Mankell Henning Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu


HENNING MANKELL

(ur. 1948) to jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich, a także wybitny dziennikarz i człowiek teatru. Stał się sławny dzięki serii kryminałów, których bohaterem jest komisarz Wallander. Książki Mankella publikowane są w trzydziestu dziewięciu krajach. On sam mieszka na zmianę w Szwecji i Mozambiku. Nakładem W.A.B. ukazało się dotychczas dziesięć jego powieści dla dorosłych, w tym książka spoza cyklu kryminalnego - Comedia infantil (2008). Mankell zdobył wiele wyróżnień literackich, a ponadto niemiecką Nagrodę Tolerancji (2004). Odnosi także ogromne sukcesy jako twórca literatury dziecięcej i młodzieżowej, za którą został uhonorowany Nagrodą Astrid Lindgren (1996). Książka Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu - trzeci tom cyklu o przygodach Joela - uzyskała w 1996 roku nominację do prestiżowej szwedzkiej nagrody Augustpriset. W przygotowaniu tom czwarty.

HENNINC MANKELL

(ur. 1948) to jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich, a także wybitny dziennikarz i człowiek teatru. Stał się sławny dzięki serii kryminałów, których bohaterem jest komisarz Wallander. Książki Mankella publikowane są w trzydziestu dziewięciu krajach. On sam mieszka na zmianę w Szwecji i Mozambiku. Nakładem W.A.B. ukazało się dotychczas dziesięć jego powieści dla dorosłych, w tym książka spoza cyklu kryminalnego - Comedia infantil (2008). Mankell zdobył wiele wyróżnień literackich, a ponadto niemiecką Nagrodę Tolerancji (2004). Odnosi także ogromne sukcesy jako twórca literatury dziecięcej i młodzieżowej, za którą został uhonorowany Nagrodą Astrid Lindgren (1996). Książka Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu - trzeci tom cyklu o przygodach Joela - uzyskała w 1996 roku nominację do prestiżowej szwedzkiej nagrody Augustpriset. W przygotowaniu tom czwarty.

HENNING MANKELL

Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu

przełożyła

Paulina Rosińska

w

"Sb

Tytuł oryginału: Pojken som sov med snó i sin sang Copyright © Henning Mankell, 1996 First published by Raben & Sjorgen, Sweden, in 1996, Published by agreement with Norstedts Agency Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2009 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2009 Wydanie I Warszawa 2009

Na chwilę, zanim bezszelestnie zaczyna padać śnieg...

To nie pierwsza opowieść o Joelu. O jego dzieciństwie w północnoszwedzkim miasteczku w latach pięćdziesiątych. Tak dawno temu. A zarazem tak blisko.

Dorasta w domu o trzeszczących ścianach, na samym brzegu rzeki, której przejrzyste wody płyną do morza. Joel nigdy jeszcze go nie widział. Mieszka z ojcem, tatą Samuelem, małomównym drwalem, który kiedyś był marynarzem i wciąż jeszcze tęskni za morzem, hen, daleko od tych ponurych lasów, lecz nie potrafi wybrać się w drogę. Żyją sobie razem, Joel Gustafsson i jego ojciec. I obaj marzą, każdy na swój sposób, o mamie Jenny, która pewnego dnia po prostu zniknęła. Wzięła walizkę i poszła nie wiadomo dokąd. Gdzieś tam jest. Ale daleko stąd. Zostawiła ich, żeby opiekowali się sobą nawzajem. Nikt nie ma pojęcia, gdzie jej szukać.

Świerkowe lasy milczą.

Pewnego razu Joel widzi psa, który biegnie przez ciemną i mroźną zimową noc. Coś sprawia, że chłopiec

zrywa się ze snu. Potem wdrapuje się na okno i nagle dostrzega go w mroku. Pies cichutko biegnie w nieznane. Mignął mu przed oczami zaledwie na moment, a potem już go nie było.

Joel nie może zapomnieć o psie. Dokąd zmierzał? Skąd przyszedł? Dokąd zmierza on sam? Zakłada tajne stowarzyszenie, które będzie tropić psa. A może raczej badać, kim tak naprawdę jest on, Joel? Tajne stowarzyszenie, do którego należy tylko on. Jednak pies już nigdy nie wraca. Nie ma jego śladów na śniegu. Joel uświadamia sobie w końcu, że pies biegnie ku odległej, bezimiennej gwieździe.

Zmierza dokądś, hen, daleko, za Orion. Do gwiazdozbioru, którego może w ogóle nie ma? Który istnieje tylko w głowie Joela?

Nigdy nie zapomni tamtej Zimy z Psem. Właśnie wtedy zaczyna rozumieć, że on to on, a nie ktoś inny. Jednak Joel rośnie, jest coraz starszy, kończy trzynaście lat. I nagle nie pamięta już psa. Pewnego dnia zostaje potrącony przez autobus. Doświadcza cudu. Chociaż wpadł pod koła, nic mu się nie stało. Musi przyznać, że czasem bardzo trudno zrozumieć taki cud. Ale Joel uczy się. I nagle to nie samotny pies jest ważny, lecz wiele innych rzeczy.

Dorastać to dziwić się, stawać się dorosłym to powoli zapominać o tym, co nas dziwiło, gdy byliśmy dziećmi. Joel to zrozumiał i takim dorosłym być nie chce.

Coraz częściej szuka towarzystwa Gertrud Bez Nosa. Tej, co mieszka w niesamowitym domu na południowym brzegu rzeki, po drugiej stronie złowieszczego mostu kolejowego. Joel dzieli z Gertrud wiele tajemnic. Ogromną radość. Ale też smutek i rozczarowanie.

Czas nie chce się zatrzymać.

Biegnie i biegnie.

A Joel wraz z nim. Z kolejnych oddechów tworzy się dzień, potem następny, i mija miesiąc, jeden za drugim. Z topniejącego śniegu kiełkuje nowa wiosna, gdy pęka lód na rzece, a pnie znów unoszą się na wodzie, płynąc, hen, do morza. Nadchodzi kolejne lato z brzęczeniem komarowi słońcem, które świeci niestrudzenie. Przychodzi jesień i dojrzewają czerwone borówki, opadają liście, a szklisty lód dźwięczy pod kołami roweru. Bo Joel jeździ rowerem. Bez przerwy przemierza ulice w poszukiwaniu nieoczekiwanych zdarzeń. Może kryją się za najbliższym rogiem? Albo następnym? Albo jeszcze dalej?

Nadchodzi jesień i Joel wkrótce skończy czternaście lat. Teraz śpi smacznie w swoim łóżku. Gdzieś w ścianie, tuż przy jego uchu, chrobocze mysz. Ale Joel jej nie słyszy. Co mu się śni, nie wie nikt.

W ciemności za oknem bezszelestnie zaczyna padać śnieg.

Jeszcze daleko do świtu.

1

Joel z trzaskiem podniósł roletę.

Tak jakby strzelał z armaty na wiwat, rozpoczynając nowy dzień.

Zdumiony gapił się w krajobraz za oknem. Było zupełnie biało. Kolejny raz dał się nabrać.

Zima zawsze nadchodzi cichaczem, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa. Jeszcze poprzedniej jesieni Joel postanowił, że coś takiego już nigdy nie może się powtórzyć. Przed położeniem się spać miał przecież stwierdzić, czy w nocy będzie padał śnieg, czy nie.

Problem w tym, że śniegu nie słychać. W przeciwieństwie do deszczu, który bębni w blaszany daszek osłaniający stojak na rowery na podwórku. Gdy świeci słońce, też nic nie słychać. Ale wtedy zmienia się światło. Najłatwiej jest z wiatrem. Czasem, kiedy wieje naprawdę mocno, kiedy szarpie i tarmosi ściany, wydaje się, że dom zaraz uniesie się w powietrze.

Za to śnieg pojawiał się cichaczem. Był jak Indianin. Poruszając się bezszelestnie, nadchodził, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewał.

Joel wyglądał przez okno. Nadeszła zima, nie można zaprzeczyć. A on znów dał się nabrać. Będzie długa i mroźna? Śnieg, który spadł dziś w nocy, utrzyma się najdłużej. Bo leży na samym spodzie. Pierwszy śnieg topnieje ostatni. A nastąpi to dopiero pod koniec kwietnia albo na początku maja.

Joel pomyślał, że wtedy będzie już miał skończone czternaście lat. Do tego czasu urośnie jeszcze kilka centymetrów. I wydarzą się rzeczy, o których teraz nawet nie wie.

Spadł śnieg.

W takim razie jest już Nowy Rok. Chociaż to dopiero listopad.

Bo u Joela tak właśnie jest. Tak sobie postanowił. Nowy Rok nadchodzi wraz z pierwszym śniegiem.

Jego własny Nowy Rok. Poranek, gdy wszystko jest białe, to dla niego pora, by przyjąć noworoczne postanowienia. Jeśli jakieś ma.

A przecież miał, i to wiele.

Podłoga była zimna, więc Joel wziął poduszkę i wsunął ją sobie pod stopy. Z kuchni dobiegał brzęk czajniczka do kawy. To tata Samuel, a on nie lubił, kiedy stało się na poduszce. Dlatego Joel musiał być czujny, żeby szybko odskoczyć od okna, gdyby z tyłu za nim otworzyły się drzwi. Rzadko jednak zdarzało się, by Samuel wchodził rankiem do jego pokoju. Ryzyko istniało, lecz było niewielkie.

Joel śledził wzrokiem pojedynczy płatek śniegu, który wolno wirując, opadał we wszechogarniającą biel.

W wieku trzynastu lat ma się sporo spraw do przemyślenia. Więcej niż dwunastolatek. O jedenastolatku nie wspominając.

Joel uważał, że od chwili, kiedy zeszłej jesieni spadł pierwszy śnieg, nauczył się dwóch rzeczy. W miarę upływu czasu życie robi się coraz bardziej skomplikowane. A zima zawsze nadchodzi cichaczem, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa.

Przypomniał sobie poprzedni wieczór. Wtedy wciąż jeszcze trwała jesień. Po obiedzie założył kalosze, chwycił kurtkę i pokonał schody trzema skokami. Ponieważ była niedziela, w miasteczku zatrzymywał się nocny pociąg z północy. Rzadko ktoś do niego wsiadał. A jeszcze rzadziej ktoś z niego wysiadał. Ale nigdy nie wiadomo. Poza tym Joel wrzucał ukradkiem tajemnicze liściki do skrzynki na wagonie pocztowym.

Mam was na oku. Podpisano J.

Zawsze te same słowa. Lecz na kopertach Joel pisał różne przypadkowe nazwiska, które znalazł w gazetach taty Samuela. Adresy natomiast wymyślał sam.

Ulica Cudów 9. Albo Aleja Kowala Lundberga 12.

Joel myślał sobie, że może gdzieś na świecie istnieją takie miejsca. Ponieważ podejrzewał, że poczta zatrudnia tajnych pracowników, którzy dniami i nocami tropią tych, co podają na kopertach zmyślone ulice, nie miał odwagi dopisywać nazwy prawdziwych miast. Dlatego przeglądał w szkolnej bibliotece kronikę Kiedy? Gdzie? Jak? To taki kalendarz, opisujący wydarzenia minionego roku. Na samym końcu mieściły się długie listy miast i miejscowości w całym kraju. Tam można było sprawdzić, które miasta powiększyły się, a które miejscowości

zmniejszyły. Miasteczko Joela stawało się coraz mniejsze. Tak więc potwierdzały się jego podejrzenia. Nikt nie chciał tu pozostać. Nikt też nie chciał się tu sprowadzić. W najgorszym przypadku on i Samuel będą ostatnimi mieszkańcami. Pewnego razu próbował to wytłumaczyć tacie. Ale on tylko wybuchnął śmiechem.

- Nad rzeką zawsze ktoś będzie mieszkał - stwierdził.

- Ale czy to musimy być my? - zapytał Joel.

Na to Samuel już nie odpowiedział. Roześmiał się jeszcze raz, po czym założył okulary i zaczął przeglądać gazetę. A Joel sprawdził w kronice Kiedy? Gdzie? Jak?, że nigdzie w Szwecji nie ma takich miejscowości jak te, które wypisał na tajemniczych listach. Nie istniało żadne Joelsholm ani Graneborg.

Nigdy nie naklejał znaczków. Po prostu je rysował - facetów z wielkimi nosami. Ponieważ to były zmyślone listy, nie wypadało używać prawdziwych znaczków. Wrzucając je później do skrzynki na wagonie pocztowym, musiał uważać. Naczelnik stacji, pan Knif, miał sokoli wzrok i łatwo wpadał w złość. Lecz jak dotąd Joel nigdy nie został przyłapany. W dzienniku zanotował, że w sumie wysłał już jedenaście listów pociągami zmierzającymi na południe.

Ostatni wrzucił do skrzynki ukradkiem poprzedniego wieczoru. Wtedy była jeszcze jesień. Szron trzeszczał pod kołami roweru. A gdy Joel podjeżdżał zdyszany pod górkę, z jego ust wydobywały się obłoczki pary. Była połowa listopada. Zdarzało się i tak, że pierwszy śnieg zdążył już spaść do tego czasu. Lecz nie w tym roku. Zima nadeszła później. A śnieg znów zakradł się cichaczem, w nocy.

Joel zerknął na budzik, który stał na taborecie przy łóżku. Jeśli ma zdążyć do szkoły, musi się pospieszyć. Jak zwykle był już spóźniony. Wślizgnął się do łazienki, szybciutko umył się i ubrał, po czym poszedł do kuchni.

Samuel właśnie szykował się do wyjścia. Tata Samuel, marynarz, który został drwalem. Joel często marzył, że jest na odwrót. Tata Samuel, drwal, który został marynarzem. Wtedy nie mieszkaliby tu, nad rzeką, tak daleko od morza, że dalej już się nie da. Na półce stał model starego żaglowca „Celestine". Gdyby wszystko było inaczej, okręt zdobiłby ścianę kajuty łagodnie kołysanej przez morskie fale.

Joel myślał sobie czasem, że zrozumieć dorosłych to rzecz niemożliwa. Często nie wiedzieli, co dla nich najlepsze. Zawsze powtarzali, że zrobią wszystko, by ich dzieciom dobrze się żyło. Lecz jak mieli tego dokonać, skoro nie potrafili zatroszczyć się o samych siebie?

Przez te wszystkie lata, odkąd Jenny zniknęła, Joel sam musiał być dla siebie mamą. I zawsze wiedział, co dla niego najlepsze. Lecz Samuel to beznadziejny przypadek. Mówił ciągle, że pewnego dnia, już niedługo, jeszcze nie teraz, ale wkrótce wyruszą w drogę. Jednak nie zrobili tego nigdy. A Joel powoli zaczął tracić nadzieję.

Samuel nie różnił się od innych dorosłych. Nie wiedział, co dla niego najlepsze. W dodatku był już za stary. Za stary, żeby samemu się dowiedzieć. I żeby pomóc w tym Joelowi.

Samuel dopił kawę i umył kubek.

„Zaraz powie, że mam się pospieszyć" - pomyślał Joel.

- Pospiesz się, bo spóźnisz się do szkoły - nakazał tata.

Siedząc na klęczkach, Joel wetknął głowę do szafki, w której przechowywali różności, od butów po stare gazety. Szukał swoich zimowych trzewików.

Wiedział, że teraz Samuel zapyta, czy Joel słyszy, co on do niego mówi.

- Słyszysz Joel, co do ciebie mówię? - odezwał się tata.

- Tak - odpowiedział Joel. - Nie spóźnię się. Zdążę na pewno.

Wyciągnął buty i usiadł przy stole, żeby je zawiązać. Najpierw nimi potrząsnął. Na podłogę spadły mysie bobki. Tym razem nie było zdechłej myszy. W zeszłym roku znalazł jedną w lewym bucie. Samuel pakował plecak: kanapki, butelka mleka i termos z kawą. Joel zerknął na niego ukradkiem.

Jego tata zaczynał się starzeć. Chociaż nie skończył jeszcze czterdziestu jeden lat. Miał przygarbione plecy i wychudzoną twarz.

W dodatku nie golił się już tak starannie i często.

Nie podobało się to Joelowi. Czuł, jakby lodowaty wiatr przenikał go do szpiku kości. Nie chciał mieć taty o przygarbionych plecach i niestarannie ogolonej twarzy.

Pomyślał też o jednym z postanowień noworocznych, które zamierzał powziąć tego wieczoru. Jego własny sekretny Nowy Rok, nikt inny o nim nie wie.

Od dłuższego czasu zaprzątała mu głowę pewna sprawa. Często, jeżdżąc wieczorami rowerem po miasteczku, nie potrafił skupić myśli na niczym innym.

Postanowił, że dożyje co najmniej stu lat. Oznaczało to, że nie umrze przed rokiem 2045. Myśl o tej odległej

dacie zapierała dech w piersiach. To właściwie tak, jakby miał żyć wiecznie.

Wiedział, że chcąc zrealizować swój zamiar, już teraz musi rozpocząć przygotowania. W przeciwnym razie będzie miał przygarbione plecy jak Samuel.

A to właściwie było najważniejsze. Ważniejsze niż jego zamiar, by dożyć stu lat. Joel nie chciał mieć przygarbionych pleców.

Wiedział, co powinien zrobić. To również należało do noworocznych postanowień, które zamierzał powziąć, gdy zapadnie wieczór.

Od jutra będzie się hartował. Miał plan i teraz, po nadejściu zimy, rozpocznie jego realizację.

Tego był pewien.

Kto chce żyć bardzo długo, musi się hartować.

Jego rozmyślania przerwał gotowy do wyjścia Samuel. Naciągnął na głowę ciepłą czapkę, a potem odwrócił się w drzwiach i spojrzał na Joela. Gdy wychodził do pracy, często wydawał się smutny. To również nie podobało się chłopcu. Tak bardzo, że aż bolał go brzuch. W owych chwilach zupełnie nie potrafił zrozumieć, o czym myśli Samuel.

Możliwe, że chodziło o mamę Jenny, która pewnego dnia po prostu zniknęła. Możliwe, że z jej przyczyny ogarniał go czasem smutek równie wielki jak Joela.

Mógł też na przykład myśleć o morzu i o tym, że dzisiaj znów go nie zobaczy. Wśród tych sosen i świerków, które ścinał, a potem odzierał z gałęzi i kory.

- Jak będziesz tak siedział i rozmyślał, to spóźnisz się do szkoły - powiedział Samuel.

- Już idę, tylko założę buty.

15

- Znów przyszła zima. Na pewno będzie długa, mroźna i ciemna - westchnął Samuel.

- Możemy się stąd wyprowadzić. Nawet jutro.

- Gdyby to było takie proste. Ale nie jest.

I poszedł. Joel słyszał jego kroki na schodach, a potem trzask drzwi na dole.

Zasznurował buty. Założył kurtkę, czapkę i szalik. Rękawiczek nie mógł znaleźć. Musiał wybierać: szukać ich albo nie spóźnić się do szkoły.

Postanowił dać sobie z nimi spokój. Nie było jeszcze dużego mrozu. Zima dopiero się zaczęła.

Postanowił również nie brać roweru. Fajnie będzie wypróbować buty. Biegnąc, wzbijać lekki śnieżny puch. Jednak już na schodach zauważył, że buty zrobiły się za ciasne. Trzeba będzie kupić nowe. Ale jak przekonać do tego Samuela? Buty to spory wydatek.

- Bieda drogo kosztuje - mawiał Samuel. Joelowi wydawało się, że już prawie rozumie, co tata ma na myśli.

Wyszedł na ulicę. Było jeszcze ciemno. Tylko smuga szarego światła sączyła się znad wierzchołków drzew otaczających miasteczko niczym obronny mur.

Ale przecież szkoła czeka. Pani Nederstróm na pewno już przyszła. A on, jeśli się pospieszy, zdąży na czas.

Idąc, wzbijał tumany śniegu.

Myślał o wieczorze, kiedy to uroczyście wypowie swoje postanowienia.

W tym roku znów dał się zaskoczyć zimie.

Chociaż właściwie to nic nie szkodzi.

Najważniejsze, że zaczął się Nowy Rok.

Wracając ze szkoły, Joel kupił po drodze kaszankę.

Prawie zawsze to on robił zakupy, ponieważ Samuel późno kończył pracę w lesie. Dzień po dniu Joel kupował jedzenie, gotował i zmywał. Za to Samuel sprzątał i prał, zazwyczaj w sobotnie wieczory, zanim zasiedli przy radiu, żeby posłuchać audycji rozrywkowych.

Joel nie lubił kupować jedzenia. W sklepie spożywczym pana Ehnstroma musiał przepychać się między babami, które nigdy nie potrafiły zdecydować, czego potrzebują. Jeśli miał pecha, mógł natknąć się na mamę kolegi albo koleżanki z klasy. W takich chwilach złościł się na swoją, która zniknęła. Skoro nie chciała zostać z nim i Samuelem, powinna była przynajmniej zatroszczyć się o to, by zawsze mieli co jeść. Powinna była wypełnić żywnością cały dom, aż po dach. Żeby Joel nie musiał ciągle biegać do sklepu i tłoczyć się w kolejce z babami.

W zeszłym roku dokonał jednak wielkiej zmiany. Zaczął robić zakupy co drugi dzień. Poza tym w poszczególne dni tygodnia kupował zawsze to samo. Tak było szybciej.

W poniedziałki mieli kaszankę i ziemniaki. Do tego konfiturę z czerwonych borówek, które on i Samuel zbierali jesienią.

Lecz w ten poniedziałek w sklepie pana Ehnstroma nie wszystko było tak jak zawsze.

Joel zauważył to od razu, jak tylko wszedł do środka.

Pojawiła się nowa ekspedientka. Zazwyczaj za ladą stał sam pan Ehnstrom albo jego żona Klara. A teraz klientów obsługiwała inna baba. Chociaż właściwie to żadna baba. Była młodsza. Joel nigdy wcześniej jej nie widział. Dlatego na chwilę stracił rezon.

- Poproszę kaszankę - powiedział zdecydowanym głosem, gdy nadeszła jego kolej.

Kobieta po drugiej stronie lady uśmiechnęła się.

- Ile? - zapytała.

- Dla dwóch osób - Joel odpowiedział tak jak zawsze.

- I pomyśleć, że chłopak mieszka tylko z tatą i sam zajmuje się domem - odezwał się ktoś za jego plecami.

Joel natychmiast się odwrócił. Powiedziała to wielka i gruba baba o spoconej twarzy. Mama jego koleżanki z klasy. W owej chwili nienawidził i mamy, i koleżanki. Bo to przecież ona musiała wygadać, że Joel ma tylko tatę. No i teraz, stojąc w kolejce, ta spocona baba opowiada nowej ekspedientce o sprawach, które w ogóle nie powinny jej obchodzić.

Joel poczuł, że robi się czerwony na twarzy. Zawsze tak było, kiedy wpadał w złość.

- Taki dzielny chłopiec - odezwała się znów gruba baba.

Joel chciał, żeby rozpękła się na śmierć. Tu i teraz.

Ekspedientka uśmiechnęła się, lecz nic nie powiedziała. Przygotowała kaszankę. Joel zapłacił. Cały czas bał się, że baba, która napierała na niego swoim wielkim brzuchem, jeszcze się odezwie.

Lecz na szczęście milczała.

Wyszedłszy na ulicę, Joel zdał sobie sprawę, że się wstydzi. Nie chciał robić zakupów. Nie chciał być sam dla siebie mamą. W dodatku pragnął zemsty. Rzecz jasna, gruba baba nie padła trupem w chwili, gdy Joel o tym pomyślał. Było dokładnie tak, jak mówił: dorośli nie wiedzą, co dla nich najlepsze.

Przeszedł przez ulicę i stanął między latarniami, dokąd nie dochodziło światło. Marzły mu dłonie, ponieważ nie miał rękawiczek. Torebkę z kaszanką schował pod kurtkę. Właściwie powinien był się spieszyć. Trzeba zdążyć z obiadem, zanim tata wróci z pracy. W dodatku to Nowy Rok. Joel musiał przygotować się na wieczór.

Nie mógł jednak zapomnieć, że gruba baba zawstydziła go w obecności ekspedientki.

Zastanawiał się, kim jest ta nowa. Może to córka pana Ehnstróma? Kiedy dostał kaszankę i zapłacił, spojrzał jeszcze na nią ukradkiem. Była młodsza, niż początkowo sądził. Stawiał, że ma dwadzieścia pięć lat, chociaż zazwyczaj nie umiał trafnie odgadnąć wieku. Czasem wydawało mu się, że pani Nederstróm ma lat dziewięćdziesiąt. Ale ktoś mu powiedział, że nie skończyła nawet pięćdziesiątki. Bardzo to Joela zdziwiło.

W osobie ekspedientki zaciekawiła go jeszcze jedna rzecz. Zupełnie inaczej mówiła. Nie pochodziła stąd. Nie miał całkowitej pewności, ale domyślał się, że przyjechała aż ze Sztokholmu. Zeszłego lata do miasteczka

zawitał cyrk. Joel jak zwykle pomagał wnosić krzesła i ustawiać ogrodzenie w zamian za darmowy bilet. Nawet coś załatwił dla jednego z cyrkowców. Poszedł kupić mu kawę. I ten cyrkowiec, który pochodził właśnie ze Sztokholmu, posługiwał się bardzo wyraźnym dialektem. Ekspedientka od pana Ehnstróma mówiła podobnie. O ile Joel dobrze pamiętał.

Gruba baba wyszła ze sklepu, przerywając jego rozmyślania. Zacisnął zęby. Z całej siły pragnął, żeby potknęła się na schodach i zabiła. Oczywiście, nic takiego się nie stało. Tylko niewinni ludzie przewracają się, robiąc sobie krzywdę. Prawdziwi złoczyńcy - nigdy. Na przykład takie grube baby, co to rozpowiadają o sprawach, które w ogóle nie powinny ich obchodzić.

Joel obserwował, jak gruba baba zawiesza torbę na rączce odpychanych sanek. Były pomalowane na brązowo, a ich płozy miały nietypowe ostre zakończenia z przodu.

Zapamiętał to sobie. Wiedział, gdzie kobieta mieszka. Podczas którejś ze swoich wieczornych wypraw nasika na te jej sanki.

Patrzył, jak kobieta znika za rogiem - nie rozpękła się. Pobiegł do domu. Było mu zimno, a ręce miał bieluteńkie. Cały czas myślał o nowej ekspedientce ze sklepu pana Ehnstróma.

Chociaż nie wiedział, co tak naprawdę myśli.

Gdy wszedł do domu i zdjął buty, od razu zabrał się do gotowania ziemniaków. Potem wskoczył pod kołdrę i zaczął rozcierać palce u stóp. Bolały. Buty były naprawdę bardzo ciasne. Zastanawiał się, czy nie utykać,

kiedy Samuel wróci z lasu. A może powłóczyć nogami? Tak jakby od ciasnych butów miał sparaliżowane stopy. Wtedy Samuel będzie musiał przyznać, że trzeba kupić nowe.

Postanowił jednak przełożyć to na następny dzień. Przecież buty nie przestaną być ciasne. Dzisiaj miał do zrobienia inne, o wiele ważniejsze rzeczy.

Czekając, aż ugotują się ziemniaki, poszedł do łazienki i obejrzał swoją twarz w lusterku, przy którym golił się Samuel. Przez ostatni rok Joel nabrał takiego zwyczaju. Było to jedno z jego noworocznych postanowień - każdego dnia po południu oglądać swoje odbicie. Zamierzał obserwować, jak się zmienia. Ale teraz, po upływie roku, uważał, że wciąż wygląda tak samo. W lusterku nie mógł zobaczyć, ile centymetrów urósł. Ani tego, że stopy już nie mieszczą się w butach. Powinien więc był oglądać codziennie swoje nogi. Ale nikt chyba nie ogląda własnych nóg w lusterku?

Joel sprawdził ziemniaki widelcem. Jeszcze pięć minut. W tym czasie nakrył do stołu. Zdarzało się, że stawiał trzeci talerz. Tak na próbę. Jakby mama Jenny mimo wszystko była tu z nimi. Zastanawiał się, gdzie by siedziała. Między nim a Samuelem? Czy na miejscu Joela, przy kuchence? Stwierdził, że jednak tam. Przecież to ona podawałaby jedzenie do stołu.

Gdy obiad był już gotowy, kaszanka usmażona i przykryta, żeby nie wystygła, a konfitura wyjęta ze spiżarni, pozostawało tylko czekać na Samuela. Wtedy Joel robił to, co zwykle. Wdrapywał się na parapet we wnęce okiennej i wyglądał na ulicę. Odkąd pamiętał, zawsze tam przesiadywał. Z tego właśnie okna dostrzegł owej

nocy tajemniczego psa. W tym miejscu siadał, gdy musiał podjąć trudne decyzje. Albo czuł smutek.

Właściwie to był jego dom. Tak jak żaglowiec „Celes-tine" miał swoją szklaną gablotę.

Gablotą Joela była okienna wnęka. To jego własny kąt na tym świecie.

Tam również zrozumiał tak naprawdę, że coś zaczyna się z nim dziać. Rzeczywiście urósł. Wnęka powoli stawała się za ciasna. Wcześniej miał dość miejsca. Teraz nie mógł wcisnąć tam obu nóg. Zwłaszcza gdy bolały go palce.

Joel to człowiek, który rośnie.

„Celestine" to model statku, który nigdy nie zwiększy swoich rozmiarów.

Jej maszty nie przebiją szkła gabloty.

Joel starał się odgadnąć, czy znów będzie padał śnieg. Niebo było zachmurzone i ciężkie. Jak rozpięta płachta, która ugina się pod ciężarem śniegu zebranego na wierzchu. A gdy płachta pęknie, śnieg posypie się na ziemię.

Joel oczywiście wiedział, że takie myśli nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Na niebie nie zawieszono żadnej płachty. Śnieg to zamarznięta woda.

Latem pada ciepły deszcz. Zimą chłodny.

Lecz pomysł z płachtą wydawał się lepszy. Tak łatwiej było zrozumieć.

Po drugiej stronie ulicy Joel zobaczył cień. To Samuel wracał do domu.

Cień o przygarbionych plecach.

Po obiedzie Joel poszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Słyszał, jak Samuel robi kawę i siada przy radiu, by wysłuchać wiadomości.

A on musiał się przygotować. Noworocznych postanowień nie można wypowiadać byle jak. Trzeba to zrobić dokładnie o dwunastej.

Ponieważ będzie musiał wyjść w środku nocy, położył się na łóżku i nakrył tylko kocem. Najlepiej byłoby teraz pospać kilka godzin. Na wszelki wypadek nastawił budzik na jedenastą i włożył go pod koc.

Nagle coś zachrobotało w ścianie, tuż przy jego uchu. Joel przycisnął policzek do zimnej tapety. Wyraźnie usłyszał chrobot myszy. Była zaledwie centymetr od niego. Nie miała jednak pojęcia, że Joel znajduje się tak blisko.

Zapukał w ścianę. Mysz zamarła na moment, po czym znów zaczęła chrobotać.

Joel dalej nasłuchiwał, aż wkrótce zasnął.

Gdy budzik rozdzwonił się pod kocem, Joel potrzebował dłuższej chwili, by oprzytomnieć. Potem przypomniało mu się, o czym śnił. Że znalazł się we wnętrzu ściany i szukał chroboczącej myszy w labiryncie tuneli między drewnianymi belkami.

Teraz jednak było zupełnie cicho. Joel nie słyszał myszy, lecz jedynie chrapanie Samuela dobiegające z drugiego pokoju.

Usiadł na łóżku. Jeszcze tak do końca się nie obudził. Żeby wstać, musiał podeprzeć się rękami. A i tak zaraz potem prawie zasnął na stojąco. W momencie gdy przymknął powieki, poderwał się jak oparzony. Uchylił okno i zebrał trochę śniegu z parapetu, wziął głęboki oddech i przetarł twarz.

23

Od razu się obudził. Wyjrzał w ciemność. Gdy spał, niebo rozchmurzyło się zupełnie. Iskrzyło się gwiazdami.

Ostrożnie zamknął okno, ubrał się i z plecakiem w dłoni cichutko poszedł do kuchni. Założył kurtkę, szalik i czapkę. Rękawiczki odszukał po południu, kiedy gotował ziemniaki. Zarzucił plecak na ramiona, wziął kalosze i bezszelestnie wymknął się na schody.

Samuel spał. Jego chrapanie rozbrzmiewało na zmianę głośniej i ciszej. Joel omijał trzeszczące stopnie - czwarty, piąty i dwunasty. Potem otworzył drzwi.

Noc była mroźna.

Wyszedł na podwórko i spojrzał na rozgwieżdżone niebo.

To najprawdziwszy Nowy Rok.

Po chwili zamknął za sobą furtkę i ruszył w kierunku miejsca, które wcześniej sobie wybrał.

Swoje postanowienia noworoczne wypowie na cmentarzu.

Przed pójściem na cmentarz Joel musiał załatwić jeszcze inną ważną sprawę.

To postanowienie z zeszłego roku, którego jak dotąd nie zrealizował. Pozostała mu tylko godzina.

Z postanowieniami noworocznymi nie ma żartów. Joel uważał, że mogą zamienić się w noworoczne groźby, jeśli się ich nie wypełni. O północy upływa termin. Wtedy przesypie się ostatnie ziarnko piasku. Tak jak w klepsydrze, którą Samuel kupił dawno temu w dalekim porcie, w mrocznym sklepiku pachnącym przyprawami.

Joel przez cały rok odkładał realizację postanowienia na później. Tego właśnie w sobie nie lubił. Potrafił za dużo obiecać. I sobie, i innym. Właścicielowi sklepu rowerowego obiecał, że jeszcze tego samego dnia wróci z zapłatą za naprawę przebitej opony. Ale zapomniał. Samuelowi obiecał przynieść coś ze sklepu żelaznego. O tym też nie pamiętał. A tata potrzebował tej rzeczy do pracy w lesie.

W dodatku Joel żałował, że w ogóle powziął to postanowienie. Pospieszył się z nim. Pomyślał jednak, że postanowień noworocznych nie wolno odwoływać.

Człowiek ma na nie cały rok. I ani dnia dłużej. A teraz pozostała mu jeszcze tylko godzina.

Bezszelestnie biegł ulicami pogrążonego w ciszy miasteczka.

Żadnych samochodów, żadnych dźwięków. W nocy wszystko jest inne. Cienie i latarnie. Biały śnieg.

A Joel gnał ulicami jak niespokojny duch. Dotarł do hotelu Wielkiego. Skręcił w lewo, a potem w prawo. Na kościelnej wieży połyskiwała tarcza zegara. Kwadrans po jedenastej. Przebiegł na skróty przez plac przed bankiem i przecisnął się przez zniszczone ogrodzenie na tyłach sklepu farbiarskiego. A potem jeszcze tylko uliczka prowadząca do drewnianej remizy strażackiej, wyróżniającej się czerwienią i wysoką wieżą, w której rozwieszano mokre węże do gaszenia pożarów.

Joel podążał tą samą drogą co każdego ranka.

W środku nocy szedł do szkoły.

Gdy dotarł na boisko, przez chwilę miał wrażenie, że słyszy dzwonek. Zewsząd dobiegały krzyki. Jak na przerwach. Joelowi wydawało się, że rozpoznaje swój własny głos. Chociaż najchętniej w ogóle by go nie słuchał. Kiedyś pracował jako roznosiciel gazet i miał okazję usłyszeć swój głos nagrany na dyktafon szpulowy redaktora Waltina. Jeśli redaktor był w dobrym humorze i miało się szczęście, nagrywał chętnych i dawał posłuchać. I pewnego razu Joel miał tę szansę. Jednak nie spodobały mu się wydawane przez siebie dźwięki. Mówił przez nos i piskliwie.

Oczywiście to tylko wyobraźnia podpowiadała mu, że na boisku oprócz niego znajdują się jeszcze inni. Był sam. W dodatku miał mało czasu.

Najgorsze, że bał się zrobić to, co zaplanował. Gdyby ktoś przyłapał go na włamaniu do szkoły, nie pozostałoby mu nic innego, jak tylko zapaść się pod ziemię. Do końca życia byłby pośmiewiskiem kolegów. A o reakcji Samuela nawet nie chciał myśleć.

Jak mógł postanowić coś tak idiotycznego? Jak mógł być aż tak głupi?

Zachował się jak smarkacz. Teraz podobny pomysł w ogóle nie przyszedłby mu do głowy.

Lecz nie dało się już nic zmienić. Postanowienia noworoczne potrafiły myśleć. Wiedziały, kto co obiecał.

Joel stał w bezruchu pod ścianą szkoły i nasłuchiwał. Z oddali dobiegł go warkot samochodu. Auto pojechało jednak w inną stronę. Po chwili znów zrobiło się zupełnie cicho.

Joel przygotował się już za dnia. Po skończonych lekcjach został w klasie i ostrożnie pootwierał haczyki na jednym z okien. Pod ramę wcisnął kawałek papieru, aby okno nie otworzyło się, gdy powieje wiatr. Miał tylko nadzieję, że woźny tego nie zauważył. Bo wtedy Joel wpadłby w poważne tarapaty.

Przebiegł przez boisko do przypominającej barak przybudówki, w której mieściła się jego klasa. Ściągnął rękawiczki i sprawdził okno.

Dało się poruszyć. Papierek też był na swoim miejscu. Czyli nikt nie odkrył pootwieranych haczyków.

Nagle Joel poderwał się i odwrócił. Wydawało mu się, że usłyszał coś za plecami. Nic tam jednak nie było. Tylko cisza.

Otworzył okno i chwycił się parapetu. Musiał wytężyć wszystkie siły, żeby wspiąć się tak wysoko i wczołgać do środka.

To niesamowite uczucie znaleźć się nocą w szkole. Latarnie oświetlały puste ławki upiornym blaskiem. W klasie wciąż jeszcze unosił się zapach wilgotnych ubrań. Joel usiadł na swoim miejscu. Podniósł rękę. Następnie podszedł do katedry. Po drodze potknął się o tornister, który ktoś zapomniał zabrać. Ciszę przeciął głośny trzask. Joel zamarł w bezruchu i wstrzymał oddech. Nie było jednak nikogo, kto mógłby to usłyszeć. Wszyscy spali. Wszyscy poza niespokojnym duchem - Joelem Gustafssonem.

Usiadł przy katedrze pani Nederstróm. Przed sobą miał uczniowskie ławki. Popatrzył na swoje miejsce.

- Joel Gustafsson jak zwykle nie słucha, co się do niego mówi - powiedział nie za głośno.

Potem wrócił do ławki. Usiadł i zaraz wstał.

- A pani Nederstróm może sobie wskoczyć na dach sracza i siedzieć tam do końca świata - odpowiedział.

W tym momencie pożałował swoich słów. A jeśli jednak ktoś go słyszał? Albo gdzieś stał włączony magnetofon?

Poza tym zostało mu niewiele czasu. Była za kwadrans dwunasta, jeśli nie później. Miał tylko piętnaście minut. Podszedł do fisharmonii po lewej stronie katedry. Przykucnął pod klawiaturą i poszukał miecha. Poluzował go od tyłu i nacisnął pedał. Powietrze nie dochodziło do instrumentu.

Jutro, gdy pani Nederstróm zacznie pedałować, chcąc odegrać poranny psalm, fisharmonia nie wyda ani jednego dźwięku. A ona za nic w świecie nie będzie mogła pojąć, co się stało. Nikt nie będzie mógł. Tylko Joel.

Wydostał się na zewnątrz tą samą drogą, włożył papierek na miejsce i przymknął okno. Cicho zgrzytnęło.

W tym samym momencie usłyszał bicie zegara na kościelnej wieży. Trzy uderzenia. Za kwadrans dwunasta. Za kwadrans wybije północ. O mały włos. Ale zdążył.

Ostatnie postanowienie z zeszłego roku zostało wypełnione. Teraz mógł zacząć myśleć o nowych.

Założył plecak, który pozostawił pod ścianą, rozgarnął śnieg pod oknem, żeby zatrzeć ślady, i uciekł.

Była za pięć dwunasta. Za chwilę rozpocznie się noworoczna noc. Wysoko w górze połyskiwała tarcza kościelnego zegara. Joel zatrzymał się przy czarnej żelaznej furtce cmentarza. Trząsł się i czuł, że boli go brzuch.

Nigdy wcześniej nie był na cmentarzu o tej porze. Chociaż często objeżdżał nocą miasteczko na rowerze.

Jednak teraz stanie się, co ma się stać. Takie właśnie postanowienie złożył w zeszłym roku: kolejne postanowienia noworoczne wypowie na cmentarzu. Pójdzie tam i pokaże, że wcale nie umiera ze strachu.

Poczuł, że marznie. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego obiecał zrobić coś takiego. Ale nie było już odwrotu. Musi wejść między nagrobki połyskujące w świetle księżyca.

Czosnek chroni przed wampirami. Nie znano jednak środków, które pomagałyby podczas nocnych wizyt na cmentarzu. Na wszelki wypadek Joel włożył do plecaka zwykłą cebulę. Nawet jeśli nie pomoże, to z pewnością nie zaszkodzi.

Wziął też ze sobą dwa ziemniaki. Jeden ugotowany, a drugi surowy. Samuel mawiał, że bez ziemniaków nie dałoby się utrzymać ludzi przy życiu. Więc może nawet w takich ziemniakach jest magiczna moc?

Joel spojrzał na zegar. Za cztery minuty północ. Nie mógł dłużej czekać. Popchnął furtkę. Zgrzyt przewiercił jego uszy. „Żeby tylko zmarli się nie obudzili" - pomyślał z niepokojem.

Lecz zaraz się poprawił. Zmarli nie budzą się. Jak już zmarli, to na amen. Wszystko inne jest wytworem ludzkiej fantazji, niczym więcej.

Joel wszedł na cmentarz. Jeden krok, potem drugi. Na lewo znajdował się wysoki nagrobek starego pastora. Zm. 1783. Tak dawnych czasów nie można sobie nawet wyobrazić. A jeśli Samuel ma rację? Ludzie zawsze będą tu mieszkać, w miejscu, gdzie rzeka zatacza łuk, by podążyć ku dalekiemu morzu. Na cmentarzu wciąż będą chować kolejnych zmarłych.

Najchętniej Joel zatrzymałby się zaraz za furtką. Jednak zmusił się do przejścia kilku kroków. Groby otaczały go ze wszystkich stron. Ściana kościoła wznosiła się obok niczym cielsko śpiącego zwierza.

Gdy zegar zaczął wybijać północ, Joel aż podskoczył. Samotny dźwięk zabrzmiał bardzo silnie w środku nocy.

Już czas. Niech ucichnie ostatnie uderzenie.

Joel zacisnął powieki. W duchu wypowiedział swoje obietnice:

Przyrzekam uroczyście, że dożyję stu lat. W tym celu muszę się hartować. Zacznę od tego roku. Nauczę się wytrzymywać i upał, i mróz.

To było pierwsze postanowienie. A miał ich trzy. Zaraz przeszedł do następnego.

Nim upłynie rok, znajdę rozwiązanie wielkiego problemu Samuela, który jest też moim wielkim problemem. Chodzi o to, że nie możemy się stąd wyprowadzić, łże Samuel nie może znów zostać marynarzem. Przed końcem roku po raz pierwszy zobaczę morze.

Drugie postanowienie. Zostało jeszcze jedno. Najtrudniejsze. Ponieważ Joel bał się, że ktoś mimo wszystko usłyszy te myśli. Albo odgadnie je z jego miny.

Zobaczę nagą kobietę. Przed końcem tego roku.

Szybko wypowiedział w duchu tę myśl. To było jego trzecie postanowienie. Już po wszystkim. Joel mógł opuścić cmentarz. Zmarli, którzy niczego nie słyszą, i tak musieli wysłuchać jego postanowień. Teraz trzeba będzie je wypełnić. Przyrzekać na cmentarzu to tak jak przysięgać z ręką na Biblii. Joel znał to z książek i z filmów, które widział w kinie.

Odwrócił się. Furtka. Latarnie. Światło. Jak się okazało, cebula i ziemniaki nie były potrzebne. Joel mógł iść do domu i położyć się spać.

Lecz wtedy właśnie odkrył, że zgubił rękawiczkę. Wiedział, że musi leżeć gdzieś w pobliżu. Przecież

ściągnął je tu, na chwilę, zanim wypowiedział swoje postanowienia. Z domu zabrał pudełko zapałek. Zdjął więc plecak i udało mu się je wyszperać. Zapalił jedną i popatrzył na ziemię. Płomień zgasł. Zapalił kolejną. Jest rękawiczka. Schylił się, żeby ją podnieść. I wtedy przypadkowo spojrzał na nagrobek tuż obok. Zanim zapałka zgasła, zdążył jeszcze stwierdzić, że napis na płycie wydaje się jakiś dziwny. Zapalił jeszcze jedną. Lars Olsson. Ur. 1922. Zm. 1936.

W tym grobie pochowano kogoś, kto żył zaledwie czternaście lat.

Płomień znów zgasł. Nagle Joel wpadł w panikę. Chwycił plecak i pobiegł do furtki. Gdy ją popchnął, nie chciała się otworzyć. Serce waliło mu jak oszalałe. W dodatku był pewien, że za jego plecami coś dyszy. Szarpnął furtkę. Ustąpiła. Wybiegł na drogę, nie oglądając się za siebie. Biegł długo, by nie widzieć cmentarza ani kościoła. Zatrzymał się w świetle latarni pod księgarnią. Dopiero wtedy się odwrócił, lecz za jego plecami nikogo nie było.

Ruszył do domu.

Tak więc wypowiedział swoje postanowienia noworoczne. To dobrze. Jednak nie podobało mu się, że zobaczył tamten nagrobek. Wszystko przez tę przeklętą rękawiczkę. Zagubiona rękawiczka zawsze narobi człowiekowi kłopotów.

Dlaczego nikt nie wymyśli rękawiczek, które się nie gubią?

Joel wślizgnął się do domu i ostrożnie wszedł po schodach. W kuchni przystanął i nasłuchiwał. Samuel spał.

Kilka minut później Joel leżał już w łóżku. Ciepło rozchodziło się po całym ciele. Na taborecie obok połyskiwały wskazówki budzika.

Wpół do pierwszej.

A jednak wszystko dobrze się skończyło. Zapomni o nagrobku Larsa Olssona. Ma jeszcze jedną parę rękawiczek. Zaceruje je i będzie mógł nosić. Ale postanowienia noworoczne wypowiedział.

Rozpoczął się kolejny rok.

Joel miał mnóstwo do zrobienia. Jeśli chce zdążyć, musi wziąć się za to już od jutra.

Następnego dnia Joel czuł się źle. Obudził się spocony. Było mu gorąco, a w dodatku bolało go gardło. Samuel wszedł do pokoju i zapytał go, dlaczego jeszcze nie wstał.

- Jestem chory - powiedział Joel. - Boli mnie gardło.

Samuel przyłożył dłoń do jego czoła.

- Chyba masz lekką gorączkę. Najlepiej będzie, jeśli zostaniesz dzisiaj w domu.

Joel miał nadzieję właśnie to usłyszeć. Naprawdę zachorował. Często zdarzały się dni, kiedy pragnął obudzić się chory. Dni, kiedy za nic w świecie nie chciał iść do szkoły. Ale choćby nie wiadomo ile się oglądał i szczypał, wszystko było oczywiście w porządku.

- Dasz sobie radę sam? - zapytał Samuel.

Joelowi przemknęło przez myśl pytanie, co tata by

zrobił, gdyby odpowiedział, że nie. Zostałby z nim w domu? Nie mógł nie iść do lasu. Zbyt mało zarabiał. Nie było ich stać na to, żeby Samuel zwolnił się z pracy choćby na jeden dzień.

- Poradzę sobie - odpowiedział Joel. - Poza tym jestem tylko trochę chory.

- Opatul szyję. Chyba trzeba też będzie przykryć ci stopy kocią skórką.

Joel uśmiechnął się. Nie mieli kociej skórki. Mieli za to arabski dywanik, który Samuel kupił dawno, dawno temu w jakimś śródziemnomorskim porcie. Wielkością przypominał wycieraczkę. Ale gdy Joel był mały, Samuel powiedział mu, że to czarodziejski dywanik. Jeśli chory przykryje sobie nim stopy, od razu wyzdrowieje. Na początku Joel wierzył, że to prawda. Teraz już nie.

Ale i tak był zadowolony, że Samuel przyniósł dywanik i położył go w nogach łóżka. Nawet jeśli nie miał magicznych właściwości, ogrzewał.

- Pij dużo wody - powiedział Samuel. - Mam odsłonić roletę?

Joel przytaknął. Roleta poszybowała w górę.

Potem Samuel wyszedł.

Joel nasłuchiwał ciszy. Nigdzie nie rozbrzmiewało tyle dźwięków co w cichym pokoju. Trzeszczało w ścianach i szumiało w rurach.

Przełknął kilka razy, na próbę. Bolało. Ale nie aż tak bardzo.

Myślał o tym, co wydarzyło się w nocy. O swoich postanowieniach, których świadkami byli wszyscy zmarli z cmentarza.

To, że zgubił rękawiczkę właśnie przy nagrobku Larsa Olssona, jeszcze nic nie znaczyło. Nawet jeśli tamten zmarł w wieku czternastu lat, to on nazywa się Joel Gu-stafsson, a nie Lars Olsson. Uroczyście wypowiedział postanowienie, że będzie się hartował i dożyje stu lat. Kiedyś na jego nagrobku będzie widniał rok 2045.

Joel pomyślał, że wielu pewnie uznałoby jego postanowienie za dziecinne. Oni po prostu nie rozumieją.

„Może i jestem dziecinny - pomyślał. - Ale nie wiem, co zrobić, żeby takim nie być. Co zrobić, żeby być kimś innym".

Poszedł do kuchni i nalał sobie wody. Postawił szklankę obok budzika. Niedługo zacznie się pierwsza lekcja.

I wtedy sobie przypomniał. Fisharmonia! Zupełnie wyleciało mu to z głowy.

Rozbolał go brzuch. Gdy pani Nederstróm zacznie wciskać pedały, a z instrumentu nie popłyną dźwięki, od razu się domyśli, że to on. Joel Gustafsson, którego ławka stoi pusta.

„Niech to szlag! - pomyślał Joel. - Dlaczego musiałem zachorować właśnie dzisiaj?"

Spróbował spokojnie się nad tym zastanowić. Nie pozostawił po sobie żadnych śladów. Nikt nie mógł wiedzieć, że to on. Miech przy pedałach mógł się sam obluzować.

Usiłował sobie wmówić, że cała ta historia nie musi skończyć się źle. Miał też nadzieję, że nie tylko on zachorował tego ranka.

Wyraźnie czuł, że jest zmęczony. Poza tym pewnie było tak, jak powiedział Samuel. Miał lekką gorączkę.

Podciągnął kołdrę pod brodę i zwinął się w kłębek.

Po chwili zasnął.

Obudził się dopiero o dziesiątej. Przełknął. Gardło wciąż bolało. Ale i tak czuł się lepiej. Nie było mu już tak gorąco. Może dywanik położony w nogach łóżka mimo wszystko pomógł? Nigdy nie można mieć pew-

ności co do rzeczy, które marynarze kupują w tajemniczych sklepikach w dalekich portach.

Joel usiadł na łóżku i wypił wodę do dna. Stwierdził, że jeszcze nie jest głodny. Ale nie chciał już spać. Podłożył sobie poduszkę pod plecy i zaczął rozmyślać. A może marzyć? Często nie potrafił rozstrzygnąć, na czym polega różnica. Myśli i marzenia pochodzą z tego samego miejsca. Z wnętrza, z podziemnych korytarzy gdzieś na samym dnie głowy. Trudniej myśleć niż marzyć. Trzeba się wysilić. Z marzeniami jest odwrotnie. Nie udają się, gdy człowiek się wysila. W tej chwili Joel wolał, by to marzenia wzięły górę. Jeśli zacznie rozmyślać, będzie się niepokoił, czy pani Nederstróm mimo wszystko nie odgadła, że to właśnie on odłączył miech od pedałów fisharmonii. A może zostawił jakieś ślady w klasie? Może kropelki wody z jego butów utworzyły napis „Joel" na podłodze?

Więc do marzeń! Joel wybrał jedno spośród tych przeznaczonych na porę, kiedy nie spał. Na marzenia senne nie miał wpływu. O pozostałych sam mógł decydować.

„Żaglowiec - pomyślał. - Dwumasztowy bryg «Trzy Lilie». Siostrzany okręt «Celestine» z gabloty. Kapitan Gustafsson leży w kajucie wycieńczony straszliwą gorączką tropikalną. Jeszcze nie wyzionął ducha. Nadal dowodzi swoim okrętem..."

Od ponad pięćdziesięciu dni nie widzieli lądu. Sflaczałe żagle zwisały z masztów. Kończyły się zapasy wody. Jedyne, co zostało do jedzenia, to zgniłe suchary. Coraz trudniej było zapanować nad załogą. Marynarze chcieli,

37

by okręt zawrócił. Przed nimi tylko otchłań. Okręt dostanie się w jej paszczę i spadnie w bezdenną głębię. Wkrótce zabraknie wody na pokładzie. Lecz kapitan Gustafsson miał swoją własną wewnętrzną mapę, która ukazywała mu się każdej nocy. Wyczytał z niej, że już niedługo dotrą do lądu. Do nieznanego kontynentu. A tam przywita ich najprawdziwsza rajska plaża.

Dotarli. Po sześćdziesięciu czterech dniach zobaczyli ziemię na horyzoncie. To tropikalna wyspa. W koronach drzew skrzeczały papugi.

Kapitan, wciąż jeszcze chory, zostaje zniesiony na ląd. Nagle zauważa, że ktoś się ku niemu zbliża. Początkowo nie widzi, kto to. Po chwili okazuje się, że to naga kobieta. Chyba ją rozpoznaje. Gdzie też mógł ją spotkać? Już wie. Tę kobietę na plaży, co właśnie idzie ku niemu zupełnie naga, pamięta z gazet, które Otto w tajemnicy pokazuje na przerwach.

Joel obudził się gwałtownie. Nigdy dotąd coś takiego mu się nie przytrafiło. Żeby we śnie zbliżała się ku niemu naga kobieta. A w każdym razie nie tak niespodziewanie. Wcześniej to on decydował, kto pojawia się w jego snach. Ale ona przyszła, ot tak, sama z siebie.

Była jeszcze jedna różnica. Joel uprzytomnił sobie później, że kobieta nie tylko przypominała to, co widział w gazetach Ottona. Przypominała też nową ekspedientkę ze sklepu pana Ehnstróma.

Joel czym prędzej próbował zasnąć. Położył głowę na poduszkach. Lecz choćby nie wiem jak się starał, kobiety już nie było. Sen znikł. Joel nie potrafił go złapać.

0Ę>

_

Wiedział jedynie, że ma to coś wspólnego z jego wczorajszym postanowieniem. Z tym, że w nowym roku zamierzał ujrzeć prawdziwą nagą kobietę.

W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy coś się wydarzyło. Coś, co wywróciło cały jego świat do góry nogami. Coś w jego duszy. Wejścia zostały otwarte. A tajne drzwi uchylone.

Uczucia są właśnie jak takie drzwi. Joel wiedział o tym. Smutek ma swój pokój, rozczarowanie swój, a radość też. Życie to długi korytarz. Każde drzwi, które człowiek mija, skrywają coś, co można wybrać. Albo coś, co można odrzucić. Jeśli zapuka się i wejdzie do środka. Jeśli w ogóle zostanie się wpuszczonym. Za to drzwi, co do których człowiek ma nadzieję, że pozostaną zamknięte, mogą nieoczekiwanie się otworzyć.

Było to związane z gazetami Ottona; tam kobiety, mniej lub bardziej obnażone, wspinały się po drabinach albo siedziały na balkonach, a jakiś fotograf pstrykał im zdjęcie za zdjęciem. Joel nie mógł odpowiedzieć na pytanie, czy to, co wydarzyło się w jego wnętrzu, jest dobre, czy złe. Jednak to coś budziło w nim niepokój. Parzyło.

Na przerwach Otto potrafił w nieskończoność tłumaczyć, jak się rzeczy mają. Opowiadając o tym, syczał. Nie za głośno, nie za cicho. Tak, żeby słyszeli tylko ci zgromadzeni wokół niego. Żadnych bab, sami chłopacy. I Otto syczał o sekretach dużych dziewczyn. Joel zawsze uważnie słuchał. A jednocześnie mu nie wierzył. Nie bez powodu prawie cały czas byli wrogami. Otto chełpił się. Jednak całkowitej pewności Joel mieć nie

Wiedział jedynie, że ma to coś wspólnego z jego wczorajszym postanowieniem. Z tym, że w nowym roku zamierzał ujrzeć prawdziwą nagą kobietę.

W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy coś się wydarzyło. Coś, co wywróciło cały jego świat do góry nogami. Coś w jego duszy. Wejścia zostały otwarte. A tajne drzwi uchylone.

Uczucia są właśnie jak takie drzwi. Joel wiedział o tym. Smutek ma swój pokój, rozczarowanie swój, a radość też. Życie to długi korytarz. Każde drzwi, które człowiek mija, skrywają coś, co można wybrać. Albo coś, co można odrzucić. Jeśli zapuka się i wejdzie do środka. Jeśli w ogóle zostanie się wpuszczonym. Za to drzwi, co do których człowiek ma nadzieję, że pozostaną zamknięte, mogą nieoczekiwanie się otworzyć.

Było to związane z gazetami Ottona; tam kobiety, mniej lub bardziej obnażone, wspinały się po drabinach albo siedziały na balkonach, a jakiś fotograf pstrykał im zdjęcie za zdjęciem. Joel nie mógł odpowiedzieć na pytanie, czy to, co wydarzyło się w jego wnętrzu, jest dobre, czy złe. Jednak to coś budziło w nim niepokój. Parzyło.

Na przerwach Otto potrafił w nieskończoność tłumaczyć, jak się rzeczy mają. Opowiadając o tym, syczał. Nie za głośno, nie za cicho. Tak, żeby słyszeli tylko ci zgromadzeni wokół niego. Żadnych bab, sami chłopacy. I Otto syczał o sekretach dużych dziewczyn. Joel zawsze uważnie słuchał. A jednocześnie mu nie wierzył. Nie bez powodu prawie cały czas byli wrogami. Otto chełpił się. Jednak całkowitej pewności Joel mieć nie

mógł. Człowiek może mieć całkowitą pewność tylko wtedy, gdy sam coś wie. Jeśli w ogóle.

Joel rozmyślał o kobiecie ze snu. O tym, jak szła ku niemu. Kapitan Gustafsson odważył się na nią spojrzeć. Lecz ten, który śnił - Joel z bólem gardła - spuścił wzrok. Nawet we śnie nie miał odwagi na nią popatrzeć. To był zaledwie mig, nic więcej.

Joel sam sobie stworzył to słowo. „Mig". Czyli coś, co prawie się widziało, ale tylko prawie. I tym właśnie była owa kobieta.

Coś jednak zobaczył. Wszystkie te nieznane rzeczy, które budziły w nim niepokój.

A tamta kobieta wyglądała niemal jak nowa ekspedientka ze sklepu pana Ehnstróma. Ta, co mówi po sztokholmsku i nie zdążyła jeszcze zmienić się w babę.

Nagle Joel już wiedział. Leżał sobie chory w łóżku - i wiedział. Wypowiadając swoje postanowienie noworoczne, że zobaczy nagą kobietę, chciał ujrzeć właśnie ekspedientkę od pana Ehnstróma. Rozebraną. Jakkolwiek miałoby do tego dojść.

Mimo wszystko to krok w dobrym kierunku. Teraz Joel wiedział, kogo sobie wybrał. A raczej kogo sen wybrał dla niego.

Stwierdził, że zrobił się głodny. To pewnie przez ten sen. Gardło prawie już go nie bolało. Poszedł do spiżarki i wyjął półmisek z wczorajszą kaszanką. Zimna kaszanka to żaden smakołyk. Lecz gdy człowiek jest naprawdę głodny, to, co je, ma dla niego mniejsze znaczenie. Przygotował sobie porcję kaszanki z konfiturą, po czym usiadł w okiennej wnęce. Ulicą przejechał

40

samochód. Chwilę później jeszcze jeden. Chodnikiem szły grube baby, ostrożnie, by się nie poślizgnąć. Pewnie wybierały się po zakupy do sklepu pana Ehnstróma. I żadna z nich nie widziała w oknie Joela, który życzył im, żeby się poprzewracały.

Jadł swoją kaszankę. Ale był głodny! Potem wrócił do pokoju. Zastanawiał się, czy martwy Lars Olsson z cmentarza kiedykolwiek jadł kaszankę. Czy podczas długich podróży kapitan Joel Gustafsson musiał jeść zimną kaszankę, żeby przeżyć?

Porzucił te myśli, wskakując do łóżka i zwijając się w kłębek pod kołdrą. Najchętniej śniłby dalej o tamtej kobiecie na plaży. Jednak miał więcej postanowień do przemyślenia. Poza tym dzień był długi. Minie wiele godzin, zanim Samuel wróci z lasu.

Joel miał osiągnąć wiek stu lat. Miał żyć co najmniej do 2045 roku. Żeby tego dokonać, musi się hartować. W jego świecie nie było jednak olbrzymów, z którymi mógłby próbować swych sił.

Jedyne, co istniało, to zima. Śnieg i chłód.

Zima będzie musiała być olbrzymem, któremu Joel rzuci wyzwanie i którego pokona. Udowodni, że jest mocniejszy niż mróz.

Wiedział, co ma robić. Jak tylko wyzdrowieje, od razu weźmie się do dzieła.

Zacznie spać na dworze.

W drewutni na podwórzu stało stare łóżko. Wykorzysta je. Gdy Samuel zaśnie, Joel weźmie pościel i przygotuje sobie tam spanie. Na początek będzie spał w ubraniu i butach. Jak się trochę przyzwyczai i zahartuje - tylko w samej piżamie.

Gdy o tym pomyślał, ścisnęło go w żołądku.

Spać w łóżku na dworze, na śniegu.

Ale obiecał sobie. Zmarli to słyszeli. Świadkiem jego postanowień noworocznych był Lars Olsson. Joel nie mógł się wymigać.

Zwinął się w kłębek pod kołdrą. Przełknął ślinę. Gardło wydawało się jeszcze szorstkie i nierówne. Jak kawałek drewna, który Joel przycinał na pracach ręcznych. Ale przynajmniej nie pogorszyło mu się.

Następnie pomyślał o trzecim postanowieniu. Jak też rozwiąże w tym roku ów największy ze wszystkich problemów. Jak zmusi Samuela, by raz na zawsze porzucił siekierę, wyjął z szafy swoje stare walizki i marynarski worek i powiedział: „Już czas". Wyruszamy na morze. Fale czekają.

Fale czekają.

Joel poczuł gorąco w środku. Gdzieś tam, daleko, czekały na niego fale. Ale czy będą czekać wiecznie?

Wiedział, że są tylko dwie możliwości: musi ośmieszyć siebie i Samuela tak bardzo, że po prostu nie będą mogli zostać w miasteczku. To jeden pomysł. Że uciekną.

Drugi polegał na tym, że Joel w jakiś sposób zarobi mnóstwo pieniędzy. Wtedy Samuel nie musiałby już ścinać drzew, by mieli co jeść.

Ale jak zdobyć tyle pieniędzy? Ma trzynaście lat. Jest jeszcze smarkaczem. A smarkacze nie zarabiają.

Mimo wszystko przyszło mu do głowy kilka pomysłów.

Jeden - to zostać najmłodszym królem rocka w Szwecji. Elvisem Północy.

Drugi - to sprzedaż przyczep kempingowych. Joel już się wywiedział. Taki interes to dobry sposób na szybkie wzbogacenie się.

Coś mu przeszkodziło. Przerwał swoje rozmyślania. Wyjrzał przez okno i aż podskoczył na łóżku.

Znów zaczął sypać śnieg. Na ziemię padały gęste płatki.

-_1

5

Pani Nederstróm patrzyła na Joela.

Było to dzień później. Gdy Joel wyzdrowiał.

Nie patrzyła jednak na niego wzrokiem, który zdradzałby, że odkryła tajemnicę. Pytała tylko, czy był chory. A on odpowiedział, że tak. Poranny psalm został już odegrany. Gdy pani Nederstróm usiadła przy fisharmonii i zaczęła wciskać pedały, Joel wstrzymał oddech. Myślał, że zemdleje, jeśli z piszczałek nie popłyną dźwięki. Obiema rękami chwycił się blatu ławki. Jakby znajdował się na statku, w który zaraz uderzy wielka fala. Obok niego stała Fryga, czyli Eva-Lisa, i szczerzyła zęby w uśmiechu. Ale ona nie mogła nic wiedzieć. Śmiała się ze wszystkiego, co było choć trochę inne. Wystarczyło, że Joel zaparł się o ławkę.

Nie wydawało się jednak, by pani Nederstróm miała wobec Joela jakieś podejrzenia. A to najważniejsze. Tajemnicza wizyta w szkole pozostanie zagadką. Jeśli on sam nie postanowi jej wyjawić. Kiedyś, w przyszłości. Na przykład gdy będzie miał dziewięćdziesiąt lat, w roku 2035. Ale do tego czasu pani Nederstróm zdąży

już umrzeć. Będzie leżała na cmentarzu, pod ciężkim kamieniem, jak ten Lars Olsson.

Potem zaczął się kolejny dzień w szkole. I zaczął się dobrze. Na pierwszej lekcji mieli geografię, ulubiony przedmiot Joela. Zwłaszcza gdy pani Nederstróm opowiadała o dalekich krajach i ich mieszkańcach. Tym razem mówiła jednak o Skandynawii. To już nie było takie fajne. Ale Joel uważał. I stwierdził, że nawet pani Nederstróm ożywia się na geografii.

Tego właśnie poranka uderzyła go zaskakująca myśl: pani Nederstróm też była kiedyś młoda. Tak jak Joel siedziała w ławce. I może też uważała, że geografia to najciekawszy przedmiot.

Joel znał niewiele trudniejszych rzeczy. Wyobrazić sobie starych ludzi jako własnych rówieśników. Dotyczyło to zwłaszcza Samuela. Nieraz oglądał zdjęcia z czasów, kiedy jego tata był dzieckiem. Miał tyle lat, co teraz on. Widział, że to Samuel. Ale to takie trudne. Jakby patrzył na innego człowieka. Oglądając zdjęcia taty, rozmyślał o tym, jak sam się zmieni. Co ujrzy w lustrze za pięćdziesiąt lat? O stu nawet nie wspominając. Wyobrażał sobie, że jest rok 2044, a on idzie do fotografa, do śmierci zostało mu być może już tylko dwanaście miesięcy. Stary dziadek z długą białą brodą. Ale plecy proste, nieprzygarbione. Póki żyje, nie będzie miał przygarbionych pleców. Tak zdecydował. To postanowienie obowiązuje do końca życia, Joel będzie powtarzał je co roku.

Czas szybko mijał. Gdy rozpoczynali lekcje od geografii, to tak jakby cały dzień nabierał rozpędu i ześlizgiwał się po gładkiej tafli lodu. Nawet nudna godzina

religii miewała wtedy pasjonujące momenty. Tego dnia pani Nederstróm opowiadała o Janie Chrzcicielu, któremu odrąbali głowę i położyli na tacy. A Salome tańczyła i dostała ją w nagrodę. Pani Nederstróm mówiła, że piękna Salome tańczyła w przezroczystych szatach. Czyli musiała być prawie naga - Joel nie potrafił zrozumieć tego inaczej - albo cała przezroczysta. Fryga chichotała. Joel uznał więc, że ma rację.

Ukradkiem obserwował Frygę. Zaczęła się zmieniać. Urosły jej piersi. Joel często aż nie mógł się powstrzymać, by jej nie dotknąć. Zwłaszcza tych piersi. Czasem, gdy po coś sięgał, próbował ją musnąć. Ale Fryga umiała się pilnować. Nie tylko biegała najszybciej ze wszystkich. Potrafiła też prychnąć i pokazać pazurki.

Joel rozmarzył się. O ekspedientce ze sklepu pana Ehnstróma, która tańczy za ladą w przezroczystych szatach. Ale grube baby niczego nie widzą. Tylko Joel dostrzega, co się dzieje. Potem przychodzi sam pan Ehnstróm. Na tacy, na której zazwyczaj były poukładane pęta kiełbasy, teraz leży głowa. Grube baby nadal niczego nie widzą. Jedynie Joel zdaje sobie sprawę z tego, co tu się rozgrywa. Głowa na tacy przypomina naczelnika stacji, pana Knifa, ma nawet kolejarską czapkę.

Joel jeszcze się nie namarzył, a tymczasem lekcje dobiegły końca. Ktoś zapytał go, czy idzie na pastwisko handlarza końmi. Może jest tam już dość śniegu na zjeżdżalnię? Joel najchętniej dołączyłby do innych. Ale powiedział, że nie pójdzie. Miał coś do zrobienia i nie mógł z tym zwlekać.

Pozostał na boisku, póki Fryga sobie nie poszła. Osoba, którą zamierzał odwiedzić, mieszkała w tym sa-

mym domu co ona. Joel nie chciał, by Fryga to odkryła. Od razu by rozgadała. A była w tym równie dobra jak w bieganiu.

Wspinając się po zboczu, szedł w stronę domu, w którym mieszkał muzykant i bałamut, pan Kringstróm. To z nim zamierzał się spotkać. Pan Kringstróm był łysy, gruby i miał własną orkiestrę. Joel odwiedził go w zeszłym roku. Chciał nauczyć się grać na saksofonie. Wciąż pamiętał, jak pan Kringstróm gapił się na niego, zsunąwszy okulary na czoło. Zdziwił się, że Joel nie chciał uczyć się gry na gitarze jak wszyscy inni.

A on zmienił jednak zdanie. Dlatego właśnie wybierał się do pana Kringstróma.

Król rocka musi umieć grać na gitarze.

Szedł pod górkę. Fryga zniknęła. Nigdzie jej nie widział.

Wciąż jeszcze nie miał całkowitej pewności, co wybrać. Czy powinien zostać królem rocka, czy sprzedawcą przyczep kempingowych. Fajniej byłoby chyba zostać królem rocka. Sunąć po scenie z gitarą w dłoniach. Śpiewać do mikrofonu Hound Dog. A pod sceną stałby rozwrzeszczany tłum, głównie dziewczyny, które chcą wyrwać mu włosy i zedrzeć z niego ubranie.

Jednocześnie pomyślał, że to na pewno uciążliwe nigdy nie mieć spokoju. Wciąż być fotografowanym. Nie mieć w ogóle czasu, by skulić się w łóżku i pomarzyć.

Zastanawiał się, czy król rocka może sobie pozwolić na dziecinność. Martwiła go ta myśl. Czegoś takiego by nie zniósł.

Sprzedawać przyczepy kempingowe to co innego. Właściwie to Samuel podsunął mu ten pomysł. Pewne-

go razu jedli obiad w kuchni. Smażonego śledzia - Joel wciąż pamiętał. Ostrożnie zapytał Samuela, czy kiedykolwiek będzie ich stać, by kupić samochód.

- Wątpię - odpowiedział Samuel. - Ale może ty znajdziesz jakiś sposób i zarobisz mnóstwo pieniędzy.

Joel wykorzystał okazję.

- Kiedy byłeś marynarzem, pewnie sporo zarabiałeś?

- Owszem. Ale długo przebywaliśmy na morzu. Tam nie ma co robić z pieniędzmi. Więc przed każdym zejściem na ląd, zdążyliśmy sporo zaoszczędzić.

W tym momencie Joel zauważył, że Samuel od razu zaczął myśleć o Jenny, którą poznał, kiedy był marynarzem. Miał smutny wyraz twarzy. Wyglądało to tak, jakby calutki zasnuł się chmurami. I może nawet wydawał się trochę zagniewany. Czasem Joel zastanawiał się, czy Samuel nienawidzi mamy Jenny. Za to, że odchodząc, wystawiła go na pośmiewisko.

Joel zaraz zmienił temat. Wrócił do tego, od czego zaczęli. Do pieniędzy. Jak można zbić prawdziwą fortunę?

- Powiedz, kto dużo zarabia? - poprosił Joel.

- Sprzedawcy przyczep kempingowych.

Odpowiedź zaskoczyła Joela. Samuel mówił dalej.

- Za dziesięć lat każdy Szwed będzie miał taką przyczepę przy samochodzie. Ci, którzy zaczną je sprzedawać już teraz, naprawdę się wzbogacą.

„Ale my nie będziemy mieć przyczepy - pomyślał Joel. - Albo sami będziemy ją ciągnąć jak dwa konie. Samuel i ja".

Na co komu przyczepa, jeśli nie ma się pieniędzy na kupno samochodu?

W tym momencie Joel poczuł złość, tę samą, co zwykle. Która zawsze czai się gdzieś w pobliżu, gdy coś mu przypomni, że tak krucho u nich z pieniędzmi. Byli biedni jak myszy kościelne. Chociaż w Szwecji miało już nie być biedaków. Lecz złość zaraz zmieniała się w wyrzuty sumienia. Samuel harował ile sił. Więcej nie mógł zrobić.

Po tamtej rozmowie w kuchni Joel długo rozważał to, co usłyszał. Zdał sobie również sprawę, że tak właśnie mogli zdobyć pieniądze na samochód. Jeśli sprzeda wystarczająco dużo przyczep, będzie ich na to stać. Nie będą musieli ciągnąć własnej.

Ale dopiero gdy wypowiedział swoje noworoczne postanowienie, stwierdził, że trzeba poważnie się nad tym zastanowić. Zdecydować się. Król rocka czy sprzedawca przyczep. Wybór będzie trudny.

Jest wiele przeszkód. Największa z nich to oczywiście fakt, że Joel nie skończył jeszcze czternastu lat. Może istnieje takie prawo, które mówi, że ten, komu nie wolno jeździć na motorynce, nie może też sprzedawać przyczep kempingowych. A jeśli jest też granica wiekowa, która określa, kiedy można zostać królem rocka? Ile właściwie Elvis miał lat, jak zaczynał? Joel postanowił, że zapyta o to pana Kringstróma. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć. Chociaż wszyscy pamiętali, że nie znosi rock'n'rolla i woli grać coś powolnego, wręcz ślimaczego, o nazwie „slow-fox".

Joel stanął na szczycie zbocza. Tam mieszkał pan Kringstróm. Frygi nigdzie ani śladu. Pod domem stał zaparkowany czarny samochód orkiestry. A to znaczyło, że pan Kringstróm jest w domu. Nikt jeszcze nie

widział, by chodził po miasteczku. Jeśli dokądś się wybierał, to zawsze jechał samochodem. Nawet do kiosku po drugiej stronie ulicy.

Joel wszedł po schodach i zadzwonił do drzwi. Pan Kringstróm otworzył. Okulary miał jak zwykle zsunięte na czoło.

- To ty chciałeś uczyć się gry na saksofonie - powiedział z dezaprobatą w głosie. - I na chęciach się skończyło.

Joel miał przygotowaną odpowiedź.

- Dentysta zabronił mi grać na instrumentach dętych.

To nie była prawda. Joel miał zdrowe zęby. Zdawało się jednak, że pan Kringstróm mu wierzy. W dodatku Joel wcale nie uważał, że kłamanie to trudna sprawa. Istnieją różne rodzaje kłamstw. Białe kłamstwa i czarne. I takie, które Joel nazywał szarymi. I to właśnie było szare kłamstwo. Nikomu nie wyrządzało krzywdy, ale rozwiązywało problem. W dodatku zakończyło niepotrzebną dyskusję, zanim jeszcze się rozpoczęła.

- Ale chciałbym nauczyć się gry na gitarze - powiedział Joel.

- Tak właśnie myślałem. Tak właśnie myślałem, i to już rok temu.

Pan Kringstróm wpuścił go do środka. Joel pamiętał mieszkanie z poprzedniej wizyty. Wyglądało jak sklep muzyczny, w którym ktoś mieszka. Wszędzie pełno płyt. Głównie siedemdziesiątki ósemki. Przybyły jednak nowe longplaye. Pan Kringstróm zapadł się w podniszczonym fotelu, a Joelowi wskazał drugi. Tam miał usiąść. Z tego, co widział, w mieszkaniu nie było innych

siedzisk, poza krzesłem w kuchni. Pan Kringström miał za to całe mnóstwo stojaków na nuty. Także w łazience. Chyba nieustannie ćwiczył nowe kawałki. Nawet przesiadując na muszli klozetowej.

- Przypomnij mi, jak się nazywasz? - zapytał pan Kringstróm.

- Joel Gustafsson.

Pan Kringstróm wyglądał na zdziwionego. Czyli zapomniał.

- I zamierzasz uczyć się gry na gitarze?

- Myślałem o karierze zawodowej, chcę zostać królem rocka.

Pan Kringstróm przyglądał mu się z powątpiewaniem.

- Nazywasz te wrzaski i wygibasy karierą zawodową?

- Elvis Presley śpiewa i poza tym nie robi nic innego.

Pan Kringstróm zamachał niecierpliwie dłonią.

- Nawet nie wspominaj o tym człowieku. On psuje muzyczny gust młodzieży.

Joel zdał sobie sprawę, że najlepiej będzie nie protestować. Jeszcze pan Kringstróm go wyrzuci. Najważniejsze to móc uczyć się gry na gitarze.

- Więc zamierzasz zostać królem rocka - powiedział pan Kringstróm niezadowolony. - A wymyśliłeś już, jak będziesz się nazywał?

- Elvis Północy - odpowiedział szybko Joel.

- Mój Boże - zawołał pan Kringstróm, potrząsając głową.

- Ale najpierw chcę nauczyć się gry na gitarze.

- Zastanowię się. Wróć za kilka dni. A ja przemyślę sprawę.

Pan Kringström nie miał już dla niego więcej czasu. Joel wyszedł i skierował się w dół zbocza. Najgorsze miał za sobą. Odchodził z nadzieją, że pan Kringstróm nie odmówi. Prędzej czy później Joel niewątpliwie zdoła wydobyć z niego wszystkie tajemnice, jakie trzeba poznać, by zostać królem rocka. A już na pewno to, ile lat miał Elvis Presley, kiedy zaczynał na scenie.

Schodząc z górki, przyspieszył kroku. Chciał zdążyć z czymś jeszcze, zanim będzie musiał wrócić do domu i zabrać się za obiad. A mianowicie zajrzeć do sklepu pana Ehnstróma i sprawdzić, czy wciąż jest tam nowa ekspedientka. Czy może tylko mu się przyśniła.

Baby w sklepie przepychały się jak zwykle. Ale tym razem wcale to Joelowi nie przeszkadzało, bo nie musiał robić zakupów.

Ekspedientka wciąż tam była. I teraz, gdy mógł popatrzeć na nią ukradkiem, stwierdził, że jest piękna. Doskonale potrafił wyobrazić ją sobie tańczącą w przezroczystych szatach. Poczuł gorąco w środku. Te wszystkie dziwne rzeczy, które rozgrywały się w jego wnętrzu, a których wciąż nie potrafił rozszyfrować. Prędzej czy później będzie musiał porozmawiać o tym z Samuelem. Chociaż wcale nie jest pewne, czy on mu odpowie.

W każdym razie ekspedientka wciąż tam była. Joel nadal nie wiedział, jak się nazywa. Ale się dowie. I tego, gdzie mieszka, też.

Jakaś gruba baba popchnęła go niechcący.

- Uważaj no - odezwała się ze złością. - Musisz tak się pchać?

- You are nothing but a Hound Dog - odpowiedział Joel zuchwale.

I zaraz uciekł ze sklepu.

Pobiegł do domu. To był dobry dzień. Udało mu się zrobić wszystko, co sobie postanowił.

A od jutra zacznie śledzić nową ekspedientkę.

Najpierw jednak ma ważniejszą sprawę do załatwienia.

Musi spotkać się z Gertrud, która mieszka w domku na drugim brzegu rzeki. Gertrud Bez Nosa.

Odwiedzi ją jeszcze tego wieczoru.

6

W ciemności piętrzył się most kolejowy.

Przyczaił się niczym skamieniały prehistoryczny zwierz. Światło księżyca połyskiwało na potężnych przęsłach.

Pewnego razu Joel wczołgał się na jedno z nich i utknął tam bezradny. W końcu przyszedł Samuel i go uratował.

Na samą myśl o tym Joela przebiegł dreszcz. Gdyby wtedy spadł z mostu, nie stałby tu teraz. Byłby jak ten Lars Olsson. Szkieletem w zimnej ziemi. Z kamieniem nad głową. Joel Gustafsson. Zmarł w wieku lat jedenastu.

Przez most do domu Gertrud. Joel chciał, a zarazem nie chciał myśleć o śmierci. Myśleć o niej to tak, jakby ją kusić. Nie należy się z nią pieścić jak z małym kotkiem. Trzeba się jej strzec jak lwa w dżungli. Choć jednocześnie myśli te napierały, chcąc się do niego dostać. Trudno było utrzymać je z dala od siebie.

Joel stwierdził, że rozgryźć śmierć to o wiele większy kłopot niż rozgryźć życie, które i tak jest już dość skomplikowane. Wyobrażać sobie siebie jako nic - tak się nie da. Myśleć, że już się nie myśli.

W dodatku czas, kiedy człowiek nie żyje, jest taki długi. To najgorsze, co może być. Lars Ołsson nie żył już od dwudziestu lat. Dłużej niż Joel dotąd chodzi po świecie. A wielu jest takich, którzy nie żyją od stuleci.

„Gdyby tylko nie trzeba było tak długo nie żyć" - pomyślał Joel, patrząc z zadumą na most.

Wtedy może by to jeszcze uszło.

Spojrzał na księżyc. Była siódma. Zjadł obiad z Samuelem, a teraz zmierzał do Gertrud. Od ich ostatniego spotkania minęło już kilka tygodni.

Wziął rozbieg i ruszył przez most. Łatwiej mu było się rozpędzić, gdy sobie wyobrażał, że ktoś go ściga. Miał wiele możliwości do wyboru.

Teraz wyobraził sobie grube paniusie, niczym oddział kawalerii, galopujące za nim na koniach z siatkami wzniesionymi do ataku.

Dotarł na drugi brzeg. Grube baby zniknęły z jego myśli. Skręcił na ścieżkę po lewej stronie, ciągnącą się wzdłuż rzeki. Tam, w zarośniętym ogrodzie, krył się dom Gertrud. Tam rosły jarzębiny i porzeczki. W oknach paliło się światło. Gertrud była w domu.

Joel musiał najpierw złapać oddech. Następnie pociągnął za rzemyk przy drzwiach, a wtedy rozdzwonił się kurant. To umówiony sygnał. Po chwili Joel usłyszał wołanie Gertrud, by wszedł.

Sam już nie wiedział, ile razy składał jej wizytę. Z pewnością wiele. A zaczęło się owej nieszczęsnej nocy, kiedy on i Ture wybrali ziemię z zamarzniętego mrowiska i wrzucili Gertrud przez okno. Ale to było dawno. Ture nie mieszkał już w miasteczku. Natomiast Gertrud i Joel zostali przyjaciółmi. Choć nie zawsze do-

brze się między nimi układało. Przed rokiem poróżnili się, gdy Joel próbował znaleźć Gertrud narzeczonego. Ale to już skończona sprawa. Było, minęło.

Gertrud to zadziwiająca osoba. Nie tylko dlatego, że zamiast nosa ma dziurę, którą zakrywa chusteczką. Albo czerwonym nosem clowna, jeśli jest akurat w takim humorze. Swój straciła podczas nieudanej operacji. A teraz mieszkała sama w domku na drugim brzegu rzeki. Skończyła trzydzieści lat i czasem mówiła Joelowi, że zaczyna czuć się stara.

Gertrud różniła się od wszystkich, których Joel znał. Wiedział, że ludzie gadają za jej plecami. Gadają, że nosi dziwne ubrania, które sama sobie szyje. Że trzyma wypchanego zająca w klatce dla ptaków, a miniaturową lokomotywę w akwarium. A przede wszystkim, że mówi to, co myśli. Chociaż często myśli zupełnie odwrotnie niż inni.

Jednocześnie Joel uważał ją za osobę uciążliwą. Czasem sądził, że Gertrud we wszystkim, co robi, posuwa się za daleko. Sam bał się wyróżniać spośród innych. O czym myśli i jak się zachowuje w samotności - to jedna rzecz. Lecz przebywając z innymi, nie należy zwracać na siebie uwagi.

Gertrud była najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miał.

Nie podobało mu się to za bardzo. Wolałby mieć innego. Przynajmniej kogoś, kto nie stracił nosa.

Ale było tak, a nie inaczej. Poza tym Gertrud zawsze go słuchała. Nie śmiała się, w każdym razie nie śmiała się złośliwie, jeśli powiedział coś głupiego. A to - jak sam uważał - zdarzało mu się zbyt często.

Tego wieczoru Joel miał zamiar opowiedzieć Gertrud o swoich postanowieniach noworocznych.

Może nie o wszystkich trzech. Wciąż się wahał, czy mówić o nowej ekspedientce ze sklepu pana Ehnstróma. Tej, co roztańczyła się w jego głowie, ubrana w przezroczyste szaty. Joel nie był całkiem pewien, jak Gertrud zareaguje. To jedyny temat, którego nigdy nie poruszyli. Inne kobiety.

Gertrud siedziała skulona na sofie w kolorze pomarańczy i czytała Biblię. Joel nigdy tak do końca nie zrozumiał, co oznacza religijność. Bóg również był sprawą, nad którą od czasu do czasu się zastanawiał. Najdziwniejsze, że robił to przeważnie wtedy, gdy nie mieli pieniędzy. Jak gdyby to Bóg tak namotał. Że zabrakło jednej korony na kino.

Ale teraz ważniejsze były jego postanowienia.

Gertrud odłożyła Biblię. Dziurę, w której kiedyś miała nos, przysłoniła tego dnia chusteczką w kratkę. Zwinęła ją w kulkę i wcisnęła do środka.

- Myślałam, że już o mnie zapomniałeś - odezwała się. - Tak długo cię nie widziałam.

- W szkole mamy tyle nauki - odpowiedział Joel.

Co było niemal prawdą. Jednak nie do końca. Rzeczywiście na kilka tygodni zupełnie o niej zapomniał.

- Ale przyszedłeś. A to pewnie znaczy, że nad czymś się zastanawiasz?

Przytaknął. Następnie opowiedział o swoich noworocznych postanowieniach. Gertrud słuchała, jak zwykle z przekrzywioną głową i brodą opartą na dłoni.

Sprawę ekspedientki Joel odłożył na czas nieokreślony.

- Są jakieś ograniczenia wiekowe? - zapytał. - Jeśli chce się zostać królem rocka? Albo sprzedawać przyczepy?

- Chyba można być na to za starym - odpowiedziała Gertrud. - Ale na pewno nie za młodym.

- Ile lat miał Elvis, jak zaczął śpiewać?

Wiedział, że Gertrud lubi Elvisa Presleya. Czasami słuchali razem jego płyt, próbując rozszyfrować znaczenie tekstów. Przeważnie okazywało się to bardzo trudne. Tak jakby piosenki były prawie o niczym.

- Elvis pewnie śpiewał już w brzuchu mamy.

Taka odpowiedź nie spodobała się Joelowi. Zbyt wymijająca.

- Ale później? Jak się urodził?

- Chyba śpiewał od zawsze.

Joel zrozumiał, że Gertrud nie ma dla niego lepszej odpowiedzi. Dlatego przeszedł do przyczep kempingowych. Wyjaśnił, że pomysł podsunął mu Samuel.

- Może to i prawda. Ale nie wydaje mi się, że to fajna sprawa - chodzić po placu, na którym stoi mnóstwo takich przyczep, no i jeszcze próbować je sprzedać. A skąd weźmiesz pieniądze, żeby je kupić?

- Ja nie będę kupować, tylko sprzedawać.

- Ale chyba musisz mieć co sprzedać? A to, co będziesz sprzedawał, musisz najpierw kupić.

O tym Joel nie pomyślał. A chyba nikt nie da mu kilku przyczep w zamian za obietnicę późniejszej zapłaty?

To rozstrzygało sprawę. Nie musiał dłużej się wahać.

Zostanie królem rocka. Powiedział Gertrud, że był już u pana Kringstróma. Najpierw nauczy się grać na gitarze, a później zacznie ćwiczyć śpiewanie.

- Nie wiedziałam, że masz dobry głos - zaczęła Gertrud ostrożnie.

- Elvis nie ma dobrego głosu - odpowiedział Joel zdecydowanym tonem. - Ale głośno śpiewa.

Gertrud z zadumą pokiwała głową.

- Ale w sumie to chyba ma dość dobry głos?

- Raczej głośno śpiewa.

Joel nie chciał wdawać się w szczegóły. Przynajmniej nie teraz. Kiedy już nauczy się grać na gitarze i przećwiczy kilka hitów, wtedy Gertrud będzie mogła posłuchać.

Zapytała, czy Joel chce soku. Oczywiście chciał. Razem poszli do jej wielkiej kuchni. Dom miał osobliwą cechę - mieścił dwie kuchnie, choć wcale nie był duży. To pomysł Gertrud. Tak samo jak spanie w różnych łóżkach.

Z jednej kuchni korzystała, gdy była tylko trochę głodna, a druga, większa, służyła do urządzania przyjęć i przyjmowania gości.

Joel patrzył, jak Gertrud nalewa soku. Pomyślał, że mogła być piękna. Gdyby nie straciła nosa. I ubrała się porządnie. Jak inni. A nie w te dziwne spódnice, które sama sobie szyła.

W pewnym momencie Joel widział już tylko tę dziurę po nosie. I dziwaczne ubrania Gertrud.

Nie wiedział, skąd mu się to bierze, ale nagle stwierdził, że jest odrażająca.

Chwycił szklankę z sokiem, którą mu podała.

- Co się stało?

- Nie, nic - odpowiedział.

- Przecież widzę, że o czymś myślisz.

- Sranie w banię!

Wtedy doznał tego z jeszcze większą siłą. Poczucia, że Gertrud jest odrażająca. Gertrud, która w dodatku potrafiła przejrzeć go na wylot. Czytać w jego myślach. Jak nazywało się kogoś takiego? Wiedźma. Gertrud to wiedźma. Ale bez długiego nosa. Była o wiele gorsza. Wcale nie miała nosa.

A potem wszystko potoczyło się tak szybko. Joel rzucił szklanką w ścianę. Rozprysnęła się, a sok zachlapał Gertrud ubranie. Co nieco spadło też na chusteczkę, którą zasłoniła dziurę po nosie. Ale tego Joel już nie widział. Bo odwrócił się na pięcie, wybiegł z kuchni i złapał kurtkę i buty, żeby włożyć je na podwórku. Serce mu łomotało, nie wiedział, co tak właściwie zrobił. Klął i targał sznurowadła. Cały czas spoglądał za siebie. Ale Gertrud nie nadchodziła. Założywszy buty, był cały mokry z wysiłku. Uciekł stamtąd ile sił w nogach. Dopiero gdy dotarł na środek mostu, zatrzymał się, by złapać oddech. Z ust buchała mu para. Pot zaczął ziębić. Joel trząsł się. Ale przyczyna tego tkwiła raczej w jego wnętrzu. Co on tak właściwie zrobił? Dlaczego rzucił szklanką w ścianę? Poszedł w odwiedziny do Gertrud, do swojej przyjaciółki. Chciał, żeby odpowiedziała na kilka z tych wszystkich pytań, które w sobie nosił. Ale gdy sama go zapytała, rzucił szklanką w ścianę.

Teraz żałował. Wciąż był zdyszany. I przemarznięty. Pod koszulką krople potu kłuły skórę niczym igiełki. Joel gapił się na czarną rzekę. Jeszcze nie skuł jej lód. Ale woda zaczynała się lekko ścinać.

„Skoczę - pomyślał. - Nie wytrzymam tego. Nie będę mógł już spotkać się z Gertrud. Dlaczego to zrobiłem?"

- Sranie w banię!

Wtedy doznał tego z jeszcze większą siłą. Poczucia, że Gertrud jest odrażająca. Gertrud, która w dodatku potrafiła przejrzeć go na wylot. Czytać w jego myślach. Jak nazywało się kogoś takiego? Wiedźma. Gertrud to wiedźma. Ale bez długiego nosa. Była o wiele gorsza. Wcale nie miała nosa.

A potem wszystko potoczyło się tak szybko. Joel rzucił szklanką w ścianę. Rozprysnęła się, a sok zachlapał Gertrud ubranie. Co nieco spadło też na chusteczkę, którą zasłoniła dziurę po nosie. Ale tego Joel już nie widział. Bo odwrócił się na pięcie, wybiegł z kuchni i złapał kurtkę i buty, żeby włożyć je na podwórku. Serce mu łomotało, nie wiedział, co tak właściwie zrobił. Klął i targał sznurowadła. Cały czas spoglądał za siebie. Ale Gertrud nie nadchodziła. Założywszy buty, był cały mokry z wysiłku. Uciekł stamtąd ile sił w nogach. Dopiero gdy dotarł na środek mostu, zatrzymał się, by złapać oddech. Z ust buchała mu para. Pot zaczął ziębić. Joel trząsł się. Ale przyczyna tego tkwiła raczej w jego wnętrzu. Co on tak właściwie zrobił? Dlaczego rzucił szklanką w ścianę? Poszedł w odwiedziny do Gertrud, do swojej przyjaciółki. Chciał, żeby odpowiedziała na kilka z tych wszystkich pytań, które w sobie nosił. Ale gdy sama go zapytała, rzucił szklanką w ścianę.

Teraz żałował. Wciąż był zdyszany. I przemarznięty. Pod koszulką krople potu kłuły skórę niczym igiełki. Joel gapił się na czarną rzekę. Jeszcze nie skuł jej lód. Ale woda zaczynała się lekko ścinać.

„Skoczę - pomyślał. - Nie wytrzymam tego. Nie będę mógł już spotkać się z Gertrud. Dlaczego to zrobiłem?"

Ale nie skoczył. Przypomniał sobie, że Gertrud kiedyś próbowała popełnić samobójstwo. W tej rzece. I naprawdę miała powód, ponieważ straciła nos.

Joel pomyślał, że powinien natychmiast do niej wrócić. Ona pewnie też nie rozumie, co się stało. Może jednak będzie potrafiła mu wytłumaczyć? Wyjaśnić jakoś jego zachowanie.

Jednak nie wrócił. Był zbyt wielkim tchórzem, żeby to zrobić. Wykrzyczał to w niebo.

„Jestem tchórzem. Joel Gustafsson to tchórzliwy zając".

Potem poszedł do domu. Z zimna aż się trząsł. I dzwonił zębami.

Gdy wszedł do mieszkania, Samuel siedział przy radiu, z którego ktoś przemawiał jękliwym głosem. Zasnął z głową opartą na piersi. I z otwartymi ustami. Joel ostrożnie przemknął obok niego. W takiej chwili najlepiej, żeby Samuel się nie obudził. Najlepiej, żeby cały świat spał. Joel zamknął za sobą drzwi, rozebrał się i wskoczył pod kołdrę. Powolutku odtajał. Mocno zacisnął powieki i pomyślał, że wszystko sobie tylko ubzdurał. Nie rzucił w ścianę żadną szklanką. A Gertrud nie była smutna.

Jednak czegoś takiego nie można sobie od-bzdurać. Przez chwilę udało mu się myśleć o innych rzeczach. A potem znowu wszystko wróciło. Kuchnia. Pytania Gertrud. Przekleństwo. I ta szklanka rzucona w ścianę.

Joel poczuł, że rozbolał go brzuch.

Były takie momenty w życiu, kiedy nie wiedział, co począć.

Teraz nastąpił właśnie taki moment.

Usłyszał, że Samuel obudził się i wyłączył radio. Naciągnął więc kołdrę na głowę i udawał, że zasnął. Samuel zajrzał do pokoju. Nasłuchiwał. A potem zamknął drzwi.

Lecz Joel nie spał.

Gdyby tylko mógł, zostawiłby swoje ciało w łóżku i sobie poszedł. Jednak ludzie nie potrafią zrzucać skóry. To umieją tylko węże.

Nie miał pojęcia, co się stało. Jeśli uważał, że Gertrud jest odrażająca, to przecież nie była jej wina. Przecież sama nie odcięła sobie nosa.

Samuel zasnął. Przez ścianę przetaczały się fale chrapania. W takiej chwili trudno było myśleć o nowej ekspedientce. Albo o tym, że Joel wkrótce rozpocznie karierę najmłodszego w Szwecji króla rocka. A może nawet i na całym świecie.

Próbował uciec w sen od tego, co się wydarzyło. Ale nie potrafił. Wstał więc i podszedł do okna. Na pogodnym niebie migotały gwiazdy. Potem wyjrzał na ulicę, tam, gdzie samotna latarnia rozświetlała śnieg. To w tamtym miejscu zobaczył kiedyś tajemniczego psa.

Nagle załomotało mu serce. W cieniu ktoś stał, przy samiutkim brzegu plamy światła.

Najpierw Joel pomyślał, że mu się przywidziało. Zaraz jednak nabrał pewności. Ktoś tam stał i patrzył w jego okno.

Po chwili już wiedział kto to.

Gertrud.

7

Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło.

Żeby Gertrud stała tak na ulicy. Ani za dnia, ani tak jak teraz - późno wieczorem. Kiedy Joel ją ujrzał, pomyślał najpierw, że to przywidzenie. Coś, co widać, a czego jednak nie ma. Ale ona tam była i poruszała się, aż uchwyciło ją światło latarni. Nagle ukazała się bardzo wyraźnie. Joel przyciskał twarz do zimnej szyby. To ona. Patrzyła w okno. Domyślał się jednak, że Gertrud nie ma pojęcia o jego obecności. Pokój tonął w mroku. Joel widział, ale Gertrud nie.

To, że tak stała na dworze w środku nocy, miało w sobie coś przerażającego. Joel doznał uczucia, że patrzy na ostatniego człowieka na ziemi. Tak musi wyglądać ów Dzień Sądu, o którym mówiła pani Nederstróm. Ostatni żyjący człowiek stoi nieruchomo w świetle latarni, późną nocą, w małym niepozornym północno-szwedzkim miasteczku.

Większej samotności Joel nie potrafił sobie wyobrazić.

Po chwili wiedział już, że musi wyjść do Gertrud. Żadnemu człowiekowi nie wolno być tak samotnym. Naciągnął spodnie i sweter na piżamę, a w kuchni

7

Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło.

Żeby Gertrud stała tak na ulicy. Ani za dnia, ani tak jak teraz - późno wieczorem. Kiedy Joel ją ujrzał, pomyślał najpierw, że to przywidzenie. Coś, co widać, a czego jednak nie ma. Ale ona tam była i poruszała się, aż uchwyciło ją światło latarni. Nagle ukazała się bardzo wyraźnie. Joel przyciskał twarz do zimnej szyby. To ona. Patrzyła w okno. Domyślał się jednak, że Gertrud nie ma pojęcia o jego obecności. Pokój tonął w mroku. Joel widział, ale Gertrud nie.

To, że tak stała na dworze w środku nocy, miało w sobie coś przerażającego. Joel doznał uczucia, że patrzy na ostatniego człowieka na ziemi. Tak musi wyglądać ów Dzień Sądu, o którym mówiła pani Nederstróm. Ostatni żyjący człowiek stoi nieruchomo w świetle latarni, późną nocą, w małym niepozornym północno-szwedzkim miasteczku.

Większej samotności Joel nie potrafił sobie wyobrazić.

Po chwili wiedział już, że musi wyjść do Gertrud. Żadnemu człowiekowi nie wolno być tak samotnym. Naciągnął spodnie i sweter na piżamę, a w kuchni

założył kalosze na bose stopy. Samuel spał. Chrapał donośnie.

Gdy Joel wyszedł na ulicę, nagle poczuł się zakłopotany. Ale było już za późno. Gertrud zobaczyła go w drzwiach. Nie mógł zawrócić ani udać, że jej nie widzi.

Stali każde po swojej stronie. Wszędzie cisza. Tylko noc i rozgwieżdżone niebo. Chłód wciska mu się do kaloszy. Z wahaniem przeszedł przez ulicę, prawie wlókł się.

- Dlaczego tu stoisz? - zapytał.

- Byłeś u mnie i rzuciłeś szklanką w ścianę - odpowiedziała Gertrud. - To się zdarza, sama tak robiłam. Ale nie rozumiem dlaczego. Więc przyszłam.

- Już prawie spałem.

Dlaczego to powiedział? Naprawdę nie mógł wymyślić nic lepszego?

Lecz następne słowa zdziwiły go jeszcze bardziej.

- Idziemy na górę. Nie mam skarpetek. Zimno mi.

Coraz gorzej.

Nie mógł zabrać Gertrud do siebie. Co będzie, jeśli Samuel się obudzi? Ale znów było już za późno. Nie mógł się wycofać.

- Pewnie musisz już wracać - powiedział z wahaniem.

- Mam całą wieczność. Poza tym nie widziałam jeszcze, jak mieszkasz.

- Idźmy jak najciszej. Żeby Samuel się nie obudził.

Weszli do domu.

- Gdzie trzeszczy? - zapytała Gertrud.

- Na czwartym, piątym i dwunastym stopniu - odpowiedział.

Bezszelestnie wemknęli się do mieszkania. Joel pierwszy raz przyprowadził kogoś do domu w samym środku nocy.

- Ładnie tu pachnie - wyszeptała Gertrud, gdy znaleźli się w kuchni.

- Pachnie śledziem.

Samuel chrapał. Kiedy weszli do pokoju i zamknęli drzwi, Joel położył palec na ustach.

- Słychać przez ściany.

- Stare domy mają czujne uszy - powiedziała Gertrud i usiadła na łóżku.

Joel zdał sobie sprawę, że się niepokoi. Nie chciał, żeby Samuel się obudził. Żeby wszedł do pokoju i zobaczył Gertrud.

Wróciły tamte myśli.

Joel znów widział tylko jej nos, którego nie ma.

I ten nos, którego nie ma, przyszedł w odwiedziny.

Joel wolał, żeby na brzegu jego łóżka siedziała ekspedientka od pana Ehnstróma. Ona byłaby normalnie ubrana i mówiłaby po sztokholmsku.

Ale to Gertrud przyszła.

I znów jakby czytała w jego myślach.

- Dlaczego rzuciłeś tą szklanką? - zapytała.

Joel spuścił wzrok i gapił się na swoje stopy. Widział, że lewa jest brudniejsza od prawej. Zawsze tak było. A on nie rozumiał dlaczego. Czy stopy różniły się zdolnością przyciągania brudu?

- Nie wiem - wymamrotał. - To było niechcący.

- Oczywiście, że chcący - powiedziała Gertrud. - Bo niby dlaczego ktoś miałby ot tak rzucać szklankami?

65

Joel nie przestawał gapić się na stopy. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Przecież nie mógł się przyznać, co sobie wtedy tak nagle pomyślał - że Gertrud jest odrażająca. Że widział tylko ten jej nos, którego nie ma.

Zerknąwszy na nią, zauważył smutek w jej twarzy. Siedziała w blasku lub w poświecie księżyca. Joel od razu poczuł wyrzuty sumienia.

- To nic takiego - wymamrotał.

Znów potrafił patrzeć na Gertrud. A ona spojrzała mu w oczy.

- Myślę, że po prostu dorastasz - powiedziała.

Joelowi spodobały się te słowa. Że dorasta. Jednocześnie zaniepokoiło go coś w tonie jej głosu. Dlaczego powiedziała to właśnie teraz?

Dorośli często tak robią. Joel wiedział, że musi się jeszcze sporo nauczyć. Nie zawsze ważne jest to, co się mówi.

Ale kiedy się mówi.

- Nie ma bardziej dziecinnej osoby ode mnie - powiedział.

Gertrud potrząsnęła głową.

- Dorastasz - powtórzyła. - I nagle pewnego dnia nie będziesz już pamiętał, że istnieję. Może nawet nie powiesz mi „cześć", gdy spotkamy się na ulicy. Albo przejdziesz na drugą stronę.

Joel patrzył na nią zdumiony.

- Dlaczego miałbym nie powiedzieć ci „cześć"?

- Ponieważ się wstydzisz.

- Ale czego?

Gertrud odpowiedziała pytaniem.

- Dlaczego rzuciłeś szklanką w ścianę?

W tym momencie Joel znów by to zrobił, gdyby tylko miał szklankę pod ręką. Nie przejmował się tym, że na pewno obudziłby Samuela.

Rozgniewały go te pytania. Rozgniewało go, że Gertrud ma rację.

Ale i tak potrząsnął głową.

- To było niechcący - powiedział. - Dlaczego stałaś na ulicy? Przecież równie dobrze mogłem cię nie zauważyć.

- Rzuciłabym śnieżką w okno. Pokazywałeś mi, które jest twoje.

- To kiepski pomysł. Obudziłabyś Samuela. A on nie lubi, jak dziewczyny odwiedzają mnie o takiej porze.

Gdyby mógł, odgryzłby sobie język. Sam słyszał, jak beznadziejnie zabrzmiały te słowa. Przecież nawet nie grał jeszcze z dziewczynami w fanty. Teraz Gertrud go zdemaskuje.

Ale nie zdemaskowała. Nic nie mówiła.

Za to wstała tak nagle, że Joel aż podskoczył.

- W każdym razie już wiem, dlaczego rzuciłeś tą szklanką - odezwała się.

- Ale przecież nie odpowiedziałem na twoje pytanie. Mówiłem tylko, że to było niechcący.

- To mi wystarczy. Idę do domu. A ty nie powinieneś już spać?

Joel po cichutku odprowadził ją do sieni. Gertrud naprawdę potrafiła poruszać się bez najmniejszego szelestu. Stojąc na progu, słyszał, że musiała zapamiętać, które stopnie trzeba ominąć. Żaden nie zatrzeszczał, kiedy schodziła.

Widział ją jeszcze przez okno. Jak tamten pies, ukazała się w świetle latarni, a potem znikła. Teraz myślał sobie, że nie jest już taka odrażająca. Choć jednocześnie zdawało się, jakby tego wieczoru coś się zmieniło. Tylko że Joel nie potrafił wyjaśnić co.

Tak jakby czegoś już nie było. Czegoś z tych rzeczy „po staremu". A w zamian pojawiło się coś innego. Lecz Joel nie wiedział, co to jest.

Rozebrał się i wślizgnął pod kołdrę. Poczuł, że jest bardzo zmęczony.

Myślał o Gertrud, która szła do domu w środku nocy. Dotarła już pewnie do rzeki. Ale nagle tak jakby ktoś pojawił się po drugiej stronie, a potem minął Gertrud w połowie mostu.

Ktoś, kogo ona w ogóle nie zauważyła. Początkowo Joel nie widział wyraźnie kto to. Ale po chwili rozpoznał nową ekspedientkę od pana Ehnstróma. Miała przezroczyste szaty, a pod spodem była naga. Chociaż to późna noc, mróz i prawie zima.

Joel poderwał się. Niemal zasnął od tych marzeń. Wyskoczył z łóżka i stanął w oknie. Ale w świetle latarni nie zobaczył nikogo. A już na pewno nie było tam nagiej kobiety.

Wrócił pod kołdrę. Odepchnął od siebie myśli o Gertrud.

Jutro dowie się, kim jest nowa ekspedientka. Przecież musi się jakoś nazywać. I mieć jakiś adres.

I gdzieś, na wieszaku, trzyma te swoje przezroczyste szaty.

Może to wieszak ze złota.

Rano Joel oczywiście nie wstał na czas. Samuel musiał nim potrząsać i prawie podnosić z łóżka, żeby się obudził.

- Spóźnisz się, jeśli się nie pospieszysz.

- Zdążę.

Umył się i usiadł przy stole ze szklanką mleka i kanapkami. Właściwie nie był głodny. Lecz jeśli nie zje teraz, poczuje głód tuż po odśpiewaniu porannego psalmu.

- Dziwnie tu pachnie - odezwał się nagle Samuel.

- Śledziem.

- Pachnie perfumami - stwierdził Samuel. - Można by niemal pomyśleć, że jakaś kobieta przyszła tu w nocy z sekretną wizytą.

Potem uśmiechnął się. Joel poczuł, że czerwienieje na twarzy. Czyżby Samuel jednak zauważył, że Gertrud tu była? Ale chyba chrapał cały ten czas?

Joel czekał niespokojnie na dalszy ciąg. Samuel potrafił nieraz strasznie się rozgniewać. Zwłaszcza gdy człowiek najmniej się tego spodziewał. Ale teraz wciąż tylko się uśmiechał. I nie powiedział nic więcej. Przyszykował się, kiwnął głową i wyszedł.

Joel siedział jeszcze przy stole. Gertrud zawsze pachniała perfumami. Ale on tak się do tego przyzwyczaił, że wcale o tym nie myślał.

O co tak naprawdę Samuelowi chodziło? Czyżby zauważył, co się stało?

Joel łamał sobie głowę, próbując znaleźć właściwą odpowiedź. Oczywiście siedział przy stole tak długo, że spóźnił się do szkoły. Gdy wszedł do klasy, pani Nederstróm popatrzyła na niego z dezaprobatą. Otto

jak zwykle szczerzył zęby. Joel złośliwie miał nadzieję, że dla niego żadna kobieta nigdy nie będzie tańczyć w przezroczystych szatach.

- Jeśli to się nie skończy, będę musiała porozmawiać z twoim tatą - stwierdziła pani Nederstróm. - Naprawdę za często się spóźniasz.

Joel nic nie powiedział, podszedł cicho do ławki i usiadł.

- Dlaczego się spóźniłeś?

- Zaspałem.

- Nie masz budzika?

- Zepsuł się.

- Ale chyba tata cię budzi?

- On też zaspał.

Klasa chichotała. Joel czuł, że zapędził się w kozi róg. Jeśli usłyszy jeszcze jedno pytanie, eksploduje. I nie skończy się na rzuceniu szklanką w ścianę. Rzuci pani Nederstróm w twarz cały świat. Ta jednak nie odezwała się już więcej. Wrócili do lekcji.

Mieli rachunki. Joel pomylił się. Ponieważ cały czas planował wyprawę, na którą ruszy jeszcze tego samego wieczoru. Gdy zamkną sklep pana Ehnstróma, przyczajony w cieniu będzie czekał na nową ekspedientkę.

Od czasu do czasu zerkał ukradkiem na Frygę. Ona nigdy nie myliła się w rachunkach. Joel spisywał od niej wyniki, starając się, by przynajmniej co trzecie zadanie mieć poprawnie rozwiązane.

W środowe wieczory Samuel jadał obiad u Sary. Potem zostawał na noc. Sara to jego „narzeczona", pracowała w piwiarni Luddego za Domem Kultury. Było to miej-

sce przepełnione oparami dymu, zapachem mokrej wełny i zwilgotniałych kaloszy. Wcześniej, na samym początku, gdy Samuel poznał Sarę, Joel miał z nią ciężko. Bał się, że „narzeczona" zabierze mu Samuela. Najpierw mama Jenny sama zabrała się i poszła. A potem Sara nieomal zabrała mu Samuela.

Ale teraz było lepiej. Zwłaszcza że Samuel rzadko upijał się tak bardzo, by w środku nocy szorować podłogę w kuchni. Jeśli Joel czegoś się obawiał, to zobaczyć Samuela pijanego. Ten niepokój tkwił w nim cały czas. Więc zawsze był przygotowany na najgorsze. Lecz to najgorsze zdarzało się coraz rzadziej. Musiała to sprawić Sara.

Joelowi środa pasowała idealnie. Przy stole w kuchni będzie mógł zaplanować sobie wieczór. Nie musi robić obiadu. Zadowoli się jajkami na twardo i kanapkami.

Sklep pana Ehnstróma zamykali o szóstej. O tej porze Joel musi już czekać na miejscu.

Było kwadrans po piątej. Za pół godziny trzeba będzie wyjść. Joel czuł napięcie. Śledzić kogoś, kto nie wie, że jest się tuż za nim, to jedna z najfajniejszych rzeczy, jakie znał.

Przed kilku laty Joel nie robił nic innego. Śledził pastora, aptekarza, a nawet naczelnika Knifa. Jedyną osobą, której nie śledził, była pani Nederstróm. Lecz ona prawie nigdzie nie wychodziła, przemieszczała się tylko między szkołą a swoim domem. Joel ani razu nie został nakryty. Sam nie wiedział, dlaczego śledzenie innych jest takie pasjonujące. Może dlatego, że to on miał wtedy przewagę? Czas gnał nieubłaganie.

Pora ruszyć w drogę. Zasznurował buty i już go nie było. Za pięć szósta stał w cieniu naprzeciwko sklepu. Przez podświetlone okno wystawowe widział, że wewnątrz są jeszcze jacyś klienci. Znikali jeden po drugim. Zasunięto roletę w drzwiach wejściowych. Zamknięte. Joel czekał. Teraz zaczął się niepokoić, że może jednak jej tam nie ma. Lecz po chwili wyszła tylnym wyjściem. Nowa ekspedientka.

Czekał, aż zniknie za rogiem przy sklepie meblowym.

Potem podążył za nią. Rozpoczęła się przygoda.

8

Joel przemknął ostrożnie za róg.

Widział ją. Przeszła na drugą stronę ulicy. Czekał, aż ona dotrze do opuszczonej posesji, gdzie kiedyś mieścił się zakład zegarmistrza. Potem ruszył za nią. Zatrzymała się przy kiosku. Nie mógł dostrzec, co kupiła. Poszła dalej. Joel już miał kontynuować podchody, gdy nagle stanął jak wryty. Drugą stroną ulicy zbliżał się Samuel. Szedł do Sary. Joel szybko zawrócił i skrył się w spalonej posesji. Przykucnął za stertą zwęglonych belek. Chwilę później minął go Samuel. „Teraz już na pewno jej nie znajdę" - pomyślał ze złością. Wybiegł na ulicę. Pod kioskiem pusto. Stanął przy okienku i zdjął rękawiczkę. Sprzedawał tam stary Rudin. To u niego Otto kupował owe gazety, które nie leżą na widoku, lecz na ukrytej półce pod ladą.

- Ta, co tu była przed chwilą, zgubiła rękawiczkę - odezwał się Joel.

- Zostaw ją u mnie - powiedział stary Rudin. - Na pewno jeszcze wróci.

- I tak miałem z nią porozmawiać. W którą stronę poszła?

- Nie widziałem.

Ruszył dalej. Mogła udać się w którymś z co najmniej trzech kierunków. Jeśli pobiegnie, może jeszcze ją odnajdzie. Wybrał największą ulicę prowadzącą w stronę kościoła. I miał szczęście. Mignęła mu w oddali, skręcając za róg przy starej aptece.

Odetchnął.

Mało brakowało. Jedyne, czego można się spodziewać po rodzicach, to kłopoty. Czyżby zniknięcie mamy Jenny miało jednak jakieś zalety? Z nią w każdym razie byłoby tych kłopotów dwa razy więcej. Samuel wystarczał aż nadto.

Dotarła do zbocza opadającego ku rzece. Stały tam trzy domy. A więc tu mieszka. No chyba że w Svensvallen, wiele kilometrów stąd. Albo ma pokój w pensjonacie przy wjeździe do miasteczka. Więcej możliwości nie było.

Zatrzymała się przy środkowym budynku i zniknęła w wejściu. Joel popatrzył na dom. Po chwili w oknie na drugim piętrze zapaliło się światło. A więc tu mieszka. Usiłował wymyślić, co to oznacza. Mogła mieszkać na stancji, ale nie wiedział u kogo. Albo miała własne mieszkanie.

Skoro nie wynajmowała pokoju w pensjonacie, przyjechała tu na stałe. A więc praca za ladą u pana Ehnstróma nie wiązała się z krótką wizytą.

Joel czekał. Tupał i podskakiwał, żeby nie zmarznąć. Buty miał naprawdę za ciasne. Musi porozmawiać z Samuelem. W przeciwnym razie zedrze sobie stopy.

Potem przeszedł na drugą stronę ulicy i wślizgnął się do budynku. Jeśli ktoś zapyta, co tu robi, postanowił odpowiadać, że szuka osoby o imieniu Sverker.

W środku zobaczył tablicę z nazwiskami mieszkańców. Przy mieszkaniu na drugim piętrze po lewej było puste miejsce. A to tam właśnie zapaliło się światło. Czyżby nie miała nazwiska? Może to tajemnica? Joel stwierdził, że dopiero się wprowadziła, więc to pewnie dlatego. Jeśli był tu jakiś dozorca albo gospodarz, widocznie nie zdążył jeszcze umieścić jej na liście lokatorów. Na dole tablicy znajdowały się dodatkowe literki, z których układało się nazwiska osób mieszkających w budynku. Joela kusiło, by samemu dodać do listy jej imię: Salome.

Nie zrobił tego jednak. Co z pewnością było rozsądne. Za to wszedł na górę. Mocno uderzał butami w stopnie, żeby nikt nie myślał, że się skrada. Znalazłszy się na drugim piętrze, zobaczył na drzwiach po lewej karteczkę z nazwiskiem. Przystanął i nachylił się, żeby je odczytać.

Czerwonymi literami napisano tam: Mattsson.

I coś jeszcze. Małymi literami, na samym dole. Klatka była słabo oświetlona. Po chwili Joel odcyfrował napis „Sklep Spożywczy - Ehnstróm".

W tym samym momencie otworzyły się drzwi. Joel aż podskoczył i cofnął się o krok. Nie zauważył, że miał rozwiązane sznurowadło. Potknął się, nie wiadomo jak, i wylądował na ziemi?

A przed nim stała ona. Nie była jednak ubrana w przezroczyste szaty, lecz w kraciasty fartuch. W ręku trzymała szczotkę do zamiatania.

- Myślałam, że przyjdziesz dopiero jutro - odezwała się zdziwiona.

W całym tym zakłopotaniu Joel stwierdził, że miał rację. Naprawdę mówiła po sztokholmsku.

V

75

„Wstał. Niech to szlag, co robić? - pomyślał. - Tego nie planowałem".

- Powiedziałam, że w czwartek. A dziś jest środa.

Speszony usiłował zrozumieć, o co jej chodzi. Czyżby

miał przyjść jutro?

Nagle roześmiała się. Joel gapił się na jej czerwone usta i białe zęby.

- Czego tak się boisz? I gdzie masz ten swój świąteczny katalog?

Czasem, zwłaszcza w trudnych sytuacjach, Joel potrafił myśleć szybko. Zadziwiał sam siebie. Teraz zrozumiał, że wzięła go za kogoś innego. Za kogoś, kto miał przyjść jutro, by pokazać jej katalog ze świąteczną ofertą książek i czasopism.

- Musiałem pomylić dzień - powiedział.

- To gdzie masz ten katalog?

- Na dole.

Znów zapędził się w kozi róg. A jeśli poprosi, by go przyniósł? Co wtedy?

- Ehnstróm nie powiedział ci, jak się nazywam?

- Powiedział, ale zapomniałem - wymamrotał.

Popatrzyła na niego, marszcząc czoło.

- Ehnstróm mówił, że Allan ma szesnaście lat. A ty nie możesz mieć więcej niż czternaście.

- To mój brat - powiedział Joel.

- Twój brat?

- Tak. Zachorował.

- A ty jak masz na imię?

- Joel.

- I przyszedłeś za niego? Chociaż nie w ten dzień co trzeba?

- Allan miał gorączkę i majaczył. Mówił o środzie, nie o czwartku.

- Bardzo jest chory?

- Skręcił kolano.

- Można od tego dostać gorączki?

- Tu, w Norrlandii, tak bywa.

Pokręciła głową.

- Przyjdź jutro rano. Dzisiaj nie mam czasu.

- Dobrze - powiedział. - Przyjdę jutro rano.

Zamknęła drzwi i już jej nie było. Joel zauważył, że

się spocił. Zawiązał sznurowadło. Właśnie miał zejść po schodach, gdy z mieszkania dobiegły go dźwięki muzyki. Nasłuchiwał, cofnąwszy się do drzwi.

Nie było żadnych wątpliwości. To Elvis Presley.

Heartbreak Hotel.

Joel zszedł na dół. Właściwie to chciał wrócić, zadzwonić do drzwi i dotknąć jej, gdy otworzy. Na samą myśl o tym przebiegły go dreszcze.

Gdy znalazł się na ulicy, popatrzył jeszcze w stronę jej okna. Ale nie wyglądała za nim.

Ruszył prosto do domu. Heartbreak Hotel będzie pierwszą piosenką, którą zacznie ćwiczyć, jak tylko pan Kringstróm nauczy go grać na gitarze.

Gdy tak wracał w podskokach do domu, wszystko w nim aż śpiewało.

W pewnych szczęśliwych chwilach czuł, jakby zamieniał się w piłkę. A ona pewnie chodzi teraz po mieszkaniu w przezroczystych szatach i słucha Elvisa.

Było tak dobrze, że niemal wydawało się, iż to nieprawda.

Samuel poszedł do Sary. Też dobrze. Joel będzie miał teraz spokój. Rozebrał się i z gniewem rzucił butami o ścianę - to kara za to, że są za małe - po czym zanurzył się w fotelu Samuela i włączył radio. Włożył do ust jego fajkę i zaczął ssać. Tabaka pachnie tak przyjemnie. Lecz gdy kiedyś zapalił fajkę i wciągnął dym, zrobiło mu się niedobrze. Wiele razy kupował na wagę tabakę marki John Silver i próbował palić na serio. Ale nie smakowała mu. Zastanawiał się, co jest z nim nie tak. Dlaczego nie radzi sobie z paleniem równie dobrze jak na przykład Otto? To będzie jego postanowienie w przyszłym roku. Nauczyć się porządnie palić.

Ssał fajkę. Radio grało muzykę klasyczną, Ludwiga van Beethovena. Ale Joel w głowie słyszał Heartbreak Hotel. Heartbreak Hotel Elvisa van Presleya.

Herbaciany Hotel Joela van Gustafssona.

I rozmyślał. Pan Ehnstróm ustalił, że ktoś przyjdzie do niej w czwartek, żeby sprzedać coś z oferty świątecznej. Jakiś chłopak. Lecz niestety nie Joel. W każdym razie chłopak miał od teraz na imię Allan i był jego starszym bratem. Joel nie wiedział, ile dzieciaków chodzi po miasteczku z katalogami świątecznymi, próbując coś sprzedać. Pewnie co najmniej dwadzieścioro. Większość to jego rówieśnicy. On sam też kiedyś tak dorabiał. Ale w tym roku zapomniał zgłosić w księgarni, że chce się tym zająć. Teraz trzeba jakoś pożyczyć katalogi od chłopaka, który miał do niej iść. Kimkolwiek on jest.

Następnego wieczoru znów będzie tam czekał. Musi mieć dobre wytłumaczenie. Musi też opróżnić blasza-

ne pudełko, w którym trzyma oszczędności. Jeśli jeszcze coś w nim zostało.

Odłożył fajkę i poszedł do swojego pokoju. Pudełko dostał od Samuela, kiedy był jeszcze bardzo mały. Kiedyś znajdowały się w nim cygara. Po tylu latach Joel wciąż uważał, że zachowało oryginalny zapach. Teraz trzymał je pod łóżkiem. Składał tam swoje własne pieniądze, jeśli jakieś miał. Ale to rzadko się zdarzało. W pudełku przechowywał również kilka pięknych znaczków z obcych krajów, które Samuel odwiedził podczas swoich podróży. Wyciągnął je teraz i otworzył. Tak jak myślał. Nie było w nim już prawie nic. Trzy korony. Nie miał pewności, czy tyle wystarczy, by móc pożyczyć katalog i pójść z nim do nowej ekspedientki pana Ehnstróma. To kłopot. Po chwili jednak oświeciło go, że przecież zrzeknie się także zarobku, byle tylko tamten chłopak zgodził się na zamianę. Po prostu zaofiaruje się, że wykona robotę za darmo.

Schował pudełko z powrotem pod łóżko. Teraz miał pewność, że rozwiązał problem.

Podszedł do okna.

W ciemnościach trudno zobaczyć, czy niebo jest zachmurzone, czy pogodne. Wrócił do kuchni i spojrzał na termometr za szybą. Jeden stopień powyżej zera. Ani za ciepło, ani za zimno.

Dziś w nocy zacznie się hartować.

Ten, kto idzie z katalogiem do kobiety w przezroczystych szatach, nie może być byle kim.

Samuel śpi poza domem, więc się nie zorientuje. Jeśli budzik zadzwoni odpowiednio wcześnie, Joel zdąży wstawić łóżko z powrotem do drewutni, zanim on wróci.

79

Wciąż jeszcze się nie zdecydował, czy powinien porozmawiać z Samuelem o swoim hartowaniu. Istniało ryzyko, że on nie zrozumie i zabroni mu spać na podwórku. Choć krzepa była przecież ważna dla Samuela. Często opowiadał o tym, jaką w młodości miał siłę.

0 poznanych ludziach - że wytrzymali to czy tamto. A może Joel zdoła go namówić, by sam też od czasu do czasu spał na dworze? I w ten sposób zaradziliby jego zgarbionym plecom?

Usiadł na krześle Samuela. Z radia znowu dobiegały słowa któregoś z tych odwiecznych mówców. Joel starał się wsłuchać, o czym właściwie ów chropowaty głos mówi. Chodziło o krowy. Krowy i dojarki. Zaczął kręcić gałką. Między obcymi stacjami rozlegały się trzaski. Jednak czasem pojawiał się czysty i wyraźny głos. Albo muzyka z innych krajów. Joel próbował zgadnąć z jakich.

„To tak jakby podróżować" - myślał sobie często. Bez wstawania z krzesła. Kręciło się gałką i odlatywało hen, daleko.

Po chwili sprzykrzyło mu się, więc wrócił do mężczyzny, który mówił o krowach. Wciąż o nich opowiadał. Joel ziewnął. Ledwie udawało mu się nie zamykać oczu. Było jednak za wcześnie, by wyjść na podwórko

1 położyć się spać.

Zdołał wytrzymać do jedenastej. Wtedy nałożył na siebie kilka warstw ubrań, a budzik wetknął w wełnianą skarpetę. Po chwili był gotowy. Pomyślał sobie, że zaśnie, jak tylko wyciągnie łóżko z drewutni i się w nim położy.

Gdy wyszedł ze zwiniętym materacem i pościelą pod pachą, wydało mu się, że na dworze jest chłodniej, niż się spodziewał. Na pewno dlatego, że chciało mu się spać. Otworzył drzwi drewutni i wyciągnął stamtąd łóżko. Kilka sprężyn było zepsutych. Nic na to nie poradzi. Niech to będzie dodatkiem do hartowania.

Zaplanował, że postawi łóżko za drewutnią. W ten sposób nikt go nie zobaczy. A jednocześnie nie było tam zupełnie ciemno. Światło latarni padało na tylną ścianę.

Joel wszystko przygotował, sprawdził, czy budzik w skarpetce zadzwoni, i wślizgnął się pod kołdrę. Na głowie miał swoje obydwie czapki, a twarz zakrył szalikiem.

Dopiero gdy znalazł się w łóżku, zrobiło mu się zimno. To było niesamowite, tak patrzeć prosto w niebo.

Czuł, jak porywa go sen. Naciągnął grubą kołdrę na głowę i dopiero wtedy trochę się ogrzał.

Po chwili już spał.

Jednocześnie zaczął padać śnieg.

Joelowi śniło się, że marznie.

Zadziwiający sen. Stał przy kuchence i mieszał w rondlu. Kuchenka była gorąca. Tak gorąca, że rozpiął sobie koszulę na brzuchu, żeby się nie spocić. Ale i tak marzł. Mieszał i mieszał, rozpinał jeden guzik za drugim, a pot ciekł. Choć jednocześnie Joel aż trząsł się z zimna.

Potem się obudził. Najpierw w ogóle nie wiedział, gdzie się znajduje. Na głowę miał naciągniętą tę samą kołdrę co zawsze, ale wokoło było zimno. Próbował skulić się jeszcze bardziej. Wtedy zauważył, że jest zupełnie zdrętwiały. I mokry.

Nagle przypomniał sobie. Gwałtownie usiadł.

Łóżko było niemal całe przysypane śniegiem. Brązową kołdrę okrywała warstwa świeżego białego puchu. Który w dodatku przeniknął przez materiał i stopniał. Joel marzł tak bardzo, że aż dostał mdłości. Nagle ogarnął go paniczny strach. Czyżby zamarzł na śmierć? Zerwał się z łóżka. W całym ciele trzeszczało. Zaczął podskakiwać i wymachiwać rękami. Potem zebrał pościel i skarpetkę z budzikiem. Łóżko zostawił na podwórku. Nie przejął się skrzypieniem schodów. Wszedłszy do

mieszkania, rzucił wszystko bezładnie na podłogę i usiadł przy kaloryferze.

Nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej czuł coś tak pięknego.

Ciepło przenikające ciało. Dłonie coraz bardziej miękkie.

I zasnął na siedząco przy kaloryferze. Jak długo spał, nie wiedział. Gdy się obudził, był wciąż jeszcze tak zmęczony, że nie mógł otworzyć oczu. Zmusił się jednak, by wstać, zdjął buty i ubranie i włożył piżamę. Zaniósł do pokoju materac i pościel, i położył na łóżku. Wszystko było nadal mokre. Joel wziął więc budzik i poszedł spać do Samuela. W pokoju nim pachniało. Powinien to być słony zapach morza. Ale Joel czuł zapach żywicy i lasu.

Obudził go czyjś głos.

Kiedy otworzył oczy, ujrzał przed sobą twarz Samuela.

Nieraz zdarzało się, że Joel spał w jego pokoju, gdy on szedł na noc do Sary.

- Dlaczego na podwórku stoi łóżko? - zapytał Samuel.

- A stoi?

- Drzwi do drewutni były otwarte. Kiedy chciałem je zamknąć, zobaczyłem za drewutnią stare łóżko. Kawałek ramy wystawał zza węgła. Można by pomyśleć, że ktoś w nim spał dzisiaj w nocy.

- Może jakiś włóczęga - powiedział Joel.

Samuel zmarszczył czoło.

- I spałby na dworze w taką pogodę? Przecież schowałby się w drewutni. Po co miałby leżeć na podwórku i niepotrzebnie wystawiać się na śnieg.

- Może to ktoś, kto chciał się zahartować.

W chwili gdy Joel wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że nigdy w życiu nie zdradzi Samuelowi, czym się zajmuje. Ta możliwość już nie istniała.

- Tak czy inaczej to zadziwiające - stwierdził Samuel. - Ale teraz musisz się pospieszyć, bo spóźnisz się do szkoły.

Joel wstał. Czuł, jakby miał ciało z żelaza. Niedługo będzie musiał nadejść taki wieczór, gdy wreszcie położy się o zwykłej porze. Nie pamiętał, by kiedykolwiek był tak zmęczony jak teraz.

Umył się i ubrał. Kiedy spojrzał na swoje buty, nagle poczuł gniew. Chwycił jeden i poszedł z nim do kuchni. Samuel siedział przy stole i nucił przy kubku kawy. Zawsze nucił po wizycie u Sary.

Śpiewał marnie. Fałszował nawet wtedy, gdy nucił. Joel zastanawiał się przygnębiony, czy to oznacza, że i on kiepsko śpiewa.

Tata Elvisa Presleya z pewnością nie fałszował.

- Buty są za małe - powiedział. - Otarłem sobie stopy.

Samuel popatrzył na niego znad kubka z kawą.

- Jak to możliwe? - zapytał.

- Rosnę. Moje stopy rosną. Niedługo będę musiał wziąć twoją siekierę i wyciąć dziury na czubkach butów.

Samuel kiwnął głową. Zdziwiło to Joela. Zazwyczaj gdy zaczynali rozmowę o czymś, na co trzeba wydać pieniądze, on przybierał zatroskaną minę.

- Więc musisz mieć nowe - powiedział. - W sobotę pójdziemy do sklepu.

Joel nie wierzył własnym uszom. Czy Samuel zrozumiał jego słowa?

Buty sporo kosztują.

Ubierając się do wyjścia, Samuel znów zaczął nucić.

A potem zniknął za drzwiami. Joel pomyślał, że tego ranka jego plecy są trochę mniej przygarbione.

Zdał sobie też sprawę, że odkrył pewną tajemnicę. Odtąd będzie prosił o rzeczy, na które trzeba wydać pieniądze, tylko w poranki po wizycie Samuela u Sary. Tylko wtedy.

Joel nie czuł już, że jego ciało jest ciężkie niczym wyładowany do pełna wagon kolejowy. Nic nie dawało mu tyle energii, co zgoda Samuela na zakup czegoś, co chciał mieć. Szybko zjadł śniadanie, żeby nie spóźnić się do szkoły.

Po południu, po skończonych lekcjach, Joel mógł z zadowoleniem stwierdzić, że ani razu nie przysnął. „Zaczynam się hartować" - pomyślał.

Na rysunkach miał też czas zastanowić się nad tym, co się wydarzyło. Źle, że zdecydował się przespać na dworze całą noc od razu. Teraz zacznie od jednej godziny. Jeśli nie obudzi się zmarznięty, wydłuży czas do dwóch godzin. A później do trzech. Aż wreszcie da radę przespać na dworze całą noc. Wtedy będzie już całkowicie zahartowany.

Zaraz po szkole ruszył pod górkę do domu pana Kring-stróma. Tym razem towarzyszyła mu Fryga. Joel był pewien, że pan Kringstróm poświęci swój czas, by nauczyć go gry na gitarze. To dobra nowina, więc ludzie powinni się dowiedzieć. Ponieważ Fryga plotkowała więcej niż inni, których znał, mógł na początek opowiedzieć o tym jej. Wkrótce dowie się całe miasteczko.

85

Joel dogonił Frygę na górce.

- Dokąd idziesz? - zapytała.

- Do ciebie - odpowiedział.

- Wcale nie.

- Wpiszę się do twojego pamiętnika.

- Wcale nie.

- I specjalnie dla mnie założysz przezroczyste szaty.

- Chyba oszalałeś! Ale jesteś dziecinny!

- Tak, jestem dziecinny. Może więc mi powiesz, co zrobić, żeby nie być dziecinnym, ale dorosłym jak ty?

- Idź sobie!

- Pan Kringstróm nauczy mnie grać na gitarze. Fryga zawahała się. Joel był zadowolony: straciła

rezon.

- Naprawdę?

- Dzisiaj zaczynamy.

- To nie umiesz grać na gitarze?

- No przecież mówię, że będę się uczył.

- Z takimi rękami?

- A coś jest z nimi nie tak?

- Trzeba mieć długie palce. A ty nie masz.

Teraz to Joel zwątpił. Od razu się zaniepokoił. Czy Fryga mówiła prawdę? Trzeba mieć długie palce? A jego palce są krótsze niż u innych? Fryga wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Kłamiesz, Joel. Zmyślasz. Wcale nie będziesz uczył się grać na gitarze.

- A idź do diabła.

- Sam sobie idź.

Fryga znów wybuchnęła śmiechem i puściła się pędem przed siebie. Joel wiedział, że nie ma sensu

próbować jej dogonić. Nie bez powodu nosiła takie przezwisko. Pani Nederstróm powtarzała na wuefie, że Fryga to cudowne dziecko. Pewnego dnia na pewno zostanie mistrzynią Szwecji w biegnięciu.

Albo w biegach, jak poprawiła go pani Nederstróm.

Fryga to taki bączek, który się kręci. Ale Eva-Lisa nosi to przezwisko, bo jest szybka. Szybka jak fryga.

Gdyby jednak zdołał ją dogonić, wrzuciłby jej śniegu za kołnierz. A najchętniej pod wszystko co ma na sobie.

Dotarłszy do domu pana Kringstróma, Joel wciąż jeszcze niepokoił się o swoje palce. Co zrobić, żeby je wydłużyć? Dałoby się jakoś je rozciągnąć? A może zapuścić paznokcie?

Po chwili odkrył, ku swojemu rozczarowaniu, że pod domem nie ma dużego samochodu pana Kringstróma.

Orkiestra wyjechała grać do tańca.

Już miał sobie pójść, gdy nagle otworzyło się okno na górze. To oczywiście Fryga. Nawet z daleka Joel widział, że szczerzy zęby w uśmiechu.

- Kringstróm wyjechał grać. Będziesz musiał uczyć się u kogoś innego.

- Gdzie on jest? - zawołał Joel.

- Nie powiem - odkrzyknęła. - No dobra, pojechał do Brunflo.

Joel wiedział, że to na północy. Nie orientował się jednak, czy to duża miejscowość. Ale w tamtej chwili Brunflo bardzo go denerwowało. Miał nadzieję, że wszyscy powyprowadzają się stamtąd. I w końcu liczba mieszkańców wyniesie zero. W kronice Kiedy? Gdzie? Jak? Brunflo będzie podane na samym końcu.

Pan Kringstróm powinien był czekać w domu na Joela i wręczyć mu gitarę.

Gitara! Joel stanął jak wryty.

Przecież nie ma gitary! Nie widział też żadnej u pana Kringstroma. To jedyny instrument, na którym on nie gra, ponieważ grają na nim wszyscy inni. I dlatego, że większość z nich zajmuje się muzyką, której on nie lubi. Rock'n'rollem.

Joel wlókł się niezadowolony w dół zbocza. Jak mógł być tak głupi i zapomnieć o najważniejszym? Że nie ma gitary. Jedyny instrument w jego domu to zardzewiała harmonijka ustna. Czy znał kogoś, kto posiada gitarę? Na pewno nie Gertrud ani nikt spośród tych kolegów ze szkoły, których w ogóle mógłby zapytać. Były akordeony. I skrzypce. Jedna czy dwie harmonijki. Ale żadnej gitary.

Zatrzymał się w pół kroku. Gdzieś przecież widział gitarę. Na pewno. Pytanie tylko gdzie. W czyim domu? Szedł teraz wolniej, żeby móc się skupić. W myślach sprawdzał każdy dom, w którym był w ciągu ostatnich kilku lat. Ture miał gitarę. Ale wziął ją ze sobą, kiedy się wyprowadzał. Zresztą Joel i tak nigdy by nie chciał jej pożyczyć. Ponieważ strasznie go nie lubił.

Po chwili przypomniał sobie.

Simon Urvader miał gitarę. Wisiała na ścianie w jego niesamowitym domu, hen w lesie. Joel nie wiedział, czy dałoby się na niej grać. Nie pamiętał nawet, czy nie brakuje jej strun. Ale to zawsze gitara. Z bordowego drewna. Prawie czarnego. Tak jak na okładce płyty Elvisa Presleya. Płyty, na której śpiewał That's All Right Mama. A może Hound Dog.

Zszedł z górki. Teraz mógł zobaczyć wskazówki zegara na kościelnej wieży. Już za późno na odwiedziny u Simona.

Sprawa musi poczekać do następnego dnia. Poczuł jednak ulgę, że udało mu się odszukać w pamięci kogoś, kto ma gitarę. Jutro Fryga zacznie plotkować. Wyśmieją go, jeśli do tego czasu nie zdobędzie nawet gitary.

Joel stanął w cieniu rozklekotanego stojaka na bańki z mlekiem. Poczekał, aż autobus do Anger przetoczy się z łoskotem. Rozpiął cztery guziki przy rozporku. Właściwie powinno być ich pięć. Ale jednego brakowało.

A potem, sikając na śnieg, narysował żółtą gitarę. Starczyło prawie na całą. Lecz gdy doszedł do główki, na której napina się struny, nie zostało mu już ani kropelki.

Stał sobie tak jeszcze przez chwilę, nie zapinając rozporka. Myślał o tym, co będzie robić wieczorem. To tak jakby drapać na skórze ślad po ukąszeniu komara. Równie dziwne uczucie.

Zapiął szybko rozporek, nie chcąc, żeby mu wszystko w spodniach zdrętwiało. Potem rozejrzał się niespokojnie. A może ktoś czaił się w cieniu i go widział?

Joel nie potrafił wyobrazić sobie niczego bardziej okropnego. Że taka na przykład Fryga mogłaby odkryć, co on robi. Wtedy pozostałoby mu już tylko zakopać się na cmentarzu obok Larsa Olssona. Lecz bez kamienia, który by zdradzał, gdzie leży pochowany.

Do wpół do szóstej Joel zdążył ugotować obiad dla Samuela i napisać wiadomość, którą położył na stole w kuchni.

„Zjadłem obiad. Idę do biblioteki. Joel".

Gdy przyszła, był już na miejscu - pod jej domem. Szła rozkołysanym krokiem i zarzucała włosami. Joel włożył rękę do kieszeni i dotknął schowanych tam pieniędzy.

Znów się zaniepokoił. A co, jeśli nie starczy? Nadal nie wiedział, kto ma dzisiaj do niej przyjść. Jego brat na niby, szesnastoletni Allan.

Czekał. Starał się myśleć o butach, które kupią z Samuelem. Jednak przed oczami wciąż miał tylko szaty. Chociaż nie widział, co się pod nimi kryje.

Zrobiła się szósta, a potem wpół do siódmej. Zaczął już marznąć. Postanowił, że tej nocy da sobie spokój z hartowaniem. Nie wyjdzie nawet na godzinę. Poza tym miał na to cały rok. Jeśli będzie się hartował co trzecią noc, to i tak w całym roku uzbiera się ponad sto nocy. Potem próbował wyliczyć, ile dni, tygodni i miesięcy musi minąć, zanim nastąpi rok 2045. Ile czasu już upłynęło, a ile mu jeszcze pozostało? Raz za razem gubił się i musiał znów liczyć od początku.

Nagle zobaczył, że w stronę domu zmierza jakiś chłopak. Niósł coś pod pachą. Joel natychmiast zgadł, że to Allan. Choć wciąż jeszcze nie widział, kto to.

Chłopak zbliżył się do światła latarni.

Joel nie wierzył własnym oczom.

Otto!

Był ostatnią osobą, którą Joel chciał spotkać. A teraz nie mógł już nawet stamtąd uciec.

Otto zdążył go zobaczyć.

To on miał przyjść do niej z katalogiem. No tak, ze wszystkich ludzi na świecie musiał to być właśnie Otto.

Joel prawie wrzasnął z wściekłości. Ale tylko prawie. Podszedł do Ottona i stanął na wprost niego. „Będzie pojedynek" - pomyślał sobie. Pojedynek o katalog z ofertą świąteczną.

10

Otto zerkał podejrzliwie na Joela spod przymrużonych powiek.

Joel próbował odwzajemnić mu się groźnym spojrzeniem. Pod pachą Otto trzymał świąteczny katalog. Co do tego nie było żadnych wątpliwości.

Allan to Otto.

Allan palant. Oczywiście musiał to być on. Otto we własnej osobie.

- Co tu robisz? - zapytał Otto.

Joelowi nie podobał się ton jego głosu. Taki przenikliwy. W dodatku Otto zawsze mówił za głośno.

- Chcę z tobą pogadać - odpowiedział Joel.

- No to gadaj!

- Przecież gadam.

A potem zrobiło się cicho. Otto wciąż mrużył oczy. Joel przymierzał się.

- Masz coś, co chciałbym kupić - powiedział.

Otto od razu się zainteresował. Nie miał nic przeciwko temu, by zrobić mały interes i zdobyć trochę pieniędzy. Podszedł bliżej do Joela.

- Niby co?

- Kobieta, do której idziesz z tym katalogiem, to moja krewna - powiedział Joel. - Chcę jej zrobić niespodziankę.

Otto znów spojrzał na niego podejrzliwie.

- Przecież ona jest ze Sztokholmu. A ty chyba nie masz tam krewnych?

Joel już wcześniej przygotował sobie odpowiedź.

- To kuzynka przyrodniego brata mojego ojca.

Otto zawahał się. Joel odpowiedział szybko i zdecydowanie. W dodatku „kuzynka przyrodniego brata ojca" to pokrewieństwo na tyle skomplikowane, by nie dało się zrozumieć, o co naprawdę chodzi. Mogła to być zarówno prawda, jak i nieprawda.

- Chyba wiesz, co to jest kuzynka przyrodniego brata? - zapytał Joel.

- Jasne, że wiem.

- Pomyślałem sobie, że pozwolisz mi pójść do niej z tym katalogiem. Dostaniesz cały zysk. I do tego trzy korony gotówki.

- Chcę pięć - odparł szybko Otto.

W tym momencie Joel wiedział, że mu się uda. Zyskał przewagę. Ottona nie obchodziły już żadne katalogi czy kuzynki przyrodnich braci. Interesowały go pieniądze. Nic poza tym.

- Pięć to za dużo. Dobrze wiesz, że znam się na sprzedaży z katalogu. Sprzedam co najmniej o jedną rzecz więcej niż ty.

Otto nic nie powiedział. W zeszłym roku Joel był jednym z tych, którzy sprzedali najwięcej w miasteczku. Otto wiedział, że Joel mówi prawdę.

- Chcę pięć - powtórzył.

- Dostaniesz trzy - odpowiedział Joel. - Jutro.

- Chcę teraz.

- Jutro.

- Teraz.

Joel udawał, że się zastanawia.

- Jutro.

- Teraz.

Nadszedł odpowiedni moment.

- Daj mi katalog. Dostaniesz trzy korony.

- Ale teraz.

- Tak. Teraz.

Otto wręczył mu katalog. Joel dał w zamian trzy jednokoronówki. Pojedynek skończony. Joel pokonał przeciwnika. Mógł schować swój niewidzialny rewolwer do kabury.

- To trochę potrwa - odezwał się Joel. - Katalog dostaniesz jutro w szkole.

Otto znów spojrzał na niego podejrzliwie.

- Ale nikomu innemu nie będziesz sprzedawał?

- Tylko mojej kuzynce.

- A mówiłeś, że to kuzynka przyrodniego brata twojego ojca.

- I dlatego też moja. Nie znasz się?

Otto nie odpowiedział. „W tym jesteśmy do siebie podobni - pomyślał Joel. - Żaden z nas nie lubi się mylić".

Joel miał katalog. Otto schował monety do kieszeni.

- Coś tu śmierdzi - powiedział. - Dlaczego dajesz mi trzy korony, żeby zrobić niespodziankę swojej kuzynce?

- Pieniądze mam od ojca. To on chciał, żebym zrobił jej niespodziankę.

Joel wiedział, że jeśli mówi się coś, co tak właściwie jest kłamstwem, musi to mimo wszystko być niemal prawdą. W przeciwnym razie nikt nie uwierzy.

- Jutro z samego rana chcę mieć katalog z powrotem - powiedział Otto. - A jeśli nic jej nie sprzedasz, dasz mi jeszcze trzy korony.

- Sprzedam - zapewnił Joel.

Otto poszedł sobie. Joel odetchnął. Nie było łatwo, ale w końcu się udało.

Wszedł do budynku i wdrapał się po schodach. Pod jej drzwiami poprawił włosy, tak by stały prosto. Był ostrzyżony na jeża i włosy miały sterczeć do góry. Problem w tym, że nad czołem, na samym środku, robił mu się zawijas. W tym miejscu włosy straszyły się na boki niczym wachlarz. Samuel nie miał takiego zawijasa. Czyli Joel musiał odziedziczyć go po mamie Jenny.

Wachlarz nad czołem.

W życiu Joela bywały chwile, kiedy cieszył się, że mama Jenny zniknęła. Jej też miałby niejedno do powiedzenia.

Zdał sobie sprawę, że się denerwuje. Zastanawiał się, czy ta Mattsson przypomina Gertrud, to znaczy, czy potrafi tak jak ona czytać w myślach. A jeśli otworzy drzwi w przezroczystej szacie, a pod spodem będzie naga? Co on wtedy zrobi? Ma udawać, jak gdyby nigdy nic? Wejść do mieszkania, poprosić, by przejrzała katalog i coś zamówiła? A może zrobić tak, jak mawiał Samuel.

- Niedługo będziesz już w takim wieku, że zaczniesz brać dziewczyny w objęcia.

O co mu tak właściwie chodziło? Miałby ją wziąć na ręce?

95

Samuel zawsze kiepsko tłumaczył, o co mu chodzi.

Tym większy robił się kłopot, gdy Joel przypomniał sobie, co jeszcze Samuel zwykł mawiać.

- Tylko postaraj się, żeby nie było z tego dzieci. Bo wtedy będziesz uziemiony.

Czasem Joel miał poczucie, że wie, jak odbywają się owe sprawy. Lecz w głębi ducha trawił go niepokój, iż nie wie zupełnie nic. Wtedy obawiał się, że wszyscy inni, a już na pewno Otto, wiedzą, co trzeba. Ale czasem podejrzewał, że Otto wie równie mało jak on. Otto tylko gadał. Wciąż jeszcze nie rozumiał, dlaczego człowiek ma dwoje uszu, ale tylko jeden język.

Żeby więcej słuchać, a mniej mówić.

Joel raz za razem poprawiał włosy. Nie mógł dłużej czekać. Musiał uczynić krok w nieznane. Nie mógł już nawet nic poradzić na to, że oczywiście zachciało mu się siku.

Nacisnął dzwonek. Dzisiaj z mieszkania nie dobiegała muzyka.

Po chwili otworzyły się drzwi, a przed nim stanęła ona.

Salome Mattsson.

Lecz nie otulały jej przezroczyste szaty. Miała na sobie spodnie i bluzkę w paski.

- No, przynajmniej jesteś punktualny - powiedziała.

Wpuściła go do przedpokoju. Joel czuł się zagubiony

i nagle zupełnie nie wiedział, co robić. Czy ma ją wziąć na ręce, tu, w przedpokoju? Czy poprosić, by założyła swoje szaty?

- Zdejmij buty. Bo zabrudzisz mi podłogę.

Joel usiadł na małym taborecie i zaczął rozwiązywać sznurowadła. Gdy ściągnął lewy but, zobaczył w skarpetce wielką dziurę.

„Idę stąd - pomyślał. - Nie mogę pokazać się w dziurawych skarpetach".

- Co tam robisz? - zawołała z pokoju. - Chcę za chwilę posłuchać radia.

Joel prędko zdjął drugi but, a dziurawą skarpetę zawinął pod stopę. Gdy próbował iść, wyglądało to tak, jakby utykał. Ostatni raz poprawił przycięte na jeża włosy. Wszedł do pokoju. Siedziała z podkurczonymi nogami na fotelu i paliła papierosa. Joel wyczuł zapach perfum. Ale innych niż te, których używała Gertrud. W mieszkaniu nie było zbyt wiele mebli. Uśmiechnęła się do niego. Ani przyjaźnie, ani nieprzyjaźnie.

- Długo będziesz tam stał speszony? Może daj mi ten katalog, a potem zastanowisz się, gdzie chciałbyś usiąść. Przypomnij mi, jak masz na imię?

- Joel.

- Jak czuje się Allan?

- Wciąż ma wysoką gorączkę, ale bark już mniej go boli.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Wydawało mi się, że mówiłeś o kolanie.

- Kolano i bark - odpowiedział szybko.

Potrząsnęła głową i zaczęła przeglądać katalog. Joel

usiadł na brzegu krzesła. Tak bardzo chciało mu się siku.

Kartkowała katalog. A Joel siedział i patrzył na nią. Była naprawdę piękna.

Zanim dotarła do połowy, zdążył już postanowić, że to z nią się ożeni.

- Jest tu coś fajnego? - zapytała.

97

Joel nie miał czasu przejrzeć katalogu. Spróbował sobie przypomnieć jego zawartość z poprzedniego roku, kiedy to faktycznie zajmował się sprzedażą.

- Może seria Powieść dla dziewcząt - zaproponował ostrożnie.

Prychnęła w odpowiedzi.

- To dla dzieciaków.

Joel nie miał już więcej pomysłów. Czekał i patrzył na nią. Tak bardzo chciało mu się siku, że skrzyżował nogi i ściskał, ile sił.

- Masz dziurę w skarpetce - powiedziała nagle.

„Cholera - pomyślał Joel. - Widać".

- Poproś mamę, żeby ci ją zaszyła.

- Poproszę.

Znów otworzyła katalog i ziewnęła.

- Wezmę może Rodzinne święta - stwierdziła. - To będzie prezent dla Klary.

Joel sięgnął po katalog i wyjął długopis.

- Muszę zapisać nazwisko - powiedział.

- Klara Ehnstróm.

Joel był zdezorientowany.

- Jeśli to pani zamawia, muszę wpisać pani nazwisko.

- Sonja Mattsson. Adres: Svensvallsvagen 19. Wystarczy?

- Wystarczy.

Nie miała więc na imię Salome. Ale Sonja to prawie to samo. Też zaczyna się na S.

Joel już mniej się denerwował. Gdyby tylko nie chciało mu się tak bardzo siku.

- Pani jest ze Sztokholmu? - zapytał.

- Mam nadzieję, że to słychać.

- Przeprowadziła się pani tutaj?

- Musiałam wyjechać na jakiś czas. A Ehnstrómowie to moi krewni. Ale nie wiem jeszcze, jak długo zostanę. To zależy.

- Od czego?

Zapaliła następnego papierosa.

- Ależ ty jesteś ciekawski.

Joel zarumienił się. Czuł, że zaraz się posika. Jeśli natychmiast nie wyjdzie, skończy się to katastrofą.

- Muszę już iść - powiedział, wstając. - Lubi pani Elvisa?

- A jest w ogóle ktoś, kto go nie lubi?

- Zamierzam zostać królem rocka. Zacząłem już ćwiczyć.

Roześmiała się. Joel nie potrafił rozstrzygnąć, czy to złośliwy śmiech.

- No to będziesz musiał przyjść i wystąpić dla mnie.

- Dobrze - odpowiedział Joel. - Jak już się nauczę.

Potem wybiegł do przedpokoju i zaczął zakładać

buty. Jeszcze chwila, a nie wytrzyma. A ona stała przy kotarze w wejściu i patrzyła na niego.

Gdy zakładał kurtkę, zauważył, że rękawiczka prawie wypadła mu z kieszeni. Od razu miał pomysł. Ona akurat wyszła do pokoju, żeby zgasić papierosa. Schował rękawiczkę za czapkami, które leżały na półce nad wieszakiem. Teraz będzie mógł wrócić. I nie zachce mu się już siku.

- Pozdrów Allana - powiedziała. - Mam nadzieję, że mu się poprawi.

- Na pewno.

Otworzywszy drzwi, odwrócił się jeszcze.

- Chciałbym nauczyć się mówić po sztokholmsku.

- Nie dasz rady - stwierdziła.

- Dam radę wszystko - odpowiedział Joel, a potem zamknął drzwi i z katalogiem w dłoni zbiegł ze schodów. Wyszedł z budynku i stanął tuż pod ścianą.

Wysikać się to czasem najpiękniejsza rzecz na świecie.

Ruszył do domu. Już cieszył się na następny dzień. Zauważył, że znów podskakuje jak piłka. Za ciasne buty przestały mu przeszkadzać. Kupi nowe. A kiedy wróci, Sonja Mattsson będzie siedziała w fotelu, paląc papierosa. Tego dnia, gdy pierwszy raz dla niej zagra, ona będzie piszczeć i szarpać go za ubranie.

Zastanawiał się, kiedy ostatnio był w tak dobrym humorze. Ale nie pamiętał.

Pokonał schody trzema olbrzymimi krokami i jak burza wpadł do mieszkania. Zaraz usiądzie obok Samuela, który na pewno odpoczywa przy radiu. Nie opowie mu o Sonji Mattsson. Ani o tym, że zaczął się hartować i że postanowił zostać królem rocka.

Chciał tylko, by Samuel zobaczył, jak wygląda naprawdę zadowolony człowiek.

To mu dobrze zrobi. Po długim i ciężkim dniu w lesie.

Wszedłszy do kuchni, Joel stanął jak wryty.

Samuela nie było w domu.

Od razu poczuł ściskanie w żołądku. Samuel zawsze był w domu, wyjątek stanowiły środy, kiedy szedł do Sary.

Zawsze był w domu. Chyba że...

Joel nie miał siły dokończyć tej myśli.

Samuela nie było w domu, gdy pił. Wtedy mógł pojawić się o każdej porze dnia i nocy.

Joelowi aż się zrobiło zimno ze strachu. Czyżby Samuel znów zaczął pić? A przecież tak dobrze mu szło, odkąd poznał Sarę.

Strach zmienił się w gniew. Tak nie może być.

Joel zajrzał do sypialni. Jednak łóżko stało puste.

Tak najbardziej to chciał się rozpłakać. Przeklęty Samuel, zawsze musi zepsuć całą radość.

Joel założył czapkę i zszedł na dół. Nie przejmował się skrzypieniem schodów.

A potem ruszył pustymi ulicami w poszukiwaniu Samuela. To tak jakby szukać okrętu, który rozbił się na nieznanym brzegu. Gdy Samuel sobie wypił, był niczym rozbitek.

Joel nie musiał długo szukać. Na zboczu, po drodze do stacji kolejowej, dostrzegł zataczający się cień. To Samuel, ledwie mógł utrzymać się na nogach.

Joel podbiegł do niego. Spotkali się tuż przy latarni. Samuel miał oczy nabiegłe krwią.

Był pijany.

Lecz Joel zauważył coś jeszcze.

Był smutny.

Coś musiało się stać.

- Wyszedłeś po mnie? - zapytał Samuel bełkotliwym głosem.

- Tak - odpowiedział Joel. - A teraz wracamy do domu.

Chwycił go i pomógł mu iść.

Odnalazł swojego ojca-rozbitka.

11

Joel zrobił kawę.

Nienawidził wszystkiego, co wiązało się z wódką. W tej sprawie nie musiał czynić noworocznych postanowień. Nigdy nie będzie pił wódki. Wystarczyło zobaczyć, co dzieje się wtedy z Samuelem.

„Wódka czysta" widniało na butelkach pochowanych w domu. Joel znajdował je w skrzyni na drewno i wśród jabłek przechowywanych w spiżarni. Pewnego razu znalazł też butelkę w komodzie, w której trzymali prześcieradła i poszewki.

Gdzieś wyczytał, że wielki wódz Indian, Geronimo, nazywał wódkę „wodą ognistą". Ale Joel wiedział, co to tak naprawdę jest.

Alkohol czynił z Samuela rozbitka.

Alkohol odbierał marynarzowi okręt.

A Samuel jest i pozostanie marynarzem, chociaż chodzi do lasu ścinać drzewa.

Joel zrobił mocną kawę. Wiedział, że to otrzeźwi Samuela, który tymczasem pokładał się przy kuchennym stole. Musiał przewrócić się gdzieś po drodze. Jedną nogawkę miał przemoczoną i brudną. Joel nie chciał

go pytać, gdzie był. Gdy Samuel się upijał, chodził do innych rozbitków w miasteczku, których życie to ciągłe dryfowanie do brzegu.

Joel nadal czuł, że boli go brzuch. Ale teraz, gdy znalazł Samuela, było mu łatwiej. Najbardziej obawiał się tego, że on kiedyś przewróci się w zaspę śniegu i zaśnie.

Mimo tej ilości alkoholu, jaką wypił przez lata, Samuel nigdy nie zdołał się zahartować.

Joel chciał wiedzieć, co się stało. Dlaczego zaczął pić właśnie teraz? Gdy od dłuższego czasu wszystko tak dobrze szło.

Ale najpierw Samuel dostanie kawy. Joel napełnił kubek i postawił przed nim na stole. Wrzucił trzy kostki cukru.

Samuel miał mocno zaczerwienione oczy. Joel siedział naprzeciw niego. To alkohol świecił tak na czerwono. Ognista woda wypaliła się, pozostawiając tylko żar na samym dnie oczu.

- Bardzo mi przykro - odezwał się Samuel.

- Mnie też - powiedział Joel ze złością.

Samuel siorbał kawę. Trzymał kubek obiema dłońmi. Joel poczekał, aż odstawi go na stół.

- Co się dzieje? - zapytał.

- Nic.

Joel już więcej nie pytał. Wiedział, że Samuel prędzej czy później opowie, co się stało. Mogło to nastąpić szybko albo za jakiś czas. Ale prędzej czy później, gdy alkohol zacznie uchodzić z ciała, Samuel powie, o co chodzi.

Tymczasem Joel oparł się przy kuchennym stole i marzył. Rozmyślał o Sonji Mattsson siedzącej w fotelu,

z podkurczonymi nogami. Gdyby nie musiał łazić po miasteczku za Samuelem i wciąż go pilnować, mógłby się do niej przeprowadzić. Tam ćwiczyłby sobie na gitarze, którą, miał nadzieję, pożyczy od Simona Urvadera. Tam pachniało perfumami, a nie przemoczoną wełną.

- To Sara - odezwał się nagle Samuel.

- Co z nią?

- Ona już nie chce.

Joel wciąż nie rozumiał, co się stało. Samuel uniósł głowę, która zdawała się ledwie wisieć na jego karku. Niczym liść na jesiennym drzewie. Liść, który wkrótce opadnie.

- Wyszła mi naprzeciw, jak wracałem z lasu - ciągnął Samuel. - Stwierdziła, że przemyślała wszystko. Że najlepiej będzie, jeśli przestaniemy się spotykać.

„A więc zerwała" - pomyślał Joel.

Oto wyjaśnienie. Wciąż jednak nie rozumiał. Samuel zawsze mówił, że dobrze im razem. Że tyle się śmieją. I przecież jeden raz w tygodniu zostawał u niej na noc.

- Nie powiedziała dlaczego? - zapytał Joel.

Samuel potrząsnął głową. Joel pomyślał, że on pewnie zaraz się rozpłacze.

I w tej samej chwili Samuel zaczął płakać. Joel poczuł, jakby przeszyło go ostrze noża. To było najgorsze ze wszystkiego i najtrudniejsze. Gdy Samuel dryfował do brzegu niczym rozbitek - to jedno. Ale kiedy zaczynał płakać, to tak, jakby tonął.

W tym momencie Joel też najchętniej by się rozpłakał. Nie zrobił tego rzecz jasna. Wstał, obszedł stół i pogładził Samuela po głowie.

Gdy Samuel płakał, brzmiało to tak, jakby piszczał. Jednocześnie starał się coś powiedzieć. Lecz słowa wypadały z jego ust bez ładu i składu. Joel domyślił się, że Samuel próbuje wytłumaczyć, dlaczego Sara już nie chce. Nie mógł jednak zrozumieć, co on do niego mówi.

Potem zrobiło się bardzo cicho.

Samuel gapił się w kubek. Joel pomyślał, że Sara postąpiła tak jak mama Jenny. Opuściła Samuela.

- Odeszła? - zapytał Joel. - Ona też spakowała walizkę i zniknęła?

- Nie zniknęła. Dlaczego miałaby stąd wyjeżdżać? Tylko ze mną nie chce się już spotykać.

Joel pomógł Samuelowi położyć się do łóżka. Zdjął mu buty i okrył kocem. Potem siedział w kuchni i czekał, póki nie upewnił się, że Samuel zasnął. Sam był już tak zmęczony, że też się nie rozebrał, tylko położył na łóżku i naciągnął kołdrę na głowę. Zza ściany dobiegało falami chrapanie Samuela.

Obudziwszy się rano, Joel wyskoczył z łóżka, żeby sprawdzić, czy Samuel jest w domu. Czy nie wstał i nie wymknął się po wódkę. Lecz ku jego zdziwieniu Samuel siedział w kuchni przy stole. Jadł śniadanie i zdążył już przygotować sobie prowiant do lasu.

Spojrzał na Joela z poczuciem winy.

- Wczoraj niedobrze się stało - zaczął. - To już się nie powtórzy.

Joel wiedział, że może to być zarówno prawda, jak i nieprawda. Samuel tyle razy już tak mówił.

- Co się dzieje? - zapytał Joel.

l

- Między mną a Sarą wszystko skończone. Zupełnie się tego nie spodziewałem.

Joel nie pytał o nic więcej. Zauważył, że Samuelowi znów napłynęły łzy do oczu.

- Pospiesz się, bo się spóźnisz na lekcje.

Joel patrzył za nim, po swojemu przygarbionym człapiącym do lasu.

Nie miał najmniejszego zamiaru iść do szkoły.

To przez Sarę? Co tak naprawdę się stało? Jednego dnia wszystko wydaje się w porządku. Drugiego dnia Samuel zatacza się na drodze, a oczy ma czerwone od wody ognistej.

Joel szybko podjął decyzję. Musi dowiedzieć się prawdy. Ubrał się i wyszedł z domu. Ryzykował, że ktoś go nakryje. Na wagarach. Musi jednak zrobić to, co postanowił. Było jeszcze na tyle wcześnie, że Sara nie zdążyła pójść do piwiarni, w której pracuje. Zastanie ją w domu.

Kiedy zapukał do drzwi jej mieszkania, otworzyła niemal od razu. Miała na sobie szlafrok i wałki we włosach.

Ujrzawszy go, uśmiechnęła się zaskoczona.

To rozzłościło Joela. Samuel siedział w kuchni i płakał. A Sara uśmiecha się. To niesprawiedliwe.

- Joel - odezwała się. - Co za niespodzianka. Nie jesteś w szkole?

Wpuściła go do środka. Joel podarował sobie wycieranie butów i miał nadzieję, że nanosi jej mnóstwo błota na podłogę.

Zdał sobie sprawę, jak bardzo nie lubi Sary. Pamiętał, jak to było wcześniej, gdy Samuel dopiero co zaczął się

z nią spotykać. Teraz to uczucie wróciło. Miał straszną ochotę ją uderzyć. Weszli do kuchni.

- Domyślam się, że przyszedłeś zapytać, co się stało

- powiedziała.

Wreszcie zrobiła się poważna.

Joel kiwnął głową, Nie odezwał się jednak.

- Bardzo lubię twojego tatę. Ale chyba do siebie nie pasujemy.

- To pani do niego nie pasuje - stwierdził Joel. - Samuel jest taki, jak trzeba.

- Nie powiedziałam, że nie jest.

- To dlaczego do siebie nie pasujecie?

- Bo chyba każde z nas chce czegoś innego.

„Sara ma jedną zaletę - pomyślał Joel. - Rozmawia ze mną jak z dorosłym". Postanowił powiedzieć, co myśli.

- Pani nie wie, co jest dla pani najlepsze. Nie znajdzie pani nikogo bardziej odpowiedniego od Samuela. Nigdy.

Nie rozzłościła się. Po prostu siedziała tak i patrzyła na niego.

- Wiedziałeś, że Samuel chciał się ze mną ożenić?

- zapytała.

Joelowi serce zamarło w piersi. To nie może być prawda. Ale tak powiedziała. A Sara nie kłamie.

- Domyślam się, że nie wiedziałeś - odezwała się po chwili. - Ale kiedy Samuel mnie zapytał, musiałam się zdecydować. A ja nie chcę wychodzić za mąż. Jeśli jedno chce ślubu, a drugie nie, nie mogą już być razem.

107

Joel nic nie rozumiał. Czy Samuel naprawdę zamierzał ożenić się z Sarą? Nie rozmawiając z nim o tym?

W tej chwili zdał sobie sprawę, że już nie żal mu Samuela. Czuł tylko złość. I rozczarowanie. On zrobił to za jego plecami. Może nawet planował uciec z Sarą, a jego zostawić w miasteczku?

- O czym myślisz? - zapytała Sara.

- O niczym. Muszę już iść.

- Nie myśl, że to dla mnie łatwe - powiedziała, gdy tak stali w przedpokoju.

Pogładziła Joela po policzku. Nie mógł się zdecydować, czy sprawia mu to przyjemność, czy powinien ją uderzyć.

Wyszedł. Rozejrzał się. Na ulicy żadnego nauczyciela, który mógłby go nakryć na wagarach.

Było zimno. Joel nie miał jednej rękawiczki, ponieważ leżała schowana w domu u Sonji Mattsson. Zegar na wieży kościelnej wskazywał, że jest jeszcze wcześnie. Kwadrans po ósmej. Joel zastanawiał się, czy nie iść do Gertrud. Lecz z nią też nie miał ochoty się spotkać. Została więc tylko jedna osoba.

Ruszył pod górkę w stronę szpitala. Tam, hen za obrzeżami miasteczka, stał dom Simona Urvadera. Skoro Joel i tak nie szedł do szkoły, mógł go odwiedzić i zapytać, czy pożyczy mu gitarę.

Pewnego razu, szukając niezwykłego psa, który zmierzał ku odległej gwieździe, Joel spotkał Simona Urva-dera. Gdy staruszek nie mógł spać, niczym niespokojny duch jeździł nocami swoją starą ciężarówką.

Simon Urvader był niespełna rozumu. Wszyscy to wiedzieli. Był tak szalony, że długi czas spędził

zamknięty w szpitalu. Ale zdaniem Joela Simon Urva-der to nie tylko szaleniec. I czasem wydawało mu się, że jako jedyny coś odkrył: Simon Urvader ma więcej rozumu niż wszyscy inni.

Zabrał Joela nad Jezioro Czterech Wiatrów. Tam nauczył go słuchać - wcześniej Joel nie potrafił słuchać w taki sposób.

Każdy z czterech wiatrów miał głos. Mówiły swoim językiem.

Rozmyślając o tym, Joel minął szpital i zbliżał się do ostatnich domów w miasteczku. Było mu zimno, więc szedł szybko. Zboczył z głównej drogi i dotarł do chaty Simona Urvadera. Ciężarówka stała na swoim miejscu. Podwórko jak zwykle zapełniał przyprószony śniegiem złom. Zmarznięta kura chodziła tu i tam, coś poskubując. Joel stał w bezruchu i nasłuchiwał. W lesie szumiało. Z komina chaty wydobywał się dym. Simon jest w domu. Najpewniej czyta jedną z mnóstwa swoich książek. W których pisał od nowa ostatnie strony, żeby koniec był taki, jak on chciał.

Joel podszedł do chaty i zapukał. Ponieważ Simon nigdy nie mówił „Proszę", od razu otworzył drzwi. Staruszek siedział przy kominku zawinięty w starą niedźwiedzią skórę. U jego stóp leżały dwa psy. Na widok Joela zamerdały ogonami. Simon spojrzał na niego, mrużąc swoje stare oczy.

- Śniłeś mi się dzisiaj - powiedział. - Joel Gustafs-son. Wielki zdobywca. A teraz stoisz tu przede mną.

Joel od razu zauważył gitarę wiszącą na ścianie. Podszedł i obejrzał ją. Miała cztery struny, brakowało dwóch. Ale na pewno da się na niej grać.

109

- Przyszedłem zapytać, czy mogę pożyczyć gitarę - oznajmił. - Obiecuję, że będę o nią dbał.

Simon odłożył książkę na kolana.

- Oczywiście, że możesz ją pożyczyć - odpowiedział. - Chcesz wstąpić do Armii Zbawienia?

- Zamierzam zostać piosenkarzem rockowym.

- Chyba nie wiem, kto to - przyznał Simon.

- No, król rocka. Jak Elvis.

- Ja na przykład jestem starym Królem w Niedźwiedziej Skórze.

Joel zrozumiał, że Simon nie ma pojęcia, kto to król rocka. Na pewno nie słyszał też o EMsie. Simon był stary i dziwny. Nic na to nie mógł poradzić, że nie wie, co się dzieje na świecie.

Joel ostrożnie zdjął gitarę ze ściany.

- Gdzieś tu jest stary futerał - zastanawiał się głośno Simon. - Ale nie wiem gdzie.

- Poszukam - stwierdził Joel. - Mam cały dzień.

Rzeczywiście miał cały dzień, na szczęście. Po wielu

godzinach poszukiwań znalazł wreszcie stary, nadje-dzony przez mole futerał, schowany w którejś z komórek na podwórku. Kiedy wrócił do chaty, Simon zdążył zasnąć w fotelu. Joel nie chciał go budzić. Wiedział, że Simon całe życie miał problemy ze snem.

Psy zamerdały ogonami, gdy ostrożnie wychodził.

Czuwały nad śpiącym Simonem.

Resztę dnia Joel spędził w domu, próbując zrozumieć, jak działa gitara. Uderzał w struny i udawał, że umie grać. Ale cały czas nie przestawał myśleć o Samuelu. I o tym, co powiedziała Sara.

Obiad przygotował na czas. Na stole położył świeży obrus, aby Samuel poczuł, że je posiłek równie pięknie podany jak u Sary. Będzie żałował, że ją w ogóle zapytał, czy się z nim ożeni.

Joel stwierdził też, że cała sprawa ma swoje dobre strony. Być może teraz Samuel zacznie myśleć o tym, co jest dla niego najlepsze.

Wyjadą stąd. Morze czeka.

Stał w oknie i wyglądał na Samuela. Zrobiło się już ciemno. Niedługo wróci. Jednak Joel cały czas czuł, że zżera go niepokój. Czy on znów poszedł pić? Z nim nigdy nie wiadomo.

Tak najbardziej to Joel chciał odwiedzić Sonję Matts-son i odebrać swoją rękawiczkę. Może dziś otworzyłaby mu drzwi odziana w przezroczyste szaty?

Westchnął. Nie mógł tam iść.

Zawsze był sam dla siebie mamą. A teraz jeszcze tatą dla własnego ojca.

Wyglądał przez okno. Czekał.

Czekał i czekał.

A jedzenie stygło.

Joel obudził się gwałtownie.

Zasnął, czekając w kuchni na Samuela. Nie wiedział która godzina. Ale usłyszał kroki na schodach. To musiał być on. Joel wstał od stołu. Czy Samuel wraca trzeźwy, czy nie?

Otworzyły się drzwi. Joel pławił się w poczuciu ulgi niczym w ciepłej kąpieli. Samuel nie miał czerwonych oczu. Nie chwiał się. Wracał późno do domu. Ale nie pił.

- Jeszcze nie śpisz? - zapytał zdziwiony.

Joel zastanawiał się, na ile głupoty Samuel może sobie jeszcze pozwolić. Miał położyć się spać, chociaż on nie wrócił do domu? Musiał zaprotestować.

- Jak mógłbym spać, kiedy ty poszedłeś w tango?

- Jakie znowu tango - odpowiedział Samuel. - Byłem u Sary, próbowałem przemówić jej do rozsądku.

Joel w napięciu czekał na dalszy ciąg. Lecz Samuel nie powiedział nic więcej. Joel zaniepokoił się, czy Sara wspomniała, że był u niej rano. Nie wiedział, jak Samuel mógłby na to zareagować. Zazwyczaj nie lubił, kiedy

ktoś wtrącał się w jego sprawy. W tej kwestii on i Joel byli do siebie podobni.

Samuel odwiesił kurtkę i zrzucił buty.

- Która godzina? - zapytał Joel.

- Pewnie po północy - odpowiedział Samuel. - Obaj musimy iść do łóżek, żeby jutro mieć siłę wstać.

Samuel wydawał się mniej smutny niż wczoraj.

- I jak poszło? - zapytał Joel ostrożnie.

Samuel wzruszył ramionami.

- Sara uważa, że do siebie nie pasujemy - odpowiedział. - Może ma rację? Chociaż tego nie rozumiem.

Joel nic nie mówił. Najwyraźniej Sara nie zdradziła, że do niej przyszedł. Bo przecież Samuel już by o tym wspomniał. Joel był uratowany.

- Nie krzyczeliśmy na siebie - powiedział Samuel. - Zjadłem obiad i porozmawialiśmy w spokoju. Ale jest jak jest. Znów zostaliśmy sami, tylko ja i ty.

„Zawsze byliśmy sami - pomyślał Joel. - Ty miałeś Sarę i mogłeś do niej pójść. Ja nie".

Samuel ziewnął.

- Porozmawiamy jeszcze o tym jutro. Teraz musimy iść spać. Obiad, który przygotowałeś, też zjemy jutro.

Razem schowali rondle w spiżarni. Potem Joel szybko się umył i wślizgnął pod kołdrę.

A jednak to ulga. Że Samuel znów się nie upił.

Nie było nic gorszego. Nic.

Gdy Joel przyszedł następnego dnia do szkoły, czekała go niemiła niespodzianka. Ktoś widział go wczoraj na ulicy. Po odśpiewaniu porannego psalmu, pani Nederstróm przywołała Joela do katedry.

- Dlaczego nie było cię wczoraj w szkole? - zapytała ostro.

- Rozchorowałem się - odpowiedział.

Pani Nederstróm zbladła ze złości.

- Kłamiesz mi w żywe oczy? - krzyknęła. - Dyrektor widział cię wczoraj rano pod kioskiem.

Joelowi przemknęło przez głowę, czy nie powinien powiedzieć, że szedł do lekarza. Ale zarzucił ten pomysł. Zbyt łatwo można by coś takiego sprawdzić. Dlatego nic nie powiedział. Patrzył w podłogę. Za nim reszta klasy siedziała w cichym napięciu. Wprawdzie Joel tego nie widział, ale miał pewność, że tak jest. A Otto szczerzył zęby.

- Poszedłeś na wagary - ciągnęła pani Nederstróm. - I to nie pierwszy raz.

Joel wciąż gapił się w podłogę.

- Nie masz nic do powiedzenia?

Co miał powiedzieć? Nikt by nie zrozumiał. A już na pewno nie pani Nederstróm. Joel cały czas milczał.

- Zostaniesz dzisiaj po lekcjach. A teraz możesz usiąść.

Joel wrócił do swojej ławki. Starał się nie patrzeć na Ottona. Nie miał siły myśleć o widoku jego szyderczo uśmiechniętej twarzy.

Jednocześnie cieszył się, że nie zapomniał przynieść katalogu. Zastanawiał się jednak, ile Otto zażąda za dzień spóźnienia.

Odpowiedź na to pytanie dostał na pierwszej przerwie. Otto ruszył ku niemu jak burza.

- Chcę jeszcze trzy korony - powiedział. - Miałeś oddać wczoraj.

Joel wręczył mu katalog.

- Sprzedałem jedno czasopismo kuzynce mojego taty. A wczoraj byłem chory.

Otto wyglądał tak, jakby zaraz miał zacząć bójkę.

- Wcale nie byłeś chory. Poszedłeś na wagary. A ja chcę trzy korony.

Nagle Joel tak jakby miał już dość. Całej tej sprawy z Samuelem. I wszystkich tych myśli, które w sobie nosił.

Rzucił się na Ottona niczym na drzwi, które nie chcą się otworzyć. Runęli na ziemię. Od razu utworzył się wokół nich krąg. I zaczęli się bić. Otto był silniejszy. Ale Joel wpadł w taki szał, że zyskał siłę, której właściwie nie miał.

Bójka zakończyła się w chwili, gdy dyrektorowi i pani Nederstróm udało się ich rozdzielić.

I Joel, i Otto zaliczyli policzek wymierzony przez dyrektora. Rozległ się głośny plask, a potem skóra zaczęła piec.

Dyrektor wpatrywał się w Joela.

- Nie dość, że wagarujesz, to jeszcze wszczynasz bójki, kiedy przychodzisz do szkoły.

- To on zaczął - powiedział Otto.

Joel nie odezwał się. Cała złość z niego wyparowała. Teraz czuł już tylko zmęczenie.

Tak najbardziej to chciał sobie stamtąd pójść. Zostawić szkołę i nie wrócić już nigdy.

Ale koniec końców i on, i Otto musieli zostać po lekcjach. Otto godzinę. Joel dwie. Ponieważ obaj brzydko pisali, mieli ćwiczyć kaligrafię.

Po godzinie Otto zniknął.

Pani Nederstróm siedziała przy katedrze, czytając tygodnik. A Joel pisał. Lecz litery nie chciały stać prosto.

Wreszcie pani Nederstróm popatrzyła na zegarek i zamknęła gazetę.

- Możesz już iść - odezwała się. - Ale podejdź tu jeszcze.

Joel zrobił, jak kazała.

- Sądzę, że nie wagarujesz bez powodu. Nadal nie chcesz się przyznać, dlaczego nie przyszedłeś do szkoły?

Tak naprawdę to chyba chciał. Wyjaśnić, jak się czuje, kiedy Samuel jest pijany. Nic jednak nie powiedział. Nie mógł.

Westchnąwszy, pani Nederstróm potrząsnęła głową.

- Nie potrafię cię rozgryźć. Ale teraz możesz już iść.

I poszedł. Właściwie powinien wziąć z domu gitarę i spotkać się z panem Kringstrómem. Lecz nie miał siły. Czuł zmęczenie i smutek. Czuł się samotny. Czuł się znużony. Życie jest uciążliwe, a buty za ciasne. Poszedł ku rzece i dalej ścieżką wijącą się wzdłuż brzegu. Zatrzymał się przy skałach, gdzie kilka lat temu często się bawił. Teraz już prawie wcale tam nie zaglądał. Nagle zatęsknił za przeszłością. Kiedy miał jedenaście lat, życie też było uciążliwe. Ale w inny sposób.

Teraz nie dało się tak łatwo uciec w marzenia. Teraz, gapiąc się w wody rzeki, nie widział tam krokodyli. Tylko gałęzie, i nic więcej.

Właściwie to było najgorsze.

Że tak trudno mu dostrzec krokodyle. Widział tylko gałęzie.

Po powrocie do domu zabrał się za podgrzewanie wczorajszego obiadu. Postanowił wtedy, że jeszcze tego samego wieczoru pójdzie po rękawiczkę do Sonji Mattsson.

Miał kolejne zmartwienie. Jak teraz będzie spał na dworze, żeby się zahartować, skoro Samuel nie chodzi już w środy do Sary? To kłopot. Ale może Samuel znajdzie sobie kogoś innego? W piwiarni pracowały jeszcze co najmniej trzy kelnerki.

Samuel wrócił do domu trzeźwy. Zjedli obiad.

- Jak było dzisiaj w szkole? - zapytał tata.

- Mieliśmy dużo kaligrafii.

Samuel zadawał zawsze tylko jedno pytanie w związku ze szkołą. Tego dnia również. Joel był wdzięczny.

Kiedy szykował się do wyjścia, Samuel popatrzył na niego znad gazety.

- Krótko spałeś w nocy - odezwał się. - Dzisiaj powinieneś wcześnie się położyć.

- Muszę tylko pójść po rękawiczkę, zostawiłem ją.

- A gdzie?

- U kogoś w domu.

- To znaczy?

- U kolegi.

Samuel kiwnął głową.

- Na wypadek, gdybym zasnął, zanim wrócisz, już teraz mówię ci dobranoc.

- Nie wrócę późno.

Kiedy Joel wyszedł na ulicę, a buty zaczęły ocierać mu kostki, usiłował sobie wyobrazić, że tak naprawdę znajduje się na plaży. Takiej z palmami. I że jest ciepło.

Szukał w swojej głowie kapitana Joela Gustafssona wyrzuconego na brzeg. Nie znalazł go jednak.

Gdy doszedł do domu Sonji Mattsson, zatrzymał się przed wejściem i upewnił, czy nie chce mu się siku. To najważniejsza rzecz. Następnie zdjął czapkę i postawił włosy na sztorc.

Zdał sobie sprawę, że się denerwuje. Miał nadzieję, że coś się wydarzy. Ale nie wiedział, co by to mogło być.

Wszedł po schodach i zadzwonił do drzwi. Otworzyła ubrana w to samo, co poprzednim razem. Znów bez przezroczystych szat.

- Po co przyszedłeś? - zapytała. - Nie myśl, że kupię coś jeszcze.

- Chyba zostawiłem tu rękawiczkę - powiedział.

Teraz był najtrudniejszy moment. Istniało ryzyko, że

każe mu zaczekać w drzwiach, a sama pójdzie szukać rękawiczki.

- Wejdź. Jest tak zimno.

Zamknęła za nim drzwi. Joel zaciągnął się zapachem jej perfum. Gdyby miał odwagę, chwyciłby ją i wziął na ręce.

- To rozejrzyj się, czy gdzieś tu nie leży - powiedziała.

Zostawiła go samego w przedpokoju. Joel od razu znalazł rękawiczkę. Ukrył ją w jeszcze bardziej niedostępnym miejscu. Po chwili ona wróciła.

- Znalazłeś?

- Jeszcze nie - odpowiedział Joel. - Ale musi tu być.

- Zawołaj mnie, jak skończysz - przykazała i znów zostawiła go samego.

W mieszkaniu grało radio. Joel, udając, że szuka, ostrożnie zajrzał do pokoju. Siedziała na sofie i malowała paznokcie. Przypatrywał się jej z fascynacją. Przymrużył oczy i cała postać stała się nieostra. Wtedy prawie mógł sobie wyobrazić, że ona siedzi tam odziana w przezroczyste szaty. A pod nimi jest naga.

Nie wiedział, jak długo tak na nią patrzył. Ale nagle zauważył, że go nakryła. Szybko wstała, a Joel raz, dwa odszukał rękawiczkę.

- Na co tak się patrzysz? - zapytała.

W jej głosie nie było gniewu.

- Nie wiem - odpowiedział. - Ale znalazłem rękawiczkę. Pod szalikiem.

Przez krótką chwilę wyglądała na zdziwioną. Potem uśmiechnęła się.

- No tak, pod szalikiem.

- Pójdę już.

Nie chciał iść. Ale nie miał już więcej zagubionych rękawiczek do odszukania.

- Jak czuje się Allan?

- Dobrze. Gorączka ustąpiła.

Zdążyła już otworzyć drzwi. Joel przestępował z nogi na nogę.

- Coś jeszcze?

- Nie - odpowiedział. - Już nic.

I poszedł. W drodze do domu pomyślał, że było całkiem nieźle. Mógł teraz iść do sklepu i pokazać tym grubym babom, że zna ekspedientkę. Już on na pewno znajdzie jakiś sposób, by ją znów odwiedzić.

„Gitara - pomyślał. - Jutro muszę zacząć ćwiczyć".

W mieszkaniu grało radio. Joel, udając, że szuka, ostrożnie zajrzał do pokoju. Siedziała na sofie i malowała paznokcie. Przypatrywał się jej z fascynacją. Przymrużył oczy i cała postać stała się nieostra. Wtedy prawie mógł sobie wyobrazić, że ona siedzi tam odziana w przezroczyste szaty. A pod nimi jest naga.

Nie wiedział, jak długo tak na nią patrzył. Ale nagle zauważył, że go nakryła. Szybko wstała, a Joel raz, dwa odszukał rękawiczkę.

- Na co tak się patrzysz? - zapytała.

W jej głosie nie było gniewu.

- Nie wiem - odpowiedział. - Ale znalazłem rękawiczkę. Pod szalikiem.

Przez krótką chwilę wyglądała na zdziwioną. Potem uśmiechnęła się.

- No tak, pod szalikiem.

- Pójdę już.

Nie chciał iść. Ale nie miał już więcej zagubionych rękawiczek do odszukania.

- Jak czuje się Allan?

- Dobrze. Gorączka ustąpiła.

Zdążyła już otworzyć drzwi. Joel przestępował z nogi na nogę.

- Coś jeszcze?

- Nie - odpowiedział. - Już nic.

I poszedł. W drodze do domu pomyślał, że było całkiem nieźle. Mógł teraz iść do sklepu i pokazać tym grubym babom, że zna ekspedientkę. Już on na pewno znajdzie jakiś sposób, by ją znów odwiedzić.

„Gitara - pomyślał. - Jutro muszę zacząć ćwiczyć".

W mieszkaniu grało radio. Joel, udając, że szuka, ostrożnie zajrzał do pokoju. Siedziała na sofie i malowała paznokcie. Przypatrywał się jej z fascynacją. Przymrużył oczy i cała postać stała się nieostra. Wtedy prawie mógł sobie wyobrazić, że ona siedzi tam odziana w przezroczyste szaty. A pod nimi jest naga.

Nie wiedział, jak długo tak na nią patrzył. Ale nagle zauważył, że go nakryła. Szybko wstała, a Joel raz, dwa odszukał rękawiczkę.

- Na co tak się patrzysz? - zapytała.

W jej głosie nie było gniewu.

- Nie wiem - odpowiedział. - Ale znalazłem rękawiczkę. Pod szalikiem.

Przez krótką chwilę wyglądała na zdziwioną. Potem uśmiechnęła się.

- No tak, pod szalikiem.

- Pójdę już.

Nie chciał iść. Ale nie miał już więcej zagubionych rękawiczek do odszukania.

- Jak czuje się Allan?

- Dobrze. Gorączka ustąpiła.

Zdążyła już otworzyć drzwi. Joel przestępował z nogi na nogę.

- Coś jeszcze?

- Nie - odpowiedział. - Już nic.

I poszedł. W drodze do domu pomyślał, że było całkiem nieźle. Mógł teraz iść do sklepu i pokazać tym grubym babom, że zna ekspedientkę. Już on na pewno znajdzie jakiś sposób, by ją znów odwiedzić.

„Gitara - pomyślał. - Jutro muszę zacząć ćwiczyć".

Spieszył się. Nie pozwolił sobie nawet przystanąć pod wystawą sklepu, aby obejrzeć buty, na których kupno chciał namówić Samuela. Były drogie. Wiedział jednak, że inne kosztują jeszcze więcej. Kiedy przyjdą do sklepu, Joel przymierzy najpierw te droższe. Powie, że pasują. Usłyszawszy cenę, Samuel nie zgodzi się. Wtedy Joel przymierzy buty, na których naprawdę mu zależy. I dostanie je. Ponieważ są tańsze.

Gdy wrócił do domu, Samuel już spał. Na schodach poczuł niepokój, że może on znów poszedł pić. Dlatego odgłosy jego chrapania wydały mu się muzyką.

Chwilę siedział jeszcze na brzegu łóżka, trzymając w dłoniach gitarę Simona. Była brudna. Nie zauważył tego wcześniej. Ale w domu u Simona wszystko było brudne. Wziął szmatkę z kuchni i zaczął polerować. Wkrótce gitara błyszczała. Oparł instrument o ścianę, tak by mógł go widzieć ze swojego łóżka. Potem wślizgnął się pod kołdrę.

Dzień rozpoczął się źle. Ale skończył lepiej. Jutro będzie siedział w ławce już przed pierwszą lekcją. Po południu pójdzie do pana Kringstróma i zacznie grać.

Zamknął oczy. Czuł, jak bardzo jest zmęczony.

I znów odnalazł kapitana Joela Gustafssona. Tym razem poszło mu łatwo.

Sztorm ucichł. Buntownicy zostali pokonani. Majtek na bocianim gnieździe zawołał, że na galionie siedzi jakiś nieznany ptak. To oznacza, że zbłiżają się do lądu.

Pokonując ból, kapitan Gustafsson wyszedł na pokład. W walce z buntownikami został zraniony w kostkę.

Ciepły wiatr owiewa mu twarz. Już niedługo dotrą do brzegu...

Joel spał.

Sny zabrały go hen, na swoje morza, gdzie z wolna przetaczają się martwe fale. Tam i z powrotem. Tam i z powrotem...

13

Następnego dnia Joel wreszcie przyszedł do szkoły punktualnie.

W nocy padał śnieg. Woźny już zaczął wylewać lodowisko na dużym placu przy szkole. Zima rozgościła się na dobre. Na przerwach Joel i Otto mierzyli wzrokiem jeden drugiego. Lecz i dyrektor, i pani Nederstróm mieli na nich oko.

Na jednej z przerw do Joela podeszła Fryga, żeby porozmawiać. Joelowi od razu wydało się to podejrzane. Jeszcze nigdy nie zrobiła czegoś takiego.

- Oczywiście, powiedziałaś wszystkim, że będę uczył się grać na gitarze - odezwał się, żeby ją zbyć.

- Nic nie powiedziałam. Nie jestem plotkarą.

Joel wiedział, że to nieprawda. Nikt nie biegał tyle po okolicy, roznosząc plotki, co Fryga. Joel myślał czasami, że ona właśnie w tym celu potrafiła tak szybko biegać. Biegaczka przez plotki.

Po chwili jednak stracił pewność. Może to mimo wszystko była prawda. Jeśli tak - nie rozumiał dlaczego.

Zaraz po szkole pobiegł do domu po gitarę. Po drodze wstąpił do sklepu pana Ehnstróma, żeby kupić

ziemniaki i masło. Szybko podniósł grzywkę na sztorc i wszedł do środka. Miał jednak pecha. Za ladą stał sam pan Ehnstróm. Sonja mignęła mu na zapleczu. Starał się zwlekać jak najdłużej. Ale popychały go stojące za nim baby. Teraz jej nie zagadnie, będzie musiał poczekać z tym do następnego dnia.

Gdy dotarł do domu pana Kringstróma, był cały zlany potem. Musiał złapać oddech, zanim ruszył po schodach. Czarny samochód orkiestry stał zaparkowany pod budynkiem. Dzisiaj pan Kringstróm nie pojechał do Brunflo.

Otworzył Joelowi drzwi, trzymając w dłoni klarnet. W tle słychać było muzykę.

- To blues - powiedział. - Wejdź.

A potem, kiedy Joel rozbierał się w przedpokoju, pan Kringstróm grał do muzyki z płyty. W połowie wymienił klarnet na duży saksofon, który wydawał z siebie basowe dźwięki. Joel słuchał zafascynowany. Pan Kringstróm naprawdę potrafił grać.

Joel spojrzał na jego dłonie. Palce były krótkie i grube. A mimo to pan Kringstróm dosięgał wszystkich przycisków.

Muzyka dobiegła końca. Pan Kringstróm odłożył saksofon. Weszli do dużego pokoju zastawionego stojakami na nuty. Joel usiadł na podłodze i wyjął gitarę z futerału. Pan Kringstróm wziął ją do rąk. Obracał ją na wszystkie strony. Joel zaniepokoił się, że instrument nie będzie się nadawał.

- Skąd ją wziąłeś? - zapytał pan Kringstróm.

- Pożyczyłem.

- To stara, piękna gitara. Już nie robią takich. A jeśli nawet, to kosztują tysiące koron.

Na samą myśl Joel poczuł zawrót głowy. Odkąd pamiętał, gitara wisiała u Simona na ścianie. Z pewnością nie wiedział, że jest tyle warta.

- Ale struny ma kiepskie - powiedział pan Kringstróm. - Zaczniemy od ich wymiany.

- Nie mam innych.

Pan Kringstróm wzruszył ramionami.

- Ale ja mam. Kto prowadzi orkiestrę, musi urządzić się jak w warsztacie samochodowym. Trzymać pod ręką części zapasowe do wszystkich instrumentów.

Wyszukał struny. Joel przyglądał się, jak pan Kringstróm zdejmuje stare i napina nowe. Następnie muzyk wskazał skinieniem głowy na pianino.

- Uderz w C - powiedział.

Joel nie wiedział, w którym miejscu klawiatury znajduje się C. Musiał zapytać.

- To ten biały klawisz, po którym następują dwa czarne - głos pana Kringstróma zdradzał tylko lekką irytację.

Joel uderzył palcem w klawisz.

- Nie musisz tak walić.

Uderzył jeszcze raz. Ale delikatniej. A pan Kringstróm stroił gitarę.

Potem podał ją Joelowi. I zaczęli ćwiczyć.

Po godzinie bolały go palce, plecy i przeguby. Pomyślał, że nigdy się nie nauczy. Albo zajmie mu to tyle czasu, że prędzej wyląduje na cmentarzu, niż zagra chociaż jedną z piosenek Elvisa. Pan Kringstróm ciągnął go za palce, kazał mu bardziej poruszać przegubem i mocniej przyciskać. Struny wpijały się w opuszki palców.

- Nauczysz się - stwierdził pan Kringstróm, gdy minęła godzina. - Chociaż to potrwa.

Powiedział mu, co ma poćwiczyć przed następnym spotkaniem.

- Częściej niż dwa razy w tygodniu nie dam rady - zastrzegł się pan Kringstróm. - A teraz musimy jeszcze ustalić, ile mi zapłacisz.

Joelowi aż zrobiło się zimno.

Pan Kringstróm chciał, by mu płacić? Joel myślał, że muzyk uczy grania, ponieważ sprawia mu to przyjemność.

Pan Kringstróm spostrzegł, jak bardzo Joel się przeraził. Jego usta rozchyliły się w szerokim uśmiechu. Joel jeszcze nigdy nie widział zadowolonego pana Kringstróma.

- Możesz pomóc mi w sprzątaniu - powiedział pan Kringstróm. - Nie chcę pieniędzy. Ale będziesz odkurzał płyty i stojaki na nuty. I zmywał, jeśli trzeba. Umiesz zmywać?

- Tak. I sprzątać też.

- Chłopcy zazwyczaj tego nie umieją.

- Ale ja umiem.

Pan Kringstróm pokiwał głową.

- Więc umowa stoi. Dzisiaj masz wolne. Zaczniemy następnym razem. Godzina z gitarą, potem godzina ze zmywakiem i ścierką.

Joel schował instrument i przyszykował się do wyjścia. Pan Kringstróm zdążył w tym czasie włączyć nową płytę. Tym razem stanął za wielkim kontrabasem. Joel zatrzymał się w drzwiach. Patrzył na niego i słuchał.

A pan Kringstróm grał i zdawał się już nie pamiętać, że ktokolwiek w ogóle u niego był.

Gdy Joel wyszedł z domu, nagle zza rogu wyskoczyła Fryga. Miał wrażenie, że na niego czekała. Od razu wzmógł czujność. Czego ona znowu chce?

- Umiesz już grać? - zapytała.

- Chyba rozumiesz, że to wymaga czasu - powiedział. - Przeguby, palce i cała reszta. Co ty sobie myślisz - wiesz, ilu tonów trzeba się nauczyć?

Joel ruszył dalej. Ona za nim. „Czegoś ode mnie chce - pomyślał. - Ale nie zapytam, o co jej chodzi".

W ciszy schodzili z górki. Raz po raz Fryga wybiegała na kilka metrów i zataczała wokół niego koło. Naprawdę była jak fryga. Wciąż się kręciła.

- Dlaczego nie powiedziałeś prawdy? - zapytała nagle.

Joel przystanął. Co miała na myśli?

- Że nie przyszedłeś do szkoły, bo twój tata się upił.

Joel utkwił w niej wzrok.

- Wcale się nie upił.

- To co zrobił?

- Zachorował.

Joel poczuł, jak gorąco oblewa mu policzki. Nikomu nie wolno twierdzić, że jego tata się upił. Nawet jeśli to prawda. I skąd Fryga mogła o tym wiedzieć?

- Gdybyś powiedział prawdę, pani Nederstróm nie kazałaby ci zostać po lekcjach. Przecież nie musiałeś mówić tego przy całej klasie. Mogłeś to zrobić na przerwie.

- Mój tata był chory - powiedział Joel i ruszył dalej. Fryga uparcie szła za nim.

Joel znów przystanął.

- Skąd o tym wiesz? - zapytał. - Widziałaś go?

- Po prostu wiem - odpowiedziała, krążąc wokół Joela.

Istnieje tylko jedno wytłumaczenie - przemknęło mu przez głowę. - Fryga była najgorszą plotkarą. Ale to oznaczało zarazem, że wie więcej niż inni. Skądś biorą się te plotki i docierają również do niej.

Joel ruszył dalej. Przyspieszył kroku.

- Tata nie pije często - powiedział. - Właściwie to coraz rzadziej.

Zeszli z górki. Joel pomyślał, że teraz Fryga zawróci i pobiegnie do domu. Ale nie zrobiła tego. Wciąż podążała za nim.

Już nie był tak bardzo podejrzliwy. A Fryga wyjątkowo nie prychała. Niemal spodobało mu się, że idą tak razem. Ona nie tylko potrafiła biegać szybciej niż inni, była też całkiem ładna. I niegłupia. Mógł sobie wyobrazić towarzystwo o wiele gorsze od niej.

Dotarli do Domu Kultury. Skąd przyszła mu do głowy ta myśl, nie miał pojęcia. Zbyt często się zdarzało, że najpierw mówił, a potem myślał. Teraz tak właśnie było.

W gablocie wisiał plakat filmu wyświetlanego w tym tygodniu, nie wyglądał szczególnie zachęcająco. Mężczyzna i kobieta w starodawnych strojach stali objęci, wpatrując się ze zgrozą w nie wiadomo co. Joel domyślał się, że to film o miłości. Ponieważ jednak był dla dorosłych, mogło w nim znaleźć się coś interesującego.

- Masz ochotę iść do kina? - zapytał, wskazując na plakat.

- Przecież to film dla dorosłych - powiedziała Fryga.

- Wiem, jak można wejść. I to bez płacenia.

- Ani trochę ci nie wierzę.

Joel zauważył jednak, że się zainteresowała.

- Chcesz iść czy nie?

- Chcę.

- Ale obiecasz, że nie powiesz nikomu, jak to robię?

- Obiecuję.

- Jeśli się wygadasz, wszyscy będą tak robić. A wtedy pan Engman się dowie i już nie będzie można.

Pan Engman to kinowy portier. Jak dotąd nie odkrył jeszcze, że Joel zna sposób, by wejść do kina, nie płacąc, i na film dla dorosłych, i na każdy inny. Joel wpadł na ten pomysł podczas owych wieczorów, kiedy szukał psa, który zmierzał ku odległej gwieździe. Wtedy towarzyszył mu Ture. Ale odkąd się wyprowadził, Joel zawsze był sam. A teraz zapraszał do kina Frygę. Nie rozumiał tego.

Film zaczynał się o wpół do ósmej. Tylko jeden pokaz. Joel wskazał na warsztat samochodowy po drugiej stronie ulicy.

- Masz tam być piętnaście po siódmej - przykazał. - Tylko nie mów nikomu.

Obiecała, że nie powie. A potem popędziła do domu. Joel patrzył za nią - była jak mała kreska znikająca w oddali.

Przez krótką chwilę próbował wyobrazić sobie Frygę odzianą w przezroczyste szaty. A pod spodem nagą. Ale przeraziła go ta myśl.

Przyspieszył kroku. Najwyższa pora zabrać się do przygotowania obiadu.

Samuel wrócił do domu. I był trzeźwy. Joel zerkał na niego ukradkiem, gdy jedli obiad. Ale Samuel znów wydawał się taki, jak zwykle. Po jedzeniu usiadł przy radiu i zaczął przeglądać gazetę. Joel poszedł do swojego pokoju i zajął się tym, co przykazał mu pan Kringstróm. Musi ćwiczyć codziennie. W przeciwnym razie nigdy się nie nauczy. O siódmej Joel ubrał się. Samuel opuścił gazetę i spojrzał na niego.

- Znów wychodzisz wieczorem?

- Muszę tylko oddać książki do biblioteki.

- A nie byłeś tam kilka dni temu?

- Dużo czytam.

Samuel odłożył gazetę na kolana.

- Pokaż mi, co czytasz!

Joel wrócił do pokoju i przyniósł książkę. Tę, którą rzeczywiście dopiero co zaczął czytać. Bunt na Bounty. Oczywiście wiedział, o czym ona jest. O starym okręcie, którego załoga wsadziła kapitana do szalupy i musiał sobie radzić sam, jak umiał.

Samuel spojrzał na okładkę i przeczytał tekst na odwrocie.

- Może to coś dla mnie - powiedział. - Powinienem więcej czytać. Ale od razu zasypiam.

- Możesz ją pożyczyć - zaproponował Joel.

I poszedł. Punkt siódma był na miejscu, w cieniu, naprzeciwko Domu Kultury. Pan Engman właśnie otwierał drzwi wejściowe i zapalał światło w holu. Bilety sprzedawała jego żona. Ludzie jeszcze nie zaczęli się schodzić. Joel podejrzewał, że przyjdzie bardzo mało widzów. Plakat był kiepski. Poza tym w filmie nie występowali znani aktorzy. Po chwili pojawił się operator,

pan Tunstróm. Właściwie był rzeźnikiem. Ale przez wszystkie te lata, odkąd Joel pamięta, obsługiwał projektor. Czasem zasypiał, siedząc na górze przy swojej maszynie. Wtedy jego chrapanie dało się słyszeć w całej sali kinowej.

Joel poderwał się. Tuż obok niego stała Fryga. Była czerwona na twarzy. Domyślił się, że biegła aż z domu. Ile czasu jej to zajęło? Minutę?

- Musimy tu poczekać - powiedział Joel.

- Na pewno nie zmyślasz?

- Jak mi nie wierzysz, to wracaj do domu.

Fryga została. Nie zadawała już pytań.

Powoli zbliżała się godzina wpół do ósmej. Joel miał rację. Przyszło niewielu widzów. Pan Engman stał niezadowolony przy drzwiach.

- To chyba kiepski film - odezwał się Joel. - Ale dla dorosłych.

Było wpół do ósmej. Minuta po. Pan Engman wyszedł jeszcze i rozejrzał się po ulicy. Potem zamknął drzwi.

Nadeszła pora.

- Idź za mną - powiedział Joel. - I zachowuj się jak najciszej.

Joel poprowadził ją szybko przez ulicę, a potem na tyły Domu Kultury. Tam, w cieniu, przesuwał się po omacku przy ścianie. Fryga była tuż za nim. Doszedł do schodów prowadzących do piwnicy. Delikatnie chwycił klamkę. Unosząc drzwi odrobinę do góry i jednocześnie przyciągając do siebie, otworzył je bez trudu. Z kieszeni wyjął latarkę, którą przezornie wziął z domu. Fryga wyglądała na przestraszoną.

- Tam, na dole, chyba nie ma kina - odezwała się.

- Idziesz czy nie? - zapytał Joel. - Film już pewnie się zaczął.

Wślizgnęli się w mrok. Joel oświedał drogę. Z góry dochodziły dźwięki filmu. Fryga podążała tuż za nim. Ostrożnie weszli po schodach wiodących na scenę za ekranem. Fryga zawahała się. Ale Joel pociągnął ją za sobą. Teraz mogli oglądać film od drugiej strony. Joel wyjrzał na salę przez szparę w kurtynie. Na balkonie pusto. Wskazał schody z boku sceny. Kiedy weszli na górę, ostrożnie otworzył drzwi. Nie było tam nikogo.

Wszystkie siedzenia wolne.

Joel wskazał miejsce. Usiedli przy samej balustradzie.

Film właśnie się zaczął.

- A jeśli przyjdzie pan Engman? - Fryga wciąż się niepokoiła.

- A po co miałby przychodzić, skoro nikogo tu nie ma?

Zaczęli oglądać. Film okazał się rzeczywiście bardzo nudny. Ale gdy aktorzy się całowali, Fryga chichotała.

Joel przysunął się do balustrady i popatrzył na salę. Usłyszał trzask drzwi wejściowych. Najwyraźniej przyszli jeszcze jacyś widzowie, którzy chcieli obejrzeć ten nudny film.

Po chwili mógł ich zobaczyć.

Aż drgnął. Najpierw myślał, że mu się przywidziało. Ale po chwili miał już pewność.

To Sonja Mattsson. Ekspedientka ze sklepu pana Ehnstróma.

Nie była sama. Przyszła z facetem.

I ten facet usiadł obok niej i trzymał ją za rękę.

Joel poczuł ukłucie zazdrości. Czegoś więcej niż zazdrości. Czegoś, czego tak do końca nie potrafił określić.

Odsunął się od balustrady. Fryga oglądała film.

Ale Joel nie potrafił się skupić.

Myślał tylko o tej, która siedziała na sali kinowej.

14

Fryga chichotała.

Postacie na ekranie znów się całowały. Mężczyźni całowali kobiety, a kobiety mężczyzn. Całowali się w ukryciu i na widoku, za drzwiami i jadąc konno. Całowali się długo i cmokali krótko.

Fryga wciąż chichotała.

A Joel rozmyślał o Sonji Mattsson. I o obcym mężczyźnie, który trzymał ją za rękę.

Tak jakby film właściwie opowiadał o nim samym. Chociaż Joel nikogo nie całował. Pewna kobieta, zaręczona z kapitanem amerykańskiej kawalerii, spotykała się w tajemnicy z innym. O tym opowiadał film. Tyle Joel zrozumiał. I każdy całował się z każdym. Joel zdał sobie sprawę, że uczucie, jakiego doznaje, to zazdrość. To on powinien siedzieć tam razem z Sonją Mattsson. A nie ktoś inny, ktoś, kogo on nawet nie zna.

Choć jednocześnie nie miał nic przeciwko temu, by siedzieć na balkonie z Frygą. Gdy spróbował pomyśleć, że on i obcy mężczyzna zamieniają się miejscami, wcale nie było lepiej.

Wyjrzał za balustradę. Sonja wciąż trzymała obcego mężczyznę za rękę.

- Na co tak patrzysz? - syknęła Fryga.

- Nie chcę mieć zgarbionych pleców - odsyknął Joel. - Muszę się wyprostować.

Starał się skupić na tym, co dzieje się na ekranie. Postacie wciąż się całowały. Jednocześnie zastanawiał się, czy powinien chwycić Frygę za rękę. Nie miał jednak pewności, jak ona zareaguje. Może zacznie krzyczeć? Albo uderzy go? Postanowił, że lepiej dać temu spokój.

Film był nudny. Z sali dobiegało stękanie, wzdychanie i skrzypienie siedzeń. Tylko Fryga ani drgnęła, przyglądając się, jak każdy całuje się z każdym. Joel zastanawiał się, czy nie skorzystać z okazji i jej nie pocałować. Nie wiedział, jak się do tego zabrać. Ale może Fryga nic nie zauważy. Po prostu pomyśli, że to film. Jeśli Joel zrobi to naprawdę szybko.

Nie zastanawiając się dłużej, pochylił się ku niej, objął ją i przycisnął usta do jej ust.

Poczuł jej wargi na swoich. Pachniało słodko. A potem Fryga odskoczyła. Ale nie krzyknęła. Chichotać też nie chichotała. Joel uważał nawet, że nie wygląda na rozgniewaną. Chociaż w ciemności trudno było wyraźnie dojrzeć jej twarz.

- Co robisz? Oszalałeś? Przestań! - odezwała się.

- Nie było chyba tak źle - powiedział Joel, wciąż jeszcze nie rozumiejąc, co zrobił.

- Nic nie umiesz.

- Czego nie umiem?

- Całować. Oglądaj film i ucz się.

- To ty mnie naucz, jeśli jesteś w tym taka dobra.

- Mogę. Ale nie teraz.

Joel znów starał się skupić na filmie. Czy Fryga mówiła serio? Że nauczy go całować? Może wiedziała to wszystko, o czym opowiadał Otto? Wiedziała naprawdę.

Zerkał na nią. Wpatrywała się w ekran. Ale niemal od razu spostrzegła, że Joel na nią patrzy.

- Przestań - powiedziała ze złością.

Natychmiast odwrócił wzrok. Teraz w jej głosie zabrzmiał gniew. Musi być ostrożny, żeby Fryga się nie rozmyśliła.

Powrócił do Sonji Mattsson siedzącej na sali. Z kim ona chodzi do kina? Czy ten ktoś też jest ze Sztokholmu?

Żeby tylko nie przyszedł tu, na balkon, i nie chwycił Frygi za rękę - przemknęło Joelowi przez głowę.

Kotłowały się w nim myśli. Nagle wydarzyło się tyle rzeczy, nad którymi musiał zapanować.

Postacie na ekranie wciąż jeździły konno, podpalały piękne, wielkie białe domy i całowały się za drzwiami. Joel zainteresował się na poważnie. Starał się przyjrzeć, jak oni to robią.

Zrozumiał, że jedno jest bardzo ważne: trzeba zamykać oczy podczas całowania.

Mógłby nauczyć tego Frygę. Żeby nie wyszedł na kogoś, co to w ogóle się nie zna.

Nagle Joel odniósł wrażenie, że film zaczyna zbliżać się ku końcowi. I na tym polegał problem, gdy chodziło się do kina bez biletu. Nie można było obejrzeć filmu do końca. Trzeba wyjść, zanim pan Engman zapali światło. W przeciwnym razie będzie źle.

- Chyba musimy już iść - powiedział.

- Nie zobaczymy, jak się kończy?

- Nie da rady. Pan Engman od razu zapala światło. A wtedy nie możemy tu być.

Dostrzegł w ciemności, że Fryga jest niezadowolona. Od razu zaczął się niepokoić, czy będzie jeszcze chciała uczyć go całować.

Powoli wstawał.

- Chyba zaraz się skończy - powiedział. - Musimy już iść.

- Takie chodzenie do kina jest bez sensu, skoro nie można obejrzeć filmu do końca.

- Kończy się zawsze tak samo - stwierdził. - Można się domyślić.

Wrócili tak, jak przyszli. Film skończył się, gdy mijali od tyłu ekran. Zdążyli dotrzeć do drzwi, zanim pan Engman zapalił światło.

Stali w ciemnościach na podwórzu. Joel czekał, póki widzowie nie rozejdą się każdy w swoim kierunku. Nie widział jednak Sonji Mattsson i obcego mężczyzny. Musieli udać się w inną stronę. Dopiero kiedy usłyszał, jak pan Engman zatrzaskuje główne drzwi, powiedział Frydze, że mogą iść. Wymknęli się na ulicę.

- Kiepski film - stwierdził Joel.

Oczywiście Fryga uważała wprost przeciwnie. Powinien się tego spodziewać.

- No chyba jednak przyznasz, że był dobry.

Joel upierał się przy swoim, chociaż od razu zaczął wątpić.

- Niewiele się działo - powiedział. - Gadali tylko.

- I co w tym złego? Poza tym mówili przecież po angielsku, no nie?

Joel nie potrafił podać więcej powodów, dlaczego uważa, że to kiepski film.

- Widziałem lepsze - odezwał się niemrawo.

Ruszyli przed siebie. Nie szli jednak ani w stronę jej

domu, ani do niego. Nie wiadomo dlaczego, Joela zaciekawiło nagle, czy Lars Olsson z cmentarza uznałby film za dobry czy kiepski.

Zatrzymali się przed wystawą sklepu obuwniczego.

- Dostanę nowe buty na zimę - powiedział Joel.

- Jeśli twój tata nie przepije pieniędzy.

Joel gapił się na Frygę. Pomyślał, że powinien ją uderzyć albo przynajmniej natrzeć jej śniegiem twarz.

Potem zauważył, że żałuje swoich słów. Zakryła dłonią usta.

- Nie chciałam.

- To dlaczego to powiedziałaś?

- Nie wiem.

Szli dalej. Joel był bardziej smutny niż zły. A jeśli nawet zły, to na Samuela. Który nie potrafił dobrze się prowadzić.

- Właściwie film był dość kiepski - odezwała się Fryga.

- Widziałem gorsze.

Joel szedł tuż obok Frygi i czekał. Nie zapomniał tego, co powiedziała o Samuelu. Czekał jednak, aż zacznie go uczyć. Minęli bank, aptekę i plac Zarządu Dróg, zastawiony koparkami i równiarkami. W końcu nie mógł już dłużej wytrzymać.

- Nie nauczysz mnie? - zapytał.

Fryga zachichotała.

- Tu, na środku ulicy?

- A co ci się nie podoba?

- lest za zimno.

- Widziałem filmy, w których ludzie całowali się na biegunie północnym.

- To sam sobie jedź na biegun północny.

- No to gdzie pójdziemy?

Nie odpowiedziała. Joel zauważył, że Fryga właśnie podejmuje decyzję. Zrozumiał, że najlepiej będzie nic nie mówić i czekać.

- Jutro nie ma u mnie nikogo w domu. Możesz wtedy przyjść. Ale jeśli piśniesz komuś słowo, rozpowiem, że twój tata pije.

Joel już chciał odpowiedzieć, ale Fryga zniknęła. Jak kreska. Nie miało sensu próbować jej dogonić.

Ruszył do domu. Nie mógł się doczekać następnego wieczoru. Znów dało o sobie znać to uczucie, nie wiedział, czym ono jest. Czekanie nie było jego mocną stroną. Czasem wolał, by pewne dni dało się tak po prostu wyrwać. Żeby po wieczorze od razu mógł nadejść kolejny wieczór.

Zatrzymał się w pół kroku.

„Ja to ja i nikt inny - pomyślał. - To, co przydarza się mnie, nie przydarza się nikomu innemu".

Minęło zaledwie kilka nocy, nie więcej, od chwili, kiedy pierwszy śnieg spadł bezszelestnie, podchodząc go tak ukradkiem. A potem Joel złożył swoje noworoczne postanowienia. Zdążył już wypróbować spanie na śniegu. I pożyczył drogą gitarę od Simona Urvadera. Pan Kringstróm zaczął udzielać mu lekcji gry. Sonja Mattsson wpuściła go do mieszkania. A teraz Fryga nauczy go całować.

Życie jest zadziwiające. Przez długi czas nie dzieje się nic. A potem wszystko naraz. Dopada człowieka jak śnieżna lawina.

Znów zaczął podskakiwać. Podskakiwał ulicą niczym niewidzialna piłka. W odpowiednim czasie dowie się, kim jest facet, który trzymał Sonję Mattsson za rękę. Ale najpierw Fryga nauczy go całować. A potem Joel sprawi, że Sonja Mattsson założy przezroczyste szaty, a pod spodem będzie zupełnie naga.

Dotarłszy do domu, nie przestał podskakiwać nawet na schodach.

I wtedy dopadła go inna lawina.

Lawina czarna i zimna, od której bolał brzuch.

Samuela nie było w domu. Znów zniknął.

To mogło oznaczać tylko jedno. Że nie potrafił się powstrzymać. Że znów poszedł pić.

Joel uderzył pięściami w stół. Był tak wściekły, że zaczął płakać. Nie chciał już mieć Samuela za ojca. Chciał go komuś oddać. Zamieści ogłoszenie w gazecie.

Niezdatnego ojca oddam darmo.

A może są specjalne wysypiska śmieci, gdzie można by pozbyć się takiego niezdatnego rodzica? Tam Samuel miałby szansę zaznajomić się z innymi, równie niezdatnymi jak on.

Joel opadł na podłogę. Samuel znów wyszedł. I chociaż Joel postanowił machnąć na niego ręką, wiedział, że i tak wkrótce zacznie go szukać.

„On mi wszystko psuje - pomyślał. - Jak tylko mam trochę radości, on oczywiście musi wyjść i się upić. Powinienem teraz leżeć na śniegu i się hartować. Albo ćwiczyć na gitarze. A muszę go szukać. To niesprawiedliwe".

Joel długo siedział tak na podłodze. Już nie był wściekły, raczej smutny i zmęczony. Bolał go brzuch. Tam, w środku, tkwił Samuel i gryzł. Joel wstał, poszedł do jego pokoju i usiadł na krześle. Na podłodze leżała gazeta, a na radiu fajka. Joel cały czas miał na nogach buty. Zostawiał po sobie wielkie, brudne kałuże. Ale nic go to nie obchodziło.

Książka Bunt na Bounty leżała otwarta obok radia. Joel sięgnął po nią. Wtedy zobaczył, że ktoś podkreślił w niej ołówkiem kilka linijek. To musiał być Samuel. Nie wiedział nawet tego, że za pisanie albo rysowanie w książkach grozi zakaz wypożyczania? Ale kto dostanie zakaz? Joel, rzecz jasna. Nie Samuel. Jemu ujdzie to na sucho. Ponieważ on nie wie, co robi, kiedy pije.

Joel przeczytał podkreślony fragment. Najpierw szybko, a potem jeszcze raz, wolniej.

„Pitcairn Island - wyspa, do której zdołali dotrzeć buntownicy pod wodzą Fletchera, naprawdę istnieje. Ich potomkowie żyją tam do dzisiaj".

Joel odłożył książkę. Dlaczego Samuel podkreślił właśnie te słowa? Nigdy nie słyszał, by będąc marynarzem, kiedykolwiek znalazł się na tej wyspie.

Wstał i sięgnął po wielki atlas świata i morskich głębin. Zaczął szukać. Długo to trwało. Wreszcie znalazł Pitcairn Island. Mały punkcik gdzieś na samym środku bezkresnego morza. Żadnych innych wysp w pobliżu. Zupełnie samotny punkcik, hen, daleko od wszystkiego.

„To tam Samuel powinien był się udać - pomyślał Joel. - Wprawdzie nie zbuntował się przeciwko kapitanowi okrętu, ale zbuntował się przeciwko mnie.

Zostawił mnie w szalupie. A sam udał się na Pitcairn Island..."

Nagle Joel zaczął się zastanawiać. Czy to możliwe, że ma rację? Że Samuelowi naprawdę przyszła do głowy taka myśl? By uciec na Pitcairn Island. Tak jak kiedyś zrobiła mama Jenny. Zabrała walizkę i ruszyła w drogę.

Joel wiedział, że jest tylko jeden sposób. Odszukać Samuela i go zapytać.

Wyszedł na ulicę. Był już późny wieczór. Ani ludzi, ani buntowników. Tylko puste, wyludnione ulice. Joel usiłował dociec, dokąd Samuel mógł się udać. O tej porze musiał pójść do kogoś do domu, żeby się napić. Musiał pójść do innych, którzy też piją. Istniały różne możliwości. Przy samym moście kolejowym stała taka stara rudera, gdzie spotykali się pijacy. Joel już wiele razy przyprowadzał stamtąd Samuela. Było jeszcze inne miejsce, przy dawnej mleczarni. Tam też mógł pójść.

Do mostu Joel miał bliżej. Postanowił najpierw tam poszukać. A Samuel w jego brzuchu cały czas gryzł. Bolało. Niczego Joel nienawidził tak bardzo, jak chodzić po niego, gdy siedział z innymi i pił wódkę.

Kiedy dotarł na miejsce, pod domem stał jakiś facet i sikał na śnieg. Joel rozpoznał go. To Anton Wedberg, pracował w warsztacie samochodowym, a jak sobie wypił, wszczynał bójki. Joel poczekał, aż Wedberg wejdzie do środka. Potem zakradł się pod okno i zajrzał. Przy stole zastawionym flaszkami siedziało czterech, ale Samuela nie było. Joel poszedł dalej.

Buty ocierały. Oczywiście teraz Samuel nie będzie miał pieniędzy, żeby kupić mu nowe. W dodatku Joel

141

pewnie dostanie zakażenia krwi od otartych kostek, skoro co noc musi tyle chodzić i go szukać.

Dotarł do domu przy mleczarni.

W środku grało radio. A może ktoś śpiewał? Joel podszedł do okna i zajrzał. Zaciągnięto zasłonę, więc pozostała mu tylko wąska szpara.

Jednak to, co zobaczył, wystarczyło aż nadto.

Samuel siedział tam z kieliszkiem w dłoni.

Joelem zachwiało, jak gdyby zerwał się potężny wiatr.

15

Najtrudniejszy jest ostatni krok.

Chwycić klamkę tak, że zbieleją palce, otworzyć drzwi i wejść w duszące opary dymu. Joel nie znał nic gorszego. A teraz znowu tam był. Żeby zawlec go do domu.

Mógł mieć tylko nadzieję, że Samuel nie zdążył porządnie się upić. Bo wtedy potrafił narobić kłopotu. Kazałby Joelowi poczekać na zewnątrz, a sam wypiłby jeszcze kilka łyków z butelki. Próbując przeciągać to w nieskończoność.

Joel policzył do trzech i otworzył drzwi. Cztery pary nabiegłych krwią oczu patrzyły na niego z tępym zdziwieniem. Wiedział, co to za jedni. Samuel bywał u nich w domu wiele razy. Na jednego z nich wołali Wrona, ponieważ miał duży spiczasty nos. Pozostali dwaj mężczyźni to bracia, nazywali się Tomte. Wyglądali jak kudłate psy. Obaj byli kiedyś drwalami. Teraz żyli z dorywczych prac, zatrudniali się na dzień czy dwa, kiedy potrzebowali pieniędzy.

- Przyszedłeś? - zapytał Samuel zdziwiony.

Joel poczuł ulgę, widząc, że nie jest jeszcze na tyle pijany, by nie mógł utrzymać się na nogach.

- Idziemy do domu - powiedział. - Robi się późno.

Samuel kiwnął głową. Czasem Joel czuł, jakby on

właściwie był mu wdzięczny za to, że po niego przychodził. Samuel nigdy nie pił, żeby się rozweselić. Raczej dlatego, by złagodzić smutek.

- Zostań jeszcze chwilę - powiedział Wrona, próbując chwycić Joela za ramię. Ale Joel odepchnął jego rękę. Nie pierwszy raz był w takiej sytuacji.

Samuel wstał chwiejnie. Po chwili wyprostował się.

Joel zdążył już się odwrócić i wyjść. Nie chciał zostawać w tym zadymionym miejscu dłużej niż to konieczne.

W drodze do domu Samuel nie odezwał się ani słowem. Joel też nie. Raz po raz Samuel zbaczał z drogi, ale Joel przynajmniej nie musiał go przytrzymywać, żeby nie upadł.

Próbował myśleć, że obok niego idzie kapitan „Bounty". Lecz choćby nie wiem jak się starał, Samuel pozostawał Samuelem. A jego plecy wydawały się bardziej zgarbione niż kiedykolwiek.

Gdy dotarli do domu, Samuel usiadł ciężko na krześle w kuchni.

- Nie mogłem się powstrzymać - zaczął. - Ta cała sprawa z Sarą, niedobrze się stało.

Joel nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Dość miał kłopotu ze zdejmowaniem mu butów.

- To już się nie powtórzy - obiecał Samuel.

Joel wciąż się nie odzywał. Ale przynajmniej ściągnął wreszcie buty.

Samuel zabrał się do parzenia kawy. Joel wiedział, że to dobry znak. Tata chciał wytrzeźwieć. Joel poszedł po

- Idziemy do domu - powiedział. - Robi się późno.

Samuel kiwnął głową. Czasem Joel czuł, jakby on

właściwie był mu wdzięczny za to, że po niego przychodził. Samuel nigdy nie pił, żeby się rozweselić. Raczej dlatego, by złagodzić smutek.

- Zostań jeszcze chwilę - powiedział Wrona, próbując chwycić Joela za ramię. Ale Joel odepchnął jego rękę. Nie pierwszy raz był w takiej sytuacji.

Samuel wstał chwiejnie. Po chwili wyprostował się.

Joel zdążył już się odwrócić i wyjść. Nie chciał zostawać w tym zadymionym miejscu dłużej niż to konieczne.

W drodze do domu Samuel nie odezwał się ani słowem. Joel też nie. Raz po raz Samuel zbaczał z drogi, ale Joel przynajmniej nie musiał go przytrzymywać, żeby nie upadł.

Próbował myśleć, że obok niego idzie kapitan „Bounty". Lecz choćby nie wiem jak się starał, Samuel pozostawał Samuelem. A jego plecy wydawały się bardziej zgarbione niż kiedykolwiek.

Gdy dotarli do domu, Samuel usiadł ciężko na krześle w kuchni.

- Nie mogłem się powstrzymać - zaczął. - Ta cała sprawa z Sarą, niedobrze się stało.

Joel nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Dość miał kłopotu ze zdejmowaniem mu butów.

- To już się nie powtórzy - obiecał Samuel.

Joel wciąż się nie odzywał. Ale przynajmniej ściągnął wreszcie buty.

Samuel zabrał się do parzenia kawy. Joel wiedział, że to dobry znak. Tata chciał wytrzeźwieć. Joel poszedł po

książkę z podkreślonym fragmentem. Usiadł przy stole i patrzył, jak Samuel czeka przy kuchence, aż kawa będzie gotowa.

Joel usiadł naprzeciwko. Od ojca zalatywało wódką. Joel pomyślał, że Samuel wygląda jak zwierzę, które zapomniało się ogolić. O ile w ogóle istnieją zwierzęta, co mają w zwyczaju to robić.

Samuel pił kawę. Joel zdawał sobie sprawę z jego wyrzutów sumienia. Nie zawahał się tego wykorzystać. Samuelowi musiało dostać się za to, że ciągle sprawia kłopoty.

- Masz jeszcze pieniądze na buty? - zapytał.

Samuel kiwnął głową.

- Leżą w komodzie.

Zdarzało mu się kłamać, kiedy miał naprawdę wielkie wyrzuty sumienia. Jednak tym razem Joel mu wierzył. Dzięki temu wszystko było o wiele łatwiejsze. Tak czy siak Samuelowi udało się nie przepić jego butów.

Joel kolejny raz wyszedł cało z czarnej lawiny.

- Dlaczego podkreśliłeś fragment w książce? - zapytał. - Nie wiesz, że nie wolno pisać w książkach z biblioteki?

- Użyłem ołówka - bronił się Samuel. - Wymażemy. Ale chciałem ci coś pokazać.

- Już to przeczytałem. O Pitcairn Island. I o buntownikach, którzy wciąż tam żyją.

- Powinniśmy się kiedyś wybrać na tę wyspę - powiedział Samuel, a w jego nabiegłych krwią oczach pojawił się błysk rozmarzenia. - Tylko ty i ja.

- Będziemy wiosłować? Czy popłyniemy na kłodach?

książkę z podkreślonym fragmentem. Usiadł przy stole i patrzył, jak Samuel czeka przy kuchence, aż kawa będzie gotowa.

Joel usiadł naprzeciwko. Od ojca zalatywało wódką. Joel pomyślał, że Samuel wygląda jak zwierzę, które zapomniało się ogolić. O ile w ogóle istnieją zwierzęta, co mają w zwyczaju to robić.

Samuel pił kawę. Joel zdawał sobie sprawę z jego wyrzutów sumienia. Nie zawahał się tego wykorzystać. Samuelowi musiało dostać się za to, że ciągle sprawia kłopoty.

- Masz jeszcze pieniądze na buty? - zapytał.

Samuel kiwnął głową.

- Leżą w komodzie.

Zdarzało mu się kłamać, kiedy miał naprawdę wielkie wyrzuty sumienia. Jednak tym razem Joel mu wierzył. Dzięki temu wszystko było o wiele łatwiejsze. Tak czy siak Samuelowi udało się nie przepić jego butów.

Joel kolejny raz wyszedł cało z czarnej lawiny.

- Dlaczego podkreśliłeś fragment w książce? - zapytał. - Nie wiesz, że nie wolno pisać w książkach z biblioteki?

- Użyłem ołówka - bronił się Samuel. - Wymażemy. Ale chciałem ci coś pokazać.

- Już to przeczytałem. O Pitcairn Island. I o buntownikach, którzy wciąż tam żyją.

- Powinniśmy się kiedyś wybrać na tę wyspę - powiedział Samuel, a w jego nabiegłych krwią oczach pojawił się błysk rozmarzenia. - Tylko ty i ja.

- Będziemy wiosłować? Czy popłyniemy na kłodach?

Samuel chyba nie słyszał pytania.

- Powinniśmy się tam wybrać - powtórzył. - Może pomieszkalibyśmy na tej wyspie kilka lat?

- Jest tam jakaś szkoła?

Samuel wciąż nie słuchał. Pogrążał się coraz głębiej w swoich marzeniach.

- Może już pora stąd wyjechać - powiedział powoli. - Zostawić ten śnieg i udać się tam, gdzie jest ciepły piasek.

Joel chciał wierzyć, że Samuel mówi serio. Ale nie miał odwagi. Nie miał odwagi znów się rozczarować. Tak jak wiele razy wcześniej.

Samuel pozostanie tu, w domu nad rzeką, i dalej będzie ścinał drzewa w lesie. Może kiedyś zdoła wyrąbać dla siebie drogę do samego morza? Jednak Joel nie da rady tyle czekać. Jeśli rzeczywiście ma dotrzeć na Pitcairn Island, musi sam to załatwić. Niech sobie Samuel dalej podróżuje w marzeniach. Razem pewnie nigdy nie odbędą tej wyprawy. Joel nie potrafi przenieść się w jego marzenia. A Samuel nie potrafi podróżować w rzeczywistości.

Tak to już jest. Nagle Joel zobaczył to zupełnie wyraźnie.

Nie wolno mu już być dzieckiem.

Najpierw Fryga nauczy go całować. Potem on zostanie królem rocka i porzuci całą tę zimę, miasteczko i śnieg, który pada bezszelestnie nocą. Zostawi Samuelowi dość pieniędzy. Ale podróż na Pitcairn Island odbędzie na własną rękę. Albo z kimś innym.

Może z Sonją Mattsson.

Albo z Frygą?

A może z kimś jeszcze innym.

- Idę spać - powiedział Joel.

Samuel kiwnął głową.

- Obaj musimy się wyspać. Jutro wieczorem zostanę w domu. Obiecuję.

„Przekonamy się - pomyślał Joel. - Chociaż o tej porze będę już u Frygi. I nie mam zamiaru cię szukać".

Wiedział jednak, że to zrobi, jeśli będzie trzeba. Tak to już jest.

Następnego dnia Joel znów przyszedł punktualnie do szkoły. Gdy się obudził, był tak zmęczony, że niemal czuł mdłości. Ale potem zaczął myśleć o wieczorze z Frygą i o tym, co się wydarzy. Wrócił do życia i zaraz wyskoczył z łóżka. W kuchni Samuel właśnie się golił. Oczy miał mniej zaczerwienione.

- Wczoraj był ostatni raz - powiedział. - Dziękuję, że po mnie przyszedłeś.

- Kiedy kupimy buty?

- Jutro jest sobota, skończę pracę wcześniej, żebyśmy zdążyli jeszcze do sklepu.

A potem wziął swój plecak i poszedł. Jedząc kanapki, Joel pomyślał, że Sara powinna wiedzieć, co narobiła. Powinna dać Samuelowi pieniądze, skoro już musiał pić. To ona ponosi winę za to, co się dzieje.

Ją też Joel posłał w myślach na wysypisko przeznaczone dla niezdatnych dorosłych. Potem, zerkając na zegar na ścianie, stwierdził, że musi już iść.

Fryga zachichotała w ławce obok. Joel od razu się zaniepokoił, czy poprzedniego wieczoru mówiła serio. Jednak nie chciał pytać. To tak jakby się zdemaskować.

Niepokój nie opuszczał go aż do ostatniej lekcji. Była nią wiedza o najbliższej okolicy. Pani Nederstróm mówiła o tym, jak wszystko kiedyś wyglądało tu, nad ich rzeką. W czasach Larsa Olssona - pomyślał sobie Joel.

Nagle Fryga podała mu zwiniętą karteczkę. Otworzył ją ostrożnie i przeczytał:

„Po siódmej. Wtedy nikogo nie będzie".

A więc to prawda! Joel popatrzył na Frygę, a ona znów zachichotała. Schował karteczkę głęboko do kieszeni.

- Joel, uważasz? - zapytała pani Nederstróm znienacka.

Miała bystry wzrok. Zwłaszcza gdy kontrolowała Joela Gustafssona.

- Tak - odpowiedział. - Mówimy o tym, jak wyglądało nasze miasteczko za czasów Larsa Olssona.

- A kto to jest Lars Olsson?

- Taki jeden, co leży na cmentarzu. Ale mieszkał tu kiedyś.

Klasa zaczęła chichotać. Jednak tym razem pani Nederstróm wzięła Joela w obronę.

- Dobrze, że uważasz - powiedziała ostro. - Pozostali też niech uważają.

Po lekcjach Fryga zniknęła niczym kreska. Joelowi również się spieszyło. Całe popołudnie będzie jedną bieganiną. Najpierw po gitarę, żeby ćwiczyć u pana Kringstróma. A potem ją odnieść i ruszyć z powrotem - do Frygi, która będzie sama w domu. Dwa razy musi pójść prawie w to samo miejsce. Najpierw na drugie piętro, później na trzecie.

Ale udało się. Pan Kringstróm był w dobrym humorze i nauczył Joela trzech akordów. Po raz pierwszy Joel poczuł, że mimo wszystko jest w stanie nauczyć się grać. Chociaż to, co grał, nadal brzmiało źle, w dodatku miał za krótkie palce, a przegub nie poruszał się jak trzeba.

Po lekcji Joel przez godzinę, co do minuty, odkurzał płyty i zmywał. Następnie popędził z gitarą do domu robić obiad. Samuel wrócił z pracy tak jak zwykle i nie miał już zaczerwienionych oczu.

- Dzisiaj poczytam twoją książkę - powiedział. -A może poczytamy razem głośno?

- Nie mogę. Muszę wyjść.

- Znowu?

- Wczoraj prawie udało mi się zostać w domu. Ale potem musiałem iść po ciebie. To się nie liczy.

Podziałało. Samuel już nic nie powiedział.

Joel poszedł do swojego pokoju i położył się na łóżku. Zdał sobie sprawę, że się denerwuje. A może jednak Fryga przyjmie go ubrana w przezroczyste szaty? Co on wtedy zrobi?

Gwałtownie usiadł. Musi się umyć. A najlepiej wykąpać. I przebrać. Przeczesać na mokro włosy i wyszorować zęby. To najważniejsze.

Kąpiel trzeba będzie sobie odpuścić. Samuel zdziwiłby się, gdyby Joel tak w środku tygodnia wystawił w kuchni balię. Musi wystarczyć samo mycie. Popędził do łazienki i rozebrał się. Mył się i szorował na całym ciele. Zęby szczotkował tak mocno, że aż dziąsła zaczęły krwawić. Potem założył czystą bieliznę i najlepsze spodnie. Piekły go otarte kostki, ale jutro dostanie

nowe buty. Wtedy będzie już umiał się całować. Na samą myśl zrobiło mu się gorąco.

Wpół do siódmej. Joel zajrzał do Samuela, który siedział na swoim krześle z książką w dłoniach, ale spał. Wciąż jeszcze był na pierwszej stronie.

Joel czekał w ciemności pod domem Frygi, póki nie upewnił się, że minęło piętnaście po siódmej. Potem wszedł po schodach - z mieszkania pana Kringstróma dobiegały wesołe dźwięki puzonu, i zatrzymał się pod drzwiami Frygi. Na wizytówce widniało nazwisko „Alexandersson". Joel poprawił włosy i zadzwonił. W tym samym momencie miał ochotę uciec. Ale było za późno. Fryga otworzyła drzwi. Joel od razu zauważył, że pomalowała usta. Miały mocno czerwony kolor.

- Będziesz tak stał? - zapytała. - Czy wejdziesz do środka?

- Twoich rodziców nie ma?

- Umówili się na brydża.

Joel wszedł. Miał nadzieję, że Fryga nie zapyta go, co to jest brydż. Bo nie potrafiłby odpowiedzieć.

- Zdejmij buty - nakazała. - Nie możesz zabrudzić podłogi.

Zrobił, jak powiedziała. A potem poszedł za nią do salonu. Mieszkanie było duże i ładnie umeblowane. Joel wiedział, że tata Frygi jest prokuratorem rejonowym. Ale nie miał pewności co do tego, czym dokładnie się zajmuje. Rozumiał jednak, że prokurator zarabia więcej niż taki drwal jak Samuel.

- Nie możesz długo zostać - powiedziała Fryga. - Nauczę cię całować i potem sobie pójdziesz.

Joel zdał sobie sprawę, że się czerwieni. Zupełnie nie wiedział, jak ma się zachować.

Fryga wystawiła krzesło. Joel zauważył, że ona też się denerwuje. Cały czas zerkała w stronę przedpokoju, jakby obawiała się, że jej rodzice zaraz wrócą.

- Usiądź na krześle - poleciła. - I wysuń do przodu usta.

Joel zrobił, jak powiedziała. Fryga też wysunęła do przodu usta, żeby mu pokazać, o co jej chodzi. Próbował ją naśladować. Głupio się przy tym czuł.

- Wysuń bardziej. I lekko otwórz usta. Buziaka chyba umiesz dać?

Joel starał się, jak tylko potrafił.

- I jeszcze zamknij oczy - powiedziała Fryga, pokazując, jak Joel ma to zrobić. Nadstawiła usta, przechyliła głowę i zamknęła oczy. Joel naśladował.

Nie podobało mu się, że siedzi na środku pokoju. Coś było zupełnie nie tak, ale nie wiedział co.

- Kiedy zaczniemy? - zapytał.

- Ale co?

- Mieliśmy się całować.

- To tak jak z gitarą. Najpierw musisz poćwiczyć.

Joel pomyślał, że Fryga ma rację.

- Zamknij oczy i wysuń usta - przykazała. - I nie podglądaj. Możesz przestać ćwiczyć dopiero, jak ci powiem.

Joel zrobił, jak poleciła. Zdawało mu się, że strasznie długo tak siedzi. Fryga chichotała, ale nic nie mówiła. Joel usiłował sobie wyobrazić, jak to będzie poczuć jej usta na swoich.

- No już - powiedziała Fryga.

Joel otworzył oczy.

Przed nim stało trzech kolegów Frygi. I jeszcze dwóch chłopaków z klasy. Zaczęli się śmiać. Joel siedział jak sparaliżowany. Najpierw nic nie rozumiał. Zdezorientowany też zaczął się śmiać.

Potem zdał sobie sprawę, że Fryga go oszukała.

Poczuł, jak do oczu napływają mu łzy.

Zerwał się z krzesła i ruszył do przedpokoju. Złapał kurtkę i buty, i w samych skarpetkach wybiegł na schody. Za plecami słyszał jeszcze, jak się śmieją. Nie zatrzymał się nawet, żeby założyć buty. Chciał uciec tak szybko, jak tylko się da.

Na górze ktoś otworzył okno. Śmiech tamtych dogonił Joela. A on biegł z górki w samych skarpetkach i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy śmiechu nie było już słychać. Założył buty.

A potem stał tak w bezruchu.

Nadal wszystko było bez ładu i składu. Joel nie miał pojęcia, co się stało. Ale w głębi ducha wiedział, o co tu chodzi. Fryga go oszukała. Zaplanowała to. Jej koledzy czekali obok. To dlatego cały czas zerkała w stronę przedpokoju.

W wyobraźni Joel zobaczył całą sytuację. Jak siedzi z przechyloną głową i nadstawia usta.

Wstydził się. To, co się stało, było tak przerażające, że nawet nie potrafił się rozgniewać.

Powoli szedł do domu.

Ale pomyślał sobie, że równie dobrze mógłby położyć się na śniegu i umrzeć.

16

Gdy Joel dotarł na swoje podwórko, wszedł do drewutni i usiadł na łóżku. Zimne metalowe sprężyny uwierały boleśnie. Ale nie wstawał. Położył się i pomyślał, że najchętniej by tu tak został, aż zamarznie.

Potem wszedł po schodach do mieszkania. Prawie nie miał siły martwić się, czy Samuel jest w domu, czy też znowu dokądś się wymknął. Ale on spał. Zapalona lampa nie przeszkadzała mu zasnąć. Na brzegu łóżka leżała książka Bunt na Bounty. Joel zgasił światło, a potem poszedł do swojego pokoju i zdjął ubranie. Położył się i naciągnął kołdrę na głowę. Zmuszał się, by nie myśleć o tym, co się wydarzyło.

Tuż przy jego uchu chrobotała mysz. Joel, gdyby tylko mógł, wślizgnąłby się do wnętrza ściany i tam pozostał. Nie wyszedłby stamtąd już nigdy. Mieszkałby w tej kryjówce do chwili, gdy skończy sto lat i nie będzie musiał żyć dłużej.

Skulił się pod kołdrą.

Trzymał myśli z dala od siebie. I zasnął.

Joel obudził się gwałtownie. Od razu przypomniał sobie, co wydarzyło się u Frygi. Starał się myśleć, że to tylko sen. Że to wcale się nie stało. Ale nie potrafił wyrzucić tego z pamięci. Kiedy on siedział tam na krześle, koledzy Frygi po cichu weszli do pokoju.

Zerknął na budzik. Niedługo będzie musiał wstać i pójść do szkoły. A w szkole czekają Fryga i jej koledzy. Rozpowiedzą innym w klasie. Wszystkim w szkole. Joel ośmieszył się.

Rozbolał go brzuch. Nie mógł iść do szkoły. Nigdy w życiu już tam nie wróci. Ponieważ Samuel jest, jaki jest, Joel będzie musiał uciec z miasteczka sam. Dziś sobota. Jutro przyjeżdża pociąg nocny z wagonem pocztowym, do którego Joel podrzucał swoje tajemnicze listy. Tym razem sam wślizgnie się do środka. Ukryje się gdzieś w kącie i będzie nasłuchiwał łoskotu pociągu na moście, a gdy nadejdzie poranek, on zdąży już odjechać hen, daleko. Potem zmieni nazwisko, pofarbuje włosy i stanie się kimś innym. Joel Gustafs-son zniknie. Fryga i jej koledzy będą śmiać się nadaremnie.

Nagle w drzwiach ukazał się Samuel.

- Musisz wstawać, żeby nie spóźnić się do szkoły - przykazał.

- Już wstaję.

- Zanosi się na śnieg. Będzie zawieja.

Joel miał nadzieję, że wiatr zmiecie całe miasteczko.

- Dzisiaj kupimy ci nowe buty - powiedział Samuel i uśmiechnął się. - Jeśli nas nie zasypie.

- Tak - wymamrotał Joel.

- O dwunastej spotkamy się pod sklepem obuwniczym. Będę punktualnie. Pieniądze też wezmę. Uważaj tylko, żeby wiatr cię nie porwał.

Samuel poszedł do kuchni. Joel leżał w łóżku z kołdrą podciągniętą pod brodę. Już nie chciał żadnych nowych butów. Przestały być ważne. Równie dobrze mógł dalej chodzić w starych. Od tych otarć odpadną mu w końcu stopy. Albo dostanie zakażenia krwi i umrze na oczach wszystkich, którzy chcieliby popatrzeć. Na oczach Frygi. Pani Nederstróm. I całej reszty.

Nie mógł jednak zostać w łóżku. Bo Samuel zacząłby coś podejrzewać. Wstał więc i ubrał się. Samuel właśnie zakładał swoją futrzaną czapkę.

- O dwunastej - powtórzył. - Pod sklepem.

Joel słuchał odgłosu jego kroków na schodach. Kiedyś Samuel chodził po pokładach różnych statków. Teraz chodził w górę i w dół po schodach. Rok za rokiem. A jego plecy garbiły się coraz bardziej.

Joel usadowił się we wnęce okiennej. Ochłodziło się. Minus sześć stopni. W dodatku Samuel miał rację. Wiało. Latarnia kołysała się. W ścianach świszczało. Przez nieszczelne okno wciskało się zimne powietrze. Przytknąwszy policzek do szyby, Joel aż cały zadygotał.

Ludzie na zewnątrz parli pod wiatr, którego silne podmuchy przetaczały się ulicą. Starzy i młodzi. Ich zarysy majaczyły w świetle latarni. Było jeszcze ciemno. Wszyscy dokądś zmierzali. Poza Joelem. On siedział w oknie i rozmyślał o tym, czy nie powinien przenieść się do wnętrza ściany i dzielić kryjówki z myszą, co tam chrobocze.

Zerknął na zegarek. Zaczęła się pierwsza lekcja. Pani Nederstróm właśnie stwierdza, że Joela znowu nie ma.

A Fryga chichocze ze swoimi kolegami. Może rozsyłają już po klasie liściki z wieścią o tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru?

Joel ucisnął dłońmi brzuch. Bolało. Ale tym razem to nie Samuel gryzł go od środka. To Fryga.

Położył się z powrotem do łóżka. Wślizgnął się pod kołdrę bez rozbierania. Zupełnie nie wiedział, co robić. Ośmieszył się. Pozostawało mu jedynie uciec. Zniknąć bez śladu. Napisaliby o nim w gazetach.

W tajemniczych okolicznościach zniknął Joel Gustafsson.

Zaginięcie Joela Gustafssona.

Chłopiec przepadł jak kamień w wodę.

A tymczasem on siedzi sobie na Pitcairn Island i czyta te gazety. Ale nie nazywa się już Joel Gustafsson, lecz Fletcher. Jego żona pochodzi z rodziny dawnych buntowników. Pewnego dnia spotkał ją na plaży, ubraną w przezroczyste szaty. Przypominała Frygę. Była jednak ładniejsza. Usta miała bardziej czerwone. I nawet biegała szybciej. Jego syn nosi imię Joel. Joel Fletcher. Nikt nie będzie wiedział, że to Joel Gustafsson siedział kiedyś na krześle w salonie i nadstawiał się do całowania.

Gdy marzył, brzuch mniej go bolał. Lecz trudno było zatrzymać to marzenie. Cały czas chciało od niego uciec. A wtedy powracała Fryga i jej rozbawieni koledzy.

Joel czuł, że nie może zostać w domu. Ale dokąd mógłby pójść?

Stanął przy oknie. Na zewnątrz szalała wichura. I zaczął padać śnieg.

„Simon Urvader - pomyślał. - Tylko do niego mogę iść. Gertrud lepiej nie odwiedzać. Od razu przejrzałaby mnie na wylot i zaczęła zadawać pytania. A ja nie chcę na nie odpowiadać".

Ubrał się. Dobrze, że jest zamieć. Nikt nie dostrzeże go na ulicy. Nawet dyrektor, co ma taki bystry wzrok. Wszyscy będą kulić się na wietrze i gapić pod nogi.

Wyszedł na śnieżycę. Naprawdę mocno wiało. Musiał zmagać się z wiatrem. Ale przecież podjął decyzję. Idzie do Simona. Tam będzie miał spokój. Tam będzie mógł zaplanować ucieczkę na Pitcairn Island. Rozpocznie ją jutro, wsiadając do nocnego pociągu. Niech sobie Samuel czeka na próżno pod sklepem. Na drogę Joel będzie potrzebował pieniędzy odłożonych na buty. Pożyczy je od Samuela. Po kryjomu, kiedy będzie spał. Jutro niedziela, więc Samuel nie zaproponuje znów, by poszli do sklepu. Dzięki temu nie zauważy też, że pieniądze zniknęły. A Joel później spłaci dług z dużą nawiązką. Za każdą pożyczoną koronę odda tysiąc.

Mijał stację kolejową. Akurat odjeżdżał autobus do Ljusdal. Wycieraczki ciężko pracowały, by kierowca mógł coś widzieć przez szybę. Joel przypomniał sobie tamtą chwilę, kiedy wpadł pod koła tego właśnie autobusu i tylko Cud sprawił, że uniknął śmierci. Teraz zastanawiał się, czy nie lepiej by było, gdyby wtedy zginął. Przynajmniej uniknąłby siedzenia na tym przeklętym krześle u Frygi.

Wicher dął. Śnieg sypał. Joel przedzierał się naprzód. Minął szpital. Zbliżał się do obrzeży miasteczka. Na drodze zdążyły się już utworzyć wysokie zaspy. Wkrótce

będzie zupełnie zawalona. Samochody utkną w śniegu i pozostaną tak, póki nie przyjedzie pług.

Joel prawie przeoczył boczną drogę prowadzącą do domu Simona. Brnął przez śnieg. Stara ciężarówka stała na swoim miejscu, w połowie zasypana. Dotarł wreszcie do drzwi i załomotał. Żadnej odpowiedzi. Wszedł do środka.

W domu pusto. Nigdzie nie widać Simona. Ani jego psów. W piecyku ledwie się tliło. Joel otrzepał się ze śniegu i podszedł do piecyka, by ogrzać dłonie. Gdzie też on mógł się podziać? Ciężarówka stoi pod domem. A Simon nie należy do tych, którzy spacerują po próżnicy. Gdy dokądś się wybiera, wsiada do samochodu.

Nagle Joel zdał sobie sprawę, że coś tu się nie zgadza. Założył czapkę i rękawiczki i wyszedł na dwór. Nie widać żadnych śladów, ani Simona, ani psich łap. Zasypał je śnieg albo przywaliły zaspy. Joel dobrnął do ciężarówki i zdołał otworzyć niemal przymarznięte drzwi. Wewnątrz siedział tylko kogut i wybałuszał na niego oczy. Joel zamknął drzwi i próbował rozejrzeć się dokoła. Wichura przybierała na sile. Ledwie widział cokolwiek przez śnieg. Zawołał Simona, ale nikt mu nie odpowiedział. Świerki, hucząc, kołysały się na wietrze. Joel zawołał jeszcze raz. I znów żadnej odpowiedzi.

Nagle podskoczył. Coś go dotknęło. Odwrócił się szybko i zobaczył psa Simona. Zwierzę skomlało, więc pochylił się i pogłaskał je po łbie. Potem rozejrzał się. A gdzie drugi pies? No i Simon?

- Gdzie twój pan? - zapytał Joel. - Simon, gdzie jest Simon?

Pies skomlał. Joel czuł się niewyraźnie na duchu. Teraz miał już pewność, że coś musiało się stać.

Odszedł kilka kroków w bok i zawołał psa. Ten nie ruszał się z miejsca i skomlał. Joel oddalił się jeszcze kawałek. Wtedy pies uciekł. Joel ruszył za nim. Zwierzę zniknęło w lesie, a Joelowi trudno było za nim nadążyć. Potykając się, brnął naprzód. Był zdyszany i mokry od potu. Między drzewami wiatr wydawał się inny. A i śnieg nie padał tak gęsto. Lecz świerki dudniły równie głośno. Tak jakby wybuchł pożar. Śnieżno-wietrzny pożar. Pies prowadził dalej, a Joel podążał za nim. Zastanawiał się, czy trafi z powrotem. Ale cały czas miał przed sobą psa, on znajdzie drogę.

Nagle zwierzę zatrzymało się. Gdy Joel podszedł bliżej, zobaczył drugiego psa. I Simona. Staruszek leżał wyciągnięty na śniegu, a obok niego siekiera. Joel przyklęknął i zaczął nim potrząsać. Simon nie otwierał oczu. Joel pomyślał przerażony, że staruszek umarł. Potrząsnął nim mocniej i zawołał jego imię. Psy skomlały. Po chwili Joel usłyszał cichy jęk Simona. Nie potrafił dostrzec żadnych obrażeń. Ale wyglądało na to, że Simon wymiotował. Joel zupełnie nie wiedział, co robić. Gdyby Samuel tu był! To zbyt trudne, żeby Joel poradził sobie sam. Simon zachorował, może nawet umiera. Joel usiłował się zastanowić. Biec po pomoc? Ale psy zostaną przecież przy swoim panu. A on sam raczej nie znajdzie drogi z powrotem. Ślady na śniegu już prawie zniknęły. Jest tylko jedna możliwość. Musi zanieść albo zawlec Simona do domu. Rozpali w piecyku, staruszek zostanie w ciepłym łóżku, a on ruszy po pomoc. Schylił się i spróbował podnieść Simona. Był jednak za ciężki. Chwycił go więc

za ramiona i zaczął ciągnąć. Wytężał się ile sił. Ledwie zdołał go przesunąć o jakiś metr.

„Nie da rady" - pomyślał zrozpaczony.

Ale musi się dać. I Joel ciągnął go dalej.

Nie wiedział, jak długo trwało, zanim dotarł do chaty. Musiało chyba minąć kilka godzin. Wiele razy przewracał się ze zmęczenia. Ale wstawał i ciągnął dalej. Gdy dowlekli się do domu, był tak wycieńczony, że zwymiotował. Ostatkiem sił zdołał wciągnąć Simona do środka i położyć go do łóżka. Następnie napalił w piecyku. Palce miał sztywne jak patyki. Stracił w nich czucie. Nie czekał jednak, aż się rozgrzeje. Jak tylko drewno zajęło się ogniem, wybiegł na drogę, którą śnieg zdążył już całkowicie zasypać. Wiatr huczał nieprzerwanie. Świerki pochylały się, jak gdyby ktoś okładał je batem. Brnął po omacku, krok za krokiem, mając nadzieję, że napotka jakiś samochód. Zrobiło się ciemno, a on był zmęczony i czuł, że długo nie wytrzyma. Usiadł na zaspie, by odpocząć. Wzdrygnął się w chwili, gdy niemal zasnął. Zasnąć na śniegu to umrzeć. Joel zmusił się do wstania i ruszył dalej.

Wreszcie coś usłyszał. Jakiś odgłos wyróżniał się w huku wichury. Po chwili Joel zobaczył między drzewami rozkołysane światła reflektorów. Stanął na środku drogi i zaczął wymachiwać rękami. W jego kierunku zmierzała ciężarówka z pługiem. Zatrzymała się. Z kabiny wysiadł jakiś człowiek i podszedł do niego.

- Simon - powiedział Joel. - Jest chory. Potrzebuje pomocy.

Z późniejszych wydarzeń miał tylko mętne wspomnienia. Ktoś zapakował go do ciepłej szoferki. Nieznany mu głos pytał, jak się nazywa i gdzie mieszka.

- Musicie iść po Simona - odpowiedział Joel. - Znalazłem go w lesie. Jest chory. Chyba umiera.

Joel domyślił się, że za nimi zatrzymał się drugi pług. Słyszał wiele głosów i widział światła latarek, które oddalały się w kierunku chaty Simona.

„Idą po niego" - pomyślał.

Następna chwila, jaką pamiętał, to gdy ciężarówka zatrzymała się pod jego domem.

Joel popatrzył na kierowcę. Znał go. To Nilsson, drugi bramkarz w miejscowej drużynie hokeja na lodzie. Kiedy on stał na bramce, prawie zawsze przegrywali.

- Jest ktoś u ciebie w domu? - zapytał Nilsson.

- Tak, Samuel.

- Poradzisz sobie?

- A co z Simonem?

- Jest już w szpitalu. Dasz sobie radę sam?

- Tak. Zawsze daję sobie radę sam.

Joel wydostał się z szoferki. Nogi miał tak sztywne, że ledwie mógł zgiąć kolana. Powoli wczołgał się po schodach. Wszedłszy do kuchni, usłyszał chrapanie śpiącego Samuela. Zegar na ścianie wskazywał jedenastą.

Na stole leżała karteczka.

„Koniec z tym wieczornym łażeniem. Samuel. Chyba mieliśmy dzisiaj kupić buty?"

Joel usiadł na podłodze i rozebrał się. Na dłoniach miał duże rany. Był zbyt słaby, żeby się umyć, zdołał tylko wślizgnąć się do łóżka.

Zanim zasnął, pomyślał jeszcze o Simonie. Jutro musi iść zapytać, jak on się czuje. A kto nakarmi psy, jeśli nie zrobi tego Simon? I koguta w ciężarówce?

Następnego ranka przestał padać śnieg. Bramkarz Nilsson, który całą noc jeździł pługiem, zatrzymał się pod chatą Simona, żeby nakarmić psy. Kiedy wszedł do środka, uciekły. Podążył więc za nimi. Znalazł je daleko w lesie, warujące przy czapce Simona. Nilsson powoli zaczynał rozumieć, co się stało.

„Czyżby chłopak Gustafssona dowlókł staruszka do domu aż stąd? - pomyślał. - Sam się zastanawiam, czy dałbym radę. W taką wichurę".

Wrócił do miasta i usiadł przy kawie z innymi, którzy pracowali całą noc. Opowiedział im, co jego zdaniem wydarzyło się poprzedniego wieczoru.

Simon leżał w szpitalu. Lekarz wywnioskował, że staruszek miał wylew. Było za wcześnie, by stwierdzić, czy przeżyje.

A Joel spał. Ponieważ to niedziela, nie musiał zaprzątać sobie głowy szkołą.

Przy jego uchu cicho chrobotała mysz.

17

Coś takiego nie zdarzyło się jeszcze nigdy.

Żeby pani Nederstróm odwiedziła Joela w domu. Następnego dnia, w niedzielę, gdy Joel jeszcze spał, ktoś zapukał do drzwi. Samuel siedział w kuchni i łatał spodnie. Od razu poznał panią Nederstróm, ponieważ widywał ją na zakończenie roku szkolnego.

- Co Joel znowu zmajstrował? - zapytał wystraszony, gdy zobaczył ją drzwiach.

- A jest w domu?

- Śpi - powiedział Samuel. - Wczoraj bardzo późno wrócił. Ciągle dokądś biega wieczorami. A mówiłem mu. Nie pojmuję, co on mógł robić w taką zamieć.

Pani Nederstróm weszła do kuchni.

- Czyli nie rozmawiał pan ze swoim synem?

- Zaraz go obudzę - powiedział Samuel, usiłując sprawić wrażenie, że gniewa się na Joela.

Pani Nederstróm położyła mu dłoń na ramieniu.

- Niech pan go nie budzi. Joel potrzebuje snu. Myślę, że sama mogę panu wszystko opowiedzieć.

Usiedli przy stole. Pani Nederstróm zgodziła się na zaproponowany jej kubek kawy.

Następnie opowiedziała o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. O tym, jak Joel wlókł Simona kilka kilometrów w taką wichurę. A później wezwał pomoc.

- Pan Urvader jest bardzo chory - zakończyła. - Ale gdyby nie Joel, już by nie żył.

Samuel słuchał zdumiony jej słów. Nie miał pewności, czy dobrze zrozumiał. Ale jedno było jasne, przynajmniej tym razem Joel niczego nie zmajstrował.

- Chyba najlepiej będzie, jeśli go obudzę.

- Niech śpi. Musi być strasznie zmęczony.

Ostrożnie stanęli w drzwiach i popatrzyli na Joela.

Leżał z zamkniętymi oczami, a kołdrę miał podciągniętą pod brodę.

Usiedli przy stole.

Nie zauważyli, że Joel wcale nie śpi. Mrużąc oczy, widział ich jako dwa niewyraźne cienie. Domyślił się, że to pani Nederstróm i Samuel. Gdy wrócili do kuchni, podszedł na palcach do drzwi i nasłuchiwał. Zrozumiał, że pani Nederstróm przyszła zapytać, jak on się czuje. A nie po to, by powiedzieć Samuelowi, ile Joel sprawia w szkole kłopotów, jeśli już w ogóle się w niej pojawia.

- Joel szybko się uczy - stwierdziła. - Ale nie stara się. I zajmuje go tyle innych rzeczy.

- Nie zawsze jest mi łatwo samemu go wychowywać - usprawiedliwiał się Samuel. - Ale robię, co mogę.

Zaraz potem pani Nederstróm wyszła. Joel wskoczył z powrotem do łóżka.

Słyszał jeszcze jej kroki na schodach.

Do pokoju wszedł Samuel. Joel znów udawał, że śpi. Nie potrafił jednak oszukać taty.

- Wiem, że podsłuchiwałeś pod drzwiami.

Usiadł na brzegu łóżka.

- No, no, czego to ja się dowiaduję - powiedział. - Teraz sam musisz wszystko opowiedzieć. A tak w ogóle, jak się czujesz?

- Dobrze.

- Pewnie jesteś zmęczony?

- Już nie.

Potem Joel opowiedział, co się stało. Samuel słuchał, nie odzywając się ani słowem.

- Simon był taki ciężki - zakończył Joel. - Nie myślałem, że ktoś może tyle ważyć.

Samuel szybko przesunął dłonią po jego czole.

- To tak, jakbyś uratował rozbitka - powiedział. -Rozbitka na śniegu. Tam, gdzie na śnieżnym morzu fale wzbijają się wysoko. Gdzie huczy wichura. A ty zdołałeś wydobyć go na brzeg. Żywego.

Joel rozumiał, co tata ma na myśli. Chociaż nigdy nikogo nie uratował na prawdziwym morzu.

- Śnieg zacinał - powiedział. - Tak jakby morska woda chlustała w twarz.

Samuel długo na niego patrzył. Joel lubi, gdy tata tak mu się przyglądał. Nie przeszkadzało mu zbytnio, że jest nieogolony.

- Chodź, położymy się u mnie - zaproponował Samuel po chwili. - Poczytamy razem Bunt na Bounty.

Joel zerwał się z łóżka. Wszystko go bolało. Dawno już nie czytali wspólnie żadnej książki. Tak dawno.

Samuel nakrył siebie i Joela kołdrą aż po samą brodę. A Joel czuł się tak, jak gdyby leżał w gawrze z niedźwiedziem.

- Czekałem pod sklepem - powiedział Samuel. - I muszę przyznać, że byłem na ciebie zły.

- To może kupimy buty w następną sobotę - zaproponował Joel.

- Sam możesz je kupić. Dostaniesz ode mnie pieniądze. Nagle zrozumiałem, że nie muszę stać nad tobą, kiedy kupujesz nowe buty. Jeśli się nie mylę, to zaczynasz dorastać.

- Od dawna już jestem dorosły. A ty dopiero teraz to zauważyłeś.

Samuel kiwnął głową.

- Może nie chciałem tego dostrzec - powiedział. - Bo im ty jesteś starszy, tym ja jestem starszy. A tego nie chcę. Myślę, że dość już się postarzałem.

Joel podejrzewał, że rozmowa o starzeniu się była dla niego czymś nieprzyjemnym. Samuel chwycił książkę.

- Czytamy od początku?

- Ty wybierz - odpowiedział Joel.

- To najpierw czytamy koniec. Tak jest najlepiej.

A potem czytał o tajemniczej wyspie, która nagle pojawia się na horyzoncie. W chwili gdy buntownicy zaczynają walczyć między sobą. Kiedy Fletcher już prawie stracił nad nimi kontrolę. Wyspa wyrasta z morza niczym olbrzymia skała. Zakotwiczyli „Bounty" i wyszli na ląd.

To było jak raj.

I wciąż tam żyli. Chociaż minęło tyle stuleci.

Samuel zamknął książkę i położył ją sobie na brzuchu.

Obaj milczeli.

Za oknem świszczał wiatr. Ale Joel słyszał, że wichura traci na sile.

W ścianach skrzypiało i trzeszczało. Jak gdyby byli na statku, kołysali się hen, na morzu, w kapitańskiej kajucie.

- Chciałbym tam pojechać - powiedział Joel. - Na Pitcairn Island.

- Ja też. Na Pitcairn Island.

A potem już nic nie mówili. Joel zasnął i spał jeszcze godzinę.

Późnym popołudniem Joel poszedł odwiedzić Simona w szpitalu. Towarzyszył mu Samuel. Joel obiecał, że później pokaże mu, gdzie znalazł staruszka. Samuel pomyślał też, że ktoś powinien nakarmić psy.

- Simon ma jeszcze kury - powiedział Joel. -1 koguta, który siedzi w szoferce. Na kierownicy.

Zamieć ucichła. Ulicami wciąż jeździły pługi. Porobiły się wysokie zaspy.

Gdy dotarli do szpitala, dowiedzieli się, że nie mogą odwiedzić Simona. Nadal spał. I był bardzo chory. Poczekali, aż wyjdzie do nich lekarz. Joel od razu go rozpoznał. To on zajął się nim wtedy, gdy omal nie zginął pod kołami autobusu. Ale lekarz nie pamiętał Joela.

- A więc to ty go znalazłeś - powiedział, mierzwiąc mu włosy.

Joel nie lubił, gdy ktoś mierzwił mu włosy. Nawet jeśli był to lekarz.

- Zachowałeś się dzielnie - powiedział. - To prawdziwy wyczyn.

Po chwili spoważniał.

- Jednak rokowania są niepewne - kontynuował.

- Chodzi o wylew krwi do mózgu. W dodatku Urvader to stary człowiek. Za wcześnie, by stwierdzić, jak to się zakończy.

Kiedy wychodzili ze szpitala, Joel nie odzywał się ani słowem. Zauważył to Samuel.

- Może jednak wróci do zdrowia - powiedział.

- Przynajmniej musimy mieć taką nadzieję.

- Jeśli umrze, to będzie niesprawiedliwe - stwierdził Joel.

- Śmierć chyba nigdy nie jest sprawiedliwa - odpowiedział Samuel. - A kiedy już przyjdzie, to zawsze nie w porę.

Zmierzali do domu Simona, hen, w lesie. Na podwórku czekały psy. Skomlały, gdy Samuel podawał im jedzenie. Potem odszukali koguta i cztery przerażone kury. Siedziały skulone w głębi drewutni.

Weszli do lasu. Joel nie był do końca pewny, gdzie znalazł Simona. A mimo to, gdy dotarli na miejsce, wiedział, że dobrze trafił.

Samuel potrząsnął głową.

- To prawie dwa kilometry - stwierdził. - Jak zdołałeś przywlec go aż stąd?

- Musiałem - odpowiedział Joel niepewnie.

Sam nie rozumiał, jak to się stało.

Gdy wrócili do domu Simona, Joel chciał zabrać ze sobą oba psy i zaopiekować się nimi, póki staruszek nie wyzdrowieje. Jednak Samuel nie zgodził się. Ich miejsce jest w domu Simona. Nigdzie indziej. Ale Joel będzie musiał codziennie je karmić.

W drodze powrotnej przez miasteczko zatrzymali się przed wystawą sklepu obuwniczego. Joel pokazał buty, które chciał dostać. Widząc cenę, Samuel zbladł. Nic jednak nie powiedział.

Wieczorem Samuel przygotował kolację. Joel wolałby sam to zrobić, bo jedzenie rzadko było smaczne, kiedy to tata krzątał się przy kuchni. Ale nic nie mógł na to poradzić. Samuel właśnie postanowił, że Joela dziś ominie gotowanie. W tym czasie chłopiec leżał na łóżku, rozmyślając o wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Dał nawet radę pomyśleć o Frydze i jej rozbawionych kolegach. Tak jakby teraz, gdy przewlókł Simona przez rozszalałe śnieżne morze, było mu łatwiej. Wciąż jeszcze obawiał się pójść następnego dnia do szkoły. Wiedział jednak, że tak czy siak do niej pójdzie.

Na kolację był smażony boczek i ziemniaki. Joel ostrożnie zeskrobał przypalony tłuszcz.

- Smakowało? - zapytał Samuel.

- Tak - odpowiedział Joel. - To najlepsze, co w życiu jadłem.

Westchnął jednak cicho pod nosem, gdy Samuel nałożył mu drugą porcję.

Czasami dorośli nie potrafili zrozumieć, co tak naprawdę ma się na myśli.

Tego wieczoru położyli się wcześnie, i Samuel, i Joel.

Joel spał.

Smażony boczek rozpuszczał się w jego żołądku. Samuel chrapał, a mysz chrobotała we wnętrzu ściany.

Joel śnił. Przechodził przez pustą ulicę z Wyattem Earpem i jego braćmi. Za nimi, kaszląc i potykając się, podążał Doc Holliday. Czerwony piach wzbijał się przy każdym ich kroku. Ostrogi dźwięczały, kiedy tak szli.

Nadeszła pora. Trzeba rozprawić się z Ikiem Clanto-nem i jego zgrają. Wybierali się na pojedynek przy „OK Coral" Już za kilka minut wielu zginie. Joel przez sen zdał sobie nagle sprawę, że sam bierze w tym udział. Podążał za Wyattem Earpem. Na nogach miał wysokie buty z ostrogami. Szedł przed Hollidayem. Ten kaszlał sucho. Niedługo umrze. Na gruźlicę. Ale najpierw rozprawi się z Ikiem Clantonem. To nie mogło czekać. Już czas. Tamci nadchodzili w słonecznej mgiełce, Ike i jego zgraja, szli prosto na nich. Słońce rozmywało kontury. Lecz po chwili Joel zobaczył, że i Fryga tam jest. A ludzie Clantona śmiali się. Wyatt Earp zamarł w bezruchu. Wszyscy przystanęli. I nagle - już ich nie było. Joel został sam. Ogarnął go paniczny strach. Słońce paliło w oczy. Nic nie widział. Sięgnął po rewolwer, który powinien mieć przy pasie. To smith&wesson z kolbą, w której drewno zastąpiono czystym srebrem. Lecz nie znalazł niczego. Kabura była pusta. A w saloonie pani Nederstróm spała w trzeszczącym bujanym fotelu.

Joel bał się tak bardzo, że aż coś w nim krzyczało. Nagle Fryga ruszyła prosto na niego. Stawała się coraz większa, niczym olbrzymie ptaszysko trzepoczące skrzydłami.

Z krzykiem usiadł na łóżku. W pokoju zaległa ciemność. Z początku nie wiedział, gdzie się znajduje. Potem zobaczył połyskujące wskazówki budzika. I znów

był w domu. To tylko sen. Który jak proca przerzuca go do „OK Coral" i z powrotem.

Długo trwało, zanim znów zasnął. Sen stanowił ostrzeżenie. Joel miał iść do szkoły i to będzie tak, jakby szedł do „OK Coral". Ale bez Wyatta Earpa. I bez kaszlącego Hollidaya.

Kiedy jednak dotarł na boisko, nic nie było tak, jak sobie wyobrażał. Spotkał Frygę. I całą resztę.

Ale nikt nie chichotał, nikt nie wytykał palcem.

Nikt też nie wysuwał ust do całowania i nie przekrzywiał głowy.

Joel zrozumiał, że zawdzięcza to Simonowi. Gdy wszedł do klasy, wciąż jeszcze czuł się niepewnie. Lecz widział, że Fryga ma wyrzuty sumienia. A pani Nederstróm zaczęła mówić jeszcze przed odegraniem psalmu.

Opowiedziała, co się wydarzyło. Dla Joela jej relacja brzmiała jak przygoda. Czy to naprawdę on przywlókł Simona do domu? Czy może to też mu się śniło?

Chyba wszyscy już wiedzieli. Joel zaczął się zastanawiać, czy tak właśnie zostanie zapamiętany, gdy nastanie rok 2045. Człowiek, który kiedyś przeciągnął Simona Urvadera przez rozszalałe śnieżne morze.

Pomyślał o biednym staruszku, co dostał wylewu. I o psach, które skomlały pod jego drzwiami.

Na pierwszej przerwie zebrał się na odwagę i zapytał panią Nederstróm, co to jest wylew krwi do mózgu.

- Wtedy coś pęka w głowie - powiedziała pani Nederstróm. - Ale nie myśl o tym.

- A o czym mam myśleć? - zapytał.

Pani Nederstróm milczała. Zaraz potem skończyła się przerwa.

Po szkole Joel poszedł prosto do sklepu obuwniczego. Przymierzył nowe buty. Nie cisnęły w kostki. Zapłacił, a stare zapakowano mu do pudełka. Potem, wspinając się pod górkę, popędził ile sił w kierunku szpitala. W tornistrze miał kilka kości, które dostał rano od Samuela. Zawahał się, czy najpierw odwiedzić Simona, czy nakarmić psy. Trudny wybór. Tak czy siak psy na pewno się ucieszą, gdy przyjdzie. Zaczął więc od nich.

Tym razem wybiegły mu na spotkanie. Joel został z nimi i głaskał je chwilę, a później odszukał kury. Dziś wszystkie siedziały w ciężarówce. Pokruszył suchy chleb i wrzucił im do środka.

Nie mógł dłużej czekać. Teraz to już naprawdę musi odwiedzić Simona. W szpitalu miał szczęście. Od razu natknął się na lekarza, z którym on i Samuel rozmawiali poprzedniego dnia. Nic się nie zmieniło. Simon wciąż był nieprzytomny. Nikt nie potrafił powiedzieć, czy staruszek przeżyje. Joelowi napłynęły łzy do oczu. Chociaż wcale tego nie chciał. Dlaczego Simon miałby umrzeć właśnie teraz, kiedy leży w szpitalu, a nie w śnieżnej zaspie? Wyszedł stamtąd. I od razu ją zobaczył. Frygę. Stała pod furtką szpitala. Wcale nie wyglądała jak olbrzymie ptaszysko groźnie trzepoczące skrzydłami.

18

Joel usiłował się rozgniewać. Ale nie udało mu się.

Schodzili z górki. Fryga nic nie mówiła. Nie biegała też wkoło niego jak wcześniej.

Zamiast złości, Joel próbował okazać, że nie obchodzi go jej towarzystwo. Tak jakby Frygi tam w ogóle nie było. Lecz i to mu nie wyszło. Aktorem raczej nie mógłby zostać.

W końcu postanowił, że będzie zachowywał się i postępował tak, jak ma ochotę. Tymczasem zdążyli już dojść do stacji kolejowej.

Tuż za długim drewnianym budynkiem pomalowanym na czerwono, w którym mieściło się biuro składu towarów, było kilka dużych zasp. Przechodzący ulicą pomyślą, że to tylko zabawa.

Kiedy zrównali się z największą zaspą, Joel podłożył Frydze nogę, a ta runęła na plecy. Potem rzucił się na nią i zaczął nacierać jej twarz śniegiem. Walczyła ile sił. Ale Joel był mocniejszy. Później wciskał jej śnieg za ubranie. Ciągnął i szarpał, a ona nie pozostawała dłużna. Wciąż nie czuł gniewu. Jednak musiał to zrobić.

- Przestań - zawołała Fryga.

- Nadstaw usta - nakazał Joel.

A potem znów wcisnął jej głowę w śnieg.

Przestał dopiero, gdy zaczęła płakać.

- Masz za swoje - stwierdził i wstał.

Fryga miała zniszczoną kurtkę. Z płaczem poszła do domu. Joelowi wydało się dziwne, że nie biegnie. Bo kiedy, jeśli nie teraz, powinna biec ile sił.

Ruszył w stronę domu. Lecz nagle zawrócił i podążył za Frygą. Tym razem to on biegł, nie ona.

Dogonił ją przy starym, koślawym domku, w którym mieścił się skład sklepu żelaznego pana Thulina. Wciąż płakała, choć, jak zauważył Joel, coraz mniej. Szedł obok, nie odzywając się przez dłuższą chwilę.

Wreszcie nie mógł już wytrzymać milczenia.

- Dobrze ci tak - odezwał się. - Ale więcej już tego nie zrobię.

- Ani ja - odpowiedziała Fryga. - Ale to nie był mój pomysł.

Joel stanął jak wryty. Chyba nie mówiła prawdy?

- Myślałem, że nikt poza mną i tobą o tym nie wiedział.

- Prawie nikt - wymamrotała. - Ale ja nie chciałam, żeby tak się stało.

- A kto chciał?

- Tamci.

- Chyba mogłaś mi powiedzieć, co?

- Żałuję, że tego nie zrobiłam.

Joel gapił się pod nogi. Powinien odważyć się i jej zaufać?

Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

- Pokaż mi - nakazał. - Tu i teraz. Pokaż mi, jak się całować. Wtedy ci uwierzę.

- Nie na ulicy - powiedziała.

- Możemy schować się za tym domem. Nikt tu nie mieszka. W środku są tylko piły i siekiery.

- Innym razem.

- Więc ci nie wierzę.

Spojrzała na niego ze złością.

- Beczałam przecież! Chyba nie mogę teraz się całować? Nie rozumiesz?

Joel od razu stracił pewność.

- To poczekam.

- Muszę iść do domu - powiedziała Fryga. - Bo rodzice będą źli.

- Więc kiedy to zrobimy? Jeśli mam ci uwierzyć.

- Później. Obiecuję.

I pobiegła. Joel poczuł ulgę, że mimo wszystko nie są tak do końca wrogami. Nadal uważał, że nie ma odwagi całkowicie jej zaufać. Ale było lepiej. No i przecież oddał jej za swoje.

Wrócił na stację kolejową. Sprawdził, czy ktoś nie zgubił paru drobniaków przy ławkach. Jakiś dziadek siedział pod ścianą i spał. Przy kasie biletowej naczelnik Knif złościł się na kolejarza. Joel przystanął pod tablicą z rozkładem zawieszoną na ścianie. Ktoś przekreślił nazwę miasteczka i dopisał ołówkiem:

„Tu nie zatrzymują się pociągi. Tu zatrzymują się tylko idioci".

Joel zachichotał. Zastanawiał się, czy naczelnik Knif widział ten napis. A jeśli tak, to jak zareagował? Musiał szaleć z wściekłości.

Dziadek pod ścianą chrapał. Joel pomyślał sobie, że on ma pewnie ze sto lat. Musiałby w takim razie urodzić się w roku 1858. Mniej więcej wtedy, gdy Wyatt Earp i Doc Holliday szli opustoszałą ulicą, by rozprawić się z Ikiem Clantonem i jego zgrają.

Joel usiadł na ławce i wymachiwał nogami. „To też wina rodziców - pomyślał. - Nie można sobie samemu wybrać czasów, w których chciałoby się żyć".

Wiedział oczywiście, że to pomysł niemożliwy do zrealizowania. Dziecinny. Ale jednocześnie przyjemny.

Gdyby mógł wybierać, byłby jednym z najbardziej zaufanych ludzi Fletchera. Tym, który miałby zostać jego następcą. I wtedy nie siedziałby na nieciekawej stacji kolejowej w towarzystwie śpiącego dziadka.

To zupełnie inny świat.

W tamtym świecie szumią palmy. Kobiety chodzą w przezroczystych szatach.

I on znów tam jest! Zdenerwowany wstał na chwilę z ławki. Tupał i hałasował, żeby sprawdzić, czy zdoła obudzić dziadka. Ale ten spał.

Joel spojrzał na zegarek. Już za późno. Pan Ehnstróm zamknął sklep. A on nie mógł ot tak pójść do niej i zadzwonić do drzwi. Skoro nie miał ani katalogu świątecznego, ani nie zostawił rękawiczek. W dodatku możliwe, że jest u niej tamten obcy mężczyzna. Ten, który siedział obok w kinie i trzymał ją za rękę. To byłoby ryzykowne. Tamten mógłby go wyrzucić. I to jeszcze przez okno. Mógł oszaleć z zazdrości. Tego nigdy nie da się przewidzieć.

Coraz szybciej wymachiwał nogami. Brudna woda kapała z butów na podłogę. Plamy wyglądały jak mapa.

Archipelag. Joel zaczął nadawać im nazwy: Wyspa Węża, Szkiery Hollidaya, Wyspa Urvadera.

Ale cały czas myślał o Sonji Mattsson.

Zastanawiał się, czy kiedykolwiek zobaczy ją ubraną w przezroczyste szaty.

Popatrzył na śpiącego dziadka. Potem postanowił zdać się na los. Jeśli uda mu się obudzić dziadka, zanim ktoś wejdzie do budynku stacji, będzie to oznaczało, że ujrzy Sonję Mattsson w przezroczystych szatach. Lecz nie wolno mu potrząsać dziadkiem. Ani wołać. Wszystko inne jest dozwolone.

Jeśli jednak dziadek nadal będzie spał, gdy otworzą się drzwi do poczekalni, Joel może zapomnieć o przezroczystych szatach. Los zdecydował.

Zaczął kopać w metalową nogę ławki. Cały czas obserwował kasę biletową. Okienko mogło w każdej chwili się otworzyć. Naczelnik Knif potrafił dosłyszeć pociąg z odległości stu kilometrów. Jednak dziadek nie obudził się. Joel kopał mocniej. Tamten nadal chrapał. Joel był na niego wściekły. A może dziadek już nie żył? Joel wstał i chwycił oparcie ławki, na której siedział dziadek. Zaczął szarpać. Dziadek chrząknął i wytarł sobie nos. Ale się nie obudził. Joel szarpał tak, że cała ławka podskakiwała. Nadal nic. Był pewien, że zaraz ktoś otworzy drzwi do poczekalni. Gorączkowo myślał, co robić. Po chwili znalazł jedyne możliwe rozwiązanie. Podbiegł do zamkniętego okienka kasy i zaczął w nie walić ile sił. Od razu się otworzyło. Naczelnik Knif przewiercił go wzrokiem.

- Czego tak walisz? - ryknął. - Chcesz kupić bilet?

- Chciałem tylko sprawdzić, czy pan nie śpi - odpowiedział Joel i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Naczelnik Knif poczerwieniał na twarzy.

- Zmiataj! - wrzasnął. - Już mi stąd!

W poczekalni zadudniło.

I wtedy dziadek się obudził.

Joel uciekł, zanim naczelnik Knif zdążył rzucić się w jego stronę. Ale dziadek już nie spał. To najważniejsze. Głos naczelnika mógł wypłoszyć sen z każdego.

Los zdecydował. Joel zobaczy nagą Sonję Mattsson w przezroczystych szatach.

Pobiegł do domu najszybciej, jak potrafił. Samuel pewnie zrobił już obiad i zastanawiał się, dlaczego Joel nie wraca.

Potrafił sobie wyobrazić jego zdumienie. Gdyby opowiedział mu, co postanowił los.

Któregoś wieczoru, już wkrótce, ja, Joel Gustafsson, pójdę do ekspedientki Sonji Mattsson, znanej również jako Salome, i zobaczę ją nagą w przezroczystych szatach.

Samuel pewnie padłby zemdlony na wykładzinę.

Joelowi przyszło do głowy złośliwe pytanie, czy Samuel widział Sarę w przezroczystych szatach. Jeśli tak, musiał to być zadziwiający widok.

Lecz po powrocie do domu Joel nie wspomniał oczywiście ani słowem, co postanowił los.

Samuel też nie zdążył jeszcze zrobić obiadu. Często się guzdrał i nie potrafił przygotować niczego na czas.

178

Był marynarzem. Teraz jest drwalem. A Joel nie mógł powiedzieć, że ma znakomitego kucharza za ojca.

Następnego dnia między Joelem a Frygą bez przerwy krążyły liściki. W końcu Joel miał ich pełną kieszeń. Uświadomił sobie, że on i Fryga są już przyjaciółmi. Poza tym nikt z pozostałych, którzy byli u niej tamtego wieczoru, gdy Joel nadstawiał usta do całowania, nic nie mówił. Nawet się nie śmiali. Także Otto nie potrafił się zmusić, żeby być niemiłym. Przecież byle kto nie mógłby taszczyć Simona Urvadera kilka kilometrów po śniegu.

Na przerwie Otto chciał się podlizać i próbował pokazać Joelowi jedno ze swoich tajnych pisemek.

- Nowe - powiedział. - Nikt jeszcze nie oglądał tych zdjęć.

- Chyba sobie daruję - stwierdził Joel. - W rzeczywistości wygląda to o wiele ciekawiej.

Otto wpatrywał się w Joela. Joel wpatrywał się w Ottona. A ten nie miał odwagi powiedzieć, że Joel tylko zmyśla.

To był dobry dzień. Jeden z najlepszych od bardzo dawna.

Po lekcjach Joel poszedł nakarmić psy i kury Simona. Towarzyszyła mu Fryga. Joel pozwolił jej karmić kury, a sam zajął się psami. Później powiedziano im w szpitalu, że nic się nie zmieniło. Simon wciąż był ciężko chory.

Joel posmutniał. Fryga próbowała go pocieszyć.

- W każdym razie nie pogorszyło mu się - powiedziała. - A to zawsze dobra wiadomość.

179

Joel uznał, że Fryga ma rację. Stwierdził też, że miło jest nie musieć myśleć o tym wszystkim samemu. Dobrze się czuł w jej towarzystwie. Chociaż to dziewczyna.

Rozstali się pod jej domem. Nie zaproponowała całowania. A Joel też nie zapytał.

Patrząc na Frygę znikającą za drzwiami, przypomniał sobie pana Kringstróma. Powinien powiedzieć, że niedługo znowu przyjdzie do niego poćwiczyć. Ale czarnego samochodu orkiestry nie było. Więc i swojego nauczyciela Joel nie zastałby w domu.

Poszedł prosto do sklepu pana Ehnstróma. Dzisiaj musiał sporo kupić. Kiedy zadźwięczał dzwoneczek przy drzwiach i Joel wszedł do środka, za ladą zobaczył Sonję Mattsson. Zdjął czapkę i szybko poprawił włosy. Zapomniał to zrobić przed wejściem do sklepu. Przed nim stało wiele osób w kolejce. Sonja wciąż jeszcze go nie zauważyła. Mógł patrzeć na nią ukradkiem. Znów wyobraził ją sobie ubraną w przezroczyste szaty. Co nie było łatwe ze względu na wszystkie te baby wokoło. Musi pozbyć się ich w myślach. Wyobrażał sobie, że jest sam w sklepie. Ale nic z tego. Nie pasowało mu, że ona w przezroczystych szatach chodzi za ladą i odważa mąkę. W tej samej chwili zobaczyła go. Joel aż się wzdrygnął, jak gdyby Sonja potrafiła przejrzeć jego myśli na wylot.

- Teraz chyba twoja kolej - powiedziała.

W ogonku od razu zaczęło się pomrukiwanie i utyskiwanie. Ale Joel pomyślał, że ma prawo podejść do lady. Należało mu się. Baby tyle razy wpychały się przed niego do kolejki.

- Jak czuje się twój brat, Allan? - zapytała.

Joel omal nie zapadł się pod ziemię.

Oczywiście od razu znalazła się baba, która musiała się wtrącić.

- On nie ma brata.

Joel nie wiedział, skąd wzięła mu się ta odwaga. Po prostu odwrócił się i spojrzał na kobietę.

- Jakie to dziwne, że niektórzy ludzie zawsze muszą się wtrącać, kiedy inni rozmawiają - powiedział.

A potem popatrzył na Sonję.

- Allan czuje się dobrze. Już wszystko w porządku i z kolanem, i z barkiem. Poproszę masło i jajka.

Baba nie odezwała się więcej. Sonja przygotowała produkty.

- Słyszałam, że uratowałeś kogoś od zamarznięcia w lesie.

Sonja powiedziała to tak głośno, żeby wszyscy słyszeli. Joel pomyślał, że to dobrze.

- Był ciężki - stwierdził. - Ale wszystko jest możliwe, jeśli człowiek się nie poddaje.

Sonja policzyła należność i zapisała w notesie. Samuel płacił raz w miesiącu. Joel potwierdził zakup swoim inicjałem.

- Możesz mnie odwiedzić i opowiedzieć, co się wydarzyło - zaproponowała.

Joel nie wierzył własnym uszom. Baby w kolejce też nie. Nowa ekspedientka ze Sztokholmu zaprasza Joela do domu?

- Kiedy? - zapytał.

- Może być dziś wieczorem.

Joel zabrał zakupy i wyszedł. Tym razem nikt go nie popchnął.

Na ulicy musiał postawić torby. Czy dobrze usłyszał?

Potem stwierdził, że musi się spieszyć. Jeśli ma ją odwiedzić wieczorem, potrzebuje czasu, żeby się przygotować.

Pomyślał o dziadku w poczekalni.

Naprawdę miał wielkie szczęście, że zdołał go obudzić.

Po powrocie do domu Joel od razu zabrał się do przygotowania obiadu. Samuel lada moment mógł wrócić z lasu. Joel cały czas rozmyślał o wieczorze. Był tak roz-kojarzony, że dopiero po dłuższej chwili zauważył, że nie włączył płyty pod rondlem z ziemniakami. Co dwie minuty oglądał w lustrze swoją twarz. Przeczesując na mokro włosy, usiłował postawić je na sztorc. Ale z wachlarzem nad czołem nie dało się nic zrobić.

Nawet gdy dożyje stu lat, wciąż będzie miał ten wachlarz na głowie.

Na schodach rozległy się kroki Samuela. Ciężkie jak kroki słonia. Wszedł do kuchni.

„Zaraz powie, że ładnie pachnie" - pomyślał Joel.

- Ładnie pachnie - odezwał się Samuel. - Co z Simonem? Nakarmiłeś psy?

Joel odpowiedział na pytania. U Simona bez zmian. A psy nakarmione.

Usiedli do obiadu. Joel pochłaniał jedzenie. Samuel patrzył na niego zdziwiony.

- Wychodzę - objaśnił Joel.

- Znowu?

- Do Bożego Narodzenia jeszcze daleko, ale przygotowujemy już zakończenie semestru.

Samuel kiwnął głową. Potem westchnął.

- Czas ucieka człowiekowi - stwierdził.

- Trzeba próbować go dogonić - powiedział Joel, zastanawiając się, co właściwie miał na myśli.

Tuż po siódmej stał pod jej domem. Biegł całą drogę. Teraz musiał złapać oddech. Po chwili wszedł do budynku. Tym razem był pewny.

Dziś wieczorem przywita go odziana w przezroczyste szaty.

Sonja Mattsson otworzyła drzwi.

Nie była jednak ubrana w przezroczyste szaty. Za to miała wałki na głowie. Tak jak wcześniej Sara. Joel mimowolnie zrobił grymas. Był pewien, że przywita go w przezroczystych szatach, a pod spodem będzie naga.

- Nie widziałeś nigdy wałków? - zapytała.

Joel zaczerwienił się. Poczuł, jakby został zdemaskowany.

- Pewnie, że widziałem. Ale nie na pani głowie.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- A czego się spodziewałeś?

Joel aż się wzdrygnął. Czytała w jego myślach. Czekał na dalszy ciąg. Na pewno go spoliczkuje albo wyrzuci. A może powie redaktorowi gazety? W przyszłym tygodniu wszyscy o tym przeczytają.

Joel Gustafsson ma kudłate myśli. Amator przezroczystych szat, Joel Gustafsson, wciąż na wolności.

- Długo będziesz tak przestępował z nogi na nogę? - zapytała. - Jest przeciąg.

Joel raźnie wkroczył do przedpokoju.

- Rozbierz się i wejdź. Ale zdejmij buty.

Tym razem nie chował nigdzie rękawiczek ani szalika. Poszedł za Sonją do dużego pokoju. Usiadła, podkurczając nogi. Miała na sobie różowy szlafrok. Joelowi mignął kawałek jej uda. Ale tak naprawdę nie odważył się spojrzeć.

Kiwnęła głową, wskazując jego nogi.

- Całe skarpetki - zauważyła.

- Mama mi zacerowała - odpowiedział Joel.

Zapaliła papierosa i z zadumą wydmuchiwała kółeczka dymu.

- Ludzie tyle gadają w tej dziurze.

- Nie można mieć żadnych tajemnic - przytaknął Joel.

- Ludzie gadają - powtórzyła. - O tym i o tamtym. Kiedy stoi się za ladą, można usłyszeć o wielu dziwnych sprawach. Wiesz, co usłyszałam dzisiaj? Jak wyszedłeś ze sklepu.

Joel potrząsnął głową.

- Że tamta kobieta mówiła prawdę. Nie masz brata o imieniu Allan. W ogóle nie masz brata.

Wypowiadając te słowa, nie wydawała się rozgniewana. Uśmiechała się. Przyjaźnie. Joel zdał sobie sprawę, że jedyne, co może teraz zrobić, to powiedzieć, jak rzeczy naprawdę się mają.

- Chciałem przyjść do ciebie z katalogiem świątecznym - wymamrotał. - Dlatego musiałem wymyślić Allana.

Opowiedział o Ottonie. O tym, że zapłacił mu trzy korony. Wtedy Sonja wybuchnęła śmiechem. Wciąż jednak bez złośliwości.

- Wszyscy mówią o Joelu Gustafssonie - odezwała się, gdy nie miał już nic do dodania w sprawie katalogu.

- To nieprawda, co mówią - odpowiedział Joel.

- Jakieś ziarno prawdy chyba jednak w tym jest. Ale zgadzam się, że baby za dużo paplają o sprawach, o których nie mają pojęcia.

- W tej dziurze pełno jest takich starych plotkar - powiedział Joel. - Nie można nawet nasikać sobie na śnieg, bo zaraz wszyscy o tym wiedzą.

Sonja znów się roześmiała.

- Teraz wszyscy mówią o tobie - ciągnęła. - Wszyscy uważają, że dzielnie się spisałeś, ratując życie temu staruszkowi.

- Simon Urvader - powiedział Joel. - Tak się nazywa.

- Urvader?

- Tak. Urvader.

- Takie nazwisko chciałabym mieć. Brzmi lepiej niż Mattsson.

- I lepiej niż Gustafsson.

- Ludzie gadają - powtórzyła. - Dzisiaj ktoś powiedział, że nie masz brata. Ale mówili też, że nie masz mamy.

„Idę - pomyślał Joel. - Sonja wie wszystko. Zaraz wyjdzie na jaw tamto o przezroczystych szatach. Ona potrafi czytać w myślach. Nie tylko słuchać starych plotkar".

- To nie moja sprawa - powiedziała. - Ale zastanawia mnie oczywiście, kto ceruje ci skarpetki.

- Sam to robię. Kupuję jedzenie i przyrządzam posiłki. Sam jestem dla siebie mamą. Za to nie muszę wysłuchiwać narzekań. Jeśli chce mi się narzekania, to sam narzekam.

Sonja nagle spoważniała.

- Pytam tylko z ciekawości. To jedna z moich największych wad. Jestem ciekawska.

- Ja też - odpowiedział Joel. - Ale nie uważam, że to wada.

Zgasiła papierosa. Joel patrzył na jej czerwone usta. Poczuł gorąco. Gdyby te usta mogły nauczyć go całować. To byłoby coś zupełnie innego niż z Frygą.

- Zrobiłam herbatę - powiedziała Sonja, wstając. -Chcesz?

- Tak, poproszę.

Nie cierpiał herbaty. Po niej chciało mu się zawsze siku. Jednak częstowała go Sonja Mattsson. Nie mógł odmówić.

Wróciła z filiżankami i imbrykiem. Joel spróbował. Nie smakowało mu, ale pił.

- Opowiedz, co się wydarzyło - poprosiła. - Tam, w lesie.

Joel powiedział, jak było. Że znalazł Simona i przyciągnął go do chaty. Ponieważ wydawało się, że Sonja potrafi wszystko sprawdzić, nie odważył się koloryzo-wać. Chociaż miał na to rzecz jasna ochotę.

- Musiałeś być silny - stwierdziła. -1 uparty.

- A jak! Człowiek stara się, ile może.

Odstawiła filiżankę i zapaliła kolejnego papierosa.

- Palisz? - zapytała.

Joel już miał odpowiedzieć, że tak. Jednak zdołał się powstrzymać. Gdyby zapalił, od razu zacząłby kaszleć.

Potrząsnął głową. Nie, nie chce papierosa.

- Teraz ty możesz mnie o coś zapytać - powiedziała. - Dwa pytania. Nie więcej.

Joel zastanawiał się. Dwa pytania to niewiele. Musi się namyślić. Ale czego tak naprawdę chciał się dowiedzieć?

- Dlaczego pani tu przyjechała?

Na odpowiedzi na to pytanie zależało mu najbardziej. Jak ktoś, kto mieszkał w Sztokholmie, mógł dobrowolnie przenieść się do tej dziury?

- Musiałam stamtąd wyjechać. Za dużo porobiło się różnych spraw.

Joel zauważył, że Sonja wygląda inaczej. Powaga zachmurzyła jej twarz.

Zastanawiał się, czy może zadał niestosowne pytanie.

- Trochę zbyt wielu facetów - ciągnęła. - A niektórzy nie dawali mi spokoju. Dlatego tu przyjechałam. Jeszcze nie wiem, jak długo zostanę. Zobaczymy. Czy mi się tu spodoba. Czy dobrze będę się czuła. Co się wydarzy. I czy wytrzymam zimę.

Joel starał się zrozumieć jej słowa. Zbyt wielu facetów? Co miała na myśli? I że nie dawali jej spokoju?

Następne pytanie mogło dotyczyć tylko jednej sprawy. Joel nie musiał się wahać. Był ciekawy i nie dało się zaprzeczyć, że i zazdrosny.

- Z kim pani poszła do kina tamtego wieczoru?

Zatrzymała filiżankę w pół drogi do ust.

- Skąd wiesz, że byłam w kinie?

- Ja też tam byłem. Ale film okazał się kiepski.

- To film dla dorosłych. A ty nie masz jeszcze piętnastu lat.

- Wchodzę sekretnym wejściem.

Odstawiła filiżankę na spodek.

- Kłamiesz - powiedziała.

Po raz pierwszy zdawało się, że jest zła.

- To prawda.

- Jak skończył się film? - zapytała ostro.

- Tego nie wiem.

- Więc kłamiesz!

- Musiałem wyjść tuż przed zakończeniem. Bo pan Engman odkryłby, że ktoś wemknął się bez biletu. Jeśli się nie wyjdzie, zanim on zapali światło.

- Kto to jest Engman?

- Portier w kinie.

- Nie wierzę ci. Nie było cię tam.

- Mogę opowiedzieć, co się działo na pięć minut przed końcem.

Słowa płynęły z jego ust nieprzerwanym potokiem. Mówił i mówił, aż mu uwierzyła. Opowiedział cały film od tyłu. I o drzwiach do piwnicy. Jedyne, o czym nie wspomniał, to Fryga.

Sonja znów zaczęła się uśmiechać. Wierzyła mu.

- W takim razie byliśmy na tym samym seansie. I chcesz wiedzieć, z kim przyszłam?

- Kto siedział obok i trzymał panią za rękę?

Ku swojemu zdziwieniu Joel usłyszał, że jego głos brzmi gniewnie. A ona to zauważyła.

- Niech to pozostanie moją tajemnicą - odpowiedziała. - Pozwoliłam mu trzymać mnie za rękę. Ale nic więcej.

- Nie założyła pani dla niego szat?

Joel prawie chciał odgryźć sobie język. Jednak było już za późno. Nie mógł włożyć tych słów z powrotem do ust. Nie miały sznurków, za które można by je wciągnąć do środka. A Joel często sobie myślał, że powinien móc tak zrobić, jeśli powiedział coś, czego później żałował.

Sonja popatrzyła na niego zdziwiona.

- Co masz na myśli?

- Nic - odpowiedział szybko.

Zobaczył, że się zastanawiała.

- Dałeś Ottonowi trzy korony, żeby móc przyjść do mnie z katalogiem świątecznym - powiedziała powoli. - I myślę, że za pierwszym razem specjalnie zostawiłeś tu rękawiczkę. Wydajesz się zagniewany, kiedy mówisz, że widziałeś, jak ktoś trzyma mnie za rękę. Nawet zmyśliłeś brata, który nie istnieje. Dlaczego to robisz?

Joel zdał sobie sprawę, że się czerwieni. Utkwił wzrok w podłodze.

- Nie gryzę - odezwała się. - Nie biję, nie kłuję ani nie drapię. Chyba że chcę. Ale w tej chwili akurat nie chcę. O co ci właściwie chodziło?

Jej głos brzmiał teraz łagodnie. Joel już prawie miał odwagę znów na nią spojrzeć.

- Nie rozpowiem - przyrzekła. - Wszystko zostanie w tym pokoju. Między nami. Słowo!

Joel zerknął na nią.

- Słowo! - powtórzyła. - Jak mamę kocham.

Joel nie miał odwagi. Lecz i tak to powiedział. Wydawało mu się, że zaraz padnie trupem na podłogę.

- Myślałem, że otworzy mi pani drzwi ubrana w przezroczyste szaty. Nic poza tym.

Powiedział to bardzo cicho. I bardzo szybko. Jednak usłyszała.

- Dlaczego tego chciałeś? Dlaczego właśnie ja?

- Nie wiem. Ale to miała być tajemnica.

Odchyliwszy się na oparcie, patrzyła na Joela. On nie

odważył się na nią spojrzeć. Miał nadzieję, że nie wyrzuci go przez okno, lecz pozwoli mu wyjść drzwiami.

I powiedział to.

- Mój tata, Samuel, wolałby, żebym wrócił do domu żywy. Więc lepiej już sobie pójdę.

Powoli wstawał.

- Zdążysz wypić jeszcze jedną filiżankę - powiedziała Sonja. - Zagotuję więcej wody.

Wzięła imbryk i poszła do kuchni. Joel zauważył, że cały się spocił. Może powinien skorzystać z okazji i wymknąć się do domu? Z kuchni nie widać przedpokoju.

Ale został na swoim miejscu. Słyszał pobrzękiwanie naczyń. A potem zrobiło się cicho. Czekał.

Nagle pojawiła się. Stała w drzwiach kuchni. I była naga. Miała na sobie coś cienkiego, może firanę albo welon. Joel gapił się.

Po chwili zniknęła.

Kilka minut później wróciła. Znów miała na sobie różowy szlafrok. W dłoni trzymała imbryk.

- Widziałem panią - powiedział Joel.

Wyglądała na zdziwioną.

- Ale co widziałeś?

- Przezroczyste szaty.

Zmarszczyła czoło.

191

- Miałabym pokazać ci się w przezroczystych szatach?

- Stała pani w drzwiach kuchni.

- Chyba ci się przyśniło.

Joel zastanowił się. Zrozumiał, że Sonja chce stworzyć tajemnicę, którą mogliby dzielić. A najlepszy sposób, aby chronić tajemnicę, to powiedzieć, że coś, co się wydarzyło, było tylko snem.

- Tak - przyznał. - Przyśniło mi się.

- Ale nie przyśni ci się nigdy więcej. Zapamiętaj sobie.

Powiedziała to z uśmiechem. Lecz zdecydowanie.

- Raczej nie - przytaknął Joel. - Takie rzeczy śnią się tylko raz.

Siedzieli w milczeniu, dopijając herbatę.

- Powinieneś już iść do domu - odezwała się Sonja. - Jest późno, a ja muszę się wyspać.

Joel ubrał się w przedpokoju. Patrzyła na niego, stojąc w drzwiach.

- Dziękuję za ten sen - powiedział, gotowy do wyjścia.

- Drobiazg. Taki drobiazg, że prawie nic.

Gdy wyszedł, odwrócił się jeszcze. Sonja stała w oknie. Podniósł rękę, a ona mu pomachała.

Wracał do domu wieczornymi ulicami. Było zimno, na niebie gwiazdy. Joel czuł, jak gdyby znajdował się w kościele.

Cały świat był kościołem.

Ulica wiodąca do domu to nawa między niewidzialnymi rzędami ławek.

- Miałabym pokazać ci się w przezroczystych szatach?

- Stała pani w drzwiach kuchni.

- Chyba ci się przyśniło.

Joel zastanowił się. Zrozumiał, że Sonja chce stworzyć tajemnicę, którą mogliby dzielić. A najlepszy sposób, aby chronić tajemnicę, to powiedzieć, że coś, co się wydarzyło, było tylko snem.

- Tak - przyznał. - Przyśniło mi się.

- Ale nie przyśni ci się nigdy więcej. Zapamiętaj sobie.

Powiedziała to z uśmiechem. Lecz zdecydowanie.

- Raczej nie - przytaknął Joel. - Takie rzeczy śnią się tylko raz.

Siedzieli w milczeniu, dopijając herbatę.

- Powinieneś już iść do domu - odezwała się Sonja. - Jest późno, a ja muszę się wyspać.

Joel ubrał się w przedpokoju. Patrzyła na niego, stojąc w drzwiach.

- Dziękuję za ten sen - powiedział, gotowy do wyjścia.

- Drobiazg. Taki drobiazg, że prawie nic.

Gdy wyszedł, odwrócił się jeszcze. Sonja stała w oknie. Podniósł rękę, a ona mu pomachała.

Wracał do domu wieczornymi ulicami. Było zimno, na niebie gwiazdy. Joel czuł, jak gdyby znajdował się w kościele.

Cały świat był kościołem.

Ulica wiodąca do domu to nawa między niewidzialnymi rzędami ławek.

Zobaczył Sonję nagą. Wszystko trwało jedną jedyną sekundę. Albo dwie. Ale już wiedział. To nie jest tak jak w gazetach Ottona. W każdym razie nie tylko tak. Było jeszcze coś innego.

Wiele razy musiał się zatrzymywać. Robić wdech, wydech i znów wdech.

Potem zaczął biec.

Gdyby była tu Fryga, to może po raz pierwszy, i pewnie jedyny, zdołałby ją dogonić.

Pomyślał, że musi to komuś opowiedzieć. Chociaż nie wolno. Obiecał przecież.

Nagle zatrzymał się. Jest taki ktoś - pomyślał. Ktoś, kto na pewno nie rozgada. Skręcił w inną stronę i znów zaczął biec.

Tym razem mniej się bał. Cmentarz nie wydawał się taki straszny. Joel przystanął przy grobie Larsa Olssona. To tu powziął swoje noworoczne postanowienia. Już teraz mógł oznajmić, że jedno z nich zostało spełnione.

- Widziałem nagą kobietę - powiedział. - Sonję Mattsson.

Nagrobek milczał głucho.

- Bardzo chciałbym, żeby Simon wyzdrowiał - wymamrotał. - Nie chcę, żeby umarł.

Nie otrzymał odpowiedzi. Ale i tak żadnej się nie spodziewał.

Ruszył biegiem przed siebie. Teraz zmierzał do domu. Tam siedział Samuel przy radiu i czekał na niego. A może już zasnął?

193

Jednak gdy Joel wszedł do kuchni, znów zasypała go czarna lawina.

Samuela nie było w domu. Zniknął.

Joel opadł na krzesło i zawył w głąb pokoju niczym nieszczęsny róg mgłowy na morzu.

Już nie miał siły. Niech Samuel zapije się na śmierć, jeśli tego chce.

Ale przecież nie chciał, prawda? Joel był o tym przekonany.

Samuel cały czas robił rzeczy, których tak naprawdę nie chciał.

Na stole stał kubek z niedopitą kawą. Joel zanurzył w nim palec.

Kawa wciąż była letnia.

Zerwał się z krzesła.

To oznaczało, że Samuel wyszedł niedawno.

Może znajdzie go, zanim zacznie pić?

Porwał czapkę. I znów go nie było.

Joel stał w bezruchu na ulicy. Wstrzymywał oddech. Powoli spoglądał w jedną i drugą stronę. Nigdzie Samuela. Na niebie nie było już gwiazd. Nie wiadomo skąd pojawiły się chmury. Może znów zacznie padać śnieg?

Lecz gwiazdy i tak nie pomogłyby mu w poszukiwaniach. Nie doprowadziłyby go do miejsca, w którym jest Samuel. Ani Wielki Wóz, ani Orion nie wskażą drogi.

Joel usiłował się zastanowić.

Rzadko się zdarzało, by Samuel chodził pić kilka razy z rzędu w to samo miejsce. Tak więc można wykluczyć ruderę nad rzeką, gdzie Wrona i bracia Tomte zwykli przesiadywać przy wódce.

Starał się myśleć szybko. Niczego tak nie pragnął, jak dorwać Samuela, zanim dotrze do celu. Dokądkolwiek zmierzał.

W jego wnętrzu wciąż rozbrzmiewał samotny dźwięk rogu mgłowego.

„Dostanie ode mnie w gębę - pomyślał Joel rozgoryczony. - Walnę go prosto w nos. Tak że padnie na ziemię. Skoro dałem radę przetaszczyć Simona w śnieżycę

przez las, to dam radę przywlec Samuela do domu. A później przywiążę go do łóżka".

Ruszył ku zachodnim obrzeżom miasteczka. Były tam dwa miejsca, do których mógł pójść Joel. Najpierw szedł wolno, potem coraz szybciej. Bo Samuelowi zawsze się spieszyło, gdy ubzdurał sobie, że chce się napić. Tak jakby bolał go brzuch i musiał prędko do toalety. Joel nie wiedział, jak daleko Samuel zdążył ujść. Kubek letniej kawy to nie zegarek. Przyspieszył kroku. Miasteczko spało.

„Jestem ja - pomyślał Joel. -1 znów szukanie Samuela. Święcie obiecuję, że jak go dorwę, dam mu w gębę.

Potem zawlokę do domu. A może lepiej odstawić go na wysypisko śmieci? Raz na zawsze pozbyć się kłopotu. Później mogę pojechać autobusem do Ljusdal i dalej przez morza ku Pitcairn Island".

Przeszedł przez tory. Obok wznosił się duży ciemny budynek rzeźni. Latarnie stały coraz dalej od siebie. Joel spieszył się. Na skrzyżowaniu przystanął.

I wtedy zauważył Samuela. To musiał być on. Zmierzał do tartaku. Było tam kilka miejsc, w których ludzie zbierali się pić. Zdarzało się nawet, że przyjeżdżała tam policja. Joel też to wiedział. W trakcie jednej awantury ktoś dostał nożem w ramię. Pamiętał, że Samuel zbladł, kiedy przeczytał o tym w gazecie.

Widząc go, Joel poczuł i ulgę, i złość. Nie spóźnił się. Samuel nie zdążył jeszcze usiąść z butelką albo kieliszkiem w dłoni.

Ruszył biegiem. Śnieg trzeszczał mu pod butami, ale Samuel nic nie słyszał. Zauważył go dopiero, gdy pojawił się tuż obok.

Przystanął i spojrzał na Joela. Ale po chwili ruszył dalej.

- Wracaj do domu. Nie idź za mną. Joel szedł teraz do tyłu przed Samuelem.

- Obiecałeś, że nie będziesz się już upijał. Obiecałeś czy nie?

Samuel nie odpowiedział. Usiłował go wyminąć. Ale Joel zastawił mu drogę. Był zły. Tak zły, że zbierało mu się na płacz.

- Chodź ze mną do domu - poprosił.

- Później przyjdę. Muszę trochę rozprostować kości. Od siedzenia w domu robię się niespokojny.

- Od picia nie będzie lepiej.

- Wypijam kieliszek, kiedy mam na to ochotę.

Joel czuł się tak, jakby mówił do drzewa. Samuel nie słuchał.

Nagle Joel zatrzymał się. Samuel prawie na niego wszedł.

- Chodź ze mną do domu - powiedział. Błagał.

- Później przyjdę. Nie martw się o mnie.

Słowa runęły na Joela z hukiem. Nie martw się

0 mnie. Czy Samuel niczego nie rozumie?

Joel rzucił się na niego i zaczął walić pięściami w klatkę piersiową. Na drodze było ślisko. Samuel przewrócił się i pociągnął go za sobą. Wylądowali w zaspie. Joel przypomniał sobie Frygę. Wtedy, gdy zemścił się na niej, wciskając jej śnieg za ubranie.

Dlaczego nie miałby zrobić podobnie z Samuelem? Zaczął nacierać mu twarz śniegiem. Samuel parskał

1 pomrukiwał zdziwiony. Potem stawił opór. Joel nie poddawał się jednak. Ładował mu śnieg na twarz, pró-

197

bował wcisnąć pod ubranie. I nie przestawał, póki Samuel nie złapał go za kołnierz i nie zepchnął na bok.

- Co ty wyrabiasz? - powiedział, otrzepując się ze śniegu.

Joel znów się na niego rzucił. Już nie potrzebował śniegu. Teraz bił Samuela, który musiał bronić się ile sił.

A potem koniec. Joel położył się jak długi na plecach na samym środku drogi.

Samuel wstał.

- Nie możesz tak tu leżeć - odezwał się.

- Bo co? Będę tu leżeć i zamarznę na śmierć.

Samuel schylił się, chwycił go za ramię i podniósł.

Jeśli chciał, potrafił być silny.

- Koniec z tymi wygłupami - powiedział. - Wrócisz teraz do domu. I dasz mi spokój. Jestem dorosły i mogę robić, co chcę.

- Jeśli ktoś tu jest dorosły, to ja - stwierdził Joel. - A jaki ty jesteś, to ja nie wiem.

- Będziesz tak się droczył z własnym ojcem?

- Ja się nie droczę. Mówię tylko, jak jest.

Samuel był podenerwowany. Na pewno miał też straszną ochotę się napić. Jednak gdy był podenerwowany, mógł stać się porywczy. Joel zrobił krok w tył.

- Wracaj do domu - powiedział Samuel.

- Bo spalę mieszkanie.

Samuel rozgniewał się. Był tak zły, że w każdej chwili mógł wybuchnąć. Spróbował złapać Joela, ale ten zachował czujność i uskoczył na bok.

- Ani słowa więcej - nakazał Samuel. - Jeśli nie pójdziesz teraz do domu, to nie ręczę za siebie.

- Możesz nawet mnie zabić - odpowiedział Joel. - Ale kto wtedy będzie ci gotował?

Samuel znów próbował go złapać. Tańczyli tak wokoło siebie na drodze.

- Powtórz to - pogroził Samuel.

Joel wrzasnął tak, że jego słowa odbiły się echem.

- Możesz nawet mnie zabić. Ale kto wtedy będzie ci gotował?

- Ludzie usłyszą. Nie krzycz.

Tym razem to Samuel błagał.

- Tu nikt nie usłyszy - powiedział Joel.

A potem nie dał już rady. Uciekły z niego wszystkie siły. Tak jakby pękł.

- Idź do domu - powtórzył Samuel. - Zostaw mnie w spokoju. Niedługo wrócę. To ostatni raz. Obiecuję.

Samuel odwrócił się. Joel patrzył na jego przygarbione plecy. Patrzył, jak znika, staje się coraz mniejszy i mniejszy. Aż w końcu zupełnie zniknął w ciemnościach.

Joel poszedł do domu. Miał pustkę w głowie. Naprawdę nie dawał już rady. Jeśli życie tak właśnie wygląda, to równie dobrze mógłby obyć się bez niego. Cokolwiek by zrobił, Samuel psuł wszystko.

Wrócił do domu nad rzeką. Zdążył już podjąć decyzję. Z mieszkania wziął materac i kołdrę. Potem wyciągnął łóżko z drewutni i ustawił je na wprost schodów. Kiedy Samuel wreszcie przyjdzie, na pewno go nie przeoczy. Choćby był nie wiadomo jak pijany.

Położył się i przykrył kołdrą. Zimno. Ale nie przejmował się tym. Nie przejmował się już niczym.

Powoli odpływał. Pogrążał się we śnie.

Pojedyncze płatki śniegu opadały na kołdrę. Było ich coraz więcej. Znów zaczął sypać śnieg. Bezszelestnie, nocą.

Joel śnił. Nastał poranek, a on podniósł roletę. Nawet jej trzask słyszał w swoim śnie. Gdy kładł się wieczorem, na dworze było biało. A teraz wszystko się zmieniło. Osłupiały gapił się przez okno. Przed nim rozpościerało się morze. W promieniach słońca mieniło się błękitem i zielenią. Daleko na horyzoncie wyskakiwały z wody delfiny. Pod oknem była plaża. Do lądu zbliżała się łódź rybacka. Opaleni mężczyźni wiosłowali przez fale. Łódź ślizgała się na grzbietach bałwanów. Z tyłu, przy sterze, stał ktoś mu znany. To Simon. „Pitcairn Island - pomyślał Joel. - Więc jednak tu dotarliśmy. Jestem tu. A Simon wyzdrowiał i przyjechał ze mną i Samuelem". Joel otworzył okno. Wtedy usłyszał, że ktoś woła jego imię.

Kiedy otworzył oczy, najpierw nie mógł rozpoznać twarzy przed sobą. Po chwili zobaczył, że to Samuel. Lecz nie przejął się tym. Chciał tylko dalej spać. Chciał wrócić do swojego snu. Coś go unosiło. Pomyślał, że to fala. Pływał w ciepłej wodzie. Może siedział na grzbiecie delfina, którego niedawno widział.

Spał głęboko. Nie chciał się obudzić. Ale ktoś nim potrząsał. Joel próbował się bronić. Jednak potrząsanie nie ustawało. W końcu musiał otworzyć oczy.

Teraz widział wyraźnie. Pochylała się nad nim twarz Samuela.

- Co ty wyrabiasz? - zapytał tata. - Przecież mogłeś zamarznąć tam, na podwórku. Co by było, gdybym nie przyszedł do domu?

Joel zaczął sobie przypominać. Zdał sobie sprawę, że leży w pokoju Samuela. W nogach łóżka dojrzał dywanik. A na brzuchu miał termofor. Mimo to było mu zimno.

Spróbował pomyśleć o tym, co się stało: położył się i pewnie zasnął.

Spojrzał na twarz Samuela. Nie miał czerwonych oczu. I nie zalatywał alkoholem.

- Mogłeś zamarznąć - powtórzył.

- Może tak byłoby lepiej - powiedział Joel. - Pozbyłbyś się kłopotu.

- Nie mów tak.

Joel widział, że Samuelowi zaszkliły się oczy.

Usiadł. Wszystko go bolało.

- Dlaczego wróciłeś? - zapytał.

Samuel pokręcił głową.

- Poszedłem tam, dokąd zamierzałem. Ale nagle po prostu nie mogłem zostać ani chwili dłużej w tym miejscu. Nie wiedziałem dlaczego. Wróciłem do domu. A ty leżałeś cały przysypany śniegiem na podwórku. Mogłeś zamarznąć. Nie rozumiesz? Co by było, gdybym nie wrócił tak szybko?

- Co by wtedy było? - powtórzył Joel.

Samuel nie odpowiedział. Pokręcił tylko głową.

Joel czuł zmęczenie. Ułożył się wygodnie. Jak najszybciej chciał wrócić do swojego snu.

A Samuel był obok.

Wrócił.

Joel obudził się wcześnie rano. Leżał w łóżku Samuela i próbował sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Nagle oprzytomniał - przecież zasnął na podwórku. Mało brakowało, a zamarzłby na śmierć. Zaczął sprawdzać całe ciało. Ruszył palcami u stóp i zacisnął pięści. Nie odmroził sobie niczego. Potem wstał i założył wielkie kapcie Samuela.

Samuel leżał w jego pokoju. Joel pomyślał, że tak może byłoby najlepiej. Gdyby raz na zawsze zamienili się miejscami. Poszedł do kuchni. Przez okno zobaczył, że pada śnieg.

Zobaczył coś jeszcze.

Łóżko nadal stało na podwórku. Było białe. Samuel nie zabrał na górę materaca. Wyglądało prawie tak, jakby ktoś tam spał.

Joel przestraszył się. Co on właściwie zrobił? Mógł już nie żyć. Tak samo jak Lars Olsson. I w tym samym wieku. Gdyby Samuel nie wrócił.

Samuel rozmyślił się. Nie zaczął znowu pić. Dlatego to tylko materac leżał tam pogrzebany pod śniegiem, nie Joel.

Usiadł przy stole i zapalił świeczkę. Zapach stearyny uspokajał.

Często myślał sobie, że mama Jenny musiała pachnieć jak zapalona świeczka.

Nie było jeszcze szóstej. Niedługo obudzi się Samuel. Joel nastawił kawę, a potem się ubrał.

Gdy kawa była gotowa, usłyszał, że Samuel wstał. Po chwili wszedł do kuchni.

- Kawa już jest - powiedział Joel.

Samuel popatrzył na niego.

- Jak się czujesz? - zapytał.

- Dobrze.

A potem nic już nie mówili. Nie było potrzeby. Samuel i Joel potrafili równie dobrze rozmawiać, milcząc, jak i posługując się słowami. Jeśli zadali sobie trud. A teraz był właśnie taki poranek.

Samuel ubrał się i wypił kawę.

- Są jeszcze inne kobiety, nie tylko Sara - stwierdził Joel. - I powinieneś częściej się golić.

- Wiem - odpowiedział Samuel.

Joel wypił szklankę mleka.

- Powinniśmy stąd wyjechać. Gdzie indziej też są szkoły. Lasy też na pewno są. Skoro już koniecznie musisz do końca życia ścinać drzewa.

Samuel popatrzył na niego, ale nic nie powiedział.

- Może mają lasy na Pitcairn Island - dodał Joel. - A przynajmniej warto do nich napisać i zapytać.

- To napisz. Dam ci pieniądze na znaczek.

- Ciekawe, ile to będzie kosztować. Wyspa jest bardzo daleko.

Samuel wyglądał na zmartwionego.

- Najlepiej sprawdzić na poczcie.

Ale Joel miał inny pomysł.

- Chcę dostać znaczek pod choinkę.

- Tak długo nie będziemy czekać - powiedział Samuel, wstając.

A potem położył banknot pięciokoronowy obok świeczki na stole.

- Tyle powinno wystarczyć.

- Na pewno - odparł Joel. - Ziemia nie może być aż tak wielka.

Samuel wyszedł. Joel widział przez okno, jak odkłada plecak i chowa łóżko do drewutni. A potem odwrócił się jeszcze i pomachał do niego. Joel też pomachał.

Przyszykował się do szkoły. Niedługo zaczną się ferie świąteczne. Zastanawiał się, jakie dostanie oceny, dobre czy złe? Jedyna ocena, jakiej mógł być pewny, to z geografii. Najbardziej martwiło go, jaką ocenę pani Nederstróm postanowiła dać mu z zachowania. Pewnie czeka go przykra niespodzianka.

Zgasiwszy świeczkę, wciągnął zapach. Pomyślał o mamie Jenny. I o Sonji Mattsson.

Ale najwięcej myślał o Frydze.

A potem wyszedł. Chociaż raz wybrał się do szkoły o czasie.

A czas biegł i biegł..

Zbliżała się gwiazdka. Skończył się semestr zimowy w szkole. Kiedy wszyscy zebrali się w kościele, by wysłuchać nudnej przemowy bożonarodzeniowej dyrektora, Joel wbrew swojej woli musiał wystąpić w przebraniu Szczepana Parobka ze świątecznej pieśni.

Później Joel poszedł do domu, w kieszeni kurtki niósł wykaz ocen na pierwsze półrocze. Nie było tak źle, jak się obawiał. Ale mogło być lepiej. Wiedział jednak, że Samuel będzie zadowolony i dumny. Joel mimo wszystko należał do dziesiątki najlepszych uczniów w klasie. I miał najwyższą ocenę z geografii.

Położył wykaz ocen na stole w kuchni.

Potem poszedł odwiedzić Simona w szpitalu. Ze staruszkiem wciąż było źle. Lecz tym razem lekarz powiedział, że może jednak Simon wyzdrowieje. Może nawet będzie mógł mówić.

- Simon nigdy nie mówi za wiele - stwierdził Joel. - Wystarczy, jeśli nauczy się mówić choć trochę.

Gdy wychodził ze szpitala, na ulicy czekała na niego Fryga. Poszli razem do domu Simona i nakarmili psy. Robili to codziennie. Joel musiał powiedzieć panu Kringstromowi, że dopóki Simon leży w szpitalu, on nie będzie mógł przychodzić, żeby uczyć się grać, a potem odkurzać i zmywać. Pan Kringstróm wiedział, co się stało, i zapewnił Joela, że może przyjść, kiedy będzie chciał.

Wiele się zmieniło. Gdy Joel szedł po zakupy, a Sonja Mattsson stała za ladą, to zawsze znalazła czas, żeby z nim porozmawiać.

Nie podobało się to grubym babom. Ale Sonja mówiła, że mogą sobie robić zakupy gdzie indziej, jeśli nie pasuje im czekać na swoją kolej.

Joel i Sonja mieli wspólną tajemnicę. Innym nic do tego.

Samuel nie wychodził już pić. Ale Joel nigdy nie mógł być całkiem pewny, że znowu mu nie zniknie. Wyglądało jednak na to, że Samuel poważnie myśli o wyjeździe. Może mimo wszystko spróbuje znów wyruszyć na morze?

Samuel skończył czytać Bunt na Bounty. A potem znów zaczął od początku.

Joel postanowił na razie poczekać z dalszym hartowaniem się. Nie będzie już więcej spał ze śniegiem w łóżku. Zajmie się tym później. Do 2045 roku jest przecież jeszcze dużo czasu.

Nadal wierzył, że może zostać królem rocka. Zdał sobie jednak sprawę, że potrwa to dłużej, niż mu się początkowo wydawało. Sama nauka gry na gitarze to nie lada kłopot. Ale czynił postępy. Nauczył się dzie-

więciu akordów, a struny nie wpijały mu się już tak mocno w palce.

No a Fryga wciąż mu towarzyszyła, kiedy popołudniami chodził do domu Simona. Nigdy nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się wtedy u niej w domu. Joel czekał i czekał.

W ostatnim dniu szkoły przed świątecznymi feriami Fryga poszła z nim jak zwykle do Simona. Kiedy Joel karmił psy, ona nagle zniknęła. Gdy wróciła, usta miała pomalowane na czerwono. Stali w chacie Simona.

- Teraz cię nauczę - powiedziała.

I nauczyła. Joel wiedział, że nie zapomni tego uczucia do końca życia. Jej usta na jego ustach. Potem Fryga zachichotała. A Joel się zaczerwienił.

Było to w ostatnią niedzielę przed świętami. Joel zapytał Frygę, czy chce z nim iść zobaczyć nocny pociąg.

- A jest na co popatrzeć?

- Może ktoś wsiądzie do pociągu i stąd odjedzie - powiedział Joel. - A może ktoś wysiądzie. Poza tym muszę wysłać list.

Fryga potrafiła być bardzo ciekawska.

- A do kogo?

- Nie znasz.

- Do dziewczyny?

- Nie.

- Na pewno?

- Przyrzekam.

207

Gdy nadjechał pociąg, na stacji zdążyło zebrać się sporo ludzi. Wielkie żelazne koła hamowały ze szczękiem i sykiem. Naczelnik Knif chodził, rozglądając się czujnie, i pilnował, by wszystko odbyło się, jak należy. Joel pociągnął Frygę do wagonu pocztowego. W dłoni trzymał list.

- Do kogo to jest? - zapytała znowu.

- Powiem ci kiedy indziej. Ale nie do dziewczyny.

Gdy naczelnik Knif odwrócił się, Joel wrzucił list do

skrzynki.

Tym razem nakleił prawdziwy znaczek.

Zostali jeszcze na stacji i patrzyli, jak pociąg znika, odjeżdżając na południe, przez żelazny most i dalej w świat.

Potem włóczyli się po miasteczku i oglądali świąteczne dekoracje na wystawach sklepowych i w oknach.

Joel zapytał Frygę, czy miałaby ochotę pójść z nim do Gertrud. Nigdy jeszcze jej nie odwiedziła. A Joel pomyślał, że sporo czasu minęło, odkąd on sam u niej był.

Fryga zgodziła się chętnie. Ale innym razem. Dziś już za późno. Jej rodzice mogliby się rozgniewać, jeśli szybko nie wróci.

Joel odprowadził ją do domu.

Patrzył, jak znika w drzwiach. Cieszył się, że następnego dnia też ją spotka. Musiał poćwiczyć całowanie.

Było zimno i świeciły gwiazdy. Joel stanął między dwiema latarniami i spojrzał w niebo.

Myślał o liście, który napisał, a który teraz zmierzał na południe. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek dojdzie.

Adresu w każdym razie był pewny.

Do

Krewnych sternika Fletchera Pitcairn Island

Ruszył do domu. Tam czekał na niego Samuel. „Zawsze trzeba mieć co najmniej kilka tajemnic - pomyślał Joel. - W przeciwnym razie nie da się żyć.

Do tej pory ja i Sonja Mattsson mieliśmy wspólną tajemnicę. Teraz ja mam jeszcze jedną. List na Pitcairn Island".

Nie był jednak całkiem pewny, czy nie powie Frydze o liście. Trzeba mieć tajemnice, ale równie ważne jest, by się nimi dzielić.

Może Fryga pomyśli, że jest dziecinny? Skoro pisze list do kogoś, kto pewnie nawet nie istnieje. I wysyła na wyspę, która znajduje się hen, daleko w świecie, tak że dalej już się nie da. Ale na to nic nie można poradzić.

Nauczył się całować. Lecz wciąż był dziecinny. I chciał taki pozostać. Tak długo, jak długo będzie miał na to ochotę.

Było zimno, więc Joel spieszył się.

W chwili gdy otworzył furtkę i zobaczył w oknie na piętrze cień Samuela, zaczął padać śnieg.

„Tym razem nie dałem się podejść - pomyślał Joel.

- Śnieg pada bezszelestnie. Pojawia się cichaczem. Jednak tym razem byłem czujny".

A potem prędko wszedł do środka. Teraz wszystko wydawało się lepsze. Były święta. Samuel przyniósł choinkę i razem ją ubrali. Pachniało świeczkami. I Fryga była, i następnego dnia też będzie.

Samuel czekał na niego w kuchni. Miał poważną minę. Joel przestraszył się, że za późno wrócił do domu.

- Są ferie - usprawiedliwił się. - Jutro nie muszę wcześnie wstawać.

Samuel nie odrywał od niego wzroku.

- Simon nie żyje.

Joel słyszał, co Samuel powiedział. Ale nie rozumiał.

- Nie. Simon nie umarł. Rozmawiałem z lekarzem. Mówił, że Simon pewnie wyzdrowieje. I nawet nauczy się znowu mówić.

- Simon nie żyje - powtórzył Samuel. Joel potrząsnął głową.

- Wydawało się, że wraca do zdrowia - ciągnął. - A potem nagle umarł. Przestał oddychać. I już go nie było.

- Ale dlaczego?

Joel nie miał innego pytania. To jedyne, które przychodziło mu na myśl.

Dlaczego Simon musiał umrzeć, skoro Joel wydobył go na brzeg niczym rozbitka na śnieżnym morzu?

- Śmierć zawsze przychodzi nie w porę - powiedział Samuel.

Joela aż ścisnęło w żołądku. Przypomniał sobie

0 psach. Może siedziały na schodach chaty Simona

1 wyły? A kury w szoferce ciężarówki? Jak one opłakiwały swojego pana?

- Simon nie mógł umrzeć - upierał się Joel. - Pożyczyłem od niego gitarę. Nie może umrzeć, póki mu jej nie oddam.

- Simon nie żyje - powtórzył Samuel.

I wtedy Joel zrozumiał, że Simon naprawdę umarł.

Później, w nocy, kiedy nie mógł spać, usiadł w okiennej wnęce. Próbował się skulić, tak by starczyło dla niego miejsca. Jak kiedyś.

„Życie już takie będzie - pomyślał. - Wciąż, bez przerwy. Śmierć zawsze może przyjść, i to nie w porę. Po co więc miałby upierać się przy tym, że dożyje stu lat? Spać w łóżku wystawionym na śnieg i się hartować?

Muszę wybrać - pomyślał. - Skoro Simon nie żyje. Czy dalej mam być dziecinny, czy nie. Jeśli w ogóle można wybierać".

Próbował znaleźć odpowiedź. Jednak nie było żadnej.

W końcu, siedząc w oknie, zasnął.

A śnieg dalej padał bezszelestnie przez noc.

Napisano w domu nad rzeką.

Mam na imię Joel. Mój tata to Samuel. Nazywamy się Gustafsson. W naszym domu, w gablocie na ścianie, mamy statek, który nazywa się „Celestine". Myślę, że jest podobny do „Bounty". Mieszkamy nad rzeką, gdzie żaden statek nigdy nie zarzuci kotwicy. Płyną tędy tylko pnie, woda jest zimna i palm też nie ma. Ale latem brzęczą komary.

Wybieramy się w podróż na Pitcairn Island, mój tata ija.

Nie mogę powiedzieć, kiedy dotrzemy na miejsce, bo nie wiem, kiedy stąd wyruszymy. Może już niedługo, gdy stopnieje śnieg i nadejdzie wiosna? Zawsze można mieć nadzieję.

Czy na Pitcairn Island jest śnieg? Nie da się tego ustalić, patrząc na mapę. Ale jeśli jest śnieg, mogę wziąć ze sobą narty. Samuel bardzo kiepsko jeździ na nartach.

Czytaliśmy o waszym buncie i uważamy, że dobrze zrobiliście. Kapitan Bligh był okrutnym człowiekiem. Nie rozumiał, jak ciężko żyje się załodze. Jak ciężko jest

opuścić raj. Gdzie kobiety chodzą po plaży w przezroczystych szatach, a pod spodem są nagie. Fletcher to bohater. Niech spoczywa w pokoju.

Wybieramy się na Pitcairn Island, żeby tam zamieszkać. Czy jest na wyspie jakiś pensjonat? Musi być tani, bo niewiele mamy pieniędzy.

Samuel chciałby też wiedzieć, czy jest tam szkoła. Ale dla mnie to mniej ważne.

Samuel mógłby ścinać drzewa w lesie. Dobrze się na tym zna. Jeśli macie tam w ogóle jakiś las.

A ja, Joel Gustafsson, wciąż jestem bardzo dziecinny. Ale nieczęsto sprawiam kłopoty.

Gdy już przyjedziemy, Samuel mógłby niespodziewanie spotkać na plaży jakąś kobietę w przezroczystych szatach.

Ja też.

Pozdrawiam Joel Gustafsson

Napisano 19 grudnia, roku Pańskiego 1958.

Redaktor prowadzący: Natalia Sikora Redakcja: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska Korekta: Agnieszka Jezierska, Elżbieta Jaroszuk Redakcja techniczna: Anna Gajewska

Projekt okładki i stron tytułowych: Marek Goebel

Wydawnictwo WAB. 02-386 Warszawa, ul. Usypiskowa 5 tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11 wab@wab.com.pl www.wab.com.pl

Skład i łamanie: Komputerowe Usługi Poligraficzne Piaseczno, Żółkiewskiego 7a Druk i oprawa: DRUK-INTRO S.A., Inowrocław

ISBN 978-83-7414-695-1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
teoria decyzji, Teoria decyzji - Hensel, Idea racjonalnego wyboru - jest to wybór który bierze pod u
Kotlet schabowy pod pierzynką, przepisy kulinarne
Mankell Henning Komisarz Wallander Biala Lwica
Mankell Henning Komisarz Wallander O krok
Jabłka pod pierzynką
Mankell Henning Morderca?z twarzy
Mankell Henning Piata kobieta
Pod pierzynką
Jabłka pod pierzynką, Przepisy kulinarne
Mankell Henning ?lszywy trop
Mankell Henning Komisarz Wallander Psy z Rygi
Sałatka śledziowa POD PIERZYNKA, Balum Balum, SAŁATKI SURÓWKI
Mankell Henning Cios
Mankell Henning O krok
teoria decyzji, teoria decyzji - P[1]. Hensel, Racjonalny wybór - to taki, który bierze pod uwagę ws
Śledź pod pierzynką
Podk adki pod Rˇ¬e
Mankel Henning Kurt Wallander 8 Zapora

więcej podobnych podstron