DziadyIII, FILOLOGIA POLSKA - UMCS-, II ROK, Romantyzm-polska, Lektury streszczenia


Adam Mickiewicz, Dziady cz. III

Świętej pamięci Janowi Sobolewskiemu, Cyprianowi Daszkiewiczowi, Feliksowi Kółakowskiemu - spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom za miłość ku ojczyźnie prześladowanym, z tęsknoty ku ojczyźnie zmarłym w Archangielu, na Moskwie, w Petersburgu - narodowej sprawy męczennikom poświęca Autor.

Przedmowa

Polska od pół wieku prezentuje obraz z jednej strony okrucieństwa tyranów, z drugiej poświęcenia się ludu, jakich nie było od czasów rzymskich chrześcijan. Królowie mają przeczucie Heroda o zjawieniu się światła i upadku, a lud wierzy w swoje zmartwychwstanie. Dzieje męczeńskiej Polski obejmuje liczne pokolenia. Poema zawierają rysy prześladowania z nakazu Imperatora Aleksandra I. Około 1822 polityka cara, przeciwna wolności, kierunkowała się, podniesiono na Polaków powszechne prześladowanie. Wystąpił senator Nowosilcow - on zbrodniczość rządu rosyjskiego za dobrą monetę Polsce poczytał i chciał polskość wyniszczyć. Od Prosny do Dniepru, od Galicji do Bałtyku uczynił ogromne więzienie. Administracja dyrygowana przez carewicza Konstantego i Nowosilcowa stała się torturą. Senator zabrał się za eksterminację dzieci i młodzieży - założył kwaterę katowską w Wilnie, naukowej stolicy prowincji, gdzie wiele towarzystw działało [Filomaci, Promieniści, Filareci, Związek Przyjaciół, Braci Czarnych, Towarzystwo Moralne]. Udał Nowosilcow przed carem ciągłe ich istnienie, mimo rozwiązania samoistnego, uznał ich za bunt antyrządowy, uwięził kilkaset studentów i ustanowił na nich trybunały wojenne. Nie mieli szans obrony, nie znając swojej winy - sądzi się wedle woli - Nowosilcow był oskarżycielem, sędzią i katem zarazem. Skasował szkoły na Litwie, młodych ogłosił za umarłych cywilnie - wyłączając z życia publicznego i edukacji. Ukaz ten nie ma przykładu w dziejach, skazano młodych do kopalń syberyjskich [Tyr i Molleson], taczek, garnizonów azjatyckich [Janczewski, Cieślak, Iwaszkiewicz, Witkiewicz, Michałowski]. Dwudziestu kilku wysłano w głąb Rosji za polskość [Zan, Czeczot, Suzin]. Z nich wszystkich jednemu tylko wydostać udało się z Rosji [Mickiewiczowi]. Wszyscy pisarze [Chodźko, Straszewicz] piszący o tym, twierdzili, że był w tym element mistyczny i tajemniczy. Łagodny, lecz niezachwiany charakter Zana, naczelnika, religijna rezygnacja, miłość młodzieży, kara boża na prześladowcach [profesor Becu, Bajkow] - zostawiły piętno na obserwatorach. Czym są wszystkie ówczesne okrucieństwa w porównaniu do cierpień narodu polskiego, na które Europa patrzy obojętnie. Autor chciał zachować pamiątkę narodowi - wrogów ohydzić nie musiał. Do Europy Polacy zwrócą się słowami Zbawiciela: „Córki Jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, ale nad samymi sobą”.

Litwa

Prolog

Wilno, ul. Ostrobramska, cela więźnia w klasztorze księży Bazylianów, obecnym więzieniu.

Motta: „A strzeżcie się ludzi, albowiem was będą wydawać do siedzącej rady i w bożnicach swoich biczować was będą” Mt 10, 17

„I do Starostów i do Królów będziecie wodzeni na świadectwo im i poganom” Mt 10, 18

„I będziecie w nienawiści u wszystkich dla imienia mego. Ale kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” Mt 10, 22

Więzień śpi wsparty na oknie. Anioł Stróż mówi o zasługach ziemskich jego matki, prośbach jej, które strzegły wieku więźnia, jak róża, w nocy wonna, broni skroni dziecka. Nieraz on za jej prośbą zstępował do chatki i stawał idąc po promieniu nad jego łożem. Nieraz zbrzydła mu dusza młodzika, lecz szukał dobrej myśli. Gdy tylko zaświeciła, brał jego duszę za rękę i wiódł w kraj świateł wieczności i śpiewał piosenkę, na ziemi nieznaną. Głosił mu przyszłe szczęście - słyszał młody tylko dźwięki ziemi jako uczt piosenki. Przybrał wtedy anioł postać larwy piekielnej, by go straszyć. Dusza chłopca w niepokoju, lecz dumna się budziła, jakby w Lete piła i pamiątki w toń rzucała. Gorzko anioł nad nim płakał, byle nie spotkał matki, pytającej o sen syna. Więzień nie śmie pytać nocy, kto z jej gwiazd prawdę odczyta. Dlaczego jednak ludzie rano przebudzą się bezczucia - zmienia się blask, lecz gdzie jego wodzowie. Czy życie duszy nie jest warte badań? Człowiek śpiący śmieje się po zbudzeniu - sen tylko przypomina zdaniem mędrców. Czy więzień nie umie rozróżnić marzeń od pamięci - moje więzienie jest tylko wspomnieniem - czucie senne grą wyobraźni, której lepiej od wieszczów zmierzył przestrzenie, za jej granicami marzenie. Prędzej rozkosz kaźnią niż sen pamięcią, a mara wyobraźnią. Sny straszą i łudzą. Duchy nocne obiecują położyć mu pod głowę czarny puch, duch z lewej strony śpiewa o więziennym smutku, wesołym mieście, gdzie komety z oczkami i warkoczem. (Więzień usypia) Zasnął w marzeni obudzi się po stronie duchów. Anioł obwieszcza, że uprosili Boga, by trafił w ręce wroga - samotność dla mędrców, niecg duma w więzieniu. Duchy nocne śpiewają, jak dokucza im Bóg, nocą uczą piosenek minstreli. Kto ranną myśl weźmie z kościoła, czuje smak poczciwych rozmów - noc ją wyciągnie i smaki zatruje. Służyć śpiącemu, a sam będzie sługą, będzie po stronie diabłów, gdy te wejdą mu w serce. Anioł mówi, że modlono się za więźniem - czas go wypuścić. Więzień duma, pyta czy anioł pamięta i rozumie jakiekolwiek sny, ten mówi mu, że będzie wolnym, więzień kojarzy taki sen, czyżby mu się Bóg objawił? Aniołowie wołają o bitwie, duchy z lewej chcą podwoić atak, z prawej straże - zło czy dobro wygra? Jedna chwila na całym zaważy życiu. Więzień mówi o niewiedzy wokół swojej wolności, sądzi że po rosyjsku zdejmą mu tylko kajdany, a wtłoczą je na duszę - tylko pieśń na szczęście pozostałe, której nikt mu nie wydrze, choć zepsuto ją. Żywy, dla ojczyzny będzie umarły, myśl legnie w cieniu duszy jak diament w brudnym kamieniu (pisze węglem)

D.O.M Gustavus obiit MDCCCXXIII Calendis Novembris (a z drugiej strony) Hic natus est Conradus MDCCCXXIII Calendis Novembris [Bogu Najlepszemu Największemu. Gustaw zmarły 1 listopada 1823 - Tu narodził się Konrad 1 listopada 1823 (usypia).

Duch mówi o władzy Konrada, gdy myśl zabłyśnie w jego głowie i będzie urodzajnym deszczem. Czekają myśli szatani i anioły - nie wie tylko więzień gdzie leci, każdy z nich mógłby myślą i wiarą zwalać trony.

AKT I

Scena 1

Na korytarzu kilku młodych więźniów ze świecami o północy, stoi straż pijąc gorzałkę, kapral swój, przekradają się. Jakub boi się, że schwyta ich runt [nocna inspekcja] i zabiją kaprala. Adolf każe mu zgasić świecę pokazując odblask. Runt musi pukać, hasło dać, odebrać, kluczy szukać - więźniowe rozejdą się szybko. Inni więźniowe wychodzą z cel - Żegota [Ignacy Domeyko [1801-1889], filomata bez wyroku, działał na emigracji, gdzie kontaktował się z Mickiewiczem, potem pojechał do Chile gdzie stał się symbolem restrukturyzacji kraju], Konrad, Ks. Lwowicz [Kalasanty, pijar, filareta] , Sobolewski, Frejend [Antoni, czynny filareta, w więzieniu `parzył herbatę i rozśmieszał”, zginął w powstaniu listopadowym]. Frejend prowadzi do celi Żegoty, świeży więzień bowiem wstąpił, ma poza tym komin. Żegota skarży się, że jego cela na 3 kroki. Frejend proponuje celę Konrada, najdalsza, przy murze kościoła - nie słychać nic niej a mamy zamiar śpiewać i gadać, pomyślą, że w kościele na jutrzejsze Boże Narodzenie, mamy kilka butelek. Kapral wypije z nimi, bo to dawny legionista i dobry katolik. Wchodzą do celi Konrada. Żegota mówi, że został porwany dziś ze stodoły, gdzie gospodarzył merynosami, wołami - nie znając się uprzednio, był najlepszym litewskim ekonomem. Słyszał o śledztwie wileńskim, widywał kibitki i dźwięk złowrogi - straszono kobiety stukaniem o szklankę, że niby feldjeger przyjechał. Nie należał do spisku, więc rząd wymyślił to śledztwo. Liczy na szybki powrót do domu. Bez winy nie odeślą do Syberii - pyta o powód całej sprawy. Tomasz mówi, że wynika to z przyjazdu z Warszawy Nowosilcowa - zysk z dawnych złodziejstw roztrwonił, stracił kredyt, spisku nie może wyśledzić w Polsce, więc nawiedził Litwę i przeniósł się ze zgrają szpiegów, będzie wielki rzeczy snuł z towarzystw, wiele ofiar poświęci - by wkupić się w łaski Imperatora. Żegota wierzy w uniewinnienie. Tomasz mówi o daremnej obronie, tajności sądu, oskarżeń. Oskarżyciel chce gwałtem karać, więc nie unikną wyroku. Kilku poświęcą na ofiary, przyjmą ich winy wszystkie. On stał na czele towarzystwa, ma obowiązek cierpieć, prosi o dodanie kilku braci z tych nie żonatych ani młodych. Frejend mówi, że Jacek [Onufry Pietraszkiewicz [1793-1863] sekretarz filomatów, wyrokiem skazany na zsyłkę - przez kilkanaście lat był na Syberii, potem w Rosji zachodniej. Do kraju wrócił w starości] musiał zostawić żonę w połogu. Feliks pyta czemu miałby on rozpaczać i stwierdza, że jest chiromantą i wywróżyłby los młodemu Pietraszkiewiczowi. Poczciwy jak będzie - pewna kibitka i sąd. Synowie to ich przyszli towarzysze. Żegota zrozpaczony, pyta o długość ich pobytu. Frejend mówi, że nie wiedzą nic, Suzin [Adam, 1800-1874, filareta, zesłany do Ufy, Orenburga, odznaczał się odwagą w czasie śledztwa], że nie zna nawet zza okien pór dnia. Frejend radzi zapytać Tomasza, on pierwszy tu wpadł, przyjął wszystkich i ostatni wyjdzie, wie o wszystkich. Suzin cieszy się z poznania Tomasza, powołując się na krótką, lecz drogą doczesną znajomość. Suzin obiecuje chełpić się z jego znajomości i wspomni wspólne łzy w dzień zgonu. Frejend rzekł, że Tomasz na wolności miał wypisane na czole „koza”. W więzieniu mu jak w domu, więc szkoda łez, on jak grzyby kryptogamy, schnął od słońca, w lochu, przeciwnie do nas, rozwija się. Wziął teraz modną kurację głodową [kuracje głodówkami F. Broussais'go] . Żegota pyta o głodzenie Tomasza. Strawą taką, jak mówi Frejdend, myszy wytruć można i świerszcze wyplenić. Tomasz tłumaczy, że nie jadł nic tydzień, z sił opadł po jedzeniu, jak po truciznach czuł bóle, leżał bez czucia kilka tygodni - nie było doktora na jego choroby (w ogóle go nie było). Gdy wstał, jeść zaczął do woli - przystosował się chyba do owego jadła. Frejend ironicznie prawi o urojeniach za kratami, tutaj sekret kuchni i mieszkań - wszystko kwestią przyzwyczajenia. Opowiada anegdotkę, jak Litwin pytał diabła czy Pińczuka, dlaczego siedzi w błocie - przywyknął. Jakub mówi, że jest tu już 8 miesięcy, tęskni cały czas, nie przywyknął - Frejend mówi o adaptacji Tomasza, że zdrowy powiew ciąży mu na piersiach, tak że miast wina, powietrzem się podchmieli. Tomasz mówi, że wolałby być pod ziemią i znosić kije o głodzie, niż mieć ich za sąsiedztwo, w jednym zakopią ich grobie. Frejend pyta, czego żałuje w nich Tomasz - czy jego talenciku do bicia, tylko w wojnie na dońców przydatnego? Co, że 100 lat przeżyje i umrze. Na wolność zmizerniałby, a w kozie ma całą wartość butli i ładunku. Jeśli jednak na Sybir go wyślą, zobaczy go brać litewska i pomyśli, jak młodzież ich ginie - ruszą z zemsty na cara. Mówi, że powiesiłby się za jedną chwilę dłuższą Tomasza, tacy jak Frejend na śmierć tylko. 10 razy by umarł, Tomasza wskrzeszając lub poetę smutnego Konrada który o przyszłości opowiada cygańsko. Podobny Konrad do butelki, co pieśń rozlewa - piją, czują, a jego ubywa. Woła o osuszenie łez Frejend, inaczej ogień zgaszą - robi herbatę. Ksiądz Lwowicz zaznacza złe przyjęcie Żegoty, w Litwie niedobrze płakać w dzień inkrutowin, czy nie dosyć im milczenia. Jakub pyta o nowiny z miasta, Jan byłw mieście na śledztwie, lecz mówić nic nie chce - Jan Sobolewski mówi o wyjeździe 20 kibitek ze studentami ze Żmudzi [uczniów z Krożów - Braci Czarnych]. Jacek pyta, czy widział jego brata. Jan widział wszystkich, co do jednego. Poprosił kaprala o zatrzymanie się, skrył się za kościołem, była msza. Nagle lud runął ku więzieniu. Od jego bram na plac wojsko z bronią i bębnami, dwa rzędy, policmajster na koniu, ogłasza triumf cara nad dziatwą. Za bagnetem warty. Chłopcy mali, biedniutcy, z ogolonymi głowami, okuci. Najmłodszy z 10 lat skarżył się, nie mogąc łańcucha podnieść, pokazywał nogę skrwawioną. Policmajster uznał, że waga kuli zgadza się. Wywiedli Janczewskiego [Cypriana, założyciel Braci Czarnych, skazany na twierdzę w Bobrujsku, w 1826 wcielony przymusowo do wojska] oszpetniał, schudł, ale wyszlachetniał z odludnej skały kibitki jak cesarz patrząc. Zdawał się pocieszać współcierpiących, lud żegnać uśmiechem. Spotkał oczami Jana i wysłał mu całusa - wszyscy spojrzeli na obserwatora, kapral ciągnął go, żeby skrył się. Janczewski tylko łańcuchem wstrząsnął, zacięto konia, kibitka ruszyła - i krzyknął trzykroć „Jeszcze Polska nie zginęła” - wpadli w tłum. Długo ręka jego z kapeluszem jak chorągwią pogrzebu, głowa łysa widocznymi były. Pokażą one gdzie cnota w życiu. Jeśli o nich zapomnę, Ty, Boże na niebie zapomnij o mnie. Zajeżdżały kibitki jedna po drugiej, głucha cisza, słychać każdy krok. Wszyscy czuli nieludzkość kary - boją się cara. Ostatni iść nie mógł, wolno schodził i ledwie wszedł na schodek stoczył się i upadł. To Wasilewski [Kraśnicki, przypadkowa ofiara śledztwa]Dano mu tyle bodaj kijów, że krwi zabrakło w nim. Żołnierz niósł go kibitki, łzy po cichu ocierając. Wasilewski jak padł prosto na ziemię, tak stężał. Niesiony jakby z krzyża zdjęty. Jedno westchnienie akby grobów wszystkich jęk. Komenda zagłuszyła je rozkazem wymarszu. Puściła się jedna kibitka, z niewidziałnym tylko wieźniem, który rękę wyciągnął do tłumu spod słomy, w tłum wjechał wóz. Usłyszał dzwonek, że przewodzili trupa, księdza celebransa widział. Prosił Pana o przyjęcie dziecięcej ofiary. (milczenie) Józef [Kowalewski, student, sekretarz I Wydziału Filomatów, zesłany do Kazania, gdzie podjął się badań orientalistycznych, pod koniec życia profesor Szkoły Głównej w Warszawie] mówi o wojnach, o których czytał. Dawniej srogie były, że drzewom nie przepuszczano nawet. Car głębiej wykrwawi Polskę, ziarna niszczy, jakby sam szatan metodę dawał. Najlepszą wyznaczy nagrodę (milczenie). Ksiądz proponuje pacierze za męczennika, kto zna jutro? Adolf prosi o pacierz za Ksawerym [Kajetan Przeciszewski, filareta, popełnił samobójstwo 26 X 1823], który w łeb sobie strzelił. Uciekł ze świata, miast biedę dzielić. Jankowski [Jan, syn popa, filareta, wydał wszystkich kolegów związku. Po procesie urzędnik policji w Wołogdzie] drwi z wiary księdza, choćby był gorszy nad Turków, został złodziejem, Austriakiem, Prusakiem, urzędnikiem carskim - nie lęka się kary, sprawiedliwości Bożej nie ma. Frejend mówi, że dobrze, że za niego zgrzeszył Jankowski. Prosi Feliksa o rozbawienie, więźniowie popierają pomysł. Żegota, szlachcic sejmikowy, chce dołączyć swoje zdanie. Gospodarz winien odpowiedzić czy wszystkie ziarna Polski chce car pod ziemię wkopać. Nie bójcie się głodu, Antoni Gorecki pisał o gospodarstwie - bajka: Bóg wygnał grzesznika z Edenu, lecz nie chciał, by ten umarł z głodu - kazał aniołom zboża ziarna po drodze rozsypać. Adam nie wiedział, co robić ze zbożem. Przyszedł diabeł i rzekł, że w nich ukryta jest moc, zebrał więc wszystkie przed człowiekiem. W rowie skrył zbiór, napluł i zakrył ziemią. Dumny roześmiał się i zniknął, a tu wiosną trawa, kwiaty i kłosy porosły. Wy co na świat idziecie i ideami carskimi chytrość rozumem zwiecie a złość mocą. Kto wiarę i wolność zagrzebie - siebie oszuka. Znów pewnie Antoni za bajki rok w kozie posiedzi [skazany w 1828 za bajkę o furmanach - o Nowosilcowie i księciu Konstantym.] Frejend o melodie radzi zwrócić się do Feliksa i jego piosnek. Jankowski drwi z modlitw Lwowicza. Śpiewa mu piosenke: Mówcie, jeśli czyja wola, Jezus Maryja, Nim uwierzę że nam sprzyja, Jezus Maryja, Niech wprzód łotrów powybija, Jezus Maryja. Tam car jak dzika bestyja, Jezus Maryja, Tu Nowosilcow jak żmija, Jezus Maryja. Póki cała carska szyja, Jezus Maryja, Póki Nowosilcow pija Jezus Maryja Nie uwierzę, że nam sprzyja Jezus Maryja. Konrad przestrzega go, by przy kielichu świętych imion nie szargał. Konrad pyta o swoją wiarę, nie jest pobożny, lecz Maryi imieniem nie pozwoli bluźnić. Kapral cieszy się, że choć Konradowi został szacunek. Choć szuler wszystko z kalety wyrzuci, nie zgrał, póki jedną ma jeszcze monetę, znajdzie ją w szczęśliwy dzień, da w handel i większy skarb zostawi, to nie żart. Lata temu w Hiszpanii kapral był w Legionach pod Dąbrowskim, później u Sobolewskiego - brata Jana- zginął od pięciu kul. Z jego rozkazu kapral jechał do Lamego do Francuzów - grali w kości, karty, ściskali dziewczęta. I beczą. Siwobrodzi pieśni, których wstyd młodemu, bredzą na świętych, na Pannę Najświętszą. Miał kapral patent sodalisa [dyplom członka Sodalicji Mariańskiej] więc kazał im stulić pysk. Prosi o uwagę Konrada - poszli spać po zwiadzie, podchmieleni - w nocy pobudka, Francuzi do czapek, a każda głowa odcięta jak makówka. Gospodarz porżnął jak kury w kurniku, w czapce kartka: „Vivat Polonus, unus defensor Mariae [Niech żyje Polak, jedyny obrońca Maryi”. Feliksowi każą śpiewać, kapralowi polać herbaty. Feliks, gryząc się z sumieniem, postanawia weselić się. Śpiewa, że choć nei dba o karę, zawsze wierny pracować będzie dla cara, kując kruszec w kopalniach - z tego żelaza topór ktoś zrobi na cara. Pojmie córkę Tatara, może urodzi Palena [Piotr Pahlen był ministrem carskim i spiskowcem, którego działalność doprowadziła do zamordowania w 1801 cara Pawła I]. W koloniach lny i konopie - z nich nici, a z nici szarfa dla cara [narzędzie zamachu z 1801]. Suzin zaobserwował zasępienie Konrada, jakby grzechy liczył, blednie i rumieni się. Feliks nie uznaje tego za coś nowego - północ godziną Konrada. Piosenkę jego posłyszą, tylko melodii trzeba, daje Frejendowi flet i każe grać na starą nutę. Józef twierdzi, że uszedł z Konrada duch i błądzi, nie wrócił czytając przyszłość, może z duchami się wita - dziwne oczy, błyszczy w nich ogień, nic nie mówią ani nie pytają, nie ma w nich duszy (Frejend próbuje nut) Konrad śpiewa o pieśni, która poczuła krew, wygląda spod ziemi jak upiór krwi głodny - żąda zemsty na wrogach - z Bogiem i choćby mimo Boga. Pieśń mówi, że pójdzie wieczorem, rodaków gryźć pierw musi, komu kły zapuści w duszę, zostanie upiorem. Pojdą potem, krew wrażą wypiją, ciało jego toporem porąbią, ręce i nogi gwoździami przybiją, by nie wstał. Z duszą jego pójdą do piekła, razem na duszy usiądą, nieśmiertelność wyduszą, póki będzie czuła, gryźć będą. Lwowicz uznał pieśń za pogańską, kapral za szatańską. Konrad kontynuuje: leci na szczyt opoki między proroków, rozcina przyszłości obłoki brudne źrenicą jakby mieczem. Widno, gdy z góry spogląda. Tam księga sybilińska przyszłych losów świata, wypadki i następne lata jak ptaki drobne, gdy orła zobaczą - mnie, orła na niebie. Do ziemi przypadają, biegną, za nimi moje oczy sokole, szpony. Ptak wstał i pióra roztoczył, zasłania wszystkich jak burzliwa chmura czarnymi skrzydłami, To kruk - za orła się podaje, myśl plącze, jest gromowładny. Spojrzał na mnie w oczy dymem niby uderzył, miesza myśli. Więźniowie widzą bladość Konrada, porywają go. Konrad krzyczy, by stanęli, on się z krukiem zmierzył - myśl rozplącze i pieśń skończy. Słychać dzwonek, runt pod bramami. Kapral każe gasić ogień i wracać do siebie. Otworzyli już bramę. Konrad sam jeden został w celi.

Scena II

Improwizacja

Konrad po długim milczeniu - Samotność - czym jest dla ludzi śpiewak, kto wysłucha całej mojej myśli, obejmie promienie jej ducha, nieszczęsny kto głos dla ludzi ma, język kłamie głosowi, głos myślom, myśl z duszy prosto, nim złamie się w słowach. Słowa pochłoną myśl. Z drżeń ziemi, czy ludzie głębię nurtów docieką gdzie pędzi? Uczucie krąży w duszy, rozpala, jak krew po cieśniach. Ile krwi widzą w mojej twarzy, tyle z mych uczuć dostrzegą w pieśniach. Pieśń jak gwiazda za granicą świata, wzrok ziemski za gońca wysłany choć szklane weźmie skrzydła nie doleci, o mleczną drogę tylko uderzy - nie zliczy słońc. Pieśni ludzkie oczy zbędne, świećcie na wysokości. Strumienie podziemne - Boże naturo słuchajcie, godna to was muzyka - ja mistrz! Wyciągam dłonie w niebiosa kładę na gwiazdach ja kna kręgach harmonijki szklanych. Kręcę gwiazdy duchem moim, płynie milion tonów, każdy ja dobyłem i o każdym wiem - w tęcze, akordy i w strofy plączę, rozlewam je w dźwiękach. Ręce wzniosłem nad krawędzie świata, kręgi harmoniki wstrzymały się. Śpiewam sam, przewiewają ludzkości tonie, jęczą, ryczą - każdy dźwięk gra i płonie, w uchu, oku - widzę go w szacie obłoku! Boga i natury godna to pieśń, wilka, tworzenie, pieśń siła, nieśmiertelność. Czuję niśmiertelność, tworzę ją, co mogłeś większego zrobić Boże?! Patrz jak myśl tę sam z siebie dobyłem! Wcielam się w słowa, rozsypują się po niebie, lubuje się w ich wdziękach, ruch odgaduje myślą - kocham was, dzieci wieszcze! W pośrodku stoję jak ojciec rodziny. Depcę poetów, mędrców, proroków wielbionych przez świat - gdyby wszystkie pochwały słyszeli i za słuszne uznali. Z pochwałą taką nie czuliby własnego szczęścia, mocy - jaką ja dziś czuję. Śpiewam sobie samemu, jestem czuły, silny i rozumny, nie czułem - jak w tej chwili - dziś mój zenit, moc się przesili! Poznam, czym najwyższy, dziś chwila przeznaczona, chwila Samsona kiedy ślepy stał u kolumny - zrzucę ciało i wezmę pióra, wylecę z planet, dojdę gdzie graniczą Stwórca i natura. I mam je! Skrzydeł dwoje wystarczą. Lewym o przeszłość, prawym o przyszłość uderzę. Na promieniach uczucia dojdę do Ciebie, zajrzę w uczucia Twoje, o którym mówią, że czujesz na niebie. Ja tu - aż tu skrzydło moje sięga. Jestem człowiekiem i na ziemi zostawiłem ciało, w ojczyźnie serce. Miłość moja na świecie nie na jednym człowieka, nie rodzinie - ja kocham cały naród! Objąłem w ramiona, przycisnąłem do łona jako przyjaciel, kochanek, małżonek, ojciec - chcę go uszczęśliwić, świat zadziwić nim cały. Nie mam sposobu i przyszedłem go dociec, zbrojny władzą myśli, co niebiosom gromy Twe wydarła. Mam też tę Moc, której ludzie nie posiądą, mam to uczucie jak wulkan, co dymi tylko przez słowa. Mocy nie wziąłem z drzewa rajskiego, z owocu wiadomości, nie z ksiąg, opowiadań - urodziłem się twórcą! Stamtąd przyszły moje siły, skąd do Ciebie Twoje, bo i Ty po nie nie chodziłeś. Nie boisz się ich stracić jak i ja! Czyś dał mi, czy wziąłem, skąd i Ty masz oko bystre. Słyszę wędrowne ptaki, zechce i okiem je zatrzymam ja w sidle. Póki ich nie puszczę, wiatr Twój ich nie zgoni.

Gdy spojrzę kometę z mocą duszy, stoi w miejscu. Ludzie nieskazitelni, marni, nieśmiertelni - nie znają nas obu. Ja szukam na nich sposobu w niebie. Władzę nad przyrodzeniem chce nieść na ich dusze. Rządzę mym skinieniem nad bliźnimi nie bronią, bo jedna od drugiej odbije, nie pieśnią co długo rośnie, nie nauką co prędko gnije, nie cudami głośnymi - czuciem chce rządzić jak Ty, wszystkimi. Co zechcę, niech zgadną, spełnią, uszczęśliwią się. Sprzeciwią się? Niech cierpią, ludzie dla mnie jak myśli i słowa, z których pieśń złożę - jak Ty. Myśli i mowy nie umorzyłem. Naród jak pieśń żywą stworzę i większe niż Ty dziwo zrobię!

Daj mi rząd dusz! Gardzę martwą budową - światem, którą gmin chwali. Słowo nie zwali jej wnet, lecz czuję, gdy wzmogę wolę - 100 gwiazd zgaszę, drugie 100 wzniecę. Jestem nieśmiertelny, w stworzenia kole nie ma wyższych. Najwyższy na niebiosach, ja najwyższy na padole - niech Cię spotkam! Chcę władzy - daj ją lub wskaż drogę. Co mogli prorocy, władcy dusz - i ja mogę. Chcę mieć władzę jak Ty! Duszami władać! (milczenie, ironicznie) Milczysz? Zbadałem Cię - pojąłem czym jesteś i jak władałeś. Kłamca zwał cię Miłością - jesteś tylko mądrością. Myślą poznam Twe drogi, składy broni. Myślący poznał Twoją potęgę - znalazł truciznę, proch, parę - prawość i złą wiarę. Myśli oddałeś użycie świata, serca zostawiasz na pokucie. Dałeś mi najkrótsze życie i najmocniejsze uczucie! (milczenie) Czucie iskrą tylko! Życie moje jedną chwilką, gromy iskrą, wieków ciąg chwilką, cały człowiek z iskry, śmierć chwilką, On iskrą, czym wieczność, gdy On świat pochłonie - chwilką

Głos z lewej: wsiąść muszę na duszę!

Głos z prawej: Brońmy go, osłońmy skrzydłem

Chwila i iskra - wydłużmy, rozniećmy. Jeszcze raz Cię wzywam! Duszę Ci odkrywam jak przyjaciel. Milczysz! Wyzywam Cię, nie gardź mną - na ziemi jestem sercem i ludem zbratany, wydam Ci krwawszą bitwę niż Szatan, on walczył na rozumy, ja na serca - cierpiałem, kochałem, w mękach i miłości rosłem, wydarłeś mi szczęście!

Gzl: Rumaka w ptaka [hipogryf] do góry!

Gzp: szał w otchłań go strąca!

W ojczyznę jestem wcielony, połknąłem jej duszę - ja i ojczyzna to jedno - nazywam się Milijon, bo za miliony kocham i cierpię katusze, patrzę na biedną ojczyznę, jak syn na ojca wplecionego w koło, czuję cierpienia całego narodu jak matka ból płodu. Cierpię i szaleje, a Ty wesoło i mądrze rządzisz! Słuchaj, jeśli dobrze znam z synowskiej wiary - Ty kochasz, jeśli kochasz miłością ojcowską stworzenie. Jeśli serce nie jest potworem, jeśli u Ciebie czułość nie jest bezrządem. Jeśli miłość jest w Twoim świecie potrzebna i nie jest omyłką liczebną…

Gzl: Orła w hydrę! Oczy wydrę, do szturmu!

Gzp: Gdzie koniec twojego pędu!

Milczysz! Otworzyłem ci serce, zaklinam daj mi władzę - jej jedna część licha, ileżby z niej szczęścia stworzył. Nie dasz dla serca, to choć dla rozumu, jestem pierwszym z ludzi, znam Cię lepiej niż Twoi archaniołowie, wart, byś dzielił się ze mną. Powiedz, jeśli się mylę! Ja nie kłamię - milczysz i ufasz. Uczucie spali, czego myśl nie złamie. Moje ognisko - uczucie, zbieram by mocniej pałało, wbijam w żelazne woli mojej okucie, jak nabój

Gzl: Ognia!

Gzp: Litość!

Odezwij się bo strzelę przeciw Twej naturze, jeśli nie zburzę to wstrząsnę - wystrzelę głos w obręby stworzenia, głos z pokoleń w pokolenia - krzyknę, że nie ojcem jesteś świata, ale (diabeł) -Carem! (Konrad słania się i pada)

Dzl: Depc, 2zl: dyszy jeszcze! 1zl: omdlał, przebudzi się, dodusimy!

Dzp: Precz, modlą się za nim! Dzl: Odpędzają nas! 1zl: Bestio głupia, nie pomogłeś słowa ostatnio mu wydusić, chwila dumy, a czaszka byłaby trupia. Tak blisko być czaszki, krwi na ustach i puścić w pół drogi 2zl: wróci się! 1zl: precz, bo 1000 lat na rogach będę cię niósł i wbiję w paszczę szatana samego 2zl: straszysz ciociu (płacze)(uderza rogiem)1zl: Sacredieu! W nogi (słychać stukanie i klucz w drzwiach)2zl: pop to - przyczajmy się i rogi schowajmy

Scena III

Wchodzą Kapral, brat bernardyn Piotr, więzień

Więzień woła Konrada, bezskutecznie, Piotr wzywa pokój dla grzesznika, więzień widzi pląsy leżącego, kąsającego usta - to wielka choroba [epilepsja]. Kapral każe zostawić go z Piotrem. Więzień radzi nie prawić modłów a położyć do łóżka Konrada, daje poduszkę. Mówi, że czasme napada Konrada szaleństwo - śpiewa, gada, a nazajutrz zdrów. Kapral ucisza go i radzi modlitwę księdza Piotra, wie że działo się tu coś niedobrego. Po odejściu runtu słyszał hałas w celi, patrzył przez dziurkę od klucza i pobiegł do księdza. Każe patrzeć jak mądra głowa tarzała się w prochu, z ust jej biała piana. Słyszał śpiew lecz nie pojął słów, miał coś Konrad w oczach i nad czołem. Był niegdyś Kapral w legionach, lecz wcześniej zdobywał fortece, widział dusze uchodzące z ciała, widział w Pradze zarzynanych księży [w 1794], w Hiszpanii z wieży wyrzucanych, matki szablą rozcinane, dzieci konające na pikach kozaków, Francuzów na śniegu [1812], Turków na palu [1798, kampania egipska]. Wie co widać w konających męczennikach, co w złodzieju i zbójcy. Widział śmiałych rozstrzelanych, widział w nich strach, wstydem i pychą więziony. Dość spojrzeć na czoło, co gardzi bólem i cierpi w mękach wiecznych. Twarz umarłego jest jak patent wojskowy, poznasz jak będzie w górze przyjęty w jakiej randze i stopniu. Konrada czoło, wzrok, pieśń, choroba - nie wróży nic dobrego. Prosi więźnia o odejście i tak się też dzieje. Konrad: Przepaść! 1000 lat, wytrzymam i dziesięć tysięcy tysięcy - modlitwa na nic, nie wiedziałem, że przepaść tak wielka. Kapral pyta o szloch ks. Piotra, który pociesza Konrada („tyś na sercu, które Ciebie kocha”). Każe Kapralowi pilnować, by nikt tu nie wszedł i nie przeszkadzał. Konrad podrywa się: Oka mi nie wydarł! Mam silne oko, widzę Cię, Rollison [Jan Molleson, uczeń szkoły w Kiejdanach, za przynależność do filaretów skazany na śmierć, co zamieniono na zesłanie do Nerczyńska, gdzie zmarł] - i ty w więzieniu zbity, i ciebie Bóg nie słuchał, i ty w rozpaczy, noża szukasz, głową bijesz o ściany. Ratunku Bóg nie daje, może okiem silnym cię zabiję, lub śmierci wskaże drogę - masz okno, wybij, skocz i złam szyję, ze mną leć w głębię - otchłań lepsza niż padół. Tu nie ma braci, matek, narodów i tyranów. Ksiądz zaczyna egzorcyzm, zna ducha nieczystego po jadzie, znowu najchytrzejszy z szatanów wpełznął w jego usta, pojął go Piotr i okiełznał - exorciso… [zaklinam]. Duch prosi o niezaklinanie. Piotr grozi, że nie wyjdzie aż do woli Boga, Panem Lew z pokolenia Judy, on zwycięża. Sieć na lwa zastawiłeś i złowiłeś się, w ustach jego ksiądz najgorszy cios, każe mówić duchowi prawdę - duch[zaczyna mówić po francusku, niemiecku, angielsku i hiszpańsku co ogólnie składa się na:) Mów po francusku kapucynie, mogłem zapomnieć łaciny, ale jako święty powinieneś posiąść dar języków. Co mruczysz trwożnie, co to jest - odpowiem. Ksiądz - z ust jego wrzeszczysz, żmijo stujęzyczna! Duch - Gramy do spółki, Konrad mędrcem, ja diabłem - był jego nauczycielem. Jeśli ksiądz umie więcej, wyzywa go. Ksiądz przeżegnał się. Duch prosi o litość, czy ksiądz szatanem, że męczy tak? Duch przedstawia się jako Lukrecy, Lewiatan, Wolter, Alter Fritz, Legio sum [legion]. Widział zwierza w Rzymie. Ksiądz zdezorientowany wraca do pacierza. Diabeł utrzymuje, że widział więźnia w Rzymie, przysięga na imię czarniutkiej kochanki, co zowie się Pychą. Piotr modli się nad upokorzeniem w Panu. Duch obiecuje sam odejść, wlazł niepotrzebnie w tę duszę, jak skórę jeża włożyłodwortnie. Chwali księdza, że prawie majster - powinien być papieżem. W kościele głupota naprzód a Piotr w kącie. Piotr przeklina pochlebcę. Duch drwi z przerwanych pacierzy księdza, ruchów ręką niby niedźwiedzią łapą. Zna jednak jego moc i chce się przed nim wyspowiadać, o przyszłości i przeszłości, pyta czy wie, co mówią o nim w mieście (ksiądz modli się nieprzerwanie) Czy wie co będzie z Polską za 200 lat? Dlaczego przeor mu nie sprzyja, czym jest bestia w Apokalipsie? Pyta o powód uczepienie się właśnie tego ducha, czego winien za chłosty, czy jest królem diabłów? Prawnie sługę można karać za pana? Przyszedł z rozkazu Szatana jako Kreishauptmann[urzędnik austriacki], Gubernator [rosyjski] i Landrat [niemiecki]. Każą brać duszę w areszt to bierze. Zdarza się nieprzyjemność - czy z jego winy? Czy miło mu męczyć? Źle być czułym, utyskuje Duch, serce mu pęka, gdy pazurami odziera grzesznika, ogonem łzy wyciera. Pyta księdza czy wie, że jutro obiją go jak Hamana? [obrzęd żydowski w święto Puri]. Ksiądz modli się i zaklina egzorcystyczną formuła Ducha. Duch prosi o moment. Piotr pyta o więźnia, co gubi jego duszę? Diabeł milczy, ksiądz grozi zaklęciem. Duch twierdzi, że widział wieźnia grzesznika w drugim klasztorze dominikanów, lecz pewnie już przeklęty, umarły, chory. Na próby kłamstw ksiądz grozi zaklęciem. Duch mówi, że jest grzesznik chorym, bez pamieci i jutro skręci szyję o poranku, poświadczy Belzebub. Ksiądz pyta jak go ratować, w responsie dostaje „bodajby zdechł, klecho, nie powiem!”. Groźba zaklęcia. Duch uznaje za ratunek pociechę. Diabeł prosi o chwilkę z powodu chrypki - wina mu trzeba i chleba. Piotr domyśla się że chodzi o Krew i Chleb pański. Każe diabłu zabrać złość i błędy i wrócić skąd przyszedł. Konrad dziwi się, że ktoś podnosi go, ostrzega że spadnie on w te same doły co on. Prosi o rękę, chce lecieć. Twierdzi, że dostał rękę od dobrych ludzi i aniołów, skąd litość, by do dołów schodzić. Gardził ludźmi i nie znał aniołów. Piotr każe mu się modlić, bo dotknięty strasznie został Boską ręką, usta, którymi Majestat obraził, zły duch słowami szkaradnymi skaził. Głupie słowa męką dla ust, oby zapomniał o nich. Konrad mówi że one już wykute. Piotr uważa, że lepiej, by ich nie wyczytał, oby o ich znaczenie nie pytał Bóg. Myśl obleczona w brudne słowa, jak grzeszna królowa w żebraczej odzieży w pokutę przed kościołem na tron powróci i blaskiem zajaśnieje (Konrad usnął, ksiądz klęka, pada krzyżem) Miłosierdzie Boga jest bez granic, oto jest grzesznik, prosi ksiądz, by Konrad mógł być sługą wiary, a za winy jego weźmie karę. Obiecuje przed Bogiem jego poprawę. (W kościele za ścianą śpiew pieśni Bożego Narodzenia. Nad księdzem Chór aniołów śpiewa „Anioł pasterzom mówił”. Głosy dziecinne aniołów wołają o pokój dla domu i grzesznika, 1 Archanioł mówi o grzechu Konrada przeciw Panu, 2Arch: płaczą nad nim Boży anieli 1Arch, zdepcz Panie, którzy Tobą pogardzają 2Arch: Lecz daruj, którzy sądów nie pojęli. Anioł śpiewa gdy leciał z gwiazdą nadziei świecić Judei, Anieli śpiewali Hymn Narodzenia, mędrcy i królowie nie widzieli. Zobaczyli pastuszkowie i pierwsi witali mądrość wieczną, uznali wieczną władzę. 1 Arch: Pan, gdy dostrzegł dumę i chytrość w sercach swych sług. Duchom wieczystym nie przebaczył, runęły z niebios tłumy aniołów i co dzień za nimi mędrców rozumy. Chór aniołów śpiewa, że pan objawia maluczkim, czego odmawia wielkim. 2 Arch: Grzesznik ten sądów Bożych nie badał dla sławy ni mądrości 1Arch: Nie poznał Boga, nie uczcił Go, nie kochał, nie wzywał 2Arch: szanował imię Rodzicielki, kochał naród. Anioł śpiewa o krzyżu złotym na koronie królów, który nie może wejść w duszę. Chór śpiewa o miłości do ludzi, żąda być z nimi, prostaczek ich przygarnie. Archanioły każą podnieść głowę z prochu i paść jej - wedle niej cały świat padnie u stóp krzyża i wsławi Boga. Chóry śpiewają pokój prostocie, cichej cnocie

Scena IV

Dom wiejski pode Lwowem

Pokój sypialny, w nim Ewa, panienka, poprawia kwiaty przed obrazem NMP. Wchodzi Marcelina, która z tytułu północy goni Ewę do spania od modlitwy. Ewa modliła się już za ojczyznę, za ojca, mamę. Jeszcze za nich pacierze - to dzieci jednej ojczyzny. Litwin, co dziś przybył, uciekł od Moskali - car kazał ich wsadzić do ciemnicy jak Herod pokolenia chce zgładzić, ojca naszego Litwin zasmucił i ten nie wrócił jeszcze. Mama mszę za nich zamówiła i obchód, ona się modli za tego, co piosenki ogłosił (pokazuje książkę) On w więzieniu. Piosenki Ewa czytała, niektóre piękne. Pomodli się zań, nie wiadomo, czy ma on rodziców (Marcelina odchodzi)Chór aniołów rozwesela sen brata, skrzydło ścielą mu pod głowę, twarz oświecają, latają wiankiem nad czystym i cichym kochankiem, ręce splotą, za róże czoła rozniecą, włos rozwiną, rozpuszczą w promienie. Wiankiem piersi kochanka okrążą, otulą skronie śpiewając i grając.

Widzenie Ewy: Deszczyk, czyste niebiosa owijają ją wkoło. Sen wonny dozgonny mógłby być. Lilia nie z ziemi, rosła nad obłokiem, narcyz patrzy na nią. Kwiaty jak źrenice niewiniątek. Poznała swoje kwiaty, które wczoraj nazbierała w ogródku i uwieńczyła skronie NMP. Matka Boża patrzy na nią, bierze wianek podaje Jezusowi, a Jezus dziecię rzuca na Ewę kwiecie. Kwiaty piękne w przelocie szukają siebie, plotą się w wianki, jaki miło. Niech na zawsze wianek otoczy Ewę. Róża żyje, weszła w nią dusza, ogień zeń bije, śmieje się, roztula koralowe usta, mówi cicho, skromnie. Co szepce róża - czy głos to żalu, skarży się, że wyjeta z rodzinnej trawy, nie zabrana dla zabawy, Ewa wieńczyła nią skronie Maryi, poiła łzami, z ust koralu iskierka po iskierce. Róża prosi, by wziąć ją na serce, aniołowie chcę rozpleść wianek, róża odwija skrzydła, wyplata czoło. Aniołowie lecą w niebo. Róża złoży skronie na sercu jak Apostoł na Chrystusa łonie.

Scena V

Cela księdza Piotra

Piotr modlił się leżąc krzyżem, pytając czym jest przed obliczem Pana - niczym i prochem. Nicość wyrzucając będzie rozmawiał z Bogiem.

Widzenie:

Tyran wstał, Polska młoda w rękach Heroda. Widzi długie białe krzyżowych dróg biegi przez śniegi, puszcze w kraju dalekim jak rzeki. Droga do żelaznej bramy jak strumień wpadła w jamy, tamtej ujście w morzu, tłum wozów jak chmury w jedną stronę. To dzieci Boga na północ, taki los - wygnanie. Czy pokolenia nasze zatracą do końca, dziecię uszło, obrońca - Wskrzesiciel Narodu z matki obcej, krew jego bohaterem - imię jego będzie czterdzieści i cztery. Czy Bóg nie raczy przyspieszyć jego przyjścia, by lud pocieszyć. Lud wycierpi, naród związany cała Europa wlecze, urąga nad nim - na trybunał! Tam gęby, bez serc i rąk. Sędziowie Gala wołają na sąd - winy on nie znalazł i umywa ręce. Królowie krzyczą, by wydał go męce, krew jego spadnie na nas i synów naszych. Ukrzyżuj syna Maryi, on znieważa cesarską koronę, powiedzą że Gal wrogiem cesarza. [zdrada Francji wobec pomocy w Powstaniu Listopadowym] Gal wydał i porwali, niewinne skronie zakrwawione w cierniowej koronie ponieśli przed świat. Gal krzyczy, że to wolny naród - krzyż musi nosić. Niech Bóg da mu siły, bo padnie i skona. Krzyż ma na całą Europę ramiona z trzech ludów wyschniętych [państw zaborczych]. Wleką, Naród na tronie pokuty, Rakus [Austriak] octem, Borus [Prusak] żółcią go poi. Wolność stoi zapłakana u stóp, żołdak Moskal skoczy z kopią i krew wytoczył. Co zrobił najgłupszy z siepaczy, on jeden poprawi się. Dlaczego Pan kochanka opuścił - on skonał! (daleki śpiew pieśni wielkanocnej, na koniec „alleluja”) Ku niebu on leci, od stóp jego wionie biała jak śnieg szata, świat w nią owinął - jak trzy słońca jego trzy źrenice, ludom pokazuje przebitą prawdę. Mąż namiestnikiem na ziemskim padole, dzieckiem był lecz urósł duszą i ciałem - on ślepy. Ma jednak trzy oblicza, trzy czoła [opis apokaliptycznego wybawcy] - baldachim księgi tajemniczej osłania lico. Podnóżem mu 3 stolice, 3 końce świata drżą - namiestnik wolności to widziany na ziemi. Zbuduje sławie ogromy swojego kościoła. Stoi na trzech koronach, życie jego trud trudów, tytuł lud ludów. Z matki obcej a imię czterdzieści i cztery! (zasypia) Aniołowie schodzą i wyjąć chcą mu z ciała duszę jak dziecinę z kolebki złotej i suknię zmysłów zwloką, ubiorą w światło. Nieść chcą jasną duszę w trzecie niebo, Ojcu złożyć na kolanach. Niech dziecię uświęci pieszczotą ojcowską. Przed jutrznią zwrócą duszę życiu i włożą w ciało jak w złotą kolebkę.

Scena VI

W sypialni senator obraca się na łożu i wzdycha, nad nim dwa diabły. D1: spił się, a spać nie może, czy go jeż kole? D2: sypnąć mu maku na oczy! Zasnął D1i2: Duszę zawlec do piekła, smagać wężami i piec. Belzebub: Wara! Diabły dziwią się osobą gościa. Belzebub przedstawia się i każe nie płoszyć zwierzyny. Gdy śpiący ujrzy żar i noc zlęknie się scen i przypomni sen - daleko jeszcze zgon. D2(wyciąga szpony): Prosi o możliwość zabawienia się z senatorem, dziw się trosce Belzebuba - gdy się śpiący poprawi, każe diabeł poświęcić się i wziąć krzyż w ręce. Belzebub radzi, że przy mocnym strachu przypomni sen i oszuka ich. D1: Czy ten braciszek spać będzie bez mąk? B: Czy znasz czyn? Ma zwierzchność od cara! Mogą zatem wpaść na duszę, w pychę wzdąć, pchnąć w hańbę, wlec w pogardzie, siec szyderstwem - cisza jednak o piekle! - d1 łapie za duszę, drży łajdacki senator.

Widzenia senatora:

Pismo, reskrypt Cesarza, własnoręczny, 100000 rubli, order, tytuł książęcy (przewraca się) Marszałku do Cesarza, wszyscy stoją, nienawidzą senatora - Marszałek, Grande Controleur. Lube szemrania, senator w łasce. Niech umrę w tych szemraniach jak śród łaskotania nałożnic. Kłania się każdy, senator duszą zebrania. Zazdroszczą, nos zadzieram, umieram z rozkoszy! (przewraca się) Cesarz wchodzi! Nie patrzy! Ledwo ukosem! , głos zamarł, pot, odwraca się car tyłem! Urzędnicy, umieram! Toczą mnie robaki, uciekają ode mnie, szambelan szczerzy zęby, uśmiech wleciał mi do gęby jak pająk (spluwa) mucha! (opędza się) lata koło nosa, świerszcze wlazły w ucho, kamerjunkrzy świszczą niby puszczyki, damy ogonem skrzeczą jak grzechotniki. Senator wypadł z łaski!

Diabły: Duszę wydrą ze zmysłów, jak psa z okucia, nałożą kaganiec. Drugą połowę zawloką na kraniec świata, gdzie kończy się doczesność, gdzie z sumieniem graniczy kraina piekielna, psisko złe uwiążą tam. Pracuj ręko moja, świstaj biczu - nim 3 kur zapieje, musimy wrócić zmordowanego ducha, przykuć do zmysłów i w ciele zamknąć.

Scena VII

Salon warszawski

Kilku wielkich urzędników, wielkich literatów, dam wielkiego tonu, generałów i sztabsoficerów. Incognito piją herbatę przy stoliku, przy drzwiach młodzi i dwaj starzy Polacy - przy stoliku mówią po francusku, przy drzwiach po polsku.
Przy drzwiach.

Zenon Niemojewski [student warszawski, belwederczyk] pyta Adolfa, co na Litwie. W odpowiedzi słyszy o rozlewie krwi pod ręką kata, od pałki i bata

Stolik

Hrabia wspomina świetny bal, Francuz mówi, że było na nim pusto, Dama kontruje. Kamerjunkier nie zachwala służby, nie miał szklanki wina ni kawałka pasztetu, zawalono cały bufet. Dama1: na tańcach nie grupowano, jak na angielskim raucie deptano po nogach Dama2: prywatny był to wieczór - kontruje szambelan, mogąc pokazać bilet. D1: mieszano grupy, trudno ubiór ocenić. D2: Gdy Nowosilcow wyjechałz Warszawy nikt nie umie zabawy urządzić, nie widziała pięknego balu (między mężczyznami śmiech) D1: była to w Warszawie potrzebna osoba

Drzwi

Pytają czy Cichowski wolny [Adolf, oficer napoleoński, członek Towarzystwa Patriotycznego, uwięziony w 1822 wyszedł w 1826. Wyemigrował, w Dreźnie zaprzyjaźnił się z Mickiewiczem]. Adolf widział się z nim i chciał informację o nim roznieść na Litwie. Zenon nawołuje do zgody i zjednania się, rozdzieleni zginą marnie. Młoda dama mówi, jakie cierpiał on męczarnie!

Stolik

Jenerał każe Literatowi przeczytać, lecz on nie umie na pamięć. Generał ma przy sobie pod frakiem, a damy chcą to usłyszeć, Literat zaznacza, że one więcej wierszy francuskich umieją na pamięć. Dama zarzeka się, że nie rozumie polskich wierszy. Jenerał twiedzi że nudne bywają, tysiąc wierszy to o sadzeniu grochu [pewnie o K. Koźmianie i jego Ziemiaństwie] Pokazuje Generał na drugiego Literata i prosi go o czytanie, śliczna byłaby to przysługa, usta otworzył i oczy zwrócił. Literat nie chce nudzić długimi wierszami, zgadza się Generał. Młoda dama podchodzi do stolika i każe Adolfowi opowiedzieć stolikowym o Cichowskim. Pytają o jego uwolnienie, Hrabia wspomina jego pobyt w więzieniu, Szambelan myślał, że umarł on - słuchać o tym niebezpiecznie, a przerywać niegrzecznie - wychodzi. Hrabia dziwi się wypuszczeniu Cichowskiego. Mistrz ceremonii [wzorowany na Żaboklickim, sługusie ks. Konstantego] każe nie mówić o winach, są przyczyny inne - widział wiele, kto był długo w więzieniu, rząd ma widoki ukryte, rzecz rządowa, myśl gabinetowa - tak wszędzie. Twierdzi że wiejscy Litwini chcą o Cesarstwie wiedzieć jak o gospodarstwie - wszystko. Kamerjunkier dziwi się, że na Litwie mieszkają Polacy, a nie Moskale. O Litwie wie mniej niż o Chinach, o Litwie raz pisał tylko Constitutionnel. Panna prosi, by Adolf opowiedział o tej narodowej sprawie. Stary Polak opowiada, że znał starych Cichowskich z Galicji - syna wzięli i zamorzyli. Trzy pokolenia przeszły, przemoc nas dręczy, ojców, dzieci i wnuki. Adolf mówi o swojej znajomości z młodym Cichowskim, był żywy, dowcipny, sławny z urody, dusza towarzystwa. Bawił opowiadaniem i żartami, lubił dzieci, miał u nich tytuł „wesołego pana”. Włosy miał kędzierzawe, wzrok niewinny, wesoły, wabił ich. Miał się wtedy żenić, przynosił podarki dzieciom i prosił ich na ślub. Długo go nei było, mówiono, że umknął - rząd szukał, lecz nie wytropił. Zabił się, utopił - mówiono. Policja znalazła płaszcz jego nad brzegiem Wisły - przyniesiono go żonie. Dlaczego się zabił, pytano, żałowano - aż zapomniano. Minęły dwa lata. Pewnego wieczoru do Belwederu wiedziono więźniów z klasztoru. Czy celowo był ktoś procesji świadkiem, może jeden z warszawskich młodzianów, śledzących miejsca pobytu i nazwiska jeńców. Na głos kim są, sto krzyków się wzniosło. Dosłyszano jego imię i żonie podano - nic nie załatwiła. Minęło 3 lata, szerzono powieści, że żyje, męczony i nie złożył żadnego zeznania, że spać mu nie dawano, karmiono śledziami i nie pojono, opium dawano, łaskotano. Niedawno przed domem żony dzwoniono - oficer i żandarm i Cichowski. Dać każą pióro i papier, podpisać, że żywy wrócony z Belwederu - pogozili, że jeśli wyda…Kazano Adolfowi nie iść nazajutrz w odwiedziny, bo szpieg pod drzwiami. Policyjne draby, za tydzień on sam nie przyjmował. Niedawno spotkał go za miastem w pojeździe. Utył okropną otyłością, wydęty strawą złą i zgnilizną, policzki zbladły, w czole zmarszczki pięćdziesięciolatka, włosy spadły. Nie poznał Adolfa, nie chciał nic mówić. Przedstawił się, bez zmian. Gdy opowiadał Adolf szczegóły znajomości, oczy zatopił w nim i badał - co przecierpiał i nad czym rozmyślał - wszystko poznał Adolf. Na oku straszliwa powłoka, źrenice jak szklane kawałki w oknach kratowanych, szare, a z boku jak tęcza. Rdza w nich krwawa. Okiem przebić ich niezdolni, straciły blask, widać po nich mękę.

Miesiąc później przyszedł, myślał, że zmieni się coś. Tyle tysięcy dni był pod próbą śledztwa, nocy tyle sam ze sobą rozmawiał, nękany tyle czasu, otaczał go słuch w ścianach. Obroną było mu milczenie, towarzystwem cienie. Słonce zda mu się szpiegiem, dzień donosicielem, domowi strażą, gość wrogiem. Klamki trzask śledztwo przypomina, odwraca się, mocy umysł nabiera. Ścina usta, spuszcza oczy, pytany myśli, że jest w więzieniu. Ucieka do pokoju i pada w cień - nic nie powie. To jego przysłowie. Płacze na kolanach żona i dziecko, on wstrętu nie pokona. Niewolę dawną lubią piać więźniowie, myślał Adolf, że Cichowski powie dzieje bohaterów polskich. Polska żyje teraz, jej dzieje na Syberii, w twierdzach, więzieniach. O cierpieniach nic nie wiedział - jego pamięć jak księga herkulańska [z miasta u stóp Wezuwiusza]Autor tylko czytać w niej potrafi. Rzekł tylko Cichowski, że Pana Boga pytać trzeba, On zapisał wszystko i opowie (Adolf płacze, milczenie). Młoda Dama pyta, dlaczego nie chcą o tym pisać. Hrabia uważa, że miejsce na to u starego Niemcewicza, który gromadzi szpargały. Literaci przejmują się historią, Kamerjunkier jest nią zachwycony. Literat pierwszy twierdzi, że nikt dziejów tych nie przeczyta, zamiast mitologii są świadkowie, wedle praw sztuki trzeba poecie czekać. Młody rzekł, że czekanie jest zbędne, by sprawa świeża miała się uleżeć jak tytoń, figa. Literaci nie wiedzą - może 100 lat czekać trzeba, może 1000. Literat czwarty [o rysach Kazimierza Brodzińskiego] nie widzi problemu w aktualności sprawy, szkoda że temat nie jest narodowy- naród nasz gościnnością się chlubi, scen okropnych nie lubi, śpiewać pienia lubi chłopów wiejskich - Słowianie, my lubimy sielanki. Literat I myśli, że przedmówcy nie przyjdzie na myśl wierszem pisać o jedzeniu śledzi, polor być nie może, gdzie nie ma dworu, dwór sądzi o smaku - ginie Polska, brak dworu w Warszawie! Mistrz ceremonii dziwi się krzykom Literata, przecież on jest jego ochmistrzem. Hrabia do Mistrza zwraca się o protekcję do Namiestnika, by jego żona została pierwszą pokojówką - lecz nie dla nich urzędy, arystokracja ma względy tylko u dworu. Drugi Hrabia, mianowany z mieszczaństwa, twierdzi, że arystokracja winna być podporą swobód jak w Anglii. (Zaczyna się kłótnia polityczna, młodzi wychodzą)Młody jeden woła kija, A.G. [Adam Gurowski, demokrata w obozie emigracyjnym, w 1834 załamany wrócił do kraju i wstąpił do służby carskiej] woła sznura, haku, N. [Nabielak, literat, belwederczyk, emigrant] zauważa kto stoi na czele narodu. Wysocki [Piotr, organizator powstania 1830] komentuje, że bardziej na wierzchu. Naród jak lawa z wierzchu zimna i twarda, sucha - wewnątrz ognia 100 lat nie wyziębią. Plujmy na skorupę i zejdźmy do głębi.

Scena VIII

Pan Senator

Sala w Wilnie, na prawo drzwi do komisji śledczej - prowadzą tam więźniów, widać pliki papierów, w głębi drzwi do pokoju senatora, słychać muzykę. Koło okna sekretarz, dalej stolik gdzie grają w wista, Nowosilcow pije kawę, obok Doktor, Pelikan, szambelan Bajkow, pora poobiednia. Senator (pół po francusku, pół po polsku) gani „pańszczyznę” - księżna nie przyjechała, zresztą damy stare albo głupie, rozmawiają przy obiedzie o sprawach - przysięgam tych patriotów nie mieć u stołu - z mową i tonem ich. Rozmawiam o strojach, kasynie, kompania zaś o ojcu, synu - ten za stary, za młody, ten nie może, temu spowiednika, tamtemu żonę - piękna to rozmowa w czasie obiadu! Oszaleć można, przysięga uciec z powotem do Warszawy. Konstanty pisał, by co szybciej wracać, Senator nudzi się z ową hołotą. Doktor [o rysach A. Becu, profesora medycyny na UWil., ojczyma Słowackiego, postać służalcza, donosiciel, zginął trafiony piorunem 26 VIII 1824]podchodzi i mówi o rozpoznaniu stanu chorego - żadnego dowodu, jedynie wierszyki odkryli - to przemijające przypadłości. Osnowa spisku jednak tajemna w dalszym ciągu. Senator twierdzi, że po obiedzie ciemni się doktorowi w oczach, żegna go. Dziwi się jak tajemna może być sprawa śledzona przez samego Senatora. Kto widział bardziej formalne śledztwa? Dobrowolne zeznania, skargi - cały spisek, spisany jak ukaz. Doktor twierdzi, że spisek jest niewątpliwy. Lokaj ogłasza przyjście człowieka od kupca Kanissyna, przypominającego o rejestrze. Senator każe wygonić sukinsyna, tłumacząc, że jest on zajęty - pije kawę. Sekretarz mówi, że kupiec grozi procesem w razie zwłoki w zapłacie. Senator każe sekretarza odpisać coś do Kanissyna, a jego syna wziąć pod śledztwo. Mały jest, ale ogień lepiej w iskierce gasić. Sekretarz dodaje, że syn kupca jest w Moskwie. Senator śmieje się z tego, twierdzi, że czas zaprzestać temu posłannictwu spiskowemu. On jednak służy tam u kadetów. Senator burzy się ów `podpalacz' ma tu korespondentów. Rozkazuje sekretarzowi wysłać kibitkę i zabrać papiery, ojciec nie będzie się lękał, jeśli syn sam się przyzna. Doktor wspomina, że są tam ludzie różnego stanu, to najniebezpieczniejsze, a rusza wszystkim ukryta sprężyna. Poprawia się, że odkryta dzięki Senatorowi, po cichu klnie wścibskość Nowosilcowa. Pelikan [Wacław, profesor chirurgii w Wilnie, dzięki protekcji został prorektorem, służalec, powszechnie nienawidzony. Posądza się go o otrucie Nowosilcowa w 1838 na skutek poróżnienia] pyta o sprawę Rollisona, którego musiano obić, przez co zachorował. Nie rachowano mu kijów, ale Botwinko [Hieronim, prokurator wileński, prowadzący śledztwo w sprawie filaretów] prowadził tę sprawę. Bajkow [Leon, radca stanu, delegat rządu w czasie procesu, zausznik Nowosilcowa - generał czynownik, rozpustnik, zmarł nagle w 1829] nie uznaje tego za dobrą monetę, zaręcza, że Botwinko wyliczył mu co najmniej trzy setki. Senator dziwi się, że żyje po takiej liczbie kijów grzbiet jakobiński [rewolucyjny] - myślał, że najtwardsze skóry w Rosji, Polacy odbiorą im garbarstwo. Normalny żołnierz dziesięć razy by skonał, co za chłopiec drewniany, czy to możliwe? Pyta Pelikana, czy Rollison wyznał coś. Odpowiada, że nic, tylko zaciskał zęby i krzyczał, że nie chce skarżyć niewinnych przyjaciół, co pochwycili śledczy. Senator nie może się nadziwić. Doktor stwierdza, że zarażają młodzież szałem ucząc głupstw, na przykład dziejów starożytnych. Senator z francuska śmieje się z obawy przed historią Doktora, by on sam nie stał się historycznym. Doktor broni się, że dobrze uczyć się o królach, ministrach, lecz nie wciąż o ateńskiej republice, Sparcie, Rzymie. Pelikan do jednego ze swoich towarzyszy mówi o typowym przykładzie służalstwa i hipokryzji Doktora. Każe Doktorowi nie zanudzać Senatora. Lokaj pyta, czy wpuścić kobiety, które wysiadają tu co dzień z karety - ślepa to matka Rollisona. Odprawiają je bezskutecznie - siada ona i płacze pod progiem, kazali aresztować, lecz ślepą gdy prowadzono, lud się wzburzył i zabił żołnierza. Senator każe „wpuścić” ją tylko do połowy schodów, potem tęgo „sprowadzić”, żeby nie nudziła. Drugi lokaj daje list Bajkowowi od Rollisonowej, pisany zapewne przez księżną. Senator zdziwiony każe wpuścić kobietę. Pelikan nazywa ją czarownicą. Senator pyta, która z dwu kobiet jest panią Rollison, płacząca matka przedstawia się, druga pani jest jej przewodniczką. Senator kpi, że Rollisonowa pewnie po zapachu trafia do niego. Przewodniczka nazywa się Kmitowa [Guttowa, żona aptekarza w Wilnie] - Senator każe jej pilnować w domu podejrzanych synów, po czym śmieje się z przerażonej matki. Płacząca Rollisonowa prosi o litość, pyta, czy zabito jej syna, ksiądz mówi, że żyje on jeszcze - kto bije dzieci tak po Katowsku. Ona wdową, tyle lat chowała Jasia, który zaczynał jako nauczyciel, sam uczył się świetnie, żywił matkę z marnego dochodu, był okiem dla ślepej. Senator twierdzi, że nie ujdzie na sucho, kto mówił, że go bito. Rollisonowa sam słyszała uchem matki, słyszała jak wiedli go do ratusza. Wypchnięto ją z progu, siadła na rogu i przyłożyła ucho do muru - siedziała przez dzień cały. Słyszała syna, cicho, jakby spod ziemi, jej słuch wszedł w głąb muru, męczono go. Senator mówi, że wielu innych też tam siedzi. Ona pyta, czy nie poznałaby głosu swojego dziecka? - gdyby senator raz w życiu słyszał głos taki, nigdy spokojnie by nie zasnął. Senator twierdzi, że syn musi być zdrów, skoro krzyczał tak donośnie. Rollisonowa pada na kolana i woła do serca Senatora. Otwierają się drzwi, wbiega panna w sukni balowej, mówi Senatorowi o tym, że grać ma chór Don Juana [opera Mozarta z 1787] i koncert Hertza. Senator zaznacza, że o sercach była też mowa [fonetyczne podobieństwo francuskiego coeur [serce] do choeur [chór]] Chwali pannę, że jest piękna jak serce. Twierdzi, że gdyby książę Michał słyszał ten kalambur, to Nowosilcow siedziałby w radzie państwa. Obiecuje pannie przyjść za chwilę. Rollisonowa prosi o nieporzucanie, chwyta go za suknię. Panna prosi o uczynienie łaski kobiecie. Senator twierdzi, że nie wie czego chce Rollisonowa. Ona chciała zobaczyć syna. Senator uważa, że nie pozwala na to cesarz. Ksiądz Piotr woła: „Księdza!”. Rollisonowa prosi choć o posłanie księdza, jeśli nie wzrusza Senatora płacz matki, to niech Boga się boi chociaż. Senator pyta, kto wszystkie plotki niesie po mieście, kto powiedział jej, że młody Rollison chce księdza? Mówi, że rzekł jej to ksiądz Piotr, biega i błaga tyle tygodni, lecz nie chcą go wpuścić. Senator dziwi się i patrzy na księdza. Cesarz sam księży posyła, by nawrócić młodzież do moralności, nikt tak jak Nowosilcow religii nie ceni. Brak moralności gubi młodzież, żegna kobiety. Rollisonowa prosi pannę o wstawiennictwo, jej syn rok o chlebie i wodzie, w zimnie, bez odzieży w więzieniu. Panna pyta czy to możliwe. Senator dziwi się, że młody Rollison siedział rok, jeśli to prawda, trzeba rozpatrzeć sprawę i natrzeć uszy komisarzom - każe przyjść Rollisonowej o siódmej. Kmitowa pociesza ją, że jeśli dowie się o synu senator, może uwolni. Rollisonowa uradowana, mówi, że zawsze wierzyła, że nie może być człowiek tak okrutny, on też człowiekiem, też wykarmiła go matka - ludzie nie wierzyli. Mówi senatorowi, że łotry tają przed nim wszystko, prosi by nie pytał ich o nic. Senator śmiejąc się, obiecuje pomówić o tym i przekazać, że dla księżnej zrobi wszystko, prosi księdza Piotra o pozostanie. Senator wścieka się na lokajów za brak porządku, obiecuje pozdzierać z nich skórę, jednemu każe iść za Rollisonową, lecz później zleca to Pelikanowi, by po wyjściu od Księżnej wziął kobietę, pozwolił zobaczyć syna i zamknął ją w osobnej celi. Lokaj twierdzi, że Nowosilcow sam kazał wpuścić. Senator zrugał go, że nie nauczył się odpowiadać, każe wieść go do kwatery policmajstra - dać sto kijów i chleb i woda na cztery tygodnie. Pelikan każe Senatorowi zauważyć, że mimo tajemnicy, rozchodzą się wieści o biciu Rollisona - wynajdą sposób ludzie, by dobre chęci senatora przed Carem zaskarżyć - lepiej ukręcić łeb sprawie. Doktor zgadza się, gdyż Rollison cierpi pomieszanie, chce się zabić, a okna zamknięte. Pelikan stwierdza, że chory jest on na płuca, nie należy go morzyć w zamknięciu - trzeba okna otworzyć, on na trzecim piętrze - użyje powietrza. Senator bredzi o niestosowności przyjścia Rollisonowej - gdy on pije kawę. Doktor radzi odłożyć sprawy, bo podkopuje to zdrowie. Senator stwierdza, że najważniejsze są służba i porządek - choć czasem coś żółć poruszy, a ta dobra na trawienie - po obiedzie dobrze przyjrzeć się torturom, przy piciu kawy dobrze obejrzeć palenie na stosie. Pelikan pyta o Rollisona, jeśli dziś on umrze… Senator każe chować, balsamować, z tej okazji zaleca Bajkowowi balsam na jego trupie ciało, zdradza, że ma on narzeczoną. Pokazuje ją - panienkę białą i czerwoną - pan młody ze zniszczoną cerą, powinien ślub brać jak Tyberiusz na Capri. Dziwi się jak mogli zmusić tę pannę. Bajkow twierdzi, że rozwiedzie się z nią za rok, i co rok weźmie nową - pięknie młodej szlachciance być generałową. Senator każe podejść księdzu, wskazuje na jego figurę poety, pyta czy widzieli równie głupie spojrzenie, które trzeba ożywić - daje kieliszek rumu. Ksiądz wymawia się poprzez stan duchowny. Senator pyta, skąd ksiądz wie o cudzych dzieciach. Każe spisać sekretarzowi wyznanie. Ksiądz spostrzegł spisywanie raportu i zamilkł, senator pyta o zakon. Bernardyni. Senator pyta czy ma kuzynów u dominikanów, bo tam siedział Rollison, rozkazuje księdzu mówić, grożąc ruskim batogiem. Nowosilcow każe pisać, że milczy. Ksiądz wszak służy Bogu, wszelka od Niego władza - gdy władza każe mówić, nie godzi się milczeć. Grozi księdzu powieszeniem - wtedy przeor go już nie wskrzesi. Ksiądz stwierdza, że kto cierpi władzę, nie słucha jej, Bóg czasem berło oddaje złemu duchowi. Senator sądzi, że gdy powiesi nieformalnie mnicha, a dowie się Car - zgani Nowosilcowa, a nie wskrzesi księdza. Naciska, by ksiądz powiedział, kto informował go o Rollisonie. „Tyś” odpowiedział ksiądz. Nowosilcow oburzony jest odezwaniem, Doktor ruga księdza i każe Pelikanowi nauczyć duchownego moresu - Pelikan wymierza księdzu policzek za gniew Senatora. Ksiądz modli się, by Bóg wybaczył im, co nieświadomi są czynu - złą radą Doktor dziś stanie przed Bogiem. Bajkow uznaje księdza za błazna, daje mu policzek, by zaczął prorokować. Ksiądz stwierdza, że i Bajkowa dni są policzone. Senator każe zatrzymać Piotra i wołać Botwinkę - sam zostanie przy śledztwie dla uciechy. Doktor mniema, że wszystkimi spiskami kieruje książę Czartoryski [Adam Jerzy]. Senator nie wierzy - 10 lat minie, nim się Książę wyplącze. Doktor wie, gdyż zajmuje się czynnie tą sprawą, Nowosilcow nie słuchał, jak Doktor mówił, że ktoś rozdmuchał sprawę całą. O księciu ma doniesienia, listy w których mowa o Czartoryskim, o jego przedsięwzięciu - głównym ogniskiem jest Lelewel, on kieruje spiskiem. Senator nie uznaje tego za dowód, cienie cieniów co najwyżej - obiła się mu nieraz o uszy wieść, że to Książę wyniósł Nowosilcowa - zobaczą, czy większy ten kto wynosi, czy ten kto obala. Chce uściskać Doktora, on też wiedział, że to nie sprawka dzieci. Doktor twierdzi, że zje diabła kto oszuka Nowosilcowa. Senator daje słowo Doktorowi, że powiększy jego pensję o połowę, skargę policzy za 10 lat służby, sam będzie prosił cara o starostwo, order. Doktor stwierdza, że także kosztowało go to, sam wystawiał szpiegów, z gorliwości o dobro Cara. Senator wziął go pod rękę i prosił zabrać sekretarza, by opieczętował papiery, a wieczorem wszystko omówią - do siebie rzecze, że niepodobna oddać całą zasługę Doktorowi, każe sekretarzowi aresztować wraz z papierami i Doktora. Bajkowowi mówi, że Doktor powiedział za dużo. Pelikan widząc względy Doktora, kłania mu się. Doktor kpi z jego służalstwa, chce go zepchnąć i każe zaczekać Senatorowi. Ten twierdzi, że o 8 wyjeżdża z miasta. Doktor patrzy na zegarek i dziwi się, że jest 12, lecz senator poprawia, że jest właśnie 5. Na 12 stanął zegarek Doktora i ksiądz twierdzi, że nie ruszy się do drugiego południa i każe myśleć Doktorowi o duszy. Pelikan mówi, że ksiądz wygłasza proroctwo, aż oczy mu się błyszczą. Ksiądz uważa, że Bóg różne daje znaki. Pelikan posądza księdza o szpiegostwo - otwierają się drzwi wchodzą strojne damy, urzędnicy, goście. Sowietnikowa uważa, że się to nie godzi, że to nieszczęście. Dama zauważa, że mogą tu tańczyć. Senator przeprasza, lecz był zajęty, wciąga się w menuet z Księżną [Zubow]. Księżna zaskoczona jest, gdyż wcześniej zapowiadała nieobecność. Muzyka gra menuet z „Don Juana” z lewej czynownicy, z prawej młodzież, oficerowie rosyjscy, kilku ubranych po polsku, kilka młodych dam. Senator tańczy z narzeczoną Bajkowa, Bajkow z Księżną.

Bal

Z prawej:

Dama spogląda jak wije się stary, oby skręcił szyję, mówi Senatorowi, jak pięknie tańczy - on za chwilę pęknie. Młody zauważa, jak łasi się Nowosilcow, wczoraj mordował, dziś tańczy, strzyże oczami. Dama śpiewa, że wczoraj mordował on i katował, dziś schował pazury.

Z lewej:

Kolleski Regestrator radzi sowietnikowi [o rysach W. Ławrynowicza, członka komisji śledczej, zmarł w XI 1824], by poszli w tan wzorem Senatora. Sowietnik nie uważa za stosowne tańczyć we dwóch, lecz regestrator obiecuje znaleźć kilka dam. Sowietnik utrzymuje, że woli tańczyć sam niż wespół z regestratorem. On jest sowietnikiem, a urzędnik synem oficerskim, więc sowietnikowi nie wypada tańczyć z kimś o tak małym czynie, proponuje iść w tan Pułkownikowi, który pyta kto mówił - szuja, jakobini. Dama chwali taniec senatora, Sowietnika drażni mieszanie się czynów. Damy rozpływają się nad pięknością i wdziękiem, mężczyźni nad świetnością.

Z prawej strony wróżą piorun dla łajdactwa. Senator w tańcu mówi Gubernatorowej o zainteresowaniu córką Starosty i żoną. Gubernator proponuje zdanie się na niego, Starosta to człek prosty. Starosty żona siedzi w domu, i córka także nie odwiedzi balu. Gubernator pyta, czy żona nie zna Senatora, Starosta twierdzi, że żonę ma tylko dla siebie, Gubernatorowa mówi, że chciała namówić na bal córkę Starosty, w menuecie zbywa para. Starosta twierdzi, że sam znajdzie córce parę. Senator podobno sam chciał ją zaprosić, słysząc o jej talencie do tańca i gry. Lewa strona zachwyca się muzyką i domem. Prawa odpowiada, że hieny piją krew i rum. Sowietnik stwierdza, że drze ich, lecz zaprasza Senator, jemu nie żal się dać drzeć. Starosta boleje, że młodzież na trumnach siedzi, a im każą iść na bal. Oficer mówi od Bestużewa [Michał Pawłowicz Bestużew-Riumin, rozmawiał ze związkami polskimi, brał udział w buncie dekabrystów, za co został stracony] że nie dziwią ich przekleństwa, bo już od wieku idzie do Polski z Moskwy stek łajdaków. Student każe Oficerowi patrzeć na ruchy Bajkowa, skacze jak ropucha po śmieciach, gębę otwiera i ryczy (Bajkow nuci) Student pyta go, co to za piosenka - śpiewa piosenkę Berangera Le Senateur o uniżonym słudze senatora. Student pyta, czy to jego słowa, śmieją się z wyborności kupletu Bajkowa i należnej mu Akademii. Bajkow pokazując Księżnę twierdzi, że Senator będzie rogalem, senator pokazując narzeczoną Bajkowa twierdzi to samo. Panna skarży się matce na ich ohydę, Matka radzi go rzucić. Sowietnikowa zauważa, jak jej córce do twarzy, Starosta wyczuwa od nich rum, druga sowietnikowa, każe córce, Zosi patrzeć na Senatora. Starosta odgraża się, że jeśli zahaczy o niego, przebije mu bok.

Lewa strona zachwyca się gracją, świetnością; prawa chce, by trzasnął ich piorun. Między młodzieżą Justyn Pol [filareta, prawnik, jeden z organizatorów powstania na Litwie] mówi Bestużewowi, że wbił by nóż w trzewia Senatora lub chociaż strzelił w pysk. Bestużew nie widzi pożytku w obiciu jednego - znajdą przyczyny by znieść uniwersytety, oskarżyc uczniów o jakobinizm i zjeść młodych. Pol przysięga zemstę Senatorowi za męczarnie i krew. Bestużew studzi go, mówiąc, że car ma liczne psiarnie, Pol rwie się do noża. Bestużew twierdzi, że może to zgubić wszystkich i chce wywieść za próg Pola, który pyta, czy nikt nie ukarze zbrodniarza. Ksiądz Piotr krzyczy „Bóg”, muzyka gra arię Komandora. Tańczący i goście dziwią się ponurości nagłej - na dworze zebrała się wielka chmura, słychać daleki grzmot. Senator pyta dlaczego nie gra muzyka, dyrektor tłumaczy to pomyłką, nie zrozumieli, że grać mieli różne kawałki z opery. Słychać za drzwiami wielki krzyk. Pani Rollison przejmująco krzyczy by wypuścić ją. Lokaj każe zatrzymać ją biegnącą po schodach. Rollisonowa krzyczy, że znajdzie tego pijaka i tyrana. Powala lokaja i wbiega do salonu. Przysięga, że znajdzie Nowosilcowa i mózg roztrzaska na bruku jak syn jej, który nie żyje. Wyrzucili go oknem. Gdzie Nowosilcow, krokodyl zbryzgany krwią niewiniątek. Rozedrze go na sztuki. Nie żyje jej dziecko, syn, żywiciel - a żyje Nowosilcow. Nie ma Boga. Ksiądz każe jej nie bluźnić, jej syn żyje. Pani Rollison pyta czy to prawda, opowiada, że zaraz pobiegła, lecz nie dostrzegła zwłok, nie widziała syna, lecz czuła krew na bruku, krew jej syna - tu jest kat Janka. (Idzie do senatora, ten umyka, Rollisonowa pada zemdlona, Piotr ze Starostą podchodzą do niej - słychać uderzenie pioruna) Wszyscy myślą, że to tu uderzył, lecz Ksiądz zaprzecza. Uderzył blisko, w róg uniwersyteckiego domu, w okna Doktora. Widzowie pytają, czy słyszą w domu krzyk kobiety, ktoś na ulicy mówi, że diabli wzięli. Pelikan wpada i mówi, że Doktor zabity od pioruna. Wkoło domu stało 10 piorunochronów, a błysk dopadł go w ostatnim pokoju, tylko ruble stopił w biurku srebrne, u głowy Doktora - służyło za piorunochron - to było niebywałe. Starosta mówi, że rosyjskie ruble niebezpieczne. Senator gani damy ratujące Rollisonową, że zmieszały taniec, każe wynieść starą kobietę. Piotr pyta czy do syna, który jeszcze żyje - prosi o pozwolenie pójścia do niego. Senator wygania go, rozpamiętując śmierć Doktora, któremu przepowiadał zgon ksiądz, kompanię pociesza, że pioruny naturalne są wiosną. Sowietnikowa boi się i nie chce zostawać z nimi pod jednym dachem, mówiła niegdyś mężowi, by nie szedł do dziecinnych spraw, dobrze było, gdy zajmował się Żydami - miałby nauczkę jak Doktor. Sowietnik nazywa ją głupią, żona chce wracać do domu, wymawiając się chorobą. Słychać kolejny grzmot, uciekają wszyscy prócz Senatora, Pelikana i Księdza. Senator przeklina Doktora, że żyjąc nudził go, zdychając wypędza gości, każe patrzeć Pelikanowi na błędny wzrok Księdza. To dziwny przypadek, pyta księdza czy zna czary, jak przewidział piorun. Zdaje sobie sprawę, że Doktor przesadził, czemu nie trzymać się prostej drogi. Chce puścić milczącego księdza wolno, bo mówiono by za dużo. Pelikan twierdzi, że jeśli piorun jest karą za śledztwo, to ich wpierw by sięgnął. Piotr chce opowiedzieć zbrodniarzom dwie przypowieści.

  1. W upał przyszli ludzi spać w cieniu muru. Byli to podróżni, a między nimi zbójca. Gdy spali Anioł obudził go i rzekł, że mur się wali. Złośliwy wstał, mur spadł na resztę, on dziękował Bogu. Anioł rzekł mu że zgrzeszył najmocniej i najhaniebniej zginie ostatni.

2. Wódz rzymski pobił potężnego króla i kazał zabić niewolników, rotmistrzów, setników - króla tylko zostawił i starostów z pułkownikami. Chcieli głupi podziękować za życie. Żołnierz rzymski rzekł im, że zachował ich, by przykuć przy triumfalnym wozie i prowadzić po obozie do miasta. Oni są z tych, których wodzą po Rzymie, a lud krzyknie, że wódz takich królów i pułkowników pobił. Potem odda w ręce kata, będzie płacz i zgrzytanie zębów. Król odpowiedział mu, że mówi jak głupi, czy siedział kiedyś z wodzem na ucztach - zgromiwszy pił i śmiał się ze współwięźniami.

Senator znudzony `bredniami' księdza każe mu iść i obiecuje, że następnym razem obedrze go ze skóry, że wyglądać będzie jak syn Rollisona. Senator odchodzi, Piotr spotyka Konrada, prowadzonego na śledztwo przez dwóch żołnierzy - zatrzymują się. Konrad dziwi się, że nie widział księdza, a zna go ze snu, gdy wyrywał Konrada z otchłani. Prosi księdza o przyjęcie dziękczynienia za łaskę. Dobrzy we śnie przyjaciele, gdy niewiele ich prawdziwych na jawie, prosi, by sprzedał duchowny jego pierścionek - połowę za niego niech da ubogim, połowę za dusze czyścowe - czyściec to niewola. Nie wie Konrad, czy mszę jeszcze usłyszy. Piotr zapewnia, że usłyszy, za pierścionek da przestrogę, że pojedzie w daleką drogę, będzie w tłumie bogatych, rozumnych - niech szuka męża, co umie więcej niż oni, powita pierwszy w Imię Boże, niech słucha go. Konrad nie dowierza, prosi księdza o zatrzymanie się, o jedno słowo. Żołnierz rozdziela ich w swoje drogi.

Scena IX

Noc dziadów

Kaplica, cmentarz, Guślarz i Kobieta w żałobie. Guślarz widzi gromady idące do cerkwi na Dziady. Kobieta nie chce tam iść, chce zostać na cmentarzu, chce widzieć tego ducha, co przed laty po jej weselu się zjawił, stanął krwawy i blady i nic nie mówił. Guślarz mówi, że on żył, dlatego nic nie mówił, w Dziady można wzywać tylko cienie, ciała u biesiady, dusza wezwana imiennie zjawi się w cieniu. Póki żuje - nie ma ust. Kobieta pyta co znaczyła jego rana w piersi, Guślarz sądzi, że była zadana w duszę. Kobieta gubi się, Guślarz obiecuje zostać z nią, czary zrobią i bez niego, jest tam inny guślarz. Ludzie wyrzekli już pierwszą klątwę - wianka i kądzieli, wezwali duchy, świateł tysiące jak gwiazdy spadające, ciąg ognistych łańcuchów - roje duchów powietrznych, świecą nad kaplicą, ptactwo jak stado gwiazd, odbijając się od ogniska. Kobieta twierdzi, że nie będzie go z tymi duchami. Guślarz mówi, że klną teraz władzą ognia, ciała w mocy złego ducha wyprowadzą, będą ciągnąć go duchy, pozna go. Radzi kobiecie skryć się z nim w suchym dębie, gdzie niegdyś kryły się wróżki, rusza się cały cmentarz, otwierają mogiły, płomień bucha niebieski. Wychodzą potępieni - bladzi, długie ręce, oczy jak zarzewie - niech się schowa, bo upiór z dala piecze wzrokiem, tylko nie guślarza. Kobieta pyta co widzi mag - świeżego trupa w niezgnitej odzieży, śmierdzi siarką, ma czarną twarz, dwie złote blaszki miast oczu, wewnątrz diablik migający. Trup biegnie, zgrzyta zębem, z ręki do ręki srebro przelewa wrzące. Widmo pyta o kościół. Mówi o tym jak dukat pali go we łbie, srebro w dłonie. Prosi o wylanie srebra, złota i dukata wyłupanie z głowy. Musi przelewać kruszec, aż pożeracz dzieci [oczywiście Nowosilcow] wyzionie swą duszę - kruszec wleje mu upiór do serca, wyleje przez oczy i uszy i znów wleje - obróci trupem - kiedy to się stanie! Kobieta pyta Guślarza co widzi. Wyszedł drugi trup, blady, tłusty - świeży ma strój, ubrany jak na wesele [Bajkow rzecz jasna] - gad go toczy, dopiero wpół wygryzł mu oczy. Od kaplicy czart go uwiódł, nie puści go doń. Czart przybrał formę dziewicy i zachęca trupa, który skacze ku niej z grobu na grób i wije kończynami. Pada do jej uścisków, spod nóg wyrasta mu 10 pysków czarnych, czarne psy porwał go i targają szczątkami po polu. Psy zniknęły - każda część trupa jest żywa, zbierają się do kupy - głowa skacze, czołgają się piersi, zrosła się już głowa z ciałem, palce wiją się, dłoń ciągnie rękę pod siebie, nogi się przyczołgały - i znów powtarza się scena z narzeczoną. Guślarz brzydzi się nim, w jednym trupie tyle gadów. Kobieta nie wątpi, że nie będzie z duchami JEGO. Guślarz mówi, że zbliża się koniec Dziadów, kur pieje trzeci raz, śpiewają dzieje ojców. Kobieta biedzi, że nie przyszedł ON na Dziady. Guślarz radzi, by wymówiła teraz jego imię - jeśli duch w ciele jeszcze. On w czarodziejskim zaklnie zielu rymem - i duch się objawi. Bezskutecznie. Guślarz mniema, że kochanek albo zmienił wiarę, albo imię. Nadszedł ranek, gusła straciły moc - wychodzą z drzewa. Każe patrzeć kobiecie, bo z zachodu, z grodu Giedymina [Wilna] leci kilkadziesiąt wozów ku północy - jeden na przedzie w czarnym stroju. Kobieta poznaje kochanka, który zawrócił, raz tylko spoglądając na nią. Guślarz mówi, że miał kochanek piersi zakrwawione, bo ran w nich wiele, cierpi katusze, bo miał w sobie tysiąc mieczy, wbitych w dusze. Uleczy go tylko śmierć. Kobieta pyta kto raził mieczami - nieprzyjaciele narodu. Wspomina, że miał na czole małą ranę - kropelkę. Guślarz mówi, że ona sprawiła największy ból, sam ją badał - on sam zadał sobie tę ranę, a śmierć nie może z niej uleczyć. Kobieta prosi Boga o uleczenie kochanka.

Koniec aktu piewszego.

Dziadów części III ustęp

Droga do Rosji

Po śniegu biegnie kibitka jak pustynny wiatr, oczy jak sokoły krążą po oceanie, widzą obce żywioły, w dół patrzą, wiedząc, że tam muszą zginąć. Żadnych pomników natury ni ludzi, a nieraz mamut wstaje z tych ziem, żeglarz z falami potopu - obcą mową chłopu tłumaczy dawność krain tych, handel ich z Azją - nieraz książka ukradziona, z zachodu przybyła, mówi że ziemia ta matką wielu narodów. Lecz potop [biblijny] zmiótł wszystko i ludzi pognał, nie pozwoliwszy cienia życia zostawić, daleko na skale alpejskiej ślad pozostawiły fale i na pomnikach Rzymu [mowa o najazdach Scytów]. Kraina pusta jak karta do zapisania, czy pisać będzie palec boski? O tym, że miłość rządzi? Czy Boga wróg przyjdzie i mieczem wyryje, że lud ma być kuty w więzy. Szumi wiatr, lecz morze nieprzebranie białe. Do Euxinu [Morza Czarnego] miecie chmury śniegu, zakopując kibitki, jak samum błądzących Libów przy Kanopie. Gdzieniegdzie drzewa zrąbane w stos złożone - domami się zwą. Na wielkich polach kitki dymu z kominów - domy rzędem, czworobokiem, raz obwodem - to gród. Ludzi spotykam - szerokie barki, piersi, otyły kark; niby północne zwierzęta - czerstwi, zdrowi, mocni. Z ich serc nie przeszedł ogień aż do twarzy i nie zastyga w zmarszczkach - nie jest twarz pomnikiem narodu. Oczy ludzi tu jak miasta - wielkie i czyste - z daleka cudne, z bliska puste. Ciała jak gruba tkanina, jak kokon, nim skrzydła wyprzędzie i ozdobi gąsienica - motyl to czy ćma będzie Na pustkowiu krzyżują się drogi, nie kupieckie, nie karawany - car je nakreślił Zrównał polskie wioski i zamki, ruiny drogą zasypał. Dostrzec je trudno, na północ idą. Kto po nich jeździ - konnica, piechota czarna, działa, wozy, kibitki - pułki idą walczyć z północą [wojna z Finlandią], z północy na Kaukaz [celem ujarzmienia plemion kaukaskich] - żaden nie pyta o cel. Tu mogoł, tam chłop litewski; tu strzelba angielska, tam łuki kałmuckie. Oficerowie - Niemiec nucąc Schillera pieśni wali żołnierzy po grzbiecie, Francuz, pogwizdując pieśń liberalną, szuka kariery i z dowódcą Kałmuka rozmawia o najtańszej tu żywności. Nie problemem, że połowę wojska zamorzą - kasy złupią połowę. Minister awansuje ich, a car da order za oszczędność. Leci kibitka, straże, lawety, lazaret pryskają, nawet dowódcy w wozach. Żandarm bije powoźnika, ten żołnierzy - kto nie ucieknie, w tego wjedzie kibitka. Kto w niej? Żandarm do stolicy, cesarz kazał tam kogoś schwytać - może króla złapał pruskiego, francuskiego, saskiego lub Niemca innego spod łaski Cara wypadniętego. Może Jermołow [Aleksy, dowódca wojska na Kaukazie, demokrata, spiskował z dekabrystami, podał się w 1827 do dymisji]. To więzień w słomie, dziko patrzy wkoło. To wielka osoba, za nim tłumy to gawiedź pewnie dworska - oczy śmiałe. Myśleli, że to pierwsi panowie, generałowie - to chłopcy mali [filareci]! Podejrzane króla dzieci, wprost jadą do stolicy.

Przedmieścia stolicy

Z dala widać, że to stolica - po obu stronach pysznej drogi rzędy pałaców - tu kaplica, tam posągi pod słomą. Gmach z koryncką kolumnadą, płaskim dachem - pałac letni. Obok kioski mandaryńskie [altany chińskie]. Świeżo małpowane ruiny dawnych stylów, za parkanami stoją w osobnych klatkach. Jeden pałac ich krajowej architektury, tyle kamieni na kępie błota. W Rzymie na teatr cezarów wylano rzekę złota - carów sługi by te zamtuzy dźwignąć naszą krew i łzy wylewali, na te głazy ile spisków wymyślano, niewinnych wygnano, ziemię polską okradziono - krwią Litwy, łzami Ukrainy i złotem Polski kupiono co mają Paryże, Londyny. Szampanem zmyto podłogi i wydeptano krokiem menuetu. Dwór w mieście zimą, dworskie muchy w mieście - do miasta leci kibitka, z zegarów bije 12, a słońce zachodziło z wolna, niebiosa otwarte, chmurki żadnej. Przed nami miasto, nad nim ku górze słupy, ściany, krużganki, mury jak babilońskie ogrody - dymy 200000 kominów, kolumnami lecą, te jak marmury świecą, te płoną iskrą rubinów - ścian i dachów malują widziadła, jak miasto, co powstanie z wód zwierciadła, lub buchnie na libijskim tumanie i wabi. Stoi i ucieka. Zdjęto łańcuch, otwierają bramy - wpuszczają.

Petersburg

Za czasów italskich i greckich lud się po przybytkiem Boga stawiał, nad źródłem, wśród lasów, w górach - tak stały Ateny, Rzym, Sparta. W gotyku chaty do wałów przypierano i rosły powoli. Miasta te wznosili bogowie, obrońcy lub rzemiosło. Jakie początki ruskiej stolicy? Skąd się tu leźć zachciało Słowianom, w wydarte morzu i Czuchońcom zakamarki. Grunt mało żyzny, śnieg i słota tylko, gorące lub zimne zbytnio niebo . Ludzi nie chcieli, car rozkazał i sobie stolicę postawił. W piasek i błota wrzucić kazał 100000 pali, wdeptać ciała 100000 chłopów. Inne pokolenia zaprzągł do taczek, wozów, okrętów. Wspomniał Paryż - paryskie kazał pałace budować; Amsterdam - tamy budować kazał. Rzym - pałace stoją, Wenecja - kanały są, mosty i gondole. Ma to wszystko na własność. Rzym budowany ręką ludzi, Wenecja bogów - Petersburg - szatana. Ulice ku rzece biegną szerokie, domy wielkie, dachy i ściany jak korpus wojska, pełno tablic, języków wiele jak na wieży Babel:

- Achmet, chan Kirgizów, rządzący departamentem spraw polskich

- Żoko [jocko - orangutan], kuchta dworski, poborca wódczany, basem w orkiestrze, szkoły dozorca, lekcje daje paryskim akcentem

-Piacere Gioco [Przyjemność i zabawa], dla damy dworu carskiego robi salcesony, teraz otwiera pensję dla panien

-pastor Diener [służący] kawaler wielu orderów, wykłada kazanie, że Car jest Papieżem z Boskiego ramienia i nawołuje wraz z królem pruskim, by kalwini, socynianie, anabaptyści zeszli się w jedno

- stroje damskie

- nuty

-dzieciom zabawki

-knuty

Na ulicach kocze, karety mkną - na koczach angielskich woźnica brodaty, przodem na koniach mali chłopcy jak dzieci Boreasza. Pierzcha sanek przed koczem gromada, mróz goni - nikt nie stanie, nie gada - każdy oczy mruży, trze ręce, dzwoni zębami i para z ust biegnie jak z komina. Po bokach gminu dwa rzędy ogromne jak procesja - przechadzka modna jest o tej porze, choć chłodno i wietrznie - car chadza tędy, cesarzowa, mistrzowie dworu, damy, marszałkowie, urzędnicy - jak karty wyrzucane z rąk - padają na obie strony. Naprzód urzędnicy dworu - w futrze odkryty, by krzyże widać było 4. Wyniośle szuka równych sobie. Dalej gwardyjska młodzież, cienka i prosta, w pasie ściśnięta , dalej czynownicy, patrzą komu się pokłonić, od kogo uciekać. Damy pośrodku jak motyle pstrokate - płaszcze, kapelusze - w paryskim stroju, blade, czerwone. Dwór odjeżdża - pierwsi w wozach odjechali, za nimi piechotą ostatki, choć kaszlą z zimna, chwalą, że Cara widzieli i kłaniali się generałowi. Szło między nimi kilku ludzi, odmiennych, na przechodniów nie patrzą, a na miasto, oczami sprawdzają cegłę każdą i opuszczają z rozpaczą ramiona, człowiek tych murów nie ruszy. Dumali i poszli, został z 11 jeden. Rękę uniósł, w głaz uderzył, jakby groził miastu głazów. Na piersi złożył ramiona i dumał i w dworze cara utkwił źrenice jak noże, podobny do Samsona, gdy pod kolumnami dumał. Na czoło opadł cień, twarz blada zmroczyła się, wieczór na obliczu siadał. Po drugiej stronie inny człowiek, nie był to podróżnik. Zdał się mieszkańcem, dawał jałmużnę, każdego biednego imiennie witał, o żony, dzieci pytał. Wodził oczami po gmachach - wzrok spuszczał, gdy szedł z daleka biedny lub kaleka. Wzniósł ręcę, w twarzy rozpacz miał niebieską - jak anioł patrzył między dusze czyścowe zstąpić gotowy. Widzi całe narody męczone, czuje, że wieki przecierpią - widzi kres Dalki. Oparł się na brzegu, płacząc, lecz łzy w śniegu ginęły. Bóg je zbierze i policzy - za każdą ocean słodyczy. Zrobiło się późno, zostali dwaj, samotni, choć odlegli - postrzegli się. Ten z prawej pytał, czy kompan zostawiony tu, może on cudzoziemcem, pyta co mu potrzebne, przedstawia się jako Polak i Chrześcijanin spod znaku Krzyża i Pogoni [aluzja do powitania masońskiego nadaje charakter konspiracyjny spotkania]. Pielgrzym otrząsnął się i uciekł, nazajutrz pamięć odświeżył, żałuje natręta - jeśli teraz spotka go, zatrzyma, choć twarzy nie pamięta. Lecz coś w głosie miał znajomego - może to sen pielgrzyma?

Pomnik Piotra Wielkiego

[w Petersburgu, dzieło E.M. Falconeta - wyobraża cesarza w rzymskim stroju, na koniu, wspiętym nad urwiskiem, gotowym do skoku]

Wieczorem na deszczu stali dwaj młodzi pod jednym płaszczem - jeden, pielgrzym z zachodu, ofiara przemocy carskiej; drugi, wieszcz narodu rosyjskiego [być może Puszkin, być może Rylejew] zany pieśniami. Od kilku dni dopiero przyjaciele, ich dusze ponad ziemskimi przeszkodami. Pielgrzym dumał nad kolosem pomnika, wieszcz rzekł: pierwszemu z carów, druga carowa wystawiła „pamiętnik” - w ojczyźnie Piotr stać nie może, w ojczyźnie mu mało przestrzeni. Wyrywał wzgórek fińskiego granitu, płynie i bieży i pada przed carową, leci car knuto władny w todze rzymskiej, staje i w górę się wspina. Nie w tej postawie świeci w Rzymie Marek Aureliusz - wygnał on stamtąd szpiegów, donosicieli, hordy barbarzyńców gromił- wraca do Kapitolu, spokojnie, z łagodnym czołem myśli o szczęściu państwa, rękę wznosi tłum błogosławiąc, drugą ukraca konia. Tłum witał cesarza-ojca. Cesarz jechał z wolna radując ojcowskim okiem, koń wzdryga się, lecz wie, że gościa najmilszego wiezie, hamuje ogień żywiołu - tak wolno dojdzie do nieśmiertelności.

Piotr puścił wodze rumakowi, tratuje po drodze, wskoczył na brzeg skały, wzniósł kopyta, car nie trzyma go, myślę, że spadnie i pryśnie - od wieku stoi i nie spada - lecz gdy słońce zabłyśnie swobody, wiatr zachodni ogrzeje państwa - co się stanie z kaskadą tyranii?

Przegląd wojska

Plac ogromny tam, zwany szczwalnią, gdzie car psy wprawia, drudzy zwą gotowalnią, bo car stroje próbuje nim monarchów odbierze ukłony. Kokietka na toalecie nie trawi tyle czasu co car. Inni na placu widzą szarańczarnię, car tam nasiona hoduje szarańczy, która na ziemię spadnie i ogarnie ją. Inni plac nazywają toczydłem chirurga, car tam lencety szlifuje, tnie całą Europę, nim plaster obmyśli świat, puls się wykrwawi szacha i sułtana, krew spod serca Sarmaty. Rządowo zowie się placem przeglądów wojskowych.

Dziesiąta - godzina przeglądów, ludu zgraja wkoło placu, na nim kilku dońców i dragonów, głowy ciekawskie piki tyłem bodą, na karki sypią grad batów. Słychać grzmot bębna, przewodnika pułków, za nim szeregi idą wśród stepów w jednym stroju, zielone, w śniegu czerniące się i w placu toną.

Proszę muzę o usta stu Homerów, sto paryskich języków, pióra buchalterów, by wymienić wojsko całe. Podobni sobie ci bohaterowie, stoi chłop przy chłopie jak rząd koni, jak konopie zielone, jak wersy książek, jak skiby, jak rozmowy salonów petersburskich. Jedni z nich, wyżsi od reszty mieli mosiężne litery na czapkach - to grenadierzy - trzy zgraje było wąsalów. By odróżnić tu pułki wzrok trzeba mieć, który przegląda glisty ziemne i gatunkuje. Zagrzmiały trąby, to orszaki ułanów, huzarów, dragonów - jak rozkład składów kapelusznika. Pułk wjechał - chłopy jak hlaki [dzbanki białoruskie, pękate z krótką szyjką], w miedzi jak samowarów rząd - pułki po koniach rozpoznać można, tak pisał Henryk Jomini, że koń nie człowiek czyni dobrą jazdę. Za konia gwardiaka - 3 żołnierzy, za oficerskiego - 4 lub lutnistę, skoczka, pisarza, nawet kucharza. Chude klacze, przy faraonie dzielą - klacz za dwie kobiety.

Pułki. Pierwszy kary, drugi kary anglizowany, dwa gniade, piąty bułany, siódmy gniady, ósmy szary, dziewiąty rosły, dziesiąty mierny, kolejny kary bez ogona, 12 z czołem łysym, ostatni jak wrona, armat za nimi 48, jaszczyków więcej niż drugie tyle - na oko 200 wszystkiego sztuk, by zliczyć dokładnie trzeba mieć wzrok Napoleona lub rosyjskiego intendenta prochu, który wie ile w jaszczyku prochu nakradzionego. Mundury jak trawy na łące - jaszczyk jak bąk, przy nim pająk działa. Nogi cztery ma przednie i cztery tylne - kanonierów i bombardierów. Nogi się budzą, gdy brzuch cichnie, jak tarantula, gdy w nos jej się dmuchnie, ściągnie nogi, tak kanonierzy się wokół pyska wiją, nim jady wytryśnie - jak mucha pyszczek myje splamiony w arszeniku. Dwie nogi przednie do tyłu zawróci, tylnymi porusza, zadem kręci - spoczywa i bucha jadem. Stanęły pułki, jedzie car, kilku starych admirałów, adiutanci, generałowie. Orszak pstry i cetkowany, wstążki, kluczyki, cyferki, sprzączki, jeden sino, jeden żółto przepasany - gwiazdek, kółek, krzyżyków więcej niż guzików. Świecą się promieniem z pańskich oczu, generał każdy jasnym robaczkiem - gdy wiosna przejdzie łaski cara, tracą blaski. Nie uciekną w obce kraje, generała kula trafi, car się uśmiechnie - gdy car okiem strzeli, generał blednie. Najwięcej wśród dworu stoików, choć czują gniew cara, nie poczynią nic - wyjadą na wieś do pałacyków i piszą stamtąd do wszystkich, z wolna wrócą do łask, Nim wróci stoik, na wsi cicho rozprawia.

Car w mundurze zielonym, ze złotym kołnierzem. Car munduru nie zrzuca - to jego skóra. .Dziecko carskie, ledwo z kolebki wyjdzie, zaraz do tronu zrodzony - kurtki ma kozackie, husarskie, do zabawy biczyk i szabelkę. Szabelką litery wskazuje w książce, biczykiem takt muzyki do tańca wybija. . Zabawą zbierać żołnierzy do komnaty i komenderować. Tak car się do tronu sposobi, stąd Europy obawa. Słusznie mówiono z Krasickim - „mądry przegadał, ale głupi pobił” [Do króla]. Niech żyje pamięć Piotra Wielkiego, on odkrył tę Caropedię [carskie wychowanie; parafraza tytułu dzieła Ksenofonta o wychowaniu Cyrusa - Cyropedia], wskazał drogę do wielkości, widział Europy narody mądre i tak Rosję sposobił - suknie obcinał, brody golił bojarom, kniazikom, kupcom, mużykom. Piotr wprowadził bębny, bagnety, ustanowił kadetów, tańczyć kazał menuety, do towarzystwa wprowadził kobiety, straż ustanowił graniczną, pozamykał porty, stworzył senat, szpiegów, dygnitarzy, wyszynk wódki, czyny, paszporty - ogolił, umył, ubrał chłopów, dał broń - Europa zdziwiona jak car Rosję cywilizował. Zostało nastepnym dolewać kłamstw, przysyłać bagnety despotom, wyprawiać rzezie, pożary, grabić cudze dzierżawy, okradać poddanych, płacić cudzoziemcom - za rząd silny uchodzić.

Niech czekają Niemcy, Francuzi, jak zlecą im knutów grady na karki, gdy pożary miast oświecą - gdy car ubóstwiać rozkaże i sławić sybir, kibitki, ukazy, knuty. Będą cara bawić pieśnią. Car jak kula kręgielna wleciał w gawiedź i pyta o zdrowie. Zdrowia życzą mrukiem niedźwiedzim. Dał rozkaz, gnany od gęby do gęby. Pada na sierżanta, jęknęła broń. Kto widział kocioł na liniowcu, kiedy woda weń bucha, a majtkowie sypią krup cztery beczki i dziesiątkiem wioseł mieszają. Francuska izba deputatów większa i burzliwsza od kotła, godzinę debat niesie - Europa myśli stamtąd o swobodach, liberalizm bucha, o wierze ktoś mówił - izba się burzy; wolność wspomniano - bez echa; o królów zamiarze i biednych ludach rzekł ktoś - izba znudzona krzyczy `do porządku!'. Minister skarbu wbiega z budżetu wyciągiem. Miesza mową o procentach, opłatach - izba wrze. Ludy się cieszą, lecz mowa była tylko o podatku. Taki gwar był też, gdy rozkaz w tłum wpadł, 300 bębnów się ozwało, lód Newy pryśnie niczym piechota, kolumnami idąca - bęben przed każdą i woła komendant. Car jak słońce, pułki planety. Car puścił jak wróble adiutantów, każdy leci, wrzask generałów, oficerów - nagle piechota rozciąga się sznurem, pułki konnicy wiążą się murem, jazda rącza na karki spadała piechoty, jak kundlów psiarnia na niedźwiedzia, piechota się skupia, formuje `jeża' - w ostatnim ruchu jazda powściągnęła krok, jak armaty ciągnięto, po francusku, rosyjsku łajano, w areszt brano, bito po karkach - carowi w końcu dziękowano. Czuję wielkość przedmiotu, sławiłbym imię - lecz muza spada i gaśnie w rymie, drzemię jak Homer w walce bogów.

Przerobiono wszystkie ruchy, które tylko car znał, lub słyszał. Gwar się uciszał wśród widzów, rozpełzli się w swoją stronę. Zastawiono śniadanie w pałacu. Ambasadorowie zmarznięci, nie chybią przeglądów dla łaski cara. 2000 razy podziw wygłaszali, że car taktykiem jest niepojętym, że wielkich ma wodzów na usługach, nie uwierzyłby nikt w zapał i męstwo. Na koniec śmiano się z Napoleona, na zegarek patrzono, bojąc się dalszych galopów, mróz sięgał bowiem 20 stopni, nuda i głód doskwierał. Car wciąż dawał rozkazy, pułkami manewruje po 20 razy, piechotę ściska w czworobok, roztacza jak wachlarz, jak szuler miesza karty. Konia sam zawrócił i schował się wśród generałów. Bębny dały znak, długich kolumn 200 tonie w ulicach miasta, jak zmienione, pułk weszły czyste, wyszły zziajane, oblane potem, poczerniałe śniegiem, brudne lodowym błotem.

Odeszli widzowie i aktorzy, na placu 20 trupów, ten żołnierz jazdy na biało ubrany, tamten do śniegu wbity, stratowany kopytami, ten zmyliwszy się dostał w łeb kolbą - biorą i policjanci i chować idą martwych z rannymi - jeden żebra złamane, drugi przejechany kołem armatnim, wnętrzności mu wypadały, Majo milczeć mu kazał, bo car słuchał. Nakryto go płaszczem, bo gdy car rano widzi taką nagłą śmierć i skrwawione mięso na czczo - staje się zły, opryskliwy i jeść mięsa nie może ze smakiem. Ostatni ranny, bity, generałowi się sprzeciwił, klął cara - ludzie zbiegli się nad nim. Jechał z rozkazem dowódcy, a z tyłu wleciał w niego cały szwadron, leżał pod jazdą płynącą, od ludzi konie litościwsze, skakały przez niego, jeden koń tylko kopytem trafił i ramię złamał, a kość przebiła mundur. Twarz żołnierza bladła, sił nie tracił - podniósł rękę ku niebu i zdawał się wzywać. Dawał rady widzom, bojąc się szpiegów uciekli słuchacze. Mówiono, że gwarą mówił, o carze wspominał - był młodym rekrutem, Litwinem, księcia synem - ze szkół gwałtem oddanym w rekrutów. Dowódca celowo dał mu dzikiego rumaka Polakowi. Nikt imienia rekruta nie poznał. Jego imienia po carskim szukać będą sumieniu, diabeł pokaże je pośród tysięcy, które osądził na kopalnie, myśląc, że zgładził.

Nazajutrz za placem słyszano psa wycie, trupa wygrzebano, na pół chłopa, na pół żołnierza, strzyżony, lecz z brodą, miał futrzaną czapkę i płaszcz mundurowy, był ordynansem pewnie, siedział na futrze pana, rozkazu czekał i zamarzł w śniegu po kolana, a w futro nie okrył się. Pan kazał siedzieć, więc sługa siedział, wierny panu, choć bez duszy - dotąd ręka szubę trzyma, pilnując przed złodziejami. Chciał rękę drugą ogrzać, lecz pod płaszcz nie weszła. Pan go nie szukał - oficer to był pewnie podróżny, który nie z powinności bywał na paradach, lecz by epolety pokazać, może poszedł na obiady, zwiedzony spojrzeniem kobiet, może nad kartami o słudze zapomniał - może bał się przyznać, że szubę miał, że zimna nie znosił - gdy car mógł. Mówiono by, że myśli liberalnie.

Biedny chłopie! - heroizm taki psu zasługą, grzechem człowiekowi - jak go nagrodzą? Żal mi biednego Słowianina, żal doli, gdy tylko jeden znają heroizm - niewoli.

Dzień przed powodzią petersburską 1824. Oleszkiewicz

[powódź nastąpiła wskutek nagłej odwilży i wystapienia Newy 7 XI 1824; Oleszkiewicz był znanym malarzem petersburskim, cechujący się cnotą, nauką i mistycznością]

Mroźne niebo zsiniało, wiatr ciepły zawiał, gmach powietrzny runął na ziemię i dym rzekami płynął po ulicach, śnieg topniał, nim wieczór minął, oblewał bruki błotem Styksu, sanie uciekały, kocze oberwano z płóz. W mroku nie rozpoznać można pojazdów, widać tylko latarek błysk. Szli młodzi brzegiem Newy, o zmroku unikają oczu czynowników, nie zejdą się ze szpiegiem. Obcym mówią językiem, pieśń obcą czy nucą? Sprawdzają, czy nie słucha nikt. Wstrzymali się, gdzie granitem droga spada ku rzece, daleko nad brzegiem widzą człowieka z latarką - ni to szpieg, nie przewoźnik, ni rybak - tylko latarkę miał i pęk papierów. Wyciągał powróz z wody i węzły liczył - zdał się mierzyć wody głębokość, latarki błysk księgi oblewa i oblicze jego piękne. Nie zapytał nawet kto idzie, prosił, wymagał milczenia. Podróżni nad nim stanęli, przerwać się nie ważyli. Jeden go poznał i krzyknął, że to Polak, malarz, choć właściwiej guślarz, bo odszedł od farb i pędzla - bada biblię i kabałę, gada z duchami. Malarz odłożył pisma i rzekł: Kto jutra dożył, dożył cudów wielkich, druga to próba, Pan wstrząśnie tronem assurskim [asyryjskim] , Babilonem - lecz trzeciej próby, lepiej nie widzieć! Podróżnych zostawił i zniknął - nikt nie rozumiał go, twierdzili, że dziwaczy i nocą do domu się rozeszli.

Jeden na schody skoczył i biegł tarasem za latarki światłem, choć nie dosłyszał wieści o malarzu, słowa jego wstrząsnęły nim. Biegł ile sił, choć latarka malała, zdawała się we mgle gasnąć - podróżny dobiega na plac - na nim stos kamieni, na jednym głazie malarz nieruchomy, z głową i barkami odkrytymi, prawą rękę wzniósł do góry, patrzył na dwór cesarski, w murach światło w jedynym, narożnym oknie - sam ze sobą rozmawiał: Nie śpisz carze, śpią dworzanie, Bóg zesłał na ciebie Ducha i ostrzega cię - car chce zasnąć, zaśnie głęboko, tylekroć razy od anioła stróża był ostrzegany. Nie był zły zawsze, kiedyś był człowiekiem, odeszły pańskie anioły, a on wpadał w moc szatana, ostatnią radę wybije sobie z głowy, nazajutrz wzniosą go pochlebcy, a szatan zdepcze. W niskim domach poddani nikczemni wpierw zostaną ukarani, piorun martwicę bije od wieży, lecz w żywych najpierw między ludźmi wpada. Śpią w pijaństwie, swarach, rozkoszy, zbudzą się jutro czaszki trupie, niech śpią jak głupie zwierzęta nim gniew Pana je spłoszy, aż dojdzie do legowiska dzika.

Wichry - wytknęli głowy jak straszydła, wsiedli na fale - rozchełstana morska otchłań, gryzie wędzidła lodowe, jeszcze jeden łańcuch trzyma, lecz rozkują go, słychać kucie.

Zobaczywszy słuchacza, zdmuchnął świecę i zniknął w mroku. Błysnął i zniknął jak nieszczęście, uderzy w serce, niespodziewanie - przejdzie, niezrozumiane.

Do przyjaciół Moskali

Ten Ustęp przyjaciołom Moskalom poświęca Autor.

Czy pamiętacie o mnie, ilekroć marzę o przyjaciół śmierci, wygnaniu, więzieniu - cudzoziemskie wasze twarze mają prawo obywatelstwa. Gdzie wy? Szlachetna szyja Rylejewa [Konrad, literat, dekabrysta, przyjaciel Polaków. Poznał go Mickiewicz w Petersburgu w 1825 i cenił jako poetę i męczennika. Po powstaniu grudniowym powieszony 25 VII 1826] którą ściskałem jak bratnią, wisi wyrokiem cara - klątwa mordercom swoich proroków.

Ręka bratnia Bestużewa [Aleksandr, „wieszcz-żołnierz”, poeta i powieściopisarz, ps. Marliński, oficer, dekabrysta, skazany na twierdzę, potem kopalnię - wysłany ostatecznie jako żołnierz na Kaukaz, gdzie zginął w walkach z góralami] od pióra i broni oderwana, ryje dziś w kopalniach obok polskiej dłoni.

Inni może sroższej kary doznali, może urzędem ktoś zhańbiony, duszę wolną sprzedał łasce cara i bij pokłony. Może za pieniądze sławi jego triumf, cieszy się męką przyjaciół, może krwią się moją krwawi i przed carem chlubi się przekleństwem? Gdy do was od wolnych narodów zlecą pieśni żałosne - niech wolność wam zwiastują. Poznacie mnie po głosie, w okuciach łudziłem despotę [taiłem plany], lecz wam odkryłem tajnie uczuć. Na świat wylewam kielich trucizny, żrącą i palącą gorycz mowy na wasze okowy. Kto skargę z was podniesie, dla mnie to psa szczekanie, że gotów kąsać, rękę co obrożę targa.



Wyszukiwarka