10 03 2010


Społeczeństwo radosnych dzieciaków

Piotr Skwieciński 09-03-2010, ostatnia aktualizacja 09-03-2010 23:55

W Austrii dopuszczone do wyborów nastolatki wsparły przede wszystkim prawicowe i lewicowe ugrupowania skrajne. I nic dziwnego, w tym wieku wiele się robi dla zgrywy, żeby było ciekawiej - pisze publicysta

Piotr Skwieciński

Zapowiadane przez Platformę Obywatelską obniżenie wieku wyborczego do 16 lat (na razie w wyborach lokalnych, ale z czasem…) wpisuje się dobrze w wyborczą strategię tej partii i popierających ją sił opiniotwórczych. Oprócz dopuszczenia do urn nastolatków w skład kompleksu dyskutowanych i lansowanych rozwiązań wchodzi przede wszystkim głosowanie przez Internet i wydłużenie czasu trwania wyborów na dwa dni.

Intencja sugerowanych zmian bije po oczach - chodzi o zwiększenie odsetka wyborców z grup uważanych za bardziej proplatformerskie (czy raczej: antypisowskie, ale jak dotąd to jedynie teoretyczne rozróżnienie). Czyli - właśnie - wyborców najmłodszych. Czyli wyborców wielkomiejskich i bogatszych, którzy często spędzają weekend poza domem i trudno im się wybrać do lokalu. Czyli wszystkich tych, którzy nie mają we krwi odruchu, aby w wyborczą niedzielę wprowadzić do swego kalendarza wizyty w komisji.

A wśród takich właśnie wyborców mamy, z różnych przyczyn, nadreprezentację przeciwników PiS i w ogóle wyborców skłonnych do wsparcia swym głosem kandydatów i ugrupowań kojarzących się raczej z afirmacją, a nie kontestacją współczesności.

Choć polityczna intencja proponowanych zmian jest oczywista, nie znaczy to zarazem, aby wszystkie one były z gruntu niesłuszne, i aby miały przynieść wyłącznie negatywne skutki. Uważam tak, choć rozumiem na przykład zastrzeżenia, formułowane kiedyś przez Jarosława Kaczyńskiego. Stawiał on znak zapytania nad tym, czy należy rzeczywiście aż tak się gimnastykować, żeby ułatwić udział w wyborach tym, którym dla zrealizowania najważniejszego obywatelskiego prawa nie chce się podjąć wysiłku tak niewielkiego, jakim jest osobiste pójście do lokalu komisji wyborczej.

Obawa fałszerstwa

Sam obawiam się głosowania przez Internet jako podatnego na fałszerstwo w stopniu znacznie większym niż głosowanie tradycyjne. Bo tradycyjne liczenie głosów dokonywane jest przez komisje wyborcze, a nadzorowane przez mężów zaufania partii i kandydatów, a kto i jak będzie nadzorował przebieg głosowania elektronicznego?

Podnoszona przez zwolenników Internetu analogia z e-bankingiem nie wytrzymuje krytyki. Bo zdecydowana większość ludzi aktywnie śledzi stan swojego konta i reaguje w wypadku nieprawidłowości. Nieprawidłowości, które widzi od razu - na ekranie komputera, bankomatu, a najpóźniej na wyciągu. Tymczasem z chwilą oddania głosu tracimy go z oczu. W tradycyjnym systemie dalej nadzorują go członkowie komisji wyborczych i mężowie zaufania. A w nowym?

Mimo tych obaw nie uważam, aby wydłużenie czasu głosowania czy wprowadzenie możliwości udziału w wyborach przez Internet samo w sobie było złe. Gdyby został stworzony system zapewniający internetowym wyborom bezpieczeństwo przed fałszerstwem równe temu, jakie jest udziałem wyborów tradycyjnych - nie miałbym większych zastrzeżeń. Elektronizuje się wszystko. A to, że kultura społeczna ewoluuje w stronę paradygmatu zmniejszania, a nie zwiększania ludzkiego wysiłku wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, samo w sobie nie jest procesem negatywnym. Wobec proponowanych zmian mam więc stosunek ambiwalentny. Z jednym wyjątkiem. Za jednoznacznie złe i owocujące wyłącznie złymi skutkami uważam dyskutowane obniżenie wieku wyborczego.

Dla śmiechu

Sądzę tak, mimo że rozumiem argumenty, których używają zwolennicy takiego posunięcia. Jeśli bowiem pominąć skrajnych radykałów, to mówią oni rzeczy, nad którymi warto się zastanowić (ale są i radykałowie - można znaleźć np. zwolenników likwidacji wymogu wieku w ogóle i umożliwienia głosowania również czterolatkom - no bo przecież to dzieci uosabiają tak pożądane cechy, jak otwartość, wspaniałomyślność i szczerość, a tak w ogóle to przecież dziecko odkryło, że cesarz jest nagi… - tym czytelnikom, którzy uważają, że zmyślam i że głoszących takie poglądy nie ma, polecam stronę http://pl.kraetzae.de/wybory/).

Jest np. oczywistą prawdą, że współczesny szesnastolatek to inny człowiek niż jego rówieśnik sprzed 80, 60 czy nawet 20 lat. Na skutek rozwoju technik informatycznych potrafi szybciej się uczyć i szybciej się orientować. W wielu dziedzinach wie też od niego więcej, choć zarazem w innych, na skutek postępującego upadku systemu kształcenia i wymagania, wie o wiele mniej. Nawet gdyby jednak uznać, że obraz jest tu jednoznaczny, to trzeba chyba zadać pytanie - czy to poziom wyedukowania ma decydować o prawie wyborczym? Gdyby tak było, to może należałoby obniżyć wiek, ale zarazem powrócić do starych pomysłów cenzusu wykształcenia czy, w mniej radykalnej wersji - przyznawania obywatelom głosów "ważonych", ze względu właśnie na wykształcenie…

Nikt tego nie proponuje, bo wszyscy wiedzą, że nie o wiedzę przede wszystkim tu chodzi. Chodzi o dojrzałość - społeczną, intelektualną i emocjonalną. A żadna z nich nie jest wprost proporcjonalna do wykształcenia. Co więcej, dyskusyjne byłoby twierdzenie, jakoby wiek, w którym przeciętny młody człowiek osiąga tak rozumianą dojrzałość, obniżył się współcześnie w stosunku do lat minionych.

Zwróćmy uwagę na podstawową cechę nastolatka, jaką jest wielka zmienność. Wielu z nas z czasów licealnych pamięta następujące zjawisko: inteligentny i chłonny intelektualnie kolega, bardzo szybko rozwijający się umysłowo, który w ciągu dwóch lat potrafił być najpierw radykalnym narodowcem, potem liberałem, by wreszcie stać się trockistą.

Zapewniam, że czasy obecne nie zmniejszyły częstotliwości występowania tego skądinąd sympatycznego fenomenu. Bo to jedna z cech wieku nastoletniego - niestałość. Niestałość emocjonalna i intelektualna. Zjawisko zrozumiałe, tylko czy chcemy więcej takich wyborców?

Bardzo pouczające jest pod tym względem doświadczenie austriackie. W kraju tym obniżono wiek wyborczy do 16 lat i w wyborach 2008 roku szesnastolatki już głosowały. Z ciekawym efektem. Zmiany dokonano na skutek inicjatywy ugrupowań mainstreamowej lewicy i liberałów, powszechne było oczekiwanie, że te partie zyskają poparcie nowych wyborców. Tymczasem okazało się, że nastolatki wsparły przede wszystkim prawicowe i lewicowe ugrupowania skrajne, partie protestu. I nic dziwnego - przecież w tym wieku wiele się robi dla zgrywy, żeby było ciekawiej, śmieszniej. Dlaczego akt wyborczy miałby być wyjątkiem?

Gdy mówimy o dojrzałości i jej relacji z prawami wyborczymi, zwróćmy też uwagę na zjawisko coraz późniejszego zawierania trwałych związków i coraz późniejszego decydowania się na posiadanie dzieci. Zjawisko dotyczące obu płci, choć powszechniejsze (a może tylko bardziej zauważalne) - wśród młodych mężczyzn (takie przekonanie w każdym razie artykułują, często w tonacji bliskiej lamentowi, czasopisma kobiece różnych orientacji światopoglądowych).

Jaka ewolucja

Tradycyjnie dojrzałość była w pewien sposób wiązana z założeniem rodziny. Oczywiście - w dwudziestowiecznych demokracjach nie było tu związku formalnego. Jednak w świecie, w którym żyli twórcy demokratycznych ordynacji wyborczych, było oczywiste, że właśnie gdzieś między 18. a 21. rokiem życia (te dwa terminy uzyskania prawa do głosowania były typowe dla dwudziestowiecznych demokracji) większość mężczyzn (kobiety czyniły to przeciętnie jeszcze nieco wcześniej) zakłada rodziny, przechodząc tym samym do kategorii osób dojrzałych. Czyli takich, którym można powierzyć cząstkę odpowiedzialności za losy wspólnoty.

Dziś świat się zmienił, stosunek ludzi do rodziny też, nie sposób więc nawet nieformalnie wiązać prawa wyborczego z sytuacją rodzinną przez np. podniesienie cenzusu wieku wyborczego do np. 30. roku życia. Nie wynika z tego jednak, aby należało podjąć działania odwrotne - czyli dodatkowo cenzus wieku obniżać.

Nie należy tego robić między innymi dlatego, że sytuacja rodzinna to tylko jeden z tradycyjnych wyznaczników dojrzałości. Innym, znacznie ważniejszym i stosowanym bardziej wprost, była i jest zdolność - i skłonność - do samodzielnego utrzymania się materialnego. Myślę, że związku między tą zdolnością i skłonnością a dojrzałością uzasadniać nie trzeba.

Otóż zmiany, jakie pod tym względem niesie współczesność, nie układają się w koherentną całość. Z jednej strony słyszy się o nastoletnich informatycznych geniuszach biznesu, w Polsce więcej niż niegdyś młodych ludzi (ale raczej takich, którzy mają już ukończone 18 lat) zmuszonych jest do godzenia nauki z pracą zarobkową. Z drugiej strony coraz bardziej rozpowszechnia się zjawisko młodych, niepotrafiących i niechcących "odciąć pępowiny" od rodziców. Dodajmy - pępowiny nie tylko emocjonalnej, również materialnej.

Jeśli więc nie obserwujemy logicznego kierunku ewolucji, to może lepiej nie zmieniać prawa wyborczego?

Urna i motocykl

Warto też zauważyć rzecz zasadniczą. Otrzymanie praw wyborczych łączy się z osiągnięciem pełnoletności, jest tej pełnoletności elementem ważnym, ale niejedynym. Uzyskując pełnoletność, człowiek zyskuje zdolność do czynności prawnych oraz możność korzystania z pewnych praw, np. wyborczego. Niektóre inne prawa otrzymuje jednak jeszcze przed uzyskaniem pełnoletności. Na przykład jeszcze jako niepełnoletni może, od pewnego momentu i pod pewnymi warunkami, prowadzić samochód czy należeć do stowarzyszenia.

Rzeczpospolita

Kochając czy inwigilując?

Jolanta Gajda-Zadworna 09-03-2010, ostatnia aktualizacja 09-03-2010 21:17

Wydarzenia z marca '68 roku wróciły na duży ekran w filmie Jana Kidawy-Błońskiego „Różyczka”. Premiera odbyła się równo 42 lata od starć przed UW. W piątek film trafi do kin.

Reżyser Jan Kidawa-Błoński

„Różyczka” to subtelny tytuł. Co się za nim dla pana kryje?

Robert Więckiewicz: Niełatwe czasy i skomplikowane uczucie. Różyczka to na początku zdrobnienie, jakim mój bohater zwraca się do swojej kobiety. Może nazywa ją tak dlatego, że lubi ona róże albo że on często kupuje jej te kwiaty. Później Różyczka staje się kryptonimem tajnej współpracowniczki SB.

Jak oceniłby pan krok swojego bohatera - popchnięcie dziewczyny w ramiona innego?

Najpierw trzeba zapytać, dlaczego to robi. Ktoś mu każe. Czy może odmówić? Nie, bo ten ktoś ma na niego haka. Więc, jeśli powiem, że Roman Rożek to kawał sk..., który wykorzystuje swoją kobietę, by dobrze wypaść u przełożonych z SB, to nie będzie cała prawda. Za jego decyzjami kryje się jednak coś więcej. I cena, jaką płaci, jest wysoka.

Czy nie jest jednak tak, że bohater początkowo traktuje Kamilę instrumentalnie. Dopiero z czasem dojrzewa do świadomości, że jest ona dla niego naprawdę ważna?

Bardzo możliwe, że zyskuje tę świadomość, gdy zaczyna Kamilę tracić. Wiele by na to wskazywało. Ich relacje są, delikatnie mówiąc, chropowate. Jednocześnie trudno mi przyjąć, że poświęciłby ją, gdyby nie był do tego zmuszany.

Opisując skalę uczuć i emocji, jakich przy realizacji tego filmu doświadczaliście, użył pan określenia: tablica Mendelejewa?

W jakiej scenie musiał pan zagrać na najdelikatniejszej strunie, w którą uderzył pan najmocniej?

Najmocniej uderzałem, gdy fizycznie zadawałem ciosy. To moment, gdy bohater boksuje przy worku treningowym, a potem przychodzi Kamila i mówi, że to już koniec. Musiałem ją wtedy uderzyć w twarz. Nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Natomiast na przeciwległym biegunie były sceny, w których Rożek się odsłania. Kiedy obserwuje ślub swojej kobiety i płacze. I gdy widzi ją po raz ostatni z peronu Dworca Gdańskiego.

Jest marzec '68 roku. Pożegnania na Dworcu Gdańskim są ostateczne, a Rożek dostrzega coś, o co chciałby pewnie spytać?

Kamila jest w ciąży. Nie wiadomo z kim. Nie wiadomo też, po co na dworzec przyszła - żeby Romanowi przebaczyć, czy żeby zadać mu ból...

To kolejna rola, po „Poznaniu '56” i „Ile waży koń trojański?”, w której wraca pan w czasy PRL-u...

To zupełnie różne filmy i role.

Czy taki kostium jest panu bliski?

W roli nie strój się liczy, tylko człowiek.

A jednak 2010 będzie rokiem ról kostiumowych dla Roberta Więckiewicza. Przypomnijmy: wampi- rza „Kołysanka”, '68 w „Różyczce”, wiek XIX w „Ślubach panień- skich“ i „Zwerbowana miłość”...

To 1989 rok. Za to „Trick“, który też w tym tygodniu ma premierę, dzieje się współcześnie.

Otwieramy lodówkę, a tam Więckiewicz?

Ja po prostu gram w filmach.

Czuje się pan w obowiązku wytłumaczenia z filmu „Różyczka” ?

Jan Kidawa-Błoński: Nawiązuje pani do działań, jakie podjął prawnik reprezentujący jednego z członków rodzi- ny Pawła Jasienicy? Odpowiem zdecydowanie: Nie.

Uważa pan, że rodzina pisarza nie ma powodów do zaniepokojenia?

Prawdopodobnie ma, skoro postanowiła odciąć nazwisko Jasienicy od tego projektu. Problem polega jednak na tym, że jej niepokoje przełożyły się na działania prawne.

I w stosunku do wywiadu, jakiego udzieliłem, zastosowano cenzurę prewencyjną. Zdjęto go.

Wydał pan wtedy oświadczenie, że „Różyczka” nie jest filmem o Jasienicy. Nie jest również filmem o Jesieninie, Brechcie czy Reinie…

Tak było. Zainspirowały nas po trosze powszechnie znane losy każdego z tych wielkich ludzi: Petera Reiny, na którego donosiła żona, Bertolda Brechta, którego wieloletnia towarzyszka życia została zwerbowana przez Stasi, czy Siergieja Jesienina, którego kochankę namówiła do współpracy poprzedniczka KGB. Ale czerpaliśmy też z historii osób anonimowych.

Do „Różyczki” już przylgnęła etykietka polskiego „Życia na podsłuchu”. Co w tej opowieści było ważne dla pana?

Historia w moim filmie posłużyła jako tło, w którym zostały osadzone postaci dramatu. Dwóch mężczyzn i kobieta. Takich trójkątów wiele jest w życiu, ale ten ma dramatyczny początek. Jeden z mężczyzn wpycha kochaną kobietę w ramiona drugiego, by móc tamtego inwigilować. Wydaje mu się, że panuje nad sytuacją, ale układ gwałtownie i w sposób nieoczekiwany zaczyna się zmieniać.

Jak udało się panu zmusić do płaczu Roberta Więckiewicza?

Szczerze powiedziawszy, scenariusz nie przewidywał łez, ale Robert uznał, że to najlepszy środek wyrazu w scenie na Dworcu Gdańskim.

Emocje grają też na ekranie w odważnie pokazanej erotyce...

To był mój pierwszy taki film. Dosyć śmiałych scen wymagała dramaturgia, napięcie między postaciami. Udało się je oddać dzięki wspaniałym aktorom: Magdzie Boczarskiej, Robertowi Więckiewi- czowi i Andrzejowi Sewerynowi. Największe obciążenie poniosła Magda, ale znakomicie sobie poradziła.

Jak udało się panu „zatrudnić” do filmu operatorów z SB?

Poszukując materiałów do zilustrowania sceny 8 marca '68 roku na UW, trafiłem na ujęcia nakręcone zapewne przez oficerów SB.

Ponoć zainspirowały pana.

Jest tam kadr ze stojącym jak wyspa wśród falującego tłumu wartburgiem. Uznałem, że musi w nim siedzieć ktoś bardzo ważny. Dlatego bohater grany przez Roberta jeździ samochodem takiej marki.

I auto to, jak telefon z klasycznych filmów, „odzywa się” w najbar- dziej dramatycznym momencie?

Dobrze to pani ujęła.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10.03.2010, prawo administracyjne ćwiczenia
10 03 2010
10 03 2010
04 10 03 2010 met bad ped
Temat 8- 9-10; Zadania zalogi podczas alarmow, wersja elektroniczna 03-2010
Sprawko 10 ip (1) 23.03.2010, STUDIA, V semestr, SIP3, SPRAWOZDANIA, 10
sprawozdanie 10 IP 23 03 2010
03 2010 10 27 do uzupełnienia!! duża luka w notatkach
1998 10 03 prawdopodobie stwo i statystykaid 18585
10.11.2010, prawo administracyjne ćwiczenia(2)
gielda drugi termin farmakologia 03.03.2010, Giełdy z farmy
25.03.2010, prawo administracyjne wykłady
29.03.2010, Mikrobiologia
nauka$ 03 2010
2 2 03 2010
09 03 2010
systemy 8 03 2010

więcej podobnych podstron