DGP 2014 06 06 prawnik

background image

EAST

NEWS

Obie przychodzą mi na myśl,

gdy przyglądam się działaniom związanym

z implementacją prawa UE – pisze prof. Ewa Łętowska

Wieża Eiffla

czy wieża Babel?

prawnik

Piątek – niedziela | 6–8 czerwca 2014 r.

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

1 / 8

background image

C2

„Prawnik” powstaje we współpracy z

Krajową Radą Sądownictwa

Naczelną Radą Adwokacką

Krajową Radą Komorniczą

Krajową Radą Notarialną

Krajową Izbą Doradców Podatkowych

Krajową Radą Radców Prawnych

Spółka komandytowa jest coraz bardziej

popularną formą prowadzenia działal-

ności gospodarczej. To głównie efekt

związanych z nią udogodnień podatko-

wych, jak i dopuszczalnego ograniczenia

odpowiedzialności wspólników za długi.

Zaletą tego typu spółki jest także moż-

liwość elastycznego i odpowiadające-

go oczekiwaniom wspólników ukształ-

towania zasad jej funkcjonowania już

w samej umowie.

Prezentowana publikacja zawiera

kompleksowe omówienie problematy-

ki spółki komandytowej. Pierwsze roz-

działy odnoszą się do ogólnych zagad-

nień związanych z jej istotą, formami

ustrojowymi, np. przed wpisem do re-

jestru, czy w fazie likwidacji, a także

udziałami w spółce i wnoszonymi do

niej wkładami. Kolejne rozdziały mo-

nografii szczegółowo ukazują przede

wszystkim proces tworzenia spółki ko-

mandytowej, uprawnienia i obowiązki

jej wspólników, zagadnienia związane

z prowadzeniem spraw spółki i zasa-

dami odpowiedzialności za jej zobo-

wiązania.

Prof. Aleksander Kappes zaznaczył, że

jest to już piąta książka jego autorstwa

poświęcona spółce komandytowej na

przestrzeni ostatnich 16 lat. Bez wąt-

pienia stanowi ona jednak próbę no-

wego spojrzenia na wiele problemów

związanych z tytułową spółką, która

jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku

niemal nie występowała w praktyce.

Dzisiaj tego typu podmiotów działa na

rynku niemal 2 tys.

Publikacja może się okazać przydatna

zarówno prawnikom praktykom (sę-

dziom, radcom prawnym, adwokatom,

notariuszom, aplikantom), jak i teore-

tykom. Lektura książki bez wątpienia

ułatwi również pracę przedsiębiorcom,

którzy wybrali tę formę prowadzenia

działalności gospodarczej, gdyż odpo-

wiada na wiele praktycznych pytań

i omawia problemy wyłaniające się

w związku z funkcjonowaniem tego

typu przedsiębiorcy. Niewątpliwą za-

letą książki –oprócz wysokiego pozio-

mu merytorycznego – jest przejrzysty

i przystępny dla czytelnika układ tek-

stu, który ułatwia korzystanie z publi-

kacji. Praca została przygotowana pod

redakcją naukową prof. Andrzeja Kidy-

by, co jest jej kolejnym niewątpliwym

atutem.

AM

biblioteka

prawnika

Wszystko o spółce

komandytowej

Aleksander Kappes,

„Spółka

komandytowa”,
Warszawa 2014,

wyd. Wolters Kluwer

cytat

tygodnia

Adwokatura musi

mówić jednym głosem.

(...) Cenię sobie opinie

wszystkich kolegów. Jeżeli jednak

na każdym kroku będziemy się

wzajemnie krytykować na forum

publicznym i w wypowiedziach

nieskierowanych wyłącznie do

kolegów adwokatów (...), to nie uda

się nam niczego osiągnąć

Michał Bieniak,
adwokat, przewodniczący Komisji Komunikacji
Społecznej NRA, na łamach „Rzeczy o Prawie”

Mimo kontrowersji wokół mechani-
zmu rozwiązywania sporów między
państwem a inwestorem (ISDS),
który znalazł się w projekcie umowy
o wolnym handlu między UE i USA
(TTIP), rząd amerykański i Komisja
Europejska konsekwentnie bronią tego
rozwiązania. Której ze stron bardziej
zależy na tym, aby w traktacie znalazł
się zapis o arbitrażu?

Obie strony mają swoje powody, aby prze-

konać opinię publiczną do włączenia arbi-

trażu do umowy. Przez co najmniej dwie

ostatnie dekady kraje starej UE promowały

go jako najskuteczniejszy sposób ochrony

interesów inwestorów, co znajduje po-

twierdzenie w ok. 1400 dwustronnych

umów handlowych z krajami trzecimi.

Tradycyjnie takie traktaty podpisywały

państwa eksportujące kapitał z krajami

rozwijającymi się, których administra-

cja i sądy nie oferowały zagranicznym

firmom standardów prawnych, na jakie

mogły one liczyć na Zachodzie. Dlatego

też umowy z USA zawarło tylko dziewię-

ciu nowych członków UE i właśnie tam

amerykańscy inwestorzy cieszą się spe-

cjalnymi uprawnieniami. Obu stronom

negocjowanej umowy zależy na zapew-

nieniu podobnego standardu ochrony in-

westorów co w istniejących traktatach.

Amerykanie nalegają na ISDS, gdyż na-

dal chcą mieć optymalne warunki inwe-

stycyjne w Europie oraz gwarancję bez-

pieczeństwa dla swoich przedsięwzięć,

zwłaszcza w Bułgarii i Rumunii, których

administrację postrzegają jako mało wia-

rygodną, a dostępne środki ochrony sądo-

wej – jako nieskuteczne. KE negocjująca

w imieniu krajów członkowskich powo-

łuje się z kolei na problemy niektórych

zagranicznych inwestorów w dochodze-

niu roszczeń w amerykańskich sądach.

Nieoficjalnym powodem obstawania przy

ISDS jest też perspektywa negocjacji umo-

wy o wolnym handlu z Chinami. Gdyby

w TTIP nie znalazł się zapis o arbitrażu,

powstałby precedens, który utrudniłby KE

przekonanie rządu chińskiego do włącze-

nia mechanizmu rozstrzygania sporów

do ewentualnego traktatu.

KE tłumaczyła niedawno, że włącze-
nie arbitrażu do TTIP jest konieczne,

gdyż system prawny USA nie zakłada
bezpośredniego stosowania między-
narodowych umów jako podstawy
prawnej orzekania przez sąd. Z raportu
sporządzonego na zlecenie rządu
brytyjskiego wynika jednak, że ze
względu na rozmiary amerykańskich
inwestycji zawarcie ISDS w porozu-
mieniu może oznaczać poważne koszty
dla krajów UE. Zwłaszcza że procedura
nominowania arbitrów daje przewagę
Amerykanom.

Faktem jest, że Stany Zjednoczone nie

przegrały dotąd żadnego sporu inwe-

stycyjnego przed trybunałem arbitra-

żowym. Można to oczywiście zinter-

pretować tak, że amerykańskie władze

zapewniają zagranicznym inwestorom

równe i zgodne z prawem traktowanie.

Tym niemniej ustalenia w konkretnych

sprawach wskazują, że często jest do-

kładnie odwrotnie. Nie chcę powiedzieć,

że cechą systemową amerykańskiego są-

downictwa jest lepsza ochrona firm kra-

jowych, a jedynie podkreślić, że w nie-

których sprawach amerykańskie sądy

rzeczywiście wykazały się niewłaściwym

postępowaniem, co dla rządów euro-

pejskich nie jest dobrym argumentem

na rzecz włączenia arbitrażu do TTIP.

Wystarczy przypomnieć orzeczenie

w sprawie Loewen z 2005 r., w której

Departamentowi Sprawiedliwości za-

rzucono próbę wywierania nacisku na

arbitra. Nie ma dowodów na to, że jest to

nagminna praktyka rządu USA mająca

zagwarantować sukces w każdym postę-

powaniu. Ale fakt, że mechanizm arbi-

trażu jeszcze nigdy nie zadziałał na ko-

rzyść zagranicznych inwestorów w USA,

wzmacnia podejrzliwość Europejczyków

wobec „prywatnych trybunałów”.

Arbitraż inwestycyjny ostatnio spotkał
się z ostrą krytyką europejskiej opinii
publicznej i środowisk naukowych,
a także samych rządów. Australia
i kraje Ameryki Łacińskiej zrezygnowa-
ły już z tego mechanizmu.

Państwa Ameryki Południowej zawsze

z podejrzliwością traktowały między-

narodowy arbitraż, widząc w nim nowe

narzędzie imperializmu, swoistą konty-

nuację XIX-wiecznej polityki kolonialnej.

Przez długi czas ich rządy skutecznie

opierały się umowom dwustronnym.

Zaczęło się to zmieniać pod rządami li-

berałów, którym towarzyszyła fala po-

śpiesznych prywatyzacji. Kiedy lewicowe

partie wróciły do władzy i przystąpiły do

częściowej renacjonalizacji, szybko zna-

lazły się pod naporem pozwów zagra-

nicznych korporacji. Poza historycznie

ugruntowanym sceptycyzmem rządy

w Ameryce Łacińskiej po prostu nie chcą

już dłużej być związane zobowiązania-

mi, które podjęły wcześniejsze władze,

aby przyciągnąć zachodnie inwestycje.

Natomiast sprzeciw Australii wobec ar-

bitrażu przyszedł w wyniku refleksji, że

odpowiedzialność wynikająca z umów

inwestycyjnych może się negatywnie

odbić na zdolności państwa do kształ-

towania polityk publicznych. Rząd au-

stralijski doszedł do wniosku, że ceną

za zapewnienie rodzimym inwestorom

specjalnej ochrony było narażenie podat-

ników na dodatkowe obciążenia, o któ-

rych mieliby decydować międzynarodowi

arbitrzy, a nie sądy krajowe. Wystarczy

wspomnieć o głośnym ostatnio sporze

inwestycyjnym toczącym się z inicjaty-

wy tytoniowego giganta Philipa Morrisa

właśnie przeciwko Australii. W 2011 r.

parlament w Canberze uchwalił ustawę

wprowadzającą jednolite opakowania pa-

pierosów, które zamiast kolorowego logo

producenta miały zamierać wyłącznie in-

formacje o szkodliwości produktów tyto-

niowych. Philip Morris uznał taką regu-

lację za naruszenie prawa własności bez

odszkodowania i powiadomił australijski

rząd o wszczęciu postępowania arbitra-

żowego. Wielka Brytania i USA zamierza-

ły podobnie zniechęcać swoich obywateli

do palenia, lecz odłożyły swoje plany na

przyszłość z obawy przed roszczeniami

koncernów tytoniowych. Po burzliwej

debacie wywołanej skargą koncernu Vat-

tenfall na decyzję o przyspieszeniu wy-

łączenia elektrowni atomowych popar-

cia dla włączenia mechanizmu ISDS do

TTIP oficjalnie odmówiły też Niemcy. Za

wszystkimi negatywnymi reakcjami na

spory arbitrażowe stoi przeświadczenie,

że demokratycznie uchwalonego prawa

zgodnego z konstytucją nie należy pod-

ważać przed jakimiś międzynarodowymi

trybunałami.

Czy przeciętny obywatel kraju człon-
kowskiego ma powody, aby niepokoić
się o skutki postępowań arbitrażowych?

Patrząc na materialnoprawną ochronę

inwestycji, którą gwarantują traktaty

dwustronne, pojawia się obawa, że ar-

bitraż może otworzyć zagranicznym in-

westorom drogę do obarczenia państw

odpowiedzialnością z tytułu potencjal-

nie utraconych zysków, jeśli rząd stro-

na porozumienia wprowadzi szkodliwe

dla nich przepisy. Aby zabezpieczyć się

przed roszczeniami odszkodowawczymi

zagranicznych firm, władze publiczne

mogłyby zacząć ostrożniej realizować

swoje plany legislacyjne, a nawet rezy-

gnować z niektórych regulacji. Dla eu-

ropejskich podatników niesie to z sobą

ryzyko wyższych obciążeń, jeśli ich rząd

przegrałby spór arbitrażowy wszczęty

przez firmę z USA. Gdyby TTIP wszedł

w życie, teoretycznie amerykańskie kon-

cerny energetyczne mogłyby pozwać

np. rząd francuski za odebranie licen-

cji na eksploatację gazu łupkowego in-

westorom stosującym metodę szczeli-

nowania hydraulicznego. Naturalnie

społeczne oburzenie wywołuje również

fakt, że uzasadnione i zgodne z prawem

decyzje regulacyjne, nad którymi kon-

trolę sprawują sądy krajowe, mogą zo-

stać odwrócone przez międzynarodo-

wych arbitrów. Z perspektywy opinii

publicznej jest niezbyt jasne, dlaczego

sądy krajów UE, które chronią obywate-

li przez bezprawną ingerencją ze stro-

ny rządu, są rzekomo niewystarczające

dla zagranicznych inwestorów. Jeśli zaś

ideę „prywatnych trybunałów” powią-

żemy jeszcze z toczącymi się w ramach

TTIP rozmowami w sprawie genetycz-

nie modyfikowanej żywności i innych

amerykańskich produktów budzących

u Europejczyków lęk, to łatwiej zrozu-

mieć, dlaczego wielu z nich sprzeciwia

się porozumieniu.

Czy zatem UE ma mocne podstawy, aby
zrezygnować z włączenia mechanizmu
arbitrażu do TTIP?

Zależy to od odpowiedzi na pytanie, czy

kraje członkowskie powinny zaakcepto-

wać wyłączenie zagranicznych inwe-

storów z systemu sądownictwa i obo-

wiązującego porządku prawnego oraz

poddać swoje polityki publiczne kon-

troli międzynarodowych trybunałów.

W mojej ocenie wszelkie zastrzeżenia

do funkcjonowania i wiarygodności są-

dów w krajach UE należy uwzględnić

w ewentualnych planach reform wy-

miaru sprawiedliwości, nie zaś stwarzać

amerykańskim inwestorom uprzywile-

jowany system prawny, którego nie obo-

wiązują konstytutywne zasady prawa

unijnego. Dlatego warto się zastanowić

nad kompromisem, tj. uzależnieniem

dostępu zagranicznych inwestorów do

arbitrażu od wyczerpania środków kra-

jowych. Sądy uzyskałyby w ten sposób

możliwość kontroli legalności działań

administracji lokalnych, a także, w razie

potrzeby, korekty ich decyzji.

Rozmawiała Emilia Świętochowska

wywiad

na początek

Spór o pozywanie rządów

Żaden zagraniczny

inwestor nie wygrał

jeszcze ze Stanami

Zjednoczonymi przed

sądem arbitrażowym.

Można to różnie

interpretować

PRof. JAN

KleiNheiSteRKAmP

profesor na wydziale prawa london

School of economics, ekspert

w dziedzinie międzynarodowego

prawa inwestycyjnego oraz arbitrażu

handlowego i inwestycyjnego,

prawnik i arbiter

MA

TERIAŁ

y

P

RASO

WE

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

2 / 8

background image

prawnik

6–8 czerwca 2014 nr 109 (3750)

gazetaprawna.pl

Dominika

Bychawska-

-Siniarska

koordynatorka
projektu „Europa
Praw Człowieka”
Helsińskiej Fundacji
Praw Człowieka

prosto

ze Strasburga

Azerbejdżan objął pod koniec

maja przewodnictwo w Ra-

dzie Europy, które sprawo-

wać będzie przez najbliższe

sześć miesięcy. Niestety sta-

rania na rzecz wdrażania de-

mokracji i standardów ochrony

praw człowieka w tym kraju

pozostają dalekie od doskona-

łych. Organizacje pozarządo-

we z Baku szacują, iż w kraju

jest ponad stu więźniów poli-

tycznych. W sprawie jednego

z nich, lidera opozycyjnego ru-

chu na rzecz Republikańskiej

Alternatywy „REAL”, Ilgara

Mammadova, wypowiedział

się Europejski Trybunał Praw

Człowieka w wyroku z 22 maja

2014 r. (skarga nr 15172/13).

Mammadov zdecydował

się kandydować w wyborach

prezydenckich zaplanowanych

na listopad 2013 r. W styczniu

wybuchły zamieszki w Isma-

ili, mieście położonym na pół-

noc od Baku. Ludzie podpalali

i rujnowali własność rodziny

prominentnych polityków oraz

lokalnych włodarzy. Spłonął

m.in. jeden z miejskich hote-

li. Jak donosiły media, przyczy-

ną był wypadek samochodowy,

jaki spowodował syn ministra

pracy. Mammadov udał się do

Ismaili, informując na swoim

blogu, że ludzie wyszli na uli-

ce, żeby sprzeciwić się nepoty-

zmowi i korupcji. Odniósł się

przy tym do informacji dostęp-

nych na ofi cjalnej stronie Mi-

nisterstwa Kultury i Turystyki,

wskazujące, iż zniszczony ho-

tel należał do sprawcy wypad-

ku. Wpis na blogu był szeroko

cytowany przez media. In-

formacja o własności hotelu

zniknęła zaś w ciągu godziny

ze strony ministerstwa.

W ofi cjalnym apelu praso-

wym, 29 stycznia 2013 r., resort

spraw wewnętrznych i proku-

ratura generalna, wskazały, iż

działania Mammadova miały

na celu polityczną i społeczną

destabilizację kraju. Opozycyj-

ny polityk został przesłucha-

ny przez prokuraturę w celu

ustalenia jego zaangażowa-

nia w zamieszki. Podczas po-

stępowania dwóch świadków,

mieszkańców Ismaili, zezna-

ło, iż Mammadov namawiał

ich do rzucania kamieniami

w policję. Polityk nie przyznał

się do takiego czynu, wska-

zując, że dowody zostały sfa-

brykowane. W lutym 2013 r.

został tymczasowo areszto-

wany i oskarżony o organiza-

cję zamieszek i czynny w nich

udział. W kwietniu 2013 r.

zmieniono zarzuty wobec

oskarżonego. Miał się on do-

puścić przemocy wobec funk-

cjonariuszy, powodując zagro-

żenie dla ich życia i zdrowia.

W marcu 2014 r. Mammadov

został skazany na siedem lat

więzienia, apelacja w jego

sprawie czeka na rozpozna-

nie. Jesienią 2013 r. komisja

wyborcza odrzuciła jego kan-

dydaturę w wyborach prezy-

denckich. Powodem miały być

nieprawdziwe podpisy pod jego

zgłoszeniem.

Mammadov zwrócił się do

ETPC ze skargą na narusze-

nie prawa do wolności i bez-

pieczeństwa (art. 5 konwen-

cji), gdyż został aresztowany

bez realnej podstawy. Ponadto

wskazał na naruszenie art. 6

par. 2 konwencji (domniema-

nie niewinności) w związku

z komunikatem prasowym

ministerstwa spraw we-

wnętrznych i prokuratury.

Dodatkowo podniósł, że jego

areszt i proces miały wyłącz-

nie na celu uniemożliwienie

mu udziału w wyborach pre-

zydenckich.

Trybunał dopatrzył się na-

ruszenia wszystkich wska-

zanych w skardze artykułów.

Podkreślił, że Mammadov jest

opozycyjnym politykiem, któ-

ry dopuścił się krytyki rządu

w okresie przedwyborczym.

Ponadto dojechał on do Ismaili

dzień po rozpoczęciu zamie-

szek i dokonaniu najgorszych

zniszczeń, co wyklucza moż-

liwość ich organizowania.

W stanowisku przedstawio-

nym trybunałowi rząd nie

wykazał, jakoby rozpatrujące

sprawę sądy krajowe prze-

prowadziły jakiekolwiek po-

stępowanie dowodowe. Sądy

stosując areszt, powtórzyły ar-

gumentację zawartą we wnio-

sku prokuratury. ETPC uznał,

że twierdzenie organów ści-

gania w ofi cjalnym komuni-

kacie prasowym, iż działania

Mammadova były nielegalne,

jednoznacznie naruszyły za-

sadę domniemania niewin-

ności. W oczach strasburskich

sędziów w oczywisty sposób

doszło do próby zastrasze-

nia i uciszenie opozycjonisty

w okresie przedwyborczym.

Tym samym pozbawienie go

wolności stanowiło narusze-

nie art. 18 w związku z art. 5

konwencji. Rząd azerski będzie

musiał wypłacić więźniowi

20 tys. euro zadośćuczynienia.

O sprawie warto pamiętać

w trakcie obchodów pierw-

szych wolnych wyborów w Pol-

sce. Wśród członków Rady

Europy znajdują się bowiem

kraje, które potrzebują naszego

wsparcia i międzynarodowego

nacisku w dążeniu do demo-

kratycznych przemian. Pomi-

mo że Azerbejdżan powinien

dawać swoim przewodnic-

twem w Radzie Europy dobry

przykład, w zeszłym tygodniu

skazano w politycznie moty-

wowanych procesach dwóch

działaczy społecznych na su-

rowe kary 5,5 i 3,5 roku pozba-

wienia wolności.

Azerski więzień polityczny wygrywa w ETPC

Ewa Szadkowska
ewa.szadkowska@infor.pl

Z

tym mundurem to jest w zasa-

dzie tak, że sędzia pułkownik

Raczkowski ma go pod togą, gdy

sądzi w macierzystym Wojsko-

wym Sądzie Okręgowym w War-

szawie. Idąc do sądu powszechnego (SO

w Warszawie), w którym regularnie od

pięciu lat orzeka w ramach delegacji, ogra-

nicza się do zwykłego garnituru. A i to nie

zawsze, bo w końcu marynarka i eleganc-

kie spodnie nie są najwygodniejszym stro-

jem do jazdy rowerem, na którym nowy

wiceprzewodniczący KRS czasem poko-

nuje 20-kilometrowy dystans między do-

mem i centrum stolicy.

– Przywiązuję bardzo dużą wagę do

aktywności fi zycznej – przyznaje sędzia

Raczkowski, który trzy razy w tygodniu

trenuje karate w stylu shotokan (ma brą-

zowy pas, stopień 3 kyū), biega, jeździ

na nartach, a urlop najchętniej spędza

na obozach sportowych. Zdecydowanie

wyróżniając się tym samym z grona

prawników, dla których najbardziej za-

awansowaną formą ruchu jest zazwyczaj

wyciągnięcie ręki po książkę.

Decyzję o pójściu na prawo na toruń-

ski UMK podjął już jako poborowy od-

bywający w latach 80. ubiegłego wieku

zasadniczą służbę wojskową. Raz, że rze-

czywistość w armii, z którą chciał zwią-

zać przyszłość, delikatnie mówiąc odbie-

gała od jego wyobrażeń ukształtowanych

przez opowieści dziadka – przedwo-

jennego ofi cera. Dwa, wydawało mu

się, że przed zawodowym żołnierzem

z dyplomem wydziału prawa drzwi do

awansów i odpowiedzialnych zadań

staną otworem. Otrzeźwienie przyszło

wraz z pierwszą „poważną” propozycją

– objęcia dowództwa kompanii obrony

przeciwlotniczej w dalekim Koszalinie.

– Odmówiłem i ostatecznie zostałem

radcą prawnym w III Warszawskiej Bry-

gadzie Rakietowej. Szybko jednak dosze-

dłem do wniosku, że prawnik bez apli-

kacji nie bardzo poradzi sobie w życiu,

dlatego rozpocząłem aplikację sądową

– wspomina Piotr Raczkowski.

To wtedy poznał swoich mentorów:

ówczesnego sędziego sądu wojskowego

Jana Malinowskiego, dziś pracującego

w biurze rzecznika praw obywatelskich,

i Marka Pietruszyńskiego, sędziego Sądu

Najwyższego. Pierwszy wpoił mu regu-

ły warsztatu sędziowskiego oraz pokorę

i szacunek dla wszystkich pracowników

sądu, od protokolanta do osób sprzątają-

cych, drugi nauczył otwartości na prawo

i posługiwania się w pracy miękkim ję-

zykiem prawnym, odbiegającym od stylu

ofi cjalnych urzędowych pism. – Niezli-

czoną liczbę wieczorów przesiedziałem

w domu sędziego Pietruszyńskiego, który

był moim patronem, spierając się i dys-

kutując o sprawach karnych, które miały

być rozpoznane na wokandzie. Bez cie-

nia przesady mogę stwierdzić, że to on

ukształtował mnie jako sędziego – mówi

Raczkowski.

Nominację sędziowską otrzymał

w 1997 r., jest więc przedstawicielem

młodego pokolenia sędziów sądów woj-

skowych, którzy mroków minionej epoki

nie zaznali. Dlatego z pewnym zakłopo-

taniem reaguje na zadawane pół żar-

tem pół serio pytania, czy to prawda, że

w sądach wojskowych rano jest odprawa,

podczas której orzekający dowiadują się,

komu jaką karę należy wlepić. Klimat

dawnych czasów miał jednak szansę

poczuć jeszcze jako asesor, gdy obser-

wował stosunek niektórych adwokatów

do oskarżonych żołnierzy. – Obrońcami

często byli dawni prokuratorzy wojskowi.

Śmiać mi się chciało, gdy mimo zmia-

ny roli ostrym tonem wykrzykiwali do

swoich klientów np.: „Oskarżony, proszę

wstać” – mówi Piotr Raczkowski.

Choć jego poczucie humoru i swobod-

ny styl są wręcz legendarne, zapewnia,

że siedząc za sędziowskim stołem nigdy

nie ma kłopotu z zachowaniem powa-

gi sądu. Tak było zarówno wtedy, gdy

oskarżony o znęcanie się nad żołnie-

rzami stalinowski śledczy mjr Mikołaj

Kulik teatralnie mdlał na sali rozpraw,

choć chwilę wcześniej chyżo zwiewał

żandarmerii wojskowej, skacząc po scho-

dach po trzy stopnie. A także wtedy, gdy

na podszyty konfl iktem rodzinnym pro-

ces pewnego żołnierza przyszła nestorka

rodu, rozdała wszystkim, nie wyłączając

sędziego, święte obrazki, po czym naka-

zała się pogodzić – co zwaśnione strony

skwapliwie uczyniły.

– Lubię ludzi i z założenia jestem do

nich pozytywnie nastawiony – przyzna-

je Piotr Raczkowski zapytany o swój nie-

znikający z twarzy uśmiech. – Pan sędzia

jest człowiekiem bardzo bezpośrednim,

w dobrym znaczeniu tego słowa. Umie

skracać dystans, tak by stosunki koleżeń-

skie pomagały, a nie przeszkadzały w pra-

cy – dodaje sędzia Gabriela Ott, członek

Krajowej Rady Sądownictwa. To właśnie

ona zgłosiła kandydaturę Piotra Raczkow-

skiego na wiceszefa KRS. Było to tym bar-

dziej niezwykłe, że w ten oto sposób sę-

dzia „wojskowy” został zarekomendowany

do prezydium jako reprezentant sędziów

„powszechnych”.

– Sędzia pułkownik jako żołnierz jest

niezwykle zdyscyplinowany, konkretny

i dobrze zorganizowany. A biorąc pod uwa-

gę fakt, że orzeka zarówno w sądzie woj-

skowym, jak i okręgowym, ma pełniejszy

obraz polskiego sądownictwa – tłumaczy

sędzia Ott.

Sam Raczkowski od lat zabiega o to, by

sądy wojskowe przestał otaczać nimb ta-

jemniczości, a orzekający w nich sędziowie

przestali uchodzić za innych i to takich,

którzy mają mało pracy (bo spraw fak-

tycznie jest niedużo). To on upowszech-

nił praktykę łączenia przez nich funkcji

orzeczniczych w sądach wojskowych i po-

wszechnych. Teraz tylko zaciera ręce na

myśl o nowych wyzwaniach, jakie stoją

przed nim jako wiceprzewodniczącym

KRS. – Ostro zabieram się do pracy. Bo

czego nie zrobimy w pierwszym roku no-

wej kadencji, zapewne nie zrobimy nigdy

– deklaruje. Oczywiście uśmiechając się

od ucha do ucha.

W

O

JTEK

RSKI

Jedynym członkiem Krajowej Rady Sądownictwa

wkładającym na rozprawy wyjściowy mundur jest

Piotr Raczkowski, od niedawna jej wiceprzewodniczący

PRENUMERATA:

Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ: Wersja Standard: miesięczna (czerwiec 2014 r.): 96,00 zł, czerwiec–grudzień 2014 r.: 638,75 zł. Wersja Premium: miesięczna
(czerwiec 2014 r.): 112,00 zł, czerwiec–grudzień 2014 r.: 756,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata

Sędzia z pagonami

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

3 / 8

background image

P

ierwsza jest symbolem

nie tylko stolicy Francji,

ale przede wszystkim do-

brej roboty: nowatorska,

wymagała wizjonerstwa

projektowania i precy-

zji wykonania w stopniu

przekraczającym czasy, w jakich powsta-

wała. Trzeba było wymyślić nie tylko ją

samą, ale i sposób, jak ją zbudować. I to

dopiero była sztuka. Szczególne wrażenie

(na mnie przynajmniej) zrobiło wyko-

rzystanie przesypującego się z góry pia-

sku, aby automatycznie, bez żmudnego

mierzenia i obliczania, osiągnąć precyzję

„spięcia” w poziomie i pionie odrębnie

budowanych czterech nóg wieży. Bie-

głość i pomysłowość, precyzja i koopera-

cja – tego symbolem jest wieża, nosząca

zresztą imię nie tego, kto ją wymyślił i za-

projektował, ale tego, kto odkupił pomysł.

Druga z wież to symbol bezowocnego

wysiłku, który miał służyć zjednoczeniu,

a okazał się kontrproduktywny. Zmar-

nowano ideę, czas, materiały, skłóco-

no się i podzielono. I mała pociecha, że

w zgubnym pomieszaniu języków inter-

weniowały siły nadprzyrodzone, którym

niemiłe było połączenie ludzi we wspól-

nym dziele.

Te dwa przykłady przychodzą mi na

myśl, gdy przyglądam się działaniom

związanym z implementacją prawa UE.

Ustawicznie wychodzi nam wieża Ba-

bel. Nie wymaga się od nas wizjoner-

stwa francuskich budowniczych, lecz

jedynie znajomości kilku klasycznych

zasad prawa i zwykłego porządku w ich

wdrożeniu.

Taką pierwszą zasadą jest, że – przy

dyrektywach – preambuła służy do wy-

jaśnienia celu nadrzędnego dyrektywy.

Użyte przy implementacji środki, na-

wet jeśli zgodne formalnie z brzmieniem

prawa europejskiego, muszą być jeszcze

dodatkowo sprawdzone „na okoliczność”

zgodności z celem wyrażonym w pream-

bule. W prawie rodzimym nie można

więc używać konstrukcji i sformułowań,

które – chociaż pozornie i formalnie nie

są z treścią dyrektywy sprzeczne – uni-

cestwiałyby ów cel, ratio prawa wspól-

notowego.

Czytam teraz biadolenia nad na-

szym „prawem śmieciowym”. Przetargi

w gminach kończą się wybraniem, jak

to u nas, najtańszej oferty. Bo to przetar-

gi publiczne i stosuje się do nich prawo

o zamówieniach publicznych, a ono tak

jest u nas rozumiane i stosowane. Usta-

wa śmieciowa, będąca implementacją

„śmieciowych” dyrektyw odsyła do nich.

Rezulat? Fatalny. Utyskiwania, że odpadki

wywozi się rzadziej, bo tak jest w ofercie

najtańszego operatora. A że to gorzej dla

„producenta” śmieci, bo trzeba sortować

i trzymać kłopotliwy urobek u siebie? No

to co, ma się on cieszyć z gospodarności

gminy przy przetargu.

Ale to nie jedyny kłopot. Tu i ów-

dzie zrezygnowano bowiem przy okazji

z kosztowniejszych usług zapewniających

sortowanie i recykling. Gdzieniegdzie wy-

wozi się do lasu, zaśmiecając i zatruwając

środowisko. Bo tak taniej. Wywiezienie

na wysypisko kosztuje. Rada, jaką mia-

łabym do przekazania prawnikom firm

o bardziej zaawansowanej technologii

przetwarzania śmieci niż z wywrotki na

ściółkę, przegrywającym przetargi: wal-

czyć! A sprawdźcie, czy aby nie mamy

tutaj do czynienia z wadliwością imple-

mentacji prawa unijnego? No i wycią-

gnijcie wnioski z tego co, jak i gdzie za-

C4

opinie

Implementacja dyrektyw UE

skarżyć. Bo co prawda w polskiej ustawie

śmieciowej werbalnie nawiązuje się do

celów głoszonych w preambułach im-

plementowanych unijnych dyrektyw

(z 1999/31 WE i 2008/98 WE): ulepszenie

gospodarki odpadami w celu ich zago-

spodarowania, recyklingu i ochrony śro-

dowiska, ale już ustawa o zamówieniach,

do której się odsyła przy wyborze „opera-

tora śmieci” operuje głównie kryterium

najniższych cen.

Zachodzi zatem sprzeczność celów

i kryteriów, które mają teoretycznie to

właśnie sprawdzić. A kto winny? Autor

niefortunnej rozbieżności pomiędzy cela-

mi dyrektyw śmieciowych (ich preambuły

trzeba czytać i rozumieć, bo mają norma-

tywne znaczenie) i ubóstwem kryteriów

przewidzianych w ustawie o zamówie-

niach publicznych, które mają decydować

o wyborach oferty. To wada implemen-

tacji: gdybyż autorzy ustawy śmieciowej,

odsyłając do procedury o zamówieniach,

choć zająknęli się gdzieś o nieadekwat-

ności kryteriów. Gdyby wskazali na ko-

nieczność ich innego ujęcia z uwagi na

cele dyrektyw śmieciowych. Ale nie zro-

biono tego.

Nieosiągnięcie celu dyrektywy jako

takie jest trudne do wykazania. Ale już

znacznie łatwiej można wykazać obni-

żenie standardu gospodarki śmieciowej

w porównaniu do sytuacji sprzed tej kule-

jącej implementacji. Za kontrproduktyw-

ną implementację odpowiadają i legisla-

tor, i ci, którzy implementowaną ustawę

stosują, a więc samorządy organizujące

i rozstrzygające przetargi. Oto przykład

roboty, gdy budowniczowie, którzy za-

mierzali wznieść wieżę Eiffla, wybudo-

wali w rzeczywistości wieżę Babel. I nic

nie jest w stanie rozwiać ich złudzeń,

chociaż dla laika i miłośnika spaceru po

lesie widać, że coś nie tak.

Przykładów jest więcej. Mamy wdrożyć

dyrektywę 2010/63/UE w sprawie ochro-

ny zwierząt wykorzystywanych do celów

naukowych. Trwają prace nad stosowną

Obie przychodzą mi

na myśl,

gdy przyglądam

się działaniom

związanym

z implementacją

prawa UE

Wieża Eiffla czy wieża Babel?

Preambuła w prawie unijnym ma podstawowe

znaczenie. Z niej wynika wskazówka

co do zakresu pozostawionego swobodzie

ustawodawcy krajowego. A nasi prawnicy

implementatorzy uważają ją za mowę-trawę

FOT

.

Sh

UTTERST

OC

k

Prof. Ewa Łętowska

prawniczka, pierwszy polski rzecznik

praw obywatelskich, sędzia trybunału

konstytucyjnego w stanie spoczynku

R

AF

A

ł O

lE

k

SIEWI

CZ

/R

EPO

R

TER

pod ostatnią

instancją

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

4 / 8

background image

G

dybym mógł zmienić jeden

przepis, to uchwaliłbym akt

prawny zawierający artykuł

uchylający w całości ustawę

z 2 lipca 2004 r. o swobodzie działalno-

ści gospodarczej (dalej u.s.d.g.). W

moim odczuciu jest to dalece niedosko-

nały twór legislacyjny. Już sam tytuł

może wprowadzać w błąd, bo ustawa

– wbrew intencjom ustawodawcy

– nie gwarantuje swobody działalności

gospodarczej, a wskazuje przede

wszystkim na jej ograniczenia.

Akt ten jest jednym z najbardziej

restrykcyjnych pośród wszystkich

poprzednio obowiązujących ustaw

regulujących zasady i warunki

prowadzenia działalności gospodarczej,

a ponadto jest obarczony wieloma

wadami, które nie sposób wymienić.

Ustawa miała – stosownie do jednego

z jej przepisów – określać zasady m.in.

zakończenia działalności gospodarczej,

tymczasem o kwestii tej w ogóle się nie

wspomina. A przecież każdy przedsię-

biorca, niezależnie od tego czy jest

osobą fizyczną, osobą prawną czy

jednostką organizacyjną niemającą

osobowości prawnej, powinien

wiedzieć, na jakich zasadach i warun-

kach ma tę działalność podejmować,

wykonywać, ale także kończyć.

Zupełnie niepotrzebnie u.s.d.g. reguluje

wiele kwestii szczegółowych, które

powinny być ujęte w oddzielnej

ustawie. Dotyczy to np. instytucji

Centralnej Ewidencji i Informacji

o Działalności Gospodarczej (swoistego

„rejestru przedsiębiorców” – osób

fizycznych) unormowanej w sposób

chaotyczny i pozbawiony wewnętrznej

logiki. Poza tą ustawą znajdują się

przecież przepisy dotyczące rejestracji

innych przedsiębiorców. Trudno mi

także zrozumieć, czemu u.s.d.g.

reguluje kwestie micro, małych

i średnich przedsiębiorców, gdyż ich

rozróżnianie wiązać należy z proble-

matyką pomocy publicznej oraz

dlaczego nie definiuje w sposób

jednoznaczny, kim jest przedsiębiorca

jako podmiot działalności gospodarczej

i jak określić, także jednoznacznie,

działalność gospodarczą i jej przedmiot.

Obowiązujące przepisy nie pozwala-

ją także na wydanie zakazu wykony-

wania szkodliwej – z uwagi na interes

społeczny – działalności gospodarczej

(np. handel tzw. dopalaczami). Ustawa

dotycząca działalności gospodarczej

powinna być swego rodzaju konstytu-

cją gospodarczą, nie zaś – tak jak to jest

obecnie i czego nie boję się powiedzieć

– zlepkiem kilkunastu różnych kwestii,

niekoniecznie materialnie powiąza-

nych ze sobą. Ustawa taka powinna

przede wszystkim stanowić prawidło-

wo skonstruowaną, jasną, logiczną

i racjonalną podstawę dla podejmowa-

nia, wykonywania i kończenia

działalności gospodarczej i określać

warunki aktywności przedsiębiorców.

Tak w sposób konkretny, jak i przy

wykorzystaniu klauzul generalnych

dających możliwość wypowiadania się

sądów w sprawach istotnych z punktu

widzenia np. interesu publicznego.

Ważne jest nadto, by taka ustawa

wskazywała na granice nadużywanej

niekiedy przez przedsiębiorców

wolności gospodarczej i normowała

zakres kompetencji organów admini-

stracji gospodarczej. Z tych powodów,

moim zdaniem, konieczne jest

uchwalenie nowej ustawy o działalno-

ści gospodarczej.

Oprac. PB

prawnik

6–8 czerwca 2014 nr 109 (3750)

gazetaprawna.pl

ustawą. I znów konieczne jest dochowa-

nie wierności celom prawa unijnego przy

wykorzystaniu marginesu swobody regu-

lacyjnej służącej państwu implementu-

jącemu. Regulacja wymaga zachowania

proporcjonalności przy wyważaniu po-

zostających ze sobą w kolizji interesów:

dobrostanu zwierząt (to jeden z celów

wszelkich polityk UE – tak głosi art. 13

TFUE) oraz niekwestionowanej koniecz-

ności ich wykorzystania do celów nauko-

wych. To ostatnie, niestety, wiąże się z za-

dawaniem zwierzętom cierpienia.

Regulacja dopuszcza je zatem, ale

jedynie w koniecznym zakresie, a nie

w zakresie dyktowanym wygodą czy

interesem prowadzącego doświadcze-

nia. To wymaga odpowiedniego ope-

rowania przy implementacji regulacją

typu zasada (dla dobrostanu zwierząt)

i wyjątek (uzasadniony koniecznością

doświadczeń). Wyjątek niekonieczny

oznacza sprzeniewierzenie się zasadom

prawidłowości implementacji. Polski

projekt (znam wersję ze stycznia 2014 r.)

daje zaś nadmierną przewagę intere-

sowi, a nawet wygodzie prowadzącym

doświadczenia.

Konkrety? Dyrektywa (art. 10) przewi-

duje zasadę, że do doświadczeń używa

się zwierząt wyłącznie w tym celu hodo-

wanych. O ewentualnych odstępstwach

decyduje się in casu, na podstawie uza-

sadnienia naukowego. Implementacja

alla polacca (art. 7 projektu) dopuszcza

zaś wyjątek „gdy procedury nie można

wykonać” z wykorzystaniem zwierząt

pochodzących z hodowli. Nie można

wykonać, bo może wygodniej, łatwiej,

taniej? Dlaczego nie można? W dyrek-

tywie decydują wyłącznie uzasadnienie

naukowe (sens eksperymentu). Różnica

jest ewidentna, a problem w nieumie-

jętności czytania preambuły ze zrozu-

mieniem też.

To zresztą w ogólności smutna przypa-

dłość naszych prawników implementato-

rów, którzy preambuły uważają za mowę-

-trawę. A przecież preambuła w prawie

unijnym ma podstawowe znaczenie.

Z niej wynika wskazówka co do zakre-

su pozostawionego swobodzie ustawo-

dawcy krajowego, czyli ile miejsca nam

zostało na manewry we własnym pra-

wie. Na tym ustawicznie się wywracamy,

nie dostrzegając możliwości, jakie nam

stworzono, ani obowiązku kierowania

się celem dyrektywy, przy wykorzysta-

niu własnej swobody. Niestety brakuje

nam zrozumienia tego, co mówią inni

i czego od nas oczekują. Jak budowni-

czym wieży Babel.

W dyrektywie 2010/63 UE przewiduje

się powołanie ciała pełniącego funkcję

„rzecznika dobrostanu zwierząt” (ani-

mal-welfare body). Tam jest to ciało kon-

trolne, a kontrola jest działaniem publicz-

noprawnym, władczym. Polski projekt

przewiduje (art. 25) umowę o świadczenie

usług (opiniodawczo-doradczych). Umo-

wy zaś to domena prawa prywatnego.

To tak, jakby nadzór budowlany świad-

czył usługę na rzecz inwestora. A prze-

cież usługodawcę się wynajmuje lub nie

wynajmuje, jak się chce i jakiego się chce.

Kontroli natomiast się podlega, niezależ-

nie od swej woli czy umowy. Umowę albo

podpiszemy z tym, kto będzie świadczył

nam usługę na zaakceptowanych przez

nas warunkach, albo jej nie podpiszemy.

Widzimy różnicę? Jak tak, to szybki quiz:

komu to sprzyja, zwierzętom i ich dobro-

stanowi czy przedsiębiorcy?

Nieporozumienie, które tak jakoś

przypadkiem powoduje, że dyrektywa

już w chwili narodzin skazana jest na

nieefektywność, świadczy o nieprawidło-

wości implementacji. A możeto po prostu

przekleństwo wieży Babel: niezrozumie-

nie tego, że jak coś się nam mówi, to ma

to być jednak dobrze i racjonalnie, a nie

tylko jakoś tam skonstruowane?

Wieża Eiffla czy wieża Babel?

Ustawa dotycząca

działalności

gospodarczej

powinna być swego

rodzaju konstytucją

gospodarczą, nie

zaś zlepkiem

kilkunastu różnych

kwestii

kronika

bubli prawnych

Gdybym mógł zmienić jeden przepis...

prof. UG dr hab.

Andrzej Powałowski

adwokat prowadzący
własną kancelarię

AUTOPROMOCJA

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

5 / 8

background image

C6

AnAlizA

Świadczenia ratujące życie

wejścia na drogę sądową. Warto zatem po-

święcić nieco uwagi znaczeniu tego pojęcia

i „filozofii” jego stosowania przez NFZ.

Zauważyć w pierwszej kolejności należy,

że pojęcie „świadczenie ratujące życie” nie

występuje w podstawowych aktach praw-

nych regulujących świadczenie usług me-

dycznych, a więc w ustawie z 15 kwietnia 2011

r. o działalności leczniczej (Dz.U. nr 112, poz.

654 ze zm.; dalej u.d.l.), w ustawie z 5 grudnia

1996 r. o zawodach lekarza i lekarza dentysty

(Dz.U. z 2008 r. nr 136, poz. 857 z późn. zm.;

dalej u.z.l.), w ustawie z 8 września 2006 r.

o Państwowym Ratownictwie Medycznym

(Dz.U. nr 191, poz. 1410 ze zm.; dalej u.p.r.m.)

ani wreszcie w ustawie z 27 sierpnia 2004 r.

o świadczeniach opieki zdrowotnej finan-

sowanych ze środków publicznych (Dz.U.

nr 210 poz. 2135 ze zm.; dalej u.ś.o.z.). Do ter-

minologii stosowanej przez NFZ zostało ono

wprowadzone niejako tylnymi drzwiam, za

pośrednictwem przepisów dotyczących obo-

wiązków sprawozdawczych świadczenio-

dawców. Chodzi tu o pkt 2.2.2. załącznika nr

1 do zarządzenia nr 103/2012/DSOZ prezesa

NFZ z 24 grudnia 2012 r. w sprawie określenia

szczegółowych komunikatów sprawozdaw-

czych XML dotyczących świadczeń ambula-

toryjnych i szpitalnych, w związku z par. 3

ust. 1 pkt 3a rozporządzenia ministra zdro-

wia z 20 czerwca 2008 r. w sprawie zakre-

su niezbędnych informacji gromadzonych

przez świadczeniodawców, szczegółowego

sposobu rejestrowania tych informacji oraz

ich przekazywania podmiotom zobowiąza-

nym do finansowania świadczeń ze środków

publicznych (Dz.U. nr 123 poz. 801 ze zm.).

Z przepisów tych wynika, że przez „świad-

czenia ratujące życie” rozumie się świad-

czenia zdrowotne udzielone w warunkach,

o których mowa w art. 15 u.d.l., w art. 30 u.z.l.

lub w art. 3 pkt 8 u.p.m.r.

Podstawowe dla funkcjonowania syste-

mu świadczeń medycznych finansowanych

ze środków publicznych przepisy u.ś.o.z. nie

posługują się jednak pojęciem „świadcze-

nia ratujące życie”. Mowa tam natomiast

– w art. 19 ust. 1 – o „świadczeniach w stanie

nagłym”, przez które rozumie się, poprzez

nawiązanie w art. 5 pkt 33 u.ś.o.z do art. 3 pkt

8 u.p.r.m., świadczenie udzielone w „stanie

nagłego zagrożenia polegającym na nagłym

lub przewidywanym w krótkim czasie po-

jawieniu się objawów pogarszania zdrowia,

którego bezpośrednim następstwem może

być poważne uszkodzenie funkcji organizmu

lub uszkodzenie ciała lub utrata życia”. Nie-

trudno zauważyć, że pojęcie „świadczenie

ratujące życie” w takim znaczeniu, w jakim

posługują się nim przepisy dotyczące udzie-

lania przez świadczeniodawców informacji,

nie jest tożsame z pojęciem „świadczenia

w stanach nagłych”, występującym w art. 19

ust. 1 u.ś.o.z. To pierwsze pojęcie obejmuje nie

tylko świadczenia udzielane w warunkach,

o których mowa w 3 pkt 8 u.p.m.r. (a zatem

i w art. 19 ust. 1 u.ś.o.z.), ale także świadcze-

nia udzielane osobie, która potrzebuje na-

tychmiastowego udzielenia świadczenia ze

względu na zagrożenie życia lub zdrowia

(art. 15 u.d.l.) oraz świadczenie pomocy lekar-

skiej w przypadku, gdy zwłoka w jej udziele-

niu mogłaby spowodować niebezpieczeństwo

utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub

ciężkiego rozstroju zdrowia, oraz w innych

przypadkach niecierpiących zwłoki (art. 30

u.z.l.). Na tle występujących tu różnic poja-

wia się oczywiste pytanie, kiedy świadcze-

nie spełnione przez świadczeniodawcę musi

zostać sfinansowane przez NFZ na zasadach

określonych w art. 19 u.ś.o.z., zwłaszcza że

zagadnienie to w praktyce należy do najbar-

dziej spornych.

Rozważając tę kwestię, wypada rozpo-

cząć od przypomnienia podstawowych za-

sad funkcjonowania ochrony zdrowia okre-

ślonych prawem polskim. I tak z art. 68

ust. 1 konstytucji wynika podmiotowe prawo

Pojęcie „świadczenie

ratujące życie”

nie występuje

w podstawowych

aktach prawnych

regulujących

wykonywanie

usług medycznych.

Do terminologii

stosowanej przez

NFZ weszło tylnymi

drzwiami. I tu zaczął

się problem

FOT

.

CO

R

b

IS

/FOT

OC

ha

NN

e

LS

FOT

.

M

a

T

e

RI

y

P

R

a

SO

W

e

Filozofia leczenia zgodnie z prawem

Przepisy kreujące reżim prawny

świadczenia usług medycznych

niejednokrotnie zmuszają do

dokonywania wyboru pomiędzy

wykonaniem najistotniejszego

obowiązku nałożonego na lekarza

a kwestią możliwości uzyskania

wynagrodzenia za udzieloną pomoc

prof. dr hab.

Wojciech

popiołek

Wydział prawa

i administracji

Uniwersytetu

Śląskiego

w katowicach

W

praktyce świad-

czenia usług me-

dycznych wiel-

ką popularno-

ścią cieszy się

pojęcie „świad-

czenia ratujące

życie”. Stało się ono m.in. podstawą kwali-

fikowania przez Narodowy Fundusz Zdro-

wia rodzaju działań, jakie mogą podlegać

rozliczeniu z tytułu tzw. nadwykonań,

zgłaszanych przez podmioty świadczą-

ce usługi medyczne (czy udzielenia ich

pozakontraktowo). Zapotrzebowanie na

świadczenia opieki zdrowotnej wykony-

wane zwłaszcza przez placówki o uzna-

nej renomie jest bowiem istotnie większe

od przyznawanych im przez NFZ limitów,

a wypada zauważyć, że pacjent ma prawo

decydować o wyborze świadczeniodawcy,

który w jego ocenie udzieli mu skutecznej

pomocy (np. przeprowadzenie operacji kar-

diochirurgicznej), a zarazem nie ma obo-

wiązku i nawet możliwości ustalenia, czy

dokonany przez niego wybór jest „poza-

kontraktowy” czy „ponadlimitowy”. Jakość

wykonywanych usług medycznych, szcze-

gólnie w zakresie wysokospecjalistycznych

zabiegów, znacznie różni się w naszym

kraju w poszczególnych ośrodkach.

W większości krajów Ue i USa chorzy

mają dostęp do informacji o wynikach

leczenia w poszczególnych szpitalach.

W Polsce dane te są uznane za „poufne”

i tylko informacje przekazywane przez

chorych między sobą lub czasami dys-

kretna porada lekarza kierujacego są je-

dyną podpowiedzią, gdzie najlepiej się

leczyć. brak oficjalnych danych jest nie-

zgodny z prawem pacjenta do informacji

i wskazuje na przedmiotowe traktowanie

świadczeniobiorców. Oferowanie niskich

kontraktów na zabiegi ratujące życie sta-

wia dodatkowo w bardzo trudnej sytuacji

lekarzy pracujących w danej jednostce,

jak i samą jednostkę, która zobowiązała

się do wykonywania wszystkich takich

zabiegów, niezależnie od przyznanych

limitów. Sprawa byłaby prostsza, gdyby

NFZ chciał płacić za ponadlimitowe za-

biegi ratujące życie, ale broni się przed

tym, zmuszając świadczeniodawców do

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

6 / 8

background image

jednostki do ochrony zdrowia. Konstytu-

cyjne obowiązki władz publicznych w za-

kresie ochrony zdrowia obejmują m.in.

zapewnienie równego dostępu do świad-

czeń opieki zdrowotnej finansowanej ze

środków publicznych na zasadach okre-

ślonych w ustawie. Z kolei art. 68 ust. 2

ustawy zasadniczej nakłada na władze

publiczne obowiązek stworzenia syste-

mu funkcjonalnego i efektywnego, który

zapewni rzeczywistą realizację prawa do

ochrony zdrowia. Przepis art. 68 znajduje

rozwinięcie w licznych ustawach szczegól-

nych. Ze względu na cel normy konstytu-

cyjnej istotne znaczenie należy przypisać

zwłaszcza przepisom regulującym prawa

pacjenta oraz odpowiadające im obowiązki

lekarzy i podmiotów wykonujących dzia-

łalność leczniczą.

Obowiązki władz publicznych realizo-

wane są w drodze instrumentów publicz-

noprawnych (m.in. dysponowanie przez

NFZ środkami publicznymi z zachowa-

niem równorzędnych zasad kontrakto-

wania ze świadczeniodawcami zorgani-

zowanymi w różnych formach prawnych)

i cywilnoprawnych. Te ostatnie to umo-

wy zawierane przez NFZ ze świadcze-

niodawcami. Cywilnoprawny charakter

tych umów (art. 155 ust. 1 u.ś.o.z.), wraz

z wynikającymi stąd konsekwencjami,

nie budzi wątpliwości. Te konsekwencje

to m.in. „uzupełnienie” treści stosunku

wynikającego z umowy przez przepisy

ustaw nakładających na zakłady opieki

zdrowotnej i lekarzy obowiązek udzie-

lania pomocy zdrowotnej. Przedmiotem

umów jest udzielanie świadczeń opieki

zdrowotnej określonego rodzaju (zakresu,

liczby) na rzecz osób uprawnionych w za-

mian za wynagrodzenie należne od NFZ za

udzielone świadczenia. Świadczenia mu-

szą spełniać kryteria minimalnych stan-

dardów w świetle wymagań wiedzy me-

dycznej. Podstawowym prawem każdego

pacjenta, w świetle art. 6 ustawy z 6 listo-

pada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzecz-

niku Praw Pacjenta (t.j. Dz.U. z 2012 r.

poz. 159 ze zm.; dalej u.p.p.), jest bowiem

dostęp do świadczeń zdrowotnych odpo-

wiadających wymaganiom wiedzy me-

dycznej (a w sytuacji ograniczonych możli-

wości udzielenia odpowiednich świadczeń

– do korzystania z rzetelnej, opartej na

kryteriach medycznych procedury ustala-

jącej kolejność dostępu do tych świadczeń).

Z punktu widzenia przedmiotu niniej-

szych uwag istotne są obowiązki świadcze-

niodawców o charakterze bezwzględnym,

mające na celu ochronę zdrowia i życia

(czyli tzw. ustawowy obowiązek udzie-

lenia świadczenia opieki zdrowotnej).

Prawny obowiązek udzielania pomocy

wynika bowiem nie tylko z u.ś.o.z., ale

przede wszystkim z przepisów u.z.l. (a tak-

że przepisów u.d.l.). Uchybienie zaś przez

lekarza obowiązkowi określonemu w art.

30 u.z.l. obostrzone jest sankcją odszko-

dowawczą, a także dyscyplinarną i kar-

ną. Takie rozwiązanie nie może dziwić

w świetle regulacji prawnych zapewnia-

jących ochronę zdrowia obywatelom. To,

co budzi natomiast zdziwienie, to to, że

przepisy kreujące reżim prawny świadcze-

nia usług medycznych (w tym zwłaszcza

przepisy u.ś.o.z.) niejednokrotnie w swo-

jej istocie zmuszają świadczeniodawcę

do dokonywania wyboru pomiędzy wy-

konaniem najistotniejszego obowiązku

nałożonego na lekarza a kwestią możli-

wości uzyskania wynagrodzenia z tytułu

wykonanego świadczenia. W szczególności

świadczeniodawca narażony jest na wy-

nikające z obowiązujących regulacji ryzy-

ko, że spełnione przez niego świadczenie

nie zostanie zakwalifikowane przez NFZ

jako świadczenie „ratujące życie” w ro-

zumieniu art. 19 ust. 1 u.ś.o.z., czyli jako

świadczenie udzielone „w stanie nagłym”.

Wydaje się zaś oczywiste, że ryzyko będą-

ce konsekwencją wątpliwości interpreta-

cyjnych dotyczących pojęcia nagłości nie

może stanowić przeszkody dla prawidło-

wego wykonywania przez lekarza jego

podstawowego obowiązku, czyli udzie-

lania pomocy zdrowotnej w sytuacji, gdy

w świetle wiedzy medycznej jej udziele-

nie jest konieczne jako ratujące życie lub

zdrowie pacjenta. Podejmowanie decyzji

o udzieleniu pomocy w takich przypad-

kach nie może być ograniczone kalku-

lacją, czy NFZ pokryje poniesione przez

świadczeniodawcę koszty tego świadcze-

nia. NFZ jest zobowiązany pokryć koszty

takich usług medycznych, niezależnie od

tego, że przekroczyły one zakres limitów

umownych. Koszty udzielonej pomocy

zdrowotnej nie mogą być przerzucane na

świadczeniodawcę realizującego obowiąz-

ki określone m.in. przepisami art. 15 u.d.l.

i art. 30 u.z.l.

Z powołanych przepisów, chociaż posłu-

gujących się klauzulami generalnymi i po-

jęciami nieostrymi, wynika jednoznacznie,

że zachodzi szczególna potrzeba zapew-

nienia świadczeń zdrowotnych w sytu-

acjach, w których istnieje zagrożenie życia

lub zdrowia. Wykładnia przepisów powin-

na zatem uwzględniać ich podstawową

funkcję, jaką jest zapewnienie pacjentom

uzyskania świadczenia zdrowotnego nie-

zbędnego dla ratowania życia lub zdro-

wia, czy to w stanie „nagłym” (art. 3 pkt

8 u.p.r.m.) lub „nie cierpiącym zwłoki”

(art. 30 u.z.l.), gdzie udzielenie pomocy po-

winno być natychmiastowe (art. 15 u.d.l.;

np. zawał serca), czy też w takim stanie,

w którym przewidywane jest w krótkim

czasie pojawieniu się objawów pogarsza-

nia zdrowia lub gdy zwłoka w jej udziele-

niu mogłaby spowodować niebezpieczeń-

stwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia

ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia (art.

30 u.z.l., art. 3 pkt 8 u.p.r.m.; np. choroba

niedokrwienna serca z krytycznym zwęże-

niem tętnic nasierdziowych, ciężka wada

serca, zaburzenia rytmu sreca).

Z brzmienia powołanych przepisów

wynika, że nie zawsze chodzi o sytuacje,

które określić można jako „nagłe” w takim

znaczeniu, że świadczenie powinno być

udzielone natychmiast (jedyną definicję

ustawową stanu „nagłego” zawiera art. 5

pkt 33 u.ś.o.z., która odsyła do art. 3 pkt 8

u.p.r.m., a tam nie ma mowy o natychmia-

stowości pomocy – „nagłe zagrożenie” nie

jest równoznaczne z koniecznością „na-

tychmiastowej” interwencji medycznej).

Chodzi przecież także o przypadki zagro-

żenia, gdzie przewidywane jest w krótkim

czasie pojawienie się objawów pogarsza-

nia zdrowia lub gdy przesłanką realizacji

obowiązku świadczenia jest to, że „zwło-

ka” mogłaby nieść za sobą negatywne dla

pacjenta konsekwencje (ciężka choroba

serca i naczyń, choroba nowotworowa).

Nie można zatem zgodzić się z inter-

pretacją zaproponowaną w wyroku Na-

czelnego Sądu Administracyjnego z 3 paź-

dziernika 2012 r. (II GSK 1369/11), w którym

stwierdzono, że „stan nagły” oznacza przy-

padek, w odniesieniu do którego istnieje

niemożność (przeciwwskazanie) odłożenia

(przesunięcia) w czasie pomocy lekarskiej,

istotne znaczenie ma zatem „natychmia-

stowość” i „bezpośredniość” zagrożenia,

które uzasadniają niezwłoczne udzielenie

pomocy poprzez natychmiastowe udziele-

nie świadczenia. To, że istnieje zagrożenie

nie musi oznaczać – zwłaszcza w świe-

tle wiedzy medycznej – że konieczne jest

natychmiastowe świadczenie medyczne

(ciężka wada serca wymagająca dokład-

nej diagnozy i przygotowania chorego do

zabiegu). W szczególności brak jest pod-

staw dla twierdzenia, że w sytuacji, gdy

zagrożone jest zdrowie lub życie pacjenta,

kwestia możliwości nienatychmiastowego

udzielenia świadczenia przesądza, że stan

pacjenta nie jest „nagły” (w rozumieniu

art. 3 pkt 8 u.p.r.m.) lub udzielone świad-

czenie nie jest „ratującym życie”. Zdarzają

się bowiem sytuacje, kiedy współistnienie

innych schorzeń zmusza do odroczenia

zabiegu ratującego życia do chwili, kie-

dy inne schorzenie, zwiekszające ryzyko

Filozofia leczenia zgodnie z prawem

Nie można się zgodzić z interpretacją

zaproponowaną w wyroku NSA

(II GSK 1369/11). To, że istnieje

zagrożenie, nie musi oznaczać,

że konieczne jest natychmiastowe

świadczenie medyczne

prawnik

6–8 czerwca 2014 nr 109 (3750)

gazetaprawna.pl

procedury, zostanie wyleczone (np. czyn-

na choroba wrzodowa żołądka u chore-

go zakwalifikowanego do chirurgicznego

leczenia wady serca lub czynna infekcja

u chorego na nowotwór zakwalifikowa-

nego do chemioterapii).

Zatem mamy w przywołanych przepi-

sach pojęcia nieostre i ogólne (takie jak

„stan nagłego zagrożenia”, „przewidywa-

ne w krótkim czasie pojawienie się obja-

wów …”, „nie cierpiący zwłoki”), których

jednoznacznej wykładni nie dokonano

w judykaturze i doktrynie. Jeżeli jednak

dla ustawodawcy najwyższym dobrem

jest dobro pacjenta, a inaczej być prze-

cież nie może, to o tym, czy świadczenie

ratuje życie lub czy występuje stan nagły,

nie może przesądzać językowa wykładnia

przepisów. Zwłaszcza jeżeli jej celem jest

powiązanie przypuszczeń co do tego, jakie

mogą być negatywne skutki zaniechania

udzielenia pacjentowi pomocy z „natych-

miastowością” świadczenia medyczne-

go. O tym, czy dany pacjent znajduje się

w „stanie nagłym” w rozumieniu np. art.

19 ust. 1 u.ś.o.z. i czy stan ten uzasadnia

przeprowadzenie np. operacji kardiochi-

rurgicznej natychmiast, czy dopiero po

upływie jakiegoś czasu, decydować może

tylko lekarz (świadczeniodawca, który za

pomocą zatrudnionych lekarzy świadczy

usługi medyczne). To on obowiązany jest

do udzielenia pomocy medycznej pacjen-

towi i to na nim, a nie na dysponencie

środków publicznych przeznaczonych

na jej sfinansowanie, spoczywa odpowie-

dzialność za negatywne skutki odmowy

udzielenia pomocy, motywowanej np. po-

nadlimitowym charakterem świadczenia.

W kontakcie z pacjentem lekarz zobowią-

zany jest ocenić nie tylko stan jego zdro-

wia na podstawie aktualnej diagnozy, ale

także w wypadku stwierdzenia zagroże-

nia rozważyć prawdopodobieństwo jego

zwiększenia. Jeśli przewidywany wzrost

zagrożenia wskazuje na możliwość zaist-

nienia skutków wskazanych np. w art. 30

u.z.l., to lekarz jest zobowiązany do udzie-

lenia właściwej pomocy medycznej. Trze-

ba w tym miejscu podkreślić, że to, czy

zabieg poprawia rokowanie (przeżycie)

i w jakim czasie, jest wiedzą specjalistycz-

ną, opartą zarówno na długoletnim do-

świadczeniu lekarza, ale również wynika-

jącą z opublikowanych randomizowanych

badań klinicznych, odpowiednich reje-

strów i opisów naturalnego przebiegu

choroby. Wiedza ta np. w przypadku kar-

diologii jest bardzo dobrze uporządkowa-

na i przedstawiona w postaci wytycznych

międzynarodowych, w tym wytycznych

European Society of Cardiology, które są

jednocześnie wytycznymi Polskiego To-

warzystwa Kardiologicznego. Trzeba tu

podkreślić, że ostateczne wytyczne i za-

sady postępowania oparte są na złożo-

nych metodach statystycznych i rachunku

prawdopodobieństwa oraz konsensusie

doświadczonych ekspertów medycznych.

Oczywiste jest zatem, że o konieczno-

ści udzielenia świadczenia i jego zakre-

sie decyduje wyłącznie lekarz, opierając

się na obiektywnych przesłankach wyni-

kających z wiedzy medycznej i doświad-

czenia zawodowego, zwłaszcza że żadna

okoliczność nie może być podstawą do od-

mowy udzielenia świadczenia w sytuacji

zagrożenia życia pacjenta (zob. np. wyrok

Sądu Najwyższego z 12 marca 2009 r., V

CSK 272/08). W tych przypadkach lekarz

musi oprzeć się na wytycznych, aby unik-

nąć odpowiedzialności za błąd medyczny,

kieruje się więc miedzynarodowymi za-

leceniami, a nie lokalnymi regulacjami

i nieformalnymi naciskami NFZ.

Z tym oczywistym stwierdzeniem pozo-

stają w sprzeczności uregulowania art. 19

ust. 4, 5 i 6 u.ś.o.z., przewidujące, że wyna-

grodzenie świadczeniodawcy, który udzie-

lił pomocy w warunkach opisanych w ust.

1 tego artykułu, uwzględnia wyłącznie

„uzasadnione” koszty udzielenia „nie-

zbędnych” świadczeń, a NFZ weryfikuje

wniosek o finansowanie, tak pod wzglę-

dem spełnienia przesłanki art. 19 ust. 1

u.ś.o.z., jak i „niezbędności” udzielonych

świadczeń. Skutek jest bowiem taki, że

świadczeniodawca, wbrew ustawowym

obowiązkom i wbrew konstytucyjnym

prawom pacjenta, zasadność swoich de-

cyzji ocenia także w świetle możliwości

rozliczenia udzielanego świadczenia przez

NFZ, który może uznać je np. za niespeł-

niające wymogu „nagłości” w rozumieniu

art. 19 ust. 1 u.ś.o.z. Taka sytuacja, nieza-

leżnie od tego, jak obiektywna byłaby we-

ryfikacja dokonywana przez NFZ (a o któ-

rą niełatwo, chociażby z tej przyczyny, że

NFZ, zarazem monopolista, działa w sy-

tuacji swoistego konfliktu interesów ze

względu na szczupłość środków pozosta-

jących w jego dyspozycji i ścierające się

interesy różnych świadczeniodawców),

jest nie do przyjęcia w świetle najwyższego

dobra, jakim jest zdrowie i życie pacjenta.

Innymi słowy, o tym, czy lekarz (świadcze-

niodawca) ma wypełnić swoje obowiąz-

ki wynikające z przepisów art. 15 u.d.l.,

art. 30 u.z.l. czy art. 3 pkt 8 u.p.m.r., nie

może decydować ex post organ odpowie-

dzialny za dystrybucję środków publicz-

nych służących realizacji konstytucyjnych

obowiązków państwa. Co więcej, obowiąz-

ki wynikające z przepisów art. 15 u.d.l. i art.

30 u.z.l. mają charakter bezwzględny i wy-

przedzają ograniczenia wynikające nie

tylko z umów o świadczenia zdrowotne,

ale także ograniczenia wynikające z art. 19

ust. 1 u.ś.o.z., jeżeli by przyjąć, że przepis

ten takie ograniczenia ustanawia.

Ostatecznie nie można też nie uwzględ-

nić sytuacji, w której to właśnie lekarz,

a nie NFZ, odpowiada za nieudzielenie

świadczenia i wszelkich konsekwencji

z tego wynikających. Stawianie lekarza

pod presją zarzutu poświadczenia nie-

prawdy w przypadku rozpoznania „za-

biegu ratującego życie” z jednej strony,

a z drugiej strony narażanie się na zarzuty

w przypadku wystąpienia powikłań i zgo-

nu, gdy świadczenie nie zostanie wyko-

nane, jest klasycznym przykładem próby

zrzucenia wszelkiej odpowiedzialności za

niewydolność systemu ochrony zdrowia

na lekarzy i świadczeniodawców. Obecne

próby sterowania przepływem płatności

z procedur kardiologicznych na onkolo-

giczne (jedne i drugie ratujące życie) jest

najlepszym przykładem braku odpowie-

dzialności i przewidywania konsekwencji

związanych z takim sposobem zarządza-

nia środkami publicznymi. Może to spo-

wodować lawinowy wzrost spraw sądo-

wych i karnych, dalszy spadek zaufania

społecznego nie tylko do personelu me-

dycznego, ale też do instytucji publicznych

odpowiedzialnych za finansowanie usług

medycznych.

Biorąc zaś pod uwagę, że działamy obec-

nie w ramach systemu prawnego UE, na-

leży również uwzględnić znaczne koszty

leczenia chorych poszukujących pomocy

medycznej poza granicami kraju. Rzeczy-

wiste koszty leczenia tych chorych będą

znacznie wyższe niż wynikające z kon-

traktów zawartych z polskimi świadcze-

niodawcami. Dlatego też, aby uniknąć

tych dodatkowych kosztów (w tym od-

setek sądowych za zaległe płatności za

zabiegi ponadlimitowe), należy rzetel-

nie ocenić potrzeby społeczne w zakresie

niezbędnych usług medycznych i zabez-

pieczyć należyte środki na ich pokrycie.

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

7 / 8

background image

C8

Opinie

Widziane z dystansu

Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl

Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska

Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki

Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut,

Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska

Redaguje: Ewa Szadkowska

Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz

Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):

Dyrektor: Monika Szulc-Wąsikowska, tel. 22 530 40 17

Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz

Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

MACiEJ BALCERzAK

radca prawny, od lat pracuje w korporacjach,

pełniąc funkcje dyrektorskie i menedżerskie,

jest autorem książki „Planeta Korporacja

– Jak przetrwać, zrobić karierę, zostać prezesem”

(The Facto, 2013)

W meczu jest przerwa co dwa gemy,

siadamy, popijamy wodę i gawędzimy

z przeciwnikiem, masę spraw w ten sposób

załatwiłem. A jeden z moich znajomych,

zapalony tenisista prowadzący kancelarię

prawniczą, pozyskał nawet kilku klientów

pomny moich doświadczeń, przygoto-

wałem listę dyscyplin, które uprawiane

z umiarem nie tylko pomogą utrzymać

(a czasem poprawić) kondycję fizyczną,

pozwolą się zrelaksować, ale również

mogą pozytywnie wpłynąć na mniej

formalne relacje z klientami.

Tenis

Przyznaję, jestem maniakiem „białego

sportu”, ale zachowując obiektywizm,

uważam, że z punktu widzenia kariery

prawniczej to dobry wybór. Sport eli-

tarny, jakim jest tenis, przyciąga róż-

ne ważne persony nie tylko ze świata

biznesu, ale również polityki, mediów.

Poznałem na korcie prezesów korpora-

cji, menedżerów z innych firm. W me-

czu jest przerwa co dwa gemy, siadamy,

popijamy wodę i gawędzimy z przeciw-

nikiem, masę spraw w ten sposób za-

łatwiłem. A jeden z moich znajomych,

zapalony tenisista prowadzący kance-

larię prawniczą, pozyskał nawet kilku

klientów. Tak robi wielu prawników

konsultantów, zapraszają klientów, by

lepiej się poznać, porozmawiać, a może

pozyskać nowe zlecenia, oczywiście pod

warunkiem, że dadzą im wygrać. Mniej

popularny w kręgach biznesowych jest

golf, nie tylko ze względu na większe

koszty, ale i warunki pogodowe. Zimą

u nas w golfa nie pogramy, a w tenisa

na hali – owszem.

Bieganie

Skoro o wypoczynku mentalnym mowa,

nie ma lepszego i przede wszystkim

prostszego sposobu na szybki, skutecz-

ny relaks niż jogging. Wystarczy wło-

żyć buty i wyjść z domu. Piętnaście mi-

nut, pół godziny przebieżki wystarczy,

by obniżyć towarzyszące nam w pra-

cy napięcie. To także świetny trening

przygotowujący do wieloletniej kariery

zawodowej. Podczas trasy przeżywa-

my górki i dołki, zmęczenie, nieodpartą

chęć zejścia z trasy, biegając poznamy

więc nasze predyspozycje do zawodo-

wego maratonu. Dlatego poza tenisem

staram się regularnie biegać albo rano,

albo wieczorem. W wyjątkowo ciężkie

dni, ganiając po lesie, uciekam od pię-

trzących się spraw. Na wszystkie bez wy-

jątku delegacje zabieram adidasy i dres,

w ten sposób dzięki przebieżce mam

okazję w ekspresowym tempie poznać

nowe miejsca, do których mogę już ni-

gdy nie wrócić. Zaliczyłem tak nie tylko

Paryż, Lizbonę, Londyn, Brukselę, ale

i Szczecin, Zabrze, Zakopane. Natomiast

jeśli chodzi o pozyskiwanie klientów,

bieganie nie jest najlepsze. Możliwo-

ści do rozmowy nie będzie dużo, tylko

możemy się niepotrzebnie nasapać, tra-

cąc przy okazji oddech. Moje koleżanki

prawniczki, które nie mają ochoty na

jogging czy bieganie z rakietą po kor-

cie, preferują fitness, aerobik i pływa-

nie. W modzie są teraz także rolki i nie-

ustająco joga, ale znam też miłośniczki

wspinaczki skałkowej, MMA i rugby.

Piłka

Popularność futbolu nie ominęła praw-

ników, praktycznie w każdej firmie kopią

piłkę, korporacje zawodowe organizują

rozgrywki ligowe o puchar dziekana, od-

bywają się mistrzostwa różnych branż,

np. IT, telekomunikacyjnej, finansowej.

W różnych formułach, halowej, na po-

wietrzu, w mniejszych, większych zespo-

łach (choć nie słyszałem o drużynach ko-

biecych). Nie mniejszym powodzeniem

cieszą się koszykówka i siatkówka, ta

ostatnia zwłaszcza u starszych wiekiem

osób, którym kondycja nie pozwala na

uganianie się za piłką po murawie. Tak

jak jogging jest świetnym testem na wy-

trzymałość, tak gry zespołowe – spraw-

dzianem naszych umiejętności współpra-

cy w grupie. Również pod kątem relacji

z klientem sporty zespołowe są bardzo

dobre, często po meczu można pójść na

wspólne piwo czy jedzenie.

Narty, snowboard

To znakomity wybór dla prawników pra-

cujących w korporacjach, w których or-

ganizuje się firmowe wyjazdy dla pra-

cowników (choćby jako nagrody za dobre

wyniki), ale także dla kluczowych klien-

tów, partnerów biznesowych. Byłem na

dwóch wycieczkach narciarskich: balan-

ga non stop, w autokarze, hotelu, a dla

niektórych – także na stoku. Nie jeżdżąc

na deskach, nie zintegrujemy się z kole-

żankami i kolegami z korporacji.

Pisałem, by nie przesadzać z nad-

miernym wysiłkiem fizycznym, z dru-

giej strony nie zaniedbujmy aktywno-

ści ruchowej. Nie chodzi tylko o dobre

samopoczucie, w relacjach z klientami

ważna jest, nie ukrywajmy, właściwa

prezencja (wiadomo – w zdrowym cie-

le, zdrowy duch). Sport jest jednak przede

wszystkim najprostszym i najbardziej

skutecznym sposobem na chorobę, na

którą cierpi wielu prawników. Chodzi mi

oczywiście o pracoholizm, przypadłość

uciążliwą dla samego pracoholika, ale

także dla jego współpracowników i pod-

władnych. Sam na początku kariery mia-

łem kłopot z nadmiarem obowiązków

i właśnie sport pomógł mi w zachowaniu

równowagi pomiędzy życiem zawodo-

wym i prywatnym (z angielska work-

-life balance). To jest też moja rada dla

młodszych prawników: wybierzcie swoją

dyscyplinę sportową i konsekwentnie

poświęcajcie kilka dni w tygodniu na

regularny trening.

Prawnicy, w szczególności adwokaci

i radcowie, należą do grupy osób naj-

bardziej narażonych na stres. Spotka-

nia z klientami, opracowywanie opinii

i projektów umów, dotrzymywanie ter-

minów sądowych, które wiszą nad głową

jak miecz Damoklesa, nierzadko praca

wieczorami, po nocach, w weekendy – to

wszystko może nadszarpnąć nerwy. Jed-

nym z najlepszych sposób na radzenie

sobie ze stresem jest sport, ale uprawia-

ny w granicach rozsądku. Bo łatwo prze-

holować, o czym sam się przekonałem.

Intensywnie pracuję i z równie dużym

zapałem rzucałem się do niedawna na

wszystkie możliwe nowinki sportowe,

w efekcie przez ostatnich kilka miesięcy

nie mogłem dojść do zdrowia. Dlatego,

Sposób na stres, pracoholizm

i dobre relacje z klientami

Na początku kariery

miałem kłopot z nadmiarem

obowiązków. W zachowaniu

równowagi pomiędzy

życiem zawodowym

i prywatnym pomógł mi sport

AuToPRoMoCJA

SERWIS DLA PRAWNIKÓW

Sprawdź www.prawnik.pl

▪ wnikliwe komentarze i opinie

prawniczych autorytetów

▪ orzeczenia sądów, projekty ustaw
▪ trendy na rynku prawniczym
▪ aktualne informacje dla każdej

z korporacji prawniczych

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

8 / 8


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DGP 2014 06 27 prawnik
DGP 2014 06 13 prawnik
DGP 2014 06 27 prawnik
DGP 2014 06 23 rachunkowosc i a Nieznany
DGP 2014 06 30 rachunkowosc i audyt
DGP 2014 06 05 ubezpieczenia i swiadczenia
DGP 2014 06 09 rachunkowosc i audyt
DGP 2014 06 16 rachunkowosc i audyt
DGP 2014 06 12 ubezpieczenia i swiadczenia
DGP 2014 06 24 firma i prawo

więcej podobnych podstron