Gra w pokolenia: polska "cicha generacja" wchodzi w dorosłość. Co z tego wynika?
Michał Wachnicki 20.03.2015
Polscy millenialsi diametralnie różnią się od swoich rówieśników z USA, ale w mediach wciąż przykłada się do nich amerykańska kalkę. A to kreuje fałszywy obraz nadwiślańskich młodych, bo najbliżej im do tzw. cichego pokolenia - pierwszej amerykańskiej generacji chwiejnego dobrobytu.
Polscy młodzi najczęściej przedstawiani są w artykułach i telewizyjnych migawkach jako kolorowo ubrani freelancerzy pracujący na tablecie w modnej kawiarni. Gwiżdżą na konwenanse: już na rozmowie kwalifikacyjnej mówią pracodawcy na ty i przedstawiają mu listę żądań. Jeśli firma nie spełnia ich wymagań, zakładają internetowe start-upy albo jadą na wolontariat, najlepiej za granicę. Ewentualnie wracają na garnuszek rodziców, wszak "wychowywani są często w dobrobycie".
To wszystko prawda. Jednak tylko pod warunkiem, że ów Polak, o którym mowa, wychował się na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych i obecnie wynajmuje na spółkę mieszkanie w nowojorskim Williamsburgu. Bo taki pokoleniowy portret polskich młodych został pożyczony z amerykańskich serwisów internetowych i nijak się ma do polskiej rzeczywistości.
Zapomnijcie o polskich millenialsach. Takiego pokolenia nad Wisłą nie ma.
Polscy młodzi tylko powierzchownie przypominają rówieśników z USA. Potwierdzają to badania PEW Research Center z lutego 2015 roku. Według nich ze zdaniem "sukces w życiu zależy od sił poza moją kontrolą" zgodziło się aż 62 proc. młodych Polaków, ale tylko co czwarty młody Amerykanin. Tam 73 proc. młodych twierdzi, że sukces w życiu zapewnia ciężka praca - u nas tylko jedna czwarta. Podobnie z edukacją. Tylko jedna trzecia polskich młodych wierzy w wartość dobrego wykształcenia. W USA ponad 60 proc.
Makdonaldyzacja polskich millenialsów
Kim, u diabła, są millenialsi? - zapytacie. Media zwykły określać tym terminem ludzi urodzonych w latach 1982-97. Wspólna nazwa pokolenia bierze się z faktu, że weszło ono w dorosłość w nowym tysiącleciu, a ich dorastanie przypadło na czas rozwoju internetu, erę makdonaldyzacji oraz "iPhone-izacji".
Nie ma się więc co dziwić, że również millenialsów zaczęto traktować jako jedno wielkie globalne pokolenie. Ale to, zwłaszcza w wypadku młodych Polaków, uproszczenie, które zakłamuje rzeczywistość. Gra w pokolenia nigdy nie jest tak prosta, jak chciałyby ją opisywać medialne nagłówki.
"Młodzi zostali wychowani w kokonie. Rodzice mówili im, że poświęcają się dla nich, by stworzyć im lepszy świat. Lekcja była prosta: ufaj systemowi, trzymaj się z dala od kłopotów, ucz się dużo, a wszystko będzie dobrze" - to fragment głośnego artykułu magazynu "Time" z 1951 roku opisującego tzw. ciche pokolenie. W USA tak nazywa się ludzi urodzonych między 1925 r. a początkiem lat 40. XX wieku, których dorastanie przypadło na okres wychodzenia państwa z Wielkiego Kryzysu oraz rozpędzania się gospodarki w czasie II wojny światowej i wkrótce po jej zakończeniu.
Ten opis pasuje również doskonale jako wstęp do portretu młodych Polaków urodzonych po 1982 roku. Oni też urodzili się lub wychowali tuż po zmianie systemu. Dobrobyt - jeśli się pojawił - to już w trakcie ich życia. Rodzice mówili im: "Ucz się dużo, a znajdziesz dobrą pracę". W efekcie ponad połowa poszła na studia wyższe. Nie mają nic wspólnego z zachodnimi millenialsami
Kalifornijski twórca "appek" kontra chłopak z polskiej prowincji
Rodzice amerykańskich millenialsów należą do pokolenia nazywanego "baby boomers", czyli powojennego wyżu demograficznego. Urodzili się w latach 1946-64 i większość miała bezpieczną sytuację finansową - na ich dobrobyt pracowały już dwa pokolenia. M.in. z tego powodu boomers angażowali się politycznie i kulturowo w czasach rewolucji obyczajowej końca lat 60. (to oni należą do pokolenia hippisów). Dziś wielu z nich to osoby o liberalnych poglądach, ponad połowa akceptuje aborcję, więcej niż co trzeci małżeństwa homoseksualne. Według badań Uniwersytetu Kalifornijskiego prawie połowa w ciągu życia odeszła od praktykowania religii.
Swoje dzieci wychowali więc w duchu wyjątkowości, wolności przekonań, ale także w atmosferze bezpieczeństwa ekonomicznego. To dlatego amerykańskie media dzisiaj skupiają się na egoizmie i roszczeniowości młodych potrafiących miesiącami szukać wymarzonej pracy odpowiadającej ich wyobrażeniom o sobie albo rozwijać indywidualne pasje, korzystając z pieniędzy odłożonych w bankach przez rodziców, dziadków, a może i pradziadków.
Jednak z tego samego powodu zarzuty wobec twórcy smartfonowych "appek" z Kalifornii u nas trafiają w młodego chłopaka i dziewczynę z prowincji, którzy próbują wiązać koniec z końcem w dużym mieście, bez możliwości miękkiego lądowania na poduszce finansowej nadmuchanej przez poprzednie generacje.
Zarzuty o roszczeniowości, egoizmie czy arogancji wobec młodych są więc - tak samo jak portret kolorowo ubranych freelancerów - niestaranną kalką. Polscy millenialsi wcale nie są superpewni siebie i megawyluzowani jak ich amerykańscy rówieśnicy. W rzeczywistości są śmiertelnie przestraszeni. Ich pozycja społeczna (jakakolwiek by była) zależy bowiem głównie od tego, co wypracowali ich rodzice po przemianach systemowych w 1989 roku. Jeśli młodym się nie powiedzie, zaprzepaszczą całość generacyjnego dorobku. Używając pokerowej metafory, wchodzą w życie "all-in". Przegrana rozdania będzie oznaczać przegraną w całej grze.
Wychowane w kokonie polskie "ciche pokolenie"
Dlatego w przypadku polskich młodych, zamiast patrzeć na amerykańskich millenialsów, dużo lepiej przyłożyć właśnie klucz amerykańskiego "pokolenia cichych" (z braku podobnych polskich odniesień). Większość z nich skupiała się na utrzymaniu dopiero co wypracowanego dobrobytu, a rzadko angażowali się społecznie, kulturowo, czy politycznie.
Jak pisał magazyn "Time": "Ambicje młodych się zmniejszyły. Niektórzy zakładają własne przedsiębiorstwa, ale większość po prostu chciałaby stabilnej pracy w dużej firmie. Do tego ich największym marzeniem jest domek na przedmieściach (...). Najlepsze, co można powiedzieć o młodych, to to, że starają się zrobić jak najlepszy użytek ze złej sytuacji".
"Powstało pokolenie konformistyczne oraz przywiązane do tradycji, pokolenie, które nie chciało podejmować ryzyka. Pierwszym pytaniem, jakie stawiali nowemu pracodawcy, był pakiet socjalny" - opisywał ich w "New York Timesie" historyk amerykańskich pokoleń Neil Howe.
Widać to też u polskich millenialsów. Według badania CBOS "Młodzież 2013" tylko połowa z nich dopuszcza założenie własnego biznesu. To dużo mniej niż we wcześniejszych badaniach z 2008 i 2003 roku. Podobnie niższa niż u ich odpowiedników z końca XX wieku jest chęć angażowania się w działalność polityczną. Mimo że dwie trzecie uważa, że sytuacja w państwie jest zła - nie protestują ani nie należą do związków zawodowych. Dokładnie tak samo zachowywali się wychowani w rodzicielskim kokonie amerykańscy "cisi" - jedyne pokolenie w amerykańskiej historii, z którego nie wywodził się żaden prezydent.
Być może więc polscy millenialsi również przejdą - przejdziemy - do historii Polski jako pierwsze pokolenie, które nic nie zmieni, nic szczególnego nie osiągnie i tak samo jak cicho żyło, tak samo cicho odda pałeczkę innym.