background image

VALERIE PARV 

PS Kocham Cię 

Tytuł oryginału: P.S. I Love You 

Scan-Dalous 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Szanowny Panie Branden! 
Nazywam się Suzanne Kimber i od razu wyznaję, że jestem 

Pana gorącą wielbicielką. Wiem, że otrzymuje Pan tysiące 
listów, zapewniam jednak, że ten list będzie jedyny w swoim 
rodzaju, wiec proszę, by go Pan przeczytał do końca. 

Mam czternaście lat i uczę się gry na klarnecie. W naszej 

szkole muzycznej obowiązuje specjalny program, zgodnie 
z którym każdy uczeń musi znaleźć sobie artystycznego opie­
kuna wśród wybitnych kompozytorów lub wirtuozów naszych 
czasów. Postanowiłam zwrócić się z prośbą do Pana, arcymi-

strza klarnetu, by został Pan moim mistrzem i opiekunem. 

Zaczęłam uczyć się gry na klarnecie już w szkole podsta­

wowej. Oczywiście, nie żywię złudzeń, że uda mi się powtórzyć 

Pański sukces i nagrać pierwszy samodzielny album w wieku 
czternastu lat, zamierzam jednak pójść w Pana ślady i zająć 
się profesjonalnie grą na klarnecie, a potem, być może, pro-
dukcją płyt. Marzę, by tak jak Pan pewnego dnia mieć własne 
studio nagrań. Nie chcę zajmować Panu zbyt wiele czasu. 

Wyjaśnię tylko, że Pańska pomoc przejawiałaby się przede 

wszystkim w udzielaniu mi korespondencyjnie wskazówek 
i komentarza do taśm z moimi nagraniami. Czy wyświadczy 
mi Pan ten zaszczyt i zechce zostać moim opiekunem? Tak 
bardzo proszę! 

Z wyrazami szacunku -Suzanne (Suzie) Kimber 

background image

PS Szczególnie lubią „Koncert Andrettiego ". Słuchając go, 

dostają gęsiej skórki. 

Reid Branden, wyraźnie zbulwersowany, wpatrywał się 

w zadrukowaną maszynowym pismem kartkę. Papier zadrżał 
lekko w jego smukłej dłoni o długich, delikatnych palcach, 
gdy ponownie przebiegł wzrokiem ostatnią linijkę dopisaną 
w widocznym pośpiechu dziewczęcym, niewyrobionym pis­
mem. Gdzie i kiedy to dziecko mogło usłyszeć „Koncert An­
drettiego"? 

- Jeszcze jedna zakochana wariatka? Och, czyżbym nie 

dość starannie przejrzała pocztę? 

- To nie żadna wariatka. -Posłał swej asystentce, Toni 

Rigg, lodowaty uśmiech. - Doskonale selekcjonujesz kore­
spondencję, Toniu, i dobrze o tym wiesz. To prośba od jakiejś 

uczennicy, bym został jej muzycznym opiekunem. - Skrzywił 
się i westchnął z irytacją. — Och, kiedy wreszcie nastolatki 
przestaną mnie traktować jak gwiazdora estrady? 

- Dopiero wtedy, gdy przestaniesz wyglądać jak jeden 

z nich - odrzekła Tonia z uśmiechem na twarzy. 

Niecierpliwym ruchem przeczesał palcami jasnobrązo-

wą, bujną czuprynę, która - z czego zapewne nie zdawał, 
sobie sprawy - w niemałym stopniu przydawała mu popu­
larności. 

- Czy ja naprawdę wyglądam jak gwiazdor? Przecież 

już nie występuję przed publicznością! Cóż może być pocią-

gającego w trzydziestoletnim dyrektorze zespołu i kierowni­
ku muzycznym! - Przesunął dłonią po swym twardym jak 
skała brzuchu. - Do licha, chyba nawet zaczął rosnąć mi 
brzuszek! 

- Nie kokietuj! - roześmiała się, - Widocznie muszę ci 

background image

przypomnieć, że nie tylko wyglądasz jak holywoodzki amant, 
lecz również jesteś niezrównanym muzykiem i wirtuozem 
fonograficznego biznesu. Czy znasz kogoś innego, komu uda­
łoby się wprowadzić Mozarta do pierwszej dziesiątki muzy­
cznych przebojów? 

- Może zatem nadszedł czas, bym przestał grać i skoncen­

trował się wyłącznie na biznesie? 

Wzruszyła ramionami. 
- Jeśli jeszcze bardziej skoncentrujesz się na biznesie, bę­

dziemy musieli znów się przeprowadzić. Tym razem na jakąś 
odludną wyspę, gdzie nie trzeba płacić podatków. 

- A propos przeprowadzek... - Z pewną ulgą przyjął 

zmianę tematu. - Czy już doszłaś do siebie po przeprowadzce 
z Los Angeles do północnego Sydney? 

- Trochę mi brakuje podniecającej atmosfery i zgiełku 

tamtego miasta -przyznała. - Ale Australia też ma swoje 
uroki. Chociażby ten wspaniały apartament wśród chmur, 
który dla mnie przygotowałeś! A jak postępują twoje poszu­
kiwania jakiegoś lokum? 

-. Powoli. Mam już naprawdę dość mieszkania w wynaję­

tych apartamentach. Rozglądam się za solidnym domem... 

Uniosła starannie wypielęgnowane brwi. 

- Chcesz zamieszkać tutaj na stałe? 
- Taki mam zamiar. Teraz, gdy amerykańska filia firmy 

wspaniale się rozwija, mogę wreszcie skupić się na rynku 
australijskim. Właściwie od dawna o tym marzyłem. 

- Och, wiem. W głębi serca czułeś się zawsze prawdzi­

wym Australijczykiem. - Wyciągnęła rękę po list, który nadal 
trzymał w palcach. - Mam się tym zająć? Wysłać typową 
odpowiedź i zdjęcie z autografem? 

- Nie! - Słowo to zabrzmiało ostrzej, niż zamierzał, więc 

background image

uśmiechnął się lekko, żeby pokryć zmieszanie. - Zajmę się 
tym sam. - Za wszelką cenę musi się dowiedzieć, gdzie to 
dziecko usłyszało „Koncert Andrettiego"! 

Tonia sprawiała wrażenie na wpół zdziwionej, na wpół 

zirytowanej. 

- W takim razie może również sam zajmiesz się tym? 

- Gestem wskazała piętrzący się na biurku stos listów. - Masz 
tu między innymi dwie propozycje małżeńskie. Kto wie, może 
któraś cię zainteresuje? - dodała z drwiną w głosie. 

- Wielkie dzięki - powiedział miękko. - Naprawdę wspa­

niale się spisujesz, Toniu: Nie będę się Wtrącać. Ale ten list 
mnie zaintrygował... Muszę coś sprawdzić, nim podejmę de­
cyzję: 

Uśmiechnęła się z życzliwą pobłażliwością. 

- Ty tu rządzisz, szefie. Daj mi znać; jeśli zechcesz pody­

ktować odpowiedź. 

- Jesteś bezcennym skarbem! Czy już ci to mówiłem? 
- Nie tak często, jak bym chciała. 
- W przyszłości się poprawię. Doprawdy przeraża mnie 

myśl, że pewnego dnia mnie porzucisz, ponieważ zechcesz 
wyjść za mąż. 

- Jaki ty jesteś staroświecki! - Obdarzyła go spojrzeniem 

pełnym politowania. - Kobiety już nie porzucają pracy tylko 
z tego powodu. A poza tym... wcale nie zamierzam wycho-
dzić za mąż. 

- Doprawdy? 
Twarz Toni oblała się lekkim rumieńcem. 
- Och, oczywiście, że mam taki zamiar...- zająknęła się. 

- Ale chyba znasz powiedzenie, że potrzeba pary do tanga? 

- Znam - uciął krótko. Nie mogła wyrazie się jaśniej, 

nawet jeśli powiedziałaby to wprost, co zresztą uczyniła kie-

background image

dyś późnym wieczorem, gdy wypili razem butelkę wina... 
Cóż, usiłował odwzajemnić jej uczucia... ale nie potrafił. 
Poczuwał się nawet do winy za jej samotność. Teraz jednak 

pod wpływem emocji, które wzbudził ten list, dodał z oży­
wieniem, całkiem ignorując jej słowa: - Powinnaś na dzisiaj 

skończyć. Z pewnością masz mnóstwo roboty w domu. 

- Nieoceniona rada.-Zabrała koszyk z korespondencją 

i wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi, 

Reid Branden wiedział nadto dobrze, że z rady tej nie 

skorzysta. Tonią miała zwyczaj poświęcać się dla niego ni­
czym najbardziej oddana żona. Wielka szkoda, ale zupełnie 
nie widział jej w tej roli. 

Przeniósł wzrok na list, który nadal kurczowo ściskał 

w dłoni. Rozluźnił nieco palce,i kartka z wolna opadłą na blat 
biurka. Patrzył na nią z zakłopotaniem, owładnięty nagłą falą 
dręczących wspomnień... 

„Koncert Andrettiego" kojarzył mu się nieodmiennie z Penny 

Sullivan. Penny Sullivan - tylko o nią mogło tu chodzić. 

Choć niechętnie się do tego przyznawał, przez ostatnie pięć 

lat myślał o niej często - nazbyt często... Odnosił nawet wra­
żenie, że wspomnienie jej naturalnego wdzięku i urody nigdy 
w nim nie wygasło. 

Czy nadal nosiła włosy długie aż do ramion? Pamiętał, że 

opadały jej na twarz niczym'miękka kurtyna i falowały zalot­
nie przy najlżejszym poruszeniu. A jaki miały cudny kolor! 
Określał go mianem świetlistego brązu... 

Pamiętał, że uważała się za zbyt pulchną - ale przecież 

połączenie wąziutkiej talii i pełnych bioder do dziś nasuwało 
mu różne myśli, nie mające wiele wspólnego z biznesem... 

I pamiętał jej oczy. Były równie fascynujące - szeroko 

otwarte, o barwie ciepłego bursztynu, i zawsze lśniły, jakby 

background image

prześwietlane słońcem albo napełnione łzami... W każdym 
razie tak wyglądały podczas ich ostatniego spotkania. 

To było zaledwie kilka dni po powrocie do Sydney z Can-

berry, gdzie odniósł ogromny sukces, grając na koncercie 
charytatywnym. Ogromny sukces, jeśli chodziło o koncert, 
ponieważ z Penny to była całkiem odmienna historia... 

- Zachowujesz się jak dziecko! - oświadczył jej wówczas 

z wyrzutem. - Każdy może popełnić błąd, ale trzeba umieć 
się do niego przyznać. Ty natomiast zachowujesz się jak gdy­
by nigdy nic! 

Uniosła dłonie w odwiecznym geście obrony. 
- I właśnie na tym polega problem... - westchnęła ciężko. 

- Uważasz zatem, że jestem winna, czy tak? 

- Chyba nie zaprzeczysz, że siedziałaś za kierownicą, gdy 

samochód uderzył w ścianę! Przecież sama chciałaś wyjść 
wcześniej i osobiście wręczyłem ci kluczyki, pod warunkiem 

jednak, że skorzystasz z usług kierowcy. Ale, oczywiście, tego 

nie zrobiłaś i usiadłaś za kierownicą, mimo że byłaś pijana! 

- Przecież to był koktajl z okazji koncertu, więc, oczywi­

ście, że piłam - powtórzyła tonem człowieka, który opowiada 

tę samą historię do znudzenia. - Kojarzę, że dałeś mi kluczyki, 
ale całkiem nie pamiętam, jak wsiadałam do samochodu. 
Mam zupełną pustkę w głowie od momentu, gdy powiedzia­
łeś, że spotkamy się w hotelu, aż do chwili, kiedy pochylałeś 
się nade mną na miejscu wypadku. 

- Miałaś szczęście, że niemal natychmiast zdecydowałem 

się za tobą pojechać. Jeśli byliby ranni i trzeba by było we­
zwać policję... 

- Wtedy oskarżono by mnie o prowadzenie pod wpływem 

alkoholu, a zatem muszę ci gorąco podziękować za ocalenie 
mej skóry - powiedziała z irytacją. 

background image

Nie mogła przestać myśleć, że chodziło przede wszystkim 

o ocalenie reputacji Reida. Gdy lekarz badał ją i Tonię, Tonia, 
choć wpółprzytomna, powtarzała w kółkp, że opinia publicz­
na w żadnym razie nie może dowiedzieć się o wypadku, po­
nieważ zagrażałoby to karierze Reida. Jeszeze wielokrotnie 

powtarzała charakterystycznym dla siebie wyniosłym tonem, 
że obie, poprzez swój związek z Reidem, również są osobami 
publicznymi i powinny zważać na opinię. 

Oczywiście lekarz zachował pełną dyskrecję i nikt o ni­

czym się nie dowiedział. Po guzie na głowie Penny wkrótce 
nie było śladu, choć musiała przy tym doznać lekkiego 
wstrząsu mózgu, ponieważ całkiem zatarły się w jej pamięci 
wydarzenia mające miejsce pomiędzy opuszczeniem przyję­
cia a odzyskaniem przytomności tuż po zderzeniu. To, że obie 
z Tonią wyszły z wypadku obronną ręką było istnym cudem, 
ponieważ uderzenie było tak silne, że samochód praktycznie 
nadawał się do kasacji. Reid oczywiście nie martwił się o sa­
mochód. W każdej chwili mógł zastąpić go innym. Ale Tonia 
i Penny były nie do zastąpienia... 

Pobłażliwa wyrozumiałość Reida wyprowadzała Penny 

z równowagi. 

- Nie mogę znieść myśli, że podejrzewasz mnie o coś 

takiego! - powiedziała z głuchym żalem. - I jest mi szczegól­
nie przykro, ponieważ dobrze znam twoją opinię o ludziach, 
którzy piją, a potem niefrasobliwie wsiadają do samochodu. 

- Nie powinnaś się dziwić, skoro właśnie ktoś taki zabił 

moich rodziców. 

- No i widzisz? Ton głosu, sposób, w jaki patrzysz, gdy 

pogrążasz się we wspomnieniach z dzieciństwa, budzą we 
mnie lęk... Przeraża mnie myśl, że pewnego dnia będziesz na 
mnie patrzył z takim wyrzutem, 

background image

- To nie ma nic wspólnego z nami - zapewnił ją żarliwie. 
Mimo wszystko była bliska łez. Skrzywiła twarz, jakby za 

chwilę miała się rozpłakać. Opanowała się dopiero, gdy przy­

bliżył się do niej. 

- Proszę, nie. Nie chcę twojego... twojego przebaczenia -

wykrztusiła z takim trudem, jakby wypowiadała słowa śmiertel­
nej obrazy. - Chcę jedynie, byś pozwolił mi mieć wątpliwości. 

W końcu stracił cierpliwość. 
- Jakie wątpliwości? -. rzekł podniesionym tonem. - Na 

litość boską, przecież to ty siedziałaś za kierownicą! 

W jej oczach nadal błyszczały łzy, gdy uniosła głowę. 
- A więc to ja musiałam prowadzić, prawda? Żadna inna 

możliwość nie wchodzi w grę? 

- Żadna inna możliwość,nie ma sensu. 
Uważał, że jej upór był wynikiem doznanego szoku. Jakie 

zresztą było inne wytłumaczenie? Przecież własnymi rękami 
wyciągnął ją zza kierownicy. I znów krew mu się ścięła w ży­
łach na myśl, że mogło to być jej martwe ciało. Z powodu 
nieostrożności, do której nie chciała się przyznać, tej nocy 
mógł stracić je obie - ją i Tonie. 

Ostatecznie i tak stracił Penny. Wkrótce po wypadku po­

rzuciła pracę maszynistki w agencji reklamowej, gdzie się 
poznali, i wyjechała do Anglii. Było oczywiste, że uciekła 
przed nim, toteż nie usiłował jej odnaleźć. 

To nie miałoby sensu, ponieważ wszystko między nimi 

było skończone. Jedynym wspomnieniem po tych romanty­
cznych miesiącach pozostał utwór muzyczny skomponowany 
pewnej gorącej nocy- „Koncert Andrettiego", nazwany tak, 
dość niefrasobliwie, na cześć ich ulubionej włoskiej restaura­
cji. Zadedykował go Penny. Pierwsze - i jedyne wykonanie 
- nagrał na kasetę z myślą, że dopracuje go jeszcze, nim 

background image

przedstawi publiczności. Tego wieczoru, kiedy zdarzył się 
wypadek, dał kasetę Penny, aby ją przesłuchała. Lecz potem 
o niej zapomniał, mając ważniejsze sprawy na głowie. 

Nigdy nie poznał jej opinii o koncercie - nawet nie wie­

dział, czy w ogóle przesłuchała kasetę. Nie wiedział - i nic 
go to nie obchodziło. To był jedyny utwór, którego nigdy 
w życiu nie chciał ponownie zagrać. 

I z pewnością nie zrobił profesjonalnego nagrania. A za­

tem, w jaki sposób owa... Suzanne Kimber mogła go kiedy­
kolwiek usłyszeć? Zaczął szybko rachować w myślach. Pen­
ny ma teraz dwadzieścia sześć lat... Jest przecież za młoda, 
by mieć czternastoletnią córkę. Do licha, dał się ponieść wy­
obraźni i na chwilę nawet uległ fałszywej emocji, która towa­
rzyszyła tej myśli. To wszystko nie miało sensu! A zatem, kim 
była Suzanne Kimber? 

Papier firmowy szkoły, na którym napisano list, nie pod­

suwał żadnego rozwiązania. Nazwisko Kimber nic mu nie 
mówiło. A jednak... Jednak to nieznajome dziecko natknęło 
się gdzieś na utwór muzyczny przeznaczony tylko dla jednej 
kobiety na świecie... Czuł, że nie zazna spokoju, póki nie 
wyjaśni tej tajemnicy. 

Pod wpływem nagłego impulsu nacisnął guzik interkomu. 

-

 Słucham, szefie? - odezwała się Tonia, która zwykle 

urzędowała za ścianą. 

- A więc jeszcze jesteś? - spytał tonem lekkiej nagany. 

- Jeszcze tylko dwie minuty - roześmiała się. - Jest za 

dwie dwunasta i przypominam ci, że dałeś mi wolne popołud­
nie. Czyżbym miała je właśnie stracić? 

- Sprytna czarownica! Toniu, jesteś bezcenna i masz szan­

sę raź jeszcze to udowodnić. Czy w liście przysłanym przez 

tę uczennicę była zwrotna koperta? 

background image

Usłyszał szelest papierów, a potem rzeczową odpowiedź 

Toni: 

- Tak. Odłożyłam ją na bok, ponieważ sądziłam, że będzie 

odpowiedź. 

Poczuł nagły ucisk w piersiach, ale dzięki długoletnim 

ćwiczeniom muzycznym w każdej sytuacji potrafił panować 
nad swoim oddechem. 

- Przypuszczam, że podała na niej adres szkoły...? 
- Właśnie nie. Zapewne przez roztargnienie napisała swój 

domowy adres. Kangaluma nad Neutral Bay. Całkiem niezłe 
miejsce zamieszkania. 

Owszem, jeśli to był ten dom, który takdobrze pamiętał... 

A więc znalazł związek- choć nadal nie wiedział, co to wszy­
stko oznaczało. Nieoczekiwanie zalała go fala wspomnień. 

Dopiero nieco zdziwiony głos Toni wyrwał go z zamyślenia. 

- Czy przynieść ci tę kopertę? 
- Nie, dziękuję, Toniu. 
To oczywiste, że miała zamiar napisać adres szkoły, my­

ślał, wyłączając interkom. Musiała się pomylić, i dziękował 
Bogu za tę pomyłkę. 

Nie pozostawało mu nic innego, jak pójść tym tropem 

i sprawdzić, dokąd go zaprowadzi. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Już trzeci raz od powrotu ze szkoły sprawdzasz skrzynkę 

na listy - zauważyła Penny, kryjąc uśmiech. - Spodziewasz 
się wygranej na loterii? 

Jasne policzki Suzanne przybrały różowy odcień. 
- Powinnam już dostać odpowiedź od Reida Brandena 

- odparła nieśmiało. - Minęły całe dwa tygodnie. 

- Dwa tygodnie to niezbyt długo, jeśli w grę wchodzi tak 

sławny muzyk - pocieszyła ją Penny, nie odwracając wzroku 
od ekranu komputera. Pisała właśnie listy do klientów firmy 
ubezpieczeniowej, dla której wykonywała prace zlecone. 
Raptem palce zastygły jej na klawiaturze. Och, nie! To nie-
możliwe, żeby... 

Spojrzała na swą siostrzenicę z nagłym przestrachem: 

- Czyżbyś nie napisała tego listu na szkolnym papierze? 

- spytała z naciskiem. - Odpowiedź przyjdzie do szkoły, pra­
wda? - Jej głos wyrażał nadzieję. 

- Owszem, włożyłam list do koperty ze szkolnym nadru­

kiem, ale... - Suzie zrobiła zakłopotaną minę. 

- Ale co? - Penny miała tak bardzo ściśnięte gardło, że 

ledwie mogła mówić. 

To oczywiste, że nie chciała mieć z tym listem nic wspól­

nego, ale przecież nie mogła odmówić Suzie pomocy. Napi­
sała jej więc list na brudno. Dziewczynka nie miała zielonego 
pojęcia, ile wysiłku kosztowało ją przełamanie wewnętrznych 

background image

oporów. Nawet teraz, po pięciu latach, gdy myślała o Reidzie 
Brandenie, czuła w sercu krwawiącą ranę. 

List oczywiście podpisała Suzie, ale mimo wszystko drę­

czyła ją świadomość, że Reid bierze do ręki kartkę papieru 
i czyta słowa napisane przez nią samą... 

- Co z tobą, Suzie? - odezwała się ponownie głosem 

ochrypłym z emocji. 

- Nasz wychowawca zachęca nas, byśmy w takich sytu­

acjach wykazywali inicjatywę, więc to zrobiłam - odrzekła 
Suzie pewniejszym tonem. — Ręcznie dopisałam PS i załączy­

łam kopertę zwrotną z moim obecnym adresem. Pomyślałam, 
że szybciej doczekam się odpowiedzi... 

- Suzie, to nieprawda, nie mogłaś tego zrobić! -jęknęła. 
- Przecież będę tu mieszkać jeszcze cały miesiąc, zanim 

rodzice nie wrócą z zagranicy - usprawiedliwiła się dziew­
czynka. - Nie mogłam podać swojego stałego adresu... 

- Ale teraz on wie, gdzie mieszkasz i... — I gdzie ja mie­

szkam, dopowiedziała w duchu. 

- Przecież to nie jest żaden dziwak ani nikt podobny - ob­

ruszyła się Suzie, całkiem nie pojmując zdenerwowania Pen-
ny. - To sławny człowiek i cieszy się powszechnym szacun­
kiem. Mogłam bez obaw podać mu ten adres... - Wyraz 
napięcia na twarzy Penny powstrzymał ją od dalszych słów. 

- Co napisałaś w postscriptum? 
- Napisałam, że słuchanie jego nagrań sprawia mi ogro­

mną przyjemność — odrzekła niepewnie. - Właściwie nie 
wiem, dlaczego zrobiłam taki dopisek. Być może... być może 
chciałam dodać coś od siebie, ponieważ cały list właściwie ty 
napisałaś... Och, sądzisz, że wszystko tym popsułam? 

- Oczywiście, że niczego nie popsułaś - pocieszyła ją 

Penny ze współczuciem. - Psycholodzy twierdzą nawet, że 

background image

PS szczególnie przykuwa uwagę adresata. Rzec można, in­
stynkt cię nie zawiódł. 

- Naprawdę? Och, w takim razie wszystko w porządku. 

Wiem, że powinnam cię o to spytać i cieszę się, że nie jesteś 
na mnie zła. - Załzawione oczy Suzie nagle pojaśniały. 

- Nie jestem na ciebie zła - przyznała pojednawczo Pen­

ny, choć w duchu ciężko westchnęła. 

Cóż, to dziecko nie miało pojęcia o jej minionym związku -

z Reidem Brandenem. Suzie miała wówczas zaledwie dzie­
więć lat i mieszkała z rodzicami w dalekiej Adelajdzie. 

Penny po dziś dzień nie mogła uwierzyć ani zrozumieć, jak 

to się stało, że Branden zainteresował się skromną dwudzie­
stojednoletnią dziewczyną... To graniczyło z cudem, ponie­
waż dla niej ucieleśniał on wymarzony ideał. 

Jedyną przeszkodą była wówczas jego piękna osobista asy­

stentka, Tonia Rigg. Penny doskonale pamiętała jej cierpką 
uwagę, gdy po raz pienyszy zjawiła się w biurze Reida, żeby 
skonsultować treść reklamy, nad którą pracowała. 

- I po co tu przyszłaś? - powitała ją Tonia lodowatym 

tonem. - Czyżby na praktykę? 

Penny z wypiekami na twarzy, jąkając się, wyjaśniła cel 

swego przybycia. Nieznajoma wyniosła kobieta wprawiła ją 
wówczas w zakłopotanie. Poczuła się nagle głupiutką, nie-
opierzoną smarkulą. Zdała sobie nagle sprawę, do czego do­
tychczas nie przywiązywała wagi, że jej ubranie pochodzi 
z domu towarowego, Tonia zaś nosi kreacje sławnych kraw­
ców. Dowiedziała się później w agencji, że asystentka Reida 

pochodzi z bardzo bogatej rodziny i właściwie pracuje dla 
kaprysu. Dla Penny rychło stało się oczywiste, dlaczego Tonia 

lubiła pracować u boku Reida. 

Czy Tonia zrealizowała już swój plan i poślubiła szefa? 

background image

Nie było o tym wzmianki w prasie, ale Reid mógł przecież 
użyć swoich wpływów i utrzymać tajemnicę... 

Na myśl o tym, że Reid poślubił Tonie, Penny ścisnęło się 

serce. I nawet nie zdała sobie sprawy, że wydała cichy okrzyk 

protestu. 

- Nic ci nie jest?.- Suzie uspokajająco położyła jej dłoń 

na ramieniu. 

- Wszystko w porządku. - Z wysiłkiem uśmiechnęła się. 

- Zbyt długo ślęczę nad klawiaturą, chyba złapał mnie skurcz. 

- W takim razie przewietrz się, rozprostuj kości, pooddy­

chaj świeżym powietrzem. Sama stale mi to powtarzasz. 

Penny mimowolnie się uśmiechnęła. 

- Mówisz takim samym tonem jak twoja mama. .- Jo, 

starsza o osiem lat siostra Penny, miała nieznośny zwyczaj 

ciągłego pouczania jej. 

- Czy to dobrze, czy źle? - spytała, marszcząc brwi. 
Zmierzwiła jedwabiste jasne włosy swej siostrzenicy. 
- Ani źle, ani dobrze. To po prostu stwierdzenie faktu, 

jakby powiedziała mama. Masz jednak rację, przyda mi się 

łyk świeżego powietrza. Te listy mogą poczekać. Jeśli chcesz, 
możesz skorzystać z komputera przy odrabianiu lekcji. 

Na dźwięk ostatnich słów Suzie skrzywiła się. 
- Och, zamierzałam wyjść z tobą... -jęknęła. 

Penny stanowczym gestem wskazała jej wolne krzesło. 

- Najpierw lekcje, młoda damo - powiedziała ostrym to­

nem, czując ogromną potrzebę pozostania przez chwilę sam 
na sam ze swoimi myślami. 

Gdy wychodziła z domu, słyszała za sobą uspokajający 

dźwięk - delikatny stukot klawiszy. 

Stromą ścieżkę, która schodziła ku przystani, znów nale­

żałoby wypielić, pomyślała z poczuciem winy. W ogrodzie 

background image

było jak zwykle bardzo dużo do zrobienia, ale ostatnio praca 
zawodowa i opieka nad Suzie pochłaniały ją bez reszty. 

Jakże to musiało być cudownie w ubiegłym stuleciu, gdy 

rozległymi włościami zajmowała się rzesza ogrodników. 
Z biegiem czasu teren wokół domu zmniejszył się, ale staran­
ne utrzymanie ogrodu nadal wymagało dużo pracy, 

Zapewne Jo miała rację, namawiając ją do sprzedaży po­

siadłości. Za uzyskane pieniądze mogłaby kupić skromne, 
mieszkanie i zabezpieczyć się na przyszłość. Siostra, która 

dobrze wyszła za mąż, wspaniałomyślnie chciała zrzec się 
swojej części spadku po rodzicach. 

Odrzuciła jednak tę hojną propozycję. Ojciec przed śmier­

cią przekazał dom obu córkom z zastrzeżeniem, że Penny 
będzie mogła mieszkać w nim tak długo, jak zechce. Wów­
czas decyzja ojca wydała jej się rozsądna, teraz jednak doszła 
do wniosku, że nadeszła pora siostrę spłacić. Oszczędzanie 
pieniędzy nastręczało jednak wiele trudności, ponieważ rów­
nocześnie musiała utrzymywać dom. 

Opuszczenie Kangalumy wchodziłoby w grę jedynie 

w wyjątkowym przypadku - jeśliby się szaleńczo zakochała 

i zechciała wyjść za mąż. Jak na razie była to daleka perspe­
ktywa. Po zerwaniu z Reidem wszystkie związki z mężczy­
znami - a było ich zaledwie kilka - okazały się powierzchow­

ne. Obawiała się zaangażowania, nie chciała po raz drugi 
narażać swego serca na ból. 

Już sama miłość okazała się bolesnym uczuciem, a co do­

piero miłość nieszczęśliwa i zakończona rozstaniem. Posta­
nowiła zatem zająć się własną pracą i utrzymaniem domu 
rodzinnego. A jeśli czasem doskwierała jej samotność, wów­
czas powtarzała sobie, że spokój serca wart był tej ceny. 

Jo nie podzielała tak wielkiego przywiązania do domu. 

background image

Opuściła rodzinne pielesze zaraz po ślubie z Andrew Kimbe-
rem, Penny zaś spędziła poza domem jedynie dwa lata życia. 
Pracowała wówczas w Londynie, gdy wiadomość o chorobie 
ojca sprowadziła ją z powrotem do Kangalumy, która była 
rodzinnym gniazdem wszystkich pokoleń Sullivanów niemal 
od zarania dziejów, czyli od czasów pierwszego osadnictwa. 
Penny z całego serca pragnęła ten dom utrzymać. 

Należałoby przeprowadzić gruntowny remont, pomyślała 

ze smutkiem, omiatając wzrokiem niszczejące mury. Ale na 
to nie było jej stać. Ojciec wydawał pieniądze równie szybko, 

jak je zarabiał, i w rezultacie na utrzymanie Kangalumy po­

zostawił bardzo skromną sumę. 

Z miejsca, w którym teraz stała, dom prezentował się bar­

dzo romantycznie. Fasada porośnięta była bluszczem i kolo­

rowym powojem, kominy miały kształt wieżyczek, a staro­
świecki dach w stylu elżbietańskim pokrywała czerwona da­
chówka, teraz już nieco spłowiała, przybierająca odcień ła­
godnej patyny. 

Od strony przystani wchodziło się do domu przez okazałą 

werandę, a stamtąd do wnętrza przez szeroki hol wyłożony 
dębową boazerią. Kręta klatka schodowa zakończona minia­
turową wieżą prowadziła na piętro, gdzie znajdował się istny 
labirynt małych pokoi, pełniących rolę sypialni. 

Na parterze mieściła się przestronna jadalnia o gotyckich 

oknach, dzielonych kamiennymi słupkami, i o łukowatym 
sklepieniu. W tym wnętrzu Penny najbardziej lubiła ogromny 
pałacowy kominek, nad którym całą niemal ścianę pokrywały 
pozostałości oryginalnego fresku, przedstawiającego przybi­
cie do wybrzeży Sydney jednego z okrętów Pierwszej Floty 

- „Syriusza". Było to dzieło wybitnego artysty, nadwornego 
malarza królowej, który, jak głosiła tradycja, namalował ów 

background image

fresk z wdzięczności za gościnność okazaną mu przez jedne­
go z przodków Penny. 

Niegdyś Reidowi fresk ten ogromnie się spodobał, przypo­

mniała sobie Penny ze wzruszeniem. Stał wówczas blisko 
niej, dokładnie w tym samym miejscu, i rozprawiał z ożywie­
niem o renowacji budynku. On nigdy, by się nie zgodził na 
sprzedaż Kangalumy... 

Czyż jego opinia ma teraz jakiekolwiek znaczenie? - po­

myślała z żalem i odwróciła głowę w stronę morza, oddając 
rozpuszczone włosy na pastwę wiatru. Och, z pewnością mar­
twi się niepotrzebnie! Reid nie skojarzy jej z listem Suzię. Od 
czasu, gdy się rozstali, osiągnął tak wybitną pozycję w świecie 
muzycznym, że prawdopodobnie nie pamięta nawet jej na­
zwiska, nie mówiąc już o adresie... 

Dlaczego nie potrafię zdobyć się na taką samą obojętność? 

- pytała siebie z rozpaczą. Pięć lat powinno wystarczyć na 
ugaszenie wspomnień. I pewnie tak by się stało, gdyby nie­
ustannie nie napotykała zdjęć Reida w codziennej prasie... 

Dlaczego oszukiwała samą siebie? Przecież nie była to 

prawda. Jego wizerunek wyrył się mocno w pamięci. 

Od pamiętnego wieczoru, gdy zaprosił ją na kolację, żeby 

-jak naiwnie przypuszczała - porozmawiać o sprawach służ­
bowych, zapłonęli do siebie gorącą namiętnością. Reid odsu­
nął wówczas notes i pióro, które położyła przed sobą - i po­
przez stół chwycił jej ręce. 

- Myślałam, że będziemy rozmawiać o programie koncer­

t u . . . - zająknęła się niepewnie. 

- Chcesz właśnie o tym rozmawiać? - Jego oczy żarzyły 

się jak rozpalone węgle. 

- Nie...-Niemal straciła oddech. 
- To dobrze. W takim razie porozmawiamy o ważniej-

background image

szych sprawach... Na przykład o tym, jak niezwykły kolor 
mają twoje oczy, gdy się uśmiechasz, i o tym, ze twoje włosy 
układają się tak zalotnie na czole... - Aby podkreślić gestem 
słowa, nawinął niesforne pasemko jej włosów na palec. 

Od tamtej pory stale się spotykali. Zapraszał ją na koncerty 

swych przyjaciół i szeptem, w ciemności ściskając ją ża rękę, 
opowiadał o muzyce. Ciągle poszerzał jej muzyczne horyzonty. 

Nie była to jedyna dziedziną w której uzupełniał jej edukację, 

pomyślała, rumieniąc się na wspomnienie wspólnie spędzonych 
nocy. Był czułym, wrażliwym i podniecającym kochankiem. 
W jego ramionach czuła się jak bezcenny klejnot. 

Nie mogła sobie darować, że wówczas, pięć lat temu, 

wyszła wraz z Tonia nieco wcześniej z przyjęcia po koncercie 
w Canberze. Reid musiał jeszcze udzielić kilku wywiadów, 
a Tonia bardzo się niecierpliwiła i chciała jak najszybciej po­
wrócić do hotelu. Wypiła już kilka drinków i stawała się coraz 
bardziej nieznośna. Penny, choć z przyjemnością poczekałaby 

na Reida, postanowiła jej towarzyszyć. Och, gdybyż mogła tę 
decyzję podjąć po raz wtóry! 

Niejasno pamiętała kogoś z hotelowej obsługi, jak przy­

prowadził samochód Reida, ale wszystko, co nastąpiło póź­
niej, niknęło w złowieszczej mgle. Padał deszcz, jezdnia była 
śliska jak szkło; odbijały się na niej światła ulicznych latarni 
i drogowych znaków... W pamięci Penny zapanował chaos. 
Słyszała jeszcze jak przez sen piski przerażenia i huk uderza­

jącego w coś samochodu. Potem nastała cisza. 

Wróciła do przytomności, gdy Reid wynosił ją ze zmiaż­

dżonego auta i umieszczał w innym, które, jak dowiedziała 
się później, pożyczył od przyjaciela. Wraz z Tonia zostały 
błyskawicznie przewiezione do hotelu i poddane lekarskim 
oględzinom. Okazało się, że prócz siniaków i zadrapań oraz 

background image

podejrzenia lekkiego wstrząsu mózgu u Penny - nie odniosły 
poważniejszych obrażeń. 

To wszystko, co utrwaliło się jej w pamięci. Nie pamiętała 

jednak najważniejszego... Niejasno przypominała sobie spór 

z Tonią, która z nich powinna prowadzić... Czy Reid miał 
rację? Czy naprawdę uparła się, żeby prowadzić samochód, 
mimo że na przyjęciu wypiła kilka drinków? 

Tonia zaświadczyła o takim właśnie przebiegu wypadków. 

Penny wprawdzie nie przypominała sobie momentu, kiedy 
zasiadła za kierownicą, ale teraz niczego już nie była pewna... 

Gdy o tym rozmawiali, w głosie Ręida dosłyszała nutę 

nagany i głębokiego potępienia. Postanowiła zatem się wyco­
fać. Pojęła w lot, że go poważnie rozczarowała, i doskonale 
zdawała sobie sprawę, iż przy najbliższej okazji - być może 

przy pierwszej kłótni - wykorzysta ten argument przeciw niej. 

Podobnie przecież było w małżeństwie jej rodziców. Gdy 

ojciec nawiązał romans z koleżanką ze szkoły, gdzie wykładał 

przedmioty artystyczne, matka przeżyła szok. Jednak po pew­

nym czasie mu wybaczyła, tym samym ratując swoje małżeń­

stwo. Ale przez resztę życia, przy każdej kłótni, wypominała 
mu to potknięcie. Matka zmarła na zapalenie płuc, gdy Penny 
miała zaledwie trzynaście ląt. Obydwie z siostrą, mimo mło­
dego wieku doskonalę zdawały sobie sprawę z romansu ojca, 

ponieważ matka przez subtelne aluzje i drobne złośliwości 
niezmiennie wracała do tego tematu. 

Pamiętała cierpienie ojca, gdy bez ustanku wypominano 

mu jeden jedyny życiowy błąd, i zdawała sobie sprawę, że 
sama czegoś podobnego by nie zniosła. Właśnie z tego powo­
du zerwała znajomość z Reidem. 

Pogrążona w myślach, zbliżyła się do ogrodowej altanki. 

To ojciec był inicjatorem jej zbudowania... Altanka, na wpół 

background image

ukryta pod peleryną pnących róż, była teraz w opłakanym 
stanie. Obok wejścia leżała przewrócona na bok wiktoriańska 
misa na kwiaty. Z każdego jej pęknięcia wyrastały kwitnące 
sukulenty, tytoń i geranium, które wysiały się same z dobrze 
niegdyś Utrzymanych klombów. Westchnęła ciężko. Tyle tu 
było do zrobienia. Ona jednak przy swych nieregularnych 
dochodach mogła jedynie walczyć o utrzymanie domu. Po­
siadłość była workiem bez dna.... 

Ale w tej chwili naprawdę absorbowała ją jedna myśl - co 

będzie, jeśli Reid odpowie na list Suzie? I z bijącym sercem 
zastanawiała się, czy dostatecznie panuje nad sobą, by znieść 
ponowne ż nim spotkanie. 

Łudziła się nadzieją, że Reid przyśle po prostu list z uprzej­

mą, zdawkową odmową. Był zbyt sławnym i zajętym czło­
wiekiem, by zajmować się uczennicą. Kierował przecież pre­
stiżowym studiem nagrań, które specjalizowało się w popu­
laryzowaniu muzyki poważnej. Przypomniała sobie z nagłym 
bólem w sercu, że to zawsze było jego marzeniem. Oczyma 
wyobraźni widziała jego smukłe palce przebiegające po kla­

wiszach klarnetu... Poczuła rosnącą irytację. Och, dlaczego 
wybór Suzie nie padł na kogoś innego! 

- Cześć, Penny. 

Przestraszona odwróciła się, a widząc jego władczą postać 

stojącą na progu altany, wprost zamarła z przerażenia. 

- Nie... - wykrzyknęła i nagle urwała. To niemożliwe! 

On nie mógł tu być. 

- Nie? - Ironicznie uniósł brew. - Od razu odmawiasz? 

Zanim o cokolwiek cię poprosiłem? 

Usłyszała w jego głosie rozbawienie i poczuła lekką złość. 

- „Nie" jest odpowiedzią na wszystko, o co masz zamiar 

mnie poprosić - powiedziała drżącym głosem. Czuła, że ręce 

background image

i nogi ma zimne jak lód, i mimowolnie skrzyżowała ramiona 
w geście obrony. - Dość często posługiwaliśmy się tym sło­

wem podczas naszego ostatniego spotkania, czyż nie? 

- Wydaje mi się, że to ty go nadużywałaś - poprawił ją. 
- I jak widzisz, nic się pod tym względem nie zmieniło. 
Nagle odżyły w Penny wspomnienia tego ostatniego wie­

czoru, kiedy Reid przyszedł po nią, by zabrać ją na koncert 
do Opery. Czekała na niego tutaj - w altanie. Wyglądał po­
dobnie jak dziś- przystojny, muskularnie zbudowany, a z ca­
łej jego postawy biła zdumiewająca pewność siebie. I podo­
bnie jak dziś- wstrzymała oddech na jego widok. A potem... 
Potem złożył na jej stęsknionych ustach, namiętny pocałunek. 
Zdało jej się, że jeszcze teraz czuje ciepło jego dłoni na swych 
gołych ramionach. 

Była tak rozgorączkowana, że odważyła się figlarnie spy­

tać, czy ich nieobecność na koncercie zostanie zauważona, a 
w jego oczach rozbłysły swawolne iskierki... Była tym spo­

jrzeniem uszczęśliwiona, dodało jej pewności siebie. Wsparta 

na jego silnym ramieniu poczuła się jak królowa. 

Ale po chwili słodki obraz rozpłynął się we mgle pamięci, 

na jego miejscu zaś pojawił się inny. Znów była wrażliwą, 
niedoświadczoną dziewczyną, którą Reid wyciąga ze zmiaż­
dżonego samochodu. Gdy spojrzała mu wówczas w oczy, do­
strzegła w nich wyraz potępienia. I choć później po stokroć 
zapewniał, że jej wybaczył, za każdym razem, gdy na niego 
patrzyła, doznawała obezwładniającego poczucia winy. Wy­
baczył, ale nie zapomniał, myślała. 

Obserwując teraz grę uczuć na twarzy Reida, zdała sobie 

sprawę, że nadal pamięta. Czy pamięta również, jak cofnął się 
z nie skrywanym wstrętem od jej przesyconego alkoholem 
oddechu? Czy myślał o tym teraz, gdy na nią patrzył? 

background image

Odwróciła się ostentacyjnie i poprzez plątaninę zieleni 

skierowała wzrok ku przystani. Zmusiła się do swobodniej­
szego oddechu. Och,gdybyż tylko obecność Reida nie napeł­
niała ją stale poczuciem winy! 

Od tamtej pory była bardzo przykładnym kierowcą. Ocie­

rając się o śmierć, doznała szoku. Przede wszystkim jednak 
nie chciała, by kiedykolwiek spojrzano na nią z takim samym 
potępieniem, jakie wówczas ujrzała w oczach Reida. 

- Skoro nic się nie zmieniło, dlaczego tutaj przyjechałeś? 

-udało jej się wykrztusić przez zaciśnięte gardło. 

- Przecież mnie zaprosiłaś. 
Niepewnie błądziła wzrokiem po wnętrzu altany, jakby 

szukając drogi ucieczki. 

- Ja cię zaprosiłam? Mijasz się z prawdą. 
- Czyżbyś zaprzeczała, że do mnie napisałaś w sprawie 

opieki nad jakąś uczennicą? 

- Moja siostrzenica, Suzanne Kimber, napisała do ciebie. 
- To na jedno wychodzi. - Wytrzymał jej zaskoczone 

spojrzenie. - Nieważne, kto podpisał się pod listem. Wiem, 
że jesteś jego autorką. 

- Niech Ci będzie. - Narastał w niej gniew..- Napisałam 

go dla Suzie. Ale skąd o tym wiesz? 

- Zapominasz, że kiedyś dla mnie pracowałaś. Poznaję 

twój oryginalny styl - dodał z błyskiem złośliwości 
w oczach. - A poza tym, któż inny mógłby zetknąć się 
z „Koncertem Andrettiego"! 

- Ależ ja...- Gwałtownie wciągnęła powietrze, a potem 

mimowolnie przyłożyła dłoń do otwartych ust. 

- Suzie dopisała PS. Wyznała mi, że słuchając Andrettie­

go, dostaje gęsiej skórki. Doskonale wiesz, że tylko jedna 
osoba mogła jej udostępnić tę kasetę. 

background image

- Słyszała ją tylko raz - wyznała zdenerwowana. - Za­

skoczyła mnie, gdy siedziałam zasłuchana i spytała, co to za 

utwór. Myślałam jednak, że o nim zapomniała. 

- Jak widać, nie. Co więcej, ten utwór zrobił na niej wię­

ksze wrażenie niż na kobiecie, dla której został skomponowa­
ny - dodał oskarżycielskim tonem. 

Oczywiście to nie była prawda. Ileż razy słuchała,tej pięk­

nej muzyki, mającej w sobie cudowną moc pocieszania, Słod­
ka, upajająca melodia, nagrana bezpretensjonalnie, po prostu 
tak, jak skomponował ją twórca. Muzyka, która poruszała do 
głębi, bardziej niż symfonie wielkich,mistrzów. Penny wie­
działa, że była to jej muzyka. 

Suzie usłyszała ją w pierwszą bolesną rocznicę śmierci 

ojca Penny. Zazwyczaj Penny upewniała się, że jest całkiem 
sama, gdy puszczała tę taśmę. Tym razem jednak zaniedbała 
zwykłej ostrożności. Nawet nie zauważyła obecności Suzie 
w pokoju, aż do chwili gdy ta głęboko westchnęła przy ostat-. 
nich taktach. 

Nim Penny zdążyła zareagować, Suzie podbiegła do mag­

netofonu, wyjęła kasetę i, przeczytała tytuł własnoręcznie na­
pisany przez Reida. Oczywiście nie mogła rozpoznać,chara­
kteru pisma. 

- Mogłabym się założyć, że to Reid Branden - powiedzia­

ła z ożywieniem. - Ale nie poznaję tego kawałka. Co to jest? 

- Masz rację. To „Koncert Andrettiego" Reida Brandena. 

Jeden z moich klientów rozmyśla nad wykorzystaniem tej 
melodii dla potrzeb nowej reklamy telewizyjnej - skłamała 
w nadziei, że rozwieje tym wszelkie podejrzenia. 

- Wiesz, to zapiera dech - oświadczyła Suzie i dodała 

z entuzjazmem: - Czy to oznacza, że zamierzasz współpraco­
wać z Brandenem? 

background image

- Wątpię. Reid Branden chybaby nie pozwolił na wyko­

rzystanie swej muzyki w telewizyjnej reklamówce. 

Suzie zrobiła wówczas zawiedzioną minę, ale ku jej ogro­

mnej uldze przyzwoliła na zmianę tematu. 

Penny nigdy nie prżyszłoby do głowy, że jej siostrzenica 

wspomni o tym utworze w liście do Brandena; A jednak tak 
właśnie się stało. Ten utwór był jakby wizytówką Penny. Nic 
dziwnego, że Reid natychmiast wszystkiego się domyślił... 

I teraz stał przed nią. 

- Jestem pewna, że nie przyjechałeś tu po to, by grzebać 

w wygaszonych popiołach - powiedziała z sercem ściśnię­
tym jak w żelaznych kleszczach. 

Och, żeby tylko nie odgadł, że podjęła się instynktownej 

obrony. Za wszelką cenę musiała wznieść wokół siebie wy­
soki mur obojętności, ponieważ widok tego mężczyzny wzbu-
dził w niej tęsknoty ukryte tak głęboko, że sama się o nie już 

nie podejrzewała. Całkiem zapomniała, że Reid Branden roz­
taczał wokół siebie tajemniczy, zmysłowy urok, któremu za­
wsze ulegała. 

- Czasami znajduje się iskierkę nawet w wygaszonym po­

piele - zauważył w zamyśleniu. - Wówczas wystarczy dmu-

chnąć, by znów rozniecić ogień. 

Zrobił stanowczy krok w jej stronę; zaskrzypiała stara, 

drewniana podłoga. Penny oparła się o ażurową ściankę alta­
ny, zafascynowana widokiem szlachetnych, surowych rysów 
twarzy Reida, która była coraz bliżej i bliżej. 

Wystarczyło to jedno spojrzenie i rozpoznała wszystkie, 

niegdyś tak bliskie sercu szczegóły -falujące włosy, wysokie, 
inteligentne czoło przecięte śmiałą linią czarnych jak węgiel 
brwi... Ale przede wszystkim oczy - niezapomniane oczy, 
które płonęły, jarzyły się, gdy na nią patrzył, i które posiadały 

background image

jakąś magiczną moc zmieniania koloru - z orzechowego na 

zielononiebieski, 

Całkiem wstrzymała oddech, ponieważ te oczy były teraz 

tuż tuż. Przecież nie chciała, by jej dotknął, a jednak... 

Nagle okręcił się na pięcie. Usłyszała ciche przekleństwo 

i serce jej zamarło z wrażenia. Nie mogła się przecież tak 
bardzo pomylić, to nie mogło być złudzenie... Wyraźnie do­
strzegła w jego twarzy obrzydzenie! Obrzydzenie! 

Poczuła, jak wezbraną falą ogarnia ją gniew. Bezsilny 

gniew. Och, dlaczego się w porę nie wycofała? Dlaczego mu 
nie wyjaśniła, że po uczuciu sprzed lat nie pozostał już nawet 
popiół! Zamiast tego biernie czekała na rozwój wydarzeń... 
Czyżby naprawdę pragnęła jego dotyku? Musiał to zauwa­

żyć... Byłby ślepy, gdyby tego nie zauważył! Ale nagle przy­
pomniał sobie tamtą noc. Przypomniał sobie, do czego jest 
zdolna. Wybaczył, ale nie zapomniał... Jego oczy, nim zdołał 

je odwrócić, wyrażały nagą, brutalną prawdę. Prawdę, której 

na imię było: pogarda! 

- Dlaczego tego nie powiesz? - wybuchła. - Dlaczego po 

prostu nie spytasz, czy nadal prowadzę po pijanemu? Tę myśl 
masz wypisaną na czole! 

Gdy odwrócił głowę, twarz jego przypominała maskę. 
- Skoro tak uważasz, nie ma znaczenia, co ci odpowiem. 
Myśli tłukły jej się po głowie w szalonej gonitwie. W sercu 

czuła zamęt uczuć. Wszystko działo się tak szybko... Ą prze­
cież miała dziwne wrażenie, że od pojawienia się Reida Bran-
dena minęła cała epoka. 

To tylko dlatego, że przypomniał jej o nocy, którą ze wszy­

stkich sił pragnęła wyrzucić z pamięci. Wyłącznie dlatego, 
Z pewnością nic już nie czuła do tego mężczyzny. W każdym 
razie nie dopuszczała do siebie innej myśli. 

background image

- Lepiej będzie, jeśli wyjedziesz - oznajmiła z godnością. 
- Nadal uważasz, że ucieczka jest najskuteczniejszym le­

karstwem na rozwiązanie twoich problemów, Penny? 

- Ucieczka? 
- Czyżbyś już raz nie uciekła, gdy sprawy między nami 

zaczęły się gmatwać? - Przeszył ją ostrym spojrzeniem. -
A teraz, może mi powiesz, że nie myślisz o ucieczce? 

Buntowniczo uniosła podbródek. Być może zasłużyła so­

bie na jego krytykę tamtej fatalnej nocy, ale z pewnością nie 
mogła pozwolić, by ją oskarżał o tchórzostwo. Odejście od 
tego mężczyzny było największym aktem odwagi w jej życiu. 

- Nic o mnie nie wiesz - powiedziała z pasją. - Jeśli 

chciałabym uciec od swoich problemów, to przede wszystkim 
sprzedałabym dom, zamiast trzymać się go zębami i pazura­

mi! I nie wróciłabym tu, żeby przez dwa lata opiekować się 
umierającym ojcem! I nie rozmawiałabym teraz z tobą... 

Słoneczny promyk pojawił śię w jego zielononiebieskich 

oczach. 

- Nie wiedziałem, że tyle przeszłaś... Być może twój brak 

odwagi dotyczy jedynie mojej osoby. 

Stała na wprost niego wyczerpana bardziej niż po długim 

biegu. Ta konfrontacja kosztowała ją zbyt wiele. 

- Przykro mi, że straciłeś tyle czasu - zdobyła się na obo­

jętny ton. - Powiem Suzie, że to nie był dobry pomysł... 

- Być może dla ciebie, ale nie dla mnie. - W jego oczach 

rozgorzały gniewne błyski. - Nie sprawię zawodu twojej sio­
strzenicy, choćby twoja duma miała na tym ucierpieć. A za­
tem pójdziesz ze mną do domu na własnych nogach, czy też 
mam cię tam zanieść? 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Sama myśl, że Reid może ją zanieść do domu w swych 

silnych jak stal ramionach, wystarczyła, by Penny dostała 
skrzydeł. Już raz zrealizował podobną groźbę. Wówczas to 

była zabawa i zakończyła się śmiechem i pocałunkami, ale 
teraz, gdy miała łzy pod powieką, czułaby się takim gestem 
poniżona. 

Pospiesznie poszła przodem, wyciągając krok, jakby ucie­

kała przed jego oddechem, nieznacznie poruszającym jej wło­
sami i przyprawiającym ją o dreszcz podniecenia. 

Dlaczego przyjechał? Czego właściwie od niej oczekiwał? 

Instynktownie czuła, że powodem tej wizyty była nie tylko 
Suzie. Czyżby szukał zemsty za jej ucieczkę? Ale przecież 

nawet nie próbował jej odnaleźć... Nigdy też nie podważył 
wersji Toni o całym wydarzeniu. Właściwie można by powie­
dzieć, że ich namiętny związek rozbił się o ten sam mur co 
samochód. 

Gdy weszli do domu, Suzie nadal ślęczała przy komputerze. 

- Masz gościa, Suzie - odezwała się Penny. 
- Jeśli to Amanda, powiedz jej, żeby poczekała... - burk­

nęła, nawet nie odwracając głowy. 

W oczach Reida pojawiły się figlarne błyski. 

- Ale ja nie mam na imię Amanda - powiedział wesoło. 

Słysząc męski głos, Suzie uniosła głowę i na jej twarzy 

pojawił się nagle wyraz radosnego zaskoczenia. 

background image

- Wielkie nieba, to ty, Reid? - wybuchła z dziewczęcą 

spontanicznością. - To znaczy pan, panie Branden - popra­
wiła się, przeczesując palcami włosy w odwiecznym kobie­
cym geście zakłopotania. Na jej policzki wypłynął jaskrawy 
rumieniec. 

- Możesz mi mówić Reid - zapewnił ją bardzo poważnym 

tonem. - A ty z pewnością jesteś ową Suzanne Kimber, która 
napisała do mnie tak wylewny list. 

- Nazywaj mnie Suzie. - Nieśmiało zerknęła na Penny. 

- Nie napisałam go sama.... - wyznała. - Moja ciotka, Penny, 

zawodowo zajmuje się prowadzeniem korespondencji, więc 

poprosiłam ją o pomoc... Mam nadzieję, że nie popełniłam 
żadnego oszustwa. 

- Ależ skąd! Uzyskanie pomocy przy pisaniu tak ważnego 

listu dobrze świadczy o twojej inicjatywie. 

- Dzięki. - Nagle poderwała się z krzesła..- Powinnam 

chyba zaproponować, byś usiadł. Może napijesz się kawy? 
Penny upiekła dziś marchewkowe ciasto. Daję słowo, palce 
lizać! 

Reid podprowadził podnieconą nastolatkę do fotela, usa­

dowił ją wygodnie, a sam usiadł naprzeciw niej. 

- Może twoja ciotka zrobi nam kawę, a tymczasem opo­

wiesz mi o swych muzycznych pasjach, zgoda? 

Penny poczuła się dziwnie rozgoryczona sposobem, w jaki 

ją odprawił, choć zdawała sobie sprawę, że uczynił tak wyłą­

cznie po to, aby w spokojnej rozmowie Suzie mogła się nieco 
odprężyć. Przygotowując kawę, czuła wewnętrzny niepokój; 
z jakąż łatwością potrafił zapanować nad sytuacją! - zżymała 
się w duchu, przywołując w pamięci wspomnienie z pier­
wszego z nim spotkania. Podobnie jak Suzie uległa jego cza­
rowi i pozwoliła sobą kierować.:. 

background image

Przez uchylone drzwi obserwowała, jak jej siostrzenica 

pochyla się ku Reidowi, każdym gestem i słowem zapewnia­

jąc go o swej adoracji. Czyżby ona, Penny, w podobnie egzal­

towany sposób starała się wówczas przyciągnąć jego uwagę? 

Szczerze musiała przyznać, że w istocie tak było... 

Gdy wnosiła tacę do salonu, niemal zderzyła się z Suzie. 
- Reid chce, bym coś dla niego zagrała! - wykrzyknęła 

bez tchu i zniknęła w czeluściach korytarza. 

Chwilę później wróciła ze swym ukochanym klarnetem. Pen­

ny spostrzegła, że Reid przyglądał jej się z aprobatą, gdy uważnie 
składała klarnet i przygotowywała się do gry. Nastąpiła chwila 
ciszy; Suzie uspokoiła oddech, a potem zaczęła grać „Fantazję 
B-dur", którą przygotowała na swój ostatni egzamin. 

Melodia była wyjątkowo piękna, a Suzie grała utwór z du­

żym talentem. Nawet Penny to zauważyła. Była teraz zado­
wolona, że pomogła siostrzenicy napisać list. Niewątpliwie 
zasługiwała ona na pomoc muzyka tej miary co Reid. Penny 
zrozumiała, że musi poskromić swe uczucia, uzbroić się 
w cierpliwość, ukryć cierpienie. Talent Suzie wart był takiego 

poświęcenia. 

Gdy młoda wirtuozka skończyła grę, Reid odczekał kilka 

chwil w skupieniu, a potem złożył dłonie do oklasków. 

- Brawo, Suzie! Grasz z takim samym zaangażowaniem 

jak ja, gdy byłem w twoim wieku. 

Dziewczynka spłonęła rumieńcem. 

- Och, nie mogę się porównywać z takim mistrzem jak ty 

- zaprzeczyła nieśmiało. 

- I wcale nie powinnaś. Musisz dążyć do wyrobienia sobie 

własnego stylu. Powinnaś grać tak oryginalnie, by publicz­
ność rozpoznawała cię z zamkniętymi oczami. - A potem 
udzielił jej kilku fachowych wskazówek: - Zwróć uwagę na 

background image

stały przepływ powietrza, gdy grasz pełną nutę... - Wyjął jej 
instrument z ręki, by to zademonstrować. 

Suzie wypróbowała następnie kilka dźwięków; zagrała je 

w zauważalny sposób lepiej. W ciągu zaledwie kilku minut 
dokonała pod jego czujnym okiem widocznych postępów, 
pomyślała Penny z radością pomieszaną z niepokojem. 

- Skoncentrujemy się na tym dłużej przy następnym spot­

kaniu - stwierdził po krótkim namyśle. 

- Ależ wcale nie musicie się spotykać - zaprotestowała 

nieoczekiwanie Penny. - Chodzi o to, że... Nikt nie oczekuje, 
że poświęcisz jej tyle swego cennego czasu. Wystarczy, jeśli 
od czasu do czasu przesłuchasz taśmy z jej nagraniami i opa­

trzysz je komentarzem. 

Na chwilę zatrzymał jej wzrok siłą swego spokojnego, lecz 

twardego spojrzenia. 

- Zapomniałaś, Penny, że niczego w życiu nie robię poło­

wicznie. Jeśli zdecyduję się pomagać Suzie, nie będę robił 
tego na odległość. 

Ależ to niemożliwe!.- krzyczało serce Penny. Czyżby nie, 

widział, że ona nie zniesie następnej jego wizyty? 

- Kochanie, zamierzałaś chyba umyć dziś włosy, prawda? 

- powiedziała z naciskiem. Nie mogła przecież kontynuować 
tej rozmowy w obecności siostrzenicy. 

Suzie spojrzała na ciotkę z niemym wyrzutem, ale posłu­

sznie rozłożyła klarnet i zapakowała go do futerału. 

- Czy dobrze zrozumiałam, że zamierzasz nas jeszcze od­

wiedzić? - zwróciła się niepewnie do Reida. 

- Oczywiście - przytaknął, posyłając Penny wymowne 

spojrzenie. - Nigdy nie rzucam słów na wiatr. 

- Och, to najwspanialszy dzień w moim życiu! Dzięku­

ję... Reid. 

background image

Choć Penny nie podzielała entuzjazmu swej siostrzenicy, 

z mimowolnym zadowoleniem słuchała, jak Suzie, tanecz­
nym krokiem przemierzając korytarz, gwizdała pod nosem 
skoczną melodię. 

- Ona ma prawdziwy talent - zauważył Reid, gdy wresz­

cie zostali sami. 

- Jest także młoda i nieodporna. Mam nadzieję, że bę­

dziesz o tym pamiętał. 

- Masz na myśli siebie czy Suzie? - spytał cicho, a gdy 

dłuższy czas nie odpowiadała, dodał z troską w głosie: - Dla­
czego ona z tobą mieszka? Kłopoty rodzinne? 

- Nie. Moja siostra, Jo, podróżuje wraz z mężem po po­

łudniowo-wschodniej Azji, a nie chcieli, by Suzie traciła 
szkołę, więc... Tu jest bardzo dużo miejsca. 

- Zazwyczaj mieszkasz tu sama? 
- Zazwyczaj. Prócz tych okresów, kiedy mieszkają tu moi 

kochankowie - odparowała. 

Nie chciała, by użalał się nad jej samotnością. Nie mogła 

dopuścić, by doszedł do wniosku, że bez niego jej życie było 
puste. 

Spojrzał na komputer stojący na ciężkim dębowym biurku. 

- Pracujesz teraz w domu? - zdziwił się lekko. 
- Tak. Odkąd wróciłam z Londynu, by zaopiekować się 

chorym ojcem. Ojciec zmarł dwa lata temu, ale nadal wolę 
pracować u siebie. - Nie miała zamiaru opowiadać mu o kło­
potach ze znalezieniem stałej pracy. Gdy tylko zorientowała 
się, że o każdą pracę w reklamie ubiega się przynajmniej pięć­
dziesiąt osób, postanowiła założyć własny interes. Praca 
w domu jednocześnie umożliwiała opiekę nad chorym ojcem. 
Stopniowo przyzwyczaiła się do takiego trybu życia i nawet 
nie była pewna, czy chciałaby go teraz zmieniać. 

background image

Reid odchylił się na krześle, wyraźnie rozluźniony. 
- Nie przyjechałem tu tylko po to, by poznać Suzie 

- oznajmił po krótkim namyśle. 

Zwilżyła językiem suche wargi; napięcie w niej rosło, czu­

ła, że za chwilę wybuchnie. 

- Jakie mogłeś mieć inne powody? - spytała z drżeniem 

w głosie. 

- Chylę czoło przed twoją domyślnością. 
- Nie żartuj ze mną, Reid. Rubryki towarzyskie pełne są 

plotek o twoich romansach. Nie sądzę, by brakowało ci dam­

skiego towarzystwa. 

Zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko. 

- Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co piszą w gazetach. 

Ale nie twojego... towarzystwa pragnąłem... - Nastała chwila 
ciszy. - Przyjechałem, by zaproponować ci pracę - dokończył. 

Ulga walczyła w niej z rozczarowaniem. Właściwie po­

winna być zadowolona z takiego obrotu sprawy, a jednak czu­
ła dziwny, nieuzasadniony zawód. 

- Mam już pracę - odrzekła z pozornym spokojem. 
- To, co chcę ci zaproponować, nie powinno kolidować 

z twoimi pozostałymi zobowiązaniami. List, który napisałaś 
w imieniu Suzie, nasunął mi pewien pomysł. Jak się domy­
ślasz, jestem stale zasypywany najrozmaitszą koresponden­
cją... Chciałbym, byś mi ją poprowadziła. 

- Czy Tonia Rigg już ci w tym nie pomaga? - powiedziała 

szybciej, niż zdążyła ugryźć się w język. Cóż za brak taktu! 

- Tonia jako moja asystentka i tak ma pełne ręce robo­

ty. W Stanach wynająłem agencję, która przejmuje moją po­
cztę, tutaj jednak chciałbym podejść do sprawy bardziej oso­
biście. 

- Rozumiem, chcesz, żebym wykonywała za Tonie całą 

background image

czarną robotę? - Och, chętnie zapadłaby się pod ziemię ze 
wstydu, że to powiedziała. 

Musiał dosłyszeć w jej głosie ledwie uchwytny cień za­

zdrości, ponieważ spojrzał na nią badawczo. 

- Nigdy się nie lubiłyście, prawda? - zapytał. 
Nie było w tym nic dziwnego, skoro rywalizowały o tego 

samego mężczyznę... 

- Teraz to już nie ma znaczenia - powiedziała cicho i do­

dała pewniejszym tonem: - Od kiedy wyjechałeś na pod­
bój Ameryki, bezrobocie znacznie wzrosło. Możesz prze­
bierać wśród chętnych do pracy. Dlaczego wybrałeś właśnie 
mnie? 

- Czyżbyś zapomniała, jak wspaniałe nam się współpra­

cowało? Rozumieliśmy się tak doskonałe, że czasami nie po­
trafiłem rozpoznać, który list napisałem sam, a który jest two­

jego autorstwa. 

W takim razie, jak to się stało, że całkiem przestali się 

rozumieć, gdy nastąpił wypadek? - pomyślała z żalem. Zu­
pełnie nie zrozumiał, jak ważne dla niej było prawo do posia­
dania wątpliwości... 

- To się nie uda - powiedziała. - Jestem zadowolona ze 

swej pracy w domu i... 

Machnął lekceważąco ręką. 
- Niczego nie musisz zmieniać w swoim trybie życia. 

- Będziesz mi przysyłał listy? - zdziwiła się. 
- Będę ci je dostarczał osobiście - odparł z uśmiechem. 
Nad czym się zastanawiała? Jak w ogóle mogła rozważać 

tak szaloną propozycję! Czyż nie znalazła się w wystarczająco 
kłopotliwym położeniu, gdy zaoferował się pomagać Suzie? 
A teraz na domiar złego zastanawiała się nad podjęciem z nim 
współpracy! Nonsens! 

background image

- To nie jest dobry pomysł - powiedziała twardo. 
- Ponieważ dzieli nas przeszłość, czyż nie? Czyżby napra­

wdę pozostało coś, co nas dzieli? 

- Och, zachowujesz się arogancko! - Udawała zirytowa­

ną, a serce coraz mocniej tłukło jej się w piersiach. - Nie 
widzieliśmy się prawie pięć lat. W tym czasie mogłam wyjść 
za mąż i mieć gromadkę dzieci! 

Popatrzył na nią z pewnym rozbawieniem. 
- A zrobiłaś choć jedną z tych rzeczy? 
Była teraz na siebie zła, że wybrała taki sposób obrony. 

Ale przed czym właściwie się broniła? 

- Oczywiście, że nie! - burknęła, niezadowolona, że dała 

się podejść. - Byłam zbyt zajęta... Musiałam powtórnie za­
istnieć na rynku reklamy w Sydney. 

- Czyż można nie mieć czasu na miłość? - Uniósł brew 

i popatrzył z ironią. - Powiedziałbym, że tracisz coś, do cze­
go, o ile sobie przypominam, miałaś ogromny talent. 

Poczuła, że twarz jej oblewa krwawy rumieniec. Zaczęła 

nerwowo mieszać cukier w filiżance kawy. Przed poznaniem 
Reida nie miała pojęcia o posiadaniu takiego talentu... To on 
go odkrył. Jego pieszczoty i mistrzowski dotyk rozbudziły 
w niej namiętność, która ją samą zaszokowała. 

- Nie bądź taki pewny siebie - odparowała z nagłą we­

rwą. - Po prostu moje nazwisko nie znajdowało się w nagłów­
kach gazet tak jak twoje! 

- A więc są w twoim życiu inni mężczyźni - skonstatował 

z posępną miną. - A może jest tylko jeden mężczyzna? 

Mimo wszystko poczuła ukłucie w sercu, gdyż tym samym 

potwierdził gazetowe plotki. Łatwość, z jaką przyjął jej kłam­

stwo, potwierdzała, że sam musiał być związany z wieloma 
kobietami. Ale czegóż mogła się spodziewać? Był przecież 

background image

bogaty, sławny, przystojny... Och, nie spodziewała się jedne­
go - że to odkrycie tak bardzo ją zaboli! 

- To nie twoja sprawa! - odcięła się z pozornym chłodem, 

choć nerwy miała napięte jak postronki. Czy w takim stanie 
w ogóle mogłaby ż nim współpracować? 

- Masz rację - zgodził się bez dalszych komentarzy. 
- Myślę, że lepiej będzie, jak już pójdziesz - powiedziała, 

czując gorzki smak w ustach. - A jeśli zechcesz pomagać 
Suzie, wystarczy, byś zastosował się do programu, który pro­
ponuje szkoła. To nie powinno zabrać ci dużo czasu. 

- Niestety, zmuszasz mnie, bym jej propozycję odrzucił. 
- Na litość boską, dlaczego? - Posłała mu zdziwione spo­

jrzenie. - Czy dlatego, że nie chcę dla ciebie pracować? A mo­

że dlatego, że pięć lat temu cię rozczarowałam i znalazłeś 
okazję do zemsty? 

Rysy twarzy mu stwardniały. 
- Zemsta nie ma z tym nic wspólnego - wycedził przez 

zaciśnięte zęby. Po chwili dodał swobodniejszym tonem: -
Nim tu przyjechałem, sprawdziłem, na czym polega ów szkol­
ny program współpracy mistrza z uczniem i doszedłem do 
wniosku, że szkole zależy przede wszystkim na zdobyciu 

prestiżu poprzez nawiązanie kontaktów ze sławnymi muzy­
kami. Nie ma tam mowy o prawdziwym, głębokim zaanga­
żowaniu się tych ludzi w pracę z uczniem. 

- Och, szkoła nie może oczekiwać głębokiego zaan­

gażowania od ludzi zajętych własną karierą zawodową. 
Dla uczniów mają oni pełnić rolę wzorców godnych naśla­
dowania. Nikt się nie spodziewa, że program ten dokona 
cudów. 

- Wierzę wyłącznie w cuda, na które trzeba ciężko zapra­

cować. Jestem gotów do poświęcenia czasu i zrobienia wysił-

background image

ku... ale nie uczynię mniej. To oznacza wszystko albo nic, 
Penny. Co wybierasz? 

- Powinieneś porozmawiać o tym z rodzicami Suzie - od­

parła wymijająco, nerwowo ściskając dłonie. - Wrócą 
w przyszłym miesiącu. Tak czy inaczej każda decyzja wyma­
gać będzie ich zgody. 

Popatrzył na nią przenikliwie i po chwili rzekł; 

- Tak właśnie zamierzałem postąpić. Tymczasem jednak mo­

gę dokonać w jej muzycznym rozwoju prawdziwej rewolucji. 
Byłby to stracony czas, którego już się nie odzyska, Penny. 

- To szantaż - przerwała mu, czując że ogarnia ją strach. 

- Mam dla ciebie pracować, w przeciwnym bowiem razie nie 
pomożesz Suzie, czy tak? 

W ciemnych oczach Reida pojawiło się zniecierpliwienie. 

- Tłumacz to sobie jak chcesz. Moim zdaniem propozycja 

jest uczciwa. 

Może miał rację... Chyba to ona zatraciła poczucie propo­

rcji, pozwoliła, by serce rządziło głową. Właściwie dlaczego 
miałaby odtrącać tak intratną propozycję? Nie miała przecież 
za dużo pieniędzy... Poza tym, podczas wizyt Reida byłaby 
przynajmniej czymś zajęta. 

- Dobrze - wyszeptała. - Spróbuję, ale jeśli to się nie uda... 
- To musi się udać - odrzekł z nutką triumfu w głosie. 

- Moje plany zazwyczaj się udają. 

Penny nadal czuła w głowie zamęt, dłonie miała wilgotne, 

a serce trzepotało jej jak oszalałe. Jeśli zacznie pracować dla 
niego, będzie musiała opanować nerwy. I zrobi to dla dobra 

Suzie! Na litość boską, to tylko miesiąc! Potem wróci Jo 
i sama ustali warunki współpracy z Reidem. Ona zaś będzie 

wreszcie mogła wycofać się ze swych zobowiązań, jeśli tego 
zapragnie... 

background image

- Kiedy mam zacząć dla ciebie pracować? - spytała, du­

sząc w sobie gniew. 

- Za kilka dni. Jesteśmy w trakcie rozkręcania firmy. Do 

końca tygodnia Tonia sobie poradzi. -I nieoczekiwanie zmie­
nił temat: - Miałem wrażenie, że gdy cię spotkałem, wybie­
rałaś się na spacer. Może pospacerujemy razem? Pokażesz mi, 
co się zmieniło w Kangalumie. 

Wytarła spocone dłonie o dżinsy. 
- Wydawało mi się, że jesteś zajętym człowiekiem, skoro 

pracujesz nad rozruchem firmy w Sydney. 

Spojrzał na nią zagadkowo i od razu pożałowała swych 

słów. Musiał się zorientować, że dokładnie śledziła w prasie 

przebieg jego kariery. 

- Być może wiesz, że mam bliźniaczą firmę w Los Ange­

les - podjął -jak również studia nagrań w wielu innych miej­
scach. Ale intensywna praca tylko wówczas sprawia przyje­

mność, jeśli od czasu do czasu można od niej uciec. Na 
przykład teraz mam na to ochotę. 

W milczeniu wyszli do ogrodu. Tym razem Penny spojrza­

ła na dom takimi oczami, jakimi z pewnością Reid musiał go 
widzieć; odpadające dachówki, zapchane, cieknące rynny, po­
pękane tynki, instalacje wymagające natychmiastowej wy­
miany... Dom był naprawdę w pożałowania godnym stanie. 

Mogła być dumna jedynie z podłogi w holu, którą własno­

ręcznie za pomocą szlifierki i roztworu soli z trudem wyczy­
ściła. Teraz kolorowe płytki lśniły w słońcu przedzierającym 
się przez witrażowe szyby we frontowych drzwiach. 

Była pewna, że badawcze oczy Reida nie pominęły żadne­

go szczegółu. 

- Nadal jest tu wiele do zrobienia - wysiliła się na swo­

bodny ton. 

background image

- Widać, że twój ojciec zaniedbał wiele rzeczy, gdy za­

chorował. - To nie było pytanie. Po prostu stwierdził fakt. 

Dotarli do samego końca dawnego podjazdu dla powozów, 

który teraz porastał trawą. Tuż za nim znajdował się owalny 
klomb pełen róż, oleandrów oraz kwitnących na czerwono 
krzewów pigwy*. Rośliny zdawały się błagać o ratunek przed 
naporem panoszącego się wokół zielska. 

Reid nie okazywał zainteresowania stanem ogrodu. Omiótł 

wzrokiem sylwetkę domu na tle malowniczej, ruchliwej 
Neutral Bay. Dom stał na wzniesieniu, z którego roztaczał 
się widok na całą zatokę - widok, który wart był i milion 
dolarów, jeśli posiadłość poddano by remontowi i mo­
dernizacji. 

Penny patrzyła na Reida i starała się przeniknąć jego myśli. 

Była zażenowana, że widzi dom w ruinie, a jego właścicielkę 
w stanie pozostawiającym wiele do życzenia. Całkiem nagle 
dotarło do niej, że prezentuje się tak samo żałośnie jak jej dom 
i ogród; włosy już dawno wymagały fachowej ręki, nie miała 
śladu makijażu, a jej ubrania, wytarte i niemodne, zupełnie 
nie nadawały się do wyjścia. 

Co się stało z modną, zadbaną maszynistką, którą poznał 

pięć lat temu? Penny czuła na sobie ciężar tych trudnych lat. 
Choroba ojca, która pochłonęła ogromne pieniądze, długi 

i ustawiczne kłopoty finansowe, walka o przetrwanie - wszy­
stko to nadwerężyło jej siły. Jakże inne byłoby jej życie, 
gdyby pozostała z Reidem... Podróżowałaby z nim pó śmie­
cie, a Kangaluma przywrócona do dawnej świetności stałaby 
się jedną z ich rezydencji... 

Westchnęła ciężko. Nie było sensu zastanawiać się nad 

czymś, do czego z ważnych powodów nie doszło. Postanowi­
ła natychmiast wziąć się w garść. 

background image

- Czy zobaczyłeś już wszystko, co chciałeś zobaczyć? 

- spytała z lekką irytacją. 

- Och, tak. 
Obrzucił ją niedbałym wzrokiem, a ona poczuła, że drży. 

Nie! Musiała zacisnąć szczęki, by głośno nie zaprotestować 
przed natłokiem intymnych wspomnień, które rozbudzał 
w niej każdy jego gest, każde najbardziej niewinne spo­

jrzenie... 

- Wiatr od morza jest chłodny- powiedziała. - Chciała­

bym już wrócić do domu. Skoro dotarłeś tu, bez trudności, 
myślę, że nie muszę cię odprowadzać. 

Skłonił się z gracją, jakby przystając na tę delikatną, lecz 

stanowczą odprawę. 

- Uczynię to natychmiast, gdy tylko załatwimy ostatnią 

sprawę. 

- Cóż jeszcze pozostało nam do załatwienia? - zdziwiła się. 
- Chodzi o dom. Chciałbym tu zamieszkać. 

Poczuła, jak przechodzą ją ciarki. 

- Kangaluma nie jest na sprzedaż -oświadczyła bez na­

mysłu. - Za żadną cenę. 

- Rozumiem cię doskonale. Interesuje mnie jednak wyna­

jęcie dpmu. Chciałbym mieć tutaj bazę, nim znajdę coś stałego 

w okolicy. 

- Dom nie jest dla ciebie odpowiedni - usiłowała go znie­

chęcić. - Sam widzisz, w jakim jest stanie... 

Machnął lekceważąco ręką. 

- Och, tym się można zająć... Mogę ulokować tu trochę 

pieniędzy dla własnego komfortu, oczywiście. 

Jakże to prosto brzmiało w jego ustach! I zapewne było 

dlań proste. Skoro miał tyle pieniędzy... Poczuła dziwne 
ukłucie w sercu, musiała jednak odmówić. 

background image

- Wiesz, że nie mogę. Nie zamierzam mieszkać gdzie 

indziej. 

- Ale przecież nie musisz się wyprowadzać! 
Aż wstrzymała oddech ze zdumienia. 
- Nie sugerujesz chyba, że zamieszkamy tu razem? - wy­

krztusiła. 

- Dlaczego nie? Już kiedyś mieszkaliśmy we wspólnych 

apartamentach hotelowych i, o ile sobie przypominam, nawet 
korzystaliśmy ze wspólnych sypialni. 

Ton jego głosu i nieznaczny uśmiech przyczajony w kącikach 

ust sprawił, że miała ochotę rzucić się na niego z pięściami. 

Opanowała sięjednak w porę i zdobyła na sensowną odpowiedź: 

- Zapominasz, że mieliśmy wówczas do siebie zaufanie, 

którego nie da się kupić za żadne pieniądze. 

- Jesteś pewna, że niczego już nie można naprawie? 

Pytanie zawisło, w głębokiej ciszy. Jeśli wierzył, że była 

zdolna narażać ludzkie życie, wsiadając pijana za kierownicę, 
istniała tylko jedna odpowiedź. 

- Tak- rzekła twardo. - Nigdy już się z tobą nie zwiążę.. 

Zmusiłeś mnie, bym dla ciebie pracowała, ale nie potrafisz 
mnie zmusić, bym dzieliła z tobą mój dom. 

- Gościnne skrzydło jest chwilowo wolne... Gotów je-

stem sowicie zapłacić za wynajem... 

Wymienił tak zawrotną sumę, że Penny z wrażenia oparła 

się o pobliskie drzewo. 

- To szalona suma...—jęknęła. 
- Jeśli to będzie konieczne, podwoję ją. 

Perspektywa odrestaurowania Kangalumy i przekształce­

nia jej w ekskluzywny pensjonat przybliżyła się... Penny pra­
gnęła tego od lat. Teraz realizacja jej marzeń była w zasięgu 
reki. 

background image

- Dlaczego akurat Kangaluma? - Popatrzyła na Reida. - Za 

takie pieniądze mógłbyś kupić każdą posiadłość w Sydney. 

- Tu mi się szczególnie podoba - wyznał całkiem otwar­

cie. - Przemawia do mnie urok tego miejsca: patyna starości, 

jakby unoszący się zapach dawnych czasów, piękno i trwa­

łość... Mam szczerze dość blichtru nowoczesnych hoteli... 
Kangaluma jawi mi się jako prawdziwy dom. 

Tymi słowami kruszył jej wewnętrzne opory. Pomyślała, 

że tak musiał się czuć człowiek kuszony przez diabła. 

- Zapominasz, że to jest mój dom - oponowała resztkami 

sił. - Jak możemy tu zamieszkać razem? 

- Będziesz pilnowała prac renowacyjnych, ponieważ sam 

mam zbyt dużo zajęć. Poza tym, nie posiadam twej wiedzy 
o historii posiadłości... - zacisnął wargi: - Mieszkając 
w skrzydle gościnnym, wierzę, że uda mi się nie naruszyć 
twej... hmm... prywatności, jeśli to właśnie masz na myśli. 

Na jej twarzy pojawiły się wypieki. A więc domyślił się, 

że wyobrażała sobie ich razem... Serce ścisnęło jej się z bólu. 
Och, czemu nie wyciągnęła wniosków z lekcji, którą dostała 
w przeszłości? Jeżeli sama myśl o zamieszkaniu z Reidem 
pod jednym dachem tak bardzo podniecała jej wyobraźnię, co 
będzie, jeśli stanie się to rzeczywistością? 

Nic - ponieważ ona na to nie pozwoli! Łączyć ich będzie 

tylko praca i dobro Suzie. Cóż z tego, że zamieszka pod jej 
dachem? Jest zbyt zajęty, aby spędzać tu wiele czasu, a kiedy 
znajdzie już odpowiedni dom dla siebie, wyprowadzi się, ona 
zaś uzyska niezbędne środki na kapitalny remont domu. By­
łaby naprawdę szalona, gdyby nie skorzystała z tak wspaniałej 
oferty, jedynie dlatego, że kiedyś łączyło ją z tym mężczyzną 
uczucie... Uczucie, które dawno wygasło... 

- Zgadzam się na tę propozycję - ustąpiła z bijącym ser-

background image

cem. Odważnie wysunęła podbródek gotowa do ostatecznej 
rozgrywki. - Ale pod jednym warunkiem... 

- Słucham cię - rzekł wielkodusznie. 
- Nie życzę sobie, aby wprowadziła się tu Tonia Rigg. 

A przede wszystkim nie chcę, aby... - zwilżyła wargi - aby 
tu spała... 

„Z tobą", równie dobrze mogła powiedzieć, ponieważ sens 

jej słów był aż nadto jasny. Cóż, po prostu nie lubiła Toni, 

i choć tolerowała jej obecność w pracy jak swego rodzaju 
dopust Boży, całkiem nie mogła znieść myśli o niej i Reidzie 
razem w Kangalumie. 

Przecież nie jestem o nią zazdrosna, myślała gorączkowo, 

próbując się usprawiedliwić. Zazdrość oznaczałaby, że nadal 
interesuję się Reidem, a przecież to nie była prawda... A więc 
o co chodziło? 

- To byłoby... - zająknęła się. - To byłby zły przykład 

dla Suzie - dodała z naciskiem w nadziei, że wytłumaczenie 
wypadnie przekonująco. 

Przyglądał jej się z rozbawieniem. Czytał w niej jak 

w otwartej książce! Och, miała ochotę go udusić. 

- Tonia ma swoje własne mieszkanie w północnym Syd­

ney-zapewnił ją. - Czy to wystarczy? 

- Myślę, że tak... - Czuła, że ogarnia ją strach. Strach 

i przerażenie. Do licha, na co się zgodziła? Otworzyła usta, 
aby zaprzeczyć, wycofać się, póki nie było za późno. 

- W takim razie wszystko załatwione - uciął krótko, nim 

zdążyła otworzyć usta. - Przyjadę jutro rano dokonać bardziej 
szczegółowych ustaleń. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Na Ben Boyd Road, którą Reid przebijał się z powrotem 

do północnego Sydney, panował ogromny ruch. 

Spędził w Kangalumie więcej czasu, niż zamierzał, i teraz 

czekała go praca do późnych godzin nocnych. Lepsze to niż 
powrót do pustego apartamentu nad biurem, pomyślał. 

Przyzwyczajony do jazdy po prawej stronie drogi, musiał 

stale uważać, by uniknąć błędów w prowadzeniu samochodu, 
ale nie przeszkodziło mu to intensywnie myśleć o starym 
domu. Zamieszkanie w nim byłoby bardzo dogodne. 

Właściwie jedyną przeszkodę stanowiła jego piękna wła­

ścicielka. Widok Penny Sullivan wywołał przypływ nieocze­

kiwanych emocji. To dziwne, sądził przecież, że wszystko 
skończone... I było skończone, powtórzył w myślach. 

A jednak... jednak gdy zobaczył ją w tej romantycznej 

chatce nazywanej altaną, poczuł w sercu gwałtowne ukłucie. 
Na tle porośniętej kwiatami ażurowej ściany wyglądała jak 
obrazek. A gdy spostrzegł, że jej włosy nadal miękko i luźno 
opadają wokół twarzy, podkreślając czyste, klasyczne piękno 

jej rysów - cóż, ogarnęło go dziwne, przemożne zadowole­

nie... Była drobniejsza, niż pamiętał, i miał ochotę - ochotę, 
nad którą z ledwością zapanował - żeby objąć jej talię. 

Spojrzał na swe odbicie w lusterku i zmarszczył brwi. Nie 

powinien zapominać, dlaczego się rozstali. 

Nic dziwnego, że Penny nie mogła zrozumieć jego obsesji 

background image

na punkcie wypadku. Nie była z nim pamiętnego dnia, gdy 
w wiadomościach wieczornych zobaczył wrak samochodu 

swoich rodziców. Przyglądał się oniemiałym wzrokiem, jak 

wynoszono ich nakryte prześcieradłami ciała... A potem po­
kazano pijanego mężczyznę, który płakał, i rękami zakrywał 
twarz. Ale jego żal nie mógł pomóc ofiarom. 

W ten oto sposób dorastającemu chłopcu zawalił się świat; 

wszystkie plany i radosne marzenia rozpadły się na kawałki. 
W tej jednej chwili dotarła do Reida, że ojciec nigdy już nie 
pojedzie z nim na tournee, a matka nie usiądzie w pierwszym 
rzędzie, gdy będzie debiutował w Carnegie Hall. Cała miłość, 
ogromne wsparcie, z których czerpał siły przez piętnaście lat, 
legły w gruzach z winy nieodpowiedzialnego, pijanego czło­
wieka, który nie był nawet w stanie pojąć rozmiarów tragedii, 

jaką spowodował. 

Tej straty nic ani nikt nie mógł Reidowi wynagrodzić. 

I nikomu niebył w stanie wybaczyć podobnego błędu. Nie­
nawidził ludzi, którzy pili, a potem siadali za kierownicą. Nie 
spodziewał się tego po Penny... 

W dodatku zachowała się tak, jakby to on był winny. Do 

licha, przecież ofiarował jej przebaczenie i zapomnienie! 
W porządku - może tylko przebaczenie. Trudno mu było za­

pomnieć. 

Och, gdybyż tylko potrafiła stawić czoło samej sobie, przy­

znać się do błędu - a nie zjakimś irytującym uporem szukać 
wokół winowajcy... Być może wówczas ich związek miałby 
szanse na przetrwanie? 

Nie pamiętała momentu, w którym zasiadła za kierownicą, 

i wobec tego spodziewała się

t

 że uwierzy w jej niewinność! 

Prawdopodobnie była bardziej pijana; niż sądziła. 

A więc uciekła. Uciekła do Anglii. A on? On nie miał 

background image

powodów uciekać. Dobrze się stało, że spotkali się ponownie. 
Dopiero teraz, gdy zobaczył Kangalumę, zrozumiał, że takie­
go właśnie domu szukał. Oszukał Penny. Nie zamierzał ku­
pować niczego w pobliżu. Pragnął wyłącznie jej posiadłości 
- i zamierzał ją zdobyć. 

Zdawał sobie sprawę, że to oznaczało, przynajmniej na 

początku, mieszkanie razem z Penny. Biorąc pod uwagę swe 
dzisiejsze reakcje, musiał być ostrożny; nie powinien zapo­
minać, że związek z Penny należał do przeszłości, i nie było 

sensu tej niezbyt udanej przeszłości wskrzeszać. 

Tak czy owak, odbudowa domu jawiła mu się jak wyzwa­

nie - i z przyjemnością temu wyzwaniu chciał stawić czoło. 
Znał pewnego inżyniera, który specjalizował się w rekonstru­
kcji historycznych budowli. Jeśli zaoferuje mu sowite wyna­
grodzenie, ten człowiek gotów przenieść dlań góry... 

Nie namyślając się dłużej, sięgnął po słuchawkę telefonu. 

Kiedy Reid nadmienił, że dla własnej wygody zamierza 

dokonać w domu kilku zmian, Penny przypuszczała, że cho­
dzi mu o pomalowanie ścian i wyłożenie podłóg nową wy­
kładziną. Nie przyszło jej do głowy, że zamierza odrestauro­
wać Kangalumę. 

Właściwie dała się wyprowadzić w pole. Powinna się cze­

goś domyślić, gdy Reid przyjechał z panią architekt, i tak 
zręcznie manewrował, że w końcu pozbył się Penny i sam 
oprowadził tę kobietę po posiadłości. Dwa tygodnie później 
pojawił się inżynier, uzbrojony w techniczne plany, które, nie 
pytając nikogo o zdanie, rozłożył na stole w jadalni. 

Penny, chcąc nie chcąc, musiała przenieść swe miejsce 

pracy do pokoju położonego na tyłach domu. Hałas, kurz, 
mdlące zapachy farb roznosiły się po całym domu. Z dnia na 

background image

dzień stawała się coraz bardziej rozdrażniona. Co Reid Bran-
den sobie myślał - czyj to był dom? 

Odpowiedź była aż nadto oczywista. Penny z niepokojem 

zerknęła na marynarkę Reida niedbale rzuconą na krzesło, 
które widziała przez otwarte drzwi. Stos jego książek i papie­
rów leżał obok jej książek na stoliku do kawy, jego zaś ulu­
biona kawa - Mocca Kenya, przypomniała sobie z westchnie­
niem - wyparła z kuchni jej kawę rozpuszczalną. 

Musiała jednak przyznać, ze denerwowały ją nie tylko 

fizyczne oznaki jego obecności w Kangalumie. Nigdy nie 

przypuszczała, że mieszkanie z nim pod jednym dachem 
przyniesie jej tyle zgryzot. Czy był w pobliżu, czy też prze­
bywał poza domem - stale prześladował jej myśli, przywoły­
wał wspomnienia... 

Piknik w Centeunial Park, a potem konna przejażdżka. 

Reid na, wspaniałym gniadym rumaku niczym rycerz bez 
zbroi... Reid trzymający ją za rękę, gdy siedzieli razem na 
dywanie i słuchali Joan Sutherland, jak śpiewa partię z „Łucji 
z Lammermooru". Reid za sterami jachtu na wodach zatoki... 
Jego włosy potargane wiatrem i oczy promieniujące ra­
dością... 

Przestań, szepnęła do siebie błagalnie. Takie rozmyślania 

wiodły donikąd. Popatrzyła na swoje ręce. Drżały. 

Próbowała właśnie zabrać się do przeglądania ogromnego 

stosu korespondencji - plonu zaledwie trzech dni - gdy jeden 
z robotników wsadził głowę przez drzwi. 

- Może tu być trochę głośno, proszę pani - powiedział 

z uprzejmym uśmiechem. - Robimy właśnie gościnną łazien­

kę za przepierzeniem. Pomyślałem, że lepiej będzie, jak panią 
uprzedzę. 

Dosyć tego! Zirytowana wyłączyła komputer i wstała. 

background image

- I tak miałam zamiar wyjść - powiedziała, siląc się na 

uprzejmy ton. 

Skinął głową z wyraźną aprobatą. 

- To najlepsze, co może pani zrobić. 
Była to pierwsza wizyta Penny w ogromnym biurowcu 

z betonu i szkła, w którym mieściły się biura Reida. Choć 
wiedziała, że mu się powiodło, rozmiary i przepych wieżowca 
zrobiły na niej wrażenie. Nazwisko Reida i logo jego firmy 
widać było z daleka. 

- To miejsce zarezerwowane dla pana Brandena - powie­

dział wyniośle strażnik, kiedy zatrzymała swój samochód na 
podziemnym parkingu. 

Rozejrzała się wokół niepewnie; miejsca starczyłoby dla 

trzech samochodów. W mgnieniu oka rozpoznała mercedesa 
Reida. 

- Wszystko w porządku. Mieszkamy razem. - Posłała 

oniemiałemu strażnikowi słodki uśmiech, po czym niepo­
strzeżenie zniknęła w jednej z wind. 

Kilka chwil później drzwi windy otwarły się bezszelestnie 

na wprost recepcji. Widok marmurów, połyskliwego chromu 
i miękkich wykładzin onieśmielił Penny do tego stopnia, że 
przez ulotny moment zastanawiała się, co też porabia w tym 
luksusowym wnętrzu. 

Kiedy wreszcie dotarła do przestronnego gabinetu Toni 

Rigg, przemknęło jej przez głowę, że wiele straciła, tak długo 
stroniąc od pracy biurowej. 

Na widok Penny Tonia uśmiechnęła się wymuszenie. 
- Minęło sporo czasu, Penny... Sullivan, czyż nie? 
- Witaj, Toniu. - Penny z wysiłkiem odwzajemniła 

uśmiech. Tonia z pewnością nie mogła jej zapomnieć. Niepo­
trzebnie udawała, że nie pamięta jej nazwiska. - Wyglądasz 

background image

jak zwykle oszałamiająco - dodała ze sztuczną wesołością. 

- Czyżbyś uległa amerykańskiej modzie i poddała się operacji 

plastycznej? 

- Mówisz na podstawie własnych doświadczeń? - W ko­

cich oczach Toni zapłonęły złe błyski. - W mojej rodzinie 
kobiety takimi sprawami się nie przejmują. 

Sama prosiłam się o guza, pomyślała Penny. Obecność 

Toni w zadziwiający sposób wyzwala we mnie najgorsze in­
stynkty... 

- Czy zastałam Reida? - spytała łagodnym tonem, osten­

tacyjnie ustępując z pola walki. - Muszę się z nim zobaczyć 
w sprawie remontu, który przeprowadza w moim domu. 

- Ach, prawda, zapomniałam, że chwilowo mieszka w go­

ścinnym skrzydle. - Ostatnie słowa wymówiła z naciskiem. 

- I sądzisz, że on również śpi w gościnnym skrzydle? 

- powiedziała szybciej, niż zdążyła pomyśleć. - W mojej sy­
pialni stoi wygodne podwójne łóżko. 

Tonia pobladła i na chwilę zaniemówiła. 
- Twój dom stanowi dla Reida nową zabawkę - rzekła 

wolno, odzyskując rezon. - Uwielbia stwarzać coś z niczego. 
Szkoda, że nie widziałaś, jakie cudo wyczarował na południu 
Stanów z pewnego zrujnowanego domu, pamiętającego chy­
ba czasy wojny secesyjnej. Oczywiście, gdy dom będzie go­
tów, zajmiemy się czymś innym. 

Tonia celowo użyła liczby mnogiej, żeby ją zdenerwować. 

I prawie jej się to udało. Penny, choć zachowała kamienną 
twarz, zaczęła się gorączkowo zastanawiać, czy tamten dom 
na południu Stanów nie był przypadkiem własnością jakiejś 
uroczej Amerykanki... 

- Czy mogłabyś zawiadomić swego szefa o mojej wizy­

cie? - odezwała się z pozornym spokojem. 

background image

Na wargach Toni pojawił się lodowaty uśmiech. 
- Reid ma obecnie ważną naradę i nie można mu prze­

szkadzać. Musisz trochę poczekać. - A po chwili dodała z na­
ciskiem: -Może napijesz się kawy albo... czegoś mocniej­
szego? 

Penny odebrała to jako aluzję do swych rzekomych skłon­

ności do alkoholu. Popatrzyła na Tonie zimnym wzrokiem. 

- Niczego nie potrzebuję - rzekła z naciskiem. 
- Może poczytasz prasę? - Tonia pochyliła się nad stoli­

kiem zarzuconym kolorowymi magazynami. - Co my tu ma­
my? Och, „Vogue", to nie dla ciebie, z pewnością cię nie 
zainteresuje... - Ostentacyjnie odłożyła na bok magazyn 
o modzie i szukała dalej. 

Penny dotknięta kolejną aluzją, tym razem dotyczącą jej 

stroju, spojrzała na siebie krytycznie. Cóż, długa czarna spód­
nica i luźno tkany kremowy sweter pamiętały lepsze dni. Ale 
przecież nie przyszła oszołomić Reida swym modnym stro­

jem. Popatrzyła na wspaniały wełniany kostium i łososiową 

bluzkę Toni i mimowolnie westchnęła. Może nie postąpiła 
słusznie? Być może zostałaby potraktowana poważniej, gdy­
by ubrała się bardziej wytwornie? 

Do licha! Od dawna ubierała się na luzie, trochę w stylu 

cyganerii. Czyżby teraz z powodu Reida wszystko miało ulec 
zmianie? Zacisnęła wargi i nie patrząc na Tonie, sięgnęła po 
magazyn literacki! Ubranie nie świadczy o człowieku, pomy­
ślała. 

Tonia zakręciła się niespokojnie na krześle. Najwyraźniej 

korciło ją, by wznowić rozmowę. 

- Bardzo sprytnie postąpiłaś - westchnęła - wysyłając do 

Reida list w imieniu swej siostrzenicy... Udało ci się wzbu­
dzić jego zainteresowanie. 

background image

- To Suzie napisała do niego. - W oczach Penny pojawiły 

się gniewne iskierki. - Jest bardzo utalentowana i Reid może 

jej pomóc. 

- A nie lękasz się o jej reputację? - spytała Tonia z wyra­

zem powątpiewania na twarzy. 

- Nie rozumiem - zdziwiła się Penny. 
- Reid nie cieszy się kryształową opinią, jeśli chodzi o ko­

biety. Ten związek może zaszkodzić szkole, do której uczęsz­
cza twoja siostrzenica - zawyrokowała Tonia. 

- Trudno to nazwać związkiem... Suzie skorzysta z do­

świadczenia zawodowego Reida, i nic poza tym. 

Tonia parsknęła nieprzyjemnym śmiechem. 

- Tylko mi później nie mów, że cię nie ostrzegałam - po­

wiedziała głosem pełnym drwiny. 

Nie było w stylu Toni martwić się o czyjąś reputację. O co 

jej może chodzić? - dziwiła się w duchu Penny. Nie miała 
jednak czasu na roztrząsanie problemu, ponieważ drzwi do 

gabinetu Reida otworzyły się niespodziewanie i pojawiła się 
w nich grupa mężczyzn, a na końcu on sam. 

Na widok Penny uniósł brwi. 
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę? 
- Muszę z tobą porozmawiać... w cztery oczy. - Zerknęła 

niechętnie na Tonie. 

- W takim razie zapraszam cię na lunch. - Stanowczym 

gestem położył dłoń na jej ramieniu i poprowadził w stronę 
windy. - Czy nadal lubisz włoską kuchnię? 

- Owszem, ale... -usiłowała protestować. 
- Mam na stałe zarezerwowany stolik w „Piccolo'' przy 

Milson Point - uciął, nim zdążyła dokończyć. 

Restauracja mieściła się w niepozornej kamienicy schowa­

nej za nowoczesnym, wysokim biurowcem, ale widok na port, 

background image

który rozciągał się z jej ogromnych okien, godzien był malar­
skiego pędzla. Dzisiaj okna te pozostawały otwarte, wpusz­
czając do środka łagodny wiatr od morza i ciepłe promienie 
wiosennego słońca. 

Stolik Reida mieścił się w rogu przy oknie; Penny czuła 

na twarzy łagodną morską bryzę, gdy zamawiała wodęPerrier, 
krewetki i rybę z grilla. 

Reid wybrał wino i oddał kartę kelnerowi. 
- Zjem to samo - powiedział, a potem pochylił się ku 

Pehny. -A teraz powiedz mi, jaka to ważna sprawa nie mogła 
poczekać do wieczora? 

Czuła się skrępowana intymną atmosferą, jaka nieoczeki­

wanie zapanowała przy stoliku. Nie tak wyobrażała sobie to 
spotkanie. 

- Chodzi o remont... Prace posunęły się trochę za dale­

ko... - plątała się bezradnie. - Musisz je natychmiast prze­
rwać. 

Nastąpiła dłuższa przerwa, podczas której spróbował po­

dane właśnie wino, skinął aprobująco głową i pozwolił kel­
nerowi napełnić kieliszki. 

- Jeśli martwisz się o koszty - rzekł wolno, gdy kelner 

zniknął z pola widzenia - to wiedz, że ponoszę je dla własne­
go komfortu. 

- Myślałam, że chodzi ci o niewielki, powierzchowny re­

mont. Tymczasem armia stolarzy kładzie cedrową boazerię 
w holu, a następna ekipa montuje nową łazienkę! - stwierdzi­
ła z oburzeniem. 

- Nie podoba ci się takie wykończenie? - spytał, udając, 

że nie pojmuje w czym rzecz. 

Przyniesiono krewetki i Reid zaczął je jeść z dużym ape­

tytem. Porcja Penny leżała nienaruszona. 

background image

- Muszę ci wyjaśnić - podjęła po namyśle - że ojciec 

pozostawił dom mnie i mojej siostrze, Jo, z zastrzeżeniem, że 
każda z nas może w nim mieszkać, tak długo jak zechce... 
Widzisz, chciałabym zatrzymać dom i spłacić Jo... A jeśli 
doprowadzisz go do tak wysokiego standardu, nigdy nie będę 
mogła sobie na to pozwolić. Będzie miał zbyt wysoką cenę... 
- dokończyła. 

Zrzuciwszy wreszcie ten ciężar z serca zabrała się ze sma­

kiem za krewetki. Zmartwienia zawsze pobudzały jej apetyt. 

Reid w zamyśleniu bawił się kieliszkiem, 

- Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś mi o tych swoich 

planach? 

- Nie przypuszczałam, że pokusisz się o kapitalny remont 

- oświadczyła. . 

Przez chwilę zastanawiał się, patrząc przez okno nieobe­

cnym wzrokiem, a potem rzekł krótko: 

- Rozwiązanie jest bardzo proste. 
- Odwołasz prace? 
- Nie. Wstrzymam je na pewien czas. Najpierw zlecę profe­

sjonalnej firmie dokonanie waloryzacji budynku w jego obe­
cnym stanie. Połowa wyceny będzie częścią Jo. Wartość nastę­

pnych prac renowacyjnych stanowić będzie moją część... 

Na twarzy Penny pojawiły się rumieńce gniewu. 
- To oznacza jedynie, że będę miała was dwoje do spła­

cenia. I to ma być rozwiązanie? 

- Jeśli jest dobra wola obu stron, zawsze znajduje się 

rozwiązanie - rzekł sentencjonalnie. 

Ale przecież było to rozwiązanie korzystne wyłącznie dla 

niego!-buntowała się w duchu. 

- Nie spróbowałaś nawet wina - zauważył jakby od nie­

chcenia, gdy przyniesiono drugie danie. 

background image

- Obecnie rzadko piję - ucięła. 

Samochód zostawiła w północnej dzielnicy Sydney, a mu­

siała jeszcze dojechać do domu. Wbrew temu, co sądził, nie 
siadała za kierownicą po wypiciu alkoholu. 

Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu; dziwnym zbiegiem 

okoliczności jednocześnie wyciągnęli rękę po sól i wówczas 
Reid nerwowo cofnął dłoń. Cofnął dłoń, jakby się bał, jakby 
nie chciał jej dotknąć! Penny poczuła ucisk w żołądku. Czyż­
by przypadkowe dotknięcie jej ręki wzbudzało w nim aż takie 
obrzydzenie? Dlaczego zatem postanowił mieszkać z nią ra­
zem w Kangalumie? Może wcale by go nie obeszło, gdyby 
się stamtąd wyprowadziła? 

Pełna niespokojnych myśli w milczeniu piła kawę, raz po 

raz zerkając na Reida, rejestrując każdy jego gest, każde po­
ruszenie. Przesuwały jej się przed oczami sceny z przeszło­
ści... Jakże inaczej wyglądały wówczas ich wspólne posiłki! 

Wreszcie Reid dopił kawę. Zauważyła,że regulując rachu­

nek, zostawił napiwek, którego wysokość z pewnością prze­
szła najśmielsze oczekiwania kelnera. Z goryczą uświadomiła 
sobie, że pod względem sytuacji materialnej dzieli ją od niego 
przepaść. 

- Czy musisz odebrać dziś Suzie ze szkoły? - spytał. 
Zaprzeczyła ruchem głowy. 
- Suzie woli wracać autobusem z przyjaciółmi. Dzisiaj 

rozzłościła się, gdy nalegałam, że ją odwiozę. 

- W takim razie możemy jechać prosto do domu? 

My? Nie planowała wspólnej jazdy dokądkolwiek. Wspól­

ny lunch wystarczająco nadszarpnął jej siły. 

- Zostawiłam samochód zaparkowany w budynku twoje­

go biura - powiedziała stanowczym tonem. 

- Daj mi kluczyki, ktoś ci go później odprowadzi. Rozu-

background image

miem, że chcesz mieć zrobioną wycenę domu jak najszybciej, 

prawda? 

- Owszem, ale... 
- Chodźmy już! - stanowczo przeciął jej wątpliwości. 
Raz jeszcze uległa presji jego silnej osobowości. Zawsze 

niezmordowanie dążył do celu i potrafił porywać za sobą 
innych. Uświadomiła sobie z jaskrawą wyrazistością, że nadal 
dysponował czarodziejską mocą, jakimś rodzajem magnety­
zmu, któremu nie zdolna była się przeciwstawić. Co dziwniej­
sze, nawet nie miała ochoty się opierać! Jego argumentacja 
miała niezwykłą siłę; potrafił wymuszać zgodę na wszystko, 
nie posługując się ani szantażem, ani gwałtem. Jak to się 
działo, że zazwyczaj mówiła „tak", zanim zdążyła pomyśleć? 
W dodatku wydawało jej się to później całkiem naturalne... 

Patrząc na niego kątem oka, zdała sobie sprawę, że znów 

postawił na swoim. Wpadła przecież do jego biura zdeter­
minowana, za wszelką cenę chcąc zmusić go do przerwania 
prac remontowych, teraz zaś siedziała obok niego w samo­
chodzie i w najlepszej komitywie, jakby związani cichym 

porozumieniem, podążali do domu... Do jej domu! 

Z niepokojem przyglądała się dłoniom Reida - delikatnym 

dłoniom muzyka spoczywającym na kierownicy. Za każdym 
razem, gdy zatrzymywali się na światłach, wystukiwał palca­
mi melodię, która zapewne dźwięczała mu w głowie. 

Z wysiłkiem przełknęła ślinę; pamiętała jeszcze ciepły do­

tyk tych rąk na swoim ciele, pamiętała, jak wygrywał nimi 
rozkoszną, miłosną melodię. Poczuła dreszcz przebiegający 
po kręgosłupie. Jeśli muzyka była pokarmem miłości... 

Nie! - pomyślała. Wypadli z rytmu, zapomnieli nut, nie 

potrafią już zagrać razem tego rodzaju muzyki. Na zawsze 
zapamięta wyraz twarzy Reida, gdy przypadkowo musnął jej 

background image

dłoń w restauracji. Malował się na niej szok, obrzydzenie... 
Mogą razem pracować, utrzymywać poprawne stosunki kole­
żeńskie, wiedziała jednak; że Reid w głębi duszy zawsze bę­
dzie nią pogardzać. 

Patrzyła martwym wzrokiem na drogę. Dlaczego jej myśli 

zawsze błądziły wokół tych samych spraw? Przyłożyła wilgotną 
dłoń do rozpalonego czoła. Dlaczego nie potrafiła dokładnie 
odtworzyć wydarzeń sprzed pięciu lat? Wszystkie dowody 
świadczyły przeciwko niej... Jeśli nie mogła zaakceptować swej 
winy, powinna oczyścić się z zarzutu. Ona jednak potrafiła jedy­
nie zaprzeczać... W każdym razie Reid tak uważał. I to właśnie 
było głównym powodem sporu między nimi. 

- Boli cię głowa? 
- Nie... - opuściła rękę. - Po prostu rozmyślałam... 
Na szczęście nie drążył tematu, ponieważ dojechali już do 

Kangalumy. 

Reid wyjaśnił kierownikowi robót, że musi zawiesić roz­

poczęte prace, aż zostanie sporządzona dokładna wycena nie­
ruchomości. 

- To tylko niewielka zwłoka - wyjaśniał. Po chwili, gdy 

robotnicy zaczęli pakować sprzęt i zbierać się do odjazdu, 
nieoczekiwanie zwrócił się do Penny: - Przypuszczam, że 

Suzie niedługo wróci ze szkoły. Chciałbym trochę z nią po­

pracować. 

Spojrzała mu badawczo w oczy, i nagle zdała sobie spra­

wę, że po raz pierwszy są w domu całkiem sami. Robotnicy 
odjechali, a Suzie wróci dopiero za pewien czas... Z niewia­
domej przyczyny ogarnęła ją panika! A przecież nie bała się 
Reida! Nie, to było coś więcej - była to jakaś dręcząca świa­
domość jego obecności, która sprawiała, że całe jej ciało, 

każdy mięsień i nerw drżały od szalonego napięcia. 

background image

Bezwiednie zrobiła krok do tyłu. 

- Napijesz się kawy? - spytała nienaturalnie cichym i lek­

ko drżącym głosem. 

Popatrzył na nią spokojnie, drwiąco. 

- Nie, dziękuję. 
To stawało się nie do zniesienia. Czy zdoła zachować dys­

tans, czy uda jej się nadal grać rolę wzorowej pani domu? 
Przecież nikim innym dla niego już być nie mogła. 

Nerwowo zdmuchnęła kurz z piętrzących się na biurku 

książek. 

- Czym ci więc mogę służyć? - spytała. 
- Och, miałbym ochotę na kilka rzeczy, ale nie sądzę, byś 

mi je dała po dobroci - zażartował. - Czy nie mam racji, 
Penny? 

Wojowniczo uniosła głowę, ostatkiem sił opanowując zde­

nerwowanie. 

- Jeśli chodzi ci o seks, to z całą pewnością masz rację. 

Wolałabym umrzeć! - rzuciła mu prosto w twarz. 

Rozciągnął usta w drwiącym uśmiechu. 

- Nie zawsze byłaś nastawiona wobec mnie tak niechętnie 

- rzekł przeciągłym tonem, i nie zważając, że gotowała się 
z furii, dodał: - Nie powiedziałaś mi jeszcze, czy w twoim 
życiu jest ktoś wyjątkowy, ktoś... 

- To nie twoja sprawa! - przerwała mu gwałtownie. 
Popatrzył na niąz rozbawieniem; czuła, że czyta w niej jak 

w otwartej książce i droczy się z nią teraz jak kot z myszą. 

- Oczywiście, domyśliłem się prawdy, Penny - powie­

dział jakby od niechcenia. - Żaden mężczyzna przecież by nie 
pozwolił, żeby inny zajął jego terytorium. Skoro więc zgodzi­
łaś się, bym tu zamieszkał, wnoszę, że... 

- Do licha z tobą, Reid! - zawołała ze złością. - Właści-

background image

wie, dlaczego tak nalegałeś, żeby tu zamieszkać?- Wskazała 
wymownym gestem na panujący wokół bałagan. - Z pewno­
ścią nie mogłeś liczyć na ciepłą, domową atmosferę! W tej 
chwili więcej ciepła mógłbyś znaleźć we własnym biurze. 

Zastanawiam się więc, dlaczego to robisz? 

- Znasz powiedzenie o łące sąsiada... - Popatrzył na nią 

wyzywająco. - Zawsze wydaje się nam bardziej zielona. 

Potrząsnęła głowa, ale nie potrafiła oderwać od niego oczu; 

miała wrażenie, że jakaś dziwna siła przykuwa jej wzrok do 

jego twarzy. 

- Masz bujną wyobraźnię - wymamrotała. Chciała od­

wrócić się i uciec, byle tylko nie kontynuować rozmowy, któ­
ra stawała się coraz bardziej dwuznaczna. 

Podszedł kilka kroków i stanął na wprost niej. 

- Nic podobnego - zaprzeczył. - Lata występów nauczy­

ły mnie wyczuwać i rozumieć nastroje publiczności. Zawsze 
wiem, co myślą... - Przysunął się jeSzcze bliżej. - I zawsze 
wiem, czego ode mnie chcą. 

- Tym razem się mylisz... - Miała tak ściśnięte gardło, że 

ledwie mogła mówić. Puls walił jej jak oszalały, z wysiłkiem 

przełykała ślinę. - Doceniam twoją pomoc przy remoncie 
domu, ale nie oznacza to, że chcę czegoś więcej od ciebie... 

Niespodziewanie powiódł palcem po jej policzku. Zadrża­

ła, a serce niemal jej bić przestało na wspomnienie podobnych 
chwil z przeszłości, które kończyły się zwykle gwałtownym 
wybuchem namiętności. 

- Jesteś pewna?-wyszeptał czule. 

Odgarnął z szyi jej włosy i pocałował ją w kark. Cały po­

kój zawirował jej przed oczami; oddychała coraz szybciej. 
Czyżby naprawdę zapomniała, jaką nieodpartą siłę miały jego 
pocałunki? Jakże łatwo byłoby teraz poddać się gwałtownemu 

background image

wzruszeniu, pozwolić, by zaniósł ją do sypialni i zaspokoić 
pragnienia, które tak długo pozostawały uśpione... Była sza­
lona, uważając, że zdołała pogrzebać je na zawsze. Wystar­
czyło delikatne muśnięcie jego palców, by je ponownie obu­
dzić. 

Zdawała sobie sprawę, że powinna coś zrobić - cokolwiek, 

by zakończyć tę żenującą scenę, ale jej ciało buntowało się 
przeciw logicznym nakazom rozumu. Gdy Reid pochylił gło­
wę i delikatnie dotknął wargami kącika jej ust, jęknęła żałoś­
nie, na wpół protestując, na wpół poddając się gwałtownej fali 
namiętności. 

- A widzisz - wyszeptał prosto w jej twarz, a wibracja 

jego głosu przeniknęła ją do głębi. - Nadal potrafię odgadnąć, 

co myśli moja publiczność. 

Nagle ją puścił i odsunął się o krok. Na jego wargach 

pojawił się drwiący uśmieszek. Penny zagotowała się ze zło­
ści. Czuła się ośmieszona, upokorzona. 

- Ty łajdaku! - krzyknęła,

 v

nie mogąc się opanować. - Po­

pełniłam błąd, że pozwoliłam ci się tu wprowadzić! Powin­
nam była wiedzieć, że wykorzystasz sytuację! 

Stał spokojnie, jakby obojętny na jej gniew. 

- Ale ty przecież wiedziałaś, Penny - powiedział z irytu­

jącą pewnością. - Wiedziałaś, tylko nie chcesz się do tego 

przed sobą przyznać. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Penny buntowała się w duchu, rozzłoszczona jego przeni­

kliwością oraz własnym brakiem konsekwencji. Nigdy nie 

planowała ani też nie miała nadziei, że kiedykolwiek znów 
się pocałują. Właściwie nie chciała mieć z nim nic wspólnego. 
Dlaczego więc odwzajemniła pocałunek? Ja myśl ją irytowa­
ła. Wiedziała przecież, że powinna go odepchnąć, gdy tylko 
poczuła dotyk jego zmysłowych ust. 

Och, dlaczego tego nie uczyniła? Nie powinna dopuścić, 

by ją upokarzał.. .Spojrzała mu w oczy znienacka. Błyszczały 
w nich złośliwe iskierki, a kąciki ust unosiły się z wyraźną 

satysfakcją. . 

- Nie rozumiem, dlaczego narzucanie, się kobiecie uwa­

żasz za tak zabawne! - wybuchła. 

- Wprost przeciwnie. Nigdy nie byłem i nie jestem zwo­

lennikiem przemocy. Nie można nazwać nadużywaniem siły 
pogłaskanie kogoś po policzku. O tak... - Zademonstrował 
to po raz wtóry, a ją znów od stóp do głów przeszły ciarki. 

Gwałtownie odskoczyła do tyłu. 

- Jak śmiesz! Jak możesz nawet przypuszczać, że nadal 

cię kocham? 

- Cóż, wszyscy popełniamy błędy - rzekł gładko. - Tylko 

niektórzy z nas nie potrafią się do nich przyznać. 

Nie mogła się pomylić, sens tych słów był aż nadto wy­

mowny. To ona nie chciała się przyznać, że spowodowała 

background image

wypadek... A gdyby wówczas skapitulowała, gdyby wyznała 
winę i poprosiła o wybaczenie? Czy tym samym zasłużyłaby 
na miłość? 

- Nie... -wypowiedziały prawie bezgłośnie jej usta. 
Ani za cenę rozkoszy, ani miłości nie mogła przyznać się 

do błędu, którego być może wcale nie popełniła. O wydarze­
niach tamtej straszliwej nocy powinna koniecznie dowiedzieć 
się czegoś więcej. 

- Znowu „nie"? - Uniósł w górę brwi w odwiecznym ge-: 

ście zdziwienia. - Ostatnio to twoje ulubione słowo, Penny. 

- W stosunku do ciebie to najlepsza obrona - odparowała. 

Oczy pociemniały mu gwałtownie, miały teraz kolor głę­

bokiej morskiej zielem, 

- Nawet najmocniejszą linię obrony można przełamać. 
- I po cóż miałbyś to robić?—spytała zaczepnie. 
- Sam zadaję sobie to pytanie od, chwili, gdy ponownie 

cię ujrzałem. 

A zatem intrygowała go, stanowiła dlań wyzwanie. W jego 

głosie dosłyszała nutę dziwnej determinacji i poczuła się nie­
pewnie. 

- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - spytała. 

- Przecież to oczywiste - przeciął jej wątpliwości. - Chcę 

Kangalumy. 

- Mojego domu? 
- Mówiłaś, że tylko połowa domu należy do ciebie. 

Chciałbym wykupić udziały twoje itwojej siostry i osiedlić 
siętu na stałe. 

Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. Przez chwilę stała 

zaszokowana, nie mogąc wydobyć głosu. 

- A więc... wszystkie prace, które tu rozpocząłeś... - wy­

jąkała. - Wszystko to ukartowałeś, prawda? 

background image

- Chyba nie sądzisz, że zainwestowałbym tyle pieniędzy 

w wyna ęty dom? - odpowiedział rzeczowym tonem. 

A więc to był plan, przewrotny plan odebrania jej domu! 
- Nie możesz, nie pozwolę ci na to! - zawołała głosem 

drżącym z emocji. 

- Za późno. Jeśli wycofam się z inwestycji, nie pozostanie 

ci nic innego, jak wystawić dom na sprzedaż, a bądź pewna, 
że dam najwięcej. Możesz zresztą po dobroci sprzedać mi 
Kangalumę według dokonanej wyceny, wówczas będziesz 
mogła stawiać warunki... 

Wybuchła nagle histerycznym śmiechem. 

- Musisz mnie bardzo nienawidzić - zawyrokowała. 
- Nie masz racji, Penny - zaprzeczył ze stoickim spoko­

jem. - To jedynie rzeczowa propozycja; dzięki której masz 

być może ostatnią okazję ubić dobry interes. Odnoszę wraże­
nie, że wyświadczam ci przysługę. 

- Jak na to wpadłeś? - zakpiła. 
-

 Posiadłość jest zbyt duża, by samotna kobieta poradziła 

sobie z jej utrzymaniem. Zamiast prowadzić aktywne życie 

towarzyskie, do którego jesteś stworzona, spędzasz czas na 
pieleniu grządek. 

- Widzę, że uważasz się również za eksperta od mojego 

życia prywatnego - odcięła się. - Dziękuję ci za troskę, ale 
wolałabym, byś pozostawił w spokoju mnie i moje chwasty. 

- Wyrządziłbym ci wówczas ogromną krzywdę, Penny 

- oświadczył. - Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno roz­
wiązanie... 

- Umieram z ciekawości, by je usłyszeć-drwiła. 

- Moglibyśmy mieszkać razem w Kangalumie - rzekł 

otwarcie, a gdy nie mógł doczekać się odpowiedzi, ponaglił: 
- I co ty na to? 

background image

Stała jak zahipnotyzowana. Całkiem ją zaskoczył. 

- I uważasz, że miałbyś pod ręką zabawkę? - powiedziała 

w końcu z wyrzutem. 

- Czy właśnie taki układ proponujesz? - W jego zielon­

kawych oczach zabłysły diabelskie iskierki. 

- Proponuję, żebyś poszedł do diabła! - powiedziała, sta­

rannie dobierając słowa. 

Wydawał się spokojny, choć ona dygotała ze zdenerwowania. 
- Jeśli mam być szczery, wolałbym pierwszą ewentual­

ność - powiedział. 

Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ trzaśniecie fronto­

wych drzwi zwiastowało nadejście Suzie. 

- Tu jesteśmy! - zawołała Penny ze sztuczną wesołością, 

rzucając Reidowi ostrzegawcze spojrzenie. 

Popatrzył na nią chłodno, z wyrzutem. Poczuła lekkie za­

żenowanie. Reid zachowywał się w stosunku do Suzie bardzo 
poprawnie. Nie powinna go podejrzewać, że wciągnie nasto­
latkę w swe prywatne sprawy. Gdy dziewczynka weszła do 
pokoju, stał z rękami w kieszeniach przy dużym, balkono­
wym oknie i w zamyśleniu obserwował zatokę. 

- Witaj, Suzie - Penny z uśmiechem zwróciła się do sio­

strzenicy. - Jak poszło w szkole? 

- W porządku. - Oczy jej pojaśniały, gdy zobaczyła Rei-

da. - Cześć, Reid. Wcześnie dziś wróciłeś. Chciałeś sprawdzić 
postęp prac budowlanych? 

- Zjedliśmy dziś lunch z twoją ciotką. Postanowiłem więc 

wrócić z nią do Kangalumy i poświęcić ci trochę czasu. Oczy­
wiście, jeśli masz ochotę. 

- Wspaniale! -uradowała się Suzie. - Przyniosę klarnet. 
- Spotkamy się w altanie, zgoda? - wtrąciła Penny. - Tu 

jest za duży bałagan. 

background image

Poza tym przebywanie z Reidem w tym samym pokoju po 

tym, co się pomiędzy nimi stało, było zbyt krępujące. Pomy­
ślała, że na zewnątrz łatwiej uporządkuje myśli. Musi się teraz 
dobrze zastanowić. Przecież nie odda mu Kangalumy. 

W napiętej, dręczącej ciszy szli ramię w ramię w stronę 

altany. Niemal fizycznie wyczuwała obok siebie jego władczą 
obecność. Emanowała z niego siła równie pierwotna i nieuja-
rzmiona jak morski wicher, który burzy falę. Czyż mogła 
przeciwstawiać się takiej sile i mieć nadzieję na zwycięstwo? 

- Nie musimy ze sobą walczyć, Penny - powiedział, jak­

by czytając jej myśli - Pamiętaj, że istnieje alternatywa. 

- Znasz już moją odpowiedź - ucięła szorstko. 
- To nie była przemyślana odpowiedź. 
- Nawet gdybym miała rozmyślać przez resztę życia, do-

szłabym do takiego samego wniosku - odparła z niezłomną 

pewnością siebie. 

- Pożyjemy, zobaczymy - rzekł filozoficznie. 
Na szczęście nie mieli czasu na dalszą rozmowę, ponieważ 

szybkim krokiem nadciągała Suzie. Po chwili wszyscy troje 
usiedli w cieniu altany. 

Penny przyniosła ze sobą teczkę z papierami. Miała na­

dzieję, że przy akompaniamencie Suzie odpisze na kilka li­
stów Reida. Jednak skupienie uwagi na pracy okazało się 
niemożliwe. Niecałe dwa metry dalej siedział Reid, i choć 
teraz interesował się wyłącznie grą Suzie, Penny była boleśnie 
świadoma jego obecności. Raz jeden przypadkiem skrzyżo­

wali spojrzenia. Musiał wiedzieć, że mu się przygląda... Do 
diabła z nim! 

Dźwięki klarnetu również ją rozpraszały. Reid zresztą co 

chwila przerywał Suzie. 

- Giampieriego należy zacząć bardzo spokojnie - po-

background image

uczał. - Wyobraź sobie, że łagodne fale oceanu miękko ude­
rzają o brzeg, a potem gwałtownie urastają do ogromnych 
rozmiarów i z łoskotem rozbijają się o skały. 

Tak jak pocałunki Reida, pomyślała Penny, i wydało jej 

się, że znów czuje łagodny, pieszczotliwy dotyk jego warg, 
wyzwalający w niej lawinę gwałtownych wzruszeń. Odniosła 
wrażenie, że muzyka akompaniuje jej myślom. 

Nie mogła usiedzieć dłużej na miejscu. 

- Przyniosę coś zimnego do picia. - Odrzuciła propozycję 

pomocy ze strony Suzie. - Lemoniada jest już gotowa. ZA 
chwilę wracam. 

Donośne dźwięki klarnetu dobiegały ją z tyłu, gdy szła 

ścieżką w stronę domu. Była tak zamyślona, że niemal zde­
rzyła się z nadchodźącym z naprzeciwka mężczyzną. Ubrany 
był w dżinsy i kurtkę, a z jego ramienia zwisała duża, skórza­
na torba. 

- Poinformowano mnie, że zastanę tu Reida Brandem 

-powiedział, jakby zaskoczony jej widokiem. 

- Och, jest pan rzeczoznawcą, czyż nie? - I nie czekając 

na odpowiedź, dodała uprzejmie: - Pan Branden jest teraz 
w altanie na końcu tej alejki. Proszę podążać za muzyką! 

Spojrzał na nią dziwnie, jakby nie dowierzał własnym 

uszom. . 

- Dziękuję, już pędzę - i niemal pobiegł we wskazanym 

kierunku. 

Dziwny facet, pomyślała, wchodząc do domu. Co prawda 

nie zdążyła mu się uważnie przyjrzeć i niewiele by o nim 
mogła powiedzieć. Reid to prawdziwy czarodziej, skóro tak 
szybko udało mu Się sprowadzić fachowca od wyceny. 

Postawiła dodatkową szklankę na tacy, dorzuciła trochę 

domowych ciasteczek i wyszła, by dołączyć do pozostałych. 

background image

Na ścieżce została niemal przewrócona przez domniema­

nego rzeczoznawcę, który pędził na oślep z przeciwnej strony. 
Torbę miał otwartą i Penny kątem oka zauważyła wystający 

z niej długi czarny przedmiot. 

- Dziękuję pani - mężczyzna uśmiechnął się złośliwie. 

- Bardzo mi pani pomogła. 

Pomogła? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Gdy weszła do 

altanki i ujrzała rozwścieczoną twarz Reida, doznała nagle 
olśnienia. Czyżby... 

- Dlaczego wpuściłaś tu tę szumowinę? - pienił się Reid. 

- To fotoreporter z magazynu „Inside"! 

- Och, nie! - zakryła dłonią usta, gdy uświadomiła sobie 

wszystkie możliwe konsekwencje. 

- Ten szmatławy brukowiec celuje w sensacyjnych histo­

ryjkach z życia sław, a jeśli nie mają niczego w zanadrzu, 
wymyślają własne historie! 

- Nie wiedziałam...— wykrztusiła, zawstydzona własną 

naiwnością. Jakże mogła wpuścić kogoś takiego na teren po­
siadłości i jeszcze wskazać drogę do Reida... I do Suzie? 
- Czy... czy udało mu się zrobić zdjęcia?-spytała z przera­
żeniem. 

- Niestety, tak. Zrobił kilka, nim zdołałem go wyrzucić. 

Oni zwykle pstrykają, a potem w nogi. Do licha, jak mogłaś 

nie zauważyć aparatu, który targał ze sobą! 

- Zauważyłam dopiero, gdy wychodził. Schował go do 

torby. - Popatrzyła na Reida swymi jasnymi, niemal przezro­
czystymi oczami. - Zrobił wspólne zdjęcie tobie i Suzie? 

- Reid właśnie demonstrował mi poprawny układ palców, 

gdy znienacka wyskoczył ten facet - objaśniła podekscytowa­
na Suzie, nie zdając sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji. 

- No i zrobił nam zdjęcie... Czy one ukażą się w prasie? 

background image

- Obawiam się, że tak. - Ton głosu Reida świadczył, że 

obawia się najgorszego. 

Penny przypomniała sobie, że Reida w środowisku muzy­

cznym nazywano kiedyś playboyem. Łatwo można było sobie 
wyobrazić uciechę gawiedzi, gdy połączą jego nazwisko 
z mentorskim programem prywatnej szkoły. I właśnie przed 
tym przestrzegała ją Tonia... 

Tonia! 

Serce zamarło jej w piersiach. Czyżby za tym wszystkim 

stała Tonia? Któż inny mógłby poinformować prasę o zaan­

gażowaniu się Reida w szkolny program pomocy uzdolnio­
nym dzieciom? Nie miała jednak przeciwko niej żadnego 
dowodu. Nie powinna rzucać oskarżeń na wiatr. 

- I co teraz zrobimy? - spytała zduszonym głosem. 
- Zaatakujemy! Atak jest najlepszą formą obrony, czyż 

nie? — Wykrzywił ponuro usta. 

- Ale jak? Nie uda ci się przecież powstrzymać tej gazety 

przed wydrukowaniem tego, co zechcą. 

- I nie będę ich powstrzymywał. Dostarczę im natomiast 

historię znacznie bardziej wybuchową. 

- Co masz na myśli? 
- Ogłoszę nasze zaręczyny! 

Poczuła się tak, jakby dostała nagle cios w żołądek. 
- Co takiego?! 

- Zaręczycie się? To wspaniale! - Suzie podskakiwała 

z radości. 

- Suzie, bądź tak dobra i zanieś tacę do domu. Muszę 

porozmawiać z Reidem na osobności. 

Suzie z ociąganiem spakowała klarnet, zabrała tacę i ode­

szła. Gdy tylko jej sylwetka zniknęła za zakrętem, Penny 

zwróciła się do Reida z ledwie powstrzymywaną furią: 

background image

- Jak mogłeś! Chyba oszalałeś! Nie wyjdę za ciebie i ni­

gdy się z tobą nie zaręczę. Nie pojmujesz, że cię nienawidzę? 

- W przeciwnym razie obrzucą błotem nie tylko mnie, ale 

również Suzie i szkołę, skompromitują ideę programu men­
torskiego. Wolisz, aby tak właśnie się stało? 

- Oczywiście, że nie. - To, co stanie się z nią, wyraźnie 

go nie obchodziło... Ale czyż mogła pozwolić, by Suzie cier­
piała za niewinność? Co będzie, jeśli w wyniku prasowej 
nagonki siostrzenica załamie się, a program jej szkoły zosta­
nie wyśmiany? - Czy jesteś pewien, że nie ma innego wyj­
ścia? - spytała. 

- Jeśli zostanę w końcu szacownym, żonatym mężczyzną, 

to przypuszczam, że skandal nas ominie. Oczywiście, jeśli 
potrafimy dobrze zagrać swe role. 

Jaki miała wybór? Po krótkim namyśle uległa. 
- Zgoda. Zrobię to ze względu na Suzie. Wiem, ile znaczy 

dla niej muzyka i ten program. 

- Skoro mnie nienawidzisz, nie oczekuję innych moty­

wów twej decyzji - powiedział z krzywym uśmiechem. A po 
chwili dodał rzeczowym, spokojnym tonem: - Musimy dzia­
łać szybko. „Inside" wychodzi w piątek. Dziś mamy wtorek... 
Jutro rano zwołam konferencję prasową i zawiadomię o na­
szych zaręczynach. Informacja znajdzie się w wieczornych 
wiadomościach, a w czwartek rano na łamach całej prasy. 
W piątek „Inside" będzie miał się z pyszna, jak ostatni koń na 

wyścigach. 

W głowie miała zamęt myśli. Jakże on mógł o tej sprawie 

mówić w sposób tak chłodny i bezosobowy! Dla niej publi­
czne zaręczyny z Reidem stanowić będą ciężką próbę... Nie­
gdyś byłoby to wielkie, radosne wydarzenie, ale teraz... Teraz 
nie była właściwie pewna swych uczuć. Przede wszystkim się 

background image

bała, ale gdzieś głęboko w sercu czuła dziwne podniecenie 
- podniecenie, którego nie sposób było logicznie wyjaśnić. 

Nie powinna przecież ekscytować się pomysłem publicz­

nego ogłoszenia zaręczyn! - zżymała się w duchu i natych­
miast postanowiła, że zakończy całą sprawę, gdy tylko groźba 
skandalu minie. Tak czy owak, nie mogła poskromić chęci 
stawienia czoła nieoczekiwanemu wyzwaniu. Tak musi czuć 
się człowiek dotknięty nagłym szaleństwem, pomyślała z re­
zygnacją. 

Następnego ranka przy śniadaniu z ponurą miną rozmyśla­

ła o konferencji prasowej, którą zwołał Reid. 

- Lepiej się poczujesz, jeśli cokolwiek zjesz - poradził jej 

życzliwie. - Przyjmij radę od człowieka, który nauczył się już 
walczyć z tremą. 

- Czy nie mógłbyś pójść na tę konferencję beze mnie? 

- spytała. 

- Cóż warte jest wesele bez udziału panny młodej! - za­

żartował złośliwie. 

Rzuciła mu przerażone spojrzenie. 

- Kto to mówi o pannie młodej i weselu? 
- Wesele następuje zazwyczaj po zaręczynach, czyż nie? 

- ironicznie wykrzywił kąciki ust. 

- Nie tym razem. 
- W takim razie nie musisz się o nic martwić. - Ze spo­

kojem podniósł się z krzesła. 

Konferencja prasowa za chwilę miała się rozpocząć. Penny 

nerwowym ruchem wygładziła koronkowe obrzeżenie bluzki, 
którą miała na sobie. Cały jej strój był w odcieniu dojrzałe­
go melona, który, jak zapewniła ją ekspedientka,, doskona­
le podkreślał jej karnację. Z irytacją przypomniała sobie 

background image

propozycję Reida, że zapłaci za jej nową kreację. Oczywiście, 
odmówiła. Musiała mu zresztą przypomnieć, że nie były to 

ich prawdziwe zaręczyny i nie mogła pozwolić sobie na taką 

poufałość. 

W sali konferencyjnej oczekiwał ich tłum dziennikarzy. 

Były tam przynajmniej trzy ekipy telewizyjne, a stół, przy 
którym mieli zasiąść, pokrywał gąszcz mikrofonów. Teraz 
Penny odczuła zadowolenie, że sprawiła sobie nowe ubranie. 

Świadomość dobrego wyglądu podniosła ją na duchu. 

Gdy weszli, przywitał ich pomruk zainteresowania. Wszy­

scy utkwili wzrok w Reidzie, który mocno obejmował Penny 
w talii i prowadził do stołu. Ramię władczo ją obejmujące 
dodawało jej odwagi. Nie mogła jednak wyzbyć się wrażenia, 
że prowadzona jest na egzekucję... Ale czyż nie była to pra­
wda? Doskonale wiedziała, że po złożeniu stosownych 
oświadczeń całe jej prywatne życie legnie w gruzach. Taka 
była cena ratowania Suzie i honoru szkoły. 

Gdy już zasiedli za stołem, Reid nieoczekiwanie uścisnął 

jej dłoń, dodając odwagi, a potem pochylił się do mikrofonu 

i w sposób elegancki i swobodny powitał dziennikarzy. Jakże 
mu zazdrościła pewności siebie i opanowania, którego musiał 
nauczyć się z racji swej zawodowej kariery. 

- Wróciłem do Australii, by uregulować dwie ważne sprawy 

- powiedział głosem ciepłym, wzbudzającym zaufanie. - Po 
pierwsze, pragnąłem zorganizować w Sydney główne biuro mo­

jej korporacji, i jak widzicie, udało mi się tego dokonać. Po 

drugie... - urwał na moment, dla wywołania dramatycznego 
efektu - pragnąłem poprosić o rękę Penny Sullivan. Właśnie 
wczoraj uczyniła mi ten zaszczyt i wyraziła zgodę. 

Jak należało się spodziewać, oświadczenie Reida wywołało 

wrzawę, potem zaś nastąpiła eksplozja pytań. Naturalnym 

background image

tonem, z wdziękiem odpowiedział na wszystkie, nawet te naj­
bardziej krępujące. 

- Dlaczego czekał pan tak długo, by wrócić i oświadczyć 

się? - padło kolejne trudne pytanie. 

- Najpiękniejsze rzeczy w życiu zawsze warte są oczeki­

wania - odparł bez zmrużenia okiem, i uśmiechnął się kąci­
kiem ust do Penny. - Byłem zaprzątnięty najpierw budową 
swego muzycznego imperium, Penny zaś rozwijała się zawo­
dowo... I dopiero teraz, gdy wróciłem, obydwoje zdaliśmy 
sobie sprawę, że nie mamy ochoty czekać ani chwili dłużej. 

Nieprawdaż, kochanie? 

Pełne miłości spojrzenie, którym ją obdarzył i ostatnie pie­

szczotliwe słowo sprawiły, że spłonęła rumieńcem. Reporte­

rzy nie omieszkali uwiecznić na zdjęciach uroczego zażeno­
wania narzeczonej. 

- Nie chcieliśmy dłużej czekać - oznajmiła, starannie do­

bierając słowa: -Gdy znów ujrzałam Reida, odniosłam wra­
żenie, jakby czas stanął w miejscu... 

- Jak to się stało, że znów jesteście razem? - dopytywał 

się wścibski dziennikarz. 

- Dostałem list od pewnej uroczej, młodej damy, która 

wkrótce zostanie moją siostrzenicą - Reid wybawił Penny 
z opresji. - Suzanne Kimber jest utalentowaną klarnecistką. 
Poprosiła, bym został jej muzycznym opiekunem, nie zdając 
sobie sprawy, że z jej ciotką wiążą mnie najściślejsze więzy... 
więzy miłości. 

Jakże gładko potrafił kłamać! Penny z ogromnym wysił­

kiem pokonując wewnętrzne opory, zdołała się uśmiechnąć 
i lekko skinąć głową. 

-Czekamy na pocałunek, Reid! - zawołał nagle jeden 

z kamerzystów. 

background image

Reid uśmiechnął się radośnie. Zbyt radośnie, pomyślała 

Penny. To był uśmiech niemal szyderczy. 

Chwilę później nie była zdolna myśleć, gdy objął ją ramie­

niem i przyciągnął do siebie. Poczuła znów na ustach jego 
twarde, zachłanne wargi i tysiące namiętnych pragnień oszo­
łomiło jej wyobraźnię. Serce biło jak oszalałe, a całe ciało 
ogarnęła fala rozkosznej słabości. Zdając sobie sprawę, że 
wokół błyskają flesze, usiłowała spiorunowąć Reida groźnym 
spojrzeniem, ale nagle straciła, zdolność widzenia. 

Przed oczami zamigotały jej gwiazdy, zaczęła nerwowo 

mrugać powiekami, chcąc przywrócić obrazowi ostrość, 
i właśnie w tym momencie uświadomiła; sobie, że Reid dzię­
kuje, dziennikarzom za przybycie. 

Penny znów poczuła się upokorzoną. Reid potrafił przy­

jmować wszystko z kamiennym spokojem, ona zaś za każdym 

razem, gdy ją dotknął, robiła z siebie idiotkę. A to był dopiero 
początek. Ta nieznośna sytuacja zapewne będzie trwała jesz­
cze jakiś czas. 

Wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślał Reid, prze­

biegając wzrokiem nagłówki w gazetach. Zdjęcie jego, i Suzie 
ukazało się co prawda w magazynie „Inside", ale w powodzi 
artykułów dotyczących jego zaręczyn z Penny przeszło nie­
mal niezauważenie. Reid doskonale zdawał sobie sprawę, że 
bez ogłoszenia zaręczyn sprawa przedstawiałaby się całkiem 
inaczej... 

Z trudnością przychodziło mu myśleć o sobie jako o zarę­

czonym mężczyźnie, zwłaszcza że Penny w niczym nie przy­
pominała oddanej narzeczonej. Oczywiście, na pokaz potra­
fiła udawać, ale jeśli ktoś przyjrzałby jej się uważniej, dostrze­
głby na dnie jej oczu płonącą nienawiść. To było trochę dziw-

background image

ne, ponieważ w jego ramionach stawała się taka miękka, kru­
cha i bezbronna. Trudno było zrozumieć kobiecą duszę. 

Przyznać musiał, że on również nie był nieczuły. Wywie­

rała na nim o wiele większe wrażenie niż jakakolwiek inna 
kobieta, mimo że nadal żywił wobec niej pewną urazę... 
Właściwie dlaczego się z nią nie ożenił? 

Palce zastygły mu na klawiszach klarnetu. Jak większość 

muzyków każdego poranka ćwiczył swe umiejętności. Czy 
słońce, czy deszcz, upał czy zawierucha - grał co dzień i to 
z zapałem, który wzbudzał podziw nawet kolegów po fachu. 
Dziś jednak uporczywe myśli o Penny wybijały go z artysty­
cznego transu. 

Mieszkając razem z nią i jej siostrzenicą, posmakował 

zwykłego rodzinnego życia. Każdego poranka witały go te 
same twarze, i każdego wieczora opowiadał, jak spędził 
dzień. Taki tryb życia miał swoje przyjemne strony... 

Właśnie tak sobie wyobrażał przyszłość z Penny, aż do 

chwili, gdy na zawsze stracił do niej zaufanie. Na zawsze? 
A może nie było jeszcze za późno, żeby ponownie spróbo­
wać? Całowanie Penny rozbudziło w nim wiele przyjemnych 
wspomnień... Tak, pod względem fizycznym byli doskonale 
dobrani. Ale czy to wystarczy do zbudowania wspólnego 
życia? 

Pamiętał jej niezrozumiały upór w sprawie wypadku. Nie 

chciała przyznać się do winy i to właśnie stanowiło między 
nimi prawdziwą kość niezgody. Gwoli sprawiedliwości prze­

jrzał wówczas raz jeszcze wszystkie dane, które przedłożył 

towarzystwu ubezpieczeniowemu, ale nie znalazł niczego, co 
mogłoby sugerować jej niewinność. Co więcej, on sam musiał 
zatuszować fakt, że piła. I zamiast być mu za to wdzięczna, 

wyglądała na śmiertelnie obrażoną. 

background image

Do licha, takie rozumowanie prowadziło donikąd. Nie 

chciała się zmieniać, więc niepotrzebnie tracił czas na rozmy­
ślania.. . 

Podniósł klarnet do ust i zaczął grać sonatę Brahmsa w to­

nacji F-molL Ten trudny utwór wymagał szczególnej koncen­
tracji. Pogrążony w muzyce zaczął powoli odzyskiwać we­
wnętrzną równowagę. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Penny po raz kolejny przeglądając się w lustrze, doszła do 

wniosku, że zaręczyny niestety poczyniły spustoszenie na jej 
koncie bankowym. Reid lubił spotykać się z nią w biurze 
i zabierać na lunch do modnych restauracji. Musiała więc 
zadbać o swą garderobę. Rzeczy, które nosiła po domu, były 
całkiem nieodpowiednie do pokazywania się w nich u boku 
Reida w wytwornych lokalach Sydney. 

Dżersejowy żakiet i spodnie w kolorze kawy, które miała 

dziś na sobie, kupiła niedawno, podobnie jak wiele innych 
rzeczy, które wypełniały teraz jej szafę. Przyglądając się sobie 
w lustrze musiała przyznać, że wygląda o wiele lepiej. Pod­
cięte końce włosów oraz kilka kosmyków wijących się na 
czole łagodziły kontur twarzy i dodawały jej uroku. 

Skrzywiła się nieznacznie do własnych myśli; zaręczyny 

z Reidem wytrąciły ją z równowagi. Te wszystkie artykuły 
w prasie... Czasami miała wrażenie, że potraktowano ją jak 
kolejną udaną inwestycję Reida Brandena. 

Jednak te zaręczyny miały również pewne dobre strony. 

Kilka dni temu Suzie powiedziała jej, że wygląda odlotowo. 
„Narzeczeństwo ci służy" - ten komentarz jeszcze długo 
brzmiał w uszach Penny. Zresztą obiektywnie musiała przy­
znać, że wyglądała na dużo młodszą i bardziej ożywioną, 

podobnie jak śpiąca królewna, w chwili gdy książę obudził ją 
pocałunkiem. 

background image

Czyżby to wszystko było zasługą Reida? Rzeczywiście 

wniósł do jej domu powiew świeżego powietrza... Często się 
sprzeczali, potrafił doprowadzać ją do pasji, ale miał tyle 
osobistego uroku, że zwykle kapitulowała. Był z nią każdego 
ranka i każdego wieczoru jak wieczna pokusa, i czasami za­
stanawiała się, jak.długo zdoła wytrzyniać napiętą sytuację, 
która wytworzyła się między nimi. 

Przypomniała sobie ż zażenowaniem, jak pewnego dnia 

wyjął jej zręki słoik, którego nie potrafiła otworzyć, odkręcił 
z dziecinną łatwością wieczko i uśmiechając się złośliwie, 
wręczył jej z powrotem. 

- Dałabym sobie doskonale radę bez ciebie... - To były 

próżne słowa i zdawała sobie sprawę, że nie zawierały całej 
prawdy. Gdy ją dotykał przelotnie i patrzył przy tym przeni­
kliwie w jej twarz, traciła poczucie rzeczywistości, stawała 
się jakby inną osobą- beżbronnąjak lalka z gałganków. - Da­
wałam sobie doskonale radę, nim się tu wprowadziłeś - po­
wtórzyła mało przekonującym tonem. 

- Rozumiem, że dzięki swoim kochankom - drwił bezli­

tośnie. 

- Oni przynajmniej nie wprowadzili takiego rozgardiaszu, 

że nie mogę nawet znaleźć otwieracza do słojów! - odcięła 
sięostro. 

- I z pewnością nie uczynili twojego życia w połowie tak 

podniecającym jak dziś. 

Cała sytuacja najwyraźniej zdawała się go bawić. Jakież to 

było nieznośnie irytujące! Czyżby nie dostrzegał napięcia, 
w którym teraz żyła? W tym wszystkim najbardziej bolesna 
była świadomość, że kiedyś tak wiele ich łączyło. 

Pora zapomnieć o przeszłości, powtórzyła sobie po raz nie 

wiadomo który. Starając się zapanować nad chaosem myśli, 

background image

energicznie chwyciła torebkę i kluczyki do samochodu. Mu­
siała się szybko opanować, jeśli nie chciała obnażyć przed 
Reidem swej zbolałej duszy. 

Strażnik na parkingu pozdrowił ją jak dobrą znajomą. Ja­

dąc windą, pomyślała, że to zadziwiające, ile może zdziałać 
pierścionek zaręczynowy. 

Pierścionek był kolejnym źródłem jej niepokoju. Duży, 

okrągły brylant wydawał się stanowczo zbyt cenny jak na 
zwykły rekwizyt. Reid życzył sobie, by nosiła go przy każdym 
wyjściu, ona zaś uparcie powtarzała, że zwróci go, gdy tylko 
cała farsa dobiegnie końca. 

Gdy Penny pojawiła się w biurze Reida, zastała tam Tonie 

Rigg. Od czasu ogłoszenia zaręczyn asystentka Reida wyraź­
niej unikała spotkania z Penny. Życie prywatne szefa widać 
nie było jej obojętne. 

- Reid jest teraz na zebraniu - powiedziała obojętnym 

tonem, wymowny wzrok kierując na drzwi, które wiodły do 

jego sanktuarium. 

- Wiem - Penny skinęła głową. - Mówił mi, że zebra­

nie być może opóźni nasz lunch. Obiecał, że to nie potrwa 
długo. 

- Och, to cały nasz Reid. U niego nic nie trwa długo 

- powiedziała Tonia z zagadkowym uśmiechem. 

Pięć lat temu wyniosłe zachowanie Toni z pewnością zbi­

łoby Penny z pantałyku. Teraz jednak odznaczała się większą 
pewnością siebie. 

- Domyślam się, że nie pochwalasz naszych małżeńskich 

planów - rzekła otwarcie. 

- Szczerze mówiąc, nie pochwalam tego całego kamufla­

żu - odparła z niezmąconym spokojem Tonia.. - Wasze plany 
trudno nazwać poważnymi. 

background image

- Tak? Dlaczego tak sądzisz? - Penny czuła, że zaczyna 

brakować jej powietrza. 

Oczy Toni wyglądały jak zielonkawe jeziora skute lodem, 

gdy po chwili napiętej ciszy przemówiła: 

- Sądzę tak dlatego, że Reid nadal sypia ze mną. 

Penny poczuła ostre ukłucie bólu w sercu. Ból był tak 

dojmujący, że zaczęła się zastanawiać nad swoją reakcją.. 
Przecież niczego sobie z Reidem nie obiecywali. Dlaczego 
więc wyznanie Toni tak ją nieprzyjemnie oszołomiło? 

Spojrzała asystentce w twarz, zrazu niepewna, i nagle do­

znała olśnienia. 

- Doprawdy? - zadrwiła. - Nigdy nie sądziłam, że grze­

szysz tak bujną wyobraźnią, Toniu. 

- I nie omyliłaś się w swych sądach. - Twarz Toni ppzba-

wiona była jakiegokolwiek wyrazu. Wyglądała jak porcelano­
wa lalka, i tylko pobladłe kostki u rąk, którymi nerwowo 
przytrzymywała się biurka, świadczyły o stanie jej nerwów. 
- Zawsze trzymam fantazję na wodzy. Nie muszę cię chyba 
przekonywać, że okrągłe znamię na jego biodrze nie jest wy­
tworem mojej wyobraźni, nieprawdaż? 

Penny zachwiała się, jakby rażona piorunem. Żałowała 

teraz, że w ogóle zaczęła tę rozmowę. 

- Nie twierdzę, że nigdy z nim nie spałaś - rzekła z wy­

siłkiem. - Przez wiele lat się nie widywaliśmy. Nie mam 
złudzeń, że spędził je w klasztorze... 

- Nie rozumiesz mnie, Penny - Tonia przerwała jej bezli­

tośnie. - Reid nigdy się z tobą nie ożeni, ponieważ ma zamiar 
poślubić mnie! 

Penny czuła, że jej cierpliwość się wyczerpuje. 

- W takim razie już dawno by ci się oświadczył! - wybu­

chła. - Marnujesz życie, czekając na cud, który nigdy się nie 

background image

wydarzy. - Pochyliła się nad jej biurkiem i dodała konfiden­
cjonalnym szeptem: - Obydwie dobrze wiemy, kto przysłał 
tego lichego fotografa do mojego domu! Sądziłaś, że plotki 
wypłoszą stamtąd Reida. A przecież powinnaś wiedzieć, że 

jego nikt do niczego nie potrafi zmusić. I nikomu nie włoży 

na palec pierścionka, jeśli sam tego. nie zechce. Widzisz? 
- Wyciągnęła rękę. - Pierścionek siedzi na moim palcu i po­
zostanie tam tak długo, jak długo Reid będzie sobie tego 
życzył. 

Tonia wyglądała na lekko oszołomioną. 
- A więc domyśliłaś się... - powiedziała z nieznacznym 

uśmiechem. - Byłam przekonana, że to dobry plan. Szkoda, 
że się nie udało... 

Penny wcale nie czuła satysfakcji. Była po prostu bardzo 

wyczerpana i za wszelką cenę pragnęła zakończyć kłótnię. 

- Teraz więc, skoro już tyle się wyjaśniło, może złożymy 

broń? - podjęła pojednawczym tonem. - Zakończmy tę śmie­
szną walkę. 

Nerwowym ruchem Tonia porządkowała papiery na biurku. 
- Śmieszną? Wątpię, czy Reid się ucieszy, jeśli jeszcze 

dziś po południu znajdzie na biurku moją rezygnację. Zwła­
szcza że zamierzam mu wyjaśnić, że to ty jesteś za nią odpo­
wiedzialna. 

- Przecież wcale nie musisz rezygnować z pracy... - ode­

zwała się Penny lekko oszołomiona. 

- Owszem, muszę. - Tonia zacisnęła usta. - Właściwie 

jest to doskonałe rozwiązanie. Chciałabym zobaczyć, jak bę­

dziesz tłumaczyć się przed Reidem - roześmiała się ponuro. 
-I żebyś nie miała złudzeń, on bez wątpienia skontaktuje się 
ze mną. Zbyt wiele nas łączy, przede wszystkim zaś jestem 
mu teraz bardzo potrzebna. 

background image

Tonia wstała i nie patrząc już więcej na pobladłą twarz 

rywalki, opuściła pokój. 

Penny była bardzo zaskoczona reakcją Reida. 

- Czy to ty ją sprowokowałaś? - spytał rozwścieczony. 

W obronnym geście skrzyżowała ramiona. Ciekawe, czy 

byłby równie zdenerwowany, gdyby to ona opuściła biuro 
zamiast Toni... 

- A co miałam robić? - rzuciła ostrym tonem. - Miałam 

się głupio uśmiechać, gdy powiedziała mi, że nadal z nią 
sypiasz? 

Prześliznął się po niej rozbawionym wzrokiem. 
- I co bardziej cię zdenerwowało; zachowanie. Toni, czy 

też fakt, że ze mną sypia? 

Z trudnością przełknęła, ślinę. Żałowała, że nie zostawiła 

otwartych drzwi, gdy weszła do jego gabinetu po zakończeniu 

konferencji. Gabinet był ogromny, z wielkich szklanych okien 
rozciągał się wspaniały widok na port, ale przebywając tu 

sama z Reidem, czuła się jak w pułapce. 

- Obydwoje wiemy, że nasze zaręczyny są fikcją - pod­

jęła z wysiłkiem. - Tak naprawdę nic nie oznaczają i oczywi­

ście nie musimy się przed sobą tłumaczyć ze swego życia 
prywatnego. 

Oparł się niedbale o róg biurka i skrzyżował ramiona. 

- Niemniej jednak zaspokoję twoją nieuzasadnioną cieka­

wość - uśmiechnął się pod nosem. - Otóż nie spałem z Tonią, 

od czasu gdy ci się oświadczyłem. Być może się zdziwisz, ale 
mam swój kodeks honorowy. 

Poczuła irracjonalną ulgę, a w serce jej wstąpiła dziwna otu­

cha. Musiała się opanować, zdusić w sobie te zdradzieckie myśli. 

Nie powinny ją przecież obchodzić jego intymne sprawy! 

- Czy mam to wyznanie potraktować jak komplement? 

background image

- spytała gniewnie. - Jeśli chcesz wiedzieć, ja również z ni­
kim nie jestem związana. Jesteśmy zatem kwita. 

Przez chwilę patrzył na nią spod zmrużonych powiek, po­

tem zsunął się z biurka, pochylił ku niej i położył ręce na jej 
ramionach. 

- Dobrze, że zdobyłaś się na odrobinę szczerości - powie­

dział. - Mam wrażenie, że jesteś zła, ponieważ trochę cię 
zaniedbuję... 

Ciepło płynące z jego rąk przenikało przez żakiet i łagod­

nie ogrzewało jej ciało. 

- Chyba oszalałeś! - powiedziała ze zniecierpliwieniem. 

- Sugerujesz, że jestem złakniona seksu? 

Wolno przesunął palcem po jej mocno zaciśniętych ustach. 
- Nie złakniona, ale pozbawiona - wyszeptał. - Zwłasz­

cza jeśli przywołamy wspomnienia razem spędzonych nocy... 

Broniła się przed tymi wspomnieniami, broniła z całych 

sił, ale bliskość Reida, zapach jego wody po goleniu i ta 
specyficzna zmysłowa atmosfera pewności i siły, jaką rozta­
czał, obezwładniały ją. Bezwiednie, jakby wbrew włas­

nej woli, przymknęła oczy i lekko przechyliła się w jego kie­
runku. 

Poczuła pieszczotliwy dotyk jego ust na czubku głowy. 

Wstrzymała oddech. Czar jednak prysł, ponieważ nagle, 
z nieoczekiwaną gwałtownością, odsunął ją od siebie. Dozna­
ła zawodu, jak dziecko, któremu odebrano podarunek. 

Spojrzała Reidowi w oczy i dostrzegła w nich iskierki szcze­

rego rozbawienia. Powinna go nie lubić... Dlaczego więc serce 
biło jej tak mocno, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi? 

- Mylisz się - oświadczyła z nagłą stanowczością. - Prę­

dzej umrę, niż pójdę z tobą do łóżka. 

- Och, cóż za determinacja - zakpił z wyraźną dezapro-

background image

bata. - I pomyśleć, że przed chwilą gotowa byłaś paść mi 
w ramiona. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. Gotów był­

bym się założyć, że w wyobraźni często wracałaś do tamtych 

chwil i wyobrażałaś sobie, jakby to było, gdyby znów... 

- To nieprawda! - skłamała bez zastanowienia. Bała się 

tylko, że wyraz oczu ją zdradzi. Reid potrafił czytać w niej 

jak w otwartej książce. Ileż to nocy przeleżała bezsennie, 

tęskniąc za jego mocnymi ramionami, za uczuciem, które 
bezpowrotnie utraciła. : 

- Mógłbym cię zmusić, byś cofnęła te słowa - powiedział 

z błyskiem wyzwania w oczach. - Nie zrobię tego jednak. 
Wolę, byś cofnęła je z własne woli. 

- Będziesz musiał długo Czekać - odparła, nie kryjąc złości. 
- Zobaczymy. - Uniósł kącik ust w tajemniczym uśmiechu. 

- Może lunch poprawi ci humor i będziesz bardziej uległa. 

Rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale gdy ścisnął ją za 

łokieć i poprowadził do drzwi, nie stawiała oporu. 

Lunch jedli w napiętej atmosferze, której nie poprawiały 

ukradkowe, zainteresowane spojrzenia pozostałych gości. 
Penny nie mogła się przyzwyczaić, że Reid był teraz niezwy­
kle popularną osobą i ustawicznym ośrodkiem zainteresowa­
nia obcych ludzi. 

- Nie zwracaj na nieh uwagi - poradził z życzliwą troską. 

- Wkrótce znudzi im się podpatrywanie nas. 

- Czy nie przeszkadza ci, że na każdym kroku śledzą cię 

oczy innych ludzi? - spytała, tracąc nagle apetyt na sałatkę. 

- Nic a nic. - Niedbale wzruszył ramionami. - Aplauz 

tych ludzi pomógł mi przecież dotrzeć do miejsca, w którym 
teraz się znajduję. . 

Ten odkrywczy punkt widzenia zadziwił ją, nie kontynuo­

wała jednak tematu. 

background image

- Naprawdę przykro mi bardzo z powodu dzisiejszego in-

cydentu z Tonia - powiedziała. - Wcale nie chciałam, żeby 
zrezygnowała z pracy. 

- Obydwoje dobrze wiemy, dokąd prowadzi droga wybru-

kowana dobrymi chęciami - westchnął lekko. - Nie ukrywam 

jednak, że odejście Toni w tej chwili jest mi wyjątkowo nie 

na rękę... 

Nim zdążył dokończyć, przemknęła Penny przez myśl róż­

norodność możliwych powodów. Zgromiła się w duchu zą 
wybujałą wyobraźnię. 

- Moje studio nagrań - ciągnął Reid -jest głównym spon­

sorem dorocznej australijskiej nagrody muzycznej. Całą kam­

panią zajmowała się Tonia. 

- Chyba nie cierpisz na brak pracowników?—podkreśliła 

nieco złośliwym tonem, 

Spojrzał na nią badawczo. Musiał być świadom jej myśli. 

- Nie ma problemu z pracą biurową, nie zapominaj jed­

nak, że Tonia miała reprezentacyjne obowiązki... - Bawił się 
przez chwilę kieliszkiem, a potem znów spojrzał jej ostro 
w oczy. - Mam pomysł — oznajmił stanowczo. - Skoro stałaś 
się powodem tego całego zamieszania, powinnaś zająć jej 

miejsce, przynajmniej do czasu rozdania nagród. 

Penny czuła zamęt w głowie. O co mu chodziło? - zasta­

nawiała się gorączkowo. I po chwili doznała olśnienia. Zdała 
sobie sprawę, czego Reid po niej oczekiwał. Miałaby uczest­

niczyć w samej ceremonii rozdania nagród. To było przecież 
niemożliwe! 

- Nie mogłabym - zaprzeczyła żywo. Nie miała ochoty 

na tak uroczysty, galowy występ u boku Reida. 

- Owszem możesz - powiedział ze śmiertelnym spoko­

jem. - Tonia, jak wiesz, często wyręczała mnie w obowiąz-

background image

kach reprezentacyjnych;.. Widziałaś, jak media zareagowały 
na wiadomość o naszych zaręczynach? Wyobrażasz sobie ich 
reakcję, jeśli pokażę się na ceremonii wręczenia nagród z obcą 
kobietą u boku? 

- Czy nie możesz.. - usiłowała się bronić. - Czy nie 

możesz zatrudnić kogoś do pracy w biurze i... i sam stawić 
się na ceremonii? 

Pochylił się ku niej; na jego ponurej twarzy pojawiły się 

oznaki lekkiego rozbawienia. Dla osób postronnych musieli 
wyglądać jak para prawiąca sobie czułości. Ale słowa, które 

popłynęły z ust Reida były zadziwiająco ostre: 

- Biuro nie stanowi problemu. Moi pracownicy poradzą 

sobie ze sprawami reprezentacyjnymi. Chodzi jednak o Suzie. 
Potrzebujemy dla niej opiekunki. 

- Co Suzie ma z tym wszystkim wspólnego? - spytała 

z narastającym niepokojem. 

- Ceremonię wręczenia nagród uświetnią występy mło­

dych, utalentowanych gwiazd - wyjaśnił. - Suzie zasługuje 
na to, by znaleźć się wśród nich. 

Myśli tłukły jej się w głowie w szalonej gonitwie. Siostrze­

nica zagra dla śmietanki muzycznej, jej występ pokażą w te­
lewizji... 

- Wplątałeś w to Suzie, aby uzyskać moją współpracę, 

prawda?-spytała podejrzliwie. 

- Ona ma wybitny talent - wyprowadził ją z błędu. - Za­

sługuje na to, by jej pomóc. 

Penny ciężko westchnęła; czuła się wyprowadzona w pole. 

- W porządku - powiedziała pojednawczo. - Odegram 

swą rolę dla jej dobra. Ale gdy tylko wróci Jo, Suzie wyjedzie 
do domu i moja rola na tym się skończy. Nie możesz prosić 
mnie o nic więcej. 

background image

Rzucił jej śmiałe spojrzenie. 

- Mogę prosić cię o wiele więcej, droga Penny. Nie za-

mierzam jednak prosić cię o ani trochę więcej, niż możesz mi 
ofiarować... . 

Poczuła dreszcz przebiegający po kręgosłupie i nerwowo 

przełknęła ślinę. Grał jej na nerwach, grał z taką samą zręcz­
nością jak na swoim ukochanym klarnecie. 

- Przestań się ze mną droczyć - syknęła. - Zerwę z tobą 

współpracę, jeśli nie zaczniesz traktować mnie z szacunkiem! 

Wyciągnął rękę poprzez stół i palcami objął jej dłoń - de­

likatnie, a jednocześnie w jakiś sposób zaborczo. 

- Ależ darzę cię szacunkiem - szepnął. - I będę darzył nie 

mniejszym również rano. 

- Och! - Próbowała wyrwać mu dłoń, ale uścisk miał jak 

ze stali. 

Kolistym ruchem delikatnie wodził kciukiem po wrażliwej 

skórze jej nadgarstka; Czuła, jak z tego miejsca rozchodzi się 
wzdłuż ramienia fala upiornego gorąca i jej twarz oblała się 

rumieńcem. 

- - Jeśli chcesz sprawdzić, kto z nas jest silniejszy, gwaran­

tuję ci, że przegrasz. - Uśmiechnął się chłodno, - Wmawiasz 

sobie, że mnie nienawidzisz, a naprawdę zastanawiasz się, jak 
byś się czuła, gdybym zamiast twego nadgarstka dotykał in­

nych części ciała... 

- Jesteś niemożliwy! - Przerwała mu gwałtownie, świado­

ma, że był bardzo bliski prawdy. - Dlaczego to robisz? O co 
ci chodzi? 

- Przecież to oczywiste. Zaręczyny rozbudziły w nas 

obojgu uczucia, o które już się nie podejrzewaliśmy. A ty nie 
chcesz się do nich przyznać, ponieważ mogłoby to oznaczać; 
że uciekając przede mną, popełniłaś błąd. 

background image

Oczy Penny nagle zasnuła mgła. Zaczęła nerwowo mrugać 

powiekami, by powstrzymać napór łez. Nie mogła się rozpła­
kać, nie mogła przyznać się do winy.,... 

- Związek dwojga ludzi nie może opierać się tylko na 

wzajemnym pożądaniu - powiedziała niepewnie. 

- Wcale nie miałem na myśli wyłącznie związku fizycz­

nego - stwierdził rzeczowym tonem, jakby rozmawiali o in­
teresach. - Miałem nadzieję, że nasze fikcyjne zaręczyny za­
mienią się w prawdziwe. 

Szumiało jej w głowie, a w ustach czuła dziwną suchość. 

Czyżby była bliska zemdlenia? Opanowała się resztkami sił 
i przemówiła: 

- Przecież tak naprawdę nie chcesz się ze mną ożenić? 

- To cię tak dziwi? Pięć lat temu byliśmy tego bliscy. 
Zbyt dobrze pamiętała, dlaczego do ślubu nie doszło. Ni­

gdy nie zapomni obrzydzenia, które dostrzegła na jego twarzy, 
gdy wyciągnął ją z rozbitego samochodu. Po tym wydarzeniu 
wszystko się odmieniło... 

Właściwie dlaczego nie chciała się przyznać do winy? Dla­

czego nie chciała potwierdzić, że wypiła za dużo na przyjęciu, 
a potem wbrew naleganiom Toni usiadła za kierownicą i po­

jechała? 

W głębi serca nie wierzyła w taki przebieg wypadków..... 

Ale w żaden sposób nie potrafiła udowodnić swej niewinno­
ści, Nie miała na to świadka. Co więcej, sama nie mogła 
przypomnieć sobie niczego, co wydarzyło się pomiędzy wy­

jściem z przyjęcia, a odzyskaniem przytomności w ramio­

nach Reida. Czuła, instynktownie czuła, że za zasłoną niepa­
mięci kryła się jakaś tajemnica... Och, gdybyż mogła wydo­
być choć okruch prawdy ze swego zmąconego umysłu! Całe 
lata usiłowań spełzły jednak na niczym. 

background image

- Powiedz mi - podjęła ostrożnie, gasząc w sercu najsła­

bsze przebłyski nadziei - czy nadal uważasz, że to ja spowo­
dowałam pięć lat temu wypadek? 

Jego milczenie było aż nadto wymowne. 

- Nic się nie zmieniło, prawdą? - dodała z ponurą miną. 
Twarz Reida przybrała kamienny wyraz. 
- To nie jest odpowiednie miejsce ani czas, byśmy o tym 

dyskutowali - powiedział. 

- W takim razie, kiedy o tym będziemy rozmawiać? 

Czy wówczas, kiedy dojdzie między nami do sprzeczki? 
Wówczas będziesz dysponował przeciw mnie dogodnym ar­
gumentem? 

- Jesteś śmieszna! - Choć mówił cicho, głos jego wibro­

wał gniewem. - Wyobrażasz sobie sytuacje, które nigdy nie 
będą mieć miejsca. 

Obraz przed jej oczami rozmywał się w coraz gęściejszej 

mgle. Przetarła oczy dłonią i spojrzała mu w twarz. 

- Doprawdy? Mój ojciec miał w życiu tylko jeden romans 

i matka szlachetnie mu wybaczyła. Ale przez wszystkie na­
stępne lata nie pozwoliła mu o tym zapomnieć. Rozumiesz? 

Nie chcę takiego samego małżeństwa! 

- Rozumiem. - Skinął na kelnera i uregulował rachunek. 

Potem energicznie odsunął jej krzesło; - W takim razie 
chodźmy! 

- Dokąd mamy pójść? 
- Tam, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. 

Chciałbym ci coś zademonstrować. 

- Przerażasz mnie - szepnęła, gdy już włączali się do ru­

chu. - O co tutaj chodzi? 

Rzucił jej posępne, zagadkowe spojrzenie. 

- Najwyższy czas, byś zrozumiała, dlaczego mam tak ob-

background image

sesyjnie wrogi stosunek do pijanych kierowców. Nie wiem, 
może to niewiele zmieni... W każdym jednak razie lepiej się 

poznamy. 

Dłuższą chwilę jechali w milczeniu. Gdy dotarli do budynku, 

w którym mieściły się jego biura, wsiedli do windy i Reid na­
cisnął guzik ostatniego piętra. Mieścił się tam apartament prze­
znaczony dla gości albo - jak ją poinformował - dla niego sa­
mego, jeśli pracował do późna w nocy, co często mu się zdarzało. 

- W tej chwili to jest mój dom - powiedział, gestem za­

praszając ją do środka. 

Wnętrze w niczym nie przypominało prawdziwego domu. 

Urządzenie było zimne, nieprzytulne, z przewagą chromu 
i czarnej, błyszczącej skóry. Tylko widok z okien salonu za­
pierał dech. 

Reid bez słowa wcisnął kilka guzików i ścienna boazeria 

rozsunęła się, odsłaniając ogromny ekran telewizyjny i ze­

staw wideo. 

- Usiądź, proszę - niemal rozkazał. 
- Powiedz mi, o co tu chodzi? - poprosiła ze ściśniętym 

sercem. 

Dłuższą chwilę przeglądał kasety, aż wreszcie znalazł tę, 

której szukał. Uruchomił odtwarzacz. 

Nim zdążyła się zorientować, podszedł do niej, objął ją 

mocno ramieniem i niemal siłą posadził na skórzanej kanapie. 

- Ty brutalu, puść mnie! - usiłowała protestować, z tru­

dem oddychając w jego mocnym uścisku. 

Ramię Reida obejmowało ją niczym stalowa obręcz, czuła 

mięśnie jego ud tuż przy swoim ciele i nagle... nieoczekiwa­
nie zalała ją zdradziecka fala podniecenia. 

Nieporuszony jej protestami, a potem niemym zmiesza­

niem, utkwił wzrok w ogromnym ekranie telewizyjnym. 

background image

- A,teraz popatrz i postaraj się zrozumieć moje uczucia 

- powiedział gorzkim tonem i nacisnął przycisk pilota. 

Był to fragment starej kroniki filmowej przedstawiający 

relację z wypadku samochodowego. Najpierw pokazano z od­
dali dwa kompletnie zmiażdżone i poskręcane samochody. 
Potem kamera przybliżyła twarze policjantów i strażaków, 
którzy przecinali blachę, żeby wydobyć z wraków ciała ofiar. 

- Ten fragment został zmontowany dla wiadomości tele­

wizyjnych - poinformował Reid głosem zimniejszym niż lód. 

Penny wzdrygnęła się lekko. To, co widziała, było wstrząsa­

jące. Kilka sekwencji później pokazano policjanta przesłuchują­

cego pijanego kierowcę. Mężczyzna był w szoku, płakał. To 
musiał być człowiek, który spowodował wypadek, pomyślała. 

Gdy Reid wyłączył wideo, Penny nagle zdała sobie sprawę, 

że twarz ma mokrą od łez. 

- W tym wypadku zginęli moi rodzice - powiedział cicho. 

- Wiele lat później, gdy nagrywałem coś dla telewizji, natknąłem 

się na tę taśmę w archiwum. Zatrzymałem ją na pamiątkę. Niech 
będzie ostrzeżeniem dla wszystkich nierozważnych ludzi. 

Zwróciła ku niemu zalaną łzami twarz. 

- Jeśli chodzi ci o ludzi takich jak ja, dlaczego nie powiesz 

tego wprost? - wybuchła. - Przypominam ci tego pijaka, czyż 
nie? Dlatego mi go pokazałeś? Ale ze mną to nie było tak. 
Och, nie wiem dlaczego, ale jestem całkowicie przekonana, 
że, zaszła tu jakaś okrutna pomyłka! Czasami śni mi się ten 
wypadek i, we śnie wszystko przebiega inaczej, ale tuż po 
obudzeniu niczego nie pamiętam. Wiem tylko, że było ina­
czej. Rozumiesz? 

Twarz mu pociemniała z gniewu. Nigdy w życiu nie wi­

działa go w stanie tak silnego wzburzenia. Dłonie miał zaciś­
nięte w pięści i głęboko ukryte w kieszeniach spodni. 

background image

- Na wszystkie świętości, Penny! - wykrzyknął z pasją. 

- Czyżbyś nadal bujała w świecie fantazji? Ciągle chcesz się 
upierać jak dziecko, że to nie była twoja wina? Właśnie ten 
twój piekielny upór stoi pomiędzy nami! Zastanów się jednak, 

jeśli to nie ty prowadziłaś wówczas samochód, to kim był 

kierowca? Tonia leżała nieprzytomna na fotelu pasażera... 
Nikogo więcej z wami nie było. Kto więc prowadził? 

Od dawna, od samego początku, podejrzewała Tonie. Nie 

miała jednak żadnych dowodów. 

- Sprawdziłeś, że była nieprzytomna? - zainteresowała 

się. 

Popatrzył na nią z niesmakiem. 

- Miała zamknięte oczy, nie poruszała się, nie reagowała 

na bodźce. To chyba wystarczy? 

- W takim razie może jechałyśmy z kierowcą, który 

uciekł z miejsca wypadku.... - plątała się bezradnie. 

- A może kierowca nie uciekł z miejsca wypadku, tylko 

pozwolił, by uciekła mu pamięć, co? - zadrwił. 

Chciała się poderwać z miejsca, ale przytrzymał ją siłą. 

- Zrywam te zaręczyny! - krzyknęła. Łzy żalu i bezsilnej 

złości płynęły jej po policzkach. Usiłowała zsunąć z palca 
pierścionek, ale nie chciał przejść przez kostkę. - Nienawidzę 
cię, słyszysz, nienawidzę! 

Westchnęła głęboko, gdy mocno, stanowczo zacisnął palce 

wokół jej ręki. Wolno, nieubłaganie przysunął ją bliżej do 
siebie. Po chwili czuła przy swoim ciele twarde mięśnie jego 
ramion. Serce waliło jej jak młotem. Nie miała już siły się 
wyrywać. Poczuła falę nagłego ciepła, od której osłabła. 

- Już lepiej, prawda? - powiedział cicho i czule, gdy prze­

stała walczyć. - Powinnaś się wreszcie nauczyć, że uciekając, 
niczego nie rozwiążesz. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Drżała z podniecenia, gdy wolno unosił jej rękę do ust. 

Potem ujął jej twarz w obie dłonie i przyciągnął do siebie. 
Nerwowo zwilżyła usta, zdążyła jeszcze spostrzec mocny za­
rys jego policzka, a potem wszystkie rozsądne myśli uleciały 

jej z głowy, ponieważ poczuła gorące dotknięcie jego warg 

na swoich. 

Powinna go nienawidzić - powinna nienawidzić własnej 

słabości i uległości, ale pod dotknięciem jego warg cała drżała 
niespokojnie, jakby porażona szaleństwem szczęścia. W gło­
wie jej się kręciło, miała wrażenie, że za chwilę osunie się 
w jego ramionach, przywarła więc doń mocniej, otaczając 
rękami jego szyję. 

Przez krótką chwilę trwała w radosnym uniesieniu, prawie 

nie oddychając, gdy on zachłannie całował jej usta. Przebierał 
leniwie palcami w jej włosach i ta delikatna pieszczota na 
nowo rozbudzała jej zmysły. Otworzyła usta, żeby zaprotesto­
wać, ale on tylko pogłębił pocałunek i zamiast protestu wy­
dała z siebie cichy jęk rozkoszy. 

Gdzie się podziała jej duma, szacunek do samej siebie? 

Zastanawiała się gorączkowo, czy w ogóle ma jeszcze jakiś 
wybór. W geście desperackiej obrony uderzyła go pięściami 
w ramiona. 

- P u ś ć mnie! -wykrztusiła. 
Zdjął ręce z jej ramion, ale nie cofnął się ani o krok. 

background image

- Nie jesteś uczciwa wobec samej siebie, Penny - powie­

dział, krzywiąc się cynicznie. 

- Mylisz się - odparowała. - Postąpiłam nieuczciwie, po­

zwalając ci się całować, ponieważ wiem, co o mnie myślisz. 

- Ach, więc wiesz, co o tobie myślę! - roześmiał się nie­

przyjemnie. - Zapewniam cię, że gdybyś naprawdę wiedziała, 
zarumieniłabyś się od stóp do głów. 

Spuściła rzęsy, aby pokryć zmieszanie. 

- Powinnam już pójść do domu - wyjąkała cicho. 
- Przecież jesteś w domu! 
Nim zdołała zdać sobie sprawę, co zamierzał zrobić, pod­

szedł do frontowych drzwi i przekręcił klucz w zamku. Usły­
szała cichy trzask. Wracając do pokoju, schował klucz do 
kieszeni spodni. 

Ą więc zamknął ją w środku! Zamiast buntować się i obu­

rzać, poczuła przyjemny dreszcz podniecenia... Zdumiona 
własną reakcją, zdradziecką mową swojego ciała, spojrzała 
niepewnie na niego. Spotkała się już z opinią, że Reid Bran-
den jednym spojrzeniem potrafi uwieść kobietę. Rzeczywiście 
miał wiele uroku, ale ona przecież o tym wiedziała, powinna 
być ostrożna i mieć się stale na baczności. 

- Otwórz drzwi i wypuść mnie stąd - powiedziała tonem 

dalekim od przekonania. - Co sobie ludzie pomyślą? 

- Pomyślą, że jesteśmy szczęśliwą parą i po prostu nie 

możemy doczekać się nocy poślubnej. 

Czyżby chodziło mu o reklamę? - pomyślała. 

- Może powinnam zajrzeć pod łóżko i sprawdzić, czy nie 

ukrywa się tam jakiś reporter? - zapytała gniewnie. Czyżby 

naprawdę czuła rozczarowanie? 

- Cynizm jest tu nie na miejscu. - Skrzywił się z dezapro­

batą. - Ta noc należy do nas, wyłącznie do nas, Penny. 

background image

- Nie ma „nas"!.- zaprotestowała z ożywieniem, - A poza 

tym, muszę już wracać. Czeka na mnie Suzie... 

- Suzie nocuje dziś u przyjaciółki - wpadł jej w słowo. 

- Sama mi o tym powiedziała. 

- Nie jestem przygotowana, by zostać na noc... - upierała 

się i była to szczera prawda. 

Nieoczekiwanie przybliżył się i porwał ją w ramiona. 
- Penny - szepnął namiętnie - chciałbym, aby ta noc dała 

nam szansę pojednania. Zapomnij teraz o całym świecie. 

- Nigdy ci tego nie wybaczę - zaklinała się jeszcze, gdy, 

niósł ją do sypialni. - Nigdy ci nie wybaczę... 

Położył ją na ogromnym łóżku; miękka, futrzana narzuta 

drażniła jej skórę. Próbowała skupić myśli - na próżno. Syl­
wetka Reida rysowała się niewyraźnie na ciemnym tle. 

Pochylił się, by rozpiąć jej żakiet. Rozum jej podpowiadał, 

że powinna uciec z tego zaczarowanego świata, ale mając 
Reida tak blisko, doznając delikatnej pieszczoty jego rąk i ust, 
czując znajomy męski zapach piżma - pogrążała się w hipno­
tycznym śnie. 

Już dawno nikt nie trzymałjej w objęciach, nie pieścił i tak 

desperacko nie pragnął. Czy było niewybaczalnym błędem, 
że zapragnęła wykorzystać sytuację? Czas jakby zatrzymał 
się. Reid powiedział, że stanął tylko dla nich... Czy potrafi 
spojrzeć na to wydarzenie, jakby działo się poza czasem, beż 
Związku z resztą jej życia? Czy będzie mogła wrócić potem 
do rzeczywistości? Do rzeczywistości bez Reida...? 

Nie! - krzyczało jej serce. Mógł ją zauroczyć, mógł uwieść 

wbrew jej woli, ale nie mógł domagać się jej wewnętrznej 
aprobaty. 

- Puść mnie - nalegała. - To zaszło za daleko... 
Pogładził ją czule po policzku. 

background image

- Kochana Penny, zrobiliśmy dopiero pierwsze kroki. 
- Nienawidzę cię za to! - Rzuciła mu spojrzenie pełne 

wyrzutu. 

- To tylko słowa... Twoje ciało mówi mi co innego... 
Cóż za kobietę z niej robił! Namiętną, rozpustną nawet, 

która wbrew zdrowemu rozsądkowi poddaje się dyktatowi 
zmysłów... Powinna zamienić się w kamień, nie reagować na 

jego pieszczoty... Tymczasem, gdy ją ledwie dotknął, całkiem 

traciła głowę. Odwróciła twarz, by uniknąć jego bacznego 
spojrzenia, ale chwycił jej podbródek i zmusił, by patrzyła mu 
prosto w oczy. 

- To cudownie, że tak reagujesz. Na Boga, to cudownie! 

Pomyślała, że byłoby to naprawdę cudowne, gdyby się 

kochali. Ale czy ich wiązało uczucie? 

Okropnie się bała, że zna odpowiedź. Czyżby - przynaj­

mniej z jej strony ?- to była rzeczywiście miłość? Być może 
wbrew swoim zaklęciom nigdy nie.przestała go kochać? 

Dziwne, ale wolałaby wierzyć, że kieruje nią tylko pożą­

danie. W przypadku Reida z pewnością tak było. Wystarczała 
mu sama przyjemność fizyczna. Ale czy również jej powinna 
wystarczyć? Tracąc kontrolę nad rozwojem wypadków, pra­
wdopodobnie popełniła największy życiowy błąd. 

Tracąc kontrolę? Omal nie roześmiała się w głos. Przecież 

prawie go zachęciła! Do licha, powinna mieć pretensje wyłą­
cznie do siebie. 

Nie pozostało jej teraz nic innego, tylko zdobyć się na 

odrobinę nonszalancji. 

- Więc tak się czuje niewolnica w haremie? - spytała. 

Uniósł się na jednym łokciu. 

- Trudno to nazwać haremem, skoro jesteś tu jedyną ko­

bietą- powiedział żartobliwym tonem. - A jeśli chodzi o nie-

background image

wolę, jak to nazywasz, powinnaś być wdzięczna, że nie po­
zwoliłem ci uciec. Zastanów się tylko, ile byś straciła. 

Zażenowana chciała ukryć twarz. Spontaniczna namięt­

ność, z jaką go przyjęła, zdumiała ją samą. Wolałaby, żeby jej 
o tym nie przypominał. 

- Nie musiałeś mnie jednak zamykać na klucz - odezwała 

się stłumionym głosem. 

Kolistym ruchem pogładził jej rozpalone ciało. Przeszył ją 

znowu rozkoszny dreszcz i bezwiednie wydała z siebie ciche 
westchnienie. 

- Jesteś całkowicie przekonana, że cię zamknąłem? 

Usiadła na łóżku, obejmując ramionami zgięte kolana. 

- Przecież widziałam, że zamykałeś drzwi... 
- Widziałaś jedynie, że wkładałem klucz do kieszeni. Nie 

poszłaś sprawdzić zamka. 

- Ty łotrze! Jeślibym wiedziała... Och, nie powinnam ci 

nigdy zaufać,,., 

- Czy zrobiłem ci krzywdę? - pochylił się ku niej czule. 

-

 Nie, ale...

- Rozczarowałem cię? 
Och, wielkie nieba, przecież nie mogła skłamać! 
- Nie - potwierdziła niechętnie. 
Podłożył palec pod jej brodę i uniósł twarz ku górze. 
- A zatem jesteś zła, ponieważ zmusiłem cię do dokonania 

pewnego odkrycia, do którego nie chcesz się przyznać. Alę 

dlaczego, Penny? Dlaczego? Co cię tak bardzo przeraża 
w szczerym uczuciu, że przed nim nieustannie uciekasz? 

Nerwowo skubała palcami futrzaną narzutę. 
- Jeśli już musisz wiedzieć, wiąże się to z małżeństwem 

moich rodziców. To nie był udany związek... Z pozoru sama 
słodycz, ale pod powierzchnią wrzący kocioł bólu, wrogości 

background image

i wzajemnej urazy. To wszystko wypływało na wierzch, gdy 
się kłócili... 

- Ale jednak pozostali razem? 
- Dla dobra dzieci. Byłam przecież ja i Jo... Czasami 

myślę, że byłoby o wiele lepiej, gdyby się spokojnie rozstali, 
zamiast trzymać nas jak na rozżarzonych węglach. Nigdy nie 
wiedziałyśmy, co im przyjdzie do głowy następnego poranka. 

Reid otoczył ją czule ramieniem. Był to bardzo kojący, 

pocieszający gest. 

- Doskonale wiem, co czujesz - powiedział. - Widzisz, 

po śmierci rodziców czułem się bardzo samotny. Moja babcia 
ze wszystkich sił starała się wypełnić pustkę, która wytworzy­
ła się wokół mnie, ale to nie było to samo... Na szczęście była 

jeszcze muzyka. Muzyka pozwoliła mi przetrwać ciężkie 

chwile. 

- Jo była moją jedyną przyjaciółką - opowiadała dalej. 

-Niestety, opuściła dom; gdy miałam zaledwie dwanaście lat. 
Podjęła pracę w agencji handlu nieruchomościami, a potem 
poślubiła jej właściciela. Naprawdę bardzo mi jej brakowało, 
szczególnie gdy Andrew, zaraz po urodzinach Suzie, przeniósł 
swą agencję do Adelajdy. 

- A jednak mimo lęków płynących z dzieciństwa, Jo pod­

jęła ryzyko i wyszła za mąż - podkreślił Reid, 

- Ona zawsze była ode mnie silniejsza. I jest o osiem lat 

starsza. Być może lepiej radziła sobie z poczuciem niepewności. 

Wolnymi, uspokajającymi ruchami zaczął masować jej 

plecy. Penny była mu wdzięczna, że nie usiłował zbagatelizo­
wać jej obaw dotyczących małżeństwa za pomocą banalnych, 
utartych słów. Dotyk jego był o wiele bardziej krzepiący. 
Czuła, że powoli opuszcza ją napięcie, które zawsze ją para­
liżowało, gdy myślała o małżeństwie swoich rodziców. 

background image

Dźwięk dzwonka wyrwał ją z półsnu. Reid zerknął na 

zegarek. 

- To chyba nasza kolacja. Zamówiłem jedzenie do poko­

ju... - Zawiązał jedwabny szlafrok i poszedł otworzyć drzwi. 

Penny leżała jeszcze chwilę, pogrążona w myślach. Czy 

naprawdę unikała życiowych wyzwań? Uciekła przecież do 
Londynu zaraz po wypadku, żeby uniknąć słów krytyki ze 
strony Reida... Potem była o krok od zrobienia urzędniczej 
kariery, gdy choroba ojca przywołała ją z powrotem do Au­
stralii. Czy to również była ucieczka, pretekst, by wyplątać 
się z zawodowych zobowiązań? 

Niech diabli porwą Reida za to, że rozbudził w niej tyle 

wątpliwości. Nie każdy obdarzony był tak niewzruszoną pew­
nością siebie jak on. Nie każdy przecież miał tak wielki talent, 

którym hipnotyzował publiczność; i dzięki któremu odnosił 
sukcesy w biznesie. Nie każdy był chodzącą doskonałością! 

Stanęła w drzwiach salonu rozżalona i zła. Ale jej humor 

poprawił się nieco na widok wózka restauracyjnego nakrytego 
na dwie osoby. Stała na nim samotna czerwoną róża w kry­

ształowym wazonie i para srebrnych świeczników. 

- Wybacz, że nie ubiorę się do kolacji - odezwała się 

z lekką nonszalancją. Była na bosaka, owinięta tylko ręczni­
kiem kąpielowym. 

W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Podszedł 

i podał jej ramię z wyszukaną galanterią. 

- W porównaniu z tym, co widziałem przed chwilą, wy­

glądasz na bardzo wystrojoną - powiedział z chłodną ironią. 

- Bądź łaskaw mi o tym nie przypominać. Cała ta sprawa 

wydaje mi się niesmaczna.. 

- W takim razie masz specyficzny gust - skwitował 

z uśmiechem, podając jej kieliszek szampana. 

background image

Powinna zrezygnować z kolacji, odmówić wypicia z nim 

szampana, ale gdy uchylił pokrywkę i zobaczyła soczyste 
ostrygi przybrane tartym jajkiem i kawiorem, ślinka napłynę­
ła jej do ust. Przecież odmowa zjedzenia kolacji nie zmieni 
niczego, co się już wydarzyło, przekonywała siebie. 

- Ostrygi a la caryca, moje ulubione - powiedział i uniósł 

pełną łyżkę do jej ust. 

Chcąc nie chcąc, musiała spróbować i przyznać, że ostrygi 

były rzeczywiście znakomite. Karmiona łyżką, czuła się słaba 
i bezbronna jak dziecko. W końcu zniecierpliwiła się i zaczę­
ła sama jeść. 

- Co byś powiedział, gdybym krzyknęła do kelnera, żeby 

zawołał policję? - spytała, pałaszując mięsistą ostrygę. 

- Powiedziałbym, że jesteś aktorką i ćwiczysz kwestię 

przed jutrzejszym występem- roześmiał się, szczerze uba­
wiony. Nagle spojrzał na nią zagadkowym wzrokiem. - Ale 
nie krzyknęłaś, prawda? 

Właściwie dlaczego tego nie zrobiła? Och, czemu nie 

sprawdziła, czy drzwi były rzeczywiście zamknięte? Nie była 
całkiem pewna, czy chce znać odpowiedź... 

Po ostrygach przyszła kolej na znakomitego homara w sma­

kowitym sosie, z kruchą sałatą i chrupiącymi bułeczkami, a po­
tem był jeszcze deser - wiśnie w syropie z bitą śmietaną. 

Gdy przyszedł czas na kawę, ogarnęło ją uczucie błogiej 

sytości i zadowolenia. 

- Romans i smaczna kuchnia, oto najskuteczniejsze lekar­

stwo na zły humor - powiedział Reid, przyglądając jej się 

z wyraźną satysfakcją. 

- Nie jest to jednak lekarstwo na brak szacunku i zaufania 

- odrzekła. - Nigdy ci nie wybaczę sposobu, w jaki mnie tu 

zwabiłeś. Gdybym miała jakąkolwiek szansę, uciekłabym! 

background image

Roześmiał się drwiącym, gardłowym śmiechem. 

- Kłamiesz jak z nut, moja śliczna. Miałaś wszelkie szan­

se, by stąd wyjść. I nie przypominam sobie, bym kiedykol­

wiek tego wieczoru musiał stosować przymus - dodał i roze­
śmiał się cicho. 

Wiedziała, że Reid mówi prawdę, ale to tylko pogłębiało 

jej frustrację. 

- Dajże już spokój! Dobrze wiesz, że nie zachowałeś się 

jak dżentelmen, ponieważ wykorzystałeś swoje... swoje wię­

ksze doświadczenie, żeby mną manipulować. 

Cynicznie uniósł jedną brew. 

- Wygląda na to, że jesteś bardzo podatna na manipulację. 
- Och, nienawidzę... nienawidzę każdej minuty, którą tu­

taj spędziłam! - wybuchła. 

- Doprawdy? 
Nim zdążyła się zorientować, odsunął stolik i podniósł ją 

z krzesła jak piórko. Serwetka, którą trzymała na kolanach 
spadła na podłogę - i gdyby w ostatniej chwili nie przytrzy­
mała ręcznika, również osunąłby się na ziemię. 

- Co ty wyprawiasz! - oburzyła się. 
- Znów uciekam się do manipulacji - poinformował ją 

ze śmiechem. - To najlepszy sposób, byśmy zbliżyli stano­
wiska. 

Daremnie się broniła, bijąc go po ramionach i kopiąc. 

- To jedyna metoda, jaką znasz, prawda? - krzyczała, ale 

opór jej powoli słabł. Czuła, jak wezbraną falą ogarnia ją 

pożądanie. Natrętnie stawał jej przed oczami obraz Reida 
dotykającego ją z wielką czułością i oddaniem... - Puść mnie 
- wykrztusiła z najwyższym wysiłkiem. 

- Z największą ochotą- powiedział. Dotarli już do sypial­

ni i teraz Reid delikatnie układał ją na rozesłanym łóżku. 

background image

- Czy jest jeszcze coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, Penny? 
z a p y t a ł . 

Tak, pokochaj mnie! - krzyczało jej serce. I patrz na mnie 

tak jak kiedyś, z ciepłem i czułością.... 

Gdy otworzyła oczy, spostrzegła ze zdziwieniem, że włąś-

nie w ten sposób na nią patrzył. Czyżby była to grą jej wy­
obraźni? Chciała wierzyć, że w zimnym świetle poranka jego 
oczy jarzyć się będą taką samą czułością... 

Nie zastanawiając się dłużej, zarzuciła mu ręce na szyję 

i przyciągnęła go do siebie. Przez ulotną chwilę, gdy kołysał 

ją w swych mocnych ramionach, łudziła się nadzieją, że jest 
jeszcze przed nimi jakaś szansa. 

- To chyba jedyne miejsce, gdzie napra wdę się rozumiemy 

- wyszeptał, odrywając na chwilę usta od jej warg. 

- Nie sądzę, byś dbał o wzajemne zrozumienie - odparła. 

Spojrzał ną nią zaniepokojonym, przenikliwym wzrokiem. 

- Dbam o to o wiele bardziej, niż myślisz - obruszył się. 

- I w gruncie rzeczy nie wierzę, że mnie tak bardzo nienawi­
dzisz. Rozumiem, że przypominam ci o pewnych wydarze­
niach, które wolałabyś wymazać z pamięci, ale to jeszcze nie 
powód, byś widziała we mnie potwora. 

Traciła powoli jasność myśli, ponieważ pieszczoty Reida 

stawały się coraz bardziej natarczywe. Ostatkiem woli zmusiła 
się do koncentracji., 

- A więc to wszystko moja wina -jęknęła.z żalem. 
- Wcale tego nie powiedziałem. 
Gwałtownie potrząsnęła głową. 
- Ale przecież tak myślisz! - rzekła z wyrzutem. 
- Penny, przecież to ty ode mnie uciekłaś. Wolałaś ukryć 

sie w Londynie, niż spojrzeć mi w twarz. 

Mogłeś za mną pojechać! -myślała z bólem w sercu. Prze-

background image

cież mógł ją odnaleźć, ale tego nie zrobił... Doszła do wnio­
sku, że go bardzo rozczarowała i dlatego na dobre skończył 
z nią znajomość. 

- Och, puść mnie - błagała. - Pozwól mi odejść! 
Co on z nią wyprawiał! Była szalona, że mu na to pozwa­

lała. .. To prawda, że pasowali do siebie pod względem fizy­
cznym, ale była przekonana, że wypadek sprzed lat wkrótce 
rzuci cień na ich szczęście... Szczęście? Czy naprawdę mogli 
być jeszcze szczęśliwi? Nie, życie jej rodziców udowodniło, 

że to nie było możliwe. 

- Teraz czy rano? - spytał jedwabistym tonem. 
Nagle ogarnęły ją tysiące wątpliwości. Wystarczy jedno, 

słowo... jedno słowo, a on ją uwolni. Dlaczego nic nie mówi? 
Dlaczego nie wypowie tego słowa? Wspomnienia dawnych 

dni, dawnych nocy były tak wyraźne... Czuła się oślepiona 
ich nadzwyczajną jasnością i pod wpływem rozbudzonych 

pragnień wyszeptała: 

- Rano, proszę... 
Wyciągnął się leniwie obok niej. 
- A widzisz? W tych sprawach rozumiemy się najlepiej. 
- Ale przecież to niczego nie zmienia - powiedziała nie-

pewnie. 

- Oczywiście, że nie. - Ucałował raz jeszcze jej powieki, 

a potem nakrył ich oboje miękką kołdrą i odsunął się niezna­
cznie na swoją stronę łóżka, pozostawiając tylko rękę czule 
przyciśniętą do jej piersi. 

Zamierzał usnąć? Powinna poczuć ulgę, lecz zamiast tego 

czuła dojmującą frustrację. Dlaczego właśnie teraz postanowił 
być jej posłuszny? 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Padało, wielkie krople deszczu rozbijały się na szybie 

z głuchym dźwiękiem. Zamglone uliczne latarnie rzucały 
wstążki drgającego światła, w którym cały krajobraz nabierał 
nierzeczywistego wyglądu. Zaludniały ten świat tajemnicze, 
ciemne postacią, a serce Penny biło w tym samym szalonym 
rytmie, co miotające się tam i z powrotem wycieraczki. 

Nagle z ciemności za szybą wyłoniły się wielkie rozdzia­

wione usta o złowieszczo błyskających zębach. Nie, to nie 
były usta... Przypominały raczej przedni pas ogromnej cięża­
rówki. Z gardła Penny wydostał się przeraźliwy krzyk, ponie­
waż ciężarówka minęła ją o włos. Jakby w proteście rozległy 
się wokół, dźwięki klaksonów, które zagłuszyły upiorny pisk 
hamulców. Samochód ślizgał się po mokrej jezdni i, mimo że 

kurczowo trzymała się fotela, a pasy uwierały ją w piersi, 
rzucało nią jak korkiem po oceanie. Po chwili nie miała już 
dokąd uciekać. Zobaczyła przed sobą ceglany mur, który rósł 

i rósł... W ostatniej chwili, gdy była tuż tuż, mur przemienił 
się w potężną dłoń policjanta regulującego ruchem... W jed­

nej sekundzie dłoń z metalicznym zgrzytem zamknęła się wo­
kół niej i cały świat przewrócił się do góry nogami. 

- Nie! - Obudził ją własny rozpaczliwy krzyk. 

Oszołomiona rozejrzała się po obcym wnętrzu. Gdzie się 

znajdowała? Powoli wracała pamięć. Spędziła tę noc w aparta­
mencie Reida. Posłanie obok niej było puste i gdyby nie zgnie-

background image

ciona, ciepła jeszcze poduszka, mogłaby sądzić, że wszystko 
było snem. Z żywym rumieńcem na policzkach przypomniała 
sobie, że tej nocy kochali się jeszcze kilkakrotnie. 

Była wdzięczna losowi, że oszczędził jej teraz widoku 

Reida. Rozmawiał przez telefon. Słyszała jego głos dobiega­

jący z drugiego pokoju. Ze strzępów słów domyśliła się, że 

była to rozmowa o interesach. 

Twarz miała nadal wilgotną od potu i trzęsła się jak w fe­

brze z powodu przerażających wrażeń, których doznała we 

śnie. Podkurczyła nogi i nakryła się szczelniej futrzaną na­

rzutą, ale w żaden sposób nie mogła rozgrzać zziębniętego 
ciała. 

Dlaczego akurat tej nocy przyśnił jej się wypadek? - za­

stanawiała się i doszła do wniosku, że lawinę wspomnień 

wywołał film pokazany jej poprzedniego wieczoru. Gdy przyr 
pomniała sobie wyraz twarzy Reida podczas projekcji, serce 

skurczyło jej się z bólu. Zrozumiała teraz, dlaczego w stosun­

ku do niej odczuwał tak silny wstręt... Okazywało się, że 
tylko w jednej dziedzinie mogła go zadowolić... Zażenowana 
miała ochotę schować głowę pod kołdrę. 

Usiłowała przypomnieć sobie szczegóły snu. We śnie prze­

bieg wydarzeń nabierał dziwnej jasności. Nagły skręt, żeby 
uniknąć zderzenia z ciężarówką, potem uderzenie w ceglany 
mur... Wypadki przesuwały jej się przed oczami jak żywe. 
I tylko jeden problem niezmiennie ją nurtował - we śnie ni-
gdy nie siedziała za kierownicą! 

Na jawie nie była wcale pewna, czy ciężarówka naprawdę 

istniała. Być może był to rodzaj samoobrony, chęć wyjaśnie­
nia okoliczności wypadku. Uderzenie w głowę spowodowało 
zanik pamięci - we śnie widziała jedynie oderwane obrazy, 
a gdy budziła się, nawet one rozmywały się we mgle. 

background image

Westchnęła ciężko. Żeby tak Reid wrócił do sypialni, objął 

ją silnym ramieniem i zapewnił, że wszystko w porządku! 

Jakże tęskniła teraz do pieszczoty jego rąk. Ale kochanie się 
z nią nie było jednoznaczne z miłością.. .On jej nie kochał, 
i robienie sobie jakichkolwiek nadziei było taką samą fantazją 

jak sen, w którym zawsze obserwowała wypadek z miejsca 

dla pasażera. 

Reid ciągle rozmawiał przez telefon, przemierzając długi­

mi krokami pokój i żywo gestykulując do niewidocznego roz­
mówcy. Penny wślizgnęła się niepostrzeżenie do sąsiadującej 
z sypialnią łazienki i wzięła prysznic. Gdy włożyła dżersejo-
wy kostium i spojrzała w lustro, skonstatowała, że wygląda 
w nim całkiem świeżo. Świadoma była jednak plotek, które 
wywoła jej widok w takim samym stroju, w jakim przyjecha­
ła tu wczoraj. Niech sobie ludzie gadają! Odkryła ze zdziwie­
niem, że właściwie niewiele ją to obchodzi. 

Czyżby i to było zasługą Reida? Wycisnął piętno na jej 

osobowości, podobnie jak na całym jej życiu. I pomyśleć, że 
zaledwie tydzień temu wydawał się postacią z zamierzchłej 
przeszłości! A teraz nie mogła nie zauważyć zachodzących 
w niej żmiari, zarówno wewnętrznych, jak zewnętrznych. 

Gdy pojawiła się w pokoju, Reid właśnie skończył rozmo­

wę. Przez dłuższą chwilę przyglądał jej się wzrokiem pełnym 
aprobaty. Stała zażenowana; gorączkowo poszukując słów 
stosownych do sytuacji. Cóż jednak mogła powiedzieć 
mężczyźnie, z którym spędziła taką namiętną noc? Spojrzenie 
mu w oczy było dla niej ogromnym wysiłkiem. Ale on widać 
nie miał żadnych oporów. 

- Wyglądasz dziś uroczo, Penny - odezwał się swobodnie. 

-Chodź, zjemy razem śniadanie. 

Stolik, nakryty dla dwóch osób, zastawiony był śniadanio-

background image

wymi przysmakami: świeżymi owocami i chrupiącym pieczy­
wem, na którego widok ślinka napływała do ust. 

- Wcale nie czuję się „uroczo" - powiedziała tonem lek­

kiej wymówki. - Kostium mam pognieciony, a włosy w kom­
pletnym nieładzie. Wyglądam jak czupiradło! 

- Wyglądasz jak kobieta, która spędziła prawdziwie na­

miętną noc. Twoje opuchnięte usta świadczą, że były zachłan­
nie całowane, a oczy błyszczą tak, że mam ogromną ochotę 
odłożyć wszystkie sprawy na później i pozostać z tobą za 
zamkniętymi drzwiami. 

- Czy mam cieszyć się z faktu, że zostałam wykorzystaną 

jak zabawka? - odrzekła z urażoną miną. 

Zmrużył oczy, ale spod opuszczonych rzęs widać było 

przeszywające błyski jego źrenic. 

- Kto tu mówi o wykorzystaniu? Nie wziąłem więcej, niż 

sam dałem. 

Usiadła naprzeciw niego, ale nie ośmieliła się spojrzeć mu 

w twarz. 

- Nie wypada mi zaprzeczyć, prawda? - rzekła nieśmiało. 

Czy on w ogóle miał pojęcie, ile ją kosztowało to wyznanie? 

- No, w końcu zdobyłaś się na odrobinę szczerości - skwi­

tował. - Robimy postępy. 

Uniosła dumnie głowę i rzuciła mu wrogie spojrzenie. 

- Mylisz się - powiedziała zniecierpliwiona. - Nie będzie 

dalszych postępów. Sprawa zakończy się tu i teraz. - Gestem 
odmówiła kawy, którą jej podsunął. - Dziękuję. Marzę jedy­
nie o tym, byś pozwolił mi wrócić do domu. 

Odstawił filiżankę i rzucił pogniecioną serwetkę na stół. 

,,

 - Odwiozę cię do Kangalumy - powiedział. 

- Nie musisz się trudzić, mój samochód stoi na dole. 
- Ach, więc znowu to samo. - Zaklął pod nosem. - Wi-J 

background image

dzę, że łatwiej ci uciec, niż przyznać, że ostatniej, nocy zaszło 

pomiędzy nami coś niezwykłego. 

- Przyznaję, kochaliśmy się-rzekła bezbarwnym głosem. 
- Ależ, nie! Kochaliśmy się wspaniałą, namiętną miłością. 

I w tym tkwi różnica! - dodał z ożywieniem., 

-

 Różnica polega tylko na doborze słów - odrzekła z upo­

rem. - Przeżycie natury fizycznej nie oznacza jeszcze miłości. 

- A,więc nie jesteś zadowolona? - Pytanie zabrzmiało 

cynicznie, drwiąco. 

- Przyznałam już, że tak! - zawołała z rozpaczą. - Cóż 

więcej chcesz usłyszeć? Mam oświadczyć, że jesteś najle­
pszym kochankiem na świecję? Dobrze wiesz, że w przeci­
wieństwie do ciebie.nie potrafię tego ocenić... -zająknęła się, 
ale było już za późno. Nie powinna mu niczego sugerować. 

- Przepraszam, nie powinnam tego powiedzieć, 

- Nie powinnaś - powiedział ostro, z naciskiem. 

A jednak nie zaprzeczył! Była więc jedną z wielu kobiet, 

z którymi spędzał podobne; namiętne noce. Przypomniała so­
bie nagle, jak Tonia z niezachwianą pewnością siebie twier­
dziła, że Reid się z nią skontaktuje. Nie miała prawa być 
zazdrosna, a jednak... jednak bardzo ją to obchodziło. Och, 

jej uczucia były bardzo, bardzo pogmatwane! 

- Przecież cię przeprosiłam - powtórzyła. 
- I to wszystko? 

Czegóż więcej od niej chciał? 
- Czy przeprosiny nie wystarczą? - spytała gorączkowo 

pod wpływem natłoku myśli. 

Czyżby nie spostrzegł jej zdenerwowania? Miniona noc 

sprawiła jej dużo radości, ale równocześnie jakiś głos wewnę­

trzny kazał jej się bronić przed związkiem pustym, pozbawio­
nym głębszych uczuć. 

background image

Reid zwinnym jak pantera krokiem przeszedł wokół stolika. 

- Jeśli chodzi o ciebie, to nie wystarczą. - Powiódł dłonią 

po wrażliwym miejscu na jej karku. 

Rumieniec oblał jej policzki, a serce jakby znów obudziło 

się do życia. 

- Przestań - ledwie zdołała z siebie wykrztusić. 
- Nie mów tak. Dopiero zacząłem... 
Odgarnął jej włosy na bok, pochylił głowę i obsypywał jej 

kark delikatnymi pocałunkami. Poczuła falę nagłego ciepła, 
od której osłabła. Gdy odchylił jej głowę do tyłu i przywarł 
do ust, oczy jej zalśniły szczęściem. 

Bezwiednie podniosła ręce do góry i objęła jego twarz. 

Oddając mu pocałunek, westchnęła z rozkoszą, ponieważ na­
gle opuściły ją wszelkie wątpliwości i opory. Poddała się sil­
nym ramionom Reida i jego twardym wargom jak nieuchron­
nemu przeznaczeniu, jak sile wyższej, która rozwiązywała za 

nią jej problemy. 

Po chwili postawił ją na nogi; oszołomiona zdała sobie 

sprawę, że powoli zmierzają w stronę sypialni. 

- Dlaczego to robisz? - spytała, nagle odzyskując rozsą­

dek i odsuwając się od niego. 

Zmarszczył brwi, lekko zniecierpliwiony. 
- Naprawdę nie znasz odpowiedzi? Pragnę cię jak żadnej 

kobiety na świecie, a twoje reakcje świadczą, że podzielasz 
moje pragnienia. 

- Och, mylisz się! - zaprzeczyła odruchowo, a kłamstwo 

przepełniło jej serce gorzką rozpaczą. - Nawet mnie nie lu­
bisz, a jeśli chodzi o moje uczucia do ciebie... 

- Nienawidzisz mnie? - powiedział z lekkim rozbawie­

niem i zaśmiał się cicho. 

- Przecież to oczywiste. 

background image

- Oczywiste jest tylko to, że nienawidzisz, gdy doprowa­

dzam cię do takiegostanu jak dziś... Ale dawniej było inaczej. 

Nie mogliśmy wytrzymać bez siebie ani chwili,, ponieważ 
razem potrafiliśmy wspiąć się na szczyty rozkoszy. 

Zatkała dłonią uszy. 
- Teraz wszystko się zmieniło. Przede wszystkim ja się 

zmieniłam. 

Nie chciała tego słuchać, nie chciała, by przypominał 

jej, co utraciła. Przez ostatnie pięć lat przechodziła istne 

katusze, napotykając wszędzie jego zdjęcia, i jednocześ­
nie zdając sobie sprawę, że dla niej był dawno stracony. 
I właśnie dlatego postanowiła wyjechać za granicę. W do­
datku Tonia zadzwoniła do niej z informacją, że Reid po­
stanowił rozwiązać umowę z agencją reklamową, w której 

pracowała. Nie wierzyła słowom Toni, aż do chwili gdy po­
twierdziła je prasa. Zrozumiała wówczas, że wszystko straco­
ne. Wyjechała więc do Londynu, nawet nie szukając z nim 

kontaktu. 

Reid błądził ręką po jej ciele, przyprawiając jąo rozkoszne 

dreszcze. 

- Nie wszystko się zmieniło, Penny - mówił łagodnym, 

przekonywającym tonem. - Nie utraciłaś zdolności całkowi­
tego wyprowadzania mnie z równowagi. 

Na krótką chwilę w jej sercu zapłonął wątły promyk na­

dziei. Przypomniała sobie jednak szybko, że słowa Reida 
odnoszą się wyłącznie do reakcji fizycznych. 

- Proszę, przestań - powtórzyła. - W tych okoliczno­

ściach nie możemy być już zaręczeni. 

W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. 

- Określ swoje warunki. Być może zechcę je spełnić. 
A gdyby mu wyznała, że najbardziej pragnie jego bezwa-

background image

runkowej miłości? Wyobrażała sobie ten drwiący uśmiech, 
którym zapewne skwitowałby te nierozsądne pragnienia. 

- Chciałam powiedzieć - poprawiła się - że już dłużej 

pod żądnym warunkiem nie mogę udawać. Komedia skończo-
na, Reid. Media straciły zainteresowanie tematem szkoły, Su-
zie i ciebie. Możemy powrócić do rzeczywistości. 

- Nie doceniasz zajadłości dziennikarzy- odrzekł po na­

myśle. - Podejrzanie krótkie zaręczyny rozbudzą ich docie­
kliwość. 

- Jak długo mamy jeszcze udawać? -
- Traktujesz to jak test na wytrzymałość, Penny?-zakpił, 

- Ostatniej nocy z pewnością o tym nie myślałaś. 

- Czy musisz mi stale o tym przypominać? - odwróciła 

zapłonioną twarz. 

- A ty musisz, stale ze mną walczyć? 

Tak, pomyślała. To był przecież jedyny sposób zachowania 

pomiędzy nimi pewnego dystansu. Musiała stale walczyć, 
żeby choć trochę oddalić moment nieuchronnej kapitulacji. 
Przez krótką, szaloną chwilę pozazdrościła Toni, żę tyle lat 
pracowała u boku Reida, była jego prawą ręką i... kochanką. 
Nawet teraz, w ferworze słownej potyczki, ledwie mogła po­
hamować ochotę zaprowadzenia go do sypialni... 

- Zawieź mnie dodomu, proszę - szepnęła niemal błagalnie. 

Co się ze mną dzieje? - myślał ze złością Reid, włączając 

się do ruchu na Military Road. Ostatecznie Penny zgodziła 
się, by odwiózł ją do domu, pod warunkiem wszakże, że dziś 

jeszcze odprowadzi jej, samochód do, Kangalumy. 

Nie wszystko poszło po jego myśli. Zatrzymał Penny na 

noc poza domem, ale przecież nie miał zamiaru zachowywać 
się wobec niej jak szejk. Pomysł z zamknięciem drzwi zrodził 

background image

się całkiem niespodziewanie. Właściwie, co też mu przyszło 
do głowy? 

Nie miał również zamiaru pokazywać jej tego filmu, aż do 

chwili gdy stracił cierpliwość. Gdyby tak obsesyjnie nie ob­
stawała przy swojej wersji wydarzeń, nie narażałby jej na tę 
ciężką próbę. I siebie także, jeśli miał być szczery. 

Oglądanie filmu było dlań torturą trudną do zniesienia. 

Zastanawiał się nawet, dlaczego w ogóle zatrzymał tę kasetę. 
Czyżby jako groźne memento? Gdy oglądał film po raz pier­
wszy jako kilkunastoletni chłopiec, kipiał tak wielką wście­
kłością, że mógłby zabić... Na szczęście znalazł ujście dla 
rozładowania młodzieńczego buntu na koncertach; potem 
w studiu nagrań. W końcu zamiast zabijać - podbił świat bi­
znesu. Teraz gotów był podjąć nowe wyzwanie. 

Posiadanie własnego domu miało zwieńczyć sukces. Kanga-

luma, pomyślał z radością w sercu. Niczego bardziej nie pragnął. 

Zerknął na Penny, która siedziała obok skulona na fotelu 

i zapatrzona w szpaler drzew oddzielający drogę od oceanu. 
Wyglądała tak krucho i bezbronnie... Ostatniej nocy dała się 
poznać z całkiem innej strony, pomyślał. Czuł jeszcze zadra­

pania na plecach, będące widomym dowodem burzliwej na­
miętności, którą razem przeżyli. 

Ciekawe, co też by powiedziała, gdyby je nagle zademon­

strował jej? Pewnie zrobiłaby się purpurowa ze wstydu. 
Z pewnością nie miała pojęcia o ranach, które zadała. I to nie 
tylko na ciele, pomyślał z goryczą. 

Zlecił dokonanie wyceny Kangalumy, z myślą że Penny 

później sprzeda mu dom. Z początku pomysł wydawał się 
całkiem logiczny. Przekonywał nawet samego siebie, że dzia­
ła dla jej dobra... Właściwie, kiedy zaczął ponownie rozważać 
ten problem? 

background image

- Spodziewałaś się gościa? - spytał, widząc srebrnoszare-

go mercedesa zaparkowanego przed domem. 

- To chyba samochód Jo! - zawołała ze zdziwieniem. 

- Przecież zamierzali spędzić w Azji jeszcze kilka tygodni... 

- Może miała dość podróżowania i postanowiła wrócić 

wcześniej? - zasugerował. 

- Możliwe - rzekła bez głębszego przekonania. - Mam 

tylko nadzieję, że nie czeka od dawna... - Na myśl o tym, że 
Jo dowie się, z kim spędziła noc, przeszły ją ciarki. Znów 
poczuła się małą dziewczynką, która musi tłumaczyć się przed 
starszą siostrą. 

- Czy ona ma klucz? 
- Nie zapominaj, że połowa domu do niej należy. Lepiej 

już wejdę do środka i dowiem się, co się stało. 

Położył jej dłoń na ramieniu, jakby chciał ją pokrzepić. 

- Być może nic -opowiedział. 
- Nie znasz mojej siostry - odparła z powątpiewaniem. 

- Tylko trzęsienie ziemi może ją zmusić do zmiany planów. 

- Porozmawiam przez chwilę z ekipą budowlaną - rzekł 

taktownie i otworzył jej drzwi. - Będziesz mogła pobyć z sio­
strą sam na sarn. 

-  D z i ę k i - obdarzyła go uśmiechem pełnym zrozumienia. 

- Może masz rację? Pewnie nic się nie stało. 

Jednak widząc zmarszczoną twarz siostry, szybko zmieniła 

zdanie. Gdy Penny pojawiła się w drzwiach kuchni; Jo właś­
nie przygotowywała kawę. 

- Gdzie byłaś? Okropnie się denerwowałam. 
Penny z trudem powstrzymała uwagę, że ma już dwadzie­

ścia sześć lat i nie musi się przed nikim usprawiedliwiać. Od 

czasu śmierci matki Jo opiekowała się siostrą i nawet teraz 
trudno jej było wypaść z roli. 

background image

- Nie było mnie tu ostatniej nocy - wyjaśniła Penny nie­

chętnie. 

- Przez całą noc? Och, Pen, mam nadzieję, że jesteś 

ostrożna! 

- O której przyjechałaś? - Penny pospiesznie zmieniła 

temat. 

- Około siódmej rano. Na szczęście miałam klucz. - Po­

dała Penny filiżankę z parującą kawą. 

- Czy coś się stało? - spytała Penny. - To niepodobne do 

ciebie, byś bez ważnego powodu zmieniła plany. - Roześmia­
ła się nerwowo. - Gdy byłyśmy małe, tata zawsze mówił, że 
według twojego rozkładu zajęć można regulować zegarek. 

Jo uśmiechnęła się kwaśno i sięgnęła po torebkę. Wyjęła 

stamtąd wycinek z gazety i podała go siostrze. 

- Przyjechałam z tego powodu - powiedziała z wyrzutem. 
- Och! -jęknęła Penny. To był artykuł z magazynu „In­

side" ze zdjęciem Reida i Suzie, którym usiłowano wywołać 
skandal. Nigdy jej w głowie nie postało, że „Inside" może 

dotrzeć aż do Azji! 

- Wiem, do czego jest zdolny ten szmatławiec, ale w ni­

czym nie umniejsza to szoku, jakiego doznałam, gdy zoba­
czyłam Suzie wplątaną w podobną historię! - ciągnęła Jo hi­
sterycznym tonem. - Co tu się dzieje, Pen? 

- Och, to wszystko bzdury - zapewniła ją siostra. - Reid 

wyszedł naprzeciw programowi szkoły i został opiekunem 
artystycznym Suzie. To wszystko. 

- Ręczę za prawdziwość słów Penny - rozległ się z tyłu 

dźwięczny baryton, i Reid zamaszystym krokiem wszedł do 
kuchni. 

Przybycie Reida musiało wytrącić Jo z równowagi, ponie­

waż umilkła nagle jak spłoszony ptak. 

background image

- Zapewne jesteś siostrą Penny, Joanną? Nazywam się 

Reid Branden. - Podał jej rękę. 

- Branden... - powtórzyła Jo jak echo. 
Penny nigdy przedtem nie widziała starszej siostry w sta­

nie tak kompletnego zdumienia. Poczuła nieoczekiwany, ni­
czym nie uzasadniony dreszcz dumy. Przez jedno krótkie 
uderzenie serca żałowała, że nie jest naprawdę zaręczona 
z Reidem Brandenem. Jego osoba wywierała silne wrażenie 
na kobietach. Jak widać, nie wyłączając jej siostry. 

W nienagannie skrojonym garniturze wyglądał jak ucieleś­

nienie sukcesu i życiowego doświadczenia. Od pierwszego 

wejrzenia wzbudzał zaufanie, i Jo z pewnością zdążyła już 
pożałować swej nieuzasadnionej podejrzliwości. 

Reid spojrzał ukradkiem na Penny i... puścił do niej oko. 

Czyżby jej się zdawało? Musiała chyba śnić! 

- Gratuluję wybitnie utalentowanej córki - zwrócił się do 

Jo. - penny opowiadała mi, że osobiście zachęcałaś Suzie do 
włączenia się w szkolny program współpracy ze znanymi mu­
zykami. 

Jo dławiło w gardle. 
- A więc... a więc to ty jesteś jej muzycznym opiekunem? 

- wykrztusiła. - Nie zwierzała mi się, do kogo zamierza napisać. 

- Pewnie sądziła, że jej odmówię i nie chciała cię martwić. 

Ale napisała wspaniały, uroczy list, który mnie zafrapował. 
A kiedy ustaliłem, kim jest jej ciotka... - zrobił artystyczną 
pauzę i spojrzał ciepłym wzrokiem na Penny. 

- Czy to oznacza, że Penny... - Jo wyglądała, jakby za 

chwilę miała zemdleć. - Że wy dwoje... 

- Właśnie tak! - Reid przeciął jej wątpliwości. - Być mo­

że wiesz, że poznaliśmy się z Penny, nim wyjechałem do 
Ameryki. 

background image

- Owszem, ale nie zdawałam sobie sprawy, że do siebie 

wróciliście. Po tylu latach... 

- Spotkaliśmy się, by porozmawiać o talencie Suzię, i tak 

to się zaczęło. To zdjęcie zostało zrobione w dniu, w którym 
podjęliśmy decyzję o ogłoszeniu naszych zaręczyn. Jeśli re­
porter „Inside" poczekałby jeszcze kilka sekund, zobaczyłby 
Penny niosącą tacę z szampanem... Dla Suzie, oczywiście, 
wodę - dodał z lekkim uśmiechem. 

- Oczywiście - przytaknęła Jo machinalnie-. - Doprawdy 

nie wiem, co powiedzieć... Jestem bardzo szczęśliwa z wa­
szego powodu. Wiesz przecież, Penny, jak dobrze ci życzę... 

- Wiem - potwierdziła Penny bez chwili wahania. 
Czasami Jo zbyt przejmowała się rolą starszej siostry i sta­

wała się nieznośna, ale w głębi duszy nieustannie pragnęła dla 
Penny największego szczęścia. Poprzedni jej związek z Rei-
dem aprobowała z głębi serca, a po zerwaniu okazała wiele 

delikatności, unikając na ten temat jakichkolwiek rozmów 
i aluzji, za co Penny była jej niezmiernie wdzięczna. 

Teraz Jo była w widoczny sposób dumna ze swojej młod­

szej siostry, a Reid całkowicie ją oczarował. Penny nie potra­
fiła obronić się przed uczuciem satysfakcji z tego powodu, 
mimo że we własnych oczach zasługiwała na miano oszustki. 
Gdy cała ta mistyfikacja się skończy, będzie miała wiele do 

wyjaśniania, teraz jednak korzystała z niezasłużonej aprobaty 

i - o dziwo - było jej z tym dobrze. 

Jo pozbierała się już po doznanym wstrząsie i wskazując 

na prasowy wycinek, oświadczyła z dostojnym spokojem: 

- Przykro mi, że zareagowałam tak ostro. Ale zrozumiesz 

moją reakcję, Penny, kiedy sama zostaniesz matką. Chciałam 
chronić Suzie. 

- Nie zagrażało jej żadne niebezpieczeństwo - zapewnił 

background image

Reid. - To wszystko tylko wymysły dziennikarzy brukowej 
prasy. Wierzę, że udało nam się rozwiać twoje obawy. 

- Oczywiście, Reid. I dziękuję ci za pomoc. - Pochyliła się 

do przodu i dodała: - Prawdę mówiąc, chciałam i tak już wracać 
do domu. Dla mnie w Azji jest zbyt tłoczno i głośno... Andrew 
uwielbia tę atmosferę i postanowił jeszcze tam zostać. 

Reid objął ramieniem Penny; poddała mu się bez sprzeci­

wów, musiała przecież udawać spokojną i zadowoloną. 

- Doskonale to rozumiemy, nieprawdaż, Penny? Wróciłaś, 

Joanno, we właściwym czasie, by pomóc Penny w przygoto­
waniach do ślubu. 

Jo uśmiechnęła się z aprobatą, podczas gdy Penny zaczy­

nała się w środku burzyć. Jak śmiał wciągać jej siostrę w pla­
ny, które nigdy nie miały być zrealizowane! 

- Zbyt wcześnie o tym mówić - wycedziła. - Jo dopiero 

przyjechała... 

- Obawiam się, że masz rację, Penny. - Jo lekko skinęła 

głową. - Muszę pojechać teraz do domu, żeby ochłonąć po 
podróży. Potem jednak z przyjemnością dam się oprowadzić 
po domu. Widzę, że wraca do życia... - uśmiechnęła się 
przyjaźnie do siostry - podobnie jak ty, Penny. 

- Renowacja to mój pomysł - wtrącił szybko Reid, wi­

dząc, że Penny nie potrafi ukryć zażenowania takim obrotem 
rozmowy. - Chciałem wynająć dom, więc modernizacja wy­
dawała się konieczna. 

- A nowy, wspaniały wygląd Penny, czy to również twoje 

dzieło? - Jo nie dała się tak łatwo odwieść od tematu. 

Reid czulę ujął dłoń Penny i powiedział; 
- Mam taką nadzieję. 
Jo wyglądała na ukontentowaną. 

- Muszę już uciekać. Zabiorę Suizie ze szkoły, a jutro przy-

background image

jedziemy tu razem po jej rzeczy. Och, nie mogę się już docze­

kać, by ją zobaczyć! 

Ledwie zamknęły się drzwi za jej siostrą, Penny zwróciła 

się do Reida z wyrzutem: 

- Jak mogłeś! 
- A cóż takiego zrobiłem? - zdziwił się z olimpijskim 

spokojem. 

- Jak mogłeś mówić o ślubie, do którego nigdy nie dojdzie! 
- Mogłaś mnie sprostować, moją droga - zauważył z iry­

tującą pewnością siebie. 

Dlaczego tego nie uczyniła? 
- Jeślibym zaprzeczyła - tłumaczyła się niepewnie - Jo 

mogłaby mieć wątpliwości, czy mówimy prawdę w sprawie 

Suzie. 

- Właśnie. - Skinął głową. - A teraz, jeśli już zakończyłaś 

wymówki, chodź, chcę ci coś pokazać. 

Poprowadził ją przez hol, który po odświeżeniu drewnia­

nej, rzeźbionej boazerii wyglądał niezwykle wytwornie. Reid 
szeroko otworzył masywne drzwi do jadalni i oczom Penny 
ukazał się opromieniony słonecznym blaskiem pokój. 

- Och, Boże! - wyrwało jej się z piersi. 
W oczach Reida pojawił się błysk triumfu. Pokój został 

kompletnie odrestaurowany. Ciemnozielone ściany okalał 
nieco jaśniejszy fryz przedstawiający kiście winogron. Podo­
bny motyw występował w elementach stolarki, w dekoracji 
stylowego kominka i żyrandola. 

Uwagę Penny przykuł zabytkowy fresk. Nie widziała go 

czas dłuższy, ponieważ w jadalni pracowali robotnicy i nie 
mogła tu wchodzić. Fresk, oczyszczony i odreastaurowany, 
odzyskał niegdysiejszy blask. Wizerunek Syriusza pokonują­
cego fale w podmuchach potężnego wiatru był jak żywy. 

background image

- Jak tego dokonałeś? - spytała zaskoczona. 

- Wynająłem konserwatorów, którzy pracowali tu dzień 

i noc pod osłoną innych prac renowacyjnych. - W głosie jego 
dźwięczała nie ukrywana satysfakcja. 

Penny poczuła w ustach smak goryczy. A więc przymie­

rzał się do pozostania tu na stałe! - myślała gorączkowo. 
Chciał ją pozbawić Kangalumy! 

- Ukartowałeś to wszystko, czyż nie? - kipiała z furii. 

- Chcesz przywłaszczyć sobie mój dom... To dlatego zmusi­
łeś mnie, bym spędziła noc w twoim apartamencie! 

- Nie bądź śmieszna, Penny. 
-Doprawdy? W takim razie przyrzeknij, że odjedziesz 

z Kangalumy, gdy cała ta farsa się skończy. 

Przez chwilę obserwował ją czujnym, wyczekującym spo­

jrzeniem. 

- Nigdy, nie ukrywałem, że pragnę albo tego domu, albo 

jego pięknej właścicielki - odezwał się wreszcie z lekkim 

zniecierpliwieniem. 

Chciała gwałtownie zaprotestować, ale słowa więzły 

jej w gardle. Potrząsnęła tylko bezradnie głową,, a w oczach 
jej błysnęły łzy. Po chwili opanowała się, wyprostowała ra-

miona. 

- Żadne z nas nie jest na sprzedaż i dobrze o tym wiesz 

- oświadczyła. - Suzie, jak się domyślasz, wraca już do domu, 

nie ma więc powodu przedłużać naszych zaręczyn. Uważam, 
że możemy je zakończyć teraz. Postaram się znaleźć sposób, 
żeby zapłacić ci za renowację - dodała z godnością. 

Podszedł do niej i objął ją ramieniem. Ostatkiem sił zmu­

siła się do zachowania spokoju i kamiennego wyrazu twarzy. 

- Tylko jedną formę zapłaty zaakceptuję - powiedział 

czułym tonem. - Będzie nią twoja dalsza współpraca. 

background image

A więc postawił ją przed wyborem - utratą domu lub sza­

cunku do samej siebie. 

- Nie możesz tego ode mnie żądać - powiedziała. 
- Ja o to proszę... - Dotykał kciukiem pulsu na jej szyi i 

z satysfakcją Wyczuwał jego szalone bicie. - Na zewnątrz 
taka wojownicza, a w środku tak bardzo namiętna... Stano­
wisz przedziwną mieszankę, moja mała czarodziejko. 

- Pod żadnym względem nie jestem twoja. Do licha, puść 

mnie! 

- Puszczę cię, jak to określasz, dopiero po tym, jak wy­

stąpisz w charakterze mojej narzeczonej na ceremonii wrę­
czania nagród. Dokładnie tydzień później przepiszę na ciebie 
swój udział w Kangalumie, zgoda? 

Dwa tygodnie. Zapewne uda jej się wytrzymać jeszcze dwa 

tygodnie. Być może miał rację, wspominając o niebezpie­
czeństwie, jakie wiązało się ze zbyt pośpiesznym zerwaniem. 

Poza tym jest jeszcze Suzie, która tak bardzo cieszy się z mo­
żliwości publicznego występu... 

- W porządku, zgoda - ustąpiła. 
- Mądra decyzja. 

Wydawało jej się, że wieki minęły, gdy wreszcie oderwał 

od niej ręce. Chwiejnym krokiem udała się do kuchni, tocząc 
ze sobą wewnętrzną walkę. Zgodziła się na jego warunki, 
wiedząc jednocześnie, że powinna z nim walczyć do ostatnie­
go tchu. Ta walka stawała się coraz trudniejsza. Określił jej 
ustępliwość mianem mądrej decyzji, ale ona czuła wewnętrz­
nie, że popełniła największy życiowy błąd. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Ceremonia wręczenia nagród muzycznych zbliżała się 

szybko, a Penny z każdym dniem czuła się coraz bardziej 
zdenerwowana. Pojawienie się tam u boku Reida, gdy oczy 
wszystkich zebranych będą na nich zwrócone, napawało ją 
zrozumiałym przerażeniem. 

- Nie mam odpowiedniego stroju - powiedziała, ucieka­

jąc się do starej kobiecej wymówki. 

Uśmiechnął się ze zrozumieniem. 
- Czy to jedyny powód twoich obiekcji? - spytał. 
- Tak... - odrzekła bez przekonania. 
Prawdziwym powodem była przecież osoba Reida. Zdążył 

już ją poinformować, że przyjęcie z tej okazji przeciągnie się 

zapewne do białego rana i w związku z tym zamówił dla nich 
apartament w hotelu. Nie miała cienia wątpliwości, że nie 
zarezerwował dwóch oddzielnych pokojów. Starała się bez­
skutecznie przekonać samą siebie, że ją to niewiele obchodzi. 

Reid nakreślił kilka słów na wizytówce, którą jej podał. 
- Aloys to mój przyjaciel ze Stanów - wyjaśnił. - Z pew­

nością wybawi cię z kłopotu. 

Oczy Penny rozszerzyły się ze zdumienia. Aloys Gada, 

jeden z najsłynniejszych amerykańskich kreatorów mody, 

przebywał teraz w Sydney w związku z imprezą dobroczyn­
ną. Jak donosiła prasa, przywiózł ze sobą niedużą, ekskluzyw­
ną kolekcję. 

background image

- N i e stać mnie na takie kreacje - oświadczyła Penny, 

patrząc podejrzliwie na Reida. 

Uśmiechnął się lekko i wyjął z portfela amerykańską kartę 

kredytową. 

- Potraktuj to jako inwestycję z mojej strony - powie­

dział, wręczając jej kartę. 

W pierwszej chwili wpadła we wściekłość. 
- Podobną inwestycję jak tę, którą robisz w Kangalumie? 

- rzuciła z pasją. - Czy masz zamiar kupić mnie razem z mo­
im domem?. 

- Trudno powiedzieć,, by z twoim domem mi się to udało 

- zripostował, zaciskając usta. 

To prawda, pomyślała. Za dwa tygodnie przepisze na nią 

swoje udziały w posiadłości i cała sprawa dobiegnie szczęśli­
wego końca. Szczęśliwego? Takie zakończenie sporu satysfa­
kcjonowało ją mniej, niż się spodziewała. 

Wzięła zaoferowaną jej kartę kredytową. 
- Skoro lubisz wyrzucać pieniądze, nie będę się z tobą 

spierać - skwitowała tonem wyższości. - Poza tym przynaj­
mniej tego, wieczoru nie będziesz musiał się mnie wstydzić. 

Oczy Reida zwęziły się ze złości. Kurczowo zaciśnięte 

dłonie schował w kieszeniach spodni. 

- Dlaczego uważasz, że miałbym się ciebie wstydzić? -

zapytał gniewnie. 

Przecież nie mógł być z niej dumny! Miała wrażenie, że 

wcale go nie obchodziła. 

- Och, tak tylko mi się powiedziało - rzuciła obojętnie. 
- W takim razie postaraj się nie pleść trzy po trzy. - Głos 

Reida zabrzmiał nadspodziewanie groźnie. 

- W przeciwnym bowiem razie, co zrobisz? Dasz mi 

w skórę? - obruszyła się. 

background image

- Nie boisz się podsuwać mi tak niebezpiecznych pomy­

słów?-Jego oczy rzucały ostrzegawcze błyski. 

- Sam jesteś wystarczająco pomysłowy... 
- Pragnę ci przypomnieć, że kilka dni temu moja pomy­

słowość bardzo ci odpowiadała - rzucił jakby od niechcenia. 

Jakiś intrygujący błysk w jego oczach i lekkie skrzywienie 

ust sprawiło, że wstrzymała oddech. Wspominała wydarzenia 
tamtej nocy, do których z pewnością teraz nawiązywał, czę­
ściej niż sama chciała się do tego przyznać. I mimo najszczer­
szych chęci nie potrafiła sobie wmówić, że była wówczas 

jedynie biernym uczestnikiem wydarzeń. Ta świadomość ją 

przerażała. 

- Z pewnością tak by nie było, gdybym wiedziała, że 

realizujesz plan Wyciągnięcia mnie na noc z Kangalumy - od­

parta z wyrzutem. - W tym czasie wprowadzałeś w czyn tak 
zwane inwestycje, które w konsekwencji miały pozbawić 
mnie domu! 

- Twoja interpretacja wydarzeń zasadniczo różni się od 

mojej... 

- ...która, oczywiście, jest jedyną słuszną interpretacją 

- dopowiedziała zajadle. 

- Posłuchaj, Penny, co do jednej sprawy z pewnością się 

nie mylę - rzekł spokojnie. - Jeśli tamta sytuacja by się po­

wtórzyła, zareagowałabyś tak samo jak poprzednio. 

Nie była w stanie zaprzeczyć. Może dlatego, że nie potra­

fiła kłamać komuś prosto w oczy? 

- Wychodzę po zakupy - powiedziała z całą godnością, 

na jaką było ją stać, przecinając tym samym wszelką dalszą 
dyskusję. 

Gdy zamykała za sobą drzwi, nadal słyszała jego drwiący 

śmiech. Drogo za to zapłaci, pomyślała mściwie. 

background image

Aloys Gada wynajmował luksusowy apartament w hotelu 

z widokiem na ocean. Nazwisko Reida podziałało jak magi­
czne zaklęcie i jeszcze tego poranka Penny umówiła się na 
wizytę. 

Dwie godziny później opuściła mistrza oszołomiona, ale 

triumfująca. Wprost nie mogła uwierzyć, że właśnie wydała 
kilka tysięcy dolarów na jedną czarną suknię. Za to jaką! Ta 
kreacja wprost zapierała dech - od przylegającej do ciała 
góry, która opinała jej smukłą talię jak ciasny futerał, aż po 
wirujący wokół kostek dół wykończony jedwabną koronką. 
Penny czuła się trochę skrępowana jedynie głębokim dekol­
tem w szpic, wykończonym brylancikami, które schodziły aż 
do pasa niczym błyszcząca, mieniąca się wstęga. 

- Czy nie uważa pan, że jest trochę zbyt śmiała? - spytała 

niepewnie sławnego projektanta. 

- Niczego nie odsłania, jedynie prowokuje - rzekł poważ­

nie. - Zaufaj mi. Reid Branden, jak również wszyscy goście 
na sali, nie będą mogli oderwać, od ciebie wzroku. 

Ta perspektywa wcale nie dodawała animuszu. To było jak 

igranie z ogniem... Do licha z Reidem! Dlaczego tak bardzo 
liczyła się z opinią tego mężczyzny! W 'sukni czuła się świet­
nie, dodawała jej pewności siebie, a właśnie tego potrzebo-
wała, by bez żenady spojrzeć w twarz tłumnie zgromadzonym 
widzom. Jeśli Reid będzie miał kłopoty z samokontrolą, to 
przecież nie będzie jej wina. 

Wątpliwości ogarnęły ją znów, gdy Reid zapukał do drzwi 

i zakomunikował, że czas jechać. Skończyła właśnie czesać 

włosy - zawiązała je w węzeł na karku, pozostawiając wokół 
twarzy kilka luźnych, wijących się kosmyków. To dodawało 
kokieterii i łagodziło surowość fryzury. Przyjrzała się sobie 
krytycznie. Cóż, brakowało jedynie biżuterii. Posiadała tylko 

background image

sztuczną, która zupełnie nie pasowała do prawdziwych bry­
lantów upiększających suknię, postanowiła więc nic nie za­

kładać. 

- Mam nadzieję, że jesteś zadowolony ze swej inwestycji 

- powiedziała do Reida, nerwowo oblizując usta świeżo po­
malowane karminową szminką. 

Mierzył ją od stóp do głów z wyraźnym zadowoleniem. 

Potem powiódł delikatnie palcem po mieniącym się obrzeże­
niu koronki. 

- Jestem więcej niż zadowolony - powiedział namiętnym 

głosem, który przyprawił ją o dreszcz. - Być może zapomnę 
nawet o nagrodach... 

- Nie... nie możemy... - zaprotestowała, dobrze rozu­

miejąc aluzję. - Przecież sam mówiłeś, że jesteś głównym 
sponsorem imprezy... 

- I to właśnie daje mi możliwość wyboru, czy będę ucze­

stniczyć w ceremonii, czy nie - zauważył z uśmiechem. 

Teraz żałowała, że wybrała właśnie tę suknię. Wyglądała 

w niej wyzywająco. Jakże mogła być tak nieroztropna! 

- Mam pomysł - przypomniał sobie. - Poczekaj chwilę. 

Zaintrygowana wykonała polecenie. Co miał zamiar zrobić? 

Wrócił tak szybko, że nie zdążyła zastanowić się nad tym głębiej. 

Podał jej aksamitne pudełko. 
- Załóż je-poprosił. 
Gdy drżącymi palcami otworzyła pudełko, jej oczom uka­

zała się para kunsztownie oprawionych w złoto brylantowych 
kolczyków w kształcie łez. Serce zabiło jej gwałtownie. 

- Ależ, nie mogę tego przyjąć... Są zbyt kosztowne. 
- Nawet jeśli to prezent od kochającego narzeczonego? 

W uszach Penny te słowa zabrzmiały jak drwina. 

- Nie, nie założę ich. 

background image

- Suknia i kolczyki stanowią komplet - odrzekł. - Albo 

je założysz, albo... Albo nie założysz nic. Wybieraj! 

- W takim razie pójdę na bankiet tylko w samej bieliźnie! 

- oświadczyła buńczucznie. 

Popatrzył na nią tak, jakby domyślał się, jak skąpo była 

odziana pod spodem. 

- To rzeczywiście, wspaniały pomysł. Obawiam się jed­

nak, że w tym stroju nie doszłabyś dalej jak do drzwi. 

Te prowokujące słowa rozbudziły jej zmysły. Palce drżały 

jej jak w febrze; usiłując wyjąć kolczyk, upuściła go. 

Podniósł go i wziął do ręki drugi. 

- Pozwól, proszę... 
Gdy wpinał kolczyk w jej ucho, a potem, gdy odsuwając 

rękę, musnął jakby niechcący jej policzek, ogarnęła ją prze­
można chęć odwrócenia głowy i dotknięcia wargami jego 
dłoni... Ten niespodziewany kaprys był tak silny, że opano­
wując się, miała w oczach łzy. 

- Czyżbyś była rozczarowana, że wychodzimy? - spytał 

prowokacyjnie: 

- Oczywiście, że nie... - Uwaga Reida przywróciła ją do 

rzeczywistości. -Im szybciej przez to przebrniemy, tym lepiej 
dla nas. 

Podał jej torebkę - cudo z mięciutkiej, koźlej skóry, do­

skonale dobrane do sukni. 

- Zgadzam się z tobą w zupełności, jednak z całkiem in­

nych powodów. 

Jakie miał powody? Mogła tylko zgadywać. 
Największe sławy świata muzyki i filmu wysiadały z po­

łyskliwych limuzyn i po czerwonym dywanie wchodziły do 
hotelu. Policja chroniła dostojnych gości przed szalejącym na 
zewnątrz tłumem wielbicieli. 

background image

Penny szła obok Reida, jego mocne jak granit ramię doda­

wało jej odwagi. Cieszyła się w duchu, że Jo zdążyła już 
wprowadzić córkę za kulisy, żałowała zaś, że sama jakimś 
cudem nie może stąd uciec. Reid wyjaśnił, że Suzie potrzebuje 

jej wsparcia. Nie powiedział jednak, że także on sam jej 

potrzebuje, zauważyła z goryczą. 

- Doskonale dajesz sobie radę- szepnął jej do ucha. 
Uśmiechnęła się w stronę kamer jak zawodowa aktorka. 
- Oto sam wielki Reid Branden w towarzystwie narzeczo­

nej ! - zewsząd dochodziły głosy. 

Mimo woli rozpierała ją duma, gdy spoglądała w górę na 

przystojną twarz Reida. Dlaczego przedtem nie zauważyła, że 
gdy się uśmiechał, na jego policzku robił się mały dołeczek? 
Ani eleganckiego zarysu ciemnych brwi, które podkreślały 
głęboko osadzone oczy o fascynującym wyrazie? 

Dręczyła ją i podniecała zarazem świadomość, że nad ra­

nem pójdą razem do wynajętego apartamentu hotelowego. 

Była tak zajęta myślami, że ledwie spostrzegła, jak prze­

kroczyli próg foyer i znaleźli się w sali bankietowej. 

Zdawało się, że wszyscy naraz chcą rozmawiać z Reidem. 

Penny znała tu niewiele osób: kilka sławnych postaci ze świata 
reklamy, Aloysa Gada, który uśmiechał się teraz do niej sze­
rokim, aprobującym uśmiechem oraz mniej przychylnie uspo­
sobioną Tonie Rigg. 

- Miło mi cię widzieć, Toniu - odezwała się Penny, gdy 

się mijały.-Jak się miewasz? 

Tonia upiła łyk szampana. 

- Jak widzisz, doskonale. Jestem tu z Jimem Carringto-

nem z wytwórni Carrington Records. Mam nadzieję, że zo­

stanę jego osobistą asystentką. - Roześmiała się dźwięcznie. 

Penny poczuła ulgę, gdy Reid podprowadził ją do innego 

background image

towarzystwa. Tonia wyglądała na podminowaną i zachowy­
wała się dziwnie gorączkowo. Szampan, jak widać, nie zdołał 
ukoić jej nerwów. 

Ceremonię rozdania nagród, transmitowaną bezpośrednio 

przez telewizję, uświetniały występy młodych talentów. Pen­

ny poczuła dreszcz dumy, gdy Suzie w białej, długiej sukni, 
w której wyglądała jak prawdziwy anioł, stanęła w światłach 
rampy. 

Nim zaczęła grać, poszukała wzrokiem Penny, która dys­

kretnie uniosła rękę do góry z zaciśniętym kciukiem. Suzie 
podbudowana tym gestem odważnie uniosła głowę i rozpo­
częła grę. To był piękny, wzruszający utwór Mozarta, który 
w wykonaniu młodej klarnecistki zahipnotyzował słuchaczy. 
Reid miał rację, Suzie zasługiwała na tę szansę, może nawet 
bardziej niż inni. 

Miała zarumienioną twarz, gdy po ogłuszającym aplauzie 

opuszczała instrument. Potem z wdziękiem ukłoniła się pub­
liczności i zniknęła za kulisami. 

Penny usiłowała wstać, ale poczuła rękę Reida na ramieniu. 

- Zostań - nakazał. 
- Przyszłam tu dla Suzie - powiedziała łamiącym się ze 

wzruszenia głosem. - Powinnam pójść i jej pogratulować. 

- Będzie na to czas później, po kolacji - powiedział sta­

nowczo. - Szkoda, żebyś straciła resztę programu. 

Cóż więcej ją obchodziło? - zastanawiała się gorączkowo. 

Zaczynała ją boleć głowa. Dlaczego nalegał, żeby została, 

skoro odegrała już swoją rolę, pozostając na sali aż do wystę­

pu Suzie? 

Reida dwukrotnie wywoływano na podium - raz, aby wrę­

czył nagrodę, drugi zaś, by jemu wręczyć wyróżnienie za 
wkład w rozwój przemysłu fonograficznego. 

background image

Czy to właśnie miała zobaczyć? Gdy zbliżał się do podium, 

wstała wraz z resztą widowni i klaskała jak w transie. Co się 
z nią działo? Serce jej pęczniało z dumy, choć za wszelką cenę 
usiłowała zdusić te uczucia. W złotawym blasku reflektorów 
Reid wyglądał olśniewająco pięknie; niezwykle szerokie ra­
miona podkreślał nienagannie skrojony smoking, a konstra-
stująca z nim połyskliwa biała koszula rozświetlała oliwkową 

twarz. Gdy zbliżył się do mikrofonu, wszyscy na sali umilkli, 
Penny zaś aż wstrzymała oddech. 

Przemówił krótko i prosto, podziękował swym kolegom za 

uhonorowanie go nagrodą. Gdy już miał powrócić na miejsce, 
przewodniczący jury nieoczekiwanie podszedł do niego i sze­
pnął mu coś na ucho. Reid potrząsnął głową raz i drugi, ale 
nagle piękna młoda kobieta wkroczyła na scenę, niosąc klar­
net Reida. Zapewne wcześniej wszystko zostało uzgodnione. 

Oklaski doszły zenitu, widownia bowiem zorientowała się, 

że Reid Branden będzie dla niej grał. 

Przez chwilę składał i sprawdzał instrument, potem zaś raz 

jeszcze podszedł do mikrofonu. Nim przemówił, wzrokiem 

poszukał Penny. 

- Chciałbym zadedykować ten utwór pięknej damie, która 

zgodziła się zostać moją żoną. A zatem dla wszystkich pań­
stwa, a specjalnie dla Penelope... „Koncert Andrettiego". 

Gdy zaczął grać, a przeszywające dźwięki wzmagały się 

coraz bardziej, niczym uderzające o brzeg fale oceanu, Penny 
odniosła wrażenie, że zapada noc. Melodia stawała się groźna 
i ponura, a w jej tle szumiał ocean. 

W sercu czuła ból graniczący z rozkoszą. Muzyka ta prze­

mawiała do najskrytszych zakamarków jej duszy. Pod przy­
mkniętymi powiekami gromadziły się łzy. Łzy prawdziwego 
wzruszenia. Dlaczego spośród tylu utworów wybrał właśnie 

background image

„Koncert Andrettiego"..- muzykę napisaną dla ukochanej ko-
biety podczas trwania miłosnego związku? Dzisiaj ten zwią­
zek przecież nie istniał... Przejmujące tony budziły wspo­
mnienia, pobrzmiewały w nich echa dawnej namiętności -
namiętności, po której nic nie zostało prócz bólu. 

Gdy wreszcie umilkły oklaski i Reid triumfalnie powrócił 

do stolika, zastał Penny w fatalnym nastroju. Od wewnętrz­
nego napięcia, wzruszenia i zakłopotania rozbolała ją głowa. 
Reid uniósł jej dłoń do ust. Oczy jej zaszły łzami, ponieważ 
uświadomiła sobie, że robi to wyłącznie ze względu na pub­
liczność. 

- Nigdy nie słyszałam równie pięknej muzyki - wyznała 

szczerze, ogarnięta tęsknotami, których nawet nie odważyła 
się nazwać. 

- Chciałem zagrać to specjalnie dla ciebie - powiedział 

łagodnie. - Domyślasz się dlaczego, prawda? 

- Zagrałeś to z nostalgią... Tak jakbyś zbyt długo przeby­

wał z dala od kraju - powiedziała wzruszona. 

Popatrzył na nią badawczo. 

- O wiele za długo - stwierdził krótko. 

Gdy ceremonia rozdania nagród dobiegła końca i wyłączo­

no oślepiające światła telewizyjnych kamer, atmosfera przy 
stolikach stała się bardziej swobodna. Do stolika Penny i Rei-
da przysiadły się Suzie i Jo. Twarz Suzie promieniała szczę­

ściem, ponieważ zewsząd zbierała gratulacje. Penny z dumą 
w sercu przeczuwała, że do gratulacji i sławy jej siostrzenica 
będzie musiała się przyzwyczaić. 

Gdy Jo i Suzie wcześniej opuszczały bankiet, Penny roz­

paczliwie pragnęła wyjść razem z nimi. Ból wprost rozsadzał 

jej czaszkę. Marzyła, by zaszyć się w samotności choć na 

kilka chwil. 

background image

Okazja nadarzyła się, gdy Reida odwołano do innego sto­

lika. Przepraszając, Penny oddaliła się do toalety. Spryskiwała 

zimną wodą skronie, gdy dobiegł ją z tyłu znajomy głos. 

- Czyżbyś za dużo wypiła, Penny? Mam nadzieję, że dziś 

wieczór nie usiądziesz za kierownicą. 

- Nie, Toniu, zostajemy tu z Reidem na noc - powiedziała 

i z satysfakcją spostrzegła, że Tonia natychmiast straciła do­

bry humor. 

- Myślisz, że wygrałaś, prawda? - Napastliwy ton świad­

czył, że to ona wypiła za dużo szampana. 

- To nie są zawody, Toniu. - Z wysiłkiem zdobyła się na 

opanowanie. 

- Doprawdy? - szydziła Tonia. - Mnie się natomiast wy­

daje, że zachowujesz się jak zwycięzca, który zgarnia łup. 
Mam na myśli te brylantowe świecidełka, które nosisz. 

Penny całkiem bezwiednie sięgnęła ręką do ucha i dotknę­

ła kolczyka. 

- Reid nalegał, bym je założyła...-wyjaśniła. 
- I zapewne powiedział, że kupił je specjalnie dla ciebie? 
- Co to ma za znaczenie? - obruszyła się Penny. 
- To miał być prezent urodzinowy dla mnie! - wypaliła 

Tonia. - Jeśli nie wierzysz, sama go o to spytaj! 

Ta wiadomość poraziła Penny, opanowała się jednak w porę. 
- To już chyba nie ma żadnego znaczenia, skoro ja je 

noszę, prawda? - powiedziała z całą godnością, na jaką było 

ją stać i dumnym krokiem wyszła, pozostawiając Tonię 

w kompletnym osłupieniu. 

Wmawiała sobie, że to zupełnie nieważne dla kogo Reid 

kupił kolczyki, ponieważ traktowała je jako rekwizyt wypo­
życzony na jeden wieczór. Zaręczyny przecież nie były pra­
wdziwe, nie miała więc zamiaru zatrzymywać prezentu. Dla-

background image

czego więc uwaga Toni napełniła jej serce taką goryczą? 

- zastanawiała się z dziwacznym uporera 

- Wyglądasz blado - zauważył Reid, gdy wróciła do sto­

lika. - Chciałabyś już wyjść? 

- Jesteś tu honorowym gościem - zawahała się. - Nie mogę 

wymagać, byśmy wyszli tylko dlatego, że rozbolała mnie głowa. 

Wstał i energicznie odsunął krzesło. 
- To wyjaśnia sprawę. Idziemy na górę. 
Trwało jednak całe wieki, nim wreszcie opuścili salę, po­

nieważ po drodze Reid zbierał gratulacje od swych znajomych 
i wielbicieli. Kiedy dotarli do apartamentu, Penny była prawie 
nieprzytomna z bólu. 

Zapalił światło i poprowadził ją do wytwornej sypialni. 

Rozciągał się stąd wspaniały widok na rozświetlone miasto. 
Gdy automatycznie sięgnęła po nocną koszulę, wyjął ją jej 
ż ręki i sam zaczął rozpinać suwak sukni. 

- Ledwie trzymasz się na nogach - powiedział. - Pozwól, 

że to zrobię.... 

Przez mgłę bólu czuła delikatny dotyk jego palców. Potem 

przyodział ją w jedwabną koszulę, wziął na ręce i ostrożnie 
ułożył na ogromnym łóżku. 

Na chwilę została sama; gdy wrócił, trzymał w dłoni 

szklankę z musującym płynem, 

- Aspiryna - wyjaśnił, przytykając szklankę do jej warg. 
Kiedy posłusznie wypiła, pochylił jej głowę w dół i zaczął 

łagodnymi ruchami masować kark i ramiona. Napięcie mięśni 
ustępowało pod delikatnym dotykiem jego dłoni. Czuła niemal 
rozkosz i zastanawiała się, czy nie śni. Po chwili jednak ten 
błogostan zmąciła myśl o Toni i jej złośliwym komentarzu. 

- Jak twoja głowa? - spytał czule. - Trochę lepiej? 
- O wiele lepiej-wymamrotała sennie. 

background image

Aż trudno było uwierzyć, lecz oślepiający ból minął bez 

śladu. Zamiast niego czuła, jak po całym ciele rozchodzi się 

krzepiące ciepło i pomyślała z podziwem, że Reid swymi dłoń­
mi muzyka mógłby skruszyć kamień. Ileż kobiecych ciał roz-
grzewał tymi zmysłowymi palcami? - przemknęła jej przez gło­
wę dokuczliwa myśl. Gdy nagle oderwał ręce od jej karku, 
doznała szoku, jakby została nieoczekiwanie zdradzona. 

Przewróciła się na plecy i rozejrzała po pokoju. Reid znik­

nął. Czyżby śniła kolorowy sen? 

Wrócił po chwili, niosąc dwie szklanki. 

- Brandy pomoże ci zasnąć - powiedział. 
Upiła pierwszy łyk alkoholu, Czując w gardle palący ogień. 

A może paliło ją bardziej spojrzenie, którym ją obdarzył? Tak 
czy owak, żywy płomień rozchodził się po jej cielei dosięgał 

już okolic serca. Pomyślała w przelocie, że była to prawdopo­

dobnie ostatnia noc, którą spędzą razem... Ich niepisana umowa 
dobiegała końca... Bała się, że ogień za chwilę strawi jej serce. 

Gdy wyjmował szklankę z jej uległych rąk, ledwie zdolna 

była oddychać. Słyszała dźwięczenie kryształu, kiedy odstawił 
puste szklanki, i przyspieszony oddech, który w cichym pokoju 
brzmiał jak groźny pomruk. A potem twarz Reida rozpłynęła się 
w gęstej mgle, gdy bez słowa przycisnął ją do siebie. Kochała 
tego mężczyznę. Przyjęła tę prawdę że żdziwiemerh. Nadal go 
kochała... Czyżby miłość do niego nigdy w niej nie wygasła? 
W ramionach Reida znajdowała odpowiedź na wszystkie drę­
czące ją wątpliwości. Ale najgorsze, że myśl o życiu bez niego 
napawała ją teraz rozpaczą... Zaoferował jej małżeństwo, i przez 
chwilę zastanawiała się, czy nie przyjąć tej propozycji, byle 
tylko zatrzymać go przy sobie. 

Bez miłości to się nie może udać, myślała gorączkowo. 

Czyżby przykład jej rodziców nie wystarczył? Błąd popełnio-

background image

ny w przeszłości w każdej chwili mógł zniszczyć ich zwią­
zek. .. Nie, stanowczo nie mogła podjąć takiego ryzyka. Na 
chwilę powróciła do rzeczywistości, przypomniała sobie, że 

jest późny wieczór, że leży w czułych ramionach Reida - być 

może po raz ostatni. Otworzyła oczy i napawała się widokiem 

jego pięknie wyrzeźbionej głowy i Szlachetnych rysów twa­

rzy, która była teraz tak blisko niej. Nieświadomie rozwarła 
wargi, jakby w niemej prośbie o pocałunek, a gdy spełnił jej 
żądanie, nie mogła powstrzymać naporu łez. 

- Nadal boli cię głowa? - Przesunął palcem po śladach łez 

na jej policzku. 

- Nie, to nie z tego powodu... - Siłą odwróciła od niego 

wzrok i zmusiła się do zadania pytania, które ją nurtowało: 

- Powiedz mi, kiedy Tonia obchodziła urodziny? 

Zdziwiony zmarszczył brwi. 
- Chyba jakieś kilka dni temu - odrzekł. - Dlaczego o to 

pytasz? 

A więc kolczyki mogły być przeznaczone dla Toni... Znów 

próbowała wmówić sobie, że nic ją to nie obchodzi. Jednak 
bez powodzenia. 

- Usłyszałam przy kolacji pewien komentarz - skłamała 

zręcznie. - To nie ma znaczenia... - Poruszyła się nieznacz­
nie. - Podobał mi się twój dzisiejszy występ - zmieniła szyb­
ko temat. 

Zaczął ją obsypywać gorącymi pocałunkami, jakby cał­

kiem inaczej zrozumiał jej słowa. 

- Występ na bis będzie jeszcze wspanialszy - obiecał. 

I tak było. 

- Czy musisz wracać dzisiaj do pracy? - spytała następne­

go dnia rano, gdy jechali do Kangalumy. 

background image

Czas, który im jeszcze pozostał, mijał bezlitośnie szybko, 

zachłannie więc pragnęła wykorzystać każdą minutę. Och, 
dlaczego była tak szalona, żeby dokładnie wyznaczać moment 
rozstania! 

- Muszę - powiedział niemal z żalem. - Dziś rano mam 

kilka ważnych spotkań. Ale sądzę, że uporam się z tym do 
lunchu i zjemy go razem na plaży, zgoda? 

Nawet gdyby zaproponował, że usiądą i będą patrzeć, jak 

rośnie trawa, zgodziłaby się z entuzjazmem, byłe tylko prze­
dłużyć razem spędzone chwile. 

- To będzie nasz pożegnalny lunch - oznajmiła grobo­

wym tonem. 

- Dlaczego? - Rzucił jej zaniepokojone spojrzenie. 
- Za tydzień wszystko już będzie poza nami - z wielkim 

trudem zdobyła się na swobodny ton. - Czy już masz pomysł, 

jak ogłosić nasze rozstanie? 

- Rzeczywiście pragniesz, by tak się stało? 
W jego głosie była nuta, która poruszyła ją do głębi. Nie, 

wcale tego nie pragnę! - chciała krzyknąć, zamiast tego jed­
nak powiedziała: 

- Myślałam, że tego właśnie chcesz... Taką zawarliśmy 

umowę. 

- Masz rację - zgodził się bez dalszych komentarzy. 

Powiedz mi, że zmieniłeś zdanie! - krzyczało jej serce. 

Powiedz, że nasza umowa okazała się kolosalnym błędem! 
Reid jednak milczał jak zaklęty. Nie odezwał się już ani sło­
wem, aż do powrotu do domu. 

Na stoliku w holu leżał list; podniosła go z obojętną miną. 

Na kopercie widniał nadruk znanej firmy prawniczej. 

- Jakieś kłopoty? - spytał Reid, widząc, że Penny gwał­

townie wciąga powietrze. 

background image

Podniosła na niego oczy błyszczące od łez. 
- To list od adwokata Andrew, męża Jo. Jo poinformowała 

go o naszych zaręczynach. Adwokat donosi mi, że zgodnie 
z warunkami testamentu ojca, przestaje istnieć „żywotna po­
trzeba", bym tutaj mieszkała... Twierdzi, że zgodnie z pra­
wem powinnam sprzedać dom i zwrócić Jo jej część spadku... 
Czy to możliwe, żeby mnie zmusili, Reid? 

Wyjął list z jej dłoni i szybko przebiegł go wzrokiem. 

- Testament twego ojca, jak widać, nie był precyzyjny... 

Zawsze go można podważyć. Zdolny, konsekwentny prawnik 
podejmie się tej sprawy. 

- Och, Reid! Nie mam pieniędzy, by spłacić Jo... I nie 

chcę procesować się z moją rodziną. Muszę zaraz skontakto­
wać się z siostrą i powiedzieć jej, że wcale nie jesteśmy zarę­
czeni! — Chwyciła go za ramję. - Reid, muszę powiedzieć jej 
prawdę! 

Zaprzeczył ruchem głowy. 
- Nic z tego, Penny. Prawda jest taka, że chcę cię poślubić. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Osłupiała z przerażenia. Jak mógł być tak samolubny! Jak­

że mógł dopuścić, by straciła dom! 

- Jeśli ty tego nie zrobisz, sama powiadomię Jo - powie­

działa z rozpaczą w głosie. — Nie sądzę, żeby naprawdę po­
trzebowali tych pieniędzy. 

Chciała odejść, ale gwałtownie chwycił ją za nadgarstek 

i przytrzymał. 

- Obawiam się, że potrzebują. Zmuszasz mnie, bym otwo­

rzył ci oczy na poczynania twego szwagra. Doszły mnie nie­
dawno wiadomości, że Andrew dokonał pochopnych inwes­
tycji i teraz stoi na krawędzi bankructwa... Jak widzisz, prze­
dłużył swoje wakacje. Być może w ogóle nie zamierza po­
wracać... 

Stała przez chwilę jak skamieniała, potem zaś bezwładnie 

opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Jakże zazdrościła 
Jo szczęścia... A teraz... 

- Zawsze uważałam, że Jo ma wszystko: wspaniałego mę­

ża, udane dziecko... - mówiła. - Nawet nie przyszło mi do 
głowy, że... 

- Nikt sobie tego nie wyobrażał, a szczególnie twoja sio­

stra. W tych okolicznościach łatwiej ci przyjdzie zrozumieć 

postępowanie Andrew, prawda? 

Owszem, potrafiła zrozumieć..; ale wcale nie było to ła­

twiejsze do zniesienia. Cóż, musiała stwierdzić, że Reid wy-

background image

świadczył im wielką przysługę, inwestując w dom. Dom zy­
skiwał na wartości. Penny zamierzała podzielić dochód ze 
sprzedaży na równe części, skoro jej siostra znalazła się w tak 

trudnym położeniu. 

- Pojadę się z nią zobaczyć - postanowiła. 
- Pojechać z tobą? 
Desperacko tego pragnęła, zmusiła się jednak, by zaprze­

czyć ruchem głowy. Gdyby teraz doświadczyła jego pociesza­

jącej obecności, o ileż bardziej cierpiałaby przy rozstaniu! 

- Powiedziałeś, że masz ważne spotkanie... To jest nasza 

sprawa rodzinna, między mną i Jo. 

- Oczywiście - nie nalegał. - Skoro jesteś pewna, że tego 

właśnie chcesz. 

Spojrzała nań pytająco-, ale twarz jego przypominała gra-

nitową maskę. Miała ochotę krzyknąć mu prosto w twarz, że 
wcale tego nie chce, pragnęła paść mu w ramiona i usłyszeć, 
że jest kochana... Och, jakże chciała, by ją zapewnił, że świat 
się jeszcze nie kończy, że wszystko wróci do normalności... 

Zamiast tego jednak uśmiechnęła się blado. 
- Jestem tego pewna - zapewniła go drżącymi wargami. 
Ku jej ogromnemu zaskoczeniu położył jej ręce na ramio­

nach, przyciągnął do siebie i zaczął pokrywać jej włosy za­
chłannymi pocałunkami. Potem odsunął ją raptownie od sie­
bie i popatrzył jej w oczy zagadkowym wzrokiem. 

- Do zobaczenia na lunchu - powiedział z pewną nonsza­

lancją i odszedł. 

Jo miała spłoszony wyraz twarzy, gdy nieoczekiwanie zo­

baczyła Penny na progu swego domu. 

- Domyślam się, że dostałaś list od adwokata Andrew? 

- powiedziała bez ogródek. 

background image

Penny weszła do środka i ze zdziwieniem spostrzegła, że 

wokół panuje straszliwy bałagan, całkiem niepodobny do sty­
lu życia jej siostry. Na kanapie leżało otwarte pudełko chu­
steczek do nosa, a na podłodze poniewierało się kilka zuży­
tych. Łzy również nie pasowały do zawsze trzeźwej i opano­
wanej Jo. 

- Być może domyślasz się, że Andrew nie ma zamiaru 

wracać... - Jo patrzyła w przestrzeń i mówiła jakby do siebie. 

- Ma kłopoty w interesach i popadł w straszliwe długi... Do­
myślałam się tego, ale odrzucałam od siebie tę myśl. I dopiero 
gdy nie chciał wracać do domu, nawet po przeczytaniu tego 
artykułu o Suzie, zrozumiałam, że żyje w nieprawdopodob­
nym napięciu... - Łzy ciekły jej po policzkach, kurczowo 
zaciskała dłonie. - Och, Penny, co ja teraz pocznę? Tak bardzo 
go kocham, ale on nie chce, nie oczekuje ode mnie pomocy. 
Nawet gdy powiedziałam mu o twoich zaręczynach z Rei-
dem, nie wyglądało, by wstąpiła w niego jakakolwiek nadzie­

ja. Sprawia wrażenie, jakby cały świat przesta! go w ogóle 

obchodzić... 

- Dom po renowacji osiągnie wysoką cenę - powiedziała ' 

Penny, czując, że każde słowo sprawia jej niesamowity ból. 

- Twoja część na pewno pozwoli wam zacząć wszystko od 
nowa. 

Jo posłała siostrze spojrzenie dozgonnej wdzięczności. 
- To bardzo szlachetnie z twojej strony, Penny, wiem jed­

nak, że mój mąż zmusza cię do sprzedaży domu, który tak 
bardzo kochasz. 

- On mnie do niczego nie zmusza. - Penny mocno zacis­

nęła zęby. - Chcę wam pomóc. 

I nagle rzuciły się sobie w ramiona. 

- Nie mogę uwierzyć, że to prawda - szlochała Jo. -My-

background image

siałam, że mamy z Andrew wszystko, o czym można zama­

rzyć, a okazuje się... 

- Powiedziałaś już o tym Suzie? -. zaniepokoiła się Penny. 
- Zbieram się na odwagę. Ona jeszcze nie wie, że Andrew 

być może w ogóle nie wróci. 

- Nie wierzę! Nie wierzę wam! To wszystko kłamstwo... 

Penny odwróciła głowę, słysząc z tyłu drżący głos swej 

siostrzenicy. Twarz; Suzie miała barwę popiołu. 

- To wszystko twoja wina! - napadła na matkę. - To przez 

ciebie ojciec wyjechał! Moja rodzina się rozpada, a ty nawet 
nie zamierzasz mnie o tym poinformować... 

- To nieprawda - powiedziała Jo zdławionym szeptem. 

-Kocham cię... 

- Tak samo twierdzisz, że kochasz mego ojca, a już po­

stawiłaś na nim krzyżyk - odrzekła Suzie z goryczą. - Jak 

mam uwierzyć w twoją miłość? - Odwróciła się na pięcie 
i wypadła z domu jak burza. 

- Biegnij za nią! - ponagliła Penny siostrę, sama zaś 

usiadła w salonie i sięgnęła po chusteczkę. Co za dramat! 

Po kilku minutach Jo wróciła ogromnie rozstrojona. 
- Nigdzie nie mogę jej znaleźć, Pen! - zawołała od progu. 

- Gdzie mogła pójść? 

Rozległ się dzwonek telefonu; Jo ze zbielałą twarzą pod­

niosła słuchawkę. Nie była to jednak Suzie. 

- To Andrew! Dzwoni z lotniska... Och, Penny, on wrócił 

do domu! - Głos Jo drżał z emocji, oczy błyszczały radością. 

- Muszę natychmiast odnaleźć Suzie i powiedzieć jej, że 

wszystko się zmieniło. 

- Tak się cieszę, Jo. - Penny miała również łzy w oczach. 

- Nie martw się, znajdziemy Suzie. Zatelefonuj do wszy­
stkich znajomych... - urwała, przyszedł jej bowiem do głowy 

background image

lepszy pomysł. - Ona mogła zwrócić się do Reida, zachowy­
wał się zawsze wobec niej bardzo przyjacielsko... 

- Zadzwonisz do niego? 
- Pojadę do niego do biura. Jeśli zastanę tam Suzie, na­

tychmiast ją przywiozę. 

Gdy Penny wkrótce dotarła do biura Reida, jego nowa 

asystentka poinformowała ją, że pan Branden przebywa 
w swym mieszkaniu na górze i że ma teraz gościa. Penny od 
razu poczuła ulgę. A więc słusznie przypuszczała, że Suzie 
zwróci się do Reida! Szybkim krokiem pomaszerowała do 

prywatnej windy. 

Ale to nie Suzie otworzyła j ej drzwi. Tonia w czarnej mini­

spódniczce i kokieteryjnej, koronkowej bluzce wyglądała 
równie olśniewająco jak zawsze. Na widok zdenerwowanej 

Penny uniosła swe starannie wypielęgnowane brwi. 

- Och, czyżbyś była aż tak zdziwiona? Ostrzegałam cię 

przecież, że tu wrócę - wycedziła. 

A więc to z nią Reid miał spotkanie! Penny czuła, jak 

wezbraną falą zalewa ją rozpacz. Czyżby to było możliwe, że 
tak szybko otrząsnął się po spędzonej z nią nocy i od razu 
skontaktował z Tonią? A zatem ona, Penny, była niczym in­
nym jak przelotnym, chwilowym kaprysem... Och, odszedł 
od niej człowiek, którego kochała i jednocześnie traciła Kan-
galumę... Te myśli były nie do zniesienia. 

- Muszę zobaczyć się z Reidem - opanowała się z najwy­

ższym trudem i wytrzymała jadowite spojrzenie Toni. 

- Reid jest w sypialni - Tonia celowo przeciągała słowa. 

- Wątpię, by teraz ciebie oczekiwał. 

- Mimo to muszę natychmiast się z nim zobaczyć - od­

parła Penny z determinacją człowieka, który nie ma już nic 

background image

do stracenia. Najważniejsza była teraz Suzie, powtarzała sobie 
w duchu. - Wpuścisz mnie dobrowolnie, czy mam użyć siły? 

-dodała z pasją. 

Tonia niechętnie ustąpiła, po czym odwróciła się i sięgnęła 

po wiszącą na oparciu krzesła torebkę. Na krześle leżały te­

czki z dokumentami. 

- Kto przyszedł, Toniu? 

Dźwięk znajomego głosu, a potem widok Reida sprawił, 

że serce Penny stanęło w miejscu. Reid miał na sobie beżowe, 
lniane spodnie, w których dziś rano wyjechał z domu, ale był 
bez koszuli, a przez ramię przewieszony miał ręcznik. 

- Do licha, nie mogę tego sprać - wymamrotał, a potem 

nagle znieruchomiał na widok Penny. Przez chwilę w jego 
oczach pojawił się jakiś przelotny błysk. 

- Cześć, Penny - rzekł. - Wcześnie dziś przyjechałaś. 
Próbowała uspokoić przyspieszone bicie serca, którym za­

reagowała na jego widok. Spodnie opierały się mu nisko na 
wąskich biodrach, a włosy na piersi układały .się w kształt 
litery V i ginęły poniżej luźno zapiętego, skórzanego paska. 

Szybko oderwała od niego wzrok. . 

- Przyjechąłarn, by cię spytać, czy nie kontaktowała się 

z tobą Suzie? - powiedziała wprost. 

Jego twarz przybrała dziwny, czujny wyraz. 

- Co się stało? 
- Podsłuchała naszą rozmowę z Jo... O Andrew... On 

wraca, jest w drodze, z lotniska do domu, ale Suzie już tego 
nie usłyszała. Wybiegła z domu bardzo wzburzona. 

- Do mnie nie dzwoniła, Tonia przyszła zaledwie kilka 

minut temu... Nie widziałaś jej, prawda, Toniu? 

- Nie, nie widziałam jej - rzekła Tonią. 
- Znalazłaś już dokumenty, których potrzebowałaś? Wie-

background image

działem, że po nie wrócisz, więc przyniosłem je na górę, żeby 
się nie zapodziały. Czy to już wszystko, Toniu? 

Była to wyraźna odprawa. Penny poczuła wielką ulgę 

A więc przynajmniej w tej sprawie błędnie oceniła sytuację. 

- Wszystko znalazłam, dziękuję - rzekła Tonia nieco ura­

żonym tonem. - Już uciekam. - Zakręciła się na pięcie. - Mo-
że spróbujesz wywabić tę plamę sokiem cytrynowym? - rzu­
ciła, będąc już na progu. 

- O co chodzi z tym wywabiaczem plam? - spytała Pen­

ny, gdy za Tonią zamknęły się drzwi. 

- Pobrudziłem sobie koszulę tuszem z drukarki - wyjaś­

nił. - Przebierałem się właśnie, gdy pojawiła się Tonia w po­
szukiwaniu teczek ze swymi osobistymi dokumentami... Ale 
mniejsza z tym! Penny, musimy odnaleźć Suzie! Czy Jo 
dzwoniła już do jej przyjaciół? 

- Tak,dopiero później pomyślałam o tobie... 

- Mam pomysł. - Strzelił palcami. - Szkoła! 

Penny zagryzała wargę. 

- Ale przecież dziś jest wolny dzień, nie ma lekcji, więc 

po co miałaby iść do szkoły? 

- Nie zapominaj, że Suzie kocha muzykę. I zapewne 

w niej poszuka ukojenia. Jestem niemal pewien, że odnajdzie­
my ją w szkolnym studiu! 

- Obyś miał rację - jęknęła. - Jo szaleje z niepokoju... 

Szybko skierował się do sypialni. 

- Idę się ubrać. Zadzwoń do Jo i poinformuj ją, że jedzie­

my do szkoły. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Reid wyłonił się z sypialni ubrany w granatowy dres i bia­

łą koszulę polo. W tym stroju wyglądał jak niezwykle przy­
stojny atleta. 

- Jedziemy - powiedział. - Zawiadomię tylko swoją asy­

stentkę, na wypadek gdyby Suzie jednak zadzwoniła. 

Jechali wzdłuż Falcon Street i Military Road w pełnej na­

pięcia ciszy. Wreszcie dotarli do ruchliwej ulicy, przy której 
mieściła się szkoła Suzie. Gdy wysiedli i w milczeniu po­
dążali w stronę głównego wejścia, Reid automatycznie wziął 
Penny pod rękę. Miała wrażenie, że dotknął jej rozpalonym 
żelazem i na skórze pod cienką bluzką wypalił jej znamię... 

- To ona! - Triumfalny okrzyk Reida wyrwał ją z zadumy. 
Wytężyła wzrok i spostrzegła Suzie zbliżającą się z na­

przeciwka do szkolnego budynku. Nawet z pewnej odległości 
widać było, że na jej młodej twarzy maluje się przygnębienie. 

- Suzie! - zawołała Penny, przyspieszając kroku. 
Dziewczynka uniosła głowę i obrzuciła ciotkę niechętnym 

spojrzeniem. 

- Idź sobie! - krzyknęła. - Nie chcę z wami rozmawiać. 
- Chcemy ci pomóc... - odezwała się Penny łagodnie. 
- Chcesz dostarczyć pieniędzy, żeby rozbić moją rodzinę! 

- przerwała jej Suzie. - Czy to ma być pomoc? 

Penny stanęła przerażona. Jakże opacznie zrozumiano jej 

intencje! 

background image

- Ależ, Suzie... - usiłowała zaprzeczyć. 
- Twój ojciec jest właśnie w drodze do domu - wtrącił 

Reid. - Chciałby, żebyś go przywitała. 

- Próbujesz mnie tylko pocieszyć - powiedziała głuchym 

głosem i skierowała się w stronę przejścia dla pieszych na 
wprost szkoły. - Zostawcie mnie w spokoju - dodała, i nie 
patrząc na jezdnię, zeszła z krawężnika. 

W tej samej chwili zza zakrętu wyłoniła się ogromna cię­

żarówka. Penny stała jak zahipnotyzowana, nie zdając sobie 
sprawy, że scena, która działa się na jej oczach - działa się 
naprawdę. 

- Suzie, uważaj!-krzyknęła jak we śnie. 

Powrócił koszmarny sen o wypadku, w którym kiedyś 

uczestniczyła... Ale teraz był dzień, kierowca trąbił, rozpacz­
liwie hamował. 

Nagle Reid rzucił się do przodu. Nigdy by nie uwierzyła, 

że można tak szybko biec! Pędem dobiegł do Suzie i mocnym 
ruchem ramienia ściągnął ją z jezdni. Dziewczynka zachwiała 
się i upadła na chodnik. Ułamek sekundy później potężna 
ciężarówka przetoczyła się przez pasy z ogłuszającym pi­
skiem hamulców. 

- Reid! - Penny nie poznawała swojego głosu, biegnąc 

w kierunku Reida, którego uderzenie ciężarówki popchnęło 
prosto na pobliskie drzewo. 

Niepewnie podniósł się z ziemi, ale zamiast uśmiechu, 

skrzywił usta w grymasie bólu. 

- Nie bądź taka wystraszona - odezwał się nieswoim gło­

sem. - Nic mi nie jest... To tylko lekki wstrząs. 

- Jesteś pewien? - zaniepokoiła się Suzie, która zdążyła 

już wstać i pozbierać swoje rzeczy. - Nie zniosłabym myśli, 

że coś ci się stało z mojego powodu. Tak mi przykro... 

background image

Lewa ręka Reida zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, prawą 

zaś usiłował pogładzić ją po głowie. 

- Daj spokój, Suzie. Spójrz, właśnie przyjechała twoja 

matka i... jeszcze ktoś, na kogo z pewnością czekasz. 

Penny odwróciła głowę i na widok Jo i Andrew, trżymają-

cych się za ręce, łzy szczęścia i wzruszenia napłynęły jej do 
oczu. Suzie z piskiem radości rzuciła się im w objęcia. Po 
chwili dołączył do nich kierowca ciężarówki. Zatrzymał się 
tuż za przejściem i wielce zdenerwowany sprawdzał, czy ni­
komu nic się nie stało. 

Po kilku minutach Suzie z rodzicami wróciła do domu. 

Dopiero wtedy Reid, nie mogąc już dłużej udawać, oparł się 
chwiejnie o drzewo. 

- Nie chciałem wystraszyć Suzie - odezwał się cicho - ale 

ta piekielna ciężarówka uderzyła mnie w ramię.: Bardzo mnie 
boli... Mam nadzieję, ze to nie jest złamanie. 

- Musisz natychmiast pojechać do lekarza - powiedziała 

Penny kategorycznym tonem. 

Szeroko otworzył oczy w udawanym zdziwieniu. 

- Tylko mi nie mów, że naprawdę obchodzi cię moje zdro­

wie - rzekł lekko rozbawiony. 

- Oczywiście, że mnie obchodzi - powiedziała szczerze, 

a po chwili dodała, zmuszając się do pewnej beztroski: - Mar­
twiłabym się każdym, kto zostałby ranny. Takie już mam 
dobre serce. 

- Tylko tyle? 
- A czego się spodziewałeś? 
Nagle zrobił na niej wrażenie człowieka śmiertelnie zmę­

czonego. 

- Jedźmy już stąd - powiedział zniecierpliwiony. - Bę­

dziesz musiała prowadzić, sam nie dam rady. 

background image

Odmówił wsparcia na jej ramieniu i chwiejnie pomaszero­

wał do samochodu. Co będzie, jeśli uraz jest poważniejszy, 
niż przypuszczał? - zastanawiała się trwożnie Penny. Jeśli nie 
mógłby grać... Zadrżała z przestrachu. Czym byłby świat bez 
muzyki Reida! 

Podał jej kluczyki. Gdy otworzyła drzwi, pomogła mu 

wsiąść, a potem sama zajęła miejsce za kierownicą. I nagle 
znieruchomiała. 

- Do licha! - zaklęła pod nosem. - Nie mogę prowadzić 

twojego samochodu! 

- Dlaczego? O co chodzi, Penny? 
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami z uczuciem 

pewnego zażenowania. 

- Widzisz, nie mogę prowadzić samochodu z ręczną 

skrzynią biegów... Mam prawo jazdy tylko na automatyczną! 

- Co takiego? 

Spojrzała na niego bezradnie. 

- Nie mogę prowadzić twojego samochodu, bo ma ręczną 

skrzynię biegów - powtórzyła. - Przykro mi, ale musimy 

wezwać taksówkę. - Ze złością uderzyła ręką w kierownicę. 

Ku jej ogromnemu zdumieniu podniósł jej rękę do ust 

i ucałował. 

- Kochana Penny... Nigdy w życiu nic bardziej mnie nie 

uradowało. 

Cieszył się, że nie mogła poprowadzić samochodu? Pomy­

ślała, że zaczyna bredzić w szoku pourazowym. Ale oczy 

Reida były krystalicznie jasne, głos dźwięczny, gdy demon­

strował jej, jak skorzystać z telefonu w samochodzie. 

Kiedy przyjechała taksówka, uparł się, żeby pojechać do 

Kangalumy. Przez całą drogę panowała między nimi dziwnie 
napięta atmosfera. 

background image

- Powinniśmy najpierw pojechać do szpitala - upierała się 

Penny. 

- Szpital zaczeka. Mam ważniejsze sprawy do załatwienia 

- odparł kategorycznie. Jednak bladość jego twarzy świadczy-
ła, że ciężko walczył z bólem. 

Gdy znaleźli się w domu, przyjął szklaneczkę whisky i jed­

nym łykiem wypił ją do dna. 

- Powiedz mi, Reid - zaczęła Penny - dlaczego uparłeś 

się, żeby tutaj przyjechać? 

- Och, nadal nic nie rozumiesz! - zniecierpliwił się i dodał 

spokojniejszym tonem: - Przez cały czas boisz się, że w przy­
szłości wykorzystam ten nieszczęsny wypadek samochodowy 

przeciwko tobie, prawda? Znasz mój stosunek do pijanych kie­
rowców i obawiałaś się, że wcześniej czy później wypomnę ci 
tę nieostrożność... - Zamyślił się na chwilę i rzekł z naciskiem: 
- Widzisz, Penny, to nigdy nie będzie mieć miejsca. 

- Oczywiście, że nie - przyznała, świadoma, że dla nich 

nie ma już przyszłości. 

- Nie ma nic, co mogłoby zakłócić nasze szczęście... ani 

teraz, ani w przyszłości- powiedział, jakby ignorując jej 
stwierdzenie. - Otóż, teraz wiem, że nie mogłaś tamtej nocy 
prowadzić! 

- O czym ty mówisz? - wykrztusiła zdezorientowana. 

Skrzywił twarz z bólu, gdy niechcący poruszył zranionym 

ramieniem. 

- Samochód, którym wówczas jechałyście, miał ręczną 

skrzynię biegów - wyjaśnił podnieconym głosem. - Czy teraz 
rozumiesz? 

Czuła silny ucisk w klatce piersiowej, który niemal unie­

możliwiał jej oddychanie. 

- Och, Reid, czy to znaczy..... 

background image

- Tonia często korzystała z morich samochodów, które 

miały ręczną skrzynię biegów. Z tego wynika, że wtedy też 
prowadziła, a potem po wypadku, gdy leżałaś nieprzytomna, 
musiała cię przesunąć na siedzenie kierowcy. 

Penny kurczowo przyciskała palce do pulsujących skroni. 

- Tak, o Boże, wszystko sobie przypominam... - Nagle 

ze zdumieniem odkryła, że wróciła jej pamięć tamtego wie­
czoru. Wszystko przypomniała sobie, jakby to było wczoraj! 

- Nie chciałam prowadzić i Tonia powiedziała, że pójdzie po 
kierowcę. Czekałam na siedzeniu pasażera, gdy ona nieocze­
kiwanie zasiadła za kierownicą i włączyła silnik! Nie mogłam 

jej powstrzymać, nie mogłam wysiąść... Zapewniła mnie, że 

wszystko będzie w porządku. 

- Dobrze już, dobrze... - przerwał jej Reid, ocierając spo­

cone czoło. - Wszystkich nas wywiodła w pole! Podświado­
mie znałaś prawdę, Penny, i dlatego miałaś tak silne wewnę­

trzne przekonanie, że nie prowadziłaś samochodu... Ale dla­

czego ona to zrobiła? 

Penny doskonale znała odpowiedź. Tonia kochała Reida. 

A wiedząc, co on myśli o pijanych kierowcach; nie mogła 
ryzykować, że straci jego szacunek. Zrobiła więc wszystko, 
żeby gniew Reida skupił się na Penny... 

- Czy mi kiedykolwiek wybaczysz, że nie chciałem ci 

uwierzyć? - spytał Reid z niepokojem. 

- Kto to powiedział, że w miłości nie trzeba przepraszać? 

- odpowiedziała pytaniem. 

- W takim razie już nigdy za nic cię nie przeproszę, jak 

długo będziemy żyli - powiedział z uśmiechem. 

Gdy pojęła sens jego słów, nagle opuściła ją odwaga. Co 

się stanie, jeśli okaże się, że źle go zrozumiała? Musiała 
szybko przeciąć wszelkie wątpliwości. 

background image

- Nie będę oczekiwać od ciebie żadnych przeprosin, po­

nieważ cię kocham - powiedziała jednym tchem, jakby 
w obawie, że ze strachu nie zdoła dokończyć. 

Objął ją prawym ramieniem i przycisnął do siebie, a potem 

złożył na jej rozchylonych ustach długi, namiętny pocałunek. 

- Myślałem, że już nigdy tego od ciebie nie usłyszę - wy­

szeptał prosto w jej drżące wargi. 

- I ja tak myślałam... Tamtej nocy po wypadku wyraz 

twojej twarzy świadczył dobitnie, że nie chcesz mnie więcej, 
widzieć... 

- To nie do ciebie miałem pretensję, miałem ją do siebie 

za to, że pozwoliłem wam samym wracać do hotelu. Powta­
rzałem sobie, że gdybym był z wami, uchroniłbym nas wszy­
stkich od tego okropnego przeżycia. Czułem do siebie obrzy­
dzenie, i chciałem ci o tym jak najprędzej powiedzieć, ale 
wyjechałaś z kraju. 

- Kiedy doszedłeś do wniosku, że mnie kochasz? - spy­

tała nieśmiało. 

Przesunął palcem po jej pełnych ustach. 

- Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyłem cię w Kan-

galumie, wmawiałem sobie, że pragnęjedynie twojego domu. 
Ale naprawdę kochałem jego piękną właścicielkę. Podjęcie 
prać renowacyjnych w całej posiadłości było najlepszym spo­
sobem zbliżenia się do ciebie. - Uśmiechnął się łagodnie. -

I udało się, prawda? 

- Za każdym razem, gdy ośmielałam się myśleć o wspól­

nej przyszłości, czułam, że przeszłość niebawem ożyje i nas 
rozdzieli, tak jak to było w przypadku moich rodziców... 

- Nigdy nic nas nie rozdzieli - oświadczył z mocą, a serce 

Penny podskoczyło z radości. - Byłem tego świadom już wte­
dy, gdy kupowałem ci kolczyki. 

background image

- A więc kupiłeś je dla mnie?- Och, Tonia powiedziała mi, 

że kupiłeś je dla niej na urodziny - wyznała, zawstydzona 
teraz własną podejrzliwością. 

- Tonia powinna odpowiedzieć nam na kilka pytań - rzekł 

cierpko. - Moi prawnicy zajmą się tym... 

Miękko położyła dłoń na jego ramieniu. 

- Proszę, zostaw to w spokoju. Wystarczy mi, że ty znasz 

prawdę. 

Uniósł jej dłoń do ust i po kolei ucałował każdy palec. 

- Potrafisz wybaczać szybciej niż ja... Zrobię wszystko 

co zechcesz, aby uczynić cię szczęśliwą. 

- Byłabym szczęśliwa - powiedziała z narastającym nie­

pokojem w głosie - gdybyś natychmiast pojechał do lekarza. 

Reid z pewnością bardzo cierpiał, nie było jednak sposobu, 

żeby się teraz do,tego przyznał. Wędrował wargami po jej 
twarzy i szyi, przyprawiając ją o rozkoszne dreszcze. 

- Czy tylko w ten sposób mogę uczynić cię szczęśliwą? 

-szepnął z wielką czułością. 

- Nie tylko... - zaprzeczyła drżącym głosem. - Ale bę­

dziemy mieć na to j eszcze dużo czasu... 

- Jesteś twardą kobietą, Penny Sullivan - westchnął 

z udawaną przesadą. Złożył na jej wargach długi, zachłanny 
pocałunek, który na nowo pobudził jej zmysły. - Uczynię 
wszystko, co w mej mocy, aby nie trwało to zbyt długo. Ale 

jest jeszcze jedna sprawa - dodał, powstrzymując jej rękę, 

która sięgała po telefon. - Chcę ci coś ofiarować. 

- Niczego więcej nie potrzebuję.- wyszeptała. 

Przecież ofiarował jej swą miłość, obdarzał ją najwspanial­

szym skarbem na świecie. 

- A co z Kangalumą? 
- Nie ma znaczenia... Mój dom będzie wszędzie tam, 

background image

gdzie ty będziesz ze mną - powiedziała z niezmąconą pew­
nością siebie. 

Cóż znaczyłaby dla niej teraz Kangaluma, jeśli nie mogła­

by jej dzielić z Reidem? 

Ale Reid właśnie o tym pomyślał. 
- Dziś rano dzwoniłem do prawnika Andrew i złożyłem 

mu ofertę wykupienia udziału Jo. Dostaną natychmiast pie­
niądze do dyspozycji, a Kangaluma i tak zostanie w rodzi­
nie... W naszej rodzinie - dodał znacząco. 

Penny oczyma duszy zobaczyła swój rodzinny dom pełen 

rozbieganych, wesołych dzieci i małych łóżeczek stojących 
w pokoikach na górze. 

- W tym domu jest wiele pokojów - powiedziała z zapar­

tym tchem. 

- I mam nadzieję, że uda nam się zapełnić je naszymi 

dziećmi... 

- Możemy spróbować - zgodziła się z uśmiechem. 

Przyciągnął ją znów do siebie, a ona czuła ogień płynący 

z jego dotyku. Och, jakże go teraz pragnęła! 

- Lepiej pojedźmy do lekarza, nim całkiem o tym zapo­

mnę - westchnął. 

- Musimy pamiętać o podziękowaniu Suzie — dodała - za 

to, że znów jesteśmy razem. Wyobraź sobie, że nigdy nie 
dowiedzielibyśmy się prawdy o wypadku i nigdy byśmy się 
nie odnaleźli, gdyby nie napisała tego listu. 

- Na szczęście to uczyniła - powiedział ochryple. - Po 

prostu oniemiałem, przeczytawszy w PS o „Koncercie An-
drettiego". A teraz dodam swoje własne PS, które znaczy: 

Penny Sullivan, kocham cię. 

- Już niedługo przestanę być PS - przypomniała mu 

z uśmiechem. - Po ślubie będę PB. 

background image

- Och, nie bądź taka drobiazgowa, gdy staram się wyrażać 

poetycko -zgromił ją żartem, 

Pragnął objąć ją teraz ramionami tak mocno, by doznała 

zawrotu głowy. Jednak jednym ramieniem nie władał zbyt 
dobrze... Do licha, akurat teraz musiał zostać poturbowany! 
Ale przecież na jego miejscu mogła być Suzie, pomyślał 
z trwogą. Widok Suzie, która wstała i pobiegła do rodziców, 
wart był tego cierpienia... 

I ta dziewczyna przytulona do niego... którą obejrnował 

jednym ramieniem... warto było na nią czekać choćby całe 

życie. 

- Kocham cię, Penny Sullivan - powiedział. 
Pocałowała go z całą dotychczas tłumioną namiętnością. 
- Nie masz pojęcia, jak cudownie jest usłyszeć od ciebie 

te słowa. 

- A więc powtórzę je znów: kocham cię, kocham, ko­

cham... Niech diabli wezmą to ramię! 

Najdroższy Reidzie! 

Jest już bardzo późno. W szpitalu panuje kompletna cisza, 

a twój nowo narodzony synek śpi spokojnie obok mnie. 

Jakże sią cieszą, że mogłeś uczestniczyć w przyjściu Fran­

cisa na świat! Załuję jednak bardzo, że sama nie bądą mogła 
być z tobą na ceremonii rozdania Oscarów. Nigdy nawet nie 
marzyłam, że nasza melodia - „Koncert Andrettiego " - sta­
nie sią kanwą muzyki filmowej i że dostaniesz za nią tak 

prestiżową nagrodą... Zawsze uważałam, że to wyjątkowy 

utwór i chątnie podzielą sią nim teraz z całym światem. 

Jestem zadowolona, że postanowiłeś nazwać naszego naj­

młodszego synka: Francis, po swoim ojcu. Suzie, która odwie­
dziła nas zaraź po twoim wyjeździe, przysięga, że jego uste-

background image

czka mają doskonały kształt dla przyszłego klarnecisty i cieszy 
sią bardzo, że wkrótce zostanie jego matką chrzestną. 

Bardzo za tobą tęsknię. Nawet jeśli przylecisz prosto z Los 

Angeles, i tak minie kolejny dzień bez ciebie... Ledwie sią 
mogą doczekać: Tęsknię do was wszystkich: do Emmy i Jessie, 

a także do naszych „ nieznośnych " bliźniąt - Brada i Josha, 
i do malutkiej Gillian. Do całej naszej rodzinki. Jak widzisz, 

zgodnie z naszym życzeniem, zapełniliśmy już wszystkie poko­

je w Kangalumie. Ty zaś wypełniłeś pustką w moim sercu. 

Wracaj szczęśliwie do domu, najdroższy. Kocham cię. 

Twoja żona od pięciu cudownych lat 

Penny