background image

SANDRA BROWN

MIŁOŚĆ BEZ GRANIC

background image

ROZDZIAŁ 1

„Rada Miejska Denver głosowała dziś za podniesieniem podatków w nadchodzącym 

roku podatkowym o sześć procent. Radni twierdzili, że...”

- Świetnie  - gderliwie  mruknęła  Katherine.  - Tego jeszcze  nie  było:  nowy sposób 

zasilania budżetu.

Do pedantycznie uporządkowanej szuflady włożyła szczotkę do włosów i sięgnęła po 

flakonik na toaletce. Długą i kształtną nogę oparła na taborecie, po czym zaczęła wcierać w 

nią emulsję. Ponownie skierowała uwagę na radio, stojące na nocnym stoliku w sąsiedniej 

sypialni.

„Policja   udaremniła   próbę   rabunku   sklepu   przez   uzbrojonego   mężczyznę.   Grupa 

interwencyjna otoczyła budynek po otrzymaniu informacji przez telefon...”

Wzrost podatków i przestępczość. Wspaniałe wiadomości na koniec dnia, pomyślała 

ponuro Katherine, myjąc zęby.

Był to jeden z tych wieczorów, gdy z goryczą rozczulała się nad sobą. Zdarzało się to 

rzadko, ale czasem pozwalała sobie na luksus melancholii.

Miło byłoby powiedzieć komuś dobranoc, dzielić z nim pokój, przestrzeń, oddychać 

tym samym powietrzem, wsłuchiwać się w te same, dochodzące z daleka odgłosy. Z „nim”? 

Dlaczego pomyślała akurat o mężczyźnie? Westchnęła. Życie w samotności ma swoje zalety, 

ale czasem czuje się brak kogoś drugiego.

„Pogoda na jutro...”

Katherine skrzywiła się i spojrzała w stronę radia, zastanawiając się, czy prezenter 

radiowy na nocnym dyżurze nie bywa zmęczony tym gadaniem do samego siebie. Czy w 

ogóle czasem myśli o tych, do których mówi? Czy czuje ich samotność i stara się im ulżyć 

swoją paplaniną?

Głos miał przyjemny. Starannie modulowany, wyraźny, lecz jakby nieco... wyblakły. 

Żartował od niechcenia, jednak te żarty były sztuczne, anonimowe, bezosobowe.

Boże, ależ mam paskudny nastrój! - złajała się Katherine, wkładając szlafrok. Może 

teraz,   gdy  Mary  wyszła   za  mąż,  powinnam   również  za   kimś  się  rozejrzeć,  za   kimś,   kto 

mógłby dzielić ze mną mieszkanie, pomyślała, obchodząc dom przed zgaszeniem światła.

Katherine kochała te stare kąty.  Po śmierci ojca, który umarł, gdy miała zaledwie 

sześć lat, matce udało się utrzymać dom i z pensji urzędniczki pocztowej wychować, jak 

mogła najlepiej, Katherine i jej młodszą siostrę Mary. Nie było im łatwo, lecz konieczność 

nauczyła je żyć oszczędnie.

background image

Katherine   sprawdziła,  czy drzwi  są zamknięte,   i  wyłączyła  oświetlenie  w  living  - 

roomie.  Jednocześnie   wykluczyła  pomysł   przyjęcia   kogoś  na  wspólne  mieszkanie.  Matka 

umarła przed trzema laty, ale z Mary było im razem dobrze, były przecież siostrami, a wesołe 

usposobienie Mary ułatwiało wspólne życie. Z kimś innym mogło być całkiem inaczej. Mary. 

Kochana siostrzyczka. Jej życie na pewno nie zmieniło się po ślubie.

Nie, dziękuję bardzo, pomyślała kwaśno Katherine. Pozostanie niezależna, znosząc 

jakoś krótkie, choć przykre chwile samotności.

„A oto wiadomość z ostatniej chwili...”

Sięgnęła   do   radia,   żeby   nastawić   budzenie,   ale   cofnęła   rękę.   Wpatrywała   się   w 

pudełko z drewna zdobione chromem i słuchała, nie wierząc własnym uszom.

Dziś  wieczorem   Peter  Manning, wybitny  przedstawiciel   biznesu  w  Denver, zginął 

tragicznie. Stracił panowanie nad kierownicą swego sportowego wozu, wskutek czego samo-

chód uderzył w betonową ścianę oporową. Policja informuje, że wypadł z trasy przy bardzo 

dużej prędkości. Pan Manning poniósł śmierć na miejscu. W tym samym wypadku zginęła nie 

zidentyfikowana kobieta, która siedziała w wozie po stronie pasażera. Peter był synem...

Katherine   podskoczyła,   gdy   tuż   obok   przeraźliwie   zadzwonił   telefon.   Parę   razy 

głęboko odetchnęła, zanim sięgnęła po słuchawkę. Opadła na łóżko i przycisnęła ją do ucha.

- Słucham? - spytała.

- Czy to panna Adams?

- Tak.

- Tu Elsie. Pracuję u państwa Manning. Ja panią znam...

- Tak, pamiętam cię, Elsie. Co z moją siostrą? - spytała szybko Katherine.

- Właśnie z tego powodu dzwonię, proszę pani. Czy pani słyszała o wypadku?

Nie tłumaczyła służącej, że oficjalnie nikt jej nie zawiadomił, potwierdziła tylko, że 

wie o wszystkim.

- No   więc   tutaj   jest   teraz   czyste   szaleństwo   -   powiedziała   Elsie.   -   Pani   Manning 

wpadła w histerię, płacze i szlocha. Z panem jest niewiele lepiej. Wszędzie pełno reporterów i 

fotografów, z kamerami, mikrofonami, lampami błyskowymi...

- A Mary? - przerwała jej Katherine.

- Właśnie o tym chcę mówić. Kiedy przyszedł policjant z wiadomością o katastrofie, 

wszyscy byli w living - roomie. A jak powiedział, że w samochodzie była z panem Peterem 

jakaś kobieta i że ona też nie żyje, to pani Manning zaczęła wrzeszczeć na panienkę Mary. 

Takie straszne rzeczy mówiła, proszę pani... że jakby panienka była lepszą żoną, to pan Peter 

nie musiałby uganiać się po nocach...

background image

- Elsie, powiedz mi wreszcie, co z moją siostrą?

- Bardzo   źle,   proszę   pani,   bardzo.   Pobiegła   na   górę   do   swojego   pokoju,   żeby   się 

schować przed panią Manning. Nikt w ogóle nie zwracał na nią żadnej uwagi, chociaż jest w 

tym stanie. Poszłam zobaczyć, jak się czuje, i zobaczyłam, że krwawi.

- O Boże...

- No właśnie, i zdaje mi się, że zaczęła rodzić. Pomyślałam, że pani powinna o tym 

wiedzieć, ponieważ tu nikt się o nią nie troszczy. Wszyscy tylko myślą o...

- Elsie, posłuchaj, co ci powiem. Wezwij pogotowie. Odwieź Mary prosto do szpitala. 

Ja zawiadomię jej ginekologa. Nie mów o tym nikomu. Jeśli będzie trzeba, wynieście Mary 

ukradkiem przez drzwi kuchenne, koniecznie. Byleby wnieść ją do karetki. Dobrze?

- Dobrze,   proszę   pani,   zrobię,   jak   pani   mówi.   Zawsze   lubiłam   pani   siostrę   i 

pomyślałam...

- Mniejsza teraz o to, Elsie. Dzwoń na pogotowie.

Katherine z trudem zapanowała nad rozdrażnieniem wywołanym gadulstwem Elsie. 

Chodziło przecież o to, żeby Mary jak najprędzej znalazła się w szpitalu.

Skończyła  rozmowę,   przekartkowała  gorączkowo   książkę  telefoniczną   i  znalazłszy 

numer, zadzwoniła do lekarza. Po cichu klęła, że nie potrafi sobie poradzić z porządkiem 

alfabetycznym. Dodzwoniła się do sekretarki lekarza i szybko przedstawiła jej stan siostry. 

Sekretarka obiecała natychmiast porozumieć się z lekarzem i poprosić go, by zaraz udał się do 

szpitala.

Nie myśląc o tym, co robi, Katherine zdjęła szlafrok i nocną koszulę i sięgnęła do 

szafy. Wkładając dżinsy,  przeklinała Manningów. Zwłaszcza Petera. Jak śmiał?  Mało mu 

było, że zmarnował życie Mary, to jeszcze teraz upokorzył ją wypadkiem samochodowym 

zjedna z tych swoich kobiet. Wiedziała, że znęcał się nad Mary fizycznie, ale czyżby to 

właśnie stało się przyczyną przedwczesnego porodu w siódmym miesiącu ciąży? Boże, zmiłuj 

się nad nią, modliła się Katherine. Włożyła przez głowę koszulkę bez rękawów i wsunęła 

sandały.

Nie czesała się ani nie malowała. Wybiegła z domu, wsiadła do samochodu i ruszyła 

do szpitala. Zmuszała się, by jechać wolniej, niż chciała. Nie pomoże Mary, jeżeli się zabije.

Mary, Mary, czy nie wiedziałaś, jakiego rodzaju człowiekiem jest Peter Manning? Tak 

ślepo   uwierzyłaś   w   uśmiech,   który   zdobił   kolumny   towarzyskie   gazet,   że   nie   potrafiłaś 

dostrzec, kim był naprawdę?

Złotowłosy   Peter   Manning,   syn   jednej   z   najbogatszych   prominentnych   rodzin   w 

Denver, niewątpliwy dziedzic stanowisk dyrektorskich w bankach, firm sprzedaży nierucho-

background image

mości, towarzystw ubezpieczeniowych i wielu innych przedsiębiorstw, przed rokiem został 

mężem Mary.

Dla Katherine było zagadką, dlaczego Peter zainteresował się właśnie Mary,  którą 

poznał w galerii sztuki, gdzie pracowała, by zarobić na lekcje rysunków.

Był  uprzedzająco miły,  sympatyczny,  niesłychanie przystojny, miał dobre maniery, 

wzbudzał zaufanie. Rozkochał naiwną, delikatną i ufną Mary, a potem brutalnie ściągnął ją z 

obłoków na ziemię.

Dlaczego? To pytanie nurtowało Katherine od chwili, gdy zaczął się ten dziwaczny 

romans. Mary jest śliczna, ale daleko jej do oszałamiająco pięknych kobiet, którymi zwykł 

otaczać się Peter. Po co zawracał jej głowę? - zastanawiała się Katherine.

Zatrąbiła ze złością na kierowcę, który przegapił zielone światło. Ale nie chodziło o 

niego - jej gniew wzbudzał człowiek, który roześmianą, szczęśliwą, pełną entuzjazmu młodą 

kobietę zmienił w zastraszony, apatyczny manekin.

Uważała stosunek Petera do żony za przesadnie czuły i nieszczery. W parę miesięcy 

po ślubie wszystko gwałtownie się zmieniło.

Katherine   wstrząsały   kolejne   łzawe   opowieści   siostry.   Mąż   znęcał   się   nad   Mary 

fizycznie i psychicznie. Wściekł się z powodu jej ciąży, a przecież zgwałcił ją pewnej nocy i 

dlatego nie użyła środków antykoncepcyjnych. Ich małżeństwo stało się koszmarem na jawie.

Ale na użytek świata Peter kreował obraz szczęścia małżeńskiego. Wobec rodziców i 

przyjaciół klubowych okazywał Mary szaleńczą miłość. Ta obłuda wydawałaby się czymś 

śmiesznym, gdyby nie była taka tragiczna.

Katherine wjechała w szpitalną bramę i znalazła miejsce do parkowania. Zamknęła 

samochód i udała się w kierunku oświetlonej niszy. Zaraz potem rozległo się wycie syreny 

karetki.

Gdy sanitariusze wchodzili z noszami przez otwierane automatycznie szklane drzwi, 

stała w obszernym holu wraz z lekarzem Mary. Zaparło jej dech w piersiach, kiedy ujrzała 

twarz siostry. Zasłoniła sobie usta, by stłumić jęk. Mary miała oczy otwarte, lecz nie widzące; 

jej wzrok, skierowany w stronę pokoju zabiegowego, nie zarejestrował obecności Katherine.

Po   pobieżnym   badaniu   została   przeniesiona   na   oddział   położniczy,   gdzie   już   po 

półgodzinie urodziła dziewczynkę.

Doktor miał nietęgą minę. Słabo oświetlonym korytarzem podszedł bezszelestnie do 

Katherine. Musiał mieć buty na gumie.

- Jest z nią źle, proszę pani. Nie dożyje nocy.

Katherine, wpatrzona w niego, osunęła się na ścianę. Przyłożyła zaciśniętą pięść do 

background image

posiniałych ust. Jej zielone oczy napełniły się łzami, które spływały po bladych policzkach, 

wsiąkając w opadające w nieładzie złociste włosy.

- Przepraszam za brutalną szczerość, ale uważam, że powinna pani wiedzieć, w jak 

ciężkim stanie jest siostra. Zanim ją tu przywieziono, wykrwawiła się tak bardzo, że już nie 

dało   się   nic   zrobić,   chociaż   zastosowaliśmy   transfuzję   -   doktor   przerwał   i   popatrzył   na 

Katherine, a potem powiedział cicho: - Nie była to szczęśliwa ciąża. Pani siostra nie dbała o 

siebie. Bałem się o nią jeszcze przed... Wiem, co się stało dziś w nocy. Bardzo mi przykro z 

powodu śmierci pana Manninga. Mary chyba nie chce żyć - dodał współczująco.

Katherine w milczeniu skinęła głową. Kiedy lekarz odwrócił się, by odejść, złapała go 

za rękaw i spytała ochrypłym głosem:

- A dziecko?

Z wątłym uśmiechem odpowiedział:

- Dziewczynka. Waży dwa kilo. Bez wad budowy. Chyba wyżyje.

Mary umarła o świcie. W jednej z nielicznych chwil przytomności podczas długiej 

nocy poprosiła do siebie Katherine.

- Papier - szepnęła.

- Papier? - powtórzyła bezmyślnie Katherine. Czy Mary nie pojmuje, że to już koniec?

- Tak, proszę cię, pośpiesz się.

Katherine rozpaczliwie rozejrzała się po pokoju szpitalnym w poszukiwaniu papieru i 

w końcu znalazła w łazience papierowy ręcznik.

- Pisać - ochryple szepnęła Mary.

Katherine   wyjęła   z   torebki   długopis   i   ze   zdumieniem   patrzyła,   jak   jej   umierająca 

siostra drżącą ręką pisze coś na ręczniku. Na koniec podpisała się wyraźnie, a potem cał-

kowicie wyczerpana opadła na poduszki. Jej bladą twarz pokryły kropelki potu. Miała sine 

usta,   ale   jej   podkrążone   oczy   lśniły   jaśniej,   były   żywe   i   ruchliwe,   jak   nigdy   od   czasu 

zamążpójścia. Katherine ujrzała w niej cień dawnej Mary i zachciało jej się płakać, że ją traci.

Mary   była   niebieskooką   blondynką   o   świeżej,   brzoskwiniowej   cerze,   niebieskich 

wesołych oczach i ustach cherubinka. Była niższa i tęższa od swej smukłej siostry i robiła 

problem z powodu każdej dodatkowej kalorii. Ostatnio jednak zupełnie straciła apetyt, a jej 

zawsze   radosny   głos   ustąpił   przerywanemu   szeptowi.   Właśnie   ten   szept   przywołał   teraz 

Katherine do rzeczywistości:

- Katherine, nazwij ją Allison. I nie oddawaj jej Manningom. Oni nie mają do niej 

prawa.

Zbielałymi dłońmi chwyciła Katherine za rękę.

background image

- Zabierz ją stąd. Powiedz jej, że bardzo ją kochałam.

Zamknęła oczy i parę razy płytko odetchnęła. Potem jej oczy znowu się otwarły. Były 

senne i pełne spokoju.

- Allison to takie ładne imię, prawda, Katherine?

Oba pogrzeby odbyły się w parę dni później. Zainteresowanie publiczności podsycali 

swoim  wścibstwem  reporterzy,   którzy  na wyprzódki  starali   się  wynaleźć  coś szczególnie 

sensacyjnego. Dziewczyna, która zginęła z Peterem, siedemnastoletnia licealistka, w chwili 

wypadku nie była kompletnie ubrana. Przedwczesny poród, a potem śmierć Mary dodały całej 

sprawie pikanterii.

Katherine po śmierci Mary ogarnął bezbrzeżny smutek. Peter zginął na miejscu, bez 

żadnych  zewnętrznych   obrażeń;  miał  skręcony  kark.  Katherine  sadystycznie   uznała  to  za 

niesprawiedliwe; stanęła jej przed oczyma twarz siostry, niewinna i śliczna, tak bardzo potem 

zmieniona wskutek wielomiesięcznej udręki fizycznej i duchowej.

Ledwie wytrzymała przed rokiem wydarzenie towarzyskie, jakim było wesele Mary; 

jej pogrzeb stał się próbą jeszcze cięższą.

Eleanor Manning w czarnej, szytej  na miarę sukni i ze starannie ułożonymi  blond 

włosami   wyglądała   naprawdę   pięknie.   W   rozpaczy   to   chwytała   kurczowo   swego   męża, 

siwego,   wytwornego   Petera   Manninga   seniora,   który   łkał   bez   opamiętania,   to   za   chwilę 

wymyślała biednej Mary, że za mało kochała jej najdroższego syna, to znowu przeklinała 

Jasona, młodszego brata Petera, że nie jest obecny na pogrzebie.

- Nie był na weselu, czym zrobił nam wielką przykrość, i jakby mu tego było mało, 

teraz jeszcze nie przyjechał na pogrzeb brata. Afryka! Jest takim samym dzikusem jak ci 

Murzyni. Najpierw Indianie, a teraz znowu ci afrykańscy poganie!

Katherine niewiele słyszała o Jasonie Manningu. Peter zawsze mówił o nim bardzo 

ogólnikowo, jakby to, że ma brata, było bez znaczenia. Ale Mary wzruszył list od szwagra. 

Kiedyś,   podczas   wizyty   u   siostry,   pokazała   go   jej   z   dumą.   Niewiele   trzeba   było,   by 

uszczęśliwić Mary.

- Wiesz, Katherine, dostałam list od brata Petera. Jest w Afryce. Ma coś wspólnego z 

ropą naftową. Tak czy owak, przeprasza, że nie mógł się wyrwać na nasze wesele i życzy mi 

dziecka. Posłuchaj... - Zaczęła czytać list napisany na zwykłym papierze, nakreślony grubymi, 

czarnymi literami. - „Mam nadzieję, że wrócę do domu i złożę ci wizytę jak należy. Jeżeli 

jesteś taka śliczna, jak na zdjęciach, które przysłała mi mama, to żałuję, że nie poznałem cię 

wcześniej. Peter, cholernik, ten to ma szczęście!” Oczywiście tak sobie tylko żartuje - dodała 

Mary z rumieńcem na twarzy. - Ale prawda, że ładnie? Pisze dalej: „Zajmij się dobrze tą moją 

background image

nową brataniczką czy bratankiem. Miło będzie mieć takiego malca, nie uważasz? A ja będę 

wujkiem Jace’em”.

Katherine z entuzjazmem skinęła głową, ale tylko przez uprzejmość. Niepokoiło ją, że 

Mary coraz bardziej chudnie, mimo że brzuch ma coraz większy.  Bardziej niż nieobecny 

szwagier   absorbował   ją   wciąż   pogarszający   się   stan   zdrowia   siostry   i   to,   że   Mary   jest 

wyraźnie nieszczęśliwa. O Jasonie była tego samego zdania, co o pozostałych Manningach.

Po pogrzebie dni stały się szare i męcząco jednostajne. Katherine codziennie chodziła 

do   pracy   w   firmie   elektrotechnicznej.   Przygotowywała,   jak   zawsze,   opracowania   i 

komunikaty dla prasy, ponieważ na tym od pięciu lat polegała jej praca. Czy rzeczywiście aż 

tak dawno skończyła  college?  Czy rzeczywiście  już tak długo zajmuje się w kółko tymi 

samymi nudziarstwami? Zarabiała nieźle, ale uważała tę pracę tylko za przygotowanie do 

przyszłych poważniejszych zajęć. Tęskniła do czegoś, w czym mogłaby się sprawdzić. Może 

nowa odpowiedzialność - za dziecko Mary - zmusi ją do poszukania lepszej pracy.

Allison!  Katherine  była  nią  zachwycona.  Codziennie  wieczorem szła  do szpitala  i 

patrzyła na małą przez szklaną ścianę sali dla wcześniaków. Nie mogła się doczekać, kiedy ją 

weźmie na ręce. Dziewczynka z każdym dniem przybierała na wadze, a pediatra powiedział, 

że jeżeli dziecko przez pięć dni utrzyma wagę dwóch i pół kilograma, przekaże je Katherine.

Planowała, że weźmie dwa tygodnie urlopu i zabierze Allison do domu, w związku z 

czym  zaczęła  rozglądać  się za najodpowiedniejszym  żłobkiem.  Musi być  na najwyższym 

poziomie,   jeżeli   miałaby   mu   powierzyć   dziecko.   Nawet   nie   przyszło   jej   do   głowy,   że 

sprawowanie przez nią opieki nad dzieckiem z prawnego punktu widzenia wcale nie jest takie 

oczywiste.

Uświadomiła   jej   to   dopiero   wizyta   adwokata   Manningów.   Zasypał   jej   biurko 

urzędowymi papierami i oświadczył aroganckim tonem, że jego klienci „...zamierzają wziąć 

pełną odpowiedzialność za dziecko”.

- Zamierzają wziąć dziecko i wychowywać je jako własne - powiedział. - Oczywiście 

otrzyma pani rekompensatę za kłopot, czas i wydatki w ciągu tych kilku tygodni pobytu małej 

w szpitalu.

- Aha, czyli coś w rodzaju odstępnego, tak?

- Panno   Adams,   pani   źle   rozumie   intencje   moich   klientów.   Po   prostu   stać   ich   na 

wychowanie wnuczki w dostatku. Chyba chce pani dla niej jak najlepiej?

- Matka życzyła sobie, żebym ja ją wychowywała.

Przezornie nie wspomniała mu nic o pisemnym poleceniu Mary.

- Pewien jestem, że życzenia ojca byłyby całkowicie odmienne.

background image

Katherine nie podobał się protekcjonalny ton adwokata.

- Poza tym jest to dyskusja akademicka - dodał. - Żaden sąd nie przyzna opieki nad 

dzieckiem osobie samotnej, pracującej, o niewiadomych zasadach moralnych, podczas gdy 

tak   znakomite   małżeństwo   jak   państwo   Manning   chce   się   zająć   swoją   jedyną   wnuczką, 

potomkiem i spadkobierczynią ich starszego syna.

Obraźliwe insynuacje pełnomocnika  Manningów były czymś  tak niesłychanym,  że 

Katherine  nie  zaszczyciła  go  odpowiedzią,  ale  zrozumiała,   że  jest  to  szantaż.  Była  prze-

konana, że adwokat powie w sądzie to samo, i zrobiło jej się zimno na myśl, co z tego 

wyniknie.

Z trudem opanowała początkowy strach i starała się jakoś z tego wybrnąć. Przede 

wszystkim   było   dla   niej   zupełnie   jasne,   że   Allison   nie   może   zostać   oddana   pod   opiekę 

Eleanor Manning. Ale doceniała wpływy i możliwości Manningów, którzy z pewnością mieli 

wielu wysoko  postawionych  przyjaciół.  Musi im uciec wraz z dzieckiem.  Ułożyła  plan i 

zaczęła go szybko realizować.

Pediatra zgodził się wypisać małą ze szpitala parę dni przed ustalonym terminem, pod 

warunkiem że będzie mógł zbadać dziecko za tydzień. Katherine nie cierpiała kłamstwa, lecz 

uroczyście mu to przyrzekła.

Wezwała pośrednika i omówiła z nim sprzedaż domu. Pieniądze miały być wpłacone 

na rachunek oszczędnościowy założony na córkę Mary i podjęte później wraz z procentami. 

Trzeba   było   sprzedać   całe   wyposażenie   domu,   z   wyjątkiem   tego,   co   wezmą   ze   sobą. 

Uzyskana w ten sposób suma miała pokryć wynagrodzenie pośrednika.

Katherine   wynajęła   sejf   depozytowy,   zrobiła   kopię   ze   smutnego   dokumentu 

sporządzonego na papierowym ręczniku, a oryginał schowała do metalowej skrzynki.

Nie   odpowiadała   na   telefony   i   starannie   ukrywała   wszystkie   swoje   poczynania. 

Samochód parkowała z dala od domu, przestała nawet po zmroku używać światła. Ukrywała 

się, jak mogła.

Załadowała,  co się dało, do małego  samochodu,  ale emocje sięgnęły szczytu,  gdy 

odbierała Allison ze szpitala.

Mała   leżała   grzecznie   w   nosidełku   samochodowym,   przypiętym   pasem 

bezpieczeństwa  do siedzenia. Katherine  schyliła  się i lekko pocałowała  aksamitne  czółko 

niemowlęcia.

- Nie bardzo wiem, jak być matką - szepnęła do śpiącego maleństwa. - Ale ty też 

przecież nie wiesz, jak być dzieckiem.

Patrząc na śliczną buzię Allison, tak bardzo podobną do twarzy Mary, Katherine po 

background image

raz pierwszy poczuła ulgę - po raz pierwszy od chwili, gdy dowiedziała się o śmierci Petera.

Wyjeżdżając   z   Denver   nie   pozwoliła   sobie   na   żadne   rozczulanie   się,   na   żadne 

spojrzenia za siebie ani na rozmyślanie o sprzedanym domu, który był jedynym domem, jaki 

znała. Myślała tylko o przyszłości swojej i Allison. Od tej chwili przeszłość miała nie istnieć.

Wyprostowała   plecy   i   poruszyła   zdrętwiałymi   ramionami.   Siedziała   na   wyłożonej 

gazetami podłodze w living - roomie swojego nowego mieszkania. Pół godziny malowała 

komódkę   do   pokoju   Allison.   Wczoraj   pokryła   powierzchnię   warstwą   błyszczącego 

niebieskiego lakieru, a teraz dla kontrastu dodała żółtą kreskę. Farba kapnęła na gazetę, parę 

kropli znalazło się na gołych nogach Katherine.

Zanurzając cienki pędzel w puszce z farbą, westchnęła z zadowoleniem. Wszystko 

obróciło się dla niej i Allison na dobre. Samotnie wiozła noworodka przez pół kraju; było to 

ryzykowne   w   każdych   warunkach,   a   przecież   wyjechała   z   Denver   w   najbardziej 

niekorzystnych okolicznościach. Mimo to podróż przeszła im gładko. Allison była słodkim 

aniołkiem, spała cały czas, poza karmieniem lub przewijaniem.

Katherine nie pamiętała czasów, kiedy mieszkali w Van Buren w Teksasie. Było to, 

zanim   towarzystwo   ubezpieczeniowe,   w   którym   pracował   jej   ojciec,   zaproponowało   mu 

korzystniejsze warunki w Denver.

Słyszała   nieraz   od   matki   o   wschodnim   Teksasie,   o   jego   zielonym   krajobrazie   i 

dziewiczych lasach. Te opowieści zadawały jednak kłam stereotypowym opiniom o tych oko-

licach jako niezmierzonej, pustynnej krainie, po której hulają wiatry. Katherine przejechała 

wiele kilometrów przez zachodni Teksas, który rzeczywiście tak właśnie wyglądał, i była 

zdumiona, że Van Buren jest takie, jak opowiadała matka - spokojne, niewielkie miasteczko 

akademickie położone wśród sosnowych lasów.

Patrzyła   teraz   przez   szerokie   okno   i   cieszył   ją   widok   sześciu   drzew   pekanowych 

rosnących na terenie, który oddzielał ją od domu Happy Cooper, jej gospodyni.

Happy spadła   jej   dosłownie   z  nieba.   Przyjechały  do  Van  Buren   akurat  na   koniec 

wiosennego semestru i Katherine udało się wynająć mieszkanie, które przez ostatnie dwa lata 

zajmowali studenci miejscowej uczelni. Składało się z dwóch sypialni, living - roomu, kuchni 

i łazienki.

Odłożyła pędzel i cicho stąpając bosymi stopami weszła do pokoju Allison, w którym 

obie sypiały.  Nachyliła  się nad świeżo pomalowanym  łóżeczkiem, kupionym  w sklepie z 

używanymi  meblami,  i  popatrzyła  na siostrzeniczkę.  Zdumiewające,  jak szybko  rosła. W 

ciągu dwóch miesięcy pobytu w Van Buren przybrała na wadze i była  teraz tłuściutkim, 

wesołym   brzdącem.   Katherine   uśmiechnęła   się   do  Allison   i   wyjęła   z   jej   pulchnej   rączki 

background image

wypchanego króliczka, a potem poprawiła na małej kocyk.

Cieszyło ją, że w wolne od pracy dni może być sama z dzieckiem. Jakimś cudem 

udało jej się dostać pracę w biurze informacyjnym college’u, jednak nadal nie rozwiązany 

pozostawał problem opieki nad Allison w ciągu dnia. Sąsiadka nieśmiało zaproponowała, że 

zajmie się dzieckiem. Katherine spojrzała na nią, uśmiechnęła się, roześmiała, a potem, ku 

zdumieniu własnemu i Happy, zaczęła płakać.

Co by zrobiła bez tej sfrustrowanej babci, która tak rzadko widywała własne wnuki? 

Happy miała dwie dorosłe córki, które mieszkały z rodzinami, każda na innym wybrzeżu, i 

nieżonatego syna, który pracował w Luizjanie. Przynajmniej raz dziennie biadała nad jego 

stanem cywilnym.  Przed owdowieniem  przeżyła  jako mężatka  czterdzieści trzy lata i nie 

potrafiła zrozumieć, że ktoś z własnej woli może żyć samotnie.

Tak, wszystko układało się dobrze. Katherine miała pracę dużo ciekawszą od tej w 

Denver. Szef wprawdzie wydawał jej się dziwakiem - gapił się głupio, pocił i oblizywał wargi 

- ale pomijając te drobne niedogodności, lubiła swoje zajęcie.

Drapiąc się bezmyślnie w nos, bezwiednie pomazała się żółtą farbą. Potem, cicho 

nucąc, wstała z podłogi, ponieważ ktoś zapukał do drzwi. Nie była to Happy; ona nie traciła 

czasu na pukanie.

Katherine obciągnęła swoje krótko obcięte, wystrzępione spodenki, mając nadzieję, że 

jej strój nie obrazi gościa. - Pan do mnie? - zapytała, otwierając drzwi.

Gdyby nawet chciała, nie powiedziałaby nic więcej. Nigdy jeszcze nie widziała tak 

okazałego   mężczyzny.   Całą   swoją   sylwetką   wypełnił   drzwi.   Wyróżniał   się   nie   tylko 

wzrostem, ale i kruczoczarną czupryną oraz nadzwyczaj niebieskimi oczami.

Obrzucił Katherine takim samym badawczym spojrzeniem, jakim ona zmierzyła jego. 

Uśmiechnął  się na widok jej  niedbałego  stroju. Wiedząc,  że ma  być  cały dzień w domu 

Katherine nie pofatygowała się nawet, żeby coś zrobić ze swoimi włosami. Zwinęła je po 

prostu   w   bezładny   węzeł   i   przypięła   byle   jak   szpilkami.   Wyblakłe   od   słońca   kosmyki 

spływały na policzki i zwisały na szyję.

Była  zarumieniona  z wysiłku i od wilgotnego upału późnego lata. Miała na sobie 

bardzo krótko obcięte wypłowiałe spodenki i do tego mocno znoszoną kretonową koszulę, 

której rękawy również zostały obcięte - i to już dawno - przez nią, a może jeszcze przez Mary. 

Poły koszuli związała pod biustem. Strój był dobry do malowania, ale pozostawiał wiele do 

życzenia, gdy przyszło witać gości.

W   pierwszym   odruchu   Katherine   chciała   zatrzasnąć   drzwi,   żeby   uniknąć   jeszcze 

większego zakłopotania, ale mężczyzna spojrzał prosto w jej zielone oczy i powiedział:

background image

- Nazywam się Jason Manning.

background image

ROZDZIAŁ 2

Było to jak cios w brzuch; Katherine straciła zdolność logicznego myślenia. Przez 

dłuższą chwilę stała oszołomiona, a potem oparła się o framugę drzwi. Zatkało ją na widok 

tego wspaniałego mężczyzny. Brata Petera Manninga...

Nie odpowiedziała ani nie uczyniła żadnego gestu zaproszenia, więc zażartował:

- Nie mam zwyczaju napastować młodych dam i chociaż spędziłem w Afryce prawie 

dwa lata, wciąż jeszcze jestem cywilizowanym człowiekiem.

Jego oczy iskrzyły się od śmiechu, co oburzyło Katherine. Przyjechał zrujnować świat, 

który z takim trudem budowała dla siebie i Allison, i jeszcze miał czelność się uśmiechać!

- Czy mogę wejść? - spytał.

Katherine wpuściła go niechętnie, odsuwając się na bok. Zamknęła za nim drzwi, a 

potem   rozmyśliła   się   i   znowu   je   otworzyła.   Zauważył   to   i   jeszcze   raz   się   uśmiechnął. 

Dołeczki po obu stronach ust stanowiły jedyne podobieństwo do brata. Na tle ciemnej twarzy 

lśniły niewiarygodną bielą zęby.

- Boi się pani, że przyszedłem tu w złych  zamiarach? - powiedział żartobliwie. A 

potem spoważniał i dodał cicho: - przyznaję, że widok pani w tym stroju jest niezmiernie 

kuszący, ale nigdy bym nie wykorzystał damy z farbą na twarzy.

Katherine uprzytomniła sobie, że musi okropnie wyglądać, i aż jęknęła zauważywszy, 

że   wilgotny   materiał   koszuli   mocno   oblepił   jej   biust.   Pochlapała   się   jak   zwykle,   kąpiąc 

Allison.

O Boże, jęknęła w duchu. Zerknęła na Jasona, lecz on akurat schylił się i podniósł z 

ziemi   szmatkę   do   ścierania   farby   akrylowej.   Jego   bliskość   podziałała   na   nią   niemal 

hipnotycznie. Widziała, jak zbliża się do niej, jak palcami dotyka jej podbródka...

Przechylił jej głowę do tyłu i starł plamę farby z nosa. Wykonywał swą czynność w 

skupieniu, obojętnie, ale Katherine oddychała z trudem. Przygniatała ją sama jego obecność. 

Palce, które czuła na twarzy, były silne, lecz delikatne.

Jason miał bardzo ciemną cerę. Takiej opalenizny nie nabywa się leżąc na słońcu z 

warstwą kremu na twarzy. Kurze łapki w kącikach oczu, przypominające delikatną pajęczynę, 

również wskazywały na to, że dużo przebywał na dworze. Ropa naftowa? Czy to o tym 

wspomniała   Mary?   Katherine   nie  pamiętała.   W  chwili   gdy  Jason  zbliżył  się  i   ujął   ją  za 

podbródek, jej umysł przestał pracować.

Miał gęste czarne rzęsy i regularne grube łuki kruczych brwi. W głębokim wycięciu 

sportowej koszuli widać było czarne kędziory, które z pewnością porastały całą pierś.

background image

O Boże, o czym ja myślę! - skarciła się w duchu Katherine, odsunęła jego rękę i 

cofnęła się krok do tyłu.

- Czego pan sobie życzy?

Drgnął i upuścił szmatkę na rozłożone pod nogami gazety.

- Może być coca - cola - powiedział, uśmiechając się uwodzicielsko.

- Nie   o   to   mi   chodzi,   i   pan   dobrze   o   tym   wie   -   warknęła.   Była   wściekła.   Jego 

swobodny sposób bycia miał przecież tylko odwrócić jej podejrzenia i osłabić czujność. Ale 

awansom   jednego   Manninga   już   się   oparła.   Na   wspomnienie   Petera   wzdrygnęła   się   z 

obrzydzeniem. I temu też się oprze.

- Co pan tu robi? - spytała chłodno.

Westchnął, przeszedł przez pokój i usiadł na kanapie, której poduszki sama świeżo 

pokryła, z czego była bardzo dumna.

- Myślę, że przyczyna mojego przyjazdu jest dosyć oczywista, Katherine.

Gdy  usłyszała   w jego  ustach  swoje  imię,   zrobiło   jej  się   słabo.  A  więc  są  już  po 

imieniu! Oczywiście była to jedna z metod, żeby ją rozbroić.

Jason rozparł się niedbale na kanapie i przyglądał jej się przez chwilę.

- Przyjechałem po dziecko mego brata.

Wiedziała, że taki był cel jego przyjazdu, jednak te słowa przeraziły ją. Ból, który nią 

owładnął, był nie do zniesienia. Ale nie ugnie się przed tym Manningiem. W żadnym razie!

Zbladła na twarzy i potrząsając przecząco głową wykrztusiła:

- Nie.

Jason wstał i podszedł bliżej. Cofnęła się. Ujrzawszy wstręt na jej twarzy, zatrzymał 

się. Przeczesał palcami rozwichrzone włosy i zaklął pod nosem. Przygryzając dolną wargę, 

zerknął z ukosa na Katherine. Ręce oparł na biodrach i tą swoją władczą pozą sprawił, że 

poczuła się jeszcze bardziej niepewnie i przestępowała w zakłopotaniu z nogi na nogę, ale 

wytrzymała jego spojrzenie najspokojniej, jak potrafiła.

- Wiem, że to nie będzie łatwe dla nas obojga - odezwał się wreszcie. - Może więc 

postarajmy się, żeby było jak najmniej bolesne. Ale tymczasem chętnie napiję się coca - coli, 

jeżeli jest. Albo kawy. Mamy wspólny problem, więc porozmawiajmy jak ludzie rozsądni i 

dorośli. Dobrze?

- Ja nie mam problemu, proszę pana.

- Mów do mnie Jace.

- Słucham?   -   spytała   w   roztargnieniu.   -   Aha.   No   więc,   jak   mówię,   ja   nie   mam 

problemu. Kocham dziecko mojej siostry jak własne. Mary, umierając, powierzyła mi opiekę 

background image

nad córką. Mam ją wychować i nigdy nie oddać Manningom. Pieszczę ją, kąpię, karmię...

- Karmisz ją?

Spojrzał na jej biust. Katherine zaczerwieniła się, zakłopotana i zła. Ale czemu jej 

piersi są tak napięte? Od chwili gdy Jace dotknął jej twarzy, wciąż je czuła pod cienkim 

kretonem koszuli. Kiedy rano się ubierała, biustonosz wydał jej się zbyteczny. Ten człowiek 

jej zagraża, i to nie tylko dlatego, że chce zabrać Allison. Nie mogła sobie z tym poradzić.

A Jace ciągle gapił się na nią z tym swoim drażniącym, zadowolonym uśmieszkiem.

- Niech pan nie udaje - odparła szorstko. - Z pewnością pan wie, że w szpitalu karmi 

się dzieci sztucznie, jeżeli matka nie może lub nie chce...

- ...karmić piersią? - dokończył cicho.

Spojrzała  przez  okno, a potem na swoje bose nogi, żeby gdzieś uciec przed tymi 

dociekliwymi oczami. Przełknęła nerwowo.

- Tak - wymamrotała.

Szybko przemknęła obok niego w stronę kuchni. Pójdzie przygotować coś do picia i w 

ten sposób pokryje zakłopotanie.

- Przyniosę panu coś do picia.

W kuchni oparła się o kredens, jakby dobiła do zacisznego portu. Ciężko oddychając 

dotknęła dłońmi tętniących skroni, zadając sobie pytanie: co mi jest? Ten człowiek... ten 

mężczyzna - o Boże, jaki wspaniały mężczyzna! - zupełnie wyprowadził ją z równowagi. 

Cała się trzęsła. Miała dziwne uczucie łaskotania w udach. Przypisała je w pierwszej chwili 

frędzlom obciętych nogawek, ale teraz już wiedziała, że pochodziło od wewnątrz. Przycisnęła 

dłońmi piersi, żeby się uspokoić.

- Czy mogę w czymś pomóc?

Aż podskoczyła, słysząc ten głos tuż za sobą.

- N...nie, dziękuję. Co pan wypije? Coca - colę?

- Tak, bardzo proszę.

Wskazał palcem za siebie.

- Co to za kolor, tam w living - roomie?

Wyjęła butelkę z lodówki i zdjęła kapsel. Ciekawe, jak długo ta coca - cola stała? A 

jeśli jest bez gazu?

- Kolor? To terakota.

Postawiona na kredensie szklanka zabrzęczała. Pojemnik na lód przymarzł i wyjmując 

go, Katherine omal nie złamała paznokcia.

- Bardzo ładnie to wygląda. Jak na to wpadłaś?

background image

Roześmiała się wbrew samej sobie.

- Musiałby   pan   widzieć   minę   mojej   gospodyni,   kiedy   ją   pytałam   o   pozwolenie   i 

pokazałam próbkę. Pomyślała, że zwariowałam, ale w końcu się zgodziła. Widzi pan, moja 

siostra, Mary... - przerwała, bo przypomniała sobie, kim on jest i po co tu przyjechał.

Ale on wyczuł niedomówienie i spytał cicho:

- Co było z Mary?

Katherine odwróciła się od niego i nalała coca - coli do szklanki z lodem.

- Mary była artystką. Czasem dla zabawy projektowałyśmy wnętrza i wyobrażałyśmy 

je   sobie   w   dziwacznych   barwach.   Kiedyś   zaprojektowała   wnętrze   o   ścianach   poma-

rańczowych i, o dziwo, było ładne. Od tamtej pory zawsze chciałam mieć taki pokój.

Podała mu szklankę. Skinął głową w geście podziękowania. Przepuścił ją pierwszą i 

wrócili do living - roomu.

- Kto wnosi na górę drewno do kominka? - spytał zupełnie nie na temat.

Drażniła ją ta jego niesamowita spostrzegawczość i dociekliwość.

- Już mnie o to pytała Happy, moja gospodyni. Ale ja lubię kominki i nie podobało mi 

się,   że   ten   tu   się   marnuje.   Poprzedni   lokator   go   zamurował,   a   ja   doprowadziłam   go   do 

porządku. Będę po prostu nosiła pojedyncze polana.

Obeszła leżące na ziemi gazety i świeżo pomalowaną komodę. Dla ułatwienia przy 

malowaniu wyjęła szuflady i usunęła wszystko, co w nich było. Jace pomyśli, że jest straszną 

bałaganiarą. Ale dlaczego to, co on myśli, ma mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie?

- Przepraszam   za   ten   bałagan.   Musiałam   to   wszystko   zrobić   w   dniu   wolnym,   i 

oczywiście tutaj, żeby być blisko małej.

Ugryzła się w język. Po co mówi o Allison? Mimo wszystko liczyła, że Jason zapomni 

o celu swojej wizyty i po prostu sobie pójdzie. Ale czy na pewno chce, żeby poszedł? Tak! - 

stwierdziła po cichu, ale bez pełnego przekonania.

Wypił coca - colę i delikatnie postawił szklankę na podstawce. Czy nigdy mu się nie 

zdarza zrobić czegoś źle?

Z   patery   na   stoliku   wziął   pomarańczę   nadzianą   goździkami   i   powąchał   ją   z 

przyjemnością. Odłożył  pomarańczę, sięgnął po zielone jabłko Granny Smith i poddał tej 

samej klinicznej analizie.

Katherine przyglądała mu się uważnie. Przeszedł przez pokój i stanął przed ogromnym 

oknem  wychodzącym  na   zacienione   drzewami   podwórko.  Białe  okiennice   były  otwarte  i 

widać było zieloną przestrzeń, którą Katherine tak polubiła.

Jace wsunął ręce w tylne kieszenie dżinsów. Zauważyła, że przyszło mu to z trudem, 

background image

tak mocno materiał spodni opinał jego szczupłe biodra.

Pod   bawełnianą   koszulą   w   kratę   rysowały   się   mocne   mięśnie   ramion   i   pleców. 

Rękawy zawinął tuż poniżej łokcia. Dotychczas nigdy nie zwracała uwagi na mężczyzn. Ale 

czy kiedykolwiek widziała nogi tak długie i smukłe...?

- Jakie   piękne   drzewa   -   zauważył.   Nie   wymagało   to   odpowiedzi,   więc   się   nie 

odezwała. Zapadła długa chwila milczenia, po czym odwrócił się do niej i spytał cicho: - Czy 

mogę zobaczyć dziecko?

- Śpi teraz - próbowała wykręcić się Katherine.

Nie dał za wygraną.

- Obiecuję, że jej nie obudzę.

Chciała   mu   odmówić,   ale   wiedziała,   że   byłoby   to   daremne.   Jeżeli   życzy   sobie 

zobaczyć dziecko, to nic go nie powstrzyma. Westchnęła z rezygnacją i wskazała drzwi poko-

ju, w którym spała Allison.

Jace pochylił się nad łóżeczkiem i uniósł róg kocyka. Swoim ogromnym ciałem zajął 

prawie cały pokoik.

Allison ułożyła się do snu jak zwykle. Leżała na brzuszku, z główką obróconą na bok, 

z podciągniętymi kolankami i wypiętą pupką.

Katherine widziała, że Jace badawczo przygląda się dziecku, słuchając jego cichego 

szybkiego   oddechu.   Wyciągnął   wielką,   opaloną   dłoń   i   wskazującym   palcem   dotknął 

różowiutkiego policzka małej.

- Cześć, Allison - szepnął.

Katherine, ze zgrozą patrząc na tę łapę, ogromną w porównaniu z maleńką główką 

dziecka, zapytała szybko:

- Skąd pan wie, jak ma na imię?

- Powiedziały mi  siostry w szpitalu.  Poszedłem  tam  zaraz,  jak tylko  zacząłem  cię 

szukać. Dobrze zapamiętały Allison. Okoliczności jej urodzenia i śmierci Mary... - przerwał 

w pół zdania i spojrzał na Katherine. Czyżby to, co ujrzała w jego oczach, było cierpieniem? - 

W każdym razie ją zapamiętały. I ciebie też - dodał.

- Mnie?

- Ależ tak, powtarzały mi w kółko, że jesteś osobą szalenie miłą i bardzo rozważną. 

Nie mówiąc o tym, że piękną.

Katherine umknęła wzrokiem przed niebieskimi oczami Jace’a. Czuła jego oddech na 

policzku.

Ręce jej drżały, gdy przykrywała Allison. Jace dotknął jej ramienia, chcąc, żeby się do 

background image

niego odwróciła, ale ona odskoczyła jak oparzona.

- Przestań! - krzyknęła. Allison drgnęła, więc Katherine ściszyła głos, który zmienił 

się w syk: - Jak pan śmiał wejść do mojego domu, udając przyzwoitość, przyjaźń i... i uczucia 

rodzinne.   Niech   pan   zrozumie   jedno:   nikt   mi   nie   odbierze   Allison.   A   zwłaszcza   nikt   o 

nazwisku Manning. Nie chcę mieć z nikim z was do czynienia, w żadnej sprawie. Niczego od 

was nie chcemy, ani ja, ani Allison. - Głęboko zaczerpnęła powietrza. - Pański brat zabił moją 

siostrę!

Te   słowa   zawisły   w   powietrzu   między   nimi.   Na   chwilę   znieruchomieli,   jak 

przeciwnicy,   którzy   szacują   się   nawzajem   i   oceniają   swoje   siły.   Atmosfera   pełna   była 

napięcia i wyczekiwania.

Potem, w samotności i męce, analizując swoje zachowanie, Katherine przysięgała, że 

to nie ona nachyliła  się w jego stronę, że to on dał krok do przodu. Pamiętała tylko, że 

ogarnęło ją wielkie ciepło. Usta, które zgniotły jej wargi, były twarde i sprężyste, a ona 

złapała go z tyłu, za plecy, gdy zamknął ją w swoich silnych ramionach.

Nie   potrafiła   ocenić,   w   którym   momencie   pocałunek   zmienił   charakter   i   z   walki 

zmienił się we wzajemne dawanie przyjemności. Pod naporem języka Jace’a rozchyliła usta i 

początkowa   szarpanina   przeszła   w   rozkoszne   zbliżenie.   Pili   siebie   nawzajem   zachłannie, 

jakby nie mogli zaspokoić ogromnego pragnienia. A potem ich usta znów się spotkały.

- Hej, Katherine,  jakiś dziwny samochód  stoi przed twoim domem.  Zlękłam  się o 

ciebie i pomyślałam, że może zobaczę...

Drzwi pokoiku Allison wypełniła zwalista postać Happy Cooper, która stanęła jak 

wryta, widząc ich oboje nad łóżeczkiem.

Na dźwięk jej głosu odskoczyli od siebie, przestraszeni tym, co między nimi zaszło. 

Ciało Katherine buchało gorącem jak piec, piersi falowały.

- Katherine? - spytała z wahaniem gospodyni.

Ale ani Katherine, ani przystojny nieznajomy nie odpowiedzieli, wobec czego cofnęła 

się i ruszyła do telefonu.

Katherine odzyskała przytomność umysłu.

- Happy!   -   krzyknęła   i   pobiegła   za   gospodynią.   Złapała   ją   za   rękę.   -   Wszystko... 

wszystko w porządku. Nic się nie stało. Po prostu nas zaskoczyłaś.

- Śmiertelnie mnie przeraziłaś! - oświadczyła Happy. - Nie widywałam dotąd u ciebie 

obcych mężczyzn.

Na jej okrągłej twarzy pojawił się szeroki uśmiech; podeszła do Jace’a i wyciągnęła 

do niego rękę.

background image

- Nazywam się Happy Cooper, jestem przyjaciółką Katherine i jej gospodynią. Jak tam 

mój aniołeczek? - spytała, wskazując Allison. - To najmilsze dziecko, jakie znam. Kocham ją 

jak własną córkę.

Jace uścisnął jej rękę i spojrzał na nią. Był pod wrażeniem jej gabarytów i szczerej 

życzliwości.

- Katherine, przedstaw mi tego pięknego pana, zanim zemdleję. Wygląda jak gwiazdor 

filmowy! Kto to jest?

Happy nigdy nie odznaczała się rozwagą ani taktem. Mówiła, co myślała.

Katherine, szukając jakiegoś wykrętu, wyjąkała coś zbliżonego do prawdy:

- To... to jest mój... hm... szwagier. Brat mojego zmarłego męża i wujek Allison.

Spojrzała znacząco na Jace’a ponad siwą fryzurą Happy w nadziei, że się zorientuje i 

jej nie zdradzi. Mieszkanie spodobało jej się na pierwszy rzut oka i od razu chciała je wziąć. 

Happy początkowo wahała się, czy wynająć mieszkanie samotnej kobiecie z dzieckiem, więc 

Katherine   wymyśliła   sobie   męża,   który   zginął   w   wypadku.   Ludzie   na   ogół   nie   potrafią 

odmówić młodej, ładnej i niezaradnej wdowie.

- Bardzo mi miło, panie Adams - zaczęła wylewnie Happy - Katherine na pewno jest 

przyjemnie, że odwiedza ją ktoś z rodziny.

- Nie nazywam się Adams, proszę pani. Nazywam się Jason Manning. Jace.

- Jak to, nosi pan inne nazwisko niż pański brat?

Katherine wstrzymała oddech i zamknęła oczy. Jace ją zdradzi, a ona straci najlepszą 

przyjaciółkę.

- On... on był moim bratem przyrodnim. Mieliśmy różnych ojców - łgał gładko Jace.

Czy kłamstwo zawsze przychodzi mu tak łatwo? - zastanawiała się Katherine.

- Aha, rozumiem, oczywiście. - Happy pogłaskała Jace’a po ręce. - To musiało być dla 

niego straszne, tak umierać za granicą. Chyba w Afryce, prawda?

Jace wzniósł oczy, udając nieme pytanie, co wywołało rumieniec na twarzy Katherine. 

Nigdy nie zastanawiała się nad tym,  że on też był  w Afryce. Dla niej było to po prostu 

pierwsze   lepsze   odległe   miejsce,   które   jej   wpadło   do   głowy,   gdy   opowiadała   Happy   o 

katastrofie lotniczej, w której zginął nie istniejący mąż.

- Tak, w Afryce - odparł Jace. - To była tragedia. Szkoda, że go tu dziś z nami nie ma.

Jego twarz i głos były poważne, lecz niebieskie oczy iskrzyły się wesoło, gdy spojrzał 

na Katherine ponad głową gospodyni, która wycierała oczy koronkową chusteczką.

- Biedna Katherine - westchnęła Happy. Zaraz jednak rozpogodziła się i wykrzyknęła 

radośnie:   -   Ale   przynajmniej   teraz,   jak   twój   szwagier   tu   jest,   nie   będziesz   musiała   dziś 

background image

wieczorem iść sama. Jak to dobrze!

Złapała Jace’a za rękę i pchnęła go w stronę Katherine z takim rozmachem, że wpadł 

na nią. Wyciągnął ręce i złapał ją wpół, nim upadła do tyłu. Spojrzeli na siebie, ich twarze 

znalazły się jedna przy drugiej. Wciąż  jeszcze  mieli  świadomość  niedawnego pocałunku. 

Żadne z nich nie potraktowało go obojętnie.

- Tak się martwiłam, że Katherine będzie musiała pójść na tańce bez męskiej opieki, a 

tu, jak z nieba, spadł przystojny szwagier - paplała wesoło Happy, nie reagując na dyskretne 

sygnały Katherine, żeby przestała.

- Na tańce? - podchwycił Jace.

- Tak! Dziś wieczorem jest bankiet całego wydziału, z tańcami. Katherine bardzo się 

przy tym  napracowała. Musi iść, ponieważ należy to do jej obowiązków, i może jej pan 

towarzyszyć... Czy ma pan smoking? A zresztą mniejsza o to. Ciemne ubranie też będzie 

dobre.

- Happy, ty nie wiesz, że pan... to znaczy... Jace nie zostaje na noc. On jest tylko 

przejazdem...

- Ależ oczywiście, że zostaję, Katherine. Czy wyobrażasz sobie, że cię zostawię dziś 

wieczór na lodzie? Poza tym nie zdążyłem ci jeszcze powiedzieć, że moja firma naftowa 

prowadzi tu w pobliżu wiercenia. Zostanę na dłużej.

Katherine otwarła usta ze zdumienia, a Happy aż klasnęła w ręce z radości.

- Och, Jace, nawet pan sobie nie wyobraża, jak się cieszę. Pan nie wie, jak bardzo 

samotna potrafi być w świecie młoda kobieta. Katherine będzie łatwiej, jeśli pan zostanie.

Jace uśmiechnął się dobrodusznie do gospodyni, a potem odwrócił się do Katherine. 

Jego wzrok mówił wyraźnie, że zostanie, dopóki nie przejmie prawnej opieki nad Allison.

- Muszę przynieść moje zakupy. Właśnie wracałam ze sklepu, gdy zobaczyłam tego 

zabawnego... no... - Happy wyjątkowo zabrakło słów.

- Dżipa - podpowiedział Jace.

- Dżip! Jaka oryginalna nazwa! - zaszczebiotała Happy.

Katherine popatrzyła na Jace’a. Happy, jak widać, nie miała pojęcia, że w dzisiejszych 

czasach symbolem dobrobytu stał się napęd na cztery koła.

- Życzę  miłego  wieczoru. Ja się zajmę  Allison - dodała  gospodyni.  - Możecie  się 

bawić, jak długo będziecie chcieli.

- Ja też już muszę iść. Katherine, o której mam przyjść po ciebie? - Jace braterskim 

gestem położył rękę na jej ramieniu. Ze względu na Happy nie zareagowała. Wszystko działo 

się zbyt szybko. Nie nadążała za tym myślami. Jak to możliwe, że spędzi z nim dziś cały 

background image

wieczór?

- O wpół do ósmej - usłyszała swój własny głos, nawet nie zdając sobie sprawy, że 

wymawia te słowa.

- W  porządku.  Happy,  czy mogę   pomóc   pani  wnieść  zakupy?   Dama   nie  powinna 

zajmować się takimi przyziemnymi sprawami.

Happy zachichotała jak mała dziewczynka.

- Och,   Jace,   nie   mam   nikogo,   kto   by   mnie   wyręczył...   naprawdę.   Mój   syn,   Jim, 

mieszka...

Jej głos było jeszcze słychać, gdy schodzili po schodach na dół.

Jason Manning. Jego zachowanie jest obrzydliwie przejrzyste, pomyślała Katherine. 

Czarujący dżentelmen w każdym calu. Czy chodzi mu o to, żeby wedrzeć się tu przy pomocy 

przyjaciół? Czy to ma w planie?

Przerażał ją, ale i podniecał. Chyba zwariowała wpuszczając go do domu. Żadnemu 

Manningowi nie można wierzyć. Przecież widziała, jak powierzchowna była ogłada Petera. 

Musi chronić Allison. Tylko w jaki sposób? Jason Manning jest taki przystojny i gładki. A to 

groźniejsze niż oczywista podłość i niegodziwość.

Spojrzenie w lustro upewniło Katherine, że wysiłek włożony w przygotowania przed 

zabawą nie poszedł na marne. Po południu, gdy Allison spała, wymoczyła się w wodzie z 

bąbelkami.  Gorąca woda miała  rozładować  napięcie,  ale jej ciało zachowało świadomość 

tego, co sprawił Jace biorąc ją w ramiona. Wytarła się szybko, wyjęła elektryczne lokówki i 

zaczęła układać włosy. Czegóż się mogła spodziewać po bracie Petera, który też próbował się 

do niej dobierać? I to już po zaręczynach z Mary.

Któregoś wieczoru czekała razem z Peterem, aż Mary zejdzie na dół. Krzyknęła do 

siostry, żeby się pośpieszyła, bo sam na sam z przyszłym szwagrem czuła się nieswojo, nawet 

u siebie w domu.

- Chyba niezbyt  mnie lubisz, co, Katherine? - spytał  wtedy.  - Ale ja zyskuję przy 

bliższym poznaniu. Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi.

Stał bardzo blisko, z tyłu za nią, podczas gdy ona jakby nigdy nic podlewała kwiaty na 

oknie. Lekko pogłaskał ją po ramieniu. Odwróciła się gwałtownie i odsunęła jego rękę.

- Nie wiem, o co ci chodzi, Peter - powiedziała ostro. - Nie znam cię na tyle, żeby 

ocenić, czy cię lubię, czy nie.

- Właśnie o to mi chodzi, żebyś mnie poznała! - wykrzyknął, a potem błysnął swoim 

słynnym uśmiechem, który tyle razy eksponował na kolumnach towarzyskich różnych gazet.

Ścisnął ją lekko za łokieć i dodał:

background image

- A może  byśmy  kiedyś  zjedli razem lunch... - przylgnął wzrokiem do jej warg - 

...żeby się lepiej poznać?

Przysunął się bliżej, a ona aż się wzdrygnęła z obrzydzenia. Odepchnęła go z odrazą. 

Jej siostra właśnie schodziła po schodach.

Mary   żyła   w   błogiej   nieświadomości   jego   wad,   a   Katherine   oczywiście   nie 

wspomniała nigdy o tym incydencie.

Podczas   hucznego   przyjęcia   weselnego,   gdy   Mary   wesoło   gawędziła   z   jakimiś 

przyjaciółmi Manningów, Peter podszedł do swojej nowej szwagierki, która jak mogła starała 

się ukryć w gąszczu roślin doniczkowych i koszy kwiatów, i powiedział:

- Siostrzyczko Kate, jak ładnie wyglądasz w weselnej szacie.

Wziął ją za ręce i pocałował lekko w policzek, ale Katherine odskoczyła jak oparzona 

czując jego gorący język. Peter był odwrócony plecami do sali pełnej gości i nikt tego nie 

zauważył. Mogło się wydawać, że to braterski pocałunek dwojga członków nowej rodziny.

Popatrzyła na niego ze wstrętem, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco.

- Jesteś niewypowiedzianie podły! - wybuchnęła.

- Csss,   siostrzyczko   Kate.   Czy   w   ten   sposób   należy   się   odzywać   do   ukochanego 

braciszka?

Miała powody, by nienawidzić Petera Manninga.

- Tak,   pan   Jason   Manning   stara   się   jak   może   podtrzymać   tradycję   rodzinną   - 

powiedziała do swojego odbicia w lustrze.

Z zadowoleniem spojrzała na swoją suknię. Zapakowała ją w ostatniej chwili przed 

wyjazdem z Denver.

- Nie mogę sobie pozwolić na nową - szepnęła smutno do siebie.

Chciała zrobić tą suknią wrażenie na przyjęciu weselnym u Manningów. Ten zakup 

sprawił wielki wyłom w jej budżecie, ale się opłaciło. Żorżeta w kolorze morskim u góry 

opinała  biust, niżej  opadając  swobodnie  do samych  stóp. Była  to suknia uszyta  na wzór 

grecki, jedno ramię odkryte, a na drugim materiał zebrany w węzeł. Podkreślała smukłość i 

delikatne krągłości sylwetki. Jej kolor uwydatniał letnią opaleniznę i zieleń oczu Katherine. 

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak pięknie jest jej w tej sukni, poczuła się jednak pewniej, 

gdy ją włożyła.

Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, upuściła kolczyk. W pośpiechu sprawdziła jeszcze 

raz swój wygląd, odnalazła gronko perełek, wpięła je w ucho i przeszła przez living - room, 

by wpuścić Jace’a.

Już   wcześniej   uprzątnęła   bałagan   po   malowaniu   i   przeniosła   komodę   do   drugiej 

background image

sypialni. Lampy stołowe miękkim blaskiem oświetlały living - room. Katherine nie cierpiała 

górnego oświetlenia i jaskrawych żarówek.

Otworzyła  drzwi i dech  jej  zaparło  na widok Jace’a  w eleganckim ciemnoszarym 

garniturze, szytym na miarę. Jasnoniebieska jedwabna koszula i ciemniejszy krawat w tym 

samym kolorze doskonale do niego pasowały. Falujące czarne włosy, wciąż lekko niesforne, 

rzucały ostre błyski.

Wchodząc, aż gwizdnął ze zdumienia.

- Ooooo! Czy to pani Adams, wdowa, którą poznałem dziś po południu?

- Niech pan wejdzie, bardzo proszę.

Zauważyła   jego   ironię.   Musi   skończyć   z   tymi   zagrywkami,   jeżeli   w   ogóle   mają 

kontynuować znajomość.

- Dlaczego pan to robi? - spytała zdesperowana.

- Co mianowicie?

- To!   -   zawołała,   szeroko   rozkładając   ręce.   -   Dlaczego   pan   odsuwa   nieunikniony 

konflikt? Oboje wiemy, po co pan tu przyjechał, więc chciałabym, żeby pan dał spokój tym 

protekcjonalnym szwagrowskim zagrywkom.

Uśmiechnął się.

- A czy pamiętasz, kto wymyślił tę głupią historię o szwagrze? Nie ja. Uratowałem cię 

dzisiaj. Powinnaś być mi wdzięczna. A poza tym przecież naprawdę jestem twoim szwagrem.

- Och!   -   krzyknęła,   zaciskając   pięści.   Jace   nie   dawał   się   sprowokować   i   to   ją 

rozzłościło jeszcze bardziej. - Przestań!

Na jego twarzy pojawił się grymas gniewu. Podparł się pod boki.

- Słuchaj, Katherine, przyszedłem zabrać cię na zabawę czy co to tam jest. Co w tym 

złego?   Sądzę,   że   mógłbym   spędzić   ten   wieczór   na   wiele   innych   ciekawszych   dla   mnie 

sposobów. Czy mam wyrażać się jaśniej?

- Nie. Dajmy już temu spokój. Wezmę Allison - odpowiedziała ostro.

Weszła do pokoju dziecka, a on, ku jej zdumieniu, ruszył za nią.

- Ja ją wezmę.

Pochylił się nad łóżeczkiem i wyciągnął ręce do małej.

- Nie! - krzyknęła w panice i złapała go za ramię, odciągając od dziecka.

Popatrzył   na   nią   rozgniewany,   ale   gdy   ujrzał   w   jej   oczach   prawdziwy   strach, 

natychmiast złagodniał.

- Nie ucieknę z nią, Katherine. To nie w moim stylu.

Czy to był przytyk do jej wyjazdu z Allison z Denver?

background image

- Chciałem ją wziąć ze względu na ciebie, żebyś sobie nie pogniotła sukienki - dodał.

Przygryzła   usta   i,   zawstydzona   swym   brakiem   opanowania,   pozbierała   do   torby 

jednorazowe pieluchy.

- No dobrze - zgodziła się.

Jace delikatnie odwrócił małą na plecki i przez chwilę patrzył na różowiutką, okrągłą 

buzię.

- Allison, kiedyś będziesz śliczną dziewczyną - powiedział.

Zdumiewająco   sprawnie   owinął   małą   w   lekki   kocyk   i   wziął   na   ręce.   Trzymał   ją 

prawidłowo, podpierając główkę.

- Podobna jest do...

- Mary - przerwała mu szybko Katherine. Nie chciała usłyszeć od niego, że dziecko 

jest podobne do Petera.

Spojrzał na nią ponad główką małej.

- Właśnie to chciałem powiedzieć. Wprawdzie nigdy nie widziałem Mary, tylko na 

zdjęciach, ale Allison jest do niej podobna. Jakie ma oczy? Niebieskie? Taki z niej leniuszek, 

że jeszcze ich przy mnie nie otworzyła.

Katherine roześmiała się.

- Jest z niej kawał śpiocha. A oczy ma niebieskie. Mam nadzieję, że się nie zmienią.

Zwrócił się do wyjścia, ale Katherine go zatrzymała.

- Czekaj, może jej się ulać na twój garnitur...

Położyła   mu   na   ramieniu   kawałek   ligniny.   Przelotne   zetknięcie   z   jego   potężnym 

ciałem spowodowało, że jej serce zaczęło bić mocniej. Cofnęła się szybko, ale on zdążył za-

uważyć jej zmieszanie.

Chcąc je ukryć, zaczęła zbierać inne rzeczy dla dziecka, a potem, już przed samym 

wyjściem, pogasiła światła.

Happy   przywitała   ich   przy   kuchennym   wejściu   do   swego   domu   i   Jace   oddał   jej 

Allison w ramiona.  Krótko ich skomplementowała, że pięknie wyglądają, i zaraz zaczęła 

szczebiotać do Allison.

Kiedy szli przez strzyżony trawnik pod drzewami pekanowymi, Jace zaproponował, 

żeby pojechali jej samochodem.

- Dżip to nie jest pojazd na randkę - powiedział.

- Oczywiście, możemy jechać moim.

Wręczyła   mu   kluczyki.   Pomagając   jej   wsiąść,   ścisnął   jej   łokieć,   w   którym   długo 

jeszcze czuła mrowienie. Ledwie się zmieścił w ciasnym samochodzie, ale jakoś udało mu się 

background image

wcisnąć za kierownicę. Zaklął pod nosem, uderzywszy się najpierw w głowę, a potem w 

kolano.

Planowanie kolacji połączonej z tańcami pochłaniało Katherine wiele czasu od dnia, 

kiedy zaczęła pracować w biurze informacyjnym college’u. Teraz wszystko to wydało jej się 

takie błahe. Była całkowicie pochłonięta Jasonem Manningiem.

Wprowadzała gości, jadła kolację, oklaskiwała mówców, rozmawiała, gdy było trzeba. 

Wszystko to jednak wydawało się niczym wobec bliskości tego człowieka. Jason w stosunku 

do obcych zachowywał się gładko, ze swobodnym wdziękiem i wielką pewnością siebie.

Kiedy jednak Katherine przedstawiała Jace’a swemu szefowi, Ronaldowi Welshowi, 

mężczyźni popatrzyli na siebie spode łba i ta ich spontaniczna wrogość sprawiła, że Katherine 

poczuła się nieswojo.

- Dzień dobry - Jace wyciągnął rękę.

Ronald   Welsh   uścisnął   mu   dłoń,   ale   jego   szare   oczy   pozostały   chłodne,   gdy 

wymamrotał słowa powitania.

- Wyglądasz   dziś   pięknie,   Katherine   -   oświadczył,   pomijając   Jace’a   i   całą   uwagę 

kierując na jego partnerkę.

Pogłaskał Katherine po ramieniu, a ona odsunęła się instynktownie. Pozwalał sobie 

ostatnio w pracy na podobne gesty i za każdym razem było jej głupio. Nie życzyła sobie, żeby 

jej dotykał. Takie niestosowne i niepożądane poufałości zawsze ją drażniły. Przypomniała 

sobie popołudniowy pocałunek Jace’a i zaraz odsunęła tę myśl. To było zupełnie co innego!

- Dziękuję ci, Ronaldzie - powiedziała.

Uparł się, że mają być na ty, chociaż Katherine wcale się to nie podobało. Uważała to 

za niewłaściwe w stosunkach służbowych.

- Czy zatańczysz ze mną, Katherine?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, porwał ją w swoje niedźwiedzie objęcia i uprowadził. 

Nie zaprotestowała. Mimo wszystko był jej szefem i nie mogła sobie pozwolić na to, żeby go 

obrazić.

Swoje mocno przerzedzone włosy Ronald obficie skropił olejkiem, by wątłe kosmyki 

skutecznie zasłaniały łysiejące miejsca. Zapach olejku był obezwładniający.

- Jest bardzo miło, prawda? - spytał, przyciągając ją do swojego grubego brzucha.

- Tak, bardzo - odpowiedziała. Bała się, że ją udusi.

Odcierpiała ten taniec, a potem kilka następnych, aż wreszcie z tyłu podszedł Jace i 

dotknął jej pleców. Zaprosił ją do tańca bez słów - po prostu objął ramieniem i wziął za rękę.

Trzymał ją blisko siebie i prowadził w tańcu swobodnie, bez wysiłku. Nic nie mówił. 

background image

Ona też nie. Nie byłaby zdolna wymówić ani słowa, jakby to, co czuła, dokładnie poraziło jej 

struny głosowe.

Dłoń   Jace’a,   z   szeroko   rozsuniętymi   palcami,   którą   dotykał   jej   pleców,   paliła 

Katherine żywym ogniem; była jak piętno na jej skórze. Przez cienki materiał sukni czuła 

nacisk twardych, umięśnionych ud, a jej skronie owiewał ciepły oddech Jace’a.

Była zbyt blisko, by patrzeć mu w twarz, ale widziała kosmyki włosów muskające 

kołnierzyk i miała nieodpartą chęć wsunąć palce w te loki i pieścić ich czarną jedwabistość.

Muzyka przestała grać, ale on nadal nie wypuszczał jej z objęć. Trzymał ją dalej i 

prowadził ku wiodącym na taras szklanym drzwiom.

background image

ROZDZIAŁ 3

Cały kampus spowijały ciemności. Oświetlona była tylko sala bankietowa, w której 

odbywała się zabawa. Katherine poszła za Jace’em, nie zastanawiając się nawet, dlaczego to 

robi.

Przeszli   tarasem   i   wąskim   paskiem   wypielęgnowanego   trawnika   aż   do   niskiego 

murku, otaczającego ogród różany.  Nie zdążyła nawet zaprotestować, tak szybko objął ją 

wpół, podniósł i posadził na murku.

- Bolą cię nogi.

Musiał chyba czytać w jej myślach.

- Skąd wiesz? Kuleję? Mam nowe pantofle, które mnie bardzo uwierają - wyznała.

- Widziałem, jak je zsuwałaś, zanim zatańczyliśmy. Zamierzałem cię o to spytać, ale 

bałem się, że jeżeli nie wykorzystam okazji, to już nie zatańczę z królową balu - zażartował.

- Daleko mi do królowej - odparła. Chciała mu przypomnieć, że przecież wcale jej nie 

poprosił do tańca, ale brakło jej tchu.

Jace sięgnął pod kraj jej sukni, chwycił Katherine ciepłymi dłońmi za kostkę, zsunął 

niewygodny pantofel na wysokim obcasie ze szczupłej stopy i zaczął masować nogę długimi, 

silnymi palcami.

Uśmiechnął się, kiedy w pierwszym odruchu chciała cofnąć nogę. Masował powoli, 

rytmicznie.

- Słynny   masaż   doktora   Manninga.   Na   te   zabiegi   ludzie   ciągną   kilometrami. 

Normalnie   trzeba   czekać   miesiącami   na   konsultację,   ale   ciebie,   pani,   przyjmuję   na 

specjalnych warunkach.

Jego wesoły nastrój okazał się zaraźliwy. Kiedyż to Katherine ostatni raz się bawiła, 

kiedy się śmiała?  Te jego niby - medyczne  zagrywki były czystym  nonsensem, mimo to 

jednak powiedziała z udaną powagą:

- Boję się spytać, co to za warunki.

Popatrzył na nią uważnie. Chłonął każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy, a potem 

przeniósł wzrok na szyję i biust, by po chwili znów powrócić do twarzy.

- Masz rację, że się boisz - szepnął i bezczelnie puścił do niej oko.

Odwróciła głowę, speszona jego penetrującym wzrokiem. Jace puścił jedną nogę, ale 

tylko po to, by chwycić drugą i poddać ją tym samym zabiegom. Jego palce były silne, lecz 

pieszczota subtelna.

Nie   odzywali   się   do   siebie   i   to   milczenie   wytworzyło   nastrój   nieoczekiwanej 

background image

intymności. Katherine nigdy nie czuła się bardziej podniecona niż teraz, gdy Jace, trzymając 

ręce pod jej sukienką, dotykał jej z ekscytującą poufałością.

Czy to, co zakazane i niewidoczne, zawsze jest bardziej pożądane? Czy dlatego w 

dziewiętnastym  wieku widok kobiecej kostki przyprawiał mężczyznę o szaleństwo? Może 

współczesne kobiety robią ogromny krok wstecz, obnosząc się ze swoją seksualnością?

Trudno   jej   było   skupić   się   na   czymkolwiek,   gdy   palec   Jace’a   delikatnie   gładził 

podbicie jej stopy,  ale wciąż pamiętała, że nadal dzieli ich sprawa córki Mary.  Mimo iż 

samolubnie   pragnęła   przedłużać   tę   chwilę   w   nieskończoność,   nie   mogła   dłużej   milczeć. 

Odchrząknęła i spytała odważnie:

- Jace, co zamierzasz zrobić w sprawie Allison?

Przestał masować jej stopę, ale nadal trzymał ją w rękach.

- A jak sądzisz, co powinienem zrobić?

Przełknęła ślinę, starając się opanować drżenie ust i dławienie w gardle.

- Czy zostawisz mnie z nią w spokoju?

Odpowiedział jej bez emocji:

- Nie, Katherine, nie zostawię.

Rozpłakała się i wyrwała mu nogę. Zeskoczyła z murku, zanim zdążył jej pomóc. 

Uklękła i zaczęła szukać pantofli w wilgotnej trawie.

- Katherine,   proszę   cię,   przestań   -   powiedział.   Zdecydowanym   ruchem   objął   ją   i 

podniósł. Stali teraz twarzą w twarz.

Wyrywała się, ale jej nie puszczał. W końcu przestała się szarpać.

Głaskał   jej   ramiona,   powoli   przygarniając   ją   coraz   bliżej,   aż   wreszcie   do   niego 

przylgnęła. Pochylił głowę i ukrył twarz w jej włosach, tuż przy policzku. Wyjął ozdobny 

grzebień, który podtrzymywał z jednej strony gąszcz jej włosów. Kiedy opadły mu miękko na 

twarz, z jego gardła wyrwał się jęk.

Palcami dotykał jej szyi, delikatnymi pocałunkami muskał policzek. Oparłszy rękę na 

jej nagim ramieniu, gładził kciukiem linię obojczyka.

Katherine była wściekła, że Jace pozwala sobie na takie poufałości. Ale czemu go 

wobec tego nie odepchnie? Nigdy jeszcze żadnemu mężczyźnie na coś takiego nie pozwoliła. 

Żadnemu.

Nie mogła się jednak ruszyć ani nawet zaprotestować. Ciepło jego ciała przyciągało ją 

jak magnes. Była bezsilna. Chciała wdychać rześki, świeży zapach jego wody kolońskiej. Jak 

dobrze było  znaleźć  oparcie  w tym  wielkim,  silnym  mężczyźnie.  Jak przyjemnie  dać się 

unosić temu rozkosznemu uczuciu...

background image

Jace dotknął ustami jej warg i tchnął w nie leciutko:

- Katherine...

Zsunął dłoń z jej ramienia i zatrzymał niżej, na piersi. Odepchnęła go gwałtownie, z 

trudem łapiąc oddech.

- A jednak jesteś Manning! - wykrzyknęła ze złością.

- W twoich ustach zabrzmiało to jak wyzwisko - powiedział zaskoczony.

- Bo tak miało zabrzmieć - warknęła.

Całą swoją frustrację i niepokój ostatnich dni przelała w słowa.

- Twój brat dobierał się do mnie będąc narzeczonym mojej siostry, chociaż go wcale 

nie prowokowałam! - wybuchnęła z wściekłością. - Na własnym weselu zachował się jeszcze 

bardziej nieprzyzwoicie! - Wzdrygnęła się na wspomnienie tego, jak Peter dotknął językiem 

jej   policzka.   Wyobraziła   sobie,   że   Jace   robi   to   samo,   ale   to   nie   było   takie   odrażające. 

Odsunęła od siebie tę myśl i prychnęła gniewnie: - Czy uważasz, że głaskaniem i miłymi 

słówkami wpłyniesz na moją decyzję? Zatrzymam Allison i nigdy jej nie oddam, ani tobie, 

ani nikomu innemu. Czy to jasne? Odczep się od niej... i ode mnie.

Odsunęła się od niego, był to jednak również odwrót od siebie samej. Natychmiast 

bowiem zatęskniła do jego czułych objęć.

Ruszyła do samochodu, ale przypomniała sobie, że kluczyki ma Jace, który szedł za 

nią powoli. Nic nie mówiąc, otworzył drzwi i przytrzymał je, żeby mogła wsiąść. Nawet nie 

próbował   jej   dotknąć.   Wcisnąwszy   się   za   kierownicę,   podał   jej   sandałki,   porzucone   na 

trawniku.

Przyjechali do domu w zupełnym milczeniu. Jace wręczył jej kluczyki od samochodu. 

Pobiegła po schodach nie czekając, aż ją odprowadzi, trzasnęła drzwiami i zamknęła je od 

środka. Potem oparła się o nie, zasłaniając twarz rękami  i ciężko dysząc.  Miała wyrzuty 

sumienia. Dała się pocałować. Dwa razy. I chciała więcej. A przecież Jace był jej wrogiem.

Minęła dłuższa chwila, zanim poczuła się na siłach odejść od drzwi.

Całą noc przewracała się z boku na bok i gniotła poduszkę, to naciągając na siebie 

kołdrę, to znów ją skopując. Była wściekła, że Jace sprowadził ją do roli sfrustrowanego 

stworzenia zachowującego się jak nastolatka w mękach pierwszej miłości.

W gruncie rzeczy nie było to dalekie od prawdy. Po śmierci ojca, którego straciła 

bardzo wcześnie, w jej życiu nie było żadnych mężczyzn. Żadnych wujków, dziadków, braci 

ani kuzynów.

W okresie dojrzewania obudziło się w niej naturalne zainteresowanie mężczyznami, 

ale współczesna obyczajowość seksualna pozwalała im żądać więcej, niż Katherine skłonna 

background image

była  dać. Nie przygotowana  do tego, podświadomie wzniosła wokół siebie mur obronny, 

którego nikt jeszcze nie sforsował.

Aż do dziś.

Ale   skoro   była   tak   uprzedzona   do   wszystkich   mężczyzn,   dlaczego   uległa   właśnie 

teraz? I to komu? - Jace’owi Manningowi! Po spędzonym z nim dniu zaczęła żałować tego, 

co dotychczas w życiu straciła.

Na samą myśl o jego wysokiej, smukłej postaci oblała się rumieńcem. Przypomniało 

jej się natarczywe  spojrzenie  jego błękitnych  oczu, którym  mierzył  jej ciało,  i odwróciła 

głowę na poduszce. Jeszcze teraz paliły ją miejsca, których dotykał.

Jego nieoczekiwane wtargnięcie na pewno coś zmieni w ich życiu - jej i Allison. Tego 

się bała najbardziej. Zagrożenie wydawało się realne. Był zanadto męski, zbyt zuchwały. Czy 

zawsze jest taki opanowany i pewny siebie?

Nienawidziła tego nazwiska. Manning. Jace Manning... Brat Petera Manninga, który w 

okrutny sposób zabił Mary i osierocił Allison. Pieniądze i urok Petera były fasadą, za którą 

kryło się zepsucie.

Szukała   śladów   kłamstwa   w   twarzy   Jace’a.   Jego   wizerunek   miała   w   oczach, 

piekących, jakby pełnych piasku. Widziała przed sobą dwoje zniewalająco niebieskich oczu, 

dołki   w   policzkach   i   zmysłowe   uśmiechnięte   usta.   Myśląc   o   tym,   zapadła   wreszcie   w 

niespokojny sen.

Katherine siedziała z Happy za domem pod drzewami pekanowymi i popijała zimną 

lemoniadę własnej roboty. Nagle ciszę przerwał pisk hamulców i chrzęst żwiru pod kołami.

- Dzień dobry paniom! - zawołał Jace, wyskakując z zabłoconego dżipa.

- Cześć! - wykrzyknęła radośnie Happy i zerwała się z krzesła ogrodowego, by mu 

nalać lemoniady z dzbanka, stojącego obok na stoliku ze szklanym  blatem.  - Bardzo się 

cieszymy, że wpadłeś. Byłyśmy rano w kościele i nie mogłyśmy się doczekać, kiedy wreszcie 

przebierzemy   się   w   coś   lekkiego...   a   teraz   siedzimy   tu   i   rozkoszujemy   się   cudownym 

wiaterkiem.

Podała   Jace’owi   szklankę   z   matowego   szkła.   Podziękował   jej   wylewnie.   Oczy 

błyszczały mu wesoło, gdy podnosił szklankę do ust. Popatrzył na Katherine, a ona zaczer-

wieniła się zakłopotana i spuściła wzrok na leżącą u niej na kolanach Allison.

- Czy to dziecko w ogóle kiedykolwiek się budzi? - Jace przykucnął obok krzesła, na 

którym  siedziała Katherine, i delikatnie dotknął brzuszka Allison. Katherine poczuła jego 

oddech na swoich gołych nogach i muśnięcie jego piersi o udo.

- O, proszę! - zawołała Happy, gdy Allison leniwie otworzyła oczka i po raz pierwszy 

background image

spojrzała   na   wujka.   Jak   wszystkie   dzieci,   żywo   zareagowała   na   głęboki   męski   głos   i 

przyglądała się pilnie Jace’owi, który cicho do niej przemawiał.

- Jest śliczna, prawda? - powiedział, wyraźnie zachwycony małą.

- No chyba - potwierdziła Happy. - Niech pan tylko spojrzy na matkę.

Zanim   Jace   połapał   się   w   mistyfikacjach   Katherine,   był   przez   chwilę 

zdezorientowany, zaraz jednak spojrzał na nią i uśmiechnął się.

- Masz rację, Happy - przyznał i podniósł się szybko, co tak wystraszyło Allison, że 

zapłakała.

- Przepraszam, kochanie. Nie chciałem cię przestraszyć. - Roześmiał się. - Będę przy 

tobie uważał.

Katherine wzdrygnęła się. A więc nadal zamierza być z Allison.

- Nie powinieneś się tak do niej zbliżać - mruknęła opryskliwie.

- Ale ja chcę się do niej zbliżać - odparł spokojnie. Przez dłuższy czas mierzyli się 

wzrokiem.

Happy,   która   oglądała   swój   klomb   i   nie   zauważyła   narastającego   między   nimi 

napięcia, spytała ze zwykłą sobie naiwnością:

- Idziecie się kąpać?

Jace, który był tylko w spodenkach kąpielowych i trykotowej koszulce, oderwał wzrok 

od Katherine i powiedział z ożywieniem:

- Tak, właśnie przyszedłem spytać, czy Katherine i Allison pojadą ze mną nad jezioro. 

Pogoda jest w sam raz dla dziecka, a taka wycieczka chyba dobrze im obu zrobi.

Jakie   to   do   niego   podobne,   pomyślała   Katherine.   Nie   zadzwonił   i   nie   spytał. 

Zaproponował to dopiero wobec Happy, która natychmiast zapaliła się do tej myśli i pobiegła 

do kuchni, żeby przygotować im jedzenie na drogę.

Gdy już Happy nie mogła jej słyszeć, Katherine powiedziała:

- Przecież nie wezmę czteromiesięcznego dziecka do jeziora, dobrze o tym wiesz.

- To ja sobie popływam, a wy z Allison posiedzicie w cieniu.

- Muszę ją przygotować. - Katherine wstała i ruszyła w stronę domu.

- Akurat! - Chwycił ją za ramię. - Pójdziesz i wymyślisz coś, żeby nie jechać. A cóż to 

mogą być za przygotowania dla takiego maleństwa? To jest jej torba z pieluszkami, tak? - 

Wskazał torbę, którą Katherine brała ze sobą rano do kościoła, leżącą teraz na jednym z 

krzeseł ogrodowych. - Wrócimy przed karmieniem - dodał.

- A skąd, na Boga Ojca, wiesz, o której ma być karmienie?

- Zgaduję   -   odparł   i   uśmiechnął   się   tym   swoim   zniewalającym   uśmiechem,   który 

background image

podkreślił dołki w jego policzkach i kurze łapki dokoła oczu.

Happy   wybiegła   z   domu   z   koszem.   Wyglądało   na   to,   że   starczy   im   jedzenia   na 

tydzień. Wsiedli do dżipa. Katherine wzięła Allison na kolana. Jace położył nosidełko na 

tylnym siedzeniu i pomachał serdecznie do Happy, gdy odjeżdżali.

Za miastem było sztuczne jezioro. Skierowano tam wodę z kilku rzeczułek, a całe 

otoczenie   zostało   zamienione   w  park   publiczny  i   atrakcyjne   miejsce   weekendowego   wy-

poczynku. Jace wyszukał wielkie cieniste drzewo na porośniętym trawą pagórku, z dala od 

wody i od tłumu ludzi.

Z bagażnika dżipa wyciągnął koc i rozpostarł go na trawie. Potem położył na nim 

nosidełko Allison i z całą swobodą zdjął swoją trykotową koszulkę.

Widok jego niemal całkowicie obnażonego ciała wywarł na Katherine piorunujące 

wrażenie. Miał na sobie granatowe spodenki z wąskim czerwonym oblamowaniem, mocno 

napięte na płaskim brzuchu. Nie było widać granicy opalenizny i Katherine zaczerwieniła się 

na myśl, że pewnie opalał się nago.

- Zaraz wrócę. Jeśli będę potrzebny, to krzyknij - powiedział.

- Dziękuję, damy sobie radę - odparła chłodno.

Posłał   jej   pełne   goryczy   spojrzenie   i   pobiegł   do   wody.   Świetnie!   -   pomyślała 

Katherine ze złośliwą satysfakcją. - Może mu to zepsuje tę całą eskapadę.

Allison machała rączkami i kopała nóżkami, zaintrygowana zwieszającą się nad nią 

gałęzią. Katherine bawiła się z małą, aż dziecko zmęczyło się i zaczęło grymasić. Gdy tylko 

Katherine położyła ją na brzuszku, Allison zaraz zasnęła.

Wszystko   muszę   zepsuć,   pomyślała   ponuro   Katherine   i   położyła   się   na   wznak. 

Bezwiednie przeszukała wzrokiem jezioro, próbując wśród podskakujących na wyzłoconej 

powierzchni   wody   głów   odnaleźć   Jace’a.   Podsunęła   ręce   pod   kark,   zła   na   siebie,   że   go 

wypatruje.

Kiedy   Jace   pojawił   się   po   półgodzinie,   zastał   ją   śpiącą   w   tej   samej   pozycji.   Nie 

pomyślała o tym, że jej trykotowa koszulka może się okazać niedyskretna. Nosiła ją bez stani-

ka, ponieważ ramiączka były zbyt cienkie, a że ręce trzymała pod głową, miękki materiał 

nieprzyzwoicie  oblepił jej piersi. Żółte  szorty odsłaniały długie, smukłe  nogi, opalone na 

brzoskwiniowy kolor przez słońce Teksasu.

Promienie znalazły sobie prześwit w gęstwinie liści i słońce świeciło teraz Katherine 

prosto w twarz. Długo mrugała, zanim na dobre otworzyła oczy.

W   pierwszej   chwili   wydało   jej   się,   że   Jace   jest   przedłużeniem   jakiegoś   bardzo 

przyjemnego snu, i rozchyliła usta w leniwym, zachęcającym uśmiechu.

background image

Kiedy jednak zdała sobie sprawę, że nie jest to wytwór wyobraźni, zerwała się jak 

oparzona. Czarne włosy Jace’a były teraz mokre i do czoła przylgnęło mu parę niesfornych 

kosmyków.   Nerwowo   odwróciła   wzrok,   by   nie   patrzeć   na   jego   nagą   pierś,   porośniętą 

czarnymi miękkimi włosami, które zbiegały się w cienką kreskę na brzuchu.

Jace   położył   się,   wyciągając   długie   nogi   i   podpierając   się   łokciem.   Otworzył 

przygotowany przez Happy koszyk i sięgnął do wnętrza.

- Jabłko? Pomarańczę? - zaproponował, podnosząc do góry owoce.

- N...nie,   dziękuję   -   wyjąkała   Katherine.   Jego   ramię   znalazło   się   obok   jej   kolana. 

Bliskość tego mężczyzny wyprowadzała ją z równowagi.

- A ja mogę? - zapytał z uśmiechem i jego zdrowe, białe zęby zagłębiły się w miąższu 

jabłka. - Pływanie świetnie robi na apetyt - wymamrotał z wielkim kawałem jabłka w ustach. 

Po chwili zagadnął ni z tego, ni z owego: - Lubisz swoją pracę?

Wczoraj wieczorem powiedziała mu pokrótce, czym się zajmuje.

- Tak   -   odpowiedziała   ostrożnie,   niepewna,   do   czego   zmierza.   -   Ale   mimo   to 

wolałabym mieć do czynienia z czym innym.

- Na przykład z czym?

Czy rzeczywiście  go  to interesuje,  czy może   tylko   chce  z  niej  wszystko  wywlec, 

odkryć jej tajemnice i słabe strony?

- Wolałabym   robić   reklamówki   filmowe,   ogłoszenia   w   magazynach,   tego   rodzaju 

rzeczy.

Skinął głową.

- Lubisz tego... no, jak on się nazywa... Welsha? - zapytał.

Wzruszyła ramionami.

- Trudno mu coś zarzucić, chociaż czasem wydaje mi się, że jest dziwny, ale przecież 

on może tak samo myśleć o mnie. - Próba żartu się nie powiodła. Twarz Jace’a pozostała bez 

wyrazu.

Jego powściągliwość zaniepokoiła Katherine.

- A co ty robisz w tej firmie naftowej? Wiercisz? - zainteresowała się.

- Nie.   Szukam   ropy.   Czasem   mi   się   udaje   ją   znaleźć.   Jestem   geologiem   w 

Towarzystwie Naftowym Sunglow.

- Geologiem?   Chyba   nigdy   nie   miałam   do   czynienia   z   geologiem   -   stwierdziła 

Katherine, na której ta informacja wyraźnie zrobiła wrażenie.

- A chciałabyś kogoś takiego bliżej poznać?

W jego oczach zapaliły się figlarne iskierki. Położył rękę na jej kolanie.

background image

Tak bardzo ją tym zaskoczył, że zamilkła. Po chwili zapytała nieswoim głosem:

- Jak... jak się zostaje geologiem?

Roześmiał się i cofnął rękę, a potem odpowiedział:

- Studiowałem   w   Arizonie   i   w   Nowym   Meksyku,   a   i   w   Teksasie   też.   Niedaleko 

Houston. Ku zgorszeniu mojej matki prowadziłem pewne badania i eksperymenty na terenie 

rezerwatu   Indian.   Opowiadałem   jej   niestworzone   rzeczy   o   skalpowaniu   i   tańcach 

wojennych...   -   Przerwał   i   mrugnął   do   Katherine   filuternie.   -   A   tak   naprawdę   to   tylko 

wykonywaliśmy tańce mające na celu sprowadzenie deszczu.

Nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy sobie wyobraziła Eleanor Manning, damę z 

elity towarzyskiej Denver, dowiadującą się o bliskich stosunkach syna z Indianami. Nagle 

przestała się śmiać i spoważniała. Przygryzła wargę, a potem spytała:

- A jak wpadłeś na to, że tu jestem, Jace?

- Jak wpadłem? Wpadłem z kretesem, bo jesteś piękna i czarująca. - Powiedział to z 

onieśmielającą czułością, ale Katherine nie dała się zbić z tropu.

- Proszę cię bardzo, nie próbuj ze mną takich sztuczek. Kwestia przyszłości Allison 

jest zbyt poważną sprawą.

Natychmiast zmienił ton.

- Przepraszam, masz rację. - Westchnął i położył się na plecach, podkładając ręce pod 

głowę. - Dobrze zatarłaś ślady, Katherine. Wyczerpałem już właściwie wszystkie możliwości 

i dopiero wtedy Elsie wspomniała o tobie i Mary. Siedziałem w domu, w swoim pokoju, 

kiedy weszła, żeby posprzątać. Zaczęła mówić o Mary, jaka była miła i jaka nieszczęśliwa. 

Najwyraźniej się zaprzyjaźniły. Mimochodem powiedziała, że jedynym domem Mary było 

Denver. A potem dodała: „No oczywiście, obie urodziły się w Teksasie”. To zwróciło moją 

uwagę, więc spytałem,  czy wie, gdzie. Próbowała sobie przypomnieć, a ja w tym  czasie 

myślałem, że zwariuję. Ale jakoś sobie przypomniała.

Znowu westchnął, jego klatka piersiowa uniosła się, a brzuch zapadł. Katherine czym 

prędzej odwróciła wzrok, widząc, że gumka kąpielówek odstaje niepokojąco od ciała.

Wzruszył ramionami i mówił dalej:

- Szczęśliwym   zbiegiem   okoliczności   Sunglow   miał   zacząć   wiercić   na   polach 

naftowych we wschodnim Teksasie. Byłem tu już od trzech dni, zanim się u ciebie zjawiłem. 

Panno Adams, była pani pod obserwacją - dodał z uśmiechem.

Ale Katherine siedziała odwrócona w stronę jeziora.

- Dowiedziałem   się,   że   twój   dom   w   Denver   został   sprzedany.   Odnalazłem 

pośredniczkę. Pieniądze ze sprzedaży złożyła na konto oszczędnościowe na nazwisko Allison.

background image

- Tak miało być - mruknęła Katherine.

Jace usiadł i spytał:

- Ale z czego ty żyjesz, Katherine?

- Gdybym chociaż przez chwilę uważała, że nie potrafię zapewnić Allison utrzymania, 

nie zabierałabym jej z Denver - odparła.

- Ależ ja cię o nic nie oskarżam.

Odrzucając z czoła włosy powiedziała:

- Mam na koncie parę tysięcy dolarów. Żyłyśmy z tego, póki nie zaczęłam pracować 

w college’u.

- Chyba sobie nie wyobrażasz, że będziesz w stanie...

- Owszem,   tak   właśnie   sobie   wyobrażam:   będę   w   stanie   ją   wychować.   Mam 

dwadzieścia siedem lat...

- Dwadzieścia siedem?! - wykrzyknął. Allison poruszyła się w nosidełku, więc ściszył 

głos do szeptu i raz jeszcze powtórzył: - Dwadzieścia siedem?

- Tak. A co w tym złego?

- Nic. - Roześmiał się. - Tylko że wyglądasz na siedemnaście. Przepraszam cię, mów 

dalej.

Katherine jednak straciła wątek i zapomniała, co chciała powiedzieć. Kiedy wreszcie 

zebrała myśli, podjęła:

- Zarabiam tyle, ile trzeba, aby stworzyć córce Mary prawdziwy dom. Może nie tak 

zbytkowny jak w Denver, ale ja ją kocham. - Głos jej się załamał ze wzruszenia. Nie, nie 

może się poddać. To dla niej i Allison sprawa życia lub śmierci.

- Co do tego nie mam wątpliwości, Katherine. Na pewno potrafisz stworzyć jej dom. 

Tylko czy myślisz o przyszłości? Na przykład o college’u? Czy będziesz w stanie zapewnić to 

Allison?   A   stroje?   I   tysiąc   różnych   innych   rzeczy,   których   potrzebuje   młoda,   zdrowa 

dziewczyna?

Trafił w dziesiątkę. Owszem, myślała o tym i martwiła się tymi sprawami, ale starała 

się odsuwać je od siebie. Jakoś to będzie. Zawsze jakoś było.

- Biorę to pod uwagę. To ważne sprawy. Ale czy wiesz, że ja przeszłam przez college 

o własnych siłach? I po śmierci naszej matki utrzymywałam Mary, kiedy się uczyła. Po-

krywałam znaczną część jej czesnego, kupowałam ubrania i różne inne rzeczy, kiedy była w 

szkole   artystycznej.   Od   lat   jestem   na   własnym   utrzymaniu,   zdążyłam   się   już   do   tego 

przyzwyczaić.

Na jej twarzy malował się wyraz determinacji. Wytrzymała jego badawcze spojrzenie. 

background image

Jace potarł ręką kark, wyraźnie zbity z tropu:

- Czy jest tam coś do picia? - spytał, wskazując koszyk.

Katherine podniosła wieko i zajrzała do środka.

- Zobaczymy.   Mamy   piwo   bezalkoholowe,   piwo   bezalkoholowe   i...   piwo 

bezalkoholowe - wymieniała, wyjmując po kolei puszki. Spojrzała na niego i roześmiała się, 

gdy udając wahanie zrobił zeza.

- Chyba napiję się piwa bezalkoholowego - postanowił.

Roześmieli się oboje. Katherine otworzyła puszkę i krzyknęła - słodki musujący płyn 

wykipiał i gruntownie ich oblał. Znowu ogarnęła ich wesołość. Wreszcie się uspokoili, tylko 

Jace jeszcze chichotał, przyglądając się jej badawczo.

- Ślicznie wyglądasz - stwierdził.

Wycierając łzy śmiechu, Katherine nie oponowała, gdy podniósł ją na kolana. Klęczeli 

teraz naprzeciwko siebie.

- Zaraz zrobimy z tym porządek - powiedział i zaczął strzepywać z jej twarzy krople 

piwa na ziemię.

Ale już po chwili Katherine poczuła delikatną zmianę w jego dotyku. Początkowo 

ruchy jego palców były szybkie i niedbałe; teraz stały się powolne, pieszczotliwe. Podniosła 

ku niemu oczy, nie zdając sobie sprawy, że wciąż jeszcze są mokre od łez radości i bardzo 

kuszące.

Jace spoglądał w ich zielone głębiny, dotykając palcem jej drżących ust. Potem powoli 

ujął w dłonie głowę Katherine i przyciągnął do siebie.

Jego wargi były ciepłe, słodkie i delikatne i w pierwszej chwili jakby nieśmiałe. Ale 

gdy oplótł ją ramionami i przycisnął do siebie, zaczęły żądać więcej.

Zesztywniała, a on natychmiast wyczuł jej opór. Nie puścił jej jednak, lecz jego uścisk 

stał się teraz subtelniejszy. Głaskał ją delikatnie po plecach i starał się przekonywać ustami i 

językiem, który krążył wokół jej zamkniętych ust. Wbrew woli Katherine poczuła, że ustępuje 

pod tym naporem, i z cichym jękiem poddała się pieszczocie.

Kiedy oboje stracili oddech, Jace oderwał się od jej ust, ale przylegał wargami do 

uszu, całował powieki...

- Masz oczy koloru świeżych wiosennych liści - szeptał. - Skąd wzięłaś takie czarne 

rzęsy? Blondynki nie mają takich ciemnych rzęs.

Jego ręce i usta pieściły całą jej twarz. Wsunął palce we włosy Katherine.

- Masz włosy jak z jedwabiu. Chciałbym, żeby mi zasypały twarz.

Dotknął   jej   ust   jeszcze   delikatniej   niż   przed   chwilą,   a   ona   zareagowała   na   to 

background image

spontanicznie. Przygarnął ją mocno, klęcząc w rozkroku.

Przeraziły ją te nowe doznania; chciałaby się wyrwać z objęć Jace’a, ale usta, które 

pieściły jej szyję, były tak delikatne, a ręce pod koszulką tak czule głaskały jej skórę na 

plecach. Co w tym złego? Nieśmiało podniosła ramiona i objęła Jace’a za szyję, dotykając 

muskularnych barków.

- O Boże, Katherine - wymamrotał. Porastające jego tors włosy łaskotały jej piersi i 

brzuch. - Pragnę cię. Jesteś taka piękna... cudowna...

Położył rękę na jej piersi. Gdzieś w podświadomości Katherine odezwały się dzwonki 

alarmowe. Nigdy przedtem nie dopuściła do takiej poufałości. Powinna się opierać. Przecież 

to jest Manning, ale nawet gdyby nie był Manningiem...

Boże, co się z nią dzieje? Czuła swoje boleśnie nabrzmiałe piersi pod jego dłońmi. W 

przystępie budzącej się namiętności zacisnęła ręce na jego ramionach.

Przestań,   proszę   cię.   Jace,   Jace.   Przestań,   Jace.   A   potem   zdała   sobie   sprawę,   że 

wymawia głośno jego imię i że brzmi to jak łkanie.

- Katherine, czujesz... Twoje piersi... Katherine, proszę cię...

- Nie! - krzyknęła i odepchnęła go tak mocno, że stracił równowagę i upadł do tym. - 

Nie! Nie dotykaj mnie.

Szybko poprawiła ubranie i drżącymi rękami zasłoniła płonące policzki.

- Katherine, ja...

- Przestań... Nie tłumacz się. Zostaw mnie w spokoju.

Sama nie wiedząc czemu, zaczęła niepowstrzymanie szlochać. Czy to ze wstydu, z 

poczucia, że coś traci? A zresztą co za różnica, nie będzie wnikać w przyczyny.

Zła na siebie, cały gniew skierowała na niego.

- Czy   ty   sobie   wyobrażasz,   że   ja   ci   pozwolę...?   -   Jakby   cofając   się   przed   czymś 

niebezpiecznym, dała parę kroków do tyłu. - Myślisz, że każdy ulegnie twoim zachciankom. 

Kim ja jestem, że wielmożny pan Manning raczył zwrócić na mnie uwagę? Gdybym ci się 

poddała,   miałbyś   przeciwko   mnie   jeszcze   jeden   argument.   Pamiętam,   co   wasz   adwokat 

powiedział  na temat  moich  wątpliwych  zasad moralnych.  Jesteś zarozumiały,  samolubny, 

zuchwały i podstępny. Jak twój brat - rzuciła szyderczo i odwróciła się tyłem.

W mgnieniu oka chwycił ją boleśnie za ramię i odwrócił do siebie. Jego oczy, jeszcze 

przed chwilą zamglone z pożądania, teraz pałały złością. Znikły gdzieś dołki w policzkach i 

czuły uśmiech. Zacisnął usta, miał kamienną twarz.

Katherine zadrżała z lęku przed tą tłumioną gwałtownością, która wybuchła tak nagle.

- Do   jasnej   cholery!   Żebyś   się   nigdy   nie   ważyła   czegoś   podobnego   powtórzyć! 

background image

Rozumiesz?! - Potrząsnął nią, aż jej odskoczyła głowa. - Nie porównuj mnie nigdy do mojego 

brata! Nigdy! - powiedział przez zaciśnięte zęby i żyły nabrzmiały mu na szyi.

Katherine skrzywiła się z bólu, tak mocny był jego chwyt. Wreszcie poprzez gniew 

dotarło do niego, że sprawia jej ból. Puścił nagle jej ramię i odstąpił do tym.  Odetchnął 

głęboko i zasłonił rękami oczy.

Kiedy po chwili znów na nią spojrzał, powiedział ochryple:

- Przepraszam cię. Zachowałem się niezbyt delikatnie...

background image

ROZDZIAŁ 4

Nie wiadomo, czy miał na myśli swój niepohamowany wybuch pożądania czy złości, 

w każdym razie zaczął szybko zbierać rzeczy i pakować je do samochodu.

Katherine zaryzykowała jedno szybkie spojrzenie w jego stronę, gdy milcząc jechali 

do domu. Zobaczyła tylko zaciśnięte usta i skierowany przed siebie wzrok. Gdy przyjechali, 

poszła na górę zanieść Allison do jej pokoju. Jason miał zwrócić koszyk i opowiedzieć Happy 

o wycieczce.

Następnego ranka poszła do pracy jak zwykle, ale wszystko było inaczej. Czuła się 

zdenerwowana i rozdrażniona. Nie miała pojęcia, jaki następny ruch wykona Jace, i to ją 

męczyło.

Nie   przypuszczała,   żeby   próbował   wykraść   Allison   od   Happy   podczas   jej   pracy, 

jednak mu nie ufała. Nie był w jej pojęciu typem zdolnym do takich nikczemnych postępków, 

ale przecież i Peter udawał przed żoną dobre intencje.

Nie, bez względu na jego urok i wygląd, Jasonowi Manningowi nie można wierzyć. 

Byłaby głupia, gdyby myślała inaczej. Po powrocie do domu zastała go z Happy. Pomagał jej 

reperować żaluzje okienne. Co za bezczelność!

- Czy to nie miło z jego strony, że mi naprawił te stare żaluzje? Wystarczyło, że mu 

tylko o tym wspomniałam...

- To wzruszające.

Nie podejrzewająca niczego Happy nie pochwyciła ironii w głosie Katherine.

- Moi   ludzie   przygotowują   teren   pod   wiercenia,   więc   mam   parę   dni   wolnego   - 

wyjaśnił Jace. - To się nazywa szczęście, co?

Czarował i drażnił tym swoim uśmiechem.

- Nadzwyczajne   -   Katherine   uśmiechnęła   się   równie   czarująco   w   nadziei,   że   go 

sprowokuje. Ale on roześmiał się tylko. Co za denerwujący facet.

I tak działo się przez parę następnych dni. Wszędzie go było pełno. Gdziekolwiek 

Katherine się obróciła, wszędzie natykała się na Jace’a. Pomagał Happy w różnych sprawach 

domowych: a to zaprowadził jej samochód do warsztatu, a to po południu zajął się Allison, 

żeby   gospodyni   mogła   wziąć   udział   w   spotkaniu   kobiet   w   kościele.   Proponował   także 

Katherine pomoc  w domu, ale  ona odmawiała.  Nie chciała  się poddawać tym  obłudnym 

zagrywkom.

W piątek po południu miała nerwy napięte do ostatnich granic. Zaczynał się semestr 

jesienny i w biurze panował wielki ruch. Katherine nie była w stanie podawać na bieżąco 

background image

informacji dla prasy i jednocześnie przygotowywać materiałów reklamowych. Jedno i drugie 

należało do jej obowiązków. Przez cały tydzień ciążyła jej myśl o tym, co wyprawia Jace. 

Siedząc przy maszynie, nie mogła się skupić.

Nagle za plecami usłyszała głos Ronalda Welsha:

- Katherine...

Jej szef miał denerwujący zwyczaj wchodzenia ukradkiem, za co potem wielokrotnie 

przepraszał. Ale jego uspokajające poklepywanie po ramieniu tylko Katherine drażniło.

Starając   się   o   pracę   skłamała,   że   jest   wdową,   i   teraz   dalej   podtrzymywała   tę 

mistyfikację. Jednak współczucie, jakie wzbudziła w Ronaldzie historia o zmarłym tragicznie 

mężu, wydało się jej podejrzane.

- Przestraszyłem cię? Przepraszam...

Założyła na maszynę plastikowy pokrowiec, a on w tym czasie stanął naprzeciwko 

niej.

- Bardzo się dziś śpieszysz  do domu?  Pomyślałem  sobie, że moglibyśmy  z okazji 

weekendu wpaść na drinka.

Katherine   skuliła   się,   próbując   umknąć   przed   wielką,   mięsistą   łapą,   którą   Welsh 

położył jej na ramieniu, przyciskając do krzesła. Starała się nie panikować, ale nagle poczuła 

się nieswojo w czterech ścianach pokoju biurowego.

- Dziękuję bardzo, panie Welsh...

- Ronaldzie.

- Dziękuję bardzo, Ronaldzie, ale naprawdę muszę wracać do domu. Boże, jak już 

późno!   -   wykrzyknęła,   rzuciwszy   okiem   na   zegarek,   chociaż   nawet   nie   zdołała   dostrzec 

godziny. Marzyła tylko o wydostaniu się z małego biurowego pokoju.

Udało jej się wstać i wysunąć zza maszyny, ale gdy szła do drzwi, Ronald złapał ją za 

ramię.

- Wszyscy już poszli, Katherine. Śpieszą się na Święto Pracy. Mamy dla siebie cały 

budynek i możemy sobie zrobić naszą małą prywatną uroczystość.

Ku jej przerażeniu podszedł do drzwi i zamknął je na klucz od środka.

- Na pewno nie chcesz mi sprawić zawodu. Zależy ci na tej pracy, prawda? Mam 

nadzieję...   Byłoby   dobrze,   żebyś   jej   nie   straciła.   Jako   wdowa   z   małym   dzieckiem...   - 

przymilał się obłudnie.

Strach ścisnął ją za gardło na widok rozgorączkowanego wzroku, jakim się w nią 

wpatrywał. Przełknęła nerwowo ślinę; uznała, że będzie lepiej wyprowadzić go w pole udając 

przychylność.

background image

- Wiesz co, Ronald... po zastanowieniu uznałam, że ten pomysł z drinkiem nie jest 

najgorszy... - powiedziała zmartwiałymi ustami. Jej twarz stężała. Musi się dostać do drzwi!

- Wiedziałem, że się dogadamy, Katherine. - Ronald przysunął do niej swoje grube 

cielsko i zaczął ją głaskać po policzku palcami przypominającymi serdelki.

Czuła, jak jej coś rośnie w gardle, mimo to jednak zdobyła się na nieszczery uśmiech. 

W ustach miała tak sucho, że wargi przyklejały się jej do zębów.

- Czego byś się napiła, kochanie? Mam tutaj mały barek na takie okazje.

Mrugnął do niej, po czym odwrócił się i pochylił nad biurkiem. Katherine z wahaniem 

dała krok w stronę drzwi. Żeby uśpić jego czujność, powiedziała:

- Wszystko jedno co. To, co masz.

- Bardzo lubię takie bezpośrednie kobiety.

Wyprostował   się.   W   jednej   ręce   trzymał   butelkę   taniej   wódki,   a   w   drugiej   dwie 

zakurzone szklaneczki. Katherine poznała  szklaneczki z kampusowej  kawiarni i z trudem 

powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu. Welsh nie był rozrzutnym uwodzicielem.

- Chodź tu, siądź przy mnie i zrelaksuj się trochę. - Usadowił się na małej kanapce i 

poklepał poduszkę obok.

Katherine miała do wyboru usiąść przy nim albo rzucić się do drzwi w drugim końcu 

pokoju. Musi uzbroić się w cierpliwość i czekać na okazję. Ale czy taka okazja się nadarzy, 

zanim będzie za późno? Podeszła do kanapy na uginających się nogach i usiadła.

Mdły zapach tłustego olejku do włosów i potu, zmieszany z oparami wódki, którą 

Ronald jej podsunął, sprawił, że o mało nie dostała torsji. Mimo to uśmiechnęła się i pod-

niosła szklaneczkę do ust. Dotychczas pijała tylko wino lub napoje bezalkoholowe. Pierwszy 

łyk kiepskiej mocnej wódki ledwie jej przeszedł przez gardło.

- Lubię   dziewczyny,   które   noszą   sukienki.   Ty   przychodzisz   do   pracy   zawsze   w 

sukience albo w spódnicy.

Położył swoją tłustą łapę na jej kolanie i powoli przesuwał ją wyżej. Nie, ona tego nie 

wytrzyma!

- Niektórzy nie lubią rajstop, ale ja uważam, że są bardzo seksowne - mówił.

Jego łapa, którą trzymał już teraz pod spódnicą Katherine, wędrowała coraz wyżej; na 

górną wargę wystąpiły mu kropelki potu.

- Proszę, nie, panie... Ronaldzie... - jej głos zabrzmiał wysoko, piskliwie.

Welsh rzucił się na nią, przewrócił na kanapę i przywalił swoim tłustym cielskiem, 

potężnym łapskiem sięgając jednocześnie pod jedwabną bluzkę. Szarpnęła się, a jemu w ręku 

została kieszonka.

background image

- Nie udawaj, Katherine. Ty też tego chcesz, tak samo jak ja - wychrypiał. - Możesz 

wrzeszczeć, ile ci się podoba. Nikt cię nie usłyszy.

Dyszał ciężko, a może to jej huczało w głowie, kiedy próbowała się wyrwać spod 

ciężaru, który ją przygniótł.

- Nie... O Boże... pan oszalał... proszę... nie!

Szarpnął na niej bluzkę, aż poleciały guziki. Nie mogąc drżącymi  palcami  odpiąć 

sprzączki stanika, złamał plastikowy uchwyt.

Kiedy wpił się w nią natarczywymi ustami, ugryzła go w grubą wargę, a on wymierzył 

jej mocny policzek i chwycił za piersi. Krzyknęła z bólu, kiedy zaczął je gnieść, drapać i 

szczypać.

Oderwał   usta   od   jej   warg   i   przycisnął   do   szyi,   i   wtedy   Katherine   ostatkiem   sił 

krzyknęła po raz drugi. Na jej przenikliwy głos nałożył się dźwięk tłuczonego szkła i ła-

manego drewna.

Ponad   masywnym   ramieniem   Welsha   ujrzała   Jace’a,   który   jednym   kopnięciem 

rozwalił drzwi, a potem trzema susami znalazł się przy nich. Złapał Ronalda za kołnierz, 

ściągnął z Katherine i rzucił o przeciwległą ścianę.

- Ty sukinsynu! - ryknął, ładując mu pięść w ogłupiałą twarz.

Katherine usłyszała przerażający odgłos miażdżonej kości i zobaczyła krew tryskającą 

ze zmasakrowanego nosa Ronalda.

Widząc,   że  Jace   bez  opamiętania  okłada  pięściami   słaniającego   się  Welsha,   który 

byłby osunął się na ziemię, gdyby go Jace nie trzymał za zakrwawiony przód koszuli, zaczęła 

histerycznie płakać.

Jace   załadował  Ronaldowi   jeszcze   jeden,   ostatni,   cios  w  brzuch  i  dał   mu  spokój. 

Welsh jęknął i zwalił się na podłogę.

Katherine usiadła, ale miała uczucie, że zaraz zacznie krzyczeć i nigdy nie przestanie.

Jace ukląkł przed nią i odgarnął jej potargane włosy z białej jak papier twarzy.

- Katherine? - spytał cicho. - Katherine, czy nic ci się nie stało?

Jego twarz wyrażała taki niepokój, że nie mogła powstrzymać łez.

- N...nic - wyjąkała.

Jace palcami wytarł jej łzy i dotknął zaczerwienienia na policzku. Usta ułożyły mu się 

w twardą linię.

- Zaraz   wrócę,   tylko...   -   Chciał   wstać,   ale   Katherine   rozpaczliwie   złapała   go   za 

ramiona.

- Nie! Jace, proszę cię, nie zostawiaj mnie z nim samej. Nie zniosłabym tego. Proszę 

background image

cię, proszę... - wpadła w histerię.

Jace ją przytulił i pogłaskał pocieszająco.

- Już dobrze, dobrze. Nie zostawię cię, Katherine. Przyrzekam. Cicho, cicho. Chciałem 

tylko przynieść coś do pisania. Rektor tej szacownej uczelni powinien się o tym dowiedzieć 

jeszcze dziś. Ale mam nadzieję, że wystarczy rozmowa telefoniczna.

Trzymając wciąż Katherine w objęciach, postawił ją drżącą na podłodze, zabrał z 

biurka jej torebkę, a potem wziął dziewczynę w ramiona i wyniósł w wieczorną ciszę. Było 

już ciemno i kampus college’u w Van Buren zupełnie opustoszał.

Jace   posadził   Katherine   w   samochodzie   i   zaczął   grzebać   wśród   tysiąca 

porozrzucanych z tyłu rzeczy, aż wreszcie znalazł to, czego szukał.

- Masz, włóż to na siebie.

Cofnęła się, gdy sięgnął ręką do jej podartej bluzki.

- Katherine,  jeżeli  Happy zobaczy  cię   w  tym  stanie,  będziesz  musiała  udzielić   jej 

krępujących wyjaśnień. Włóż tę koszulkę, może nam się uda wejść do domu, nie zwracając 

jej uwagi. Jeśli będzie coś mówić, to jej powiem, że wylałaś na siebie atrament albo się 

pobrudziłaś, albo coś w tym rodzaju, dobrze?

Skinęła głową i nie opierała się już więcej, gdy delikatnie pomagał jej zdjąć porwaną, 

zniszczoną bluzkę, którą potem rzucił na podłogę dżipa. Zaczerwieniła się, gdy zsuwał jej 

ramiączka stanika.

- Niech   go   cholera   -   mruknął   na   widok   zadrapań   i   siniaków   na   jej   piersiach.   Z 

czułością dotknął czubkiem palca szczególnie głębokiego zadrapania.

Katherine patrzyła mu w twarz. Przenikało ją ciepło jego ręki, usuwając zarówno ból 

fizyczny, jak i szok emocjonalny.

Jace zacisnął zęby i syknął:

- Powinienem wrócić i zabić tego sukinsyna!

Starając się nie sprawić Katherine bólu, włożył  jej przez głowę koszulkę. Była za 

duża, ale miękki materiał łagodził pieczenie skóry.

Ruszył dopiero wtedy, gdy się upewnił, że siedzi wygodnie. Nie jechał jednak zbyt 

szybko, a kiedy znaleźli się na miejscu, wyłączył silnik i wysiadł z dżipa nic nie mówiąc. 

Katherine zauważyła z ulgą, że samochodu Happy nie widać na zwykłym miejscu.

Nie   zważając   na   jej   protesty,   zaniósł   Katherine   na   górę.   W   odpowiedzi   na   jego 

pytające spojrzenie wskazała mu pokój Allison. Położył  ją tam, gdzie sypiała: na dużym, 

podwójnym łożu.

- W czym ci mogę pomóc? - spytał. - Tylko mi nie mów, że nie potrzebujesz pomocy.

background image

Spojrzała na niego i drżącymi ustami wyjąkała:

- Dz...dziękuję, Jace. On chciał... Nie wiem, czy dałabym sobie radę. To było straszne.

Wzdrygnęła się, skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła się kiwać w przód i w tył.

- O Boże, Katherine,  nawet  nie  potrafię  sobie  wyobrazić  takiej  okropności.  Kiedy 

wszedłem i zobaczyłem...

- A skąd się tam wziąłeś? - zastanowiło ją nagle.

Nie patrząc jej w oczy, mruknął pod nosem:

- Ja...   no...   Od   czasu,   jak   go   poznałem   na   zabawie,   czułem,   że   coś   jest   nie   w 

porządku.... Intuicja. Dziwnie na ciebie patrzył, więc miałem na niego oko. A dziś... Cały 

budynek   był   ciemny.   Wszyscy   wyszli,   z   wyjątkiem   was.   Wydało   mi   się   to   podejrzane. 

Chciałem otworzyć drzwi, ale były zamknięte. I wtedy ty zaczęłaś krzyczeć...

- Dziękuję - szepnęła i nieśmiało sięgnęła do jego ręki. Chwycił jej małą dłoń w swoją 

wielką i, patrząc jej w oczy, delikatnie nakreślił palcem koło po wewnętrznej stronie. Od tej 

hipnotycznie działającej pieszczoty Katherine zrobiło się gorąco. Cofnęła rękę. Jace puścił ją 

od razu. - Chciałabym się wykąpać - powiedziała.

- Dobrze. Ja w tym czasie załatwię telefony.

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Gorąca   woda   paliła   świeże   skaleczenia,   ale   oczyściła   jej   ciało   z   nienawistnego 

zapachu i dotknięć Ronalda. Włożyła nocną koszulę i położyła się obok łóżeczka malej.

- Wchodzę! - zawołał Jace i wszedł do pokoju tyłem, plecami otwierając sobie drzwi. 

W rękach miał tacę. - Obsługa restauracyjna - oświadczył wesoło.

Katherine   roześmiała   się   na   widok   ściereczki   zatkniętej   za   pasek   jego   dżinsów. 

Ostrożnie umieścił tacę na jej kolanach i wyprostował się, z dumą patrząc na rezultat swoich 

wysiłków.

- Pomyślałem, że może będziesz miała ochotę na herbatę i grzankę. Jeślibyś chciała 

omlet albo coś innego, to mogę ci w każdej chwili zrobić, ale nie sądzę, żebyś miała w tej 

chwili szczególny apetyt.

- Dziękuję, grzanka wystarczy - powiedziała, parząc sobie usta herbatą.

Jace swobodnie, bez najmniejszego skrępowania, usiadł w nogach łóżka.

- Chcę cię zawiadomić,  że pan Ronald Welsh nie pracuje już w college’u  w Van 

Buren. Zadzwoniłem do rektora, przerywając mu barbecue w ogrodzie, i opowiedziałem mu 

tę historię. Zagroziłem, że jeśli nie zwolni Welsha, na pierwszych stronach gazet mogą się 

pojawić nieprzyjemne tytuły albo dojdzie do publicznych wystąpień na temat molestowania 

seksualnego w miejscu pracy. Przekonałem go bez trudu.

background image

Uśmiechnął się do Katherine, ale jego niebieskie oczy nie były wesołe.

- A jak pan Welsh? - spytała nieśmiało. Wciąż widziała jego skulone ciało leżące na 

podłodze.

- Wezwałem pogotowie - powiedział Jace wstrzemięźliwie.

Katherine skinęła głową.

- Ma rodzinę. Myślę o tym,  co się z nimi stanie, kiedy straci pracę - mruknęła w 

zamyśleniu.

- Mają   zapewnioną   pomoc   podczas   jego   pobytu   w   szpitalu   i   pokrycie   kosztów 

leczenia.

Katherine spojrzała zdziwiona.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

Wziął do ręki jedno z pluszowych zwierzątek Allison i zaczął przyglądać się jego 

uszom.

- Nieważne   -   odparł   wymijająco,   a   potem   szybko   dodał:   -   Ktoś   z   college’u 

przyprowadzi twój samochód.

Katherine chciała go jeszcze o coś zapytać, ale nie zdarła, bo już słychać było wesołe 

okrzyki Happy, która wchodziła właśnie do living - roomu.

- Katherine, Jace, jesteście? Miałyśmy z Allison sprawę do załatwienia i... - urwała. 

Jej potężna postać wypełniła drzwi.

Szeroko otworzyła oczy, widząc ich oboje na łóżku i Katherine w negliżu.

- Co...

Jace nie dał jej dokończyć. Wstał i wziął od niej Allison.

- Katherine   rozbolał   w   pracy   brzuch.   Zadzwoniła   do   mnie,   żebym   ją   przywiózł. 

Kazałem jej się położyć do łóżka i dobrze się wyspać.

Jak on gładko kłamie, pomyślała Katherine.

- Och, kochanie, jak się czujesz? Może wezwać doktora? - zapytała Happy.

Katherine stanowczo zaoponowała:

- Nie. Nie, nic mi nie jest. Musiałam zjeść coś niedobrego podczas lunchu. Coś, co mi 

zaszkodziło.

- Leż w łóżku i o nic się nie martw. Zabiorę Allison na noc do siebie.

- Nie, Happy. Chcę, żeby była ze mną - odparła Katherine. Bliskość małego ciałka 

Allison dawała jej poczucie bezpieczeństwa i uspokajała.

- A jeżeli złapałaś jakiegoś zakaźnego wirusa? Mała...

- Nie, z pewnością nie - przerwał jej Jace. - Zresztą postanowiłem zostać tu na noc. 

background image

Gdyby Katherine czegoś potrzebowała albo gdyby się gorzej poczuła, to panią poproszę.

Katherine i Happy spojrzały na niego zdumione. Happy ocknęła się pierwsza.

- Ależ, Jace, czy to będzie stosowne? To znaczy...

- Oczywiście. Będę spał w living - roomie. I tak miałem siedzieć w nocy, bo muszę 

przygotować wykresy i mapy, więc równie dobrze mogę to zrobić tutaj.

Gospodyni nie bardzo się to podobało, ale Jace był tak rozbrajający, że poniechała 

dalszych protestów.

- Lepiej dajmy Katherine trochę pospać - zaproponował, więc Happy powiedziała im 

dobranoc, poklepała Allison po pleckach i wyszła.

Jace położył Allison do łóżeczka i powiedział:

- Nie zasypiaj jeszcze, księżniczko, zaraz wracam. - Obrócił się w wąskim przejściu 

między łóżkami i spytał Katherine: - Zjadłaś już?

Skinęła głową.

- Może jeszcze?

Zaprzeczyła ruchem głowy. Zabrał tacę i wyszedł z pokoju.

Po powrocie wesoło zatarł ręce i pochylił się nad łóżeczkiem małej.

- Nigdy jeszcze tego nie robiłem, Allison, ale ty mi wszystko powiesz, prawda?

Katherine   roześmiała   się   patrząc,   jak   swoimi   wielkimi   łapskami   odpina   guziczki 

pajacyka Allison. Rozebrał ją, zmienił pieluchę, nasmarował małą kremem, przypudrował, 

włożył   jej   piżamkę,   wyjął   z   łóżeczka   i   zabrał   do   kuchni,   żeby   jej   przygotować   butelkę. 

Katherine słyszała, jak cały czas przemawia do dziecka.

Wrócił z butelką i usiadł w wiklinowym bujanym fotelu, który zatrzeszczał pod jego 

ciężarem.

- Czy to paskudztwo wytrzyma?

- Mam nadzieję - powiedziała Katherine stłumionym głosem spod kołdry.

- To oczywiście wina Allison. Gdyby nie była taka gruba, nie ważylibyśmy tak dużo. 

Słyszysz, księżniczko? Musisz przejść na dietę.

Wetknął małej smoczek do buzi. Złapała go usteczkami i zaczęła łapczywie cmoktać.

Katherine z zainteresowaniem obserwowała, jak Jace karmi Allison. Przemawiał do 

niej po cichu, a ona przyglądała mu się z zainteresowaniem. Gdy się nad nią schylał, ociągała 

do jego twarzy malutkie piąstki.

Ciepła   herbata   i   kojący   głęboki   głos   Jace’a   podziałały   na   Katherine   usypiająco. 

Westchnęła z zadowoleniem i schowała się głębiej pod kołdrę.

Allison rozprawiła się z całą butelką mleka i Jace podniósł ją do góry. Kiedy beknęła 

background image

donośnie, roześmiał się serdecznie, położył małą na brzuszku, poklepał po okrągłym tyłeczku 

i przykrył flanelową kołderką. Potem zgasił lampkę przy łóżku Katherine. Pozostało jedynie 

światło sączące się przez uchylone drzwi z living - roomu.

Jace usiadł na brzegu łóżka i pochylił się nad Katherine.

- Jak się czujesz? - zapytał cicho.

Czuła się bezpieczna i zależna od niego. Jak Allison.

- Świetnie - szepnęła w odpowiedzi.

Opuścił   niżej   głowę   i   jego   oddech   poruszył   jej   włosy.   Musnął   czoło   Katherine 

gorącymi wargami. Na powiekach poczuła lekkie jak puch pocałunki. Przesunął usta na jej 

ucho. Ułatwiła mu to, obracając głowę na poduszce.

- Wiem,   że   nie   jesteś   w   romantycznym   nastroju   po   tym,   co   dzisiaj   przeszłaś,   ale 

bardzo   chciałbym   cię   pocałować   -   wyszeptał   jej   do   ucha,   w   którym   poczuła   wilgotny 

koniuszek jego języka.

Z cichym jękiem zwróciła twarz w jego stronę, szukając w ciemności jego ust.

Rozkoszowali   się   sobą,   dotykając   się   nawzajem   i   smakując.   Doprowadził   ją   do 

szaleństwa   językiem,   którym   penetrował   każdy   najmniejszy   zakamarek   jej   ust,   a   potem 

wypełnił je całe. Wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie.

- Katherine... - wychrypiał tuż przy jej policzku - ...ja już tak dłużej nie mogę.

- Nie możesz? - spytała niepewnie.

- Nie mogę - odparł łamiącym się głosem.

Niechętnie rozplotła palce na jego szyi i Jace zaczął się podnosić.

- Jace - powiedziała po chwili.

Znów przy niej usiadł.

- Słucham?

Nieśmiało wyciągnęła rękę i wsunęła ją za rozchyloną koszulę, dotykając sprężystych 

włosów i gładząc ciepły, muskularny tors.

- Jeszcze raz ci dziękuję za to, co zrobiłeś.

Znów   się   nad   nią   pochylił.   Tym   razem   chłonął   jej   usta   z   nieposkromioną 

namiętnością. Jego ręka wędrowała pod kołdrą, aż dotknęła jej talii. Przez cienką bawełnianą 

koszulkę Katherine wyczuwała każdy jego ruch. Przesunął ręką po jej biodrze i zatrzymał ją 

na brzuchu.

Katherine   ogarnęła   fala   pomieszanej   z   lękiem   rozkoszy,   gdy   dłoń   Jace’a 

znieruchomiała na trójkącie pomiędzy jej udami. Czas płynął w przyśpieszonym rytmie ich 

serc. Jace wciąż trwał w żarliwym pocałunku. A potem powoli zaczął zataczać ręką małe 

background image

kręgi, jego palce pieściły ją coraz niżej i głębiej, aż...

- Jace! - krzyknęła.

W tym krzyku była panika. Cofnął natychmiast rękę i ujął w dłonie jej twarz.

- Nie będę cię dzisiaj niepokoił. Tak sobie przyrzekłem. I nigdy nie zrobię ci krzywdy.

Pocałował ją lekko i szybko wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Nazajutrz rano Katherine włożyła szlafrok, przewinęła rozkapryszoną i głodną Allison 

i dopiero potem zapuściła się w głąb mieszkania.

Jace   stał   przy  zlewie   i  podśpiewywał,   wyciskając   sok   z   pomarańczy   do   dzbanka. 

Kuchnię wypełniał aromat świeżo parzonej kawy.

- Dzień dobry paniom - powiedział przez ramię.

- Dzień dobry. Czy ty w ogóle spałeś? - zapytała Katherine. Zauważyła leżące w living 

- roomie na podłodze okresy i mapy.

- Owszem, uciąłem sobie drzemkę.

Stojąc przed nią, wycierał ręce. Porzuciwszy żartobliwy ton zapytał:

- Jak się czujesz?

Uśmiechnęła się do niego i odparła:

- Bardzo dobrze. Naprawdę. Teraz, w dzień, cała ta historia wydaje mi się tylko złym 

snem.

- To wspaniale. Cieszę się.

Pogłaskał ją po policzku i dodał:

- Nakarm księżniczkę, a ja zrobię dla nas jajka.

- Dobrze - zgodziła się Katherine. I właśnie w tej chwili zadzwonił telefon. Sięgnęła 

po  słuchawkę.  -  Halo?  -  zapytała,  po  czym   zdziwiona   oddała   słuchawkę  Jace’owi.   Skąd 

ktokolwiek mógł wiedzieć, że Jace jest właśnie tutaj? - Zamiejscowa z przywołaniem, do 

ciebie - powiedziała.

- Jace Manning. Tak, Mark - mówił szorstko do mikrofonu, nie patrząc na nią. - O, 

cholera! Myślałem, że może oni... Nie wiem. Czy wszystko jest załatwione? Zaraz, jak on się 

nazywa? Dobrze, kiedy? Nie, ale jakoś znajdę. Do diabła, zapomniałem o święcie. Nie. Nie. 

Przypuszczałem, że mogą wyciąć taki numer. Będę... Taak. Jeżeli zdarzy się coś takiego, o 

czym powinienem wiedzieć, dzwoń. Ty też. Jak będzie załatwione, to zadzwonię. Możesz im 

tak powiedzieć. Tak, na pewno będzie bomba. Do widzenia i bardzo ci dziękuję, Mark.

Odłożył słuchawkę i przez dłuższy czas patrzył na telefon, a potem odwrócił się i 

spojrzał prosto w pytające oczy Katherine.

- Kiedy będziesz gotowa, żeby pojechać do Dallas?

background image

- Do Dallas? - spytała. - Po co miałabym jechać do Dallas?

- Na ślub. Dzisiaj się pobieramy.

background image

ROZDZIAŁ 5

- Czyś   ty   zwariował?   -   Katherine   dosłownie   zatkało.   Popatrzyła   na   Jace’a   z 

niedowierzaniem. Spokojnie wytrzymał jej wzrok.

- Być może - powiedział ponuro - ale nie mamy wyboru.

- Wyboru? O czym ty mówisz?

Allison stawała się coraz bardziej niespokojna. Katherine przełożyła małą na drugą 

rękę i zaczęła ją huśtać.

- Katherine...

Jego spokojny głos doprowadzał ją do szału.

- Daj Allison butelkę, a my tymczasem pogadamy.

Rzuciła   mu   wściekłe   spojrzenie,   ale   wzięła   butelkę   z   mlekiem,   którą   Jace 

przewidująco wyjął godzinę wcześniej z lodówki. Usiadła przy stole na jednym z giętych 

krzeseł,   trzymając   Allison   na   lewej   ręce.   Uspokoi   marudzące   dziecko   butelką,   a   potem 

nakarmi je kaszką z owocami. Teraz musi się skupić.

Udając opanowanie, spytała:

- No  dobrze,  a   kto  zatelefonował   do  ciebie  na   mój  numer?  Poza  tym  chciałabym 

wiedzieć, i to zaraz, co masz na myśli mówiąc, że się pobieramy. Jestem ciekawa, jak teki 

absurdalny pomysł mógł ci w ogóle przyjść do głowy.

Jace uśmiechnął się i powiedział:

- Właśnie zaproponowałem pewnej damie małżeństwo, ale nawet nie wiem, jaką lubi 

kawę ani czy w ogóle ją pije.

- Poproszę   kropelkę   mleka   -  odparła   Katherine.   Kiedy  Jace   przejdzie   wreszcie   do 

głównego tematu?

Zrobił jej kawę i postawił przed nią na stole. Swój kubek ponownie napełnił i usiadł 

okrakiem na krześle, zaplatając ręce na wygiętym oparciu.

- Słuchaj,   moi   rodzice   występują   z   doniesieniem   do   prokuratury,   że   porwałaś   ich 

wnuczkę. Kiedy dowiedzą się, gdzie jesteś, zostaniesz aresztowana...

Katherine   zbladła   jak   papier   i   potrząsnęła   głową.   Allison   zaczęła   się   kręcić,   zbyt 

mocno przyciśnięta przez ciotkę.

- Nie, nie, tego nie mogą zrobić! Ja jestem jej opiekunką. Moja siostra...

Przerwał jej:

- Mogą zrobić i zrobią! Wierz mi. Pozwól, że ci opowiem wszystko od początku.

Kiwnęła głową, nie mogąc wydobyć  z siebie głosu. Jace powiedział jej, co wie o 

background image

sytuacji w Denver.

- Mój  przyjaciel,  który jest prawnikiem,  trzyma  rękę na pulsie.  Kiedy wróciłem  z 

Afryki, stwierdziłem, że moi rodzice są na ciebie, mówiąc delikatnie, wściekli. Już wtedy 

odgrażali się, że ci odbiorą Allison.

Zauważył, że Katherine chce coś powiedzieć, lecz powstrzymał ją ruchem ręki.

- Wysłuchaj mnie do końca.

Niechętnie skinęła głową.

- Kiedy się tu wybierałem, mówiło się o porwaniu, FBI i w ogóle. Poprosiłem Marka, 

tego mojego przyjaciela prawnika, żeby mnie informował o wszystkim. Kontaktowałem się z 

nim co parę dni i dałem mu twój telefon na wypadek, gdyby nie mógł mnie złapać przez 

Sunglow czy w motelu.

- Ale ja jej nie porwałam! - wykrzyknęła Katherine, kiedy Jace przerwał, żeby łyknąć 

kawy. - Mary powierzyła mi ją przed śmiercią. Mam na to dokument.

- Gdzie?

Zawahała się, a potem pokazała palcem biurko w living - roomie.

- Trzecia szuflada po lewej stronie.

Jeżeli zniszczy ten papier, to zawsze jest oryginał w sejfie w Denver, pomyślała.

Jace wyjął kopię z biurka i wrócił do kuchni. Obejrzał ją dokładnie, a potem smutno 

spojrzał na Katherine.

- Napisała to przed samą śmiercią?

- Tak - potwierdziła.

- To bardzo wymowne i wzruszające, ale wątpię, czy będzie miało znaczenie dla sądu.

- Oryginał jest w sejfie w Denver - dodała Katherine z nadzieją.

Jace potrząsnął głową i westchnął.

- Czy ktoś był świadkiem, jak to pisała? - zapytał. - Nikt prócz niej tego nie podpisał.

Katherine, przygnębiona, potrząsnęła przecząco głową.

- Nie - odparła.

- W każdym stanie są inne kryteria oceny legalności testamentów. Możemy sprawdzić 

przepisy w Kolorado, ale...

Wzruszył ramionami i zamilkł. Potarł czubek nosa i spojrzał na Katherine.

- Posłuchaj, co chcę zrobić... - zaczął i znów urwał.

Wstał, podszedł do okna i popatrzył na poranny krajobraz.

- Byłem pewny, że moi rodzice zrobią wszystko, by przejąć opiekę nad dzieckiem 

Petera - powiedział.

background image

Po raz pierwszy w ich rozmowie padło to imię. Jeszcze teraz wspomnienie Petera 

przyprawiało   Katherine   o   dreszcz.   Czy   kiedykolwiek   zapomni   bladą,   umęczoną, 

nieszczęśliwą twarz Mary? Jace wyrwał ją z zamyślenia, mówiąc:

- Postanowiłem, że sam wystąpię o opiekę o Allison. Dlatego zacząłem cię szukać. 

Zamierzałem   wystąpić   przeciwko   tobie   do   sądu   o   odebranie   Allison.   Ale   potem...   kiedy 

zobaczyłem...   jak   dobrze   się   nią   opiekujesz...   Wiem   przecież,   że   dziecku   potrzebna   jest 

matka. Więc... - wzruszył ramionami - wtedy uznałem, że powinniśmy połączyć wysiłki i 

wspólnie   opiekować   się   małą.   Kazałem   Markowi   załatwić   wszystko   tak,   żebyśmy   mogli 

wziąć   ślub   tu,   w   Teksasie.   Teraz,   skoro   moi   rodzice   chcą   zrealizować   swoje   groźby, 

powinniśmy pobrać się jak najszybciej. Najlepiej dzisiaj.

Trudno jej było uwierzyć, że Jace tak bezceremonialnie bierze w swoje ręce jej życie, 

nawet się nie troszcząc, czy jej się to podoba, czy nie.

- No tak, szanowny panie Manning - powiedziała - ale problem polega na tym, że ja 

nie zamierzam wychodzić za mąż za pana ani w ogóle za nikogo. Chyba masz źle w głowie, 

wyobrażając sobie, że wyjdę za któregokolwiek z Manningów. Pamiętam dobrze, jak okrutny 

był Peter dla Mary.

Odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz.

- Wiem, co myślisz o mojej rodzinie. Wiem też, dlaczego tak myślisz. I nie mam o to 

do ciebie żalu.

- Bardzo ci jestem wdzięczna - odparła ironicznie. - Ale skąd mogę wiedzieć, czy to 

nie element tej samej intrygi, czy nie zabierzesz mi Allison, żeby ją oddać swoim rodzicom? 

Trudno   mi   uwierzyć,   żeby   jakikolwiek   mężczyzna,   choćby   nie   wiem   jak   pięknie   o   tym 

mówił, chciał się naprawdę opiekować czteromiesięcznym dzieckiem.

Jej słowa były okrutne, ale nie mogła inaczej tego załatwić. Gdyby to nie chodziło o 

córkę Mary, potrafiłaby stawić mu czoło.

- Czy  ty  sobie  wyobrażasz,  na   co  wyrośnie   Allison  pod  opieką  twojej   matki?  Na 

pewno...

- Owszem - wtrącił spokojnie. - Wyobrażam sobie.

- To powiedz.

- Wychowa ją na beznadziejnie głupią dziewczynę, bezmyślną, nie interesującą się 

nikim ani niczym poza sobą. Tak samo, jak wychowała jej ojca.

- Przepraszam, nie chciałam... - powiedziała Katherine.

- Nie musisz przepraszać. Oczywiście masz o mnie bardzo kiepskie zdanie. Uważasz, 

że   się   niczym   od   nich   nie   różnię.   Nic   dziwnego,   że   nie   możesz   zdecydować   się   na 

background image

małżeństwo ze mną.

- Ja za ciebie nie wyjdę, Jace! - wrzasnęła, ale po chwili ochłonęła i dodała: - Uczono 

mnie, że małżeństwo to poważna sprawa i że...

- Oskarżenie o porwanie dziecka to też poważna sprawa, Katherine. To się przyklej do 

ciebie na całe życie. Śmierć Petera i Mary, nie mówiąc już o tej dziewczynie, która zginęła z 

nim razem, znowu znajdzie się na pierwszych stronach gazet. Czy chcesz przejść to piekło 

jeszcze raz? Poprzednio stałaś z boku, ale tym razem znajdziesz się w samym środku, bo 

dojdzie jeszcze sprawa Allison.

Przeszedł przez pokój i oparł się o stół. Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy.

- Czy   jesteś   przygotowana   na   proces   sądowy?   -   zapytał.   -   Czy   podołasz   temu 

finansowo? Żaden adwokat nie podejmie się prowadzenia tej sprawy za mniej niż pięć tysięcy 

dolarów. Być może będzie to nawet więcej. Zapewniam cię, że moi rodzice zrobią wszystko, 

żeby wygrać. Nie cofną się przed żadnymi kosztami, użyją każdego podstępu. A co w tym 

czasie będzie z Allison? Prawdopodobnie zostanie oddana pod opiekę władz stanowych i 

pozostanie w domu dziecka aż do wyroku sądu. To może trwać całe miesiące. Czy tego 

chcesz dla niej?

Katherine przytuliła dziecko i odwróciła twarz. Miał rację. Nie da sobie rady. Nawet 

gdyby w końcu wygrała, to cena zwycięstwa będzie ogromna.

- A jeżeli... gdyby... zawrzemy małżeństwo, czy twoi rodzice nie oskarżą nas obojga? - 

zapytała.

- Mogliby   wystąpić   przeciwko   mnie,   gdybym   sam   starał   się   o   przysposobienie 

Allison. Mieliby argument niepełnej rodziny. Ale przeciwko nam obojgu nie wystąpią. Razem 

będziemy   stanowić   rodzinę.   Podejmiemy   od   razu   kroki   w   celu   adoptowania   Allison. 

Wówczas pod względem prawnym stanie się naszym dzieckiem, i będzie to coś więcej niż 

opieka. Każdy sąd to zaakceptuje. No i jesteśmy dużo młodsi od moich rodziców, to jeszcze 

jeden punkt dla nas. A poza tym - uśmiechnął się gorzko - chyba nie chcieliby tego rodzaju 

rozgłosu,   zwłaszcza   matka.   Jestem   przekonany,   że   kiedy   się   dowiedzą   o   naszym   ślubie, 

zwołają konferencję prasową i ogłoszą, że szalenie się cieszą z takiego rozwiązania. Dadzą do 

zrozumienia, że to ich pomysł i że są zachwyceni naszym małżeństwem.

Katherine zdążyła już nakarmić Allison, która - nieświadoma, że stała się przyczyną 

tak poważnego konfliktu - spokojnie zasnęła. Zaniosła ją do sypialni i położyła w łóżeczku. 

Kąpiel miała być później.

Kiedy wróciła do kuchni, Jace zmywał naczynia.

- Pośpiesz   się   i   ubierz   -   powiedział.   -   Mamy   być   u   zaprzyjaźnionego   z   Markiem 

background image

sędziego o drugiej.

- Jace, ale ja nie mogę za ciebie wyjść - oświadczyła. Może sytuacja nie wygląda tak 

źle, jak ją przedstawił. Teraz nie ma się co kłócić, ale do czego to podobne, żeby ją tak 

terroryzował. - Dam sobie radę z Allison i ze swoimi sprawami.

Kiedy   się   do   niej   odwrócił,   w   jego   niebieskich   oczach   dostrzegła   błyski   gniewu. 

Wepchnął kciuki w szlufki dżinsów i przyjął wojowniczą postawę.

- Widać, jak dajesz sobie radę ze swoimi sprawami! - wybuchnął. - Wczoraj niewiele 

brakowało, żeby cię zgwałcił jakiś stary sukinsyn, tak napalony, że mało mi się od niego nie 

udzieliło!

- Jak możesz tak mówić! - wykrzyknęła. - Widziałeś, że to nie moja wina, że mnie 

facet molestuje, a teraz ty próbujesz zmusić mnie do małżeństwa, którego nie chcę.

Jace   podszedł   wolno   do   Katherine,   stanął   naprzeciwko   niej   i   głosem   pozornie 

łagodnym powiedział:

- Szanowna panno Adams, czy nie przyszło pani do głowy, że i ja nie mam specjalnej 

ochoty rezygnować z mojej osobistej wolności? Nie po to przejechałem pół świata, a potem 

pół Stanów Zjednoczonych, żeby się żenić.

- No to dlaczego...

- Dlatego, że czuję się odpowiedzialny za stworzenie Allison normalnego domu. To ta 

mała  jest prawdziwą ofiarą, Katherine. Nie ty i nie ja. Chcę się z tobą ożenić, by jakoś 

zrekompensować krzywdę, którą Peter wyrządził Mary. A ty będziesz mogła w ten sposób 

dotrzymać danej siostrze obietnicy.

Cofnął się parę kroków i spytał po chwili:

- No co, jedziesz ze mną do Dallas?

Zasłoniła twarz rękami. Nie mogła zebrać myśli. Kiedy Jace był tak blisko niej, żadne 

racjonalne myślenie nie wchodziło w grę. Czuła, jak emanuje z niego gniew. Oddychał z 

trudem, równie podniecony jak ona. Nie było czasu na analizę sytuacji. Jaki jest wybór? Nie 

ma wyboru.

- Dobrze, Jace - odparła w końcu.

W głębi serca była mu wdzięczna, gdy bez cienia tryumfu powiedział:

- Wrócę za godzinę. Chcesz zostać na noc w Dallas czy wolisz wrócić do domu?

Na noc? Z nim? W hotelu?

- Nie. Wolę, żebyśmy wrócili.

- Dobrze. Zostawisz Allison z Happy?

- Nie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wezmę ją z sobą. Nie życzę sobie, żeby 

background image

ktokolwiek o tym wiedział, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona. A Happy będzie zaraz 

chciała...

- Rozumiem - przerwał jej. - Do zobaczenia za godzinę.

Podróż   do   Dallas   była   długa   i   wyczerpująca.   Jace   zgodnie   z   obietnicą   wrócił 

dokładnie za godzinę. Katherine uwijała się gorączkowo, żeby zdążyć na czas. Włożyła żółtą 

lnianą suknię i granatowy blezer. Całość daleko odbiegała od tradycyjnego stroju ślubnego, 

ale przecież nie miał to być tradycyjny, uroczysty ślub.

Katherine już się nie dziwiła, że cokolwiek Jace włoży, zawsze wygląda wspaniale. 

Dzisiaj   jego   granatowy   blezer,   beżowe   spodnie,   kremowa   koszula   i   kaszmirowy   krawat 

mogłyby stanowić przedmiot zazdrości każdego modela z Gentlemana Quarterly. Poruszał się 

w tym stroju z tą samą swobodą i wdziękiem co w dżinsach.

Zaproponował, żeby pojechali jej samochodem, ponieważ tylne siedzenie dżipa nie 

było zbyt bezpiecznym miejscem dla Allison, nawet przypiętej pasem w nosidełku.

Jazda   z   Van   Buren   do   Dallas   autostradą   stanową   trwała   tylko   dwie   godziny,   ale 

dłużyła się jak wieczność. Żadne z nich się nie odzywało, oboje pogrążeni byli we własnych 

myślach.

Gdy znaleźli się na przedmieściu, Jace zatrzymał samochód na stacji benzynowej, na 

której z powodu Święta Pracy panował duży ruch.

Kiedy znowu ruszyli, Katherine przez ciekawość spytała:

- Jak ci się udało załatwić pozwolenie na ślub?

- Przyjaciel Marka ma dla nas przygotowane wszystkie dokumenty. Musimy je tylko 

po przyjeździe podpisać. I wpisać twoje drugie imię. Nie znam go.

Oderwał na chwilę wzrok od drogi i uśmiechnął się do niej.

- Na drugie mam June - wymamrotała, wciąż jeszcze nie mogąc się otrząsnąć z szoku. 

- A czy nie musimy zrobić badania krwi?

- Mój kolega z korporacji akademickiej jest w Denver lekarzem. Wydał zaświadczenia 

dla nas obojga.

Katherine była przerażona.

- To chyba nielegalne? To przecież oszustwo?

Wzruszył ramionami.

- Może. Nie wiem - odparł. - A co? Obawiasz się, że możesz mieć syfilis? - zapytał z 

szelmowskim uśmiechem.

- Och - zgrzytnęła zębami.

Jace roześmiał się.

background image

- Lepiej   przestań   się   na   mnie   złościć.   Skromny   rumieniec   panny   młodej   będzie 

znacznie stosowniejszy. Jesteśmy na miejscu.

Nie   było   problemu   z   zaparkowaniem,   więc   zostawili   samochód   Katherine 

naprzeciwko historycznej budowli z czerwonego wapienia.

- Poczekaj tu chwilę - powiedział Jace i wysiadł z wozu.

Podszedł do dwóch mężczyzn stojących na stopniach budynku. Po krótkiej rozmowie 

wrócił i powiedział:

- Wszystko załatwione.

Katherine przywitała się z obydwoma  mężczyznami, nie zadając sobie trudu, żeby 

usłyszeć ich nazwiska, kiedy się przedstawiali, i unikając ich badawczych spojrzeń. Myśleli 

pewnie, że Allison to jej dziecko i że małżeństwo jest zawierane w sytuacji przymusowej.

Wiatr z siłą tornada smagał drapacze chmur w centrum Dallas. Katherine próbowała 

przytrzymać   spódnicę   i   zarazem   nie   wypuścić   Allison,   która   zaczęła   płakać.   W   trakcie 

przysięgi małżeńskiej Jace wziął od niej małą i przytulił. Uspokoiła się natychmiast.

Jeszcze chwila i było po wszystkim. Jace dla formy pocałował Katherine w usta, jak 

mu kazano, po czym wrócili do samochodu. Kiedy Katherine i Allison już się usadowiły, Jace 

podszedł jeszcze do mężczyzn,  sięgnął do kieszeni i wyjął zwitek banknotów. Na koniec 

podał im obu rękę i wrócił do samochodu.

Zaproponował, żeby coś zjedli, ale Katherine odmówiła. Wolała już wracać.

- A może byśmy wpadli do Neimana - Marcusa wybrać prezent ślubny? - spytał Jace, 

manewrując w labiryncie śródmiejskich ulic.

Propozycja wydała się Katherine kusząca, nigdy jeszcze bowiem nie była w słynnym 

magazynie,  ale właśnie w tej chwili Allison zaczęła marudzić, zrezygnowała więc z tego 

planu.

Jace, wyczulony na wszelkie emocjonalne niuanse, pochwycił zawód w jej głosie.

- Niedługo przyjedziemy tu sami. Obiecuję ci - oznajmił.

Droga   powrotna   do   Van   Buren   okazała   się   trudna   dla   nich   obojga.   Byli   spięci   i 

podnieceni swoją bliskością i nową sytuacją. Allison, która albo wyczuwała to napięcie, albo 

była zmęczona nienormalnym przebiegiem dnia i obcym otoczeniem, prawie przez całą drogę 

popłakiwała.

Jace denerwował się, że samochód jest zbyt ciasny, i oznajmił, że pierwszą rzeczą, 

jaką zrobi, będzie kupienie czegoś przyzwoitszego.

- Kupię największą cholerną gablotę, jaką znajdę.

- Uważaj, jak się wyrażasz przy dziecku - powiedziała Katherine.

background image

Odwrócił się do niej gniewnie i wyrżnął czołem w osłonę przeciwsłoneczną. Znów 

zaklął, ale tym razem cicho, pod nosem.

Gdy przyjechali do domu, byli zgrzani, zmęczeni, głodni i źli. Katherine dała Allison 

na kolację marchewkę i szpinak, którym mała opluła siebie i ją. Trzeba było kąpać dziecko 

jeszcze   raz.   Katherine   była   wykończona   i   sama   również   postanowiła   się   wykąpać.   Jace 

pomógł jej zanieść Allison na górę.

- Muszę   pojechać   do   motelu,   żeby   się   zapakować   i   wymeldować   -   powiedział.   - 

Mieszkałem tam prawie dwa tygodnie. Przykro mi, że nie mogę ci zaproponować własnego 

domu - uśmiechnął się. - Czy nie masz nic przeciwko temu, że przez jakiś czas będziemy 

mieszkali u ciebie?

- Nie, oczywiście, że nie - odparła. Do tej chwili nie myślała o tym, co będzie po 

ślubie. Teraz zdała sobie sprawę z tego, co oznacza fakt zawarcia małżeństwa. Miała miesz-

kać z Jace’em. Mieszkać, i co jeszcze?

Wyszła z łazienki i pobiegła do szafy. Wyjęła koszulkę z emblematami uniwersytetu 

Kolorado i najstarsze, najbardziej wyblakłe dżinsy. Wsunęła na nogi sandały. Może, jeśli z 

wyglądu  nie   będę  przypominała   panny  młodej,  to   nie  będę   musiała   robić   tego  co  panna 

młoda, pomyślała z nadzieją. Uczesała włosy i upięła je grzebieniami.

Zanim wrócił Jace, przygotowała kolację. Wszedł od frontu, pogwizdując, akurat w 

momencie, kiedy szykowała grzanki z serem na ruszcie.

- Czy mam czas na prysznic? - spytał, zaglądając do ichni.

- Tak, ale szybko.

- Zaraz będę. Allison śpi?

- Tak.

- To dobrze - powiedział i poszedł do łazienki.

Dobrze? Dlaczego dobrze, że Allison śpi? Bo nie będzie przeszkadzała? Katherine 

trzęsły się ręce, gdy obrywała liście sałaty.

Do zupy grzybowej z puszki dodała cebulę smażoną na maśle i dwie łyżki sherry. Jace 

musiał docenić jej wysiłki, bo po pierwszej łyżce podniósł brwi i oświadczył:

- Niezła. Przeszłaś pierwszą próbę jako żona.

Pierwszą próbę? A miały być jeszcze jakieś?

- Mam nadzieję, że lubisz ser szwajcarski na żytnim chlebie - powiedziała.

- Uwielbiam - odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo. Miał jeszcze wilgotne po 

prysznicu  włosy,   był  w  dżinsach   i  zwykłej   koszuli.  Nie   pozapinał  wszystkich  guzików   i 

Katherine zauważyła, że włosy na jego piersi są również wilgotne. - Jeżeli pozwolisz, to 

background image

rozpakuję się jutro rano. Na razie zwaliłem wszystko w living - roomie - dodał.

- Oczywiście... w porządku - wyjąkała. Czy dla wszystkich nowożeńców rozmowa jest 

taka trudna?

Podniósł szklankę do ust. Ostrzegła go szybko:

- Herbaty z lodem nie słodzę. Jeżeli ty...

- Ja też nie. Popatrz, ile mamy ze sobą wspólnego...

Wzniósł szklankę w geście toastu, upił łyk i resztę odstawił. Żartował z niej sobie, a 

ona   była   zdenerwowana,   rozdrażniona.   Taki   jej   się   wydawał   ogromny   w   tej   maleńkiej 

kuchence, która go ledwie mieściła.

Jedli w pełnym napięcia milczeniu. Kiedy skończyli, przeprosiła go za to, że posiłek 

był taki skromny.

- Od kilku dni nie robiłam zakupów, więc musiałam przygotować kolację z tego, co 

miałam.

- Nic   nie   szkodzi.   Było   pyszne.   Wyobrażam   sobie   chwilę,   kiedy   zechcesz   mnie 

swoimi kulinarnymi talentami rzucić na kolana. Ale nie myśl, że chcę cię ciągle widzieć przy 

garach. Radzę sobie w kuchni całkiem nieźle.

Jego niebieskie oczy roziskrzyły się w uśmiechu, a dołki w policzkach zrobiły się 

głębsze. W roztargnieniu przesuwał palcami po słojach drewna na blacie stołu. Miał silne, 

lecz delikatne ręce, o czystych, krótko obciętych paznokciach. Katherine przypomniała sobie, 

jak te ręce powoli i kojąco głaskały jej piersi wtedy nad jeziorem.

Zerwała się z krzesła, aż zadzwoniły talerze, kiedy zawadziła o stół. Ani chwili dłużej 

nie będzie tu siedzieć, patrząc w niego jak w obraz. Co za szaleństwo! Ktoś mógłby po-

myśleć, że wyszła za niego ze względów uczuciowych. Bzdura!

Jace sięgnął przez stół i złapał ją za przeguby dłoni z precyzją atakującego węża. 

Chciała się wyrwać, lecz powstrzymał ją spojrzeniem i przyciągnął do siebie. Po chwili puścił 

jej nadgarstki, sięgnął do włosów i wyjął z nich grzebienie.

- Wolę, jak opadają swobodnie - powiedział cicho, gdy włosy spłynęły jej na ramiona. 

- Co za niezwykły odcień! Czy je rozjaśniasz?

Pociągnął lekko kosmyk, który opadał jej na twarz.

- Nie... to chyba słońce - odparła.

- Naprawdę   prześliczne   -   wymamrotał.   Czuła   jego   ręce   na   plecach.   Przygarnął   ją 

jeszcze bliżej. - Ładnie pachniesz. Chodź do mnie, Katherine - powiedział łagodnie i posadził 

ją   sobie   na   kolanach.   Przyglądał   się   długo   jej   twarzy.   -   Nie   ma   powodu,   żebyś   się 

zachowywała jak płochliwy źrebak. Nie będę na siłę egzekwował swoich praw małżeńskich. 

background image

Nie zaczniemy ze sobą sypiać, dopóki się lepiej nie poznamy. - Uśmiechnął się Figlarnie. - 

Chociaż wczoraj mnie trochę do tego zachęcałaś.

Wczoraj! Czyżby minęła dopiero doba od chwili, gdy ją uratował przed Ronaldem 

Welshem? Zarumieniła się na myśl o tym, jak ją pocieszał, jak pieścił namiętnie, intymnie, 

jak   całował.   Podczas   dzisiejszej   porannej   sprzeczki   modliła   się,   żeby   nie   użył   tego   jako 

argumentu przeciwko niej. Nie użył, ale i nie zapomniał.

Kiedy   te   myśli   kłębiły   jej   się   w   głowie,   przyglądała   mu   się   z   nie   ukrywanym 

zachwytem. Jej wzrok musiał być bardzo wymowny, bo Jace roześmiał się.

- Jak dotąd, nigdy nie brałem kobiety siłą i nie zamierzam zaczynać od mojej żony. A 

poza tym nie przeczytałem jeszcze gazety.

Spuścił ją z kolan i dał klapsa w pupę, a potem poszedł do living - roomu. Katherine 

próbowała uporządkować swoje kapryśne uczucia. Złapała się na tym, że zupełnie bez po-

wodu jest na niego zła, iż mimo wszystko nie dochodzi swoich praw małżeńskich. Całe jej 

ciało płonęło pożądaniem, świadome jego męskości.

- Chyba pójdę spać, Jace. - Uśmiechała się, ale usta jej drżały, gdy sprzątnąwszy w 

kuchni weszła do living - roomu. - Tyle się dzisiaj działo.

- No pewnie. Śpij dobrze.

- To dobranoc.

- Dobranoc.

Godzinę  później, gdy Jace stanął  w drzwiach  sypialni,  jeszcze  się przewracała  na 

łóżku. Snop światła wyłowił z mroku jego ciemną sylwetkę.

- Pani Manning... - zwrócił się do niej.

Serce skoczyło jej do gardła. Odruchowo podciągnęła kołdrę pod brodę.

- T...tak? - wyjąkała.

- Co do tamtej sypialni...

- Co?

- Jest pewien problem.

- Jaki?

- Tam nie ma łóżka.

Katherine zakryła ręką usta, tłumiąc śmiech.

- Och, Jace! Nie pomyślałam o tym. Strasznie mi przykro. Kiedy się wprowadzałam, 

to   oczywiście   wiedziałam,   że   będę   spała   w  jednym   pokoju  z   Allison,   dopóki  trochę   nie 

podrośnie. Kupiłam to łóżko, ale nie...

- Pewnie   będę   musiał   wyłamać   drążki   z   łóżeczka   Allison,   żeby   się   zmieścić.   - 

background image

Westchnął. - Krótko mówiąc, zostaje mi tylko kanapa. - Wychodząc dodał: - Łóżko stawiam 

na   pierwszym   miejscu   naszej   listy   zakupów,   razem   z   nowym   samochodem.   Do   cholery, 

wszystko jest dla mnie za małe w tym cholernym domu.

Trzasnął drzwiami, ale Katherine wiedziała, że to ze zdenerwowania, a nie ze złości.

Zachichotała, po czym obróciła się i zapadła w spokojny sen. Zasypiając wmawiała 

sobie, że jej wczorajsza przychylność w stosunku do Jace’a wynikała tylko z samej wdzięcz-

ności. Po prostu w ten sposób odreagowywała całe napięcie. Nic więcej. Tego jest pewna, bez 

względu na to, co chce w tym widzieć Jace.

background image

ROZDZIAŁ 6

Nie umiałaby powiedzieć, kiedy wyzbyła się swojej rezerwy w stosunku do Jace’a. 

Przez pierwszych kilka dni po nietypowej uroczystości ślubnej wciąż miała się na baczności, 

ważyła każde słowo, każdy gest.

To go jednak nie zniechęcało. Był konsekwentnie uważający, uprzejmy i opiekuńczy. 

Czasem zostawiał ją samą, intuicyjnie zgadując, że ceni sobie niezależność.

Łączyła ich Allison. Przyjemnie było patrzeć, jak Jace odnosi się do małej brataniczki. 

Katherine cieszyło, że zachowuje się jak dobry ojciec. Musiała nawet przyznać, że czasem 

mała wolała jego towarzystwo.

Nazajutrz po ślubie, rano, Jace oświadczył zza niedzielnego numeru gazety:

- Myślę, że trzeba się ubrać i iść do kościoła.

- Do kościoła? - zdumiała się Katherine.

- Tak. Happy już od jakichś dwudziestu minut krząta się w ogródku. Zrobiła chyba 

wszystko,   co   można   zrobić   w   ogrodzie,   i   teraz   patrzy   w   naszą   stronę   z   wyraźnym 

potępieniem. Niewątpliwie widziała mojego dżipa stojącego przed domem w nocy i zapewne 

uważa, że jest w tym coś niewłaściwego.

- Och, zupełnie o tym zapomniałam - zmartwiła się Katherine.

- Powiemy jej o wszystkim, jak będziesz gotowa.

- Naprawdę mamy iść do kościoła?

- Tak. Chyba że nasze wyznania nie dadzą się pogodzić. Jestem protestantem. Widzisz 

w tym jakiś problem?

- Nie, skądże, tylko że to...

- Katherine, czy pomyślałaś o plotkach na temat tego, że młoda wdowa Adams nagle 

wychodzi za szwagra? I że ma kilkumiesięczne dziecko? Jeśli Manningowie mają mieszkać w 

Van Buren, to chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że są moralną podporą miejscowej społeczności. 

Chcę cię chronić przed wszelkimi pomówieniami. Nie mamy nic do ukrycia poza tym, kim 

byli   prawdziwi   rodzice   Allison,   a   kiedy   przysposobimy   ją   sądownie,   to   już   nie   będzie 

żadnego problemu. Pamiętaj, że najlepszą obroną jest atak. - Spojrzał na nią zza gazety i 

uśmiechnął się.

- Dziękuję - wyszeptała. Poszła do kuchni po butelkę dla Allison, która już się o nią 

zaczęła dopominać, i nagle wybuchnęła płaczem. Nic mu nie chce zawdzięczać, a jednak 

musi. Czy on zawsze będzie taki au courant?

Jace ucieszył się, że niektóre sklepy będą otwarte w Święto Pracy ze względu na ruch 

background image

świąteczny. W jednym z większych magazynów kupił łóżko, które miało być przywiezione 

następnego dnia.

- Ależ   Jace,   takie   ogromne   łoże   nie   zmieści   się   w   tym   małym   pokoiku!   - 

zaprotestowała Katherine.

- Zmieści się, tylko trzeba usunąć pozostałe meble. Mniejsze łóżko byłoby dla mnie za 

małe. - Roześmiał się i ujął ją za ramię. - Postaram się nie zepsuć ci koncepcji urządzenia 

wnętrza.

Potem   kupił   nowiutkie   kombi   i   zapłacił   gotówką.   Katherine   była   przerażona. 

Pochodziła   z   domu,   w   którym   każdy   grosz   oglądano   na   wszystkie   strony.   Oszczędność 

weszła jej w krew. Nie była w stanie pojąć, że ktoś może mieć tyle pieniędzy.

Ta sprawa nie dawała jej spokoju. Nie straciła wcale awersji do Manningów, mimo że 

była teraz żoną jednego z nich i sama nosiła to nazwisko. Myśl, że żyje z ich łaski, była jej 

wstrętna.  Gdy po zakupach  wracali  nowym  samochodem do domu,  zaczęła  na ten temat 

rozmowę.

- Jace... - powiedziała nieśmiało.

- Hmm? - Jadł właśnie balonik Hersheya. Zauważyła, że ostatnio wciąż ma ochotę na 

czekoladę. Dlaczego nie tył?

- Zapłaciłeś za pobyt w szpitalu Ronalda Welsha, prawda?

Przerwał na chwilę jedzenie balonika i spojrzał na nią.

- Prawda - przyznał.

- I posłałeś jego żonie jakieś pieniądze?

Skinął głową.

Mnąc w palcach brzeg swojej plażówki, Katherine podjęła z wahaniem:

- Masz   dużo   pieniędzy.   Kupiłeś   samochód   za   gotówkę,   i   tak   dalej.   Czy...   twoje 

zarobki... Mam na myśli...

- Chodzi ci o to, czy to są moje pieniądze, czy moich rodziców? - zapytał.

Zatrzymał samochód przed wjazdem do domu i spojrzał na nią.

- To   są   moje   pieniądze,   Katherine   -   powiedział.   Na   jego   ustach   pojawił   się   cień 

uśmiechu. - Doszedłem do nich uczciwie, harując jak dziki osioł. Gdy wyjeżdżałem z Afryki, 

dostałem   bardzo   dużą   gratyfikację.   Willoughby   Newton,   właściciel   Sunglow,   to   bardzo 

przyzwoity człowiek. Mam udział w każdym odwiercie, przy którym pracowałem. Od czasu, 

jak skończyłem college, ani grosza nie wziąłem od rodziców.

- Nie chcę się wtrącać w twoje prywatne sprawy. Tylko nie...

- Nie   chcesz   żyć   z   pieniędzy   Eleanor   i  Petera   Manninga   seniora,   ponieważ   jesteś 

background image

piekielnie ambitna, tak? - ściszył głos i dodał: - Jestem z ciebie dumny.

Przesunął się na siedzeniu w jej stronę i chwycił  ją pod brodę. Musiała na niego 

spojrzeć.

- A moje prywatne sprawy są teraz także twoimi sprawami. Jesteś moją żoną, nie 

zapominaj o tym.

Jego   usta   łagodnie   pieściły   jej   wargi.   Był   to   krótki   pocałunek,   bez   okazywania 

namiętności, ale Katherine wyczuła ukryte w nim pożądanie. Serce tłukło się jej jak szalone, 

gdy Jace spojrzał na nią swymi przepastnymi niebieskimi oczami.

Happy z wielką radością przyjęła wiadomość o ich ślubie. Jeżeli zastanawiała się nad 

ich wcześniejszymi kontaktami lub nad krótkością konkurów, pozostawiła te domysły przy 

sobie, a Katherine była jej za to wdzięczna.

Zaproponowała,   że   zajmie   się   Allison   przez   resztę   dnia,   żeby   mogli   pomalować 

sypialnię Jace’a. Katherine uważała, że trzeba to zrobić, zanim przywiozą łóżko.

- Jak się we dwoje do tego weźmiemy, to się uwiniemy raz - dwa, zapewniam cię - 

powiedziała w odpowiedzi na utyskiwania Jace’a.

- Któż to widział, żeby w dniu Święta Pracy pracować? - spytał, ale szybko zmienił 

zdanie, gdy Katherine włożyła swój strój do malowania, który miała na sobie pierwszego dnia 

ich znajomości.

- Wiesz,   w   tym   wdzianku   wyglądasz   wspaniale   -   oświadczył,   gdy   zrobili   sobie 

przerwę. Katherine siedziała na podłodze po turecku i popijała lemoniadę. - Tylko żebyś 

więcej nie otwierała drzwi w tym stroju - powiedział przyglądając się jej spod przymkniętych 

powiek dodał cicho: - Kiedy pierwszy raz zobaczyłem twoje nogi, to musiałem użyć całej siły 

woli, żeby cię nie zaczepić.

- Co takiego? - zapytała zdumiona. - A kiedy to było?

- Zaraz... - Zamknął jedno oko, próbując się skupić. - Chyba na drugi dzień po moim 

przyjeździe - odparł. - Poszedłem na kampus i kręciłem się po korytarzu waszego gmachu 

biurowego. Byłem ciekaw tej nieuchwytnej Katherine Adams, która tak odważnie zabrała ze 

szpitala siostrzenicę wcześniaczkę i przejechała z nią cały kraj. - Łyknął lemoniady i oparł się 

o ścianę. - Wyszłaś z pokoju i poszłaś der źródełka. Chyba brałaś aspirynę. W każdym razie, 

kiedy się schyliłaś, żeby się napić, miałem dobry widok na twoje nogi... i inne szczegóły. - W 

jego oczach zaigrały szelmowskie ogniki.

Katherine w pierwszej chwili zatkało, ale zaraz odparła cierpko:

- To   niemożliwe!   Widziałabym   cię   na   korytarzu.   Jestem   pewna,   że   bym   cię 

zauważyła.

background image

Podniósł brwi, jakby go to zainteresowało. Ściszył głos:

- Naprawdę? Czy to znaczy, pani Manning, że uważa pani swego męża za choć trochę 

przystojnego?

- Chciałam powiedzieć... że ty...

- Słucham? - spytał cicho. Oparł ręce na jej ramionach i łagodnie położył ją na ziemi. - 

Co chciałaś powiedzieć?

Jego twarz była o kilka centymetrów od jej twarzy. Wyciągnął się obok niej. Poczuła 

ciężar jego napierającego na nią ciała.

- Chciałam powiedzieć...

- Później - wyszeptał. Jego usta spoczęły na jej wargach.

Katherine   przyjęła   jego   pocałunek   z   żarliwością.   Wiedziała   już,   jakie   cudowne, 

pulsujące ciepło wzbudza w jej ciele. Otworzyła usta przed jego niespiesznymi, poszukują-

cymi wargami. Nieśmiało dotknęła ich czubkiem języka. Z gardła Jace’a wydarł się głęboki 

jęk, a jego usta stały się bardziej natarczywe. Ręką głaskał pas nagiej skóry na jej brzuchu.

Wsunął   kolano   między   uda   Katherine,   naciskając   delikatnie,   ale   stanowczo,   a   że 

również był w szortach, zetknięcie ich ciał wywołało w niej elektryzujące uczucie. Szorstkie 

włosy porastające jego nogi łaskotały gładką skórę Katherine. Jakże pachniało jego ciało, 

jakie było przyjemne w dotyku. Ogarnęło ją pragnienie, żeby je lepiej poznać.

Jace wtulił twarz w jej szyję  mamrocząc  coś niezrozumiałego i obsypując  ją całą 

płomiennymi pocałunkami, jednocześnie sięgał do guzików koszuli.

- Katherine, chcę...

- Hej, wy tam, zrobiłam wam kanapki. Chyba  zgłodnieliście. Otwórzcie mi drzwi. 

Obie ręce mam zajęte! - zawołała Happy od drzwi frontowych.

- Nie   do   wiary!   -   Jace   wstał   i   poszedł   do   living   -   roomu   wpuścić   nadgorliwą 

gospodynię.

- Już po raz drugi Happy nam przeszkadza, gdy chcemy być sami. Czy mam wiązać 

krawat na klamce jak Ryan O’Neil w Love Story, gdy była u niego Ali McGraw?

- Jace, proszę cię! - Katherine udawała oburzenie, ale się śmiała.

Happy weszła i szybko wyszła. Starała się nie zostawiać Allison bez opieki na dłużej 

niż minutę. Zjedli kanapki i zabrali się znów do roboty. Po skończonym malowaniu zaczęli 

sprzątać bałagan.

- Teraz mi się ten pokój podoba - zauważył Jace. - A myślałem, że brązowe ściany za 

bardzo go przyciemnia.

- Przecież wszystkie okna wychodzą na południe...

background image

Katherine   starannie   rozważyła   sprawę   wystroju   sypialni.   Nie   przypuszczała,   że 

kiedykolwiek zajmie ją mężczyzna, dlatego zmodyfikowała nieco pierwotne plany.  Łóżko 

miało stać pod ścianą brązową jak grzanka. Podczas dzisiejszych sprawunków kupiła bieliznę 

pościelową w muszle w różnych odcieniach brązu i beżu.

- Chciałabym też kupić mosiężny zagłówek - powiedziała. - Wyglądałby wspaniale na 

tle ciemnej ściany. I inne mosiężne akcenty, lampy i takie tam różne drobiazgi. - Marząc na 

głos, już widziała gotową całość. - Ale może się zrobić ciasno. Muszę zobaczyć, ile miejsca 

zajmie to łóżko.

- Mam nadzieję, że wkrótce będzie tu jeszcze ciaśniej - mruknął Jace.

Spojrzała   na   niego   podejrzliwie.   Patrzył   na   nią   spod   przymkniętych   powiek,   ale 

szelmowski uśmiech dostatecznie wyjaśniał, co ma na myśli.

- Idę na dół po Allison - oświadczył. - Chyba ten zapach farby już się ulotnił. - Przy 

drzwiach odwrócił się jeszcze. - Katherine...

- Słucham?

- Ja naprawdę byłem kiedyś w waszym gmachu biurowym i widziałem, jak szłaś przez 

korytarz. - Mrugnął do niej. - Zmyśliłem tylko resztę.

Zaczerwieniła się po korzonki włosów, ale Jace tego nie zauważył, ponieważ wyszedł.

- Dzień dobry, pani Manning, jestem Jim Cooper.

W drzwiach wejściowych stał uśmiechnięty młody człowiek.

Katherine powiedziała niepewnie:

- Przepraszam, ale...

- Jestem synem Happy Cooper.

- Och! - zaśmiała się Katherine. - Proszę wejść. Przepraszam. W pierwszej chwili nie 

skojarzyłam nazwiska.

Wyciągnęła rękę, którą Jim Cooper serdecznie potrząsnął.

- Pewnie mama zapomniała pani powiedzieć, że się znów na jakiś czas sprowadzam. 

Nie tutaj - wyjaśnił. - Wynajmujemy wspólne mieszkanie na mieście z jednym chłopakiem. 

Wpadłem tylko spytać, czy pan Manning jest w domu.

- Nie,  przykro  mi  bardzo,  ale  go nie ma.  Wyszedł  po zakupy.  Wprowadził  się  tu 

dopiero parę dni temu... to znaczy... nie mieliśmy...

- No tak, mama mówiła, że jesteście tuż po ślubie. - Jego uśmiech był zniewalający. - 

Najlepsze życzenia.

- Dziękuję - wymamrotała Katherine. Nie przyzwyczaiła się jeszcze myśleć o sobie 

jako o kobiecie zamężnej ani do tego, że jest teraz „panią Manning”. Miała wątpliwości, czy 

background image

kiedykolwiek przyzwyczai się do noszenia tego nazwiska. Jeszcze tydzień temu były tylko 

ona i Allison. I nagle w jej życiu pojawił się pełen inicjatywy Jace Manning.

- Mama  mi  przykazała,  skoro już tu jestem,  żebym  zajrzał  na strych.  Zostało tam 

trochę moich rzeczy z czasów liceum i college’u, a pani pewnie przyda się więcej miejsca.

Jim Cooper znów się uśmiechnął. Katherine pomyślała, że nieźle się prezentuje.

Miał jasne włosy, dłuższe aniżeli nakazywała moda, ale starannie uczesane i czyste. 

Oczy piwne, ciepłe i serdeczne. Upstrzony piegami nos przydawał mu chłopięcego wdzięku.

- Nawet nie zaglądałam na strych - powiedziała Katherine. - Wcale nie musisz nic 

stamtąd zabierać.

- Tylko   tam   zajrzę.   To   pomysł   mamy.   Nawet   jakbym   znalazł   jakieś   pamiątki   po 

szkole, to chyba mogę bez nich żyć.

Stanął na baczność, z ręką na sercu. Katherine się roześmiała.

Taki   jest  mały  w porównaniu  z  Jace’em,  pomyślała,  a  potem  zbeształa  się  za  to. 

Dlaczego niby Jace ma być miarą oceny innych mężczyzn?

Rzeczywiście Jim nie był wysoki, ale nie zdradzał też skłonności do tycia, jak jego 

matka. Wystrzępione nogawki obciętych dżinsów odsłaniały zgrabne nogi, a biała trykotowa 

koszulka ściśle przylegała do muskularnego torsu.

- Drzwi na strych są tutaj, w schowku, prawda? - spytał, kierując się w stronę pokoju, 

w którym sypiał Jace.

- Tak - odparła Katherine, idąc za nim.

Kiedy znalazła się w pokoju, chłopak już ustawiał drabinę. Szybko wspiął się na górę i 

zapalił światło na stryszku.

Katherine słyszała, jak stąpa między pudełkami, pokrzykując z radości, gdy odkrywał 

jakiś zapomniany skarb. Stała pod drabiną, patrząc w jasny kwadrat na górze.

- Czy znalazłeś jakieś drogocenne rzeczy? - spytała żartobliwie.

- Żeby pani wiedziała! Zupełnie zapomniałem o tych gów... śmieciach.

Zaczął  znosić pudła  na dół i ustawiać na środku pokoju. Po kilku takich  kursach 

powiedział:

- Jeszcze jeden raz i już się wynoszę.

- Nie musisz się śpieszyć - uspokoiła go Katherine. - Allison śpi. Jest dość czasu, 

dopóki się nie obudzi.

- Wiem, że ma tu pani taką małą laleczkę. Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć - 

powiedział Jim, taszcząc ostatnie pudło.

Kiedy przysunął je do wyjścia ze strychu, Katherine spojrzała do góry. Kurz i drobne 

background image

paprochy, poruszone przez pudło, posypały się z otworu i coś ostrego wpadło jej do oka.

- Och! - krzyknęła.

- Co się stało? - spytał Jim. Zaniepokojony,  zsunął się po drabinie. - O, kurczę! - 

Krążył dokoła niej przerażony. - Mama mi nie daruje, jak się okaże, że coś się pani stało.

Tylko palący ból powstrzymał Katherine od śmiechu.

- Oko. Coś mi wpadło do oka. - Krzywiąc się z bólu, tarła oko ręką.

- O Boże, jak mi przykro, Katherine.

Wziął ją za rękę i zaprowadził do łóżka. Usiadła, nic nie widząc.

- Pokaż - powiedział łagodnie. - Zobaczę, co się stało.

Próbował odjąć jej dłoń od bolącego oka. Poddała mu się, ale gdy pyłek przesunął się 

w inne miejsce, wyszarpnęła rękę.

- Och, jak przestaję trzymać, to strasznie boli.

- Wiem, ale musisz pozwolić mi wyjąć ten pyłek, bo inaczej naprawdę będzie źle. No, 

spróbuj teraz - nalegał, odsuwając jej rękę. - Otwórz oko!

Ostrożnie manipulował jej przy oku. Dłuższą chwilę potrwało, zanim skłonił ją do 

otwarcia powieki.

Wykrzyknął z tryumfem na widok ziarnka piasku, które sprawiło jej tyle bólu.

- Tu cię mam! - zawołał zadowolony. - Teraz popatrz do góry. Nie, nie na dół. Do 

góry. Jeszcze chwileczkę. Jest! Już to wyjmuję.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedział Jace wchodząc.

background image

ROZDZIAŁ 7

Jego donośny głos zagrzmiał w pokoju jak wystrzał armatni. Katherine odwróciła się i 

załzawionymi oczami spojrzała na niego. Opierał się niedbale o futrynę drzwi, ale niedbałość 

była   tylko   pozorem.   Wysunięta   szczęka   i   chłodny   wzrok   świadczyły   o   najwyższym 

niezadowoleniu. Skierował na Jima Coopera zimny, nieruchomy wzrok.

Katherine nerwowo zerwała się na nogi. Nie zdawała sobie sprawy, że leży na łóżku, 

oparta na łokciach, a nachylony nad nią Jim trzyma w rękach jej głowę.

- J...Jace - wyjąkała, przeklinając w duchu swoje zakłopotanie. - To jest Jim Cooper, 

syn Happy.

- Dzień dobry panu - Jim ukłonił się i uśmiechnął nieśmiało. Widząc, że Jace nie 

odpowiada na powitanie, nerwowo przełknął ślinę.

- Jim przyszedł zabrać rzeczy ze strychu. Kiedy stałam z głową zadartą do góry, wpadł 

mi do oka jakiś paproch, Jim mi go wyjął.

Poczuła do siebie pogardę za to, że się tak gęsto tłumaczy. Ani ona, ani Jim nie zrobili 

nic złego. Jednak wyraz twarzy Jace’a wcale nie zmiękł.

- Ale ja właściwie przyszedłem do pana w zupełnie innej sprawie - powiedział Jim z 

wahaniem. Katherine podziwiała jego odwagę. Jace, mimo swej niedbałej pozy, minę miał 

groźną.

- Słucham - rzekł krótko.

- Chciałem zapytać, czy przypadkiem nie znalazłaby się dla mnie praca w Sunglow. 

Ja... mmm... pracowałem w firmie wiertniczej w Luizjanie, ale moja mama jest sama i w 

ogóle, więc pomyślałem, że... że powinienem...

Jace przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i splótł ręce na piersiach. Katherine 

rozgniewał ten jego wyniosły sposób bycia.

Jim zauważył zniecierpliwienie Jace’a i zaczął mówić szybciej:

- Chodzi   o   to,   że   szukam   pracy.   I   nie   boję   się   roboty.   Mam   zaświadczenia   z 

poprzednich miejsc. Jace popatrzył  na Katherine, a potem z powrotem na Jima Coopera, 

jednak chłopak dzielnie wytrzymał jego wzrok.

- I ty masz czelność prosić mnie o pracę, kiedy przyłapałem cię na łóżku z moją żoną? 

- zapytał Jace.

- Słuchaj... - zaczęła Katherine, lecz on zmroził ją spojrzeniem i słowa uwięzły jej w 

gardle.

- Ale lubię twoją matkę - podjął Jace, jakby Katherine w ogóle się nie odezwała. - Idź 

background image

do Billa Jenkinsa. Wiesz, gdzie wiercimy?

- Tak jest, proszę pana - odpowiedział Jim.

- To dobrze. Powiedz Billowi, że cię przysłałem.

- Dziękuję panu bardzo. - Jim wskazał leżące na podłodze pudła. - Teraz zabieram to. - 

Podniósł najmniejsze. - po resztę wrócę później. Jeżeli można... - dodał szybko.

- W porządku, Jim - uśmiechnęła się do niego Katherine.

- No to idę. Do widzenia, pani Manning - powiedział, oglądając się nerwowo na jej 

świeżo poślubionego męża, nadal stojącego w drzwiach.

- Jak  nawalisz,   to  wylecisz.  -  Jace  złapał   chłopaka   za  ramię   i  przytrzymał.   -  Bez 

względu na matkę.

- Tak, proszę pana. Rozumiem - zapewnił go uroczyście Jim.

Jace puścił go i skinął głową.

Katherine patrzyła na niego, dopóki nie usłyszała trzaśnięcia drzwi. Była wściekła. 

Zachowanie Jace’a było nie do przyjęcia. Typowe dla wielkiego, potężnego Manninga.

W jej oczach pojawiły się zielone błyski, kiedy wybuchnęła:

- Jak śmiesz traktować w moim domu kogoś... obojętne, kto to jest... w tak ohydny 

sposób!

- Ma szczęście, że nie skręciłem mu karku. Przyznasz chyba, że wrócić do domu i 

zastać żonę w objęciach jakiegoś faceta to nic szczególnie miłego.

- Poznałam go parę minut przed twoim przyjściem! - broniła się. - Przyszedł do ciebie, 

a poza tym miał zrobić to, co mu kazała matka. Celowo go upokorzyłeś. To przecież jeszcze 

dzieciak.

Jace zaśmiał się ironicznie.

- Ładny mi   dzieciak!   Dwadzieścia  dwa  lata!  Wierz   mi,   Katherine,   że  pan Cooper 

obejmował cię z wielkim upodobaniem i wprawą, obojętne, co nim kierowało. Tak, jak by to 

zrobił każdy normalny zdrowy mężczyzna na jego miejscu.

- Nie sądź wszystkich według siebie - warknęła.

- A o Welshu już zapomniałaś, tak? - Jace ironicznie uniósł brew.

- No wiesz! - żachnęła się. - Widzę, że z ciebie kawał chama!

Sina ze złości, przebiegła przez pokój, zamachnęła się i wymierzyła mu silny cios w 

szczękę.

Wypuściła   ze   świstem   powietrze,   kiedy  muskularnym   ramieniem   złapał   ją  wpół   i 

gwałtownie   do   siebie   przyciągnął.   Ręka   zaplątała   mu   się   w   jej   włosy,   więc   szarpnął   ją 

boleśnie i odgiął jej głowę do tyłu, zmuszając, by spojrzała mu w oczy.

background image

Była przerażona, jednocześnie nie mogąc uwierzyć, że dała mu w twarz. A przecież 

nie powinna lekceważyć jego wybuchów gniewu. Zauważyła to w dniu, w którym się wybrali 

nad jezioro. Potem znów jego temperament dał o sobie znać, nawet jeszcze gwałtowniej, 

kiedy   zaatakował   Ronalda   Welsha.   Teraz   przeszywał   ją   groźnym   wzrokiem.   Ze   strachu 

wstrzymała oddech.

Ale on ku jej bezgranicznemu zdumieniu wybuchnął śmiechem.

- Jesteś jak dzika kotka, co, Katherine?

Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy. Na policzkach czuła jego gorący oddech.

- Byłaś niezrównana - wykrztusił. - Kiedy się wściekasz, jesteś wspaniała.

Zgniótł   jej   usta   wargami   i   objął   jeszcze   mocniej.   W   dalszym   ciągu   była   zła   i 

odpychała go, ale na próżno; waliła go rękami po brzuchu, jednak on jej nie puszczał. Poddała 

się, gdy czubkiem języka dotknął jej ust.

Jej ręce, które przed chwilą go odpychały, teraz syciły się bogactwem jego włosów. 

Dłoń Jace’a znalazła się na jej policzku. Delikatnie przesuwał palcem po aksamitnej skórze, 

podczas gdy usta żądały jeszcze...

W końcu oderwał się od niej. Popatrzył na nią czule, gładząc delikatnie jej usta.

- Katherine, wiedziałem, po co młody Cooper tu przyszedł. Spotkałem przed domem 

jego matkę. Ale chcę, żebyś nie miała złudzeń: jestem bardzo zaborczy.

Lekko ją pocałował w czubek nosa, odwrócił się i wyszedł.

Ten jego gwałtowny wybuch zdenerwował ją i oszołomił. Czy kiedykolwiek tak do 

końca zrozumie tego człowieka?

Rektor   college’u   dał   Katherine   wolne   na   cały   następny   tydzień.   Przesłał   jej   tę 

wiadomość przez Jace’a, który zadzwonił do niego w sprawie Ronalda Welsha.

- Mówił, że w ciągu dwóch lat przez to biuro przewinęło się pięć czy sześć dziewczyn. 

Teraz już wiedzą, dlaczego aż tyle - powiedział Jace z pogardą. - W każdym razie przysyłają 

tam jakiegoś faceta, żeby zreorganizował cały dział informacji. Twierdzi, że w tym tygodniu 

nie jesteś potrzebna, lecz oczywiście będą ci płacić - dodał z wyraźnym niesmakiem. - Chcesz 

tam wrócić?

- Nie wiem - odpowiedziała szczerze. - Przez ostatnie dni tyle się zdarzyło, że nawet o 

tym nie myślałam. Ale chyba nie wytrzymam tu w domu tylko z Allison. Pracowałam zawsze, 

od ukończenia szkoły.

- Przemyśl   to   w   tym   tygodniu   -   polecił   jej   Jace.   -   Może   się   wydarzyć   coś 

nieoczekiwanego. - Uśmiechał się zagadkowo, jednak wszelkie próby wyciągnięcia od niego 

jakichkolwiek dalszych informacji spełzły na niczym.

background image

Katherine wzięła prysznic i narzuciła podomkę. Ciągle myślała o tej rozmowie. Co się 

za tym kryło, za tymi jego tajemniczymi słowami? Co planuje? Dlaczego nic więcej nie chce 

powiedzieć?

Potrafił być czasami szalenie uparty. Co dzień odkrywała inną cechę jego osobowości. 

Niechętnie przyznawała, że na ogół były to cechy pozytywne.

Skończyła się malować i wysuszyła włosy. Porządkując toaletkę zwróciła uwagę na 

męskie rekwizyty, które nagle wtargnęły do jej kobiecego królestwa.

Wzięła do ręki brzytwę. Na srebrnej rączce były wygrawerowane jego inicjały. Od 

kogo dostał tę brzytwę? Takich rzeczy nikt sam sobie nie kupuje. Od kobiety? Nigdy nie 

wspomniał o swoich wcześniejszych podbojach, ale dla Katherine nie ulegało wątpliwości, że 

było ich sporo. Co oznacza ten środkowy inicjał „L”? Nie zna nawet wszystkich imion swego 

męża. A czy on spytał przed ślubem o jej imiona? Nie pamiętała. Ten dzień pozostał w jej 

pamięci jak mglisty sen.

W   srebrnym   kubku,   stanowiącym   komplet   z   brzytwą,   tkwiło   pachnące   mydło   do 

golenia. Czy mężczyźni nie używają raczej pianki do golenia w aerozolu? Na takich sprawach 

zupełnie się nie znała.

Od czasu do czasu przypominała sobie mgliście ojca. Kiedyś na przykład ją ukarał, a 

potem   płakał   bardziej   niż   ona.   Te   wspomnienia   były   żywe,   nie   pamiętała   jednak 

przedmiotów, które do niego należały. Wszystko, co kiedyś miał, zniknęło z ich życia. Czy 

używał takiej brzytwy?

Jej uwagę zwróciła butelka męskiej wody. Sięgnęła po nią, przestudiowała etykietkę i 

przypomniała sobie nazwę. Zachęcały do niej sugestywnie reklamy telewizyjne.

Tylko ja i ty, i mój „Temperament”.

Przystojny model leżał na łóżku bez koszuli, biodra miał dyskretnie przykryte. Kiedy 

indziej znów wjeżdżał w kamerę motocyklem,  rozpryskując żwir na wszystkie strony, po 

czym następowało zbliżenie i mężczyzna mówił: Nie zawsze ujawniam „Temperament”, ale  

go mam.

Katherine oglądała wszelkie reklamy,  ponieważ miała zamiar pisać do nich teksty. 

Uśmiechnęła się na wspomnienie reklamy „Temperamentu”, która wydała jej się szczególnie 

prymitywna. Zbliżyła flakonik do nosa i powąchała z roztargnieniem. A może ci faceci z 

Madison Avenue trafnie wyczuwali potrzeby kobiet? Czyż jej serce nie zabiło szybciej, gdy 

zaciągnęła się tym zapachem? Dziwne. Bo przecież jej wyobraźnia nie wyczarowała twarzy 

modela, tylko...

Drgnęła zaskoczona, kiedy z tyłu za nią otworzyły się drzwi; poczuła się, jakby ją 

background image

złapano na gorącym uczynku.

Jace spojrzał na nią w lustrze i powiedział z filuternym uśmieszkiem:

- Mam nadzieję, że lubisz ten zapach.

Katherine przemknęło przez głowę, że mężczyzna reklamujący „Temperament” pod 

żadnym względem nie dorównuje jej mężowi.

- Tak,  tak, oczywiście.  Ja tylko...  - Dlaczego  jąka się jak skończona  idiotka?  Jest 

przecież u siebie!

- Allison śpi. Poczytałem jej trochę gazetę, ale ona kimnęła już po pierwszej stronie - 

Jace uśmiechnął się.

- Dziękuję ci, że się nią zająłeś, to miło brać kąpiel nie musząc cały czas nasłuchiwać.

- Nie ma za co. Moja pomoc dała wspaniałe wyniki: wyglądasz pięknie.

Podszedł i odwrócił ją twarzą do siebie; dotychczas rozmawiali za pośrednictwem 

lustra. Objął ją, ale tylko musnął ustami czoło.

- Muszę dziś podjechać na odwiert, więc mogę wrócić dopiero późnym wieczorem.

Był ubrany roboczo, w bardzo stare i ciasne wypłowiałe dżinsy, równie wypłowiałą 

koszulę z krótkimi rękawami i mocno znoszone buty kowbojskie.

- Czy już wiercą?

- Jeżeli zrobili wszystko, co mieli zrobić w zeszłym tygodniu, to powinni dziś zacząć. 

Przy okazji, przyjęli do pracy twojego znajomego, Jima Coopera.

Spojrzała na niego, wciąż w jego objęciach.

- Jesteś tam szefem, prawda?

Zorientowała się już, że Jace specjalnie umniejsza swoją pozycję w firmie. Sunglow 

było jednym z najpoważniejszych przedsiębiorstw naftowych w Ameryce. Zajmowanie w nim 

nawet niższego stanowiska kierowniczego było uważane za nie lada sukces.

- Można to tak nazwać - uśmiechnął się. - Ale niczego bym nie dokonał bez moich 

ludzi. Są naprawdę dobrzy. Pracujemy razem od dłuższego czasu.

Wzruszył lekko ramionami i Katherine przeniknął dreszcz. Trzymał ją tak blisko, że 

czuła jego najmniejszy ruch. A kiedy delikatnie otarł się o jej piersi, mimo woli ogarnęła ją 

fala fizycznego podniecenia.

Natychmiast dostrzegł zmianę w jej nastroju.

- Czy   jeszcze   cię   bolą?   -   spytał   troskliwie.   -   Te   zadrapania   na   piersiach?   Może 

powinniśmy iść do lekarza?

- Nie, Jace - zapewniła go skwapliwie. - Goją się i czuję się bardzo dobrze.

- Pokaż, zobaczę.

background image

- Co...? - wykrztusiła zaskoczona. - Nie, nie, to jest... to są...

Urwała,   ponieważ   Jace   odsunął   się   od   niej   i   wprawnym   ruchem   rozwiązał   pasek 

podomki, i powoli rozsunął poły. Wstrzymała oddech. Obrzucił spojrzeniem jej nagie ciało, 

po czym zatrzymał wzrok na piersiach.

Czerwone pręgi zamieniły się w cienkie różowe rysy, a po siniakach pozostał tylko 

blady ślad na skórze koloru miodu.

- Chyba... chyba masz rację. Wszystko goi się dobrze.

Powiedział  to zdławionym  głosem.  Kiedy podniósł na nią oczy,  odczytała  w nich 

prośbę o wybaczenie i zarazem błaganie. Delikatnie wsunął pod szlafroczek rękę i objął ją. 

Drugą rękę położył jej na piersi. Dotykał tak leciutko, że Katherine nie była pewna, czy to nie 

złudzenie.

Pochylił swoją ciemną głowę, a ona zamknęła oczy i rozchyliła wargi. Przesuwał usta 

po jej ustach, przytulając ją tak blisko, że swoim wrażliwym ciałem poczuła szorstkość jego 

ubrania.  Zachłanne  usta  Jace’a  biorąc   dawały  zarazem   tyle,  że  przyprawiały  Katherine  o 

paroksyzmy rozkoszy.

W swoich pieszczotach przeniósł się na szyję, ukrywając twarz w jej zagłębieniu. 

Leciutko głaskał palcami jej pierś. Wyprężyła się i wygięła do tyłu jak łuk. Jęknęła cicho.

- Och, Jace...

- Najdroższa... Najdroższa... - wyszeptał i pochylił głowę niżej.

A potem objął ustami obolałą pierś, otaczając ją słodkim, wilgotnym ciepłem.

Chwyciła go za głowę niecierpliwymi rękami i trzymała mocno, póki jego usta nie 

zaprzestały tej rozkosznej, delikatnej pieszczoty. Wtedy zsunął rękę na jej biodro, przycisnąć 

ją coraz mocniej i mówiąc w ten sposób, jak bardzo jej pragnie. Katherine, przejęta radosnym  

dreszczem, zaczęła bezwiednie poruszać biodrami.

Miękkim ruchem odsunął ją od siebie, z trudem łapiąc oddech i dalej mocno trzymając 

ją w ramionach.

Katherine drżała. Pozwoliła kiedyś  pewnemu mężczyźnie  na niewinne jej zdaniem 

karesy,   ale   on   był   tak   bardzo   podniecony,   że   kiedy   odmówiła   mu   spełnienia,   wpadł   we 

wściekłość, wymierzył jej policzek i wymyślając od ostatnich oskarżył, że go sprowokowała. 

Potem przepraszał ją aż do obrzydzenia, ale ona zdawała sobie sprawę, że te oskarżenia są w 

znacznym   stopniu   słuszne.   Lubiła   się   całować   i   pieścić,   jednak   zawsze   cofała   się   przed 

finałem. Wiedziała, że w tych sprawach gra nie fair. Nie chciała, żeby Jace pomyślał, że 

dręczy go celowo.

- Jace? - spytała drżącym głosem. - Dobrze się czujesz?

background image

Twarz miał zaczerwienioną, dyszał ciężko, ramiona wznosiły mu się i opadały.

Roześmiał się z goryczą.

- Nie bardzo - powiedział - ale jeżeli tak dalej pójdzie, to w ogóle nie wyjdę z domu, a 

naprawdę muszę iść do roboty.

Popatrzyła na niego przepraszająco. Gdyby w tej chwili chciał wyegzekwować swoje 

prawa małżeńskie, była gotowa.

- Przykro mi - odparła i rzeczywiście było jej przykro. Czuła, że coś traci, że coś jej 

umyka.

- Przykro? - W jego błękitnych oczach zabłysły ogniki. - Mnie wcale nie jest przykro, 

że moja żona ma ciało bogini.

Pocałował ją w dekolt, owinął podomką i z żalem zawiązał pasek.

- Przez ciebie będzie mi się dzisiaj bardzo trudno skupić na pracy, ale taką ofiarę mogę 

ponosić codziennie.

Westchnął dramatycznie, pocałował ją i wyszedł.

background image

ROZDZIAŁ 8

W sobotę rano Jace spytał Katherine, czy pojedzie z nim na odwiert.

- Moi ludzie pracują po godzinach. Chciałbym  tam wyskoczyć  i zobaczyć,  jak im 

idzie. To nie potrwa długo. Pojedziesz ze mną?

Przez ostatni tydzień Katherine odpoczęła od zwykłych  porannych zajęć. Niełatwo 

było przed wyjściem do pracy wykąpać Allison, ubrać, nakarmić i zanieść do Happy. Te 

wolne ranki bardzo jej się przydały.

Nadal była  zajęta, robiła porządki w szafach i w szufladach, szykując miejsce dla 

nowego domownika, ale pod koniec tygodnia wszystko było gotowe i bez zajęcia poczuła się 

nieswojo. Pracowała przez całe życie i próżnowanie ją męczyło.

- Dobrze, bardzo chętnie - odparła na zaproszenie Jace’a. - Nigdy nie widziałam wieży 

wiertniczej.

- Moi ludzie mi nie wierzą - powiedział. - Uważają, że istniejesz głównie w mojej 

wyobraźni.   Nie   uwierzą,   że   naprawdę   mam   żonę   i   córeczkę,   póki   was   nie   zobaczą. 

Oczywiście Jim Cooper wyśpiewuje hymny pochwalne na twoją cześć, ale na tego szczeniaka 

nikt nie zwraca uwagi.

Spojrzała   na   niego   z   irytacją,   było   jej   jednak   przyjemnie,   że   wspomniał   o   niej 

ludziom, z którymi pracował. Nie zastanawiała się, dlaczego jest jej z tego powodu tak miło. 

Kiedy na niego patrzyła przy śniadaniu, które uparł się sam przygotować, robiło jej się ciepło 

w sercu.

Spytała z udaną obojętnością:

- A co im o mnie powiedziałeś?

- Zaraz, zaraz. Niech sobie przypomnę... - cedził słowa i mrużył oczy w głębokim 

skupieniu. - Powiedziałem im, że masz włosy koloru miodu, oczy jak głębokie leśne jeziora, 

w których odbijają się korony drzew. Powiedziałem, że twego ciała nie da się opisać, ale że 

masz  niezrównany  biust.  Że   oczywiście   nie   nosisz  żadnej   bielizny,   nawet  pod  obcisłymi 

trykotowymi koszulkami i dżinsami.

- Jace! Nie masz prawa! - krzyknęła, a potem ujrzała figlarne błyski w jego oczach. 

Widząc jej oburzenie, wybuchnął śmiechem, więc chcąc nie chcąc również zaczęła się śmiać. 

Allison,   znudzona,   spojrzała   na   nich   z   wyższością.   -   Jeżeli   rzeczywiście   tak   mnie 

przedstawiłeś, to boję się, że będą zawiedzeni.

Brwi zbiegły mu się nad oczami. Powiedział cicho:

- Nie, nie będą zawiedzeni.

background image

Serce skoczyło jej radośnie. Od tego ranka, gdy pocałował ją w łazience, nie ponawiał 

żadnych prób zbliżenia, ale Katherine poznała go już na tyle, by wiedzieć, że agresja nie leży 

w jego charakterze. Zdobywał ją subtelną grą. Przez cały tydzień ograniczył pocałunki do 

czułych muśnięć policzka lub czoła. Z niepokojem stwierdziła, że ta rezerwa wzmaga tylko 

jej pragnienie fizycznego kontaktu.

Któregoś wieczoru zaprosił ją, żeby obejrzała z nim ostatnie wiadomości w telewizji. 

Kiedy usadowiła się w drugim końcu kanapy, odchrząknął i przyciągnął ją do siebie. Siedział, 

wygodnie   odchylony   do   tym   i   oparty   na   poduszkach.   Schowała   bose   stopy   pod   lekki 

szlafroczek i dopiero po chwili zauważyła, że się opiera o Jace’a.

Słyszała jego równy oddech i czuła pod plecami twardy tors.

Drgnęła, kiedy ręką leżącą na oparciu kanapy zaczął głaskać jej ramię. Rzuciła okiem 

w jego stronę, ale był wyraźnie pochłonięty programem.

Poruszał ręką wolno, jak hipnotyzer, podniecając ją delikatnymi muśnięciami. Silne 

palce   niepostrzeżenie   zbliżyły   się   do   jej   piersi.   Poczuła   je,   zanim   jej   dotknął,   jej   ciało 

ogarnęła fala gorąca. Pod koniec wiadomości miała ochotę złapać go za rękę i przycisnąć ją 

do siebie. Jego palce znieruchomiały. Katherine wstrzymała oddech.

Teraz mnie dotknie - pomyślała.

Ale on, ku jej wielkiemu rozczarowaniu, poklepał ją tylko po bratersku i posadził 

prosto.

- Chyba już pójdę spać - powiedział.

Tej nocy ciało Katherine płonęło, wezbrane nie spełnionym pragnieniem. Rzucała się 

w   pościeli   niespokojnie.   Może   to   jakiś   szczególny   rodzaj   okrucieństwa   właściwy 

Manningom?

Peter oczarował Mary,  która się w nim zakochała, a potem znęcał się nad nią na 

wszelkie możliwe sposoby. Może metoda Jace’a polega właśnie na tym jedwabistym dotyku? 

Może chce ją w sobie rozkochać po to tylko, żeby porzucić?

Postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Zakochać się w Jace’u Manningu to tak, 

jakby skazać się na powolne konanie. Wiedziała przecież, że jej nie kocha. Pragnął jej jedynie 

fizycznie. Było to widać wyraźnie w jego rozpłomienionym spojrzeniu, które co chwila na 

niej zatrzymywał.

Ale przyczyny, dla których się z nią ożenił, zostały jasno przez niego przedstawione. 

Miało to być zadośćuczynienie za krzywdę, jaką Peter wyrządził Mary. Poza tym Jace czuł 

się odpowiedzialny za Allison. Przecież nawet powiedział, że nie chciał się żenić i że robiąc 

to poświęca swoją wolność.

background image

Jak   się   tego   spodziewał,   jego   przyjaciel   Mark,   prawnik,   przysłał   mu   zszywkę 

wycinków z gazet informujących o ich małżeństwie. Jace przewidział reakcję rodziców z 

niesamowitą dokładnością. W jednym z artykułów przytoczono ich słowa. Jace i Katherine 

połączyło głębokie uczucie zaraz potem, jak się tylko poznali (ciekawe, kiedy miałoby to 

być?), oni zaś jako rodzice Jace’a są wzruszeni, że poślubił siostrę ukochanej Mary.

Katherine   po   przeczytaniu   artykułu   wpadła   we   wściekłość.   Jace   tylko   wzruszył 

ramionami i wrzucił go do kosza. Może w rzeczywistości wcale tak bardzo nie potępia rodzi-

ców?   Może   ma   jednak   z  nimi   coś  wspólnego,   lecz   ukrywa   to,  bo   tak   mu   wygodniej?   - 

pomyślała Katherine.

Patrząc   na   jego   czarujący   uśmiech,   jeszcze   raz   powiedziała   sobie,   że   musi   być 

ostrożna ze swymi uczuciami.

- Ubiorę Allison i możemy jechać, kiedy będziesz chciał - odparła.

Jechali   około   pół   godziny.   Katherine   była   zachwycona   krajobrazem.   Wokół   rosły 

sosny, cedry, dęby i wiązy, od czasu do czasu pojawiały się krzewy derenia. Wiosną, ob-

sypane uroczym białym lub żółtym kwieciem, przyćmiewały urodą leśne olbrzymy.

Polna droga zwężała się, przechodząc w końcu w rozjeżdżony, wyboisty dukt. Dżip 

podskakiwał, aż dzwoniły im zęby. Trudno było w tych warunkach rozmawiać. Katherine 

przytuliła Allison w obawie, że dziecko wypadnie jej z rąk, kiedy trafią na większą dziurę.

Jace skręcił z drogi i przez jakiś czas jechali z rzadka porośniętym sosnami terenem, 

już nieco równiejszym, aż dotarli do polany, gdzie widać było wieżę wiertniczą. Katherine 

zaskoczył wielki ruch i hałas. Pełno tu było jakichś przerażających sprzętów i urządzeń.

Paru   ludzi   przerwało   pracę,   żeby   pomachać   Jace’owi,   który   wyskoczył   z   dżipa. 

Katherine   na   jego   polecenie   została   w   samochodzie.   Podbiegł   do   zdezelowanej   szarej 

przyczepy z obłażącą farbą i po chwili wybiegł z niej w kasku ochronnym na głowie; drugi 

trzymał w ręku.

- Włóż to, bardzo cię proszę! - wrzasnął przekrzykując hałas.

Katherine spojrzała sceptycznie na jaskrawożółty kask.

- Przepraszam, ale to przepisy Manningów. - Mrugnął do niej i nasadził jej kask na 

głowę. Wziął na ręce Allison i ruszył z nią w kierunku przyczepy.

Katherine   wydostała   się   z   dżipa   z   pewnym   trudem.   Miała   torebkę   i   siatkę   z 

pieluchami. Czuła na sobie ukradkowe spojrzenia, chociaż wszyscy zajęci byli pracą. Nawet 

nie starała się rozpoznać Jima Coopera. Robotnicy byli anonimowi jak armia.

Może   mam   za   ciasne   dżinsy   -   zastanawiała   się   w   panice,   myśląc   o   tym,   co   jej 

wcześniej powiedział Jace.

background image

Kask wydał jej się czymś śmiesznym i zupełnie zbędnym, ale Jace nieraz wspominał o 

twardych przepisach, jakie wprowadzał wszędzie tam, gdzie miał na to wpływ.

- W latach trzydziestych, w czasie wielkiego kryzysu, ludziom rozpaczliwie zależało 

na   pracy   -  mówił.   -   Angażowali   się   na  polach   naftowych,   bez   względu   na  kwalifikacje. 

Zatrudniali ich za grosze pokątni pośrednicy, którzy nie przejmowali się bezpieczeństwem 

pracy. Mieli tanią siłę roboczą... Przepisy bezpieczeństwa wprowadzono znacznie później. 

Niestety   wielu   ludzi   zginęło   albo   zostało   okaleczonych   w   bezsensownych   i   zupełnie 

niepotrzebnych  wypadkach.  Kiedy się pracuje przy wieży wiertniczej,  zawsze jest pewne 

niebezpieczeństwo,   ale   staram   się   je   ograniczyć   stosując   różne   środki   ostrożności.   -   Jak 

widać, nawet żona nie stanowiła wyjątku.

Stał teraz na stopniach przyczepy,  przytrzymując drzwi dla Katherine. Spojrzała w 

jego stronę. Uśmiechnął się szeroko.

Można by pomyśleć, że jest ze mnie dumny, przemknęło jej przez głowę.

- To jest Billy Jenkins. Paskudny zrzęda i opryskliwy mruk, a do tego całkowicie 

pozbawiony skrupułów, aleśmy się do niego przyzwyczaili.

Katherine zdjęła kask i popatrzyła na mężczyznę, którego Jace przedstawił jej w ten 

niecodzienny  sposób.  Billy  był  starszy od  pozostałych  pracowników,   więc  pomyślała,  że 

może Jace wyznaczył go do pracy w przyczepie ze względu na wiek.

Miał   rzadkie,   siwe   włosy,   a   skóra   jego   twarzy   przypominała   wysuszony   brązowy 

rzemień, mocno naciągnięty na kościach policzkowych. Poorana głębokimi bruzdami, przy-

wodziła na myśl mapę drogową. Krępy i krzywonogi, sprawiał wrażenie niższego, niż był w 

rzeczywistości.

Kilkakrotnie   zmierzył   Katherine   od   stóp   do   głów   spojrzeniem,   które   wyrażało 

niewątpliwe uznanie.

- Ciekawe,   co   takie   miłe   małe   stworzenie   mogło   zobaczyć   w   takim   cholernym 

podwiertku   jak   ten   tutaj   -  powiedział,   wskazując   swego   szefa   bezczelnym   ruchem   małej 

główki.

Tym   epitetem   określano   kogoś,   kto   dowiercał   się   na   skos   do   innego   otworu.   W 

czasach   boomu   uważano   to   za   szczególne   przestępstwo,   a   winowajcę   traktowano   jak 

najnędzniejszego z nędzników.

Katherine usłyszała za sobą donośny śmiech Jace’a.

- Zamierzasz stać tak dalej i nas obrażać, czy zrobisz nam coś do picia?

- Sami sobie weźcie. Chcę zobaczyć dziecko.

Katherine nie wątpiła, że te złośliwości wynikają z wzajemnej  głębokiej sympatii. 

background image

Billy   wziął   od   Jace’a   Allison,   która   natychmiast   sięgnęła   do   jego   czerwonej   chusteczki 

wystającej z kieszonki koszuli. Stary roześmiał się serdecznie.

- Proszę,   jaka   mądrala.   Wiesz,   kto   jest   twoim   przyjacielem,   prawda?   Trzymaj   z 

Billym, a nie pożałujesz. Tak, pewnie, że tak. Chodź, pokażę ci coś ładnego.

Cały czas przemawiając słodko do małej, zaniósł ją, ku jej zachwytowi, do swojego 

zagraconego biurka.

Katherine i Jace śmieli się wesoło.

- Nic tak nie zawróci chłopu w głowie jak małe dziecko - powiedział Jace. Spojrzał na 

Katherine i mrugnął. - No, może jeszcze piękna dziewczyna. Kiedy zobaczyłem, jak Billy ci 

się przygląda, myślałem, że będę musiał bronić twego honoru.

- Bardzo   mi   to   pochlebia   -   uśmiechnęła   się.   -   Uważam,   że   jest   prawdziwym 

dżentelmenem - powiedziała, sznurując usta.

- Coś takiego!  Ten  stary rozpustnik?  Gdybym  ja używał  takiego  słownika jak on, 

nigdy byś mi nie darowała.

- Owszem, ale to co innego.

- Dlaczego?

- Bo nie jestem jego żoną, tylko twoją.

Spojrzał poważnie, ale kąciki ust drgały mu od powstrzymywanego śmiechu.

- To prawda. I radzę ci o tym nie zapominać - mruknął.

Roześmieli się oboje, Jace odruchowo objął Katherine i przytulił, po czym otworzył 

zardzewiałą   lodówkę,   z   której   wyjął   zimne   napoje.   Allison   uszczęśliwiona   siedziała   na 

kolanach Billy’ego, pławiąc się w jego czułości.

- Chodź no tu do mnie na chwilę - skinął Jace na Katherine - mam dla ciebie pewną 

propozycję.

Wskazał   jej   biurko   w   drugim   końcu   przyczepy,   przy   którym   biurko   Billy’ego 

wydawało się szczytem porządku. Piętrzyły się tu sterty map, wykresów i tabelek. Mogła się 

tylko   domyślać,   co   przedstawiają,   ale   przede   wszystkim   ciekawa   była   propozycji   Jace’a. 

Kiedy przecisnęła się wąskim przejściem,  kazał  jej usiąść za biurkiem, sięgnął ponad jej 

ramieniem i wziął arkusz papieru zapisany pochyłymi bazgrołami.

- Tę notatkę dostałem od Willoughby’ego. To właściciel Sunglow. Wspominałem ci o 

nim...

Skinęła głową, więc mówił dalej:

- Wygląda   na   to,   że   Willoughby’ego   niepokoi   zła   opinia   towarzystw   naftowych. 

Podejrzanie wielkie zyski  i inne tego rodzaju rzeczy.  Jest zdecydowany coś zrobić, żeby 

background image

poprawić opinię o firmie. Udało mu się zawrzeć układ z wieloma stacjami telewizyjnymi na 

wielkich rynkach Teksasu i Oklahomy, między innymi w Houston, Dallas, Fort Worth, Austin 

i   Oklahoma   City.   Sunglow   zapewni   paliwo   i   usługi   konserwacyjne   dla   ich   nowych 

samochodów osobowych i innych pojazdów, w zamian za czas reklamowy. - Wypił łyk wody 

sodowej i spytał:  - Rozumiesz?  Przerwij  mi,  jak będzie  coś niejasnego. Ja też musiałem 

chwilę pomyśleć, żeby to pojąć.

- Tak, rozumiem cię, ale...

- A   teraz   to,   co   dotyczy   ciebie.   Potrzebny   jest   ktoś   do   robienia   reklamówek. 

Zaproponowałem, że ty się tym zajmiesz.

Katherine patrzyła na niego w osłupieniu.

- Ja! - zawołała. - Jace, ja przecież nie mam pojęcia...

- O ropie naftowej? Nie musisz. Willoughby chce mieć  reklamy w stylu ogłoszeń 

agencji państwowych, zrobione z punktu widzenia konsumenta. Chce upowszechnić opinię, 

że Sunglow niepokoi się sytuacją energetyczną na świecie i podejmuje kroki, żeby ją zmienić 

i   jednocześnie   utrzymać   w   ryzach   ceny   benzyny.   Musimy   sobie   poprawić   reputację. 

Pisywałaś informacje dla prasy. To dla ciebie pestka.

- Czy Sunglow rzeczywiście zamierza coś w tej sprawie robić? Nie mogę kłamać.

Spojrzał na nią prawie urażony.

- Katherine, nigdy bym cię nie zmuszał do kłamstw. Czy uważasz, że mógłbym się 

związać z firmą, która oszukuje ludzi?

Odwróciła głowę.

- Nie.   -   Przygryzła   wargę.   Potrzebowała   trochę   czasu,   żeby   pomyśleć.   Co   za 

fantastyczna okazja! Ledwie mogła ukryć podniecenie, a przecież nad niejednym musiała się 

zastanowić.

- Chybabym tutaj nie mogła pracować - powiedziała.

Roześmiał się.

- No pewnie, że nie! Nie pozwoliłbym tym dzikusom przez cały dzień pożerać cię 

wzrokiem.   W   żadnym   razie.   Wystarczy   już,   że   Cooper   jest   na   ciebie   taki   napalony.   - 

Odwrócił   się   do   niej,   oparł   o   biurko   i   skrzyżował   wyciągnięte   nogi.   Szeroki   uśmiech 

wskazywał, że sobie żartuje na temat Jima. - Pomyślałem - podjął - że mogłabyś pracować w 

domu. Uważam, że powinnaś być z Allison w tym tak ważnym okresie jej życia. Możesz 

sobie sama ustalić godziny pracy, będziesz pracować, kiedy ci się podoba, ale cały dzień z 

nią. Co o tym sądzisz?

- To by było cudownie, Jace. Martwiłam się, że ją na tak długo zostawiam, zanim... 

background image

zanim się pobraliśmy.

- Świetnie! A więc załatwione.

- Czekaj! Niech pomyślę. - W skupieniu bębniła palcem wskazującym po wargach. - 

Będę chyba musiała blisko współpracować z realizatorami tych filmów?

- Słuszne pytanie. Stacja telewizyjna w Houston dostarczy nam wszystko, co trzeba. 

Jak im przekażesz scenariusz, załatwią całą czarną robotę. Jeżeli będziesz potrzebna, zawsze 

mogą zadzwonić. A w razie czego weźmiesz samolot firmowy i polecisz na jeden czy dwa 

dni.

- Och, Jace, to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

- To tylko kwestia tego, czy chcesz, czy nie. Kwalifikacje masz.

Pogłaskał ją delikatnie po policzku i uśmiechnął się szeroko.

- Czy zadzwonić do Willoughby’ego i powiedzieć mu, że ma nowego pracownika?

Zawahała się na krótką chwilę, a potem klasnęła w ręce.

- Tak, Jace, och tak! - zawołała.

Umówili się, że zostaną i zjedzą lunch z robotnikami. Jeden z nich pojechał do miasta 

i przywiózł hamburgery i frytki. Allison, po swojej południowej butelce, zasnęła spokojnie na 

ręku Billy’ego, który okazał się zupełnie niewrażliwy na docinki kolegów.

Wiertnia dudniła, świder wgryzał się w grunt i skałę, a warkot silnika, który wciskał 

go w głąb, przyprawiał Katherine o ból głowy. Ale robotnicy, przyzwyczajeni do hałasu, 

zajadali, aż im się uszy trzęsły.

Siedzieli na ziemi, na siedzeniach wyjętych  z ciężarówek, albo stali w grupkach i 

żartowali - czasami wymknęło im się jakieś mocniejsze słowo, chociaż Katherine miała wra-

żenie, że i tak ze względu na nią bardzo się hamowali.

Kiedy już wszyscy skończyli, Jace wrzasnął starając się przekrzyczeć hałas:

- Co się tu do diabła dzieje? Czy myślicie, że skoro przywiozłem żonę, żeby was 

poznała, to już się możecie cały dzień obijać? Wszyscy do roboty! Koniec pikniku.

Mówił to poważnie, ale cały czas się uśmiechał.

Rozległo się szemranie i były nawet niezadowolone miny, ale wszyscy powędrowali 

do roboty. Niektórzy, przechodząc obok Katherine, pozdrawiali ją serdecznie albo zagadywali 

nieśmiało. Jim Cooper uśmiechnął się do niej szeroko spod kasku, ale umknął szybko, kiedy 

Jace łypnął na niego złym okiem.

Gdy po powrocie z wiertni wchodzili do mieszkania, Jace powiedział:

- Za parę dni przyjdzie paczka od Willoughby’ego. Wysyła  jakieś materiały,  które 

mogą ci się przydać, dużo suchych faktów i liczb, ale też trochę interesujących historii o 

background image

ludziach.

- Chciałabym już zacząć - westchnęła Katherine.

Jace   uśmiechnął   się   tajemniczo,   zauważyła   błysk   w   jego   niebieskich   oczach.   Za 

chwilę miała się dowiedzieć, dlaczego jest taki zadowolony.

Na środku living - roomu stało nowe biurko, a na nim elektryczna maszyna do pisania. 

Katherine pisnęła z radości i odwróciła się zdumiona do Jace’a.

- To dla mnie? - spytała.

- Nie, dla Allison - odrzekł wesoło.

Pominęła tę kpinę i pośpieszyła zobaczyć to wspaniałe urządzenie. Było wszystko, co 

trzeba, wyświetlarka korektorska i różne inne rzeczy, które trochę ją przeraziły, bo nie umiała 

się nimi posługiwać.

- Och, Jace, jest cudowna. Ja... kiedy?

- Kupiłem   ją   dwa   dni   temu   i   poprosiłem,   żeby   dostarczono   ją   podczas   naszej 

nieobecności. Miała to być dla ciebie niespodzianka. Podoba ci się?

- Podoba? Przecież to marzenie każdej maszynistki. Gdybyś widział... - urwała pod 

wpływem   jakiejś   nagłej   myśli   i   spojrzała   na   niego   przymrużonymi   oczami.   -   Byłeś   taki 

pewny, że zgodzę się na twoją propozycję...? Co?

Roześmiał się.

- Miałem nadzieję.

Udawała nadąsaną, ale nie wytrzymała długo i uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Powinnam   być   wściekła   na   ciebie,   że   uznałeś   to   za   oczywiste,   ale   nie   potrafię. 

Dziękuję ci, Jace, za wszystko. Za pracę. Za maszynę. Za wszystko.

Zawstydziła się, że kiedykolwiek miała wątpliwości co do jego intencji.

- To chodź i podziękuj, jak się należy - powiedział. - Pocałuj.

Patrzył na nią twardo, łagodny wyraz twarzy gdzieś znikł.

Rozdrażniona jego nagle zmienionym tonem, zmusiła się, by do niego podejść. Kiedy 

oglądała nowy nabytek, wziął od niej Allison, która spała sobie teraz spokojnie u niego na 

rękach. Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w policzek.

Zmarszczył czoło.

- To nie był pocałunek. To jest pocałunek. - Pochylił się i ujął jej usta w swoje. Nie 

mógł jej przytulić z powodu Allison, ale siła jego pocałunku była znacznie większa i znacznie 

bardziej zniewalająca niż jakiekolwiek uściski.

Jego mocne wargi dotykały jej ust z dręczącą obojętnością. Skubał jej dolną wargę, 

dopóki Katherine nie rozchyliła  ust. Ale nawet wtedy jego pieszczota  była  leniwa, jakby 

background image

beznamiętna.

Katherine jęknęła i przysunęła się bliżej. Zarzuciła mu ręce na szyję i zmusiła, by 

znowu pochylił głowę. Dopiero teraz zaspokoił jej pragnienie. Z rozkoszną gwałtownością 

rzucił się na jej usta i od tego pocałunku ciało Katherine rozśpiewało się uczuciem, które 

zdawało się rozsadzać jej duszę.

Gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że Jace tak łatwo, tak zupełnie bez wysiłku, 

potrafi   ją   zniewolić.   Jak   to   się   dzieje,   że   tak   całkowicie   zawładnął   moimi   zmysłami?   - 

zadawała sobie pytanie. Nie mogę się poddać uczuciom. A jednak chcę. Chcę Jace’a.

Te myśli przelatywały jej przez głowę, gdy piła słodycz jego warg. A potem Jace 

odkrył inne okolice jej twarzy, i wszystkie myśli Katherine gdzieś uleciały.

Poczuła nagle bębnienie małych piąstek na swojej piersi i dopiero wtedy uświadomiła 

sobie, że przygnietli Allison. Puściła szyję Jace’a i odsunęła się powoli.

Spojrzeli   na   niezadowolone   maleństwo.   Allison   skrzywiła   buźkę   i   zaczęła   głośno 

płakać.

- Patrz,   cośmy   narobili   -   mruknął   Jace.   Podniósł   Allison   do   góry   i   uspokajająco 

poklepał   po   pleckach.   -   Chodź,   księżniczko,   zaraz   ci   to   wynagrodzę.   -   Idąc   do   kuchni 

odwrócił się i powiedział przez ramię: - Ja ją nakarmię, a ty się pobaw swoją nową zabawką.

Katherine nie protestowała. Usiadła przy nowym biurku i wzięła do ręki instrukcję.

- To prawie encyklopedia - zawołała w stronę kuchni. - Zanim pierwszy raz włączę 

maszynę, będę musiała to godzinami studiować.

- Poradzisz sobie z pewnością!

Minęła godzina, nim Katherine oderwała się od lektury. Jace zaniósł Allison przez 

living - room do sypialni.

- Już się najadła. Udało mi się wcisnąć jej większość tej ohydnej papki. Dotrzymywała 

mi towarzystwa, kiedy robiłem mój słynny sos do spaghetti. Masz ochotę spróbować?

- To brzmi zachęcająco.

- Musi się chwilę pogotować. Poczekaj tu na mnie, pójdę położyć małą.

Ledwie   skończył   mówić,   Katherine   znów   przepadła   dla   świata.   Pochylona   nad 

instrukcją, studiowała zawiłości budowy maszyny.

Nagle doszedł ją ostry krzyk bólu. Poderwała się, rzuciła broszurę i pobiegła w stronę 

sypialni.

background image

ROZDZIAŁ 9

Otworzyła drzwi i jak burza wpadła do pokoju. Nie było tu nikogo. Spojrzała na puste 

łóżeczko i znowu usłyszała głośny jęk i bolesne:

- Auuu!

Dopiero wtedy zorientowała się, że krzyki dochodzą z łazienki.

Stanęła na progu jak wryta. Jace i Allison byli w wannie. Gładka biała pupka Allison 

kontrastowała   ze   śniadym   torsem   Jace’a,   porośniętym   ciemnymi   włosami.   Jace   leżał   w 

wodzie, unosząc kolana, żeby zmieścić swe duże ciało w za krótkiej wannie. Widok jego 

męskości poraził jej zdumione i mimo wszystko ciekawe oczy.

- Och,   Katherine,   jesteś,  dzięki   Bogu.  Pomóż   mi...   -   Skrzywił   się   z  bólu   i   wtedy 

dostrzegła przyczynę.

Allison   leżała   wyciągnięta   jak   długa   na   piersi   Jace’a,   małymi   tłustymi   rączkami 

ciągnąc go za włosy. Tak się cieszyła tą nową niezwykłą zabawką, że coraz mocniej zaciskała 

piąstki i fikała z radości nóżkami.

Katherine przełknęła nerwowo i wyszeptała:

- Zaraz... zaraz ją zabiorę. - Schyliła się i chwyciła wpół mokre, wijące się ciałko.

- Nie! - wrzasnął przerażony Jace. - Jeśli ją teraz podniesiesz, wyrwie mi wszystkie 

włosy, a to okropnie boli.

Katherine spojrzała na malutkie paluszki zaplątane w ciemne włosy i przyznała mu 

rację.

- Co... - zaczęła.

- Może byś wyplątała jej paluszki z moich włosów. Boję się ją puścić. Jest śliska jak 

węgorz.

Katherine na chwilę przymknęła oczy i wciągnęła powietrze. A potem uklękła obok 

wanny i odginając jeden po drugim paluszki małej, uwolniła mokre kosmyki kędzierzawych 

włosów. Gdy wyplątała jedną rączkę, Jace złapał ją zaraz i przytrzymał z daleka.

Katherine zajęła się drugą rączką. Nachyliwszy się, żeby lepiej widzieć, udawała, że 

nie czuje oddechu Jace’a, który owiewał jej włosy. Głowę miała tuż przy jego ustach. Uwol-

niony   wreszcie,   szybko   wstał,   ale   zamiast   oddać   dziecko   Katherine,   nadal   trzymał   je   w 

objęciach.

- Powinienem ci dać klapsa w gołą pupę, moja panno - zbeształ Allison. - Od tej 

chwili będę się kąpał w koszuli.

Przeszedł nago do sypialni, ciągle z małą na ręku, i wytarł ją miękkim ręcznikiem.

background image

- Dzięki ci, kochanie - mruknął do Katherine, po czym przestał zwracać na nią uwagę.

Idąc przez sypialnię ominęła go szerokim łukiem. Jace, pochylony nad łóżeczkiem, 

ubierał małą w piżamkę. Biodra miał tylko niewiele jaśniejsze od szerokich gładkich pleców, 

które   zwężały   się   ku   talii   i   poprzez   pośladki   przechodziły   w   smukłe,   umięśnione   uda. 

Katherine szybko wyszła do living - roomu.

Przez   chwilę   bezmyślnie   kartkowała   instrukcję,   którą   jeszcze   tak   niedawno   była 

całkowicie pochłonięta, a potem wypuściła ją z drżącej ręki i broszura upadła na podłogę. 

Machinalnie   podniosła   ją   i   położyła   obok   maszyny.   Nie   mogła   się   jednak   skupić;   przed 

oczyma wciąż miała obraz lezącego w wannie Jace’a.

Poszła do kuchni w nadziei, że może tam się czymś zajmie, uspokoi, że znowu będzie 

się zachowywać jak człowiek rozumny, a nie roztrzęsiona galareta.

Podniosła pokrywkę. W rondlu gotował się sos do spaghetti, roztaczając wspaniały 

zapach. Gdy już miała odłożyć pokrywkę, usłyszała ciche kroki. Czuła, że za nią stoi Jace. 

Upuszczona pokrywka zabrzęczała głośno.

Zanim Katherine zdążyła ją podnieść, Jace sięgnął ręką pod jej ramieniem i sam to 

zrobił.

Obie ręce Jace’a znalazły się pod bluzką Katherine.  Jednym  ruchem rozpiął  klips 

stanika z przodu, odsunął koronki i nakrył dłońmi jej piersi.

- Podnieciło cię to, prawda? I zaniepokoiło?

Ukrył   twarz   na   jej   karku   pod   włosami,   koniuszkiem   języka   dotykając   aksamitnie 

gładkiej skóry za uchem.

- Co? - spytała Katherine zduszonym głosem.

- Widok   mojej   nagości.   Kiedyś   wywoływałem   w   ten   sposób   wielkie   zamieszanie. 

Było  to w Afryce. Kiedy szedłem ulicą, na sam mój  widok rodzice córek „w wieku po-

borowym” drżeli z przerażenia.

Jego  głos, ściszony  do szeptu,  brzmiał  uwodzicielsko.   Przysunął   się bliżej,  udami 

muskając jej biodra i nogi.

Z trudem dobywając słowa, usiłowała podtrzymać tę bezsensowną rozmowę.

- Ch...chodziłeś nago po mieście?

Ścisnął jej piersi tworząc między nimi głęboki rowek i jednocześnie muskał palcem 

sterczące sutki.

- Oczywiście. W pewnych kulturach afrykańskich jest to przyjęte. - Chwycił ją zębami 

za ucho.

- No   cóż,   tu   nie   Afryka...   -   westchnęła.   Jego   ręce   błądziły   teraz   po   jej   płaskim 

background image

brzuchu. - Byłabym ci wdzięczna, gdybyś nie... Och, Jace.

Odwrócił ją do siebie. W jego błękitnych oczach była determinacja. Wziął Katherine 

na ręce i zaniósł do swojej sypialni.

Delikatnie położył ją na ogromnym łożu, zrzucił ręcznik, którym był przewiązany w 

pasie, i wyciągnął się obok niej.

Odgarnął włosy z jej płonących policzków i lekkimi pocałunkami okrył skronie.

- Chcę się z tobą kochać - powiedział.

Nie prosił o przyzwolenie. Zabrzmiało to jak oświadczenie. Całował czule, namiętnie, 

coraz śmielej. Napawał się widokiem ciała Katherine, każdą jego najdrobniejszą częścią, w 

miarę   jak   się   przed   nim   odsłaniało.   Rozbierał   ją   z   zadziwiającą   wprawą   i   dręczącą 

powolnością, co chwila przerywając tę czynność, by podjąć pieszczoty.

Z jej długich, smukłych nóg zsunął majteczki bikini, obsypując Katherine czułościami 

i szepcząc pełne zachwytu słowa.

Pod dotknięciem jego rąk powoli narastało w niej podniecenie. Zaczęła brać udział w 

ich odkrywczych wędrówkach. Odrzuciła głowę do tym, a on stęsknionymi ustami szukał 

wrażliwych miejsc na jej szyi.

Jego wargi spoczęły na jej ustach, całując namiętnie i delikatnie zarazem. Pijąc ich 

słodycz i pieszcząc dłońmi jej ciało, wyszeptał:

- Nie wiem, jak lubisz... Powiedz, czy...

Przerwała  mu,  pocałunkiem  zamykając  usta. Jeśli  tak to miało  dalej  wyglądać,  to 

lubiła wszystko...

Przesunął usta po jej policzku, szukając ucha. Pieścił je ciepłym oddechem i językiem, 

rękami gładząc ramiona, piersi i brzuch. A potem poczuła jego palce niżej, po wewnętrznej 

stronie ud, i wreszcie ogarnęła ją fala gorąca, kiedy Jace dotknął samego jądra jej kobiecości.

- Twoja skóra jest jak aksamit - wyszeptał, przesuwając dłonią po jej podbrzuszu. - 

Pamiętasz, jak kładłem cię wtedy do łóżka?

- Tak, Jace, pamiętam.

Przypomniały jej o tym jego dłonie.

- Tak chciałem cię wtedy dotykać. - Jego ręka spoczęła nieruchomo na miękkiej kępce 

włosów u nasady jej ud. Ujęła jego głowę i przesunęła w dół, na swoje piersi.

- Jace - poprosiła - całuj mnie tutaj...

Całował miękkie krągłości, obrysowując językiem ich kontury, aż Katherine zaczęła 

wić się z nie zaspokojonego pragnienia. Kiedy poczuła, że Jace ujmuje wargami jej sutek, 

usłyszała własny jęk rozkoszy.

background image

Chwyciła go za ramiona, wyczuwając pod palcami jego twarde mięśnie. Jej pieszczoty 

stawały   się   coraz   śmielsze,   aż   wreszcie   wsunęła   ręce   między   ich   ciała   i   zaczęła   błądzić 

palcami wśród gęstych  włosów na piersi i wokół małych  brązowych sutek. Z satysfakcją 

słuchała jego przyśpieszonego oddechu.

- Ach, Katherine, jesteś taka cudowna... - powiedział, a jego palce znów odnalazły 

wilgotne  ciepło   pomiędzy  jej  udami.  Katherine   jak echo  powtarzała   jego  westchnienia.   - 

Teraz? - spytał, ustami dotykając jej ust. - Teraz?

Skinęła   głową.   Jego   głęboki   pocałunek   stanowił   symboliczną   zapowiedź   tego,   co 

miało nadejść.

Uniósł się i delikatnie na niej położył, a potem wszedł w nią ostrożnie i lekko. Kiedy 

poczuł nieoczekiwany opór, zaskoczony spojrzał w oczy Katherine. Ale gwałtowny nacisk jej 

rąk na jego uda i wygięte w łuk ciało błagały, by się nie ociągał.

Początkowy ból ustąpił i Katherine oddała się bez reszty rozkosznemu szaleństwu. 

Odsunęła od siebie wszelkie świadome myśli, wszystko to, co mogłoby przyćmić oślepiający 

blask tego nowego, wspaniałego doznania. Ważne było tylko to, że ich ciała stały się jednym. 

Nie tylko ciała, należała bowiem do Jace’a także duchem - i to wydało jej się cudowne.

Poczuła, że zapada się w jakąś niepojętą, lecz kuszącą niepamięć i krzyknęła:

- Jace! Jace!

- Tak, najdroższa, tak - Poddaj się tej chwili - szepnął jej do ucha.

I Katherine się poddała.

- Jesteś dziewicą? - spytał z lekka przerażony. Leżeli objęci i wtuleni w siebie. - Moja 

żona jest dwudziestosiedmioletnią dziewicą. - Potrząsnął głową zdumiony.

- Już nie jest - sprostowała Katherine i przylgnęła do niego jeszcze mocniej, o ile to w 

ogóle było możliwe.

- Ty potworze! - Klepnął ją żartem w siedzenie. - Teraz pewnie będziesz chciała to 

robić bez przerwy - westchnął z udaną rezygnacją.

Zachichotała   i   oparłszy   się   na   łokciach   okryła   jego   twarz   wilgotnymi,   słodkimi 

pocałunkami. Zaczął ją łaskotać po żebrach, aż opadła na wznak. Patrzył jej w twarz, śmiejąc 

się cicho.

Katherine   splotła   mu   ręce   na   karku   i   przyciągnęła   go   bliżej.   Ogarnęła   ich   nowa 

radosna fala namiętności. Jace wodził palcami po jej szyi, a potem poszukał piersi. Przerwał 

żarliwy pocałunek, by na nie popatrzeć. Delikatnie je drażniąc, obserwował, jak różowe sutki 

sztywnieją w podnieceniu.

- To fascynujące - szepnął. Nachylił się i musnął je wargami.

background image

Jego dłoń powędrowała niżej - i właśnie w tej chwili Katherine zaburczało w brzuchu. 

Jace zachichotał.

- Jesteś głodna? - zapytał i odsunął się od niej.

- Tak - jęknęła wyciągając do niego ramiona. Dzielące ich centymetry wydawały się 

jej przepaścią. - Ale nie na jedzenie.

- Chodź - powiedział i wstał z łóżka. - Zjemy coś. - Włożył szorty i koszulkę, która 

przykrywała tylko ramiona i górną część torsu, pozostawiając brzuch nagi. - Obrażę się, jeżeli 

mój słynny sos do spaghetti nie znajdzie twego uznania.

- Wolę zostać w łóżku - pisnęła Katherine.

- Ja też bym wolał, ale zależy mi na tym, by pani Manning zachowała tę wspaniałą 

kondycję, z której robi taki świetny użytek.

Wziął Katherine za ręce i podniósł, a potem wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.

- Katherine?

- Mmmmm?

- Wyświadcz mi pewną uprzejmość...

- Mianowicie?

- Włóż tę koszulkę, którą miałaś na sobie, kiedy byłem tu po raz pierwszy. Wiesz, tę, 

w której malowałaś. I zawiąż ją tak samo jak wtedy. Dobrze?

Odsunęła się i spojrzała w jego błyszczące niebieskie oczy.

- I to ma być ta uprzejmość? - spytała.

- Nie tylko to - przyznał z filuterną miną. - Chcę, żebyś nie miała na sobie nic poza 

majteczkami bikini.

- Jace! - obruszyła się. - To nieprzyzwoite!

- Naprawdę? Nie powiem nikomu. Ty chyba też nie?

- Jesteś niepoprawny - szepnęła, całując go w dołek na policzku.

- Ale ty to bardzo lubisz - odparł. Popchnął ją bezceremonialnie na łóżko i dodał: - 

Pośpiesz się, ja też jestem głodny.

Katherine przyszła do kuchni ubrana tak, jak sobie życzył.  Odwrócił się do niej i 

zmierzył ją pożądliwym spojrzeniem, a następnie porwał w objęcia i ucałował.

- Właśnie to miałem ochotę zrobić tego pierwszego dnia.

- Miałeś ochotę i zrobiłeś - wytknęła mu cierpko.

- Zrobiłem? Możliwe. Tym lepiej - uśmiechnął się.

W trakcie gotowania spaghetti Katherine zajęła się sałatą, a Jace posmarował masłem 

czosnkowym grube kromki bułki i wsadził je do pieca.

background image

Wcześniej wstawił do lodówki butelkę czerwonego wina, którą teraz otworzył.

Jakimś  cudem wszystko  było  gotowe jednocześnie i wreszcie zasiedli  do późnego 

obiadu.

Katherine dowiedziała się, że Jace niedługo skończy trzydzieści trzy lata i że na drugie 

imię ma Lawrence. Opowiadali sobie różne zdarzenia z dzieciństwa i młodości. Uczyli się 

wzajemnie siebie, swoich upodobań, sympatii i antypatii, poglądów i zapatrywań.

Byli już syci spaghetti, sałatki, chleba i wina, ale Jace nalegał, by zjedli jeszcze po 

miseczce lodów czekoladowych. Kiedy potem wspólnie zmywali, Katherine znów zaczęła się 

zastanawiać, jak to możliwe, że Jace tyle je, a nie ma ani grama tłuszczu. Objęci stanęli przy 

łóżeczku Allison. Czuli dodatkową więź wynikającą z tego, że wspólnie podjęli zobowiązanie 

wobec   małej:   że  ją  wychowają  na   dobrego,  wrażliwego   człowieka.   Katherine   przewinęła 

dziecko tak delikatnie, że nawet się nie obudziło.

Nie było żadnych wątpliwości co do tego, gdzie ma spać tej nocy. Bez oporów poszła 

z   Jace’em   do   jego   sypialni.   Jeszcze   nie   zdążyła   uporządkować   pościeli,   a   on   już   był 

rozebrany. Rozwiązał węzeł koszulki Katherine i ściągnął ją z jej ramion, a ona jednocześnie 

wyskoczyła z majteczek.

- Jestem szaleńczo zazdrosny - powiedział, gładząc jej ramiona.

- Dlaczego? - spytała.

- Dlatego, że pierwszy raz na tym łóżku byłaś z Cooperem.

- Tak - westchnęła, udając smutek. - Chyba będę musiała go rzucić.

Roześmieli się, a potem leżeli cicho przez chwilę, napawając się swoją bliskością.

- Jak się czujesz? - szepnął Jace w ciemność.

- O, właśnie tak - odparła Katherine figlarnie. Nieśmiało wsunęła rękę pod kołdrę. Z 

sykiem   wypuścił   powietrze,   kiedy   dotarła   do   celu.   Uśmiechnęła   się   zadowolona,   że   tak 

spontanicznie reaguje na pieszczotę jej dłoni.

- O Boże - jęknął. - Nie to miałem na myśli, ale odpowiedź mnie zadowala.

Z trudem opanował przyśpieszony oddech.

- Pytałem, czy cię nie bolało. Nie byłem zbyt delikatny.

Znów jęknął. Katherine poczynała sobie teraz śmielej.

- Katherine... - wychrypiał. A potem dodał spokojniej: - Nie przyszłoby mi nigdy do 

głowy, że jesteś dziewicą.

- Uważałeś mnie za jedną z tych zwolenniczek swobody seksualnej, co to mają na 

swoim koncie całe tabuny kochanków, tak? - Dotknęła ustami jego szyi.

- Ależ nie, skąd... - wykrztusił przez zaciśnięte zęby. Z każdą chwilą trudniej było mu 

background image

mówić.  - Myślałem  tylko,  że dziewczyna  tak piękna jak ty musiała  już wcześniej kogoś 

mieć... Ale skoro nie, to tym lepiej.

- Och, Jace - szeptała, tuląc twarz do jego owłosionej piersi i muskając ją pocałunkami 

lekkimi jak skrzydła motyla. Czubkiem języka dotknęła jego sutka.

- Katherine...! - krzyknął zduszonym głosem.

Sięgnął pod kołdrę i podniósł jej rękę do ust, a potem znowu łagodnie poprowadził ją 

ku kolejnemu spełnieniu.

Nastały tygodnie idylli.  Byli  całkowicie pochłonięci sobą. Wymieniali spojrzenia i 

pieszczoty, które kochankom wydają się dyskretne, a które dla każdego, kto przypadkowo 

stanie się ich świadkiem, są nieomylnym symptomem uczucia.

Śmieli   się,   rozmawiali   i   kochali,   coraz   dalej   odsuwając   od   siebie   wspomnienie 

przykrych okoliczności ślubu. Katherine eksperymentowała z nową maszyną i pod koniec 

tygodnia miała już gotowe brudnopisy pierwszych scenariuszy filmów reklamowych.

Za dnia, gdy Jace był w terenie, spędzała długie godziny notując pomysły i zbierając 

materiały. Teksty czytała na głos Allison, która była wdzięczną słuchaczką. Przenosiła ją na 

materac rozpostarty na podłodze w living - roomie, aż któregoś dnia Jace przyniósł huśtawkę 

domową. Zainstalował stojak w kształcie litery A i posadził małą w wygodnym płóciennym 

foteliku, po czym stwierdził:

- To mieszkanie z każdym dniem robi się ciaśniejsze.

Jak na kogoś, kto kucharzył tylko z konieczności, Katherine znajdowała zadziwiającą 

przyjemność w gotowaniu dla Jace’a. Pewnego dnia zadziwiła go ciastem czekoladowym, 

które, jak oświadczył, było jego ulubionym smakołykiem.

Wiedziała, że jest bardzo wybuchowy. Czyż nie widziała go w akcji w dniu, w którym 

została zaatakowana przez Ronalda Welsha? Jego gwałtowny temperament ujawniał się także 

w   sprzeczkach   przedmałżeńskich.   Szczególnie   podczas   wycieczki   nad   jezioro,   kiedy   go 

przyrównała do Petera.

Teraz nie zostało po tym ani śladu. Okazał się łatwy we współżyciu i bardzo szczodry. 

A ponadto okazywał Allison wielką miłość. Codziennie po powrocie z pracy brał prysznic, 

przebierał się, potem zaś poświęcał cały czas małej, bawiąc się z nią i przemawiając do niej 

czule. Czasem, gdy grymasiła, kołysał ją po prostu i widać było wyraźnie, że jego obecność 

wpływa na małą kojąco.

Pewnego wieczoru Katherine usłyszała, jak kołysząc dziecko w wiklinowym foteliku 

przemawia do niej pieszczotliwie:

- Moje słodkie maleństwo, tatuś cię kocha. Kocham cię, Allison.

background image

Te   słowa   ukłuły   ją   w   serce,   ponieważ   nigdy,   nawet   w   chwilach   największej 

intymności, Jace nie powiedział jej, że ją kocha. Owszem, był bardzo czuły i nigdy nie myślał 

o zaspokojeniu  jedynie   własnego  pożądania,  cierpliwie  i  skutecznie   dążąc  do  osiągnięcia 

wspólnego spełnienia, ale tych dwóch upragnionych słów nie powiedział jej nigdy.

Zapragnęła je nagle usłyszeć, chciała, by skierował je do niej, by zabrzmiały równie 

szczerze, jak wtedy, kiedy zwracał się tak do Allison. I nagle zrozumiała, że kocha Jasona 

Manninga.

Kiedy do tego doszło? W którym  momencie odrzuciła podejrzenia i uznała go za 

człowieka   godnego   zaufania?   Kiedy   przestała   doszukiwać   się   u   niego   jakichś   ukrytych 

intencji? Nie potrafiła na te pytania odpowiedzieć. Jedno było jasne: kochała Jace’a i życie 

bez niego straciłoby dla niej wszelki sens.

Nigdy jeszcze  nikomu  tak bardzo się nie zaprzedała.  To było  wręcz  przerażające. 

Najpierw   zawładnął   jej   życiem,   teraz   sercem   i   uczuciami.   Co   będzie,   jeśli   zawiedzie   jej 

zaufanie? Czy potrafi znieść fałsz z jego strony?

Odsunęła od siebie te myśli i słuchała, jak Jace cichutko śpiewa Allison. Nie zdradzi 

jej! Tego nie zrobi! W każdym razie nie teraz, nie po chwilach tak pełnego seksualnego ze-

spolenia. Ich pragnienie siebie nawzajem było nienasycone.

Jeszcze jedna myśl przemknęła jej przez głowę. Żądza. Mężczyźni potrafią uprawiać 

seks, nie angażując się uczuciowo. Czy przypadkiem ich wspaniałe miłosne uniesienia nie 

były dla Jace’a właśnie czymś takim? Może z jego strony to tylko rutyna, a ona pomyślała, że 

te sprawy znaczą dla niego tyle, co i dla niej?

- Hej, a jakież to fantastyczne rozkosze kulinarne czekają mnie dziś na obiad?

Jace   podszedł   z   tyłu,   gdy   stała   przy   kuchni,   i   położył   jej   ręce   na   ramionach, 

wyrywając Katherine z niemiłych rozmyślań.

- Jaszczurcze oczy - odrzekła, śmiejąc się i nieświadomie lgnąc do niego.

- Z sosem serowym? Świetnie! Bardzo to lubię. - Schował twarz w zagłębieniu jej 

szyi. - A co na deser?

Ciesz się tym, co masz - powiedziała sobie. Nie mógłby cię tak całować, gdyby cię 

choć trochę nie kochał.

Katherine przeklinała w myśli wyboje. Jej nowy samochód omal się nie rozsypał na 

drodze wiodącej w stronę wiertni. Chciała zrobić Jace’owi niespodziankę; wiozła mu na lunch 

coś dobrego. Happy, którą wtajemniczyła w swoje plany, chętnie zgodziła się popilnować 

Allison.

Gospodyni zauważyła zmianę w stosunkach między Jace’em a Katherine. Od chwili 

background image

gdy się pojawił, podejrzewała, że jest jej mężem. Sądziła, że przyjechał tu za nią po jakiejś 

sprzeczce;   jak   to   między   zakochanymi.   Łatwo   było   dostrzec,   że   szaleją   za   sobą.   I   że, 

oczywiście,   Jace   jest   ojcem   Allison.   Trudno   o   bardziej   zakochanego   ojca!   Happy   nie 

posiadała się z radości, że młodzi przezwyciężyli to, co ich dzieliło, obawiała się jedynie, że 

mają za mało czasu dla siebie i uznała, że musi im pomóc. Ponadto od chwili, kiedy Katherine 

zaczęła pracować w domu, bardzo tęskniła za dzieckiem.

Zanim jeszcze Katherine zajechała na miejsce, usłyszała hałas dochodzący z wieży 

wiertniczej. Szczęśliwa, że koszmarna jazda wreszcie się skończyła, zaparkowała samochód 

przy drodze i dalej poszła pieszo.

W koszu miała butelkę wina, sałatkę z drobiu i owoce. Kiedy szła po nierównym 

terenie, jej piersi kołysały się swobodnie pod jedwabną bluzką. Śmiała się do siebie pełna 

radosnego oczekiwania. Tak, ta przerwa na lunch na pewno sprawi Jace’owi przyjemność. 

Ale muszą być sami. Na różne sposoby obmyślała, jak pozbyć się z przyczepy Billy’ego. Ku 

swemu zdumieniu stwierdziła, że nie będą potrzebowali uciekać się do żadnych wybiegów, 

zastała   go   bowiem   nie   w   przyczepie,   lecz   przy   jednej   ze   starych,   zdezelowanych 

półciężarówek. Sądząc z liczby leżących obok części, starczy mu roboty na długo.

- Cześć, Billy! - zawołała, starając się przekrzyczeć hałas.

Podniósł głowę i na jej widok nerwowo rzucił okiem w stronę przyczepy, po czym 

poczłapał do Katherine na swoich krzywych nogach, wycierając ręce w nasiąkniętą olejem 

szmatę.

- Cześć, moja droga.

- Czemu nie jesteś w przyczepie? Jace zaprzągł cię do innej roboty? - roześmiała się, 

pokazując palcem rozbebeszony pick - up.

- Nie, sam wyszedłem. Nie miałem ochoty przebywać pod jednym dachem z nią. - 

Wskazał głową długi lśniący wóz, na który Katherine nie zwróciła uwagi.

- Z nią? - spytała zdumiona.

- Tak - odparł Billy, po czym odwrócił się na pięcie, z pogardą splunął na ziemię 

sokiem tytoniowym i powlókł się z powrotem do swojej roboty.

Katherine patrzyła w osłupieniu to na obcy samochód, to na przyczepę.

- No właśnie - westchnęła. - Tak to bywa z niespodziankami.

Wreszcie zdecydowała się: otworzyła drzwi przyczepy i z oślepiającego słońca weszła 

w półmrok wnętrza. Przez chwilę nie widziała zupełnie nic, a potem spojrzała w stronę biurka 

Jace’a i serce w niej zamarło. Nie mogła wykrztusić ani słowa.

Jace opierał się o biurko, a pomiędzy jego długimi, szeroko rozstawionymi nogami, w 

background image

pozie bardzo intymnej, przytulona do niego stała ciemnowłosa kobieta. Jace splótł ręce na jej 

plecach, ona zaś palcami o wylakierowanych na czerwono paznokciach czochrała jego gęstą, 

czarną czuprynę.

Zaskoczenie   Jace’a   wywołane   wejściem   Katherine   zwróciło   uwagę   kobiety,   która 

obróciła się i spojrzała na nią wyniośle lśniącymi czarnymi oczami.

Nie puszczając Jace’a, jedwabistym, leniwym głosem powiedziała:

- To musi być Katherine. Bardzo miło mi panią poznać. - Przylgnęła zmysłowo do 

Jace’a i z udanym zażenowaniem dodała: - Och, przepraszam, jeszcze się nie przedstawiłam. 

Jestem Lacey Newton Manning. Żona Jace’a.

background image

ROZDZIAŁ 10

Katherine zmobilizowała całą swą dyscyplinę wewnętrzną, żeby nie zemdleć albo nie 

uciec, gdzie oczy poniosą. Zacisnęła pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w ciało. Płuca 

odmówiły jej posłuszeństwa, nie mogła złapać tchu. Wydało jej się, że uszło z niej całe życie. 

Po chwili jednak odetchnęła głęboko i jakoś się pozbierała.

Z   tryumfującej,   szyderczej   twarzy   Lacey   przeniosła   wzrok   na   Jace’a.   O   jego 

zakłopotaniu świadczyło lekkie drganie brody i twardy, nieustępliwy wyraz oczu. Uwolnił się 

z objęć Lacey, wyprostował się i odsunął ją od siebie.

- Twoja informacja, Lacey, wymaga sprostowania: jesteś moją byłą żoną. Myślę, że to 

istotna różnica - poprawił ją.

Więc to tak, pomyślała Katherine. Zatem był jednak mężem tej kobiety. A ona już 

uczepiła się kurczowo nikłej nadziei, że Lacey tylko żartuje, jak to między znajomymi  z 

dawnych   lat.   Ale   kapryśna,   uwodzicielska   mina,   z   którą   brunetka   spoglądała   na   Jace’a, 

świadczyła   o   tym,   że   ich   stosunki   daleko   wykraczają   poza   przyjaźń.   Każdy  głupi   by  to 

zauważył.

- Och, Jace - zbeształa go rozdrażniona Lacey - zawsze musisz być taki denerwująco 

dokładny. Ja się nadal czuję twoją żoną i zawsze będę cię uważała za męża. W obliczu Boga 

wcale nie przestaliśmy być małżeństwem.

- Co   takiego?   -   Jace   uniósł   brwi.   -   Lacey,   gdyby   fizyczna   znajomość   drugiego 

człowieka znaczyła tyle co małżeństwo, to na świecie byliby prawie sami bigamiści.

Katherine  nie słyszała,  żeby kiedykolwiek  mówił  z taką  goryczą.  Czyżby  miał  na 

myśli ich małżeństwo? Jej serce przepełniał ból nie do zniesienia, czuła się tu zupełnie niepo-

trzebna. Powinna była natychmiast wyjść.

Kosz piknikowy upadł z hałasem na podłogę. Mściwie pomyślała, że byłoby dobrze, 

gdyby wszystko się wylało i narobiło wielkiego bałaganu. Żeby chociaż stłukła się butelka z 

winem. Położyła rękę na klamce, ale Jace warknął:

- Dokąd, Katherine?

Spojrzała na niego gniewnie, z niedowierzaniem. Chyba zwariował? Czy wyobraża 

sobie, że będzie tu sterczeć, przyglądając się objawom jego żądzy - czy miłości - w stosunku 

do byłej żony?

- Do domu - oświadczyła chłodno. - Przyjechałam tu tylko po to, żeby ci przywieźć 

lunch.

- O, czy to nie jest... - zaczęła Lacey, lecz Jace jej przerwał.

background image

- Dziękuję ci - powiedział.

Wciąż jeszcze miał zgnębiony wyraz twarzy,  ale był  czujny jak zwykle. Zmierzył 

Katherine spojrzeniem od stóp do głów i w mgnieniu oka wszystko odgadł. Zarumieniła się. 

Zaplanowane przez nią igraszki miłosne z mężem wydały jej się teraz czymś nieprzyzwoitym.

- Może zjemy to później... - zaproponował.

- Wątpię - odparła ostro Katherine.

Jace wymamrotał coś pod nosem. Widać było, jak bardzo jest zdenerwowany.

- Nie wychodź jeszcze - poprosił. - Chcę z tobą porozmawiać.

Lacey usiadła na biurku i skrzyżowała nogi. Obcisłe niebieskie spodnie z jedwabiu 

podkreślały linię jej bioder i nóg. Beżowa ażurowa góra ukazywała wyraźnie bujne piersi 

zakończone koralikami sutek.

- No powiedz, Katherine, czy on nie jest cudownym mężem? - wymruczała jak kot. - 

Kiedy byliśmy małżeństwem, nie zostawiał mnie samej dłużej jak na godzinę.

- Lacey - zgrzytnął zębami Jace.

- Do dziś pamiętam, jak się kochaliśmy, wszystko... A zdarzało się to bardzo często - 

roześmiała się. - Jest w tym wspaniały, nie uważasz?

Katherine poczuła, że coś jej rośnie w gardle. Myślała tylko, żeby dopaść drzwi i uciec 

jak najdalej od tych szyderczych oczu i zmysłowych ust.

- Oczywiście nasze małżeństwo było z miłości, a wasze... - Lacey znacząco zawiesiła 

głos. Katherine w myśli  dokończyła  złośliwy przytyk.  Czyżby Jace musiał  się tłumaczyć 

przed swoją byłą żoną z okoliczności, w jakich pośpiesznie brali ślub?

- Lacey, opowiadasz o dawnych sprawach, które Katherine w najmniejszym stopniu 

nie dotyczą - oświadczył Jace. W jego głosie zabrzmiało coś w rodzaju ostrzeżenia.

- O, przeciwnie, mój drogi. - Lacey oparła ręce na blacie biurka i nachyliła się do 

przodu. Jej obfite piersi zakołysały się jak dojrzałe melony. - Myślę, że Katherine bardzo 

zainteresuje   fakt,   że   rozeszliśmy   się   z   powodu   dzieci.   -   Przeniosła   wzrok   z   Jace’a   na 

Katherine i spojrzała na nią protekcjonalnie. - Jace ma fioła na punkcie rodziny. Zaraz jak 

tylko się pobraliśmy, zaczął mnie zmuszać, żebym jak najprędzej rodziła dzieci. - Wydęła 

wargi. - A ja go na początku chciałam mieć tylko dla siebie.

- Lacey, ja...

Odchyliła się niedbale do tyłu, majtając nogami. Nie zwracała uwagi ani na jego próby 

uciszenia, jej, ani jego narastający gniew.

- Miał   szczęście,   że   mu   się   trafiła   gotowa   rodzinka!   -   powiedziała.   Olśniewający 

uśmiech odsłonił białe, ostre zęby.

background image

Katherine przygryzła dolną wargę. Nie może sobie pozwolić na to, żeby się tu załamać 

wobec nich. Jace zrobił ruch w jej kierunku, ale szarpnęła się w drugą stronę. Przeszedł ją 

dreszcz. Musiał opowiadać Lacey o ich życiu osobistym. A to już było nie do wybaczenia. 

Może dlatego ona, Katherine, stoi tu teraz i słucha tamtej kobiety, że podświadomie chce być 

ukarana. Przede wszystkim za swoją bezprzykładną głupotę, za to, że dała się namówić na to 

małżeństwo. Bo przecież nie koniec na tym: zakochała się w Jace’u wiedząc, że sprawa jest 

beznadziejna. Zaufała mu. Był  to podstawowy błąd. Jak mogła być  taka głupia? Czy nie 

wystarczyły jej doświadczenia Mary z Peterem?

- Jace wszystko poświęci na ołtarzu rodziny. Dlatego podjął się wychować to małe 

słodkie biedactwo, córeczkę swego brata. To bardzo do niego podobne: poświęcić się w imię 

szlachetnej sprawy.

- Zamknij się, Lacey - zwrócił się do niej Jace, przeszywając ją spojrzeniem swoich 

niebieskich oczu.

- No cóż, rób dalej dobrą minę do złej gry, kochanie. - Lacey w skupieniu studiowała 

wymanikiurowane paznokcie. - Załatwienie Katherine tej pracy było niesłychanie sprytne z 

twojej strony. Im bardziej będzie zajęta, tym mniej czasu możesz jej poświęcać.

Słowa te ugodziły Katherine jak dzida. Zwróciła się do Jace’a z wściekłością.

- Ach, ty! - krzyknęła. - Co takiego zrobiłeś, żeby załatwić mi tę pracę?!

- Szkoda, że nie słyszałaś, jak sprzedawał tacie ten pomysł - Lacey celowo przeciągała 

słowa.   -   Słuchałam   z   drugiego   aparatu.   Prawie   błagał   go,   żeby   zgodził   się   na   te   głupie 

reklamówki.

Katherine   słuchała   w   osłupieniu.   Popatrzyła   na   Jace’a,   czy   przypadkiem   nie 

zaprzeczy, ale ujrzała tylko zaciśnięte zęby i jeszcze chmurniejszy wzrok.

- Jace, czy to prawda? - Dławiła się tymi słowami. - Czy to prawda, że załatwiłeś mi 

pracę, która nikomu na nic nie jest potrzebna?

- Katherine, proszę cię, posłuchaj...

- Odpowiadaj, do diabła! - wrzasnęła. - Czy to był pomysł pana Newtona, czy twój?

- Nie rozumiesz...

- Odpowiadaj. Już!

- Do jasnej cholery! - wybuchnął. - Odpowiem ci, jak mi dasz dokończyć zdanie.

- Nie   potrzebuję   żadnych   twoich   wydumanych   wyjaśnień   -   powiedziała   sucho.   - 

Czyim pomysłem były reklamówki? - A kiedy nie odpowiadał, krzyknęła: - No, czyim?

- Moim! - ryknął.

Wrzeszczał równie głośno jak ona. Słowa odbijały się echem od ścian przyczepy.

background image

Patrzyli na siebie jak dwa rozwścieczone byki. Ich piersi wznosiły się spazmatycznie, 

nozdrza mieli rozdęte, oddychali z trudem.

Katherine przezwyciężyła  wreszcie impas. Wyprostowała się, odwróciła, otworzyła 

drzwi i zeszła po stopniach.

Ze zdumieniem stwierdziła, że Jace idzie tuż za nią. Złapał ją za ramię.

- Puść mnie - warknęła, wyrywając rękę.

- Nie ma mowy. Nie wybiegniesz stąd jak bogini zemsty. Zaraz by języki poszły w 

ruch.

Cały czas szedł przy niej, a ona potykała się nie mogąc dotrzymać mu kroku.

- Nie życzymy sobie żadnych plotek na temat osobistego życia szefa, co? - spytała 

słodziutko.   -   To   chyba   przesadna   ostrożność,   skoro   była   żona   już   czeka   w   sypialni   na 

kółkach.

Jego uścisk stał się jeszcze silniejszy. Udał, że nie dostrzega jej ironii, i spytał:

- Gdzie, u diabła, jest ten twój samochód?

- Tam - wskazała stojący pod dębem na skraju lasu wóz.

Ostatni odcinek drogi Jace prawie wlókł ją po kamienistym  gruncie.  Co on sobie 

wyobrażał? Że jego ludzie wezmą za dobrą monetę całe to przedstawienie? Że dadzą się 

nabrać na pozory mężowskiej troski? Że po zaciętych ustach i sztywnej postawie nie poznają, 

jaki jest wściekły?

Kiedy dotarli do samochodu i Jace był pewny, że poprzez hałas nikt go nie może 

usłyszeć, nachylił się do niej i powiedział:

- Nic z tego, co się tam mówiło czy robiło, nas nie dotyczy.  Zrozumiałaś mnie? - 

Potrząsnął nią lekko.

- Boli mnie ręka. Może byś tak mnie puścił?

Puścił ją od razu, a ona roztarta ramię, żeby przywrócić krążenie.

- Czy mam oczekiwać, że po powrocie do domu potraktujesz mnie jeszcze gorzej? O 

ile w ogóle zamierzasz wrócić...

- Katherine - powiedział przez zaciśnięte zęby. Odwrócił od niej wzrok i patrzył na 

otaczający ich krajobraz, który wydawał się dziwnie spokojny. Westchnął głęboko i znów na 

nią spojrzał. - Kiedy załatwiłem ci pracę...

- Bardzo ci za nią dziękuję - powiedziała gorzko.

- Zrobiłem to dla ciebie! - uniósł się.

Zaśmiała się nieprzyjemnie.

- Jasne, że dla mnie. - Patrzyła na niego twardo. - Była to jedyna dziedzina mojego 

background image

życia, do której nie miałeś dostępu. Moja praca. Zabrałeś mi życie, mój dom, moją... - urwała, 

zanim dokonała wyznania, które oznaczało jej ostateczne upokorzenie: - Musiałeś mieć i to, 

prawda?  Nie pozwoliłeś  mi  zachować nawet odrobiny godności własnej. Boże! Jacy wy, 

Manningowie, jesteście zachłanni. Teraz masz mnie w całkowitym władaniu! Pod każdym 

względem, co?

Jace’a   zaczynało   ponosić.   Katherine   poznawała   pierwsze   symptomy   nadciągającej 

burzy. Jej słowa przeniknęły pancerz jego opanowania.

Miałam rację, pomyślała patrząc, jak pogłębiają się bruzdy wokół jego ust. Prawda 

zawsze boli, to najtrudniej wytrzymać.

- No tak - powiedział groźnie. - Możesz wierzyć, w co chcesz. - Zbliżył się do niej o 

krok. - Ale jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałaś, a którą również mam w swoim 

władaniu.

- C...co  takiego?  - spytała  drżącym  głosem,  przestraszona drapieżnym  błyskiem  w 

jego oku.

- To - powiedział i przyciągnął ją do siebie.

- Nie... - zaprotestowała, ale zamknął jej usta swoimi.

Po tym gwałtownym pocałunku na chwilę uniósł głowę.

- Możesz zacząć spłacać to, co mi jesteś winna - zakpił. Trzymał ją tak, że nie mogła 

się ruszyć, i przyciskał mocno wargi do jej zamkniętych ust dopóty, dopóki nie poniechała 

oporu i ich nie rozchyliła.

Wtedy   wtargnął   w   nie   językiem,   napierając   na   nią   jednocześnie   biodrami   i 

przygważdżając   do   samochodu.   Jego   ręce,   bezczelne   i   natarczywe,   były   wszędzie.   Na 

szczęście stał plecami do wiertni, nie miała świadków swego poniżenia.

Po chwili pozostawił usta i wargami dotknął szyi.

- Przyjechałaś na intymny lunch sam na sam ze mną, prawda? - spytał szorstko.

Na wspomnienie tych planów jej oczy wezbrały łzami. Ileż się zdarzyło od tamtej 

pory! W ciągu godziny wszystkie jej marzenia legły w gruzach.

- Bardzo bym  się z tego ucieszył,  Katherine - dodał i położył  na jej gorsie swoją 

śniadą dłoń. - Wiem, że nic nie masz pod bluzką. Widzę w myśli twoje piersi, czuję je, 

smakuję...

Znów odnalazł jej usta, ale tym razem w jego pocałunku nie było nic z poprzedniej 

gwałtowności, jedynie sama czułość. Napięcie Katherine ustąpiło.

Dotykał czubków jej piersi przez materiał koszuli, aż wreszcie poczuł, że reagują na 

jego pieszczotę. Pod jego ręką zamieniły się w twarde, gładkie guziczki.

background image

Katherine zdała sobie sprawę, że własne ciało odmawia jej posłuszeństwa. Jace znów 

nad nim panował. Nie. Nie wolno jej. Od samego początku czuła do niego pociąg. Był taki 

przystojny, taki męski. Ale teraz płaciła za tę słabość straszną cenę. Dla niego to wszystko nie 

ma żadnego znaczenia. Całuje ją, bo to jego metoda na zmiękczenie jej, złamanie oporu, 

przeprowadzenie swojej woli.

Odepchnęła go resztką sił. Zamrugał zamglonymi pożądaniem oczami, spojrzał na jej 

gniewną, zamkniętą twarz i ręce mu opadły.

- Pomyliłeś się, Jace. Już mnie więcej nie nabierzesz. Nie masz już żadnego wpływu 

na moje życie. Jadę. Wygląda na to, że Lacey dłużej tu zabawi. Jestem przekonana, że chętnie 

zaspokoi twoje podstawowe potrzeby.

Wsiadła do samochodu i trzasnęła drzwiami, po czym włączyła  silnik i bieg. Jace 

położył rękę na klamce.

- Pięknie to powiedziałaś i odegrałaś, Katherine, ale to nie wytrzymuje próby życia. - 

Gniew go opuścił. Dodał spokojnie: - Nadal mnie pragniesz, tak jak ja pragnę ciebie. Będę w 

domu o zwykłej porze.

Przeklinała Jace’a, swoją słabość i stopień, o który się potknęła wchodząc do domu. 

Na szczęście samochodu Happy nie było na podjeździe. Pewnie pojechała po sprawunki i 

wzięła   ze   sobą   Allison.   Dzięki   temu   Katherine   mogła   trochę   odetchnąć,   zebrać   myśli   i 

opatrzyć rany.

Rzucić  się na łóżko i zalać  łzami...  nie, to nie leżało  w jej  charakterze.  Chłodna, 

zorganizowana, zrównoważona Katherine Adams rzadko pozwalała sobie na to, by dać tak 

gwałtowny upust swym uczuciom. Ale dotychczas nigdy nie czuła się aż tak oszukana.

Nawet nie wiedziała, że Jace był już żonaty. Jak długo trwało to małżeństwo? Kiedy i 

dlaczego się rozwiedli? Jako jeden z powodów Lacey podała fakt, że nie chciała mieć dzieci, 

kiedy jemu na tym zależało. Czy był aż tak przewrotny, żeby ożenić się z nią, Katherine, i 

wziąć Allison na wychowanie w akcie zemsty na Lacey za to, że nie chciała mieć z nim 

dzieci? Czy o to mu chodziło, gdy planował tę intrygę?

Ściskając poduszkę, w której został zapach Jace’a, zanurzyła głowę w jej miękkość i 

wyszlochała jego imię. Po cóż się w nim zakochałam?  - wymyślała  sobie. Powinna była 

wiedzieć, że prawdziwa miłość istnieje tylko w snach poetów i marzycieli. W rzeczywistym 

świecie się nie ostanie.

Nie pamiętała miłości swego ojca, ale była pewna, że kochał ją bardzo. Po śmierci 

męża ich matka, Grace Adams, stanęła nagle w obliczu konieczności zarobienia na siebie i 

dzieci, a było to w czasach, gdy kobiety nie miały na rynku pracy tych samych możliwości co 

background image

mężczyźni. Jej miłość polegała na osobistym poświęceniu dla dzieci - by Katherine i Mary 

miały   godziwe   życie.   Po  długim   dniu   pracy   na  poczcie   Grace   rzadko   znajdowała   czas   i 

energię, żeby bawić się, pieścić i okazywać miłość małym córeczkom. A jeżeli już, to zwykle 

zajmowała się Mary, która była młodsza. Katherine nie miała żalu do matki, że nie ma dla 

niej   czasu.  Chciała   być   tylko  kochana.  Starała  się   zabezpieczyć  przed   uwikłaniem  się  w 

sytuację nie gwarantującą trwałego związku uczuciowego. W głębi duszy wiedziała, że nie 

zniesie cierpień rozstania, utraty kogoś ukochanego. Do czasu spotkania Jace’a Manninga 

przed nikim nie otworzyła serca.

Były sobie bliskie z Mary i gdyby ktoś Katherine o to spytał, odpowiedziałaby, że 

kochała   siostrę.   Bo   tak   było.   Ale   to   przecież   nie   to   samo.   Nie   było   między   nimi   tego 

porozumienia intelektualnego, które stało się udziałem jej i Jace’a. Obdarzyła go pierwszą 

prawdziwą miłością, jednak on tę miłość odtrącił.

Kiedy już przestała płakać, uporządkowała łóżko i odświeżyła twarz. Happy, oddając 

dziecko, zauważyła, że jest jakoś dziwnie poważna, ale Katherine nie zdradziła przed nią 

przyczyn swego smutku. Stoicki spokój i obojętność - to będzie jej maska, postanowiła.

Szykując obiad cały czas do siebie mówiła. Rozpatrywała swój problem, zastanawiała 

się nad każdym słowem. Jeśli - a było to pod wielkim znakiem zapytania - Jace wróci do 

domu,   tak   jak   powiedział,   będzie   przygotowana   na   odparcie   jego   sprawnych,   logicznych 

argumentów, znacznie groźniejszych niż ciosy.

Z premedytacją wykąpała się i starannie ubrała. Jace nie zobaczy jej zrozpaczonej i 

rozmamłanej. Nie będzie się czołgała w pokorze. Pobije go pewnością siebie.

Mimo  wmawiania   sobie,  że  nie   zależy jej   na  tym,   czy  on wróci,  jej  serce  zabiło 

mocniej, gdy usłyszała charakterystyczny warkot dżipa, a potem ciężkie kroki na schodach.

Kiedy  wszedł,   rozwieszała   huśtawkę   Allison.   Spojrzała   w  jego   stronę   i  zajęła   się 

wsadzaniem małej do płóciennego koszyczka. Na widok Jace’a Allison zaczęła wierzgać tłus-

tymi nóżkami i piszczeć ze szczęścia. Katherine odwróciła się i wyszła do kuchni.

Jace zachowywał się w sposób denerwująco normalny. Umył się, a potem, jak zwykle, 

figlował z małą. Im dłużej Katherine krzątała się po kuchni, tym głośniej brzęczały garnki i 

rondle. Niecierpliwie i bez rękawicy wyciągając blachę bułeczek z piekarnika, sparzyła się w 

rękę i brzydko zaklęła. Do cholery z nim, pomyślała. Do czego mnie doprowadził!

Jace wszedł do kuchni i grzecznie spytał:

- Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Nie - odparła. - Poradzę sobie sama - dodała znacząco.

- W porządku - powiedział wesoło i usiadł przy stole.

background image

Wyciągnął swoje długie nogi, skrzyżował je w kostkach, ręce założył na piersiach - 

istne uosobienie spokoju. Katherine kusiło, żeby wywalić mu na głowę salaterkę gorących 

kartofli, tylko po to, żeby zniweczyć tę jego beztroskę.

Potem położył spać Allison i zjedli w milczeniu - on ze smakiem i zadowoleniem, ona 

z determinacją, która ją dławiła.

Po posiłku, jak zwykle, pomógł jej zmyć naczynia. Starała się unikać z nim kontaktu, 

ale w pewnej chwili dotknął jej dłoni w wodzie i pogłaskał. W zielonych oczach Katherine 

dostrzegł burzę. Wyrwała mu gniewnie rękę, demonstrując odrazę, ale tylko prysnęła sobie w 

twarz brudną wodą.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział, gdy wyszli z kuchni.

Katherine ogarnęła wściekłość, że to Jace zaproponował rozmowę. Najlepszą strategią 

jest atak, a tymczasem on przejął inicjatywę. Cholera z nim!

- To świetnie - warknęła. Usiadła na krześle, na wprost kanapy. - Ja też chcę z tobą 

porozmawiać.

Jace usadowił się na brzeżku kanapy i wpatrzył się w swoje dłonie, zwisające między 

kolanami.

- Powinienem był ci powiedzieć o Lacey. Wybacz. Przykro mi, że dowiedziałaś się o 

niej w ten sposób.

- No pewnie, że ci przykro - zadrwiła. - Przerwałam romantyczne pojednanie.

- Niezupełnie  -  uciął   krótko. Jego  twarz,  gdy przepraszał,  zmiękła,  a  teraz   znowu 

stężała. Czarne skrzydła brwi opadły nad płonącymi oczami.

- Nie? Aaa, oczywiście, komplikuję ci sytuację, prawda? Szkoda. Ale przecież taki 

drobiazg nie może ci przeszkodzić w podjęciu stosunków z Lacey.

- Cholera - zaklął cicho, pocierając dłonie; był w najwyższym stopniu zdenerwowany. 

- Zawsze od razu zajmujesz pozycję defensywną. Nawet nie starasz się nic zrozumieć.

- Zrozumieć? - spytała podniesionym głosem. - Wchodzę do biura mego męża, widzę 

go w objęciach pięknej kobiety o wspaniałym biuście, która przypadkiem okazuje się jego 

byłą żoną - przerwała dla nabrania tchu - i ty mówisz, że to ja czegoś nie rozumiem?

- Jesteś zazdrosna? - spytał z figlarnym uśmiechem.

Zaniepokoiła ją ta zmiana nastroju. Tak! - miała ochotę wrzasnąć. Tak. O cały ten 

czas, kiedy ta kobieta byłą z tobą. Kiedy się z tobą kochała. Kiedy się z nią całowałeś. Tak, 

jestem zazdrosna.

Zamiast tego jednak powiedziała:

- Zazdrosna?   W   żadnym   razie.   Do   zazdrości   potrzebna   jest   miłość.   -   Czyżby   po 

background image

twarzy Jace’a przebiegł skurcz bólu? Nie, to tylko złość, że nie jest załamana. - Jesteśmy w 

końcu jedynie małżeństwem z układu - zauważyła.

Nie   patrzyła   na   niego,   nie   mogłaby   wytrzymać   jego   krytycznego   wzroku.   Nagle 

wstała i podeszła do biurka. Chodziło jej o zwiększenie między nimi dystansu. Broń się, 

Katherine, ostrzegła sama siebie w myślach.

- Ja... ja... - zająknęła się. Nie potrafiła być stanowcza, kiedy Jace na nią patrzył. - 

Zdenerwowałam się, bo mnie okłamałeś w sprawie pracy.

- Będziesz w niej świetna, Katherine, bez względu na...

- Będę, jak cholera! - krzyknęła i spojrzała mu w twarz. - Nigdy dotąd nie starałam się 

tak   dobrze   pracować   jak   teraz.   Jeszcze   wam   pokażę,   tobie   i   temu   twojemu   panu 

Willoughby’emu   Newtonowi.   Nie   musi   mnie   protegować   tylko   dlatego,   że   jestem   żoną 

jednego z jego najbardziej cenionych współpracowników.

Ostrożnie, Katherine, ostrzegła się znowu. Czuła, że oczy ma pełne łez.

- Wszystko jedno dlaczego, ale naraiłeś mi fantastyczną robotę - dodała po chwili 

wyzywająco. - Bardzo ci dziękuję, panie Manning. Jednak od dziś działam na własną rękę. 

Jeśli dam sobie radę, to dobrze. Jeśli nie, to moja strata. Nie chcę od ciebie żadnej pomocy.

- Mylisz się sądząc, że wyobrażałem to sobie inaczej - powiedział spokojnie.

Speszyła ją łatwość, z jaką przyjął jej tyradę. Gdzie jego gniew? Czemu nie próbował 

się odgryźć? Dlaczego... dlaczego robił wrażenie raczej zasmuconego? Usiłowała odzyskać 

swój wcześniejszy animusz.

- Jeżeli chodzi o nasze małżeństwo, to niech każde z nas idzie swoją drogą. W tej 

sytuacji tak będzie najlepiej.

- Skoro tak uważasz...

- Tak uważam - odparła z przekonaniem, którego tak naprawdę wcale nie czuła.

Daje   mu   wolną   rękę.   Może   się   widywać   z   Lacey,   ile   tylko   zechce.   Ale   już 

wymawiając te słowa zwracające mu wolność, pytała samą siebie, jak zniesie jego odejście.

- Dla   dobra   Allison   będziemy   udawać   dobre   małżeństwo,   jeżeli...   jeżeli   jeszcze 

chcesz.

Zamilkła. Dała mu czas do namysłu. Mógł się nie zgodzić. Jednak w duchu modliła 

się, żeby było inaczej. Ponieważ nie odpowiadał, wygłosiła swoją ostatnią kwestię:

- Uważam, że każde z nas powinno mieć swoje życie osobiste i robić to, co uzna za 

stosowne.

Ale kiedy to mówiła, wcale nie czuła tryumfu. Przeciwnie,  w sercu miała  pustkę, 

przytłaczał ją niewyobrażalny ciężar. Przygotowana przemowa brzmiała banalnie, infantylnie, 

background image

niepewnie.

Jace wstał, wyprostował się i ruszył w jej stronę.

- Masz całkowitą słuszność, Katherine.

Ach, jaką udrękę przyniosły te słowa. Nie chciała ich przyjąć. Zacisnęła wargi, by 

zdławić łkanie, które wyrwało jej się z piersi. Mimo wszystko liczyła, że będzie ją błagał o 

przebaczenie i obieca miłość na zawsze. Cóż, dała mu ultimatum, a on je przyjął. I to właśnie 

tak bardzo ją przeraziło. Z radością przegrałaby z nim w tym starciu.

Zatrzymał się na wprost niej. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czuła się przytłoczona 

jego bliskością, dusiła się. Obecność Jace’a zawsze tak na nią działała - od chwili, gdy po raz 

pierwszy otworzyła mu drzwi.

- Każde z nas powinno mieć swoje życie osobiste i robić to, co uzna za stosowne. A ja 

właśnie uznałem za stosowne pocałować swoją żonę.

Znalazła się w jego ramionach, zanim miała czas zrozumieć, o co chodzi. Zamknął jej 

usta swoimi. W tym pocałunku nie było nic gwałtownego, lecz czuła w nim siłę.

Jego usta błądziły po jej ustach z taką delikatnością i jakby błaganiem, że Katherine 

bezwiednie rozchyliła wargi. Całował ją głęboko, zmysłowo. Jednocześnie trzymał ją w tak 

mocnym uścisku, że nie mogło być mowy o żadnym oporze z jej strony, o żadnych próbach 

wyrwania się.

Kiedy wreszcie podniósł głowę, była bez tchu. Popatrzył w jej nieprzytomne zielone 

oczy i opuściwszy ręce, lekko musnął piersi.

- Dobranoc - szepnął.

Odwrócił   się   i   wyszedł   do   swojego   pokoju,   zamykając   za   sobą   drzwi.   Katherine 

poczuła   zawrót   głowy;   cały   pokój   się   kołysał,   chociaż   ona   sama   stała   na   miejscu   jak 

wrośnięta w ziemię.

Instynktownie   wyciągnęła   ręce,   szukając   oparcia   w   Jace’u.   Ochrypłym   głosem 

wyszeptała jego imię. W całym ciele czuła znajomy dreszcz. Nie zostawiaj mnie tak! - wołała 

w duchu.

A potem wrócił rozsądek. I wraz z nim gniew.

Jak on śmiał! Jak śmiał tak ją całować po całym dniu spędzonym z Lacey!

Pobiegła do sypialni Allison i zatrzasnęła za sobą drzwi. Hałas obudził małą i musiała 

wziąć ją na ręce i ukołysać do snu.

background image

ROZDZIAŁ 11

- Chyba   trzeba   zacząć   kupować   drewno   na   opał.   W   gazetach   są   już   ogłoszenia. 

Kupimy  z Cooperem  metr  i  podzielimy  się  po połowie.  Jest  coraz  zimniej  i  wieczorami 

będziemy musieli palić - powiedział Jace. Jadł bułkę i popijał gorącą czarną kawę. Ponieważ 

jednak   Katherine,   karmiąca   właśnie   Allison   owsianką   z   przecieranymi   owocami,   nie 

odpowiedziała na tę próbę nawiązania rozmowy, spytał: - Co o tym sądzisz?

Jego swobodny ton doprowadzał ją do szału. Od dnia, w którym jej nowy, cudowny 

świat się zawalił pogrążając ją w rozpaczy, Jace zachowywał się jak gdyby nigdy nic.

Wolałaby, żeby wrzeszczał, rzucał czymś, wybuchał gniewem, wszystko, tylko nie ten 

spokojny sposób bycia.

- Jak   chcesz   -   mruknęła,   wycierając   wilgotnym   ligninowym   ręcznikiem   upaćkaną 

płatkami buzię Allison. Jeszcze tydzień temu nie uwierzyłaby, że pozostaną razem, gdy zrobi 

się zimno, a teraz on opowiada o kupowaniu opału.

Pewnego wieczoru omal nie przełamał muru jej milczenia wspominając mimochodem, 

że wiercenia zostały wreszcie uwieńczone sukcesem i z ziemi trysnęła ropa.

- Jace, to cudownie! - wykrzyknęła spontanicznie, lecz zaraz potem rozłościła się sama 

na siebie.

Rzucił na nią okiem i uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale i z radością.

- Tak,   Katherine   -   zatarł   ręce   w   podnieceniu.   -   Ja   się   chyba   nigdy   do   tego   nie 

przyzwyczaję. Za każdym razem, kiedy trafiamy na ropę, nawet jeśli przed wierceniem mam 

pewność, że ona tam jest, to... to czuję się jak... - wzruszył bezradnie ramionami i rozłożył  

ręce. - Nie, tego uczucia nie da się z niczym porównać. - Roześmiał się po chłopięcemu.

Katherine   chciała   brać   udział   w   jego   radości   i   sukcesach.   Pragnęła   go   objąć, 

pogratulować mu, ale...

- Może moglibyśmy  się  gdzieś wybrać  dziś  wieczór?  - zapytał  Jace. - Zostawimy 

Allison z Happy i pójdziemy na kolację, a potem na...

- Nie   -   ucięła   krótko,   choć   miała   na   to   wielką   ochotę.   -   Cały   dzień   pisałam   na 

maszynie i jestem bardzo zmęczona...

Widać było jego rozczarowanie, ale uśmiechnął się tylko i powiedział:

- Dobrze,   to   kiedy   indziej.   -  Wstał   i   przeciągnął   się,   podnosząc   ręce   wysoko   nad 

głowę. - To ja już sobie pójdę. Cieszę się, że kupiłem to łóżko. Zajmuje prawie cały pokój, ale 

jest wspaniałe...

Pochylił się, dotknął ustami jej karku i po chwili z szelmowskim uśmiechem dodał:

background image

- ...ale nie ma w nim ciebie.

Przesunął   usta   po   delikatnej   skórze   pod   włosami,   nakrył   dłonią   jej   pierś   i   lekko 

ścisnął. Przez cienki trykot koszulki jego dotyk palił ją żywym ogniem. Katherine upuściła ły-

żeczkę, wstała i odwróciła się gwałtownie do niego.

- Nie rób tego - powiedziała, usiłując zapanować nad drżeniem głosu. I zaraz dodała: - 

Jeżeli chcesz się z kimś w to bawić, to masz Lacey. - Z satysfakcją zauważyła, że Jace zaciska 

z irytacji usta. - Ma ode mnie pełniejsze... kształty... - stwierdziła uszczypliwie.

Lodowate spojrzenie jego oczu nie pozostawiało cienia wątpliwości, że w końcu udało 

jej się go zdenerwować. Widać było, jak chodzi mu żuchwa, jak cały sztywnieje, jakby chciał 

pohamować mordercze instynkty.

Ale ze strony Katherine było to pyrrusowe zwycięstwo. Jace wycedził:

- To prawda. Znacznie pełniejsze.

Odwrócił się i wyszedł z kuchni, i po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi.

Przygnębiona, osunęła się na krzesło i dała upust łzom.

- Och, Jace - łkała. Bezwiednie położyła dłoń na piersi, która przed chwilą drżała w 

cieple jego ręki. - Tęsknię za tobą - jęknęła.

Położyła głowę na stole i zaczęła płakać.

Nie miała jednak okazji zbyt długo się nad sobą użalać. Przez ostatnie dwa dni Allison 

była bardzo grymaśna. Straciła swój zwykle doskonały apetyt. Nosek miała zatkany, a potem 

zaczęła   kasłać.   Katherine   machnęła   ręką   na   pracę.   Troska   o   zdrowie   małej   wykluczała 

skupienie się na czymkolwiek, nie mówiąc już o jakimkolwiek koncepcyjnym myśleniu.

Wieczorem trzeciego dnia mała zaczęła żałośnie płakać i dostała gorączki. Katherine 

nosiła ją poklepując po pleckach  i czule do niej przemawiając. Widać było  wyraźnie, że 

dziecko ma kłopoty z oddychaniem, a kaszel staje się coraz gwałtowniejszy.

Katherine usiłowała skontaktować się z Happy, ale bezskutecznie. Kiedy zadzwonił 

telefon, potraktowała go jak ostatnią deskę ratunku. Dzwonił Jace, żeby uprzedzić, że może 

później wrócić, ale Katherine była tak szczęśliwa słysząc jego głos, że zupełnie zapomniała o 

swojej dumie i natychmiast opowiedziała mu o chorobie Allison.

- Czy zadzwoniłaś do lekarza? - spytał, kiedy skończyła.

- Tak. Powiedział, żeby jej dać syropek na obniżenie gorączki, pilnie ją obserwować i 

wezwać go, gdyby było gorzej.

- Kiedy to było?

- Wczesnym popołudniem.

- Najlepiej będzie, jak ja do niego zadzwonię i po prostu go przywiozę. A jak ty się 

background image

miewasz?

- Dobrze - powiedziała. - Tylko, Jace, jest taka sprawa, że ona się urodziła strasznie 

malutka i jej płuca...

- Wiem, wiem, kochanie. Nie denerwuj się, przyjadę, jak będę mógł najszybciej.

Katherine   odłożyła   słuchawkę   i   poczuła   w   sercu   wielki   żar   miłości.   Jace   zaraz 

przyjedzie i pomoże. Wszystko będzie dobrze. Szeptała o tym płaczącej i kaszlącej Allison, to 

nosząc ją na rękach po pokoju, to kołysząc na bujanym fotelu.

Mała z każdą chwilą stawała się bardziej niespokojna, a kiedy zaczęła oddychać z 

wyraźnym trudem, Katherine wpadła w panikę. Gdzieś z głębi gardła Allison wydobywały się 

okropne chrypiące dźwięki. Jej kaszel przypominał ujadanie psa, jak w upiornym śnie.

Półprzytomna  z przerażenia Katherine usłyszała kroki na schodach. Rzuciła się do 

drzwi i otworzyła je na oścież. Po schodach wbiegał Jace, a za nim doktor Petersen, pediatra. 

Widząc dziki wzrok Katherine, Jace zatrzymał się w pół kroku, a potem jak huragan wpadł do 

mieszkania.

Spojrzał na Allison.

- Ledwo oddycha... - szlochała Katherine. - Posłuchaj tylko... Ona umiera. Ja wiem. 

Jej płuca...

Lekarz   i   Jace   nie   zwracali   na   nią   uwagi.   Zajęli   się   dzieckiem.   Doktor   Petersen 

wysłuchał chrapliwego kaszlu i zakomenderował:

- Do łazienki.

Jace popchnął Katherine w tamtą stronę. Zachowywał się, jakby dokładnie wiedział, 

co robić. Odkręcił kran ciepłej wody nad wanną, nim lekarz zdążył wejść do łazienki i za-

mknąć za sobą drzwi.

- Co... - zaczęła Katherine, ale doktor Petersen od razu jej przerwał:

- Czy ma pani mentol albo coś w tym rodzaju?

W milczeniu skinęła głową i wskazała szafkę z lekarstwami pod lustrem. Lekarz wziął 

słoik i zaczął obficie nakładać szczypiący żel na szyjkę Allison.

Tymczasem łazienka zamieniła się w parówkę; do wanny lała się strumieniem gorąca 

woda. Jace zerwał z wieszaka ręcznik, zmoczył go w ciepłej wodzie nad umywalką, wyżął i 

delikatnie położył małej na piersi.

- Powinnam   była   wiedzieć...   -   próbowała   się   tłumaczyć   ze   swojej   ignorancji 

Katherine.

- Nie mogła pani wiedzieć, skoro dziecko nigdy dotąd nie miało krupu - powiedział 

uspokajająco doktor Petersen. - To choroba  o bardzo dramatycznym  przebiegu.  Wygląda 

background image

znacznie groźniej, niżby to uzasadniał rzeczywisty stan chorego.

Jace objął Katherine ramieniem. Zapominając o tym, co ich dzieliło, przytuliła się do 

niego z ufnością. Lekarz zmienił gorący, mokry ręcznik na piersiach Allison, a potem cierp-

liwie powtarzał ten zabieg.

Czas mijał. Troje dorosłych, stłoczonych w ciasnym pomieszczeniu, spływało potem. 

Kiedy Allison zaczęła znowu kaszleć, Katherine chciała ją wziąć na ręce, ale doktor Petersen 

ją powstrzymał.

- Może już za chwilę będzie po wszystkim - powiedział.

Z noska małej wyskoczyła bańka gęstego śluzu i jednocześnie, w gwałtownym ataku 

kaszlu,   dziewczynka   wykrztusiła   resztę   tego   wszystkiego,   co   przysparzało   im   tyle   zmar-

twienia.

- O to właśnie chodziło! - wykrzyknął radośnie doktor i wytarł Allison nos ligninową 

chusteczką, a potem delikatnie usunął jej z buzi resztki śluzu.

Prawie natychmiast oddech dziecka wrócił do normy. Leżało senne i zmęczone, ale po 

raz pierwszy od wielu godzin nie płakało.

Jace zajął się porządkowaniem łazienki, gdy tymczasem Katherine nie odstępowała na 

krok doktora Petersena, który poszedł z małą do jej pokoju. Położył ją delikatnie do łóżeczka, 

wyjął stetoskop i przytknął do wznoszącej się i opadającej piersi maleństwa.

Po chwili wyprostował się i oświadczył:

- Jest   tak,   jak   myślałem.   Płuca   są   czyste.   Zapewne   od   paru   dni   miała   wirusowe 

przeziębienie i dlatego była taka zaflegmiona. Trudności z oddychaniem i kaszel pochodziły z 

gardła, a nie z płuc.

- Bardzo panu dziękuję, panie doktorze. Tak się przeraziłam...

- Zauważyłem. Proszę pamiętać o tym sposobie z łaźnią parową na wypadek, gdyby 

jeszcze kiedykolwiek Allison czy któreś z następnych dzieci złapało krup - powiedział doktor 

Petersen.

Spojrzał na Allison i postanowił jeszcze podać jej lekarstwo. Zaaplikował je małej 

zakraplaczem do buzi.

- To łagodny środek rozkurczowy, będzie działał całą noc. - Wypisał receptę. - A to na 

jutro. Proszę podawać jej aspirynę w płynie, jeśli będzie gorączka, i wezwać mnie, gdyby w 

ciągu dwóch dni nie było poprawy. Czy ma pani nawilżacz powietrza?

- Tak   -   odparła   Katherine.   Nagle   zdała   sobie   sprawę   z   obecności   Jace’a,   który 

tymczasem wszedł do pokoju.

- Proszę go włączyć na parę dni. To jej pomoże.

background image

- Dziękuję panu, panie doktorze - rzekł Jace. Serdecznie uścisnął rękę lekarza,  po 

czym odprowadził go do drzwi.

Gdy wrócił, Katherine, pochylona na łóżeczkiem, gładziła małą po pleckach.

- Napędziła ci stracha, co? - szepnął.

- Nie masz pojęcia, jak się przeraziłam - odpowiedziała drżącym głosem.

- Wiem. Dobrze, że zadzwoniłem i że tu byłem z tobą.

Położył ręce na jej rozdygotanych ramionach i zaczął masować je uspokajająco.

- Dziękuję   ci   -   rzekła   cicho.   A   potem,   przypomniawszy   sobie   sprawność   jego 

działania, spytała: - Skąd wiedziałeś, co robić?

Zaśmiał się.

- Gdy się wierci gdzieś na końcu świata, to człowiek uczy się różnych rzeczy. Czasem 

trzeba być nawet i pielęgniarzem. Jeden z moich ludzi też się kiedyś zaczął tak dusić i Billy 

pokazał nam, co robić.

- Powiedz Billy’emu, że jestem jego dozgonną dłużniczką.

- Ucieszy się - odparł Jace. - Hej, a czy nie jesteś czasem głodna? Z tego wszystkiego 

zapomnieliśmy o kolacji.

- O lunchu też - stwierdziła Katherine. Poklepała Allison po pupce i odwróciła się. - 

Ale nawet o tym nie pomyślałam.

- To połóż się teraz na chwilkę, a ja wyskoczę po jakieś hamburgery.

- Nie chcę, żebyś...

- Nic nie szkodzi - przerwał jej i już go nie było.

Katherine usiadła na kanapie i oparła głowę na poduszkach. Zamknęła oczy. Co za 

straszny dzień...

Nawet nie wiedziała,  kiedy zasnęła.  Obudziły ją pocałunki w policzek,  lekkie  jak 

piórko. Otworzyła oczy. Nad nią stał Jace.

- Czy ja spałam? - spytała półprzytomnie.

- Tak   by   się   wydawało.   Chyba   że   marzyłaś   z   zamkniętymi   oczami.   A   co   byś 

powiedziała na mały piknik? - uśmiechnął się.

- Co takiego? - Usiadła prosto. - Och, Jace! - wykrzyknęła na widok hamburgerów, 

frytek i innych specjałów, które wraz z zapalonymi świecami zobaczyła na stoliku do kawy.

- Szanowna pani, podano do stołu - rzekł Jace, kłaniając się nisko.

Po raz pierwszy od wielu tygodni Katherine śmiała się serdecznie z jego błazeństw. 

Stworzyło to miły nastrój podczas posiłku. Jace bawił ją opowiadaniem o swoich przygodach 

za granicą, Katherine popłakała się ze śmiechu przy historii z szejkiem, który wybrał go na 

background image

męża jednej ze swych dwunastu córek.

- Śmiejesz się, a ja ledwie ocaliłem swoją cnotę - rzekł Jace z udaną przyganą.

Katherine wstała i zaczęła zbierać tekturowe kubki i talerze, ale nagle zastygła w pół 

ruchu, bo Jace, który właśnie usiadł na kanapie, objął ją w talii i odwrócił do siebie. Nie 

broniła się, więc przyciągnął ją bliżej, gładząc dłońmi po plecach i patrząc w oczy.

- Dziś nie masz stanika - szepnął z łobuzerskim uśmiechem, który tak uwielbiała.

Wsunął jej ręce pod koszulkę ruchem,  który zapowiadał  pieszczotę.  Katherine  nie 

odtrąciła go. Pragnęła tych pieszczot. Później będzie czas na rozmyślania o różnych żalach. 

Jace   zdjął   jej   koszulkę   przez   głowę   i   patrzył   na   nią   w  blasku   świec,   których   migotliwy 

płomień wydobywał wszystkie zagłębienia i okrągłości jej ciała.

Potem wtulił twarz między jej piersi i całował żarliwie, mrucząc cały czas:

- Jesteś piękna, Katherine... piękna... cudowna...

Patrząc na niego z boku Katherine stwierdziła, że Jace ma bardzo długie i gęste rzęsy i 

niemal doskonały w kształcie, prosty arystokratyczny nos.

Dotknął jej kolan i zaczął przesuwać ręce wzdłuż ud w górę. Serce Katherine waliło 

jak młotem w radosnym oczekiwaniu. Bezwiednie tuliła głowę Jace’a, okrywając ją swoimi 

włosami.

Objął ją w talii, a potem przesunął ręce niżej, rozpiął zamek błyskawiczny jej dżinsów, 

zsunął je i położył dłonie na biodrach Katherine.

- Katherine - jego oddech był przyśpieszony - twoje ciało jest tak cudownie piękne.

Dotykał   ustami   jej   brzucha,   muskając   skórę   lekkim   zarostem   i   wywołując   miły 

dreszcz. A potem zaczął pieścić językiem pępek, udając akt miłosny, gwałtowny i bardzo na-

miętny.

Oddech   Katherine   stał   się  urywany,   spazmatyczny,   w  jej   żyłach   tętniła   rozszalała 

krew.

Jace   oderwał   usta   od   jej   ciała,   włożył   palec   pod   elastyczny   koronkowy   pasek 

majteczek bikini i zaczął przesuwać go w dół, coraz niżej i niżej...

Kiedy Katherine pomyślała, że zaraz zacznie krzyczeć, nagle cofnął rękę i wstał. O 

mało nie straciła równowagi. Jace ujął jej twarz w dłonie i głodnymi ustami poszukał jej ust.

- Nie   wytrzymam   już   ani   chwili   dłużej   -   wymamrotał.   Szybko   zgasił   świece   i 

pociągnął ją do sypialni.

Niecierpliwym ruchem odrzucił kołdrę i położył Katherine na łóżku. Nie wahała się: 

szybko zdjęła spodnie i majteczki. On też zrzucił ubranie, klnąc guziki, sprzączki i zamki.

Kiedy oboje byli już nadzy, nakrył jej ciało swoim. Obsypał pocałunkami jej twarz, 

background image

przeczesując palcami rozrzucone po poduszce miodowe włosy.

- Katherine, nie odmawiaj mi tego - wyszeptał. - Proszę. Pragnę cię. Potrzebuję...

Odpowiedziało  mu  za nią jej ciało, przyjmując  go spontanicznie  i bez zastrzeżeń. 

Głaskała go po szerokich plecach, przesuwając ręce aż na biodra i uda. W tej pieszczocie 

zawarta była tęsknota wywołana długą wstrzemięźliwością, równie silna jak jego namiętność.

Spełnienie przyszło natychmiast. Jace zaprzestał swych dzikich pocałunków i położył 

swoją  ciemną   głowę   na   poduszce   obok  jej   -  złotej.   Przez   jakiś  czas   trwali   tak   w  stanie 

błogości, napawając się wzajemną bliskością i intymnością tej chwili, a potem Jace oparł się 

na łokciach i wymruczał:

- Wiedziałem, że i ty na mnie czekasz, bo inaczej nigdy...

- Wiem - szepnęła, odgarniając mu z czoła wilgotne czarne kosmyki włosów.

Zaczął wodzić palcami po jej twarzy wzdłuż linii kości policzkowych, nosa i warg. W 

ślad za palcami poszły usta.

- Być tak z tobą... Katherine, jak to cudownie... Pocałuj mnie - westchnął.

Czuła przy sobie jego ciało, które zaspokoiwszy pierwszy głód zaczynało domagać się 

więcej.

Nakrył jej piersi dłońmi, podniósł do swoich ust i zaczął pieścić językiem ich różowe 

czubki.

Wykrzyknęła radośnie jego imię, tracąc niemal całkowicie świadomość wszystkiego, 

co ją otaczało. Liczył się tylko on, jej mężczyzna, który wiódł ją ku spełnieniu.

Katherine powiedziała w ciemność:

- Chcę zajrzeć do Allison.

- A poradzisz sobie sama? - spytał niewinnym tonem Jace. Próbowała mu dać za to 

klapsa, ale się wywinął i oświadczył: - Na wszelki wypadek pójdę z tobą.

Śmieli  się  jak  psotne  dzieci.   Szli  nago,  potykając  się  po  ciemku.  Jace  wpadał  na 

wszystko, cokolwiek znalazło się na jego drodze, i szukając po omacku wsparcia u Katherine, 

łapał ją niby to niechcący za jakąś intymną część ciała, a potem przepraszał.

- Ach, niechże mi pani łaskawie wybaczy, bardzo mi przykro, ale to wszystko dlatego, 

że tutaj tak ciemno.

Katherine chichotała.

- Po co ci światło? Doskonale wiesz, gdzie co jest.

- Masz   rację   -   odpowiadał   Jace,   śmiejąc   się   lubieżnie,   i   delikatnie   szczypał   ją   w 

pośladek.

Zaśmiewali się ze swoich figli, ale spoważnieli, zaglądając do łóżeczka małej. Allison 

background image

spała spokojnie. Na tle świstu nawilżacza słychać było jej spokojny oddech.

- Chyba nawet nie zauważyła, że nas nie ma - szepnął Jace.

Kiedy wrócili do wielkiego łoża i leżeli obok siebie, Katherine, wtulona plecami w 

szeroką pierś Jace’a, zaczęła nagle żałować tego, co się stało.

Czyż   jest   aż   tak   naiwna   i   tak   bujająca   w  obłokach,   że   uważa   seks   za   transmisję 

miłości? Kocha Jace’a i oczywiście seks jest elementem tej miłości, ale wie przecież, że on jej 

nie kocha.

Jednak z pewnością coś do niej czuje. Lubi z nią przebywać, a o Allison bał się nie 

mniej niż ona. Może to właśnie jest miłość?

Jace, jak gdyby to potwierdzając, poruszył się we śnie i przesunął rękę z jej brzucha na 

pierś. Na krótką chwilę zamknął na niej delikatnie dłoń, po czym jego palce rozgięły się i 

wyprostowały.

Katherine powiedziała cichutko:

- Kocham cię, Jace.

Siedziała   przy   maszynie   patrząc   w   dal.   Miała   pracować   nad   pierwszą   serią 

reklamówek, ale wspomnienia ostatniej nocy zasnuły mgłą jej umysł i tak oddziaływały na 

ciało, że jakiekolwiek sensowne myślenie stało się praktycznie niemożliwe.

Allison czuła się już o wiele lepiej. Lekarstwo przepisane przez doktora Petersena 

podziałało lekko nasennie i mała spała teraz spokojnym, zdrowym snem.

Katherine   wyznaczyła   sobie   na   dziś   pewien   cel   i   zdecydowana   była   go   osiągnąć, 

zanim zajmie się obiadem. Ledwie jednak napisała kilka słów, zadzwonił telefon.

Zdziwiła się, słysząc szorstki głos Billy’ego.

- Cześć, Billy - powiedziała radośnie. - Czym mogę ci służyć?

- No właśnie, przykro mi, Katherine, że muszę do ciebie dzwonić...

Katherine boleśnie ścisnęło się serce. Coś się stało Jace’owi. Nie! Wypadek?  Jest 

ranny?

- Jace? - spytała dziwnie wysokim głosem.

Billy odgadł chyba jej myśli, bo zapewnił ją szybko:

- Z Jace’em wszystko w porządku. To znaczy nie jest ani ranny, ani zabity, ani nic w 

tym rodzaju.

Pod Katherine ugięły się nogi i z ulgą osunęła się na krzesło.

- Ależ mnie nastraszyłeś.

- Bardzo   mi   przykro,   Katherine...   -   wydawało   jej   się,   że   słyszy   w   słuchawce 

strzyknięcie sokiem tytoniowym - ...ale Jace kazał mi zadzwonić i cię uprzedzić, że może nie 

background image

wrócić dziś na noc do domu.

- Czy są jakieś kłopoty z wierceniem?

Znowu strzyknięcie.

- Niezupełnie - próbował kręcić Billy.

- Więc co? - spytała, zdenerwowana tym owijaniem w bawełnę.

- Pojechał   do   Longview   wyciągać   z   kłopotów   tę   cholerną   sukę,   tę   Newton   - 

powiedział.

- Rozumiem - mruknęła Katherine. Nie ryzykowała już dalszych pytań. Bała się, że 

nie przejdą jej przez zaciśnięte gardło.

- Ni cholery nie rozumiesz - burknął Billy. - Ale to sprawa twoja i Jace’a. W każdym 

razie ta dziwka dzwoniła tu jakąś godzinę temu, beczała i zawracała mu głowę. Chyba wpadła 

w tarapaty w jakiejś kowbojskiej mordowni dla samotnych sfrustrowanych damulek. Błagała 

Jace’a, żeby przyjechał. No więc Jace pojechał - zakończył z wyraźnym niesmakiem.

- Oczywiście   -   westchnęła   Katherine.   -   Dziękuję   ci   za   telefon.   Bardzo   bym   się 

denerwowała, gdyby nie wrócił na noc bez powiadomienia, co się z nim dzieje.

- Nie wiem, kiedy masz się go spodziewać. Ta suka... to znaczy... - Billy urwał.

Katherine oszczędziła mu dalszego zakłopotania.

- Rozumiem, Billy - odparła i odłożyła słuchawkę, zanim zdążył jeszcze cokolwiek 

powiedzieć.

Ukryła twarz w dłoniach potrząsając głową. To niemożliwe, żeby Jace rzucił ją dla 

Lacey. Po takiej nocy? Nie, to wykluczone! I po tym, jak rano pobiegł do apteki, jeszcze 

przed otwarciem, po lekarstwo dla Allison? Nigdy!

Czy mógł ją całować tak czule, tak namiętnie i za parę godzin rzucić się w ramiona 

Lacey? Czy tak już miało teraz wyglądać ich życie? Czy miała dzielić tę namiętność z Lacey, 

do której należało jego serce?

- Nie wiem, czy potrafię - powiedziała głośno, i w tym momencie zdała sobie sprawę, 

że już podjęła decyzję.

background image

ROZDZIAŁ 12

- Cześć, kochanie - powiedział Jace, wchodząc do mieszkania.

Pochylił się nad Katherine i pocałował ją w policzek. Zamarła przy biurku, zdziwiona 

i zła.

- Jestem wykończony. Znajdzie się trochę kawy?

- Sam zobacz - odparła chłodno.

Widziała jedynie jego plecy, kiedy wchodził do kuchni. Rozmawiał z nią tak, jakby 

tylko wyskoczył po gazetę... dwa dni temu. Mówił coś o pogodzie, pytał o zdrowie Allison, 

był wyraźnie rozczarowany, że śpi, ale ani słowa o tym, gdzie był przez ostatnie dwa dni i co 

porabiał   z   Lacey   Newton   Manning.   Od   telefonu   Billy’ego   Katherine   żyła   w   kompletnej 

niewiedzy. Jace przez dwa dni nie pisnął ani słowa. Uważał pewnie, że ot tak sobie wróci do 

domu, i życie potoczy się dalej. A teraz zachowuje się jakby nigdy nic. Ale to nie takie proste, 

Jasonie Manning.

- Jak robota? - spytał Jace.

Przyniósł   sobie   z   kuchni   kubek   parującej   kawy,   opadł   na   kanapę,   oparł   głowę   i 

zamknął   oczy.   Po   chwili   otworzył   je   i   spojrzał   na   nią.   Zauważyła,   że   wyglądał   bardzo 

mizernie.

- Dobrze - odrzekła. - Dostałam od pana Newtona list z uwagami na temat pierwszych 

szkiców, które mu posłałam. Rozmawiałam również z kierownikiem produkcji w telewizji. 

Wybiera już miejsca do zdjęć.

- To wspaniale. Wiedziałem, że dasz sobie radę. Jestem z ciebie dumny.

Wstała od maszyny i podeszła do okna. Nie odwracając się do niego powiedziała:

- To   dla   ciebie   chyba   ulga.   Nie   musisz   się   już   czuć   tak   bardzo   za   mnie 

odpowiedzialny.

W powietrzu zawisło długie, pełne napięcia milczenie. Gdy się w końcu odezwał, w 

jego głosie słychać było wyraźnie irytację:

- Co ma znaczyć ta dziwna uwaga?

Katherine   wyprostowała   się,   przybrała   chłodny   wyraz   twarzy   i   odwracając   się   do 

niego zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.

- Ma   znaczyć   -   powiedziała   powoli   -   że   powinniśmy   zakończyć   tę   farsę,   którą 

nazywamy małżeństwem.

Te słowa o mało jej nie zabiły. Wprawdzie mówiła pewnie i stanowczo, ale nie była w 

stanie wytrzymać jego spojrzenia.

background image

- Ty... masz inne... zainteresowania... a ja zawsze byłam niezależna - oświadczyła z 

determinacją. - Nie mogę pozwolić, żeby ktoś mi dyktował, jak mam żyć. - Dlaczego w tym, 

co mówi, brak stanowczości? Dlaczego jej głos się tak załamuje? Nie chciała przyznać, że 

jego narastający gniew i oskarżycielskie spojrzenie bardzo ją denerwują.

- Aha. Widzę, że wszystko już sobie obmyśliłaś - powiedział z goryczą.

- Tak - potwierdziła.

- Nie możesz zaakceptować istnienia Lacey...

- Nie, nie mogę. Nie potrafię.

- Nie możesz zaakceptować mnie! Nie zaakceptowałaś we mnie niczego od chwili, 

kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg tego domu.

Wstał i zaczął iść ku niej z wściekłością, stawiając duże, zamaszyste kroki. Cofnęła się 

odruchowo.

- A widzisz! - wrzasnął, widząc jej odwrót. - Właśnie o tym mówię. - Stanął przed nią 

i zapytał: - Ale co ty masz właściwie przeciwko mnie? Dlaczego uważasz mnie za potwora?

Katherine patrzyła na niego w milczeniu. Bała się eksplozji jego nieposkromionego 

temperamentu. Już nieraz bywała ich świadkiem.

- Odpowiadaj, do cholery! - krzyknął.

- Dlatego,   że   nazywasz   się   Manning!   -   wybuchnęła.   Serce   waliło   jej   jak   młotem. 

Wzięła   głęboki   oddech.   -   Twoja   rodzina   raz   już   zrobiła   mi   krzywdę.   Nie   mam   zamiaru 

narażać się po raz drugi.

- Skrzywdziła cię moja rodzina. Ale nie ja.

- A czy to nie to samo?

- Nie! Nie zauważyłaś jeszcze, że moja skala wartości jest zupełnie inna? Że różnię się 

od nich jak dzień od nocy? Mój Boże!

- Nie   we   wszystkim.   -   Katherine   dopiero   teraz   dojrzała   do   prawdziwego   sporu. 

Początkowo była onieśmielona jego gniewem, ale teraz zdecydowała, że będzie twardo bronić 

swego. Nie potrafi z nim żyć, skoro on kocha inną.

- Zachowałeś  się  tak, jak się tego  po tobie spodziewałam.  To czysta  manipulacja. 

Czarujesz swoje ofiary, a kiedy ich mechanizmy obronne przestają działać, unicestwiasz je. 

Zaczęłam ci w pewnym momencie ufać, ale mnie zawiodłeś.

- Do jasnej... - urwał w pół przekleństwa. Zaczął szarpać swoją niesforną czuprynę, a 

potem oparł ręce na biodrach i spojrzał na nią z nie ukrywaną pogardą. - Jesteś wstrętną, 

świętoszkowatą suką!

- A no właśnie! - Wymierzyła w niego oskarżycielsko palec. - Oto najlepszy dowód. 

background image

Dokładnie takim językiem przemawiał do mojej siostry Peter. Mary czasem nawet niektórych 

słów nie znała. Ale to było tylko na początku. Potem stosował przemoc fizyczną. Allison to 

owoc gwałtu. Wiesz o tym? Mam powody przypuszczać, że będziesz podobnie postępował ze 

mną. Wszystko robisz zgodnie z planem... widujesz się ze swoją byłą żoną, a teraz kochanką, 

i jeszcze się z tym przede mną afiszujesz. Peter też się znęcał nad Mary, romansując z innymi  

kobietami.

Jace skoczył do niej, złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Przez zaciśnięte 

zęby wykrztusił:

- Ostrzegałem  cię, żebyś  mnie  nigdy nie porównywała  z Peterem.  To był  potwór, 

rozumiesz?   Od   dzieciństwa   wszystko   niszczył.   Zamordował   mi   kiedyś   szczeniaka, 

pierwszego, jakiego miałem, i na poduszce zostawił wiadomość, gdzie go zakopał. Zgwałcił 

córkę jednej z naszych służących. Miała trzynaście lat. Oczywiście za pieniądze wszystko 

dało się zatuszować. - Ścisnął ją jeszcze silniej za ramię i spytał z goryczą: - Czy aby nie 

mówię za szybko? W każdej chwili służę smakowitymi detalami.

- Jace, proszę cię...

- O,   co   to,   to   nie,   szanowna   pani   Katherine.   Chcesz   wiedzieć,   jacy   jesteśmy   my, 

Manningowie, to posłuchaj. Postaram się nie sprawić ci zawodu.

Puścił ją i odwrócił się gwałtownie. Wetknął ręce w kieszenie i zaczął chodzić po 

pokoju.

- Peter   był   naturalnie   oczkiem   w   głowie   rodziców   -   ciągnął.   -   Jedynym   ich 

spadkobiercą. Ja byłem niepotrzebny, ciągle mi o tym przypominano. Jako chłopiec zastana-

wiałem się czasem, dlaczego mnie nie darzono taką miłością. Bardzo mnie to wtedy bolało, 

ale teraz jestem zadowolony. Bo stałbym się taki jak on. Kochali go, ale głupio. Byli zbyt 

prymitywni, żeby to zrozumieć. Sam pojąłem to dopiero po latach. Po latach picia, burd i 

przygód   miłosnych.   Pewnego   dnia   dotarło   do   mnie,   że   jeśli   chcę   zostać   przyzwoitym 

człowiekiem, muszę liczyć tylko na siebie. I postanowiłem, że rodzice nie zmarnują mi życia.

Katherine drżącą ręką zasłoniła usta, by głośno nie krzyknąć. Gdyby mogła cofnąć 

swoje bolesne słowa, natychmiast by to zrobiła. Było już jednak za późno.

Jace   nie   mówił   teraz   do   niej.   Analizował   sprawy   w   myślach   i   głośno   te   myśli 

wypowiadał.

- Współczułem biednej Mary. Musiała czuć się jak Daniel w jaskini lwa. Był już czas, 

żeby   Peter   się   w   końcu   ożenił.   Chodziło   naturalnie   o   właściwy   wizerunek   bankiera   i 

wszystkie te bzdury. Ale nie mogłem pojąć, dlaczego Peter ożenił się z kimś takim jak ona i 

dlaczego rodzice na to pozwolili. Potem jednak zrozumiałem. Gdyby ożenił się z którąś ze 

background image

swoich panienek, to przy pierwszej zdradzie poleciałaby do taty na skargę albo, co gorsza, do 

prasy, i wybuchłby skandal. Wiedział doskonale, że słodka, naiwna Mary, sierota, która miała 

tylko starszą siostrę, niczego takiego nie zrobi.

Przestał chodzić tam i z powrotem i głęboko odetchnął. Patrzył na Katherine przez 

dłuższą chwilę.

- Jace... - zaczęła.

Podniósł obie ręce, jakby się przed nią bronił.

- Proszę cię, Katherine, nie chcę o niczym słyszeć. Jestem zmęczony. - Zamknął oczy i 

potarł je palcami. - Powiedziałaś, co miałaś do powiedzenia, a ja ci powiedziałem swoje. I tak 

to zostawmy.

Schylił się po leżące na stoliku kluczyki do dżipa i skierował się do drzwi.

- Dokąd idziesz? - spytała z lękiem.

- Do pracy. Chciałem wziąć dzień wolny, ale w tych warunkach... - Nie dokończył i 

wzruszył ramionami.

Przy drzwiach odwrócił się jeszcze i mruknął:

- Masz rację, Katherine. Skoro tak to czujesz, to lepiej, jeśli damy sobie spokój z tą 

„farsą, którą nazywamy małżeństwem”. Dobrze cytuję?

Serce Katherine rozsypało się na tysiące kawałków.

- Ale   jeśli   tak   -   dodał   bezbarwnym,   obojętnym   głosem   -   to   jedno   z   nas   musi 

zrezygnować z Allison.

Katherine dotknęła dłonią piersi i otworzyła usta.

- C...co masz na myśli? - spytała drżącym głosem.

Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Jego usta ułożyły się w twardą linię.

- Taka   jesteś   mądra,   na   wszystko   umiesz   znaleźć   odpowiedź,   więc   sama   sobie 

wytłumacz. Pamiętaj tylko, że my, Manningowie, jesteśmy bezwzględni, gdy ktoś nam stanie 

na drodze.

Usłyszała trzaśniecie drzwi.

Przez kilka następnych godzin Katherine poruszała się jak automat. Karmiła Allison i 

zajmowała   się   innymi   sprawami,   ale   zachowywała   się,   jakby   była   pod   działaniem 

narkotyków. Z płaczem tuliła małą do piersi. Nie bała się, że Jace zrealizuje swoją pogróżkę, 

rozpaczała nad utraconą miłością.

Wszystko wyglądało beznadziejnie. Zraniła go zbyt głęboko, nigdy jej nie przebaczy 

tych  podejrzeń. Mogła się mylić  co do jego motywów, systemu  wartości, charakteru, ale 

jedno wiedziała na pewno - jest dumny. Duma nie pozwoli mu wrócić i odbudować tego, co 

background image

ich łączyło.

Duma i Lacey.

Usłyszała   wycie   syren,   ale   zbyt   była   pogrążona   w   rozpamiętywaniu   własnego 

nieszczęścia, żeby zauważyć gnające ulicami wozy strażackie.

Z letargu wyrwał ją tupot na schodach. Może to Jace? Serce zabiło jej mocniej, ale 

zaraz znów pogrążyła się w rozpaczy. Poznała ciężkie kroki Happy, która szła jakoś dziwnie 

szybko.

Czekała na nią przy drzwiach.

- Katherine,   nie   denerwuj   się,   kochanie,   dopóki   się   nie   dowiemy,   co   się   stało   - 

wysapała gospodyni. Jej usta drżały, a roześmiane zwykle oczy zasnuła mgła lęku.

- O czym ty mówisz? - spytała Katherine nieprzytomnie. Wzdrygnęła się w przeczuciu 

czegoś złego. Wspomnienie śmierci Petera i Mary przemknęło jej przez głowę jak kadr z 

filmu.

- Nie słyszałaś syren wozów strażackich?

- Tak, ale...

- Jechali na odwiert. Był wybuch.

- O Boże! - jęknęła Katherine i zasłoniła usta, by stłumić ogarniającą ją histerię.

- Jeszcze nie wiemy, co się stało...

- Zajmiesz się Allison? - wykrzyknęła Katherine i pobiegła po torebkę i pantofle.

- Nie możesz tam jechać! - zawołała Happy. - Tam jest niebezpiecznie. Proszą przez 

radio, żeby trzymać się z daleka.

- Jadę. Zajmiesz się Allison czy mam to inaczej załatwić? - Katherine nie chciała być 

szorstka   dla   swojej   przyjaciółki,   ale   nie   miała   czasu   na   żadne   dyskusje.   Musiała   się   jak 

najszybciej dowiedzieć, co z Jace’em. A jeśli... O Boże, nie! To po prostu niemożliwe.

- Przecież wiesz, że zostanę z małą. Zabiorę ją do siebie i włos jej z głowy nie spadnie. 

Zajmę się nią, jak długo będzie trzeba.

- Dzięki, Happy. Och... a Jim? - Katherine dopiero teraz przypomniała sobie, że syn 

gospodyni też jest w niebezpieczeństwie.

- Dziś ma wolne. Dzięki Bogu. Pojechał do Dallas. No, jak masz jechać, to jedź. - 

Happy popchnęła ją lekko. - Zadzwoń, jak coś będziesz wiedziała. Jace’owi nic się nie stało. 

Ja to po prostu wiem. - Oczy Happy dziwnie zwilgotniały.

W oczach Katherine również zabłysły łzy.

- Mam nadzieję. Nie przeżyłabym, gdyby...

Nie odważyła się dokończyć swojej myśli. Zbiegła po schodach, wyskoczyła na dwór i 

background image

pognała do samochodu.

Jadąc   wyboistą   drogą,   bezskutecznie   usiłowała   nastawić   radio   na   stację   nadającą 

komunikaty z miejsca wypadku. Zrozpaczona, dała wreszcie za wygraną. Może lepiej nie 

wiedzieć. Na przemian to płakała, to przeklinała siebie. Jace musi żyć! Nawet okaleczony 

albo poparzony, ale musi żyć. Zaczęła się głośno modlić:

- Panie Boże, jeżeli mnie nienawidzi, to trudno. Jeżeli chce Allison, to mu ją dam. 

Tylko żeby żył... Kocham go. Jeżeli ma umrzeć, to pozwól, żebym mu przedtem powiedziała, 

że go kocham. Nie daj, żeby cierpiał. Żeby był poparzony...

Przecież dzisiaj miał nie iść do pracy. Mówił, że chciałby zostać w domu. Wygnały go 

jej podłe oskarżenia. To wszystko jej wina. Przez łzy krajobraz wydawał jej się zamazany i 

wodnisty.  Jechała kierując się na słup czarnego dymu  kłębiący się nad sosnowym  lasem. 

Prowadził ją jak słup ognia Mojżesza na pustyni. W górze ukazały się helikoptery prasowe, 

zlatujące się do miejsca pożaru jak sępy do padliny. Nienawidziła tej dziennikarskiej pogoni 

za   sensacją.   Co   wieczór   w  telewizji   pokazywali   rozbite   pociągi,   wypadki   samochodowe, 

pożary. Zastanawiała się, czy rodziny ofiar, tak jak i ją, oburzało to naruszanie prywatności. 

Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy z realności cierpienia tamtych ludzi.

Zdziwiła się, gdy zobaczyła wierzchołek wieży. A więc nie tu nastąpiła eksplozja. 

Dookoła odwiertu stały półciężarówki i wozy strażackie. Zatrzymała samochód, wyskoczyła i 

pobiegła w stronę ognia. Paliło się w pobliżu przyczepy.

- Hej, proszę pani! - zawołał jakiś człowiek w żółtej kurtce i chwycił ją wpół. Zaczęła 

się szarpać jak dzika kotka. - Tam nie wolno. Tam jest niebezpiecznie - oświadczył strażak i 

zaklął jak szewc, kiedy ugryzła go w rękę.

- Obawiam   się,   że   tej   pani   nie   da   się   przekonać   -   powiedział   ktoś   spokojnym, 

głębokim głosem.

Katherine osunęła się w ramiona zdumionego strażaka. Byłby ją upuścił, gdyby mu 

nie pośpieszyły z pomocą inne ramiona.

- Jace - szepnęła z niedowierzaniem i spojrzała w jego osmaloną twarz. - O Boże! - 

krzyknęła przerażona.

- Nie, nie, to nie oparzenia. Po prostu jestem brudny - zapewnił ją.

- Och, mój najdroższy... - Wtuliła twarz w jego koszulę i mocno objęła wpół. - Tak się 

martwiłam. Myślałam...

Ze wzruszenia nie mogła mówić. Objęła go jeszcze mocniej.

- Chodź, to ci opowiem, co się stało - powiedział Jace.

Gdy odchodzili, spojrzała jeszcze na strażaka. Wciąż rozcierał bolącą rękę.

background image

- Przepraszam... - Katherine czuła, że musi się wytłumaczyć. - Myślałam, że mój mąż 

jest ranny, i zachowałam się jak wariatka. Naprawdę przepraszam.

Strażak uśmiechnął się krzywo i odparł mrukliwie:

- Nic nie szkodzi.

Jace zaprowadził ją do samochodu, trzymając mocno pod rękę. Spojrzała na męża 

zapłakanymi zielonymi oczami i spytała:

- Co się stało?

Wytarł czoło rękawem koszuli.

- Wygląda to znacznie gorzej, niż jest w rzeczywistości. Wszystkie te wozy strażackie 

przyjechały dla ochrony lasu, w ramach akcji zapobiegawczej. Ale powinniśmy dziękować 

Bogu, żeśmy wszyscy nie wylecieli w powietrze - dodał ponuro.

- Ten dym...

- Tak,   ropa   daje   od   cholery   dymu.   Jakiś   przewód   elektryczny   czy   telefoniczny 

spowodował spięcie i pod przyczepą eksplodowały butle z gazem. Buchnęło aż do nieba. W 

dodatku ktoś beztrosko postawił kilka beczek z ropą nie tam, gdzie trzeba. Poszły i one. 

Gdybym tu był... - Zagryzł usta.

- A Billy?! - krzyknęła Katherine i chwyciła Jace’a za rękę.

- Na szczęście obaj wyszliśmy wtedy z przyczepy, żeby obejrzeć tę półciężarówkę, 

którą Billy naprawia.

Katherine cała się trzęsła. Przytulił ją i dodał z dumą:

- Mam doskonałą załogę. Rzucili wszystko, złapali gaśnice i łopaty i zaczęli kopać 

rów dokoła ognia. Zachowali się jak profesjonaliści.

- Mają wspaniałego szefa - wyszeptała.

Popatrzył w jej mokre oczy.

- A jak to się stało, że tu wpadłaś? - zapytał.

- Jechałam do ciebie, Jace - wyznała. - Musiałam cię znaleźć, żeby ci powiedzieć, że 

cię   przepraszam.   Za   wszystko.   Za   to,   że   byłam   taka   głupia.   -   Łzy   leciały   jej   teraz 

strumieniami. - Kiedy sobie pomyślałam, że może ty... Nic nie miało dla mnie znaczenia. Nic. 

Nawet... to znaczy... kocham cię, bez względu na to, co...

Nie   dał   jej   skończyć.   Ustami   poszukał   jej   ust.   Nie   dbała   o   brud   i   sadzę,   które 

pokrywały jego ciało. Nie zwracała uwagi na kwaśny zapach dymu, którym nasiąkły jego 

włosy i ubranie. Liczyło się tylko to, że ją całował.

W tym pocałunku nie było dawnej zmysłowej namiętności, ale sytuacja nie sprzyjała 

namiętnym   uniesieniom.   Pocałunek   przypieczętował   ich   wzajemne   oddanie.   Usta   Jace’a 

background image

połączyły się z jej ustami, poświadczając ich nowe przymierze.

- Katherine, kocham cię... Katherine. Jak mogłaś w to wątpić?

- Chyba z głupoty - odparła i uśmiechnęła się do niego.

Pogłaskał ją po policzku i powiedział:

- Chętnie bym dalej z tobą rozmawiał, ale mam cholernie dużo roboty. Jedź do domu i 

zostaw mi trochę gorącej wody, bo chciałbym się wykąpać po powrocie. - Uśmiechnął się. - I 

nie czekaj na mnie. Mogę tu dłużej zabawić.

- Będę   czekała   -   szepnęła,   a   potem   go   pocałowała   i   ociągając   się   wsiadła   do 

samochodu.

- Jace...

- Hmmm?

- Powiedz mi o Lacey.

Otworzył   jedno   oko   i   zerknął   na   Katherine.   Leżeli   w   wielkim   łożu.   Promienie 

porannego słońca sączące się przez żaluzje padały na ich nagie ciała. Jace, wyciągnięty na 

wznak, leżał z jedną nogą zgiętą w kolanie, a Katherine, oparta na łokciach, wpatrywała się w 

niego.

Wrócił do domu po północy, zmordowany, brudny i głodny. Podczas gdy się mył, 

zrobiła mu dużą kanapkę, którą natychmiast pochłonął, po czym zwalił się na łóżko i zapadł 

w głęboki sen.

Katherine próbowała zabrać Allison, ale Happy nalegała, żeby spędzili ten dzień tylko 

we dwoje. Jace potrzebował spokoju i nie należało mu go zakłócać, nawet gdyby miały to 

być, dość rzadkie zresztą, grymasy Allison. Katherine ucieszyła perspektywa spędzenia dnia 

sam na sam z mężem, więc nie dyskutowała z Happy.

Kiedy Jace obudził się godzinę temu,  nie sprawił jej zawodu. Kochali się czule  i 

namiętnie.

Teraz wyciągnął w górę ręce i zaplótł je nad głową.

- Lacey,  Lacey - powtórzył  z goryczą. - Nie wiem, od czego zacząć... Była córką 

szefa, piękną dziewczyną. To ona robiła mi awanse, a ja dałem się jej omotać. Rozegrała to 

bardzo sprytnie. Przez cały czas narzeczeństwa nie dopuściła do żadnych poufałości, więc 

moje zdumienie w noc poślubną, kiedy się okazało, że nie byłem pierwszy, nie miało granic. 

Może dlatego tak mnie zaskoczyło dziewictwo mojej drugiej żony...

Przygarnął Katherine i pocałował ją w czubek nosa, a ona ukryła twarz na jego piersi.

- Lacey przypominała mi trochę Petera. Była, i nadal jest, nastawiona na niszczenie 

wszystkiego dokoła. Miała jedną przygodę miłosną za drugą. Po każdej ze łzami w oczach 

background image

błagała mnie o przebaczenie, wyrażając skruchę i grożąc samobójstwem. W końcu miałem 

tego dość i powiedziałem Willoughby’emu, że jeśli nadal mam u niego pracować, muszę się 

rozwieść. Załatwił to. Bez fałszywej skromności muszę powiedzieć, że byłem dla niego zbyt 

cenny, żeby mógł ze mnie tak łatwo zrezygnować. A zresztą dobrze wiedział, jaka jest Lacey. 

Myślę, że w głębi duszy czuje się odpowiedzialny za zachowanie swojej córki.

- A co było, kiedy pojechałeś do Longview?

- Jesteś zazdrosna? - spytał.

- Jak cholera - odparła.

Roześmiał się, ale zaraz spoważniał i podjął:

- Jak zapewne zauważyłaś, gdy zastałaś nas w przyczepie, Lacey wciąż nie przyjmuje 

do wiadomości, że przestaliśmy być małżeństwem. Nie ma to dla niej znaczenia, poza tym że 

już nie jestem jej niewolnikiem. Kręci się przy niej mnóstwo mężczyzn, jednak ta cała jej 

erotyka jest tylko na pokaz. Ale wróćmy do rzeczy... - westchnął. - No więc Lacey poszła 

wtedy   do   tego   baru   w   Longview   i   narobiła   sobie   kłopotu.   Chciała   poderwać   innej 

dziewczynie chłopaka. Kiedy tamta dała jej nauczkę, Lacey wpadła w rozpacz, pojechała do 

motelu, połknęła całą fiolkę proszków nasennych i zadzwoniła do mnie. W pierwszej chwili 

chciałem jej powiedzieć, żeby poszła do diabła, ale nie mogłem... - potrząsnął głową. - Może 

to   sprawa   mojej   lojalności   wobec   Willoughby’ego,   nie   potrafiłem   jednak   tak   po   prostu 

machnąć na nią ręką. Na dwa dni przed wyjściem Lacey ze szpitala zadzwoniłem do jej ojca, 

żeby ją stamtąd odebrał. Obiecał mi, że załatwi dla niej jakąś opiekę. Czy to zrobi, nie wiem. 

Ale postawiłem sprawę jasno: dosyć tego dobrego. Mam żonę, którą bardzo kocham, i nie 

zamierzam narażać na szwank swego małżeństwa.

- Powinieneś   do   mnie   zadzwonić,   Jace,   i   wytłumaczyć   mi   całą   sytuację. 

Zrozumiałabym.

- Teraz to wiem. - W głosie Jace’a brzmiała wyraźna pretensja do samego siebie. - 

Jednak tyle się działo wtedy w moim życiu, że nawet nie przyszło mi to do głowy. Tak długo 

byłem   sam...   Nie   jestem   przyzwyczajony   mówić   komukolwiek,   co   się   ze   mną   dzieje. 

Przepraszam. A poza tym - dodał - nie chciałem wciągać cię w bagno moich dawnych spraw.

Katherine pochyliła głowę.

- Ale ty... ale ty nie...

- Przestałem z nią sypiać na długo przed rozwodem, który się odbył cztery lata temu.

- A ta sprawa... sprawa dzieci? - spytała.

Zaśmiał się gorzko.

- O tym nigdy nie było mowy. Usłyszała o okolicznościach naszego małżeństwa od 

background image

swego ojca i natychmiast to wykorzystała.

- Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?

- A po co? Miałbym cię pozbawiać okazji do takich rozkosznych dąsów z trzaskaniem 

drzwiami? Czasem wydawało mi się, że cała ta sytuacja sprawia ci przyjemność. Poza tym - 

dodał - jestem za dumny, by dowodzić swojej niewinności, skoro nie było przestępstwa.

Ale Katherine już go nie słuchała. Pochylona, ustami sięgała jego ust. Po długim, 

namiętnym pocałunku złożyła głowę na jego piersi. Pogłaskał ją lekko.

- A co byś powiedziała na to, gdybyśmy kupili działkę i postawili dom?

Zaskoczona tym pytaniem, podniosła głowę i spojrzała na niego.

- Wypatrzyłem   śliczne   miejsce,   trzyipółhektarowa   działka   na  sprzedaż   -   ciągnął.   - 

Tylko   półtora   kilometra   od   miasta,   ale   wśród   drzew,   całkowita   izolacja.   Myślę,   że   tutaj 

wkrótce będzie nam za ciasno. Te pokoje wyraźnie się kurczą.

- Jace, to cudownie - odparła podniecona. - Ale co z Sunglow?

- Tu  w okolicy  będziemy   wiercić  jakieś  trzy  lata.  A potem  zobaczymy.   Więc  co, 

kupujemy tę działkę? - zapytał.

- Kupujemy   -   zgodziła   się   z   uśmiechem.   -   Dom...   -   westchnęła.   -   Obmyślanie 

wszystkiego i planowanie... to dopiero przyjemność.

- Boże uchowaj! - wykrzyknął Jace i błagalnie wzniósł oczy ku górze.

Katherine roześmiała się i znowu położyła głowę na jego piersi.

- A co zamierzałeś zrobić, kiedy zacząłeś mnie szukać? - spytała sennie.

Zachichotał. Włosy na jego piersi połaskotały ją w nos.

- Zamierzałem   odnaleźć   pannę   Katherine   Adams   i   przyłożyć   jej   parę   klapsów.   A 

potem byłem gotów użyć perswazji, rozsądku, pieniędzy i siły, by skłonić cię do oddania mi 

Allison. Wcale nie dlatego, żebym miał cokolwiek przeciwko tobie, Katherine - wyjaśnił. - Po 

prostu bałem się, że przegrasz w sądzie z moimi rodzicami i właśnie im przyznają dziecko. 

Bardzo się cieszę, że do tego nie doszło, jednak chyba powinniśmy im przynajmniej pokazać 

małą... Wiem, co czujesz, ale chyba warto się nad tym zastanowić. Jestem przekonany, że oni 

również cierpią z powodu tego, co się stało. A i Allison może nam po latach mieć za złe, 

żeśmy   ją   pozbawili   okazji,   by  mogła   sobie   sama   wyrobić   zdanie   o   swoich   dziadkach,   a 

może... może i o Peterze...

Katherine milczała przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała spokojnie:

- Przemyślę to i wtedy porozmawiamy.

- Oczywiście. Rozumiem, że w dalszym ciągu boli cię sprawa Mary i wszystko, co się 

później stało - odparł Jace i pocałował ją lekko w ramię. - Mam paskudny charakter, wiem o 

background image

tym. Ale pracuję nad sobą. Przysięgam, że zrobię wszystko, żebyście obie z Allison były 

szczęśliwe.

Gdy Katherine ponownie się odezwała, w jej głosie znów była nuta dawnej beztroski:

- A kiedy już mnie znalazłeś, co sprawiło, że zmieniłeś plany? Że przestałeś myśleć o 

odbieraniu mi Allison siłą?

- Bo coś zobaczyłem - odrzekł. I w jego głosie pojawiła się inna nuta.

Katherine oparła się na łokciach i spojrzała na niego z góry.

- Co takiego? - spytała zdziwiona.

- Twoją twarz - odpowiedział cicho.

- Jace... - szepnęła.

- Nie mówiąc już o reszcie - dodał Jace. Spojrzał na jej piersi, którymi go dotykała. 

Przez   chwilę   napawał   się   ich   widokiem,   a   potem   podniósł   głowę   i   pokrył   je   gorącymi 

pocałunkami.   -   Kochałem   cię   od   pierwszej   chwili,   Katherine.   Od  pierwszego   pocałunku, 

wtedy, przy łóżeczku Allison, wiedziałem, że chcę jej tylko razem z tobą. - Jego pieszczoty 

stały się jeszcze żarliwsze. - Kochaj mnie, proszę cię - wymamrotał.

Katherine uniosła się i klęknęła nad nim, dając jego językowi pełny dostęp do swoich 

piersi.

Pozycja, jaką przybrała, wydała się Jace’owi tak „fachowa”, że zapytał zdumiony:

- Chyba chodziłaś na filmy od osiemnastu lat, co?

- No wiesz... - Czubkiem języka musnęła jego ucho.

- To kto cię tak dobrze nauczył sztuki kochania?

- Niejaki pan Jason Manning - odparła cicho i zamknęła mu usta pocałunkiem.


Document Outline