NOWY MEBEL
Cservenszki wstał skoro świt, nakarmił psy, a potem króliki, po czym zaprzągł do sań pożyczonego uprzednio konia. Do południa wywoził ciepły jeszcze nawóz na tutejszą chudą glebę. Łopatą układał spore czarne kopce na podmarzniętym śniegu. Tłuste siwe wrony krążyły nad kopcami, póki nawóz jeszcze parował, ale do południa wszystko ściął przymrozek.
Kiedy wrócił do domu, dwoma wiadrami ciepłej wody starannie obmył sanie i zamiótł je do czysta. Włożył kożuszek, na szyi pożyczonego konia powiesił dzwonek, stanął na saniach i ruszył w kierunku wsi. Zatrzymał się koło fryzjera, przywiązał konia za uzdę do słupa telegraficznego i wszedł do zakładu. Kazał sobie wystrzyc włosy na karku. Fryzjer wspomniał Cservenszkiemu, że pytał o niego pewien kierowca tira. Więc Cservenszki poszedł go szukać.
Droga rozszerzała się w miejscu, gdzie skręcał potok Repedo. Na zaśnieżonej nawierzchni widać było ślady opon cholernie dużej ciężarówki. Kręcące się koła zawracającego z trudem na tej drodze tira pozostawiły głębokie zygzaki w zmarzniętym, brudnym śniegu. Na białym śniegu na poboczu stały oczywiście błyszczące meble, które Cservenszki miał zabrać do domu. Pękata, żółta,
jesionowa szafa, ciężkie, rozebrane na części łóżko z wezgłowiem, krzesła, grube poduszki i pierzyny, i w końcu olbrzymie lustro. A obok tej sterty skromna, stara, zapinana na paski walizka. To tę walizkę dał córce, kiedy się wyprowadziła. Całej reszty dorobiła się sama, za życia. I teraz to okropieństwo jemu przypadło w spadku.
Zabrał się do dzieła i poustawiał na saniach obrzydliwie wielkie meble. I nie za bardzo zważał, czy się nie porysują. Był zadowolony, że wszystko się zmieściło. Dla niego zabrakło miejsca na saniach, więc szedł obok, dokładnie obok olbrzymiego lustra. W tym lustrze Cservenszki wszystko widział inaczej, bo ustawione tyłem do kierunku jazdy odbijało uciekający do tyłu las po drugiej stronie potoku, i w chwiejącym się na saniach odbiciu krajobrazu widział własną twarz. Aż mu się w głowie zakręciło. Bo największym lustrem, jakie do tej pory w życiu widział, było to u fryzjera. Nie większe od książki z obrazkami.
O zmierzchu dotarł do domu ze swoim paskudnym transportem. Powoli, nie śpiesząc się, zdejmował meble z sań w dochodzącym z kuchni świetle. Lustro zostało w kuchni i natychmiast wyczarowało zupełnie obcy obraz drugiej, wewnętrznej izby. Cservenszki ciągle widział w nim swoje nieszczęsne oblicze, a nawet trapiący go głód. Bo od rana nic nie jadł.
Postawił wodę na piecu i poszedł do komórki. Za uszy wyciągnął królika z klatki. Nadal widział siebie w lustrze, jak stawia na progu miednicę i zarzyna nad nią królika. Jak potem przybija go za tylne łapy do stropu i obdziera ze skóry. Widział rzuconą na ziemię, nie większą teraz od kota, skórkę. Widział potem siebie, jak kroi królika, jak wrzuca kukurydzianą kaszkę na wrzątek i gotuje mamałygę.
Nawet kiedy już nie spoglądał w lustro, ciągle miał przed oczami obraz, jak nachyla się nad paprykarzem z królika i łyżką kosztuje dymiącą potrawę. Po czym miesza łyżką w garnku.
Cservenszki przykrył pokrywą garnek i wystawił na parapet uchylonego okna. Wyniósł psom mamałygę, nakarmił króle. Wreszcie mógł zgasić światło. I wreszcie, nie bez ulgi, przestał siebie widzieć.
Przełożyła Małgorzata Komorowska-Fotek
30
Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - Nowy mebel