duma i uprzedzenie, czyli podział post-postkomunistyczny
Tagi:
Wczoraj, czy dziś mija 18 rocznica zmienienia przez Sejm nazwy państwa. PRL zmieniła się w RP. 18 lat - to pełnoletność. A to dobra okazja do podsumowań, słowem - do debaty o III RP. I do takiej debaty niniejszym wzywam. A skoro wzywam, to i sam powinienem coś palnąć - przedstawiam więc tekst pod tajemniczym tytułem:
Duma i uprzedzenie, albo podział post-postkomunistyczny
Koniec roku upływa pod znakiem końców - co i raz, ten czy ów publicysta ogłasza z hukiem, że w roku 2007 "COŚ" się skończyło. Pan Chrabota ogłosił, że skonał "mit założycielski III RP", a red. Krasowski pogrzebał postkomunizm (Gadomski z "GW" po raz chyba szósty odtrąbił koniec "rewolucji moralnej" - ale Gadomskiego zostawmy na inną okazję). Gdyby podsumować wszystkie te końce wyjdzie na to, że około 22 października obudziliśmy się w zupełnie dziewiczej rzeczywistości politycznej. Byłoby to dziwne, już choćby z tego powodu, że aktorzy jakby ci sami, tyle, że z zapałem odgrywają "nowe otwarcie" (a niektórzy, im wierzą, lub - udają, że wierzą). Miałoby to więc wyglądać tak: Tusk i jego towarzysze - jak świeżo narodzeni, PSL - nie do poznania, LiD - toż nie ma jeszcze roku! I tylko Kaczyńscy występują w starej roli - jako pierwsze szwarccharaktery Rzeczypospolitej (zdumiewające, ale w dwa lata narozrabiali mocniej, niż komuniści przez czterdzieści lat - a przynajmniej będą ostrzej rozliczani). Chociaż ... można powiedzieć, że i PiS się zmienił, oczywiście - na gorsze (popadł w beznadziejny populizm). Tak to mniej więcej wygląda - według niektórych publicystów.
Bądźmy jednak poważni... Ja wiem, że Tusk - nie wiadomo dlaczego - od dwudziestu lat uchodzi za polityka ciągle młodego, a Pawlak ponoć ostatnimi czasy "bardzo się zmienił", ale przecież, tak naprawdę obcujemy ciągle z naszymi starymi, dobrze znanymi politykami, którzy wloką za sobą przeszłość z całym dobrodziejstwem inwentarza... Tusk przestał był "młodym politykiem" dobre dziesięć lat temu, a jeśli chodzi o Pawlaka - zmienił się raczej kontekst w jakim pan Waldemar występuje. Kiedyś w "dobrym towarzystwie" wypadało z Pawlaka kpić, dziś Pawlak "dożyna watahy" więc awansował na salonowca.. To zupełnie jak z Niesiołowskim. W latach 90-tych ubiegłego wieku należące do Unii Demokratycznej babcie straszyły wnuki Niesiołowskim, jako dzikim katolikiem pragnącym państwa wyznaniowego, a dziś Niesiołowski to liberał (!) i "wierny uczeń Demostenesa" (TVN24); dostał nawet coś w rodzaju licencji na "homofobię". A wszystko to dlatego, że dziś Niesiołowski "dożyna watahy". Wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi. Owszem, można nazwać to wszystko "zmianą", tylko czy nie mamy raczej do czynienia z pewną STAŁA, która porządkując rzeczywistość ustawia czy to Pawlaka, czy to Niesiołowskiego to tu, to tam? Twierdzę, że tak właśnie jest - pozmieniały się niektóre figury w kontredansie, ale to ciągle ten sam taniec... Jaka rządzi nim zasada? Opowie nam o tym Bronisław Komorowski...
Otóż, niedawno Bronisław Komorowski powiedział, że ma do Kaczyńskich żal, ponieważ chcą mu oni odebrać „dumę z III RP”. Dlaczego Kaczyńscy mają tak niecne zamiary? „Środowisko braci Kaczyńskich - odpowiadał Komorowski - to ludzie, którzy albo spóźnili się na przemiany, albo nie zostali zaproszeni do udziału w tych przemianach” (Czasem trzeba brać odwet, GW 17.11.2007). Jest to ciekawe oświadczenie, zwłaszcza fragment o „zapraszaniu do udziału w przemianach”, bo im więcej o „przemianach” wiemy, tym bardziej na głównego zapraszającego wygląda Czesław Kiszczak. Ale - zostawmy Kiszczaka na boku i zajmijmy się czym innym. Oto Komorowski rysuje główną oś podziału wyznaczającą dziś linie politycznych frontów. Osią tą jest stosunek do „transformacji ustrojowej”. Komorowski chce być z niej „dumny”, Kaczyńscy są do „transformacji” uprzedzeni. Nazwijmy to „podziałem post-postkomunistycznym”.
Linia podziału post-postkomunistycznego biegnie w poprzek podziału postkomunistycznego - takiego, jakim opisał go (bodaj za Mirosławą Grabowską) pan Chrabota mówiąc o końcu „mitu założycielskiego III RP”). Jak pamiętamy - linię podziału postkomunistycznego wyznaczał stosunek do PRL. Dziś scenę polityczną organizuje stosunek do III RP - po stronie „dumy” stawiając PO obok SLD, po stronie „uprzedzenia” PiS obok LPR. Tylko - czy jest to nowość? Czy z taką sytuacją nie mamy do czynienia od lat - już - kilkunastu? Czy „podział postkomunistyczny” nie był mitem? („mitem założycielskim III RP” nazywa go Chrabota, ale nie wiem, czy pisząc „mit” ma na myśli to samo co ja). Mitem, bo u jego podłoża leży uproszczona wizja lat 80-tych zgodnie z którą mieliśmy wtedy do czynienia ze starciem „opozycji” z „władzą” (czy nawet „społeczeństwa” z „reżimem”). A przecież ta "opozycja" nigdy nie była jednolita i zawsze były w niej nurty, którym bliżej było do tej czy innej PZPR-owskiej frakcji, niż do "kolegów z podziemia". W III RP - podobnie. Część dawnej „opozycji” miała skłonność do grawitowania ku postkomunistom. Czy nie pamiętamy już Drawicza zestawiającego Aleksandra Kwaśniewskiego z Aleksandrem Wielkim, Antoniego Pawlaka wyznającego, że woli Sierakowską od tych strasznych antykomunistów, Celińskiego w SLD, Michnika piszącego do spółki z Cimoszewiczem tekstu „O prawdę i pojednanie” („manifestu postkomunistycznego” - jak nazwał to Herling-Grudziński)? Słowem - czy Chrabota musiał czekać aż do roku 2007, by ogłosić „koniec agonii mitu założycielskiego III RP”? Wydaje się, że - nie... Mit skonał ostatecznie około roku 1991...
To, co napisałem powyżej Chrabota nazywa „mitem założycielskim IV RP”. Jak już pisałem - nie jest dla mnie jasne, co ma na myśli Chrabota pisząc „mit”. Według słownika termin „mit” może być rozumiany albo jako „fantastyczna opowieść” mająca wyjaśniać „odwieczne zagadnienia bytu, świata i człowieka”, albo jako „fałszywe mniemanie o kimś, o czymś uznawane bez dowodu”. Przypuszczam, że Chrabota używa terminu „mit” w sposób bliższy pierwszemu znaczeniu. „Mity” byłyby więc narracjami produkowanymi swobodnie przez środowiska polityczne czy to w celu pognębienia konkurencji, czy to w celu mobilizowania elektoratu. Uznanie takich narracji za „mity” odrywa je jednak od rzeczywistości. Można w nie wierzyć, lub nie wierzyć, ale nie da się ich zweryfikować. Mity nie podlegają bowiem weryfikacji empirycznej. A polityczne diagnozy - i owszem. To, co Chrabota nazywa „mitem” ja uważam za „diagnozy polityczne”. Dopiero fałszywą diagnozę skłonny jestem nazwać „mitem” - i dlatego mitem nazwałem wyżej teorię „podziału postkomunistycznego”. Podział postkomunistyczny - wbrew pozorom - NIGDY nie był podziałem najważniejszym. Jeśli mógł się takim wydawać, to tylko dlatego, że siły stojące po stronie „uprzedzenia” - jak to ujął Chrabota - były spychane na „moralny i środowiskowy margines”. Gdy udało im się z tego marginesu wyrwać - natychmiast wybuchała „zimna wojna domowa”. Tak stało się - po raz pierwszy - za premierostwa Olszewskiego, po raz drugi - za rządów PiS. Chcę być dobrze zrozumiany. Nie twierdzę, że stosunek do PRL nie ma znaczenia. Twierdzę, że ma znaczenie drugorzędne wobec podziału post-postkomunistycznego. Po Olszewskim mógł rządzić „antykomunista Buzek”, po Kaczyńskim „antykomunista” Tusk - ich rządy są „normalne”.
Pan Chrabota zastanawia się w jaki sposób nowa koalicja zdefiniuje nowe linie podziałów. „Czy odniesie się do któregoś z poprzednich? I do którego?” - pyta. Odpowiadam: główną linię podziału wyznaczać będzie podział post-postkomunistyczny... Powiedz mi co myślisz o III RP, a powiem ci kim jesteś (politycznie)...