Bitwa o polskie skarby

Bitwa o polskie skarby

 Daina Kolbuszewska, Poznań 2006-08-26, ostatnia aktualizacja 2006-08-25 18:04

Nie jesteśmy złodziejami, ale pasjonatami, którym zakazuje się rozwijania swoich zainteresowań - przekonują amatorzy poszukujący zabytków

W Polsce działa ok. 60 tys. amatorów, którzy używają wykrywaczy metalu. To tzw. detektoryści. Zgodnie z obowiązującym prawem każdy detektorysta powinien mieć pozwolenie wojewódzkiego konserwatora zabytków na prowadzenie poszukiwań. Odkryty przez niego przedmiot musi zostać zgłoszony w urzędzie konserwatorskim. A ponieważ wszystko, co leży w ziemi, stanowi własność skarbu państwa, znalazca nie ma żadnych praw - ani do znaleziska, ani do rekompensaty. - Źle skonstruowane prawo zepchnęło poszukiwaczy do podziemia. Oznacza to, że nie wiemy niczego o zabytkach, które znajdują amatorzy - mówił w naszym artykule "Polskie podziemne eldorado" ("Gazeta" 17.06.2006) prof. Aleksander Bursche z Uniwersytetu Warszawskiego.

Na forach internetowych detektorystów tekst wywołał burzę - komentowano go w setkach postów, wielu poszukiwaczy zadzwoniło w tej sprawie do redakcji "Gazety".

Jak nie my, to oni

- Dla archeologa łuska, hełm czy bagnet to kawał żelastwa, który wyląduje w magazynie. Dla nas to ukoronowanie wielotygodniowych przygotowań. Zanim pójdziemy w teren, czytamy literaturę, docieramy do świadków. Odkrywamy lokalny kawałek historii - opowiada poszukiwacz amator Marek. Nie poda swojego nazwiska, bo ma rodzinę i wysokie stanowisko w międzynarodowej firmie. - Nie chcę go stracić tylko dlatego, że w demokratycznym państwie prawo zakazuje mi rozwijania swojej pasji - dodaje.

Inni opowiadają o nalotach policji na poszukiwaczy kolekcjonerów starej broni i wyrokach za jej nielegalne posiadanie. - Policja, kiedy potrzebuje mojego sprzętu i doświadczenia, wie, gdzie mnie szukać. Ale dwa dni później, kiedy spotka mnie w lesie z wykrywaczem, traktuje jak przestępcę - dodaje inny poszukiwacz. A co na to druga strona?

- Archeolodzy, którzy zgłaszają się do nas po pozwolenie na podjęcie badań, coraz częściej podają argument, że jeśli nie oni, to stanowisko spenetrują amatorzy - mówi Marcin Stąporek z Wojewódzkiej Służby Ochrony Zabytków w Gdańsku.

- Prawda leży jak zawsze pośrodku - komentuje dr Marcin Biborski, kierownik Pracowni Konserwacji Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.- Problem w tym, że poszukiwaczy jest coraz więcej i tych, którzy nie respektują żadnych reguł, także przybywa - dodaje.

Część amatorów prowadzi poszukiwania z pasji i ma swój kodeks honorowy, który zabrania m.in. penetrowania stanowisk archeologicznych i cmentarzy. Część jednak metodycznie przeszukuje cenniejsze stanowiska, a wszystko, co znajdzie, natychmiast wystawia na sprzedaż. - Ci są najgroźniejsi. - Jeszcze kilkanaście lat i z ziemi zniknie ogromna liczba zabytków, które zostaną stracone dla nauki. Trafią na internetowe aukcje albo zostaną sprzedane w antykwariatach w Polsce lub za granicą. Jedyną szansą, by temu zapobiec, jest zmiana prawa - alarmował prof. Bursche.

Na przykład prawo duńskie ściśle określa, na jakich terenach nie wolno prowadzić poszukiwań. Każde znalezisko musi zostać zgłoszone, a archeolodzy decydują, czy zabytek można zostawić w rękach prywatnych, czy też ma go przejąć muzeum. W takim przypadku znalazcy wypłacana jest rynkowa równowartość zabytku. - Skandynawowie czerpią ogromne profity ze współpracy z detektorystami amatorami. Archeolodzy nie są w stanie trafić na to, na co natrafiają przy swoich poszukiwaniach dziesiątki tysięcy amatorów - tłumaczy dr Biborski.

Współpraca jest możliwa

W kilku miejscach w Polsce udało się stworzyć dobry model współpracy amatorów z zawodowcami. Zdarza się nawet, że poszukiwacze pomagają policji w tropieniu rabusiów plądrujących stanowiska archeologiczne i groby.

- Dobrze współpracuje nam się z Klubem Poszukiwaczy "Penetrator", który działa przy jednostce wojskowej - mówi Jerzy Siemaszko, kierownik Działu Archeologicznego Muzeum Okręgowego w Suwałkach. - "Penetrator" działa w 100 proc. legalnie, każde jego znalezisko jest opisywane, cenne zabytki przekazywane do muzeum, a historyczne, o mniejszym dla nas znaczeniu - do dyspozycji klubu - dodaje.

Towarzystwo Przyjaciół Sopotu (Sekcja Historyczno-Eksploracyjna skupiająca detektorystów amatorów) zorganizowało niedawno wydobycie z dna jeziora w woj. pomorskim jedynego w Polsce egzemplarza silnika Jumo 211 od niemieckiego bombowca He-111. - Zrobiliśmy to pod nadzorem konserwatora, leśniczego i archeologów - opowiada Piotr, członek towarzystwa.

- Gdybyśmy nie mieli kontaktów z eksploratorami, nie wiedzielibyśmy o istnieniu stanowiska z przełomu V i VI w. w miejscowości Ulów na Roztoczu związanego z Herulami, ludem wędrującym ze Skandynawii przez Europę - opowiada prof. Andrzej Kokowski, dyrektor Instytutu Archeologii Uniwersytetu im. M. Skłodowskiej-Curie w Lublinie. - Amatorzy wskazali miejsce, gdzie przypadkowo natrafili na "dziwne" znaleziska. Archeolodzy kopią tam już szósty rok. To stanowisko o ogromnym znaczeniu w skali europejskiej - dodaje Kokowski.

Ale są też "czarne" przykłady. - Na Lubelszczyźnie rozlokowane są Grody Czerwieńskie z czasów Bolesława Chrobrego, które mają unikalne konstrukcje wałów obronnych. Detektoryści z całej Polski plądrują je od kilku lat - opowiada prof. Kokowski.

Daina Kolbuszewska, Poznań

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
POLSKIE SKARBY ZE SZWECJI
Bitwa pod Wizną 8 10 września39 r – polskie Termopile
Ma Polska skarby trzy, J.polski, wiersze, wiersze patriotyczne
Bitwa pod Grunwaldem, SZKOŁA, j. polski
historia polski bitwa pod KLUSZYNEM tereny ruskie
Obiekty martyrologii polskiej
Walory przyrodnicze Polski
Spoleczno ekonomiczne uwarunkowania somatyczne stanu zdrowia ludnosci Polski
5 Strategia Rozwoju przestrzennego Polskii
01 Pomoc i wsparcie rodziny patologicznej polski system pomocy ofiarom przemocy w rodzinieid 2637 p
Zwierzęta Polski
Bitwa Pod Grunwaldem
Tradycyjne polskie posiłki
POLSKIE PLAZY OGONIASTE

więcej podobnych podstron