background image

 

 

Wojciech Eichelberger – urodził się w Warszawie w roku 1944. Psycholog, psychoterapeuta i trener. 
Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (praca magisterska "Poziom aspiracji a odporność na stres"). 
Po studiach przez trzy lata pracował w placówkach lecznictwa psychiatrycznego, m.in. w 
eksperymentalnym Oddziale Leczenia Odwykowego. W roku 1970 podjął kilkuletnie studia 
doktoranckie w Instytucie Psychologii UW, zakończone absolutorium. W tym czasie, w latach 1972 - 
73 uczestniczył w przygotowaniach do programu środowiskowej terapii schizofrenii - "Synapsis". 

W roku 1973 współtworzył nowatorski Oddział Terapii i Rozwoju Osobowości  - OTIRO,  w  którym 
pracował  do  roku  1978.  Następnie  uczestniczył  w  tworzeniu  Laboratorium  Psychoedukacji  w 
Warszawie,  renomowanej  i  pierwszej  w  Polsce  placówki  psychoterapii,  treningu  i  szkolenia 
działającej nieprzerwanie od 1978 roku. Członkiem zespołu Laboratorium pozostał do roku 2004. 

Stypendysta Instytutu Psychoterapii Gestalt w Los Angeles (1976) i Zen Center of Rochester (1980). 
W  latach  1980/81  pracownik  i  działacz  ruchu  Oświaty  Niezależnej.  W  latach  1981-  1985 
współzałożyciel i działacz podziemnego Komitetu Oporu Społecznego i członek redakcji pisma KOS. 

Autor  i  współautor  wielu  popularnych  książek  z  pogranicza  psychologii,  antropologii  i  duchowości 
(m.in.: "Jak wychować szczęśliwe dzieci", "Pomóż sobie daj światu odetchnąć", "Kobieta bez winy i 
wstydu", "Zdradzony  przez  ojca", "Siedem  boskich  pomyłek",  "Ciałko",  "Zatrzymaj  się",  "Alchemia 
Alchemika",  "Krótko  mówiąc",  "Dobra  miłość",  „Quest.  Twoja  droga  do  sukcesu“).  Współtwórca 
programów telewizyjnych popularyzujących wiedzę i refleksję z obszaru psychologii egzystencjalnej 
("Okna",  "Być  tutaj",  "Nocny  Stróż").  Publikuje  wywiady,  felietony  i  eseje  m.in.  w  "Gazecie 
Wyborczej",  "Zwierciadle",  "Charakterach",  "Wysokich  Obcasach",  "Polityce",  "Więzi",  "Życiu 
Duchowym", "Pulsie Biznesu".  

Współtwórca  i  dyrektor  Instytutu  Psychoimmunologii  w  Warszawie.  W  swoich  projektach 
szkoleniowych i terapeutycznych odwołuje się do koncepcji terapii integralnej, która oprócz psychiki 
bierze pod uwagę ciało, energię i duchowość człowieka. 

 

background image

 

„Najważniejsze jest to, 

czego nie widać” 

– 

rozmowa z

  

Wojciechem Eichelbergerem 

 

Jedna  z  myśli  Konfucjusza  brzmi:  „Jeśli  chodzi  o  drugiego  człowieka  -  nie  potępiać,  nie 
wyśmiewać,  lecz  zrozumieć“.  Dlaczego  urzeczywistniana  jest  tak  rzadko  i  przez  tak 
nielicznych? 

Nie  każdy  jest  Konfucjuszem.  Jest  wiele  świetnych  wskazówek  sformułowanych  przez 
mądrych, oświeconych ludzi. Ale żeby móc je stosować, lub choćby tylko wziąć pod uwagę, 
to  trzeba  najpierw  mieć  dojrzałą  mentalność  i  rozbudzoną  duchowość.  Wtedy  dopiero 
dostrzegamy w takich zaleceniach i wskazaniach cnotę i wartość. Nie wystarczy coś usłyszeć. 
Potrzebna  jest  pozytywna,  wewnętrzna  odpowiedź  na  to,  co  słyszymy  i  gotowość  do 
stosowania takich zaleceń w praktyce życiowej. By sprostać radzie Konfucjusza trzeba mieć 
dużo  wewnętrznego  spokoju,  ugruntowane  poczucie  własnej  wartości,  zdolność  do 
dopuszczania  innych  poglądów  i  punktów  widzenia.  Tymczasem  coraz  więcej  z  nas  ma 
problemy  z  poczuciem  własnej  wartości,  co  sprawia,  że  żyjemy  w  poczuciu  zagrożenia  i 
zwalczamy wszystko, co inne i różne. Dopóki osią naszej tożsamości są nasze poglądy, a nie 
dojrzała  duchowość,  która  je  mieści  i  przekracza,  dopóty  nie  będzie  w  nas  przestrzeni  na 
akceptowanie inności. Wygląda na to, że w światowym dyskursie społecznym, politycznym i 
religijnym tej przestrzeni nie przybywa, lecz ubywa. To źle wróży dla pokoju na świecie. 

System  gospodarki  rynkowej  i  obecnie  kształtujący  się  model  społeczeństwa  usługowo  – 
informacyjnego  wynajduje  coraz  bardziej  wyrafinowane  metody,  żeby  człowieka  zastąpić 
konsumentem,  a  z  wszelkich  wartości  –  intelektualnych,  duchowych,  moralnych  –  uczynić 
towar lub produkt. Jakie dostrzega Pan zagrożenia płynące z tego kierunku, w którym podąża 
tzw. cywilizowany świat? 

Największe  zagrożenia  wiążą  się  z  tym,  że  przestajemy  myśleć,  pytać,  rozmawiać  i 
poszukiwać.  Unikamy  wątpliwości  i  niejasności.  Stajemy  się  konsumentami  -  nie  tylko 
produktów,  ale  również  idei,  koncepcji  światopoglądowych  i  religijnych,  a  nawet  - 
duchowości.  A  to  oznacza,  że  tracimy  podstawowy  wymiar  człowieczeństwa,  jakim  jest 
zdolność  do  aktywnego  zgłębiania  rzeczywistości  i  siebie  samego  oraz  uznawania  za 
rozstrzygające  tylko  tych  rozwiązań,  które  potwierdza  nasze  osobiste  doświadczenie.  W 
naszym  życiu  intelektualnym  i  duchowym  zaczyna  dominować  spożywany  w  pośpiechu  i 
bezmyślnie fast food. 

background image

 

W Stanach Zjednoczonych 32 procent dzieci w wieku od dwóch do siedmiu lat i 26 procent 
dzieci do lat dwóch ma w swoim pokoju telewizor, wstawiony tam przez własnych rodziców. 
To  tylko  jeden  z  tysięcy  przykładów  na  to,  że  postkapitalizm  i  kultura  konsumpcyjna  robią 
wszystko,  aby  ograniczyć  do  minimum  lub  wręcz  wyeliminować  autonomiczne  poczucie 
wartości człowieka, ponieważ zależy im na tym, żeby dobre mniemanie o sobie i szacunek do 
siebie  był  w  jak  największym  stopniu  uzależniony  od  opinii  innych.  Dlaczego  udaje  się  to 
czynić z taką skutecznością?

 

Rodzice albo nie mają czasu na budowanie głębszych relacji z dziećmi, albo są bezradni, bo 
czują,  że  mają  niewiele  do  zaproponowania.  Przyczynia  się  do  tego  ogromne  tempo 
technologicznego  rozwoju  w  obszarze  komunikacji,  informacji  i  edukacji.  Pokolenia 
rodziców  żyją  w  zupełnie  innym  świecie  niż  ich  dzieci.  To  są  nieporównywalne  światy  i 
nieporównywalny  rodzaj  doświadczeń,  więc  coraz  trudniej  się  porozumieć.  Rodzice,  którzy 
mają  teraz  między  40  a  50  lat,  czyli  średnio  licząc  ich  dzieci  są  w  wieku  lat  15  –  25  lat, 
wyrośli w zupełnie innej rzeczywistości, w inny sposób przyswajali wiedzę o świecie i życiu. 
Żyli  w  otoczeniu  ideowym  i  intelektualnym  wymagającym  refleksji,  poszukiwania, 
samodzielności i inicjatywy. Nierzadko także odwagi. Tak więc na przestrzeni dwóch pokoleń 
wytworzyła  się  mentalna  przepaść.  Brakuje  wspólnego  języka.  Bezradni  rodzice  w  coraz 
większym  stopniu  pozostawiają  wychowanie  dzieci  telewizorowi  i  Internetowi.  A  tam 
obowiązującą  ideologią  jest  konsumeryzm.  Wszystkie  firmy,  korporacje,  media,  instytucje 
usługowe,  partie  polityczne  a  nawet  organizacje  religijne  pracują  nieustannie  nad  tym,  aby 
wykreować  swoich  konsumentów  i  sprzedać  swój  towar.  Konsumowanie  urosło  do  rangi 
cnoty, ponieważ napędza koniunkturę i przynosi społeczeństwu dobrobyt. Niestety, wyłącznie 
materialny.  W  indoktrynację  pro-konsumencką  angażowane  są  ogromne  pieniądze,  morze 
energii,  pomysłowości  i  twórczej  myśli.  Cała  pop-kultura  jest  nią  przesiąknięta.  To 
nieuchronnie  wpływa  na  nasze  postrzeganie  świata  i  nasze  wybory.  Technologicznie  i 
materialnie  świat  rozwija  się  z  niespotykaną  wcześniej  szybkością,  lecz  ludzie  coraz  mniej 
myślą,  są  coraz  mniej  autonomiczni  i  szczęśliwi.  Z  niedawno  opublikowanej  Diagnozy 
Społecznej  2007  wynika,  że  zaledwie  dziesięć  procent  Polaków  dostrzega  istotną  wartość  w 
demokracji.  Pozostałym  jest  wszystko  jedno,  jaki  będzie  ustrój  i  kto  będzie  nimi  rządził. 
Wygląda  na  to,  że  zatracamy  instynkt  społeczny  i  polityczny.  Konsumpcja  i  budowanie 
materialnego bezpieczeństwa stały się najważniejsze. Stąd już krok tylko do konsumpcyjnego 
totalitaryzmu  na  wzór  chiński.  Erich  Fromm  w  „Ucieczce  od  wolności“  opisał  podobną 
sytuację na podstawie doświadczeń Niemiec lat 30. Naziści zdobyli władzę obiecując ludziom 
bezpieczeństwo,  dobrobyt,  złudzenie  wielkości  i  wyjątkowości  -  i  podsuwając  ogłupiałemu 
narodowi  gotowe  obiekty  klasowej  i  rasowej  nienawiści.  Gotowość  do  tego,  aby  w  imię 
takich populistycznych iluzji i obietnic rezygnować z demokracji i praw człowieka, świadczy 
o tym, że dane społeczeństwo traci instynkt przetrwania.  

 

Ryszard  Kapuściński  pisał,  że  podróżując  po  świecie  zauważa  tysiące  różnic  kulturowych  i 
obyczajowych,  ale  jest  jedna  cecha  wspólna  wszystkim  krajom  i  częściom  świata  – 
nierówności  społeczne.  Są  one  uderzające  zarówno  w  skali  globalnej,  między  różnymi 
państwami i regionami świata, jak i w skali lokalnej, czyli wewnątrz poszczególnych krajów. 
W jaki sposób ten drastyczny podział wpływa na człowieka? 

Bardzo  negatywnie.  Szczególnie  na  tych,  którzy  są  w  gorszej  sytuacji.  W  ich  sercach,  z 
pokolenia  na  pokolenie,  kumuluje  się  upokorzenie,  rozgoryczenie  i  agresja,  a  ich  umysły 
zostają owładnięte przez resentymenty i prymitywną, biało-czarną wizję rzeczywistości. Jeśli 

background image

 

w  takiej  sytuacji  znajdzie  się  znaczna  liczba  ludzi  to  powstaje  tzw.  rewolucyjny  potencjał, 
który w końcu wybucha  i demoluje dany kraj. Dlatego naiwne, prymitywne i krwawe próby 
naprawy  świata,  jak  łeb  Hydry  odradzają  się  w  dziejach  naszej  cywilizacji.  Utopia 
komunistyczna próbowała ten mechanizm wyłączyć, ale okazało się, że ludzka skłonność do 
zagarniania  władzy,  dominacji,  dzielenia  i  kreowania  konfliktów  działa  nieuchronnie  i  nie 
sposób odgórnie, systemowo zadekretować dobra, uczciwości i pokoju. Uwolnienie się od tej 
skłonności  nie  leży  w  mocy  ani  ideologów  ani  polityków,  lecz  jest  wyzwaniem  dla  naszej 
indywidualnej  i  zbiorowej  duchowości.  Pewnie  dlatego  po  dziejowym  rozczarowaniu 
komunizmem  i  totalitaryzmem  ustaje  dyskurs  ideologiczny  i  polityczny,  a  jego  miejsce 
zajmuje  coraz  bardziej  gwałtowny  dyskurs  religijny.  Pojawiają  się  nawet  próby  tworzenia 
państw  teokratycznych.  Ale  zataczający  coraz  szersze  kręgi  dyskurs  religijny  też  nie  potrafi 
się  uwolnić  od  przekleństwa  walki  o  władzę,  dominację  i  dążenia  do  wyeliminowania 
konkurencji - co może z czasem doprowadzić do zbrojnych konfrontacji na tle religijnym na 
światową  skalę.  I  tu  wracamy  do  Konfucjusza,  który  wskazuje  na  podstawowy,  jednoczący 
wszystkich i wszystko, wymiar egzystencji duchowej. Dopóki go nie poznamy przez własne 
doświadczenie,  to  odruchowo  będziemy  uznawać  innych  za  gorszych  lub  za  wrogów. 
Konsumeryzm z założenia podkręca w nas skłonność do konkurencji i tym samym pośrednio 
sprzyja tworzeniu społecznego rozwarstwienia. A przecież są wśród nas tacy, którzy nie dają 
rady. Nie dlatego, że coś jest z nimi nie tak, lecz dlatego, że urodzili się w kiepskim miejscu, 
że nie mieli szansy się wielu rzeczy nauczyć, że nie mieli dostępu do informacji i do wiedzy. 
Dopóki  duchowo  i  mentalnie  nie  przekroczymy  naszego  egocentryzmu,  nie  będziemy  w 
stanie  właściwie  odpowiadać  na  potrzeby  takich  ludzi.  Wtedy  postępujące  rozwarstwienie 
doprowadzi  do  powstania  sytuacji  jak  z  Orwella.  Będzie  klasa  pracowników,  której  zamiast 
wynagrodzenia  dostarczać  się  będzie  wirtualnych  lub  narkotycznych  igrzysk  oraz  warstwa 
zarządzająca. W gruncie rzeczy też nieszczęśliwa ze względu na uwikłanie w konsumpcyjną 
konkurencję  o  atrybuty  statusu.  Czas  dostrzec  z  całą  wyrazistością,  że  wyzwanie,  które  stoi 
przed ludzkością ma od zarania wymiar duchowy. 

 

Francuski  filozof  współczesności  Gilles  Lipovetsky  pisze:  „Do  niedawna  warunkiem 
koniecznym  istnienia  i  funkcjonowania  społeczeństwa  był  obyczaj.  Obecnie  w  grę  wchodzi 
moda,  która  aktualnie  jest  ważniejsza  od  tradycji,  ponieważ  społeczeństwo  masowej 
konsumpcji, jego ekonomia i życie codzienne jest oparte na tym, co efemeryczne i zmienne. 
Społeczeństwo mody jest oparte na uwodzeniu“. Czy rzeczywistość, w której jedyną stałą jest 
szybka i nieustanna zmienność, nie czyni z człowieka linoskoczka stąpającego po coraz wyżej 
zawieszonej linie? 

Bez  wątpienia  zmienność  zdominowała  nasze  życie  społeczne  i  osobiste.  Z  drugiej  strony 
potrzeba  stałości  stanowi  naszą  naturalną  potrzebę  od  początku  istnienia.  Wyraża  się  ona  w 
poszukiwaniu i tworzeniu grup odniesienia zaspokajających potrzebę przynależności. A więc 
grup  połączonych  wspólnym  językiem,  obyczajem,  kulturą,  rytuałami  i  światopoglądem.  To 
bardzo ważne, ale nie może się stać zbyt ważne. Może, bowiem, prowadzić do zamknięcia się 
na odmienność i inność. Ksenofobia polega na przekonaniu, że otwieranie się na odmienność 
i  inność  grozi  utratą   własnej  autonomii  i  odmienności.  Mądrość,  z  której  czerpie  również 
Konfucjusz,  polega  na  zdolności  dostrzegania  jedności  w  różnorodności  i  różnorodności  w 
jedności.  Wtedy  można  czerpać  z  różnorodności  ogromną  siłę  i  radość.  Jeśli  ważne  jest  dla 
nas,  aby  zachować  naszą  tożsamość  i  odrębność,  to  naszym  obowiązkiem  jest  pozwolić 
innym na to samo. Nie mamy prawa uważać się za lepszych i zwalczać tych, którzy są inni. 
Zwalczamy  ich  wtedy,  kiedy  stanowią  dla  nas  zagrożenie,  a  to  znaczy,  że  nasz  system 

background image

 

wartości i przekonań jest nie dość głęboko zakorzeniony i chwiejny. Potrzebujemy wroga, by 
utwierdzać  się  w  tym,  w  co  ponoć  głęboko  wierzymy.  Potrzebę  stałości  i  przynależności 
można  zaspokajać  tak,  by  jednocześnie  pozwalać  innym  być  innymi  i  dawać  im  wybór  -  do 
jakiej grupy czy tradycji pragną przynależeć, jak chcą się ubierać i zachowywać. Pogodzenie 
potrzeby stałości ze zmiennością oraz potrzeby jedności i przynależności z różnorodnością to 
chyba  największe  ze  współczesnych  wyzwań  ludzkości.  To  –  prócz  religii  –  drugi 
najistotniejszy  temat,  wokół  którego  w  różnych  częściach  świata  toczą  się  zażarte  debaty. 
Także  w  Unii  Europejskiej  trwa  zasadnicza  batalia  między  potrzebą  zjednoczenia  i 
wspólnoty,  a  potrzebą  zachowania  odrębności  i  możliwości  różnienia  się.  Niestety  spór  jest 
ustawiony  na  zasadzie  alternatywy:  albo  jedno,  albo  drugie.  Uniemożliwia  to  racjonalną 
debatę i jest przejawem tego samego błędnego przekonania, o którym mówiliśmy wcześniej. 
Czas by zdobyć się na dostrzeganie różnorodność w jedności i jedności w różnorodności. Do 
tego właśnie nawołuje od tysiącleci Konfucjusz. 

 

Jacek Santorski powiedział mi w wywiadzie, że wolnorynkowy system ekonomiczny i kultura 
konsumpcji  jest  światem  stworzonym  przez  i  dla  „wilków“,  czyli  tych  około  dwudziestu 
procent społeczeństwa, którymi on jako psycholog biznesu się zajmuje. Natomiast pozostałe 
osiemdziesiąt procent stanowią „owce“, którym - jak powiedział - nawet nie wie jak pomóc i 
co doradzić, bo ta rzeczywistość jest dla nich szczególnie trudna. Czy, patrząc z perspektywy 
psychologicznej,  nie  lepsze  byłoby  stworzenie  systemu  gospodarczego,  w  którym  to  nie 
„wilki“  narzucałyby  większości  swoje  warunki  i  w  którym  „owce“  mogłyby  spokojnie  i 
bezpiecznie żyć? 

Oczywiście, że byłoby lepiej. Pomijając to, że kategorie są silnie i zbyt  grubo  wartościujące 
to,  jeśli  istotnie  osiemdziesiąt  procent  stanowią  „owce“,  to  w  systemie  demokratycznym 
właśnie  one  powinny  wprowadzać  w  nurt  życia  społecznego  rozwiązania  systemowe,  które 
wyrównywałyby szanse dla społecznie upośledzonych i pozwalały uniknąć groźnego zjawiska 
dziedziczenia  tego  upośledzenia.  Na  tym,  że  Polskie  rozwiązania  systemowe  w 
niedostatecznym  stopniu  uwzględniają  postulat  solidarności  społecznej,  swój  kapitał 
polityczny zbudowała populistyczna koalicja PIS-Samoobrona-LPR. Jej otumaniony elektorat 
nie  jest  w  stanie  dostrzec  tego,  że  głosząc  ideę  solidarnego  państwa  koalicja  ta  w  swojej 
praktyce  politycznej  i  gospodarczej  jest  czysto  liberalna.  Liberalny  system  gospodarczy  jest 
świętą krową, której nikt nie śmie dotknąć. Chociażby dlatego, żeby nie  być posądzonym o 
komunizowanie  czy  socjalizowanie.  Sławomir  Sierakowski  z  „Krytyki  Politycznej“  słusznie 
zauważa,  że  w  Polsce  nie  istnieje  lewica.  Żadne  z  ugrupowań  naszej  sceny  politycznej  nie 
proponuje  zmian  systemowych  w  obszarze  gospodarki  i  finansów.  A  bez  podjęcia  takich 
działań  rozwarstwienie  społeczne  nie  zniknie.  Nasza  lewica  stwarza  jedynie  pozory 
lewicowości,  a  prawica  uwodzi  upokorzoną  część  społeczeństwa  demagogią  i  populizmem. 
Po katastrofie realnego socjalizmu PRL i osiemnastu latach wyśmiewania wszystkich, którzy 
próbowali  podnosić  ideały  opiekuńczego  państwa  i  mądrzejszej  redystrybucji  dochodu 
narodowego  -  nikt  z  obecnych  na  polskiej  scenie  politycznej  nie  może  się  odważyć  na 
lewicowość.  Jedynym  środowiskiem,  które  publicznie  się  w  tej  sprawie  wypowiada  jest 
Krytyka  Polityczna.  To  oczywiste,  że  rozwarstwienie  społeczne  jest  ubocznym  skutkiem 
funkcjonowania całkowicie uwolnionego rynku. Ale bynajmniej nie chodzi o to, by wracać do 
pomysłów  ekonomii  socjalistycznej.  Potrzebny  jest  ustrój  gospodarczy,  który  ekonomicznie 
stoi  mocno  na  nogach,  ale  jednocześnie  działa  w  taki  sposób,  że  likwiduje  pogłębiającą  się, 
dziedziczną  niesprawiedliwość  społeczną.  W  Diagnozie  Społecznej  2007  okazało  się 
wprawdzie, że ekonomiczne rozwarstwienie społeczne się nie pogłębia. Oby. Nie załatwia to 

background image

 

jednak  sprawy  dalece  ważniejszej;  rozwarstwienia  na  poziomie  mentalnym  i  intelektualnym 
w  rejonach  zaniedbanych  cywilizacyjnie  i  kulturowo.  Tam  żyją  ludzie  pozostawieni  na 
pastwę komercyjnych telewizji i tabloidowej prasy, sprzedających informacyjno-rozrywkową 
papkę  w  najgorszym  gatunku.  Potrzeba  rozległych  i  radykalnych  działań,  aby  uniknąć  tego, 
co  dzieje  się  na  przykład  ze  społeczeństwem  amerykańskim.  Stany  Zjednoczone  są 
najbogatszym  państwem  na  świecie  ze  wspaniałą  ekonomią,  ale  zarówno  rozwarstwienie 
mentalne  i  materialne  jest  tam  ogromne  i  ciągle  narasta.  Znaczna  część  amerykańskiego 
społeczeństwa  to  analfabeci,  niewiedzący  nic  o  świecie.  Nikt  im  nie  proponuje  refleksji,  nie 
dostarcza istotnych informacji, nie angażuje w żadną debatę. Wygląda na to, że Amerykanie 
zwolna stają się doskonałymi, bezmyślnymi konsumentami. W Polsce zmierzamy w tę samą 
stronę.  Już  widać  pierwsze  „sukcesy“  na  tej  drodze.  Ratunkiem  nie  są  anachroniczne 
postulaty  środowisk  konserwatywnych  próbujących  cofnąć  koło  historii.  Trzeba  twórczego, 
śmiałego  myślenia  poszukującego  rozwiązań  uwzględniających  kierunek  i  dynamikę  zmian 
na  świecie.  Próby  cofnięcia  się  do  wieku  XIX  czy  XX  są  skazane  na  klęskę.  Szkoda  na  nie 
czasu i energii. 

 

W  świecie,  który  tylko  na  pokaz  i  coraz  bardziej  obłudnie  odwołuje  się  do  powiedzenia 
autorstwa Królika z „Alicji w Krainie Czarów“: „Najważniejsze jest to, czego nie widać“, tak 
naprawdę  wszelkie  pragnienia,  marzenia,  działania  i  zachowania  zostają  obecnie 
zredukowane przez kulturę konsumpcyjną do „mieć“, a jeśli „być“ to najlepiej na pokaz, czyli 
też  „mieć“.  Co  się  dzieje  i  co  się  stanie  z  człowiekiem,  który  egzystuje  w  rzeczywistości, 
gdzie w istocie obowiązuje maksyma, że najważniejsze jest to, co widać? 

Królik z „Alicji w Krainie Czarów“ miał absolutnie rację – „Najważniejsze jest to, czego nie 
widać“.  Najważniejsze  jest  to,  co  się  nie  rzuca  w  oczy  -  czyli  tło.  A  my  zapominamy,  że 
figura nie może istnieć bez niewidocznego tła i widzimy już tylko figury. Mówimy, zatem o 
kryzysie duchowości, o zaniku ciekawości tego, o co w życiu chodzi, o niechęci do pytania o 
sens  narodzin  i  śmierci  i  o  to,  co  w  międzyczasie  ma  się  wydarzyć  -  czyli  pytania  o  istotę 
misji ludzkiego życia. Ta refleksja jest we współczesnym świecie zastępowana intelektualno-
duchowym  fast  foodem  i  konsumpcyjną  pogonią.  Niestety,  dotyczy  to  większości  ludzi.  Na 
tym  polega  nasze  pyrrusowe  ekonomiczne  zwycięstwo,  zasmucający  sukces  konsumpcyjnej 
indoktrynacji.  Przekonano  nas,  że  liczy  się  tylko  „mieć“,  a  nawet  jak  „być“,  to  na  niby  i  na 
pokaz, czyli też „mieć“... To niedobrze wróży. Machina cywilizacji konsumpcyjnej będzie się 
rozkręcać  coraz  bardziej,  co  może  doprowadzić  do  wyczerpania  zasobów  i  cierpliwości 
planety  a  w  konsekwencji  do  katastrofy.  Rozpędzona  lokomotywa  iluzji  konsumpcyjnego 
szczęścia  prędzej  czy  później  zderzy  się  z  jakąś  ścianą.  Najprawdopodobniej  będzie  nią 
wytrzymałość  planety.  A  robimy  wszystko  i  coraz  więcej,  żeby  wytrącić  Ziemię  z 
homeostazy.  Gdy  planeta  będzie  zmuszona  się  zresetować,  to  koszty  będą  nieobliczalne. 
Może wtedy- ci, którzy przeżyją – opamiętają się. 

 

Szkoda, że dopiero tak ostateczne środki mają szansę przemówić nam do świadomości... 

Można było pomyśleć o oszczędzaniu paliw, energii i ochronie środowiska, dużo wcześniej. 
Już  na  początku  lat  70.  ekolodzy  opublikowali  Raport  Rzymski,  w  którym  ostrzegali  przed 
globalnym  ociepleniem  i  skutkami  zatrucia  atmosfery  w  związku  z  dalszym  rozwojem 
cywilizacji.  Jednak  nikt  nie  wziął  tego  pod  uwagę.  Dopiero  teraz,  kiedy  zasoby  ropy  się 

background image

 

kończą,  z  klimatem  dzieją  się  dziwne  rzeczy  i  może  to  nas  kosztować  bardzo  dużo  - 
zaczynamy  się  zastanawiać,  co  robić,  by...  uniknąć  kosztów.  Liberalna  gospodarka  reaguje 
wyłącznie  na  konieczności  ekonomiczne.  To  podstawowy  mechanizm  regulujący  w 
makroskali  nasze  zachowania.  Nie  rozum,  nie  refleksja,  lecz  rachunek  ekonomiczny.  Zatem 
tkwimy  w  ewidentnych  błędach  póki  się  nie  przestaną  opłacać.  To  samobójcza  strategia 
ignorująca wizje zagrożeń i zadłużająca nas bez reszty wobec przyszłych pokoleń. 

 

W  pewnym  wywiadzie  z  Januszem  Głowackim  dziennikarka  zasugerowała,  że  jego  sztuki 
teatralne  nie  są  zbyt  bliskie  jej  pokoleniu,  ponieważ  opowiadają  o  ludzkiej  niemocy, 
niespełnieniu, klęsce. Na co dramaturg powiedział: „Mnie zawsze będą bliżsi przegrani“. Czy 
pęd do sukcesu skupionych na sobie i swoich potrzebach jednostek osłabia ich wrażliwość do 
tego stopnia, że już nie tylko nie rozumieją tych, którym się w życiu nie powiodło, ale nawet 
nie chcą o nich czytać? 

Gdy naszą jedyną  wizją szczęścia jest konsumpcyjny sukces, to czytanie  o ludziach, którym 
się  nie  powiodło,  psuje  nam  przyjemność.  Ostrzega,  że  niepowodzenie  przydarzyć  również 
nam albo sugeruje, że nasz sukces wydarzył się być może czyimś kosztem. Wtedy zaczynamy 
stawiać  sobie  trudne  pytania  w  rodzaju:  kim  byłbym,  gdybym  wszystko,  co  zdobyłem  i 
posiadam  z  jakiegoś  powodu  utracił?  Czy  jestem  tym,  co  osiągnąłem  i  co  posiadam,  czy 
czymś  więcej  albo  mniej?  Iluzja  konsumpcyjnego  szczęścia,  która  jest  główną  osią 
indoktrynacji  konsumpcyjnej  jest  niebywale  pociągająca,  ale  intelektualnie  nie  sposób  jej 
obronić. Każda głębsza refleksja może ją zburzyć. Dlatego unikamy zadawania sobie pytań i 
nie  chcemy  czytać  o  ludziach  zmagających  się  z  trudnym  losem,  którzy  wprawdzie  ponieśli 
konsumpcyjną  klęskę,  ale  za  to  w  wymiarze  psychicznym  i  duchowym  stali  się  być  może 
bardziej  ludzcy.  Pracuję  w  miejscu,  które  zostało  stworzone  po  to  by  zapobiegać 
niebezpieczeństwom  grożącym  ludziom  zapracowanym  i  goniącym  za  mirażem 
konsumpcyjnej szczęśliwości. Próbujemy sprawić, żeby byli mądrzy przed szkodą. To nigdy 
nie jest proste. Oczywiście trafiają do nas też ludzie obolali i rozczarowani, którzy odkryli, że 
przez wiele lat wdrapywali się mozolnie po drabinie przystawionej do złej ściany. 

 

(...)  dobry  i  silny/  to  ciągle  jeszcze  dwóch  ludzi“  –  pisze  Wisława  Szymborska  w  wierszu 
„Schyłek  wieku“.  Co  gorsza  dobry,  kiedy  staje  się  silny,  często  traci  wrażliwość  na  świat  i 
drugiego człowieka. Czy to brak pokory, autonomii, świadomości i miłości, które są jednymi 
z ośmiu cnót stanowiących kolejne etapy w Pana książce „Quest. Twoja droga do sukcesu“? 

Jeśli dobry, stając się silnym, przestaje być dobry, to znaczy, że od początku nie był naprawdę 
dobry.  Konsumpcyjny  sukces,  posiadanie,  pozory  mocy,  które  się  z  tym  wiążą,  mogą  nas 
czynić  mniej  wrażliwymi  na  innych.  Częściej  dzieje  się  tak  z  ludźmi,  którzy  szybko 
awansowali  społecznie  i  materialnie.  Cierpią  wtedy  na  to,  co  nazywam  „kompleksem 
Kopciuszka  na  balu”.  Chcą  się  odciąć  od  swoich  korzeni,  zapomnieć,  skąd  się  wzięli, 
stworzyć nową, fikcyjną wizję swojej osoby, czyli tzw. image. Ale im bardziej się o to starają 
tym bardziej czują się na tym balu zagrożeni. Jeśli ktoś poważnie potraktuje ich przebranie i 
np.  zakocha  się  w  nich  albo  powierzy  im  bardzo  odpowiedzialna  i  eksponowaną  funkcję  to 
ich niepokój rośnie, bo boją się, że grozi im dekonspiracja i kompromitacja. Ten mechanizm 
powoduje, że uporczywie i gorączkowo próbują zapomnieć o wszystkim, co było w ich życiu 
trudne, co przynosiło cierpienie i upokorzenie, dystansując się od ludzi i środowisk, które im 

background image

 

przypominają  o  ich  korzeniach.  Ale  „bez  korzeni  nie  ma  skrzydeł”  –  jak  zauważył  Bert 
Hellinger - więc im bardziej próbują odciąć się od korzeni tym mniej pewnie się czują. Warto 
czerpać  ze  swych  doświadczeń,  jakiekolwiek  one  były.  Niedobrze  jest  życie  szatkować  na 
fragmenty  a  potem  jedne  wyrzucać  a  inne  zatrzymywać.  Nasze  życie  jest  procesem,  który 
trzeba szanować i rozumieć. Im więcej zrozumiemy ze swojego życia tym większa szansa na 
bycie empatycznym i współczującym.  

 

W  książce  „Quest.  Twoja  droga  do  sukcesu“  jest  takie  zdanie:  „Prawdziwe  poszukiwanie 
zaczyna się od wątpliwości lub pytania“. Jakie pytania i wątpliwości towarzyszyły Panu przy 
pisaniu książki, która ma być istotnym przewodnikiem po życiu dla innych?  

Zawarte  w  książce  wątpliwości  i  pytania  są  podzielane  przez  trójkę  jej  autorów  –  Pierre’a 
Forthomme’a, Francoisa Naila i mnie. Wielu dotąd nie udało się nam rozwiązać. Ale jesteśmy 
ludźmi,  którzy  nie  boją  się  wątpliwości  i  pytań.  Uważamy,  że  stanowią  konieczny  początek 
wszystkich  twórczych  i  wartościowych  rozwiązań.  Koniec  poszukiwań,  do  których  zaprasza 
ta książka jest zarazem nowym początkiem. Wskazujemy na to, że proces zaczynający się od 
wątpliwości, czyli pokory i kończący się rozwiązaniem, czyli wolnością, jest procesem, który 
się nigdy nie zatrzymuje. Nieuchronnie pojawią się następne wątpliwość i pytania. Im dalej w 
las,  tym  więcej  drzew.  Z  im  wyższej  góry  patrzymy,  tym  więcej  z  niej  widać.  Ta  książka 
została napisana jako odpowiedź na pytania i problemy ludzi biznesu, z którymi przychodzą 
do  konsultantów  biznesowych,  couchów  i  psychologów  zajmujących  się,  tzw.  miękkimi 
kompetencjami. Stało się dla nas oczywiste, że istnieje potrzeba stworzenia dla ludzi biznesu 
przewodnika  zapraszającego  do  egzystencjalnej  refleksji  i  ponad  wyznaniowej  duchowej 
wrażliwości. Miałem okazję przeprowadzić już kilka warsztatów szkoleniowych na podstawie 
tej książki. Uczestnicy są na początku zaskoczeni. Potem zaczynają się wciągać i rozkręcać. 
Na  koniec  mówią,  że  wreszcie  poczuli  się  poważnie  potraktowani  i  cieszą  się,  że  mogli 
myśleć i rozmawiać o najważniejszych dla nich, ludzkich sprawach. Okazuje się, że potrzeba 
egzystencjalnej refleksji - choć stłumiona i przygaszona przez konsumpcyjną indoktrynację - 
ciągle w ludziach żyje. Trzeba jednak wielu starań, by żyła nadal i była obecna w przestrzeni 
publicznej.  Chwała  wszystkim  poetom,  artystom,  pisarzom  i  duchownym,  którzy  się  o  to 
starają. 

 

Po  przeczytaniu  „Twojej  drogi  do  sukcesu“  zacząłem  żałować,  że  to  nie  autorzy  tej  książki 
stworzyli  nasz  ludzki  świat,  bo  wtedy  byłby  ludzki  nie  tylko  z  nazwy  i  stałby  się 
wymarzonym miejscem we Wszechświecie. Ostatni rozdział, który jest poświęcony wolności, 
przypomina piękny wiersz napisany prozą. Czy jednak niebotyczny pułap duchowy i głęboka 
umiejętność  odczuwania  siebie,  jakie  mamy  w  tym  rozdziale,  są  w  ogóle  osiągalne  dla  tak 
dalece niedoskonałej istoty, jaką jest człowiek? 

Oczywiście,  że  tak.  Ta  możliwość  znajduje  się  w  zasięgu  ręki,  bliżej  niż  czubek  własnego 
nosa.  By  sobie  to  uświadomić  trzeba  tylko  nieustannie,  w  każdej  sytuacji,  pamiętać  o  tle. 
Innymi  słowy  praktykować  pokorę,  która  stanowi  niezbędny  początek  „Twojej  drogi  do 
sukcesu“. Pamiętać o istocie wszystkiego, co nas spotyka i pytać o to, kim jest ten, komu się 
to  wszystko  przydarza.  Także  o  to,  kim  będziemy  w  ostatnich  chwilach  życia,  jak  przejść 
przez  ucho  igielne,  czy  da  się  coś  przenieść  na  drugą  stronę?  W  książce  „Quest”,  napisanej 
lekko  i  zwięźle,  pokazujemy,  że  poszukiwania  egzystencjalne  i  duchowe  nie  są  czymś 

background image

 

dostępnym jedynie duchownym, teologom i filozofom, że są uniwersalną potrzebą zwykłych 
ludzi.  Fakt,  że  pana  tak  poruszył  ostatni  rozdział  książki,  też  o  tym  świadczy.  Najwyraźniej 
przeczuwa  pan,  o  co  chodzi,  na  czym  polega  wolność.  W  przeciwnym  razie  by  pan  tego  w 
ogóle nie zauważył. Gdy coś nas porusza i zachwyca, to możemy być pewni, że obcujemy z 
niezrealizowanym wymiarem naszego własnego istnienia. 

 

Przypowieść o rybce, która podsłuchując ludzi dowiedziała się, że jest coś takiego jak woda i 
że ta tajemnicza substancja ma tyle wspaniałych właściwości, czy propozycja podróży przez 
życie  nie  w  przedziale  wagonu  przy  ograniczającym  pole  widzenia  oknie,  ale  na  dachu 
pociągu, albo wręcz w helikopterze, skąd widać początek wędrówki, przebywaną drogę i cel - 
to są sugestie budujące i rozwijające naszą świadomość, ale czy i jak wiele osób potrafi Pana 
zdaniem dostrzegać niezwykłość zwykłości, o którą tu przede wszystkim chodzi? 

Myślę,  że  bardzo  wiele  osób  to  potrafi,  tylko  trzeba  je  do  tego  zachęcić  i  pokazać  drogę. 
Przypowieść  o  rybce  otwiera  ludziom  oczy  i  skłania  do  refleksji;  może  ja  też  jestem  rybką, 
która szuka wody. Daje ona też wgląd w sytuację świętych i proroków. Są w położeniu rybki, 
która odnalazła wodę. Nikt ich nie może zrozumieć.  Ludzie nie mogą im uwierzyć, że w tej 
wodzie od zawsze pływają – mało tego, że nie są różni od tej wody. Anegdoty i przypowieści 
są  przytoczone  w  tej  książce  po  to,  by  dać  ludziom  trochę  oddechu,  by  poczuli  się  mniej 
uwikłani  w  konsumpcyjne  szaleństwo.  Jest  tam  też  dramatyczna  przypowieść  o  człowieku, 
który utracił rodzinę i cały dorobek życia. Zrozpaczony, zapytał mnicha, czy zna jakieś słowo, 
które  mogłoby  go  pocieszyć.  A  ten  napisał  mu  na  tabliczce:  „uważaj“.  Nic  poza  tym.  Czyż 
można  nie  zainteresować  się  tym,  co  ten  mnich  wiedział  i  widział  i  tym  skąd  czerpał  tak 
niezłomną wiarę? 

Nie  chodzi  o  to,  by  z  biznesmenów  robić  mnichów.  Chodzi  o  to  by  ludzie  nie  stawiali 
wszystkiego na jedną, w dodatku kiepską kartę, by ich życie nie było gorączkowe i obsesyjne, 
napędzane lękiem.  

 

„Wolność  to  zjednoczenie  ze  wszystkim,  co  się  przydarza,  z  każdym  działaniem, 
odczuwaniem,  doświadczaniem  –  to  całkowite  otwarcie  się  na  tę  chwilę  wiecznego  procesu 
powstawania  i  przemjiania“.  Czy  taki  głęboko  wtajemniczony  znawca  psychiki,  duszy  i 
umysłu człowieka, jak Pan, potrafi osiągnąć stan, który opisuje to zdanie? 

To  nie  ja  osiągam  ten  stan.  To  on  mnie  czasami  osiąga,  gdy  choć  na  chwilę  uwalniam  się 
oddzielających, egocentrycznych myśli i wyobrażeń. Nie jest tak, że towarzyszy mi cały czas. 
Ale  zdarza  się  na  tyle  często,  że  pozwala  nie  zapominać  o  tle,  dostrzegać,  że  wszystko  się 
przydarza w nieskończonej przestrzeni i nie jest od niej różne. 

 

Rozmawiał Patryk Grząbka 

 

 

background image

10 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- koniec -