Zamek kaniowski (2), FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia


S. Goszczyński, Zamek kaniowski

Część pierwsza

I

Zamku kaniowskiego wieże wznoszą się i powiewa z nich znamię dzielności, wielkich granic strzegą [w 1768 zostałspalony i zniszczony, legenda mówi, że żona rządcy pojmana i ranna, zdołała się wymknąć Kozakom, dotykając się dłońmi skrwawionymi ścian. Po tym tropie dopadli ją hajdamacy i zabili]. Kaniów położony wśród jarów, pod nim Dniepr z lesistymi brzegami.

II

Jesienna noc zawyła, kłębią się chmury, obłęd igra po rozdrożu [legenda ukraińska], podróżny jedzie rozmodlony. W szponach dzikiego zwierzęcia rozszarpane bydlę, trup kołysze się na szubienicy. Śmierć karabelą pobrzękuje, szyldwach wisielca przechadza się, cisza nocy nurza go w myślach, cuci skrzyp szubienicy. Spogląda śmiało na baszty zamku, gdzie opiekuńczy ogień czuwa. Szelest w krzakach - tumany diable. Kozak sprawdził szablę i janczarkę i ruszył dalej.

III

Mignęło w krzakach coś białego, i śpiew niósł się dziewiczy - znajomy, dreszcz budzi w Kozaku. Czy dziwne to uczucie? Nie ma już u wzgórza Kozaka, tylko wiatr dmie z jękiem.

IV

Luba puszczyka siedzi napuszona na wieży. Czy lot miłego usłyszała? - to dziewczyna idzie pod wieżę i pyta o Nebabę, błądząc ręką po murach. Tu, Orliko - głos szepnął przy murze. Chętnie by i do piekła uciekła przed Lacha obrzydłą jej miłością. Wietrzno i smutno, ale jej dobrze. Kozak utulił ją do burki.

V

Resztę rozmowy utaiło milczenie i puszczyków dysputa.

Puszczyk 1: Skąd te wesołe okrzyki?

Puszczyk 2: Te krzyki jak tej matki, która ostrzegał z dachu, że jej pieszczoszek zalegnie mogiłę, Co diabli przy wisielcu wyrabiają z tym biednym kozakiem? Mokrym snopem trzciny macha, obudza dębiny. Skrzypi szubienica, prawie się wyrywa.

P1: Cóż to znaczy?

P2: Pod krzakiem coś majaczy - kochanka Kozaka. On wie o niej, lecz diabeł go zwodzi. Posłyszał ją, biegnie i z oczu traci.

P1: Cóż to znaczy?

P2: Na górze jeździec majaczy, podjeżdża do szubienicy. Szyldwach do rusznicy, diabeł zdmuchnął proch i przed oczami wszystko strażnikowi poczerniało i majaczy 1000 jezdnych.

P1: Cóż to znaczy?

P2: Teraz trup się urwał, wisi drugi, diabeł wesoło kołysze, jakie śmiechy/

P1: Cóż to znaczy?

P2: Jeździec ukradł trupa i pędzi, aż mgła wstaje z konia.

P1: Cóż to znaczy?

P2: Otumanili kozaka - szubienica stoi, kozak spokojny - diabeł się śmieje

P1: Co z wisielcem, gdy kur zapieje?

P2: Rozwieje się

P1: Jak trupa nie znajdzie, co spotka szyldwacha?

P2: Diabła zmienić raczy. Szatańska to psotka. Szyldwach trupa nie ustrzegł, powieszą szyldwacha

VI

W dole słodkie słowa zakochanych. Nebaba pytał, co mężczyzna mówił dziś Orlice. Jak zwykle o tym, jakby byli szczęśliwi, jak dobrą byłaby panią - gdyby chciała być żoną rządcy, jaki by miała dwór, jakie ubranie, że żaden kozak nie da jej takiego szczęścia. I ona tego słucha - dziwi się Nebaba. Wzmianka o panu dziko się w nim odbija. Pyta, czy kocha tylko jego. Na te wrzące słowa, długo odpowiedzi czekać. Nie dając wiary słowom całuje go w zazdrosne usta. Niech niebo strzeże tego, co między nimi stanie. Czy widzi Orlika ten bór - tak dokona się szablą los niszczycielskiego żywota. Tchnął w nią takie żary, jak na drzewie wypalona dłoń mary. Ogniem wrzał Nebaba cały. Nie zgasną, takie jak teraz upały. Pieczęcia klątwy na twarzy Orliki jego usta się staną. Zaśmiały się puszczyki, rade słyszeć wyroki zagłady. Północ bije i kochankowie poszli. Cisza wszędzie, czasem puszczyk zachichocze, że synowie piekielni echo zamku wznoszą tupotem, to wyiskrzywszy zęby, ognie udają błędne

VII

Słońce, w czas nadziei, spoczęło w ciemności. Tęsknie, jesiennie, opuszcza niebo Ukrainy - gdzie wszystko pięknością dziewczyny, powietrze czarowne urokiem jej tchnienia, wody odbijają jej spojrzenia, pagórki jak pierś, wietrzyk pieśnią, kwiaty jej płci koloru. Ponury jest wschód i zachód słońca. Pod rosą ranną kwiatek zakrzepnie jak pod zdrajcą pieszczotą piękność zwiedziona. Listek żalu nie szepnie, gdy wiatr go odetnie. Żegnam jękiem listka, hymnem żurawi, rykiem trzody, głuchym szumem, konającym promieniem.

VIII

Oto i księżyc wyszedł blady, ogniem igra Dniepr. Z przeciwnego brzegu bór ciemny noc groźna zalega. Między jego cieniem, nad sklepieniem - płomyk błędny, i jaśniej buchnie łuno [łuna] od ogniska.

IX

Ziemia usypia, księżyc trzyma wartę i wiatry oblatują ciszę, sen ciemiężcy ukołysze czujność, bezpieczna, radość młodzieży przywoła, gdzie swoboda szczęśliwa. Pod miastem lipy, Dniepru strażnice. Gromadzą się na huczne wieczornice parobcy i dziewice. Uderzą w piszczałki, bandurki. Znać, że siła czarów tę zaklętą ucztę sprawia

X

Niech instrumenty grają, gonią się młodzi. Niech na ustroniu dziewczę łonem rozgrzewa młodzieńca. Pod drzewami skłonne serca i kielich godowy, gromadzą młodych na ważne rozmowy. Nieszczęśliwy, we złym znikły wietrze czerwony upiór [ludowe wierzenie dotyczące tumaniącego wiatru], co o północy krew z dzieci pije; widma [wiedźma], co rosę z kwiatów na śmietanę zbiera; latawiec [czart nocny, lecący na meteorze] wysusza kobiety, litość i trwogę budzi.

XI

Odgłos smutny coraz bliżej woła. To topielec Ksenia [typowe dla Ukrainy wierzenie, rzeź humańska miała być zapowiadana przez nietypowe zjawiska, np. topielicę] nadchodzi. Ustały tańce i śpiewy, skupili się w koło. Wołała atamana Nebabę. Razem straszydło stanie, jakby skrzydłami szatanów leci sród konwulsyjnych tanów - szkielet, strzępy łachmanów w kwiaty powiędłe. Utkała skołtuniony warkocz - gwizdnęła, klasnęła - we wszystkie rzuciła się strony. Jak przed szatanem żegnają się, choć ma diablica ludzką postać, ucieka od krzyża. Gnać trzeba, bo biada do kogo przylgnie. Woła Nebabę i znika.

XII

Lękać się trzeba zamkowi, przebiega miasto istota z końca w koniec - czy to nie złych nowin goniec? Cera bledsza niż u trupa, głos jak wycie psa. Niech Bóg zabierze diablicę, bąkała drużyna.

XIII

Gdzie ataman, że wśród młodych go nie ma? Stary siedzi w kole ojców, jak pan polski, prędki jak połysk lecz w zemście twardy jak żelazo - czczony na równi z obrazem, duszą jest wieczornic i dziewcząt. Czarny wąsik nad różem ust, wzrok jak blask południa, kształt opięty burką - jak maszt bajdaku. Szczęśliwa, która go obejmie, którą zaczepi, czyją wstążkę w osełedec zaplecie.

XIV

Gdzie jest Nebaba, pierwszy z Kozaków starosty? Siedzi cichy z dala od miasta, na dnie jaru. Czeka przed zachodem, gdzie umówił się z Orliką - miłość się wlecze jednym ócz promieniem. Wszędzie już ciemno, a Orliki nie ma - zakochany łypie okiem, strzyże uchem - widmo kochane roi jego dusza. Stokroć witał obłoki, rozeznał jej kroki - na próżno - jej nie ma. Nad źródło schylił czoło, głęboko myśli zanurzył - tam obraz jego, jakby ręki malarza. Słońce zachodzące mieni się, nieba gasi - kochankowi tak czas płynie, jakby patrzył na kochankę zawstydzony. W górze liść osiki zwiędły - jak ojciec, co do grobu dziatek utęsknia żałośnie. Niebo mroczy się, a na dnie lustra zorza igra. Przez gałęzie osiki promienie - oko to Orliki, postać już cała. Od pośpiechu lica jej płoną, od radości szybciej pierś bije, od powiewu smukły stan przebija. Staje obok - lecz widmo zniknęło na dnie źródła. O wiek tak bliska szczęśliwość, a teraz myśl ponura. Odsunął się na stronę, zamyślił, rzucił jakby w gniewie. Dobył kindżał zza pasa - igrał z ostrzem. Dlaczego?

XV

Nebabo! Hasa diabeł. Niech go smołą rozleje Krzyż, i tu ofiarę szatan zwietrzył. Mieć z diabłem rzecz - nie igraszka. Trzeba uwieść szatańską córkę. Owinął się w burkę, przeżegnał - czekał, aż wykrzyczy wszystko swatka lucyferowi. Ona dokoła, woła i okiem błyska sino i martwo. Masz pułk szatanów, lecz wytropić go nie jesteś w stanie. W koncu dalej poleciała, uniknął widzenia, lecz serce coś wróży. Orliki nie ma, wabiła Ksenia. Nie czas myśleć, bo ozwała się trąba z zamkowych ganków i strzał działa zatrząsł okolicą.

XVI

Spodziewać się starosty [Mikołaja Potockiego] przybycia? Patrona rządcy święto, że porządek taki? Stół srebrem zastawiony, światła w zwierciadłach kryształowych. Sam rządca w nowej czamarze, w pasie złotym kazał stroić teorbany, czystą odzież dać służącym, wieczerzą stoły zastawić, wytoczyć kilka beczek - by wieczór był wesoły.

XVII

Młoda Orlika jest już rządcy żoną. Ledwo co ślubne świece pogaszono, a ksiądz zdjął stułę - wszyscy się nad powodem głowią. Orlika wszak jeszcze przed wieczorem - nim zostać Polką, zginąć by wolała. On z dawna afekt żywił do niej. Przed wieczorem został rządca sam na sam z Orliką z poważną rozmową. Orlika krzyczała, on mówił coś ciągle - ona milczała, szlochała. Groźna mowa rządcy rozległa się we wnętrzu, urywał, chwytał znów słowa i ucichł. Uderzył krokiem i wyjść chciał. Tu Orlika jękła - zadość mu poczyniła, bo wrócił z powrotem i tulił ją długo - z dumą i rad wyszedł od niej. Chłopak z teorban idąc na zamek mówił z atamanem. Opowiedział wszystko

XVIII

Jeśli są słowa co śmierć gromem niosą - czuł je Nebaba. Szatan natężał mu włosy, wzrok słupiał, niby dłoń śmierci chwyciła za serce. Lodem każda żyła, usta drżą, ręka wierna za nóż chwyta.

XIX

Śród gwaru na Sali weszli państwo młodzi, po skręcie służby - zasiedli. Toast wznieśli biesiadnicy, z wesołym śpiewem słychać teorbany.

XX

Nad wodami Dniepru igrają wiatry z dźwiękiem. W czarki napój się leje, snują się tanem, aż ziemia huczy jak zadyszana matrona. Ataman spieszy, minął ulic zakręty, brzegiem mknie. Ni go bandurki ni dumy strzymają. Z ponurym okiem idzie między zgrają.

XXI

Czy to cień jego na rzece? Pianę wirów roztrąca, igra w odbicia miesiąca, na falach zawiesza, we wszystkie strony łodzią miesza. Pierś nie ozwie się piosenką - cicho brzmi wiosełko. Zdaje się jak cień jastrzębia, krążącego za łupem.

XXII

Kozak nagle zatrzymał się - nadstawił ucha. Złowrogie słyszy klaskanie. Wstrzymuje się i odgraża się piekłu i szatanom. Nie będzie ich żałować, niech podejdzie któryś bliżej. Burkę odsłonił i pięść gotował.

XXIII

Niemała musi być radość Kseni, że znajduje, czego po mieście całym szuka. Kłami piekła jej dłonie klaszczą i oczy skrzą się, zbliża krok, gotuje uściski. Kozak nie zmruży powiek odważny. Ona ma w ustach jego swoje złożyć, już chwyta dłońmi szyję i omdlała, leży na ziemi. Pod pięścia chrupnęły skronie, na oblicze krwawe buchały zdroje. Oddał ataman, co szatańskie.

XXIV

Gdzie widać ognie, tam się kieruj. Ciszej jeno płyń w swym czółnie, a prędzej. Poważnie toczy się woda Dniepru, na tafli łamie się księżyc jak łuska, za lotnym wiry gonią, echa dźwiękiem wiosła dzwonią, jakby wołały żeglarzy. Cofa się brzeg cały - zamek rośnie przed nim.

XXV

Wspaniale pod osłoną nocy okna jego płoną - jutro ciemność przyjdzie rządcy, potem inaczej zaświta. Biada, kto pragnął atamańskiej rozpaczy. Zapłonął Nebaba, od dreszczu łódź się zachwiała. Myśli jak zarzewie piekła przeszły piorunem. Jak mieszkańca piekieł zjawienie długo zaraża powietrze, tak uniesienie myśl rozpłomienia. Lepiej by było Orlice, choćby 1000 lat wodę dzbankiem z rzeki nieść miała, lepiej w siermiędze z nieokrzesanym chłopem, o głodzie i chłodzie w niewoli, płakać nad ciałem białym od mrozu poczerwieniałym - niż noc z Polakiem spać pod adamaszkiem. Naprzód wbiegła prędka łódka, Kozaka dumy się przerwały, przeszła rozkosz zemsty, wiele krajobraz niósł mu ulżenia. Zemsta i chwała w strój cnoty najdziksze pragnienia owija.

Część druga

I

Spał świat otulony nocą, cichły hasła, jak widmo milczał biały zamek. Młoda para w komnacie małżeńskiej na łożu mile spoczęła. Wszystko milkło pod sklepieniem zamku. Sen tylko ozwie się i wiatr zawyje.

II

Któż zatętnił, czyje stuknięcie za drzwiami komnaty? Goniec puka to od czaty - dyszy, na licu blady. Złe nowiny niesie - coś się pluskało Dnieprem, tłukło w czaharze - obóz to pewnie Szwaczki [mieszczanin kaniowski, buntownik 1768], co dotąd za wodą stał. Zamek mocny, lecz osada mała - do obrony nieskora. Lecieć miał do starosty, on w Bohusławiu poi gromady, baby rozstrzela [Mikołaj Potocki, o którym krąży zła legenda, jako o łotrze, okrutniku, ale i uwodzicielu - nadał klasztor w bazylianów w Poczajowie, i tam też pochowany został]. Niech przyśle posiłki, nim dowie się zamek.

III

Szwaczka na żart nie płynął - w Rosi anioł śmierci i zagłady warzył piekła ziemskie - szkarady palą ogniska, a przy nich zbrojni leżą spokojnie mimo zimy srogiej. Myślą o wojnie, czoła w kołpakach, noże u pasa, do pik przypięte rumaki.

IV

Jeden na straży - słucha wsparty i patrzy. Nic mu nie ujdzie. Okiem rzucił w stronę ogniska, piką ogień poprawił. Rośnie wał ognia, dalej noc czarna tylko w dali obóz groźny usypia snem bezwładnym. Tu nóż na wpół dobyty błyska, gdzieniegdzie spod burki pół twarzy - na jednej śmiech dziki, na drugiej klnące słowa. Obraz niespokojny kołysze nadzieja mordów wojennych.

V

Gdzie dąb grubszy i stos żywiej płonie - dwóch usiadło - atamański strój złotem odbłyska - po wąsie, dumnym czole, krasie - Nebaba. Siedział milcząc, burką opięty, lewicę za pasem trzymał i głownią połyskiwał. Próżno go ostrzył, zda się - prędzej niż we krwi go unurza rdza go i krew własna strawi. Z nocnej rosy otarł ostrze.

VI

Naprzeciw niego Kozak drugi, zwieszał wąs na pierś, pół twarzy szrama się czarna ciągnęła, czoło bielało starością, rumieniec twarz zalewał - to Szwaczka, pierwszy mieszkaniec Kaniowa, często pijący, ciałem ciężki, lecz i niemłody. Ma piętno na Siczy rozbojów, od Lachów z dumy okradziony zwie się ich wrogiem. Stanął pod wpływem atamana na czele powstańców. Czemu nie szedł w zamek, co pod bokiem - gdy świeżo z Żeleźniakiem i Gontą zawieść zdołali hulankę tak rączo. On gnuśny myśli: łączyć się czy nie. Gdy mowy zacznie szukać w dzbanie, uśnie wprzód z tajemnicą.

VII

Nie przejął się Nebaby żałobą, miał dzban przed sobą bowiem. Nie swoimi patrzył oczyma, śmiechem chrząknął, kopnął w palenisko, aż iskry buchnęły - i radził, że lepiej w dziczy liczyć iskry, niż szczęśliwym zostać z miłości. Niech zapomni o Orlice - prędzej się toi [tojadu]napije, aby serce ozdrowiało. Gniewem szyderczym wzrok Nebaby goreje. Jest Orlika czy nie ma - Polacy przed nami, patrz na burki. Kozacy zębami siekają, bo nie mają, czym się ataman ich grzeje, i głód ich trawi. Jak Polacy zbiegną - sami wpadną w sidła - czy lepsze od zamku pływanie w Dnieprze, albo z gałęzi patrzenie w obłoki? Ogień gniewu znów przejął Nebabę, a Szwaczka raz jeszcze zacząć musiał - plątał słowa, ogniem się krztusił - oczy w powiekach zgasły i powalił się. Żyje - znać z chrapania. Długo Nebaba patrzył na cielsko, długo boru szum myśli kołysał. Czy opilcowi wypada przewodzić młodzieży - szatani ubieżą, że go tu zęby wilcze nie zjedzą. Jakby ubodzony, wskoczył nagle na siodło.

VIII

Szyldwach nie drzemał, wiatr gałęzie zrzuca - jak usnął, kur daleko śpiewa przed świtem, Roś pluska. Jaki świst budzi tę ciszę. Zakipiał obóz gwarem, zaiskrzyły się piki. Nagły gwizd obóz na nogi postawił, kopyta zatętniły i kołem stanął cały obóz - gdzie widmo jeźdźca karym koniem.

IX

Nebabę poznali. Chciał ich pożegnać - jeśli mają serce i głowę - głusi nie będą na mowę. Młódź otoczyła go w koło i słuchała, dumnego czoła, jak śmiałym gada sercem. Nie opowie długo, jaki jest jego cel - znał czerni umysły i wzruszać umiał. Kazał być im wiernymi atamanowi - mogą z nim podrzymać, on może kilku Lachów przebić, dwór złupić - przyjemniej się upić. Ruszył w drogę, przymówka ruszyła czerń. Dobra myśl obiegła zgraję, Nebaba mówi dalej. Nie radzi odstępować Szwaczki - lecz kto z nim pójdzie, pospieszę żwawych znaleźć towarzyszy. Niech wyskoczy, komu ojca rózgami zasieczono, czyja się żona panu podobała, komu córka pogwałcona, kogo zbawiono narzeczonej? Niech wyjdzie - zaklinam na dzieci hańbę, łaskę dziewczyny. Kto umierał w pańskim więzieniu, że jak pies przemarnował lata najlepsze, kogo droga boli strata, kto chce się krzywdy odemścić, żyć swobodnie. Zaklinam, niech idzie. Tłum się tłoczy w szeregach gęstych - kto mołojca ma duszę - kto się ogrzeje przy pożarze, kto spłucze pikę w polskiej krwi - na zamek! Wszyscy do Nebaby boku! Odgłos krzyku wędrowca by zziębił, gdy wilczyca wyciem ozwie się, za nią zalotnicy. Huknęli nowemu wodzowi piosenkę pochodu

X

Pośród jarów, puszcz Nebaba wiedzie szyki. Koń jego na przedzie, w piersiach jeźdźca rozigrane serce wtórowało dzikiej pieśni. Pożary w każdej widział iskierce, kiedy zwycięskie tony pienia odgadywał. Od wschodu dzień witał, księżyc na wiatrach zatoczył się i złej wróżby wyszła zorza - zatrzymał na słów kilka. Drużyna zawinęła kołem pośród ramion boru na równinie. Jeden przez gęstwę biegł, co pilnował skrzydła - pierś, biegun w pianie. Czy Polacy blisko? Kozackim będzie bajrak pod miastem. Tam do zmierzchu doleżą - wezwie ich gwiazda, w zamku na wieży. W imię Trójcy, jak w tuman iskier płomienie zgaśli jeźdźcy w borze i rozskoczyli. Śladu po żadnym nie ma, niby przez drzewa pochłonięci - duch boru tylko powiewa, pod kozakiem rumak majaczeje, jeździec pręzy ucho, lecz głucha jeszcze trąbka. Pośród wiatrów poznał kaniowskie dzwony, które wieszczbę szczęśliwą mówiły - pomknął w drzew sklepienia, teraz nie znajdzie go już słońce.

XI

Zamkowa trąba wieczorna gromadząca zbrojnych na modły - lampy wieków płoną, odkryto głowy, broń spuszczono, utkwiono w ziemi oczy. Amen powtarzano, echa wtórowały. Zagrzmiał ryk działa, na wieży ogień zajął się strażniczy, szyldwach kroki liczy. Służba wieczór zaczyna ostatni. Rozkosz obejrzeć grona, co za prababek pracą się bawiły, blaskiem złota. Tam czarodziejka przy krosnach uwagi nie zwróci - blask tych oczu kwiat wiosną rozplenia. W białych rękach drut jasny daje różnorakie siatki - od wiatrów jak tworzone. Furczą kołowroty, wrzeciono z lnami obrzmieje. Ciche jak łono niekochane, tęskne jak pamięć dzieciństwa, harmonią urok osłania.

XII

Czy po panu nie tęskni pani? Że między nimi radość? Dusza wyziera spod łez, słabość w oku. Ze skargą mgła serca osiadła - kto widział gangrenę jak utajona całe ciało pochłonie,. To samo ze smutkiem rządczyni, przez wargi nieme, łez pełne oko, jakby serce westchnienia trzymało. Pierwsza rozkosz bardzo nie zmienia, nie gasi jagód, żałobą duszy twarzy nie stroi, piersi nie zapiera. Rozkosz w lubego objęciu, lecz kiedy żądza słabnie, a obca rozkosz kradnie - piekło wchodzi zdradnie i śmierć lub łono zapładnia. Usiadła za krosna, duma utuli natręta - żałobna, miłosna. Dziewczęta zaczęły śpiewy, łezka błysnęła. Dłużej ciężaru nie wytrzyma, powstała z miejsca i stanęła, jakby się obłąkana po izbie szwendała. Rzutem ciska się do ściany, ucha nadstawia - niby wietrzyk niósł miłe pociechy słowa, promyk nadziei w oku, tęcza mgliła się z czoła - wtem prysło - w rozpaczy i zgiełku

XIII

Po Kaniowie straszna szła wieść, wzburzyła się Ukraina jak zdradą Gonty dobyto Humania, a mordów jakby samo ścigało piekło. A nigdzie ochrony. Wieczorem od Zaporoża przywiodło tumany, gasnąć jasna zorza zaczęła, zdwoił się przestrach. Głuche stały się Dniepru szumy, jęczące wichry, ciemniejące bory jak duchy cmentarne. Mieszkańców tłumy obroczyła trwoga i wróżba klęski. Dziecko pyta o wojsko Lucyfera, wróżyć matka się lęka. Śmierć łączyła przyjaciół, kochanków, śmierć w każdym widać westchnieniu - a topielicy widziadło w szacie skrwawionej, z rozbitą skronią przelatuje Kaniowa bruki, nieprzejedzone ciągnąc trupy, nad nią krążą kruki.

XIV

Z rękami do nieba lud płakał skruszony, światynie wtórem grały, księża tony pokutne śpiewali, dzwony kaniowskie wciąż jęczały, na ołtarzach paliły się świece, słano wota z kamieni drogich. Ofiary wielkie, strach niemały - wszyscy płakali. Bez płci różnicy, wieku padali na twarz w bieli, jakby od Bożego gniewu olśnieni i czoła w pyle nurzając podnieśli lament. Nie dacie wiary poecie, dziadowie wasi te gody krwawe widzieli, dwory smutno świadkowały. Kiedy ze stalą krew lano w trupie czaszki i każdą na pana łezkę wylaną dymem spłacano.

XV

Długo myślom zostawiona stała żona u okna. W oczach jej radość dzika, westchnienie na łonie - jakby w obawie. Bicz klasnął - opadły mosty, zagrzmiał bruk, stanęła kolaska - rządca cały wrócił z wieściami dobrymi. Mówił ze starostą, wyprawiono wnet 2 oddziały - jeden na Szwaczkę, drugi do Kaniowa. Wojewoda [Stempkowski] kończy z Gontą dzieło, szubienice rosną tysiącami na kres swawoli. W świetle szczęścia otworzą oczy Polacy. Przybiega, co śledził Szwaczkę u Rosi - bez hasła bitwy znikł z obozem bez śladu - nasi nie wiedzieli, gdzie go szukać mają. Między lasami odkryto i przyjdzie z nim do rozprawy. Męstwu ufać śmiele - spotkanie położy kres wojnie, niech zamek zasypia spokojnie.

XVI

W nocy głuchej lampa słabo się rozżarza, okna błyszczą w kaplicy - łoże małżeńskie bladym światłem rozpłonione - jakby łoże umarłych - to małżonek trud dniowy odsypia. Po co żona czuwa? Zegar wybija północ. Gdzie dzwony biją? - porwał się nagle. Zdało się - to zegar. Znów usnął, poczwara tęskna duszy cierpień się wkrada i budzi męża trwogę. Cóż to za trąby?! - Świat jakby umarł, to mucha tylko. I znów uśpiony wrócił do łona. Rządczyni mruga, ciąży jej łono i serce rwie się i pot miotań ocieka. Co podrażnia jej oczy? Dlaczego pot mdlości tłoczy? Jaka na piersi mogiła? Czy to nie szatańska igraszka? By owoc wzrósł na skinienie zbrodni. Jaśniej błyszcząca źrenica - podnosi głowę, wzrokiem śpiącego przeszyła, oczy zbliży do ócz jego, bada ruchy. Serce w piersi bada, drugą rękę skrywa. Serce znalazła i klęka, mignęła żelazem - mąż się zbudził i zawołał, że trwożne sny miał - widział błyskawicę, lecz czemu jej źrenice tak błądzące. To sen tylko, myśli skłócone w dzień, nocą powróciły. Kto ufny w trwożną cnotę bliskich serce zatruwa śmiertelną obrazą. Usnął, a żelazo w ręku żony - kiedy się obudzi?

XVII

Nie we śnie rządcy dzwony biły, trąby grały, pożary gorzały - nad miastem dymy, gwary - coś się stanie? Milczenie jest nocy kapłanką, marzeń kochanką - w niemym łonie mar siedlisko. To nie konie ni oręż - szyldwach myślał i usnął - zawsze coś dzwoni i błyska - przed zamkiem po bruku zagrzmiało. Zginąłeś, zamku. Straż wycięta, bramy rozbite, hajdamacy w zamku - sroga rzeź, z pożaru blaskiem się rozlewa. Śród ciszy wrzask, tętent, brzęk, grzmienie dział, trzaski murów łupanych. Pożogi gdzieniegdzie blaski. Czarne sklepienie łuną zakrwawione, dzwony jęczące - głos watażki ryczy, lecz to nie głos Nebaby.

XVIII

Piekło mu zazdrości, żart robi ze wściekłości - rzeź dla Szwaczki przeznaczyło. Wojsko zbiegłe tętniało - on otrzeźwiał - zadumał się nad w lesie samotnością. Dziełem to czarów rozumiał - na nic żegnanie, pogonią za nimi biec chciał. Puścił się wprost do Kaniowa - dla czerni był to gość miły. Krwawe uiścił zamysły, gdy północne zorze błysły - szedł na czele powstańców i bramy się rozprysły.

XIX

Dalej na komnaty pańskie - ryczeli. Czerń rzuciła się hurmem zewsząd. Teraz na pokoje rządcy - on widać drzwi zamknął. Runęły z gwizdem, jakby je żywcem rwano. Czemu Kozak co wskoczył, cofnął się z trwogą - co ma znaczyć w ciele ta diablica? Nie słyszy - spokojne jej lica, przed nią trup na łożu. W ręku nóż trzyma, na niej skrwawiona koszula. Macza w trupa ranę i wyżyma. Martwego owija pościelą, wymawia z cicha słowa, płótnem się wyciera, idzie do lustra - stanęła z lampą, oczy się jej plączą. Czerń wówczas wpadła. Konające oczy potępieńca, gdy śmierć grzeszna toczy, oblężone katów piekła zgrają krain piekielnych witane cieniem - nic groźniejszego nie dostrzegają. Wpół kobieta, wpół maszkara z lampą jakby gwiazdą. Kozak za nią, choć mordem cechowany cały, staje bezwolny, osłupiały przed okrucieństwem. Blask pożaru, tło cienia skrwawione. Mordercy między nocą błyskali orężem - obraz pieczary potępienia.

XX

Dalej, dzieci - ozwał się przybyły Szwaczka. Choć stanął, zaśmiał się do diabła samego. Jego nóż odgadnie, kim ta diablica - we krwi skąpał się już ładnie. Rzuć go na wicher, świeżą krew zobaczysz, jeśli dotrzymać mi raczysz - nóż błysnął. Po jęku niewieścim - głucho i ciemno. Kozacy zdumnieni widma krwawego nie pojęli. Ryk Szwaczki wołał o głownię - zniknęła poczwara, śladem są plamki - do klamki, pewnie otwierała, wyszłą - wszak to nie diabeł. Ścigają ją przy iskrzącej głowni. Toczy się Szwaczka, drzwi chcąc łamać, i drzwi wypadają. Długo potrwa ta dzika igraszak - pogoń drzwi za drzwiami wysadza - tu stracili ślad, tu znów krew, gdy ręką o ścianę się oprze, tu drzwi łupią, tu tupot stóp, tu słychać bicie serca. Niech te drzwi ktoś wyjmie - ostatni to przytułek. Szatan bodaj wziął ją do ziemi.

Część trzecia

I

Gdzie jest duch Nebaby? Niech zjawi się raz jeszcze, za te świeckie powaby mieniłem duchowe rozkosze. Tułacz bytu, nie wiem gdzie się obrócę, jak pieśń donucę. Burze serca ogłuszyły mnie. Serce tyle wichrzyło, aż omdlało. W tym omdleniu - jesteś ze mną, witam Cię cieniu. Z łomu gruzów, wznosi się szatan w pożarze i równo mieni na wadze zniszczenia rozkosze zemsty i zbrodni cierpienia. Dając władzę, by patrzeć za jeźdźcem zgubionym - znalazłem go i wiodę po nagrodę.

II

Niepomnych czasów mogiła nieznana w cieniach lasu, nad boki mszyste. Dąb strzelał widniej i wynioślej niż wieża Ławry złota [Ławra Peczerska, klasztor w Kijowie] pośród dzwonnic tysiąca. Starszy brat puszczy Łebedyna niejednej puszczy plemię zaczyna. Burza nieba tak się snuła po szczycie jak piastunki groźby mylne. Korona wciąż zielenieje, niby mąż wieków leżał w tej mogile, jego myśl posoką bohaterów podlana niesie wieniec chwały.

III

Nebaba pod nim odpoczywa - namiot z gałęzi, z mchu poduszka, świst puszczy piosenkę śpiewa - kozackiego patronem posłania koń, uzdą dzwoniący. Myśleć można po postawie, że duch to bohatera liry ukraińskiej. Zmartwychwstał na jawie - lecz snu niech nikt nie zazdrości. Na twarzy męczarnia skrępowanych myśli - zdawało mu się widzieć ogień z wieży - dosiadł konia. Na miejscu kozackiego obozu - stado wilków spotkał. Głos Orliki słyszy za górą - spieszy, a to Ksenia patrzy ponuro. Pot go zlał rzęsisty - postrachu ocknęło go wstrząsnięcie - lecz co ujrzał?

IV

Człowiek siedział z boku, z brody widać wiek - niewidzący, na nodze trzymał nogę i wsparł nań lirę. Nieprzyjemny Nebabie - ten poskoczy do dziada. Domyślił się ja groźny być musiał ataman - dzięki, że był ślepy. Zaczał grac, co rozwścieczyło Nebabę - pochwycił starca siłą niedźwiedzia - lecz lirnik krwi zimnej był wciąż - strunę by urwał, a nowej nie odkupi - tak nieprzyjemny mu, lecz ślepy na oboje oczu. Miast gniewu prosił o wyprowadzenie go na szlak - niech przeprosi Kozak lub da grosz, to piosenkę usłyszy. Myślał Nebaba, że diabeł to i pytał o przewodnika dziada. U niego kostur służył - z nim przez Ruś przejdzie od Kaniowa do Smiły, wszystkie pozna mogiły, pień każdy. Kiedyś jednak gdy odpoczywał, skradł mu ktoś kostur - okuty stałby za szablę. Zaśpiewa atamanowi, tylko 2 minuty nim nastroi lirę. Wszędzie lubią jego pieśni. Nebaba pozostał obojętny.

V

Wypłyń zza obłoku! I przerwał - trzeba tu historię rzec - prosi, by Nebaba usiadł, rzucił broń - opowieść pewnie spodoba mu się.

Niewiadomo z kim się to działo i gdzie. Była dziewczyna niespełna rozumu, gdy noc nachodziła - latawiec ognisty spływał do niej. Wszystkich bolało, że tak mało o tym wiedzieli. Był tam jeden chłopiec - żwawy, brzdęknął w bandurkę, doskoczył, wywinął tanem, figiel spłatał. Przyrzekł, że diabła dostrzeże i dostrzegł. Obłąkana drugiego wieczora - duszą i ciałem chłopaka trzyma, łono się wzdyma, pełne kumów uszy. Wówczas wyjął ktoś z wody martwą dziewczynę, po chłopcu ni śladu - najpewniej moc to czartowska. Ksenia - żyje szalona, błądzi między lasami, wodami - nikt jej nie śledzi, nie bada - niech z nami zostanie Duch Święty, w niebogę wsadził się bezpięty [diabeł z ptasimi pazurami miast stóp].

Dojrzano kwitnące paprocie, pieśni słyszano - śpiewać zaczął. Wypłyń zza obłoku - wzywam ciebie, kochanka w mroku nocy. Zgasł kaganek w chatce, matka śpi, a serce moje bije do ciebie. Wyszłam o północy - niech zgasną wszystkie zorze, gdy blask luby goreje. Promień warkoczy spłynie na obłoki, ziemia dniem złotym opłynie - mnie dusza szczęściem. Kochanka, rada wołać cię do rana. Powtórzę: ho-hop.

Musiał stanąć. Z Nebaby ócz widać co w myśli chmurze. Brakło więc ruszenia - szczęśliwa stara głowa. Chwycił go ataman za ramię, niby szatańsko czyniąc znamię - jeszcze raz „ho-hop” zawyje - marnie skończy. Wezwało go jednak rżenie konia.

VI

Koń stanął niespokojny, wszak nic nie widać, ledwo drgnie listek - karosz nie trwożył pewnie próżno, ostrożnym być trzeba. O lirniku myślał - może to zdrada, bo choć ślepym dziadem, drwiną usta wykrzywia, to zdradza oszusta - głos donośny, biała broda, ślepota wątpliwa. Trzeba go nauczyć.

VII

Kozak już gąszczu drogi miał mało do drzewa - wtem śmiech, lecz wkoło pusto, jakby lirnika nie było wcale - kwiat gdzie siedział, wstał między darnią. Stał Ukrainiec, żegnał się długo - jeśli szatan, szpieg - żeby mógł go dostać znów Nebaba. Przyłożył ucho do mogiły, tętent konia słychać. Myśl wróciła szczęśliwa - wstał, uchem wiatr łapiąc, okiem gęstwinę pytając. Pika błyszczy, czerwienieje kołpak - cała postać jaśnieje, gdzie sam szczyt drzewa w zmierzchu.

VIII

Darmo wodzi Nababa wzrokiem nad obłokiem puszcz, darmo po polu krąży - w pustyni wzrok zapada - wokoło tumany, snują się jary, z rzadka lasek, błyszczy dnia resztą dach, na prawo Dniepr - liczne się drogi rozbiegły. To wężem płyną po wyżynie, wstęgą po równinie, to giną w jarach, nikną w tumanie - zliczysz wszystkie figury przydrożne na pustkowie, żebraka każdego drogę, a zachód złocony jest jak zwierciadło.

IX

Kogo widok ten nie zachwyci? Kiedy nad otchłanią a pod niebem czuć się możemy na sfer pograniczu, w kolebki, ojczyzny obliczu. Weselsza tu dusza łatwiej czyta znaki, które Wieczny do potęgi dziedzictwa wpisał. Sprzed tronu głośniej śpiew dolatuje, ciszej jęczy płacz niskości. Na dół westchnienie, kwef smutku, łzy - do ziemi płyną.

X

O czym myśli ataman na gałęzi oparty - dlaczego oczy zamknął rozigrane? Czy dąb szepce mu historie o klęskach ziemi tej pod Tatarami? Może na nim rozwiewały się znaki przestrogi? [pełnił dąb funkcję bocianiego gniazda, z którego dopatrywano Tatarów, o czym powiadamiano białą chorągiewką. Czasem, wiedząc jakie szkody zadaje horda podczas snu ofiar - całe noce śpiewali narodowe dumy i pieśni]. Liści zasłona niejednemu życie darowała. Puścił Kozak potok swych dni w zadumie. Dusza grałą ogniem jutrzenki, powabna przyszłość nadziei dokazywała. Ponętnie wszystko w marzeniach świeciło - wczoraj i jutro, szczęście i niedola, życie-koń, świat-pole kwiatów. Wzburzenia serca i duszy topią się w dziecięcym uśmiechu. Łza rozkoszy strąca łzę utrapień i struna wesoło grać poczyna. Wieczór ten, ogień kupalny [zwyczaj palenia ognisk - Kupało - w wigilię św. Jana. Dziewczęta zaczynają obrzęd od ablucji, wtedy młodzieńcy napadają nań. Cicha scena zamienia się w gwar. Goszczyński widział scenę w 1826 na Taśminie, niedaleko wsi i jeziora Białozor koło Smiły]. Po Białozora wodzie mkną rybackie łodzie z kagankami, niebo ciemniało, szum sosen piosenkę żeglugi snuł, płomień wstał na drugim brzegu i wrzawa. Umilkli żeglarze. Czółna spłynęły w okręg, w trzcinie gadziną syknęły. Brzegi kipią w gwarze - zaczajona młódź wypada. Nebaba krzyczał - zdrada! Bałwan złamany leży - zabawa się skończyła, dziewczęta całusem karzą natręta. Widmo kobiece się z bieli wysnuło. Serce zagrało piosenkę dziką, obłąkanie w źrenicy, kozak zniżył skroń - jakby trwał do końca pieśni, aż zjawa minie. Taka pamięć miłośnicy? Raz zbrodni wyciśnięte piętno - czyści się przez tarcie. Choć oko w duszy całunie, zawsze weń pełno nieczystych

XI

Z duszą inną Nebaba majaczeje w głuszy, szyderstwo szpeci hoże lico - wszystko w nim kipi. W lesie posępnie, kraj tu coraz nowszy, rosną w nim tęsknoty. Nowa zajaśniała chwila i cienie troski umila - dziwna strona się odsłania [autentyczny widok w okolicach Moszen] - Moszen spojrzeniem zliczone domy, drzemiący Irdyń, trzcina jak bukiety zielone, sady, gaje w dolinie - w gardle jaru Dniepr. Dalej piaszczyste morze, bór spływa podobny rodaka kicie - tysiącem węzłów, krzyży mącą się.

Coraz dalej bledsze piaski stepu, błękitne lasy, powietrze dymne - zawsze zaś mgły. Ileż uniesień w jeden godzinie. Gdzie w tumany fala Dniepru płynie? Niech wysoki orzeł powie, o Zaporożu opowie, jak panują tam koszowi, jak tam hulanki, jak słońce rozpromienia kurzenia [chaty, szałasu strażnicze], Zaporożec jak myśl jego biega po błoniu dziki. Po Dnieprze płynie łódka, wpada na poroh - przepadła, z dala pęka kryształ wód. Przeszło, co było, minie, co będzie - zawoła oceniony Nababa. Niech się staje co ma być. Spuscił się z dębu na skrzydłach sokoła, pod bajrakiem hasło daje

XII

Poznali hasło kozacy, gwizdniecie biegać zaczyna - nie głośniej niż szum. Pochodu niecierpliwa młodzież atamana wykonuje rozkaz. Nie śmie koń dzwonić w pęta i szabla u boku. Gałązka czapki nie tknie kozaczej, z jaką ciszą robili wszystko. Za lasem ataman w kołpaku czekał - mołojcy obwiedli go kołem - dał rozkaz by ruszyć - zamek czeka z łóżkiem i wieczerzą, niech noże nie rdzewieją - jak dobrze pójdzie, za godzinę Dniepr krwią się napełni niewiernych. Wskazał ręką ogień zamkowy - ruszyli za dwóch.

XIII

Niedaleko odjecali i widać zasłonę mroku - śpiew się ozwał w leśnej dali - odwrócili się na pieśni znajome, patrzą ciekawi - ucichło. Dwóch jezdnych zamajaczyło - ile w ciemności dostrzec można - burką opięci się zdają i piki mają, na znak Nebaby 4 na rozpoznanie wyszło

XIV

Niedobitki byli to z rzezi przy Mosznach [pierwsze starcie Polaków z wojskami buntowników]. Tabor ze szczętem zniesiono - im pomogły trzciny Irdynia, pustkowia. Lecz serce dziś też ich na bój wiedzie, i jeśli wolno, pohulaliby. Zezwolił wódz na ich przyjęcie.

XV

Wieczór rozsiewa tumany, toczą się bałwany, orszak posuwa się - ogień sił dodaje kochankom wojny - patrzą weń jak w oko dziewczyny. Dziko milczeli, grała im mordu natura i stęk ziemi - coż dzieje się z myslami Nebaby? U szczytu zemsty musi jaśnieć w rozkoszy. Znośniejsze zdradzonego serca bóle niż zemsty wdzięki - czy marzył o życiu błędnym na Zaporożu? Wystrzał pistoletu ocucił go - kto to był? W ostatnich szeregach koń się potknął, kurek źle trzymał. Ostatni raz wierzy w to ataman - nie przetrze oczu jak strzeli w kogoś. Kto drogę zna, niech naprzód jedzie. Wróg - mara, zły znak- wystrzał. Kozak zaoferował się - zna każdą pod Kaniowem drogę, woził tu listy, trzody pasał. Na krzyż przysięga, że nie zmyli drogi - niech prowadzi ku ogniowi. Kozak poskoczył i przez piersi krzyż przełożył.

XVI

Wijąc kręto na jar się dostali, miesiąc bił ze wschodu, woda błyszczała pośród jaru. Na wzgórzu ciemniały lasy - niemożliwe. Szum przytłumiony wskazywał na dalekie Dniepru knieje - kłamstwo - to hałasy. Gdzie zdrajca przewodnik! Rozwiał się jak mara? Był to Polak kołpakiem nakryty i nieostrożnych nas prowadził? Dreszcz biegł po ciele atamana - zawołał na swoich i śmiele puścił się z góry, wystrzał błysnął podwójny i jęk ozwał się śmiertelny - ostrzegają atamana, że jeden zginął od strzału zdrajcy spod burki. Z wojskiem polskim połączył się i odcinają im odwód. Kozacy na dół runęli jaru - z góry bagnetów szedł szaniec. Błysk sypał się z oręża w szyku doborowym. Szeleścił sztandar, jakby pacierze za duszę, które śmierć weźmie lada rusz.

XVII

Jak skała śród szumu zda się postać atamana, kiedy wojsko zepchnięte go otoczyło - podstęp. Potrzebne choć wojowanie, nie wątpmy o zwycięstwie. Nie ufają sile godząc się na bój - na górę ruszają - ciemna noc obu wojskom sprzyja. Nagle burzą wojenną zawrzało - ryknięto w trąby, łuna się rozlała i śmiercią zaświstało. Spojrzał w zdziwieniu Nebaba - na obu brzegach stali Polacy i słali ogień bez ustanku. Wołali Polacy, by się poddali - ataman nie daje myślenia chwili. Zaraz popędzą wszystkich w bagno, w sercu broń zatkną. Niech kozacy odpowiedzą ogniem.

XVIII

Czy duch zbrodni wzniósł im pochodnię? Grzmoty ryknęły dziko, błyski się rozlały - cichość nastała - wojska w postawie posągów obróciły oczy ku jednej stronie i dziwniej huknęli niż wprzódy.

XIX

Co było przestrachu przyczyną - wpadł Szwaczka na zdobyty zamek i pożar trawił go - jak konający zbawienia nadzieję - tak wojsko przyjęło zamku spalenie. Niech przypadek za dzieło wezmą - jeszcze godzina, a wyjdą zwycięsko. Jedną strwożeni klęską - niech dwóch biegnie na zamek - pokłon poniosą. Niech wspomną tam o braciach Kozakach. Lach słabnie, dalej za Nebabą i znikli w wirze walki.

XX

Jak oko gniewne boże w ogień stopiło by się - tak płonął zamek. Buchał w lochach w prochu składnice, drąc ziemi sklepy. Leżały obalone wieże ja Lucyfera skronie. Echo piekieł, jęczenia umarłych - tańcem i pieśnią. Wiadomość niesie się gwarem, że Nebaba w jarze walczy i o posiłki prosi. Kto wodzem - Szwaczka, na zabawie, gdzie przekleństwa i hałasy, z uporem szturmuje zawiasy - tam kobieta się tai. Najmocniejsi sił próbowali i ze wstydem odchodzili. Szwaczka drwił z tych Kozaków i ścisnął chciał sam maszkarę - nikt jej się ruszyć niech nie waży. Kark odsłoni - przejście otworzył, już po niej. Okrzyk strachu rozlega się w tłumie i zamku wnętrze zawyło - okrzyki konania jękły, prysnęły głownie, wirem niosły się bałwany ognia - głownia dogorywa, dym wstaje, jakby nie było nikogo.

XXI

W gardle jaru wrzały cięcia, wystrzały - jeździec niejeden zginął od cięcia, konia, piki. Niejeden miecz zbryzgany, powódź się rozlała wojenna na błonia - kto może pięcioma zmysłami ogarnąć taniec mordu, uczucia, siły w rozpaczy ujęte. Noc to okrutna, powieścią płodna, miękkie sny na długo trująca.

XXII

Gdzie wzgórek strzela nad czahary, podobna do omglonego widziadła usiadła albo dziecię to pożaru i śmierci - albo zbieg w łachmanach krwawych. Skroń zraniona, westchnienia dłoń podnoszą zmęczoną. Grozi jej trwożnej cisza losów, patrzy dokoła - „ho-hop Nebabo” - woła. Wilk jej odpowiedział i sowa - zrozumiana się czuje, suknie dziwnie i włosy układa i wzrok utkwiła w bitwę, dziwny śpiew tonem dziwnym zawiedzie, piekłu znajomym. W jarze zgłuszyły go gromy - ozwało się wojny wycie, czekaj na przyjście kochanej gwiazdy. Nie armaty śmierci ogniem błysły, kochanek rozsiał swe promienie - nie kule świszczały, a miłego gwizdnięcie - oto i on z ognia płynie

XXIII

Ostatnim płomieniem jar buchnął, otchłań męki, ryczy jak przed świata końcem. Pożar co diabłom stos nieci - nie widać w zamęcie kto z Rusów, kto z Lachów - jednego poznać wystarczy. Atamana połyska żelazo, koń się kary ciska - zda się, że z krwi każdą kroplą co mu dłoń poi pałaszem - serce rozjusza. Ale dłoń jedna mało znaczy gdzie mnóstwem przechyla się waga. Korzyść tam ze szczupłego oddziału Nebaby - ubywają po sobie, choć przy lackiej niewoli śmierć powabną jest. Postrzegł ataman, jak szyki słabną i wzrok mu zamiar zaćmił, błysnął płomieniem radości - Bóg niesie pomoc! Nasi suną po górze! Serce znów zawrzały.

XXIV

Zadrżał ataman, kto szablą dwakroć mu przed oczami błysnął? Natarł 2 razy, koniem zatoczył - spotkał się z atamana żelazem. Żołnierz strzeli okiem - szabla ogonem gwiazdy błysnęła - w pole uciekł. Żaden się jeszcze przed Nebabę nie przysunął, wiatry w tyle koń zostawia, a pałasz błyskawice - gdyby w żołnierza runął. Lecz on nie był tak trwożny, zwinął w miejscu konia, może śmierci w plecy brać nie chce? Skąd tu pomocy nadzieja? Zamiar pokrywa cień nocy - ataman dobiega i wpół Lacha rozpłata, zajęczała klinga, drzazgami miga - Lach świsnął, koń atamana ziemię spruł, lejce zerwał i stanął. Twarz Nebaby strzałem opluta, a szabla strzaskana, krew zbroczyła czoło, leje się w usta - spojrzenia i oddechy tamuje. Darmo pluje, oczy trze, dłoń kala, broczy suknię. Nic nie zahamuje zasłony krwawej. U Polaków okrzyk się rozlega, że posiłki nadchodzą - wściekłość go ogarnia, ręce opuścił, śchylił głowę - jakby śmiercią przygłaskany do pościeli.

XXV

To on - rozległ się głos cichy. On zawsze mnie kocha - mówi. Czy i ty…! - krzyknął, nie mogąc skończyć Nebaba. Jąkał krwią cały zlany, błagał Ksenię, by zdjęła go z konia, gdzie jest jego serce. Skończył mowę całą ja ostrze noża zaskrzypiało, liczne zagrzmiały kopyta wokół, Polacy go otoczyli i poddać się kazali. Omdlały Kozak na ręce pierwszego upadł żołnierza.

XXVI

Cisza nastała, zamek spokojny, ogniem tlący. Kruki wabią do biesiady, wilki ciągną z okolicy. Zniszczenie wszechobecne przestrzega gości - i cisza, że nietoperza zda się posłyszeć.

XXVII

Nebaba żywo wyszedł z boju i śmierci gardła. Rana do dna pierś mu rozdarła i krew w niej kipi, posoką zmalował skronie. Widać, że odpoczywa - zuchwalstwem rządcy i zdradą Orliki zboczył, by cieszyć się zagładą. W kołpaku siedział na resztkach nadpalonej bramy i pikę trzymał. Wkoło niego młodzieńcy na warcie stoją, cierpliwi, choć płomień dogryza im, drudzy gardłem mierzą flaszę i dopić nie mogą. Inni wiecznym snem leżeć muszą. Całą nasyca się ataman duszą, wpatrzony przed siebie. Ten plac wieńczyły spisy, kiedy młódź zbierał na popisy, miejsce gdzie trup przez wrony teraz jedzony - szkło tu dzwoniło, grzmiały okrzyki za zdrowie Orliki i Nebaby - wydobył wspomnienia jęk - zemsty czy śmierci? Gdzie wtór usłyszeć? Tu po raz ostatni z obłudną się pieścił - dziś dwa wilki o trupią wadzą się głowę. Strawa ptaków warta mozołu - człowiek to czy straszydło, spieczone ciało. Nebaba rozpoznał, czoło mu opadło i wzniosło - głos zawył „ho-hop Nebabo” i z ognia wyszło widziadło i gdy się zbliży plątają iskry, wilki wyją na jej nutę. Wody prosiła Ksenia i kochanka oko rozwarło się na nią - jakby wejść w nią chciało, albo w piekło utonąć z nią. Mniej srogi Nebaba - łono się z łonem łączy, lico z licem, warga z wargą. Pocałunek dostał diablicy - rozporze ją pika. Członki wyprężył, a źrenice patrzeć nie przestały dla Kseni łaskawsze.

XXVIII

Na kaniowskim zamku szkielet Nebaby lśnił w grobowym blasku jak pomnik kary barbarzyńskiej - ogień śladu nie zostawił - poznana z rany i odzienia leżała Ksenia w modlitewnej przed miłym postawie - topielicy w tę noc skończyły się pienia.

XXIX

Gdy duch mój zwiedzał brzeg Dniepru - wyszukał w Kaniowa ruinach ślady dnia zagłady. Po ścianach krew, gdzie żona chwytała się - wywabić nie sposób, bo zmytą nowa zastąpiła. Lecz morderczyni ciało rozwiało się popiołem. Trafił na kołtun warkoczy Kseni, w nim drobny ptaszek - obok z Nebaby ratyszcza, stal w ciemny żużel zlana, odgrzebał teorban z gruzów i strunę jedną - lat koleje nie przyćmiły jej blasku. Wiatr odśpiewał dzieje - co powód dało do zbrodni Orlice? Gdy w nocy przez czarty, czy za rządcy namową zdjęto wisielca, brat dziewczyny była straży - życie jego było w ręku rządcy, który kochał siostrę. Lach dał jej wybór. Dla brata poświęciła miłość, wyznała wiarę - a dla uczucia męża zabiła i siebie zgubiła.

XXX

Mijają lata, wróciły ostatnie zniszczenia szatany do piekła. Przejrzały nieba Ukrainy, zabrzmiała pieśń dziewczyny, czas okrył ruiny, gdzie czaszki bielały, burza bruzdy tam orze, lata złocą żniwa. Resztki szubienic świecą próchnem nad zwycięzcami i zwyciężonymi - trawą mogiła zapada, tam żebrak pacierz gada, piekła za wojną zamknięto bramę - i znów pokój i te same zbrodnie.

Kilka słów o Ukrainie i rzezi humańskiej

Zamek kaniowski pełen jest kozackiej haraburdy, jak rzekł jeden ze znanych poetów. O dziwo, ale nie zna on Ukrainy - lecz kto chce pojąć poetę, kraj jego powinien poznac [z Goethego, motto Sonetów krymskich]. Zmusiło mnie to do obeznania ludu z sytuacją Ukrainy.

Zajmę się polską Ukrainą - od wschodu oblaną Dnieprem, od zachodu Bohem, od północy zamknięta Wołyniem, od południa stepami Chersonu. Pełen ten teren jarów, płaszczyzn, lasów - skalistych okolic Korsunia, Humania, Bohusławia - lesistości między Mosznami a Smiłą. Poza tym piaski, wody, bagna. Ziemia krajobrazem wpłynęła na mieszkańców i najdzielniejszy piastowała naród.

Za Batorego widać pierwszy ślad Kozaków. Zwali się Zaporożcami [mieszkający za porohami], a miejsce obozowisk Siczą. Nie cierpieli kobiet, zajmowali się polowaniem, rybołówstwem oraz napadami. Król zawezwał ich do służby, dał przywileje i kilka warowni nad Dnieprem - by zasłaniali granice przeciw Moskalom i Tatarom. Za czasów Zygmunta III zasłynęli w Europie pod atamanem Konaszewiczem, jako lisowczycy walczący pod Moskwą i za sprawę cesarza w Niemczech. Nietolerancja księży i panów - pierwszy raz daje im w rękę broń przeciw Polakom. Chmielnicki pod Janem Kazimierzem zatrząsł polską potęgą. Mieli kozacy państwo na terenach guberni czernihowskiej, połtawskiej, charkowskiej, część kijowskiej i podolskiej. Chmielnicki do walki z Polakami wojsko nagotował, ojcowie nasi pokonali go, lecz triumfu nie wykorzystali. Kozacy przyjęli zwierzchnictwo Moskwy, część została niby przy Polsce. Wszystkie strony cierpiały na rozdarciu, lecz zjawił się Mazepa [Jan Kołodyński, hetman związany z Piotrem Wielkim, Karolem XII i Stanisławem Leszczyńskim - po bitwie pod Połtawą uciekł do Turcji] - zdolny utworzyć potężny naród. Pomagając Szwedom, uległ carowi pod Połtawą. Z nim odeszły nadzieje Kozaków, niektórzy wierzyli w odrodzenie przy Polsce, lecz schwytano ich jako zdrajców. Państwo kozackie podzielono na gubernie, a Zaporożców zrzucono nad morze Czarne. Bunt w 1768 był ostatnią konwulsją konającego państwa.

Było to w początkach Stanisława Augusta - Polskę ranił nierząd szlachty, intrygi Familii i wpływy państw ościennych - ostatnia garstka prawych obywateli zawiązała konfederację barską. Wydobyto wszystkie środki celem powstrzymania ich - ruskie pospólstwo stanęło do walki z panami polskimi. W połowie 1768, Dniepr na Czehrynie przebył nieznany kozak Żeleźniak, poświęcił noże w klasztorze św. Motry nad Taśminą, niedaleko Aleksandrówki. Nieopodal leży jarmarczna wieś Medwedówka - było święto Makkaweja - tłum sprzyjał rozruchom. Z wozu pop odczytał sfałszowany ukaz carycy Katarzyny, który nakazywał im oczyścić pszenicę z kąkolu - szlachty, księży i Żydów, a Żeleźniaka przedstawił jako księcia smilańskiego. Wkrótce cała Ukraina zamieniła się w teatr mordów. Wojsko polskie nie było w stanie zatrzymać tak rozległego buntu, rozniecanego zewsząd przez posłów Żeleźniaka. Szlachta chroniła się za granicami Ukrainy, w Humaniu - Żeleźniak z hasłem „O! tak Lasze, po Słucz nasze” posuwał się na zachód, pod Humań.

Miasto to na ówczesne warunki było dość dobrze warowne dla niećwiczonych kozaków. Garnizon liczył kilkuset żołnierzy polskich, kilkudziesięciu pruskich, kilkuset Kozaków Potockiego [Franciszka Salezego] pod dowództwem atamana Iwana Gonty. Byłby zatem w stanie obronić się Humań, gdyby nie pewna zła okoliczność.

Szczęsny Potocki, dziedzic miasta, obiecał Goncie 2 wsie, jeśli obroni Humań. List posłał przez ręce Mładanowicza, zawiadującego włościami Potockich - ten otworzył przesyłkę i skuszony nagrodą, zataił obietnicę przed Gontą. Żeleźniak zbliżał się, a ataman wyszedł paktować z nim w Sokołówce, 3 mile od miasta.

Kozacy Żeleźniaka, hajdamacy, stanęli obozem pod laskiem Greków, a tuż obok wojska Gonty. Wtedy Mładanowicz pojął swą chciwość, lecz próżno przekonywał atamana. Działa przez dwa dni odpierają ataki kozackie. Gonta prosi Mładanowicza, by pozwolił wprowadzić go do miasta celem pertraktacji. Przy zezwoleniu, wyrusza z orszakiem większym niż była mowa. Chciano dać ognia z zamku, lecz połą szaty Mładanowicz zakrył zapał. Towarzysze Gonty opanowali bramę, ułatwiając wkroczenie wojskom Żeleźniaka. Mładanowicz padł z rąk Gonty ofiarą głupoty własnej, a raczej chęci przysługi dla ojca chrzestnego swoich dzieci. Od jego zgonu rozpoczęła się rzeź, część broniących zginęła od razu, część schroniła się w kościele bazylianów. Dopadli ich i tam Kozacy, w czasie mszy strzałem z rusznicy zabili u ołtarza rektora klasztoru, Kosteckiego. Rzeź trwała trzy dni, zabierając życie 16000 osób. Pod klasztorem bazylianów była studnia, do której tysiąc uczniów wrzucono i zaduszono kamieniami. Obóz Kozaków trwał za miastem, gdzie Gonta obwołał się księciem humańskim, Żeleźniak zaś przeprawić miał się przez Boh.

Wojewoda Stempkowski, nadciągał celem stłumienia buntu z ogromnymi siłami wojska. Na zgubę hajdamaków, z Polakami sprzymierzyli się Moskale. Dowódca rosyjski, pozorując sojusz, posłał Goncie złoty łańcuch i zaprosił na wieczerzę jego i poddanych. Po uczcie ujrzeli się zakutymi w kajdany. Kara była dopełnieniem okrucieństw hajdamackich. Rozwożono skazańców po różnych miejscach i rozmaicie mordowano. Gonta dokończył żywota w Humaniu - darto z niego pasy, ćwiartowano żywcem, oskalpowano, a on w czas tego palił fajkę i czytał książki, dopóki głowy mu nie ścięto. Żeleźniaka skatowano w Serbach za Tulczynem.

Jaki zatem duch powinien być powieści, na takich to ludziach osnutej?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Beniowski-wstęp Ossolineum, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia
vademecum (2), FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia
Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz (opracowanie Kazimierza Wyki), FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Roman
Genezis, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia
Białe kwiaty, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska
J. Słowacki - wiersze, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska
DziadyIII, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia
Bóg(1), FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia
BENIOWSKI, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska
nie-boska, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia

więcej podobnych podstron