Skałotocz-palczak, Spiżarnia literacka, Pozytywizm, pozytywizm


Antoni Sygietyński

SKAŁOTOCZ-PALCZAK (PHOLAS DACTYLUS)

Biedak to i nędzarz z natury, już jako małż: ciało jego miękliwe, wydłużone na kształt krótkiego, lecz silnego palca, zaopatrzone muszlą dwuścienną, nie domykającą się szczelnie ani z przodu, ani z tyłu. Jak wszystkie osobniki tego rodu porusza się wolno, pełza; dotknięty z zewnątrz, kurczy się, wciąga w samego siebie, zmuszony posunąć się naprzód, wydłuża się, rozciąga sam z siebie. Pozbawiony wszystkich zmysłów prócz dotyku, a może i smaku, czuje całym sobą. Nie ubiega się ani za miłością, ponieważ jako hermafrodyta ma ją w sobie samym, ani za łupem, ponieważ przestaje na małym. Trochę powietrza i trochę wody morskiej wraz z żyjątkami w niej się znajdującymi oto zakres jego pożądań. Toteż nie zabija, nie szkodzi nawet nikomu ani dla swojej zabawy, ani dla utrzymania swojego życia. Nie jest jednak biernym jedynie spożywcą natury jak ostrzygą lub omułka, które przyczepione do skały, gdzie je morze wyrzuci, żyją dla siebie. Skałotocz, choć również bezgłowy, działa. Zrodzony na dnie piaszczystym morza w zaraniu już życia ima się pracy. Zaledwie obie ściany jego muszli ukształtowały się w skorupy wydłużone, łyżeczkowato z przodu zakończone, umiarowo w ostre choć drobne kolce i ząbki szeregami gęstymi jak u raszpli zaopatrzone, czepia się pierwszej lepszej skały, jaką na drodze swego przeznaczenia spotyka, bacząc jedynie, aby się nie wznieść ani o jedną linię nad poziom morza, gdyż inaczej straciłby łączność z matką-naturą, która go wydała i następnie żywić jeszcze będzie. W przeciwnym razie zginąłby przed czasem niechybnie: żywności z sobą nie bierze, a skała jeść mu nie da. Nie niszczy bowiem materii dla celów egoistycznych jak jego powinowaty, świdrak okrętowy (teredo), który żywiąc się miąższem drzewa, zatapia okręty i rozrywa tamy, lecz działa bezinteresownie. Wprawdzie działanie jego jest żywiołowe, niemniej jednak skuteczne. Wszakże to pokrewny mu wkamiennik (lithodomus lithophagus) dokonał dzieła, którego skuteczność świat cały w podziw wprawiła.

W pobliżu Neapolu, na gruncie klasycznym Pozzuoli (Puteoli) trzy kolumny świątyni w zwaliskach ni stąd ni zowąd podniesły się w górę. Z początku nikt nie umiał objaśnić przyczyn tego faktu. Później dopiero zauważono, iż na wysoko­ści dziesięciu stóp nad poziomem morza znajduje się na tych kolumnach pas dziur na sześć stóp szeroki, wyświdrowany przez kolonię wkamienników. Widocznie przed laty, nie wiado­mo dokładnie w jakim czasie, całe wybrzeże, wraz z świątynią Serapisa, zapadło się głęboko pod wodę i następnie, gdy wkamienniki dzieła swego dokonały, dźwignęło się, i to stosun­kowo dość gwałtownie, do tej wysokości, na jakiej obecnie się znajduje.

I skałotocz-palczak za trochę powietrza i za trochę wody, jaką za nim wraz z żyjątkami morze co każdy przypływ rzuci, dokonywa bezinteresownie, acz żywiołowo dzieła wielkiego: obniża i podnosi lądy dzięki ofierze ze swego organizmu słabego, którego zresztą nie szczędzi, i dzięki narzędziom swego przemysłu, które zresztą sam z sobą na świat przynosi. Jedynym jego środkiem obrony, jedynym jego narzędziem pracy są dwie skorupy muszli, która wraz z nim powiększa się rośnie; jedynym celem jego życia i działania jest przyczepić się do skały, przebić ją na wskroś końcami skorup, a gdy zbyt twarda, zbyt oporna na działanie mechaniczne narzędzia przemysłu, rozpuścić ją wytworem naturalnym swego organizmu, wydzieliną gryzącą, która działa na opokę skuteczniej niż raszpla.

O! mały był jeszcze, może na jedną linię długi, gdy już końcem swego palca przywarł do opoki na kształt bańki ssącej. Lecz tylne części jego muszli nie były jeszcze dostatecznie wypełnione: trzeba co prędzej uchodzić przed wrogiem i przede wszystkim zabezpieczyć się z tyłu! Przyczepiony do skały w pozycji pionowej, jak tego wymaga instynkt samozachowaw­czy, wykonywał z początku cały szereg obrotów częściowych około swojej osi z pośpiechem godnym istoty krewkiej. Po­sługując się na przemian to prawym, to lewym muskułem swego ciała, tarł skałę dniem i nocą obiema połowami muszli, bez wypoczynku, byle prędzej zagrzebać się w kamieniu. Pomysł działania na skałę w pozycji pionowej też był nie lada jaki: łatwiej i prędzej zagrzebać się można na szerokość niż na długość swego ciała. Z chwilą jednak gdy poczuł się bezpiecz­nym od wrogów zewnętrznych, czyhających na miękkie jego ciało w wodzie i na lądzie, choć dosięgną! zaledwie dwóch, a najwyżej trzech linii długości, zmienił wnet kierunek działania i opuściwszy pomału przednie części swoich skorup, zaczął pracować poziomo, jak tego wymaga droga przeznaczenia. Niebezpieczeństwo zmniejszyło się to prawda, lecz nie zmniejszył się wysiłek pracy. Aby iść wciąż naprzód, trzeba przy tym powiększać i rozszerzać objętość swej dziupli, gdyż ciało, odżywiane obficie żyjątkami, jakie woda morska donosi, z każdą chwilą rozrasta się wzdłuż i wszerz. Cofnąć się więc nie może, a gdyby chciał też osiąść na miejscu, ustać w pracy, odpocząć jak samotnik, jak pustelnik, udusiłby się niechybnie w ramach zbyt szczupłych swego pomieszkania. Jest on wpraw­dzie pustelnikiem, który sam sobie wystarcza, ale jakże zakres jego działania jest inny! Nieczuły, głuchy i ślepy na podniety z zewnątrz, czy skałę morze podrywa od spodu, czy piorun rozwala od góry, czy mróz ścina wodę, czy słońce rozpala ściany, czy w dziupli panuje mrok nocy, czy też skrzy się blask dnia, idzie on wciąż naprzód ze spokojem automatu żywego, który wszystkie swoje ruchy wykonywa mechanicznie, pracuje miarowo.

Oto szybko wprowadził w ruch przednie części swojej skorupy, tak, aby się z sobą zetknęły. W chwili gdy to się stało, muskuły boczne raszpli skurczyły się nagle i wtedy tylna część skorupy uniesła się do góry, przednia zaś, działająca mechani­cznie na skałę, sparła się ku podłożu wydrążenia; w chwilę potem czynność muskułu zwierającego doprowadziła tylne części skorupy do zetknięcia się z sobą, wskutek czego znów przednie części, te krzepkie, pilnikowate, oddzieliły się od siebie nagle i odruchowo, lecz silnie a szybko, przyskrobały kamień, na który parły. I na tym koniec, z tym tylko zastrzeżeniem, iż z chwilą gdy przednie części skorupy zsunęły się na dół, wszystkie cztery mięśnie zwierające: przedni, tylny i dwa boczne, rozpoczęły wnet swoją pracę miarową na nowo i działanie poszło tym trybem dalej a dalej w podłuż i w poprzek skały, a poprzez sekundy, minuty, dni, tygodnie, miesiące i lata, dopóki pracownikowi-pustelnikowi życia i sił starczyło.

Że skałotocz-palczak pracy swojej dokonywa sposobem mechanicznym za pomocą obu połów muszli, przekonać się można z łatwością pod lupą, a nawet gołym okiem, zęby bowiem jego pilników na przednich częściach skorup są mocno zużyte i wskutek tarcia dokładnie zaokrąglone. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego, jeżeli chodzi o działanie na miększe, kredowe pokłady opoki. Lecz jak podołać skale twardej jak marmur?

Znakomity skądinąd przyrodoznawca angielski, Hanckock, wykrył pod mikroskopem w przedniej części jego płaszcza, a więc jeszcze w samym palcu, drobne ciałka krzemieniste i pomówił go, iż pomaga sobie nimi przy tarciu skały. Jest to prosta obmowa, którą Oskar Schmidt, w sławnym dziele Brehma Życie zwierząt, odparł skutecznie. Znalazł on bo­wiem w palcu i w płaszczu skałotocza ziarnka żwiru i ciałka kryształowate, ale w tak małej ilości i tak nierównomiernie rozmieszczone, iż należy uważać je raczej za ciała obce, które się tam z zewnątrz przypadkiem dostały, niż za naturalne narzę­dzia przemysłu.

Lecz skała jest skałą: tak więc czy owak trzeba ją wziąć. Gdyby skało tocz działał na kamień jedynie sposobem mechani­cznym, raszplując jego ściany skorupami chropowatymi swej muszli, zniszczyłby narzędzie pracy od razu. Więc nie ma co! Każdy krok naprzód trzeba opłacić wyraźniej jeszcze cząstką swego życia. Toteż daleko pierwej nim Hannibal zaczął w Alpach dla utorowania sobie drogi do Włoch kruszyć odłamy skał octem, prosty małż wykonywał już to samo w skałach nadmorskich, działając na nie środkiem gryzącym chemicznie, wydzieliną swego organizmu, kwasem fosforycznym. Pomaga on więc sobie w pracy mechanicznej przemysłem, ale za jaką cenę? Za cenę cząstki swej istoty, za cenę życia, znacząc przy tym, na kształt górnika wdzierającego się do wnętrza ziemi, ślad swej drogi w kamieniu światłem, którego blask fosforyczny wciąż się wyłania z śluzu otaczającego całe jego ciało. O! bo skałotocz jest sumienny w pracy. Widać to po ustawicznym blasku światła, który przez cały czas jego bytowania w skale rozprasza ciemności dziupli. Ciało bowiem jego przestaje świecić jedynie w spokoju, a skałotocz nie odpoczywa wcale. Jak zaczął w zaraniu życia, tak szedł bez przerwy, bez wytchnienia w kierunku raz obranym, nie zważając na prze­szkody, nie żałując pracy, nie szczędząc życia. Więc gdzie warstwa skały była miękka, raszplował, gdzie twarda jak marmur rozpuszczał kwasem i równocześnie raszplował, ale szedł wciąż, szedł wzdłuż, szedł w ukos, szedł w poprzek, byle uczynić zadość nakazowi przeznaczenia, byle dojść kresu pracy i życia.

Szedł, ale czy doszedł?... Och! nie wszystkim sądzono doko­nać dzieła wraz z żywotem. Już był dotarł skraju skały. Pewnie czuł wylot na morze; pewnie chciał skąpać swe ciało w wodzie słonej, by pokrzepiwszy siły stargane w pracy, rozpocząć dzieło żywiołowe na nowo, od innego krańca. Aliści u samego brzegu trafił na przeszkodę, której mimo wszelkie wysiłki swoich muskułów przezwyciężyć nie mógł. W tej właśnie chwili najmniej może pracy i życia skąpił. Widać to ze zdwojonej siły światła, jakie ciało jego w rozdrażnieniu obficiej niż zwykle z siebie wydzielało, i z nierównomiernego, acz energicznego ruchu raszpli. Gdy bowiem jedna skorupa muszli działała prawidłowo, druga wciąż odchylała się od pionu. Czy pchnął energicznie całym ciałem na podłoże dziupli, czy szerzej niż zwykle rozwarł przednie części skorup, aby ich pilnikami tym skuteczniej przytrzeć ściany skały, wciąż jedna i ta sama przeszkoda unicestwiała jego działanie, powstrzymywała jedną ze skorup w ruchu. To inny małż, skałotocz, może młodszy, tęższy, opatrzony muskularni sprawniejszymi i pilnikami ostrzejszymi, bo nie startymi w pracy bez wytchnienia, wyszedłszy z innego punktu i dążąc w innym kierunku, natknął się na jego drogę i ulegając również instynktowo nakazowi swego przeznaczenia, przepiłwał mu naprzód jedną skorupę muszli, potem przebił całe ciało na wylot, następnie przepiłował drugą skorupę i jak gdyby nigdy nic poszedł dalej. Nie była to nawet walka, lecz skrzyżo­wanie się dwóch dróg przeznaczenia na jednym polu działania. I stary skałotocz-palczak legł, bo tak sądzone mu było z góry. Do ostatniej jednak chwili życia działał całą siłą swojego organizmu. Wprawdzie bezskutecznie, lecz miarowo, jakby z nawyku, poruszał resztkami swoich raszpli, wydzielał z siebie odrobiny płynu gryzącego i otaczał się aureolą własnego światła, którego blask fosforyczny długo jeszcze potem roz­praszał ciemności drogi jego przeznaczenia, długo opromieniał wnętrze jego dziupli, na teraz już grobu.

Lecz czy wraz z jego śmiercią wszystko się skończyło? Bynajmniej. Ślad fizyczny jego bytu i działania pozostał na wieki. Miękliwe jego ciało w rozkładzie dostarczyło karmy pożywnej dla roślin i zwierząt doskonalszych, muszle stały się częścią składową góry wapiennej, a korytarz wy świdrowany w skale drogą przyszłych zmian naszej planety. On to bowiem wraz z wszystkimi osobnikami swojego gatunku należy do tej olbrzymiej gromady działaczów niestrudzonych, którzy roz­proszeni po wszystkich lądach, odmieniali od niepamiętnych czasów i po dziś dzień odmieniają pomału, po cichu, lecz skutecznie, postać kuli ziemskiej. Potężniejsi liczebnie od olbrzymów mitologii, kształtują bezustannie ziemię na dnie morskim, gromadzą wyspy wapienne, obniżają lub podnoszą dy, kładą góry na góry i przygotowują nowe mieszkania dla nowych ludów.

Wszystko więc się zostało w naturze i dla przyszłości. Sczezło tylko światło, próżna chwała bytu, znak idealny działania, zgoła zresztą bezinteresowny, gdyż skałotocz, jako pozbawiony zmysłu wzroku, zarówno za życia, jak i po śmierci, komu świecił, nie sobie.

1

3



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
prus pod szychtami, Spiżarnia literacka, Pozytywizm, pozytywizm
Sąd Ozyrysa, Spiżarnia literacka, Pozytywizm, pozytywizm
Dwie łąki, Spiżarnia literacka, Pozytywizm, pozytywizm
Nowela gatunkiem typowym dla literatury pozytywistycznej, DLA MATURZYSTÓW, Pozytywizm
Gatunki literackie Pozytywizmu uzasadnienie ich żywotności tendencjami epoki
polaj7, PROBLEM „BYĆ CZY MIEĆ” W LITERATURZE POZYTYWIZMU
notatki z lektur, MARKIEWICZ literatura pozytywizmu, Henryk Markiewicz, Literatura pozytywizmu
Charakterystyka społeczeństwa po powstaniu styczniowym w literaturze pozytywistycznej
Powstanie styczniowe w literaturze pozytywizmu, Filologia polska, Lit. Pozytywizmu
KIERUNKI POZYTYWISTYCZNE, 4. Filologia polska I ROK II STOPNIA, Teoria Literatury, Pozytywizm
68 Typowe gatunki literackie pozytywizmu
Zagadnienia egzaminacyjne - pozytywizm, Zagadnienia egzaminacyjne - literatura pozytywizmu
Cele i zadania literatury pozytywistycznej, Szkoła, Język polski
Prze, 4. Filologia polska I ROK II STOPNIA, Teoria Literatury, Pozytywizm
SPIS LEKTUR Z LITERATURY POZYTYWIZMU I MŁODEJ POLSKI
Koncepcje patriotyzmu i służby ojczyźnie w polskiej literaturze pozytywizmu, DLA MATURZYSTÓW, Pozyty
Problem tragicznych skutków zacofania wsi w literaturze pozytywizmu, DLA MATURZYSTÓW, Pozytywizm

więcej podobnych podstron