background image

Waldemar Kuligowski

12 grudnia 2005

Miłość w czasach konsumpcji

KsięŜyc, słowik, róŜe, enter

Produkt pod nazwą romantyczna miłość mości sobie miejsce w zbiorowej wyobraźni i ma się tam nadzwyczaj dobrze. Jest wszak

precyzyjnie ometkowany, ma bardzo konkretną instrukcję obsługi i czytelne funkcje. Nawet w randkach online moŜna odnaleźć

nawiązania do romantycznego wzorca zakochania się.

W roku akademickim 1974–1975 w paryskiej École Pratique des Hautes Études rozpoczęło się seminarium poświęcone dyskursowi miłosnemu.

Prowadzący zajęcia słynny semiolog Roland Barthes jako ich główny temat wskazał język l’amour-passion, miłości-namiętności. I jakkolwiek

najwaŜniejszym omawianym na seminarium dziełem były „Cierpienia młodego Wertera” Goethego, a powstały w rezultacie komentarz – zatytułowany

„Fragmenty dyskursu miłosnego” – sprzedano później w zawrotnej liczbie 100 tys. egzemplarzy, nie chodziło wyłącznie o literaturę. Studenci Barthesa

dyskutowali nad profesorską tezą, wedle której pragnienie, z istoty swej niewysławialne, zaprzecza moŜliwości uprawiania miłości słowami. Nazwać

moŜna jedynie prostą potrzebę materialną, jakiś rodzaj chcenia, ale nie autentyczne miłosne pragnienie. CóŜ z tego jednak, kiedy codziennie mówimy o

kochaniu?

Wniosek, jaki wywiódł z tego paradoksu Barthes, zawarty jest w znanym cytacie: „Dyskurs miłosny jest dzisiaj nadzwyczaj samotny”. Czy to

kategoryczne i raczej smutne twierdzenie daje się wszelako potwierdzić? Czy debaty na temat miłości są dziś rzeczywiście niechciane,

zmarginalizowane i niczyje?

Zaryzykowałbym tezę, Ŝe moŜe być dokładnie odwrotnie: miłość przecieŜ jest wciąŜ podstawowym pokarmem dla filmowców, pisarzy, paparazzich i

copywriterów, jest ulubionym Ŝerem popularnych mediów, zajmują się nią zastępy specjalistów – od psychoanalityków i ginekologów po producentów

afrodyzjaków i przepowiadaczy przyszłości, miłość trafiła do papieskich encyklik, serwisów informacyjnych, na posiedzenia parlamentów, do sal

wykładowych i lekcyjnych. Miłość stała się niezwykle atrakcyjnym towarem w świecie, w którym wszystko chyba zostało juŜ roztajemniczone; przyciąga

więc widzów i pieniądze. W rezultacie odnosi się wraŜenie, iŜ wszystko jest dziś w kulturze dyskursem miłosnym, Ŝe Ŝyjemy nie tyle w cieniu bomby A

lub D, ale w czasach M jak miłość.

Bez wątpienia najwaŜniejszym słowem w wokabularzu tej współczesnej namiętności jest miłość romantyczna. Kto nie wierzy, niech zwaŜy na miliony

widzów ciągnących do kin na kolejne romantyczne komedie, niech zliczy tytuły kolorowych gazet krzyczących ogromnymi nagłówkami o romantycznym

związku tych dwojga-przez-wszystkich-znanych, niech przypomni sobie radosne twarze ludzi wygrywających od sponsora romantyczny weekend w

ParyŜu (albo gdziekolwiek indziej). Zresztą nie trzeba chyba odwoływać się do argumentu wielkich liczb: kto z nas nie poczuł miłego mrowienia, kiedy

usłyszał, Ŝe jest romantycznym męŜczyzną/kobietą, chłopakiem/dziewczyną?

Anioł w Czerwieni

Pewnego poranka na ruchliwym skrzyŜowaniu w amerykańskim mieście Buffalo pojawił się nowy billboard. Nie przypominał jednak zwykłych

reklamowych komunikatów. Jego wielkie czerwone litery przekazywały bardzo osobistą wiadomość: „Aniele w Czerwieni. Widziałem Cię w Garcia’s Irish

Pub. Chciałbym się z Tobą spotkać. William”. Odbiorcy początkowo byli zdezorientowani. Kiedy jednak przez dziewięć kolejnych tygodni z tego

osobliwego ulicznego telegramu odczytywano nowe wyznania zdesperowanego kochanka, billboard znalazł się na ustach całego miasta. Setki kobiet

wydzwaniało do agencji reklamowej, próbując wydobyć adres romantycznego Williama, męŜczyźni natomiast tłumnie oblegali Garcia’s Irish Pub w

nadziei ujrzenia Anioła w Czerwieni. Wreszcie na billboardzie pojawiła się elektryzująca wiadomość: „Drogi Williamie. Chyba oszalałam. Do zobaczenia

w Garcia’s. Piątek, 20.30. Anioł”.

Pub nie przeŜył jeszcze takiego oblęŜenia jak w ten piątkowy wieczór. Co najwaŜniejsze, podobno nikt, z pracownikami wspomnianego pubu włącznie,

nie zorientował się, Ŝe miasto pochłonięte romantyczną historią uległo w rzeczywistości zręcznej manipulacji. Postacie Williama i Anioła w Czerwieni

oraz rodzącego się między nimi uczucia były bowiem elementami strategii reklamowej, odegranymi w ostatni wieczór przez wynajętych modeli.

Dlaczego tak wiele osób dało się zwieść tej grze? Do elementarnego zakresu wiedzy twórców reklamy naleŜy pewność co do tego, Ŝe podstawą ich

pracy winno być odwoływanie się do obowiązujących stereotypów społecznych. Billboardy z Buffalo pozostały wierne temu załoŜeniu: miłość bowiem –

a zwłaszcza miłość romantyczna – sprowadza się współcześnie do kilku rudymentarnych figur. Do najwaŜniejszych z nich naleŜą: uczucie rodzące się

od pierwszego wejrzenia, szaleństwo kochanków, ignorowanie świata zewnętrznego, idealizowanie obiektu namiętności; wśród pomniejszych wyliczyć

moŜna z kolei praktykę aranŜowania randek, szafowanie komplementami, dekoracje zbudowane z księŜycowych nocy, treli słowików i bukietów róŜ,

rzecz jasna pąsowych. Osobne, eksponowane miejsce zajmuje wizerunek czerwonego serca, oŜywiany na tysięczne sposoby zwłaszcza 14 lutego, w

dzień walentynek, święta zakochanych.

Pomysłodawcy miłości między Aniołem w Czerwieni a Williamem z powodzeniem wykorzystali te najpowszechniejsze, rutynowe wyobraŜenia na temat

prawdziwie romantycznej namiętności. Czy oznacza to, Ŝe ci, którzy uwierzyli w istnienie Anioła w Czerwieni, byli w jakiś ponadprzeciętny sposób

naiwni? Czy spacer kochanków przy świetle księŜyca, ich wspólna kolacja w podmiejskim zajeździe i wysyłanie kwiatów przez posłańca to momenty

spełnionej, idealnej miłości, czy moŜe tylko proste symulacje obrazów widywanych chociaŜby na billboardach? Na tak postawione pytania próbowała

odpowiedzieć amerykańska socjoloŜka Ewa Illouz. Efektem przeprowadzonych przez nią badań było opublikowanie w 1997 r. prowokującego studium

romantycznej miłości w USA pod jakŜe znamiennym tytułem: „Konsumując romantyczną utopię: Miłość i kulturowe sprzeczności kapitalizmu”.

Illouz przeprowadziła wiele rozmów z amerykańskimi 9 - i 10-latkami, wypytując je o romantyczny ideał miłości. Bardzo szybko zorientowała się, Ŝe

niemal wszystkie dzieci doskonale wiedziały, jak wygląda idealna randka pary zakochanych. Jej akcja, w ich mniemaniu, winna rozgrywać się we

francuskiej restauracji, przy stole ogrzewanym blaskiem świec i w ogólnie romantycznej atmosferze. Trudno zakładać, powiada Illouz, aby dzieci w tym

Miłość w czasach konsumpcji| KsięŜyc, słowik, róŜe, enter - Polityka.pl

http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/166200,1,...

1 z 4

2010-01-19 12:37

background image

wieku mogły opierać tę wiedzę na przeŜytych przez siebie sytuacjach. Musiały posiadać ją skądinąd. Skąd? Jej zdaniem doświadczenie prawdziwej

miłości jest obecnie bardzo głęboko zanurzone w doświadczeniu konsumenckim, wyrasta z ogromnego zbioru klisz i obrazów, które składają się

pospołu na romantyczną utopię. Obrazy owe – od romantycznej kolacji po bukiety czerwonych róŜ – tworzone są przede wszystkim przez media i

machinę reklamową, które wspólnie głoszą demokratyczny etos konsumpcji. Etos ten mówi wyraźnie: szczęście i dobra materialne dostępne są dla

wszystkich. Skoro przez cały wiek XX kupno sportowych samochodów, eleganckich perfum, dietetycznych drinków i nowych kanapek łączono w

reklamie z sukcesem w miłości, to efekt mógł być tylko jeden – miłość sama stała się dzisiaj produktem. Rozpoznawalnym takŜe przez dzieci.

Produkt pod nazwą romantyczna miłość mości sobie miejsce w zbiorowej wyobraźni i ma się tam nadzwyczaj dobrze. Jest wszak precyzyjnie

ometkowany, ma bardzo konkretną instrukcję obsługi i czytelne funkcje. To sprawia, puentuje Illouz, Ŝe chociaŜ większość Amerykanów opisuje miłość

w kategoriach samozatracenia i szaleństwa, to samozatracenie owo ma bardzo przewidywalny i rozsądny charakter. Nie moŜe jednak dziać się inaczej,

zauwaŜmy, jeśli sami wzajemnie ten produkt sobie podsuwamy. Tu nie ma nic na siłę, dyskretnie działa mechanizm symbolicznej przemocy. Dlatego

sami zachęcamy się do konsumowania romantycznej utopii i sami reguł tej konsumpcji przestrzegamy.

Świetnie dostrzegł te mechanizmy Sasha Weitman, autor pracy poświęconej „elementarnym formom Ŝycia socjoerotycznego”. Podjął się w niej opisu

współczesnych zachowań erotycznych, które zbiorowo nazwał socjoerotyką. Jest to, jego zdaniem, oddzielna sfera Ŝycia, obejmująca daleko więcej niŜ

akt kopulacji. Weitman widział w niej złoŜoną konstrukcję kulturową, narzucającą kochankom ścisły reŜim ról i zachowań. Składają się nań starannie

wybrane przedziały czasowe (wieczór, noc, weekend, wakacje), celowo dobrana przestrzeń (dom, sypialnia, hotel, samotna plaŜa, tylne siedzenie

samochodu), rozluźniające uŜywki (alkohol, niektóre narkotyki, wspólnie wypalany papieros po kolejnych finałach), a takŜe odpowiednia sceneria

(spuszczone zasłony, stłumione światło, ogień w kominku, seksowna bielizna), której szczególnym elementem moŜe być nastrojowa muzyka.

Trudno zaprzeczyć, iŜby ten buchalteryjny inwentarz nie odwoływał się do potocznego wyobraŜenia romantycznej miłości. Nie inaczej przecieŜ

zachowują się kochankowie w kinowych romansach, nie inaczej układa się fabuła popularnych telenowel, wyjątkiem nie są w tej materii teksty

muzycznych przebojów, okładki kolejnych tomów harlequinów, fotoreportaŜe Ŝ Ŝycia burgeois czy nawet konfesyjne opowieści przyjaciół. (Dodajmy na

marginesie, Ŝe popularne obrazy i klisze, a takŜe potoczne doświadczenie Ŝycia w świecie zmediatyzowanym są w ogromnym stopniu

zheteroseksualizowane. Miłość między osobami tej samej płci nadal nie zasługuje na miano społecznej normy, równieŜ na scenie romantycznych

uniesień). Tak jak socjoerotyka nie ma charakteru spontanicznego, tak miłość romantyczna sprowadza się obecnie do scenariusza o ograniczonej liczbie

wariantów.

On z Marsa, ona z Wenezueli

Okoliczność ta ma równieŜ swoją drugą stronę: moŜna otóŜ ten znany scenariusz uŜywać do własnych celów, moŜna próbować ośmieszać, odwracać, a

przynajmniej demaskować. Czasami w sposób dość zaskakujący. Jedną z tego rodzaju prób stanowił eksperyment doktora Roberta Epsteina. W 2002 r.

oznajmił on swoim współpracownikom z szanowanego periodyku „Psychology Today”, Ŝe decyduje się na nietypowe przedsięwzięcie: chciałby znaleźć

współautora, osobę pomocną w napisaniu ksiąŜki zatytułowanej w poradnikowym stylu „Miłość, którą tworzysz: jak nauczyliśmy się kochać wzajemnie i

jak wy moŜecie zrobić to samo”. Nie, nie szło tu o desperacką próbę pokonania twórczej bezsilności czy jakiś dziwaczny gest pod inteligencką

publiczkę. Sens eksperymentu krył się w jego nazwie. Brzmiała ona Love Project.

Epstein szukał bowiem nie tyle wspólnika w napisaniu ksiąŜki, co zdecydowanie bardziej kobiety, która zechciałaby stworzyć z nim związek miłosny.

Nie w zaciszu pracowni, ale jak najbardziej rzeczywisty. Od kandydatek wymagał jedynie wierności, a przy tym czytania prac na temat miłości i relacji

uczuciowych oraz prowadzenia intymnego dziennika. Kiedy anonse tej treści ukazały się w prasie, autor projektu mógł poczuć się usatysfakcjonowany –

odpowiedziało nań ponad sto kobiet. Love Project mógł rozpocząć się na dobre.

Przedsięwzięcie miało charakter czysto naukowy, tak przynajmniej deklarował Epstein. Praca badawcza przekonała go, Ŝe dobrej, partnerskiej miłości

moŜna się nauczyć. Nauka ta wszelako powinna odbiegać od utartych stereotypów, jakimi karmi się obywateli USA, małym dzieciom podsuwając bajki o

idealnych kochankach, a ich rodzicom sprzedając hollywoodzkie obrazy obligatoryjnie kończące się uczuciowym happy endem. Wedle popularnych

wyobraŜeń, wyjaśniał Epstein, romantyczna miłość wspiera się na 4 filarach: (1) ten jeden, nasz wymarzony partner, jest gdzieś w naszym zasięgu,

trzeba go tylko odnaleźć; (2) kiedy go wreszcie odnajdziesz, ten jeden juŜ nigdy się nie zmieni; (3) związek z tym jednym oznacza, Ŝe będziecie Ŝyli

długo i szczęśliwie; (4) miłość jest rzeczą tajemną, niezwykłym misterium, nad którym nie mamy kontroli. W efekcie wierzymy, Ŝe miłość się

przydarza, Ŝe to ona nas mistycznie odnajduje i bierze we władanie. Bujda!, twierdził badacz, miłości trzeba się znojnie uczyć.

Wśród kobiet pragnących wziąć udział w eksperymencie długo nie było tej właściwej. O wyborze zadecydował przypadek. W Wigilię 2002 r. Epstein

wsiadał do samolotu na lotnisku w Newark. Niestety, jego miejsce zajął ktoś inny, a nieskory tego dnia do kłótni przeniósł się na inny wolny fotel.

Okazało się, Ŝe obok siedziała niezwykle interesująca kobieta. Epstein czym prędzej przedstawił jej swój Love Project. Po pierwszych wahaniach i

wątpliwościach pełny sukces. Gabriela Castillo, bo tak nazywała się współpasaŜerka, przystała na jego warunki!

Oficjalną inauguracją Love Project było podpisanie specjalnego kontraktu miłosnego. Rzecz miała miejsce w kalifornijskim domu Epsteina w dniu

świętego Walentego. Kontrakt zobowiązywał oboje do trwania we wzajemnym związku uczuciowym przez okres 4 miesięcy, licznych lektur dotyczących

miłości oraz długich rozmów. Gabriela tak widziała sens angaŜowania się w eksperyment: „Mój dotychczasowy związek się rozpadł, bo był oparty tylko

na namiętności, a ta minęła. Myślę, Ŝe warto uczyć się innego pojmowania miłości”. W amerykańskiej prasie stawiano sobie wówczas jedno pytanie:

czy związek Roberta, 49-letniego harwardzkiego psychologa, z 40-letnią Gabrielą, ekstancerką z wenezuelskiego Caracas, ma rację bytu? Czy akademik

i fascynująca Latynoska wytrwają we wspólnie postanowionym związku?

Podczas tych 4 miesięcy spotykali się co 3 tygodnie. Gabriela przylatywała z Caracas, po czym wymieniali się przemyśleniami. Odwiedzali róŜnych

specjalistów, wśród których znalazł się John Gray, znany promotor tezy, według której męŜczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. W czasie rozłąki

Robert udzielał wywiadów, objaśniał sens eksperymentu, promował całą akcję w mediach. Robił to, trzeba przyznać, skutecznie. Bo kiedy minął

kontraktowy okres ich związku, wielu Amerykanów zastanawiało się, co dalej.

Dzisiaj wiadomo juŜ, Ŝe sam Love Project to była błahostka. Doświadczony psycholog potrafił wszystko zaplanować i większość rzeczy przewidzieć.

Prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero po zakończeniu akcji. Gabriela wyznawała dziennikarzom, Ŝe czuje się rozbita i niepewna. śe zupełnie nie wie,

co dalej z tym związkiem. A zgryzot było bez liku. On miał 4 dzieci, ona 3, do tego dochodzili byli partnerzy. Którejś nocy zadzwoniła wreszcie do

Roberta, by oznajmić, Ŝe to koniec. „To był tylko projekt – tłumaczyła – a nie normalny związek. Zabrakło w nim i uczuć, i romantyzmu”.

Poinformowanym juŜ o obrocie sprawy mediom Epstein odpowiedział bardzo krótko: „Eksperyment uznaję za

w  stu procentach udany”.

Miłość w czasach konsumpcji| KsięŜyc, słowik, róŜe, enter - Polityka.pl

http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/166200,1,...

2 z 4

2010-01-19 12:37

background image

W wymiarze praktycznym miłosna edukacja doktora Epsteina spaliła jednak na panewce. MoŜna to zapisać na karb sztywnych uwarunkowań, moŜna

stwierdzić, Ŝe cały pomysł być zbyt dalece wykalkulowany. Dla wyrobienia sobie lepszego poglądu warto przedstawić pomysł w załoŜeniach doń

zbliŜony, prowadzony wszelako gdzie indziej, innymi środkami i skierowany do innej grupy docelowej. Tym razem rzecz działa się w Polsce, animatorką

przedsięwzięcia pod nazwą The Love Project była Iwona Majdan, artystka z Kanady, która publicznie ogłosiła, Ŝe poszukuje męŜa i organizuje w tym

celu castingi.

Wielki finał przedsięwzięcia zaplanowano na walentynki 2003 r. – a więc tego samego dnia, przypomnę, w którym miłosny kontrakt podpisywali Robert

i Gloria. „Niestety – powiedziała artystka licznie zgromadzonym męŜczyznom – nie znalazłam Ŝadnego odpowiedniego kandydata”. Dziennikarze nie

kryli rozczarowania, sugerując, Ŝe Majdan zagrała publiczności na nosie. Inni wskazywali na to, Ŝe akcja musi być rozpatrywana jako element jej

twórczości, w kontekście współczesnej sztuki krytycznej. Sądzę, Ŝe uwaŜna lektura internetowego pamiętnika Majdan kaŜe spojrzeć na to osobliwe bądź

co bądź zdarzenie jeszcze inaczej. Artystka nie miała w zanadrzu Ŝadnego chytrego scenariusza, ona naprawdę grała swoim Ŝyciem, angaŜowała

autentyczne emocje, przeŜywała rozczarowania i zachwyty. Wymarzonego męŜczyzny jednak nie spotkała, miłość się nie wyśniła.

Jeśli zawiodły tak spektakularnie skrojone projekty, to kto moŜe liczyć na znalezienie miłości? W jaki sposób inni samotni – bez Harvardu i artystycznej

wyobraźni – mogą szukać szczęścia i romantycznej miłości?

poszukiwanie straconych sekund

10 marca 2002 r. w warszawskim pubie Soma spotkało się kilkadziesiąt osób. Mimo wieczornej pory i serwowanych przez barmana drinków nie była to

kolejna zwykła impreza. 30 męŜczyzn i 30 kobiet usiadło naprzeciw siebie przy dwuosobowych stolikach. Na hasło start, wszystkie zaaranŜowane pary

zaczynały ze sobą rozmawiać. Miały na to 3 minuty, po czym zmieniano i stolik, i rozmówcę. Na koniec kaŜdy z uczestników zaznaczał w specjalnym

formularzu imię osoby (albo osób), z którymi chciałby się spotkać ponownie. O ile druga strona wyraŜała podobne Ŝyczenie, organizatorzy imprezy

przekazywali zainteresowanym właściwe numery telefonów. Całe to spotkanie trwało ok. 2 godzin, a uczestnicy – jak zapewniała ulotka informacyjna –

„nie naraŜają się na odrzucenie, co często zniechęca nieśmiałe osoby”.

Opis powyŜszy dotyczy pierwszej w Polsce imprezy typu fast dating. Idea zrodzona w Ŝydowskim środowisku Los Angeles (gdzie rabini na róŜne

sposoby próbowali nakłonić młodych śydów do zawierania małŜeństw w ramach swojej społeczności) bardzo szybko rozprzestrzeniła się na całe USA, a

później wiele krajów europejskich. „To propozycja dla osób lubiących szaleństwo i tych, którzy mają problemy w nawiązywaniu kontaktów”, pisała

prasa. Szybkie randki kusiły tym, Ŝe w jednym miejscu w ciągu kilkudziesięciu minut umoŜliwiały poznanie wielu osób, a wśród nich być moŜe i tego

jedynego. Czy w dobie skrajnego indywidualizmu jest to jakiś anachronizm? Jak przekonują badania Hanny Świdy-Ziemby, coraz więcej młodych

Polaków wzrastających juŜ po przełomie 1989 r. jako wartość centralną w swoim Ŝyciu wskazuje miłość. Ma ona nie tylko pieścić ich przekarmione

konsumenckie ego, ale teŜ dawać jakŜe cenne (bo rzadkie) poczucie przynaleŜności, trwałego związania z drugim człowiekiem.

Gdyby nadal komuś wydawało się, Ŝe fast date to mało wyszukana kontynuacja stylu Ŝycia spod znaku fast food, fast sex, fast car – jak symbolizuje się

naszą teraźniejszość – to odesłać go moŜna do autorytetu poradników. Ogromniejąca rzesza specjalistów, róŜnorakich zresztą dziedzin, przekonuje w

nich, Ŝe tym, co liczy się naprawdę w naszym rozpędzonym Ŝyciu, w którym na coraz mniej wystarcza czasu, jest pierwsze wraŜenie. A o nim decyduje

pierwszych 5 sekund spotkania z inną osobą. Stąd uznanie, jakim cieszą się eksperci od wizerunku, mowy ciała, designu, wizaŜu itp.

Czy nie na tym efekcie nagłego olśnienia zasadza się zresztą mitologia romantycznej miłości od pierwszego wejrzenia? Z tej perspektywy szybkie randki

nie są Ŝadnym społecznym kuriozum, ale logiczną konsekwencją przemian w kulturze początku XXI w.

Cywilizacja miłości

Fast dating nie jest przy tym szczytem moŜliwości. Jako największa światowa sieć romantycznych kontaktów prezentuje się firma Cupid’s Network. Jej

Ŝywą reklamą jest szef Dan Bender, który poznał Ŝonę Nancy dzięki znajomości zawartej przez Internet. I miliony ludzi idą w jego ślady. PrzybliŜone

dane ujawniają, Ŝe co 10 sekund amerykański internauta chce się dziś przed ekranem komputera zakochać. To dla tych ludzi powstała strona

match.com, „największa sieciowa społeczność dyskryminowanych, atrakcyjnych singli”, to dla nich działa serwis Its Just Lunch, „specjalizujący się w

organizowaniu randek zapracowanym specjalistom”. Szacuje się, Ŝe sieć pomaga grubo ponad 20 mln samotnych. I liczba ta stale rośnie.

Polska nie pozostaje w tyle. Po 3 miesiącach funkcjonowania na portalu Interia.pl specjalnego serwisu Randki zarejestrowało się nań ponad 100 tys.

uŜytkowników. Obecnie najpopularniejszy bodaj serwis to ilove.pl, który szczyci się, Ŝe zgromadził 2 mln ludzi. Prawie 1,5 mln osób korzysta ze strony

sympatia.onet.pl, 130 tys. z randkomat.pl, tysiące innych z randki o2.pl albo randkuj.pl.

Same liczby, choćby nawet największe, nie uzmysławiają fenomenu randek online. Obraz nabiera wyrazistości, gdy dodamy doń doniesienia o

romansach, związkach i małŜeństwach, których akuszerem był Internet. Nawet jeśli pominiemy tu przelotne zauroczenia, idą te związki w grube tysiące,

kojarząc ludzi z róŜnych kontynentów, ras, religii, języków. śadnej przeszkody nie stanowią dla nich odległości geograficzne, pory dnia i nocy,

choroby, podróŜe, praca. Cyberrzeczywistość pozwala na wykroczenie poza ciasne granice świata analogowego. Nie koniec na tym. Zdaniem

psychologów, miłość online jest pełnowartościowa, doświadcza się jej tak samo intensywnie jak offline. Emocje nie ulegają tu Ŝadnym zwyrodnieniom.

Ponadto, ludzie angaŜują się w związki sieciowe, gdyŜ to daje im nadzieję na zaspokojenie fantazji i pragnień, które poza siecią odkłada się ad acta.

Internetowe miłości coraz częściej postrzega się jako powrót do romantycznego wzorca zakochania się: wszak najpierw jest to pierwsze spojrzenie,

pierwszy bit, pierwszy czat, potem długie rozmowy, budowanie intymności, a wszystko bez udziału cielesności i seksu. PrzecieŜ samo odnalezienie tego

jedynego pośród milionów surfujących juŜ zakrawa na cud! Niezwykle waŜne jest i to, Ŝe punkt cięŜkości spoczywa na akcie rozmowy. Gada się o

wszystkim i niczym, gada bez końca, w dowolnych porach dnia i nocy. Dzięki temu odbywa się spotkanie dwóch umysłów, dokonuje się jedność dusz,

będąca fundamentalnym pragnieniem miłości romantycznej. „Internet drastycznie zmienił sferę romantyczną”, stwierdza Aaron Ben-Ze’ev w ksiąŜce

„Miłość w sieci”. Co o tym zadecydowało? „Sieć, ułatwiając spełnienie naszych pragnień, prawdopodobnie nasili aktywność o charakterze uczuciowym i

seksualnym, gdyŜ zapewnia dogodne, niedrogie i względnie bezpieczne środowisko do działania”.

Trzeba być oczywiście świadomym tego, Ŝe Internet, jak wszystkie miejsca, w których przecinają się drogi róŜnych ludzi i ich róŜnych intencji, przynosi

takŜe rozczarowania, a czasem prawdziwe dramaty. Zwykle przyjmujemy, Ŝe w sieci funkcjonuje się po prostu razem z codzienną, zwykłą toŜsamością:

mamy tyle samo lat, tą samą płeć i ten sam kolor oczu co w oficjalnych dokumentach opatrzonych fotografią. Kiedy dokonujemy internetowych

zakupów albo korzystamy z oficjalnej skrzynki pocztowej, tak jest w istocie. Co dzieje się jednak w momencie wkroczenia w pseudonimowe światy, na

Miłość w czasach konsumpcji| KsięŜyc, słowik, róŜe, enter - Polityka.pl

http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/166200,1,...

3 z 4

2010-01-19 12:37

background image

przykład cyberrandek? To są miejsca, w których toŜsamość moŜe ulec zwielokrotnieniu; to miejsca, gdzie jedni rozkwitają, a inni się gubią, to okazje

do odrodzenia się na nowo, ale jednocześnie takŜe całkowitego zatracenia. Dostęp do tysięcy potencjalnych partnerów online moŜe zmienić ich

poszukiwanie w czynność poniŜającą, mechaniczną, jakąś ponurą odmianę socjoerotyki, tym razem rozgrywającej swoje gry w cyberświecie.

Póki co, wypada skwitować, nie mamy do czynienia z fundamentalnie odmienną ontologią domen cyfrowych. Świat elektroniczny nadal pozostaje

wyrazem pewnej zbiorowej podmiotowości, częścią naszego, ludzkiego świata. Digitalizuje to tylko, co juŜ uprzednio zaistniało. KrąŜące w nim

toŜsamości, wizje szczęścia, zakochania się i romantycznej miłości mają swoje końcówki w świecie jak najbardziej realnym. „Przez całe Ŝycie byłam

przekonana, Ŝe prawdziwą miłość moŜna znaleźć tylko w niemądrych romansach i piosenkach country – wyznała pewna kobieta, zakochana online. – I

nagle zorientowałam się, Ŝe myślę tylko o tym męŜczyźnie. Kochałam go do bólu”. Kochankowie w końcu spotkali się poza siecią, wzięli ślub, a po jego

drugiej rocznicy kobieta dodała: „Nasza miłość urosła do nieprawdopodobnych rozmiarów”.

Dowiodła tym samym, Ŝe l’amour-passion jest wysławialna, Ŝe miłość da się uprawiać słowami. Bo wirtualne nie jest zaledwie moŜliwym, ale staje się.

To nie romantyczna utopia, ale tu i teraz. Pomiędzy nami.

Waldemar Kuligowski (33 l.) jest antropologiem kultury, adiunktem w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu im. Adama

Mickiewicza w Poznaniu, autorem m.in. ksiąŜki „Miłość na Zachodzie. Historia antropologiczna”.

Wykonanie Javatech | Prawa autorskie © S.P. Polityka 

Miłość w czasach konsumpcji| KsięŜyc, słowik, róŜe, enter - Polityka.pl

http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/166200,1,...

4 z 4

2010-01-19 12:37