Od uszu aż do czubka ogona [Z]

Autor: Al
Tytuł: Od uszu aż do czubka ogona
Beta: shimatta
Gatunek: romans, komedia, lekki fluff
ostrzeżenia: kocie atrybuty (uszy, ogon)
rating: +13
długość: ~25 rozdziałów;
pairing:

Spoiler: pokaż

DM/HP



Dla pewnej szczególnej osoby, której obiecałam to już dawno temu^^
Miało być wcześniej, jest teraz. To chyba jakiś
znak



Od uszu aż do czubka ogona




I.

Musi się dostać do Hermiony. Natychmiast. Dlaczego nie wziął peleryny niewidki? Był taki głupi, głupi...
- Potter!
- M...Malfoy?!
Harry zamarł. Do portretu dzieliło go kilka metrów, jeśli tylko by skoczył, obudził Grubą Damę, a ta szybko otworzyłaby mu przejście ... ale wtedy ślizgon zdobyłby hasło. I tak źle, i tak niedobrze. Bardzo niedobrze.
- Potter. - Usta arystokraty rozchyliły się w uśmiechu. - Czy ja dobrze widzę? Masz na głowie kocie uszy?
Katastrofalnie.
- Ja, eee. - Co miał powiedzieć? Wytłumaczenie, wytłumaczenie, szybko, jakieś wytłumaczenie. Nie żeby musiał się tłumaczyć przed tym głupim ślizgonem... prefektem... który może powiedzieć McGonagall i... cholera! - To nowy projekt Freda i Georga.
Ślizgon wzruszył ramionami, i powoli przeszedł tak blisko Harry`ego, że milimetry dzieliły ich szaty przed otarciem się.
Harry nie zdążył nawet odetchnąć z ulgą, gdy szczupłe palce schwyciły jedno z uszu, i gwałtownie je potargały.
- Auć! Ty cholerny...
- Dla mnie to wygląda jak nieudana próba animagii - mruknął z zastanowieniem Malfoy, rozwierając palce.
Gryfon z trudem powstrzymał się, przed gniewnym, kocim parsknięciem, obserwując ze złością, jak Malfoy oddala się korytarzem.
Nieudana! Też coś. Przecież uszy udało mu się prawidłowo zamienić!

II.

Okrył się peleryną, i, starając się nie oddychać ruszył przez korytarz. Wiedział, że musi być bardzo ostrożny. Ostatnio ciągle natykał się na Malfoya. Pod swoim dormitorium, pod wielką salą, w sowiarni, w pobliżu Pokoju Życzeń... siedzącego na oknie tuż za załamaniem korytarza, zaledwie trzydzieści stup od wyjścia z miejsca w którym Harry jeszcze przed chwilą ćwiczył.
- Zatrzymaj się.
Potter przystanął przerażony, ale już po chwili odetchnął lekko - wyglądało na to, że Ślizgon wołał tak do swojego pióra, które ześlizgnęło się z parapetu, i upadło jakieś dwie stopy za Harrym.
Nie oddychać.
Malfoy z wdziękiem zeskoczył z
okna, i schylił się by podnieść swoje pióro... a przynajmniej tak to wyglądało, do czasu, gdy Harry zobaczył jak rzuca się przed siebie, by schwycić...
- Miaaaaaauuuu! - wrzasnął, czując jak jego ogon został pochwycony, ściśnięty, szarpnięty, prawie wyrwany!
- Prawie mnie oszukałeś, gdyby nie ten sunący po podłodze czarny, puszysty ogonek. - Draco pogładził jedwabistą sierść kciukiem, nadal nie wypuszczając z dłoni jednej z najdelikatniejszych i najbardziej wrażliwych części kociego ciała. - Zdejmij tą pelerynkę, albo wyrwę go i to będzie naprawdę bolało.
Właściwie już bolało tak, że Harry widział pod powiekami gwiazdy, więc z gniewem odrzucił płaszcz, i obrócił się w stronę Malfoya. Co zaowocowało niestety kolejnym, nieprzyjemnym szarpnięciem.
- Puść. Mnie. - warknął. Żałował, że nie udało mu się przemienić też zębów: miał ochotę odgryźć trzymającą go rękę.
- Oczywiście. - Malfoy wzruszył ramionami, ale wciąż nie rozwarł palców. - Zamiaucz.
- Co?
- Chcę byś zamiauczał. Wtedy cię wypuszczę.
- Ty, ty...
Malfoy zmrużył lekko oczy, powoli zaciskając palce tak, że nawet ogon szczura czułby się ściśnięty, a co tu mówić, o puszystym, długim kocim ogonie.
- Miauu.

III.

Harry z przerażeniem spojrzał na swoją rękę. Była włochata. Mięciutka. Miała PODUSZECZKI.
O Godryku o Lwim Ryku, co ja mam zrobić?
Hermiona z pewnością była w bibliotece. Co prawda, po ostatnim razie, gdy pomagała mu powrócić do w pełni ludzkiej, bezogonowej postaci, zagroziła, że to ostatni raz, ale widząc coś takiego z pewnością się zlituje. Harry naciągnął jak się tylko dało rękaw, a czubek łapy wcisnął do kieszeni. Nawet gdyby ktoś się przyglądał, nikt nie powinien nic zauważyć. Zawsze zresztą może udać, że to jakiś kolejny kawał. Wszyscy znali przecież Freda i Georga. A odkąd wyszło, że to Harry był ich cichym wspólnikiem... cóż, zawsze mógł mówić, że pomaga w testowaniu. Na wszelki wypadek lepiej jednak nie wystawiać się na publiczny widok.
Szybko pobiegł do Biblioteki. Z ulgą zauważył że Pani Pince nie ma za ladą. No tak, miała się odbyć jakaś narada nauczycielska...
- Hermiono! - syknął w stronę półek, rozglądając się wśród regałów. Nie było jej przy stolikach, ale być może skorzystała z nieobecności bibliotekarki i zawędrowała do Działu Ksiąg Zakazanych.
- Hermiono, jesteś tu? - zawołał znów.
- Twoja przyjaciółka znajduje się dwa piętra niżej, w ciasnym schowku na miotły. - Zza pleców Pottera rozległ się ironiczny głos. - Zatrzasnęli się tam z Weasleyem, jakieś dwie godziny temu.
- Co?
- Oh, nie ekscytuj się tak Potter. Są już prawie dorośli. Nikt nie zwrócił by na to uwagi, gdyby nie fakt, że zajęli ulubione miejsce Crabble'a i Goyle'a.
- Fuj!
- Też tak sądzę. - do głosu Draco wkradła się nuta oburzenia. - Ślizgoni mają specjalną rozpiskę i rezerwują ten schowek na konkretne godziny, a twoi przyjaciele wepchali się tak bez kolejki.
Nagle usta Malfoya rozchyliły się w uśmiechu.
- Czyżbyś znów przyprawił sobie ogon, że biegniesz do swojej przyjaciółki po pomoc? Uszu nie widzę ale... obróć się, daj zobaczyć...
Harry cierpliwie czekał aż Malfoy podejdzie. Gdy ręka Ślizgona prawie dotknęła tyłka Pottera, w miejscu skąd ogon powinien wyrastać, chłopak wyszarpnął łapę z kieszeni, i przejechał błyskawicznie pazurami po policzku, piersi i przedramieniu blondyna.
Tym razem to Draco wrzasnął.
Harry zaśmiał się, i pognał do Skrzydła Szpitalnego. Z pewnością nie miał zamiaru wyciągać swoich przyjaciół ze schowka, pod którym czaiła się banda rozgoryczonych Ślizgonów.
Na szczęście, pani Pomfrey miała do niego słabość.

IV.

Nie był w stanie przyznać się pielęgniarce, że dziwna zmiana wyglądu ręki to skutek niekompletnej przemiany, i pół popołudnia spędził w jej prywatnych pokojach, zażywając eliksiry przeciwsierściowe, poddając się zaklęciom modyfikacyjnym, i wreszcie wyjątkowo nieprzyjemnemu obcinaniu pazurów... paznokci. Po tym, jak wyszło na jaw, w jakich warunkach dorastał Harry, pani Pomfrey zaczęła mu na wszelkie sposoby matkować - przez co, o mało nie zarobił klapsa, próbując wyrwać rękę z jej uścisku, gdy do jego wyglądających coraz normalniej palców, zbliżyły się małe nożyczki.
Pielęgniarka wychodziła kilka razy do innych pacjentów, i za którymś razem, doszła do wniosku, że przemiana ręki mogła być skutkiem rzuconego błędnie zaklęcia. Harry domyślał się, że widocznie Malfoy musiał zgłosić się ze swoimi „obrażeniami”. Harry nie ciął go głęboko, ale, z pewnością zostały by szramy, niszczące urodę Ślizgona. Kobieta jednak nic nie powiedziała, nie próbowała też z nim poważnie porozmawiać, więc Potter doszedł do wniosku że uznała, iż obaj zostali dostatecznie ukarani a sprawa ostatecznie załatwiona.
Gdy tylko wyszedł z komnat pielęgniarki - wyczochrany, wyprzytulany, wymięty, napojony eliksirami odżywczymi, i z założonym na rękę złotoczerwonym bandażem, od razu natchnął się na Malfoya.
- Ty dupku - warknął Ślizgon, i Harry po chwili zrozumiał dlaczego. Co prawda szata na piersi rzeczywiście została jedynie rozdarta, ramię wydawało się trochę zadrapane - czuły, odrobinę koci nos wyczuł na nim leczniczą maść - ale policzek...
Widniały na nim cienkie, jasnoczerwone szramy. Bardzo widoczne szramy.
- Trzeba było nie ciągnąć kota za ogon - mruknął Gryfon, odwracając się uśmiechem.
Który zniknął już następnego dnia, gdy tylko zobaczył, jak cała chmara dziewczyn, w tym nawet kilka Krukonek, i jedna niezwykłej urody uczennica Hufflepuffu nadskakują Draco, siedzącemu przy stole z zbolała miną.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby sam się tak poranił - mruknął Ron, widząc, że nawet kilka Gryfonek rzuciło w stronę Malfoya współczujące spojrzenia. - Ohydna fretka.
- Ohydna fretka - przytaknął Harry.

V.

Przemienił się. Całkowicie.
Czuł jak jego całe ciało drży z niecierpliwości, by wypróbować każdą nowonabytą umiejętność.
Śledzić. Skradać się. Biec.
Tak, wybiec poza Pokój Życzeń, wytarzać w pachnącej trawie...
Cóż, przecież nic nie stało mu na przeszkodzie. Była noc, Snape nadal leżał w śpiączce, Malfoy był zajęty obskakującymi go ponętnymi dziewczynami, a padający deszcz z pewnością nie nastrajał nikogo do spacerów w świetle księżyca.
Harry, czując pod sobą miękka trawę niemal zamruczał z radości. I ten zapach. Lasu. Zieleni. Zwierząt, które przypatrywały mu się z zaciekawieniem. I...
O królu wszystkich kotów, co TO za zapach?
Rzucił się w stronę niewysokiej jabłoni, mając nadzieję, że gdy tam dobiegnie, źródło przyjemnej woni nie zniknie.
- Kici, kici... - Kilkadziesiąt stóp przed nim pojawił się Malfoy trzymając pęk magicznej kocimiętki. Oczy Ślizgona rozszerzyły się lekko. - Ale jesteś dużym kotkiem!
W głosie zabrzmiał strach. Harry przypadł do ziemi, zastanawiając się, ile będzie musiał czekać, aż chłopak zrozumie
jak dużego ma przed sobą kota, i zacznie uciekać. A wtedy Harry poczeka chwilę, i pobiegnie za nim, rzucając się na niego, wyrywając te ślicznie pachnące zioła, i może trochę go pogryzie, bo wciąż pamiętał, jak bolały go uszy i ogon.
Coś z tego co planował, musiało odbić się w jego oczach, bo Malfoy zachwiał się i... padł na tyłek. Harry czaił się przez chwilę, ale gdy zobaczył, że jego cel nie ucieka, stracił większość zainteresowania.
Może Ślizgon przestraszył się na tyle, że pozwoli sobie wyjąć z ręki zioła?
Harry ostrożnie obwąchując wszystko wokół, skradał się do Malfoya. Jeszcze tylko kawałeczek, zaraz jego zęby dotkną zielonego pęku i...
Miauknął, gdy coś zacisnęło się na jego szyi, i przerażony odskoczył do tył.
- Mamy oboje szczęście, że te obroże dostosowują się do obwodu szyi - mruknął Draco wstając i otrzepując szaty. Harry starał się nie ruszać, każde drgnięcie ciała sprawiało mu ból.
- Hej, spokojnie. - Dłonie Malfoya przesunęły się po napiętych mięśniach kota. Pojedynczy dotyk zmienił się w powtarzające się, ciągłe, przyjemne głaskanie, sprawiając, że po kilku minutach tych zabiegów z gardła dużego kota wyrwało się mruczenie. Harry dopiero po chwili zorientował się, że jego ciało specjalnie wygina się tak, by dłonie chłopaka dotykały najbardziej wrażliwych na pieszczoty miejsc.
Draco widząc zmianę w zachowaniu „pupila” wcisnął mu do otwartego pyska pęk kocimiętki.
Harry zamrugał.
Po czym, czując że z jego gardła wyrywa się coś pomiędzy szczekaniem a chichotem, rozgryzł zioła, rozrzucił na kilka metrów wokół siebie, i zaczął się w nich tarzać.
Gdzieś z daleka dobiegł go jeszcze radosny śmiech ślizgona, zapewne halucynacja, bo przecież ten łuskowaty gatunek uczniów umiał jedynie pogardliwie parskać.
Gdy Harry był już całkowicie zmęczony, i absolutnie szczęśliwy, jego ciało przekształciło się ludzkie, a obroża zredukowała do cienkiego srebrnego łańcuszka z kotem.
Zanim zdążył poprawić pomięte, trochę poszarpane szaty, zanim w ogóle wstał, Malfoy podszedł do niego, przyklęknął i pocałował go.
A później, korzystając z tego, że Gryfon zamarł jakby właśnie zobaczył ducha Voldemorta, spokojnie odszedł w stronę zamku.

VI.


Nienawidził go. Nienawidził. Nienawidził. Bardziej niż cokolwiek innego!
Harry stał przed lustrem, kolejny raz próbując zdjąć z szyi łańcuszek. Niestety, biżuteria opierała się temu z wyjątkową siłą, tak, jakby każde drobne ogniwo ważyło co najmniej sto funtów.
Oczywiście mógłby poprosić o pomoc Hermionę albo jakiegoś nauczyciela, i być może ową pomoc by otrzymał, ale w zamian musiałby coś dać.
Dobre wytłumaczenie dlaczego ma na sobie zaczarowany naszyjnik, z wisiorkiem, na którego odwrocie widniały inicjały Malfoya, a i sam jego wygląd wręcz krzyczał to nazwisko. Drogi. Ekstrawagancki. Piękny. Cholernie nieprzydatny, bezużyteczny, drażniący i nie do odczepienia.
Tak bardzo chciał się znów przemienić, ale oczywiście nie było to możliwe.
Malfoy był dosłownie
wszędzie.
A dopóki Harry nie był pewien jaką władzę dawała Ślizgonowi ta obróżka, i w jaki sposób można by ją zlikwidować, nie zamierzał ryzykować.
Wymknięcie się ze szkoły było praktycznie niemożliwe. A przemienienie się w zamku, gdy nie był pewien ,czy nie podda się pewnym zwierzęcym instynktom - zbyt niebezpieczne.
Westchnął, naciągając na siebie pelerynę. Nic nie szkodziło mu spróbować? Może Malfoy przestał czatować na błoniach?

Udało mu się dojść jedynie na pierwsze piętro, gdy za oknem zobaczył ciemną smugę, goniącą złotą piłeczkę. Ślizgon znalazł sobie zajęcie, zamiast bezproduktywnie czaić się w ciemnościach.
Harry zaczął żałować, że nie może zamienić się w domowego kota jak McGonagal lub w króliczka.
Właściwie, dopóki nie zobaczył w lustrze że jest tym cholernym gepardem, był przekonany że będzie zwykłym, małym, czarnym kotem.
Zawrócił do pokoju.
Może kiedyś komuś znudzi się polowanie na niego.

VII.


Musiał się przemienić. Chciał się przemienić. Marzył o tym.
Jego kości bolały, błagając o stanie się choć na chwilę giętkim, sprężystym kotem, skóra swędziała, a umysł skupiał się na pojęciach: trawa, kocimiętka, tarzać się, biegać, polować.
Mógłby iść do Pokoju Życzeń, ale tam miało wstęp za wiele osób. Gdyby Harry zmieniał się w kotka, po prostu ukrył by się gdzieś tam, i albo poczekał aż wszyscy wyjdą, albo wrócił do swojej postaci i ich dyskretnie wygonił.
Na jego prośbę o „miejsce, gdzie mógłby się zamienić, nie wyrządzając nikomu krzywdy” Pokój Życzeń zmienił się w pomieszczenie pełne ogromnych klatek. Kolejne próby niestety nie przyniosły nic lepszego.
Gdzie było na tyle mało uczniów, ze bez problemu mógłby stać się na chwilę gepardem?
Błonia i Pokój Życzeń odpadały ale... Lochy! W dodatku Malfoy nigdy by nie podejrzewał czegoś tak zmyślnego.
Harry nałożył pelerynę, i przemknął w stronę królestwa którego władca spał naprawdę długim snem w Skrzydle Szpitalnym.
Sala eliksirów była duża... i pusta. Idealna.
Ściągnął okulary, nie chcąc mieć ciemnych obwódek wokół oczu i opadł na ziemię, czując jak jego ciało przemienia się. Nie miał jeszcze takiego doświadczenia jak McGonagall, więc nie wychodziło to zbyt płynnie, ale... zadowalająco.
Przeciągnął się, i ziewając obszedł całe pomieszczenie. Żałował trochę, że nie wziął tu kocimiętki. Pachniała naprawdę wspaniale i nic nie stało by na przeszkodzie, by trochę się w niej wytarzać.
Nic z wyjątkiem...
- Severusie, naprawdę nie powinieneś jeszcze wstawać...
- Spałem dostatecznie długo! - gniewny, ironiczny głos mógł należeć tylko do jednej osoby, i Harry, nawet w swojej kociej formie miał o tym doskonałe pojęcie. - Weź ode mnie te ręce!
- Chcę ci pomóc dojść do sypialni.
Gepard się wzdrygnął. Pomóc mu dojść do sypialni... czy parzyć się z nim? Ohyda!
- A ja chcę zobaczyć moją pracownię. Teraz.
- Powinieneś się położyć.
- Draconie Lucjuszu Malfoy, czy chcesz bym przeklnął twój tyłek tak, jak wtedy gdy wypiłeś całe moje wino ukryte w piwniczkach twojego ojca, oświadczyłeś się mojej przyjaciółce i zasnąłeś na moich kolanach, to...
- Trzeba było tak od razu! - kroki skierowały się ku sali, w której znajdował się Harry. Chłopak rozejrzał się z paniką. Po tym jak zatrudniony na chwilowe zastępstwo młody profesor eliksirów, wysadził połowę pomieszczenia w powietrze, z sali został usunięty nie tylko on, ale i większość znajdujących się w środku mebli. Był w pułapce.
Położył uszy po sobie, i wpełzł najdalej jak mógł do kąta, czekając aż Malfoy i Snape wejdą do sali.
Pierwszy w drzwiach pojawił się Draco, i zamarł, widząc przyczajonego do skoku geparda.
- Severusie! - Chłopak obrócił się nagle. - Całkowicie zapomniałem! Chciałbym pokazać ci, jaki prezent dostałem ostatnio od ojca.
- Myślałem że wyrosłeś już z chwalenia się prezentami - prychnął Snape.
- Ten jest inny. Zostawiłem go tu w klasie, bo wiedziałem, że pierwsze co będziesz chciał zobaczyć po przebudzeniu to pracownia eliksirów...
Harry zastanowił się, czy profesor też czuje drżenie głosu chłopaka. Rozejrzał się - w sali nie było nic, co można by nazwać prezentem.
- Kici, kici... - Draco szepnął. - Przyjdziesz do mnie, kotku.
- Ojciec podarował ci kota? - Severus odsunął Malfoya od drzwi, i zerknął do Sali. - Po co? I dlaczego musisz trzymać go tuta.... Draco!
Jakaś część Harry`ego, po części kocia a po części ludzka miała ochotę zachichotać na widok szoku malującego się na twarzy mężczyzny. Animag wysunął się lekko z półcienia, wciąż przyciśnięty do podłogi. Wystarczyło by, gdyby zawarczał, oni odsunęli by się, mógłby wtedy wybiec z sali... może nie był małym kotem, ale pewnością bardzo szybkim, i zanim ktokolwiek by zareagował...
O koci królu podziemi, ten zapach.
Draco wyjął z niewielkiego woreczka kilka liści kocimiętki i ścisnął je w dłoni.
- Spokojnie Severusie, jest bardzo grzeczny i oswojony. No, podejdź tu, futrzaku.
Zachęcony Harry podpełzł bliżej i bliżej, aż jego nos znalazł się kilka centymetrów od ręki Malfoya. Nie warknął nawet gdy druga dłoń chwyciła go za obróżkę, i zmusiła do położenia się.
- Co to jest? - Snape wyglądał jakby właśnie połknął cytrynę. W całości.
Harry, zanurzony w przyjemnym zapachu, zachichotał na ten widok.
- To gepard.
- Z dwoma ogonami.
- Tak. - Draco kiwnął głową, ciągnąc Harry`ego za ucho. Kot mimo że był zajęty pachnącym ziołem, z pewnością usłyszał ciche syknięcie „ty cholerny idioto!”. - Podrap go. Lubi to.
Malfoy przyciągnął Snape'a. Gdyby Harry nie widział tego na własne oczy z pewnością by nie uwierzył. Ręka profesora zawisła kilka centymetrów nad jego futrem. Gdy szczupłe palce dotknęły jego boku zawarczał ostrzegawczo i odsunął się.
- Głupi kocie. - W głosie Malfoya zabrzmiało zdenerwowanie. - To Severus. Mój wujek. Musisz być dla niego miły!
„Albo przerobi cię na gepardzie składniki eliksirów, głupi kocie” dodało spojrzenie Draco.
Harry prychnął. Nie chciał czuć na sobie obcych rąk. Nie miały prawa go dotykać!

VIII.


Draco zapiął do obroży podany mu przez Severusa łańcuch, i pociągnął geparda w stronę swojego pokoju. Prefekci, jeśli chcieli mogli otrzymać osobną sypialnię. Ron, wolał zostać z resztą chłopców, ale Hermiona chętnie skorzystała z tego przywileju, natychmiast zawalając cały pokój książkami.
- Przez ciebie, będę musiał szybko pisać do ojca, zanim zrobi to Severus... profesor Snape! - warczał Ślizgon, kierując się do dormitorium Slytherinu. – Masz pomysł, jak mam mu powiedzieć, że podarował mi dwuogoniastego geparda?!
Harry miauknął złośliwie. Gdyby nie to zielsko, trzymane przez Malfoya, dawno by mu się wyrwał i uciekł.
Początkowo Snape od razu chciał go odesłać, jednak chłopak jakoś go przekonał, by wielki kot został w jego pokoju. W sumie Harry wcale nie był aż taki duży. Nawet Snape, oceniając go, stwierdził, że chociaż jest dosyć długim okazem, to jego boki wydają się zbyt zapadnięte, a struktura kostna zdradza, że raczej został odłowiony z miejsca gdzie sam zdobywał pokarm, i owego pokarmu nie było zbyt wiele, niż, że pochodzi z hodowli, w której regularne, obfite posiłki gwarantowały doskonałe zdrowie zwierzęcia.
Kot jedynie na to prychnął. Jeśli samotne zdobywanie pokarmu to podkradanie się do lodówki i wypatrywanie tego, co mógłby zjeść tak, by nikt nie zauważył ubytku, to rzeczywiście został „odłowiony”.
Gdy doszli do wejścia do dormitorium, Draco przywiązał go kilka metrów dalej, zostawiając trochę kocimiętki, i cicho, tak, by Harry nie słyszał podał hasło. Przeszli przez Pokój Wspólny Ślizgonów - dzięki Salazarowi, całkowicie pustemu - i Harry został zaciągnięty na wąskie schody, a po nich, do pokoju Malfoya.
- Przemień się Potter - warknął, wrzucając do płonącego ognia trzymane w ręce zioła, które spłonęły w ciągu sekundy, natychmiast uwalniając umysł Harry'ego od działania rośliny. Kłócenie się w kociej postaci nie miało zbyt wiele sensu, więc, gdy tylko Malfoy odwrócił się, dając mu odrobinę prywatności, postarał się przybrać postać człowieka.
Już po chwili, ze złością odrzucił łańcuch, pełniący rolę smyczy.
- Co ci strzeliło do głowy, by przemieniać się w jego klasie!
- Dlaczego powiedziałeś że jestem twoim kotem!
- Czemu na niego warknąłeś! Wiesz co mógł ci zrobić?!
- Jak śmiałeś pozwolić mu mnie dotknąć!
- Czemu miałeś dwa ogony!
- Dlaczego mnie pocałowałeś!
Draco zamarł. Przez chwilę wydawało się że ma zamiar coś powiedzieć, ale na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Pocałowałem cię? Nie pamiętam... całuję naprawdę wiele osób, Potter.
Harry prychnął, odwracając się w stronę drzwi.
- Dziękuję za uratowanie mojej tajemnicy, Draco - mruknął złośliwie Malfoy. - Te słowa nie mogły by ci przejść przez gardło, prawda?
- Gdybyś na mnie nie polował, nie musiał bym tam łazić.
- Prawda.
Ręka Harry'ego zamarła kilka cali od klamki. Ze zdziwieniem poczuł, jak Draco przysuwa się, i powoli go całuje. Lekko. Przyciskając do jego warg swoje wargi, bez rozchylania ust, czy zetknięcia się języków. Zwyczajny, niemal niewinny pocałunek.
- Musiałem sprawdzić, czy powtórzenie tego, co podobno miało miejsce, coś mi przypomni - mruknął ślizgon, z zastanowieniem muskając palcami swoje wargi. - Ale nadal nie mogę nic skojarzyć.
Potter, nie przejmując się tym, czy ktoś go zobaczy czy nie, wypadł jak burza z pokoju Malfoya.

IX.

Kiedyś, wszędzie gdzie się ruszył był Malfoy.
Teraz, wszędzie gdzie zajrzał znajdował słodycze. Prawie krzyknął, gdy otwierając podręcznik na pierwszych od kilku miesięcy, i co więcej - pierwszych po wojnie, eliksirach, wypadła z niego duża tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa.
Podobne niespodzianki znalazł w kilku innych podręcznikach, w torbie, w kieszeniach szaty, w kufrze i w szufladzie na bieliznę. Ron kpił trochę, że znalazł sobie wielbicielkę, Hermiona sprawdziła, czy skład produktu nie uległ zmianie, a Harry czuł coraz większe rozdrażnienie.
Gdy więc napotkał w pustym korytarzu Malfoya, szybko skorzystał z okazji.
- W co ty pogrywasz? - syknął, rozglądając się. Jego przyjaciele mogli nadejść w każdej chwili, a nie miał ochoty by widzieli, że rozmawia z blond-włosym dupkiem. Zwłaszcza Ron by tego nie zrozumiał.
Draco poprawił torbę na ramieniu i westchnął.
- O co znowu chodzi?
- Słodycze.
Na wargach Malfoya pojawił się oszczędny uśmiech.
- Dokarmiam cię. Musisz trochę przytyć.
- CO?
- Snape nigdy by nie uwierzył, że nie dbam o
prezent od ojca. Nie możesz być tak wychudły. Jako gepard masz prawie pięć stóp długości, a ważysz około stu-dziesięciu funtów.
Harry wzruszył ramionami.
- Moja
waga nie zmieniła się podczas przemiany - zmarszczył brwi, widząc dziwny wzrok Malfoya - No co?
- Przy twoim wzroście, to jest i tak za mało.
- Jakby akurat to miało cię obchodzić!
- Nie obchodzi. - W srebrnych oczach błysnęło rozdrażnienie. - Ale nikt mi nie zarzuci, że nie potrafię zadbać o zwierzę. Choćby było gepardem.
Koty nie jadają czekolady, mruknął wieczorem Harry, nadgryzając tabliczkę. Ale on nie był kotem. I lubił słodycze.

X.


Ron prawie zakrztusił się sokiem dyniowym gdy Malfoy,
ta cholerna fretka, podszedł do ich stołu.
- Musimy porozmawiać. Prywatnie. Jak tylko zjesz. Spotkamy się tam, gdzie wpadliśmy na siebie ostatnio. - Dodał ciszej i zerknął na talerz Harry'ego, uśmiechając się ironicznie. – Pulpety? W nich jest mniej mięsa niż dostają domowe koty!
Po czym, korzystając z stanu osłupienia w jaki wprawił połowę Gryfonów, wyszedł dumnie przez drzwi wielkiej sali.
Harry zerknął na przyjaciela. Ron zrobił się odrobinę zielony, i naprawdę wyglądał jakby nie mógł złapać powietrza.
- To...to.... on! Co on tu robi! Robił! On!
- Chce tylko porozmawiać. - Harry wzruszył ramionami.
- Brzmiało to bardziej jak wyzwanie do pojedynku, Harry. - Hermiona spojrzała na niego z troską. - Chyba nie zamierzasz z nim walczyć, prawda?
- Oczywiście, że nie - mruknął, nakładając sobie dwa kolejne pulpeciki.
Uwielbiał pulpeciki.
Cokolwiek Malfoy mógł im zarzucać było tylko próbą zdyskredytowania jego ulubionej potrawy. Nieudaną próbą.

XI.


Ron i Hermiona nie próbowali iść za nim, zwłaszcza, że miał przy sobie mapę Huncwotów, ale i tak nie byli zbyt zadowoleni że idzie się spotkać sam na sam ze ślizgonem.
Draco nie powitał go słowami „nareszcie”, „mógłbyś jeść szybciej” ale powoli i z namysłem zlustrował jego sylwetkę tak, że Potter od razu poczuł się jakby stał przed nim nago.
- Profesor Snape chce cię natychmiast widzieć.
- Nie mogłeś tego powiedzieć od razu, przy stole? - warknął Harry. - Przecież on mnie zabije...
- Ujmę to tak. Severus chce ocenić mojego geparda. Jeśli nie chcesz by twoja mała tajemnica wyszła na jaw...
Harry westchnął.
- Mam się tu przemienić?
- Pokój Życzeń. - Draco nie spoglądając na niego, ruszył korytarzem. - Masz przy sobie pelerynę?
- Tak. A co?
- Powiedziałem Severusowi, że spróbuję ją od ciebie pożyczyć i przyprowadzę pod nią kota.
- Nigdy bym ci jej nie pożyczył.
- Zasugerowano mi to. – Draco mruknął. - Jak coś, obiecałem Ci za to pisanie wypracowań przez kolejne trzy tygodnie.
- Zrobisz to?
Draco wzruszył ramionami.
- Pancy jest mi winna kilka przysług - zamyślił się .- I kilka innych osób też... nawet Severus. Chcesz zobaczyć jak stawia sobie sam ocenę niższą niż powyżej oczekiwań?
Harry sięgnął do torby po pelerynę.
Oczywiście że chciał.

XII.



-Wygląda lepiej – Snape powiódł różdżką od końca pyska dużego kota, aż do czubka długiego ogona. A później drugiego. - Lucjusz napisał że to gepard z niewielką domieszką krwi Nundu. Stąd te ogony.
Harry westchnął z ulgą, pierwszy raz ciesząc się, że Malfoy'owie potrafili być pomysłowi.
-Niestety twój ojciec nie był wstanie dokładniej określić pochodzenia tego.. kota – Snape skrzywił się lekko – Sadzę więc że został pozyskany w sposób nielegalny. Nie powinieneś ujawniać jego obecności w szkole. Właściwie, w ogóle nie powinno go tu być.
-Trzymam go w zamknięciu – kiwnął głową Draco.
Kot spiął się, czując jak ręka profesora przesuwa się wzdłuż tylnej łapy. „Przeklęty Salazarze, jestem obmacywany przez Snape'a!” wykrzyknął w myślach, starając się przysunąć bliżej Malfoya, trzymającego w pogotowiu zioła. Harry potrzebował jeszcze więcej przyjemności płynącej z rozkosznego zapachu, by móc wytrzymać to molestowanie.
Snape podał mu, rozwierając zaklęciem pysk, dwie płynne szczepionki, a Malfoyowi przekazał eliksir odżywczy, który powinien dodawać mu do wody.
Gdy Harry mógł już zeskoczyć już ze stołu, od razu zorientował się, że coś poszło nie tak. Jego kończyny musiały zgiąć się minimalnie bardziej, by utrzymać ciężar, ciało lekko zachwiało, a obraz przed oczami rozmył. Draco nie zauważył tego, okrywając go peleryną, i w asyście Snape'a prowadząc do swojego pokoju. Malfoy rozmawiał przed dormitorium jeszcze chwilę z profesorem, i dopiero nieregularne drżenie trzymanego w ręce łańcucha dało mu do zrozumienia, że mogło stać się coś złego.
Ledwo zdążyli wejść do pokoju, jak Harry, miaucząc z bólu, przybrał ludzką postać i pobiegł w stronę łazienki.
Jak tylko skończył wymiotować, poczuł jak ktoś wkłada mu do ręki wilgotny ręcznik.
-To te szczepionki – Draco skrzywił się. - Chyba nie powinno się ich chyba stosować na animagach.
-Teraz to mówisz? - jęknął Potter, przemywając twarz – Szczoteczka do zębów. Proszę.
Malfoy rozejrzał się wokół, i Harry trochę zdziwił się, gdy ten wydał okrzyk radości na widok mydła. Dopiero jak Ślizgon sięgnął po różdżkę, domyślił się o co chodzi: niedawno przerabiali zaklęcia transmutujące środki higieny osobistej. Mydło szybko zmieniło się w szczoteczkę, i Harry trochę mniej zakłopotany niż myślał że będzie - po tym, jak Malfoy najpierw widział jak wymiotuje, a później, stojąc w otwartych drzwiach obserwował jego czyszczenie zębów, - mógł wreszcie wyjść z łazienki. Nie zaszedł daleko, siadając na dywanie tuż za drzwiami łazienki.
-To było straszne -jęknął, nie starając się już nawet zachować godności. Nie było zresztą wiele do zachowania; większość znajdowała się już tam, gdzie jego zjedzony niedawno obiad.
Już nigdy nie dotknę pulpetów.
Harry spodziewał się, że Draco z niego zakpi, ale blondyn jedynie przysiadł na piętach, opierając plecy o kolumienkę swojego łóżka.
-Będziemy musieli w jakiś sposób uniknąć kolejnych szczepień. - Malfoy zamyślił się.
-Nie możesz powiedzieć ze zabrałeś mnie do jakiegoś weterynarza?
-Kogo?
-Uzdrowiciela zwierząt.
-Sever...Profesor Snape... ach, pieprzyć to, Severus byłby zdruzgotany, gdybym powiedział, że nie chcę jego pomocy. - chłopak wzruszył ramionami – Ale może przekonam go, bym to ja podawał ci te leki.
-Jest twoim ojcem chrzestnym, prawda? I dlatego pozwala ci na to wszystko? - zapytał Gryfon. Wcześniej nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek z uczniów mówił do Mistrza Eliksirów po imieniu. Malfoy był jednym z nielicznych, nawet wśród swojego domu, którzy nie czuli obaw przed Snapem.
-Nie, nie jest moim ojcem chrzestnym. - Draco przewrócił oczami - Ale, wierz mi, moje skomplikowane sprawy rodzinne to nie jest coś, czym chciałbyś się zajmować.
-Wypróbuj mnie.
Draco spojrzał na niego z politowaniem.
-Jestem Gryfonem, więc nic nikomu nie zdradzę. - dodał Harry. Nie wiedział dlaczego, naprawdę chciałby wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
Widocznie ślizgon zaczął rozważać to co chłopak powiedział, bo zamyślił się i skinął głową.
-Ani ojciec, ani Severus nie chcą bym powiedział matce, że ze sobą sypiają.
Właściwie, po tym jak ów obraz pojawił się w jego głowie, Harry wolałby, by jemu Draco też tego nie mówił.

XIII


-Walczyłeś z Malfoyem!
Ron i Hermiona czekali w ciemności Pokoju Wspólnego na jego przybycie, i zaatakowali jak tylko przeszedł przez dziurę pod obrazem i ściągnął z siebie pelerynę niewidkę. Potter westchnął. Właściwie tego mógł się spodziewać.
-Dokopałeś mu? - Weasley podchodził do problemu w bardziej praktyczny sposób.
-Nie, nikomu nie dokopywałem. I z nikim się nie biłem. - Harry potrząsnął głową – W ogóle nie było żadnej walki.
-I z powodu rozmowy wyglądasz tak, jakby przeżuł cię Puszek?
Cóż, to rozmowa to zaczęła, spowodowała i sprowokowała że nie tylko wyglądał tak, ale i czuł się równie nieprzyjemnie.
-Właściwie... prawie.
-Harry!
-Nic mi nie zrobił, Hermiono. Ani ja jemu.
-Powiedz, że cię nie dotknął. - Hermiona zatrzymała go, gdy chciał ruszyć do sypialni.
Gryfon otworzył usta by powiedzieć, że oczywiście, Malfoy go nie dotknął, gdy nagle przypomniał sobie o tym co robił Ślizgon, gdy animag zmieniał się w geparda. Naprawdę było niewiele miejsc w których nie był dotykany. Odrobinę jednak niepokoiło go to, że tak mało się tym przejmuje.
-Harry....
Zdziwiony wzrok Gryfona spoczął na dziewczynie.
-On cię nie skrzywdził, prawda?
-Przecież mówiłem!
-Nie mówię o tym, że się pobiliście, chodzi mi o to... czy...
O ile dla Harry'ego zakłopotanie Hermiony było czymś niezrozumiałym, o tyle Ron pojął je w lot. Rudzielec zmarszczył brwi, przyglądając się przyjacielowi. Jego oczy natychmiast rozszerzyły się, gdy zobaczył, że pod nierówno zapiętą szatą, Harry ma ubraną białą koszulę, całkowicie odmienną od tej, którą nosił przez cały dzień.
-Zmieniałeś strój?
-Nie – Harry zaprzeczył – Musiałem pożyczyć koszulę.
-Od Malfoya?! - wykrzynął Ron – To znaczy.,... dlaczego od niego? I dlaczego tamtą zdjąłeś?
-Ron! - Hermiona przerwała mu, podchodząc do przyjaciela, i obejmując go ramionami - On cię nie skrzywdził, prawda Harry?
Cóż, ciągnął go za uszy i ogon, nałożył mu tą paskudną obrożę - a Potter znów zapomniał zapytać się go czym ona jest i jak ją zdjąć - zmusił go do przyjścia do Snape'a i zażycia paskudnych szczepionek.
-Zabiję drania! - krzyknął Weasley, ruszając w stronę portretu. Harry schwycił go za szatę i odciągnął go.
-Nie zrobił nic aż tak złego. Był w sumie miły.
-Miły?!
-Czy on cię pocałował, Harry?
-Tak jakby – Potter wzruszył ramionami – Pierwszy raz chyba przypadkiem, a później żeby przypomnieć sobie, czy rzeczywiście to zrobił.
-I nie miałeś nic przeciwko?! – dopytywał się Ron – A jakby zaczął cię obmacywać?
Oczy Harry'ego rozwarły się ze zdumienia.
-Przecież on woli kobiety. Jest no.. normalny.
-Normalny Malfoy? - Weasley pokręcił głową - Widziałeś te wszystkie dziewczyny wokół niego, co? Każda z nich myśli że nawróci go na heteroseksualną drogę. Mówi się, że ten łajdak zrobił to z kilkoma z nich, by sprawdzić na własnej skórze czy zmiana orientacji jest możliwa, ale jemu nic nie pomoże. Jest tak homo, że gdyby nie jego narcystyczna natura, pewnie każdy zaczął by bać się o swój własny tyłek.
-Ron!
-Ale to prawda Hermiono! Nie chodzi o to że mam coś przeciwko wiesz, że Charlie jest w tej samej lidze. Ale Malfoy to inna sprawa. Gdyby był hetero, chyba połowa rodziców próbowałaby przeforsować rzucanie przymusowego zaklęcia cnoty na wszystkie uczennice.
-On jest po części willą, Harry. - dodała Hermiona – Więc cokolwiek Ci zrobił...
-Nic nie zrobił! Nic z tego typu rzeczy. Po prostu lubi moją animagiczną postać.
-Udało ci się? I pokazałeś... jemu?
-Harry!

XIV


Gdy tylko dotarli do Pokoju Życzeń, Harry wysunął się spod peleryny. Już kiedyś było trudno chodzić pod nią we trójkę, ale teraz naprawdę stało się to niewygodne.
Rozejrzał się, wokół. Podłogę pokrywała miękka, krótka trawa, gdzieniegdzie przetykana drobnymi żółtymi kwiatkami.
-Gotowy?
-Umh – Harry nie był pewien czy nie powinien uprzedzić ich jakim naprawdę jest zwierzęciem. Oboje zakładali że był kotem, i tak, to była prawda, ale nie należał jak sądzili, do domowego rodzaju Felis.
Westchnął. Przecież będą wiedzieli że to nadal on, więc nie powinni się przestraszyć.
Mimo że wydawali się naprawdę ciekawi przemiany, odwrócili się dyskretnie. Harry przymknął oczy, czując jak magia otacza go, i łagodnie przeprowadza przez granice narzucane mu przez ludzkie ciało. Chłopak opadł na miękkie łapy i miauknął przyzywająco, podchodząc bliżej.
Oczy Hermiony i Rona rozszerzyły się w przerażeniu. Wpatrując się w ogromnego kota, powoli zaczęli cofać się w stronę ściany.
Gepard parsknął z irytacją. To przecież nadal był on. Nie jakieś nieznane, dzikie zwierzę. Przecież nie bali się Syriusza, a Harry był pewien że jako pies jego chrzestny z pewnością był większy od geparda.
-Harry, proszę zamień się z powrotem w siebie – szepnęła Hermiona wyciągając przed siebie różdżkę.
Znów parsknął. Dlaczego się go bali? Może gdyby podszedł bliżej...
-Harry!
Ron wyglądał jakby miał zemdleć, a jego ręka, trzymająca różdżkę, lekko się trzęsła. Gepard rozglądnął się zdezorientowany. O co im chodziło?
-Co wy robicie? - o tak, nie on jeden zastanawiał się nad zachowaniem przyjaciół. Draco, stojący w drzwiach wydawał się być równie, jak nie bardziej zaskoczony, choć nie wiadomo, czy widokiem gryfonów, czy tym, jak traktują przemienionego w animagiczną formę Harry'ego.
Potter, nie zastanawiając się zbytnio dlaczego to robi, z skarżącym miauknięciem podszedł do Ślizgona. Lubił go bardziej będąc zwierzęciem, a i Malfoy zachowywał się wtedy inaczej. Harry ze zdziwieniem zauważył, że mimo że Draco nie ma przy sobie kocimiętki, nadal ładnie pachnie.
-To Acinonyx pardinensis veneficus prawda?
-Brawo – Malfoy uśmiechnął się z ironią. - Szkoda, że wcześniej Potter nie ufał wam na tyle, by się pokazać. Nie musiałbym spędzać tylu wieczorów w bibliotece, by wiedzieć wreszcie czym jest. Właśnie zamierzałem iść do waszej wierzy, wywabić go jakość i mu wreszcie to powiedzieć, ale coś mi podpowiedziało by tu zajrzeć.
Gryfoni z wciąż niepewnymi minami odlepili się od ściany, jednak nie wyglądali na chętnych by podejść bliżej.
Malfoy westchnął z politowaniem.
-Dałem mu to – wskazał na obróżkę – Mam nadzieję że wiesz co to jest? - gdy jego ręka zbliżyła się do karku zwierzęcia, obroża lekko zalśniła.
-Artafekt animagiczny pozwalający na to, by młody animag mógł zachować ludzką świadomość? - nie czekając na potwierdzenie, podbiegła do przyjaciela, i objęła go za szyję – Och Harry!
Krzywiąc się, Malfoy odsunął się od nich, gdy przez ścianę wleciał duch niewielkiego, starego człowieka, i na migi, w panice zaczął coś pokazywać Draco.
-Snape tu idzie! - warknął Ślizgon – Potter, na Merlina, szybko!
Harry od razu zrozumiał o co chodzi. Wcale nie miał ochoty paradować przed Mistrzem Eliksirów w postaci zwierzęcia, doskonale pamiętał czym to się skończyło tego wieczora. Nie przejmując się że wszyscy patrzą powoli przybrał ludzką postać. Nie do końca ludzką.
Czując że nadal ma koci ogon, rozejrzał się spanikowany. Hermiona szybko wydłużyła jego szatę, a on sam spróbował owinąć ten dziwnie autonomiczny organ wokół swojej nogi.
-Draco co ty do diabła.. - Snape zatrzymał się, widząc że prócz Malfoya w pokoju życzeń znajduje się tez troje Gryfonów.
-Musiałem zwrócić pelerynę – powiedział szybko chłopak wskazując na trzymany przez dziewczynę srebrny materiał.
Przez chwilę profesor wyglądał jakby miał zamiar odjąć im punkty, ale widocznie świadomość, że musiałby to samo zrobić ze Ślizgonem powstrzymała go.
-Panie Malfoy proszę zaraz udać się do swojego dormitorium. - mruknął, wycofując się z kwaśną miną. Harry miał wrażenie, że wręcz chciał, by oni poplątali się po korytarzach, tylko po to by mógł ich raz jeszcze złapać i tym razem ukarać. Zanim wyszedł spojrzał na Harry'ego z nagłą złośliwością - Potter, gratuluję. Pierwszy raz udało ci się oddać prace domowe przed terminem.
-Nie chcesz wiedzieć, Hermiono – powiedział Harry, widząc, że dziewczyna otwiera już usta.
Musiał by wtedy wytłumaczyć się z innych rzeczy, i wcale nie chodziło o to, że nie chciał zdradzić powierzonej mu przez Draco tajemnicy. Powiedzenie o pewnych rzeczach, sprawiało by że znów musiałby o nich myśleć, a myślenie o Mistrzu Eliksirów i Lucjuszu Malfoyu,
razem, w sypialni nadal wzbudzało w nim chęć ucieczki.

XV


- Malfoy, wytłumacz się! - warknął Ron, gdy dotarli do jednego z pomieszczeń w lochach. Harry zerknął dyskretnie na mapę Huncfotów: punkt z napisem Severus-Snape po raz dziesiąty przechodził obok obrazu zasłaniającego wejście do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Na wszelki wypadek chłopak wolał jednak trzymać mapę w pogotowiu. Gdyby nie to, że nie patrzyli na nią, nie dali by się zaskoczyć ani Draco ani profesorowi. Harry trzymał ją w ręce pierwszy raz od dłuższego czasu – po niezbyt udanej przemianie uszu i ogona, obiecał że nie będzie używać jej do wymykania się i ćwiczenia animagii. No i nie ćwiczył, a jedynie trenował, nie wymykał się a dyskretnie wychodził, a mapa leżała w kufrze, i Hermiona zdawała się być dwóch pierwszych faktów nieświadoma, a z ostatniego: zadowolona.
-Nie muszę się tłumaczyć. Zwłaszcza tobie. - Ślizgon parsknął, zakładając ręce w podobny sposób w jaki zwykł to robić Snape. Harry wolał nie zastanawiać się, ile czasu musieli spędzić razem, by mógł nabyć tą umiejętność. Wyglądało na to że Mistrz Eliksirów naprawdę był blisko związany z rodziną Malfoyów... na wszelkich, osobistych, personalnych i pionowo-poziomych płaszczyznach.
-Przestańcie – wtrącił się wreszcie, widząc, że Ron naprawdę wygląda, jakby miał zamiar rzucić się na Slizgona, a Draco, w pełni tego świadomy, przybiera coraz bardziej zadowoloną, ironiczną i paskudną minę.
-Ja nic nie robię – Draco wzruszył ramionami.
-Nic?!
-Ron, proszę – Harry westchnął, spoglądając na Hermionę. Dziewczyna szybko stanęła bliżej rudzielca, zasłaniając Malfoya i jego zadowoloną minę.
-Skąd wziąłeś ten naszyjnik? - spytała.
-Pamiątka rodzinna.
-I bardzo cenny artefakt.
-Dziwi mnie że ktoś to w ogóle potrafi docenić – mruknął, ale widać było że ostatnia uwaga Granger poprawiła mu nastrój.
-Dziwi mnie, że ktoś... daje komuś coś tak cennego.
-Jedynie pożyczyłem. - powiedział Malfoy spoglądając na Harry'ego – Naszyjnik sam do mnie wróci w odpowiednim czasie. Mogę go przywołać w dowolnej chwili, chyba, że znajduje się w posiadaniu niedoświadczonego animaga.
-Jak go zdjąć? - zapytał Potter, czując że mówienie o zdejmowaniu przychodzi mu z trudem, tak, jakby sam naszyjnik się temu opierał.
-To niemożliwe – Draco uśmiechnął się.
-Co! Nie zamierzam chodzić przez cały czas z twoimi inicjałami na szyi...!
-To nie są moje inicjały.
-Jasne bo istnieje wiele osób o imieniu Draco, i nazwisku Malfoy - mruknął Ron.
-Od roku tysiąc osiemset jedenastego istniało co najmniej trzech.
-I to należy do jednego z nich – Harry musnął palcami wisior z kotem.
-Nie, to pochodzi z kilku wieków wcześniej. I nie zdejmiesz tego z szyi dopóki nie nauczysz się kontrolować całkowicie przemiany animagicznej.
-Harry, on ma rację.
-Ale...
-Hermiono!
Ostatni raz, Ron był tak urażony, gdy... Cóż, Ron nigdy nie był tak urażony.
I to wcale nie było dobrą sprawą.

XVI


Milczenie sprawiało mu wyjątkowy dyskomfort, zwłaszcza, że doskonale zdawał sobie sprawę, że to był tego przyczyną. Ron obraził się na nich oboje, zwłaszcza, gdy Hermiona zaczęła brać stronę Malfoya.
Cóż, nawet Harry musiał przyznać mu rację, naszyjnik rzeczywiście pomagał. Harry uśmiechnął się, lekko pocierając dłonią znajdującą się pod szatą biżuterię.
- Ostrzegałam cię, że przemiana w animaga może być niebezpieczna.
- Mhm. – Harry uniósł głowę, znad pracy domowej obrony. Właściwie jedynej jaką musiał zrobić, bo całą resztę dostarczyła mu rano szkolna sowa. Na wszelki wypadek nie mówił nic Hermionie, a w szczególności, Ronowi. Tego by mu już nie wybaczył – Ale nie mówiłaś że jest niebezpieczna dla osób z otoczenia animaga.
- Gdybyś czytał... nieważne – westchnęła – Daj, sprawdzę ci błędy.
Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością, podając jej pergamin.
- Myślisz, że Malfoy nie jest złą osobą? – zapytał, opierając brodę na ręce.
- Sądzę że... – obrzuciła Harry’ego uważnym spojrzeniem – Sądzę, że mu się podobasz.
- Co?!
Dziewczyna mechanicznym ruchem różdżki poprawiła kilka niefortunnie skonstruowanych zdań w jego pracy domowej, i wciąż wpatrzona w pergamin mruknęła:
- Naprawdę nie zauważyłeś?
- Oczywiście, że nie!
- Harry, ludzie raczej nie całują osób, które im się nie podobają.
- Ale to Malfoy – wykrzyknął, stanowczo za głośno. –Widocznie lubi się całować i...
- Mówicie coś o Malfoyu ?– Neville podszedł do nich – Jak szedłem do pokoju wspólnego stał przy wejściu do wierzy.
- Idź, Harry – Hermiona westchnęła, popychając go – Zostawię ci pracę domową przy łóżku.
- Ale...
- Nie ma czego się bać.
-Oczywiście że nie!
Chyba, że Draco będzie chciał go macać. Albo coś innego... co się robi z osobami które się komuś podobają. Nie! Harry z pewnością nie chciał podobać się Malfoyowi. Wzdrygnął się.
To byłoby naprawdę okropne!
Przepchnął się przez dziurę przy portrecie, przybierając mało przyjemny wyraz twarzy. Musi powiedzieć to jasno – nie lubi facetów w ten sposób. Malfoya też nie, chociaż przyjemnie całował.
- Nareszcie! – Ślizgon też nie wyglądał na zadowolonego. – Musimy pogadać!
- Też mam ci coś do powiedzenia...
-To jest ważniejsze – Draco pchnął Harry’ego na ścianę – Niestety, ale trzeba powtórzyć to samo co ze Snape’m.
-Nie zażyję już żadnych szczepionek!
-Nie o to chodzi. –Chłopak przesunął dłonią po ramieniu Pottera w mechanicznym geście. Harry dopiero po chwili zauważył, że wpatruje się odrobinę zbyt intensywnie w zaciskające się na ciele palce. - W najbliższe dłuższe wolne, czyli za dwa dni, mam stawić się w domu, i przedstawić ojcu, moje domowe zwierzątko, oraz przekonać go, by nadal oszukiwał Severusa.
-To już twój kłopot.
Przez chwilę Ślizgon wyglądał na niemal urażonego, ale bardzo szybko na jego ustach pojawił się przebiegły uśmiech. Oh, to nie wróżyło dobrze.
-Mój? – Draco przechylił lekko głowę – Nie pamiętam od kiedy animagia jest legalna, zwłaszcza w Hogwarcie. Musieli dosyć niedawno, zmienić prawda... ahh, nic nie zmienili! Nadal jest nielegalna, jak cholera.
- Jak chcesz to zorganizować? – przerwał mu Harry. Cóż, po Ślizgonie mógł się spodziewać szantażu, a nawet i czegoś gorszego. Widocznie te wszystkie złe nawyki, łącznie z całowaniem i macaniem niewinnych ofiar, były trwale przypisane do Domu Węża.
-Powiesz przyjaciołom, w ostatniej chwili, że nie jedziesz do tej ich jamy...
-Nory!
-...że TAM nie jedziesz, i że zostaniesz w zamku. Zanim się zorientują, będziemy z powrotem, i jak dobrze pójdzie, nikt nic nie zauważy.
Cóż, jak na członka najbardziej podstępnego z domów, ten plan był zbyt prosty i za wiele rzeczy mogło się nie udać. Ale Harry’emu zdarzało się polegać i na bardziej niepewnych założeniach.
Rzucanie się do jeziora, bez wiedzy jak jest głębokie, atakowanie przeciwników silniejszych od siebie... spędzenie kilku dni w posiadłości dawnego wroga, nie były niczym trudnym.
Był przecież Gryfonem.

XVII.


Lekkie kołysanie pociągu działało mu już na nerwy. Malfoy zajął cały przedział, i w ostatniej chwili przed odjazdem pociągu dał mu znak by wskakiwał do środka. Animagia, jak wskazywała na to nawet nazwa, było formą magii, i od razu została by odkryta, gdyby Harry miał zamienić się dopiero na miejscu. Z drugiej strony musiał zostać na peronie, i machać przyjaciołom, dopóki nie zajęli swoich miejsc.
-Czytałem o tym, że możesz spędzić w tej postaci nawet tydzień – powiedział Draco składając gazetę i spoglądając na rozłożonego na czterech miejscach kota. – Dopiero dłuższe przyjęcie formy animagicznej mogło by się skończyć źle dla niedoświadczonego animaga. Ktoś taki jak McGonagal pewnie może zamieniać się na lata.
Harry mruknął, pocierając łapą ucho. Ciągle Draco i Hermiona powtarzali mu, jak bardzo jest niedoświadczony, tak, jakby to, że potrafił przyjąć pełną, kocią formę, było czymś absolutnie bez znaczenia.
-Nudzisz się?
Gepard lekko skinął łbem. Jak miał nie czuć się znudzony? Zwłaszcza, że, jak wcześniej powiedział mu Ślizgon czekała ich długa droga, wypełniona jedynie jednostronnym gadaniem Malfoy’a.
-Chcesz miesięcznik o Quiditchu? – zapytał Draco obserwując, jak kot drapie się w drugie ucho.
Harry prychnął odmownie, nie lubił czytać w tej postaci. Jego oczy nadawały się do wypatrywania ofiary, a nie śledzenia i składania liter wielkości mrówki.
Na szczęście, gdy przemieniał się w geparda, jego różdżka przybierała tą formę wraz z nim, niejako wtapiając się w jego postać, podobnie jak ubranie. Przynajmniej, gdyby musiał zmienić postać w posiadłości Malfoyów nie znajdzie się tam nagle nagi i bezbronny.
Cóż, po tym ja wepchnął Voldemortowi jego własne zaklęcie zabijające do gardła, nikt nie nazwałby go bezbronnym. Harry-człowiek wolał nie przypominać sobie tego co się wydarzyło, gdy jego Expeliamus starł się z Avadą, i do diabła, po prostu zmusił Riddle’a by je zjadł, wchłonął w samego siebie, ale Harry-gepard nie miał nic przeciwko wspominaniu tego, i cieszeniu się z faktu, że to zrobił. Jako gepard czuł się o wiele bardziej drapieżnie.
Warknął zachwycony, i zachichotał, widząc jak Draco podskoczył z przerażeniem.
-Chodz tu – mruknął ze zrezygnowaniem Malfoy, klepiąc miejsce obok siebie – Jak chcesz poczytam ci na głos. I podrapię cię po uszach.
Nie powinien iść, nie powinien iść... te palce były tak rozkosznie, genialnie zręczne. Zamruczał, przewracając się na grzbiet, i opierając głowę o udo Malfoya, a tylne łapy o szybę, przymknął oczy.
-Obrońca Meksykańskiej drużyny został zdyskwalifikowany za używanie nielegalnego eliksiru nagietkowego...
Właściwie, mogło być całkiem przyjemnie.
Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.

XVIII


Harry spodziewał się olbrzymiego dworu, mrocznej, strzelistej, nieomal gotyckiej budowli, wyjętej prosto z baśni i malowideł. Zamiast tego, gdy już zostawili na dworcu kufer - po który miały zostać przysłane później skrzaty - Draco zaprowadził go do pięknej niewielkiej posiadłości, dworku z jednej strony przylegającego do jeziora, tak, że praktycznie całe lewe skrzydło wisiało ponad wodą.
- Zaskoczony? – chłopak gdy tylko przeszli przez bramę zdjął mu pelerynę z grzbietu, i przeczesał lekko sierść między uszami – Tu mieszkamy latem. Ma takie same zabezpieczenia jak główne Malfoy Manor, a jest o wiele przyjemniej. Rodowe siedziby, jak mówi mój ojciec, nie są do mieszkania, a do wydawania przyjęć i balów noworocznych.
Prychnięcie wydostało się z gardła geparda.
- No i goszczenia Czarnego Pana i całej Smierciożerczej hałastry. Generalny remont potrwa tam chyba z dziesięć lat. – dodał Ślizgon, przeciągając się, i rozglądając po okolicy. –Pięknie tu, prawda? Pomyślałem też, że mógłbyś trochę pobiegać, jakbyś chciał. Nie musimy siedzieć ciągle w domu, a zaklęcia ochronne ciągnął się aż do granicy lasu.
Harry szybko ocenił odległość. O tak, las był bardzo daleko. Bardzo, bardzo daleko.
- Ścigamy się?
Gepard zastrzygł uszami, widząc, że Draco ściąga szatę, zostając w samych cienkich spodniach i koszuli, i zostawiając ją w trawie, rzuca się biegiem w stronę domu. Czy Ślizgon naprawdę myślał, że ma z NIM jakieś szanse?
Wciągu kilku sekund prześcignął chłopca, ale zamiast biec prosto do drzwi, zaczął tańczyć wokół niego, robiąc większe i mniejsze koła, skacząc tak, by omijać kamienistą ścieżkę. Trawa, wiosennie zielona, i świeża, łagodnie łaskotała jego łapy. Gdy jednak zbliżyli się na odległość trzydziestu jardów, rzucił się niczym strzała w stronę schodów, jednym skokiem pokonując wszystkie stopnie.
Wyglądając na absolutnie znudzonego rozłożył się tuż obok drzwi, i kładąc głowę na skrzyżowanych przednich łapach, udał że zasypia.
-Hej, chodź – Draco szarpnął go za obrożę – No, idziemy do domu.
Gepard uchylił jedno oko, prychnął, i wstał przeciągając się, tak jakby nie spędził tu, czekając na niego dwóch minut ale cały dzień.
-Pamiętaj jak masz się zachowywać – dłoń Ślizgona znów pogładziła głowę zwierzęcia, tym razem jednak z nakazującym naciskiem, i popchnęła go przez otwarte drzwi do przestronnego, jasnego holu, ciągnącego się aż do przeciwległej ściany domu, która wydawała się zrobiona całkowicie ze szkła.
-Dlaczego nie wziąłeś dorożki? – w łagodnym głosie stojącego w drzwiach jadalni ojca Draco brzmiała przygana – Czekamy z obiadem.
-Nie mówiłem kiedy będę. Woleliśmy się przejść, to niedaleko, a pogoda jest naprawdę ładna. – młody Malfoy westchnął, chwytając srebrny łańcuszek od obroży geparda. – To jest...
-Może najpierw wejdziesz już do środka? Na szczęście jest dzisiaj twoja ulubiona zimna zupa z groszku i liści wierzby. Nie miała jak wystygnąć. Każde inne danie nadawało by się już do wyrzucenia.
Wzrok mężczyzny przesunął się po ubraniu chłopaka, niezbyt odpowiedniemu do obiadu, ale wyglądało na to, że przynajmniej dzisiaj ma zamiar odpuścić.
-Tato... – Draco zmarszczył lekko brwi, ale posłusznie podszedł do ojca, całując go lekko w policzek, i gdy ramię mężczyzny owinęło się wokół niego, pozwolił mu zaprowadzić się jadalni, ciągnąc za sobą lekko zdziwionego Harry’ego. Cóż, wiedział, że stosunki między Malfoy’ami są inne na zewnątrz, wśród obcych, a inne gdy znajdują się tylko w rodzinnym gronie, ale i tak był zaskoczony panującą między nimi bliskością.
-Matka przyjeżdża z Francji?
W głosie chłopca zabrzmiało zdziwienie. Harry wysunął się zza Draco, spoglądając na stół, na którym widać było cztery nakrycia.
-Nie, będzie tam jeszcze około tygodnia. Ale sądzę, że Harry’emu wygodniej będzie zjeść w ludzkiej postaci, niż męczyć się z miską. Nie uważasz tak, Severusie?
Stojący przy oknie mężczyzna spojrzał prosto w oczy znajdującego się w gepardziej postaci Pottera.

XIX


Harry spojrzał trochę podejrzliwie na podane mu wino, ale posłusznie umoczył w nim usta.
Może i Malfoyowie byli przyzwyczajeni do picia alkoholu do obiadu oraz tuż po nim, ale Harry raczej nie miał zbyt wielkiej styczności z trunkami i nie zamierzał akurat teraz uczyć się pić, zwłaszcza, że już podczas owego dziwnego, pełnego milczenia i chłodnych spojrzeń obiadu Ślizgon nalał mu dwa kieliszki wina.
-Więc, nie macie nic przeciwko? – zapytał Draco, nie zauważając nerwowości animaga – Myślałem, że będzie z tym większy problem.
-Wolę to, niż prawdziwe Nundu kręcące się przy moim synu – prychnął jasnowłosy mężczyzna – Doprawdy, jak bardzo trzeba być niewprawnym w animagii, by zostawić sobie dwa ogony...
-Severus opowiadał mi, że ty zapomniałeś o pazurach! - Draco broniący Potera musiał być i dla nich niezwykłym widokiem, bo Harry nie był jedynym, który zastygł z półotwartymi ustami.
Lucjusz chrząknął lekko.
-To sprowadza nas do tego, w jaki sposób Severus odkrył, że twój domowy pupil nie jest zwierzęciem. Accio, album.
Cienka książka przeleciała z biblioteki przez holl do jadalni, i gładko wylądowała na dłoni mężczyzny.
-Co roku niezależny instytut badań animagii wydaje szczegółowy spis wszystkich żyjących animagów. Ten jest z roku siedemdziesiątego ósmego, miałem wtedy dwadzieścia osiem lat. Opanowałem już swoją formę i musiałem przedstawić to przed komisją. – Lucjusz przesunął różdżkę wzdłuż boku książki, czekając aż otworzy się na odpowiedniej stronie. Harry ze zdziwieniem zauważył że prócz kilku linijek tekstu znajdują się tam dwa czarno-białe, nieruchome zdjęcia. – Pamiętny rok, gdy pewien młody genialny warzyciel miał praktyki w owym instytucie. Podejdźcie tu.
Czubek różdżki mężczyzny dotknął obrazka przedstawiającego stojącego przy jakiś drzwiach Malfoya, i fotografia ożyła. Młodszy Lucjusz wszedł do niewielkiej Sali, i, pod bacznym wzrokiem kilku starszych, siedzących w półkręgu czarodziejów, zsunął swoją szatę, ukazując wydobyty spod koszuli ozdobny naszyjnik, bliźniaczo podobny do tego który miał na szyi Harry. Ręka Pottera mechanicznie ułożyła się na mostku a palce zaczepiły o łańcuszek.
-Nieomal identyczne, prawda? Należał do Letycji Malfoy, i chociaż nie jest tak wartościowy i pamiątkowy, uznałem, że będzie odpowiedniejszy,nie tylko z powodu inicjałów. A teraz... – kolejne zdjęcie zostało dotknięte, i wszyscy mogli zobaczyć poruszające się na obrazku zwierzę, przypominające niewielkiego niedźwiedzia, ale o śnieżnobiałej sierści z kremowym pasem na grzbiecie, oraz łapami w podobnym odcieniu. Harry z trudem stłumił chichot; Malfoy wyglądał niczym mały puszysty miś. – Każdy animag zmieniający się w zwierzę mogące stanowić zagrożenie dla otoczenia, dzikie lub magiczne, zobowiązany jest do przedstawienia amuletu kontrolującego jego instynkty. Nasza rodzina, jak wiele czarodziejskich rodzin, może poszczycić się kilkoma animagami w swojej historii, i tradycją tworzenia odpowiednich amuletów. Bardzo, bardzo charakterystycznych. Draco nigdy nie był zainteresowany tą dziedziną magicznej sztuki, więc zapewne nie wiedział, że obrożę animagiczną będę w stanie rozpoznać nawet nie dotykając jej.
-Mój błąd – Ślizgon pochylił głowę, wpatrując się w nieruchome już zdjęcia i zauważając w tle jednego z nich, wysokiego, chudego chłopaka o wydatnym nosie. – To wtedy się poznaliście?
-To nie jest przedmiot tej dyskusji – książka zatrzasnęła się – Magiczne amulety opuszczają szyję swojego nosiciela w chwili gdy opanuje on do końca sztukę animagii. Stając przed komisją, użyłem naszyjnika Letycji, nie tylko z powodu jej inicjałów, lecz dlatego też, że był wadliwy, pozwalając na samodzielne zdejmowanie, i nie znikał, w chwili doskonałego opanowania potrzebnych umiejętności. Byłem w stanie przejść przemianę bez najmniejszego problemu.
-A pazury? – Severus uniósł brwi, wyglądając tak, jakby zagłębiał się w wspomnieniach. Cóż, każda chwila, gdy ciemne oczy były zajęte czymś innym, niż wpatrywaniem się w niego, była dla Harry’ego wytchnieniem, ale mimo wszystko nie czuł się pewnie widząc taką minę swojego profesora.
-Dwa dni wcześniej moje paznokcie zostały w dosyć bolesny sposób... usunięte. Niestety magiczne przywrócenie straciło swoją moc podczas przemiany. Komisja uznała jednak to za błąd, ale na tyle minimalny, bym otrzymał licencję – odpowiedział Malfoy, wzruszając ramionami. – Akceptowalne, skoro nie chciałem tłumaczyć się przed komisją.
Twardy wzrok mężczyzny, dał wszystkim do zrozumienia, że nie zamierza tłumaczyć się i przed nimi.
-Um... Co dalej, ze mną? – Harry nie był pewien czy bezpiecznie było teraz zaczynać ten temat, ale nie miał wyboru, było już późne popołudnie– Skoro już wiadomo, że nie jestem prawdziwym gepardem, mogę wrócić do szkoły, prawda?
-Hogwart Ekspres będzie jechał w stronę szkoły dopiero wtedy, gdy uczniowie będą kończyli swój wypoczynek – Snape uniósł brwi, wpatrując się w Harry’ego jakby był wyjątkowo interesującym zwierzęciem – Nie trzeba być wychowanym w czarodziejskiej rodzinie, by wiedzieć taką rzecz.
Tak, Harry mógłby się założyć o całą skrytkę swojej rodziny, że Hermiona wiedziała.
-Ale przecież są inne pociągi. – Co prawda nie zawiozły by go szkoły, ale spokojnie mógłby podróżować do Londynu, w którym pożyczyłby od Syriusza Hargodzioba.
-Harry Potterze, nie obrażając twojej inteligencji, ale czy na dworcu widziałeś innych ludzi, prócz tych, którzy wysiedli razem z wami? Czy ktokolwiek oczekiwał na pociąg, kupował bilet, albo sprawdzał czasy przyjazdów i odjazdów?
Właściwie, to nie.
-Dorosły czarodziej nie ma potrzeby korzystania z tego typu środków transportu, jeśli tylko ma odpowiednie umiejętności by się aportować, a wierz mi, w tych okolicach mieszkają sami
prawdziwi, wykwalifikowani czarodzieje. I, uprzedzając twoje kolejne pytanie, nie, ten dom nie jest podłączony do sieci Fiu. Oczywiście, mogę rozkazać skrzatowi domowemu, by użył swojej magii i aportował cię w dowolne miejsce, ale po tym, jak ukradłeś mi Zgredka, nie mam w swoim posiadaniu żadnego skrzata, który nie szczepiłby swojego nosa z twoim ciałem, i to najprawdopodobniej na trwałe.
Wyglądało na to, że jednak utknął tu na dłużej.

XX

-Więc muszę, to znaczy, mogę... zostać? - Harry spojrzał niepewnie na ojca Draco.
-Nie powiem, by napełniało mnie to radością, ale proponuję to rozwiązanie, jako jedyne mające w sobie chociaż odrobinę rozsądku...
- Zostajesz - Ślizgon parsknął, uśmiechając się- Żaden Malfoy nie wyrzuciłby przesławnego Chłopca-Który-Przeżył-i-to-po-raz-kolejny-_z rzędu. Jeszcze zobaczyłby cię w okolicy, ten nasz wścibski sąsiad, dziennikarz z proroka codziennego, i problem gotowy.
-Draco!
Harry nie wiedział, czy problemem jest to, że w pobliżu mieszka dziennikarz, czy, że Ślizgon wspomina o tym publicznie. Tak, jakby sam fakt, że ktoś z sąsiadów pracuje dla Proroka obniżał wartość miejsca.
-To nie moja wina tato, że nie mamy dobrej sławy. Oczywiście, wszystko da się zmienić...
Harry nie wiedział, jak Draco dążyłby do tej zmiany, ale czuł, że zapewne zostanie do tego wykorzystany. cóż, w końcu sam zgodził się na ten idiotyczny plan Ślizgona. Co prawda nie miał wyboru... Ohh, głupi, po co zaczynał w ogóle z tą animagią!
Z drugiej strony czasami było naprawdę miło.
Jego pierwsza przemiana, niemal udana, gdy zostały mu na głowie kocie uszy... i gdy Draco go za nie wytargał. Kolejna, z ogonem. Pociągnięcie bolało, naprawdę bolało, ale przecież zemścił się później, drapiąc go. No i kocimiętka.
Draco flirtował z jego kocią osobowością za pomocą tego zielska, i to wcale a wcale nie było niemiłe. wprost przeciwnie. I tak naprawdę uratował go w tamtej klasie eliksirów.. no, nadal był wrednym, ślizgońskim dupkiem, nadal zadzierał nosa, ale Harry czuł, że byłby w stanie to znieść.
I zniesie to.
Myśl pojawiła się nagle, i była... kocia. Przypominała odrobinę to, co napływało do niego gdy się przemieniał w geparda. Wiadomość, stworzoną z smaku, zapachu i miękkiego futra.
Oo, nie było dobrze, jeśli by się teraz nieoczekiwanie przemienił... poczuł jak
skóra lekko go swędzi, i szybko schował ręce za siebie. Miał wrażenie, że jego pazury mogły by się stać ostre. Myślenie o Draco, i o stosunkach między nimi sprawiało, że miał ochotę być kotem, który mógł brać życie takim jakie jest i nie przejmować się większością konsekwencji. Gdyby jeszcze był zwykłym dachowcem...
Hm, nie stracił chyba kontroli nad przemianą, naszyjnik nie ciążył mu, i nie zmuszał do uległości.
- A co z ubraniami? - zapytał nagle, bardziej chcąc zając czymś myśli niż naprawdę się dowiedzieć... cóż, zaklęcie odświeżające, i wytrzymałby w tym co ma, oczywiście jeśli ktoś owe zaklęcie rzuci. Prócz Hermiony raczej niewiele osób się go uczyło.
-Nie nosimy tego samego rozmiaru, ale na szczęście magiczne ubrania dostosowują się do swoich właścicieli.
-Ubrania powinny się dostosowywać! - Lucjusz aż się szarpnął - Naprawdę mugole nie potrafią zrobić tak prostej rzeczy? To w czym oni chodzą, w workach?
Harry otworzył usta i szybko zamknął. Kłócić się z gospodarzem nie zamierzał. Jeszcze. W dodatku, gdyby ktoś zobaczył jego ubrania po Dudleyu, doszedłby do wniosku, że nie w workach a namiotach.
-Jest kilka materiałów mugolskich o przeróżnym, rozciągliwym zastosowaniu, taki lateks...
-Severusie, nie przy Dra... dzieciach!
-Rany przecież wiem, czym są prezerwatywy - Draco przewrócił lekko oczami - I wiem też, że nie powinienem stosować ich przed dwudziestym piątym rokiem życia, podobnie jak, nie powinienem mieć przed tym czasem powodów do używania, chyba że założę rodzinę, ale jeśli już ukończę ten wiek, i nie będę mieć rodziny, to wtedy mogę, zwłaszcza, że są one bezpieczniejsze niż te wszystkie zaklęcia. Tacy Weasleyowie, typowy przykład tego, że zaklęcie ograniczonej płodności nie ma...
- Weasleyowie to moja rodzina! - zapotestował Harry, spoglądając na Draco ze złością - Mógłbyś ich nie obrażać?
- Rozumiem więc że po tej krótkiej przygodzie tutaj, zamierza się pan związać z Ginny Weasley, panie Potter? - Lucjusz uśmiechnął się, obrzucając Draco tryumfalnym uśmiechem.
- To by było... jak z własną siostrą.
-Och więc jeden z piegowatych rudych mężczyzn wprowadza pana do...
-Ranny, nie, tato!
Harry ze zdziwieniem zauważył, że Lucjusz rzeczywiście zamilkł, i jedynie wpatrywał się w Draco zadowolony.
Jemu nie podoba się to, co jest między mną, a jego synem zrozumiał Harry, a właściwie... wyczuł w swoim umyśle. Między nimi niczego przecież nie było, ale Lucjusz zdawał się chcieć zniszczyć nawet te niewielkie nici porozumienia jakie nawiązali między sobą.
Draco nie był dla Harry'ego bardzo, bardzo ważny, ale, ku jego zaskoczeniu, stanowił na tyle integralny i pasujący element, że trudno było by się go ot tak, pozbyć z otoczenia.
Przynajmniej kiedy zachowywał się normalnie.
Harry nie był już taki pewien, czy będzie potrafił, postawić przed nim ultimatum w stylu, "jeśli spróbujesz mnie pomacać, odgryzę ci rękę i nie pozwolę się później zbliżać bardziej niż na pięć jardów."
Z jakiegoś powodu kot w Harrym tęsknił za łagodnymi pieszczotami w pociągu, które nie miały w sobie nic erotycznego, były po prostu... kocio-miłe.
- Pokażę Potterowi ogród, a skrzaty przygotują sypialnię, dobrze ojcze?
- Osobną sypialnię.
- Dla Harry'ego sypialnię. Gdybym go zabierał do swojej nie trzeba by niczego szykować.
Tylko kagańca, pomyślał Gryfon, który jednak mógłby chcieć go ugryźć, gdyby sprawy zaszły za daleko.
- W porządku.
- To my wrócimy, wieczorem. - Draco kiwnął na Harry'ego. - Idziemy!

XXI.


- Idę z tobą TYLKO dlatego, że nie chciałem zostać z nimi - parsknął Harry, spoglądając ze złością na Draco
- Jasne, bo prawdziwy Gryfon nie wykona nigdy rozkazu, nawet gdy jest słusznym i jedynym wyjściem w danej sytuacji - westchnął chłopak, kierując się przez hol aż do oszklonej ściany. Harry przetarł oczy; mimo wzorów przeogromna,ciągnąca się przez znaczną część posiadłości ściana, zdawała się być wykonana z jednego kawałka szkła, pomijając znajdujące się w niej drzwi. - Nie marudź, tylko chodź. spodoba ci się.
-Nie widzę powodu, by miał mi spodobać się ogród.
Cóż, jeden powód był - pieniądze. Znając życie i Malfoya za luksusowy ogród zapłacił pewnie taką sumę, że mogła to być jedyna okazja, by zobaczyć trawę wartą kilka worków galeonów. I to tych sprzed drugiej wojny goblinów, wybijanych w czystym magicznym złocie.
Malfoy jednak nie kierował go do środka ogrodu, ale bocznymi ścieżkami niemalże na drugi kraniec domu, gdzie jedno ze skrzydeł wisiało ponad wodą. Harry drgnął, czując znajomy zapach...
- Mówiłem, że ci się spodoba.
Harry spojrzał podejrzliwie na Draco. Ślizgon miał taką minę, że jakby był kotem, można by podejrzewać, że właśnie przeżuwa najżółtszego z żółtych, kanarka.
-Kocimiętka?
-Brawo! - uśmiechnął się Malfoy - Cóż, chyba że wolisz oglądać tartakule i kosiofiołki, to oczywiście...
Tak, woli. Nie, nie woli. Powinien woleć ale...
Miękkie łapy opadły na ziemię, bez najmniejszego odgłosu.
-To było szybkie - Malfoy spojrzał na niego uważnie - jesteś w tym coraz lepszy.
Cóż był, i nawet dwa ogony mu nie przeszkadzały.
Wciąż obserwując, czy Draco nie planuje czegoś paskudnego, Harry ruszył ostrożnie za zapachem, z zachwytem znajdując u celu ukrytą wśród nagietków małą polankę kocimiętki.
Jednym skokiem znalazł się w samym jej centrum, i przewrócony na grzbiet, zaczął ocierać się o słodko pachnącą trawę.
Draco usiadł w pobliżu, opierając się plecami o jakiś krzew.
-Wiedziałem, że to ci się spodoba - zamruczał, spoglądając na ścianę żylistków, zasłaniających zachód słońca. - Jesteś bardzo przewidywalny.
Uścisk naszyjnika powstrzymał Harrego przed rzuceniem się na Malfoya i udowodnieniem mu, jak bardzo potrafi być nieprzewidywalny.
Teraz kocimiętka była jego i na nim, to coś więcej niż wysuszony pęk zielska którym ktoś zamachał mu przed nosem, więc nie musiał już być aż tak grzeczny.
Ale gdy Draco wyciągnął do niego dłoń, Potter wcale nie próbował jej odgryźć, a jedynie, wciąż patrząc na Ślizgona z niegasnącą podejrzliwością wsunął się pod jego rękę, i śpiewnie zamruczał.
-Ładnie pachniesz - Draco uśmiechnął się, i pociągnął go za ucho, nie na tyle jednak, by sprawić mu ból, a jedynie zwrócić na siebie jego uwagę. - Nie zrobiłem tego specjalnie. Gdybym wiedział, że Severus i ojciec wszystkiego się domyślili, przyjechałbym tu sam.
Do odkrycia tej polany Harry'emu nie podobała się zbytnio idea spędzenia tu dłuższego czasu... ale teraz, te kilka dni mógłby przecierpieć. Rozgryzając gorzkawą trawę skulił się przy ciepłym, szczupłym ciele w kłębek, i nawet nie zawarczał, czując, że Draco opiera się o niego.
Drap mnie, zażądał głośno, i gdy jego kocie miauknięcie zostało prawidłowo zinterpretowane, nie protestował nawet, gdy palce trochę zbyt mocno szarpały jego futro.
Draco nie był nigdy przesadnie delikatny, subtelny owszem, czuły czasami, ale właśnie to pieszczotliwe głaskanie i ciągnięcie, przyjemność i odrobina dyskomfortu sprawiały, że był tą samą osobą którą Harry znał... i już nie nie-lubiał aż tak bardzo.
-Może wrócicie do domu?
Wyrwany z myślo-drzemki Harry drgnął, i w ostatniej chwili powstrzymał się przed otrzepaniem. Nie zauważył, że zamienił się w człowieka i leży wtulony w ciało Draco.
To było... dziwne, i przyjemne.
Rany, nie powinien był! Nigdy!
-Idę po ubrania na jutro. - Draco zerwał się - I może jakąś piżamę, ale ostrzegam, że żadnej z lwem nie mam!
Harry przewrócił oczami.
-Skrzaty przygotowały już pokój? - zapytał Ślizgon, stojącego nad nimi z niewesołą miną ojca. Hm, dla zobaczenia tego wyrazu twarzy Lucjusza, Harry miałby ochotę jeszcze chwilę poleżeć przy Draco.
-Tak, ten obok różanego, który lubi twoja matka.
Chłopak uśmiechnął się w sposób, który Harremu nie powinien się podobać.
-Najpierw ubrania, później pokój. Potter, mógłbyś..?
Właściwie Draco pierwszy raz od dawna powiedział do niego po nazwisku, i chociaż tym razem nie było to zabarwione ironią i złośliwością, Harry poczuł odrobinę przykrości.
-Idę - dyskretnie wrzucił do kieszeni garść kocimiętki.
-Ja go zaprowadzę. - Lucjusz powstrzymał Gryfona. - Nie chciałbym zaniedbać obowiązków gospodarza.
Draco kiwnął głową, znikając w plątaninie żywopłotowych i różanych korytarzy.
Harry mógł mieć tylko nadzieję, że zasady gościnności przeważą nad innymi względami, i Lucjusz nie postanowi zgubić go w jakimś ogrodowym stawie.

XXI


Harry rzucił się na łóżko, starając się nawet nie myśleć o nadchodzących dniach. Lucjusz zachowywał się podejrzanie... uprzejmie, podobnie Draco, gdyż, pomijając epizodyczne pociągnięcie za ucho czy ogon, nie był tym samym wrednym
sobą co zawsze. Snape nie odzywał się prawie wcale, a i jego uwagi były odrobinę mniej uszczypliwe. Harry miał nadzieję, że profesor nie zauważył, że Gryfon rumienił się przy nim, niczym piwonia, i, ze ani razu nie próbował arogancko się odezwać. Nauczyciele nie powinni mieć czegoś takiego jak libido i życie erotyczne. Definitywnie nie. Inaczej uczniowie mogli być niezdolni do patrzenia na nich do końca swojego życia.
Z drugiej strony Harry
definitywnie powinien nienawidzić Malfoya, nie z powodu wojny, ale nagromadzonych przez lata uraz, ale nagle ten Draco, wcale nie był aż taki irytujący. Chyba obaj odrobinę dorośli.
Właściwie, powinien ruszyć się i poszukać Ślizgona, zamiast siedzieć w pokoju, ale zanim zdążył wprowadzić w czyn ideę "wstać-i-iść" Malfoy pojawił się w drzwiach.
-Przyniosłem ci ubrania - Draco nie pukając wtargnął do sypialni, ściskając niewielką stertę materiału. - Czarne spodnie, białe koszule, i nawet nie próbuj narzekać na szafirowe guziki, bo to jedyne ubrania na których nie ma wyhaftowanych węży i innych...
- Lubię węże.
- Huh? Jesteś Gryfonem. Gryfoni lubią lwy, koty i hipogryfy. - parsknął ironicznie.
- Węże to jedynie zwierzęta z którymi mogę pogadać.
- Taa, zapomniałbym. - Draco wzruszył ramionami, rzucając rzeczy na pościel obok Harry'ego - Wolisz z wyhaftowanymi wężami w takim razie...?
- Czy to oznacza, że z tyłka bokserek – wskazał na leżącą na wierzchu sterty bieliznę - zniknie twój monogram?
- Nie, ale z przodu dodany zostanie wąż - odmruknął chłopak - Reflektujesz?
- Zostanę przy tym - Harry odłożył bieliznę na stos i wstał z łóżka - Dziękuję.
- Nie wychodź w nocy z pokoju.
-Nie zamierzałem. - Do sypialni była dołączona prywatna łazienka, i naprawdę nie potrzebował opuszczać tego miejsca. Właściwie, gdyby Draco zobowiązał się przynosić mu posiłki, mógłby spędzić tu te kilka dni, i to całkiem wygodnie. Nie powstrzymało to jednak go przed zapytaniem: - Dlaczego?
-Snape objął pierwszą wartę. Do drugiej w nocy będzie krążył pod naszymi pokojami, a później zmieni go mój ojciec...
-Chcą mnie pilnować? NAS?
-Nie zauważyłeś? - Malfoy przewrócił oczami - Wiesz, przyprowadziłem cię do domu, przedstawiłem połowie rodziny, ty pokazałeś mi swoją animagiczną postać... w dawnych czasach uznano by to wręcz za zaręczyny. Tata i Severus sądzą że jesteśmy parą.
-A jesteśmy?
Powinien nie chcieć być parą z Malfoyem. NIE powinien pytać. Jego obowiązkiem było ignorować niejasne skojarzenia, nie do końca jednoznaczne zachowanie Ślizgona. O Merlinie, a może rzeczywiście byli parą? I dlaczego to brzmiało tak fajnie, i po kociemu?
-Co? - prychnął Draco z odrobinę niepewną miną.
Harry spojrzał mu poważnie w oczy.
-Nie jestem idiotą, ale z nikim jeszcze nie chodziłem. Dlatego, wolę zapytać. Pocałowałeś mnie, dwa razy. N-nie chcę być macany, czy coś w tym stylu, i nawet nie próbuj dotknąć mojego tyłka... czy coś, ale chcę wiedzieć, czy według ciebie jesteśmy parą?
-Chyba idiotów.
Harry roześmiał się widząc zrezygnowanie na twarzy Ślizgona.
-Nie przeszkadzały ci pocałunki?
Brwi Pottera zmarszczyły się lekko.
-Do końca nie byłem przekonany czy... - Harry zatrzymał się niepewnie - Cóż, trochę się zastanawiałem w pociągu i przy obiedzie. - i w kocimiętce, chociaż te wizje już były trochę nieprzyzwoite, pomyślał mimowolnie - Nie chcę nic więcej, ale jeśli już teraz to co było oznacza że jednak jesteśmy parą, to nie mam nic przeciwko.
-Nie masz nic przeciwko byciu parą, czy byciu całowanym?
-Jedno wiąże się z drugim? - zapytał, przekrzywiając głowę, i spoglądając w te dziwne, szare tęczówki, z których zniknął ostatni ślad sarkazmu. Draco wydawał się nawet lekko zakłopotany. Co wcale nie oznaczało, że z jego głos był choćby odrobinę mniej arogancki.
-Zdecydowanie tak.
-Aha - Harry zmierzył go wzrokiem, po czym podszedł do niego bliżej, tak, że ich stopy niemalże się spotkały - Zaczniesz?
-Zacznę... co?
Cóż, na pewno nie gapić się, bo gapił się bez pytania i od początku.
- Powiedziałbym, że pocałunek.
-Uhm - Draco przycisnął swoje usta do jego warg, gładkim ruchem wsuwając dłonie w czarne włosy przyciągnął do siebie głowę Pottera.
-Twoje oczy robią się żółte - mruknął odsuwając się na tyle, by każdy z nich nadal oddychał powietrzem wydychanym przez drugiego, ale by nie stykali się nosami.
-Naprawdę? Nie wiedziałem. Kot... on chyba się cieszy.
-Harry TY jesteś tym kotem. Gepardem. - Ton Draco wydawał się odrobinę zaniepokojony, ale Harry zignorował to. Czytał coś, że animag nie powinien odcinać się od swojej formy, ale on przecież tego nie robił. Nawet akceptował to, że gepard w nim, lubił Draco na tyle by pozwalać się czochrać i dotykać.
-Moja kocia forma cieszy się, że mnie pocałowałeś.
-Nadal brzmi tak, jakby była niezależnym bytem. - Tak, Malfoya naprawdę trudno było uspokoić i ugłaskać, więc Harry spróbował zrobić to nie słowami a gestem, i pocałował go. Cóż, a przynajmniej próbował to zrobić, na tyle niezręcznie jednak, by uderzyć policzkiem o jego nos.
Śmiech Malfoya był... wydawał się być uroczy, przynajmniej na tyle, by Harry bez zahamowań spróbował go usunąć, popychając chłopaka na łóżko. Draco wcale nie pozostał mu dłużny, i zanim upadł, pociągnął gryfona za sobą.
Harry'emu od razu odechciało się pocałunków, i z lekko złośliwym błyskiem w oku, spróbował dosięgnąć poduszki. Udusić, walnąć puchatym kłębem, o tak. A gdyby jeszcze zamienił się w kota, mógłby rozszarpać poduszkę na kawałki, i z zadowolonym uśmiechem słuchać wrzasków Draco.
Zanim jednak zdążył zrobić cokolwiek, a przynajmniej ruszyć się z miejsca, został uchwycony za kark, i dosyć brutalnie ściągnięty na ziemię.
-Ała!
-Życie, panie Potter, boli - powiedział, po czym Harry nie był do końca pewny czy na pewno usłyszał, dodane cichym, złośliwym głosem "prawdziwy seks, też". - Draco, do swojej sypialni. Twoja rodzina jest postępowa, ale nie aż tak!
-Na tyle jednak, by mój ojciec sypiał z facetem - Draco, lekko zarumieniony, spojrzał prosto w ciemne oczy Snape'a.
-To szantaż? Mam pozwolić Ci tutaj spać, a ty nie powiesz nic swojej matce? - Mistrz eliksirów uniósł lekko brwi.
-Nic takiego nie powiedziałem!
-Więc wynocha do siebie. A Panu Panie Potter... - Severus położył dłoń na ramieniu Draco, kierując go w stronę drzwi. - Życzę miłej nocy bez towarzystwa w łóżku.
A wrrr. Harry nieomal sam przegryzł poszewkę. Przecież nie uprawiali seksu. Nie zamierzali nawet! Żaden z nich nie zamierzał.
To, że Snape był w tak erotycznie rozwiniętym, nieprzyzwoitym związku, nie znaczyło, że Harry jest równie rozwiązły. Czy nawet Draco, który nie spróbował chociażby go teraz pomacać.
Byli jedynie przyjaciółmi którzy lubią się całować.
Hm... cóż sytuacja miała jednak jedną dobrą stronę - Snape nie będzie spał z Malfoyem, czając się jednocześnie pod drzwiami. Harry naprawdę wolałby nie wyobrażać sobie, że kiedy on spokojnie śpi, jego nauczyciel uprawia seks... z ojcem jego chłopaka. Chyba, że spikną się na czułe te-a-tie podczas zmiany warty...
O nie, nie ruszy się z tej sypialni nawet o krok, dopóki nie zawołają go na śniadanie... albo obiad, lub gdy Draco nie przyjdzie zaproponować mu biegania po trawie.
Harry sam nie wiedział czemu, ale miał nadzieję, że Ślizgon wpadł już na pomysł wspólnego spaceru z nutką kocimiętki. A jeśli nie, Harry spróbuje mu go podsunąć.

XXIII

Harry zawsze lubił spać. Oczywiście, nie aż tak jak Ron, ale wstawanie o świcie zostawiał raczej Hermionie. Niestety promień światła sączący się przez szparę w zasłonach miał o tym całkiem inne zdanie, i im bardziej chłopak próbował go uniknąć, z tym większą uporczywością robił wszystko by go oślepiać.
Potter z niezadowoleniem zwlókł się z łóżka, i chwycił za materiał, zamierzając zdecydowanym ruchem zasłonić szparę, gdy dojrzał coś ciekawego. Ogród o wiele piękniej wyglądał z zewnątrz, bliżej domu pełen żywopłotów, mini-labiryntów i ozdobnych drzew i krzewów, stopniowo przeradzał się w ciągnącą się aż do granicy lasu łąkę, urozmaiconym niewielkim zagajnikiem z jeziorkiem.
-Może masz rację, i czas wstawać – rzucił kpiąco do migoczącej plamy światła. – Łazienka czy... jezioro?
Zrzucił ubranie, zostając w samych bokserkach, i szybko przybrał postać wielkiego kota. Drzwi nie nastręczyły mu zbyt wiele kłopotów, więc w kilka sekund znalazł się na zewnątrz, gnając w kierunku chłodnej wody. Cały budynek zdawał się trwać jeszcze pogrążony we śnie, ale Harry na wszelki wypadek oglądał się kila razy za siebie, czy aby nikt go nie obserwuje, zanim zeskoczył do płytkiego przybrzeża. Skrzywił się, gdy łapy zapadły się w muł. Wyglądało na to, że w przeciwieństwie do niego, jego ciało wcale nie było zachwycone ideą pływania, pozostawało mu więc jedynie przemienienie się na powrót w postać ludzką. Z radością przemierzył dwukrotnie jezioro, zanim zauważył jakiś ruch na brzegu. Wiewiórka? Wydawało mu się, że dojrzał odrobinę rudego lub kasztanowego futra pomiędzy drzewami, tak jakby ów sprytny gryzoń przyglądał mu się uważnie. Nie czując się zbyt komfortowo, mimo, że był obserwowany przecież przez jedynie małe zwierzę, wdrapał się na brzeg, i przyjmując ponownie swoją animagiczną postać, wyłożył się w plamie słońca, mrucząc z zadowoleniem.
Z drzemki wyrwał go zimny, trącający jego ucho nos. Zerwał się, obserwując białe, puszyste zwierzątko, które siedziało tuż obok niego, nachylając się nad nim tak, by móc polizać jego pysk i przybrał postawę obronną. Co prawda owo stworzenie było od niego sporo mniejsze, lecz bardziej masywne, tak jakby cały jego ciężar został skupiony w owym, pokrywającym ciało, białym puchu. I, jadanie pachniał. Odrobinę trawą, mieszanką ziół, i wodą, w której musiał się niedawno zamoczyć.
Chłopiec starał się zawołać do niego „kim jesteś” jednak struny głosowe geparda nie pozwoliły mu na to. Parsknął z niezadowoleniem, gdy białe, misiowate coś, zaczęło zmierzać w stronę zagęszczonych zarośli, zostawiając go samego.
Harry podbiegł do miejsca w którym zwierzak zniknął, wtykając łeb w szparę między konarami drzew. Może nieznany zwierzak zamierzał wrócić?
Biały, morderczy rosomak, jedynie na to czekał. Harry w ostatniej chwili wycofał głowę, łasicowaty zdołał jednak zacisnąć szczęki na jego gardle.
Potter wierzgnął, przekręcając się tak, by uniknąć przebicia skóry i futra, a z gardła zwierzęcia wydobył się nieprzyjemny, znany mu wcześniej, chichot. Jęknął w myślach, przypominając sobie wreszcie gdzie widział białego „misia”. Rosomak rzeczywiście wyglądał słodko, ale tylko z daleka. W albumie wydawał się kolejnym łasicowatopodobnym, słodkim stworzeniem.
Tylko, że Malfoy, prócz wybitnie drapieżnych, zwierzęcych instynktów posiadał swoją własną wolę, i nie wydawał się zachwycony pobytem Harry’ego w MalfoyManor.
Ostatkiem sił Potter wyrwał się spod rosomaka, czując, jak przy nagłym szarpnięciu zęby animaga rozrywają skórę.
Różowy język z zadowoleniem przesunął językiem po pysku i kłach, tak, jakby zbierał z nich jego smak.
Zanim Harry zdążył zareagować, uciec, zmienić postać, zwierzę znów zaatakowało, a silne szczęki kłapnęły głośno, milimetr od jego ucha.
Był w pułapce, i praktycznie nie widział, jak mógłby się z niej wydostać.
Spanikowany spojrzał w stronę jeziora. Czy rosomaki pływają?
Znów wykręcił się, dopadł krawędzi brzegu, i skoczył do płytkiej wody, otrząsając się.
Zadowolony wyraz pyska białego mordercy przekonał go, że wybrał złą opcję, ale było już za późno. Jednym susem Malfoy znalazł się za nim, rozchlapując wodę, i wydając z siebie dziwny dźwięk. Jasne futro przy pysku umazane krwią chłopca, z powodu wody przybrało różowawy kolor.
Rosomak obnażył zęby.
Harry skulił się, mocząc w wodzie brzuch i boki ciała, i, wydając płaczliwy, śpiewny dźwięk, zaczął się cofać. Nie miał nic przeciwko staniu przed Malfoy’em twarzą w twarz, ale zimne, mokre futro wcale nie było przyjemne, wzrok rosomaka wydawał się złośliwy i okrutny, absolutnie nieludzki, więc koci instynkt nakazywał mu wycofanie się. Potrzebował wolnej przestrzeni, by móc uciec, ale zarośla otaczające jezioro, spowolniły by go na tyle, by rosomak mógł go dopaść.
Przymknął powieki, wciąż przesuwając się cal po calu w tył, aż jego tylnie kończyny zahaczyły o skalisty brzeg.
Rosomak prychnął, siadając w wodzie i wpatrując się w niego uważnie, a niedźwiedzi pysk wykrzywił się w zwycięskim grymasie.
Harry zastanawiał się czy nie przemienić się w człowieka, miał jednak wrażenie, że wystarczy jedno drgnięcie, by zwierzę rzuciło mu się do gardła, a niechroniony futrem, i twardszą skórą, był o wiele bardziej bezbronny. Malfoy nie miał przecież żadnej obróżki, i z łatwością mógłby go zabić.
Właściwie, teraz też nie miałby z tym aż tak wiele kłopotów.

XXIV


Nad ranem, Draco mógł mieć jedynie nadzieję, że Potter jest równie niewyspany jak on sam. „czy my jesteśmy parą?” Nie pyta się o takie rzeczy! Nawet w formie żartu. Zwłaszcza w formie żartu.
Z niezadowoloną miną zbiegł do jadalni, spóźniony, jak go uczynnie poinformował skrzat domowy, o cztery i pół minuty.
-Nie musiałeś się tak spieszyć, Draco – powitał go w jadalni Severus.
-Gdzie ojciec? I Har... Potter?
-Lucjusz jak zwykle zażywa porannej kąpieli w jeziorze. Wiesz, jaka jest ciekawska jego animagiczna forma, czasami zapomina się... coś musiało zaabsorbować go na dłużej.
Tak, Draco doskonale wiedział. Ojciec w ludzkiej postaci, potrafił liczyć czas w sekundach, gdy jednak zmieniał się w rosomaka, nie raz chwila przekształcała się w cały dzień.
-Pan Potter zaś, najprawdopodobniej zaspał. - prychnął Snape z lekkim uśmieszkiem – A, może, zobaczył z okna coś co również go zainteresowało?
Z okna?
Okna pokoju wychodziły na łąkę i zagajnik z jeziorem, ale chyba Harry nie był na tyle głupi...
Severus uniósł lekko brew, tak, jakby znał jego myśli.
Szlag! Potter BYŁ dokładnie na tyle głupi by tam pobiec, chociaż przecież obiecał nie zwiedzać samodzielnie posiadłości.
-Muszę...
-Uratować go? Zaufaj swojemu ojcu, Draco. Lucjusz nie potrzebuje twojej pomocy, pozbędzie się dokuczliwego intruza..
-Wiesz, że akurat o ojca się nie martwię. - prychnął kpiąco. Lucjusz poradziłby sobie z każdym rodzajem kłopotów, i na ich nieszczęście, Harry mógłby być do nich zaklasyfikowany.
-O Pottera, za niedługo też już nie będziesz musiał.

Tymczasem rosomak podszedł bliżej geparda o kilka kroków, zamachał puszystą kitą-ogonem, i usiadł ponownie w wodzie. Harry skulił się, nie próbując nawet kłapnąć zębami. Czuł niemal paniczny strach, wypływający bardziej od kociej strony umysłu, niż jego samego. Młody gepard, widział co prawda mniejszego, ale sprytniejszego i silniejszego drapieżnika, bardziej zaprawionego w walkach, starszego dominującego... takiego, z którego drogi najlepiej było jak najszybciej zejść. Harry, zdawał sobie sprawę, że byłby prawdopodobnie w stanie przemienić się, i rzucić zaklęcie oszałamiające, zanim ten go dopadnie, jednak jego mięśnie zostały niemal sparaliżowane. Ale, powrót do postaci ludzkiej wydawał się jedynym wyjściem. Rozejrzał się jeszcze raz, szukając czegokolwiek, co podpowiedziało by mu lepsze rozwiązanie, ale skalna ściana za nim, ograniczała mu większość możliwości. Nie było wyjścia, jedynie jako człowiek, miałby z rosomakiem jakąś szansę.
Skupił się, mając nadzieję, że przemiana przebiegnie jak najszybciej, i gdy uwagę rosomaka rozproszyła na chwilę brzęcząca ważka, momentalnie wyobraził sobie siebie w ludzkiej postaci.
-Potter, nie rób tego! – dobiegło go z góry warknięcie, ale było już za późno, kocie łapy zmieniły się w ludzkie dłonie i stopy, futro zaczęło zanikać.
Zdziwiony nagłą zmianą, rosomak wydobył z siebie nieprzyjemne parsknięcie i postąpił krok w przód, odsłaniając zęby, jego wzrok nie był jednak skierowany w stronę Pottera, a ludzi stojących na stromym brzegu jeziora, dwa metry nad Harry'm.
-Lucjuszu, naprawdę, jesteś najbardziej kłopotliwym człowiekiem jakiego znam – mruknął Snape, aportując się wprost do wody. Dół szaty momentalnie nasiąkł wodą. - a ty Potter, jesteś po prostu głupi.
-To jedynie nieszkodliwa zabawa – Malfoy momentalnie przybrał swoją normalną postać –typowa zabawa pomiędzy animagami.
- Zabawa – Harry zerwał się – chciałeś mnie zabić!
- Gdyby mój ojciec chciał cię zabić, już dawno byłbyś martwy – Draco zeskakiwał z kamienia na kamień, schodząc coraz niżej, zatrzymał się jednak przed wodą – czemu nie uciekłeś i nie przybiegłeś do domu?
-Bo jest na to za głupi.
-Nie miałem gdzie uciekać!
-Wolę nie wiedzieć, jak pokonałeś Czarnego Pana – jasnowłosy chłopak westchnął ze zrezygnowaniem – myślałem, że jesteś odważniejszy, a trząsłeś się jak zastraszony puffek pigmejski.
-To instynkt – wyjaśnił Snape, wzruszając ramionami, i wyczarowując dla Lucjusza ręcznik – zwierzęta są mądrzejsze od ludzi a z pewnością mądrzejsze od Gryfonów, i raczej nie atakują na ślepo, wolą się poddać albo uciec. Potter jesteś niemal nagi i krwawisz, zrób coś z sobą. I pozbądź się tych uszu.
-Uszu? - Harry sięgnął do głowy zdziwiony.
Widocznie przemiana była zbyt szybka i nieporządna, bo pod palcami poczuł miękkie futro.
Jęknął żałośnie.
I kichnął.
Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo nieprzyjemnie.

XXV

Harry wypił duszkiem przyniesiony mu przez Draco eliksir, i westchnął, opadając ciężko na łóżko.
-Doprawdy, Potter, tylko ty potrafisz przeziębić się w lecie – prychnął młody Malfoy, przyciskając nadgarstek do jego czoła – Masz gorączkę – stwierdził z zaskoczeniem.
-Spędziłem kilka kwadransów w zimnej wodzie, z mokrym, przylepiającym się do ciała futrem - prychnął – Widocznie jako kot jestem bardziej narażony na przeziębienia. To wina twojego ojca!
-To że jesteś tropikalnym, ciepłolubnym kotem? Nie sądzę - parsknął kpiąco Ślizgon, po czym, już bardziej poważnie, dodał – Mówiłem ci, byś nie opuszczał pokoju. Gdybyś chociaż ten raz mnie posłuchał...
-To on rzucił mi się do gardła - zaczął się bronić Harry - Najpierw był nawet miły, a później zwabił mnie w pułapkę i bez ostrzeżenia zaatakował!
-Rosomaki to nie puchate misie, wiesz. Pamiętaj też, że jako dorosły, doświadczony animag przez cały czas zachował swoją normalną osobowość, nie tak jak ty, który z najpotężniejszego czarodzieja swojego pokolenia, stajesz się wystraszonym kociakiem.
- Więc, wtedy gdy podszedł do mnie i był [i]miły[/b]był nadal sobą? I polizał mnie po...
Draco kolejny raz prychnął.
-Malfoyowie nigdy nie są mili. To od początku była podstępna zasadzka, a ty dałeś się w nią złapać.
-Jestem idiotą.
-Zdecydowanie. Prześpij się, przyjdę po ciebie jak będzie trzeba zejść na obiad. Do tego czasu eliksir powinien zadziałać. Ugryzienie już cię nie boli?
Dłoń Pottera automatycznie powędrowała do szyi.
-Nie ma nawet śladu. - Harry z lekkim zdziwieniem wybadał skórę w miejscu, gdzie wcześniej zagłębiły się zęby animagicznej formy Malfoy'a. - Co wcale nie znaczy, że twój ojciec nie chciał mnie zabić.
-Chciał, czy nie... - Draco wzruszył ramionami – nie masz poważniejszych spraw do rozważania?
-To akurat jest ważne!
-Ważniejsze niż to? – Nagle chłopak pochylił się, przywierając ustami do jego ust. Zwinny język rozchylił wargi Pottera, wsuwając się pomiędzy nie wężowym, szybkim ruchem. Zanim Harry zrozumiał co się dzieje Malfoy odsunął się z zadowoloną miną, gładząc go z parodystyczną czułością po puchatych, kocich uszkach.
-Zanim zaczniesz mnie przeklinać, pamiętaj, że wczoraj sam powiedziałeś, że lubisz się całować... ze mną. Że, uważasz to za akceptowalne.
-Ty...! – Harry sięgnął za siebie próbując pochwycić jedną z poduszek o które się opierał, ale gdy puchowa broń znalazła się w jego rękach, i gotów był walnąć nią aroganckiego dupka, po Malfoy’u nie było już śladu.
Zawsze mógł jeszcze rozerwać poduszkę na strzępy. Ze złością spojrzał na wyhaftowany monogram w rogu jaśka.
Czy oni musieli nawet poszewki podpisywać? A nóż, ktoś chciałby sobie na pamiątkę pościel wziąć...
Zaczął zasypiać, z ozdobnym M migoczącym mu przed oczami.
Całowanie się z Malfoyem... nie było wcale złe, pomyślał, już w półśnie.
Mimo to, nie mógł nie być zaskoczony, gdy obudził się, czując na swoich ustach wargi Draco.
-Co robisz? - odsunął głowę, czując że Malfoy niemal na nim leży.
-Sprawdzam czy nie masz gorączki – Ślizgon mrugnął z rozbawieniem, przez chwilę trwając w tej pozycji, nim jednak Harry poczuł się niezręcznie, chłopak zsunął się z łóżka. – Raczej wydajesz się zdrowy. A już się bałem, że Severus mógł mi dać zamiast lekarstwa dla ciebie jakąś truciznę.
-Truci... że co?! Draco!

XXVI


-Nadal jesteś obrażony? – Draco po obiedzie dogonił Harry’ego w ogrodzie. Potter asekuracyjnie trzymał się bardziej otwartych przestrzeni, tam gdzie w pełni mógłby wykorzystać swoją szybkość, gdyby Lucjusz Malfoy znów nabrał ochoty do zabawy.
-Hm? O tą truciznę? Skąd. Snape by mnie nie zabił. On chyba zbyt lubi mnie dręczyć.
-Milczałeś przez prawie cały posiłek.
-Wiesz, siedziałem przy jednym stole z kimś, kto torturował mnie psychicznie przez znaczną część mojego szkolnego życia i, ah, przypadkowo, sypia z animagiem, który próbował mnie zabić kilka godzin wcześniej.
- Ja też tam byłem.
-Właśnie. Potworny posiłek.
-ej, przecież obroniłem cię przed moim ojcem! Nie żeby chciał zrobić ci coś poważnego, ale mógłby...
-Ty i Snape, w dodatku nawet nie wszedłeś do wody.
-Bo jest zimna. I, to ja przekonałem Severusa, że gdyby ojciec cię zjadł, z pewnością skończyło by to się dla niego niestrawnością. Ma zbyt delikatny żołądek, by karmić się mięsem innych drapieżników.
-A już dziwiłem się dlaczego Snape się tam pojawił.
-Z pewnością nie dlatego że cię lubi.
-A ty mnie lubisz?
-Potter! - Draco zatrzymał się w miejscu – Ty chyba zdobędziesz wyłączność na zadawanie tego typu głupich pytań.
-Pierwszy raz o to pytam!
-”Czy według ciebie jesteśmy parą”, „czy mnie lubisz?” „czy bycie parą wiąże się z pocałunkami?” może nie są to cytaty twoich wypowiedzi słowo w słowo, ale sens ten sam!
- Co jest w tym złego?
- Z jakiegoś, sam nie wiem już jakiego, powodu, podobasz mi się idioto, czego z pewnością jesteś od dawna świadomy. Nie musisz więc kpić ze mnie, i ciągle się upewniać.
-Nie muszę, bardziej... chcę. - stwierdził Harry – Skąd miałem wiedzieć że ty... to jakiś rodzaj ślizgońskich zalotów? Ciągnięcie za uszy i ogon, zaciąganie do miejsc potencjalnie niebezpiecznych, zmuszanie do siedzenia przy jednym stole z osobami, które albo chciały by mnie zabić, albo dręczyć, i pocałunki i strażnicy na korytarzu, i nazywanie idiotą, i, znów, ciągnięcie za uszy i.....?
-Dokładnie!

XXVII


Polana z kocimiętką pachniała wyjątkowo nęcąco, i Harry nie zmieniając się w kocią postać, z lubością położył się wśród ziół.
-Teraz będzie trudniej – Draco przykucnął przy nim – Musisz wyobrazić sobie siebie takiego jaki jesteś teraz, czyli z kocimi uszkami. Są miękkie, puchate, mają trochę ponad dziesięć centymetrów wysokości, czarne, osadzone trochę wyżej niż normalnie...
-Wiem, wiem!
-Gdybyś pozwolił mojemu ojcu zlikwidować ci je za pomocą zaklęcia, nie musielibyśmy teraz przez to przechodzić.
-Jasne, tylko jaką mam pewność że nie „zlikwidowałby” mi jednocześnie głowy?
- Skoro stchórzyłeś, to teraz zamknij oczy i słuchaj. Są puchate, z trochę dłuższą sierścią, niż u kotów krótkowłosych, jedwabiste w dotyku. - Dłoń Draco przesunęła się po nich w delikatnej pieszczocie – Gdy się je dotknie, poruszają się zabawnie, podobnie jak gdy z daleka nabiegnie jakiś, jak sądzę, ciekawy dla dużego kota dźwięk. Wyobraziłeś sobie to?
-Yhm – Harry niemal zamruczał, czując, jak dotyk przenosi się z na jego włosy, gładząc jego głowę tuż przy nasadzie uszu. Ciepło rozpłynęło się po jego ciele łagodną falą.
-A teraz wyobraź sobie, że z siebie-z-uszami, zmieniasz się w geparda. I, postaraj się mieć
jeden ogon, okej?
Harry obrócił się tak, by dłoń Malfoya spoczęła płasko na jego głowie, i rozpoczął przemianę. Gdy pierwszy raz omyłkowo zostawił swoje uszy w kociej wersji, Hermiona całą noc spędziła przekopując bibliotekę by znaleźć zaklęcie, które można było zastosować przy takim problemie animagicznym. Oczywiście, wiedziała o sposobie wizualizacji, ale to można było stosować tylko, gdy znało się w pełni swoją zwierzęcą postać. Wtedy, Harry miał niemal pewność, że jest zwykłym domowym kotkiem.
Jakie szczęście, że nie wypróbowali tego sposobu, bo naprawdę mogli sobie narobić kłopotów.
- Doskonale! - ramię Draco objęło go za szyję, i Ślizgon z lekko krzywym uśmiechem, cmoknął go prosto w nos – A teraz, zmień się z powrotem w człowieka.
Gepard pokręcił przecząco głową, wyrywając się z uścisku, i jednym susem wskoczył w świeży, nie wydeptany obszar kocimiętki.
-Harry!
Zamiast jednak posłusznie przybiec, kot odsunął się jeszcze bardziej, zginając łapy, tak, by otrzeć brzuchem o pachnące zioło. Wspaniale było czuć ten zapach wszędzie na sobie. Jeszcze wspanialej było by, gdyby Malfoy pachniał tak samo, i znajdował się bliżej i...
-Powinieneś jak najszybciej się przemienić! Potter, ty cholerny...
Wystarczyła chwila nieuwagi Ślizgona, by Harry znalazł się na nim, przednimi łapami uderzając w klatkę piersiową, tak, że Draco wylądował na trawie zanim zdążył mrugnąć.
Szorstki język przesunął się po jego policzku.
-Przestań!
-Nie zamierzam – w sekundę Harry zmienił się w człowieka, spoglądając zwycięsko na schwytanego i przyduszonego do ziemi Malfoya.
-Jesteś beznadziejny, Potter.
-Przecież, wszystko poszło w porządku?
-Jeśli uważasz, że te puchate uszy, dodają ci uroku i tak powinno zostać, to się z tobą zgodzę.
Uszy? Znowu?!
-Mówiłem,
jesteś beznadziejny – roześmiał się Draco, zaraz jednak został uciszony szybkim pocałunkiem.
-Myślę, że też cię lubię – stwierdził Harry z niemałym zaskoczeniem.
-Dziękuję za takie niepewne lubienie – chłopak podkreślił swoje słowa krótkim prychnięciem – Chodź, musisz spróbować jeszcze raz się przemienić, może uda się zlikwidować te... niedogodności.
Ślizgon pozornie niewinnym ruchem przesunął palcem wzdłuż krawędzi ucha, i nagle silniej szarpnął, wydobywając z gardła Harry’ego głośne jęknięcie.
-Za co?
-Rozpraszasz się, zamiast zakończyć to szybko. Przecież nie chcesz całego pobytu tutaj spędzić z uszami...?
Niestety wyglądało na to, że tak już zostanie, bo kocich uszek nie udało się usunąć nawet przy pomocy Draco. Harry wcale nie czuł się zawiedziony... cóż, uszy były trochę śmieszne, ale strasznie lubiły dotyk młodego Malfoy’a. Kot lubił dotyk Malfoy’a.
Ze zdziwieniem chłopak zauważył, że od walki z Lucjuszem, rzadko myśli już o sobie i gepardzie jako o odrębnych postaciach, tak jakby... stały się wtedy tym samym. Oczywiście kierowały nimi inne instynkty, ale nadal, tak Harry jak i kot, czuły się przy Ślizgonie bezpieczne.

XXVIII


Czas do kolacji spędzili wypróbowując przemianę Harry’ego, jednak, i tak musiał zasiąść do stołu z puszystymi, czarnymi uszkami. O, czym nie dane mu było zapomnieć, zwłaszcza, gdy Lucjusz zerkał na nie co chwila, prychając kpiąco.
Naprawdę trudno było mu to znosić, nic więc w tym dziwnego, że postanowił się zemścić, i jeszcze w drzwiach jadalni zainicjował pocałunek z Draco. Długie palce Lucjusza zacisnęły się kurczowo, mężczyzna jednak nic nie powiedział, gdy jego syn sam popchnął Pottera na framugę, i zdecydowanie pogłębił pocałunek.
- Dobrze się bawisz? – spytał Ślizgon z zastanowieniem, gdy już udało im się dotrzeć do salonu z oknami wychodzącymi na ogród.
- Wyśmienicie – Harry zachichotał, siadając na sofie i spoglądając w górę na Draco – Widziałeś?
- Minę mojego ojca? Oczywiście. – Ślizgon przewrócił oczami – Doprawdy, Potter, musiałbym być ślepy.
- Doprawdy, Malfoy, myślałem, że zaczęliśmy mówić do siebie po imieniu. Przecież chodzimy ze sobą.
- Tak, chodzimy... – Uśmiechnął się i oczy Harry’ego rozszerzyły się gdy Draco nachylił się nad nim. - Mogę cię pocałować? – zapytał Ślizgon, obserwując go uważnie.
- Wcześniej, robiłeś to bez pytania.
- Wiem. – Usta chłopaka zacisnęły się lekko – To mogę?
Harry obserwował jak ze srebrnych oczu znika rozbawienie i pojawia się zdecydowanie. Draco naprawdę
chciał go pocałować. Przełknął ślinę, czując jak rumieniec wpływa na jego policzki.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł.
- Doskonały. – Malfoy powoli wsunął dłoń w włosy Pottera, i nachylił się jak najbliżej, tak, że nieomal dotykał jego warg – Mogę? - po czym przypominając sobie, że na Gryfonów działa pewne szczególne zaklęcie, dodał – Proszę.
Brzmiało to bardziej nie jak prośba o pocałunek, a o pozwolenie na powolne pogłębienie powstałej między nimi bliskości. Dlatego, Harry nie był w stanie odmówić.
- Tak.
Miękkie usta opadły na jego własne, i Potter zadrżał, czując, że to co się dzieje jest o wiele intymniejsze od wszystkiego co doświadczył wcześniej. Draco wydawał się jednocześnie niewinny, spokojny jak i zdecydowany. Ciepły podmuch zachęcił Ślizgona do kontynuowania pocałunku, i przekonania Pottera, że używanie języka bywa czasami nieodzowne. Harry pozwolił dziać się temu, i po prostu chłonął całym sobą każdy gest i uczucie.
Ciepło. Przyjemnie. Bezpiecznie.
Draco pachniał jak bezpieczeństwo, ponieważ jego zapach był identyczny jak zapach ubrań, jakie Harry miał na sobie. To zadowalało, i jego kocią, i ludzką naturę, dając mu poczucie, że przynależy do kogoś, i że ktoś należy do niego.
Zamruczał w wargi Malfoy’a, czując jak lekkie drgania sprawiają, że ślizgon coraz bardziej zapomina się, wsuwając dłonie w jego włosy. Przez chwile trwali tak, wtuleni w siebie, coraz odważniej badając nawzajem swoje usta.
Nagle Draco odsunął się, odskakując tak, jakby ktoś ukuł go w tyłek szpilką, i szybko usiadł na drugim końcu kanapy, z daleka od Harry’ego, ocierając rękawem wargi. Zanim Gryfon zdążył zapytać, co się stało, Malfoy wymamrotał ciche „przepraszam” i położył sobie poduszkę na kolanach.
Ooch.
Więc tak pachnie... Harry pozwolił by jego nos zadziałał po kociemu, i wyczuł nawet najlżejszy zapach, więc tak pachnie podniecenie. Uwielbiał bycie kocim animagiem! To było, było... Draco pachnący w ten sposób, wydawał się jednocześnie kuszący i bezbronny, i fakt, że mógł wyczuć, jak bardzo na niego działa ta sytuacja, sprawiały, że drapieżna część Harry’ego zadrżała z przyjemności.
Ta Gryfońska i bardziej przyzwoita powinna zadrżeć z oburzenia i obrzydzenia, ale milczała, biernie przyglądając się wszystkiemu z boku.
Usta Ślizgona wyglądały bardzo smakowicie i wilgotnie, a policzki były zaczerwienione jak po długim i wyczerpującym biegu. Harry też czuł przyjemność płynącą z pocałunku, nawet jeśli całował go Malfoy,
zwłaszcza, że całował go Malfoy, ale przynajmniej nie miał tego problemu.
- Wyszło trochę inaczej niż chciałem – mruknął Draco, patrząc z wyzwaniem w oczy Gryfona. Może i był zakłopotany, ale nie wyglądało na to że zamierzał wstydzić się reakcji swojego ciała.
Harry nie był pewien czy zrobił to z czystej złośliwości czy z pragnienia zobaczenia, jak działa na ślizgona, ale jednym susem znalazł się na nim, napierając biodrami na poduszkę, i położył się tak, że gdyby nie warstwa owiniętego materiałem pierza, ich ciała stykały by się bardzo, bardzo dokładnie.
- Było całkiem przyjemnie – zamruczał – Dlaczego przerywasz?
Przez chwilę wpatrywał się w stalowe tęczówki Malfoya, otaczające rozszerzone źrenice. Nie czekając aż Draco go ponownie pocałuje, sam sięgnął po pieszczotę, rozchylając językiem jego usta. Biodra Draco poderwały się w górę, a ramiona oplotły ciaśniej Harry’ego, jednak ślizgon nie zareagował bardziej, biernie czekając na to, co zrobi partner.
-Nie pomagasz - wytknął mu po chwili Harry, wciąż nie czując by Malfoy w jakikolwiek sposób przejmował inicjatywę. Otwierało to wiele różnych możliwości, ale trudno było ukryć fakt, że Harry był na tyle niedoświadczony by nie wiedzieć jak z nich skorzystać.
Niestety, Draco, który miał być też pewnego typu przewodnikiem po tych sprawach, nagle wydawał się stracić wszelkie zainteresowanie
akcją.
-Podoba mi się. – mruknął Malfoy, wplątując palce w włosy na karku Pottera – Po co mam coś robić?
- Bo... bo tak wypada?
Draco odchylił głowę w tył, i roześmiał się, przysuwając się bliżej, i nie ważne że dzieliła ich jakaś głupia poduszka, bo Harry poczuł jak chłodne palce gładzą go po linii kręgosłupa, a usta zatapiają się w jego z uporczywą powolnością… i byli tak
blisko siebie, że gryfonowi trudno było wyobrazić sobie że mogło by być lepiej…bliżej.
-Wystarczy? – Malfoy przerwał pocałunek.
-To może być jeszcze przyjemniej?
-Tak. Może, ale nie dzisiaj.
-Mam wrażenie, że jakbym wziął tą poduszkę, to było by
dzisiaj.
-Potter, ani mi się waż… Idiota!

XXIX


Draco pozwolił mu się dotknąć. Syczał i wydawał różne, zabawne odgłosy, więc Harry po prostu musiał wypróbować i zrozumieć, co jak na niego działa. Nie miał co prawda odwagi doprowadzić tego do końca, ale nie wydawało się, że Draco nie oczekuje niczego więcej. Gdy Harry poznał ciało ślizgona już wystarczająco, a Malfoy z coraz większą trudnością łapał oddech i wreszcie odsunął od siebie jego dłonie, leżeli jeszcze przez chwilę wtuleni w siebie, starając się uspokoić się. Potter z zakłopotaniem zarejestrował, że jego ciało też zaczęło reagować na sytuację, i to dosyć entuzjastycznie, ale nie wyglądało na to, by Draco zamierzał go wyśmiewać.
-Potter, lubię cię – mruknął jedynie, i Harry wiedział, że to odpowiedz na zadane na kocimiętkowej polance pytanie. I chyba gryfon odpowiedział mu tym samym, chociaż pewien być by nie mógł, zwłaszcza, gdy Draco postanowił zostawić mu na szyi malinkę.
W końcu, to że też go lubił, było raczej oczywiste?
Nie całuje się ludzi, których się nie lubi.
Przez chwilę, Harry zastanawiał się, czy nie zaprosić go po kolacji do siebie na noc. Oczywiście, nie po to by robić coś wyjątkowo nieprzyzwoitego, po prostu chciał być… blisko. Jeśli to łączyło się z dotykaniem i pocałunkami, tym lepiej. Musieliby znaleźć sposób na oszukanie ich strażników, ale skoro udało mu się pokonać największego czarnoksiężnika wszech czasów, miałby nie oszukać dwóch podstarzałych czarodziei, którym psuł wakacje i wakacyjny seks?
Miał ochotę chichotać na samą myśl o tym, że wszedł im w drogę. Chociaż, może to było też powodem niezadowolenia Lucjusza? Zamiast robić te wszystkie nieprzyzwoite rzeczy, musiał na zmianę ze swoim kochankiem pilnować korytarzy. Harry miał ochotę chichotać na samą myśl.
Ale po kolacji, która była jeszcze bardziej cicha i niezręczna niż poprzednie posiłki - nawet lekko ironiczne spojrzenie Draco niezbyt pomagało – poszedł spać sam.
Malfoy może mógł być całkiem przyjemnym obiektem do całowania i lekkiego dotykania, ale mógłby pomyśleć, że wolno mu wszystko, jeśli tylko otrzyma zaproszenie. Przecież nadal był podstępnym Ślizgonem.
Kolejnego dnia znów się obudził o świcie, tym razem nie dając się skusić kąpieli w jeziorze, postanowił zwiedzić posiadłość. Jakoś z Draco nie mieli czasu na to, w dodatku Harry czułby się niezręcznie… nie, o wiele przyjemniej było powęszyć samemu. Kusił go zwłaszcza znajdujący się za ścianą pokój… różany? A później mógłby wstąpić do sypialni ślizgona i obudzić go w jakiś podstępny sposób. Tak, niby przypadkiem tam zajść, i wylać mu na głowę szklankę wody.
Zerwał się z łóżka, zmierzając do łazienki. Dursleyowie może i byli dumni z wnętrz swojego domu, ale Harry podejrzewał, że w życiu nie widzieli tylu pieniędzy, ile warta była wanna w kształcie wężowego pyska. Umyty; szczególną uwagę zwrócił na to, by wyszorować zęby, w końcu Draco mógłby chcieć go pocałować; i ubrany w przyniesione ostatniego wieczora ubrania, uchylił drzwi do sypialni.
Nikogo nie było w korytarzu.
|Starając się trzymać blisko ściany, przeszedł do kolejnych drzwi. Nacisnął klamkę, i popchnął je lekko, krzywiąc się gdy zaskrzypiały. Na szczęście, wydawało się, że i Lucjusz i Snape nie znajdowali się w zasięgu wzroku.
Zanim zdążył zrobić krok do przodu coś owinęło się wokół jego szyi. Poczuł szarpnięcie aportacji, gdy pętla zaciskała się coraz mocniej, i mocniej, sprawiając, że gdy tylko ucisk na chwilę zelżał opadł na kolana krztusząc się.
Ciemność nie była czymś niespodziewanym, i osuwając się w pełen nieświadomości sen, przyjął to nawet z ulgą.

Skrzat z obawą wchodził o świcie do pokoju panicza Malfoya, jednak nakaz „obudź mnie jak tylko mój ojciec wstanie” był silniejszy niż strach przed niezadowolonym, obudzonym zbyt wcześnie Draco. Chłopak miał coś ważnego do załatwienia z Lucjuszem.
Rozmowę.
Najlepiej bez świadków.
-Wiedziałem, że przyjdziesz – prychnął Lucjusz, gdy tylko Draco pojawił się w drzwiach – Zachowujesz się wyjątkowo przewidywalnie ostatnimi czasy.
-Zakochałem się.
-Tak samo mówiła twoja matka, gdy napadał ją taki nastrój. Przypominam ci, że raz musiałem zabić mężczyznę którego dotyczyły jej.... uczucia.
-Potter nie jest aż tak słaby.
-Jest człowiekiem, a ty jesteś wilą, Draco.
-Tylko po części.
Brwi Lucjusza podsunęły się w górę.
-To wersja dla mnie czy dla ministerstwa? To, że oni nadal wierzą w te obliczenia z procentową zawartością krwi... twoja matka i ja przeprowadziliśmy z tobą nie jedną poważną rozmowę o tych sprawach.
-Wiem. Znam zasady – Draco westchnął cierpiętniczo, rzucając się na pościelone równo łóżko Lucjusza - Co wcale nie oznacza że są sprawiedliwe.
-Oczywiście że nie są sprawiedliwe – mężczyzna usiadł obok nie go, wsuwając dłoń w jasne włosy chłopca – Na szczęście, my mamy pieniądze, więc możemy sami rekompensować sobie pewne straty.
-Na przykład to, że nie mogę uprawiać seksu? Przez jeszcze... ile lat?
-Draco.
-Och, tato. Dlaczego musi być tak, że wile nie mogą robić tego akurat w tym okresie, gdy ich libido jest w najlepszym stanie?
-Ostrzeż mnie, gdy jednak postanowisz ulec i przespać się z Potterem – Lucjusz uśmiechnął się drwiąco – Będę musiał podwoić kilka łapówek i wynająć najlepszych prawników, a i tak nie gwarantuję, że nawet najracjonalniejsze tłumaczenia przekonają, że to nie była twoja wina, że seks z tobą pozbawił Złotego Chłopca duszy.
-Nie, dziękuję, poprzestaniemy jednak na innych formach aktywności.
-Tylko uprzedź o tym pana Pottera.
-Tak zamierzam. Będziesz dla niego milszy? To nad jeziorem nie było zbyt przyjemne, wiesz.
-Nie zaatakowałbym go, gdyby on pierwszy nie zaczął. Nie napada się na rosomaki.
-Jakoś nie wyobrażam sobie, że Harry mógłby na ciebie napaść. Jako gepard jest całkiem słodki.
-Obroże animagiczne chronią jedynie przed atakiem na człowieka. - wytłumaczył Lucjusz – W postaci zwierzęcia, jestem traktowany przez ich magię jak zwierzę.
-Nadal trudno mi uwierzyć, że postąpił tak głupio.
- Jest równie nierozsądny, jak ty, gdy zapomnisz że jesteś Malfoy'em. Pomarszczyłeś całą pościel.
-Poprawisz później. A ty, o, psujesz mi fryzurę – chłopak odsunął się lekko – Więc, nie zamierzasz być miły?
-Nie, niezbyt – odpowiedział starszy Malfoy, uśmiechając się – Jeśli, Potter myśli o tobie poważnie, wytrzyma to.
-Dopóki go nie zabijesz, będę szczęśliwy.
- Tak, bo jedyne o czym ja myślę, to szczęście mojego pierworodnego i jedynego syna – kolejny raz wąska, chłodna dłoń wsunęła się w jasne włosy Draco. Ślizgon westchnął spoglądając na ojca.
- Śniadanie? - zaproponował.
-Jeśli twoje zachowanie przy budzeniu nie wypłoszyło skrzatów z posiadłości, to może jakieś będzie.
- Wytargałem tylko jednego za uszy. Ale, myślę że one to lubią. Gdy ich się nie bije, biją się same, sam mi to kiedyś tłumaczyłeś...

XXX


-Sądzę, że mógłbyś już iść do kuchni, i kazać podać nam wcześniej śniadanie – stwierdził Lucjusz, gdy Draco zaczął przymykać oczy, i mościć się na środku jego łóżka.
-Nie idziesz nad jezioro? - zdziwił się Ślizgon, unosząc brodę.
- Przebiegnę się tam i z powrotem, i zjem z posiłek razem z tobą.
- To wredne. Mógłbym w tym czasie tu pospać – mruknął Draco, ale posłusznie zsunął się z mebla, poprawiając narzutę – W końcu, nie jedliśmy ani jeden raz sam na sam.
- Jak się nie pospieszysz, to teraz też się nie uda.
Wiem. To hm... - oparł dłoń o framugę – Do zobaczenia na
dole?
Lucjusz skinął potwierdzająco głową. Chłopak energicznym krokiem ruszył w kierunku pomieszczeń znajdujących się na poziomie lochów. Skrzaty, Ślizgoni i mistrzowie eliksirów miały jedną wspólną cechę; zawsze wolały mieszkać pod ziemią, w przeciwieństwie do Draco, który skrzętnie ukrywał przed swoimi współdomownikami miłość do wolnej przestrzeni, i Lucjusza, który uważał, że najlepiej wygląda w naturalnym słonecznym świetle. Draco nie mógł się nikomu przyznać, że przyjemne było by dla niego na przykład mieszkanie w lesie, albo na łące. Oczywiście, musiałby mieć swobodny dostęp do swojej łazienki, lustra i dobrych posiłków. I, oczywiście miękkiego łóżka.
Zdziwił się, zastając zamkniętą bramę do podziemia. Severus z pewnością wiedział już. że Draco wstał, i raczej nie trzymał swojej straży pod drzwiami Pottera, dlaczego więc nie wrócił jeszcze do siebie? Zawsze gdy przebywał w środku, wrota stały otwarte na oścież.
Drzwi, powiązane z rodzinną magią, rozsunęły się posłusznie, bez podawania hasła. Niewątpliwa zaleta bycia dziedzicem Malfoy'ów.
-Parchatka, przyjdź tu – wszedł do szerokiego korytarza, kopnął w najbliższe drzwi, prowadzące do pomieszczeń gospodarczych. - Parchatka! Szczotek!
Żaden skrzat nie zareagował na jego wołanie. Draco niezadowolony odwrócił się, słysząc jak spod jego butów wydobywa się lepki chlupot. Czyżby skrzaty spanikowane tym, że nadchodzi rozlały jakiś sos, i teraz bały się wyleźć? Głupie stworzenia!
Wyszeptane cicho lumos oświetliło posadzkę na tyle, by mógł dojść do wniosku, że jeśli to był składnik obiadu, to jakiegoś wyjątkowo paskudnego i raczej nie przeznaczonego dla ludzi. Podeszwy jego butów umazane były w krwi.
Szybko oparł się o ścianę, zauważając że od sporej plamy, w której stał, droga wiedzie do drzwi do laboratorium Severusa. Starając się być ciągle tak, by mieć za plecami mur, ruszył za śladami, i popchnął drzwi do laboratorium.
W pierwszej chwili był przekonany, że Snape jest martwy. Szybko, blokując drzwi zaklęciem podbiegł do leżącego na posadzce mężczyzny. Oddychał. Ledwo bo ledwo, ale klatka piersiowa unosiła się w miarę równym rytmem. Draco rozejrzał się, nie wydawało się jednak by ten co zaatakował Snape’a, był w tym pomieszczeniu. Prawdopodobnie mężczyzna został zaatakowany w korytarzu ale udało mu się jakoś dojść do swoich pomieszczeń. Labolatorium było tak zabezpieczone, że praktycznie jedynie Lucjusz i Draco mieli tam dostęp.
Chłopak nie bywał tu zbyt często, ale znając standardy jakimi w rozkładzie substancji kierował się Severus, miał pojęcie gdzie szukać medykamentów. Sięgnął do stojącej przy zapasowych kociołków szafki, zastanawiając się, jaką powinien podać dawkę, i czy to ma jakiekolwiek znaczenie, bo prędzej Snape umrze z powodu upływu krwi, niż z przedawkowania.
- Ojciec mnie zabije – wymruczał do siebie, klękając przy mężczyźnie, unosząc jego głowę i wlewając mu do ust eliksir przeciwkrwotoczny i uzupełniający krew. Mimo że naprawdę starał się być ostrożny, krew niemal natychmiast poplamiła jego ręce. - Merlinie... Potter, ty idioto.
Wstał z kolan, zastanawiając się, czy nie byłoby lepiej zatamować czymś rany, czy też lepiej pozostawić to działaniu eliksirów.
Nie, najlepiej byłoby poszukać wściekłego geparda, zanim ojciec zobaczy co się stało, eliksiry zaczynały już działać, i cokolwiek Draco by zrobił więcej, nie zmieniło by to zbytnio aktualnego stanu. Malfoy spojrzał ostatni raz na bladego Snape’a.
Mógł mieć jedynie nadzieję, że nie skończy jak Severus, z niemal przegryzionym gardłem.

Wcale nie chciał się budzić. Powietrze pachniało krwią, ból pulsował w skroniach, a wokół szyi wydawało się, że ma owinięty jakiś cienki łańcuch. Wcale nie chciał, ale sądząc po tym, jak niekorzystna była jego sytuacja, koniecznie powinien.
Uchylił powieki, niemal natychmiast napotykając ciemne tęczówki, zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy.
Szarpnął się, mając nadzieję że to jakiś żart, i wiedząc jednocześnie, że tym razem znalazł się w prawdziwej pułapce. Groźniejszej nawet od pazurzastych formy Lucjusza.
-Zaraz dołączy do nas twój ukochany syn – Bellatriks odsunęła się od Pottera, uśmiechając się lekko – Mały, zdradziecki gad, Cyziu. Myślałam, że jako wila czuje z tobą większą więź, niż z tym bogatym, snobistycznym draniem.
Pani Malfoy uniosła głowę znad mapy przedstawiającej posiadłość.
- Jest już na schodach, wygląda na to, że znalazł Severusa. Co z Potterem?
- Budzi się.
-Nie mamy wiele czasu. Gdy Lucjusz tu wróci, musi znaleźć martwego syna, i Pottera z jego krwią na pysku.
-Dasz radę zaatakować Draco tak, jak zrobiłaś to z Snape'm?
-Tak. Może wilczy ślad ugryzienia różni się od ugryzienia dużego kotka, ale ci idioci w ministerstwie nie zauważą różnicy. Lucjusz, może zauważyłby.. dopiero jak już zabije Pottera.
-Urocze.
Klamka poruszyła się, i gdy Narcyza skierowała różdżkę w tamtą stronę, Bellatriks owinęła ramię wokół szyi Pottera, usuwając zaklęcie przytrzymujące go przy ścianie.
- Wejdź Draco. Czas by moje kochane dziecko dołączyło do zabawy.

XXXI





Draco zatrzymał się w drzwiach wpatrując się bez słowa w matkę. Oczy kobiety lśniły nienawiścią, wargi wykrzywiły się ukazując ładne, równe zęby, jawny kontrast do tego, co kryło się w ustach stojącej kilka metrów dalej Bellatrix. Mimo to, kobiety były do siebie niemal bliźniaczo podobne, obie szalone, niebezpieczne i absolutnie nie na miejscu.
Bellatriks miała być przecież martwa, a matka spędzała czas w jakimś drogim kurorcie.
-Mamo...
-Twoją matką jest bardziej Severus niż ja - parsknęła, postępując krok w przód - W końcu o wiele częściej sypia z twoim ojcem.
-To nie...
-Rzuć różdżkę na ziemię, inaczej, zanim wypowiesz pierwsze zaklęcie, zabijemy twojego chłopca. Jest bezbronny, a nałożone na łańcuch zaklęcie nie pozwoli mu przemienić się.
Draco prychnął, ale posłusznie wypuścił z rąk różdżkę.
- Dlaczego to robisz?
-Nie miałam wyboru. Wczoraj zwabiłam twojego głupiego kota do miejsca w którym spał Rosomak ale nawet wtedy ktoś musiał się wtrącić. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce, inaczej nigdy nie zabiłabym tego dzieciaka i nie wpakowała Lucjusza do więzienia. Naprawdę myślałeś, że nie wiedziałam o niczym, Draco? Że nie domyśliłam się przez te lata? Robiłam wszystko, by przywiązać go do siebie, nawet urodziłam mu syna, i co dostałam w zamian? Nawet ty... moja krew, wziąłeś jego stronę!
-Matko – chłopiec przełknął ślinę, powstrzymując się przed obróceniem się i wybiegnięciem.
-Zdradziliście mnie... i Naszego Pana – kobieta podciągnęła rękaw sukni, ukazując na ramieniu mroczny znak.
-Ty nie jesteś śmierciożerczynią!
Tego był do dzisiaj pewien. Znudzona arystokratka, tak. Czasami, szalona wila. Ale nigdy, nigdy śmierciożerca. Widocznie znał ją jeszcze mniej, niż sądził.
-Gdyby twój ojciec sypiał ze mną częściej niż kilka razy w ciągu całego małżeństwa wiedziałby o tym, że zostałam naznaczona tuż po powrocie Czarnego Pana. – parsknęła – Gdybyś Ty interesował się mną, i moim życiem, a nie spędzał czas z nim i z jego kochankiem, stalibyśmy po jednej stronie. A tak, najpierw cię zabiję, później z Bellą upozorujemy to na atak szału kociego animaga. Odpowiada ci takie rozwiązanie?
Jej dłoń trzymająca różdżkę, uniosła się w charakterystyczny sposób, zanim jednak Narcyza zdążyła wymówić zaklęcie, pomimo łańcuchów, pomarańczowo-czarna smuga wyrwała się z uścisku Bellatrix i skoczyła w jej stronę. Gepard wydał niski, śpiewny dźwięk, popychając matkę Draco na ziemię, i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zacisnął szczęki na gardle kobiety. Krew trysnęła na posadzkę.
Malfoy, korzystając z przerażenia malującego się na twarzy ciotki, i starając się nie myśleć, co że jego własna matka właśnie zamierzała go zabić, rzucił się w stronę różdżki.
Jeszcze tylko kilka centymetrów i....
Uśmiechnął się, czując w ręce giętkie, smukłe drewno.
Ale wcale tego nie potrzebował.
Harry, wcale nie był Acinonyx pardinensis veneficus. On był, TO było... Nundu. Dłuższa na karku sierść uniosła się, tworząc sztywną, sterczącą szczotę, ciągnącą się aż do końcówek ogonów, a oczy...
Draco szybko zacisnął powieki, nie chcąc zostać uwięzionym w niebezpiecznym spojrzeniu, nawet jeśli całym sobą czuł, że Potter nie zrobi mu krzywdy. Jego celem była Lastrange.
Gorąca, trująca moc nieomal otarła się o Malfoya, owijając się wokół Bellatrix.
Już po chwili kobieta była martwa.
Draco podszedł do zwierzęcia, starając się nie spoglądać na krew wsiąkającą w szpary w podłodze oraz tą pokrywającą pysk geparda i, bez wahania objął jego kark.
-Już w porządku, Harry, jest już okej. Przemień się, proszę, Harry już... okej – zamruczał nieskładnie, drżącą dłonią pocierając miękkie ucho.
Ciało Nundu lekko zwiotczało, zmniejszyło się, sierść znów była krótka, i miękka, a w ramionach Malfoy’a pojawił się gepard, wciąż nie chłopiec.
-Harry?
Kot zamachał ogonami, popychając pyskiem ramię Draco, i ocierając się o jego pierś.
Oczy pozostały jednak jednolicie czarne, bez granicy między tęczówką a źrenicą.
Oczy Nundu.
Chłodny nos, musnął lekko szczękę chłopca.
To był Harry. To nadal był Harry. Jego Harry.
I tylko to się teraz liczyło.

EPILOG



Draco westchnął ,widząc jak Severus kręci zrezygnowany głową.
Harry był absolutnie zdrowy… i nie wyglądało na to, by istniało cokolwiek blokującego jego przemianę w człowieka. A, mimo to, pozostawał gepardem.
-Dzisiaj musimy być w szkole. Cholera!
-Tak, ale jeśli on nie stanie się człowiekiem, też nie możesz wrócić.
-Nawet o tym nie myślałem – prychnął Draco. To było oczywiste że nie wróci bez Pottera. Nie tylko dlatego, że był z nim związany, i niejako przyczynił się do obecnego, kociego stanu… Z pewnością nie zajmie nauczycielom i aurorom wiele czasu dojście do tego, gdzie Harry spędził ostatnie dni. Chociaż wraz z ojcem usunęli wszystkie ślady krwawej jatki, Ministerstwo może zainteresować fakt, że Narcyza także rozpłynęła się w powietrzu. Jak i kilka, zabitych przez nią skrzatów.
Przeżyła jedynie najmniejsza i najmłodsza, Parchatka, ale nawet skrzacia magia nie wyleczyła śladów ataku wili. Narcyza, podobnie jak dzikie wile mogła zmieniać się w zwierzęta. Najczęściej Draco widywał ją w formie wiewiórki i łabędzia, nie podejrzewając nawet że udało jej się opanować przemianę w jakiegokolwiek drapieżnika.
-Nie pozwolę mu zostać samemu, ale tu też nie mogę zostać – Draco spojrzał wyzywająco na ojca – Co byś mi radził?
-Nic. Jesteś Malfoy’em. Poradzisz sobie.
-Żadnych ograniczeń?
-Musiałbyś zacząć zjadać złoto, by chociaż odrobinę uszczuplić zawartość którejkolwiek z rodzinnych skrytek.
-Ja nie uciekam. – Draco uśmiechnął się - Po prostu muszę kupić mu trochę czasu - machnął ręką w stronę leżącego na stole w pracowni eliksirów geparda. Harry ziewnął, i położył pysk na swoich łapach.
- Możesz kupić wszystko. Chociaż niektóre rzeczy dostaniesz za darmo - Lucjusz wetknął mu w dłoń klucz z gnomim pismem – Kontrakt Parchatki. Uważaj, by nie dać jej żadnego ubrania, nie możesz pozwolić sobie na uwolnienie jej. Oprócz nas, Severusa i Pottera, jest jedynym światkiem. Wykorzystaj ją, lub zabij.
-W porządku. Parchatka!
- Paniczu? - Skrzat domowy pojawił się natychmiast. Draco skrzywił się widząc na jej twarzy długie, białe szramy.
-Spakuj do jeden z tych najnowszych kufrów wszystko, co jest niezbędne do dłuższego pobytu poza domem, książki dotyczące animagii i coś, co będzie twoim legowiskiem. I… pożyczę sobie amulet złudzenia, dobrze?
- Rób co chcesz - Lucjusz wzruszył ramionami.
-Racja. Co chcę. Ale czy nie zależało ci bym zdał Owutemy?
-Możesz zostać oskarżony o morderstwo i hodowlę najbardziej niebezpiecznego zwierzęcia, jakie istnieje, wliczając w to nawet demetorów. To czy umiesz sprawić, by czajnik zmienił się w skowronka, i zatańczył kankana…
-Jasne, tato, rozumiem – Draco roześmiał się, przygładzając włosy – Co powiedz ministerstwu, jeśli by…
-Nawet z veritaserum dowiedzą się jedynie, że jesteś Malfoy’em. To już ich sprawa, jeśli nie zrozumieją, co to oznacza.
- A Nundu?
-Obaj moi dziadkowie hodowali smoki, a ojciec posiadają stado buchorożców, dopóki nie zabiła ich, trzymana przez babcię mantykora. Nie pamiętasz też, jak mówiłem ci, że Malfoyowie mają zawsze białe włosy, bo są spokrewnieni z szyszymorą?
-Rozumiem, rodzinna tradycja. Chodź Potter – zawołał głośniej, widząc że Severus skończył już wszystkie zabiegi, dotyczące ogromnego kota – jesteś tylko kolejnym zwierzątkiem Malfoyów, więc uważaj bym cię nie zgubi…aaaa!
Gepard skoczył na niego, popychając go na posadzkę.
-W porządku Harry, przestań, nie zgubię cię, powiem Parchatce, by spakowała cię do kufra na wszelki wypadek.
Gepard usiadł na jego udach, wykrzywiając pysk w czymś z rodzaju uśmiechu.
-Może najpierw zjecie obiad? – zaproponował Lucjusz, nie starając się nawet pomóc Draco.
Draco zepchnął wreszcie z siebie Harry’ego, i prychnął.
-Tylko, jeśli jest moja zupa z groszki i liści wierzby.
- Na twoje szczęście, to jest jedyna rzecz, jaką Parchatka potrafi ugotować.
-Czyli, z głodu, nie umrzemy.
Harry, przypominając sobie mętne, chłodne, pełne rozgotowanych liści coś, nie był tego aż tak pewien.
Ale, to była jedynie drobna niedogodność, w końcu… wyglądało na to, że są razem. Teraz tylko musiał znaleźć sposób by na powrót stać się człowiekiem. Ale, jeszcze przez chwilkę, zwłaszcza gdy Draco drapał go pomiędzy uszami, miał ochotę pobyć kotem.




Miau.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
P JEZUS ODMAWIAJCIE TE MODLITWY OD TERAZ AŻ DO OSTRZEŻENIA 20 modlitw krucjaty
Atrakcyjność interpersonalna od pierwszego wrażenia do zwi±zków uczuciowych
7 Od końca pierwszych świąt Wielkanocnych aż do nawrócenia S
Czy rozwój psychiczny człowieka trwa przez?łe życie, od chwili poczęcia aż do śmierci
Atrakcyjność interpersonalna od pierwszego wrażenia do zwi±zków uczuciowych
Prawo morskie, prawo admiralicji Od dnia urodzenia, aż do dnia śmierci jesteś NIEWOLNIKIEM!
Atrakcyjność interpersonalna od pierwszego wrażenia do zwi±zków uczuciowych
Od welfare state do welfare
Od czasu średniowiecznego do czasu nowożytnego, Filologia Polska, WOK
Od kultury wizualnej do teologi Nieznany
Od pamięci wody do biologii numerycznej
Sztompka Socjologia - ROZDZIAŁ 7 Od działań masowych do ruchów społecznych, Socjologia, Socjologia.
Wyznaczanie przerwy energetycznej E g w półprzewodnikach metodą transmisji, studia, semestr II, SEME
25 Aż do rana oberek
OD CESARSTWA BIZANTYJSKIEGO DO CESARSTWA OTTONÓW
I nie opuszczę cię aż do śmierci
Od naśladownictwa rzeczywistości do?formacji tradycja i nowoczesność w literaturze XX wieku
test nbsp od nbsp0 nbsp do nbsp7
Zmiany dokonywane w polskiej edukacji wczesnoszkolnej od 1 IX 2009 do chwili obecnej

więcej podobnych podstron