Ostatnie
Marzenie
Draco
Malfoy patrzył na białe płatki za oknem. Przypominał sobie śnieg
sprzed roku, sprzed dwóch lat, sprzed trzech… Marzył, żeby tamte
czasy powróciły. Pragnął całym sercem znów spojrzeć w te
cudowne oczy. Choćby z daleka, tak jak to było dotychczas. Wiedział
jednak, że jeśli taką szansę dostanie to kolor tych oczu zleje
się z zielonym błyskiem, tak łudząco do nich podobnym, jakby
stworzonym w hołdzie tym tęczówkom – błyskiem zielonego światła
wywołanego śmiercionośnym zaklęciem. Wiedział, że spojrzenie w
te oczy równa się ze śmiercią. A jednak pragnął tego.
Często
rozmyślał, dlaczego przez te wszystkie lata nie umiał się
przyznać do tego nawet przed samym sobą. Pod maską złośliwości
i agresji chował to uczucie, które już dziś potrafił nazwać –
miłość. Zawsze się upierał, że on nie podda się temu
bezsensownemu uczuciu, że miłość jest dla słabych, a on jest
silny, że… Sam już nie wiedział ile jeszcze bzdur sobie wmawiał.
Dziś dobrze wiedział, że popełnił błąd.
Dzisiaj
jednak jest wojna, a on jest po tej złej stronie z tatuażem na
ramieniu. Nie ma szans, żeby naprawić te błędy, nie ma szans na
nic. Może tylko marzyć, że zanim go zabiją to ujrzy jeszcze raz,
ostatni raz, blask w tych szmaragdowych oczach należących do Zbawcy
Świata Czarodziejów, którego zadaniem jest zniszczyć Czarnego
Pana i jego popleczników. A Draco wiedział, że czy tego chce czy
nie, będzie śmierciożercą do końca życia…. Czyli zapewne już
niedługo…
Po
policzku chłopaka spłynęła łza. On, Draco Malfoy płakał! To
wcześniej nie było możliwe. Jednak teraz… Teraz nie miała
znaczenia przeszłość. Ani tym bardziej przyszłość. Trzeba żyć
tym co jest teraz, bo nie wiadomo jakie owo teraz będzie długie.
Właściwie w każdej chwili może się spodziewać gromady aurorów,
którzy albo wsadzą go do Azkabanu, albo od razu zabiją. Nie ma
czasu na rozmyślania! Chłopak otarł jedną, jedyną łzę i
odszedł od okna. Stanął w holu swojego dworu i rozejrzał się.
Pustka. Wokół nie było nikogo. Ani jednej żywej duszy. Został
sam ze swoimi myślami, ze swoimi uczuciami, ze swoim lękiem.
Poszedł
do ogrodu. Usiadł w wiklinowym fotelu i znów pogrążył się w
marzeniach. Przypominał sobie te zielone oczy i wyobrażał sobie
jak patrzy w nie. Całą wieczność. Nic więcej. Wtem jego
rozmyślania przerwał trzask aportacji. Chwilę później słyszał
krótkie kroki biegnącego śmierciożercy – Glizdogona.
-
Ma… Malfoy… - zaczął zdyszany Peter. Draco spojrzał na niego z
pogardą – nigdy nie lubił tego szczurowatego człowieka.
-
Czego? – warknął w odpowiedzi.
-
Potter… Wojna… Aurorzy… - mówił chaotycznie Glizdogon.
-
Co? – spytał z nutą podenerwowania Malfoy.
-
Pomóż! Chodź! – jęknął Peter. Draco, kamuflując lęk, udał
się za nim. Sprzed swoich posiadłości aportował się razem z
Glizdogonem.
To
co zobaczył było straszne. Wszędzie pełno martwych ciał – i
aurorów, i śmierciożerców. Słychać było ciągłe wrzaski.
Wśród nich usłyszał głos:
-
Brać ich! – Od razu poznał kto to. Młody mężczyzna, o którym
marzył niemal cały dzisiejszy dzień. Harry Potter.
-
Avada Kedavra – koło ucha Dracona świsnęło śmiercionośne
zaklęcie. Bał się, bo wiedział, że nie ma żadnych szans. Ani na
ucieczkę, ani na zwycięstwo. Wiedział, że zginie. I wtedy
zobaczył wyśnioną postać…
Na
szycie wzgórza stał Wybraniec. Walczył zaciekle z jakimś
śmierciożercą. Kto to był Draco nie był w stanie stwierdzić.
Jednak nie to zaprzątało jego głowę. Wiedział, że to ostatnia
szansa by spełnić swoje marzenie. Pobiegł w kierunku wzgórza. Nad
głową świsnęło mu jeszcze kilka zaklęć – w tym dwie Avady.
Nie bał się jednak. Przyświecała mu jedna myśl – ujrzeć te
oczy. Nic więcej. Wbiegł na wzgórze w momencie gdy Avada Pottera
ugodziła walczącego z nim śmierciożercę. Przez moment Potter i
Malfoy patrzyli sobie w oczy. Wzrok Draca był pełen szczęścia i
miłości, Harry’ego – nienawiści i wściekłości. Były Gryfon
uniósł różdzkę po raz kolejny i po raz kolejny wypowiedział
formułę najstraszniejszego zaklęcia:
-
Avada Kedavra! – Draco przez ułamek sekundy widział zielony blask
oczu Pottera pomieszany z błyskiem światła z różdzki. Spełniło
się jego marzenie. Potem upadł na ziemię bez życia…