background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Riccardo Fabbrini uważnie rozglądał się po 

wypełnionej po brzegi kawiarni.  N i e  m ó g ł sobie 

darować, że  d a ł się w to wciągnąć. Wypatrywał 
samotnej kobiety, która nalegała, żeby tu się 
z nim spotkać. Gdyby dziś rano odebrał jej tele­

fon, inaczej by to rozegrał. Pani Pierce tymcza­

sem, zazwyczaj skrupulatna aż do przesady, naj­

wyraźniej dała się zwieść słodkiemu głosikowi. 
O cokolwiek chodzi tej kobiecie, niech to będzie 
warte zachodu.  N i e znosił, gdy ktoś marnował 

j e g o cenny czas. 

-  C z y m mogę służyć? 

Niecierpliwe spojrzenie Riccarda zatrzymało się 

na drobnej blondynce w służbowym fartuszku. Pat¬ 
rzyła na niego z  w i d o c z n y m zadowoleniem. Podob¬ 
ne reakcje ze strony kobiet nie byry niczym  n o w y m . 

Z w y k ł e używał swojego uroku i chwilkę z nimi 

flirtował, ale tym razem nie był w nastroju. Ktoś 

wykorzystał  j e g o naturalną ciekawość, żeby się nim 
pobawić. 

-  C z e k a m na kogoś - burknął pod nosem. 

background image

- Czy może pan podać nazwisko? - Kelnerka 

sięgnęła po listę rezerwacji. 

- To la. - Riccardo wskazał nazwisko osoby, 

na którą czekał. Przy Julii N. widniał znaczek. 
- Już tu jest, prawda? - zauważył ponuro i je­
szcze raz rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, 
kto pasowałby do portretu, jaki miał w wyob¬ 
raźni. 

Pewnie jest atrakcyjną, wysoką blondynką o dłu¬ 

gich nogach i niezbyt wyrafinowanym rozumku. To 
był jego ulubiony typ. Ich próżność była dla niego 
gwarancją braku jakiegokolwiek emocjonalnego 
zaangażowania. Uwielbiały wieszać się na jego 
ramieniu, pławiły w luksusach, jakimi zechciał je 

obdarować, ale znały swoje miejsce. Po tym, co 

przeszedł, nic miał najmniejszej ochoty na kolejny 
miłosny zawód. 

Domyślał się też, o co tej kobiecie może chodzić. 

o pieniądze! O cóż by innego? 

- Proszę, zaprowadzę pana - rzekła kelnerka 

i ruszyła przodem. 

Podążył za jej zgrabną figurką, przygotowany na 

wartką, błyskotliwą rozmowę, jaką poprowadzi 
z nieznajomą. Skoro już się pofatygował, da jej 
przynajmniej do zrozumienia, że z Riccardcm Fab-

brinim nikt jeszcze nie wygrał. Uśmiechną! się 

triumfalnie na myśl o spodziewanej rozgrywce. 

Kelnerka zaprowadziła go na tyły sali, gdzie było 

nieco luźniej i mniej gwarno. Przy stoliku siedziała 

background image

szczupła niepozorna szatynka, która na jego widok 
podniosła się lekko i nieśmiało wyciągnęła rękę na 

powitanie. 

- Przynieść panu coś do picia? - zapytała kel­

nerka, 

ale Riccardo jakby jej nic słyszał. 

N i c wierzył własnym oczom. Nieznajoma usiadła. 

Caly czas bacznie mu się przyglądała. 

- Pan Fabbrini, prawda? - upewniła się, patrząc 

na górującą nad sobą postać o oliwkowej karnacji. 

Z trudem opanowywała swoje zdenerwowanie, 

żałowała, że tutaj przyszła, ale przecież nie mogła 

inaczej. To było jasne jak słońce. Jednak z wyrazu 

jego twarzy mogła już teraz wyczytać, że rozmowa 

nie będzie ani łatwa, ani przyjemna. 

-  M o ż e pan zechce usiąść? 
-  N i e , nie zechcę. Natomiast żądam, żeby się 

pani przedstawiła i szybko wyjaśniła powód, dla 
którego mnie tu pani ściągnęła. 

Julia poczuła, jak jej ciało oblewa zimny pot. 

Żeby się uspokoić, wzięła głęboki oddech. W grun­
cie rzeczy ten groźnie wyglądający człowiek nic nie 
m ó g ł jej zrobić. Kelnerka po chwili wahania wyco¬ 

fała się dyskretnie. 

Rozważałam, czy przyjść do pańskiego biura 

- powiedziała cicho Julia. - Ale ostatecznie kawiar¬ 

nia wydała mi się bardziej odpowiednia. Bardzo 
proszę, żeby pan usiadł, panie Fabbrini.  N i e będzie¬ 
my mogli rozmawiać, dopóki będzie pan tak stał 
nade mną. 

background image

- Tak jest lepiej? - Oparłszy ręce na stolika. 

Riccardo pochylił się ku jej twarzy tak, że instynk¬ 
townie cofnęła głowę, zachowując bezpieczną od¬ 
ległość. 

Wprawdzie dobrze znała tę twarz, bo widziała 

zdjęcia i nasłuchała się o jego agresywnym sposobie 
bycia, ale nie spodziewała się tak gwałtownej reak¬ 
cji.  P o m i m o  j e g o buty, była pod wrażeniem zniewa¬ 
lającego męskiego uroku. 

-  N i e , panie Fabbrini - odparła, siląc się na 

obojętność. - Pan mnie próbuje zniechęcić, ale to 
się nie uda. 

Dobrze, że wybrała ten bar. Byli poza zasięgiem 

ciekawskich oczu i uszu, ale jednocześnie w miej¬ 

scu na tyle przestronnym i pełnym łudzi, że ich 

głosy i śmiech dawały jej poczucie bezpieczeństwa 

i pewnej intymności. Chociaż próbowała to ukryć, 
Riccardo nie bez satysfakcji zauważył, że jego 
seksapil i tym razem nie zawiódł. Sięgnął więc po 
krzesło i usiadł. 

-  N i e podała pani nazwiska mojej sekretarce.  N i e 

lubię takich tajemnic ani kobiet, które liczą na moją 

naiwność. A więc do rzeczy. Jak się pani nazywa? 

- Julia  N a s h . 

N i e miała pewności, czy nazwisko coś mu powie, 

ale widocznie Caroline z niczym się przed nim nie 
zdradziła, bo nie zareagował. 

-  N i c mi to nie mówi - rzekł Riccardo, jedno¬ 

cześnie przyzywając wzrokiem kelnerkę. 

background image

Nie  b y ł o to trudne, bo  p o m i m o że trzymała się 
dzielnie nie mogła się oprzeć, żeby nie przyglądać się 
temu apodyktycznemu przystojniakowi w niena¬ 
gannie skrojonym szarym garniturze. 

-Nie przypominam sobie też - ciągnął Riccardo 

po złożeniu zamówienia na whisky z lodem - żebyś -
my się kiedykolwiek wcześniej spotkali. 

Oparł się wygodnie na krześle, podczas gdy Julia 

była niezmiennie spięta i skupiona. Riccardo nie 
spuszczał z niej oczu nawet wtedy, kiedy kelnerka 
postawiła drinka na stole. 

Zechcą państwo zamówić coś do jedzenia? 

N i c będziemy  t u  d ł u g o .  R i c a r d o rzucił 

kelnerce krótkie spojrzenie. Skinęła głową i od­
daliła się. 

Skąd  p e w r o ś ć . że się nigdy nie widzieliś¬ 
my?- Julia próbowała odwlec to

t

 z czym przy¬ 

szła. 

-  M a ł e wróbelki nie przyciągają zazwyczaj mo¬ 

jej uwagi - powiedział kąśliwie. 

-  M o g ę pana zapewnić, że  m a ł e wróbelki też nie 

przepadają za napuszonymi drapieżnikami - od¬ 

parowała Julia,  t u m i ą c emocje. 

- Skoro  j u ż wymieniliśmy uprzejmości, propo¬ 

nuję, żebyśmy przeszli do meritum. Jaką ma pani do 
mnie sprawę, panno Nash? - Riccardo oparł łokcie 
na stole i wychylił resztę drinka. - Uprzedzam, że 

jeśli chodzi o etat w którejś z moich firm to nie tędy 

droga. 

background image

- Nie szukam pracy, panie Fabbrini. 
Zauważył wahanie w jej głosie. Nie przestawał 

obserwować jej spod przymrużonych powiek. 
Swój sukces w życiu zawdzięczał temu, że był 

bardzo konkretny. W rozwiązywaniu problemów 

kierował się rozsądkiem i logiką. Tylko to gwa¬ 

rantowało, że cel zostanie osiągnięty. Nawet ko¬ 

biety były przewidywalne jak przypływy i odpły¬ 
wy oceanu. 

Niespodziewanie dla niego samego było w tej 

niepozornej osóbce coś intrygującego. Seksualnie 
go nie pociągała, chociaż za tymi okularkami kryły 

się oczy o niespotykanym odcieniu szarości. Ciało 

też miała niezłe, ale jej głos... Nie dziwił się teraz 
pani Pierce. ze dała się tak łatwo podejść. Wręcz nie 
mógł się doczekać jakiegoś kolejnego kłamstewka 
z tych delikatnych ust. 

- Jeśli nie pracy, to pieniędzy - skwitował. 

- Pracuje pani dla organizacji charytatywnej? 

Wszelkie sprawy związane z dotacjami i sponsorin-
giem prowadzi moja sekretarka. Jestem przekona¬ 
ny, że coś dla pani znajdzie. 

- Żeby to było takie proste. 
- Pani wybaczy, ale moja cierpliwość też ma 

swoje granice. Nie mam czasu na gierki i sekrety. 
Niech pani powie wprost, o co chodzi, i miejmy to 

za sobą. 

Julia zbladła, rozumiejąc, że zwłoka nic jej nie 

da. Już i tak zbyt długo ukrywała prawdę. Tylko jak 

background image

mu to powiedzieć? Jakie dobrać słowa? Była na­

uczycielką i nigdy nic miała problemów z wysło­
wieniem się. Tym razem jednak było inaczej. Jed­

nak wzięła się w garść i spojrzała mu prosto w oczy. 

- Chodzi o pańską byłą zonę, Caroline - wy¬ 

rzuciła z siebie. Piękna twarz Riccarda znierucho¬ 

miała, ale nic odezwał się. Julia wzięła głęboki 
oddech i kontynuowała: - Myślałam, że moje na¬ 
zwisko będzie dla pana znajome, ale pewnie Caro¬ 

line wolała o tym nie mówić... 

Riccardo milczał. Wspomnienie o Caroline po¬ 

grzebał pod wspomnieniami innych kobiet. Czasem 
wracał do niego w jakichś sennych koszmarach, 
ale rzadko. 

- Nic pan nie odpowie? 
- A czego się pani spodziewa?-rzek! z kamien¬ 

ną twarzą. - Nic mam zamiaru gawędzić o mojej 
nieżyjącej żonie. Niech odpoczywa w pokoju. 

Miał zamiar wstać i odejść, ale Julia poderwała 

się z miejsca i delikatnie dotknęła jego przedra¬ 
mienia. 

- Bardzo pana proszę... - powiedziała cicho. 

- Jeszcze nie skończyłam. 

Riccardo pozostał na miejscu, ale nagły przy¬ 

pływ bolesnych wspomnień sprawił, że zamówił 
sobie kolejnego drinka, a dla niej kieliszek wina. 

- A dlaczego spodziewała się pani, że roz¬ 

poznam pani nazwisko? - zapytał bezbarwnym 
głosem. 

background image

- Bo... - zawahała się. - Bo mój brat nazywał się 

Martin Nash. Był mężczyzną, który... który... 

- Proszę się nic krepować, panno Nash - odparł 

Riccardo z rosnącą irytacją. - Był mężczyzną, który 
zajął moje miejsce, chciała pani powiedzieć. A cze¬ 
mu zawdzięczam tę niespodziewaną podróż w prze¬ 
szłość? Z tego, co sobie przypominam, po naszym 
rozstaniu ona została bardzo bogatą rozwódką. Ona 
i jej kochanek. Czyżby pominęli panią w testa¬ 
mencie? 

Był dokładnie taki, jakim go opisywała Caroline. 

A nawet gorzej. Kiedy jej szwagierka postanowiła 
zerwać z nim wszelkie kontakty, było go jej żal. 
W swoim czasie nawet próbowała ją od tego od¬ 
wieść. Nigdy nic potrafiła się z tą decyzją pogodzić. 
Gdyby wtedy poznała jego prawdziwą naturę, pew¬ 
nie nie miałaby tych wątpliwości. 

- Kochałam mojego brata, panic Fabbrini. A Ca¬ 

roline też była mi bardzo bliska - podkreśliła z wy¬ 
muszonym spokojem. 

Riccardo z trudem opanował wzbierającą w nim 

złość. Jego oczy rzucały błyskawice. 

- Cóż, proszę przyjąć moje kondolencje - szy¬ 

dził. 

- Nie jest pan szczery. 

- Nic. I na pewno rozumie pani dlaczego. Nie 

dziwi mnie, że moja żona wzbudziła pani sympatię. 
Taka była piękna i dobra dla wszystkich. A jednak 
miała romansik za moimi plecami! 

background image

Podniesiony, oskarżający ton głosu Riccarda 

wzbudził zainteresowanie ludzi przy sąsiednich sto¬ 

likach. 

- To nie tak - zaprotestowała Julia. 
- A czy to ma teraz jakieś znaczenie? - skwito¬ 

wał. - To się wydarzyło piec lat temu. W moim 

życiu wiele się zmieniło od tego czasu, wiec może 
niech pani przejdzie od razu do rzeczy i zakończmy 
tę rozmowę. Zaznaczam jednak, że jeśli żywiłem 

jakiekolwiek uczucia do mojej nieodżałowanej eks-

malżonki, wyparowały w dniu, kiedy oznajmiła, że 
spotyka się z innym. A pani uczucia, panno Nash, 
mnie nie interesują. 

- Nic oczekuję pańskiego współczucia. 
- Nic? To po co mi pani zawraca głowę? 
- Żeby powiedzieć panu, że...-przerwała, jakby 

waga słów, które miały za chwilę paść, odebrała jej 
głos. Zdjęła okulary i drżącymi rękami zaczęła 

czyścić szkła. 

Bez okularów wydala mu się zagubiona i bez¬ 

bronna. Ale Riccardo nie miał zamiaru ulegać ckli¬ 
wym sentymentom. Była siostrą jego rywala. Kto 
wic. może przysłuchiwała się niestworzonym his¬ 
toriom, jakie tamtych dwoje o nim opowiadało. 

Rozważał właśnie, czy zamówić sobie kolejnego 

drinka dla poprawienia humoru, kiedy wyczuł na 
sobie wzrok Julii. O nie, nie będzie jej niczego 
ułatwiał. 

- To prawda, że Caroline i mój brat spotykali się 

background image

przez cztery miesiące, zanim wasz związek defini¬ 
tywnie się rozpadł - powiedziała Julia i, dodając 
sobie odwagi, upiła duży łyk wina. - Spotykali się, 
ale nie sypiali ze sobą. 

Riccardo zaniósł się szyderczym śmiechem. 
- A to dobre! I pani w to uwierzyła? 
- Tak - odparła zirytowana jego reakcją. 

- Cóż, może jestem cyniczny, panno Nash, ale 

jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić, źe dorośli 

ludzie, mężczyzna i kobieta, przez cztery miesiଠ

ce tylko trzymają się za rączki i gruchają do 
siebie. Moja była żona była niezwykle urodziwa 
i pociągająca. Śmiem wątpić, żeby pani brat 
utrzymał ręce przy sobie, nawet gdyby bardzo 
tego chciał. 

- Nigdy ze sobą nie spali - powtórzyła Julia 

z uporem. 

Tak twierdziła Caroline, a Julia wierzyła każ¬ 

demu jej słowu. Zwierzyła się jej, źe odczuwa lęk 
przed Riccardem. Podczas ich krótkiego narzeczeń-
stwa mogło się to wydawać nawet ekscytujące, ale 
potem coraz trudniej było jej znieść te jego ciągłe 

wybuchy złości. Im bardziej chciał dominować, tym 
bardziej zamykała się w sobie. Jak kwiat ścięty 

mrozem. Jej defensywna postawa powodowała es¬ 
kalację jego agresji. 

Wtedy pojawił się Martin. Był wprawdzie prze¬ 

ciętnej urody, ale jego ujmujący uśmiech, nieśmia¬ 
łość i empatia były jak balsam dla jej poranionej 

background image

duszy. Ale nic poza tym. Myśl o zdradzie była jej 
wstrętna. Za to dużo ze sobą rozmawiali. Zwłasz¬ 

cza w te długie, puste wieczory, kiedy zostawała 
zupełnie sama. W tym czasie Riccardo bawił się 

w najlepsze w swoim apartamencie w centrum 

Londynu. 

- Kto wie, może ma pani rację - zauważył 

z ironicznym uśmiechem. - Jeśli chodzi o namięt¬ 
ność. Caroline miała z tym pewien problem. A więc 
przyszła pani pogodzić się z wrogiem i oczyścić 
z zarzutów świętej pamięci braciszka? Misja speł¬ 
niona. Kurtyna, oklaski! 

-  N i e ! - żachnęła się Julia. - Przyszłam poinfor¬ 

mować pana. panie Fabbrini, że ma pan dziecko. 
Córeczkę o imieniu Nicola. 

Zapanowało nieznośne milczenie. Po chwili Ric¬ 

cardo wybuchnął głośnym śmiechem. 

- Twierdzi pani, że jestem tatusiem? - Roz¬ 

bawienie stopniowo ustępowało oburzeniu. - Od 
początku wiedziałem, że chodzi o pieniądze. Za¬ 

stanawiało mnie jedynie, na jakiej podstawie może 

SIĘ ich pani domagać. Chylę czoło przed pomys¬ 

łowością. Przeoczyła pani jednakże drobny szcze¬ 

gół. Musiałbym być ostatnim naiwnym, żeby w to 

uwierzyć. Nie, panno Nash. - Na twarzy Riccarda 

malował się niesmak. - Nie będę utrzymywał dziec­

ka pani brata. 

- Caroline zaszła w ciążę na dwa tygodnie 

przed waszym rozstaniem - powiedziała Julia. 

background image

- Czy pan w to uwierzy czy nie, lt pańska sprawa. 
Nie chcę od pana żadnych pieniędzy. Uznałam za 
swój obowiązek poinformować pana o istnieniu 
córki. Najwidoczniej jednak ta wiedza nie jest panu 

potrzebna. 

Julia podniosła się z krzesła i sięgnęła po torebkę. 
- Pani się dokądś wybiera? - zapytał z niedo¬ 

wierzaniem. 

Nic mieściło mu się w głowie, że zwabiwszy 

go tutaj i narobiwszy zamieszania, mogłaby tak 
po prostu odejść. Zbyt dużo pytań kłębiło mu się 
w głowic. 

- No cóż, przynajmniej próbowałam - rzekła 

Julia i z dumnie uniesioną głową ruszyła do wyjś¬ 
cia. 

- Wracaj! - zawołał za nią Riccardo. 
Wszyscy skierowali wzrok w jego stronę. Wszys¬ 

cy oprócz Julii. Przyśpieszyła kroku, a kiedy znalaz¬ 
ła się na zewnątrz, zaczęła biec. Nie było to łatwe. 
Padał ulewny deszcz, a wiatr chłostał ją po twarzy. 

Musiała bardzo uważać na mokrych chodnikach, 

żeby się nic poślizgnąć i nie upaść. Żałowała, żc nie 

ma na nogach kaloszy. W taką pogodę byłyby bar¬ 

dziej odpowiednie. 

Nagle poczuła ostre szarpnięcie za ramię i zoba¬ 

czyła przed sobą wściekłą twarz Riccarda. 

- Pojawiasz się znikąd, opowiadasz bajki o mo¬ 

jej byłej żonie i jakimś dziecku, a potem idziesz 

sobie jakby nigdy nic?! 

background image

- Powiedziałam prawdę, a teraz niech mnie pan 

puści. To boli! 

- I dobrze - odparł. 
- Jeśli mnie pan zaraz nie puści, to zacznę krzy¬ 

czeć. Chyba nie chce pan wylądować w areszcie za 
napaść na kobietę. 

- Nie - odparł z większym opanowaniem i. 

trzymając kurczowo rękaw jej płaszcza, pociągnął 

ją za sobą. 

- Dokąd mnie pan ciągnie? Czasy kamienia łu¬ 

panego mamy dawno za sobą. Teraz prawo chroni 
kobiety przed takimi brutalami. 

- Chroni też przed oszustkami, które wymyślają 

bujdy, żeby szantażować takich jak ja. 

Julia poddała się, wiedząc, że nie ma szans w tej 

nierównej walce. Zatrzymali się przed czarnym 

jaguarem zaparkowanym dyskretnie przy bocznej 

uliczce. 

Przez cały ten czas Riccardo szukał odpowiedzi 

na jedno pytanie - kiedy po raz ostatni uprawia! seks 

z Caroline. Przypomniał mu się schyłkowy okres ich 

małżeństwa. Wróci! wtedy późno po jakiejś zakra¬ 

pianej kolacji. Przyniósł żonie bukiet kwiatów, żeby 

ją udobruchać, Ich związek przeżywał kryzys, a ona 

bardzo się od niego oddaliła. Niby wszystko było jak 
trzeba, a jednak znowu nic tak. Zbudzona ze snu 
w środku nocy nie robiła mu wyrzutów. Przyjęła 

kwiaty i nawet ułożyła je w wazonie. Potem z równą 
uprzejmością pozwoliła mu na zbliżenie. 

background image

- To wszystko kłamstwo - powiedział, zagłu¬ 

szając niespokojne myśli - i zaraz sobie o  t y m 

porozmawiamy. 

-  N i e wsiądę do tego samochodu. 
- Zrobisz, co każę. 

Jego arogancja na chwilę odebrała Julii głos. 
- Jak pan śmie tak do mnie  m ó w i ć ! 
- Wsiadaj!  N i c dokończyliśmy naszej rozmowy. 
- Odmawiam. 
- A to czemu? - zapytał ironicznym tonem, 

otwierając przed nią szeroko drzwi samochodu. 

-  M o ż e myślisz, że polecę na twój kobiecy wdzięk? 

Bez obaw.  M ó w i ł e m przecież, że takie szare wróbel¬ 
ki nie są w moim guście. 

N i c widząc innego wyjścia, Julia wsiadła do 

jaguara ze złośliwą satysfakcją, że być może jej 

przemoczone ubranie zostawi plamy na kremowej 
skórzanej tapicerce. 

- A teraz, panno Nash - odezwał się Riccardo, 

sadowiąc się za kierownicą - zawiozę panią do 
domu. Oczekuję, że po drodze pani mi się ze wszyst¬ 

kiego ładnie wytłumaczy. Dopiero wtedy uznam 

naszą rozmowę za zakończoną. 

Julia siedziała w milczeniu, czując, że jej serce 

wali jak miotem. W otoczeniu ludzi i kawiarnianego 
gwaru czuła się pewniej. Sam na sam z Riccardem. 
w samochodzie, zdała sobie sprawę z jego prze¬ 

wagi. I z czegoś jeszcze - był niezwykle seksow¬ 

nym mężczyzną. 

background image

- No to dokąd mam jechać? - zapytał, a ona 

niepewnym głosem podała mu adres. - Chyba się 
pani mnie nie obawia, panno Nash. - Przekręcił 
kluczyk w stacyjce i wyjechał na drogę w kierunku 

Hampstead. 

- To nie obawa, panie Kabbrini - skłamała - ale 

zaskoczenie. Pana arogancją i butą. Pierwszy raz 
mam do czynienia z kimś takim. 

- Pani mi pochlebia. 

- Też coś! - prychnęła i, odsuwając się na moż¬ 

liwie najbezpieczniejszą odległość, przylgnęła nie¬ 
mal całym ciałem do drzwi. 

Z profilu Fabbrini wygląda! równic interesująco. 

Musiała przyznać Caroline rację. Obok takiego fa¬ 

ceta trudno przejść obojętnie. 

- W takim razie może mi pani powie, kiedy pani 

wpadła na pomysł, żeby mnie oszukać? - zapytał 
z przesadną uprzejmością. 

- Powiedziałam prawdę. 

- A to niby moje dziecko ile sobie liczy lat? 

Cztery czy pięć? 

-  P i ę ć .  N a  i m i ę  m a  N i c o l a . 

- I pomyśleć, że moja ukochana eksmalżonka 

nic pisnęła mi o tym ani słowa. Zadziwiające, nie 

sądzi pani? Zwłaszcza że chlubiła się swoimi wyso¬ 

kimi standardami moralnymi. 

- Sądziła, że tak będzie lepiej. 

Riccardo poczuł pulsowanie w skroniach. Myśl 

o tym, że mógł zostać oszukany w taki sposób. 

background image

d o p r o w a d z a ł a go do szewskiej pasji.  N o , ale to 
przecież bujda! 

Rzucił spojrzenie na Julię. Jak  m ó g ł chociaż 

przez chwilę wierzyć, że mówiła prawdę? Z drugiej 
Strony oszuści mają to do siebie, że potrafią się 

nieźle kamuflować. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Pozostała część drogi upłynęła w niezręcznym 

milczeniu. Byłoby to nic do zniesienia, gdyby nie 

szum uderzającego o szyby deszczu. Julia nie mogła 
się doczekać końca tej podróży. Kiedy w końcu czarny 

jaguar zajechał pod trzypiętrowy wiktoriański dom 

z czerwonej cegły, otworzyła drzwi i wyskoczyła pra¬ 
wie w biegu, zdawkowo dziękując za podwiezienie. 

Kuląc się przed deszczem, pobiegła do fronto¬ 

wych drzwi, nerwowo przeszukując torebkę. Kiedy 
wreszcie znalazła klucz, Riccardo wyrósł jak spod 
ziemi i wyjął jej go z rąk. 

- Chciałbym wiedzieć, co chciała pani osiągnąć 

tą naciąganą historyjką - powiedział, przekręcając 
klucz w zamku i puszczając ją przodem. 

— Powiedziałam już wszystko. — W głosie Julii 

słychać było zmęczenie i rezygnację. 

— Niemożliwe! Caroline nigdy nie ukrywałaby 

czegoś takiego przede mną. Bez względu na jej 
uczucia wobec mnie. 

- OK. Mam się przyznać, że zmyśliłam całą tę 

background image

W tej samej chwili  p o ż a ł o w a ł a swoich słów. 

Jego zaciśnięte wargi i gniewne spojrzenie nie wró¬ 
ż y ł y nic dobrego. Caroline jednak miała rację. Po¬ 
winna była zaufać jej osądowi.  C z y cokolwiek 
lub ktokolwiek jest w stanic zmienić szorstką naturę 
Riccarda Fabbriniego? 

-  N i c jestem zadowolony, panno Nash - rzekł, 

chwytając ją za ramię i pochylając się nad nią tak, że 
tylko centymetry dzieliły ich twarze. 

W tej pozycji trudno jej  b y ł o oddychać, ale 

p o m i m o wzburzenia i strachu patrzyła mu prosto 
w oczy. Riccardo musiał wyczuć, że w tej grze to 

ona  m o ż e okazać się silniejsza. 

- Przejdźmy do kuchni - powiedziała w końcu, 

strącając z siebie  j e g o rękę i torując sobie drogę. 

-  O p o w i e m wszystko od początku, ale proszę nie 

zarzucać mi kłamstwa i wysłuchać, co mam do 
powiedzenia. 

Idąc przodem, czuła za sobąjego silną, drapieżną 

postać. Dreszcz przeszedł jej po plecach.  Z u p e ł n i e 

jakby miała za sobą panterę czającą się do skoku. 

Poprosiła go, żeby usiadł, i zamknęła cicho drzwi. 

Martin i Carolinr mieszkali w tym domu. Cieka¬ 

we, czy Riccardo rozpozna jakieś przedmioty. Ra¬ 

czej wątpliwe. Caroline pozbyła się większości rze¬ 
czy zaraz po rozwodzie, odsyłając mu cenne obrazy 

i wyprzedając resztę, której nic chciał przyjąć z po¬ 

wrotem.  K a z a ł się jej wynosić - z kochankiem i ze 
wszystkim! Caroline zatrzymała jedynie drobne pa-

background image

miątki, ozdoby, jeden czy dwa niewielkie obrazki, 
które dostała od rodziców. 

- Napije się pan kawy? -  z a p r o p o n o w a ł a Julia. 
- To nie jest pani  d o m . prawda?  N a l e ż a ł do 

nich? - zapytał Riccardo, wodząc wzrokiem po 
sprzętach. 

-  T a k . mieszkali tutaj. 

Przechadzając się po pokoju, zdjął kurtkę i rzucił 

na stół. Zatrzymał się dłużej przy wiszącej na ścia­
nie korkowej tablicy, pokrytej dziecięcymi rysun­
kami. 

- To rysunki pańskiej córki -  o d e z w a ł a się Julia, 

nie patrząc na niego. We wrześniu zaczęła chodzić 
do szkoły i... 

- A pani ciągle swoje? - Riccardo odwrócił się 

od tablicy i wbił w nią kpiące spojrzenie. 

Julia nic odpowiedziała.  W z i ę ł a głęboki oddech 

i wolno wypuściła powietrze, a następnie otworzyła 

jedną z szuflad, wyjęła zdjęcie brata i drżącą ręką 

podała jc Riccardowi. Oboje, ona i jej brat. mieli 
kiedyś jasne włosy, ale podczas gdy jej włosy z cza-
eem ściemniały. Martin nawet po trzydziestce  b y ł 

blondynem z niebieskimi, śmiejącymi się oczami. 

-  T a k wyglądał mój brat. 

Riccardo spojrzał na zdjęcie, z premedytacją 

zgniótł je w dłoni i rzucił na stół. 

- Wygląd pani brata  m n i e  n i c interesuje - od¬ 

powiedział opanowanym głosem. -  N i e byłem go 

ciekaw wtedy, więc teraz tym bardziej nie jestem. 

background image

-  N i c pokazałam panu tego zdjęcia w celu za­

spokojenia pańskiej  c i e k a w o ś c i - p o w i e d z i a ł a Julia, 
stawiając przed nim filiżankę z kawą.  N i c wiedzia­
ła, jaką pije, ale założyła, że czamą, mocną i bez 

cukru.  N i e pomyliła się. - Chciałam tylko zwrócić 
pańską uwagę na to, że Martin  m i a ł jasne włosy. 

Prawie tak jasne jak Caroline. 

- I co z tego? 

- Proszę, niech pan ze mną pójdzie. Tylko ci¬ 

chutko. 

N i e dając mu czasu na dalsze pytania, Julia 

zaprowadziła go po schodach na górę, gdzie za¬ 
trzymała się u drzwi sypialni Tak jak przypusz¬ 
czała, jej matka, która spała teraz w pokoju gościn¬ 
nym, zostawiła włączoną lampkę przy łóżku dziec¬ 
ka. Nicola bala się ciemności. Dziecięca wyobraꬠ
nia ożywiała potwory czające się w szafkach i pod 
ł ó ż k i e m . 

Nicola była podobna do ojca. Miała długie, nie-

podcinane dotąd, czarne włosy i oliwkową karnację, 
charakterystyczną dla włoskiej, śródziemnomors¬ 
kiej urody. Oczy, teraz zamknięte, też były ciemne, 
podobnie jak oczy Riccarda. 

- Jak pan chce, może pan zlecić badanie  D N A , 

ale wystarczy spojrzeć. Podobieństwo jest uderza¬ 

jące. 

Przyglądając się dziewczynce, Riccardo milczał 

jak zaklęty, a potem nagle odwrócił się na pięcie 

i szybko wyszedł z pokoju. Zupełnie nic wiedział. 

background image

co myśleć. Konsternacja błyskawicznie przerodziła 
się w bezsilną złość. 

Pięć lat! Pięć lat utrzymywano go w niewiedzy 

0

 istnieniu jego własnego dziecka! Bo tego, że 

Nicola jest jego córką, był pewny na sto procent. Nic 
miał wątpliwości. Jego była żona i jej nowy mąż 

wychowywali  j e g o dziecko, spędzali razem czas. 
patrzyli, jak się rozwija, jak rośnie. Jego samego nie 
było przy tym. Odebrano mu ten czas. pozbawiono 
radości. 

Im nic mógł już nic zrobić. Całą swoją nienawiść 

skupił teraz na Julii, której kroki słyszał za sobą na 
schodach. Ona była przecież częścią tego spisku. 

W tym. że odkryła przed nim prawdę, też musi mieć 

jakiś interes. Ale zapłaci mu za to! Miał ochotę 

rozwalić to przytulne gniazdko, w którym nic on, ale 

jakiś obcy facet zajmował się j e g o córeczką. 

Kiedy zaniepokojona Julia weszła do kuchni, 

przywitał ją zachmurzonym obliczem. 

- Niech pani nawet nic próbuje jej usprawied¬ 

liwiać! Miała czelność zabawić się w Pana Boga 

1 decydować o życiu moim i mojego dziecka. A pa¬ 

ni... - zapytał pogardliwym tonem - nie widziała 
nic niewłaściwego w tym, że pani brat ukradł mi 

dziecko? 
- To nic jest w porządku - zaprotestowała Julia, 

chociaż wiedziała, że to na nic się nie zda. 

Nic pochwalała decyzji Caroline. ale potrafiła ją 

zrozumieć. Gdyby Riccardo wiedział o dziecku, na 

background image

pewno poruszyłby niebo i ziemię, żeby przejąć nad 
nim opiekę. Przy jego pieniądzach i pozycji Caro¬ 

line byłaby bez szans. 

- Jak pani śmie mówić, co jest, a co nic jest 

w porządku? - rzeki, waląc pięścią w stół. Filiżanka 
ze spodeczkiem podskoczyły i spadły na podłogę, 

rozpryskując się na kawałki. Nawet nie zwrócił na 

to uwagi. 

- Niech pan spojrzy prawdzie w oczy - zaczęła 

Julia. - Nic byliście już wtedy małżeństwem. Mógł¬ 

by pan widywać się z Nicolą w weekendy, ale i tak 

nic bylibyście pełną rodziną. 

Do Riccarda jednak nic trafiały jej argumenty. 

Nic było takich słów, które by go mogły przekonać. 

- Teraz, kiedy pan już wic, musimy ustalić parę 

spraw - powiedziała, siląc się na spokój. - Na 
przykład, kiedy by się pan chciał widywać z córką? 

Z uczuciem ulgi usiadła przy stole. Ze zdener¬ 

wowania nogi zaczęły już odmawiać jej posłuszeń¬ 

stwa. Przygładziła palcami sięgające do ramion 

włosy, zawijając niesforne końce za uszy. Spodzie¬ 
wała się. że sytuacja będzie trudna, ale nic przewi¬ 

działa takiego wybuchu z jego strony. 

- Typowo pragmatyczne brytyjskie podejście 

- zauważył z ironią. - Mam może z uśmiechem 

przejść do porządku nad tym, co się stało, i ustalić 
zasady odwiedzin? 

- Coś w tym rodzaju. 
- Wychowałem się w tym systemie, ale nic ma 

background image

we mnie nic z flegmatycznego Brytyjczyka — odparł 

lodowatym tonem. - Na chłodno mogę prowadzić 
interesy, ale jeśli chodzi o moje życic prywatne, 

rządzą mną namiętności. 

Julia pokręciła głową. 

- W tej sytuacji namiętności na pewno nam nic 

p o m o g ą - r z e k ł a , ważąc słowa. Miała bowiem świa¬ 
domość, że stąpa po bardzo cienkim lodzie. - Nicola 
pana nic zna.  N i e ma pojęcia, kim pan dla niej jest 

i będzie przerażona, jeśli nagle wkroczy pan w jej 
tycie i wywróci wszystko do góry nogami. Już i tak 

jest jej trudno pogodzić się ze stratą... - Chciała 

powiedzieć  „ r o d z i c ó w " , ale w porę ugryzła się 
w język. - ...Martina i Caroline. Trzeba z nią po¬ 

stępować niezwykle delikatnie. 

Z jednej strony to, co mówiła,  b y ł o przekonujące. 

Ale z drugiej Riccardo czuł się jak ranne zwierzę. 
N i e rozumiała jego bólu, który przeszywał każdą 

cząstkę jego ciała.  N i c wyobrażała sobie nawet, jak 

TO jest. kiedy okazuje się. że cale życic jest poza 
naszą kontrolą. 

Jeszcze dziś rano  b y ł człowiekiem sukcesu. Miał 

udane, poukładane życie, z którego  m ó g ł czerpać 
pełnymi garściami. A teraz siedzi naprzeciw jakiejś 
kobiety, która go poucza, jak ma się zachowywać! 

- Muszę się napić czegoś mocniejszego niż ta 

kiwa - powiedział nagle. 

Julia pomyślała, że może jej też to dobrze 

zrobi, ale najpierw postanowiła uprzątnąć z podłogi 

background image

rozbitą porcelanę. Wrzucała do kosza kawałek po 
kawałku, nie przestając obserwować go kątem oka. 
Był tak pogrążony w myślach, że prawie nieobecny. 
Ciekawe, jakie będzie jego następne posunięcie. Co 
powie? 

Nagle zerwała się na równe nogi, przygryzając 

z bólu wargę. Ostry odłamek szkła wbił jej się 
w palec, z którego sączyła się teraz smużka krwi. 
Nie znosiła tego widoku. Bała się, że zemdleje. 

- Co się stało? 
- To przecież widać! Rozcięłam sobie palec. 

Riccardo chwycił ją za rękę, przyjrzał się ranie 

i zręcznym ruchem usunął szklaną drzazgę. Delikat¬ 
ność, z jaką to uczynił, zaskoczyła ją. 

- Gdzie apteczka? 
- Jest w... Zaraz przyniosę... 
Nic puścił jednak jej ręki, ale wszedł z nią do 

małego kantorka przy kuchni i ze wskazanej przez 
nią szafki wyjął tekturowe pudełko. Pełno było 

w nim różnych lekarstw, z przewagą tych dla dzieci. 

Wciąż trzymał ją za rękę. Biorąc pod uwagę 

wzajemną wrogość i konflikt, w jakim tkwili, ta 

fizyczna bliskość była niczym parodia intymności. 

- T o nazywa pani apteczką? - stwierdził z poli¬ 

towaniem. - A gdzie są plastry z opatrunkiem? 

- Gdzieś tam są - odparła i dodała z ostrzegaw¬ 

czym błyskiem w oku: - Proszę mnie nie pouczać. 
Nie prosiłam o pomoc. Sama potrafię o siebie 
zadbać. 

background image

W końcu udało jej się znaleźć kilka plastrów 

ozdobionych postaciami z „Kubusia Puchatka". 

-  N i c o l a bardzo lubi tę bajkę - powiedziała. 

- Obmyję palec. 

Ale zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch. 

Riccardo  w ł o ż y ł sobie jej palec do ust i wyssał ranę. 

B y ł o to tak niespodziewane, a przy tym intymne, że 
zupełnie nic wiedziała, jak zareagować. 

- Ślina jest najlepszym środkiem odkażającym 

- poinformował i, przyjrzawszy się ranie, delikatnie 
opatrzył ją plastrem. 

- Julia, co się tutaj dzieje? Przeszkodziłam 

w czymś? - usłyszała za sobą głos matki. 

-  N i c , oczywiście, że nie,  m a m o - odpowiedzia¬ 

ła zmieszana. 

- Wróciliście z randki?  M ó w i ł a ś , zdaje się, że 

wybierasz się z przyjaciółmi do pubu. Nie wspomi-

atłaś, że masz chłopaka. 

Julia poczuła, że się rumieni. Powinna była po¬ 

wiedzieć matce prawdę, ale, nic wiedząc, jak po¬ 
toczą się wypadki, nie chciała jej bez potrzeby 

martwić. 

- Mamusiu - zaczęła niepewnie, zerkając na 

Riccarda - to jest Riccardo Fabbrini. ojciec  N i c o l i . 

Riccardo wyciągnął dłoń na powitanie. 

- Ojciec Nicoli... - powtórzyła zaskoczona Jean¬ 

nette Nash. - Przepraszam... Myślałam... 

- Wiem. co myślałaś,  m a m o - przerwała jej 

Julia, przechodząc do kuchni. -  N i e uprzedziłam cię 

background image

o tym spotkaniu, bo... - zawahała się, napotkawszy 

jego chłodne spojrzenie. 

- Na wypadek, gdyby spotkanie się nie udało 

- dokończył myśl Riccardo. - Gdybym okazał się 

facetem, który uchyla się od odpowiedzialności. 

Ale, jak widać, jest inaczej. 

- Nicola się nie obudziła, prawda? - upewniła 

się Julia, przy okazji zmieniając temat. 

-  N i e , śpi jak niemowlę. Tylko ja wstałam, żeby 

napić się wody. Wiesz, jakie mam kłopoty ze snem. 
To musi być dla pana bardzo trudne - zwróciła się 
do Riccarda. - Bardzo panu współczuję, ale też 
cieszę się, że pan przyszedł. 

Ujęty szczerością jej słów i spojrzenia jasno¬ 

niebieskich oczu, Riccardo odpowiedział uśmie¬ 
chem. Pierwszy uśmiech, jaki Julia miała okazję 
zobaczyć tego wieczoru. 

- Zostawię was samych. Macie na pewno wiele 

do obgadania - rzekła Jeannette Nash, nalewając 

wody do szklanki. - Do zobaczenia, panic Fabbrini. 

- Riccardo. Proszę do mnie mówić po imieniu. 

Jakkolwiek by było - wykrzywił usta - należę teraz 
do rodziny. 

- Chciał pan coś mocniejszego do picia.  M a m 

trochę wina w lodówce, ale to wszystko. - Julia 
wyjęła z lodówki butelkę sauvignon. Czuła na sobie 

jego wzrok, gdy nalewała wino do kieliszków: du¬ 

żego dla niego i mniejszego dla niej. 

Wydawała mu się niezwykle opanowana, cho-

background image

ciaż podejrzewał, że to tylko gra pozorów. Ciekawe, 

jak by się zachowywała, gdyby znalazła się na jego 

miejscu. 

- A właściwie dlaczego postanowiła pani się ze 

mną skontaktować? - zapytał, siadając przy stole. 
Odsunął krzesło tak, żeby móc swobodnie wypros¬ 

tować długie nogi. Sącząc wino, przyglądał się jej 
twarzy. -  N i e byłoby łatwiej zostawić wszystko tak, 

jak było? Bez ryzyka, że sytuacja może wymknąć 

się spod kontroli? 

Julia, siedząc naprzeciw niego, z łokciami na stole, 

wyglądała jak dziecko, wywołane do odpowiedzi. 

- Zrobiłam  t o , co moim zdaniem musiałam zro¬ 

bić - odparła, spuszczając oczy. - Jednak dopóki 

Caroline żyła, szanowałam jej życzenie. 

- Bo się pani z nią zgadzała, bo nie widziała pani 

niczego złego w spisaniu mnie na straty? 

- Bo ona tego chciała. Bo kochałam mojego 

brata i chciałam, żeby żyli w spokoju. Najważniej¬ 

sze, żeby teraz znaleźć najlepsze rozwiązanie. 

-  N i e wątpię, że jakiś planjuż sobie pani obmyś¬ 

la. 

- Wiem, że będzie panu to trudno zaakcepto¬ 

wać, ale przez jakiś czas nie powinien się pan 
ujawniać. Niech pan ją najpierw pozna, zbliży się do 

niej i dopiero potem powie, że jest pan jej biologicz¬ 
nym ojcem. 

- Bo faktycznym  b y ł pani brat, prawda? - za¬ 

uważył z goryczą. 

background image

- Pełnił obowiązki ojca, to prawda. Ale Nicola 

wiedziała, że nie był jej prawdziwym ojcem. Ani on, 

ani Caroline nie udawali, że jest inaczej. 

- Przyjdę jutro, żeby się z nią zobaczyć. O której 

wraca ze szkoły? Czy pani uczy w tej samej szkole? 

- Tak, ale uczę starsze dzieci. Zazwyczaj kończę 

wcześniej, żebyśmy mogły razem wrócić do domu. 
Jesteśmy w domu około wpół do piątej. 

Riccardo wstał i włożył kurtkę. To był chyba 

najdłuższy dzień w jego życiu. Zauważył, że Julia 
też jest już znużona. 

- Czy pani matka mieszka tu z wami? - zapytał, 

odprowadzany do wyjścia. 

- Ma własne mieszkanie. Dziś przyszła zaopie¬ 

kować się Nicolą podczas mojej nieobecności. 

- A pani? Gdzie pani mieszkała? 
- Wynajmowałam mieszkanie. 
- Opieka nad Nicolą musiała zmienić pani życic 

- stwierdził bez cienia współczucia. - Ograniczyć 

pani wolność. Trudno znaleźć sobie partnera, gdy 
trzeba zajmować się pięcioletnim dzieckiem. 

- To nie problem - ucięła i otworzyła przed nim 

drzwi. 

Wilgotny chłód wdarł się do środka. Zamiast 

ulew-nego deszczu siąpił teraz zimny kapuśniaczek. 

- To dlatego pani mama tak się ucieszyła, myś¬ 

ląc, że przyprowadziła pani do domu chłopaka? 
- Widząc jej zmieszanie, Riccardo poczuł mściwą 

satysfakcję. Przez ostatnie parę godzin to ona dyk-

background image

lowała warunki. Milo  b y ł o znowu poczuć się panem 
sytuacji. 

- Przypominam, że jest pan tutaj z powodu córki 

- oznajmiła chłodno. Moje życie osobiste nic ma 

m nic do rzeczy. 

- Zatem do jutra, panno Nash. Na koniec po¬ 

zwolę sobie zauważyć, że chociaż obecnie to pani 
dyktuje warunki, fortuna jest zmienna... 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Podoba mi się, taki miły pan... 
- Co takiego? - Julia skończyła zaplatanie war­

koczy na głowie Nicoli i pociągnęła nimi lekko, tak 
żeby dziewczynka odwróciła ku niej twarz. Jej oczy 

w kształcie migdałów może nie były tak czarne 

i błyszczące jak oczy jej ojca, ale miały takie same 

gęste rzęsy. 

- Kto jest taki miły? 

Julia wymieniła z matką spojrzenie. 

- Pan. który ma tu zaraz przyjść, kochanie. 
- Czy mogę przed podwieczorkiem pooglądać 

bajki w telewizji? 

- Nie teraz.  M o ż e za chwilę - odparła Julia. 

- Wiem. co mówię - syknęła jej do ucha matka, 

wyginając zabawnie brwi. 

Efekt był tak komiczny, że Julia zawsze wybu¬ 

chała śmiechem, ale dziś zbyt była spięta przed 

mającym nastąpić spotkaniem. 

- Co będzie na podwieczorek, ciociu? 

- Kurczak. 
- Nie znoszę kurczaka. Czy muszę jeść? - zapy-

background image

tato Nicola z błagalną miną, wbijając piąstki w prze­
pastne kieszenie spodni ogrodniczek. 

- Zjesz, zjesz. Takiego kurczaka jeszcze nie 

j a d ł a ś . Smażone udka! 

- Dobrze by było... - zaczęła matka, ale ucięła 

zmrożona wzrokiem Julii. - Cóż... Do tego jest 

bardzo przystojny. 

Julia, która od rana żyła w stresie przed tą wizytą, 

nie mogła się już doczekać dzwonka u drzwi. Miała 
dość tych insynuacji, którymi  z a m ę c z a ł a ją matka, 

Odnosiła wrażenie, że słyszy to samo dzień w dzień, 

Zwłaszcza od czasu, kiedy zabrakło Caroline i Mar¬ 

tina. 

- Nie jestem zainteresowana - odpowiedziała 

ostrym szeptem Julia. - I nie musisz się o mnie 

martwić,  m a m o .  M a m pracę, satysfakcjonujące ży­

cie. Mężczyzna nie jest mi potrzebny. 

A już na pewno nic taki jak Riccardo Fabbrini 

dodała w myślach. 

- Ale dobrze by było, gdybyś sobie kogoś znala¬ 

zła. Samej nie będzie ci łatwo, wiesz, o czym 

mówię. - Matka znacząco spojrzała w kierunku 

Nicoli, która teraz z zapałem rysowała coś na stole. 

-  M a m o , proszę cię, nie teraz- On tu będzie lada 

chwila.. 

- No  w ł a ś n i e ! Popatrz na siebie: stare dżinsy, 

koszula w kratkę, byle jakie buty. 

Julia uśmiechnęła się. 

- Taki  m a m styl i tyle. Dwadzieścia siedem 

background image

wiosen, a w duszy dwanaście. Pewnie jakiś uraz 
z dzieciństwa. 

- No cóż, moja kochana, mów sobie, co chcesz, 

ale... 

Na szczęście Julia nie była zmuszona wysłuchać 

kolejnego, przewidywalnego w każdym słowie ka¬ 
zania o niezwykłych urokach macierzyństwa i smut¬ 
ku, jaki ogarnia serce starej kobiety, kiedy widzi, że 

jej jedyna córka nic nic robi w tym kierunku. 

Wytarła wilgotne ze zdenerwowania rece o dżinsy 

i powoli otworzyła drzwi. 

Chociaż wydawało się jej, że przez noc nabrała 

dystansu, Riccardo Fabbrini nadal budził w niej 
uczucie onieśmielenia graniczącego z nieokreślo¬ 
nym lękiem. Wystarczyło, że spojrzał jej w oczy, 

żeby znalazła się pod przemożnym wpływem jego 

osobowości. 

Tym razem nic miał na sobie garnituru. Może 

doszedł do wniosku, że nie byłby to najlepszy strój 
na spotkanie z pięcioletnią córeczką. Jednak nawet 

w codziennym wydaniu wyglądał imponująco. Kre¬ 

mowy sweter i ciemnozielone spodnie podkreślały 
oliwkową barwę  j e g o skóry. 

- Jest? - rzucił krótko, a Julia potwierdziła ski¬ 

nieniem głowy. 

Widząc, że niesie dwa duże pudła, cofnęła się 

i zrobiła mu przejście. 

- W kuchni, z mamą. 

Żadnego wstępu, żadnych grzecznościowych for-

background image

m u ł e k . Nawet jej to zbytnio nie zdziwiło. Na jego 
twarzy malowała się ta sama niechęć i chłód co 

wczoraj. 

- Pani mamusia też jest tutaj? Odrobina moral¬ 

nego poparcia zawsze może się przydać, tak,  p a n n o 
Nash? Co pani sobie wyobraża? Że porwę córkę 

i wywiozę nie wiadomo gdzie? 

— Może ze względu na nią zechce pan zachować 

chociaż pozory uprzejmości. 

Riccardo  u k ł o n i ł się szarmancko. Wziął dziś 

dzień wolnego i pojechał do sklepu. Nigdy nie 

przypuszczał, że można tyle czasu spędzić w sklepie 
z zabawkami. Usiłował znaleźć coś specjalnego, co 
nie było łatwym zadaniem, bo nic miał najmniej¬ 
szego pojęcia, czym lubią się bawić pięcioletnie 

dziewczynki. A teraz musi jeszcze wysłuchiwać 

pouczeń. 

Dziś nic był już na nią tak wściekły jak wczoraj. 

Zrozumiał, że musi przez jakiś czas stosować się do 

jej reguł. Prawa ojca to  j e d n o , ale to ona znała od 

urodzenia jego córkę, nie on. Pocieszał się jedynie 
myślą, że na zemstę przyjdzie jeszcze czas. Kiedy 
wszedł za Julią do kuchni, pierwsze, co go uderzyło, 
to wrażenie prawdziwej domowej atmosfery. Było 

tam ciepło i przytulnie. Nicola siedziała przy stole 
z głową pochyloną nad kartką papieru, a Jeannette 

Nash krzątała się przy kuchennym blacie, mieszając 
w garnku krem. Z tymi paczkami w dłoniach  p o c z u ł 

się jak intruz. 

background image

Julia odetchnęła z ulgą, kiedy Jeannette ode¬ 

zwała się pierwsza, witając gościa z uśmiechem na 
twarzy. 

- Panie Riccardo, jak milo pana znowu widzieć. 

Nicola. kochanie,  m a m y gościa. 

Nicola popatrzyła na Riccarda znad swojego 

rysunku.  P o c z u ł się nieswojo pod spojrzeniem jej 
dużych ciemnobrązowych oczu. 

- Cześć! - odezwał się niepewnym głosem. 
To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie 

i,  p o m i m o że potrafił stawić czoło każdej życiowej 
sytuacji, teraz instynktownie zerkał na Julię, jakby 
szukał u niej pomocy. 

- Nicola - powiedziała Julia, wzruszona jego 

nieporadnością wobec dziecka. - Może pokażesz 
Riccardowi, co rysujesz? On bardzo lubi oglądać 
obrazki i na pewno jest ciekawy, jak rysuje tak 
zdolna dziewczynka jak ty. 

- To jest  s ł o ń - rzekła Nicola. kiedy Riccardo 

podszedł i pochylił się nad obrazkiem. - O. tu jest 
trąba. 

- Ach, widzę. - Pokiwał głową Riccardo. - To 

naprawdę niezwykły słoń. A czy będzie miał nogi? 

- Tak. - Nicola narysowała cztery pionowe kre¬ 

ski. - O, są nogi. 

- Świetnie! 
Nicola uśmiechnęła się zadowolona. Mężczyzna 

najwyraźniej zdał podstawowy test, wyrażając po¬ 
dziw dla jej pracy. 

background image

- Chcesz sobie to wziąć? - zapytała, a on skinął 

głową. 

- Może napiszesz tam swoje imię? - zasuge¬ 

rował. 

Był spięty i zdenerwowany. Czuł niechęć do 

wszystkich, przez których znalazł się w tej sytuacji. 

Wiedział, żc Julia stoi za jego plecami i bacznie go 

obserwuje. Zupełnie jak na egzaminie. 

- Wiesz, przyniosłem ci coś w prezencie. Właś¬ 

ciwie to są dwie rzeczy. 

Postawił przed córką kolorowe pakunki i stanął 

z boku z rękami w kieszeniach. Nicola przerwała 
pisanie i spojrzała pytająco na Julię. 

- Możesz otworzyć - powiedziała Julia z bla¬ 

dym uśmiechem na twarzy. 

Riccardo przełkną! pigułkę goryczy. Jego własna 

córka nie ma do niego zaufania! Jakby tego było 
m a ł o , ostatnie słowo należy do kobiety, której brat 

uwiódł mu  ż o n ę ! Nie patrzył teraz na nią. Nic da jej 

satysfakcji z własnego poniżenia. 

Nicola, nieświadoma narastającego napięcia, 

z dziecięcą ciekawością zabrała się do odpieczęto-
wywania prezentów. Twarz jej jaśniała radością, 

kiedy pokazała wszystkim ogromnego pluszowego 
misia Puchatka. Zaraz potem zajęła się niedużym 

stosem książeczek, z których każdą oglądała ze 

wszystkich stron. 

- Nie byłem pewien, które ci się mogą spodobać 

- powiedział Riccardo nieśmiałym  t o n e m . 

background image

— Bardzo dziękuję. - Migdałowe oczy Nicoli 

błyszczały z przejęcia. - Bardzo mi się podobają. 

Może mi dzisiaj ciocia poczyta - dodała, kierując 

wzrok ku Julii, jakby i jej udzieliło się napięcie przy 
stole. 

Na szczęście do akcji wkroczyła Jeannette, pro¬ 

ponując herbatę i deser, co sprawiło, że znowu 
zapanowała w miarę normalna atmosfera. Jeannette 

prowadziła z Riccardem swobodną pogawędkę, co 
pozwoliło Julii zachować bezpieczny dystans. Nie 
przestawała jednak śledzić go wzrokiem. Patrzyła, 

jak siedzi, jak obejmuje smukłymi palcami filiżan¬ 

kę, jak pochyla się w stronę córki. Ponieważ w kuch¬ 
ni było ciepło, zdjął sweter, pozostając w koszuli 

w zielono-białą kratkę. Krótki rękaw odsłaniał moc¬ 

ne, opalone przedramiona dość gęsto porośnięte 

ciemnymi włosami. Męski w każdym calu. 

Jaką piękną musieli być parą on i Caroline - po¬ 

myślała. On wysoki, ciemnowłosy, o silnej sylwet¬ 

ce, a ona jego przeciwieństwo: mała, śliczna blon-
dyneczka. To za takimi kobietami uganiają się m꿬 
czyźni tacy jak Riccardo Fabbrini. Zakompleksio¬ 
na, nieśmiała Julia byłaby bez szans. 

Tak bardzo się zamyśliła, że dopiero kiedy matka 

zbierała się do wyjścia, zorientowała się, że zrobiło 

się późno. 

- Przyjdziesz do mnie jeszcze? - zwróciła się 

do Riccarda Nicola. kiedy po wyjściu Jeannette 

Julia odprowadzała ją na górę do sypialni. - Czy 

background image

ty i ciocia chodzicie ze sobą? - zapytała niespo¬ 

dziewanie. 

Najwidoczniej musiała się zastanawiać, co ten 

obcy mężczyzna robi u nich w domu. Insynuacje na 

temat konieczności zamążpójścia zapewne też nic 

uszły jej uwagi. Skojarzyła fakty i stąd to pytanie. 

Julia próbowała naprędce wymyślić stosowną od¬ 
powiedź, ale nic nic przychodziło jej do głowy. 

- Tak, maleńka, zgadłaś. Ja i ciocia jesteśmy 

razem - usłyszała nagle. 

Zaskoczona, spojrzała na Riccarda z oburze¬ 

niem, na co on odpowiedział uprzejmym uśmie¬ 
chem. 

- Pora na kąpiel - powiedziała opanowanym 

głosem Julia. 

- A poczytasz mi bajkę? 
- Ja ci poczytam - wtrącił Riccardo. - Jeśli 

chcesz. 

- Wolę ciocię. Ona mi teraz zawsze czyta. 
Kiedy po jakimś czasie Julia wróciła do kuchni, 

Riccardo siedział przy stole, sącząc wino i kartkując 
książeczkę?. rysunkami Nicoli. Wyraz irytacji na jej 
twarzy nic wydawał się na nim robić żadnego wra¬ 
żenia. 

- Czy zechce mi pan powiedzieć, co jest grane? 

Jak pan śmiał powiedzieć dziecku, że jesteśmy 
parą? 

- Może by się pani czegoś napiła? To dobre na 

nerwy. 

background image

Jego oczy były teraz nieprzeniknione.  Ż a d n e g o 

śladu konsternacji czy niepokoju. Z całej postaci 
e m a n o w a ł a pewność siebie. Czy taki człowiek 

w ogóle może dać się lubić? Miała ochotę nic tyle 

się napić, ile wylać drinka na tę arogancką głowę. 

- To pan mi działa na nerwy! - Julia zajęła 

miejsce po drugiej stronie stołu. — Co panu przyszło 

do głowy, żeby opowiadać Nicoli takie rzeczy? 

Riccardo nie odpowiedział od razu. Balansując 

kieliszkiem w  d ł o n i , przyglądał się słomkowozłotej 

barwie wina, a następnie upił kolejny łyk. 

- Myślała pani zapewne, że wszystko pójdzie 

tak, jak sobie to pani  u ł o ż y ł a — rzekł ze spokojem. 
- Sugerowała pani, żebym nie mówił córce, kim 

jestem, bo to mogłoby nią wstrząsnąć, zwłaszcza że 

niedawno straciła matkę i... pani brata. Uszanowa¬ 
ł e m lę decyzję, ale proszę mi powiedzieć, jak niby 
mam spotykać się z nią, żeby nie zastanawiała się, 
kim jestem. I skąd niby moje nią zainteresowanie, 
skoro nas nic nie łączy? 

- Nicola ma dopiero pięć lat. Dzieci w tym 

wieku nie analizują takich sytuacji. 

- Co z tego, że ma tylko pięć lat?  G ł u p i a nie jest! 

- Riccardo zbliżył do Julii twarz z wyrazem bez¬ 

względnej determinacji. - Jest na tyle sprytna, że 
zapytała, kim jestem. 1 co  m i a ł e m powiedzieć? 

Hydraulikiem? Że wpadnę znowu naprawić kran? 
W dodatku przyniosę prezenty. Czy uważa pani, że 
ona da się na coś takiego nabrać? 

background image

- Coś bym wymyśliła - odparła Julia. - Prędzej 

czy później, ale wtedy kiedy byłaby na to pora. 

- Cóż, może ja nie  m a m ochoty bawić się w tę 

grę,  p a n n o  N a s h , to znaczy... Julio. Przecież chodzi­
my ze sobą. 

-  N i e chodzimy! -  z a o p o n o w a ł a , ale wrażenie 

pozostało. Sposób, w jaki wypowiedział jej imię. To 
brzmiało jak pieszczota. Wkradła się i pozostała 
gdzieś w zakamarku jej duszy.  P o m i m o że nie 
chciała się do tego przyznać ani się nad tym za¬ 
stanawiać. Wstała i, mrucząc coś pod nosem, nalała 
sobie wina. — A tak w ogóle - zaczęła jadowicie, 

jedną rękę opierając na biodrze, a w drugiej trzy¬ 

mając kieliszek — niech się pan nie krępuje. Proszę 
się czuć jak u siebie w domu. 

Riccardo nie  m ó g ł powstrzymać uśmiechu. To jej 

wzburzenie, zarumienione policzki, ostrzegawcze 

błyski światła odbite w szkłach okularów. W życiu 

nic widział nic bardziej beznadziejnie aseksuatnego. 

- Wolisz tak stać i się ciskać, czy może lepiej 

usiądziesz i wysłuchasz, co ci  m a m do powie¬ 

dzenia? 

-  M ó w i ł już ktoś panu, panie Fabbrini, że jest 

z pana kawał aroganckiego bubka? 

-  N i e — o d p a r ł po chwili zastanowienia—ale być 

może pamiętasz, że moja arogancja ma bezpośredni 
związek z sytuacją, w jakiej mnie postawiłaś. 

Julia  j e d n a k usiadła i wypiła duży, uspokajający 

łyk wina. 

background image

- Potrzebuję czasu, żeby poznać moją córkę. To 

przecież nie stanic się od razu. Skoro nic chcesz jej 

zdradzić, kim jestem, muszę mieć jakiś powód, żeby 

ją widywać. Znasz lepszy pretekst niż występowa¬ 

nie w roli twojego ukochanego? 

Julia  p o c z u ł a żywsze pulsowanie krwi w żyłach. 

Riccardo wodził leniwym wzrokiem po jej zarumie¬ 
nionej twarzy. 

- W ten sposób będę  m ó g ł się do niej zbliżyć, 

przynosić jej prezenty. Przez pięć lat odmawiano mi 
tej przyjemności.  N i c  m o g ł e m trzymać jej za rękę 
ani sprawić, żeby mi zaufała. Ponieważ właśnie 
ciebie darzy miłością i zaufaniem, łatwiej jej będzie 
zaakceptować mnie dzięki tobie. 

T o n jego głosu, głęboki i z lekkim akcentem, 

budził zaufanie. Argumenty wydawały się przeko¬ 
nujące. 

- I wcale nic zamierzam z nikim konkurować. 

To chyba jasne - zakończył, przymykając oczy. 

- Pan przecież wie, że nie o to chodzi. 
- Być może. ale tak jest prościej. Ładny dom 

- zauważył, rozglądając się po kuchni. - W niczym 

nie przypomina tego sprzed paru lat. 

Julia powstrzymała się od komentarza. Caroline 

opowiadała, że ich dom był  d o m e m tylko na pokaz. 

Miejscem wystawnych przyjęć dla ważnych gości. 

- Jest wygodny i ciepły - mówił w zadumie 

Riccardo. - Prawdziwie rodzinny. 

- Jest pan zaskoczony? 

background image

- Można lak powiedzieć. Takie klimaty nigdy 

Carolinc specjalnie nie pociągały. Na pierwszym 
miejscu były błyskotki i luksus. 

Julia parsknęła śmiechem. 
- Powiedziałem coś śmiesznego? 
- Cały żart polega na  t y m - r z e k ł a Julia z przekଠ

sem - że Caroline nic znosiła błyskotek i luksusu. 

Twarz Riccarda stężała.  P o c z u ł się tak. jakby 

ktoś odsłaniał przed nim tajemnicę, która dla innych 
dawno tajemnicą nie była. 

- To ty tak uważasz - powiedział  c h ł o d n o . 
- Wiem to od Caroline. Nienawidziła tych wszyst¬ 

kich dekoratorów wnętrz, których  t ł u m y przewinęły 
się przez waszą posiadłość. Kiedy kupiła z Mar¬ 
tinem ten dom, wszystko dobierała sama. Od kolo¬ 
rów ścian po tapicerkę. Jak można było mieszkać 
z kimś, brać z nim ślub, a nie wiedzieć tak pod¬ 
stawowych rzeczy? 

- Nie lubię, gdy się mnie poucza, Julio. Będziesz 

musiała wziąć to pod uwagę, jeśli nasz związek ma 
przetrwać. 

-  N i c ma żadnego naszego związku. Już o tym 

mówiłam. I będę mówić, co chcę. Nic pracuję 
u pana. 

Riccardo postawił przed sobą pusty kieliszek i, 

zakładając ręce za głowę, oparł się plecami o krzes¬ 
ł o . Przyglądał się Julii z zainteresowaniem. Zabaw¬ 
ne, jak potrafiła zaskakiwać. W jednej chwili wyda¬ 

wała się uosobieniem łagodności i prostoty, w innej 

background image

kipiała nieokiełznaną energią, gotowa rzucić się na 
przeciwnika z pazurami. 

Jego wzrok powędrował trochę niżej, na ledwie 

widoczną wypukłość piersi pod zbyt obszerną ko¬ 

szulką. Nieoczekiwane łaskotanie w podbrzuszu 
zmusiło go do zmiany pozycji i większej czujności. 

-  T r u d n o się dziwić, że twoja matka nie  m o ż e się 

doczekać, aż sobie znajdziesz faceta. 

Riccardo postanowił trochę się z nią podroczyć. 

Poczuł nagły przypływ podniecenia, gdy zerwała 

się z miejsca i stanęła nad nim, kipiąc ze złości. 

-  N i e życzę sobie, żeby pan wydawał opinie na 

temat mojego prywatnego życia, o którym nie ma 
pan pojęcia. Spotkaliśmy się nie dalej niż wczoraj. 
Nie zna  m n i e pan i nigdy nic  p o z n a ! 

- Nigdy nie mów nigdy — skwitował Riccardo. 

Z d a w a ł sobie sprawę z tego, że przeciąga strunę. 

Po tym, przez co przeszedł, już sam fakt doprowa¬ 
dzenia jej do pasji mógł być  ź r ó d ł e m satysfakcji, ale 

j e m u chodziło o coś jeszcze. Lubił patrzeć na jej 

emocje, zastanawiać się, na ile  m o ż e sobie pozwo¬ 

lić. A gdyby tak wziąć ją w ramiona i pocałować? 

Z a m k n ą ć te rozgniewane usta  p o c a ł u n k i e m ? Pew¬ 
nie by się broniła, a potem... A gdyby mu się 
p o d d a ł a , jak by to było? 

- Myślę, że już pora, żeby pan sobie poszedł, 

panie Fabbrini. 

- Riccardo.  M ó w do mnie po imieniu. 
- A jak nie? 

background image

- Przecież nic chcesz ze mną wojny - powie¬ 

dział łagodnie. W jej szarych oczach zauważył 

wahanie. Cofnęła się i, oparłszy się o  k u c h e n n y blat, 

czekała, aż wstanie i wyjdzie. - Wszystko wskazuje 
na to. Julio, że jesteśmy w jednej drużynie. Nie¬ 
prawda? 

Znowu usłyszała swoje imię wypowiadane tym 

aksamitnym, pieszczotliwym głosem. Robił to roz¬ 
myślnie. Żartował sobie! A sam mówił, żeby go nie 
pouczać! 

- Jeśli dzięki temu zbliży się pan do córki, to się 

zgadzam, ale... 

- Ale co? 

- Proszę się nic spodziewać, że to daje panu 

jakiekolwiek prawa względem mnie. 

- Prawa? Jakie prawa? 

N i c umiała odpowiedzieć. Wiedziała, ale nie 

umiała znaleźć słów i teraz patrzyła na niego bez¬ 
radnie. 

- Pora, żeby pan już poszedł. Jutro pracuję i nie 

chcę się spóźnić. 

- Jest dopiero - Riccardo spojrzał na zegarek 

- za piętnaście dziewiąta. Nawet najbardziej przy¬ 
kładna nauczycielka w szkole podstawowej nie po¬ 

wie, że to późna godzina. Co powiesz na kolację? 

- Kolację? 

- Może byśmy coś zjedli? 
Jego chęć przedłużenia wizyty,  p o m i m o że jej 

główny cel już smacznie spał, był nieco perwersyjny. 

background image

N i c chciał, żeby postrzegała go jako zbyt spoleg¬ 
liwego. Być może w sprawie jego córki to ona na 
razie rozdawała karty, ale na tym jej przewaga się 
skończyła. 

-  C h c ę porozmawiać o Nicoli -  d o d a ł , widząc, 

że Julia nic ruszyła się z miejsca. -  N i c o niej nie 
wiem.  M a m tyle do nadrobienia. 

- A co pana interesuje? 
Obojętny ton tego pytania poruszył go do głębi. 

Riccardo zerwał się z miejsca i, zanim zdążyła się 

zorientować, doskoczył do niej z twarzą pociem¬ 
niałą od gniewu. Byl tak blisko, że ledwie mogła 

oddychać. 

- A jak sądzisz?  U r u c h o m wyobraźnię i się 

domyśl. Chociaż przez chwilę postaw się w mojej 
sytuacji. Nie interesowałoby cię własne dziecko? 

- Już dobrze - powiedziała cicho. - Zrobię coś 

do jedzenia, porozmawiamy... 

Nie poruszył się. Próbowała mu grzecznie wy¬ 

t ł u m a c z y ć , że przygwożdżona do blatu nic będzie 
m o g ł a zająć się gotowaniem, kiedy jednym nie¬ 
spodziewanym ruchem ręki zdjął jej okulary. Julia 
p o c z u ł a się bez nich zupełnie bezbronna. 

- Co p-p-pan robi? - wyjąkała, mrugając powie¬ 

kami. 

Riccardo nic bardzo wiedział, co odpowiedzieć. 

Zapragnął zajrzeć jej w oczy bez bariery ze szkieł. 

Były jasnoszare w oprawie z gęstych, długich rzęs. 

Zapatrzył się w nie przez chwilę i nagle się wycofał. 

background image

Julia odwróciła się i szybko założyła okulary z po¬ 

wrotem. 

- Kiedy zaczęła szkołę? - burknął, zajmując 

swoje miejsce przy stole. Nie  u m i a ł sobie wytłuma¬ 
czyć nagłego pragnienia, żeby pocałować te jej 
niespokojne usta. Przecież nie była nawet w jego 
typie. - Co lubi? Czy ma przyjaciół? 

Julia wzięła głęboki oddech i zaczęła cierpliwie 

odpowiadać na pytania, jednocześnie przygotowu¬ 

jąc kolację. Postanowiła, że poda makaron z sosem 

grzybowym. Takie danie można w ciągu godziny 
ugotować i zjeść. Potem nie będzie miał wymówki, 
żeby nie iść do domu. 

- Czy była szczęśliwa? - zapytał, gdy Julia 

postawiła przed nim talerz i rozlała do kieliszków 
wino. - Z Caroline i twoim bratem? Czy pytała 

o mnie? 

Julia patrzyła na niego z drugiej strony stołu. 

- Nie wiem.  N i c mieszkałam z nimi, wiec nic 

mogę wiedzieć, jakie pytania zadawała. 

- A ty? Nie miałaś swoich przemyśleń na ten 

temat? A może wspólnie wymazaliście mnie z jej 
życia? 

- Już o tym rozmawialiśmy - zauważyła. 

To nic. Wytłumacz mi to raz jeszcze. 

- To nic była łatwa decyzja dla Caroline - rzekła 

Julia z westchnieniem i odłożyła sztućce na talerz. 

- W pana oczach Caroline jest godna potępienia 

jak ktoś bez zasad moralnych. Tymczasem ona 

background image

obawiała się. że wiedząc o jej ciąży, a potem o dziec­
ku, będzie pan chciał odebrać jej Nicole. Że nic 

zaakceptuje pan faktu, żc wychowuje ją inny m꿬 
czyzna. A Martin bardzo Caroline kochał.  G o d z i ł 
się na wszystko, żeby tylko ją uszczęśliwić. Wiem, 
że to dla pana trudne, ale chciał pan znać prawdę. 

- Aż tak się mnie bała? - zapytał Riccardo, 

a Julia  w a h a ł a się z odpowiedzią. Nic była pewna, 
czy to pytanie czy głośno wypowiadane myśli. 

- Odpowiedz  m i ! 
Julia zerwała się na równe nogi i zaczęła sprzątać 

naczynia ze stołu. 

- Przerażał ją pan - odrzekła, unikając jego 

wzroku. 

- No i oczywiście nie omieszkała podzielić się 

tymi dziewczęcymi rozterkami z tobą zauważył 
cierpko. - Zamiast porozmawiać o wszystkim ze 
mną i próbować uzdrowić nasze relacje, szukała 
ukojenia w ramionach innego faceta. Mówiła o na¬ 
szych sprawach każdemu, kto się nawinął, tylko nie 
m n i e ! 

- Nie rób z siebie takiego  a n i o ł a . Riccardo! 

odezwała się Julia podniesionym głosem. 

Nagle zdała sobie sprawę, że zwróciła się do 

niego po imieniu. Stwarzała w ten sposób pretekst 
do zażyłości, czego przecież starała się uniknąć. 

- Ale ja byłem aniołem - stwierdził bez waha¬ 

nia. - Nieraz na myśl o powrocie do domu i do żony, 
która z miną cierpiętnicy spełniała małżeńskie oho-

background image

wiązki,  m i a ł e m chęć wziąć sobie kochankę, ale nie 
zrobiłem tego. 

- Co za poświęcenie powiedziała Julia do 

siebie. 

- Co proszę? Nie usłyszałem. 
- Powiedziałam, że czuję się zmęczona. Chcesz 

się umówić na kolejny termin odwiedzin? Wiem. że 

jutro Nicola wybiera się na podwieczorek do kole¬ 

żanek, ale może pojutrze? Albo w weekend? 

- Niech będzie sobota -  z a p r o p o n o w a ł . - Za¬ 

biorę was obie na lunch. Jakie miejsce byłoby 
najlepsze? 

- Wszystko  j e d n o pod warunkiem, że do dania 

dodają jakaś zabawkę -  u ś m i e c h n ę ł a się Julia. 

- To znaczy - skrzywił się Riccardo - że kuch¬ 

nia francuska odpada. 

- Absolutnie - zgodziła się i dodała, zmieniając 

t o n : - To musi być dla ciebie  t r u d n e , ale także nowe, 
w pewnym sensie. Masz bratanków, siostrzenice? 

Stanęła przy zlewozmywaku ze złożonymi ra¬ 

mionami. 

-  M a m czterech bratanków, wszyscy dużo starsi 

od Nicole. Mieszkają we Włoszech razem z moimi 
dwiema siostrami i ich mężami. Dziewczynek nic 
ma. ale za to jest babcia. Moja  m a m a już od dawna 
nic mogła doczekać się dziewczynki w rodzinie. 
Nicola ją bez reszty zawojuje. 

- Powiedziałeś im o... tej sytuacji? 
- Jeszcze nic. To  t r o c h ę za wcześnie. - Riccardo 

background image

wstał i przeczesał kruczoczarne włosy długimi pal¬ 

cami. 

- A co zamierzasz po tym, kiedy Nicola dowie 

się, że jesteś jej ojcem? - zapytała Julia, postana­

wiając wziąć byka za rogi. - Pytam, bo gdybyś 

chciał wrócić do Wioch na stale i zabrać ją z sobą, 
uprzedzam, że zrobię wszystko, żeby ci to uniemoż¬ 
liwić. 

- Czy to groźba? - Riccardo skierował kroki 

w stronę drzwi. 

- Oczywiście, że nie. - Julia objęła się ramiona¬ 

mi. - To jest jedyne środowisko, które Nicola zna. 

Byłoby źle. gdyby nagle musiała je opuścić. 

- No cóż, wszelkie zmiany wymagają pewnych 

przygotowań. -  Z a t r z y m a ł się przy wyjściu i popa¬ 
trzył na nią z góry. - Na razie, przynajmniej przez 

jakiś czas, nie  m a m zamiaru wyjeżdżać. Wprawdzie 

moja praca wymaga ode mnie podróży po całym 
świecie, ale moja główna baza jest tu, w Londynie. 

Julia odetchnęła z ulgą. Rozstanie z Nicolą było¬ 

by dla niej bardzo bolesne. Zawsze były sobie 
bliskie, ostatnio nawet bardziej niż kiedykolwiek. 

Może faktycznie Nicola pomaga jej wypełnić pust¬ 

kę w życiu... 

- Zatem do zobaczenia w sobotę. 
- Dziesiąta trzydzieści? - Stojąc w otwartych 

drzwiach, Riccardo w niedbałej pozie oparł się 
o framugę. - I nic zapomnij. 

- Nie zapomnij? Czego? 

background image

- Jak to czego. Julio? Tego. że jesteśmy kochan¬ 

kami, oczywiście. 

Zadowolony z efektu, jaki wywołały jego słowa, 

wodził ciemnymi oczyma po jej zmieszanej twarzy. 

Następnie, poddawszy się pragnieniu, które go prze¬ 
śladowało przez cały wieczór, pochyli! głowę i do¬ 
tknął wargami jej ust.  U ł o m y pocałunek - cień 

pieszczoty, słodkiej jak miód. 

I elektryzujący jak porażenie prądem, pomyślała, 

udając, że nic się nie stało. 

Bała się, że Riccardo spróbuje wywieźć Nicole 

do Włoch, tymczasem niebezpieczeństwo czaiło się 
na progu jej mieszkania. Wytarła usta wierzchem 
d ł o n i , ale nic mogła opanować drżenia nawet wtedy, 

gdy  k ł a d ł a się spać. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- Dopiero dzisiaj zaczynam rozumieć, co to 

znaczy zmęczenie - powiedział Riccardo, kiedy 

cala trójka wracała do domu. 

Julia spojrzała na niego ponad głową Nicoli 

w taksówce. 

- Może nic trzeba było pozwalać, żeby sobie 

wybrała zabawkę, jaką chce. 

Jednak nic miała mu za  z ł e . Jeśli ubiegał się 

0 względy swojej córki, robił to za pomocą je¬ 
dynych środków, jakie znał, czyli pieniędzy. Ale 

był też w jej obecności niezwykle szarmancki 

1 uprzejmy. Była mu też wdzięczna, że nie wspo¬ 

m n i a ł o ich pożegnalnym  p o c a ł u n k u parę dni 
temu. A może ten  p o c a ł u n e k wcale nie miał 
miejsca? 

- Nie przypuszczałem, że kobiety mogą się tak 

guzdrać już w wieku pięciu lat -  o d p a r ł , unosząc 
brwi z wyrazem rozbawienia. 

- Mówisz o  m n i e ? - zainteresowała się Nicola, 

zadzierając głowę, żeby na niego popatrzeć. 

Riccardo  m i a ł ochotę pogłaskać ją po głowie. 

background image

Jednocześnie czul na sobie baczny wzrok Julii, 
która go ciągle obserwowała. 

- Zastanawiamy się, jak to możliwe, żeby aż 

przez trzy godziny wybierać komplet flamastrów 

i torebkę - powiedziała Julia z uśmiechem. - Prze¬ 

cież to były pierwsze rzeczy, jakie ci wpadły w  o k o ! 

- No tak, ale nie byłam pewna. Chcę namalować 

portret  m a m y i Martina — odparła z rozbrajającą 
szczerością Nicola i zwróciła się do Riccarda: 

- Chciałbyś, żebym ci go  p o d a r o w a ł a ? 

- Oczywiście. Byłoby mi bardzo milo - odparł 

bez wahania. 

Tylko  m a ł y mięsień w szczęce zdradzał, jakie 

były jego prawdziwe uczucia. Przez jakiś czas dal 
się zwieść iluzji rodziny, poczuciu przynależności 

do niej. Teraz znów czul się jak ktoś z zewnątrz, 
desperacko szukający wejścia. Odwrócił twarz 

w stronę okna i zapatrzył się na zatłoczone ulice. 

- A  m o ż e narysowałabyś też domek - przyszła 

z pomocą Julia. - Tak ładnie ci zawsze wychodzą. 
Na przykład nasz. 

- Babcia będzie w domu. kiedy wrócimy? Chcę 

jej pokazać, co dostałam. 

- Nie sądzę, ale możemy do niej  j u t r o pójść. 
- A ty przyjdziesz  j u t r o ? - Nicola skierowała 

pytanie do ojca, który odwrócił się teraz do niej. 

Jej długie czarne włosy opadały kaskadą na 

m a ł e ramiona okryte ciemnozieloną kurteczką. No¬ 
gi, za krótkie jeszcze, żeby zwisać, wystawały 

background image

nad krawędzią siedzenia. Stopy ubrane były w dość 
duże adidasy, które, co podkreślała z dumą. świeciły 
przy każdym jej kroku. 

Bez konsultacji z Julią nie wiedział, co odpowie¬ 

dzieć. Wiedział natomiast, że wpadanie w złość 
niczego nic zmieni. Dlatego starał się nad nią zapa¬ 
nować. Poszukał wzrokiem spojrzenia Julii. 

- Nic jestem pewien - powiedział z czułością 

- chociaż bardzo bym chciał. Moglibyśmy pójść do 

zoo i sprawdzić, jak zwierzęta sobie radzą teraz, gdy 

jest tak zimno. 

Chociaż Nicola przyjęła ten pomysł z entuzjaz¬ 

mem. Jutia nie była z niego zadowolona. 

- Nic powinieneś składać takich obietnic - po¬ 

wiedziała, kiedy tylko wysiedli z taksówki, starając 

się mówić jak najciszej, żeby Nicola nic słyszała ich 
rozmowy. 

- Ale ja  m a m  j u t r o wolne - zauważył Riccardo 

z miną niewiniątka. - Dlaczego mielibyśmy nie 

pójść? 

Julia nie odpowiedziała. Przekręciła klucz w zam¬ 

ku i w tej samej chwili zostali powitani przez jej 
matkę, która zarzuciła ich pytaniami o spędzony 
razem dzień. 

Julia  j ę k n ę ł a w duchu. 

- Nic mówiłaś, że przyjdziesz,  m a m o - rzekła 

z wymuszoną wesołością, z góry wiedząc, co 
usłyszy. 

- Julio - szczebiotała matka - on jest taki przy-

background image

stojny. Od razu go  p o l u b i ł a m . Wystarczy spojrzeć, 

jak sobie radzi z Nicolą. Nie jest lekkoduchem. 
jakich  p e ł n o w dzisiejszych czasach. 

- Do czego zmierzasz,  m a m o ? - spytała Julia 

jakby trudno jej było się samej domyślić. 

- Do niczego. Stwierdzam tylko, że dotąd nic 

spotkałaś nikogo godnego uwagi, więc niby czemu 
masz nic skorzystać z okazji i nic poznać go bliżej. 
Tym bardziej że dzięki Nicoli macie tyle wspólnych 
tematów. No tak, moje dziecko, pomyślałam sobie, 
że  w p a d n ę do was, odwiedzę. Chyba nie masz mi za 
z ł e . co? 

Nagle Julia przypomniała sobie, że Riccardo stoi 

przed wejściem i na pewno wszystko słyszy. 

-  M o ż e w takim razie niech Nicky idzie z tobą 

do kuchni, dobrze,  m a m o ? - zaproponowała Julia 

z  p r o m i e n n y m uśmiechem. - Zrób jej coś do picia, 
a ja tymczasem zamienię słówko z panem... 

Poczekała, aż matka i Nicola zniknęły za pro¬ 

giem kuchni. Dopiero wtedy odwróciła się do Ric¬ 

carda. 

- Posłuchaj... - mówiła skrępowana z rumień¬ 

cem na policzkach. -  M u s i a ł a m powiedzieć mamie 
o twoim pomyśle... No wiesz... że  m a m y wyglądać 

jak... 

- Kochankowie? - podpowiedział. 

- Jak para. która ze sobą chodzi - poprawiła go 

przez zaciśnięte zęby. -  M u s i a ł a m , na wypadek, 
gdyby Nicky coś chlapnęła. 

background image

Zamilkła na chwilę w oczekiwaniu, że Riccar­

do będzie chciał coś powiedzieć, ale się nie ode¬ 
zwał. 

- Wyniknęła trochę niezręczna sytuacja, bo... 

hm... mamie ten pomysł bardzo się spodobał. Tak 
się przejęła rolą, że zaczęła się zachowywać, jakby 
nas naprawdę coś łączyło. Krótko mówiąc, panie 
Fabbrini... 

— Riccardo — przypomniał jej. - Postaraj się 

pamiętać. 

-  M a m a na pewno będzie się starała przekonać 

nas do siebie. Ale proszę nie zwracać uwagi na to, co 
mówi. Ona się po prostu troszkę o mnie martwi, 
a jak sobie wbije coś do głowy... 

— Martwi się? 
- O to, że nie wyszłam za mąż i że spadł na mnie 

obowiązek zajmowania się Nicolą. Jej zdaniem 

przydałby mi się jakiś mężczyzna do pomocy 

i ubzdurała sobie, że pan... że ty... 

- Mógłbym się nadać? - Riccardo uniósł brwi, 

z zadowoleniem przyglądając się rosnącemu zmie¬ 
szaniu Julii. Los się do niego  u ś m i e c h n ą ł ! 

- Oczywiście, bardzo się myli - podkreśliła. 
— Skąd wiesz? 
— A mały szary wróbelek? — przypomniała jego 

słowa. 

— Uraziło cię to? — zapytał miękkim głosem, 

wpatrując się w nią czarnymi oczami. 

Od razu pożałowała, że o tym wspomniała. 

background image

- Skądże! -  s k ł a m a ł a bez mrugnięcia powieką. 

-  D a ł a m twoje słowa za przykład. W każdym razie 

lak wygląda cała ta sytuacja. Przy okazji, proszę 
niczego Nicoli nie obiecywać bez wcześniejszego 
porozumienia ze mną - dodała z większą pewnością 
siebie. 

Riccardo skinął głową, ale w duchu utwierdził się 

w przekonaniu, że musi coś zrobić, aby dać jej 

nauczkę. Ma ją prosić o pozwolenie? Znalazł się 

w zupełnie nowej sytuacji. Do tej pory to on rządził 

kobietami, a nic na odwrót. 

Nicola i Jeannette prowadziły w kuchni ożywio¬ 

ną rozmowę. Julia dawno nic widziała, żeby Nicola 
była tak podekscytowana. Zdążyła rozpakować już 
flamastry i rozłożyć jc na stole. Obok leżała  m a ł a 
srebrna torebka z wyhaftowanym z przodu Tygrys¬ 
kiem. 

Julia  p o c z u ł a , jak wzruszenie chwytają za gard¬ 

ł o . Czuła się odpowiedzialna za tę małą. Kiedy 
będzie ta właściwa pora, żeby jej powiedzieć, kim 

jest Riccardo? Nicola bardzo go polubiła. 

- A jutro być może pójdziemy do zoo - oznaj¬ 

miła babci Nicola, szukając wzrokiem potwierdze¬ 
nia u Julii. 

- Pomyślałam sobie - odezwała się Jeannette, 

dotykając flamastrów na stole - że moglibyście się 

gdzieś razem wybrać. Na przykład na kolację. O Ni¬ 
cole możecie być spokojni. Zajmę się nią. Prawdę 
mówiąc, specjalnie po to przyszłam. - Przeniosła 

background image

wzrok na Riccarda. - Julia ostatnio nie miała zbyt 
wielu okazji, żeby gdzieś wyjść... 

Julia czuła się upokorzona. Miała matce za  z ł e . że 

poruszyła ten temat, ale wiedząc, że Nicola na nią 
patrzy, uśmiechnęła się jak mogła najradośniej. 

- Mamusiu, mamy za sobą długi dzień. Jesteśmy 

zmęczeni. 

-  N o n s e n s - wtrącił Riccardo i. omijając spo¬ 

jrzeniem zaskoczoną Julię, podszedł do stołu. - To 

bardzo dobry pomysł.  Z n a m świetny nocny klub 

- mówił z zadowoloną miną. - Bardzo dobre jedze¬ 

nie, a do tego mają niezły zespół. Będzie można 
potańczyć. Przyda się nam trochę relaksu, prawda, 
Julio? 

Spojrzał na nią z szerokim uśmiechem, a ona 

zastanawiała się. co się za tym kryje. Dlaczego 

miałby chcieć z nią gdzieś wychodzić? 

- Ja... Ja nic wiem... - wahała się. 
- Co stoi na przeszkodzie? - ciągnął. - Jutro jest 

niedziela. Nie musisz wcześnie wstawać. 

Jeannette była zachwycona. Jeśli kiedykolwiek 

miała jakieś wątpliwości dotyczące Riccarda, nic 
zostało po nich ani śladu. 

Pobawię się z babcią, ciociu - powiedziała 

Nicola. 

- Pojadę do domu. żeby się przebrać - rzeki 

Riccardo. zwracając się do Julii. - Przyjadę po 

ciebie o wpół do ósmej.  M a m nadzieję, że zdążysz 

się przygotować. - Tu ściszył glos i. odwrócony 

background image

tylem do Jeannette i Nicoli, dodał tonem konspira¬ 
cji: - Jeśli nic będziesz gotowa, to wejdę do sypialni 
i zabiorę cię tak. jak stoisz. Nie myśl, że się wykpisz 
bólem głowy czy czymś w tym rodzaju. 

- To jawna manipulacja - próbowała nieśmia¬ 

ło protestować, ale dla Riccarda sprawa była zamk¬ 

nięta. 

- Do zobaczenia o siódmej trzydzieści - rzekł, 

u k ł o n i ł się szarmancko i zniknął za drzwiami. 

Czul narastające podniecenie, kiedy wsiadał do 

auta i odjeżdżał w stronę swojego domu. Postanowił 
pojechać bocznymi uliczkami, gdzie ruch był dużo 
mniejszy, i za mniej więcej  p ó ł godziny był już na 
miejscu. Kiedy brał prysznic, golił się i przebierał, 

jego wyobraźnia podsuwała mu najróżniejsze sce¬ 

nariusze. Wyobrażał sobie, jak Julia onieśmielona 
wchodzi do jego apartamentu, i jak wkrótce, po¬ 
zbywszy się skrupułów, poddaje namiętności. Po¬ 
trafił sobie wyobrazić, jak ją powoli rozbiera na 
skórzanej kanapie w salonie, jak ich ciała splatają 
się w miłosnym szale. 

- Nic wiem. po co to wszystko - burknęła Julia, 

sadowiąc się obok niego w samochodzie i obciąga¬ 

jąc jasnoszarą kloszową spódniczkę. 

- Po co jedziemy do nocnego klubu czy po co 

jedziesz tam ze  m n ą ? — zdziwił się Riccardo i, 

z piskiem opon ruszając z podjazdu, ręką doświad¬ 
czonego kierowcy poprowadził samochód przez 
ciemne uliczki osiedla. 

background image

-  M ó w i ł a m , żeby pomysłów mojej matki w ogó¬ 

le nie brać pod uwagę. 

- Ale skoro ty tak rzadko wychodzisz z domu, 

myślałem, że zrobię ci przyjemność. Nie możesz 
tylko ciągle pracować i pracować. 

Julia spojrzała na niego bez przekonania. Nie 

miała najmniejszego pojęcia, dokąd ją zabiera, ale 
mogła się spodziewać, że gdziekolwiek to jest. na 
pewno nie jest odpowiednio ubrana. Jej szara spód¬ 
niczka była wprawdzie gustowna, ale już nic naj¬ 
modniejsza.  P o d o b n i e jak ciemnoszary żakiet, który 
zarzuciła na jedwabny top z wąskimi ramiączkami. 
N i c zamierzała go zdejmować. 

Natomiast Riccardo wyglądał imponująco, jak 

zwykle. Śnieżnobiała koszula podkreślała oliwko¬ 

wą karnację, a czarnoszary garnitur leżał na nim jak 
druga skóra. Do tego snuł się  k o ł o niego dyskretny, 
ale bardzo męski zapach wody po goleniu. 

- Odpręż się - rzekł. - Jedziemy przecież, żeby 

się zabawić. 

- A dokąd jedziemy? 
- Do niewielkiego klubu.  N i c specjalnie eks¬ 

kluzywnego, nie ma powodu, żeby się krępować. 

- Nie czuję się skrępowana -  z a o p o n o w a ł a Julia 

bez przekonania. Nie  m i a ł a poczucia komfortu. 
Z u p e ł n i e jak źle ubrana nastolatka w drodze na bal 

maturalny. 

- Nie zaprzeczaj. Czuję to. 

Riccardo zdjął rękę z kierownicy i przyłożył ją 

background image

do jej karku. Julia pisnęła i odsunęła się przestra¬ 
szona. Jej serce waliło jak miotem. Dotkniecie je¬ 

go  c h ł o d n y c h palców poruszyło ją, rozpaliło krew 
w żyłach. 

Powiedz mi, dlaczego twoja matka tak bardzo 

pragnie wydać cię za mąż? 

- Myślę, że nie różni się w tym od innych matek 

- odparła, opanowując drżenie. 

- Coś w tym jest - zgodził się. - Kiedy żeniłem 

się z Caroline, moja  m a m a nie posiadała się ze 
szczęścia. Jedyne, z czym nie mogła się pogodzić, to 

fakt, że Caroline nie była Włoszką, tylko Angielką, 

ale w końcu to tutaj  k o n c e n t r o w a ł o się moje życie. 

- Pewnie była bardzo rozczarowana, kiedy wam 

nie wyszło. 

Rozczarowana, ale jak się potem przyznała, 

nic zaskoczona. 

- A to czemu? 
-  W e d ł u g niej. w porównaniu ze mną Caroline 

nie  m i a ł a w sobie dość ognia, ale  w y t ł u m a c z y ł a to 
sobie tym, że przeciwieństwa się przyciągają. 

Riccardo nie  m i a ł w zwyczaju opowiadać o swo¬ 

ich osobistych przeżyciach. Tym razem jednak była 

to część jego planu. Tymi intymnymi zwierzeniami 
miał nadzieję zjednać sobie Julię i sprawić, że 
nic będzie postrzegała go jako potencjalnego za¬ 
grożenia. 

- Przeciwieństwa często się przyciągają, to fakt 

- przyznała. 

background image

- Albo wręcz odpychają. W naszym przypadku 

okazało się to drugie. 

S a m o c h ó d skręcił na podjazd. Musieli znajdo¬ 

wać się już poza  L o n d y n e m , bo ulice były szersze 
i zabudowa nie tak gęsta jak w centrum. Klub tonął 
w powodzi świateł. Przypominał prywatną rezyden¬ 
cję, w której służba gotowa jest w każdej chwili 
usługiwać gościom. 

N i e ł a t w o  b y ł o znaleźć wolne miejsce na parkin¬ 

gu, ale po kilku  m i n u t a c h zmierzali już w stronę 

wejścia. Dotyk ręki Riccarda podtrzymującej jej 
ramię sprawił, że wchodząc do środka,  p o c z u ł a się 

nieco pewniej. Przestronne wnętrze  p e ł n e było lu¬ 
dzi, z których część siedziała przy stolikach usta¬ 

wionych w półkole wokół parkietu do tańca, a część 

kołysała się w takt swingującej jazzowej muzyki. 
Kelnerki krzątały się pomiędzy stolikami, balan¬ 

sując ogromnymi tacami nad głowami gości. Wyda¬ 
wały się nic zwracać uwagi na muzykę płynącą 
z  p o d i u m dla orkiestry. Dla nich to była codzienna 
praca, ale dla Julii zupełnie nowe doświadczenie. 
Jako nastolatka odwiedziła  j e d e n czy dwa nocne 
kluby, w których było  t ł o c z n o , ciemno i za  g ł o ś n o , 
żeby rozmawiać. Po takich wizytach zostawały tyl¬ 
ko plamy od piwa na butach albo na ubraniu. Tu 
było inaczej. Z otwartymi ustami rozglądała się 
ciekawie dookoła. 

Riccardo czerpał prawdziwą przyjemność, pa¬ 

trząc na nią i uczestnicząc w jej przeżyciach. I po-

background image

myśleć, że mieszkała w  L o n d y n i e ! Jak to możliwe, 
żeby nigdy dotąd tu nie była? Julia była tak przejęta, 
że dała się poprowadzić do stolika, nie zwróciwszy 
uwagi na śmiały gest Riccarda, którego ramię obe¬ 

j m o w a ł o ją teraz w talii. 

- Pierwszy raz tutaj, prawda? - rzekł, przysuwa¬ 

jąc swoje krzesło bliżej, żeby mogli rozmawiać 

pomimo dość głośnej muzyki. 

- Od lat nie  b y ł a m w żadnym klubie - przyznała 

Julia, nieco zaskoczona jego bliskością. 

- Poważne nauczycielki nie odwiedzają takich 

miejsc? 

- Chcesz powiedzieć, że robią to tylko ludzie 

niepoważni? 

M ł o d a ,  s m u k ł o n o g a kelnerka w kusej czarnej 

sukience podeszła do stolika i postawiła na nim 
kubełek z lodem, z którego wystawała butelka białe¬ 
go wina. Riccardo musiał złożyć zamówienie, cze¬ 
go Julia nie zauważyła. Kelnerka zręcznym ruchem 
ustawiła przed nimi wysokie kieliszki, a kiedy Ric¬ 
cardo dyskretne skinął głową,  n a p e ł n i ł a je musujଠ
cym  p ł y n e m . Julia od razu wychyliła duży łyk, 

jakby trawiło ją nieznośne pragnienie. Riccardo 

roześmiał się na ten widok, a jego wzrok zatrzymał 

się na gładkiej, brzoskwiniowej skórze nad linią 

bluzki. Patrzył na nią okiem zdobywcy, który z góry 
wie, że czeka go słodka nagroda. 

Tak źle nie jest! Prawdę mówiąc, biznesmeni 

często przyprowadzają tu swoich klientów. Jest tu 

background image

dużo ciekawiej niż w restauracji i o wiele swobod¬ 
niej niż w teatrze czy w operze. 

Z przyjemnością zauważył, że Julia przysłuchuje 

się mu z zainteresowaniem, a z jej schowanych za 
okularami oczu zniknęła niedawna ostrożność i lęk. 

- Wnoszę, że jesteś tu częstym bywalcem. 
- Byłem parę razy - odparł i zdjął marynarkę, 

przekładając  m a ł y czarny portfel do kieszeni spo¬ 

dni. To dobre miejsce, żeby się odstresować. 

Julia upiła kolejny łyk, rzucając okiem na długie 

palce jego dłoni opartych na stole. Nie uszło to jego 
uwagi, kiedy nagłe spłoszona odwróciła wzrok 
w stronę jazzowej orkiestry. Czyżby wyczuła, że te 
ręce wyrywają się, żeby jej dotknąć? 

- A ty dokąd chodzisz, żeby się rozerwać? - za¬ 

gadnął, bawiąc się kieliszkiem. - O ile oczywiście 
Nicola ci pozwala. 

Julia wzruszyła ramionami. 
- Może faktycznie jest teraz trochę trudniej się 

dokądś wyrwać niż kiedyś, bo muszę to wcześniej 

uzgadniać z mamą, ale nic jest to jakieś szczególne 

obciążenie. Od zawsze uwielbiałam moją bratanicę 
i naprawdę lubię mieć ją przy sobie, chociaż wolała¬ 

bym, żeby okoliczności, jakie się do tego przy¬ 

czyniły, były inne. 

- To dokąd idziesz, kiedy masz wolne? 
- Do kina, kawiarni, czasami do teatru ze znajo¬ 

mymi, ale nic zawsze pozwala mi na to moja na¬ 
uczycielska pensja. 

background image

- A teraz? 
- Co teraz? - Spojrzała na niego ze zdziwie¬ 

niem. 

- Czy nadal musisz pilnować wydatków? Moja 

była żona i jej mąż cię nie zabezpieczyli? 

Kiedy widział ją po raz pierwszy,  z a ł o ż y ł , że 

chodzi jej przede wszystkim o pieniądze. Teraz 

zdawał sobie sprawę, że Julia należy do tych nielicz¬ 
nych kobiet, którym duże konto w banku nic im¬ 

ponuje. 

- Pieniądze ze sprzedaży waszego domu od razu 

powędrowały na konto Nicoli - odpowiedziała 
c h ł o d n o . - A mnie zostało tyle, żeby jej niczego nie 
brakowało. Zatem bądź spokojny, nic zamierzam 
cię nachodzić z prośbą o datki. 

- Nie nazywałbym tego datkami - rzekł rzeczo¬ 

wym  t o n e m . — To chyba oczywiste, że zamierzam 
wziąć pełną odpowiedzialność za moją córkę, rów¬ 

nież w sferze finansowania jej wydatków. 

Julia przewidywała, że ten temat może zostać 

poruszony. Riccardo tylko czekał, żeby wziąć spra¬ 

wy w swoje ręce. 

-  R o z u m i e m - powiedziała cicho - ale obecnie 

powinieneś się bardziej skupić na budowaniu z nią 

więzi, tak żeby łatwiej jej było zaakceptować cię 

jako ojca, kiedy przyjdzie na to czas. 

-  N i e mów mi, co powinienem, a czego nic. 

- Riccardo pochylił się nad  s t o ł e m . - Na razie mogę 
tylko kupować jej drobiazgi i stać w cieniu, bo tego 

background image

wymaga sytuacja, ale za kilka tygodni zgłoszę się po 
p e ł n y wykaz wydatków, łącznie z informacją, ile 
w p ł y n ę ł o na jej konto. 

- Ponieważ pieniądze są dla ciebie takie ważne, 

prawda? - Julia mocniej ścisnęła nóżkę kieliszka. 

Riccardo westchnął głęboko. 
- Ponieważ pieniądze są jedną z wielu rzeczy, 

o które chciałbym zadbać. A teraz, zamiast siedzieć 

tu i warczeć na siebie, może byśmy zatańczyli? 

Julia zawahała się. 
- Nic jestem zbyt dobrą tancerką - przyznała 

z trudem. Poza tym przerażała ją myśl, że może 
znaleźć się w jego ramionach. 

- Ja też nie. 
- Nie wierzę ci. 
- No to ci udowodnię. Podepczemy sobie po 

palcach i wtedy się okaże, kto jest gorszy - powie¬ 

dział z uśmiechem i  p o d a ł jej rękę. 

Ociągając się, Julia wstała od stołu i z uczuciem 

lekkiej paniki skierowała się w stronę parkietu. 

- Musisz jeszcze zdjąć  ż a k i e c i k - s z e p n ą ł jej do 

ucha. 

S p ł o n i ł a się, ale poddała sugestii. Zrzuciła z sie¬ 

bie żakiecik, odsłaniając szczupłe ramiona. Riccar¬ 

do poprowadził ją na parkiet i przytulił w tańcu. Byli 

tak blisko, że czuła jego oddech na swoich włosach, 
piersiami przylegając do jego szerokiego, twardego 
torsu. Orkiestra grała jeden z wolnych, pulsujących 
utworów. Oczywiście  k ł a m a ł na temat swoich 

background image

umiejętności tanecznych. Był świetnym tancerzem. 

Stopniowo dostosowała rytm swojego ciała do jego 

swobodnych, płynnych ruchów. W pewnym mo¬ 
mencie przesunął palcem po jej nagich plecach 

i wyszeptał zmysłowo wprost do ucha: 

- Jak widzisz, jestem okropnym tancerzem. 

Przeszedł ją dreszcz. 

background image

ROZDZIAŁ PIATY 

Riccardo napawał się jej bliskością. Wkłada! palce 

w jej włosy, zafascynowany ich jedwabistą miękko¬ 

ścią. Wszystko w tej kobiecie było takie świeże 
i naturalne. Poza bladoróżową szminką i lekkim 
muśnięciem różu na policzkach, jej piękna, owalna 
twarz była praktycznie pozbawiona makijażu. 

Przytulił ją mocniej tak, żeby go poczuła. Wie¬ 

dział, że może wysyłać jej pewne sygnały, ale nie 

wolno mu niczego przyśpieszać.  N i e chciałby jej 

spłoszyć. 

- Ktokolwiek ci mówił, że żle tańczysz, jest 

p o d ł y m kłamcą -  z a m r u c z a ł jej do ucha, niby przy¬ 
padkiem dotykając go wargami, a potem  d o d a ! : 

- Nie wiem, czy jesteś bardzo  g ł o d n a . Jeśli tak, 
podają tu wyborną rybę. Jeśli nie, tańczymy dalej. 
Decyzja należy do ciebie. 

Myśli Julii krążyły  w o k ó ł zadanej jej pieszczoty. 

Czy to było naprawdę, czy jej się tylko zdawało? 

Postanowiła otrząsnąć się z tych halucynacji. Zje¬ 
dzenie czegoś dobrego wydawało się zajęciem 

w sam raz. 

background image

Riccardo postanowił, że nie będzie wracał do 

sprawy Nicoli tego wieczoru. Miał dość przykrych 

wspomnień i napiętej atmosfery. Miał nadzieję, że 
pogodna rozmowa o wszystkim i o niczym zbliży 

ich do siebie. Julia z chęcią przystała na tymczaso¬ 
we zawieszenie broni. Otworzyła się przed nim, ale 
opowiadając o swoim dzieciństwie, konsekwentnie 
pilnowała, żeby nie  p a d ł o imię:  „ M a r t i n " . Od ponad 
roku nie była na randce z żadnym mężczyzną, ale 
skoro już tu jest, chciała się dobrze bawić. 

- Ty wcale nic pijesz - powiedziała oskarżajଠ

cym tonem, kiedy po skończonym posiłku kelnerka 
zebrała talerze. Sama zamówiła cappuccino z na¬ 
dzieją, że pomoże jej ochłonąć po wypitych drin¬ 
kach. 

- Prowadzę, nie pamiętasz? Albo  j e d n o , albo 

drugie. 

- Tyle ci o sobie naopowiadałam... - zauważyła. 
W myślach wyrzucała sobie swoje gadulstwo. 

Pewnie okropnie się nudził, wysłuchując szeregu 
anegdot o rodzinie i o szkole. Nic mylą się ci, co 
twierdzą, że alkohol rozwiązuje języki. Kiedy poda¬ 

no do stołu kawę, na wszelki wypadek szybko ją 

wypiła. 

- A co byś chciała o mnie wiedzieć? - spytał, 

patrząc na jej zarumienioną twarz. Zauważył, że 
kiedy się trochę denerwuje, ma zwyczaj zawijania 

włosów za uszy. 

- Co robiłeś po... Czy masz kogoś? 

background image

- Czy kogoś  m a m ? - powtórzył Riccardo, opie¬ 

rając się na krześle i bawiąc palcami.  - T a k z ręką na 

sercu mogę powiedzieć, że jedyną kobietą w  m o i m 
życiu jest teraz Nicola. I ty. oczywiście. 

Na myśl o okolicznościach, które doprowadziły 

do tego wymuszonego wyznania, Julia  p o c z u ł a lek¬ 

kie ukłucie w sercu. 

-  N i e myślałeś o tym, żeby się ponownie oże¬ 

nić? 

- Gdybyś miała za sobą rozwód, nie trzeba by 

było ci tego  t ł u m a c z y ć . Uwierz,  m o ż n a raz na 
zawsze zwątpić w instytucję małżeństwa. Ale by¬ 
najmniej nie mówię tego po to, żeby cię zniechęcać. 

- Są tacy, co się nic zawiedli - zauważyła. - Moi 

rodzice, na przykład, byli bardzo szczęśliwi. 

- Moi też. Cóż, przyznasz chyba, że to w dużej 

mierze kwestia przypadku i szczęścia. Ludzie się 
spotykają i albo im wyjdzie, albo nie. Zatańczymy? 
- zapytał leniwie, odstawiając filiżankę. 

Na parkiecie się przerzedziło, za to słychać było 

głośniejsze niż przedtem rozmowy i wybuchy weso¬ 
łości, będące niewątpliwie wynikiem wypitych 
trunków. Orkiestra dostosowała się do panującej 
atmosfery, grając nieco żywsze rytmy. Julia, rozluꬠ
niona i  p e ł n a energii,  p o d d a ł a się muzyce i na¬ 
strojowi. 

- A twoje sprawy sercowe? - zapytał cicho 

Riccardo, przytulając ją w tańcu. - Czy nauczyciele 
w ogóle mają jakieś sercowe sprawy? Jak byłem 

background image

mały, myślałem, że nie. Potem, kiedy  m i a ł e m czter¬ 
naście lat,  z a k o c h a ł e m się w pani od fizyki. Ależ ta 

kobieta działała na wyobraźnię! - Riccardo roze¬ 
śmiał się na to wspomnienie. -  D o s ł o w n i e śniłem 
0 niej po nocach do czasu, gdy odkryłem, że ma 
męża i dziecko. Wtedy mi przeszło i przeniosłem 
moje zainteresowanie na nieco bardziej osiągalne 
obiekty. 

Riccardo  m i m o c h o d e m dotknął ustami szyi Julii. 

Wstrzymała oddech.  N i e , tym razem na pewno jej 
się nie zdawało.  N i c chciała, żeby przestał. Czy to za 
sprawą muzyki, bliskości jego ciała czy też wypi¬ 
tych trzech kieliszków wina, musiała przyznać, że 
była coraz bardziej pobudzona i coraz bardziej jej 
się to  p o d o b a ł o . 

- Czy ta nauczycielka budzi fantazje  m ł o d y c h 

chłopców? - spytał Riccardo. łaskocząc jej  u c h o 
ciepłym  o d d e c h e m . 

- Ośmio- i dziewięciolatki nie mają takich fan¬ 

tazji - odparła, przytulając policzek do jego ramie¬ 
nia. - A jeśli już. to marzą o ulubionych drużynach 
piłkarskich albo o nowych grach komputerowych. 

- Szkoda. A męska cześć ciała pedagogicznego? 

Robią maślane oczy na twój widok? Rozbierają cię 

wzrokiem? 

Riccardo  m i a ł świadomość, że zadając te ryzyko¬ 

wne pytania, przekracza pewną granicę, ale także 

1  t o , że dzięki nim będzie miał szansę zdobyć 
przewagę w tej grze. W  p ó ł m r o k u , jaki panował na 

background image

parkiecie, nie  m ó g ł zobaczyć, czy Julia się rumieni, 
ale był gotów się założyć, że tak. 

- Nie sądzę — odpowiedziała, śmiejąc się ner¬ 

wowo. -  M a m y tylko trzech nauczycieli. Dwóch po 
pięćdziesiątce, a trzeciego bardziej niż kobiety po¬ 

ciągają wycieczki krajoznawcze. Krążą plotki, że 
może być gejem. 

H m , to kiepsko, - Riccardo wkradł się palcami 

pod bluzkę, dotykając okolic kręgosłupa. 

-  G o r ą c o tu, prawda? - rzekła, próbując zmienić 

temat. 

N i e miała ochoty opowiadać mu o swoich do¬ 

świadczeniach z mężczyznami.  M ó g ł b y łatwo się 
domyślić, że jej życic seksualne od jakiegoś czasu 

jest praktycznie żadne. 

-  M a m pomysł -  z a p r o p o n o w a ł Riccardo. - Mo¬ 

że wyjdziemy na spacer. Mają tu piękny ogród na 
tyłach klubu. 

Zanim wyszli, Julia zabrała żakiet, a kelnerka 

postawiła na ich stoliku znak rezerwacji. 

Na zewnątrz okazało się, że nie tylko oni wpadli 

na  p o m y s ł , żeby się ochłodzić na świeżym powie¬ 
trzu. Julia z rozkoszą wystawiła twarz na działanie 
c h ł o d n e g o powietrza, które  p o d z i a ł a ł o na nią jak 
balsam. Na chwilę zatrzymała się, przymknęła po¬ 

wieki i oddychała głęboko, 

Riccardo przyglądał się jej drobnej sylwetce. 

N i e c o  n i e m o d n y strój sprawiał, że wydawała się 

jeszcze smuklejsza. Jej chłopięca figura pozbawio-

background image

na była wyraźnych wcięć czy wypukłości.  D r o b n e 

piersi chowały się pod materią żakietu, chociaż 
dobrze pamiętał ich napierający dotyk podczas 
tańca. 

Mijając niewielkie grupki gości, trafili do bar¬ 

dziej oddalonego zakątka, gdzie kręte ścieżki wiły 

się pomiędzy skupiskami drzew i krzewów. O tej 

porze roku jedne były  z u p e ł n i e pozbawione liści, 
podczas gdy inne pyszniły się głęboką zielenią 

igliwia. Latem ta część ogrodu z pewnością przyciଠ

gała  t ł u m y gości, ale w marcu  b y ł o tu zupełnie 
pusto. 

-  M o ż e powinniśmy już wracać - zaproponowa¬ 

ła Julia, szczelniej owijając się żakietem. 

-  Z i m n o ci? 
-  T r o c h ę . 
-  Z n a m taką starą sztuczkę, żeby się rozgrzać. 

- Riccardo podszedł bliżej i zaczął rozcierać jej 
ramiona. 

Wciąż była dla niego zagadką.  Z d a w a ł sobie 

sprawę, że jego uczucia do niej były niejednoznacz¬ 
ne. Wcześniejsza niechęć ustąpiła miejsca fascyna¬ 
cji, a chęć zemsty i dokuczenia jej zastąpiło prag¬ 
nienie zapanowania nad tą intrygująco niezależną 
istotą. 

- Dyrekcja chyba nic byłaby zadowolona, gdy¬ 

byśmy rozpalili tu ognisko - zażartowała Julia. 

- Nie sądzę. Poza tym nie  m a m zapałek, a ty? 

Zeby chociaż słońce i szkło powiększające... 

background image

- O, byłeś skautem? 
-  N i e , ale w dzieciństwie naczytałem się ksią­

żek, jak przetrwać na bezludnej wyspie. 

Z a p a n o w a ł o milczenie. Julia i Riccardo pa¬ 

trzyli na siebie w oczekiwaniu tego, co nie¬ 
uchronnie  m i a ł o się zdarzyć. Nagle Riccardo po­
chylił się i złożył na jej ustach gorący pocałunek. 
C h ł o d n e , miękkie wargi Julii bezwiednie poddały 
się jego pragnieniu, by po chwili wyjść mu na¬ 
przeciw, oddając namiętnie pieszczotę i prosząc 

0 więcej. 

Riccardo zsunął jej okulary. Przywarł do niej 

całym  c i a ł e m . Czując delikatne ukąszenie w szyję. 
Julia wydała z siebie cichy jęk i wygięła ciało do 
tyłu. Jej piersi pragnęły dotyku, a Riccardo jakby to 

wyczul, bo momentalnie wsunął ręce pod jedwabną 
bluzkę i odszukał jędrne wypukłości pod koron¬ 

kowym staniczkiem bez ramiączek. Jego odczucia 
były tak intensywne, że miał wrażenie, jakby to 
robił po raz pierwszy w życiu, jakby kierował nim 

jakiś pierwotny instynkt domagający się natych¬ 

miastowego zaspokojenia. 

Jednym szarpnięciem zsunął biustonosz w dół 

1 odsłonił bliźniacze wzniesienia piersi ze sterczący¬ 

mi, napiętymi sutkami. 

- Dotykaj mnie - powiedział rozkazująco, pro¬ 

wadząc jej rękę. 

Julia była jak w transie. Pomyślała, że są w miej¬ 

scu, które jest idealnym schronieniem dla koc han-

background image

ków. Drzewa stanowiły naturalną barierę przed 
oczyma ciekawskich, a rozrzucone tu i tam ławeczki 
zachęcały, żeby na nich spocząć. 

Riccardo zaprowadził ją do jednej z nich. Julia 

nigdy nic przeżywała takiego dzikiego, zwierzęce¬ 
go pożądania. Z ciekawością i  z a p a ł e m otwierała się 
na nowe doznania. 

Nagle nerwowym ruchem opuściła bluzkę. 
- Kiedy mówisz  . . n i e " , to znaczy  „ n i e " czy 

wręcz przeciwnie? - spytał Riccardo. spoglądając 

na nią z łobuzerskim uśmiechem. 

- Nie wydaje mi się... - mówiła cicho, z trudem 

łapiąc powietrze -  N i c możemy... Ja nie... Powinniś¬ 
my wracać... 

- Jeśli naprawdę chcesz już wracać - powiedział 

- to, oczywiście, tak będzie. 

Nagle spoza ściany drzew dobiegi ich piskliwy 

śmiech jakiejś kobiety. Najwidoczniej inna para 
przyszła tutaj, żeby zabawić się w ten sam sposób. 
Julia  z n i e r u c h o m i a ł a i drżącymi rękami zaczęła 
porządkować garderobę. 

M u s i a ł a chyba kompletnie stracić rozum.  N i c 

miała odwagi spojrzeć mu w oczy. więc ruszyła 
przed siebie w stronę klubu, nawet się na niego nie 
oglądając. 

- Tylko nie myśl sobie, że wrócisz na salę i bꬠ

dziesz udawać, że nic się nie stało - powiedział 
Riccardo. chwytając ją za ramiona i zmuszając, żeby 
na niego spojrzała. Był zdenerwowany tą sytuacją. 

background image

Nic dość, że nic zaspokoił swojego podniecenia, to 
zauważył, źe Julia zaczęła znowu się wycofywać. 

- Chyba trochę za dużo wypiłam... 
- Nie zasłaniaj się alkoholem. Dobrze wiedzia¬ 

łaś, co się między  n a m i dzieje, i bardzo ci się to 
p o d o b a ł o .  S t a ł o się, bo oboje bardzo tego chcieliś¬ 
my. I nadal chcemy... 

- To tylko chwila szaleństwa - upierała się. 
- Pożądanie jest właśnie taką chwilą - rzekł 

zniecierpliwiony, przeczesując palcami włosy. Do 
szału doprowadzała go myśl, że cel był już tak 
blisko. - Nigdy nie przeżyłaś chwili szaleństwa? 

- Nigdy. 
- To znaczy, że nie wiesz, co znaczy naprawdę 

żyć. 

Ich oczy spotkały się przez krótką chwilę. 

- To ty tak uważasz - odpowiedziała urażona. 

Zaniepokoiła się  t o n e m swojego głosu. Była 

w nim niepewność i lęk. Od pierwszej chwili, gdy 

poczuła jego dotyk, nic mogła się oprzeć tej fizycz¬ 
nej fascynacji. Ale jej słabość zaczęła się wcześniej 
niż tego wieczoru. Tylko nic chciała się do tego 
przyznać. Był  d o k ł a d n i e taki, jakim go opisywała 
Caroline. Wyrachowany, bezwzględny, arogancki, 
dostawał to, czego chciał, niezależnie od ceny, jaką 
musieli  p ł a c i ć inni. Dlaczego więc  p o d d a ł a się jego 
urokowi? 

Kiedy wrócili na salę, jej serce nadal  b y ł o w roz¬ 

terce. Najchętniej pojechałaby już do  d o m u , ale 

background image

Riccardo bezceremonialnie zajął swoje miejsce, in­
formując ją, że zostają. Nic pytając jej o zdanie, 

p o p r o s i ł kelnerkę o kawę dla nich dwojga. 

- Może przestaniesz miotać się jak zając w sid­

łach i zechcesz wreszcie usiąść - rzeki. 

Julia niechętnie przycupnęła na brzegu krzesła. 

Nic uszło jej uwagi, że znowu porównał ją do 

bezbronnego zwierzęciaofiary, podczas gdy ona by¬ 

ła skłonna widzieć w nim drapieżnika. 

- Nie widzę żadnego sensu tej rozmowy. Nie 

jestem w twoim typie, Riccardo. Powiedziałeś to 

otwarcie na samym początku, nie pamiętasz? 

Kelnerka postawiła przed nimi filiżanki z kawą, 

śmietankę w Filigranowych dzbanuszkach i misecz¬ 

kę z cukrem w kostkach. 

- Ty też nic byłaś mną zachwycona, o ile sobie 

przypominam - rzekł z przekąsem. - Ale z czasem 
wszystko się zmienia. - Pochylił się ku niej nad 
stołem, niepokojąco blisko, dodając nieco ciszej: 

- Gdyby nam tak brutalnie nie przerwano, oboje 
dobrze wiemy, jak by się to skończyło. Chciałaś 

poczuć mnie w sobie, tak jak i ja chciałem się tam 
znaleźć. Z równym  z a p a ł e m szukaliśmy w sobie 
zaspokojenia. Nie zaprzeczaj. 

U ś m i e c h n ą ł się do niej z łobuzerskim błyskiem 

w oku. 

P o m i m o wszystko, nic mieściło się jej w głowie, 

żc może podobać się komuś takiemu jak on. Nie¬ 
trudno  b y ł o zrozumieć jej fascynację. Riccardo był 

background image

diabelnie przystojny.  M a ł o która kobieta byłaby 

w stanic oprzeć się jego zniewalającemu urokowi. 
M o g ł a sobie wyrzucać tę chwilową słabość czy brak 
konsekwencji w działaniu, ale i tak jej uległość 

wobec niego byłaby zrozumiała. Ale ona nie miała 
w sobie takich atutów jak on. Dlaczego więc ją 

u w i ó d ł ? Bo to niewątpliwie było uwiedzenie. 

Julia spoglądała na niego w milczeniu, szukając 

odpowiednich słów, żeby wyrazić swoje myśli, kie¬ 
dy nagle między nich wdarł się czyjś ostry głos. 

-  R i c c a r d o ! Od trzech tygodni próbuję się do 

ciebie  d o d z w o n i ć ! Co się z tobą dzieje? 

Riccardo zaklął pod nosem i skierował wzrok ku 

platynowej blondynce, która patrzyła na niego z gó¬ 
ry. Helen Scott nie mogła się pojawić w mniej 
odpowiedniej chwili. Jak zawsze skąpo odziana. 
Tego wieczoru miała na sobie krzykliwą, czerwoną 
sukienkę, eksponującą niewątpliwe walory ciała. 
C z a m e pantofle na bardzo wysokim obcasie spra¬ 

wiały, że wydawała się dużo wyższa. 

Helen usiadła na jednym z dwóch wolnych krze¬ 

seł, wpatrując się w Riccarda i  z u p e ł n i e nic zwraca¬ 

jąc uwagi na Julię. 

- Jestem ostatnio bardzo zajęty -  o d p a r ł . ~ Panic 

się nie znają, prawda? Julio, poznaj Helen. Jest 
modelką, jeśli jeszcze nic zgadłaś. 

- Modelką i twoją dziewczyną - dorzuciła He¬ 

len. 

- Byłą dziewczyną — westchnął niecierpliwie. 

background image

mając świadomość, że Julia cały czas uważnie się 
przygląda i wyciąga wnioski. 

Helen była uderzająco piękna.  M i a ł a idealne rysy 

- od łagodnie wygiętego łuku brwi po  m a ł y , zgrab¬ 
ny nos i wydatne, soczyste usta. 

- Tak bardzo  c h c i a ł a m cię zobaczyć - głos He¬ 

len był bliski  p ł a c z u . -  K o c h a m cię, Riccardo, 
i sądziłam, że ty mnie też. 

- To nie jest ani czas, ani miejsce... 
- Muszę z tobą porozmawiać na osobności. 

Wiem, że  m o ż e m y wszystko naprawić.  N i c mogę 
spać, nic mogę jeść. Ciągłe myślę tylkoo tobie, o nas. 

- Nie ma n a s, Helen - Riccardo starał się mó¬ 

wić łagodnym  t o n e m , ale wyczuwało się jego ros¬ 

nącą irytację. 

- Ale  m o g ł o b y być, gdybyś tylko  z e c h c i a ł dać 

nam szansę. 

Nie  u d a ł o się - stwierdził - a jeśli sobie 

przypominasz, niczego ci nie obiecywałem. Od 
początku stawiałem sprawę  j a s n o : żadnych zobo¬ 

wiązań. 

- Ale... 
- Żadne ale, Helen. Musisz zacząć żyć nowym 

życiem. Tak jak ja. 

Riccardo odruchowo spojrzał na Julię, a Helen, 

idąc za jego wzrokiem, nagle zauważyła jej obec¬ 

ność. 

-  N i c chcesz mi chyba powiedzieć, że teraz 

umawiasz się z nią - powiedziała pogardliwie. 

background image

- Zostaw nas. Natychmiast! - rzekł Riccardo 

tonem nieznoszącym sprzeciwu. 

Helen wstała i zwróciła się do Julii: 
- Nie wierzę, żeby z tobą był - mówiła przez łzy. 

- Zawsze interesowały go ładne blondynki, a nie 

takie... Nie rozumiem! To rzekłszy, oddaliła się ze 
spuszczoną głową, kryjąc łzy. 

- Przepraszam cię za ten incydent - odezwał się 

Riccardo. - Zerwaliśmy ze sobą. zanim ciebie po¬ 

z n a ł e m . Widocznie myślała, że żartuję, kiedy jej 
powiedziałem, że z nami koniec. 

Julia zrozumiała wszystko doskonale i pozbyła 

się wszelkich złudzeń. Chaos, który jeszcze niedaw¬ 

no panował w jej umyśle, zastąpił chłodny spokój. 

Wiedziałeś i wiesz, że taka skromna nauczy¬ 

cielka jak ja, w okularach, z włosami raczej burymi 
niż blond, nie ma u ciebie żadnych szans. Postano¬ 

wiłeś jednak, że mnie zdobędziesz, prawda? Nie 

dlatego, że ci się podobam, ale po  t o , żeby mnie 

ukarać za  t o , co zrobiłam. Za zachwianie twoim 

doskonale zorganizowanym,  p o u k ł a d a n y m życiem. 
Chciałeś mnie w sobie rozkochać po to, żeby mi dać 

nauczkę, tak? 

Miała nadzieję, że chociaż zaprzeczy, ale mil¬ 

czał. Milczenie to też odpowiedź. Julia zerwała się 

z miejsca, czując, że robi się jej niedobrze. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Julia usiadła na przednim siedzeniu samochodu. 

Z kamienną twarzą i zaciśniętymi zębami patrzyła 
wprost przed siebie, czując, jak łzy napływają jej do 

oczu. Łzy bólu i poniżenia. Riccardo zatrzasnął 
drzwi auta. ale zamiast włączyć silnik, odwrócił się 
ku niej. 

- Popatrz na mnie - rzekł. 
- Zabierz mnie do domu albo będę musiała 

wysiąść i  w e z w a ć taksówkę. 

- Nie bądź śmieszna. 
- Nie jestem śmieszna! Po prostu chcę wracać 

do domu - odparła. 

Niemniej tak właśnie się czuła. Śmieszna i żałos­

na w tej swojej szarej kreacji, wyciąganej z szafy na 
specjalne okazje. 

Riccardo zacisnął szczęki i westchnął. 

- Przykro mi z powodu tego, co się stało. Nie 

m i a ł e m pojęcia, że Helen tu będzie. Gdybym wie¬ 
dział, wybrałbym inne miejsce. 

- Oczywiście, że ci przykro - wybuchnęła na¬ 

gle, patrząc na niego za złością. Chociaż samochód 

background image

nie znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie 

lamp, jego zniewalająco piękna twarz była na tyle 

oświetlona, że Julia sama sobie wydala się jeszcze 

bardziej groteskowa. Jak  m o g ł a choć przez chwilę 
pomyśleć, że była pociągająca dla takiego przy¬ 

stojnego, seksownego faceta! - Przykro, bo jak na 

d ł o n i teraz widać, jaki jesteś naprawdę. Wydaje ci 

się, że możesz mieć wszystko i wszystkich. Ze na 

j e d n o twoje skinienie będą się spełniać wszystkie 

twoje zachcianki.  N i c dziwnego, że Caroline cię 
rzuciła. 

- Mojej byłej żony w to nic mieszaj! Wyciągasz 

szybkie wnioski, szukasz dziury w  c a ł y m , a masz 
problemy sama ze sobą. 

Riccardo  m i a ł świadomość, że w tym, co powie¬ 

działa Julia, było ziarno prawdy, ale tym bardziej 
nic  z a m i e r z a ł się tak łatwo  p o d d a ć . W chwili, kiedy 

jej dotknął,  o w ł a d n ę ł o nim  p r z e m o ż n e pragnienie 

i nic potrafił się wyzwolić spod jego wpływu.  N i e 
r o z u m i a ł , skąd jego fascynacja tą niepozorną kobie¬ 
tą, która wywróciła jego życie do góry  n o g a m i . 

Wiedział  j e d n o : najlepszym sposobem obrony jest 

atak. 

- Co ty możesz o  m n i e wiedzieć? Już pierw¬ 

szego dnia przylepiłeś mi etykietkę wroga i tak 
z o s t a ł o . Nawet nie  p r ó b o w a ł e ś zrozumieć mnie ani 
moich intencji. Wydaje ci się. że mnie znasz, bo 
myślisz, że wiesz wszystko. 

- A ty  m n i e  m o ż e nie zaszufladkowałaś? -  R i c -

background image

cardo zaśmiał się z goryczą. - Jestem przecież tym 
okropnym byłym mężem Caroline. Tym łajdakiem, 
który pchnął ją w ramiona innego mężczyzny. Czy 
choć pracz  m o m e n t przyszło ci do głowy, że ten 
kawał drania, o jakim zapewne opowiadała ci Caro­

line, może mieć jakieś uczucia? Że też odczuwa 

ból? Bez względu na to, co nas łączyło - prawdziwa 
miłość czy tylko iluzja miłości - zdrada zawsze boli 
tak samo. Pomyślałaś o tym kiedyś?  N i e ! Łajdak 
pozostanie łajdakiem i dlatego nie zasługuje na to, 
żeby być ojcem. 

Julia pobladła.  Z u p e ł n i e jakby czytał w jej myś¬ 

lach. 

- Z Helen było tak samo. Wystarczyło ci, że raz 

ją zobaczyłaś, a już nabrałaś pewności co do moich 

upodobań. Nie tędy droga, siostro! A może lepiej 
przyjrzyj się sobie. Może nic chcesz przyznać się do 
tego, czego sama pragniesz. 

- Dość! Odwieź mnie do domu! 
-  M a m przerwać tak pouczającą konwersację? 

Nic z tego! 

Jedyna rzecz, jakiej pragnął, to doprowadzić do 

końca to, co się między nimi zaczęło tam w ogro¬ 

dzie. Chciał jej dotykać, a nie wysłuchiwać jakichś 
bezpodstawnych oskarżeń. 

- Wiesz, co myślę? 

Pochylił się nad nią. Chociaż rozum podpowiadał 

jej tylko słowa pogardy, ciało błyskawicznie reago¬ 

wało na tę bliskość. Jej piersi wyprężyty się, a oczy 

background image

bezwiednie spoczęły na jego zmysłowych wargach. 
Zapragnęła ich dotknąć, a potem oddać im każdą 
cząstkę swojego ciała. 

- Nie obchodzi mnie to. 
- Ale i tak ci powiem. Lubisz takich ostrych 

facetów jak ja. Kręcą cię.  G o t ó w jestem się założyć, 
o co tylko chcesz, że spotykałaś dotąd same znie-

wieściałe ofermy. 

D z i a ł a ł na nią jak magnes. Ich twarze znalazły się 

tak blisko, że prawie się dotykały.  D o p r o w a d z a ł o ją 
to do jeszcze większej złości. 

- Tobie oczywiście nic mieści się w głowie, że 

pewne kobiety gustują w mężczyznach, którzy są 
wrażliwi, mili i delikatni. Takich, którzy nie za¬ 
chowują się tak, jakby cały świat był ich prywatnym 
folwarkiem. 

- Pewne kobiety, ale nie ty - powiedział Riccar¬ 

do. Wiedział, że miała ochotę go uderzyć i nawet ją 
rozumiał, ale jeszcze bardziej  c h c i a ł , żeby się przy¬ 

znała, że go pragnie. - Tobie nic jest potrzebny 
mężczyzna, którym możesz rządzić jak dzieciakami 
w szkole. Chcesz mnie. 

- Ciebie? - Roześmiała mu się W nos. -  N i e 

pochlebiaj sobie! 

- Jesteś pewna? - zniżył głos i utkwił wzrok 

w jej ustach. 

Julia wciągnęła nerwowo powietrze, próbując 

uciec spojrzeniem, ale była jak zahipnotyzowana. 
Jak zajączek oślepiony światłami samochodu. Roz-

background image

chyliła usta, a on dotknął ich opuszką palca, delikat¬ 
nie obrysowując ich kontury. 

- Riccardo, przestań, proszę - powiedziała sła¬ 

bym głosem, na co on zaśmiał się zmysłowo. 

- Jasne, ale tylko dlatego, że są inne, ciekawsze 

miejsca... 

Zdjął jej okulary i  p o ł o ż y ł je na tablicy rozdziel¬ 

czej. Gdyby spróbowała mu się teraz wymknąć, 
nic był pewien, czy potrafiłby się zachować jak 
dżentelmen. 

- Chcesz wiedzieć, gdzie chcę cię pieścić? - za¬ 

pyta! czule. 

-  N i e - wydusiła z siebie. 
- Jeśli nic, to mnie powstrzymasz, tak? 
Wślizgnął rękę pod bluzkę. Przez chwilę moco¬ 

w a ł się z zapięciem biustonosza. Musiał słyszeć, jak 
wali jej oszalałe serce, bo ruchliwymi ustami pieścił 
teraz jej piersi. 

Czyżby Riccardo  m i a ł rację, twierdząc, że po¬ 

trzeba jej właśnie takiego mężczyzny jak on? Zde¬ 

cydowanego i dominującego?  Z u p e ł n i e nie była 

w stanie kontrolować pożądania, jakie w niej obu¬ 

dził.  N i e mogła uwierzyć, że to robi. To się działo 
n a p r a w d ę !  P o m i m o że okna zaparowały, wstydziła 
się usiąść na nim, kiedy się tego  d o m a g a ł . 

- Nie mogę! Przecież jesteśmy na parkingu... 
- Co z tego? - spytał rozbawiony. - Nikogo tu 

nie ma, a ja chcę ciebie. Tu i teraz! 

Biorąc pod uwagę ograniczoną przestrzeń, Julia 

background image

z zadziwiającą łatwością przeniosła się na jego 

miejsce. Czując wypełniającą ją rozkosz, pozbyła 

się wszelkich skrupułów i szybko zrzuciła z siebie 

resztę ubrania, zostawiając jedynie spódniczkę, 

podwiniętą  w o k ó ł pasa. Jej nagość stała się teraz 

ź r ó d ł e m jej kobiecej siły. Pochyliła się nad Riccar-
dem. Zaczęła się wolno poruszać. 

Riccardo objął ją  w p ó ł , zaciskając dłonie na jej 

talii. Ich ruchy i oddechy stawały się coraz bardziej 
gwałtowne, coraz szybsze, aż przestało być ważne, 
czy ktoś przechodzi obok czy nic, ani czy kogoś 
zastanawia, co się dzieje za zaparowanymi szybami 
eleganckiego jaguara. Wreszcie, wstrząsana spaz¬ 
mami rozkoszy, Julia opadła wyczerpana na jego 
szeroki tors, nic pragnąc niczego więcej, niż wtulić 
się w niego i  z a p o m n i e ć o  c a ł y m świecie. 

Riccardo gładził jej włosy, poruszony intensyw¬ 

nością niedawnego orgazmu. 

Chciała się z niego zsunąć, ale zdecydowanym 

ruchem przytrzymał jej biodra, pragnąc jeszcze 
przez chwilę popatrzeć na jej kształtne, idealnie 
proporcjonalne piersi. Sam ich widok sprawiał, że 
znowu nabrał ochoty na  m i ł o s n e igraszki, ale Julia 
była tym razem bardziej opanowana.  N a m i ę t n o ś ć , 

już zaspokojona, ustępowała miejsca wcześniej¬ 

szym wątpliwościom. Powoli zsunęła się z niego 
i sięgnęła po okulary. 

- Co się stało? - zapytał zaniepokojony. 
-  N i c - odparła. Wszystko, pomyślała. 

background image

Odbyli ze sobą najbardziej intymny akt.  U w i ó d ł 

ją, bo  d o m a g a ł o się tego jego  c i a ł o , a nic dlatego, że 
ją kochał czy że w jakiś sposób mu na niej zależało. 

Julia ubierała się w milczeniu, coraz bardziej świa¬ 
doma własnej porażki. 

- Naprawdę powinniśmy już  j e c h a ć . Riccardo 

- powiedziała. 

- Znowu to robisz. Dlaczego otwarcie nic po¬ 

wiesz, o co ci chodzi, zamiast epatować tą swoją 

angielską powściągliwością? Jeszcze chwilę temu 
kochaliśmy się, a ty... 

- To bez znaczenia - powiedziała obojętnym 

tonem. Nie chciała, ale musiała to powiedzieć. 
Uległa jego urokowi, ale na tym koniec. Skąd może 
wiedzieć, jakie są jego prawdziwe intencje i czy 
tego przeciw niej nie wykorzysta? - Zaspokoiliśmy 
własną ciekawość i tyle. 

- Ciekawość? - powtórzył  p o n u r o . 
C h ł ó d , z jakim to powiedział, sprawił jej przy¬ 

krość. Nagle zrobiła się zazdrosna o te wszystkie 
piękne blondynki w jego życiu, którym ona. skrom¬ 

na, szara myszka, nigdy nie dorówna.  Z r o z u m i a ł a 

tez, że zadowolenie seksualne nic było jedyną rze¬ 

czą, jakiej od niego oczekiwała, i że jej emocje 

sięgają o wiele głębiej. Postanowiła się bronić. 

- Dlaczego się tak dziwisz? Podróżujesz po 

świecie, to powinieneś wiedzieć. - Wzruszyła ra¬ 
mionami i wyjrzała przez okno, przezornie unikając 

jego spojrzenia. -  C h c i a ł e ś się przekonać, jak to jest 

background image

z kimś takim jak ja.  M o ż e dlatego, że jestem 
inna niż te wszystkie, z którymi zwykłeś się uma¬ 
wiać. 

- A ty? Jeśli tak sobie wytłumaczyłaś moje 

motywy działania, to może zechcesz wytłumaczyć 
i swoje? 

- Ja? - odparła z wahaniem. - Możesz mi wie¬ 

rzyć lub nie, ale mną też powodowała ciekawość. 
M i a ł e ś rację. Dotąd  m i a ł a m do czynienia z faceta¬ 
mi, którzy w pewnym sensie byli do siebie podobni. 

Absolutne twoje przeciwieństwo.  M o ż e chciałam 

się przekonać, co taki jak ty ma do zaoferowania... 

- Taki jak ja? 
- No wiesz, wysoki, przystojny, czarnowłosy. 

Ucieleśnienie marzeń nastolatek. - Spojrzała na 
niego kątem oka spod opuszczonych rzęs. Wzdryg¬ 

nęła się. widząc jego lodowaty wyraz twarzy. 
- W końcu jesteśmy dorośli. Potraktujmy to jak 
kolejne życiowe doświadczenie. 

Riccardo nie wierzył własnym uszom. Podejrze¬ 

wał, że przemawia przez nią lęk. Bała się go. I tego, 
że owładnięta namiętnością może przestać się kon¬ 
trolować. Z drugiej strony niczego nic  m ó g ł być 

pewien. Nie  z n a ł takich kobiet jak ona.  M ó g ł jedy¬ 
nie zgadywać. Ale, niezależnie od wszystkiego, 
z całą pewnością nie  m i a ł zamiaru uganiać się za 
kobietą, która fantastyczny seks  t ł u m a c z y ł a zaspo¬ 
kajaniem ciekawości i nabieraniem doświadczenia. 
D u m a mu na to nie pozwalała. 

background image

Włączył silnik i z piskiem opon ruszył w stronę 

wyjazdu. 

- No to oboje  m a m y za sobą kolejne doświad¬ 

czenie - szydził. - Ciekawe, co też będzie dalej. 

O tym Julia nie pomyślała. Riccardo, jak zwykle, 

był o krok do przodu. Musiała pamiętać, że cały czas 

toczyła się pomiędzy nimi gra i że dla dobra Nicoli 

muszą odgrywać role zakochanych. To znaczy, po¬ 
myślała w panice, że będą się często widywać 
i spędzać ze sobą dużo czasu. 

-  M o ż e nie powinniśmy dłużej ukrywać przed 

Nicolą prawdy i powiedzieć jej, że jesteś jej ojcem? 

- zastanowiła się głośno. - Nic musielibyśmy wtedy 
udawać, że chodzimy ze sobą. 

Riccardo zaśmiał się z goryczą. 
- Ach, rozumiem. Teraz jest ta odpowiednia 

pora, bo tobie pasuje? Przestało być ważne, że 
Nicola  m o ż e nie być jeszcze na to emocjonalnie 
przygotowana, bo ty już zrealizowałaś swoje mło¬ 

dzieńcze fantazje. 

Zatrzymali się na światłach. 
- Teraz nic jesteś już jej całkiem obcy. 
- Zaledwie miesiąc temu straciła matkę i kogoś, 

kogo traktowała jak ojca. Zamierzasz przyznać się, 
że nic jesteśmy razem, że to wszystko zmyśliliśmy. 

Uważasz, że ona po czymś takim mi zaufa? 

- Chcę ci zrobić przysługę! - zauważyła Julia. 
- Chyba raczej sobie. - Spojrzał na nią z błys¬ 

kiem w oku. - Niestety, nic z tego. 

background image

- To znaczy? 
- To znaczy, że ja tu rozdaję karty i uważam, że 

trzeba poczekać. Czy ci się to podoba czy nie. 

będziemy dalej grać role czułych kochanków. 

Światło się  z m i e n i ł o i Riccardo ruszył przed 

siebie. Julia wyglądała przez okno.  C h c ą c nic chcąc, 

będzie musiała znosić jego obecność i robić dobrą 

minę do zlej gry. Ironia polegała na tym, że znowu 

byl górą. 

- A propos - przypomniał sobie. -  N i e d ł u g o 

będzie przerwa wielkanocna w zajęciach szkolnych. 

Myślę, ze to idealna okazja, żeby Nicola zobaczyła 
Włochy. Mogłaby  p o z n a ć mieszkających tam krew¬ 
nych. Oczywiście, jak się spodziewam, pojedziecie 
tam razem. 

- To niemożliwe. 

-  N i c ma rzeczy niemożliwych! Jeszcze nic za¬ 

uważyłaś, ze to moje życiowe motto? 

Julia była zaskoczona, widząc, że jaguar Ric¬ 

carda zatrzymał się na podjeździe przed jej spo¬ 
witym w ciemności  d o m e m . Tak szybko mijał 
czas! 

- Poza tym nic zapominaj -  k o n t y n u o w a ł - że 

jesteś coś Nicoli winna. Dlatego będziemy trzymali 

się za rączki i robili wszystko, żeby przedstawienie 

b y ł o przekonujące. Najbliższe już jutro, prawda? 
Wybieramy się do zoo, gdzie będziemy się przy¬ 

kładnic bawić. 

Julia wyskoczyła z samochodu. 

background image

- Nie musisz mnie odprowadzać do  d r z w i - rzu­

ciła za siebie, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu 
klucza. 

- Nic żartuj sobie! Jak by to wyglądało, gdybym 

teraz odjechał i zostawił cię sama? Co ze mnie byłby 
za mężczyzna? 

- Akurat taki, jakim się okazałeś - zauważyła 

cierpko. 

- Sama się przyznałaś, że mnie wykorzystałaś 

- powiedział  c h ł o d n o - więc być może bardziej 

pasujemy do siebie, niż ci się zdaje. 

- Wątpię. 
Cień przebiegł mu po twarzy, ale zupełnie obojꬠ

tnym tonem zapytał, o której godzinie ma po nic 
nazajutrz przyjechać. 

- Po obiedzie — odparła Julia. Czuła się osaczo¬ 

na. -  O k o ł o pierwszej trzydzieści. 

- W takim razie przyjadę o dwunastej i zjemy 

razem. 

Następnego dnia rano Julii trudno było zebrać 

myśli. Czymkolwiek się zajęła, wszędzie prześlado¬ 

wało ją wspomnienie intymnych chwil z Riccar-

dem. Każdy przywołany w pamięci obraz wywoły¬ 

wał przyjemny dreszcz, a zaraz potem poczucie 
winy, no bo jak można zachowywać się tak nie¬ 
odpowiedzialnie! Była jednym kłębkiem nerwów, 

kiedy punktualnie w  p o ł u d n i c zadzwonił dzwonek 
u drzwi. Zachowanie Riccarda było jednak bez 

background image

zarzutu. Nie tylko nie czynił żadnych aluzji co do 
wczorajszego wieczoru, ale i wobec niej zachowy¬ 
w a ł się niezwykłe dyskretnie. O sobie nie mogła 
tego powiedzieć. Siliła się na obojętność, ale jej 
ciało reagowało niezależnie od jej woli. Jakby żyło 
własnym życiem. Dlatego z wyraźną ulgą wróciła 

do domu. 

- Nareszcie możesz wyluzować - rzekł Riccar¬ 

d o , wchodząc za nią i zamykając drzwi. 

-  N i c wiem, o co ci chodzi - zbyła go, nie 

odwracając głowy. 

Mógłby dyskutować na ten temat, ale zdawał 

sobie sprawę, że rozmowa utknęłaby w martwym 

punkcie. Miai poczucie, że po każdym udanym 

kroku w kierunku porozumienia, robi pięć w tyl, ale 
to go bynajmniej nic  z n i e c h ę c a ł o .  N i e bardzo rozu¬ 
miał tę swoją determinację. Chęć zemsty dawała się 
o wiele prościej wytłumaczyć. Zemsta w swojej 
agresywnej gwałtowności współgrała z jego naturą. 
Sęk w tym, że przestała być jego jedynym celem. 
Trudno mu  b y ł o określić, czego tak naprawdę chce. 
Jednego był pewien - pragnął Julii. Postanowił, że 
znowu ją zdobędzie, ale tym razem za pomocą 
bardziej subtelnych sposobów. 

- Zanim wyjdę, napiję się kawy. 
-  M a m to potraktować jako  j e d n o z twoich po¬ 

leceń? 

- To prośba - odparł, dostosowując się do jej 

tonu, ale zaraz  d o d a ł : - Słuchaj, mamy za sobą 

background image

całkiem udany dzień. Co byś powiedziała na zawie­
szenie broni? 

Julia nic odpowiedziała. Poszła przodem do 

kuchni, gdzie Nicola rozkładała juz książeczkę do 
kolorowania, kupioną w zoo. w sklepie z pamiąt¬ 
kami. 

- Później z tobą pokoloruję, dobrze, kochanie? 

- powiedziała Julia. 

Obecność Riccarda wyprowadzała ją z równo¬ 

wagi. O  m a ł y włos nie poparzyłaby się wrzątkiem. 

- Nie wiem, jakie masz plany - zaczęła spokoj¬ 

nie, starając się, aby jak najmniej dotarło do uszu 
Nicoli - i czy chcesz się z nią widzieć w tygodniu. 
Jeśli nie, to  m o ż e w następny weekend. Oby nie 

w sobotę wieczorem, bo mnie nie będzie. 

-  N i c będzie? A dokąd się wybierasz? 
- Wychodzę. 
Dawno niewidziana przyjaciółka zaprosiła ją na 

urodziny. Julia nic  m o g ł a się doczekać spotkania 
z Elizabeth i kilkorgiem innych znajomych. Naresz¬ 
cie będzie mogła odreagować. 

- Wychodzisz? Dokąd? 
- Nie twój interes, Riccardo. Może trudno ci 

w to uwierzyć, ale jednak  m a m jakieś swoje pry¬ 
watne życie. 

- W sobotę chciałbym was zabrać na kolację. 

Ktokolwiek to jest. zadzwoń i odwołaj. 

Julia zdawała sobie sprawę z tego. że gdyby mu 

wszystko wyjaśniła, na pewno by ją zrozumiał. Na 

background image

tyle go już poznała. Postanowiła jednak, że po­
trzyma go w niepewności. Z czystej przekory. 

- Wykluczone - odparła. - Niczego nic  b ę d ę 

odwoływać. 

Riccardo zatrząsł się zc złości. Dla niego sprawa 

była jasna. Nie chce mu zdradzić, dokąd się wybie¬ 
ra, bo  u m ó w i ł a się z mężczyzną. Co innego może 

chcieć przemilczeć przed kochankiem kobieta niż 

t o , że spotyka się z innym? Piekąca zazdrość ścięła 
mu krew w żyłach. 

- Dlaczego nie? Czy to takie ważne? - starał się 

opanować. 

- Bardzo.  N i e widziałam się z tą osobą od tak 

dawna, że tego spotkania wręcz nie mogę się do¬ 
czekać - odparła, spokojnie dopijając kawę. 

Przez chwilę przeszło jej przez głowę, że  m o ż e 

się trochę zagalopowała. Czy jest sens brnąć w to 
dalej? 

-  Z m i e n i ł e m zdanie - rzekł niespodziewanie 

Riccardo, po chwili milczenia. 

- Na jaki  t e m a t ? 

Popatrzył chwilę na Nicole, a potem znowu na 

Julię. 

Koniec z udawaniem, pomyślał. Najwyższa pora, 

żeby postawić sprawę uczciwie. 

- Nicola - przywołał córkę, przykucając tak, 

żeby jego głowa znalazła się na wysokości jej oczu. 
- Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. 

-  R i c c a r d o ! 

background image

-  N i e ,  J u l i o ! Koniec z udawaniem. 

- Ale ja myślałam, że... 
- Już czas. 

- Czas na co?  - N i c o l a przyglądała się to Julii, to 

Riccardowi, marszcząc  c z o ł o . 

U ś m i e c h n ą ł się do niej z czułością i  z a m k n ą ł 

w dłoniach jej  m a ł ą rączkę. 

- Czas na to, żeby ci powiedzieć, kwiatuszku, że 

są przynajmniej trzy osoby, które bardzo, bardzo cię 

kochają: ciocia Julia, babcia i... 

Wzruszenie  o d e b r a ł o mu głos. Julia  p o ł o ż y ł a mu 

rękę na ramieniu w geście wsparcia, który był 
skierowany też do Nicoli. 

-  I . . . j a . 

- Co to znaczy? 

- To znaczy, że jestem twoim tatą, kochanie. 

Z a p a d ł a długa chwila milczenia. Nagle twarz 

Nicoli rozjaśnił uśmiech radości i niedowierzania. 

-  M o i m  p r a w d z i w y m tatusiem? 
- Tak, twoim prawdziwym tatusiem—powtórzył 

Riccardo z sercem  p r z e p e ł n i o n y m radością i wzru¬ 
szeniem. 

- Wiedziałam... 
- Co? Że jestem twoim tatusiem? 

- Że do mnie kiedyś przyjedziesz. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Stojąc przed lustrem w sypialni, Julia przyglądała 

się swojemu odbiciu zupełnie zdezorientowana. Z je­

dnej strony była totalnie zaskoczona, z drugiej za­
chwycona. Dala sobie tydzień czasu na ostateczne 

starcie ze swoim prześladowcą Riccardem Fabbri-
nim. Przede wszystkim musiała go raz na zawsze 
przekonać, że nie jest kimś, kogo można wykorzys­
tać, a następnie rzucić, kiedy mu się żywnie podoba. 
Zdecydowanie nie godziła się na rolę szarego wróbel¬ 
ka, potencjalnej ofiary drapieżnego jastrzębia. Poza 
tym teraz, kiedy Nicola  p o z n a ł a prawdę, można było 
przewidzieć, że przestanie jej być tak potrzebna. 
Musiała coś zmienić i zaczęła od swojego wizerunku. 

W poniedziałek  u d a ł a się do okulisty, z którym 

skonsultowała wymianę okularów na szkła kontak¬ 
towe. Przekonał ją. że szybko przywyknie do socze¬ 

wek, które tylko początkowo będą jej dawały uczu¬ 
cie lekkiego dyskomfortu. Trzy dni później założyła 

je po raz pierwszy.  C h o ć wzdragała się przed włoże¬ 

niem obcego ciała do oka, powtarzała sobie, że 

ostateczny cel wart jest tego poświecenia. 

background image

Wcześniej odwiedziła fryzjera, gdzie zamiast 

dotychczasowego zabiegu, polegającego na umy¬ 
ciu, podcięciu i wysuszeniu włosów, zażyczyła so¬ 

bie kompletnej odmiany. Fryzjer nic tylko  m o d n i e 
skrócił i wymodelował jej włosy, ale  z m i e n i ł ich 
kolor. Teraz był to głęboki kasztan ze złotorudymi 
refleksami. 

Pozostałą część tygodnia spędziła na zakupach. 

Szerokim lukiem omijała stoiska z klasycznymi, 
praktycznymi ubraniami, które zwykle nosiła. Tym 
razem zwróciła się o  p o m o c do doświadczonych 
sprzedawców, którzy, przyjrzawszy się jej zgrabnej 
sylwetce, z ochotą podsunęli jej  m o d n e i śmiałe 
w kroju i barwie ubrania. 

Teraz przed lustrem mogła podziwiać swoją 

przemianę. Wydawała się sobie wyższa i dużo zgra¬ 
bniejsza. Intensywnie kasztanowe włosy przy każ¬ 
dym poruszeniu głową zalotnie  o p a d a ł y jej na 
twarz, a jej duże, szare oczy rzucały śmiałe, błysz¬ 
czące spojrzenie. Do tego miała na sobie krótką, 

jasnoniebieską spódniczkę i żakiet dopasowany tak. 

że podkreślał smuklość jej figury. Pod nim, niewiel¬ 
ki, obcisły top, który przylegał jak druga skóra. 

Całości  d o p e ł n i a ł y czarne pantofle na niewiary¬ 

godnie wysokim obcasie. 

Patrzyła na siebie z zadowoleniem. Riccardo 

Fabbrini sam się przekona, że nie ma do czynienia 

z byle kim, ale z silną przeciwniczką, z którą musi 
się liczyć. Pomyślała, że może szkoda tego całego 

background image

wysiłku  w ł o ż o n e g o w jej przemianę na zwykłe 

przyjęcie urodzinowe, ale że przyda jej się  t r o c h ę 
praktyki. Musi nabyć wprawy w siadaniu w takiej 
kusej spódniczce czy w chodzeniu na tak wysokim 
obcasie. 

Rzuciła okiem na zegarek, jedyną rzecz, z którą 

nic zamierzała się rozstawać.  D o s t a ł a go od rodzi¬ 
ców na szesnaste urodziny. Za godzinę przyjdzie jej 
matka, żeby posiedzieć z Nicolą podczas jej nieobec¬ 
ności. Nicola leżała już w łóżku. Julia zajrzała do 
niej, żeby  p o c a ł o w a ć ją na dobranoc i wtedy za¬ 
dzwonił dzwonek u drzwi. 

Z r o b i ł o się jej  w e s o ł o na myśl, z jakim zaskocze¬ 

niem matka zareaguje na jej widok. Wyprostowała 
się i, kołysząc biodrami, wolno zeszła po schodach. 
Otworzyła szeroko drzwi z triumfalnym uśmiechem 
na twarzy, który momentalnie znikł, gdy zorien¬ 
towała się, że stoi twarzą w twarz z Riccardcm. 

- Co ty tutaj robisz? - zapytała nieprzyjainie, 

opierając rękę na biodrze. 

Riccardo szybko otrząsnął się z piorunującego 

wrażenia, jakie na nim wywarła. Więc  j e d n a k się 

nic  m y l i ł !  Z r o b i ł a się na bóstwo, bo wybierała się 
na randkę. Lustrował ją spojrzeniem od stóp do 
głów. 

- Pytałam, co tu robisz - powtórzyła z irytacją. 
Znowu traktował ją przedmiotowo. Wręcz czuła, 

jak rozbierają wzrokiem. Ale tym razem, pomyś¬ 

lała, jej wygląd będzie zarazem jej bronią. 

background image

- Przyszedłem zająć się małą - odpowiedział, 

wykrzywiając usta. 

- Niepotrzebnie.  M a m a obiecała, że z nią posie¬ 

dzi. Powinna m być lada chwila. 

- Powinna, ale nie będzie. Rozmawiałem z nią 

przez telefon i uzgodniłem, że ją zastąpię. A teraz 

wpuścisz mnie do środka czy  m a m wejść silą? 

Julia zrobiła mu przejście, trzasnęła drzwiami ze 

złości. 

- Jak śmiesz przychodzić tu bez uprzedzenia 

i szpiegować mnie? 

- Szpiegować? O czym ty mówisz!  N i c  m i a ł e m 

nic do roboty, więc przyszedłem w nadziei, że się na 
coś przydam. Gdzie moja córka? 

- Na górze. Śpi. 

- Dobrze, że chociaż o tym pomyślałaś. 

- O czym, jeśli wolno wiedzieć? 

Ponownie zlustrował ją wzrokiem, aż oblała ją 

fala gorąca. 

- Żeby nie widziała cię ubranej jak panienka 

lekkich obyczajów. 

Riccardo dobrze wiedział, że każde jego słowo 

i każde nazbyt śmiałe spojrzenie doprowadza Julię 
do furii. Ale taki był jego plan. Niech się wścieka! 
Niech podczas tego romantycznego wieczoru myśli 

właśnie o  n i m ! 

- Nie jestem tak ubrana - syknęła. 

- Czyżby? Ta spódnica ledwie zakrywa ci ty¬ 

lek. I gdzie podziałaś okulary? Do tego te obcasy! 

background image

Jeśli się nie przewrócisz, to na pewno o coś po¬ 
tkniesz. Ciekawe, co powie twój facet na taką ele¬ 

gancję. 

- Noszę szkła kontaktowe, ale tobie nic do tego. 
- I tu się mylisz! Nie pozwolę, żeby moja córka 

oglądała cię w czymś takim. Jaki przykład jej da¬ 

j e s z ! 

- Będę się ubierać tak, jak chcę, Riccardo 

- oświadczyła  c h ł o d n o Julia, poczym podeszła do 
balustrady przy schodach. Zdjęła przewieszony na 
niej żakiet, zarzuciła go sobie na ramię, a potem 
wzięła torebkę ze stolika w holu. -  N i c wiem skąd 
u ciebie nagle takie purytańskie zacięcie. Biorąc pod 
uwagę wygląd twojej ostatniej dziewczyny, musia¬ 
łeś je nabyć całkiem niedawno. 

- Helen nie była opiekunką mojego dziecka, ale 

moją kochanką. To zasadnicza różnica. 

Julia sapnęła ze zniecierpliwienia i ruszyła 

w stronę drzwi. 

- Wychodzę. Wrócę za parę godzin. Wiesz, co 

gdzie jest. 

Otwierała drzwi, kiedy przytrzymał ją za ramię 

i zmusił, żeby się odwróciła. 

- Jeśli nic chcesz mi powiedzieć, dokąd idziesz, 

to chociaż zostaw  n u m e r komórki.  M o ż e będę mu¬ 
siał się z tobą skontaktować... Rozumiesz, Nicola 
może się obudzić i zacząć  p ł a k a ć . A jeśli się roz¬ 

choruje? 

Julia rozejrzała się w poszukiwaniu kartki i czc-

background image

goś do pisania, a nic znalazłszy niczego, popatrzyła 
na niego z wyrzutem i kołyszącym krokiem przeszła 
do kuchni.  M i a ł a świadomość swojego prowokacyj¬ 

nego wyglądu. Czuła na sobie jego wzrok, gdy szedł 
za nią. Zastanowiło ją. jak kobiety to robią? Przy¬ 
zwyczajają się do tych obcasów czy też z próżności 

rezygnują z pośpiechu? 

- Proszę. - Podała mu karteczkę, na której zapi¬ 

sała  n u m e r telefonu. -  N i e sądzę, żeby ci to było 
potrzebne. 

Riccardo schował karteczkę do kieszeni spodni, 

cały czas wodząc za nią wzrokiem. 

- O której wrócisz? - spytał. Gdyby jakaś kobie¬ 

ta tak go wypytywała, jak on teraz Julię, dostałby 

szalu. 

- Nie wiem - skwitowała. 

Riccardo był coraz bardziej niespokojny, a jej 

coraz bardziej  p o d o b a ł o się doprowadzanie go do 
takiego stanu. Bynajmniej nie zamierzała wyprowa¬ 
dzać go z błędu. W końcu jacyś panowie będą na 

tym przyjęciu na pewno. 

-  N i c czekaj na mnie - dodała słodkim głosem. 

- Możesz sobie pooglądać telewizję. 

Już  m i a ł a wyjść, kiedy znowu ją zatrzymał. 

- Zanim wyjdziesz - rzeki, zniżając glos - dam 

ci coś. o czym będziesz sobie mogła myśleć. Dzięki 

temu będziesz mogła sprawdzić, czy twój grzeczny 

chłoptaś sprosta konkurencji. 

Mówiąc  t o , porwał ją w ramiona i  p o c a ł o w a ł . 

background image

Jego gwałtowność przeszyła ją dreszczem rozkoszy 
i przez  u ł a m e k sekundy odpowiedziała na jego 
pieszczotę.  N i c umiała się powstrzymać. Zaraz po¬ 
tem zaczęła się z nim szamotać. Wypuścił ją z wyra¬ 
zem triumfu na twarzy. 

- Do zobaczenia wkrótce - powiedział z prze¬ 

kąsem. 

Julia wyskoczyła z domu jak oparzona. Jak mu 

się to  u d a ł o ? Przecież nawet nic był miły. Czyżby 
zakochała się w człowieku, który nie  u m i a ł poha¬ 
mować własnej arogancji? Który był równie bez¬ 

względny, co czarujący? Przecież miłość powinna 
być delikatna, przynosić ukojenie... 

A jednak  m i a ł rację. Wspomnienie tego poca¬ 

łunku  p o p s u ł o jej całą zabawę.  N i e pozwoliło jej 

na niczym zatrzymać uwagi. Nawet komplementy, 
którymi obsypywali ją panowie, puszczała  m i m o 
uszu. Naprawdę zrobiła na nich wrażenie. Szcze¬ 
gólnie na jednym. Kiedy wychodziła, wcisnął jej 
do ręki swój  n u m e r telefonu. Był przystojny i bar¬ 
dzo miły. Z tych, co się jej powinni podobać. 

Pewnie nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby wy¬ 

stąpiła w jednej ze swych dawnych wyjściowych 
garsonek. 

- Zadzwoń - nalegał, podczas gdy jej koleżanka 

robiła zabawne miny za jego plecami i wykonywała 
zachęcające znaki. 

- Może - odpowiedziała Julia, wycofując się do 

wyjścia. 

background image

- Spotkajmy się w przyszłym tygodniu, dobrze? 

Daj mi swój numer, to ja zadzwonię. 

Na odczepnego  p o d a ł a mu szybko numer, mając 

nadzieję, że nie zapamięta. Z drugiej strony wie¬ 

działa, że jeśli ona tego nie zrobi, to na pewno zrobi 

to Elizabeth. Przez cały wieczór zachwalała go jako 

idealnego kandydata na męża. Dobrze  p ł a t n a posa¬ 
da, bez obciążeń, kocha dzieci i zwierzęta, napraw¬ 

dę miły facet. 

Niestety, usta Julii wciąż  p ł o n ę ł y od  p o c a ł u n k u 

faceta absolutnie  n i e m i ł e g o ! 

Niemniej przyjemnie jej było być w centrum 

uwagi i słuchać tych wszystkich słów. Wróciła 

do domu w szampańskim nastroju. Zdziwiła się 
nieco, widząc, że światła były pogaszone. Nic 

przypuszczała, że Riccardo tak wcześnie położy 
się spać. Będzie go musiała obudzić, bo jeśli 
pozwoli mu zostać, sama nie będzie  m o g ł a za¬ 
snąć. 

Położyła torebkę na stoliku w holu i zdener¬ 

wowana zaczęła zaglądać do każdego pokoju na 

dole, żeby sprawdzić, gdzie Riccardo może być. 

Właśnie zamykała drzwi ostatniego saloniku, gdy 
w ciemności usłyszała jego głos. 

- Nie rób tak! - powiedziała, roztrzęsiona. 
- Jak? 

- Przestraszyłeś mnie. Dlaczego siedzisz tu po 

ciemku? - Włączyła światło. 

Riccardo siedział rozparty w fotelu z wyciąg-

background image

nietymi nogami.  M ó g ł jej odpowiedzieć, że ciem¬ 
ność mu sprzyja, bo pasuje do jego czarnego na¬ 
stroju. Ale nie była to do końca prawda. W każdym 
razie, mial teraz zdecydowanie lepszy  h u m o r niż 

wtedy, gdy wychodziła z domu. 

- Z Nicolą wszystko w porządku? - zapytała 

Julia, stojąc w otwartych drzwiach. 

Nie wiedziała, jak się zachować. Wyrzucić go? 

N a d m i e n i ć , że pora iść do domu? Czy może zaba¬ 
wiać rozmową i czekać, aż sam się domyśli? 

- Nicola śpi jak aniołek. A ty dobrze się ba¬ 

wiłaś? 

- Fantastycznie. - Oczekiwała, że podniesie się 

z fotela i pójdzie sobie, ale on ani myślał. Zaintere¬ 
sowała się zatem uprzejmie: - A ty? 

Wzruszył ramionami, rzucając jej uśmiech. 
- Oglądałem telewizję. 
Julia nadal stała w progu z założonymi rękami. 

M o g ł a patrzeć na niego z góry. 

- Aha - przypomniał sobie - zrobiłem sobie 

kanapkę.  M a m nadzieję, że nie masz nic przeciwko 
temu. 

- Skądże. Słuchaj, na pewno jesteś zmęczony... 

więc... 

-  N i e , nie jestem zmęczony. Dopiero wpół do 

pierwszej. Mój organizm potrzebuje bardzo niewie¬ 
le snu. 

- Mój niestety tak. 

- A ja myślałem, że sobie jeszcze pogawędzimy. 

background image

- O czym? 

- O tym, gdzie naprawdę dzisiaj byłaś. 

Wyglądał na bardzo zadowolonego. Myśl o tym, 

że Julia spędzała czas z innym mężczyzną, do¬ 

prowadzała go niemal do furii. Nikt nic lubi być 

odtrącany, a zwłaszcza ktoś taki jak on. Jego po¬ 

dejrzenia, jak się okazało, były jednak bezpod¬ 

stawne. 

- Możesz wyrażać się jaśniej? 

- Otóż, kiedy tu sobie siedziałem, postanowiłem 

zadzwonić do twojej matki - rzeki z uśmiechem 

nadchodzącego triumfu. 

No to cała intryga na nic, pomyślała Julia i, 

czując, jak zaczynają  p ł o n ą ć jej policzki, usiadła 
zrezygnowana. 

- Porozmawialiśmy sobie trochę... No i dowie¬ 

działem się, że nie byłaś na upojnej randce z ta¬ 

jemniczym nieznajomym, ale na urodzinach u przy¬ 
jaciółki. 

- Wcale nie  m ó w i ł a m , że wybieram się na 

randkę. To ty wyciągnąłeś szybkie wnioski, a ja 
tylko... 

- No  w ł a ś n i e ! Ty tylko nie wyprowadziłaś mnie 

z błędu. Pytanie zasadnicze brzmi:  d l a c z e g o . 

- Myślę, że jest naprawdę późno i pora, żebyś 

poszedł  j u ż do  d o m u - powiedziała, otwierając 
torebkę i wyjmując z niej pęk kluczy. 

Wolała, żeby Riccardo przerwał te rozważania. 

Według niego odpowiedź była oczywista: celowo 

background image

u p r o w a d z i ł a go w błąd. bo chciała, żeby był o nią 
zazdrosny. A dlaczego zależało jej na tym. żeby byl 

o nią zazdrosny? Dlatego, bo jest w nim szaleńczo 

zakochana. Julia wstała i potrząsnęła kluczami. 

- Jestem zmęczona i nie mam ochoty odpowia¬ 

dać na twoje pytania. 

- Boisz się? 
- A czego mam się bać? Może ciebie? - powie¬ 

działa kpiąco, jakby usłyszała kiepski żart. 

- Może boisz się spojrzeć prawdzie w oczy? 

Julii coraz bardziej nie  p o d o b a ł a się ta rozmowa. 

C z u ł a , że zmierza w niebezpiecznym kierunku, a jej 

własne argumenty przestały być przekonujące na¬ 

wet dla niej samej. Irytował ją ten jego bezczelny 
uśmiech samozadowolenia. Tak bardzo, że chwila¬ 

mi miała ochotę go zabić. 

- Powiem ci. jak ja to widzę - upierał się przy 

swoim Riccardo. 

Julia usiadła z powrotem i, wydając z siebie 

ciężkie westchnienie, przewróciła oczami. 

- Według mnie sprawa przedstawia się następu¬ 

jąco. Lecisz na mnie, to jasne. I nie patrz tak, jak¬ 

byś nie miała pojęcia, o czym mówię. Dobrze wiesz, 
a jeśli nic, zawsze mogę ci przypomnieć nasz ostatni 
wieczór w samochodzie. W ciągu tygodnia - od 
czasu poznania mojej byłej dziewczyny - nastąpi¬ 
ły w twoim wyglądzie radykalne zmiany. Zazna¬ 
czam, nie chodzi o to. żebyś mnie wcześniej nie 
pociągała... 

background image

- Nigdy cię nie pociągałam,  R i c c a r d o ! Po prostu 

mnie wykorzystałeś i tyle. 

- I tu się mylisz. Możesz doszukiwać się we 

mnie różnych pobudek, ale mężczyźni nic potrafią 
udawać pożądania.  C h c i a ł e m cię mieć i czułaś to... 

- Riccardo zniżył głos do zmysłowego szeptu, od 

którego znowu  z a p ł o n ę ł y jej policzki. 

- Riccardo, proszę... - powiedziała słabym gło¬ 

sem, wyrzucając sobie w duchu bezsilność wobec 
tego fascynującego mężczyzny. 

- Nie widzę potrzeby, żebyś traktowała  H e l e n 

czy którąkolwiek z moich byłych partnerek jak 
rywalki.  N i e musisz z nimi konkurować. 

- Z nikim nie konkuruję - oburzyła się Julia. 
-  N i e musisz też udawać, że spotykasz się z in¬ 

nymi, żeby podsycić moją zazdrość. 

- No wiesz! Jesteś taki... 

- Wiem, wiem, słyszałem. Arogancki, zarozu¬ 

miały i temu podobne, i tak dalej. Ale jednak 
trafiłem w  s e d n o ! Szkopuł w tym, co zrobimy z tą 
naszą... namiętnością? 

Julia patrzyła na niego oniemiała. Zaledwie 

przed kilkoma kwadransami na przyjęciu wyda¬ 
wała się uosobieniem kobiety zrównoważonej 
i pewnej siebie. Prowadziła z mężczyznami niezo¬ 

bowiązujące rozmowy, mając poczucie absolutnej 

kontroli nad sytuacją. Piętnaście minut w jego 

towarzystwie i  z a p o m i n a ł a , jak się nazywa. To ma 
być miłość? 

background image

Za żadne skarby nic może pozwolić, żeby tę 

słabość w niej odkrył. Nic mogła odmówić mu racji. 
Nie trzeba jej  b y ł o przekonywać, że tak szczodrze 
obdarowany przez naturę Riccardo potrafi dzielić 
się swoim ciałem. Z drugiej strony  m i a ł a pewność, 
że jest absolutnie niezdolny do tego, żeby podzielić 
się jakimiś głębszymi uczuciami. A tego brakowa¬ 
łoby jej najbardziej. 

-  N i c chcę o tym rozmawiać - rzekła. 
- O tym, co do mnie czujesz? O pożądaniu, jakie 

w tobie wzbudzam? - spytał miękkim głosem. 

Uwielbiał obserwować, jak Julia rumieni się przy 

każdym jego słowie, jak bezradnie szuka ucieczki 
przed jego magnetyzującym głosem. Patrzyła na 
niego w milczeniu. 

- Posłuchaj - odezwał się znowu, prostując się 

w fotelu. Julia  p o c z u ł a , że przestrzeń między nimi 

niebezpiecznie się zawęziła. - Mnie też nie jest 
łatwo. Tak nagle wtargnęłaś w moje życie.  N i c 
m a m powodu, żeby cię specjalnie lubić, a jednak 
stało się. 

- Mylisz się co do mnie - powiedziała drżącym 

głosem, podnosząc się z miejsca. Nogi miała jak 
z waty. ale musiała koniecznie wyjść z pokoju. 

-  D o s z ł a m do wniosku, że najwyższy czas zrobić 
coś z  m o i m życiem, to wszystko. 

- Zrób nam kawy. Chętnie cię wysłucham. 
Żadnego pobłażania, pomyślała z rozpaczą i szyb¬ 

ko wyszła do kuchni.  O p a r ł a się na blacie i przy-

background image

m k n ę ł a oczy. Wszystko w niej  k o ł a t a ł o - serce, 
mózg - jakby zaraz miała się rozpaść na kawałki. 
Ciągle tylko pożądanie i pożądanie! Pragnął jej 
ciała, chciał się z nią kochać... To wszystko, co 

się dla niego liczyło. Ale dla niej to za  m a ł o . 

Julia poruszała się w kuchni jak automat. Wsta¬ 

wiła wodę. wsypała po łyżeczce kawy rozpuszczal¬ 

nej do kubeczków, zalała wrzątkiem. Ale kiedy 
chciała przenieść kubeczki, ręce tak jej drżały, że 
musiała postawić je z powrotem. Czy zdoła się 
przed nim obronić? Riccardo osaczał ją jak rekin, 
który wyczuł zapach krwi. 

Rozumiała, że odkąd Nicola  p o z n a ł a prawdę, nie 

było powodu, żeby Riccardo czul się w obowiązku 

podtrzymywania ich znajomości. Któregoś dnia weꬠ
mie, co chce, a potem zniknie z jej życia, razem 
z córką. 

Julia oparła się o blat. rozpaczliwie szukając 

rozwiązania dla siebie. Jeśli miała z tej opresji 

wyjść  c a ł o , nie wolno jej było się poddać. Bijąc się 
z myślami, nie usłyszała, kiedy Riccardo wszedł do 

kuchni. Stał teraz przed nią z kawałkiem papieru 

w ręce. 

- Co to jest? - zapytał lodowatym  t o n e m , poda¬ 

jąc jej lekko zmiętą karteczkę. 

Pod numerem telefonu ktoś narysował ogromne 

serce. To musiała być ta sama karteczka, którą przy 

wyjściu wcisnął jej Roger. 

- Gdzie to znalazłeś? 

background image

- Czy to ważne? -  C z e k a ł na odpowiedź ze 

skrzyżowanymi ramionami. 

- Nie miałeś prawa grzebać w mojej torebce 

- powiedziała opanowanym głosem. 

- Zostawiłaś otwarta. Wystawał kawałek papie¬ 

ru, no to go wyciągnąłem. Dowiem się, kto to jest... 
ten Roger? 

- Nie masz prawa mnie o nic pytać - odparła. 
Dostrzegła iskierkę nadziei. Głupstwem by by¬ 

ło nie skorzystać. Wiedziała - oboje wiedzieli 
- że cokolwiek zrobi, on i tak jej dosięgnie. Ale 
gdyby uwierzył, że jest w jej życiu jakiś inny 
mężczyzna, musiałby zostawić ją w spokoju. Mo¬ 
głaby wreszcie wydostać się z tej matni i w samo¬ 
tności lizać rany, dziękując Bogu, że nic są jesz¬ 
cze głębsze. 

-  P o z n a ł a m go na przyjęciu. Jest kolegą męża 

Elizabeth... - przerwała, ale zachęcona jego mil¬ 
czeniem mówiła dalej. - Roger jest maklerem w Ci¬ 

ty. Bardzo  m i ł o się nam rozmawiało i... kiedy wy¬ 

chodziłam, dał mi swój numer. No przestań tak się 
na mnie gapić! Przecież to nic złego spotykać się 
z ludźmi i wymieniać telefonami. 

- To z takim zamiarem wychodziłaś dziś z do¬ 

mu? Żeby poderwać pierwszego, który się nawinie? 

- To nie ja go zaczepiłam, ale on mnie. Nic 

należę do kobiet, które chodzą na imprezy, żeby 
polować na facetów. - Na samą myśl  c h c i a ł o jej się 
śmiać.  O n a jako flirtujący  w a m p ! Czy można wy-

background image

myślić coś bardziej absurdalnego? -  N i c bqdź śmiesz­

ny, Riccardo. 

- Śmieszny?  M a m wiec pomysł. 

- J...jaki? 
- Najlepiej byłoby zabrać Nicole z tego  d o m u , 

ale nic chcę jej narażać na stres, więc... 

- Więc...? 

- Więc zamieszkam tu z  w a m i . 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Riccardo wyglądał przez ogromne, sięgające od 

podłogi aż po sufit okno swojego gabinetu i z wyso¬ 
kości jedenastego piętra patrzył na ruchliwe, tęt¬ 

niące ruchem ulice Londynu. W przeszłości ten 

widok był źródłem jego ogromnej satysfakcji. Po¬ 

dobnie jak przebywanie w tym przestronnym ele¬ 

ganckim wnętrzu z meblami obitymi czarną skórą, 
wyścielanym grubym, miękkim dywanem. Ze świa¬ 

domością, że nic tylko ten gabinet, ale cały szklany 

wieżowiec, w którym się znajdował, należał do 

niego. 

Rodzina Riccarda wszelkimi sposobami starała 

się ściągnąć go z powrotem do Włoch, szczególnie 
po jego ślubie z Caroline. Jednakże na to jego 
świeżo poślubiona żona nic chciała się zgodzić, co 
zresztą przyjął ze skrywaną radością. Też nie chciał 
opuszczać Londynu. Uwielbiał rozległą, betonową 
dżunglę tego miasta, zachłystywał się pozbawio¬ 
nym skrupułów codziennym zmaganiem, zdobywa¬ 
niem coraz silniejszej pozycji. Po gorzkim rozstaniu 
z żoną z jeszcze większym zapałem rzucił się w wir 

background image

pracy. Kiedy wyznaczył sobie jakiś cel, nic i nikt nie 
był w stanie go powstrzymać. 

Jednak, w ciągu zaledwie kilku tygodni, wszyst¬ 

ko bardzo się  z m i e n i ł o . Myśląc o tym, Riccardo 

westchnął.  G ł ó w n y m powodem tych zmian była 

oczywiście Nicola. Ojcostwo, jakkolwiek spóźnio¬ 
ne,  n a d a ł o nowy radosny sens jego życiu. Było 

jednak coś jeszcze, co nie dawało mu spokoju 

- sprawa Julii. 

Za chwilę rozpocznie wielką przeprowadzkę do 

jej domu. Już zlecił zainstalowanie komputerowego 

łącza, oddzielnej linii telefonicznej i faksu.  Z a n i m 

Julia wróci ze szkoły, wszystko będzie gotowe. 

Poczucie władzy i szaleńcze  t e m p o życia w tych 
c h ł o d n y c h , luksusowych przestrzeniach utraciły 

swoją dawną  m o c przyciągania. Tęsknota za blisko¬ 
ścią tej niewinnej, a jednocześnie wyzywająco pięk¬ 
nej istoty, jaką była dla niego Julia, spychała wszyst¬ 
ko inne na dalszy plan. 

Z właściwą sobie determinacją, Riccardo doko¬ 

n a ł selekcji najpotrzebniejszych rzeczy i o jedenas¬ 
tej był już gotów do wyjścia. Po drodze zajrzał do 

sekretarki, aby przypomnieć jej o nowych ustale¬ 
niach. Odtąd będzie głównie pracował w  d o m u 
i będzie  m o ż n a się z nim kontaktować za pośrednic¬ 

twem Internetu, telefonu lub faksu. Będzie wpadał 

do biura, ale nic tak często jak do tej pory. Sekretar¬ 
ka wciąż nie mogła się oswoić z tą jego decyzją, ale 
nie zamierzał niczego  t ł u m a c z y ć . Dzień wcześniej 

background image

z w o ł a ł nadzwyczajne posiedzenie zarządu, gdzie 
początkowo też natknął się na barierę zupełnego 
braku zrozumienia, ale  m i m o to  u d a ł o mu się szyb­
ko i sprawnie rozdzielić kompetencje. Zawsze ota­

czał się bystrymi, ambitnymi ludźmi, na których 
i tym razem się nic zawiódł. 

Przez resztę dnia doglądał instalacji sprzętu 

w swoim nowym biurze, dla którego potrzeb przy­

stosował  j e d n o z pomieszczeń na parterze. Dopil¬ 

nował też, żeby mu przywieziono z  d o m u parę 

ubrań. 

Kwadrans po czwartej wszystko było gotowe 

i mógł spokojnie czekać na powrót Julii ze szko¬ 
ły. Jego obecność będzie dla niej zupełnym za¬ 
skoczeniem. Od trzech dni ani słowem nie wspo¬ 
m n i a ł o zapowiadanej przeprowadzce i pewnie 
myślała, że zarzucił swój plan. Tymczasem Ric¬ 

cardo wybrał ten dzień, wiedząc, że Nicola zo¬ 

stanie na podwieczorku u koleżanki.  M i a ł nadzie¬ 

ję, że uda mu się udobruchać Julię, zanim córka 

wróci. Wcześniej, oczywiście, zdobył klucz do 
d o m u pod pozorem łatwiejszego dostępu, gdyby 

wymagała tego sytuacja. Ponieważ Julia nie dała 

się łatwo przekonać, musiał użyć argumentów, 

z których nic był zbyt dumny. Jednak pokusa 
była zbyt wielka. 

Słysząc szczęk przekręcanego klucza w zamku, 

ustawił się w drzwiach salonu, w leniwej pozie 
opierając się o framugę i krzyżując ramiona. Obser-

background image

wował. jak Julia wchodzi do środka ze stosem 
zeszytów w rękach, podtrzymując je brodą, aby nie 

upadły. 

- Pomóc? - odezwał się ze swojego miejsca. 
Jak można się było spodziewać, zeszyty wypadły 

Julii z rąk i posypały się na podłogę, a ona na jego 

widok stanęła jak wryta. 

- Co ty tutaj robisz? - spytała zaszokowana, nie 

wierząc własnym oczom. 

Akurat o nim myślała, więc początkowo wzięła 

go za wytwór swojej wyobraźni. Tymczasem Ric¬ 
cardo najspokojniej w świecie podszedł do niej 

i pochylił się nad podłogą, żeby pozbierać ze¬ 

szyty. Wyciągnął w jej kierunku ręce z bezładną 

stertą, ale Julia patrzyła na niego oszołomiona, 

z zaczerwienioną twarzą. Riccardo rzucił zeszyty 
na stół i stanął naprzeciw niej z rękoma w kiesze¬ 

niach. 

- Co ty tutaj robisz? - powtórzyła głośniej. 

-I jak się tu dostałeś? 

P o m a c h a ł jej kluczem przed nosem. 

-  M a m zapasowy klucz. Nie pamiętasz? 
Julia wyrwała mu klucz z ręki i rzuciła go na stół 

obok zeszytów. 

-  M i a ł e ś go użyć tylko w razie potrzeby. Obie¬ 

całeś! 

- Zgadza się. I taka potrzeba była - odparł, 

łagodnie się do niej uśmiechając. 

Julia jeszcze się nic przyzwyczaiła do tych jego 

background image

uśmiechów. Zawsze trafiały wprost do jej serca, 
przyprawiając ją o drżenie. Przytrzymała się rogu 
stołu. 

- Doprawdy? Jakoś nie widzę, żeby tu sie  p a l i ł o 

albo przeszła wielka fala. 

- Powiedzmy, że to była moja potrzeba. 
- Ciekawe, bo Nicola jest u koleżanki i nic wróci 

wcześniej niż o szóstej. 

- Wiem i dlatego przyszedłem wcześniej. Wpro¬ 

wadziłem się. 

Dwa ostatnie słowa zawisły w powietrzu, pod¬ 

czas gdy Julia oswajała się z ich znaczeniem. 

- To niemożliwe - powiedziała wreszcie. - Mó¬ 

w i ł a m ci, że to niedorzeczny pomysł. Ze możesz 

odwiedzać Nicole, kiedy tylko chcesz, ale i  t o , żc 
absolutnie nic zgadzam się, żebyś z nami mieszkał. 

- To prawda, ale i tak się wprowadziłem - po¬ 

wiedział niewzruszony, posyłając jej kolejny 

uśmiech. 

Gdyby ona wiedziała, jak pięknie wygląda, taka 

wzburzona, zaskoczona sytuacją bez wyjścia. Miał 

ogromną ochotę  p o c a ł o w a ć jej obiecująco rozchy¬ 

lone usta, bezradnie szukające słów. 

- Chcesz zobaczyć mój kącik? —  z a p r o p o n o w a ł , 

kierując kroki do nowego biura i przezornie zwięk¬ 

szając dystans między nimi. 

- Twój kącik?! - wykrzyknęła, rzucając się 

za nim. 

Riccardo zatrzymał się przy wejściu do jadalni. 

background image

czekając, co powie Julia na widok zmian, jakie tam 
zaszły. 

- Ja chyba śnię! - rzekła, spoglądając na stół 

zastawiony komputerem, telefonem, faksem i seg¬ 
regatorami. - Ale za chwilę się obudzę, prawda? 

- To nic sen, ale mogę cię uszczypnąć, jeśli 

chcesz. 

- Dlaczego to zrobiłeś? 
-  M ó w i ł e m ci dlaczego. 
- Przyjrzyj mi się dobrze. - Julia rozpostarła 

ramiona, prezentując swój skromny strój, składajଠ
cy się z białej bluzki, ciemnoszarej spódnicy i od¬ 
powiadającego jej kolorem żakietu. - Czy wyglଠ
dam jak niemoralna kobieta, która daje zły przykład 
dziecku? 

- Zająłem jeden z gościnnych pokoi — oznajmił 

jakby nigdy nic Riccardo. - A teraz wybacz, ale 

muszę popracować. 

- Jeszcze nie skończyliśmy. 
- Ty może nie - odparł, omijając ją i sadowiąc 

się przed komputerem - ale ja tak. 

- A gdzie ja mam sprawdzać zeszyty? - Stanęła 

nad nim, biorąc się pod boki. - W kuchni nic ma 
warunków, a poza tym Nicola lubi często rysować 
przy stole. 

-  M o ż e m y razem korzystać z tego stołu. Miejsca 

jest dość - powiedział ze wzrokiem utkwionym 

w monitorze, klikając myszką i robiąc wrażenie, 

jakby był już mocno zajęty pracą. 

background image

Tyle mojego, co sobie  p o g a d a ł a m , pomyślała 

zrezygnowana Julia. A jednak, zerkając na niego 
ukradkiem, poczuła coś w rodzaju uniesienia. Naj¬ 
głupsza z możliwych reakcji. Po tym, co zrobił i jak 

ją potraktował, powinna być wściekła i obrażona. 

Tymczasem opanowało ją idiotyczne poczucie speł¬ 
nienia.  P e ł n a pogardy do samej siebie, zacisnęła 

zęby i poszła do holu po zeszyty. 

- Jeszcze sobie porozmawiamy - oznajmiła, za¬ 

jmując miejsce przy stole i rozkładając zeszyty. 

Riccardo mruknął coś pod nosem, nic odrywając 

oczu od komputera. 

- Tylko nic mam teraz czasu, bo chcę to spraw¬ 

dzić, zanim Nicola wróci do domu. 

Kolejne mruknięcie. Riccardo zerknął na nią 

kątem oka. Julia siedziała nad jedną z prac, przebie¬ 
gając ją wzrokiem, z czerwonym długopisem w rꬠ
ce. I tak nie był w stanie się skupić. Tc wszystkie 
maile. Będzie musiał przejrzeć je później. Mając ją 
na wyciągnięcie ręki, nie był w stanie logicznie 
myśleć. Po chwili nawet nic udawał, że nad czymś 
pracuje. Sięgnął po jeden z zeszytów i zaczął go 
przeglądać. Musiał znaleźć coś zabawnego, bo 

w pewnym momencie zaniósł się śmiechem. Julia 

spojrzała na niego znad swojej pracy i zmarszczyła 
czoło. 

-  P o d o b n o miałeś pracować - zauważyła z prze¬ 

kąsem. 

- Pracowałem — odparł, patrząc na nią. — Ale to 

background image

jest dużo bardziej interesujące.  „ N a dworze  p a d a ł 

śnieg, kiedy nagle urodziło się dziecko. Jest bardzo 

duże, powiedziała mama.  M i a ł o zieloną buzię i trzy 
nogi, bo to był tak naprawdę potwór". Czego ty 
uczysz te biedne dzieci? - spytał, przeciągając się 

leniwie. -  D u ż o jest takich, co mają koszmary? 

- To była praca o przygodach - powiedziała 

Julia, czując nagłe ściskanie w żołądku. - Rory ma 
niezwykle rozwiniętą wyobraźnię. Ciągle myśli 
o potworach. 

A ty, zamyślił się Riccardo, o kim tak ciągle 

myślisz? O Rogerze? Tajemniczym maklerze o spo¬ 
conych dłoniach? Musiał się jej spodobać, skoro 

wzięła od niego  n u m e r telefonu. To dobrze, że się tu 
wprowadził. Będzie ją miał na oku. 

- Co mówiłaś? - zapytał, orientując się, że Julia 

coś do niego mówi. 

- Prosiłam, żebyś mi oddal zeszyt. Chcę spraw¬ 

dzić pracę domową. 

Riccardo  p o d a ł jej zeszyt i, rozparłszy się wy¬ 

godnie na krześle, zapatrzył się w czubki swoich 

butów. 

- A co będzie z kolacją? 
- Dobrze, że poruszyłeś ten temat. - Julia wstała 

od stołu, podeszła do okna i przysiadła na parapecie 

wykuszu. - Kolejna rzecz, skazująca ten ekspe¬ 

ryment na niepowodzenie. Nie mam ani czasu, 
ani chęci, żeby przyrządzać ci posiłki w dniach, 
kiedy zdarzy ci się tu być. 

background image

- Tak się składa, że bywać będę często. Natural¬ 

nie w ciągu dnia  b ę d ę chodzi! na spotkania, ale 
zamierzam dużo pracować w domu, także wieczora¬ 
mi. Pozwoli mi to bardziej zbliżyć się do Nicoli. 

- Riccardo spuścił wzrok  t r o c h ę zażenowany płyt¬ 

kością tego ostatniego argumentu. 

- I przypilnować, żebym nie dawała jej złego 

przykładu - dodała Julia, kiwając głową. 

- No widzisz, jak ty mnie rozumiesz. 
Julia rozejrzała się dookoła, jakby szukała skądś 

pomocy. Jeśli on tutaj cały czas będzie, czy potrafi 

mu się oprzeć? Kto dał mu prawo, żeby się tak 

szarogęsił? I te jego obraźliwe insynuacje! Opieko¬ 

wała się Nicolą najlepiej jak potrafiła.  S t ł u m i ł a 
w sobie wielki żal po śmierci brata, żeby dać małej 

oparcie, którego to dziecko tak bardzo potrzebowa¬ 

ł o . Czy naprawdę sądził, że zmiana wyglądu może 
uczynić ją mniej odpowiedzialną? 

Poczuła się pewniej, czując wzbierającą złość. 

To dużo lepsze niż podstępne uczucie miłego pod¬ 

niecenia, wywołane bliskością jego seksownego 
ciała. 

- Nie  m a m zamiaru sprowadzać do domu żad¬ 

nych obcych facetów. 

- A ten makler, to co? Nie powiesz mi, że jest 

długoletnim przyjacielem rodziny. 

- Roger jest w porządku! Prawdę mówiąc, ty 

jesteś o wicie bardziej podejrzany niż on. 

- Ach, więc jeszcze  j e d e n zniewieściały mię-

background image

czak. No to problem z głowy. Niebawem go zo¬ 

stawisz, bo się będziesz przy nim nudzić jak mops. 
- Słysząc ton zazdrości w swoim glosie, przybrał 

poważny wyraz twarzy. - Zanim to jednak nastąpi, 
nie wolno ci go tutaj przyprowadzać. 

-  N i c wolno? - oburzyła się. - Zabraniasz mi 

zaprosić znajomego do domu? 

-  N i c znajomego, tylko mężczyznę. 

Co za ironia, pomyślał Riccardo. Zawsze zaciek¬ 

le się bronił, kiedy którakolwiek z jego partnerek 

próbowała mu coś narzucić, ograniczyć jego wol¬ 
ność. Mierziło go to. a teraz zachowuje się tak samo. 

- Zazdrosny? - zapytała z wahaniem w głosie. 
- Ja? - Wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Ni¬ 

gdy w życiu nie  b y ł e m o nikogo zazdrosny. Czy 
wyglądam na takiego, co bywa zazdrosny? 

Zatrzymał się przed nią, wyczekując odpowie¬ 

dzi. 

- A o Martina? 
- Nigdy nie byłem zazdrosny o twojego brata 

- warknął. - Wściekły, tak. ale nie zazdrosny. 

U k r a d ł mi coś. co należało do mnie. 

-  N a l e ż a ł o do ciebie? - powtórzyła, unosząc 

brwi. 

- Może użyłem złego określenia -  ż a c h n ą ł się 

Riccardo. 

- Musiałeś ją bardzo kochać - stwierdziła ci¬ 

chym głosem. 

Wypowiedziane słowa sprawiły jej ból. 

background image

- Dlaczego tak uważasz? 
- Ponieważ jej odejście wciąż jeszcze budzi 

w tobie tyle złości. 

- Jestem  W ł o c h e m . A ona była moją żoną. To 

chyba naturalne, że nic mogę się z tym pogodzić. 

Jestem wściekły na nią i na twojego brata, że ukryli 
przede mną prawdę o  m o i m dziecku. Co do Caro¬ 
line, oczywiście, że ją  k o c h a ł e m . Wziąłem z nią 
ślub! Tak się składa, że jestem mężczyzną, który 
słowa małżeńskiej przysięgi traktuje bardzo poważ­
nie. Nigdy bym nie zaproponował jej małżeństwa, 
gdybym jej nie  k o c h a ł . Albo nic był przekonany, że 
t a k jest. 

To wyznanie  d a ł o Julii do myślenia, ale szybko 

zeszła z obłoków na ziemię. On jej nie kocha i już. 

Postanowiła wrócić do sprawdzania zeszytów. 

- Nic zapytasz mnie, co to znaczy? 

-  M ó w i ł a m ci. Muszę to sprawdzić, zanim od¬ 

biorę Nicole - odparła, zakreślając jakiś błąd na 
dowód, że jest zajęta. 

- Myślałem, że zechcesz ze mną porozmawiać 

o twoim ideale mężczyzny... 

Riccardo nigdy z nikim nie rozmawiał o swoim 

małżeństwie i jego rozpadzie. Nawet z rodziną. 
Zbywał każdego, kto próbował coś z niego wyciąg¬ 
nąć, dając do zrozumienia, że jego życic osobiste 

jest ściśle chronionym, zakazanym terytorium. Nie¬ 

mniej teraz z Julią bardzo chciał o swoich przeży¬ 

ciach pomówić. 

background image

Julia spojrzała na niego z zaciekawieniem. 

- Czy próbujesz mi powiedzieć, że to ty nim 

jesteś? - uśmiechnęła się z ironią. - To znaczy, 

że będziesz razem ze mną gotował, prasował 
i sprzątał? 

-  N o , widzę, że zaczyna ci się podobać mój 

pomysł zamieszkania pod  j e d n y m dachem - powie¬ 

dział, nic kryjąc satysfakcji. - Naturalnie, że będę 

udzielał się w kuchni, ale jeśli chodzi o pozostałe 
zajęcia, wolę zapłacić tym. którzy się na tym znają. 

- Tak jak się spodziewałam - zauważyła roz¬ 

bawiona. - Jesteś tu zaledwie parę minut, a już 

wprowadzasz nowe zasady. 

- W gruncie rzeczy,  m ó g ł b y m ściągnąć tu ko¬ 

goś, kto zająłby się także gotowaniem - rzekł. 

- Pierre na pewno by się zgodził. 

- Kto to jest Pierre? 
- Mój kucharz. 
- To ty masz kucharza? 
- Gotuje dla mnie. kiedy potrzeba. Oczywiście, 

za sowitym wynagrodzeniem. 

- Oczywiście - skwitowała kwaśno. -  G r u n t to 

umieć wynająć, kogo trzeba. 

-  C h c ę jedynie  p o m ó c w prowadzeniu domu. 

Nie chciałbym sprawić  k ł o p o t u swoją osobą. 

- Co ty powiesz? - rzekła drwiąco. - I nic rób 

takiej niewinnej miny, bo na mnie nic działa. 

- Ależ skąd! - Riccardo spuścił oczy, triumfując 

w duchu. 

background image

A jednak zwycięstwo! I tak by został, nawet 

gdyby spakowała mu walizki i wystawiła na dwór. 
Julia była wyzwaniem, a wyzwaniom należy wy¬ 

chodzić naprzeciw. Pragnął, żeby stała mu się po¬ 

wolna, żeby myślała tylko o  n i m .  C h c i a ł zostać 

niepodzielnym panem i władcą jej myśli i snów. Ale 
żeby tak się stało, musiał się do niej dostosować, a to 

- biorąc pod uwagę jego charakter - będzie wyjąt¬ 

kowo trudne. 

- Przygotuję coś do jedzenia, kiedy pojedziesz 

po Nicole - oświadczył wspaniałomyślnie. 

- Co takiego? - Julia rzuciła mu sceptyczne 

spojrzenie. 

- No nie patrz tak na mnie - rzekł. - Od dzieciń¬ 

stwa otaczali mnie wspaniali kucharze.  G o t o w a n i e 
m a m we krwi. Zresztą najlepiej będzie, jak od razu 
się do tego zabiorę. - To mówiąc, wyłączył kom¬ 
puter i  u d a ł się do kuchni. 

Dalsza część wieczoru była dla Julii niezwykle 

absorbująca. Przede wszystkim trudno jej było sku¬ 
pić się nad pracami uczniów, wiedząc, że Riccardo 

jest w kuchni. Zastanawiała się nad swoją strategią 

postępowania wobec niego. Najlepiej będzie, jeśli 
zachowa bezpieczny, zdrowy dystans.  N i e pozwoli 
mu też na jakiekolwiek ingerencje w swoje życic 
towarzyskie. Pomyślała o Rogerze. Sama nic miała 
zamiaru do niego dzwonić, ale jeśli on to zrobi? Ma 
pójść czy nie na to spotkanie? 

Wioząc Nicole do domu. uprzedziła ją. że jej 

background image

ojciec z nimi zamieszkał, co dziewczynka przyjęła 

głośnym okrzykiem radości. Z punktu widzenia 
budowania więzi jego obecność  m i a ł a pewne plusy. 

W naturalny sposób zbliżała ich do siebie. Przyjem¬ 
nie było patrzeć, jak razem rysują czy oglądają 

kreskówki. Za jakiś czas zadzierzgnięta więź będzie 

na tyle silna, że będą mogli razem odejść. 

I wtedy co? Zostanie sama z pustką po nich, którą 

trzeba będzie czymś zapełnić. 

Nicola  k ł a d ł a się spać podekscytowana. Miała 

w głowie długą listę pomysłów, które będzie mogła 
wspólnie z tatą realizować. Tymczasem Riccardo 

przygotował kolację. 

- Ładnie pachnie - zauważyła Julia, wchodząc 

do kuchni. 

- Według starego włoskiego przepisu - po¬ 

wiedział, taksując wzrokiem jej kusą bluzeczkę 

i wcięte dżinsy. -  U ż y ł e m wszystkiego, co znalaz¬ 
łem w lodówce.  D o d a ł e m  t r o c h ę ziół, przypraw, 
i gotowe. Proszę, usiądź. -  N a l a ł jej kieliszek białe¬ 
go wina. 

Julia posłusznie zajęła przygotowane miejsce 

przy stole, ciesząc się. że zostanie przez niego 
obsłużona. Riccardo przy kuchni wyglądał niezwy¬ 
kle seksownie. Podwinięte rękawy koszuli odsła-
miały silne przedramiona, a lekka mgiełka potu 

na jego twarzy pobudziła jej wyobraźnię.  U p i ł a 
duży łyk wina, żeby się uspokoić. 

- Nicola bardzo się ucieszyła, że z nami zamie-

background image

szkałeś - rzekła, podczas gdy wykładał już danie na 
talerze. 

- Chyba tak. Pytała, czy może do mnie mówić 

„tatusiu". Mówiła, że wszystkie dzieci mają tatusiów 

i że to zawsze było jej marzeniem - głos mu zadrżał 
ze wzruszenia i po chwili, bardziej już opanowany, 

d o d a ł : - Przynajmniej  j e d n a z was się cieszy. 

Zawinął porcję spaghetti na długi widelec i ze¬ 

p c h n ą ł na talerz Julii. 

- A teraz spróbuj - zachęcił, czekając na jej 

ocenę. 

-  P y s z n e - p o w i e d z i a ł a , spoglądając mu w oczy, 

a on uśmiechnął się z zadowoleniem. 

N i c  m ó w i ł e m , że gotowanie  m a m we krwi? 

-  N i c byłam pewna, czy mogę ci wierzyć.  N i c 

wyglądasz mi na kogoś, kto lubi takie typowo 

domowe rzeczy. 

- Może nie spotkałem jeszcze odpowiedniej ko¬ 

biety, która by mnie  u d o m o w i ł a . -  Z e r k n ą ł na nią 
znad talerza. 

- Caroline nią nie była? - zapytała Julia. 
- Zastanawiałem się, kiedy do tego wrócisz, 
- Podtrzymuję tylko rozmowę. Jeśli nic chcesz 

o tym mówić, to nic mów. 

-  N i c . Caroline się nie  u d a ł o . Chociaż, kiedy tak 

patrzę wstecz, muszę przyznać, że próbowała. - Po 
raz pierwszy nie odczuwał żalu, że znalazła szczꜬ 
cie z innym mężczyzną. Zasługiwała na nie. - Nie 
byłem gotów, żeby iść na ustępstwa - powiedział 

background image

bardziej do siebie niż do Julii - a na ustępstwach 
właśnie opiera się dobre małżeństwo.  D r a ż n i ł o mnie 
to jej ciągłe gderanie. 

- Dlatego w końcu  z a m k n ę ł a się w sobie - za¬ 

uważyła delikatnie Julia. 

- Zgadza się, a im bardziej się zamykała, tym 

bardziej mnie to irytowało. Błędne  k o ł o . Praktycz¬ 
nie przestaliśmy umieć ze sobą rozmawiać. - Wzru¬ 
szył ramionami i westchnął. - Oboje mieliśmy 

dobre intencje, ale jakoś nam po drodze nic wyszło. 

Ale to nic powód, żeby utrzymywać Nicole w taje¬ 
mnicy przede mną. 

- Masz rację. 

- Jak możesz przyznawać mi rację, jeśli tkwiłaś 

w  t y m po uszy? 

- To nieprawda - zaprotestowała, odkładając 

sztućce na pusty talerz i popijając winem. - Tobie 
się wydaje, że mieszkałam tu z nimi i miałam wpływ 
na ich decyzje, a było inaczej. Wynajmowałam 

własne mieszkanie w drugiej części miasta. Mog¬ 

łam się z nimi nie zgadzać w pewnych kwestiach, 
ale nic nie  m o g ł a m zrobić. Zresztą  m i a ł a m za dużo 

własnych spraw na głowic, żeby się wtrącać. 

- Nie miałaś o mnie żadnego zdania? 
- Ja ciebie nie  z n a ł a m ! Wiedziałam tyle, co 

opowiedziała mi Caroline. Kiedy  u m a r l i . . . - g ł o s się 

Julii  z a ł a m a ł -  z r o z u m i a ł a m , że decyzja należy do 

mnie i postanowiłam zrobić  t o , co już dawno powin¬ 
no zostać zrobione. I skontaktowałam się z tobą. 

background image

- Zadowolona jesteś, że to zrobiłaś? 
Riccardo obserwował ją nieprzeniknionym 

wzrokiem, bawiąc się widelcem. 

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała. - Nicola 

ma prawo wiedzieć, że istniejesz, nawet jeśli przez 
parę lat jej tego prawa odmawiano. Już widzę, że 

będziesz wspaniałym tatą. Jesteś zapobiegliwy, ser¬ 

deczny i czuły... 

Spłoszyła się pod uważnym spojrzeniem jego 

ciemnych oczu, wędrujących po jej twarzy, która 
oblewała się coraz żywszym rumieńcem. 

- A gdybyśmy tak wyłączyli Nicole z tego rów¬ 

nania - rzekł miękkim głosem - czy ty sama jesteś 
zadowolona, że nawiązałaś ze mną kontakt? 

-  M h m . . . Ja...  M i ł o jest poznawać nowych lu­

dzi... — odparła wymijająco. 

- Boja się cieszę. 

- Naprawdę? - Serce podskoczyło jej do gardła. 

- Tak. Podczas naszego pierwszego spotkania 

powiedziałem ci, że nie jesteś w moim typie. Myli¬ 
łem się. - Przełknął łyk wina, z przyjemnością 

wpatrując się w jej ożywioną twarz. -  K o c h a ł e m się 

z tobą tylko raz, ale  m a m zamiar to powtórzyć. Bo 
nadal cię pragnę i żaden Roger mi w tym nie 

przeszkodzi. Nie będziecie do siebie dzwonić, ani 

ty do niego, ani on do ciebie - mówił spokojnie 
i rzeczowo, jakby rozmawiał o pogodzie. - Twoje 

ciało rezerwuję dla własnej przyjemności. 

- Dla przyjemności! - obruszyła się, bojąc się 

background image

przyznać, jak słodkie wizje przywołał tymi słowa­
mi. - To, co się wydarzyło między nami, Riccardo 

- powiedziała z drżeniem - było wielka, pomyłką. 

Nie szukam przygód. 

- W takim razie powiedz mi, czego szukasz. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

P o p e ł n i ł a wielki błąd. ale przecież od początku 

wiedziała, że tak będzie. Pragnęła zbyt wiele, o wie¬ 

le więcej, niż był w stanie jej zaoferować. Uleganie 
namiętności, która popychała ich ku sobie, nie mog¬ 
ło niczego zmienić. Teraz też czuła, jak jej ciało 

plonie pod jego spojrzeniem, rozedrgane pożąda¬ 

niem. 

Trzeba posprzątać - rzekła, wstając od stołu na 

drżących nogach. 

Odgarnęła włosy z twarzy, wzięła swój brudny 

talerz i, omijając Riccarda wzrokiem, podeszła do 

zlewu. 

I tyle z mojej taktyki, pomyślał, śledząc każdy jej 

ruch.  Z e b r a ! pozostałe naczynia ze stołu i wstawił 
do zlewu. Kiedy ona zmywała, on ściereczką wycie¬ 
rał je do sucha. Niemniej atmosfera pomiędzy nimi 
była bardzo napięta. 

- Mówiłaś matce, że się wprowadziłem? 
- Nie, nic miałam okazji. 

Julia wróciła do szorowania widelca z większą 

dokładnością niż potrzeba. Riccardo stał tak blisko! 

background image

- Jak sądzisz, co powie, kiedy się dowie, że tu 

mieszkam? 

- Jesteś ojcem Nicoli. Sytuacja może nie jest 

zwyczajna, ale... Riccardo. nie sądzę, żeby nam się 

udało... 

- Dlaczego nic? Dlatego, że powiedziałem, że 

cię nadal pragnę? - zapyta! aksamitnym głosem. 

Postanowił się nie poddawać.  C h c i a ł , żeby przy¬ 

znała się do tego, co do niego czuje, że nie może mu 

się oprzeć. Widział to w jej oczach, ale to za  m a ł o . 
C h c i a ł to usłyszeć. 

- Wolałabyś, żebym nic nie mówił? Nawet jeśli 

widziałaś to w moich oczach? 

Julia uparcie milczała. Ta cholerna angielska 

powściągliwość! 

- No cóż - wybuchnął - dopóki tu jestem, bꬠ

dziesz musiała  j e d n a k jakoś z tym żyć. Tym bar¬ 
dziej że ja się nigdzie nie wybieram. 

- O tym zdecyduję ja - odparowała z groźnym 

błyskiem w szarych oczach. - To mój dom, jeśli 

zapomniałeś! 

- Ale mieszka w nim moja córka! 

Z d a w a ł sobie sprawę, że powoływanie się na 

Nicole przy każdej okazji nie jest w porządku, 
ale nie dbał o to. 

- Jeśli zamierzasz mi utrudniać, to ja nie będę 

tolerować twojej obecności w tym  d o m u - oznaj¬ 
miła zdenerwowana. 

Ściągnęła żółte rękawice z rąk, przewiesiła je na 

background image

zlewie, a następnie wytarła ręce o  m a ł y ręcznik na 
blacie i oddaliła się na bezpieczną odległość, przez 

cały czas zerkając na niego spod rzęs. jakby w oba¬ 

wie przed niespodziewanym atakiem. 

- Innymi słowy - przybrał kpiący ton i odwrócił 

się do niej z ramionami skrzyżowanymi na piersiach 

- mamy zwracać się do siebie, jakby nic łączyło nas 

nic więcej niż tylko luźna znajomość? 

- Oczywiście będziemy dla siebie mili i uprzej¬ 

mi i... 

-  U p r z e j m i ! - Riccardo wybuchnął śmiechem 

i podszedł bliżej. - Kochaliśmy się. a teraz spodzie¬ 

wasz się. że będziemy wobec siebie tylko uprzejmi? 

- Wolałabym, żebyś nic wracał do tamtej spra¬ 

wy - powiedziała niepewnie. 

- Posłuchaj - westchnął i. przeczesawszy pal¬ 

cami włosy, wbił ręce w kieszenie. - Ja nie chcę się 

z tobą kłócić. Może zrobię kawy. przejdziemy do 

salonu i porozmawiamy jak dwoje dorosłych ludzi? 

- To znaczy, że przestaniesz mnie terroryzo¬ 

wać? 

- Tak to odbierasz? 
Julia nienawidziła siebie za słabość, jaka ją ogar¬ 

niała, ilekroć Riccardo zbliżał się do niej.  m ó w i ł coś 

czy nawet patrzył na nią. Jakim sposobem może 
postępować racjonalnie i logicznie, jeśli przy nim 
czuje się. jakby podczas wichury szła brzegiem 

urwiska. 

- A nic jest tak? 

background image

- Ja nic chcę cię do niczego zmuszać. Idź, zaraz 

przyniosę kawę do salonu. Masz moje słowo, że 
będę grzeczny. 

Julia przeszła do salonu i usiadła na kanapie, 

podwijając pod siebie nogi. Miała niejasne prze­

czucie, że pozwala sobą manipulować. 

Riccardo zjawił się kilka minut później, niosąc 

okrągłą tackę z dwiema filiżankami, szklanym 
dzbankiem  p e ł n y m dymiącej kawy i  m a ł y m dzba¬ 
nuszkiem ze śmietanką. 

- W czasach studenckich, żeby zarobić trochę 

pieniędzy, pracowałem jako kelner - rzekł, stawia¬ 

jąc tackę na stoliku przy kanapie i sadowiąc się obok 

Julii. - Robi wrażenie? 

- Ty kelnerem? Zadziwiasz mnie - powiedziała 

zaskoczona tą rewelacją, przyglądając się. jak Ric¬ 

cardo nalewa i podaje jej kawę. 

- A co? - spytał, patrząc przez ramię, pochylony 

nad swoją filiżanką. -  T r u d n o jest ci wyobrazić 
sobie mnie przy takiej fizycznej pracy? 

- Raczej to, że byłeś zmuszony to robić. 
-  U r o d z i ł e m się w zamożnej rodzinie, to fakt 

- rzekł, prostując przed sobą nogi. - Ale nigdy nie 

uważałem, że daje mi to prawo, by żyć na jej koszt, 
kiedy sam byłem w stanie się utrzymać. Na studiach 

imałem się bardzo różnych zajęć, łącznie z pracą 

w barze i na budowie. Targanie na plecach worków 
z  c e m e n t e m to dopiero ciężka praca. 

- Ja też pracowałam w czasie  s t u d i ó w - przyznała 

background image

się Julia - ale robiłam to głównie dlatego, że nie 
miałam innego wyjścia. 

- A co robiłaś? 
- Wieczorami pracowałam w supermarkecie, 

obsługiwałam kasę. Nawet mi się  p o d o b a ł o . Weso­
ło  b y ł o . - Uśmiechnęła się do wspomnień i wypiła 
łyk kawy. - Poza tym  p r a c o w a ł a m w różnych 
sklepach. 

- Zatem  m a m y ze sobą więcej wspólnego, niż 

jesteś skłonna przyznać - zauważył Riccardo, zni¬ 

żając glos. - Powinno się nam tu dobrze razem 
mieszkać. 

- Dobrze wiesz, dlaczego to niemożliwe - od¬ 

parła nieco spięta Julia. 

— Mówiłaś wcześniej, że przelotne romanse cię 

nie interesują. A czego ty szukasz? Miłości, małżeń¬ 
stwa i fajerwerków? Pobrali się i żyli długo i szczꜬ 
liwie? - skrzywił usta w cynicznym uśmiechu. 

Julia zaczęła mrugać powiekami, spod których 

popłynęły łzy. 

— Myślałem, że jest wręcz przeciwnie - kon¬ 

tynuował Riccardo bezlitosnym tonem. - Buntowa¬ 
łaś się, kiedy matka powtarzała ci w  k ó ł k o , żebyś 
wyszła za mąż, urodziła dzieci i zajęła się  d o m e m . 

— Po prostu nie szukam zwykłego  r o m a n s u . - J u -

lia zacisnęła usta i chciała wstać z miejsca, nic 
mając ochoty na dalszą rozmowę, ale przytrzymał 

ją, chwytając za nadgarstek. 

— W przeszłości miałaś przygody, prawda? 

background image

-  N i e  m i a ł a m takich przygód, jak myślisz!  M ó ­

wisz lak. jakbym żyła w rozpuście. A ja chodziłam 
z paroma  c h ł o p a k a m i , i tyle. 

- To dlaczego teraz robisz z tego problem? 
Bo cię kocham - chciała mu powiedzieć. Bo chcę 

więcej, niż możesz mi dać. 

-  M o ż e po prostu robię się coraz starsza - po¬ 

wiedziała ze ściśniętym gardłem. - Nie chcę tracić 

czasu z kimś, kto jest nic dla mnie. Wiec pociąg 
fizyczny czy Takt. że ja pragnę ciebie albo że ty 
chcesz  m n i e , nic ma tu znaczenia. Po prostu nic chcę 

tego, co masz dla mnie. 

- Jesteś pewna? Jak możesz - rzekł z lekkim 

wyrzutem - skoro nie sprawdziłaś całej oferty? To 
bardzo lekkomyślne z twojej strony. 

H i p n o t y z o w a ł ją tym swoim aksamitnym gło¬ 

sem, uwodził uśmiechem. Przysunął się bliżej i bar¬ 
dzo ostrożnie wyprostował jej nogi i  u ł o ż y ł na 
kanapie. Pochylał się teraz nad nią. 

- Tęsknię za twoimi okularami - rzekł głośnym 

szeptem. - Jest coś podniecającego w chwili, kiedy 
zdejmuje się kobiecie okulary. 

- A często to robiłeś swoim dziewczynom? 
- Nigdy, ale jestem otwarty na nowe doświad¬ 

czenia. 

- I ja jestem tym nowym doświadczeniem? 

Zaniechawszy walki na słowa,  p o ł o ż y ł palec 

na jej ustach, a następnie rozciągnął jej ramiona, 
żeby  m ó c ją oglądać w pełnej krasie. Jego ciało 

background image

natychmiast zareagowało. Jakiekolwiek słowa by 

padły, jakiekolwiek deklaracje, przyciągali się na¬ 

wzajem jak magnes. 

C a ł o w a ł jej długą, białą szyję i. pozwalając wy¬ 

obraźni wybiec naprzód, widział Julię nagą, mle-
cznobiałą. 

- Riccardo... - szepnęła. 
- Ciii, nic nic mów. 

To się nie powinno zdarzyć! Ałe straciła głowę, 

kiedy tylko jej dotknął. To nic  b y ł o tylko prag¬ 
nienie, ale pożar. 

- Jeśli nic chcesz, to mi teraz powiedz... - szep¬ 

nął Riccardo. 

- Wiesz, że nie chce... - Ałe kiedy podniósł 

głowę, przyciągnęła ją natychmiast. - Nie chcę. ale 
potrzebuję. Kochaj się ze mną, Riccardo. 

- Zupełnie jak ostatnim razem - powiedział 

Riccardo, tuląc Julię w ramionach, kiedy odpoczy¬ 

wali po miłosnych uniesieniach. - Coś nas do siebie 

ciągnie. Musisz to przyznać. 

Nie wiedziała, co myśleć. Czyżby miał rację? 

Czy powinna dać się wciągnąć w ten wir namiętno¬ 
ści, a skutkami martwić się potem? 

Zamyślona, nic od razu usłyszała telefon dzwo¬ 

niący w drugim pokoju. 

- Niech dzwoni - rzekł Riccardo, nie chcąc 

wypuścić jej z objęć. 

background image

- Muszę odebrać.  M o ż e  m a m a dzwoni. Może to 

coś ważnego. 

Szybko włożyła dżinsy, wciągnęła przez głowę 

koszulkę i wybiegła z pokoju. Riccardo został, 

wyciągnięty na kanapie. 

Podniosła słuchawkę. 
- Kto mówi? - zapytała. 
- Nie poznajesz mnie po głosie? - usłyszała 

śmiech po drugiej stronic linii. - A myślałem, że 
mnie nic da się zapomnieć. 

- Roger! 
- Często o tobie myślę. Julio. Może byśmy 

gdzieś razem wyszli? Do kina, teatru? Przekąsić 
coś? 

- Roger... ja... 

Z e r k n ę ł a ukradkiem przez ramię, spodziewając 

się ujrzeć Riccarda stojącego w drzwiach. Właśnie 
przeżyła coś pięknego i ważnego. On czeka tam na 
nią, czeka, że się zgodzi z nim być. Zabawią się 

w szczęśliwą rodzinkę, a potem on spakuje rzeczy 

i pójdzie sobie.  Ż a d n y c h deklaracji ani zobowiązań. 

Zacisnęła zęby. 

- Kiedy chcesz się spotkać? - spytała,  t ł u m i ą c 

łzy i powtarzając sobie w myślach, że tak właśnie 

trzeba. 

- Jutro? 

-  D o b r z e - odpowiedziała nieswoim głosem. 

- Może podasz mi namiary na twój dom, to 

podjadę po ciebie o... 

background image

-  N i e , nie! Lepiej będzie, jeśli spotkamy się na 

miejscu. 

- OK. - Przerwał na chwilę, najwidoczniej 

próbując wybrać miejsce. - Jest taka świetna wios¬ 
ka... 

- Tylko nic wioska. Ja... Nie przepadam za wios¬ 

ką kuchnią. 

- A francuska może być? - zapytał trochę zdzi¬ 

wiony. 

- Francuska jest w porządku. - Julia  p r z y m k n ę ł a 

powieki i wzięła głęboki oddech. - Jak się nazywa 

i jak się tam jedzie? 

Roger udzielił jej dokładnych wskazówek, każąc 

jc dla pewności powtórzyć. 

-  D o b r z e , w takim razie jesteśmy umówieni na 

siódmą czterdzieści pięć, tak? 

- Doskonale - potwierdził Roger. - Do jutra. 

N i c spiesząc się, Julia wróciła do salonu. Riccar¬ 

do, ubrany tylko w spodnie, czekał na nią, stojąc 

przy oknie. 

- Coś ważnego? - spytał lakonicznie, ale jeden 

rzut oka wystarczył, żeby zauważył w niej zmianę. 
Wyraz jej twarzy mówił sam za siebie.  Z n o w u ją 
straci!. 

Julia w odpowiedzi wzruszyła ramionami. 

- Idę spać. 

- Mieliśmy porozmawiać - rzekł. 

- O czym? 

- O nas. 

background image

- Nie ma n a s, Riccardo.  P o d o b a m y się sobie, to 

wszystko. Nie chcę wchodzić z tobą w żaden układ. 

- Podjęłaś to postanowienie teraz? 
- Zgadza się. 

W pierwszej chwili chciał nalegać, próbować ją 

znowu zauroczyć, ale nie byłoby to  p e ł n e zwycięst¬ 

wo. Odrzuciła go już dwa razy. O dwa za dużo. Nic 

będzie się napraszał, odezwała się jego urażona 
duma. 

- No dobrze, skończmy z tym - powiedział 

oschle. 

Julia spojrzała na niego, zaskoczona. 
- Dla mnie przekaz jest jasny, Julio. Zrozumia¬ 

łem. Możesz iść spać. Zachowamy się jak dorośli 
i udamy, że nic się nic wydarzyło — zakończył 

z cynicznym uśmiechem i odwrócił się do niej 
plecami, wpatrując w ciemność za oknem. 

Dobrze, że tak się stało, przekonywała siebie 

w drodze do sypialni. Nie rozumiała tylko, skąd ta 
pustka w środku. Jutro pójdzie na pierwszą randkę. 

Będzie chodziła z  m i ł y m , a przede wszystkim prze¬ 

widywalnym mężczyzną. A jeśli Roger nic okaże 

się tym właściwym, to spotka się z innym, a potem 

z następnym, aż do skutku. 

Kiedy następnego dnia obudziła się o  w p ó ł do 

ósmej, Riccarda nie było już w domu. Zadzwoniła 
do niego w porze lunchu. 

- Chciałabym wiedzieć, czy będziesz w domu 

background image

dziś wieczorem - powiedziała, bawiąc się sznurem 
telefonu. 

- A czemu chcesz wiedzieć? 
- Wychodzę i nic wiem, czy prosić  m a m ę , żeby 

posiedziała z Nicolą. 

- Będę w domu. O której wychodzisz? 

-  O k o ł o siódmej. 

- Będę na pewno. 
I to był koniec rozmowy. 

Przez resztę dnia pracowała jak automat, nie 

bardzo wiedząc, co się  w o k ó ł niej dzieje.  O k o ł o 

czwartej odebrała Nicole z przedszkola i, zamiast 
wrócić do domu. zabrała ją na zakupy do marketu, 
a potem do fast foodu. Nicola cały czas szczebiotała 
o tym i o owym. zadając mnóstwo pytań na temat 

swojego ojca. Julia odpowiadała jej z pogodą, na 

jaką ją tylko  b y ł o stać. 

Kiedy wróciły do  d o m u przed szóstą, nic paliło 

się żadne światło. Julia  p o c z u ł a ulgę. że Riccardo 
nie wrócił jeszcze z pracy. Wykąpała Nicole i po¬ 
zwoliła jej oglądać telewizję. Sama zaś przygotowa¬ 
ła się do wyjścia.  N i c było w niej radosnego pod¬ 
niecenia jak przed randką. Raczej rezygnacja przed 
spotkaniem tego. co nieuniknione. Spotka się 
z przystojnym i uprzejmym kandydatem na męża. 

N i e d ł u g o będą ferie. Nicola pojedzie do  W ł o c h . 

Pozna tam liczną rodzinę, która przyjmie ją z otwar¬ 

tymi ramionami. Ona tymczasem będzie się uma¬ 
wiać, umawiać, umawiać. 

background image

- Dokąd się wybierasz? - zapytała od niechce¬ 

nia Nicola. 

- Na kolację, kochanie - powiedziała Julia do jej 

odbicia w lustrze. 

- Z kim. 
- Zc znajomym. 
- Jakim znajomym? 
- Świętym Mikołajem - powiedziała Julia, na co 

Nicola wybuchnęła śmiechem. 

Wesołość udzieliła się Julii do chwili, kiedy na 

dole spotkała się z Riccardcm. 

- Nicola już  j a d ł a - poinformowała go z przy¬ 

klejonym uśmiechem. - No to cześć. 

Skierowała się do wyjścia z żakietem przewie¬ 

szonym przez ramię i torebką w ręce. Spodziewała 
się, że Riccardo będzie chciał ją zatrzymać, ale nie 
okazał żadnego zainteresowania. Jego obojętność 
u k ł u ł a ją w samo serce. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Francuska restauracja znajdowała się tuż przy 

King's Road i gdyby nic dyskretnie umieszczona 
nazwa,  m o ż n a by ją było wziąć za prywatną rezy­
dencję. 

Riccardo zatrzymał się przed wejściem, aby  t r o ­

chę ochłonąć. 

N i e planował, że tu będzie.  Z u p e ł n i e spokojnie 

patrzył, jak Julia wychodzi z domu. Było mu obojęt¬ 
ne, dokąd i z kim wychodzi.  P o ł o ż y ł Nicole spać 

i zamierzał jeszcze z godzinę popracować. Żadnym 

sposobem nie  m ó g ł się  j e d n a k skupić. Kogo chciał 
oszukać? Chyba sam siebie. 

Zszedł no betonowych schodkach do drzwi fron¬ 

towych restauracji i pchnąwszy je, stanął oko 
w oko z niewysokim kelnerem w eleganckim 

uniformie. Rozejrzał się po sali, w rogu której 
dostrzegł obiekt swoich poszukiwań. Siedziała 
z twarzą podpartą ręką. z oczyma utkwionymi 

w mężczyznę, który jej o czymś z ożywieniem 

opowiadał. 

- Ma pan rezerwację? 

background image

-  N i e . - Riccardo nawet nie spojrzał na kelnera, 

który uśmiechał się teraz do niego przepraszająco. 

- W takim razie, obawiam się, że... 
-  M a m się spotkać z tymi ludźmi, o tam - rzeki 

Riccardo, ruchem głowy wskazując na Julię i jej 
partnera. 

- Przykro mi, ale nic uprzedzono nas o tym. 

- No to teraz mówię. 
- Obawiam się... 
Riccardo nie  s ł u c h a ! już dalej, tylko szybkim 

krokiem podszedł do stolika. 

- Riccardo! - nieomal krzyknęła Julia. 
- Proszę pana, jestem zmuszony prosić, żeby 

pan wyszedł. - Kelner nie odstępował Riccarda na 
krok. 

- Poproszę o krzesło - warknął Riccardo, a kel­

ner, obawiając się większego zamieszania, posłusz¬ 
nie poszedł po dodatkowe krzesło. 

- Co ty tu robisz? - spytała zmieszana Julia. 

- Roger, pozwól... to jest Riccardo. On... zajmuje 

się dzieckiem. Chyba nic zostawiłeś Nicoli samej 

w domu? 

- Twoja matka z nią jest - odparł i wyszczerzył 

do Rogera zęby. - Może byś sobie już poszedł? Ja 
się zajmę tą panią. 

- O co chodzi, Julio? - zapytał zmieszany 

Roger. 

- Może mu powiesz, Julio, kochanie? 
- Nic, tak nie może być. - Roger dal znak 

background image

kelnerowi. - Ten człowiek nam przeszkadza. Proszę 
go usunąć. 

Kelner stanął za plecami Riccarda, nic bardzo 

wiedząc, co robić. 

- Jeśli chcesz, żebym wyszedł - Riccardo zbli­

żył groźnie twarz do Rogera - to musisz mnie 

wyrzucić sam. 

- Nie będę się z panem szarpał. 
- No to albo spadaj stąd. albo milcz. 

- Riccardo, dość tego! - próbowała ingerować 

Julia. - Robisz sceny... To żenujące. 

- Whisky proszę - rzekł Riccardo z bezczelnym 

uśmiechem, rozpierając się na krześle. - Randka się 
skończyła. 

- Roger, może lepiej wyjdź - powiedziała 

w końcu Julia. - Bardzo cię przepraszam, ale jeśli 
tego nic zrobisz, za chwilę nas wszystkich stąd 
wyrzucą. 

- Ale... 

- Słyszałeś, co pani powiedziała, czy  m a m po¬ 

wtórzyć? - rzekł Riccardo, mocząc usta w whisky, 

którą mu właśnie  p o d a n o . 

Roger poderwał się z krzesła, rzucając na stół 

wykrochmaloną serwetę. 

-  N i e spodziewaj się, że zadzwonię - wyrzucił 

z siebie oburzonym tonem i wyszedł z sali. 

- Co ty sobie wyobrażasz?! - odezwała się zde¬ 

nerwowana Julia. - Jak  m o g ł e ś tak się zachować? 

- Jadłaś już? 

background image

- Tak!  N i e ! Byliśmy dopiero po przekąskach... 
- To świetnie! W takim razie wychodzimy stąd. 

Jak dla mnie, panuje tu zbyt sztywna atmosfera. 

- Nigdzie nie pójdę. 
- Jasne, że tak. 
- Bo tak sobie życzysz? 
-  N i c , bo ty tego chcesz. - To rzekłszy, wsta! 

i rzucił parę banknotów na stół, przywołując kel¬ 
nera. - To powinno wystarczyć, żeby pokryć koszty 
kolacji. Zostanie jeszcze duży napiwek. 

- Bardzo przepraszam - zdążyła powiedzieć Ju¬ 

lia, bo Riccardo pociągnął ją za rękę do wyjścia. 

- Ty... ty... ty jaskiniowcu! - krzyknęła, kiedy 

znaleźli się na zewnątrz. 

- Wolę być jaskiniowcem niż mięczakiem.  N i c 

zauważyłem, żeby ten rycerz w srebrnej zbroi stanął 
w twojej obronie. 

Riccardo wezwał taksówkę i, nie dając Julii 

wyboru, wpakował ją do Środka. 

-  D o k ą d jedziemy? 
- Do mojego mieszkania. 

Było coś dziwnego w jego głosie. Serce zatrzepo¬ 

tało w niej jak ptak w klatce. Pozostałą część drogi 
przejechali w milczeniu. 

- Nic musisz się mnie obawiać, Julio - powie¬ 

dział Riccardo, kiedy jechali windą. — Wszystko, 
czego chcę. to rozmowy. 

Mieszkanie Riccarda urządzone było w klasycz¬ 

nie minimalistycznym stylu, typowym dla zatwar-

background image

dzialego kawalera. Na tyle bogatego, żeby mieć 

wszystko, co najlepsze, ale bez potrzeby wprowa¬ 

dzania jakichkolwiek zmian. 

Riccardo skierował się prosto do barku, gdzie 

nalał sobie whisky.  Z a p r o p o n o w a ł drinka Julii, ale 
odmówiła. Wtedy usiadł na kanapie ze spuszczoną 
głową. 

N i c przypominał sobie, kiedy ostatnio był tak 

zdenerwowany.  D o p i e r o kiedy w zasięgu jego 
wzroku pojawiły się czarne czółenka na wysokim 

obcasie zorientował się, że Julia jest tuż obok. 
Usiadła obok niego na kanapie, ale nawet wtedy nic 

śmiał spojrzeć jej w oczy. 

— Co się dzieje? - zapytała  n i e ś m i a ł o . 
N i c zachowywał się tak jak zwykłe.  M o ż e zmie¬ 

nił taktykę i brał ją na współczucie. 

- Musiałem cię dziś odszukać.  W m a w i a ł e m so¬ 

bie, że nic obchodzi mnie. co robisz i z kim. Ale dziś 

wieczorem, kiedy usiadłem nad papierami,  m i a ł e m 

przed oczami tylko ciebie i tego faceta. Wyob¬ 
rażałem sobie, jak się śmiejecie, rozmawiacie, a po¬ 
tem idziecie do niego... Nie  m o g ł e m tego znieść. 
Zazdrość nie dała mi spokoju. 

Riccardo przeczesał palcami włosy, a następnie 

ukrył twarz w dłoniach. 

Julia poczuła, że jej opór zaczyna słabnąć. Jeśli to 

tylko jedna z jego sztuczek, to w każdym razie 

działała.  P o ł o ż y ł a mu rękę na kolanie, a on przykrył 

ją swoją dłonią i lekko uścisnął. 

background image

- Riccardo - westchnęła. - Poddaję się. Niech 

będzie, co ma być. 

- To nie tak jak myślisz, Julio. - Odwrócił ku 

niej twarz.  - N i c pragnę tylko twojego ciała. Sam się 
oszukiwałem.  C h c ę ciebie ca!ej. 

- Co ty mówisz? - wyszeptała, czując, jak kieł¬ 

kuje w niej ziarenko nadziei. 

- Mówię, że cię kocham. 
- Ty mnie kochasz? - powiedziała, nie dowie¬ 

rzając  w ł a s n e m u szczęściu, a w jej oczach zalśniły 
łzy wzruszenia. 

Riccardo wziął ją w ramiona i, zanurzając twarz 

w jej włosach, mówił dalej zduszonym głosem: 

-  K o c h a m cię. Nie wiem, kiedy to się stało. 

Wmawiałem sobie, że to tylko pożądanie, bo akurat 
nad tym  m o g ł e m zapanować. Pożądanie z czasem 
przemija i nie rani serca. Wydawało mi się, że  j e d n o 
nieudane małżeństwo wystarczy. Ale z czasem zro¬ 
z u m i a ł e m , że  t o . co  c z u ł e m do Caroline, to nie była 
miłość. Szukałem w niej ideału. Przestałem w ogóle 
wierzyć w miłość. I jakoś tak się stało, że... się 
w tobie zakochałem. 

- Och, Riccardo - głos jej się  z a ł a m a ł i. tuląc 

twarz do jego twarzy, złożyła na jego ustach delikatny 
pocałunek. - Czy to, co mówisz, to może być prawda? 

- Każde słowo - zapewnił z gardłem ściśniętym 

wzruszeniem. 

- Ale przecież nic wyglądam jak te wszystkie 

twoje dziewczyny. 

background image

- Miłość sięga głębiej. Ty, moje najdroższe ko¬ 

chanie, jesteś nie tylko piękna zewnętrznie, ale 

nosisz piękno w środku. Wiem, że może mi nie 
dowierzasz, ale... 

- Wierzę ci — uśmiechnęła się Julia. Ten urzeka¬ 

jąco przystojny, silny mężczyzna naprawdę ją poko¬ 

c h a ł ! - Nic masz pojęcia, jak bardzo chciałam to 
usłyszeć. Miłość do ciebie spadła na mnie jak grom 

z jasnego nieba. Kiedy mówiłeś tylko o fizycznym 
pożądaniu,  c z u ł a m , że muszę uciekać przed tobą, bo 
pragnęłam dużo więcej. Bardzo cię kocham. 

Julia wtuliła się w jego ramiona, a on, pochylając 

się ku jej ustom, powiedział czule: 

-  N i e c h lak będzie już zawsze. Jutro, pojutrze 

i do końca świata.