background image

JAYNE ANN KRENTZ

KOWBOJ

The Cowboy

Przekład Małgorzata Pabianowska

background image

PROLOG

- Margaret, obiecaj mi, że będziesz uważać na siebie - powiedziała z nagłą troską 

Sarah   Fleetwood   Trace.   Zajęta   była   zdejmowaniem   strojnej   ślubnej   sukni.   W   tej 

skomplikowanej czynności pomagały jej dwie najlepsze przyjaciółki. Radosny nastrój Sarah 

ulotnił się na moment, a piwne oczy spoważniały, kiedy patrzyła na Margaret Lark.

- Nie martw się o mnie, Sarah - odparła z uśmiechem Margaret, starannie składając 

welon.

- Obiecuję, że będę się rozglądała, przechodząc przez jezdnię, liczyła  kalorie i nie 

wdawała się w rozmowy z nieznajomymi mężczyznami.

Katherine   Inskip   Hawthorne,   pracowicie   odpinająca   rząd   drobnych   guziczków   na 

plecach Sarah, zachichotała.

- Nie daj się zwariować, Margaret. Nic się nie stanie, jeśli pogadasz sobie z paroma 

nieznajomymi mężczyznami, zwłaszcza gdyby byli przystojni. Tylko rób to dyskretnie.

Sarah   wydała   pełen   dezaprobaty   pomruk,   potrząsając   głową,   aż   brązowe   włosy 

rozsypały się lśniącą falą.

Brylanty osadzone w pięknych, starej roboty kolczykach, słały tęczowe błyski.

- Mówię wam, to nie żarty - powiedziała poważnie. - Mam przeczucie, Margaret... - 

urwała i zmarszczyła brwi, usiłując sprecyzować, co dokładnie czuje. - Po prostu proszę, 

żebyś przez jakiś czas bardzo uważała, dobrze?

- Kochana, przecież znasz mnie i wiesz, że zawsze jestem ostrożna - zdziwiła się 

Margaret.

- I   dlaczego   miałoby   mi   się   coś   przydarzyć   właśnie   wtedy,   kiedy   wyjedziesz   na 

miesiąc miodowy?

- Sama nie wiem, i w  tym  cały problem - powiedziała  cicho Sarah. - Mam tylko 

przeczucie, a pamiętaj, że intuicja nigdy mnie nie myli.

- Daj spokój tej swojej intuicji, przynajmniej w dniu ślubu - wtrąciła Kate z błyskiem 

w zielonych oczach. - Zresztą nie wyobrażam sobie, by mogła normalnie funkcjonować po 

tych radosnych przeżyciach i szampanie.

Margaret   uśmiechnęła   się,  pomagając   przyjaciółce   wyplątać   się   z  obfitych   fałdów 

sukni.

Właśnie, skoro już mowa o przeżyciach, to świeżo upieczony małżonek pewnie nie 

może   się   ciebie   doczekać.   Lepiej   pospiesz   się,   Sarah,   zanim   Gideon   wpadnie   tu,   by   cię 

porwać. On jest dobry w odnajdywaniu zaginionych rzeczy.

background image

Sarah wahała się jeszcze, nie spuszczając zatroskanego wzroku z przyjaciółki. Dopiero 

po chwili na jej twarz powrócił radosny uśmiech.

Cała ta wystawna ceremonia była pomysłem Gideona.

On nie wygląda mi na kogoś, kto miałby cierpliwość czekać kiedy nie ma na to ochoty 

- zauważyła Margaret, wręczając Sarah dżinsy i bluzkę w kolorze pigwy.

- Odnoszę dokładnie takie samo wrażenie - zachichotała Kate. - Pod tym względem 

Gideon   przypomina   Jareda.   Sarah,   naprawdę   zamierzasz   spędzić   podróż   poślubną   na 

poszukiwaniu skarbów? Nie macie lepszych pomysłów?

- Ten jest najlepszy - oznajmiła pogodnie Sarah, podchodząc do lustra, by umalować 

wargi.

Jej   spojrzenie   spotkało   się   w   lustrze   ze   spojrzeniem   Margaret,   pełnym   szczerego 

zachwytu dla szczęścia przyjaciółki.

- Masz nadzieję odnaleźć kolejny skarb klasy Kwiatów Fleetwood?

Sarah dotknęła brylantowych kolczyków, które ciągle jeszcze miała w uszach.

- Nie ma drugiego takiego skarbu. Przecież kiedy ich szukałam, znalazłam Gideona.

- A co zrobiłaś z pozostałymi trzema parami Kwiatów? - zapytała z zaciekawieniem 

Kate.

- Gideon oczywiście ukrył je w bezpiecznym miejscu. A tę parę wybrał dla mnie na 

ślub. - Sarah z satysfakcją obróciła się przed lustrem, dopinając guziki bluzki. - No, dobrze, 

jestem gotowa - oświadczyła i czułe uściskała przyjaciółki. - Dziękuję wam, dziewczyny. Nie 

wiem, co bym bez was zrobiła. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo jesteście dla 

mnie ważne.

Margaret poczuła dławiący ucisk w gardle. Szybko zamrugała, kryjąc łzy.

- Nie musisz nic mówić. Rozumiemy - powiedziała cicho.

- Tak, nie musisz nic mówić - uśmiechnęła się wzruszona Kate. - Przyjaźń na śmierć i 

życie, prawda?

- Prawda. I nic jej nie zniszczy. - Wyrazista twarz Sarah odbijała całą gamę uczuć. - 

Nie uważacie, że kobieca przyjaźń jest czymś wyjątkowym?

- Tak, bardzo wyjątkowym - przyświadczyła Margaret. - Mąż taki jak Gideon Trace 

jest również kimś wyjątkowym. Dlatego nie każ mu już dłużej czekać - ponagliła, wręczając 

przyjaciółce torebkę.

- Dobrze, dobrze, nie będę. - Oczy Sarah zabłysły.

W salonach hotelu kłębił się ciągle tłum weselnych gości, złożony głównie z ludzi, 

których   wspólną   pasją   było   wszystko,   co   wiąże   się   z   pisaniem   i   wydawaniem   książek. 

background image

Rozmawiali, popijając szampana. Część kręciła się na parkiecie w takt muzyki granej przez 

mały, lecz dobry zespół.

Kiedy trzy młode kobiety wyszły z windy, natychmiast ruszyło im na spotkanie dwóch 

wysokich, silnych mężczyzn. Jeden z triumfującą miną ujął dłoń Sarah, a drugi, błysnąwszy 

białymi zębami w uśmiechu, podał ramię Kate.

Margaret   stanęła   cicho   z   boku,   przyglądając   się   mężczyznom,   którzy   zawładnęli 

sercami jej dwóch najlepszych przyjaciółek. Na pierwszy rzut oka trudno było dostrzec, co 

Jared i Gideon mogą mieć ze sobą wspólnego.

A jednak czuło się, że byli ulepieni z tej samej gliny. Obaj byli męscy w dawnym, 

niemal zapomnianym  sensie tego słowa - twardzi jak stal, o niemal aroganckim sposobie 

bycia, bujnej naturze, która nie dawała się wtłoczyć w żadne schematy, tak jak nie da się 

zamknąć w klatce dzikiego zwierzęcia. Jednocześnie należeli do mężczyzn, na których można 

liczyć w każdej rozgrywce z losem.

Margaret   spotkała  tylko  jednego  mężczyznę,   należącego  do  tego  samego  gatunku. 

Szaleństwo, jakiemu uległa przed rokiem, i druzgocąca klęska tego związku zniszczyły jej 

dobrze zapowiadającą się karierę w świecie biznesu i zostawiły w duszy nie zagojone blizny.

- Wykończyłaś mnie tym czekaniem - powiedział z udawanym wyrzutem Gideon do 

żony. - Na całe życie mam dosyć ślubnych uroczystości.

- To był przecież twój pomysł, kochanie - przypomniała słodkim głosem, muskając 

wargami jego zdecydowanie zarysowaną szczękę. - Mnie wystarczyłby szybki ślub w Las 

Vegas.

- Przyznaję, sam tego chciałem. Ale już przynajmniej teraz nie wystawiaj mnie na 

próbę.

- Dobrze,   jedźmy,   tylko   powiedz   mi   wreszcie   dokąd.   Gideon   uśmiechnął   się 

tajemniczo.

- Powiem, jak wsiądziemy do samochodu. Pożegnałaś się z rodziną?

- Tak.

- Dobrze. - Zerknął na Jareda. - Urywamy się stąd. Dzięki, że zechciałeś być naszym 

drużbą.

- Nie ma sprawy. - Jared krótko uścisnął mu rękę. Obaj mężczyźni popatrzyli sobie w 

oczy. - Czekam na was na wyspie Ametyst. Poszukamy tej skrzynki złotych monet, o której ci 

mówiłem.

- Załatwione   -   uśmiechnął   się   Gideon.   -   Chodź,   Sarah.   Pozostała   trójka   długo 

odprowadzała ich wzrokiem.

background image

- Co to za złote monety? - zwróciła się Kate do Jareda.

- Nie   mówiłem   ci,   że   mój   piracki   przodek   zakopał   gdzieś   na   wyspie  skrzynię   ze 

skarbem? - zdziwił się.

- Nie.

- Widocznie musiało mi to wylecieć z głowy. Niestety, szanowny Roger Hawthorne 

nie raczył zostawić żadnych wskazówek, więc specjalnie się tym nie zajmowałem. Dopiero 

kiedy usłyszałem, że Trace jest zawodowym poszukiwaczem skarbów, zaproponowałem mu, 

żebyśmy spróbowali odnaleźć te monety.

Kate uśmiechnęła się radośnie.

- W takim razie mamy świetny pretekst, aby ściągnąć do nas Gideona i Sarah. Mam 

nadzieję, że ty też przyjedziesz, Margaret?

- Oczywiście.   Nie   przepuściłabym   takiej   okazji.   Ale   teraz   wybaczcie,   mam 

zamówiony taniec z pewnym dżentelmenem.

- Z interesującym dżentelmenem? - zapytała czujnie Kate.

- Bardzo interesującym - zaśmiała się Margaret.

- Szkoda tylko, że jest dla mnie trochę za młody - wskazała ruchem ręki na chłopca, 

który przepychał się ku nim przez tłum. Dziesięcioletni David Hawthorne był pomniejszoną 

kopią swojego ojca - z tymi samymi ciemnymi włosami, szarymi oczami i zniewalającym, 

lekko aroganckim uśmiechem.

- Czy pani już jest wolna, panno Lark? - zapytał, chyląc przed nią uprzejmie głowę.

- Jestem wolna, panie Hawthorne.

* * *

Kilka   godzin   później   Margaret   wysiadła   z   taksówki   na   Pierwszej   Alei,   przed 

eleganckim   budynkiem,   gdzie   mieścił   się   jej   apartament.   Przyspieszyła   kroku,   idąc   ku 

wejściu. Lato w Seattle nigdy nie było  zbyt  upalne, a rześki powiew  znad Zatoki Elliott 

sprawił, że wieczór był niemal chłodny.

Kobieta  w   średnim  wieku,   ze  szczekającym  pieskiem,  kręcącym   się  jej   koło  nóg, 

otworzyła szklane drzwi.

- Piękny wieczór, prawda, panno Lark? - zagadnęła, uśmiechając się serdecznie.

- Bardzo   piękny,   pani   Walters.   Przyjemnego   spaceru   z   Gretchen   -   powiedziała 

Margaret, zerkając na suczkę, przekrzywiającą łepek na dźwięk swego imienia. A jednak 

uśmiech przyszedł jej z trudnością. Nagle poczuła się dziwnie zmęczona i osamotniona.

Emocje   opadły,   weselne   przyjęcie   skończyło   się,   obie   przyjaciółki   wyjechały. 

background image

Nieprędko   je   zobaczy   -   a   kiedy   spotkają   się   znowu,   wszystko   może   wyglądać   zupełnie 

inaczej, pomyślała melancholijnie.

Jeszcze   do   niedawna   spędzały   razem   każdą   wolną   chwilę.   Wystarczyło,   by   po 

powrocie   z   pracy   któraś   sięgnęła   do   telefonu,   a   już   po   chwili   szły   na   lody.   Niemal   z 

rozrzewnieniem   wspominała   sobotnie   wyprawy   do   ulubionej   kafejki   w   centrum,   gdzie 

plotkowały   i   godzinami   dyskutowały   o   wątkach,   intrygach   i   postaciach   swoich   nowych 

książek. Już nie będzie mogła zadzwonić i pogadać, choćby nawet w środku nocy - teraz, 

kiedy Sarah miała swojego poszukiwacza skarbów, a Kate swojego pirata.

Nie, takiej przyjaźni nic nie osłabi, nawet małżeństwo, pomyślała, bojowo potrząsając 

głową. Początkowo wszystkie trzy zbliżył do siebie fakt, iż pisały romanse, ale stopniowo 

nawiązała   się   prawdziwa,   głęboka   przyjaźń,   która   wytrzymała   próbę   czasu.   Było   jednak 

oczywiste, że teraz jej formy muszą ulec zmianie.

Zresztą rok temu to ona właśnie była bliska małżeństwa. Do dziś prześladowały ją 

myśli, co by było, gdyby została żoną Rafe'a Cassidy'ego.

Odpowiedź nie była prosta. Z pewnością pożałowałaby tego kroku. Być szczęśliwą z 

tym  człowiekiem oznaczało  zmienić  jego osobowość,  ale to nie udało się jeszcze żadnej 

kobiecie. Rafe Cassidy był niereformowalny i sam ustanawiał dla siebie prawa.

Boże,   czy   musi   akurat   teraz   myśleć   o   nim?   Wszystko   przez   ślub   Sarah,   który 

przypomniał jej nie spełnione marzenia.

Winda zatrzymała  się. Margaret, szperając w torebce w poszukiwaniu kluczy, szła 

przez korytarz, wyściełany miękką szarą wykładziną. Przez świetlik koło jej drzwi wpadały 

ostatnie promienie słońca, wydobywając piękno bukietu różowawych kwiatów, pyszniącego 

się na małym stoliku.

Kiedy tylko otworzyła i weszła do holu, od razu wyczuła, że coś jest nie w porządku. 

Zamarła w bezruchu, nasłuchując i czujnie wpatrując się w półmrok salonu. Z początku nie 

widziała   nic,   ale   po   chwili   dostrzegła   zarys   odzianych   w   szare   spodnie   długich   nóg, 

spoczywających na jej stoliczku do kawy. Zdobiły je wytworne, ręcznie zdobione kowbojskie 

buty z szarej skóry. Obok leżał niedbale rzucony perłowoszary stetson.

Drobne włoski na karku Margaret zjeżyły się nagle.

„Obiecaj, że będziesz na siebie uważać” - zabrzmiały jej nagle w mózgu ostrzegawcze 

słowa Sarah. Instynktownie cofnęła się o krok.

- Nie uciekaj ode mnie, Maggie. Tym razem nie pozwolę ci uciec.

Zamarła, porażona głębokim, nieco szorstkim i tak boleśnie znajomym brzmieniem 

tego głosu. Jeszcze rok temu na sam jego dźwięk drżała w radosnym oczekiwaniu. Jeszcze 

background image

rok temu mówił do niej okrutne, bezlitosne słowa, które jak sztylety wbijały się w jej serce.

- Co tu robisz? - wyszeptała zdławionym głosem.

Rafe Cassidy uśmiechnął się lekko, jeszcze dalej wyciągając długie nogi.

- Znasz odpowiedź, Maggie. Jest tylko jeden powód, dla którego mogłem tu przyjść, 

prawda? Przyszedłem po ciebie.

background image

ROZDZIAŁ 1

- Jak się tu dostałeś, Rafe?

Nie było to może najmądrzejsze pytanie, ale jedyne, które się jej nasuwało w tych 

okolicznościach.

- Twoja   sąsiadka   z   drugiego   końca   korytarza   ulitowała   się   nade   mną,   kiedy 

powiedziałem jej, jaki szmat drogi przebyłem, by się z tobą zobaczyć. Na szczęście masz 

dobry zwyczaj i wychodząc, zostawiasz u niej drugie klucze. Słowem, wpuściła mnie do 

środka.

- Żałuję, że nie zostawiłam tych kluczy komuś innemu, kto miałby więcej rozumu - 

burknęła Margaret.

- Maggie, przestań się boczyć i wejdź. Musimy porozmawiać.

- Nie, Rafe. Nie mamy już sobie nic do powiedzenia.

Nadal tkwiła w miejscu, podświadomie obawiając się wyjść poza ciepły krąg światła, 

padającego z holu.

- Boisz   się   mnie,   Maggie?   -   Głos   Rafe'a   był   dźwięczny   i   zarazem   aksamitny   jak 

ciemność. Lekki, południowo - zachodni akcent podkreślał wrażenie, jakie sprawiał Cassidy. 

To był głos rewolwerowca, który w samo południe posyła celnym strzałem wroga do piekła.

Margaret milczała uparcie. Już raz miała do czynienia z tym człowiekiem - i przegrała.

Rafe z leniwym i drapieżnym zarazem uśmiechem sięgnął za siebie i zapalił lampkę 

przy fotelu. Łagodne światło rozbłysło na ciemnokasztanowych gęstych włosach i uwydatniło 

surowe rysy o nieprzejednanym wyrazie. Marynarka szarego garnituru zwisała z oparcia. Z 

rozcięcia   białej   koszuli   wyzierała   opalona   szyja.   Szczupłą   talię   opinał   pas   z   efektowną, 

połyskującą srebrem i turkusami klamrą.

- Nie musisz się mnie obawiać, Maggie. Już nie.

Wreszcie wróciła jej zdolność ruchów. Powoli weszła do salonu, zamykając za sobą 

drzwi.

- Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że nie życzę sobie twojej obecności? - powiedziała 

chłodno, rzucając małą, złotą torebkę na biały, lśniący stoliczek.

- Jeszcze zdążysz mnie wyrzucić. Ale najpierw musimy pogadać. Myślę, że powinnaś 

zrobić sobie drinka. Kiedy uspokoisz nerwy, będziemy mogli normalnie porozmawiać.

Odruchowo zerknęła na szklankę, którą obracał w dłoni, i z irytacją dostrzegła, że 

znalazł jej żelazny zapas szkockiej whisky. Nikt w tym domu nie pił whisky poza Rafe'em 

Cassidym i jej ojcem. Przez moment miała ochotę odmówić, ale wiedziała, że wszelki opór 

background image

nie ma sensu. O wezwaniu policji nawet nie miała co marzyć. Rafe wyjdzie z jej mieszkania 

dopiero wtedy, kiedy będzie miał na to ochotę. W tej sytuacji łyk czegoś mocniejszego dobrze 

by jej zrobił.

Może   zdołałaby   opanować   niepokojące   dreszcze   przebiegające   co   chwila   wzdłuż 

kręgosłupa...

Usta mężczyzny drgnęły w pełnym satysfakcji uśmiechu, kiedy dostrzegł, że zamierza 

go posłuchać. Miękkim ruchem zdjął nogi ze stolika i kocim krokiem podążył za Maggie do 

eleganckiej   szaro   -   białej   kuchni.   Tam,   jak   stary   bywalec,   sięgnął   do   szafki   i   wyjął 

szklaneczkę.

- Nigdy  nie   lubiłem   tego   obrazu   -   zauważył   mimochodem,   zerkając   na   kolaż   nad 

stołem. - Dla mnie to są oprawione w ramy śmieci z odzysku.

- Różniły nas nie tylko poglądy na temat sztuki, nie uważasz? - rzuciła cierpko.

- Och, nieprawda, mieliśmy wiele wspólnego, Maggie - odparł beztrosko. - Zwłaszcza 

w nocy - dodał, obrzucając ją wymownym spojrzeniem złotobrązowych oczu. Zawsze, kiedy 

tak na nią patrzył, miała wrażenie, że jest ofiarą wielkiego, drapieżnego kota.

- Owszem, bo tylko wtedy byłeś łaskaw zauważyć, że jesteśmy razem - przypomniała 

mu gorzko. - A ile razy nocą budziłam się w pustym łóżku, a potem znajdowałam ciebie, 

siedzącego w salonie i przerzucającego papiery.

- Rzeczywiście, trochę za dużo wtedy pracowałem.

- Łagodnie   powiedziane!   Rafe,   miałeś   istną   obsesję   na   punkcie   „Cassidy   and 

Company”. Żadna kobieta nie byłaby w stanie odciągnąć cię od spraw firmy.

- Dobrze, ale teraz wszystko się zmieniło. Świetnie wyglądasz, Maggie. Naprawdę. 

Margaret   zadrżała   ręka   trzymająca   szklaneczkę,   tyle   było   w   jego   głosie   hamowanej 

namiętności.

- Niewiele   się   zmieniłeś,   Rafe   -   powiedziała   cicho.   Niebezpieczny,   uwodzicielski, 

męski. Prawdziwy kowboj...

- W końcu minął zaledwie rok - wzruszył ramionami.

- Mam wrażenie, że wszystko działo się wczoraj - szepnęła mimo woli.

- Mylisz się, tak naprawdę to było cholerne wieki temu. Ale teraz przynajmniej jedno 

będzie jak dawniej.

Zwinnym ruchem zbliżył się do Maggie i musnął wielką dłonią jej włosy.

Drgnęła i odsunęła się gwałtownie, wycofując się pod okno. W dole lśniły światła 

Seattle. Zwykle lubiła ten widok, ale dziś nie przynosił jej ukojenia. Powoli usiadła w białym 

skórzanym   fotelu.   Miała   wrażenie,   że   jeszcze   chwila,   a   osłabłe   nogi   odmówią   jej 

background image

posłuszeństwa.

- Nie prowadź ze mną swoich gierek, Rafe. Dosyć ich miałam rok temu. Powiedz, co 

masz do powiedzenia, i wyjdź stąd.

Mężczyzna usiadł na wprost, ani na chwilę nie spuszczając oczu z jej twarzy. Prawie 

niedostrzegalny uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Nigdy nie potrafił uśmiechać się inaczej.

- Lepiej nie dociekajmy, które z nas grało - ostrzegł. - Wszystko zależy od punktu 

widzenia.

- Nieprawda. Fakty mówiły same za siebie.

Potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że nie pozwoli się wciągnąć w dyskusję.

- Uważam, że będzie lepiej, jeśli zapomnimy o wszystkim.

- Łatwo ci to mówić - sarknęła. - Nie chodziło o twoją karierę. I nie twoja zawodowa 

reputacja ucierpiała.

Brązowe oczy pociemniały.

- Miałaś   dość   siły,   by   oprzeć   się   tej   burzy.   Zamiast   tego   wolałaś   zrezygnować   z 

kariery i zajęłaś się pisaniem.

Margaret pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie ramion.

- Może masz rację. Ale nie żałuję. To była najtrafniejsza decyzja, jaką podjęłam w 

życiu.   Uwielbiam   pisanie   i   nie   tęsknię   do   tej   dżungli,   jaką   jest   świat   interesów.   Nie 

wróciłabym tam za żadne skarby.

- Skryłaś   się   przed   światem.   Zmieniłaś   mieszkanie.   Wycofałaś   swoje   nazwisko   z 

książki   telefonicznej   -   powiedział   oskarżycielskim   tonem,   pociągając   duży   łyk   whisky.   - 

Musiałem dokonać cudów, żeby cię znaleźć. Twój wydawca odmówił podania adresu, a twój 

ojciec również nie chciał mi ułatwić zdania.

- Kiedy zacząłeś mnie szukać?

- Przed paroma miesiącami.

- Dlaczego?

- Myślałem, że wyraziłem się jasno. Chcę, żebyś wróciła do mnie.

Maggie poczuła nagły skurcz żołądka. Jej puls przyspieszył niepokojąco jak sygnał 

werbla, dającego hasło do ucieczki lub ataku.

- Nigdy. Nie ma mowy. Nigdy mnie nie chciałeś i nie chcesz. Wykorzystywałeś mnie 

tylko, Rafe.

Zacisnął palce na szkle, ale na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.

- Kłamiesz,   kochana.   Nasz   związek   nie   miał   nic   wspólnego   z   tym,   co   działo   się 

pomiędzy „Cassidy and Company” a firmą Moorcrofta.

background image

- Akurat!   Posłużyłeś   się   mną,   by   zdobyć   zastrzeżone   informacje.   Gorzej,   chciałeś 

upokorzyć Jacka Moorcrofta, rozgłaszając, że sypiasz z jego zaufaną współpracownicą. Tylko 

nie   próbuj   zaprzeczać!   Oboje   wiemy,   że   taka   była   prawda.   Sam   mi   to   powiedziałeś, 

pamiętasz?

Rafe zacisnął szczęki.

- Myślałem,   że   dostanę   szału   tego   ranka,   kiedy   dowiedziałem   się,   że   uprzedziłaś 

Moorcrofta o moich planach. Byłem przekonany, że mnie zdradziłaś.

Niesprawiedliwość tego oskarżenia ubodła ją do żywego.

- Pracowałam dla Jacka Moorcrofta i odkryłam, że masz ochotę na firmę, którą on 

chce przejąć. Odkryłam również, że posłużyłeś się mną, by wymanewrować go z kontraktu. 

Czego się w takiej sytuacji po mnie spodziewałeś?

- Miałem nadzieję, że będziesz trzymać się od tego wszystkiego z daleka, zwłaszcza że 

nie miałaś z tą sprawą nic wspólnego.

- Byłam twoim pionkiem w grze, prawda? Czy na serio myślałeś, że będę zachwycona 

taką rolą?

Rafe wziął głęboki oddech, najwyraźniej starając się nie tracić opanowania.

- Maggie, kochana, uspokój się. Rozumiem, że wówczas byłaś przekonana o swoich 

racjach. Przemyślałem tę sprawę wiele razy i dziś, po upływie czasu, widzę, że w gruncie 

rzeczy problemem było poczucie lojalności. Miotałaś się, nie wiedząc, komu zaufać. - Jego 

wyraziste   usta   wykrzywił   smętny   uśmieszek.   -   W   rezultacie   wielomilionowy   kontrakt 

przeszedł mi koło nosa. Ale nic to. Było, minęło.

- Och,   nie   wiedziałam,   że   jesteś   zdolny   tak   wielkodusznie   wybaczyć,   Rafe.   Ale 

niepotrzebnie   się   starasz   -   stwierdziła   lodowatym   tonem.   -   Nie   chcę   od   ciebie   żadnych 

przeprosin. Nie potrzebuję przebaczenia, bo nie zrobiłam niczego złego.

- Maggie,   zrozum,   próbuję   ci   tylko   wytłumaczyć,   że   o   tym,   co   wydarzyło   się   w 

zeszłym roku, myślę teraz zupełnie inaczej - powiedział z hamowaną niecierpliwością.

- Jeśli poczułeś choć minimalne wyrzuty sumienia po tym, jak mnie wykorzystałeś, 

jestem skłonna rozgrzeszyć cię natychmiast. Ale wierz mi, gdybym znów znalazła się w takiej 

sytuacji, zachowałabym się identycznie. Teraz tak jak i wtedy ostrzegłabym Moorcrofta.

Popatrzył na nią uważnie. W jego spojrzeniu błysnęło skrywane napięcie.

- Nie byłaś jego kochanką, prawda? Ani przedtem, ani później? Miała ochotę dać mu 

w twarz. Opanowała się nadludzkim wysiłkiem.

- Z jakiej racji miałabym ci odpowiadać? - spytała zaczepnie.

- Moorcroft twierdził, że byliście ze sobą blisko, dopóki nie zorientował się, że mi się 

background image

podobasz. Dostrzegł wspaniałą okazję i postanowił ją wykorzystać. Mówił, że kazał ci mnie 

uwieść i wyciągnąć ze mnie, ile się da.

Margaret wzdrygnęła się ze zgrozy i obrzydzenia.

- Dranie! - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Jeden wart drugiego.

- Kłamał wtedy, tak? Nigdy nie należałaś do niego?

- Nigdy nie należałam do żadnego mężczyzny.

- Przejściowo do mnie - sprostował, pociągając kolejny łyk. - I znów będziesz moja.

- O, niedoczekanie! Nawet gdybyś miał być jedynym facetem na tej planecie.

Rafe   zdawał   się   nie   słyszeć   tych   dobitnie   wypowiedzianych   słów.   W   zamyśleniu 

zmarszczył brwi, błądząc spojrzeniem po pokoju.

- Z moich informacji wynika, że nigdy już nie spotkałaś się z Moorcroftem po tym, jak 

wręczyłaś mu rezygnację. Dlaczego, Maggie? Czy odsunął cię od siebie? Nie chciał, żebyś 

pracowała z nim, kiedy wybuchł ten skandal? Czy zmusił cię do odejścia?

- A czy na jego miejscu nie oczekiwałbyś  ode mnie tego samego? Gdyby jedna z 

twoich współpracownic przespała się z konkurentem, nawet w dobrej wierze, nie uznałbyś jej 

za osobę niepewną? - zapytała gorzko Maggie.

- Cholera, jasne, że tak! Każdy, kto u mnie pracuje, wie, że w zamian za godziwą 

pensję wymagam bezwzględnej lojalności.

Margaret westchnęła smętnie.

- No, przynajmniej raz byłeś szczery.  Kiedy to wszystko się stało, Jack nawet nie 

musiał  mnie  prosić  o rezygnację.  Po prostu uznałam,  że należy ją  złożyć.  Już wcześniej 

zresztą planowałam, że porzucę pracę w firmie na rzecz pisania. Zeszłoroczne wydarzenia 

przyspieszyły moją decyzję.

Rafe pokręcił niecierpliwie głową.

- Dobra, dajmy już spokój z tą przeszłością. Nie przyszedłem tutaj, żeby bez końca ją 

rozgrzebywać.

- W takim razie po co przyszedłeś? Nadal nie wyrażasz się jasno. Jestem już od dawna 

poza światem biznesu, Rafe. Nie mam do sprzedania żadnych tajemnic, które pozwoliłyby ci 

podkupić jakąś firmę albo korzystnie pozbyć  się takiej, która za chwilę zbankrutuje. Nie 

przedstawiam dla ciebie handlowej wartości.

- Och,   przestań   uważać,   że   chciałbym   wyciągnąć   od   ciebie   poufne   informacje   - 

powiedział z niesmakiem.

- Wiedziałeś, kim jestem, kiedy zaczepiłeś mnie na tamtym przyjęciu, tak?

- Wiedziałem. I co z tego? Podejrzewasz, że zaczepiłem cię celowo, bo już wtedy 

background image

knułem intrygę?

- Rafe,  czy ty naprawdę masz  mnie za  kompletną  idiotkę?  - wybuchnęła.  - Jesteś 

gotów przysiąc, że nie przyszło ci już wtedy do głowy, by wykorzystać okazję i zbliżyć się do 

kogoś, kto był tak blisko Jacka Moorcrofta jak ja wówczas?

- A jakie, do diabła, ma znaczenie, że od razu do ciebie podszedłem? Kiedy cię tylko 

zobaczyłem,   wiedziałem,   że   to,   co   może   się   zacząć   między   nami,   nie   będzie   miało   nic 

wspólnego z interesami. Przecież poprosiłem cię potem o rękę, nie pamiętasz?

Maggie o mało nie zakrztusiła się swoją brandy.

- Pamiętam. Po pierwszym tygodniu znajomości. I nawet zaczęłam się zastanawiać, 

naiwna, choć wszystkie dzwonki alarmowe ostrzegały mnie, bym wycofała się natychmiast.

Nie   była   to   cała   prawda.   Najbardziej   pierwotne,   kobiece   instynkty   skrycie 

podpowiadały jej, aby powiedzieć „tak” i podjąć ryzyko.

- A teraz mam zamiar poprosić cię po raz drugi, Maggie.

Maggie poczuła nagle dziwną lekkość w głowie, jakby miała za chwilę zemdleć.

- Co powiedziałeś? - zapytała bez tchu.

- Przecież   słyszałaś.   -   Rafe   wstał   i   podszedł   do   okna.  Biała,   puszysta   wykładzina 

tłumiła jego kroki. - Wiem, że muszę dać ci trochę czasu, byś oswoiła się z tą propozycją - 

dodał, patrząc w mrok. - Musiała spaść na ciebie jak grom z jasnego nieba. Ale pragnę cię, 

Maggie. Nigdy nie przestałem cię pragnąć.

- Czyżby?  Doskonale  pamiętam,  jak   wykrzyczałeś,   że  nie   chcesz   mnie  już  więcej 

widzieć.

- Byłem nieszczery wobec ciebie i wobec siebie.

Maggie z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Tamtego ranka widziałam wściekłość w twoim wzroku. Nienawidziłeś mnie.

- Nie. Nigdy nie czułem do ciebie nienawiści. Wtedy byłem bliski szału, przyznaję. 

Nie mogłem uwierzyć, że mogłaś tak po prostu iść do Moorcrofta i ostrzec go przede mną. 

Nawet   nie   zadałaś   sobie   trudu,   by   się   wytłumaczyć.   Zorientowałem   się,   że   zostałem 

wrobiony.

- Tak, poszłam do Moorcrofta - przyznała ponuro. - Ale tylko ja ucierpiałam. Ty i 

Moorcroft potrafiliście wykorzystać mnie dla swoich celów. To stało się jedną z przyczyn, dla 

których porzuciłam tę korporacyjną dżunglę. Zrozumiałam, że brak mi zębów i pazurów, by 

się przez nią przebijać. Czułam się paskudnie, Rafe.

- Tak,   kochanie,   byłaś   zbyt   miękka   i   wrażliwa.   Wiedziałem   to   od   pierwszego 

momentu, kiedy cię spotkałem. Gdybyś wtedy wyszła za mnie, nie musiałabyś mieć z tym 

background image

światem do czynienia.

- Bądźmy ze sobą szczerzy, Rafe. Gdybym rok temu wyszła za ciebie, już bylibyśmy 

po rozwodzie.

- Nie.

- Możesz   zaprzeczać,   ale   to   prawda.   Nie   zniosłabym   małżeństwa   w   twoim   stylu. 

Zdawałam sobie sprawę z tego już wtedy. I dlatego zwlekałam z odpowiedzią przez całe dwa 

miesiące naszego związku.

Wiedziała   również,   że   gdyby   nie   zdarzyła   się   afera   z   Moorcroftem,   w   końcu 

musiałaby się poddać presji Rafe'a i wyjść za niego. Bowiem zakochała się w tym kowboju i 

nie była mu się w stanie oprzeć.

Rafe spojrzał na nią przez ramię. Surowy zarys jego ust złagodniał.

- Nie   byłoby   nam   łatwo,   Maggie,   ale   w   końcu   doszlibyśmy   do   porozumienia. 

Pracowałem nad tym i niewiele już brakowało. Tym razem na pewno się uda.

Margaret zacisnęła powieki, by nie pozwolić spłynąć łzom. Zamrugała z determinacją, 

a kiedy znów spojrzała na Rafe'a, wiedziała, że za żadną cenę nie może pozwolić sobie na 

słabość. Ten drapieżnik natychmiast zwęszyłby w niej łatwą ofiarę.

- Zadziwiasz mnie, mój drogi - oświadczyła kpiąco. - Jeśli tak ci zależało na mnie, 

czemu   zwlekałeś   przez   cały   rok?   -   Przygryzła   wargę,   przypominając   sobie,   jak   całymi 

miesiącami na próżno czekała, aby się odezwał, nim wreszcie pogodziła się z bolesną prawdą. 

- Znam cię na tyle, by wiedzieć, że masz zwyczaj natychmiast sięgać po to, co w twoim 

pojęciu ci się należy.

- Masz rację. Ale ta sprawa była wyjątkowa.

Szerokie ramiona mężczyzny zgarbiły siew dziwnym u niego, bezradnym geście. - 

Nigdy dotąd nie znalazłem się w podobnej sytuacji. - W zamyśleniu potrząsnął szklanką, aż 

zawirował złocisty płyn. Kiedy znów podniósł wzrok na Maggie, ich oczy się spotkały. - 

Przez   pierwsze   kilka   miesięcy   nie   byłem   nawet   w   stanie   sensownie   myśleć.   Byłem   tak 

wściekły, że wszyscy schodzili mi z drogi. Pracowałem jak wariat przez całe noce, a potem 

nieprzytomnie łapałem parę godzin snu. Zapytaj Hatchera albo moją matkę, co się ze mną 

wtedy działo. Do dziś wzdrygają się ze zgrozy na samo wspomnienie.

- Cóż, mogę sobie wyobrazić, że byłeś wściekły, kiedy twoje plany nie wypaliły - 

powiedziała Margaret z ironicznym uśmieszkiem. - W końcu przeszła ci koło nosa wielka 

forsa, a firma Moorcrofta zyskała dzięki mojemu ostrzeżeniu. Przegrałeś w tej rozgrywce, a 

wszyscy wiedzą, jak bardzo nie lubisz przegrywać.

W brązowych oczach dojrzała niebezpieczny błysk, ale zgasł równie szybko, jak się 

background image

pojawił.

- Potrafię pogodzić się z porażką. Czasami. Ale nie potrafiłem pogodzić się z faktem, 

iż   okazałaś   się   zdrajczynią   I   nie   mogłem   znieść   sposobu,   w   jaki   odeszłaś   -   nawet   nie 

oglądając się za siebie.

- A czego oczekiwałeś? Że padnę na kolana i będę błagała, byś mi wybaczył? Z jakiej 

racji, skoro byłam niewinna?

- Tak, szczerze mówiąc, coś podobnego sobie wyobrażałem. Dlatego chciałem, żebyś 

trochę pocierpiała, a potem wymarzyłem sobie, że przyjdziesz do mnie i okażesz prawdziwą 

skruchę, a ja wielkodusznie ci wybaczę. I znów do mnie wrócisz.

- Na twoich warunkach, jak się domyślam? - zaśmiała się gorzko.

- Naturalnie.

- W takim razie musiałam cię srogo zawieść?

- Tak.   Szybko   zrozumiałem,   że   nie   wrócisz   do   mnie.   Z   początku   myślałem,   że 

pocieszasz się z Moorcroftem.

- Cholera, już ci mówiłam, że nie było żadnego romansu! - wybuchnęła.

- Wiem, Maggie, wiem. - Uspokajająco wyciągnął rękę, gestem uciszając jej protest. - 

Mówię  ci  tylko,  co  myślałem  wtedy.  Zresztą   zostawmy  tamte   sprawy.  Czy sam  fakt,  że 

zjawiłem się tutaj dzisiaj, nie świadczy o moich dobrych intencjach?

Patrzyła na niego czujnie.

- Świadczy jedynie o tym, że masz jakiś ukryty cel. Ale nawet nie chcę zgłębiać jaki. 

Na całe życie zapamiętałam lekcję sprzed roku, Rafe. Tylko głupiec drugi raz wsadza rękę do 

ognia.

- Daj mi szansę, bym mógł cię odzyskać, Maggie. O nic więcej nie proszę.

- Nie - odpowiedziała, nawet się nie zastanawiając. Tylko taka odpowiedź mogła być 

bezpieczna.

Długo milczał. Czuła, że przygląda się jej uważnie, ale nie śmiała podnieść oczu. 

Wiedziała,   o   czym   myśli.   Jego   umysł   w   błyskawicznym   tempie   rozważał   następne 

posunięcia, szukając słabych punktów w jej obronie. Kiedy wreszcie wrócił na fotel i usiadł, 

niedbale wyciągnąwszy nogi, czekała w czujnym napięciu.

- Boisz się mnie, kochana? Tylko nie zaprzeczaj.

- Tak, boję się. Potrafisz być bezwzględnym graczem. Nie wiem, jakiego jeszcze asa 

masz w rękawie.

- Fakt, jest jeszcze kilka rzeczy, o których nie wiesz.

- I nie chcę wiedzieć.

background image

- Musisz.

- To tylko ty musisz stąd wyjść. Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia, Rafe.

- A gdybym zaproponował ci mały wyjazd?

- Co takiego? Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać.

- Wyjazd na ranczo - kontynuował nie zrażony, jakby nie słyszał jej uwagi.

- Twoje rancho w Arizonie?

- Nie miałaś okazji go zobaczyć. Spodoba ci się, Maggie.

- Nie,   absolutnie   nie.   Nie   znoszę   rancz   i   kowboi.   Gdybym   miała   ochotę   na 

odpoczynek, wybrałabym się na jakieś egzotyczne wyspy, a nie na pastwiska.

- Tam   jest   pięknie.   -   Rafe   wysączył   whisky   do   końca   i   zdecydowanym   ruchem 

odstawił szklankę. - Ranczo leży koło Tucson. Wychowałem się tam. Odziedziczyłem je po 

śmierci ojca.

- Nie.

- Nie obawiaj się, nie będziesz skazana tylko na mnie. Jest tam też moja matka.

- Myślałam, że mieszka w Scottsdale.

- Mieszka,   ale   teraz   przyjechała   do   mnie.   Ma   również   wpaść   moja   siostra,   Julie. 

Mieszka w Tucson.

- Posłuchaj, nie obchodzi mnie, kto tam będzie. Przestań mnie kusić.

- Będzie tam jeszcze ktoś.

- Już ci mówiłam, to mnie zupełnie nie interesuje. Zresztą bądź łaskaw przyjąć do 

wiadomości, że obecność twojej matki wcale mnie nie zachęca. Przeciwnie. Ona uważa, że 

świat kręci się wokół jej ukochanego synka. Poza tym nigdy nie miała o mnie dobrego zdania, 

a po tym co się stało rok temu, musi mnie po prostu nienawidzić. Zresztą dała mi to jasno do 

zrozumienia.   Wini   mnie   za  to,  że   straciłeś  „Spencer   Homes”   na  rzecz  Moorcrofta.   I  nie 

byłabym zdziwiona, gdyby twoja kochana siostrzyczka uważała tak samo.

- Mylisz się, Maggie. Ludzie się zmieniają. Matka bardzo chce cię zobaczyć.

- Nie wierzę. A zresztą, gdyby nawet tak było, ja nie mam ochoty jej widzieć.

- Radzę ci, zrewiduj swoje poglądy - powiedział poważnie. - Ona ma zamiar wziąć 

ślub z twoim ojcem.

- Ona... co?! - Maggie miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Kurczowo 

zacisnęła palce na szklance.

- Chyba powiedziałem wyraźnie?

- Kłamiesz! Ojciec nic mi o tym nie mówił.

- Nie mówił, bo sam go o to prosiłem. Chciałem załatwić sprawę po swojemu. On 

background image

właśnie jest tą trzecią osobą, którą spotkasz na ranczu.

- O Boże! - Maggie była kompletnie roztrzęsiona. - Gdzie... jak... jak oni się poznali?

- Przedstawiłem ich sobie parę miesięcy temu.

- Ale dlaczego?

- Ponieważ miałem przeczucie, że przypadną sobie do gustu. Choć muszę przyznać, że 

twój ojciec nie był z początku zachwycony pomysłem spotkania ze mną. Wolałby mnie raczej 

powiesić na najbliższej gałęzi. Po tamtej historii uważał mnie za skończonego drania. Dopiero 

kiedy spokojnie wyjaśniłem mu, co się naprawdę zdarzyło, i powiedziałem, że nadal chcę się 

z tobą ożenić, trochę zmiękł. Potem już poszło gładko, bo poznał matkę i wpadł po uszy.

Margaret słuchała ze zgrozą.

- Nic nie rozumiem. Nigdy nie robisz niczego, na czym nie mógłbyś skorzystać. Co 

się za tym kryje?

Rafe uśmiechnął się lekko.

- Nie dowiesz się, jeśli nie wyrwiesz się stąd na kilka tygodni i nie pojedziesz na 

ranczo   -   powiedział   i   sięgnąwszy   do   kieszeni   marynarki,   wyjął   bilet   lotniczy.   - 

Zarezerwowałem ci lot do Tucson. Najbliższy poniedziałek, ósma rano - oznajmił, kładąc 

kopertę na stoliku.

- Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że tak po prostu rzucę wszystko i pojadę do Arizony, 

by sprawdzić, co się dzieje na twoim ranczu? Nigdzie nie jadę. Jeśli mój ojciec oszalał i 

zakochał się w twojej matce, to jego sprawa. Jak będzie miał problemy, sam się do mnie 

zwróci.

- Tu nie chodzi tylko o nich, Maggie - powiedział spokojnie Rafe. Margaret postukała 

w kopertę starannie polakierowanym paznokciem.

- Jasne   -   warknęła   wrogo.   -   Zawsze   masz   jakieś   interesy,   draniu.   Lepiej   od   razu 

powiedz mi wszystko.

- Dobrze. Rzeczywiście, twój ojciec i ja myślimy o pewnym wspólnym interesie.

- Na miłość boską, o jakim?

- Chcę kupić „Lark Engineering”.

To musiała być owa tajna broń. Margaret zerwała się z fotela. Chciała znów nazwać 

go kłamcą, ale przerażająca świadomość już dławiła jej gardło.

- Ojciec   nigdy  nie  sprzeda   ci  firmy  - powiedziała   drżącym  z  oburzenia   głosem.  - 

Stworzył ją od podstaw, jest całym jego życiem. Zrobiłby to jedynie wtedy, gdybyś zmusił go 

do   tego   swoimi   podłymi   sposobami.   Mów,   Rafe,   co   mu   zrobiłeś?   Jakim   szantażem   się 

posłużyłeś?

background image

Rafe wstał również, górując nad nią swoją potężną postacią. Zdawało się, że jego 

groźny cień rozrasta się, pochłaniając przestrzeń pokoju. Margaret dawno nie czuła się tak 

mała   i   bezbronna.   Z   trudem   wywalczony   spokój   ducha   uleciał   bezpowrotnie.   Ale 

poprzysięgła sobie, że nie cofnie się nawet o krok. Nie da mu tej satysfakcji.

- Musisz mieć o mnie naprawdę fatalną opinię - skrzywił się. - Na szczęście w tym 

przypadku jestem niewinny jak nowo narodzone dziecię.

- Chcesz powiedzieć, że nie zmuszałeś go do sprzedaży?

- Skądże! Sama go zresztą zapytaj.

- Oczywiście, że to zrobię!

- Dobrze,   tylko   aby   to   zrobić,   będziesz   musiała   przyjechać   na   ranczo.   I   od   razu 

uprzedzam - on nic ci nie powie przez telefon.

- Dlaczego?

- Ponieważ wie, że chcę być z tobą, i zgodził się na ten mały szantaż, żeby ściągnąć 

cię do nas.

- A jeśli nie przyjadę?

- Wtedy będziesz siedziała tu, w Seattle, i zamartwiała się na śmierć. Margaret czuła, 

że ma już naprawdę dosyć.

- Rafe, powiedz, dlaczego to robisz? - zapytała zmęczonym głosem.

- Już ci mówiłem: bo chcę mieć jeszcze jedną szansę u ciebie. A nie widziałem innego 

sposobu, by ją zyskać.

- Nic nie zyskasz. Nigdy bym za ciebie nie wyszła, nawet gdyby nie zdarzyła się ta 

historia przed rokiem.

- Potrafię sprawić, że zmienisz zdanie.

- Niemożliwe. Zdążyłam cię dobrze poznać. Twoją pierwszą i jedyną miłością jest 

biznes, a podnieca cię tylko robienie pieniędzy.

Rafe westchnął tylko.

- Ależ jesteś niesprawiedliwa! Jakoś nie pamiętam, żebyś narzekała w łóżku. Margaret 

z pasją zacisnęła pięści.

- Niesłychanie rzadko zdarzało ci się znaleźć czas, by wziąć mnie do łóżka. Wtedy, 

owszem, byłeś niezły.

- To miło, kochanie, że chociaż o tym pamiętasz.

- Nie zmieniaj tematu - syknęła ze złością.

- Nie rozumiem...

- Prawda jest taka, że w twoim życiu w ogóle nie ma czasu na żadne związki. W ciągu 

background image

dwóch   miesięcy   naszej   znajomości   przylatywałeś   do   Seattle   tylko   na   weekend,   a   w 

poniedziałek już cię nie było. Albo potrafiłeś dzwonić do moich drzwi w środę w nocy, 

zabawić się ze mną w łóżku i zniknąć już o szóstej rano, by zdążyć na konferencję do Los 

Angeles.

- Przyznaję, byłem trochę za bardzo załatany, ale potem się to zmieniło.

- A   kiedy   nie   podróżowałeś,   na   odmianę   siedziałeś   w   biurze.   Pamiętasz,   ile   razy 

dzwoniłeś z Tucson, żeby odwołać nasze spotkanie? Było dla ciebie oczywiste, że to ja mam 

dostosowywać się i zmieniać swoje plany. A już szczytem wszystkiego było, kiedy wpadałeś 

do mnie z teczką pełną papierów i Dougiem Hatcherem u boku i zamykaliście się w salonie 

na cały dzień!

- Owszem, kochanie, ale wtedy wyjątkowo dużo się działo.

- U  ciebie  zawsze  coś  się dzieje.  Taką   masz  naturę.  Twoja  kochana  mamusia   nie 

omieszkała mi o tym przypomnieć. Podobno taki sam był twój tatuś.

- Maggie,   nie   denerwuj   się,   spokojnie.   Wszystko   się   zmieniło.   Oświadczam   ci 

zupełnie poważnie - chcę się z tobą ożenić.

- Och, wierzę.  Pewnie doszedłeś  do wniosku, że  wreszcie  przydałaby  ci się żona. 

Potrzebny ci ktoś, kto prowadziłby ci dom, z kim można by się pokazać w towarzystwie, bo 

tak wypada. Ktoś, kto umiliłby ci noce, jeśli miałbyś na to ochotę, i dyskretnie trzymał się z 

daleka,   jeśli   miałbyś   sprawy   do   załatwienia.   Ktoś,   kto   pokornie   przestrzegałby   zasad, 

narzuconych przez ciebie, i poświęciłby się dla ciebie kompletnie. Słowem, potrzebna ci jest 

idealna żona dla biznesmena.

- Maggie,   kochana,   daj   mi   kilka   tygodni,   a   udowodnię   ci,   że   potrafię   również 

zrezygnować z wielu rzeczy i dostosować się do ciebie.

- Nie nazywaj mnie Maggie! - Spiorunowała go wzrokiem. - Nie znoszę tego imienia.

- Twój ojciec tak cię nazywa.

- To zupełnie inna sprawa. Jemu wolno.

- Przedtem nie miałaś zastrzeżeń.

- Ale teraz mam.

- Dobrze - westchnął z rezygnacją. - Spróbuję zapamiętać, że masz na imię Margaret.

- Nie musisz już niczego pamiętać. Nie będziesz miał okazji.

- Nie masz zamiaru ustąpić, co?

- Nie! - Spojrzała na niego wyzywająco.

W oczach mężczyzny mignął gniew, ale natychmiast zastąpiło go coś, czego obawiała 

się o wiele bardziej: tęskne pożądanie. Rafe pochylił się ku niej i delikatnie musnął opadające 

background image

jej na policzek pasemko włosów. Zesztywniała.

- Jak bardzo się zmieniłaś, Maggie? - zapytał łagodnie. Jego usta znalazły się tuż przy 

jej twarzy. - Czy ciągle jeszcze to pamiętasz? - Musnął jej wargi w ulotnej pieszczocie. - Czy 

będziesz drżała, kiedy zrobię  tak?  - szepnął, delikatnie kąsając  zębami  jej  dolną wargę i 

puszczając ją natychmiast.

Margaret nawet nie drgnęła, choć nagłe, rozkoszne i bolesne zarazem przypomnienie 

ugodziło ją jak ostrze noża. Nie mogłaby się ruszyć, nawet gdyby chciała. Po prostu ogarnął 

ją paraliż - jak królika, osaczonego przez rysia.

Usta mężczyzny znów musnęły jej wargi pieszczotą o niespodziewanej czułości. Palce 

lekko,   drażniąco   muskały   jej   kark.   Drżenie   przebiegło   napięte   do   ostateczności   nerwy, 

udzielając się ciału.

- Ach, więc jednak pamiętasz... - mruknął. - Cały cholerny, długi rok. Nie miałem ani 

jednego spokojnego dnia, ani jednej nocy. Chwilami myślałem, że zwariuję. Jak mogłaś mi to 

zrobić, Maggie?

Była wstrząśnięta mrocznym, bolesnym brzmieniem jego głosu.

- Skoro   tak   brakowało   ci   seksu,   z   pewnością   znalazłeś   sobie   kogoś,   kto   dał   ci 

wszystko, czego pragnąłeś - powiedziała, za wszelką cenę siląc się na niedbały ton.

- Nie - zaprzeczył szybko i poważnie. - Nie było nikogo. Od tamtego czasu nie miałem 

żadnej kobiety.

Tego się nie spodziewała. Popatrzyła na niego, zdumiona.

- Nie wierzę ci.

- Uwierz - powiedział niskim, gardłowym głosem, znów sięgając ku jej ustom. - Bóg 

mi świadkiem, Maggie. Każda noc bez ciebie była męką.

- Rafe, jak możesz? Zniknąłeś na cały rok, a teraz wracasz, jakby nic się nie stało! - 

wykrzyknęła Margaret z rozpaczą. - Nie pozwolę ci, rozumiesz?

- Pozwól mi zostać na noc.

- Nie.

Puścił ją, ale nie odsuwał się.

- Dobrze, niech ci będzie - rzekł z dziwnym spokojem. - Czekałem tak długo, mogę 

poczekać jeszcze.

- Proszę, czekaj sobie, aż piekło zamarznie - wzruszyła ramionami. - A teraz, skoro już 

powiedziałeś wszystko, co miałeś do powiedzenia, idź.

Zawahał się, ale po chwili sięgnął po kapelusz i wcisnął go sobie kowbojską modą 

głęboko na oczy. Dopiero wtedy wstał i włożył marynarkę. Zerknął na bilet, leżący na stoliku.

background image

- Nie zapomnij. Poniedziałek, ósma rano - rzucił.

- Nie ma mowy.

- Proszę - powiedział z naciskiem. Margaret aż otworzyła usta w zdumieniu.

- Naprawdę powiedziałeś „proszę”? - wyjąkała.

- Tak. Proszę,  przyjedź  do Arizony,  aby porozmawiać  z kobietą, która ma zamiar 

zostać żoną twojego ojca, i osobiście sprawdzić, jakim to podstępnym szantażem zmusiłem 

go do sprzedania mi firmy. Proszę, przyjedź, żeby przekonać się, jak bardzo się zmieniłem. I 

proszę, daj nam obojgu jeszcze jedną szansę.

Mówiąc   to,   spojrzał   na   nią   po   raz   ostatni   i   zdecydowanym   krokiem   ruszył   ku 

drzwiom.

- Rafe, nie, nie zrobię tego, słyszysz? - zawołała, podnosząc się z fotela, ale było już 

za późno. Zamknął za sobą drzwi cicho, ale stanowczo.

background image

ROZDZIAŁ 2

Dla  mnie to  był  najgorszy rok w życiu,  a ona  wygląda  kwitnąco,  jakby  spała  na 

płatkach   róż,   pomyślał   z   irytacją   Rafe,   wychodząc   na   gwarną   ulicę.   Machnął   na 

przejeżdżającą taksówkę. Kazał się zawieźć do hotelu, w którym wynajął pokój. Czuł już tak 

dobrze   mu   znaną,   podniecającą   atmosferę   rozgrywki.   Gracze   zostali   rozstawieni   na 

pozycjach, wykonano pierwsze posunięcia. Pozostało tylko czekać na następne starcie.

Tylko czekać... Maggie wyglądała równie ponętnie, jak dawniej. Co więcej, była o 

wiele bardziej pewna siebie i swoich reakcji niż przed rokiem. I, do licha, o wiele mniej 

chętna do podporządkowania się jego woli. Zhardziała, pomyślał z ponurym humorem.

Wóz zatrzymał się na eleganckim podjeździe. Rafe wysiadł i sięgnął po portfel.

- Ładne buty - zauważył taksówkarz, z zadowoleniem chowając suty napiwek.

- Dzięki - burknął Rafe, kierując się do wejścia.

- Hej, jeśli nie ma pan co robić z dzisiejszym wieczorem, mógłbym zaproponować 

parę miłych miejsc - zawołał za nim taksówkarz. - Szkoda marnować noc.

- Dlaczego?   Ostatnio   nie   lubię   towarzystwa   -   uciął   Rafe   i   wszedł   do   holu, 

wykładanego marmurami i mahoniem. W myślach towarzyszył mu bezustannie obraz Maggie 

takiej, jaką ujrzał pierwszy raz od roku. Smukła sylwetka, ciemne włosy, zaczesane do tyłu, 

odsłaniające delikatne rysy. Oczy o odcieniu akwamaryny wydawały się jeszcze większe i 

bardziej wyraziste, niż zdołał zapamiętać. Wytworna, jedwabna sukienka miękko uwydatniała 

krągłe,   rzeźbione   kształty.   Nie   była   już   tak   dziewczęco   szczupła   jak   dawniej,   ale   kilka 

dodatkowych kilogramów rozłożyło się we właściwych miejscach, przydając jej kobiecości.

Najwyraźniej   pisarska   kariera   musiała   jej   świetnie   służyć.   Rafe'a   niemal   drażnił 

kwitnący wygląd Maggie. Byłoby sprawiedliwiej, gdyby cierpiała tak jak on. Niestety, nic na 

to nie wskazywało.

Raz jeszcze przebiegł w myślach raporty, których dostarczyła mu prywatna agencja 

detektywistyczna. Maggie prowadziła spokojne i uregulowane życie. Rzadko umawiała się na 

randki   i   żadna   z   nich   nie   wyglądała   na   poważną.   Wolny   czas   spędzała   zazwyczaj   w 

towarzystwie dwóch innych młodych kobiet, z którymi ostatnio bardzo się zaprzyjaźniła.

Rafe nie znał ani Sarah Fleetwood, ani Katherine Inskip, ale ich nazwiska pojawiały 

się   w   raportach   tak   czysto,   że   podświadomie   zaczął   żywić   do   nich   sympatię   jako   do 

przyzwoitek  Maggie. Nie zniósłby bowiem myśli,  że w jej życiu  pojawił się mężczyzna. 

Trzeba przyznać, że miał ogromne szczęście, bo na razie tylko Sarah i Katherine znalazły 

sobie   partnerów.   Nie   powinien   jednak   kusić   losu.   Maggie   należy   do   kobiet,   którym 

background image

mężczyźni  nie pozwalają długo żyć  samotnie.  Świadomość, że wkrótce może już być za 

późno, popchnęła go do działania.

Poszedł prosto do hotelowego barku, usiadł na wysokim stołku i zamówiwszy whisky, 

pogrążył   się   w   rozmyślaniach.   Precyzyjnie,   krok   po   kroku,   rozpatrywał   ich   dzisiejszą 

rozmowę pod kątem słabych i mocnych punktów - tak samo jak analizował skomplikowane, 

ryzykowne negocjacje z punktu widzenia nowych strategii.

Ten plan opracowywał od miesięcy, rozważając wszelkie możliwe warianty. Gotów 

był sprzedać duszę diabłu, byleby Maggie wróciła. Dziś wyłożył na stół swoje atuty i mógł 

tylko czekać, aż ona podejmie grę. Jednym słowem, modlić się, by w poniedziałek zjawiła się 

na lotnisku w Tucson. Cała jego przyszłość wisiała na włosku i wiedział o tym aż za dobrze.

* * *

Sobotnia   promocja   najnowszej   książki   udała   się   wspaniale.   Wierne   czytelniczki 

zjechały ze wszystkich stron Seattle, by spotkać się z autorką „Brutala”. Maggie była im 

szczególnie   wdzięczna,   gdyż   miłe   rozmowy   pozwoliły   jej   zapomnieć   o   nieodwołalnie 

zbliżającym się terminie podjęcia decyzji.

- Byłam   zachwycona   „Brutalem”,   moja   droga   -   powiedziała   z   zachwytem   młoda 

kobieta   w   zaawansowanej   ciąży,   ze   szkrabem   czepiającym   się   jej   spódnicy,   podsuwając 

Maggie egzemplarz do podpisu. - Twoje książki zawsze poprawiają mi humor, a bohaterowie 

są po prostu fantastyczni. Aha, mam na imię Christine.

- Dzięki, Christine, bardzo się cieszę, że podoba ci się książka i że zadałaś sobie trud, 

żeby przyjechać - odparła z uśmiechem Maggie, składając zamaszysty podpis pod krótką 

dedykacją.

- Nie ma sprawy - rozpromieniła się Christine.

- Przyjechałabym tu nawet z końca świata. Teraz przyszła pora na dzieci, ale przedtem 

pracowałam   w   biurze   maklerskim   w   Seattle.   Znam   środowisko,   o   którym   piszesz,   od 

podszewki i łatwo mogę się identyfikować z twoimi bohaterkami. Kiedy wyjdzie następna 

książka?

- Mniej więcej za pół roku.

- Och,   nie   będę   się   mogła   doczekać.   Mam   nadzieję,   że   bohater   będzie   w   stylu 

Roarke'a, bohatera „Brutala”?

- Jasne - uśmiechnęła się Margaret.

W gruncie rzeczy wszyscy jej bohaterowie niewiele się od siebie różnili i wykazywali 

zdumiewające podobieństwo do Rafe'a Cassidy'ego. Fakt, iż zakochała się w nim tak szybko, 

background image

potwierdzał tylko jej podejrzenia, że Rafe uosabiał mężczyznę z marzeń, którego tak chętnie 

opisywała w książkach.

Jedynie   kowbojskie   buty,   kapelusz   stetson   oraz   pas   z   ozdobną   klamrą   nie 

przypominały   strojów   jej   bohaterów.   Mężczyźni   w   powieściach   Maggie   nosili   wytworne 

garnitury od najlepszych  europejskich  krawców  i włoskie  obuwie,  najchętniej  robione  na 

miarę.

A   jednak   oni   wszyscy   mieli   w   sobie   jakiś   niemal   prymitywny   rys   brutalności, 

nadzwyczaj   pociągający   dla   bohaterek.   Tylko   że   w   finale,   w   przeciwieństwie   do   Rafe'a, 

dawali się oswoić i zamienić w łagodne baranki.

Następna   w   kolejce   po   autograf   stała   wytworna,   zadbana   kobieta   w   prostej,   lecz 

eleganckiej sukience.

- Christine   ma   rację   -   powiedziała,   podsuwając   Margaret   książkę.   -   Prosimy   o 

kolejnego bohatera w rodzaju Roarke'a. On był świetny. Uwielbiam takich twardych facetów, 

których trzeba dopiero nauczyć miłości. Nazywam ich kowbojami w garniturach.

Margaret uniosła głowę, zaskoczona.

- Kowbojami? Na Boga, czemu? Lubię wielkomiejskich  profesjonalistów i tylko o 

nich piszę.

Jednak kobieta z przekonaniem pokręciła głową.

- Przecież twoi bohaterowie to przebrani kowboje, nie wiesz o tym?

Margaret  popatrzyła  na  nią w  zamyśleniu.  Już dawno nauczyła  się, że nie  należy 

lekceważyć   zdumiewającej   intuicji   czytelniczek.   Tym   razem   jednak   została   kompletnie 

zaskoczona.

- Naprawdę tak uważasz? - zapytała z powątpiewaniem.

- Oczywiście.   Wierz   mi,   potrafię   rozpoznać   kowboja,   nawet   jeśli   nosi   garnitur   i 

koszulę za kilkaset dolarów.

- Ona ma świętą rację, Margaret - poparła ją inna czytelniczka. - Kiedy zaczynam 

czytać jedną z twoich książek, od razu dostrzegam w bohaterze kowboja.

- Ale wytłumacz mi dlaczego - wyjąkała zdumiona Margaret. Kobieta zastanowiła się 

przez chwilę nad odpowiedzią.

- Myślę,   że  ma  to  coś wspólnego  z  ogólną  filozofią  życia   tych   facetów  -  zaczęła 

powoli.   -   Wiesz,   sposobem,   w   jaki   myślą   i   działają.   Mają   takie...   staromodne   zasady 

postępowania   wobec   kobiet,   bardzo   honorowe.   Takie,   które   kojarzą   nam   się   z   dawnym 

Dzikim Zachodem.

- Święta prawda - poparła ją kolejna czytelniczka.

background image

- Tylko   że   tu   się   pojedynkują   w   salach   zarządów   i   rad   nadzorczych,   ale   zasady 

pozostały te same. A ja mam na imię Rachel.

- Rachel. - Margaret pospiesznie złożyła podpis.

- Dzięki ci - powiedziała, oddając egzemplarz z uśmiechem.

- To ja dziękuję. - Rachel mrugnęła do niej wesoło i zerknęła na inne kobiety. - A 

skoro już mowa o kowbojach, to może któregoś dnia uraczysz nas prawdziwym kowbojem - 

no wiesz, kapelusz, buty, koń i te rzeczy.

- Tak, tak, będziemy czekać! - zawołały z entuzjazmem. Maggie spoważniała nagle, z 

trudem siląc się na uśmiech.

- Może, kiedyś...  - mruknęła cicho.  Czy miała  powiedzieć  tym  miłym  paniom,  że 

poznała już takiego rewolwerowca z Wall Street,  ale nie może  się jakoś zdecydować  na 

szczęśliwe zakończenie?

Z trudem przywołała na twarz uśmiech i wyciągnęła rękę po następny egzemplarz, 

kiedy nagle zamarła, rozpoznając pochylającą się nad nią postać. To się nazywa wpaść z 

deszczu pod rynnę, pomyślała z rezygnacją.

- Witaj, Jack. Co tu robisz? Nie przypuszczałam, że czytujesz romanse.

Jack   Moorcroft   odwzajemnił   uśmiech.   Brązowe   oczy   patrzyły   na   nią   z   pełnym 

podziwu zdumieniem.

- Widzę, że naprawdę ci się udało.

- Co, pisanie? Owszem, miałam chyba trochę szczęścia.

- Nie przypuszczałem, że zrobisz w tej dziedzinie prawdziwą karierę.

- Nikt nie przypuszczał, a już zwłaszcza ja sama.

- Czy mogę zaprosić cię na kawę, kiedy skończysz? Chciałbym trochę porozmawiać.

- Poczekaj,   niech   zgadnę   o   czym.   Nie   widzieliśmy   się   od   dnia   mojej   rezygnacji. 

Niedługo potem czytałam w prasie, że przeniosłeś się do zarządu „Moorcroft Industries” w 

San Diego. A teraz pojawiasz się jak grom z jasnego nieba w Seattle, w dwa dni po tym, jak 

w równie magiczny sposób objawił się tu Rafe Cassidy. Ciekawe, czy to zamierzony zbieg 

okoliczności, czy raczej jeden z tych zdumiewających przypadków, które czynią nasze szare 

życie tak interesującym?

- Zawsze byłaś wyjątkowo bystra. Dlatego właśnie cię zatrudniłem.

- Zapomnij   o   pochlebstwach,   Jack.   Jestem   uodporniona.   A   teraz   wybacz,   ale   inni 

czekają - ucięła, oddając mu książkę. Nie wpisała dedykacji.

- Dobrze, Margaret, ale bardzo mi zależy na tej rozmowie. Pozwolisz się zaprosić na 

kawę albo na drinka? Chociażby przez pamięć na dobre, stare czasy?

background image

Patrzył na nią z takim wyczekiwaniem, że nie mogła odmówić. Zresztą był zupełnie 

dobrym szefem. I przecież nie prosił jej, by złożyła wymówienie. Odeszła z własnej woli.

- Zgoda, może być kawa. Kończę mniej więcej za kwadrans - powiedziała.

- Świetnie, będę czekał.

W dwadzieścia minut później Maggie, pożegnawszy wydawców i czytelniczki, ruszyła 

w kierunku Jacka Moorcrofta. Stał przy stojakach z pismami i przeglądał magazyn „Forbes”. 

Kiedy zobaczył Maggie, natychmiast odłożył go i podbiegł, by przytrzymać dla niej drzwi. 

Jack miał czterdzieści trzy lata i był o pięć lat starszy od Rafe'a. Na pierwszy rzut oka można 

go   było   uznać   za   o   wiele   bardziej   udane   wcielenie   jej   bohaterów.   W   jego   wyglądzie   i 

manierach   nie   było   ani   śladu   kowboja.   Był   wprost   kwintesencją   rzutkiego,   ogładzonego 

menedżera.

Można też go było śmiało nazwać przystojnym. Młodzieńczą, wysportowaną sylwetkę 

zawdzięczał   codziennemu   treningowi   w   ekskluzywnym   klubie   odnowy   biologicznej. 

Jasnokasztanowe włosy były już lekko przerzedzone i poprzetykane siwymi pasemkami, ale 

to   nadawało   mu   tylko   dystyngowany   wygląd.   Całości   dopełniał   nienagannie   skrojony 

garnitur, oczywiście w europejskim stylu, włoskie buty i najmodniejszy jedwabny krawat.

Jack Moorcroft nosił coś jeszcze - obrączkę. Był żonaty i to sprawiło, że Margaret już 

w momencie, gdy go poznała, uznała, że nie ma sensu interesować się nim jako mężczyzną. 

Zresztą, nawet gdyby był wolny, nie byłby w stanie doprowadzić jej do takiego szaleństwa 

jak Rafe. Maggie wiedziała po prostu, że Jack Moorcroft nie jest mężczyzną jej marzeń, choć 

z pozoru spełniał wszystkie warunki.

- Jack, lepiej od razu wyłóż karty na stół - zaczęła bez wstępów, sadowiąc się przy 

stoliku w małym barku. - Oboje wiemy, że nie przyjechałeś do Seattle, by wspominać dawne 

czasy.

Moorcroft bawił się przez chwilę plastikowym mieszadełkiem, obserwując ją uważnie.

- Zmieniłaś się - stwierdził w końcu.

- Wszyscy się zmieniają - wzruszyła ramionami.

- Możliwe. Lubisz ten pisarski biznes?

- Kocham. Ale chyba nie o tym chciałeś porozmawiać?

- Nie. - Jack pociągnął łyk kawy i oparł się łokciami o stolik. - Mam informacje, że 

Cassidy odwiedził cię w tym tygodniu.

- Sama ci o tym powiedziałam. Był u mnie w czwartek wieczorem. Ale jaki to ma 

związek z tobą?

- On chce zemsty, Margaret. Znasz go równie dobrze jak ja, a pewnie nawet lepiej.

background image

- Już się na mnie odegrał. Przecież byłeś przy tym, kiedy tamtego ranka kazał mi 

zniknąć ze swojego życia.

- Dobrze, ale teraz wrócił, prawda? - Usta Jacka skrzywiły się w gorzkim uśmiechu. - 

Wrócił, ponieważ nie zdążył jeszcze odegrać się na mnie. Rozstanie z tobą to za mało, by mi 

dokuczyć.

Margaret poczuła, jak płoną jej policzki, ale nie zdradziła zdenerwowania.

- Dlaczego   uważasz,   że   będzie   mścił   się   na   tobie?   Przecież   to   mnie   uważał   za 

zdrajczynię.

- Owszem, ale zdradziłaś go dla mnie, nie pamiętasz?

- Do   cholery,   nie   zdradziłam   nikogo!   Byłam   w   pułapce   i   musiałam   zrobić   to,   co 

zrobiłam.

- Z jego punktu widzenia to ja byłem tym, który wymagał od ciebie lojalności. Na 

swój sposób miał rację, nie uważasz? Ale było jeszcze coś, co go rozwścieczyło. Myślę, że 

widział we mnie rywala.

- Skądże, byłeś tylko moim szefem i wiedział o tym. Chociaż... Powiedz mi, Jack, co 

mu powiedziałeś?

Moorcroft przygryzł wargę i odwrócił wzrok.

- Tamtego ranka Cassidy zachowywał się jak maniak. Nie przyjmował do wiadomości 

żadnych   argumentów.   Był   pewny,   że   poczułaś   się   lojalna   wobec   mnie   nie   tylko   jako 

współpracownica, ale również jako kochanka.

Margaret skrzywiła się z obrzydzeniem.

- A więc skłamałeś mu.

- Czy to ważne, że pozwoliłem mu pomyśleć sobie to, o czym i tak był przekonany? 

Nieszczęście już się stało. I tak cię rzucił i wiedział, że przegrał ze mną rozgrywkę o firmę 

Spencera.

- Wówczas   postanowiłeś   wykorzystać   okazję   i   jeszcze   osłodzić   sobie   zwycięstwo. 

Uśmiech Moorcrofta stał się drapieżny.

- Dobrze, przyznaję, że nie mogłem oprzeć się pokusie, by go dobić. Dwa lata temu 

Cassidy rozwalił fuzję, którą szykowałem. Należało mu się to.

- A ja, nieszczęsna, przypadkiem trafiłam w środek waszej rozgrywki.

- Pewnie nie uwierzysz, Margaret, ale szczerze żałuję tego, co się stało.

- Jasne. Może w ogóle o tym zapomnimy, co? Mam naprawdę ważniejsze rzeczy do 

roboty, niż wspominanie dawnych, słodkich czasów.

- Niestety, ja nie mogę zapomnieć. - Jack pochylił się ku niej z nagłym ożywieniem. - 

background image

Nie mogę, ponieważ Cassidy nie zapomniał. I poluje na mnie.

- O czym ty, do licha, mówisz?

- Od dawna rywalizowałem w interesach z tym przeklętym kowbojem, ale po tym, jak 

stanęłaś między nami, cała sprawa stała się dla niego rodzajem wendety. Sto lat temu po 

prostu wyzwałby mnie na pojedynek w samo południe albo coś w tym rodzaju. Ale żyjemy 

przecież w cywilizowanych czasach, prawda? Cassidy będzie mścił się w sposób bardziej 

wyrafinowany.

- Jack, nadal nic nie rozumiem. - Margaret patrzyła na niego zdumiona. Moorcroft 

pochylił się jeszcze bliżej. Brązowe oczy błyszczały.

- On coś knuje, Margaret. Z moich prywatnych źródeł wiem, że kroi mu się poważna 

transakcja,   która   mogłaby   bezpośrednio   zaszkodzić   „Moorcroft   Industries”.   Muszę 

dowiedzieć   się,   o   co   dokładnie   chodzi,   zanim   będzie   za   późno.   Muszę   zdobyć   poufne 

informacje.

- Jak słyszę, już je masz.

- Mam, ale niepełne. I nie wiem, w jakim stopniu mogę brać je pod uwagę.

- To twój problem, Jack.

- Posłuchaj, Cassidy jest teraz bardziej ostrożny niż przed rokiem i ciaśniej trzyma 

karty przy piersi. Cokolwiek organizuje, będzie strzegł, by nie było żadnych przecieków. A ja 

muszę wiedzieć. Muszę!

- Ale   dlaczego   przychodzisz   z   tym   do   mnie?   Nie   pracuję   już   dla   ciebie.   Jestem 

wolnym strzelcem, Jack, i to mi bardzo odpowiada.

- Owszem,  widzę   -  uśmiechnął  się.  -  Wyglądasz  rewelacyjnie,  Margaret.   I  dobrze 

wiem,   że   jesteś   już   poza   środowiskiem,   ale   znalazłem   się   w   sytuacji   podbramkowej   i 

potrzebuję pomocy.

- Chyba żartujesz? Nie mogę ci pomóc. Jak sam zauważyłeś, zerwałam już z tym 

wszystkim. Moorcroft potrząsnął głową.

- Wtedy nie byłaś niczemu winna, ale, niestety, wplątałaś się wbrew swojej woli. A 

teraz Cassidy znów cię wplątuje.

Margaret nerwowo wyprostowała się na krześle.

- Dlaczego tak uważasz?

- Już   ci   mówiłem,   nie   mam   wszystkich   informacji,   ale   jednak   coś   wiem.   To 

mianowicie, że widziano twojego ojca z Beverly Cassidy.

- Jesteś   lepiej   poinformowany   niż   jak,   Jack   -   skrzywiła   się   Margaret.   -   Sama 

dowiedziałam się o tym dopiero w czwartek. Ja, córka, wyobrażasz sobie? Z początku nie 

background image

mogłam uwierzyć. Tata, jak on mógł...

Przygryzła wargę. - Zresztą, nieważne.

Przez resztę pamiętnego czwartkowego wieczoru usiłowała sobie wmówić, że Rafe 

kłamał. Niestety, gosposia ojca potwierdziła w rozmowie telefonicznej, że pan pojechał do 

Arizony. Natychmiast wykręciła numer rancza, tylko po to, by dowiedzieć się od kolejnej 

gosposi, że pan Lark nie może podejść, ale czeka z utęsknieniem na córkę w poniedziałek.

Zatem Rafe nie kłamał. Zapewne rewelacja o kupnie „Lark Engineering” była także 

prawdą. Ogarnął ją nagły niepokój.

- Jedziemy na tym samym wozie, Margaret - zatroskany głos Moorcrofta wdarł się w 

jej myśli. - Jesteśmy naturalnymi sojusznikami. Rok temu byłaś w patowej sytuacji. Kochałaś 

Cassidy'ego, lecz chciałaś pozostać lojalna wobec mnie. Ale teraz jest inaczej, prawda? Już 

nic nie jesteś winna temu człowiekowi. Pora, żeby zapłacił za to, co zrobił.

- Oszalałeś? Nie chcę żadnej zemsty. Chcę mieć tylko święty spokój, nic więcej.

- Nie będziesz miała spokoju i dobrze o tym wiesz. Jeśli twój ojciec poślubi Beverly 

Cassidy, będziesz przez resztę życia związana ze słodką rodzinką Rafe'a, a przez to i z nim 

samym.

Margaret wzdrygnęła się na samą myśl o tym.

- Pojedziesz do Arizony, prawda? - zapytał Moorcroft, patrząc na nią wyczekująco.

- Najprawdopodobniej - westchnęła. Wiedziała, że musi to zrobić.

- Chcę cię prosić jedynie oto, byś miała oczy i uszy otwarte. Może wyłapiesz coś, co 

może się przydać  zarówno tobie, jak i mnie. Coś, dzięki czemu będę mógł ocalić skórę. 

Odwdzięczę się z nawiązką, Margaret.

Spojrzała na niego ostro.

- Zapomnij o tym, Jack. Jeśli pojadę na ranczo, to nie po to, by szpiegować dla ciebie. 

Mam swoje własne powody.

- Rozumiem - odparł - ale wejdź w moje położenie. Mam tego łotra na karku i zrobię 

wszystko, by ocalić skórę.

- Aż tak bardzo boisz się Rafe'a? - zapytała z nie skrywanym zdumieniem.

- Już ci mówiłem, że kiedyś rywalizowaliśmy po prostu w interesach. Raz jeden był 

górą, raz drugi. Normalne. Na tym polega gra. Ale zasady się zmieniły. To już nie zabawa, 

tylko rozgrywka na śmierć i życie - zakończył dramatycznie.

- Cóż, życzę powodzenia - powiedziała bezlitośnie Maggie. Moorcroft powoli obracał 

w palcach szklankę.

- Nie pomożesz mi?

background image

- Nie.

- Ponieważ go kochasz, tak?

- Moje uczucia w stosunku do Rafe'a nie mają z tym nic wspólnego. Po prostu nie 

chcę znów znaleźć się w nieprzyjemnej sytuacji.

- Margaret, chciałbym cię jeszcze o coś zapytać.

- Słucham? - Jego ton sprawił, że zesztywniała.

- Powiedz mi, czy gdyby wówczas nie pojawił się Cassidy i nie zawrócił ci w głowie, 

byłabyś zainteresowana tym, co mógłbym ci zaoferować?

- Niczego nie możesz mi zaoferować, Jack. Chyba zapomniałeś, że jesteś żonaty?

- A gdybym nie był żonaty?

- Przykro mi, ale nie.

- Możesz mi przynajmniej zdradzić dlaczego?

- Zawsze wyznawałam  zasadę nie zadawania  się bliżej z szefami,  nawet jeśli byli 

wolni. Uważałam, że karierę powinnam zawdzięczać swoim zdolnościom i umiejętnościom, i 

niczemu więcej. A poza tym...

- A poza tym?

- Powiedzmy, że nie jesteś mężczyzną moich marzeń.

* * *

Rafe czekał w holu lotniska. Margaret z początku go nie zauważyła. Ciągnąc torbę na 

kółkach, przepychała się przez tłum, wypatrując ojca. Była wściekła, kiedy stwierdziła, że nie 

wyjechał po nią. Nie dość, że Connor Lark wprowadził zamęt w jej życiu, to jeszcze nie był 

na tyle przyzwoity, by przywitać ją na lotnisku!

Omal nie krzyknęła, kiedy ktoś stanął przy niej i wyjął jej torbę z ręki.

- Pomogę ci, kochanie. Samochód stoi przed wejściem.

Wściekle   spojrzała   na   bezczelnie   uśmiechniętego   Rafe'a   i   z   naburmuszoną   miną 

ruszyła przed siebie. Zdążyła jednak zauważyć, że był ubrany w białą koszulę z podwiniętymi 

do łokci rękawami, dżinsy i pokazowe buty z brązowej skóry, pięknie wyszywane turkusową i 

czarną nicią. Kapelusz miał obowiązkowo wciśnięty na oczy.

- Sądziłam, że tata domyśli się, że wypadałoby po mnie wyjechać - burknęła.

- Nie wiń Connora. Powiedziałem mu, że sam się tym zajmę. - Rafe objął ją wolnym 

ramieniem, przyciągnął do siebie i mocno pocałował w same usta. Zrobił to tak szybko, że 

nawet nie zdążyła zaprotestować.

Na ogół zbyt późno odgadywała jego zamiary, co zawsze doprowadzało ją do pasji. 

background image

Jednak nie należało okazywać, że traci kontrolę nad sobą.

- Byłabym   wdzięczna,   gdybyś   więcej   tego   nie   próbował   -   wycedziła   lodowatym 

tonem, gwałtownie uwalniając się z jego objęć.

- Miałaś dobry lot? - zagadnął beztrosko, idąc tak szybko, że ledwie mogła za nim 

nadążyć w wąskiej, krótkiej spódnicy i na wysokich obcasach. Kolejną denerwującą cechą 

tego człowieka było ignorowanie wszystkiego, z czym w danym momencie nie chciał mieć do 

czynienia.

- Boże, tu jest jak w piecu! - wykrzyknęła, kiedy na ulicy ogarnęła ją fala wilgotnego, 

dusznego upału. Szybko wyciągnęła z torebki ciemne okulary i nałożywszy je, zaczęła się 

rozglądać.

Bezlitosny, rozpalony błękit pustynnego nieba zdawał się przytłaczać cały krajobraz. 

Pod nim słały się płowe piaski pustyni, spotykając się z majaczącym na horyzoncie pasmem 

gór.

- Cóż, to właśnie jest pustynne lato - stwierdził sentencjonalnie Rafe. - Czego się w 

końcu spodziewałaś? Zresztą, szybko się przyzwyczaisz.

- Nigdy, nawet za milion lat!

- Wiem, dziecino, że ta nie jest Seattle. - Rafe podszedł do srebrzystego mercedesa, 

zaparkowanego blisko wejścia. - Na szczęście wóz jest klimatyzowany. Zaraz zacznie działać. 

- Otworzył drzwiczki i zaprosił ją gestem. Syknęła z bólu, kiedy rozpalona skóra siedzenia 

sparzyła ją przez cienki materiał spódnicy.

Rafe wrzucił torbę do bagażnika i usadowił się za kierownicą. Silnik zaczął pracować 

z cichym pomrukiem, lecz duże dłonie mężczyzny spoczywały nieruchomo na kierownicy. 

Odwrócił się powoli i spojrzał na Margaret. Dostrzegła w jego oczach mroczne, tłumione 

pożądanie. Pogratulowała sobie, że włożyła ciemne okulary.

- Jak daleko do rancza?

- Och, tylko kilkanaście kilometrów - odparł roztargnionym głosem. Wyraźnie myślał 

o czymś innym. - Wiesz, nadal trudno mi uwierzyć, że tu jesteś. A to już najwyższy czas, 

moja pani.

Nie podobał się jej ten ton.

- Swoim zwyczajem nie pozostawiłeś mi wyboru?

- Nie.

- Powinnam wiedzieć, że nie należy oczekiwać od ciebie przeprosin.

- A za co?

- Za bezczelne, podstępne i podłe wmanewrowanie mnie w ten przyjazd - warknęła.

background image

- Och, o to ci chodzi. Rzeczywiście, nie masz co liczyć na przeprosiny. Zrobiłem to, 

co musiałem zrobić. - Włączył bieg i srebrzysty wóz cicho wytoczył się z parkingu. - Nie było 

innego sposobu, żeby cię tu ściągnąć, Maggie.

- Tracisz tylko czas, Rafe. I prosiłam cię, żebyś nie mówił do mnie Maggie.

- Spróbuję.   Ale   ostatnio   mam   zbyt   wiele   spraw   na   głowie,   by   pamiętać   o   takich 

drobiazgach. Margaret zacisnęła dłonie w poczuciu bezsilności.

- Zawsze taki byłeś. To są według ciebie nieistotne drobiazgi. I jak mam uwierzyć, 

kiedy mówisz, że chcesz, abym do ciebie wróciła.

- Naprawdę   tego   chcę.   Gdyby   było   inaczej,   czemu   miałbym   posuwać   się   aż   do 

szantażu?

- Nie wiem. - Zmarszczyła  brwi. - Dużo o tym myślałam i jedyne wytłumaczenie, 

jakie   mi   się   nasunęło,   to   twoja   urażona   ambicja.   Co   prawda   powiedziałeś,   że   mam   się 

wynosić,   ale   w   gruncie   rzeczy   to   ja   porzuciłam   cię,   odchodząc   bez   słowa,   bez   jednego 

spojrzenia. Mam rację?

- Masz - przyznał niechętnie. - Po tym, co się stało, nie jestem już taki jak dawniej.

- A więc dlatego to zrobiłeś? Żeby szukać zemsty? - Wzdrygnęła się, przypominając 

sobie słowa Jacka Moorcrofta.

- Nie bądź śmieszna, gdybym chciał się mścić, to z pewnością nie proponowałbym ci 

małżeństwa. Nie jestem masochistą. Ściągnąłem cię tutaj, żeby dać sobie samemu szansę 

naprawienia szkód, które wyrządziłem rok temu.

- Te szkody są nie do naprawienia.

- Mylisz się. Jesteśmy w stanie sobie wybaczyć i zacząć nowe życie.

- Jestem całkiem zadowolona ze swojego i nie potrzebuję zmian - oświadczyła sucho.

- Zazdroszczę. Ja przeżyłem piekło.

- Rafe, przestań mówić w ten sposób. Oboje wiemy, że nie należysz do tych, którzy 

wybaczają zdradę i nielojalność, a to mi przecież zarzuciłeś. Motyw zemsty pasuje do ciebie o 

wiele bardziej. I podejrzewam, że dlatego planujesz zagarnięcie firmy mojego ojca.

- Nie chcę jej zagarnąć. On sam chce mija sprzedać. To zyskowna operacja, która 

dobrze wpasowuje się w inne interesy „Cassidy and Company”.

- Nie wierzę ci.

- Uwierzysz,  kiedy porozmawiasz  z Connorem.  Przyjechałaś,  bo wydaje  ci się, że 

musisz ocalić ojca. To podobne do ciebie, Maggie. Jednak wątpię, czy zdołasz go wyrwać z 

rąk mojej matki. Kiedy zobaczysz, jak im jest ze sobą dobrze, zmienisz zdanie.

- To wszytko jest częścią spisku, który uknułeś. Powiedz mi wreszcie, o co naprawdę 

background image

chodzi?

- Kochanie, czy nie cierpisz na manię prześladowczą?

- Bzdura, po prostu jestem ostrożna. Rafe skwitował jej słowa uśmieszkiem.

- Gdybyś   była   ostrożna,   kotku,   nie   przyleciałabyś   tutaj   -   powiedział   po   chwili. 

Rozmowa zaczęła przybierać niewygodny dla niej obrót, więc Margaret wolała zamilknąć. 

Nie widzącym wzrokiem wpatrywała się w surowy krajobraz, gorączkowo usiłując wymyślić 

jakikolwiek plan działania. Jednak brak pewności co do prawdziwych intencji Rafe'a okazał 

się przeszkodą nie do pokonania.

Nie wierzyła  bowiem ani przez moment, że naprawdę chce ją poślubić. Poza tym 

pozostawał jeszcze Moorcroft. Maggie było obojętne, co stanie się z Jackiem i jego firmą, ale 

zaczęła się obawiać, czy Rafe nie zechce jej wykorzystać w rozgrywce z rywalem. Wreszcie 

sprawa ojca. Sytuacja była skomplikowana i potencjalnie niebezpieczna.

Typowa operacja w stylu Rafe'a Cassidy'ego, pomyślała ponuro Margaret.

background image

ROZDZIAŁ 3

- To   jest   twój   dom,   Rafe?   -   Maggie   nie   mogła   ukryć   zdumienia   na   widok 

wyłaniających się przed nimi zabudowań.

Siedziba Cassidych, malowniczo położona u podnóża pasma wzgórz, była naprawdę 

piękna.   U   końca   długiego,   krętego   podjazdu   wznosił   się   gustowny   dom   w   klasycznym 

kolonialnym stylu. Ściany z płowej cegły  adobe  miały ciepły, naturalny odcień pustynnej 

ziemi, a czerwona dachówka dopełniała wyglądu całości. Monotonię pustynnych  kolorów 

przełamywała wypielęgnowana zieleń, zwartą masą otaczająca budowlę. Tło tworzyły stojące 

w   pewnym   oddaleniu   białe,   nowoczesne   budynki   gospodarcze   i   zielone   pasma   pastwisk, 

rozdzielone białymi płotami.

- Wtedy nasza znajomość skończyła się zbyt szybko, bym miał okazję cię tu zaprosić - 

powiedział Rafe nie bez żalu. - A miałem taki zamiar. Tym bardziej cieszę się, że mogę 

zrobić to teraz.

Margaret rozglądała się z ciekawością.

- Słuchaj, a gdzie są krowy? - zagadnęła nagle. - Zawsze myślałam, że musi ich być 

pełno na pastwiskach.

- O tej porze roku bydło przeganiane jest na wzgórza.

- Za to masz wiele koni. Tylko jakoś nie wyglądają na kowbojskie.

- Nie, to są araby. Dochowaliśmy się pięknych okazów. W sumie zysk jest pewniejszy 

niż przy hodowli bydła. Zastanawiam się nawet, czy nie zrezygnować z krów.

- Słusznie. Może byś się przestawił na kurczaki?

- Kurczaki? - zapytał ze świętym oburzeniem kowboja, który nie widzi świata poza 

bydłem i końmi.

- Jasne. Czerwone mięso staje się niemodne, Rafe. Nie znasz najnowszych tendencji w 

dziedzinie zdrowej żywności? Modne są kurczaki, ryby i warzywa. Ach, i jeszcze indyki. To 

podobno bardzo opłacalne.

- Daj mi spokój z tym drobiem - burknął zniecierpliwiony.

- Dobrze,   rozumiem.   Najwyraźniej   podstawą   rodzinnej   fortuny   jest   nie   farma,   a 

„Cassidy and Company”, tak? Hodowla to tylko rodzaj kowbojskiego hobby.

Rafe zatrzymał wóz na podjeździe, rzucając jej niechętne spojrzenie.

- Widzę, że uwzięłaś się, żeby wszystko komplikować.

- Oczywiście - przyznała bezczelnie. - Jak się tylko da. Gdzie jest mój ojciec?

- Pewnie nad basenem. Pływał, kiedy odjeżdżałem na lotnisko.

background image

Zaledwie wysiedli z wozu, pojawił się młody człowiek w czarnych dżinsach i pasiastej 

koszuli.

- Tom, to jest Maggie Lark. Maggie, poznaj Toma - przedstawił ich krótko Rafe. - 

Tom jest naszym ogrodnikiem i przysłowiowym chłopcem do wszystkiego. Stary, weź bagaże 

i zanieś do południowego skrzydła, do pokoju gościnnego, dobrze?

- Już się robi, Rafe. Witam, panno Lark. Jak minęła podróż?

- Dobrze, dziękuję. Powiedz mi, Tom, gdzie jest basen?

- Basen?  Na  terenie  patia, w  głębi.   Nie  zechciałaby  pani  najpierw   przebrać  się  w 

pokoju?

- Najpierw   chciałabym   zobaczyć   się   z   ojcem   -   ucięła.   -   Nie   przyjechałam   tu   na 

wypoczynek, tylko w interesach.

- Ach, rozumiem, interesy. - Chłopak był wyraźnie zaskoczony.

Margaret energicznie ruszyła we wskazanym kierunku, nie czekając na zaproszenie 

gospodarza. Czuła jednak na plecach jego kpiące spojrzenie. Szybkim pchnięciem otworzyła 

szerokie, ciemne drzwi i wkroczyła do chłodnego holu. Klimatyzacja działała bez zarzutu. 

Zdjęła okulary i rozejrzała się z nie skrywaną ciekawością.

Południowo   -   zachodni   styl   budowli   konsekwentnie   utrzymany   był   we   wnętrzu. 

Dominowały naturalne odcienie beżu, terakoty i brzoskwini, podkreślane bladym turkusem. 

Tu  i ówdzie  uwydatniała  się  czernią  jakaś   waza  czy  lampa.   Potężne,  belkowane  sufity  i 

indiańskie kilimy o geometrycznych wzorach nadawały całości rustykalny wygląd, nie burząc 

ogólnej harmonii.

Za ogromnymi rozsuwanymi szybami, wypełniającymi całą ścianę salonu, Margaret 

dostrzegła   basen.   Zajmował   środek   pięknie   urządzonego   patia,   zamkniętego   czterema 

skrzydłami domu. Pod parasolem, na brzegu, racząc się mrożoną herbatą z termosu, siedzieli 

Connor   Lark   i   Beverly   Cassidy,   najwyraźniej   w   znakomitych   humorach.   Margaret 

obserwowała   ich   przez   moment,   przejęta   dręczącym   poczuciem   niepewności.   Jej   ojciec 

wyglądał   na   szczęśliwego   -   prawdę   mówiąc,   nie   widziała   go   tak   szczęśliwym   od   czasu 

śmierci matki przed kilkunastu laty. Wiedziała już, że misja ratunkowa, której się podjęła, 

może być trudniejsza, niż sądziła.

- Co jest, Maggie? Obawiasz się, że nie będzie to jednak takie proste? - zagadnął Rafe, 

przystając obok. - Mówiłem ci, że są dla siebie stworzeni.

- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie ciebie jako swatki - odparowała.

- Myślisz,   że   zaaranżowałem   ich   miłość   tylko   po   to,   by   łatwiej   zagarnąć   „Lark 

Engineering”? - zapytał z wyraźnym rozbawieniem. - Jestem dobry w kombinacjach, Maggie, 

background image

ale nie aż tak. Przyznaję, poznałem ich ze sobą, ale na tym moja rola się skończyła. Zakochali 

się bez mojej pomocy.

- Uważasz, że jesteś taki sprytny, co?

- Gdybym   był   naprawdę   sprytny,   nie   stracilibyśmy   całego   roku.   Maggie,   czy 

naprawdę nie mogłabyś pójść nam wszystkim na rękę i uznać związku Connora i Beverly za 

ich osobistą sprawę? Nie możesz obsesyjnie pojmować wszystkiego w kategoriach zdrady i 

zemsty. To obłęd.

Margaret kurczowo zacisnęła palce na pasku torebki. Najbardziej złościło ją, że Rafe 

w gruncie rzeczy miał rację. W głębi duszy najzupełniej się nim zgadzała.

- Maggie, proszę! - Rafe podszedł bliżej i uspokajającym gestem położył jej dłoń na 

ramieniu. Strząsnęła ją z irytacją.  Zaklął cicho. Dostrzegł nadchodzącego Toma i zapytał 

głośno: - Nie przywitasz się z ojcem, kochanie?

Nie   było   wyjścia.  Rozsunęła  szklane   drzwi  i  weszła   do  patia.  Ojciec  natychmiast 

odwrócił ku niej głowę.

- Maggie, dziecinko, wreszcie jesteś - rozpromienił się. - Najwyższy czas. Bev i ja 

czekaliśmy,  aż przybędziesz  i uwolnisz mnie  z łap  Cassidy'ego.  Cieszę się, że będziemy 

mogli sobie porozmawiać.

- Moglibyśmy porozmawiać sobie już wczoraj, gdybyś raczył podejść do telefonu - 

odparła cierpko.

- Koteczku, proszę, tylko nie zaczynaj. Zrobiłem to, co uznałem za najlepsze. Przecież 

wiesz! - Popatrzył na nią z tak rozbrajającym uśmiechem, że nie mogła się dłużej gniewać. 

Błysk   radości   i   humoru   w   jego   oczach   świadczył   aż   nadto   wyraźnie,   że   przybył   tutaj   z 

własnej woli i w przeciwieństwie do niej, bawi się świetnie.

Connor Lark był postawnym mężczyzną, niemal tak wysokim jak Rafe. Trzymał się 

świetnie jak na swój wiek, choć nad slipkami zaznaczał się niewielki brzuszek. Ciemne włosy 

już dawno posiwiały, ale oczy koloru morza, tak podobne do jej własnych, patrzyły bystro jak 

dawniej.

Matka Margaret zawsze mówiła o nim jako o surowym diamencie, który pracowicie, 

przez   lata,   szlifowała.   Obróbka,   której   tak   chętnie   się   poddawał,   przyniosła   rezultaty.   Z 

prostego, prowincjonalnego ranczera stał się utalentowanym przedsiębiorcą, który od podstaw 

stworzył nowoczesną, świetnie prosperującą firmę.

- Wiem,   tatku.   Widzę,   że   jesteś   całkiem   zadowolony   z   tej   niewoli.   -   Maggie 

uśmiechnęła się do ojca serdecznie, jak za dawnych, dobrych czasów. Powitalny uśmiech, 

który   posłała   siedzącej   obok   niego   kobiecie,   był   oficjalny.   -   Witaj,   Bev.   Miło   cię   znów 

background image

widzieć.

Matka Rafe'a była przystojną, energiczną kobietą, prawie w tym samym wieku co 

Connor, choć wyglądała młodziej. Krótkie, świetnie uczesane włosy miały dyskretny odcień 

złocistego   szampana.   Na   kostium   kąpielowy   zarzuciła   czarno   -   białe   wdzianko,   a 

wypielęgnowane stopy wsunęła w skórzane sandałki. Choć przyoblekła twarz w uprzejmy i 

przyjazny wyraz, jasnoszare oczy zachowały wyraz czujności, podobnie jak u Margaret.

- Witaj, Margaret. Ja też się cieszę, że cię widzę.

Maggie pochyliła się, by ucałować ojca w policzek, myśląc jednocześnie, że obie z 

Bev z łatwością kryją swe uczucia pod towarzyską ogładą. Pamiętała aż za dobrze, że rok 

temu   nie   zrobiła   zbyt   dobrego   wrażenia   na   Beverly   Cassidy.   Bev   nie   uważała   jej   za 

odpowiednią kandydatkę na żonę dla jej ukochanego jedynego syna. Margaret była skłonna 

przyznać jej rację.

- Usiądź,   moja   droga   -   zachęciła   Beverly,   stawiając   przed   nią   szklankę   zimnego 

napoju. - Musisz być zmęczona po podróży. Twój ojciec i ja właśnie wyszliśmy z basenu. 

Musisz szybko się wykąpać. Parę skoków do wody postawi cię na nogi. O, jesteś, Rafe. - 

Odwróciła się z uśmiechem na widok syna, wchodzącego przez szklane drzwi. - Napijesz się?

- Dzięki. - Rafe wziął z jej rąk szklankę i usiadł w fotelu koło Maggie. Umięśnione 

udo musnęło jej nogę. Odsunęła się nerwowo.

Zachłannie upiła zimny, ożywczy łyk mrożonej herbaty, przyglądając się spod oka 

całej trójce. Ojciec i Bev zdawali się czekać na jej następny ruch. Rafe siedział swobodnie, 

nie przejawiając zbytniego zainteresowania rozwojem sytuacji. Margaret zmarszczyła brwi.

- Może   przestalibyśmy   udawać   i   przeszli   do   konkretów   -   zasugerowała,   mając 

nadzieję, że jej głos nie zdradza wewnętrznego napięcia. - Przecież wszyscy wiemy, że nie 

jest to miłe rodzinne spotkanie.

- Mów za siebie, córeczko - stwierdził lekkim tonem Connor. - Jeśli o mnie chodzi, 

jestem szczęśliwy.

- Sięgnął ponad stołem i przykrył  swoją wielką dłonią rękę Beverly - Bev też, jak 

myślę. Czy Rafe zdradził ci dobrą nowinę?

- Że ty i Bev macie się ku sobie? Owszem. Connor speszył się lekko.

- Nie bardzo wiem, co to ma oznaczać. Czy tak w dzisiejszych czasach nazywa się 

planowanie małżeństwa?

Margaret gwałtownie przełknęła ślinę. Rafe miał rację. Sprawa była poważna.

- Więc zamierzacie się pobrać?

- Tak,   zamierzamy.   -   Bev   spojrzała   na   nią   z   lekka   wyzywająco.   -   Sądzę,   że   nie 

background image

będziesz się sprzeciwiać.

- Skądże, życzę wam wszystkiego najlepszego.

- Maggie usiłowała być miła. - Musicie zrozumieć, że taka wiadomość z początku była 

dla mnie szokująca. Nie miałam nawet pojęcia, że się poznaliście, dopóki Rafe mnie o tym 

nie poinformował.

- Nie przejmuj się tak, dziecino - powiedział łagodnie Connor. - Były powody, dla 

których nie chciałem zdradzić ci wcześniej tego faktu.

- Jakie powody? - zesztywniała natychmiast.

- Kotku, przecież wiesz, o czym mówię. Stosunki pomiędzy tobą i Rafe'em były do 

niedawna, delikatnie mówiąc, napięte.

- Napięte? - Maggie obdarzyła Rafe'a długim, uważnym spojrzeniem. Niczego takiego 

nie zauważyłam, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. A ty, Rafe?

- Przeżyłem złe chwile.

Przytaknęła z pełnym ubolewania zrozumieniem.

- Cóż,   przecież   ostrzegałam   cię   przed   stresem,   pamiętasz?   Powtarzałam   aż   do 

znudzenia, że nie widzisz niczego poza pracą, siedzisz po nocach i zapomniałeś, jak wygląda 

wypoczynek.

- Owszem, pamiętam, że kilka razy o tym wspominałaś.

- Och, Rafe, masz okazję, żeby wreszcie być szczery. Twoja mama i mój tata zapewne 

nie znają całej prawdy. Powiedz, że pod koniec naszej znajomości zamieniałam się w jędzę, 

gdy tylko wspomniałeś coś o firmie i obowiązkach. Mało tego, zaczęłam ci grozić, że jeśli nie 

znajdziesz tyle samo czasu dla nas, ten związek się skończy.

Bev poprawiła się nerwowo w fotelu, zerkając na Connora. Ojciec Margaret gwizdnął 

cicho.

- No, no! A więc było aż tak źle?

Rafe posłał Maggie mordercze spojrzenie.

- Tamtego   roku,   kiedy   się   poznaliśmy,   miałem   bardzo   gorący   okres   w   pracy. 

Manewrowałem kilkoma firmami, których wartość liczyła się w grubych milionach. Ale to 

dawne czasy. Teraz wiele zmieniłem w swoim życiu.

- Doprawdy trudno w to uwierzyć - stwierdziła zgryźliwie Margaret.

- Jak to, przecież jestem w Arizonie, razem z tobą - oznajmił z dumą. - Dwa pełne 

tygodnie, a może nawet trzy, jeśli będzie mi dopisywało szczęście. Będę absolutnie do twojej 

dyspozycji, kochanie.

- No, nie całkiem. Przecież jesteś w trakcie negocjacji z moim ojcem.

background image

- I tu cię zażyła, synu! - zachichotał Connor. - Właśnie, przecież mieliśmy rozmawiać 

o interesach.

- Wyjaśnij   mi  w  takim  razie,   tatusiu,  dlaczego  masz  zamiar   sprzedać   firmę,  którą 

budowałeś w pocie czoła przez całe życie - poprosiła słodkim głosem Maggie, jednocześnie 

przygważdżając ojca spojrzeniem.

- Cóż ci mogę powiedzieć? - Connor wzruszył  ramionami. - To jest prawda. Jeśli 

oferta Cassidy'ego będzie korzystna, „Lark Engineering” przejdzie w jego ręce.

- Ależ, tato, nigdy mi nie mówiłeś, że planujesz pozbyć się firmy!

- Uznałem, że nadeszła wreszcie pora, bym zaczął się cieszyć pieniędzmi, które, jak 

mówisz, zarabiałem przez lata w pocie czoła. Bev i ja postanowiliśmy podróżować i miło 

spędzać czas. Rozglądam się nawet za jakimś gustownym jachtem. Uważasz, że ten cały 

żeglarski szpan to nie dla mnie?

- Ale firma była zawsze dla ciebie ważna.

- I nadal jest. Będę z tobą szczery, córeczko. Gdybyś pozostała w świecie biznesu, 

pasjonowała się nim, teraz właśnie przekazałbym ją tobie. Ale powiedzmy sobie prawdę: nie 

jesteś   do   tego   stworzona.   Na   szczęście   powiodło   ci   się   na   innym   polu   i   czujesz   się   w 

pisarskim   środowisku   jak   ryba   w   wodzie.   Bardzo   się   z   tego   cieszę,   ale   problem   „Lark 

Engineering” pozostaje nie rozwiązany. Muszę coś zrobić z firmą, sama rozumiesz. - Ale 

dlaczego oddajesz ją Rafe'owi?

- Dlaczego zaraz „oddaję”? - włączył się Rafe.

- Twój ojciec dosłownie przystawił mi pistolet do głowy. Szkoda, że nie słyszałaś, 

jakie mi narzucił warunki.

- Rozumiem.   -   Margaret   poczuła,   jak   ulatnia   się   jej   bojowy   nastrój.   Sytuacja 

wymykała się jej spod kontroli, a Rafe był jak zwykle spokojny i opanowany.

Ogarnął ją nastrój ponurej rezygnacji. Pora było się wycofać.

- A   gdzie   jest   wszechobecny   Hatcher?   -   zagadnęła   z   udawanym   ożywieniem, 

rozglądając się wokół.

- Chyba nie zwolniłeś swojego najwierniejszego i najbardziej lojalnego pracownika na 

całe dwa tygodnie?

- Hatcher wpadnie tu na chwilę, żeby zdać mi raport, jak mają się sprawy w firmie. I 

tylko tyle. Zapowiedziałem, by mi nie przeszkadzali, chyba że zdarzyłaby się jakaś katastrofa 

- wyjaśnił spokojnie Rafe. - Zadowolona?

- Już nie musisz się martwić o moją akceptację. Możesz robić, co zechcesz.

- Och - skrzywił się Connor.

background image

- Właśnie - mrugnął do niego Rafe. - Ona wsadza mi szpile, kiedy tylko nadarzy się 

okazja. Ale obiecałem sobie, że będę wyrozumiały, spokojny i tolerancyjny. Przecież chyba 

wreszcie się jej znudzi?

- Nie licz na to. - Margaret wstała z fotela. - Nabrałam ochoty na pływanie. Pozwolisz, 

że pójdę się przebrać, Bev?

- Ależ naturalnie, kochanie. Woda jest cudowna.

Beverly   powitała   jej   odejście   z   wyraźną   ulgą.   Maggie   zauważyła   jednak   w   jej 

spojrzeniu   jeszcze   coś   -   skrywaną   troskę.   Idąc   do   pokoju,   zastanawiała   się,   co   to   może 

oznaczać. Dobrze pamiętała, co Bev powiedziała jej przed rokiem.

Kochanka...   to   słowo   zapiekło   boleśnie,   kiedy   je   usłyszała.   Tak   jak   i   pozostałe: 

„Bardziej nadajesz się na jego kochankę niż na żonę”.

- Koktajle o szóstej, przy basenie, kochanie - zawołała za nią Beverly. - A około wpół 

do ósmej Connor i Rafe mają nas uraczyć stekami z grilla.

- Zgadza się - oznajmił radośnie Connor. - To będą największe i najbardziej krwiste 

steki, jakie zna ludzkość.

Po raz pierwszy od czwartkowego wieczoru Margaret szczerze parsknęła śmiechem. 

Przystanęła i odwróciła się do całej trójki.

- Właśnie, nie wspomniałam wam jeszcze o kilku ważnych zmianach, które zaszły w 

moim życiu w ciągu tego roku.

- Na przykład jakich? - zapytał czujnie Rafe.

- Nie tykam czerwonego mięsa - oznajmiła i odwróciwszy się na pięcie, zniknęła za 

szklanymi drzwiami.

* * *

Minęła północ. Maggie wyszła z pokoju i ruszyła długim korytarzem w stronę patia. 

Kiedy uznała, że nie będzie w stanie zasnąć, przebrała się w kostium i postanowiła popływać.

Ciągle jeszcze rozgrzane powietrze było przesycone balsamicznymi woniami ogrodu. 

Pustynne,   wygwieżdżone   niebo   wyglądało   jak   naszywany   klejnotami   aksamit.   Maggie 

nasłuchiwała podświadomie, czy z pobliskich wzgórz nie rozlegnie się ponure wycie kojota.

Podwodne światła basenu mrugały zapraszająco. Zdjęła sandały i cicho wsunęła się do 

wody.   Przez   moment   unosiła   się   nieruchomo,   patrząc   w   niebo,   a   potem   zaczęła   płynąć. 

Napięcie w mięśniach stopniowo ustępowało.

To był naprawdę ciężki dzień...

Choć nie było słychać żadnych odgłosów, jednak Margaret znieruchomiała w wodzie i 

background image

spojrzała na drugi koniec basenu. Z cienia wyłonił się Rafe, ubrany tylko w slipki. Światło 

księżyca kładło się na jego szerokich ramionach i odbijało w oczach.

- Nie mogłaś spać? - zapytał miękko.

- Nie. - Leżała spokojnie na wodzie, ruszając tylko lekko nogami. Zastanawiała się, 

czy nie powinna wyjść i schronić się w zaciszu swojego pokoju, ale jakaś siła zatrzymywała 

ją w basenie.

- Ja też nie. Leżałem w łóżku i zastanawiałem się, jakbym został przyjęty, gdybym 

przyszedł do twojej sypialni.

- Bardzo chłodno.

- Tak   myślisz?   Nie   byłbym   pewien.   Ta   niepewność   nie   pozwala   mi   zasnąć.   - 

Bezszelestnie wsunął się do wody i podpłynął ku niej.

Margaret instynktownie przywarła do krawędzi basenu, chwyciwszy się poręczy jedną 

ręką. Rafe zatrzymał się tuż przed nią.

- Rafe, mam ochotę być sama.

- Nigdy już nie będziesz sama - powiedział cicho, chwytając poręcz po obu jej bokach 

i zamykając ją ramionami jak w klatce. Ale trzymał się na odległość wyciągniętych rąk.

- Próbujesz mnie zastraszyć? - zapytała nerwowo. Wspomnienie dawnej namiętności 

wróciło, przenikając ją dreszczem.

- W   żadnym   razie,   kochanie.   Chciałbym   ci   tylko   przypomnieć   kilka   chwil.   Kilka 

wspaniałych chwil.

- Przysunął się bliżej, aż drobna fala załaskotała ją w szyję. - Maggie, od czasu gdy 

odeszłaś, pragnąłem cię każdej nocy. Każdej cholernej nocy. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

Zadrżała, choć woda była ciepła.

- A więc to prawda, co mówiłeś w czwartek? Że nie miałeś nikogo od... naszego 

rozstania?

- Absolutna prawda. Nie zwariowałem tylko dlatego, że wiedziałem, iż twoje łóżko 

również jest puste.

- Skąd wiedziałeś? - Poszukała w mroku jego oczu.

- Nieważne.

- Nie jesteś przecież jasnowidzem. Musiałeś mieć konkretne informacje, że z nikim się 

nie spotykam. Ty draniu, pewnie wynająłeś kogoś, żeby mnie śledził!

- Kochanie, daj spokój, to już naprawdę nieważne.

- Nieważne? Rafe, jak śmiałeś?

- Wybacz mi, najdroższa. - Otoczył szyję Maggie ramieniem i pocałował ją leciutko w 

background image

usta. - Byłem straszliwie zdesperowany.

- Doprawdy? Ciekawe, co byś zrobił, gdyby okazało się, że w moim życiu ktoś się 

pojawił?

- Czy moglibyśmy porozmawiać o czymś innym? Podnosisz głos i za chwilę obudzisz 

mamę i swojego ojca. Ich sypialnie wychodzą na patio.

Maggie natychmiast zniżyła głos do szeptu. Ta rozmowa nie była przeznaczona dla 

niczyich uszu, a już zwłaszcza Bev i Connora.

- Co byś więc zrobił, Rafe? - powtórzyła pytanie.

- Postarałbym   się,   żeby   nasze   dramatyczne   pojednanie   odbyło   się   wcześniej   - 

stwierdził poważnie.

- Jesteś   niemożliwy.   -   Maggie   ani   na   moment   nie   uwierzyła,   że   na   tym   by   się 

skończyło. Było jasne, że Rafe Cassidy nigdy nie przestał uważać jej za swoją własność. 

Tylko świadomość, że przez wzgląd na to żył jak mnich przez cały rok, hamowała jej irytację.

- Powiedz, że za mną tęskniłaś, choć trochę.

W milczeniu pokręciła głową, wstrzymując oddech. Rafe był coraz bliżej.

- Pamiętasz,   jak   nam   było   dobrze,   kochana?   -   Pocałował   ją   znowu   i   tym   razem 

przylgnął   do   niej   całym   ciałem.   -   Nawet   nie   próbowałem   szukać   nikogo   innego,   bo 

wiedziałem, że to nie ma sensu. Ty też wiedziałaś, że nikt mnie nie zastąpi, prawda?

- Och, Rafe. - W tym cicho wypowiedzianym imieniu zawarła wszystko: żal, protest i 

przyznanie się do prawdy, której nie można było zaprzeczyć.

- O,   tak,   Maggie...   Pamiętasz,   prawda?   Cały   rok,   najdroższa.   Cały   cholerny   rok. 

Koszmar.   Poczuła,   jak   noga   Rafe'a   wsuwa   się   pomiędzy   jej   uda.   Twardy   męski   tors 

przygniótł jej piersi.

Chciwe wargi szukały jej ust. Gorący, słodki dreszcz ożywił ciało Margaret, spływając 

rwącą strugą w dół brzucha. Rafe był jedynym mężczyzną, któremu wystarczyło dotknięcie 

czy pocałunek, by wprawić ją w szaleństwo.

Wszystko mogło się zmienić, ale nie to. Nadal było im cudownie ze sobą. Ponownie 

zaczęła ulegać magii zmysłów.

- Pozwól, bym cię kochał, Maggie. Pozwól mi cię mieć, tak jak kiedyś.

- Kiedy byłam twoją kochanką? Gwałtownie potrząsnął głową.

- Nigdy nie uważałem cię za kochankę. Jesteś  kobietą, którą chcę  wziąć za żonę. 

Wiedziałem o tym od pierwszego dnia, kiedy cię spotkałem.

- Twoja matka powiedziała, że bardziej nadaję się na twoją kochankę niż na żonę - i 

chyba miała rację.

background image

- O czym ty, do licha, mówisz? - zapytał ostro.

- Nic, nieważne.

- Maggie...

- Mam lepszy pomysł - zaproponowała z uśmiechem. - W ogóle nic nie mówmy. - Już 

podjęła decyzję. Zarzuciła mu ramiona na szyję. Nie miała siły, by zabronić sobie nocy w 

ramionach tego mężczyzny. Musnęła ustami jego wargi. Dreszcz, który wstrząsnął potężnym 

ciałem, wystarczył za odpowiedź.

- Maggie, najdroższa. - Głos Rafe'a przybrał niskie tony. - Chcesz mi powiedzieć, że 

czekanie się skończyło?

- Pragnę cię, Rafe. Ani na moment nie przestałam cię pragnąć.

Znów zawładnął jej ustami, tym razem gwałtownie i zaborczo, z pożądaniem, które 

teraz szaleńczo domagało się ujścia. Wodził pod wodą dłońmi po ciele Maggie, jakby chciał 

sobie  od  nowa  przypomnieć  jego   kształty.  Gwałtownie   wciągnęła  powietrze,  kiedy  palce 

wślizgnęły się pod stanik, drażniąc napięte sutki.

- Rafe?

- Nie tutaj - szepnął. - Za dużo uszu naokoło, i Zabieram cię do swojej sypialni.

Bez wysiłku podciągnął się do góry, a potem pochylił się i wyciągnął Maggie z wody. 

Spojrzała w jego ciemne oczy i zobaczyła w nich nie skrywaną namiętność. Maggie ogarnęła 

fala gorąca. Przekonała się, że nadal kocha Rafe'a Cassidy'ego.

„Bardziej nadajesz się na jego kochankę niż na żonę.”

Słowa Bev Cassidy dźwięczały jej w uszach, kiedy Rafe unosił ją w ramionach do 

sypialni.

background image

ROZDZIAŁ 4

Półmrok   sypialni   obiecywał   rozkosz.   Kobieta,   którą   Rafe   tulił   w   ramionach,   była 

miękka, ciepła, chętna!

Jego kobieta... Wreszcie powróciła tam, gdzie było jej miejsce.

- Tak długo - wyszeptał, sięgając po ręcznik. - Tak cholernie długo, Maggie.

Wycierał ją starannie,, powoli. Osuszył jej ociekające wodą włosy i miękkim gestem 

zgarnął je z twarzy. Drobne, kochane rysy miały błogi wyraz. Uśmiechnęła się do niego i 

pocałowała leciutko.

Otarł kropelki wody z gładkiej skóry ramion i ukląkł, by wytrzeć smukły brzuch i 

długie nogi. Dotykał jej, rozkoszując się narastającym, radosnym pragnieniem.

Kiedy skończył, błyskawicznie wytarł się sam i odrzucił ręcznik.

- Maggie, kochana. Moja słodka, cudowna Maggie. - Przygarnął ją do piersi, aż jej 

głowa   spoczęła   ufnie   na   jego   ramieniu   i   niespiesznie   zaczął   rozpinać   stanik   kostiumu. 

Nabrzmiałe  sutki czekały na jego dotknięcie.  Przypływ  pożądania był tak gwałtowny,  że 

przeraził się, iż nie opanuje go w porę.

Musiał przywołać całą siłę woli, by pozostać przy rozmyślnie powolnej pieszczocie. 

Gładził Maggie tak, jak gładziłby jedną ze swoich ślicznych, delikatnych klaczy - miękko i 

czule.   Odpowiedź   nadeszła   natychmiast   -   gwałtowna   i   żarliwa,   tak   jak   niegdyś.   Kiedy 

przesunął wargami po nagiej, gorącej skórze Margaret i objął ją w pasie, zadrżała.

- Tak za tobą tęskniłam, Rafe.

To ciche wyznanie rozpaliło go do białości.

- Och, dziecino - wyjąkał wzruszonym  głosem, wsuwając drżące palce pod ciasny 

paseczek majtek. Kiedy opadły na podłogę, Maggie z wdziękiem odrzuciła je nogą.

Rafe odstąpił o krok i ogarnął ją palącym spojrzeniem.

- Jesteś o wiele piękniejsza niż w moich snach. A wierz mi, były tak gorące, że dziwię 

się, jak mogłaś nie czuć tych płomieni tam, w Seattle.

- Ja miałam swoje sny, Rafe.

Zielone oczy lśniły w ciemności, kiedy zanurzyła palce w gęste włosy na jego piersi. 

Drobne dłonie zaczęły badać rzeźbę ramion.

Nie był w stanie dłużej czekać. Uniósł ją i posadził na łóżku. Czuł w sobie narastającą 

moc. Jednym ruchem ściągnął slipki i ułożył się u boku Maggie. Położył płasko dłoń na jej 

brzuchu i natychmiast zsunął ją niżej, ku złocistemu trójkątowi, ale nagle znieruchomiał.

- Co się stało? - zapytała łagodnie.

background image

- Nic. Nic takiego - zapewnił, pochylając głowę i smakując różowy sutek. Wrażenie 

było cudowne.

- Po prostu teraz, kiedy znów jesteś w moim łóżku, najchętniej wziąłbym cię zaraz. 

Ale nie mogę się spieszyć. Zbyt długo czekałem, żeby teraz wszystko popsuć.

Zaśmiała się gardłowo, uwodzicielsko.

- Rafe, zawsze było dobrze, obojętnie jak to robiliśmy - szybko czy wolno. Dzisiaj nie 

musisz się tym przejmować.

Rafe westchnął, przymykając oczy, pełen wyczekiwania.

- Dotykaj mnie, dziecino. Sama zobacz, jak bardzo cię chcę.

Kiedy smukłe palce dotknęły go delikatnie, gwałtownie wciągnął oddech i zacisnął 

powieki.

- Masz rację. Zawsze było dobrze, a tej nocy nie mogę czekać - stwierdził, sięgając do 

szufladki nocnej szafki. Umieścił tam wcześniej pakiecik z prezerwatywą. Otworzył go jedną 

ręką, niecierpliwie pomagając sobie zębami. Drugą pieścił wnętrze ud Margaret, nie chcąc 

rozdzielać się z nią ani na chwilę.

Po chwili już zagarnął Maggie pod siebie z energią dzikiego rumaka. Jeszcze usiłował 

się kontrolować, ale sama dała mu znak, obejmując go mocno za szyję. Rozsunął jej nogi 

udem. Poruszyła biodrami. Jej oddech przyspieszył gwałtownie.

- Tak, Rafe. Proszę.

Czuł, jak jedwabista skóra ud pieści jego biodra. Zaczął wnikać w miękkie, wilgotne 

ciepło. Już nie myślał. Z westchnieniem runął w rozkoszną głębię. Maggie krzyknęła cicho i 

wbiła mu paznokcie w ramię.

- Boli? - wykrztusił.

- Och, nie. Jest cudownie. Tylko... to było tak dawno.

- Za długo czekaliśmy, kochana.

- Tak. - Znów poruszyła biodrami, narzucając mu odwieczny, miłosny rytm.

Rafe   nie   potrzebował   innej   zachęty.   Trzymał   ją   tak   mocno,   że   obawiał   się,   iż 

zmiażdży to szczupłe ciało. Lecz Maggie odwzajemniała uścisk z równą pasją. Powtarzał 

miłosny rytm raz po raz, do samego końca, aż poczuł, że zaczyna napinać się pod nim, tak jak 

dawniej.

- Rafe...

- Tak, cudzie - wymruczał jej do ucha. - Teraz! Szalej dla mnie.

Zadrżała   i   znów   krzyknęła.   Zagarnął   ustami   jej   usta   i   wyssał   z   niej   ten   słodki, 

rozkoszny dźwięk. Wiła się i prężyła pod nim, ciężko dysząc. Nic tak nie podniecało Rafe'a, 

background image

jak poczucie narastającego w niej spełnienia.

Odczekał do ostatniej chwili, a potem ostatnim ruchem wyniósł się na wyżyny, gdzie 

eksplodował  i   zamienił   się  w   nicość.  Opadł  ciężko  na   Maggie,  wciskając  ją   w  wilgotne 

prześcieradła.

Na wpół świadomie odczuł radość, że nie trzeba już czekać ani planować. Znów miał 

Maggie przy sobie. Żadna inna kobieta nie była w stanie zapewnić mu takich przeżyć.

Minęło wiele czasu, nim wreszcie niechętnie zaczął się budzić. Maggie bezskutecznie 

usiłowała zsunąć go z siebie.

- Co się stało? - wymamrotał sennie.

- Zrobiłeś się okropnie ciężki.

- Oho, już wymówki. - Zsunął się z niej i położył na wznak. - Teraz dobrze? - zapytał, 

przytulając ją czule.

- Uhm... - Musnęła wargami  jego  policzek. - Wiesz,  lepiej  będzie, jeśli  wrócę  do 

siebie, zanim znów zasnę.

- Nie   -   zaprotestował   natychmiast,   czujnie   otwierając   jedno   oko.   -   Spisz   tutaj. 

Uśmiechnęła się, ale pokręciła głową.

- Rafe, nie jesteśmy sami w tym domu.

- Przecież nie jest tajemnicą, że byliśmy wcześniej ze sobą. Poza tym zarówno moja 

matka, jak i twój ojciec wiedzą, z jakiego powodu cię tu ściągnąłem. Jestem pewien, że nie 

będą pytać, dlaczego spędziłaś noc w moim pokoju. Zresztą sami spędzili razem niejeden 

weekend. Wcale nie byłbym zaskoczony, gdybym się dowiedział, że twój tatuś prze kradł się 

tej nocy do mojej mamy.

- Dobrze, ale  jeśli  nawet  to zrobił,  założę się,  że wróci do swojego  pokoju  przed 

świtem. To pokolenie przestrzega konwenansów.

- Naprawdę? Cóż, w takim razie nasze jest inne - wzruszył ramionami.

Margaret spoważniała.

- Rafe, mówię serio. Uważam, że będzie lepiej, jeśli wrócę do swojego pokoju. Byłoby 

mi głupio rano, gdyby... - urwała nagle i odwróciła wzrok.

Rafe uśmiechnął się wyrozumiale i przeczesał palcami jej włosy.

- Chciałaś powiedzieć, że byłoby ci głupio, gdyby domownicy zobaczyli, iż poddałaś 

się już po jednej nocy spędzonej pod moim dachem, tak? Fakt, mogłoby to urazić twoją 

ambicję.

Margaret dała mu solidnego kuksańca w żebra.

- Nie poddałam się. I dobrej nocy, Rafe.

background image

Uważnie   obrzucił   wzrokiem   jej   twarz.   Miał   wrażenie,   że   chciała   powiedzieć   coś 

innego, ale zrezygnowała w ostatniej chwili.

Nie był zachwycony, ale tym razem postanowił się nie spierać, by nie zepsuć wrażeń 

tej cudownej nocy. Zresztą, sprawy były już na dobrej drodze.

- Wiesz, w gruncie rzeczy jesteś staromodną, wstydliwą dziewczyną. Ale zgoda, nie 

będę cię zmuszał do naruszenia zasad - powiedział, przyciągając Maggie do piersi. Potem 

delikatnie uniósł ją z łóżka i postawił na nogi. Sam również zmusił się do wstania. Przeciągał 

się długo, prężąc mięśnie. Już od dawna nie czuł się tak wspaniale. Dokładnie mówiąc od 

roku.

- Nie musisz mnie odprowadzać do pokoju. To niedaleko. Przejdę przez patio i już 

będę u siebie.

- Margaret szybko włożyła stanik od kostiumu i owinęła biodra ręcznikiem.

Jej usta były ciągle jeszcze nabrzmiałe. Delikatna, podniecająca woń jej ciała zdawała 

się emanować ze skłębionych prześcieradeł na cały pokój. Rafe zastanawiał się, czy w ogóle 

będzie w stanie zasnąć.

- Jesteś pewna, że musisz już iść?

- Tak, Rafe.

- Trudno.   Poczekam.   Potrafię   być   cholernie   cierpliwym   facetem,   kochanie.   Ale 

pozwolisz, że cię jednak odprowadzę. Nie tylko ty jesteś staroświecka. Ja też. Jak każdy 

kowboj zresztą. Zawsze odprowadzałem swoje sympatie do domu, jeśli nie chciały zostać na 

noc - powiedział z rozbrajającym uśmiechem i ująwszy ją za rękę, poprowadził przez patio.

Margaret wstała bardzo wcześnie. Mało spała tej nocy. Chaotyczne myśli nie dawały 

jej   spokoju.   Radość   z   miłosnej   sielanki   nie   mogła   całkowicie   przesłonić   spodziewanych 

kłopotów.

Nadal   zbyt   wiele   spraw   pozostało   nie   rozwiązanych.   Nad   teraźniejszością   ciążyła 

przeszłość. Rafe pozostał Rafe'em.

Nie, jednak coś się zmieniło - tego ranka uzmysłowiła sobie, że po raz pierwszy może 

pomyśleć z nadzieją o związku z Rafe'em. Poczucie, że nie ma drugiego takiego mężczyzny 

jak on, zamieniło się w pewność.

Margaret z rozmysłem wybrała zgrabne, obcisłe dżinsy, które uwydatniały jej szczupłą 

talię i smukłe nogi. Jeszcze tylko wydekoltowana czerwona bluzeczka oraz sandały - i mogła 

pojawić się w patiu, gdzie chłód nocy błyskawicznie ustępował pustynnemu upałowi.

- Dzień dobry, Margaret. Siadaj, napijesz się ze mną kawy.

Maggie zdziwił widok pani Cassidy, siedzącej pod parasolem o tak wczesnej porze. 

background image

Kobieta około pięćdziesiątki ustawiała koło niej tacę ze srebrnym dzbanuszkiem, rogalikami i 

owocami. Widząc Maggie, pozdrowiła ją z uśmiechem.

- Maggie, to jest Ellen. Ellen zajmuje się domem w ciągu dnia.

- Dzień dobry, Ellen.

- Miło mi panią poznać, pani Lark. Jestem wielbicielką pani książek.

- Dziękuję.

- Siadaj, kochanie - zachęciła Beverly. Ellen zabrała tacę i zniknęła.

- Jesteś rannym ptaszkiem, Bev - zażartowała Maggie, zmuszając się do lekkiego tonu. 

Już   lecąc   tutaj,   wiedziała,   że   nie   uniknie   konfrontacji   z   matką   Rafe'a.   Najwyraźniej   ten 

moment nadszedł. Sprężyła się wewnętrznie.

- Uwielbiam  poranki na pustyni.  - Bev nalała filiżankę kawy i postawiła  ją przed 

Maggie.

- Dobrze spałaś, moja droga?

- Znakomicie, dziękuję.

Po tej wymianie uprzejmości Beverly postanowiła przejść do rzeczy.

- Przykro mi, że musiałaś jako ostatnia dowiedzieć się o planach swojego ojca. Rafe 

bardzo nalegał, abyś poznała całą prawdę dopiero wtedy, gdy...

- -   gdy   wpadnę   w   pułapkę,   którą   na   mnie   zastawił,   tak?   -   dokończyła   spokojnie 

Maggie.

- To cały Rafe. Przebiegły jak wąż.

Pani Cassidy pozwoliła sobie na lekkie westchnienie.

- Bardzo mu na tobie zależy, Margaret. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo, 

dopóki go nie rzuciłaś.

- Chciałabym coś wyjaśnić. To nieporozumienie - otóż to nie ja go rzuciłam, tylko on 

kazał mi natychmiast zniknąć ze swego życia.

- I zniknęłaś?

- Tak.

Matka Rafe'a uważnie spojrzała jej w oczy.

- Cóż, nie będę zaprzeczać, że w owym czasie uważałam to za najlepsze wyjście.

- Domyślałam się. Wiem, co sądziłaś o mnie jako o kandydatce na żonę swego syna - 

powiedziała Maggie, uśmiechając się, by złagodzić wymowę swych słów. - Ale nie przejmuj 

się tym. Ostatnio doszłam do wniosku, że miałaś rację.

Bev spojrzała na nią wyraźnie zaskoczona.

- Co takiego?

background image

- Nie pamiętasz, jak mówiłaś, że bardziej nadaję się na jego kochankę niż żonę?

- Och, powiedziałam tak, ponieważ obawiałam się, że będziesz próbowała go zmieniać 

w kogoś, kim i tak nigdy nie będzie. Margaret, proszę, uwierz mi, nie żywiłam do ciebie 

żadnych uprzedzeń. Przeciwnie, bardzo cię lubię i podziwiam. Nawet zaczęłam czytać twoje 

książki - wyznała Bev z nieśmiałym uśmiechem. - „Brutal” jest znakomity.

- Widzę, że znasz autorów i wiesz, jak są łasi na pochlebstwa - skrzywiła się Maggie. - 

Jesteśmy gotowi wszystko wybaczyć ludziom, którzy chwalą nasze utwory.

- Świetnie, może w takim razie wybaczysz mi to, co powiedziałam rok temu?

- Obie   wiemy,   że   miałaś   rację,   Bev.   Gdybym   wyszła   za   Rafe'a,   stałby   się 

nieszczęśliwy, sfrustrowany, a potem wściekły i agresywny. Aż w końcu to on by mnie rzucił.

- Tak sądziłam, ale ostatnio coraz bardziej jestem skłonna zmienić zdanie.

- A ja nie. Już wtedy nalegałam, żeby nasz związek traktował równie poważnie, jak 

swoje interesy. Gdyby doszło do małżeństwa, wymagałabym oczywiście, aby znalazło się na 

pierwszym   planie.   I   zrobiłabym   wszystko,   żeby   zmusić   go   do   bardziej   ustabilizowanego 

życia, w którym znalazłoby się miejsce i na pracę, i na wypoczynek, i na rodzinę. A już na 

pewno nie zgodziłabym się pełnić roli żony menedżera, która poświęca wszystko dla kariery 

męża. Bev z westchnieniem pokiwała głową.

- Takie właśnie odniosłam wrażenie, kiedy cię poznałam. Ja sama poświęciłam się 

całkowicie dla męża i rodziny. Pragnęłam, aby Rafe ożenił się z kobietą tego pokroju.

- Zapewne masz rację. On potrzebuje biernej, uległej kobiety. Ja nie mogłabym tak 

żyć, Bev. Szybko stałabym się drażliwa i nieszczęśliwa. Chcę męża, który kochałby mnie 

bardziej niż swoją firmę, mężczyzny, który stawiałby mnie na pierwszym miejscu. A obie 

wiemy, że dla Rafe'a interesy są najważniejszą rzeczą w świecie.

- Margaret, posłuchaj, Rafe bardzo się zmienił. Sprawiłaś to swoim odejściem.

- To nie ja odeszłam od niego!

- Dobrze, nieważne, jak to nazwiemy. - Bev uspokoiła ją gestem. - Nie uwierzyłabym, 

że tak się może stać, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy. Przedtem miał obsesję na 

punkcie sukcesu tak jak jego ojciec - a nawet bardziej, gdyż po śmierci Johna konkurencja się 

zaostrzyła.

- Twoim zdaniem Rafe pragnął udowodnić, że jest w stanie dorównać ojcu?

- Nie, on po prostu próbował wyciągnąć nas z finansowych kłopotów, które zostawił 

nam w spadku John. - Na twarzy Beverly pojawił się gorzki wyraz. - Mój mąż był dobrym 

człowiekiem, ale liczyły się dla niego tylko interesy. Dosłownie jadł, spał i oddychał swoją 

„Cassidy and Company”. Ale tuż przed jego śmiercią firma poniosła ogromne straty. Jeśli 

background image

spytasz Rafe'a, to wyjaśni ci dokładnie, o co chodzi. W każdym razie o jakieś ryzykowne 

transakcje, które nie wypaliły.

- Czy Rafe był w nie zaangażowany?

- Nie, prowadził swoje własne. Pod wieloma względami przypominał Johna i wiedział 

o   tym.   Już   na   studiach   zrozumiał,   że   nie   będzie   mógł   pracować   u   ojca.   Natychmiast 

skoczyliby sobie do gardeł. Obaj byli inteligentni, ekspansywni i niezwykle uparci. W firmie 

nie było miejsca dla dwóch takich indywidualności.

- Czy twój mąż to akceptował?

- Tak, trzeba przyznać, że John wykazał wyjątkowe zrozumienie. Bardzo życzliwie 

odnosił się do pierwszych samodzielnych kroków Rafe'a w interesach. Ale postanowił, że 

kiedy skończy sześćdziesiąt pięć lat, przekaże „Cassidy and Company” w ręce syna. A potem 

zginął.

Margaret obserwowała BeVerly znad filiżanki kawy.

- I Rafe przejął firmę, prawda? Tak jak sobie tego życzył ojciec.

- Oczywiście, tylko po to, by przekonać się, że firma jest na krawędzi bankructwa. 

Harował,   żeby   ją   ocalić.   I   ocalił,   choć   wszyscy   wróżyli   mu   klęskę.   Jakoś   przeżyliśmy, 

przedsiębiorstwo rozkwitło, ale po tym doświadczeniu Rafe stał się innym człowiekiem.

- Co masz na myśli?

Beverly nalała sobie nową porcję kawy.

- Widzisz,   cała   ta   szaleńcza   praca   Rafe'a   dla   ocalenia   „Cassidy   and   Company” 

przypominała hartowanie się stali w ogniu. Musiał stać się twardy, inaczej by nie przeżył. 

Okazało się, że stał się zbyt twardy, zbyt bezwzględny i zbyt zamknięty w sobie. Jego siostra 

Julie nazwała go rewolwerowcem, tak bezlitośnie rozprawiał się z przeciwnikami.

Margaret nie miała dotychczas okazji poznać Julie, lecz była jej bardzo ciekawa. Z 

tego, co o niej słyszała, wynikało, że potrafiła utrzeć nosa swemu bratu.

- Rafe niełatwo przełknął utratę firmy Moorcrofta rok temu - zauważyła.

- Owszem,   -   Bev   zaśmiała   się   krótko.   -   I   możesz   być   pewna,   że   któregoś   dnia 

powetuje sobie tę stratę.

Margaret poczuła niemiły dreszcz w krzyżu. Znów przypomniała sobie rozmowę z 

Jackiem Moorcroftem.

- Cieszę się, że nie mam już z tym nic wspólnego - powiedziała szczerze.

- Och, w sumie nie jest ważne, co Rafe zrobi z Moorcroftem. O wiele bardziej martwi 

mnie przyszłość waszego związku. Rafe ma już prawie czterdzieści lat, a czas ucieka. Myślę, 

że   zdaje   sobie   z   tego   sprawę.   Chcę,   żeby   mój   syn   był   szczęśliwy,   Margaret.   I   po   tym 

background image

ostatnim, tak ważnym roku, dochodzę do wniosku, że jesteś jedyną kobietą, która może dać 

mu szczęście.

Margaret wpatrywała się w nią zdumiona.

- Ależ, Bev, to niemożliwe. Przecież ja go nie uszczęśliwię. Przynajmniej nie jako 

żona. Mogę najwyżej posłuchać twojej rady i zostać jego kochanką.

Beverly popatrzyła na nią kompletnie oszołomiona.

- Więc nie zamierzasz za niego wyjść? - wyjąkała.

Nim jednak Maggie zdążyła odpowiedzieć, w patiu zadudnił głos Connora:

- Co to, do licha, znaczy, że za niego nie wyjdziesz? Przecież Cassidy obiecał, że się z 

tobą ożeni. Tylko dlatego zgodziłem się na ten wariacki pomysł ściągnięcia cię tutaj. Co on 

znowu kombinuje?

- Tato, poczekaj chwilę, zaraz ci wszystko wyjaśnię.

- Ty   mi   masz   wyjaśniać?   To   ten   drań   powinien   się   tłumaczyć!   Niech   sobie   nie 

wyobraża, że może bezkarnie zwodzić moją córkę.

- Usiądź, tatku, proszę.

- Tak, kochanie, usiądź i posłuchaj, co ma ci do powiedzenia córka - wtrąciła Beverly 

z łagodnym uśmiechem. - Nie znasz całej historii.

- A po co? Wystarczyło  mi to, co usłyszałem - oznajmił wyraźnie zły, lecz usiadł 

wreszcie i nawet przyjął od Beverly kawę. - Nie martw się, Maggie. - Poklepał córkę po 

ramieniu. - Zrobię z nim porządek, choćbym nawet miał go związać jak byczka i dać mu 

posmakować rozpalonego żelaza.

Zaledwie wypowiedział te słowa, pojawił się Rafe. Maggie patrzyła, jak nadchodzi 

swobodnym krokiem, i wspomnienia nocy wdarły się w jej myśli. Był tak niezmiernie męski i 

zmysłowy w obcisłych dżinsach i rozpiętej pod szyją koszuli, z ciemnymi włosami, jeszcze 

wilgotnymi   po   niedawnym   prysznicu.   Kiedy   dostrzegł,   że   skrycie   mu   się   przygląda, 

uśmiechnął się i mrugnął do niej uwodzicielsko.

- Dzień dobry wszystkim - oznajmił radośnie. Pochylił się ku Margaret i pocałował ją 

w same usta, a potem usiadł i sięgnął po kawę. Był w tak doskonałym  humorze, że nie 

zauważył ani zatroskanej miny matki, ani wściekłego spojrzenia Connora.

- Piękny dzionek, prawda? Wiesz, Maggie, po śniadaniu pójdziemy do stajni. Pokażę 

ci najpiękniejsze konie, jakie widziałaś w życiu.

- Zaraz, zaraz, Cassidy. - Krzaczaste brwi Connora zbiegły się groźnie w jedną linię. - 

Nie będziesz nigdzie zabierał mojej córki, dopóki nie wyjaśnimy sobie paru spraw.

Rafe rozparł się w fotelu, wyciągając długie nogi.

background image

- Co się ugryzło, Connor? Masz jakiś problem?

- Ty za chwilę będziesz miał. I to duży.

- Tak? A mianowicie jaki?

- Oświadczyłeś, że zamierzasz wziąć ślub z moją Maggie. Tylko dlatego wybaczyłem 

ci sposób, w jaki ją potraktowałeś, i pomogłem ściągnąć ją tutaj.

- Powiedziałem, i co z tego? - Rafe wzruszył ramionami i zabrał się do rogalika.

- A ona właśnie oznajmiła, że nie weźmiecie ślubu.

Rafe znieruchomiał. Natychmiast poszukał wzrokiem oczu Margaret. Dobry nastrój 

ulotnił się bezpowrotnie.

- Nie wierzę - powiedział powoli.

- Sam słyszałem, Cassidy. I żądam wyjaśnień. Natychmiast!

- Nie   ty   jeden   -   mruknął   Rafe,   przeszywając   Maggie   spojrzeniem.   Margaret 

westchnęła. Bev popatrzyła na nią ze współczuciem.

- Nie powinieneś podsłuchiwać, tato. Wszystko przekręciłeś.

- Jak to? - Connor zaczął tracić rezon. - Przecież słyszałem, jak mówiłaś do Bev, że 

nie weźmiecie ślubu. I jeszcze jakieś bzdury, że masz być jego kochanką.

- To   prawda?   -   zapytał   Rafe   tonem   nie   wróżącym   niczego   dobrego.   -   Maggie? 

Margaret gwałtownie podniosła się z fotela, świadoma, że trzy pary oczu wpatrują się w nią z 

napięciem. Czuła się jak zwierzę osaczone przez myśliwych.

- Powiedziałam, że nie będę dobrą żoną dla Rafe'a. Co nie znaczy, że nie mogę być 

jego kochanką. Chętnie wrócę do stanu sprzed roku.

- Przed rokiem byliśmy zaręczeni - przypomniał jej chłodno Rafe.

- Nie, mój drogi. Pytałeś mnie tylko kilka razy, czy wyszłabym za ciebie. Mimo to 

myślałam o twojej propozycji, ale wtedy wybuchła afera i kazałeś mi odejść. Już wówczas 

ogarnęły   mnie   wątpliwości,   czy   stworzylibyśmy   szczęśliwe   stadło.   Dlatego   oficjalnie 

proponuję ci niezobowiązujący romans. Zdecyduj się.

- Nie ma mowy!

- Rafe, twoja matka miała rację. Naprawdę bardziej uszczęśliwię cię jako kochanka 

niż jako żona - powtórzyła Margaret i nie czekając na odpowiedź, ruszyła do swojego pokoju.

Jednak nie uszła daleko. Rafe zerwał się, dogonił ją w paru susach, chwycił wpół i 

bezceremonialnie przerzucił sobie przez ramię jak uparte dziecko.

Nie zważając na wściekłe protesty i wierzgania, w milczeniu przeszedł przez hol i 

wyniósł Maggie przed dom, pod palące promienie słońca.

background image

ROZDZIAŁ 5

- Przestań, Rafe! Zachowujesz się skandalicznie. Nie będę tego tolerowała.

- Zachowuję się jak typowy kowboj, bo przecież sama wiesz, że nim jestem - odparł 

nie zrażony i poniósł ją w kierunku pastwisk.

- Jesteś wstrętnym arogantem - zasyczała, lecz nagle ucichła, kiedy zorientowała się, 

że nie są sami. Tom i jakiś mężczyzna w roboczym ubraniu przyglądali im się zza płotu, 

radośnie szczerząc zęby. - Rafe, puść mnie, przecież ludzie patrzą!

- Za chwilę, kotku, tylko doniosę cię w jakieś ustronne miejsce.

- Jesteś nieprawdopodobnie bezczelny.

- Zgadza się. I zwykle dostaję to, czego chcę.

Wniósł ją do przestronnej, cienistej stajni i tam dopiero postawił na ziemi. Z boksów 

wysunął   się   ku   nim   rząd   końskich   pysków   z   ciekawie   nastawionymi   uszami.   Margaret 

spiorunowała   swojego   prześladowcę   wściekłym   wzrokiem   i   zaczęła   doprowadzać   do 

porządku zmierzwione włosy.

- Powinnam żądać przeprosin, ale wiem, że ich nie usłyszę. Wątpię, czy choć raz w 

życiu kogoś przeprosiłeś.

- Maggie, porozmawiajmy spokojnie. Wydaje się, że zaszło drobne nieporozumienie - 

powiedział pojednawczo.

- Po pierwsze, przestań mówić do mnie Maggie. Mówiłam ci już tysiąc razy, ale ty jak 

zwykle nie słuchasz. Typowe. Uważasz, że wszyscy mają się dostosowywać do ciebie, a 

reszta cię nie obchodzi. Twoja matka usiłowała mnie dziś rano przekonać, jak bardzo się 

zmieniłeś, ale nie uwierzyłam. I słusznie. Właśnie udowodniłeś, że jesteś takim samym jak 

zawsze gruboskórnym i zadufanym w sobie kowbojem, który traktuje ludzi jak bydło.

- Dosyć!   -   Rafe   wyprostował   się   groźnie,   opierając   ręce   na   biodrach.   W   jego 

spojrzeniu pojawił się niebezpieczny błysk.

- A   co,   może   nie   jesteś?   -   powiedziała   zaczepnie,   choć   głos   jej   drżał.   -   Świetnie 

pasujesz do swojej stajni, zwłaszcza z tym, co masz na butach.

Odruchowo   zerknął   na   stylowe,   haftowane   buty   i   schylił   się,   by   wytrzeć   czubek 

jednego z nich wiechciem słomy.

- Dobrze   wiesz,   że   to   normalna   sprawa   na   farmie   -   powiedział,   prostując   się.   - 

Przestań udawać wydelikaconą panienkę z miasta, która nigdy nie widziała gnoju. Wiem co 

nieco o tobie, szanowna damo. Porozmawiałem sobie szczerze z Connorem.

- Czyżby? - prychnęła.

background image

- Tak, kotku. Wiem, że urodziłaś się na ranczu i wychowywałaś się tam do trzynastego 

roku życia, dopóki twój ojciec nie sprzedał go i nie przeniósł się do miasta. Dopiero w San 

Francisco zaczęłaś nabierać wielkomiejskiego szlifu.

- Owszem, chciałam jak najszybciej zapomnieć o wsi - przyznała. - I udało mi się to 

bardzo szybko. Przyjmij do wiadomości, że jako kobieta na pewnym poziomie oczekuję od 

mężczyzny odpowiedniego zachowania.

- Kobieta   na   poziomie?   -   szydził.   -   Chyba   żartujesz.   Zachowujesz   się   jak 

rozhisteryzowana primadonna, która myśli, że może bezkarnie wodzić mnie za nos. Masz to, 

na co zasłużyłaś, wielkomiejska damo.

- Jesteś niesprawiedliwy.

- Czyżby? W takim razie po co były te wszystkie bzdury, które przed chwilą plotłaś? 

Jak mogłaś powiedzieć naszym staruszkom, że nie zamierzasz za mnie wyjść?

- Bo nie zamierzam. Byłaby to najgłupsza rzecz, jaką zrobiłabym w życiu.

Rafe zacisnął szczęki i przymrużył oczy. Margaret cofnęła się w popłochu. Koń w 

najbliższym boksie zarżał zaniepokojony.

- Dobrze wiesz, że nie ściągnąłem cię tutaj, byś została moją kochanką - wycedził 

Rafe. - I może mi wyjaśnisz, dlaczego się ze mną kochałaś?

- Chciałam odnowić romans sprzed roku.

- Problem w tym, że nie było żadnego romansu.

- Co? A fakt, że żyliśmy ze sobą przez całe dwa miesiące nic nie znaczy?

- Owszem, uważałem ten okres za wstęp do małżeństwa - oświadczył.

Margaret na chwilę odebrało mowę. Zamrugała powiekami, sama już nie wiedząc, czy 

ma śmiać się, czy płakać. Jednak Rafe miał śmiertelnie poważną minę.

- Wszystko jedno zresztą, jak to nazwiesz - zbagatelizowała. - I tak nie doszło do 

ślubu, więc nie ma o czym mówić.

- Ten ślub się odbędzie, do licha!

Maggie westchnęła z rezygnacją. Nagle poczuła się zmęczona rozmową.

- Niemożliwe. Przed chwilą wytłumaczyłam wszystkim, że nie nadaję się na żonę dla 

ciebie. Dlaczego nikt mnie nie słuchał, a zwłaszcza ty?

- Bo gadałaś bzdury.

- Zdaje się, że najlepiej będzie, jeśli w ogóle stąd zniknę - nachmurzyła się Maggie. - I 

to zaraz.

Już chciała się odwrócić, kiedy Rafe gwałtownym gestem pochwycił ją za ramię. W 

jego wzroku błyszczała ponura determinacja.

background image

- Nie odejdziesz. Teraz już cię nie puszczę.

- O, nie, Rafe. To prawda, pozwoliłam się tu zwabić, ale nie zatrzymasz mnie wbrew 

mojej woli. Zresztą nie mam tu już nic do roboty. Sama widzę, że Connor jest szczęśliwy z 

twoją matką i wyrządziłabym mu tylko krzywdę, gdybym próbowała się wtrącać. A jeśli chce 

ci sprzedać „Lark Engineering”, to jego sprawa. Mnie wystarczy świadomość, że go do tego 

nie zmuszasz.

- Nie ściągnąłem cię tu po to, żebyś zadbała o tatusia. Oboje doskonale wiemy, że da 

sobie radę. Mówiłem ci już, że chcę, abyśmy zaczęli od nowa. Zresztą bądź choć raz szczera i 

przyznaj, że bilet, który ci podsunąłem, był świetnym pretekstem. W każdym razie ochoczo 

go wykorzystałaś.

Miał rację, i to było najgorsze.

- Dlaczego musisz mnie tak upokarzać?! - wykrzyknęła, zaciskając pięści.

- Pociesz się, że tam, na lotnisku, czułem się jak żałosny idiota. Czekałem, nawet nie 

wiedząc, czy przylecisz. Nie zadzwoniłem do Seattle, bo bałem się usłyszeć twój głos w 

słuchawce. Zadowolona?

Gorzka nuta w głosie Rafe'a poruszyła Margaret. Powoli, z wahaniem, wyciągnęła 

rękę i dotknęła jego dłoni. Zaledwie jednak spojrzał w dół, wycofała się błyskawicznie.

- Nie, Rafe, nic z tego nie wyjdzie, najwyżej niezobowiązujący romans. Zapomnij o 

małżeństwie. Twoja matka miała rację.

Już gotów był wybuchnąć po raz kolejny, ale opanował się z widocznym wysiłkiem.

- Maggie, posłuchaj, chyba powinienem wyjaśnić jeszcze jedną sprawę. Matka uważa, 

że   mój   sposób   bycia   jest   -   a   raczej   był   -   skutkiem   tej   całej   sytuacji   po   śmierci   ojca. 

Tymczasem prawda jest taka, że miałem trudny charakter od początku, nim jeszcze przejąłem 

„Cassidy and Company”.  Ojciec wiedział o tym  i zawsze powtarzał, że wrodziłem się w 

niego.

- Racja.   Nie   uratowałbyś   jego   spółki,   gdybyś   już   wcześniej   nie   był   twardy, 

bezwzględny i agresywny - podsumowała smutno Margaret.

- Ale to już przeszłość, Maggie. Zmieniłem się. Daj mi szansę.

- Łudziłam się, że dałam ci ją ostatniej nocy.

- Propozycję romansu nazywasz szansą? - zapytał z kpiącym niedowierzaniem.

- Tak - przytaknęła poważnie. - W moim pojęciu jest to sposób, byśmy spróbowali się 

zmienić,   nie   narzucając   sobie   zobowiązań.   Potrzebujemy   czasu,   żeby   poobserwować   się 

nawzajem i jeszcze raz wszystko przemyśleć.

- Do   diabła,   Maggie,   nie   potrzebuję   już   więcej   czasu   -   powiedział   udręczonym 

background image

głosem, bezradnym gestem przeczesując czuprynę. - Przez pół roku nie robiłem nic innego, 

jak tylko przemyśliwałem tę cholerną sytuację.

- Dobrze, ale ja potrzebuję czasu.

- Nie chodzi ci tylko o moje podejście do pracy. Ciągle nie jesteś w stanie wybaczyć 

mi tego, co stało się rok temu, prawda?

- Nigdy nie prosiłeś, żebym ci wybaczyła, Rafe. - Margaret uśmiechnęła się blado. - 

Jesteś na to zbyt dumny. Dla ciebie wszystko jest czarno - białe. To ty miałeś rację, a ja 

totalnie się myliłam.

- Myliłaś się. Poczucie lojalności sprawiło, że zagubiłaś się zupełnie.

- Ciekawe,   bo   ja   widzę   to   zupełnie   inaczej.   Kiedy   zacząłeś   ze   mną   romansować, 

wiedziałeś już, że pracuję dla Jacka Moorcrofta, prawda?

- Tak, ale...

- Ja zaś, nie mając pojęcia, że ty i Moorcroft od dawna konkurujecie w interesach, nie 

posiadałam tej przewagi - ciągnęła. - Nie wiedziałam, że się w ogóle znacie. Zataiłeś przede 

mną tę istotną informację, Rafe.

- Bo  doskonale   zdawałem  sobie  sprawę,  że   znając  prawdę,  będziesz  się  wzdragać 

przed nawiązaniem bliższej znajomości. Później nie chciałem cię utracić. Obawiałem się, że 

będziesz czuła się winna, zadając się ze mną. I nigdy nie próbowałem wyciągnąć z ciebie 

informacji.

- Przecież   to   nieprawda   -   powiedziała   oskarżycielsko.   -   Interesowałeś   się   moimi 

projektami. Interesowałeś się wszystkim, co robię, a to mi cholernie pochlebiało. Zgroza mnie 

ogarnia, kiedy pomyślę, że dałam się na to złapać.

- Maggie, bądźże rozsądna. Gdybym  usiłował ci sugerować, że za dużo mówisz o 

swojej firmie, bardzo szybko nabrałabyś podejrzeń. Nie mogłem się zdekonspirować.

- Nie   mogłeś,   ponieważ   potrzebowałeś   poufnych   informacji,   żeby   sprzątnąć 

Moocroftowi kontrakt sprzed nosa.

- Stek   bzdur!   -   uciął   bezceremonialnie.   -   Jeśli   chcesz   wiedzieć,   byłem   już   w 

posiadaniu wystarczających informacji i twoje opowieści na nic mi się nie przydały.

- Rafe...

- Jeśli   już   się   komuś   przysłużyłaś,   to   Moorcroftowi.   Przecież   dzięki   twojemu 

ostrzeżeniu zdążył zareagować na tyle szybko, by sprzątnąć mi firmę Spencera sprzed nosa. A 

ja przegrałem, bo żyłem z kobietą, która czuła się lojalna wobec innego mężczyzny.

- Rafe, czy naprawdę tak było? - Bardzo chciałaby mu uwierzyć, ale czuła, że nie 

powinna. - Informacje, które przypadkiem uzyskałeś ode mnie, wcale ci się nie przydały?

background image

Uśmiechnął się gorzko.

- Tak było. Gdybyś  wiedziała wszystko od początku, uznałabyś, że spotykam się z 

tobą wyłącznie z powodu Moorcrofta i natychmiast wycofałabyś się z naszego związku. I nie 

próbuj zaprzeczać. Znam cię.

Margaret znów poczuła się bezsilna i osaczona. Miał rację, jak zwykle.

- I naprawdę nie potrzebowałeś ode mnie poufnych informacji?

- Mówiłem ci, że właściwie już nimi dysponowałem. Zresztą przypomnij sobie - w 

sumie  bardzo mało mówiłaś o firmie. O wiele  więcej  o planach związanych  z pisaniem. 

Zamierzałaś popracować jeszcze dwa lata w biznesie, a potem zostać prawdziwą pisarką.

- Chciałabym ci wierzyć - westchnęła, przypominając sobie poczucie winy, które ją 

wówczas   dręczyło.   -   Czułam   się   jak   idiotka,   czułam   się   wykorzystana.   Bez   końca 

odtwarzałam w  myśli  wszystkie  nasze rozmowy,  usiłując sobie  uświadomić, co istotnego 

zdradziłam.  I wiedziałam,  że muszę iść do Moorcrofta, bo mi ufał, a ja nadużyłam  jego 

zaufania.

- Chroniłaś jego, a skrzywdziłaś mnie - warknął Rafe.

- Nic dziwnego, bo ty myślałeś tylko o sobie.

Łzy napłynęły Margaret do oczu. Zamrugała bezradnie i przysiadła na beli siana. Ta 

rozmowa ją zmęczyła.

- Byłam   zdezorientowana   -   wyszeptała.   -   A   kiedy   chciałam   postąpić   zgodnie   z 

sumieniem i ostrzegłam Moorcrofta, rzuciłeś się na mnie jak wściekłe zwierzę. Mówiłeś mi 

takie rzeczy... Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zdołam się po tym pozbierać.

- Nie tylko ty nie mogłaś się pozbierać. - Usiadł obok niej, opierając ręce na kolanach. 

Duże dłonie zwisały bezwładnie. - Też byłem w kompletnej rozsypce - powiedział cicho, 

patrząc na śliczną, drobną klaczkę, która wysuwała ku nim kształtny łeb. - Bev twierdzi, że to 

najlepsza rzecz, jaka zdarzyła mi się w życiu.

- Co takiego?

- Według niej potrzebny był wstrząs, który uświadomiłby mi, że istnieje jeszcze coś 

innego poza interesami. I miała rację. Po tym,  co się stało, myślałem wyłącznie o tobie. 

Straciłem mnóstwo czasu i energii, usiłując wybić sobie ciebie z głowy. Z powodzeniem 

mógłbym je poświęcić na przeprowadzenie jakiejś intratnej transakcji.

Margaret czuła, że za chwilę wybuchnie płaczem.

- Rafe, nie wiem, co powiedzieć - szepnęła bezradnie. Natychmiast odwrócił się ku 

niej. Oczy mu zalśniły.

- Powiedz,   że   dasz   mi   szansę,   prawdziwą   szansę.   Zacznijmy   wszystko   od   nowa, 

background image

Maggie. Podaruj mi siebie na dwa tygodnie. I nie szukaj wykrętów ani sposobów ucieczki. 

Pozwól mi tylko działać.

Uczucie, które usiłowała stłumić, ogarnęło ją ze zdwojoną siłą. Spojrzała w przepastne 

brązowe oczy i poczuła, że daje się wciągnąć w wir, z którego z takim trudem wydobyła się 

rok temu.

- Jesteś   bardzo   niebezpieczny,   Rafe.   Nie   mogę   sobie   znów   pozwolić   na   takie 

przeżycia. Pochwycił jej twarz w obie dłonie i uniósł ku sobie, by nie mogła uniknąć jego 

wzroku.

- Nie tylko ty nie przeżyłabyś tego po raz drugi. Dlatego nie będzie drugiego razu.

- Skąd ta pewność?

- Z   dwóch   powodów.   Po   pierwsze:   tamten   kryzys   wiele   nas   nauczył.   Oboje   się 

zmieniliśmy. Nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, co przed rokiem. Po drugie: nie pracujesz 

już dla Moorcrofta ani dla nikogo.

- A co z twoją lojalnością? - zapytała bez złośliwości. Czar tego człowieka zaczynał 

już na nią działać.

Rafe czułym gestem odgarnął jej włosy z czoła.

- Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu, Maggie. Jestem lojalny przede 

wszystkim wobec ciebie.

- A gdybyś jednak musiał wybrać pomiędzy naszym związkiem a twoimi interesami, 

co by zwyciężyło?

- Maggie, przecież wiesz.

Objęła palcami jego silne przeguby. Całym sercem chciała mu wierzyć. Wiedziała, że 

stawia wszystko na jedną kartę. Gdyby miała choć odrobinę rozsądku, powinna uciec stąd jak 

najszybciej.

- Rafe...

- Powiedz to, kochana. Powiedz, że zostajesz tutaj i dajesz mi szansę. Przymknęła 

oczy i głęboko odetchnęła.

- Dobrze.

Krzyknął z radości i impulsywnie przyciągnął ją ku sobie.

- Nie będziesz żałować, Margaret - szeptał wzruszony, muskając wargami jej włosy. - 

Tym razem wszystko pójdzie wspaniale. Zobaczysz. I nie rozmawiajmy już o przeszłości, 

dobrze? Zacznijmy od nowa.

- Tak, Rafe - wyszeptała.

Długo   siedzieli   na   sianie,   tuląc   się   do   siebie   w   milczeniu.   Margaret   trwała   w 

background image

zachwycie, rozkoszując się chwilą cudownego spokoju w ramionach ukochanego. Zacznijmy 

od nowa...

- Szefie?   -   zawołał   Tom   z   drugiego   końca   podwórza.   Był   wyraźnie   niepewny   i 

zakłopotany. - Przyjechał Hatcher. Mówi, że ma ważną sprawę.

Rafe wolno wypuścił Margaret z ramion.

- Powiedz mu, że za chwilę przyjdę.

- Dobrze.

Rafe spojrzał na nią przepraszająco.

- Przykro mi, kochanie. Hatcher słynie z braku wyczucia. Chcesz się z nim przywitać?

- Mogę. Ale wątpię, czy on będzie chciał przywitać się ze mną.

- Nie przesadzaj. Zresztą nie musisz się nim przejmować. Pracuje dla mnie i musi być 

uprzejmy.

Maggie   z   powątpiewaniem   pokręciła   głową,   ale   wstała   posłusznie.   Rafe   władczo 

ogarnął ją ramieniem i wyprowadził przez wrota. Zamrugała, oślepiona jaskrawym blaskiem 

słońca.

Doug Hatcher stał na podjeździe z teczką w ręku. Pierwszy zastępca Rafe'a niewiele 

się zmienił od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, towarzyszącego swojemu szefowi w 

Seattle.

Ten trzydziestoparoletni mężczyzna miał wąską twarz o ostrych rysach i wyblakłe, 

przenikliwe oczy. Jasny, letni garnitur był szczytem urzędniczej elegancji. Krawat, pomimo 

upału, był nienagannie zawiązany. Nie wydawał się zbyt zdziwiony na widok Margaret u 

boku Rafe'a.

- Dzień dobry, panno Lark - powitał ją z powściągliwą uprzejmością. - Miło mi znów 

panią widzieć.

- Mnie również, Doug - odparła, choć domyślała się, jakie są jego prawdziwe uczucia. 

Hatcher był niewolniczo lojalny wobec swego szefa i najprawdopodobniej obwiniał ją za 

niepowodzenie sprzed roku.

- Co się urodziło, Hatcher? - zagadnął swobodnie Rafe. - Pamiętasz chyba, że jestem 

na urlopie?

- Tak,   ale   potrzebuję   twojej   akceptacji   w   kilku   sprawach   -   wskazał   na   teczkę.   - 

Kazałeś   meldować,   jak   rozwija   się   sytuacja   z   Ellingtonem.   Jest   parę   nowych   rzeczy,   o 

których   powinieneś  wiedzieć.  Poza  tym   dobrze  by było,   gdybyś  zerknął   sam na  ostatnie 

notowania.

Rafe puścił Maggie. Jego dobry nastrój natychmiast się ulotnił. Aż za dobrze znała te 

background image

oznaki. Oczami wyobraźni widziała, jak włączają się kolejne mechanizmy wprowadzające go 

w stan podwyższonej gotowości. Stan, który mógł trwać całe godziny, a nawet dni, dopóki 

interes nie zostanie załatwiony do końca. Wówczas nie liczyło się nic. Kobieta u jego boku 

również.

- Dobrze   -   powiedział   Rafe.   -   Chodźmy   do   domu.   Maggie,   może   byś   tak   sobie 

popływała?

Jej   pierwszą   reakcją   był   gniew.   Nie   znosiła   Cassidy'ego   w   tym   wcieleniu.   Kiedy 

jednak   dostrzegła,   jak   bardzo   niepewną   ma   minę,   złagodniała.   Rok   temu   nawet   nie 

dostrzegłby jej dezaprobaty. A już na pewno by się nią nie przejął.

- Nie bardzo mam ochotę pływać.

- Kotku, to  nie potrwa długo,  obiecuję. Zrobiłem,  co mogłem,  by oderwać  się od 

pracy, ale zrozum, pewnych rzeczy nie mogę zaniedbać. Muszę się troszczyć o swoją rodzinę, 

ranczo i powodzenie „Cassidy and Company”. Bądź rozsądna, proszę.

- Wiem, Rafe. I rozumiem. Już wam nie przeszkadzam, pójdę do siebie.

Uśmiechnął się do niej z wyraźną ulgą i skinął na Hatchera. Maggie powoli ruszyła za 

mężczyznami.  Nie wymagała  od Rafe'a tłumaczeń,  a tym  bardziej zaniedbania interesów. 

Chciała tylko, by dostrzegł hierarchię ważności i nadał ich związkowi właściwe znaczenie. I 

wiedziała, że próbuje. Pierwszy krok został zrobiony.

Już miała zamiar skręcić do swojego pokoju, kiedy zza szklanych drzwi patia wyłonili 

się Bev i ojciec. Oboje popatrzyli z niepokojem najpierw na Rafe'a, a potem na Margaret.

- Czy doszliście już do porozumienia w sprawie małżeństwa? - zapytał bez wstępów 

Connor. - Pojutrze mamy jechać z Bev do Sedony, ale nie ruszymy się stąd, dopóki nie 

będziemy pewni, że wszystko jest w porządku.

- Nie martw się, Connor, panuję nad sytuacją - zapewnił go spokojnie Rafe.

- Jesteś pewien?

- Oczywiście. A teraz wybaczcie, ale muszę zamienić parę słów z Hatcherem. Maggie 

popływa sobie przez ten czas. Tak, Maggie?

- Nie pozostaje mi nic innego - uśmiechnęła się. Bev impulsywnie złapała ją za rękę.

- Słuchaj,  Margaret,   mam   lepszą   propozycję.   Nie  wybrałabyś  się  ze   mną  na   małe 

zakupy? Przydałoby ci się chyba coś na jutrzejsze przyjęcie zaręczynowe?

Maggie zamarła i w popłochu zerknęła na Rafe'a.

- Jakie przyjęcie? - wyjąkała. Wściekłość narastała w niej w przyspieszonym tempie. - 

Przecież   nie   było   mowy  o   oficjalnych   zaręczynach.   Rafe,   jak   mogłeś?   Znów   knujesz   za 

moimi plecami?

background image

Hatcher, Connor i Beverly wymienili zakłopotane spojrzenia. Tylko Rafe miał dziwnie 

rozbawioną minę.

- Mama   mówi   o   przyjęciu,   które   wydaje   jutro   z   Connorem   z   okazji   oficjalnych 

zaręczyn - wyjaśnił uprzejmie. - Ich, nie naszych - powtórzył z naciskiem.

- To   moja   wina,   Maggie   -   wtrąciła   szybko   Bev.   -   Wybacz,   ale   w   tym   całym 

zamieszaniu zapomniałam ci o nich powiedzieć. Oprócz domowników zaprosiliśmy na jutro 

paru przyjaciół. A pojutrze wybieramy się w małą podróż.

Margaret miała ochotę zapaść się pod ziemię.

- Och - wykrztusiła, rumieniąc się po uszy. - Oczywiście, Bev, to wspaniały pomysł. 

Zupełnie nie mam co włożyć na wasze przyjęcie.

background image

ROZDZIAŁ 6

Margaret przystanęła nad brzegiem basenu i rozejrzała się wokół. Grupki elegancko 

ubranych   gości   rozproszyły   się po  patiu  i  salonie.  Kiedy dostrzegła   ojca,  znikającego  za 

szklanymi drzwiami, szybko odłożyła talerzyk z zakąskami i pospieszyła za nim.

- No,   wreszcie   cię   dopadłam,   tatku   -   oznajmiła   z   triumfalnym   uśmiechem,   łapiąc 

zaskoczonego Connora za rękę.

- Dobrze się bawisz, dziecinko? - zapytał, niecierpliwie zerkając w stronę kuchni. - 

Bev wie, jak urządzić miłe party, nie uważasz? To właśnie w niej lubię. Ta kobieta umie się 

dobrze bawić. Na pierwszy rzut oka powiedziałabyś, że nosi się jak wielka dama, ale to równa 

babka. I ma poczucie humoru.

Maggie omal nie parsknęła śmiechem na widok jego zachwyconej miny.

- Cieszę się, że spotkałeś taki ideał - powiedziała, krzyżując ręce na piersi i skutecznie 

blokując mu drogę odwrotu. - Ale nie szukałam cię po to, by wysłuchiwać zachwytów nad 

Bev. Przyznaj, że unikasz mnie, odkąd tutaj przyjechałam.

- Unikam cię? - Connor był zdumiony. - Jak możesz tak mówić? Przecież jesteś moją 

małą Maggie, moją jedyną córeczką, krwią z mojej krwi.

- Tato, daj spokój.

- Ależ to czysta  prawda! Nie wyobrażasz  sobie, jak się cieszę, że jesteś na moim 

zaręczynowym   przyjęciu.   Jedyna   i   ukochana   córka   musi   dodawać   ducha   ojcu,   kiedy   ten 

decyduje się na ponowny ożenek.

- Doceniam twój heroiczny wyczyn, ale nie o tym chciałabym porozmawiać.

- Naturalnie, Maggie, zawsze cię chętnie wysłucham.

- To świetnie, bo właśnie masz okazję się wykazać.

- Kochanie, jestem do twojej dyspozycji, ale może nie w tej chwili. - Connor zrobił 

minę pełną żalu. - Obiecałem Bev, że podkręcę obsługę kuchni. Zaczyna  brakować lodu. 

Może pogadalibyśmy rano?

- Nie pamiętasz, że Rafe zapowiedział, iż rano zabiera mnie na przejażdżkę?

- Ach, znakomity pomysł. Dawno nie siedziałaś w siodle, prawda? Ale nie przejmuj 

się, dasz sobie radę. Tego się nie zapomina, tak jak i jazdy na rowerze. Rafe ma wspaniałe 

konie, prawda?

- W każdym razie robi na nich doskonały interes. Za chwilę może je zmienić na coś 

innego, na przykład świnie - stwierdziła zgryźliwie. - Tato, proszę, nie próbuj mnie zagadać. 

Musimy porozmawiać.

background image

Connor westchnął ciężko, widząc, że nie zdoła się wymigać.

- Coś mi się wydaje, że masz mi cały czas za złe, że trzymam z Rafe'em. Ciągle jesteś 

na mnie wściekła, że przyczyniłem się do sprowadzenia cię tutaj? Sądziłem, że już doszliście 

do porozumienia.

- Powiedzmy, że jesteśmy w trakcie dyskusji nad pewnymi sprawami.

- Uhm... - Connor skrzywił się sceptycznie. - To ma być prosta odpowiedź na proste 

pytanie? Wy, pisarze, umiecie się pokrętnie wysławiać.

- Tato,   zrozum,   po   tamtych   doświadczeniach   stałam   się   ostrożniej   sza.   Connor 

spoważniał nagle.

- Tak,   rozumiem.   Powiem   ci,   że   sam   chciałem   się   z   nim   rozprawić,   dopóki   nie 

zaświtało mi, o co naprawdę chodzi.

- Doprawdy?

- Parę miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy od tamtych wydarzeń spotkaliśmy się z 

Cassidym, myślałem, że go naleję.

- Naprawdę?

- Serio. Niewiele wiedziałem od ciebie o waszym rozstaniu. Wspomniałeś tylko, że 

już po wszystkim i że Cassidy na koniec powiedział ci parę niemiłych  słów. Potem sam 

widziałem, co się z tobą działo, więc kiedy przyszedłem na tę rozmowę, byłem naprawdę zły.

Margaret w zamyśleniu gładziła palcami podbródek.

- I jak wyglądało wasze spotkanie?

- Z początku nieciekawie. - Connor wzruszył szerokimi ramionami. - Facet pozwolił, 

żebym się na nim wyżył i wyzwał go od najgorszych. A kiedy się wreszcie zmęczyłem, nalał 

mi solidną porcję whisky i opowiedział, jak wyglądała cała historia z jego strony.

- A ty mu od razu wszystko wybaczyłeś, tak?

- Skądże. - Uspokoił ją gestem. - Przecież jesteś moją ukochaną córeczką, Maggie. 

Wiesz, że zawsze będę bronił cię do upadłego.

- Dzięki, tatku.

- Ale - ciągnął z naciskiem - bardzo chciałem wysłuchać również i drugiej strony. 

Kiedy rok temu przedstawiłaś mi Cassidy'ego, bardzo mi się spodobał. Pomyślałem sobie, że 

to świetna partia dla ciebie. Dlatego potem, kiedy wybuchła awantura, było mi głupio, że tak 

się pomyliłem w ocenie. Ulżyło mi dopiero, kiedy wszystko wyjaśnił, bo zrozumiałem, że 

tylko dla ciebie sytuacja była oczywista i jednoznaczna. W rzeczywistości było inaczej. Po 

paru głębszych wyjaśniliśmy sobie z Rafe'em to i owo. Muszę ci powiedzieć, że zacząłem 

pojmować punkt widzenia tego chłopaka.

background image

- Rafe potrafi być bardzo przekonujący - mruknęła z przekąsem Margaret.

- A   ty,  córuchno,   czasami   zadzierasz   nosa   zbyt   wysoko,  by  nie   widzieć   pewnych 

drobiazgów.

- Może jeszcze powiesz, że wszystko to moja wina? - nadąsała się.

- Nie,   i   nie   próbuj   wkładać   mi   w   usta   swoich   słów.   Mówię   tylko,   że   opowieść 

Cassidy'ego dała mi dużo do myślenia. A kiedy przekonałem się, że traktuje cię poważnie i 

chce, żebyś wróciła, uznałem, iż facet jest wart, by mu pomóc. - Connor popatrzył na nią z 

uśmiechem. - No, a kiedy przedstawił mnie Bev, zacząłem się wprost palić do pomocy.

- Twój ojciec - oznajmił Rafe, pojawiając się w drzwiach patia - jest człowiekiem, 

który jasno określa swoje cele. Chciałby, żebyśmy zrobili to samo.

Margaret obejrzała się za siebie. Rafe wkroczył do pokoju ze szklaneczką w ręku. Jego 

ubranie   -   szare,   stylowe   spodnie,   czarna   koszula   i   wąski   krawat   z   białej   skórki   -   było 

szczytem teksaskiej elegancji. Buty miał tym razem białe, z zawiłym kwietnym deseniem, 

wyszywanym srebrną i czarną nicią.

- Dawno już tak podsłuchujesz? - zapytała, mając niemiłe poczucie, że wygląda przy 

nim jak Kopciuszek.

- Nie,   niedawno.   -   Zaborczym   gestem   otoczył   ją   ramieniem   w   talii   i   mrugnął   do 

Connora. - Zastanawiałem się, kiedy Maggie oderwie się od stada i dopadnie cię, żądając 

wyjaśnień. Potrzebujesz pomocy?

- Dam sobie radę.

- Świetnie. A skoro już sobie porozmawialiście, może poradzicie mi, co mam zrobić z 

tym artystycznym przyjacielem Julie. Poznaliście go już? - Pokręcił głową z przejętą miną. - 

Obawiałem się, że kiedy moja  siostrzyczka  zacznie zarządzać sklepem z materiałami  dla 

artystów, wpadnie w złe towarzystwo.

To wystarczyło, by wprowadzić Margaret w bojowy nastrój.

- Poznałam   Seana   Wintersa,   kiedy   zostałam   dziś   przedstawiona   twojej   siostrze,   i 

muszę ci powiedzieć, że bardzo mi się spodobał. Robi dobre wrażenie i traktuje ją jak rycerz 

swoją królową. Nie rozumiem, w czym problem.

- Jak   to   w   czym?   -   Rafe   łypnął   na   nią   niechętnie,   pociągając   drinka.   -   Przecież 

powiedziałem, że to artysta.

- I co z tego? Ja jestem pisarką. Czy ma pan coś przeciwko ludziom, którzy żyją z 

pracy twórczej, panie Cassidy?

- Och, Maggie, nie bierz tego do siebie. Po prostu nie wyobrażam sobie, by moja 

siostra mogła poślubić faceta, który zarabia malowaniem obrazków.

background image

- Dlaczego nie?

- Jest to niepewne źródło utrzymania, nie gwarantujące stałego dochodu, nie mówiąc 

już o awansach i karierze, która może skończyć się w każdej chwili.

- Podobnie jak pisanie - zapewniła go radośnie.

- A co jest pewnego w innych zawodach? Pracując w firmie, również możesz zostać w 

każdej   chwili   wylanym   albo   zmuszonym   do   rezygnacji.   Nie   trzeba   daleko   szukać,   mój 

przykład wystarczy.

- Zostawmy ten temat - ostrzegł.

- Dobrze,   ale   w   każdym   razie   musisz   przyznać,   że   nigdy   nie   masz   gwarancji,   iż 

określony zawód zapewni ci byt na całe życie. Ileż to razy fuzja dwóch firm, gwarantowana 

dżentelmeńską umową obu stron, kończyła się czystką, po której ludzie wylatywali na bruk?

- No, owszem, ale...

- Założę się, że sam nieraz się do tego przyczyniłeś.

- Daj spokój, mieliśmy przecież nie dyskutować o mnie, tylko o przyjacielu mojej 

siostry. Ten Winters należy do zupełnie innego świata. Nie mają ze sobą nic wspólnego. Julie 

skończyła szkołę zarządzania, choć jeszcze niewiele zdążyła w tym fachu zdziałać. Na pewno 

nie jest osobą, która buja w obłokach. Zastanawiam się, co ona w nim widzi.

- Rafe, przecież ty myślisz, jakbyś miał móżdżek macho o grubym karku. Potrzebujesz 

argumentu przeciwko Seanowi i wymyśliłeś jedyny, na jaki było cię stać - że jego zawód jest 

niepewny i niedochodowy. Doprawdy, trudno o większą bzdurę.

- Rany boskie, żałuję, że w ogóle się odezwałem.

- Rafe spojrzał znacząco na Connora.

- Nie licz na mnie, biedaku - zachichotał Connor. - Ja już dostałem swoją lekcję parę 

lat temu, kiedy Maggie spotykała  się z pewnym  artystą. Próbowałem zrobić jej podobny 

wykład i gorzko tego pożałowałem. Ale nie mogłem patrzeć, jak moja córka włóczy się z 

jakimś nieudacznikiem, który przylepia zgniecione puszki po piwie na płótna.

Rafe wzdrygnął się z obrzydzeniem i spojrzał badawczo na Maggie.

- Jak długo chodziłaś z tym typem?

- Jon był już wtedy bardzo obiecującym twórcą multimedialnym - wyjaśniła urażonym 

tonem. - Jeśli chcesz wiedzieć, zbiera obecnie więcej forsy za jeden obraz niż ja za książkę. 

Jedna z jego prac wisi w moim salonie, pamiętasz?

- Te resztki z przerobu śmieci w ramie? - Skrzywił się. - Pamiętam aż za dobrze. Więc 

jak długo z nim chodziłaś?

- O, czyżbyś był zazdrosny?

background image

- Jak cholera.

- Nie   musisz   -   zapewniła   ze   śmiechem.   -   Jon   był   uroczym   człowiekiem,   ale   od 

początku było wiadomo, że tak naprawdę do siebie nie pasujemy.

- Skąd ta pewność?

- On był nocnym markiem, a ja rannym ptaszkiem, on żył w nocy, ja w dzień. Na 

dalszą   metę   tacy   ludzie   rozmijają   się   zupełnie.   Ale   zaznaczam   na   twój   użytek   -   to 

niedopasowanie nie miało nic wspólnego z naszym życiem zawodowym. I nie powinieneś z 

góry spisywać na straty przyjaciela Julie tylko dlatego, że wybrał inną karierę niż twoja. 

Zresztą ona jest dorosłą kobietą i sama może decydować o swoich związkach z mężczyznami.

- O, właśnie, on jest dla niej za stary.

- Bzdura. Ma trzydzieści pięć lat. Różnica wieku między nimi jest podobna jak w 

naszym przypadku, Rafe.

- Dobrze, zostawmy już tę dyskusję. W końcu mamy dzisiaj przyjęcie, prawda? - Rafe 

poszukał wzrokiem oparcia u Connora. - Może pójdziemy do kuchni i zobaczymy, co z tym 

lodem?

- Chodźmy, bo Bev urwie mi głowę - podchwycił ochoczo Connor i uśmiechnąwszy 

się przepraszająco do Maggie, ruszył korytarzem.

- Zobaczymy się za kilka minut, kochanie. - Rafe szybko ją pocałował.

- Uciekaj. - Popchnęła go lekko. - Ale nie zapomnij, co powiedziałam o tolerancji 

wobec artystów.

Margaret  wróciła   do  patia,  by pogawędzić  z  gośćmi   i  wzmocnić  się   nową  porcją 

sałatki.  Właśnie   odpowiadała   na  kolejne   pytania   dotyczące   pisania   i   wydawania   książek, 

kiedy pojawiła się Julie ze swoim przyjacielem. Maggie przedstawiono oboje już wcześniej i 

bardzo się jej spodobali, choć w zachowaniu siostry Rafe'a wyczuwała skrywaną rezerwę. 

Julie   była   ładną   dziewczyną   o   kasztanowych   włosach,   smukłej,   odziedziczonej   po  matce 

figurze i ciemnych, inteligentnie patrzących oczach.

Sean   Winters,   wysoki   i   szczupły,   powitał   Maggie   swoim   uroczym,   zaraźliwym 

uśmiechem.

- Jak się masz, Margaret? Cassidy cię znalazł? Niedawno cię szukał.

- Tak, znalazł. Teraz jest z moim ojcem w kuchni. Miłe przyjęcie, prawda?

- Mało przypomina imprezy, w których gustuje artystyczna bohema. Bez rozbieranych 

numerów, dymków i rocka jest trochę nudno, ale ostatecznie da się wytrzymać - oświadczył z 

komiczną wyższością Sean. Margaret zachichotała, ale Julie pozostała poważna.

- Nie mów tak - skarciła swego towarzysza.

background image

- Kocie,   przecież   i   tak   wszyscy   wiedzą,   że   twój   braciszek   nie   jest   zachwycony 

perspektywą posiadania artysty w rodzinie.

Julie przygryzła wargę.

- Nie będzie miał wyboru, więc lepiej niech się przyzwyczaja. I nie zniosę, żeby cię 

obrażał.

- On mnie nie obraża. Po prostu uważa, że nie jestem ciebie godny.

- Od czasu śmierci ojca Rafe usiłuje go zastąpić - wyjaśniła Julie przepraszająco. - 

Wiem, że ma dobre chęci, ale taka już jest jego natura, że nie wyczuwa, kiedy należy się 

wycofać   i   pozwolić   innym   decydować   o   sobie.   Bez   przerwy   wydaje   polecenia   i   jest 

przekonany, że bez tego świat nie będzie funkcjonował. Rafe oczekuje, że inni będą skakać 

tak, jak on zagra. A kiedy ktoś odmawia - tak jak rok temu Margaret - jest zdumiony i 

wściekły.

- Mylisz się - powiedziała spokojnie Margaret.

- Rok temu posłuchałam jego rozkazu, bo Rafe kazał mi wynosić się ze swego życia.

- Owszem, ale miałaś wrócić.

- Tak. Na klęczkach. Julie westchnęła.

- Jeszcze długo po tym, jak odeszłaś, mój brat był w fatalnym stanie. Nigdy dotąd aż 

tak nie cierpiał. Nie znałam cię, Margaret, ale wówczas nienawidziłam za to, co mu zrobiłaś.

Julie nie spuszczała wzroku z Margaret. W jej spojrzeniu była powaga i napięcie. 

Teraz Maggie zrozumiała, skąd brała się owa skrywana rezerwa.

- Siostra zwykle martwi się o brata - stwierdziła pojednawczo.

- To był pojedynek woli. I Rafe go przegrał. A on nie lubi przegrywać, Margaret - 

ciągnęła Julie, jakby nie słyszała jej uwagi.

- Dlaczego uważasz, że Rafe przegrał? Nie rozumiem.

- Bo w końcu pojął, że ma szansę odzyskania ciebie jedynie wtedy, gdy powściągnie 

swoją dumę i zrobi pierwszy krok. Była to prawdopodobnie jedna z poważniejszych decyzji 

w jego w życiu. Mama mówi, że wyszło mu to na dobre, ale ja nie jestem tego taka pewna.

- Nie,   Julie,   nie   wierzę.   Nie   chcę   już   o   tym   opowiadać,   ale   zostałam   właściwie 

zmuszona i porwana. Nawet mi do głowy nie przyszło, że jego duma mogła doznać z tego 

powodu choćby najmniejszego uszczerbku.

- W takim razie nie znasz dobrze mojego brata - odparła Julie, przysuwając się do 

Seana.

- Ale to już sprawy między wami dwojgiem.  Być może mama miała rację - Rafe 

potrzebował wstrząsu i ty tego dokonałaś. Ale nic nie zmienia faktu, że cierpi jak każdy inny 

background image

człowiek. I jest bardzo wrażliwy na punkcie lojalności.

- Chyba   nie   musisz   się   aż   tak   martwić   swoim   starszym   braciszkiem   -   mruknął 

sceptycznie Sean.

- Wydaje mi się, że świetnie da sobie radę sam.

- Masz   rację   -   przyznała   niechętnie   Julie.   -   A   jeśli   chodzi   o   ciebie,   Margaret,   to 

zaczynam  coraz bardziej cię rozumieć. Rafe potrafi być niesamowicie uparty, jeśli w grę 

wchodzą   jego   opinie.   Dlatego   nie   śmiałam   mu   nawet   powiedzieć,   że   mamy   z   Seanem 

poważne zamiary. On się łudzi, że to tylko przelotna znajomość, a my tymczasem chcemy się 

pobrać, i zrobimy to bez względu na jego zdanie.

- Daj mu szansę, by lepiej poznał Seana. - Maggie uśmiechnęła się do sympatycznego 

artysty. - Jeśli wszystko mu spokojnie wytłumaczysz, na pewno będzie rozsądny.

- Chciałabym w to wierzyć.

- Przecież wiesz, jakie trudności mają ludzie biznesu ze zrozumieniem ludzi sztuki.

- Racja - odezwał się Sean, wyraźnie rozbawiony.

- A fakt, że Cassidy jest kowbojem, który przypadkiem ma talent do interesów, jeszcze 

pogarsza sprawę. Może powinienem zaprosić go na swój wernisaż? Jeśli już mnie krytykuje, 

to niech przynajmniej wie za co.

- Ależ Rafe nie znosi współczesnej sztuki! - wykrzyknęła Julie, wyraźnie przerażona 

pomysłem.

- Będzie w stanie ją pojąć, jeśli tylko się postara - zapewniła z przekonaniem Maggie, 

przypominając   sobie   pewne   dyskusje,   jakie   prowadziła   kiedyś   z   Rafe'em   przy   winie   i 

świecach.

- Rzeczywiście, ma duszę kowboja, ale potrafi bardzo dobrze radzić sobie w różnych 

światach, kiedy mu na tym zależy.

- Masz rację - przyznała w zamyśleniu Julie.

- Mój braciszek lubi odgrywać kowboja, kiedy jest mu to potrzebne, ale słyszałam 

również, jak dyskutuje o polityce europejskiej z biznesmenami z Niemiec. Widziałam też, jak 

jadł sushi z japońskimi menedżerami.

Margaret zerknęła na Seana.

- Kiedy   odbędzie   się   twoja   najbliższa   wystawa?   Zanim   zdążył   odpowiedzieć, 

odezwała się Julie.

- Otwarcie w poniedziałek po południu, w galerii w Tucson, z którą jest związany. 

Myślisz, że zdołasz namówić Rafe'a, żeby przyszedł?

- Spróbuję - uśmiechnęła się Margaret. - Bądźcie dobrej myśli. Oboje spojrzeli po 

background image

sobie i uśmiechnęli się.

- Znów zaczęli grać. Zatańczymy? - zapytał Sean.

Przez chwilę Maggie patrzyła, jak przystojna para tuląc się do siebie, wkracza w krąg 

tańczących. Zaczęła się zastanawiać, gdzie może być Rafe, kiedy dostrzegła, że stanął przy 

niej Doug Hatcher. Odwróciła się ku niemu z wymuszonym uśmiechem, przekonana, że chce 

poprosić ją do tańca. Ale gdy tylko się odezwał, zrozumiała, jak bardzo się myli.

- Szybko   się   tu   pani   zaaklimatyzowała   -   zauważył.   Musiał   sporo   wypić,   gdyż 

wymawiał słowa z przesadną starannością, jakby z obawy, że popłacze mu się język. Ponadto, 

choć dawniej byli na „ty”, użył formy oficjalnej.

- Cześć, Doug. Dobrze się bawisz? - zagadnęła, czując się coraz bardziej nieswojo.

- Wrosła   pani   w   klan   Cassidych   -   ciągnął,   wspomagając   się   solidnym   łykiem   z 

trzymanej w ręku szklanki. - I zaczyna pani wpływać na pewne sprawy.

- Ja?

- Niech pani nie będzie tak skromna, panno Lark - powiedział, kiwając głową. - O, tak. 

On jest teraz zupełnie inny.

- Rafe? Dlaczego?

- Jest bardziej miękki.

- Nie, to niemożliwe. - W głosie Maggie zabrzmiało niekłamane zdumienie.

- Niestety, możliwe - potwierdził Hatcher, marszcząc brwi. - Kiedy przejął firmę, był 

bezlitosny jak stalowe ostrze. Ciął wszystko, co stanęło mu na drodze. Ale rok temu zmienił 

się całkowicie. Och, udało mu się parę posunięć w dawnym stylu, ale to nie był już ten sam 

Rafe. Pomyślałem sobie, że przejdzie mu po paru miesiącach, ale on zdecydował, że pragnie 

pani powrotu.

- Rozmawiał o tym z tobą?

- Nie, nie musiał. Znam go. Wiedziałem, o czym myślał. Niestety, nie o interesach. 

Jak mówiłem, zmiękł, stracił pazur. Dzisiaj myśli tylko o jednym. Niestety, nie o tym, co 

trzeba.

Doug odwrócił się gwałtownie i chwiejnym krokiem zniknął w tłumie gości.

Margaret miała nadzieję, że Rafe myśli o niej, choć nie miała złudzeń, że będzie tak 

przez   cały   czas.   Zbyt   dobrze   zdawała   sobie   sprawę,   co   znaczy   kierowanie   ogromną 

korporacją. Jednego była pewna - jeszcze rok temu Doug nie wygłosiłby takiej uwagi.

- Wyglądasz, jakbyś się świetnie bawiła, moja słodka Maggie. - Rafe zjawił się nagle 

tuż przy niej i natychmiast poprowadził ją na parkiet.

Uśmiechnęła   się,   gdy   silne   ramiona   objęły   ją   zaborczym   uściskiem,   zręcznie 

background image

prowadząc w takt muzyki. Uwielbiała sposób, w jaki ten potężny mężczyzna potrafił trzymać 

w ryzach swoją siłę, nie tracąc przy tym uwodzicielskiego wdzięku.

- Cudownie się bawię - przyznała.

- Wkrótce   urządzimy   tu   nasze   zaręczynowe   party   -   oznajmił   z   niezachwianą 

pewnością, która przejęła ją dreszczem.

- Naprawdę? - wyszeptała bez tchu.

- Tak, kochanie. Przecież zauważyłaś, że zawsze wiem, czego chcę i osiągam to - 

powiedział, przystając na środku parkietu. - A teraz zwolnij mnie na chwilę, bo przypadł mi w 

udziale zaszczyt ogłoszenia zaręczyn.

- Czy to nie dziwne, że syn ogłasza zaręczyny matki?

- Cóż, żyjemy w dziwnych czasach - roześmiał się i pocałował ją w czoło. - Zaraz 

wracam.

Z tłumu gości zerwały się oklaski i okrzyki, kiedy Rafe pochwycił szampana i stanął 

na samym końcu trampoliny. Uniósł butelkę w górę, czekając, aż wszystko ucichnie.

- Zapewne wszyscy wiecie, dlaczego zebraliśmy się tutaj, ale mnie przypadł zaszczyt 

powiadomienia was o tym oficjalnie - zaczął z zabawną powagą.

- Dlatego z ogromną przyjemnością spełniam prośbę mojej matki i ogłaszam wszem i 

wobec jej zaręczyny z pewnym złotoustym kowbojem, który nazywa się Connor Lark!

Wiwaty wybuchły ze zdwojoną siłą. Rafe odczekał kilka chwil, a potem znów dał 

znak i zapadła cisza.

- Chcę wam powiedzieć, moi kochani, że nie mam innego wyboru,  jak tylko  całą 

duszą poprzeć ten związek. I wcale nie dlatego, że zdążyłem już sprawdzić Larka i wiem, że 

zadba o Bev jak należy...

Tłum przerwał mu oklaskami.

... ani nie dlatego, że tych dwoje świata poza sobą nie widzi - ciągnął z uśmiechem 

Rafe. - Nie, moi drodzy. Otóż błogosławię temu związkowi z całego serca, ponieważ Lark dał 

mi do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobię, to wywiezie mnie na pustynię i przy wiąże w 

mrówczym kopcu. A ponieważ wiecie, że jestem rozsądnym człowiekiem, oznajmiam wam, 

że nie mogę się wprost doczekać, kiedy Connor Lark poślubi Beverly Cassidy.

Głośny śmiech zmieszał się z hukiem wystrzelających korków. Connor, stojący z Bev 

nad   brzegiem   basenu,   uśmiechał   się   promiennie,   gdy   Rafe   napełniał   im   kieliszki. 

Błyskawicznie wypił swojego szampana i nie czekając na zachętę, pocałował narzeczoną. 

Oklaskom i toastom nie było końca.

Wreszcie zagrała orkiestra i wszyscy ruszyli do tańca. Maggie, upojona szampanem, 

background image

wirowała w ramionach Rafe'a w rytmie westernowego walca.

Po raz pierwszy od roku pozwoliła sobie namyśl, że jest... że może być szczęśliwa z 

tym człowiekiem. W każdym razie tego wieczoru czuła się jak najszczęśliwsza kobieta na 

świecie.

* * *

Dopiero   kiedy   wychodzili   ostatni   goście,   Rafe   dostrzegł   Hatchera,   stojącego   pod 

ścianą. Spojrzał na niego bystro, zastanawiając się, czy asystent wziął sobie do serca radę, 

jakiej udzielił mu przed dwiema godzinami, i odstawił drinki.

- Wytrzeźwiałeś na tyle, żeby usiąść za kierownicą? - zapytał.

- Tak, w porządku - burknął Hatcher. - Ostatnio dolewałem sobie tylko wody sodowej. 

Chciałem ci powiedzieć, że materiały na temat Ellingtona zostawiłem w twoim gabinecie. 

Dobrze by było, żebyś zajrzał do nich jak najszybciej.

Rafe spojrzał na niego uważnie.

- Coś nowego?

Doug przytaknął, śledząc wzrokiem ostatnich gości, wsiadających do samochodów.

- Nie chciałem mówić o tym wcześniej, żeby ci nie psuć zabawy.

- A od kiedy to stałeś się aniołem stróżem, chroniącym mnie od złych wieści? Przecież 

nie za to ci płacę - rozgniewał się Rafe.

Hatcher zagryzł wargi.

- Wiem, ale tym razem to inna sprawa.

- Co znajdę w tych materiałach?

- Podejrzenie, że możemy mieć przeciek.

- A niech to szlag! Jesteś pewien?

- Nie do końca. Mogło być tylko zbiegiem okoliczności, że Moorcroft ogłosił takie a 

nie inne notowania, ale musimy być czujni.

- Ktoś sprzedał mu informacje... - powiedział z zastanowieniem Rafe, wpatrując się w 

światła odjeżdżających wozów. - Doug, musimy zachować to dla siebie.

- Jasne.

- A kiedy już dojdę, kto mnie oszukuje, upuszczę mu trochę krwi. Mam nadzieję, że 

ten ktoś wie, ile ryzykuje.

- Rafe, ale nie wiemy nic na pewno - szybko zastrzegł Hatcher. - To może być równie 

dobrze czysty przypadek. Tak czy nie, musimy szybko skontrować ostatni ruch Moorcrofta.

- Dziś w nocy przejrzę papiery i rano dam ci odpowiedź.

background image

- Dobrze.   -   Hatcher   kiwnął   głową   i   wyciągnął   z   kieszeni   kluczyki.   -   Czekam   na 

telefon. Rafe stał w mroku, patrząc, jak światła wozu znikają w dali. Chęć zemsty to dziwne 

uczucie, pomyślał. Potrafi opętać duszę mężczyzny z taką samą siłą jak miłość.

- Rafe?

Odwrócił się natychmiast w kierunku, z którego dobiegał słodki, cichy głos. Maggie, 

stojąca na podjeździe w kręgu świateł, wyglądała jak zjawisko. Jego śliczna, dumna Maggie. 

Potrzebował jej bardziej niż wypalona pustynia jesiennych deszczy. Bez niej czuł się pusty i 

jałowy.

- Już   idę,   kochanie.   -   Zaczął   iść   powoli   ku   drzwiom.   Wiedział,   że   nie   może   jej 

powiedzieć, co ma zamiar zrobić z Moorcroftem. Nie wybaczyłaby mu tego. Sprawy swojej 

zemsty musi załatwić sam. - Czy narzeczeni jeszcze tańczą nad basenem?

- Bez muzyki? - zaśmiała się Margaret. - Nie, sądzę, że poszli już spać, przecież rano 

wyjeżdżają do Sedony.

- Niezły pomysł - podchwycił Rafe.

- Słucham?

- Pora, żeby położyć się. Sam to zrobię i tobie też radzę. Dobranoc, kochana. - Objął ja 

mocno i ucałował.

W   godzinę   później   patrzył,   jak   po   drugiej   stronie   patia   gasną   światła   w   pokoju 

Maggie. Zaczął się zastanawiać, czy jednak nie pójść do niej.

Ale na biurku czekały ważne papiery. Przecież obiecał Dougowi, że już rano da mu 

odpowiedź.

background image

ROZDZIAŁ 7

Sen nie nadchodził. Margaret przewracała się na łóżku, nasłuchując odgłosów nocy. 

Nie wracała myślą do udanego przyjęcia. Nie cieszyła się szczęściem Connora i Bev. Sprawy, 

które zwykle byłyby w stanie wybić ją ze snu, odpłynęły w niepamięć.

Mogła myśleć  tylko  o jednym:  o zdaniach wypowiedzianych  przez Julie na temat 

dumnej natury Rafe'a.

Leżała wpatrzona w sufit i przypominała sobie, ile razy w ciągu tych kilku miesięcy 

po   rozstaniu   była   bliska   sięgnięcia   po   słuchawkę   i   zatelefonowania   do   niego.   A   jednak 

rezygnowała, gdyż nie pozwalała jej na to własna duma. Tymczasem Rafe ugiął się, zrobił 

pierwszy krok. Teraz rozumiała, ile go to musiało kosztować.

Tylko   dlaczego   trzeba   było   uwag   Julie,   by   zrozumiała   ukryty   sens   ostatnich 

wydarzeń? Obsesyjne myśli o szantażu i manipulacji nie pozwoliły jej ujrzeć postępowania 

Rafe'a we właściwym świetle. Teraz dopiero zaczęła postrzegać jego szorstkie, bezwzględne 

zachowanie jako wynik boleśnie zranionej dumy.

To  prawda,  do tej   pory nie  przyznał,   jak  wielkie   błędy  popełnił rok  temu.  Nadal 

uważał, że to Maggie zdradziła go, choć miał na tyle wyczucia, by przeprosić ją za ostre 

słowa i brutalne zachowanie.

Nic nie było jeszcze do końca jasne, ale jeden fakt pozostał bezdyskusyjny - Rafe był 

tym, który pierwszy wyciągnął rękę do zgody. I poważnie mówił o małżeństwie.

Co więcej, musiała przyznać, że naprawdę stara się zmienić swe przyzwyczajenia i 

ograniczyć czas, poświęcony firmie i interesom. To nie był już ten sam Rafe co przed rokiem. 

Tamten   nie   byłby   w   stanie   zaangażować   się   do   tego   stopnia   w   organizację   przyjęcia 

zaręczynowego matki ani też spędzać całych dni z kochanką.

Kochanką...

To słowo dryfowało w burzliwym strumieniu myśli Margaret. Bez względu na to, kim 

naprawdę był Rafe, jedno wiedziała z pewnością - był kochankiem z jej snów.

Wyobraziła go sobie, śpiącego nago wśród białych prześcieradeł. Leżał na brzuchu, a 

blask księżyca uwydatniał rzeźbione mięśnie potężnych ramion. Kiedy wyczuł jej obecność, 

odwrócił się sennie na plecy i wyciągnął ku niej ramiona. Już po chwili tuliła się do niego, 

czując, jak bardzo jej pragnie. Znajoma, rozkoszna tęsknota przeniknęła jej ciało.

Maggie, powodowana nagłym impulsem, odrzuciła prześcieradło i wstała z łóżka. Nie 

wahała się dłużej. Włożyła powiewną, domową suknię z cienkiej białej bawełny, którą kupiła, 

gdy była w mieście z Bev, i cicho wyszła z pokoju.

background image

Jednak   Rafe'a   nie   było.   Przez   szparę   w   drzwiach   dostrzegła   nie   rozesłane   łóżko. 

Rozglądając się ze zdziwieniem, ruszyła wzdłuż korytarza. Natychmiast dostrzegła smugę 

światła padającą spod drzwi gabinetu. Ogarnęło ją poczucie winy. Biedak, pomyślała, próbuje 

za wszelką cenę pogodzić pracę z miłością.

Cicho   otworzyła   drzwi.   Blada   poświata   komputerowego   ekranu   nasycała   pokój 

nierealnym  blaskiem. Rafe siedział, rozparty na krześle, z nogami w kowbojskich  butach 

opartymi na biurku. Nawet nie zmienił ubrania, tylko zdjął krawat i podwinął rękawy koszuli. 

Ciemne włosy były zmierzwione.

Na ekranie  jarzyły  się  kolumny cyfr,  a biurko było  zaścielone papierami.  Słysząc 

skrzypnięcie drzwi, Rafe odwrócił głowę. W zimnym świetle ekranu komputera surowe rysy 

jego twarzy stały się jeszcze ostrzejsze.

Margaret przystanęła i uśmiechnęła się niepewnie.

- Wiem, że się narzucam, ale nie w takim sensie jak myślisz - powiedziała cicho.

- A co mam według ciebie myśleć? - zapytał, szybkim ruchem zbierając papiery do 

teczki i chowając ją do szuflady.

- Kiedy powiedziałam, że powinieneś więcej czasu poświęcać naszej znajomości niż 

pracy,   nie   przypuszczałam,   że   będziesz   potajemnie   harował   nocami.   Ja   naprawdę   wiem, 

czego wymagają od ciebie interesy, Rafe. Nie zapominaj, że jeszcze nie tak dawno sama się 

nimi zajmowałam.

Rafe niedostrzegalnie przygryzł usta.

- Kochanie, wierz mi, nasz związek jest na pierwszym miejscu. Tu - niedbałym gestem 

wskazał na ekran - mam tylko kilka danych, które podrzucił mi wczoraj Hatcher, żebym je 

szybko przeanalizował. Nie chciało mi się spać, więc pomyślałem, że popracuję teraz i rano 

będę miał sprawę z głowy. - Nagłym ruchem opuścił nogi na podłogę i wystukawszy kilka 

komend, wstał. Ekran zgasł. - Jak mnie znalazłaś? - zapytał, odwracając się ku niej.

Margaret uśmiechnęła się w ciemności, czekając, aż się zbliży.

- Odmawiam odpowiedzi, żeby uniknąć posądzeń.

Jego   śmiech   był  gardłowy   i  namiętny.   Stanął   przed   Maggie   i   musnął   palcami   jej 

odkryte   ramiona.   Uśmiechnął   się   z   satysfakcją,   kiedy   odpowiedziała   mu   znajomym 

dreszczem.

- Poszłaś do mojej sypialni, tak?

- Aha.

- Szukałaś mnie. Cudownie, tak powinno być. - Pocałował ją leciutko w sam czubek 

nosa.   -   Obiecaj   mi,   że   zawsze   będziesz   mnie   szukać   -   powiedział   z   niespodziewanym 

background image

naciskiem. - Bez względu na to, co się będzie działo. Nie odchodź już ode mnie, kochanie.

Drżącą ręką pogładziła go po policzku.

- Nawet jeśli mi każesz?

- Och, byłem idiotą. Już nie zrobię tego błędu. Dostałem dobrą lekcję. Obiecaj mi, 

Maggie. Przysięgnij. Powiedz, że nie odejdziesz, nawet jeśli między nami byłoby coś nie w 

porządku. Walcz ze mną, wyzywaj mnie od najgorszych, daj mi w gębę, trzaśnij drzwiami ale 

nie odchodź.

W pierwszym  momencie  myśli  w  głowie Maggie zawirowały w popłochu, ale  po 

chwili pojawiła się pewność, a wraz z nią ciche, łagodne słowa, które tak chciał usłyszeć.

- Nie odejdę.

Przyciągnął ją do siebie tak mocno, że na moment zabrakło jej tchu. Czuła usta Rafe'a, 

zachłannie całujące jej włosy i palce, błądzące po szyi i karku.

Otoczyła ramionami jego szyję i wdychała zmysłowy męski zapach. Przylgnęła ustami 

do   gorącej   skóry   w   wycięciu   rozchylonej   koszuli   i   z   radością   poczuła,   jak   zadrżał   z 

pożądania.

- Maggie, najdroższa, jesteś wspaniała  - wyszeptał gardłowym  głosem. Cofnął się, 

usiadł w fotelu i posadził ją przed sobą na biurku.

- Poczekaj, nie tutaj. Przecież to twój gabinet - zaśmiała się.

- Dlaczego nie? Będzie zabawniej.

- A jeśli ktoś nas usłyszy?

- Och,   nawet   jeśli   usłyszy,   na   pewno   zostawi   nas   w   spokoju   -   odparł   beztrosko. 

Zadrżała,   kiedy   poczuła   jego   dłonie,   gładzące   wewnętrzną   stronę   ud.   Zaśmiał   się   cicho, 

triumfalnie, gdy się przekonał, że nie ma nic pod spodem.

- Ach, frywolna Maggie, widzę, że ubrałaś się wizytowo - skomentował.

- Rafe, ty stary lubieżniku!

- Nie,   moja   pani,   jestem   tylko   kowbojem,   który   lubi   proste   uciechy.   Nie   ma   nic 

wspanialszego niż wspólna nocna przejażdżka przy księżycu.

- Nocna przejażdżka? Tak to nazywasz?

- Aha.  Tylko   wolałbym,   żebyś   była   całkiem  naga   -  powiedział,  pochylając   się  do 

przodu. Dotarł do źródła rozkoszy i zaczął ją pieścić.

- Rafe, och, Rafe... - Maggie wygięła się w łuk, kurczowo wbijając paznokcie w jego 

ramiona. Zaciskała powieki, wciągając głęboko powietrze, w miarę jak pocałunki stawały się 

coraz bardziej intymne.

- Jesteś   cudowna.   Słodka,   seksowna   i   gorąca   jak   ogień   -   wyszeptał.   Margaret 

background image

krzyknęła, a potem opadła na plecy, kładąc się na biurku.

- Tak, kochanie. Mów, co czujesz. Chcę wiedzieć.

- Doprowadzasz   mnie   do   szaleństwa,   Rafe   -   wykrztusiła   rozdygotanym   głosem, 

wczepiając palce w jego włosy.

- Pięknie. - Rafe wstał, przesunął ręce ku piersiom Maggie i jednym ruchem zdjął jej 

sukienkę przez głowę. Lekka tkanina powoli spłynęła na dywan.

Margaret wyprężyła się na biurku w niecierpliwym oczekiwaniu, obejmując rękami 

nabrzmiałe piersi. Słyszała szczęk rozpinanej klamry i zgrzyt suwaka. Tylko tyle.

- Nie zdejmiesz spodni ani butów? - zapytała chrapliwym szeptem.

- Nie. Tak jest dobrze.

Uniosła się na łokciach i spojrzała uważnie. Rzeczywiście, było bardzo dobrze.

- A co... z zabezpieczeniem?

- Mam   -   uśmiechnął   się,   sięgając   do   bocznej   kieszonki.   Zręcznie   otworzył   mały 

pakiecik.

- Nosisz to stale ze sobą? - zdumiała się.

- Przez cały czas, odkąd tu przyjechałaś. Jestem gotowy do kochania się z tobą w 

każdej chwili. Cóż, czy mogę zacząć urzędowanie? - zapytał z błyskiem w oku, pochylając się 

nad biurkiem.

- O,   tak,   Rafe,   proszę   -   wydyszała,   pozwalając,   by   sam   ułożył   ją   w   najbardziej 

zmysłowej   pozie.   Jak   zwykle   kiedy   Rafe   się   z   nią   kochał,   czuła,   że   odpływa   w   inny, 

magiczny świat - tam gdzie mogła być dzika, wolna i szalona.

Rafe oparł dłonie płasko na blacie i poruszał się odwiecznym rytmem, coraz szybciej i 

głębiej. Oplotła go nogami, poddając się narastającemu pragnieniu. Patrzyła  na ostre, jak 

wykute z kamienia rysy jego twarzy. Tylko oczy, świecące fanatycznym blaskiem zdradzały, 

jaka burza szaleje w jego ciele i duszy. Maggie odwróciła głowę na bok, upajając się tymi 

cudownymi chwilami.

- Rafe...

- Tak,   kochana.   Tak   -   szepnął   i   jego   ciało   wykonało   spazmatyczny   ruch.   Wargi 

uniosły mu się, odsłaniając drapieżną biel zębów, kiedy w szczytowym spazmie osunął się na 

krzesło, porywając Margaret za sobą.

Wczepiła się w niego kurczowo. Rafe trwał z głową odrzuconą na oparcie krzesła, 

machinalnie głaszcząc jej ciało. Oczy miał zamknięte.

- Ty szalona, przewrotna kobieto - szepnął. - Wodzisz mnie na pokuszenie w środku 

nocy, kiedy usiłuję grzecznie pracować, i każesz mi się kochać na moim biurku.

background image

Margaret uśmiechnęła się, rozbawiona nagłą myślą.

- Wiesz, Rafe, rok temu nie śmiałabym tego zrobić. Czujnie otworzył oczy.

- Nie śmiałabyś wejść do mojego biura i uwieść mnie? Dlaczego? Poszłoby ci bardzo 

łatwo. Przecież od początku szalałem za tobą.

- Nie wierzę. Zawsze kochaliśmy się według rozkładu. Kiedy pracowałeś, musiałam 

czekać, aż skończysz. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby przyjść, tak jak dzisiaj, i liczyć 

na to, że schowasz papiery i wyłączysz komputer. A gdybym nawet próbowała to zrobić, 

sądzę, że pogłaskałbyś mnie po główce i kazał grzecznie czekać, aż skończysz.

- Jesteś pewna?

Margaret uniosła głowę i ze zdumieniem zobaczyła, że Rafe się uśmiecha.

- Jasne, że tak. Mam bardzo dobrą pamięć.

- W   takim   razie   byłem   kompletnym   idiotą.   Teraz   nie   mogę   sobie   wyobrazić,   że 

odesłałbym cię, nagą pod tą przezroczystą suknią. Wiesz, co sobie pomyślałem?

- Co?

- Problem w tym, że rok temu w ogóle nie próbowałaś. Czekałaś, aż skończę swoje 

zajęcie.   Wtedy   byłaś   doskonale   opanowaną,   chłodną   kobietą   interesu.   Pisanie   romansów 

doskonale ci zrobiło. Sprawiło, że zaczęłaś żądać i wymagać.

- I twoim zdaniem tak jest lepiej? - dociekała Maggie. Rafe westchnął i wyraźnie 

spoważniał.

- Prawdopodobnie tak powinno być. Masz rację, kiedy wyzywasz mnie od arogantów, 

twardogłowych i tyranów.

- Przyznajesz się?

- Przyznaję.   Od  tak  dawna  rządzę  i  wydaję  polecenia,  że  przyjąłem   to jako  rzecz 

naturalną. I tak jak nauczył mnie ojciec, zawsze na pierwszym miejscu stawiałem pracę. A 

matka to szanowała. Ale ty jesteś inna.

- I nie przeszkadza ci to?

- Powiedzmy, że zdołam się przyzwyczaić - wyznał z nieco męczeńskim uśmiechem.

- Rafe, twoja praca wcale nie jest mi obojętna i doskonale rozumiem, czego od ciebie 

wymaga - powiedziała poważnie Margaret. - Jeszcze niedawno sama obracałam się w twoim 

świecie i wiem, że bywają momenty, kiedy trzeba rzucić się w to z głową, a pewne terminy są 

nieprzekraczalne. Zrozum mnie dobrze - nie chcę tylko, by twoja praca zrujnowała nasze 

życie, tak jak rok temu.

Zagłębił palce w jej splątane włosy. W ciemności jego spojrzenie było intensywne i 

głębokie.

background image

- Ja też tego nie chcę, Maggie. Jeśli dawne przyzwyczajenia powrócą, będziesz już 

wiedziała, co masz zrobić.

- Wkroczyć do twojego gabinetu i uwieść cię?

- zapytała z zachwytem.

- Drzwi stoją dla ciebie zawsze otworem, słodka Maggie. - Rafe pocałował ją czule i 

zsadził sobie z kolan.

- Mam rozumieć, że już mnie wyrzucasz? - westchnęła, sięgając po swoją białą suknię.

- Nie, ale oboje potrzebujemy snu. Pamiętaj, że mamy wstać rano, żeby pożegnać Bev 

i Connora przed wyjazdem do Sedony.

- Rzeczywiście, byłabym zapomniała - ziewnęła Margaret. - Odprowadzisz mnie do 

pokoju?

- Wiesz, wolałbym nie, bo natychmiast zboczylibyśmy do mojej sypialni. A ty masz 

zasady i dopóki są rodzice, wolisz budzić się we własnym łóżku, prawda?

- Wydaje mi się, że znów chcesz się wykraść do komputera.

- Nie, nie muszę. Mam już odpowiedź dla Douga. Cierpliwości, kochana. Już jutro 

będziemy mieli cały dom dla siebie.

Margaret obudziła się na moment w środku nocy. Odruchowo zerknęła na uchylone 

drzwi sypialni Rafe, oświetlone smugą księżycowego blasku. Nie była pewna, ale zdawało się 

jej, że nikt tam nie śpi.

* * *

Connor i Beverly wyjeżdżali zaraz po śniadaniu. Margaret stała z Bev na podjeździe, 

czekając, aż bagaż zostanie załadowany do samochodu.

- Znikamy na cały tydzień, moja droga - oznajmiła szczęśliwa narzeczona. - Najpierw 

zatrzymamy   się   w   Scottsdale,   gdzie   ostatnio   przebywam   najczęściej.   Ranczo   Rafe'a   jest 

trochę   zbyt   odizolowane   od   świata   jak   na   mój   gust.   A   tam   mam   przyjaciół,   którym 

chciałabym przedstawić Connora. Potem pojedziemy do Sedony. O tej porze roku w górach 

jest o wiele chłodniej. Jest tam też kilka galerii, które z przyjemnością odwiedzę.

- W takim razie baw się dobrze, Bev. Beverly popatrzyła na nią badawczo.

- Zostajesz?

- A nie masz nic przeciwko temu?

- Przeciwnie, bardzo się cieszę. Prawdę mówiąc, bałam się, że wrócisz do Seattle. 

Nawet   mówiłam   Connor   owi,   że   powinniśmy   opóźnić   wyjazd,   żeby   zachęcić   cię   do 

pozostania.

background image

- Co   też   ona   wygaduje,   przecież   mówiłem,   że   to   bez   sensu   -  wtrącił   się   Connor, 

taszczący wraz z Tomem kolejne torby. - Pomogłem Cassidy'emu ściągnąć cię tutaj, ale dalej 

niech radzi sobie sam. Zresztą muszę się zająć swoją kobietą.

- Boże, ci mężczyźni! - Bev wzniosła oczy do nieba. Connor zachichotał i wrzucił 

torby do bagażnika.

- Hej, Cassidy - zawołał do Rafe'a, który pojawił się w drzwiach z ostatnią walizką. - 

Powiedz swojej mamusi, że dasz sobie radę z moją córką. Ona się boi, że Maggie ucieknie, 

kiedy tylko znikniemy za zakrętem.

- Maggie, naprawdę masz takie plany? - zapytał podejrzliwie Rafe.

Margaret poczuła, że się czerwieni pod wyczekującym spojrzeniem trzech par oczu.

- Liczyłam się z tym, że zostanę kilka dni dłużej, ale decyzja może ulec zmianie, jeśli 

naciski będą zbyt wielkie - oświadczyła sucho.

- Naciski?   -   Rafe   zrobił   minę   urażonego   niewiniątka.   -   Nie   ma   mowy   o   żadnych 

naciskach. Po prostu przyjmij za pewnik, że nie zdążysz daleko odjechać, bo dopadnę cię 

najwyżej w ciągu kwadransa i zawrócę.

- W takim razie i tak nie mam wyjścia. Pragnę tylko zawiadomić, że umówiłam się na 

poniedziałek po południu w Tucson.

Tym razem ona była górą. Trzy pary oczu zamrugały ze zdumieniem.

- Z kim się umówiłaś? - zapytał Rafe. - Przecież nie znasz tu nikogo oprócz mnie.

- Nieprawda.   Znam   twoją   siostrę   i   jej   przyjaciela   Seana   Wintersa.   Zostałam 

zaproszona   na   jego   wernisaż.   Mam   nadzieję,   że   będziesz   mi   towarzyszyć   -   powiedziała 

Maggie ze słodkim uśmiechem.

Ciemne brwi Rafe'a zbiegły się w jedną linię. Z łomotem zatrzasnął klapę bagażnika.

- Co za cholerny pomysł - burknął. - Zresztą pogadamy o tym później.

- Wiesz, moja droga, mam przeczucie, że dzieci nie będą się nudziły bez nas - odezwał 

się Connor do Bev.

- Chyba masz rację, Connor - pokiwała głową.

Rafe i Margaret długo odprowadzali samochód wzrokiem. Kiedy wreszcie zniknął, 

Rafe wziął ją za rękę i poprowadził do domu.

- No, teraz mi powiedz, co to za sprawa z tą wystawą Wintersa? - zapytał, opierając się 

plecami o ścianę holu i krzyżując ręce na piersi.

- Po prostu Julie i Sean zaprosili mnie, kiedy wychodzili z przyjęcia, a ja się z chęcią 

zgodziłam. W imieniu nas obojga - dodała z naciskiem.

- Co ty, do diabła, kombinujesz?

background image

- Zapewne   chcę   cię   tak   urobić,   żebyś   w   końcu   zaakceptował   wybór   siostry   - 

zażartowała, pragnąc rozproszyć ponurą atmosferę.

- Dobrze, że chociaż szczerze się przyznajesz. Znasz mnie i powinnaś wiedzieć, że nie 

znoszę być manipulowany, nawet przez ciebie. I co rozumiesz przez „wybór” mojej siostry? 

Czyżby ci powiedziała, że chce wyjść za tego pacykarza?

- Owszem. Jestem przekonana, Rafe, że zrealizują swoje plany bez względu na to, czy 

je łaskawie zaaprobujesz, czy nie. Dlatego radzę ci, abyś zawczasu zmienił front, jeśli chcesz 

zachować dobre stosunki z siostrą.

- A niech to szlag trafi! - wykrzyknął Rafe i wczepił palce we włosy, jakby chciał je 

rwać z głowy. - Julie i ten palant. Nie przypuszczałem, że ona traktuje go poważnie. Zawsze 

miała adoratorów na pęczki.

Margaret zaczęła mu niemal współczuć.

- Za długo się o nią troszczyłeś, Rafe, i nawet nie zauważyłeś, że jest już dorosłą 

kobietą. Julie ma prawo do własnego wyboru.

- Jakiego wyboru? - prychnął. - Ona nie potrafiła sobie nawet wybrać pracy, w której 

zostałaby dłużej niż pół roku. Po co jej artysta? Nie mogła sobie znaleźć jakiegoś miłego, 

porządnego... - urwał nagle i zerknął z ukosa na Margaret.

- ...miłego, porządnego biznesmena, to, zdaje się, chciałeś powiedzieć? Takiego, który 

nosi krawaty i garnitury z kamizelką i każdego miesiąca dwa tygodnie spędza w rozjazdach, 

tak? Takiego, który potrzebuje uległej i atrakcyjnej żony, aby była  ozdobą przyjęć, które 

wydaje z okazji sfinalizowania korzystnych transakcji?

- Czyżbyś się obawiała, że będę chciał zmienić cię w żonę szefa? - zapytał czujnie.

- Owszem, tego się między innymi obawiam.

- Powinnaś mnie uprzedzić.

- Próbowałam, ale nie słuchałeś.

- Ale słucham teraz - powiedział poważnie. - Wierzysz mi?

- Tak - przytaknęła, choć z wahaniem. - Chyba tak.

- Dobrze, w takim razie wiedz, że przyjąłem uwagę do wiadomości. Nie znaczy to 

jednak, że zaaprobuję Wintersa.

- Rafe, nie bądź śmieszny, oni nie potrzebują twojej aprobaty. I bez tego wezmą ślub.

- Czyżby? - zakpił. - Wintersowi może się odechcieć, kiedy okaże się, że Julie nie ma 

w posagu portfela z plikiem kart kredytowych i dostępu do wielocyfrowego konta.

- Nie sądzę, żeby żenił się z nią dla pieniędzy.

- Skąd ta pewność? Przecież widziałaś go tylko raz.

background image

- Ale od razu go polubiłam. Zresztą, nawet gdyby miał takie zamiary, nic na to nie 

poradzisz. Najrozsądniej zrobisz, jeśli będziesz starał się zachować dobre stosunki z siostrą 

bez względu na słuszność jej decyzji.

- Mogę jeszcze próbować przekupić Wintersa, żeby zrezygnował ze ślubu - powiedział 

w zamyśleniu.

- Niezbyt mądry pomysł, Rafe. Julie znienawidziłaby cię za to. Mówię ci, daj Seanowi 

szansę, zanim zaczniesz działać po swojemu. Pojedź ze mną do tej galerii.

- I co to da?

- Spotkasz  się  z  nim  w  jego  środowisku,   nie  w  swoim.  Jeśli  ma  wejść  do  twojej 

rodziny, powinieneś lepiej go poznać.

- Przestań mówić o ich małżeństwie, jakby to było już ustalone - zirytował się.

- Rafe, chyba specjalnie się na nich uwziąłeś. Każdemu trzeba dać szansę. Czy nie o 

tym mówi fundamentalna zasada Kodeksu Zachodu?

- Co mnie obchodzą jakieś głupie kodeksy rodem z westernów?  - rzucił wściekle. 

Margaret uśmiechnęła się z niezmąconym spokojem.

- Jestem pewna, że ojciec przekazał ci te mądrości, kiedy siedziałeś mu jeszcze na 

kolanach, tak jak przekazał mu to jego ojciec, i tak dalej. Założę się, że była tam również 

mowa o różnych drobiazgach, które cenią sobie kowboje, jak honor, zemsta, sprawiedliwość i 

czysta gra dwóch przeciwników.

Rafe skrzywił się i zaklął, po czym oderwał się od ściany i zaczął wielkimi krokami 

przemierzać hol. Nagle zatrzymał się przed Margaret.

- Chcesz, żebym przestrzegał zasad Kodeksu Zachodu? - zapytał, opierając ręce na 

biodrach.  - Dobrze.  Na początek zastosujemy sobie prościutką  regułę  „coś  za  coś”. Jeśli 

chcesz wmanewrować mnie w ten cholerny wernisaż, będziesz musiała zapłacić cenę.

- Jaką? - zapytała z niepokojem.

Drapieżny uśmiech Rafe'a nie wróżył nic dobrego.

- Zgodzę się tam iść, a ty zgodzisz się, żebym ogłosił nasze zaręczyny.  Oficjalnie, 

Maggie. Nie chcę więcej niespodzianek.

Margaret wzięła oddech, jak ktoś, kto rzuca się w głęboką wodę.

- Dobrze.

Teraz on był zaskoczony.

- Powiedziałaś: „dobrze”?

- Czyżbyś nie dosłyszał, kowboju?

Rafe  wydał  dziki  okrzyk triumfu,  porwał  Maggie  na  ręce  i  zaniósł   do najbliższej 

background image

sypialni. Tym razem jednak zdjął buty.

background image

ROZDZIAŁ 8

Rano   Rafe   osiodłał   swego   najlepszego   ogiera   -   potężnego   kasztana.   Dociągając 

popręg, z satysfakcją zerkał na Maggie krzątającą się z wprawą przy siwej klaczy. Connor 

miał rację. Jego córka była prawdziwym dzieckiem rancza.

Rok temu spędził z nią dwa miesiące i nawet nie wiedział, że potrafi jeździć konno. 

Nie   było   okazji.   Nieliczne   wolne   chwile   spędzali,   w   jego   zdaniem,   bardziej   interesujący 

sposób.

Pieniądze i miłość to niebezpieczna kombinacja, pomyślał. Szkoda, że wcześniej nie 

nauczył się ich rozdzielać. Teraz był już mądrzejszy.

- Gotowa? - zapytał.

- Gotowa - odparła Maggie i wyprowadziła klacz ze stajni.

- Pojedziemy   w   stronę   wzgórz.   Pokażę   ci   ziemię,   którą   ewentualnie   chciałbym 

sprzedać. - Rafe wyprowadził kasztana na oświetlony porannym słońcem dziedziniec i lekko 

wskoczył   na   siodło.   Nie   mógł   oderwać   wzroku   od   kształtnej   pupy   Maggie   w   obcisłych 

dżinsach. Świetnie wyglądała na koniu. Rafe ścisnął wierzchowca kolanami i ogier ruszył 

rączo do przodu.

Przez dłuższy czas jechali w milczeniu, ciesząc się urokiem poranka. Zapowiadał się 

gorący dzień. O tej porze, kiedy pustynia nie była jeszcze rozpalona słońcem, można było 

podziwiać pierwotne piękno tego surowego krajobrazu. Ten widok nieodmiennie poruszał 

ukryte struny w duszy Rafe'a. Wiedział, że podobnych uczuć musieli doznawać jego ojciec i 

dziadek.

Dojechali do pastwisk. Widać było pojedyncze sztuki bydła pasące się na wielkiej 

przestrzeni. Zatrzymał konia i poczekał, aż Margaret przykłusuje do niego. Stanęła obok i 

przysłoniwszy oczy ręką, patrzyła na pasmo łagodnych wzniesień.

- Ile z tej ziemi należy do Cassidych? - zapytała.

- Prawie wszystko,  co widzisz, łącznie z częścią wzgórz. Większość miał  już mój 

pradziadek. Dziadek i ojciec dokupili jeszcze trochę. Hodowali bydło i eksploatowali surowce 

w górach. Ta ziemia dobrze służyła naszemu rodowi.

- Dlaczego w takim razie chcesz ją sprzedać?

- Tylko część. To byłoby rozsądne posunięcie. Hodowla nie opłaca się już tak jak 

dawniej i pewnie nie będzie lepiej. Kopalnie zostały wyeksploatowane. Gdybym był bardziej 

przewidujący, już pięć lat temu pozbyłbym się stada i sprzedał nadmiar ziemi - na przykład na 

pola golfowe.

background image

- Dlaczego więc tego nie zrobiłeś?

- Sam nie wiem. Przecież nie potrzebuję tych hektarów pustyni. Zarabiam, kupując i 

sprzedając firmy. Hodowla bydła i koni to tylko rodzaj kosztownego hobby. Ale nie byłem w 

stanie podjąć decyzji.

- Może   dlatego,   że   jakaś   cząstka   ciebie   wcale   tego   nie   pragnie.   Ta,   w   której 

zakodowane są rodzinne sentymenty i tradycja, która każe zachować tę ziemię dla przyszłych 

pokoleń Cassidych.

Trafność tej diagnozy poruszyła Rafe'a.

- To brzmi trochę feudalnie, nie uważasz? - zaśmiał się.

- W każdym razie staroświecko - przyznała. - Ale ma w sobie ukryty sens. Kiedy 

objeżdżasz swoje włości, zaczynasz myśleć w bardziej ponadczasowych kategoriach, prawda?

- O,   tak.   Kiedy   byłem   młodszy,   często   tu   przyjeżdżałem,   żeby   rozmyślać   w 

samotności. Potem przestałem, ale w tym roku poczułem potrzebę, by znów do tego wrócić.

- Z mojego powodu?

- Tak.

Margaret z roztargnieniem mięła wodze w palcach.

- Powiedz, Rafe, czy potrzebujesz jeszcze więcej pieniędzy?

- Nie, niekoniecznie - wzruszył ramionami.

- W takim razie nie sprzedawaj ziemi. Przynajmniej nie teraz. - Popatrzyła na niego z 

tym   promiennym   uśmiechem,   który   sprawiał,   że   miał   ochotę   natychmiast   porwać   ją   w 

ramiona. - Zapewne następna generacja Cassidych odziedziczy rodzinne talenty do interesów 

i   twoi   następcy   będą   potrzebować   tych   terenów   bardziej   niż   ty.   Trudno   przewidzieć 

przyszłość, ale ziemia zawsze uchodziła za dobrą, długoterminową lokatę. Trzymaj ją więc i 

niech młodsi się martwią, co z nią zrobić.

Rafe milczał wpatrzony w daleki horyzont. Prosta logika Maggie nagle nabrała dla 

niego   głębokiego   sensu.   Świadomość,   że   sprzedaż   gruntu   nie   jest   konieczna   i   zależy 

wyłącznie od jego woli, przyniosła mu niespodziewaną ulgę.

- Tak   zrobię   -   powiedział   z   przekonaniem.   -   Dziwię   się,   że   wcześniej   na   to   nie 

wpadłem.

- Widocznie jak zwykle myślałeś wyłącznie o zysku. Są jednak i inne zyski, mniej 

wymierne. Na przykład zachowanie rodzinnej tradycji. Mój ojciec sprzedał ranczo, gdyż nie 

miał innego wyjścia. Zresztą okazał się lepszym inżynierem i biznesmenem niż hodowcą. Ale 

wiem, że w głębi duszy zawsze tego żałował. Ty zaś nie jesteś do niczego zmuszony.

Rafe pchnął konia, aż ten znalazł się tuż przy siwej klaczy i objąwszy Maggie za szyję, 

background image

pocałował   ją   mocno.   Za   chwilę   musiał   ją   puścić,   by  uspokoić   ogiera.   Ostro   ściągnął   go 

wodzami i uśmiechnął się do Maggie.

- W przyszłości będę zgłaszał się do ciebie po rady, kochanie. Podoba mi się twój 

sposób myślenia.

- Czuję   się   zaszczycona.   Dzisiaj   po   raz   pierwszy   zasięgnąłeś   mojej   opinii   w 

interesach.

- Stanowczo   powinienem   to   robić   częściej   -   przyznał   roztargnionym   tonem, 

zastanawiając się, w jaki sposób poruszyć sprawę zaręczyn.

- Maggie, chciałbym porozmawiać o układzie, który zawarliśmy - zaczął z wahaniem.

- O jakim układzie? - spytała zaskoczona. To go momentalnie zirytowało.

- Nie   udawaj,   że   nie   pamiętasz.   Mówię   o   układzie,   który   zawarliśmy   wczoraj. 

Zgodziłem się pójść na wystawę Wintersa pod warunkiem, że pozwolisz mi ogłosić nasze 

zaręczyny. Zapomniałaś już?

- Nie,   ale   specjalnie   się   nad   tym   nie   zastanawiałam   -   odparła,   zaskoczona   jego 

napastliwością. - O co ci właściwie chodzi, Rafe?

Rafe sklął się w duchu, że w ogóle poruszył ten temat. Było już za późno.

- Nie   chcę,  żeby  to  była   transakcja  wiązana.  Nie  chcę  również,   byś  podejmowała 

decyzję pod wpływem przymusu.

- Rafe, tak nie jest.

- Wszystko jedno. W każdym razie mówię ci, że pójdę na tę cholerną wystawę i dam 

Wintersowi szansę, a ty nie musisz mi w zamian nic obiecywać. Będę czekał cierpliwie, 

dopóki sama, bez żadnych nacisków nie zdecydujesz, kiedy mamy ogłosić zaręczyny.

- Zdumiewasz mnie, Rafe.

- Widzę - mruknął. Ciągle jeszcze był poirytowany. - Czemu się tak na mnie patrzysz? 

Ja też mogę być tolerancyjny, jeśli zechcę.

- Dobrze, ale jeśli już mam być szczera... Natychmiast uciszył ją gestem.

- Nie kończ. Wiem, że daleko mi jeszcze do ideału. Ale pozwól mi się starać, zgoda?

- Zgoda - uśmiechnęła się łagodnie.

Rafe odwrócił się w siodle i spojrzał na nią z powagą.

- Marzę o tym, żebyś za mnie wyszła, Maggie. Ale pragnę, żebyś uczyniła to z własnej 

woli, a nie dlatego że cię do tego popchnąłem. - Zawahał się, lecz słowa popłynęły szybciej, 

nim zdążył pomyśleć. - Daję ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała, aby podjąć decyzję.

- Właściwą decyzję, prawda? - mrugnęła znacząco.

Rafe  przytaknął  z  wolna  i  wcisnął   kapelusz  na  oczy,   zbierając  wodze.  Rozpalone 

background image

słońce   zawisło   już   wysoko   nad   horyzontem,   trawiąc   pustynię   żarem.   Zawrócili   konie   i 

pokłusowali w kierunku odległych budynków.

* * *

Galerię wypełniał tłum dobrze ubranych ludzi, popijających szampana i dyskutujących 

ze   znawstwem   o   współczesnej   sztuce.   Margaret   dostrzegła   niechętną   aprobatę   w   oczach 

Rafe'a i uśmiechnęła się do siebie.

- Oczekiwałeś czegoś innego, co, kowboju?

- Fakt, widać, że ten facet już wszedł na rynek. Tam, na ścianach, to pewnie jego 

dzieła? Chodź, zerkniemy na nie, zanim Julie odkryje, że tu jesteśmy.

Prace Seana Wintersa nosiły na sobie wyraźne piętno szkoły południowo - zachodniej. 

Dominowały   nasycone   słoneczne   tony   pustyni.   Styl,   przeważnie   abstrakcyjny,   miał   też 

interesujące związki z surrealizmem. Lecz jego charakterystyczną cechą była zadziwiająca 

szorstkość i prostota, przywołujące na myśl pierwotną naturę tej krainy. Winters oczarował 

Maggie od pierwszego momentu.

- One są cudowne - wykrzyknęła z entuzjazmem. - Popatrz tylko na ten kanion. Rafe 

przyjrzał się uważnie wskazanemu dziełu.

- Jesteś pewna, że to kanion? Ja widzę tylko jakieś pofalowane linie.

- Ma tytuł „Kanion”, gapo. Przestań udawać nieokrzesanego kowboja. Ten obraz jest 

świetny i dobrze o tym wiesz. Przyznaj.

- Ma też dobrą cenę. - Rafe z zainteresowaniem zerknął na karteczkę przyczepioną do 

ramy. - Jeśli Winters rzeczywiście to sprzedaje, musi mieć niezłe zyski. - Rafe skrzywił się 

nagle, widząc, że Julie przepycha się ku nim przez tłum.

- Och, Margaret! Tak się cieszę, że udało ci się go przyprowadzić - powiedziała z 

entuzjazmem i odwróciła się do Rafe'a. - Hej, braciszku, dzięki, że przyszedłeś.

- Podziękuj   Margaret.   Spętała   mnie   jak   cielę   i   przywiozła   tutaj.   Wiesz,   że   nie 

przepadam za tymi różnymi bohomazami.

- Rafe, uważaj, co mówisz - ostrzegła Julie z apodyktyczną miną, podobną do miny 

swego   brata.   -   Sean   to   bardzo   utalentowany   twórca,   więc   spróbuj   się   przynajmniej 

zachowywać uprzejmie.

- Dobrze, siostrzyczko, nie denerwuj się. Przecież przyszedłem tu, nie? Chcę dać temu 

facetowi szansę.

Julie popatrzyła zdumiona na niego, a potem na Maggie.

- Naprawdę?

background image

- Jasne. Wiesz, Kodeks Zachodu i tak dalej.

- O czym ty mówisz, Rafe?

- Nieważne - uśmiechnął się.

Julie, której wyraźnie ulżyło, wskazała gestem obrazy wiszące najbliżej.

- Powiedz   mi,   braciszku,   co   sądzisz   o   twórczości   Seana?   Jest   wspaniała,   prawda? 

Czujna Margaret w samą porę odczytała z miny Rafe'a odpowiedź.

- Rafe   właśnie   mówił   mi,   że   jest   pod   wrażeniem   -   wtrąciła   szybko.   -   Prawda, 

kochanie? - zapytała, dając mu sójkę w bok.

- No, taak... - mruknął. - To właśnie mówiłem.

- Rozejrzał się wokół, jakby szukał dalszej inspiracji.

- Straszne tutaj tłumy, nie?

- Och,   na   każdą   nową   wystawę   Seana   przychodzi   mnóstwo   gości.   Ma   stałych 

klientów, a ostatnio zaczęto o nim dużo pisać. Jego kariera rozwija się coraz lepiej.

Rafe przytaknął ze zrozumieniem.

- W świecie sztuki również jest hossa i bessa. Takie samo ryzyko jak na giełdzie. 

Artysta może być rozrywany jednego roku, a w drugim już przestanie być modny, prawda?

- W ogóle nie ma nic pewnego na tym świecie - odezwał się chłodno Sean Winters, 

który wyłonił się niespodziewanie zza pleców Julie. - Dlatego gdy tylko sprzedałem pierwsze 

obrazy, zadbałem o inwestycje.

- Ach,   tak?   -   Rafe   wziął   kieliszek   szampana   z   podsuniętej   mu   tacy   i   spojrzał 

wyzywająco na malarza. - I w czym ulokowałeś pieniądze, Winters: w farbach?

- Domyślałem   się,   że   tak   zareagujesz.   Owszem,   jestem   właścicielem   magazynu   z 

materiałami dla artystów, którym zarządza Julie. W tym kwartale mieliśmy ćwierć miliona 

obrotu - tyle samo, co w ciągu całego zeszłego roku. Przynajmniej tak powiedziała mi Julie, 

bo jej powierzyłem sprawy finansowe.

Rafe   omal   nie   zakrztusił   się   szampanem.   Margaret   chciała   pospieszyć   z   pomocą. 

Spojrzał na nią niechętnie. Odpowiedziała mu niewinnym spojrzeniem. Rafe znów odwrócił 

się do Wintersa.

- Julie pracuje u ciebie? - zapytał z niedowierzaniem.

- Tak, i jest najlepszym menedżerem, jakiego miałem.

- A ilu ich w ogóle masz?

- Na razie  dwoje.  W przyszłym  miesiącu  otwieramy nowy sklep w Phoenix. Julie 

będzie   nadzorowała   oba.   Nie   lubię   spraw   związanych   z   prowadzeniem   interesu,   więc 

scedowałem wszystko na twoją siostrę. Ma nie gorszy talent od ciebie.

background image

- Cieszę   się.   -   Rafe   pociągnął   łyk   szampana   i   rozejrzał   się   wokół.   -   Właśnie 

oglądaliśmy twoje dzieła. Bardzo podobają się Margaret.

- Dzięki, Margaret - ucieszył się Sean.

- Są cudowne. A  zwłaszcza „Kanion”.  Gdybym  tylko  mogła,  natychmiast  bym  go 

kupiła. Niestety, nie jest na moją kieszeń.

Winters pokiwał głową.

- Znam ten ból. To zabawne, ale przez długi czas nie stać mnie było na swoje własne 

obrazy, wyobrażasz sobie? Zostawiłem wycenę Cecilowi.

- Kim jest Cecil?

- Znanym marszandem, który ma własną galerię w Scottsdale. Muszę ci powiedzieć, 

Rafe, że to prawdziwy rewolwerowiec. Spodobałby ci się. Chciałbyś sobie z nim pogadać?

- Czemu   nie?   Bardzo   jestem   ciekaw   kulis   handlu   sztuką   -   powiedział   Rafe   i 

odstawiwszy kieliszek, podążył za Seanem.

Obie młode kobiety odprowadziły ich wzrokiem, a potem Julie spojrzała na Margaret.

- Mam przeczucie, że teraz dopiero Rafe ruszy do ataku - zauważyła z niepokojem.

- Przesadzasz. Przecież widzisz, że Sean świetnie daje sobie radę.

- Masz  rację  -  przyznała   Julie.  -  Chyba  jestem   przewrażliwiona.  Od   lat   musiałam 

ukrywać swoje sympatie przed Rafe'em, bo każdego chłopaka chciał od razu wyrzucać za 

drzwi.

A teraz, kiedy wreszcie zdecydowałam się na ślub z Seanem, podświadomie boję się, 

że mój brat go odstraszy.

- Nie obawiaj się - zapewniła ją Margaret. - Winters na to nie pozwoli. - Jeszcze raz 

popatrzyła na „Kanion”

- Dlaczego nie powiedziałaś Rafe'owi, że pracujesz dla Seana?

- Najpierw chciałam odnieść sukces na własną rękę. I udało mi się. Widzisz, od dnia, 

w którym  skończyłam studia, Rafe trzymał  dla mnie posadę. Mówił, że to w nagrodę za 

dyplom. Kiedy po jakimś czasie rezygnowałam z jednej z tych posad, od razu załatwiał mi 

następną.

- Ach, rozumiem, to cały Rafe. Chciał prowadzić cię za rączkę.

- Właśnie   -   westchnęła   Julie.   -   Pół   biedy,   gdy   chodzi   o   interesy,   bo   ma   do   tego 

prawdziwy   talent.   Gorzej,   jeśli   zaczyna   w   ten   sam   sposób   kierować   czyimś   życiem 

osobistym.

- Znam to - zaśmiała się Margaret.

- Ale on nie jest złym człowiekiem. Bardzo pragnę, żeby był wreszcie szczęśliwy. 

background image

Wiele przecierpiał przez ten rok. Chciałabym podziękować ci za to, co dla mnie zrobiłaś, 

Margaret. Pewnie nie było to proste.

- Nie, ale jakoś sobie poradziłam. Do Rafe'a trzeba umieć trafić. Zresztą on zrobił to 

dla ciebie. Przecież jesteś jego siostrą.

- O, nie - uśmiechnęła się Julie. - On zrobił to dla ciebie, Margaret.

Rafe   wyprężył  się   gwałtownie,  a   potem   opadł  ciężko  na  ciało   Maggie.  Powietrze 

sypialni   jeszcze   wibrowało   od   jej   zmysłowych   okrzyków.   Przez   długą   chwilę   leżeli 

bezwładnie, zmęczeni i zachwyceni szaleństwem swojej miłości. Wreszcie Rafe zsunął się z 

Maggie i położył na plecach, zaborczym gestem przygarniając ją do siebie, aż oparła mu 

głowę w zagłębieniu ramienia.

Czuł się wspaniale. Kochanie się z Maggie znów skojarzyło mu się z konną galopadą 

Uśmiechnął się do siebie, rozbawiony ciągiem skojarzeń.

- Co cię tak cieszy? - zapytała, przeciągając się leniwie i kładąc mu rękę na piersi.

- Nic   takiego.   Po   prostu   zawsze   kiedy   się   kochamy,   mam   wrażenie,   że   to   tak, 

jakbyśmy jechali razem konno - jak wtedy, o świcie.

- No, no, tylko bez kowbojskich dowcipów na temat rodeo o północy - ostrzegła ze 

śmiechem. - Ale muszę przyznać, że jesteś fantastyczny w siodle.

- Ja się po prostu w nim urodziłem - powiedział z udawaną skromnością.

- Lepiej powiedz mi, o czym rozmawialiście z Seanem Wintersem?

- Och,   takie  męskie   rozmówki   -  rzucił   niedbale,   ale   Maggie   natychmiast   dała   mu 

kuksańca w bok. - Dobrze, już będę grzeczny. Rozmawialiśmy o interesach.

- O interesach?

- Tak.   Ten   światek   sztuki   to   taka   sama   sadzawka   z   rekinami,   jak   świat   moich 

korporacji. Poza tym oświadczył mi, że zamierza poślubić Julie. Bez względu na moje zdanie.

- A ty próbowałeś go przekupić? - zapytała z nagłym przerażeniem.

- To już nie twój interes.

- Próbowałeś? - Maggie usiadła i popatrzyła na niego gniewnie. - Ostrzegałam, żebyś 

tego nie robił.

Rafe podziwiał jej piersi w świetle księżyca. Były śliczne, krągłe i wprost stworzone 

dla jego dłoni.

- Nie musisz się martwić. Obrazy Wintersa są na sprzedaż, ale on sam - nie. Maggie 

opadła z ulgą na poduszki.

- Widzisz, mówiłam ci to od początku.

Rafe czule pogładził ją po biodrze i przeciągnął się z rozkoszą.

background image

- Zgoda, znasz się na ludziach. Cóż, będę musiał się pogodzić z myślą, że do klanu 

Cassidych wejdzie artysta.

- Chyba zaczynasz lubić Seana?

- Facet jest w porządku.

- I powiesz Julie, że go lubisz i nie masz nic przeciwko ślubowi?

- Pewnie tak. - Rafe znów się przeciągnął. Było mu zbyt dobrze, by psuć sobie humor 

kłótnią.

- Wiesz, uwielbiam, kiedy jesteś taki rozsądny - zachichotała Maggie.

Dobry humor Rafe'a natychmiast się ulotnił. Pomyślał o teczce w swoim gabinecie i 

instrukcjach, jakie dał tego ranka Hatcherowi. Uniósł się na łokciu i spojrzał na Margaret. 

Natychmiast wyczuła zmianę.

- Co się stało, kochany?

- A   jeśli   będę   rozsądny,   ale   nie   według   twoich   kryteriów,   Maggie?   -   zapytał   w 

napięciu. - Czy będziesz mnie nadal kochać?

- Tak - odpowiedziała z prostotą.

Rafe odetchnął z ogromną ulgą. W miarę jak opadało z niego napięcie, wracał dobry 

nastrój.

- Czy to znaczy, że możemy ogłosić zaręczyny?

- Czemu nie? - Popatrzyła na niego z uśmiechem.

- Jesteś pewna? - naciskał. - Chcesz, żebym ustalił datę?

- Tak. Jeśli jesteś naprawdę pewien, że chcesz się ze mną ożenić.

- Niczego tak nie byłem pewny w życiu! - wykrzyknął, bezceremonialnie zatapiając 

palce we włosach Maggie i przyciągając jej głowę do pocałunku. Rozchyliła wargi, dając mu 

znak. Wydał z siebie namiętny pomruk, czując, że znów jest gotowy do miłości. Zachichotała 

nagle, zbijając go z tropu.

- Z czego się śmiejesz, wesołku?

- Bo przypominasz mi wielkiego kocura. Przekręcił się, pociągając ją za sobą.

- Hej, co robisz?

- Idziemy popływać - oświadczył, unosząc ją w ramionach.

- Przecież jest druga w nocy.

- Zdążymy się wyspać.

- Ale jesteśmy nadzy!

- Widzę.

- Wiesz, jesteś niemożliwy.

background image

- Ale kochasz mnie, prawda? - zapytał, niosąc ją przez patio. Nagle pojęła, co ma 

zamiar zrobić.

- Chyba nie zamierzasz wrzucić mnie do wody?

- Przecież nie jest zimna.

- Dobrze, ale nie lubię być wrzucana do basenów.

- To zemsta kowboja, zgodna z zasadami Kodeksu. Teraz zrozumiała.

- Przecież   zgodziłeś   się   pojechać   do   galerii   i   polubiłeś   Seana   -   zaprotestowała, 

bezskutecznie usiłując się wyrwać.

- Nie o to chodzi. Próbowałaś manipulować mną, żeby osiągnąć swój pokrętny cel, 

koteczku.   Jeśli   grasz   w   ryzykowne   gry,   musisz   się   liczyć   z   kosztami   -   powiedział   z 

przewrotnym uśmiechem i bez ceregieli wrzucił ją do wody.

Z krzykiem i pluskiem zanurkowała na dno. Kiedy się wynurzyła, Rafe był już koło 

niej.

Śmiejąc   się,   baraszkowali   w   wodzie   jak   para   rozbrykanych   dzieciaków.   Rafe 

uzmysłowił sobie, że ta noc jest najszczęśliwsza w jego dotychczasowym życiu.

background image

ROZDZIAŁ 9

Rafe odczekał, aż Margaret zniknie w głębi księgarni i niedbałym krokiem podszedł 

do stojącej przy wejściu półki. Przez dłuższą chwilę przebiegał wzrokiem dziesiątki tytułów 

romansów   w   krzykliwych,   kolorowych   okładkach,   aż   wreszcie   trafił   na   ten,   o   który   mu 

chodziło: „Brutal”.

Szybki   rzut   oka   upewnił   go,   że   Maggie   nie   wyszła   jeszcze   z   sąsiedniego   działu. 

Przyjrzał   się   okładce.   Przedstawiała   parę,   tulącą   się   w   namiętnym   uścisku.   Elegancka 

marynarka   mężczyzny   zwisała   przerzucona   niedbale   przez   oparcie   krzesła.   Rękawy 

wytwornej  koszuli  miał zawinięte  do łokci, a  krawat rozluźniony.  Jedną  ręką obejmował 

kobietę w talii, a drugą śmiałym gestem rozpinał jej z tyłu suwak wieczorowej sukni.

Tło tej sceny stanowiło wyrafinowane wnętrze jakiegoś wytwornego apartamentu. W 

panoramicznym oknie, na tle nocnego nieba, rysowały się sylwety wieżowców i lśniły światła 

wielkiego miasta.

Rafe otworzył „Brutala” na pierwszej stronie i zaczął czytać.

„Anne, ten facet to po prostu rekin - ludojad. Spytaj kogokolwiek, kto pracował w 

spółkach, które Roarke Cody ratował w ciągu ostatnich pięciu lat. Owszem, stawiał te firmy 

na   nogi,   ale   najpierw   wyrzucał   połowę   zarządu   i   kierownictwa.   Za   tydzień   wszyscy 

znajdziemy się na bruku, jeszcze wspomnisz moje słowa.

Anne Jamison przerwała porządkowanie papierów na biurku i zerknęła na swojego 

zmartwionego asystenta.

- Nie panikuj, Brad. Cody został wynajęty, by poprawić sytuację spółki, a nie po to, 

żeby dokonywać rzezi wśród załogi. Musi być dobry, skoro osiągnął taką sławę. A teraz 

wybacz, ale muszę iść. Mam spotkanie w biurze za pięć minut.

Anne szła korytarzem swoim zwykłym, energicznym krokiem, ale ostrzeżenia Brada 

nie dawały jej spokoju. Równie dobrze jak on znała plotki na temat Cody'ego - a może nawet 

lepiej, gdyż zdążyła już zrobić mały wywiad.

Brutal   -   ten   przydomek   celnie   określał   styl   działania   słynnego   specjalisty,   który 

zainstalował się w siedzibie spółki Seaco Industries. Roarke Cody, gdziekolwiek się pojawił, 

zostawiał za sobą tłumy ludzi zwolnionych  ze stanowisk w trybie natychmiastowym.  Był 

niczym   innym,   jak   tylko   zawodowym   rewolwerowcem,   oddającym   swoją   broń   na  usługi 

każdej firmy, którą było stać na jego wynajęcie.

Kilka minut później Anne była już w jaskini lwa. Choć uniosła dumnie głowę, skrycie 

wstrzymała oddech, gdy wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stojący przy oknie, odwrócił się ku 

background image

niej. Złotobrązowe oczy patrzyły bezlitośnie w surowej twarzy o ostrych rysach.

- Dzień dobry, panie Cody - powiedziała z wystudiowaną uprzejmością wielkiej damy, 

która wkracza na szafot. - Zapewne zaczął już pan polowanie i większość zarządu podana 

zostanie na kolację.

- Nie,   zadowolę   się   tylko   panią,   panno   Jamison.   -   W   niskim,   głębokim   głosie 

Roarke'ego pobrzmiewał rozwlekły, teksaski akcent. - Siódma wieczorem. - Uśmiechnął się 

bez humoru. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać o pani najbliższej przyszłości.

Anne zamarła.

- Panie Cody, ja...

- Być może powinienem wyrażać się ściślej. Otóż porozmawiamy nie tylko o pani 

przyszłości, ale i o przyszłości pani pracowników.

Teraz zrozumiała, co czuje zwierzyna, gdy zostanie oddzielona od stada i osaczona.

* * *

- Na Boga, Rafe, co ty wyprawiasz? - usłyszał nad uchem sceniczny szept Margaret.

- Czytam twojego „Brutala” - odparł z uśmiechem, zamykając książkę. - Ten Roarke 

mi kogoś przypomina, wiesz?

Ku jego zdumieniu Margaret zarumieniła się.

- Masz zbyt bujną wyobraźnię. Lepiej odłóż to z powrotem i zaproś mnie na kawę.

- Nie, kupię tę książkę - powiedział, wyciągając  portfel. Margaret  chwyciła  go za 

łokieć.

- Daj spokój, przecież nie będziesz czytał romansu. To nie jest literatura dla ciebie.

- Nie jestem wcale taki pewien.

Widząc, że nic nie wskóra, powstrzymała się od dalszych uwag. Po chwili usiedli w 

małej kafejce. Rafe natychmiast wyjął książkę z torby i położył ją na stoliku.

- Skąd to nagłe zainteresowanie moją twórczością? - zapytała z przekąsem Maggie.

- Kochanie,   po   prostu   chciałbym   wiedzieć   wszystko   o   tobie.   A   poza   tym   jestem 

ciekaw, czy uda mi się ocalić „Seaco Industries”.

- Tobie?   -   wykrztusiła,   sztywniejąc.   -   Rafe,   tylko   nie   wyobrażaj   sobie,   że   jesteś 

pierwowzorem bohatera.

- Maggie, przecież to oczywiste. - Popukał palcem w okładkę. - Jasnobrązowe oczy, 

ciemne włosy i teksaski akcent. Wystarczy.

- Taki opis pasuje do tysięcy mężczyzn.

- Owszem, ale ty znasz tylko jednego w tym typie - odparł, dając znak przechodzącej 

background image

kelnerce. - Zresztą powiedz mi jedną rzecz: czy twoja bohaterka kochała się z Roarke'em, 

licząc na to, że nie zwolni jej ani jej ludzi?

- No wiesz! - Maggie była oburzona. - To byłoby wysoce nieetyczne. Żadna z moich 

bohaterek by tak nie postąpiła.

- Hm...   ale   Cody   jej   to   niedwuznacznie   sugeruje.   Margaret   wyniośle   uniosła 

podbródek.

- Roarke   Cody   jest   z   początku   bezwzględny   i   cyniczny.   Próbuje   zdobyć   Anne 

nieuczciwymi i podstępnymi metodami.

- No   właśnie,   a   czyjego   nieuczciwe   i   podstępne   metody   nie   okażą   się   równie 

skuteczne jak te, z pomocą których ściągnąłem cię do Tucson?

Maggie Spiorunowała go wzrokiem.

- Nie będę ci opowiadać akcji.

- Maggie,   mam   w  takim   razie   propozycję   nie  do  odrzucenia.   Dopij  swoją   kawę  i 

przejdź się na zakupy.  A ja przez ten czas poczytam.  - Przysunął  sobie wolne krzesło i 

położył na nim nogi, po czym zagłębił się w lekturze.

* * *

Margaret   przez   całą   godzinę   buszowała   po   sklepach.   Kiedy   objuczona   paczkami 

weszła do kafejki, miała nadzieję, że Rafe czeka już na nią, śmiertelnie znudzony.

Pomyliła się. Był tak pochłonięty czytaniem, że nawet nie zauważył, kiedy usiadła. To 

zainteresowanie powinno jej pochlebiać, a tymczasem wprawiało ją w zakłopotanie. Rafe 

słusznie domyślił się, że jest bohaterem „Brutala”, tak jak i innych jej książek.

- Jeszcze nie skończyłeś? - zagadnęła.

Powoli uniósł głowę i zamrugał oczami, wracając do rzeczywistości.

- Nie, ale możemy iść. - Wstał i wrzucił książkę do torby. - Wiesz, Roarke ładnie 

zaczął - powiedział z zastanowieniem. - Miał dobry pomysł, jak postawić na nogi „Seaco”. W 

takich sytuacjach należy wyrzucić za burtę zbędny balast. Ale wróżę mu fatalny koniec.

- Koniec będzie szczęśliwy, jak się chyba domyślasz. Rafe poważnie pokręcił głową.

- Facet popełnił błąd, pozwalając, by hormony zaczęły sterować jego decyzjami. W 

łóżku - zachichotał - radzi sobie świetnie. Natomiast stracił nerw do interesów i popsuje sobie 

całą robotę.

- To miłość go odmieniła - zauważyła chłodno Margaret.

- Ogłupiła, chciałaś powiedzieć.

- Rafe, to tylko romans.

background image

- Prawdziwy świat biznesu wygląda zupełnie inaczej - stwierdził.

- Przesadnie przejąłeś się tym czytadłem.

- Wiesz, twój ojciec miał rację - kontynuował, skręcając na parking. - Ty nie nadajesz 

się do tego świata, Maggie. Nie jesteś dość stanowcza.

- Zamorduję tego Connora!

- A może kobiety w ogóle nie nadają się do interesów - filozofował dalej Rafe. - Jeśli 

ktoś   nie   potrafi   w   razie   potrzeby   być   brutalny   i   bezwzględny,   zostanie   rozszarpany.   A 

kobiety, zwłaszcza takie jak ty, nie potrafią. Mówiąc obrazowo, brakuje im kłów i pazurów.

Tego już było za wiele. Margaret zastąpiła mu drogę na środku parkingu i wyzywająco 

oparła ręce na biodrach.

- Ty szowinistyczny, tępogłowy kowboju! - zaczęła z furią. - Wreszcie zdradziłeś, co 

naprawdę myślisz. Według ciebie i innych tak zwanych mężczyzn kobiety nie nadają się do 

interesów, bo nie są dość twarde i brutalne, tak? No to posłuchaj, Rafe Cassidy, bo mam dla 

ciebie wieści. Przyjdzie taki dzień, kiedy kobiety nie tylko opanują świat wielkiego biznesu, 

ale i zmienią zasady jego funkcjonowania.

- Jesteś pewna? - Rafe głębiej nasunął kapelusz na oczy.

- Jestem cholernie pewna. Wy, faceci, rządziliście nim zbyt długo. Zrobiliście sobie z 

niego barbarzyńską rozrywkę. Mamy już dosyć tej gry, stworzonej na użytek waszego ego. 

Kiedyś  dawaliście ujście swojej agresji, polując i wyruszając  na wojny. Teraz urządzacie 

sobie zastępcze krwawe jatki.

- Takie są prawa dżungli, Maggie, i niczego się tu nie zmieni.

- Czyżby? Twoja siostra jest właśnie przykładem nowego typu menedżera. A Sean 

Winters miał doskonałego nosa, powierzając jej zarządzanie swoimi sklepami.

- Czyżbyś sugerowała, żebym przekazał ci „Cassidy and Company”? - uśmiechnął się 

Rafe.

- Jasne, że nie. Już ci mówiłam, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Ale gdybyśmy 

mieli   córkę,   która   odziedziczyłaby   twój   talent   do   interesów,   powinieneś   zrobić   to   bez 

wahania.

- Układ   stoi   -   powiedział   powoli   Rafe,   patrząc   na   Maggie   spod   przymrużonych 

powiek. - Jedźmy szybko do domu, żeby go dopracować.

- O czym ty mówisz? - dopytywała się, gdy wziął ją za rękę i szybko poprowadził do 

samochodu.

- O   naszej   córce.   Musimy   ją   mieć   jak   najszybciej,   nie   uważasz?   Nie   mogę   się 

doczekać tego nowego, wspaniałego świata biznesu, rządzonego przez kobiety.

background image

Maggie poczuła nagłą słabość w kolanach.

- Rafe, czy ty mówisz o dziecku?

- Tak. Masz jakieś zastrzeżenia?

Odchrząknęła,   chcąc   pokryć   zmieszanie.   To   była   nowa   jakość.   Dziecko.   Dziecko 

Rafe'a. Mała dziewczynka, dziedziczka imperium Cassidych. Szok mijał powoli, zamieniając 

się w radość.

- Czemu nie, kowboju - powiedziała z uśmiechem. - Jedźmy.

* * *

Dwa dni później Rafe szedł, pogwizdując, przez hol do swojego gabinetu. Dawno nie 

był już tak szczęśliwy. Teraz, kiedy mieli dom tylko dla siebie, mogli cieszyć się luksusem 

budzenia się w jednym łóżku. Uwielbiał te poranki, kiedy leżeli wśród pachnących miłością 

prześcieradeł, patrząc, jak wschodzące słońce złoci dalekie wzgórza.

Zerknął na zegarek. Przez dwa dni „Cassidy and Company” dawała sobie radę bez 

niego, ale dziś zjawił się Hatcher z nowymi danymi. Przejrzeli już prawie wszystko i zrobili 

sobie małą przerwę. Teraz pozostały tylko ostateczne ustalenia - i wreszcie będzie mógł zająć 

się Margaret.

Zdziwiły go otwarte drzwi. Czyżby Hatcher zdążył wrócić przed nim? Cicho zajrzał 

do środka.

To nie Doug Hatcher stał przy komputerze, wpatrując się w dane na ekranie i wydruki. 

To była Maggie. Rafe'owi wystarczył jeden rzut oka na jej twarz, by wiedzieć, że zobaczyła 

za dużo.

- Co tu robisz, kochanie? Myślałem, że poszłaś pływać.

Patrzyła  na niego szeroko rozwartymi  oczami.  W ich niebieskawej  głębi  narastała 

burza.

- Doug   powiedział,   że   tu   jesteś,   więc   przyszłam,   bo   chciałam   z   tobą   pomówić.   I 

zobaczyłam   to   -   wskazała   gestem   ekran.   -   O   co   chodzi,   Rafe?   Co   masz   wspólnego   z 

przejęciem spółki Ellingtona? Skąd te odniesienia do Moorcrofta?

- Maggie, są pewne sprawy, które muszę załatwić. Przecież rozmawialiśmy o tym i 

powiedziałaś, że rozumiesz.

- Teraz rozumiem, co robiłeś, gdy przyszłam do ciebie w nocy, i czemu Hatcher ciągle 

tu przyjeżdża. Powiedz, współzawodniczysz z Jackiem o przejęcie Ellingtona?

- Maggie, skąd te podejrzenia?

- Z połączenia faktów. Zobaczyłam nazwisko Moorcrofta w tych dokumentach. Wiem, 

background image

że go nie lubisz. Wiem także, że jesteś zdolny do zemsty. Dlatego powiedz mi prawdę, Rafe.

Rafe   zaczął   nerwowo   przerzucać   papiery,   unikając   jej   przenikliwego   spojrzenia. 

Uznał, że lepiej będzie przeczekać tę burzę.

- Posłuchaj, to tylko moje sprawy, które ciebie absolutnie nie dotyczą.

- Owszem, ale pod warunkiem, że nie jest to wyrachowana zemsta na Moorcrofcie.

Rafe zabębnił palcami po biurku. Początkowe zmieszanie minęło, ustępując miejsca 

narastającemu zniecierpliwieniu.

- Czyżbyś uważała, że powinnaś chronić Jacka? Tak jak zrobiłaś to rok temu?

- Nie, skąd - zapewniła nerwowo. - Nie pracuję już dla niego i nie jestem mu nic 

winna, ale...

- Właśnie, nie jesteś mu nic winna. Tym razem sprawa jest jasna. Więc zostaw go, 

niech sam sobie radzi.

- Rafe, nie podoba mi się to. Jeśli coś knujesz, lepiej mi o tym powiedz. Muszę... - 

urwała gwałtownie, wpatrzona w coś poza jego ramieniem.

Rafe odwrócił się i zobaczył Hatchera niepewnie stojącego w progu.

- Przepraszam, Rafe, trochę się spóźniłem.

- Nie   szkodzi,   chodź.   Maggie   i   ja   właśnie   skończyliśmy   rozmawiać.   Margaret 

zawahała się na moment, ale postanowiła nie robić sceny przy Hatcherze.

- Porozmawiamy później, Rafe - rzuciła i wyszła sztywnym krokiem.

- Czy ona wie o sprawie Ellingtona? - zapytał z niepokojem Doug.

- Weszła tutaj i przypadkiem zobaczyła te cholerne dane. Hatcher zbladł.

- Bardzo mi przykro, ale nie wiedziałem, że trzymasz to przed nią w tajemnicy.

- To nie twoja wina. Zresztą, nieważne. Pogadam z nią o tym później. Wracajmy do 

roboty. Hatcher milczał długą chwilę, a potem wziął głęboki oddech.

- Rafe, jest coś, co powinieneś wiedzieć - oświadczył wreszcie.

- Co takiego?

- Był następny przeciek. Rafe drgnął.

- Poważny?

- Ostatnie wyniki Ellingtona. Te z zeszłego tygodnia. Mam informacje, że Moorcroft 

je ma.

- Tym razem musimy być bardzo, ale to bardzo ostrożni, Doug - powiedział cicho 

Rafe. - Tylko ty i ja znaliśmy te dane. I wymazaliśmy je z pamięci komputera po dokonaniu 

obliczeń.

Hatcher westchnął i wbił wzrok w biurko. Kiedy znów spojrzał na Rafe'a, wyglądał na 

background image

zdesperowanego.

- Wiem, że zapłacę głową za to, co teraz powiem.

- Wal śmiało, Doug, przecież pracujemy ze sobą od trzech lat.

- Jest ktoś jeszcze w tym domu, kto mógł mieć dostęp do danych. Wierz mi, bardzo 

bym nie chciał o tym mówić, ale przecieki zaczęły się, kiedy ona tu przyjechała.

Rafe był kompletnie zaskoczony. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie oskarżenia 

Margaret o zdradę.

Długo wpatrywał się w Hatchera, a potem znienacka przyskoczył do swego asystenta, 

chwycił go garścią za węzeł eleganckiego krawata i przyparł do ściany.

- Co chcesz mi powiedzieć, draniu? - wychrypiał drżącym z wściekłości głosem. W 

oczach Hatchera błysnął lęk.

- Rafe, naprawdę mi przykro, ale uważałem, że musisz to wiedzieć. A nawet jeszcze 

więcej.

- Więcej? - Rafe zacisnął chwyt.

- Doniesiono mi - wykrztusił Hatcher - że spotkała się z nim tuż przed przyjazdem do 

ciebie.

- Przysięgam, że połamię ci kości, jeśli kłamiesz!

- Nie, mówię prawdę, tylko bałem się wcześniej cię o tym poinformować. Ale skoro 

teraz oskarżasz mnie o zdradę, muszę bronić swojej reputacji. Zresztą spytaj ją - mówił coraz 

szybciej, z obawą zerkając na potężną pięść. - Spytaj, czy Moorcroft nie zaproponował jej 

okrągłej sumki w zamian za wysondowanie, jakie są nasze plany. Chcesz namierzyć przeciek, 

to rozejrzyj się po swoim własnym domu, Rafe. Dobrze wiesz, że ja byłem zawsze wobec 

ciebie lojalny.

- Hatcher, ostrzegam cię po raz ostatni.

- Nigdy nie płaciłeś mi za to, żebym  ci przytakiwał.  Ceniłeś moje szczere opinie. 

Dlatego mówię ci: ta kobieta już raz cię zdradziła i teraz znów cię zdradza.

Rafe czuł, że za chwilę straci kontrolę nad sobą. Ostatni raz był w takim stanie rok 

temu, gdy zastał Margaret z Moorcroftem. Niechętnie zwolnił uścisk i puścił Hatchera. Doug 

odskoczył, łapiąc oddech i zaczął poprawiać na sobie ubranie.

- Spływaj stąd, Hatcher.

- Zaraz, a co ze sprawą Ellingtona? Przecież za czterdzieści osiem godzin musimy 

zrobić decydujący ruch.

- Powiedziałem, spływaj stąd! - warknął Rafe.

Hatcher pochwycił teczkę, zawahał się jeszcze, a potem zniknął za drzwiami.

background image

Rafe przez długą chwilę stał nieruchomo, a potem powoli podszedł do barku i nalał 

sobie solidną porcję whisky. Wypił jednym haustem i usiadł w fotelu, czekając na efekt. 

Znów był panem siebie. Założył nogi na biurko.

- Rafe?

- Wejdź, Maggie - powiedział, nie odwracając głowy.

- Widziałam, że Doug odjeżdża - zaczęła, przysuwając sobie krzesło i siadając obok. - 

Chciałabym   porozmawiać   teraz,   Rafe.   Chcę   wiedzieć,   co   planujesz   w   związku   z 

Moorcroftem, bo jeśli...

- Maggie.

- Co takiego? - Ostro ściągnęła brwi.

- Pozwól, że najpierw zadam ci kilka prostych pytań. Odpowiadaj tylko: tak lub nie.

- Rafe, czy wszystko jest w porządku?

- Nie, nic nie jest w porządku, ale najpierw odpowiedz.

- Dobrze, pytaj.

- Czy spotkałaś się z Jackiem Moorcroftem w Seattle, przed odlotem do Tucson? Czy 

chciał, żebyś zorientowała się w sytuacji?

Wyraz nagłego przerażenia w pięknych oczach wystarczył mu za odpowiedź. Rafe 

zaklął i dolał sobie whisky.

- Skąd o tym wiesz? - zapytała cicho.

- Nieważne.

- Owszem, cholernie ważne! - wybuchnęła znienacka, waląc pięścią w biurko. - Chcę 

wiedzieć, o co tu chodzi i kto mnie szpiegował. Chcę wiedzieć, o co właściwie się mnie 

oskarża.

- Ktoś   dostarczał   Moorcroftowi   informacji   na   temat   naszej   strategii   wobec   spółki 

Ellingtona. Tylko ty, ja i Doug mieliśmy dostęp do danych w moim komputerze. Powiedz mi, 

kochanie, jak bardzo nienawidzisz mnie za to, co zdarzyło się rok temu? Czy tak bardzo, by 

wrócić tu i mścić się?

- Jak śmiesz?! - krzyknęła Margaret, podrywając się na równe nogi.

- Siadaj, Maggie.

- Nie usiądę, ty draniu, ty... - Aż się zachłysnęła z wściekłości. - Nie pozwolę, żebyś 

mnie wykończył  po raz drugi. Słyszysz?  Nie pozwolę! Nie musisz mnie wyrzucać, Rafe. 

Sama odejdę.

Odwróciła się i pędem wybiegła z pokoju. Rafe wypił do dna i cisnął pustą szklankę o 

ścianę, aż rozprysnęła się z hukiem.

background image

ROZDZIAŁ 10

Wściekłość,   nieopanowana,   paląca   wściekłość   targała   Mar   gar   et.   Wybiegając   z 

gabinetu, słyszała trzask tłuczonego szkła, ale mało ją to już obchodziło. Wpadła do sypialni i 

trzasnąwszy drzwiami, rzuciła się na tapczan.

Gorące łzy płynęły jej po policzkach, a ciałem wstrząsały spazmy. Za chwilę jednak 

zerwała się i zaczęła krążyć po pokoju jak zranione zwierzę.

Jak mógł zrobić jej to po raz drugi? - nawracała dręcząca myśl. I dlaczego przestał jej 

ufać?

Nie może tu zostać. Nie wytrzyma z nim ani chwili pod jednym dachem. Wyszarpnęła 

walizkę z szafy i zaczęła wrzucać do niej rzeczy na chybił trafił.

Wszystko przez tego piekielnego Moorcrofta. Po co poszła z nim na kawę? Ale nie, 

nawet gdyby nie zdarzył się ten głupi incydent, Rafe prędzej czy później znalazłby pretekst, 

by pokazać, że jednak jej nie ufa.

Teraz   już   była   pewna,   że   coś   knuje.   Inaczej   nie   zareagowałby   z   taką   furią   na 

wiadomość   o   przecieku   do   Moorcrofta.   Znów   znalazła   się   w   potrzasku   pomiędzy   nimi 

dwoma. Boże, jak mogło to się wydarzyć po raz drugi?

Weźmie mercedesa. Kluczyki leżą zawsze na stoliku w holu. Rafe znajdzie sposób, by 

go sobie ściągnąć z lotniska. Wrzuciła jeden sandał do walizki i przyklękła, by rozejrzeć się 

za drugim.

I wtedy, ku jej przerażeniu, łzy znowu popłynęły.

Atak płaczu skończył się równie szybko, jak zaczął. Margaret ciężko podniosła się z 

podłogi i chwiejnym krokiem poszła do łazienki, żeby umyć twarz. Wykrzywiła się do swego 

odbicia  w   lustrze  i   sięgnęła   po  szczotkę.   Czesząc   włosy, zastanawiała  się,   czy  Rafe   jest 

jeszcze w gabinecie. Czy mógłby przyjść do niej po raz drugi? Nie, niemożliwe, uznała. Już 

raz pokonał swoją dumę i drugi raz tego nie zrobi. Przecież w głębi duszy jest szorstkim, 

aroganckim kowbojem, twardym i nieustępliwym.

A przecież takim go kochała.

Margaret patrzyła na swoje odbicie w lustrze i wiedziała, że jeśli teraz odejdzie, nie 

będzie   już   odwrotu.   Była   tylko   jedna   szansa   uratowania   sytuacji.   Kobieca   intuicja 

podpowiadała jej, że tym razem to ona musi zapomnieć o własnej dumie.

Zmusiła się by trzeźwo przemyśleć ostatnie dni. Świadomość, że Rafe tak bardzo się 

zmienił, dawała nadzieję. Starał się, jak mógł, by ją zadowolić, próbował sprawić, by go 

pokochała. I na swój sposób chciał udowodnić, że ją kocha.

background image

Margaret   odłożyła   szczotkę   na   toaletkę   i   wyszła   z   sypialni.   Żeby   przejść   kilka 

pierwszych   kroków   korytarzem,   musiała   zmobilizować   całą   siłę   woli.   Najchętniej 

zawróciłaby i uciekła.

Kiedy wyłoniła się zza rogu, dostrzegła, że Rafe stoi w otwartych drzwiach gabinetu, 

oparty   o   framugę,   z   kciukiem   wsuniętym   za   pas.   W   drugiej   ręce   trzymał   kluczyki   od 

mercedesa,  kołysząc   nimi  niedbale.  Dostrzegł   ją,  lecz  wyraz   twarzy  miał  nieodgadniony. 

Przez chwilę patrzyli na siebie w napięciu.

- Szukasz tego? - zagadnął, pokazując jej kluczyki.

- Nie, nie potrzebuję wozu.

- Więc jak zamierzasz się dostać na lotnisko? Liczysz, że cię podwiozę?

- Nie musisz. Nigdzie się nie wybieram.

- Czyżby? Przecież chcesz uciec, tak jak rok temu.

- Wtedy zostałam wyrzucona - powiedziała z naciskiem.

- Ty tak uważasz.

- Nie, to jest fakt. - Margaret zatrzymała się tuż przed nim i gwałtownie chwyciła go 

za   rozpięty   kołnierzyk   koszuli.   Musiała   stanąć   na   palcach,   by   spojrzeć   mu   w   oczy.   - 

Posłuchaj, kowboju, jest jeszcze kilka innych faktów, o których chcę ci powiedzieć. I tym 

razem mnie wysłuchasz.

- Tak?

- Tak! - Popchnęła go do gabinetu i zmusiła, by usiadł na krześle. Sama stanęła po 

drugiej stronie biurka i pochyliła się nad nim, opierając dłonie na blacie. - Gdyby wszystko 

działo się w moim romansie, ta scena byłaby zbędna. Bo tam kochalibyśmy się tak bardzo, że 

ufałbyś mi bez zastrzeżeń. Wiedziałbyś, że jeśli już wróciłam do ciebie, na pewno nie będę 

cię szpiegować i donosić Moorcroftowi.

- Nigdy nie mówiłem, że jestem jednym z tych nowoczesnych, wrażliwych facetów, 

którzy wiedzą wszystko, jakby byli jasnowidzami - odparł.

- Dobrze, ja też wiem, że to nie romans, a ty nie grzeszysz nadmiarem subtelności i 

intuicji. Wiem również, że jeśli teraz odejdę, już nie będziesz mnie szukał. Dałeś nam obojgu 

drugą szansę, a teraz nadeszła moja kolej, by dać nam trzecią. Jednym słowem, chciałam ci 

oświadczyć, że nie zawierałam żadnego układu z Jackiem Moorcroftem.

Odpowiedziało jej milczenie. Margaret straciła nieco rozpęd, ale dzielnie nadrabiała 

miną.

- Od   czasu   tamtych   wydarzeń   nie   miałam   pojęcia,   co   się   dzieje   z   Jackiem 

Moorcroftem. Zniknął mi z oczu na cały rok, aż nagle odnalazł mnie w Seattle tuż przed 

background image

odlotem do Tucson.

- Taka przyjacielska wizyta?

- Przecież dobrze wiesz, że nie. Twierdził, że prawdopodobnie knujesz coś przeciwko 

niemu. I mówił, że się boi, bo w ciągu ostatniego roku nabrał pewności, że się na niego 

zawziąłeś.

- Zawsze uważałem, że Moorcroft to niegłupi facet. Ma świętą rację.

- Powiedział również, że wiele dałby za to, żeby poznać twoje zamierzenia.

- A   dlaczego,   kiedy   przyjechałaś   tutaj,   nie   wspomniałaś   mi   o   tym   drobnym 

incydencie?

- Chyba żartujesz! Mam jeszcze resztki instynktu samozachowawczego. Wyobrażam 

sobie, co by było, gdybym wspomniała ci o Moorcrofcie. Wolałam to przemilczeć, zwłaszcza 

że postawiłam wobec niego sprawę jasno. Powiedziałam mu, że skoro nie pracuję już w jego 

firmie, nie mam żadnych zobowiązań. Jadę do Tucson prywatnie i w żadnym razie nie będę 

bawić się w szpiega.

- I Jack przyjął to do wiadomości?

- Rafe, przysięgam, że od tej pory się nie kontaktowaliśmy. Zresztą nie mogłabym mu 

zdradzić twoich bezcennych tajemnic, bo ich nie znam.

- Widziałaś dane na temat przejęcia Ellingtona.

- To był kompletny przypadek. Dzisiaj zobaczyłam je po raz pierwszy. - Margaret z 

rozpaczą zacisnęła powieki, a potem wpatrzyła się desperacko w twarz mężczyzny. - Rafe, 

nie mam niczego na potwierdzenie moich słów. Mogę tylko błagać, żebyś mi uwierzył. Jeśli 

był przeciek do Moorcrofta, musiał to zrobić ktoś inny. Rafe, za bardzo cię kocham, żebym 

mogła cię zdradzić.

- Nie, Maggie...

- Poczekaj - przerwała mu nerwowo. Wiedziała, że musi być szczera aż do bólu. - 

Julie powiedziała mi, jak ciężką próbą dla twojej dumy było odnalezienie mnie po roku. Teraz 

wiem, że miała rację. Wiem, bo sama przed chwilą zmagałam się ze sobą. Proszę, nie rujnuj 

tego, co już odbudowaliśmy. Jest zbyt piękne i zbyt cenne. Zaufaj mi. Ja cię nie zdradziłam.

- Kochasz mnie?

- Kocham cię, Rafe.

- W takim razie to musiał być Hatcher.

- Co takiego? - Maggie na moment straciła wątek.

- W   tej   sytuacji   tylko   Hatcher   mógł   przekazać   moje   tajne   dane   Moorcroftowi. 

Wydawało mi się, że przez ostatnie kilka miesięcy był jakiś dziwny, ale nie miałem pewności. 

background image

Jednak   na   wszelki   wypadek   wprowadziłem   do   komputera   kilka   fałszywych   danych, 

dotyczących Ellingtona. Teraz trzeba tylko czekać.

Maggie słuchała go z rosnącym roztargnieniem.

- Poczekaj - przerwała nagle. - Czegoś w tej rozmowie nie rozumiem.

- Przecież sama ją zaczęłaś - wzruszył ramionami.

Jeszcze czekała, niepewna jego nastroju. Nie przeżyłaby, gdyby zaczął z niej kpić.

- Powiedziałeś, że mi wierzysz?

- Maggie, uwierzyłbym ci, nawet gdybyś twierdziła, że grałaś w śnieżki na pustyni.

- W takim razie, skoro wierzysz mi teraz, dlaczego nie wierzyłeś mi wcześniej, kiedy 

pytałeś o spotkanie z Moorcroftem?

- Maggie, ile razy mam cię zapewniać? - zapytał cierpliwie. - Przypomnij sobie, jak to 

było. Pytałem, czy widziałaś się z nim przed odlotem, a ty po prostu odpowiedziałaś, że tak.

- Nie mogłam niczego wytłumaczyć, bo żądałeś tylko najprostszej odpowiedzi.

- Fakt, przyznaję, to był błąd. Powinienem wiedzieć, że u ciebie nic nie jest proste. Ale 

przyznaj,  co miałem sobie pomyśleć,  kiedy wybiegłaś  bez słowa, nawet  nie próbując  się 

usprawiedliwić?

- Że nie przyjechałam tu po to, żeby się zemścić, bo zemsta nie leży w mojej naturze. 

Myślałam, że lepiej mnie znasz. Pewnie powinnam zostać i dopóty wykrzykiwać ci w oczy, 

że jestem niewinna, dopóki byś uwierzył - odparła z gorzką kpiną.

- Nie musiałabyś krzyczeć. Zawsze jestem gotów cię wysłuchać.

- Tak jak słuchałeś w zeszłym roku? - szydziła. Rafe westchnął, usiłując nie tracić 

cierpliwości.

- Maggie, z zeszłym roku mówiłaś mi najgorszą prawdę i nie uroniłem ani jednego 

słowa.   Teraz   mogę   ci   powiedzieć,   że   marzyłem   wprost,   byś   uraczyła   mnie   paroma 

kłamstewkami. Ale nie, ty byłaś szczera aż do bólu. I musiałem uwierzyć, że jesteś lojalna 

wobec Moorcrofta, a nie wobec mnie.

Margaret przymknęła oczy. Szumiało jej w głowie.

- Czy będziesz zdolny mi wybaczyć, Rafe? Nie wiem, czy uda nam się być ze sobą, 

jeśli nie zrozumiesz, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam.

- Do licha, jasne, że ci wybaczam. - Rafe wyjął z barku dwie szklanki i nalał w nie 

whisky. Jedną podsunął Maggie. Zacisnęła ją w dłoniach.

- Ciężko  mi to wyznać,  kochanie, ale rok temu zachowywałem  się jak kompletny 

idiota - przyznał ze skruchą. - I wiesz co?

- Co takiego? - zapytała ostrożnie.

background image

- Pewnie się zdziwisz, gdy powiem, że bardzo cię podziwiam za to, co wtedy zrobiłaś. 

Zachowałaś się bez zarzutu. Obowiązywała cię lojalność wobec Moorcrofta jako szefa, który 

ufał   ci   i   dobrze   płacił.   Martwiłaś   się,   czy   rozmawiając   ze   mną   zbyt   swobodnie,   nie 

zaszkodziłaś jego interesom i uczciwie postanowiłaś mu się przyznać. Mógłbym sobie tylko 

życzyć, by moi pracownicy do tego stopnia przestrzegali etyki zawodowej.

W   pierwszej   chwili   Margaret   nie   mogła   uwierzyć   w   to,   co   usłyszała.   A   potem 

ogarnęła ją fala szalonej, radosnej ulgi. Impulsywnie odstawiła szklankę, obeszła biurko i 

usiadła na kolanach Rafe'a.

- Jesteś   niereformowalnym,   szowinistycznym,   zacofanym   kowbojem,   ale   i   tak   cię 

kocham - wyszeptała, wtulając głowę w zagłębienie jego ramienia.

- Wiem, Maggie - powiedział niskim, wibrującym głosem, który zawsze wywoływał w 

niej   drżenie.   -   Byłem   tego   prawie   pewien,   ale   ostateczne   potwierdzenie   uzyskałem,   gdy 

złapałaś mnie za koszulę, zawlokłaś na fotel i zaczęłaś błagać o wysłuchanie.

- No, może niekoniecznie błagać.

- Dobrze, Maggie, daj spokój tym ambicjom. Najważniejsze, że ja też cię kocham. 

Bardziej   niż   kogokolwiek   na   świecie,   wiesz?   A   na   dowód,   że   nie   jestem   pozbawiony 

wrażliwości,   powiem   ci,   że   doskonale   rozumiem,   co   czułaś,   kiedy   zdecydowałaś   się   tu 

przyjść.

- Naprawdę?

- Kotku,   przecież   to   ja   pierwszy   musiałem   schować   swoją   dumę   do   kieszeni,   nie 

pamiętasz?

- Pamiętam - uśmiechnęła się. - Lepiej, żeby żadne z nas nie musiało już tego robić. A 

co z Hatcherem? - przypomniała sobie nagle.

Rafe przytulił ją mocniej i musnął wargami szyję.

- Nie   martw   się   o   niego.   Nie   zrobił   mi   szkody,   bo   zabezpieczyłem   się   w   porę, 

podsuwając mu fałszywe dane.

- Dobrze, ale jakie były właściwie jego motywy?

- Czy pytałabyś, dlaczego grzechotnik kąsa?

- Rafe...

- Kochana, daj spokój. - Zamknął jej usta długim pocałunkiem. - No, teraz lepiej - 

stwierdził z satysfakcją, kiedy zaczęła drżeć w jego ramionach. - Będziesz myśleć tylko o 

mnie, prawda?

Nie czekając na odpowiedź, starym zwyczajem porwał ją na ręce i zaniósł do sypialni.

background image

* * *

Margaret przeciągnęła się leniwie w skłębionej pościeli i otworzyła oczy, mrużąc je w 

ostrym blasku słońca. Nie odwracając głowy wyczuła, że Rafe już nie śpi.

- Myślisz o Hatcherze, prawda? - zapytała.

- Tak.

- Co masz zamiar z nim zrobić?

- Zwolnię go.

- A co z Ellingtonem?

- Sam doprowadzę sprawę do końca.

- Po to, żeby pogrążyć Moorcrofta?

- Nie.

- Rafe, powiedz, co właściwie planujesz. Muszę wiedzieć, czy ta transakcja ma dla 

ciebie specjalne znaczenie.

- Maggie,   mówiłem   już,   że   to   cię   nie   dotyczy.   Usiadła,   odruchowo   podciągając 

prześcieradło do piersi.

- Dotyczy, Rafe. Mam przeczucie. Proszę, powiedz mi prawdę. Bez względu na to, 

jaka ona jest.

Patrzyła na niego w takim napięciu, że wreszcie z rezygnacją wzruszył ramionami.

- Dobrze, powiem. Tylko nie miej pretensji, bo cię ostrzegałem. Ta transakcja jest 

pierwszą kostką domina, która upadnie, popychając inne - aż upadnie „Moorcroft Industries”.

Margaret zamarła ze zgrozy.

- Wyjaśnij dokładniej.

- Grałem   na   ambicji   Moorcrofta   i   podpuszczałem   go,   aż   zadłużył   się   po   uszy. 

Ellington to już za duży kąsek dla niego. Wykończy się, a wtedy go dopadnę.

- Chcesz wyeliminować go z rynku? Zniszczyć jego firmę? Rafe, przecież nie możesz 

tego zrobić.

- Dlaczego? Sama zobaczysz.

Margaret kurczowo chwyciła go za nagie ramię.

- To przeze mnie, tak? Chcesz zrujnować  Moorcrofta w odwecie za tamte sprawy 

sprzed   roku.   Jack   miał   rację.   Wasza   normalna   rywalizacja   w   interesach   zmieniła   się   w 

rozgrywkę na śmierć i życie.

- Ona dotyczy tylko jego i mnie. Ty nie masz z tym nic wspólnego.

- Oszalałeś? Jak mogę pozostać obojętna, skoro wiem, że stałam się przyczyną  tej 

background image

walki?

- Musisz.

- Rafe, pozwolisz, że zadam ci proste pytanie: gdyby nie wydarzenia sprzed roku, nie 

knułbyś teraz wykończenia Moorcrofta, prawda?

- Prawda - przyznał niechętnie.

- W takim razie robisz to ze względu na mnie.

- Maggie, niepotrzebnie się tak podniecasz. Po prostu nie rozumiesz wielu rzeczy.

- Rozumiem aż za dobrze. Jesteś opętany myślą o zemście.

- On musi zapłacić. W ten czy inny sposób, ale musi - powiedział twardo.

- Nie możesz go winić tylko dlatego, że byłam wobec niego lojalna. To nie fair, Rafe. 

Powinieneś ukarać mnie - nie ustępowała.

- Nie, ty postąpiłaś uczciwie. Zresztą nie winię też Moorcrofta. A przynajmniej nie z 

powodu twojej lojalności.

- Dlaczego w takim razie chcesz go zniszczyć? - zapytała, zaciskając palce.

- Bo nie mogę mu darować tego, co mówił o tobie, gdy wyszłaś z jego biura. Margaret 

nie wierzyła własnym uszom.

- O Boże, przecież on tylko chciał ci dokuczyć, kłamiąc, że jestem jego kochanką.

- O to właśnie chodzi - kłamał i obrażał cię.

- Czyżbyś zamierzał bronić mojego honoru?

- Możesz to i tak nazwać. Ten facet cię obraził, Maggie.

Margaret, całkowicie oszołomiona, wstała z łóżka i narzuciła na siebie pierwszą rzecz, 

jaka wpadła jej w ręce. Była to koszula Rafe'a. Podwinęła zwisające rękawy i ciężko usiadła 

na krześle, opuszczając głowę. Myśl o okrutnej i absurdalnej zemście, dokonanej w imię jej 

honoru, była porażająca.

- Rafe, nie możesz tego zrobić - wyszeptała wreszcie.

- No wiesz? Kodeks Zachodu w czystej postaci. Mam absolutne prawo.

- Rafe, na litość boską, przestań wreszcie widzieć świat w czarno - białych barwach! - 

wybuchnęła. - Ojciec opowiadał mi o pierwszej rozmowie z tobą. Pomyśl, co by było, gdyby 

myślał podobnie jak ty? W ogóle byśmy się nie spotkali!

- Moorcroft musi zapłacić, Maggie, i nie ma o czym dyskutować. Trzymaj się od tego 

z dala - powtórzył Rafe z tępą zajadłością.

- Zastanów   się,   co   chcesz   zrobić.   Jack   nie   zasłużył   na   tak   okrutną   karę.   Przecież 

„Moorcroft Industries” to dzieło jego życia, tak jak dla ciebie „Cassidy and Company”. A 

przecież są jeszcze ludzie, którzy tam pracują. W wyniku tej rozgrywki znajdą się na bruku. 

background image

Czy nic cię to nie obchodzi?

- Do cholery, nie próbuj budzić we mnie wyrzutów sumienia z powodu tego drania i 

jego firmy - warknął.

- Dobrze, w takim razie pomyśl o mnie i moim sumieniu. Przez całe życie będę się 

dręczyć, że niewinni ludzie ucierpieli z mojego powodu.

- Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? - wycedził, z trudem hamując wściekłość. 

- Żebym spaprał interes jak ten otumaniony Roarke Cody w twoim „Brutalu” i pozwolił, by 

miliony dolarów przeszły mi koło nosa tylko dlatego, że dama tak sobie życzy?

Margaret zerwała się z krzesła i stanęła przed nim z rękami wyzywająco opartymi na 

biodrach.

- Tak, żebyś wiedział, dokładnie tego oczekuję - wypaliła, patrząc mu prosto w oczy. 

Rafe mierzył ją spojrzeniem spod zmrużonych powiek.

- A jeśli się nie zgodzę?

- Będę wściekła.

- To mi nie przeszkadza. Ważniejsze jest, czy będziesz chciała ode mnie odejść?

- Nie.   Przecież   powiedziałam   ci   już,   że   nie   odejdę   i   dotrzymam   słowa.   Ale   będę 

naprawdę bardzo, bardzo wściekła i dam ci to odczuć na każdym kroku.

- Udowodnij - prowokował.

- Udowodnić? Że jestem wściekła? A co mam zrobić, żebyś był zadowolony - rzucić 

się na ciebie z pięściami? Rozbić ci lampę na głowie? Jeśli chcesz, proszę bardzo.

- Udowodnij, że nie masz zamiaru mnie zostawić.

- Nie mogę, bo warunkiem musiałaby być akceptacja twojego diabelskiego planu. A 

na to nigdy się nie zgodzę. Będę walczyć, Rafe. Będę dotąd zatruwała ci życie, aż odstąpisz 

od zemsty. Przysięgam!

Rafe wyglądał na coraz bardziej zrelaksowanego. Z uśmiechem opadł na poduszki i 

podłożył sobie ręce pod głowę.

- Nadal nie rozumiesz, Maggie. Chcę, żebyś za mnie wyszła. Teraz. Zaraz. Polecimy 

do Vegas.

Margaret gwałtownie wciągnęła powietrze i odstąpiła krok do tyłu.

- Ślub z tobą? Teraz? Dlaczego? Co to ma udowodnić? Przecież wiesz, że cię kocham, 

więc po co ten pośpiech?

Uśmiech Rafe'a był niebezpieczny. Tak mógłby się uśmiechać tygrys na widok ofiary.

- Powiedzmy,  że nie jestem tak zupełnie ciebie pewny.  Powiedzmy,  że chciałbym 

wiedzieć, czy tym razem kochasz na tyle mocno, by wyjść za mnie, choć miałabyś ochotę 

background image

rozbić mi lampę na głowie...

Tłumiona furia Margaret znalazła wreszcie ujście.

- Ty wredny, podstępny draniu - Nie panowała już nad sobą. - Nie wystarczyło ci, że 

przyszłam tu na kolanach, korząc się przed tobą? Teraz chcesz jeszcze, żebym wdeptała swoją 

dumę w pustynny piach?

Rafe spokojnie pokręcił głową.

- Nie. Chcę być tylko pewien, że jesteś gotowa mnie poślubić, nawet jeśli wiesz, że 

nie zdołasz mnie zmienić i że nie wszystko w moim postępowaniu będzie ci się podobać.

Margaret westchnęła i rozłożyła ręce w wymownym geście rezygnacji.

- Dobrze, wyjdę za ciebie.

- Teraz? Zaraz?

- Niech ci będzie. Ale nie myśl, że po ślubie nie przestanę ci wiercić dziury w brzuchu 

na temat nieszczęsnego Moorcrofta.

- Zgoda, układ stoi. A teraz szykuj się. Zaraz zadzwonię na lotnisko i sprawdzę, kiedy 

mamy samolot.

background image

ROZDZIAŁ 11

Dwa dni po swoim ślubie Rafe wpadł do gabinetu Moorcrofta, nie zważając na protest 

dwóch sekretarek. Jack uniósł głowę znad papierów i na jego twarzy pojawił się natychmiast 

wyraz czujności.

- Witam, Cassidy. Co sprowadza cię do San Diego?

Zamiast   odpowiedzi   Rafe   cisnął   mu   na   biurko   teczkę   z   dokumentami   na   temat 

Ellingtona. Potem zdjął swego eleganckiego szarego stetsona i niedbałym gestem powiesił go 

na stylowej stojącej lampie. Wreszcie rozsiadł się w czarnym, skórzanym fotelu i położył nogi 

w kowbojskich butach na biurku Moorcrofta.

- Nie dokończony interes - oznajmił.

Jack   spojrzał   na   niego   z   wahaniem,   ale   otworzył   teczkę.   Szybko   przeglądał 

dokumenty,   błyskawicznie   szacując   szanse.   Kiedy   skończył,   jego   usta   były   zaciśnięte   w 

wąską linię.

- Więc przez cały czas wiedziałeś o wtyczce w twoim biurze, tak? Wiedziałeś, że 

Hatcher informował mnie na bieżąco?

- Niezupełnie.   Raczej   domyślałem   się,   że   coś   jest   nie   w   porządku.   W   końcu 

pracowałem z Dougiem parę lat i był naprawdę świetny. Ale zauważyłem, że ostatnio się 

zmienił.

- Prawdopodobnie dlatego, że ty się zmieniłeś. - Moorcroft odchylił się na oparcie 

fotela. - A on nie lubi zmian.

- Tak twierdzisz? Co mu się nie podobało?

- Nie rozumiesz? - zapytał Jack ze złośliwą satysfakcją. - Przecież byłeś jego idolem, 

Cassidy. Najszybszym rewolwerowcem na Dzikim Zachodzie. Doug myślał, że pracuje dla 

najlepszego,   a   on   lubi   być   po   stronie,   która   wygrywa.   Rok   temu   uznał,   że   zaczynasz 

wymiękać.

- Nie żartuj...

- Niestety, tak mówił. Twierdzi, że dostałeś obsesji na punkcie pewnej kobiety i to cię 

osłabiło.   Młody   i   marzący   o   karierze   człowiek   zawsze   szuka   swego   idola   i   czuje   się 

rozczarowany,   gdy   widzi,   że   ten   idol   ma   swoją   piętę   achillesową.   Nie   byłeś   już   tym 

szybkostrzelnym twardzielem, dla którego pracował z poświęceniem przez trzy lata.

- Tak, chyba rozumiem - pokiwał głową Rafe.

- W   ciągu   ostatnich   sześciu   miesięcy   zajmowałeś   się   wyłącznie   knuciem   intrygi 

przeciwko mnie i obmyślaniem  sposobów ściągnięcia panny Lark do swego łóżka. Doug 

background image

mógł jeszcze zrozumieć chęć zemsty, ale zaniedbywanie interesów dla jakiejś baby uważał za 

hańbę.

- Zawiodłem go?

- Najprawdopodobniej.   I   muszę   ci   powiedzieć,   że   bardzo   go   to   podłamało.   Kiedy 

nawiązałem z nim kontakt, chcąc wysondować, czy uda się go skaptować, był już po prostu 

gotowy.

- I natychmiast dałeś mu zadanie, by mógł wykazać się wobec nowego pracodawcy? 

Moorcroft wzruszył ramionami.

- A czego się spodziewałeś?

- Właśnie tego.

- Zrobiłbyś to samo na moim miejscu. Nasze być albo nie być w biznesie zależy od 

takich informacji, Cassidy. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Kiedy mamy okazję je zdobyć, 

korzystamy z niej.

- Fakt, trudno zaprzeczyć. A przyjmiesz Douga, kiedy ja go wyrzucę?

- W   żadnym   razie.   Facet   udowodnił,   że   jest   sprzedajnym   typem,   który   zdradzi 

każdego szefa. Zresztą nie będzie mi już potrzebny.

- Tak też myślałem.

Moorcroft jeszcze raz zerknął do teczki.

- Ale w tym przypadku mam wrażenie, że Hatcher się trochę pospieszył, spisując cię 

na straty. Od dawna podsuwałeś mu fałszywki, prawda?

- Tak, prawie od początku.

- A   zwłaszcza   w   ciągu   ostatnich   dwóch   tygodni.   Teraz   jest   już   za   późno,   żebym 

nadrobił straty. Gratuluję, Cassidy. Tym razem wygrałeś ty. - Moorcroft odkręcił się razem z 

fotelem i otworzył ukryty w szafie barek. - Hatcher mówił, że lubisz whisky. Napijesz się?

- Jasne.

Jack   nalał   whisky  w   ciężkie   kryształowe   szklanki   i   wręczył   jedną   Rafe'owi.   Sam 

uniósł swoją w toaście.

- Za twoje zwycięstwo - oznajmił. - Teraz jesteśmy jeden do jednego, prawda? Rok 

temu ja przejąłem Spencera, a teraz ty - Ellingtona.

- To nie jest takie proste, jak ci się wydaje, Moorcroft. Przejrzyj dokładnie wydruk na 

samym końcu.

Moorcroft   z   wahaniem   otworzył   teczkę.   Znalazł   ostatnią   stronę,   zawierającą 

szczegółowe prognozy finansowe i wydruk. Przeczytał ją dokładnie i spojrzał na Rafe'a.

- Przejrzałem. I co?

background image

- Ellington był dopiero pierwszym krokiem.

- Aha. Potem ma być Brisken.

- A potem Carlisle. Jack drgnął.

- Carlisle?   -   Moorcorft   powolnym   gestem   zamknął   teczkę.   -   Carlisle   ma   obecnie 

największe udziały w „Moorcroft Industries”. Wystarczy, że przejmiesz nad nimi kontrolę, a 

będę ugotowany.

- Dokładnie, mój drogi.

Moorcroft jednym haustem wypił swoją whisky. Palce, kurczowo ściskające szklankę, 

zbielały. Mimo to spokojnie odstawił ją na miejsce.

- Słowem, miałem rację - stwierdził miękko. - Polowałeś na mnie.

- Owszem - przyznał Rafe, w zamyśleniu wpatrując się w niebo za oknem. - Ellington, 

Brisken, Carlisle, a potem Moorcroft. Kostki domina upadną w równiutkim szeregu.

- Dlaczego mi to już teraz mówisz? W ten sposób dajesz mi czas do podjęcia działań.

- Ponieważ zrezygnowałem ze swoich planów. W ogóle zmieniłem sposób myślenia. 

Nie puszczę w ruch tego domina. Chciałem tylko, żebyś  wiedział, co mogło się stać. Ta 

satysfakcja będzie musiała mi wystarczyć. - Rafe uśmiechnął się nieco zgryźliwie.

- Czemu   zawdzięczam   tę   niespodziewaną   wielkoduszność?   -   zapytał   czujnie 

Moorcroft, wyraźnie węsząc podstęp.

- Nie czemu, tylko komu. Mojej żonie. Bardzo się jej nie spodobało, że tak potężne 

imperium jak twoje upadnie z jej powodu. Pod pewnymi względami ma anielską duszę - 

uśmiechnął się Rafe. - Ale i charakterek. Potrafi być kąśliwa jak osa. Wyobrażasz sobie, 

jakim   przeżyciem   jest   noc   poślubna   z   kobietą,   która   robi   ci   wykład   na   temat   etyki 

biznesmena?

- Jak rozumiem, mówisz o Margaret Lark? Ożeniłeś się z nią? - Moorcroft usiłował 

ukryć zaskoczenie.

- Przedwczoraj.

- Moje gratulację - powiedział oschle Jack. - Jesteś szczęściarzem, Cassidy. Ja też, 

jeśli ona rzeczywiście zdołała odwieść cię od zemsty. Coś mi się zdaje, że ocaliła moją skórę. 

Ciekawe - aż tak się o mnie martwiła, że urabiała cię nawet w noc poślubną. Czemu?

- Nie wyobrażaj sobie za dużo, mój drogi - zgasił go Rafe. - Nie o ciebie jej naprawdę 

chodziło, tylko o dziesiątki niewinnych ludzi, którzy mieli przy tej okazji wylecieć z pracy. 

Przecież sam wiesz, jakie są czystki przy wymuszonym przejęciu, prawda?

- I Margaret nie chciała mieć tego na sumieniu?

- Właśnie.

background image

- Jest kobietą z klasą, prawda?

- O, tak. Szkoda, że zapomniałeś o tym rok temu. Moorcroft przytaknął bez wahania.

- Przyznaję, że nie powinienem był mówić wielu rzeczy.

- Nie powinieneś - powiedział cicho Rafe, nadal wpatrując się w okno.

- A wiesz, dlaczego je powiedziałem?

- Jasne. Pragnąłeś jej i wiedziałeś, że nigdy nie będziesz jej miał.

- Nigdy. Przez ten czas, kiedy pracowała u mnie, ani razu nie dała mi znaku zachęty. 

Całkowicie   ignorowała   każdą   próbę   nawiązania   bliższej   znajomości.   A   potem   na   scenie 

pojawiłeś się ty i wszyscy mężczyźni przestali dla niej istnieć.

- Tak, bo jeśli chcesz wiedzieć, miałem w sobie coś, czego tobie, niestety, brakowało.

- Co mianowicie? - Moorcroft spojrzał z niesmakiem na haftowane buty na swoim 

biurku.

- Okazałem się mężczyzną z jej snów. I bohaterem jednej z jej książek.

- Och, kobiety...

- Taak... - Rafe odstawił szklankę i uśmiechnął się szeroko. - Maggie powiada, że 

któregoś dnia kobiety zapanują nad światem biznesu i zmienią nasze okrutne prawa.

- Nie mogę się doczekać - stwierdził Jack ironicznie. Zerknął jeszcze raz na teczkę, a 

potem na Rafe'a.

- Czy skończyliśmy już interesy ze sobą, Cassidy?

- Prawie. - Rafe zdjął nogi z biurka i wstał. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy.

- Co robisz? - zaniepokoił się Jack, wstając również.

- Kończę transakcję - uprzejmie poinformował go Rafe. - Możesz zatrzymać  sobie 

swoją spółkę, ale nie pozwolę, żebyś bezkarnie obrażał moją żonę. Wiesz, Kodeks Zachodu i 

tak dalej...

- Nie ma sensu, jak sądzę, uwaga, że wówczas nie była jeszcze twoją żoną? - upewnił 

się Moocroft.

- Żadnego sensu. Ta kobieta należała do mnie od chwili, kiedy ją poznałem, choć 

jeszcze o tym nie wiedziała. Radzę ci, zdejmij marynarkę. Szkoda, żeby taki ładny materiał 

się poplamił.

Jack Moorcroft popatrzył na niego przeciągle, a potem ze smętnym westchnieniem 

zdjął marynarkę i zaczął rozpinać złote spinki przy mankietach.

Rafe podszedł do drzwi i zamknął je starannie.

Kiedy w dziesięć minut później wychodził z gabinetu, zatrzymał się na moment, by 

kowbojskim zwyczajem wcisnąć kapelusz na oczy. Uśmiechnął się na pożegnanie do dwóch 

background image

sekretarek.

- Wasz szef odwołuje resztę spotkań na dzisiaj, miłe panie - oznajmił.

* * *

- Co   takiego?   Wzięłaś   ślub?   -   wykrzyknął   Connor,   wyskakując   z   samochodu,   by 

otworzyć drzwi po stronie Bev. - Ładne rzeczy, jeszcze niedawno skakałaś Cassidy'emu do 

oczu,   a   kiedy   zniknęliśmy   na   parę   dni,   już   pognałaś   z   nim   do   Vegas.   Nie   mogliście 

przynajmniej poczekać na nas?

- Przykro   mi,   tatku,   ale   bardzo   się   nam   spieszyło.   Cześć,   Bev.   Jak   tam   było   w 

Sedonie?

- Cudownie, jak zwykle. - Beverly uścisnęła Maggie serdecznie, a potem z uśmiechem 

przyjrzała się swojej synowej. - Czy ten mój straszny synek naprawdę się z tobą ożenił?

- Naprawdę, choć ślub był zupełnie wariacki - zaśmiała się Maggie. W głębi duszy 

ciągle   nie   była   jednak   pewna   akceptacji   matki   Rafe'a.   „Bardziej   nadajesz   się   na   jego 

kochankę niż żonę.” Nie zapomniała tych słów.

- Kochani, nie mogliście mi sprawić większej radości - powiedziała miękko Beverly. - 

Wiem, że będziesz dla niego wspaniałą żoną. A Rafe wiedział to zawsze. I nie przejmuj się, 

że było  tak skromnie. Zaraz to nadrobimy. Już nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy 

organizować przyjęcie.

- Och, nie spiesz się tak. Pan młody już zdążył wyjechać.

- A dokąd go poniosło? - zaniepokoił się Connor, wyjmując walizkę z bagażnika.

- Wyjechał o świcie  i raczył mi  tylko  powiedzieć,  że musi zdążyć  na samolot do 

Kalifornii - oznajmiła Maggie. - Od tej pory nie dał jeszcze znaku życia. Wyobrażacie sobie? 

Najpierw przysięgał na wszystkie świętości, że będę dla niego zawsze na pierwszym miejscu 

-   a   kiedy   tylko   złożyłam   podpis   na   akcie   ślubu   -   zniknął.   Tak   krótki   miesiąc   miodowy 

powinien się znaleźć w księdze Guinnessa.

- Co ja słyszę? - Bev zmarszczyła brwi. - Znów te interesy? Nie mogę uwierzyć, że 

mógł zrobić coś takiego.

- A ja mogę - stwierdziła Maggie z dziwnym spokojem. - I w tym przypadku nie 

zamierzam się przejmować. Domyślam się, dokąd pojechał.

- Serio?   -   Connor   przekrzywił   głowę,   nasłuchując.   Z   oddali   gwałtownie   narastał 

znajomy odgłos silnika. - A dokąd?

- Musiał   sfinalizować   pewien   interes   w   San   Diego   -   powiedziała   Margaret,   z 

satysfakcją patrząc, jak mercedes hamuje z piskiem opon na podjeździe.

background image

Rafe wyskoczył z wozu i w tym samym momencie Maggie rzuciła mu się w ramiona.

- Nie mogłam się doczekać - wyszeptała, tuląc się do niego.

- Już dobrze, kochanie. - Czule pogładził ją po włosach.

- Rafe, czy wszystko w porządku? - zaniepokoiła się nagle.

- Jak najbardziej - uśmiechnął się i zachłannie pocałował ją w usta.

- Bałam się, że dzisiaj nie przyjedziesz.

- No wiesz, przecież jestem teraz poważnym, żonatym mężczyzną. Mam obowiązki w 

domu - oświadczył z komiczną powagą, po czym zwrócił się ku matce i Connorowi. - No i co, 

kocham?   -   zagadnął   z   uśmiechem.   -   Zdaje   się,   że   od   dzisiaj   będziemy   dużą,   szczęśliwą 

rodzinką. Ale nie miejcie żalu, jeśli powiem, że marzę o odrobinie prywatności. Rozumiecie, 

miesiąc miodowy...

- Nie   martw   się,   Cassidy,   nie   będziemy   wam   siedzieli   na   głowie   -   zapewnił   go 

Connor. - Mamy jeszcze w planie Kalifornię. Wpadliśmy tu tylko na chwilę, żeby zobaczyć, 

czy nie zrobiliście sobie krzywdy.

- Jak widzisz, udało nam się uzgodnić wspólny punkt widzenia, choć negocjacje nie 

były łatwe. Ach, byłbym zapomniał! - wykrzyknął nagle.

Puścił Margaret, otworzył bagażnik mercedesa i wyjął z niego duży, płaski pakunek.

- Co to jest? - zapytała z zaciekawieniem.

- Prezent ślubny.

Szybko wyjęła mu go z rąk i niecierpliwymi ruchami zaczęła rozdzierać papier. Bev i 

Connor zaglądali jej przez ramię.

Margaret   popatrzyła   na   Rafe'a   rozpromieniona.   W   wyciągniętych   rękach   trzymała 

obraz Seana Wintersa „Kanion”.

- Jest piękny, Rafe. Dziękuję.

- Ja   tam   nie   widzę   w   nim   nic   poza   poplątanymi   liniami.   Ale   uznałem,   że   należy 

inwestować w przyszłego szwagra - stwierdził szczerze.

W środku nocy Maggie przytuliła się mocniej do męża. Uśmiechnęła się w półmroku, 

rysując palcem na piersi Rafe'a zawiłe wzory.

- Pojechałeś,   żeby   zobaczyć   się   z   Jackiem   Moorcroftem?   -   zapytała.   Rafe 

unieruchomił jej palce i całował po kolei.

- Aha... - mruknął.

- Czy powiedziałeś mu, że może spać spokojnie, bo już na niego nie polujesz?

- Tak, kochanie.

Margaret uniosła się na łokciu, by lepiej widzieć twarz męża.

background image

- Rafe, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że potrafiłeś załatwić tę sprawę w rozsądny, 

dojrzały i cywilizowany sposób.

- Bo   jestem   dojrzałym,   rozsądnym   i   cywilizowanym   mężczyzną,   kochanie   - 

oświadczył z dumą, teraz z kolei całując wnętrze jej dłoni.

Coś w sposobie, w jaki pochylał głowę, unikając jej wzroku, zaniepokoiło Maggie.

- Iw   taki   właśnie   cywilizowany   sposób   zachowałeś   się,   kiedy   rozmawiałeś   z 

Moorcroftem? - upewniła się.

- Oczywiście, kotku. - Już całował jej ramię i popychał ją łagodnie na poduszki.

- Żadnego   Kodeksu   Zachodu   i   temu   podobnych   bzdur?   -   nalegała,   walcząc   ze 

zmysłową pokusą.

- Rafe, chcę wiedzieć, czy przypadkiem nie narozrabiałeś? Wreszcie uniósł głowę i 

spojrzał jej w oczy.

- Maggie,   moja   słodyczko,  przecież   jestem   biznesmenem,   a  nie  rewolwerowcem  - 

oświadczył solennie.

- Chyba ponosi cię twoja pisarska romantyczna wyobraźnia.

- Nie jestem taka pewna. Moja romantyczna wyobraźnia sprawdza się doskonale, jeśli 

chodzi o ciebie - szepnęła Maggie, zarzucając mu ramiona na szyję.

- Ach, przypomniałam sobie, że rano muszę wysłać telegram do przyjaciółek.

- Naturalnie, kotku. Wszystko,  co zechcesz.  Ale na razie - co byś powiedziała  na 

kolejną nocną przejażdżkę?

- Z chęcią. - Przeciągnęła się prowokująco.

* * *

Telegram zastał Katherine Inskip Hawthorne na wyspie Ametyst, kiedy jadła z mężem 

papaje na śniadanie. Sarah Fleetwood Trace dostała swój w momencie, gdy wróciła do domu 

po miodowym miesiącu, spędzonym na poszukiwaniu skarbów.

„WYSZŁAM   ZA   KOWBOJA.   ABSOLUTNIE   STAROŚWIECKI   TYP.   KODEKS 

ZACHODU, ITD. TROCHĘ NIEOKRZESANY, ALE FANTASTYCZNY W SIODLE.

MUSICIE   GO   JAK   NAJSZYBCIEJ   POZNAĆ.   PROPONUJĘ   WSPÓLNE 

WAKACJE NA WYSPIE AMETYST.

CAŁUJĘ - MAGGIE”

Sarah natychmiast sięgnęła po słuchawkę i połączyła się z wyspą Ametyst.

- Wyobrażasz sobie? - zaczęła bez wstępów. - Pozwoliła, żeby nazywać ją Maggie! Z 

drugiego końca linii dobiegł chichot Katherine.

background image

- Widać, że dziewczyna się zakochała. Jak ci się podoba pomysł z wakacjami?

- Jest boski - powiedziała z entuzjazmem Sarah, zerkając na Gideona. - Będziemy 

razem szukać skarbu.

- Wszystko wskazuje na to, że już znalazłyśmy swoje skarby - stwierdziła refleksyjnie 

Katherine.

- Chyba masz rację, kochana.


Document Outline