background image

Slavoj Žižek 

Tybet w więzieniu marzeń

 Žižek: Tybet w więzieniu marzeń [2008-05-26 17:46:04]

Oto jaki obraz narzuca się nam dziś w doniesieniach wszystkich mediów: Chińska Republika 
Ludowa, która od 1949 r. nielegalnie okupuje Tybet, przez dekady zajmowała się brutalnym i 
systematycznym niszczeniem nie tylko religii tybetańskiej, ale wręcz tożsamości Tybetańczyków 
jako wolnych ludzi. Niedawno, kolejny raz protest ludności tybetańskiej przeciw chińskiej okupacji 
został zdławiony przez brutalne siły wojskowe i policyjne. Biorąc pod uwagę, że Państwo Środka 
organizuje Letnie Igrzyska Olimpijskie w 2008 r., obowiązkiem nas wszystkich, kochających 
demokrację i wolność, jest wywieranie nacisku na Chiny, żeby oddały Tybetańczykom to, co im 
ukradły. Nie można pozwolić, aby kraj odznaczający się tak wysokim wskaźnikiem 
nieprzestrzegania praw człowieka, wybielił swoje oblicze przy pomocy spektaklu olimpijskiego. Co 
zatem zrobią nasze rządy? Czy, jak zwykle, ustąpią ze względu na pragmatyzm ekonomiczny, czy 
też zbiorą siły, by najwyższe wartości etyczne i polityczne przedłożyć nad krótkoterminowy interes 
ekonomiczny?

Choć chińskie działania w Tybecie bez wątpienia obejmują liczne akty morderczego terroru i 
zniszczenia, wiele kwestii mąci ten uproszczony obraz "dobrych przeciwko tym złym". Oto 
dziewięć punktów, które powinien mieć na uwadze każdy, kto wydaje sąd na temat ostatnich 
wydarzeń w Tybecie:

– Nie jest tak, iż Tybet do 1949 r. był niepodległym krajem, nagle poddanym pod okupację Chin. 
Historia stosunków między Tybetem i Chinami jest długa i skomplikowana, przy czym należy 
pamiętać, że Chiny często odgrywały tu rolę opiekuńczego zwierzchnika – wystarczy wskazać fakt, 
iż antykomunistyczna partia Kuomintang także obstawała przy chińskim zwierzchnictwie nad 
Tybetem. (Sam termin "Dalajlama" jest świadectwem tego wzajemnego oddziaływania: łączy 
mongolskie dalai ["ocean"] z tybetańskim bla-ma.)

– Przed rokiem 1949 Tybet nie był Shangri-la, lecz krajem o skrajnie okrutnych stosunkach 
feudalnych, z szerzącą się biedą (średnia długość życia wynosiła zaledwie 30 lat), lokalną korupcją 
i wojnami domowymi (ostatnia miała miejsce między dwiema frakcjami monastycznymi w 1948 r., 
gdy Armia Czerwona pukała już do drzwi!). Obawiając się społecznych niepokojów i dezintegracji, 
rządząca elita zakazała jakiegokolwiek rozwoju przemysłu, tak, że w efekcie każdy kawałek metalu 
musiał być importowany z Indii. Nie przeszkodziło to jednak tej samej elicie w posyłaniu swoich 
dzieci do brytyjskich szkół w Indiach i transferze aktywów finansowych do tamtejszych brytyjskich 
banków.

– Rewolucja kulturalna, która zniszczyła tybetańskie klasztory w latach 60. XX w., nie została po 
prostu "zaimportowana" przez Chińczyków: w czasie rewolucji kulturalnej, do Tybetu przybyło 
mniej niż stu czerwonogwardzistów, tak więc młodociane bandy podpalające klasztory składały się 

background image

prawie wyłącznie z Tybetańczyków.

– Od wczesnych lat 50. mamy do czynienia z długim, systematycznym i istotnym zaangażowaniem 
CIA w wywoływanie problemów w Tybecie, stąd też chińskie obawy przed zewnętrznymi próbami 
destabilizacji Tybetu w żaden sposób nie były "irracjonalne". (Patrz szczegółowe studium Kennetha 
Conboya i Jamesa Morrisona pt. The CIA’s Secret War in Tibet [Tajna wojna CIA w Tybecie], 
University Press of Kansas, 2002.)

– Jak pokazują dobrze znane obrazy telewizyjne, tym, co dzieje się teraz w regionach tybetańskich, 
nie jest już realizowany pokojowo "duchowy" protest mnichów (a taki był zeszłoroczny protest w 
Birmie), ale (również) działania gangów podpalających sklepy i mordujących zwykłych chińskich 
imigrantów. Do protestów tybetańskich należy zatem przykładać miarę w oparciu o te same 
standardy, jakie stosujemy do innych aktów przemocy: jeśli Tybetańczycy mogą atakować 
chińskich imigrantów, to dlaczego Palestyńczycy nie mogą robić tego samego z izraelskimi 
osadnikami na Zachodnim Brzegu?

– Jest faktem, że Chińczycy wykonali ogromne inwestycje w rozwój ekonomiczny Tybetu, jak 
również w jego infrastrukturę, edukację i służbę zdrowia, etc. Mówiąc bez ogródek: mimo 
niezaprzeczalnej opresji, przeciętny Tybetańczyk nigdy przedtem nie korzystał z takiego standardu 
życia jak dziś. Aktualnie, bieda jest zdecydowanie większa w nierozwiniętych wiejskich 
zachodnich prowincjach samych Chin niż w Tybecie: np. dziecięca praca niewolnicza w fabrykach 
cegły, przerażające warunki w więzieniach itd.

– W ostatnich latach Chińczycy zmienili swoją strategię w Tybecie: odpolityczniona religia jest 
teraz tolerowana, często nawet wspierana; Chińczycy bardziej niż na przymusie wojskowym 
polegają dziś na etnicznej i ekonomicznej kolonizacji. Szybko przekształcają Lhasę w chińską 
wersję kapitalistycznego Dzikiego Zachodu, z barami karaoke przemieszanymi z "buddyjskimi 
parkami tematycznymi" na wzór disneyowski, przeznaczonymi dla zachodnich turystów. Ujmując 
rzecz w skrócie, medialny obraz brutalnych chińskich żołnierzy i policjantów terroryzujących 
buddyjskich mnichów ukrywa o wiele bardziej skuteczną socjoekonomiczną transformację w stylu 
amerykańskim: za dekadę lub dwie Tybetańczycy zostaną zredukowani do statusu rdzennych 
Amerykanów w USA. Wydaje się, że chińscy komuniści zrozumieli wreszcie tę lekcję: czymże jest 
opresyjna siła tajnej policji i Czerwone Gwardie niszczące starożytne posągi w porównaniu z mocą 
nieokiełznanego kapitalizmu, podważającą wszelkie tradycyjne stosunki społeczne? Krótko 
mówiąc: Chińczycy robią to, co robiły i cały czas robią kraje Zachodu, np. Brazylia w Amazonii 
lub Rosja na Syberii, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych na ich Dzikim Zachodzie.

– Jeden z głównych powodów, który sprawia, że tak wielu ludzi na Zachodzie uczestniczy w 
proteście przeciw Chinom, jest powód ideologiczny: tybetański buddyzm. Zręcznie propagowany 
przez Dalajlamę, stanowi jeden z podstawowych punktów odniesienia dla new age’owej, 
hedonistycznej duchowości, która szybko staje się dominującą dziś formą ideologii. Nasza 
fascynacja Tybetem czyni z niego kraj mityczny, na który dokonujemy projekcji naszych marzeń. 
Ludzi opłakujących stratę autentycznego, tybetańskiego sposobu życia, realni Tybetańczycy tak 
naprawdę nic nie obchodzą: od nich chcą tylko, aby byli autentycznie duchowi (zamiast nich) i aby 
oni sami mogli dalej grać w szaloną, konsumerystyczną grę. Francuski filozof Gilles Deleuze pisał: 
si vous etez pris dans le reve de l’autre, vous etez foutu – kto staje się więźniem marzeń innych, jest 
stracony. Protestujący przeciwko Chinom mają całkowitą rację przeciwstawiając pekińskiemu hasłu 
olimpijskiemu "Jeden świat, jedno marzenie" hasło: "Jeden świat, wiele marzeń". Ale powinni sobie 
uświadomić, że w ten sposób zamykają Tybetańczyków w więzieniu swojego własnego marzenia, 
które jest tylko jednym spośród wielu.

– W końcu dochodzimy do tego, że naprawdę złowieszczy wymiar tego, co dzieje się teraz w 

background image

Chinach, leży gdzie indziej. W obliczu dzisiejszej eksplozji chińskiego kapitalizmu, analitycy 
często pytają, kiedy, jako "naturalny" dodatek do kapitalizmu, zostanie wprowadzona w życie 
demokracja polityczna. Kwestia ta przyjmuje też nierzadko formę innego pytania: o ile szybciej 
rozwijałyby się Chiny, gdyby ich rozwój byłby połączony z demokracją polityczną? Czy 
rzeczywiście by tak było?

W wywiadzie telewizyjnym sprzed kilku lat, Ralf Dahrendorf powiązał zwiększający się deficyt 
zaufania do demokracji w postkomunistycznych krajach Europy Wschodniej z faktem, iż po każdej 
rewolucyjnej zmianie, droga do nowego dobrobytu wiedzie przez "aleję łez": nie można 
natychmiast po upadku socjalizmu przejść do obfitości kwitnącej ekonomii rynkowej – 
ograniczony, lecz realny, socjalistyczny dobrobyt i zabezpieczenia musiały zostać zdemontowane i 
te pierwsze kroki z konieczności muszą być bolesne. To samo stosuje się do Zachodniej Europy, 
gdzie przejście od państwa opiekuńczego do nowej, globalnej gospodarki oznacza bolesne 
wyrzeczenia, redukcję zabezpieczeń, mniejszą gwarantowaną opiekę społeczną. Zdaniem 
Dahrendorfa, problem ten najlepiej widać na przykładzie prostego faktu, że to bolesne przejście 
przez "aleję łez" trwa dłużej niż przeciętny okres oddzielający (demokratyczne) wybory, tak iż 
istnieje wielka pokusa, by odwlekać trudne zmiany dla zapewnienia sobie w wyborach 
krótkoterminowego zysku politycznego. Idąc tym tropem Fareed Zakaria wskazał, że demokracja 
może przyjąć się tylko w krajach ekonomicznie rozwiniętych: kiedy kraje rozwijające się zostają 
"przedwcześnie zdemokratyzowane" pojawia się populizm, który kończy się katastrofą 
ekonomiczną i politycznym despotyzmem – nie dziwi zatem, że dzisiejsze kraje Trzeciego Świata, 
którym najbardziej się powiodło (Tajwan, Korea Południowa, Chile) obrały w pełni demokratyczny 
kurs dopiero po okresie autorytarnego przywództwa.

Czy ta ścieżka rozumowania nie jest najlepszym argumentem za chińską drogą do kapitalizmu jako 
antidotum przeciw drodze rosyjskiej? Idąc śladem Chile i Korei Południowej, Chińczycy uniknęli 
chaosu, używając nieskrępowanej autorytarnej siły państwowej do kontroli społecznych kosztów 
przejścia do kapitalizmu. Krótko mówiąc, dziwaczne połączenie kapitalizmu i rządów 
komunistycznych, dalekie od bycia komiczną anomalią, okazało się błogosławieństwem (nie tylko) 
w przebraniu: Chiny rozwinęły się tak szybko nie wbrew autorytarnym komunistycznym rządom, 
lecz właśnie dzięki nim. A może tych, których martwi brak demokracji w Chinach, tak naprawdę 
niepokoi szybki ich rozwój, który sprawia, że kraj ten staje się kolejną globalną superpotęgą, 
zagrażającą prymatowi Zachodu?

Można tu dostrzec jeszcze głębszy paradoks: co się stanie, jeśli obiecane drugie stadium 
demokratyczne, które przychodzi po autorytarnej "alei łez", nigdy nie nastanie? Być może właśnie 
to najbardziej niepokoi w dzisiejszych Chinach: podejrzenie, że ich autorytarny kapitalizm nie jest 
wyłącznie pozostałością z przeszłości, powtórzeniem procesu akumulacji kapitalistycznej, która 
miała miejsce w Europie od XVI do XVIII w., a znakiem przyszłości. A jeśli "fałszywa kombinacja 
azjatyckiego bicza z europejskim rynkiem giełdowym" okaże się ekonomicznie bardziej efektywna 
niż nasz liberalny kapitalizm? Czy byłby to sygnał, że demokracja, tak jak ją rozumiemy, nie jest 
już warunkiem i motorem rozwoju ekonomicznego, lecz przeszkodą na jego drodze?

Slavoj Žižek

tłumaczenie: Maciej Kropiwnicki

Tekst ukazał się w miesięczniku "Le Monde Diplomatique - edycja polska".


Document Outline