wspomnianych dopiero co dwóch dziedzinach widzenia przedstawiającego się raczej dość
mizernie. Natomiast bodajże czy nie przewyższa on człowieka w precyzji spostrzegania, to
jest nie- prześlepianiu najdrobniejszych nawet zmian czy różnię, jakie zachodzą w
oglądanym obrazie środowiska.

A wreszcie sprawa — może nie. najważniejsza do wyciągnięcia potrzebnych nam

konkluzji, ale stosunkowo najbardziej efektowna: czy obiekt badany rozróżnia tylko-rozmaite
stopnie natężenia wpadającego do oczu światła, czy też jest wrażliwy i na jakość fal, a co za
tym idzie, czy świat ma dla niego kolor szary, w najrozmaitszych odcieniach od bieli aż do
czerni, czy też widzi'niektóre, a może i wszystkie barwy widma, a więc tak samo, jak i
człowiek. Obawiam się, iż jako żart potraktowalibyście postawienie pytania, czy czasem nie
widzi jeszcze innych, dodatkowych, nie znanych ludziom kolorów. Bo czyż takie w ogóle
istnieją?

No, ponieważ chwilowo ograniczamy się tylko do rozpatrywania kręgowców, nie będę

specjalnie tej kwestii stawiał na ostrzu noża, gdyż jak się za chwilę okaże, zwłaszcza wśród
ssaków spotykamy się z istotami raczej upośledzonymi, jeśli chodzi o rozróżnianie barw.
Obiecuję jednak obszernie; powrócić do tego zagadnienia, gdy będę kiedyś mówił o
zmysłach bezkręgowców,
Że ssaki, a przede wszystkim pies, koń, rozróżniają barwy tak jak człowiek, tak dalece nie
ulega dla nikogo wątpliwości, że nikomu do niedawna nie przychodziło nawet na myśl
przeprowadzanie pod tym względem specjalnych • doświadczeń. Zaledwie bowiem parę
dziesiątków lat temu przekonano się, że ta rzecz nie jest wcale tak pewna. Sądzę zresztą, iż
wprawiłbym was w niemały kłopot prosząc, abyście obmyślili takie rzeczywiście każdego
przekonujące doświadczenia, iż wasz pies naprawdę odróżnia kolor niebieski czy czerwony
od żółtego. Przypuszczam, że po głębszym zastanowieniu zorientowalibyście się, że tu nie
obeszłoby się bez tresury. Choćby na przykład takiej:

background image

Jeśli będę stale karał psa, gdy tylko spróbuje wziąć pożywienie leżące, dajmy na to, w

zielonej misce, natomiast żadnej przeszkody stawiać mu nie będę przy najadaniu się z
czerwonej, to gdy w końcu okaże się, iż nauczy się nie ruszać najsmaczniejszych nawet
kąsków podawanych w naczyniu zielonym, będziemy mieli przekonywający dowód, że
zieleń od czerwieni odróżnia.

Takich czy tym podobnych doświadczeń przeprowadzono wiele z pozytywnym

rezultatem i zdawało się, że sprawa rozróżniania kolorów przez psa jest definitywnie
przesądzona. Tymczasem tego rodzaju wnioski byłyby zbyt pochopne. Albowiem wiecie
chyba, że zwykła klisza, nie barwoczuła, a więc niewrażliwa na kolory, też jednak dwie takie
miski odróżnia, gdyż na zwykłej czarno-białej foto-

background image


graf ii czerwoną odbija znacznie mocniej, zieloną zaś słabiej. Go tłumaczy się tym, iż prócz
jakości barwy grają tu rolę również nasilenia światła. I rzeczywiście okazało -się, że dla
większości ssaków kolor czerwony, który jakoby miały rozróżniać, jest identyczny z odpo-
wiednim w skali jasności ciemuoszarym, ów zaś rzekomo poznawany zielony — jest również
stale mylony z szarym o odpowiednim natężeniu światła.

W konsekwencji mogę wam powiedzieć^ że większość ssaków rzeczywiście widzi świat

tylko białó-szaro-czarno. Wyjątek stanowią małpy człekokształtne, które, zdaje się,
odróżniają wszystkie te barwy widma, co i człowiek, prawdopodobnie jednak nie tak
subtelnie. W_ każdym razie, jeśli trzyletniemu. szympansowi dacie miskę napełnioną
różnych kolorów żetonami, to potrafi on wybrać spośród nich krążek tej samej barwy, ćo
pokazywany, mu przez pielęgniarza. Natomiast bardzo umyślnego pudla w żaden sposób nie
udało się przyuczyć, aby spośród trzech deseczek: żółtej, niebieskiej i pomarańczowej,
aportował tę, której kolor pokazywał mu pan na analogicznym kawałku drewna.

W rezultacie jednak zdaje się, że psy, aczkolwiek licho, jednak podstawowe kolory

rozróżniać potrafią. Konie zaś spośród dwudziestu siedmiu różnych tonów szarzyzn potrafiły
Wybrać zielęń

r

czerwień oraz barwę niebieską i żółtą. Bodaj więc czy nie są lepszymi,

kolorystami aniżeli psy.

Jak widzicie zatem, nie poruszając kwestii innych zmysłów, a jedynie omawiając

zagadnienie wzroku, już mamy bardzo wyraźne wskazówki, jak ostrożni być powinniśmy
przy porównywaniu naszych i zwierzęcych reakcji na różne bodźce ze świata zewnętrznego*

background image


A JAK JEST Z INNYMI ZMYSŁAMI

Wystarczyło, jak dopiero co'powiedziałem, zaledwie na odcinku zmysłu wzroku

skonfrontować stosunki wśród różnych zwierząt, a już można się było przekonać, jak pod
żadnym względem nie daje się identyfikować odbieranie przez nie nawet tych samych
zjawisk świata zewnętrznego.

Jakże niesprawiedliwe byłyby pretensje na przykład jakiejś władczyni sów, że ktoś z

ludzi w ciemną noc nie złożył jej należnego pokłonu. Już z tego, co mówiłem uprzednio,
wiecie, iż dla niej owa ciemna noc jest bądź co bądź sto razy jaśniejsza aniżeli dla człowieka.

v

A więc jeśliby sowa własną skalą wrażeń mierzyła możliwości orientowania się w takim

otoczeniu, ów Bogu ducha winny człowiek miałby się dopiero -z pyszna.

Naumyślnie nawiązałem do nieco baśniowej sytuacji, gdyż właśnie tu nasuwają się

ciekawe rpożliwości dla literatury pięknej. Nie mówię oczywiście o bajkopisarzach
moralistach, którzy pod , postacią zwierzęcia wyszydzają przywary ludzkie; jednakże przecie
i powieściópisarze, tak wnikliwie analizujący subtelności psychiki człowieka, od czasu do
czasu biorą pod swój skalpel charakter psa

r

konia czy kota. I tu zazwyczaj występują wręcz

tragikomiczne nieporozumienia^ które aby nikogo nie obrazić, zilustruję pewnym własnym
przeżyciem.

Było to na początku mej kariery dyrektora zoo. Doceniałem zawsze rolę tej instytucji w

kształceniu nie tylko przyrodników, ale i plastyków animalistów, toteż z prawdziwą radością
zaopiekowałem się jednym z rzeźbiarzy, który prosił mnie o umożliwienie mu studiów w
zoo. Artysta pracował właśnie nad wielką grupą pt. „Matka",

background image


której bohaterką i głównym tematem była niedźwiedzica z dwojgiem młodych.

—-i Niedźwiedzia tam kiedyś widziałem — zwierzał mi się zatroskany — mam zresztą

trochę fotografii; natomiast z niedźwiedziętami jest bardzo ciężko, więc zrobiłem je wzorując
się na moim półrocznym synku.

Wkrótce potem miałem okazję zobaczyć ową rzeźbę. Domyślacie się zresztą pewnie'jak-

wyglądała. Niedźwiedzica jak niedźwiedzica, proporcje były jako tako zachowane. Przy niej
natomiast tuliły się dwa wręcz ludzkie bobasy, tyle że z olbrzymimi pazurami na palcach "rąk
i nóg i głową niedźwiedzią osadzoną na dziecięcych barkach.

Aha, jeszcze gdzieniegdzie rzeźbiarz podrapał glinę na powierzchni, żeby zamarkować

futro.

— Dokładniej bałem się robić włosy, aby nie zatracić formy — tłumaczył.
Ilekroć czytam w literaturze pięknej analizę psychologiczną przeżyć psa czy

jakiegokolwiek innego zwierzęcia, zawsze staje mi przed oczyma ta niedźwiedzia grupa
mojego rzeźbiarza.

Za każdym razem okazuje się, że to człowiek i jeszcze raz człowiek, z powierzchownie

przyfastrugowanymi dwiema, trzema konwencjonalnymi aluzjami, mającymi świadczyć, iż
tym razem rzecz idzie o zwierzęciu.

A jednocześnie, jeśli uprzytomnimy sobie, że zoopsychologia i fizjologia zmysłów,

przynajmniej kręgowców, zrobiła w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat duże postępy i
dostarczyła sporo faktycznego materiału, po prostu nieraz aż żal bierze na myśl, ile
kapitalnych sytuacji, konfliktów, zagmatwąń można by uwiecznić w literaturze pięknej,
gdyby pisarze zapoznali się gruntowniej z rzeczywistymi faktami z dziedziny reagowania
/zwierząt na otoczenie.

No... ale cóż, rozumiem dobrze, że to dopiero muzyka przyszłości, że najpierw my,

przyrodnicy, musimy sporo w tej dziedzinie mówić, tłumaczyć, informować, zanim w
powieściach i nowelach obok prawdziwych ludzi widywać będziemy prawdziwe zwierzęta.
Tymczasem, załatwiwszy się w poprzednim rozdziale ze wzrokiem.

background image

przejdźmy do innych zmysłów. Innych — w jak najszerszym tego słowa znaczeniu, bo

chyba wiecie, że dawno rozstaliśmy się z poglądem, jakoby ich było tylko pięć.

W samej skórze wykryto Co najmniej trzy różne typy ciałek zmysłowych: dla

(

dotyku,

ciepła, zimna, a ponadto prawdopodobnie^ odrębny też jest zmysł bólu, gdyż nawet jeśli
chodzi o człowieka, nie jesteśmy jeszcze zupełnie pewni, czy odbierają ból specjalne wolne
zakończenia nerwowe, czy uczucie- to zjawia się przy przeholowaniu podniety w każdym
dowolnym organie zmysłowym.

, Zresztą, czy ,,na ból" są swoiste ciałka zmysłowe, czy też nie, 1 należy to chwilowo do

spraw mniejszej wagi. W naszych rozważaniach najistotniejsze jest, że wrażenia bólu, ku
naszej jak największej przykrości, jednak odbieramy i to bardzo dotkliwie.

A jak wyglądają pod tym względem zwierzęta?
No... że różne bodźce mogą w nich wywołać uczucie bólu, nie ulega wątpliwości, ale

które i w jakim stopniu, to powinno być dopiero jak najdokładniej zbadane, a w żadnym razie
do niczego nie. prowadzi opieranie sądów w tym względzie na odczuciach, ludzkich.

Kiedyś obserwowałem pilnie, jak jeden z moich kolegów," bada^ jący wpływ kastracji u

ptaków, wycinał gruczoły rozrodcze dwudziestu pięciu kilkumiesięcznym kogutkom.
Operacja taka jest chirurgicznie o wiełe poważniejsza niż znane wam zapewne wycinanie
wyrostka robaczkowego, albowiem ptakowi otwiera się szeroko jamę brzuszną wydobywa
lub odchyla poskręcane sploty jelit,_ a następnie dopiero odrywa się* z, głębi dwa
fasolowatego kształtu jądra, przyczepione tuż przy wewnętrznej stronie kręgosłupa. Potem
dwoma, trzema ściegami zaszywamy ranę, zdejmuje się pęta — już obecnie z kapłona i
puszcza go na kupkę rozsypanej pszenicy, którą zmaltretowany ptak natychmiast zaczyna
dziobać z całym zapałem...

Tylko, proszę, nie koncentrujcie teraz-uwagi na fizjologicznej wytrzymałości ptaków, a

więc na tym, że żaden z nich nie zdechł ani nie chorował. Mnie interesowała wyłącznie
sprawa bólowa w czasie tych zabiegów i z niej jedynie ^;hcę zdać relację.

Otóż wyobraźcie sobie, że energiczne trzepotanie i objawy strachu występowały tylko w

momencie chwytania ptaka i wiązania

background image


mu nóg i skrzydeł. Potem kogutek uspokajał się zupełnie i podczas całej operacji leżał mniej
więcej nieruchomo, mimo iż wstrząsami czy drgawkami mógł oczywiście, manifestować
odczucia bólowe., Oceniając tę sprawę z ludzkiego punktu widzenia ja sam z początku
przypuszczałem, iż może był to ból tak straszny, że ptaki wpadały ■ w coś w rodzaju
omdlenia. Ale i na to nic nie wskazywało, gdyż poruszały natychmiast głową, gdy im się
zaledwie dotknęło dzioba, no i przede wszystkim po prostu zastanawiające było owo
beztroskie napychanie żołądka bezpośrednio po zwolnieniu ż więzów.

Oczywiście nie myślcie, iż prowadzę do wniosku, że ptaki w ogóle nie odczuwają bólu.

Natomiast jest pewnikiem, iż. odczuwają go zu- . pełnie inaczej, całkiem niewspółmiernie z
tym, jak to występuje u Judzi.

I tu więc mamy jaskrawy przykład,-że nie powinniśmy przenosić na nie naszych

własnych odczuć/ lecz wnikliwie badać, jakie zmysły i w jakim stopniu u każdego gatunku-
działają.

Przykro by mi też było bardzo, gdybyście powzięli pogląd, że popieram czy choćby

usprawiedliwiam obrywanie skrzydełek muchom, wydzieranie za żywa puchu gęsiom i tym
podobne sadystyczne zabiegi. Z drugiej strony, jednak pouczająca jest uwaga jednego z
lekarzy weterynarii, który twierdzi, iż dla kpnia lub słonia nie ma nic przykrzejszego niźli
delikatne — jak my mówimy -śy&pieszczo-

:

tli we" dotknięcie. Nie wiem, czy można to bez

zastrzeżeń zidentyfikować z typowym bólem; w każdym razie jednak uzasadnione jest chyba
podciąganie tego pod pojęcie niezwykle niemiłych wrażeń łech- tania czy łaskotania. Ktoś,
kto w najlepszych intencjach z subtelnymi karesami podchodzi do tych zwierząt, bardzo
często naraża się na zgoła nieprzyjemne dla siebie riposty. Natomiast nawet potężne
klepnięcie dłonią, pod którym człowiek niewątpliwie aż skrzywiłby się z bólu, dla nich jest
właśnie najprzyjemniejszą pieszczotą.

— No, ja myślę — powiecie — też wybrał sobie przykład: gruboskórny słoń. Nic

dziwnego!

Na to ja z kolei zaproponowałbym, abyście tak z góry nie przesadzali owej

gruboskórności, gdyż pod względem zmysłowym skóra słonia jest bardzo czuła, o czym
przekonać was mogą jego reakcje na dotknięcia siadających na nim much i komarów.

Będę o tych sprawach oczywiście mówił jeszcze znacznie obszerniej, ponieważ w ogóle

ćelem tej książki jest zmniejszenie przy-

background image


krości, jakie zwłaszcza przez nieznajomość ich upodobań wyrządzają ludzie zwierzętom. W
każdym razie mam nadzieję, że już z powyższego wyciągniecie wniosek, iż chcąc komuś
wyświadczyć dobro, trzeba postępować z nim nie według swego gustu, lecz tak, jak on to
lubi. ewentualnie jak to jemu wychodzi na dobre.

A w każdym razie w stosunku do zwierząt nie wystarczy mechaniczne przestrzeganie

przysłowia „nie czyń tego drugiemu, co tobie nie miło".

background image


JAK ODBIERAJĄ WRAŻENIA BEZKRĘGOWCE

W którejś z moich książek zdarzyło mi się wspomnieć, iż ciekawą rzeczą byłoby

stwierdzenie, czy czasem zwierzęta nie otrzymują ze środowiska bodźców odbieranych przez
jakieś ich komórki zmysłowe, a więc dostarczających ich organizmowi określonych wrażeń,
które to bodźce na człowieka nie działałyby zupełnie. Powiedzmy sobie otwarcie: nasze
zmysły — bez względu na to, czy ich będzie pięć (jak uważano do niedawna), czy też więcej
— nie dają nam świadomości o istnieniu wszystkich zjawisk, jakie zachodzą w otaczającym
nas środowisku. Jednak przez wiele tysięcy lat my, ludzie, z dziwnym uporem uznawaliśmy
za Realnie istniejące tylko to, czego mogliśmy dotknąć, co moglibyśmy zobaczyć, usłyszeć,
powąchać czy posmakować.

I ten świat traktowano jako konkretny i oczywiście jednakowy dla wszystkich, a więc i

zwierząt. Poza nim zaś stwarzano sobie jeszcze dodatkowo inny, nierealny, fantastyczny,
zapełniony rusałkami, diabłami, gnomami, dżinnami — czy jakich tam chcecie poszukać
nazw dla tych najrozmaitszych duchów, które rodziła pomysłowość ludzka, nie mając co do
ich istnienia najmniejszej faktycznej wskazówki. Natomiast tak proste i logiczne
stwierdzenie, że świat istniejący konkretnie i realnie może być odczuwany przez
zapełniające-go istoty w sposób bardzo rozmaity, jakoś dziwnie do ostatnich bodaj czasów
nie może uzyskać prawa obywatelstwa i nawet ludzie skądinąd rozsądni nie zawsze są w
stanie się z tym oswoić.

Dotychczas kilkakrotnie na przykładach kręgowców udało nam się wykazać, iż zwierzęta

niektóre bodźce odbierają lepiej, inne gorzej niż człowiek. Teraz jednak przy bezkręgowcach
chciałbym wyjść

background image


poza te, że tak je nazwę, różnice „ilościowe", a dać wam przykłady odczuwania przez nie
takich zjawisk zachodzących w przyrodzie, które dla nas, ludzi, w ogóle nie istnieją, a są
nawet całkiem innej jakości. I tu dla uniknięcia nieporozumień wstawmy małą dygresję.

Jeśli ,,dla nas nie istnieją", czyli że ich żadnym zmysłem uchwycić nie potrafimy, a

zwierzęta w dodatku nie mogą nas przecież o nich słowami poinformować, to jakim
sposobem przekonać się możemy, że w ogóle takie bywają na świecie? O, bardzo łatwo,
zastosowawszy tylko ten, jeśli się tak można wyrazić, „nadrzędny zmysł", przysługujący
spośród istot żywych jedynie człowiekowi, a mianowicie zdolność kojarzenia faktów
dostępnych naszym zwykłym zmysłom i wyciągania z nich logicznych wniosków, które
pozwolą nam nie tylko stwierdzać istnienie, ale nawet badać: mierzyć, ważyć te zjawiska,
które żadną drogą bezpośrednio nie pobudzają odbiorników naszego organizmu w ten
sposób, aby docierać mogły do naszej świadomości.

Weźmy konkretny przykład. Puściliśmy w całkowicie zaciemnionym pokoju promień

słonecznego światła przez pryzmat i własnymi oczyma stwierdziliśmy, że na stole dał on nam
wąską wstęgę składającą się z kilku barw. Nic łatwiejszego niż zmierzenie jej długości. O
wszystkim tym poucza nas zmysł wzroku. Ale teraz podkładamy w miejscu, gdzie pada
rozszczepiony promień, kliszę fotograficzną i przekonujemy się ze zdziwieniem, że
zaciemniony pasek powstały z padającego na nią światła jest dłuższy niż ta autentyczna
kolorowa wstęga, którą widzieliśmy wła&nymi oczyma. Kojarząc te fakty w. naszym mózgu
dochodzimy do wniosku, że ów promień słoneczny rozszczepił się na większą ilość „barw"
aniżeli te, o których informowało nas nasze oko. Istnienie promieni pozaczer- wonych i
pozafiołkowych tylko takimi spekulatywnymi drogami mogło dotrzeć do naszej
świadomości.

Czy jednak z całą pewnością żadne ze zwierząt nie reaguje na te jnne kategorie światła?

Oczywiście doświadczenia takie są skomplikowane i trudne, ale jednak obecnie
przekonaliśmy się ż całą pewnością, że mnóstwo owadów, między innymi najlepiej pod tym
względem zbadane pszczoły, odczuwają swymi organami zmysłowymi zupełnie dobrze
promienie znajdujące się poza fioletowym krańcem widma przez nas jeszcze dostrzegalnego.
Oczywiście ani ja, ani nikt w ogóle nie może w tej chwili poinformować was, jak je widzą,
bo tego

background image


nawet z najmniejszym prawdopodobieństwem wyobrazić sobie nie można, chociaż naturalnie
nie zrobię tego głupstwa, którym do niedawna szermowali najwięksi nawet przyrodnicy, aby
przepowiadać, iż nigdy o tym wiedzieć nie będziemy.

Wprawdzie, aby nie rozpraszać waszej uwagi, Jecz, przeciwnie, skupić ją na głównym

naszym zagadnieniu, a mianowicie na tym, że istnieją zwierzęta, które mogą reagować
zmysłami nawet na zjawiska jakościowo nam niedostępne, nie opowiadałem, w jaki sposób
przekonano się o tych. swoistych zdolnościach wzrokowych pszczoły; teraz jednak zrobię
świadomie nową dygresję i opowiem o metodzie. badania, która na drodze subtelnego
rozumowania może wszakże dać nam choć pewne wskazówki nawet co do tego, jak
wyglądają niektóre barwy w oczach takich zwierząt, jak na przykład pszczoła. To bowiem
tym bardziej powinno w was wzbudzić przeświadczenie, jak odmiennie może się
przedstawiać ten sam wycinek środowiska* człowiekowi i danemu zwierzęciu.

Jak wspominaliśmy, biały promień daje się przez pryzmat rozłożyć na siedem barw

widzialnych: Wszystkie one, jeśli je przepuścić przez inny pryzmat, z powrotem będą
wywoływać wrażenie., bieli. Zresztą na to wrażenie bieli wcale nie trzeba wszystkich kolo?
rów tęczy, okazuje się bowiem, iż te ostatnie ustawić możną parami według tak zwanego
uzupełniania się. Na przykład czerwony z zielonym lub żółty z niebieskim złączone
wspólnie, każdy w swojej parze, również dają wrażenie białości". Wynika z tego, że
czerwoność na przykład uzyskamy dopiero wtedy, gdy z białego światła usuniemy przez
jakiś pochłaniacz barwę zieloną; żółtość zaś — jeśli pochłajy, niacz wyłączy z promieni
padających na naszą siatkówkę barwę niebieską. Jednym słowem wrażenie danego koloru
dochodzi wtedy do naszych oczu, jeśli zanikła z tych czy innych względów jego barwa
dopełniająca.

Ale teraz zechciejcie przyjąć do wiadomości, że pszczoła w ogóle nie widzi czerwieni,

pomarańczowy jest dla niej identyczny z żółtym, fioletowy z niebieskim... Jej widmo barwne
składa się zatem tylko z czterech kolorów: żółtego, niebieskozielonego, niebieskiego i ultra-
fioletowego, o którym z kolei my nie wiemy, jak wygląda. Pary barw uzupełniające się są
więc tu następujące: żółty z niebieskim i ultrafioletowy z niebieskozielonym — i one to
właśnie dają wrażenie białości.

background image


Otóż muszę was ponadto poinformować, iż białe płatki większości kwiatów

występujących w przyrodzie, na przykład wiśni czy stokrotki, pochłaniają promienie
ultrafioletowe. Dla nas ten fakt oczywiście na ich białość nie wpływa zupełnie, my bowiem w
ogóle nie reagujemy na ultrafiolet, wobec czego dlą nas brak tego, jeśli można tak
powiedzieć, ,.koloru" nie wyraża się przez pojawienie się wzrokowe jego barwy
uzupełniającej. Inaczej natomiast rzecz się ma u pszczół. Płatek kwiatu dla nas biały, który
jednak pochłonął promienie ultrafioletowe, musi dlą nich posiadać zabarwienie koloru
uzupełniającego, a mianowicie niebieskozielońego. Zupełnie tak samo, jak nam wydałby się
żółtym, gdyby pochłaniał promienie nie ultrafioletowe, lecz niebieskie.

background image

Oczywiście, w tej chwili absolutnie nie potrafię wam powiedzieć, jak wyglądają te

niebieskozielone promienie w oczach pszczoły, tak samo jak i nie wiadomo, czy jej wrażenie
żółtości lub jakiejkolwiek innej barwy jest podobne do naszego; ale bądź co bądź macie tu
jeszcze jeden przykład, iż staranne kojarzenie i porównywanie zaobserwowanych faktów
pozwala na wglądanie w tajniki, których poznanie na pierwszy rzut oka wydaje się absolutnie
niemożliwe.

No, a dla naszych rozważań uzyskaliśmy jeszcze jeden dowód, jak dalece świat wrażeń

zwierzęcych jest swoisty i odrębny od naszego.
|

background image


KTO Z NAS LEPSZY

Ponieważ od'niedawna wciąż mówimy o wydolności zmysłów u zwierząt, wydaje mi się,

że już dostatecznie jasno ustaliliśmy dość ciekawy fakt, że ci „królowie stworzenia", te
najdoskonalsze istoty na Ziemi, za jakie nie beż pewnego zadowolenia uważamy siebie
samych i przedstawicieli naszego gatunku, mogą być nimi co najwyżej tylko w pewnym
zakresie. Częstą pomyłką popełnianą w tej dziedzinie przez ludzi, którzy już oswoili się z
wiedzą o procesach ewolucyjnych, jest to, iż owe wspomniane ogólnikowe określenie naj-
większej doskonałości rozciągają na wszystkie szczegóły, wszystkie narządy ciała człowieka,
a to jest niewątpliwym błędem, i to błędem sprzecznym właśnie z najnowszymi poglądami
ewolucyjnymi. W ogóle pojęcie „najdoskonalszej istoty", czyli, jakby to poprawnie należało
rozumieć, najlepiej przystosowanej do życia na Ziemi, jest już w samym swym założeniu
czymś wręcz niedorzecznym. Dam na to nieco może groteskowy przykład.

Co byście powiedzieli, gdybym chciał wśród miliardów par butów znaleźć taką, która

najdoskonalej pasuje do nogi ludzkiej? Toż by to zakrawało na pomysł osoby niespełna
rozumu... nieprawdaż? Każdy bowiem wie, że przeróżni ludzie mają stopy małe łub duże, o
palcach krótkich lub długich, z szerszą lub węższą piętą, o wysokim lub niskim podbiciu...
Co pasowałoby na jedne, byłoby wręcz niedogodne dla drugich. A przecież na kuli ziemskiej
jest też tysiące przeróżnych środowisk, do których rozmaite organizmy właśnie tak się
dostosowują — jeżeli już używać tego naszego żartobliwego porównania — aby pasować jak
but, ale robiony na konkretnie określoną nogę.

background image

Przednie kończyny nietoperza czy delfina są niewątpliwie lepiej przystosowane — jedne

do lotu, drugie do pływania, aniżeli ręka ludzka. Ta jednak znowu, jest niewątpliwie
najdoskonalszym organem, jeśli chodzi o wykonywanie różnorodnych i subtelnych
czynności, ku którym popycha człowieka jego mocniej niż u zwierząt rozbudowana kora
mózgowa.

Ponieważ ludzie na ogół lubią, dowiedziawszy się o jakichś własnościach istot żywych,

segregować je zaraz i układać w gradacji, które z nich są lepsze, które gorsze — naumyślnie
uprzedziłem te pytania tytułem niniejszego rozdziału, gdyż sądzę, że niejednemu z was po
przeczytaniu ostatnich rozważań dotyczących uzdolnień zmysłowych zwierząt nasunie się
chęć, dowiedzenia, które też są lepiej, a które gorzej wyposażone w tym względzie.

Sprawę tę potraktować można dwojako. Oczywiście, nie będzie niedorzecznością, jeśli

całkiem

:

obiektywnie porównamy zmysły w odpowiednich kategoriach, a więc słuchu,

powonienia, wzroku, pod względem.ich czułości. To zresztą nie budzi w nikim szczególnej
wątpliwości. Pies ma od nas subtelniejszy węch, koń — słuch, my ' gónijemy nad tymi
dwoma gatunkami wzrokiem, nas z kolei w tej dziedzinie przewyższają ptaki. Natomiast
niedorzecznie byłoby ujmować tę sprawę subiektywnie, to znaczy uważać, iż psy czy konie
są upośledzone w swych możliwościach życiowych, dlatego że wiadomości o otaczającym je
świecie otrzymują na drodze węchowej, a nie, dajmy na to, słuchowej — bądź odwrotnie.

Tym bardziej nikt nie powinien stawiać sprawy w ten sposób : ezy pszczoła góruje

wzrokiem nad człowiekiem, ponieważ widzi niedostrzegalne dla niego promienie
pozafiołkowe. Obiektywnie — 1 tak, praktycznie zaś należy w każdym wypadku odrębnie
rozważać całość jej życia w dla niej swoistych warunkach, jak i całość życia człowieka w
jego otoczeniu. Wówczas zaś próby porównywania miałyby akurat taki sens, jak gdyby ktoś
chciał rozstrzygnąć, co jest lepiej przystosowane: czy nożyczki do cięcia papieru, czy sznuro-
wadło do zawiązywania buta.

Pozwólcie, iż teraz dorzucę jeszcze garść wiadomości o takich

background image


jakościowo dość zadziwiających zmysłach u przeróżnych zwierząt. Pszczoły posiadają na
przykład zmysł czasu. Jeśli ze dwa, trzy razy podać im pożywienie w określonych porach, a
więc z przerwami trzech, czterech czy piętnastu godzin, będą już regularnie zjawiać się na
tym samym miejscu właśnie w tych odstępach czasu, mimo że zaniechaliśmy już kładzenia
pokarmu. Nie jest to oczywiście kwestia głodu, jeśli jedne mogły być tresowane na trzy, inne
na piętnaście godzin przerwy. Zresztą owady bardzo długo obywać się potrafią bez jedzenia.
Jest to raczej jakiś swoisty zmysł, związany z ogólną przemianą materii, o którym my, ludzie,
mamy bardzo słabe wyobrażenie. Prawdopodobnie należy on do tej kategorii właściwości,
jaką rozporządzają również niektórzy z nas, gdy ną przykład kładąc się spać mogą przebudzić
się dość dokładnie o godzinie, którą sobie wyznaczyli.

Niewątpliwie owady rozporządzają zmysłem dotyku i węchu*? które zlokalizowane są w

czułkach, zwanych też różkami.. Obecność tych dwóch typów komórek odbiorczych w
pobliżu .siebie, bo na tym samym narządzie, pozwala na wysnucie ciekawych wniosków.

Wiecie zapewne, iż to, że my widzimy przedmioty bryłowato» zawdzięczamy przede

wszystkim podwójności naszych oczu, z których każde dostarcza do kory mózgowej nieco
inny obraz: jedno odrobinę więcej od prawej strony, drugie nieco więcej od lewej. Z nich
dopiero syntetyzuje się jedna bryła, ,,widziana" dzięki temu perspektywicznie. Pewną pomoc
stanowi tu też szereg doświadczeń, którymi wzbogaca nas dotyk; albowiem, jak wykazały
badania, niałe dzieci znacznie gorzej orientują się w stosunkach przestrzennych ani-c żeli
starsi, którzy już owe doświadczalne skojarzenia dotyku z obrazami dostarczonymi przez
oczy tysiąckrotnie przeprowadzili.

Otóż, jeśli te rozważania przeniesiemy na stosunki życia pszczół, przebywających

przeważnie w ciemnym ulu i tam spełniających gros swych czynności, jak budowa
regularnych komóręk plastra i pielęgnacja młodych, wysoce prawdopodobne jest
przypuszczenie, li u nich dotyk uzupełnia się z węchem, tak jak u nas ze wzrokiem, w
konsekwencji czego pszczoła prawdopodobnie odróżnia ,,kształt zapachu", a więc na
przykład woń kulistą, sześcioboczną bądź nie- foremną, co oczywiście nam bodaj wyobrazić
sobie jest trudno.

A wreszcie kwestia odnajdywania drogi: Mrówki urządzają wycieczki dość nawet odległe

od mrowiska. Że powracają doń nie-

background image


A my bez pomocy wskazówek możemy orientować się w czasi?
omylnie, nie dziwi nas specjalnie, gdyż w pewnych odstępach pozor stawiają na ziemi wonne
ślady, niby drogowskazy. Człowiek ter w jakiś sposób stara się znaczyć w nieznanej mu
pustej okolicy przebytą trasę, aby mógł powrócić do punktu wyjścia. W każdym razie nie
przesądza to wcale, czy owady nie mają jakichś dodatkowych, możliwości orientacyjnych. |

background image

Posłuchajcie tylko, jakiego eksperymentu dokonano z pszczołą- Doświadczona

zbieraczka, wypuszczając się nawet na trzy, cztery kilometry od ula, wraca doń całkiem
pewnie drogą powietrzną, a chyba trudno przypuszczać, aby na niej mogła pozostawiać
dłużej pachnący ślad, zwłaszcza dopóki jest to pojedyncza pszczoła, a nie setki co chwilę w
tym samym kierunku wędrujących zbieraczek, mogących niewątpliwie trwalej uwonnić
powietrzny gościniec. Otóż pszczołę zbierającą się do powrotu z odległej samotnej wycieczki
schwytano i zamknięto na dwie godziny w „areszcie" z pudełka od zapałek. Po uwolnieniu
pszczoła nie błąkała się niezdecydowanie, lecz pofrunęła od razu prosto w określonym
kierunku, jednak — na co zechciejcie zwrócić baczną uwagę — w rezultacie do ula nie tra-
fiła. Jej nowa trasa lotu bowiem nie pokrywała się z dawną, lecz odchylona była od niej o
pewien kąt.

Przy powtarzaniu doświadczeń wielkość tego kąta zależała od •długości przebywania w

„więzieniu": przy trzech "godzinach kąt był większy, przy godzinie mniejszy, a przy dwóch
identyczny z poprzednio przeze mnie wspomnianym.

Ta prawidłowość dała badaczom do myślenia. I cóż się okazało? Że pszczoła jako

kompas traktuje słońce, że wylatując zapa^ miętuje sobie kąt padania promieni słonecznych,
powraca zaś oczywiście pod kątem uzupełniającym do stu osiemdziesięciu stopnia Wobec
krótkotrwałości lotu pszczoły tam i z powrotem, nikłe przesunięcie tarczy słonecznej w tym
czasie nie odgrywa żadnej roli. Natomiast skazanie przez człowieka pszczoły na
kilkugodzinny ,,areszt" stawia biedne zwierzę wobec nienormalnych warunków, w jej
zwykłym życiu nie spotykanych. Nic dziwnego też, że pszczołą w dalszym ciągu podejmuje
drogę pod zapamiętanym kątem, nie zdając sobie oczywiście sprawy, że tymczasem
„drogowskaz" się przesunął, wobec czego jak najstaranniej „wytyczona" odeń trasa teraz
jednak nie prowadzi do ula.

Tu przynajmniej doświadczenia dały nam pewne wskazówki, po czym się pszczoła

między innymi orientuje w przestrzeni w czasie dalszych wędrówek, podczas gdy w okolicy
ula zwłaszcza starsze zbieraczki dopomagają sobie niewątpliwie poznawaniem znajomych
przedmiotów.

Ten tak szczegółowo opisany eksperyment wyda się chyba każdemu przekonywający i

jednoznaczny. Przytoczyłem go wam zresztą

background image


świadomie, przede wszystkim w tym celu, aby pokazać, jak dalece zoopsychologia jest nauką
trudną i jak pewne początkowe wyniki osiągnięte w doświadczeniu mogą poprawić lub nieco
inaczej ukierunkować wyniki dalszych eksperymentów na ten temat. Oto okazało się, że w
wielu wypadkach pszczoły umiały jednak skorygować — i w tych nienormalnych warunkach
chwilowego więzienia powstały— błąd i mimo wszystko trafić do Swego roju. A więc rzecz
wymaga jeszcze dalszych doświadczeń i badań.

Dużo więcej pracy włożyli uczeni w rozwiązanie zagadki przelotu ptaków, ą i tu dd tej

pory brak zadowalającej hipotezy, wyjaśniającej, skąd bierze się ta wyjątkowa orientacja.
Stwierdzono na przykład, że krętogłów wysiadujący jaja w Berlińskim Ogrodzie Bota-
nicznym, pochwycony i nocą przewieziony samolotem o tysiąc sześćset kilometrów na
południo-wschód, już po dziesięciu dniach znajdował się znów przy swym gnieździe.

Z czasem jednak i tu prawdopodobnie poznamy, na czym polega ten zadziwiający dla

nas, ludzi, zmysł przestrzenny niektórych gatunków zwierząt.

background image


ODRUCH BEZWARUNKOWY

Wciąż obawiam się, że jednak wiadomości, które podaję w kolejnych rozdziałach,

wywołują w wielu czytelnikach jeśli już nie rozumowe, to przynajmniej emocjonalne
sprzeciwy. Dlatego też nie mam zamiaru ukrywać i przyznaję chętnie z góry, iż nikt z
zoopsychologów nie upiera się przy tym, że już wszystkie tajniki psychiki zwierzęcej są mu
znane. Natomiast jedynym pewnildem jest, że trzeba wnikliwych i subtelnych badań, aby
zrozumieć motywy postępowania tego czy innego zwierzęcia. Nie wystarczy bowiem
uzasadniać na przykład w ten sposób: ,,mój pies patrzy takimi mądrymi oczami, że na pewno
wszystko rozumie, co do niego mówię", lub ,,kotek ma tak rozkosznie miękkie futerko, więc
musi być łagodny i dobry".

Co prawda, tego rodzaju wnioski, czynione nagminnie, znajdują jeszcze bogatą pożywkę

w literaturze pięknej, która roi się od opowieści w rodzaju: wielkoduszne koty, widząc nędzę
swych właści-; cieli bezpośrednio po powstaniu warszawskim, odeszły od nich w las, długo
oglądając się ze łzami w oczach, gdyż ,,szlachetne" serce nie pozwoliło im objadać
zubożałych chlebodawców. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, iż sam fakt jest
zapewne podany jak najwierniej, natomiast motywy postępowania zwierząt są akurat w tym
samym stopniu wzruszające, co nieprawdziwe.

Mam nadzieję, iż czytelników, którzy zdołali aż dotąd towarzyszyć mi w kolejnych

rozważaniach, zdołałem przekonać o jednym, a mianowicie, że identyfikowanie przeżyć
zwierzęcych z ludzkimi jest

background image


już choćby z tego powodu bezsensowne, że wrażenia zmysłowe, które one odbierają
znajdując się w tym samym co i my miejscu danego środowiska, są w mniejszym lub
większym, a czasem nawet bardzo dużym stopniu inne aniżeli nasze, ludzkie.

Darujcie mi nieco groteskowy przykład. Oto tysiąc ludzi opuszczających kinb po

przedstawieniu Hamleta wymieniłoby z wami swe poglądy na: adaptację dramatu
szekspirowskiego na ekran, grę aktorów czy inscenizację... Natomiast ,,najmądrzejszy" pies
asystujący przez całe przedstawienie, gdyby. umiał mówić, zdałby nam taką relację:

,,Ta było naprawdę fascynujące, a jednocześnie denerwujące; przez trzy godziny

zalatywała w różnym natężeniu woń szczura, nie można się było jednak udać na
poszukiwania wobec jakichś podejrzanych szmerów i oślepiająco drgających błysków na
jednej ze ścian. Gdyby nie to, spektakl można by uważać za niezwykle udany..."

Ale óparcie się tylko na organach zmysłowych jako bazie do wyciągania wniosków

psychologicznych nie wystarczy. To jednak jeszcze za mało, iż jakieś komórki na peryferii
ciała, a więc w nosie, oku czy skórze, zostały podrażnione. Nie wiedzielibyśmy o tym i nigdy
nie moglibyśmy zbadać tego faktu, gdyby to podrażhienie nie przejawiało się w' jakiś sposób
w zachowaniu się organizmu. Jeśli promienie słońca wychylonego zza chmur padną
jednocześnie na psa, krzaczek akacji i cegłę, to'jako obserwator z boku nie mogę nic
powiedzieć o tym, czy który z tych obiektów otrzymał od tego bodźca świetlnego czy
cieplnego jakiekolwiek podrażnienie, jeżeli równolegle lub w chwilę potem nie zobaczę, iż w
położeniu czy .zachowaniu któregoś z tych trzech badanych obiektów nastąpiły jakieś
zmiany. Bo przecież fizykalnie nawet i martwy przedmiot zmienia się w takich warunkach.
Cegła nagrzewa się, uzyskuje inną barwę, jednąk te jej zmiany zachodzą tylko w granicach
praw fizycznych. Natomiast u istot żywych zaczynają się jakieś procesy dużo dalej idące,
które nazywamy reagowaniem na otoczenie. Toteż dopiero gdy stwierdzę, że liście zaczynają
się nachylać ku słońcu, pies zaś wstał i postąpiwszy kilka kroków mrużąc oczy ciężko legł
nieco dalej, w miejscu

background image


zacienionym przez akację, mogę mówić o odczuwaniu przez te i stoty zmiany zaszłej w
otoczeniu.

Jakże to jednak wygląda od strony struktury organizmu zwierzęcego.
Rozumując logicznie: ponieważ wiemy w danym przypadku że podrażnienie odebrał

organ zmysłowy wrażliwy na światło (ciepło dla uproszczenia zostawmy na boku, gdyż
rozumowanie i tutaj byłoby analogiczne), teoretycznie powinniśmy się spodziewać ■ co
najwyżej ,,kurczenia się" komórek siatkówki oka czy jakichś zmian tylko w obrębie tego
narządu. • Dlaczego jednak zareagowały mięśnie łap, które przecież, ukryte pod grubą
powłoką nieprzezroczystej skóry, wcale światłem podrażnione nie zostały?

No, sprawa jest początkowo dosyć prosta. Same komórki zmysłowe zbyt widocznie na

żaden bodziec nie reagują. Zachowują, się one. niby daleko wysunięta, połączona z główną
kwaterą telefonem;.; wywiadowcza czujka wojskowa. Jej rzeczą jest jedynie donosić
dowództwu, co się dzieje na przedpolu, ale nie gonić wroga, jeśli ten się cofa, ani też
atakować go, gdy posuwa się naprzód. Pięknie, ale któż jest w organizmie tym wodzem,
którego narządy zmysłowe mają zawiadamiać? Przede wszystkim ośrodki nerwowe: — rdzeń
lub mózg, nie potrzebuję zaś chyba dodawać, iż zawiadomienia te niby po drucie
telefonicznym przenoszą się po wyrostkach komórek nerwowych, tzw. włóknach, z których
składają się nerwy.

Jak dotąd, wszystko jest chyba proste i zrozumiałe, teraz jednkk dopiero zagadnienie

nasze zacznie przybierać na tajemniczości. Albowiem, o dziwo! ta komórka ośrodka
nerwowego, do której po. jej daleko, bo aż do organu zmysłowego wyciągniętym wyrostku
przybyło właśnie stamtąd owo podrażnienie, może się zachować bardzo rozmaicie w
zależności od rodzaju bodźca, który został do niej przyniesiony. Dlatego to uczony rosyjski
Pawłów, który pierwszy wyjaśnił te sprawy, uznał ją za główną część analizatora, gdyż ona
jak gdyby wartościuje rodzaj podniety i przesądza, jaka ma być na to reakcja organizmu.
Tym mianem zaś nazwał zespół: komórki zmysłowej, przewódzącego włókna i omawianej
właśnie komórki — rdzenia, mózgu czy w ogóle jakiegokolwiek ośrodka nerwowego. |

background image

Spróbujmy zilustrować to na przykładzie.
Będzie to doświadczenie, które każdy przy odrobinie wprawy może sam przerobić ze

swoim psem czy kotem. Z góry jednak nie radzę zabierać się doń, jeśli się nie ma tak
zwanego umiaru w palcach, bo nie tylko można wówczas zrobić zwierzęciu krzywdę^ ale
samemu narazić się na podrapanie lub ugryzienie. Jeżeli wszakże pod tym względem
jesteśmy siebie pewni, to siądźmy obok wylegującego się i podrzemującego czworonożnego
faworyta i ostrą igłą dotknijmy któregoś z brzuśców jego podeszwy. Zwierzę to czuje, jednak
ani drgnie. Za chwilę powtórzmy nasz zabieg, ale 'odrobinę mocniej; wtedy łapą zostanie
cofnięta o parę centymetrów, jednak ruchem _niezbyt pośpiesznym. Wreszcze ostatni etap
naszego doświadczenia: kłujemy nieco silniej (oczywiście w żadnym razie tak mocno, by
zwierzę odczuło ból, lub tym bardziej, aby miała się pokazać krew), wówczas ruch łapy
będzie energiczny, a może nawet zwierzę przerwie drzemkę i zerwie się na wszystkie cztery
nogi.

Załóżmy, iż wciąż trafialiśmy w to samo miejsce, a więc drażnione były z różną

wprawdzie siłą, lecz za każdym razem te same komórki zmysłowe. Ponieważ są one
przynależne poprzez swe połączenia włóknami nerwowymi do ściśle tych samych ośrod- .
kowych komórek analizujących, możemy uznać, iż stale te same spośród nich zostały
pobudzone. A jednak reakcja zwierzęcia w każdym przypadku była inna. W pierwszym —
żadna, tak jak gdyby podniety wcale nie było (chociaż przy pomocy innych doświadczeń
można stwierdzić, żę ukłucie o tym stopniu nasilenia zwierzę odczuwa zupełnie dobrze). W
drugim wypadku zaangażo-. wane zostały do reakcji tylko mięśnie zginacze łapy. W trzecim
zaś — całe zespoły mięśniowe, które doprowadziły nawet do zmiany pozycji leżącej na
stojącą.

Jak to z kolei wytłumaczyć budową anatomiczną zwierzęcia?
A to znów jest proste. W ośrodkach nerwowych obok komórek odbierających podniety są

i inne komórki nerwowe, które choć podobne do nich z wygląflu, mają zupełnie odmienne
połączenia. Każda z nich mianowicie związana jest swym długim włóknem ner-

background image


wowym z jakąś częścią mięśnia lub gruczołu, a więc nie, jak komórki czuciowe, z organami
zmysłowymi. Podrażnienie tych komórek przesyłane po włóknach powoduje w nich
produkcję wydzieliny, ewentualnie ich skurcz.

Cóż się okazuje dalej ? Oto komórki ośrodkowe odbierające podnietę od zmysłów są

połączone szeregiem rozgałęzionych, tym razem krótkich wyrostków z owymi komórkami
rozkazującymi, które otrzymawszy od nich pobudzenie zmuszają z kolei podwładne sobie
mięśnie, do natychmiastowego skurczu.

— Gdzież tu tajemniczość? — zapytacie. — Wszystko przecie wygląda dość zrozumiale.
O tak, z wyjątkiem jednego punktu. A mianowicie jak to się dzieje, iż komórka nerwowa

w układzie centralnym umie analizować, to znaczy wartościować podniety. Na jedną może
nie reagować wcale, na inną zacząć pobudzać kilka komórek ruchowych, co da w rezultacie
ruch niewielki, na jeszcze inną zmuszać do skurczu olbrzymią ich ilość.

Mechanizm tego procesu jest jeszcze w pewnym stopniu dla uczonych zagadką. W

każdym razie tego rodzaju reakcja, jak przed chwilą opisana, nosi nazwę odruchu
bezwarunkowego, Zwierzę uczyć, się jej nie potrzebuje. Odruch bezwarunkowy, jak np.
cofanie łapy pod wpływem bólu, wydzielanie śliny, gdy pokarm dostanie się do pyska, lub
wstrząsanie skórą pod łaskocącym dotykiem łapek much — wykonuje zarówno świeżo
urodzony kociak czy szczeniak, jak i stary, doświadczony kot czy pies. Są to bowiem reakcje
wrodzone i dziedziczące się z pokolenia na pokolenie.

background image


ODRUCH WARUNKOWY

Jeśli się uważnie przeczytało rozdżiał poprzedni, sądzę, że nikomu nie nastręczy

trudności zorientowanie się, na czym polega odruch bezwarunkowy, zwłaszcza jeśli powiem,
iż są to nie związane ze świadomością natychmiastowe czynności, jakimi reagujemy na
jakieś bodźce czy podniety, o których powiadomił nas ten lub inny organ zmysłowy. A więc
na przykład machinalne cofanie ręki w razie dotknięcia parzącego przedmiotu, automatyczne
zwężanie źrenicy, gdy do oka wpada silny promień światła, wydzielanie śliny, gdy na języku
znalazł się kęs pokarmowy, itp.

Takie odruchy występują powszechnie zarówno u ludzi, jak i u zwierząt, jednakże

orientujecie się sami, iż nimi nie wytłumaczylibyśmy wszystkich, tak bardzo różnorodnych
postępków, jakie obserwujemy w świecie zwierzęcym, nie mówiąc już o człowieku. Być
może, iż wystarczyłyby one do wyjaśnienia zachowania się grup najprymitywniejszych, jak
pierwotniaki, jamochłony, znane na przykład niejednemu z was z pobytu nad morzem
meduzy. Już jednak poczynając od owadów czy ślimaków i oczywiście tym bardziej wszel-
kich kręgowców, choćby najniższych, a więc ryb, gadów czy płazów— zaobserwować
można taką różnorodność zachowania wśród poszczególnych osobników, mimo tych samych
warunków otoczenia, że wyjaśnić to zwykłymi reakcjami odruchu bezwarunkowego niespo-
sób. Natomiast ciekawą rzeczą jest, iż w stadiach początkowych życia, a więc bezpośrednio
po wykluciu z jaja bądź urodzeniu (jeśli chodzi o ssaki), zachowanie noworodków, włączając
w to nawet człowieka, jest właśnie kierowane tylko takimi wrodzonymi odruchami. Owa
różnorodność reagowania zaczyna się pojawiać dopiero z wiekiem, jak to się mówi: w miarę
nabierania życiowego doświadczenia, i

background image



Co to jest Owo „nabieranie doświadczenia" ■ w świetle ściśle przeprowadzonej analizy

neurofizjologicznej — wykazał nam dopiero wspomniany już genialny fizjolog rosyjski
Pawłów w szeregu wyczerpująco i starannie przeprowadzonych doświadczeń, dowodzących
istnienia tak zwanych odruchów warunkowych.

W tym miejscu dochodzimy do kulminacyjnego, a co za tym idzie, przełomowego punktu

naszych rozważań nad psychologią zwierzęcą.

W obecnym stadium rozwoju nauk zoopsychologicznych (jak widzicie, wyrażam się

bardzo ostrożnie, gdyż jest to dziedzina, która nie wypowiedziała jeszcze ostatniego słowa)
wszystkie nie wrodzone postępki zwierząt dadzą się prawdopodobnie sprowadzić do owych
odruchów warunkowych. Wszystkie postępki zwierząt, ale nie ludzi. I to jest chyba jedna z
najbardziej istotnych różnic, jakie dzielą człowieka od zwierzęcia.

Pojmujecie chyba po tym wstępie, iż tym większą wagę przykładać muszę do tego,

abyśmy się dobrze w sprawie owych odruchów warlinkowych porozumieli.. Zagadnienie to
Pawłów rozpracował tak wszechstronnie, iż potrafił wskazać, że nawet anatomicznje
zupełnie. inne organy zawiadują typem jednych i drugich odruchów.

Aby dobrze pojąć to odkrycie odrębnego narządu przez Pawłowa, trzeba zdać sobie

sprawę, iż to, co dawniej (a zresztą i obecnie w potocznym języku) obejmowane było jednym
określeniem: centralne zwoje nerwowe, trzeba rozdzielić i traktować jako właściwie dwa
zupełnie odrębne organy pod względem funkcjonowania fizjologicznego.

Co najciekawsze jednak — tego rozdziału nie można dokonać tak, jakby na to

wskazywała morfologia, a więc na mózg i rdzeń kręgowy. Albowiem, jak się okazuje,
odruchami bezwarunkowymi zawiaduje nie tylko rdzeń kręgowy, ale również cała
wewnętrzna partia mózgu, natomiast tym drugim organem kierującym odruchami
warunkowymi jest jedynie powierzchniowa część mózgu, zwana korą mózgową.

Przy sposobności pozwolę sobie zwrócić waszą uwagę, jak to dopiero fizjologia pozwala

nam zdać sobie sprawę z istoty jakiegoś narządu w organizmie. Anatom spokojnie stwierdzał,
iż w jamie czaszki znajduje się bułkowata gruda mniej więcej jednolitej tkanki

background image


nerwowej, i to wystarczało mu dla uznania jej całej za jeden określony organ. Opisując jego
bruzdy i wypukłości, mierząc rozmiary, nie podejrzewaj nawet, iż w rzeczywistości ma do
czynienia z dwoma narządami, że część wewnętrzna, tak zwana podkorowa, owego mózgu
stanowi właściwie fizjologiczną jedność z grubym sznurem nerwowym biegnącym w kanale
kręgów, zwanym też czasem nieco archaicznie rdzeniem pacierzowym, gdy natomiast
wierzchnia, mniej więcej centymetrowej grubości warstwa okrywająca półkule mózgowe,
zwana korą, jest w istocie narządem odrębnym, o fizjologicznie zupełnie innych zadaniach.

Wypadałoby jednak nareszcie przystąpić do meritum i wyjaśnić, co nazywać będziemy

owym odruchem warunkowym.

Zapoznanie się z tym zjawiskiem w ramach doświadczenia zmusi nas dó uznania go, tak

na pierwszy rzut oka, za wyraźną biologiczną niedorzeczność. Bo proszę tylko posłuchać:
jeśli zwęża się źrenica przy nadmiarze światła wpadającego do oka, jeśli zwierzę cofa łapę,
gdy poczuje ukłucie, jeśli psu cieknie ślina, z chwilą gdy wziął kawałek suchego chleba do
pyska — każdy z tych odruchów bezwarunkowych ma swój logiczny sens i biologiczną
motywację.

Cóż jednak za znaczenie dla organizmu miałyby zjawiska obfitego łzawienia na przykład

na widok białego materiału, wydzielania śliny na zabłyśnięcie lampki, zwężania źrenicy w
chwili, gdy się usłyszy stuk młotkiem? Na takie powiązanie podniety z reakcją żadnych
trafnych, sensownych zastosowań w życiu człowieka czy zwierzęcia znaleźć byśmy nie
potrafili. A jednak w praktyce okazuje się, iż jeśli zwierzęciu czy człowiekowi podczas, a
właściwie na chwilę przed wykonywaniem jakiegoś normalnego odruchu bezwarunkowego, a
więc na przykład kiedy będzie zwężał źrenicę wskutek rzucanego mu przez nas na siatkówkę
promienia świetlnego, zaczniemy postukiwać młotkiem, to po krótszym lub dłuższym czasie
już bez tej właściwej podniety, jaką był promień świetlny, sam odgłos uderzenia młotka
wystarczy dla skurczu mięśni tęczówki, a co za tym idzie — zwężenia źrenicy.

A więc zapamiętajcie sobie dobrze, iż odruch warunkowy jest to przerzucenie reakcji

organizmu związanej stale z jakimś bodźcem na zupełnie inną —. zresztą dowolną —
podnietę. Następuje to zaś na skutek tego, że w życiu danego osobnika tak się złożyło, iż
wyko-

background image


nywaniu określonego normalnego odruchu bezwarunkowego zawsze owa inna (jak mówimy:
obojętna) podnieta towarzyszyła.

Jak już wspomniałem, na pozór wydaje się to zupełnie bezsensem biologicznym. Ta

niedorzeczność pochodzi zresztą stąd, iż dla doświadczeń zostały pokojarzone na chybił trafił
zupełnie dowolne podniety. Jak jednak jest to ważne i do jak niezwykle ciekawych w życiu
zwierząt i ludzi prowadzi konsekwencji — omówimy już w następnym rozdziale.

background image


KONSEKWENCJE ODRUCHÓW WARUNKOWYCH

Wyjaśniliśmy sobie dopiero co, iż w przeciwieństwie do zwykłych odruchów

bezwarunkowych, czasem zupełnie nieświadomych, jak wydzielanie soków trawiennych czy
zwężanie się źrenicy na świetle, odruchy warunkowe nie są wrodzone i dziedziczne, nie na-
leżą, że tak powiem, do stałego zestawu psychicznego wszystkich osobników stanowiących
dany gatunek, lecz — jeśli się można tak wyrazić — są indywidualnym dobrem określonego
osobnika, nabytym w następstwie jego własnych przeżyć i doświadczeń.

Wiecie już także, że w odruchu bezwarunkowym działają dwa elementy: odbiorczy i

wykonujący. Na przykład: odbiorczy — siatkówka oka, na którą padł silny promień światła, i
wykonujący — mięśnie tęczówki, które zwężają wówczas źrenicę. Bezpośredniego
anatomicznego połączenia między nimi jednak nie ma zupełnie. Siatkówka nie działa wprost
na te mięśnie, ani też odwrotnie; okólna droga wpływu jednego na drugi biegnie tu poprzez
komórki nerwowe znajdujące się w zwojach, czyli w rdzeniu kręgowym lub podkorowych
częściach mózgu. Z tego wniosek, iż właśnie w owych podkorowych częściach istnieje
specjalny ośrodek — w danym wypadku wzrokowy — odbierający zawiadomienia od
siatkówki i on komunikuje się również z tamże leżącym ośrodkiem wykonawczym,
pobudzającym mięśnie tęczówki.

Ale i kora mózgowa, to znaczy — jakeśmy już wspomnieli — właściwie całkiem odrębny

organ nerwowy, ma też swój ośrodek wzrokowy, połączony włóknami ze swoim
pobratymcem podkoro- wym. I oto pojawia się ciekawa sytuacja.

Jeśli w korze mózgowej raniej więcej jednocześnie drażnione są jakieś dwa jej ośrodki,

no, weźmy dla przykładu słuchowy i wzrokowy.

background image


to między nimi tworzy się dość długotrwałe połączenie/ coś w ro-
dząju krótkiego spięcia, jakbyśmy to nazwali w sieci telefonicznej.
I cóż następuje w efekcie? Ano to, iż ktoś, kto chce telefonicznie
przekazać jakąś wiadomość, podnosi słuchawkę, nakręca odpowiedni

numer, zaczyna mówić — i okazuje się, iż poinformował zupełnie
kogo innego niż abonenta, z którym spodziewał się być połączony.

Prędko przełóżmy to na nasz język neurofizjologiczny.:
Komórki zmysłowe ucha odebrały dźwięk i jak normalniej przekazały zawiadomienie o

tym do swego ośrodka w korze mózgo- I wej. Ponieważ jednak ów ośrodek u danego
osobnika — jak mówiliśmy — znajduje się w ,,krótkim spięciu" z ośrodkiem wzrokowym,
przeto ta informacja popłynęła aż tam i nieoczekiwanie, tam właśnie wywołała pobudzenie.

Dalej- już rzecz idzie po normalnych drogach nerwowych. A mianowicie wiadomo już,

że ośrodek wzrokowy kory połączony jest włóknami nerwowymi z ośrodkiem

v

wzrokowym

podkorowym, podnieta więc, rozlewająca się jak prąd po przewodnikacji, biegnie doń
natychmiast, a. on mimo dość niezwykłego dlań podrażnienia (gdyż zwykle otrzymywał je
nie stamtąd, lecz od oka), niemniej z chwilą gdy został pobudzony, automatycznie przekazuje
ją ośrodkowi zawiadującemu ruchem źrenicy, a ten ostatni czyni to, do czego jedynie jest
zdolny, to znaczy nakazuje zaciśnięcie mięśni tęczówki.

I oto powstała ta ,,niedorzeczna" sytuacja: źrenica kurczy się na określony dźwięk.

Oczywiście tylko na określony,, bo przecież to krótkie spięcie między ośrodkami kory
mózgowej nastąpić mogło tylko wtedy, jeżeli kilkakrotnie czy kilkunastokrotnie ten sam ton
towarzyszył silnemu promieniowi światła wpadającemu do oka.
To porównanie i ten przykład wyjaśniają, zdaje się, dość dobrze sytuację; mają tylko jedną
stronę ujemną, a mianowicie aurę, która koło tego się wytwarza umyśle słuchacza. Krótkie
spięcie w siecią telefonicznej — to zjawisko niepożądane, należy się starać jak najszybciej je
usunąć. A odruch warunkowy w dotychczasowych naszych przykładach — to też
rzeczywiście coś bezsensownego. Co bowiem ko-

background image


mu z tego przyjdzie, gdy mu się będzie zwężać lub rozszerzać źrenica na dźwięk na przykład
pierwszych tonów mazurka Dąbrowskiego? Po co gruczoł ślinowy ma marnować swą
wydzielinę na przykład na widok zapalającej się zielonej żarówki?

- Gzy organizm nie .może naprawić takiego defektu? -^ spytacie.
Otóż samo się to naprawia, albowiem takie połączenie między ośrodkami kory mózgowej

nie bywa wiecznotrwałe. Długość jego istnienia jest proporcjonalna do tego, ilokrotnie te dwa
bodźce których współwystępowanie wytworzyło owe krótkie spięcie, jednocześnie na
organizm zadziaływały.

A więc u pacjenta, któremu lekarz ubrany w biały kitel codziennie w ciągu paru tygodni

opatrywał oko, w końcu wytworzy się odruch warunkowy łzawienia już na widok białego
fartucha, mimo że nikt mu jeszcze rogówki nie dotknął. To niedorzeczne popłakiwanie .i po
ukończeniu zabiegów trwać będzie przez jakiś czas, póź- p| niej jednak wygaśnie, taki jest
bowiem zawsze los odruchów warunkowych, jeśli nie będą choć od czasu do czasu
podtrzymywane przez współdziałanie odnośnych podniet.^

Czy jednak każdy nabyty odruch jest czymś niedorzecznym? Czy w interesie człowieka

lub zwierzęcia leży wygaszanie ich jak najszybsze, jeśli się kiedyś u kogoś przypadkiem
wytworzyły?

Weźmy z kolei taki przykład. Oto czujemy, iż tracimy równo- . wagę i już... już...

przewracamy się, dajmy na to, na prawy bok. Normalny, bezwarunkowy odruch zmusza nas
wówczas przede wszystkim do uniesienia lewej ręki, aby przesunąć środek ciężkości w tamtą
stronę i w ten spąsób starać się nie dopuścić do upadku* , Wyobraźmy sobie jednak, iż tę
sytuację odczuwamy nie stojąc, na ziemi, lecz siedząc po raz pierwszy na rowerze.

Tu okazuje się, iż ten normalny odruch bezwarunkowy uniesienia przeciwległego

ramienia aniżeli strona, na którą się mamy przewracać, nie daje pożądanych rezultatów, tak
że mimo chwytania w ten sposób balansu walimy się na ziemię raz po razu...

— A jednak na rowerze przecież można utrzymać równowagę — zauważy niewątpliwie

czytelnik.

background image

Zgoda, ale dopiero wtedy, jeżeli z uczuciem przewracania sięi w którąś stronę nauczymy

się kojarzyć ruch zupełnie inny, a mianowicie tak przesuwać wtedy ramiona trzymające
kierownik, aby skręcił on w tę stronę właśnie, na którą się przewracamy. Bo to jest
najwłaściwszy sposób utrzyróania równowagi na rowerze: Jeśli wielokrotnym powtarzaniem
wyrobiriiy sobie właściwy odruch warunkowy, a mianowicie skojarzymy z wrażeniem
przewracania się odpowiedni skręt ramion, będziemy mogli korzystać z tego komu-
nikacyjnego urządzenia nie kontaktując raz po raz któregoś boku z brukiem lub nawierzchnią
szosy.

— Bywają zatem odruchy warunkowe, których warto nie wygaszać, a przeciwnie,

podtrzymywać ciągłym ćwiczeniem?

O, na pewno! Olbrzymia ilość czynności w naszym ludzkim życiu oparta jest na

odruchach warunkowych. I gra na fortepianie,; i zdolność głośnego czytania, i pisanie, i
wyuczenie się tabliczki

4

mnożenia, itd., itd.

Jednym słowem wszystko, czego się uczymy, czego nie przynosimy na świat w postaci

odruchów wrodzonych — oparte jest na _' - wyrabianiu sobie odpowiednich odruchów
warunkowych.

— No, dobrze — powie niejeden z czytelników. — Ale gdzież są odruchy warunkowe u

zwierząt? Chyba jedynie w doświadczeniach, które czynił Pawłów, lub może... może jeszcze
przy tresurze. Ale ta — to przecież tylko zabawka człowieka. Zwierzę nie ma z niej żadnego
bezpośredniego pożytku.

Oczywiście, oczywiście! tresurę też uzyskujemy w drodze wyrabiania odruchów

warunkowych. O tym jednak, czy i jaką rolę odruchy te grają w życiu zwierzęcia na łonie
wolnej natury — pomówimy już w następnym rozdziale.

background image


MĄDROŚĆ GATUNKU

Zgodziliśmy się już, że wyrabianie korzystnych odruchów war runkowych, czyli po

prostu wszelkie uczenie się czynności pożytecznych w ten sposób, abyśmy mogli
wykonywać je, jak to się mówi, odruchowo, a nie świadomie dobierając i koordynując pewne
ruchy, choćby jak w podawanych przykładach: jazdy na rowerze, pisania piórem czy na
maszynie — co potocznie nazywamy zdobyciem wprawy — jest niewątpliwie osiągnięciem
bardzo dodatnim w życiu każdego człowieka. Obiecywałenl jednak, iż teraz będę się starał
przedstawić wam pożytek, jaki z nauk i doświadczeń życiowych osiągają zwierzęta, i to nie
zwierzęta tresowane, którym odruchy warunkowe, czyli kojarzenie pewnych czynności z
określonymi sygnałami, wyrabiają'wedle swej woli ludzie dla własnych celów, lecz istoty
żyjące w naturze, na zupełnej swobodzie.

I tu przyznam się, że dobranie właściwego wzoru takiego typowego, czystego odruchu

warunkowego nastręczało mi znaczne trudności. Dlatego też przed przeczytaniem tego
rozdziału do końca nie krytykujcie przykładów, które tu podam jako owe pożyteczne
odruchy, gdyż"sam przyznaję, iż wyglądają orle nieco sztucznie, albowiem w
rzeczywistości* nie są klasycznie prostą, ale nieco skomplikowaną postacią tego, co chcę
posługując się nimi zilustrować.

Niemniej zaczynajmy.
Wyobraźcie sobie spore, z jakichś trzydziestu sztuk składające się stadko świeżo

wylęgłych kuropatw. W każdej z nich — jak w każdym zresztą żywym organizmie — tkwi
wrodzona dążność zachowania życia za wszelką cenę. Jest to powszechne prawo biologiczne
i na ogół wszędzie, od ameby aż do ssaków, spotykamy się z reakcją

background image


ucieczki wobec każdego niebezpieczeństwa, przed którym obrona czynna przechodzi
możliwość osobnika. Kuropatwiakowi trudno wszakże byłoby realizować tę ucieczkę w
chwili, gdy jest już w paszczy lisa czy kota, w pazurach jastrzębia czy w ręku wiejskiego c
hłopaka. Wtedy już o ratunku prawie marzyć nie można.

Natomiast ucieczka tym skuteczniej chroni życie, im dokładniej skojarzy sobie pisklę

konieczność jej realizacji ż jakimiś oznakami, które możliwie wcześnie zasygnalizują
zbliżające się niebezpieczeństwo. Dopiero w drodze kilkakrotnych doświadczeń życiowych,
które przeżyją wspólnie wszyscy członkowie stadka i które, nawiasem mówiąc, nieuchronnie
przypłaci śmiercią kilku z nich, reszta wyrabia sobie skojarzenie (o charakterze odruchu
warunkowego) pewnych, początkowo zupełnie, można by powiedzieć, obojętnych sygnałów,
ą więc: cichego szelestu wśród źdźbeł traw lub przelótnie padającego cienia — z tym, iż w
chwilę później nąstępuje ów niebezpieczny, grożący życiu atak wroga. -

Zgodzi się chyba każdy, iż w walce o byt wyuczenie się niejako machinalnego rzucania

się do jak najszybszej ucieczki już na wspomniane sygnały fg| będzie dla każdego osobnika
nabytą umiejętnością raczej nader -pożyteczną.

Oczywiście, ucieczkę bądźcie łaskawi traktować nie dosłownie, jako bieg czy lot na łeb

na szyję. U najrozmaitszych gatunków zwierzęcych jest ona realizowana bardzo różnorodnie,
czasem wręcz przeciwnie do tego, co my, przyzwyczajeni od dzieciństwa do wszelkiego
rodzaju „berków" lub zabaw ,,w łapanego", za ucieczkę uważamy. Może to więc być równie
dobrze smyknięcie do najbliższej kryjówki lub też, o dziwę! całkowite znieruchomienie,
dzięki czemu umyka się uwadze napastnika — wszystko zresztą w zależności od zwyczajów
danego gatunku. W każdym razie im wcześniej taka obrona będzie przedsięwzięta, tym
niewątpliwie dla ratującego się przed niebezpieczeństwem lepiej.

To, co mówię, jest tak oczywiste, iż przypuszczam, że niejeden z czytelników zastanawia

się teraz, dlaczego dopiero co tak starannie się zastrzegłem, że mój przykład uważam za
niedoskonały. Otóż mankamentem jego jest to, co zwłaszcza ci, którzy mieli cierpliwość
uważnie przeczytać kilka ostatnich rozdziałów na ten temat, gdzie tak obszernie omawiałem
zagadnienie powstawania odruchów warunkowych, mogą sobie przypomnieć — iż opisując
doświadczenia

background image



Pawiowa sam powiedziałem, że do powstania takiego odruchu potrzeba kilkudziesięciu, w
rzadkich przypadkach kilkunastu współczesnych powtórzeń obydwu podniet, które mają w
przyszłości skojarzyć się w korze mózgowej jako ów refleks warunkowy.

A jakże to wygląda w danym wypadku? Toż koniec końcem, jeśliby kilkadziesiąt- razy

trzeba było wywijać się tuż-tuż spod zębów lub pazurów drapieżnika na to, aby wreszcie
skojarzyć sobie ucieczkę z odpowiednim szelestem czy padającym cieniem, to bardzo
wątpliwe, czyby z tego naszego stadka kuropatw została choć jedna lub dwie sztuki, które by
już wreszcie naprawdę były asekurowane przez owo pożyteczne, nabyte skojarzenie.

. Niech by jednak! przypuśćmy, że musi kosztować dwadzieścia dziewięć ofiar (znana

bowiem jest rozrzutność przyrody), aby wreszcie jedna sztuka uzyskała odpowiednią
przewagę w walce o byt. Ale w takim razie jak to wypadnie u małego zająca, który już od
pierwszych dni po urodzeniu żyje w pojedynkę? Trzeba by chyba zrobić bardzo mało
prawdopodobne założenie, iż on sam indywidualnie kilkadziesiąt razy był już w zębach czy
pazurach wroga i za każdym

background image


razem musiało mu się udać wyśłiznięcie z nich, zaijim nauczył się I rozpoczynać ucieczkę we
właściwej chwili. Jest to tak nieprawdopo- I dobne, iż sam radziłbym wam negatywnie
odnieść się do tego rodzaju I tłumaczenia, .mimo iż pochodzi ono przecież ode mnie...

— Chyba że —. powiedzielibyście zupełnie rozsądnie — poda pan jakieś prawdopodobne

przyczyny, dla których odruch warunkowy miałby się w takich przypadkach wyrabiać
znacznie szybciej, I już po kilkakrotnym współwystąpieniu owych dwóch podniet.

Otóż to właśnie mam zamiar spróbować zrobić teraz, opierając I się na hipotezie

postawionej również przez Pawłowa.

Ten uczony nie'popierał, dość powszechnie w ciągu ostatnich trzech ćwierci wieku

uznawanej, teorii absolutnego niedziedziczenia się, a więc nieprzekazywania potomstwu
cech, które dany osobnik nabył w ciągu swego indywidualnego życia.

Wiecie jiiż, iż odruch warunkowy ustala się tym łatwiej i trwa tym dłużej, im częściej

wytwarzające go dwie podniety występują współcześnie. No, nie będzie chyba różnicy zdań
co do tego, że każde zwierzę na swobodzie — z wrogiem, z "niebezpieczeństwami spotyka
się często i ciągle, aż po ostatnie dni swego życia. Nie ma więc obawy, aby odruch ucieczki
miał u niego wygasać; przeciwnie, utrwala się coraz mocniej, przechodząc w formę tak silnie
ustaloną, iż nawet nazywamy*go ,,nawykiem".

A teraz powstaje pytanie, czy taki osobnik nabyty nawyk może przekazać potomstwu?

Niewątpliwie nie. Toż dzieei naszych asów kolarskich nie umieją od razu utrzymywać
równowagi na rowerze, ale jak wszyscy muszą się przez pewien czas uczyć, czyli wyrabiać w
sobie odpowiednie po,temu odruchy warunkowe.

Ale to na dalszą metę nie jest dobry przykład, bo dzieci te mogą mieć w ogóle

zamiłowanie w zupełnie innych kierunkach, na przykład mogą chcieć wyrabiać sobie
odruchy warunkowe do gry na skrzyp* cach czy na fortepianie, nie patrząc nawet w stronę
roweru. Natomiast dzieci naszego zająca czy kuropatwy albo zginą, albo warunki ich życia
czy chcą, czy nie chcą stale, aż do śmierci, wyrabiać w nich będą w każdym pokoleniu ten
sam odruch ucieczki na określone sygnały. I to samo nastąpi u ich wnuków, prawnuków,
praprawnuków...

background image

background image


Czyż więc nie jest prawdopodobne,: — powiada Pawłów — ażeby, skoro w ciągu

dziesiątków kolejnych pokoleń wyrabia się wciąż ten sam nawyk, dalsze potomstwo mogło
wykazywać już dziedzicznie przynajmniej pewne skłonności do szybszego kojarzenia takich
właśnie dwóch podniet. Skojarzenia wydzielania śliny ze światełkiem lampy nie przeżywał
nigdy żaden pies aż do mego pierwszego .doświadczenia w tej dziedzine;' nic przeto
dziwnego, iż w jego . mózgu żadnych predyspozycji do podobnych połączeń nie było.
Natomiast kojarzenie się obecności Wroga z szelestem czy cieniem powtarza się z pokolenia
na pokolenie od milionów lat. Czyż więc może kogo dziwić, że obecnie tę odruchy^
warunkowe występują już po dwóch, trzech nieprzyjemnych doświadczeniach życiowych?

Co więcej — podsumowuje dąlej — wierzę głęboko, że istnieje* całe mnóstwo dawnych

-odruchów warunkowych, które już u współczesnych zwierząt nie potrzebują być nabywane
doświadczalnier lecz pożyteczne te skojarzenia otrzymują one dziedzicznie od rodziców.

Można by to nazwać korzystaniem z mądrości nabytej przez doświadczenia gatunku.
To właśnie tłumaczyłoby przyrodniczo i bez żadnych cudów owe ,,dziwy" instynktu

zwierzęcego; które zdumiewały i laików, i uczonych, gdyż nie potrafili znaleźć właściwego
ich wyjaśnienia^ Dziś i wicie przemyślnych gniazd przez remiza, i tkanie wzorzystej
pajęczyny, i lepienie geometrycznie doskonałych komórek w plastrach pszczelich uważamy
za instynkt, czyli w ciągu tysięcy pokoleń wyrabiane, utrwalane i dlatego obecnie już
dziedzicznie przekazy^, wane — odruchy warunkowe.

background image


TO JEDNAK NIE TAKIE PROSTE

Nad zagadnieniem instynktu, które od tak dawna zadziwia ludzi, musimy zatrzymać się

jednak nieco dłużej, mimo że zasadniczy zrąb tej sprawy przedstawiliśmy w poprzednim
rozdziale, nazywając to obrazowo „mądrością gatunku". Choć właściwie prawie każdy
potrafi dać przykłady na instynktowe zachowanie zwierzęcia, a więc dajmy na to
wspomniane lepienie komórek woskowych czy plecenie pajęczyny lub budowanie
wymyślnych gniazd, czego przecież nikt go nie uczył — spróbujmy, aby nie było już pod
tym względem nieporozumień, . dać sobie tego ogólną definicję.

Wydaje mi się, iż najprościej wyrazić tę sprawę można by w ten sposób, że postępowanie

instynktowe są to czynności, które zwierzę wykonywa niezależnie od swych.doświadczeń
życiowych i składników pamięciowych, a które są wspólne wszystkim osobnikom danego
gatunku i na ogół są zawsze sensowne z punktu widzenia jego pożytku,

Jak coś takiego powstało i w jaki sposób te czynności mogły się tak doskonale dopasować

dp warunków życiowych danego gatunku, staraliśmy się wyjaśnić już poprzednio, wskazując,
iż wśród wytwarzających się w życiu każdego osobnika odruchów warunkowych te, które
powstają z najczęściej spotykanych bodźców i są najpożyteczniejsze, utrwalają się
najmocniej. Rozumiecie bowiem chyba, że owe „szkodliwe", to jest sprzyjające zgubie
osobnika, mają znacznie mniejsze szanse, aby być przekazane na potomstwo. Po prostu dla-
tego, iż jednostki zwierzęce, którym by się one jakoś wyrobiły, wymierać będą w każdym
razie łatwiej niż te, które mają skojarzenia pożyteczne. Jednym słowem, zachodzi tu pewnego
rodzaju wyselek-

background image


cjonowanie tych najkorzystniejszych powiązań, ściśle według zasad darwinowskiej teorii
przetrwania lepiej przystosowanego.

■ Stwierdziliśmy w dalszym ciągu, iż jeśli te wartościowe odruchy warunkowe, na

przykład kojarzenie reakcji obronnych nie z wrażeniami doznawanymi dopiero, gdy wróg już
siedzi nam na karku, ale z pierwszymi oznakami mogącymi sygnalizować jego zbliżanie —-
powtarzają się z pokolenia na pokolenie, to w następstwie może to. u dalszych potomków
przejawiać się już jako czynność dziedziczna^ której poszczególne osobniki wyuczać się,
czyli wyrabiać w sobie własnymi doświadczeniami życiowymi, nie potrzebują. Dlatego, to
nazwaliśmy je, jako zdobycz uzyskaną przez poprzednie pokolenia przodków — mądrością
gatunku.

Po. wyjaśnieniu tych spraw na konkretnym przykładzie kilkakrotnie już wymienionej

ucieczki przed wrogiem, co jest czynnością zasadniczo dość prostą — aby rzecz pojąć we
wszelkich jej odmianach, - musimy trochę zagadnienie skomplikować. Nie sądzę jednak, aby
zrozumienie tego, co teraz powiem, nastręczać komuś miało jakieś specjalne trudności.

Oczywiste jest chyba, że większość instynktownych czynności zwierzęcych nie polega na

reagowaniu według jednego wyrobionego i odziedziczonego odruchu warunkowego, lecz że
składają się na nie całe zespoły odruchów, doprowadzające w rezultacie -do produkowania na
przykład tak kunsztownych wytworów, jak gniazdo remiza, pozszywane z liści włóknami
roślinnymi gniazdo ptaka krawczyka, domki lepione przez chruściki czy wspomniane już
sieci pająków.

Bardzo bym jednak nie chciał, abyście w świetle tego, co mówię, potraktowali zwierzę

jako pewnego rodąąju mechanizm,- który niby świeżo nakręcony zegarek wykonywać będzie
stale te same i określone czynności za każdym razem z identyczną dokładnością. Pamiętajcie
bowiem, że prócz przyniesionych ze sobą na świat instynktów na każdego osobnika w ciągu
jego życia działają współcześnie najrozmaitsze bodźce środowiska, wytwarzając w nim, że
się tak wyrażę, jego osobiste odruchy warunkowe, mogące albo potęgować ogólny odzie-
dziczony instynkt, albo przeciwnie — w pewnym stopniu go modyfikować czy osłabiać.

Kilkakrotnie powoływaliśmy się na umiejętność plecenia sieci przez młode pająki, mimo

iż ani matka, ani ojciec, ani tym bardziej nikt | boku tego kunsztu ich nie uczył. Ojciec na
pewno nie, gdyż

background image


zazwyczaj zostaje spożyty i strawiony przez małżonkę zaraz po szczęśliwie dokonanym
obrzędzie zaślubin. Zaś owdowiała w ten sposób ~ mama znów dlatego nie może instruować
młodych, iż w większości wypadków żdycha, zanim się one wyklują. A jednak ilość pajęczyn
z roku na rok, tó jest w miarę nowych pokoleń, jakoś nie maleje na świecie. Jest -to więc
chyba słusznie od najdawniejszych lat cytowany przykład typowego dziedziczenia się
czynności instynktownej.

W ostatnich czasach jednak w miarę rozwoju zoopsychologii zaczęto poddawać

staranniejszemu,''wnikliwszemu badaniu nawet te, tak czcigodną patyną pokryte i już przez
wszystkich powtarzane obserwacje, do których, zdawało się, nic nowego dodać już
niesposób. I oto co stwierdzono.

Młody pająk, zabierający się po raz pierwszy do swojej plecionki, wykonuje ją

niewątpliwie bez wahań, z całą pewnością ruchów doświadczonego tkacza. A jednak, jeśli
odrysować dokładnie (czy sfotografować) kształt jego pierwszego dzieła, zaznaczając przy
tym . czas, jaki na nie zużył, a następnie kontynuować staranne obserwacje podczas
wytwarzania drugiej sieci w jego życiu, następnie trzeciej, czwartej, piątej itd., to okaże się
rzecz ciekawa. Gdyby działała tu wyłącznie odziedziczona ,,mądrość" czy też ,,umiejętność"
gatunku, sieci powinny by być identyczne, ewentualnie zależne od okoliczności
towarzyszących robocie: trzecia na przykład mogłaby być gorsza niż druga, piąta lepsza niż
wszystkie dotychczasowe, a szósta dajmy na to znów nieco mniej doskonała. Tymczasem
właśnie owe dokładne badania wykazują coś nieoczekiwanego.

Oto porównując kolejne wytwory produkcyjne każdego konkretnego pająka widzimy

pewne postępy w robocie. W każdej następnej sieci promienie są coraz równiej rozkładane;
coraz śmielej obierane miejsca i odległości do przeprowadzenia głównych lin, na których
zwisać będzie cała konstrukcja. W związku z tym i rozmiary tych późniejszych siatek są
znacznie większe. Wprawne oko badacza łatwo rozróżni, czy daną pajęczynę wyplatał |jjS
nie terminujący co prawda u nikogo — pająk terminator, czy czeladnik, czy też już wytrawny
mistrz.

Zaznaczam, iż powyższe jest oczywiście pewnego rodzaju uproszczeniem, rzeczywistość

komplikuje się tym, iż pierwsze sieci, które pająk snuje wkrótce po wyjściu z jaja, są w ogóle
innego typu, gdyż przejawiają się w nich jeszcze elementy życia gromadnego.

background image

Miałożby to więc zachwiać tak obszernie omówioną tezę dziedziczenia i wrodzoności

instynktów?

Oczywiście, że nie. Nie wolno bowiem zapominać, iż wszelka działalność istoty żywej,

jak już mówiliśmy, nie polega na wykonywaniu mechanicznym określonej czynności, tak jak
to robić będzie choćby najbardziej precyzyjnie obmyślona i skonstruowana maszyna.
Mówiliśmy już przecież, że prócz całego garnituru odziedziczonych instynktów — tej
mądrości otrzymanej od przodków — działa na zwierzę jeszcze ponadto indywidualnie
środowisko, wytwarzając w nim odpowiednie skojarzenia, czyli odruchy warunkowe, i
dopiero zespół tych wpływów wywoła w rezultacie takie lub inne wykonanie określonej
czynności.

Ale nie dość na tym. Dołączają się tu jeszcze i pewne czynniki nie nabywane, lecz

związane z konstytucją psychiczną zwierzęcia, jak na przykład temperament, pamięć, uwaga,
spostrzegawczość.

V

'

1

Oczywiście, może dziwi was nieco, iż tak śmiało mówię o tych sprawach bezpośrednio

po przykładzie dotyczącym pająka? Może komuś śmieszne, a nawet niedorzeczne wydawać
się rozprawianie o ognistym bądź sentymentalnym temperamencie u stawonogów na
przykład.

Nie mam zresztą zamiaru obszerniej się nad tym rozwodzić, albowiem głównym tematem

naszych rozważań są i tak kręgowce. U nich zaś tych przejawów chyba nie zakwestionujecie.,
Ale nawiasem dodam; że jeśli rzeczywiście żywicie pod tym względem wątpliwości na
punkcie zwierząt niższych, to tylko dlatego, iż w ogóle mniej zwracacie u nich na te rzeczy
uwagę.

Czy jednak niejednemu z was nie rzuciło się w oczy choćby na. przykładzie much, jako

najczęściej i najliczniej z nami obcujących, iż niektóre z nich, jeśli je przepędzać od
zastawionego stcłu, najwyraźniej są mniej płochliwe, podczas gdy inne odlatują już za byle
drgniępiem. Dokładniejsze obserwacje przekonałyby nas, iż jedne z nich lepiej, inne gorzej
pamiętają zjawiska towarzyszące próbom łapania ich czy zabijania klapką, skutkiem czego te
drugie —- o gorszej pamięci czy gnuśniejszym temperamencie — łatwiej stają się naszymi
ofiarami.

No, ale o tych sprawach i tak będziemy mówili jeszcze znacznie obszerniej, oczywiście w

odniesieniu do pod każdym względem bliższych nam zwierząt kręgowych.

background image


MYŚLENIE A ODRUCH WARUNKOWY

Od dłuższego czasu odsunęliśmy się jak gdyby od naszego głównego bohatera — od

zwierzęcia. Nieprawdaż? Może zresztą jesteście innego zdania i nawet zdziwi lub oburzy was
tego rodzaju samokrytyczne postawienie sprawy z mojej strony. Co więcej, ci, którzy
uważnie przeczytali cztery czy pięć ostatnich rozdziałów — jeżeli są tacy — może zechcą
wręcz wziąć mnie w obronę... i to przeciw mńie samemu.

— Jak to — gotowi bowiem powiedzieć — zagubiliśmy naszego bohatera?. Przecież

mówiąc o odruchach warunkowych, o instynkcie, .autor nie wiązał tego z minerałami czy
roślinami, a właśnie stale były na wokandzie zwierzęta, choćby ostatnio muchy i pająki..-.

Jeśli więc tacy znajdą się pośród was, z góry składam im podziękowanie za życzliwą

względem mnie postawę, jednakże będę próbował nadal obstawać przy tezie postawionej w
pierwszym zdaniu rozdziału.

Rozpoczynając pisanie niniejszej książeczki pragnąłem zapoznać was z psychologią

zwierzęcia. Oczywiście nie w ostatecznej definitywnej formie, gdyż na to potrzeba będzie
jeszcze wielu lat subtelnych i skrupulatnych obserwacją a i to w miarę postępu naszych
wiadomości przede wszystkim przekonywać się będziemy, iż wciąż coraz to nowy szereg
zagadnień pozostaje w tej dziedzinie do rozwikłania. Wydawało mi się jednak, iż wyniki
ostatnich badań zoopsychologicznych są w tak dużej sprzeczności, tak dalece odbiegły od
poglądów na te sprawy ogółu niespecjalistów, że nad tą poszerzającą się szczeliną najwyższy
czas już przerzucić jakiś łączący i ściślej wiążący pomost. To jednak, co robiłem dotychczas,
wyglądało w pewnym stopniu, jak gdyby ktoś, mając zamiar zapoznać słuchaczy

background image


Nie gap się byle gdzie, tylko pilnuj zająca
z „organizmem ludzkim, opisywał dokładnie prawą nogę, uszy, wątrobę, trzustkę... Możecie
zresztą według woli dodać jeszcze szereg innych organów, a mimo wszystko zgodzić się
musicie, iż tą metodą nie da się nigdy pojęcia o całości. Niewątpliwie wiadomości takie są
cenne i pożyteczne, jednak celem naszym miało być zdanie sobie sprawy z, organizmu, a nie
jego poszczególnych składników.

W danym przypadku rzecz ma się podobnie. Chcąc zrozumieć , całokształt postępowania

psa, kota, wróbla, ba, motyla czy dżdżownicy^ nie wystarczy -opisanie i zsumowanie jego
odruchów bezwarunko- ] wych czy odziedziczonych instynktów. Dla zorientowania się w
całokształcie ma to mniej więcej taką wartość, jak dokładne obejrzenie i pomierzenie cegieł,
belek, dachówek, szyb czy futryn leżących na placu budowy w nadziei wyrobienia sobie w
ten sposób pojęcia o architektonicznej strukturze gmachu, który z nich ma powstać.

Dlatego to obecnie pragnąłbym przestać już opisywać poszczególne elementy psyche

zwierzęcej, lecz próbować wiązać i układać w całość te dotychczas poznawane przez nas jej
fragmenty. Oczywiście, nie myślcie, że w ten sposób scharakteryzuję wam ,,sylwetkę
duchową" danego psa czy tamtego określonego kota, raczej będę się starał pokazać,- jak jej
elementy wiążą się w ogólną całość psychiczną, co może ułatwić komuś właściwe
tłumaczenie sobie i pojmowanie postępków konkretnych, indywidualnie interesujących tę czy
inną osobę zwierząt.

Już w poprzednim rozdziale podkreśliłem, iż prócz wymienionych reakcji na

poszczególne bodźce, pochodzące ze środowiska, w postaci tyle razy wspominanych
odruchów bezwarunkowych i warunkowych, uwzględniać należy jeszcze szereg cech,
których nie można pdmówić żadnemu zwierzęciu. Cechy te są niewątpliwie wrodzone, co nie
znaczy jednak, aby w danej istocie w ciągu jej życia nie mogły ulegać zmianom, i to zarówno
na plus, jak i na minus.

Mam tu na myśli — że przypomnę kolejno po pierwsze spostrzegawczość i uwagę.

Niewątpliwie bowiem, badając kolejno większą liczbę osobników należących do tego
samego gatunku, każdy

background image


łatwo zauważy, iż jedne z nich odznaczają się bystrymi reakcjami, inne, przeciwnie, mają
tendencję. —- jakbyśmy powiedzieli używając terminów ludzkich — do typowych
roztargnień lub zagapień.

Obawiam się, że ci z was, którzy przyzwyczaili się już do krytycznej oceny każdej

zasłyszanej tezy czy uzyskanej informacji, gotowi tu wnieść pewne zastrzeżenie:

— A może to nie żadne ,,zagapianie się", a po prostu indywidualnie lepsza lub gorsza

wydolność danego zmysłu? Toż bez wątpienia trafiają się, dajmy na to, psy o subtelniejszym
lub mniej czułym węchu, o słabszym lub bystrzejszym wzroku i tak dalej.

Bardzo byłbym rad, gdybyście do spraw zoopsychologicznych zawsze właśnie tak

skrupulatnie podchodzili. Otóż, informując was o tej zwierzęcej nieuwadze bądź lepszej lub
gorszej spostrzegawczości, zastrzegam, że ci, którzy to zbadali, podobne supozycje wzięli
pod uwagę. Dokładne zapoznanie się z wydolnością zmysłów badanego obiektu leży u
podstawy wszystkich spostrzeżeń i doświadczeń oraz przede wsżystkim wszelkich
wyprowadzanych wniosków, dotyczących psychiki danego osobnika.

Drugą taką cechą jest pamięć. Być może, że to zjawisko najbliżej wiąże się z dłuższym

lub krótszym trwaniem nabytych odruchów warunkowych, niewątpliwie jednak jest to cecha
konstytucyjna, czyli wrodzona danemu indywiduum zwierzęcemu, która w zupełnie innym
stopniu może występować u jego gatunkowych pobratymców. A w związku z tym wpływa na
odmienność postępowania każdego z nich.

A wreszcie trzecie — to rzecz może jeszcze bardziej złożona niż dwie poprzednie, a

mianowicie sprawa żywego lub gnuśnego temperamentu. Prawdopodobnie zależy to od
szybkości zachodzenia procesów przemiany materii i niewątpliwie jednak odrębnie charak-
teryzuje każdego poszczególnego osobnika zwierzęcego.

Wbrew swemu zwyczajowi nie podaję wam wcale przykładów na to, co mówię,

albowiem w danym przypadku wydaje mi się to zgoła niepotrzebne. Nie sądzę, aby do
czytania moich książek zabierał się ktoś, kto nie zna zwierząt i nie interesuje się nimi, a
wszyscy inni bez wątpienia z własnych przeżyć i obserwacji sami przytoczą sobie na
powyższe sprawy dowolną ilość faktów konkretnych.
Ponadto prócz tych trzech wymienionych cech stałych uwzględnijmy jeszcze tak zwane
doraźne stany emocjonalne, które bez żadnej

background image



wątpliwości można stwierdzić u. zwierząt. Wymienię ich serię tylko negatywną, bo
oczywiście przez proste odwrócenie sami już potraficie tę ilość podwoić. Należą tu:
niezadowolenie, cierpienie, nuda, smutek, niepokój, strach, gniew i .apatia. Domyślacie się
chyba, iż owe stany przeciwstawne — to zadowolenie, błogostan, radość itd.

— A więc wszystko tak, jak u człowieka! — wybuchnie wreszcie niejeden z mych

zadawnionych oponentów. — Jakim prawem zatem od samego początku wpierał pan w nas
mniemanie, iż psyche zwierzęca jest jakościowo inna niż ludzka?

Otóż to: i wpierałem, i będę nadal wpierał, gdyż w strukturze psychicznej zwierzęcia brak

jednego, najistotniejszego elementu, który charakteryzuje nas, a mianowicie brak zdolności
myślenia, brak umiejętności kojarzenia abstrakcyjnych pojęć. I tu może dopiero zrozumiecie
sens tytułu niniejszego rozdziału. Odruch warunkowy to było mniej lub więcej trwałe
kojarzenie w centralnym układzie nerwowym zwierzęcia dwóch lub kilku konkretnych bodź-
ców pochodzących ze środowiska. Myślenie zaś jest to, co prawda, również kojarzenie,
jednak nie bodźców, lecz pojęć ogólnych, często abstrakcyjnych, których zwierzę oczywiście
nie tylko powiązać razem, ale nawet wytworzyć sobie nie umie.
sa

background image

Zresztą z tym człowiekowi wcale nie tak łatwo było się pogodzić. Sam postępując

rozumnie, zawsze zasadniczo ku swemu pożytkowi —- chyba że się w swych kombinacjach
pomylił lub źle poinformowany opierał się na fałszywych przesłankach — obserwując, że
zwierzęta też przeprowadzają w życiu tak wiele skomplikowanych czynności kierowanych do
konkretnego celu, jest skłonny tłumaczyć to sobie procesem kojarzenia myślowego, jaki
odbył się w ich mózgu. I dlatego nie dziwi pobłażliwego psychologa zacietrzewienie, z jakim
miłośnicy psów i kotów bronią owych zdolności rozumowych swych ulubieńców. Bronią, co
prawda, nie zawsze udolnie, raczej gniewem i obrazą na tych, którzy są przeciwnego zdania,
niż argumentami, o czym zresztą mówiłem na początku niniejszej książeczki.

Może zechcecie mi jednak uwierzyć, iż i uczeni, zanim doszli do wniosku, że zwierzęta

nie myślą, wcale nie czynili tego z apriorycznym założeniem, że ,,trzeba im jakoś dokuczyć"
i ,,odmówić" tej zaszczytnej zdolności. Przeciwnie, ich pogląd — to konsekwencja
skrupulatnych badań i doświadczeń, a już chyba trudno winić ekspe- / rymentatorów, iż
wszystkie te obserwacje wypadły negatywnie. Cza- ' sem nawet, wyobraźcie sobie, właśnie
im się zdawało, że znaleźli dowód, iż zwierzę, jeśli nawet nie rozumuje, czyli nie wiąże
między sobą pojęć ogólnych, tó je przynajmniej w swym mózgu wytwarza.

Ot pp. jeden z psychologów już... już się spodziewał, iż wykrył odpowiednią przesłankę

w zachowaniu się swego psa.

Gdy mianowicie ktoś wychodzący zostawiał otwarty gabinet, czego uczony nie lubił,

wystarczyło powiedzieć psu ,, zamknij drzwi", aby podchodził do nich, opierał się łapami i
zatrzaskiwał je zgodnie z życzeniem swego pana.

— No, cóż — powiecie — zwykła tresura.
Ależ oczywiście, jak dotąd, tylko ona. Toteż słuchajcie dalej. Oto, będąc z wizytą, a więc

w zupełnie innym domu, uczonemu zdarzyło, się wydać ten sam rozkaz, na co pies podszedł
do drzwi sar łonu, w którym wszyscy siedzieli, i zatrzasnął je znanym wam już systei^ęm.

O, nie mówcie czasem, źe to nic nadzwyczajnego, bo gdy zwierzę wykonywało u siebie

w domu to nieskomplikowane zadanie, mogło je również dobize robić i tutaj. Dla wnikliwego
badacza takie trafne wypełnianie polecenia na różnych obiektach „drzwiowych" byłoby

background image


wyraźnym dowodem, że pies widocznie wytworzył sobie ogólne pojęcie „drzwi" i_pgólne
pojęcie „zamykanie".

Wszystko byłoby pięknie, gdyż jeszcze w dwóch innych przypadkach pies nadal na

piątkę wywiązał się z zadania, gdyby za następnym razem z kolei nie pojawił się dowód na
coś zgoła przeciwnego, a mianowicie na brak przy tym jakichkolwiek uogólnień czy
czynności rozumowych. Dotychczas bowiem za każdym razem tak się składało, że drzwi
prowadzące do pokoju, w którym znajdował się pies, otwierały się do środka, nic dziwnego
więc, iż podejście do nich i oparcie się o riie łapami zamykało je i zatrzaskiwało.

W ostatnim jednak przypadku zdarzyła się sytuacja odwrotna. Pies otrzymał rozkaz

zamknięcia drzwi, które otwierały się na zewnątrz.

I wiecie, co zrobił?
Podszedł do nich, oparł się o nie łapami, oczywiście otwierając je jeszcze szerzej,

zadowolony z dobrze wykonanego polecenia, merdając ogonćm, powrócił do pana, z czego
wyraźny wniosek, że pojęcie „zamykania" wcale dlań nie istniało.

— Może więc przynajmniej miał jakieś wyobrażenie „drzwi" w ogóle jako urządzenia,

przy którym może się jedynie odbywać ta wyuczona przezeń czynność?

— Ale gdzie tam. Wkrótce okazało się, że kiedy pies był zmęczony i rozleniwiony, to

nawet w „swoim" gabinecie, na znany rozkaz, zamiast fatygować się do drzwi, wstawał i
opierał się przednimi kończynami o najbliższą ścianę, wskazując tym już ostatecznie, iż
czynność, którą uprawiał, to prosty tresurowy odruch warunkowy skojarzenia opierania się
łapami o coś pionowego z danym dźwiękiem i że ani ogólne pojęcie „drzwi", ani
„zamykanie" w ogóle przy tym nie wchodzi w grę.

Zresztą tej najbardziej istotnej sprawy nie zbędziemy naturalnie tymi kilkoma zdaniami

czy jednym przykładem, lecz w następnych rozdziałach zajmiemy się nią obszerniej.

background image


PIERWSZY UKŁAD SYGNALIZACYJNY

Sytuacja moja w tej chwili wygląda wobec was dość paradoksalnie. Zdradziłem się już

dawno, iż tezą, której chcę bronić, jest to, że struktura psychofizjologiczna człowieka stanowi
inną jakość aniżeli zwierzęca, że różni się ona pewnym zupełnie zasadniczym element tem,
jakim jest zdolność do abstrakcyjnego myślenia. A jednak to, | co do tej pory mówiłem i co
tutaj jeszcze powiem, wciąż dotyczy raczej podobieństwa niż różnic między zwierzęcą a
ludzką psychiką.

Przypomnijcie sobie króciutko, z jakich elementów konstruk- cyjnych w obu wypadkach

się ona kształtuje.

Przede wszystkim będą to wpływy środowiska w ich najprost-,. szej, doraźnej formie, a

więc ciepło czy zimno, świątło, zderzenie z jakimś obiektem materialnym, które w zależności
od jego sztyw- . ności, kształtu, jakości powierzchni wywoła wrażenie bólu czy tylko
delikatnego muśnięcia. Wszystko to są bodźce, które odebrane przez komórki zmysłowe dają
w rezultacie w ośrodkach nerwowych — w mózgu czy rdzeniu — odpowiednie odczucia lub
wrażenia i w następstwie jakieś określone reakcje danego osobnika.

Ale jak, na dobrą sprawę, takie same zadziałania środowiska wpływają na przedmioty

martwe? Toż te ostatnie również na nie w pewien sposób reagują; na przykład dachówka, na
którą padają promienie słoneczne, nagrzewa się, kamyczki żwiru potrącane kopytem
biegnącego konia rozpryskują się wokół, woda na powierzchni kałuży pod wpływem
obniżającej się temperatury otoczenia zmienia stan skupienia, przechodząc w lód. Może więc
pod tym względem nie ma różnicy nie tylko między człowiekiem, zwierzęciem i nawet sub-
stancjami martwymi? Bo przecież wcale nie jest wyraźną różnicą to,'

background image


że w takich razach reakcje istot żywych następują wskutek wyładowań własnej energii.

Rzeczywiście, przedmioty martwe posiadają ją zazwyczaj w takiej formie, iż niezbyt

łatwo daje się ona uzewnętrznić. Niemniej i tu możemy sobie wyobrazić taki zbieg
okoliczności, iż na przykład na leżący gdzieś nabój spada z wysoka, dajmy na to, żołądź
trafiając w zapłon tak skutecznie, że spowodowany został wybuch; a więc w danym
przypadku reakcja substancji martwych okazuje się znacznie zasobniejsza w energię aniżeli
sam bodziec.

Stąd to na przełomie zeszłego i bieżącego stulecia istniała wśród zoopsychologów teoria,

której twórcą był uczony amerykański Loeb, próbująca wszystkie zjawiska. psychiczne u
zwierząt sprowadzić do czysto mechanicznych reakcji na owe bodźce środowiskowe. Była to
nauka o tropizmach. Być może, iż w przyszłości poświęcę jej nieco więcej czasu i miejsca,
gdyż choć niewątpliwie cały ten kierunek jest tylko mzchanistycznym uproszczeniem, to
jednak olbrzymia ilość prac doświadczalnych zarówno samego Loeba, jak i jego uczniów
oraz tych,- którzy teorię tę usiłowali zwalczać, dostarczyła niezwykle dużej ilości faktów,
które (jak zawsze w naukach przyrodniczych) są podstawowym materiałem dla tworzenia na
ich podstawie nowych poglądów i hipotez. Inna zaś sprawa, że one same — bądź ze względu
na niepoprawną interpretację faktów, bądź na niedostateczną ich ilość — mogą się
wielokrotnie okazać niewystarczające lub zgoła nietrafne.

: Wspomniana nauka o taksjach ewentualnie tropizmach oczywiście rozwinęła się przede

wszystkim na materiale zebranym przy obserwowaniu roślin oraz zwierząt niższych. Ale
najpierw w każdym razie winienem podać jakieś objaśnienia tych dwóch wyrazów.

Spróbujcie nasionko grochu, fasoli czy jakieś inne skiełkować w wilgoci i cieple.

Zarówno pęd, jak i korzonek nieomylnie skierują się — pierwszy ku górze, drugi ku
środkowi Ziemi. Wtedy złośliwie umieśćmy małą roślinkę w imadełku ,,do góry nogami". I
co się okaże? Nie minie doba, kiedy korzonek znów zacznie zaginać się ku dołowi, a pęd
uczyni to samo w kierunku przeciwnym. I będą się tak cierpliwie wykręcać tylekroć, ile razy
zmienimy ich położenie. Dzieje się to dlatego, iż korzeń posiada właściwość kierowania się
ku ziemi, co nazwano geotropizmem dodatnim, podczas gdy pęd odznacza się geotropizmem
ujemnym.

background image

Takich tropizmów poznano dość dużo, a więc: fototropizm kierowanie się ku światłu,

hydrotropizra — ku wodzie, termotro- pizm — ku źródłu ciepła itd., itd. Zwierzęta,
obdarzone zdolnością samodzielnego zmieniania miejsca pobytu, mogą nie tylko zwracać się,
lecz również przysuwać lub oddalać od bodźca; który je przyciąga lub odpycha. Jest to
zjawisko w zasadzie tej samej kategorii, nazywamy je jednak mianem taksji, a więc
fototaksji, termotaksji itd.

Jeśli umieścicie kulturę ameb w naczyniu otoczonym światłem rozproszonym i o mniej

więcej jednakowej temperaturze, to rozejdą się one na ogół dość równomiernie, no,
powiedzmy — niby owce po pastwisku. Zaciemnijmy jednak ich słój i w jednym miejscu
tylko przepuśćmy przez niego silny promień światła, a wkrótce okaże się, że wszystkie te
korzenionóżki znajdą się właśnie w tej smudze. Oto macie przykład fototaksji.

Lóeb nie ograniczył się oczywiście do pierwotniaków, jamochłonów czy pierścienic.

Wskazywał, iż czysto mechaniczne taksje występują też u owadów. Ot, znane jest przecie
wszystkim zlatywanie się ciem do światła. Niektóre owady zresztą mogą mieć i fototaksję
ujemną: na-przykład karaluchy, a tym bardziej termity, które w ogóle nigdy nie opuszczają
swych absolutnie ciemnych korytarzy. Loeb sądził, iż w ten sposób da się wyjaśnić wszelkie
postępki i reakcje zwierzęce.

Pomijam w tej chwili szereg najrozmaitszych argumentów pro i contra tym teoriom, gdyż

najtrafniejszym ujęciem tych spraw — oczywiście nie negując wpływów środowiska, ale
wskazując, iż nie można zjawisk psychicznych tłumaczyć tak prostymi mechanizmami —
jest nauka Pawłowa o odruchach warunkowych. Jeśli bowiem, jak się okazuje, pewne
zadziałania środowiska, a więc bodźce ppchodzące zeń, bywają w centrach nerwowych w
pewien sposób kojarzone, wywołując w następstwie u tych osobników, u których owe
kojarzenia się potworzyły, zupełnie swoiste, odrębne, nietypowe reakcje, jak na przykład
tylokrotnie już wspominane wydzielanie śliny nie na bodźce pokarmowe, a na dźwięk trąbki
lub światełko — to widać z tego wyraźnie, iż nie można upraszczać zjawisk psychicznych do
czysto mechanicznych reakcji w rodzaju tropizmu, a rciślej

background image


mówiąc taksji. Jak się okazuje, nawet u pierwotniaków i najniższych zwierząt tkankowych
zjawiska te nie są tak absolutnie powszechne, i obejmujące bez wyjątku wszystkie osobniki z
danego naczynia. Swoista zdolność kojarzeń i analizy bodźców przez komórki ośrodków
nerwowych jest tą podstawową różnicą w reagowaniu zwierzęcych istot żywych na bodźce
otoczenia, w porównaniu do reakcji przedmiotów martwych. Jak mówiłem zresztą,
niewątpliwy wpływ mają tu jeszcze w dodatku i czynniki konstytucyjne, jak i stany
emocjonalne zwierzęcia.

Dlatego też Pawłów ujął całą sprawę o wiele głębiej i wnikliwiej: uważa on całkiem

słusznie, iż reakcji zachowania zwierzęcia nie można określać z matematyczną dokładnością,
choćbyśmy znali najdokładniej zespół bodźców fizykalnych, który na danego osobnika w tej
chwili działa. Nie jest to pchnięta kula bilardowa, której drogę przewidzieć zawsze można,
jeśli będziemy wiedzieli, z jaką siłą, w którym miejscu została uderzona, jaka jest jej masa
oraz szorstkość sukna, po którym się toczy. Trzeba by bowiem ponadto znać procesy, które
jednocześnie zachodzą w organizmie zwierzęcym, a ściślej mówiąc: w jego układzie
nerwowym. Dlatego też Pawłów wyodrębnia (oczywiście psychofizycznie, a nie
anatomicznie) tak zwany układ sygnalizacyjny, który składa się z receptorów, czyli —
mówiąc zwykłym językiem — organów zmysłowych, a następnie komórek ośrodka
nerwowego, które owe bodźce — jak mówi uczony — analizują. Stąd cały układ: receptor +
łączące włókno nerwowe + owa komórka ośrodka nazwał analizatorem. One to mogą tym
nadchodzącym od organów zmysłowych bodźcom nadawać najrozmaitsze dalsze drogi po
zwoju nerwowym, a więc przesyłać podnietę do tych lub zgoła innych komórek nerwowych,
zawiadujących ruchami mięśni bądź czynnościami innych narządów, co w rezultacie
powoduje ciekawe zjawisko, że w podobnych sytuacjach występować mogą zupełnie
rozmaite, czasem wręcz przeciwne reakcje zwierzęcia.

Ten zespół zmysłowo-nerwowy nazywa Pawłów układem sygnalizacyjnym organizmu.

Jak wskazuje tytuł rozdziału — pierwszym układem.

Co to jest drugi i u kogo występuje, omówimy dopiero za chwilę.

background image


DRUGI UKŁAD SYGNALIZACYJNY

- Ostatnia informacja brzmiała dość - tajemnicza, a mianowicie, że Pawłów wyróżnił,

prócz pierwszego, jeszcze i drugi układ sygnalizacyjny. Dla tych, którzy z poprzedniej naszej
rozmowy zapamiętali, że ten pierwszy to po prostu zespół organów zmysłowych, od-
bierających pewne fizykalne bodźce z otoczenia ewentualnie z określonych partii wnętrza
organizmu, oraz komórki ośrodków nerwowych przyjmujące je od owych receptorów za
pośrednictwem włókien nerwowych, a później przerabiające je na wrażenia, które w następ-
stwie tych procesów odczuwamy — owo istnięnie jakiegoś drugiego układu może być
zaskakujące.

— Jak to? — moglibyście powiedzieć — jeżeli już ten pierwszy obejmuje wszystkie

organy zmysłowe, przyjmujące zarówno bodźce ze\ środowiska, jak i wszelkie pobudzenia z
wnętrza organizmu, to cóż jeszcze pozostaje?

Otóż pewne, istoty żywe — jakie, domyślicie się szybko sami potrafiły zjawiska

zadziaływające na nie ze świata zewnętrznego, jak również i otrzymywane z nich wrażenia
opatrzyć określonymi terminami; na przykład pewien typ drgań powietrznych nazwać tonem
G, pewne wrażenia węchowe — zapachem różanym czy cebulowym, jedne odczucia barwne
— kolorem żółtym, inne — czerwonym itd., itd. Oczywiście, nie jest wcale istotne, czy te
wrażenia ochrzci się tymi właśnie wyrazami, czy może zamiast ,,G" ktoś mówić na nie
będzie ,,Sol", a pewni ludzie zamiast ,,żółty" użyją terminu ,,jaunę" lub ,,gelb", zamiast
„czerwień" — „rouge", „rot" czy „krasńyj"... Nie chodzi tu bowiem o dźwięk samego słowa,
lecz o skojarzenie go w świadomości z odpowiednim odczuciem.

background image

Nie wątpię, że nie ma nikogo wśród czytelników, kto by sądził, iż wszystkie istoty

odbierające bodźce i wytwarzające w sobie odnośne wrażenia rozporządzają tą właśnie
umiejętnością. Natomiast prawdopodobnie wielu przypuszcza jednak, że choć jest ona
właściwa przede wszystkim i niewątpliwie ludziom, to przecież przynajmniej kilka . co
,.inteligentniejszych" gatunków zwierzęcych też nią rozporządza,, aczkolwiek w nieco
mniejszym zasięgu. Na to odpowiem pod koniec rozdziału. Albowiem większość
czytelników na pewno dziwi się przede wszystkim, po co poświęcam temu tyle czasu i
miejsca; skoro sam przecież powiedziałem, iż jak zwał tak zwał — to mniejsza, najważ-
niejsze zaś, aby coś odczuwać.

Otóż takie cytowanie moich słów byłoby nieścisłe'. ,,Jak zwal" jest rzeczywiście mniej

istotne, natomiast, czy umie zwać, czy nie umie, jest sprawą zasadniczą. A to zaraz
wyjaśnimy, dlaczego. >

Jak wiecie już, powstające w istotach żywych wrażenia są przyczyną ich zachowania się,

ich takich czy innych reakcji. Wiecie też dobrze, że akcja taka tylko przy odruchu
bezwarunkowym jest, jeżeli można tak powiedzieć, stereotypowa, czyli raz na zawsze
ustalona, gdyż przecie wiele czasu poświęciliśmy już na to, aby wyjaśnić, iż wystarczy, żeby
w> niewielkich odstępach czasu kilka czy kilkanaście razy współcześnie zjawiały się jakieś
dwa wrażenia u danego osobnika, a już w jego korze mózgowej powstają między nimi
trwalsze skojarzenia, na skutek czego indywidualnie u niego właśnie — przeciwieństwie do
innych przedstawicieli tego gatunku — następstwem określonych bodźców mogą być reakcje
zupełnie nietypowe, odbiegające od schematu odruchu bezwarunkowego.

I teraz raczcie pilnie uważać: dla istot, które umieją fizykalny bodziec czy otrzymywane

wskutek niego wrażenie opatrywać określoną nazwą, już sam ów wyraz zasłyszany stawać
się może namiastką bodźca.

Jak bym słyszał teraz głosy protestów:
— Jak to? czyżby pan twierdził, iż na mrozie w lekkim paletku zrobi się panu ciepło, gdy

ktoś szepnie mu do ucha, że jest właśnie straszny upał?

No, niewątpliwie nie... Ale wobec takiego sprzeciwu zrobię w tej chwili | wami

ilustrujące moją tezę doświadczenie, Czytajcie uważnie i wczuwajeie się w treść tego, co do
was ,,mówię".

Cytryna... Żółta, kwaśna cytryna... Rozkrawam ją i przejmu

background image


jąco kwaśne krople soku cytrynowego wyciskam każdemu z was na' język...

Przepraszam, nie miej mi tego za złe. Czytelniku, iż pobudziłem twe gruczoły ślinowe do

intensywnej produkcji, ale sam tego chciałeś. Otrzymałeś — mimo iż jesteśmy od siebie tak
oddaleni i w przestrzeni, i w czasie — dowodny przykład następstw funkcjonowania dru-
giego układu sygnalizacyjnego. Słowo drukowane świetnie zresztą nadaje się do takiego
właśnie typu doświadczeń. Nikt mi przynajmniej nie zarzuci jakby to mogło być przy' „żywej
mowie" w sali odczytowej, iż niepostrzeżenie bryznąłem nań kwaskiem cytrynowym, bądź
pokazałem ten wywołujący ślinotok owoc.

Nie obawiam się wyniku tego naszego doświadczenia, albowiem jest zupełnie pewne, iż

spośród tych, którzy rozumieją, po polsku

background image


i przeczytali to, co powyżej napisane, mógłby mieć sucho w gardle tylko ten, kto nigdy
cytryny nie jadł i smaku jej nie kosztował; u niego bowiem brak uprzednich doświadczeń
życiowych nie wyrobił jeszcze w korze mózgowej Właściwych skojarzeń warunkowych. Ale
u takiego osobnika nie wywoła tego efektu również i realny bodziec, ten z pierwszego układu
sygnalizacyjnego, to jest pokazanie cytryny lub wyciskanie jej na jego oczach do szklanki —
chyba że kropla soku padnie nareszcie po raz pierwszy na jego język. Wówczas jednak
będzie to już działanie po linii bezpośredniego odruchu, a mianowicie — bezwarunkowego.

Jak widzicie więc, u istot obdarzonych mową wzbogaciła się olbrzymio ilość czynnych

bodźców mogących wywoływać odruchy warunkowe, gdyż zastępczo z tym samym
skutkiem może w każdym wypadku zadziałać zamiast podniety realnej — odpowiedni wyraz
lub zdanie.

Powrócę jeszcze oczywiście do tych spraw, gdyż w tym rozdziale wykroczyliśmy

właściwie nieprawnie poza domenę naszych zainteresowań, to jest poza psychologię
zwierzęcą. Zapamiętajcie sobie bowiem, proszę, iż drugi układ sygnalizacyjny, czyli mowa,
istnieje wyłącznie u ludzi. Toteż jeśli zaprzestaniecie Wyposażać weń zwierzęta — co tak
często się czyni per analogiam do człowieka — popełniać będziecie przy ocenie ich
postępowania znacznie mniej błędów, niż to czynicie obecnie.

background image


A WIĘC JAK WYGLĄDA ŚRODOWISKO

Czy jednak niektórzy z was zasłyszawszy to moje dość kategoryczne twierdzenie, iż

drugim układem sygnalizacyjnym, a w uproszczeniu: mową, rozporządzają tylko ludzie, a nie
gra on żadnej roli u zwierząt, równie kategorycznie nie chcieliby przytoczyć mi całego
mnóstwa przykładów na, ich zdaniem, pogląd wręcz przeciwny?

Ja zresztą z góry wiem, iż przykłady te będzie można ustawić ,w dwóch grupach. Jedna z

nich obejmie przypadki, w których zwierzęta, oczywiście przede wszytkim domowe: pies,
koń czy krowa, I ,, rozumieją" mowę ludzką, druga zaś — kiedy zaobserwowano, jak to
kogut przemawia do kur, jak ptaki, świstaki bądź kozice wydają okrzyki lub gwizdy
ostrzegawcze dla swych współbraci.

Z pierwszym typem tych jakoby kontrargumentów rozprawić się będzie nadzwyczaj

łatwo; zresztą przykładów tych nie postawią na pewno ci, co uważnie i ze zrozumieniem
przeczytali rozdziały o odruchach warunkowych.

Kiedy koń skręca w prawo lub w lewo na okrzyk ,,odsib" lub ,,k6obie", kiedy krowa

odstępuje w bok na poparte zazwyczaj klepnięciem „nastąp się", kiedy pies kładzie się na
polecenie „leżeć" lub przynosi\ wskazany przedmiot na rozkaz „aport" — to jest zwykła
tresura, wyrobione specjalną nauką skojarzenie warunkowe. Nie ma to, nic wspólnego z
drugim układem sygnalizacyjnym, który starałem się wytłumaczyć w poprzednim rozdziale
— albowiem jego działanie nie polega na zwykłym kojarzeniu danego dźwięku z jakąś
czynnością, lecz na pojmowaniu znaczenia wyrazu oraz wszelkich następstw związanych z
tym znaczeniem. Stąd Polak dowiedziawszy się na przykład, iż pojęcie znane mu i oznaczane
przez niego wyrazem

background image



„cytryna" Rosjanin nazywa „limon", natychmiast przeniesie na ten wyraz wszystkie te
skojarzenia, jakie u niego były związane z terminem polskim.

Natomiast psu wytresowanemu na wyraz „leżeć" w żadnym razie nie da się wyjaśnić, iż

angielski termin „down" czy rosyjskie „łożiś" znaczy to samo, wobec czego i na te sygnały
powinien.reagować odpowiednim zachowaniem.

Oczywiście można osiągnąć kładzenie się psa i na tamte wyrazy, jednak za każdym

razem na nowo tresując go na ten właśnie sygnał dźwiękowy. Niewątpliwie więc pojmujecie,
iż jest to pewna różnica.

Nawiasowo tylko wspomnę o zwierzętach naśladujących głosy ludzkie, gdyż chyba nikt

naprawdę nie będzie uważał za działanie drugiego układu sygnalizacyjnego tego, iż niektóre
ptaki, jak papugi czy szpaki, potrafią naśladować pewne wyrazy czy zwroty mowy ludzkiej.
Nie przypuszczam bowiem, aby znalazł się ktoś taki, co by podejrzewał, że wiąże się to u
nich z rozumieniem znaczenia wypowiedzianych zdań. I tak papuga, którą przyuczymy na
przykład do powtarzania „dawaj jeść", wykrzykiwać to będzie wcale nie wtódy, kiedy jest
głodna, a w najrozmaitszych stanach emocjonalnych swego życia, najczęściej w momentach
zdenerwowania lub przestrachu.

Oczywiście i tu, z chwilą gdy już po nauczeniu tych dźwięków zaczniemy papugę po

trosze głodzić, a następnie podawać pokarm tylko wtedy, gdy wyrwą się jej z dżioba właśnie
te dwa wyrazy — możemy doprowadzić powoli do wyrobienia w niej owych dopiero co
wspomnianych skojarzeń warunkowych, co z kolei tym bardziej bałamuci ludzi, którzy
później słuchając tego wnioskują, że ptak świadomie używa wyrazów i rozumie ich
znaczenie.

Natomiast rzeczywiście głębszej analizy wymaga tak zwana „dźwiękowa mowa

zwierząt", gdyż nikt — przynajmniej niektórym gatunkom — nie neguje zdolności
wydawania najrozmaitszych tonów. U takiego koguta na przykład wyróżniono aż piętnaście
rozmaitych dźwięków, małpy mają ich dziesięć, a pies aż trzydzieści. -..^43

Co więcej, używane one bywają rozmaicie, ale zawsze jednakowo w podobnych

sytuacjach i otoczenie zwierzęce, przeważnie

background image


własnego gatunku, a czasami należące do gatunków obcych — reaguje na nie w określony
sposób.

Zdawałoby się więc, iż mamy tu wszystkie elementy typowej wymiany myśli za

pośrednictwem dźwięków, czyli porozumiewanie się przy ich pomocy. A jednak nie jest to
drugi układ sygnalizacyjny. A dlaczego — zaraz wytłumaczę.

Jeśli ktoś niechcący przytnie mi drzwiami palec, mogę zareagować dwojako: albo zacząć

głośno wołać „au..au..au", bądź szybko powiedzieć „otwórz prędko drzwi, przyciąłeś mi
rękę"; Efekt będzie ten sam w obydwu wypadkach,, to jest zarówno na podniesiony wrzask,
jak i na rzeczowe objaśnienie, o co chodzi, drzwi zostaną otwarte. Tylko że w pierwszym
przypadku przyczyną tej czynności będzie odruch warunkowy sprawcy mojego, bólu, który
nie wiedząc nawet, o co chodzi, • skojarzy sobie okrzyki cierpienia z ostatnią swoją
czynnością i na wszelki wypadek ponownie otworzy drzwi. Natomiast w drugim wypadku
ten sam jego czyn będzie już zupełnie świadomy i celowy.

Otóż przyjmijcie do*wiadomości, iż wszystkie głosy zwierząt są to tylko takie okrzyki

emocjonalne — w związku z odczuwanym strachem, popędem płciowym, żądzą walki,
radością życia i tym podobne. Inne zwierzęta znajdujące się w otoczeniu słyszą te sygnały
dźwiękowe i odbierają je jako część pakietu bodźców, które w ogóle ze środowiska do nich
dochodzą. Toteż chyba nie powinno nas dziwić, że w drodze skojarzeń powstają w nich
odpowiednie odruchy warunkowe, podobne do tych, jakieśmy omawiali obszernie, kiedy to
wywołał je na przykład cień lub szelest podpełzającegp wroga. A więc i na takie okrzyki
zwierzęce reszta fauny oczywiście mogła się też nauczyć reagować odpowiednio, najczęściej
ucieczką, a my błędnie nabieramy pewności, że zwierzęta świadomie rozmawiają ze sobą, że
te pierwsze „rozmyślnie ostrzegały", a te drugie „świetnie rozumiały" kierowane do nich
informacje dźwiękowe.

Przerywam na tym tok rozważań, choć przypuszczam, że mimo, zdaje się, dość prostego

wyjaśnienia macie jeszcze w tej dziedzinie na pewno szereg wątpliwości. Z doświadczenia
jednak wiem, iż przy objaśnianiu kwestii sprzecznych z' tym, co o nich stale myślało się
dotychczas, nie należy mówić od razu zbyt dużo. Niechaj najpierw to, cośmy powiedzieli,
„uleży się" nieco w waszej świadomości, gdyż i tak do sprawy drugiego układu
sygnalizacyjnego i jego odręb-

background image


nbści od wszelkiego rodzaju „mowy zwierząt" będziemy mieli sposobność powrócić
wielokrotnie.

Tymczasem zaś zajmijmy się dopiero co poruszaną spTawą owych bodźców ze

środowiska. Dla wszystkich zwierząt znajdujących się na danym, niewielkim odcinku terenu
są one mniej więcej jednakowe,'-ale już wrażenia, jakie wywołują w poszczególnych osob-
nikach tego samego gatunku, a tym bardziej gatunków odrębnych, są mocno odmienne,
albowiem zależą nie tylko od indywidualnej doskonałości zmysłów każdego poszczególnego
zwierzęcia, ale co więcej — jego uwagi i spostrzegawczości, z kolei w dużym stopniu
związanych ze spokojem lub stanem podniecenia. Z tego prosty wniosek, że nie wszystkie
bodźce z otoczenia — choćby nawet wystarczająco silne, aby być odebrane przez organy
zmysłów zwierzęcia — przetwarzają się w nim na wrażenia, jak to się mówi potocznie:
„dochodzą do jego świadomości".

A jeśli tak jest, w takim razie środowisko, to realne, materialne otoczenie zwierzęcia,

takie samo dla wszystkich istot danej, niewielkiej okolicy — w rzeczywistości odbierane
będzie przez poszczególnych przedstawicieli fauny jak najbardziej rozmaicie, a co za tym
idzie, ten sam, jeden świat zewnętrzny bywa zasadniczo różny dla każdego indywiduum
zwierzęcego, a co najwyżej w niektórych szczegółach mniej lub bardziej podobny.

Stąd to jeszcze jedna bardzo ważna teza dla poprawnych rozważań zoopsychologa, a

mianowicie, iż każde zwierzę żyje psychicznie w zupełnie innym świecie wewnętrznym,
wobec czego kardynalnym błędem byłoby to, co — przyznajmy się ze skruchą — robimy
prawie zawsze, iż wszelkie rozważania na tematy zwierzęce prowadzimy umieszczając
badany organizm nawet nie w obiektywnym środowisku zewnętrznym, gdyż o nim rzadko
kto z nas ma właściwe pojęcie, ale po prostu w naszym własnym indywidualnym świecie we-
wnętrznym.

Jak z powyższego wynika, podstawową rzeczą dla zoopsychologa jest wyrobienie sobie

pojęcia, w możliwie wielkim przybliżeniu, jak wygląda świat wewnętrzny badanego przez
nas obiektu zwierzęcego i z jakich elementów on go sobie konstruuje.

background image


ŚWIAT WEWNĘTRZNY

Dopisawszy właśnie końcowe zdania poprzedniego- rozdziału zostawiłem maszynopis na

biurku i poszedłem się przejść. Gdy po godzinie powróciłem, zastałem u siebie w gabinecie
znajomego doktora praw, doczytującego ostatnią stronicę mego dzieła. Na mój widok zerwał
się i wykrzyknął :

„Muszę panu powiedzieć, że jestem wprost oburzony. Mecha- nizuje pan zwierzęta.

Wszystkie najbardziej skomplikowane przejawy, które obserwuję choćby na moim psie,
sprowadza pan wciąż z uporem do tych odruchów warunkowych... Przecież to typowy
automatyzm. Nie studiuję tych rzeczy, może więc nie będę mógł poprzeć mego poglądu
wyraźnymi dowodami, ale przecie obcując choć przez pewien czas ze zwierzęciem widzi się i
czuje całe bogactwo jego przeżyć, jego radości i smutków, jego sentymentu do jednych, a
wrogości względem innych ludzi — wszystko to w najrozmaitszych stopniach i odcieniach.
A pan tylko wciąż o tym swoim kojarzeniu warunkowym....

Proszę mi darować — ciągnął — alb to wygląda tak, jakby pan twierdził, iż za pomocą

kółka i kilku krótkich kresek odmalować można na przykład wszelkie różnice rysów i
wyrazów twarzy owego półtrzecia miliarda ludzi, którzy zamieszkują kulę ziemską".

No cóż, zarzut jest ostry i spotkał mnie, że się tak wyrażę, w sam czas, gdyż sądzę, że

gdyby mój rozmówca przeczytał rozdział niniejszy, już by może jego sprzeciw nie był tak
aktualny. Albowiem właśnie w nim bardzo wyraźnie pragnę pokazać, jak daleki jestem od
mechanizowania lub co więcej, od stereotypizowania zwierząt, W każdym razie
interpelantowi memu odpowiedziałem przykładem znanej od dawna anegdotki o wynalazcy
szachów, który zapytany

background image


przez swego władcę; jakiej chce za to nagrody, prosił, aby na jego 64-polowej szachownicy
ułożyć mu ziarenka zboża: na pierwszym polu jedno, na drugim — dwa, na trzecim —
cztery, na czwartym — osiem itd., aż do ostatniego, a więc na każdym kwadracie podwajając
ich ilość.

,,Niech nie zawraca głowy — odpowiedział zniecierpliwiony sułtan — dajcie mu parę

worków pszenicy i niech idzie z Bogiem".

Tymczasem (co zresztą prawdopodobnie wiecie), jeśliby spełniono prośbę mądrego

wynalazcy szachów według warunków, jakie on postawił, to okazałoby się, że choćby całą
powierzchnię kuli ziemskiej, włączając oczywiście i zajmowaną przez oceany, obsiać

background image

pszenicą — to i tak plon uzyskany w ten sposób nie wystarczyłby na pokrycie podobnego

żądania. Jeśli chcecie sprawdzić, to sobie porachujcie.

Bowiem wielkie liczby często mylą — powiedziałem memu rozmówcy. Twierdzi pan, iż

indywidualne bogactwo psychiki choćby tylko kręgowców żyjących obecnie na Ziemi nie da
się wytłumaczyć tymi kilku, kilkunastu, no, niechby kilkudziesięciu odruchami warun-
kowymi, jakie każdy osobnik mógł sobie z tych, w dodatku dość podobnych, bodźców
środowiska' wytworzyć. Ze, jednym słowem, w ten sposób powstałoby co najwyżej kilka
tysięcy typów psychicznych, które później w innych osobnikach mogłyby się już tylko
powtarzać. A tak przecież wcale nie jest, gdyż choćby te kilkadziesiąt milionów istniejących
na Ziemi psów wykazuje niemal tyleż właśnie odrębnych indywidualność i.

Otóż jeśli założymy istnienie bodaj tylko kilkudziesięciu odruchów warunkowych —

mimo iż w rzeczywistości wytwarzać ich się może znacznie więcej — to biorąc pod uwagę
ich wzajemne na siebie oddziaływanie, hamujące lub dopingujące, uwzględniając ich
wygasanie, podtrzymywanie lub ponowne pojawienie się, dodając do tego wpływ na każdą z
tak powstałych kombinacji wspomnianych przeze mnie psychicznych typów konstytucyjnych
zwierzęcia, a więc spostrzegawczości bądź różnorakiego temperamentu, wreszcie
uwzględniając, że długo przez pokolenia powtarzane odruchy warunkowe zapewne mogą się
dziedziczyć — to w oparciu o wzory kombinatoryki matematycznej twierdzę kategorycznie,
że tylko i wyłącznie tą drogą mogłoby powstać tyle odmian psychicznych, iż wystarczyłoby
ich na dużo większą ilość zwierząt kręgowych, aniżeli w tej chwili istnieje na Ziemi. Zresztą
zastrzegłem się wobec mego rozmówcy i czynię to wobec was, iż wcale nie przesądzam, czy
do ogólnej konstrukcji indywidualności zwierzęcej nie dołączają się jakieś inne, dotąd
jeszcze nie poznane czynniki.

Natomiast chodzi mi głównie o to, abyście nie uważali za niezbędne przypisywanie

zwierzętom, jakoby dla wzbogacenia ich psyche, tych cech ludzkich, których one zgoła nie
posiadają.

Jak widzicie więc, wcale nie uważam, iż dla wytłumaczenia psychiki zwierzęcia

wystarczy kilka czy choćby parę setek schematów. W dodatku pójdę dalej — bo zazwyczaj
mówi się tylko o różnicach między typami psychicznymi rozmaitych gatunków, a tym

background image


czasem w obrębie każdego z nich, badając określonego przedstawiciela, przekonamy się
zawsze, że ma on swoją odrębną indywidualność właśnie dzięki femu, iż w związku z
odruchami warunkowymi, których zespół „osobiście" nabywał, wytworzył sobie swój własny
świat wewnętrzny, inny aniżeli pozostałe istoty jego gatunku.

Zatrzymajmy się na tym zagadnieniu. Wyobraźmy sobie, iż zajęczyca urodziła, jak to się

często zdarza, dwa małe zajączki, przy czym jednego z nich już następnego dnia złapali
chłopcy i wkrótce dostał się w ręce jakiegoś warszawskiego miłośnika zwierząt, który zaczął
go hodować w swoim mieszkaniu; drugi zaś przebywa nadal w polu. Spróbujcie zastanowić
się, jak po roku wyglądałyby światy wewnętrzne obydwu bliźniaków.

Elementy świata wewnętrznego dzikusa konstruowane były z bodźców takich, jak

niepokój ptaków związany z pojawieniem się drapieżnika w powietrzu; z selektywnego
wysłuchiwania najrozmaitszych szmerów czy szelestów; z bodźców powonieniowych lub
smakowych, które objaśniały, co jest jadalne, a co nie; z poznawania dróg zamieszkiwanego
terytorium oraz pewnych jego właściwości, które zwierzę przyzwyczaiło się w określony
sposób użytkować — a więc tu i ówdzie gęstych krzaków mogących służyć za kryjówkę lub
takiej czy innej kotliny, jednej wygodniejszej, dopasowanej bardziej do kształtu ciała, innej
mniej wygodnej, używanej tylko dorywczo, jakiegoś kamienia o ostrych kantach, ó który
wygodniej się było poczochrać niż o równie znany palik dający mniej przyjemne łaskotanie,
itd., itd. A przede wszystkim w życiu wzrastającego na swobodzie zajączka wielką rolę
odgrywał wrodzony i spotęgowany doświadczeniem strach przed człowiekiem i wszelkimi
objawami obecność jego sygnalizującymi.

A teraz popatrzmy na tego miejskiego, ludzkiego wychowanka. W jego świecie

wewnętrznym nie zaistniał element strachu. Zapach czy odgłosy, a na trzecim miejscu widok
psa bądź człowieka nie kojarzył się nigdy z żadnymi przykrymi następstwami, a więc nawet
ten wrodzony odruch obawy odziedziczony po przodkach powoli wygasł. Łagodna i
posłuszna domowa pudlica szybko, po kilku skarceniach ze strony pana, wyrobiła sobie
odruch warunkowy, iż zajączka „dotykać" nie wolno. Bodźce zatem sygnalizujące psa i
człowieka w świecie wewnętrznym tego świeżo kreowanego czworonożnego mieszczucha
kształtowały się jako elementy dodatnie: miłego ciepła i mięk-

background image


kości we wspólnym legowisku lub pewnych smakołyków, które zjawiały się ad hoc kojarząc
się z brzękiem miski bądź odgłosem kroków gospodarza.

A tymczasem brat bliźniak musiał dla zdobycia kęsa strawy odbywać wędrówki i wytężać

węchową uwagę, a przede wszystkim ciągle bać się... bać... i bać...

Sądzę, iż po tej drodze potrafilibyście sami ciągnąć dalej te różnice niemal w

nieskończoność. Przykład ten jest jaskrawy, pamiętajcie jednak, iż nawet trzymane w tych
samych warunkach dwa zające też wytworzą sobie odrębne światy wewnętrzne, a to w
zależności od tego, jakie są różnice w wydolności ich zmysłów (jeden z nich, na przykład,
może mieć słuch lepszy niż węch, a drugi odwrotnie, lub też różnić się mogą szybkością
utracania instynktów wrodzonych bądź nabywania nowych odruchów).

Jednym słowem, dopiero po zbadaniu świata wewnętrznego zwierzęcia możemy mówić o

indywidualności określonego osobnika.

background image


TRZY ZAJĄCE

Właśnie świeżo wpadły mi do ręki zapiski jednego z miłośników zwierząt o zachowaniu

zająca- chowanego przezeń w domu w ciągu 1945 roku. Ponieważ zaś i ja bezpośrednio
przed powtórnym otwarciem Warszawskiego Zoo miałem u siebie w mieszkaniu parę zajęcy,
w ten sposób stworzył się pewien materiał porównawczy, który dowodnie przekonać może, iż
nawet w podobnych warunkach (gdyż za każdym razem było to ludzkie mieszkanie, ze
stereotypowymi elementami do budowania swego świata wewnętrznego, jak biurko, -
otomana z poduszkami, krzesła czy fotele, dywan, stół itp.) wewnętrzne predyspozycje
każdego z zajęcy doprowadziły do wcale nie identycznego ich zachowywania się i
postępowania, tak że każdy z nich — jak się za chwilę okaże — wytworzył sobie w
rezultacie zupełnie inną sylwetkę psychiczną.

W ręce właścicieli dostały się będąc mniej więcej w jednakowym wieku, a mianowicie

jednego do dwóch tygodni.

Moje nosiły nazwy „Piotr" i ,,Piotrusiowa", tamten trzeci zaś zwał się ,,Pucu-pucu". On

jeden bardzo szybko nauczył się reagować na swoje imię. Pobił również rekord w
przywiązaniu do człowieka, -gdyż wręcz nie znosił samotności. Gdy tylko znajdował się w
pustym pokoju, a usłyszał, że ktoś jest w sąsiedztwie, drapał do drzwi, a jeśli te nie były
zamknięte na klamkę, sam je otwierał, bądź chwytając i ciągnąc siekaczami za ramę filongu
— jeśli znajdował się po ich stronie zewnętrznej — bądź też przepychając się całym ciałem
przez istniejącą szczelinę. Lubił krok za krokiem wędrować za swoim panem, zachowując się
zupełnie jak piesek.

Mój „Piotr" nie ustępował mu w oswojeniu z ludźmi, jednak ich towarzystwa nigdy sam

nje szukał. Zachowywał kompletną nie-

background image


zależność, czasem podchodził blisko, dał się drapać i głaskać. Ulubionym gestem jego było
tak zwane przez nas ,,całowanie się", kiedy zająć stawał słupka lub wspinał się do
nachylonego przed nim człowieka i zbliżał pyszczek do jego warg i nozdrzy. Oczywiście dla
niego była to kwestia chwytania węchem woni oddechu człowieka. Robiło to jednak
niezwykle komiczne wrażenie i niesłychanie bawiło naszych gości.

Zarówno „Pucu-pucu", jak i „Piotr" wyraźnie rozróżniali hierarchię domowników.

Pewnego typu posłuszeństwo okazywali tylko panu i pani domu. Dzieci traktowali jako istoty
podrzędne — i to wcale nie tylko małe, gdyż „Pucek" na przykład gryzł po nogach i pobił
łapami szesnastoletniego chłopaka.

Był on też niezwykle "łakomy. Kiedy pani domu znajdowała się w kuchni, nie

odstępował jej i drapał lub bębnił łapkami po sukni tak długo, póki nie dostał uwielbianej
przez siebie skórki chleba.

Nic podobnego nigdy nie przytrafiło się z „Piotrem"! Oczywiście nie odmawiał przyjęcia

ofiarowanego przysmaczku, nigdy jednak nie zdarzyło się, aby sam o niego skamłał lub
prosił.

Wśród obcych obaj mieli swoje sympatie i antypatie już od pierwszego momentu

zetknięcia gościa z nimi. Nie można więc było tłumaczyć tego jakąś przykrością, którą by im
ktoś z nich kiedyś uprzednio choć mimowolnie wyrządził, a raczej zapachem, bądź tembrem
głosu, porywczością ruchów lub rodzajem materiału na odzieży.

„Piotrusiowa" przybyła do nas również jako mały zajączek w parę tygodni po „Piotrze".

Zdawałoby się, iż obecność drugiego zająca, już oswojonego, powinna wpływać
przyśpieszająco na proces jej obłaskawienia. Tymczasem rzecz się miała wręcz odwrotnie.
Żyła u nas przez rok i przez cały ten czas przebywała, przynajmniej w ciągu dnia, zaszyta w
ciemnym kącie, zazwyczaj w szczelinie między piecem i ścianą. Wydobyta stamtąd, miotała
się i szarpała na dobrą sprawę zupełnie jak świeżo złapany w polu zając. I tak było do
samego końca.

Z „Piotrusiem" oczywiście żyła w całkowitej przyjaźni, mimo iż z ludzkiego punktu

widzenia miałaby podstawy do niechęci, gdyż wyjadał jej stale najsmaczniejsze kęsy
pożywienia, podchodząc do niego natychmiast, kiedy stawiano miseczkę, podczas gdy ona
nawet przegłodzona nie opuszczała swej kryjówki, dopóki ktokolwiek

background image


znajdował się w pokoju. Zazwyczaj konsumowała jedzenie dopiero w porze nocnej.

Zupełnie rozmaicie wszystkie trzy zające użytkowały umeblowanie mieszkania.
,,Pucu-pucu" — niewątpliwie najbardziej^eżyty z człowiekiem — nauczył się zażywać

wygód. Jeśli wypoczywał na podłodze, korzystał bądź z puszystego dywanika leżącego pod
biurkiem, bądź ze swego własnego kocyka, na którym wylegiwał się zawsze chętnie,
niezależnie od tego, w którym kącie tego lub innego pokoju znajdowało się owo posłanie;
najczęściej jednak, jak kot, wysypiał się na poduszkach otomany.

„Piotrowi" też nieobca była umiejętność skoczenia na kanapę, pobaraszkowania na niej

przez parę minut, zwłaszcza gdy ktoś na niej siedział i bawił się z nim lub pozwalał się
„całować". Natomiast spać najbardziej lubił na nagiej podłodze, ofiarowaną sobie na wy-
moszczenie legowiska ścierkę zsuwając w kształcie wału dokoła, co tworzyło coś w rodzaju
kotliny.

„Piotrusiowa" w ogóle nie uwzględniała tego rodzaju uprzyjemniających życie urządzeń.
W każdym razie ani „Pucu-pucu", ani „Piotr" nie wysypiały się nigdy, albo prawie nigdy,

na środku pokoju, przekładając zawsze nad taką otwartą przestrzeń kąty powstałe bądź
między ścianami, bądź meblami. „Piotr" wybitnie lubił używać jako kryjówki krzesełek;
przesiadywał pod nimi, nigdy przecież takiego schronu nie traktował jak sypialnię —
oczywiście wtedy, gdy krzesełko stało na środku pokoju.

Do codziennego systematu czasowo-przestrzennego zająca (tak to szumnie

zoopsychologowie nazywają tryb życia danego zwierzęcia) należały kwadranse ,
,gimnastyki", powtarzające się parę razy w ciągu dnia. Polegało to na rozpoczynaniu zupełnie
nagłych skoków i ga- lopad w obrębie pokoju.

I tu zaznaczały się odrębne indywidualności. „Piotr" czynił to głównie na podłodze,

wskakując na krzesła i zeskakując z nich, czasem tylko wyrzucając całe ciało najwyżej, jak
mógł, w powietrze, byle tylko dać mięśniom rozprężenie w istnej sarabandzie najbardziej
ekstrawagandzkich ruchów.

Nie potrzebuję chyba dodawać, iż „Piotrusiowej" nie przyłapano nigdy na podobnych

wyczynach.

background image

Natomiast „Pucu-pucu"' i tu okazał się wygodnicki. Niby tancerz hinduski lub murzyński,

w przeciwieństwie do rozpasanych „oberków" czy „czardaszy" Piotra, potrafił wykonywać
swoje pląsy na powierzchni niespełna dwóch metrów kwadratowych, a mianowicie na
miękkim podłożu niewielkiej kanapki. Można było podziwiać skoki- i-łamańce, jakie
wyczyniał na tej niewielkiej przestrzeni, wężowo wykręcając ciało w powietrzu.

I później, gdy. był starszy, też nie lubił froterowanej posadzki; przeprowadzając swe

popisy sportowe na większym wprawdzie terenie, ale również dość miękkim, a mianowicie w
przedpokoju pokrytym matą kokosową.

Nie wiem, czy z -tego, co dotąd powiedziałem, zauważyliście, jak różne elementy

mieszkania ludzkiego zające przystosowały do swych potrzeb mniej więcej tak, aby pasowały
do ich zwyczajów i wymogów psychofizjologicznych. To zjawisko obserwować u nich
można było w każdym szczególe.

Zające między innymi posiadają tę miłą cechę jako współloka- torzy człowieka, iż kału

ani moczu nie oddają byle gdzie, lecz stale w określonym punkcie opanowanego przez siebie
terytorium. „Pucu- -pucu" jako miejsce ustępowe obrał sobie na przykład kilkadziesiąt
centymetrów kwadratowych pod stołem w kuchni. „Piotrusiowa", , prawdopodobnie z
konieczności — przednią część szczeliny za piecem, której głąb przeznaczyła na swe stałe
legowisko.

Wzruszające było, jak ,, Pucek" zrywał się nawet z balkonu, gdzie, zdawałoby się z

punktu widzenia porządku ludzkiego, miał największe prawo załatwiać swe potrzeby
fizjologiczne, i pędził do kuchni, aby tam wypróżnić się pod raz obranym do tego celu
stołem.

Nie myślcie też, że gładka podłoga mieszkania ludzkiego była dla naszych zajęcy

terenem zupełnie jednolitym, jednoznacznym, przez co chcę wyrazić, że na przykład przy
przebieganiu z balkonu, do kuchni lub z powrotem kierowały swe kroki raz z prawej strony
stołu stojącego na środku, innym razem z lewej, a czasem wprost między jego nogami. Nic
podobnego! Uważny obserwator po pewnym czasie mógłby kredą naszkicować ścieżki,
którymi wyłącznie posuwały się po pokojach czy to „Pucu-pucu", czy „Piotr". Niektórych
kwadratów posadzki przez całe życie nie dotknęła po prostu ich stopa,

background image

Tak to, widzicie, w zupełnie swoisty gatunkowo sposób, a w dodatku odmiennie w

zależności od swej indywidualności — buduje każde zwierzę swój systemat czasowo-
przestrzenny. Bo pamiętajcie, że i na tak zwanej swobodzie każdy osobnik zwierzęcy zajmuje
tylko określone terytorium, w obrębie którego ma swoje miejsca legowiskowe, kryjówki,
ulice i ścieżki, ustęp czy boiska sportowe itd., itd.

Życie więc tych opisywanych „niewolników" było w zasadniczym zrębie takie, jak na

swobodzie, tyle tylko, że do normalnych czynności służyły im przedmioty zazwyczaj nie
spotykane w zwykłym środowisku wolnych zajęcy.

background image


SOKÓŁ W MIEŚCIE

Od czasu, gdy przeniosłem się z Warszawskiego Ogrodu Zoologicznego do Śródmieścia,

obserwowanie wolno żyjących ptaków, ich przelotów wiosennych czy jesiennych stało się
dla mnie mocno utrudnione. Tym niemniej z przyzwyczajenia rzucam często okiem na wąski
pasek nieboskłonu, widoczny między kamienicami —^ i oto pewnego razu zauważyłem
popłoch wśród gołębi stale obsiadujących rynny i gzymsy domów.

A było czego się zestrachać. W zenicie nieba, i to dokładnie- w samym centrum, krążył

drapieżny ptak. Od razu poznałem, że to sokół wędrowny. Zatrzymałem się na rogu ulicy,
skąd można było objąć wzrokiem największy szmat błękitu, i z zadartą głową zacząłem
śledzić to niezwykłe polowanie.

Gołębie krążyły, starając się wznieść powyżej sokoła, on z kolei usiłował utrzymać się

ponad nimi, albowiem pierwszy etap wałki powietrznej — to zawsze uzyskiwanie przewagi
pułapu. Oczywiście, rozumiecie chyba, iż starszy pan gapiący się w górę jest zjawiskiem o
tyle zwracającym uwagę, że niemal każdy przechodzień, zobaczywszy go, pragnie się sam
dowiedzieć, co też on tam widzi.' Niebawem więc polowanie sokoła obserwowało co
najmniej parę dziesiątków osób. Ja zaś wkrótce skoncentrowałem całe zainteresowanie nie na
zapasach, którym podobne już wielokrotnie widywałem, lecz na uwagach wypowiadanych
przez mych współobserwatorów. Dla nich drapieżnik był z początku orłem, później jednak
ogólna opinia ustaliła się na jastrzębiu.

Machinalnie, z przyzwyczajenia starego belfra, zapominając, iż nasz warszawski ludek

nie lubi, żeby go pouczać, wtrąciłem infor-

background image


mację, że to jest sokół. Większość stojących dookoła mnie gapiów nie wiedziała już nawet,
że to ja pierwszy zwróciłem uwagę na owo widowisko, wygląd zaś mój nie budził widać
specjalnego respektu, toteż wyrzeczone słowa zbyto zrazu brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi
i dopiero po dobrej minucie dwóch jakichś znajomków rozpoczęło zgodny dyskurs
przekpiwający nieuków, nie orientujących się, że sokół — to ptak szlachetny, który nie
pójdzie na swojskiego gołębia, bo jada tylko dziczyznę, a przede wszystkim, że mieszka w
górach iub na szerokich stepach, więc mowy nie ma, ażeby .mógł się pokazać nad miastem.

Oczywiście świetnie rozumiałem, iż ta cała rozmową miała znaczenie dydaktyczne w

stosunku do głupiego ,,lejka", który próbował odstawiać ważniaka nie mając żadnych
wiadomości zoologicznych. Jednak już nie podejmowałem dyskusji, uważając, iż należy mi
się kara za próby szerzenia wiedzy w miejscu jak najmniej się na to nadającym i wobec
słuchaczy wcale jej nie pożądających.

Natomiast wy, mam nadzieję, uwierzycie mi, że był to sokół zwany wędrownym, w

dodatku samica, która — jak się przekonałem później — miała ^gniazdo na jednej z
pobliskich wież kościelnych?

Tu już jednak obawiam się, iż wątpliwości ogarną nawet niejednego i z czytelników:
— Coś podobnego!? Jeśli to nawet możliwe, to chyba jakiś wyjątkowy przypadek. My

wiemy, iż wśród kamienic gnieżdżą się wróble, wrony, kawki, no i w pewnym stopniu
gawrony. Ale sokół...? ten rycerz przestworzy, uwielbiający tylko niedostępne skały, cóż
miałby do roboty w miejcie?

I tu zadziwię was jeszcze bardziej. Właśnie dlatego, iż jest mieszkańcem skalistych gór,

bardzo dobrze czuje się w środowiskach miejskich.

Jak wytłumaczyć ten paradoks?
Ano tu właśnie będziemy mieli sposobność sprawdzenia, o ile porozumieliśmy się co do

tego, aby świata wewnętrznego zwierzęcia od razu, z góry nie utożsamiać z naszym, ludzkim.
Zresztą pomogę ■wam nieco, abyśmy jak najszybciej doszli do właściwych wniosków.

Jakie elementy miejskie najmocniej wrażają się w nasze ludzkie

background image


życie i zainteresowania? Abstrahując już od własnej jedno- lub kilkokomorowej , .jaskini" —
naszego mieszkania, do której dostajemy się drapiąc się w ten czy inny sposób w górę w
ukrytym szybie klatki schodowej, z chwilą gdy znajdziemy się na ulicy, interesuje nas przede
wszystkim jej nawierzchnia, sklepy, tramwaje, autobusy, samochody, szerokość czy wąskość
chodnika.

Na ściany domów patrzymy, jeżeli można tak powiedzieć, zupełnie nieutylitarnie. Raczej

z punktu widzenia estetycznych .proporcji, czyli piękniejszej lub brzydszej architektury. Ten
ostatni moment zresztą możemy zostawić na boku, gdyż piękno proporcji tego lub owego
gmachu na pewno nie znajdzie się jako. element w świecie wewnętrznym żadnego
zwierzęcia.

Natomiast powierzchnia dachów, ich stromizna, gzymsy, rynny czy kominy dla nas,

mieszkańców miast, z wyjątkiem jedynie kominiarzy, jakby nie istniały zupełnie.

Dla nas miasto jest właściwie powierzchnią płaską, poruszamy się bowiem i działamy

przeważnie na jego ,,dnie". Rozumowo tylko, a nie bezpośrednio zmysłami wprowadzamy do
naszego świata wewnętrznego przeświadczenie, że bloki gmachów to jednak coś piętrzącego
się w górę, analogicznie do łańcuchów większych lub mniejszych pagórków czy skałek,
praktycznie wszakże nie odczuwamy tego wcale, albowiem gdy właśnie z nimi mamy do
czynienia, z mozołem drapiemy się po ich powierzchni, chcąc wyleźć na szczyt, natomiast w
mieście szczyty, czyli dachy domów, na dobrą sprawę nic nas nie obchodzą. A jeśli
wyjątkowo kiedyś tam się znajdziemy, to jakoś od wnętrza, schodami lub windą, co w
niczym nie przypomina wspinaczki górskiej.

Ale teraz spróbujcie spojrzeć na tę rzecz i z lotu... i z punktu widzenia ptaka. Czerwone

tramwaje, poruszające się kostki samochodów, kręcący się tłum ludzi, kina czy sklepy nie
interesują go wcale. Sokół bowiem w ogóle prawie nigdy nie styka się z powierzchnią gleby
dolin, zdobycz biorąc przeważnie z powietrza, a na odpoczynek lub gniazdowanie wybierając
możliwie wyniosły i niedostępny cypel skalny. Czymże więc dla niego będzie Warszawa,
Kraków, Poznań, Berlin, Londyn czy Paryż?

background image

Po prostu skupiskiem skał, skał widocznie wyjątkowo niedostępnych, gdyż ani zwierzęta,

ani ludzie przeważnie nie włóczą się po ich szczytach, skał najeżonych wszędzie
przeróżnymi większymi bądź mniejszymi cypelkami. "'Ulica Marszałkowska- zaś czy' trasa
W-Z w okolicy Leszna — to szerokie doliny, coś w rodzaju Strążyskiej czy Ojcowskiej.

Wiąże się z tym jeszcze sprawa, nie dochodząca zupełnie do naszej świadomości, zaś dla

sokoła tak istotnie swojska i w obu wypadkach tak bardzo podobna, mianowicie
występowania prądów powietrza unoszących się pionowo w górę nad rozgrzanymi dachami,,
tak jak nad szczytami skał.

Lata się i tu, i tu -jednakowo — powiedziałby sokół — o ileż wygodniej niż nad stepami,

polami czy wielkimi przestrzeniami wód. No, po prostu nie ma żadnej różnicy. A jeśli jakieś
są — co już dodaję od siebie — to raczej na pożytek sokoli, bo nawet wrogów w mieście jest
znacznie mniej, gdyż prędzej góral sięgnie go kulką w powietrzu, niż te tysiące
mieszczuchów kłębiące się w dolinach ulicy, które go zgoła nie dostrzegają, bo w ogóle
prawie nigdy nie spoglądają w błękit nieba, ą jeśli nawet — to w 99 wypadkach na 100
uważają naszego bohatera za zwykłą, ^ronę.

— No tak, to wszystko prawda — powie zapewne większość z was — czy jednak pan

nieco nie przeholował? Bo w takim razie w myśl zasady, iż lepsze środowisko ściąga zawsze
dopasowane doń zwierzęta, sokoły i inne ptaki górskie powinny gromadami osiedlać się w
miastach.

A czyż tak nie jest w istocie? Mało macie po miastach jaskółek i jeżyków? To są też z

pochodzenia górale.

Z sokołem natomiast jest nieco inna sprawa. Gromadnemu jego występowaniu po

miastach sprzeciwiają się dwa czynniki: niechęć do odczuwania bliskości ludzi i skąpość
pożywienia. Sokół bowiem nie będzie grzebał po śmietnikach jak wrona czy kawka. Owe
idealne skupiska skał M miasta mają dla niego jeden mankament: są jałowe, nie obfitują w
zwierzynę. Jeśli jednak, co obserwujemy w ostatnich czasach dość powszechnie, wzrośnie na
ulicach liczba dziko żyjących gołębi — też zresztą z pochodzenia ptaków skalnych —
możecie być pewni, że każde miasto wzbogaci swój zwierzostan o kilka co najmniej lub
kilkanaście sokołów.

background image


SYSTEMAT CZAS O W O-PRZESTRZENNY

W poprzednich rozdziałach na przykładach zajęcy — swobodnych i w niewoli — a

również sokoła gnieżdżącego się w mieście (co przeważnie w laikach budzi specjalne
zdziwienie) starałem się przekonać was, iż każdy osobnik zwierzęcy bez względu na mniej
czy bardziej sprzyjające warunki środowiska, w jakim los przymusi go do życia, próbuje
zawsze konstruować sobie natychmiast swoiste i dla niego charakterystyczne terytorium
życiowe. Daje się to zaobserwować specjalnie jaskrawo w źle, na wzór menażerii, prowa-
dzonych ogrodach zoologicznych. ,

Do niedawna ludzie, nie wiedząc o tych potrzebach zwierzęcia zagospodarowywania

swego obszaru bytowania, sądzili, iż byle tylko otrzymało ono dość jedzenia i wody oraz
właściwą temperaturę otoczenia, to o żadne inne jego wymogi troszczyć się już nie warto.
Stąd wynikało mniemanie, że jedynym elementem budowlanym, o którym w zoo myśleć
należy, jest tylko ogrodzenie nie pozwalające jeńcowi opuścić miejsca, gdzie postanowiliśmy
go trzymać, a więc płot, fosa, mur, a przede wszystkim klatka. Ta właśnie klatka, na którą
zżyma się wielu ludzi, gdyż przypomina im dna więzienie, i która jest rzeczywiście swego
rodzaju męczarnią dla zwierzęcia, jednak wcale nie z tej racji, jaką jej przypisują
sentymentalni laicy. Zechciejcie bowiem zrozumieć, że zwierzę wcale lub bardzo mało cierpi
z powodu zacieśnienia jego swobcdy i przykrócenia nieograniczonej woli poruszania się
gdzie chce.
W jednej z moich książek starałem się to wyjaśnić obszerniej, tu zaś napomykam jedynie, że
na owej pseudo-swobodzie w wolnej naturze też porusza się ono zazwyczaj w obrębie dość
szczupłego terytorium, nie przekraczając go prawie nigdy, zupełnie tak, jak

background image


gdyby ten teren i tam był ogrodzony jakąś siatką czy czymś podobnym.

Istotne cierpienia uwięzionego zwierzęcia są natomiast zupełnie innej natury, a

mianowicie przede wszystkim fizjologicznej. Wiecie pewno, że unikam — zwłaszcza na
odcinku psychologicznym — porównywania zwierząt z człowiekiem, jednak w danym
przypadku z konieczności posłużę się ,,ludzkim" przykładem.

Przypuszczam, iż za okrutniejszą o wiele karę aniżeli pozbawienie wolności

uważalibyście wywiezienie człowieka i pozostawienie samemu sobie na środku Sahary lub w
okolicy bieguna północnego. Może nawet i teraz, w roku 1956, choć miałby on przynajmniej
szansę natrafienia na tę czy inną wyprawę naukową, a już tym bardziej przed 30—40 laty,
gdy na pustych polach lodowych nie poświecił ślad stopy ludzkiej.

Z pewnością potwierdzicie, albowiem w obydwu tych przypadkach nasza ofiara

musiałaby prędzej czy później zginąć z głodu, zimna, pragnienia czy upału.

Ale rozumiecie na pewno świetnie, że w omawianej sytuacji braki w jedzeniu czy piciu,

braki osłony przed palącymi promieniami słonecznymi lub przed mrozem nie byłyby
jedynymi czynnikami grożącymi jej życiu. Łatwo wymienić jeszcze mnóstwo innych potrzeb,
których niemożność zaspokojenia — choćby nie tak doraźnie, w przeciągu kilku dni i ale po
tygodniach bądź miesiącach — też doprowadziłaby do nieuchronnej śmierci skazańca. Że
wymienię: brak lekarstw, możności odnowienia sobie odzieży itd., itd.

Możemy powiedzieć ogólnie, że człowiek pozostawiony samopas na tamtych terenach

nie znajdowałby dostatecznej ilości właściwych elementów, ażeby stworzyć sobie takie
warunki egzystencji, których potrzebuje jego organizni> i dlatego wcześniej czy później
musiałby zginąć, choćby nawet foki czy ryby dostarczały mu wystarczającej ilości
pożywienia, a śnieg wody, czyli że te najważniejsze doraźne wymogi miałby jako tako
zabezpieczone.

Tę sytuację pragnę zanalogizować z położeniem zwierzęcia zamkniętego w,, klatce", nie

zawierającej nic poza gładką podłogą i prę-

background image


tami. Nasz. więzień nie tęskni w niej do wolności — jak przypuszcza I mnóstwo ludzi — i
nie ,,rozmyśla" nad tym, iż pozbawiono go swo- body, natomiast doraźnie, fizjologicznie
odczuwa braki w zaspoko- jeniu swych codziennych potrzeb. A więc niektórzy z jeńców
chcieliby się skryć przed zbytnim natężeniem światła, inni muszą syste- matycznie ścierać
sobie zęby lub pazury, jeszcze inni wymagają odpo- I wiednich miejsc do czochrania się, do
kąpieli wodnej, błotnej bądź piaskowej. A wreszcie dołącza się tu psychiczno-fizjologiczny
mó - I ment ciągłego podrażnienia strachem, wywoływanym stałą obecnością człowieka,
który dla każdego zwierzęcia dzikiego jest wrogiem numer jeden, a którego bezpośrednia
bliskość, sygnalizowaną zapachem, charakterystycznymi' szmerami lub widokiem, utrzymuje
zwierzęcego jeńca w stanie ustawicznego lęku i podniecenia.
To są główne przyczyny, dla których w opisanej przez nas ;, nagiej" klatce czuje się on źle, a
nie to, iż terytorium jego ograniczone zostało do niezbyt wielkich rozmiarów. Oczywiście
przestrzeń odgrywa tu też pewną rolę, lecz tylko wtedy, gdy nie daje więźniowi możności
swobodnego ruchu w celu rozprężenia mięśni.
Jeśli jednak mądry hodowca rybie w akwarium, ptakowi w wolierze czy ssakowi w klatce
potrafi dostarczyć, poza gładką podłogą, wszystkie elementy potrzebne do normalnego
wypełniania ich potrzeb życiowych, to — wierzcie mi — niewola w ogóle przestaje być dla
nich uciążliwa. Nie uwzględniliśmy co prawda wspomnianego strachu przed człowiekiem,
jednakże na zlikwidowanie tego czynnika również są sposoby, o których zresztą mówić
będziemy później.
W tej chwili bowiem przekonać was tylko pragnę, iż tak jak warsżawiacy powróciwszy do
spalonej i .zrujnowanej stolicy natychmiast zaczynali się w niej urządzać, wśród ruin z
odpadków konstruując prowizoryczne izdebki, z byle czego klecąc sobie coś do spania, coś
do siedzenia, jakiś stół czy szafę, wyszukując najbliższe miejsca, gdzie można będzie
^zaopatrywać się w wodę, mleko, chleb i inne środki pokarmowe, czy też w opał — jednym
słowem budowali sobie jakiś swój systemat życiowy, tak samo postępuje każde zwierzę, od
najniższego pierwotniaka do małp człekokształtnych, w obrębie terytorium, na które je los
zepchnął.

background image

I oczywiście wartość i szczęśliwość jego bytu zależeć będzie od tego, czy wszystkie

potrzebne elementy znajdzie tam we właściwej ilości i natężeniu...

Dotychczas świadomie zupełnie obracałem się w zakresie potrzeb zwierzęcej natury

materialnej, gdyż sądziłem, że operując nimi najłatwiej będzie nam się porozumieć.
Uprzednio już napomykałem bowiem, że zwierzęta mają w znacznym stopniu jrozwinięty
zmysł czasu, i to nie tylko tego czasu oddziałującego na nie łatwo odczuwanymi bodźcami —
a więc kiedy jego okresy różnią się natężeniem światła i ciepła, jak na przykład dzień od
nocy lub zima od lata. W tej chwili chodzi mi raczej o odstępy czasowe bez jakichś
związanych z tym zmian w środowisku, czy to energetycznych, czy materialnych.

Zycie każdego organizmu u podstawy swej ma przemiany chemiczne, zachodzące w jego

komórkach. Te reakcje odbywają się w czasie, nic dziwnego więc, że stany wewnętrzne
organizmu są od niego wysoce zależne. W niektórych wypadkach rzuca się to w oczy z
precyzją wręcz zadziwiającą. Wspomniałem bodaj kiedyś, iż jeden z biologów obserwował
na swobodzie nietoperza, który przez siedem dni z rzędu przelatywał przez określone miejsce
punktualnie o godzinie 21 minut 5, i to bez względu na to, czy danego dnia było cieplej, •czy
chłodniej, wietrzno, pogodnie, czy też mżył niewielki deszcz.

Sami wiecie, iż koguty pieją w pewnych porach roku przeważnie o tej samej godzinie, i

to wcale nie kierując się światłem jutrzenki, gdyż czynią to zarówno w mrocznym kurniku,
jak na świeżym powietrzu, a nawet w całkowicie zaciemnionej piwnicy.

O tych wyczuciach czasowych pouczają nas również okresowe wędrówki ptaków i

innych zwierząt, które wcale nie są uzależnione od mrozów, nadchodzących przecie w
poszczególnych latach o zupełnie różnej porze, lecz raczej związane są z określoną datą przy
bardzo niewielkich wahnięciach w przód czy w tył.

Wszystko to każe nam, studiującym życie psychiczne zwierzęcia, rozszerzyć jego świat

wewnętrzny skonstruowany z wybranych elementów otaczającego środowiska o jeszcze
jeden czynnik, mianowicie czas. Toteż nowocześni psychologowie, badając zachowanie i
postępowanie danego osobnika zwierzęcego, przede wszystkim starają się zrozumieć i
poznać możliwie dokładnie to, co nazywają obecnie jego systematem czasowo-
przestrzennym.

background image


SYSTEMAT CZASOWO-PRZESTRZENNY WŁASNOŚCIĄ INDYWIDUUM

Systemat czasowo-przestrzenny każdego osobnika zwierzęcego, o którym to zagadnieniu

mówiliśmy poprzednio, jest więc jak gdyby bardzo ścisłym porządkiem dnia jakiegoś
„zasuszonego pedanta". Ale tu muszę nadmienić, iż wbrew temu, co prawdopodobnie
przypuszczacie, zwierzę na ogół o wiele ciężej niż człowiek przestawia się z wytworzonego
już raz programu na inny.

Niewątpliwie fakt ten jest związany przede wszystkim z tym, iż ludzie posiadają zdolność

myślenia, przewidywania konsekwencji i wyobraźnię. Człowiek na przykład przenosząc się
na nowe mieszkanie, a tym bardziej na nową posadę, do nowego miasta, będzie niewątpliwie
odczuwał pewne niewygody w związku ze świeżymi warunkami, których jeszcze nie zna i
które wymagają od niego wzmożonej uwagi, po prostu większego natężenia wszelkich władz
psychicznych. Jednakże mimo tych niedogodności bardzo często ogólnie może być z tej
odmienionej sytuacji zadowolony, gdyż wie. zdaje sobie sprawę — rozumując w znacznym
stopniu dzięki drugiemu układowi sygnalizacyjnemu, którego, jak mówiliśmy przedtem,
zwierzę jest pozbawione — iż sumarycznie bardzo często na tej zmianie warunków zyskuje:
że nowe mieszkanie jest większe, z lepszą komunikacją do miejsca pracy, że nowa posada
jest lepiej płatna, że w nowym mieście obejmie stanowisko, które pozwoli mu się wyżyć,
pokazać co umie... W rezultacie więc doraźne czasowe niedogodności, związane z
nieoswojeniem z terenem, schodzą na plan dalszy i zasadniczo człowiek cieszy się i jest
zadowolony. Bardzo często sam nawet zabiega i stara się o te właśnie zmiany w swym
systemacie czasowo-przestrzennym.

background image

Wręcz odmiennie rzecz przedstawia się ze zwierzęciem. Dla niego każde poważniejsze

przekształcenie jego systematu, zarówno terytorialne, jak i czasowe, jest przeżyciem
przykrym, bez żadnych absolutnie cech dodatnich.

Jeżelibym miał znów dać porównanie z ludźmi, to zwierzę zestawiłbym pod tym

względem ze starym urzędnikiem, ot, kimś w rodzaju Rzeckiego z ,,Lalki", dla którego każda
nowość w ustalonym, spokojnym trybie życia, choć obiektywnie dodatnia, ■ jest zjawiskiem
niepożądanym.

Obawiam się tu pewnych nieporozumień. Oczywiście nie twierdzę, iż czapla będzie się

czuła nieszczęśliwa, jeśli na jej terytorium nadpłynie ławica ryb, dzięki czemu będzie miała
ułatwione zbieranie żeru dla siebie i piskląt. To są bowiem normalne drobne wahnięcia w jej
od dawna ustalonym systemacie życiowym.

Natomiast jeżeli to polepszenie warunków odżywiania zwierzę otrzyma w ten sposób, iż,

dajmy na to, lamparta z jego własnego, dość ubogiego w zwierzynę terytorium w jakiś nagły
sposób przeniesiemy na teren podobny, z tą dodatnią różnicą, iż o zdobycz tam będzie
znacznie łatwiej — nie myślcie, iż go tym samym uszczęśliwimy,^ Przeciwnie, będzie on
długi czas wyraźnie przybity, mimo iż od pierwszego dnia ,,obiady'' jego staną-się dużo
obfitsze. Pokarm bowiem — to tylko jeden ze składników w systemacie czasowo-
przestrzennym, a ten przy przenoszeniu na nowy teren zrujnowaliśmy lampartowi całkowicie,
tak że jego psychiczne dobre samopoczucie powróci nie zaraz, choć brzuch ma już od razu
pełniejszy, ale dopiero wtedy, gdy w nowych okolicznościach powoli wybuduje sobie nowy
systemat czasowo-przestrzenny.

To, co teraz mówię, stosuje się oczywiście zarówno do zwierząt dzikich, jak i domowych,

tylko że u pierwszych występuje bez wątpienia w dużo większym stopniu i natężeniu.

Ale tu znów obawiam się scysji z moimi stałymi oponentami — miłośnikami psów,

którzy przytoczą mnóstwo przykładów, kiedy to ,,Rex", ,,Bobuś", ,,Filunia", pupile tego czy
tamtego z moich czytelników, nie wykazały najmniejszych objawów niepokoju, mimo iż
wraz ze swoimi państwem odbyły przeprowadzkę na nowe mieszkanie bądź do innego
miasta.

Replikując z góry na tego rodzaju zastrzeżenia, nie popełnię tego nietaktu, aby

powoływać się na argumenty ad personam i w ogóle

background image


podawać w wątpliwość orientowanie się właścicieli w stanach psychicznych ich zwierzęcych
ulubieńców, gdyż wiem z doświadczenia, że kwestionowanie tego punktu wywołuje w nich
zawsze wybuchy najwyższego gniewu i rozżalenia.

Nie poruszam więc tych drażliwych tematów, ale niech mi wolno będzie zwrócić waszą

uwagę, iż dla ,,Rikunia" ery „Filuni" ich systemat czasowo-przestrzenny w tym nowym
mieszkaniu czy nawet nowym mieście zmienił się znacznie mniej niż dla was samych.
Systemat psa, zwłaszcza pokojowego, związany jest nie ze ścianami czy rozkładem pokoi,
lecz przede wszystkim z meblami i mieszkańcami lokalu, a to przecie prawie nie uległo
zmianie. Ponadto jeśli chodzi o psa — potomka zwierząt stadnych, to w jego systemacie
czasowo-przestrzennym bardzo duży procentowo udział ma obecność wodza, w danym
wypadku jego pana, wskutek czego jest on na inne zmiany, byle pan był przy nim, znacznie
mniej wrażliwy.

Tu właśnie widzę miejsce na naświetlenie zadawnionego sporu między miłośnikami psów

i miłośnikami kotów, którzy wysławiając swoich faworytów odmawiają nawzajem
przeciwnemu gatunkowi wszelkiej ,,inteligencji".

Używam tego wyrazu ze względów autentyzm^ cytaty, mimo całej jego niestosowności

w tym kontekście. Przy sposobności zresztą wyjaśni się odwiecznie powtarzany slogan, iż kot
przywiązuje się do miejsca, a pies do ludzi.

Otóż traktując rzecz z naszego punktu widzenia, stwierdzić trzeba, iż żadne koty dzikie

nie żyją w stadach, toteż ich osobisty systemat czasowo-przestrzenny podobnie jak
udomowionego ich krewniaka, jest dużo bardziej samodzielny; człowiek więc gra w nim
minimalną rólę i stąd nowe mieszkanie dla kota musi być znacznie większym załamaniem
całego jego dotychczasowego reżimu, aniżeli dla psa.

Podkreślałem już niestosowność w danym przypadku terminń „inteligencja", jeśli jednak

rozumieć pod nim pewną indywidualność, żywotność i prężność psychiczną w stosunku do
otoczenia, to wówczas lojalnie należałoby dużą przewagę przyznać kotu. Ale niech się nie
oburzają na mnie właściciele psów, gdyż z kolei psa można nazwać o całe niebo
inteligentniejszym od kota, jeżeli chodzi o kontakty z człowiekiem i wzajemne z nim
porozumienie. W rzeczywistości jednak, wierzcie mi, ani jeden, ani drugi wypadek nic

background image


wspólnego nie ma z terminem „inteligencja" używanym względem ludzi.

Zboczyłem nieco na drogę rozważań psychicznych cech gatunkowych, tymczasem w

rozdziale tym przede wszystkim chciałem was przekonać, iż systemat czasowo-przestrzenny
tylko w niewielkim stopniu jest cechą gatunkową, a jak najbardziej zależy od indy-
widualności swego , .właściciela".

Odmawiając zwierzętom czysto ludzkiej cechy inteligencji nie odmawiamy im szybkości

nabywania odruchów warunkowych, czyli wolniejszego lub prędszego uczenia się, nie
odmawiamy im dobrej lub złej pamięci, czyli dłuższego lub krótszego przechowywania
nabytych odruchów warunkowych. Nie odmawiamy różnorodności temperamentów,
związanych prawdopodobnie z żywością przemiany materii w ich organizmach, nie
odmawiamy — mimo iż to tutaj mniej do rzeczy należy — dużej rozpiętości stanów emocjo-
nalnych, sprowadzających się przede wszystkim do złego lub dobrego samopoczucia. A
zrozumiałe jest chyba, iż każde indywiduum zwierzęce jest różnorodnie ilościowo i
jakościowo wyposażone w powyższe cechy.

r

Wobec tego po wszelkim zburzeniu jego systematu czasowo- -przestrzennego każdy

osobnik zupełnie inaczej, w innym tempie zabiera się do jego odbudowania, a więc kopania
nory na kryjówkę,, wyposażenia swego nowego terytorium w systemat ścieżek, nie-
widocznych przeważnie dla człowieka, jednak dla zwierzęcia tak wyraźnych i ustalonych, że
niemal niemożliwością dlań jest zejście z nich, akurat tak, jak dla stopy mieszkańca miasta
niemal niedostępne są inne tereny niż ulice, uliczki, piece czy parki.

i Jeśli dodacie jeszcze wszelkie inne elementy systematu cza- sowo-przestrzennego, jak

miejsca pójła, żerowiska itd., itd., to zrozumiecie, iż konstrukcja nowego — wymaga czasu i
stanowi duży- wysiłek ze strony zwierzęcia, co w znacznym stopniu uzależnione jest od jego
osobistych uzdolnień fizjologicznych i psychicznych.

background image


KONTAKTOWOŚĆ I NIE OTYKALNOSĆ

Bardzo bym chciał, abyście pamiętali, że indywidualności psychiczne występują

prawdopodobnie u wszystkich zwierząt, choć zazwyczaj większości z nas wydaje się po
prostu niedorzecznością, aby wśród przedstawicieli pewnych gatunków, zwłaszcza tych niż-
szych, mogły istnieć pod_ tym względem jakieś odrębności. Ot, na przykład, gdyby ktoś
usiłował zapewniać, iż można by wyróżnić pośród much obsiadających stół osobniki już z -
natury flegmatyczne albo szczególnie tchórzliwe, łagodne czy bojowo agresywne,
niejednemu wydałoby się to wierutną bajką. A jeśliby i to jeszcze was nie zaszo-

:

kowało, na

pewno już wzruszeniem ramion przyjęlibyście wiadomość, że ktoś tych samych odrębności
indywidualnych dopatrzył się na przykład w kłębku dżdżownic, które rybak nadwiślański
trzyma w puszeczce od konserw, coraz to zakładając którąś na haczyk jako przynętę na
upragnioną rybę...

A jednak, mimo wszystko, nie jest to wcale tak absolutną niedorzecznością. Błąd

zjawiłby się tu dopiero wtedy, gdybyście takie wyrazy, jak ,,łagodność", ,,flegmatyczność"
czy ,,nerwowość", rozumieli tak absolutnie w sensie ludzkim, że, dajmy na to, ,,łagodna"
dżdżownica usuwa się, aby nie potrącić drugiej, a ta bardziej ,,tchórzliwa" przeżywa katusze
w obawie przed torturami na haczyku itp.

I wiedzcie, że gdybyście tu wytoczyli pretensję, iż wyrażam się bałamutnie, używając

wyrazów o powszechnie ustalonym znaczeniu z jednoczesnym zastrzeżeniem, aby je
pojmować jakoś inaczej —. to nie będziecie mieli racji. Trudno, -zoopsychologia jest młodą
nauką, nic ma jeszcze wyrobionej nomenklatury i z konieczności zapożycza terminy z
psychologu ludzkiej, pragnąc tylko, iżby je nieco odmiennie rozumieć. A to nie jest znów tak
wielki grzech względem inteligentnego rozmówcy. Toż ch>ba wiecie, że poszczególne słowo
nabiera właściwej treści dopiero w kontekście całego zdania, a niekiedy nawet kilku. Toteż
gdy lekarz na przykład wspomni coś o „zwapniałych naczyniach", na pewno nie będzie nikt
sądził, że miał na myśli garnki, kubełki cży szklanki.

Ja zaś tak stale przestrzegam was przed uczłowieczaniem zwie-- rzęcia, że mam chyba

prawo spodziewać się, iż mnie właściwie zrozumiecie, nie posądzając o
antropomoifizowanie, jeśli twierdzę, że wśród najniższych nawet zwierząt istnieją pewne
indywidualne psychiczne różnice, tak jak istnieją odrębności w ich budowie anatomicznej i
wyglądzie. A jeżeli niewprawnemu oku wszystkie zwierzęta danego gatunku wydają się
jednakowe, to winić należy właśnie, owo „oko", a wyrażając się ściślej j^pohieżnGŚe i-
powierzchowność naszych obserwacji:

Z drugiej strony, taką samą 'powierzchownością obserwacji odznaczają się i ci, którzy

zbyt pochopnie, z góry i na kredyt, obdarzają niektóre zwierzęta wyrafinowanymi ludzkimi
zdolnościami intelektualnymi — tylko dlatego, że dany piesek czy kotek są ich własnością i
że sami mają do nich większy lub mniejszy sentyment.

Poprawne stanowisko polega na tym, aby na rzecz patrzeć możliwie obiektywnie i nie

przyjmować za pewniki tego, na co Aie mamy żadnych wskazań doświadczalnych, a jedynie
bardzo byśmy pragnęli,7 aby tak było.

Tutaj chciałbym zwrócić uwagę na pewne cechy zwierząt wyższych — gdyż o

dżdżownice czy muchy zawadziliśmy tylko mimo- chcdem — cechy, których przejawy
widujemy niemal codziennie, a przecież prawie nikt nie zdaje sobie z nich sprawy. Jest to
kwestia kontaktu fizycznego zwierząt między sobą oraz zwierząt z człowiekiem.

U nas, ludzi, wszelkie zbliżenie, uścisk ręki, pogłaskanie, pocałunek — bywa z reguły

znakiem przyjaznym i zasadniczo odbierane

background image


jest z przyjemnością. Niewątpliwie zachowanie niektórych zwierząt I upewnia nas, że i one
przyjmują to podobnie. Widoczne oznaki I zadowolenia u łaszącego się psa czy
przeciągającego członki pod I pieszczącą go ręką kota — upewniają nas, że i one mają w
owym I momencie przeżycia radosne;

Czy jednak wolno wyciągnąć z tego wniosek ogólny i powie- I dzieć, iż absolutnie każde

zwierzę będzie zachwycone tym, że go I w danej chwili przyjaźnie dotyka dłoń człowieka?
Oczywiście, wyłączam zwierzę dzikie, trzymane w klatce, u którego inne elemeń^j
psychiczne, a przede wszystkim strach, odgrywają w tym czasie I rolę przemożną i wszystkie
uczucia są przezeń przesłonięte. Ale abstrahujmy od tej sytuacji i pytanie nasze postawmy
zakładając, iż głaszczemy istotę nie odczuwającą przed nami,lęku, że mamy do czynienia ze
zwierzęciem całkowicie z człowiekiem oswojonym. Przypuszczam, że wówczas odpowiedź
wasza byłaby jednoznaczna:

— Oczywiście, każdy taki obiekt przyjmie podobną pieszczotę ] z pełnym zadowoleniem.
A tymczasem mylilibyście sięTSardzo! Zwierzęta pod tym względem dzielą się na dwie

grupy: te, które lubią kontakt z ciałem jakiejkolwiek innej istoty zwierzęcej — no, i tak samo
człowieka, i te, które tego kontaktu nie lubią, powiedzmy wręcz — nie znoszą dotykania.

Do pierwszych należy cała, tak rozgałęziona rodzina kotów, rodzina psów, małpy,

gryzonie.

Do drugich — przede wszystkim wszelkie kopytowce oraz ptaki.
Przyczyna 'takiego reagowania nie została jeszcze ostatecznie wyjaśniona fizjologicznie,

możemy jednak — na podstawie analizy własnych uczuć r--postawić w tej dziedzinie pewne
hipotezy.

A więc: prawie każdy człowiek z przyjemnością.przyjmie pogłaskanie go po ręku, po

policzku czy głowie. Jeśliby wszakże, dajmy na to, jakiś marsjanin (no cóż, rozprawianie o
podróżach międzyplanetarnych wchodzi obecnie w modę) dowiedziawszy się, iż tego rodzaju
pieszczota kontaktowa jest aktem przyjaznym i sprawia człowiekowi przyjemność, zaczął
was delikatnie muskać po podeszwach lub pod pachami...?

background image


Nie potrzebuję chyba kończyć. Już z tego, co odczuliście na samą myśl o tym, widzicie,

że i my mamy pewne miejsca na ciele, w których skórne ciałka zmysłu dotyku po
podrażnieniu dają wraże- 1/ nie swoiste, całkiem niepodobne do odczuwanych w innych
miejscach, i to w dodatku wręcz przykre. A jeśli tak, to dlaczego partie skóry u
najrozmaitszych zwierząt miałyby być w tym względzie jednorodne?

Jak powiedziałem, mikroskopowe badania skóry nie dają nam jeszcze wyjaśnienia tej

sprawy. Miarodajne zatem może być tylkó zachowanie się zwierząt w naturze. >_-;-•

I oto spójrzcie na odpoczywające stado owiec. Czy kiedykolwiek ułożą się one tak, ażeby

jedna dotykała drugiej ?

Jesienią obserwować można tak zwane sejmy wróbli. Poświęćcie im chwilę uwagi. Czy

zobaczycie kiedykolwiek dwa, trzy z nich, aby siedziały na gałązce dotykając się wzajem?

Oczywiście i tu mogą być wyjątki, kiedy w grę wchodzą inne- czynniki. Wróble na

przykład

1

— tp .^traszne' zmarzluchy, czasem więc siedzą, jak to się mówi, ,,na kupie"; ale

znoszą tę nieprzyjemną dla siebie, sytuację tylko dlatego, że chłód jest dla nich jeszcze przy-
kizejszy. Nadmienić również muszę, iż niechęć do koniak to wośęL nie występuje u piskląt
wróblich, tak zresztą jak i wszystkich innych gniazdowników, co chyba nie trudno
zrozumieć. U zagniazdowni- ków natomiast rzecz ma się już całkiem inaczej. Tam bardzo
wcześnie pojawia się ,,niedotykalność".

Pod tym względem istnieje w ogóle pole do ciekawych obserwacji. A więc na przykład

przed chwilą wspomniałem o niekontak- towości kopytnych. Czyżby zatem koniowi
sprawiało przykrość, gdy go się głaszcze po pysku lub klepie po szyi? Otóż nie. Koń bowiem
,, właśnie te miejsca ma kontaktowe. Nawet na pastwisku widujemy, v jak jeden stoi przy
drugim przewiesiwszy łeb przez jego szyję. Nigdy jednak nie położy głowy na lędźwiach czy
zadzie.

Jeleniowate mają „kontaktowy" łeb do nasady uszu. Wszędzie dalej dotknięcia sprawiają

im wyraźną przykrość.

Podobnie głowa jest jeszcze miejscem kontaktu, który dopuszczają ptaki. Dotykanie

wszędzie indziej wyfrołuje w nich niewątpliwie uczucie przykrości.

Naumyślnie ograniczyłem się pod tym względem do przykładów zwierząt stałocieplnych,

dawniej zwanych ciepłokrwistymi. Jeśli
chodzi o zmiennocieplne, to z kolei u takich gadów na przykład rzecz się komplikuje,
albowiem w grę mogą tu wchodzić dwa równocześnie uczucia: ewentualna przykrość z
dotyku, a przyjemność z kontaktu z przedmiotem ciepłym, co zwierzęta ,,zimnokrwiste'' na
ogół odbierają z wyraźnym zadowoleniem.

... Konkluzją więc rozdziału niniejszego niezupełnie byłby wniosek pokrywający się ze

znaczeniem wspomnianego już raz przysłowia: ,,nie czyń tego drugiemu, co tobie nie miło", i
vice versa — rób to co sam uważasz za przyjemne. My mówimy mocniej: pragnąc zwierzę
zadowolić, postaraj się uprzednio dowiedzieć, co ono lubi, i rób to, co jemu jest ..miło".
Mmm,

background image


STOSUNEK ZWIERZĘCIA DO INNYCH ZWIERZĄT I CZŁOWIEKA

. Dużośmy mówili na temat systematów czasowo-przestrzennych, budowanych przez

każdego osobnika zwierzęcego indywidualnie z różnie dobieranych elementów spośród tych,
w które obfituje środowisko. I już ten fakt wybiórczości powinien chyba wystarczyć do
powzięcia przekonania! że zgoła bezsensowne jesj^ przenoszenie naszych ludzkich sytuacji
życiowych-na zwierzę.
Obecnie jednak rozwiniemy tę sprawę nieco szerzej. Chodzi mi mianowicie p klasyfikowanie
tych wybranych elementów świata zewnętrznego, o układanie ich w pewne grupy podobne,
ot to, co nazywamy systematyzowaniem czy porządkowaniem według jakichś zasad, według
cech wspólnych czy różniących.
A więc człowiek na przykład pewne utwory mające pień, liście i gałęzie traktuje jako
podobne, obejmując je pojęciem — drzewa. Drapieżnego ssaka o wysuwanych pazurach
podciągnął pod kategorię — kota. Małe ptaszki za oknem o pewnym typie upierzenia nazywa
— wróblami.
Oczywiście, zrozumiałe jest chyba, że nie chodzi mi tutaj o sprawę doboru i nadania nazw,
gdyż w tym względzie już wiemy, że są to sprawy drugiego układu sygnalizacyjnego,
którego zwierzęta nie posiadają, a zatem pojęć ogólnych związanych z określonym terminem
słownym wytworzyć sobie nie mogą. Natomiast w każdym razie oczywiście i bez kwestii
muszą one dostrzegać i rozróżniać pewne podobieństwa wśród otaczających je przedmiotów,
zdawać sobie sprawę, z kim czy z czym, a więc z jakiej kategorii obiektami, mają w danej

background image


chwili do czynienia. Toteż jestem przekonany, że większość z was ani przez chwilę nie
wątpi, że

f

pies wędrujący po miejskiej ulicy wszystkie spacerujące tam na dwóch nogach

istoty uważa za ludzi, wielkie czworonogi ciągnące wozy za konie, a te mniejsze, szczekające
— za psy, itd...

.Sądzę, że niejeden z czytelników już w tej chwili ze zmarszczę- niem brwi Oczekuje, do

czego prowadzę. Czyżby w wyżej powiedzianym można było choć cośkolwiek
zakwestionować? Otóż tak... i to z jak największym naciskiem. 1 Ani psu, ani żadnemu
innemu zwierzęciu nie mam zamiaru odmawiać umiejętności rozróżniania przedmiotów,
zarówno tych żywych, jak i martwych. Natomiast kategorycznie twierdzę, iż nie segregują
one ich według tych cech, a więc i w takie grupy, według których poczynili to ludzie i
przyzwyczaili się do tego w tym stopniu, iż mniemają przeważnie, że w inny sposób w ogóle
uczynić tego nie można. Tymczasem weźcie pod uwagę, iż owo posegregowanie przez czło-
wieka jest w wielu wypadkach wcale nie takie oczywiste. Tylko ci, co się uczyli zoologii,
polipa koralowego czy hydrę zaliczą do zwierząt. Wszyscy nieuprzedzeni, którzy te istoty
zobaczą po raz pierwszy, | dadzą głowę, że są to rośliny. Sam przypominam sobie kawał,
który jako asystent zoologii- zrobiłem moim kolegom z zakładu botaniki. Zaniósłszy im
jajeczka znanych wam może owadów zwanych patyczakami, niezwykle podobne do nasion,
poprosiłem, aby mi określili, z jakiej te „ziarenka" są rośliny. Po głębszych rozważaniach
wszyscy zgodzili się, że są to jakieś strączkowe, ale jakie — obiecali powiedzieć dopiero po
wysianiu i skiełkowaniu.

Czyż więc można sobie wyobrazić, aby zwierzęta — choćby te, jak to mówicie,

,,najinteligentniejsze" — segregowały sobie spotykane okazy fauny według rodzajów i
gatunków opisanych przez Linneusza?

— No nie, to już jest przesada — odpowiecie — ale człowieka od konia czy wróbla,

przede wszystkim zaś swój własny gatunek, a więc kura — kury, pies ||§ psy, kot— koty,
rozróżniają niewątpliwie.

background image


Jakże wobec tego żałuję, że u nas w Polsce nie ma popularnych w Paryżu czy w

Londynie gabinetów figur woskowych. Bardzo byłbym ciekaw, czy i wy sami tak łatwo
rozróżnilibyście w ogólnym tłumie parę odpowiednio spreparowanych kilogramów wosku
wraz z trzema metrami sukna czy innej materii od istoty naszego własnego gatunku. Po kilku
omyłkach w tej dziedzinie przekonalibyście się na pewno, iż każdy z nas, jak i zresztą każde
zwierzę, rozpoznaje i kwalifikuje wszelkie obiekty swego otoczenia na podstawie tylKo

background image



kilku ich cech, które nazywamy jego indywidualnym schematem danego przedmiotu, i byle
tylko cośkolwiek tym cechom odpowiadało, będzie bezapelacyjnie rozpoznawane i
traktowane jako obiekt tej właśnie kategorii.

Ale owe schematy rozpoznawcze każdy wytwarza sobie nieco odmiennie. I stąd nam na

przykład wydaje się śmieszną niedorzecznością, że samczyk papużki falistej po stracie swej
samiczki uznał za nową „narzeczoną" i... tokował zawzięcie do piłeczki ping-pon- gowej
osadzonej na sprężynce. Pewnym gatunkom motyli wystarczy pierwszy lepszy przedmiot
portiazać wydzieliną gruczołów rozrodczych samicy ich gatunku, aby stawał się dla nich
notmalną samiczką.

Oczywiście, z im obfitszej ilości cech składają się u danego indywiduum owe schematy

przeróżnych przedmiotów, tym rzadziej zdarzają mu się podobne , .omyłki". Ale
przypomnijcie sobie teraz to, co mówiliśmy o rozmaitym nasileniu poszczególnych zmysłów
u zwierząt. Toż nie wszystkie one są wzrokowcami. A przecież węchowce będą tworzyć
swoje schematy przedmiotów przeważnie na podstawie kilku różnych zapachów, słuchowce
— na podstawie szmerów, itp.

background image

Jeśli to weźmiecie pod uwagę, z mniejszym może oburzeniem, przyjmiecie wiadomość,

że pies na przykład swego pana, jego rodzinę, drugiego psa czy nawet kota przebywającego
w tym samym mieszkaniu — i siebie samego wreszcie zalicza do tej samej kategorii, do tego
samego gatunku. U niego bowiem cechy anatomiczne, na które my, ludzie, zwracamy uwagę
w naszych schematach rozpoznawczych, nie grają prawie żadnej roli. Natomiast ogólny
zestaw woni tych istot, niekoniecznie identyczny, ale bądź co bądź złożony z większości
zapachów podobnych, w każdym razie zaś oddawna znanych, swojskich, nie wywołujących
przestrachu ani innych gwałtownych stanów emocjonalnych, kwalifikuje je do tej samej
grupy. Jeślibym więc przy pewnej dozie fantazji chciał wyobrazić sobie, jakby po-
klasyfikował zwierzęta jakiś systematyk psi, to zapewne wyglądałoby to tak:

Pierwsza klasa — istoty ruszające się, o cechach swojskich,^ znanych. Istoty, których się

nie boję.

Druga — istoty o zapachu zbliżonym do znanych, które wywołują we mnie pewien

niepokój, nakazujący zachowywać się względem nich osi rożnie.

Trzecia — istoty o zapachu i w ogóle cechach nieznanych lub dobrze znanych jako

budzące grozę i niebezpieczeństwo.

Czwarta — istoty o cechach wskazujących, na łatwość wyładowania na nich moich

instynktów drapieżnych.

Wobec podobnych zasad klasyfikowania nie trudno zrozumieć, że konkretne cztery

konie, konkretne cztery psy, konkretni czterej ludzie mogą się znaleźć w zupełnie
odmiennych grupach tej psiej systematyki... i wcale nie zdołalibyście wytłumaczyć waszemu
Rexowi, że ten tuzin istot pogrupować należy inaczej, a mianowicie na podstawie ich pozycji
pionowej czy posiadania lub braku kopyt.

Oczywiście, przy tego rodzaju, jeśli można tak powiedzieć, klasyfikacji emocjonalnej,

dość często zachodzi potrzeba przegrupowań.

Na przykład osobnik początkowo zaliczany do. kategorii trzeciej, po oswojeniu się z nim

może zostać przeniesiony do pierwszej, itp. Ale czyż i u nas to się nie zdarza? Wyobraźcie
sobie myśliwego w puszczy, który na szelest i widok zbliżającej się postaci porywa

background image



karabin i staje w pozycji obronnej, a po paru minutach otwiera ramiona i woła: Ach, to ty, a
ja do ostatniej chwili byłem przekonany, że się zbliża niedźwiedź!

Jeśli to jest dostatecznie jasne, to teraz powinniście już właściwie pojmować, za co mają

swego pana wasi czworonożni faworyci, za co owce uważają swego pasterza i jego psa itp.

To są wszystko istoty pierwszej kategorii, istoty własnego gatunku, toteż z pewnego

rodzaju uproszczeniem można powiedzieć, że wasz pies ma was za psa, tak jak za dużego psa
uważa również i konia, z którym i na którym odbywacie wspólne spacery.

Gorąco was namawiam do przyjęcia takiej platformy wyjściowej, gdyż pozwoli wam ona

dużo trafniej, aniżeli jakakolwiek bądź inna, interpretować zachowanie się zwierząt.

background image


Nie wyobrażacie sobie nawet, jak nieoczekiwane bywają takie przeniesienia z kategorii

do kategorii. Ot, na przykład nawet osobnik z gatunku stałych ofiar, a więc istot, którymi
ciągle żywi się dane zwierzę, może indywidualnie opuścić dotychczasową grupę zakwa-
ifikowania i dla tego właśnie drapieżcy przekształcić się w przy- jacielą czy raczej kompana.

Zapalonym hodowcom ryb polec km

dziedzinie takie do

świadczenie :

Niech przedzielą akwarium szybą, w jednej jego połowie trzymając drapieżnika, na

przykład okonka, w 'drugiej ,ri. małą różankę. Stałe ataki na ofiarę oezywiście kończyć się
będą rozbijaniem nosa o szybę. Po kilku tygodniach jednak, gdy wyjmiecie tę przegrodę —f
wiecie, co nastąpi?

Oto okoń nie ruszy tej różanki ani tego dnia, ani jutro, ani pojutrze, mimo iż niemal

codziennie pałaszuje identyczne obce różanki,/- które wpuszczać mu będziecie na pokarm.
Oczywiście, początkowo powstawał tu odruch warunkowy, wy-, gaszający popęd atakowania
tej rybki, znajdującej się poza niedostrzegalnym dla okonia, za to boleśnie przezeń
odczuwanym szkłem. Z czasem jednak w ten sposób wytworzył się drapieżnikowi z jej
właśnie cech schemat kompana — i taki już stosunek między nimi zostanie^ Ewentualny
tragiczny koniec nastąpić może tylko przez pomyłkę, ot, właśnie jak gdyby wspomniany
myśliwy postrzelił przyjaciela biorąc go w ciemności za niedźwiedzia.

Znany mi jest też analogiczny do wyżej opisanego doświadczenia na rybach przypadek,

tym razem samoistnego stowarzyszenia się ofiary z prześladowcą, a mianowicie żmii z
myszką, daną jej na pokarm. Przebywały one wspólnie przez dziewięć miesięcy. Żmija
wielokrotnie zjadała inne wpuszczane do niej myszy, tej jednak nigdy iiie ruszyła,
pozwalając jej zdechnąć własną śmiercią.

Jedno jeszcze muszę dodać na zakończenie tego tematu. Powia-

r

damy, że zarówno

człowiek, jak i zwierzę, wytwarza sobie zawsze schemat z kilku cech pozwalających
rozróżnić dany przedmiot otoczenia. Tak więc wytwarza się schemat towarzysza, schemat
małżonka, schemat wroga, schemat kryjówki itd., itd. W pewnych wypadkach jednak
sytuacja bardzo się komplikuje, na przykład, kiedy w grę wchodzą olbrzymie różnice w
rozmiarach.

background image


Oto 'na obnażonej stopie zauważyliście pchłę. Nachylacie się, aby ją złapać.

Przestraszony owad robi szaleńczy sus i ląduje na waszej szyi, kryjąc, się pod kołnierzykiem.
Powiedzcie mi: czy sądzicie, iż ta pchła zdaje sobie sprawę, że nadal znajduje się na ciele tej
samej istoty?

Nie przypuszczam, aby ktoś mógł mieć w tym względzie wątpliwości. Ale jednocześnie

każdy jest głęboko przekonany, że biała myszka, którą wzięło się do ręki i posadziło sobie na
ramieniu, świetnie sobie zdaje sprawę, że i ta dłoń, i głowa tuż obok są wciąż tą samą

background image


osobą.. Tymczasem znacznie prawdopodobniej sze jest, iż zwierzęta małe traktują was jako
zbiorowisko istot żywych. Dla maleńkiego kociaka, który plącze się pod nogami i igrając
atakuje to jeden, to drugi pantofel, są to z pewnością dwie odrębne istoty, z którymi bawi się
we trójkę. A gdy się doń w tym czasie nachylicie, to dłonie i twarz uważa po prostu za
pomnożenie kompanii.

Sądzę, iż treść tego rozdziału, jeśli ją zechcecie dobrze rozważyć, powinna dać wam

sporo materiału do właściwego rozumienia psychiki waszych ulubieńców.

background image


ŻYCIE STADNE I HIERARCHIA

Cały nacisk kładliśmy ostatnio na rozróżnianie indywidualnych cech psychicznych nawet

wśród osobników zwierzęcych z tego samego gatunku. Chodziło mi o to, abyście nie
schematyzowali w czambuł charakteru wszystkich (z wyjątkiem własnego) psów, wszystkich
niedźwiedzi, a tym bardziej ryb czy mrówek. Tym niemniej obecnie stwierdzić musimy, o ile
na psychice indywiduum odbija się sposób jego bytowania — jeśli się można tak wyrazić —
społecznego, gdyż wiadomo, iż jedne ze zwierząt trzymają się samotnie, wiodąc żywot
pustelniczy, a co najwyżej na krótki okres godowy łącząc się w pary, inne zaś od narodzenia
do śmierci przebywają w stadach.

Już od dawien dawna myśliwi dostarczali nam w tym względzie pewnych wiadomości, a

mianowicie, że stado to nie jest zwykły zbiór kilkunastu czy kilkudziesięciu osobników.
Dzięki nim od najbardziej zamierzchłych czasów wiadomo, że istnieje tam pewnego rodzaju
organizacja, a mianowicie, że kierowane są one przez wodza czy, jeśli chcecie, prowadzone
przez przewodnika.

Na tym jednak był koniec obserwacji rzeczowej. Resztę już dośpiewywali sobie, swoją

iDetodą uzupełniając ją faktami już ze swoich własnych zwyczajów. A więc ten wódz miał
być z reguły samcem najsilniejszym, najstarszym, i najdoświadczeńszym, a wszyscy inni
członkowie stada mieli mu oddawać cześć głęboką.

• Dopiero w ciągu ostatnich dwu dziesiątków lat wzięli się za te sprawy nie przygodni

obserwatorzy, a sumienni badacze i odrzuciwszy wszystkie dotychczasowe opowiadania,
bąjki i legendy odkryli sprawy wręcz rewelacyjne.

A więc po pierwsze, że przewodnikiem stada nie zawsze jest I samiec, raczej przeciwnie,

dużo częściej pełni tę funkcję samica.

background image




U słoni na przykład rola ta wyłącznie przypada przedstawicielce płci słabej. Ale dużo
ciekawsze jest to, że sprawa przewodnictwa wcale nie pokrywa się z najwyższym stopnięm
hierarchicznym," z ową czcią oddawaną przez wszystkich innych współtowarzyszy ze stada.

— A więc owa cześć jednak istnieje? No, toż to byłby szczegół bardzo dużo mówiący p

analogiach między zwierzęciem a człowiekiem.

Oczywiście, oczywiście, tylko posłuchajcie jeszcze, jak to u zwierząt naprawdę wygląda.

Nie jest to bowiem żadna cześć w uznaniu zasług, mądrości czy doświadczenia, a tylko po
piostu konsekwencja współdziałania dwóch czynników: wrodzonego popędu stadnego i
strachu.

W rodzinie zwierząt żyjących samotnie, na przykład u ryjówek, kiedy małe już podrosną,

a w matce już zaczyna wygasać sezonowy instynkt opiekowania się młodymi, te ostatnie
opuszczają ojczyste gniazdo i rozbiegają się po całym świecie. A motywem i bodźcem do
tego ryzykownego bądź co bądź przecież kroku jest to, że zaczynają odczuwać strach przed
własną rodzicielką. Strach w pełni usprawiedliwiony, gdyż bardzo często synek czy córeczka
kończą. śmiercią w ostrych zębach mamy, jeśli zbyt długo liczą na jej instynkty rodzinne.

Osobniki gatunków stadnych natomiast pozostają ze sobą nadali przeważnie do końca

życia. Oczywiście różnią . się one siłą- przemyślnością, odwagą. A koniec końcem
przebywanie wielu istot żywych na tym samym miejscu jest z reguły przyczyną konfliktów, j
niesnasek — o wygodniejsze legowisko, o bardziej bujny odcinek trawy, o wcześniejsze
zanurzenie pyska w wodzie, zanim ją zmącą kopyta towarzyszy.

No cóż, jeśli ludzi w takich razach trudno przyzwyczaić do uszanowania prawa

pierwszeństwa i na przykład ustawiania się w ogonku ściśle według kolejności przybycia,
wiemy bowiem z własnego doświadczenia, że silniejsi lub dowcipniejsi często starają się
uzyskać lepsze miejsce wykorzystując te swoje ,,uzdolnienia", to czyż można się spodziewać,
aby w inny, a nie w ten właśnie spo-

background image


sób rozwikływane były konflikty między poszczególnymi osobnikami stada...?

— No, to w takim razie powinny wśród nich panować ustawiczne bójki.
Oczywiście, że powinny, gdyby nie omawiane już tyle razy odruchy warunkowe.
Osobnik raz czy drugi poszturchnięty przez silniejszego, za trzecim czy czwartym razem

już się nie-wdaje w walkę, lecz ustępuje od razu, i w konsekwencji w całym stadzie po
pewnym czasie wip twarza się ściśle hierarchiczna gradacja, po prostu kolejne stopnie
ważności. Jeden tylko — nazwijmy go osobnikiem a — nie ustę-: puje nikomu, wszyscy
uznają jego przewagę.".. Zaraz następnemu po nim ustąpią miejsca również wszyscy, z
wyjątkiem-oczywiście owego zwierzęcia a. I. tak każdy, aż do ostatniego, ma swoją rangę w
stadzie.

— I czy każdy zachowuje swoją już do końca życia?
O, nie! Takie dożywotnie, a nawet dziedziczne uprzywilejowania wymyślili tylko ludzie.
U zwierząt rzecz przedstawia się znacznie konsekwentniej. Taki „książę", czy jeśli

chcecie, dyktator, zachowuje swe dominujące miejsce tylko tak długo, dopóki potrafi je
obronić. Każda katastrofa czy nieszczęście, na przykład kamień, który dostał się między
racice i powoduje kulawiznę, rana od strzały myśliwego czy poważniejsza niedyspozycja
trawienna — mogą być powodem natychmiastowego opadnięcia jego pozycji o kilka szczebli
niżej.

— No, ale zanim to nastąpi, znów musi się odbyć lalka walk dla próby sił? — zapytacie.
Otóż wcale nie. Z tymi bojami u zwierząt ludzie też kolosalnie przesadzili, jak się

okazuje, nawet w tylokrotnie opisywanych słynnych potyczkach jeleni w okresie godowym.
W rzeczywistości same zapasy wcale nie zdarzają się tak często, albowiem u zwierząt,
częściej nawet niż u ludzi, rozpoczynająca się walka kończy się nawet bez pierwszego
„skrzyżowania szpad".

Gdybyście obserwowali kiedy jelenia czy daniela na rykowisku, przekonalibyście się, że

owa próba sił zaczyna się zawsze długą akcją wstępną, potrząsaniem rogami, zabawnymi
spacerami z wyrzucaniem nóg przednich, jak to czynią konie tresowane w tak zwanym
hiszpańskim kroku i... nagłe bardzo często jeden z adwersarzy po

background image


prostu oddala się wolniejszym lub szybszym truchtem, a przeciwnik goni za nim kilka lub
kilkanaście metrów, a później wraca i zajmuje się swoimi sprawami, zapominając całkowicie
o rywalu.

Przewyższenie przeciwnika pcstawą bojową, nie walka wręcz — to bodajże

najważniejszy czynnik decydujący o miejscu w hierarchii stadnej. -

Nie chciałbym zresztą^ abyście wyobrażali sobie, iż w każdym stadzie czy zgromadzeniu

zwierzęcym jest zawsze taki zupełnie prosty schemat, prowadzący do wytworzenia jakby
łańcuszka rang wiodących z dołu do góry. Owszem, na tym łańcuszku czasem tworzą się,
jeśli można tak nazwać, węzełki, komplikujące tę prostą strukturę, zwłaszcza na dolnych
odcinkach.. Zjdarza się na przykład, że zwierzę n dominuje nad zwierzęciem p, ale owo q
dominuje nad osobnikiem o, któremu z kolei potulnie ustępuje zawsze zwierz? ti.

W jednej z moich książek dawałem taki przykład, kiedy to w pewnym ptasim

towarzystwie, na stawie ogrodu zoologicznego, żuraw Ustępował flamingowi, sam
dominując nad pelikanem, któremu z kolei całkowicie podporządkowany był despotycznie
nad żurawiem przewodzący flaming.

W tym ostatnim przykładzie moglibyście może mieć tylko to zastrzeżenie, iż flaming,

żuraw czy pelikan nie są zwierzętami tego samego gatunku, nie tworzą zatem stada — skądże
więc u nich takie stosunki hierarchiczne? Ale tu przypomnę wam to, co mówiłem w
poprzednim rozdziale, a mianowicie, iż zwierzęta nie segregują się wzajem według zasad
ludzkiej systematyki zoologicznej. Dłuższe zamieszkiwanie wspólne na tym samym terenie
w zoo oswoiło te ptaki ze sobą i wytworzyło z nich stado, tylko dla nas, ludzi,
międzygatunkowe, one same natomiast tej międzygatunkowości wcale nie odczuwają ani jej
dostrzegają.

W każdym razie pragnąłbym, żebyście sobie dobrze zapamiętali, iż każde zorganizowane

stado stanowi pewnego rodzaju jednostkę biologiczną, odpowiadającą zachowaniem
osobnikowi gatunków żyjących samotnie. Tak że na przykład stado posiada swoje określone
terytorium i porusza się po nim stałymi ścieżkami do poszczególnych jego ośrodków, a więc,
dajmy na to, wodopoju, kąpieli - piaskowych, terenów przeżuwania, schronów przed połud-
niową spiekotą itp., itp.

background image


OBŁASKAWIENIE I OSWOJENIE

Poprzedni rozdział poświęciliśmy stosunkom między zwierzętami tego samego gatunku

kadź różnych gatunków. Starałem się w nim przedstawić rozmaite sytuacje, a więc dobieranie
sobie kompana, zrzeszenia w gromadach, czasem nawet międzygatunkowycn — gdyż nie
tylko w zoo, ale i na stepach afrykańskich znane są współ- y ne stadne stowarzyszenia strusi,
zebr i antylop.

Przy tym wszystkim jednak nie poruszyłem najczęściej spotykanej zależności, która siłą

rzeczy najmocniej odbiła się na syste- matach czasowo-przestrzennych wszelkich osobników
zwierzęcych, a mianowicie stosunku wróg — ofiara. Napomykaliśmy nieco o tych sprawach
tłumacząc utrwalanie się odruchów warunkowych i przechodzenie ich w dziedziczne
instynkty. Tutaj jednak jest miejsce, aby nieco dokładniej zająć się tą kwestią.

Na dobrą sprawę rzadko który gatunek zwierzęcy mógł się poszczycić taką pozycją — i

to nawet w dawnych czasach, zanim

:

człowiek zapanował nad kulą ziemską gi iżby nie było

na świecie . .rj istoty, której by się musiał obawiać. Być może, że w takim położeniu
znajdowały się niegdyś słonie albo stada afrykańskich dzikich psów-likaonów. Nie ma co
jednak mówić o tych dawnych .

v

czasach, albowiem od chwili pojawienia się na arenie

dziejowej gatunku Homo sapiens sytuacja stała się jasna: lęk przed grożącym :
niebezpieczeństwem ze strony nieprzyjaciela stał się cechą powszechną w świecie
zwierzęcym.

Tak nagminny czynnik jednak siłą rzeczy musiał się stać bodźcem kształtującym w

pewien sposób, psychikę ofiary. I tu spotykamy się z dosyć stereotypowymi sposobami
postępowania.

























background image









background image

, Jedyną reakcją na obecność wroga jest z reguły tylko ucieczka i oczywiście instynkt

ucieczki wyrobił się absolutnie u wszystkich istot zwierzęcych. Zazwyczaj mówimy, iż
zwierzę rzuca się do - Ucieczki, gdy tylko zoczy wroga. Nie jest to jednak słuszne. I to nie
tylko ze względu na ten czasownik związany z okiem, ale nawet wtedy, gdybyśmy dodali:
zwietrzy, zwęszy, zasłyszy, no, jednym słowem spostrzeże. W tym twierdzeniu bowiem nie
został uwzględniony jeszcze jeden szczegół, a mianowicie — dystans, z którego się
nieprzyjaciela dostrzegło.

Gdyby zwierzę zabierało się do ucieczki bez względu na to, gdzie i w jakiej odległości

została stwierdzona obecność drapieżcy, prawdopodobnie w ogóle nie byłoby w stanie
spełniać żadnych swoich funkcji życiowych. Taką sytuację qbserwujemy na przykład u
świeżo złapanego zwierzęcia umieszczonego w klatce, które bez przerwy czuje wroga —
człowieka w bezpośredniej swej bliskości, toteż zazwycząj wówczas nie je, nie pije, nie śpi...

Na swobodzie natomiast, w ciągu milionów lat istnienia przedstawicieli fauny na Ziemi

wytworzył się dla każdego gatunku ofiary i w stosunku do każdego gatunku drapieżnika
odpowiedni dystans, poza granicę którego dopuścić wroga nie można i od którego dopiero
rozpoczyna się ucieczkę.

A więc np.-mewy spoczywające na wybrzeżu morskim zrywają się, gdy odległość ich od

zbliżającego się człowieka wyniesie około 20 metrów. Na psa natomiast reagują już w
promieniu 30 metrów. Pcdobnie sarny znacznie bliżej pozwolą podjechać do siebie wozem
czy bryczką, aniżeli podejść myśliwemu na piechotę.

W* tym drugim przykładzie w obydwu wersjach wchodzi w grę ten sam gatunek —

człowiek. Ale wy, którzy już wiecie, że zwierzęta nie reagują na usystematyzowanie według
kryteriów naszej zoologii, powinniście znaleźć w tym przykładzie jeszcze jeden dowód, że
osobnik ludzki idący piechotą i człowiek jadący wozem — to dla zwierzęcia dwie zupełnie
różne jakości.

Wróg zazwyczaj zostaje dostrzeżony daleko poza dystansem ucieczki, ale wówczas nie

niepokoi to specjalnie ofiary, która nadal pasie się beztrosko lub zajmuje się jakimikolwiek
,,swoimi interesami", oczywiście — powtarzam — dopóki znajduje się on zewnątrz obwodu
koła zakreślonego promieniem dystansu ucieczki.

Ale wyobraźmy sobie, że ta właśnie krytyczna linia została

background image


przezeń przekroczona; wówczas nasze zwierzę rzuca się pędem do biegu albo w kierunku
kryjówki, którą może być nora lub drzewo czy toń wodna, albo też gdzieś w przestrzeń,
powierzając się rączości swoich nóg.

I teraz mogą powstać dwie sytuacje. Albo prześladowca-goni o tyle niemrawie, że

dystans z każdą chwilą się powiększa, tak że wkrótce dalszy pościg staje się bezcelowy, lub
odwrotnie — dystans zaczyna maleć i ofiara będzie prawdopodobnie doścignięta. Nie sądźcie
jednak, iż wówczas jest to już finał całej sprawy, albowiem w tym drugim wypadku niemal
zawsze wystąpi jeszcze jedna granica krytyczna, a mianowicie tak zwany dystans obrony
czynnej. Bywa on również, tak jak dystans ucieczki, niemal có do metra ustalony i jest
zawsze swoisty dla każdego gatunku. -

Rzecz polega na tym, iż uciekająca ofiara, choćby wielokrotnie mniejsza od

prześladowcy, prawie nigdy nie bywa doścignięta i w pełni biegu złapana od tyłu. Kiedy
wróg bowiem zbliżył się już na odległość owego dystansu obrony, uciekinier zatrzymuje się
dobrowolnie i przybiera postawę defensywną, ba ... nawet często sam rzuca się do
kontrataku. A dzieje się tak nawet Wtedy, gdy owa heroiczna obrona nie ma po prostu
żadnych szans powodzenia.

Te informacje mogą nam dopomóc w zrozumieniu bardzo istotnych zagadnień stosunków

między ludźmi a zwierzęciem w niewoli. Wspomniałem już mimochodem, iż człowiek jest
dla zwierząt dzikich czymś w rodzaju wroga uniwersalnego. Zarówno dla wróbla, jak i dla
jaszczurki, zarówno dla zająca, jak i wilka, tygrysa czy nosorożca.

Rozważmy więc napomkniętą już sytuację, że któreś z nich dostało się w ludzkie ręce i

oto przebywa w tej chwili w klatce, której szerokość czy głębokość jest niewątpliwie
mniejsza niż swoisty dla danego gatunku dystans ucieczki przed człowiekiem. A ten przecież
daje ciągle znać o sobie, jeśli nie personalnie, to niezwykłością otaczających urządzeń,
przepojonych całkowicie jego zapachem. Zwierzę w tej sytuacji jest bez przerwy
podrażnione. Potrzeba bowiem ucieczki dominuje, jak mówiłem, nad wszelkimi innymi
funkcjami fizjologicznymi. Co za tym idzie, przy dłuższej kontynuacji takiego
permanentnego strachu musiałoby ono za każdym razem, nieodmiennie, po niezbyt długim
czasie rozstać się z tym światem, gdyby nie owa psychiczna plastyczność, która doprowadza
do tego, że ów

background image



dziedziczny i mniej więcej stały dla gatunku dystans ucieczki może ulegać skróceniu lub
wydłużeniu, w zależności od własnych doświadczeń życiowych danego osobnika.

Podróżnicy polarni na Antarktydzie wspominali niejednokrotnie, iż pingwiny tamtejsze

,,nie bały się ludzi", czyli mówiąc naszym językiem wykazywały dystans ucieczki równy
zeru. Nie powinno to

background image


jednak mile łechtać naszej ludzkiej próżności, że już po kilku dniach wzajemnego obcowania
wzrósł on do paru dziesiątków metrów.
Bywa jednak i odwrotnie. Zwierzę w niewoli, stwierdzając raz po raz brak jakichkolwiek
szkodliwych dla siebie następstw podczas zbliżania się zachowującego się spokojnie
człowieka, skraca rozmiar dystansu ucieczki, to znaczy zaczyna odczuwać zaniepokojenie
dopiero na dużo bliższej odległości, aniżeli działo się to dawniej. Jeżeli zaś dystans ucieczki
dojdzie w końcu do zera, a nawet wielkości ujemnej (to znaczy, że zwierzę samo dąży
naprzeciw zbliżającego się człowieka i garnie się do niego) — możemy mówić o
kompletnym obłaskawieniu danego osobnika.

Ten ostatni termin bywa powszechnie mylony, a właściwie traktowany jako -synonim

oswojenia. Jest w nich jednak pewna różnica. Różnica mniej więcej taka, jak między
nawykiem i instynktem, co sobie może z poprzednich stronic tej książeczki przypominacie.

Obłaskawienie bowiem to cecha nabyta przez osobnika, w pełni charakteryzująca jego

samego, ale jeszcze wcale' nie przenosząca się dziedzicznie na potomstwo. Dzieci
obłaskawionego rysia czy sarny, jeżeli u każdego z nich indywidualnie nie wygasimy instyn-
ktu ucieczki, będą uciekały za każdym zbliżeniem człowieka. '

Nie czym natomiast tego już od urodzenia potomstwo ani tura, ani dzika, ani muflona —a

ale oczywiście tylko to, które w postaci cieląt, prosiąt czy jagniąt od kilku tysięcy pokoleń
m^ało już dystans ucieczki wobec człowieka sprowadzony do zera.

background image


RYTMY W ŻYCIU ZWIERZĄT

Szeroko rozpisałem się o stosunku drapieżca — ofiara i dość obszernie omówiłem

kwestię zrozumiałej chyba biologicznie reakcji: ucieczki przed napadającym wrogiem.

Te powtarzające się akcje jednak, jak wiemy już, odbijają się na psychice zwierzęcia i

zależnie od częstości ich występowania wytwarzają odruchy warunkowe, nawyki, a dalej —
dziedziczone z pokolenia na pokolenie instynkty.

Czy jednak niebezpieczeństwa zagrażają zwierzętom tylko ze strony innych zwierząt?

Czyż i inne elementy środowiska nie bywają równie wrogie? Czy brak pokarmu, brak wody,
chłód lub' powódź nie mogą równie dobrze pozbawić życia, jak pazury rysia czy kły wilka
bądź lisa?

•W czasie tych żywiołowych klęsk jedną z lepszych ,,desek ratunku" bywa też oczywiście

zwykła ucieczka. Jednak te omawiane niebezpieczeństwa — czego chyba nie potrzeba
tłumaczyć — mają zupełnie inny charakter niż ataki drapieżników, a co za tym idzie, i
zupełnie inaczej rzutować się muszą na psychikę zwierzęcą. Większość z nich bowiem, w
przeciwieństwie do ataku wroga, nie odbywa się doraźnie, nieoczekiwanie, lecz występuje w
określonych terminach w mniej więcej ustalonych odstępach czasu.

No, oczywiście nie myślę tu o uderzeniu pioruna lub spadającym meteorycie, takie

zjawiska bowiem, jeśli nawet kiedy spowodowały śmierć zwierzęcia, to chyba jak najbardziej
wyjątkowo. Natomiast susze, mrozy, ba ... powodzie występują periodycznie w określonych
porach roku,-a co za tym idzie, owa rytmika powtarzania się zjawisk co sześć czy co
dwanaście miesięcy, z niezwykłą

-
konsekwencją, właśnie w oznaczony sposób — odbić się musiała i na zwierzętach.
Oczywiście, jaskrawo występuje to u tych, -które na podobne bodźce są w stanie reagować
podjęciem wędrówki.

Gdy tylko użyje się tego wyrazu, każdemu z nas przede wszystkim nasuwają się na myśl

przeloty ptaków. Te migracje bowiem rzucają się w oczy najbardziej nawet nieudolnemu
obserwatorowi,. W ostatnich dziesiątkach lat jednak, kiedy nauki biologiczne rozwinęły się
bardzo i nie ograniczają się, jak w zeszłym wieku, niemal wyłącznie do poznawania
makroskopowej i mikroskopowej anatomii zwierząt, okazało się, iż podróże odbywa całe
mnóstwo najróżnorod- niejszych gatunków zwierząt. Oczywiście — ile że wedle stawu
grobla — te istoty skrzydlate lub płetwiaste, zamieszkujące przestwory wód, podejmują
wędrówki na tysiące kilometrów, inne tylko na setki, dziesiątki, ba... nawet ułamki kilometra
lub (niech was to nie dziwi) ułamki metra.

Dla tych, którym ta ostatnia informacja wydałaby się wręcz niedorzeczna — jakież

bowiem różnice klimatyczne mogą wystąpić na takiej przestrzeni? — nadmieniam, iż, rzecz
prosta, w tym ostatnim przypadku mam na myśli migrację w głąb, a więc na przy-' kład
dżdżownic czy larw owadzich żyjących w ziemi lub też drobnych istot planktonowych z wód
słodkich czy morskich.
Niewątpliwie najbardziej znana jest wahadłowa rytmika przelotów ptasich. Ona to pobudzała
fantazję ludzką i w związku z tym owiana została atmosferą równie poetycznyćli i, pięknych,
jak i zupełnie niedorzecznych z punktu widzenia psychiki zwierzęcej tłumaczeń.

Obiektywnie przyznać muszę, że literackie antropomorfistycz- ne analogie nasuwają się

tu z nieprzepartą siłą. Ptaki prące niepowstrzymanie na północ, aby założyć nową rodzinę w
starym gnieździe lub przynajmniej w okolicy, gdzie same się narodziły, pięknie kojarzą się z
przez tylu ludzi odczuwaną tęsknotą do ojczystego kraju, ba... nawet rodzinnej wsi czy
miasta.

background image

Niestety, są to w rzeczywistości zjawiska całkowicie różne, mimo swego zewnętrznego

podobieństwa, zupełnie tak, jak na pewno czym innym są wspaniałe potrawy czy patery z
owocami z masy papierowej, wnoszone na scenę podczas przedstawień teatralnych, w
porównaniu z rzeczywistą pieczenią sarnią w restauracji lub koszem gruszek z owocarni. Pęd
ptaków, opuszczających nasz kraj w sierpniu, wrześniu czy październiku lub powracających
do nas z wiosną, nie-jest nawet skojarzony z bezpośrednią potrzebą, która te migracje kiedyś
wywołała. Ptaki odlatujące w połowie sierpnia, jak np. kukułki, nie mogłyby nawet
usprawiedliwić swoich podróży ani chłodem, ani też brakiem pokarmu.' I odwrotnie.
Niektóre najwcześniej przylatujące zastają, tu jeszcze w połowie lutego i w początkach marca
głód i mrozy, od których giną tysiącami.

Dlaczego więc tę domniemaną nostalgię za krajem realizują • w sposób tak niedorzeczny?

Czy jeśli wytrzymywały ją przez sześć miesięcy, nie mogłyby jeszcze opanować jej na trzy,
cztery tygodnie i „rozkoszować" się ojczyzną w pełni jej krasy, zamiast przylatywać wtedy,
kiedy Czeka je na jej łonie tylko śmierć?

Otóż nie mogą, albowiem bodźcem migracji nie jest żadna świadoma tęsknota, a jedynie

na tle od tysięcy pokoleń wyrabianych odruchów Warunkowych dziedziczony rytm roczny,
który nolens volens musi być realizowany bez względu na to, czy PIHM zapowiada ciepło
wiosenne, czy jeszcze kilkotygodniowe mrozy.

Obserwacje potwierdzające ten pogląd, który właśnie referuję, poczyniono i w ogrodach

zoologicznych, zarówno miejscowych europejskich, jak i południowo-afrykąńskich. I tu, i
tam odpowiednie gatunki ptaków wędrownych, trzymane w niewoli, kiedy przyjdzie
właściwy , termin — mimo iż pokarmu mają w bród, a i temperatura ich otoczenia zupełnie
się nie zmienia — wykazują wyraźny niepokój i wszelkie objawy szykowania się do odlotu.
Trwa to kilka lub kilkanaście dni,, czyli tak długo, jak długo działają wewnętrzne bodźce, a
następ- j , nie owa domniemana tęsknota za krajem nie narasta, jakby to być powinno, a
przeciwnie, znika zupełnie, aż do ponownego nadejścia odpowiedniego terminu wędrówki;
przy czym jednak, co jest zrozumiałe, już następnym razem przejawia się to ze znacznie
mniejszą intensywnością. Albowiem — wiecie już chyba o tym — wszelkie zjawiska
psychiczne typu odruchów warunkowych, w odmiennym środowisku mogą być w większym
lub mniejszym stopniu osłabiane bądź nawet wygaszane.

Wydaje mi się, iż przytoczone tu fakty mogą nam posłużyć do dwojakich wniosków. Z

jednej strony świetne współgrają z nauką Pawłowa, której w swoim czasie poświęciliśmy
sporo miejsca w tej książeczce, z drugiej strony zaś jeszcze mocniej powinny skłonić
czytelników do wyrzeczenia się nawet najpiękniej pod względem

background image



estetycznym zarysowujących się. pobudek takiego czy innego postępowania zwierzęcia^
jeżeli tylko ich wyjaśnienie.zatrąca o przeżycia człowieka, a nie opiera się na tych cechach,
które stwierdzone zostały u zwierząt. Postępując inaczej wkroczymy od razu bądź to na teren
poetyckich fantazji, które, oczywiście z całą świadomością ich nierealności, wolno czynić
tylko artystom, bądź — co już jest znacznie gorzej — wywołamy u ludzi orientujących się w
istocie rzeczy pobłażliwy uśmiech, ot, mniej więcej taki, z jakim dorośli patrzą na dzieci
bawiące się lalkami i przypisujące tym martwym kukiełkom wszelkie funkcje żywych
ludzkich istot. Bywa to wprawdzie niewątpliwie rozczulające, nie sądzę wszakże, aby komuś
dorosłemu sprawiało przyjemność, jeśli jego poglądy musiałyby być w ten sposób
traktowane.

Toteż w dużej mierze dla przestrzeżenia przed tym swego ^czytelnika napisana została

niniejsza książeczka.

background image


ZAKOŃCZENIE

Kiedy wykaligrafowałem ten tytuł ostatniego rozdziału mojej książki, nagle

zorientowałem się, że może on być mylnie przez czytelnika zrozumiany.

— Zakończenie czego? Czyżby to miało wyrażać przekonanie autora, że choćby w sposób

skrótowy, ale W każdym razie definitywnie przedstawił całość zagadnień
zoopsychologicznych?

O, niel Proszę nie przypuszczać tak ani przez chwilę. Jeśli chodzi o zagadnienia tej nauki,

to po kropce zamykającej poprzedni rozdział mógłbym umieścić dwadzieścia siedem
dalszych opowiadań o zjawiskach dotyczących psyche zwierzęcej, ani w jednym szczególe
nie powtarzając niczego z tych spraw, o których mówiłem dotychczas.

Abyście nie przyjęli tego tylko za czcze samochwalstwo, przypomnę, iż istnieje przecież

olbrzymi świat zwierząt bezkręgowych, a wśród nich przede wszystkim owadów, którego
tutaj nie tykaliśmy prawie zupełnie, ograniczając się na dobrą sprawę niemal wyłącznie do
ssaków.

— A w takim razie jakim prawem urywa pan książkę w środku? — zapyta niejeden

czytelnik.

, Otóż wcale nie urywam, ale — jak powiedziałem — kończę. Albowiem w

rzeczywistości celem moim nie było pisanie podręcznika zoopsychologii ani też nie
podejmowałem się zreferować wam całokształtu tej nauki. Byłaby to zresztą typowo
syzyfowa praca, gdyż rokrocznie pojawiają się tysiące publikacji o ciekawych obserwacjach,
rozszerzających stale nasze poglądy na psychikę zwierzęcia.

Wam, którzyście — jak sądzę — zapoznali się z tekstem tej książki, już to dopiero co

napisane

v

przeze mnie zdanie powinno wydać się wyraźną nieścisłością, a właściwie

typowym komunałem.

background image

Cóż to bowiem za psychika jakiegoś „zwierzęcia w ogóle"? Czyż można operować tymi

samymi kategoriami opisując przejawy psychiczne ameby, wymoczka, tasiemca, muchy,
małża, ośmiornicy, karpia, wróbla, słonia czy psa? Z pewną dozą próżności, jednak zupełnie
słusznie, wyodrębniliśmy i osobno umieściliśmy człowieka, gdyż jego psyche jest
niewątpliwie, w związku z umiejętnością myślenia, nową, swoistą jakością. Ale również
niewątpliwie wcale nie mniejszy przedział leży na przykład między właściwościami
psychicznymi pierwotniaka i pszczoły, lub pszczoły i wieloryba.

Dziś jeszcze używa się terminu ,,psychologia zwierzęca", w przyszłości wszakże na

pewno mówić będziemy tylko o odrębnych psychologiach poszczególnych gatunków, a więc
psa, mrówki czy szczeżui — i to dobrze pamiętając, że w obrębie każdego z nich mogą się
ponadto zaznaczać swoiste indywidualności.

— Słusznie— odpowie czytelnik — to jednak w dalszym ciągu w niczym nie tłumaczy,

dlaczego autor właśnie w tym miejscu urwał swe opowiadanie.

Otóż raz jeszcze powtarzam, że nie urwałem, a skończyłem to, co miałem do

powiedzenia, albowiem — jak to dopiero co naamie-" niłem — celem napisania tej książki
nie było danie wam całokształtu zoopsychologii,. lecz przekonanie czytelnika, iż nie wolno
mu identyfikować zwierzęcia z człowiekiem pod względem psychicznymi ■ że tak
powszechnie stosowana metoda poznawania charakteru zwierzęcia w drodze interpretowania
jego zachowania według własnych przeżyć w danej sytuacji do niczego nie prowadzi. Ze
natomiast dla zrozumienia pobudek postępowania zwierzęcia, choćby mniej- więcej
zbliżonych do rzeczywistości, trzeba zebrać upnednio dość . bogaty zasób informacji o
jakości i wydolności jego zmysłów, a ponadto zdobyć szereg danych dotyczących
środowiska, ,w którym przebywa i które mu daje elementy do kształtowania odrębnego sy-
stematu czasowo-przestrzennego.

Ale i na tym jeszcze nie koniec. Trzeba nadto posiadać znajomość tych ogólnych

pewników zoopsychologicznych, które nauka już ostatecznie stwierdziła, a które w krótkich
zarysach starałem się wam tu przedstawić.

Dlatego w książce niniejszej zajmowałem się prawie wyłącznie ssakami, a zwłaszcza

psem, gdyż właśnie wobec nich, a nie muchy czy szczeżui, czynimy nagminnie kardynalne
błędy. Jeśli zaś dotych

background image


czas nie przekonałem czytelnika o konieczności wyrzeczenia się ich, to prawdopodobnie nic
by nie pomogło, choćbym rozmiar tej pracy rozszerzył dwu- czy nawet trzykrotnie.

Aczkolwiek więc napiszę może jeszcze kiedyś coś o treści zoo- psychologicznej, to w

każdym razie będą to raczej informacje o faktach z tej dziedziny, podczas gdy tu wytknąłem
sobie jako cel właściwe nastawienie czytelników względem owych zagadnień.

A wiernie mi — wy, co lubicie zwierzęta, iż na to właściwe nastawienie jest już

najwyższy czas, bo to niestety nie paradoks, że i czworonogi i rzesza skrzydlata mniej
krzywd doznają od swych zdecydowanych wrogów aniżeli od przyjaciół, którzy ich potrzeb i
charakteru nie znają, a w związku z tym postępowania zwierzęcego i jego przyczyn
absolutnie nie potrafią sobie trafnie wytłumaczyć.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Żabiński Jan Z PSYCHOLOGII ZWIERZĄT 2
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM2
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 4
Żabiński Jan Opowiadania o zwierzetach
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 1
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 3
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 6
Żabiński Jan Z ŻYCIA ZWIERZĄT TOM 5
Żabiński Jan ZWIERZĘTA DOMOWE I ICH DZICY KREWNIACY
Żabiński Jan KOMPLIKACJE RODZINNE CZŁOWIEK I ZWIERZĘTA PODOBIEŃSTWA I ROŻNICE
Żabiński Jan POROZUMIENIE ZE ZWIERZĘCIEM
Żabiński Jan KTÓŻ BY PRZYPUSZCZAŁ TO I OWO O ZWIERZĘTACH
B.F.Skinner „Jak uczyć zwierzęta”, ►PSYCHOLOGIA ZWIERZĄT ═══════════════, Psychologia zwierząt
Żabiński Jan TO I OWO O WĘŻACH
Żabiński Jan CZY O TYM WIECIE
Żabińsi Jan ZAGADKI BIOLOGICZNE
Żabiński Jan TYGRYS CZY JAGNIĘ
Żabiński Jan KTO STARSZY KTO MŁODSZY EWOLUCJA
Żabiński jan OD PŁETWY REKINA DO RĘKI LUDZKIEJ

więcej podobnych podstron