WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
HENRI
Bergson
Ś
miech
Esej o komizmie
PrzełoŜył
STANISŁAW CICHOWICZ
Przedmowa
STEFANA MORAWSKIEGO
i
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW
WWW.FILOZOF.PL – Studencki
Serwis Filozoficzny
Paradoksy filozofii komizmu
HENRI BERGSON de l'Academie francaise et de
l'Acadeinie des Sciences morales et politiąues
Vingt-Troisieme Edition
PARIS.
FELIX
ALCAN
1924
1. Według większości twórców, tych, którzy
profesjonalnie rozśmieszają na róŜne sposoby
innych, najlepiej byłoby w ogóle zrezygnować z
teoretycznej analizy zjawiska zwanego komizmem.
Nie inaczej zresztą myśli się w ogóle o sztuce. Po cóŜ
brać na warsztat badawczy coś kruchego i
tajemniczego? Jeśli juŜ zawierzyć refleksjom, czy
nie właściwiej wysłuchać samych artystów, którzy
nierzadko wypowiadają się o własnej praktyce?
Znacząca jest aliści potrzeba wyjaśniania tych
tajemniczych fenomenów, skoro ulegają jej takŜe
twórcy. Dla innych stanowi ona impuls równie
nieodzowny,
jak
pragnienie
dziecka,
by
z
ciekawości rozłoŜyć zabawkę na części i stwierdzić,
jaki nią porusza mechanizm. Jeszcze dla innych jest
po
prostu
potrzebą
twórczą,
paralełną
do
artystycznej. Pośród wielu innych fundamentalnych
pytań, które nękają od stuleci umysł ludzki, jest i to
dotyczące istoty sztuki czy kon-kretniejszych
problemów, np. podstaw komizmu. Prawda, Ŝe
odpowiedzi,
zwłaszcza
dyktowane
ambicjami
uniwersalistycznymi (rozstrzygnięcie typu „raz na
zawsze"), zawodziły i wciąŜ zawodzą, ale ileŜ innych
przedmiotów badania z równą mocą urąga
nieugaszonej ciekawości intelektualnej.
Przekład oparto na wydaniu:
LE RIRE
ESSAI
SUR
LA
SIGNIFICATION DU COMIQUE
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
Kwestią sporną zatem nie to jest, czy kontynuować
czy zawiesić owe pytania, ale jak pytać. Poprzestać
wyłącznie na sprawozdaniu z własnych doświad-
czeń? Wiadomo jednak, Ŝe to nader słaby funda-
ment, by na nim oprzeć wyjaśnienie tego, co i
dlaczego śmieszne. Odwołać się do odczuć i sądów
cudzych, skonfrontowanych z własnymi? Gdy
próbka taka jest spora i w danej grupie oraz danym
ś
rodowisku znajduje dalsze potwierdzenie, wydaje
się, Ŝe uchwyciliśmy znaczną część prawdy.
Wiadomo bowiem, Ŝe zazwyczaj śmiejemy się z
tego, co wedle normy kulturowej uznane jest za
ś
mieszne. Truizm ten wymaga wciąŜ sprawdzania.
Kuszące jest poprzestanie na ustalonej normie, ale
nadal wyłaniają się wątpliwości. To, Ŝe ludzie
ś
mieją się z czego innego dzisiaj niŜ kiedyś, przed
dekadami czy stuleciami, Ŝe w Europie co innego
uwaŜa się za komiczne niŜ w Japonii bądź w Peru,
nie wyklucza przecieŜ wspólnego i zgodnego
ś
miechu. Jakie są jego źródła?
Rysuje się wówczas trzecia moŜliwość badawcza,
wykraczająca poza układ psycho-socjolo-gicznych
współczynników, waŜnych na wąskim społecznie i
czasowo obszarze.
Mianowicie,
zestawia
się
rozmaite dotąd wysuwane teorie, które się na ogół
wzajem zwalczały. Eliminuje się odpowiedzi, które
nie wytrzymały ataku krytyki; wyłania się z
ocalonej reszty to, co wydaje się nieprzeciwstawne,
co tworzy jakąś zwartą, ze skumulowanego wysiłku
osiągniętą koncepcję. Rozwiązanie pociągające tych,
którzy lubią pozytywne saldo, ale chyba bardziej
podejrzane niŜ rozwiązania poprzednie. Bowiem ze
zgodności wyselekcjonowanych tez teoretycznych
nie wynika
nic więcej jak zbiór punktów stycznych między
rozmaitymi koncepcjami. Jest zaś wysoce prawdo-
podobne, Ŝe najciekawsze czy nawet najtrafniejsze
odpowiedzi nie naleŜą do tego zbioru.
Kto dokonuje bilansu teoretycznego, ma zwykle
dwa wyjścia: bądź zmuszony jest orzec, Ŝe Ŝadne
racje nie są godne zaufania, bądź — jak w przyto-
czonym przed chwilą ujęciu — Ŝe z kilku sumu-
jących się racji składa się odpowiedź bezsporna.
Oba te wyjścia są zawodne.
Pozostaje tedy filozoficzne rozpatrzenie sensu
ś
mieszności i jej odmian. Nęcąca i perswazyjna
wydaje się teza, Ŝe uznajemy coś za komiczne czy
tragiczne w zawisłości od tego, jaki mamy
ś
wiatopogląd, jak rozumiemy sens egzystencji, jak i
według jakiej skali wartościujemy rzeczywistość,
siebie samych i innych ludzi. Trzeba jednak dokonać
wyboru
filozofii
i
w
granicach
wybranej
perspektywy spojrzeć na rozpatrywane zjawiska.
NaleŜałoby w tym miejscu przypomnieć, Ŝe równieŜ
filozoficzne wybory i strategie są uwarunkowane
przez normy kulturowe. Np. niewątpliwe wydaje się,
Ŝ
e koncepcję Bergsona dałoby się wyinterpretować
jako
bezpośrednią
odpowiedź
na
ówczesne
paradygmaty naukowe, artystyczne i społeczno-
obyczajowe, a więc poś r e d n i o jego teorię komizmu
jako zachowań się i postaw zautomatyzowanych
moŜna by uznać za korelat spotęgowanych w jego
czasach procesów reifikacyjnych. Na procesy
alienacyjne kaŜdy filozof odpowiada bowiem w
jemu właściwy sposób, często zakamuflowany. Inne
ś
wiadectwo zakotwiczenia w epoce, to dialog
Bergsona z ówczesnym repertuarem komediowym,
klasycznym i aktualnym, oraz z zastanymi
koncepcjami
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
komizmu bez względu na to, czy je wspomniał i z
nimi jawnie polemizował. Interesujące w tym
względzie byłoby np. zestawienie Bergsonowskiego
studium z rozprawą George'a Mereditha, o nie-
spełna ćwierć wieku wcześniejszą i szeroko wówczas
komentowaną. Niemniej fundamentem idej
Bergsona nie były obserwacje otoczenia hic et
nunc dokonane, lecz refleksje nad śmiesznością
człowieka w ogóle. Zdając więc sobie sprawę z hi-
storycznych uwarunkowań kaŜdego pomysłu filozo-
ficznego, naleŜy zarazem pamiętać, Ŝe filozoficzną
orientację radykalnie odróŜnia od psychologicznej i
socjologicznej próba przekraczania danej normy, tzn.
niejako ponadhistorycznego uogólnienia tu oto
danych doświadczeń. Dlatego teŜ między kon-
cepcjami filozoficznymi notujemy ostre sprzecz-
ności i stosowanie zasady: „albo-albo"; stąd w
konsekwencji konieczność zajęcia określonego
stanowiska, z którego śmieszność jawi się w kon-
tekście rozstrzygnięć całościowych, antropologicz-
nych. Filozoficzna perspektywa badawcza moŜe
korzystać z rozwiązań i podejść przedtem wymie-
nionych bądź je ominąć. MoŜe takŜe powrócić do
naszego punktu wyjścia, tzn. wyciągnąć w osta-
teczności konkluzję, iŜ komizm jest zjawiskiem nie-
wytłumaczalnym, j e ne sais quoi, jak mawiano we
Francji XVII w. Wynik ów róŜniłby się, mimo
pozorów toŜsamości, od tego, do którego przyznają
się twórcy niechętni teoretycznym dyskursom.
Tu wszakŜe jest załoŜeniem przyjętym z góry,
lekcewaŜącym intelektualną potrzebę rozwiązania
zagadki; w wydaniu filozoficznym to rezultat
długich bezowocnych medytacji. Tak więc refleksje
nad komizmem nie są sobie równe. Jedne
wydają się ciasne i mało wydajne, inne bo-
gatsze i bardziej płodne. Nie o ścisłą precyzację
naukową ani teŜ nie o rozstrzygnięcia bezsporne
naleŜy się tu chyba ubiegać, ale o włączenie owych
rozwaŜań
w
jakąś
pobudzającą
do
wielo-
poziomowego myślenia koncepcję filozoficzną. Ma
to swoje najlepsze strony w tym, Ŝe kieruje ku
najgłębszym pokładom komizmu — ku ludzkiej
naturze oraz kulturze czy teŜ skłóceniu między nimi.
Ma równieŜ strony ryzykowne, gdyŜ projekt
filozoficzny,
często
jednostronny,
uczula
na
określone kwestie z pominięciem kwestii innych
wcale nie mniej waŜnych — albo jest tak ekspan-
sywny, Ŝe z danej wizji rzeczywistości wywodzi
wszystkie przejawy i odmiany komizmu. Takimi
właśnie zaletami i zarazem słabościami odznacza się
koncepcja Henri Bergsona. Przyjrzyjmy się bliŜej
strukturze wywodów w jego pracy.
2. Mówiąc o strukturze wywodów nie mam na
uwadze ani układu kompozycyjnego, który jest
nader przejrzysty, ani argumentów, łatwych do
wyłowienia i streszczenia; interesują mnie nato-
miast metoda i jej kontekst filozoficzny, główne
wątki oraz sprzeczności i ukryte antynomie
rozprawy
1
^.
l
' Zainteresowani myślą estetyczną Bergsona w kontekście jego
systemu filozoficznego mogą sięgnąć do następujących pozycji: A. et J.
Brincourt, Lts oeuvres et les lumieres, Paris 1955; S. Dresden, Les idćes
csthetigues de Bergson, Paris 1956; Bergson et nous. Actes du X-e Congres des
socielćs de philosophie de langiie franfaisf, Paris 1959. Bibliografie o
komizmie zebrał w instruktywnej pracy pod tym tytułem (Warszawa
1967} B. Dziemidok; dorzucić do niej moŜna: L. Fabre, Le rirc et les
rifitrs, Paris 1929; F. Jeanson, Signification humaine du rire, Paris 1950; J.
Campbell, The Hero with a Thousand Faccs, New York 1956; Ch. Mau-ron,
La psycho-critique du genre artistigtte, Paris 1964, rozdz, I—III; P.
Lauter, Theoria of Corr.edy, New York 1964; H. Kallcn, Liberty,
Laughter and Tears. Reflections on the Relations of Comedy and Tragedy
8
9
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
Teoria. Wielokrotnie Bergson podkreśla, Ŝe nie
wystarczy definiowanie pojęcia „komizm", iŜ
niezbędna jest rozległa bezpośrednia znajomość
wielu rozmaitych przejawów badanego zjawiska, by
dotrzeć do jego istoty. Rozprawa jest więc próbą
t e o r i i komizmu, z której moŜna ewentualnie
wysnuć definicje róŜnej śmieszności w róŜnych
kontekstach — np. sytuacyjnym, słownym, odnie-
sionym do danego charakteru. Argumentacja ta
została wyakcentowana przez autora w Przedmowie i
Dodatku do wydania ksiąŜki z r. 1924.
Dodatek jest fragmentem artykułu Bergsona z r.
1919, w którym odpowiedział na uwagi krytyczne
Yves
Delage'a.
Ten
dowodził,
Ŝ
e
komizm
sprowadza się zawsze i wszędzie, jakiekolwiek
byłyby jego postacie, do dysharmonii między
przyczyną a skutkiem. Bergson replikował, Ŝe kaŜda
tego typu definicja jest naraŜona na klęskę. Jest za
ogólnikowa, za szeroka bądź za wąska. ^loŜe być o
tyle trafna, Ŝe dotyka warunku niezbędnego dla
wywołania śmieszności, ale nie stanowi warunku
wystarczającego. Zamiast oferowania definicji czy to
nominalnych (co dany termin znaczy),
czy
rzeczowych, będących pochopnym uogólnieniem
przykładów odpowiednio dobranych, Bergson zaleca
obrać
drogę
stopniowej
analizy
sposobów
wywoływania efektów komicznych na materiale
najróŜnorodniejszym. Tak właśnie — powiada —
uczynił był w studium o śmiechu, badając warianty
tego samego tematu
to Human Freedom, Northwest, U. P. 1968; E. Olson, The Theory oj
Comedy, Bloomington 1968; J, Feibleman, In Praise of Comedy. A Study in
Its Tlieory md Practke, New York 1970; M. Gureyitch, Comedy, The
Irratimal Yisim, Ithaca 1975; H. Lutzelcr, Fróhliche Wissenschaft,
Freiburg 1976; W. .T.
Pr
oppj Praliśmy komizma i smiecha, Moskwa 1976
(des variations sur un theme). SkądŜe jednak wiadomo,
co jest owym tematem? skąd pewność, Ŝe
spojrzenie „od góry" jest —jak autor zaznacza w
tekście — spojrzeniem najwłaściwszym? Pewność ta
zasadzać się moŜe wyłącznie na określonej
koncepcji filozoficznej; ona stanowi teoretyczną
podstawę jednolitego' wyjaśnienia śmieszności tak
odrębnych, jak jąkającego się oratora i kalamburu,
sztuczek klowna i Molierowskiego Tartuffe'a,
zwyczajnego qui pro quo i czyjejś nadętej,
ceremonialnej powagi. Koncepcja Bergsona wy-
wodzi się oczywiście z jego własnych załoŜeń
filozoficznych, których rozprawa dostarcza pod
dostatkiem. „.
Teza naczelna głosi mianowicie, iŜ komizm jest
rezultatem takiej przeciwstawności ducha i materii,
treści i formy, dynamicznych sił Ŝyciowych i
automatyzmów, która przejawia się w zwycięskim
oporze pierwszego elementu wobec mechanicznej
bezwładności (usztywnienia) ciała czy umysłu.
Ludzka
rzeczywistość
urzeczowiona
i
skonwencjonalizowana, zaludniona marionetkami,
bądź świat natury ustatyczniony, niezmienny,
ś
mieszą nas, gdyŜ to, co Ŝywe, przybiera wówczas
pozór martwoty. Komizm jest zatem odwrotną
stroną procesów witalnych;~Te~cećTriyć" 'ciągła
zmienność,
niepowtarzalność,
indywidualizacja
wysokiego stopnia, tu zaś jak w materii nieorga-
nicznej stykamy się ze stałością, rutyną, standardo-
wymi sposobami bycia, myślenia, odczuwania etc.
Teza druga — podtrzymująca naczelną —
wyprowadzona jest z refleksji estetycznych. Sztuka
zwrócona jest nie ku materii, lecz ku duchowi.
Ujawnia w granicach danego tworzywa wraŜliwość
zmysłową danego artysty i związaną, z nią symbo-
II
10
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
likę, odkrywa rytm określonych stron Ŝycia
wewnętrznego oraz zewnętrznego. Jej punktem
widzenia i zarazem przedmiotem są indywidualne
przejawy rzeczywistości — przede wszystkim
ludzkiej, ale i pozaludzkiej. Jest zainteresowana w
zdobyciu prawdy, w odsłonięciu tego, co sekretne, a
więc cechuje ją bezinteresowność, a nie nastawienie
pragmatyczne. W przeciwstawieniu do tragedii
komedia
zorientowana
jest
ku
zjawiskom
zewnętrznym, pospolitym, powielanym. W pierwszej
sztuka znajduje pełne ucieleśnienie, w drugiej
zaledwie cząstkowe; poczucie tragizmu jest bowiem
adekwatne do Ŝycia duchowego, natomiast poczucie
komizmu poprzestaje na uogólnionej obserwacji
rzeczywistości społecznej. Owa obserwacja moŜe
nas znakomicie bawić czy teŜ skutecznie umoralniać,
ale strun prawdy wewnętrznej, najwyŜszej z
moŜliwych, nie porusza. Filozoficzno-estetyczne
podstawy Bergsonow-skiej teorii komizmu trzeba
jeszcze
nieco
rozszerzyć
przywołując
jego
przesłanki
spoza
roztrząsanej
tu
rozprawy.
Rozprawę napisaną w r. 1899 wyprzedzały dwie
ksiąŜki — Esej o bezpośrednich danych świadomości
(1889) i Materia i pamięć (1896) — które przyniosły
Bergsonowi sławę. Wykładał w nich — powodując
radykalny przewrót w ówczesnym stylu myślenia,
pozostającym pod wpływem pozytywizmu — Ŝe
czymś zasadniczo róŜnym jest świat jaźni i świat
rzeczy;
Ŝ
e
w
pierwszym
panuje
zasada
spontaniczności i nieprzewidywalności, w drugim
zaś notujemy ruchy mechaniczne, anonimowość,
seryjność; Ŝe świat pierwszy charakteryzuje czyste
wspomnienie i wolność, natomiast drugi podejście
praktyczno--utylitarne i ścisły determinizm; Ŝe
między ducho-
vvą (pierwszą) a materialną (drugą) rzeczywistością
istnieją oczywiście powiązania i przejścia, ale kosztem
owej oryginalności, która właściwa * jest jaźni głębokiej
(le moi profond). Kiedy bowiem wchodzimy w kontakt
ze
ś
wiatem
zewnętrznym,
nastawieni
na
cele
praktyczne, zamieniamy przeŜycia zakorzenione w
duchowej pamięci we wraŜenia, słowa i konkretne
akcje, a tym samym bogatemu, wciąŜ zmiennemu i
dynamicznemu Ŝyciu wewnętrznemu nadajemy formę
przedmiotową, strywializowaną. Świadomość ludzka
jest z konieczności ucieleśniona; cechujące ducha
ciągłość i trwanie są z konieczności osadzone w
przestrzeni
segmentowanej,
punktowo-odcinko-wej;
indywidualność musi dostosować się do wymogów
społecznych. OtóŜ właśnie te przeciwieństwa są źródłem
nieustannych
zderzeń
między
siłą
Ŝ
yciową
a
mechanicznym bezwładem, między — jak Bergson
powie później w Ewolucji twórczej — kosmicznym Mań
vital, którego wytworem jest m. in. bezinteresowna
intuicja, poszukująca rytmów powszechnego trwania, a
intelektem, który wciąŜ dzieli, szereguje, skupia się na
rzeczach i na manipulacjach, buduje logikę i pod-
trzymuje normy, by zapewnić technicznie sprawną i
efektywną komunikację między jednostkami.
Nietrudno wskazać w powyŜszym streszczeniu
szkielet tej argumentacji, która została skonkrety-
zowana w eseju o śmiechu. śywioł komiczny określił
Bergson jako chwilową i pozorną degradację jaźni
głębokiej, czy szerzej biorąc, pędu Ŝyciowego. Z
przesłanek filozoficznych wynikały . estetyczne. Z
Eseju o bezpośrednich danych świadomości do Eseju o
komizmie prowadziły te same załoŜenia. Sztuka w
przeciwieństwie do nauki
12
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
trafia w samo sedno rzeczywistości duchowej; jej
instrumentem
jest
intuicyjne,
bezpośrednie
uchwycenie rytmów wewnętrznych człowieka i
rytmów kosmosu. Sztuka omija to, co konwencjo-
nalne i uŜyteczne, odrzuca symbole powszechne i
wytarte. Sięgając po samą sekretność istnienia,
powraca do natury. Artysta jest rewelatorem
prawdy, a więc na swój sposób metafizykiem. Jego
udziałem
nie
jest
tylko
bierne,
poznawcze
doświadczenie; przecieŜ odkrywa on to, co ukryte
dla innych, a ponadto zawsze, jeśli sztuka jest
autentyczna, odkrycie owo — jak podkreśla w
Ś
miechu — cechuje świeŜość i oryginalność
a
>. W
pracach późniejszych od końca lat 10-tych Bergson
kładł większy nacisk na kreacyjną aktywność, ale
była to wyłącznie modyfikacja akcentu. Obie tezy,
ś
ciśle ze sobą sprzęŜone, występują od pierwszych
jego dzieł aŜ po ostatnie. We Wstępie do metafizyki
(1903) filozofia jest zinterpretowana jako narzędzie
dotarcia do prawdy absolutnej, a więc pośrednio
Bergson przyznaje, Ŝe sztuka jest na wskroś
filozoficzna. W Postrzeleniu zmiany (1911) myśl ta
została wyraźnie sformułowana, a w pięć lat później,
kiedy Hoffding pisząc o filozofii Bergsonowskiej
intuicję uznał za władzę wyłącznie artystyczną,
Bergson sąd ów skorygował. Intuicje artysty i
filozofa mają wspólne korzenie oraz wspólny
przedmiot, ale środki mają odmienne. Sztuka dociera
do prawdy duchowej na drodze zmysłowej, poprzez
obrazy (images), intuicja zaś
^ Francuscy badacze mówią o Vart rfoćlateur et fart instaurateiir
jako dwu odmiennych aspektach koncepcji estetycznej Bergsona bądź jako
dwu uzupełniających się wzajem elementach tej samej teorii. Poglądy te
powtarzają się równieŜ w pozafrancuskich interpretacjach.
filozoficzna ujmuje czystą jaźń głęboką. W pracy pt.
Du Possible et du Reel (która weszła później do zbioru
Myśl i ruch z r. 1934) Bergson podkreślał, Ŝe sztuki
nie moŜna pojąć bez artysty, Ŝe kaŜde autentyczne
dzieło
jest
realizacją
wizjonerskiej
postawy,
jednocześnie kontemplacyjnej i kreacyjnej. Idea ta,
juŜ sygnalizowana w trzecim rozdziale Eseju' o
bezpośrednich
danych
ś
wiadomości
dotyczącym
wolności duchowej, powraca znów w rozdziale
pierwszym wielkiego dzieła, w pewnym sensie
zamykającego twórczą biografię Berg-sona, tzn. w Dwu
ź
ródłach moralności i religii z r. 1932. Trzeba było
przytoczyć tyle dowodów, by stało się jasne,
dlaczego
Bergson
do
końca
Ŝ
ycia
wyraŜał
wielokrotną zgodę na publikowanie rozprawy o
ś
miechu bez Ŝadnych zmian. Trwał bowiem przy tych
samych poglądach estetycznych, których źródłem
była jego artystyczna filozofia czy — odwracając i
konkretyzując
—
jego
filozofia
procesu
artystycznego i sztuki. Wszystko, co nosi piętno
liczmanu i etykiety, co jest uproszczeniem i
klasyfikowaniem świata, co powoduje ogląd ludzi i
przedmiotów w perspektywie uŜyteczności, doraźnej
czy odległej, co uniemoŜliwia „dziewicze" spojrzenie
na rzeczywistość, co respektuje prawidła egzystencji
zbiorowej, co uchyla dramatyczne próby człowieka,
by dotrzeć do tajemnic ducha — jest biegunowo
obce sztuce.
Dlatego teŜ komizm został uplasowany pośrodku
między Uycletn społecznym a sztuką. Komizm
naleŜy do dziedziny sztuki choćby _dlatego, Ŝe
istnieją określone gatunki (farsa, wodewil, parodia,
karykatura, etc.) i odpowiadające im środki wyrazu,
by uwyraźnić i utrwalić komiczną postawę wobec
ś
wiata. Jest to wszakŜe
.'4
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
rys nieistotny. Istotny związek komizmu ze sztuką
opiera się na tym, iŜ pierwszy, obnaŜając pozorny
tryumf automatyzmów, dystansuje się wobec
materii. Jednocześnie komizm słowny czy sytuacyjny,
bądź pobudzających do śmiechu charakterów,
pojawia się równieŜ poza sztuką — w Ŝyciu zbio-
rowym i jest wyraźnie związany z popędami
społecznymi. Dokładniej mówią o tym główne
wątki rozprawy. Zaznaczmy, Ŝe choć tytuł mówi o
ś
miechu, dotyczy ona śmieszności, czyli komizmu.
Ś
miech jest
psycho-biologicznym
przejawem
przeŜycia wywołanego tym, co komiczne.
Wątki główne. Jest ich trzy. Dotyczą
warunków, funkcji i sposobów wywoływania
komizmu. Jako warunek ontologiczny moŜna by
ewentualnie potraktować wyłoŜone i zinterpreto-
wane myśli Bergsona o przeciwieństwie świata
rzeczy i świata jaźni, materii i ducha. Dotyczą
one jednak samych podstaw komizmu, podczas
gdy uwagi o warunkach psychologicznych i spo-
łecznych odnoszą się nie do tego, co dla komizmu
istotne, ale co umoŜliwia jego doświadczanie.
Z problematyką metody i kontekstu filozo-
ficznego łączy się najbliŜej stwierdzenie, iŜ nie ma
komizmu bez świata ludzkiego. Znaczy to, iŜ
ś
mieje się tylko człowiek, a takŜe, iŜ przedmiotem
ś
miechu są sprawy wyłącznie ludzkie. Konflikt
Ŝ
ycia i bezwładu zostaje tu więc sprowadzony do
skali człowieka. Warunek psychologiczny powiada,
Ŝ
e śmiech moŜliwy jest jedynie bez zaangaŜowania
emocjonalnego. Za komiczne uwaŜamy to, co nas
osobiście nie boli, wzrusza czy wstrząsa. Reakcja
jest rozumowa (nie zdroworozsądkowa, la stanowi
często
właśnie
przedmiot
ś
miechu),
gdyŜ
wychwytujemy oczywiste, choć maskowane
sprzeczności o ujemnym znaczeniu społecznym. Tu
przechodzimy do warunku socjologicznego. Bergson
podkreśla, Ŝe śmiejemy się najlepiej w danej grupie,
mając
za
adresata
osoby,
które
z
racji
ogólnospołecznych (włączywszy w nie komunikację
w danym języku) porozumiewają się bez trudu.
Dalsze wywody wskazują, iŜ warunek ów moŜna i
naleŜy rozszerzyć na przestrzeganie określonej
normy kulturowej. To bowiem, co Bergson nazywa
nieuspołecznieniem (czy wyłamywaniem się z reguł i
zwyczajów tu oto panujących), ma przecieŜ układ
odniesienia w sposobie bycia, myślenia, odczuwania
i działania uwaŜanym przez daną grupę w danym
czasie za normalne. Funkcja komizmu określona jest
m. in. jako estetyczna, ale tej przydaje się mniejszą
wagę niŜ funkcjom społecznym. Śmiech — akcentuje
Bergson — jest gestem uŜytecznym, korygującym
odchylenia od owej normy. Onieśmiela, dokucza, a
nawet upokarza, byleby uregulować występujące na
powierzchni „zaburzenia społeczne". Obok tej
funkcji, która wydaje się w rozwaŜaniach Bergso-
nowskich kluczowa — występują jeszcze dwie inne:
karcenie za to, Ŝe ulega się zesztywnieniu
1 automatyzacji, oraz umoŜliwienie zabawy umy-
słowej i związanego z nią wytchnienia. O ile pierwszą
moŜna powiązać z wyróŜnioną przedtem funkcją
społeczną, choć jej zadaniem nie jest ani poprawa
danej zbiorowości, ani umoralnienie, o tyle drugą
naleŜałoby określić jako terapeutyczną funkcję
psycho-biologiczną. Oba warunki, psychologiczny i
socjologiczny, a szczególnie uwagi o funkcji
społecznie
uŜytecznej,
uzasadniają,
dlaczego
Bergson sytuuje komizm bliŜej Ŝycia zbiorowego niŜ
sztuki. Komizm to przede wszy-
2 — Śmiech
U. M. K.
i6
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
stkim wytwór chłodnej obserwacji, piętnującej raŜące
nieregułarności
współŜycia
społecznego
przez
wskazanie przeciwieństw między moŜliwościami i
powinnościami człowieka a jego praktyką Ŝyciową.
Dlatego równieŜ pośród technik wywoływania
komizmu główna rola przypisana jest powtarzaniu
motywów sytuacyjnych czy transpozycji słownej,
gdyŜ chwyty te ułatwiają satyryczne (tj. według
Bergsona,
ironiczne
czy
humorystyczne)
demaskowanie
sztywnych
mechanizmów
społecznych
oraz
konkretnych
negatywnych
przypadłości X-a czy Y-a. Pozostałym dwu
chwytom — odwracaniu sytuacji (zawodowa chy-
trość wpadająca we własne sidła) i przecinaniu się
szeregów znaczeniowych (gra słów) — Bergson
nie odmawia walorów, ale z racji ich mniejszej
społecznej efektywności uwaŜa je za właściwe
i dla marginalnych odmian komizmu.
£>-• Sprzeczności i antynomie. UwaŜnego
czytelnika uderzają przede wszystkim nieprzeko-
nujące przykłady i podciąganie argumentów pod
przygotowaną, ogólną formułę. Śmieszny ma być
usztywniony grymas, stanowiący m. in. rezultat
działań twórczych karykaturzysty, ale refleksja
zawarta w tym fragmencie dowodzi, Ŝe źródłem
komizmu jest raczej wyolbrzymienie danej, za-
zwyczaj ujemnej cechy oraz w ogóle zakłócenie in
minus czegoś, co uznawane jest za proporcję
właściwą, nie zaś unieruchomienie (zautomatyzo-
wanie) owej cechy, będące tu zjawiskiem wtórnym.
Nb. maska jest czymś par excellence sztywnym, a
nie kaŜda i raczej rzadko budzi poczucie śmiesz-
ności. Dzieje się tak równieŜ w kontekście, w któ-
rym wcale nie budzi strachu (Bergsonowski waru-
nek psychologiczny i socjologiczny) — np. w tea-
trze Ęrechtowskim. Bergson powiada, Ŝe naśladujący
wywołuje śmieszność ujawniając automatyzm u
naśladowanego. Nie samo więc naśladowanie ma
być śmieszne. Pozostaje jednakŜe dwuznaczność,
gdyŜ czynność naśladowcza jest, wg Bergsona,
ustatycznieniem, a zatem równieŜ sam naśladujący
staje się niejako śmieszny. Zresztą gdyby przyjąć, iŜ
naśladowanie to przedrzeźnianie określonej cechy
(w wersji wyolbrzymionej i zgrubionej), nie widać
powodu, dlaczego cechą tą musi być jedynie jakiś
automatyzm. Podobieństwo zupełne — zaznacza
Bergson — pociąga za sobą zawsze myśl, iŜ stykamy
się z niezawodnym mechanizmem wypierającym
wciąŜ Ŝywą zmienność. Niemniej przywołany przez
niego za Pascalem przykład osób tak samo
zachowujących się, mówiących czy tańczących
obraca się przeciw autorowi. Komiczna nie jest z
rutyną, bez lęków, uprawiana dyscyplina koszarowa
ani powtarzanie formułek przy nadawaniu stopnia
doktorskiego,
ani
słynne
Rockets
z
baletu
nowojorskiego. Powtarzanie uwaŜa Bergson za
podstawowy
sposób
wywoływania
ś
mieszności,
niemniej przytoczone sceny z komedii Molierowskich
wcale nie wydają się bezspornie komiczne. Mówi raz
o przypadkowym spotkaniu, to znów o symetrii czy
odwróconym porządku zdarzeń, to o dwuznaczności
zdarzenia przynaleŜnego do dwu przecinających się
serii. Są to zjawiska tak róŜne, Ŝe nie moŜna ich, jak
chce tego Bergson, sprowadzić do jednej formuły
mechanizowaiiia Ŝycia. Czy powtarzalność jest
zaiste zawsze automatyzmem? A jak jest z rytmem
biologicznym, z ciągłą dąŜnością organizmów do
przywracania
homeostazy?
Czy
dwuznaczność
danego faktu,
2*
i8
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
podobnie jak koincydencja, nie jest raczej objawem
funkcjonowania sił Ŝywych, nieprzewidywalnych?
Nb. spotkanie kogoś po raz wtóry czy trzeci z rzędu
moŜe być Ŝałosne lub nudne, a niekoniecznie
ś
mieszne. Symetria i odwrócony porządek zdarzeń
np. w filmie Rashomon wcale nie mają charakteru
komicznego.
Domeną komizmu ma być wyłącznie rzeczy-
wistość ludzka, ale w zmechanizowanej przyrodzie
Bergson równieŜ dostrzega źródło śmieszności.
Mechanizacja polega wprawdzie tutaj na i n t e r -
wencji człowieka (strzyŜone ogrody), ale co innego
mówi
tamta,
Bergsonowska
teza
wyjściowa.
Notabene nie jest wcale oczywiste ani to, Ŝe tzw.
ulepszona natura jest śmieszna, ani Ŝe komizm jest
zawsze związany z ingerencją ludzką. Ogród
wersalski wcale nas nie śmieszy, choć majestat
Ludwików za nic mamy. To samo trzeba rzec o
próbach współczesnego awangardysty, Christo,
który australijskie wybrzeŜe nadmorskie okrywał
perfidnie... tkaniną. Daudetowski Bompard (do
którego odsyła nas Bergson) jest zaiste dowcipny,
sugerując, Ŝe w jego mniemaniu naturalna Szwaj-
caria wygląda jakby udekorowana, ale źródłem
komizmu jest tu przeciwieństwo między auten-
tycznymi Ŝywymi siłami a sztucznością. Z załoŜeń
Bergsona (materia obezwładniająca ducha) wynika
oczywiście, Ŝe przyroda nie moŜe być sama z siebie
ś
mieszna, ale „uczłowieczenie" jej moŜe nastąpić
nie tylko przez aktywną kulturyzację, lecz równieŜ w
sposób, którym posługują się bajki o dobrych i złych
zwierzętach. Co innego „upiększać" naturę według
reguł dworskich czy np. wtórnie ludowych (Awans
Edwarda Redlińskiego), co innego jak np. w filmach
Disneya stworzyć postaci
para-człowiecze, myszkę Mickey czy kaczora
Donalda. Dotyczy to równieŜ materii nieorganicznej.
Oglądałem
niedawno
znakomitą
kreskówkę
tallińskiego reŜysera S. Parsa pt. Ballada o gwoździu.
Komiczne są tam sparodiowane w gestyce gwoździ
automatyczne ruchy ludzi. NaleŜałoby więc uściślić
twierdzenie Bergsona następująco : domeną komizmu
jest wszystko, co moŜe bezpośrednio lub pośrednio
kojarzyć się z rzeczywistością ludzką.
PowaŜniejsze niŜ wskazane dotąd są sprzeczności
inne. Mianowicie, jeśli śmiech ma na względzie
przede wszystkim uspołecznienie oraz m. in.
poprawę błędów (umoralnienie), dlaczego śmiejemy
się z wad mało znaczących, a nawet przymiotów
dodatnich? Jest to pytanie Bergsonowskie, na które
nie
otrzymaliśmy
zadowalającej
odpowiedzi.
Sofizmatem wszakŜe jest stwierdzenie, Ŝe śmiejemy
się właśnie dlatego, iŜ są drobne. Skąd wiemy, co jest
mało, a co duŜo znaczące? Z obowiązujących reguł
współŜycia zbiorowego. Jeśliby ich drobne zaledwie
naruszenie
miało
nas
nastrajać
komicznie,
Bergsonowski warunek socjologiczny staje pod
znakiem zapytania. ZwaŜywszy, Ŝe komizm polegać
ma przede wszystkim na zgodności z normą
społeczną, sztywna, tzn. rygorystyczna uczciwość
Alcesta winna być dla niektórych zbiorowości czymś
raczej godnym szacunku niŜ przedmiotem śmiechu.
Jeśli z kolei śmieszna jest kaŜda sztywność bez
względu na to, czego dotyczy, czy norma owa jest
ponadhisto-ryczna, ogólnoludzka? Czy w tym
węŜszym czy szerszym sensie naleŜy rozumieć
Bergsonowska idee „nieuspołecznienia"?
Słowem, czy warunek socjologiczny kłóci się
20
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
z
antropologiczno-ontologiczriymi
podstawami
omawianej teorii, czy teŜ Bcrgson próbował znieść
ową
sprzeczność
ontologizując
zjawisko
nie-
uspołecznieiiia, tzn. sprowadzając je do jednej z
postaci automatyzmu? Nie ma tu całkowitej jasności.
Wydaje się jednak — zwaŜywszy, Ŝe normy
społeczne
wymagają
na
ogół
zachowań
automatycznych, których sensu śmiech ma w tym
kontekście bronić — Ŝe antynomii Bergsonowskiej
nie uda się usunąć. Nb. zarzut teraz wysunięty,
podobnie jak poprzednie, dotyczy w jakiejś mierze
tego,
czy
komizm
występuje
jedynie,
kiedy
koniunkcja wszystkich warunków jest spełniona, czy
teŜ pojawia się w wersji szczególnej, kiedy
oddzielnie dopisze ten lub ów warunek. Kwestia ta
wiąŜe się z rozwaŜaniami o niedorzeczności
komizmu zrównanej z niedorzecznością snu. Skoro
komizm moŜe być absurdalny, tzn. nie liczyć się z
logiką
praktyczno-społecznych
związków
i
wymogów, jak podtrzymać tezę, iŜ jego główną
funkcję stanowi sprzęŜona z karceniem regulacja
odchyleń od danej normy kulturowej. Ponadto jeśli
gra pojęć ma nas bawić tak samo jak gra sennego
marzenia, co wiąŜe się z dystrakcją, a więc pewnym
osłabieniem funkcji rozumowania, jak pozostać
wiernym tezie, iŜ komizm jest nie do zrealizowania
bez ostrości intelektualnej, bez uświadomienia sobie
logicznych sprzeczności w danym przedmiocie czy
procesie (kalamburze, sytuacji, charakterze etc.).
Wreszcie kwestia podniesiona przez Bergsona w
zakończeniu pracy: okazuje się, Ŝe postać komiczna
moŜe budzić naszą sympatię, a więc podwaŜony tu
został warunek psychologiczny, głoszący, iŜ w
postawie estetycznej wobec zjawisk śmiesznych
nieczułość
jest nieodzowna. Wprawdzie na początku rozprawy
czytamy, Ŝe nieczułość tylko zazwyczaj towarzyszy
ś
miechów, ale to chyba zwrot retoryczny, skoro
pierwszy fragment rozdziału trzeciego powiada, Ŝe
brak jakiegokolwiek wzruszenia jest niezbędnym
warunkiem komizmu, a w wielu innych miejscach
wciąŜ podkreślany jest wątek „czystej inteligencji",
która jest nie tylko adresatem śmiechu, ale chyba
równieŜ jego źródłem. JakoŜ wyobraźnia komiczna
— instancja ostateczna — jest „na swój sposób
rozumna".
Wszystkie te sprzeczności, które nazwałem
powaŜnymi, prowadzą do ukrytych antynomii w
koncepcji Bergsona.
Antynomię tworzą dwie nie przystające do siebie
tezy, obie silnie wyakcentowane, ale w róŜnych
fragmentach rozprawy. Wedle pierwszej z nich
komizm jest przede wszystkim natury społecznej i
jego
funkcję
główną
stanowi
ośmieszanie
wszystkiego, co niezgodne jest z regułami i
zwyczajami (normami) danej zbiorowości. Według
drugiej zadaniem wynikającym z istotnych jego
właściwości
jest
demaskacja
automatyzmów
wszelkiego rodzaju, zwłaszcza duchowych. Pierwsza
teza prowadzi do wniosku, iŜ komizm spełnia swą
rolę nie tylko dając świadectwo etykiecie i
konwencjom, ale ich broniąc, tzn. iŜ stabilizująco--
uspołeczniająca funkcja śmiechu jest nadrzędna. Z
drugiej wyciągnąć trzeba było konkluzję, iŜ jest
nieubłaganym sędzią wszelkiej ceremonial-ności,
rytuałów i szablonów. Pierwsza kaŜe widzieć w
ś
miechu karę za odstępstwo od tego, co po-
wszechnie tu oto uznawane, druga pojmuje śmiech
jako napiętnowanie owej płaskiej przeciętności,
spowinowaconej z mechaniczną sztywnością,
22
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
z martwotą myśli, słów. uczuć, ruchów etc. Z jednej
więc strony norma kulturowa, z drugiej — kłócąca
się
z
tamtą
norma
antropologiczna
(wedle
rozumienia Bergsonowskiego).
Na kolejną chyba podstawową antynomię —
głębiej ukrytą, gdyŜ jedna teza jest motywem
generalnym koncepcji Bergsonowskiej, a druga,
jakby mimochodem rzucona, pozostała w cieniu —
składają się rozwaŜania o komizmie usytuowanym
między sztuką a Ŝyciem społecznym oraz myśli z
epilogu o komizmie absurdalnym. Komizm w
pierwszym wydaniu, wprawdzie dystansując się od
pozornie triumfującej materii, przestrzega jednak
praktyczno-społecznych zasad współŜycia oraz reguł
logicznych, w drugim wydaniu nie liczy się z owymi
regułami i zasadami, odcinając sif całkowicie od
materii.
Pierwszy
jest
interesowny,
drugi
bezinteresowny. W granicach pierwszego czysta
zabawa jest dopuszczalna, ale jest czymś wtórnym z
racji swej niepoŜyteczności, w granicach drugiego
jest fenomenem kluczowym. Tam rodowód i
kontekst społeczny zachowuje pełną waŜność, tu
moŜna go ominąć. Wydaje się zatem, Ŝe w owych
mimochodem przy końcu snutych refleksjach
Bergson dostrzegł całkowicie inny komizm — bliski
jego wywodom o sztuce, zakotwiczony w świecie
jaźni, w czystej pamięci, będący swoistą realizacją
wolności.
Łączy się z tą antynomią następna, pochodna od
niej. Wyobraźnia komiczna ma być wyłącznie
refleksyjna, ugruntowana na kontroli czujnego
rozumu, wychwytującego przeciwieństwa i sprzecz-
ności między materią a duchem, „ja" powierz-
chownym a „ja" głębokim, mechanizmem a Mań
vital, formą a treścią. Śmiech — czytamy wielo-
krotnic — zakłada inteligencję napiętą, nastawioną
na ułomności indywidualne i społeczne. Inne
twierdzenie głosi jednak, Ŝe komizm zwalnia z
napięcia intelektualnego; Ŝe pozwala ujawnić się
lenistwu czy rozluźnieniu psychicznemu, dając przy
tym wytchnienie umysłowi; Ŝe czasem angaŜujemy
się emocjonalnie i śmiejemy się spontanicznie; Ŝe
niedorzeczności mogą nas po pi~ostu bawić, a nie
alarmować. PoniewaŜ i ta teza znalazła się w nie
rozwiniętym
przez
Bergsona
fragmencie
końcowym, wolno domniemać, Ŝe prowadziła ona
ku
innej
koncepcji
komizmu
niŜ
wywody
zasadnicze. RównieŜ w tej antynomii poczucie
komizmu, nic wykluczające sympatii lub antypatii
do danego przedmiotu, aktywizujące energię
duchową moi profond, jest raczej przedłuŜeniem
tego, co Bergson nazwał autentycznym, pełnym
przeŜyciem estetycznym.
Wydobyte tu na jaw antynomię oraz odsłonięte
sprzeczności teorii Bergsona są równie pasjonujące,
jak
jej
partie
konstruktywne,
serwowane
czytelnikowi w sposób perswazyjny. Przede wszyst-
kim dzięki nim Bergson okazuje się myślicielem
bogatym,
niemal
rozrzutnym,
który
uniknął
jednostronności wcześniejszych i późniejszych. Jego
teoria wykracza poza tradycję Castiglionego (II
księga Dworzanina) czy Mereditha, którzy komizm
wiązali z określonym społeczno-obyczajo-wym
decorum. Jest zarazem rozleglejsza niŜ późniejsze od
jego studium koncepcje np. Zygmunta Freuda
(1905), Susany Langcr (1953), Josepha Campbella
(1956), którzy komizm ujmowali jako przejaw
Ŝ
ywiołu kosmicznego, jako afirmację niezniszczalnej
energii Ŝyciowej. Wspomagała ponadto koncepcje
komizmu irracjonał-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
26
nego, farsy metafizycznej, które w „szalonym
błazeństwie" upatrywały związek między śmiechem
a wolnością. Te rozmaite wątki nie tworzą tu jednak
zwartej całości, być moŜe nieosiągalnej. Podobnie jak
to bywa z wszelkimi koncepcjami filozoficznymi, i
tutaj antynomie odkrywają trudności, z którymi
musiał borykać się myśliciel. Odkryte pozwalają
nam trudzić się wespół z nim, zmuszając do
sprawdzania jego wizji i wyjścia poza opłotki jego
filozoficznego projektu. Uprzytamniają one w całej
rozciągłości
zarówno
wyjątkową
płodność
filozoficznego spojrzenia na komizm, jak i niezby-
walne ryzyko takiego podejścia. Co więcej, to
d z i ę k i n i m odsłania się wielkość jego koncepcji,
tzn. p r z e k r o c z e n i e własnej teorii, która, jak kaŜda
zresztą, musi być ograniczona. Ów paradoks
filozoficzny trzeba przyjąć z dobrodziejstwem
inwentarza — teoria wycina obszar zamknięty,
uwikłane w nią antynomie obalają zakreślone
graniczne słupy. Wzmiankowałem juŜ o tym w
roztrząsaniach wstępnych. Rozprawa Bergsona
wydaje się z wszech miar klasyczna w tym wzglę-
dzie. Rozmyślając o komizmie, nie tylko niepo-
dobna zlekcewaŜyć jego teorię (pomyślmy tylko,
jaki to wspaniały instrument do analizy np. filmów
Chaplina i J. Tati), ale co najwaŜniejsze trzeba
przyjąć do wiadomości, jak próbowałem wykazać, iŜ
bez filozoficznych podstaw poza truizmami bądź
katalogowaniem technik rozśmieszania niewiele da
się tu powiedzieć o sensie komizmu.
3. Bergson podkreślał, Ŝe koncepcja komizmu
jako zderzenia kontrastowych czy sprzecznych
elementów jest niesłuszna, gdyŜ nader ogólna.
Trzeba ją uszczegółowić, tzn. zapytać, jaka to
27
konkretna sprzeczność warunkuje poczucie śmiesz-
ności. Ma nią być kolizja Ŝycia i mechanizmu,
wiecznej zmienności i automatyzmu. Mnie wydaje
się, Ŝe rzecz ma się odwrotnie — formułę Bergso-
nowską moŜna i naleŜy traktować jako jedną z
moŜliwych odmian zasady przezeń podwaŜanej,
która, przy spełnieniu uzupełniających warunków,
właśnie dzięki ogólności jest dostatecznie ela-
styczna, by objąć wielorakość postaci i treści
komizmu. Najlepszą dyskusją z Bergsonem byłoby
bądź przedstawienie takiej filozoficznej koncepcji
komizmu, którą uwaŜałbym za bardziej przekonu-
jącą, bądź zaproponowanie własnej. Nie znam kon-
cepcji, pod którą mógłbym się całkowicie podpisać. W
pewnej mierze bliska tej, którą tu naszkicuję, jest
Heglowska oraz jej późniejsze modyfikacje. Hegel
powiada, Ŝe komizm rodzi się wówczas, „kiedy to,
co się samo obala, jest samo w sobie czymś
marnym", i dodaje, Ŝe komizmowi towarzyszy
ś
wiadomość wyŜszości podmiotu nad ujawnioną
sprzecznością między celem a obróconymi wniwecz
działaniami. Koncepcja ta wydaje się przekonująca
dlatego, Ŝe z niej moŜna wyprowadzić komizm jako
przejaw sił kontrastowych, jako rezultat
niespodzianki na tle napiętego oczekiwania, które
zostaje nagle rozładowane przez przedstawioną
nicość, a takŜe jako odchylenie od normy
antropologicznej, jeśli moŜna na taką formułę
przełoŜyć konflikt między samorealizują-cym się w
wędrówce historycznej duchem absolutnym a
wszystkim, co go po drodze od samorealizacji
wstrzymuje i oddala. Heglizm daje jednak więcej niŜ
bergsonizm
pola
i
pokus
dla
spekulacji
metafizycznych oraz m. in. prowadzi do wątpliwego
wniosku, iŜ śmiech komiczny w ostateczności
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
zawsze godzi nas ze światem. Wybrać więc muszę
drugą ewentualność, prosząc czytelnika o wybaczenie,
Ŝ
e z konieczności nie stać mnie tutaj na nic więcej
jak na zarysowanie własnego pomysłu. Spośród
pięciu podstawowych układów odniesienia dla kaŜdej
jednostki ludzkiej — do świata materii, do
uniwersum kosmicznego, do siebie samej, do
społecznego systemu, którego jest częścią, i do
historii ludzkiej wziętej en globe — tylko trzy
ostatnie są znaczące w rozwaŜaniach o komizmie.
Ten bowiem jest związany z rzeczywistością ludzką,
a tej właśnie dotyczą trzy ostatnie aspekty. Pośród
nich z kolei pierwszy stanowi soczewkę, w której
skupiają się i przełamują, dwa pozostałe. Zasadą,
ogólną
(wspólną
dla
ontologii
społecznej
i
antropologii)
jest
nieustanny
wieloraki
rytm
przeciwieństw. Między jednostką a jednostką,
jednostką
a
społecznością,
wymogami
dnia
dzisiejszego a dąŜącym na nim dziedzictwem,
doraźną praxis i aspiracjami poza nią wycho-
dzącymi, potrzebą silnej integracji a potrzebą ciągłej
odnowy, mitologią tradycji a mitologią postępu,
pozorami a prawdą, idealną wersją egzystencji
ludzkiej a egzystencją potoczną wciąŜ Ŝywioną
klęskami, ugodą z istnieniem bez sensu i celu a
wciąŜ ponawianym buntem i odŜywającymi
utopiami. OtóŜ wydaje się, iŜ komizm jest za-
korzeniony w wyszczególnionej przed chwilą
dialektyce bytowania. Dlatego teŜ występuje w
samym Ŝyciu w wielorakich postaciach, a jego
artystyczne formy stanowią jedynie skondensowany
wyraz komizmu Ŝyciowego. Dialektyczne bogactwo
przeciwieństw egzystencjalnych moŜna ująć w dwu
zasadniczych relacjach: człowiek — człowiek,
człowiek — kondycja ludzka. Przy takim ujęciu
komizm pojawia się jako tych relacji pochodna, a
mianowicie jako zjawisko estetyczne, nieodwo-
łalnie sprzęŜone z narodzinami określonych war-
tości, z charakteru swego podmiotowo-przedmio-
towe, tzn. zakładające jako warunek niezbędny
określone przeŜycia twórcze i odbiorcze oraz
odpowiadające im postawy. Podmiotem w obu
relacjach jest oczywiście konkretna jednostka,
przedmiotem bądź inna jednostka w danym kon-
tekście społeczno-historycznym, bądź osadzone w
historii, ale zarazem transhistoryczne istnienie
ludzkie z jego właściwościami niezbywalnymi. W
obu typach relacji — jak spróbuję pokazać — dadzą
się wyodrębnić trzy podukłady.
To, co dotąd wyłoŜono, jest tak ogólne, Ŝe
moŜna by w miejsce pojęcia „komizmu" podstawić
„tragizm". OtóŜ nie sądzę, by te kategorie wyłączały
się radykalnie. Mniemam ponadto, Ŝe komizm jest
— czy ściślej biorąc, moŜe być — jednym z
rodzajów
samowiedzy
ludzkiej
i
sposobów
osiągania wolności. To zaś, co stanowi jego
własności swoiste w granicach przedłoŜonego
kontekstu, wskaŜę za chwilę. Inaczej formułując
snutą teraz myśl, moŜna rzec, Ŝe wymieniam zespół
warunków
niezbędnych
(zakorzenienie
w
antynomiach bytowania ludzkiego), ale jeszcze nie
wymieniłem warunków wystarczających. Zanim
przejdę do ich wypunktowania w opisie i analizy
podukładów, trzeba zaznaczyć, Ŝe nie roz-
rozróŜniam śmieszności od komizmu. Komizm
pojmuję bowiem jako kategorię globalną odnoszącą
się do głównych rodzajów śmiechu (z kogoś oraz
wespół z kimś) i do jego rozmaitych odmian.
Relacja pi e r w s z a (człowiek—człowiek) ro-
d z i komizm róŜ ne go st o pn i a a gresywności ,
28
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
za kaŜdym razem odniesiony do innych osobników tej
samej grupy. Jest to komizm: a) bądź na tle de-
gradowania kogoś słabszego w danej sytuacji, komu nie
udało się spełnić związanych z nią oczekiwań, b) bądź
na tle odstępstw od normy uznawanej za oczywistą i
nieprzekraczalną, c) bądź na tle nie-osiągania ideału
moralno-społecznego, do którego nie dorastają
ośmieszane
jednostki.
Wszystkie
te
przejawy
komizmu łączy ze sobą nastawienie „z góry w
dół", bez pobłaŜliwości wytykające nawet drobne
wady bądź atakujące zespół cech ujemnych,
potencjalnie groźnych dla otoczenia. Zwykły poślizg
X-a
na
błotnistej
ulicy
wywołuje
poczucie
ś
mieszności, gdyŜ oglądający odczuwa wyŜszość
nad niezgrabiaszem (pisali o tym Hobbes i
Witwicki). Komizm w pierwszym podukladzie
występuje jednak szczególnie jaskrawo, kiedy potknie
się ktoś zazwyczaj mocniejszy i okazalszy w innych
sytuacjach. Np. przewraca się elegant uderzająco czy
przesadnie dbający o wygląd zewnętrzny,
miejscowy kacyk, dama patrząca na wszystkich z
góry, ktoś, kto szydzi notorycznie z niezgrabiiości,
zawodowy tancerz na linie. Komizm w tym
wymiarze jest więc bezpiecznym odwetem wziętym
na tych, którzy kiedy indziej chełpią się swą
wyŜszością. Przykład z zakresu sztuki — choćby
Charloty.
Komizm w drugim podukładzie skierowany jest
przeciw wszelkim odnaieńcom. Broni przeciętności
akceptowanej przez daną społeczność, próbuje
utrzymać
nienaruszoną
stabilność
obyczajów,
sposobu myślenia, mówienia, odczuwania. MoŜe być
zorientowany ku wyglądowi zewnętrznemu, który
wyda się w danych okolicznościach nie tyle brzydki,
ile właśnie komiczny. Zanim przyjęły
się długie włosy, brody i wąsy oraz poszarpane
spodnie hippisów, byli oni po prostu śmieszni. I
odwrotnie: w komunie hippisów komiczny byłby
gładko wygolony i wystrzyŜony osobnik w czarnym
garniturze z muszką. śarty i dowcipy typu kseno-
fobicznego (o Murzynach, śydach, Polakach etc.,
zwłaszcza w takim tyglu narodowościowym, jak
USA) naleŜą do tego rodzaju śmieszności.
Komizm w podukładzie trzecim powstaje na tle
tendencji przeciwstawnych wobec przeciętności i
szablonowości. Jego pozytywnym układem odnie-
sienia jest określony ideał społeczny, orientacja na
przyszłość, ethos wymagający przekroczenia rze-
czywistości zastanej. Tutaj dochodzą do głosu
groteska, ironia i szczególnie wena satyryczna.
Przyjęte normy zostają napiętnowane i wyszydzone.
Konformizm, w poprzednim przypadku osłaniany
atakiem na odmieńców, tu staje się obiektem
bezlitosnego śmiechu. Jakie przywary i z jaką
namiętnością (aŜ po paszkwil) wyśmiewa się, to
zaleŜy od ethosu, tradycji kulturowej i momentu
historycznego. Zazwyczaj komizmem piętnuje się w
tym przypadku prywatę i sobkostwo, lizusów i
obłudników, rządzących, którzy co innego głoszą, a
co innego czynią, oraz rządzonych, jeśli pdd
płaszczykiem zdrowego rozsądku ukrywają apatię,
tchórzostwo, deprawację moralną, niewolniczego
ducha. Dzieje karykatury oraz twórczość Goyi
(Kaprysy) i Daumiera, Hogartha i Rowlandsona
czy teŜ Georga Grosza naleŜałoby tu uwzględnić w
równym stopniu, co np. Swifta, Gogola, Salty-
kowa-Szczedrina, Zoszczenkę.
Relacja druga (człowiek—jego sposób byto-
wania)
rodzi
komizm
róŜnego
stopnia
refleksyjności: odnosi się on do moŜliwości
3°
3
1
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
ludzkich, do splotu tego, co konieczne i ko-
nieczność przezwycięŜające. Komizm ów wy-
stępuje: a) bądź na tle sytuacji czy zwrotów ab-
surdalnych, czystego nonsensu, b) bądź na tle
ciągłych prób przezwycięŜania kondycji ludzkiej.
osiągania czegoś, co osiągnąć się nie da, c) bądź na
tle sytuacji problematyzujących istnienie człowieka,
tzn. jego usiłowań wybrnięcia z postaw i czynów
wymuszonych ku wolności nieograniczonej. Od relacji
poprzedniej ta róŜni się postawą filozofującą. Tam
ś
miejemy się zawsze z kogoś i czegoś określonego,
tu moŜemy śmiać się wespół z innymi. Tam
jesteśmy nastawieni na samoobronę — w imię
zagroŜonego samopoczucia, zachwianej normy
obyczajowo-kulturowej,
oddalanego
w
nieskończoność ideału moralnego i spo-łeczno-
politycznego. Tutaj sami — w dwu ostatnich
podukładach — zostajemy włączeni w sferę
przedmiotu komicznego. Nie trzeba nam po
gogolowsku przypominać, Ŝe śmieszny jest w rów-aej
mierze ten, co sam się śmieje.
W podukładzie pierwszym odczuwamy radość z
paradoksów, kalamburów, qui pro quo; bawimy się
w absolutnej świadomości kontaktu z niedo-
rzecznościami, którym jednocześnie pozwalamy
dorywczo nad nami zapanować. Komizm ma tu
ź
ródło w akcie dwojakiej swobody — wyzwolenia
się z praktyczno-poznawczej presji reguł logicznych
(w tym sensie odpowiada Freudowskiej koncepcji
dowcipu, który przekracza granice nad-jaźni i jaźni)
oraz
potencjalnej
kontroli
nad
rozhuśtanymi
niedorzecznościami. Przykłady z zakresu sztuki —
np. filrny braci Marx i J. Tati, dramaty lonesco i
MroŜka.
W podukładzie drugim śmiech jest pobłaŜliwy
i melancholijny zarazem. Jego klasycznym przed-
miotem jest Don Kichot — jako archetyp usta-
wicznej potyczki z wymogami rzeczywistości co-
dziennej, zdroworozsądkowej. Komizm pojawia się
tu w postaci humoru — nie w tym sensie, jak go
pojmował Bergson, lecz tak jak go rozumiała
filozofia niemiecka z doby romantyzmu. W wydaniu
„ironistów" akcent padał na dramatyczną kolizję
między ogromnymi i nieustępliwymi aspiracjami
człowieka, które wciąŜ ponoszą klęskę. W
koncepcji Heglowskiej nacisk był połoŜony na
subiektywnej pogodzie ducha, bowiem człowiek
ś
wiadomy chytrości rozumu historycznego i własnej
wobec niego słabości staje się odporny na wszelkie
klęski i straty. Humorysta mianowicie spostrzega
komizm walki o pełną sprawiedliwość, o udoskona-
lenie świata, poniewaŜ dąŜności te wydają się nie do
zrealizowania. Przedstawia je z pełną aprobatą,
sympatyzuje z dobrocią i szlachetnością, ale zara-
zem z rezygnacją skazuje je na poraŜki. Sporo
takiego humoru u Rabelais'go, Sterne'a, Dickensa i
Czechowa.
W podukładzie trzecim humor przybiera inną
postać. Jest bardziej zjadliwy i niekiedy przepojony
nutą tragiczną. Nie godzi się na znieczulenie
człowieka na klęski poprzez komiczną interpretację
jego aspiracji. W tym tragikomicznym widzeniu
ś
miech nie jest kojącym narkotykiem; ostry i gorzki,
stanowi wyzwanie wobec świata status quo, wobec
losów ludzkich, a nie ich stoicką akceptację. Taki jest
np. humor XX-wieczny u St. I. Witkie-wicza,
Gombrowicza, Becketta, niekiedy u MroŜka, w
czasach Młodej Polski nazwano by go sarkastycznie
„śmiechem krwawym".
We wszystkich przytoczonych tu przypadkach 3
— Śmiech
33
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
komizm wynika z tej samej fundamentalnej zasady: z
dialekt ycznego
przeciwieństwa
między
dwoma określonymi elementami, z których
jeden w owym układzie jest motywem
dodatnim, substancjalnym, a drugi motywem
ujemnym,
pozornym,
tamten
p r z e s ł a n i a j ą c y m i n i b y b i o r ą c y m górę.
Motywy dodatnie wydobywa na jaw: la —
obnaŜanie pozornego prestiŜu; Ib — demaskacja
rozzuchwalonej, ostentacyjnej przeciwnormalności;
Ic — wskazanie miałkości społecznej czy zgoła
nędzy moralnej pod kostiumem pychy, władzy,
zadufkostwa etc.;
Ha — swobodne przyzwolenie na triumf non-
sensu ;
Ilb — melancholijna zaduma nad donkiszo-terią
wszelkiego
typu,
urągającą
nieprzekraczalnej
granicy moŜliwości ludzkich;
lic — gorzka zaduma nad nie dającym się
ujarzmić duchem ludzkim, który wciąŜ powstaje,
mimo iŜ wciąŜ ponosi klęskę.
Przeciwieństwa owe konkretyzują się za kaŜ-
dym razem inaczej, ich treść nie jest jednakowa,
gdyŜ uwikłane w nich motywy są odmienne. Z
punktu widzenia głębokości i rozległości prze-
ciwieństw wartość komizmu w postaci filozoficznie
zorientowanego humoru jest najdonioślejsza
3
>.
'' Beckett w powieści Watt (New York 1959, s. 48), rozróŜniając
trzy odmiany „lamentu komicznego" — gorycz wobec zła społecznego,
pusty śmiech w obliczu fałszu i rozpaczliwy śmiech wobec absurdalności
istnienia — ten trzeci ocenia najwyŜej. Odnosi się on niewątpliwie do
istoty jego własnej twórczości. Nb. jego „metafizyczny śmiech"
zestawiano często z uwagami Bergsona o komizmie absurdalnym; por.
choćby I. Hassan, Thf Literaturę of Silejwe, New York 1967 s. 133—135.
Koncepcja Becketta nawiązuje w pewnym sensie do znanego
Stanowi ona zresztą paralclę komizmu w odmianie
satyrycznej, który z punktu widzenia społecznego
jest najbogatszy, zwłaszcza jeśli ethos u jego pod-
staw leŜący celuje ku społeczności optymalnie
humanistycznej. Wskazane warunki wystarczające
pozwalają odróŜnić komizm od tragizmu, choć w
relacji drugiej przeplatają się one ze sobą. Komizm,
skupiony na tych samych antynomiach egzystencji
ludzkiej,
przywraca
właściwą
miarę
tyleŜ
faktyczności co powinności. Dlatego jedna z jego
odmian występuje w obronie aktualnego kodeksu
społecznego, co z punktu widzenia tragizmu jest
niedopuszczalne. Inna zaś odmiana premiuje
Ŝ
ywioły irracjonalne, podczas gdy tragizm musi
przyznać wyŜszość ustawicznie czujnej saniowiedzy.
Istotne rozbieŜności mają źródło w tym, Ŝe co w
perspektywie
tragicznej
jest
przeciwłudzką
trywialnością, komizm aprobuje jako nie mniej
ludzkie niŜ najwznioślejsze dąŜenia, i co tam jest
nieusuwalną, jednoznaczną niezgodą na rozdarcie
człowieka, na dwuwartościowy porządek (bio-
społeczny
oraz
etyczno-transceii-dentny),
tu
pozostaje zawsze dwuznacznością niezgody i zgody.
Tragizm wciąŜ mimo poraŜek zakłada, Ŝe pełna
wolność jest osiągalna, komizm nie podziela tego
szlachetnego mitu. Stąd tragiczny człowiek traktuje
siebie arcyserio, natomiast komizm neutralizuje tę
arcypowagę.
Co się tyczy z kolei procesu myślowego jako
podstawy komizmu, prawdą jest, iŜ bez myślenia
rozróŜnienia, które w Eseju o śmiechu przeprowadził Baudelaire, Komizm
społeczno-moralny przeciwstawił komizmowi absolutnemu. Ten ostatni
jest demoniczno-groteskowy, zaświadcza o pozornej wyŜszości człowieka
nad naturą. Jest wyrazem świadomości, iŜ skazani na ciągle kieski, wciąŜ
próbujemy je wyminąć i wyeliminować.
34
35
3*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
uchwycenie przeciwieństw nie doszłoby do skutku.
Niemniej niejednakowo przebiega ów proces w
wyróŜnionych podukładach; najsilniej występuje w
I c i lic wyostrzając uchwycone sprzeczności, a w
swoistej formie zachodzi w II a z racji jakby
zawieszenia kontroli logicznej. Prawdą jest, Ŝe
ś
miejący się wyzbyty jest najczęściej sympatii czy
współczucia dla ośmieszanego, ale nieporozumieniem
byłoby stwierdzenie, Ŝe pierwszy jest jedynie
chłodnym obserwatorem. Jeśli załoŜenia powyŜsze są
trafne, niepodobna komizmowi przypisać
postawy zawsze i wszędzie emocjonalnie nie-
zaangaŜowanej. We wszystkich podukładach
pierwszej relacji śmiech z kogoś ma w zapleczu
emocjonalne poruszenie. Jest — jak wzmianko-
wałem — rewanŜem wobec osób budzących
zazdrość i lęk, rekompensatą za własne poczucie
niŜszości, \vsobne czy narzucone z zewnątrz;
albo konsekwencją niechęci czy pogardy dla
odmieńców; albo nasycony jest swego rodzaju
bolesną pasją, poniewaŜ społeczeństwo, jakŜe
dalekie od wyznawanego ideału, składa się z Ŝałosnych
osobników. Kogoś, kto za wysoce poŜądany uwaŜa
wzór społeczeństwa ofiarującego pozycje czołowe
ludziom o autentycznych zasługach, śmieszy i
zarazem boli np. eminencja w gronostajach, która
wciąŜ wykłada o poszanowaniu godności ludzkiej
i praworządności, a sama gotowa jest łamać ją na
kaŜde skinienie, albo mający się za uczonego
redaktor z wyrazami „naród" i „patriotyzm" wciąŜ na
ustach i pod piórem, a który jest zwyczajnym
serwilistą; albo jakaś tam pani, której kwalifikacje
intelektualne sięgają zaledwie asystentury, ale z
racji innych wpływów zostaje kierownikiem
zespołu uniwersyteckiego. Nietrudno
37
byłoby przykłady te'rozciągnąć poza Ŝycie naukowe.
We wszystkich analogicznych przypadkach komizm
angaŜowałby uczuciowo ośmieszającego tyleŜ samo,
co ośmieszanych.
W relacji drugiego typu obojętność równieŜ jest
raczej rzadka. Komiczne jest wszakŜe to, co pozwala
na przyjemną zabawę (Bergsonowska „gra idej"),
wcale nie czysto intelektualną, zarówno twórcy jak
jego adresatów. Komiczne jest takŜe coś, co budzi
zarazem smutek i melancholię, np. w utworach
Czechowa czy w Widmach wolności Bunuela, albo
refleksję związaną z poczuciem dramatyzmu losów
ludzkich. Śmiejemy się zatem na tle komizmu
pobudzeni
najczęściej
nie
tylko
myślowo
(poznawczo), ale równieŜ emocjonalnie, a niekiedy
(la i Ha) wyzwalamy przy tym energię instynktowną.
Nic w tym dziwnego. Jeśli zasadna jest hipoteza, Ŝe
komizm zakotwiczony jest w dialektycznym Ŝywiole
naszego istnienia, śmiech na jego tle musi
aktywizować wszystkie władze psychiczne.
Dodajmy przy tym, Ŝe neutralizuje on w pewnej
mierze nasze obronno-zaczepne reakcje, zbliŜając je
w charakterze do postaw refleksyjno-ludycznych.
Pociąga on bowiem za sobą nie tylko w przypadku
sztuki, która jest zawsze wirtualna (rzeczywistość na
niby), ale i w sytuacjach Ŝyciowych doświadczenia
zastępcze, tzn. tylko para-praktyczne"
4
>.
Z przedstawionych rozwaŜań wynika zatem, Ŝe
jedyny warunek psychologiczny, jaki dałoby się
ustalić dla komizmu, sprowadza się do traktowania
„nie na serio" tego, co zostaje ośmieszone.
4
' Por. na ten temat dywagacje K. ćapka pt. Przyczynek do stwa
anegdoty („Teksty" 1975 nr 4, s. 149—158).
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
„Nie na serio", tzn. musi wystąpić jakiś wyraźny
brak przywiązania i respektu dla danej wartości,
którą śmiech podaje w wątpliwość, czy poczucie
bezwartości, którą obnaŜa i atakuje, bądź teŜ ostra
ś
wiadomość,
Ŝ
e
respektowana
wartość,
którą
chciałoby się realizować w pełni i permanentnie,
nie jest jednakŜe do zrealizowania. Jest to zatem
dodatkowy warunek wystarczający, który od innej
jeszcze strony uwyraźnia odmienność perspektywy
tragicznej i komicznej.
Schemat powyŜszy naleŜałoby wypełnić szcze-
gółową argumentacją i przykładami z Ŝycia oraz
róŜnych dziedzin sztuki. Filozoficzna koncepcja,
nawet rozwinięta, nie wyczerpuje problematyki
komizmu. Analiza tych samych gatunków arty-
stycznych oraz rozwaŜenie przydatności tych sa-
mych
chwytów
komicznych
(powiedzmy
—
karykatury, parodii, kpiny, ironii i burleski) w
podukładach np. la i Ic albo Ic i lic byłaby
szczególnie instruktywna. Pozwoliłaby bowiem
stwierdzić względną niezaleŜność owych gatunków i
ś
rodków artystycznych, a zarazem ustanowić ich
zawisłość i pochodność od filozoficznego rozumienia
zjawiska komizmu.
Ś
miech ma podłoŜe przede wszystkim bio-
fizjologiczne i psychologiczne. Śmiejemy się w róŜny
sposób i oczywiste jest, Ŝe wesołość nie zamyka się
w regionach rozwaŜanej tu świadomości komicznej
czy krótko komizmu. Nic teŜ bardziej zrozumiałego
jak
opór
czytelnika
przeciw
koncepcji
Bergsonowskiej i tym większy przeciw moim
zaledwie naszkicowanym pomysłom.
MoŜna powołać się na fakt, Ŝe śmieszne są dla
wielu osób zjawiska najtrywialniejsze i najbłah-sze
(np. ochlapywanie się tortami w starych
39
filmach) albo Ŝe wyŜywając aspołeczne instynkty
niektórzy dostrzegają komizm w cudzej brzydocie i
cudzym kalectwie. Przykłady te kłócą się z przed-
stawioną przeze mnie analizą, zwłaszcza zaś stawiają
pod znakiem zapytania związek komizmu z
filozoficzną zadumą nad światem i egzystencją
ludzką. Czytelnik moŜe równieŜ zakwestionować
nierozróŜnianie śmieszności i komizmu oraz iiic-
wydzielenie humoru czy satyry jako zjawisk
odrębnych. MoŜe wreszcie sam Ŝywioł komiczny
dostrzec w czymś zupełnie innym bądź orzec, iŜ
zaiste rozsądniej zaniechać dyskursów nudnych dlań
i jałowych o tym zagadkowym zjawisku, które
naleŜy przyjąć jako dar analogiczny do nie dającego
się opisać piękna krajobrazu.
Moje komentarze do Bergsona oraz własne
wywody nie uchylają takich reakcji czytelniczych.
Wręcz przeciwnie, zakładają, Ŝe dyskusja jest
nieskończona. Postuluję jedynie — poniewaŜ
komizm Ŝywi się całym naszym istnieniem — iŜ dla
kaŜdego stanowiska w tej kwestii dobrze jest mieć
racje wsparte na koncepcji filozoficznej.
Stefan Morawski
Listopad 1975
WWW.FILOZOF.PL
– Studencki Serwis
Filozoficzny
HENRI
Bergson
Ś
miech
Esej o komizmie
WWW.FILOZO
F.PL – Studencki
Serwis
Filozoficzny
P r z e d m o
Studium
niniejsze zawiera trzy
rozprawy o śmiechu (a raczej o śmiechu
specjalnie wywołanym p r z e z komizm),
ogłoszone ongiś przeze mnie w „Revue de
Paris" *\ Gdy je zebrałem w jednym tomie,
zadałem sobie pytanie, czyŜ nie powinienem
dogłębnie
zbadać
poglądów
swoich
poprzedników i poddać porządnej krytyce
róŜne teorie śmiechu. Wydało mi się atoli,
Ŝ
e wywód mój uległby niepomiernej kom-
plikacji, a jego obszerność nie byłaby w Ŝadnej
proporcji do wagi omawianego tematu. Tak
się zresztą stało, Ŝe uwzględniłem wszystkie
zasadnicze definicje komizmu, uwzględniłem
wprost lub pośrednio, jakkolwiek pokrótce, w
związku z takim czy innym przykładem
przywołującym którąś z nich na myśl.
Ograniczyłem się tedy do przedruku rozpraw.
Dołączyłem jedynie listę głównych
*' „Revue de Paris" l i 15 lutego, l marca 1899 r. (Przyp. aut.).
wa
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
prac o komizmie, ogłoszonych w ciągu
poprzednich lat trzydziestu.
Od tego czasu pojawiły się nowe prace.
WydłuŜyła się teŜ lista, którą poniŜej podaję.
JednakŜe do samego studium Ŝadnych zmian
nie wniosłem *
J
. Oczywiście nie wskutek tego,
jakoby te r o z m a i t e badania nie rzuciły pod
niejednym względem nowego światła na
zagadnienie komizmu. Moja wszelako metoda,
okieślająca sposoby stwarzania komizmu,
odbiega
od
stosowanej
na
ogół,
a
prowadzącej
do
podciągania
efektów
komicznych pod nadto szeroką i zbyt
uproszczoną formułę. Obie metody nie
wykluczają się wzajemnie, ale to wszystko, co
moŜna dzięki drugiej uzyskać, Ŝadną miarą
nie narusza wyników pierwszej; ona to jest w
moim przekonaniu jedyną metodą, którą
znamionuje naukowa dokładność i ścisłość.
Jest to zresztą punkt, na który chcę
skierować uwagę czytelnika w dodatku
dołączonym do obecnego wydania.
ParyŜ, styczeń 1924.
H. B.
*' Zrobiłem jednakŜe kilka retuszów formalnych. (Przyp. aut.).
R o z d z i a ł p i e r w s z y
O komizmie w ogólności
O komizmie form i ruchów. Siła
ekspansywna komizmu
Co znaczy śmiech? CóŜ takiego tkwi w
ś
mieszności? Co by miały wspólnego mina
błazna, gra słów, qui pro quo z wodewilu,
scena z wyrafinowanej komedii? Jakich
destylujących środków potrzeba, by wydzielić
ową zawsze toŜsamą substancję, której tyle
rozmaitych tworów zawdzięcza tak rubaszny
albo tak subtelny odcień? Począwszy od
Arystotelesa
x)
, najwięksi myśliciele borykali się
z tym niepowaŜnym problemem, który
wymyka się wszelkiemu ujęciu, wyślizguje
się, chowa i znów wyrasta, niczym zuchwałe
wyzwanie rzucone filozoficznej spekulacji.
My jednak przystępując do tego problemu
mamy na swoje usprawiedliwienie to, Ŝe nie
zamierzamy wcale wyobraźni komicznej
wtłaczać w definicję. Przede wszystkim
uwaŜamy ją za coś Ŝywego i choćby była
czymś najbłahszym, będziemy się odnosić do
niej z powagą naleŜną Ŝyciu. Ograni-
44
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
czymy się, do prześledzenia jej wzrostu i
rozwoju. Na naszych oczach dokona
najbardziej osobliwych przeobraŜeń, prze-
chodząc nieznacznie i stopniowo od jed-
nych form do drugich. Nie pogardzimy
niczym, co nam wpadnie w oko. I moŜe
uzyskamy przez tę nieprzerwaną styczność coś
bardziej elastycznego niŜ teoretyczna
definicja, mianowicie znajomość praktyczną i
poufałą, taką, jaka się rodzi wskutek
długiej zaŜyłości. Być moŜe przekonamy
się równieŜ, Ŝe mimo woli zrobiliśmy zna-
jomość bardzo poŜyteczną. Albowiem wyo-
braźnia komiczna moŜe zdradzić nam wiele z
pracy wyobraźni ludzkiej, a zwłaszcza
wyobraźni społecznej, zbiorowej, ludowej,
skoro jest na swój sposób rozumna w naj-
bardziej niezwykłych skokach, metodyczna w
szaleństwie, marząca, co przyznaję, lecz
wywołująca marzeniami wizje przyjmowane i
rozumiane przez całą społeczność. Po-
chodna od Ŝycia, pokrewna sztuce, czyŜ nie
moŜe powiedzieć nam czegoś o sztuce i Ŝyciu?
Przedstawimy najpierw trzy spostrzeŜenia,
które uwaŜamy za podstawowe. Dotyczą one
nie tyle samego komizmu, co miejsc, w
których szukać go trzeba.
47
I
Oto punkt pierwszy, na który chciałbym
zwrócić uwagę: nie ma komizmu poza obrębem
rzeczy czysto l u dz ki c h . Krajobraz moŜe być
piękny, uroczy, wzniosły, bez wyrazu lub
brzydki, lecz nigdy nie będzie śmieszny.
MoŜna się śmiać ze zwierzęcia, lecz dlatego
tylko, Ŝe się odkrywa u niego ludzką postawę
czy ludzką minę. MoŜna się śmiać z kapelusza,
lecz tym, co wyśmiano, nie jest kawałek filcu
lub . słomy, ale forma
?
jaką mu ludzie nadali,
ludzki kaprys w nim odciśnięty. Dlaczego
rzecz tak doniosła a tak prosta nie ściągnęła na
siebie większej uwagi filozofów? Byli wśród nich
tacy, którzy określili człowieka jako „zwierzę
ś
miać się umiejące"
2
^; równie i dobrze mogli go
określić jako „zwierzę wywołujące śmiech",
jeśli bowiem udaje się to innym zwierzętom
lub przedmiotom martwym, to jedynie wskutek
podobieństwa do człowieka, wskutek piętna,
jakie człowiek na nich wyciska, albo wskutek
uŜytku, jaki z nich robi.
Inny nie mniej waŜki objaw upatruję
w ni e c z uł oś c i , która towarzyszy zazwyczaj
ś
miechowi. Zdaje się, Ŝe komizm uderza nas
jedynie wówczas, gdy trafia na spokojną,
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
4<3
nieporuszoną powierzchnię duszy. Obojętność
jest
przyrodzonym
mu
ś
rodowiskiem.
Największym zaś wrogiem śmiechu jest
wzruszenie. Nie chcę przez to powiedzieć, Ŝe
nie moglibyśmy się śmiać, na przykład, z osoby
budzącej w nas litość albo sympatię; owszem,
tyle tylko, Ŝe wówczas trzeba na chwilę
zapomnieć o tej sympatii, zagłuszyć litość. W
społeczności
czystych
intelektów
najprawdopodobniej juŜ by nie płakano, lecz
moŜe jeszcze dałoby się usłyszeć śmiech,
natomiast dusze zatopione w zmysłowości,
dostrojone do wielogłosu Ŝycia, gdzie kaŜde
zdarzenie jest zwielokrotnione współbrzmieniem
uczucia, po prostu nie znałyby ani nie
rozumiały śmiechu. Spróbujmy na chwilę
przejąć się Ŝywo tym wszystkim, co się
wokoło nas mówi i dzieje, współdziałajmy w
wyobraźni z tymi, co działają, współczujmy
z tymi, co czują, pozwólmy naszej sympatii
zatoczyć krąg jak najszerszy. A wówczas,
jak pod dotknięciem czarodziejskiej róŜdŜki,
najbłahsze rzeczy nabiorą wagi i wszystko
powlecze się surowym kolorytem.
Spróbujmy wyłączyć się teraz i spojrzeć na
Ŝ
ycie jako na widowisko — ileŜ dramatów
przemieni się wtedy w komedię! Wystarczy
zatkać uszy na dźwięki muzyki
przygrywającej do tańca, by tan-
49
cerze wydali się nam pocieszni. WieleŜ
ludzkich czynów wytrzymałoby podobną
próbę? CzyŜ większość z nich nie straciłaby
natychmiast na powadze i nie okryła się
ś
miesznością, gdyby je oddzielić od muzyki
naszych uczuć? A zatem, Ŝeby komizm mógł
wywołać naleŜyty skutek, wymaga on jakby
chwilowego znieczulenia serca. Przemawia
Jedynie do "intelektu. ~~ JednakŜe intelekt ten
musi
pozostać
w
łączności
z
innymi
intelektami. Oto trzeci punkt, na który pragnę
zwrócić uwagę. Poczucie osamotnienia nie
daje zakosztować komizmu. Jak gdyby śmiech
potrzebował echa! Proszę mnie dobrze zrozu-
mieć: nie chodzi tu o dźwięk artykułowany,
czysty i skończony, lecz o coś, co chciałoby
siebie uwielokrotnić, coraz dalej i dalej się
odbijając, coś, co się zaczyna wybuchem, by
potem tocząc się, jak grzmot po górach,
przedłuŜać swoje istnienie. Wszelako nie mogą
te odbicia mnoŜyć się w nieskończoność;
choćby
rozchodziły
się
w
obrębie
najobszerniejszego koła, jest to niemniej koło
zamknięte. Śmiejemy się zawsze wespół z
pewną grupą. Niejednemu z nas zdarzyło się
moŜe w wagonie kolejowym czy przy
wspólnym stole restauracyjnym słuchać, jak
podróŜni opowiadają sobie historyjki, naj-
4 — Śmiech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
pewniej bardzo uciesznc, skoro śmiali się z całego
serca. Gdybyśmy naleŜeli do tego samego
towarzystwa, śmielibyśmy się tak samo; nie
naleŜąc, nie mieliśmy na to najmniejszej
ochoty. Pewien poczciwiec zapytany, dla-
czego nie płakał na kazaniu, gdzie wszyscy łzy
wylewali, odparł: „Jam nie z tej parafii". To, co
ten człowiek sądził o płaczu, o wiele lepiej daje
się odnieść do śmiechu. Nawet najszczerszy
ś
miech skrywa w zakamarkach myśli jakieś
tajne
porozumienie
—
rzekłbym
niemal
współwinę — z pozostałymi, rzeczywistymi lub
urojonymi towarzyszami śmiechu. Jak to
nieraz podkreślano, śmiech widzów w teatrze
jest tym Ŝywszy, im pełniejsza sala. Z drugiej
strony niejednokrotnie znów moŜna spostrzec,
Ŝ
e mnóstwo efektów komicznych nie daje się
przenieść na język obcy, tak są związane z
obyczajami i poglądami danej społeczności!
ToteŜ tylko ktoś, kto nie pojmuje waŜkości
tego podwójnego faktu, moŜe upatrywać w
komizmie jakąś osobliwość, która bawi umysł, a
w śmiechu zjawisko cudaczne, odosobnione,
pozbawione związku z resztą czynności
ludzkich. Stąd teŜ owe definicje, w których
próbowano
zrobić
z
komizmu
rodzaj
abstrakcyjnego stosunku ustalanego przez
umysł między ideami: „intelektualny kontrast"
3)
,
„wraŜeniowy absurd" *' itp.; gdyby nawet
definicje te dały się zastosować do wszelkich
postaci komizmu, za grosz nie wytłumaczyłyby
nam, dlaczego komizm pobudza nas do śmiechu.
Z jakiejŜe racji właśnie ów szczególny stosunek
logiczny, gdy go tylko dostrzec, miałby sprawić,
Ŝ
e się zwijamy, zanosimy, pękamy ze śmiechu,
skoro przy chwytaniu innych stosunków nasze
ciało zachowuje się obojętnie? Nie tędy wiedzie
droga cło problemu. Aby śjmech zrozumieć,
trzeba
osadzić
go
w
przyrodzonym
mu
ś
rodowisku, którym jest społeczeństwo, przede
wszystkim zaś trzeba określić jego funkcje
społeczną, tzn. jego uŜyteczność. Taka teŜ będzie
odtąd idea, przewodnia naszych dociekań.
Ś
miech
musi
l
,
odpowiadać
pewnym
wymaganiom Ŝycia zbiorowego; musi mieć
znaczenie społeczne.
Zaznaczmy wyraźnie punkt, w którym zbiegają
się
poczynione
przez
nas
wstępnie
trzy
spostrzeŜenia. Jak się wydaje, komizm rodzi się
wówczas, kiedy ludzie połączeni
c
w grupę
skierują swoją uwagę na jednego ( ,{ spośród
siebie, nakazując milczenie swej C -
wraŜliwości i powodując się samym intelek-/
tem. JakiŜ to szczególny punkt ściągnie) teraz
uwagę na siebie? Co pochłonie intelekt?
5
1
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
52
Odpowiedź na te pytania zbliŜy nas do sedna
problemu. Nieodzowne są jednak wstępne
przykłady.
II
Ulicą biegnie człowiek, potyka się i pada, a
przechodnie wybuchają śmiechem. Nikt, jak
myślę, nie śmiałby się z niego, gdyby moŜna
było przyjąć, Ŝe to z nadmiaru fantazji,
która go raptownie naszła, umyślnie siadł na
ziemi. Śmiech wziął się stąd, Ŝe on
znalazł się na ziemi mimowolnie. Śmieszy
nie tyle nagła u niego zmiana postawy,
mimowolność tej zmiany; śmieszj jego
niezdarność. Prawdopodobnie kamień leŜał na
drodze. Trzeba było zmienić krok lub wyminąć
przeszkodę. Atoli przez brak gibkości, przez
roztargnienie, upór ciała, w s k u t e k
u s zt y w n i e n i a l u b nabranego r o zp ę d u ,
mięśnie wykonywały nadal te same ruchy,
gdy nowe okoliczności Ŝądały czegoś
innego. Dlatego ów człowiek upadł i
roześmieli się przechodnie.
A oto pedant, wypełniający najdrobniejsze
czynności z matematyczną dokładnością,
któremu
złośliwy
Ŝ
artowniś
pomieszał
porządek rzeczy w pokoju. Gdy przeto
53
macza pióro w kałamarzu, wyciąga je
oblepione piaskiem; gdy zamierza usiąść na
krześle o dość solidnym wyglądzie, pada
jak długi na podłogę, słowem, działa sobie
na przekór lub robi wszystko na próŜno,
zawsze jakby wskutek nabranego rozpędu.
Przyzwyczajenie nadało ten rozpęd. NaleŜało
raczej wstrzymać ruch czy pokierować
nim inaczej. Ale skąd! Dalej robi się to
samo. Ofiara tej teatralnej farsy jest w
analogicznym połoŜeniu jak osoba, która
biegnąc przewraca się na ulicy. Jest komiczna
z tych samych powodów. W obu
przypadkach jest _c.oś śmiesznego w owym
jakby mechanicznym usztywnieniu
zachodzącym tam, gdzie chciałoby się
widzieć przytomną lekkość i gibkość
Ŝ
ywego człowieka. Między obydwoma przy-
padkami jest tylko ta róŜnica, Ŝe podczas
gdy poprzedni nastąpił sam przez się,
drugi uzyskano sztucznie. Przechodnie po-
czynili jedynie obserwację, nasz złośliwy
Ŝ
artowniś robi eksperyment.
W obu wszelako przypadkach jakaś
zewnętrzna okoliczność wywołała efekt. Ko-
mizm okazał się czymś przygodnym i po-
wierzchownym w stosunku do wnętrza
osoby. Jak miałby wniknąć w głąb? Na to
musiałoby się mechaniczne usztywnienie
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
pojawić nie wskutek przeszkody, jaką stwarza
przypadek albo złośliwość ludzka, lecz z
całkiem innej przyczyny; musiałoby w samym
sobie
znajdować
naturalną
poniekąd
a
nieustanną sposobność do przejawiania się
na zewnątrz. Wystawmy więc sobie umysł
zajęty zawsze tym, czego dopierc dokonał, a
nigdy tym, co właśnie robi, niby melodia
doganiająca akompaniament. Wystawmy sobie
jakąś wrodzona nicelastycz-ność zmysłów oraz
intelektu pozwalającą nam widzieć jedynie to,
co minęło, słyszeć tylko to, co przebrzmiało,
mówić coś, co juŜ nie odpowiada niczemu
— słowem, dostosowywać się do sytuacji
przeszłej i zachowanej wyłącznie w
wyobraźni, podczas gdy naleŜałoby nastroić się
na rzeczywistość właśnie obecną. Ty'm razem
komizm byłby osadzony w osobie samej. Ona
to dostarczałaby wszystkiego, materii i formy,
przyczyny i sposobności. Nic więc dziwnego, Ŝe
człowiek r o z t a r g n i o n y (bo taką to postać
opisywaliśmy właśnie) kusił na ogół muzę
pisarzy komicznych. Kiedy La Bruyere spotkał
ów charakter na swej drodze
5>
, mniemał,
dokonując jego rozbioru, Ŝe ma przepis na
hurtowe tworzenie zabawnych efektów. I
pomylił się bardzo. Stworzył z Menalka
jeden z najdłuŜszych,
55
najbardziej
drobiazgowych
opisów,
prze-
ciąŜając go ponad miarę repetycjami i cie-
niowaniem szczegółów. Dał się zwieść łat-
wości tematu. Roztargnienie nie jest jeszcze
właściwym źródłem komizmu, ale poprzez
nie stykamy się bezsprzecznie z pewnym
prądem idej i faktów, płynącym wprost ze
ź
ródła. Mamy przed sobą jedną z wielkich
naturalnych spręŜyn śmiechu.
Efekt, jaki wywołuje roztargnienie, moŜe
ulec wzmocnieniu. Istnieje prawo ogólne,
które właśnie zastosowaliśmy po raz pierwszy,
a któremu dalibyśmy następującą formułę:
jeŜeli efekt komiczny ma określoną przyczynę,
to nam wyda się tym komiczniejszy, im
bardziej naturalni będzie w naszym pojęciu
owa przyczyna. JuŜ sam fakt roztargnienia
pobudza nas do śmiechu; jeszcze śmieszniejsze
będzie roztargnienie, które na naszych oczach
się zrodziło i rozwinęło, którego pochodzenie
znamy i którego dzieje moglibyśmy odtworzyć.
Przyjmijmy zatem, aby się oprzeć na
konkretnym przykładzie, Ŝe pewien człowiek
rozkochał się w lekturze opowieści miłosnych
i rycerskich. Zachwycony i urzeczony swoimi
bohaterami, kieruje ku nim z wolna wszystkie
swoje myśli, całą wolę. I oto krąŜy pośród nas
jak we śnie.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
Jego postępki są samym roztargnieniem. To
roztargnienie ma atoli przyczynę, znaną i
pozytywną. Określenie „nieobecny duchem"
byłoby tu uproszczeniem; chodzi raczej o
obecność wspomnianej postaci w całkiem
określonym, chociaŜ urojonym środowisku.
Upadek bezsprzecznie jest zawsze Upadkiem,
co innego jednak wpaść do studni dlatego, Ŝe
się spoglądało zupełnie gdzie indziej, co innego
wpaść do niej, bo wypatrywało się gwiazdy.
A właśnie Don Kichot kontemplował
gwiazdy. JakieŜ głębie komizmu kryją w
sobie nazbyt romantyczne czy chimeryczne
postaci! A przecieŜ, jeśli tylko przywołać ideę
roztargnienia jako ogniwo naszych dociekań,
najgłębszy komizm połączy się na naszych
oczach z komizmem najbardziej powierz-
chownym. Tak, owe umysły chimeryczne, owe
egzaltowane dusze, ci wszyscy szaleńcy tak
osobliwie rozumni wzbudzają w nas śmiech,
bo potrącają te same struny, bo wprawiają w
ruch ten sam wewnętrzny mechanizm, co
ofiara z teatralnej farsy czy teŜ ów
przechodzień, który poślizgnął się na ulicy.
To takŜe są ludzie, którzy przewracają się
goniąc za czymś lub dają sir wywieść w pole
wskutek własnej naiwności, ścigając bowiem
ideał potykają się
o rzeczywistość, oddając się zaś szlachetnym
marzeniom wpadają w złośliwie rozstawione
sidła Ŝycia. Ale nade wszystko są to ludzie
ogromnie roztargnieni, mający tę jedynie
wyŜszość nad innymi, Ŝe ich roztargnienie jest
systematyczne i zogniskowane wokół pewnej
idei, Ŝe ponadto ich niepowodzenia są takŜe
ś
ciśle ze sobą związane ową nieubłaganą
logiką,
z
jaką
rzeczywistość
koryguje
marzenia, i Ŝe wreszcie, poprzez rosnącą stąd
sumę efektów komicznych, budzą oni śmiech
coraz większy, coraz potęŜniejszy.
Pójdźmy teraz o krok dalej i spytajmy, czy
niektóre wady nie usztywniają charakteru tak
samo jak i d e e fixe odrętwia umysł.
Czymbykolwiek wada była: złym nałogiem
natury albo skurczem woli, najczęściej daje
się przyrównać do spaczenia duszy. Istnieją
niewątpliwie i takie wady, w które dusza
wciela się całkiem, oŜywiając je swoją twórczą
mocą
i
wciągając
w
ruchomy
krąg
przeobraŜeń. Są to wady tragiczne. Atoli,
przeciwnie,
wada
czyniąca
człowieka
komicznym nakłada się na niego z zewnątrz,
zupełnie jakby go wtłaczała w ramy. Narzuca
mu swoją sztywność, zamiast czerpać giętkość
od niego. Nie on ją komplikuje, ale ona jego
57
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
upraszcza. Tu zdaje się właśnie tkwić istotna
róŜnica między dramatem a komedią, jak to
spróbujemy okazać w ostatniej części tego studium/
Dramat, odmalowując znane wszystkim z nazwy
namiętności lub •^ wady, tak dalece wtapia je
w postacie, <^" Ŝe zapominamy o tej nazwie, Ŝe
zatracają X" się nawet ich ogólne cechy i Ŝe
całkiem "-. przestajemy o nich myśleć wpatrzeni
w po-
/
Q- stacie, które wchłonęły je w siebie;
dlatego tylko imię własne moŜe być tytułem dramatu.
Wiele natomiast komedii nosi w tytule imiona
pospolite, jak S k ą p i e c , Gracz
6)
itp. Jeślibyśmy
mieli wyobrazić sobie jakąś sztukę, która by się
zwała na przykład Za zdrośni k, przyszedłby
nam na myśl raczej Sganarel
7)
lub Grzegorz
Dyndała
8)
, przenigdy Otello; Z a z d r o ś n i k moŜe
być tylko "tytułem komedii. Jako Ŝe wady
komiczne, choćby najściślej stopione z postaciami
komediowymi, zachowują nadal prostotę i
niezawisłość swego istnienia, pozostają głównym
bohaterem, któremu są podporządkowane na
scenie wszystkie inne postacie z krwi i kości.
Niekiedy wady te, jakby dla zabawy, zwalają się na
postać całym swym cięŜarem i kaŜą jej staczać
się w dół na łeb, na szyję. Częściej wszakŜe będą
na niej grać jak na instrumencie
lub manewrować niczym marionetką. Przyj-
rzyjcie się im z bliska, a dostrzeŜecie, Ŝe cała
sztuka
komediopisarza
polega
na
tak
dokładnym zaznajomieniu widza z wadą
komiczną, na takim wprowadzeniu go w jej
zakamarki, Ŝe wreszcie niejako sam chwyta za
sznurki od marionetki: w prowadzeniu gry
przychodzi kolej na nas i to zapewnia nam
część przyjemności. TakŜe i tym razem, jak
widać, pewien rodzaj automatyzmu pobudza
nas do śmiechu, a ten automatyzm jest
równieŜ zbliŜony do zwykłego roztargnienia.
Zęby się o tym przekonać, wystarczy sobie
uprzytomnić, Ŝe postać komiczna jest na ogół
komiczna dokładnie w tej mierze, w jakiej
zgoła nie zdaje sobie z tego sprawy. Komicz,-
nym jest się n i e ś w i a d o m i e
9)
. Jak gdyby
rtfc.Jjj.BisSsKifeS?, •-'
;
°^
s
^*i''***^**"'
!
*
Ł
'SJ^**'»Ji»5^^
ktoś posługiwał się pierścieniem Gygesa
10)
z
opacznym skutkiem, stając się niewidzialnym
dla siebie, a pozostając widzialnym dla
innych. Bohater tragedii nie zmieniłby nigdy
swojego postępowania pod wpływem naszego
sądu o nim; będzie obstawał przy swoim z
pełną świadomością tego, co czyni, a nawet z
ostrym odczuciem naszej do niego odrazy.
Natomiast postać komiczna, skoro dostrzeŜe,
Ŝ
e
się
okrywa
ś
miesznością,
próbuje
przynajmniej zewnętrznie zmienić po-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
stepowanie. Gdyby Harpagon spostrzegł, Ŝe
się śmiejemy z jego skąpstwa, to nie twierdze,
Ŝ
e wyleczyłby się z niego zupełnie, ale w
kaŜdym razie mniej by nam je okazywał
albo... inaczej. I tylko w tym sensie, trzeba to
sobie
powiedzieć,
ś
miech
„chło-szcze
obyczaje"
u)
. Po prostu pod jego wpływem
staramy się wyglądać na takich, jakimi być
powinniśmy i jakimi po pewnym czasie moŜe
się staniemy naprawdę.
Nie ma potrzeby na razie prowadzić dalej
tej analizy. Przechodząc kolejne stopnie: od
człowieka biegnącego, który się przewraca, do
osoby naiwnej, którą wyprowadzono w pole,
od
zwodzenia
do
roztargnienia,
od
roztargnienia do egzaltacji, od egzaltacji do
najrozmaitszych wypaczeń woli i charakteru,
prześledziliśmy
postęp
coraz
głębszego
zapadania komizmu w osobowość ludzką, nie
zapominając przy tym ani razu, Ŝe w jego
najbardziej subtelnych przejawach moŜna
odnaleźć to samo, co biło w oczy w formach
najbardziej
rubasznych,
tzn.
efekt
automatyzmu i usztywnienia. I tak uzyskujemy
pierwszy widok, bardzo daleki, przyznaję,
dosyć jeszcze płynny i mglisty, widok na
ś
mieszną stronę natury ludzkiej i na funkcję
ś
miechu.
ś
ycie i społeczeństwo wymagają od nas
czujnej uwagi, rozpoznającej kontury aktualnej
sytuacji, a nadto pewnej elastyczności
cielesnej i duchowej ułatwiającej adaptację.
N a p i ę ci e uwagi i el ast yczność, oto dwie
siły dopełniające się wzajemnie, na których
gra Ŝycie. Niedostaje ich ciału — co wtedy?
MnoŜą się wszelkiego rodzaju wypadki,
kalectwa, choroby. Nie dość ma ich umysł?
Stykamy się zaraz z całą skalą ubóstwa
psychicznego, z szaleństwem we wszelkich
odmianach. Poskąpiono ich charakterowi?
Macie
do
czynienia
z
głębokim
nieprzystosowaniem do Ŝycia społecznego, ze
ź
ródłem nędzy, niekiedy z przyczyną zbrodni.
Z chwilą gdy człowiek pozbędzie się tych
braków godzących w rdzeń jego egzystencji
(one same mają dąŜność do zaniku w tak
zwanej walce o byt), zaraz odzyskuje
zdatność do Ŝycia, i to do Ŝycia wespół z
innymi. Ale społeczność wymaga czegoś
więcej. Jej nie wystarcza, Ŝe się Ŝyje; jej zaleŜy
na tym, by się Ŝyło dobrze. DrąŜy ją obawa,
Ŝ
e kaŜdy z nas, jej członków, zadowoliwszy
się zwróceniem uwagi na fundamentalne
powinności Ŝycia, w pozostałych sprawach
zda się na łatwy automatyzm nawyków.
Lękiem równieŜ musi ją przejmować, Ŝe
członkowie, którzy ją tworzą, zamiast dąŜyć do
coraz czulszej rów-
6o
61
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
nowagi wzajemnej miedzy wolą jednych -».
a drugich^ poprzestają na uszanowaniu
podstawowych warunków tej równowagi:
społeczności nie wystarcza umowa zawarta
między osobami, ona Ŝąda od nich nieustannego
wysiłku pospólnej adaptacji. KaŜde
u s z t y w n i e n i e charakteru, umysłu, a nawet
ciała będzie dla społeczności czymś
podejrzanym, jesf bowiem moŜliwą oznaką
aktywności zamierającej bądź takiej, która
próbuje się wyosobnić, oderwać się od
wspólnego centrum skupiającego tę społeczność,
oznaką zatem ekscentryzmu. W takich razach
społeczeństwo nie moŜe interweniować za
pomocą materialnego nacisku, skoro nic mu
materialnie nie zagraŜa. Znajduje się wobec
czegoś, co je niepokoi, lecz jako objaw
tylko, jako przestroga, gest. dlatego samo
odpowiada
równieŜ
prostym
gestem.
Ś
miecji^^jna być czymś z tego rodzaju,
gatunkiem s p o ł e c z n e g o g e s t u . Trzezjłbawgj
którą
rodzi,
ś
miech
poskramia
|
wszelką_ekscenfryczność, nieustannie budzi i
utrzymuje w styczności te poboczne siły, które
mogłyby się rozproszyć lub popaść w
uśpienie, usuwa wreszcie z powierzchni ciała
społecznego wszelką pozostałość mechanicznego
usztywnienia. Śmiech nie naleŜy tedy do czysto
estetycznej domeny, skoro.
dąŜy (nieświadomie, w wielu zaś wypadkach
bez Ŝadnych skrupułów moralnych) d,o_tak
utylitarnego celu, jak doskonalenie ogółu. Ma
w sobie wszelako coś estetycznego, skoro
komizm występuje na j a w dopiero w
momencie, gdy społeczność i osoba ludzka,
uwolnione od troski o zachowanie istnienia,
zaczynają odnosić się do siebie jak do dzieła
sztuki
12)
. Krótko mówiąc, gdyby zakreślić krąg
wokół skłonności i czynów szkodliwych dla
indywidualnego
albo
społecznego
Ŝ
ycia,
pokaranych wszakŜe mocą swoich naturalnych
następstw, to poza tym polem, polem silnych
doznań i bojów, znalazłoby się w strefie
neutralnej, gdzie człowiek robi z siebie
widowisko przed drugim człowiekiem, owo
usztywnienie ciała, umysłu i charakteru, które
społeczność chciałaby wykluczyć, aŜeby
uzyskać dla swoich członków moŜliwie jak
największą elastyczność i jak najwyŜsze
uspołecznienie.
Owo
usztywnienie,
to
ś
mieszność właśnie, którą się karci śmiechem.
Nie Ŝądajmy jednak od tej prostej formuły
natychmiastowego
wyjaśnienia
wszelkich
efektów
komicznych.
Odpowiada
ona
niewątpliwie
elementarnym
przypadkom,
przypadkom teoretycznym, doskonałym, w
których komizm jest wolny od wszel-
62
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
kich przymieszek. JakoŜ pragniemy zrobić z
niej leitmotiv naszych wyjaśnień; trzeba będzie
mieć ją w pamięci, nie obciąŜając się nią
jednak zbytnio — jak dobry szermierz, który
powinien pamiętać o niecią-głych ruchach
wpojonych
mu
na
ć
wiczeniach,
gdy
tymczasem jego ciało przechodzi do ataku
ruchem ciągłym. Właśnie tę ciągłość form
komicznych postaramy się teraz odtworzyć,
postępując za nicią, która ciągnie się od
błazeństw klowna do najbardziej
wyrafinowanych gier komediowych, by prze-
ś
ledzić jej skręty trudne często do przewidzenia;
przystając co pewien czas, by się
rozejrzeć dokoła, wznosząc się wreszcie,
jeśli to moŜliwe, do tego punktu, gdzie nić jest
zaczepiona i skąd być moŜe będzie widać
najogólniejszy stosunek sztuki do Ŝycia,.
Komizm Jgpwiem oscyluje wiecznie między
Ŝ
yciem a sztuką.
Ul
Zacznijmy od rzeczy najprostszych. Co to
jest iizjognomia komiczna? Skąd się bierze
ś
mieszny wyraz twarzy? I co odróŜnia komizm
od brzydoty?^
3
' Tak postawione za-
gadnienie mogło mieć dowolne rozstrzygnięcie.
Choć z pozoru nader proste, jest juŜ zanadto
złoŜone, by dało się pokonać jednym
szturmem. Trzeba by zaczynać od definicji
brzydoty, a następnie dociekać, czego jej
przydaje komizm; brzydotę atoli równie
trudno jest analizować jak piękno. ToteŜ
spróbujemy posłuŜyć się pewnym fortelem,
który
nieraz
okaŜe
swoją
przydatność.
Postaramy się — by tak rzec — zagęścić
problem spotęgowaniem efektu do tego
stopnia, Ŝe przyczyna stanie się widoczna.
Wyolbrzymimy tedy brzydotę, doprowadzimy
ją do ułomności i zobaczymy, w jaki sposób
moŜna przejść od ułomności do śmieszności.
Jest rzeczą niezaprzeczalną, Ŝe niektóre
ułomności mają nad innymi tę smutną
przewagę, Ŝe śmieszą w pewnych przypad-
kach. Nie będziemy się wdawać w szczegóły.
Poproszę tylko czytelników, by zechcieli sami
dokonać w myśli przeglądu rozmaitych
ułomności, a następnie rozdzielić je na dwie
grupy, po jednej stronie stawiając te, które
natura zbliŜyła do śmieszności, po drugiej zaś
te, które bezwzględnie odstają od niej, a
wtedy, jak sądzę, sami odkryją następujące
prawo: komiczna o k a z a ć się moŜe k a Ŝ d a
ułomność, k t ó r ą osoba
5 — Śmiech
64
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
dobrze zbudowan a potrafi naśladjo-
"wać.
*•-———*i'~
. ,
CzyŜ me wyda się nam wówczas, Ŝe
garbus wygląda jak człowiek, który źle po
prostu się trzyma? Jakby jego plecy skur-
czyło złe nawyknienie, a on sam obstawał
przy wyrobionym przyzwyczajeniu przez
upór, lecz czysto fizyczny, obstawał wskut e k
uszt ywnienia. Niechaj czytelnik polega
teraz wyłącznie na własnych oczach, niechaj
przestanie się zastanawiać, a zwłaszcza
rozumować.
Niech
zatrze
w
pamięci
myślowe naleciałości i postara się odszukać
swe pierwotne, bezpośrednie, naiwne wraŜenie,
a stanie mu przed oczyma właśnie opisany
przez nas człowiek: ktoś, kto chciał
zesztywnieć w takiej postawie i — jeśli
tak moŜna powiedzieć — ciałem zrobić
minę.
'A teraz powróćmy do przedmiotu na-
szych wyjaśnień. Osłabiając śmieszność uło-
mności, powinniśmy uzyskać komiczną brzy-
dotę. JakoŜ śmieszny wyraz twarzy przy-
wodzi nam zaraz na myśl coś usztywnionego,
jak gdyby stęŜałego w ruchliwej zazwyczaj
fizjognomii. Dostrzegamy w niej rodzaj
skurczu, jakiś utrwalony grymas. Czy kaŜdy
wyraz, do którego twarz nawykła, nawet
twarz szlachetna i piękna, sprawia to wraŜe-
nie, jakby kryło się za nim jakieś przyzwy-
czajenie wyrobione raz na zawsze? Tu wypada
zrobić waŜkie rozróŜnienie. OtóŜ kiedy
mówimy o wyrazistym pięknie czy takiejŜe
brzydocie, kiedy stwierdzamy, Ŝe czyjeś
oblicze ma wyraz, to idzie nam o pewien
ustalony być moŜe wyraz, który w naszym
mniemaniu cechuje się jednak zmiennością.
Stałe
jego
znamiona
zachowują
jakąś
chwiejność,
która
pozwala
mgliście
odmalować wszystkie moŜliwe odcienie wy-
raŜanego stanu psychicznego. Podobnie w
oparach wiosennego poranka czuć w gorącym
tchnieniu
zapowiedź
upalnego
dnia.
Tymczasem komiczny wyraz twarzy nie
zapowiada niczego poza tym, co daje. Jest to
grymas jedyny i ostateczny: jakby układ, w
którym skrystalizowało się całe Ŝycie duchowe
danej osoby. Dlatego teŜ oblicze jest tym
komiczniejsze, im bardziej poddaje myśl o
nieskomplikowanej, mechanicznej czynności,
która całkiem pochłonęła ową osobę na
zawsze. Bywają twarze jakby wiecznie
zapłakane, inne — jakby stale roześmiane,
jeszcze inne — jakby zajęte ustawicznym
pogwizdywaniem albo dęciem w niewidzialną
trąbkę. Te twarze są ze wszystkich najbardziej
komiczne. Tu takŜe sprawdza się to prawo,
wedle
66
67
5*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
którego efekt będzie tym komiczniejszy, im
naturalniej da się wyjaśnić jego przyczynę.
Automatyzm,
usztywnienie,
skurcz
na-
wykowy fizjognomii pobudza nas do śmiechu.
Efekt ten zyska atoli na sile, jeŜeli uda się
nam powiązać te znamiona z głębszą przy-
czyną, z p o d s t a w o w y m roztargnien i e m
osoby, jak gdyby jej dusza dala się
zafascynować, zahipnotyzować jakąś prostą
materialną czynnością.
Łatwo teraz pojąć komizm karykatur. Przy
największej regularności rysów, najpełniejszej
harmonii ich linii i najsubtelniejszej ich
ruchliwości,
nie
istnieje
doskonała
równowaga oblicza. Zawsze moŜna w nim
wynaleźć oznakę zapowiadającej się zmar-
szczki, zarys moŜliwego grymasu czy ulubio-
nego skrzywienia, będącego jakby skrzywie-
niem samej natury. Sztuka karykaturzysty na
tym polega, aby pochwycić te niedostrzegalne
niekiedy poruszenia i uczynić je przez
powiększenie widzialnymi dla kaŜdego oka.
Karykaturzysta
tak
wykrzywia
rysy
portretowanych postaci, jakby to one same się
wykrzywiały dochodząc do kresu własnych
grymasów. Pod powierzchowną harmonią
formy odgaduje utajone bunty materii.
Urzeczywistnia
owe
dysproporcje
i
deformacje, które miały istnieć z kaprysu
•f Ctć-JK.
&
f- /-
t,
}''/
<-'
, i+ji,
S k ^ e u
-i^ff. •
natury, lecz które nie osiągnęły niczego,
wyparte wyŜszą siłą. Sztuka karykaturzysty
ma w sobie coś diabolicznego, bo dźwiga
demona, którego powalił anioł. Jest to bez
wątpienia sztuka, która przesadza, jednakŜe
ź
le ją określają ci, co uznali za jej cel
przesadę, istnieją bowiem karykatury o po-
dobieństwie uchwyconym lepiej niŜ w por-
tretach, karykatury, gdzie przesada zaledwie
jest widoczna, i na odwrót, moŜna popaść w
nadmierną przesadę nie uzyskując wcale
karykaturalnego
efektu.
Na
to,
Ŝ
eby
karykatura była komiczna, nie powinna nigdy
wydawać się celem sama w sobie, ale
zwykłym środkiem, którym posługuje się
rysownik
dla
uwidocznienia
deformacji
zaledwie szkicowanych przez naturę. Właś-
68
tSf- fj </t*Sif u
« rc?iit< fr
Jf\
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
nie te deformacje są waŜne, to one pochłaniają
naszą uwagę. I dlatego będzie się ich szukać
nawet
w
nieruchomych
elementach
fizjognomii, w luku nosa albo w kształcie ucha.
Albowiem forma daje nam zarys ruchu.
Widzimy, Ŝe nos robi naprawdę minę,
gdy karykaturzysta zmienia jego rozmiary,
lecz zachowuje kształt, wydłuŜając go na
przykład w tym samym kierunku, w jakim to
zrobiła natura; odtąd równieŜ oryginał będzie
w naszych oczach jakby się wydłuŜał, by
przybrać ten sam grymas. W tym sensie moŜna
rzec, iŜ natura osiąga często efekty
karykaturalne. Jak gdyby owym zuchem,
którym rozwarła usta, zwęziła podbródek,
wydęła policzki, udało się jej dotrzeć do kresu
miny, zmyliwszy czujność powściągliwszej i
rozumniejszej siły. Wówczas to śmiejemy się z
oblicza, które jest — Ŝe tak powiem — swoją
własną karykaturą. Streszczając. Jakąkolwiek
doktrynę wybrałby sobie nasz rozum, i tak
nasza wyobraźnia będzie miała swą gotową
filozofię: w kaŜdym kształcie ludzkim będzie
dostrzegała wysiłek duszy formującej materię,
duszy nieskończenie giętkiej, wiecznie
ruchliwej, nie poddanej sile ciąŜenia, bo to nie
ziemia ją przyciąga. Ze swej polotnej lekkości ,-
djjsza uŜycza coś owemu ciału, które
oŜywia,,,
i to ujd,uchowienie,^którejtą drogą ogarnia
materię, zwiemy właśnie/wdziękiem. Materia"*
~śtawia"wszelako opór i obstaje przy swoim.
Ś
ciąga ^Suszę ku sobie, jak gdyby chciała
przemienić we własną bezwładność i wypaczyć
w automatyzm nieustannie twórczą aktywność
tego wyŜszego pierwiastka, jak gdyby pragnęła
umyślną zmienność ruchów ciała sprowadzić
do wyrobionych i bez-rozumnych nawyków,
ruchliwy wyraz fizjog-nomii utrwalić w stałym
grymasie, a całej osobie narzucić postawę
zatopioną i niejako zakrzepłą w materialności
jakiegokolwiek mechanicznego zajęcia, aby
udaremnić jej oŜywczą styczność z nigdy nie
zamierającym ideałem. A gdy juŜ uda się
materii przytłumić z zewnątrz Ŝycie duszy,
zmrozić jej ruch, przeciwstawić się wdziękowi,
wymusza na ciele efekt komiczny. Gdybyśmy
więc chcieli zdefiniować .komizm przez jego
przeciwieństwo, to winniśmy przeciwstawić go
raczej wdziękowi aniŜeli pięknu. Szukać go
trzeba w drętwocie, a nie w brzydocie
14)
.
IV
Wychodząc od komizmu form przeszliśmy
do komizmu gestów i ruchów. Sformułujmy
wobec tego prawo, które rządzi
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
w naszym przekonaniu tego typu zjawiskami.
Daje się ono wywieść łatwo z dotychczaso-
wych rozwaŜań.
Postawa, g e st y i r u c h y l u d z k i e g o ciała
są śmieszne dokładnie w tej • mierze, w
j a k i e j ciało to p r z y w o d z i L^iiam na
myśl b e z d u s z n y mechanizm. Nie jest w mej
mocy prześledzić to prawo we wszystkich
szczegółach i bezpośrednich zastosowaniach, bo
są niezliczone. AŜeby je sprawdzić wprost,
wystarczy zbadać uwaŜniej dorobek rysowników
humorystycznych wydzielając z niego to, co
naleŜy do karykatury objaśnionej juŜ przez nas
osobno, a takŜe pomijając komizm, który nie
wypływa z rysunku. Nie dajmy się tutaj zwieść
pozorom: komizm rysunkowy jest często
komizmem zapoŜyczonym, i to od literatury,
która łoŜy główne koszty. Chcę przez to
powiedzieć, Ŝe rysownik moŜe przedzierzgnąć
się w satyryka, nawet w wodewilistę, a wtedy
ś
miech wywołują nie tyle same rysunki, ile
przedstawiana przez nie satyra lub scena
komediowa. JeŜeli jednak zwrócić uwagę na
rysunek z gorącym postanowieniem, Ŝe tylko on
będzie nas interesował, to wówczas, jak sądzę,
rysunek okaŜe się tym komiczniejszy, im
dokładniej a zarazem dyskretniej ukaŜe
73
nam w człowieku ruchomą marionetkę.
Sugestia ta musi być dokładna, abyśmy
mogli widzieć wyraźnie, jakby poprzez
przezroczystą szybę, mechanizm schodzący aŜ
do wnętrza osób. Sugestia teŜ musi być
dyskretna, aby cała postać, której kaŜdy
członek zesztywniał w część mechaniczną,
sprawiała nadal wraŜenie istoty Ŝywej. Efekt
komiczny będzie tym bardziej uderzający, a
sztuka rysownika tym doskonalsza, im ściślej
będą splecione ze sobą oba obrazy, osoby i
mechanizmu. Oryginalność zaś talentu
rysownika humorystycznego moŜna by określić
owym szczególnym gatunkiem Ŝycia, jakim
obdarza zwykłą marionetkę. OdłóŜmy jednak
na bok poszczególne zastosowania naszej
zasady i zatrzymajmy się tylko przy jej
najogólniejszych następstwach. Widok
mechanizmu działającego we wnętrzu
postaci przebija z mnóstwa zabawnych
efektów; jest to najczęściej widok krótkotrwały,
gubi się bowiem natychmiast w śmiechu,
który wywołuje. Trzeba wysiłku analitycznej
refleksji, Ŝeby go utrwalić.
Oto dla przykładu orator, którego gesty idą
w zawody z mową. Jakby zazdroszcząc
słowom, gesty biegną cały czas za myślą,
chcąc słuŜyć jej równieŜ ze swej strony za
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
7
4
tłumacza. W takim razie powinny postępować
za
myślami
w
najdrobniejszych
nawet
rozwinięciach. Idea jest czymś, co rośnie,
pączkuje, kwitnie i dojrzewa w trakcie
przemówienia. Nic jej nie powstrzyma,
nigdy się teŜ nie powtarza. Musi zmieniać się
ustawicznie, bo przestać się zmieniać i
przestać Ŝyć jest dla niej jednym i tym samym.
NiechŜe więc gesty tak sarno się oŜywią!
NiechajŜe poddadzą się podstawowemu prawu
Ŝ
ycia, które głosi: nie powtarzać się nigdy! Ale
oto wydaje mi się, Ŝe pewien ruch ręki lub
głowy poczyna okresowo powracać. Gdy
tylko uderzy moją uwagę, gdy ją zdoła
przyciągnąć, tak iŜ będę go wypatrywać, aŜ się
zjawi w przewidzianej' chwili, mimowolnie
się zaraz uśmiecham. Dlaczego? Dlatego,
Ŝ
e mam przed sobą mechanizm działający
automatycznie. To juŜ nie jest Ŝycie, to jest
automat wmontowany w Ŝycie i naśladujący
Ŝ
ycie. To komizm.
Tak samo i gesty, z których śmiać się
nigdy nie przyszłoby nam na myśl, stają się
ś
mieszne z chwilą, gdy tylko ktoś drugi
poczyna je naśladować. Usiłowano tłumaczyć
ten prosty fakt na róŜne skomplikowane
sposoby. A przecieŜ nie trzeba wiele
zastanowienia, by dostrzec, Ŝe stan naszej
7
5
duszy zmienia się co chwila i Ŝe nasze ruchy
nigdy by się nie powtarzały, a przez to nie
nadawały do naśladowania, gdyby oddawały
wiernie najtajniejsze nasze poruszenia, gdyby
Ŝ
yły
naszym
Ŝ
yciem.
Nietrudno
więc
naśladować nas, gdy tylko przestajemy być
sobą. Chcę przez to powiedzieć, Ŝe jedynie to
w
naszych
ruchach
poddaje
się
naśladownictwu, co okazuje się czymś .me-
chanicznie jednostajnym, przez to samo zaś
czymś obcym Ŝywej osobowości. Naśladować
kogoś to nic innego jak uwydatniać te
automatyzmy, którym ten ktoś dał dostęp do
własnej osoby, a więc — niejako z definicji —
to nic innego jak okryć go śmiesznością.
Trudno zatem się dziwić, Ŝe naśladownictwo
pobudza do śmiechu.
JeŜeli jednak naśladowanie ruchów juŜ
samo przez się jest śmieszne, to jeszcze
ś
mieszniejsze stanie się ono wówczas, kiedy
owe ruchy nagiąć bez wykoślawiania do
jakichś mechanicznych czynności, jak np.
piłowanie drzewa, walenie młotem w kowadło
lub pociąganie za sznurek urojonego dzwonka.
Nie znaczy to bynajmniej, Ŝe istota komizmu
tkwi w czymś pospolitym (jakkolwiek jest to
nieodłącznym jej składnikiem). Po prostu
podchwycony gest o wiele bardziej wydaje się
gestem machinalnym,
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
jeśli go moŜna przyporządkować czynności
niezłoŜonej, jakby był mechanicznym z prze-
pisu. Podsuwanie tej mechanistycznej inter-
pretacji musi naleŜeć do ulubionych chwytów
parodysty. Dochodzimy do tego drogą
apriorycznej dedukcji, ale klowni bez wątpienia
wiedzieli o tym intuicyjnie od dawna. \V ten
sposób znajduje rozwiązanie mała zagadka
ukazana przez Pascala w jednej z jego Myśli:
„Dwie podobne twarze, z których Ŝadna
oddzielnie nie pobudza do śmiechu, razem
budzą śmiech przez swoje podobieństwo"
15)
.
Tak samo moŜna by powiedzieć: „Gesty
oratora, z których Ŝaden nie jest śmieszny
oddzielnie,
budzą
ś
miech
przez
swoje
powtarzanie się". Albowiem prawdziwe Ŝycie
nie powinno się nigdy powtarzać. Wszędzie
tam, gdzie następuje powtórzenie, gdzie
występuje
całkowite
podobieństwo,
domyślamy
się
za
przejawem
Ŝ
ycia
działającego juŜ mechanizmu. Przeanalizujmy
wraŜenie, jakie robi na nas widok dwóch
twarzy zanadto podobnych do siebie, a
przekonamy się, Ŝe przywodzi nam na myśl
dwa egzemplarze uzyskane z jednej i tej samej
sztancy albo dwa odciski tej samej pieczęci,
czy teŜ dwie reprodukcje tej samej kliszy, a
więc okazy przemysłowego wyrobu. Nagięcie
Ŝ
ycia do mechanicznego
77
rytmu jest tu prawdziwą przyczyną śmiechu. A
wybuchnie ten śmiech z jeszcze większą siłą, gdy
pokaŜe się nam na scenie nie dwie osoby, jak u
Pascala, ale ich mnóstwo, moŜliwie jak
największą liczbę podobnych do siebie postaci,
które
przechodzą
przez
scenę,
wracają,
puszczają się w tany, kupią się, to
rozpraszają, wykonując przy tyrn te same ruchy
i przybierając te same pozycje. Tym razem
wyraźnie na myśl nam przychodzą marionetki.
Jakieś niewidzialne nici zdają się łączyć członki
wszystkich osób, ramiona, nogi, najdrobniejszy
muskuł jednej twarzy z analogicznym
muskułem drugiej; nieugięte prawa tej
współzaleŜności sprawiają, Ŝe miękkość foim
zaczyna krzepnąć na naszych oczach i wszystko
zastyga w mechanicznych rytmach. Oto cały
sekret tej mało wyrafinowanej rozrywki. Ci,
którzy po nią sięgają, prawdopodobnie nie
czytali nigdy Pascala, z pewnością jednak
dochodzą do ostatecznych konsekwencji owej
myśli, którą zawiera tekst Pascala. A jeśli widok
mechanicznego efektu jest w drugim przypadku
przyczyną śmiechu, to przyczyną tą jest
równieŜ w przypadku pierwszym, tyle Ŝe w
bardziej subtelny sposób.
Posuwając się dalej tą drogą dostrze-
gamy mgliście coraz dalsze, a takŜe coraz
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
7
8
waŜniejsze następstwa tego prawa; prze-
czuwamy niknące w oddali widoki efektów
mechanicznych, wywołanych złoŜonymi po-
czynaniami ludzi, a nie tylko ich najprostszymi
gestami; odgadujemy, Ŝe te najzwyklejsze
chwyty
komediowe,
jak
np.
okresowe
powtarzanie się jakiegoś wyrazu lub sceny,
symetryczne odwracanie ról, postęp niejako
geometryczny wszystkich qui pro quo i wiele
innych zagrań mogą czerpać swą komiczną
moc z tego samego źródła, tak iŜ nawet sztuka
wodewilowa polega być moŜe jedynie na tym,
by nam oddać czysto mechaniczny bieg zdarzeń
ludzkich z zachowaniem wszakŜe pozorów
prawdopodobieństwa, tzn. naocznej giętkości
Ŝ
ycia. Nie uprzedzajmy jednak wyników,
których powinna dostarczyć metodycznie
prowadzona analiza.
Zanim ruszymy w dalszą drogę, pozo-
stańmy tu przez chwilę i rzućmy okiem
wokoło siebie. Jak to zapowiadałem na samym
początku tej pracy, mrzonką byłoby chcieć
wywieść wszystkie efekty komiczne z jednej
prostej formuły. Formuła taka, oczywiście,
istnieje w pewnym sensie, lecz
79
trudno o jej regularne rozwinięcie. Chcę
przez to powiedzieć, Ŝe dedukcja musi za-
trzymywać się co pewien czas na efektach
dominujących i Ŝe kaŜdy z tych efektów staje
się jakby wzorcem, wokół którego rozchodzą
się kręgi podobnych doń, nowych efektów. Te
ostatnie nie dają się wydedu-kować wprost z
owej formuły, komiczne są atoli dzięki swemu
pokrewieństwu z tym, co od niej się
wywodzi. By odwołać się raz jeszcze do
Pascala, określiłbym chętnie drogę, po jakiej
tu porusza się umysł, jako linię krzywą, którą
zbadał i opisał ów matematyk pod nazwą
cykloidy
18)
. Ową krzywą zakreśla punkt
leŜący na obwodzie koła wozu, który
posuwa się po linii prostej: punkt obraca się jak
koło, lecz posuwa się jak wóz. Albo
wyobraźmy sobie długą leśną drogę
poprzecinaną w pewnych odstępach innymi
drogami; na kaŜdym rozdroŜu
obchodzimy wokoło drogowskaz, rzucamy
okiem w rozwierające się przed nami drogi, po
czym powracamy do obranego pierwotnie
kierunku. Właśnie znaleźliśmy się na takich
rozstajach. Słup drogowy, przy którym
trzeba się zatrzymać, obwieszcza, Ŝe podcho-
dzimy do mechaniczności powleka-
j ą c e j Ŝycie
17)
, wyobraźnia wybiega poza ten
centralny obraz w najrozmaitszych kierun-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
fcach. Co to są za kierunki? Dostrzegamy
pośród nich trzy główne. Spenetrujemy je po
kolei, by powrócić do punktu wyjścia i podjąć
wędrówkę po linii prostej.
l. — Przede wszystkim widok mecha-
niczności splatającej się z Ŝyciem kaŜe nam
skręcić ku bardziej mglistemu wyobraŜeniu
j aki egokol wiek usztywnienia narzuconego
zmienności Ŝycia i próbującego dość nie-
zręcznie oddać jego ruch i udać jego polot-
ność. Odgadujemy juŜ, jak łatwo śmieszny
moŜe okazać się ubiór. MoŜna by nawet rzec,
Ŝ
e kaŜda moda jest śmieszna z pewnego
punktu widzenia. Tyle tylko, Ŝe kiedy chodzi o
obecną modę, tak dalece do niej nawykliśmy,
Ŝ
e strój wydaje się nam zrośnięty z osobą,
która go nosi na sobie; nasza wyobraźnia
nie potrafi go od niej oddzielić i nawet
nie przychodzi nam na myśl przeciwstawiać
bezwładną sztywność okrycia Ŝywej giętkości
spowitego w ten sposób jestestwa. Komizm
w tym przypadku pozostaje w stanie utajonym;
na jaw wyszedłby jedynie wówczas, gdyby
niezgodność między okryciem a spowitym
jestestwem, niezgodność naturalna, była tak
ogromna, Ŝe nawet wiekowe sąsiedztwo nie
zdołałoby utrwalić ich połączenia, jak to ma
miejsce np.
w przypadku cylindra. Wyobraźmy sobie atoli
dziwaka, który ubiera się nadal wedle
starodawnej mody: naszą uwagę ściągnie na
siebie wtedy jego strój, który odłączymy
całkiem od osoby, mówiąc przy tym, Ŝe się
p r z e b r a ł a (jakby ubranie nie przebierało), i
ś
mieszne strony mody wyjdą na światło
dzienne.
Zaczynamy teraz dostrzegać pierwsze po-
waŜne trudności, jakie problem komizmu na-
stręcza. Jedną z przyczyn, które miały dopro-
wadzić do tylu błędnych czy niewystarcza-
jących teorii śmiechu, było to, Ŝe wiele rzeczy
ś
miesznych de iur e, nie śmieszy de f ac to, w
ciągłym bowiem uŜyciu zaciera się ich wartość
komiczna. Trzeba dopiero nagłego przerwania
ciągłości, zerwania z modą, by wartość
komiczna odŜyła. Ktoś moŜe wówczas
pomyśleć, Ŝe to przerwanie ciągłości rodzi
komizm, podczas gdy tylko kieruje nań naszą
uwagę.
Jedni
będą
tłumaczyć
ś
miech
zaskoczeni e m
18)
, inni k o n t r a s t e m lub
czymś w tym rodzaju, tworząc definicje,
które śmiało dałyby się zastosować do
niezliczonych przypadków odbierających nam
całkiem ochotę do śmiechu. CóŜ, prawda nie
jest bynajmniej tak prosta.
Doszliśmy wszelako do idei przebrania.
6 — Śmiech
8o
81
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
Ma ona, jak się okazało, niezawodną moc
budzenia śmiechu. Nie od rzeczy będzie
zbadać, w jaki sposób nią się posługuje.
Dlaczego śmiejemy się z włosów, które
zmieniły kolor? Go stanowi o komizmie
czerwonego nosa? Dlaczego śmieszy sam
widok Murzyna? JakŜe kłopotliwe muszą być
takie pytania, skoro psychologowie tej miary, co
Hecker, Kraepelin czy Lipps
19)
, zadawali je
sobie na nowo i za kaŜdym razem odpowiadali
na nie inaczej. Atoli nie wiem, czy nie
najtrafniej rozstrzygnął je w mej przytomności
zwykły
doroŜkarz,
który
nazwał
„nie-
domytym" Murzyna wsiadającego do jego
pojazdu. OtóŜ to, niedomyty! Czarna twarz
byłaby tedy dla naszej wyobraźni twarzą po-
walaną atramentem lub sadzą; w kon-
sekwencji czerwony nos moŜe być jedynie
nosem, który pokryto cynobrem. Jak widać,
przebranie uŜyczyło czegoś ze swych ko-
micznych własności przypadkom, w których
nikt wprawdzie się nie przebiera, jednakŜe
mógłby to śmiało uczynić. Przed chwilą
jeszcze codzienny strój mógł sobie być czymś
odrębnym od samej osoby, nam jednak wy-
dawał się z nią zrośnięty wskutek przy-
zwyczajenia do tego widoku. Teraz znowu
czarne lub czerwone zabarwienie moŜe być
sobie czymś nieodłącznym od skóry, my
wszelako mamy je za sztuczne, poniewaŜ
jest dla nas czymś zaskakującym.
Wyłania to, prawdę mówiąc, szereg
nowych trudności przed teorią komizmu.
Twierdzenie: „Codzienny strój jest częścią
mego ciała", jest czymś niedorzecznym dla
rozumu, niemniej dla wyobraźni jest istną
prawdą. Takimi samymi pewnikami dla
zwykłej wyobraźni będą niedorzeczne dla
mędrkującego rozumu twierdzenia: „Czer-
wony nos jest pomalowanym nosem" lub:
„Murzyn jest białym, który się przebrał".
Istnieje więc jakaś logika wyobraźni, która nie
ma nic wspólnego z logiką rozumu i często
zupełnie jest jej przeciwstawną, którą filozofia
powinna brać jednak w rachubę nie tylko przy
zgłębianiu komizmu, lecz przy wszystkich
tego typu badaniach. Jest to niejako logika
marzenia, ale nie zdanego na kaprysy fantazji
indywidualnej, tylko wyśnionego przez całą
społeczność. Dla jej odtworzenia potrzeba
szczególnego
wysiłku,
który
zerwie
zewnętrzną skorupę powstałą z zalegających
umysł sądów i spiętrzonych w nim idej, by
dojrzeć w sobie płynący, niczym szeroka
struga
podziemnej
wody,
potok
przechodzących w siebie obrazów. To
wzajemne przenikanie obrazów nie jest dzie-
łem przypadku; rządzą nim prawa, a raczej
82
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
przyzwyczajenia, które są dla • wyobraźni
tym, czym jest dla myśli logika.
Pójdźmy tedy za logiką wyobraźni w tym
szczególnym przypadku, który nas zajmuje.
Człowiek, który się przebiera, staje się
komiczny, a takŜe człowiek, który by wyda-
wał się przebranym. Ogólnie rzecz biorąc,
kaŜde przebranie stanie się komiczne, nie
tylko człowieka, lecz całego społeczeństwa,
nawet przebranie przyrody.
Zacznijmy od przyrody. Śmiejemy się z
psa
na
wpół
ostrzyŜonego, z
klombu
sztucznych kwiatów, z lasku, w którym drzewa
oblepiono
wyborczymi
plakatami
itd.
Dlaczego? Szukając powodu przekonamy się, Ŝe
za kaŜdym razem podejrzewamy po prostu
maskaradę. JednakowoŜ komizm jest tu bardzo
osłabiony, bo oddalony zanadto od źródeł. A
gdyby go wzmocnić? Na to trzeba by zawrócić
do źródeł i zbliŜyć obraz pochodny, obraz
maskarady, do pierwotnego obrazu, którym,
jak
pamiętamy,
było
mechaniczne
upozorowanie Ŝycia. Przyroda mechanicznie
upozorowana — oto szczerze komiczny
motyw; fantazja moŜe na nim wykonywać
dowolne wariacje zawsze mając zapewniony
efekt
w
postaci
gromkiego
ś
miechu.
Przypomnijmy sobie dość zabawny ustęp z
Przygód Tartańna w Alpach
20)
, w kto-
rym Bompard usiłuje wmówić w Tartarina (a
po trosze przeto równieŜ w czytelnika), Ŝe
cała Szwajcaria jest wyposaŜona, na kształt
dekoracji teatralnych, w wielką maszynerię i
eksploatowana przez spółkę łoŜącą na jej
wodospady, lodowce i sztuczne przepaści.
Ten sam motyw, chociaŜ utrzymany w innym
tonie, znajdujemy w Novel Notes angielskiego
humorysty Jerome K. Jero-me'a
21)
, gdzie
pewna stara kasztelanka nie chcąc, by dobre
uczynki sprawiały jej wiele zachodu, kaŜe
umieścić w pobliŜu swej siedziby umyślnie
sfabrykowanych dla niej ateistów, których
mogłaby nawracać, czy kilku poczciwców, z
których
zrobiono
pijaków,
by
mogła
wykorzeniać ich wady. Jest takŜe szereg
komicznych zwrotów, gdzie ów motyw
odzywa się dalekim echem, przemieszany ze
szczerą lub udaną naiwnością, słuŜącą mu za
akompaniament. Dla przykładu, powiedzenie
jakiejś
damy,
która
zaproszona
przez
astronoma Cassiniego, by oglądać zaćmienie
księŜyca, przyszła poniewczasie : „Pan Cassini
zechce łaskawie dla mnie jeszcze raz zacząć".
Albo ów okrzyk jednej z postaci Gondineta,
która przybywszy do jakiegoś miasteczka
dowiedziała się o istnieniu wygasłego w
pobliŜu wulkanu: „Mieli wulkan i dopuścili,
by wygasł? !"
22)
8
4
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
Przejdźmy do społeczeństwa. śyjąc w
nim i dzięki niemu, nie moŜemy się po-
wstrzymać od tego, by traktować je jak Ŝywy
organizm. Śmieszyłby przeto obraz poddany
przez myśl o społeczeństwie przebranym, o
społecznej — by tak rzec — maskaradzie.
JakoŜ myśl taka powstaje natychmiast, skoro
tylko spostrzegamy na powierzchni Ŝywej
społeczności coś bezwładnego, wykończo-
nego, gotowego. Znowu mamy do czynienia z
usztywnieniem, które kłóci się z we-
wnętrzną plastycznością Ŝycia. Obrzędowe
strony Ŝycia muszą tedy skrywać w sobie
komizm, który tylko czeka pierwszej spo-
sobności, Ŝeby się ujawnić. MoŜna by rzec, Ŝe
ceremonie są dla społecznego ciała tym, czym
jest dla indywidualnego ciała ubiór. Swoją
waŜkość zawdzięczają temu, Ŝe utoŜsamiamy
je z powaŜnymi rzeczami, z którymi je
sprzęgną! uŜytek, tracą zaś tę waŜkość z chwilą,
gdy wyobraźnia odłączy je od nich. Wskutek
tego wystarczy, by uwaga nasza skupiła się na
obrzędowości
jakiejś
ceremonii,
byśmy
pominęli materię — jak mówią
filozofowie — zatrzymując myśl na samej
formie, a ceremonia ta stanie się komiczna.
Rozwodzić się nad tym jest rzeczą zbyteczną.
KaŜdy doskonale wie, z jaką łatwością na-
bierają komicznej werwy akty społeczne
o zastygłych formach, począwszy od rozdania
nagród, skończywszy zaś na posiedzeniu
trybunału. Ile form i formułek, tyle gotowych
ram, w które wciśnie się komizm.
Atoli równieŜ w tym przypadku moŜna
jeszcze bardziej uwydatnić komizm, gdy
przybliŜyć go do jego źródeł. Od idei prze-
brania, która jest ideą pochodną, wznieśmy się
ku idei pierwotnej, która jest ideą mechanizmu
narzuconego Ŝyciu. JuŜ dokładnie odmierzona
forma kaŜdej ceremonii podsuwa nam podobny
obraz. Wystarczy tylko zapomnieć, co jest
pełnym
powagi
przedmiotem
jakiejś
uroczystości lub ceremonii, by ich uczestnicy
stali się w ruchach podobni do marionetek; bo
owe ruchy są odwzorowaniem bezruchu
formuły. A to jest przecieŜ czysty automatyzm.
Przykładem doskonałego automatyzmu będzie
otóŜ automatyzm urzędnika, podobnego w
swym
urzędowaniu
do
maszyny,
lub
bezduszność przepisów administracyjnych,
działających z mocą nieubłaganego losu i
podszywających się pod prawa natury. Dobre
kilka lat temu zatonął koło Dieppe statek
pasaŜerski.
Kilku
rozbitkom
udało
się
uratować w niewielkiej łodzi; pierwszym
pytaniem celników, którzy dzielnie rzucili się
im z pomocą, było, „czy mają coś do oclenia".
86
87
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
Pewną analogię znajduję — aczkolwiek
myśl jest tu subtelniejsza — w słowach
posła, który interpelował ministra kolej-
nictwa w sprawie zbrodni popełnionej po-
j przedniego dnia w pociągu: „Zbrodniarz po
1
wykończeniu swej ofiary wyskoczył z po-
ciągu naruszając tym przepisy administra-
_
j Mechanizm wtłoczony w przyrodę oraz
j automatyzm narzucony przepisami Ŝyciu
l społecznemu są to dwa typy efektów komicz-
i nych, do których ostatecznie doszliśmy.
Pozostaje nam tylko, gwoli wyciągnięcia
wniosków, połączyć je ze sobą i zobaczyć, co
z tego wyniknie.
Wynikiem takiego połączenia będzie nie-
wątpliwie idea podszywania się czysto ludz-
kich przepisów pod prawa samej natury.
Przypomnijmy sobie odpowiedź, jakiej Sga-
narel udzielił Gerontowi, gdy ten spostrzegł, Ŝe
serce leŜy z lewej, a wątroba z prawej strony
ciała: „Owszem, tak to było niegdyś, aleśmy to
wszystko pozmieniali i obecnie stosujemy w
medycynie zupełnie nową metodę"
23)
. Albo to
konsylium lekarskie przy łoŜu pana de
Pourceaugnac
:
„Rozumowanie,
które
przeprowadziłeś, panie, jest tak uczone i tak
piękne, Ŝe byłoby niemoŜliwością, by chory
nie był melan-
cholikiem i hipochondrykiem; gdyby zaś nim
nie był, powinien nim zostać ze względu na
piękność rzeczy, które powiedziałeś, i trafność
rozumowania, które przeprowadziłeś"
24)
.
Podobnych przykładów moŜna podać krocie;
wystarczyłoby
po
prostu
przywołać
wszystkich lekarzy z Moliera. Jakkolwiek
daleko miałaby iść tutaj fantazja komiczna,
rzeczywistość nieraz stara się ją przewyŜszyć.
I gdy pewnemu współczesnemu filozofowi,
który posuwał się w swych argumentach do
ostateczności, zwrócono uwagę, Ŝe jego
rozumowania, zbudowane nienagannie, mają
przeciw sobie doświadczenie, odparł on na to
niezwykle prosto: „Doświadczenie nie ma
racji"
25)
.
Myśl,
Ŝ
e
moŜna
przepisami
regulować
Ŝ
ycie,
jest
bowiem
bardziej
rozpowszechniona, niŜ się na ogół wydaje;
zresztą jest na swój sposób naturalna,
jakkolwiek na jej ślad naprowadził nas chwyt
czysto retoryczny. MoŜna by rzec, Ŝe odsłania
ona kwintesencję pedantyzmu, który nie jest w
gruncie
rzeczy
niczym
innym,
jak
sztucznością sięgającą po laur naturalności.
Słowem, idzie tu — od idei sztucznej
m e c h a n i z a c j i ludzkiego ciała, jeśli wolno
tak powiedzieć, po ideę zastąpienia rzeczy
naturalnych sztucznymi — o ten sam efekt,
88
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
coraz bardziej tylko subtelny. Logika coraz
mniej ścisła, podobna coraz bardziej do logiki
snów, przenosi ten sam stosunek w coraz
wyŜsze sfery, na coraz mniej materialne
człony, tak iŜ przepis administracyjny staje
się w końcu dla prawa przyrodniczego albo
moralnego tym, czym jest — przykładowo —
gotowe ubranie dla Ŝywego ciała. Tak wiec
doszliśmy do kresu pierwszego z trzech
kierunków, w które mieliśmy się zapuścić. A
teraz udajmy się w drugim kierunku i
popatrzmy, dokąd nas zawiedzie.
2. — Mechaniczność powlekająca Ŝycie,
to był nasz punkt wyjścia. Skąd brał się
komizm w tym wypadku? Ano stąd, Ŝe Ŝywe
ciało sztywniało w maszynę. A więc to
Ŝ
ywemu ciału jesteśmy skłonni przypisywać
doskonałą giętkość, nieznuŜoną ruchliwość
nigdy
nie
zamierającego
pierwiastka.
Wszelako owa ruchliwość przynaleŜałaby
raczej duszy niŜeli ciału, byłaby ruchliwością
płomienia Ŝyciowego, który roznieca w nas
pierwiastek wyŜszy, a który prześwieca przez
ciało nieomal przezroczyste. JeŜeli w ciele
ujrzymy tylko wdzięk i gibkość, przeoczymy
wówczas to wszystko, co stanowi o jego
cięŜarze, oporności, o jego materialności;
zapominamy chętnie o ma-
terialności ciała, by myśleć jedynie o jego
Ŝ
ywotności, Ŝywotności przydzielanej przez
wyobraźnię samej zasadzie Ŝycia intelektual-
nego i moralnego. Przypuśćmy jednak, Ŝe
uprzytomniono nam tę materialną stronę
ciała. Przypuśćmy, Ŝe ciało zamiast mamić
nas lekkością oŜywiającego je pierwiastka,
staje się na naszych oczach cięŜką i krępującą
powłoką, wciąŜ przypominającym o sobie
balastem, który przykuwa do ziemi duszę
wprost rwącą się do odlotu. A wówczas ciało
będzie dla duszy tym, czym było dla ciała
przed chwilą ubranie, bezwładną materią
przytłaczającą
Ŝ
ywą
energię;
wraŜenie
komizmu zjawi się natychmiast z chwilą, gdy
zdamy sobie sprawę wreszcie z tego
przytłoczenia; uzyskamy to wraŜenie nade
wszystko wtedy, gdy pokaŜe się nam duszę
d r ę c z o n ą potrzebami ciała —
L
jednej
strony pierwiastek osobowy i duchowy,
obdarzony urozmaiconą rozumnie energią, z
drugiej zaś to ciało w sposób głupi jedno-
stajne, wtrącające się we wszystko i prze-
szkadzające z uporem maszyny; im bardziej
wymagania ciała będą małostkowe i im
częściej będą się powtarzać, tym mocniejszy
będzie efekt. Ale to jest tylko kwestią stopnia.
Ogólne prawo tych zjawisk moŜna by
zamknąć w następującej formule: Komicz-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
ny j e s t kaŜdy wypadek, który zwraca
nas zą
uwagę
na
stronę
f iz y c z ną
óToTryTTTodćzas gdy w grę wchodzi
j jej s t r o n a duchowa.
:
Dlaczego śmiech wywołuje mówca, który
kichnął w najbardziej patetycznym miejscu
swej przemowy? Skąd pochodzi komizm
zdania, które padło w mowie pogrzebowej:
„Był wzorem cnót Lutyłości". Ano stąd, Ŝe
jiasza uwaga jest raptownie przeniesiona
z^duszy na ciało. Licznych na to przykładów
dostarcza Ŝycie codzienne. Kto nie chce sobie
zadawać trudu ich wyszukiwaniem, niechaj
otworzy pierwszy z brzegu tom Labiche'a, a
wnet natknie się na podobne zjawisko. Oto
mówca, którego najpiękniejsze okresy rozbija
gwałtowny ból zębów
26)
; gdzie indziej znów
postać, która nie moŜe odezwać się słowem
nie skarŜąc się zarazem na zbyt wąskie buciki
lub za ciasny pasek
27)
. Wszystkie te przykłady
nasuwają jeden obraz: osoby krępowanej
własnym ciałem. JeŜeli nadmierna tusza jest
czymś uciesznym, to zapewne dlatego, Ŝe
przywołuje podobny obraz. I na tym teŜ polega
niejaka śmieszność nieśmiałości. Nieśmiały
sprawiać moŜe wraŜenie osoby, której po
prostu ciało zawadza i która rozgląda się
dokoła, gdzie by je schować.
Dlatego to poeta tragiczny unika starannie
wszystkiego, co mogłoby ściągnąć naszą
uwagę na materialne rysy jego bohaterów.
Gdy tylko dojdą troski cielesne do głosu,
zaraz moŜna się obawiać komicznych tonów.
ToteŜ bohaterowie tragedii nie jedzą, nie piją,
nie grzeją się przy ogniu. A nawet, jeśli to
moŜliwe, nie siadają. Usiąść pośrodku tyrady,
toŜ byłoby to przypomnieniem, Ŝe się ma
ciało! Napoleon, który czasem bywał dobrym
psychologiem, zauwaŜył, Ŝe juŜ od samego
siadania tragedia przemienia się w komedię.
A oto jego własne słowa na ten temat
zachowane w Dzienniku barona Gourgaud
(mowa o spotkaniu z królową Prus nazajutrz
po bitwie pod Jena): „Przyjęła mnie tonem
tragicznym, jak Chimena: Sprawiedliwości!
Sire! Sprawiedliwości! Magdeburg ! etc. —
ciągnęła dalej w tym tonie, który mnie
wprawiał w zakłopotanie. W końcu, aby
zmusić ją do zmiany zachowania, poprosiłem,
Ŝ
eby usiadła. Nic innego nie moŜe lepiej
przeciąć sceny tragicznej: kiedy się siada,
tragedia przechodzi w komedię"
28)
.
A teraz poszerzmy ten obraz — c i a ł a
g ó r u j ą c e g o n a d d u s z ą ; otrzymamy wnet
coś bardziej ogólnego — z e w n ę t r z n ą formę
us i ł uj ą c ą zdobyć przewagę nad g ł ę b o k ą
treścią, literę t ł u m i ą c ą
93
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
ducha. CzyŜ komedia nie stara się nam
poddać tej właśnie idei, ilekroć ośmiesza
jakiś zawód? Adwokatowi, sędziemu, leka-
rzowi kaŜe rozprawiać tak, jakby to drobnostką
było zdrowie albo sprawiedliwość,
istotnym zaś istnienie lekarzy, sędziów,
adwokatów oraz skrupulatne przestrzeganie
zewnętrznych form kaŜdej profesji. W ten
sposób środek poczyna górować nad celem,
forma nad treścią, a profesja nie jest juŜ
stworzona na uŜytek ogółu, tylko ogół na
uŜytek profesji. Ustawiczna troska o formę,
machinalne stosowanie przepisów wytwa-
rzają coś w rodzaju profesjonalnego automa-
tyzmu, analogicznego do tego, który przy-
zwyczajenia cielesne narzucają duszy, i jak on
równie śmiesznego. Licznych na to przykła-
dów dostarcza teatr. Nie zgłębiając szcze-
gółowo wariantów owego tematu, przytoczmy
kilka zdań, które określają go całkiem prosto.
„Naszym obowiązkiem jest wyłącznie leczyć
ludzi podług zasad sztuki" — powiada
Pan Biegunka w Chorym z urojenia
29)
; czytając
natomiast Miłość lekarzem słyszymy doktora
Pyskatego: „Lepiej jest umrzeć zgodnie z
prawidłami, niŜ odzyskać zdrowie wbrew
prawidłom". „Bez względu na to, co się
moŜe zdarzyć, formy winny być zachowane"
— w tej samej komedii mówi doktor Utrupisz,
zaś doktor NoŜyk, jego konfrater, podaje tego
powody: „Jeden człowiek na świecie mniej,
jeden więcej, to nie ma znaczenia; natomiast
zaniedbana
formalność
wyrządza
cięŜką
szkodę całemu ciału lekarskiemu"
3
°'
)
. Nie mniej
wymowne jest odezwanie sędziego Gąski,
jakkolwiek zawiera myśl nieco inną: „Fo-
orma, uwaŜa Wasza Dostojność, fo--orma!
Niejeden, który śmieje się z sędziego w
kubraku, zadrŜy na sam widok prokuratora w
todze. Fo-orma, o, fo-orma!"
31)
I oto mamy
pierwsze zastosowanie prawa, które w miarę
postępu naszych badań rysować się nam
będzie coraz jaśniej. Gdy muzyk ze swego
instrumentu dobywa jakiś dźwięk, to za nim
jakby same z siebie idą równieŜ inne, nie tak
silne jak on, powiązane juŜ określonymi
stosunkami i nadające mu wskutek tego
połączenia właściwą barwę; są to tony
składowe—jak
mówi
się
w
akustyce—
podstawowego dźwięku. CzyŜ nie jest po-
słuszna podobnemu prawu fantazja komiczna,
nawet
w swych najniedorzeczniej-szych
wymysłach? Rozpatrzmy przykładowo jedną
taką komiczną nutę: zewnętrzną formę
usiłującą zdobyć przewagę nad głęboką
treścią. Jeśli nasze analizy były ścisłe,
powinna ona zawierać następujące tony skła-
dowe: ciało dręczące ducha, ciało górujące
95
94
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
nad duchem. A zatem skoro tylko poeta ko-
miczny dobędzie ze swojej lutni pierwszy
dźwięk, instynktownie i mimowolnie zaraz
dołączy doń drugi. Innymi słowy, powiększy
ś
mieszność p r o f e s j o n a l n y c h p o c z y n a ń
o ś m i e s z n o ś ć c z y n n o ś c i fizycznych.
Sędzia Gąska, wkraczający na scenę, jąka
się — czyŜ nie po to, by tym jąkaniem pomóc
nam w zrozumieniu swoistego fenomenu,
jakim jest zakamienialy umysł, widoczny w
całym jego zachowaniu? JakieŜ to tajemne
pokrewieństwo łączyć moŜe wadę fizyczną z
ograniczeniem duchowym? A moŜe znów
chodzi tylko o to, by ta maszyna do wydawania
wyroków okazała się równocześnie maszyną
do rzucania słów? Mniejsza o przyczynę. W
kaŜdym razie Ŝaden inny ton składowy lepiej
nie mógł uzupełnić podstawowego dźwięku.
Molier pokazując na scenie dwóch ko-
micznych doktorów, Stękałę i Pyskatego, kaŜe
w sztuce Miłość lekarzem jednemu z nich
mówić powoli, tak by swe słowa sylaba po
sylabie skandował, drugiemu natomiast obracać
szybko językiem. Taki sam kontrast rzuca się
w oczy u adwokatów pana de Fourceaugnac.
Zwykle w rytmie słów tkwi ta fizyczna
osobliwość, która ma uzupełniać
97
ś
mieszność profesjonalnych poczynań. Tam
zaś, gdzie autor podobnej wady nie wskazał,
rzadko kiedy sam aktor nie postara się jej
sobie dorobić.
Istnieje więc jakieś naturalne i przyjęte w
sposób naturalny pokrewieństwo między tymi
dwoma
obrazami,
których
bliskość
ukazywaliśmy,
między
duchem
nierucho-
miejącym w pewnych formach a ciałem
sztywniejącym wskutek pewnych wad. OtóŜ
gdy coś naszą uwagę odwróci juŜ to od
głębokiej treści ku zewnętrznej formie, juŜ to
od strony duchowej ku fizycznej stronie, w
obu wypadkach to samo wraŜenie przekazane
jest wyobraźni, ten sam rodzaj komizmu
dochodzi w obu wypadkach do głosu. Jak
dotąd, trzymaliśmy się wiernie naturalnego
kierunku wyobraźni, który ona zakreśla w
swym pędzie. Jest to, Ŝe przypomnę, drugi z
trzech kierunków, które wskazywał nam obraz
centralny.
Przed
nami
pozrstał
ostatni.
Przemierzyć go wypadnie nam teraz.
3. — Powróćmy po raz -ostatni do cen-
tralnego obrazu: mechaniczności powlekają-
__cei_Ŝy£J£» Istotą Ŝywą7 o Eorą tu chodziło,
była istota ludzka, osoba. Urządzenie me-
chaniczne jest natomiast rzeczą. Śmiech tedy
budziło natychmiastowe przeobraŜenie osoby
1 — Śmiech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
w rzecz (jeśli tylko ktoś zechce spojrzeć na ten
obraz pod takim kątem). Atoli odstąpmy od idei
mechanizmu, idei tak ścisłej, i przejdźmy do
idei szerszej, idei rzeczy w ogóle. Otrzymamy
nowy ciąg komicznych obrazów, które wyjdą na
jaw zacierając kontury poprzednich i zawiodą
do nowego prawa. Oto ono: Jsmiejemy
się_,_za k a Ŝ d y m razem, ilekr oć os o b a
sp.La.wia.joja, nas "wrarŜ e n i e r z e czy.
Ś
miejemy się z Sancho Pansy, którego
powalonego na płachtę podrzucano do góry jak
piłkę. Śmiejemy się z barona Miinchhau-sena
przemienionego w kulę armatnią i szybującego
w przestworzach. Być moŜe jednak popisy
cyrkowych klownów byłyby dla tego prawa
najlepszym sprawdzianem. Trzeba by tylko, co
prawda, abstrahować od wszelkich facecji
ozdabiających przedmiot popisu i skupić się na
samym przedmiocie — postawie, skokach,
ruchach, stanowiących to, co w sztuce błazna
jest
swoiście
„błazeń-skiego".
Zaledwie
dwukrotnie mogłem obserwować ten rodzaj
komizmu w czystej postaci i w obu
wypadkach odniosłem to samo wraŜenie. Za
pierwszym razem klowni biegali tam i z
powrotem, potrącali się, wywracali, odbijali od
siebie w jednostajnie przyspieszonym rytmie, z
widocznym zamysłem,
99
by osiągnąć cr escendo. Owe p o d s k o k i
coraz bardziej przykuwały uwagę publicz-
ności, aŜ zapomniała pomału, Ŝe ma przed
sobą ludzi z krwi i kości, i myślała raczej o
walących się i zderzających ze sobą pa-
kunkach. Złudzenie było później jeszcze
dokładniejsze. Kształty poczęły się za-
okrąglać, ciała toczyć i niemal zwijać się w
kule. Wreszcie powstał obraz, ku któremu cała
ta scena zmierzała bezwiednie, obraz wielkich
pił gumowych zewsząd rzucanych na siebie.
Druga scena, bardziej jeszcze prostacka,
była nie mniej pouczająca. Zjawiło się dwóch
ludzi o ogromnych głowach, całkiem łysych
czaszkach, uzbrojonych w potęŜne laski i
zaczęło nimi na przemian okładać się po
łbie. Tu takŜe dało się zauwaŜyć owo
stopniowanie. Po kaŜdym ciosie ciało stawało
się jakby bardziej ocięŜałe i powolne, coraz
większą ogarnięte drętwotą. Uderzenia stawały
się coraz rzadsze, za to coraz cięŜsze i
głośniejsze. Czaszki dudniły niesamowicie
wśród ciszy zalegającej widownię. Wreszcie oba
ciała odrętwiałe i znieruchomiałe, proste jak
drut, nachyliły się ku sobie, lagi po raz ostatni
padły na głowy z odgłosem olbrzymich
cepów walących w belki dębowe i
wszystko to runęło na ziemię. W tej samej
chwili stała się jasna
7*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
100
sugestia, którą obydwaj artyści starali się
stopniowo wpoić widzowi: „Przemienimy się
za chwilę, juŜ przemieniliśmy się w drewniane
manekiny".
Jak widać, jakiś ciemny instynkt pozwala
nawet niewyrobionym umysłom przeczuć
najbardziej subtelne wyniki psychologicznych
badań naukowych. Wiadomo juŜ, Ŝe za pomocą
sugestii
moŜna
wywoływać
u
za-
hipnotyzowanego pacjenta halucynacyjne
wizje; powie się jemu, Ŝe ptak mu przysiadł na
ręku, to spostrzeŜe ptaka, a nawet zobaczy go,
jak odlatuje. Na to jednak trzeba, by sugestia
zawsze
była
przyjmowana
z
podobną
łatwością. Często magnetyzer osiąga cel
powoli, stopniowo. Zacznie więc od przed-
miotów rzeczywiście spostrzeganych przez
pacjenta i spróbuje postrzeŜenie to z wolna
zamącić; następnie, krok po kroku, wyłaniał
będzie z tego zamętu dokładny kształt
przedmiotu, którego halucynację pragnie wy-
wołać. To właśnie przydarza się przed zaśnię-
ciem wielu osobom, gdy widzą, jak z bez-
kształtnych i płynnych, kolorowych mas za-
legających pole widzenia wyłaniają się nie-
postrzeŜenie najrozmaitsze przedmioty. Stop-
niowe przejście od mętnego do wyraźnego
obrazu naleŜy więc bezsprzecznie do sugestii.
Myślę, Ŝe moŜna by odnaleźć go na dnie
wielu sugestii komicznych, szczególnie w pła-
skim komizmie, gdzie na naszych oczach
zdaje się dochodzić do skutku przemiana osób
w rzeczy. Istnieje jeszcze wiele innych,
bardziej dyskretnych chwytów, będących na
przykład w uŜyciu u poetów zmierzających
bezwiednie być moŜe do tego samego celu.
MoŜna dzięki stosownemu rozkładowi ryt-
mów, rymów i niedorymków ukołysać naszą
wyobraźnię, wprawić ją w miarowy rytm
powtarzalnością i przygotować tą drogą na
przyjęcie podsuniętej wizji. Wsłuchajmy się
w te melodyjne wiersze Regnarda i zobaczmy,
czy ulotny obraz m a n e k i n a nie przemknie
zaraz przez scenę naszej wyobraźni :
...Plus, ii doit a maints particuliers La
somme de dix mil une livre une obole, Pour l'avoir
sans relache im an sur są parole Habillć, yoiture,
chauffe, chaussć, gantć, Alimcnte, rasś, dćsaltćre,
porte
32
)
Coś podobnego spotykamy w kuplecie
Figara (jakkolwiek chodzi tu prawdopodobnie
o poddanie obrazu raczej zwierzęcia niŜ
rzeczy): „[Hrabia] CóŜ to za człowiek? —
[Figaro, Ŝywo] Śliczny, gruby, krótki, młody
staruszek, szpakowaty, uczerniony, wygolony,
chytry, zuŜyty, przeŜyty, który węszy,
szpera,"" stęka i łaje bez przerwy"
8S)
.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
102
Pomiędzy tymi dość rubasznymi scenami a
owymi subtelnymi sugestiami jest jeszcze
miejsce dla niezliczonych zabawnych efektów,
które daje mówienie o ludziach jak o
zwykłych rzeczach. Oto dwa przykłady, które
wybrałem ze sztuk Labiche'a, a których jest
tam krocie. Pan Perrichon wsiadając do
wagonu upewnia się, czy nie pogubił swych
paczek: „cztery, pięć, sześć — przelicza je
zatem — Ŝona siedem, córka osiem i ja
dziewięć"
34)
. W innej sztuce ojciec
przechwala się wiadomościami córeczki:
„Bez zająknienia wyliczy wszystkich królów
francuskich, którzy mieli miejsce"
3S)
. Ów
zwrot k t ó r z y mieli miejsce nie przemienia
królów w rzeczy, upodabnia ich wszakŜe do
bezosobowych zaszłości.
W związku z tym ostatnim przykładem
jedno podkreślę: zgoła nie trzeba posuwać się
do ostateczności przy utoŜsamianiu osoby z
rzeczą, aby wywołać efekt komiczny —
wystarczy ruszyć tą drogą pozorując na
przykład zamianę osoby na funkcję przez nią
sprawowaną. Przytoczę tu słowa pewnego
mera wiejskiego z powieści Abouta: „Pan
Prefekt, który darzył nas zawsze niezmienną
Ŝ
yczliwością, jakkolwiek od 1847 roku
zmieniono go juŜ kilkakrot-
nie...
103
Wszystkie tego rodzaju powiedzonka
zbudowane są wedle tego samego wzorca.
Skoro znamy ich formułę, moglibyśmy
układać je teraz bez końca. Atoli sztuka
nowelisty lub wodewilisty nie polegali
tylko na układaniu słów. Najtrudniejszą
rzeczą jest nadanie słowom sugestywnej siły,
uczynienia ich wiarogodnymi. Dajemy zaś im
wiarę tylko wtedy, gdy nam zdają się
wypływać z poszczególnych stanów duszy lub
iść w parze z okolicznościami. W ten sposób
dowiadujemy się, Ŝe pan Perrichon był
niezmiernie poruszony udając się w swą
pierwszą w Ŝyciu podróŜ; a znów wyraŜenie
„mieć miejsce" naleŜy cło tych, które niezli-
czoną ilość razy musiały padać z ust dziew-
czynki przepowiadającej swe lekcje przed
ojcem, i dlatego kojarzy się nam ono z odpo-
wiedzią szkolną. Wreszcie zachwyt nad
machiną administracyjną moŜe zajść aŜ tak
daleko, iŜ wydaje się wszystkim, Ŝe u prefekta
nic się nie zmieniło, gdy zmieniło się jego
nazwisko, i Ŝe urząd jest pełniony
niezawiśle od urzędnika.
Zbyt oddaliliśmy się jednak od pierwotnej
przyczyny śmiechu. Tak juŜ się składa, Ŝe
jakaś forma komiczna, sama przez się
niepojęta, daje się zrozumieć dopiero przez
swe podobieństwo z drugą formą
" 36)
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
104
ś
mieszącą nas wskutek swego pokrewieństwa z
trzecią i tak dalej, i tak dalej. ToteŜ
najjaśniejsza i najgłębsza analiza psycho-
logiczna z konieczności musi chybić celu,
jeŜeli nie trzyma się nici, wzdłuŜ której
wraŜenie komiczne wędrowało z jednego
krańca danego ciągu na drugi. SkądŜe jednak
ta ciągłość, to postępowanie uparte do przodu?
CóŜ to za nacisk, cóŜ za dziwny napór posuwa
komizm ku coraz to nowym obrazom, coraz
odleglejszym od jego źródeł, aŜ w końcu
rozdrabnia się i gubi w nieskończenie
odległych analogiach? A jakaŜ z kolei siła
dzieli gałęzie drzewa na gałązki, na korzonki
zaś jego korzenie? OtóŜ to samo nieuniknione
prawo zmusza w obu wypadkach Ŝywą
energię, by w tak małym czasie, jaki jej
przyznano, zajęła tyle przestrzeni, ile zdoła.
Taką Ŝywą energią jest właśnie fantazja
komiczna, osobliwa roślina wyrosła bujnie na
skalistych częściach gruntu
społecznego,
czekająca chwili, gdy kultura pozwoli jej iść w
zawody
z
najbardziej
wyrafinowanymi
płodami artystycznymi. Co prawda, daleko cło
wielkiej sztuki stąd, dokąd zaprowadziły nas
omawiane przykłady komizmu. Ale juŜ w
następnym rozdziale zbliŜymy się
105
do niej znacznie, jakkolwiek nie całkiem.
PoniŜej sztuki leŜy sztukmistrzostwo. Wkro-
czymy teraz w strefę sztuczek, dzielącą
przyrodę od sztuki. Pomówimy o wodewili-
stach i ludziach dowcipnych.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
R o z d z i a ł d r u g i
Komizm sytuacyjny i
słowny
Dotąd szukaliśmy komizmu w formach,
postawach i ruchach. Teraz bodziemy go
wypatrywać w czynach oraz w sytuacjach.
Łatwo zresztą napotkać ten rodzaj komizmu w
powszednim Ŝyciu, gdzie nie daje się jednak
analizować najlepiej. Jeśli prawdą jest, Ŝe teatr
ukazuje
Ŝ
ycie
w
powiększeniu
i
w
uproszczeniu, to komedia mogłaby w tej
osobliwej materii dać nam więcej wskazówek
niŜ Ŝycie. Być moŜe powinniśmy się posunąć
w
upraszczaniu
dalej
i
wrócić
do
najdawniejszych wspomnień, w grach, które
tak bawią dziecko, doszukując sig pierwszego
zarysu kombinacji, które budzą śmiech u
dorosłych. Zbyt często mówimy o uczuciach
radości i smutku w ten sposób, jakby od razu
juŜ dojrzałe na świat przychodziły, jakby
Ŝ
adne z nich nie miało własnych dziejów. Zbyt
często nie zauwaŜamy nawet w większości
naszych silnych wzruszeń, ile w nich jest —•
by tak rzec —
107
dzieci ęcości. Gdyby się przyjrzeć im z bliska,
wiele obecnych radości okazałoby się jedynie
wspomnieniami radości minionych! Kto wie,
co pozostałoby z naszych wzruszeń, gdyby
sprowadzić
je
tylko
do
tego,
cośmy
rzeczywiście odczuli, i oddzielić je od
zapamiętanych doznań? KtóŜ to wie, czy od
pewnego wieku nie okazujemy się juŜ
nieczułymi na świeŜe i nowe radości, czy
najmilsze uciechy dojrzałego człowieka
mogą być czym innym niŜ wskrzeszonymi
uczuciami dzieciństwa, coraz rzadziej nas
owiewającym wonnym tchnieniem lat
minionych. Jakkolwiek rozstrzygnięto by to
dość ogólne zagadnienie, jeden jego punkt jest
niepodwaŜalny: nie moŜna przekreślić
ciągłości między przyjemnością, jaką ma
dziecko z zabawy, a tą samą przyjemnością,
jaką odczuwa dorosły. Ko_^_... media jest
zabawą, zabawą udającą Ŝycie. Dzieci
bawią się lalkami i marionetkami, poruszając
nimi za pomocą sznurków, i być moŜe
równieŜ my w niciach zawiązujących sytuacje
komediowe powinniśmy doszukiwać się tych
samych, choć w długim uŜyciu ścieńczonych
sznurków? Ruszmy więc w drogę wychodząc
od
zabaw
dziecinnych.
Prześledźmy
ów
nieznaczny postęp, skutkiem którego w
rękach dziecka
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
io8
marionetki poczynają rosnąć, oŜywiać się i
dochodzić w końcu do tego chwiejnego stanu,
kiedy przeobraŜają się w ludzi pozostając wciąŜ
marionetkami. Mielibyśmy tedy do czynienia z
bohaterami komedii. MoŜna na nich sprawdzić
prawo, które zdołaliśmy przewidzieć w
poprzednich analizach, a którym określimy
wodewilową sytuację: korrncz,ny będzie kaŜdy
ciąg c zy_n ów_ jLzd-ax-zen7 'TCfo^rfnarzuc i na
m Tluzję Ŝycia., a zjirazem wyraźne
"poczucie m e c h a n i c zn e g o u kł a d u ; "
1. — S p r ę Ŝyn o w y di abełek. Jako
dzieci bawiliśmy się wszyscy diabełkiem
wyskakującym z pudełka; przyduszany zaraz
się prostował, niŜej spychany wyskakiwał
wyŜej, przykrywany wieczkiem często potrafił
nawet je wywaŜyć. Nie wiem, jak bardzo
starodawna jest owa zabawka, lecz sposób
zabawy, którego dostarcza, z pewnością jest
odwieczny. Na upór odpowiada się tutaj
uporem, z których jeden, czysto mechaniczny,
daje w końcu za wygraną, a drugi szczerze
tym się bawi. Tak samo bawi się kot z myszą,
gdy puszcza ją co pewien czas jak spręŜynę,
by zaraz ją powstrzymać uderzeniem łapy.
Przejdźmy teraz do teatru. A zaczniemy
109
oci teatrzyku Guignola. Jak tylko Komisarz
zaczyna się awanturować, zaraz dostaje jak
trzeba, a więc kijem, co go powala na ziemię.
Wstaje, następny cios znowu go zwala z nóg.
Po nowej recydywie nowa kara. W jedno-
stajnym rytmie spręŜającej się i rozpręŜającej
spręŜyny Komisarz pada, wstaje, pada, a
ś
miech na widowni coraz potęŜniejszy.
Wystawmy sobie spręŜynę tym razem du-
chowej natury. Myśl, która ciśnie się na usta,
którą.chce się stłumić, która jednak wyrywa
się skutecznie... Potok słów, który z ust się
leje, który się tamuje, który mimo to płynie
dalej... Mamy oto nowy obraz siły, która
stawia opór zwalczającej ją drugiej sile.
Wszelako obraz ten utracił swoją ma-
terialność. Opuściliśmy juŜ teatrzyk Guignola i
znaleźliśmy się na prawdziwej komedii.
Wiele scen komicznych moŜna sprowa-
dzić do tego prostego typu. W MałŜeństwie Z
musu
37)
komizm sceny między Sgana-relem a'
Pankracym bierze się z konfliktu powstałego
między zamiarem Sganarela, który pragnie
zmusić filozofa do słuchania, a uporem
Pankracego, który jest istną, funkcjonującą
automatycznie maszyną do mówienia. W
miarę
jak
scena
ta
postępuje,
obraz
spręŜynowego diabełka zarysowuje się coraz
bardziej, do tego
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
stopnia, Ŝe same postacie w końcu nabierają
podobnego ruchu, kiedy to Sganarel raz po
raz wypycha Pankracego za kulisy, ten zaś raz
po raz powraca na scenę dla podjęcia
przerwanej przemowy; i gdy Sga-narelowi
nareszcie udało się zatrzasnąć za Pankracym
drzwi domu (powinienem powiedzieć—
wieczko pudełka), głowa filozofa ukazuje się
po chwili w oknie, jakby zdołała wieko
wysadzić.
Podobną grę sceniczną oglądamy w
Chorym z urojenia. ObraŜona przez Argana
medycyna grozi mu — pod postacią Pana
Czyściciela — wszystkimi moŜliwymi choro-
bami. Za kaŜdym razem, gdy Argan wstaje z
fotela, jakby chcąc zamknąć usta Czyści-
cielowi, ten znika niczym pociągnięty za
kulisy, by po chwili niejako znów pchnięty
spręŜyną wychynąć zza nich z nowym
złorzeczeniem. Raz po raz rzucany Ŝałosny
okrzyk „Panie doktorze!" podkreśla wszystkie
momenty tej farsy.
Oto spręŜyna — napięta, odskakuje, by
ponownie się napręŜyć. Co w tym obrazie jest
najistotniejsze? Przyjrzyjmy się mu z bliska, a
dostrzeŜemy
jeden
z
najpospolitszych
chwytów komedii klasycznej, powtórzenie.
Na czym polega komizm płynący z po-
wtarzania róŜnych słów na scenie? Daremnie
szukalibyśmy teorii komizmu, która dałaby
zadowalającą odpowiedź na tak proste
pytanie. Zagadnienie pozostanie zaś nie
rozstrzygnięte dopóty, dopóki zechce się
tłumaczyć jakiś zabawny rys nim samym w
oderwaniu od tego, co nam sugerował.
Nigdzie indziej tak bardzo nie zdradza
swego niedostatku powszechnie stosowana
dziś metoda, jak tutaj. Prawda zaś jest taka, Ŝe
z wyjątkiem kilku szczególnych przypadków,
do których później powrócę, powtórzenie słowa
nie jest śmieszne samo przez się. Pobudza nas
do śmiechu dlatego, Ŝe symbolizuje pewną
osobliwą grę duchowych Ŝywiołów, które same
są symbolem gry czysto materialnej. Jest to
zabawa kota z myszą, zabawa dziecka ze
spręŜynowym diabełkiem wyskakującym z
pudełka,
lecz
zabawa
wyrafinowana,
uduchowiona, przeniesiona w sferę uczuć i
myśli. Sformułujmy więc prawo, które określa,
według mnie, najwaŜniejsze efekty komiczne
wynikające z powtarzania słów na scenie:
WJcomicznympjowla-r z a n i u słów są na
ogół obecne dwa elementy, t ł u m i o n e
uczucie, które gwał-Townie się rozpręŜa,
oraz myśl, k t ó r a bawi się ponownym
tłumieniem uczucia.
III
IIO
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
112
Gdy Doryna opowiada Orgonowi o nie-
domaganiach jego Ŝony, ten zaś przerywa jej
ustawicznie pytaniem o zdrowie Tar-tuffe'a
88)
,
powracające stale słowa: „A Tar-tuffe?"
sprawiają na nas wraŜenie odskakującej
spręŜyny. Doryna znowu bawi się ściskaniem
owej spręŜyny ponawiając za kaŜdym razem
opowieść o dolegliwościach Elmiry. A kiedy
Skapen donosi staremu Gerontowi o porwaniu
jego syna i uwięzieniu na owym słynnym
statku, dodając co chwila, Ŝe trzeba jak
najszybciej stamtąd go wykupić, to bawi się
skąpstwem Geronta zupełnie jak Doryna
zaślepieniem
Orgona.
Skąpstwo,
ledwo
poskromione, podnosi automatycznie głowę i
ten automatyzm chciał właśnie oddać Molier
mechanicznie
powtarzanym
zdaniem
zdradzającym Ŝal za pieniędzmi, które trzeba
będzie utracić:
5
,Po kiegóŜ diabła łaził na ten
statek?"
a9)
To samo moŜna zauwaŜyć w scenie,
w której Walery stara się odmalować
Harpagonowi cienie małŜeństwa, które ten
kaŜe zawrzeć swej córce z człowiekiem nie
kochanym, nie domagającym się wszakŜe
posagu;
tyradę
przerywa
stale
okrzyk
skąpstwa: „Bez posagu!"
4
^ Dostrzegamy za
tym automatycznie powracającym zwrotem
mechanizm
"3
powtórzenia, który uruchamia jakaś myśl
natrętna.
Niekiedy, co prawda, wypatrzyć ów
mechanizm jest o wiele trudniej. Natykamy
się tutaj na nową trudność w teorii komizmu.
Bywają takie przypadki, w których cała
wartość sceny tkwi w jednej postaci; roz-
dwaja się ona na naszych oczach, zaś jej
rozmówca odgrywa wówczas rolę pryzmatu,
jeśli tak wolno powiedzieć, umoŜliwiającego
owo rozszczepienie. Jak widać, moglibyśmy
łatwo obrać błędną drogę, gdybyśmy do-
szukiwali się źródeł efektu komicznego w tym, co
oglądamy i słyszymy, w zewnętrznej scenie
rozgrywającej się między postaciami, a nie w
owej wewnętrznej komedii, którą jedynie
scena ta odbija. Prześledźmy to na
przykładzie. Kiedy Alcest odpowiada Oron-
towi dopytującemu się, czy jego wiersze są
liche, za kaŜdym razem z uporem to samo:
„Tegonie mówiłem"
4l)
, to powtarzanie to jest
juŜ komiczne, niemniej jest rzeczą
oczywistą, Ŝe Oront nie wiedzie z
Alcestem analizowanej powyŜej zabawy.
Miejmy się na baczności! Jest w Alceście
dwóch ludzi, z jednej strony „mizantrop",
który sobie poprzysiągł mówić ludziom
prawdę w oczy, z drugiej zaś szlachcic,
8 — Śmiech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
który nie moŜe od razu wyzbyć się form
grzeczności, czy teŜ po prostu porządny
człowiek cofający się w decydującym momencie,
kiedy to naleŜało przejść od słowa do czynu,
zranić czyjąś miłość własną, zadać cierpienie.
Istotna scena nie rozgrywa się tu więc między
Alcestem a Orontem. lecz między Alcestem a
nim samym. Spośród obydwóch Alcestów
jeden jest gotów wybuchnąć, a drugi zatyka
mu usta, gdy tamten ma wszystko powiedzieć.
KaŜdy okrzyk „Tego nie mówiłem!" oddaje
wzrastający wysiłek, by zdławić coś, co prze
nieustępliwie i ciśnie się na zewnątrz. Ton tych
okrzyków staje się coraz gwałtowniejszy,
albowiem narasta w Alceście coraz większy
gniew nie na Oronta, jak zapewne sądzi, ale na
siebie samego. I w ten sposób spręŜyna napina
się od nowa, napina coraz silniej, prowadząc
do
końcowego
rozpręŜenia.
A
więc
mechanizm powtórzenia znowu jest taki sam.
JeŜeli ktoś postanawia mówić tylko to, co
myśli, choćby miał „do upadłego walczyć z
całym światem"
42)
, nie musi to być niczym
komicznym — takie jest Ŝycie, samo Ŝycie!
Jeśli ktoś inny wskutek łagodnego charakteru,
egoizmu lub wzgardy woli obsypywać ludzi
pochlebstwami, to równieŜ takie jest Ŝycie
i nic w tym jeszcze nie ma śmiesznego. I
gdyby nawet połączyć obu tych ludzi ze sobą,
sprawić,
Ŝ
eby
taka
postać
wahała
się
nieprzerwanie między szczerością, co rani, a
grzecznością, która zwodzi, to te zmagania
dwóch przeciwnych uczuć nadal nie będą
ś
mieszne, nadal pozostaną powaŜne, o ile tylko
oba uczucia zespolą się mocą samego swego
przeciwieństwa i razem j u Ŝ postąpią dalej,
doprowadzając do nowego, złoŜonego stanu
duszy, by wreszcie osiągnąć modus vivendi
wywołujący w nas wraŜenie Ŝycia, wraŜenie
pełne komplikacji. Wszelako przyjmijmy
teraz, Ŝe te uczucia występują u człowieka z
temperamentem
w
postaci
czystej
i
nieugiętej, kaŜmy temu człowiekowi wahać
się między jednym a drugim, a przede
wszystkim spowodujmy, by te wahania
nabrały mechanicznego charakteru przyjmując
znaną
formę
prostego,
dziecinnego,
powszechnie uŜywanego przyrządu. I tym
razem otrzymamy obraz podsuwany nam dotąd
przez
ucieszne
przedmioty,
obraz
mechaniczności
przenikającej
Ŝ
ycie;.
Otrzymamy coś komicznego.
Zatrzymaliśmy się dłuŜej nad obrazem
spręŜynowego diabełka, Ŝeby wytłumaczyć, w
jaki
sposób
fantazja
komiczna
obraca
stopniowo materialny mechanizm w du-
8*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
n6
chowy. Zbadajmy jeszcze parę innych gier,
poprzestając juŜ tylko na ogólnikowych
uwagach.
2. — M a r i o ne t k a . Niezliczone są takie
sceny w komediach, gdzie postaciom zdaje
się, Ŝe to z własnej woli mówią coś i robią,
gdzie więc zachowują najistotniejszą rzecz z
Ŝ
ycia, podczas gdy podpatrzone od innej
strony okazują się zwykłymi zabawkami w
rękach kogoś drugiego, kto nimi po
prostu się bawi. Niewiele dzieli
Geronta i Arganta, którymi porusza Skapen,
od pajacyka, którego za sznurki pociąga
dziecko. Posłuchajmy zresztą, co mówi
sam Skapen: „Obmyśliłem juŜ mecha-
nizm", „Same nieba pchają jednego po
drugim w me sieci"
43)
itp. Widz oczywiście
staje po stronie hultaja juŜ to wskutek
naturalnego instynktu, juŜ to wskutek tego, Ŝe
przynajmniej w wyobraźni woli być
oszukującym niŜ oszukiwanym; wiąŜe się
tedy z hultajem i odtąd sam zaczyna wodzić
po scenie marionetką, której sznurki ujął w
ręce, niczym dziecko, które ją wydostało na
chwilę od towarzysza zabawy. JednakowoŜ
ten ostatni warunek nie jest nieodzowny.
Równie dobrze moŜemy pozostać poza
obrębem tego, co się dzieje na scenie,
117
bylebyśmy zachowali wyraźne poczucie układu
mechanicznego. Ma to miejsce w przypadkach,
kiedy postać komediowa waha się między
dwoma przeciwnymi postanowieniami, z
których kaŜde jednakowo ją pociąga; tak teŜ
dzieje się z Panurgiem zasięgającym rady w
sprawie swojego oŜenku raz u Pawła, a raz
znowu u Gawła
44)
. Zwracam uwagę, Ŝe autor
komediowy
zawsze
stara
się
o
p e r s o n i f i k a c j ę
obu
sprzecznych
postanowień, bo jeŜeli nie widzom, to
przynajmniej aktorom trzeba dać do rąk nici
akcji.
Cała powaga Ŝycia wypływa z naszej
wolności. Uczucia, których dojrzewaniem
pokierowaliśmy, namiętności, których wylę-
ganiu dopomagaliśmy walnie, czyny, nad
którymi zastanawialiśmy się długo i od których
zdołaliśmy się powstrzymać albo któreśmy
spełnili, to wszystko wreszcie, co od nas
pochodzi i co do nas przynaleŜy — tylko to
nadaje
Ŝ
yciu
ton
powaŜny,
niekiedy
~źal"~~nawet tragiczny,, Czego trzeba, Ŝeby to
wszystko przekształcić w komedię? Trzeba
sobie wyobrazić, Ŝe pozorna wolność skrywa
pod sobą grę sznurków i Ŝe na tym padole
wszyscy jesteśmy, jak mówi poeta,
...uniŜonymi
marionetkami,
których nić jest w rękach Konieczności
46
',
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
n8
Nie ma więc takiej sceny — autentycznej,
powaŜnej, a nawet tragicznej, której fantazja
nie mogłaby obrócić w śmieszność przez
odwołanie się do tego prostego obrazu. Nie ma
takiej gry, przed którą obszerniejsze pole
stałoby otworem.
3. — Ś n i e Ŝ n a k u l a . Im więcej poznajemy
chwytów komediowych, tym lepiej
pojmujemy rolę wspomnień z dzieciństwa.
Wspomnienia takie mniej moŜe się wiąŜą z tą
czy inną gra konkretną, bardziej natomiast
dotyczą mechanicznego porządku, którego
owa gra jest zastosowaniem. Ten sarn
ogólny porządek moŜe zresztą występować w
grach najrozmaitszych, podobnie jak ta sama
aria
operowa
rozbrzmiewa
w
róŜnych
fantazjach muzycznych. Albowiem rzeczą
jedynie waŜką, rzeczą poruszającą umysł, a
przechodzącą niepostrzeŜenie i stopniowo z
dziecięcych gier w zabawy ludzi dorosłych, jest
s c h e m a t kombinacji lub — jeśli kto woli —
formuła abstrakcyjna, której owe gry i
zabawy są zastosowaniem. Oto dla przykładu
ś
nieŜna kula, która toczy się po zboczu, a
tocząc rośnie. Albo weźmy ołowianych
Ŝ
ołnierzyków ustawionych rządkiem; jeśli
pchnąć jednego, padnie na drugiego, który z
kolei trzeciego powali, i w koń-
"9
cu dojdzie do tego, Ŝe wszyscy legną na ziemi.
Albo
niech
to
będzie
pieczołowicie
wznoszony domek z kart — pierwsza z nich,
trącona, nie chce się przewrócić, lecz juŜ
druga, zachwiana, gotowa jest to zrobić, i tak
praca zniszczenia, coraz szybsze robiąc
postępy, zdąŜa w zawrotnym tempie ku
końcowej katastrofie. Jakkolwiek mamy tutaj
do czynienia z odrębnymi przedmiotami, na-
suwają one jednak tę samą abstrakcyjną wizje:
skutek nakładając się na siebie ulega takiemu
wzmocnieniu,
Ŝ
e
przyczyna,
zrazu
nie
rzucająca się w oczy, doprowadza mocą
koniecznego postępu do wyników równie
waŜkich, co niespodziewanych. Otwórzmy
teraz pierwszą z brzegu ksiąŜkę z obrazkami dla
dzieci, a przekonamy się, jak ten sam
porządek przesuwa się juŜ ku formie sceny
komicznej. Oto widzimy na obrazku (z „serii
Epinalskiej"
46)
, którą mam właśnie pod ręką)
gościa wkraczającego pośpiesznie do salonu:
potrąca jakąś panią, której wypada z rąk
filiŜanka wprost na starszego pana, który
uskakując wybija w oknie szybę, która spada
na ulicę na głowę policjanta, który zwołuje
całą policję itd. TenŜe porządek pojawia się w
obrazkach dla dorosłych. W dowcipach
rysunkowych
przedstawiających
historyjki
„bez słów" spo-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
I2O
tykamy często przedmioty, które zmieniają
swe miejsce, pociągając za sobą teŜ ludzi;
zmiana połoŜenia przedmiotu prowadzi w
sposób mechaniczny, scena po scenie, do
zmiany coraz bardziej opłakanego połoŜenia
ludzi. Przejdźmy jednak do komedii. IleŜ to
scen krotochwilnych, ileŜ samych komedii
daje się sprowadzić do tego prostego wzorca!
Proszę
tylko
przeczytać
opowiadanie
Pieniackiego z Pieniaczy
47
>: postępowanie
sądowe wszczęte dla wiązki siana pochłania
lwią część majątku pieniacza, jako Ŝe
kaŜdy proces przechodzi w procesy
kolejne i cały mechanizm idzie coraz
szybciej (poczucie tego przyspieszenia daje
nam znakomicie Racine coraz bardziej
skracając rozprawom terminy). Podobny
układ noszą sceny z Don Kichota, na
przykład scena w zajeździe, kiedy to
wskutek osobliwego zbiegu okoliczności po-
ganiacz mułów uderza Sancho Pansę, ten zaś
wpada na Maritornę, na którą przewraca się
znów oberŜysta itd. Przejdźmy na koniec do
wodewilów. CzyŜ trzeba wyliczać wszystkie
postacie, jakie przybiera tu jedna i ta sama
kombinacja? Poprzestańmy na tej, którą
wykorzystuje się najczęściej: jakoŜ pewien
przedmiot materialny (list, dla przykładu),
niezwykłej wagi dla pewnych osób,
121
ma zostać odnaleziony za wszelką cenę —
nieuchwytny, wymyka się z rąk w chwili,
gdy juŜ zdawał się w nie wpadać, i tak tocząc
się przez całą sztukę pociąga za sobą coraz
powaŜniejsze,
coraz
mniej
spodziewane
wypadki. Wszystko to niezmiernie przypo-
mina gry dziecięce tudzieŜ daje zawsze efekt
ś
nieŜnej kuli.
O swoistości mechanicznej kombinacji
stanowi jej odwracalność. Dziecko bawi się
widząc, jak kula rzucona na kręgle przewraca
wszystko po drodze szerząc coraz -większe
spustoszenie; śmieje się wszak jeszcze bardziej,
gdy kula po tych wszystkich zwrotach,
nawrotach i chybotaniach wraca do punktu
wyjścia. Innymi słowy, opisywany przed
chwilą
mechanizm
budzi
juŜ
wtedy
wesołość, gdy jego bieg jest tylko prosty, lecz
budzi ją jeszcze bardziej, gdy jest to bieg
okręŜny i skutkiem fatalnego sprzęgnięcia
przyczyn ze skutkami wszystkie wysiłki
postaci kończą się doprowadzeniem jej po
prostu
do
dawnego
miejsca.
Prawie
wszystkie farsy, jak to zobaczymy, krąŜą
wokół tej idei. Oto słomkowy kapelusz, prosto
przywieziony z Włoch
48)
; przypadkiem zjada
go koń; w całym ParyŜu jest tylko jeszcze
jeden taki kapelusz i trzeba odnaleźć go za
wszelką cenę;
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
122
kapelusz ten, który wymyka się z rąk w chwili,
kiedy juŜ ma się go schwycić, kaŜe biegać za
sobą przez całą sztukę głównej postaci, ta zaś
sprawia, Ŝe za nią biegają inne postacie,
zupełnie jak magnes, który przenosząc swoją
właściwość
z
cząsteczki
na
cząsteczkę,
przyciąga ku sobie rządkami Ŝelazne opiłki; i
gdy nareszcie po tym korowodzie zdarzeń ceł
wydaje się juŜ osiągnięty, upragniony kapelusz
okazuje się tym samym, który dawno juŜ
został zjedzony przez konia. Nic inną ody-seję
znajdujemy w drugiej, niemniej słynnej
komedii
Labiche'a
49)
.
Pokazuje
się
nam
najsampierw starego kawalera oraz starą pannę
zajętych grą w karty, czym zabawiają się
codziennie od dawna; oboje, wszelako kaŜde w
tajemnicy przed drugim, zwracają się do tego
samego biura matrymonialnego; przechodząc
przez
tysięczne
trudności,
od
jednego
nieporozumienia w drugie, biegną przez całą
sztukę na schadzkę, która znowu ich styka ze
sobą. Ten sam efekt kołowy, ten sam powrót
do punktu wyjściowego występuje w całkiem
ś
wieŜej
sztuce
50)
.
Oto
prześladowany
małŜonek dostrzega w rozwodzie jedyny
sposób ucieczki przed Ŝoną i teściową, Ŝeni się
jednak po raz drugi, i ta złoŜona coraz bardziej
gra małŜeństw
123
i rozwodów sprowadza mu pod dach dawną,
lecz teraz jeszcze trudniejszą do zniesienia
Ŝ
onę... w postaci nowej teściowej. Gdy się
weźmie pod uwagę nasilenie tego rodzaju
komizmu, nie moŜna się dziwić, Ŝe poruszył
wyobraźnie
licznych
filozofów.
Przedsięwziąć tak długą drogę, by powrócić
mimowiednie do punktu wyjścia, to nic innego,
jak podjąć ogromny wysiłek dla niebyłego
wyniku. Mogło to być pokusą do odpowiednich
określeń komizmu. I tak być moŜe Herbert
Spencer
5l)
powziął myśl, Ŝe śmiech jest
oznaką wysiłków trafiających w próŜnię. A
juŜ Kant powiedział: „Śmiech pochodzi z
oczelijw^i^~kTofe~ńagle
obraca
sig_
wrji\yecz'^
52)
. Trzeba przyznać, Ŝe te definicje
ś
miało dałyby się odnieść do naszych
ostatnich przykładów, jakkolwiek naleŜałoby
poddać formułę pewnym ograniczeniom,
poniewaŜ wiele jest zbędnych wysiłków, które
bynajmniej nie budzą śmiechu. Wszelako, o ile
w ostatnich przykładach mamy do czynienia z
potęŜną przyczyną doprowadzającą do nikłego
skutku, o tyle juŜ przedtem przytaczaliśmy
dość takich, które mogą podsunąć określenie
przeciwne: wielkie skutki wywołane słabą
przyczyną. To prawda, Ŝe ta druga definicja
nie więcej jest warta niŜ pierwsza.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
124
Bo teŜ dysproporcja między przyczyną a sku-
tkiem, czy od jednej czy od drugiej strony
brana, nie jest bezpośrednio źródłem śmiechu.
JakoŜ śmiejemy się z czegoś, co w pewnych
przypadkach owa dysproporcja moŜe nam
ukazać,
mianowicie
ze
swoistego
me-
chanicznego układu, który moŜemy dzięki
niej dojrzeć za ciągiem przyczyn i skutków.
Kto spuści z oka ów układ, wypuści równieŜ z
rąk nić, która go moŜe poprowadzić poprzez
labirynt komizmu, prawidło zaś, którego miał
zamiar
się
trzymać,
aczkolwiek
moŜe
odpowiednie do kilku naleŜycie dobranych
przypadków, jest naraŜone na niefortunne
spotkanie z pierwszym lepszym przykładem,
który je obali zupełnie.
CóŜ tedy-śmieszy nas w tym mechanicz-
nym układzie? Zaiste, jest rzeczą, dziwną, Ŝe
dzieje jakiegoś osobnika albo dzieje grona
ludzi wydają się nam w pewnej chwili grą
trybów, spręŜyn lub sznurków, skąd się bierze
atoli swoista cecha tej dziwności? DlaczegóŜ
jest komiczna? Odpowiemy na to pytanie, a
narzucało się ono nam juŜ pod wieloma
postaciami, w ten sam jak zawsze sposób.
Nieugięty mechanizm, który przychwytujemy
od czasu do czasu niczym intruza w Ŝywym
paśmie spraw ludzkich, ma dla nas szczególną
125
wartość, poniewaŜ oddaje jakby roztarg-
nie nie Ŝycia. Gdyby zdarzenia mogły bez
przerwy czuwać nad swym biegiem, nie byłoby
zbieŜności, zetknięć, dróg okręŜnych; wszystko
toczyłoby się naprzód, nieustannie robiąc
postępy. A gdyby ludzie zawsze baczyli na
Ŝ
ycie, gdybyśmy wszyscy stale pozostawali w
styczności z innymi i z samymi sobą, to nigdy
nic nie działoby się w nas za pomocą spręŜyn
lub sznurków. Komizm stanowi tę stronę
osoby, którą jest ona podobna do rzeczy,
stanowi ów wzgląd zdarzeń ludzkich, który
naśladuje "swym swoistym usztywnieniem
czysty, najzwyklep szy mechanizm, automat,
zgoła ruch nieoŜywiony. WyraŜa tedy swego
rodzaju niedoskonałość, indywidualną lub
zbiorową,
wymagającą
natychmiastowej
naprawy. Śmiech jest tą naprawą. Śmiech jest
rodzajem społecznego gestu^ który poHkreśla
"T" karci pewne swoiste roztargnienie ludzi i
zdarzeń.
To jednakŜe zachęca nas do dalszych
poszukiwań, bardziej górnolotnych. Jak do-
tąd, bawiło nas wynajdywanie w grach ludzi
dorosłych
pewnych
mechanicznych
kombinacji, które dają rozrywkę dziecku. Był
to empiryczny sposób postępowania. Nastała
atoli chwila, by pokusić się o pełną
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
126
i metodyczną dedukcję, by sprowadzić jakŜe
liczne i zmienne chwyty komediowe do
rządzącej nimi stałej, prostej zasady, widocznej
dopiero
u
ź
ródła.
Teatr
komediowy,
mówiliśmy, łączy zdarzenia w taki sposób, Ŝe
wprowadza do zewnętrznych form Ŝycia pozór
mechanizmu. Określmy tedy istotne rysy,
dzięki którym widziane z zewnątrz Ŝycie
przybiera postać mechanizmu. Wystarczy
potem przejść do rysów przeciwstawnych,
aŜeby uzyskać tym razem juŜ ogólną i
zupełną, abstrakcyjną formułę rzeczywistych i
moŜliwych chwytów komediowych.
ś
ycie jawi się nam jako pewna ewolucja w
czasie oraz jako pewna komplikacja w
przestrzeni. Gdy je rozpatrywać w czasie, jest
ciągłym rozwojem jestestwa, które nie-
przerwanie się starzeje, czyli nigdy się do tyłu
nie cofa i nie powtarza. Gdy je rozwaŜać w
przestrzeni,
roztacza
przed
nami
współistniejące ze sobą elementy, tak głęboko
od siebie uzaleŜnione, tak dalece dla siebie
stworzone, Ŝe Ŝaden z nich nie moŜe
równocześnie przynaleŜeć do dwóch róŜnych
organizmów: poszczególne istoty Ŝywe są
zamkniętymi systemami zjawisk, niezdolnymi
do kombinowania się z innymi systemami.
Nieustanna i płynna zmiana
127
wyglądu, nieodwracalność zjawisk, całkowite
zindywidualizowanie zamkniętego w sobie
ciągu zdarzeń, są to wszystko cechy
zewnętrzne (rzeczywiste lub pozorne — to w
tej chwili bez znaczenia) odróŜniające istotę
Ŝ
ywą od zwykłego mechanizmu. Przejdźmy
teraz na przeciwległą stronę, a zetkniemy się
z zupełnie innym przebiegiem, i to w
trojakiej postaci — jak ja to nazywam —
powtórzenia, odwr ócenia i nałoŜenia się
ciągów na siebie, czego oddanie jest —
łatwo to zauwaŜyć — celem chwytów
wodewilowych, celem zresztą jedynym, jaki
mają.
Wszystkie te trojakiego typu chwyty
znajdują się oczywiście na róŜne sposoby ze
sobą przemieszane w scenach, których
przegląd dopiero co ukończyliśmy, a tym
bardziej w grach dziecięcych, których me-
chanizm tamte sceny odtwarzają. Nie bę-
dziemy juŜ dłuŜej zwlekać z analizą. Naj-
lepiej będzie przebadać te chwyty na nowych
przykładach, w stanie czystym. Nie nastręczy
to Ŝadnych trudności, gdyŜ najczęściej w
stanie czystym spotyka się je zarówno w
klasycznej komedii, jak we współczesnym
teatrze.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
128
1. — P o w t ó r z e n i e . Tym razem chodzi o
sytuację, nie o wyraŜenie — jak do niedawna
— ani o zdanie, które ktoś powtarza, a
więc chodzi o zestaw okoliczności, który
jako taki powraca kilkakrotnie,
przesądzając w ten sposób chwiejny tok Ŝycia.
JuŜ codzienne doświadczenia przynoszą ten
rodzaj komizmu, tyle Ŝe jedynie w stanie
zaląŜkowym. Tak więc, pewnego dnia
spotykam na ulicy dawno nie widzianego
przyjaciela — nie ma w tym nic komicznego;
ale gdy tego samego dnia spotykam go po raz
drugi, trzeci i czwarty, obaj zaczynamy w
końcu się śmiać z tego „zbiegu" okoliczności.
Wystawmy sobie teraz ciąg urojonych
zdarzeń, które dają dość wierne złudzenie
Ŝ
ycia, i załóŜmy pośrodku tego rozwijającego
się ciągu taką samą scenę, która zawiązuje
się na nowo wśród tych samych albo róŜnych
postaci raz po raz; otrzymamy znów zbieg
okoliczności, ale juŜ bardziej niezwykły. Tego
rodzaju powtórzenia oglądamy właśnie w
teatrze. Są zaś tym bardziej komiczne, im
bardziej powtarzana scena jest złoŜona oraz
naturalniej rozgrywana. Oba te warunki
zdają się wykluczać nawzajem, godzi je jednak
ze sobą zręczność piszącego.
Współczesny wodewil uŜywa tego chwytu
129
we wszystkich odmianach. Do najbardziej
znanych naleŜy prowadzenie z aktu na akt
kilku związanych ze sobą postaci przez
najrozmaitsze środowiska w taki sposób, Ŝeby
w okolicznościach za kaŜdym razem nowych
odradzał się ten sam ciąg zdarzeń czy
niepowodzeń symetrycznie dostosowanych do
siebie.
Wiele sztuk Moliera przynosi ten sam
układ zdarzeń, powtaizający się raz po raz
przez całą komedię. Szkoła Ŝon powtarza ten
sam efekt trzykrotnie; po raz pierwszy
wówczas, gdy Horacy opowiada Arnolfowi, w
jaki sposób zamierzył wywieść w pole
opiekuna Anusi, którym właśnie jest sam
Arnolf; po drugie, gdy to Arnolf mniema, Ŝe
udaremnił ów podstęp; po trzecie, kiedy
Anusia obraca na korzyść Horacego środki
ostroŜności przedsięwzięte przez Arnołfa. To
samo równomierne, okresowe następstwo jest
widoczne w Szkole męŜów, w Warto-glowie, a
zwłaszcza
w
Grzegorzu
Dyndale,
gdzie
odnajdujemy ów potrójny efekt, kiedy to, po
pierwsze, Grzegorz Dyndała spostrzega, Ŝe go
zdradza Ŝona, kiedy, po drugie, przywołuje
teściów na pomoc i gdy, po trzecie, sam prosi
o wybaczenie.
Niekiedy taka sama scena raz po raz
zawiązuje się wśród róŜnych zgrupowań
Ś
miech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
130
postaci. Nierzadko wówczas jedną grupę
stanowią państwo, drugą zaś słuŜący. Ode-
graną juŜ przez państwo scenę słuŜący
będą powtarzać w innym rejestrze, prze-
transponowaną na styl mniej szlachetny.
W zwadach miłosnych jedna z części jest
zbudowana podług tego planu, tak samo z
Arnfitrionem. W zabawnej komedyjce Be-nedixa
Der Eigensinn (= Upór]
53)
porządek jest
odwrotny: tym razem państwo dają scenę
uporu, której przykład mieli u słuŜących.
Wszelako bez względu na to, wśród
jakich postaci rozgrywane są te symetryczne
sytuacje, istnieje głęboka róŜnica między
komedią klasyczną a współczesnym teatrem. I
tu, i tam cel jest jeden: zaprowadzić wśród
zdarzeń pewien matematyczny porządek
zachowując przy tym właściwy im pozór
prawdopodobieństwa, a więc pozór Ŝycia.
Tylko środki są inne. Większość twórców
wodewilowych odwołuje się do stopniowego
urabiania
widza.
Jakkolwiek
zbieg
okoliczności zdałby się niezwykły, okaŜe się on
do przyjęcia przez to sarno, Ŝe przyjęty
zostanie przez nas, my zaś go przyjmiemy
dlatego, Ŝe nas z wolna do tego przygo-
towano. Tak postępują najczęściej współcześni
autorzy. Natomiast w teatrze Moliera po-
wtórzenie wydaje się czymś naturalnym
dzięki usposobieniu postaci komediowych, a
nie publiczności. KaŜda z tych postaci
przedstawia pewną siłę zdąŜającą w pewnym
kierunku, i tylko dlatego, Ŝe te wszystkie siły o
stałych kierunkach z konieczności składają się
z sobą tak samo, ta sama sytuacja stale się
odtwarza. Komedia sytuacji w ten sposób
pojęta przeradza się w komedię charakterów.
Zasługuje teŜ na miano klasycznej, o ile
prawdą jest, Ŝe sztuka klasyczna byłaby tą
sztuką, która nigdy nie oczekuje od skutku
więcej, niŜ sama włoŜyła w przyczynę.
2. — O d w r ó c e n i e . Ten drugi chwyt ma
tyle analogii z pierwszym, Ŝe zadowolimy się
tylko jego określeniem, nie wdając się juŜ w
jego zastosowania. Wyobraźmy sobie kilka
postaci w jakiejś sytuacji; wyjdzie z niej
komiczna scena tylko pod warunkiem, Ŝe
ulegnie odwróceniu sytuacja i pozamieniane
zostaną role. Tego rodzaju jest właśnie scena z Le
Yoyage de Monsieur Pemchon, scena podwójnego
ocalenia. Nie jest jednak rzeczą konieczną, Ŝeby
dwie symetryczne sce-, ny rozegrały się na
naszych oczach; moŜna pokazać tylko jedną z
nich, jeŜeli istnieje pewność, Ŝe się pomyśli o
diugiej. Śmiejemy się więc z podsądnego, który
prawi morały
9*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
132
sędziemu, z dziecka usiłującego udzielać lekcji
rodzicom, a wreszcie z wszystkiego, co daje się
sklasyfikować pod rubryką „świat na opak".
Często pokazuje się nam postać kopiącą pod
kimś dołk
;
, w które sama wpada. Dzieje
prześladowcy, a w końcu ofiary własnej
manii prześladowczej, dzieje oszukanego
oszusta są tłem wielu komedii. Spotykamy
się z tym juŜ w starych farsach. Mistrz
Pathelin wskazuje swemu klientowi, jakiego
podstępu ma uŜyć, by podejść sędziego,
lecz klient ucieka się do tego podstępu
równieŜ po to, by nie dać grosza swemu
adwokatowi. Gdzie indziej znów swarliwa
Ŝ
ona Ŝąda od męŜa rozmaitych gospodarskich
posług, na zwitku papieru notując
szczegóły; gdy wpada do kadzi
5i
\ mąŜ ociąga
się z wyłowieniem jej wołając: „przecieŜ tego
nie ma na zwitku". W nowszej literaturze
dokonano natomiast wielu wariacji na temat
okradzionego złodzieja. Zawsze jednak
chodzi o to samo: o zamianę ról i odmianę
sytuacji, która obróci się przeciwko jej twórcy.
Sprawdzałoby się tu prawo, którego
zastosowanie pokazywaliśmy juŜ w kilku
przypadkach. OtóŜ gdy komiczna scena
często się powtarza, to poczyna wówczas
133
uchodzić za „kategorię" lub wzorzec. Staje
się śmieszną sama przez się, niezawiśle
od przyczyrr, skutkiem których nas śmieszy.
ToteŜ nowo wymyślone sceny, które zasadniczo
nie są wcale śmieszne, faktycznie mogą nas
ubawić, bo przypominają z pewnego
względu tamte. Po prostu wywołują w umyśle
dość mętnie obraz, który uwaŜa się za
ś
mieszny, i dadzą się zaklasyfikować do
gatunku, gdzie panuje oficjalnie uznany
typ komizmu. Scena z „okradzionym złodzie-
jem" jest tego rodzaju. Zawarty w tej
scenie komizm promieniuje na inne liczne
sceny; czyni nawet śmiesznym wszelkie
niepowodzenie, które ściągnęliśmy na
siebie z własnej winy, bez względu
na to, jak bardzo wielka byłaby to wina, jak
bardzo wielkie byłoby to niepowodzenie, cóŜ
mówię? — samo napomknienie o owym
niepowodzeniu, samo słowo, które o nim
przypomina. „Sam chciałeś, Grzegorzu"
65)
, ten
okrzyk nie byłby tak śmieszny, gdyby nie
pobrzmiewały w nim liczne komiczne echa.
3. — Dosyć juŜ powiedzieliśmy o po-
wtórzeniu i odwróceniu. Pora przystąpić do
n a ł o Ŝ e n i a się ciągów na siebie. Jest to
efekt komiczny, którego formułę znaleźć
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
134
jest niełatwo, a to wskutek wprost niezwykłej
rozmaitości form, jakie przybiera w teatrze.
Być moŜe naleŜałoby określić go w sposób
następujący:
Sytuacja
zawsze
będzie
ś
mieszna, j eŜ eli p r z y n a l e Ŝ y równocze-
ś
nie do dwóch a bs olut nie niezaleŜn y c h
c i ą g ó w z d a r z e ń i daje się p o j ą ć
z a r a z e m dwojako, w z upe ł ni e odręb-
nym sensie.
W tejŜe samej chwili przychodzi nam na
myśl qui pro quo. Jest to właśnie sytuacja
mająca sens dwojaki: jeden zaledwie moŜliwy,
który przypisują jej aktorzy, drugi
rzeczywisty, który publiczność jej nadaje.
Chwytamy rzeczywisty sens sytuacji, po-
niewaŜ zadbano o pokazanie jej od wszyst-
kich stron; natomiast aktorzy znają tylko
poszczególne jej strony; stąd teŜ ich pomyłki,
fałszywe sądy o tym, co dokoła nich się
dzieje, a takŜe o tym, co czynią sami.
Widz posuwa się od fałszywego do praw-
dziwego sądu, miota się pomiędzy sensem
moŜliwym a rzeczywistym, i te wahania
jego umysłu między przeciwstawnymi inter-
pretacjami występują najsampierw w zaba-
wie, jaką qui pro quo nastręcza. Nic dziw-
nego, Ŝe niejeden filozof uderzony był tymi
wahaniami i Ŝe wskutek tego dopatrywał
się samej istoty komizmu w zderzeniu czy
135
w pokrywaniu się przeciwstawnych sądów
m
\
Atoli takie definicje odbiegają od większości
przypadków, zaś tam, gdzie pasują, określają
nie zasadę komizmu, lecz tylko jedno z jej
następstw, mniej lub bardziej odległych. Jak
łatwo dostrzec, teatralne qui pro quo jest
jedynie
szczególnym
przypadkiem
ogól-
niejszego zjawiska, nakładania się na siebie
niezaleŜnych ciągów, oraz nie jest zgoła
ś
mieszne samo przez się, lecz wyłącznie jako
z n a k nałoŜenia się ciągów na siebie.
W qui pro quo kaŜda z postaci jest
włączona w ciąg związanych z nią zdarzeń, o
których ma dokładne wyobraŜenie i do
których dostosowuje własne słowa i czyny.
KaŜdy ciąg obchodzący kaŜdą z postaci
rozwija się w sposób niezaleŜny, lecz niejed-
nokrotnie zachodzi na ciąg drugi w tego
rodzaju warunkach, Ŝe czyny i słowa wcho-
dzące w skład jednego równie dobrze
mogłyby pasować do drugiego. Stąd popeł-
niane przez postaci omyłki, stąd te dwuznacz-
ności; sama dwuznaczność atoli nie jest jeszcze
ś
mieszna, śmieszna staje się dopiero przez to,
Ŝ
e ujawnia zbieŜność dwóch niezaleŜnych
ciągów zdarzeniowych. Dowodem tego jest,
Ŝ
e autor musi zwracać naszą uwagę bez
przerwy na ten podwójny fenomen, nieza-
wisłości i zbieŜności rzeczy. Osiąga to
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
136
zazwyczaj, nieustannie groŜąc rozszczepieniem
dwóch zbieŜnych ze sobą ciągów. KaŜdej
chwili wszystko chyli się ku rozpadowi i
wszystko ulega poprawie; to właśnie ta gra
prowadzi do śmiechu, a nie same wahania
umysłu między parą sprzecznych twierdzeń.
A pobudza nas ona do śmiechu, bo na
naszych oczach doprowadza do nałoŜenia się
dwóch niezaleŜnych ciągów na siebie, i to jest
istotnym źródłem komicznych efektów.
JakoŜ qui pro quo moŜe być jedynie
szczególnym tego przypadkiem. Jest to tylko
jeden (być moŜe najbardziej sztuczny) spośród
ś
rodków
słuŜących
do
uwydatnienia
momentu, w którym ciągi zdarzeń na siebie
się nakładają. Nie jest to wszakŜe jedyny
ś
rodek. Zamiast dwóch współczesnych sobie
ciągów moŜna by wziąć ciąg zdarzeń
minionych i ciąg zdarzeń obecnych; jeŜeli w
naszej wyobraźni oba ciągi nałoŜą się na
siebie, to powstanie ten sam efekt komiczny,
aczkolwiek nie będzie to juŜ qui pro quo.
Przypomnijmy sobie uwięzienie Bonivarda w
zamku Chillon
57)
i oto mamy pierwszy ciąg
faktów; wyobraźmy sobie następnie Tartarina,
jak podróŜuje po Szwajcarii, trafia do aresztu,
potem do więzienia, a otrzymamy ciąg drugi,
nie-
zaleŜny od pierwszego; teraz zaś sprawmy, by
Tartarin został przykuty do tego samego co
Bonivard łańcucha i Ŝeby obie historie na
chwilę zbiegły się ze sobą, a powstanie
bardzo zabawna scena, jedna z zabawniej-
szych, jakie fantazja Daudeta nakreśliła. W ten
sposób wiele zajść heroikomicznego typu
dałoby się rozłoŜyć na czynniki pierwsze.
Komiczna na ogół w skutkach transpozycja
dawnych zdarzeń na współczesne wywodzi
się z tejŜe idei.
Labiche posługuje się owym chwytem na
wszystkie moŜliwe sposoby
5S
\ Niekiedy
zaczyna od utworzenia niezaleŜnych ciągów
zdarzeń, a następnie bawi się ich nakładaniem
na siebie; wynajdzie sobie jakiś zamknięty
krąg ludzi, na przykład orszak weselny, i kaŜe
mu przetoczyć się przez zupełnie obce
ś
rodowiska, dokąd wejść mu dopomaga jakiś
zbieg okoliczności. Innym razem pozostaje w
całej sztuce przy tym samym zespole postaci,
lecz sprawi, Ŝe niektóre spośród nich chcą coś
ukryć przed pozostałymi i są zmuszone wejść
w porozumienie z innymi, tak iŜ w końcu
odgrywają swoją małą komedyjkę w obrębie
duŜej komedii; kaŜdej chwili poszczególne
komedyjki groŜą ujawnieniem pozostałych,
ale rzeczy układają się pomyślnie i dochodzi
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
138
do zbieŜności ciągów. Czasem znów całko-
wicie idealny ciąg zdarzeń w
r
sunie się w ciąg
rzeczywisty, jak na przykład przeszłość, którą
chciano ukryć, a która wdziera się bez
przerwy w teraźniejszość i którą za kaŜdym
razem trzeba pogodzić z kolejną sytuacją
zagroŜoną
rozbiciem.
Zawsze
jednak
występują dwa niezaleŜne ciągi zdarzeń, a
takŜe częściowa ich zbieŜność.
Przerwijmy tę analizę- chwytów wode-
wilowych.
Wszystko
jedno,
czy
nastąpi
nałoŜenie się ciągów na siebie, odwrócenie
czy teŜ powtórzenie, cel pozostanie ten sam:
otrzymanie tego, co nazwałem m e c h a n i -
z a c j ą Ŝycia. Albowiem obierając sobie
pewien zespół działań i stosunków, czy to
powtórzymy go raz i drugi, czy teŜ odwrócimy
zupełnie, czy na koniec przeniesiemy w
całości do innego, częściowo z nim zbieŜnego
zespołu — dokonamy jedynie posunięć, które
zasadzają się na ujmowaniu Ŝycia jako
mechanizmu
o
powtarzalnym
przebiegu,
odwracalnych skutkach i przestawialnych
częściach. Rzeczywiste Ŝycie bywa farsą o tyle,
o ile doprowadza w sposób naturalny do
podobnych skutków, a zatem o tyle, o ile o
sobie zapomni, bo gdyby baczyło na siebie
nieprzerwanie, byłoby odmieniającą się wciąŜ
ciągłością, nieodwracalnym po-
139
stępem, niepodzielną jednością. ToteŜ ko-
mizm zdarzeń daje się określić jako roztarg-
nienie rzeczy. Tak samo komizm indywidu-
alnych charakterów jest zawsze związany z
podstawowym roztargnieniem osoby, jak juŜ
mogliśmy się tego domyślać i jak dalej
o tym przekonamy się szczegółowo. A to
roztargnienie zdarzeń jest czymś bardzo
rzadkim, daje nikłe skutki i nie moŜna go
w Ŝadnym wypadku naprawić, tak iŜ na
niewiele się zda jego wyśmianie. Dlatego to
nikomu nie przyszłoby do głowy ani go
przejaskrawiać, ani zamieniać na system, ani
stwarzać dlań odrębnej sztuki, gdyby śmiech
sam w sobie nie był przyjemnością i
gdybyśmy wszyscy nie chwytali w lot
najmniejszej po temu sposobności.
Tłumaczy to farsę, która ma się tak do
rzeczywistego Ŝycia, jak pajacyk do czło-
wieka, tłumaczy mianowicie przez sztuczne
przejaskrawienie niejakiego usztywnienia
przyrodzonego rzeczom. Wątła nić łączy
farsę z Ŝyciem. Nie jest niczym innym jak grą i
jak wszystkie gry jest podporządkowana
przede wszystkim przyjętej umowie.
Komedia charakterów zapuszcza natomiast w
Ŝ
ycie korzenie w inną całkiem stronę i nią
to będziemy się zajmować przede
wszystkim w ostatniej części tego studium.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
140
Wprzód jednak musimy poddać analizie jeden
z rodzajów komizmu, który pod wieloma
względami przypomina sytuacyjny komizm
farsy. Komizm słowny.
II
Jest coś być moŜe sztucznego w tworzeniu
specjalnej kategorii dla komizmu słownego,
gdyŜ większość zbadanych przez nas efektów
komicznych
dochodziła
do
głosu
za
pośrednictwem mowy. Trzeba jednak roz-
róŜniać komizm, który mowa wyraŜa, od
komizmu, który mowa stwarza. Pierwszy
mógłby, ściśle biorąc, być przekładany na
obce języki, jakkolwiek tracąc wiele ze swoich
odcieni przy przejściu do społeczności nowej,
społeczności o odmiennych obyczajach,
odmiennej
literaturze,
a
zwłaszcza
odmiennych skojarzeniach myśli. Drugi na-
tomiast jest na ogół nieprzetłumaczalny. To,
czym jest, zawdzięcza budowie zdania lub
doborowi wyrazów. Nie oddaje on bynajmniej
za pomocą mowy roztargnienia, w jakie
popadają raz po raz ludzie lub zdarzenia.
Uwydatnia roztargnienie, w jakie raz po raz
popada mowa. Tym razem to mowa staje się
komiczna.
141
Co prawda, zdania nie tworzą się same i
jeŜeli śmiejemy się z nich serdecznie,
moglibyśmy przy tej sposobności pośmiać się
teŜ z ich autorów. Ten ostatni warunek atoli
nie jest nieodzowny. Zdanie i wyraz mają tu
niezaleŜną siłę komiczną. A dowodem na to
jest, Ŝe w wielu wypadkach wprawia nas w
zakłopotanie
wyjaśnienie,
z
czego
się
ś
miejemy, aczkolwiek najczęściej mamy
poczucie, Ŝe jest coś na rzeczy.
Gdy osoba jest przyczyną śmiechu, nie
musi nią być ta, która właśnie mówi. Trzeba w
tym miejscu poczynić waŜkie rozróŜnienie
między
rzeczami
dowcipnymi
aT
komicznymi. Opowiedziałbym się po stronie
tych, co zwą jakieś słówko komicznym, gdy
się
ś
miać
kaŜe
z
osoby,
która
je
wypowiedziała, a dowcipnym, gdy kaŜe śmiać
się z nas samych albo z osób trzecich.
Najczęściej jednak nie potrafimy rozstrzygnąć,
czy jest to komiczne czy dowcipne
powiedzonko.
Zanim postąpimy dalej, powinniśmy bodaj
przypatrzyć się z bliska temu, co się rozumie
przez słowo dowcip. Albowiem dowcipne
powiedzonko
wywołuje
przynajmniej
uśmiech na twarzy. Badanie śmiechu nie
byłoby tedy zupełne, gdyby omieszkało
zgłębić naturę dowcipu i rozjaśnić jego ideę.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
142
Obawiam się tylko, by ta jakŜe subtelna
istność nie była z rzędu tych, co rozkładają
się pod wpływem światła.
RozróŜnijmy najsampierw dwa znaczenia
samego wyrazu. W jednym z nich zwiemy
dowcipem d r a m a t y c z n y sposób myślenia.
Człowiek obdarzony dowcipem, czyli lotnością
umysłu, nie obraca pojęciami, jakby to były
bezduszne symbole, aleje widzi, słyszy, a
zwłaszcza pozwala im wieść dialog między
sobą, jakby to były osoby. Wprowadza je na
scenę i pomału sam na tę scenę wstępuje.
Dowcipnym narodem będzie równieŜ naród
rozmiłowany w teatrze. Człowiek obdarzony
dowcipem ma zawsze coś z poety, podobnie
jak zadatki aktorskie ma ktoś umiejący czytać.
Umyślnie robię to zestawienie, bo nic
łatwiejszego
jak
ustalenie
stosunków
zachodzących
między
tymi
czterema
członami. śeby dobrze czytać, wystarczy
posiąść tę część sztuki aktorskiej, którą
moŜna pojąć samym intelektem; lecz Ŝeby
grać dobrze, trzeba być aktorem z całej duszy,
całą swą osobą. Tak samo twórczość poetycka
wymaga, by po trosze zapomnieć o sobie, czym
przecie
człowiek
obdarzony
dowcipem
zazwyczaj nie grzeszy. Wyziera zawsze spoza
tego, co mówi i robi, nie zatracając się w tym
bez reszty.
poniewaŜ wkłada w to tylko swój intelekt.
KaŜdy poeta mógłby więc okazać się czło-
wiekiem dowcipnym, gdyby tylko zechciał.
Nie musi w tym celu na nic się zdobywać, a
raczej wyzbyć się czegoś powinien. Dość,
Ŝ
eby pozwolił swym myślom wszcząć między
sobą rozmowę „ot tak, dla samej przyjemności".
Musiałby tylko rozluźnić podwójne więzy
łączące jego myśli z uczuciami oraz jego
duszę z Ŝyciem. W końcu obróciłby się w
człowieka dowcipnego, gdyby nie zechciał juŜ
być poetą całym sercem, lecz jedynie samym
intelektem.
Atoli jeŜeli lotność umysłu, ów dowcip,
polega w ogólności na widzeniu rzeczy sub
specie theatri, to wolno przyjąć, Ŝe moŜe w
szczególności być nastawiony na pewną
odmianę sztuki dramatycznej, na komedię.
Stąd teŜ się bierze węŜsze znaczenie tego
wyrazu, jedyne zresztą, które nas obchodzi z
punktu widzenia teorii śmiechu. Tym razem
nazwiemy
dowcipem
zdolność
do
zarysowania
mimochodem
sceny
komediowej,
lecz
zarysowania
tak
dyskretnego, tak lekkiego i aŜ tak szybkiego,
Ŝ
e juŜ jest po wszystkim, zanim jeszcze
zdołaliśmy się rozeznać w sytuacji.
Kim są aktorzy podobnych scen? Z kim
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
144
ma do czynienia człowiek dowcipny? Przede
wszystkim ze swoimi rozmówcami, jeŜeli
dowcip jest repliką na ich słowa. Niekiedy z
osoba nieobecną, o której przypuszcza, Ŝe coś
powiedziała, a której dopiero teraz odpowiada.
Najczęściej ma do czynienia z wszystkimi, czy
raczej z ich rozsądkiem, gdy rozprawia się z
nimi obracając w paradoks ogólnie uznane
pojęcie, posługując się jakimś zwrotem
powszechnie przyjętym, parodiując głośną
cytatę lub przysłowie. Porównajmy podobne
scenki ze sobą, a zobaczymy, Ŝe są to zawsze
wariacje na temat dobrze nam znany z
komedii, na temat „okradzionego złodzieja".
Oto chwyta się jakąś przenośnię, jakieś zdanie
lub rozumowanie i zwraca się je przeciwko
temu, kto je stworzył albo mógł je stworzyć, w
taki sposób, jakby miał powiedzieć coś, czego
rzec nie chciał, i sam dał się w pewnej mierze
złapać w sidła słowne, które by rozstawił.
JednakowoŜ temat „okradzionego złodzieja"
nie jest tematem jedynym. Prześledziliśmy juŜ
wiele rodzajów komizmu i nie ma wśród nich
ani jednego, który by nie mógł wyostrzyć się
w dowcip.
KaŜde dowcipne powiedzonko poddaje
się analizie, której, Ŝe tak powiem, formułę
aptekarską moŜna teraz podać. Oto ona:
Weźmy jakieś powiedzonko, rozszerzmy je
najpierw do sceny komediowej, a następnie
odszukajmy kategorię komiczną, do jakiej
scena ta przynaleŜy: sprowadzimy w ten
sposób dowcipne słówko do jego elementów
najprostszych i otrzymamy pełne wytłuma-
czenie.
Zastosujmy tę metodę do klasycznego
przykładu. Pisała pani de Sevigne do chorej
córki: „Boli mnie twa pierś"
69)
. Powiedzenie to
dowcipne. I jeśli nasza teoria jest słuszna, to
starczy połoŜyć nacisk na słowo, pogrubić je i
rozszerzyć, by rozwinęło się na oczach w
komiczną scenę. Taką właśnie scenę, juŜ
gotową, spotykamy w sztuce Moliera Miłość
lekarzem. Udający lekarza Klitander, przy-
wołany do córki Sganareła, poprzestaje na
zbadaniu pulsu samego Sganareła, by po
chwili, opierając się na sympatii, jaka winna
istnieć między ojcem a córką, bez najmniej-
szego wahania zawyrokować: „Pańska córka
jest bardzo chora!" Tak właśnie wygląda
przejście rzeczy dowcipnej w komiczną. Gwoli
uzupełnienia tej analizy nie pozostaje nam
więc nic innego jak zbadać, co za pierwiastek
komiczny tkwi w tej idei: stawianie diagnozy
stanu zdrowia dziecka po osłuchaniu ojca lub
matki. Wiemy wszakŜe, Ŝe jedna z istotnych
form fantazji komicznej
10 — Śmiech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
146
zasadza się na ukazywaniu Ŝywego człowieka
jako poruszającego się pajacyka oraz Ŝe
często, aby nas zmusić do utworzenia tego
obrazu, pokazuje się nam kilka postaci
mówiących i postępujących, jak gdyby były
złączone niewidzialnymi sznurkami. CzyŜ nie
poddano nam w tym wypadku takiej idei,
stawiając nas — Ŝe się tak wyraŜę — wobec
zmaterializowania sympatii wy* czuwalnej
między ojcem a córką?
Pojmujemy teraz, dlaczego autorzy, którzy
rozprawiali o dowcipie, musieli poprzestać na
zaznaczeniu niezwykłej złoŜoności rzeczy,
które termin ten obejmuje, nie zdoławszy juŜ
go zdefiniować. Coś moŜe być dowcipne — i
to na wiele sposobów! — albo nie być wcale.
Jak uchwycić coś, co łączy wszystkie te
sposoby, skoro nawet się nie określiło
ogólnego
stosunku
między
rzeczami
dowcipnymi a komicznymi? Wystarczy ten
stosunek na jaw wydobyć, a wszystko samo
się wyjaśni. Między czymś komicznym a
czymś dowcipnym taki sam występuje
związek jak między gotową sceną komediową
a ulotnym szkicem sceny obmyślanej. Ile form
komizmu,
tyle
odpowiednich
wariacji
dowcipu. Dlatego trzeba naprzód określić
rzeczy komiczne w ich najrozmaitszych
formach, wyszukując (co bynajmniej
147
łatwe nie jest) nić łączącą jedną formę z drugą.
JuŜ to samo da analizę dowcipu, który nie
okaŜe się niczym innym jak ulotnym
komizmem. Natomiast trzymanie się odwrotnej
metody, bezpośrednie szukanie formuły, w
której dałoby się zamknąć dowcip, skoń-
czyłoby się pewną poraŜką. Co by powiedziano
o chemiku, który mając w swym laboratorium
najrozmaitsze ciała pod ręką, zamierzałby je
badać
tylko
na
podstawie
ś
ladów
zostawionych przez nie w atmosferze?
Wszelako to porównanie rzeczy komicznych i
dowcipnych wskazuje nam równocześnie,
gdzie powinniśmy się udać, aby poznać
komizm słowny. Albowiem z jednej strony
widzimy, Ŝe nie ma istotnej róŜnicy między
powiedzeniem komicznym a powiedzonkiem
dowcipnym, natomiast z drugiej strony
powiedzonko dowcipne, jakkolwiek związane
z mowa, z jakąś jej figurą, wywołuje mętny lub
wyraźny obraz sceny komicznej. Z tego
wynika,
Ŝ
e
komizm
mowy
winien
odpowiadać punkt po punkcie komizmowi
czynów i sytuacji. RozwaŜmy główne chwyty,
stosowane gwoli jego uzyskania. PosłuŜmy się
nimi przy doborze wyrazów i budowie zdań.
Otrzymamy
tą
drogą
rozmaite
formy
komizmu słownego i wszelkie moŜliwe
odmiany dowcipu. 10*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
148
1. — Dopuścić, wskutek usztywnienia lub
nabranego rozpędu, do powiedzenia c/y
zrobienia czegoś, czego powiedzieć czy
zrobić wcale się nie chciało, jest to, jak wiemy,
jedno z wiecznych źródeł komizmu. Dlatego
ś
mieszne istotnie jest roztargnienie. Dlatego
teŜ budzi śmiech wszystko, co jest w gestach, w
postawie, a nawet w fizjognomicznych rysach
usztywnione, od dawna gotowe, zgoła
mechaniczne. Czy ów rodzaj usztywnienia
występuje równieŜ w mowie? Owszem, nie
ma co do tego Ŝadnej wątpliwości, skoro
istnieją gotowe formułki i stereotypowe zdania.
Ktoś, kto by się wyraŜał w ten sposób, byłby
nieodmiennie postacią komiczną. JednakowoŜ
na to, by jakieś odosobnione zdanie było
komiczne samo przez się, bez związku z tym,
kto je wymówił, nie wystarczy, by gotowe
było od dawna, łecz nadto potrzeba, Ŝeby
nosiło na sobie jakiś znak, po którym od razu
moglibyśmy poznać, Ŝe wypowiedziano je
automatycznie. To zaś moŜe mieć miejsce
jedynie wtedy, gdy zdanie zawiera jawną
niedorzeczność bądź grubą pomyłkę, bądź
nade wszystko formalną sprzeczność. Stąd to
ogólne prawidło: Otrzymamy z a w s z e
komiczne powiedzonko, ilekroć wtło-
czymy coś niedorzecznego w formę
wyraŜenia uświęconego zwyczajem.
149
„Ta szabla to najpiękniejszy dzień mego
Ŝ
ycia" — powiada pan Prudhornme
60)
.
Przetłumaczmy to zdanie na język angielski
lub niemiecki, a stanie się po prostu zdaniem
niedorzecznym, podczas gdy w oryginale
było to zdanie komiczne. Albowiem zwrot
„najpiękniejszy dzień mego Ŝycia" przynaleŜy
do tych gotowych od dawna wyraŜeń, do
których ucho przywykło. Aby je uczynić
komicznym, wystarczy wydobyć na światło
dzienne automatyzm, z jakim ktoś je wypo-
wiada. Do tego właśnie doprowadza wtło-
czenie w nie czegoś niedorzecznego. Nie-
dorzeczność nie jest jednak w tym wypadku
ź
ródłem komizmu. Jest tylko bardzo prostym i
bardzo skutecznym środkiem pomocnym w
jego ukazaniu.
Przytoczyliśmy słowa pana Prud-homme'a.
Atoli większość powiedzonek, które się mu
przypisuje, jest utworzona wedle tego
samego
wzoru.
Pan
Prudhornme
jest
człowiekiem gotowych formułek. A poniewaŜ
gotowych formułek pełno jest we wszystkich
językach, pana Prudhomme'a moŜna prze-
nieść z języka do języka, przetłumaczyć
natomiast najczęściej niepodobna.
Czasem zdanie banalne, które chowa w
sobie niedorzeczność, nie od razu zwraca na
siebie uwagę. „Nie lubię pracować
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
150
między posiłkami", rzeki raz jakiś próŜniak.
Powiedzonko nie byłoby zabawne, gdyby nie
istniał na szczęście ów znany przepis
higieniczny: „Nie naleŜy nic jeść między
posiłkami".
Czasem znów efekt bywa złoŜony. Zamiast
jednej oklepanej formuły mamy dwie lub trzy,
tkwiące jedna w drugiej. Przytoczę dla
przykładu słowa jednej z postaci Labi-che'a:
„Jeden Bóg ma prawo zabić swego bliźniego".
Wykorzystano tu, zdaje się, dwa znane
wszystkim zdania: „Bóg rozporządza Ŝyciem
ludzkim" oraz: „Zbrodnią jest zabić swego
bliźniego". Oba powiedzenia złączono w ten
sposób, by mamiły ucho i sprawiały wraŜenie
jednego z tych zdań, które powtarza się i
przyjmuje machinalnie do wiadomości. Stąd to
uśpienie naszej uwagi, którą budzi nagle
niedorzeczność.
Tych
kilka
przykładów
wystarczy, Ŝeby zrozumieć, w jaki sposób
jedna z najdonioślejszych form komizmu
rzutuje — a zarazem się upraszcza — na
płaszczyznę słowną. Przejdźmy teraz do mniej
ogólnej formy.
2. — „Śmiejemy się za kaŜdym razem,
ilekroć nasza uwaga jest zwrócona na stronę
fizyczną osoby, podczas gdy w grę wchodzi
jej strona duchowa". Oto prawo, które poda-
liśmy w poprzedniej części tej pracy. Prze-
nieśmy je do mowy. JakoŜ moŜna by rzec, Ŝe
większość wyrazów niesie z sobą sens
fizyczny oraz sens d u c h o w y zaleŜnie od
tego, czy bierze się je we właściwym czy teŜ
w przenośnym znaczeniu. KaŜdy wyraz
oznacza z początku jakiś konkretny przedmiot
albo jakąś materialną czynność; z wolna
jednak sens wyrazu ulega uduchowieniu
celując w abstrakcyjny stosunek lub w czystą
ideę. JeŜeli więc nasze prawo zachowuje tu
swoją moc, to w formie następującej:
Otrzymamy efekt komiczny, i l e k r o ć
spróbujemy p o j ą ć jak ieś wyraŜenie w
jego właściwym znaczeniu, podczas
gdy samo z o s t a ł o u Ŝ y t e w znaczeniu
przenośnym. Albo jeszcze inaczej: Komiczne
staje się w yr aŜ e ni e myśli z chwilą, gdy
nasza uwaga skupia się na m a t e r i a l n y m
s e n s i e p r z e n o ś n i . „Wszystkie sztuki są
siostrzycami"
81)
.
W
zdaniu
tym
wyraz
„siostrzyca"
wzięty
jest
w
znaczeniu
przenośnym dla wskazania mniej lub bardziej
głębokiego podobieństwa. A wyraz ów w ten
sposób jest tak często uŜywany, iŜ zazwyczaj
nie myślimy zgoła, kiedy go słyszymy, o
konkretnym i materialnym stosunku, który
kaŜde pokrewieństwo w sobie mieści. Prędzej
przyszłoby to na myśl
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
152
nam, gdyby się mówiło: „Wszystkie sztuki są
kuzynkami", poniewaŜ wyraz „kuzynka"
rzadziej jest uŜywany w przenośni; przez to
samo wyraz ten nabiera lekkich odcieni ko-
micznych. Pójdźmy teraz do samego końca i
przyjmijmy, Ŝe raptownie ściągnięto naszą
uwagę na materialne spełnienie obrazu do-
braniem takiego stosunku pokrewieństwa,
który nie daje się pogodzić z członami ma-
jącymi ulec zjednoczeniu dzięki temu sto-
sunkowi: uzyskamy efekt rozśmieszający. Oto
znane powiedzenie, równieŜ przypisywane
panu Prudhomme: „Wszystkie sztuki są
braćmi" «
2)
.
„Goni za dowcipem", powiedziano do
Boufilersa
63)
o kimś mającym dość preten-
sjonalny sposób bycia. „Nie dogoni go", mógł
był odpowiedzieć Boufflers i byłoby to
zaląŜkiem dowcipnego powiedzonka, lecz tylko
zaląŜkiem i niczym więcej, poniewaŜ wyraz
„dogonić" jest w przenośni uŜywany równie
często jak wyraz „gonić" i nie zmusza nas do
materializowania obrazu dwóch ścigających się
współzawodników.
JeŜeli
chcemy,
Ŝ
eby
replika wydała się nam całkiem dowcipna,
powinniśmy
zaczerpnąć
ze
sportowego
słownictwa termin tak konkretny, tak Ŝywy,
aby naprawdę było moŜna mieć wraŜenie
wyścigów. Tak właśnie po-
153
stąpił Boufflers mówiąc: „Stawiam na
dowcip".
Powiedzieliśmy, Ŝe dowcip polega często
na rozwinięciu myśli naszego rozmówcy do
tego stopnia, iŜby zaczynał sam sobie prze-
czyć i wpadać w zastawione przez siebie sidła
słowne. Dodajmy, Ŝe tymi sidłami są
przenośnia lub porównanie, których mate-
riałność moŜe zwrócić się przeciwko mówiące-
mu. Jeszcze mam świeŜo w pamięci rozmowę
matki z synem w Faux Bonshommes (= Obłud-
nicy) : „Giełda, drogi chłopcze, jest grą
niebezpieczną. Jednego dnia się wygrywa, a
drugiego traci wszystko. — A więc dobrze,
będę co drugi dzień grywał". A oto z tejŜe
samej sztuki inny budujący dialog toczony
przez dwóch finansistów: „Czy to jest lojalne,
co my robimy? W końcu wyciągamy tym
nieszczęsnym akcjonariuszom pieniądze z
kieszeni... —A niby skąd wedle pana mamy je
wyciągać?"
64)
Zabawny równieŜ efekt otrzymamy, ile-
kroć rozwiniemy materialny sens jakiegoś
symbolu lub godła i spróbujemy zachować
dlań mimo tego rozwinięcia tę samą wartość
symboliczną. W
T
jednej farsie, bardzo wesołej,
pokazano urzędnika z Monaco, którego
uniform cały był pokryty medalami, jak-
kolwiek on sam udekorowany został tylko
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
raz jeden: „A bo to — powiada — posta-
wiłem medal w ruletce na numer, który
wyszedł, i przez to miałem prawo do trzy-
dziestosześciokrotnej stawki". CzyŜ w sposób
analogiczny nie rozumuje Giboyer w EffronUs
(= Bezwstydniej}? Gdy ktoś opowiada tam o
czterdziestoletniej pannie młodej, która miała
ś
lubną
suknię
ozdobioną
kwiatami
pomarańczowymi, Giboyer wtrąca: „Śmiało
mogła sobie przypiąć cale pomarańcze"
66)
.
Nigdy nie dojdziemy jednakŜe do końca,
jeśli
róŜne
prawa,
które
wymieniałem,
będziemy podnosić tutaj jedno po drugim i
sprawdzać je po kolei w obrębie tego, co
nazwałem płaszczyzną słowną. Lepiej wiec
będzie, jeŜeli ograniczymy się tylko do trzech
ogólnych twierdzeń, wyłoŜonych w po-
przednim rozdziale. Jak wykazywałem, „ciągi
zdarzeń" mogą okazać się komiczne wskutek
p o w t ó r z e n i a
albo
odwrócenia,
albo
wreszcie n a ł o Ŝ e n i a się ich na siebie.
Zobaczymy, Ŝe tak samo jest z ciągami
wyrazów.
Kiedy wybrane ciągi zdarzeń powtórzy
się w innym rejestrze lub teŜ w nowym oto-
czeniu, albo odwróci się je z zachowaniem
właściwego im sensu, albo przemiesza się je
w taki sposób, Ŝe ich odnośne znaczenia
nałoŜą się na siebie, wywoła to komiczne
efekty, poniewaŜ Ŝycic będzie przymuszone
do mechanicznej zgolą uległości. Atoli myśl
jest — ona równieŜ! — czymś Ŝywym. TakoŜ i
mowa, która oddaje myśl, musi być czymś
równie jak tamta Ŝywym. Łatwo więc
odgadnąć, Ŝe zdanie stanie się komiczne, jeśli
zachowa jakiś sens nawet juŜ po odwróceniu,
albo jeśli wyraŜa równie obojętnie dwa
całkiem niezaleŜne układy myśli, albo
wreszcie
jeśli
otrzymano
je
wskutek
transpozycji myśli na ton zupełnie odmienny
od macierzystego. Są to te trzy podstawowe
prawa
czegoś,
co
moŜna
by
nazwać
komicznym przekształceniem zdań, a co
pokaŜę na kilku przykładach. Powiem od
razu, Ŝe te trzy prawa nie są równowaŜne
przez wzgląd na teorię komizmu. Najmniej
interesującym chwytem jest odwr ócenie,
lecz jego zastosowanie nietrudną powinno być
rzeczą, poniewaŜ, jak moŜna to zaobserwować,
zawodowi dowcipnisie, gdy tylko posłyszą
jakieś zdanie, natychmiast próbują, czy nie
moŜna by wskutek tego odwrócenia uzyskać
innego sensu, stawiając na przykład podmiot w
miejsce dopełnienia, a dopełnienie w miejsce
podmiotu. Nierzadko korzysta się z tego środka
po to, by w sposób mniej lub bardziej
154
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
i
5
6
Ŝ
artobliwy zbić czyjąś ideę. W komedii
Labiche'a jedna z postaci wykrzykuje do
swego sąsiada z góry, który zaśmieca jej
balkon: „Dlaczego wytrząsa pan fajkę akurat
na mój balkon?", na co głos sąsiada odpowiada:
„Dlaczego podstawia pani swój balkon akurat
pod moją fajkę?"
66)
Rozwodzić się nad tym
rodzajem dowcipu nie ma atoli potrzeby.
MoŜna jego przykładów namnoŜyć z łatwością
bez liku.
N a k ł a d a n i e się dwóch układów myśli na
siebie w jednym i tym samym zdaniu jest
niewyczerpanym
ź
ródłem
uciesz-nych
efektów. Rozmaite są sposoby na to, by
otrzymać owo nałoŜenie, czyli nadać jednemu
i temu samemu zdaniu dwa niezaleŜne i
nałoŜone na siebie znaczenia. Najpospolitszym
z tych sposobów jest kalambur. To samo zdanie
w kalamburze zdaje się nieść dwa róŜne
znaczenia, ale tak jest jedynie na pozór, gdyŜ
w rzeczywistości mamy do czynienia z dwoma
odrębnymi zdaniami złoŜonymi z odmiennych
wyrazów, które próbuje się stopić w jedno
zdanie korzystając z tego, Ŝe mają dla ucha to
samo brzmienie. Kalambur wiedzie nas
nieznacznie i stopniowo do rzeczywistej gry
słów. W tym przypadku dwa układy myśli po-
krywają się ze sobą naprawdę w jednym
157
i tym samym zdaniu, naprawdę mamy do
czynienia z tymi samymi wyrazami; wyko-
rzystuje się jedynie rozmaitość znaczeń, jakich
wyraz
moŜe
nabrać,
przechodząc
z
właściwego uŜycia do przenośnego. Często teŜ
z trudem tylko moŜna uchwycić róŜnicę
między grą słów z jednej strony a poetycką
przenośnią lub pouczającym porównaniem z
drugiej. O ile porównanie, które czegoś uczy,
albo obraz, który nas porusza, zdają się
odsłaniać ścisłą więź między naturą a mową,
ujętymi jako dwie równorzędne postacie Ŝycia,
o tyle gra słów przywodzi raczej na myśl
jakieś niedbalstwo cechujące mowę, jakby
zapomniała na chwilę o swym przeznaczeniu i
usiłowała nagiąć rzeczy do siebie, zamiast
siebie do nich. Gra słów zdradza wtedy
chwilowe r o zt a r gn i e n i e mowy i przez to
zresztą tak bawi.
O d w r ó c e n i e i n a ł o Ŝ e n i e się ciągów
na siebie, wszystko razem wziąwszy, nie są
niczym innym jak igraszkami dowcipu
przechodzącymi w grę słów. Głębszy jest
komizm t r anspozycj i . W rzeczy samej
transpozycja jest dla mowy potocznej tym,
czym dla komedii jest powtórzenie.
Stwierdziliśmy, Ŝe powtórzenie jest ulu-
bionym chwytem komedii klasycznej. Polega
ono na takim rozłoŜeniu zdarzeń, Ŝe pewna
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
i
5
8
scena zawiązuje się od nowa raz po raz bądź
pośród tych samych postaci w odmiennych
okolicznościach, bądź pośród nowych postaci
w takiej samej sytuacji. Tak słuŜącym kaŜe się
powtarzać w • mniej wykwintnym języku
scenę juŜ odegraną przez państwo. A teraz,
czytelniku, pomyśl sobie o jakichś ideach
wyraŜonych w odpowiednim dla nich stylu, a
przez
to
osadzonych
w
naturalnym
ś
rodowisku. JeŜeli znajdziesz sposób, który
pozwoli je przenieść do nowego środowiska z
zachowaniem ich wzajemnych odniesień,
albo, innymi słowy, jeŜeli uda ci się je
wyrazić w zupełnie odmiennym stylu i prze-
transponować na inny ton, to tym razem
obejrzysz komedię odegraną przez mowę, rym
razem komiczna okaŜe się mowa. Nie
potrzeba zresztą po temu nawet przedstawiać
sobie obu wyraŜeń, naturalnego i trans-
ponowanego. Naturalne wyraŜenie znane narn
jest doskonale, odnajdujemy je bowiem
instynktownie. Drugie tedy wyraŜenie, i tylko
to wyraŜenie, stanie się przedmiotem po-
mysłowości komicznej. Jak tylko je po-
słyszymy, sami sobie zaraz dopowiemy
pierwsze. Stąd to ogólne prawidło: Otrzy-
mamy efekt komiczny dzięki transpozycji
naturalnego wyraŜenia myśli na ton
zupełnie inny.
159
Ś
rodki transpozycji są tak liczne i rozmaite,
mowa
rozporządza
tak
ogromnym
bogactwem tonów, a komizm przechodzi tak
wiele stopni, od płaskiej bufonady począwszy,
aŜ na najwyŜszych formach humoru i ironii
skończywszy, iŜ rezygnuję z ich pełnego
wyliczenia. Wystarczy, skoro juŜ mamy
prawidło, pobieŜne sprawdzenie jego kilku
zasadniczych zastosowań.
NaleŜałoby przede wszystkim rozróŜnić
dwie krańcowości: ton uroczysty i ton
pospolity. Mielibyśmy wówczas najbardziej
rzucające się w oczy efekty dzięki transpo-
zycji z jednego tonu na drugi, a zatem dwa
przeciwne kierunki nęcące fantazję komiczną.
Dokonamy transpozycji tonu uroczystego
na pospolity? Proszę bardzo, otrzymamy
parodię! W ten sposób określony efekt paro-
dystyczny wystąpi np. w tych przypadkach, w
których idea wyraŜona jest pospolitymi słowy,
jeŜeli na mocy naszego przyzwyczajenia winna
być sprzęgnięta
z
przeciwnym
tonem.
Przykład? Oto opis jutrzni, podany przez Jean
Paul Richtera
07)
: „Niebo przechodziło z czerni
w czerwień, podobne do gotującego się
homara". ZauwaŜmy, Ŝe ten sam efekt daje
wyraŜenie rzeczy staroŜytnych w języku
współcze-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
:6o
sności, a to z powodu poetyckiej aureoli
otaczającej antyk klasyczny.
Niewątpliwie to komizm parodii poddał
kilku filozofom myśl, by określić wszelki
komizm przez degradację, co uczynił przede
wszystkim Alexander Bain
88)
. JakoŜ śmieszność
powstawałaby, „kiedy pokazuje się nam jako
mierne i nikczemne rzeczy, które były
przedtem w powaŜaniu". JeŜeli jednak nasz
rozbiór jest ścisły, to degradacja jest tylko
postacią transpozycji, a transpozycja jest tylko
jednym z licznych środków doprowadzających
do śmiechu. A skoro istnieją równieŜ inne
ś
rodki, źródła śmiechu trzeba szukać wyŜej.
Zresztą nie posuwając się zbyt daleko moŜna
się łatwo przekonać, Ŝe jeŜeli transpozycja
rzeczy uroczystych na pospolite albo lepszych
na gorsze jest komiczna, to odwrotna
transpozycja będzie taką w jeszcze wyŜszym
stopniu.
. Jedna jest równie częsta jak druga. Jak się
zdaje, moŜna by wydzielić dwie jej zasadnicze
postacie, zaleŜnie od tego, czy odnosi się ona
do
wi el kości
czy
do
w a r t o ś c i
przedmiotów.
Mówienie o drobnostkach jakby o czymś
wielkim jest ogólnie'biorąc pr zesa dą . Prze-
sada bywa komiczna, kiedy jest dłuŜsza, a
zwłaszcza kiedy jest systematyczna; wów-
161
czas okazuje się pomocną w transpozycji.
Wywołuje śmiech tak udatnie, Ŝe niektórzy
pisarze mogli definiować komizm jako
przesadę, podobnie jak inni definiowali go
jako degradację. W rzeczywistości i przesada, i
degradacja są tylko formą pewnego rodzaju
komizmu. Jest to wszelako forma dobitna. Z
niej zrodziła się poezja heroiko-miczna,
gatunek mało ostatnio stosowany, to pewna,
ale obecny po trosze u tych wszystkich, którzy
mają skłonność do metodycznej przesady. O
samochwalstwie moŜna rzec dość często, Ŝe to
przez swą heroikomicz-ną stronę doprowadza
nas do śmiechu. Bardziej sztuczka, ale takŜe
bardziej
wy-rafinowana
jest
znów
transpozycja rzeczy niskich na podniosłe,
stosowana do wartości, a nie do wielkości
przedmiotów. Wyrazić w sposób czysty
brudną myśl albo wziąć sytuację śliską, niskie
zajęcie lub nikczemny postępek, a następnie
opisać w stylu ścisłej r e s p e c t a b i l i t y
69)
, są
to wszystko na ogół posunięcia komiczne.
Umyślnie uŜyłem słowa angielskiego, sama
rzecz jest bowiem bardzo angielska. Dickens.
Thackeray,
w
ogólności
cała
literatura
angielska daje tego pełno przykładów.
ZauwaŜmy mimochodem, Ŝe intensywność
efektu nie zaleŜy od jego długości. Czasami
jedno słówko
11 — Śmiech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
wystarczy, lecz musi to być słówko nośne,
udostępniające nam cały system transpozycji
przyjętych w danym środowisku i zdradzające
poniekąd
moralną
organizację
rzeczy
niemoralnych. Mam wciąŜ w pamięci uwagę
poczynioną przez wyŜszego urzędnika do
podwładnego w pewnej sztuce Gogola: „Jak
na urzędnika twojej rangi, za duŜo kradniesz,
bracie"
70
'.
By zamknąć ten wywód w kilku słowach,
powiem, Ŝe najsampierw mamy do czynienia z
dwiema skrajnościami w porównaniu, między
którymi
w
obu
kierunkach
zachodzi
transpozycja: z rzeczami bardzo duŜymi i
bardzo małymi, lepszymi i gorszymi. Teraz
aliści pomniejszając nieco odstęp, otrzymamy
juŜ nie tak gwałtownie kontrastujące ze sobą
człony, a takŜe coraz subtel-niejsze efekty
komicznej transpozycji.
Najogólniejszym z takich przeciwstawień
byłoby zapewne to, które występuje między
czymś rzeczywistym a czymś idealnym,
między bytem a powinnością. Tutaj takŜe
transpozycja
moŜe
zachodzić
w
obu
przeciwnych kierunkach. JuŜ to wypowiemy
coś, co być powinno, z takim upozorowanym
przekonaniem, jakby to juŜ właśnie istniało
— i na tym polega iro ni a. JuŜ to znów, na
odwrót, opiszemy ^szczegółowo
163
i dokładnie coś, co jest, w upozorowanym
przeświadczeniu, Ŝe właśnie takimi rzeczy
być powinny — i tą drogą kroczy humor. Tak
określony humor jest odwrotnością ironii.
Jedno i drugie jest postacią satyry, lecz ironia
ma naturę retoryczną, podczas gdy humor ma
więcej w sobie naukowości. Sięgamy po
ironię starając się wznieść na idealne wyŜyny
dobra, które winno się urzeczywistnić; dlatego
to ironia moŜe się samorzutnie rozpalić i
przeobrazić do pewnego stopnia nawet w
elokwencję. Natomiast po humor sięgamy w
zupełnie odwrotnym celu, by zstąpić na sam
dół ku złu i uchwycić jego osobliwości z
całkowitą i zimną obojętnością. Kilku pisarzy,
między innymi Jean Paul, zauwaŜyło, Ŝe
humor porusza rzeczy konkretne, szczegóły
techniczne, sprawdzone fakty. JeŜeli nasz
rozbiór jest ścisły, to nie idzie tutaj o rys
przypadkowy humoru, tu idzie o jego istotne
znamię. Humorysta przypomina moralistę, co
by się przedzierzgnął w uczonego; poniekąd
lekarza, gdyby ten przeprowadzał sekcję tylko
gwoli wywołania w nas odrazy; humor zaś w
tym sensie, w jakim ściśle posługujemy się tą
nazwą, oczywiście jest transpozycja rzeczy
moralnych na naukowe.
jeszcze bardziej ściągając odstęp między
u*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
164
członami, które podmieniamy, otrzymamy
teraz bardziej szczególne systemy transpozycji
komicznej. Są takie profesje, które uŜywają
bardzo
swoistego
słownictwa;
ileŜ
to
ś
miesznych efektów moŜna było uzyskać dzięki
transpozycji idej właściwych Ŝyciu społecznemu
na ów zawodowy język! Tak samo komiczne
bywa przeniesienie języka, którym posługują
się handlowcy, na język, który jest w uŜyciu u
ś
wiatowców; oto formuła wykorzystana przez
jedną z postaci Labi-che'a i zawierająca aluzję
do otrzymanego właśnie zaproszenia: „W
odpowiedzi na Pana uprzejme dla nas słowa z
3 ubiegłego miesiąca...", co jest transpozycją
szablonu: „W odpowiedzi na Pana zaszczytne
dla nas słowa z 3 bieŜącego miesiąca...". Ten
rodzaj komizmu szczególnie moŜe być
głęboki, gdy na jaw dobywa nie tylko
zawodowe nawyki, ale takŜe wady charakteru.
Pamiętamy wszyscy sceny z Faux Bonshommes
oraz z Familie Benoiton
71)
, gdzie małŜeństwo
traktowano, o zgrozo! jako interes, zaś kwestie
uczuć wyraŜano w ściśle handlowym języku.
JednakowoŜ dotykamy tutaj miejsca, gdzie
osobliwości mowy oddają jedynie osobliwości
charakteru, dla których lepszego zgłębienia
musimy zachować następny rozdział. Jak
naleŜało się tego spodziewać,
165
i jak było moŜna tego się dopatrzyć w naszym
wywodzie, komizm słowny towarzyszy komiz-!
mówi sytuacyjnemu i wraz z nim uchodzi do
komizmu charakterów. Mowa osiąga efekty
ucieszne tylko dlatego, Ŝe jest dziełem ludzkim,
wzorowanym jak najściślej na formach umysłu
ludzkiego. Coś z naszego Ŝycia Ŝyje w niej i to
czujemy. Gdyby to było Ŝycie pełne, bez
skazy, gdyby do mowy nie wdzierała się
skostniałość, gdyby była organizmem w
zupełności zjednoczonym, nie poddającym się
dzieleniu
na
niezawisłe
organizmy,
to
wówczas komizm nie miałby do niej
przystępu, podobnie jak nie ma przystępu do
duszy Ŝyjącej w harmonii, w jedności, niczym
tafla cichej wody. Ale nie ma takiego stawu,
który nie nosi na swej powierzchni opadłych
liści, nie ma takiej iuszy, której nie
przytłaczają nawyki usztywniające ją przeciw
sobie samej i przeciw innym, nie ma mowy dość
giętkiej, dość Ŝywej, wystarczająco przytomnej
w najdrobniejszych ze swoich cząstek, by
mogła uniknąć tego, co jest gotowe, a zarazem
oprzeć
się
mechanicznym
działaniom
odwrócenia, transpozycji i tym podobnym,
jakim chciano by ją poddać niczym rzecz
bezduszną. Śmiech chce wszystko to wydobyć
na jaw oraz naprawić — rzeczy skostniałe,
gotowe,
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
166
mechaniczne w przeciwstawieniu do giętkich,
nieprzerwanie zmiennych, Ŝywych, owo
roztargnienie
w
przeciwstawieniu
do
skupienia, ów automatyzm w przeciwsta-
wieniu do swobodnych czynności. Ta właśnie
idea miała nam przyświecać, gdy braliśmy się
do analizy komizmu. I jaśniała nam przy
pokonywaniu jakŜe krętej drogi. Dzięki niej,
mam nadzieję, zbliŜamy się teraz do znacznie
waŜniejszych
i
bardziej
pouczających
dociekań. Chciałbym oto zająć się zbadaniem
komicznych charakterów czy teŜ raczej
określić istotne warunki komedii charakterów,
starając się przy tym, by te dociekania
przyczyniły się do zrozumienia prawdziwej
natury sztuki samej, jako teŜ najogólniejszego
jej stosunku do Ŝycia.
R o z d z i a ł t r z e c i
Komizm charakterów
Dotychczas tropiliśmy komizm na wszy-
stkich jego krętych ścieŜkach, próbując pod-
patrzyć, jak przedzierzga się w dowolną formę,
postawę,
gest,
sytuację,
słówko.
Dzięki
rozbiorowi komicznych c h a r a k t e r ó w do-
trzemy do najbardziej waŜkiej części naszej
pracy. Byłaby to teŜ część najtrudniejsza,
gdybyśmy ulegli pokusie określenia rzeczy
ś
miesznych przez najbardziej uderzające, a
przeto równieŜ najpospolitsze przykłady;
wówczas to, w miarę jak kierowalibyśmy się
ku coraz wyŜszym przejawom komizmu, sami
byśmy się przekonali, Ŝe fakty by się
prześlizgnęły poprzez zbyt szerokie oczka
definicji, chcącej je wszystkie zagarnąć. ToteŜ
przyjąłem odwrotną metodę, z góry omiatając
dół snopem światła. Przeświadczony, Ŝe
ś
miech ma sens i doniosłość społeczną, Ŝe
komizm wyraŜa nade wszystko pewne dość
szczególne nieprzystosowanie człowieka do
społeczeństwa, Ŝe
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
168
nie ma komizmu poza człowiekiem, przede
wszystkim człowieka miałem na oku, jego
charakter. Trudność natomiast sprawiało
wówczas wytłumaczenie, dlaczego zdarza się
nam śmiać z czegoś innego niźli z charakteru i
jak to się dzieje, Ŝe takie subtelne środki jak
nasycanie, łączenie się czy przemieszanie,
pozwalają komizmowi wcisnąć się w zwykłe
poruszenie, bezosobową sytuację czy teŜ
oderwane zdanie. I tego właśnie dokonaliśmy
tutaj. Mieliśmy juŜ czysty metal, ale
chcieliśmy odtworzyć jego rudę. Aliści teraz
poddamy badaniom sam metal. Nie będzie z
tym Ŝadnych trudności, bo tym razem mamy
do
czynienia
z
zupełnie
prostym
pierwiastkiem. Przypatrzmy mu się z bliska i
zobaczmy, do jakich to reakcji doprowadza.
Istnieją, mówiliśmy, stany duszy, których
znajomość budzi wielkie wzruszenia, radości i
smutki, którymi się przejmujemy, namiętności
i wady wywołujące bolesne zdumienie łub
zgrozę czy litość u tych, którzy je oglądają, a
wreszcie uczucia przenikające z jednej duszy
do drugie) dzięki uczuciowym oddźwiękom.
Wszystko to dotyka istoty Ŝycia. Wszystko to
powaŜne jest, a częstokroć tragiczne. OtóŜ
komedia zaczyna się tam, gdzie wzruszać nas
prze->
169
stają ludzie. A jej początkiem jest to, co
moŜna by przezwać z e s z t y w n i e n i e m za-
graŜającym Ŝ yc iu społecznemu. Ko-
miczna będzie osoba automatycznie idąca
swoją drogą, nie oglądająca się wcale na
innych, na łączność z nimi. Śmiech jest
właśnie na to, by wytknąć jej roztargnienie i
wyrwać ją ze snu. Jeśli wolno uciec się do
porównania rzeczy wielkich z dość błahymi,
przypomnijmy sobie wszyscy, co dzieje się w
naszych szkołach z nowicjuszami. Niech no
zdoła
kandydat
przejść
groźne
próby
egzaminacyjne, czekają go następne, przy-
gotowane przez najstarszych spośród jego
nowych kolegów, by go przysposobić do Ŝycia
społecznego i, jak to mówią, uczynić giętkim
iego charakter. KaŜda mała społeczność,
stwarzana w łonie wielkiej, jest zmuszona
instynktownie do wynajdywania środków
poprawczych, czyniących na powrót giętkimi
zesztywniałe juŜ i nabyte gdzie indziej
nawyki, które winna teraz na nowo kształto-
wać. Tak samo postępuje społeczeństwo w
prawdziwym tego słowa znaczeniu. Wymaga,
by kaŜdy z jego członków pilnie zwaŜał na to,
co go otacza, wzorował się na własnym
otoczeniu i bronił przed zamknięciem się w
swym charakterze niczym w wieŜy z kości
słoniowej. I dlatego ma ono w zapa-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
170
się dla kaŜdego jeśli -nie groźbę skarcenia, to
przynajmniej zapowiedź upokorzenia, które
jest bardzo dotkliwe w najlŜejszej nawet
postaci. Taka być winna funkcja śmiechu.
Ś
miech jest tym środkiem, po który
społeczeństwo hiega, Ŝeby dokuczyć
nowicjuszom, środkiem zawsze jakoś upo-
karzającym tego, kto jest jego przedmiotem.
Stąd bierze się niejednoznaczny charakter
komizmu. Nie przynaleŜy w całości do
sztuki, nie naleŜy równieŜ w całości do
Ŝ
ycia. Z jednej bowiem strony postacie
spotykane w Ŝyciu nie rozśmieszałyby nas
nigdy, gdybyśmy nie potrafili patrzeć na ich
poczynania tak, jak się spogląda na widowisko
z wysokości własnej loŜy; są komiczne w
naszych oczach, poniewaŜ odgrywają przed
nami komedię. Z drugiej jednak strony
nawet w teatrze przyjemność, jaką śmiech
sprawia, nie jest przyjemnością czystą, chcę
przez to powiedzieć: estetyczną wyłącznie i
bezwzględnie bezinteresowną przyjemnością.
Wkrada się do niej jakaś myśl uboczna,
którą społeczność nam podsuwa, gdy ani była
nam myśl taka w głowie. Wkrada się
nieuprzytomniona chęć upokorzenia, tym
samym zaś, to prawda, choćby czysto
zewnętrznego naprawienia błędu. Dlatego to
komedia bliŜsza jest Ŝycia niŜ
171
dramat. Im dramat jest potęŜniejszy, tym
jest głębsze opracowanie rzeczywistości, któ-
rego podjąć się musiał poeta, aby z niej
wydobyć tragizm w stanie czystym. Nato-
miast komedia przesądza o Ŝyciu tylko w
swych najniŜszych odmianach: w wodewilu i
farsie; im wyŜej się wznosi, tym bardziej
miesza się z Ŝyciem; bywają takie sceny w
rzeczywistym Ŝyciu, które są niezwykle
bliskie najwyŜszej komedii, tak iŜ teatr
mógłby je przejąć nie zmieniając ani słowa.
Z tego wynika wniosek, Ŝe pierwiastki
komicznego charakteru będą te same za-
równo w teatrze jak w Ŝyciu. JakieŜ to one
są? Ano, proszę, określić je moŜna bez
trudu.
Słyszymy często, Ŝe d r o b n e wady na-
szych bliźnich to te, które nas pobudzają
do śmiechu. Przyznaję, Ŝe jest wiele z prawdy
w tym mniemaniu, a jednak nie mogę
przyjąć, Ŝe jest w pełni ścisłe. Po pierwsze,
trudno jest w dziedzinie wad wytyczyć
granicę między drobnymi a ogromnymi; być
moŜe zgoła nie dlatego śmiejemy się z
czyichś wad, Ŝe są drobne, lecz dlatego, Ŝe
się z nich śmiejemy, wydają się nam
drobne, nic nie rozbraja bowiem bardziej
niŜ śmiech. Po wtóre moŜna by posunąć
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
172
się dalej i utrzymywać, Ŝe śmiejemy się z wad
minio znanego nam ich ogromu: przykładem
skąpstwo Harpagona. Po trzecie zaś naleŜy
sobie powiedzieć, jakkolwiek nie tak łatwo
przyznać się do tego, Ŝe śmiejemy się nie
tylko z wad naszych bliźnich, lecz równieŜ z
ich zalet. Śmiejemy się w Mizanlropie z
Alcesta. Odpowie ktoś, Ŝe to nie jego prawość
jest tutaj komiczna, ale osobliwa forma, jaką
prawoś '• przybiera u niego, owo dziwactwo,
któr psuje wywoływane przez nią wraŜenie.
Na to przystaję, niemniej jest zarazem prawdą,
Ŝ
e to śmieszne dziwactwo Alcesta c z y n i
j e g o p r a w o ś ć ś m i e s z n ą , a to jest
najwaŜniejsze. A więc dochodzimy niŜ jeszcze
do wniosku, Ŝe komizm nie zawsze iest oznaką
wad duchowych oraz Ŝe jeśli ktoś stara się
dopatrzyć w nim wad, i to drobnych, musi
przede wszystkim wskazać, po czym moŜna
ś
ciśle rozróŜniać wady drobne od ogromnych.
Co prawda, moŜe ktoś być w zgodzie z
przepisami najsurowszej moralności i być
przy tym postacią komiczną. Starczy po temu,
Ŝ
e się wyłamie spod praw Ŝycia społecznego.
Alcest jest człowiekiem najbardziej prawego
charakteru. Jest wszelako uietowarzyski, a
przez to komiczny. Zna-
cznie trudniej jest ośmieszyć dosyć giętką
wadę niźli nieugiętą cnotę. S z t y w n o ś ć jest w
społeczeństwie
czymś
podejrzanym,
sztywność Alcesta budzi w nas wesołość,
poniewaŜ sztywność ta jest samą prawością.
Kto szuka odosobnienia, wystawia się na
ś
mieszność, poniewaŜ o komizmie stanowi w
duŜej mierze właśnie to odosobnienie. I to
tłumaczy, dlaczego komizm dotyczy tak często
obyczajów, idej, społecznych — powiedzmy to
sobie! — przesądów.
NaleŜy wszelako przyznać na chwałę
ludzkości, Ŝe ideał społeczny nie odbiega
istotnie od ideałów moralnych. MoŜna tedy
przyjąć, Ŝe w zasadzie braki bliźnich po-
budzają nas do śmiechu, byle nie zapomnieć,
Ŝ
e po prawdzie braki te budzą w nas śmiech
raczej przez swe n i e u s p o ł e c z n i e - n i e niŜ
przez swoją n i e m o r a l n o ś ć . Pozostałoby
więc do zbadania, które braki mogą być
komiczne i w jakich przypadkach mamy je za
zbyt powaŜne, Ŝeby je śmiechem kwito-
wać.
Zagadnienie to zostało wszakŜe juŜ po-
ś
rednio rozstrzygnięte. Jak mówiłem, komizm
zwraca się do intelektu i nie daje się pogodzić
z uczuciem. Proszę odmalować mi wadę tak
drobną, jak tylko dusza zapragnie; jeśli
\vszelako uczyni się to w sposób
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
174
poruszający moją sympatię, moj« obawy lub
moją litość, to przepadło wszystko, śmiech nie
ma juŜ do mnie przystępu. Proszę, na odwrót,
wybrać jakąś głęboką, a w ogólności nawet
wstrętną wadę; moŜna będzie uczynić ją
komiczną, jeśli uda się za pomocą stosownych
zabiegów sprawić, bym pozostał nieczuły na
jej widok. Nie twierdzę, Ŝe wada stanie się
wówczas komiczna; twierdzę, Ŝe będzie mogła
być taką. Nie wol no j ej mnie w zr us zyć, oto
jedyny
naprawdę
konieczny
warunek,
jakkolwiek z pewnością warunek niewy-
starczający.
W jaki jednak sposób ma komediopisarz
zapobiec wzbudzeniu mych uczuć? Kłopot-
liwe pytanie! AŜeby się z nim jakoś uporać,
trzeba by wejść w nowe dociekania, prze-
analizować ową sztuczną sympatię, którą
wnosimy do teatru, określić wreszcie przy-
padki, kiedy się godzimy, a kiedy odmawiamy
dzielić urojone radości albo cierpienia. Istnieje
sztuka, która umie ukołysać naszą wraŜliwość
i podsuwać rozmaite urojenia, jak we śnie
hipnotycznym, ale jest teŜ taka, która umie
zniechęcić naszą sympatię w tejŜe samej
chwili, gdy juŜ miała się odezwać, i to tak
skutecznie, Ŝe najpowaŜniejszej nawet
sytuacji nie weźmiemy
175
zgoła powaŜnie. Dwa chwyty wydają się
główne w tej sztuce, a są one przez ko-
mediopisarzy stosowane mniej lub bardziej
ś
wiadomie. Pierwszy polega na wyosob -
n i e n i u uczucia pośrodku duszy tej postaci,
której sieje przydzieliło, i na obdarzeniu go
egzystencją poniekąd niezaleŜną, choć paso-
Ŝ
ytniczą. Na ogół silne uczucie ogarnia z
wolna pozostałe stany duszy i zabarwia je w
sposób sobie właściwy; jeśli się więc kaŜe
nam przyglądać temu powolnemu procesowi,
to w końcu stopniowo sami się jemu poddamy
napełniając się podobnym wzruszeniem.
MoŜnu by powiedzieć sięgając po inne
porównanie, Ŝe wzruszenie jest dramatyczne,
udzielające się, gdy wraz z podstawowym
dźwiękiem dane są jego tony składowe. ToteŜ
gdy aktor wibruje cały jednym uczuciem,
wibracja ta moŜe udzielić się z kolei widowni.
I na odwrót, gdy wzruszenie pozostawia nas w
nieczułości i nabiera cech komicznych, jakieś
zes zt ywni eni e przeszkadza mu wejść w
związki z innymi stanami duszy, w której ma
siedlisko. Usztywnienie to moŜe w pewnej
chwili wyjść na jaw w ruchach marionetki i
wywołać salwy śmiechu, juŜ wcześniej atoli
zachwiało naszą sympatię: jakŜe moŜna
współbrzmieć z duszą, która nie potrafi
współbrzmieć
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
ze sobą? Jest w Skąpcu jedna scena, która
graniczy z dramatem: młodzieniec i starzec,
jeden, który chce zaciągnąć długi, i drugi,
który chce poŜyczać na procent, nic nie
wiedząc o sobie stają wreszcie naprzeciw
siebie i rozpoznają w sobie ojca i syna.
Bylibyśmy tutaj naprawdę świadkami dramatu,
gdyby skąpstwo i ojcowskie uczucie zderzając
się w duszy Harpagona zrodziło w niej mniej
lub bardziej oryginalne połączenie. Lecz nic z
tego. Spotkanie jeszcze nie dobiegło do końca,
a ojciec juŜ o wszystkim zapomniał. Ponownie
spotykając syna czyni jedynie aluzję do tej
powaŜnej sceny: „A ty, paniczu, któremu ła-
skawie przebaczyłem ostatnie wybryki..."
72)
.
Skąpstwo przeszło więc obok spraw pozo-
stałych nie musnąwszy ich nawet, jakby w
r o z t a r g n i e n i u . Rozgościło się w duszy,
zostało panem domu, a pozostało mimo to
obcym przybyszem. Zupełnie inny kształt
miałoby skąpstwo w wydaniu tragicznym.
Ś
ciągałoby wszystko ku sobie, chłonęło,
przetwarzało w sobie najprzeróŜniejsze moce
jestestwa: uczucia i wraŜenia wzruszeniowe,
pragnienia i odrazy, wady i zalety, wszystko to
byłoby materią, w którą skąpstwo tchnęłoby
nowe Ŝycie. Taka jest, jak się wydaje,
177
pierwsza istotna róŜnica między najwyŜszą
komedią a dramatem.
Jest takŜe róŜnica druga, bardziej bijąca
w oczy, wynikająca zresztą z pierwszej. OtóŜ
gdy ktoś maluje nam jakiś stan duszy z
zamiarem, by go przedstawić w sposób
dramatyczny, czy po prostu z chęcią, byśmy
go brali powaŜnie, to wtedy objawia go w
czynach, które dają o nim ścisłe wyobraŜenie.
W ten sposób skąpiec będzie wszystko
rozpatrywał pod kątem zysku, zaś obłudny
ś
więtoszek poruszał się zręcznie po ziemi,
udając, Ŝe wznosi oczy jedynie ku niebu.
Oczywiście komedia nie wyklucza podob-
nych połączeń; niechaj za przykład posłuŜą
choćby postępki Tartuffe'a. W tym jednak
przejawia się wspólnota komedii i dramatu.
Aby zaznaczyć występujące między nimi
róŜnice, aby przeszkodzić widzom brać
powaŜnie powaŜne czyny, aby przysposobić
nas w końcu do śmiechu, uŜywa komedia
ś
rodka, któremu dałbym następującą formułę:
zamiast skupiać na szą uwagę na
czynach, ś c i ą g a ją raczej na gesty.
Pojmuję tu przez gesty postawę, ruchy, a
nawet wypowiedź, przez które stan duszy
przejawia się bez celu, bez Ŝadnej dla siebie
korzyści, jakby wskutek jakiejś
12 — Śmiech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
178
wewnętrznej świerzbiączki. Tak określony gest
róŜni się dogłębnie od czynu. Czyn jest czymś
zamierzonym,
czymś
w
kaŜdym
razie
ś
wiadomym; gest wymyka się bezwiednie, jest
automatyczny. W czynie obecny jest cały
człowiek, tylko część człowieka wyraŜa się w
geście, i to bezwiednie, a przynajmniej na
uboczu całej osobowości. A wreszcie (rzecz to
istotna) czyn jest ściśle wywaŜony w stosunku
do uczucia, które go inspiruje; moŜna przejść
stopniowo od jednego do drugiego tak, iŜ
nasza sympatia albo antypatia mogą przesuwać
się wzdłuŜ nici wiodącej otl uczucia do czynu i
coraz
większy
udział
brać
w
czyimś
wewnętrznym Ŝyciu. Natomiast gest ma w
sobie jakąś wybucho-wość, budzi naszą
wraŜliwość z uśpienia, w które gotowa juŜ
zapaść ukołysana, i dając nam przyjść do
siebie przeszkadza brać rzeczy powaŜnie. A
zatem, jak tylko nasza uwaga przeniesie się z
czynów na gesty, stajemy wobec komedii.
Postać Tartuffe'a przez swe postępki przy-
naleŜałaby do dramatu; mamy wszelako ją za
komiczną, poniewaŜ uwagę zwracamy na jej
gesty. Pamiętamy wszyscy jej pojawienie się
na scenie:
Wawrzyńcze, skończ pacierze, potem pod obrazem ZłóŜ
moją dyscyplinę z włosiennicą razem
!3
).
179
Tartuffe mówi to z uwagi na Dorynę, ale,
jestem o tym przekonany, mówiłby tak samo,
gdyby nie było jej tam wcale. Tak dalece
wszedł w swoją rolę obłudnika, iŜ odgrywają,
by tak rzec, całkiem szczerze. Przez to,
wyłącznie przez to moŜe stać się komiczny.
Bez tej szczerości, która materiali-zuje się bez
reszty, bez owych ruchów, min i słów, które
długoletnie praktykowanie obłudy przemieniło
u niego w naturalne gesty, Tartuffe byłby po
prostu wstrętny, bo myślelibyśmy przez cały
czas wyłącznie o jego intencjach. Pojmujemy
więc, dlaczego czyn jest czymś istotnym w
dramacie, czymś zaś ubocznym w komedii. W
komedii czujemy dokładnie, Ŝe równie dobrze
moŜna było wybrać kaŜdą inną sytuację dla
zapoznania nas z daną postaci ą — byłby to
nadal ten sam człowiek, tyle Ŝe w odmiennej
sytuacji. Dramat nie daje tego wraŜenia.
Tutaj postacie i sytuacje zlane są w jedną,
nierozerwalną
całość,
albo
lepiej:
tutaj
zdarzenia są integralną częścią postaci; moŜna
by śmiało te same imiona zatrzymać dla
aktorów, lecz juŜ z innymi osobami
mielibyśmy do czynienia, gdyby inne dzieje
opowiadał dramat.
Słowem, przekonaliśmy się, Ŝe nie chodzi
o to, czy charakter jest dobry czy zły —
12*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
musi być nietowarzyski, nieuspołeczniony,
wtedy stanie się komiczny. Teraz zaś moŜemy
się przekonać, Ŝe nie chodzi równieŜ o jego
wagę — waŜki lub błahy moŜe nas
rozśmieszyć, o ile tylko nie zdoła nas
wzruszyć. Ni euspoł eczni enie postaci i
nieczułość widza, oto, ogólnie rzecz biorąc,
dwa istotne warunki. Jest jeszcze warunek
trzeci, zawarty w poprzednich, który właśnie
staraliśmy
się
ukazać
w
naszych
dotychczasowych analizach.
Jest to automatyzm. Od samego początku
tej pracy nie przestajemy na to zwracać uwagi,
Ŝ
e nic tak nie jest istotnie śmieszne jak to, co
automatycznie zostało dokonane. Braki, a
nawet zalety są komiczne przez to, Ŝe je
człowiek objawia niechcąco, w mimowolnych
gestach,
w
niekontrolowanych
słowach.
Komiczne jest kaŜde roztargnienie. Im
głębsze roztargnienie, tym wyŜsza komedia.
Systematyczne roztargnienie, takiego Don
Kichota
na
przykład,
jest
czymś
najśmieszniejszym w świecie, jest komizmem
samym, czerpanym niemal tuŜ u źródeł.
Weźmy jakąś inną postać komiczną. Pomimo
Ŝ
e jest świadoma tego, co mówi i robi, to
jednak jest komiczna właśnie wskutek tego, Ŝe
nie zdaje sobie sprawy z pewnych stron
własnej osoby, Ŝe w pewnym
szczególe jest sama sobie nieznana; tylko
dlatego będzie śmieszyć wszystkich. Praw-
dziwie komiczne słowa to słowa szczerze
naiwne, dzięki nim wada ukazuje się bez
osłonek; ale czy teŜ mogłaby sama się tak
odkryć, gdyby potrafiła się zobaczyć i ocenić
sama? Nie jest rzadki przypadek, kiedy postać
komiczna gani jakieś zachowanie w samych
ogólnikach i natychmiast sama daje tego
przykład: oto nauczyciel pana Jourdain, który
po wygłoszeniu przemowy przeciw złości i
gniewowi sam zaraz się unosi
74)
, albo Wadius
7S)
, który wyśmiewa autorów czytających swe
wiersze, a potem sam wyciąga wiersze z
kieszeni
itd.
Czemu
mają
słuŜyć
te
niezborności, jeśli nie wytknięciu palcem
całkowitej
nieświadomości
postaci?
NiezauwaŜanie siebie, a przeto równieŜ innych
to rzecz tutaj spotykana zawsze. Ajeśli
przyjrzeć się temu z bliska, to się okaŜe, Ŝe
brak uwagi łączy się tu ściśle z tym, co
nazwaliśmy nieuspolecznieniem. Przyczyną
tak doskonałego usztywnienia jest co, Ŝe
człowiek zapomniał rozejrzeć się wokoło siebie,
a takŜe w sobie, nade wszystko w sobie; jakŜe
wzorować się na innych, jeŜeli nie zacznie się
poznawać innych i siebie samego? Sztywność,
automatyzm, roztargnienie, nieuspołecznienie,
wszystko to się wza-
i8o
181
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
182
jemnie przenika i razem wytwarza komizm
charakterów.
Słowem, jeŜeli odrzucimy w osobie ludz-
kiej to wszystko, co działa na naszą wraŜli-
wość, co potrafi nas wzruszyć, to pozostałości
mogą stać się komiczne, a sam komizm
będ/ie wprost proporcjonalny do owego
usztywnienia, które uwidoczni. Sformuło-
waliśmy tę myśl na samym początku tej
pracy. Sprawdziliśmy ją w jej najgłówniej-
szych następstwach, a przed chwilą za-
stosowaliśmy ją do określenia komedii. Teraz
musimy się nią posłuŜyć jeszcze staranniej i
wykazać, w jaki sposób za jej pośrednictwem
moŜna dokładnie oznaczyć miejsce komedii
pośród innych sztuk.
W pewnym sensie wolno rzec, Ŝe kaŜdy
c h a r a k t e r jest śmieszny, z tym tylko
zastrzeŜeniem, Ŝe przez charakter pojmujemy
to wszystko, co jest w naszej osobie gotowe,
co ma stan zmontowanego juŜ mechanizmu,
zdolnego
do
automatycznego
funkcjonowania. Wskutek tego właśnie —
jeśli kto woli — my sami się powtarzamy. A
zatem wskutek tego i inni będą mogli nas
powtarzać. Postać komiczna jest typem. I
odwrotnie, kaŜde podobieństwo do typu ma coś
komicznego. MoŜemy bardzo długo przestawać
z jakąś osobą i nie znaleźć w niej
i8
3
niczego śmiesznego; wystarczy jednak lada
przypadkowa zbieŜność, która pozwoli opa-
trzyć ją znanym imieniem bohatera dramatu
albo powieści, by otarła się, przynajmniej na
chwilę,
o
ś
mieszność,
jakkolwiek
owa
powieściowa postać nie musiałaby wcale być
komiczna. Komiczne jest podobieństwo do tej
postaci. Komiczne jest oderwanie się od
siebie samego. Komiczne jest wsadzenie się,
by tak rzec, w przygotowane ramy. Komiczne
zaś nade wszystko jest popadniecie w stan
samych ram, w które juŜ potem wejdą inni,
tzn. stęŜenie w charakter.
Odmalować charaktery, a więc zakreślić
typy ogólne, to cel najwyŜszej komedii.
Niejeden raz o tym mówiono. Ja zaś po-
wtórzę to raz jeszcze, bo uwaŜani, Ŝe ta
formuła wystarcza do zdefiniowania komedii.
W samej rzeczy komedia nie tylko
przedstawia nam typy ogólne, lecz w mym
przekonaniu spośród wszystkich sztuk ona
j e d n a dostrzega ogólność. Z chwilą gdy jej
cel został wytknięty, powiedziano, czym ona
jest, a takŜe, czym nie są pozostałe sztuki.
AŜeby dowieść, Ŝe taka jest istota komedii i
Ŝ
e przez to róŜni się od tragedii, od dramatu,
od innych form sztuki, naleŜałoby zacząć od
określenia sztuki w jej
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
184
najwyŜszych wzlotach; później dopiero scho-
dząc powoli aŜ do poezji komicznej zoba-
czylibyśmy, Ŝe jest umieszczona na pograniczu
sztuki i Ŝycia oraz Ŝe swym charakterem
ogólnym odcina się od sztuk pozostałych. Nie
mogę zapuszczać się tutaj w tak rozległe
dociekania.
Zmuszony
jednak
jestem
naszkicować ich ogólny plan, by nie zanie-
dbać niczego, co wedle mnie naleŜy do istoty
teatru komicznego.
Co jest celem sztuki? Gdyby rzeczywi-
stość uderzała prosto w nasze zmysły i w naszą
ś
wiadomość, gdybyśmy mogli bezpośrednio
obcować z rzeczami i samymi sobą, to, jak
sądzę bez wahania, sztuka byłaby zbyteczna
czy teŜ wszyscy bylibyśmy artystami, gdyŜ
nasza dusza bez przerwy pobrzmiewałaby
zgodnie z naturą. Wspomagane pamięcią oczy
wykrawałyby z przestrzeni i utrwalały w
czasie
obrazy
niezrównane.
Spojrzenie
chwytałoby w przelocie rzeźbione w Ŝywym
marmurze
ludzkiego
ciała
fragmenty
posągów, dorównujące pięknem tym, które
zostawili nam rzeźbiarze staroŜytni. W głębi
dusz rozbrzmiewałaby raz pełna wesela, a raz
znowu smutku, stale jednak oryginalna, nigdy
nie milknąca melodia Ŝycia wewnętrznego.
Wokoło nas jest to
185
wszystko, a takŜe jest w nas, lecz nie moŜemy
nic z tego uchwycić wyraźnie. Pomiędzy
przyrodą a nami, co mówię? pomiędzy nami a
naszą własną świadomością rozpostarła się
zasłona, dla większości ludzi gęsta i nie-
przenikliwa, lekka i nieomal przezroczysta dla
artystów i poetów. JakaŜ bogini utkała tę
zasłonę? Czy uczyniła to przez nienawiść,
przez miłość? OtóŜ trzeba Ŝyć, a Ŝycie wymaga,
byśmy ujmowali rzeczy wedle związków, jakie
mają z naszymi potrzebami. śyć, czyli czynić.
ś
yć to brać z rzeczy wraŜenie tylko
u Ŝ y t e c z n e i odpowiadać na nie stosowną
reakcją; inne wraŜenia muszą ulec zaćmieniu
lub dochodzić do nas w niewyraźnych juŜ
zarysach. Patrzę i mniemam, Ŝe widzę,
słucham i mniemam, Ŝe słyszę, zgłębiam
samego siebie i mniemam, Ŝe czytam we
własnym sercu. Atoli to, co słyszę i widzę w
ś
wiecie zewnętrznym, nie jest niczym więcej
jak tym, co zmysły zdołały wydobyć dla
rozjaśnienia moich poczynań, zaś to, co wiem
o sobie, zaledwie sięga powierzchni duszy i
ma swój główny udział w działaniu. Zmysły i
ś
wiadomość
dają
mi
więc
praktyczne
uproszczenie rzeczywistości; w obrazie rzeczy
i siebie samego, jaki dzięki nim uzyskuję,
ulegają zatarciu róŜnice bez-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
i86
uŜyteczne dla człowieka, wzmocnieniu zaś
podobieństwa dla człowieka poŜyteczne; drogi,
po których moje działanie się potoczy,
wytyczone są z góry. Tymi drogami przeszła
przede mną ludzkość. Rzeczy zostały skla-
syfikowane w taki sposób, bym mógł dobyć z
nich korzyść. I tę klasyfikacje spostrzegam
znacznie prędzej niŜ barwę i kształt przed-
miotów. Oczywiście, pod tym względem
człowiek stoi znacznie wyŜej od zwierzęcia.
Jest mało prawdopodobne, by oko wilka
czyniło róŜnicę między koźlątkiem a jag-
nięciem; dla wilka jest to łup jednaki, równie
łatwy do schwytania, równie dobry do
poŜarcia. My natomiast czynimy róŜnicę
między kozłem a baranem. Czy jednak
czynimy róŜnicę między jednym kozłem a
drugim, między jednym baranem a drugim?
Wątpię. I n d y w i d u a l n o ś ć przedmiotów i
jestestw wymyka się nam całkiem tylekroć,
ilekroć nie mamy Ŝadnej potrzeby jej
dostrzec. Zaś tam, gdzie ją dostrzegamy (jak
wtedy, gdy rozróŜniamy człowieka od
człowieka), nie indywidualność ściąga nasze
oko, czyli nie pewna całkowicie oryginalna
harmonia kształtów i kolorów, lecz tylko
jeden lub dwa rysy, ułatwiające nam
rozpoznanie praktyczne.
A poza tym — Ŝeby juŜ wszystko sobie
187
powiedzieć! — nie widzimy rzeczy samych.
Najczęściej ograniczamy się do odczytania
nalepionych na nie etykietek. Tę dąŜność,
zrodzoną z potrzeby, mowa tylko uwydatnia.
Albowiem
wyrazy
(z
wyjątkiem
imion
własnych) oznaczają gatunki. Wyraz, który
notuje tylko najpospolitsze funkcje rzeczy, jej
najbanalniejsze wyglądy, wciska się pomiędzy
nią a nas i najchętniej zakryłby przed naszymi
oczami równieŜ jej formę, gdyby ta forma nie
skryła
się
sama
pierwej
za
naszymi
potrzebami, które powołały ów wyraz do
Ŝ
ycia. Nie tylko zewnętrzne przedmioty, ale
takŜe stany naszej duszy zatajają przed nami to
wszystko, co jest wewnętrznym, osobistym,
oryginalnym przeŜyciem. A moŜe wówczas,
kiedy przeŜywamy miłość lub nienawiść, kiedy
doznajemy radości lub smutku, czyste uczucie
dociera do świadomości z tysiącem ulotnych
odcieni, z tysiącem głębokich oddźwięków
nadających mu nasze własne, wyłączne piętno?
Gdyby tak się działo, wszyscy bylibyśmy
powieściopisarzami, poetami, kompozytorami.
Najczęściej jednak uprzytamniamy sobie tylko
zewnętrzny wykwit stanu naszej duszy.
Chwytamy we własnych uczuciach jedynie
bezosobowe zarysy, te, które mowa raz na
zawsze utrwaliła wyłącznie dlatego,
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
i88
Ŝ
e są w tych samych warunkach mniej więcej
te same dla wszystkich ludzi. Tak więc
indywidualność wymyka się nam nawet w
obrębie
naszego
własnego
indywiduum.
Obracamy się pośród ogółów i symboli jakby
wśród zamkniętego pola, gdzie nasze siły
mierzą się z innymi siłami w imię uŜy-
teczności. Zafascynowani działaniem i przez
działanie pociągani, zawsze dla naszego dobra,
na tereny, które ono wybrało za nas, Ŝyjemy w
jakiejś pośredniej strefie pomiędzy rzeczami a
nami, poza rzeczami i poza sobą. Od czasu do
czasu atoli, wskutek roztargnienia, natura niec
;
do Ŝycia dusze jeszcze bardziej odeń
oderwane. Nie myślę tu o oderwaniu, które
jest dziełem refleksji i filozofii, o oderwaniu
upragnionym,
wyro-zumowanym,
systematycznym.
Mówię
o
oderwaniu
naturalnym,
wrodzonym
zmysłom
lub
ś
wiadomości, o oderwaniu, które przejawia się
natychmiast jakby w dziewiczym sposobie
patrzenia, słyszenia, myślenia. Gdyby to było
oderwanie zupełne, gdyby dusza nie mogła
Ŝ
adnym swoim postrzeŜeniem przywrzeć do
czynu, byłaby duszą artysty, jakiego świat nie
widział. Celowałaby we wszystkich sztukach
naraz albo raczej stopiłaby je wszystkie w
jedną. Oglądałaby wszystkie rzeczy w ich
pierwotnej czysto-
189
ś
ci, zarówno kształty, kolory, dźwięki przy-
naleŜne do materialnego świata, jak naj-
subtelniejsze poruszenia Ŝycia wewnętrznego.
Lecz nie moŜna za wiele Ŝądać od natury.
Nawet dla tych spośród nas, których uczyniła
artystami, uniosła zasłonę tylko przypadkiem i
tylko od jednej strony. Tylko w jednym
kierunku zapomniała nagiąć postrzeganie do
potrzeb. A poniewaŜ kaŜdy z tych kierunków
odpowiada temu, co zwiemy zmysłem, toteŜ
jednym z owych zmysłów i tylko tym jednym
jest artysta oddany sztuce. Stąd ta, idąca od
samych pierwocin, rozmaitość sztuk. Stąd teŜ
ta odrębność pierwotnych usposobień. JeŜeli
kto przywiąŜe się do barw i kształtów, a
umiłuje barwę dla barwy samej, kształt dla
kształtu samego, i jeŜeli ogląda je dla nich
samych, a nie przez wzgląd na siebie, to przez
te kształty i barwy będzie ku niemu wyzierać
ich Ŝycie wewnętrzne. Będzie je wprowadzał
powoli do naszego zrazu jeszcze niezbornego
postrzegania i przynajmniej na chwilę oderwie
nas od przesądów związanych z barwą i
kształtem,
zaległych
pomiędzy
naszym
wzrokiem a rzeczywistością. Wówczas to
urzeczywistni najwyŜszą ambicję sztuki, jaką
jest odsłonięcie natury. — Ktoś inny pochyli
się raczej nad sobą.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
i go
Pod tysiącem rodzących się czynów, które
wynoszą na zewnątrz uczucie, poza oklepanym
i ogólnie przyjętym słówkiem, które wyraŜa i
zakrywa stan indywidualnej duszy, będzie
właśnie szukać uczucia, szukać stanu duszy, w
całej jego czystości i prostocie. I aby w nas
wzniecić podobną skłonność ku sobie samym,
postara się unaocznić nam coś z owych rzeczy,
które zobaczył; dzięki rytmicznym układom
słów, które osiągną organiczny zestrój i nowe
oryginalne Ŝycie, powie nam, a raczej podsunie
rzeczy, do których wyraŜenia nie była nawet
stworzona mowa. —Jeszcze inni wnikną
jeszcze głębiej. Pod owymi radościami i
smutkami, które moŜna ściśle oddać w
słowach, uchwycą coś, co nie ma nic
wspólnego ze słowem, taki czy inny rytm
Ŝ
ycia, rytm oddychania, które w człowieku są
głębsze niŜ najgłębsze uczucia i stanowią
Ŝ
ywe, w kaŜdym z nas odmienne prawo jego
przygnębienia i uniesienia, Ŝalu i nadziei.
Wydobywając i wzmacniając tę muzykę,
ś
ciągną ku niej naszą uwagę, sprawią, Ŝe
mimowolnie zanurzymy się w nią jak
przechodnie przyłączający się do tańców, na
które natknęli się po drodze. I tak doprowadzą
nas do tego, Ŝe my równieŜ potrącimy coś w
głębi siebie, co czekało tylko tej chwili, by się
ro-
zedrgać. — ToteŜ czy będzie to malarstwo,
rzeźba, muzyka lub poezja, celem sztuki jest
zawsze jedno: odrzucić praktycznie uŜyteczne
symbole, umownie i powszechnie przyjęte
ogóły, wreszcie to wszystko, co przesłania
rzeczywistość, aŜeby postawić nas z nią oko w
oko. Spór o realizm i idealizm w sztuce mógł
wyniknąć tylko z nieporozumienia na tym
punkcie. Sztuka na pewno jest tylko bardziej
bezpośrednim widzeniem rzeczywistości, atoli
ta czystość postrzegania pociąga za sobą
zerwanie
z
wszelkimi
uŜytecznymi
konwencjami, niejako wrodzoną i swoiście
umiejscowioną bezinteresowność zmysłów albo
ś
wiadomości, pewne odmate-rialnienie Ŝycia,
słowem — to, co zawsze zwało się
idealizmem. Stąd moŜna by rzec, nie bawiąc
się wcale w grę słów, Ŝe realizm jest obecny w
dziele, kiedy idealizm jest obecny w duszy, i Ŝe
tylko za pomocą idealności wchodzi się w
styczność z rzeczywistością.
Sztuka dramatyczna nie jest wcale wyjąt-
kiem od tego prawa. Dramat próbuje znaleźć i
wydobyć na światło dzienne rzeczywistość
głęboką, którą konieczności Ŝycia, często w
naszym interesie, zasłoniły przed naszymi
oczami. Co to jest za rzeczywistość? Co to są
za konieczności? KaŜda
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
iga
poezja wyraŜa stany duszy. Ale wśród tych
stanów są takie, które wynikają nade wszystko
ze styczności człowieka z bliźnimi. Są to
najsilniejsze,
ale
teŜ
najgwaltowniejsze
uczucia. Podobnie jak potencjały elektryczne
powstają i rosną na dwóch okładkach
kondensatora, skąd ma wytrysnąć iskra, tak
poprzez samo zetknięcie się ludzi ze sobą
wytwarza
się
dogłębne
przyciąganie
i
odpychanie, zupełne zerwanie równowagi, a
na koniec to zelektryzowanie duszy, które
nazywamy namiętnością. Gdyby człowiek
szedł za głosem swej czułej natury, gdyby ani
praw społecznych, ani praw moralnych nie
było, owe gwałtowne wybuchy uczuciowe
byłyby w Ŝyciu na porządku dziennym.
PoŜytek jednak wymaga, aby te wybuchy były
zaŜegnane. Człowiek musi Ŝyć w łonie
społeczeństwa, a zatem musi poddać się jego
prawidłom. A to, co korzyść doradza, rozum
nakazuje; istnieje obowiązek i winniśmy mu
posłuszeństwo,
jest
to
naszym
przeznaczeniem. Ten dwojaki wpływ sprawił,
Ŝ
e musiała się wytworzyć w człowieku
powierzchowna warstwa uczuć oraz idej, które
usiłują
przybrać
niezmienne
oblicze,
a
przynajmniej to samo dla wszystkich ludzi, i
przykrywają
wewnętrzny
ogień
indywidualnych namiętności, gdy nie mają
193
siły go stłumić. Powolny postęp ludzkości ku
coraz bardziej pokojowemu Ŝyciu społecznemu
utrwalił z wolna tę warstwę; podobnie Ŝycie
naszej planety pokryło w długich staraniach
stałą i zimną powłoką ognistą masę
płynnych metali. Lecz zdarzają się wybuchy
wulkaniczne. I gdyby ziemia była istotą Ŝywą,
jak tego chciała mitologia, to moŜe w
chwilach wytchnienia z upodobaniem snułaby
marzenia o owych gwałtownych wybuchach,
które pozwalałyby jej nagle odzyskać
najtajniejsze
jej
treści.
Tę
właśnie
przyjemność nastręcza nam dramat. Wśród
spokojnego, mieszczańskiego Ŝycia, które
podyktowało nam społeczeństwo i rozum,
porusza raptem w nas coś, co na
szczęście nie wybucha, lecz czego wewnętrzny
napór silnie dzięki niemu odczuwamy. Dzięki
niemu natura bierze odwet na społeczeństwie.
Niekiedy zdąŜa dramat do celu wprost i z
głębi wydobywa na wierzch namiętności
obalające wszystko po drodze. Niekiedy
znowu, jak wielokrotnie dramat współczesny,
obiera okręŜną drogę i z sofi-styczną często
zręcznością obnaŜa sprzeczności samego
społeczeństwa, przesadnie przedstawia wszelką
sztuczność praw społecznych i w ten pośredni
sposób, rozdzierając tym razem powłokę,
pozwala nam sięgnąć
13 — Śmiech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
194
do głębi. W obu atoli wypadkach, czy to
wówczas, gdy osłabia społeczeństwo, czy znów
wówczas, gdy umacnia naturę, ściga ten sam
cel, jakim jest odkrycie skrytej przed nami
cząstki nas samych, tragicznego elementu —
moŜna tak to nazwać — naszej osobowości.
Takie wraŜenie wynosimy z dobrego dramatu,
Albowiem zajęło nas nie to, co opowiedziano
nam o drugim człowieku, lecz to, co dano nam
zobaczyć w nas samych — całe mroczne światy
nieustalonych rzeczy, które by moŜe pragnęły
bytu i szczęściem dla nas nie dostąpiły go.
Zdaje się teŜ, Ŝe odwołano się do drzemiących
w nas nieskończenie odległych wspomnień
atawistycznych, a tak głębokich, tak obcych
naszemu obecnemu Ŝyciu, Ŝe Ŝycie to zaczęło
wydawać się nam przez chwilę jakby czymś
nierealnym lub czysto umownym, czego
naleŜałoby na nowo się uczyć. Tak więc
dramat ruszył na poszukiwanie rzeczywistości
głębszej,
leŜącej
pod
poŜyt-kowymi
naleciałościami i ma ten sam cel, co kaŜda
sztuka.
Wynika z tego, Ŝe sztuka ma na oku tylko
to, co i n d y w i d u a l n e . Malarz utrwala na
płótnie to, co pewnego razu widział w pewnym
miejscu, pewnego dnia, o pewnej porze, w
kolorach, których nikt juŜ nic
zobaczy. Poeta opiewa jakiś stan duszy, który
był jemu i tylko jemu dany, a który juŜ nigdy
nie powróci. Dramaturg roztacza przed
naszymi oczami bieg ludzkiej duszy, Ŝywy
wątek uczuć i zdarzeń, w końcu coś, co raz się
wytworzyło, by nie powtórzyć się juŜ nigdy.
Nadajemy owym uczuciom nazwy ogólne,
chociaŜ w innej duszy nie będą juŜ te same,
poniewaŜ są z i n d y w i d u a l i z o w a n e . Przez
to samo przede wszystkim naleŜą do sztuki,
poniewaŜ ogół, symbol, typ, co kto woli! są
jedynie liczmanami naszego powszedniego
postrzegania.
Skąd
wzięło
się
tedy
nieporozumienie na tym punkcie?
Powód jest ten, Ŝe pomieszano dwie róŜne
rzeczy: ogólność przedmiotów oraz ogólność
sądów o nich wydawanych. Z tego, Ŝe jakieś
uczucie jest
powszechnie uznawane za
prawdziwe, bynajmniej nie wynika, Ŝe jest
ono uczuciem powszechnym. Nic bardziej
jednostkowego niŜ postać Hamleta. JeŜeli
przypomina od pewnych stron innych ludzi, to
nie
to
w
niej
wzbudza
nasze
Ŝ
ywe
zainteresowanie. A przecieŜ została wszędzie
przyjęta, wszędzie uznana za Ŝywą. I tylko w
tym
sensie
ucieleśnia
jakąś
prawdę
powszechną. To samo z innymi wytworami
sztuki. KaŜdy z nich jest czymś ]'ednostko-
13*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
wym, osobliwym, lecz o ile tylko nosi na
sobie piętno geniuszu, zostanie przyjęty
przez wszystkich. Dlaczego przyjmą , go
wszyscy? A jeśli jest czymś jedynym w swoim
rodzaju, to po czym poznać, Ŝe jest praw-
dziwym? Jak sądzę, poznajemy go po wysiłku,
do jakiego dzięki niemu się zmuszamy, by
samemu z kolei widzieć równie szczerze.
Szczerość daje się przekazać. Rzeczy widzia-
nych przez artystę nie zobaczymy juŜ, to
pewna, a przynajmniej nie zobaczymy na
jego modłę; lecz jeśli on sam widział je
naprawdę, przeto wysiłek, jakiego dokonał dla
uniesienia zasłony, narzuci się naszemu
naśladownictwu. Jego dzieło jest przykładem
pouczającym. Zaś skuteczność pouczenia jest
właśnie miarą prawdziwości dzieła. Prawda
niesie z sobą moc przekonującą, a nawet
nawracającą — właśnie po tym znamieniu daje
się poznać. Im większe jest dzieło i im
głębsza jest dojrzana prawda, tym
silniejszy da się odczuć jego skutek, ale teŜ
tym powszechniejszym będzie się starał
ten skutek okazać. Powszechność tedy tkwi
tutaj w wytworzonym skutku, a nigdy w
przyczynie.
Całkiem odmienny jest cel komedii. Tutaj
ogólność tkwi w dziele samym. Komedia
maluje charaktery, które spotkaliś-
197
my lub które spotkamy jeszcze na swej drodze.
Podkreśla podobieństwa. Chce ukazać nam
typy. W razie potrzeby stworzy typy nowe.
Przez to odcina się od sztuk pozostałych.
Znaczące są juŜ owe tytuły wielkich
komedii. Mizantrop, Skąpiec, Gracz, Roztarg-
niony
76)
, są to wszystko nazwy rodzajowe. Tam
zaś, gdzie komedia charakterów ma w tytule
imię własne, to wkrótce to imię wpada przez
swe treściowe brzemię do strumienia imion
pospolitych. Powiemy o kimś „harpagon", nie
powiemy nigdy „fedra".
Poecie tragicznemu nie przyjdzie teŜ na
myśl otoczyć swoją główną postać jakimiś
drugorzędnymi postaciami, które byłyby, Ŝe
tak powiem, jego uproszczonymi kopiami.
Bohater
tragiczny
jest
indywidualnością
jedyną w swoim rodzaju. MoŜna go
naśladować, lecz wówczas z tragizmu świa-
domie albo nieświadomie stoczymy się w ko-
mizm. Nikt nie jest doń podobny, albowiem
on sam nie jest podobny do nikogo. Przeciwnie
postąpi komediopisarz. Zadziwiający instynkt
kaŜe mu, kiedy buduje główną postać, otoczyć
ją korowodem innych postaci noszących te
same ogólne rysy. Wiele komedii ma w tytule
rzeczownik uŜyty
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
ig8
w liczbie mnogiej: Uczone bialoglowy, Pocieszne
wykucintnisie, albo rzeczownik zbiorowy: Świat
nudów
1
^ itp. Spotykają się w nich na scenie
liczne
postacie
odtwarzające
ten
sam
podstawowy typ. JakŜe interesującą rzeczą
byłoby poddać analizie tę dąŜność komedii.
Przede wszystkim dałoby się prawdopodobnie
odnaleźć w niej przeczucie sygnalizowanego
przez lekarzy faktu, Ŝe zaburzenia równowagi
jakby
wskutek
tajemnego
przyciągania
wywołują inne zaburzenia przynaleŜące do
tego samego rodzaju. I chociaŜ postacie
komiczne nie naleŜą do działu medycyny, są
wszelako, jak juŜ wykazałem, dystraktami,
osobami r o z t a r g nionymi, a od roztargnienia
do zupełnego zerwania równowagi przejście
jest nieznaczne. Atoli w grę wchodzi tu
jeszcze
inna
racja.
JeŜeli
celem
komediopisarza jest przedstawiać typy, czyli
charaktery zdolne do powtarzania się, to czyŜ
mógłby lepiej zabrać się do tego, niŜ
pokazując nam ten sam typ w kilku
rozmaitych
egzemplarzach?
Tak
samo
postępuje przecieŜ przyrodnik, kiedy zajmuje
się jakimś gatunkiem. Wylicza i opisuje jego
zasadnicze odmiany.
Ta istotna róŜnica między tragedią
związaną z indywiduami a komedią zwią-
zaną znów z rodzajami wychodzi na jaw
J
99
w jeszcze inny sposób. Pojawia się juŜ w
trakcie opracowywania dzieła i przeja-wda się
od samego początku w dwóch nader róŜnych
metodach obserwacji.
Jakkolwiek
paradoksalne
moŜe
takie
stwierdzenie się wydać, nie uwaŜam zgoła,
Ŝ
eby obserwacje innych ludzi były w czymś
przydatne poecie tragicznemu. Wszyscy prze-
cieŜ wiemy, Ŝe najwięksi poeci wiedli Ŝycie
odosobnione, mieszczańskie i nie mieli wiele
sposobności na to, by przypatrzyć się rozpę-
tanym wokół nich namiętnościom, których tak
wierny opis podali. Lecz nawet przy załoŜeniu,
Ŝ
e
dany
im
był
taki
widok,
moŜna
powątpiewać, czy by się im przydał na
cokolwiek. W dziele poety obchodzi nas nade
wszystko widzenie najgłębszych stanów duszy
czy najtajniejszych konfliktów. Do takiego
widzenia nie moŜna dojść z zewnątrz. Dusze są
nieprzeniknione jedne dla drugich. Z zewnątrz
dostrzegamy
tylko
oznaki
namiętności.
Odczytujemy je zresztą wadliwie, tylko
poprzez
analogię
z
naszymi
własnymi
przeŜyciami. Nasze własne przeŜycia są więc
czymś istotnym i dogłębnie moŜemy znać
jedynie własne serce, o ile dostąpimy tego
poznania. Czy znaczy to, Ŝe poeta przeŜył
wszystko, co opisał, i Ŝe był w połoŜeniu
swoich postaci oraz Ŝył ich
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
20O
Ŝ
yciem? I temu przeczą biografie poetów.
Na jakiej podstawie moŜna by zresztą przy-
puszczać, Ŝe ten sam człowiek był zarazem.
Makbetem, Otellem, Hamletem, królem Lea-
rem i wielu innymi postaciami? A moŜe
naleŜy tutaj odróŜniać osobowość, którą się ma
właśnie, od tej, którą mogłoby się mieć?
Nasz charakter jest skutkiem ponawiającego
się wciąŜ wyboru. Na całej naszej drodze
pojawiają się co pewien czas rozstaje
(przynajmniej tak wydaje się na pozór) i
dostrzegamy wiele moŜliwych kierunków,
jakkolwiek udać się moŜemy tylko w jednym.
Zawrócić z drogi, przemierzyć do końca
dostrzeŜone kierunki, na tym zdaje się polegać
poetycka wyobraźnia. Zgadzam się, Ŝe
Shakespeare nie był Makbetem, Otellem czy
Hamletem,
mógłby
jednak
być
tak
rozmaitymi postaciami, gdyby okoliczności z
jednej strony, a wola z drugiej, doprowadziły
były do wybuchu to, co było u niego
zaledwie wewnętrznym naciskiem. Zupełnym i
zaskakującym
niezrozumieniem
roli
wyobraźni poetyckiej jest pogląd, Ŝe buduje
ona swoich bohaterów z materiału czerpa-
nego na prawo i lewo z otaczającej ją rzeczy-
wistości, jakby szyła kostium arlekina. Nic
Ŝ
ywego nie wynikłoby z tego z pewnością.
ś
ycia nie moŜna na powrót złoŜyć, pozo-
201
staje więc tylko je obserwować. Wyobraźnia
poetycka moŜe być jedynie pełniejszym
widzeniem rzeczywistości. JeŜeli postacie
stwarzane przez poetę sprawiają na nas
wraŜenie Ŝywych, to dzieje się tak przez to, Ŝe
stanowią
samego
poetę,
poetę
zwielo-
krotnionego, poetę schodzącego w siebie tak
głęboko i podejmującego tak wielki wysiłek
obserwacyjny,
Ŝ
e
ujmuje
drzemiącą
w
rzeczywistości moŜliwość i doprowadza do
pełnej postaci złoŜone w mm przez naturę
szkice i projekty.
Innego rodzaju jest obserwacja, z której
wyłania się komedia. Jest to zewnętrzna
obserwacja. Jakkolwiek byłby komediopisarz
ciekawy ludzkich śmiesznostek, nigdy nie
pójdzie, sądzę, aŜ tak daleko, Ŝeby ich szukać
u siebie. Nie znalazłby ich zresztą. Jesteśmy
ś
mieszni tylko od tej strony, która uchodzi
naszej świadomości. A zatem tylko innych
ludzi obejmuje taka obserwacja. Nabiera przez
to ogólnego charakteru, którego mieć nie
moŜe, gdy objąć nią siebie. Skierowana na
powierzchnię zjawisk ogarnia jedynie to, w co
są spowite osoby i przez co większość z nich
wchodzi ze sobą w styczność i upodabnia się do
siebie. Dalej nie postąpi nigdy. A nawet gdyby
mogła, nie miałaby na to ochoty, bo nic by nie
zyskała
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
2O2
na tym. Wniknąć zanadto w czyjąś osobowość,
odnieść
zewnętrzne
skutki
do
zbyt
wewnętrznych przyczyn, toŜ to osłabiłoby i w
końcu zaprzepaściło całą śmieszność tych
zjawisk. Na to, abyśmy poczuli skłonność do
ś
miechu, trzeba umieścić jego przyczyny w
umiarkowanej strefie duszy; zatem efekt
powinien wydać się nam raczej przeciętny,
jakby wyraŜał przeciętną ludzkości. Jak
wszystkie przeciętne, ta równieŜ powstaje przez
zestawienie rozpierzchłych danych, przez
porównanie
analogicznych
przypadków,
których wyraŜa kwintesencję, a w końcu przez
abstrakcje i uogólnienia podobne do tych, które
przeprowadza fizyk na faktach, gdy chce
wydobyć z nich prawa. Krótko mówiąc,
metoda i cel są tutaj te same, co w naukach
indukcyjnych w tym sensie, Ŝe obserwacja jest
czysto
zewnętrzna,
a
wynik
podlega
uogólnieniu.
Wracamy tedy nałoŜywszy drogi do dwóch
wniosków, które wyłoniły się w toku naszych
badań.
Po
pierwsze,
ś
mieszność
osoby
pochodzi z jej usposobienia przypominającego
roztargnienie, z czegoś, co ŜyjV w niej, lecz nie
tworzy wraz z nią jednego ustroju, tak jak
pasoŜyt; dlatego to usposobienie jest widoczne
na zewnątrz i poddaje się naprawie. Po wtóre
znowu, skoro owa na-
203
prawa jest celem śmiechu, przynosiłaby
ogromny poŜytek, gdyby objęła za jednym
zamachem moŜliwie największą ilość osób.
Oto
dlaczego
obserwacja
komiczna
in-
stynktownie zmierza ku ogółom. Dobiera sobie
spośród osobliwości takie, które są zdolne do
powtarzania się, a wskutek tego nie są
nierozerwalnie złączone z indywidualnością
osoby, dobiera sobie — moŜna by rzec —
osobliwości pospolite. Przenosząc je na scenę
stwarza dzieła, które będą niewątpliwie naleŜeć
do sztuki choćby przez to samo, Ŝe się chcą
podobać, a odcinać się będą od innych dzieł
sztuki przez swój ogólny charakter, jak równieŜ
przez ów nieświadomy i uboczny zamiar
naprawiania i pouczania. Mamy tedy wszelkie
prawo do twierdzenia, Ŝe komedia jest czymś
pośrednim między sztuką a Ŝyciem. Nie jest
bezinteresowna, jak sztuka czysta. Przez
organizację śmiechu przyjmuje Ŝycie społeczne
za naturalne środowisko, a nawet idzie za
pewnymi popędami Ŝycia społecznego. I tu, w
tym punkcie, obraca się do sztuki plecami.
Albowiem sztuka to zerwanie z Ŝyciem spo--
lecznym i powrót do natury.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
204
n
Przypatrzmy się teraz, po tym wszystkim,
cośmy sobie powiedzieli, w jaki sposób trzeba
by się zabrać do tworzenia cechy charakteru,
która byłaby cechą idealnie komiczną, ko-
miczną sama w sobie, komiczną w swych po-
czątkach i we wszystkich przejawach. Powinna
być głęboka, aby dostarczać komedii stałego
pokarmu, a przy tym powierzchowna, aby
utrzymać się w tonie komediowym, nie-
widzialna dla posiadającej ją postaci, skoro
komizm jest czymś bezwiednym, widoczna dla
wszystkich innych, by wywoływała śmiech
powszechny, pełna wyrozumiałości dla siebie,
aby móc bez przeszkód wyjść na jaw, dla
innych zaś wysoce krępująca, by mogli
chłostać ją bezlitośnie, łatwa do poprawy, by
ś
miech zdał się na coś, niezawodna w swych
nowych wcieleniach, by nie brakło powodu do
ś
miechu, nieodłączna od Ŝycia społecznego,
chociaŜ nieznośna dla społeczeństwa, zdolna
wreszcie do połączenia się ze wszystkimi
wadami, a nawet z pewnymi cnotami, aby
przybrać wszelką moŜliwą do wyobraŜenia
formę. IleŜ więc pierwiastków trzeba stopić
razem! Uczony parający się chemią duszy,
któremu powierzono by przygotowanie równie
subtel-
205
nego preparatu, z pewnością byłby nieco
zawiedziony, gdyby przyszła chwila opróŜ-
nienia retorty. Okazałoby się, iŜ zadał sobie
tyle trudu dla otrzymania mieszanki, którą
dostać moŜna wszędzie za darmo, jako Ŝe jest
tak rozpowszechniona wśród ludzi, jak
powietrze w przyrodzie.
Tą mieszanką jest próŜność. Nie sądzę, by
istniała bardziej powierzchowna wada lub
bardziej głęboka. Rany, które jej zadano, nie są
powaŜne, ale teŜ nie chcą się leczyć. Przysługi,
które jej oddano, są ze wszystkich przysług
najfikcyjniejsze w świecie, a przecieŜ to one
pozostawiają
za
sobą
jakŜe
trwałą
wdzięczność. Sama zaledwie jest wadą,
niemniej wszystkie inne wady skupiają się
wokół niej i subtelniejąc starają się tylko ojej
zaspokojenie. PróŜność jest podziwem dla
samego siebie, zakorzenionym w podziwie,
jaki wywoływać mniema się u innych, jest tedy
wytworem Ŝycia społecznego. Jest czymś
bardziej naturalnym, bardziej rozpowszech-
nionym i głębiej wrodzonym niŜ egoizm,
poniewaŜ egoizm poskramia często sama
natura, podczas gdy z próŜnością moŜe sobie
poradzić wyłącznie refleksja. Nie sądzę, abyśmy
na
ś
wiat
przychodzili
z
wrodzoną
skromnością, chyba Ŝe zechcemy nazwać
skromnością jakąś czysto fizyczną nie-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
ao6
ś
miałość, bliŜszą zresztą dumy, niŜby się
myślało. Prawdziwa skromność moŜe być
jedynie rozmyślaniem nad próŜnością. Rodzi
ją widok złudzeń, których ofiarą padają inni,
oraz obawa, Ŝe się pobłądzi samemu. Jest
podobna do przezorności właściwej nauce
przez wzgląd na to, co się mówi i co się myśli o
sobie. Cała składa się z poprawek, z
retuszów. Jest cnotą nabytą.
Nie jest łatwo rzec, w której dokładnie
chwili dąŜność do skromności oddziela się od
lęku przed śmiesznością. Atoli ten lęk oraz ta
dąŜność są w zaczątku złączone ze sobą.
Pełne badania nad złudzeniami próŜności i
ciąŜącą nad nimi śmiesznością rzuciłyby
pewnego dnia światło na, teorię śmiechu.
MoŜna by wówczas zobaczyć, jak śmiech
pełni z niezwykłą regularnością jedną ze
swych głównych funkcji, którą jest przywoły-
wanie do przytomności wszystkich roztar-
gnionych miłości własnych i uzyskiwanie tą
drogą moŜliwie największego uspołecznienia '
harakterów. MoŜna by zobaczyć, jak próŜ-
ność, która jest naturalnym wytworem Ŝycia
społecznego, sprawia jednak kłopot społe-
czeństwu; podobnie niektóre lekkie trucizny,
wydzielane stale w ludzkim organizmie,
zatrułyby go z czasem, gdyby inne wydzieliny
nie neutralizowały ich wpływu.
207
Tego rodzaju pracę śmiech wykonuje nie-
ustannie. I w tym sensie moŜna by rzec, Ŝe
ś
miech jest swoistym lekarstwem na próŜność
i Ŝe próŜność jest wadą istotnie komiczną.
Gdyśmy rozprawiali o komizmie form i
ruchów, to wykazaliśmy, w jaki sposób tai;i to
a taki prosty i sam przez się śmieszny obraz
moŜe przeniknąć do bardziej złoŜonych
obrazów i uŜyczyć im nieco ze swojej
komicznej mocv; to pozwala niekiedy tłuma-
czyć najwyŜsze formy komizmu formami naj-
prostszymi. Atoli odwrotna operacja odbywa
się jeszcze częściej i dość płaskie efekty
komiczne naleŜy łączyć z zaniŜeniem bardzo
subtelnego komizmu. PróŜność, ta wyŜsza
forma komizmu, jest elementem, którego
zawsze, choć mimowiednie szukamy w kaŜ-
dym przejawie ludzkich poczynań. A szukamy
jej choćby tylko po to, Ŝeby się z niej pośmiać.
Zaś wyobraźnia nasza umieszcza ją zazwyczaj
tam, gdzie jej nie potrzeba. Z tą zasadą być
moŜe
naleŜałoby
powiązać
całkiem
niewybredne
efekty
komiczne,
które
psychologowie w sposób niewystarczający
tłumaczą przez kontrast: oto mały człowie-
czek, który pochyla głowę przechodząc przez
ogromne drzwi, albo dwóch ludzi, olbrzym i
karzełek, którzy maszerują raźno trzymając
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
208
się pod rękę. Przypatrując się z bliska temu
ostatniemu obrazkowi zapewne zauwaŜysz,
czytelniku, jak ta mała osóbka zdaje się czynić
wysiłki, by w s p i ą ć się na wyŜyny drugiej, jak
Ŝ
aba, która chciałaby dorównać wołowi.
m
Niestety, nie moŜe tu być nawet mowy o
wyliczeniu poszczególnych cech charakteru,
które łączą się z próŜnością, lub tych, które
współzawodniczą z nią w ściąganiu na siebie
uwagi komediopisarzy. Jak wykazaliśmy,
wszystkie wady, a nawet niektóre zalety, mogą
stać się śmieszne. Nawet gdyby ktoś zdołał
sporządzić
listę
znanych
ś
miesz-nostek,
komedia postara się tę listę przedłuŜyć, nie tyle
oczywiście stwarzając śmiesznostki czysto
fantastyczne,
ile
wydobywając
z
nich
k i e r u n k i komiczne, dotąd nie zauwaŜone. W
ten sposób wyobraźnia wykrawać będzie coraz
to nowe figury ze złoŜonego rysunku zawsze
tego samego kobierca. Warunkiem istotnym,
jak wiemy, jest to, by kaŜda szczególna cecha
poddana obserwacji przeobraziła się następnie
w rodzaj ram, w które będzie mogło wiele osób
się wcisnąć.
209
Istnieją wszelako ramy juŜ gotowe, usta-
nowione przez społeczeństwo i dla społeczeń-
stwa niezbędne, skoro jest ono oparte na
podziale pracy. Mam na myśli tutaj rzemiosła,
funkcje i profesje. KaŜda profesja obdarza tych,
którzy do niej wchodzą, pewnymi duchowymi
przyzwyczajeniami oraz szczególnymi cechami
charakteru, dzięki którym upodabniają się do
siebie, a takŜe odróŜniają się od innych. W ten
sposób w łonie duŜego społeczeństwa tworzą
się małe społeczności. Niewątpliwie są one wy-
nikiem tej samej organizacji, co wszelkie
społeczeństwo. A jednak, gdyby się wyosob-
niły za bardzo, stałyby się groźne dla więzi
społecznej. OtóŜ funkcją śmiechu jest tłumienie
tych separatystycznych dąŜeń. Jego rolą jest
naprawa przeobraŜająca zesztywnienie w
giętkość,
przystosowanie
kaŜdego
do
wszystkich, zaokrąglanie kantów. Mamy tutaj
do czynienia z rodzajem komizmu, którego
odmiany moŜna z góry określić. Nazwiemy
go,
jeśli
moŜna,
komizmem
profesjonalnym.
Nie będę się wdawać w szczegóły tych
odmian. Wolę raczej połoŜyć nacisk na ich
cechy wspólne. W pierwszym rzędzie umieszczę
figurę
próŜności
zawodowej.
KaŜdy
z
nauczycieli pana Jourdain stawia swoją 14 —
Ś
miech
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
210
umiejętność ponad pozostałe. U Labiche'a
występuje postać, która nie pojmuje, jak
moŜna być czymś innym niŜ handlarzem
drewna. Jest to oczywiście handlarz drewna.
PróŜność zresztą objawia tu skłonność do
nabierania cech u r o c z y s t y c h w tej mierze, w
jakiej wykonywana profesja zawiera więcej blagi
i szarlatanerii. Jest bowiem rzeczą.
znamienną, Ŝe im jakaś umiejętność jest
bardziej sporna, tym bardziej wmawiają
sobie jej przedstawiciele, Ŝe są jakąś sektą
kapłańską, i wymagają, by oddawać cześć ich
misteriom. UŜyteczne zawody są oczywiście
stworzone dla klienteli, atoli te, których
uŜyteczność jest bardziej wątpliwa, muszą
uzasadniać
swoje
istnienie
szerzeniem
przeświadczenia, Ŝe to klientela jest stworzona
dla nich; to właśnie złudzenie leŜy u
podstawy napuszoności. Stąd wywodzi się po
części komizm Molierowskich lekarzy,
którzy traktują chorego, jak gdyby był
stworzony dla lekarza, i nawet naturę mają za
zaleŜną, od medycyny.
Inną formą tego komicznego usztywnienia
jest to, co zwę z n i e c z u l e n i e m zawodowym.
Postać komiczna tak ściśle dopasowuje się do
sztywnych ram swojej funkcji, Ŝe juŜ nie ma
miejsca na swobodne poruszanie się, a
zwłaszcza na wzruszanie się,
2 1 1
jak to jest u innych ludzi. Przypomnę słowa
sędziego Dandin, który zapytywany przez
Izabelę,
jak
moŜe
patrzeć
na
tortury
nieszczęsnych skazańców, powiada: „CóŜ!
Zawsze dzięki temu zleci człowiekowi jedna
lub dwie godzinki"
78)
. Rodzaj znieczulenia
zawodowego uosabianego przez Tartuffe'a
dochodzi do głosu, co prawda, ustami Orgona:
Mógłbym na zgon dziś patrzeć matki, dzieci, Ŝony I nie
uczułbym w sercu, ot, nawet ukłucia
79
).
JednakŜe
najpospolitszym
ś
rodkiem
ośmieszenia jakiejś profesji jest osadzenie jej
w języku, którego uŜywa; kaŜmy tylko
sędziemu, lekarzowi, Ŝołnierzowi stosować do
spraw codziennych język uŜywany w prawo-
dawstwie, medycynie czy strategii, jakby nie
byli zdolni mówić tak jak wszyscy! Zazwy-
czaj ten rodzaj komizmu jest dosyć płaski.
Niemniej nabiera on delikatności, jak to
określamy, gdy równocześnie z przyzwycza-
jeniem zawodowym odsłania szczególną ce-
chę charakteru. Przypomnę gracza Regnarda z
taką pomysłowością uŜywającego na co dzień
karcianego języka; otóŜ nadając swemu
słuŜącemu imię Hektora oczekiwał, iŜ ten
nazwie jego narzeczoną „Pallas, od głośnego
imienia Damy Pikowej"
80)
— albo
14*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
212
Uczone białogłowy, których komizm polega w
większej mierze na tym, Ŝe transponują idee
wzięte z porządku naukowego na język
kobiecej wraŜliwości: „Epikur, to najtęŜsza
głowa...", „Ja l u b i ę jego wiry..."
81)
itp. Kto
przeczyta trzeci akt, ten się przekona, Ŝe
Armanda, Filamina i Beliza ani na chwilę nie
porzucają tego stylu.
Posuwając się dalej w tym samym kierunku,
odnaleźlibyśmy logikę profesjonalną, a więc
sposoby rozumowania, których trzeba się
wyuczyć w pewnych środowiskach i które są
prawdziwe w danym środowisku, poza nim zaś
zupełnie fałszywe. Wszelako kontrast między
tymi
dwiema
logikami,
partykularną
i
uniwersalną, rodzi pewne efekty komiczne
całkiem swoistej natury, nad którymi nie bez
poŜytku
będzie
się
dłuŜej
zatrzymać.
Dotykamy tu waŜkiego punktu teorii śmiechu.
Rozszerzymy
zresztą
zagadnienie
i
wyłuszczymy je w całej ogól-
ności.
IV
Zajęci dotąd wydobywaniem najgłębszych
przyczyn komizmu, pomijaliśmy jeden z jego
najznaczniejszych przejawów. Myślę
213
o logice swoistej dla postaci komicznej, dla
całego kręgu tych postaci, logice dosyć
dziwacznej, która w pewnych przypadkach
otwiera pole dla niedorzeczności.
Teofil Gautier powiedział o wszelkim
przesadnym komizmie, Ŝe jest logiką absurdu.
Wiele filozofii śmiechu krąŜy wokół podob-
nych idej. Zgodnie z tą tezą kaŜdy efekt
komiczny
miałby
zawierać
sprzeczność.
Ś
mielibyśmy się właśnie z absurdu urze-
czywistnionego
w
formie
konkretnej,
z
„widomego absurdu"
82)
albo z pozornej
niedorzeczności, zrazu przyjętej i natychmiast
poprawionej, czy teŜ raczej z czegoś, co od
jednej strony wydaje się niedorzecznością,
jakkolwiek od innej strony daje się zupełnie
dobrze wytłumaczyć
S3)
. Wszystkie te teorie
zawierają niewątpliwie jakąś cząstkę prawdy;
odnoszą się one wszelako do pewnych, i to
dość płaskich efektów komicznych, a przy tym
w przypadkach, w których mają zastosowanie,
pomijają zdaje się charakterystyczny element
ś
mieszności, to jest c ał ki e m s z c z e gól ny
rodzaj absurdu, tkwiący w komizmie, o ile
absurd tkwi w komizmie. Mamy się o tym
przekonać? Wystarczy wybrać sobie jedną z
owych definicji i posłuŜyć się jej formułą:
najczęściej
nie
otrzymamy
Ŝ
adnego
ś
miesznego efektu! Spotyka-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
214
na w komizmie niedorzeczność nie jest byle
jaką niedorzecznością. Jest niedorzecznością
bardzo określoną. Nie stwarza komizmu, ale
z komizmu wypływa. Nie jest przyczyną, lecz
skutkiem, i to skutkiem swoistym, w którym
odbija się swoista natura wywołującej go
przyczyny. Znamy tę przyczynę. Bez trudu
zrozumiemy takŜe sam skutek.
Przypuśćmy, Ŝe pewnego dnia przecha-
dzając się po wiejskiej okolicy dostrzegliśmy u
szczytu pagórka coś, co mgliście przypomina
rodzaj olbrzymiego ciała, znieruchomiałego,
lecz machającego rękami. Na razie nie wiemy
jeszcze, co to takiego, lecz szukamy w
myślach, czyli we wspomnieniach, które nam
pamięć podsuwa, takiego wspomnienia, które
najlepiej dałoby się wtłoczyć w dostrzeŜone
zjawisko. Niemal natychmiast przychodzi nam
na myśl obraz wiatraka i rzeczywiście : to
wiatrak stoi przed nami. Jest bez znaczenia, Ŝe
tuŜ przed wyjściem czytaliśmy baśń o
wielkoludach z ramionami dotykającymi
nieba. Rozsądek polega oczywiście na
pamięci i temu nie przeczę; jednakŜe ponadto
i nade wszystko polega na zapominaniu.
Rozsądek jest wysiłkiem przystosowującego się
ustawicznie umysłu, który porzuca ideę
porzucając przedmiot. Jest to
215
ruchliwość właściwa intelektowi, który wzoruje
się ściśle na ruchliwości rzeczy. Jest to
dynamiczna ciągłość uwagi, z jaka śledzimy
Ŝ
ycie.
Wyobraźmy sobie teraz Don Kichota
wyruszającego na wyprawę wojenną. W ry-
cerskich romansach wyczytał, Ŝe rycerz spo-
tyka na swej drodze wrogich olbrzymów.
Potrzeba inu tedy olbrzyma. Obraz olbrzyma
jest uprzywilejowanym wspomnieniem, które
usadowiło się w jego umyśle; olbrzym czatuje
na niego w zasadzce, nieruchomy, czekający
tylko sposobności by wychynąć z ukrycia i
przybrać materialne kształty. Wspomnienie to
c h c e się zmaterializować, toteŜ od tej chwili
pierwszy napotkany przedmiot, choćby miał
dalekie podobieństwo z postacią olbrzyma,
otrzyma kształty olbrzyma. Don Kichot
dostrzeŜe więc olbrzymów tam, gdzie my
zobaczymy zwykłe wiatraki. Jest to komiczne
i niedorzeczne. Nie jest to wszelako byle jaka
niedorzeczność.
Jest to całkowite odwrócenie zdrowego
rozsądku. Polega na tym, Ŝe umysł stara się
wzorować rzeczy na posiadanych ideach, a nie
owe idee na izeczach. Polega na tym, Ŝe się
widzi przed sobą to, o czym się myśli, zamiast
myśleć o tym, co się widzi. Zdrowy rozsądek
pragnie, by" wszystkie wspomnienia
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
2 l 6
stały w jednym rzędzie; a wówczas odpo-
wiednie wspomnienie zawsze zjawiać się będzie
na zawołanie danej sytuacji i słuŜyć będzie
tylko do jej interpretacji. Natomiast u Don
Kichota pewna grupa wspomnień wybija się
przed inne i opanowuje jego osobowość; w
tym wypadku rzeczywistość będzie zmuszona
ugiąć się przed wyobraźnią i słuŜyć tylko ku jej
ucieleśnieniu. Czepiając się złudzenia Don
Kichot rozwija je zresztą całkiem rozumnie we
wszystkich jego konsekwencjach, porusza się w
nim z dokładnością i pewnością somnambulika
odgrywającego swój sen. Takie jesi źródło
błędu i taka jest swoista logika, która rządzi tą
niedorzecznością. Lecz czy ta logika jest
właściwa wyłącznie Don Kichotowi?
Wykazałem, Ŝe postać komiczna grzeszy
zacięciem się umysłu lub charakteru, grzeszy
roztargnieniem, grzeszy automatyzmem. Jest
w głębi komizmu pewne usztywnienie spra-
wiającej Ŝe idzie się prosto jak strzelił, nie
słuchając niczego i nic nie chcąc słyszeć. IleŜ
to komicznych scen w teatrze Moliera daje się
sprowadzić do tego prostego typu: p o s t ać
c i ą g n ą c a swą myśl, postać, która zawsze
powraca do swojej myśli, choć ustawicznie jej
przerywają! Tylko nieznaczny krok dzieli
tego, co nie chce nic słyszeć,
217
od tego, co nie chce nic widzieć, a w końcu od
tego kto widzi tylko to, co chce zobaczyć.
Umysł, który się zacina, będzie w końcu
naginać rzeczy do swoich pojęć, zamiast do-
stosowywać myśli do rzeczy. KaŜda postać
komiczna kroczy więc drogą złudzeń, której
opis dałem; Don Kichot to typ ogólny nie-
dorzeczności komicznej.
Owo odwrócenie zdrowego rozsądku
wymaga nazwania. Pewne formy szaleństwa
pozwalają nam się z nim spotkać w bardziej
ostrej czy chronicznej odmianie; pod wieloma
względami przypomina równieŜ natręctwo
myślowe. Lecz ani szaleństwo, ani natręctwo
myślowe wcale nas nie śmieszą, bo są to
choroby, budzą przeto litość. Śmiech nie daje
się, jak wiemy, pogodzić ze wzruszeniem.
Gdyby istniało ucieszne szaleństwo, byłoby to
bodaj szaleństwo dające się pogodzić z
ogólnym zdrowiem umysłowym, moŜna by
rzec — byłoby to normalne szaleństwo. OtóŜ
jest taki normalny stan umysłu naśladujący
szaleństwo pod kaŜdym względem, w którym
wykrywamy te same skojarzenia idej, co w
umysłowej chorobie, tę samą osobliwą logikę,
co w natręctwie myślowym. Jest to stan
marzenia sennego. A zatem albo nasza analiza
nie jest dokładna, albo daje się sformułować w
następującym
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
2l8
teoremacie: Kom iczna niedorzeczność
j e s t tej samej natury, co n i e d o r z e c z ność
m a r z e ń sennych.
Przede wszystkim intelekt kroczy we śnie
drogą, której opis dałem. Rozkochany w sobie
umysł poszukuje w świecie zewnętrznym
jedynie pretekstu dla urzeczywistnienia swoich
urojeń: jakieś głosy niewyraźne dochodzą do
uszu, jakieś barwy przepływają jeszcze
przez pole widzenia, a więc zmysły nie
zamknęły się całkiem. Lecz śpiący zamiast
przywołać wszystkie wspomnienia na pomóc,
by zinterpretować to, co zmysły postrzegają,
woli posłuŜyć się tym, co postrzega, do
materializacji ulubionego wspomnienia; i tak
ś
wist wiatru w kominie przemienia się wów-
czas zgodnie ze stanem duszy śpiącego,
zgodnie z ideą, która zajmuje jego wyobraźnię,
w wycie dzikich bestii albo w melodyjne
zawodzenie. Jest to zwykły mechanizm
sennego złudzenia.
JeŜeli jednak złudzenie komiczne jest
złudzeniem sennym, jeŜeli logika komizmu
jest logika snów, przeto moŜna się spodziewać
napotkania
w
logice
ś
mieszności
najróŜniejszych cech logiki marzenia sennego.
Jeszcze raz sprawdza się tutaj prawo, które
znamy od dawna: jeŜeli pewna forma
zostanie uznana za śmieszną, przeto inne
219
formy, które nic mają tej samej treści ko-
micznej, staną się śmieszne wskutek ze-
wnętrznego podobieństwa do pierwszej. Jak
łatwo zauwaŜyć, kaŜda g r a i d ej moŜe nas
bawić pod tym warunkiem, Ŝe przypomina
nam mniej więcej grę marzenia sennego.
W pierwszym rzędzie zaznaczę pewne
ogólne rozluźnienie prawideł rozumowania.
Rozumowanie, z którego się śmiejemy, to
rozumowanie, którego fałszywość sobie
uprzytamniamy, lecz które moglibyśmy za
prawdziwe uwaŜać, gdybyśmy je usłyszeli
we śnie. Podrabia ono rozumowanie praw-
dziwe na tyle trafnie, by zwieść umysł
uśpiony. To takŜe jest — jeśli kto woli —
logika, lecz logika chybiona, która wskutek
tego uwalnia nas od intelektualnego trudu.
Wiele dowcipów to rozumowania tego ro-
dzaju, rozumowania skrócone, których tylko
punkt wyjścia został nam podany oraz
konkluzja. Ta gra myślowa zbliŜa się zresztą
do gry słów w tej mierze, w jakiej ustalone
stosunki między ideami stają się coraz bardziej
powierzchowne: z wolna zatraca się sens
słyszanych wyrazów i tylko dźwięk zwraca
uwagę. Być moŜe naleŜałoby w podobny
sposób zbliŜyć do marzenia sennego niektóre
bardzo komiczne sceny, gdzie jakaś postać
zaczyna systematycznie powtarzać na
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
220
opak zdania szeptane jej do ucha przez inne
postacie? Kto raz zdrzemnął się pośród
rozmawiających ze sobą ludzi, pamięta, jak
często ich słowa powoli gubiły sens, jak
dźwięki ulegały zniekształceniu i zlewały się w
jedno, przybierając w jego umyśle naj-
dziwaczniejsze znaczenia, i jak odgrywał ze
swym rozmówcą scenę Maciusia z Suflerem
8ł)
.
Istnieją ponadto obsesje komiczne,
niezwykle, zdaje się, podobne do obsesji
sennych. KomuŜ to się nie zdarzyło oglądać
jeden i ten sam obraz powracający w wielu
kolejnych snach i obarczony za kaŜdym
razem jakimś swojskim znaczeniem, gdy tym-
czasem poza nim sny te nie miały nic wspól-
nego ze sobą! Zjawisko powtarzalności wy-
stępuje w tej swoistej postaci niekiedy w teatrze
i w powieści; w niektórych wypadkach daje się
w nim słyszeć echo marzenia sennego. I być
moŜe to samo dzieje się z refrenem wielu
piosenek:
zatrzymuje
się,
by
niebawem
powrócić przy końcu kaŜdej zwrotki, za
kaŜdym razem przepojony nowym sensem.
Często takŜe moŜna zauwaŜyć we śnie
szczególne crescendo: oto jakieś dziwo
rozrasta się wraz ze snem samym. Pierwsze
ustępstwo wydarte rozumowi pociąga na-
stępne, to zaś jeszcze powaŜniejsze i tak aŜ
221
do końcowej niedorzeczności. Ale ten marsz
ku absurdowi sprawia na śpiącym wraŜenie
osobliwe. Jest to, jak myślę, takie samo wra-
Ŝ
enie, jakie ma pijak osiągnąwszy ów błogo-
stan, gdzie nic się juŜ dla niego nie liczy, ani
logika, ani konwenanse. Spostrzegamy teraz,
Ŝ
e niektóre komedie Moliera dostarczały
takiego samego wraŜenia; na przykład Pan de
Pourceaugnac, która to sztuka zaczyna się
zupełnie rozumnie, a potem przynosi coraz
większe
dziwactwa,
albo
Mieszczanin
szlachcicem, gdzie postacie w miarę rozwoju
komedii zdają się krąŜyć coraz szybciej,
porwane wirem szaleństwa. „Jeśli jest w
ś
wiecie ktoś, kto ma potęŜniejszego bzika,
pozwolę sobie dać sto batogów"
85)
. To
powiedzenie, które daje nam znać, Ŝe sztuka
jest skończona, budzi nas z najbardziej
dziwacznego snu, w jaki zapadliśmy wraz z
panem Jourdain.
Najbardziej jednak istotna jest dla snu
demencja. Istnieją pewne swoiste sprzecz-
ności tak naturalne dla wyobraźni śpiącego i
tak szokujące dla rozumu przebudzonego
człowieka, iŜ niemoŜliwością byłoby dać
komuś dokładne i pełne tego pojęcie, gdyby
sam tego był nie przeŜył. Mam na myśli owo
dziwaczne, będące dziełem snu stopienie się
dwóch osób, które tworzą jedną,
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
chociaŜ kaŜda pozostaje sobą. Zazwyczaj
jedną z tych osób jest śpiący; czuje on, Ŝe nie
przestał być tym, kim jest, niemniej stał się
kimś innym. To on i nie on. Słyszy swój głos,
widzi swoje ruchy, czuje wszakŜe, Ŝe ktoś
inny poŜyczył sobie od niego ciało i
odebrał mu głos. Albo teŜ będzie mówił i
czynił jak zwykle, tyle Ŝe będzie mówił o
sobie jak o kimś obcym, z którym nie ma sam
nic wspólnego; będzie oderwany od siebie
samego.
CzyŜ
nie
odnajdujemy
tego
zastanawiającego pomieszania w niektórych
scenach komicznych? Nie mówię o Amfitrio-
nie, w którym wprawdzie owo pomieszanie
jest zasugerowane umysłowi widza, lecz
większość jego efektów komicznych pochodzi
raczej z tego, co nazwałem „nałoŜeniem się
dwóch ciągów na siebie". Mam na myśli
niezwykłe i komiczne rozumowania, w których
to pomieszanie występuje w stanie
czystym, tak iŜ trzeba refleksyjnego wysiłku
do jego wydobycia. Proszę posłuchać od-
powiedzi, jakich udzielił Mark Twain prze-
prowadzającemu z nim wywiad dziennika-
rzowi: „Czy pan ma brata? — Owszem,
nazywał się Bili. Biedny Bili! — A zatem
umarł? — Tego właśnie nikt dobrze nie wie.
Jakaś tajemnica ciąŜy nad tą sprawą.
Zmarły i ja byliśmy bliźniakami. W dwa
tygodnie po urodzeniu kąpano nas razem w
tym samym cebrzyku. Jeden z nas utonął, ale
dotąd nie wiadomo który. Jedni myślą, Ŝe to
,był Bili, inni, Ŝe to ja byłem. — To bardzo
dziwne. A co pan sam myśli o tym? — Niech
pan posłucha, zdradzę panu tajemnicę, której
nie odsłoniłem jeszcze przed nikim z Ŝyjących.
Jeden z nas miał szczególny znak, ogromny
pieprzyk na odwrocie lewej dłoni, to ja byłem
tym dzieckiem i to dziecko właśnie utonęło..."
8li)
Gdy
się
bliŜej
temu
przyjrzeć,
niedorzeczność tego dialogu okazuje się nie
byle jaką niedorzecznością. Znikłaby bez
ś
ladu, gdyby opowiadająca osoba nie była
jednym z bliźniaków, o których mowa; polega
zaś na tym, Ŝe Mark Twain oświadcza, iŜ jest
jednym z tych bliźniaków, podczas gdy
wyraŜa się tak, jakby był kimś trzecim, kto
opowiada ich dzieje. Właśnie w ten sam
sposób zachowujemy się w większości
naszych marzeń sennych.
Po rozpatrzeniu tego ostatniego punktu
komizm przybrał nieco inną postać niŜ
dotychczas mu przypisywana. Jak dotąd,
upatrywaliśmy w komizmie nade wszystko
ś
rodek poprawczy. Zestawmy ciąg efektów
222
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
komicznych i wyodrębnijmy co pewien czas
typy dominujące, a przekonamy się wówczas,
Ŝ
e pośrednie efekty nabiorą komicznej mocy
dzięki podobieństwu z owymi typami i Ŝe te
typy
są
w
równej
mierze
wzorami
impertynencji
skierowanymi
przeciw
społeczeństwu. Społeczeństwo odpowiada na te
impertynencje śmiechem, co jest jeszcze
większą impertynencją. Śmiech pozbawiony
byłby więc Ŝyczliwości i za zło złem by się
odpłacał.
A jednak nie to uderza nade wszystko we
wraŜeniu sprawianym przez rzecz śmieszną.
Postać komiczna jest często postacią, z którą
zaczynamy sympatyzować dosłownie. Chcę
przez to powiedzieć, Ŝe na krótką chwilę
stawiamy się w jej połoŜeniu, przejmujemy jej
gesty, słowa, czyny i Ŝe jeśli bawimy się jej
ś
miesznostkami, to zarazem zapraszamy ją,
oczywiście w wyobraźni, do współudziału w
tej zabawie: traktujemy ją zrazu jak kolegę.
Jest więc u śmiejącego się, przynajmniej na
pozór,
wiele
dobrodusz-ności,
miłej
jowialności,
której
nie
powinniśmy
lekcewaŜyć. Jest zwłaszcza w śmiechu
moment o d p r ę Ŝ e n i a , często podkreślany,
którego rację powinniśmy znaleźć. Nigdzie
indziej nie było to wraŜenie tak silne jak w
ostatnich przykładach. W tych przykła-
dach równieŜ znajdziemy jego wy tłumaczenie.
Kiedy postać komiczna ciągnie swą myśl
automatycznie, zaczyna w końcu myśleć,
mówić, czynić, jak gdyby śniła. OtóŜ sen jest
odpręŜeniem. Utrzymywanie kontaktu z
ludźmi i z rzeczami, dostrzeganie jedynie
tego, co jest, myślenie tylko o tym, co się
odbywa, wszystko to wymaga silnego i
nieprzerwanego
napięcia
intelektualnego.
Zdrowy rozsądek jest właśnie tym napięciem.
Wymaga trudu. Natomiast oderwanie się od
rzeczy, a mimo to postrzeganie obrazów,
zerwanie z logiką, a mimo to łączenie idej,
jest po prostu zabawą lub, jeśli to komu
bardziej odpowiada, lenistwem. Niedorzecz-
ność komiczna sprawia tedy na nas przede
wszystkim wraŜenie gry idej. Przyłączyć się
do tej gry jest naszym pierwszym odruchem.
To uwalnia od trudów myślenia.
To samo moŜna by rzec o wielu innych
formach śmieszności. Istnieje w głębi ko-
mizmu skłonność, jak juŜ o tym mówiliśmy,
do staczania się po łagodnych pochyłościach,
do których najczęściej naleŜy pochyłość
przyzwyczajenia. Uśpiony przyzwyczajeniami
człowiek przestaje starać się bez przerwy o
dostosowanie się do społeczeństwa, którego jest
członkiem. Rozluźnia uwagę, którą 15 — Śmiech
225
224
L
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
226
winien jest społeczeństwu. Upodabnia się do
roztargnionego. Bardziej jednak chodzi tu o
roztargnienie woli niŜ inteligencji..., i będę
przy tym obstawał. Właśnie o roztargnienie, a
przez to o lenistwo! Człowiek tu zrywa z
konwenansami tak, jak zrywał przed chwila, z
logiką; sprawia wraŜenie zajętego zabawą. I tu
przyjęcie zaproszenia do lenistwa jest naszym
pierwszym odruchem. Przynajmniej na chwilę
bierzemy w zabawie udział. To uwalnia od
trudów Ŝycia. Ale tylko na chwilę. Sympatia,
która moŜe się przedostać do wraŜenia
komicznego, jest przelotną sympatią. Ona
takŜe pochodzi z roztargnienia. Stąd czasem
surowy
ojciec
zapominając
o
swoich
zasadach przyłącza się do figli dziecka, by
opamiętać się natychmiast, a je samo skarcić.
Ś
miech jest nade wszystko środkiem po-
prawczym, Wynaleziony dla poniŜania, ma
sprawiać na karconej osobie przykre wraŜe-
nie. Za jego pośrednictwem społeczeństwo
mści się za swobodę, na jaką wobec niego
sobie pozwolono. Śmiech nie dopiąłby swego
celu, gdyby nosił na sobie znamię sympatii
lub dobroci.
Powie pewno ktoś, Ŝe przynajmniej intencje
mogą być dobre, Ŝe często karci się kogoś
dlatego, Ŝe się go kocha, oraz Ŝe śmiech
227
tłumiąc zewnętrzne przejawy pewnych ułom-
ności zachęca nas dla naszego dobra do
zwalczania w sobie owych wad i do we-
wnętrznej poprawy.
Wiele dałoby się o tym powiedzieć. W
ogólności, z grubsza rzecz biorąc, śmiech
niewątpliwie spełnia poŜyteczną funkcję.
Wszystkie nasze analizy starały się to wyka-
zać. Nie wynika stąd jednak, by ciosy za-
dawane przez śmiech były zawsze sprawiedliwe
ani by kierował się zawsze dobrocią lub
sprawiedliwością.
Aby dobrze trafiać, potrzeba by wprzód
zastanowienia. OtóŜ śmiech jest skutkiem
mechanizmu załoŜonego w nas przez naturę
lub — co wychodzi na to samo — przez
długotrwały nawyk Ŝycia społecznego. Uderza
natychmiast, nie pozostając dłuŜnym w
odpowiedzi. Nie ma czasu przyglądać się za
kaŜdym razem, w co trafia. Śmiech w podobny
sposób karci wady, co pewne wybryki choroba:
dotyka niewinnych, oszczędza winnych, dba o
ogólny
wynik
i
nie
moŜe
kaŜdego
indywidualnego
przypadku
zaszczycać
osobnym badaniem. I tak jest ze wszystkim,
co dochodzi do skutku drogą naturalną,
zamiast
się
kształtować
w
ś
wiadomy,
refleksyjny sposób. Sprawiedliwy będzie wynik
przeciętny, uwzględniający
15*
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
228
całość poszczególnych przypadków, a nie
pojedyncze okazy.
I w tym sensie śmiech nie moŜe być
bezwzględnie sprawiedliwy]"^ powtórzę, Ŝe
równieŜ nie powinien być dobry. Ma onie-
ś
mielać przez upokorzenie. Nie dopiąłby
swego, gdyby natura w tym celu nic pozo-
stawiła w najlepszych nawet ludziach nie-
wielkich pokładów złości, a przynajmniej
złośliwości. Być moŜe jednak lepiej będzie nie
zagłębiać się zanadto w te sprawy.
Niezbyt pochlebne dla siebie rzeczy byśmy
tam wykryli. Zobaczylibyśmy, Ŝe moment
odpręŜenia czy ekspansji jest tylko wstępem do
ś
miechu, Ŝe wybuchający śmiechem powraca
natychmiast do siebie, mniej lub bardziej
dumnie afirmuje siebie i najchętniej widziałby
w osobie drugiego marionetkę, której
sznurki trzyma w swym ręku. W tej
zarozumiałości szybko rozróŜnilibyśmy nieco
egoizmu oraz, za nim, coś o wiele mniej
spontanicznego i bardziej gorzkiego: jakby
rodzący się dopiero pesymizm, który utwierdza
się coraz bardziej, im bardziej
wyrozumowany staje się nasz śmiech.
Tu, jak gdzie indziej, natura posłuŜyła się
złem jedynie dla dobra. OtóŜ dobro zaprzątało
mą myśl przez cały tok tego studium. I tak
okazało się, Ŝe społeczeństwo
229
w miarę doskonalenia się wymusza na swoich
członkach coraz większą giętkość adaptacji, Ŝe
tyrn łatwiej osiąga w głębi równowagę, im
bardziej wypiera na powierzchnię zaburzenia
występujące zawsze w tak wielkiej masie, i Ŝe
ś
miech pełni poŜyteczną funkcję uwydatniając
kształty niespokojnych falowań. W podobny
sposób fale toczą na powierzchni toni bój bez
wytchnienia, podczas gdy w głębinie panuje
niezmącony spokój. Fale nacierają na siebie,
zastępują sobie drogę, łakną równowagi, a
biała, lekka i wesoła piana zaznacza, ich
zmienne kontury. Odpływająca fala zostawia
nieraz na piasku wybrzeŜa nieco takiej piany.
Bawiące się opodal dziecko podbiega, by
chwycić jej garstkę, i raptem, po chwili, staje
zaskoczone: na dłoni pozostało mu zaledwie
kilka kropel wody, i to bardziej nieczystych i
gorzkich niŜ woda, którą fala przyniosła.
Ś
miech jest jak ta piana; jak ona powstaje i
zaznacza na obrzeŜach Ŝycia społecznego
zaburzenia występujące na jego powierzchni;
odmalowuje natychmiast ruchomy kształt
owycli wstrząsów. On takŜe jest pianą z
dodatkiem soli, takŜe skrzy się jak piana. Tak
skrzy się wesele. Filozof, który sięga po nie,
chcąc jego smak poznać, znajdzie nierzadko, w
najmniejszej nawet dawce, sporo goryczy.
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis
Filozoficzny
D * o d a t e k do dwudziestego
trzeciego wydania
O definiowaniu komizmu i o
metodzie
zastosowanej
w
tej«ksiąŜce
W interesującym artykule z „Revue du Mois" *)
p. Yveś Delage przeciwstawił naszej koncepcji
komizmu definicję, przy której sam obstawał: „Aby
coś było komiczne, pisał, między skutkiem a
przyczyną musi istnieć dysharmonia". PoniewaŜ
metoda, która doprowadziła p. Delage do tej
definicji, jest metodą stosowaną przez większość
teoretyków komizmu, nie bez poŜytku będzie
wykazanie, czym róŜni się od niej nasza metoda.
Powtórzymy tedy najistotniejszą część naszej
odpowiedzi, którą ogłosiliśmy w tym samym piśmie
**):
„Komizm moŜna definiować przez jedną lub
kilka ogólnych cech widocznych na zewnątrz, które
wystąpią w gromadzonych chaotycznie efektach
komicznych. Od czasów Arystotelesa wysunięto
wiele tego rodzaju definicji i Pańską naleŜy zdaje się
zawdzięczać tej samej metodzie: zakreśla Pan krąg i
pokazuje, Ŝe dobrane na chybił trafił efekty
komiczne znajdują się wewnątrz niego. ZauwaŜone
przez bystrego obserwatora,
*' „Revoe du Mois", 10 VIII 1919, t. XX, s. 337 i nast. (Przyp.
aut.). [Yves Delage. (1854—1920), biolog francuski, od 1901 członek
Academię des Sciences].
**' Ibid. 10 X 1919, t. XX, s. 514 i nast. (Przyp. aut.).
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
232
stają się od razu, oczywiście, znamionami komizmu;
moim jednak zdaniem często zdarza się je spotkać
równieŜ w rzeczach wypranych z wszelkiego
komizmu. Jak zwykle, definicja okaŜe się za szeroka.
Jedno wszakŜe wymaganie logiczne w zakresie
definiowania będzie spełnione, a to juŜ jest coś,
przyznaję: wskaŜe jakiś koniec z n y warunek. Nie
sądzę, by mogła — przez wzgląd na przyjętą
metodę — podać warunek wystarczający. Dowodzi
tego fakt, Ŝe większość tego typu definicji jest po
równi do przyjęcia, jakkolwiek kaŜda mówi o czym
innym. Dowodzi zwłaszcza to, Ŝe Ŝadna z nich, wedle
mego
rozeznania,
nie
podaje
sposobu
na
konstrukcję
definiowanego
przedmiotu,
na
stwarzanie komizmu *). Mnie kusiło coś całkiem
innego. Starałem się wykryć w komedii, w farsie, w
sztuce klowna itp. sposoby s t wa rz a n i a komizmu.
Korciła mnie myśl, Ŝe są one wariacjami na ternat
bardziej
ogólny.
Napisałem:
temat,
dla
uproszczenia; wszelako te wariacje waŜą tutaj
przede wszystkim. Temat, lada jaki, dostarcza
ogólnej
definicji,
która
staje
się
prawidłem
konstrukcji. Stwierdziłem zresztą, Ŝe tą drogą
uzykana definicja moŜe się wydać na pierwszy rzut
oka za wąska, podobnie jak definicje otrzymywane
inną metodą były znowu za szerokie. Wyda się za
wąska, gdyŜ obok rzeczy, która jest śmieszna całą
swą istotą, śmieszna sama przez się, śmieszna
mocą swej wewnętrznej struktury, jest mnóstwo
innych,
które
budzą
ś
miech
na
mocy
powierzchownego podobieństwa do tamtej lub
przypadkowych
*' W licznych ustępach tej ksiąŜki wykazałem na wybranych
przykładach ich niedostatki. CPrzyp. aut.).
233
związków z trzecią, lecz mocno ją przypominającą, i
tak dalej, i tak dalej; tym skokom komizmu nie ma
końca, albowiem lubimy śmiać się i kaŜdy pretekst
jest dobry; mechanizm kojarzący idee osiąga tu
zawrotną komplikację; toteŜ psycholog, który w
swoich studiach nad komizmem trzymałby się tej
metody i który musiałby walczyć z trudnościami
wciąŜ się odradzającymi, zamiast skończyć raz na
zawsze ze swoim przedmiotem zamykając go we
właściwej
formule,
ś
ciągnąłby
na
siebie
niebezpieczeństwo zarzutów, Ŝe nie umiał zdać
sprawy ze wszystkich faktów. Kiedy zastosuje
własną teorię do wysuniętych przeciw niemu
przykładów i dowiedzie, Ŝe stały się komiczne przez
podobieństwo do tego, co komiczne było samo przez
się, z łatwością wynajdzie się następne i następne;
jego praca nigdy nie będzie miała kresu. W zamian
za to ogarnie komizm, zamiast zamykać go
wewnątrz mniej lub bardziej szerokiego kręgu. Jeśli
mu się uda, poda sposób na stwarzanie komizmu.
Jego posunięcia będą miały ścisłość i dokładność
uczonego, którego poznanie dowolnej rzeczy, jak
mniema, nie osiągnie Ŝadnego postępu dopóty,
dopóki on sam jej nie nada takiej to a takiej
etykietki, mniej czy bardziej trafnej (zawsze znajdzie
się dość takich, które okaŜą się odpowiednie); jest to
analiza zrobiona jak się naleŜy i moŜność złoŜenia
przedmiotu na nowo daje pewność, Ŝe rozbiór
dokonany został w sposób doskonały. Tak wygląda
przedsięwzięcie, które mnie skusiło.
Dodam jeszcze, Ŝe równocześnie, kiedy starałem
się określić sposoby stwarzania rzeczy śmiesznych,
dociekałem
intencji
społeczności
wybuchającej
ś
miechem. Jest to bowiem coś wielce zdumie-
WWW.FILOZOF.PL – Studencki Serwis Filozoficzny
2 34
wającego, Ŝe ktoś ^wybucha śmiechem, a metoda
wyjaśniająca, o której wyŜej mówiłem, nie wy-
ś
wietla zgoła tej drobnej tajemnicy. Nie widzę na
przykład, dlaczego «dysharmonia» właśnie jako
dysharmonia miałaby wywoływać u świadków tak
swoiste objawy jak śmiech, podczas gdy tyle innych
własności, jakości lub braków, pozostawia mięśnie
twarzy nieporuszonymi u widza. Trzeba tedy
dociekać, co jest swoistą p r z yc z y ną dysharmonii,
której skutek jest komiczny; moŜna będzie zaś ją
rzeczywiście wykryć tylko wtedy, gdy się dzięki niej
wyjaśni, dlaczego społeczność czuje się w podobnym
wypadku zobowiązana do objawiania czegokolwiek.
W przyczynie komizmu musi tkwić coś, co przynosi
po trosze ujmę (i to swoistą ujmę) Ŝyciu społecz-
nemu, skoro społeczeństwo odpowiada na to
gestem, który ma w sobie coś z reakcji obronnej,
gestem, który napawa po trosze lękiem. Z tego teŜ
wszystkiego chciałem zdać sprawę".
B i b l i o g r a f i a
[Bibliografia została doliczona do wydania Le Rire z 1900 r. W wydaniu 23
z 1924 r. Bergson zmieni! ją częściowo, parę pozycji usunął, inne dodał.
Pozycje usunięte oznaczono tutaj kropką na początku wiersza, dodane —
gwiazdką].
Hecker, Physiologie und Psychologie des Lachem und
des
Komischen,
1873.
Dumont,
Theorie
scientifigue de la sensibilite, 1875,
s. 202 i n. Por. tegoŜ autora, Les causes du rire,
1862. Courdaveaux, Etudes sur le comigue,
1875.
• Darwin, L'expression des emotions, tłum. fr., 1877,
s. 214 i n.
Philbert, Le rire, 1883. Bain (A.), Les emotions et la
lolontt, tłum. fr., 1885,
s. 249 i n. Kraepelin, £ur Psychologie des
Komischen („Phil.
Studien", vol. II, 1885).
•Pid eri t, La mirnigue et la physiognomie, tłum. fr.,
1885, s. 146 i n. Spencer, Essais, tłum. fr.,
1891, vol. I, s. 295 i n.,
Physiologie du rire. Penj on, Le rire et la liberie
(„Revue Philosophiąue",
1893, t. II). Melinand, Pourguoi rit-on?
(„Revue des Deux-
-Mondes", luty 1895).
Ribot, La psychologie des sentiments, 1896, s. 342 i n.
Lacombe, Du comigue et du spirituel („Revue de
Metaphysiąue et de Morale", 1897). S t a n l e y
H a l i and A. A H i n, The psychology of
laughing, tickling and the comic („American