background image

 
 

HENRI 
Bergson 
 

Ś

miech 

Esej o komizmie 

 

Przełożył

 

STANISŁAW CICHOWICZ 

Przedmowa 
STEFANA MORAWSKIEGO 

 

WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW

 

background image

 
 

Paradoksy filozofii komizmu

 

 

 

HENRI  BERGSON  de  l'Academie  francaise  et  de 

l'Acadeinie des Sciences morales et politiąues

 

Vingt-Troisieme Edition

 

PARIS. 

FELIX 

ALCAN 

1924

 

 

1.  Według  większości  twórców,  tych,  którzy 

profesjonalnie  rozśmieszają  na  różne  sposoby 
innych,  najlepiej  byłoby  w  ogóle  zrezygnować  z 
teoretycznej  analizy  zjawiska  zwanego  komizmem. 
Nie inaczej zresztą myśli się w ogóle o sztuce. Po cóż 
brać  na  warsztat  badawczy  coś  kruchego  i 
tajemniczego?  Jeśli  już  zawierzyć  refleksjom,  czy 
nie  właściwiej  wysłuchać  samych  artystów,  którzy 
nierzadko  wypowiadają  się  o  własnej  praktyce? 
Znacząca  jest  aliści  potrzeba  wyjaśniania  tych 
tajemniczych  fenomenów,  skoro  ulegają  jej  także 
twórcy.  Dla  innych  stanowi  ona  impuls  równie 
nieodzowny, 

jak 

pragnienie 

dziecka, 

by 

ciekawości rozłożyć zabawkę na części i stwierdzić, 
jaki nią porusza mechanizm. Jeszcze dla innych jest 
po 

prostu 

potrzebą 

twórczą, 

paralełną 

do 

artystycznej.  Pośród  wielu  innych  fundamentalnych 
pytań, które nękają od stuleci umysł ludzki,  jest  i  to 
dotyczące  istoty  sztuki  czy  kon-kretniejszych 
problemów,  np.  podstaw  komizmu.  Prawda,  że 
odpowiedzi, 

zwłaszcza 

dyktowane 

ambicjami 

uniwersalistycznymi  (rozstrzygnięcie  typu  „raz  na 
zawsze"), zawodziły i wciąż zawodzą, ale ileż innych 
przedmiotów  badania  z  równą  mocą  urąga 
nieugaszonej ciekawości intelektualnej.

 

Przekład oparto na wydaniu:

 

LE  RIRE

 

ESSAI 

SUR 

LA 

SIGNIFICATION DU COMIQUE

 

background image

 
 

Kwestią  sporną  zatem  nie  to  jest,  czy  kontynuować 
czy  zawiesić  owe  pytania,  ale  jak  pytać.  Poprzestać 
wyłącznie  na  sprawozdaniu  z  własnych  doświad-
czeń?  Wiadomo  jednak,  że  to  nader  słaby  funda-
ment,  by  na  nim  oprzeć  wyjaśnienie  tego,  co  i 
dlaczego  śmieszne.  Odwołać  się  do  odczuć  i  sądów 
cudzych,  skonfrontowanych  z  własnymi?  Gdy 
próbka taka jest spora i w danej grupie oraz danym 
ś

rodowisku  znajduje  dalsze  potwierdzenie,  wydaje 

się,  że  uchwyciliśmy  znaczną  część  prawdy. 
Wiadomo  bowiem,  że  zazwyczaj  śmiejemy  się  z 
tego,  co  wedle  normy  kulturowej  uznane  jest  za 
ś

mieszne.  Truizm  ten  wymaga  wciąż  sprawdzania. 

Kuszące  jest  poprzestanie  na  ustalonej  normie,  ale 
nadal  wyłaniają  się  wątpliwości.  To,  że  ludzie 
ś

mieją  się  z  czego  innego  dzisiaj  niż  kiedyś,  przed 

dekadami  czy  stuleciami,  że  w  Europie  co  innego 
uważa  się  za  komiczne  niż  w  Japonii  bądź  w  Peru, 
nie  wyklucza  przecież  wspólnego  i  zgodnego 
ś

miechu. Jakie są jego źródła?

 

Rysuje się wówczas trzecia możliwość badawcza, 

wykraczająca  poza  układ  psycho-socjolo-gicznych 
współczynników,  ważnych  na  wąskim  społecznie  i 
czasowo  obszarze. 

Mianowicie, 

zestawia 

się 

rozmaite  dotąd  wysuwane  teorie,  które  się  na  ogół 
wzajem  zwalczały.  Eliminuje  się  odpowiedzi,  które 
nie  wytrzymały  ataku  krytyki;  wyłania  się  z 
ocalonej reszty to, co wydaje się nieprzeciwstawne, 
co  tworzy  jakąś  zwartą,  ze  skumulowanego  wysiłku 
osiągniętą koncepcję. Rozwiązanie pociągające tych, 
którzy  lubią  pozytywne  saldo,  ale  chyba  bardziej 
podejrzane  niż  rozwiązania  poprzednie.  Bowiem  ze 
zgodności  wyselekcjonowanych  tez  teoretycznych 
nie wynika

 

nic  więcej  jak  zbiór  punktów  stycznych  między 
rozmaitymi  koncepcjami.  Jest  zaś  wysoce  prawdo-
podobne,  że  najciekawsze  czy  nawet  najtrafniejsze 
odpowiedzi nie należą do tego zbioru.

 

Kto  dokonuje  bilansu  teoretycznego,  ma  zwykle 

dwa  wyjścia:  bądź  zmuszony  jest  orzec,  że  żadne 
racje  nie  są  godne  zaufania,  bądź  —  jak  w  przyto-
czonym  przed  chwilą  ujęciu  —  że  z  kilku  sumu-
jących  się  racji  składa  się  odpowiedź  bezsporna. 
Oba te wyjścia są zawodne.

 

Pozostaje  tedy  filozoficzne  rozpatrzenie  sensu 

ś

mieszności  i  jej  odmian.  Nęcąca  i  perswazyjna 

wydaje  się  teza,  że  uznajemy  coś  za  komiczne  czy 
tragiczne  w  zawisłości  od  tego,  jaki  mamy 
ś

wiatopogląd,  jak  rozumiemy  sens  egzystencji,  jak  i 

według  jakiej  skali  wartościujemy  rzeczywistość, 
siebie samych i innych ludzi. Trzeba jednak dokonać 
wyboru 

filozofii 

granicach 

wybranej 

perspektywy  spojrzeć  na  rozpatrywane  zjawiska. 
Należałoby  w  tym  miejscu  przypomnieć,  że  również 
filozoficzne  wybory  i  strategie  są  uwarunkowane 
przez normy kulturowe. Np. niewątpliwe wydaje się, 
ż

e  koncepcję  Bergsona  dałoby  się  wyinterpretować 

jako 

bezpośrednią 

odpowiedź 

na 

ówczesne 

paradygmaty  naukowe,  artystyczne  i  społeczno-
obyczajowe, a więc poś r e d n i o jego teorię komizmu 
jako  zachowań  się  i  postaw  zautomatyzowanych 
można  by  uznać  za  korelat  spotęgowanych  w  jego 
czasach  procesów  reifikacyjnych.  Na  procesy 
alienacyjne  każdy  filozof  odpowiada  bowiem  w 
jemu właściwy sposób, często zakamuflowany. Inne 
ś

wiadectwo  zakotwiczenia  w  epoce,  to  dialog 

Bergsona  z  ówczesnym  repertuarem  komediowym, 
klasycznym  i  aktualnym,  oraz  z  zastanymi 
koncepcjami

 

background image

 
 

 

 

komizmu  bez  względu  na  to,  czy je  wspomniał i z 
nimi  jawnie  polemizował.  Interesujące  w  tym 
względzie  byłoby  np.  zestawienie  Bergsonowskiego 
studium  z  rozprawą  George'a  Mereditha,  o  nie-
spełna ćwierć  wieku wcześniejszą i szeroko wówczas 
komentowaną.  Niemniej      fundamentem    idej 
Bergsona  nie  były  obserwacje  otoczenia  hic  et 
nunc  dokonane,    lecz    refleksje  nad  śmiesznością 
człowieka  w  ogóle.  Zdając  więc  sobie  sprawę  z  hi-
storycznych  uwarunkowań  każdego  pomysłu  filozo-
ficznego,  należy  zarazem  pamiętać,  że  filozoficzną 
orientację  radykalnie  odróżnia  od  psychologicznej  i 
socjologicznej próba przekraczania danej normy, tzn. 
niejako  ponadhistorycznego  uogólnienia  tu  oto 
danych  doświadczeń.    Dlatego    też    między    kon-
cepcjami  filozoficznymi  notujemy  ostre  sprzecz-
ności   i   stosowanie   zasady:   „albo-albo";   stąd w 
konsekwencji  konieczność  zajęcia  określonego 
stanowiska,  z  którego  śmieszność  jawi  się  w  kon-
tekście  rozstrzygnięć  całościowych,  antropologicz-
nych.  Filozoficzna  perspektywa  badawcza  może 
korzystać  z  rozwiązań  i  podejść  przedtem  wymie-
nionych  bądź  je  ominąć.  Może  także  powrócić  do 
naszego  punktu  wyjścia,  tzn.  wyciągnąć  w  osta-
teczności  konkluzję,  iż  komizm  jest  zjawiskiem  nie-
wytłumaczalnym, j e ne sais quoi, jak mawiano we  
Francji  XVII   w.   Wynik  ów  różniłby  się, mimo 
pozorów tożsamości, od tego, do którego przyznają   
się    twórcy   niechętni    teoretycznym dyskursom. 
Tu  wszakże  jest  założeniem  przyjętym  z  góry, 
lekceważącym  intelektualną  potrzebę  rozwiązania 
zagadki;    w  wydaniu    filozoficznym    to  rezultat 
długich  bezowocnych  medytacji.  Tak  więc  refleksje   
nad      komizmem      nie      są      sobie      równe.  Jedne 
wydają się ciasne i mało wydajne, inne bo-

 

gatsze  i  bardziej  płodne.  Nie  o  ścisłą  precyzację 
naukową  ani  też  nie  o  rozstrzygnięcia  bezsporne 
należy  się tu chyba  ubiegać,  ale o  włączenie  owych 
rozważań 

jakąś 

pobudzającą 

do 

wielo-

poziomowego  myślenia  koncepcję  filozoficzną.  Ma 
to  swoje  najlepsze  strony  w  tym,  że  kieruje  ku 
najgłębszym  pokładom  komizmu  —  ku  ludzkiej 
naturze oraz kulturze czy też skłóceniu między nimi. 
Ma  również  strony  ryzykowne,  gdyż  projekt 
filozoficzny, 

często 

jednostronny, 

uczula 

na 

określone  kwestie  z  pominięciem  kwestii  innych 
wcale  nie  mniej  ważnych  —  albo  jest  tak  ekspan-
sywny,  że  z  danej  wizji  rzeczywistości  wywodzi 
wszystkie  przejawy  i  odmiany  komizmu.  Takimi 
właśnie zaletami i zarazem słabościami odznacza się 
koncepcja  Henri  Bergsona.  Przyjrzyjmy  się  bliżej 
strukturze wywodów w jego pracy.

 

2.  Mówiąc  o  strukturze  wywodów  nie  mam  na 

uwadze  ani  układu  kompozycyjnego,  który  jest 
nader  przejrzysty,  ani  argumentów,  łatwych  do 
wyłowienia  i  streszczenia;  interesują  mnie  nato-
miast  metoda  i  jej  kontekst  filozoficzny,  główne 
wątki  oraz  sprzeczności  i  ukryte  antynomie 
rozprawy

1

^.

 

l

'  Zainteresowani  myślą  estetyczną  Bergsona  w  kontekście  jego 

systemu  filozoficznego  mogą  sięgnąć  do  następujących  pozycji:  A.  et  J. 
Brincourt,  Lts  oeuvres  et  les  lumieres,  Paris  1955;  S.  Dresden,  Les  idćes 
csthetigues de Bergson, 
Paris 1956; Bergson et nous. Actes du X-e Congres des 
socielćs  de  philosophie  de  langiie  franfaisf,  
Paris  1959.  Bibliografie  o 
komizmie  zebrał  w  instruktywnej  pracy  pod  tym  tytułem  (Warszawa 
1967}  B.  Dziemidok;  dorzucić  do  niej  można:  L.  Fabre,  Le  rirc  et  les 
rifitrs, 
Paris 1929; F. Jeanson, Signification humaine du rire, Paris 1950; J. 
Campbell, The Hero with a Thousand Faccs, New York 1956; Ch. Mau-ron, 
La  psycho-critique  du  genre  artistigtte,  Paris  1964,  rozdz,  I—III;  P. 
Lauter,  Theoria  of  Corr.edy,  New  York  1964;  H.  Kallcn,  Liberty, 
Laughter and Tears. Reflections on the Relations of Comedy and Tragedy

 

8

 

9

 

background image

 
 

 

 

Teoria. Wielokrotnie Bergson podkreśla, że nie 

wystarczy  definiowanie  pojęcia  „komizm",  iż 
niezbędna  jest  rozległa  bezpośrednia  znajomość 
wielu rozmaitych przejawów badanego zjawiska, by 
dotrzeć  do  jego  istoty.  Rozprawa  jest  więc  próbą 
t e o r i i   komizmu,  z  której  można  ewentualnie 
wysnuć  definicje  różnej  śmieszności  w  różnych 
kontekstach  —  np.  sytuacyjnym,  słownym,  odnie-
sionym  do  danego  charakteru.  Argumentacja  ta 
została wyakcentowana przez autora w Przedmowie 
Dodatku do wydania książki z r. 1924.

 

Dodatek  jest  fragmentem  artykułu  Bergsona  z  r. 

1919,  w  którym  odpowiedział  na  uwagi  krytyczne 
Yves 

Delage'a. 

Ten 

dowodził, 

ż

komizm 

sprowadza  się  zawsze  i  wszędzie,  jakiekolwiek 
byłyby  jego  postacie,  do  dysharmonii  między 
przyczyną a skutkiem. Bergson replikował, że każda 
tego  typu  definicja  jest  narażona  na  klęskę.  Jest  za 
ogólnikowa,  za  szeroka bądź  za  wąska.  ^loże być  o 
tyle  trafna,  że  dotyka  warunku  niezbędnego  dla 
wywołania  śmieszności,  ale  nie  stanowi  warunku 
wystarczającego. Zamiast oferowania definicji czy to 
nominalnych  (co  dany  termin  znaczy), 

czy 

rzeczowych,  będących  pochopnym  uogólnieniem 
przykładów odpowiednio dobranych, Bergson zaleca 
obrać 

drogę 

stopniowej 

analizy 

sposobów 

wywoływania  efektów  komicznych  na  materiale 
najróżnorodniejszym.  Tak  właśnie  —  powiada  — 
uczynił  był  w  studium  o  śmiechu,  badając  warianty 
tego samego tematu

 

to  Human  Freedom,  Northwest,  U.  P.  1968;  E.  Olson,  The  Theory  oj 
Comedy, 
Bloomington 1968; J, Feibleman, In Praise of Comedy. A Study in 
Its  Tlieory  md  Practke,  
New  York  1970;  M.  Gureyitch,  Comedy,  The 
Irratimal  Yisim,  
Ithaca  1975;  H.  Lutzelcr,  Fróhliche  Wissenschaft, 
Freiburg 1976; W. .T. 

Pr

oppj Praliśmy komizma i smiecha, Moskwa 1976

 

(des variations sur un theme). Skądże jednak wiadomo, 
co  jest  owym  tematem?  skąd  pewność,  że 
spojrzenie  „od  góry"  jest  —jak  autor  zaznacza  w 
tekście  —  spojrzeniem  najwłaściwszym?  Pewność  ta 
zasadzać  się  może  wyłącznie  na  określonej 
koncepcji  filozoficznej;  ona  stanowi  teoretyczną 
podstawę  jednolitego'  wyjaśnienia  śmieszności  tak 
odrębnych,  jak  jąkającego  się  oratora  i  kalamburu, 
sztuczek  klowna  i  Molierowskiego  Tartuffe'a, 
zwyczajnego  qui  pro  quo  i  czyjejś  nadętej, 
ceremonialnej  powagi.  Koncepcja  Bergsona  wy-
wodzi  się  oczywiście  z  jego  własnych  założeń 
filozoficznych,  których  rozprawa  dostarcza  pod 
dostatkiem. „.

 

Teza naczelna głosi mianowicie, iż komizm jest 

rezultatem  takiej  przeciwstawności  ducha  i  materii, 
treści  i  formy,  dynamicznych  sił  życiowych  i 
automatyzmów,  która  przejawia  się  w  zwycięskim 
oporze  pierwszego  elementu  wobec  mechanicznej 
bezwładności  (usztywnienia)  ciała  czy  umysłu. 
Ludzka 

rzeczywistość 

urzeczowiona 

skonwencjonalizowana,  zaludniona  marionetkami, 
bądź  świat  natury  ustatyczniony,  niezmienny, 
ś

mieszą  nas,  gdyż  to,  co  żywe,  przybiera  wówczas 

pozór  martwoty.  Komizm  jest  zatem  odwrotną 
stroną  procesów  witalnych;~Te~cećTriyć"  'ciągła 
zmienność, 

niepowtarzalność, 

indywidualizacja 

wysokiego  stopnia,  tu  zaś  jak  w  materii  nieorga-
nicznej  stykamy  się  ze  stałością,  rutyną,  standardo-
wymi sposobami bycia, myślenia, odczuwania etc.

 

Teza  druga  —  podtrzymująca  naczelną  — 

wyprowadzona  jest  z  refleksji  estetycznych.  Sztuka 
zwrócona  jest  nie  ku  materii,  lecz  ku  duchowi. 
Ujawnia  w  granicach  danego  tworzywa  wrażliwość 
zmysłową danego artysty i związaną, z nią symbo-

 

II

 

10

 

background image

 
 

 

 

likę,  odkrywa  rytm  określonych  stron  życia 
wewnętrznego  oraz  zewnętrznego.  Jej  punktem 
widzenia  i  zarazem  przedmiotem  są  indywidualne 
przejawy  rzeczywistości  —  przede  wszystkim 
ludzkiej,  ale  i  pozaludzkiej.  Jest  zainteresowana  w 
zdobyciu prawdy,  w odsłonięciu tego, co sekretne, a 
więc  cechuje  ją  bezinteresowność,  a  nie  nastawienie 
pragmatyczne.  W  przeciwstawieniu  do  tragedii 
komedia 

zorientowana 

jest 

ku 

zjawiskom 

zewnętrznym, pospolitym, powielanym. W pierwszej 
sztuka  znajduje  pełne  ucieleśnienie,  w  drugiej 
zaledwie cząstkowe; poczucie tragizmu jest bowiem 
adekwatne do życia duchowego, natomiast  poczucie 
komizmu  poprzestaje  na  uogólnionej  obserwacji 
rzeczywistości  społecznej.  Owa  obserwacja  może 
nas znakomicie bawić czy też skutecznie umoralniać, 
ale  strun  prawdy  wewnętrznej,  najwyższej  z 
możliwych,  nie  porusza.  Filozoficzno-estetyczne 
podstawy  Bergsonow-skiej  teorii  komizmu  trzeba 
jeszcze 

nieco 

rozszerzyć 

przywołując 

jego 

przesłanki 

spoza 

roztrząsanej 

tu 

rozprawy. 

Rozprawę  napisaną  w  r.  1899  wyprzedzały  dwie 
książki  —  Esej  o  bezpośrednich  danych  świadomości 
(1889)  i  Materia  i  pamięć  (1896)  —  które  przyniosły 
Bergsonowi  sławę.  Wykładał  w  nich  —  powodując 
radykalny  przewrót  w  ówczesnym  stylu  myślenia, 
pozostającym  pod  wpływem  pozytywizmu  —  że 
czymś  zasadniczo  różnym  jest  świat  jaźni  i  świat 
rzeczy; 

ż

pierwszym 

panuje 

zasada 

spontaniczności  i  nieprzewidywalności,  w  drugim 
zaś  notujemy  ruchy  mechaniczne,  anonimowość, 
seryjność;  że  świat  pierwszy  charakteryzuje  czyste 
wspomnienie  i  wolność,  natomiast  drugi  podejście 
praktyczno--utylitarne  i  ścisły  determinizm;  że 
między ducho-

 

vvą  (pierwszą)  a  materialną  (drugą)  rzeczywistością 
istnieją  oczywiście  powiązania  i  przejścia,  ale  kosztem 
owej oryginalności, która właściwa * jest jaźni głębokiej 
(le  moi  profond).  Kiedy  bowiem  wchodzimy  w  kontakt 
ze 

ś

wiatem 

zewnętrznym, 

nastawieni 

na 

cele 

praktyczne,  zamieniamy  przeżycia  zakorzenione  w 
duchowej  pamięci  we  wrażenia,  słowa  i  konkretne 
akcje,  a  tym  samym  bogatemu,  wciąż  zmiennemu  i 
dynamicznemu  życiu  wewnętrznemu  nadajemy  formę 
przedmiotową,  strywializowaną.  Świadomość  ludzka 
jest  z  konieczności  ucieleśniona;  cechujące  ducha 
ciągłość  i  trwanie  są  z  konieczności  osadzone  w 
przestrzeni 

segmentowanej, 

punktowo-odcinko-wej; 

indywidualność  musi  dostosować  się  do  wymogów 
społecznych. Otóż właśnie te przeciwieństwa są źródłem 
nieustannych 

zderzeń 

między 

siłą 

ż

yciową 

mechanicznym  bezwładem,  między  —  jak  Bergson 
powie później w Ewolucji twórczej — kosmicznym Mań 
vital,  
którego  wytworem  jest  m.  in.  bezinteresowna 
intuicja,  poszukująca  rytmów  powszechnego  trwania,  a 
intelektem,  który  wciąż  dzieli,  szereguje,  skupia  się  na 
rzeczach  i  na  manipulacjach,  buduje  logikę  i  pod-
trzymuje  normy,  by  zapewnić  technicznie  sprawną  i 
efektywną komunikację między jednostkami.

 

Nietrudno  wskazać  w  powyższym  streszczeniu 

szkielet  tej  argumentacji,  która  została  skonkrety-
zowana w eseju o śmiechu. Żywioł komiczny określił 
Bergson  jako  chwilową  i  pozorną  degradację  jaźni 
głębokiej,  czy  szerzej  biorąc,  pędu  życiowego.  Z 
przesłanek  filozoficznych  wynikały  .  estetyczne.  Z 
Eseju  o  bezpośrednich  danych  świadomości  do  Eseju  o 
komizmie  
prowadziły  te  same  założenia.  Sztuka  w 
przeciwieństwie do nauki

 

12

 

background image

 
 

 

 

trafia  w  samo  sedno  rzeczywistości  duchowej;  jej 
instrumentem 

jest 

intuicyjne, 

bezpośrednie 

uchwycenie  rytmów  wewnętrznych  człowieka  i 
rytmów  kosmosu.  Sztuka  omija  to,  co  konwencjo-
nalne  i  użyteczne,  odrzuca  symbole  powszechne  i 
wytarte.  Sięgając  po  samą  sekretność  istnienia, 
powraca  do  natury.  Artysta  jest  rewelatorem 
prawdy,  a  więc  na  swój  sposób  metafizykiem.  Jego 
udziałem 

nie 

jest 

tylko 

bierne, 

poznawcze 

doświadczenie;  przecież  odkrywa  on  to,  co  ukryte 
dla  innych,  a  ponadto  zawsze,  jeśli  sztuka  jest 
autentyczna,  odkrycie  owo  —  jak  podkreśla  w 
Ś

miechu  —  cechuje  świeżość  i  oryginalność 

a

>.  W 

pracach  późniejszych  od  końca  lat  10-tych  Bergson 
kładł  większy  nacisk  na  kreacyjną  aktywność,  ale 
była  to  wyłącznie  modyfikacja  akcentu.  Obie  tezy, 
ś

ciśle  ze  sobą  sprzężone,  występują  od  pierwszych 

jego  dzieł aż po ostatnie.  We  Wstępie do  metafizyki 
(1903)  filozofia  jest  zinterpretowana  jako  narzędzie 
dotarcia  do  prawdy  absolutnej,  a  więc  pośrednio 
Bergson  przyznaje,  że  sztuka  jest  na  wskroś 
filozoficzna.  W  Postrzeleniu  zmiany  (1911)  myśl  ta 
została wyraźnie sformułowana, a w pięć lat później, 
kiedy  Hoffding  pisząc  o  filozofii  Bergsonowskiej 
intuicję  uznał  za  władzę  wyłącznie  artystyczną, 
Bergson  sąd  ów  skorygował.  Intuicje  artysty  i 
filozofa  mają  wspólne  korzenie  oraz  wspólny 
przedmiot, ale środki mają odmienne. Sztuka dociera 
do prawdy duchowej na drodze zmysłowej, poprzez 
obrazy (images), intuicja zaś

 

^  Francuscy  badacze  mówią  o  Vart  rfoćlateur  et  fart  instaurateiir 

jako dwu odmiennych aspektach koncepcji estetycznej Bergsona bądź jako 
dwu uzupełniających się wzajem elementach tej samej teorii. Poglądy te 
powtarzają się również w pozafrancuskich interpretacjach.

 

filozoficzna  ujmuje  czystą  jaźń  głęboką.  W  pracy pt. 
Du Possible et du Reel (która weszła później do zbioru 
Myśl  i  ruch  z  r.  1934)  Bergson  podkreślał,  że  sztuki 
nie  można  pojąć  bez  artysty,  że  każde  autentyczne 
dzieło 

jest 

realizacją 

wizjonerskiej 

postawy, 

jednocześnie  kontemplacyjnej  i  kreacyjnej.  Idea  ta, 
już  sygnalizowana  w  trzecim  rozdziale  Eseju'  o 
bezpośrednich 

danych 

ś

wiadomości 

dotyczącym 

wolności  duchowej,  powraca  znów  w  rozdziale 
pierwszym  wielkiego  dzieła,  w  pewnym  sensie 
zamykającego twórczą biografię Berg-sona, tzn. w Dwu 
ź

ródłach  moralności  i  religii  z  r.  1932.  Trzeba  było 

przytoczyć  tyle  dowodów,  by  stało  się  jasne, 
dlaczego 

Bergson 

do 

końca 

ż

ycia 

wyrażał 

wielokrotną  zgodę  na  publikowanie  rozprawy  o 
ś

miechu bez żadnych zmian. Trwał bowiem przy tych 

samych  poglądach  estetycznych,  których  źródłem 
była  jego  artystyczna  filozofia  czy  —  odwracając  i 
konkretyzując 

— 

jego 

filozofia 

procesu 

artystycznego  i  sztuki.  Wszystko,  co  nosi  piętno 
liczmanu  i  etykiety,  co  jest  uproszczeniem  i 
klasyfikowaniem  świata,  co  powoduje  ogląd  ludzi  i 
przedmiotów w perspektywie użyteczności, doraźnej 
czy  odległej, co  uniemożliwia „dziewicze"  spojrzenie 
na  rzeczywistość,  co  respektuje  prawidła  egzystencji 
zbiorowej,  co  uchyla  dramatyczne  próby  człowieka, 
by  dotrzeć  do  tajemnic  ducha  —  jest  biegunowo 
obce sztuce.

 

Dlatego też komizm został uplasowany pośrodku 

między  Uycletn  społecznym  a  sztuką.  Komizm 
należy  do  dziedziny  sztuki  choćby  _dlatego,  że 
istnieją  określone  gatunki  (farsa,  wodewil,  parodia, 
karykatura, etc.) i odpowiadające im środki wyrazu, 
by  uwyraźnić  i  utrwalić  komiczną  postawę  wobec 
ś

wiata. Jest to wszakże

 

.'4

 

background image

 
 

 

 

rys  nieistotny.  Istotny  związek  komizmu  ze  sztuką 
opiera  się  na  tym,  iż  pierwszy,  obnażając  pozorny 
tryumf  automatyzmów,  dystansuje  się  wobec 
materii. Jednocześnie komizm słowny czy sytuacyjny, 
bądź  pobudzających  do  śmiechu  charakterów, 
pojawia  się  również  poza  sztuką  —  w  życiu  zbio-
rowym  i  jest  wyraźnie  związany  z  popędami 
społecznymi.  Dokładniej  mówią  o  tym  główne 
wątki rozprawy. Zaznaczmy, że choć tytuł mówi o 
ś

miechu,  dotyczy  ona  śmieszności,  czyli  komizmu. 

Ś

miech  jest 

psycho-biologicznym 

przejawem 

przeżycia wywołanego tym, co komiczne.

 

Wątki  główne.  Jest  ich  trzy.  Dotyczą 

warunków,  funkcji  i  sposobów  wywoływania 
komizmu.  Jako  warunek  ontologiczny  można  by 
ewentualnie  potraktować  wyłożone  i  zinterpreto-
wane  myśli  Bergsona  o  przeciwieństwie  świata 
rzeczy  i  świata  jaźni,  materii  i  ducha.  Dotyczą 
one  jednak  samych  podstaw  komizmu,  podczas 
gdy  uwagi  o  warunkach  psychologicznych  i  spo-
łecznych  odnoszą  się  nie  do  tego,  co  dla  komizmu 
istotne, ale co umożliwia jego doświadczanie.

 

Z  problematyką  metody  i  kontekstu  filozo-

ficznego  łączy  się  najbliżej  stwierdzenie,  iż  nie  ma 
komizmu  bez  świata  ludzkiego.  Znaczy  to,  iż 
ś

mieje  się  tylko  człowiek,  a  także,  iż  przedmiotem 

ś

miechu  są  sprawy  wyłącznie  ludzkie.  Konflikt 

ż

ycia  i  bezwładu  zostaje  tu  więc  sprowadzony  do 

skali  człowieka.  Warunek  psychologiczny  powiada, 
ż

e  śmiech  możliwy  jest  jedynie  bez  zaangażowania 

emocjonalnego.  Za  komiczne  uważamy  to,  co  nas 
osobiście  nie  boli,  wzrusza  czy  wstrząsa.  Reakcja 
jest rozumowa (nie zdroworozsądkowa, la stanowi 
często 

właśnie 

przedmiot 

ś

miechu), 

gdyż 

wychwytujemy oczywiste, choć maskowane

 

sprzeczności  o  ujemnym  znaczeniu  społecznym.  Tu 
przechodzimy do warunku socjologicznego. Bergson 
podkreśla,  że  śmiejemy  się  najlepiej  w  danej  grupie, 
mając 

za 

adresata 

osoby, 

które 

racji 

ogólnospołecznych  (włączywszy  w  nie  komunikację 
w  danym  języku)  porozumiewają  się  bez  trudu. 
Dalsze  wywody  wskazują,  iż  warunek  ów  można  i 
należy  rozszerzyć  na  przestrzeganie  określonej 
normy  kulturowej.  To  bowiem,  co  Bergson  nazywa 
nieuspołecznieniem  (czy  wyłamywaniem się  z  reguł  i 
zwyczajów  tu  oto  panujących),  ma  przecież  układ 
odniesienia  w sposobie bycia,  myślenia, odczuwania 
i  działania  uważanym  przez  daną  grupę  w  danym 
czasie za normalne. Funkcja komizmu określona jest 
m.  in.  jako  estetyczna,  ale  tej  przydaje  się  mniejszą 
wagę niż funkcjom społecznym. Śmiech — akcentuje 
Bergson  —  jest  gestem  użytecznym,  korygującym 
odchylenia  od  owej  normy.  Onieśmiela,  dokucza,  a 
nawet  upokarza,  byleby  uregulować  występujące  na 
powierzchni  „zaburzenia  społeczne".  Obok  tej 
funkcji,  która  wydaje  się  w  rozważaniach  Bergso-
nowskich  kluczowa  —  występują  jeszcze  dwie  inne: 
karcenie za to, że ulega się zesztywnieniu

 

1  automatyzacji,  oraz  umożliwienie  zabawy  umy-
słowej i związanego z nią wytchnienia. O ile pierwszą 
można  powiązać  z  wyróżnioną  przedtem  funkcją 
społeczną,  choć  jej  zadaniem  nie  jest  ani  poprawa 
danej  zbiorowości,  ani  umoralnienie,  o  tyle  drugą 
należałoby  określić  jako  terapeutyczną  funkcję 
psycho-biologiczną.  Oba  warunki,  psychologiczny  i 
socjologiczny,  a  szczególnie  uwagi  o  funkcji 
społecznie 

użytecznej, 

uzasadniają, 

dlaczego 

Bergson sytuuje komizm bliżej życia zbiorowego niż 
sztuki. Komizm to przede wszy-

 

2 — Śmiech

 

U. M. K.

 

i6

 

background image

 
 

 

 

stkim wytwór chłodnej obserwacji, piętnującej rażące 
nieregułarności 

współżycia 

społecznego 

przez 

wskazanie  przeciwieństw  między  możliwościami  i 
powinnościami człowieka a jego praktyką życiową. 
Dlatego  również  pośród  technik  wywoływania 
komizmu  główna  rola  przypisana  jest  powtarzaniu 
motywów  sytuacyjnych  czy  transpozycji  słownej, 
gdyż  chwyty  te  ułatwiają  satyryczne  (tj.  według 
Bergsona, 

ironiczne 

czy 

humorystyczne) 

demaskowanie 

sztywnych 

mechanizmów 

społecznych 

oraz 

konkretnych 

negatywnych 

przypadłości  X-a  czy  Y-a.  Pozostałym  dwu 
chwytom  —  odwracaniu  sytuacji  (zawodowa  chy-
trość  wpadająca  we  własne  sidła)  i  przecinaniu  się 
szeregów  znaczeniowych  (gra  słów)  —  Bergson 
nie  odmawia  walorów,  ale  z  racji  ich  mniejszej 
społecznej efektywności uważa je za właściwe

 

i   dla marginalnych odmian komizmu.

 

£>-•            Sprzeczności  i  antynomie.  Uważnego 

czytelnika  uderzają  przede  wszystkim  nieprzeko-
nujące  przykłady  i  podciąganie  argumentów  pod 
przygotowaną,  ogólną  formułę.  Śmieszny  ma  być 
usztywniony  grymas,  stanowiący  m.  in.  rezultat 
działań  twórczych  karykaturzysty,  ale  refleksja 
zawarta  w  tym  fragmencie  dowodzi,  że  źródłem 
komizmu  jest  raczej  wyolbrzymienie  danej,  za-
zwyczaj  ujemnej  cechy  oraz  w  ogóle  zakłócenie  in 
minus  czegoś,  co  uznawane  jest  za  proporcję 
właściwą,  nie  zaś  unieruchomienie  (zautomatyzo-
wanie)  owej  cechy,  będące  tu  zjawiskiem  wtórnym. 
Nb. maska jest czymś par excellence sztywnym, 
nie  każda  i  raczej  rzadko  budzi  poczucie  śmiesz-
ności.  Dzieje  się  tak  również  w  kontekście,  w  któ-
rym  wcale  nie  budzi  strachu  (Bergsonowski  waru-
nek psychologiczny i socjologiczny) — np. w tea-

 

trze Ęrechtowskim. Bergson powiada, że naśladujący 
wywołuje  śmieszność  ujawniając  automatyzm  u 
naśladowanego.  Nie  samo  więc  naśladowanie  ma 
być  śmieszne.  Pozostaje  jednakże  dwuznaczność, 
gdyż  czynność  naśladowcza  jest,  wg  Bergsona, 
ustatycznieniem,  a  zatem  również  sam  naśladujący 
staje się niejako śmieszny. Zresztą gdyby przyjąć, iż 
naśladowanie  to  przedrzeźnianie  określonej  cechy 
(w  wersji  wyolbrzymionej  i  zgrubionej),  nie  widać 
powodu,  dlaczego  cechą  tą  musi  być  jedynie  jakiś 
automatyzm.  Podobieństwo  zupełne  —  zaznacza 
Bergson — pociąga za sobą zawsze myśl, iż stykamy 
się  z  niezawodnym  mechanizmem  wypierającym 
wciąż  żywą  zmienność.  Niemniej  przywołany  przez 
niego  za  Pascalem  przykład  osób  tak  samo 
zachowujących  się,  mówiących  czy  tańczących 
obraca  się  przeciw  autorowi.  Komiczna  nie  jest  z 
rutyną,  bez  lęków,  uprawiana  dyscyplina  koszarowa 
ani  powtarzanie  formułek  przy  nadawaniu  stopnia 
doktorskiego, 

ani 

słynne 

Rockets 

baletu 

nowojorskiego.  Powtarzanie  uważa  Bergson  za 
podstawowy 

sposób 

wywoływania 

ś

mieszności, 

niemniej  przytoczone  sceny  z  komedii  Molierowskich 
wcale nie wydają się bezspornie komiczne. Mówi raz 
o  przypadkowym  spotkaniu,  to  znów  o  symetrii  czy 
odwróconym porządku zdarzeń, to o dwuznaczności 
zdarzenia  przynależnego  do  dwu  przecinających  się 
serii. Są to zjawiska tak różne, że nie można ich, jak 
chce  tego  Bergson,  sprowadzić  do  jednej  formuły 
mechanizowaiiia  życia.  Czy  powtarzalność  jest 
zaiste  zawsze  automatyzmem?  A  jak  jest  z  rytmem 
biologicznym,  z  ciągłą  dążnością  organizmów  do 
przywracania 

homeostazy? 

Czy 

dwuznaczność 

danego faktu,

 

2*

 

i8

 

background image

 
 

 

 

podobnie  jak  koincydencja,  nie  jest  raczej  objawem 
funkcjonowania  sił  żywych,  nieprzewidywalnych? 
Nb. spotkanie kogoś po raz  wtóry  czy trzeci z rzędu 
może  być  żałosne  lub  nudne,  a  niekoniecznie 
ś

mieszne.  Symetria  i  odwrócony  porządek  zdarzeń 

np.  w  filmie  Rashomon  wcale  nie  mają  charakteru 
komicznego.

 

Domeną  komizmu  ma  być  wyłącznie  rzeczy-

wistość  ludzka,  ale  w  zmechanizowanej  przyrodzie 
Bergson  również  dostrzega  źródło  śmieszności. 
Mechanizacja  polega  wprawdzie  tutaj  na  i n t e r -
wencji  człowieka  (strzyżone  ogrody),  ale  co  innego 
mówi 

tamta, 

Bergsonowska 

teza 

wyjściowa. 

Notabene  nie  jest  wcale  oczywiste  ani  to,  że  tzw. 
ulepszona  natura  jest  śmieszna,  ani  że  komizm  jest 
zawsze  związany  z  ingerencją  ludzką.  Ogród 
wersalski  wcale  nas  nie  śmieszy,  choć  majestat 
Ludwików  za  nic  mamy.  To  samo  trzeba  rzec  o 
próbach  współczesnego  awangardysty,  Christo, 
który  australijskie  wybrzeże  nadmorskie  okrywał 
perfidnie...  tkaniną.  Daudetowski  Bompard  (do 
którego  odsyła  nas  Bergson)  jest  zaiste  dowcipny, 
sugerując,  że  w  jego  mniemaniu  naturalna  Szwaj-
caria  wygląda  jakby  udekorowana,  ale  źródłem 
komizmu  jest  tu  przeciwieństwo  między  auten-
tycznymi  żywymi  siłami  a  sztucznością.  Z  założeń 
Bergsona  (materia  obezwładniająca  ducha)  wynika 
oczywiście,  że  przyroda  nie  może  być  sama  z  siebie 
ś

mieszna,  ale  „uczłowieczenie"  jej  może  nastąpić 

nie tylko przez aktywną kulturyzację, lecz również w 
sposób, którym posługują się bajki o dobrych i złych 
zwierzętach.  Co  innego  „upiększać"  naturę  według 
reguł  dworskich  czy  np.  wtórnie  ludowych  (Awans 
Edwarda Redlińskiego), co innego jak np. w filmach 
Disneya stworzyć postaci

 

para-człowiecze,  myszkę  Mickey  czy  kaczora 
Donalda. Dotyczy to również materii nieorganicznej. 
Oglądałem 

niedawno 

znakomitą 

kreskówkę 

tallińskiego reżysera S. Parsa pt. Ballada o gwoździu. 
Komiczne  są  tam  sparodiowane  w  gestyce  gwoździ 
automatyczne  ruchy  ludzi.  Należałoby  więc  uściślić 
twierdzenie Bergsona następująco : domeną komizmu 
jest  wszystko,  co  może  bezpośrednio  lub  pośrednio 
kojarzyć się z rzeczywistością ludzką.

 

Poważniejsze niż wskazane dotąd są sprzeczności 

inne.  Mianowicie,  jeśli  śmiech  ma  na  względzie 
przede  wszystkim  uspołecznienie  oraz  m.  in. 
poprawę  błędów  (umoralnienie),  dlaczego  śmiejemy 
się  z  wad  mało  znaczących,  a  nawet  przymiotów 
dodatnich?  Jest  to  pytanie  Bergsonowskie,  na  które 
nie 

otrzymaliśmy 

zadowalającej 

odpowiedzi. 

Sofizmatem  wszakże  jest  stwierdzenie,  że  śmiejemy 
się właśnie dlatego, iż są drobne. Skąd wiemy, co jest 
mało,  a  co  dużo  znaczące?  Z  obowiązujących  reguł 
współżycia  zbiorowego.  Jeśliby  ich  drobne  zaledwie 
naruszenie 

miało 

nas 

nastrajać 

komicznie, 

Bergsonowski  warunek  socjologiczny  staje  pod 
znakiem  zapytania.  Zważywszy,  że  komizm  polegać 
ma  przede  wszystkim  na  zgodności  z  normą 
społeczną,  sztywna,  tzn.  rygorystyczna  uczciwość 
Alcesta winna być dla niektórych zbiorowości czymś 
raczej  godnym  szacunku  niż  przedmiotem  śmiechu. 
Jeśli  z  kolei  śmieszna  jest  każda  sztywność  bez 
względu  na  to,  czego  dotyczy,  czy  norma  owa  jest 
ponadhisto-ryczna,  ogólnoludzka?  Czy  w  tym 
węższym  czy  szerszym  sensie  należy  rozumieć 
Bergsonowska idee „nieuspołecznienia"?

 

Słowem, czy warunek socjologiczny kłóci się

 

20

 

background image

 
 

 

 

antropologiczno-ontologiczriymi 

podstawami 

omawianej  teorii,  czy  też  Bcrgson  próbował  znieść 
ową 

sprzeczność 

ontologizując 

zjawisko 

nie-

uspołecznieiiia,  tzn.  sprowadzając  je  do  jednej  z 
postaci automatyzmu? Nie ma tu całkowitej jasności. 
Wydaje  się  jednak  —  zważywszy,  że  normy 
społeczne 

wymagają 

na 

ogół 

zachowań 

automatycznych,  których  sensu  śmiech  ma  w  tym 
kontekście  bronić  —  że  antynomii  Bergsonowskiej 
nie  uda  się  usunąć.  Nb.  zarzut  teraz  wysunięty, 
podobnie  jak  poprzednie,  dotyczy  w  jakiejś  mierze 
tego, 

czy 

komizm 

występuje 

jedynie, 

kiedy 

koniunkcja wszystkich warunków jest spełniona, czy 
też  pojawia  się  w  wersji  szczególnej,  kiedy 
oddzielnie  dopisze  ten  lub  ów  warunek.  Kwestia  ta 
wiąże  się  z  rozważaniami  o  niedorzeczności 
komizmu  zrównanej  z  niedorzecznością  snu.  Skoro 
komizm  może  być  absurdalny,  tzn.  nie  liczyć  się  z 
logiką 

praktyczno-społecznych 

związków 

wymogów,  jak  podtrzymać  tezę,  iż  jego  główną 
funkcję  stanowi  sprzężona  z  karceniem  regulacja 
odchyleń  od  danej  normy  kulturowej.  Ponadto  jeśli 
gra  pojęć  ma  nas  bawić  tak  samo  jak  gra  sennego 
marzenia, co wiąże  się  z dystrakcją,  a więc pewnym 
osłabieniem  funkcji  rozumowania,  jak  pozostać 
wiernym  tezie,  iż  komizm  jest  nie  do  zrealizowania 
bez  ostrości  intelektualnej,  bez  uświadomienia  sobie 
logicznych  sprzeczności  w  danym  przedmiocie  czy 
procesie  (kalamburze,  sytuacji,  charakterze  etc.). 
Wreszcie  kwestia  podniesiona  przez  Bergsona  w 
zakończeniu  pracy:  okazuje  się,  że  postać  komiczna 
może  budzić  naszą  sympatię,  a  więc  podważony  tu 
został  warunek  psychologiczny,  głoszący,  iż  w 
postawie  estetycznej  wobec  zjawisk  śmiesznych 
nieczułość

 

jest  nieodzowna.  Wprawdzie  na  początku  rozprawy 
czytamy,  że  nieczułość  tylko  zazwyczaj  towarzyszy 
ś

miechów,  ale  to  chyba  zwrot  retoryczny,  skoro 

pierwszy  fragment  rozdziału  trzeciego  powiada,  że 
brak  jakiegokolwiek  wzruszenia  jest  niezbędnym 
warunkiem  komizmu,  a  w  wielu  innych  miejscach 
wciąż  podkreślany  jest  wątek  „czystej  inteligencji", 
która  jest  nie  tylko  adresatem  śmiechu,  ale  chyba 
również  jego  źródłem.  Jakoż  wyobraźnia  komiczna 
—  instancja  ostateczna  —  jest  „na  swój  sposób 
rozumna".

 

Wszystkie  te  sprzeczności,  które  nazwałem 

poważnymi,  prowadzą  do  ukrytych  antynomii  w 
koncepcji Bergsona.

 

Antynomię tworzą dwie nie przystające do siebie 

tezy,  obie  silnie  wyakcentowane,  ale  w  różnych 
fragmentach  rozprawy.  Wedle  pierwszej  z  nich 
komizm  jest  przede  wszystkim  natury  społecznej  i 
jego 

funkcję 

główną 

stanowi 

ośmieszanie 

wszystkiego,  co  niezgodne  jest  z  regułami  i 
zwyczajami  (normami)  danej  zbiorowości.  Według 
drugiej  zadaniem  wynikającym  z  istotnych  jego 
właściwości 

jest 

demaskacja 

automatyzmów 

wszelkiego rodzaju, zwłaszcza duchowych. Pierwsza 
teza  prowadzi  do  wniosku,  iż  komizm  spełnia  swą 
rolę  nie  tylko  dając  świadectwo  etykiecie  i 
konwencjom,  ale  ich  broniąc,  tzn.  iż  stabilizująco--
uspołeczniająca  funkcja  śmiechu  jest  nadrzędna.  Z 
drugiej  wyciągnąć  trzeba  było  konkluzję,  iż  jest 
nieubłaganym  sędzią  wszelkiej  ceremonial-ności, 
rytuałów  i  szablonów.  Pierwsza  każe  widzieć  w 
ś

miechu  karę  za  odstępstwo  od  tego,  co  po-

wszechnie  tu  oto  uznawane,  druga  pojmuje  śmiech 
jako  napiętnowanie  owej  płaskiej  przeciętności, 
spowinowaconej z mechaniczną sztywnością,

 

22

 

background image

 
 

z martwotą myśli, słów. uczuć, ruchów etc. Z jednej 
więc  strony  norma  kulturowa,  z  drugiej  —  kłócąca 
się 

tamtą 

norma 

antropologiczna 

(wedle 

rozumienia Bergsonowskiego).

 

Na  kolejną  chyba  podstawową  antynomię  — 

głębiej  ukrytą,  gdyż  jedna  teza  jest  motywem 
generalnym  koncepcji  Bergsonowskiej,  a  druga, 
jakby  mimochodem  rzucona,  pozostała  w  cieniu  — 
składają  się  rozważania  o  komizmie  usytuowanym 
między  sztuką  a  życiem  społecznym  oraz  myśli  z 
epilogu  o  komizmie  absurdalnym.  Komizm  w 
pierwszym  wydaniu,  wprawdzie  dystansując  się  od 
pozornie  triumfującej  materii,  przestrzega  jednak 
praktyczno-społecznych zasad współżycia oraz reguł 
logicznych, w drugim wydaniu nie liczy się z owymi 
regułami  i  zasadami,  odcinając  sif  całkowicie  od 
materii. 

Pierwszy 

jest 

interesowny, 

drugi 

bezinteresowny.  W  granicach  pierwszego  czysta 
zabawa jest dopuszczalna, ale jest czymś wtórnym z 
racji  swej  niepożyteczności,  w  granicach  drugiego 
jest  fenomenem  kluczowym.  Tam  rodowód  i 
kontekst  społeczny  zachowuje  pełną  ważność,  tu 
można  go  ominąć.  Wydaje  się  zatem,  że  w  owych 
mimochodem  przy  końcu  snutych  refleksjach 
Bergson dostrzegł całkowicie inny  komizm  —  bliski 
jego  wywodom  o  sztuce,  zakotwiczony  w  świecie 
jaźni,  w  czystej  pamięci,  będący  swoistą  realizacją 
wolności.

 

Łączy się z tą antynomią następna, pochodna od 

niej.  Wyobraźnia  komiczna  ma  być  wyłącznie 
refleksyjna,  ugruntowana  na  kontroli  czujnego 
rozumu,  wychwytującego  przeciwieństwa  i  sprzecz-
ności  między  materią  a  duchem,  „ja"  powierz-
chownym  a  „ja"  głębokim,  mechanizmem  a  Mań 
vital, 
formą a treścią. Śmiech — czytamy wielo-

 

krotnic  —  zakłada  inteligencję  napiętą,  nastawioną 
na  ułomności  indywidualne  i  społeczne.  Inne 
twierdzenie  głosi  jednak,  że  komizm  zwalnia  z 
napięcia  intelektualnego;  że  pozwala  ujawnić  się 
lenistwu czy rozluźnieniu psychicznemu, dając przy 
tym  wytchnienie  umysłowi;  że  czasem  angażujemy 
się  emocjonalnie  i  śmiejemy  się  spontanicznie;  że 
niedorzeczności  mogą  nas  po  pi~ostu  bawić,  a  nie 
alarmować.  Ponieważ  i  ta  teza  znalazła  się  w  nie 
rozwiniętym 

przez 

Bergsona 

fragmencie 

końcowym,  wolno  domniemać,  że  prowadziła  ona 
ku 

innej 

koncepcji 

komizmu 

niż 

wywody 

zasadnicze.  Również  w  tej  antynomii  poczucie 
komizmu,  nic  wykluczające  sympatii  lub  antypatii 
do  danego  przedmiotu,  aktywizujące  energię 
duchową  moi  profond,  jest  raczej  przedłużeniem 
tego,  co  Bergson  nazwał  autentycznym,  pełnym 
przeżyciem estetycznym.

 

Wydobyte  tu  na  jaw  antynomię  oraz  odsłonięte 

sprzeczności  teorii  Bergsona są  równie pasjonujące, 
jak 

jej 

partie 

konstruktywne, 

serwowane 

czytelnikowi  w  sposób  perswazyjny.  Przede  wszyst-
kim  dzięki  nim  Bergson  okazuje  się  myślicielem 
bogatym, 

niemal 

rozrzutnym, 

który 

uniknął 

jednostronności  wcześniejszych  i  późniejszych.  Jego 
teoria  wykracza  poza  tradycję  Castiglionego  (II 
księga  Dworzanina)  czy  Mereditha,  którzy  komizm 
wiązali  z  określonym  społeczno-obyczajo-wym 
decorum. Jest zarazem rozleglejsza niż późniejsze od 
jego  studium  koncepcje  np.  Zygmunta  Freuda 
(1905),  Susany  Langcr  (1953),  Josepha  Campbella 
(1956),  którzy  komizm  ujmowali  jako  przejaw 
ż

ywiołu kosmicznego, jako afirmację niezniszczalnej 

energii  życiowej.  Wspomagała  ponadto  koncepcje 
komizmu irracjonał-

 

background image

 
 

26

 

nego,  farsy  metafizycznej,  które  w  „szalonym 
błazeństwie"  upatrywały  związek  między  śmiechem 
a  wolnością.  Te rozmaite  wątki nie tworzą tu jednak 
zwartej całości, być może nieosiągalnej. Podobnie jak 
to  bywa  z  wszelkimi  koncepcjami  filozoficznymi,  i 
tutaj  antynomie  odkrywają  trudności,  z  którymi 
musiał  borykać  się  myśliciel.  Odkryte  pozwalają 
nam  trudzić  się  wespół  z  nim,  zmuszając  do 
sprawdzania  jego  wizji  i  wyjścia  poza  opłotki  jego 
filozoficznego  projektu.  Uprzytamniają  one  w  całej 
rozciągłości 

zarówno 

wyjątkową 

płodność 

filozoficznego  spojrzenia  na  komizm,  jak  i  niezby-
walne  ryzyko  takiego  podejścia.  Co  więcej,  to 
d z i ę k i   n i m   odsłania  się  wielkość  jego  koncepcji, 
tzn.  p r z e k r o c z e n i e   własnej  teorii,  która,  jak  każda 
zresztą,  musi  być  ograniczona.  Ów  paradoks 
filozoficzny  trzeba  przyjąć  z  dobrodziejstwem 
inwentarza  —  teoria  wycina  obszar  zamknięty, 
uwikłane  w  nią  antynomie  obalają  zakreślone 
graniczne  słupy.  Wzmiankowałem  już  o  tym  w 
roztrząsaniach  wstępnych.  Rozprawa  Bergsona 
wydaje  się  z  wszech  miar  klasyczna  w  tym  wzglę-
dzie.  Rozmyślając  o  komizmie,  nie  tylko  niepo-
dobna  zlekceważyć  jego  teorię  (pomyślmy  tylko, 
jaki  to  wspaniały  instrument  do  analizy  np.  filmów 
Chaplina  i  J.  Tati),  ale  co  najważniejsze  trzeba 
przyjąć do wiadomości, jak próbowałem wykazać, iż 
bez  filozoficznych  podstaw  poza  truizmami  bądź 
katalogowaniem  technik  rozśmieszania  niewiele  da 
się tu powiedzieć o sensie komizmu.

 

3.  Bergson  podkreślał,  że  koncepcja  komizmu 

jako  zderzenia  kontrastowych  czy  sprzecznych 
elementów  jest  niesłuszna,  gdyż  nader  ogólna. 
Trzeba ją uszczegółowić, tzn. zapytać, jaka to

 

27

 

konkretna  sprzeczność  warunkuje  poczucie  śmiesz-
ności.  Ma  nią  być  kolizja  życia  i  mechanizmu, 
wiecznej  zmienności  i  automatyzmu.  Mnie  wydaje 
się,  że  rzecz  ma  się  odwrotnie  —  formułę  Bergso-
nowską    można    i      należy      traktować  jako  jedną  z 
możliwych  odmian  zasady  przezeń  podważanej, 
która,  przy  spełnieniu  uzupełniających  warunków, 
właśnie     dzięki     ogólności  jest    dostatecznie     ela-
styczna,   by   objąć   wielorakość   postaci   i   treści 
komizmu.  Najlepszą  dyskusją  z  Bergsonem  byłoby 
bądź  przedstawienie  takiej  filozoficznej  koncepcji 
komizmu,  którą  uważałbym  za  bardziej  przekonu-
jącą,  bądź  zaproponowanie  własnej.  Nie  znam  kon-
cepcji, pod którą mógłbym się całkowicie podpisać. W 
pewnej  mierze  bliska  tej,  którą  tu  naszkicuję,  jest 
Heglowska  oraz  jej    późniejsze  modyfikacje.  Hegel 
powiada,  że  komizm  rodzi  się  wówczas,  „kiedy  to, 
co  się  samo  obala,  jest  samo  w  sobie  czymś 
marnym",  i  dodaje,  że  komizmowi  towarzyszy 
ś

wiadomość  wyższości  podmiotu  nad  ujawnioną 

sprzecznością  między  celem  a  obróconymi  wniwecz  
działaniami.   Koncepcja  ta wydaje się przekonująca 
dlatego, że z niej można wyprowadzić   komizm jako   
przejaw      sił        kontrastowych,  jako      rezultat   
niespodzianki   na   tle   napiętego oczekiwania, które 
zostaje  nagle  rozładowane  przez  przedstawioną   
nicość,      a      także  jako      odchylenie  od  normy 
antropologicznej,  jeśli  można  na    taką  formułę 
przełożyć  konflikt  między  samorealizują-cym  się  w 
wędrówce  historycznej  duchem  absolutnym  a 
wszystkim,  co  go  po  drodze  od  samorealizacji 
wstrzymuje i oddala. Heglizm daje jednak więcej niż 
bergsonizm 

pola 

pokus 

dla 

spekulacji 

metafizycznych  oraz  m.  in.  prowadzi  do  wątpliwego 
wniosku, iż śmiech komiczny w ostateczności

 

background image

 
 

 

 

zawsze  godzi  nas  ze  światem.  Wybrać  więc  muszę 
drugą ewentualność, prosząc czytelnika o wybaczenie, 
ż

e  z  konieczności  nie  stać  mnie  tutaj  na  nic  więcej   

jak      na      zarysowanie  własnego      pomysłu.  Spośród 
pięciu podstawowych układów odniesienia dla każdej 
jednostki  ludzkiej  —  do  świata  materii,    do  
uniwersum    kosmicznego,      do    siebie  samej,      do   
społecznego   systemu,   którego   jest częścią,  i  do  
historii  ludzkiej  wziętej  en  globe  —  tylko  trzy 
ostatnie  są  znaczące  w  rozważaniach  o  komizmie. 
Ten bowiem jest związany z rzeczywistością ludzką, 
a  tej  właśnie  dotyczą  trzy  ostatnie  aspekty.  Pośród 
nich  z  kolei  pierwszy  stanowi  soczewkę,  w  której 
skupiają  się  i  przełamują,  dwa  pozostałe.  Zasadą, 
ogólną 

(wspólną 

dla 

ontologii 

społecznej 

antropologii) 

jest 

nieustanny 

wieloraki 

rytm 

przeciwieństw.  Między  jednostką  a  jednostką, 
jednostką 

społecznością, 

wymogami 

dnia 

dzisiejszego    a      dążącym    na    nim    dziedzictwem, 
doraźną    praxis    i    aspiracjami  poza    nią    wycho-
dzącymi,  potrzebą  silnej  integracji  a  potrzebą  ciągłej 
odnowy,  mitologią  tradycji  a  mitologią  postępu, 
pozorami    a    prawdą,    idealną    wersją  egzystencji 
ludzkiej      a    egzystencją    potoczną    wciąż    żywioną 
klęskami,    ugodą    z  istnieniem    bez    sensu  i    celu  a  
wciąż    ponawianym      buntem    i      odżywającymi 
utopiami.    Otóż  wydaje  się,  iż  komizm  jest  za-
korzeniony      w      wyszczególnionej        przed      chwilą 
dialektyce   bytowania.    Dlatego    też   występuje w 
samym  życiu  w  wielorakich  postaciach,  a  jego 
artystyczne  formy  stanowią  jedynie  skondensowany 
wyraz  komizmu  życiowego.  Dialektyczne  bogactwo 
przeciwieństw  egzystencjalnych  można  ująć  w  dwu 
zasadniczych          relacjach:          człowiek  —  człowiek, 
człowiek — kondycja   ludzka. Przy   takim ujęciu

 

komizm  pojawia  się  jako  tych  relacji  pochodna,  a 
mianowicie  jako  zjawisko  estetyczne,  nieodwo-
łalnie  sprzężone  z  narodzinami  określonych  war-
tości,  z  charakteru  swego  podmiotowo-przedmio-
towe,  tzn.  zakładające  jako  warunek  niezbędny 
określone  przeżycia  twórcze  i  odbiorcze  oraz 
odpowiadające  im  postawy.  Podmiotem  w  obu 
relacjach  jest  oczywiście  konkretna  jednostka, 
przedmiotem  bądź  inna  jednostka  w  danym  kon-
tekście  społeczno-historycznym,  bądź  osadzone  w 
historii,  ale  zarazem  transhistoryczne  istnienie 
ludzkie  z  jego  właściwościami  niezbywalnymi.  W 
obu typach relacji — jak spróbuję pokazać — dadzą 
się wyodrębnić trzy podukłady.

 

To,  co  dotąd  wyłożono,  jest  tak  ogólne,  że 

można  by  w  miejsce  pojęcia  „komizmu"  podstawić 
„tragizm". Otóż nie sądzę, by te kategorie wyłączały 
się  radykalnie.  Mniemam  ponadto,  że  komizm  jest 
—  czy  ściślej  biorąc,  może  być  —  jednym  z 
rodzajów 

samowiedzy 

ludzkiej 

sposobów 

osiągania  wolności.  To  zaś,  co  stanowi  jego 
własności  swoiste   w  granicach  przedłożonego 
kontekstu,  wskażę  za  chwilę.  Inaczej  formułując 
snutą  teraz  myśl,  można  rzec,  że  wymieniam  zespół 
warunków 

niezbędnych 

(zakorzenienie 

antynomiach  bytowania  ludzkiego),  ale  jeszcze  nie 
wymieniłem  warunków  wystarczających.  Zanim 
przejdę  do  ich  wypunktowania  w  opisie  i  analizy 
podukładów,  trzeba  zaznaczyć,  że  nie  roz-
rozróżniam  śmieszności  od  komizmu.  Komizm 
pojmuję bowiem jako kategorię globalną odnoszącą 
się  do  głównych  rodzajów  śmiechu  (z  kogoś  oraz 
wespół z kimś) i do jego rozmaitych odmian.

 

Relacja  pi e r w s z a   (człowiek—człowiek)  ro-

d z i  komizm róż ne go st o pn i a  a gresywności ,

 

28

 

background image

 
 

 

 

za każdym razem odniesiony do innych osobników tej 
samej  grupy.  Jest  to  komizm:  a)  bądź  na  tle  de-
gradowania kogoś słabszego w danej sytuacji, komu nie 
udało się spełnić związanych z nią oczekiwań, b) bądź 
na  tle  odstępstw  od  normy  uznawanej  za  oczywistą  
nieprzekraczalną,  c)  bądź  na  tle  nie-osiągania  ideału 
moralno-społecznego,  do  którego  nie  dorastają 
ośmieszane 

jednostki. 

Wszystkie 

te 

przejawy   

komizmu   łączy   ze   sobą   nastawienie „z  góry w  
dół",    bez    pobłażliwości    wytykające  nawet  drobne 
wady  bądź  atakujące  zespół  cech  ujemnych, 
potencjalnie  groźnych  dla  otoczenia.  Zwykły  poślizg 
X-a 

na 

błotnistej 

ulicy 

wywołuje 

poczucie  

ś

mieszności,    gdyż    oglądający  odczuwa  wyższość 

nad  niezgrabiaszem  (pisali  o  tym  Hobbes      i   
Witwicki).      Komizm      w      pierwszym  podukladzie 
występuje jednak szczególnie jaskrawo, kiedy potknie 
się  ktoś  zazwyczaj  mocniejszy  i  okazalszy  w  innych 
sytuacjach.  Np.  przewraca  się  elegant  uderzająco  czy 
przesadnie  dbający  o  wygląd      zewnętrzny,   
miejscowy   kacyk,   dama   patrząca na wszystkich z 
góry,  ktoś,  kto  szydzi  notorycznie    z    niezgrabiiości,  
zawodowy    tancerz    na  linie.  Komizm  w  tym 
wymiarze  jest  więc  bezpiecznym  odwetem  wziętym 
na  tych,  którzy  kiedy  indziej  chełpią  się  swą 
wyższością.  Przykład  z  zakresu  sztuki  —  choćby 
Charloty.

 

Komizm  w  drugim  podukładzie  skierowany  jest 

przeciw  wszelkim  odnaieńcom.  Broni  przeciętności 
akceptowanej  przez  daną  społeczność,  próbuje 
utrzymać 

nienaruszoną 

stabilność 

obyczajów, 

sposobu myślenia, mówienia, odczuwania. Może być 
zorientowany  ku  wyglądowi  zewnętrznemu,  który 
wyda się w danych okolicznościach nie tyle brzydki, 
ile właśnie komiczny. Zanim przyjęły

 

się  długie  włosy,  brody  i  wąsy  oraz  poszarpane 
spodnie  hippisów,  byli  oni  po  prostu  śmieszni.  I 
odwrotnie:  w  komunie  hippisów  komiczny  byłby 
gładko  wygolony  i  wystrzyżony  osobnik  w  czarnym 
garniturze  z  muszką.  Żarty  i  dowcipy  typu  kseno-
fobicznego  (o  Murzynach,  Żydach,  Polakach  etc., 
zwłaszcza  w  takim  tyglu  narodowościowym,  jak 
USA) należą do tego rodzaju śmieszności.

 

Komizm w podukładzie trzecim powstaje na tle 

tendencji  przeciwstawnych  wobec  przeciętności  i 
szablonowości.  Jego  pozytywnym  układem  odnie-
sienia  jest  określony  ideał  społeczny,  orientacja  na 
przyszłość,  ethos  wymagający  przekroczenia  rze-
czywistości  zastanej.  Tutaj  dochodzą  do  głosu 
groteska,  ironia  i  szczególnie  wena  satyryczna. 
Przyjęte normy zostają napiętnowane i wyszydzone. 
Konformizm,  w  poprzednim  przypadku  osłaniany 
atakiem  na  odmieńców,  tu  staje  się  obiektem 
bezlitosnego  śmiechu.  Jakie  przywary  i  z  jaką 
namiętnością  (aż  po  paszkwil)  wyśmiewa  się,  to 
zależy  od  ethosu,  tradycji  kulturowej  i  momentu 
historycznego. Zazwyczaj komizmem piętnuje się w 
tym  przypadku  prywatę  i  sobkostwo,  lizusów  i 
obłudników,  rządzących,  którzy  co  innego  głoszą,  a 
co  innego  czynią,  oraz  rządzonych,  jeśli  pdd 
płaszczykiem  zdrowego  rozsądku  ukrywają  apatię, 
tchórzostwo,  deprawację  moralną,  niewolniczego 
ducha.  Dzieje  karykatury  oraz  twórczość  Goyi 
(Kaprysy)  i  Daumiera,  Hogartha  i  Rowlandsona 
czy też Georga Grosza należałoby tu uwzględnić w 
równym  stopniu,  co  np.  Swifta,  Gogola,  Salty-
kowa-Szczedrina, Zoszczenkę.

 

Relacja  druga  (człowiek—jego  sposób  byto-

wania) 

rodzi 

komizm 

różnego 

stopnia 

refleksyjności: odnosi się on do możliwości

 

 

3

1

 

background image

 
 

 

 

ludzkich,   do   splotu   tego,   co   konieczne   i   ko-
nieczność      przezwyciężające.      Komizm      ów      wy-
stępuje:  a)  bądź  na  tle  sytuacji  czy  zwrotów  ab-
surdalnych,    czystego  nonsensu,    b)      bądź    na    tle 
ciągłych  prób  przezwyciężania  kondycji  ludzkiej. 
osiągania  czegoś,  co  osiągnąć  się  nie  da,  c)  bądź  na 
tle  sytuacji  problematyzujących  istnienie  człowieka,  
tzn.  jego  usiłowań  wybrnięcia      z    postaw  i  czynów 
wymuszonych ku wolności nieograniczonej. Od relacji   
poprzedniej  ta  różni  się  postawą  filozofującą.      Tam  
ś

miejemy się  zawsze  z  kogoś i czegoś określonego, 

tu  możemy  śmiać  się  wespół  z    innymi.      Tam 
jesteśmy    nastawieni    na    samoobronę    —    w    imię  
zagrożonego    samopoczucia,  zachwianej  normy 
obyczajowo-kulturowej, 

oddalanego 

nieskończoność  ideału  moralnego  i  spo-łeczno-
politycznego.  Tutaj  sami  —  w  dwu  ostatnich 
podukładach  —  zostajemy  włączeni  w  sferę 
przedmiotu      komicznego.      Nie      trzeba      nam      po 
gogolowsku przypominać, że śmieszny jest w rów-aej 
mierze ten, co sam się śmieje.

 

W  podukładzie  pierwszym  odczuwamy  radość  z 

paradoksów,  kalamburów,  qui  pro  quo;  bawimy  się 
w  absolutnej  świadomości  kontaktu  z  niedo-
rzecznościami,  którym  jednocześnie  pozwalamy 
dorywczo  nad  nami  zapanować.  Komizm  ma  tu 
ź

ródło  w  akcie  dwojakiej  swobody  —  wyzwolenia 

się  z  praktyczno-poznawczej  presji  reguł  logicznych 
(w  tym  sensie  odpowiada  Freudowskiej  koncepcji 
dowcipu,  który  przekracza  granice nad-jaźni i jaźni) 
oraz 

potencjalnej 

kontroli 

nad 

rozhuśtanymi 

niedorzecznościami.  Przykłady  z  zakresu  sztuki  — 
np.  filrny  braci  Marx  i  J.  Tati,  dramaty  lonesco  i 
Mrożka.

 

W podukładzie drugim śmiech jest pobłażliwy

 

i  melancholijny  zarazem.  Jego  klasycznym  przed-
miotem  jest  Don  Kichot  —  jako  archetyp  usta-
wicznej  potyczki  z  wymogami  rzeczywistości  co-
dziennej,  zdroworozsądkowej.  Komizm  pojawia  się 
tu  w  postaci  humoru  —  nie  w  tym  sensie,  jak  go 
pojmował  Bergson,  lecz  tak  jak  go  rozumiała 
filozofia niemiecka z doby romantyzmu. W wydaniu 
„ironistów"  akcent  padał  na  dramatyczną  kolizję 
między  ogromnymi  i  nieustępliwymi  aspiracjami 
człowieka,  które  wciąż  ponoszą  klęskę.  W 
koncepcji  Heglowskiej  nacisk  był  położony  na 
subiektywnej  pogodzie  ducha,  bowiem  człowiek 
ś

wiadomy  chytrości  rozumu  historycznego  i  własnej 

wobec  niego  słabości  staje  się  odporny  na  wszelkie 
klęski  i  straty.  Humorysta  mianowicie  spostrzega 
komizm  walki  o  pełną  sprawiedliwość,  o  udoskona-
lenie świata, ponieważ dążności te wydają się nie do 
zrealizowania.  Przedstawia  je  z  pełną  aprobatą, 
sympatyzuje  z  dobrocią  i  szlachetnością,  ale  zara-
zem  z  rezygnacją  skazuje  je  na  porażki.  Sporo 
takiego  humoru  u  Rabelais'go,  Sterne'a,  Dickensa  i 
Czechowa.

 

W  podukładzie  trzecim  humor  przybiera  inną 

postać.  Jest  bardziej  zjadliwy  i  niekiedy  przepojony 
nutą  tragiczną.  Nie  godzi  się  na  znieczulenie 
człowieka  na  klęski  poprzez  komiczną  interpretację 
jego  aspiracji.  W  tym  tragikomicznym  widzeniu 
ś

miech  nie  jest  kojącym  narkotykiem;  ostry  i  gorzki, 

stanowi  wyzwanie  wobec  świata  status  quo,  wobec 
losów ludzkich, a nie ich stoicką akceptację. Taki jest 
np.  humor  XX-wieczny  u  St.  I.  Witkie-wicza, 
Gombrowicza,  Becketta,  niekiedy  u  Mrożka,  w 
czasach Młodej Polski  nazwano by go sarkastycznie 
„śmiechem krwawym".

 

We wszystkich przytoczonych tu przypadkach 3 

— Śmiech

 

33

 

background image

 
 

 

 

komizm wynika z tej samej fundamentalnej zasady: z 
dialekt ycznego 

przeciwieństwa 

między 

dwoma  określonymi  elementami,  z  których 
jeden  w  owym  układzie  jest  motywem 
dodatnim, substancjalnym, a drugi motywem 
ujemnym, 

pozornym, 

tamten 

p r z e s ł a n i a j ą c y m   i  n i b y   b i o r ą c y m   górę. 
Motywy  dodatnie  wydobywa  na  jaw:  la  — 
obnażanie  pozornego  prestiżu;  Ib  —  demaskacja 
rozzuchwalonej, ostentacyjnej przeciwnormalności;

 

Ic  —  wskazanie  miałkości  społecznej  czy  zgoła 

nędzy  moralnej  pod  kostiumem  pychy,  władzy, 
zadufkostwa etc.;

 

Ha  —  swobodne  przyzwolenie  na  triumf  non-

sensu ;

 

Ilb — melancholijna zaduma nad donkiszo-terią 

wszelkiego 

typu, 

urągającą 

nieprzekraczalnej 

granicy możliwości ludzkich;

 

lic  —  gorzka  zaduma  nad  nie  dającym  się 

ujarzmić  duchem  ludzkim,  który  wciąż  powstaje, 
mimo iż wciąż ponosi klęskę.

 

Przeciwieństwa  owe  konkretyzują  się  za  każ-

dym  razem  inaczej,  ich  treść  nie  jest  jednakowa, 
gdyż  uwikłane  w  nich  motywy  są  odmienne.  Z 
punktu  widzenia  głębokości  i  rozległości  prze-
ciwieństw  wartość  komizmu  w  postaci  filozoficznie 
zorientowanego humoru jest najdonioślejsza 

3

>.

 

''  Beckett  w  powieści  Watt  (New  York  1959,  s.  48),  rozróżniając 

trzy  odmiany  „lamentu  komicznego"  —  gorycz  wobec  zła  społecznego, 
pusty śmiech w obliczu fałszu i rozpaczliwy śmiech wobec absurdalności 
istnienia  —  ten  trzeci  ocenia  najwyżej.  Odnosi  się  on  niewątpliwie  do 
istoty  jego  własnej  twórczości.  Nb.  jego  „metafizyczny  śmiech" 
zestawiano  często  z  uwagami  Bergsona  o  komizmie  absurdalnym;  por. 
choćby I. Hassan, Thf Literaturę of Silejwe, New York 1967 s. 133—135. 
Koncepcja Becketta nawiązuje w pewnym sensie do znanego

 

Stanowi  ona  zresztą  paralclę  komizmu  w  odmianie 
satyrycznej,  który  z  punktu  widzenia  społecznego 
jest  najbogatszy,  zwłaszcza  jeśli  ethos  u  jego  pod-
staw  leżący  celuje  ku  społeczności  optymalnie 
humanistycznej.  Wskazane  warunki  wystarczające 
pozwalają  odróżnić  komizm  od  tragizmu,  choć  w 
relacji drugiej  przeplatają  się  one  ze  sobą.  Komizm, 
skupiony  na  tych  samych  antynomiach  egzystencji 
ludzkiej, 

przywraca 

właściwą 

miarę 

tyleż 

faktyczności  co  powinności.  Dlatego  jedna  z  jego 
odmian  występuje  w  obronie  aktualnego  kodeksu 
społecznego,  co  z  punktu  widzenia  tragizmu  jest 
niedopuszczalne.  Inna  zaś  odmiana  premiuje 
ż

ywioły  irracjonalne,  podczas  gdy  tragizm  musi 

przyznać wyższość ustawicznie czujnej saniowiedzy. 
Istotne  rozbieżności  mają  źródło  w  tym,  że  co  w 
perspektywie 

tragicznej 

jest 

przeciwłudzką 

trywialnością,  komizm  aprobuje  jako  nie  mniej 
ludzkie  niż  najwznioślejsze  dążenia,  i  co  tam  jest 
nieusuwalną,  jednoznaczną  niezgodą  na  rozdarcie 
człowieka,  na  dwuwartościowy  porządek  (bio-
społeczny 

oraz 

etyczno-transceii-dentny), 

tu 

pozostaje zawsze dwuznacznością niezgody i zgody. 
Tragizm  wciąż  mimo  porażek  zakłada,  że  pełna 
wolność  jest  osiągalna,  komizm  nie  podziela  tego 
szlachetnego  mitu.  Stąd  tragiczny  człowiek  traktuje 
siebie  arcyserio,  natomiast  komizm  neutralizuje  tę 
arcypowagę.

 

Co  się  tyczy  z  kolei  procesu  myślowego  jako 

podstawy komizmu, prawdą jest, iż bez myślenia

 

rozróżnienia,  które  w  Eseju  o  śmiechu  przeprowadził  Baudelaire,  Komizm 
społeczno-moralny  przeciwstawił  komizmowi  absolutnemu.  Ten  ostatni 
jest demoniczno-groteskowy, zaświadcza o pozornej wyższości człowieka 
nad naturą. Jest wyrazem świadomości, iż skazani na ciągle kieski, wciąż 
próbujemy je wyminąć i wyeliminować.

 

 

 

34

 

35

 

3*

 

background image

 
 

uchwycenie  przeciwieństw  nie  doszłoby  do  skutku. 
Niemniej    niejednakowo   przebiega   ów   proces w 
wyróżnionych podukładach;  najsilniej  występuje w 
I  c  i  lic  wyostrzając  uchwycone  sprzeczności,  a  w 
swoistej  formie  zachodzi  w  II  a  z  racji  jakby 
zawieszenia  kontroli  logicznej.  Prawdą  jest,  że 
ś

miejący  się  wyzbyty  jest  najczęściej  sympatii  czy 

współczucia dla ośmieszanego, ale nieporozumieniem 
byłoby  stwierdzenie,  że  pierwszy  jest  jedynie 
chłodnym obserwatorem. Jeśli założenia powyższe są    
trafne,        niepodobna        komizmowi        przypisać 
postawy      zawsze      i      wszędzie      emocjonalnie  nie-
zaangażowanej.          We        wszystkich        podukładach 
pierwszej  relacji  śmiech  z  kogoś  ma  w  zapleczu 
emocjonalne  poruszenie.  Jest  —  jak  wzmianko-
wałem    —   rewanżem    wobec   osób   budzących 
zazdrość  i  lęk,  rekompensatą  za  własne  poczucie 
niższości,     \vsobne     czy     narzucone     z     zewnątrz; 
albo     konsekwencją     niechęci    czy     pogardy     dla 
odmieńców;      albo    nasycony  jest    swego      rodzaju 
bolesną      pasją,      ponieważ      społeczeństwo,      jakże 
dalekie od wyznawanego ideału, składa się z żałosnych 
osobników.  Kogoś,  kto  za  wysoce  pożądany  uważa 
wzór  społeczeństwa  ofiarującego  pozycje  czołowe   
ludziom      o      autentycznych      zasługach,  śmieszy  i 
zarazem  boli  np.  eminencja  w  gronostajach,      która  
wciąż   wykłada   o   poszanowaniu godności ludzkiej 
i  praworządności,  a  sama  gotowa  jest  łamać  ją  na 
każde  skinienie,  albo  mający  się  za  uczonego 
redaktor z wyrazami „naród" i „patriotyzm" wciąż na 
ustach  i  pod  piórem,  a  który  jest  zwyczajnym 
serwilistą;  albo  jakaś  tam  pani,  której  kwalifikacje  
intelektualne  sięgają   zaledwie  asystentury,   ale   z   
racji      innych      wpływów      zostaje  kierownikiem 
zespołu uniwersyteckiego. Nietrudno

 

37

 

byłoby przykłady te'rozciągnąć poza życie naukowe. 
We wszystkich analogicznych przypadkach komizm 
angażowałby uczuciowo ośmieszającego tyleż samo, 
co ośmieszanych.

 

W  relacji  drugiego  typu  obojętność  również  jest 

raczej rzadka. Komiczne jest wszakże to, co pozwala 
na  przyjemną  zabawę  (Bergsonowska  „gra  idej"), 
wcale  nie  czysto  intelektualną,  zarówno  twórcy  jak 
jego  adresatów.  Komiczne  jest  także  coś,  co  budzi 
zarazem  smutek  i  melancholię,  np.  w  utworach 
Czechowa  czy  w  Widmach  wolności  Bunuela,  albo 
refleksję  związaną  z  poczuciem  dramatyzmu  losów 
ludzkich.  Śmiejemy  się  zatem  na  tle  komizmu 
pobudzeni 

najczęściej 

nie 

tylko 

myślowo 

(poznawczo),  ale  również  emocjonalnie,  a  niekiedy 
(la i Ha) wyzwalamy przy tym energię instynktowną. 
Nic  w  tym  dziwnego.  Jeśli  zasadna  jest hipoteza,  że 
komizm  zakotwiczony  jest  w  dialektycznym  żywiole 
naszego  istnienia,  śmiech  na  jego  tle  musi 
aktywizować wszystkie władze psychiczne.

 

Dodajmy  przy  tym,  że  neutralizuje  on  w  pewnej 

mierze nasze obronno-zaczepne reakcje, zbliżając je 
w  charakterze  do  postaw  refleksyjno-ludycznych. 
Pociąga  on  bowiem  za  sobą  nie  tylko  w  przypadku 
sztuki, która jest zawsze wirtualna (rzeczywistość na 
niby),  ale  i  w  sytuacjach  życiowych  doświadczenia 
zastępcze, tzn. tylko para-praktyczne" 

4

>.

 

Z  przedstawionych  rozważań  wynika  zatem,  że 

jedyny  warunek  psychologiczny,  jaki  dałoby  się 
ustalić  dla  komizmu,  sprowadza  się  do  traktowania 
„nie na serio" tego, co zostaje ośmieszone.

 

4

'  Por.  na  ten  temat  dywagacje  K.    ćapka  pt.  Przyczynek  do  stwa 

anegdoty („Teksty" 1975 nr 4, s. 149—158).

 

background image

 
 

„Nie  na  serio",  tzn.  musi  wystąpić  jakiś  wyraźny 
brak  przywiązania  i  respektu  dla  danej  wartości, 
którą  śmiech  podaje  w  wątpliwość,  czy  poczucie 
bezwartości,  którą  obnaża  i  atakuje,  bądź  też  ostra 
ś

wiadomość, 

ż

respektowana 

wartość, 

którą 

chciałoby  się  realizować  w  pełni  i  permanentnie, 
nie  jest  jednakże  do  zrealizowania.  Jest  to  zatem 
dodatkowy  warunek  wystarczający,  który  od  innej 
jeszcze  strony  uwyraźnia  odmienność  perspektywy 
tragicznej i komicznej.

 

Schemat  powyższy  należałoby  wypełnić  szcze-

gółową  argumentacją  i  przykładami  z  życia  oraz 
różnych  dziedzin  sztuki.  Filozoficzna  koncepcja, 
nawet  rozwinięta,  nie  wyczerpuje  problematyki 
komizmu.  Analiza  tych  samych  gatunków  arty-
stycznych  oraz  rozważenie  przydatności  tych  sa-
mych 

chwytów 

komicznych 

(powiedzmy 

— 

karykatury,  parodii,  kpiny,  ironii  i  burleski)  w 
podukładach  np.  la  i  Ic  albo  Ic  i  lic  byłaby 
szczególnie  instruktywna.  Pozwoliłaby  bowiem 
stwierdzić  względną  niezależność  owych  gatunków  i 
ś

rodków  artystycznych,  a  zarazem  ustanowić  ich 

zawisłość i pochodność od filozoficznego rozumienia 
zjawiska komizmu.

 

Ś

miech  ma  podłoże  przede  wszystkim  bio-

fizjologiczne i psychologiczne. Śmiejemy się w różny 
sposób i oczywiste jest, że wesołość nie zamyka się 
w regionach rozważanej tu świadomości komicznej 
czy krótko komizmu. Nic też bardziej zrozumiałego 
jak 

opór 

czytelnika 

przeciw 

koncepcji 

Bergsonowskiej  i  tym  większy  przeciw  moim 
zaledwie naszkicowanym pomysłom.

 

Można  powołać  się  na  fakt,  że  śmieszne  są  dla 

wielu  osób  zjawiska  najtrywialniejsze  i  najbłah-sze 
(np. ochlapywanie się tortami w starych

 

39

 

filmach)  albo  że  wyżywając  aspołeczne  instynkty 
niektórzy  dostrzegają  komizm  w  cudzej  brzydocie  i 
cudzym  kalectwie.  Przykłady  te  kłócą  się  z  przed-
stawioną przeze mnie analizą, zwłaszcza zaś stawiają 
pod  znakiem  zapytania  związek  komizmu  z 
filozoficzną  zadumą  nad  światem  i  egzystencją 
ludzką.  Czytelnik  może  również  zakwestionować 
nierozróżnianie  śmieszności  i  komizmu  oraz  iiic-
wydzielenie  humoru  czy  satyry  jako  zjawisk 
odrębnych.  Może  wreszcie  sam  żywioł  komiczny 
dostrzec  w  czymś  zupełnie  innym  bądź  orzec,  iż 
zaiste rozsądniej zaniechać dyskursów nudnych dlań 
i  jałowych  o  tym  zagadkowym  zjawisku,  które 
należy  przyjąć jako dar analogiczny  do nie dającego 
się opisać piękna krajobrazu.

 

Moje  komentarze  do  Bergsona  oraz  własne 

wywody  nie  uchylają  takich  reakcji  czytelniczych. 
Wręcz  przeciwnie,  zakładają,  że  dyskusja  jest 
nieskończona.  Postuluję  jedynie  —  ponieważ 
komizm żywi się całym naszym istnieniem — iż dla 
każdego  stanowiska  w  tej  kwestii  dobrze  jest  mieć 
racje wsparte na koncepcji filozoficznej.

 

Stefan Morawski

 

Listopad   1975

 

background image

 
 

HENRI

 

Bergson

 

Ś

miech

 

Esej o komizmie

 

background image

 
 

P r z e d m o

 

Studium 

niniejsze  zawiera  trzy 

rozprawy  o  śmiechu  (a  raczej  o  śmiechu 
specjalnie  wywołanym  p r z e z   komizm), 
ogłoszone  ongiś  przeze  mnie  w  „Revue  de 
Paris"  *\  Gdy  je  zebrałem  w  jednym  tomie, 
zadałem sobie pytanie, czyż nie powinienem 
dogłębnie 

zbadać 

poglądów 

swoich 

poprzedników  i  poddać  porządnej  krytyce 
różne  teorie  śmiechu.  Wydało  mi  się  atoli, 
ż

e  wywód  mój  uległby  niepomiernej  kom-

plikacji, a jego obszerność nie byłaby w żadnej 
proporcji  do  wagi  omawianego  tematu.  Tak 
się  zresztą  stało,  że  uwzględniłem  wszystkie 
zasadnicze  definicje  komizmu,  uwzględniłem 
wprost  lub  pośrednio,  jakkolwiek  pokrótce, w 
związku  z  takim  czy  innym  przykładem 
przywołującym  którąś  z  nich  na  myśl. 
Ograniczyłem  się  tedy  do  przedruku  rozpraw. 
Dołączyłem jedynie listę głównych

 

*' „Revue de Paris" l i 15 lutego, l marca 1899 r. (Przyp. aut.).

 

wa

 

background image

 
 

 

 

prac   o   komizmie,   ogłoszonych   w   ciągu 
poprzednich lat trzydziestu.

 

Od  tego  czasu  pojawiły  się  nowe  prace. 

Wydłużyła  się  też  lista,  którą  poniżej  podaję. 
Jednakże  do  samego  studium  żadnych  zmian 
nie  wniosłem  *

J

.  Oczywiście  nie  wskutek  tego, 

jakoby  te  r o z m a i t e   badania  nie  rzuciły  pod 
niejednym  względem  nowego  światła  na 
zagadnienie komizmu. Moja wszelako metoda, 
okieślająca  sposoby  stwarzania  komizmu, 
odbiega 

od 

stosowanej 

na 

ogół, 

prowadzącej 

do 

podciągania 

efektów 

komicznych  pod  nadto  szeroką  i  zbyt 
uproszczoną  formułę.  Obie  metody  nie 
wykluczają się wzajemnie, ale to wszystko, co 
można  dzięki  drugiej  uzyskać,  żadną  miarą 
nie narusza wyników pierwszej; ona to jest w 
moim  przekonaniu  jedyną  metodą,  którą 
znamionuje  naukowa  dokładność  i  ścisłość. 
Jest  to  zresztą  punkt,  na  który  chcę 
skierować  uwagę  czytelnika  w  dodatku 
dołączonym do obecnego wydania.

 

Paryż, styczeń 1924.

 

H. B.

 

*' Zrobiłem jednakże kilka retuszów formalnych. (Przyp. aut.).

 

R o z d z i a ł   p i e r w s z y

 

O komizmie w ogólności

 

O  komizmie form i ruchów.  Siła

 

ekspansywna komizmu

 

Co  znaczy  śmiech?  Cóż  takiego  tkwi  w 

ś

mieszności?  Co  by  miały  wspólnego  mina 

błazna,  gra  słów,  qui  pro  quo  z  wodewilu, 
scena  z  wyrafinowanej  komedii?  Jakich 
destylujących  środków  potrzeba,  by  wydzielić 
ową  zawsze  tożsamą  substancję,  której  tyle 
rozmaitych  tworów  zawdzięcza  tak  rubaszny 
albo  tak  subtelny  odcień?  Począwszy  od 
Arystotelesa 

x)

, najwięksi myśliciele borykali się 

z  tym  niepoważnym  problemem,  który 
wymyka  się  wszelkiemu  ujęciu,  wyślizguje 
się,  chowa  i  znów  wyrasta,  niczym  zuchwałe 
wyzwanie rzucone filozoficznej spekulacji.

 

My jednak przystępując do tego problemu 

mamy  na  swoje  usprawiedliwienie  to,  że  nie 
zamierzamy  wcale  wyobraźni  komicznej 
wtłaczać  w  definicję.  Przede  wszystkim 
uważamy  ją  za  coś  żywego  i  choćby  była 
czymś  najbłahszym,  będziemy  się  odnosić  do 
niej z powagą należną życiu. Ograni-

 

44

 

background image

 
 

czymy   się,   do   prześledzenia  jej   wzrostu i   
rozwoju.      Na      naszych      oczach      dokona 
najbardziej  osobliwych    przeobrażeń,    prze-
chodząc    nieznacznie      i      stopniowo    od  jed-
nych   form   do   drugich.   Nie   pogardzimy 
niczym,  co  nam  wpadnie  w  oko.    I  może 
uzyskamy  przez  tę  nieprzerwaną  styczność  coś   
bardziej      elastycznego      niż      teoretyczna 
definicja,  mianowicie  znajomość  praktyczną  i   
poufałą,      taką,      jaka      się      rodzi      wskutek 
długiej      zażyłości.      Być      może      przekonamy 
się  również,  że  mimo  woli  zrobiliśmy  zna-
jomość  bardzo  pożyteczną.  Albowiem  wyo-
braźnia  komiczna  może  zdradzić  nam  wiele  z   
pracy    wyobraźni      ludzkiej,      a      zwłaszcza 
wyobraźni    społecznej,    zbiorowej,    ludowej, 
skoro  jest  na  swój  sposób  rozumna  w  naj-
bardziej  niezwykłych  skokach,  metodyczna  w 
szaleństwie,  marząca,  co  przyznaję,  lecz 
wywołująca  marzeniami  wizje  przyjmowane  i  
rozumiane      przez      całą      społeczność.    Po-
chodna  od  życia,  pokrewna  sztuce,  czyż    nie 
może  powiedzieć  nam  czegoś  o  sztuce  i  życiu? 
Przedstawimy  najpierw  trzy  spostrzeżenia, 
które  uważamy  za  podstawowe.  Dotyczą      one   
nie      tyle      samego      komizmu,      co  miejsc,  w 
których szukać go trzeba.

 

47 

I

 

Oto  punkt  pierwszy,  na  który  chciałbym 

zwrócić uwagę: nie ma komizmu poza obrębem 
rzeczy  czysto  l u dz ki c h .   Krajobraz  może  być 
piękny,  uroczy,  wzniosły,  bez  wyrazu  lub 
brzydki,  lecz  nigdy  nie  będzie  śmieszny. 
Można  się  śmiać  ze  zwierzęcia,  lecz  dlatego 
tylko,  że  się  odkrywa  u  niego  ludzką  postawę 
czy  ludzką  minę.  Można  się śmiać  z kapelusza, 
lecz  tym,  co  wyśmiano,  nie  jest  kawałek  filcu 
lub  .  słomy,  ale  forma

?

  jaką  mu  ludzie  nadali, 

ludzki  kaprys  w  nim  odciśnięty.  Dlaczego 
rzecz tak doniosła a tak prosta nie ściągnęła na 
siebie większej uwagi filozofów? Byli wśród nich 
tacy,  którzy  określili  człowieka  jako  „zwierzę 
ś

miać się umiejące"

2

^; równie i dobrze mogli go 

określić  jako  „zwierzę  wywołujące  śmiech", 
jeśli  bowiem  udaje  się  to  innym  zwierzętom 
lub przedmiotom martwym, to jedynie wskutek 
podobieństwa  do  człowieka,  wskutek  piętna, 
jakie  człowiek  na  nich  wyciska,  albo  wskutek 
użytku, jaki z nich robi.

 

Inny  nie  mniej  ważki  objaw  upatruję 

w ni e c z uł oś c i ,   która  towarzyszy  zazwyczaj 
ś

miechowi.  Zdaje  się,  że  komizm  uderza  nas 

jedynie wówczas, gdy trafia na spokojną,

 

background image

 
 

4<3

 

nieporuszoną powierzchnię duszy.  Obojętność 
jest 

przyrodzonym 

mu 

ś

rodowiskiem. 

Największym      zaś      wrogiem      śmiechu      jest 
wzruszenie.  Nie  chcę  przez  to  powiedzieć,  że 
nie moglibyśmy się śmiać, na przykład, z osoby 
budzącej  w  nas  litość  albo  sympatię;  owszem,   
tyle      tylko,      że      wówczas      trzeba  na  chwilę 
zapomnieć  o  tej  sympatii,  zagłuszyć  litość.  W 
społeczności 

czystych 

intelektów 

najprawdopodobniej  już  by  nie  płakano,  lecz 
może  jeszcze  dałoby  się  usłyszeć  śmiech, 
natomiast  dusze  zatopione  w  zmysłowości, 
dostrojone  do  wielogłosu  życia,  gdzie  każde 
zdarzenie jest zwielokrotnione współbrzmieniem 
uczucia,    po    prostu    nie  znałyby    ani  nie 
rozumiały  śmiechu.  Spróbujmy  na  chwilę 
przejąć   się   żywo   tym   wszystkim,   co   się 
wokoło  nas  mówi  i  dzieje,  współdziałajmy  w 
wyobraźni  z  tymi,  co  działają,  współczujmy 
z  tymi,  co  czują,  pozwólmy  naszej  sympatii    
zatoczyć    krąg   jak    najszerszy. A   wówczas,  
jak   pod   dotknięciem   czarodziejskiej różdżki, 
najbłahsze  rzeczy  nabiorą  wagi      i      wszystko   
powlecze      się      surowym  kolorytem.   
Spróbujmy    wyłączyć    się    teraz  i  spojrzeć  na 
ż

ycie  jako  na  widowisko  —  ileż  dramatów 

przemieni  się  wtedy  w  komedię!      Wystarczy   
zatkać      uszy      na      dźwięki  muzyki 
przygrywającej  do tańca,  by tan-

 

49

 

cerze  wydali  się  nam  pocieszni.  Wieleż 
ludzkich  czynów  wytrzymałoby  podobną 
próbę?  Czyż  większość  z  nich  nie  straciłaby 
natychmiast  na  powadze  i  nie  okryła  się 
ś

miesznością,  gdyby  je  oddzielić  od  muzyki 

naszych  uczuć?  A  zatem,  żeby  komizm  mógł 
wywołać  należyty  skutek,  wymaga  on  jakby 
chwilowego  znieczulenia  serca.  Przemawia 
Jedynie do "intelektu. ~~ Jednakże intelekt ten 
musi 

pozostać 

łączności 

innymi 

intelektami.  Oto  trzeci  punkt,  na  który  pragnę 
zwrócić  uwagę.  Poczucie  osamotnienia  nie 
daje zakosztować komizmu. Jak gdyby śmiech 
potrzebował  echa!  Proszę  mnie  dobrze  zrozu-
mieć:  nie  chodzi  tu  o  dźwięk  artykułowany, 
czysty  i  skończony,  lecz  o  coś,  co  chciałoby 
siebie  uwielokrotnić,  coraz  dalej  i  dalej  się 
odbijając,  coś,  co  się  zaczyna  wybuchem,  by 
potem  tocząc  się,  jak  grzmot  po  górach, 
przedłużać  swoje  istnienie.  Wszelako  nie  mogą 
te  odbicia  mnożyć  się  w  nieskończoność; 
choćby 

rozchodziły 

się 

obrębie 

najobszerniejszego  koła,  jest  to  niemniej  koło 
zamknięte.  Śmiejemy  się  zawsze  wespół  z 
pewną  grupą.  Niejednemu  z  nas  zdarzyło  się 
może  w  wagonie  kolejowym  czy  przy 
wspólnym  stole  restauracyjnym  słuchać,  jak 
podróżni opowiadają sobie historyjki, naj-

 

4 — Śmiech

 

background image

 
 

 

 

pewniej bardzo uciesznc, skoro śmiali się z całego 
serca.  Gdybyśmy  należeli  do  tego  samego 
towarzystwa,  śmielibyśmy  się  tak  samo;  nie 
należąc,  nie  mieliśmy  na  to  najmniejszej 
ochoty.    Pewien  poczciwiec  zapytany,    dla-
czego nie płakał na kazaniu, gdzie wszyscy łzy 
wylewali, odparł: „Jam nie z tej parafii". To, co 
ten człowiek sądził o płaczu, o wiele lepiej daje 
się  odnieść  do  śmiechu.  Nawet  najszczerszy 
ś

miech  skrywa  w  zakamarkach  myśli  jakieś 

tajne 

porozumienie 

— 

rzekłbym 

niemal 

współwinę — z pozostałymi, rzeczywistymi lub 
urojonymi  towarzyszami  śmiechu.      Jak      to   
nieraz   podkreślano,   śmiech widzów w teatrze 
jest  tym  żywszy,  im  pełniejsza  sala.    Z  drugiej  
strony  niejednokrotnie  znów  można  spostrzec, 
ż

e  mnóstwo  efektów  komicznych  nie  daje  się 

przenieść  na  język  obcy,  tak  są  związane  z 
obyczajami  i  poglądami      danej      społeczności!   
Toteż      tylko  ktoś,  kto  nie  pojmuje      ważkości   
tego      podwójnego  faktu,  może  upatrywać  w 
komizmie  jakąś  osobliwość,  która  bawi  umysł,  a 
w  śmiechu  zjawisko  cudaczne,  odosobnione, 
pozbawione  związku  z  resztą  czynności 
ludzkich.  Stąd  też  owe    definicje,    w    których  
próbowano 

zrobić 

komizmu 

rodzaj 

abstrakcyjnego    stosunku    ustalanego    przez    
umysł  między  ideami:  „intelektualny  kontrast" 

3)

,

 

„wrażeniowy  absurd"  *'  itp.;  gdyby  nawet 
definicje  te  dały  się  zastosować  do  wszelkich 
postaci  komizmu,  za  grosz  nie  wytłumaczyłyby 
nam, dlaczego komizm pobudza nas do śmiechu. 
Z  jakiejże  racji  właśnie  ów  szczególny  stosunek 
logiczny, gdy go tylko dostrzec, miałby sprawić, 
ż

e  się  zwijamy,  zanosimy,  pękamy  ze  śmiechu, 

skoro  przy  chwytaniu  innych  stosunków  nasze 
ciało  zachowuje  się  obojętnie?  Nie  tędy  wiedzie 
droga  cło  problemu.  Aby  śjmech  zrozumieć, 
trzeba 

osadzić 

go 

przyrodzonym 

mu 

ś

rodowisku,  którym  jest  społeczeństwo,  przede 

wszystkim  zaś  trzeba  określić  jego  funkcje 
społeczną, tzn. jego użyteczność. Taka też będzie 
odtąd  idea,  przewodnia  naszych  dociekań. 
Ś

miech 

musi 

odpowiadać 

pewnym 

wymaganiom  życia  zbiorowego;  musi  mieć 
znaczenie społeczne.

 

Zaznaczmy wyraźnie punkt, w którym zbiegają 

się 

poczynione 

przez 

nas 

wstępnie 

trzy 

spostrzeżenia.  Jak  się  wydaje,  komizm  rodzi    się 
wówczas,    kiedy  ludzie  połączeni 

w  grupę 

skierują  swoją  uwagę  na  jednego  (  ,{  spośród   
siebie,      nakazując      milczenie      swej  C      -
wrażliwości  i  powodując  się  samym  intelek-/ 
tem.   Jakiż   to   szczególny   punkt   ściągnie) teraz 
uwagę na siebie? Co pochłonie intelekt?

 

5

1

 

background image

 
 

52

 

Odpowiedź na te pytania zbliży nas do sedna 
problemu.  Nieodzowne  są  jednak  wstępne 
przykłady.

 

II

 

Ulicą biegnie człowiek, potyka się i pada, a 

przechodnie  wybuchają  śmiechem.  Nikt,  jak 
myślę,  nie  śmiałby  się  z  niego,  gdyby  można   
było   przyjąć,   że   to   z   nadmiaru fantazji, 
która  go  raptownie  naszła,  umyślnie  siadł      na   
ziemi.      Śmiech      wziął      się      stąd,  że    on  
znalazł    się    na    ziemi    mimowolnie.  Śmieszy   
nie   tyle   nagła   u   niego   zmiana postawy, 
mimowolność  tej  zmiany;  śmieszj  jego 
niezdarność.  Prawdopodobnie kamień leżał na 
drodze. Trzeba było zmienić krok lub wyminąć 
przeszkodę.  Atoli  przez  brak  gibkości,      przez   
roztargnienie,      upór    ciała,  w s k u t e k   
u s zt y w n i e n i a     l u b       nabranego    r o zp ę d u ,   
mięśnie  wykonywały  nadal te   same   ruchy,   
gdy      nowe      okoliczności  żądały  czegoś 
innego.  Dlatego  ów  człowiek  upadł  i 
roześmieli się przechodnie.

 

A oto pedant, wypełniający najdrobniejsze 

czynności  z  matematyczną  dokładnością, 
któremu 

złośliwy 

ż

artowniś 

pomieszał 

porządek rzeczy w pokoju. Gdy przeto

 

53

 

macza   pióro   w   kałamarzu,   wyciąga   je 
oblepione   piaskiem;   gdy   zamierza  usiąść na   
krześle   o   dość   solidnym   wyglądzie, pada 
jak  długi  na  podłogę,  słowem,  działa  sobie   
na   przekór   lub   robi   wszystko   na próżno, 
zawsze  jakby      wskutek      nabranego  rozpędu. 
Przyzwyczajenie  nadało  ten  rozpęd.  Należało  
raczej      wstrzymać    ruch    czy    pokierować   
nim   inaczej.   Ale   skąd!   Dalej robi   się   to   
samo.      Ofiara      tej      teatralnej  farsy  jest    w   
analogicznym    położeniu  jak  osoba,  która 
biegnąc przewraca się na ulicy. Jest  komiczna  
z      tych    samych    powodów.  W    obu  
przypadkach jest _c.oś  śmiesznego w   owym   
jakby      mechanicznym        usztywnieniu  
zachodzącym  tam,  gdzie    chciałoby  się   
widzieć      przytomną    lekkość      i      gibkość 
ż

ywego  człowieka.  Między  obydwoma  przy-

padkami  jest  tylko  ta  różnica,  że  podczas 
gdy   poprzedni   nastąpił   sam   przez   się, 
drugi  uzyskano    sztucznie.  Przechodnie  po-
czynili  jedynie  obserwację,  nasz  złośliwy 
ż

artowniś robi eksperyment.

 

W  obu  wszelako  przypadkach  jakaś 

zewnętrzna  okoliczność  wywołała  efekt.  Ko-
mizm  okazał  się  czymś  przygodnym  i  po-
wierzchownym  w  stosunku  do  wnętrza 
osoby.  Jak  miałby  wniknąć  w  głąb?  Na  to 
musiałoby się mechaniczne usztywnienie

 

background image

 
 

pojawić  nie  wskutek  przeszkody,  jaką  stwarza 
przypadek  albo  złośliwość  ludzka,  lecz  z 
całkiem  innej  przyczyny;  musiałoby  w  samym 
sobie 

znajdować 

naturalną 

poniekąd 

a   

nieustanną      sposobność      do    przejawiania  się   
na   zewnątrz.   Wystawmy   więc   sobie umysł   
zajęty   zawsze   tym,   czego   dopierc dokonał,   a   
nigdy      tym,      co      właśnie      robi,  niby  melodia 
doganiająca  akompaniament.  Wystawmy  sobie 
jakąś wrodzona nicelastycz-ność  zmysłów  oraz   
intelektu     pozwalającą  nam  widzieć  jedynie  to, 
co  minęło,  słyszeć  tylko    to,    co    przebrzmiało,  
mówić coś,   co  już   nie   odpowiada   niczemu   
—      słowem,  dostosowywać  się  do  sytuacji 
przeszłej  i  zachowanej      wyłącznie      w   
wyobraźni,   podczas gdy należałoby nastroić się 
na  rzeczywistość  właśnie  obecną.  Ty'm  razem 
komizm byłby osadzony  w osobie  samej.   Ona  
to  dostarczałaby  wszystkiego,  materii  i  formy, 
przyczyny  i  sposobności.  Nic  więc  dziwnego,  że   
człowiek   r o z t a r g n i o n y    (bo   taką   to postać 
opisywaliśmy  właśnie)  kusił  na  ogół  muzę 
pisarzy  komicznych.  Kiedy  La  Bruyere  spotkał   
ów      charakter      na      swej      drodze

5>

,  mniemał, 

dokonując  jego  rozbioru,  że  ma  przepis        na    
hurtowe     tworzenie    zabawnych     efektów.    I     
pomylił        się          bardzo.  Stworzył  z  Menalka 
jeden z najdłuższych,

 

55

 

najbardziej 

drobiazgowych 

opisów, 

prze-

ciążając  go  ponad  miarę  repetycjami  i  cie-
niowaniem  szczegółów.  Dał  się  zwieść  łat-
wości  tematu.  Roztargnienie  nie  jest  jeszcze 
właściwym  źródłem  komizmu,  ale  poprzez 
nie  stykamy  się  bezsprzecznie  z  pewnym 
prądem  idej  i  faktów,  płynącym  wprost  ze 
ź

ródła.  Mamy  przed  sobą  jedną  z  wielkich 

naturalnych sprężyn śmiechu.

 

Efekt,  jaki  wywołuje  roztargnienie,  może 

ulec  wzmocnieniu.  Istnieje  prawo  ogólne, 
które właśnie zastosowaliśmy po raz pierwszy, 
a  któremu  dalibyśmy  następującą  formułę: 
jeżeli efekt komiczny ma określoną przyczynę, 
to  nam  wyda  się  tym  komiczniejszy,  im 
bardziej  naturalni  będzie  w  naszym  pojęciu 
owa  przyczyna.  Już  sam  fakt  roztargnienia 
pobudza  nas  do śmiechu; jeszcze śmieszniejsze 
będzie  roztargnienie,  które  na  naszych  oczach 
się  zrodziło  i  rozwinęło,  którego  pochodzenie 
znamy i którego dzieje moglibyśmy odtworzyć. 
Przyjmijmy  zatem,  aby  się  oprzeć  na 
konkretnym  przykładzie,  że  pewien  człowiek 
rozkochał się w lekturze opowieści miłosnych 
i  rycerskich.  Zachwycony  i  urzeczony  swoimi 
bohaterami,  kieruje  ku  nim  z  wolna  wszystkie 
swoje  myśli,  całą  wolę.  I  oto  krąży  pośród  nas 
jak we śnie.

 

background image

 
 

 

 

Jego   postępki   są   samym   roztargnieniem. To 
roztargnienie  ma  atoli  przyczynę,  znaną  i   
pozytywną.   Określenie   „nieobecny   duchem"   
byłoby   tu   uproszczeniem;   chodzi raczej   o   
obecność      wspomnianej      postaci  w    całkiem  
określonym,    chociaż    urojonym  środowisku. 
Upadek  bezsprzecznie  jest  zawsze      Upadkiem,   
co   innego  jednak   wpaść do studni dlatego, że 
się spoglądało zupełnie gdzie indziej, co innego 
wpaść do niej, bo   wypatrywało   się   gwiazdy. 
A      właśnie  Don      Kichot      kontemplował   
gwiazdy.    Jakież  głębie      komizmu      kryją      w   
sobie      nazbyt  romantyczne  czy  chimeryczne 
postaci!  A  przecież,  jeśli  tylko  przywołać  ideę 
roztargnienia  jako  ogniwo    naszych  dociekań, 
najgłębszy  komizm  połączy  się  na  naszych 
oczach  z    komizmem    najbardziej    powierz-
chownym. Tak, owe umysły   chimeryczne, owe 
egzaltowane  dusze,  ci  wszyscy  szaleńcy  tak 
osobliwie rozumni  wzbudzają   w   nas śmiech,  
bo  potrącają  te same  struny,  bo wprawiają   w   
ruch   ten    sam    wewnętrzny  mechanizm,    co   
ofiara      z      teatralnej      farsy  czy  też  ów 
przechodzień,  który  poślizgnął  się    na    ulicy.  
To    także    są    ludzie,      którzy  przewracają  się 
goniąc  za  czymś  lub  dają  sir  wywieść  w  pole 
wskutek  własnej  naiwności,      ścigając      bowiem   
ideał   potykają   się

 

o  rzeczywistość,  oddając  się  zaś  szlachetnym 
marzeniom  wpadają  w  złośliwie  rozstawione 
sidła  życia.  Ale  nade  wszystko  są  to  ludzie 
ogromnie  roztargnieni,  mający  tę  jedynie 
wyższość nad innymi, że ich roztargnienie jest 
systematyczne  i  zogniskowane  wokół  pewnej 
idei,  że  ponadto  ich  niepowodzenia  są  także 
ś

ciśle  ze  sobą  związane  ową  nieubłaganą 

logiką, 

jaką 

rzeczywistość 

koryguje 

marzenia,  i  że  wreszcie,  poprzez  rosnącą  stąd 
sumę  efektów  komicznych,  budzą  oni  śmiech 
coraz większy, coraz potężniejszy.

 

Pójdźmy teraz o krok dalej i spytajmy, czy 

niektóre  wady  nie usztywniają charakteru tak 
samo  jak  i d e e   fixe  odrętwia  umysł. 
Czymbykolwiek  wada  była:  złym  nałogiem 
natury  albo  skurczem  woli,  najczęściej  daje 
się  przyrównać  do  spaczenia  duszy.  Istnieją 
niewątpliwie  i  takie  wady,  w  które  dusza 
wciela się całkiem, ożywiając je swoją twórczą 
mocą 

wciągając 

ruchomy 

krąg 

przeobrażeń.  Są  to  wady  tragiczne.  Atoli, 
przeciwnie, 

wada 

czyniąca 

człowieka 

komicznym  nakłada  się  na  niego  z  zewnątrz, 
zupełnie jakby go wtłaczała w ramy. Narzuca 
mu swoją sztywność, zamiast czerpać giętkość 
od niego. Nie on ją komplikuje, ale ona jego

 

57

 

background image

 
 

upraszcza.   Tu   zdaje   się   właśnie    tkwić istotna 
różnica  między  dramatem  a  komedią,  jak  to 
spróbujemy okazać w ostatniej części tego studium/ 
Dramat,  odmalowując  znane  wszystkim  z  nazwy 
namiętności lub •^      wady,   tak  dalece   wtapia je   
w   postacie, <^"      że zapominamy o tej nazwie, że 
zatracają  X"            się  nawet  ich  ogólne    cechy  i    że  
całkiem "-.      przestajemy o nich myśleć wpatrzeni 
w  po-

/

Q-          stacie,  które  wchłonęły  je  w  siebie; 

dlatego tylko imię własne może być tytułem dramatu. 
Wiele   natomiast   komedii   nosi   w   tytule imiona  
pospolite,  jak      S k ą p i e c ,     Gracz

6) 

itp.  Jeślibyśmy 

mieli wyobrazić sobie jakąś sztukę,   która   by   się   
zwała      na      przykład  Za zdrośni k,       przyszedłby   
nam      na      myśl  raczej  Sganarel

7)

  lub  Grzegorz  

Dyndała 

8)

,  przenigdy  Otello;    Z a z d r o ś n i k   może 

być  tylko  "tytułem      komedii.        Jako      że      wady 
komiczne,  choćby  najściślej  stopione  z  postaciami   
komediowymi,      zachowują      nadal  prostotę      i    
niezawisłość    swego    istnienia, pozostają   głównym    
bohaterem,      któremu  są      podporządkowane      na 
scenie      wszystkie  inne  postacie  z  krwi  i  kości. 
Niekiedy wady te, jakby dla zabawy, zwalają się na 
postać całym  swym  ciężarem  i   każą jej  staczać 
się  w  dół  na  łeb,  na  szyję.  Częściej  wszakże  będą   
na   niej   grać   jak   na   instrumencie

 

lub  manewrować  niczym  marionetką.  Przyj-
rzyjcie  się  im  z  bliska,  a  dostrzeżecie,  że  cała 
sztuka 

komediopisarza 

polega 

na 

tak 

dokładnym  zaznajomieniu  widza  z  wadą 
komiczną,  na  takim  wprowadzeniu  go  w  jej 
zakamarki, że wreszcie niejako sam chwyta za 
sznurki  od  marionetki:  w  prowadzeniu  gry 
przychodzi  kolej  na  nas  i  to  zapewnia  nam 
część  przyjemności.  Także  i  tym  razem,  jak 
widać,  pewien  rodzaj  automatyzmu  pobudza 
nas  do  śmiechu,  a  ten  automatyzm  jest 
również  zbliżony  do  zwykłego  roztargnienia. 
Zęby  się  o  tym  przekonać,  wystarczy  sobie 
uprzytomnić,  że  postać  komiczna  jest  na  ogół 
komiczna  dokładnie  w  tej  mierze,  w  jakiej 
zgoła  nie  zdaje  sobie  z  tego  sprawy.  Komicz,-
nym jest się n i e ś w i a d o m i e

9)

. Jak gdyby

 

rtfc.Jjj.BisSsKifeS?, •-'

;

°^

s

^*i''***^**"'

!

*

Ł

'SJ^**'»Ji»5^^

 

ktoś  posługiwał  się  pierścieniem  Gygesa

10) 

opacznym skutkiem, stając się niewidzialnym 
dla  siebie,  a  pozostając  widzialnym  dla 
innych.  Bohater  tragedii  nie  zmieniłby  nigdy 
swojego postępowania pod wpływem naszego 
sądu  o  nim;  będzie  obstawał  przy  swoim  z 
pełną świadomością tego, co czyni, a nawet z 
ostrym  odczuciem  naszej  do  niego  odrazy. 
Natomiast  postać  komiczna,  skoro  dostrzeże, 
ż

się 

okrywa 

ś

miesznością, 

próbuje 

przynajmniej zewnętrznie zmienić po-

 

background image

 
 

 

 

stepowanie.  Gdyby  Harpagon  spostrzegł,  że 
się śmiejemy z jego skąpstwa, to nie twierdze, 
ż

e  wyleczyłby  się  z  niego  zupełnie,  ale  w 

każdym  razie  mniej  by  nam  je  okazywał 
albo... inaczej. I tylko w tym sensie, trzeba to 
sobie 

powiedzieć, 

ś

miech 

„chło-szcze 

obyczaje"

u)

.  Po  prostu  pod  jego  wpływem 

staramy  się  wyglądać  na  takich,  jakimi  być 
powinniśmy i jakimi po pewnym czasie może 
się staniemy naprawdę.

 

Nie  ma  potrzeby  na  razie  prowadzić  dalej 

tej  analizy.  Przechodząc  kolejne  stopnie:  od 
człowieka  biegnącego,  który  się  przewraca,  do 
osoby  naiwnej,  którą  wyprowadzono  w  pole, 
od 

zwodzenia 

do 

roztargnienia, 

od 

roztargnienia  do  egzaltacji,  od  egzaltacji  do 
najrozmaitszych  wypaczeń  woli  i  charakteru, 
prześledziliśmy 

postęp 

coraz 

głębszego 

zapadania  komizmu  w  osobowość  ludzką,  nie 
zapominając  przy  tym  ani  razu,  że  w  jego 
najbardziej  subtelnych  przejawach  można 
odnaleźć  to  samo,  co  biło  w  oczy  w  formach 
najbardziej 

rubasznych, 

tzn. 

efekt 

automatyzmu i usztywnienia. I tak uzyskujemy 
pierwszy  widok,  bardzo  daleki,  przyznaję, 
dosyć  jeszcze  płynny  i  mglisty,  widok  na 
ś

mieszną  stronę  natury  ludzkiej  i  na  funkcję 

ś

miechu.

 

Ż

ycie i społeczeństwo wymagają od nas

 

czujnej uwagi, rozpoznającej kontury aktualnej 
sytuacji,  a  nadto  pewnej  elastyczności 
cielesnej  i  duchowej  ułatwiającej  adaptację. 
N a p i ę ci e  uwagi  i  el ast yczność,  oto  dwie 
siły  dopełniające  się  wzajemnie,  na  których 
gra  życie.  Niedostaje  ich  ciału  —  co  wtedy? 
Mnożą  się  wszelkiego  rodzaju  wypadki, 
kalectwa,  choroby.  Nie  dość  ma  ich  umysł? 
Stykamy  się  zaraz  z  całą  skalą  ubóstwa 
psychicznego,  z  szaleństwem  we  wszelkich 
odmianach.  Poskąpiono  ich  charakterowi? 
Macie 

do 

czynienia 

głębokim 

nieprzystosowaniem  do  życia  społecznego,  ze 
ź

ródłem nędzy, niekiedy z przyczyną zbrodni. 

Z  chwilą  gdy  człowiek  pozbędzie  się  tych 
braków  godzących  w  rdzeń  jego  egzystencji 
(one  same  mają  dążność  do  zaniku  w  tak 
zwanej  walce  o  byt),  zaraz  odzyskuje 
zdatność  do  życia,  i  to  do  życia  wespół  z 
innymi.  Ale  społeczność  wymaga  czegoś 
więcej. Jej nie wystarcza, że się żyje; jej zależy 
na  tym,  by  się  żyło  dobrze.  Drąży  ją  obawa, 
ż

e  każdy  z  nas,  jej  członków,  zadowoliwszy 

się  zwróceniem  uwagi  na  fundamentalne 
powinności  życia,  w  pozostałych  sprawach 
zda  się  na  łatwy  automatyzm  nawyków. 
Lękiem  również  musi  ją  przejmować,  że 
członkowie, którzy ją tworzą, zamiast dążyć do 
coraz czulszej rów-

 

6o

 

61

 

background image

 
 

 

 

nowagi  wzajemnej  miedzy   wolą   jednych -». 
a      drugich^      poprzestają      na      uszanowaniu 
podstawowych      warunków      tej      równowagi: 
społeczności  nie  wystarcza  umowa  zawarta 
między  osobami,  ona  żąda  od  nich  nieustannego   
wysiłku      pospólnej      adaptacji.      Każde 
u s z t y w n i e n i e   charakteru,    umysłu,    a  nawet   
ciała      będzie      dla      społeczności      czymś 
podejrzanym,  jesf  bowiem  możliwą  oznaką 
aktywności  zamierającej  bądź  takiej,  która 
próbuje      się      wyosobnić,      oderwać      się      od 
wspólnego  centrum  skupiającego  tę  społeczność, 
oznaką  zatem  ekscentryzmu.  W  takich  razach 
społeczeństwo  nie  może  interweniować  za 
pomocą  materialnego  nacisku,  skoro  nic  mu 
materialnie  nie  zagraża.    Znajduje  się      wobec   
czegoś,      co      je      niepokoi,      lecz  jako      objaw   
tylko,    jako      przestroga,      gest.  dlatego  samo 
odpowiada 

również 

prostym 

gestem.   

Ś

miecji^^jna      być      czymś      z      tego  rodzaju,  

gatunkiem  s p o ł e c z n e g o   g e s t u .  Trzezjłbawgj 
którą 

rodzi, 

ś

miech 

poskramia 

wszelką_ekscenfryczność,  nieustannie  budzi  i 
utrzymuje  w  styczności  te  poboczne  siły,  które  
mogłyby    się    rozproszyć    lub      popaść  w 
uśpienie,  usuwa  wreszcie  z  powierzchni  ciała 
społecznego  wszelką pozostałość mechanicznego 
usztywnienia.  Śmiech  nie  należy  tedy  do  czysto 
estetycznej  domeny,  skoro.

 

dąży  (nieświadomie,  w  wielu  zaś  wypadkach 
bez  żadnych  skrupułów  moralnych)  d,o_tak 
utylitarnego  celu,  jak  doskonalenie  ogółu.  Ma 
w  sobie  wszelako  coś  estetycznego,  skoro 
komizm  występuje  na  j a w   dopiero  w 
momencie,  gdy  społeczność  i  osoba  ludzka, 
uwolnione  od  troski  o  zachowanie  istnienia, 
zaczynają  odnosić  się  do  siebie  jak  do  dzieła 
sztuki

12)

. Krótko mówiąc, gdyby zakreślić krąg 

wokół  skłonności  i  czynów  szkodliwych  dla 
indywidualnego 

albo 

społecznego 

ż

ycia, 

pokaranych  wszakże  mocą  swoich  naturalnych 
następstw,  to  poza  tym  polem,  polem  silnych 
doznań  i  bojów,  znalazłoby  się  w  strefie 
neutralnej,  gdzie  człowiek  robi  z  siebie 
widowisko  przed  drugim  człowiekiem,  owo 
usztywnienie ciała,  umysłu i charakteru,  które 
społeczność  chciałaby  wykluczyć,  ażeby 
uzyskać  dla  swoich  członków  możliwie  jak 
największą  elastyczność  i  jak  najwyższe 
uspołecznienie. 

Owo 

usztywnienie, 

to 

ś

mieszność właśnie, którą się karci śmiechem.

 

Nie żądajmy jednak od tej prostej formuły 

natychmiastowego 

wyjaśnienia 

wszelkich 

efektów 

komicznych. 

Odpowiada 

ona 

niewątpliwie 

elementarnym 

przypadkom, 

przypadkom  teoretycznym,  doskonałym,  w 
których komizm jest wolny od wszel-

 

62

 

background image

 
 

 

 

kich  przymieszek.  Jakoż  pragniemy  zrobić  z 
niej leitmotiv naszych wyjaśnień; trzeba będzie 
mieć  ją  w  pamięci,  nie  obciążając  się  nią 
jednak  zbytnio  —  jak  dobry  szermierz,    który 
powinien  pamiętać  o  niecią-głych  ruchach 
wpojonych 

mu 

na 

ć

wiczeniach, 

gdy 

tymczasem  jego  ciało  przechodzi  do  ataku 
ruchem  ciągłym.  Właśnie  tę  ciągłość  form 
komicznych  postaramy  się  teraz  odtworzyć, 
postępując  za  nicią,  która  ciągnie  się      od   
błazeństw      klowna      do      najbardziej 
wyrafinowanych  gier  komediowych,  by  prze-
ś

ledzić jej skręty trudne często do przewidzenia;   

przystając      co      pewien      czas,      by      się 
rozejrzeć      dokoła,        wznosząc    się    wreszcie, 
jeśli to możliwe, do tego punktu, gdzie nić jest  
zaczepiona  i  skąd   być   może   będzie widać   
najogólniejszy      stosunek      sztuki      do  życia,.  
Komizm  Jgpwiem  oscyluje    wiecznie  między 
ż

yciem a sztuką.

 

Ul

 

Zacznijmy od rzeczy najprostszych. Co to 

jest  iizjognomia  komiczna?  Skąd  się  bierze 
ś

mieszny wyraz twarzy? I co odróżnia komizm 

od brzydoty?^

3

' Tak postawione za-

 

gadnienie mogło mieć dowolne rozstrzygnięcie. 
Choć z pozoru nader proste, jest już zanadto 
złożone,  by  dało  się  pokonać  jednym 
szturmem.  Trzeba  by  zaczynać  od  definicji 
brzydoty,  a  następnie  dociekać,  czego  jej 
przydaje  komizm;  brzydotę  atoli  równie 
trudno  jest  analizować  jak  piękno.  Toteż 
spróbujemy  posłużyć  się  pewnym  fortelem, 
który 

nieraz 

okaże 

swoją 

przydatność. 

Postaramy  się  —  by  tak  rzec  —  zagęścić 
problem  spotęgowaniem  efektu  do  tego 
stopnia,  że  przyczyna  stanie  się  widoczna. 
Wyolbrzymimy tedy brzydotę, doprowadzimy 
ją  do  ułomności  i  zobaczymy,  w  jaki  sposób 
można przejść od ułomności do śmieszności.

 

Jest  rzeczą  niezaprzeczalną,  że  niektóre 

ułomności  mają  nad  innymi  tę  smutną 
przewagę,  że  śmieszą  w  pewnych  przypad-
kach.  Nie  będziemy  się  wdawać  w  szczegóły. 
Poproszę  tylko  czytelników,  by  zechcieli  sami 
dokonać  w  myśli  przeglądu  rozmaitych 
ułomności,  a  następnie  rozdzielić  je  na  dwie 
grupy,  po  jednej  stronie  stawiając  te,  które 
natura zbliżyła do śmieszności, po drugiej zaś 
te,  które  bezwzględnie  odstają  od  niej,  a 
wtedy,  jak  sądzę,  sami  odkryją  następujące 
prawo:  komiczna  o k a z a ć   się  może  k a ż d a  
ułomność, k t ó r ą  osoba

 

5 — Śmiech

 

64

 

background image

 
 

 

 

dobrze    zbudowan a    potrafi      naśladjo-
"wać.

 

*•-———*i'~ 

.                                                                                ,

 

Czyż    me    wyda    się    nam    wówczas,    że 
garbus  wygląda  jak  człowiek,  który  źle  po 
prostu  się  trzyma?  Jakby  jego    plecy  skur-
czyło  złe  nawyknienie,  a  on  sam  obstawał 
przy      wyrobionym      przyzwyczajeniu      przez 
upór, lecz czysto fizyczny, obstawał wskut e k  
uszt ywnienia.  Niechaj  czytelnik  polega 
teraz  wyłącznie  na  własnych  oczach,  niechaj 
przestanie  się  zastanawiać,  a  zwłaszcza 
rozumować. 

Niech 

zatrze 

pamięci 

myślowe  naleciałości  i  postara  się  odszukać 
swe  pierwotne,  bezpośrednie,  naiwne  wrażenie,   
a   stanie   mu   przed   oczyma właśnie opisany 
przez  nas  człowiek:  ktoś,  kto  chciał 
zesztywnieć   w   takiej   postawie  i   — jeśli 
tak   można   powiedzieć   —   ciałem   zrobić 
minę.

 

'A  teraz  powróćmy  do  przedmiotu  na-

szych  wyjaśnień.  Osłabiając  śmieszność  uło-
mności,  powinniśmy  uzyskać  komiczną  brzy-
dotę.  Jakoż  śmieszny  wyraz  twarzy  przy-
wodzi  nam  zaraz  na  myśl  coś  usztywnionego, 
jak  gdyby  stężałego  w  ruchliwej  zazwyczaj 
fizjognomii.  Dostrzegamy  w  niej  rodzaj 
skurczu,  jakiś  utrwalony  grymas.  Czy  każdy 
wyraz,  do  którego  twarz  nawykła,  nawet 
twarz szlachetna i piękna, sprawia to wraże-

 

nie,  jakby  kryło  się  za  nim  jakieś  przyzwy-
czajenie wyrobione raz na zawsze? Tu wypada 
zrobić  ważkie  rozróżnienie.  Otóż  kiedy 
mówimy  o  wyrazistym  pięknie  czy  takiejże 
brzydocie,  kiedy  stwierdzamy,  że  czyjeś 
oblicze  ma  wyraz,  to  idzie  nam  o  pewien 
ustalony  być  może  wyraz,  który  w  naszym 
mniemaniu  cechuje  się  jednak  zmiennością. 
Stałe 

jego 

znamiona 

zachowują 

jakąś 

chwiejność, 

która 

pozwala 

mgliście 

odmalować  wszystkie  możliwe  odcienie  wy-
rażanego  stanu  psychicznego.  Podobnie  w 
oparach wiosennego poranka czuć w gorącym 
tchnieniu 

zapowiedź 

upalnego 

dnia. 

Tymczasem  komiczny  wyraz  twarzy  nie 
zapowiada  niczego  poza  tym,  co  daje.  Jest  to 
grymas  jedyny  i  ostateczny:  jakby  układ,  w 
którym skrystalizowało się całe życie duchowe 
danej  osoby.  Dlatego  też  oblicze  jest  tym 
komiczniejsze,  im  bardziej  poddaje  myśl  o 
nieskomplikowanej,  mechanicznej  czynności, 
która  całkiem  pochłonęła  ową  osobę  na 
zawsze.  Bywają  twarze  jakby  wiecznie 
zapłakane,  inne  —  jakby  stale  roześmiane, 
jeszcze  inne  —  jakby  zajęte  ustawicznym 
pogwizdywaniem albo dęciem w niewidzialną 
trąbkę. Te twarze są ze wszystkich najbardziej 
komiczne.  Tu  także  sprawdza  się  to  prawo, 
wedle

 

 

 

66

 

67

 

5*

 

background image

 
 

 

 

którego  efekt  będzie  tym  komiczniejszy,  im 
naturalniej  da  się  wyjaśnić  jego  przyczynę. 
Automatyzm, 

usztywnienie, 

skurcz 

na-

wykowy  fizjognomii  pobudza  nas  do  śmiechu. 
Efekt  ten  zyska  atoli  na  sile,  jeżeli  uda  się 
nam  powiązać  te  znamiona  z  głębszą  przy-
czyną,  z  p o d s t a w o w y m   roztargnien i e m  
osoby,  jak  gdyby  jej  dusza  dala  się 
zafascynować,  zahipnotyzować  jakąś  prostą 
materialną czynnością.

 

Łatwo teraz pojąć komizm karykatur. Przy 

największej  regularności  rysów,  najpełniejszej 
harmonii  ich  linii  i  najsubtelniejszej  ich 
ruchliwości, 

nie 

istnieje 

doskonała 

równowaga  oblicza.  Zawsze  można  w  nim 
wynaleźć  oznakę  zapowiadającej  się  zmar-
szczki,  zarys  możliwego  grymasu  czy  ulubio-
nego  skrzywienia,  będącego  jakby  skrzywie-
niem  samej  natury.  Sztuka  karykaturzysty  na 
tym polega, aby pochwycić te niedostrzegalne 
niekiedy  poruszenia  i  uczynić  je  przez 
powiększenie  widzialnymi  dla  każdego  oka. 
Karykaturzysta 

tak 

wykrzywia 

rysy 

portretowanych postaci, jakby to one same się 
wykrzywiały  dochodząc  do  kresu  własnych 
grymasów.  Pod  powierzchowną  harmonią 
formy  odgaduje  utajone  bunty  materii. 
Urzeczywistnia 

owe 

dysproporcje 

deformacje, które miały istnieć z kaprysu

 

 

 

•f Ctć-JK.

 

&

f-  /-

t, 

}''/

<-'

 

, i+ji,

 

S k ^ e u

 

-i^ff. •

 

natury,  lecz  które  nie  osiągnęły  niczego, 
wyparte  wyższą  siłą.  Sztuka  karykaturzysty 
ma  w  sobie  coś  diabolicznego,  bo  dźwiga 
demona,  którego  powalił  anioł.  Jest  to  bez 
wątpienia  sztuka,  która  przesadza,  jednakże 
ź

le  ją  określają  ci,  co  uznali  za  jej  cel 

przesadę,  istnieją  bowiem  karykatury  o  po-
dobieństwie  uchwyconym  lepiej  niż  w  por-
tretach,  karykatury,  gdzie  przesada  zaledwie 
jest  widoczna,  i  na  odwrót,  można  popaść  w 
nadmierną  przesadę  nie  uzyskując  wcale 
karykaturalnego 

efektu. 

Na 

to, 

ż

eby 

karykatura  była  komiczna,  nie  powinna  nigdy 
wydawać  się  celem  sama  w  sobie,  ale 
zwykłym  środkiem,  którym  posługuje  się 
rysownik 

dla 

uwidocznienia 

deformacji 

zaledwie szkicowanych przez naturę. Właś-

 

68

 

tSf-  fj    </t*Sif    u 

« rc?iit< fr

 

Jf\

 

background image

 
 

nie te deformacje są ważne, to one pochłaniają 
naszą  uwagę.  I  dlatego  będzie  się  ich  szukać 
nawet 

nieruchomych 

elementach 

fizjognomii, w luku nosa albo w kształcie ucha.  
Albowiem      forma      daje      nam      zarys  ruchu.   
Widzimy,      że      nos      robi      naprawdę  minę,    
gdy   karykaturzysta   zmienia   jego rozmiary, 
lecz  zachowuje  kształt,  wydłużając  go  na 
przykład  w  tym  samym  kierunku,  w  jakim  to 
zrobiła  natura;  odtąd  również  oryginał  będzie  
w  naszych      oczach      jakby  się  wydłużał,  by 
przybrać ten sam grymas. W tym sensie można 
rzec,  iż  natura  osiąga  często      efekty   
karykaturalne.      Jak      gdyby  owym  zuchem, 
którym  rozwarła  usta,  zwęziła  podbródek, 
wydęła  policzki,  udało  się  jej  dotrzeć  do  kresu 
miny,  zmyliwszy  czujność  powściągliwszej  i 
rozumniejszej  siły.  Wówczas  to  śmiejemy  się  z 
oblicza,  które jest — że tak      powiem  —  swoją   
własną      karykaturą.  Streszczając.  Jakąkolwiek 
doktrynę  wybrałby  sobie  nasz  rozum,  i  tak 
nasza  wyobraźnia  będzie  miała  swą  gotową 
filozofię:  w  każdym  kształcie  ludzkim  będzie 
dostrzegała  wysiłek  duszy  formującej  materię, 
duszy  nieskończenie    giętkiej,      wiecznie  
ruchliwej,  nie  poddanej  sile  ciążenia,  bo  to  nie 
ziemia ją przyciąga. Ze swej polotnej lekkości ,-
djjsza  użycza      coś      owemu      ciału,      które   
ożywia,,,

 

i  to  ujd,uchowienie,^którejtą  drogą  ogarnia 
materię,  zwiemy  właśnie/wdziękiem.  Materia"* 
~śtawia"wszelako  opór  i  obstaje  przy  swoim. 
Ś

ciąga  ^Suszę  ku  sobie,  jak  gdyby  chciała 

przemienić we własną bezwładność i wypaczyć 
w  automatyzm  nieustannie  twórczą  aktywność 
tego wyższego pierwiastka, jak gdyby pragnęła 
umyślną  zmienność  ruchów  ciała  sprowadzić 
do  wyrobionych  i  bez-rozumnych  nawyków, 
ruchliwy  wyraz  fizjog-nomii  utrwalić  w  stałym 
grymasie,  a  całej  osobie  narzucić  postawę 
zatopioną  i  niejako  zakrzepłą  w  materialności 
jakiegokolwiek  mechanicznego  zajęcia,  aby 
udaremnić  jej  ożywczą  styczność  z  nigdy  nie 
zamierającym  ideałem.  A  gdy  już  uda  się 
materii  przytłumić  z  zewnątrz  życie  duszy, 
zmrozić jej ruch, przeciwstawić się wdziękowi, 
wymusza  na  ciele  efekt  komiczny.  Gdybyśmy 
więc  chcieli  zdefiniować  .komizm  przez  jego 
przeciwieństwo, to winniśmy przeciwstawić go 
raczej  wdziękowi  aniżeli  pięknu.  Szukać  go 
trzeba w drętwocie, a nie w brzydocie 

14)

.

 

IV

 

Wychodząc od komizmu form przeszliśmy 

do  komizmu  gestów  i  ruchów.  Sformułujmy 
wobec tego prawo, które rządzi

 

background image

 
 

w  naszym  przekonaniu  tego  typu  zjawiskami. 
Daje  się  ono  wywieść  łatwo  z  dotychczaso-
wych rozważań.

 

Postawa,  g e st y   i  r u c h y   l u d z k i e g o   ciała 
są  śmieszne  dokładnie  w  tej  •  mierze,  w 
j a k i e j   ciało  to  p r z y w o d z i   L^iiam  na 
myśl b e z d u s z n y  mechanizm. Nie jest w mej 
mocy  prześledzić  to  prawo  we  wszystkich 
szczegółach  i  bezpośrednich  zastosowaniach,  bo 
są  niezliczone.  Ażeby  je  sprawdzić  wprost, 
wystarczy  zbadać  uważniej  dorobek  rysowników 
humorystycznych  wydzielając  z  niego  to,  co 
należy do karykatury objaśnionej już przez nas 
osobno,  a  także  pomijając  komizm,  który  nie 
wypływa z rysunku. Nie dajmy się tutaj zwieść 
pozorom:  komizm  rysunkowy  jest  często 
komizmem  zapożyczonym,  i  to  od  literatury, 
która  łoży  główne  koszty.  Chcę  przez  to 
powiedzieć,  że  rysownik  może  przedzierzgnąć 
się w satyryka, nawet w wodewilistę, a wtedy 
ś

miech  wywołują  nie  tyle  same  rysunki,  ile 

przedstawiana  przez  nie  satyra  lub  scena 
komediowa.  Jeżeli  jednak  zwrócić  uwagę  na 
rysunek z gorącym postanowieniem, że tylko on 
będzie  nas  interesował,  to  wówczas,  jak  sądzę, 
rysunek  okaże  się  tym  komiczniejszy,  im 
dokładniej a zarazem dyskretniej ukaże

 

73

 

nam      w      człowieku      ruchomą      marionetkę. 
Sugestia      ta    musi      być    dokładna,      abyśmy 
mogli      widzieć      wyraźnie,      jakby      poprzez 
przezroczystą  szybę,  mechanizm  schodzący  aż   
do   wnętrza   osób.   Sugestia   też   musi być   
dyskretna,      aby      cała      postać,      której  każdy 
członek  zesztywniał  w  część  mechaniczną, 
sprawiała  nadal  wrażenie  istoty  żywej.  Efekt 
komiczny  będzie  tym  bardziej  uderzający,  a 
sztuka  rysownika  tym  doskonalsza,  im  ściślej 
będą  splecione  ze  sobą  oba  obrazy,  osoby      i   
mechanizmu.        Oryginalność      zaś  talentu 
rysownika humorystycznego można by określić 
owym  szczególnym  gatunkiem  życia,  jakim 
obdarza    zwykłą    marionetkę.  Odłóżmy  jednak  
na    bok    poszczególne  zastosowania  naszej 
zasady  i  zatrzymajmy  się  tylko  przy  jej  
najogólniejszych  następstwach.      Widok   
mechanizmu      działającego  we      wnętrzu   
postaci    przebija      z      mnóstwa  zabawnych 
efektów;  jest  to  najczęściej  widok  krótkotrwały,    
gubi      się      bowiem      natychmiast  w  śmiechu, 
który  wywołuje.  Trzeba  wysiłku  analitycznej 
refleksji, żeby go utrwalić.

 

Oto dla przykładu orator, którego gesty idą 

w  zawody  z  mową.  Jakby  zazdroszcząc 
słowom,  gesty  biegną  cały  czas  za  myślą, 
chcąc służyć jej również ze swej strony za

 

background image

 
 

7

4

 

tłumacza.  W  takim  razie  powinny  postępować 
za 

myślami 

najdrobniejszych 

nawet 

rozwinięciach.    Idea  jest  czymś,    co  rośnie, 
pączkuje,   kwitnie   i   dojrzewa   w   trakcie 
przemówienia.      Nic      jej      nie      powstrzyma, 
nigdy  się  też  nie  powtarza.  Musi  zmieniać  się  
ustawicznie,      bo    przestać    się    zmieniać  i 
przestać żyć jest dla niej jednym i tym samym.  
Niechże  więc  gesty    tak  sarno    się  ożywią!  
Niechajże poddadzą się  podstawowemu  prawu 
ż

ycia, które głosi: nie powtarzać się nigdy! Ale 

oto  wydaje  mi  się,  że  pewien  ruch  ręki  lub 
głowy  poczyna  okresowo    powracać.      Gdy   
tylko      uderzy  moją  uwagę,    gdy  ją    zdoła  
przyciągnąć, tak iż będę go wypatrywać, aż się 
zjawi  w  przewidzianej'  chwili,        mimowolnie   
się        zaraz  uśmiecham.      Dlaczego?      Dlatego,   
ż

e      mam  przed  sobą  mechanizm  działający 

automatycznie.  To  już  nie  jest  życie,  to  jest 
automat  wmontowany  w  życie  i  naśladujący 
ż

ycie. To komizm.

 

Tak  samo  i  gesty,  z  których  śmiać  się 

nigdy  nie  przyszłoby  nam  na  myśl,  stają  się 
ś

mieszne  z  chwilą,  gdy  tylko  ktoś  drugi 

poczyna je naśladować. Usiłowano tłumaczyć 
ten  prosty  fakt  na  różne  skomplikowane 
sposoby.  A  przecież  nie  trzeba  wiele 
zastanowienia, by dostrzec, że stan naszej

 

7

5

 

duszy  zmienia  się  co  chwila  i  że  nasze  ruchy 
nigdy  by  się  nie  powtarzały,  a  przez  to  nie 
nadawały  do  naśladowania,  gdyby  oddawały 
wiernie  najtajniejsze  nasze  poruszenia,  gdyby 
ż

yły 

naszym 

ż

yciem. 

Nietrudno 

więc 

naśladować  nas,  gdy  tylko  przestajemy  być 
sobą. Chcę przez to powiedzieć, że jedynie to 

naszych 

ruchach 

poddaje 

się 

naśladownictwu,  co  okazuje  się  czymś  .me-
chanicznie  jednostajnym,  przez  to  samo  zaś 
czymś  obcym  żywej  osobowości.  Naśladować 
kogoś  to  nic  innego  jak  uwydatniać  te 
automatyzmy,  którym  ten  ktoś  dał  dostęp  do 
własnej osoby, a więc — niejako z definicji — 
to  nic  innego  jak  okryć  go  śmiesznością. 
Trudno  zatem  się  dziwić,  że  naśladownictwo 
pobudza do śmiechu.

 

Jeżeli  jednak  naśladowanie  ruchów  już 

samo  przez  się  jest  śmieszne,  to  jeszcze 
ś

mieszniejsze  stanie  się  ono  wówczas,  kiedy 

owe  ruchy  nagiąć  bez  wykoślawiania  do 
jakichś  mechanicznych  czynności,  jak  np. 
piłowanie drzewa, walenie młotem w kowadło 
lub pociąganie za sznurek urojonego dzwonka. 
Nie  znaczy  to  bynajmniej,  że  istota  komizmu 
tkwi  w  czymś  pospolitym  (jakkolwiek  jest  to 
nieodłącznym  jej  składnikiem).  Po  prostu 
podchwycony gest o wiele bardziej wydaje się 
gestem machinalnym,

 

background image

 
 

jeśli  go  można  przyporządkować  czynności 
niezłożonej,  jakby  był  mechanicznym  z  prze-
pisu.  Podsuwanie  tej  mechanistycznej  inter-
pretacji musi należeć do ulubionych chwytów 
parodysty.  Dochodzimy  do  tego  drogą 
apriorycznej dedukcji, ale klowni bez wątpienia 
wiedzieli  o  tym  intuicyjnie  od  dawna.  \V  ten 
sposób  znajduje  rozwiązanie  mała  zagadka 
ukazana  przez  Pascala  w jednej  z jego Myśli: 
„Dwie  podobne  twarze,  z  których  żadna 
oddzielnie  nie  pobudza  do  śmiechu,  razem 
budzą  śmiech  przez  swoje  podobieństwo" 

15)

Tak  samo  można  by  powiedzieć:  „Gesty 
oratora,  z  których  żaden  nie  jest  śmieszny 
oddzielnie, 

budzą 

ś

miech 

przez 

swoje 

powtarzanie  się".  Albowiem  prawdziwe  życie 
nie  powinno  się  nigdy  powtarzać.  Wszędzie 
tam,  gdzie  następuje  powtórzenie,  gdzie 
występuje 

całkowite 

podobieństwo, 

domyślamy 

się 

za 

przejawem 

ż

ycia 

działającego już mechanizmu. Przeanalizujmy 
wrażenie,  jakie  robi  na  nas  widok  dwóch 
twarzy  zanadto  podobnych  do  siebie,  a 
przekonamy  się,  że  przywodzi  nam  na  myśl 
dwa egzemplarze uzyskane z jednej i tej samej 
sztancy  albo  dwa  odciski  tej  samej  pieczęci, 
czy  też  dwie  reprodukcje  tej  samej  kliszy,  a 
więc  okazy  przemysłowego  wyrobu.  Nagięcie 
ż

ycia do mechanicznego

 

77

 

rytmu  jest tu  prawdziwą  przyczyną  śmiechu.  A 
wybuchnie ten śmiech z jeszcze większą siłą, gdy 
pokaże się nam na scenie nie dwie osoby, jak u 
Pascala,  ale  ich  mnóstwo,  możliwie  jak 
największą  liczbę  podobnych  do  siebie  postaci, 
które 

przechodzą 

przez 

scenę, 

wracają,  

puszczają  się  w    tany,    kupią    się,    to 
rozpraszają, wykonując przy tyrn te same ruchy 
i  przybierając  te  same  pozycje.  Tym  razem 
wyraźnie  na  myśl  nam  przychodzą  marionetki. 
Jakieś niewidzialne nici zdają się łączyć członki 
wszystkich  osób,  ramiona,  nogi,  najdrobniejszy 
muskuł  jednej  twarzy  z      analogicznym   
muskułem      drugiej;      nieugięte  prawa  tej 
współzależności  sprawiają,  że  miękkość  foim 
zaczyna krzepnąć na naszych oczach i wszystko 
zastyga  w  mechanicznych  rytmach.  Oto  cały 
sekret  tej  mało  wyrafinowanej  rozrywki.  Ci, 
którzy  po  nią  sięgają,  prawdopodobnie  nie 
czytali  nigdy  Pascala,  z  pewnością  jednak 
dochodzą  do  ostatecznych  konsekwencji  owej 
myśli, którą zawiera tekst Pascala. A jeśli widok 
mechanicznego efektu jest w drugim przypadku 
przyczyną    śmiechu,      to    przyczyną    tą  jest 
również  w  przypadku    pierwszym,  tyle    że  w 
bardziej subtelny sposób.

 

Posuwając    się    dalej    tą  drogą    dostrze-

gamy mgliście coraz dalsze, a także coraz

 

background image

 
 

7

8

 

ważniejsze    następstwa      tego      prawa;      prze-
czuwamy  niknące  w  oddali  widoki  efektów 
mechanicznych,  wywołanych  złożonymi  po-
czynaniami ludzi, a nie tylko ich najprostszymi 
gestami;    odgadujemy,   że   te   najzwyklejsze 
chwyty 

komediowe, 

jak 

np. 

okresowe 

powtarzanie  się  jakiegoś  wyrazu  lub  sceny, 
symetryczne  odwracanie  ról,  postęp  niejako  
geometryczny  wszystkich  qui  pro quo i wiele 
innych  zagrań  mogą  czerpać  swą  komiczną 
moc z tego samego źródła, tak iż nawet sztuka 
wodewilowa  polega  być  może  jedynie  na  tym, 
by nam oddać czysto mechaniczny bieg zdarzeń 
ludzkich  z  zachowaniem  wszakże          pozorów     
prawdopodobieństwa,  tzn.  naocznej      giętkości 
ż

ycia.      Nie      uprzedzajmy  jednak  wyników, 

których      powinna  dostarczyć  metodycznie 
prowadzona analiza.

 

Zanim  ruszymy  w  dalszą  drogę,  pozo-

stańmy  tu  przez  chwilę  i  rzućmy  okiem 
wokoło siebie. Jak to zapowiadałem na samym 
początku  tej  pracy,  mrzonką  byłoby  chcieć 
wywieść  wszystkie  efekty  komiczne  z  jednej 
prostej  formuły.  Formuła  taka,  oczywiście, 
istnieje w pewnym sensie, lecz

 

79

 

trudno    o  jej    regularne    rozwinięcie.      Chcę 
przez  to  powiedzieć,  że  dedukcja  musi  za-
trzymywać  się  co  pewien  czas  na  efektach 
dominujących i że  każdy z  tych  efektów staje 
się  jakby  wzorcem,  wokół  którego  rozchodzą 
się kręgi podobnych doń,  nowych efektów. Te 
ostatnie  nie  dają  się  wydedu-kować  wprost  z 
owej formuły, komiczne są atoli dzięki swemu 
pokrewieństwu  z  tym,  co  od    niej    się 
wywodzi.    By  odwołać  się  raz  jeszcze      do   
Pascala,   określiłbym   chętnie drogę, po jakiej 
tu  porusza  się  umysł,  jako  linię  krzywą,  którą 
zbadał  i  opisał  ów  matematyk  pod  nazwą 
cykloidy 

18)

.  Ową  krzywą  zakreśla      punkt  

leżący      na    obwodzie      koła  wozu,    który 
posuwa się po linii prostej: punkt obraca się jak 
koło,  lecz  posuwa  się  jak  wóz.      Albo  
wyobraźmy    sobie    długą    leśną  drogę 
poprzecinaną  w  pewnych  odstępach  innymi    
drogami;        na        każdym      rozdrożu 
obchodzimy    wokoło    drogowskaz,    rzucamy 
okiem w rozwierające się przed nami drogi, po 
czym  powracamy  do  obranego  pierwotnie 
kierunku.  Właśnie  znaleźliśmy  się  na  takich 
rozstajach.   Słup   drogowy,    przy    którym 
trzeba  się  zatrzymać,  obwieszcza,  że  podcho-
dzimy      do      mechaniczności        powleka-
j ą c e j   życie

17)

,  wyobraźnia  wybiega  poza  ten 

centralny obraz w najrozmaitszych kierun-

 

background image

 
 

 

 

fcach.  Co  to  są  za  kierunki?  Dostrzegamy 
pośród  nich trzy  główne.  Spenetrujemy  je  po 
kolei, by powrócić do punktu wyjścia i podjąć 
wędrówkę po linii prostej.

 

l.  —  Przede      wszystkim    widok    mecha-

niczności  splatającej  się  z  życiem  każe  nam 
skręcić  ku  bardziej  mglistemu  wyobrażeniu 
j aki egokol wiek  usztywnienia  narzuconego 
zmienności  życia  i    próbującego    dość  nie-
zręcznie  oddać  jego  ruch  i  udać  jego  polot-
ność.  Odgadujemy  już,  jak  łatwo  śmieszny 
może  okazać  się  ubiór.  Można  by  nawet  rzec, 
ż

e  każda  moda  jest  śmieszna  z  pewnego 

punktu widzenia. Tyle tylko, że kiedy chodzi o 
obecną  modę,  tak  dalece  do  niej  nawykliśmy, 
ż

e  strój  wydaje  się  nam  zrośnięty  z    osobą,   

która    go    nosi      na    sobie;    nasza  wyobraźnia   
nie   potrafi   go   od   niej   oddzielić i nawet 
nie  przychodzi  nam  na  myśl  przeciwstawiać 
bezwładną  sztywność  okrycia  żywej      giętkości   
spowitego   w   ten   sposób jestestwa. Komizm 
w tym przypadku pozostaje w stanie utajonym; 
na  jaw  wyszedłby  jedynie  wówczas,  gdyby 
niezgodność  między  okryciem    a    spowitym     
jestestwem,     niezgodność naturalna, była tak 
ogromna, że nawet  wiekowe  sąsiedztwo   nie  
zdołałoby  utrwalić  ich  połączenia,  jak  to  ma 
miejsce np.

 

w przypadku cylindra. Wyobraźmy sobie atoli 
dziwaka,  który  ubiera  się  nadal  wedle 
starodawnej  mody:  naszą  uwagę  ściągnie  na 
siebie  wtedy  jego  strój,  który  odłączymy 
całkiem  od  osoby,  mówiąc  przy  tym,  że  się 
p r z e b r a ł a  (jakby ubranie nie przebierało), i 
ś

mieszne  strony  mody  wyjdą  na  światło 

dzienne.

 

Zaczynamy  teraz  dostrzegać  pierwsze  po-

ważne  trudności,  jakie  problem  komizmu  na-
stręcza.  Jedną  z  przyczyn,  które  miały  dopro-
wadzić  do  tylu  błędnych  czy  niewystarcza-
jących teorii śmiechu, było to, że wiele rzeczy 
ś

miesznych de iur e,  nie śmieszy de f ac to,  w 

ciągłym bowiem użyciu zaciera się ich wartość 
komiczna. Trzeba dopiero nagłego przerwania 
ciągłości,  zerwania  z  modą,  by  wartość 
komiczna  odżyła.  Ktoś  może  wówczas 
pomyśleć,  że  to  przerwanie  ciągłości  rodzi 
komizm, podczas gdy tylko kieruje nań naszą 
uwagę. 

Jedni 

będą 

tłumaczyć 

ś

miech 

zaskoczeni  e  m

18)

,  inni  k o n t r a s t e m   lub 

czymś  w  tym  rodzaju,  tworząc  definicje, 
które  śmiało  dałyby  się  zastosować  do 
niezliczonych  przypadków  odbierających  nam 
całkiem ochotę  do śmiechu.  Cóż,  prawda  nie 
jest bynajmniej tak prosta.

 

Doszliśmy wszelako do idei przebrania.

 

6 — Śmiech

 

8o

 

81

 

background image

 
 

 

 

Ma  ona,  jak  się  okazało,  niezawodną  moc 
budzenia    śmiechu.    Nie    od    rzeczy    będzie 
zbadać,    w  jaki  sposób    nią  się  posługuje. 
Dlaczego  śmiejemy  się  z  włosów,  które 
zmieniły   kolor?   Go   stanowi   o   komizmie 
czerwonego    nosa?    Dlaczego    śmieszy    sam 
widok  Murzyna?  Jakże  kłopotliwe  muszą  być 
takie pytania, skoro psychologowie tej miary, co 
Hecker,  Kraepelin  czy  Lipps

19)

,  zadawali  je 

sobie  na  nowo  i  za  każdym  razem  odpowiadali 
na  nie  inaczej.  Atoli  nie  wiem,  czy  nie 
najtrafniej rozstrzygnął je w mej przytomności 
zwykły 

dorożkarz, 

który 

nazwał 

„nie-

domytym"  Murzyna  wsiadającego  do  jego 
pojazdu.  Otóż  to,  niedomyty!  Czarna  twarz 
byłaby  tedy  dla  naszej  wyobraźni  twarzą  po-
walaną     atramentem      lub     sadzą;     w     kon-
sekwencji  czerwony  nos  może  być  jedynie 
nosem,  który  pokryto  cynobrem.  Jak  widać, 
przebranie    użyczyło    czegoś    ze    swych    ko-
micznych  własności  przypadkom,  w  których 
nikt  wprawdzie  się  nie  przebiera,  jednakże 
mógłby    to    śmiało    uczynić.      Przed    chwilą 
jeszcze  codzienny  strój  mógł  sobie  być  czymś 
odrębnym  od  samej  osoby,  nam  jednak  wy-
dawał się   z   nią   zrośnięty   wskutek   przy-
zwyczajenia  do  tego  widoku.  Teraz  znowu 
czarne  lub  czerwone  zabarwienie  może  być 
sobie  czymś  nieodłącznym  od  skóry,   my

 

wszelako    mamy  je    za  sztuczne,    ponieważ 
jest dla nas czymś zaskakującym.

 

Wyłania  to,  prawdę  mówiąc,  szereg 

nowych  trudności  przed  teorią  komizmu. 
Twierdzenie:  „Codzienny  strój  jest  częścią 
mego  ciała",  jest  czymś  niedorzecznym  dla 
rozumu,  niemniej  dla  wyobraźni  jest  istną 
prawdą.  Takimi  samymi  pewnikami  dla 
zwykłej  wyobraźni  będą  niedorzeczne  dla 
mędrkującego  rozumu  twierdzenia:  „Czer-
wony  nos  jest  pomalowanym  nosem"  lub: 
„Murzyn  jest  białym,  który  się  przebrał". 
Istnieje więc jakaś logika wyobraźni, która nie 
ma  nic  wspólnego  z  logiką  rozumu  i  często 
zupełnie jest jej przeciwstawną, którą filozofia 
powinna brać jednak w rachubę nie tylko przy 
zgłębianiu  komizmu,  lecz  przy  wszystkich 
tego  typu  badaniach.  Jest  to  niejako  logika 
marzenia, ale nie zdanego na kaprysy fantazji 
indywidualnej,  tylko  wyśnionego  przez  całą 
społeczność.  Dla  jej  odtworzenia  potrzeba 
szczególnego 

wysiłku, 

który 

zerwie 

zewnętrzną  skorupę  powstałą  z  zalegających 
umysł  sądów  i  spiętrzonych  w  nim  idej,  by 
dojrzeć  w  sobie  płynący,  niczym  szeroka 
struga 

podziemnej 

wody, 

potok 

przechodzących  w  siebie  obrazów.  To 
wzajemne  przenikanie  obrazów  nie  jest  dzie-
łem przypadku; rządzą nim prawa, a raczej

 

82

 

background image

 
 

 

 

przyzwyczajenia,        które  są  dla  •  wyobraźni 
tym, czym jest dla myśli logika.

 

Pójdźmy  tedy  za  logiką  wyobraźni  w  tym 

szczególnym  przypadku,  który  nas  zajmuje. 
Człowiek,  który  się  przebiera,  staje  się 
komiczny,  a  także  człowiek,  który  by  wyda-
wał  się  przebranym.  Ogólnie  rzecz  biorąc, 
każde  przebranie  stanie  się  komiczne,  nie 
tylko  człowieka,  lecz  całego  społeczeństwa, 
nawet przebranie przyrody.

 

Zacznijmy  od  przyrody.  Śmiejemy  się  z 

psa 

na 

wpół 

ostrzyżonego,  z 

klombu 

sztucznych kwiatów, z lasku, w którym drzewa 
oblepiono 

wyborczymi 

plakatami 

itd. 

Dlaczego? Szukając powodu przekonamy się, że 
za  każdym  razem  podejrzewamy  po  prostu 
maskaradę. Jednakowoż komizm jest tu bardzo 
osłabiony,  bo  oddalony  zanadto  od  źródeł.  A 
gdyby go wzmocnić? Na to trzeba by zawrócić 
do  źródeł  i  zbliżyć  obraz  pochodny,  obraz 
maskarady,  do  pierwotnego  obrazu,  którym, 
jak 

pamiętamy, 

było 

mechaniczne 

upozorowanie  życia.  Przyroda  mechanicznie 
upozorowana  —  oto  szczerze  komiczny 
motyw;  fantazja  może  na  nim  wykonywać 
dowolne  wariacje  zawsze  mając  zapewniony 
efekt 

postaci 

gromkiego 

ś

miechu. 

Przypomnijmy  sobie  dość  zabawny  ustęp  z 
Przygód Tartańna w Alpach

20)

, w kto-

 

rym  Bompard  usiłuje  wmówić  w  Tartarina  (a 
po  trosze  przeto  również  w  czytelnika),  że 
cała  Szwajcaria  jest  wyposażona,  na  kształt 
dekoracji  teatralnych,  w  wielką  maszynerię  i 
eksploatowana  przez  spółkę  łożącą  na  jej 
wodospady,  lodowce  i  sztuczne  przepaści. 
Ten sam motyw, chociaż utrzymany w innym 
tonie, znajdujemy w Novel Notes angielskiego 
humorysty  Jerome  K.  Jero-me'a

21)

,  gdzie 

pewna  stara  kasztelanka  nie  chcąc,  by  dobre 
uczynki  sprawiały  jej  wiele  zachodu,  każe 
umieścić  w  pobliżu  swej  siedziby  umyślnie 
sfabrykowanych  dla  niej  ateistów,  których 
mogłaby  nawracać,  czy  kilku  poczciwców,  z 
których 

zrobiono 

pijaków, 

by 

mogła 

wykorzeniać  ich  wady.  Jest  także  szereg 
komicznych  zwrotów,  gdzie  ów  motyw 
odzywa  się  dalekim  echem,  przemieszany  ze 
szczerą  lub  udaną  naiwnością,  służącą  mu  za 
akompaniament.  Dla  przykładu,  powiedzenie 
jakiejś 

damy, 

która 

zaproszona 

przez 

astronoma  Cassiniego,  by  oglądać  zaćmienie 
księżyca,  przyszła  poniewczasie  :  „Pan  Cassini 
zechce  łaskawie  dla  mnie  jeszcze  raz  zacząć". 
Albo  ów  okrzyk  jednej  z  postaci  Gondineta, 
która  przybywszy  do  jakiegoś  miasteczka 
dowiedziała  się  o  istnieniu  wygasłego  w 
pobliżu  wulkanu:  „Mieli  wulkan  i  dopuścili, 
by wygasł? !"

22)

 

8

4

 

background image

 
 

 

 

Przejdźmy   do   społeczeństwa.       Żyjąc w 

nim  i  dzięki  niemu,  nie  możemy  się  po-
wstrzymać  od  tego,  by  traktować  je  jak  żywy 
organizm.  Śmieszyłby  przeto  obraz  poddany 
przez  myśl  o  społeczeństwie  przebranym, o 
społecznej  —  by  tak  rzec  —  maskaradzie. 
Jakoż  myśl  taka  powstaje  natychmiast,  skoro 
tylko    spostrzegamy  na  powierzchni  żywej 
społeczności      coś      bezwładnego,      wykończo-
nego,  gotowego.  Znowu  mamy  do  czynienia  z   
usztywnieniem,      które      kłóci    się      z      we-
wnętrzną  plastycznością  życia.  Obrzędowe 
strony  życia  muszą  tedy  skrywać  w  sobie 
komizm,  który  tylko  czeka  pierwszej  spo-
sobności, żeby się ujawnić. Można by rzec, że 
ceremonie są dla społecznego ciała tym, czym 
jest  dla  indywidualnego  ciała  ubiór.  Swoją 
ważkość  zawdzięczają  temu,  że  utożsamiamy 
je  z  poważnymi  rzeczami,  z  którymi  je 
sprzęgną! użytek, tracą zaś tę ważkość z chwilą, 
gdy  wyobraźnia  odłączy  je  od  nich.  Wskutek 
tego wystarczy,  by uwaga nasza skupiła się na 
obrzędowości 

jakiejś 

ceremonii, 

byśmy   

pominęli      materię      —      jak      mówią 
filozofowie  —  zatrzymując  myśl  na  samej 
formie,  a  ceremonia  ta  stanie  się  komiczna. 
Rozwodzić  się  nad  tym  jest  rzeczą  zbyteczną. 
Każdy  doskonale  wie,  z  jaką  łatwością  na-
bierają   komicznej   werwy   akty   społeczne

 

o zastygłych formach, począwszy od rozdania 
nagród,  skończywszy  zaś  na  posiedzeniu 
trybunału.  Ile  form  i  formułek,  tyle  gotowych 
ram, w które wciśnie się komizm.

 

Atoli  również  w  tym  przypadku  można 

jeszcze  bardziej  uwydatnić  komizm,  gdy 
przybliżyć  go  do  jego  źródeł.  Od  idei  prze-
brania, która jest ideą pochodną, wznieśmy się 
ku idei pierwotnej, która jest ideą mechanizmu 
narzuconego  życiu.  Już  dokładnie  odmierzona 
forma każdej ceremonii podsuwa nam podobny 
obraz.  Wystarczy  tylko  zapomnieć,  co  jest 
pełnym 

powagi 

przedmiotem 

jakiejś 

uroczystości  lub  ceremonii,  by  ich  uczestnicy 
stali się w ruchach podobni do marionetek; bo 
owe  ruchy  są  odwzorowaniem  bezruchu 
formuły. A to jest przecież czysty automatyzm. 
Przykładem  doskonałego  automatyzmu  będzie 
otóż  automatyzm  urzędnika,  podobnego  w 
swym 

urzędowaniu 

do 

maszyny, 

lub 

bezduszność  przepisów  administracyjnych, 
działających  z  mocą  nieubłaganego  losu  i 
podszywających  się  pod  prawa  natury.  Dobre 
kilka  lat  temu  zatonął  koło  Dieppe  statek 
pasażerski. 

Kilku 

rozbitkom 

udało 

się 

uratować  w  niewielkiej  łodzi;  pierwszym 
pytaniem  celników,  którzy  dzielnie  rzucili  się 
im z pomocą, było, „czy mają coś do oclenia".

 

86

 

87

 

background image

 
 

 

 

Pewną   analogię   znajduję   —   aczkolwiek

 

myśl jest   tu   subtelniejsza   —  w   słowach

 

posła,   który   interpelował   ministra   kolej-

 

nictwa w sprawie zbrodni popełnionej po-

 

j    przedniego dnia w pociągu: „Zbrodniarz po

 

1

    wykończeniu  swej  ofiary wyskoczył  z  po-

 

ciągu naruszając tym przepisy administra-

 

_

 

j         Mechanizm wtłoczony w przyrodę oraz

 

j  automatyzm   narzucony   przepisami   życiu

 

l  społecznemu są to dwa typy efektów komicz-

 

i   nych,   do   których   ostatecznie   doszliśmy.

 

Pozostaje   nam   tylko,   gwoli   wyciągnięcia

 

wniosków, połączyć je ze sobą i zobaczyć, co

 

z tego wyniknie.

 

Wynikiem  takiego  połączenia  będzie  nie-

wątpliwie  idea  podszywania  się  czysto  ludz-
kich  przepisów  pod  prawa  samej  natury. 
Przypomnijmy  sobie  odpowiedź,  jakiej  Sga-
narel udzielił Gerontowi, gdy ten spostrzegł, że 
serce  leży  z  lewej,  a  wątroba  z  prawej  strony 
ciała: „Owszem, tak to było niegdyś, aleśmy to 
wszystko  pozmieniali  i  obecnie  stosujemy  w 
medycynie zupełnie nową metodę" 

23)

. Albo to 

konsylium  lekarskie  przy  łożu  pana  de 
Pourceaugnac 

„Rozumowanie, 

które 

przeprowadziłeś,  panie,  jest  tak  uczone  i  tak 
piękne,  że  byłoby  niemożliwością,  by  chory 
nie był melan-

 

cholikiem  i  hipochondrykiem;  gdyby  zaś  nim 
nie  był,  powinien  nim  zostać  ze  względu  na 
piękność rzeczy, które powiedziałeś, i trafność 
rozumowania,  które  przeprowadziłeś" 

24)

Podobnych  przykładów  można  podać  krocie; 
wystarczyłoby 

po 

prostu 

przywołać 

wszystkich  lekarzy  z  Moliera.  Jakkolwiek 
daleko  miałaby  iść  tutaj  fantazja  komiczna, 
rzeczywistość nieraz stara się ją przewyższyć. 
I  gdy  pewnemu  współczesnemu  filozofowi, 
który  posuwał  się  w  swych  argumentach  do 
ostateczności,  zwrócono  uwagę,  że  jego 
rozumowania,  zbudowane  nienagannie,  mają 
przeciw sobie doświadczenie,  odparł on na to 
niezwykle  prosto:  „Doświadczenie  nie  ma 
racji"

25)

Myśl, 

ż

można 

przepisami 

regulować 

ż

ycie, 

jest 

bowiem 

bardziej 

rozpowszechniona,  niż  się  na  ogół  wydaje; 
zresztą  jest  na  swój  sposób  naturalna, 
jakkolwiek na jej ślad naprowadził nas chwyt 
czysto retoryczny. Można by rzec,  że  odsłania 
ona kwintesencję pedantyzmu, który nie jest w 
gruncie 

rzeczy 

niczym 

innym, 

jak 

sztucznością sięgającą po laur naturalności.

 

Słowem,  idzie  tu  —  od  idei  sztucznej 

m e c h a n i z a c j i   ludzkiego  ciała,  jeśli  wolno 
tak  powiedzieć,  po  ideę  zastąpienia  rzeczy 
naturalnych sztucznymi — o ten sam efekt,

 

88

 

background image

 
 

coraz  bardziej  tylko  subtelny.  Logika  coraz 
mniej ścisła, podobna coraz bardziej do logiki 
snów,  przenosi  ten  sam  stosunek  w  coraz 
wyższe  sfery,  na  coraz  mniej  materialne 
człony,  tak  iż  przepis  administracyjny  staje 
się  w  końcu  dla  prawa  przyrodniczego  albo 
moralnego tym, czym jest — przykładowo — 
gotowe  ubranie  dla  żywego  ciała.  Tak  wiec 
doszliśmy  do  kresu  pierwszego  z  trzech 
kierunków, w które mieliśmy się zapuścić. A 
teraz  udajmy  się  w  drugim  kierunku  i 
popatrzmy, dokąd nas zawiedzie.

 

2.  —  Mechaniczność  powlekająca  życie, 

to  był  nasz  punkt  wyjścia.  Skąd  brał  się 
komizm  w  tym  wypadku?  Ano  stąd,  że  żywe 
ciało  sztywniało  w  maszynę.  A  więc  to 
ż

ywemu  ciału  jesteśmy  skłonni  przypisywać 

doskonałą  giętkość,  nieznużoną  ruchliwość 
nigdy 

nie 

zamierającego 

pierwiastka. 

Wszelako  owa  ruchliwość  przynależałaby 
raczej  duszy  niżeli  ciału,  byłaby  ruchliwością 
płomienia  życiowego,  który  roznieca  w  nas 
pierwiastek  wyższy,  a  który  prześwieca  przez 
ciało  nieomal  przezroczyste.  Jeżeli  w  ciele 
ujrzymy  tylko  wdzięk  i  gibkość,  przeoczymy 
wówczas  to  wszystko,  co  stanowi  o  jego 
ciężarze,  oporności,  o  jego  materialności; 
zapominamy chętnie o ma-

 

terialności  ciała,  by  myśleć  jedynie  o  jego 
ż

ywotności,  żywotności  przydzielanej  przez 

wyobraźnię  samej  zasadzie  życia  intelektual-
nego  i  moralnego.  Przypuśćmy  jednak,  że 
uprzytomniono  nam  tę  materialną  stronę 
ciała.  Przypuśćmy,  że  ciało  zamiast  mamić 
nas  lekkością  ożywiającego  je  pierwiastka, 
staje się na naszych oczach ciężką i krępującą 
powłoką,  wciąż  przypominającym  o  sobie 
balastem,  który  przykuwa  do  ziemi  duszę 
wprost  rwącą  się  do  odlotu.  A  wówczas  ciało 
będzie  dla  duszy  tym,  czym  było  dla  ciała 
przed  chwilą  ubranie,  bezwładną  materią 
przytłaczającą 

ż

ywą 

energię; 

wrażenie 

komizmu  zjawi  się  natychmiast  z  chwilą,  gdy 
zdamy  sobie  sprawę  wreszcie  z  tego 
przytłoczenia;  uzyskamy  to  wrażenie  nade 
wszystko  wtedy,  gdy  pokaże  się  nam  duszę 
d r ę c z o n ą   potrzebami  ciała  — 

jednej 

strony  pierwiastek  osobowy  i  duchowy, 
obdarzony  urozmaiconą  rozumnie  energią,  z 
drugiej  zaś  to  ciało  w  sposób  głupi  jedno-
stajne,  wtrącające  się  we  wszystko  i  prze-
szkadzające  z  uporem  maszyny;  im  bardziej 
wymagania  ciała  będą  małostkowe  i  im 
częściej  będą  się  powtarzać,  tym  mocniejszy 
będzie  efekt.  Ale  to  jest  tylko  kwestią  stopnia. 
Ogólne  prawo  tych  zjawisk  można  by 
zamknąć w następującej formule: Komicz-

 

background image

 
 

 

 

ny  j e s t   każdy  wypadek,  który  zwraca 
nas zą 

uwagę 

na 

stronę 

f iz y c z ną  

óToTryTTTodćzas gdy w grę wchodzi

 

j jej   s t r o n a    duchowa.

 

:

        Dlaczego śmiech wywołuje mówca, który 

kichnął  w  najbardziej  patetycznym  miejscu 
swej  przemowy?  Skąd  pochodzi  komizm 
zdania,  które  padło  w  mowie  pogrzebowej: 
„Był  wzorem  cnót  Lutyłości".  Ano  stąd,  że 
jiasza  uwaga  jest  raptownie  przeniesiona 
z^duszy  na  ciało.  Licznych  na  to  przykładów 
dostarcza  życie  codzienne.  Kto  nie  chce  sobie 
zadawać  trudu  ich  wyszukiwaniem,  niechaj 
otworzy  pierwszy  z  brzegu  tom  Labiche'a,  a 
wnet  natknie  się  na  podobne  zjawisko.  Oto 
mówca,  którego  najpiękniejsze  okresy  rozbija 
gwałtowny  ból  zębów 

26)

;  gdzie  indziej  znów 

postać,  która  nie  może  odezwać  się  słowem 
nie  skarżąc  się  zarazem  na  zbyt  wąskie  buciki 
lub  za  ciasny  pasek

27)

.  Wszystkie  te  przykłady 

nasuwają  jeden  obraz:  osoby  krępowanej 
własnym  ciałem.  Jeżeli  nadmierna  tusza  jest 
czymś  uciesznym,  to  zapewne  dlatego,  że 
przywołuje podobny obraz. I na tym też polega 
niejaka  śmieszność  nieśmiałości.  Nieśmiały 
sprawiać  może  wrażenie  osoby,  której  po 
prostu  ciało  zawadza  i  która  rozgląda  się 
dokoła, gdzie by je schować.

 

Dlatego to poeta tragiczny unika starannie 

wszystkiego,  co  mogłoby  ściągnąć  naszą 
uwagę  na  materialne  rysy  jego  bohaterów. 
Gdy  tylko  dojdą  troski  cielesne  do  głosu, 
zaraz  można  się  obawiać  komicznych  tonów. 
Toteż bohaterowie tragedii nie jedzą, nie piją, 
nie  grzeją  się  przy  ogniu.  A  nawet,  jeśli  to 
możliwe,  nie  siadają.  Usiąść  pośrodku  tyrady, 
toż  byłoby  to  przypomnieniem,  że  się  ma 
ciało! Napoleon, który czasem bywał dobrym 
psychologiem,  zauważył,  że  już  od  samego 
siadania  tragedia  przemienia  się  w  komedię. 
A  oto  jego  własne  słowa  na  ten  temat 
zachowane  w  Dzienniku  barona  Gourgaud 
(mowa  o  spotkaniu  z  królową  Prus  nazajutrz 
po  bitwie  pod  Jena):  „Przyjęła  mnie  tonem 
tragicznym,  jak  Chimena:  Sprawiedliwości! 
Sire!  Sprawiedliwości!  Magdeburg  !  etc.  — 
ciągnęła  dalej  w  tym  tonie,  który  mnie 
wprawiał  w  zakłopotanie.  W  końcu,  aby 
zmusić ją do zmiany zachowania, poprosiłem, 
ż

eby  usiadła.  Nic  innego  nie  może  lepiej 

przeciąć  sceny  tragicznej:  kiedy  się  siada, 
tragedia przechodzi w komedię" 

28)

.

 

A  teraz  poszerzmy  ten  obraz  —  c i a ł a  

g ó r u j ą c e g o   n a d   d u s z ą ;   otrzymamy  wnet 
coś  bardziej  ogólnego  —  z e w n ę t r z n ą   formę 
us i ł uj ą c ą   zdobyć  przewagę  nad g ł ę b o k ą  
treścią, literę t ł u m i ą c ą

 

93

 

background image

 
 

 

 

ducha.    Czyż  komedia  nie  stara  się  nam 
poddać    tej    właśnie    idei,    ilekroć    ośmiesza 
jakiś  zawód?  Adwokatowi,  sędziemu,  leka-
rzowi każe rozprawiać tak, jakby to drobnostką   
było      zdrowie      albo      sprawiedliwość, 
istotnym      zaś      istnienie     lekarzy,      sędziów, 
adwokatów  oraz  skrupulatne  przestrzeganie 
zewnętrznych  form  każdej  profesji.  W  ten 
sposób  środek  poczyna  górować  nad  celem, 
forma  nad  treścią,    a  profesja  nie  jest  już 
stworzona  na  użytek  ogółu,  tylko  ogół  na 
użytek  profesji.  Ustawiczna  troska  o  formę, 
machinalne      stosowanie      przepisów      wytwa-
rzają  coś  w  rodzaju  profesjonalnego  automa-
tyzmu,  analogicznego  do  tego,    który    przy-
zwyczajenia  cielesne  narzucają  duszy,  i  jak  on 
równie  śmiesznego.  Licznych  na  to  przykła-
dów  dostarcza  teatr.  Nie  zgłębiając  szcze-
gółowo  wariantów  owego  tematu,  przytoczmy 
kilka  zdań,  które  określają  go  całkiem  prosto. 
„Naszym  obowiązkiem  jest  wyłącznie  leczyć 
ludzi   podług   zasad   sztuki"   —   powiada 
Pan  Biegunka  w  Chorym  z  urojenia

29)

;  czytając 

natomiast  Miłość  lekarzem  słyszymy  doktora 
Pyskatego:   „Lepiej   jest   umrzeć   zgodnie z 
prawidłami,  niż  odzyskać  zdrowie  wbrew 
prawidłom".      „Bez    względu    na   to,   co   się 
może  zdarzyć,  formy  winny  być  zachowane" 
— w tej samej komedii mówi doktor Utrupisz,

 

zaś doktor Nożyk, jego konfrater, podaje tego 
powody:  „Jeden  człowiek  na  świecie  mniej, 
jeden  więcej,  to  nie  ma  znaczenia;  natomiast 
zaniedbana 

formalność 

wyrządza 

ciężką 

szkodę całemu ciału lekarskiemu" 

3

°'

)

Nie mniej 

wymowne  jest  odezwanie  sędziego  Gąski, 
jakkolwiek  zawiera  myśl  nieco  inną:  „Fo-
orma,  uważa  Wasza  Dostojność,  fo--orma! 
Niejeden,  który  śmieje  się  z  sędziego  w 
kubraku,  zadrży  na  sam  widok  prokuratora  w 
todze.  Fo-orma,  o,  fo-orma!" 

31) 

I  oto  mamy 

pierwsze  zastosowanie  prawa,  które  w  miarę 
postępu  naszych  badań  rysować  się  nam 
będzie  coraz  jaśniej.  Gdy  muzyk  ze  swego 
instrumentu  dobywa  jakiś  dźwięk,  to  za  nim 
jakby  same  z  siebie  idą  również  inne,  nie  tak 
silne  jak  on,  powiązane  już  określonymi 
stosunkami  i  nadające  mu  wskutek  tego 
połączenia  właściwą  barwę;  są  to  tony 
składowe—jak 

mówi 

się 

akustyce— 

podstawowego  dźwięku.  Czyż  nie  jest  po-
słuszna podobnemu prawu fantazja komiczna, 
nawet 

w  swych  najniedorzeczniej-szych 

wymysłach?  Rozpatrzmy  przykładowo  jedną 
taką  komiczną  nutę:  zewnętrzną  formę 
usiłującą  zdobyć  przewagę  nad  głęboką 
treścią.  Jeśli  nasze  analizy  były  ścisłe, 
powinna  ona  zawierać  następujące  tony  skła-
dowe: ciało dręczące ducha, ciało górujące

 

95

 

94

 

background image

 
 

nad  duchem.  A  zatem  skoro  tylko  poeta  ko-
miczny  dobędzie  ze  swojej  lutni  pierwszy 
dźwięk,  instynktownie  i  mimowolnie  zaraz 
dołączy doń drugi. Innymi słowy, powiększy 
ś

mieszność  p r o f e s j o n a l n y c h   p o c z y n a ń  

o ś m i e s z n o ś ć  c z y n n o ś c i  fizycznych.

 

Sędzia  Gąska,  wkraczający  na  scenę,  jąka 

się — czyż nie po to, by tym jąkaniem pomóc 
nam  w  zrozumieniu  swoistego  fenomenu, 
jakim  jest  zakamienialy  umysł,  widoczny  w 
całym  jego  zachowaniu?  Jakież  to  tajemne 
pokrewieństwo  łączyć  może  wadę  fizyczną  z 
ograniczeniem  duchowym?  A  może  znów 
chodzi tylko o to, by ta maszyna do wydawania 
wyroków  okazała  się  równocześnie  maszyną 
do  rzucania  słów?  Mniejsza  o  przyczynę.  W 
każdym  razie  żaden  inny  ton  składowy  lepiej 
nie mógł uzupełnić podstawowego dźwięku.

 

Molier  pokazując  na  scenie  dwóch  ko-

micznych  doktorów,  Stękałę  i  Pyskatego,  każe 
w  sztuce  Miłość  lekarzem  jednemu  z  nich 
mówić  powoli,  tak  by  swe  słowa  sylaba  po 
sylabie skandował, drugiemu natomiast obracać 
szybko  językiem.  Taki  sam  kontrast  rzuca  się 
w  oczy  u  adwokatów  pana  de  Fourceaugnac. 
Zwykle  w  rytmie  słów  tkwi  ta  fizyczna 
osobliwość, która ma uzupełniać

 

97

 

ś

mieszność  profesjonalnych  poczynań.  Tam 

zaś,  gdzie  autor  podobnej  wady  nie  wskazał, 
rzadko  kiedy  sam  aktor  nie  postara  się  jej 
sobie dorobić.

 

Istnieje  więc  jakieś  naturalne  i  przyjęte  w 

sposób  naturalny  pokrewieństwo  między  tymi 
dwoma 

obrazami, 

których 

bliskość 

ukazywaliśmy, 

między 

duchem 

nierucho-

miejącym  w  pewnych  formach  a  ciałem 
sztywniejącym  wskutek  pewnych  wad.  Otóż 
gdy  coś  naszą  uwagę  odwróci  już  to  od 
głębokiej  treści  ku  zewnętrznej  formie,  już  to 
od  strony  duchowej  ku  fizycznej  stronie,  w 
obu  wypadkach  to  samo  wrażenie  przekazane 
jest  wyobraźni,  ten  sam  rodzaj  komizmu 
dochodzi  w  obu  wypadkach  do  głosu.  Jak 
dotąd,  trzymaliśmy  się  wiernie  naturalnego 
kierunku  wyobraźni,  który  ona  zakreśla  w 
swym  pędzie.  Jest  to,  że  przypomnę,  drugi  z 
trzech kierunków, które wskazywał nam obraz 
centralny. 

Przed 

nami 

pozrstał 

ostatni. 

Przemierzyć go wypadnie nam teraz.

 

3.  —  Powróćmy  po  raz  -ostatni  do  cen-

tralnego  obrazu:  mechaniczności  powlekają-
__cei_ży£J£»  Istotą  żywą7  o  Eorą  tu  chodziło, 
była  istota  ludzka,  osoba.  Urządzenie  me-
chaniczne  jest  natomiast  rzeczą.  Śmiech  tedy 
budziło natychmiastowe przeobrażenie osoby

 

1 — Śmiech

 

background image

 
 

w rzecz (jeśli tylko ktoś zechce spojrzeć na ten 
obraz pod takim kątem). Atoli odstąpmy od idei 
mechanizmu,  idei  tak  ścisłej,  i  przejdźmy  do 
idei  szerszej,  idei  rzeczy  w  ogóle.  Otrzymamy 
nowy ciąg komicznych obrazów, które wyjdą na 
jaw zacierając kontury poprzednich i zawiodą 
do  nowego  prawa.  Oto  ono:  Jsmiejemy 
się_,_za  k a ż d y m   razem,  ilekr oć  os o b a 
sp.La.wia.joja, nas "wrarż e n i e r z e czy.

 

Ś

miejemy  się  z  Sancho  Pansy,  którego 

powalonego na płachtę podrzucano do góry jak 
piłkę.  Śmiejemy  się  z  barona  Miinchhau-sena 
przemienionego  w  kulę  armatnią  i  szybującego 
w  przestworzach.  Być  może  jednak  popisy   
cyrkowych   klownów   byłyby   dla tego prawa 
najlepszym sprawdzianem. Trzeba by tylko,  co 
prawda,    abstrahować  od  wszelkich    facecji  
ozdabiających  przedmiot popisu i skupić się na 
samym  przedmiocie  —  postawie,    skokach,  
ruchach,   stanowiących to, co  w  sztuce  błazna 
jest 

swoiście 

„błazeń-skiego". 

Zaledwie 

dwukrotnie  mogłem  obserwować  ten  rodzaj 
komizmu  w  czystej  postaci  i    w    obu  
wypadkach  odniosłem  to  samo wrażenie. Za 
pierwszym  razem  klowni  biegali  tam  i  z 
powrotem, potrącali się, wywracali, odbijali od 
siebie w jednostajnie przyspieszonym rytmie, z 
widocznym zamysłem,

 

99

 

by  osiągnąć    cr escendo.    Owe  p o d s k o k i  
coraz  bardziej  przykuwały  uwagę  publicz-
ności,  aż  zapomniała  pomału,  że  ma  przed 
sobą  ludzi  z  krwi  i  kości,  i  myślała  raczej  o 
walących  się  i  zderzających  ze  sobą  pa-
kunkach.    Złudzenie   było   później   jeszcze 
dokładniejsze.    Kształty    poczęły    się    za-
okrąglać,  ciała  toczyć  i  niemal      zwijać  się  w 
kule. Wreszcie powstał obraz, ku któremu cała 
ta scena zmierzała bezwiednie, obraz wielkich 
pił  gumowych  zewsząd  rzucanych  na      siebie.   
Druga      scena,      bardziej    jeszcze  prostacka, 
była  nie  mniej  pouczająca.  Zjawiło  się  dwóch 
ludzi  o  ogromnych  głowach,  całkiem  łysych 
czaszkach,  uzbrojonych  w  potężne      laski      i   
zaczęło    nimi  na  przemian  okładać      się      po   
łbie.      Tu      także      dało      się  zauważyć    owo   
stopniowanie.   Po   każdym ciosie ciało stawało 
się  jakby  bardziej  ociężałe  i  powolne,  coraz 
większą ogarnięte drętwotą. Uderzenia  stawały 
się  coraz  rzadsze,  za  to  coraz  cięższe  i 
głośniejsze.  Czaszki  dudniły  niesamowicie 
wśród ciszy zalegającej widownię. Wreszcie oba 
ciała  odrętwiałe  i  znieruchomiałe,  proste  jak 
drut, nachyliły się ku sobie, lagi po raz ostatni 
padły  na  głowy  z      odgłosem      olbrzymich   
cepów      walących  w    belki    dębowe    i  
wszystko    to    runęło    na  ziemię.  W  tej  samej 
chwili stała się jasna

 

 

 

7*

 

background image

 
 

100

 

sugestia,  którą  obydwaj  artyści  starali  się 
stopniowo  wpoić  widzowi:  „Przemienimy  się 
za chwilę, już przemieniliśmy się w drewniane 
manekiny".

 

Jak  widać,  jakiś  ciemny  instynkt  pozwala 

nawet      niewyrobionym      umysłom      przeczuć 
najbardziej   subtelne   wyniki   psychologicznych 
badań naukowych. Wiadomo już, że za pomocą 
sugestii 

można 

wywoływać 

za-

hipnotyzowanego      pacjenta      halucynacyjne 
wizje; powie się jemu, że ptak mu przysiadł na 
ręku,  to  spostrzeże  ptaka,  a  nawet  zobaczy  go, 
jak  odlatuje.  Na  to  jednak  trzeba,  by  sugestia 
zawsze 

była 

przyjmowana 

podobną 

łatwością.  Często  magnetyzer  osiąga  cel 
powoli,  stopniowo.  Zacznie  więc  od  przed-
miotów  rzeczywiście    spostrzeganych    przez 
pacjenta  i  spróbuje  postrzeżenie  to  z  wolna 
zamącić;  następnie,  krok  po  kroku,  wyłaniał 
będzie    z   tego    zamętu   dokładny    kształt 
przedmiotu,  którego  halucynację  pragnie  wy-
wołać.  To  właśnie  przydarza  się  przed  zaśnię-
ciem  wielu  osobom,  gdy  widzą,  jak  z  bez-
kształtnych  i  płynnych,  kolorowych  mas  za-
legających  pole  widzenia  wyłaniają  się  nie-
postrzeżenie  najrozmaitsze  przedmioty.  Stop-
niowe  przejście  od  mętnego  do  wyraźnego 
obrazu  należy  więc  bezsprzecznie  do  sugestii. 
Myślę, że można by odnaleźć go na dnie

 

wielu  sugestii  komicznych,  szczególnie  w  pła-
skim  komizmie,  gdzie  na  naszych  oczach 
zdaje się dochodzić do skutku przemiana osób 
w  rzeczy.  Istnieje  jeszcze  wiele  innych, 
bardziej  dyskretnych  chwytów,  będących  na 
przykład  w  użyciu  u  poetów  zmierzających 
bezwiednie  być  może  do  tego  samego  celu. 
Można  dzięki  stosownemu  rozkładowi  ryt-
mów,  rymów  i  niedorymków  ukołysać  naszą 
wyobraźnię,  wprawić  ją  w  miarowy  rytm 
powtarzalnością  i  przygotować  tą  drogą  na 
przyjęcie  podsuniętej  wizji.  Wsłuchajmy  się 
w te melodyjne wiersze Regnarda i zobaczmy, 
czy  ulotny  obraz  m a n e k i n a   nie  przemknie 
zaraz przez scenę naszej wyobraźni :

 

...Plus,  ii  doit  a  maints  particuliers  La 

somme  de  dix  mil  une  livre  une  obole,  Pour  l'avoir 
sans  relache  im  an  sur  są  parole  Habillć,  yoiture, 
chauffe,  chaussć,  gantć,  Alimcnte,  rasś,  dćsaltćre, 
porte

32

)

 

Coś  podobnego  spotykamy  w  kuplecie 

Figara (jakkolwiek chodzi tu prawdopodobnie 
o  poddanie  obrazu  raczej  zwierzęcia  niż 
rzeczy):  „[Hrabia]  Cóż  to  za  człowiek?  — 
[Figaro,  żywo]  Śliczny,  gruby,  krótki,  młody 
staruszek,  szpakowaty,  uczerniony,  wygolony, 
chytry,  zużyty,  przeżyty,  który  węszy, 
szpera,"" stęka i łaje bez przerwy" 

8S)

.

 

background image

 
 

102

 

Pomiędzy tymi dość rubasznymi scenami a 

owymi  subtelnymi  sugestiami  jest  jeszcze 
miejsce dla niezliczonych zabawnych efektów,  
które  daje  mówienie  o  ludziach  jak  o 
zwykłych rzeczach.  Oto dwa przykłady, które 
wybrałem  ze  sztuk  Labiche'a,  a  których  jest 
tam  krocie.  Pan  Perrichon  wsiadając  do 
wagonu  upewnia  się,  czy  nie  pogubił  swych 
paczek:  „cztery,  pięć,  sześć  —  przelicza  je 
zatem  —  żona  siedem,  córka  osiem  i  ja  
dziewięć"

34)

.      W  innej      sztuce      ojciec 

przechwala      się      wiadomościami      córeczki: 
„Bez  zająknienia  wyliczy  wszystkich  królów 
francuskich,    którzy  mieli    miejsce"

3S)

.      Ów 

zwrot k t ó r z y   mieli miejsce nie przemienia 
królów  w  rzeczy,  upodabnia  ich  wszakże  do 
bezosobowych zaszłości.

 

W  związku  z  tym  ostatnim  przykładem 

jedno podkreślę: zgoła nie trzeba posuwać się 
do  ostateczności  przy  utożsamianiu  osoby  z 
rzeczą,  aby  wywołać  efekt  komiczny  — 
wystarczy  ruszyć  tą  drogą  pozorując  na 
przykład  zamianę  osoby  na  funkcję  przez  nią 
sprawowaną.  Przytoczę  tu  słowa  pewnego 
mera  wiejskiego  z  powieści  Abouta:  „Pan 
Prefekt,  który  darzył  nas  zawsze  niezmienną 
ż

yczliwością,  jakkolwiek  od  1847  roku 

zmieniono go już kilkakrot-

 

nie...

 

103

 

Wszystkie      tego      rodzaju      powiedzonka 

zbudowane  są  wedle  tego  samego  wzorca. 
Skoro      znamy      ich      formułę,      moglibyśmy 
układać  je    teraz    bez    końca.    Atoli  sztuka 
nowelisty    lub    wodewilisty    nie    polegali 
tylko      na      układaniu      słów.      Najtrudniejszą 
rzeczą  jest  nadanie  słowom  sugestywnej  siły, 
uczynienia  ich  wiarogodnymi.  Dajemy  zaś  im 
wiarę  tylko  wtedy,  gdy  nam  zdają  się 
wypływać z  poszczególnych stanów duszy lub 
iść  w  parze  z  okolicznościami.  W  ten  sposób 
dowiadujemy  się,  że  pan  Perrichon  był 
niezmiernie  poruszony  udając  się  w  swą 
pierwszą  w  życiu  podróż;  a  znów  wyrażenie 
„mieć  miejsce"  należy  cło  tych,  które  niezli-
czoną  ilość  razy  musiały  padać  z  ust  dziew-
czynki    przepowiadającej      swe    lekcje      przed 
ojcem,  i  dlatego  kojarzy  się  nam  ono  z  odpo-
wiedzią   szkolną.   Wreszcie    zachwyt   nad 
machiną  administracyjną  może  zajść  aż  tak 
daleko, iż wydaje się wszystkim, że u prefekta 
nic  się  nie  zmieniło,  gdy  zmieniło  się  jego   
nazwisko,      i      że      urząd    jest      pełniony 
niezawiśle od urzędnika.

 

Zbyt  oddaliliśmy  się jednak  od  pierwotnej 

przyczyny  śmiechu.  Tak  już  się  składa,  że 
jakaś  forma  komiczna,  sama  przez  się 
niepojęta,  daje  się  zrozumieć  dopiero  przez 
swe podobieństwo z drugą formą

 

"  36)

 

background image

 
 

104

 

ś

mieszącą nas wskutek swego pokrewieństwa z 

trzecią  i  tak  dalej,  i  tak  dalej.  Toteż 
najjaśniejsza  i  najgłębsza  analiza  psycho-
logiczna  z  konieczności  musi  chybić  celu, 
jeżeli  nie  trzyma  się  nici,  wzdłuż  której 
wrażenie  komiczne  wędrowało  z  jednego 
krańca  danego  ciągu  na  drugi.  Skądże  jednak 
ta ciągłość, to postępowanie uparte do przodu? 
Cóż to za nacisk, cóż za dziwny napór posuwa 
komizm  ku  coraz  to  nowym  obrazom,  coraz 
odleglejszym  od  jego  źródeł,  aż  w  końcu 
rozdrabnia  się  i  gubi  w  nieskończenie 
odległych  analogiach?  A  jakaż  z  kolei  siła 
dzieli  gałęzie  drzewa  na  gałązki,  na  korzonki 
zaś  jego  korzenie?  Otóż  to  samo  nieuniknione 
prawo  zmusza  w  obu  wypadkach  żywą 
energię,  by  w  tak  małym  czasie,  jaki  jej 
przyznano,  zajęła  tyle  przestrzeni,  ile  zdoła. 
Taką  żywą  energią  jest  właśnie  fantazja 
komiczna,  osobliwa  roślina  wyrosła  bujnie  na 
skalistych  częściach  gruntu 

społecznego, 

czekająca chwili, gdy kultura pozwoli jej iść w 
zawody 

najbardziej 

wyrafinowanymi 

płodami artystycznymi. Co prawda, daleko cło 
wielkiej  sztuki  stąd,  dokąd  zaprowadziły  nas 
omawiane  przykłady  komizmu.  Ale  już  w 
następnym rozdziale zbliżymy się

 

105

 

do  niej  znacznie,  jakkolwiek  nie  całkiem. 
Poniżej  sztuki  leży  sztukmistrzostwo.  Wkro-
czymy  teraz  w  strefę  sztuczek,  dzielącą 
przyrodę  od  sztuki.  Pomówimy  o  wodewili-
stach i ludziach dowcipnych.

 

background image

 
 

R o z d z i a ł   d r u g i

 

Komizm        sytuacyjny        i 
słowny

 

Dotąd  szukaliśmy  komizmu  w  formach, 

postawach  i  ruchach.  Teraz  bodziemy  go 
wypatrywać  w  czynach  oraz  w  sytuacjach. 
Łatwo zresztą napotkać ten rodzaj komizmu w 
powszednim  życiu,  gdzie  nie  daje  się  jednak 
analizować najlepiej. Jeśli prawdą jest, że teatr 
ukazuje 

ż

ycie 

powiększeniu 

uproszczeniu,  to  komedia  mogłaby  w  tej 
osobliwej  materii  dać  nam  więcej  wskazówek 
niż  życie.  Być  może  powinniśmy  się  posunąć 

upraszczaniu 

dalej 

wrócić 

do 

najdawniejszych  wspomnień,  w  grach,  które 
tak  bawią  dziecko,  doszukując  sig  pierwszego 
zarysu  kombinacji,  które  budzą  śmiech  u 
dorosłych.  Zbyt  często  mówimy  o  uczuciach 
radości i smutku w ten sposób, jakby od razu 
już  dojrzałe  na  świat  przychodziły,  jakby 
ż

adne z nich nie miało własnych dziejów. Zbyt 

często  nie  zauważamy  nawet  w  większości 
naszych  silnych  wzruszeń,  ile  w  nich  jest  —• 
by tak rzec —

 

107

 

dzieci  ęcości.  Gdyby  się  przyjrzeć  im  z  bliska, 
wiele  obecnych  radości  okazałoby  się  jedynie 
wspomnieniami  radości  minionych!  Kto  wie,   
co    pozostałoby    z    naszych      wzruszeń,  gdyby 
sprowadzić 

je 

tylko 

do 

tego, 

cośmy 

rzeczywiście      odczuli,      i      oddzielić      je      od 
zapamiętanych  doznań?    Któż    to  wie,    czy  od 
pewnego  wieku  nie  okazujemy  się  już 
nieczułymi  na  świeże  i  nowe  radości,  czy 
najmilsze        uciechy        dojrzałego        człowieka 
mogą   być   czym   innym   niż   wskrzeszonymi 
uczuciami  dzieciństwa,  coraz  rzadziej  nas 
owiewającym    wonnym      tchnieniem  lat 
minionych.  Jakkolwiek  rozstrzygnięto  by  to 
dość  ogólne  zagadnienie,  jeden  jego  punkt  jest   
niepodważalny:      nie      można      przekreślić   
ciągłości      między      przyjemnością,    jaką  ma   
dziecko   z   zabawy, a tą  samą  przyjemnością,   
jaką    odczuwa    dorosły.     Ko_^_... media jest  
zabawą,      zabawą      udającą    życie.  Dzieci  
bawią się  lalkami i  marionetkami,  poruszając  
nimi    za    pomocą    sznurków,    i    być  może  
również  my  w    niciach  zawiązujących  sytuacje 
komediowe  powinniśmy  doszukiwać  się   tych   
samych,   choć w  długim  użyciu  ścieńczonych  
sznurków?  Ruszmy  więc  w  drogę  wychodząc 
od 

zabaw 

dziecinnych. 

Prześledźmy 

ów 

nieznaczny  postęp,      skutkiem    którego    w  
rękach  dziecka

 

background image

 
 

io8

 

marionetki  poczynają  rosnąć,  ożywiać  się  i 
dochodzić w końcu do tego chwiejnego stanu, 
kiedy przeobrażają się w ludzi pozostając wciąż 
marionetkami. Mielibyśmy tedy do czynienia z 
bohaterami komedii. Można na nich sprawdzić 
prawo,  które  zdołaliśmy  przewidzieć  w 
poprzednich  analizach,  a  którym  określimy 
wodewilową sytuację: korrncz,ny będzie  każdy 
ciąg  c zy_n ów_ jLzd-ax-zen7 'TCfo^rfnarzuc i na 
m  Tluzję  życia.,  a  zjirazem  wyraźne 
"poczucie m e c h a n i c zn e g o  u kł a d u ;  "

 

1.  —  S p r ę żyn o w y  di abełek.  Jako 

dzieci  bawiliśmy  się  wszyscy  diabełkiem 
wyskakującym  z  pudełka;  przyduszany  zaraz 
się  prostował,  niżej  spychany  wyskakiwał 
wyżej, przykrywany wieczkiem często potrafił 
nawet  je  wyważyć.  Nie  wiem,  jak  bardzo 
starodawna  jest  owa  zabawka,  lecz  sposób 
zabawy,  którego  dostarcza,  z  pewnością  jest 
odwieczny.  Na  upór  odpowiada  się  tutaj 
uporem, z których jeden, czysto mechaniczny, 
daje  w  końcu  za  wygraną,  a  drugi  szczerze 
tym się bawi. Tak samo bawi się kot z myszą, 
gdy  puszcza  ją  co  pewien  czas  jak  sprężynę, 
by zaraz ją powstrzymać uderzeniem łapy.

 

Przejdźmy teraz do teatru. A zaczniemy

 

109

 

oci  teatrzyku  Guignola.  Jak  tylko  Komisarz 
zaczyna  się  awanturować,  zaraz  dostaje  jak 
trzeba,  a  więc  kijem,  co  go  powala  na  ziemię. 
Wstaje,  następny  cios  znowu  go  zwala  z  nóg. 
Po  nowej  recydywie  nowa  kara.  W  jedno-
stajnym  rytmie  sprężającej  się  i  rozprężającej 
sprężyny  Komisarz  pada,  wstaje,  pada,  a 
ś

miech na widowni coraz potężniejszy.

 

Wystawmy  sobie  sprężynę  tym  razem  du-

chowej  natury.  Myśl,  która  ciśnie  się  na  usta, 
którą.chce  się  stłumić,  która  jednak  wyrywa 
się  skutecznie...  Potok  słów,  który  z  ust  się 
leje,  który  się  tamuje,  który  mimo  to  płynie 
dalej...  Mamy  oto  nowy  obraz  siły,  która 
stawia  opór  zwalczającej  ją  drugiej  sile. 
Wszelako  obraz  ten  utracił  swoją  ma-
terialność. Opuściliśmy już teatrzyk Guignola i 
znaleźliśmy się na prawdziwej komedii.

 

Wiele  scen  komicznych  można  sprowa-

dzić do tego prostego typu. W Małżeństwie Z 
musu

37)

  komizm  sceny  między  Sgana-relem  a' 

Pankracym  bierze  się  z  konfliktu  powstałego 
między  zamiarem  Sganarela,  który  pragnie 
zmusić  filozofa  do  słuchania,  a  uporem 
Pankracego,  który  jest  istną,  funkcjonującą 
automatycznie  maszyną  do  mówienia.  W 
miarę 

jak 

scena 

ta 

postępuje, 

obraz 

sprężynowego  diabełka  zarysowuje  się  coraz 
bardziej, do tego

 

background image

 
 

 

 

stopnia,  że  same  postacie  w  końcu  nabierają 
podobnego  ruchu,  kiedy  to  Sganarel  raz  po 
raz wypycha Pankracego za kulisy, ten zaś raz 
po  raz  powraca  na  scenę  dla  podjęcia 
przerwanej  przemowy;  i  gdy  Sga-narelowi 
nareszcie  udało  się  zatrzasnąć  za  Pankracym 
drzwi  domu  (powinienem  powiedzieć— 
wieczko  pudełka),  głowa  filozofa  ukazuje  się 
po  chwili  w  oknie,  jakby  zdołała  wieko 
wysadzić.

 

Podobną  grę  sceniczną  oglądamy  w 

Chorym  z  urojenia.  Obrażona  przez  Argana 
medycyna  grozi  mu  —  pod  postacią  Pana 
Czyściciela  —  wszystkimi  możliwymi  choro-
bami.  Za  każdym razem,  gdy Argan wstaje z 
fotela,  jakby  chcąc  zamknąć  usta  Czyści-
cielowi,  ten  znika  niczym  pociągnięty  za 
kulisy,  by  po  chwili  niejako  znów  pchnięty 
sprężyną  wychynąć  zza  nich  z  nowym 
złorzeczeniem.  Raz  po  raz  rzucany  żałosny 
okrzyk „Panie doktorze!" podkreśla wszystkie 
momenty tej farsy.

 

Oto  sprężyna  —  napięta,  odskakuje,  by 

ponownie się naprężyć. Co w tym obrazie jest 
najistotniejsze? Przyjrzyjmy się mu z bliska, a 
dostrzeżemy 

jeden 

najpospolitszych 

chwytów komedii klasycznej, powtórzenie.

 

Na czym polega komizm płynący z po-

 

wtarzania  różnych  słów  na  scenie?  Daremnie 
szukalibyśmy  teorii  komizmu,  która  dałaby 
zadowalającą    odpowiedź    na   tak   proste 
pytanie.   Zagadnienie   pozostanie    zaś   nie 
rozstrzygnięte   dopóty,   dopóki   zechce   się 
tłumaczyć jakiś zabawny rys  nim samym w 
oderwaniu  od  tego,  co  nam  sugerował. 
Nigdzie   indziej   tak   bardzo   nie   zdradza 
swego      niedostatku  powszechnie  stosowana 
dziś metoda, jak tutaj. Prawda zaś jest taka, że 
z  wyjątkiem  kilku  szczególnych  przypadków, 
do których później powrócę, powtórzenie słowa 
nie jest śmieszne samo przez się. Pobudza nas 
do  śmiechu  dlatego,  że  symbolizuje  pewną 
osobliwą grę duchowych żywiołów,  które  same  
są  symbolem gry  czysto materialnej. Jest to 
zabawa  kota  z  myszą,  zabawa      dziecka      ze   
sprężynowym      diabełkiem  wyskakującym  z 
pudełka, 

lecz 

zabawa 

wyrafinowana,   

uduchowiona,      przeniesiona  w  sferę  uczuć  i 
myśli.  Sformułujmy  więc  prawo,  które  określa, 
według  mnie,  najważniejsze  efekty  komiczne 
wynikające  z  powtarzania  słów  na  scenie: 
WJcomicznympjowla-r z a n i u   słów  są  na 
ogół  obecne  dwa  elementy,  t ł u m i o n e  
uczucie, które  gwał-Townie się  rozpręża, 
oraz myśl, k t ó r a   bawi     się     ponownym     
tłumieniem uczucia.

 

III

 

IIO

 

background image

 
 

112

 

Gdy  Doryna  opowiada  Orgonowi  o  nie-

domaganiach  jego  żony,  ten  zaś  przerywa  jej 
ustawicznie pytaniem o zdrowie Tar-tuffe'a 

88)

powracające  stale  słowa:  „A  Tar-tuffe?" 
sprawiają  na  nas  wrażenie  odskakującej 
sprężyny.  Doryna  znowu  bawi  się  ściskaniem 
owej  sprężyny  ponawiając  za  każdym  razem 
opowieść  o  dolegliwościach  Elmiry.  A  kiedy 
Skapen donosi staremu Gerontowi o porwaniu 
jego  syna  i  uwięzieniu  na  owym  słynnym 
statku,  dodając  co  chwila,  że  trzeba  jak 
najszybciej  stamtąd  go  wykupić,  to  bawi  się 
skąpstwem  Geronta  zupełnie  jak  Doryna 
zaślepieniem 

Orgona. 

Skąpstwo, 

ledwo 

poskromione,  podnosi  automatycznie  głowę  i 
ten  automatyzm  chciał  właśnie  oddać  Molier 
mechanicznie 

powtarzanym 

zdaniem 

zdradzającym  żal  za  pieniędzmi,  które  trzeba 
będzie  utracić: 

5

,Po  kiegóż  diabła  łaził  na  ten 

statek?" 

a9) 

To samo można zauważyć w scenie, 

w  której  Walery  stara  się  odmalować 
Harpagonowi  cienie  małżeństwa,  które  ten 
każe  zawrzeć  swej  córce  z  człowiekiem  nie 
kochanym,  nie  domagającym  się  wszakże 
posagu; 

tyradę 

przerywa 

stale 

okrzyk 

skąpstwa:  „Bez  posagu!"

4

^  Dostrzegamy  za 

tym  automatycznie  powracającym  zwrotem 
mechanizm

 

"3

 

powtórzenia,   który   uruchamia jakaś  myśl 
natrętna.

 

Niekiedy,   co   prawda,   wypatrzyć   ów 

mechanizm  jest  o  wiele    trudniej.  Natykamy 
się  tutaj  na  nową  trudność  w  teorii  komizmu. 
Bywają   takie   przypadki,   w   których   cała 
wartość  sceny  tkwi    w  jednej    postaci;  roz-
dwaja    się  ona  na  naszych  oczach,  zaś  jej 
rozmówca  odgrywa  wówczas  rolę  pryzmatu, 
jeśli  tak  wolno  powiedzieć,  umożliwiającego 
owo  rozszczepienie.  Jak  widać,  moglibyśmy 
łatwo  obrać  błędną  drogę,    gdybyśmy  do-
szukiwali się źródeł efektu komicznego w tym, co   
oglądamy   i   słyszymy,   w   zewnętrznej scenie 
rozgrywającej się między  postaciami, a  nie  w 
owej  wewnętrznej  komedii,  którą  jedynie 
scena  ta  odbija.  Prześledźmy  to  na 
przykładzie.  Kiedy  Alcest  odpowiada  Oron-
towi   dopytującemu   się,   czy jego  wiersze są  
liche,   za każdym  razem z uporem to samo: 
„Tegonie mówiłem" 

4l)

, to powtarzanie   to  jest  

już      komiczne,      niemniej      jest  rzeczą   
oczywistą,      że      Oront      nie      wiedzie  z 
Alcestem  analizowanej  powyżej  zabawy. 
Miejmy  się  na  baczności!  Jest  w  Alceście 
dwóch  ludzi,  z  jednej  strony  „mizantrop", 
który   sobie   poprzysiągł   mówić   ludziom 
prawdę  w  oczy,   z   drugiej   zaś  szlachcic,

 

8 — Śmiech

 

background image

 
 

który  nie  może  od  razu  wyzbyć  się  form 
grzeczności,  czy  też  po  prostu  porządny 
człowiek cofający się w decydującym momencie, 
kiedy  to  należało  przejść  od  słowa  do  czynu, 
zranić  czyjąś  miłość  własną,  zadać  cierpienie. 
Istotna scena nie rozgrywa się tu więc między 
Alcestem  a  Orontem.  lecz  między  Alcestem  a 
nim  samym.  Spośród  obydwóch  Alcestów 
jeden  jest  gotów  wybuchnąć,  a  drugi  zatyka 
mu  usta,  gdy  tamten ma  wszystko  powiedzieć. 
Każdy  okrzyk  „Tego  nie  mówiłem!"  oddaje 
wzrastający  wysiłek,  by  zdławić  coś,  co  prze 
nieustępliwie i ciśnie się na zewnątrz. Ton tych 
okrzyków  staje  się  coraz  gwałtowniejszy, 
albowiem  narasta  w  Alceście  coraz  większy 
gniew nie na Oronta, jak zapewne sądzi, ale na 
siebie samego. I w ten sposób sprężyna napina 
się  od  nowa,  napina  coraz  silniej,  prowadząc 
do 

końcowego 

rozprężenia. 

więc 

mechanizm powtórzenia znowu jest taki sam.

 

Jeżeli  ktoś  postanawia  mówić  tylko  to,  co 

myśli,  choćby  miał  „do  upadłego  walczyć  z 
całym  światem" 

42)

,  nie  musi  to  być  niczym 

komicznym  —  takie  jest  życie,  samo  życie! 
Jeśli  ktoś  inny  wskutek  łagodnego  charakteru, 
egoizmu  lub  wzgardy  woli  obsypywać  ludzi 
pochlebstwami, to również takie jest życie

 

i  nic  w  tym  jeszcze  nie  ma  śmiesznego.  I 
gdyby nawet połączyć  obu tych ludzi  ze  sobą, 
sprawić, 

ż

eby 

taka 

postać 

wahała 

się 

nieprzerwanie  między  szczerością,  co  rani,  a 
grzecznością,  która  zwodzi,  to  te  zmagania 
dwóch  przeciwnych  uczuć  nadal  nie  będą 
ś

mieszne, nadal pozostaną poważne, o ile tylko 

oba  uczucia  zespolą  się  mocą  samego  swego 
przeciwieństwa  i  razem  j u ż   postąpią  dalej, 
doprowadzając  do  nowego,  złożonego  stanu 
duszy,  by  wreszcie  osiągnąć  modus  vivendi 
wywołujący  w  nas  wrażenie  życia,  wrażenie 
pełne  komplikacji.  Wszelako  przyjmijmy 
teraz,  że  te  uczucia  występują  u  człowieka  z 
temperamentem 

postaci 

czystej 

nieugiętej,  każmy  temu  człowiekowi  wahać 
się  między  jednym  a  drugim,  a  przede 
wszystkim  spowodujmy,  by  te  wahania 
nabrały  mechanicznego  charakteru  przyjmując 
znaną 

formę 

prostego, 

dziecinnego, 

powszechnie  używanego  przyrządu.  I  tym 
razem otrzymamy obraz podsuwany nam dotąd 
przez 

ucieszne 

przedmioty, 

obraz 

mechaniczności 

przenikającej 

ż

ycie;. 

Otrzymamy coś komicznego.

 

Zatrzymaliśmy  się  dłużej  nad  obrazem 

sprężynowego diabełka, żeby wytłumaczyć, w 
jaki 

sposób 

fantazja 

komiczna 

obraca 

stopniowo materialny mechanizm w du-

 

 

 

8*

 

background image

 
 

n6

 

chowy.  Zbadajmy  jeszcze  parę  innych  gier, 
poprzestając  już  tylko  na  ogólnikowych 
uwagach.

 

2.  —  M a r i o ne t k a .   Niezliczone  są  takie 
sceny  w  komediach,  gdzie  postaciom  zdaje 
się,  że  to  z  własnej  woli  mówią  coś  i  robią, 
gdzie  więc  zachowują  najistotniejszą  rzecz  z 
ż

ycia,  podczas  gdy  podpatrzone  od  innej 

strony   okazują   się   zwykłymi   zabawkami w    
rękach    kogoś     drugiego,     kto    nimi po    
prostu        się          bawi.          Niewiele        dzieli 
Geronta  i  Arganta,  którymi  porusza  Skapen, 
od     pajacyka,     którego za sznurki      pociąga 
dziecko.    Posłuchajmy    zresztą,    co    mówi 
sam      Skapen:      „Obmyśliłem    już      mecha-
nizm",      „Same      nieba      pchają  jednego  po 
drugim  w  me  sieci" 

43)

  itp.  Widz  oczywiście 

staje   po   stronie   hultaja  już   to   wskutek 
naturalnego instynktu, już to wskutek tego, że   
przynajmniej      w      wyobraźni      woli      być 
oszukującym   niż   oszukiwanym;   wiąże   się 
tedy  z  hultajem  i  odtąd  sam  zaczyna  wodzić 
po  scenie  marionetką,   której   sznurki  ujął w 
ręce,  niczym  dziecko,  które  ją  wydostało  na 
chwilę  od  towarzysza  zabawy.  Jednakowoż 
ten  ostatni  warunek  nie  jest  nieodzowny. 
Równie    dobrze   możemy   pozostać    poza 
obrębem   tego,   co   się   dzieje   na   scenie,

 

117

 

bylebyśmy zachowali wyraźne poczucie układu 
mechanicznego. Ma to miejsce w przypadkach, 
kiedy  postać  komediowa  waha  się  między 
dwoma  przeciwnymi  postanowieniami,  z 
których  każde  jednakowo  ją  pociąga;  tak  też 
dzieje  się  z  Panurgiem  zasięgającym  rady  w 
sprawie  swojego  ożenku  raz  u  Pawła,  a  raz 
znowu  u  Gawła

44)

.  Zwracam  uwagę,  że  autor 

komediowy 

zawsze 

stara 

się 

p e r s o n i f i k a c j ę  

obu 

sprzecznych 

postanowień,  bo  jeżeli  nie  widzom,  to 
przynajmniej  aktorom  trzeba  dać  do  rąk  nici 
akcji.

 

Cała  powaga  życia  wypływa  z  naszej 

wolności.  Uczucia,  których  dojrzewaniem 
pokierowaliśmy,  namiętności,  których  wylę-
ganiu  dopomagaliśmy  walnie,  czyny,  nad 
którymi zastanawialiśmy się długo i od których 
zdołaliśmy  się  powstrzymać  albo  któreśmy 
spełnili,  to  wszystko  wreszcie,  co  od  nas 
pochodzi  i  co  do  nas  przynależy  —  tylko  to 
nadaje 

ż

yciu 

ton 

poważny, 

niekiedy 

~źal"~~nawet  tragiczny,,  Czego  trzeba,  żeby  to 
wszystko  przekształcić  w  komedię?  Trzeba 
sobie  wyobrazić,  że  pozorna  wolność  skrywa 
pod  sobą  grę  sznurków  i  że  na  tym  padole 
wszyscy jesteśmy, jak mówi poeta,

 

...uniżonymi 

marionetkami, 

których nić jest w rękach Konieczności

46

',

 

background image

 
 

n8

 

Nie  ma  więc  takiej  sceny  —  autentycznej, 
poważnej,  a  nawet  tragicznej,  której  fantazja 
nie  mogłaby  obrócić  w  śmieszność  przez 
odwołanie się do tego prostego obrazu. Nie ma 
takiej  gry,  przed  którą  obszerniejsze  pole 
stałoby otworem.

 

3.  —  Ś n i e ż n a   k u l a .  Im  więcej  poznajemy   
chwytów      komediowych,      tym      lepiej 
pojmujemy  rolę  wspomnień  z  dzieciństwa. 
Wspomnienia  takie  mniej  może  się  wiążą  z  tą 
czy  inną  gra  konkretną,  bardziej  natomiast 
dotyczą  mechanicznego  porządku,    którego 
owa   gra   jest   zastosowaniem.    Ten   sarn 
ogólny  porządek  może  zresztą  występować  w 
grach  najrozmaitszych,  podobnie  jak  ta  sama 
aria 

operowa 

rozbrzmiewa 

różnych 

fantazjach    muzycznych.      Albowiem    rzeczą 
jedynie  ważką,  rzeczą  poruszającą  umysł, a 
przechodzącą  niepostrzeżenie  i  stopniowo  z 
dziecięcych gier w zabawy ludzi dorosłych, jest 
s c h e m a t  kombinacji lub — jeśli kto woli — 
formuła    abstrakcyjna,    której      owe  gry  i  
zabawy są zastosowaniem.  Oto  dla przykładu 
ś

nieżna  kula,  która  toczy    się  po  zboczu,        a    

tocząc        rośnie.        Albo        weźmy  ołowianych 
ż

ołnierzyków  ustawionych  rządkiem;  jeśli 

pchnąć  jednego,  padnie  na  drugiego,  który  z 
kolei trzeciego powali, i w koń-

 

"9

 

cu dojdzie do tego, że wszyscy legną na ziemi. 
Albo 

niech 

to 

będzie 

pieczołowicie 

wznoszony  domek  z  kart  —  pierwsza  z  nich, 
trącona,  nie  chce  się  przewrócić,  lecz  już 
druga,  zachwiana,  gotowa  jest  to  zrobić,  i  tak 
praca  zniszczenia,  coraz  szybsze  robiąc 
postępy,  zdąża  w  zawrotnym  tempie  ku 
końcowej  katastrofie.  Jakkolwiek  mamy  tutaj 
do  czynienia  z  odrębnymi  przedmiotami,  na-
suwają one jednak tę samą abstrakcyjną wizje: 
skutek  nakładając  się  na  siebie  ulega  takiemu 
wzmocnieniu, 

ż

przyczyna, 

zrazu 

nie 

rzucająca  się  w  oczy,  doprowadza  mocą 
koniecznego  postępu  do  wyników  równie 
ważkich,  co  niespodziewanych.  Otwórzmy 
teraz pierwszą z brzegu książkę z obrazkami dla 
dzieci,  a  przekonamy  się,  jak  ten  sam 
porządek  przesuwa  się  już  ku  formie  sceny 
komicznej.  Oto  widzimy  na  obrazku  (z  „serii 
Epinalskiej" 

46)

,  którą  mam  właśnie  pod  ręką) 

gościa  wkraczającego  pośpiesznie  do  salonu: 
potrąca  jakąś  panią,  której  wypada  z  rąk 
filiżanka  wprost  na  starszego  pana,  który 
uskakując  wybija  w  oknie  szybę,  która  spada 
na  ulicę  na  głowę  policjanta,  który  zwołuje 
całą policję itd. Tenże porządek pojawia się w 
obrazkach  dla  dorosłych.  W  dowcipach 
rysunkowych 

przedstawiających 

historyjki 

„bez słów" spo-

 

background image

 
 

I2O

 

tykamy  często  przedmioty,  które  zmieniają 
swe  miejsce,  pociągając  za  sobą  też  ludzi; 
zmiana    położenia    przedmiotu    prowadzi w  
sposób    mechaniczny,      scena    po      scenie,  do 
zmiany  coraz  bardziej  opłakanego  położenia 
ludzi.  Przejdźmy  jednak  do  komedii.  Ileż    to  
scen    krotochwilnych,    ileż    samych  komedii 
daje  się  sprowadzić  do  tego  prostego  wzorca! 
Proszę 

tylko 

przeczytać 

opowiadanie   

Pieniackiego      z      Pieniaczy

47

>:      postępowanie   

sądowe   wszczęte   dla   wiązki   siana pochłania   
lwią      część      majątku      pieniacza,  jako    że  
każdy    proces    przechodzi      w      procesy    
kolejne    i    cały    mechanizm    idzie  coraz  
szybciej   (poczucie  tego  przyspieszenia   daje   
nam      znakomicie      Racine      coraz  bardziej 
skracając  rozprawom  terminy).  Podobny  
układ      noszą    sceny    z    Don  Kichota,  na  
przykład      scena    w    zajeździe,      kiedy    to 
wskutek  osobliwego  zbiegu  okoliczności  po-
ganiacz mułów uderza Sancho  Pansę,  ten zaś 
wpada  na  Maritornę,  na  którą  przewraca  się 
znów oberżysta itd.   Przejdźmy na koniec do 
wodewilów.  Czyż  trzeba  wyliczać  wszystkie 
postacie,  jakie  przybiera  tu  jedna  i  ta  sama 
kombinacja?  Poprzestańmy  na  tej,  którą   
wykorzystuje   się   najczęściej:   jakoż pewien 
przedmiot  materialny  (list,  dla  przykładu), 
niezwykłej wagi dla pewnych osób,

 

121

 

ma  zostać  odnaleziony  za  wszelką  cenę  — 
nieuchwytny,  wymyka  się  z  rąk  w  chwili, 
gdy już zdawał się w nie wpadać, i tak tocząc 
się  przez  całą  sztukę  pociąga  za  sobą  coraz 
poważniejsze, 

coraz 

mniej 

spodziewane 

wypadki.  Wszystko  to  niezmiernie  przypo-
mina  gry  dziecięce  tudzież  daje  zawsze  efekt 
ś

nieżnej kuli.

 

O  swoistości  mechanicznej  kombinacji 

stanowi  jej  odwracalność.  Dziecko  bawi  się 
widząc,  jak  kula  rzucona  na  kręgle  przewraca 
wszystko  po  drodze  szerząc  coraz  -większe 
spustoszenie;  śmieje  się  wszak  jeszcze  bardziej, 
gdy  kula  po  tych  wszystkich  zwrotach, 
nawrotach  i  chybotaniach  wraca  do  punktu 
wyjścia.  Innymi  słowy,  opisywany  przed 
chwilą 

mechanizm 

budzi 

już 

wtedy 

wesołość, gdy jego bieg jest tylko prosty, lecz 
budzi  ją  jeszcze  bardziej,  gdy  jest  to  bieg 
okrężny  i  skutkiem  fatalnego  sprzęgnięcia 
przyczyn  ze  skutkami  wszystkie  wysiłki 
postaci  kończą  się  doprowadzeniem  jej  po 
prostu 

do 

dawnego 

miejsca. 

Prawie 

wszystkie  farsy,  jak  to  zobaczymy,  krążą 
wokół  tej  idei.  Oto  słomkowy  kapelusz,  prosto 
przywieziony  z  Włoch

48)

;  przypadkiem  zjada 

go  koń;  w  całym  Paryżu  jest  tylko  jeszcze 
jeden  taki  kapelusz  i  trzeba  odnaleźć  go  za 
wszelką cenę;

 

background image

 
 

122

 

kapelusz ten, który wymyka się z rąk w chwili, 
kiedy  już  ma  się  go  schwycić,  każe  biegać  za 
sobą  przez  całą  sztukę  głównej  postaci,  ta  zaś 
sprawia,  że  za  nią  biegają  inne  postacie, 
zupełnie  jak  magnes,  który  przenosząc  swoją 
właściwość 

cząsteczki 

na 

cząsteczkę, 

przyciąga  ku  sobie  rządkami  żelazne  opiłki;  i 
gdy  nareszcie  po  tym  korowodzie  zdarzeń  ceł 
wydaje  się  już  osiągnięty,  upragniony  kapelusz 
okazuje  się  tym  samym,  który  dawno  już 
został zjedzony przez konia. Nic inną ody-seję 
znajdujemy  w  drugiej,  niemniej  słynnej 
komedii 

Labiche'a

49)

Pokazuje 

się 

nam 

najsampierw starego kawalera oraz starą pannę 
zajętych  grą  w  karty,  czym  zabawiają  się 
codziennie od dawna; oboje, wszelako każde w 
tajemnicy  przed  drugim,  zwracają  się  do  tego 
samego  biura  matrymonialnego;  przechodząc 
przez 

tysięczne 

trudności, 

od 

jednego 

nieporozumienia  w  drugie,  biegną  przez  całą 
sztukę  na  schadzkę,  która  znowu  ich  styka  ze 
sobą.  Ten  sam  efekt  kołowy,  ten  sam  powrót 
do  punktu  wyjściowego  występuje  w  całkiem 
ś

wieżej 

sztuce 

50)

Oto 

prześladowany 

małżonek  dostrzega  w  rozwodzie  jedyny 
sposób ucieczki przed żoną i teściową, żeni się 
jednak po raz drugi, i ta złożona coraz bardziej 
gra małżeństw

 

123

 

i  rozwodów  sprowadza  mu  pod  dach  dawną, 
lecz  teraz  jeszcze  trudniejszą  do  zniesienia 
ż

onę...  w  postaci  nowej  teściowej.  Gdy  się 

weźmie  pod  uwagę  nasilenie  tego  rodzaju 
komizmu,  nie  można  się  dziwić,  że  poruszył 
wyobraźnie 

licznych 

filozofów. 

Przedsięwziąć  tak  długą  drogę,  by  powrócić 
mimowiednie do punktu wyjścia, to nic innego, 
jak  podjąć  ogromny  wysiłek  dla  niebyłego 
wyniku. Mogło to być pokusą do odpowiednich 
określeń  komizmu.  I  tak  być  może  Herbert 
Spencer 

5l)

  powziął  myśl,  że  śmiech  jest 

oznaką  wysiłków  trafiających  w  próżnię.  A 
już  Kant  powiedział:  „Śmiech  pochodzi  z 
oczelijw^i^~kTofe~ńagle 

obraca 

sig_ 

wrji\yecz'^

52)

.  Trzeba  przyznać,  że  te  definicje 

ś

miało  dałyby  się  odnieść  do  naszych 

ostatnich  przykładów,  jakkolwiek  należałoby 
poddać  formułę  pewnym  ograniczeniom, 
ponieważ  wiele  jest  zbędnych  wysiłków, które 
bynajmniej nie budzą śmiechu. Wszelako, o ile 
w ostatnich przykładach mamy do czynienia z 
potężną przyczyną doprowadzającą do nikłego 
skutku,  o  tyle  już  przedtem  przytaczaliśmy 
dość  takich,  które  mogą  podsunąć  określenie 
przeciwne:  wielkie  skutki  wywołane  słabą 
przyczyną.  To  prawda,  że  ta  druga  definicja 
nie więcej jest warta niż pierwsza.

 

background image

 
 

124

 

Bo  też  dysproporcja  między  przyczyną  a  sku-
tkiem,  czy  od  jednej  czy  od  drugiej  strony 
brana, nie jest bezpośrednio źródłem śmiechu. 
Jakoż  śmiejemy  się  z  czegoś,  co  w  pewnych 
przypadkach  owa  dysproporcja  może  nam 
ukazać, 

mianowicie 

ze 

swoistego 

me-

chanicznego  układu,  który  możemy  dzięki 
niej  dojrzeć  za  ciągiem  przyczyn  i  skutków. 
Kto spuści z oka ów układ, wypuści również z 
rąk  nić,  która  go  może  poprowadzić  poprzez 
labirynt  komizmu,  prawidło  zaś,  którego  miał 
zamiar 

się 

trzymać, 

aczkolwiek 

może 

odpowiednie  do  kilku  należycie  dobranych 
przypadków,  jest  narażone  na  niefortunne 
spotkanie  z  pierwszym  lepszym  przykładem, 
który je obali zupełnie.

 

Cóż  tedy-śmieszy  nas  w  tym  mechanicz-

nym  układzie?  Zaiste,  jest  rzeczą,  dziwną,  że 
dzieje  jakiegoś  osobnika  albo  dzieje  grona 
ludzi  wydają  się  nam  w  pewnej  chwili  grą 
trybów, sprężyn lub sznurków, skąd się bierze 
atoli  swoista  cecha  tej  dziwności?  Dlaczegóż 
jest  komiczna?  Odpowiemy  na  to  pytanie,  a 
narzucało  się  ono  nam  już  pod  wieloma 
postaciami,  w  ten  sam  jak  zawsze  sposób. 
Nieugięty  mechanizm,  który  przychwytujemy 
od  czasu  do  czasu  niczym  intruza  w  żywym 
paśmie spraw ludzkich, ma dla nas szczególną

 

125

 

wartość,  ponieważ  oddaje  jakby  roztarg-
nie nie  życia.  Gdyby  zdarzenia  mogły  bez 
przerwy czuwać nad swym biegiem, nie byłoby 
zbieżności,  zetknięć,  dróg  okrężnych;  wszystko 
toczyłoby  się  naprzód,  nieustannie  robiąc 
postępy.  A  gdyby  ludzie  zawsze  baczyli  na 
ż

ycie,  gdybyśmy  wszyscy  stale  pozostawali w 

styczności  z  innymi  i  z  samymi  sobą,  to  nigdy 
nic nie działoby się w nas za pomocą sprężyn 
lub  sznurków.  Komizm  stanowi  tę  stronę 
osoby,  którą  jest  ona  podobna  do  rzeczy, 
stanowi  ów  wzgląd  zdarzeń  ludzkich,  który 
naśladuje  "swym  swoistym  usztywnieniem 
czysty,  najzwyklep  szy  mechanizm,  automat, 
zgoła  ruch  nieożywiony.  Wyraża  tedy  swego 
rodzaju  niedoskonałość,  indywidualną  lub 
zbiorową, 

wymagającą 

natychmiastowej 

naprawy.  Śmiech  jest  tą  naprawą.  Śmiech  jest 
rodzajem  społecznego  gestu^  który  poHkreśla 
"T" karci pewne swoiste roztargnienie ludzi i 
zdarzeń.

 

To  jednakże  zachęca  nas  do  dalszych 

poszukiwań,  bardziej  górnolotnych.  Jak  do-
tąd,  bawiło  nas  wynajdywanie  w  grach  ludzi 
dorosłych 

pewnych 

mechanicznych 

kombinacji,  które  dają rozrywkę  dziecku.  Był 
to  empiryczny  sposób  postępowania.  Nastała 
atoli chwila, by pokusić się o pełną

 

background image

 
 

126

 

i  metodyczną  dedukcję,  by  sprowadzić  jakże 
liczne  i  zmienne  chwyty  komediowe  do 
rządzącej nimi stałej, prostej zasady, widocznej 
dopiero 

ź

ródła. 

Teatr 

komediowy, 

mówiliśmy,  łączy  zdarzenia  w  taki  sposób,  że 
wprowadza do zewnętrznych form życia pozór 
mechanizmu.  Określmy  tedy  istotne  rysy, 
dzięki  którym  widziane  z  zewnątrz  życie 
przybiera  postać  mechanizmu.  Wystarczy 
potem  przejść  do  rysów  przeciwstawnych, 
ażeby  uzyskać  tym  razem  już  ogólną  i 
zupełną, abstrakcyjną formułę rzeczywistych i 
możliwych chwytów komediowych.

 

Ż

ycie jawi się nam jako pewna ewolucja w 

czasie  oraz  jako  pewna  komplikacja  w 
przestrzeni.  Gdy  je  rozpatrywać  w  czasie,  jest 
ciągłym  rozwojem  jestestwa,  które  nie-
przerwanie się starzeje, czyli nigdy się do tyłu 
nie  cofa  i  nie  powtarza.  Gdy  je  rozważać  w 
przestrzeni, 

roztacza 

przed 

nami 

współistniejące ze sobą elementy, tak głęboko 
od  siebie  uzależnione,  tak  dalece  dla  siebie 
stworzone,  że  żaden  z  nich  nie  może 
równocześnie  przynależeć  do  dwóch  różnych 
organizmów:  poszczególne  istoty  żywe  są 
zamkniętymi  systemami  zjawisk,  niezdolnymi 
do  kombinowania  się  z  innymi  systemami. 
Nieustanna i płynna zmiana

 

127 

wyglądu,  nieodwracalność  zjawisk,  całkowite 
zindywidualizowanie  zamkniętego  w  sobie 
ciągu  zdarzeń,  są  to  wszystko  cechy 
zewnętrzne  (rzeczywiste  lub  pozorne  —  to  w 
tej  chwili  bez  znaczenia)  odróżniające  istotę 
ż

ywą  od  zwykłego  mechanizmu.  Przejdźmy 

teraz na przeciwległą stronę, a zetkniemy  się 
z  zupełnie  innym  przebiegiem,  i  to  w 
trojakiej  postaci  —  jak  ja  to  nazywam  — 
powtórzenia, odwr ócenia i nałożenia się 
ciągów  na  siebie,  czego  oddanie  jest  — 
łatwo  to  zauważyć  —  celem  chwytów 
wodewilowych,  celem  zresztą  jedynym,  jaki 
mają.

 

Wszystkie  te  trojakiego  typu  chwyty 

znajdują się oczywiście na różne sposoby ze 
sobą  przemieszane  w  scenach,  których 
przegląd  dopiero  co  ukończyliśmy,  a  tym 
bardziej  w  grach  dziecięcych,  których  me-
chanizm  tamte  sceny  odtwarzają.  Nie  bę-
dziemy  już  dłużej  zwlekać  z  analizą.  Naj-
lepiej  będzie  przebadać  te  chwyty  na  nowych 
przykładach,  w  stanie  czystym.  Nie  nastręczy 
to  żadnych  trudności,  gdyż  najczęściej  w 
stanie  czystym  spotyka  się  je  zarówno  w 
klasycznej  komedii,  jak  we  współczesnym 
teatrze.

 

background image

 
 

128

 

1. — P o w t ó r z e n i e .  Tym razem chodzi o 

sytuację,  nie  o  wyrażenie  —  jak  do  niedawna   
—   ani   o   zdanie,    które    ktoś powtarza, a 
więc  chodzi  o  zestaw  okoliczności,        który   
jako        taki        powraca        kilkakrotnie, 
przesądzając w ten sposób chwiejny tok   życia.   
Już   codzienne   doświadczenia przynoszą   ten   
rodzaj    komizmu,    tyle   że jedynie  w  stanie  
zalążkowym.      Tak    więc,  pewnego    dnia  
spotykam    na    ulicy    dawno  nie  widzianego 
przyjaciela  —  nie  ma  w  tym  nic  komicznego; 
ale  gdy  tego  samego  dnia  spotykam  go  po  raz 
drugi,  trzeci  i  czwarty,  obaj  zaczynamy  w 
końcu  się  śmiać  z  tego  „zbiegu"  okoliczności. 
Wystawmy  sobie  teraz  ciąg      urojonych   
zdarzeń,      które      dają      dość  wierne  złudzenie 
ż

ycia, i załóżmy pośrodku tego   rozwijającego   

się   ciągu   taką   samą scenę, która zawiązuje 
się  na  nowo  wśród  tych  samych  albo  różnych 
postaci  raz  po  raz;    otrzymamy    znów    zbieg  
okoliczności, ale już   bardziej niezwykły. Tego   
rodzaju  powtórzenia    oglądamy  właśnie  w  
teatrze.  Są  zaś  tym  bardziej  komiczne,  im 
bardziej  powtarzana  scena  jest  złożona  oraz 
naturalniej      rozgrywana.      Oba      te      warunki 
zdają się wykluczać nawzajem, godzi je jednak 
ze sobą zręczność piszącego.

 

Współczesny wodewil używa tego chwytu

 

129

 

we  wszystkich  odmianach.  Do  najbardziej 
znanych  należy  prowadzenie  z  aktu  na  akt 
kilku  związanych  ze  sobą  postaci  przez 
najrozmaitsze  środowiska  w  taki  sposób,  żeby 
w  okolicznościach  za  każdym  razem  nowych 
odradzał  się  ten  sam  ciąg  zdarzeń  czy 
niepowodzeń  symetrycznie  dostosowanych  do 
siebie.

 

Wiele  sztuk  Moliera  przynosi  ten  sam 

układ  zdarzeń,  powtaizający  się  raz  po  raz 
przez  całą  komedię.  Szkoła  żon  powtarza  ten 
sam  efekt  trzykrotnie;  po  raz  pierwszy 
wówczas, gdy Horacy opowiada Arnolfowi, w 
jaki  sposób  zamierzył  wywieść  w  pole 
opiekuna  Anusi,  którym  właśnie  jest  sam 
Arnolf;  po  drugie,  gdy  to  Arnolf  mniema,  że 
udaremnił  ów  podstęp;  po  trzecie,  kiedy 
Anusia  obraca  na  korzyść  Horacego  środki 
ostrożności  przedsięwzięte  przez  Arnołfa.  To 
samo  równomierne,  okresowe  następstwo  jest 
widoczne  w  Szkole  mężów,  w  Warto-glowie,  
zwłaszcza 

Grzegorzu 

Dyndale, 

gdzie 

odnajdujemy  ów  potrójny  efekt,  kiedy  to,  po 
pierwsze, Grzegorz Dyndała spostrzega, że go 
zdradza  żona,  kiedy,  po  drugie,  przywołuje 
teściów na pomoc i gdy, po trzecie, sam prosi 
o wybaczenie.

 

Niekiedy  taka  sama  scena  raz  po  raz 

zawiązuje się wśród różnych zgrupowań

 

Ś

miech

 

background image

 
 

130

 

postaci.      Nierzadko      wówczas  jedną      grupę 
stanowią  państwo,  drugą  zaś  służący.  Ode-
graną   już   przez   państwo   scenę   służący 
będą  powtarzać  w  innym    rejestrze,      prze-
transponowaną    na    styl    mniej      szlachetny. 
W  zwadach  miłosnych  jedna  z  części  jest 
zbudowana  podług    tego    planu,    tak  samo  z    
Arnfitrionem. W zabawnej komedyjce Be-nedixa 
Der  Eigensinn  (=  Upór]

53)

  porządek  jest 

odwrotny:      tym    razem  państwo  dają  scenę 
uporu,  której    przykład    mieli      u    służących. 
Wszelako      bez      względu      na      to,      wśród 
jakich  postaci  rozgrywane  są  te  symetryczne 
sytuacje,      istnieje      głęboka    różnica    między 
komedią klasyczną a współczesnym teatrem. I  
tu,  i  tam  cel jest jeden:   zaprowadzić wśród 
zdarzeń    pewien  matematyczny  porządek 
zachowując  przy  tym  właściwy  im  pozór  
prawdopodobieństwa,      a  więc    pozór  życia.   
Tylko   środki   są   inne.    Większość twórców 
wodewilowych  odwołuje  się  do  stopniowego 
urabiania 

widza. 

Jakkolwiek 

zbieg 

okoliczności  zdałby  się  niezwykły,  okaże  się  on 
do  przyjęcia  przez   to  sarno,   że  przyjęty 
zostanie  przez  nas,  my  zaś  go  przyjmiemy 
dlatego,  że  nas  z  wolna      do      tego    przygo-
towano.  Tak  postępują  najczęściej  współcześni 
autorzy.  Natomiast  w  teatrze  Moliera  po-
wtórzenie   wydaje   się   czymś   naturalnym

 

dzięki  usposobieniu  postaci  komediowych,  a 
nie  publiczności.  Każda  z  tych  postaci 
przedstawia  pewną  siłę  zdążającą  w  pewnym 
kierunku, i tylko dlatego, że te wszystkie siły o 
stałych  kierunkach  z  konieczności  składają  się 
z  sobą  tak  samo,  ta  sama  sytuacja  stale  się 
odtwarza.  Komedia  sytuacji  w  ten  sposób 
pojęta  przeradza  się  w  komedię  charakterów. 
Zasługuje  też  na  miano  klasycznej,  o  ile 
prawdą  jest,  że  sztuka  klasyczna  byłaby  tą 
sztuką,  która  nigdy  nie  oczekuje  od  skutku 
więcej, niż sama włożyła w przyczynę.

 

2.  —  O d w r ó c e n i e .   Ten  drugi  chwyt  ma 

tyle  analogii  z  pierwszym,  że  zadowolimy  się 
tylko  jego  określeniem,  nie  wdając  się  już  w 
jego  zastosowania.  Wyobraźmy  sobie  kilka 
postaci  w  jakiejś  sytuacji;  wyjdzie  z  niej 
komiczna  scena  tylko  pod  warunkiem,  że 
ulegnie  odwróceniu  sytuacja  i  pozamieniane 
zostaną role. Tego rodzaju jest właśnie scena z Le 
Yoyage  de  Monsieur  Pemchon,  
scena  podwójnego 
ocalenia. Nie jest jednak rzeczą konieczną, żeby 
dwie  symetryczne  sce-,  ny  rozegrały  się  na 
naszych  oczach;  można  pokazać  tylko  jedną  z 
nich,  jeżeli  istnieje  pewność,  że  się  pomyśli  o 
diugiej. Śmiejemy się więc z podsądnego, który 
prawi morały

 

 

 

9*

 

background image

 
 

132

 

sędziemu, z dziecka usiłującego udzielać lekcji 
rodzicom, a wreszcie z wszystkiego, co daje się 
sklasyfikować pod rubryką „świat na opak".

 

Często  pokazuje  się  nam  postać  kopiącą  pod   
kimś   dołk

;

,   w   które   sama   wpada. Dzieje   

prześladowcy,     a     w    końcu     ofiary  własnej 
manii  prześladowczej,  dzieje  oszukanego   
oszusta   są   tłem   wielu   komedii. Spotykamy 
się  z  tym  już  w  starych  farsach.  Mistrz 
Pathelin  wskazuje  swemu  klientowi,  jakiego   
podstępu    ma    użyć,    by   podejść  sędziego,   
lecz      klient      ucieka      się      do      tego  podstępu 
również  po  to,  by  nie  dać  grosza  swemu   
adwokatowi.   Gdzie   indziej   znów swarliwa 
ż

ona żąda  od męża  rozmaitych gospodarskich   

posług,      na      zwitku      papieru  notując 
szczegóły;  gdy  wpada  do  kadzi 

5i

\  mąż  ociąga 

się  z  wyłowieniem jej  wołając: „przecież  tego 
nie  ma  na  zwitku".  W  nowszej    literaturze  
dokonano  natomiast wielu wariacji   na  temat 
okradzionego      złodzieja.  Zawsze  jednak 
chodzi  o  to  samo:  o  zamianę  ról  i  odmianę 
sytuacji, która obróci się przeciwko jej twórcy.

 

Sprawdzałoby  się  tu  prawo,  którego 

zastosowanie  pokazywaliśmy  już  w  kilku 
przypadkach.  Otóż  gdy  komiczna  scena 
często się powtarza, to poczyna wówczas

 

133

 

uchodzić  za  „kategorię"  lub  wzorzec.  Staje 
się śmieszną    sama   przez   się,    niezawiśle 
od  przyczyrr,  skutkiem  których  nas  śmieszy. 
Toteż nowo wymyślone sceny, które zasadniczo 
nie  są  wcale  śmieszne,  faktycznie  mogą  nas  
ubawić,      bo    przypominają      z    pewnego 
względu tamte. Po prostu wywołują w umyśle 
dość  mętnie  obraz,  który  uważa  się  za 
ś

mieszny,   i   dadzą   się   zaklasyfikować   do 

gatunku,   gdzie   panuje   oficjalnie   uznany 
typ  komizmu.  Scena  z  „okradzionym  złodzie-
jem"   jest   tego   rodzaju.   Zawarty   w   tej 
scenie  komizm  promieniuje  na  inne  liczne 
sceny;    czyni   nawet   śmiesznym   wszelkie 
niepowodzenie,     które     ściągnęliśmy     na 
siebie     z     własnej     winy,     bez     względu 
na  to,  jak  bardzo  wielka  byłaby  to  wina,  jak 
bardzo  wielkie  byłoby  to  niepowodzenie,  cóż 
mówię?  —  samo  napomknienie  o  owym 
niepowodzeniu,   samo  słowo,   które  o   nim 
przypomina. „Sam chciałeś, Grzegorzu" 

65)

, ten 

okrzyk  nie  byłby  tak  śmieszny,  gdyby  nie 
pobrzmiewały w nim liczne komiczne echa.

 

3.  —  Dosyć  już  powiedzieliśmy  o  po-

wtórzeniu  i  odwróceniu.  Pora  przystąpić  do 
n a ł o ż e n i a   się  ciągów  na  siebie.  Jest  to 
efekt komiczny, którego formułę znaleźć

 

background image

 
 

134

 

jest  niełatwo,  a  to  wskutek  wprost  niezwykłej 
rozmaitości  form,  jakie  przybiera  w  teatrze. 
Być  może  należałoby  określić  go  w  sposób 
następujący: 

Sytuacja 

zawsze 

będzie 

ś

mieszna,  j eż eli  p r z y n a l e ż y   równocze-

ś

nie  do  dwóch  a bs olut nie  niezależn y c h  

c i ą g ó w   z d a r z e ń   i  daje  się  p o j ą ć  
z a r a z e m   dwojako,  w  z upe ł ni e  odręb-
nym sensie.

 

W  tejże    samej    chwili  przychodzi    nam  na 
myśl  qui  pro  quo.  Jest  to  właśnie  sytuacja 
mająca sens dwojaki: jeden zaledwie możliwy,   
który      przypisują      jej      aktorzy,      drugi 
rzeczywisty,      który    publiczność  jej      nadaje. 
Chwytamy    rzeczywisty      sens      sytuacji,      po-
nieważ  zadbano  o  pokazanie  jej  od  wszyst-
kich  stron;    natomiast    aktorzy  znają    tylko 
poszczególne  jej  strony;  stąd  też  ich  pomyłki, 
fałszywe    sądy  o    tym,    co    dokoła  nich  się 
dzieje,   a   także   o   tym,   co   czynią   sami. 
Widz  posuwa  się  od  fałszywego  do  praw-
dziwego  sądu,    miota  się  pomiędzy  sensem 
możliwym    a  rzeczywistym,   i   te   wahania 
jego  umysłu  między  przeciwstawnymi  inter-
pretacjami  występują  najsampierw  w  zaba-
wie,  jaką  qui  pro  quo  nastręcza.  Nic  dziw-
nego,  że  niejeden  filozof  uderzony  był  tymi 
wahaniami    i    że    wskutek    tego    dopatrywał 
się samej istoty komizmu w zderzeniu czy

 

135

 

w  pokrywaniu  się  przeciwstawnych  sądów 

m

Atoli  takie  definicje  odbiegają  od  większości 
przypadków,  zaś  tam,  gdzie  pasują,  określają 
nie  zasadę  komizmu,  lecz  tylko  jedno  z  jej 
następstw,  mniej  lub  bardziej  odległych.  Jak 
łatwo  dostrzec,  teatralne  qui  pro  quo  jest 
jedynie 

szczególnym 

przypadkiem 

ogól-

niejszego  zjawiska,  nakładania  się  na  siebie 
niezależnych  ciągów,  oraz  nie  jest  zgoła 
ś

mieszne  samo  przez  się,  lecz  wyłącznie  jako 

z n a k  nałożenia się ciągów na siebie.

 

W  qui  pro  quo  każda  z  postaci  jest 

włączona  w  ciąg związanych  z  nią  zdarzeń,  o 
których  ma  dokładne  wyobrażenie  i  do 
których  dostosowuje  własne  słowa  i  czyny. 
Każdy  ciąg  obchodzący  każdą  z  postaci 
rozwija  się  w  sposób  niezależny,  lecz  niejed-
nokrotnie  zachodzi  na  ciąg  drugi  w  tego 
rodzaju  warunkach,  że  czyny  i  słowa  wcho-
dzące  w  skład  jednego  równie  dobrze 
mogłyby  pasować  do  drugiego.  Stąd  popeł-
niane  przez  postaci  omyłki,  stąd  te  dwuznacz-
ności; sama dwuznaczność atoli nie jest jeszcze 
ś

mieszna,  śmieszna  staje  się  dopiero  przez  to, 

ż

e  ujawnia  zbieżność  dwóch  niezależnych 

ciągów  zdarzeniowych.  Dowodem  tego  jest, 
ż

e  autor  musi  zwracać  naszą  uwagę  bez 

przerwy  na  ten  podwójny  fenomen,  nieza-
wisłości i zbieżności rzeczy. Osiąga to

 

background image

 
 

136

 

zazwyczaj, nieustannie grożąc rozszczepieniem 
dwóch  zbieżnych  ze  sobą  ciągów.  Każdej 
chwili  wszystko  chyli  się  ku  rozpadowi  i 
wszystko  ulega  poprawie;  to  właśnie  ta  gra 
prowadzi  do  śmiechu,  a  nie  same  wahania 
umysłu  między  parą  sprzecznych  twierdzeń. 
A  pobudza  nas  ona  do  śmiechu,  bo  na 
naszych oczach  doprowadza do  nałożenia się 
dwóch niezależnych ciągów na siebie, i to jest 
istotnym źródłem komicznych efektów.

 

Jakoż  qui  pro  quo  może  być  jedynie 

szczególnym  tego  przypadkiem.  Jest  to  tylko 
jeden (być może najbardziej sztuczny) spośród 
ś

rodków 

służących 

do 

uwydatnienia 

momentu,  w  którym  ciągi  zdarzeń  na  siebie 
się  nakładają.  Nie  jest  to  wszakże  jedyny 
ś

rodek.  Zamiast  dwóch  współczesnych  sobie 

ciągów  można  by  wziąć  ciąg  zdarzeń 
minionych  i  ciąg  zdarzeń  obecnych;  jeżeli  w 
naszej  wyobraźni  oba  ciągi  nałożą  się  na 
siebie,  to  powstanie  ten  sam  efekt  komiczny, 
aczkolwiek  nie  będzie  to  już  qui  pro  quo. 
Przypomnijmy  sobie  uwięzienie  Bonivarda  w 
zamku  Chillon

57)

  i  oto  mamy  pierwszy  ciąg 

faktów; wyobraźmy sobie następnie Tartarina, 
jak podróżuje po Szwajcarii, trafia do aresztu, 
potem  do  więzienia,  a  otrzymamy  ciąg  drugi, 
nie-

 

zależny od pierwszego; teraz zaś sprawmy, by 
Tartarin  został  przykuty  do  tego  samego  co 
Bonivard  łańcucha  i  żeby  obie  historie  na 
chwilę  zbiegły  się  ze  sobą,  a  powstanie 
bardzo  zabawna  scena,  jedna  z  zabawniej-
szych, jakie fantazja Daudeta nakreśliła. W ten 
sposób  wiele  zajść  heroikomicznego  typu 
dałoby  się  rozłożyć  na  czynniki  pierwsze. 
Komiczna  na  ogół  w  skutkach  transpozycja 
dawnych  zdarzeń  na  współczesne  wywodzi 
się z tejże idei.

 

Labiche  posługuje  się  owym  chwytem  na 

wszystkie  możliwe  sposoby 

5S

\  Niekiedy 

zaczyna  od  utworzenia  niezależnych  ciągów 
zdarzeń, a  następnie  bawi  się ich nakładaniem 
na  siebie;  wynajdzie  sobie  jakiś  zamknięty 
krąg ludzi, na przykład orszak weselny, i każe 
mu  przetoczyć  się  przez  zupełnie  obce 
ś

rodowiska,  dokąd  wejść  mu  dopomaga  jakiś 

zbieg okoliczności. Innym razem pozostaje w 
całej  sztuce  przy  tym  samym  zespole  postaci, 
lecz sprawi, że niektóre spośród nich chcą coś 
ukryć  przed  pozostałymi  i  są  zmuszone  wejść 
w  porozumienie  z  innymi,  tak  iż  w  końcu 
odgrywają  swoją  małą  komedyjkę  w  obrębie 
dużej  komedii;  każdej  chwili  poszczególne 
komedyjki  grożą  ujawnieniem  pozostałych, 
ale rzeczy układają się pomyślnie i dochodzi

 

background image

 
 

138

 

do  zbieżności  ciągów.  Czasem  znów  całko-
wicie  idealny  ciąg  zdarzeń  w

r

sunie  się  w  ciąg 

rzeczywisty,  jak  na  przykład  przeszłość,  którą 
chciano  ukryć,  a  która  wdziera  się  bez 
przerwy  w  teraźniejszość  i  którą  za  każdym 
razem  trzeba  pogodzić  z  kolejną  sytuacją 
zagrożoną 

rozbiciem. 

Zawsze 

jednak 

występują  dwa  niezależne  ciągi  zdarzeń,  a 
także częściowa ich zbieżność.

 

Przerwijmy  tę  analizę-  chwytów  wode-

wilowych. 

Wszystko 

jedno, 

czy 

nastąpi 

nałożenie  się  ciągów  na  siebie,  odwrócenie 
czy  też  powtórzenie,  cel  pozostanie  ten  sam: 
otrzymanie  tego,  co  nazwałem  m e c h a n i -
z a c j ą   życia.  Albowiem  obierając  sobie 
pewien  zespół  działań  i  stosunków,  czy  to 
powtórzymy go raz i drugi, czy też odwrócimy 
zupełnie,  czy  na  koniec  przeniesiemy  w 
całości  do  innego,  częściowo  z  nim  zbieżnego 
zespołu  —  dokonamy  jedynie  posunięć,  które 
zasadzają  się  na  ujmowaniu  życia  jako 
mechanizmu 

powtarzalnym 

przebiegu, 

odwracalnych  skutkach  i  przestawialnych 
częściach. Rzeczywiste życie bywa farsą o tyle, 
o  ile  doprowadza  w  sposób  naturalny  do 
podobnych  skutków,  a  zatem  o  tyle,  o  ile  o 
sobie  zapomni,  bo  gdyby  baczyło  na  siebie 
nieprzerwanie,  byłoby  odmieniającą  się  wciąż 
ciągłością, nieodwracalnym po-

 

139

 

stępem,    niepodzielną  jednością.    Toteż    ko-
mizm  zdarzeń  daje  się  określić  jako  roztarg-
nienie  rzeczy.  Tak  samo  komizm  indywidu-
alnych   charakterów jest  zawsze   związany z  
podstawowym  roztargnieniem  osoby,    jak  już   
mogliśmy   się   tego   domyślać   i   jak dalej  
o    tym    przekonamy  się  szczegółowo.  A      to   
roztargnienie      zdarzeń      jest      czymś  bardzo  
rzadkim,  daje  nikłe   skutki  i   nie można go 
w  żadnym  wypadku  naprawić,  tak  iż  na 
niewiele  się  zda  jego  wyśmianie.  Dlatego  to 
nikomu  nie  przyszłoby  do  głowy  ani    go  
przejaskrawiać,   ani  zamieniać  na system, ani 
stwarzać  dlań  odrębnej  sztuki,  gdyby  śmiech 
sam  w  sobie  nie  był  przyjemnością    i   
gdybyśmy      wszyscy      nie      chwytali  w    lot   
najmniejszej      po      temu    sposobności. 
Tłumaczy      to    farsę,      która    ma    się    tak    do 
rzeczywistego    życia,  jak  pajacyk  do    czło-
wieka,  tłumaczy  mianowicie  przez  sztuczne 
przejaskrawienie        niejakiego        usztywnienia 
przyrodzonego    rzeczom.     Wątła     nić    łączy 
farsę z życiem. Nie jest niczym innym jak grą i 
jak  wszystkie  gry  jest  podporządkowana   
przede      wszystkim      przyjętej      umowie. 
Komedia  charakterów  zapuszcza  natomiast  w   
ż

ycie   korzenie  w  inną   całkiem   stronę i   nią   

to      będziemy      się      zajmować      przede 
wszystkim w ostatniej części tego studium.

 

background image

 
 

140

 

Wprzód jednak musimy poddać analizie jeden 
z  rodzajów  komizmu,  który  pod  wieloma 
względami  przypomina  sytuacyjny  komizm 
farsy. Komizm słowny.

 

II

 

Jest coś być może sztucznego w tworzeniu 

specjalnej  kategorii  dla  komizmu  słownego, 
gdyż większość zbadanych przez nas efektów 
komicznych 

dochodziła 

do 

głosu 

za 

pośrednictwem  mowy.  Trzeba  jednak  roz-
różniać  komizm,  który  mowa  wyraża,  od 
komizmu,  który  mowa  stwarza.  Pierwszy 
mógłby,  ściśle  biorąc,  być  przekładany  na 
obce języki, jakkolwiek tracąc wiele ze swoich 
odcieni przy przejściu do społeczności nowej, 
społeczności  o  odmiennych  obyczajach, 
odmiennej 

literaturze, 

zwłaszcza 

odmiennych  skojarzeniach  myśli.  Drugi  na-
tomiast  jest  na  ogół  nieprzetłumaczalny.  To, 
czym  jest,  zawdzięcza  budowie  zdania  lub 
doborowi wyrazów. Nie oddaje on bynajmniej 
za  pomocą  mowy  roztargnienia,  w  jakie 
popadają  raz  po  raz  ludzie  lub  zdarzenia. 
Uwydatnia  roztargnienie,  w  jakie  raz  po  raz 
popada  mowa.  Tym  razem  to  mowa  staje  się 
komiczna.

 

141

 

Co prawda, zdania nie tworzą się same i 

jeżeli  śmiejemy  się  z  nich  serdecznie, 
moglibyśmy  przy  tej  sposobności  pośmiać  się 
też z ich autorów. Ten ostatni warunek atoli 
nie jest nieodzowny. Zdanie i wyraz mają tu 
niezależną  siłę  komiczną.  A  dowodem  na  to 
jest,  że  w  wielu  wypadkach  wprawia  nas  w 
zakłopotanie 

wyjaśnienie, 

czego 

się 

ś

miejemy,  aczkolwiek  najczęściej  mamy 

poczucie, że jest coś na rzeczy.

 

Gdy  osoba  jest  przyczyną  śmiechu,  nie 

musi nią być ta, która właśnie mówi. Trzeba w 
tym  miejscu  poczynić  ważkie  rozróżnienie 
między 

rzeczami 

dowcipnymi 

aT 

komicznymi. Opowiedziałbym się po stronie 
tych, co zwą jakieś słówko komicznym,  gdy 
się 

ś

miać 

każe 

osoby, 

która 

je 

wypowiedziała, a dowcipnym, gdy każe śmiać 
się  z  nas  samych  albo  z  osób  trzecich. 
Najczęściej jednak nie potrafimy rozstrzygnąć, 
czy  jest  to  komiczne  czy  dowcipne 
powiedzonko.

 

Zanim postąpimy dalej, powinniśmy bodaj 

przypatrzyć się z bliska temu, co się rozumie 
przez  słowo  dowcip.  Albowiem  dowcipne 
powiedzonko 

wywołuje 

przynajmniej 

uśmiech  na  twarzy.  Badanie  śmiechu  nie 
byłoby  tedy  zupełne,  gdyby  omieszkało 
zgłębić naturę dowcipu i rozjaśnić jego ideę.

 

background image

 
 

142

 

Obawiam  się  tylko,  by  ta  jakże  subtelna 
istność  nie  była  z  rzędu  tych,  co  rozkładają 
się pod wpływem światła.

 

Rozróżnijmy  najsampierw  dwa  znaczenia 

samego  wyrazu.  W  jednym  z  nich  zwiemy 
dowcipem  d r a m a t y c z n y   sposób  myślenia. 
Człowiek obdarzony dowcipem, czyli lotnością 
umysłu,  nie  obraca  pojęciami,  jakby  to  były 
bezduszne  symbole,  aleje  widzi,  słyszy,  a 
zwłaszcza  pozwala  im  wieść  dialog  między 
sobą,  jakby  to  były  osoby.  Wprowadza  je  na 
scenę  i  pomału  sam  na  tę  scenę  wstępuje. 
Dowcipnym  narodem  będzie  również  naród 
rozmiłowany  w  teatrze.  Człowiek  obdarzony 
dowcipem  ma  zawsze  coś  z  poety,  podobnie 
jak zadatki aktorskie ma ktoś umiejący czytać. 
Umyślnie  robię  to  zestawienie,  bo  nic 
łatwiejszego 

jak 

ustalenie 

stosunków 

zachodzących 

między 

tymi 

czterema 

członami.  Żeby  dobrze  czytać,  wystarczy 
posiąść  tę  część  sztuki  aktorskiej,  którą 
można  pojąć  samym  intelektem;  lecz  żeby 
grać dobrze, trzeba być aktorem z całej duszy, 
całą swą osobą. Tak samo twórczość poetycka 
wymaga, by po trosze zapomnieć o sobie, czym 
przecie 

człowiek 

obdarzony 

dowcipem 

zazwyczaj nie grzeszy. Wyziera zawsze spoza 
tego, co mówi i robi, nie zatracając się w tym 
bez reszty.

 

ponieważ wkłada w to tylko swój intelekt.

 

Każdy  poeta  mógłby  więc  okazać  się  czło-

wiekiem  dowcipnym,  gdyby  tylko  zechciał. 
Nie musi w tym celu na nic się zdobywać, a 
raczej  wyzbyć  się  czegoś  powinien.  Dość, 
ż

eby  pozwolił  swym  myślom  wszcząć  między 

sobą rozmowę „ot tak, dla samej przyjemności". 
Musiałby  tylko  rozluźnić  podwójne  więzy 
łączące  jego  myśli  z  uczuciami  oraz  jego 
duszę  z  życiem.  W  końcu  obróciłby  się  w 
człowieka dowcipnego, gdyby nie zechciał już 
być poetą całym sercem, lecz jedynie samym 
intelektem.

 

Atoli  jeżeli  lotność  umysłu,  ów  dowcip, 

polega  w  ogólności  na  widzeniu  rzeczy  sub 
specie theatri, to wolno przyjąć, że może w 
szczególności  być  nastawiony  na  pewną 
odmianę  sztuki  dramatycznej,  na  komedię. 
Stąd  też  się  bierze  węższe  znaczenie  tego 
wyrazu,  jedyne  zresztą,  które  nas  obchodzi  z 
punktu  widzenia  teorii  śmiechu.  Tym  razem 
nazwiemy 

dowcipem 

zdolność 

do 

zarysowania 

mimochodem 

sceny 

komediowej, 

lecz 

zarysowania 

tak 

dyskretnego, tak lekkiego i aż tak szybkiego, 
ż

e  już  jest  po  wszystkim,  zanim  jeszcze 

zdołaliśmy się rozeznać w sytuacji.

 

Kim są aktorzy podobnych scen? Z kim

 

background image

 
 

144

 

ma  do  czynienia  człowiek  dowcipny?  Przede 
wszystkim  ze  swoimi  rozmówcami,  jeżeli 
dowcip  jest  repliką  na  ich  słowa.  Niekiedy  z 
osoba nieobecną, o której przypuszcza, że coś 
powiedziała,  a  której  dopiero  teraz  odpowiada. 
Najczęściej ma do czynienia z wszystkimi, czy 
raczej  z  ich  rozsądkiem,  gdy  rozprawia  się  z 
nimi  obracając  w  paradoks  ogólnie  uznane 
pojęcie,  posługując  się  jakimś  zwrotem 
powszechnie  przyjętym,  parodiując  głośną 
cytatę  lub  przysłowie.  Porównajmy  podobne 
scenki ze sobą, a zobaczymy, że są to zawsze 
wariacje  na  temat  dobrze  nam  znany  z 
komedii,  na  temat  „okradzionego  złodzieja". 
Oto chwyta się jakąś przenośnię, jakieś zdanie 
lub  rozumowanie  i  zwraca  się  je  przeciwko 
temu, kto je stworzył albo mógł je stworzyć, w 
taki sposób, jakby miał powiedzieć coś, czego 
rzec nie chciał, i sam dał się w pewnej mierze 
złapać  w  sidła  słowne,  które  by  rozstawił. 
Jednakowoż  temat  „okradzionego  złodzieja" 
nie jest tematem jedynym. Prześledziliśmy już 
wiele rodzajów komizmu i nie ma wśród nich 
ani jednego,  który  by nie  mógł  wyostrzyć się 
w dowcip.

 

Każde  dowcipne  powiedzonko  poddaje 

się  analizie,  której,  że  tak  powiem,  formułę 
aptekarską można teraz podać. Oto ona:

 

Weźmy  jakieś  powiedzonko,  rozszerzmy  je 
najpierw  do  sceny  komediowej,  a  następnie 
odszukajmy  kategorię  komiczną,  do  jakiej 
scena  ta  przynależy:  sprowadzimy  w  ten 
sposób  dowcipne  słówko  do  jego  elementów 
najprostszych  i  otrzymamy  pełne  wytłuma-
czenie.

 

Zastosujmy  tę  metodę  do  klasycznego 

przykładu.  Pisała  pani  de  Sevigne  do  chorej 
córki: „Boli mnie twa pierś" 

69)

. Powiedzenie to 

dowcipne.  I  jeśli  nasza  teoria  jest  słuszna,  to 
starczy  położyć  nacisk  na słowo,  pogrubić je  i 
rozszerzyć,  by  rozwinęło  się  na  oczach  w 
komiczną  scenę.  Taką  właśnie  scenę,  już 
gotową,  spotykamy  w  sztuce  Moliera  Miłość 
lekarzem.  
Udający  lekarza  Klitander,  przy-
wołany  do  córki  Sganareła,  poprzestaje  na 
zbadaniu  pulsu  samego  Sganareła,  by  po 
chwili,  opierając  się  na  sympatii,  jaka  winna 
istnieć  między  ojcem  a  córką,  bez  najmniej-
szego  wahania  zawyrokować:  „Pańska  córka 
jest  bardzo  chora!"  Tak  właśnie  wygląda 
przejście rzeczy dowcipnej w komiczną. Gwoli 
uzupełnienia  tej  analizy  nie  pozostaje  nam 
więc  nic  innego  jak  zbadać,  co  za  pierwiastek 
komiczny  tkwi  w  tej  idei:  stawianie  diagnozy 
stanu  zdrowia  dziecka  po  osłuchaniu  ojca  lub 
matki.  Wiemy  wszakże,  że  jedna  z  istotnych 
form fantazji komicznej

 

10 — Śmiech

 

background image

 
 

146

 

zasadza  się  na  ukazywaniu  żywego  człowieka 
jako  poruszającego  się  pajacyka  oraz  że 
często,  aby  nas  zmusić  do  utworzenia  tego 
obrazu,  pokazuje  się  nam  kilka  postaci 
mówiących  i  postępujących,  jak  gdyby  były 
złączone  niewidzialnymi  sznurkami.  Czyż  nie 
poddano  nam  w  tym  wypadku  takiej  idei, 
stawiając  nas  —  że  się  tak  wyrażę  —  wobec 
zmaterializowania  sympatii  wy*  czuwalnej 
między ojcem a córką?

 

Pojmujemy teraz, dlaczego autorzy, którzy 

rozprawiali o dowcipie, musieli poprzestać na 
zaznaczeniu  niezwykłej  złożoności  rzeczy, 
które  termin  ten  obejmuje,  nie  zdoławszy  już 
go  zdefiniować. Coś może  być dowcipne  — i 
to na wiele sposobów! — albo nie być wcale. 
Jak  uchwycić  coś,  co  łączy  wszystkie  te 
sposoby,  skoro  nawet  się  nie  określiło 
ogólnego 

stosunku 

między 

rzeczami 

dowcipnymi  a  komicznymi?  Wystarczy  ten 
stosunek  na  jaw  wydobyć,  a  wszystko  samo 
się  wyjaśni.  Między  czymś  komicznym  a 
czymś  dowcipnym  taki  sam  występuje 
związek jak między gotową sceną komediową 
a ulotnym szkicem sceny obmyślanej. Ile form 
komizmu, 

tyle 

odpowiednich 

wariacji 

dowcipu.  Dlatego  trzeba  naprzód  określić 
rzeczy  komiczne  w  ich  najrozmaitszych 
formach, wyszukując (co bynajmniej

 

147

 

łatwe nie jest) nić łączącą jedną formę z drugą. 
Już  to  samo  da  analizę  dowcipu,  który  nie 
okaże  się  niczym  innym  jak  ulotnym 
komizmem. Natomiast trzymanie się odwrotnej 
metody,  bezpośrednie  szukanie  formuły,  w 
której  dałoby  się  zamknąć  dowcip,  skoń-
czyłoby się pewną porażką. Co by powiedziano 
o chemiku, który mając w swym laboratorium 
najrozmaitsze  ciała  pod  ręką,  zamierzałby  je 
badać 

tylko 

na 

podstawie 

ś

ladów 

zostawionych  przez  nie  w  atmosferze? 
Wszelako to porównanie rzeczy komicznych i 
dowcipnych  wskazuje  nam  równocześnie, 
gdzie  powinniśmy  się  udać,  aby  poznać 
komizm  słowny.  Albowiem  z  jednej  strony 
widzimy,  że  nie  ma  istotnej  różnicy  między 
powiedzeniem  komicznym  a  powiedzonkiem 
dowcipnym,  natomiast  z  drugiej  strony 
powiedzonko  dowcipne,  jakkolwiek  związane 
z mowa, z jakąś jej figurą, wywołuje mętny lub 
wyraźny  obraz  sceny  komicznej.  Z  tego 
wynika, 

ż

komizm 

mowy 

winien 

odpowiadać  punkt  po  punkcie  komizmowi 
czynów  i  sytuacji.  Rozważmy  główne  chwyty, 
stosowane  gwoli  jego  uzyskania.  Posłużmy  się 
nimi  przy  doborze  wyrazów  i  budowie  zdań. 
Otrzymamy 

tą 

drogą 

rozmaite 

formy 

komizmu  słownego  i  wszelkie  możliwe 
odmiany dowcipu. 10*

 

background image

 
 

148

 

1.  —  Dopuścić,      wskutek      usztywnienia  lub 
nabranego  rozpędu,  do  powiedzenia  c/y 
zrobienia   czegoś,   czego   powiedzieć   czy 
zrobić  wcale  się  nie  chciało,  jest  to,  jak  wiemy, 
jedno  z  wiecznych  źródeł  komizmu.  Dlatego 
ś

mieszne  istotnie  jest  roztargnienie.  Dlatego 

też budzi śmiech wszystko, co jest w gestach, w 
postawie,  a  nawet  w  fizjognomicznych  rysach 
usztywnione,  od  dawna  gotowe,  zgoła 
mechaniczne.  Czy  ów  rodzaj  usztywnienia 
występuje  również  w  mowie?  Owszem,  nie 
ma  co  do    tego  żadnej    wątpliwości,    skoro 
istnieją gotowe formułki i stereotypowe zdania. 
Ktoś, kto by się wyrażał w ten sposób, byłby 
nieodmiennie  postacią  komiczną.  Jednakowoż 
na  to,  by  jakieś  odosobnione  zdanie  było 
komiczne samo przez się, bez związku z tym, 
kto  je  wymówił,  nie  wystarczy,  by  gotowe 
było  od  dawna,  łecz  nadto  potrzeba,  żeby 
nosiło  na  sobie  jakiś  znak,  po  którym  od  razu 
moglibyśmy  poznać,  że  wypowiedziano  je 
automatycznie.  To  zaś  może  mieć  miejsce 
jedynie  wtedy,  gdy  zdanie  zawiera  jawną 
niedorzeczność  bądź  grubą  pomyłkę,  bądź 
nade  wszystko  formalną  sprzeczność.  Stąd  to 
ogólne      prawidło:      Otrzymamy        z a w s z e  
komiczne  powiedzonko,  ilekroć  wtło-
czymy      coś      niedorzecznego  w  formę 
wyrażenia   uświęconego   zwyczajem.

 

149

 

„Ta  szabla  to  najpiękniejszy  dzień  mego 

ż

ycia"  —  powiada  pan  Prudhornme 

60)

Przetłumaczmy  to  zdanie  na  język  angielski 
lub  niemiecki,  a  stanie  się  po  prostu  zdaniem 
niedorzecznym,  podczas  gdy  w  oryginale 
było  to  zdanie  komiczne.  Albowiem  zwrot 
„najpiękniejszy  dzień  mego  życia"  przynależy 
do  tych  gotowych  od  dawna  wyrażeń,  do 
których  ucho  przywykło.  Aby  je  uczynić 
komicznym,  wystarczy  wydobyć  na  światło 
dzienne  automatyzm,  z  jakim  ktoś  je  wypo-
wiada.  Do  tego  właśnie  doprowadza  wtło-
czenie  w  nie  czegoś  niedorzecznego.  Nie-
dorzeczność  nie  jest  jednak  w  tym  wypadku 
ź

ródłem komizmu. Jest tylko bardzo prostym i 

bardzo  skutecznym  środkiem  pomocnym  w 
jego ukazaniu.

 

Przytoczyliśmy  słowa  pana  Prud-homme'a. 

Atoli  większość  powiedzonek,  które  się  mu 
przypisuje,  jest  utworzona  wedle  tego 
samego 

wzoru. 

Pan 

Prudhornme 

jest 

człowiekiem  gotowych  formułek.  A  ponieważ 
gotowych  formułek  pełno  jest  we  wszystkich 
językach,  pana  Prudhomme'a  można  prze-
nieść  z  języka  do  języka,  przetłumaczyć 
natomiast najczęściej niepodobna.

 

Czasem  zdanie  banalne,  które  chowa  w 

sobie  niedorzeczność,  nie  od  razu  zwraca  na 
siebie uwagę. „Nie lubię pracować

 

background image

 
 

150

 

między  posiłkami",  rzeki  raz  jakiś  próżniak. 
Powiedzonko nie byłoby zabawne, gdyby nie 
istniał  na  szczęście  ów  znany  przepis 
higieniczny:  „Nie  należy  nic  jeść  między 
posiłkami".

 

Czasem  znów  efekt  bywa  złożony.  Zamiast 
jednej oklepanej formuły mamy dwie lub trzy, 
tkwiące  jedna  w  drugiej.  Przytoczę  dla 
przykładu  słowa  jednej  z  postaci  Labi-che'a: 
„Jeden Bóg ma prawo zabić swego bliźniego". 
Wykorzystano  tu,  zdaje  się,  dwa  znane 
wszystkim  zdania:  „Bóg  rozporządza  życiem 
ludzkim"  oraz:  „Zbrodnią  jest  zabić  swego 
bliźniego".  Oba  powiedzenia  złączono  w  ten 
sposób, by mamiły ucho i sprawiały wrażenie 
jednego  z  tych  zdań,  które  powtarza  się  i 
przyjmuje machinalnie do wiadomości. Stąd to 
uśpienie  naszej  uwagi,  którą  budzi  nagle 
niedorzeczność. 

Tych 

kilka 

przykładów 

wystarczy,  żeby  zrozumieć,  w  jaki  sposób 
jedna  z  najdonioślejszych  form  komizmu 
rzutuje  —  a  zarazem  się  upraszcza  —  na 
płaszczyznę słowną. Przejdźmy teraz do mniej 
ogólnej formy.

 

2.  —  „Śmiejemy  się  za  każdym  razem, 

ilekroć  nasza  uwaga  jest  zwrócona  na  stronę 
fizyczną  osoby,  podczas  gdy  w  grę  wchodzi 
jej strona duchowa". Oto prawo, które poda-

 

liśmy  w  poprzedniej  części  tej  pracy.  Prze-
nieśmy  je  do  mowy.  Jakoż  można  by  rzec,  że 
większość  wyrazów  niesie  z  sobą  sens 
fizyczny  oraz  sens  d u c h o w y   zależnie  od 
tego,  czy  bierze  się  je  we  właściwym  czy  też 
w  przenośnym  znaczeniu.  Każdy  wyraz 
oznacza z początku jakiś konkretny przedmiot 
albo  jakąś  materialną  czynność;  z  wolna 
jednak  sens  wyrazu  ulega  uduchowieniu 
celując  w  abstrakcyjny  stosunek  lub  w  czystą 
ideę.  Jeżeli  więc  nasze  prawo  zachowuje  tu 
swoją  moc,  to  w  formie  następującej: 
Otrzymamy  efekt  komiczny,  i l e k r o ć  
spróbujemy  p o j ą ć   jak ieś   wyrażenie  w 
jego  właściwym  znaczeniu,  podczas  
gdy  samo  z o s t a ł o  u ż y t e   w  znaczeniu 
przenośnym. Albo jeszcze inaczej: Komiczne 
staje  się  w yr aż e ni e  myśli  z  chwilą,  gdy 
nasza uwaga skupia  się na m a t e r i a l n y m  
s e n s i e   p r z e n o ś n i .   „Wszystkie  sztuki  są 
siostrzycami"

81)

zdaniu 

tym 

wyraz 

„siostrzyca" 

wzięty 

jest 

znaczeniu 

przenośnym  dla  wskazania  mniej  lub  bardziej 
głębokiego  podobieństwa.  A  wyraz  ów  w  ten 
sposób  jest  tak  często  używany,  iż  zazwyczaj 
nie  myślimy  zgoła,  kiedy  go  słyszymy,  o 
konkretnym  i  materialnym  stosunku,  który 
każde  pokrewieństwo  w  sobie  mieści.  Prędzej 
przyszłoby to na myśl

 

background image

 
 

152

 

nam, gdyby się mówiło: „Wszystkie sztuki są 
kuzynkami",  ponieważ  wyraz  „kuzynka" 
rzadziej  jest  używany  w  przenośni;  przez  to 
samo  wyraz  ten  nabiera  lekkich  odcieni  ko-
micznych.  Pójdźmy  teraz  do  samego  końca  i 
przyjmijmy,  że  raptownie  ściągnięto  naszą 
uwagę  na  materialne  spełnienie  obrazu  do-
braniem  takiego  stosunku  pokrewieństwa, 
który  nie  daje  się  pogodzić  z  członami  ma-
jącymi  ulec  zjednoczeniu  dzięki  temu  sto-
sunkowi:  uzyskamy  efekt  rozśmieszający.  Oto 
znane  powiedzenie,  również  przypisywane 
panu  Prudhomme:  „Wszystkie  sztuki  są 
braćmi" «

2)

.

 

„Goni  za  dowcipem",  powiedziano  do 

Boufilersa 

63)

  o  kimś  mającym  dość  preten-

sjonalny sposób bycia. „Nie dogoni go", mógł 
był  odpowiedzieć  Boufflers  i  byłoby  to 
zalążkiem dowcipnego powiedzonka, lecz tylko 
zalążkiem  i  niczym  więcej,  ponieważ  wyraz 
„dogonić"  jest  w  przenośni  używany  równie 
często jak wyraz „gonić" i nie zmusza nas do 
materializowania obrazu dwóch ścigających się 
współzawodników. 

Jeżeli 

chcemy, 

ż

eby 

replika  wydała  się  nam  całkiem  dowcipna, 
powinniśmy 

zaczerpnąć 

ze 

sportowego 

słownictwa  termin  tak  konkretny,  tak  żywy, 
aby  naprawdę  było  można  mieć  wrażenie 
wyścigów. Tak właśnie po-

 

153

 

stąpił  Boufflers  mówiąc:  „Stawiam  na 
dowcip".

 

Powiedzieliśmy,  że  dowcip  polega  często 

na  rozwinięciu  myśli  naszego  rozmówcy  do 
tego  stopnia,  iżby  zaczynał  sam  sobie  prze-
czyć i wpadać w zastawione przez siebie sidła 
słowne.  Dodajmy,  że  tymi  sidłami  są 
przenośnia  lub  porównanie,  których  mate-
riałność  może  zwrócić  się  przeciwko  mówiące-
mu.  Jeszcze  mam  świeżo  w  pamięci  rozmowę 
matki  z  synem  w  Faux  Bonshommes  (=  Obłud-
nicy)  :  
„Giełda,  drogi  chłopcze,  jest  grą 
niebezpieczną.  Jednego  dnia  się  wygrywa,  a 
drugiego  traci  wszystko.  —  A  więc  dobrze, 
będę  co  drugi  dzień  grywał".  A  oto  z  tejże 
samej  sztuki  inny  budujący  dialog  toczony 
przez  dwóch  finansistów:  „Czy  to  jest  lojalne, 
co  my  robimy?  W  końcu  wyciągamy  tym 
nieszczęsnym  akcjonariuszom  pieniądze  z 
kieszeni... —A niby skąd wedle pana mamy je 
wyciągać?" 

64)

 

Zabawny  również  efekt  otrzymamy,  ile-

kroć  rozwiniemy  materialny  sens  jakiegoś 
symbolu  lub  godła  i  spróbujemy  zachować 
dlań  mimo  tego  rozwinięcia  tę  samą  wartość 
symboliczną.  W

T

  jednej  farsie,  bardzo  wesołej, 

pokazano  urzędnika  z  Monaco,  którego 
uniform  cały  był  pokryty  medalami,  jak-
kolwiek on sam udekorowany został tylko

 

background image

 
 

 

 

raz  jeden:  „A  bo  to  —  powiada  —  posta-
wiłem  medal  w  ruletce  na  numer,  który 
wyszedł,  i  przez  to  miałem  prawo  do  trzy-
dziestosześciokrotnej stawki". Czyż w sposób 
analogiczny nie rozumuje Giboyer w EffronUs 
(=  Bezwstydniej}?  
Gdy  ktoś  opowiada  tam  o 
czterdziestoletniej pannie młodej, która miała 
ś

lubną 

suknię 

ozdobioną 

kwiatami 

pomarańczowymi,  Giboyer  wtrąca:  „Śmiało 
mogła sobie przypiąć cale pomarańcze" 

66)

.

 

Nigdy  nie  dojdziemy  jednakże  do  końca, 

jeśli 

różne 

prawa, 

które 

wymieniałem, 

będziemy  podnosić  tutaj  jedno  po  drugim  i 
sprawdzać  je  po  kolei  w  obrębie  tego,  co 
nazwałem  płaszczyzną  słowną.  Lepiej  wiec 
będzie,  jeżeli  ograniczymy  się  tylko  do  trzech 
ogólnych  twierdzeń,  wyłożonych  w  po-
przednim  rozdziale.  Jak  wykazywałem,  „ciągi 
zdarzeń"  mogą okazać się  komiczne wskutek 
p o w t ó r z e n i a  

albo 

odwrócenia, 

albo 

wreszcie  n a ł o ż e n i a   się  ich  na  siebie. 
Zobaczymy,  że  tak  samo  jest  z  ciągami 
wyrazów.

 

Kiedy  wybrane  ciągi  zdarzeń  powtórzy 

się  w  innym  rejestrze  lub  też  w  nowym  oto-
czeniu,  albo  odwróci  się  je  z  zachowaniem 
właściwego  im  sensu,  albo  przemiesza  się  je 
w taki sposób, że ich odnośne znaczenia

 

nałożą  się  na  siebie,  wywoła  to  komiczne 
efekty,  ponieważ  życic  będzie  przymuszone 
do  mechanicznej  zgolą  uległości.  Atoli  myśl 
jest — ona również! — czymś żywym. Takoż i 
mowa,  która  oddaje  myśl,  musi  być  czymś 
równie  jak  tamta  żywym.  Łatwo  więc 
odgadnąć, że zdanie stanie się komiczne, jeśli 
zachowa jakiś sens nawet już po odwróceniu, 
albo  jeśli  wyraża  równie  obojętnie  dwa 
całkiem  niezależne  układy  myśli,  albo 
wreszcie 

jeśli 

otrzymano 

je 

wskutek 

transpozycji  myśli  na  ton  zupełnie  odmienny 
od  macierzystego.  Są  to  te  trzy  podstawowe 
prawa 

czegoś, 

co 

można 

by 

nazwać 

komicznym przekształceniem  zdań, a co 
pokażę  na  kilku  przykładach.  Powiem  od 
razu,  że  te  trzy  prawa  nie  są  równoważne 
przez  wzgląd  na  teorię  komizmu.  Najmniej 
interesującym  chwytem  jest  odwr ócenie, 
lecz jego zastosowanie nietrudną powinno być 
rzeczą, ponieważ, jak można to zaobserwować, 
zawodowi  dowcipnisie,  gdy  tylko  posłyszą 
jakieś  zdanie,  natychmiast  próbują,  czy  nie 
można  by  wskutek  tego  odwrócenia  uzyskać 
innego sensu, stawiając na przykład podmiot w 
miejsce  dopełnienia,  a  dopełnienie  w  miejsce 
podmiotu. Nierzadko korzysta się z tego środka 
po to, by w sposób mniej lub bardziej

 

154

 

background image

 
 

i

5

6

 

ż

artobliwy  zbić  czyjąś  ideę.  W  komedii 

Labiche'a  jedna  z  postaci  wykrzykuje  do 
swego  sąsiada  z  góry,  który  zaśmieca  jej 
balkon:  „Dlaczego  wytrząsa  pan  fajkę  akurat 
na mój balkon?", na co głos sąsiada odpowiada: 
„Dlaczego podstawia pani swój balkon akurat 
pod  moją  fajkę?" 

66)

  Rozwodzić  się  nad  tym 

rodzajem  dowcipu  nie  ma  atoli  potrzeby. 
Można jego przykładów namnożyć z łatwością 
bez liku.

 

N a k ł a d a n i e  się dwóch układów myśli na 

siebie  w  jednym  i  tym  samym  zdaniu  jest 
niewyczerpanym 

ź

ródłem 

uciesz-nych 

efektów.  Rozmaite  są  sposoby  na  to,  by 
otrzymać owo nałożenie, czyli nadać jednemu 
i  temu  samemu  zdaniu  dwa  niezależne  i 
nałożone  na  siebie  znaczenia.  Najpospolitszym 
z tych sposobów jest kalambur. To samo zdanie 
w  kalamburze  zdaje  się  nieść  dwa  różne 
znaczenia,  ale  tak  jest  jedynie  na  pozór,  gdyż 
w rzeczywistości mamy do czynienia z dwoma 
odrębnymi  zdaniami  złożonymi  z  odmiennych 
wyrazów,  które  próbuje  się  stopić  w  jedno 
zdanie korzystając z tego, że mają dla ucha to 
samo  brzmienie.  Kalambur  wiedzie  nas 
nieznacznie  i  stopniowo  do  rzeczywistej  gry 
słów. W tym przypadku dwa układy myśli po-
krywają się ze sobą naprawdę w jednym

 

157

 

i  tym  samym  zdaniu,  naprawdę  mamy  do 
czynienia  z  tymi  samymi  wyrazami;  wyko-
rzystuje się jedynie rozmaitość znaczeń, jakich 
wyraz 

może 

nabrać, 

przechodząc 

właściwego użycia do przenośnego. Często też 
z  trudem  tylko  można  uchwycić  różnicę 
między  grą  słów  z  jednej  strony  a  poetycką 
przenośnią  lub  pouczającym  porównaniem  z 
drugiej.  O  ile  porównanie,  które  czegoś  uczy, 
albo  obraz,  który  nas  porusza,  zdają  się 
odsłaniać  ścisłą  więź  między  naturą  a  mową, 
ujętymi jako dwie równorzędne postacie życia, 
o  tyle  gra  słów  przywodzi  raczej  na  myśl 
jakieś  niedbalstwo  cechujące  mowę,  jakby 
zapomniała na chwilę o swym przeznaczeniu i 
usiłowała  nagiąć  rzeczy  do  siebie,  zamiast 
siebie  do  nich.  Gra  słów  zdradza  wtedy 
chwilowe  r o zt a r gn i e n i e   mowy  i  przez  to 
zresztą tak bawi.

 

O d w r ó c e n i e   i  n a ł o ż e n i e   się  ciągów 

na  siebie,  wszystko  razem  wziąwszy,  nie  są 
niczym  innym  jak  igraszkami  dowcipu 
przechodzącymi  w  grę  słów.  Głębszy  jest 
komizm  t r anspozycj i .  W  rzeczy  samej 
transpozycja  jest  dla  mowy  potocznej  tym, 
czym dla komedii jest powtórzenie.

 

Stwierdziliśmy,  że  powtórzenie  jest  ulu-

bionym  chwytem  komedii  klasycznej.  Polega 
ono na takim rozłożeniu zdarzeń, że pewna

 

background image

 
 

i

5

8

 

scena  zawiązuje się od nowa raz po raz  bądź 
pośród  tych  samych  postaci  w  odmiennych 
okolicznościach, bądź pośród nowych postaci 
w takiej samej sytuacji. Tak służącym każe  się 
powtarzać  w  •  mniej  wykwintnym  języku 
scenę  już  odegraną  przez  państwo.  A  teraz, 
czytelniku,  pomyśl  sobie  o  jakichś  ideach 
wyrażonych  w  odpowiednim  dla  nich  stylu,  a 
przez 

to 

osadzonych 

naturalnym 

ś

rodowisku.  Jeżeli  znajdziesz  sposób,  który 

pozwoli je przenieść do nowego środowiska z 
zachowaniem  ich  wzajemnych  odniesień, 
albo,  innymi  słowy,  jeżeli  uda  ci  się  je 
wyrazić  w  zupełnie  odmiennym  stylu  i  prze-
transponować  na  inny  ton,  to  tym  razem 
obejrzysz komedię odegraną przez mowę, rym 
razem  komiczna  okaże  się  mowa.  Nie 
potrzeba  zresztą  po  temu  nawet  przedstawiać 
sobie  obu  wyrażeń,  naturalnego  i  trans-
ponowanego. Naturalne wyrażenie znane narn 
jest  doskonale,  odnajdujemy  je  bowiem 
instynktownie.  Drugie  tedy  wyrażenie,  i  tylko 
to  wyrażenie,  stanie  się  przedmiotem  po-
mysłowości  komicznej.  Jak  tylko  je  po-
słyszymy,  sami  sobie  zaraz  dopowiemy 
pierwsze.  Stąd  to  ogólne  prawidło:  Otrzy-
mamy  efekt  komiczny  dzięki  transpozycji 
naturalnego  wyrażenia  myśli  na  ton 
zupełnie inny.

 

159

 

Ś

rodki transpozycji są tak liczne i rozmaite, 

mowa 

rozporządza 

tak 

ogromnym 

bogactwem  tonów,  a  komizm  przechodzi  tak 
wiele stopni, od płaskiej bufonady począwszy, 
aż  na  najwyższych  formach  humoru  i  ironii 
skończywszy,  iż  rezygnuję  z  ich  pełnego 
wyliczenia.  Wystarczy,  skoro  już  mamy 
prawidło,  pobieżne  sprawdzenie  jego  kilku 
zasadniczych zastosowań.

 

Należałoby  przede  wszystkim  rozróżnić 

dwie  krańcowości:  ton  uroczysty  i  ton 
pospolity.  Mielibyśmy  wówczas  najbardziej 
rzucające  się  w  oczy  efekty  dzięki  transpo-
zycji  z  jednego  tonu  na  drugi,  a  zatem  dwa 
przeciwne kierunki nęcące fantazję komiczną.

 

Dokonamy  transpozycji  tonu  uroczystego 

na  pospolity?  Proszę  bardzo,  otrzymamy 
parodię!  W  ten  sposób  określony  efekt  paro-
dystyczny wystąpi np. w tych przypadkach, w 
których idea wyrażona jest pospolitymi słowy, 
jeżeli na mocy naszego przyzwyczajenia winna 
być  sprzęgnięta 

przeciwnym 

tonem. 

Przykład? Oto opis jutrzni, podany przez Jean 
Paul Richtera

07)

: „Niebo przechodziło z czerni 

w  czerwień,  podobne  do  gotującego  się 
homara".  Zauważmy,  że  ten  sam  efekt  daje 
wyrażenie  rzeczy  starożytnych  w  języku 
współcze-

 

background image

 
 

:6o

 

sności,  a  to  z  powodu  poetyckiej  aureoli 
otaczającej antyk klasyczny.

 

Niewątpliwie  to  komizm  parodii  poddał 

kilku  filozofom  myśl,  by  określić  wszelki 
komizm  przez  degradację,  co  uczynił  przede 
wszystkim Alexander Bain 

88)

. Jakoż śmieszność 

powstawałaby,  „kiedy  pokazuje  się  nam  jako 
mierne  i  nikczemne  rzeczy,  które  były 
przedtem  w  poważaniu".  Jeżeli  jednak  nasz 
rozbiór  jest  ścisły,  to  degradacja  jest  tylko 
postacią transpozycji, a transpozycja jest tylko 
jednym z licznych środków doprowadzających 
do  śmiechu.  A  skoro  istnieją  również  inne 
ś

rodki,  źródła  śmiechu  trzeba  szukać  wyżej. 

Zresztą  nie  posuwając  się  zbyt  daleko  można 
się  łatwo  przekonać,  że  jeżeli  transpozycja 
rzeczy  uroczystych  na  pospolite  albo  lepszych 
na  gorsze  jest  komiczna,  to  odwrotna 
transpozycja  będzie  taką  w  jeszcze  wyższym 
stopniu.

 

. Jedna jest równie częsta jak druga. Jak się 

zdaje, można by wydzielić dwie jej zasadnicze 
postacie, zależnie od tego, czy odnosi się ona 
do 

wi el kości  

czy 

do 

w a r t o ś c i  

przedmiotów.

 

Mówienie  o  drobnostkach  jakby  o  czymś 

wielkim  jest  ogólnie'biorąc  pr zesa dą .  Prze-
sada  bywa  komiczna,  kiedy  jest  dłuższa,  a 
zwłaszcza kiedy jest systematyczna; wów-

 

161

 

czas  okazuje  się  pomocną  w  transpozycji. 
Wywołuje  śmiech  tak  udatnie,  że  niektórzy 
pisarze  mogli  definiować  komizm  jako 
przesadę,  podobnie  jak  inni  definiowali  go 
jako degradację. W rzeczywistości i przesada, i 
degradacja  są  tylko  formą  pewnego  rodzaju 
komizmu.  Jest  to  wszelako  forma  dobitna.  Z 
niej  zrodziła  się  poezja  heroiko-miczna, 
gatunek  mało  ostatnio  stosowany,  to  pewna, 
ale obecny po trosze u tych wszystkich, którzy 
mają  skłonność  do  metodycznej  przesady.  O 
samochwalstwie  można  rzec dość często, że to 
przez  swą  heroikomicz-ną  stronę  doprowadza 
nas  do  śmiechu.  Bardziej  sztuczka,  ale  także 
bardziej 

wy-rafinowana 

jest 

znów 

transpozycja  rzeczy  niskich  na  podniosłe, 
stosowana  do  wartości,  a  nie  do  wielkości 
przedmiotów.  Wyrazić  w  sposób  czysty 
brudną myśl albo wziąć sytuację śliską, niskie 
zajęcie  lub  nikczemny  postępek,  a  następnie 
opisać  w  stylu  ścisłej  r e s p e c t a b i l i t y  

69)

,  są 

to  wszystko  na  ogół  posunięcia  komiczne. 
Umyślnie  użyłem  słowa  angielskiego,  sama 
rzecz  jest  bowiem  bardzo  angielska.  Dickens. 
Thackeray, 

ogólności 

cała 

literatura 

angielska  daje  tego  pełno  przykładów. 
Zauważmy  mimochodem,  że  intensywność 
efektu  nie  zależy  od  jego  długości.  Czasami 
jedno słówko

 

11 — Śmiech

 

background image

 
 

wystarczy,  lecz  musi  to  być  słówko  nośne, 
udostępniające  nam  cały  system  transpozycji 
przyjętych w danym środowisku i zdradzające 
poniekąd 

moralną 

organizację 

rzeczy 

niemoralnych.  Mam  wciąż  w  pamięci  uwagę 
poczynioną  przez  wyższego  urzędnika  do 
podwładnego  w  pewnej  sztuce  Gogola:  „Jak 
na urzędnika twojej rangi, za dużo  kradniesz, 
bracie" 

70

'.

 

By  zamknąć  ten  wywód  w  kilku  słowach, 

powiem, że najsampierw mamy do czynienia z 
dwiema skrajnościami w porównaniu, między 
którymi 

obu 

kierunkach 

zachodzi 

transpozycja:  z  rzeczami  bardzo  dużymi  i 
bardzo  małymi,  lepszymi  i  gorszymi.  Teraz 
aliści pomniejszając nieco odstęp, otrzymamy 
już  nie  tak  gwałtownie  kontrastujące  ze  sobą 
człony,  a  także  coraz  subtel-niejsze  efekty 
komicznej transpozycji.

 

Najogólniejszym  z  takich  przeciwstawień 

byłoby  zapewne  to,  które  występuje  między 
czymś  rzeczywistym  a  czymś  idealnym, 
między  bytem  a  powinnością.  Tutaj  także 
transpozycja 

może 

zachodzić 

obu 

przeciwnych  kierunkach.  Już  to  wypowiemy 
coś, co być powinno, z takim upozorowanym 
przekonaniem,  jakby  to  już  właśnie  istniało 
—  i  na  tym  polega  iro  ni  a.  Już  to  znów,  na 
odwrót, opiszemy ^szczegółowo

 

163

 

i  dokładnie  coś,  co  jest,  w  upozorowanym 
przeświadczeniu,  że  właśnie  takimi  rzeczy 
być powinny — i tą drogą kroczy humor. Tak 
określony  humor  jest  odwrotnością  ironii. 
Jedno i drugie jest postacią satyry, lecz ironia 
ma naturę retoryczną, podczas gdy humor ma 
więcej  w  sobie  naukowości.  Sięgamy  po 
ironię  starając  się  wznieść  na  idealne  wyżyny 
dobra, które winno się urzeczywistnić; dlatego 
to  ironia  może  się  samorzutnie  rozpalić  i 
przeobrazić  do  pewnego  stopnia  nawet  w 
elokwencję.  Natomiast  po  humor  sięgamy  w 
zupełnie  odwrotnym  celu,  by  zstąpić  na  sam 
dół  ku  złu  i  uchwycić  jego  osobliwości  z 
całkowitą i zimną obojętnością. Kilku pisarzy, 
między  innymi  Jean  Paul,  zauważyło,  że 
humor  porusza  rzeczy  konkretne,  szczegóły 
techniczne,  sprawdzone  fakty.  Jeżeli  nasz 
rozbiór  jest  ścisły,  to  nie  idzie  tutaj  o  rys 
przypadkowy  humoru,  tu  idzie  o  jego  istotne 
znamię. Humorysta przypomina  moralistę, co 
by  się  przedzierzgnął  w  uczonego;  poniekąd 
lekarza, gdyby ten przeprowadzał sekcję tylko 
gwoli wywołania w nas odrazy; humor zaś w 
tym  sensie,  w  jakim  ściśle  posługujemy  się  tą 
nazwą,  oczywiście  jest  transpozycja  rzeczy 
moralnych na naukowe.

 

jeszcze  bardziej  ściągając  odstęp  między 

u*

 

background image

 
 

164

 

członami,  które  podmieniamy,  otrzymamy 
teraz  bardziej  szczególne  systemy  transpozycji 
komicznej.  Są  takie  profesje,  które  używają 
bardzo 

swoistego 

słownictwa; 

ileż 

to 

ś

miesznych efektów można było uzyskać dzięki 

transpozycji idej właściwych życiu społecznemu 
na  ów  zawodowy  język!  Tak  samo  komiczne 
bywa  przeniesienie  języka,  którym  posługują 
się  handlowcy,  na  język,  który  jest  w  użyciu  u 
ś

wiatowców;  oto  formuła  wykorzystana  przez 

jedną z postaci Labi-che'a i zawierająca aluzję 
do  otrzymanego  właśnie  zaproszenia:  „W 
odpowiedzi na Pana uprzejme  dla  nas słowa z 
3  ubiegłego  miesiąca...",  co  jest  transpozycją 
szablonu: „W odpowiedzi na Pana zaszczytne 
dla  nas  słowa  z  3  bieżącego  miesiąca...".  Ten 
rodzaj  komizmu  szczególnie  może  być 
głęboki,  gdy  na  jaw  dobywa  nie  tylko 
zawodowe nawyki, ale także wady charakteru. 
Pamiętamy  wszyscy sceny z Faux Bonshommes 
oraz  z  Familie  Benoiton

71)

,  gdzie  małżeństwo 

traktowano, o zgrozo! jako interes, zaś kwestie 
uczuć wyrażano w ściśle handlowym języku.

 

Jednakowoż  dotykamy  tutaj  miejsca,  gdzie 

osobliwości mowy oddają jedynie osobliwości 
charakteru,  dla  których  lepszego  zgłębienia 
musimy  zachować  następny  rozdział.  Jak 
należało się tego spodziewać,

 

165

 

i  jak  było  można  tego  się  dopatrzyć  w  naszym 
wywodzie,  komizm  słowny  towarzyszy  komiz-! 
mówi  sytuacyjnemu  i  wraz  z  nim  uchodzi  do 
komizmu  charakterów.  Mowa  osiąga  efekty 
ucieszne tylko dlatego, że jest dziełem ludzkim, 
wzorowanym jak najściślej na formach umysłu 
ludzkiego. Coś z naszego życia żyje w niej i to 
czujemy.  Gdyby  to  było  życie  pełne,  bez 
skazy,  gdyby  do  mowy  nie  wdzierała  się 
skostniałość,  gdyby  była  organizmem  w 
zupełności  zjednoczonym,  nie  poddającym  się 
dzieleniu 

na 

niezawisłe 

organizmy, 

to 

wówczas  komizm  nie  miałby  do  niej 
przystępu,  podobnie  jak  nie  ma  przystępu  do 
duszy  żyjącej  w  harmonii,  w  jedności,  niczym 
tafla  cichej  wody.  Ale  nie  ma  takiego  stawu, 
który  nie  nosi  na  swej  powierzchni  opadłych 
liści,  nie  ma  takiej  iuszy,  której  nie 
przytłaczają  nawyki  usztywniające  ją  przeciw 
sobie samej i przeciw innym, nie ma mowy dość 
giętkiej,  dość  żywej,  wystarczająco  przytomnej 
w  najdrobniejszych  ze  swoich  cząstek,  by 
mogła uniknąć tego, co jest gotowe, a zarazem 
oprzeć 

się 

mechanicznym 

działaniom 

odwrócenia,  transpozycji  i  tym  podobnym, 
jakim  chciano  by  ją  poddać  niczym  rzecz 
bezduszną. Śmiech chce wszystko to wydobyć 
na  jaw  oraz  naprawić  —  rzeczy  skostniałe, 
gotowe,

 

background image

 
 

166

 

mechaniczne  w  przeciwstawieniu  do  giętkich, 
nieprzerwanie  zmiennych,  żywych,  owo 
roztargnienie 

przeciwstawieniu 

do 

skupienia,  ów  automatyzm  w  przeciwsta-
wieniu do swobodnych czynności. Ta właśnie 
idea miała nam przyświecać, gdy braliśmy się 
do  analizy  komizmu.  I  jaśniała  nam  przy 
pokonywaniu  jakże  krętej  drogi.  Dzięki  niej, 
mam nadzieję, zbliżamy się teraz do znacznie 
ważniejszych 

bardziej 

pouczających 

dociekań.  Chciałbym  oto  zająć  się  zbadaniem 
komicznych  charakterów  czy  też  raczej 
określić istotne warunki komedii charakterów, 
starając  się  przy  tym,  by  te  dociekania 
przyczyniły  się  do  zrozumienia  prawdziwej 
natury sztuki samej, jako też najogólniejszego 
jej stosunku do życia.

 

R o z d z i a ł    t r z e c i

 

Komizm charakterów

 

Dotychczas  tropiliśmy  komizm  na  wszy-

stkich  jego  krętych  ścieżkach,  próbując  pod-
patrzyć, jak przedzierzga się w dowolną formę, 
postawę, 

gest, 

sytuację, 

słówko. 

Dzięki 

rozbiorowi  komicznych  c h a r a k t e r ó w   do-
trzemy  do  najbardziej  ważkiej  części  naszej 
pracy.  Byłaby  to  też  część  najtrudniejsza, 
gdybyśmy  ulegli  pokusie  określenia  rzeczy 
ś

miesznych  przez  najbardziej  uderzające,  a 

przeto  również  najpospolitsze  przykłady; 
wówczas  to,  w  miarę  jak  kierowalibyśmy  się 
ku coraz wyższym przejawom komizmu, sami 
byśmy  się  przekonali,  że  fakty  by  się 
prześlizgnęły  poprzez  zbyt  szerokie  oczka 
definicji, chcącej je wszystkie zagarnąć. Toteż 
przyjąłem  odwrotną  metodę,  z  góry  omiatając 
dół  snopem  światła.  Przeświadczony,  że 
ś

miech  ma  sens  i  doniosłość  społeczną,  że 

komizm  wyraża  nade  wszystko  pewne  dość 
szczególne  nieprzystosowanie  człowieka  do 
społeczeństwa, że

 

background image

 
 

168

 

nie  ma  komizmu  poza  człowiekiem,  przede 
wszystkim  człowieka  miałem  na  oku,  jego 
charakter.  Trudność  natomiast  sprawiało 
wówczas  wytłumaczenie,  dlaczego  zdarza  się 
nam śmiać z czegoś innego niźli z charakteru  i 
jak  to  się  dzieje,  że  takie  subtelne  środki  jak 
nasycanie,  łączenie  się  czy  przemieszanie, 
pozwalają  komizmowi  wcisnąć  się  w  zwykłe 
poruszenie,  bezosobową  sytuację  czy  też 
oderwane  zdanie.  I  tego  właśnie  dokonaliśmy 
tutaj.  Mieliśmy  już  czysty  metal,  ale 
chcieliśmy  odtworzyć  jego  rudę.  Aliści  teraz 
poddamy  badaniom  sam  metal.  Nie  będzie  z 
tym  żadnych  trudności,  bo  tym  razem  mamy 
do 

czynienia 

zupełnie 

prostym 

pierwiastkiem.  Przypatrzmy  mu  się  z  bliska  i 
zobaczmy, do jakich to reakcji doprowadza.

 

Istnieją,  mówiliśmy,  stany  duszy,  których 

znajomość budzi wielkie wzruszenia, radości i 
smutki, którymi się przejmujemy, namiętności 
i  wady  wywołujące  bolesne  zdumienie  łub 
zgrozę  czy  litość  u  tych,  którzy je oglądają, a 
wreszcie  uczucia  przenikające  z  jednej  duszy 
do  drugie)  dzięki  uczuciowym  oddźwiękom. 
Wszystko  to  dotyka istoty życia.  Wszystko  to 
poważne  jest,  a  częstokroć  tragiczne.  Otóż 
komedia zaczyna się tam, gdzie wzruszać nas 
prze->

 

169

 

stają  ludzie.  A  jej  początkiem  jest  to,  co 
można  by  przezwać  z  e  s z t y w n i e n i e m   za-
grażającym  ż yc iu  społecznemu.  Ko-
miczna  będzie  osoba  automatycznie  idąca 
swoją  drogą,  nie  oglądająca  się  wcale  na 
innych,  na  łączność  z  nimi.  Śmiech  jest 
właśnie  na  to,  by  wytknąć  jej  roztargnienie  i 
wyrwać  ją  ze  snu.  Jeśli  wolno  uciec  się  do 
porównania  rzeczy  wielkich  z  dość  błahymi, 
przypomnijmy sobie  wszyscy, co  dzieje  się  w 
naszych  szkołach  z  nowicjuszami.  Niech  no 
zdoła 

kandydat 

przejść 

groźne 

próby 

egzaminacyjne,  czekają  go  następne,  przy-
gotowane  przez  najstarszych  spośród  jego 
nowych  kolegów,  by  go  przysposobić  do  życia 
społecznego  i,  jak  to  mówią,  uczynić  giętkim 
iego  charakter.  Każda  mała  społeczność, 
stwarzana  w  łonie  wielkiej,  jest  zmuszona 
instynktownie  do  wynajdywania  środków 
poprawczych,  czyniących  na  powrót  giętkimi 
zesztywniałe  już  i  nabyte  gdzie  indziej 
nawyki,  które  winna  teraz  na  nowo  kształto-
wać.  Tak  samo  postępuje  społeczeństwo  w 
prawdziwym  tego  słowa  znaczeniu.  Wymaga, 
by każdy z jego członków pilnie zważał na to, 
co  go  otacza,  wzorował  się  na  własnym 
otoczeniu  i  bronił  przed  zamknięciem  się  w 
swym  charakterze  niczym  w  wieży  z  kości 
słoniowej. I dlatego ma ono w zapa-

 

background image

 
 

170

 

się  dla  każdego  jeśli  -nie  groźbę  skarcenia,  to   
przynajmniej   zapowiedź    upokorzenia, które 
jest   bardzo   dotkliwe   w   najlżejszej nawet   
postaci.   Taka   być   winna   funkcja śmiechu.   
Ś

miech  jest      tym      środkiem,      po  który 

społeczeństwo      hiega,      żeby    dokuczyć 
nowicjuszom,    środkiem  zawsze  jakoś    upo-
karzającym  tego,  kto  jest  jego  przedmiotem. 
Stąd  bierze  się  niejednoznaczny  charakter  
komizmu.        Nie      przynależy    w      całości  do   
sztuki,    nie    należy    również    w    całości  do 
ż

ycia.  Z  jednej  bowiem  strony  postacie 

spotykane  w  życiu  nie  rozśmieszałyby  nas 
nigdy,  gdybyśmy  nie  potrafili  patrzeć  na  ich 
poczynania  tak,  jak  się  spogląda  na  widowisko 
z  wysokości  własnej  loży;    są  komiczne  w   
naszych   oczach,   ponieważ   odgrywają przed   
nami      komedię.      Z      drugiej      jednak  strony 
nawet  w  teatrze  przyjemność,  jaką  śmiech 
sprawia,  nie  jest  przyjemnością  czystą,      chcę  
przez  to  powiedzieć:   estetyczną wyłącznie   i   
bezwzględnie      bezinteresowną  przyjemnością.   
Wkrada      się      do      niej    jakaś  myśl  uboczna, 
którą  społeczność  nam  podsuwa,  gdy  ani  była 
nam  myśl  taka  w  głowie.  Wkrada  się 
nieuprzytomniona  chęć  upokorzenia,  tym 
samym  zaś,  to  prawda,  choćby  czysto   
zewnętrznego   naprawienia   błędu. Dlatego to 
komedia bliższa jest życia niż

 

171

 

dramat.  Im  dramat  jest  potężniejszy,  tym 
jest  głębsze  opracowanie  rzeczywistości,  któ-
rego  podjąć  się  musiał  poeta,  aby  z  niej 
wydobyć  tragizm  w  stanie  czystym.  Nato-
miast  komedia  przesądza  o  życiu  tylko  w 
swych najniższych odmianach: w wodewilu i 
farsie;  im  wyżej  się  wznosi,  tym  bardziej 
miesza  się  z  życiem;  bywają  takie  sceny  w 
rzeczywistym  życiu,  które  są  niezwykle 
bliskie  najwyższej  komedii,  tak  iż  teatr 
mógłby je przejąć nie zmieniając ani słowa.

 

Z  tego  wynika  wniosek,  że  pierwiastki 

komicznego  charakteru  będą  te  same  za-
równo w teatrze jak w życiu. Jakież to one 
są?  Ano,  proszę,  określić  je  można  bez 
trudu.

 

Słyszymy  często,  że  d r o b n e  wady  na-

szych  bliźnich  to  te,  które  nas  pobudzają 
do śmiechu.  Przyznaję,  że jest  wiele  z  prawdy 
w  tym  mniemaniu,  a  jednak  nie  mogę 
przyjąć,  że  jest  w  pełni  ścisłe.  Po  pierwsze, 
trudno  jest  w  dziedzinie  wad  wytyczyć 
granicę  między  drobnymi  a  ogromnymi;  być 
może  zgoła  nie  dlatego  śmiejemy  się  z 
czyichś  wad,  że  są  drobne,  lecz  dlatego,  że 
się  z  nich  śmiejemy,  wydają  się  nam 
drobne,  nic  nie  rozbraja  bowiem  bardziej 
niż śmiech. Po wtóre można by posunąć

 

background image

 
 

172

 

się dalej i utrzymywać, że śmiejemy się z wad 
minio  znanego  nam  ich  ogromu:  przykładem 
skąpstwo  Harpagona.  Po  trzecie  zaś  należy 
sobie  powiedzieć,  jakkolwiek  nie  tak  łatwo 
przyznać  się  do  tego,  że  śmiejemy  się  nie 
tylko  z  wad  naszych  bliźnich,  lecz  również  z 
ich  zalet.  Śmiejemy  się  w  Mizanlropie  
Alcesta. Odpowie ktoś, że to nie jego prawość 
jest  tutaj  komiczna,  ale  osobliwa  forma,  jaką 
prawoś  '•  przybiera  u  niego,  owo  dziwactwo, 
któr  psuje  wywoływane  przez  nią  wrażenie. 
Na to przystaję, niemniej jest zarazem prawdą, 
ż

e  to  śmieszne  dziwactwo  Alcesta  c z y n i  

j e g o   p r a w o ś ć   ś m i e s z n ą ,   a  to  jest 
najważniejsze. A więc dochodzimy niż jeszcze 
do wniosku, że komizm nie zawsze iest oznaką 
wad  duchowych  oraz  że  jeśli  ktoś  stara  się 
dopatrzyć  w  nim  wad,  i  to  drobnych,  musi 
przede  wszystkim  wskazać,  po  czym  można 
ś

ciśle rozróżniać wady drobne od ogromnych.

 

Co  prawda,  może  ktoś  być  w  zgodzie  z 

przepisami  najsurowszej  moralności  i  być 
przy tym postacią komiczną. Starczy po temu, 
ż

e  się  wyłamie  spod  praw  życia  społecznego. 

Alcest  jest  człowiekiem  najbardziej  prawego 
charakteru.  Jest  wszelako  uietowarzyski,  a 
przez to komiczny. Zna-

 

cznie  trudniej  jest  ośmieszyć  dosyć  giętką 
wadę niźli nieugiętą cnotę. S z t y w n o ś ć   jest w 
społeczeństwie 

czymś 

podejrzanym, 

sztywność  Alcesta  budzi  w  nas  wesołość, 
ponieważ  sztywność  ta  jest  samą  prawością. 
Kto  szuka  odosobnienia,  wystawia  się  na 
ś

mieszność,  ponieważ  o  komizmie  stanowi  w 

dużej  mierze  właśnie  to  odosobnienie.  I  to 
tłumaczy, dlaczego komizm dotyczy tak często 
obyczajów, idej, społecznych — powiedzmy to 
sobie! — przesądów.

 

Należy  wszelako  przyznać  na  chwałę 

ludzkości,  że  ideał  społeczny  nie  odbiega 
istotnie  od  ideałów  moralnych.  Można  tedy 
przyjąć,  że  w  zasadzie  braki  bliźnich  po-
budzają  nas  do  śmiechu,  byle  nie  zapomnieć, 
ż

e  po  prawdzie  braki  te  budzą  w  nas  śmiech 

raczej  przez  swe  n i e u s p o ł e c z n i e - n i e   niż 
przez  swoją  n i e m o r a l n o ś ć .   Pozostałoby 
więc  do  zbadania,  które  braki  mogą  być 
komiczne  i  w  jakich  przypadkach  mamy  je  za 
zbyt poważne, żeby je śmiechem kwito-

 

wać.

 

Zagadnienie  to  zostało  wszakże  już  po-

ś

rednio  rozstrzygnięte.  Jak  mówiłem,  komizm 

zwraca się do intelektu i nie daje się pogodzić 
z  uczuciem.  Proszę  odmalować  mi  wadę  tak 
drobną,  jak  tylko  dusza  zapragnie;  jeśli 
\vszelako uczyni się to w sposób

 

background image

 
 

174

 

poruszający  moją  sympatię,  moj«  obawy  lub 
moją litość, to przepadło wszystko, śmiech nie 
ma już do mnie przystępu. Proszę, na odwrót, 
wybrać  jakąś  głęboką,  a  w  ogólności  nawet 
wstrętną  wadę;  można  będzie  uczynić  ją 
komiczną, jeśli uda się za pomocą stosownych 
zabiegów  sprawić,  bym  pozostał  nieczuły  na 
jej  widok.  Nie  twierdzę,  że  wada  stanie  się 
wówczas komiczna; twierdzę, że będzie mogła 
być taką. Nie wol no j ej  mnie w zr us zyć,   oto 
jedyny 

naprawdę 

konieczny 

warunek, 

jakkolwiek  z  pewnością  warunek  niewy-
starczający.

 

W  jaki  jednak  sposób  ma  komediopisarz 

zapobiec  wzbudzeniu  mych  uczuć?  Kłopot-
liwe  pytanie!  Ażeby  się  z  nim  jakoś  uporać, 
trzeba  by  wejść  w  nowe  dociekania,  prze-
analizować    ową    sztuczną    sympatię,      którą 
wnosimy  do  teatru,  określić  wreszcie  przy-
padki, kiedy się godzimy, a kiedy odmawiamy 
dzielić urojone radości albo cierpienia. Istnieje 
sztuka, która umie ukołysać naszą wrażliwość 
i  podsuwać      rozmaite      urojenia,  jak  we  śnie 
hipnotycznym,  ale  jest  też  taka,  która      umie    
zniechęcić    naszą    sympatię w  tejże  samej   
chwili,   gdy już  miała  się odezwać, i to tak 
skutecznie,  że  najpoważniejszej        nawet    
sytuacji     nie    weźmiemy

 

175

 

zgoła  poważnie.  Dwa  chwyty  wydają  się 
główne  w  tej  sztuce,  a  są  one  przez  ko-
mediopisarzy  stosowane  mniej  lub  bardziej 
ś

wiadomie.  Pierwszy  polega  na  wyosob -

n i e n i u   uczucia  pośrodku  duszy  tej  postaci, 
której  sieje  przydzieliło,  i  na  obdarzeniu  go 
egzystencją  poniekąd  niezależną,  choć  paso-
ż

ytniczą.  Na  ogół  silne  uczucie  ogarnia  z 

wolna  pozostałe  stany  duszy  i  zabarwia  je  w 
sposób  sobie  właściwy;  jeśli  się  więc  każe 
nam  przyglądać  temu  powolnemu  procesowi, 
to w końcu stopniowo sami się jemu poddamy 
napełniając  się  podobnym  wzruszeniem. 
Możnu  by  powiedzieć  sięgając  po  inne 
porównanie,  że  wzruszenie  jest  dramatyczne, 
udzielające  się,  gdy  wraz  z  podstawowym 
dźwiękiem  dane  są jego  tony  składowe. Toteż 
gdy  aktor  wibruje  cały  jednym  uczuciem, 
wibracja ta może udzielić się z kolei widowni. 
I na odwrót, gdy wzruszenie pozostawia nas w 
nieczułości  i  nabiera  cech  komicznych,  jakieś 
zes zt ywni eni e  przeszkadza  mu  wejść  w 
związki  z  innymi  stanami  duszy,  w  której  ma 
siedlisko.  Usztywnienie  to  może  w  pewnej 
chwili  wyjść  na  jaw  w  ruchach  marionetki  i 
wywołać  salwy  śmiechu,  już  wcześniej  atoli 
zachwiało  naszą  sympatię:  jakże  można 
współbrzmieć  z  duszą,  która  nie  potrafi 
współbrzmieć

 

background image

 
 

ze  sobą?  Jest  w  Skąpcu  jedna  scena,  która 
graniczy  z  dramatem:  młodzieniec  i  starzec, 
jeden,  który  chce  zaciągnąć  długi,  i  drugi, 
który  chce  pożyczać  na  procent,  nic  nie 
wiedząc  o  sobie  stają  wreszcie  naprzeciw 
siebie  i  rozpoznają  w  sobie  ojca  i  syna. 
Bylibyśmy tutaj naprawdę świadkami dramatu, 
gdyby skąpstwo i ojcowskie uczucie zderzając 
się  w  duszy  Harpagona  zrodziło  w  niej  mniej 
lub bardziej oryginalne połączenie. Lecz nic z 
tego. Spotkanie jeszcze nie dobiegło do końca, 
a ojciec już o wszystkim zapomniał. Ponownie 
spotykając  syna  czyni  jedynie  aluzję  do  tej 
poważnej  sceny:  „A  ty,  paniczu,  któremu  ła-
skawie  przebaczyłem  ostatnie  wybryki..." 

72)

Skąpstwo  przeszło  więc  obok  spraw  pozo-
stałych  nie  musnąwszy  ich  nawet,  jakby  w 
r o z t a r g n i e n i u .   Rozgościło  się  w  duszy, 
zostało  panem  domu,  a  pozostało  mimo  to 
obcym  przybyszem.  Zupełnie  inny  kształt 
miałoby  skąpstwo  w  wydaniu  tragicznym. 
Ś

ciągałoby  wszystko  ku  sobie,  chłonęło, 

przetwarzało  w  sobie  najprzeróżniejsze  moce 
jestestwa:  uczucia  i  wrażenia  wzruszeniowe, 
pragnienia i odrazy, wady i zalety, wszystko to 
byłoby  materią,  w  którą  skąpstwo  tchnęłoby 
nowe życie. Taka jest, jak się wydaje,

 

177

 

pierwsza  istotna  różnica  między  najwyższą 
komedią a dramatem.

 

Jest  także  różnica  druga,  bardziej  bijąca 

w  oczy,  wynikająca  zresztą  z  pierwszej.  Otóż 
gdy  ktoś  maluje  nam  jakiś  stan  duszy  z 
zamiarem,  by  go  przedstawić  w  sposób 
dramatyczny,  czy  po  prostu  z  chęcią,  byśmy 
go  brali  poważnie,  to  wtedy  objawia  go  w 
czynach, które dają o nim ścisłe wyobrażenie. 
W  ten  sposób  skąpiec  będzie  wszystko 
rozpatrywał  pod  kątem  zysku,  zaś  obłudny 
ś

więtoszek  poruszał  się  zręcznie  po  ziemi, 

udając,  że  wznosi  oczy  jedynie  ku  niebu. 
Oczywiście  komedia  nie  wyklucza  podob-
nych  połączeń;  niechaj  za  przykład  posłużą 
choćby  postępki  Tartuffe'a.  W  tym  jednak 
przejawia  się  wspólnota  komedii  i  dramatu. 
Aby  zaznaczyć  występujące  między  nimi 
różnice,  aby  przeszkodzić  widzom  brać 
poważnie  poważne  czyny,  aby  przysposobić 
nas  w  końcu  do  śmiechu,  używa  komedia 
ś

rodka, któremu dałbym następującą formułę: 

zamiast  skupiać  na szą  uwagę  na 
czynach,  ś c i ą g a   ją  raczej  na  gesty. 
Pojmuję  tu  przez  gesty  postawę,  ruchy,  a 
nawet  wypowiedź,  przez  które  stan  duszy 
przejawia  się  bez  celu,  bez  żadnej dla siebie 
korzyści, jakby wskutek jakiejś

 

 

 

12 — Śmiech

 

background image

 
 

178

 

wewnętrznej świerzbiączki.  Tak  określony  gest 
różni się dogłębnie od czynu. Czyn jest czymś 
zamierzonym, 

czymś 

każdym 

razie 

ś

wiadomym; gest wymyka się bezwiednie, jest 

automatyczny.  W  czynie  obecny  jest  cały 
człowiek, tylko część człowieka wyraża się w 
geście,  i  to  bezwiednie,  a  przynajmniej  na 
uboczu  całej  osobowości.  A  wreszcie  (rzecz  to 
istotna) czyn jest ściśle wyważony w stosunku 
do  uczucia,  które  go  inspiruje;  można  przejść 
stopniowo  od  jednego  do  drugiego  tak,  iż 
nasza sympatia albo antypatia mogą przesuwać 
się wzdłuż nici wiodącej otl uczucia do czynu i 
coraz 

większy 

udział 

brać 

czyimś 

wewnętrznym  życiu.  Natomiast  gest  ma  w 
sobie  jakąś  wybucho-wość,  budzi  naszą 
wrażliwość  z  uśpienia,  w  które  gotowa  już 
zapaść  ukołysana,  i  dając  nam  przyjść  do 
siebie  przeszkadza  brać  rzeczy  poważnie.  A 
zatem,  jak  tylko  nasza  uwaga  przeniesie  się  z 
czynów  na  gesty,  stajemy  wobec  komedii. 
Postać  Tartuffe'a  przez  swe  postępki  przy-
należałaby  do  dramatu;  mamy  wszelako  ją  za 
komiczną,  ponieważ  uwagę  zwracamy  na  jej 
gesty.  Pamiętamy  wszyscy  jej  pojawienie  się 
na scenie:

 

Wawrzyńcze,  skończ  pacierze,  potem  pod  obrazem  Złóż 
moją dyscyplinę z włosiennicą razem 

!3

).

 

179

 

Tartuffe  mówi to  z  uwagi na  Dorynę,  ale, 

jestem  o tym  przekonany,  mówiłby tak  samo, 
gdyby  nie  było  jej  tam  wcale.  Tak  dalece 
wszedł w swoją rolę obłudnika, iż odgrywają, 
by  tak  rzec,  całkiem  szczerze.  Przez  to, 
wyłącznie  przez  to  może  stać  się  komiczny. 
Bez tej szczerości, która materiali-zuje się bez 
reszty,  bez  owych  ruchów,  min  i  słów,  które 
długoletnie praktykowanie obłudy przemieniło 
u  niego  w  naturalne  gesty,  Tartuffe  byłby  po 
prostu  wstrętny,  bo  myślelibyśmy  przez  cały 
czas  wyłącznie  o  jego  intencjach.  Pojmujemy 
więc,  dlaczego  czyn  jest  czymś  istotnym  w 
dramacie, czymś zaś ubocznym w komedii. W 
komedii czujemy dokładnie, że równie dobrze 
można  było  wybrać  każdą  inną  sytuację  dla 
zapoznania  nas  z  daną  postaci  ą  —  byłby  to 
nadal  ten  sam  człowiek,  tyle  że  w  odmiennej 
sytuacji.  Dramat  nie  daje  tego  wrażenia. 
Tutaj  postacie  i  sytuacje  zlane  są  w  jedną, 
nierozerwalną 

całość, 

albo 

lepiej: 

tutaj 

zdarzenia są integralną częścią postaci; można 
by  śmiało  te  same  imiona  zatrzymać  dla 
aktorów,  lecz  już  z  innymi  osobami 
mielibyśmy  do  czynienia,  gdyby  inne  dzieje 
opowiadał dramat.

 

Słowem,  przekonaliśmy  się,  że  nie  chodzi 

o to, czy charakter jest dobry czy zły —

 

12*

 

background image

 
 

 

 

musi  być  nietowarzyski,  nieuspołeczniony, 
wtedy  stanie  się  komiczny.  Teraz  zaś  możemy 
się  przekonać,  że  nie  chodzi  również  o  jego 
wagę  —  ważki  lub  błahy  może  nas 
rozśmieszyć,  o  ile  tylko  nie  zdoła  nas 
wzruszyć.  Ni euspoł eczni enie  postaci  i 
nieczułość  widza,  oto,  ogólnie  rzecz  biorąc, 
dwa  istotne  warunki.  Jest  jeszcze  warunek 
trzeci,  zawarty  w  poprzednich,  który  właśnie 
staraliśmy 

się 

ukazać 

naszych 

dotychczasowych analizach.

 

Jest  to  automatyzm.  Od  samego  początku 

tej pracy nie przestajemy na to zwracać uwagi, 
ż

e nic tak nie jest istotnie śmieszne jak to, co 

automatycznie  zostało  dokonane.  Braki,  a 
nawet  zalety  są  komiczne  przez  to,  że  je 
człowiek objawia niechcąco, w mimowolnych 
gestach, 

niekontrolowanych 

słowach. 

Komiczne  jest  każde  roztargnienie.  Im 
głębsze  roztargnienie,  tym  wyższa  komedia. 
Systematyczne  roztargnienie,  takiego  Don 
Kichota 

na 

przykład, 

jest 

czymś 

najśmieszniejszym  w  świecie,  jest  komizmem 
samym,  czerpanym  niemal  tuż  u  źródeł. 
Weźmy  jakąś  inną  postać  komiczną.  Pomimo 
ż

e  jest  świadoma  tego,  co  mówi  i  robi,  to 

jednak jest komiczna właśnie wskutek tego, że 
nie  zdaje  sobie  sprawy  z  pewnych  stron 
własnej osoby, że w pewnym

 

szczególe  jest  sama  sobie  nieznana;  tylko 
dlatego  będzie  śmieszyć  wszystkich.  Praw-
dziwie  komiczne  słowa  to  słowa  szczerze 
naiwne,  dzięki  nim  wada  ukazuje  się  bez 
osłonek;  ale  czy  też  mogłaby  sama  się  tak 
odkryć,  gdyby  potrafiła  się  zobaczyć  i  ocenić 
sama? Nie jest rzadki przypadek, kiedy postać 
komiczna  gani  jakieś  zachowanie  w  samych 
ogólnikach  i  natychmiast  sama  daje  tego 
przykład: oto  nauczyciel pana Jourdain,  który 
po  wygłoszeniu  przemowy  przeciw  złości  i 
gniewowi  sam  zaraz  się  unosi

74)

,  albo  Wadius 

7S)

,  który  wyśmiewa  autorów  czytających  swe 

wiersze,  a  potem  sam  wyciąga  wiersze  z 
kieszeni 

itd. 

Czemu 

mają 

służyć 

te 

niezborności,  jeśli  nie  wytknięciu  palcem 
całkowitej 

nieświadomości 

postaci? 

Niezauważanie siebie, a przeto również innych 
to  rzecz  tutaj  spotykana  zawsze.  Ajeśli 
przyjrzeć  się  temu  z  bliska,  to  się  okaże,  że 
brak  uwagi  łączy  się  tu  ściśle  z  tym,  co 
nazwaliśmy  nieuspolecznieniem.  Przyczyną 
tak  doskonałego  usztywnienia  jest  co,  że 
człowiek zapomniał rozejrzeć się wokoło siebie, 
a także  w sobie, nade wszystko w sobie; jakże 
wzorować się na innych, jeżeli nie  zacznie się 
poznawać innych i siebie samego? Sztywność, 
automatyzm, roztargnienie, nieuspołecznienie, 
wszystko to się wza-

 

i8o

 

181

 

background image

 
 

182

 

jemnie  przenika  i  razem  wytwarza  komizm 
charakterów.

 

Słowem,  jeżeli  odrzucimy  w  osobie  ludz-

kiej  to  wszystko,  co  działa  na  naszą  wrażli-
wość, co potrafi nas wzruszyć, to pozostałości 
mogą  stać  się  komiczne,  a  sam  komizm 
będ/ie  wprost  proporcjonalny  do  owego 
usztywnienia,  które  uwidoczni.  Sformuło-
waliśmy  tę  myśl  na  samym  początku  tej 
pracy.  Sprawdziliśmy  ją  w  jej  najgłówniej-
szych  następstwach,  a  przed  chwilą  za-
stosowaliśmy ją do określenia komedii. Teraz 
musimy  się  nią  posłużyć  jeszcze  staranniej  i 
wykazać, w jaki sposób za jej pośrednictwem 
można  dokładnie  oznaczyć  miejsce  komedii 
pośród innych sztuk.

 

W  pewnym  sensie  wolno  rzec,  że  każdy 

c h a r a k t e r   jest  śmieszny,  z  tym  tylko 
zastrzeżeniem, że przez charakter pojmujemy 
to  wszystko,  co  jest  w  naszej  osobie  gotowe, 
co  ma  stan  zmontowanego  już  mechanizmu, 
zdolnego 

do 

automatycznego 

funkcjonowania.  Wskutek  tego  właśnie  — 
jeśli kto woli — my sami się powtarzamy. A 
zatem  wskutek  tego  i  inni  będą  mogli  nas 
powtarzać.  Postać  komiczna  jest  typem.  I 
odwrotnie, każde podobieństwo do typu ma coś 
komicznego. Możemy bardzo długo przestawać 
z jakąś osobą i nie znaleźć w niej

 

i8

3

 

niczego  śmiesznego;  wystarczy  jednak  lada 
przypadkowa  zbieżność,  która  pozwoli  opa-
trzyć  ją  znanym  imieniem  bohatera  dramatu 
albo powieści, by otarła się, przynajmniej na 
chwilę, 

ś

mieszność, 

jakkolwiek 

owa 

powieściowa  postać  nie  musiałaby  wcale  być 
komiczna. Komiczne jest podobieństwo do tej 
postaci.  Komiczne  jest  oderwanie  się  od 
siebie samego. Komiczne jest wsadzenie się, 
by tak rzec, w przygotowane ramy. Komiczne 
zaś  nade  wszystko  jest  popadniecie  w  stan 
samych  ram,  w  które  już  potem  wejdą  inni, 
tzn. stężenie w charakter.

 

Odmalować  charaktery,  a  więc  zakreślić 

typy  ogólne,  to  cel  najwyższej  komedii. 
Niejeden  raz  o  tym  mówiono.  Ja  zaś  po-
wtórzę  to  raz  jeszcze,  bo  uważani,  że  ta 
formuła  wystarcza  do  zdefiniowania  komedii. 
W  samej  rzeczy  komedia  nie  tylko 
przedstawia  nam  typy  ogólne,  lecz  w  mym 
przekonaniu  spośród  wszystkich  sztuk  ona 
j e d n a   dostrzega  ogólność.  Z  chwilą  gdy  jej 
cel został wytknięty, powiedziano, czym ona 
jest,  a  także,  czym  nie  są  pozostałe  sztuki. 
Ażeby dowieść, że taka jest istota komedii i 
ż

e przez to różni się od tragedii, od dramatu, 

od  innych  form  sztuki,  należałoby  zacząć  od 
określenia sztuki w jej

 

background image

 
 

184

 

najwyższych  wzlotach;  później  dopiero  scho-
dząc  powoli  aż  do  poezji  komicznej  zoba-
czylibyśmy, że jest umieszczona na pograniczu 
sztuki  i  życia  oraz  że  swym  charakterem 
ogólnym odcina się od sztuk pozostałych. Nie 
mogę  zapuszczać  się  tutaj  w  tak  rozległe 
dociekania. 

Zmuszony 

jednak 

jestem 

naszkicować  ich  ogólny  plan,  by  nie  zanie-
dbać  niczego,  co  wedle  mnie  należy  do  istoty 
teatru komicznego.

 

Co  jest  celem  sztuki?  Gdyby  rzeczywi-

stość uderzała prosto w nasze zmysły i w naszą 
ś

wiadomość,  gdybyśmy  mogli  bezpośrednio 

obcować  z  rzeczami  i  samymi  sobą,  to,  jak 
sądzę  bez  wahania,  sztuka  byłaby  zbyteczna 
czy  też  wszyscy  bylibyśmy  artystami,  gdyż 
nasza  dusza  bez  przerwy  pobrzmiewałaby 
zgodnie z naturą. Wspomagane pamięcią oczy 
wykrawałyby  z  przestrzeni  i  utrwalały  w 
czasie 

obrazy 

niezrównane. 

Spojrzenie 

chwytałoby  w  przelocie  rzeźbione  w  żywym 
marmurze 

ludzkiego 

ciała 

fragmenty 

posągów,  dorównujące  pięknem  tym,  które 
zostawili  nam  rzeźbiarze  starożytni.  W  głębi 
dusz  rozbrzmiewałaby raz  pełna  wesela, a  raz 
znowu smutku, stale jednak oryginalna, nigdy 
nie  milknąca  melodia  życia  wewnętrznego. 
Wokoło nas jest to

 

185

 

wszystko,  a  także  jest  w  nas,  lecz  nie  możemy 
nic  z  tego  uchwycić  wyraźnie.  Pomiędzy 
przyrodą a nami, co mówię? pomiędzy nami a 
naszą  własną  świadomością  rozpostarła  się 
zasłona,  dla  większości  ludzi  gęsta  i  nie-
przenikliwa, lekka i nieomal przezroczysta dla 
artystów  i  poetów.  Jakaż  bogini  utkała  tę 
zasłonę?  Czy  uczyniła  to  przez  nienawiść, 
przez miłość? Otóż trzeba żyć, a życie wymaga, 
byśmy ujmowali rzeczy wedle związków, jakie 
mają z naszymi potrzebami. Żyć, czyli czynić. 
Ż

yć  to  brać  z  rzeczy  wrażenie  tylko 

u ż y t e c z n e   i  odpowiadać  na  nie  stosowną 
reakcją;  inne  wrażenia  muszą  ulec  zaćmieniu 
lub  dochodzić  do  nas  w  niewyraźnych  już 
zarysach.  Patrzę  i  mniemam,  że  widzę, 
słucham  i  mniemam,  że  słyszę,  zgłębiam 
samego  siebie  i  mniemam,  że  czytam  we 
własnym  sercu.  Atoli  to,  co  słyszę  i  widzę  w 
ś

wiecie  zewnętrznym,  nie  jest  niczym  więcej 

jak  tym,  co  zmysły  zdołały  wydobyć  dla 
rozjaśnienia  moich  poczynań,  zaś  to,  co  wiem 
o  sobie,  zaledwie  sięga  powierzchni  duszy  i 
ma  swój  główny  udział  w  działaniu.  Zmysły  i 
ś

wiadomość 

dają 

mi 

więc 

praktyczne 

uproszczenie  rzeczywistości;  w  obrazie  rzeczy 
i  siebie  samego,  jaki  dzięki  nim  uzyskuję, 
ulegają zatarciu różnice bez-

 

background image

 
 

i86

 

użyteczne  dla  człowieka,  wzmocnieniu  zaś 
podobieństwa dla człowieka pożyteczne; drogi, 
po  których  moje  działanie  się  potoczy, 
wytyczone  są  z  góry.  Tymi  drogami  przeszła 
przede  mną  ludzkość.  Rzeczy  zostały  skla-
syfikowane w taki sposób, bym mógł dobyć z 
nich  korzyść.  I  tę  klasyfikacje  spostrzegam 
znacznie  prędzej  niż  barwę  i  kształt  przed-
miotów.  Oczywiście,  pod  tym  względem 
człowiek  stoi  znacznie  wyżej  od  zwierzęcia. 
Jest  mało  prawdopodobne,  by  oko  wilka 
czyniło  różnicę  między  koźlątkiem  a  jag-
nięciem; dla wilka jest to łup jednaki, równie 
łatwy  do  schwytania,  równie  dobry  do 
pożarcia.  My  natomiast  czynimy  różnicę 
między  kozłem  a  baranem.  Czy  jednak 
czynimy  różnicę  między  jednym  kozłem  a 
drugim,  między  jednym  baranem  a  drugim? 
Wątpię.  I n d y w i d u a l n o ś ć   przedmiotów  i 
jestestw  wymyka  się  nam  całkiem  tylekroć, 
ilekroć  nie  mamy  żadnej  potrzeby  jej 
dostrzec.  Zaś  tam,  gdzie  ją  dostrzegamy  (jak 
wtedy,  gdy  rozróżniamy  człowieka  od 
człowieka),  nie  indywidualność  ściąga  nasze 
oko,  czyli  nie  pewna  całkowicie  oryginalna 
harmonia  kształtów  i  kolorów,  lecz  tylko 
jeden  lub  dwa  rysy,  ułatwiające  nam 
rozpoznanie praktyczne.

 

A poza tym — żeby już wszystko sobie

 

187

 

powiedzieć!  —  nie  widzimy  rzeczy  samych. 
Najczęściej  ograniczamy  się  do  odczytania 
nalepionych  na  nie  etykietek.  Tę  dążność, 
zrodzoną  z  potrzeby,  mowa  tylko  uwydatnia. 
Albowiem 

wyrazy 

(z 

wyjątkiem 

imion 

własnych)  oznaczają  gatunki.  Wyraz,  który 
notuje  tylko  najpospolitsze  funkcje  rzeczy,  jej 
najbanalniejsze wyglądy, wciska się pomiędzy 
nią a  nas i  najchętniej zakryłby  przed naszymi 
oczami  również  jej  formę,  gdyby  ta  forma  nie 
skryła 

się 

sama 

pierwej 

za 

naszymi 

potrzebami,  które  powołały  ów  wyraz  do 
ż

ycia.  Nie  tylko  zewnętrzne  przedmioty,  ale 

także stany naszej duszy zatajają przed nami to 
wszystko,  co  jest  wewnętrznym,  osobistym, 
oryginalnym  przeżyciem.  A  może  wówczas, 
kiedy  przeżywamy  miłość  lub  nienawiść,  kiedy 
doznajemy  radości  lub  smutku,  czyste  uczucie 
dociera  do  świadomości  z  tysiącem  ulotnych 
odcieni,  z  tysiącem  głębokich  oddźwięków 
nadających  mu  nasze  własne,  wyłączne  piętno? 
Gdyby  tak  się  działo,  wszyscy  bylibyśmy 
powieściopisarzami,  poetami,  kompozytorami. 
Najczęściej jednak uprzytamniamy sobie tylko 
zewnętrzny  wykwit  stanu  naszej  duszy. 
Chwytamy  we  własnych  uczuciach  jedynie 
bezosobowe  zarysy,  te,  które  mowa  raz  na 
zawsze utrwaliła wyłącznie dlatego,

 

background image

 
 

i88

 

ż

e  są  w  tych  samych  warunkach  mniej  więcej 

te  same  dla  wszystkich  ludzi.  Tak  więc 
indywidualność  wymyka  się  nam  nawet  w 
obrębie 

naszego 

własnego 

indywiduum. 

Obracamy  się  pośród  ogółów  i  symboli  jakby 
wśród  zamkniętego  pola,  gdzie  nasze  siły 
mierzą  się  z  innymi  siłami  w  imię  uży-
teczności.  Zafascynowani  działaniem  i  przez 
działanie pociągani, zawsze dla naszego dobra, 
na tereny, które ono wybrało za nas, żyjemy w 
jakiejś  pośredniej  strefie  pomiędzy  rzeczami  a 
nami, poza rzeczami i poza sobą. Od czasu do 
czasu atoli, wskutek roztargnienia, natura niec

;

 

do  życia  dusze  jeszcze  bardziej  odeń 
oderwane.  Nie  myślę  tu  o  oderwaniu,  które 
jest  dziełem  refleksji  i  filozofii,  o  oderwaniu 
upragnionym, 

wyro-zumowanym, 

systematycznym. 

Mówię 

oderwaniu 

naturalnym, 

wrodzonym 

zmysłom 

lub 

ś

wiadomości, o oderwaniu, które przejawia się 

natychmiast  jakby  w  dziewiczym  sposobie 
patrzenia,  słyszenia,  myślenia.  Gdyby  to  było 
oderwanie  zupełne,  gdyby  dusza  nie  mogła 
ż

adnym  swoim  postrzeżeniem  przywrzeć  do 

czynu,  byłaby  duszą  artysty, jakiego  świat  nie 
widział.  Celowałaby  we  wszystkich  sztukach 
naraz  albo  raczej  stopiłaby  je  wszystkie  w 
jedną.  Oglądałaby  wszystkie  rzeczy  w  ich 
pierwotnej czysto-

 

189

 

ś

ci,  zarówno  kształty,  kolory,  dźwięki  przy-

należne  do  materialnego  świata,  jak  naj-
subtelniejsze  poruszenia  życia  wewnętrznego. 
Lecz  nie  można  za  wiele  żądać  od  natury. 
Nawet  dla  tych  spośród  nas,  których  uczyniła 
artystami,  uniosła  zasłonę  tylko  przypadkiem  i 
tylko  od  jednej  strony.  Tylko  w  jednym 
kierunku  zapomniała  nagiąć  postrzeganie  do 
potrzeb.  A  ponieważ  każdy  z  tych  kierunków 
odpowiada  temu,  co  zwiemy  zmysłem,  toteż 
jednym z owych zmysłów i tylko tym jednym 
jest  artysta  oddany  sztuce.  Stąd  ta,  idąca  od 
samych  pierwocin,  rozmaitość  sztuk.  Stąd  też 
ta  odrębność  pierwotnych  usposobień.  Jeżeli 
kto  przywiąże  się  do  barw  i  kształtów,  a 
umiłuje  barwę  dla  barwy  samej,  kształt  dla 
kształtu  samego,  i  jeżeli  ogląda  je  dla  nich 
samych, a nie przez wzgląd na siebie, to przez 
te  kształty  i  barwy  będzie  ku  niemu  wyzierać 
ich  życie  wewnętrzne.  Będzie  je  wprowadzał 
powoli  do  naszego  zrazu  jeszcze  niezbornego 
postrzegania i  przynajmniej  na chwilę oderwie 
nas  od  przesądów  związanych  z  barwą  i 
kształtem, 

zaległych 

pomiędzy 

naszym 

wzrokiem  a  rzeczywistością.  Wówczas  to 
urzeczywistni  najwyższą  ambicję  sztuki,  jaką 
jest  odsłonięcie  natury.  —  Ktoś  inny  pochyli 
się raczej nad sobą.

 

background image

 
 

i go

 

Pod  tysiącem  rodzących  się  czynów,  które 
wynoszą na zewnątrz uczucie, poza oklepanym 
i  ogólnie  przyjętym  słówkiem,  które  wyraża  i 
zakrywa  stan  indywidualnej  duszy,  będzie 
właśnie szukać uczucia, szukać stanu duszy, w 
całej  jego  czystości  i  prostocie.  I  aby  w  nas 
wzniecić  podobną  skłonność  ku  sobie  samym, 
postara się unaocznić nam coś z owych rzeczy, 
które  zobaczył;  dzięki  rytmicznym  układom 
słów,  które  osiągną  organiczny  zestrój  i  nowe 
oryginalne życie, powie nam, a raczej podsunie 
rzeczy,  do  których  wyrażenia  nie  była  nawet 
stworzona  mowa.  —Jeszcze  inni  wnikną 
jeszcze  głębiej.  Pod  owymi  radościami  i 
smutkami,  które  można  ściśle  oddać  w 
słowach,  uchwycą  coś,  co  nie  ma  nic 
wspólnego  ze  słowem,  taki  czy  inny  rytm 
ż

ycia,  rytm  oddychania,  które  w  człowieku  są 

głębsze  niż  najgłębsze  uczucia  i  stanowią 
ż

ywe,  w  każdym  z  nas  odmienne  prawo  jego 

przygnębienia  i  uniesienia,  żalu  i  nadziei. 
Wydobywając  i  wzmacniając  tę  muzykę, 
ś

ciągną  ku  niej  naszą  uwagę,  sprawią,  że 

mimowolnie  zanurzymy  się  w  nią  jak 
przechodnie  przyłączający  się  do  tańców,  na 
które  natknęli  się  po  drodze.  I  tak  doprowadzą 
nas  do  tego,  że  my  również  potrącimy  coś  w 
głębi siebie, co czekało tylko tej chwili, by się 
ro-

 

zedrgać.  —  Toteż  czy  będzie  to  malarstwo, 
rzeźba,  muzyka  lub  poezja,  celem  sztuki  jest 
zawsze  jedno:  odrzucić  praktycznie  użyteczne 
symbole,  umownie  i  powszechnie  przyjęte 
ogóły,  wreszcie  to  wszystko,  co  przesłania 
rzeczywistość, ażeby postawić nas z nią oko w 
oko.  Spór  o  realizm  i  idealizm  w  sztuce  mógł 
wyniknąć  tylko  z  nieporozumienia  na  tym 
punkcie.  Sztuka  na  pewno  jest  tylko  bardziej 
bezpośrednim  widzeniem  rzeczywistości,  atoli 
ta  czystość  postrzegania  pociąga  za  sobą 
zerwanie 

wszelkimi 

użytecznymi 

konwencjami,  niejako  wrodzoną  i  swoiście 
umiejscowioną  bezinteresowność  zmysłów  albo 
ś

wiadomości,  pewne  odmate-rialnienie  życia, 

słowem  —  to,  co  zawsze  zwało  się 
idealizmem.  Stąd  można  by  rzec,  nie  bawiąc 
się wcale w grę słów, że realizm jest obecny w 
dziele, kiedy idealizm jest obecny w duszy, i że 
tylko  za  pomocą  idealności  wchodzi  się  w 
styczność z rzeczywistością.

 

Sztuka  dramatyczna  nie  jest  wcale  wyjąt-

kiem od tego prawa. Dramat próbuje znaleźć i 
wydobyć  na  światło  dzienne  rzeczywistość 
głęboką,  którą  konieczności  życia,  często  w 
naszym  interesie,  zasłoniły  przed  naszymi 
oczami. Co to jest za rzeczywistość? Co to są 
za konieczności? Każda

 

background image

 
 

iga

 

poezja  wyraża  stany  duszy.  Ale  wśród  tych 
stanów są takie, które wynikają nade wszystko 
ze  styczności  człowieka  z  bliźnimi.  Są  to 
najsilniejsze, 

ale 

też 

najgwaltowniejsze 

uczucia.  Podobnie  jak  potencjały  elektryczne 
powstają  i  rosną  na  dwóch  okładkach 
kondensatora,  skąd  ma  wytrysnąć  iskra,  tak 
poprzez  samo  zetknięcie  się  ludzi  ze  sobą 
wytwarza 

się 

dogłębne 

przyciąganie 

odpychanie,  zupełne  zerwanie  równowagi,  a 
na  koniec  to  zelektryzowanie  duszy,  które 
nazywamy  namiętnością.  Gdyby  człowiek 
szedł za  głosem swej  czułej natury,  gdyby  ani 
praw  społecznych,  ani  praw  moralnych  nie 
było,  owe  gwałtowne  wybuchy  uczuciowe 
byłyby  w  życiu  na  porządku  dziennym. 
Pożytek jednak wymaga, aby te wybuchy były 
zażegnane.  Człowiek  musi  żyć  w  łonie 
społeczeństwa,  a  zatem  musi  poddać  się  jego 
prawidłom.  A  to,  co  korzyść  doradza,  rozum 
nakazuje;  istnieje  obowiązek  i  winniśmy  mu 
posłuszeństwo, 

jest 

to 

naszym 

przeznaczeniem.  Ten  dwojaki  wpływ  sprawił, 
ż

e  musiała  się  wytworzyć  w  człowieku 

powierzchowna  warstwa uczuć  oraz idej, które 
usiłują 

przybrać 

niezmienne 

oblicze, 

przynajmniej  to  samo  dla  wszystkich  ludzi,  i 
przykrywają 

wewnętrzny 

ogień 

indywidualnych namiętności, gdy nie mają

 

193

 

siły  go  stłumić.  Powolny  postęp  ludzkości  ku 
coraz  bardziej  pokojowemu  życiu  społecznemu 
utrwalił  z  wolna  tę  warstwę;  podobnie  życie 
naszej  planety  pokryło  w  długich  staraniach 
stałą    i      zimną      powłoką  ognistą  masę  
płynnych  metali.   Lecz  zdarzają  się wybuchy 
wulkaniczne. I gdyby ziemia była istotą   żywą,   
jak      tego      chciała      mitologia,  to  może  w 
chwilach  wytchnienia  z  upodobaniem  snułaby 
marzenia  o  owych  gwałtownych      wybuchach,   
które      pozwalałyby      jej  nagle  odzyskać 
najtajniejsze 

jej 

 

treści. 

 

Tę 

właśnie 

przyjemność  nastręcza  nam  dramat.  Wśród   
spokojnego,      mieszczańskiego      życia,  które 
podyktowało  nam  społeczeństwo  i  rozum,   
porusza      raptem      w      nas      coś,      co      na 
szczęście nie wybucha, lecz czego wewnętrzny 
napór  silnie  dzięki  niemu  odczuwamy.  Dzięki 
niemu  natura  bierze  odwet  na  społeczeństwie. 
Niekiedy  zdąża  dramat  do  celu  wprost      i      z   
głębi      wydobywa      na      wierzch  namiętności 
obalające  wszystko  po  drodze.  Niekiedy  
znowu, jak  wielokrotnie  dramat współczesny, 
obiera  okrężną  drogę  i  z  sofi-styczną  często 
zręcznością  obnaża  sprzeczności        samego    
społeczeństwa,    przesadnie przedstawia wszelką 
sztuczność  praw  społecznych  i  w  ten  pośredni 
sposób,  rozdzierając  tym  razem  powłokę, 
pozwala nam sięgnąć

 

13 — Śmiech

 

background image

 
 

194

 

do  głębi.  W  obu  atoli  wypadkach,  czy  to 
wówczas,  gdy  osłabia  społeczeństwo,  czy  znów 
wówczas,  gdy  umacnia  naturę,  ściga  ten  sam 
cel,  jakim  jest  odkrycie  skrytej  przed  nami 
cząstki  nas  samych,  tragicznego  elementu  — 
można  tak  to  nazwać  —  naszej  osobowości. 
Takie  wrażenie  wynosimy  z dobrego dramatu, 
Albowiem  zajęło  nas  nie  to,  co  opowiedziano 
nam o drugim człowieku, lecz to, co dano nam 
zobaczyć w nas samych — całe mroczne światy 
nieustalonych  rzeczy,  które  by  może  pragnęły 
bytu  i  szczęściem  dla  nas  nie  dostąpiły  go. 
Zdaje się też, że odwołano się do drzemiących 
w  nas  nieskończenie  odległych  wspomnień 
atawistycznych,  a  tak  głębokich,  tak  obcych 
naszemu  obecnemu  życiu,  że  życie  to  zaczęło 
wydawać  się  nam  przez  chwilę  jakby  czymś 
nierealnym  lub  czysto  umownym,  czego 
należałoby  na  nowo  się  uczyć.  Tak  więc 
dramat  ruszył  na  poszukiwanie  rzeczywistości 
głębszej, 

leżącej 

pod 

pożyt-kowymi 

naleciałościami  i  ma  ten  sam  cel,  co  każda 
sztuka.

 

Wynika  z tego, że sztuka  ma  na oku tylko 

to,  co  i n d y w i d u a l n e .   Malarz  utrwala  na 
płótnie to, co pewnego razu widział w pewnym 
miejscu,  pewnego  dnia,  o  pewnej  porze,  w 
kolorach, których nikt już nic

 

zobaczy.  Poeta  opiewa  jakiś  stan  duszy,  który 
był  jemu  i  tylko  jemu  dany,  a  który  już  nigdy 
nie  powróci.  Dramaturg  roztacza  przed 
naszymi  oczami  bieg  ludzkiej  duszy,  żywy 
wątek uczuć i zdarzeń, w końcu coś, co raz się 
wytworzyło,  by  nie  powtórzyć  się  już  nigdy. 
Nadajemy  owym  uczuciom  nazwy  ogólne, 
chociaż  w  innej  duszy  nie  będą  już  te  same, 
ponieważ  są  z i n d y w i d u a l i z o w a n e .   Przez 
to  samo  przede  wszystkim  należą  do  sztuki, 
ponieważ  ogół,  symbol,  typ,  co  kto  woli!  są 
jedynie  liczmanami  naszego  powszedniego 
postrzegania. 

Skąd 

wzięło 

się 

tedy 

nieporozumienie na tym punkcie?

 

Powód  jest  ten,  że  pomieszano  dwie  różne 

rzeczy:  ogólność  przedmiotów  oraz  ogólność 
sądów  o  nich  wydawanych.  Z  tego,  że  jakieś 
uczucie  jest 

powszechnie  uznawane  za 

prawdziwe,  bynajmniej  nie  wynika,  że  jest 
ono  uczuciem  powszechnym.  Nic  bardziej 
jednostkowego  niż  postać  Hamleta.  Jeżeli 
przypomina od pewnych stron innych ludzi, to 
nie 

to 

niej 

wzbudza 

nasze 

ż

ywe 

zainteresowanie.  A  przecież  została  wszędzie 
przyjęta,  wszędzie  uznana  za  żywą.  I  tylko  w 
tym 

sensie 

ucieleśnia 

jakąś 

prawdę 

powszechną.  To  samo  z  innymi  wytworami 
sztuki. Każdy z nich jest czymś ]'ednostko-

 

 

 

13*

 

background image

 
 

wym,  osobliwym,    lecz  o  ile  tylko  nosi  na 
sobie      piętno      geniuszu,      zostanie      przyjęty 
przez      wszystkich.        Dlaczego      przyjmą  ,  go 
wszyscy?  A  jeśli  jest  czymś  jedynym  w  swoim 
rodzaju,  to  po  czym  poznać,  że  jest  praw-
dziwym? Jak sądzę, poznajemy go po wysiłku, 
do  jakiego  dzięki  niemu  się  zmuszamy,  by 
samemu  z  kolei  widzieć  równie  szczerze. 
Szczerość  daje  się  przekazać.  Rzeczy  widzia-
nych   przez   artystę   nie   zobaczymy   już, to 
pewna,    a  przynajmniej    nie    zobaczymy  na 
jego  modłę;    lecz  jeśli    on    sam  widział  je 
naprawdę,  przeto  wysiłek,  jakiego  dokonał  dla 
uniesienia  zasłony,  narzuci  się  naszemu 
naśladownictwu.  Jego  dzieło jest  przykładem 
pouczającym.  Zaś  skuteczność  pouczenia  jest 
właśnie  miarą  prawdziwości  dzieła.  Prawda  
niesie      z      sobą    moc      przekonującą,  a  nawet 
nawracającą — właśnie po tym znamieniu daje 
się  poznać.  Im  większe  jest  dzieło  i      im   
głębsza  jest      dojrzana      prawda,      tym 
silniejszy  da  się  odczuć  jego  skutek,  ale  też 
tym      powszechniejszym      będzie      się      starał 
ten  skutek  okazać.  Powszechność  tedy  tkwi 
tutaj   w   wytworzonym   skutku,    a   nigdy w 
przyczynie.

 

Całkiem  odmienny jest cel komedii.  Tutaj 

ogólność  tkwi  w  dziele  samym.  Komedia 
maluje charaktery, które spotkaliś-

 

197 

my lub które spotkamy jeszcze na swej drodze. 
Podkreśla  podobieństwa.  Chce  ukazać  nam 
typy.  W  razie  potrzeby  stworzy  typy  nowe. 
Przez to odcina się od sztuk pozostałych.

 

Znaczące  są  już  owe  tytuły  wielkich 

komedii.  Mizantrop,  Skąpiec,  Gracz,  Roztarg-
niony 

76)

, są to wszystko nazwy rodzajowe. Tam 

zaś,  gdzie  komedia  charakterów  ma  w  tytule 
imię  własne,  to  wkrótce  to  imię  wpada  przez 
swe  treściowe  brzemię  do  strumienia  imion 
pospolitych.  Powiemy  o  kimś  „harpagon",  nie 
powiemy nigdy „fedra".

 

Poecie  tragicznemu  nie  przyjdzie  też  na 

myśl  otoczyć  swoją  główną  postać  jakimiś 
drugorzędnymi  postaciami,  które  byłyby,  że 
tak  powiem,  jego  uproszczonymi  kopiami. 
Bohater 

tragiczny 

jest 

indywidualnością 

jedyną  w  swoim  rodzaju.  Można  go 
naśladować,  lecz  wówczas  z  tragizmu  świa-
domie  albo  nieświadomie  stoczymy  się  w  ko-
mizm.  Nikt  nie  jest  doń  podobny,  albowiem 
on sam nie jest podobny do nikogo. Przeciwnie 
postąpi  komediopisarz.  Zadziwiający  instynkt 
każe mu, kiedy buduje główną postać, otoczyć 
ją  korowodem  innych  postaci  noszących  te 
same ogólne rysy. Wiele komedii ma w tytule 
rzeczownik użyty

 

background image

 
 

ig8

 

w  liczbie  mnogiej:  Uczone  bialoglowy,  Pocieszne 
wykucintnisie,  
albo  rzeczownik  zbiorowy:  Świat 
nudów

1

^  itp.  Spotykają  się  w  nich  na  scenie 

liczne 

postacie 

odtwarzające 

ten 

sam 

podstawowy  typ.  Jakże  interesującą  rzeczą 
byłoby  poddać  analizie  tę  dążność  komedii. 
Przede  wszystkim  dałoby  się  prawdopodobnie 
odnaleźć  w  niej  przeczucie  sygnalizowanego 
przez  lekarzy  faktu,  że  zaburzenia  równowagi 
jakby 

wskutek 

tajemnego 

przyciągania 

wywołują  inne  zaburzenia  przynależące  do 
tego  samego  rodzaju.  I  chociaż  postacie 
komiczne  nie  należą  do  działu  medycyny,  są 
wszelako,  jak  już  wykazałem,  dystraktami, 
osobami r o z t a r g nionymi,  a  od  roztargnienia 
do  zupełnego  zerwania  równowagi  przejście 
jest  nieznaczne.  Atoli  w  grę  wchodzi  tu 
jeszcze 

inna 

racja. 

Jeżeli 

celem 

komediopisarza  jest  przedstawiać  typy,  czyli 
charaktery zdolne do powtarzania się, to czyż 
mógłby  lepiej  zabrać  się  do  tego,  niż 
pokazując  nam  ten  sam  typ  w  kilku 
rozmaitych 

egzemplarzach? 

Tak 

samo 

postępuje  przecież  przyrodnik,  kiedy  zajmuje 
się  jakimś  gatunkiem.  Wylicza  i  opisuje  jego 
zasadnicze odmiany.

 

Ta  istotna  różnica  między  tragedią 

związaną  z  indywiduami  a  komedią  zwią-
zaną znów z rodzajami wychodzi na jaw

 

J

99

 

w  jeszcze  inny  sposób.  Pojawia  się  już  w 
trakcie opracowywania dzieła i przeja-wda się 
od  samego  początku  w  dwóch  nader  różnych 
metodach obserwacji.

 

Jakkolwiek 

paradoksalne 

może 

takie 

stwierdzenie  się  wydać,  nie  uważam  zgoła, 
ż

eby  obserwacje  innych  ludzi  były  w  czymś 

przydatne  poecie  tragicznemu.  Wszyscy  prze-
cież  wiemy,  że  najwięksi  poeci  wiedli  życie 
odosobnione,  mieszczańskie  i  nie  mieli  wiele 
sposobności  na  to,  by  przypatrzyć  się  rozpę-
tanym  wokół  nich  namiętnościom,  których  tak 
wierny opis podali. Lecz nawet przy założeniu, 
ż

dany 

im 

był 

taki 

widok, 

można 

powątpiewać,  czy  by  się  im  przydał  na 
cokolwiek.  W  dziele  poety  obchodzi  nas  nade 
wszystko  widzenie  najgłębszych  stanów  duszy 
czy  najtajniejszych  konfliktów.  Do  takiego 
widzenia nie można dojść z zewnątrz. Dusze są 
nieprzeniknione  jedne  dla  drugich.  Z  zewnątrz 
dostrzegamy 

tylko 

oznaki 

namiętności. 

Odczytujemy  je  zresztą  wadliwie,  tylko 
poprzez 

analogię 

naszymi 

własnymi 

przeżyciami.  Nasze  własne  przeżycia  są  więc 
czymś  istotnym  i  dogłębnie  możemy  znać 
jedynie  własne  serce,  o  ile  dostąpimy  tego 
poznania.  Czy  znaczy  to,  że  poeta  przeżył 
wszystko,  co  opisał,  i  że  był  w  położeniu 
swoich postaci oraz żył ich

 

background image

 
 

20O

 

ż

yciem?  I  temu  przeczą  biografie  poetów. 

Na  jakiej  podstawie  można  by  zresztą  przy-
puszczać,  że  ten  sam  człowiek  był  zarazem. 
Makbetem,  Otellem,  Hamletem,  królem  Lea-
rem  i  wielu  innymi  postaciami?  A  może 
należy tutaj odróżniać osobowość, którą się ma 
właśnie,  od  tej,  którą  mogłoby  się  mieć? 
Nasz  charakter  jest  skutkiem  ponawiającego 
się  wciąż  wyboru.  Na  całej  naszej  drodze 
pojawiają  się  co  pewien  czas  rozstaje 
(przynajmniej  tak  wydaje  się  na  pozór)  i 
dostrzegamy  wiele  możliwych  kierunków, 
jakkolwiek  udać  się  możemy  tylko  w  jednym. 
Zawrócić  z  drogi,  przemierzyć  do  końca 
dostrzeżone kierunki, na tym zdaje się polegać 
poetycka  wyobraźnia.  Zgadzam  się,  że 
Shakespeare nie był Makbetem, Otellem czy 
Hamletem, 

mógłby 

jednak 

być 

tak 

rozmaitymi postaciami, gdyby okoliczności z 
jednej strony, a wola z drugiej, doprowadziły 
były  do  wybuchu  to,  co  było  u  niego 
zaledwie  wewnętrznym  naciskiem.  Zupełnym  i 
zaskakującym 

niezrozumieniem 

roli 

wyobraźni  poetyckiej  jest  pogląd,  że  buduje 
ona  swoich  bohaterów  z  materiału  czerpa-
nego  na  prawo  i  lewo  z  otaczającej  ją  rzeczy-
wistości,  jakby  szyła  kostium  arlekina.  Nic 
ż

ywego  nie  wynikłoby  z  tego  z  pewnością. 

Ż

ycia nie można na powrót złożyć, pozo-

 

201

 

staje  więc  tylko  je  obserwować.  Wyobraźnia 
poetycka  może  być  jedynie  pełniejszym 
widzeniem  rzeczywistości.  Jeżeli  postacie 
stwarzane  przez  poetę  sprawiają  na  nas 
wrażenie żywych, to dzieje się tak przez to, że 
stanowią 

samego 

poetę, 

poetę 

zwielo-

krotnionego,  poetę  schodzącego  w  siebie  tak 
głęboko  i  podejmującego  tak  wielki  wysiłek 
obserwacyjny, 

ż

ujmuje 

drzemiącą 

rzeczywistości  możliwość  i  doprowadza  do 
pełnej  postaci  złożone  w  mm  przez  naturę 
szkice i projekty.

 

Innego  rodzaju  jest  obserwacja,  z  której 

wyłania  się  komedia.  Jest  to  zewnętrzna 
obserwacja.  Jakkolwiek  byłby  komediopisarz 
ciekawy  ludzkich  śmiesznostek,  nigdy  nie 
pójdzie,  sądzę,  aż  tak  daleko,  żeby  ich  szukać 
u  siebie.  Nie  znalazłby  ich  zresztą.  Jesteśmy 
ś

mieszni  tylko  od  tej  strony,  która  uchodzi 

naszej  świadomości.  A  zatem  tylko  innych 
ludzi obejmuje taka obserwacja. Nabiera przez 
to  ogólnego  charakteru,  którego  mieć  nie 
może,  gdy  objąć  nią  siebie.  Skierowana  na 
powierzchnię zjawisk ogarnia jedynie to,  w co 
są  spowite  osoby  i  przez  co  większość  z  nich 
wchodzi ze sobą w styczność i upodabnia się do 
siebie. Dalej nie postąpi nigdy. A nawet gdyby 
mogła, nie miałaby na to ochoty, bo nic by nie 
zyskała

 

background image

 
 

2O2

 

na tym. Wniknąć zanadto w czyjąś osobowość, 
odnieść 

zewnętrzne 

skutki 

do 

zbyt 

wewnętrznych  przyczyn,  toż  to  osłabiłoby  i  w 
końcu  zaprzepaściło  całą  śmieszność  tych 
zjawisk.  Na  to,  abyśmy  poczuli  skłonność  do 
ś

miechu,  trzeba  umieścić  jego  przyczyny  w 

umiarkowanej  strefie  duszy;  zatem  efekt 
powinien  wydać  się  nam  raczej  przeciętny, 
jakby  wyrażał  przeciętną  ludzkości.  Jak 
wszystkie przeciętne, ta również powstaje przez 
zestawienie  rozpierzchłych  danych,  przez 
porównanie 

analogicznych 

przypadków, 

których  wyraża  kwintesencję,  a  w  końcu  przez 
abstrakcje i uogólnienia podobne do tych, które 
przeprowadza  fizyk  na  faktach,  gdy  chce 
wydobyć  z  nich  prawa.  Krótko  mówiąc, 
metoda  i  cel  są  tutaj  te  same,  co  w  naukach 
indukcyjnych  w  tym  sensie, że obserwacja jest 
czysto 

zewnętrzna, 

wynik 

podlega 

uogólnieniu.

 

Wracamy tedy nałożywszy drogi do dwóch 

wniosków,  które  wyłoniły  się  w  toku  naszych 
badań. 

Po 

pierwsze, 

ś

mieszność 

osoby 

pochodzi  z  jej  usposobienia  przypominającego 
roztargnienie, z czegoś, co żyjV w niej, lecz nie 
tworzy  wraz  z  nią  jednego  ustroju,  tak  jak 
pasożyt; dlatego to usposobienie jest widoczne 
na  zewnątrz  i  poddaje  się  naprawie.  Po  wtóre 
znowu, skoro owa na-

 

203 

prawa  jest  celem  śmiechu,  przynosiłaby 
ogromny  pożytek,  gdyby  objęła  za  jednym 
zamachem  możliwie  największą  ilość  osób. 
Oto 

dlaczego 

obserwacja 

komiczna 

in-

stynktownie zmierza ku ogółom. Dobiera sobie 
spośród  osobliwości  takie,  które  są  zdolne  do 
powtarzania  się,  a  wskutek  tego  nie  są 
nierozerwalnie  złączone  z  indywidualnością 
osoby,  dobiera  sobie  —  można  by  rzec  — 
osobliwości  pospolite.  Przenosząc  je  na  scenę 
stwarza dzieła, które będą niewątpliwie należeć 
do  sztuki  choćby  przez  to  samo,  że  się  chcą 
podobać,  a  odcinać  się  będą  od  innych  dzieł 
sztuki przez swój ogólny charakter, jak również 
przez  ów  nieświadomy  i  uboczny  zamiar 
naprawiania  i  pouczania.  Mamy  tedy  wszelkie 
prawo  do  twierdzenia,  że  komedia  jest  czymś 
pośrednim  między  sztuką  a  życiem.  Nie  jest 
bezinteresowna,  jak  sztuka  czysta.  Przez 
organizację  śmiechu  przyjmuje  życie  społeczne 
za  naturalne  środowisko,  a  nawet  idzie  za 
pewnymi  popędami życia  społecznego.  I tu, w 
tym  punkcie,  obraca  się  do  sztuki  plecami. 
Albowiem  sztuka  to  zerwanie  z  życiem  spo--
lecznym i powrót do natury.

 

background image

 
 

204

 

n

 

Przypatrzmy  się  teraz,  po  tym  wszystkim, 

cośmy  sobie  powiedzieli,  w  jaki  sposób  trzeba 
by  się  zabrać  do  tworzenia  cechy  charakteru, 
która  byłaby  cechą  idealnie  komiczną,  ko-
miczną  sama  w  sobie,  komiczną  w  swych  po-
czątkach  i  we  wszystkich  przejawach.  Powinna 
być  głęboka,  aby  dostarczać  komedii  stałego 
pokarmu,  a  przy  tym  powierzchowna,  aby 
utrzymać  się  w  tonie  komediowym,  nie-
widzialna  dla  posiadającej  ją  postaci,  skoro 
komizm jest czymś bezwiednym, widoczna dla 
wszystkich  innych,  by  wywoływała  śmiech 
powszechny,  pełna  wyrozumiałości  dla  siebie, 
aby  móc  bez  przeszkód  wyjść  na  jaw,  dla 
innych  zaś  wysoce  krępująca,  by  mogli 
chłostać  ją  bezlitośnie,  łatwa  do  poprawy,  by 
ś

miech  zdał  się  na  coś,  niezawodna  w  swych 

nowych  wcieleniach,  by  nie  brakło  powodu  do 
ś

miechu,  nieodłączna  od  życia  społecznego, 

chociaż  nieznośna  dla  społeczeństwa,  zdolna 
wreszcie  do  połączenia  się  ze  wszystkimi 
wadami,  a  nawet  z  pewnymi  cnotami,  aby 
przybrać  wszelką  możliwą  do  wyobrażenia 
formę.  Ileż  więc  pierwiastków  trzeba  stopić 
razem!  Uczony  parający  się  chemią  duszy, 
któremu powierzono  by  przygotowanie  równie 
subtel-

 

205

 

nego  preparatu,  z  pewnością  byłby  nieco 
zawiedziony,  gdyby  przyszła  chwila  opróż-
nienia  retorty.  Okazałoby  się,  iż  zadał  sobie 
tyle  trudu  dla  otrzymania  mieszanki,  którą 
dostać można wszędzie za darmo, jako że jest 
tak  rozpowszechniona  wśród  ludzi,  jak 
powietrze w przyrodzie.

 

Tą  mieszanką  jest  próżność.  Nie  sądzę,  by 

istniała  bardziej  powierzchowna  wada  lub 
bardziej głęboka. Rany, które jej zadano, nie są 
poważne, ale też nie chcą się leczyć. Przysługi, 
które  jej  oddano,  są  ze  wszystkich  przysług 
najfikcyjniejsze  w  świecie,  a  przecież  to  one 
pozostawiają 

za 

sobą 

jakże 

trwałą 

wdzięczność.  Sama  zaledwie  jest  wadą, 
niemniej  wszystkie  inne  wady  skupiają  się 
wokół  niej  i  subtelniejąc  starają  się  tylko  ojej 
zaspokojenie.  Próżność  jest  podziwem  dla 
samego  siebie,  zakorzenionym  w  podziwie, 
jaki wywoływać mniema się u innych, jest tedy 
wytworem  życia  społecznego.  Jest  czymś 
bardziej  naturalnym,  bardziej  rozpowszech-
nionym  i  głębiej  wrodzonym  niż  egoizm, 
ponieważ  egoizm  poskramia  często  sama 
natura,  podczas  gdy  z  próżnością  może  sobie 
poradzić wyłącznie refleksja. Nie sądzę, abyśmy 
na 

ś

wiat 

przychodzili 

wrodzoną 

skromnością,  chyba  że  zechcemy  nazwać 
skromnością jakąś czysto fizyczną nie-

 

background image

 
 

ao6

 

ś

miałość,  bliższą  zresztą  dumy,  niżby  się 

myślało.  Prawdziwa  skromność  może  być 
jedynie  rozmyślaniem  nad  próżnością.  Rodzi 
ją  widok  złudzeń,  których  ofiarą  padają  inni, 
oraz  obawa,  że  się  pobłądzi  samemu.  Jest 
podobna  do  przezorności  właściwej  nauce 
przez wzgląd na to, co się mówi i co się myśli o 
sobie.  Cała  składa  się  z  poprawek,  z 
retuszów. Jest cnotą nabytą.

 

Nie  jest  łatwo  rzec,  w  której  dokładnie 

chwili dążność do skromności oddziela się od 
lęku przed śmiesznością. Atoli ten lęk oraz ta 
dążność  są  w  zaczątku  złączone  ze  sobą. 
Pełne  badania  nad  złudzeniami  próżności  i 
ciążącą  nad  nimi  śmiesznością  rzuciłyby 
pewnego  dnia  światło  na,  teorię  śmiechu. 
Można  by  wówczas  zobaczyć,  jak  śmiech 
pełni  z  niezwykłą  regularnością  jedną  ze 
swych  głównych  funkcji,  którą  jest  przywoły-
wanie  do  przytomności  wszystkich  roztar-
gnionych  miłości  własnych  i  uzyskiwanie  tą 
drogą  możliwie  największego  uspołecznienia  ' 
harakterów.  Można  by  zobaczyć,  jak  próż-
ność,  która  jest  naturalnym  wytworem  życia 
społecznego,  sprawia  jednak  kłopot  społe-
czeństwu;  podobnie  niektóre  lekkie  trucizny, 
wydzielane  stale  w  ludzkim  organizmie, 
zatrułyby  go  z  czasem,  gdyby  inne  wydzieliny 
nie neutralizowały ich wpływu.

 

207

 

Tego  rodzaju  pracę  śmiech  wykonuje  nie-
ustannie.  I  w  tym  sensie  można  by  rzec,  że 
ś

miech  jest  swoistym lekarstwem  na próżność 

i że próżność jest wadą istotnie komiczną.

 

Gdyśmy  rozprawiali  o  komizmie  form  i 

ruchów, to wykazaliśmy, w jaki sposób tai;i to 
a  taki  prosty  i  sam  przez  się  śmieszny  obraz 
może  przeniknąć  do  bardziej  złożonych 
obrazów  i  użyczyć  im  nieco  ze  swojej 
komicznej  mocv;  to  pozwala  niekiedy  tłuma-
czyć  najwyższe  formy  komizmu  formami  naj-
prostszymi.  Atoli  odwrotna  operacja  odbywa 
się  jeszcze  częściej  i  dość  płaskie  efekty 
komiczne  należy  łączyć  z  zaniżeniem  bardzo 
subtelnego  komizmu.  Próżność,  ta  wyższa 
forma  komizmu,  jest  elementem,  którego 
zawsze,  choć  mimowiednie  szukamy  w  każ-
dym przejawie ludzkich poczynań. A szukamy 
jej choćby tylko po to, żeby się z niej pośmiać. 
Zaś wyobraźnia nasza umieszcza ją zazwyczaj 
tam,  gdzie  jej  nie  potrzeba.  Z  tą  zasadą  być 
może 

należałoby 

powiązać 

całkiem 

niewybredne 

efekty 

komiczne, 

które 

psychologowie  w  sposób  niewystarczający 
tłumaczą  przez  kontrast:  oto  mały  człowie-
czek,  który  pochyla  głowę  przechodząc  przez 
ogromne  drzwi,  albo  dwóch  ludzi,  olbrzym  i 
karzełek, którzy maszerują raźno trzymając

 

background image

 
 

208

 

się  pod  rękę.  Przypatrując  się  z  bliska  temu 
ostatniemu  obrazkowi  zapewne  zauważysz, 
czytelniku, jak ta mała osóbka zdaje się czynić 
wysiłki, by w s p i ą ć   się  na wyżyny drugiej,  jak 
ż

aba, która chciałaby dorównać wołowi.

 

m

 

Niestety,  nie  może  tu  być  nawet  mowy  o 

wyliczeniu  poszczególnych  cech  charakteru, 
które  łączą  się  z  próżnością,  lub  tych,  które 
współzawodniczą  z  nią  w  ściąganiu  na  siebie 
uwagi  komediopisarzy.  Jak  wykazaliśmy, 
wszystkie  wady,  a  nawet  niektóre  zalety,  mogą 
stać  się  śmieszne.  Nawet  gdyby  ktoś  zdołał 
sporządzić 

listę 

znanych 

ś

miesz-nostek, 

komedia postara się tę listę przedłużyć,  nie tyle 
oczywiście  stwarzając  śmiesznostki  czysto 
fantastyczne, 

ile 

wydobywając 

nich 

k i e r u n k i  komiczne, dotąd nie zauważone. W 
ten sposób wyobraźnia wykrawać będzie coraz 
to  nowe  figury  ze  złożonego  rysunku  zawsze 
tego  samego  kobierca.  Warunkiem  istotnym, 
jak  wiemy,  jest  to,  by  każda  szczególna cecha 
poddana  obserwacji  przeobraziła  się  następnie 
w rodzaj ram, w które będzie mogło wiele osób 
się wcisnąć.

 

209

 

Istnieją  wszelako  ramy  już  gotowe,  usta-

nowione  przez  społeczeństwo  i  dla  społeczeń-
stwa  niezbędne,  skoro  jest  ono  oparte  na 
podziale  pracy.  Mam  na  myśli  tutaj  rzemiosła, 
funkcje i profesje. Każda profesja obdarza tych, 
którzy  do  niej  wchodzą,  pewnymi  duchowymi 
przyzwyczajeniami oraz szczególnymi cechami 
charakteru,  dzięki  którym  upodabniają  się  do 
siebie, a także odróżniają się od innych. W ten 
sposób  w  łonie  dużego  społeczeństwa  tworzą 
się małe społeczności. Niewątpliwie są one wy-
nikiem  tej  samej  organizacji,  co  wszelkie 
społeczeństwo.  A  jednak,  gdyby  się  wyosob-
niły  za  bardzo,  stałyby  się  groźne  dla  więzi 
społecznej. Otóż funkcją śmiechu jest tłumienie 
tych  separatystycznych  dążeń.  Jego  rolą  jest 
naprawa  przeobrażająca  zesztywnienie  w 
giętkość, 

przystosowanie 

każdego 

do 

wszystkich,  zaokrąglanie  kantów.  Mamy  tutaj 
do  czynienia  z  rodzajem  komizmu,  którego 
odmiany  można  z  góry  określić.  Nazwiemy 
go, 

jeśli 

można, 

komizmem 

profesjonalnym.

 

Nie  będę  się  wdawać  w  szczegóły  tych 

odmian.  Wolę  raczej  położyć  nacisk  na  ich 
cechy wspólne. W pierwszym rzędzie umieszczę 
figurę 

próżności 

zawodowej. 

Każdy 

nauczycieli  pana  Jourdain  stawia  swoją  14  — 
Ś

miech

 

background image

 
 

210

 

umiejętność  ponad  pozostałe.  U  Labiche'a 
występuje    postać,      która      nie    pojmuje,  jak 
można  być  czymś    innym    niż    handlarzem 
drewna.  Jest  to  oczywiście  handlarz  drewna. 
Próżność  zresztą  objawia    tu    skłonność    do 
nabierania cech u r o c z y s t y c h  w tej mierze, w 
jakiej wykonywana profesja zawiera więcej blagi   
i      szarlatanerii.  Jest      bowiem      rzeczą. 
znamienną,      że      im  jakaś      umiejętność  jest 
bardziej      sporna,      tym      bardziej      wmawiają 
sobie  jej  przedstawiciele,  że  są  jakąś  sektą 
kapłańską,  i  wymagają,  by  oddawać  cześć  ich 
misteriom.  Użyteczne  zawody  są  oczywiście   
stworzone   dla   klienteli,    atoli   te, których 
użyteczność  jest  bardziej  wątpliwa,  muszą 
uzasadniać 

swoje 

istnienie 

szerzeniem 

przeświadczenia,  że  to  klientela  jest  stworzona   
dla      nich;      to      właśnie      złudzenie      leży  u 
podstawy  napuszoności.  Stąd  wywodzi  się  po 
części  komizm      Molierowskich      lekarzy, 
którzy   traktują   chorego,   jak   gdyby   był 
stworzony  dla  lekarza,  i  nawet  naturę  mają  za 
zależną, od medycyny.

 

Inną formą tego komicznego usztywnienia 

jest to, co zwę z n i e c z u l e n i e m  zawodowym. 
Postać komiczna tak ściśle dopasowuje się do 
sztywnych  ram  swojej  funkcji,  że  już  nie  ma 
miejsca  na  swobodne  poruszanie  się,  a 
zwłaszcza na wzruszanie się,

 

2 1 1

 

jak  to  jest  u  innych  ludzi.  Przypomnę  słowa 
sędziego  Dandin,  który  zapytywany  przez 
Izabelę, 

jak 

może 

patrzeć 

na 

tortury 

nieszczęsnych  skazańców,  powiada:  „Cóż! 
Zawsze  dzięki  temu  zleci  człowiekowi  jedna 
lub  dwie  godzinki" 

78)

.  Rodzaj  znieczulenia 

zawodowego  uosabianego  przez  Tartuffe'a 
dochodzi do głosu, co prawda, ustami Orgona:

 

Mógłbym  na  zgon  dziś  patrzeć  matki,  dzieci,  żony  I  nie 

uczułbym w sercu, ot, nawet ukłucia 

79

).

 

Jednakże 

najpospolitszym 

ś

rodkiem 

ośmieszenia  jakiejś  profesji  jest  osadzenie  jej 
w  języku,  którego  używa;  każmy  tylko 
sędziemu,  lekarzowi,  żołnierzowi  stosować  do 
spraw  codziennych  język  używany  w  prawo-
dawstwie,  medycynie  czy  strategii,  jakby  nie 
byli  zdolni  mówić  tak  jak  wszyscy!  Zazwy-
czaj  ten  rodzaj  komizmu  jest  dosyć  płaski. 
Niemniej  nabiera  on  delikatności,  jak  to 
określamy,  gdy  równocześnie  z  przyzwycza-
jeniem  zawodowym  odsłania  szczególną  ce-
chę charakteru. Przypomnę gracza Regnarda z 
taką  pomysłowością  używającego  na  co  dzień 
karcianego  języka;  otóż  nadając  swemu 
służącemu  imię  Hektora  oczekiwał,  iż  ten 
nazwie  jego  narzeczoną  „Pallas,  od  głośnego 
imienia Damy Pikowej"

80)

 — albo

 

 

 

14*

 

background image

 
 

212

 

Uczone  białogłowy,  których  komizm  polega  w 
większej  mierze  na  tym,  że  transponują  idee 
wzięte  z  porządku  naukowego  na  język 
kobiecej  wrażliwości:  „Epikur,  to  najtęższa 
głowa...",  „Ja  l u b i ę   jego  wiry..."

81)

  itp.  Kto 

przeczyta  trzeci  akt,  ten  się  przekona,  że 
Armanda,  Filamina  i  Beliza  ani  na  chwilę  nie 
porzucają tego stylu.

 

Posuwając się dalej w tym samym kierunku, 

odnaleźlibyśmy  logikę  profesjonalną,  a  więc 
sposoby  rozumowania,  których  trzeba  się 
wyuczyć  w  pewnych  środowiskach  i  które  są 
prawdziwe w danym środowisku, poza nim zaś 
zupełnie  fałszywe.  Wszelako  kontrast  między 
tymi 

dwiema 

logikami, 

partykularną 

uniwersalną,  rodzi  pewne  efekty  komiczne 
całkiem  swoistej  natury,  nad  którymi  nie  bez 
pożytku 

będzie 

się 

dłużej 

zatrzymać. 

Dotykamy tu ważkiego punktu teorii śmiechu. 
Rozszerzymy 

zresztą 

zagadnienie 

wyłuszczymy je w całej ogól-

 

ności.

 

IV

 

Zajęci  dotąd  wydobywaniem  najgłębszych 

przyczyn  komizmu,  pomijaliśmy  jeden  z  jego 
najznaczniejszych przejawów. Myślę

 

213

 

o  logice  swoistej  dla  postaci  komicznej,  dla 
całego  kręgu  tych  postaci,  logice  dosyć 
dziwacznej,  która  w  pewnych  przypadkach 
otwiera pole dla niedorzeczności.

 

Teofil  Gautier  powiedział  o  wszelkim 

przesadnym  komizmie,  że  jest  logiką  absurdu. 
Wiele  filozofii  śmiechu  krąży  wokół  podob-
nych  idej.  Zgodnie  z  tą  tezą  każdy  efekt 
komiczny 

miałby 

zawierać 

sprzeczność. 

Ś

mielibyśmy  się  właśnie  z  absurdu  urze-

czywistnionego 

formie 

konkretnej, 

„widomego  absurdu" 

82)

  albo  z  pozornej 

niedorzeczności,  zrazu  przyjętej  i  natychmiast 
poprawionej,  czy  też  raczej  z  czegoś,  co  od 
jednej  strony  wydaje  się  niedorzecznością, 
jakkolwiek  od  innej  strony  daje  się  zupełnie 
dobrze  wytłumaczyć

S3)

.  Wszystkie  te  teorie 

zawierają  niewątpliwie  jakąś  cząstkę  prawdy; 
odnoszą  się  one  wszelako  do  pewnych,  i  to 
dość płaskich efektów komicznych, a przy tym 
w przypadkach, w których mają zastosowanie, 
pomijają  zdaje  się  charakterystyczny  element 
ś

mieszności,  to  jest  c ał ki e m   s z c z e gól ny 

rodzaj  absurdu,  tkwiący  w  komizmie,  o  ile 
absurd  tkwi  w  komizmie.  Mamy  się  o  tym 
przekonać?  Wystarczy  wybrać  sobie  jedną  z 
owych  definicji  i  posłużyć  się  jej  formułą: 
najczęściej 

nie 

otrzymamy 

ż

adnego 

ś

miesznego efektu! Spotyka-

 

background image

 
 

214

 

na  w  komizmie  niedorzeczność  nie  jest  byle 
jaką  niedorzecznością.  Jest  niedorzecznością 
bardzo  określoną.  Nie stwarza  komizmu,  ale 
z komizmu wypływa. Nie jest przyczyną, lecz 
skutkiem,  i  to  skutkiem  swoistym,  w  którym 
odbija  się  swoista  natura  wywołującej  go 
przyczyny.  Znamy  tę  przyczynę.  Bez  trudu 
zrozumiemy także sam skutek.

 

Przypuśćmy,  że  pewnego  dnia  przecha-

dzając się po wiejskiej okolicy dostrzegliśmy u 
szczytu pagórka coś, co mgliście przypomina 
rodzaj  olbrzymiego  ciała,  znieruchomiałego, 
lecz machającego rękami. Na razie nie wiemy 
jeszcze,  co  to  takiego,  lecz  szukamy  w 
myślach, czyli we wspomnieniach, które nam 
pamięć podsuwa, takiego wspomnienia, które 
najlepiej  dałoby  się  wtłoczyć  w  dostrzeżone 
zjawisko.  Niemal  natychmiast  przychodzi  nam 
na  myśl  obraz  wiatraka  i  rzeczywiście  :  to 
wiatrak  stoi  przed  nami.  Jest  bez  znaczenia,  że 
tuż  przed  wyjściem  czytaliśmy  baśń  o 
wielkoludach  z  ramionami  dotykającymi 
nieba.  Rozsądek  polega  oczywiście  na 
pamięci i temu nie przeczę; jednakże ponadto 
i  nade  wszystko  polega  na  zapominaniu. 
Rozsądek jest wysiłkiem przystosowującego się 
ustawicznie  umysłu,  który  porzuca  ideę 
porzucając przedmiot. Jest to

 

215

 

ruchliwość właściwa intelektowi, który wzoruje 
się  ściśle  na  ruchliwości  rzeczy.  Jest  to 
dynamiczna  ciągłość  uwagi,  z  jaka  śledzimy 
ż

ycie.

 

Wyobraźmy  sobie  teraz  Don  Kichota 

wyruszającego  na  wyprawę  wojenną.  W  ry-
cerskich  romansach  wyczytał,  że  rycerz  spo-
tyka  na  swej  drodze  wrogich  olbrzymów. 
Potrzeba  inu  tedy  olbrzyma.  Obraz  olbrzyma 
jest  uprzywilejowanym  wspomnieniem,  które 
usadowiło się w jego umyśle; olbrzym czatuje 
na  niego  w  zasadzce,  nieruchomy,  czekający 
tylko  sposobności  by  wychynąć  z  ukrycia  i 
przybrać  materialne  kształty.  Wspomnienie  to 
c h c e   się  zmaterializować,  toteż  od  tej  chwili 
pierwszy  napotkany  przedmiot,  choćby  miał 
dalekie  podobieństwo  z  postacią  olbrzyma, 
otrzyma  kształty  olbrzyma.  Don  Kichot 
dostrzeże  więc  olbrzymów  tam,  gdzie  my 
zobaczymy  zwykłe  wiatraki.  Jest  to  komiczne 
i  niedorzeczne.  Nie  jest  to  wszelako  byle  jaka 
niedorzeczność.

 

Jest  to  całkowite  odwrócenie  zdrowego 

rozsądku.  Polega  na  tym,  że  umysł  stara  się 
wzorować rzeczy na posiadanych ideach, a nie 
owe  idee  na  izeczach.  Polega  na  tym,  że  się 
widzi przed sobą to, o czym się myśli, zamiast 
myśleć  o  tym,  co  się  widzi.  Zdrowy  rozsądek 
pragnie, by" wszystkie wspomnienia

 

background image

 
 

2 l 6

 

stały  w  jednym  rzędzie;  a  wówczas  odpo-
wiednie wspomnienie zawsze zjawiać się będzie 
na  zawołanie  danej  sytuacji  i  służyć  będzie 
tylko  do  jej  interpretacji.  Natomiast  u  Don 
Kichota  pewna  grupa  wspomnień  wybija  się 
przed  inne  i  opanowuje  jego  osobowość;  w 
tym  wypadku  rzeczywistość  będzie  zmuszona 
ugiąć się przed wyobraźnią i służyć tylko ku jej 
ucieleśnieniu.  Czepiając  się  złudzenia  Don 
Kichot rozwija je zresztą całkiem rozumnie we 
wszystkich jego konsekwencjach, porusza się w 
nim z dokładnością i pewnością somnambulika 
odgrywającego  swój  sen.  Takie  jesi  źródło 
błędu i taka jest swoista logika, która rządzi tą 
niedorzecznością.  Lecz  czy  ta  logika  jest 
właściwa wyłącznie Don Kichotowi?

 

Wykazałem,  że  postać  komiczna  grzeszy 

zacięciem  się  umysłu  lub  charakteru,  grzeszy 
roztargnieniem,  grzeszy  automatyzmem.  Jest 
w  głębi  komizmu  pewne  usztywnienie  spra-
wiającej  że  idzie  się  prosto  jak  strzelił,  nie 
słuchając niczego i nic nie chcąc słyszeć. Ileż 
to komicznych scen w teatrze Moliera daje się 
sprowadzić  do  tego  prostego  typu:  p o s t ać 
c i ą g n ą c a   swą  myśl,  postać,  która  zawsze 
powraca do swojej myśli, choć ustawicznie jej 
przerywają!  Tylko  nieznaczny  krok  dzieli 
tego, co nie chce nic słyszeć,

 

217

 

od tego, co nie chce nic widzieć, a w końcu od 
tego  kto  widzi  tylko  to,  co  chce  zobaczyć. 
Umysł,  który  się  zacina,  będzie  w  końcu 
naginać  rzeczy  do  swoich  pojęć,  zamiast  do-
stosowywać  myśli  do  rzeczy.  Każda  postać 
komiczna  kroczy  więc  drogą  złudzeń,  której 
opis  dałem;  Don  Kichot  to  typ  ogólny  nie-
dorzeczności komicznej.

 

Owo  odwrócenie  zdrowego  rozsądku 

wymaga  nazwania.  Pewne  formy  szaleństwa 
pozwalają  nam  się  z  nim  spotkać  w  bardziej 
ostrej czy chronicznej odmianie; pod wieloma 
względami  przypomina  również  natręctwo 
myślowe.  Lecz  ani  szaleństwo,  ani  natręctwo 
myślowe  wcale  nas  nie  śmieszą,  bo  są  to 
choroby,  budzą  przeto  litość.  Śmiech  nie  daje 
się,  jak  wiemy,  pogodzić  ze  wzruszeniem. 
Gdyby istniało ucieszne szaleństwo, byłoby to 
bodaj  szaleństwo  dające  się  pogodzić  z 
ogólnym  zdrowiem  umysłowym,  można  by 
rzec  —  byłoby  to  normalne  szaleństwo.  Otóż 
jest  taki  normalny  stan  umysłu  naśladujący 
szaleństwo  pod  każdym  względem,  w  którym 
wykrywamy  te  same  skojarzenia  idej,  co  w 
umysłowej chorobie, tę samą osobliwą logikę, 
co  w  natręctwie  myślowym.  Jest  to  stan 
marzenia sennego. A zatem albo nasza analiza 
nie jest dokładna, albo daje się sformułować w 
następującym

 

background image

 
 

2l8

 

teoremacie:  Kom iczna  niedorzeczność 
j e s t  tej samej natury, co n i e d o r z e c z ność 
m a r z e ń  sennych.

 

Przede  wszystkim  intelekt  kroczy  we  śnie 

drogą, której opis dałem. Rozkochany w sobie 
umysł  poszukuje  w  świecie  zewnętrznym 
jedynie pretekstu dla urzeczywistnienia swoich 
urojeń:  jakieś  głosy  niewyraźne  dochodzą  do 
uszu,  jakieś  barwy  przepływają  jeszcze 
przez  pole  widzenia,  a  więc  zmysły  nie 
zamknęły  się  całkiem.  Lecz  śpiący  zamiast 
przywołać  wszystkie  wspomnienia  na  pomóc, 
by  zinterpretować  to,  co  zmysły  postrzegają, 
woli  posłużyć  się  tym,  co  postrzega,  do 
materializacji  ulubionego  wspomnienia;  i  tak 
ś

wist  wiatru  w  kominie  przemienia  się  wów-

czas  zgodnie  ze  stanem  duszy  śpiącego, 
zgodnie z ideą, która zajmuje jego wyobraźnię, 
w  wycie  dzikich  bestii  albo  w  melodyjne 
zawodzenie.  Jest  to  zwykły  mechanizm 
sennego złudzenia.

 

Jeżeli  jednak  złudzenie  komiczne  jest 

złudzeniem  sennym,  jeżeli  logika  komizmu 
jest  logika  snów,  przeto  można  się  spodziewać 
napotkania 

logice 

ś

mieszności 

najróżniejszych  cech  logiki  marzenia  sennego. 
Jeszcze  raz  sprawdza  się  tutaj  prawo,  które 
znamy  od  dawna:  jeżeli  pewna  forma 
zostanie uznana za śmieszną, przeto inne

 

219 

formy,  które  nic  mają  tej  samej  treści  ko-
micznej,   staną   się   śmieszne   wskutek   ze-
wnętrznego  podobieństwa  do  pierwszej.  Jak 
łatwo  zauważyć,  każda  g r a     i  d  ej  może  nas 
bawić  pod  tym  warunkiem,  że  przypomina 
nam    mniej      więcej      grę    marzenia    sennego. 
W  pierwszym    rzędzie    zaznaczę    pewne 
ogólne  rozluźnienie  prawideł  rozumowania. 
Rozumowanie,    z      którego  się  śmiejemy,  to 
rozumowanie,     którego    fałszywość    sobie 
uprzytamniamy,  lecz  które  moglibyśmy  za 
prawdziwe    uważać,    gdybyśmy  je    usłyszeli 
we  śnie.  Podrabia  ono  rozumowanie  praw-
dziwe   na   tyle   trafnie,  by   zwieść   umysł 
uśpiony.  To  także  jest  —  jeśli  kto  woli  — 
logika,  lecz  logika  chybiona,  która  wskutek 
tego  uwalnia  nas  od  intelektualnego  trudu. 
Wiele  dowcipów  to  rozumowania  tego  ro-
dzaju,  rozumowania  skrócone,  których  tylko 
punkt     wyjścia    został    nam     podany    oraz 
konkluzja.  Ta  gra  myślowa  zbliża  się  zresztą 
do  gry  słów  w  tej  mierze,  w  jakiej  ustalone 
stosunki między ideami stają się coraz bardziej   
powierzchowne:  z  wolna  zatraca  się  sens   
słyszanych   wyrazów   i   tylko   dźwięk zwraca 
uwagę.  Być  może  należałoby  w  podobny 
sposób  zbliżyć  do  marzenia  sennego  niektóre 
bardzo  komiczne  sceny,  gdzie  jakaś  postać 
zaczyna systematycznie powtarzać na

 

background image

 
 

220

 

opak  zdania  szeptane  jej  do  ucha  przez  inne 
postacie?  Kto  raz  zdrzemnął  się  pośród 
rozmawiających  ze  sobą  ludzi,  pamięta,  jak 
często  ich  słowa  powoli  gubiły  sens,  jak 
dźwięki ulegały zniekształceniu i zlewały się w 
jedno,  przybierając  w  jego  umyśle  naj-
dziwaczniejsze  znaczenia,  i  jak  odgrywał  ze 
swym rozmówcą scenę Maciusia z Suflerem 

8ł)

 .

 

Istnieją    ponadto    obsesje      komiczne, 
niezwykle,   zdaje   się,   podobne   do   obsesji 
sennych.  Komuż  to  się  nie  zdarzyło  oglądać 
jeden  i  ten  sam  obraz  powracający  w  wielu 
kolejnych      snach    i      obarczony    za      każdym 
razem  jakimś  swojskim  znaczeniem,  gdy  tym-
czasem  poza  nim  sny  te  nie  miały  nic  wspól-
nego  ze  sobą!  Zjawisko  powtarzalności  wy-
stępuje w tej swoistej postaci niekiedy w teatrze 
i w powieści; w niektórych wypadkach daje się 
w  nim  słyszeć  echo  marzenia  sennego.  I  być 
może  to  samo  dzieje  się  z  refrenem  wielu 
piosenek: 

zatrzymuje 

się, 

by 

niebawem 

powrócić   przy   końcu   każdej   zwrotki,   za 
każdym  razem  przepojony  nowym  sensem. 
Często  także  można  zauważyć  we  śnie 
szczególne      crescendo:      oto  jakieś      dziwo 
rozrasta  się  wraz  ze  snem  samym.  Pierwsze 
ustępstwo    wydarte    rozumowi    pociąga    na-
stępne, to zaś jeszcze poważniejsze i tak aż

 

221

 

do  końcowej  niedorzeczności.  Ale  ten  marsz 
ku  absurdowi  sprawia  na  śpiącym  wrażenie 
osobliwe.  Jest  to,  jak  myślę,  takie  samo  wra-
ż

enie,  jakie  ma  pijak  osiągnąwszy  ów  błogo-

stan,  gdzie  nic  się  już  dla  niego  nie  liczy,  ani 
logika,  ani  konwenanse.  Spostrzegamy  teraz, 
ż

e  niektóre  komedie  Moliera  dostarczały 

takiego  samego  wrażenia;  na  przykład  Pan  de 
Pourceaugnac,  
która  to  sztuka  zaczyna  się 
zupełnie  rozumnie,  a  potem  przynosi  coraz 
większe 

dziwactwa, 

albo 

Mieszczanin 

szlachcicem,  gdzie  postacie  w  miarę  rozwoju 
komedii  zdają  się  krążyć  coraz  szybciej, 
porwane  wirem  szaleństwa.  „Jeśli  jest  w 
ś

wiecie  ktoś,  kto  ma  potężniejszego  bzika, 

pozwolę  sobie  dać  sto  batogów" 

85)

.  To 

powiedzenie,  które  daje  nam  znać,  że  sztuka 
jest  skończona,  budzi  nas  z  najbardziej 
dziwacznego  snu,  w  jaki  zapadliśmy  wraz  z 
panem Jourdain.

 

Najbardziej  jednak  istotna  jest  dla  snu 

demencja.  Istnieją  pewne  swoiste  sprzecz-
ności  tak  naturalne  dla  wyobraźni  śpiącego  i 
tak  szokujące  dla  rozumu  przebudzonego 
człowieka,  iż  niemożliwością  byłoby  dać 
komuś  dokładne  i  pełne  tego  pojęcie,  gdyby 
sam tego był nie przeżył. Mam na myśli owo 
dziwaczne,  będące  dziełem  snu  stopienie  się 
dwóch osób, które tworzą jedną,

 

background image

 
 

 

 

chociaż      każda      pozostaje      sobą.      Zazwyczaj 
jedną  z  tych  osób  jest  śpiący;  czuje  on,  że  nie 
przestał  być  tym,  kim  jest,  niemniej  stał  się 
kimś innym. To on i nie on.  Słyszy swój głos, 
widzi  swoje  ruchy,  czuje  wszakże,  że  ktoś  
inny      pożyczył      sobie      od      niego      ciało  i 
odebrał  mu  głos.  Albo  też  będzie  mówił  i 
czynił  jak  zwykle,    tyle  że  będzie  mówił  o 
sobie jak o kimś obcym, z którym nie ma sam  
nic  wspólnego;   będzie   oderwany  od siebie 
samego. 

Czyż 

nie 

odnajdujemy 

tego 

zastanawiającego  pomieszania  w  niektórych 
scenach  komicznych?  Nie  mówię  o  Amfitrio-
nie,  
w  którym  wprawdzie  owo  pomieszanie 
jest   zasugerowane   umysłowi   widza,   lecz 
większość  jego  efektów  komicznych  pochodzi 
raczej  z  tego,  co  nazwałem  „nałożeniem  się 
dwóch  ciągów  na  siebie".    Mam  na  myśli 
niezwykłe i komiczne rozumowania, w których   
to      pomieszanie      występuje      w      stanie 
czystym,  tak  iż  trzeba  refleksyjnego  wysiłku 
do  jego    wydobycia.      Proszę    posłuchać  od-
powiedzi,  jakich  udzielił  Mark  Twain  prze-
prowadzającemu  z  nim  wywiad  dziennika-
rzowi:      „Czy  pan    ma    brata?  —    Owszem, 
nazywał  się  Bili.  Biedny  Bili!  —  A  zatem 
umarł?  —  Tego  właśnie  nikt  dobrze  nie  wie. 
Jakaś    tajemnica    ciąży   nad    tą   sprawą. 
Zmarły i ja byliśmy bliźniakami.  W dwa

 

tygodnie  po  urodzeniu  kąpano  nas  razem  w 
tym  samym  cebrzyku.  Jeden  z  nas  utonął,  ale 
dotąd  nie  wiadomo  który.  Jedni  myślą,  że  to 
,był  Bili,  inni,  że  to  ja  byłem.  —  To  bardzo 
dziwne.  A  co  pan  sam  myśli  o  tym?  —  Niech 
pan  posłucha,  zdradzę  panu  tajemnicę,  której 
nie odsłoniłem jeszcze przed nikim z żyjących. 
Jeden  z  nas  miał  szczególny  znak,  ogromny 
pieprzyk na odwrocie lewej dłoni, to ja byłem 
tym dzieckiem i to dziecko właśnie utonęło..." 

8li)

 

Gdy 

się 

bliżej 

temu 

przyjrzeć, 

niedorzeczność  tego  dialogu  okazuje  się  nie 
byle  jaką  niedorzecznością.  Znikłaby  bez 
ś

ladu,  gdyby  opowiadająca  osoba  nie  była 

jednym z bliźniaków, o których mowa; polega 
zaś  na  tym,  że  Mark  Twain oświadcza, iż jest 
jednym  z  tych  bliźniaków,  podczas  gdy 
wyraża  się  tak,  jakby  był  kimś  trzecim,  kto 
opowiada  ich  dzieje.  Właśnie  w  ten  sam 
sposób  zachowujemy  się  w  większości 
naszych marzeń sennych.

 

Po  rozpatrzeniu  tego  ostatniego  punktu 

komizm  przybrał  nieco  inną  postać  niż 
dotychczas  mu  przypisywana.  Jak  dotąd, 
upatrywaliśmy  w  komizmie  nade  wszystko 
ś

rodek poprawczy. Zestawmy ciąg efektów

 

222

 

background image

 
 

 

 

komicznych  i  wyodrębnijmy  co  pewien  czas 
typy  dominujące,  a  przekonamy  się  wówczas, 
ż

e  pośrednie  efekty  nabiorą  komicznej  mocy 

dzięki  podobieństwu  z  owymi  typami  i  że  te 
typy 

są 

równej 

mierze 

wzorami 

impertynencji 

skierowanymi 

przeciw 

społeczeństwu. Społeczeństwo odpowiada na te 
impertynencje  śmiechem,  co  jest  jeszcze 
większą  impertynencją.  Śmiech  pozbawiony 
byłby  więc  życzliwości  i  za  zło  złem  by  się 
odpłacał.

 

A  jednak  nie  to  uderza  nade  wszystko  we 

wrażeniu  sprawianym  przez  rzecz  śmieszną. 
Postać  komiczna  jest  często  postacią,  z  którą 
zaczynamy  sympatyzować  dosłownie.  Chcę 
przez  to  powiedzieć,  że  na  krótką  chwilę 
stawiamy się w jej położeniu, przejmujemy jej 
gesty,  słowa,  czyny  i  że  jeśli  bawimy  się  jej 
ś

miesznostkami,  to  zarazem  zapraszamy  ją, 

oczywiście  w  wyobraźni,  do  współudziału  w 
tej  zabawie:  traktujemy  ją  zrazu  jak  kolegę. 
Jest  więc  u  śmiejącego  się,  przynajmniej  na 
pozór, 

wiele 

dobrodusz-ności, 

miłej 

jowialności, 

której 

nie 

powinniśmy 

lekceważyć.  Jest  zwłaszcza  w  śmiechu 
moment  o d p r ę ż e n i a ,   często  podkreślany, 
którego  rację  powinniśmy  znaleźć.  Nigdzie 
indziej  nie  było  to  wrażenie  tak  silne  jak  w 
ostatnich przykładach. W tych przykła-

 

dach również znajdziemy jego wy tłumaczenie.

 

Kiedy  postać  komiczna  ciągnie  swą  myśl 

automatycznie,  zaczyna  w  końcu  myśleć, 
mówić, czynić, jak gdyby śniła. Otóż sen jest 
odprężeniem.  Utrzymywanie  kontaktu  z 
ludźmi  i  z  rzeczami,  dostrzeganie  jedynie 
tego,  co  jest,  myślenie  tylko  o  tym,  co  się 
odbywa,  wszystko  to  wymaga  silnego  i 
nieprzerwanego 

napięcia 

intelektualnego. 

Zdrowy  rozsądek  jest  właśnie  tym  napięciem. 
Wymaga  trudu.  Natomiast  oderwanie  się  od 
rzeczy,  a  mimo  to  postrzeganie  obrazów, 
zerwanie  z  logiką,  a  mimo  to  łączenie  idej, 
jest  po  prostu  zabawą  lub,  jeśli  to  komu 
bardziej  odpowiada,  lenistwem.  Niedorzecz-
ność  komiczna  sprawia  tedy  na  nas  przede 
wszystkim  wrażenie  gry  idej.  Przyłączyć  się 
do  tej  gry  jest  naszym  pierwszym  odruchem. 
To uwalnia od trudów myślenia.

 

To  samo  można  by  rzec  o  wielu  innych 

formach  śmieszności.  Istnieje  w  głębi  ko-
mizmu  skłonność,  jak  już  o  tym  mówiliśmy, 
do  staczania  się  po  łagodnych  pochyłościach, 
do  których  najczęściej  należy  pochyłość 
przyzwyczajenia.  Uśpiony  przyzwyczajeniami 
człowiek  przestaje  starać  się  bez  przerwy  o 
dostosowanie się do społeczeństwa, którego jest 
członkiem. Rozluźnia uwagę, którą 15 — Śmiech

 

225

 

224

 

L

 

background image

 
 

226

 

winien  jest  społeczeństwu.  Upodabnia  się  do 
roztargnionego.  Bardziej  jednak  chodzi  tu  o 
roztargnienie  woli  niż  inteligencji...,  i  będę 
przy tym obstawał. Właśnie o roztargnienie, a 
przez  to  o  lenistwo!  Człowiek  tu  zrywa  z 
konwenansami tak, jak zrywał przed chwila, z 
logiką; sprawia wrażenie zajętego zabawą. I tu 
przyjęcie zaproszenia do lenistwa jest naszym 
pierwszym  odruchem.  Przynajmniej  na  chwilę 
bierzemy  w  zabawie  udział.  To  uwalnia  od 
trudów  życia.  Ale  tylko  na  chwilę.  Sympatia, 
która  może  się  przedostać  do  wrażenia 
komicznego,  jest  przelotną  sympatią.  Ona 
także  pochodzi  z  roztargnienia.  Stąd  czasem 
surowy 

ojciec 

zapominając 

swoich 

zasadach  przyłącza  się  do  figli  dziecka,  by 
opamiętać się natychmiast, a je samo skarcić.

 

Ś

miech  jest  nade  wszystko  środkiem  po-

prawczym,  Wynaleziony  dla  poniżania,  ma 
sprawiać  na  karconej  osobie  przykre  wraże-
nie.  Za  jego  pośrednictwem  społeczeństwo 
mści  się  za  swobodę,  na  jaką  wobec  niego 
sobie  pozwolono.  Śmiech  nie  dopiąłby  swego 
celu,  gdyby  nosił  na  sobie  znamię  sympatii 
lub dobroci.

 

Powie pewno ktoś, że przynajmniej intencje 

mogą  być  dobre,  że  często  karci  się  kogoś 
dlatego, że się go kocha, oraz że śmiech

 

227

 

tłumiąc  zewnętrzne  przejawy  pewnych  ułom-
ności  zachęca  nas  dla  naszego  dobra  do 
zwalczania  w  sobie  owych  wad  i  do  we-
wnętrznej poprawy.

 

Wiele  dałoby  się  o  tym  powiedzieć.  W 

ogólności,  z  grubsza  rzecz  biorąc,  śmiech 
niewątpliwie  spełnia  pożyteczną  funkcję. 
Wszystkie  nasze  analizy  starały  się  to  wyka-
zać.  Nie  wynika  stąd  jednak,  by  ciosy  za-
dawane przez śmiech były zawsze sprawiedliwe 
ani  by  kierował  się  zawsze  dobrocią  lub 
sprawiedliwością.

 

Aby  dobrze  trafiać,  potrzeba  by  wprzód 

zastanowienia.  Otóż  śmiech  jest  skutkiem 
mechanizmu  założonego  w  nas  przez  naturę 
lub  —  co  wychodzi  na  to  samo  —  przez 
długotrwały nawyk życia społecznego. Uderza 
natychmiast,  nie  pozostając  dłużnym  w 
odpowiedzi.  Nie  ma  czasu  przyglądać  się  za 
każdym razem, w co trafia. Śmiech w podobny 
sposób karci wady, co pewne wybryki choroba: 
dotyka  niewinnych,  oszczędza  winnych,  dba  o 
ogólny 

wynik 

nie 

może 

każdego 

indywidualnego 

przypadku 

zaszczycać 

osobnym  badaniem.  I  tak  jest  ze  wszystkim, 
co  dochodzi  do  skutku  drogą  naturalną, 
zamiast 

się 

kształtować 

ś

wiadomy, 

refleksyjny sposób. Sprawiedliwy będzie wynik 
przeciętny, uwzględniający

 

 

 

15*

 

background image

 
 

228

 

całość  poszczególnych  przypadków,   a   nie 
pojedyncze okazy.

 

I  w  tym    sensie  śmiech  nie  może    być 

bezwzględnie  sprawiedliwy]"^  powtórzę,  że 
również  nie  powinien  być  dobry.  Ma  onie-
ś

mielać    przez      upokorzenie.      Nie    dopiąłby 

swego,  gdyby  natura  w  tym  celu  nic  pozo-
stawiła  w  najlepszych  nawet  ludziach  nie-
wielkich    pokładów      złości,      a      przynajmniej 
złośliwości. Być może jednak lepiej będzie nie   
zagłębiać      się      zanadto      w      te      sprawy. 
Niezbyt  pochlebne  dla  siebie  rzeczy  byśmy 
tam  wykryli.    Zobaczylibyśmy,    że    moment 
odprężenia czy ekspansji jest tylko wstępem do 
ś

miechu,  że  wybuchający  śmiechem  powraca   

natychmiast   do   siebie,   mniej   lub bardziej 
dumnie  afirmuje  siebie  i  najchętniej  widziałby  
w    osobie    drugiego    marionetkę,  której    
sznurki        trzyma        w        swym        ręku.  W  tej 
zarozumiałości  szybko  rozróżnilibyśmy  nieco  
egoizmu  oraz,    za  nim,    coś  o  wiele  mniej 
spontanicznego  i  bardziej  gorzkiego:  jakby 
rodzący się dopiero pesymizm, który utwierdza  
się    coraz    bardziej,    im    bardziej 
wyrozumowany staje się nasz śmiech.

 

Tu,  jak  gdzie  indziej,  natura  posłużyła  się 

złem jedynie dla dobra. Otóż dobro zaprzątało 
mą  myśl  przez  cały  tok  tego  studium.  I  tak 
okazało się, że społeczeństwo

 

229

 

w  miarę  doskonalenia  się  wymusza  na  swoich 
członkach coraz większą giętkość adaptacji, że 
tyrn  łatwiej  osiąga  w  głębi  równowagę,  im 
bardziej  wypiera  na  powierzchnię  zaburzenia 
występujące zawsze  w tak wielkiej masie, i że 
ś

miech  pełni  pożyteczną  funkcję  uwydatniając 

kształty  niespokojnych  falowań.  W  podobny 
sposób  fale  toczą  na  powierzchni  toni  bój  bez 
wytchnienia,  podczas  gdy  w  głębinie  panuje 
niezmącony  spokój.  Fale  nacierają  na  siebie, 
zastępują  sobie  drogę,  łakną  równowagi,  a 
biała,  lekka  i  wesoła  piana  zaznacza,  ich 
zmienne  kontury.  Odpływająca  fala  zostawia 
nieraz  na  piasku  wybrzeża  nieco  takiej  piany. 
Bawiące  się  opodal  dziecko  podbiega,  by 
chwycić  jej  garstkę,  i  raptem,  po  chwili,  staje 
zaskoczone:  na  dłoni  pozostało  mu  zaledwie 
kilka  kropel  wody,  i  to  bardziej  nieczystych  i 
gorzkich  niż  woda,  którą  fala  przyniosła. 
Ś

miech  jest  jak  ta  piana;  jak  ona  powstaje  i 

zaznacza  na  obrzeżach  życia  społecznego 
zaburzenia  występujące  na  jego  powierzchni; 
odmalowuje  natychmiast  ruchomy  kształt 
owycli  wstrząsów.  On  także  jest  pianą  z 
dodatkiem soli, także skrzy się jak piana. Tak 
skrzy  się  wesele.  Filozof,  który  sięga  po  nie, 
chcąc jego smak poznać, znajdzie nierzadko, w 
najmniejszej nawet dawce, sporo goryczy.

 

background image

 
 

D * o d a t e k   do  dwudziestego 
trzeciego  wydania

 

O  definiowaniu  komizmu  i  
metodzie 

zastosowanej 

tej«książce

 

W  interesującym  artykule z „Revue  du  Mois" *) 

p.  Yveś  Delage  przeciwstawił  naszej  koncepcji 
komizmu  definicję,  przy  której  sam  obstawał:  „Aby 
coś  było  komiczne,  pisał,  między  skutkiem  a 
przyczyną  musi  istnieć  dysharmonia".  Ponieważ 
metoda,  która  doprowadziła  p.  Delage  do  tej 
definicji,  jest  metodą  stosowaną  przez  większość 
teoretyków  komizmu,  nie  bez  pożytku  będzie 
wykazanie,  czym  różni  się  od  niej  nasza  metoda. 
Powtórzymy  tedy  najistotniejszą  część  naszej 
odpowiedzi,  którą  ogłosiliśmy  w  tym  samym  piśmie 
**):

 

„Komizm  można  definiować  przez  jedną  lub 

kilka  ogólnych  cech  widocznych  na  zewnątrz,  które 
wystąpią  w  gromadzonych  chaotycznie  efektach 
komicznych.  Od  czasów  Arystotelesa  wysunięto 
wiele tego rodzaju definicji i Pańską należy zdaje się 
zawdzięczać tej samej metodzie: zakreśla Pan krąg i 
pokazuje,  że  dobrane  na  chybił  trafił  efekty 
komiczne  znajdują  się  wewnątrz  niego.  Zauważone 
przez bystrego obserwatora,

 

*'  „Revoe  du  Mois",  10  VIII  1919,  t.  XX,  s.  337  i  nast.  (Przyp. 

aut.).  [Yves  Delage.  (1854—1920),  biolog  francuski,  od  1901  członek 
Academię des Sciences].

 

**' Ibid. 10 X 1919, t. XX, s. 514 i nast. (Przyp. aut.).

 

background image

 
 

232

 

stają  się  od  razu,  oczywiście,  znamionami  komizmu; 
moim  jednak  zdaniem  często  zdarza  się  je  spotkać 
również  w  rzeczach  wypranych  z  wszelkiego 
komizmu. Jak zwykle, definicja okaże się za szeroka. 
Jedno  wszakże  wymaganie  logiczne  w  zakresie 
definiowania  będzie  spełnione,  a  to  już  jest  coś, 
przyznaję:  wskaże  jakiś  koniec z n y   warunek.  Nie 
sądzę,  by  mogła  —  przez  wzgląd  na  przyjętą 
metodę — podać warunek wystarczający. Dowodzi 
tego  fakt,  że  większość  tego  typu  definicji  jest  po 
równi do przyjęcia, jakkolwiek każda mówi o czym 
innym. Dowodzi zwłaszcza to, że żadna z nich, wedle 
mego 

rozeznania, 

nie 

podaje 

sposobu 

na 

konstrukcję 

definiowanego 

przedmiotu, 

na 

stwarzanie  komizmu  *).  Mnie  kusiło  coś  całkiem 
innego. Starałem się wykryć w komedii, w farsie, w 
sztuce  klowna  itp. sposoby  s t wa rz a n i a   komizmu. 
Korciła  mnie  myśl,  że  są  one  wariacjami  na  ternat 
bardziej 

ogólny. 

Napisałem: 

temat, 

dla 

uproszczenia;  wszelako  te  wariacje  ważą  tutaj 
przede  wszystkim.  Temat,  lada  jaki,  dostarcza 
ogólnej 

definicji, 

która 

staje 

się 

prawidłem 

konstrukcji.  Stwierdziłem  zresztą,  że  tą  drogą 
uzykana definicja może się wydać na pierwszy rzut 
oka za  wąska, podobnie jak definicje otrzymywane 
inną  metodą  były  znowu  za  szerokie.  Wyda  się  za 
wąska,  gdyż  obok  rzeczy,  która  jest  śmieszna  całą 
swą  istotą,  śmieszna  sama  przez  się,  śmieszna 
mocą  swej  wewnętrznej  struktury,  jest  mnóstwo 
innych, 

które 

budzą 

ś

miech 

na 

mocy 

powierzchownego  podobieństwa  do  tamtej  lub 
przypadkowych

 

*'  W  licznych  ustępach  tej  książki  wykazałem  na  wybranych 

przykładach ich niedostatki. CPrzyp. aut.).

 

233

 

związków z trzecią, lecz mocno ją przypominającą, i 
tak  dalej,  i  tak  dalej;  tym  skokom  komizmu  nie  ma 
końca,  albowiem  lubimy  śmiać  się  i  każdy  pretekst 
jest  dobry;  mechanizm  kojarzący  idee  osiąga  tu 
zawrotną  komplikację;  toteż  psycholog,  który  w 
swoich  studiach  nad  komizmem  trzymałby  się  tej 
metody  i  który  musiałby  walczyć  z  trudnościami 
wciąż  się  odradzającymi,  zamiast  skończyć  raz  na 
zawsze  ze  swoim  przedmiotem  zamykając  go  we 
właściwej 

formule, 

ś

ciągnąłby 

na 

siebie 

niebezpieczeństwo  zarzutów,  że  nie  umiał  zdać 
sprawy  ze  wszystkich  faktów.  Kiedy  zastosuje 
własną  teorię  do  wysuniętych  przeciw  niemu 
przykładów i dowiedzie, że stały się komiczne przez 
podobieństwo do tego, co komiczne było samo przez 
się,  z  łatwością  wynajdzie  się  następne  i  następne; 
jego  praca  nigdy  nie  będzie  miała  kresu.  W  zamian 
za  to  ogarnie  komizm,  zamiast  zamykać  go 
wewnątrz  mniej  lub  bardziej  szerokiego  kręgu.  Jeśli 
mu  się  uda,  poda  sposób  na  stwarzanie  komizmu. 
Jego  posunięcia  będą  miały  ścisłość  i  dokładność 
uczonego,  którego  poznanie  dowolnej  rzeczy,  jak 
mniema,  nie  osiągnie  żadnego  postępu  dopóty, 
dopóki  on  sam  jej  nie  nada  takiej  to  a  takiej 
etykietki, mniej czy bardziej trafnej (zawsze znajdzie 
się dość  takich,  które okażą  się odpowiednie);  jest  to 
analiza  zrobiona  jak  się  należy  i  możność  złożenia 
przedmiotu  na  nowo  daje  pewność,  że  rozbiór 
dokonany  został  w  sposób  doskonały.  Tak  wygląda 
przedsięwzięcie, które mnie skusiło.

 

Dodam jeszcze, że równocześnie, kiedy starałem 

się  określić  sposoby  stwarzania  rzeczy  śmiesznych, 
dociekałem 

intencji 

społeczności 

wybuchającej 

ś

miechem. Jest to bowiem coś wielce zdumie-

 

background image

 
 

2 34

 

wającego,  że  ktoś  ^wybucha  śmiechem,  a  metoda 
wyjaśniająca,  o  której  wyżej  mówiłem,  nie  wy-
ś

wietla zgoła tej drobnej tajemnicy. Nie widzę na 

przykład,  dlaczego  «dysharmonia»  właśnie  jako 
dysharmonia  miałaby  wywoływać  u  świadków  tak 
swoiste objawy jak śmiech, podczas gdy tyle innych 
własności, jakości lub braków, pozostawia mięśnie 
twarzy  nieporuszonymi  u  widza.  Trzeba  tedy 
dociekać, co jest swoistą p r z yc z y ną   dysharmonii, 
której  skutek  jest  komiczny;  można  będzie  zaś  ją 
rzeczywiście wykryć tylko wtedy, gdy się dzięki niej 
wyjaśni, dlaczego społeczność czuje się w podobnym 
wypadku  zobowiązana  do  objawiania  czegokolwiek. 
W  przyczynie  komizmu  musi  tkwić  coś,  co  przynosi 
po  trosze  ujmę  (i  to  swoistą  ujmę)  życiu  społecz-
nemu,  skoro  społeczeństwo  odpowiada  na  to 
gestem,  który  ma  w  sobie  coś  z  reakcji  obronnej, 
gestem, który napawa po trosze lękiem. Z tego też 
wszystkiego chciałem zdać sprawę".

 

B i b l i o g r a f i a

 

[Bibliografia została doliczona do wydania Le Rire z 1900 r. W wydaniu 23 
z 1924 r. Bergson zmieni! ją częściowo, parę pozycji usunął, inne dodał. 
Pozycje usunięte oznaczono tutaj kropką na początku wiersza, dodane — 
gwiazdką].

 

Hecker, Physiologie und Psychologie des Lachem und

 

des 

Komischen, 

1873. 

Dumont, 

Theorie 

scientifigue de la sensibilite, 1875,

 

s. 202 i n. Por. tegoż autora, Les causes du rire,

 

1862.  Courdaveaux,  Etudes  sur  le  comigue, 

1875.

 

• Darwin, L'expression des emotions, tłum. fr., 1877,

 

s. 214 i n.

 

Philbert, Le rire, 1883. Bain (A.), Les emotions et la 
lolontt, 
tłum. fr., 1885,

 

s.  249  i  n.  Kraepelin,  £ur  Psychologie  des 

Komischen („Phil.

 

Studien", vol. II, 1885). 

•Pid eri t,  La mirnigue et la physiognomie, tłum. fr.,

 

1885,  s.  146  i  n.  Spencer,  Essais,  tłum.  fr., 

1891, vol. I, s. 295 i n.,

 

Physiologie  du  rire.  Penj  on,  Le  rire  et  la  liberie 

(„Revue Philosophiąue",

 

1893,  t.  II).  Melinand,  Pourguoi  rit-on?   

(„Revue des Deux-

 

-Mondes", luty 1895).

 

Ribot,  La  psychologie  des  sentiments,  1896,  s.  342  i  n. 
Lacombe, Du comigue et du spirituel („Revue de

 

Metaphysiąue  et  de  Morale",  1897).  S t a n l e y   

H a l i  and A. A H i n,  The psychology of

 

laughing,   tickling   and   the   comic   („American