Wojciech Eichelberger – urodził się w Warszawie w roku 1944. Psycholog, psychoterapeuta i trener.
Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (praca magisterska "Poziom aspiracji a odporność na stres").
Po studiach przez trzy lata pracował w placówkach lecznictwa psychiatrycznego, m.in. w
eksperymentalnym Oddziale Leczenia Odwykowego. W roku 1970 podjął kilkuletnie studia
doktoranckie w Instytucie Psychologii UW, zakończone absolutorium. W tym czasie, w latach 1972 -
73 uczestniczył w przygotowaniach do programu środowiskowej terapii schizofrenii - "Synapsis".
W roku 1973 współtworzył nowatorski Oddział Terapii i Rozwoju Osobowości - OTIRO, w którym
pracował do roku 1978. Następnie uczestniczył w tworzeniu Laboratorium Psychoedukacji w
Warszawie, renomowanej i pierwszej w Polsce placówki psychoterapii, treningu i szkolenia
działającej nieprzerwanie od 1978 roku. Członkiem zespołu Laboratorium pozostał do roku 2004.
Stypendysta Instytutu Psychoterapii Gestalt w Los Angeles (1976) i Zen Center of Rochester (1980).
W latach 1980/81 pracownik i działacz ruchu Oświaty Niezależnej. W latach 1981- 1985
współzałożyciel i działacz podziemnego Komitetu Oporu Społecznego i członek redakcji pisma KOS.
Autor i współautor wielu popularnych książek z pogranicza psychologii, antropologii i duchowości
(m.in.: "Jak wychować szczęśliwe dzieci", "Pomóż sobie daj światu odetchnąć", "Kobieta bez winy i
wstydu", "Zdradzony przez ojca", "Siedem boskich pomyłek", "Ciałko", "Zatrzymaj się", "Alchemia
Alchemika", "Krótko mówiąc", "Dobra miłość", „Quest. Twoja droga do sukcesu“). Współtwórca
programów telewizyjnych popularyzujących wiedzę i refleksję z obszaru psychologii egzystencjalnej
("Okna", "Być tutaj", "Nocny Stróż"). Publikuje wywiady, felietony i eseje m.in. w "Gazecie
Wyborczej", "Zwierciadle", "Charakterach", "Wysokich Obcasach", "Polityce", "Więzi", "Życiu
Duchowym", "Pulsie Biznesu".
Współtwórca i dyrektor Instytutu Psychoimmunologii w Warszawie. W swoich projektach
szkoleniowych i terapeutycznych odwołuje się do koncepcji terapii integralnej, która oprócz psychiki
bierze pod uwagę ciało, energię i duchowość człowieka.
1
czego nie widać”
– rozmowa z
Wojciechem Eichelbergerem
Jedna z myśli Konfucjusza brzmi: „Jeśli chodzi o drugiego człowieka - nie potępiać, nie
wyśmiewać, lecz zrozumieć“. Dlaczego urzeczywistniana jest tak rzadko i przez tak
nielicznych?
Nie każdy jest Konfucjuszem. Jest wiele świetnych wskazówek sformułowanych przez
mądrych, oświeconych ludzi. Ale żeby móc je stosować, lub choćby tylko wziąć pod uwagę,
to trzeba najpierw mieć dojrzałą mentalność i rozbudzoną duchowość. Wtedy dopiero
dostrzegamy w takich zaleceniach i wskazaniach cnotę i wartość. Nie wystarczy coś usłyszeć.
Potrzebna jest pozytywna, wewnętrzna odpowiedź na to, co słyszymy i gotowość do
stosowania takich zaleceń w praktyce życiowej. By sprostać radzie Konfucjusza trzeba mieć
dużo wewnętrznego spokoju, ugruntowane poczucie własnej wartości, zdolność do
dopuszczania innych poglądów i punktów widzenia. Tymczasem coraz więcej z nas ma
problemy z poczuciem własnej wartości, co sprawia, że żyjemy w poczuciu zagrożenia i
zwalczamy wszystko, co inne i różne. Dopóki osią naszej tożsamości są nasze poglądy, a nie
dojrzała duchowość, która je mieści i przekracza, dopóty nie będzie w nas przestrzeni na
akceptowanie inności. Wygląda na to, że w światowym dyskursie społecznym, politycznym i
religijnym tej przestrzeni nie przybywa, lecz ubywa. To źle wróży dla pokoju na świecie.
System gospodarki rynkowej i obecnie kształtujący się model społeczeństwa usługowo –
informacyjnego wynajduje coraz bardziej wyrafinowane metody, żeby człowieka zastąpić
konsumentem, a z wszelkich wartości – intelektualnych, duchowych, moralnych – uczynić
towar lub produkt. Jakie dostrzega Pan zagrożenia płynące z tego kierunku, w którym podąża
tzw. cywilizowany świat?
Największe zagrożenia wiążą się z tym, że przestajemy myśleć, pytać, rozmawiać i
poszukiwać. Unikamy wątpliwości i niejasności. Stajemy się konsumentami - nie tylko
produktów, ale również idei, koncepcji światopoglądowych i religijnych, a nawet -
duchowości. A to oznacza, że tracimy podstawowy wymiar człowieczeństwa, jakim jest
zdolność do aktywnego zgłębiania rzeczywistości i siebie samego oraz uznawania za
rozstrzygające tylko tych rozwiązań, które potwierdza nasze osobiste doświadczenie. W
naszym życiu intelektualnym i duchowym zaczyna dominować spożywany w pośpiechu i
bezmyślnie fast food.
2
W Stanach Zjednoczonych 32 procent dzieci w wieku od dwóch do siedmiu lat i 26 procent
dzieci do lat dwóch ma w swoim pokoju telewizor, wstawiony tam przez własnych rodziców.
To tylko jeden z tysięcy przykładów na to, że postkapitalizm i kultura konsumpcyjna robią
wszystko, aby ograniczyć do minimum lub wręcz wyeliminować autonomiczne poczucie
wartości człowieka, ponieważ zależy im na tym, żeby dobre mniemanie o sobie i szacunek do
siebie był w jak największym stopniu uzależniony od opinii innych. Dlaczego udaje się to
czynić z taką skutecznością?
Rodzice albo nie mają czasu na budowanie głębszych relacji z dziećmi, albo są bezradni, bo
czują, że mają niewiele do zaproponowania. Przyczynia się do tego ogromne tempo
technologicznego rozwoju w obszarze komunikacji, informacji i edukacji. Pokolenia
rodziców żyją w zupełnie innym świecie niż ich dzieci. To są nieporównywalne światy i
nieporównywalny rodzaj doświadczeń, więc coraz trudniej się porozumieć. Rodzice, którzy
mają teraz między 40 a 50 lat, czyli średnio licząc ich dzieci są w wieku lat 15 – 25 lat,
wyrośli w zupełnie innej rzeczywistości, w inny sposób przyswajali wiedzę o świecie i życiu.
Żyli w otoczeniu ideowym i intelektualnym wymagającym refleksji, poszukiwania,
samodzielności i inicjatywy. Nierzadko także odwagi. Tak więc na przestrzeni dwóch pokoleń
wytworzyła się mentalna przepaść. Brakuje wspólnego języka. Bezradni rodzice w coraz
większym stopniu pozostawiają wychowanie dzieci telewizorowi i Internetowi. A tam
obowiązującą ideologią jest konsumeryzm. Wszystkie firmy, korporacje, media, instytucje
usługowe, partie polityczne a nawet organizacje religijne pracują nieustannie nad tym, aby
wykreować swoich konsumentów i sprzedać swój towar. Konsumowanie urosło do rangi
cnoty, ponieważ napędza koniunkturę i przynosi społeczeństwu dobrobyt. Niestety, wyłącznie
materialny. W indoktrynację pro-konsumencką angażowane są ogromne pieniądze, morze
energii, pomysłowości i twórczej myśli. Cała pop-kultura jest nią przesiąknięta. To
nieuchronnie wpływa na nasze postrzeganie świata i nasze wybory. Technologicznie i
materialnie świat rozwija się z niespotykaną wcześniej szybkością, lecz ludzie coraz mniej
myślą, są coraz mniej autonomiczni i szczęśliwi. Z niedawno opublikowanej Diagnozy
Społecznej 2007 wynika, że zaledwie dziesięć procent Polaków dostrzega istotną wartość w
demokracji. Pozostałym jest wszystko jedno, jaki będzie ustrój i kto będzie nimi rządził.
Wygląda na to, że zatracamy instynkt społeczny i polityczny. Konsumpcja i budowanie
materialnego bezpieczeństwa stały się najważniejsze. Stąd już krok tylko do konsumpcyjnego
totalitaryzmu na wzór chiński. Erich Fromm w „Ucieczce od wolności“ opisał podobną
sytuację na podstawie doświadczeń Niemiec lat 30. Naziści zdobyli władzę obiecując ludziom
bezpieczeństwo, dobrobyt, złudzenie wielkości i wyjątkowości - i podsuwając ogłupiałemu
narodowi gotowe obiekty klasowej i rasowej nienawiści. Gotowość do tego, aby w imię
takich populistycznych iluzji i obietnic rezygnować z demokracji i praw człowieka, świadczy
o tym, że dane społeczeństwo traci instynkt przetrwania.
Ryszard Kapuściński pisał, że podróżując po świecie zauważa tysiące różnic kulturowych i
obyczajowych, ale jest jedna cecha wspólna wszystkim krajom i częściom świata –
nierówności społeczne. Są one uderzające zarówno w skali globalnej, między różnymi
państwami i regionami świata, jak i w skali lokalnej, czyli wewnątrz poszczególnych krajów.
W jaki sposób ten drastyczny podział wpływa na człowieka?
Bardzo negatywnie. Szczególnie na tych, którzy są w gorszej sytuacji. W ich sercach, z
pokolenia na pokolenie, kumuluje się upokorzenie, rozgoryczenie i agresja, a ich umysły
zostają owładnięte przez resentymenty i prymitywną, biało-czarną wizję rzeczywistości. Jeśli
3
w takiej sytuacji znajdzie się znaczna liczba ludzi to powstaje tzw. rewolucyjny potencjał,
który w końcu wybucha i demoluje dany kraj. Dlatego naiwne, prymitywne i krwawe próby
naprawy świata, jak łeb Hydry odradzają się w dziejach naszej cywilizacji. Utopia
komunistyczna próbowała ten mechanizm wyłączyć, ale okazało się, że ludzka skłonność do
zagarniania władzy, dominacji, dzielenia i kreowania konfliktów działa nieuchronnie i nie
sposób odgórnie, systemowo zadekretować dobra, uczciwości i pokoju. Uwolnienie się od tej
skłonności nie leży w mocy ani ideologów ani polityków, lecz jest wyzwaniem dla naszej
indywidualnej i zbiorowej duchowości. Pewnie dlatego po dziejowym rozczarowaniu
komunizmem i totalitaryzmem ustaje dyskurs ideologiczny i polityczny, a jego miejsce
zajmuje coraz bardziej gwałtowny dyskurs religijny. Pojawiają się nawet próby tworzenia
państw teokratycznych. Ale zataczający coraz szersze kręgi dyskurs religijny też nie potrafi
się uwolnić od przekleństwa walki o władzę, dominację i dążenia do wyeliminowania
konkurencji - co może z czasem doprowadzić do zbrojnych konfrontacji na tle religijnym na
światową skalę. I tu wracamy do Konfucjusza, który wskazuje na podstawowy, jednoczący
wszystkich i wszystko, wymiar egzystencji duchowej. Dopóki go nie poznamy przez własne
doświadczenie, to odruchowo będziemy uznawać innych za gorszych lub za wrogów.
Konsumeryzm z założenia podkręca w nas skłonność do konkurencji i tym samym pośrednio
sprzyja tworzeniu społecznego rozwarstwienia. A przecież są wśród nas tacy, którzy nie dają
rady. Nie dlatego, że coś jest z nimi nie tak, lecz dlatego, że urodzili się w kiepskim miejscu,
że nie mieli szansy się wielu rzeczy nauczyć, że nie mieli dostępu do informacji i do wiedzy.
Dopóki duchowo i mentalnie nie przekroczymy naszego egocentryzmu, nie będziemy w
stanie właściwie odpowiadać na potrzeby takich ludzi. Wtedy postępujące rozwarstwienie
doprowadzi do powstania sytuacji jak z Orwella. Będzie klasa pracowników, której zamiast
wynagrodzenia dostarczać się będzie wirtualnych lub narkotycznych igrzysk oraz warstwa
zarządzająca. W gruncie rzeczy też nieszczęśliwa ze względu na uwikłanie w konsumpcyjną
konkurencję o atrybuty statusu. Czas dostrzec z całą wyrazistością, że wyzwanie, które stoi
przed ludzkością ma od zarania wymiar duchowy.
Francuski filozof współczesności Gilles Lipovetsky pisze: „Do niedawna warunkiem
koniecznym istnienia i funkcjonowania społeczeństwa był obyczaj. Obecnie w grę wchodzi
moda, która aktualnie jest ważniejsza od tradycji, ponieważ społeczeństwo masowej
konsumpcji, jego ekonomia i życie codzienne jest oparte na tym, co efemeryczne i zmienne.
Społeczeństwo mody jest oparte na uwodzeniu“. Czy rzeczywistość, w której jedyną stałą jest
szybka i nieustanna zmienność, nie czyni z człowieka linoskoczka stąpającego po coraz wyżej
zawieszonej linie?
Bez wątpienia zmienność zdominowała nasze życie społeczne i osobiste. Z drugiej strony
potrzeba stałości stanowi naszą naturalną potrzebę od początku istnienia. Wyraża się ona w
poszukiwaniu i tworzeniu grup odniesienia zaspokajających potrzebę przynależności. A więc
grup połączonych wspólnym językiem, obyczajem, kulturą, rytuałami i światopoglądem. To
bardzo ważne, ale nie może się stać zbyt ważne. Może, bowiem, prowadzić do zamknięcia się
na odmienność i inność. Ksenofobia polega na przekonaniu, że otwieranie się na odmienność
i inność grozi utratą własnej autonomii i odmienności. Mądrość, z której czerpie również
Konfucjusz, polega na zdolności dostrzegania jedności w różnorodności i różnorodności w
jedności. Wtedy można czerpać z różnorodności ogromną siłę i radość. Jeśli ważne jest dla
nas, aby zachować naszą tożsamość i odrębność, to naszym obowiązkiem jest pozwolić
innym na to samo. Nie mamy prawa uważać się za lepszych i zwalczać tych, którzy są inni.
Zwalczamy ich wtedy, kiedy stanowią dla nas zagrożenie, a to znaczy, że nasz system
4
wartości i przekonań jest nie dość głęboko zakorzeniony i chwiejny. Potrzebujemy wroga, by
utwierdzać się w tym, w co ponoć głęboko wierzymy. Potrzebę stałości i przynależności
można zaspokajać tak, by jednocześnie pozwalać innym być innymi i dawać im wybór - do
jakiej grupy czy tradycji pragną przynależeć, jak chcą się ubierać i zachowywać. Pogodzenie
potrzeby stałości ze zmiennością oraz potrzeby jedności i przynależności z różnorodnością to
chyba największe ze współczesnych wyzwań ludzkości. To – prócz religii – drugi
najistotniejszy temat, wokół którego w różnych częściach świata toczą się zażarte debaty.
Także w Unii Europejskiej trwa zasadnicza batalia między potrzebą zjednoczenia i
wspólnoty, a potrzebą zachowania odrębności i możliwości różnienia się. Niestety spór jest
ustawiony na zasadzie alternatywy: albo jedno, albo drugie. Uniemożliwia to racjonalną
debatę i jest przejawem tego samego błędnego przekonania, o którym mówiliśmy wcześniej.
Czas by zdobyć się na dostrzeganie różnorodność w jedności i jedności w różnorodności. Do
tego właśnie nawołuje od tysiącleci Konfucjusz.
Jacek Santorski powiedział mi w wywiadzie, że wolnorynkowy system ekonomiczny i kultura
konsumpcji jest światem stworzonym przez i dla „wilków“, czyli tych około dwudziestu
procent społeczeństwa, którymi on jako psycholog biznesu się zajmuje. Natomiast pozostałe
osiemdziesiąt procent stanowią „owce“, którym - jak powiedział - nawet nie wie jak pomóc i
co doradzić, bo ta rzeczywistość jest dla nich szczególnie trudna. Czy, patrząc z perspektywy
psychologicznej, nie lepsze byłoby stworzenie systemu gospodarczego, w którym to nie
„wilki“ narzucałyby większości swoje warunki i w którym „owce“ mogłyby spokojnie i
bezpiecznie żyć?
Oczywiście, że byłoby lepiej. Pomijając to, że kategorie są silnie i zbyt grubo wartościujące
to, jeśli istotnie osiemdziesiąt procent stanowią „owce“, to w systemie demokratycznym
właśnie one powinny wprowadzać w nurt życia społecznego rozwiązania systemowe, które
wyrównywałyby szanse dla społecznie upośledzonych i pozwalały uniknąć groźnego zjawiska
dziedziczenia tego upośledzenia. Na tym, że Polskie rozwiązania systemowe w
niedostatecznym stopniu uwzględniają postulat solidarności społecznej, swój kapitał
polityczny zbudowała populistyczna koalicja PIS-Samoobrona-LPR. Jej otumaniony elektorat
nie jest w stanie dostrzec tego, że głosząc ideę solidarnego państwa koalicja ta w swojej
praktyce politycznej i gospodarczej jest czysto liberalna. Liberalny system gospodarczy jest
świętą krową, której nikt nie śmie dotknąć. Chociażby dlatego, żeby nie być posądzonym o
komunizowanie czy socjalizowanie. Sławomir Sierakowski z „Krytyki Politycznej“ słusznie
zauważa, że w Polsce nie istnieje lewica. Żadne z ugrupowań naszej sceny politycznej nie
proponuje zmian systemowych w obszarze gospodarki i finansów. A bez podjęcia takich
działań rozwarstwienie społeczne nie zniknie. Nasza lewica stwarza jedynie pozory
lewicowości, a prawica uwodzi upokorzoną część społeczeństwa demagogią i populizmem.
Po katastrofie realnego socjalizmu PRL i osiemnastu latach wyśmiewania wszystkich, którzy
próbowali podnosić ideały opiekuńczego państwa i mądrzejszej redystrybucji dochodu
narodowego - nikt z obecnych na polskiej scenie politycznej nie może się odważyć na
lewicowość. Jedynym środowiskiem, które publicznie się w tej sprawie wypowiada jest
Krytyka Polityczna. To oczywiste, że rozwarstwienie społeczne jest ubocznym skutkiem
funkcjonowania całkowicie uwolnionego rynku. Ale bynajmniej nie chodzi o to, by wracać do
pomysłów ekonomii socjalistycznej. Potrzebny jest ustrój gospodarczy, który ekonomicznie
stoi mocno na nogach, ale jednocześnie działa w taki sposób, że likwiduje pogłębiającą się,
dziedziczną niesprawiedliwość społeczną. W Diagnozie Społecznej 2007 okazało się
wprawdzie, że ekonomiczne rozwarstwienie społeczne się nie pogłębia. Oby. Nie załatwia to
5
jednak sprawy dalece ważniejszej; rozwarstwienia na poziomie mentalnym i intelektualnym
w rejonach zaniedbanych cywilizacyjnie i kulturowo. Tam żyją ludzie pozostawieni na
pastwę komercyjnych telewizji i tabloidowej prasy, sprzedających informacyjno-rozrywkową
papkę w najgorszym gatunku. Potrzeba rozległych i radykalnych działań, aby uniknąć tego,
co dzieje się na przykład ze społeczeństwem amerykańskim. Stany Zjednoczone są
najbogatszym państwem na świecie ze wspaniałą ekonomią, ale zarówno rozwarstwienie
mentalne i materialne jest tam ogromne i ciągle narasta. Znaczna część amerykańskiego
społeczeństwa to analfabeci, niewiedzący nic o świecie. Nikt im nie proponuje refleksji, nie
dostarcza istotnych informacji, nie angażuje w żadną debatę. Wygląda na to, że Amerykanie
zwolna stają się doskonałymi, bezmyślnymi konsumentami. W Polsce zmierzamy w tę samą
stronę. Już widać pierwsze „sukcesy“ na tej drodze. Ratunkiem nie są anachroniczne
postulaty środowisk konserwatywnych próbujących cofnąć koło historii. Trzeba twórczego,
śmiałego myślenia poszukującego rozwiązań uwzględniających kierunek i dynamikę zmian
na świecie. Próby cofnięcia się do wieku XIX czy XX są skazane na klęskę. Szkoda na nie
czasu i energii.
W świecie, który tylko na pokaz i coraz bardziej obłudnie odwołuje się do powiedzenia
autorstwa Królika z „Alicji w Krainie Czarów“: „Najważniejsze jest to, czego nie widać“, tak
naprawdę wszelkie pragnienia, marzenia, działania i zachowania zostają obecnie
zredukowane przez kulturę konsumpcyjną do „mieć“, a jeśli „być“ to najlepiej na pokaz, czyli
też „mieć“. Co się dzieje i co się stanie z człowiekiem, który egzystuje w rzeczywistości,
gdzie w istocie obowiązuje maksyma, że najważniejsze jest to, co widać?
Królik z „Alicji w Krainie Czarów“ miał absolutnie rację – „Najważniejsze jest to, czego nie
widać“. Najważniejsze jest to, co się nie rzuca w oczy - czyli tło. A my zapominamy, że
figura nie może istnieć bez niewidocznego tła i widzimy już tylko figury. Mówimy, zatem o
kryzysie duchowości, o zaniku ciekawości tego, o co w życiu chodzi, o niechęci do pytania o
sens narodzin i śmierci i o to, co w międzyczasie ma się wydarzyć - czyli pytania o istotę
misji ludzkiego życia. Ta refleksja jest we współczesnym świecie zastępowana intelektualno-
duchowym fast foodem i konsumpcyjną pogonią. Niestety, dotyczy to większości ludzi. Na
tym polega nasze pyrrusowe ekonomiczne zwycięstwo, zasmucający sukces konsumpcyjnej
indoktrynacji. Przekonano nas, że liczy się tylko „mieć“, a nawet jak „być“, to na niby i na
pokaz, czyli też „mieć“... To niedobrze wróży. Machina cywilizacji konsumpcyjnej będzie się
rozkręcać coraz bardziej, co może doprowadzić do wyczerpania zasobów i cierpliwości
planety a w konsekwencji do katastrofy. Rozpędzona lokomotywa iluzji konsumpcyjnego
szczęścia prędzej czy później zderzy się z jakąś ścianą. Najprawdopodobniej będzie nią
wytrzymałość planety. A robimy wszystko i coraz więcej, żeby wytrącić Ziemię z
homeostazy. Gdy planeta będzie zmuszona się zresetować, to koszty będą nieobliczalne.
Może wtedy- ci, którzy przeżyją – opamiętają się.
Szkoda, że dopiero tak ostateczne środki mają szansę przemówić nam do świadomości...
Można było pomyśleć o oszczędzaniu paliw, energii i ochronie środowiska, dużo wcześniej.
Już na początku lat 70. ekolodzy opublikowali Raport Rzymski, w którym ostrzegali przed
globalnym ociepleniem i skutkami zatrucia atmosfery w związku z dalszym rozwojem
cywilizacji. Jednak nikt nie wziął tego pod uwagę. Dopiero teraz, kiedy zasoby ropy się
6
kończą, z klimatem dzieją się dziwne rzeczy i może to nas kosztować bardzo dużo -
zaczynamy się zastanawiać, co robić, by... uniknąć kosztów. Liberalna gospodarka reaguje
wyłącznie na konieczności ekonomiczne. To podstawowy mechanizm regulujący w
makroskali nasze zachowania. Nie rozum, nie refleksja, lecz rachunek ekonomiczny. Zatem
tkwimy w ewidentnych błędach póki się nie przestaną opłacać. To samobójcza strategia
ignorująca wizje zagrożeń i zadłużająca nas bez reszty wobec przyszłych pokoleń.
W pewnym wywiadzie z Januszem Głowackim dziennikarka zasugerowała, że jego sztuki
teatralne nie są zbyt bliskie jej pokoleniu, ponieważ opowiadają o ludzkiej niemocy,
niespełnieniu, klęsce. Na co dramaturg powiedział: „Mnie zawsze będą bliżsi przegrani“. Czy
pęd do sukcesu skupionych na sobie i swoich potrzebach jednostek osłabia ich wrażliwość do
tego stopnia, że już nie tylko nie rozumieją tych, którym się w życiu nie powiodło, ale nawet
nie chcą o nich czytać?
Gdy naszą jedyną wizją szczęścia jest konsumpcyjny sukces, to czytanie o ludziach, którym
się nie powiodło, psuje nam przyjemność. Ostrzega, że niepowodzenie przydarzyć również
nam albo sugeruje, że nasz sukces wydarzył się być może czyimś kosztem. Wtedy zaczynamy
stawiać sobie trudne pytania w rodzaju: kim byłbym, gdybym wszystko, co zdobyłem i
posiadam z jakiegoś powodu utracił? Czy jestem tym, co osiągnąłem i co posiadam, czy
czymś więcej albo mniej? Iluzja konsumpcyjnego szczęścia, która jest główną osią
indoktrynacji konsumpcyjnej jest niebywale pociągająca, ale intelektualnie nie sposób jej
obronić. Każda głębsza refleksja może ją zburzyć. Dlatego unikamy zadawania sobie pytań i
nie chcemy czytać o ludziach zmagających się z trudnym losem, którzy wprawdzie ponieśli
konsumpcyjną klęskę, ale za to w wymiarze psychicznym i duchowym stali się być może
bardziej ludzcy. Pracuję w miejscu, które zostało stworzone po to by zapobiegać
niebezpieczeństwom grożącym ludziom zapracowanym i goniącym za mirażem
konsumpcyjnej szczęśliwości. Próbujemy sprawić, żeby byli mądrzy przed szkodą. To nigdy
nie jest proste. Oczywiście trafiają do nas też ludzie obolali i rozczarowani, którzy odkryli, że
przez wiele lat wdrapywali się mozolnie po drabinie przystawionej do złej ściany.
(...) dobry i silny/ to ciągle jeszcze dwóch ludzi“ – pisze Wisława Szymborska w wierszu
„Schyłek wieku“. Co gorsza dobry, kiedy staje się silny, często traci wrażliwość na świat i
drugiego człowieka. Czy to brak pokory, autonomii, świadomości i miłości, które są jednymi
z ośmiu cnót stanowiących kolejne etapy w Pana książce „Quest. Twoja droga do sukcesu“?
Jeśli dobry, stając się silnym, przestaje być dobry, to znaczy, że od początku nie był naprawdę
dobry. Konsumpcyjny sukces, posiadanie, pozory mocy, które się z tym wiążą, mogą nas
czynić mniej wrażliwymi na innych. Częściej dzieje się tak z ludźmi, którzy szybko
awansowali społecznie i materialnie. Cierpią wtedy na to, co nazywam „kompleksem
Kopciuszka na balu”. Chcą się odciąć od swoich korzeni, zapomnieć, skąd się wzięli,
stworzyć nową, fikcyjną wizję swojej osoby, czyli tzw. image. Ale im bardziej się o to starają
tym bardziej czują się na tym balu zagrożeni. Jeśli ktoś poważnie potraktuje ich przebranie i
np. zakocha się w nich albo powierzy im bardzo odpowiedzialna i eksponowaną funkcję to
ich niepokój rośnie, bo boją się, że grozi im dekonspiracja i kompromitacja. Ten mechanizm
powoduje, że uporczywie i gorączkowo próbują zapomnieć o wszystkim, co było w ich życiu
trudne, co przynosiło cierpienie i upokorzenie, dystansując się od ludzi i środowisk, które im
7
przypominają o ich korzeniach. Ale „bez korzeni nie ma skrzydeł” – jak zauważył Bert
Hellinger - więc im bardziej próbują odciąć się od korzeni tym mniej pewnie się czują. Warto
czerpać ze swych doświadczeń, jakiekolwiek one były. Niedobrze jest życie szatkować na
fragmenty a potem jedne wyrzucać a inne zatrzymywać. Nasze życie jest procesem, który
trzeba szanować i rozumieć. Im więcej zrozumiemy ze swojego życia tym większa szansa na
bycie empatycznym i współczującym.
W książce „Quest. Twoja droga do sukcesu“ jest takie zdanie: „Prawdziwe poszukiwanie
zaczyna się od wątpliwości lub pytania“. Jakie pytania i wątpliwości towarzyszyły Panu przy
pisaniu książki, która ma być istotnym przewodnikiem po życiu dla innych?
Zawarte w książce wątpliwości i pytania są podzielane przez trójkę jej autorów – Pierre’a
Forthomme’a, Francoisa Naila i mnie. Wielu dotąd nie udało się nam rozwiązać. Ale jesteśmy
ludźmi, którzy nie boją się wątpliwości i pytań. Uważamy, że stanowią konieczny początek
wszystkich twórczych i wartościowych rozwiązań. Koniec poszukiwań, do których zaprasza
ta książka jest zarazem nowym początkiem. Wskazujemy na to, że proces zaczynający się od
wątpliwości, czyli pokory i kończący się rozwiązaniem, czyli wolnością, jest procesem, który
się nigdy nie zatrzymuje. Nieuchronnie pojawią się następne wątpliwość i pytania. Im dalej w
las, tym więcej drzew. Z im wyższej góry patrzymy, tym więcej z niej widać. Ta książka
została napisana jako odpowiedź na pytania i problemy ludzi biznesu, z którymi przychodzą
do konsultantów biznesowych, couchów i psychologów zajmujących się, tzw. miękkimi
kompetencjami. Stało się dla nas oczywiste, że istnieje potrzeba stworzenia dla ludzi biznesu
przewodnika zapraszającego do egzystencjalnej refleksji i ponad wyznaniowej duchowej
wrażliwości. Miałem okazję przeprowadzić już kilka warsztatów szkoleniowych na podstawie
tej książki. Uczestnicy są na początku zaskoczeni. Potem zaczynają się wciągać i rozkręcać.
Na koniec mówią, że wreszcie poczuli się poważnie potraktowani i cieszą się, że mogli
myśleć i rozmawiać o najważniejszych dla nich, ludzkich sprawach. Okazuje się, że potrzeba
egzystencjalnej refleksji - choć stłumiona i przygaszona przez konsumpcyjną indoktrynację -
ciągle w ludziach żyje. Trzeba jednak wielu starań, by żyła nadal i była obecna w przestrzeni
publicznej. Chwała wszystkim poetom, artystom, pisarzom i duchownym, którzy się o to
starają.
Po przeczytaniu „Twojej drogi do sukcesu“ zacząłem żałować, że to nie autorzy tej książki
stworzyli nasz ludzki świat, bo wtedy byłby ludzki nie tylko z nazwy i stałby się
wymarzonym miejscem we Wszechświecie. Ostatni rozdział, który jest poświęcony wolności,
przypomina piękny wiersz napisany prozą. Czy jednak niebotyczny pułap duchowy i głęboka
umiejętność odczuwania siebie, jakie mamy w tym rozdziale, są w ogóle osiągalne dla tak
dalece niedoskonałej istoty, jaką jest człowiek?
Oczywiście, że tak. Ta możliwość znajduje się w zasięgu ręki, bliżej niż czubek własnego
nosa. By sobie to uświadomić trzeba tylko nieustannie, w każdej sytuacji, pamiętać o tle.
Innymi słowy praktykować pokorę, która stanowi niezbędny początek „Twojej drogi do
sukcesu“. Pamiętać o istocie wszystkiego, co nas spotyka i pytać o to, kim jest ten, komu się
to wszystko przydarza. Także o to, kim będziemy w ostatnich chwilach życia, jak przejść
przez ucho igielne, czy da się coś przenieść na drugą stronę? W książce „Quest”, napisanej
lekko i zwięźle, pokazujemy, że poszukiwania egzystencjalne i duchowe nie są czymś
8
dostępnym jedynie duchownym, teologom i filozofom, że są uniwersalną potrzebą zwykłych
ludzi. Fakt, że pana tak poruszył ostatni rozdział książki, też o tym świadczy. Najwyraźniej
przeczuwa pan, o co chodzi, na czym polega wolność. W przeciwnym razie by pan tego w
ogóle nie zauważył. Gdy coś nas porusza i zachwyca, to możemy być pewni, że obcujemy z
niezrealizowanym wymiarem naszego własnego istnienia.
Przypowieść o rybce, która podsłuchując ludzi dowiedziała się, że jest coś takiego jak woda i
że ta tajemnicza substancja ma tyle wspaniałych właściwości, czy propozycja podróży przez
życie nie w przedziale wagonu przy ograniczającym pole widzenia oknie, ale na dachu
pociągu, albo wręcz w helikopterze, skąd widać początek wędrówki, przebywaną drogę i cel -
to są sugestie budujące i rozwijające naszą świadomość, ale czy i jak wiele osób potrafi Pana
zdaniem dostrzegać niezwykłość zwykłości, o którą tu przede wszystkim chodzi?
Myślę, że bardzo wiele osób to potrafi, tylko trzeba je do tego zachęcić i pokazać drogę.
Przypowieść o rybce otwiera ludziom oczy i skłania do refleksji; może ja też jestem rybką,
która szuka wody. Daje ona też wgląd w sytuację świętych i proroków. Są w położeniu rybki,
która odnalazła wodę. Nikt ich nie może zrozumieć. Ludzie nie mogą im uwierzyć, że w tej
wodzie od zawsze pływają – mało tego, że nie są różni od tej wody. Anegdoty i przypowieści
są przytoczone w tej książce po to, by dać ludziom trochę oddechu, by poczuli się mniej
uwikłani w konsumpcyjne szaleństwo. Jest tam też dramatyczna przypowieść o człowieku,
który utracił rodzinę i cały dorobek życia. Zrozpaczony, zapytał mnicha, czy zna jakieś słowo,
które mogłoby go pocieszyć. A ten napisał mu na tabliczce: „uważaj“. Nic poza tym. Czyż
można nie zainteresować się tym, co ten mnich wiedział i widział i tym skąd czerpał tak
niezłomną wiarę?
Nie chodzi o to, by z biznesmenów robić mnichów. Chodzi o to by ludzie nie stawiali
wszystkiego na jedną, w dodatku kiepską kartę, by ich życie nie było gorączkowe i obsesyjne,
napędzane lękiem.
„Wolność to zjednoczenie ze wszystkim, co się przydarza, z każdym działaniem,
odczuwaniem, doświadczaniem – to całkowite otwarcie się na tę chwilę wiecznego procesu
powstawania i przemjiania“. Czy taki głęboko wtajemniczony znawca psychiki, duszy i
umysłu człowieka, jak Pan, potrafi osiągnąć stan, który opisuje to zdanie?
To nie ja osiągam ten stan. To on mnie czasami osiąga, gdy choć na chwilę uwalniam się
oddzielających, egocentrycznych myśli i wyobrażeń. Nie jest tak, że towarzyszy mi cały czas.
Ale zdarza się na tyle często, że pozwala nie zapominać o tle, dostrzegać, że wszystko się
przydarza w nieskończonej przestrzeni i nie jest od niej różne.
Rozmawiał Patryk Grząbka
9
- koniec -
10