AMBITNY KAMIENIARZ
Pewien kamieniarz wdrapywał się każdego dnia w górach na ścianę skalną, z której odłupywał duże fragmenty. Potem obrabiał je, przekształcając w płyty nagrobkowe lub konstrukcyjne. Znał wszystkie rodzaje kamienia i ich różne zastosowanie, a ponieważ był doskonałym fachowcem, jego klientela była liczna. I tak przez długi czas kamieniarz żył szczęśliwie, nie pragnąc niczego nad to, co dawało mu życie.
Lato dopiero się rozpoczęło i słońce niemiłosiernie paliło ziemię. Pewnego ranka było tak gorąco, że kamieniarz postanowił spędzić dzień w swym domu, za zamkniętymi okiennicami. Ograniczył się do śledzenia ruchu na ulicy, gdy nagle zauważył przejeżdżającą lektykę, niesioną przez czterech służących. W lektyce siedział książę, a lokaj trzymał otwarty parasol nad jego głową, aby go chronić od słońca.
-Och, gdybym był księciem - westchnął kamieniarz. - Mógłbym jeździć w lektyce i być chronionym przed słońcem. Wówczas byłbym szczęśliwy!
Nagle dał się słyszeć głos opiekuńczego ducha gór:
-Twoje pragnienie spełni się. Zostaniesz księciem!
I rzeczywiście kamieniarz został księciem. Jego lektykę poprzedzała kompania żołnierzy, a druga grupa szła tuż za nim. Wszystko stało się zgodnie z jego życzeniem. Ale nie był jeszcze zadowolony. Oglądając się dookoła zauważył, że trawniki jego ogrodu, choć były szczodrze podlewane żółkły, wypalane przez słońce. Widział także, że pomimo parasola jego twarz była coraz bardziej opalona. Zagniewany zawołał:
-Słońce jest silniejsze ode mnie! Ach, gdybym mógł być słońcem.
Opiekuńczy duch gór odpowiedział:
-Twoje życzenie spełni się. Będziesz słońcem!
Kamieniarz stał się słońcem, dumnym i jaśniejącym. Wysyłał promienie na ziemię i na niebo. W krótkim czasie słońce wysuszyło drzewa i pola, twarze bogatych i biedaków. Kamieniarz był zadowolony mogąc zamanifestować swą potęgę, a jego duma nie miała granic. Patrząc na wielką suszę czuł się najsilniejszy. Ale gdy wielka, szara chmura przeszła przed nim, chroniąc ziemię przed promieniami słońca, znów zawładnął nim gniew.
-Jedna chmura może pokonać moje promienie? A więc jest silniejsza ode mnie? Och, gdybym był chmurą, byłbym najsilniejszy.
Opiekuńczy duch gór powiedział:
-Niechaj się spełni twoje pragnienie. Będziesz chmurą!
I kamieniarz stał się chmurą przepływającą pomiędzy ziemią i słońcem. Zneutralizowała ona straszne promienie słoneczne i ku wielkiej radości ludzi ziemia okryła się zielenią i kwiatami. Cieszą się ze swojego zwycięstwa, zapragną wykorzystać swą nową władzę, Całymi dniami i tygodniami wylewał deszcz, powodując wystąpienie wód z rzek, zalewając pola, niszcząc miasta i wsie przez gwałtowne strumienie wody. Jedynie wielkie głazy górskie opierały się mu. Chmura widząc je tak spokojne i majestatyczne, zdenerwowała się:
-A więc skała jest silniejsza ode mnie! Ach gdybym był skałą!
Opiekuńczy duch gór powiedział:
-Niechaj się spełni twoje pragnienie. Będziesz skałą!
Kamieniarz stał się dumną skałą, która gardziła gorącem słońca i gwałtownością deszczu.
-Teraz jestem rzeczywiście najsilniejszy - stwierdził bardzo zadowolony.
Jednak pewnego dnia usłyszał dziwny hałas i spoglądając na swe podnóże, zauważył kamieniarza, który kilofem kuł skałę. Właśnie w tym momencie potężny blok skalny oderwał się i poleciał ku równinie.
Skała zagniewana zawołała:
-Słaba istota, syn ziemi, jest silniejszy ode mnie! Dlaczego nie jestem człowiekiem?
Opiekuńczy duch gór powiedział mu:
-Niech i to twoje pragnienie zostanie spełnione. Znów będziesz człowiekiem!
I kamieniarz ponownie stał się człowiekiem. Powrócił do swojego pierwotnego zawodu. Co dnia wspinał się aż do podnóża wielkiej skały, aby odkuwać jej fragmenty, obrabiał je i przetwarzał na płyty nagrobkowe lub konstrukcyjne. Potem sprzedawał je ludziom bogatym, królom i książętom, nie troszcząc się o słońce i deszcz. Wieczorem zostawiał górę i powracał do chaty. Jego łóżko było niewygodne, a jego pożywienie skromne, ale kamieniarz nauczył się zadowalać małym i nie pragnął więcej być kimś innym niż był.
BAJKA O DWÓCH NIEBIESKICH KAMYCZKACH
Dwa kamienie wielkości kasztanów leżały na brzegu strumienia. Znajdowały się tam wśród tysiąca innych kamieni - wielkich i małych, - ale jednak odróżniały się od nich, były bowiem intensywnie niebieskie. Gdy promień słońca padał na nie, błyszczały w wodzie jak dwa kawałki nieba. Wiedziały doskonale, że są najpiękniejsze w tym strumieniu i od rana do wieczora przechwalały się tym.
Mijały dni a one zastanawiały się, czym zostaną, gdy je ktoś odkryje.
-Z pewnością oprawią nas pięknie i włączą do sznura korali, razem z innymi cennymi kamieniamy.
-Znajdziemy się na białym i cienkim palcu jakiejś wielkiej damy!
-Czeka nas wielkie życie...
Pewnego pięknego poranka, gdy promienie słońca bawiły się pianą na większych kamieniach, ręka ludzka zanurzyła się w wodzie i wydobyła dwa niebieskie kamyczki.
-Huuuuura! - zakrzyknęły równocześnie.
Ale zamiast do złotej szkatułki zostały wrzucone do zwyczajnego tekturowego pudełka. To miejsce stało się ich domem, na dłużej niż myślały. Potem jakaś ręka wzięła je i razem z innymi kamykami rzuciła nimi o mur, na strasznie lepki podkład cementowy.
-Jesteśmy cennymi kamieniami - krzyczały. Ale dwa uderzenia młotkiem spowodowały, że zagłębiły się jeszcze bardziej w cemencie.
Płakały, błagały, groziły. Nie zdała się to na nic. Dwa niebieskie kamyczki przygwożdżono do muru. Gorycz i rozczarowanie sprawiły, że nabrały fioletowych „rumieńców”.
Czas płynął wolno. Dwa małe kamyczki były coraz bardziej zagniewane. Myślały tylko o jednym - co zrobić żeby uciec? Nie było łatwo wyrwać się ze szponów cementu, który był nieugięty i nieprzekupny. Dwa kamyczki nie zrażały się jednak. Zaprzyjaźniły się nawet ze stróżkami wody, która od czasu do czasu spływała po nich. Już miały prosić ją o przysługę, gdy...
Naprzeciwko muru stanęło małe dziecko. Światło księżyca, które wchodziło przez wielkie okno, oświetliło wspaniałą mozaikę, która z kolei odbiła się w oczach dziecka. Tysiące kolorowych kamyczków tworzyło postać Chrystusa. Dwa niebieskie kamyki patrzyły urzeczone pięknem. Zrozumiały wreszcie, że są źrenicami samego Jezusa. Od tego momentu pragnęły pozostać tu jak najdłużej.
BAJKA O ZIELONYM MOTYLU
Był sobie kiedyś motyl. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różnił od swoich rówieśników. Jednak, gdy ktoś przyjrzałby się mu dokładnie, zauważyłby, że motyl jest cały zielony. Właśnie to sprawiało, że był zupełnie wyjątkowy. Ale młodemu motylowi wcale się to nie podobało. Miał za złe, że nigdzie go nie było widać, ani gdy leciał nad łąkami, ani gdy przemierzał obszary leśne. Bardzo chciał, aby jego skrzydełka mieniły się kolorami tęczy. Pewna mądra sowa powiedziała mu kiedyś, że istnieje sposób na to, aby stał się najpiękniejszym motylem na ziemi. Może się tak stać, gdy doleci na drugą stronę tęczy, tam gdzie mieszka słońce. Zielony motyl postanowił sobie, że gdy tylko dorośnie wyruszy w podróż do słońca.
Kiedy zdobył odpowiednią wiedzę i doświadczenie pożegnał się z rodziną i wyruszył w nieznane. Był pewien, że już niedługo jego marzenia się spełnią. Radość z tego, że osiągnie upragniony cel dodawała mu otuchy w trudnych chwilach wędrówki, gdy padał deszcz, wiał zimny wiatr, a także wtedy, gdy z chmur sypał się drobny puch. Przelatywał przez krainy, które nie były opisane w żadnej książce. Poznawał wspaniałych ludzi, ale nigdzie nie zatrzymywał się zbyt długo, bo wiedział, że to co najważniejsze i najwspanialsze jest przed nim.
Pewnego dnia, gdy słońce schodziło z nieboskłonu, aby móc choć trochę odpocząć przed kolejnym pracowitym dniem, nasz motyl postanowił znaleźć miejsce na nocleg. Wciąż była przed nim daleka droga. Wtedy dostrzegł ogród, jednak był tak zmęczony, że nawet nie zauważył na czym zasnął. Obudziły go pierwsze promienie słoneczne, jakby domagając się od niego, aby wyruszył w dalszą drogę. Motyl przeciągnął się i nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Nad jego głową rozpościerał się wielki, wspaniały kwiat, który do złudzenia przypominał słońce. Motyl był tak zachwycony tym widokiem, że nie był w stanie wyksztusić z siebie ani słowa. Słonecznik - bo tak nazywał się kwiat, na którego łodydze usnął wczoraj motyl - był bardzo zdziwiony, że ktoś zainteresował się właśnie nim. Już od kilku lat rósł w cudownym ogrodzie, w którym znajdowały się tysiące cudownych kwiatów, ale nigdy nie czuł się kimś wyjątkowym, a już na pewno nie uważał się za pięknego, tym bardziej, że ostatnio stracił wszystkie liście. Zielony motyl postanowił, że zostanie tak długo, aż uda mu się przekonać go o tym, że jest najpiękniejszym kwiatem w ogrodzie.
Mijały kolejne dni, miesiące a motyl wciąż przebywał ze słonecznikiem. Gdy nastała wiosna grupa turystów mijała domek z cudownym ogrodem. Ich uwagę zwrócił przepiękny słonecznik z wspaniałym zielonym motylem, który zastępował mu liście. Na zachwyty wędrowców ogrodnik odpowiedział tylko:
<< Jeśli znajdziemy swoje własne słoneczko, to nie musimy już niczego zmieniać. Wystarczy wtedy słuchać baśni, które opowiada prawdziwe Słońce, i patrzeć, jak wszystko wokół nas się zmienia, a my pozostajemy potrzebni temu kogo szukaliśmy tak długo>>.
BAMBUS
W pewnym niezwykle pięknym ogrodzie rósł cudowny bambus. Właściciel posiadłości kochał go o wiele bardziej aniżeli inne drzewa. Rok po roku bambus był coraz większy, piękniejszy i stawał się potężniejszy. Rósł tak również dlatego, iż zdawał sobie sprawę, że Gospodarz bardzo go kocha i jest z niego dumny. Jednak pewnego dnia właściciel zbliżył się do niego i powiedział: << Kochany bambusie, potrzebuję bardzo twojej pomocy.>> Cudowny bambus przeczuwał, że przyszła na niego jakaś upragniona chwila, rzekł więc z wielką radością:<< Panie, jestem gotów. Zrób ze mną wszystko to czego pragniesz.>> Jednak głos Pana był poważny. << By móc cię użyć, wpierw muszę cię ściąć.>> Bambus przeraził się: << Ściąć mnie, Panie? Ściąć mnie, najpiękniejsze drzewo z twojego ogrodu? Nie, błagam cię, nie rób tego. Zrób ze mną coś pięknego, ale błagam, nie karz mnie ścinać.>>
<< Mój kochany bambusie, jeśli zechcę, abyś dalej rósł, nie będę też mógł cię użyć.>> Cały ogród zastygł w głębokiej ciszy. Nawet wiatr przestał wiać z przerażenia. Wreszcie bambus pochylił swoja bujną grzywę i wyszeptał: << Panie, jeśli nie możesz mnie użyć bez ścinania uczyń to, czego pragniesz.>>
<< Mój kochany bambusie, nie tylko, że cię zetnę, ale w dodatku będę musiał spiłować twoje ramiona i poobrywać twoje liście.>>
<<Panie mój, zlituj się nade mną . Zniszcz moje piękno, ale zostaw mi przynajmniej moje gałęzie i liście!>>
<<Jeśli nie będę mógł ich ściąć, nie będę też mógł z nich skorzystać.>>
Bambus pochylił się znowu i wyszeptał: << PANIE, TNIJ I ZRYWAJ.>>
I tak Gospodarz ogrodu spiłował drzewo, pościnał jego gałęzie, poobrywał liście, przeciął na pół i wydarł z niego całe serce. Potem zaniósł je do miejsca, z którego wypływało źródło świeżej wody, znajdujące się blisko gospodarskich pól cierpiących z powodu suszy. Delikatnie połączył ze źródłem jeden koniec bambusa i skierował go na porażone suszą pola.
Czysta, świeża i słodka woda zaczęła płynąć jego wnętrzem i docierać do pola. Potem Gospodarz zasiał na polu ryż, by po pewnym czasie zebrać obfity plon. I w ten oto sposób, pomimo tego, iż najpierw musiał być ścięty i zniszczony, bambus okazał się dla wszystkich błogosławieństwem.
BARYŁKA
Żył sobie pewien rycerz, który z wielką odwagą walczył na wszystkich frontach swojego Królestwa. Aż którego dnia, potknął się, kusz przecięła mu nogę i omal nie doprowadziła go do śmierci. Kiedy leżał ranny na ziemi, przyśniło mu się niebo. Było ono bardzo daleko, prawie całkowicie poza zasięgiem jego możliwości. Tymczasem piekło, ze swoją bramą na oścież otwartą, znajdowało się bardzo blisko. Rycerz ten rzeczywiście od pewnego czasu odrzucił wszelkie reguły i obietnice rycerskie, a przeobraził się w zwykłego żołdaka, który zabijał i popełniał wiele zła, nie biorąc pod uwagę drugiego człowieka.
Pełen strachu, rzucił hełm, miecz i zbroję i udał się pieszo do jaskini, gdzie mieszkał pewien święty pustelnik. << Ojcze mój, chciałbym otrzymać rozgrzeszenie z moich win, ponieważ bardzo obawiam się o zbawienie duszy. Przyjmę wszelki rodzaj pokuty. Niczego się nie lękam>>. <<Dobrze mój synu, zrobisz tylko jedną rzecz : idź i napełnij wodą tę beczułkę i wróć z nią do mnie>>.<< Och! To jest pokuta dla dzieci i kobiet>>.
Wziąwszy baryłeczkę pod pachę, mrucząc udał się w kierunku rzeki. Zanurzył baryłkę w wodzie, lecz ta nie chciała się napełnić.<< To są czary- krzyknął pokutnik - ale teraz zobaczymy.>> Poszedł do innego źródła, ale baryłka była nadal pusta. Wściekły udał się do wioskowej studni, lecz trud był daremny.
Rok później, stary pustelnik ujrzał go z daleka, w podartych łachmanach i z krwawiącymi nogami oraz z pustą baryłką pod pachą. << Mój ojcze- rzekł rycerz głosem niskim i zbolałym - odwiedziłem wszystkie rzeki i źródła Królestwa. Nie mogłem napełnić baryłki... Teraz wiem, że moje grzechy nie będą odpuszczone. Będę potępiony na wieczność. Ach, moje grzech, grzechy tak bardzo ciężkie... Zbyt późno zacząłem za nie żałować>>.
Łzy strumieniem spływały mu po policzkach. Jedna z nic bardzo maleńka spływając po jego brodzie, spadła do baryłki. W jednym mgnieniu oka baryłeczka napełniła się aż po brzegi wodą czystą, świeżą i tak dobrą, jakiej nigdy nie widziano. JEDNA MALEŃKA ŁZA ŻALU.
DLACZEGO?
Miałem kiedyś sen. Szedłem przy boku Chrystusa. Nasze stopy odciskały się na piasku pozostawiając podwójny szereg śladów: moich i Jego. Kiedy tak śniłem przyszło mi na myśl, że każdy z postawionych przeze mnie śladów odzwierciedlał jeden dzień mojego życia. Zatrzymałem się i zwróciłem się w stronę mych śladów ginących w oddali. Wtedy dostrzegłem, że w niektórych miejscach nie było dwóch śladów, ale tylko jeden. Przyjrzałem się jeszcze raz i zdziwiłem się ! Miejsca, w których znajdowała się tylko jedna para śladów, przedstawiały najbardziej smutne dni mojego życia. Dni strachu i niecierpliwości, dni egoizmu i smutku, dni doświadczeń i wątpliwości, dni niezrozumiałych i pełnych cierpienia.
Zwróciłem się wtedy do Pana z tonem wyrzutu:
-Obiecałeś, że będziesz przy nas przez wszystkie dni naszego życia. Dlaczego więc nie dotrzymałeś danego słowa ? Dlaczego pozostawiłeś mnie w najtrudniejszych momentach mojego życia, w chwilach, w których najbardziej potrzebowałem Twojej pomocy ?
Chrystus uśmiechnął się:
-Synu mój najukochańszy, nie pozostawiłem cię nawet na najmniejszą chwilę. Pojedyncze ślady, które widziałeś w najtrudniejszych chwilach swojego życia były moimi śladami... W te ciężkie dni musiałem cię nieść w moich ramionach.
Co znajduje się tam, gdzie kończy się świat?
W królestwie bardzo, bardzo dalekim żył kiedyś król, który miał trzech synów. Czując się bardzo starym, postanowił zostawić tron jednemu z nich. Pewnego dnia wezwał ich i powiedział:
-Drodzy synowie, zostawię tron temu z was, który potrafi mi powiedzieć,co znajduje się na końcu świata.
Najstarszy syn wyjechał natychmiast. Był wysoki, tęgi, głos miał grzmiący i umiejętnie posługiwał się mieczem. Ale od dziecka był bardzo podejrzliwy. Podejrzewał wszystko - rzeczy i ludzi. Dlatego, gdy miał wyjechać na granice świata, otoczył się potężnym wojskiem. Wojsko poruszało się wolno, ostrożnie, spoglądając naprzód i za siebie, boją się zasadzek z każdej strony. Aż pewnego pięknego dnia pochód zatrzymał się przed wielkim drzewem.
Drzewo powiedziało:
-Najstarszy synu króla, tam, gdzie się udajesz, jest bardzo zimno. Będziesz potrzebował drewna na opał. Weź to oto nasionko, da ci ono potrzebne drewno.
Ale książe był bardzo nieufny i zrzędził:
-Mając tak małe nasionko, potrzeba będzie wiele lat, aby uzyskać trochę drewna.
Wyrzucił nasionko i nakazał swoim żołnierzom ściąć drzewo i zabrać je ze sobą. Ale gdy drzewo zostało porąbane, zniknęło, a żołnierzom pozostała w ręku jedynie garstka popiołu.
Najstarszy syn znów podjął wędrówkę w otoczeniu swych wiernych żołnierzy. Im bardziej posuwali się naprzód, tym robiło się zimniej. Ziemia pod ich stopami była zamarznięta. Wszystko było białe i zlodowaciałe. Gdziekolwiek się kierowali znajdował się tylko lód.
Zniechęcony syn powrócił do domu i powiedział:
-Tam gdzie kończy się świat, istnieje tylko zimna, niekończąca się pustynia lodowa.
Następnego dnia na koniec świata wyruszył drugi syn. Od dziecka był bardzo lękliwy. Strach ogarniał go zwłaszcza wówczas, gdy było ciemno. Przed odjazdem oświadczył - „Wyjeżdżam, ale za wszelką cenę muszę dotrzeć na koniec świata przed zachodem słońca”. Do swej karety zaprzągł tysiąc najszybszych koni królestwa i zaczął je poganiać batem, aby pędziły szybciej od wiatru. Dzięki temu przejechał w mgnieniu oka lodową pustynię i dotarł nad krawędź wielkiej przepaści. Z głębi przepaści skradała się nadchodząca noc. Albatros o wielkich skrzydłach zbliżył się do niego i zrzekł:
-Jeśli chcesz znaleźć światło, musisz zagłębić się w noc. Wejdź na mój grzbiet, a ja cię przeprowadzę.
Ale młodszy książe bał się tak bardzo, że nawet go nie słuchał. Zawrócił karetę i znów chłostał konie, by jak najszybciej wróciły do pałacu.
Gdy już stanął przed ojcem oświadczył:
-Świat kończy się na wielkiej przepaści, wypełnionej nocą.
Następnego dnia przypadła kolej na najmłodszego syna króla. Nie wziął on ze sobą ani rycerzy, ani koni. Szedł powoli, oglądał wszystko i przysłuchiwał się wszystkiemu.
Gdy dotarł do początku wielkiej pustyni lodowej, zobaczył drzewo zamienione w popiół i ziarenko, które jego brat wyrzucił. Podniósł je, wykopał mały otwór i delikatnie umieścił w nim ziarenko. Potem zasnął głęboko. W czasie kiedy spał, wyrosło piękne drzewo. Chłopiec uciął kilka gałęzi i mógł się ogrzać przy ognisku. Potem odważnie wyruszył w dalszą drogę.
Gdy dotarł do wielkiej przepaści, znalazł tam wielkiego albatrosa, który już czekał na niego. Ptak zaproponował mu to samo, co jego starszemu bratu. Najmłodszy książe z biciem serca zgodził się i usiadł na jego grzbiecie, który szerokimi uderzeniami skrzydeł zanurzył się w noc. Leciał nic nie widząc, ale powoli przemierzył ciemność. Wielki albatros złożył księcia przed bramą prowadzącą na koniec świata.
Gdy drzwi otwarły się, zauważył, że za nimi wszystko było jasne i błyszczące, o wiele piękniejsze i weselsze od nowego dnia. Bardzo chciał pójść dalej ku światłu, ale obiecał królowi, że powróci o opowie mu o wszystkim. Wziął więc garść światła i zabrał ją ze sobą.
Powrócił do pałacu i powiedział do ojca:
-Nigdy nie widziałem tyle światła, ile znajduje się po drugiej stronie drzwi, prowadzących na koniec świata.
Stary król wstał i powiedział:
-Droga nieufności prowadzi na pustynię, droga strachu do nocy, droga zaufania do ŚWIATŁA. Droga mego najmłodszego syna podoba mi się najbardziej, to właśnie on zostanie nowym królem.
Człowiek do swojego istnienia jeszcze bardziej potrzebuje przyjaciela
Człowiek do swojego istnienia jeszcze bardziej potrzebuje przyjaciela, niż powietrza do oddychania. Gdy nie znajdzie czuje się nieszczęśliwy. Swoje życie uznaje za smutne, pozbawione sensu, a nawet stracone. Bóg o tym wie, dlatego daje nam swojego Syna. Przez Niego i w N im chce nas uczynić swoimi przyjaciółmi. Jaki więc jest nasz Boski przyjaciel? Czego od nas oczekuje?
Jezus zna cię po imieniu, a znając patrzy na ciebie z miłością!
Jezus kocha cię najwspanialszą, cudną miłością!
Jezus jest przy tobie nieustannie obecny!
Jezus bierze udział w twoim życiu, twoje troski są Jego troskami!
Jezus, mój Przyjaciel wie wszystko, co się we mnie dzieje!
- Jezus nigdy się nie zgodzi się na twoją przeciętność - przez swojego Ducha będzie cię przynaglał do współpracy w dziele uświęcenia!
Dla Jezusa nigdy nie jesteś kimś obcym, obojętnym, niepotrzebnym!
Jezus jest największym i najpiękniejszym darem Ojca dla człowieka!
Jezus, twój Przyjaciel stale będzie walczyć o pełny dar twojego serca!
Jezus czeka u drzwi twojego serca i kołacze byś bardziej żył dla Niego!
Jezus oczekuje na pełny dar twoich myśli, pragnień, uczuć, słów, czynów!
Jezus codziennie z radością składa Siebie w ofierze za twoje uświęcenie!
Jezus kocha cię miłością odwieczną i wyłączną, wierną i serdeczną!
Jezus zdobył cię dla siebie za cenę swojego życia - własnej krwi!
Jezus staje dzisiaj przed tobą i pyta jak Piotra - Czy Mnie miłujesz?
- Jezus kocha wszystkich - czeka na twoją większą miłość ku bliźnim!
Jezus pragnie codziennie karmić cię swoją miłością - Słowem i Ciałem!
DLACZEGO NA ŚWIECIE SĄ PUSTYNIE?
Gdy mali Marokańczycy patrzą na ogromne obszary piasku i kamieni Sahary, która otacza ich wsie, dziadkowie opowiadają im ciekawą historię:
-Czy w to uwierzycie ,czy też nie, niegdyś cała ziemia była zielona i świeża niczym dopiero co rozwinięty liść. Tysiące strumyków płynęło wśród traw, a figi, pomarańcze, cedry i daktyle rosły na tej samej gałęzi. Lew bawił się z barankiem, a plemiona ludzkie żyły w pokoju i nie wiedziały, co to zło.
Na początku świata Pan powiedział do ludzi:
-Ten ukwiecony ogród należy do was i wasze są jego owoce. Pamiętajcie jednak, że po każdym złym uczynku spuszczę na ziemię ziarnko piasku.
Przez długi czas respektowano ostrzeżenie i pamiętano o nim, ale pewnego dnia dwaj beduini pokłócili się o wielbłąda i gdy tylko pierwsze złe słowo zostało wypowiedziane, Pan zrzucił na ziemię ziarnko piasku - tak maleńkie i lekkie, że nikt go nie zauważył.
Szybko za słowami nastąpiły czyny i spadło wiele nowych ziarenek, a mały kopczyk piasku powoli robił się coraz to większy. Ludzie wówczas przystanęli i patrzyli na niego z zaciekawieni.
-Co to jest, o Panie?
-To jest owoc waszych złych czynów- odpowiedział- Ilekroć postąpicie niewłaściwie, gdy podniesiecie rękę na brata, gdy będziecie kłamać i oszukiwać - nowe ziarenko piasku dołączy do już istniejących i kto wie, czy pewnego dnia piasek nie pokryje całej ziemi.
Ale ludzie zaczęli się śmiać.
-Nawet, gdybyśmy byli najgorszymi z najgorszych, nie wystarczyłoby milionów lat, aby ten lekki piasek mógł zrobić nam coś złego. A poza tym, któż by się bał odrobiny piasku?
I znów zaczęli oszukiwać, walczyć jeden z drugim, plemię z plemieniem, aż piasek pokrył zielone pastwiska i pola, uniemożliwił bieg strumyków i wypędził zwierzęta daleko, w poszukiwaniu jedzenia i wody.
W ten sposób powstała pustynia i odtąd plemiona błąkają się pomiędzy wydmami piaskowymi, z namiotami i wielbłądami, wspominają utraconą zieloną ziemię. A niekiedy pośrodku pustyni śnią i widzą rzeczy, których już nie ma - niebieskie jeziora i kwitnące drzewa. Jedynie tam, gdzie ludzie zachowywali prawa istnieją jeszcze zielone palmy i czyste źródła, a piasek nie może ich wyeliminować, ale otacza je tak, jak morze otacza wyspy. Podróżni nazywają je oazami i zatrzymują się tam, by znaleźć odpoczynek i pokrzepienie, wspominając zawsze słowa Pana:” Nie zamieniajcie mojego zielonego świata w nieskończoną pustynię.”
DROGOCENNY KAMIEŃ
Dwóch przyjaciół spotkało się ze sobą po długim okresie rozłąki. W tym czasie jeden z nich stał się bogaty a drugi biedny. Zasiedli razem do stołu i zaczęli wspominać wspólnie przeżyte chwile. Podczas wspólnie prowadzonej rozmowy biedny człowiek nagle przysnął. Przyjaciel, w przypływie wzruszenia, przed wyjściem z jego domu, wsunął mu jeszcze do kieszeni duży diament o ogromnej wartości. Jednak, gdy jego ubogi przyjaciel obudził się, nie znalazł podarowanego mu skarbu i rozpoczął swój dzień tak jakby nic się nie wydarzyło.
Rok później los sprawił, że dwaj przyjaciele znowu się spotkali.
-Powiedz mi - powiedział bogaty widząc znowu swojego przyjaciela w wielkiej biedzie - dlaczego nie uczyniłeś pożytku ze skarbu, który pozostawiłem w twojej kieszeni?
Podobne zdarzenie ma miejsce w każdym międzyludzkim spotkaniu. Żyjący w naszej bliskości ludzie, obdarowują nas cennymi skarbami. My jednak nie zdajemy sobie zazwyczaj z tego sprawy.
Istniało kiedyś miasteczko
Istniało kiedyś miasteczko, nad którym górowały wielkie kominy fabryki. Niebo było tam szare od dymu, szary był kolor domów, szare twarze ludzi. Dzieci były blade i nie miały chęci do zabawy.
Pewnego dnia przyjechał do miasta nieznajomy. Był młody i sympatycznie się uśmiechał. Miał ogromny plecak czerwono niebieski a pod pachą wielki żółty parasol. Nieznajomy otworzył swój parasol na placu miasteczka i ułożył pod nim rozmaite szklane figurki. Przechodnie zatrzymywali się, oglądali figurki, niektórzy kupowali je. W rzeczywistości nieznajomemu nie chodziło specjalnie o sprzedawanie figurek. On interesował się przede wszystkim ludźmi. Rozmawiał z nimi, słuchał ich z przyjaznym uśmiechem, dodawał im otuchy...
Któregoś ranka nieznajomy wyciągnął z kieszeni swego plecaka kolorowe kredy i zaczął rysować na szarym chodniku cudowne miasto, o wspaniałych kolorach, pełne zieleni, uśmiechniętych ludzi, bawiących się dzieci. Z całego miasta zbiegli się ludzie, by zobaczyć wspaniały rysunek, który radował oczy i rozgrzewał serca. Gdy rysunek został ukończony, nieznajomy rozdzielił pomiędzy obecnych swoje kolorowe kredy. Potem odszedł z miasta. Nikt go już więcej nie widział.
Mieszkańcy postanowili wyjąć płytę chodnika z ziemi i wystawić ją w muzeum miejskim, aby wszyscy mogli zobaczyć cudowne miasto namalowane przez dziwnego sprzedawcę. Ale niewielu chciało się iść do muzeum a kolory zaczęły stawać się wyblakłe. Szybko zapomniano o rysunku. Ale pewnego dnia dzieci znalazły kolorowe kredy, które zostawił nieznajomy i zaczęły pokrywać wspaniałymi rysunkami szare mury miasta.
Dziś dzięki pewnemu nieznajomemu istnieje małe kolorowe miasto, w którym wszyscy ludzie uśmiechają się do siebie.
RÓŻA
Niemiecki poeta Reiner Maria Rilke przez pewien czas mieszkał w Paryżu. Na uniwersytet chodził codziennie ulicą bardzo uczęszczaną w towarzystwie pewnej koleżanki Francuzki. Na jednym narożniku tej ulicy siedziała żebraczka, która prosiła przechodniów o jałmużnę. Kobieta siedziała zawsze na tym samym miejscu, bez ruchu, jak jakiś posąg, z wyciągniętą ręką, nie podnosząc oczu na osobę, która jej coś dawała.
Rilke nigdy nic jej nie dawał. Jego koleżanka natomiast często wręczała żebraczce jakąś drobną monetę. Pewnego dnia młoda Francuzka zdziwiona zapytała go:
-Dlaczego nigdy nic nie dajesz tej biedaczce?
Rilke, ponieważ był poetą, odpowiedział:
-Winniśmy dać coś jej sercu, a nie jej rękom!
Po kilku dniach Rilke przyszedł ze wspaniałą różą dopiero co rozkwitłą i włożył ją do ręki żebraczki. Wówczas zdarzyło się coś nieoczekiwanego - żebraczka podniosła oczy, spojrzała na poetę, z trudem wstała, ujęła jego rękę i ucałowała ją. Potem odeszła przyciskając różę do piersi.
Przez tydzień nie było jej widać. Po 8 dniach żebraczka znów siedziała na zwykłym narożniku ulicy. Milcząca i nieruchoma jak zwykle.
-Z czego ona żyła w tych dniach, w których nic nie użebrała? - spytała młoda Francuzka.
Poeta odpowiedział:
-Żyła różą.
Katastrofa w kolejce podziemnej
Nowy Jork jest ogromnym miastem i najwygodniej jest poruszać się po nim kolejką podziemną. Tysiące pociągów przebiega pod ziemią w dzień i w nocy, przewożąc setki tysięcy osób. Tunele rozgałęziają się i przecinają niczym korytarze gigantycznego mrowiska. Dla dobrego funkcjonowania, niezliczone arterie metra potrzebują szczególnej krwi- energii elektrycznej. Gdyby jej zabrakło nastąpiłaby ogromna katastrofa. Miasto zamarłoby, stałoby się śmiertelną pułapką dla tysięcy ludzi.
Otóż kiedyś zdarzyło się cos takiego. Był mroźny, zimowy dzień. Wszyscy spieszyli się do domów, całe rzeki osób spływały schodami do tunelu metra. Z podziemnych stacji kolejki odchodziły przepełnione. Wszystko wyglądało na normalne, doskonale funkcjonujące. Nagle nad miastem rozpostarła się czarna zasłona. Wyglądało to tak, jakby ktoś za pomocą zdalnego kierowania zgasił wszystko. Zatrzymało się wszystko: pociągi w środku tuneli, komputery, które nimi kierują, światła oświetlające stacji, windy, ruchome schody... W labiryncie tuneli metra ludzie zaczęli krzyczeć. Wszyscy czuli się jak myszy złapane w pułapkę.
Katastrofa złapała pociąg nr 318 w tunelu. Zbyt gwałtowne hamowanie spowodowało gigantyczne iskry i lokomotywa zaczęła dymić, wkrótce mogła się zapalić. Gryzący dym wypełnił tunel.
-Niech wszyscy natychmiast opuszczą pociąg! - Zawołał motorniczy, rozbijając szyby okien przy pomocy młotka.
-Udusimy się! - Krzyczała jakaś przerażona kobieta.
Pasażerowie wychodzili z pociągu potykając się. Była zupełna ciemność. Pierwsi skakali w ciemność, szukając rękoma ścian, ale potykali się o szyny i upadali na ziemię. Następni spadali na nich. Zaczynało brakować powietrza.
-To już koniec... Nie wyjdziemy stąd!- Szepnął ktoś zrozpaczony.
Ale właśnie w tym momencie pewien pan zaczął szukać czegoś w swojej skórzanej teczce. Przypomniał sobie nagle o czymś, co zawsze nosił ze sobą. O rzeczy bez wartości- malutkiej latarce na baterie, która służyła mu do oświetlenia zamka w bramie domu, gdyż zaczynał słabo widzieć i zawsze męczył się z kluczem. Znalazł ją pośród papierów i nie zjedzonego drugiego śniadania. Nacisnął na przycisk i lampka zapaliła się. To był cud. Gdy ukazał się ten punkt świetlny, tłum, który krzyczał i szalał, zamilkł.
-Bogu dzięki- powiedział ktoś.
Nawet najczarniejszą i najgłębszą ciemność, jaką można sobie wyobrazić, potrafi przezwyciężyć takie maleńkie światełko.
KAŻDEGO DNIA SŁOŃCE
Przyjmuj każdy dzień jako dar, jak prezent, a jeśli się uda - jak święto.
Nie wstawaj zbyt późno.
Spójrz w lustro, UŚMIECHNIJ SIĘ do siebie i powiedz sam sobie - dzień dobry. Wtedy potrafisz również innym powiedzieć - dzień dobry.
Jeśli znasz składniki słońca, to możesz sam je sobie zrobić, tak jak przygotowuje się codzienne posiłki.
Weź dużą porcję dobroci, dodaj również szczyptę cierpliwości, dla siebie i dla innych. Nie zapominaj o szczypcie humoru, aby przetrwać nieporozumienia. Wmieszaj do tego wszystkiego dobrą miarkę zapału do pracy, dopraw to wszystko szczerym uśmiechem, a będziesz miał każdego dnia SŁOŃCE.
LATAWIEC
Pewnego jasnego i wietrznego marcowego poranka chłopczyk z pomocą dziadka puścił na wiatr wspaniałego latawca. Niesiony mocnymi podmuchami latawiec wznosił się coraz wyżej, aż można było dostrzec tylko mały punkcik.
Sznur odwijał się i podążał za latawcem w górę, ale dziadek przywiązał jeden koniec sznurka do ręki dziecka. Tam w górze w błękicie, latawiec kołysał się spokojnie, poddając się prądom wiatru. Dwa gołębie - znane gaduły - które leniwie fruwały, zbliżyły się do latawca i zaczęły omawiać jego barwy.
-Jesteś szałowo ubrany, przyjacielu - powiedział jeden z nich.
-Leć razem z nami urządzimy wyścigi - powiedział drugi.
-Nie mogę - stwierdził latawiec.
-Dlaczego?
-Jestem przywiązany do mojego małego pana.
Dwa gołębie spojrzały w dół.
-Nikogo nie widzę - powiedział jeden.
-Ja tez go nie widzę - odpowiedział latawiec. - Ale jestem pewien, że tam jest, gdyż od czasu do czasu czuję szarpnięcie sznura.
Każdy ma sznur, który wiąże nas z innymi. Gdy rodzimy się, już zostajemy włączeni w pajęczynę powiązań ludzkich. Ale nie tylko... Sznur tej pajęczyny łączy nas bezpośrednio z Bogiem Ojcem. Jest „Wielkim Niewidzialnym”, Nieznanym, a jednak jeśli się skupimy i wytężymy nasz słuch wewnętrzny, poczujemy szarpnięcie Jego obecności.
Miasto kwiatów
Istniało kiedyś miasteczko, w którym nie było nic specjalnego. Mieszkańcy żyli skromnie, nie byli ani biedni ,ani bogaci; nie zapracowywali się, ani nie byli też leniwi. Odznaczali się szczególną cechą - wszyscy bardzo kochali kwiaty. Hodowali je na grządkach, w doniczkach, a nawet w wiaderkach i słoikach. Umieszczali je wszędzie: w oknach, na balkonach, na podestach schodów oraz na podwórzach, nawet stacje benzynowe były pełne kwiatów. Dni deszczowe nie były ciemne ani smutne. Kwiaty zawsze promieniały wspaniałymi kolorami, a różnobarwne motyle harcowały wśród szarych murów. Również noce nie były nigdy zupełnie ciemne, bo mieszkańcy tego miasta śnili piękne, kolorowe sny, które wzbijały się do lotu po niebie jak świetliste motyle.
Pewnego dnia burmistrz przemówił: ”Obywatele, zbyt wiele czasu tracicie na kwiaty, dlatego nie udaje się nam zrobić nic pożytecznego. Musimy tymczasem unowocześnić domy, nasze sklepy, zbudować większe fabryki! Poza tym nasze dzieci muszą się więcej uczyć. Koniec z kwiatami, koniec z motylami!” I tak zakazał hodowli kwiatów w ogrodach, biurach, za oknami urzędu pocztowego. Nakazał także wyłapać przy pomocy siatek wszystkie motyle. Zorganizowano gigantyczny transport, jakiego nie widziano poprzednio. Wielka liczba ciężarówek wyjeżdżała z miasta, każda załadowana kwiatami, wykopanymi krzewami i drzewkami. Nie pozostawiono też ani jednego motyla. Wszystko wywieziono na odległe pola, wokół miasta zbudowano wielki mur, by nikt nie mógł ich zobaczyć. Mieszkańcy nazwali to miejsce „Cmentarzem snów'.
W miejsce kwiatów wybudowano wiele domów, na ulicach słychać było hałaśliwe sznury samochodów, wszyscy ciągle się śpieszyli, nie zwracano uwagi na siebie, każdy myślał jedynie o swoich sprawach. Nikt nie śnił, a bez snów noce wydawały się czarnymi prześcieradłami, które spływały z nieba otulając wszystko. Dzieci stawały się coraz bardziej smutne i nie było już słychać ich śmiechu, ani odgłosu bieganiny po ulicach.
-Jakie nudne stało się miasto! - mówiły między sobą - Musimy coś z tym zrobić
To pragnienie wyrażone na głos wystarczyło, by w miasteczku zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Tego ranka nauczyciel znalazł na tablicy trzy kwiaty, ktoś je narysował obok numeru lekcji. Nauczyciel się przestraszył:
-Dość tych głupstw! - zawołał zniecierpliwiony. I wymazał kwiaty rękawem.
W kilka dni później nauczyciel znalazł na jednej z kartek motyla.
-Kto to narysował? - zapytał zagniewany.
Ale motyla już tam nie było, zdążył się zerwać i przelecieć nad głowami dzieci.
W rzeczywistości także wielu dorosłych pragnęło powrotu motyli i kwiatów. Szeptali jeden do drugiego:
-Krawcowa hoduje w naparstku maleńką margerytkę.
-W stołówce fabrycznej rośnie w szklance krokus.
-Pan z okienka nr7 w urzędzie pocztowym hoduje na swojej głowie kwiat, który wydaje się nie potrzebuje ani wody, ani nawozów. Należy jedynie myśleć o nim a kwiat rozkwita.
Tego wieczoru gromadka dzieci postanowiła przywrócić miastu radość i potajemnie udała się na „Cmentarz snów”. Jak wielkie było ich zdziwienie, gdy zobaczyli, że przed bramą stoi prawie całe miasteczko. Starzy i młodzi zaczęli zastanawiać się nad tym jak sforsować ogromny mur. Każdy intensywnie myślał, padało wiele pomysłów, ale żaden z nich nie był dostatecznie dobry. Nie tracono jednak nadziei. Wtem...
...dało się słyszeć potężny huk. Zostały rozbite wszystkie szyby z klatek, w których były uwięzione motyle. W ogrodzie rozszalała się wielka burza. Wiatr wstrząsnął kwiatami, krzewami i drzewami, uniósł je ku niebu i obudził motyle z długiego snu. Potem popędził chmury nad miasto. Rozpadało się okropnie nad ziemią spragnioną wilgoci, a wraz z deszczem spadały nasiona wszystkich kwiatów. Po kilku dniach w małym mieście zaczęły się pokazywać kiełki, a wkrótce znów wszystko tonęło w zieleni. Potem nadleciały motyle. Przerażeni strażnicy porzucili czapki i uciekli, a burmistrz podał się do dymisji. Mieszkańcy miasteczka urządzili wielkie święto kwiatów.
I tak jak dawniej- w ogrodach, biurach ,na parapetach okien i za oknami, w urzędzie pocztowym i na stacji benzynowej wszędzie aż roiło się od kwiatów, a noc znów była jasna, ubarwiona snami, które wzlatywały ku niebu, jak tysiące, tysiące świetlnych motyli.
Czasami wystarczy czegoś bardzo pragnąć, tak z całego serca, i uwierzyć, że jest to możliwe do osiągnięcia, nawet gdy wydaje się nam, że to wszystko jest zbyt skomplikowane i nas przerasta. Właśnie wtedy, gdy wydaje się, że powinniśmy wszystko porzucić dzieje się ten cud, na który czekaliśmy tak długo.
Nigdy nie trać nadziei...
Na końcu świata
Na końcu świata, w kraju Nienazwanym, znajdowała się dolina, w której ludzie nawet w pełni lata nie mogli się rozgrzać. Była to piękna dolina, żyzna i zielona, ale wielka góra ciągle rzucała na nią cień. Góra była tak wysoka, że nie przepuszczała ani światła ani ciepła. Mieszkańcy doliny przyzwyczaili się wprawdzie do życia w cieniu i chłodzie, ale i oni pragnęli od czasu do czasu zakosztować ciepła lata. Patrzyli z zazdrością na szczyt góry dotykający chmur, gdzie słońce bawiło się głazami i lodowcami. Niektórzy marzyli o tym, aby tam wejść, ale nikt nie odważył się zbliżyć do stromych zboczy góry, gdzie w nocy wśród skał słychać było dziwne hałasy. Cierpliwie czekali aż wicher i czas zniszczą górę.
Pewnego dnia w tej miejscowości urodziło się dziecko. Nie było ani silniejsze, ani większe, ani inteligentniejsze od innych dzieci. Nie wyróżniało się niczym szczególnym. Rosnąc nabrało jednak przekonania, że nie warto czekać przez całe życie na pogodę, na światło, na ciepło. Wciąż powtarzało: „Co to szkodzi, że się boję. Spróbuję wejść na górę!” Gdy mieszkańcy dowiedzieli się, że dziecko chce wejść na górę, starali się za wszelką cenę odwieść je od tego zamiaru.
-To zbocze jest zbyt strome i gładkie, spadniesz i rozbijesz się o te szpiczaste głazy - przestrzegał ktoś.
-W grotach góry mieszkają potwory, sam słyszałeś jak ryczą nocą.
-Nikt jeszcze nie wspiął się na szczyt góry- przekonywała pewna staruszka - sądzisz, że tobie się to uda?
-Muszę przynajmniej spróbować- odpowiedziało dziecko. Przygotowało sobie plecak z żywnością, mocny kij i wyruszyło w drogę.
Na początku chłopiec szedł wolno, wybierając uważnie występy skalne. Zauważył, że widziane z dołu zbocze góry wydawało się rzeczywiście strome i gładkie, niemożliwe do przebycia, ale im bardziej zbliżał się, tym widoczniejsze stawały się pęknięcia, korytarze skaliste i miejsca pokryte śniegiem. Wdrapywał się i wdrapywał coraz wyżej. Ujrzał strumyk, który szumiąc wdzierał się pomiędzy skały i zrozumiał, że właśnie ten hałas przerażał ludzi z doliny. Zaczął się śmiać przypominając sobie wszystkie noce, gdy wciskał głowę pod poduszkę, by nie słyszeć „ryku” góry. Wspinał się powoli, ale nieustannie. Czasami ogarniał go lęk, gdy z daleka obserwował te części granitowej skały, które wznosiły się prostopadle, zupełnie gładkie. Ale gdy patrzył na nie z bliska, zawsze znajdował się jakiś występ, do którego mógł się przywiązać, jakieś pęknięcie, gdzie mógł postawić nogę. Ręka jedna, potem druga, jedna stopa, potem druga i dziecko kontynuowało swą wspinaczkę.
Po wielu dniach osiągnął szczyt. Po raz pierwszy poczuł ciepło promieni słonecznych. Spojrzał w dół i zobaczył mieszkańców doliny, maleńkich jak mrówki. Ci, którzy śledzili z zapartym tchem wspinaczkę dziecka, porzucili dolinę i zaczęli się wspinać. Inni czynili przygotowania do wspinaczki, ale ponieważ chcieli zabrać ze sobą wszystkie cenne rzeczy, nie umieli się zdecydować i co chwilę powracali, by zobaczyć, czy czegoś nie zapomnieli. Było też wielu takich, który nie mieli najmniejszej ochoty wyruszyć.
W ten sposób dziecko zasiało wśród mieszkańców krainy ziarno nadziei, że nie ma rzeczy niemożliwych i wszystko jest w zasięgu ręki. Od tego dnia, gdy tylko ktoś wchodzi na szczyt góry, zaczyna wołać a echo wielkiej góry, odbijając się od skał, powtarza: ” Chodźcie, chodźcie! Widzicie można tu wejść!”
ODPOWIEDŹ BOGA
Andrzej miał tylko jedno wielki pragnienie: rower. Żółty rower, z pełnym wyposażeniem, taki jak widział w jednym z okien wystawowych. Nie mógł o nim zapomnieć. Żółty rower powracał w snach, zjawiał się w kawie z mlekiem, a nawet w postaci Karola Wielkiego, która widniała na okładce książki od historii. Ale mamusia Andrzeja miała do zapłacenia wiele rachunków a wydatki wzrastały z dnia na dzień. Z pewnością nie mogła kupić tak drogiego roweru, o jaki marzył Andrzej.
Andrzej znał trudności mamusi i dlatego postanowił poprosić o rower bezpośrednio Pana Boga. Przed Bożym Narodzeniem, codziennie wieczorem Andrzej dołączał do swych modlitw jedno zdanie:
Pamiętaj Boże, bym dostał na gwiazdkę żółty rower. Amen.
Mamusia słysząc jak Andrzej modlił się o żółty rower, smutnie kiwała głową. Wiedziała, że Wigilia będzie smutnym dniem dla Andrzeja. Nie otrzyma wymarzonego roweru i strasznie się rozczaruje.
Nadeszło Boże Narodzenie. Naturalnie Andrzej nie dostał roweru.
Wieczorem, jak zwykle, ukląkł przy łóżeczku, by odmówić modlitwę.
Andrzejku - powiedziała wtedy łagodnie mamusia - wiem, że jest ci smutno bo nie otrzymałeś roweru na Gwiazdkę. Ale mam nadzieję, że nie gniewasz się na Boga za to, że nie wysłuchał twej modlitwy.
Andrzejek spojrzał poważnie na mamusię.
O nie, mamusiu - odpowiedział. - Nie jestem zagniewany. Pan Bóg odpowiedział na moje modlitwy. Powiedział „nie”.
Pewnego razu ptasznik
Pewnego razu ptasznik złapał kilka ptaków i zamknął je w klatce. Jeden z ptaków- nie chcąc się pogodzić z losem -machał skrzydełkami, jak gdyby był nadal na wolności , jakby się w jego życiu nic nie zmieniło.
-On się niepotrzebnie męczy, daremny jest jego trud - mówiły pozostałe ptaki, które dla odmiany przesiadywały całe dnie w bezruchu, spętane rezygnacją, ze skulonymi skrzydełkami.
Na tego rodzaju komentarze wytrwały zwolennik ćwiczeń gimnastycznych odpowiadał niezmiennie:
-Jesteśmy stworzone po to, by latać!
Któregoś dnia dozorca zapomniał zamknąć drzwi klatki. Ptaki natychmiast wykorzystały okazję i rzuciły się do ucieczki. Ale ptaki miały już tak słabe i zwiotczałe skrzydła, że nie potrafiły wzbić się do lotu. Dozorca bez trudu schwytał je w pobliżu klatki i uwięził ponownie. A drzwi klatki zamknął tym razem na kłódkę.
Tylko jeden z nich zdołał odfrunąć na bezpieczną odległość i odzyskać wolność. Był nim ten, który w niewoli trzepotał skrzydełkami.
PIERWSZY KWIAT
W pewnej wsi położonej w górach panuje bardzo ładny zwyczaj. Na wiosnę odbywają się zawody, w których uczestniczą wszyscy mieszkańcy. Każdy stara się, jako pierwszy, znaleźć kwiat wiosenny. Ten, kto go znajdzie i zerwie, zostaje uznany zwycięzcą i dobrze mu się wiedzie przez cały rok. Wszyscy z zapałem biorą więc udział w tych zawodach i młodzi, i starzy.
Któregoś roku, na początku wiosny, gdy śnieg zaczynał topnieć i ukazywały się na połacie wilgotnej ziemi, wszyscy mieszkańcy wioski wybrali się na poszukiwanie pierwszego wiosennego kwiatka. Całymi godzinami szukali wysoko w górach i w dolinach, i na stokach gór, ale nie znaleźli żadnego kwiatka. Już mieli zaniechać poszukiwań, gdy posłyszeli okrzyk:
Jest tutaj! Znalazłem go!
Był to głos dziecka. Mężczyźni, kobiety i dzieci pobiegli w stronę, skąd dochodził głos. A dziecko, które znalazło pierwszy kwiat klaskało w ręce i skakało z radości.
Kwiatek rozwinął się wśród skał, kilka metrów poniżej krawędzi stromego urwiska. Dziecko pokazywało go wyciągniętą rączką, ale nie mogło go dosięgnąć, gdyż bało się otwartej czeluści jaru. Za wszelką cenę chciało jednak mieć ten kwiatek. Pragnęło zwyciężyć w zawodach i zdobyć powodzenie.
Wszyscy chcieli mu pomóc. Pięciu silnych mężczyzn przyniosło sznur. Postanowili obwiązać dziecko sznurem i opuścić w dół, aby mogło zerwać kwiatek. Ale dziecko bało się. Bało się przepaści, bało się, że lina się zerwie.
Nie, nie - płakało. - Boję się!
Pokazano mu więc jeszcze mocniejszą linę, którą miało trzymać nie pięciu ale piętnastu silnych mężczyzn. Wszyscy dodawali małemu otuchy.
W pewnym momencie dziecko przestało płakać. Rączką otarło sobie łzy. Wszyscy zamilkli, by posłuchać, co malec postanowił.
Dobrze - powiedział. - Zgadzam się, jeżeli to mój tatuś będzie trzymał sznur!
PLUSZOWY KRÓLICZEK
Był sobie kiedyś pluszowy króliczek i na początku był naprawdę śliczny. Miał futerko w brązowe i białe plamy, wąsy z jedwabnych nitek i uszy wyłożone różowym atłasem. Przez długi czas mieszkał w szafie na zabawki i nikt się nim nie zajmował. Zabawki mechanicznie patrzyły na niego z pogardą.
-Ja jestem modelem prawdziwego żaglowca - chełpił się żaglowiec. Króliczek nie mógł chlubić się, że jest modelem czegokolwiek, gdyż nawet nie wiedział, że istnieją prawdziwe króliki, sądził, że wszystkie są wypchane gąbką. Jedynie pewien stary i mądry konik szmaciany był dla niego dobry. Rozumiał on doskonale świat ludzi i zabawek.
-Co to znaczy, że coś jest prawdziwe? - zapytał pewnego dnia królik.
-Czy może znaczy to, iż masz w sobie rzeczy, które brzęczą i wystający kluczyk lub baterię?
-Właściwie to nie ma znaczenia, jak jesteś zrobiony - odpowiedział konik - To coś, co ci się przydarza, gdy jakieś dziecko kocha cię od dawna i nie tylko dlatego, że z tobą się bawi, ale dlatego, że kocha cię naprawdę.
-Czy to boli?- chciał dowiedzieć się królik.
-Czasami tak.
-Czy staje się to nagle, gdy ciebie nakręcają, czy powoli?
-Nie od razu. Potrzeba na to czasu. Zazwyczaj, gdy stajesz się prawdziwy, zwykle nie masz już własnego futerka, wypadają ci oczy i pękają szwy. Ale gdy stajesz się prawdziwy, jesteś brzydki jedynie dla tego, kto nic nie rozumie.
-Sądzę, że ty jesteś prawdziwy - powiedział królik.
-To wujek dziecka sprawił, że stałem się prawdziwy. Było to wiele lat temu. Ale gdy już raz stałeś się prawdziwy, zostajesz takim na zawsze.
Królik westchnął. Miał wielką ochotę wiedzieć co odczuwa się, będąc prawdziwym, ale myśl, że stanie się wyleniałym, pozbawionym oczu i wąsów, smuciła go. Miał nadzieję, że stanie się prawdziwym nie doświadczając tego wszystkiego, co niemiłe.
W pokoju dziecinnym rządziła pewna energiczna osoba, którą wszyscy nazywali Toto. Pewnego wieczora dziecko nie mogło znaleźć szmacianego pieska, z którym dziecko zawsze sypiało.
-Weź króliczka - powiedziała piastunka. Wyciągnęła z szafy króliczka za ucho i dała dziecku. Tej nocy i przez wiele innych pluszowy króliczek spał w łóżeczku dziecka.
Początkowo wydawało mu się to niewygodne, gdyż malec przyciskał go do siebie, wsadzał pod poduszkę, zasypiał z nim. Ale szybko zaczęło mu się to podobać, gdyż dziecko rozmawiało z nim i bawiło się . Przyzwyczaił się zasypiać w ciepłych objęciach malca. Mijały dni i króliczek był tak szczęśliwy, iż nie zauważył, że jego futerko jest z każdym dniem brudniejsze, że odpadł mu ogonek i nos, a uszka całowane przez dziecko straciły swój piękny różowy kolor. Gdziekolwiek szło dziecko, tam był tez króliczek. Pewnego razu, gdy nagle zawołano dziecko bawiące się w lesie, królik został na trawie o zachodzie słońca i Tota musiała go szukać, bo dziecko nie mogło zasnąć bez niego.
-Koniecznie musisz mieć króliczka? - gniewała się piastunka - Tyle płaczu o starą zabawkę!
-Nie mów tak. To nie zabawka. On jest prawdziwy!
Wreszcie to, co powiedział konik, było prawdą. Czar nadal działał i króliczek nie był już zabawką. Był prawdziwy. Tak powiedziało dziecko. Tej nocy królik nie mógł zasnąć ze szczęścia i jego serduszko z gąbki prawie pękło w piersi.
Blisko domu znajdował się las, gdzie dziecko bawiło się często. Brało ze sobą króliczka i czasami zostawiało go w małym gniazdku pośród korzeni. Pewnego dnia gdy króliczek leżał sam, zobaczył, że dwa dziwne stworzenia zbliżają się po cichu. Były to też króliki, ale miały futro puszyste i nowe. Zrobiono je pewnie bardzo dobrze, gdyż nie było widać szwów, a gdy poruszały się zmieniały kształt. Gdy zbliżyły się poruszając noskami, króliczek przyglądał się, z której strony mają mechanizm. Wiedział bowiem, że jeżeli zwierzęta skaczą, zazwyczaj mają jakiś napęd. Ale nie zauważył. Musiał to być nowy rodzaj królików.
-Dlaczego nie wstaniesz i nie pobawisz się z nami? - zapytał jeden z nich.
-Nie chce mi się - skłamał króliczek. Nie chciał powiedzieć, że nie posiada żadnego mechanizmu.
-Ale to łatwe! - zawołał włochaty królik. Skoczył na bok i stanął wyprostowany na dwóch tylnich łapkach. - Wydaje mi się, że ty nie potrafisz tego zrobić.
-Ależ tak - zapewniał króliczek - Mogę skakać wyżej od was wszystkich! Chciał przez to powiedzieć, że tak bywało, gdy dziecko podrzucało go do góry, ale nie śmiał.
-Czy umiesz skakać na tylnich łapkach - spytał włochaty królik. Było, to straszne pytanie, gdyż króliczek nie posiadał tylnich łapek. Jego tylnia część była zrobiona z jednego kawałka. Miał nadzieję, że inne króliki nie zauważą tego. Ale dzikie króliki mają wzrok wyostrzony. Jeden królik wyciągnął szyjkę i spojrzał.
-Nie ma tylnich nóg! - zawołał i zaczął się śmiać. Drugi królik powąchał go, zmarszczył nosek i odskoczył.
-Ma dziwny zapach! - zawołał - To żaden królik! Nie jest prawdziwy!
-Ja jestem prawdziwy! - z naciskiem powiedział króliczek - Jestem prawdziwy! Tak mówiło dziecko!
W kilku susach króliki uciekły. Właśnie wówczas słońce zaszło i dziecko przyszło po swojego króliczka.
Pewnego dnia dziecko zachorowało. Twarz jego stała się czerwona a ciało było tak gorące, że parzyło króliczka, gdy malec przyciskał go do siebie. Nieznane osoby przychodziły i odchodziły. W czasie tych dni króliczek pozostawał w łóżeczku, ukryty pod kołdrą. Nie poruszał się bojąc się , że gdy go odkryją wezmą go i wyniosą, a wiedział, że dziecko potrzebuje jego bliskości. Potem gorączka opadła i dziecko zaczęło wracać do zdrowia. Mogło siedzieć na łóżku i przeglądać ilustrowane książki a króliczek przytulony był do niego. Pewnego dnia dziecku pozwolono wstać i ubrać się. Następnego dnia miało wyjechać nad morze. Wszystko było zaplanowane, należało jedynie wypełniać zalecenia lekarza: pokój trzeba wydezynfekować a wszystkie książki i zabawki, którymi bawiło się dziecko w czasie choroby trzeba spalić!
-A jego stary króliczek? - zapytała piastunka.
-Ten ? - odezwał się lekarz - Jest zbiorem zarazków! Spalcie go zaraz i kupcie mu nowego!
I tak króliczek został wrzucony do worka ze starymi książkami i niepotrzebnymi drobiazgami. Worek zaniesiono na koniec ogrodu. Ogrodnik przyrzekł go spalić następnego dnia. Tej nocy, gdy dziecko marzyło o morzu, króliczek wyciągnął głowę z worka. Widział krzaki, wśród których bawił się z dzieckiem i zrobiło mu się bardzo smutno. Po co być kochanym, utracić swe piękno, stać się prawdziwym a potem skończyć w ten sposób? I jedna łezka, prawdziwa łezka spłynęła na brudną, aksamitną wstążkę i spadła na ziemię.
I wtedy zdarzyła się dziwna rzecz. Z ziemi, w miejscu gdzie spadła łza, wyrósł tajemniczy kwiat. Kielich otworzył się i wyszła z niego przepiękna wróżka, która wzięła w rękę króliczka i ucałowała go w aksamitny nosek.
-Króliczku - jestem wróżką czarów zabawek. Gdy są już stare, zniszczone i nikt na nie nie patrzy, zabieram je i sprawiam, że są prawdziwe.
-Ale czy ja byłem prawdziwy również przedtem?
-Byłeś prawdziwy dla dziecka, gdyż ono cię kochało. Teraz będziesz prawdziwy dla wszystkich.
Wzięła go na rękę i zaniosła do lasu. Położyła na polanie, gdzie skakały dzikie króliki.
-Przynoszę wam nowego towarzysz zabaw. - obwieściła wróżka - Musicie być dobrzy dla niego i musicie go wszystkiego nauczyć, gdyż będzie na zawsze przebywał z wami!
Ucałowała jeszcze raz króliczka w nosek i delikatnie położyła na trawie.
-Biegaj sobie i baw się. - powiedziała
Króliczek skoczył w trawie i nagle spostrzegł, że ma tylnie nóżki i śliczne nowe futerko, puszyste i świecące, uszy same wyprostowały się a wąsy były tak długie, że dotykały trawy. Wreszcie był prawdziwym króliczkiem, szczęśliwym, że może przebywać z innymi królikami.
Minęła jesień i zima, a dni stały się ciepłe i słoneczne, dziecko zaczęło bawić się w lesie. Pewnego dnia jakiś królik wyskoczył z paproci i przyglądał się mu. W jego futerku o dziwnych plamach i w jego błyszczących oczach było coś znajomego, tak że dziecko pomyślało: „Podobny jest do kochanego, starego pluszowego króliczka, który kiedyś zaginął po mojej chorobie!”
Dziecko nigdy nie dowiedziało się, że ten królik był jego pluszowym króliczkiem, który teraz przyglądał się mu z wdzięcznością. To właśnie ono jako pierwsze pomogło mu stać się prawdziwym.
PRZEMINĘŁO Z WIATREM
W ciepłym, wiosennym słońcu, na trawniku pewnego miejskiego ogrodu, pośród rosnącej trawy, wyłoniły się mięsiste ząbki Lwiej Paszczy. Jedna z nich była już cudownym żółtym kwiatkiem - niewinnym i pogodnym jak zachód słońca w maju. Już po pewnym czasie z „ dmuchawca” roślinka przekształciła się w delikatną tkankę, składającą się z piórek niczym koronka, przytwierdzonym do łodyżki, które skupione były w środkowej jej części.
Wszystkie te ziarenka zawierały w sobie mnóstwo pragnień. Kiedy świerszcze zaczynały intonować swoje serenady, podmuchy wieczornego wiatru kołysały tysiące marzeń. <<Gdzie je będziemy zasiewać? Kto to wie? Zna to tylko wiatr.>>
Pewnego poranka wiatr swoją niewidzialną ręką rozrzucił mocne i gwałtowne podmuchy. Małe ziarenka przyczepione były do swoich spadochroników, trzymając się wiatru poleciały w dal. <<Do zobaczenia... do zobaczenia>> Pozdrawiały się małe nasionka. Kiedy większość z nich lądowała na żyznej ziemi ogrodów i łąk, najmniejsze zdołało odbyć jedynie krótką podróż zakończoną na cementowej krawędzi chodnika. Stało się ono odrobiną kurzu przybyłego z wiatrem, bardzo biedne w porównaniu z dobrą i urodzajną ziemią łąki. << Jesteś cała moja !>> powiedziało do siebie ziarenko. Zebrało w sobie wszystkie siły i nie zastanawiając się dwa razy, przystąpiło natychmiast do zapuszczania w niej korzeni.
Naprzeciw cementowego krawężnika znajdowała się krzywa i chwiejąca ławeczka. To właśnie na niej odpoczywał pewien młodzieniec. Był on udręczony i niespokojny. Jego serce wypełniał smutek, a dłonie zawsze zaciskały się w pięści. Pewnego razu dostrzegł, jak z cementowego krawężnika, wyrastają dwa zielone i delikatne listki. Zaśmiał się szyderczo i powiedział: <<Nie uda się wam! Jesteście słabe tak jak ja!>> i zdeptał je swoim butem. Następnego dnia spostrzegł jednak, że listki znowu podniosły się i na dodatek było ich aż cztery. Od tego momentu nie mógł odwrócić swojej uwagi od obserwowania odważnej i niezłomnej rośliny. Po kilku dniach zmieniła się ona w wesoły i żółty kwiatek, podobny do krzyku radości. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przygnębiony młodzieniec poczuł, że jego smutek i niechęć do życia zaczęły ustępować. Podniósł swoją głowę i zaczął oddychać pełną piersią. Uderzył pięścią w oparcie ławki i krzyknął: Oczywiście musi nam się udać!!!
Rozpierała go radość, chciało mu się jednocześnie śmiać i płakać. Palcami musnął delikatnie żółtą główkę kwiatka. Kwiaty odczuwają delikatność i dobroć płynącą od ludzi, a dla małej i odważnej Lwiej Paszczy pieszczota młodzieńca była czymś najprzyjaźniejszym.
Nie wypytuj Wiatru, dlaczego znajdujesz się tam, gdzie jesteś. Nawet, jeśli zostałeś przykryty warstwą cementu, rób wszystko, abyś mógł zapuścić korzenie i żyć.
PRZYPOWIEŚĆ O TRZECH DRZEWACH
Na wzgórzu nieopodal lasu rosły trzy drzewa. Każde z nich o czymś marzyło. Pierwsze z nich pragnęło w przyszłości zostać pozłacanym kufrem, wysadzanym drogimi kamieniami, żeby możni tego świata składali w nim swoje skarby. Drugie drzewo pragnęło zostać łodzią pływającą po morzu i przewozić na sobie królów tego świata z ich świtą. Natomiast trzecie drzewo pragnęło pozostać na miejscu i stać się najwyższym drzewem w okolicy tak, aby ludzie, którzy będą wracali spracowani z pola do domu, zatrzymali swój wzrok na jego wierzchołku i aby patrząc nań zobaczyli błękitne niebo i pomyśleli o Bogu.
Któregoś dnia przyszli drwale i ścieli wszystkie trzy drzewa. Pierwsze z nich wcale nie zostało pozłacanym kufrem, wysadzanym drogimi kamieniami, w którym możni tego świata składaliby swoje skarby. Zrobiono z niego zwykły karmnik dla ptaków. Drugie drzewo nie stało się łodzią pływającą po morzu, ale zwykłą łodzią rybacką, pływającą po pobliskim jeziorze. A trzecie drzewo... Zupełnie o nim zapomniano. Pocięto je w bale i złożono je w magazynie, aby kiedyś je sprzedać.
Lecz przyszedł taki czas, gdy w starym karmniku dla zwierząt złożono największy skarb tego świata - Dziecko, które urodziło się w Betlejem.
Natomiast łódź rybacka, wracając z połowu ryb, była świadkiem niecodziennego wydarzenia - Mężczyzna ubrany w białą szatę wstał, wyciągnął przed siebie ręce i uciszył burzę na jeziorze. Wówczas łódź uświadomiła sobie, że przewiozła na sobie Króla całego wszechświata.
O trzecim drzewie przypomniano sobie, gdy prowadzono pewnego więźnia na ukrzyżowanie. Złożono na Jego barki dwa drewniane bale i gdy dotarł na wzgórze, przybito Go do tych dwóch, skrzyżowanych kawałków drewna. Tam oddał swoje życie. I do dziś dnia, kto spojrzy na to drzewo, myśli o Bogu.
Wiele cudów kryje ziemia w swoim łonie
Wiele cudów kryje ziemia w swoim łonie,
One chcą być odkryte przez ludzi.
Życie otoczone jest cudami
Chcącymi obdarzyć nas radością.
Gdy otworzymy nasze serca,
A nie tylko oczy;
Gdy przyjrzymy się kwiatom i ptakom
I ludziom, bo ich lubimy
-wtedy będziemy dostrzegać coraz więcej
i codziennie odkrywać nowe cuda.
Bardziej, aniżeli rozumem,
Myśl sercem.
Ono rozjaśnia umysł.
W to czego pragnie twoje serce, włóż wszystkie starania. Twoje serce podpowiada ci, czego masz pragnąć.
Człowiecze serce- takie maleńkie
Na naszej ogromnej planecie.
W nim jednak przychodzi na świat miłość.
2)
Miliardy gwiazd świecą na niebie,
A każda jest inna, niepowtarzalna.
Miliardy ludzkich istot żyje na Ziemi,
A każdy człowiek jest inny niepowtarzalny.
Gwiazdy rozjaśniają upiększają niebo,
Nawet wtedy, gdy panują noce
I ciężko nam uwierzyć w istnienie światła.
Ludzie upiększają i rozjaśniają Ziemię,
Gdy są gwiazdami a nie ponurakami.
Człowieku, lubię cię.
Spadłeś mi, niczym gwiazda z nieba.
Jesteś jedyny, niepowtarzalny.
Może w to nie wierzysz,
Ale nie ma drugiego, takiego, jak ty człowieka.
Po wszystkie wieki wieków.
Żyć -oznacza ludzi i rzeczy
Obejmować i znowu się od nich uwalniać,
Nic i nikogo nie chcieć posiadać
I każdą gwiazdą, która spada z nieba,
zachwycać się i aż krzyczeć z radości!
3)
Wiosną wszystko dąży ku światłu.
Wyrywa się ku wolnej przestrzeni.
Otwórz się i ty. Wydostań się z siebie!
W twoim sercu rozkwitnie wtedy wiosna.
Gdy widzę ciebie, twoją twarz, oczy i ręce,
Przychodzą mi na myśl zatrzaśnięte drzwi, zamknięte
Okiennice, a także dom, do którego nikt nie ma dostępu,
W którym nikt nikogo nie oczekuje ani nie wita.
Wyjdź ze swego „ja”, gdzie się wszystko tylko wokół
Ciebie kreci. Otwórz te zakratowane okna
I zaryglowane drzwi. Na zewnątrz jest wiosna!
Wyjdź na światło, jak kwiat.
Każdy kwiat potrzebuje słońca, by być kwiatem.
Każdy człowiek potrzebuje słońca, by być człowiekiem.
Wyjdź z ciemności, z pożądania, które chce
Coraz więcej mieć i wszystko tylko dla siebie.
Idź na powietrze, zwróć się ku ludziom. Otwórz się dla
Tajemnicy życia, dla niewiarygodnego cudu miłości.
SZCZĘŚLIWY KSIĄŻE
Pomnik Szczęśliwego Księcia dominował nad miastem. Cały był pozłacany, w miejscu oczu były dwa szafiry, a wielki rubin błyszczał na rękojeści szpady. Pewnej nocy przyfrunęła do miasta jaskółka. Jej towarzyszki już przed 6 tygodniami odleciały na południe, ale ona spóźniła się i teraz sama musiała odfrunąć przed nadejściem chłodów. Zobaczyła posąg na szczycie kolumny i postanowiła tam spędzić noc.
Już miała zasnąć u stóp posągu, gdy spadła na nią wielka kropla wody. Ptaszek spojrzał w górę i zobaczył, że oczy księcia pełne są łez. Spływały one po twarzy i kapały na ziemię.
-Dlaczego płaczesz? - spytała serdecznie jaskółka.
-Ponieważ tu, z góry, widzę wszystkie nędze i smutki miasta - odpowiedział książę. - Chociaż moje serce jest z ołowiu, płaczę z bólu.
-Cóż takiego widzisz?- zapytał ptaszek.
-W małym zaułku znajduje się biedny domek. Jedno okienko jest otwarte i widzę kobietę. Jest biedna i głodna. W kącie pokoju leży w łóżeczku jej chore dziecko. Ma wysoką gorączkę i marzy o pomarańczy. Ale jego matka może dać mu jedynie wodę. Jaskółeczko, czy zaniosła byś jej rubin z mojej szpady? Sprzeda go i kupi żywność. Moje nogi są tutaj unieruchomione, nie mogę się poruszać.
Jaskółeczka miała pofrunąć na południe, ale postanowiła najpierw spełnić prośbę. Wydłubała klejnot dziobem i zaniosła kobiecie. Potem powróciła do księcia i opowiedziała mu wszystko.
-To dziwne, czuję wielkie ciepło pomimo zimna - dodała na koniec i zasnęła. Myślenie zawsze ją usypiało.
Gdy wzeszło słońce, jaskółeczka zapytała księcia:
-Może potrzebujesz czegoś z Egiptu? Właśnie tam lecę.
Ale książę ubłagał ją jeszcze w, by została na jedną noc.
-Droga jaskółeczko, tam na peryferiach widzę w pokoiku młodzieńca pochylonego nad biurkiem z papierami. Musi koniecznie skończyć swą książkę, ale jest mu zbyt zimno, by mógł pisać. Jest też głodny. Proszę cię weź szafir z mojego oka i zanieś mu. Sprzeda klejnot i za otrzymane pieniądze kupi drewno na opał i żywność, wtedy będzie mógł skończyć swoją książkę.
Jaskółeczka wyjęła jedno oko księcia i pofrunęła do domu pisarza.
Tajemnica pasterza
Pewien człowiek miał zawsze niebo swej duszy pokryte czarnymi chmurami. Nie umiał uwierzyć w dobroć. Przede wszystkim nie umiał uwierzyć w dobroć i miłość Boga. Pewnego dnia, gdy błąkał się po pagórkach, które okalały jego wieś, ciągle pogrążony w ciemnych wątpliwościach, spotkał pewnego pasterza.
Pasterz był uczciwym człowiekiem, o czystych oczach. Zauważył, że nieznajomy miał rozpacz wyrytą na twarzy.
-Co cię tak martwi przyjacielu?
-Czuję się niesamowicie samotny.
-Ja również jestem sam, ale nie jestem smutny. Bóg dotrzymuje mi towarzystwa.
-Jeżeli jest z tobą, nie może być też ze mną. W ogóle jak to możliwe, że kocha on każdego człowieka?!
-Widzisz tam w dole naszą wioskę?- spytał pasterz- Widzisz każdy jej dom? Widzisz okna każdego domu?
-Widzę to wszystko.
-A więc nie wolno ci rozpaczać. Słońce jest jedno, ale codziennie całuje każde okno miasta, nawet najmniejsze i najbardziej ukryte. Jedyną przeszkodą jest to, że jest zamknięte.
TAJEMNICZA KARTKA
Wokół głównego dworca wielkiego miasta, każdego dnia i nocy spotykali się ludzie z marginesu: włóczędzy, złodzieje, narkomani. Wszelkiego typu i koloru. Widać było, że są nieszczęśliwi i zrozpaczeni. Długie brody, zaropiałe oczy, trzęsące się ręce, łachmany, brud. Bardziej od pieniędzy potrzebowali słów pociechy i odwagi, by móc żyć. Ale dziś prawie nikt nie potrafi dać tych rzeczy. Wśród ludzi z marginesu wyróżniał się młody człowiek, brudny o długich zaniedbanych włosach, który krążył wokół innych biednych rozbitków miasta, jakby miał osobistą tratwę ratunkową.
Gdy życie wydawało się tragiczne, w chwilach samotności i najczarniejszego lęku, młody człowiek wyciągał ze swej kieszeni kartkę papieru, potłuszczoną, pogniecioną i czytał ją. Potem składał starannie i wsadzał do kieszeni. Czasami całował ją, przykładał sobie do serca czy czoła. Lektura tej kartki natychmiast wywoływała zmianę nastroju. Młodzieniec wydawał się być podniesiony na duchu, nabierał odwagi.
Z pewnością zastanawiasz się co było napisane na tej tajemniczej kartce. Było tam jedynie pięć małych słów: „Małe drzwi są zawsze otwarte.” Tylko tyle.
Dla niego ta kartka była bardzo cenna. Był to bilecik, który przysłał mu jego ojciec. Oznaczał, że dawno już mu przebaczono i że w każdej chwili może wrócić do domu.
Pewnej nocy przechodził obok swojego domu. Znalazł małe drzwi do ogrodu i zastał je otwarte. Cicho wszedł po schodach i zajrzał do swojego pokoju. Wcale się nie zmienił, wszystko wyglądało tak jak w dniu, w którym opuścił dom. Położył się w swoim łóżku. Następnego dnia czekał już na niego ojciec, a po jego twarzy spływały łzy szczęścia.
RĘCE JEZUSA
Maj 1945. Druga Wojna Światowa zakończyła się. Pokonane Niemcy zostały zajęte przez wojska amerykański, angielskie i sowieckie. W małym miasteczku niemieckim kompania żołnierzy amerykańskich postanowiła odbudować kościół, zupełnie zniszczony przez bomby. Podczas wywożenia gruzu, jeden z żołnierzy znalazł głowę Jezusa Ukrzyżowanego, była z pewnością bardzo stara. Uderzyło go piękno tego oblicza, pokazał je kolegom.
Poszukajmy dalszych kawałków i zrekonstruujmy krucyfiks - zaproponował jeden z żołnierzy.
Wszyscy zaczęli bardzo cierpliwie przeszukiwać gruzy. Szukając tu i tam, przede wszystkim w pobliżu ołtarza odnaleźli wiele fragmentów krzyża, ale nikt nie znalazł rąk Jezusa. Dwaj żołnierze zaczęli składać połamany krzyż. Brakowało jedynie rąk.
Gdy kościół odbudowano, również krucyfiks wrócił na swoje miejsce, na ołtarzu. Jeden z żołnierzy umieścił u stóp krucyfiksu kartkę z napisem: Ich habe keine anderen Hande als deine. To jest: „ Teraz mam jedynie twoje ręce.”
ŻÓŁTY PARASOL
Istniała kiedyś miejscowość szara i smutna, w której gdy padał deszcz, wszyscy mieszkańcy chodzili po ulicach zawsze i wyłącznie z czarnymi parasolami. A pod parasolami wszyscy mieli twarze smutne i posępne. Zresztą nie dziw, że tak było pod czarnym parasolem.
Ale pewnego dnia, gdy padał rzęsisty deszcz, w godzinach największego szczytu ruchu, można było zobaczyć pewnego pana, trochę dziwnego, który przechadzał się trzymając żółty parasol. I jakby tego jeszcze było mało, pan uśmiechał się! Niektórzy przechodnie patrzeli na niego oburzeni i szemrali:
-Popatrzcie co za nieprzyzwoitość! Rzeczywiście komiczny jest ten żółty parasol. Brak mu powagi. Deszcz jest przecież sprawą poważną i parasol musi być czarny.
Inni gniewali się i mówili głośno:
-Co za pomysł chodzić z żółtym parasolem! Ten typ chce się wyróżnić za wszelką cenę. To wcale nie jest śmieszne!
Faktycznie w tym kraju, gdzie ciągle padał deszcz, a wszystkie parasole były czarne, nie było nic wesołego.
Jedynie mała dziewczynka nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Uparta myśl nie dawała jej spokoju: „Gdy pada, parasol jest parasolem. Czy jest żółty czy czarny ważne jest by mieć parasol”. Poza tym ten pan pod żółtym parasolem ma naprawdę szczęśliwą minę i zastanawiała się dlaczego tak jest.
Pewnego dnia, wychodząc ze szkoły, dziewczynka stwierdziła, że zapomniała wziąć swojego czarnego parasola. Wyruszyła do domu mając odkrytą głowę i deszcz zmoczył jej włosy. Po chwili spotkała pana z żółtym parasolem, który zaproponował jej z uśmiechem:
-Chcesz schronić się pod moim parasolem?
Dziewczynka zawahała się: jeśli zgodzi się schować pod żółtym parasolem, wszyscy będą się z niej śmiać, ale potem pomyślała sobie: „Gdy pada parasol jest parasolem, żółty czy czarny- zawsze lepiej jest mieć parasol niż moknąć na deszczu”. I zgodziła się pójść pod żółtym parasolem. Zrozumiała wówczas, dlaczego ten pan był zawsze szczęśliwy. Pod żółtym parasolem nie istniała zła pogoda. Świeciło gorące słońce a na niebieskim niebie śpiewały ptaki.
Dziewczynka miała minę tak zdziwioną, że pan wybuchnął śmiechem.
-Wiem, również i ty uważasz mnie za szalonego, ale chcę ci wszystko wytłumaczyć: kiedyś byłem i ja smutny w tym kraju, gdzie ciągle pada deszcz. Miałem i ja czarny parasol, ale pewnego dnia , wychodząc z biura, zapomniałem go i udałem się do domu z odkrytą głową. Po drodze spotkałem pewnego pana, który zaproponował mi, bym schronił się pod jego żółtym parasolem. Podobnie jak i ty, zawahałem się, gdyż obawiałem się, że inni wyśmieją mnie, ale w końcu zgodziłem się, bo nie miałem ochoty moknąć. Zauważyłem, że pod żółtym parasolem brzydka pogoda nie istnieje. Jego właściciel nauczył mnie, że ludzie dlatego są smutni, gdyż nie rozmawiają ze sobą, każdy bowiem idzie pod własnym parasolem. Potem nagle ten człowiek odszedł a ja zauważyłem, że trzymam w ręce jego żółty parasol. Pobiegłem za nim, ale nie udało mi się go dogonić. Zniknął. Miałem więc żółty parasol i odtąd piękna pogoda mnie nie opuściła.
- I nie martwi się pan mając czyjś parasol?
-Nie gdyż wiem dobrze, że ten parasol należy do wszystkich. Ten człowiek otrzymał go z pewnością od kogoś innego.
Gdy doszli do jej domu, pożegnali się. Dziewczynka zauważyła wówczas, że trzyma w rączce żółty parasol, ale uprzejmego pana już nie było. Zniknął gdzieś. I tak dziewczynka otrzymała żółty parasol, ale wiedziała, że szybko zmieni on właściciela i że przechodzić będzie z rąk do rąk, aby uchronić od deszczu wiele osób i przynieść im ładną pogodę, a także doby nastrój.