background image

ELISE TITLE 

JACK I JILL 

background image

Rozdział 

Jack  wszedł  do łazienki  i  spojrzał  w lustro.  Golić  się  czy  się 

nie  golić?  –  Nie  był  zdecydowany.  Spędzał  czwarty  dzień 
wakacji na wspaniałej, tropikalnej wyspie Tobago. Urlop zaczął 
się niepomyślnie. Już pierwszego poranka, zaraz po przyjeździe 
do  hotelu  Caribe  Reef,  zbił  szkło  w  jedynej  parze  okularów. 
Wkrótce  potem  ustalił,  że  w  okolicy  nie  ma  optyka.  Musiałby 
wysłać okulary na wyspę Trinidad. Dostałby je, powiedzmy, za 
tydzień. Ponieważ jednak zostały mu jeszcze cztery dni, przestał 
się tym przejmować. 

Poza  tym  bez  okularów  widział  wystarczająco  dobrze,  co 

prawda  niezbyt  ostro  –  w  zwykłych  okolicznościach 
wprawiałoby  go  to  w  zdenerwowanie,  zwłaszcza  przy  pracy  – 
ale  tu,  w  tropikach,  podczas  urlopu,  nie  miał  nic  przeciwko 
temu, aby świat rysował się nieco mniej wyraźnie. 

Popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Miał trzydniowy zarost 

na  twarzy,  a  w  dodatku  jego  czupryna  domagała  się  ręki 
fryzjera.  Na  ogół  był  bardzo  staranny,  ale  czasem  lubił 
szokować  wyglądem  abnegata.  A  poza  tym  wypoczywał  na 
tropikalnej wyspie. 

Włożył  więc  maszynkę  do  golenia  z  powrotem  do  etui  z 

kosmetykami i skropił się odrobiną wody kolońskiej. Kupił ją na 
podróż,  ponieważ  jej  zapach  wydawał  mu  się  egzotyczny. 
Uśmiechnął  się  spojrzawszy  raz  jeszcze  na  swój  niewyraźny 
wizerunek w lustrze. Wyobrażał sobie przez moment, że jest to 
zarośnięta twarz Robinsona Cruzoe, który przed chwilą zażywał 
kąpieli u wybrzeży Tobago. 

W  godzinę  później  Jack  siedział  samotnie  przy  stoliku 

nakrytym bawełnianym, batikowym obrusem. Od słońca chronił 
parasol  w  kolorze  mięty.  Kilkanaście  metrów  dalej  zaczynało 

background image

się,  oddzielone  miękkim,  białym  piaskiem  plaży,  czyściuteńkie 
morze.  Mężczyzna  z  zadowoleniem  słuchał  pomruku 
rozbijających się o brzeg fal, delektował się powiewem pasatu i 
smakował  jedną  z  lokalnych  specjalności,  gulasz  z  owoców 
morza  zwany  callaloo.  Niespodziewanie  przy  jego  stoliku 
zatrzymała  się  atrakcyjna  blondynka.  Włożyła  cienkiego 
papierosa z filtrem w dyskretnie pomalowane usta i  nachylając 
się lekko ku niemu zapytała, czy ma ogień. 

–  Przykro  mi,  nie  palę  –  odpowiedział  uprzejmie.  I  w  tym 

momencie zauważył pudełko zapałek ze złotym napisem „Hotel 
Caribe Reef pozostawione zapewne przez kogoś z obsługi. 

Jack  nie  wykazał  się  zbytnim  refleksem.  W  gruncie  rzeczy 

bardzo atrakcyjna blondynka podrywała go. Nie miał wielkiego 
doświadczenia, ale podał jej ogień z galanterią, jak gdyby robił 
to stale. 

–  Jesteś  wspaniale  opalony  –  stwierdziła  kobieta, 

wydmuchując dym pełnymi, uszminkowanymi ustami. 

Przedstawiła się jako Suzanne z Dayton w Ohio. 
–  Jestem  Jack.  –  Ograniczył  się  do  podania  imienia.  Nie 

osiedlił się jeszcze w Filadelfii, ale nie mieszkał już w Chicago. 
Jakie miało więc znaczenie, skąd przyjechał? 

–  Wiesz  –  kobieta  przymrużyła  oczy  i  zaciągnęła  się 

papierosem – w dawnych czasach uchodziłbyś za korsarza. 

Zaśmiał  się  i  raz  jeszcze  pomyślał  o  Robinsonie  Cruzoe. 

Suzanne z Dayton była być może nie całkiem w jego typie, ale 
nie  mógłby  powiedzieć,  że  nie  było  czym  ucieszyć  oka. 
Rozważał,  czy  nie  zaprosić  jej  do  stolika  na  poobiedniego 
drinka,  ale  spojrzał  przypadkiem  na  drzwi  balkonowe,  które 
otwarły  się  na  patio,  i  zaparło  mu  dech  w  piersiach.  Oczy 
zrobiły się okrągłe ze zdumienia. 

Jack  Harrington  nie  był  zbyt  romantycznym  mężczyzną.  Nie 

background image

lubił łzawych miłosnych opowieści. Podczas jazdy samochodem 
zawsze  przełączał  stację,  kiedy  radio  zaczynało  nadawać 
sentymentalne  melodie.  Nie  wierzył  w  miłość  od  pierwszego 
wejrzenia,  nie  przepadał  za  weselnymi  dzwonami  ani  za 
wpatrywaniem się w gwiazdy. 

Lecz  teraz,  kiedy  ujrzał  Jill,  cała  dotychczasowa  filozofia 

życiowa  wzięła  w  łeb.  Jej  imię,  rzecz  jasna,  poznał  dopiero 
później, ale już w pierwszej chwili wiedział, że dziewczyna jest 
stworzona  dla  niego.  Tylko  ona.  Cruzoe  znalazł  Piętaszka  na 
wyspie Tobago i spotkał prawdziwą miłość. Oto metafora! 

W drzwiach stała kasztanowowłosa piękność w przylegającej 

do  ciała  sukience  bez  ramiączek.  Wyglądała,  jakby  zstąpiła  z 
obrazu  Michała  Anioła.  Gęste  włosy  spadały  na  kremowe 
ramiona  bezładnymi,  lśniącymi  falami.  Mimo  że  z  powodu 
braku  szkieł  nie  widział  szczegółów  –  zdawał  sobie  sprawę  z 
tego, że ma przed sobą doskonałość. 

Jack nie mógł oderwać od niej wzroku, kiedy dyrektor hotelu 

prowadził ją  przez patio. Jej chód był zachwycający. Cudowne 
włosy falowały w rytm kroków. 

Nie  wierzył  własnemu  szczęściu,  kiedy  dyrektor  posadził 

nieznajomą  przy  sąsiednim  stoliku.  Działała  na  niego 
podniecająco.  Zniewolił  go  zapach  perfum,  które  poczuł,  gdy 
przeszła obok. Była to niezwykła kompozycja malwy i cytryny. 
Zelektryzował  go  jej  nieco  schrypnięty  głos,  gdy  dziękowała 
dyrektorowi.  Wyobraził  sobie,  że  dłońmi  wyczuwa  jedwab  jej 
ciała... 

Musiała  być  nowym  gościem.  Nie  mógłby  przecież  nie 

zauważyć tej kasztanowowłosej bogini. 

–  Taka  cudowna  noc  –  mówiła  blondynka  poprzez  dym 

papierosowy.  –  Czy  spacer  przy  świetle  księżyca  nie  byłby 
wspaniały? 

background image

Spacer  przy  świetle  księżyca!  Uświadomił  sobie,  że 

milczeniem daje biednej blondynie niewłaściwą odpowiedź. 

– Przykro mi... mam inne plany na dzisiejszą noc. Chciał, aby 

odniosła wrażenie, iż traktuje ją z należną uwagą, przynajmniej 
w  chwili  kiedy  się  usprawiedliwiał.  Nie  było  to  łatwe,  bo 
nieskazitelna piękność siedziała niecałe półtora metra od niego i 
przyciągała wzrok z magnetyczną siłą. 

Blondynka  zgniotła  papierosa  w  popielniczce,  rzuciła  mu 

pogardliwe spojrzenie i odeszła. 

Bogini  musiała  wiedzieć,  że  ją  obserwuje.  Zdawał  sobie 

sprawę  z  tego,  że  to  w  złym  guście,  że  zachowuje  się  jak 
absolutny  głupiec,  ale  jakaś  trudna  do  określenia  moc  nie 
pozwoliła  mu  oderwać  od  niej  wzroku.  Spojrzała  w  końcu  w 
jego  stronę.  Uśmiechnął  się  z  szelmowskim  błyskiem  w  oku, 
mając nadzieję, że wygląda raczej na gbura niż na zakochanego 
idiotę, którym był w istocie. 

Odwzajemniła  uśmiech.  Zwykłe  spojrzenie  sprawiłoby  mu 

radość, uznałby je nawet za zachętę, lecz jej uśmiech, jej piękny 
uśmiech zbił go z pantałyku. 

Jego  bogini  wróciła  do  studiowania  menu.  Zanim  kelnerka 

zdążyła do niej podejść, odezwał się zuchwale: 

–  Powinna  pani  spróbować  callaloo.  Robią  to  z  tutejszych 

owoców  morza.  Bardzo  smaczne.  –  Starał  się,  aby  jego  głos 
brzmiał  niedbale,  ale  nawet  on  sam  usłyszał  w  nim  ton 
podekscytowania i nadziei. 

Spuściła  wzrok  uwodzicielsko,  z  przesadnie  akcentowaną 

skromnością uśmiechając się raz jeszcze do niego. 

– Dziękuję za radę. 
Ten zmysłowy głos Marilyn Monroe dopełnił miary. 
Kiedy  kelnerka  podeszła  do  stolika,  bogini,  ku  jego 

satysfakcji, zamówiła callaloo. 

background image

Zachwyt to za mało powiedziane. Wprost upajał się sytuacją. I 

to nie dlatego że zamówiła callaloo, nie dlatego że była piękna i 
miała  zniewalający  uśmiech,  i  niewiarygodnie  zmysłowy  głos. 
Ale  dlatego  że  była  jedna  jedyna.  Gdy  tylko  się  pojawiła, 
natychmiast zawładnęła jego sercem. W ułamku sekundy stał się 
innym człowiekiem. Nawet powietrze wokół zmieniło się, było 
przejrzystrze i jaśniejsze. 

Pogląd  Jacka  na  sposób  spędzania  urlopu  odmienił  się  w 

okamgnieniu.  Przestał  myśleć  o  planowanym  relaksie,  o 
sprzyjających  kontemplacji  rejsach  jachtem,  o  lekturze 
intrygującej  książki,  którą  rozpoczął  w  samolocie,  o 
wylegiwaniu  się  i  samotnych  kąpielach  słonecznych  na  białym 
piasku,  wreszcie  o  planach  związanych  z  nową  pracą  i 
urządzaniu w myślach nowego mieszkania. Nie dostrzegał w tej 
chwili nikogo i niczego poza kasztanowowłosą pięknością. 

Działając pod wpływem impulsu zaprosił ją do swego stolika, 

choć kończył już prawie swoje callaloo. 

–  Skoro  obydwoje  jesteśmy  samotni...  –  zaczął  zawieszając 

głos. 

Zeszła  na  kolację  sama,  może  kochanek,  zmęczony  podróżą, 

został w pokoju? Serce Jacka zamarło na chwilę. 

– Tak, zdaje się, że jesteśmy. Zdaje się... Mogę się przysiąść 

do pana. 

Mówiąc,  przymykała  powieki  w  zachwycający  sposób.  Taki 

był  jej  zwyczaj.  To  nie  była  kokieteria.  Raczej kombinacja  nie 
dającej  się  usprawiedliwić  nieśmiałości  i  elektryzującej 
tajemniczości. 

– Jack Harrington. 
Nie  wyciągnął  ręki.  Wiedział,  że  będzie  drżała.  Był  w  stanie 

jedynie  gapić  się  na  nią,  przejęty  i  niezdolny  do  uciszenia 
dzikiego łomotu serca. 

background image

–  Jillian  Ballard  –  przedstawiła  się  cicho,  siadając  naprzeciw 

niego. 

Zapytał automatycznie, czy mówi się do niej "Jill" i poczuł się 

nagle jak osioł. Osioł i Jill. Wspaniale. Rzeczywiście wspaniale! 

– Nie – powiedziała ze zmysłowym uśmiechem – ale nie mam 

nic  przeciwko  temu,  żebyś  tak  się  do  mnie  zwracał.  Brzmi  to 
fajnie... Jack i Jill. 

Zaśmiał  się  razem  z  nią.  Od tej chwili  wszystko  chciał  robić 

razem z nią. 

Po  raz  pierwszy  ośmielił  się  spojrzeć  jej  w  oczy.  Co  za 

niezwykłe  oczy!  Nigdy  w życiu  nie  widział  osoby z  dwojgiem 
oczu  w  dwu  różnych  kolorach.  Ale  czyż  nie  wiedział  od 
pierwszego  wejrzenia,  że  Jill  jest  jedyna  i  niepowtarzalna? 
Prawa tęczówka miała ciepły brązowy kolor, podczas gdy lewa 
najżywszy odcień indygo. 

W  trakcie  kolacji  prawie  nie  rozmawiali.  Jack  był 

skrępowany,  ponieważ  wiedział,  że  mają  na  wyciągnięcie  ręki. 
A Jill okazała się niewiarygodnie powściągliwa i w zauważalny 
sposób  zadowolona  z  milczącego  towarzystwa  Jacka.  Nie 
próbowała  zadawać  pytań,  jakie  nieodmiennie  pojawiają  się  w 
rozmowach  nieznajomych  urlopowiczów.  W  rodzaju:  skąd 
jesteś  ani  spod  jakiego  jesteś  znaku.  Żadnych  pytań  w  ogóle. 
Powiedziała mu tylko, że smakuje jej callaloo. 

– Myślę, że jutro spróbuję małży – dodała. 
Nie  zamawiał  wcześniej  małży,  w  ogóle  go  nie 

zainteresowały. 

– Ja też bardzo chętnie spróbuję – stwierdził. 
Do diabła z jego kulinarnymi przyzwyczajeniami. 
–  Spróbujmy  razem  –  podsumował  z  bijącym  sercem  w 

obawie, że mogłaby tej propozycji nie przyjąć. Ku jego radości 
tak się jednak nie stało. 

background image

Perspektywa następnej kolacji z Jill sprawiła, że Jack całą noc 

nie  zmrużył  oka.  Następnego  ranka,  raz  jeszcze  stanął  przed 
lustrem  w  łazience  i  uznał,  że,  mimo  niewyspania,  wygląda 
całkiem  nieźle,  że  jeszcze  bardziej  przypomina  korsarza. 
Mrugnął do swego odbicia i wycedził przez zęby: – Ty diabelski 
awanturniku, ty! – Zarumienił się na myśl o tym, że ktoś mógłby 
to usłyszeć. Wciągnął kąpielowe spodenki i wybiegł na plażę. 

Jill  nienawidziła  lotów  i  podczas  podróży  na  Tobago  starała 

się  stłumić  niepokój  dwiema  szklaneczkami  krwawej  mary. 
Nigdy nie nadużywała alkoholu. Wybrała krwawą mary, bo sok 
pomidorowy  dobrze  „przegryzał  się"  z  alkoholem.  Po  dwóch 
szklaneczkach  poczuła  lekki  zawrót  głowy  i  mdłości,  i,  mimo 
wszystko,  zdenerwowanie,  zwłaszcza  że  samolot  wpadał  w 
jedną dziurę po drugiej. 

Nie  dość,  że  lot  przebiegał  burzliwie,  przed  lądowaniem 

musiała  wybrać  się  na  krótko  do  toalety,  aby  włożyć  szkła 
kontaktowe.  Kupiła  je  przed  wyjazdem,  a  ponieważ  miała 
nadzieję  na  sen  podczas  podróży  –  nie  śpieszyła  się  z 
wkładaniem ich pod powieki. 

Zdecydowała się na ten zakup pod wpływem impulsu. Kiedy 

w  Filadelfii  wybrała  się  do  optyka,  żeby  zamówić  nową  parę 
przepisanych jej przez okulistę soczewek, asystentka przekonała 
ją  do  szkieł  kontaktowych.  Chodziło  o  ów  nadzwyczajny, 
fioletowoniebieski  kolor,  który  przybierały  oczy  po  założeniu 
takich  właśnie  szkieł.  Chociaż  oczy  Jill  miały  miłą,  ciepłą, 
brązową  barwę,  dziewczyna  w  skrytości  ducha  marzyła  o 
oczach niebieskich. 

Sprytna  sprzedawczyni  sfinalizowała  transakcję,  kiedy 

powiedziała,  a  właściwie  niemal  wykrzyczała,  że  kasztanowe 
włosy  w  połączeniu  z  niebieskimi  oczami  zrobią  piorunujące 
wrażenie.  Zwłaszcza  wtedy,  dodała,  gdy  Jill  rozwiąże  koński 

background image

ogon i pozwoli włosom spadać luźnymi lokami. 

Zamówiwszy  parę  błękitnych  szkieł,  takich  samych,  jakie 

nosiła asystentka,  Jill  wstąpiła do  modnego  supermarketu  Lord 
& Taylor, aby móc zaimponować później kilkoma seksownymi 
kostiumami plażowymi oraz frywolną bielizną. Robiła te zakupy 
w  podnieceniu,  ale  z  poczuciem  pewnej  swobody.  W  pracy 
ubierała  się  w  sposób  tradycyjny.  Nosiła  kostiumiki  na  miarę, 
popielate,  granatowe,  w  prążki,  oraz  krochmalone,  bawełniane 
bluzki  i  praktyczne  pantofle.  Podczas  wakacji  mogła  sobie 
pozwolić  na  odrobinę  szaleństwa.  W  głębi  duszy  była 
sentymentalną  osobą.  Kiedy  zdecydowała  się  na  urlop  w 
tropikach  –  wyobrażała  sobie  pełną  przygód  eskapadę  i  krótki 
romans z odrobiną goryczy. 

Układała  wielkie plany. Żyła  marzeniami. Dziewczyna  ma w 

końcu  prawo  do  marzeń,  prawda?  Zwłaszcza  taka  jak  ona,  ze 
spadającą kaskadą kasztanowych włosów i głębią oczu. Myślała 
z  utęsknieniem  o  urlopie  i  coraz  mocniej  odczuwała  potrzebę 
wyjazdu.  Nie  wyjeżdżała  nigdzie  od  dwóch  lat  i  nigdy  jeszcze 
nie spędzała wakacji w tropikach. Wydawały jej się wspaniałe i 
podniecające. 

I  oto  znajdowała  się  w  małej  toalecie  samolotu  przyglądając 

się  szkłom,  które  połyskiwały  w  pudełeczku.  Rozmyślnie 
zostawiła  stare  okulary  w  domu.  Znała  swoją  naturę  na  tyle 
dobrze,  aby wiedzieć,  że  inaczej  straci  sporo  nerwów.  Na  ogół 
trudno  jej  było  podjąć  decyzję.  Uwierzyła  zapewnieniom 
asystentki, że w nowych szkłach wywoła piorunujące wrażenie. 
Włożywszy  je  na  próbę  czuła  się  bardzo  dobrze.  A  ponadto 
chciała mieć niebieskie oczy. Rozpuściła już koński ogon; włosy 
w  nieładzie  spływały  na  ramiona.  Nieźle,  musiała  przyznać. 
Wyraziste, niebieskie oko spojrzało na nią z lustra. Uśmiechnęła 
się  uwodzicielsko  do  własnego  odbicia.  Może  jeszcze  nie 

background image

piorunujące wrażenie, ale w każdym razie znaczna odmiana. 

Ważyła  drugą  soczewkę  na  koniuszku  wskazującego  palca  i 

już miała zamiar umieścić ją pod lewą powieką, kiedy samolot 
wpadł  nagle  w  wielką,  powietrzną  dziurę  i  zadygotał.  Szkło 
spadło  na  podłogę.  Jill  uklękła,  aby  je  odnaleźć.  Po  serii 
wstrząsów  uzmysłowiła  sobie,  że  ma  mdłości  i  trzęsie  się  ze 
strachu.  Usiadła  ciężko  i  dostrzegła  światełko  alarmowe,  które 
wzywało  ją  na  miejsce.  Przerwała  poszukiwania  i  wykonała 
polecenie. 

Samolot  podchodził  do  lądowania.  W  panice  zapomniała 

zupełnie  o  zgubionym  szkle.  Kiedy  maszyna  podkołowała  do 
portu  i  wreszcie  zatrzymała  się  bezpiecznie,  lęk  ustąpił,  ale 
skutki  wypicia  dwóch  szklaneczek  krwawej  mary  odczuwała 
nadal. 

Była  prawie  szósta  wieczór,  kiedy  wreszcie  odjechała  z 

lotniska. Prawie nic nie jadła i gdy znalazła się u celu podróży w 
hotelu  Caribe  Reef,  postanowiła  coś  przekąsić.  Zostawiła 
walizki w hotelowym pokoju, wzięła prysznic, włożyła jedną z 
seksownych,  plażowych  sukienek  i  zeszła  do  patio,  żeby  coś 
zjeść. 

Wyszedłszy  przez  drzwi  werandy  dostrzegła  bruneta,  który 

jadł  kolację  przy  jednym  ze  stolików.  Mężczyzna  ten  sprawiał 
wrażenie  prawdziwego  wilka  morskiego.  Mógł  z  pewnością 
podobać  się  kobietom.  Stojąca  obok  blondynka  pożerała  go 
oczami.  Jill  była  zaskoczona  sposobem,  w  jaki  na  nią  spojrzał. 
Spojrzał to zresztą źle powiedziane. 

On  puszczał  do  niej  oko.  Zanim  się  odwróciła,  został 

zaszczycony  długim  spojrzeniem,  które  w  myśl  intencji  Jill 
miało  być  zagadkowe.  Przyspieszyła  kroku,  aby  zrównać  się  z 
dyrektorem hotelu, który prowadził ją do stolika. 

Spojrzała na menu starając się je przestudiować, ale cały czas 

background image

czuła  na  sobie  wzrok  nieznajomego.  Zerknęła  na  niego 
nieśmiało. Uśmiechnął się. Starał się najwyraźniej rzucić na nią 
urok.  Errol  Flynn,  w  swoich  najlepszych  korsarskich  filmach, 
nie robił tego lepiej. Poczuła, że serce jej zamiera. 

Posłała  mu  uśmiech  mając  nadzieję,  że  zrozumie  go 

właściwie.  Próbowała  zasygnalizować  chęć  nawiązania 
kontaktu, bez narażania swej kobiecej dumy. Nigdy dotychczas 
nie  próbowała  tak  się  uśmiechać.  Uśmiech  pofrunął  jak  na 
skrzydłach. Snuła czasem romantyczne marzenia, a tu pal diabli 
marzenia – od dwudziestu minut jest na wyspie i już przystojny, 
wyjątkowo pociągający nieznajomy patrzy na nią w taki sposób, 
jakby w życiu nie miał kobiety. 

Udała,  że  wraca  do  lektury  menu,  patrząc  kątem  oka  na 

urodziwego  korsarza  i  wysoką  blond  lisicę.  Z  zadowoleniem 
dostrzegła,  że  po  wymianie  kilku  zdań  blondynka  odeszła 
obrażona.  Jill  miała  wrażenie,  że  jej  korsarz  nawet  tego  nie 
zauważył, ponieważ cały czas gapił się na nią. Ciągle studiowała 
menu.  Uświadomiła  sobie,  że  nie  potrafi  dokonać  wyboru.  I, o 
zgrozo,  miała  tylko  jedno  szkło  kontaktowe  –  w  owym 
błękitnym  kolorze.  Błagała  w  myślach  nieznajomego,  aby 
odwrócił  się  na  chwilę.  Chciała  nieznacznie  wyjąć  to 
nieszczęsne szkło. Cóż bowiem, u licha, ten śmiałek z fantazją 
pomyśli sobie o kobiecie, która ma jedno oko błękitne, a drugie 
brązowe?  Wpadła  w  panikę.  Starała  się  podnieść  kartę  wyżej  i 
przesłonić nią twarz, ale on już się ku niej nachylał: 

– Powinna pani spróbować callaloo. Robią to z miejscowych 

owoców morza. Bardzo smaczne – zapewnił. 

Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. 
–  Dziękuję  za  radę  –  wymamrotała  niskim  głosem,  który 

przyjmował taką barwę zawsze wtedy kiedy była zakłopotana. 

Gdy  w  minutę  później  pojawiła  się  kelnerka,  Jill  zamówiła 

background image

callaloo.  Na  ogół  była  ostrożna,  gdy  przychodziło  do 
próbowania nowych potraw, ale tym razem pomyślała sobie, że 
być może sprawi mu przyjemność. Mówiąc szczerze myślała nie 
tylko o jedzeniu. 

I rzeczywiście musiało tak być, bo zaraz potem zaprosił ją do 

stolika.  Powiedział:  „Skoro  obydwoje  jesteśmy  samotni...  ",  a 
nie:  „Skoro  spędzamy  czas  przy  kolacji  w  pojedynkę",  co 
oznaczało, że, podobnie jak ona, przyjechał do tego tropikalnego 
raju sam. 

Jedynym  powodem,  dla  którego  mimo  to  ociągała  się  ze 

zmianą  miejsca,  był  brak  drugiego  szkła  kontaktowego.  Ale  – 
próbowała się przekonywać  – zapadał zmierzch. Będzie starała 
się nie patrzeć mu prosto w oczy. Być może nie zauważy, że jest 
osobliwą damą o oczach w dwu różnych kolorach. A w końcu, 
do diabła z tym wszystkim. Dlaczego nie miałaby zaryzykować? 
Nie  mogła  temu  przystojnemu  korsarzowi  dać  kosza. 
Pieszczoty,  pocałunki,  seks.  A  więc  to  tak!  Myślała  już  o 
bezpiecznym seksie, a jeszcze nie przesiadła się do jego stolika. 
Jej  dotychczasowe  życie  poświęcone  było  karierze.  Miłość  i 
seks  znajdowały  się  w  gruncie  rzeczy  na  marginesie.  Nie 
spotykała się z mężczyznami zbyt często. A ponadto pracowała 
w  jednej z  tych firm,  które  kategorycznie  zabraniają  mieszania 
spraw  zawodowych  z  osobistymi.  Ale  nie  było  się  czym 
przejmować  –  o  mężczyznach  z  jej  firmy  można  było 
powiedzieć  wszystko,  ale  nie  to,  że  przypominali 
romantycznych kochanków. 

Odłożyła  kartę  i  przysiadła  się  do  uwodzicielskiego 

nieznajomego. 

–  Jack  Harrington  –  przedstawił  się.  Nie  wyciągnął  dłoni  na 

powitanie,  co  przyjęła  z  zadowoleniem,  bo  jej  własna  była 
wilgotna ze zdenerwowania. 

background image

– Jillian Ballard. 
– Mówi się do ciebie Jill? 
Zaśmiała się. Nawet jej bliscy tak do niej nie mówili. 
–  Nie  –  odparła  ze  śmiechem  przypominając  sobie  stary 

wierszyk  Mamy-Gęsi  z  rymowanek  dla  dzieci:,  Jack  i  Jill 
wdrapali  się  na  górę  po  wiadro  wody.  Jack  spadł  z  góry  na 
pazury,  a  Jill  sturlała  się  za  nim".  –  Ale  nie  będę  miała  nic 
przeciwko temu, abyś tak się do mnie zwracał. Brzmi to fajnie... 
Jack i Jill... 

Teraz on się uśmiechnął. Miał szalenie zmysłowy uśmiech. A 

więc już razem żartowali. 

Starała  się  cały  czas  patrzeć  w  dół,  ale  nie  zawsze  było  to 

możliwe.  Zauważyła  z  ulgą,  że  nie  powiedział  ani  słowa  na 
temat  jej  oczu.  W  czasie  kolacji  zachowywał  się  bardzo 
uprzejmie.  Ujęło  ją  to,  że  nie  zadawał  pytań.  Nie  miała 
najmniejszej ochoty na ujawnianie szczegółów ze swego życia. 
Postanowiła  umknąć  w  przypadku,  gdyby  Jack  zagadnął  o 
cokolwiek,  co  miałoby  bardziej  osobisty  charakter.  Sama 
również,  celowo,  nie  zadawała  mu*żadnych  pytań  natury 
intymnej.  To  był  jej  sposób  na  unikanie  tematów,  które  można 
niepotrzebnie wywołać. A poza tym – może nie chciała wiedzieć 
zbyt  wiele?  Może  był  kobieciarzem  lub  hultajem,  który  ma  w 
domu żonę i pięcioro dzieci? 

Milczeli  dopóty,  dopóki  talerze  nie  zostały  sprzątnięte  ze 

stołu. 

–  Smakowało  mi  callaloo  –  skłamała.  Nie  było  to  danie 

niejadalne, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, aby zamówić 
je powtórnie. A z drugiej strony znajdowała się w takim stanie 
ducha,  że  gdyby  Jack  zaproponował  następną  porcję  owoców 
morza,  prawdopodobnie  zgodziłaby  się  bez  oporów.  Czując, że 
ma przewagę, rzuciła: 

background image

– Myślę, że jutro zamówię małże. 
Małże. Nie miała w gruncie rzeczy pojęcia, czym są małże ani 

nie  zależało  jej  zbytnio  na  tym,  aby  tę  lukę  wypełnić.  Doszła 
jednak  do  wniosku,  że  człowiek,  który  jada  callaloo,  je 
przypuszczalnie  także  małże  i  miała  nadzieję,  że  będzie  mu 
przyjemnie zjeść z nią razem to coś. 

– Ja również z przyjemnością spróbuję – odrzekł. – Zróbmy to 

razem. 

Spokojnie, moje spragnione serce, pomyślała. 
–  Wspaniale  –  zgodziła  się.  I  uświadomiła  sobie,  że  musi 

odejść,  zanim  wszystko  zepsuje.  Wymówiła  się  od  ponczu  – 
czuła się tak, jak gdyby już wypiła poncz. Biorąc pod uwagę jej 
słabą głowę i zmęczenie, rzeczywiście tak mogło być. Umówili 
się na następny wieczór i Jill wróciła do pokoju. 

Zaraz  po  zamknięciu  drzwi  weszła  do  łazienki,  żeby  wyjąć 

niebieskie  szkło.  Następne  dni  urlopu  rysowały  się  dość 
mgliście, ale była już tak rozkochana w swoim piracie, że nawet 
przez obydwa szkła widziałaby niewyraźnie. Wzięła ze sobą na 
urlop  sporo  książek,  ale  odsunęła  je  w  kąt.  Z  Jackiem 
Harringtonem mogła przeżyć o wiele ciekawszą historię. 

Następnego  ranka  zjadła  ze  smakiem  śniadanie  z  kuchni 

kontynentalnej  –  mango  i  rogalika  z  dżemem.  Wypiła  kawę,  a 
potem  przebrała  się  w  kostium  bikini  i  zeszła  na  dół,  na 
hotelową plażę. 

Udawała  sama  przed  sobą,  że  chce  popływać.  W  istocie 

marzyła  o  spotkaniu  Jacka.  Oczekiwanie  na  spotkanie  przy 
kolacji wydawało się jej nie do zniesienia. 

I nagle w tłumie męskich ciał dostrzegła go. Musiał zadziałać 

jej wewnętrzny radar. 

Siedział przechylony przy jednym z barków na werandzie, pod 

daszkiem,  nie  dalej,  jak  kilka  metrów  od  miejsca,  w  którym 

background image

rozłożyła  swój  ręcznik.  Na  chwilę  zawładnęła  nią  przemożna 
chęć, aby otworzyć przed nim serce, żeby obydwa serca mogły 
się  połączyć  i  bić  jak  jedno.  Nigdy  w  życiu  nie  ulegała 
szaleńczym  pokusom,  ale  teraz  wszystko  wydawało  się  jej 
możliwe. 

Najwyraźniej siłą swej woli ściągnęła uwagę Jacka. W chwilę 

po tym, jak go dostrzegła, odwrócił się i napotkał spojrzenie jej 
brązowych oczu. Może błękitny kolor wywarłby na nim większe 
wrażenie, ale telepatyczny przekaz mówił jej, że kolor oczu nie 
ma znaczenia. 

Rozdział 

Po tym pierwszym spotkaniu z Jill Jack uświadomił sobie, że 

jeśli  choć  trochę  ceni  swoją  niezależność,  powinien  czym 
prędzej  wziąć  nogi  za  pas.  Ale  nie  zrobił  tego.  Spędzili  razem 
dzień  na  plaży,  zjedli  małże  na  kolację  –  były  nawet  całkiem 
smaczne  –  i  wybrali  się  na  przechadzkę  wzdłuż  wybrzeża  przy 
świetle księżyca. Szli wolnym krokiem i trzymali się za ręce. 

– Kiedy wracasz do domu? – Jill po dłuższej chwili przerwała 

milczenie. Było to jedno z niewielu pytań, jakie mu zadała. 

Jack  nie  chciał  zdradzać,  że  zostały  mu  tylko  trzy  dni  na 

Tobago.  W  gruncie  rzeczy  urlop  mu  się  nie  kończył.  Przed 
podjęciem  pracy  zamierzał  poświęcić  kilka  dni  na  urządzanie 
nowego mieszkania. 

– A jak długo ty tu jeszcze będziesz? – zagadnął. 
Jill roześmiała się. Mógł słuchać jej śmiechu bez końca. 
– Sześć dni. 
–  I  ja  też  –  rzucił,  modląc  się  w  skrytości  ducha, aby  można 

było przedłużyć pobyt w hotelu. Ale jeśli będzie trzeba, rozbije 
namiot na plaży. 

Ścisnęła jego dłoń. Przystanęli. Popatrzyła na niego wielkimi, 

background image

brązowymi  oczami.  Opowiedziała  mu  przy  kolacji  historię  o 
„niebieskim"  oku  i  obydwoje  mieli  sporo  uciechy.  Wyznał,  że 
lubi  jej  oczy  w  takim  właśnie  kolorze,  naturalnym.  Była  to 
prawda. 

Bliskość  Jill  oszołomiła  Jacka,  do  tej  pory  żadna  kobieta  nie 

wzbudzała  w  nim  takich  emocji.  Usta  Jill,  pełne  i  lekko 
rozchylone,  miały  kolor  malin. Poczuł  nagle  szaloną  ochotę  na 
maliny. Bardzo chciał popróbować tych malinowych ust. 

To było szaleństwo. Bał się ją pocałować. Miał do czynienia z 

kobietami  i  był  podobno  niezłym  kochankiem.  Ale  Jill  była 
inna. Poza tym był w niej wściekle zakochany. Czuł, że miłość 
ogarnia go z wielką szybkością i pasją. Nie wiedział, jak sobie z 
tym poradzić. Nie chciał niczego przyspieszać, w obawie, że Jill 
go odtrąci. Nie mógł do tego dopuścić ani na to pozwolić. 

Ale  jej  brązowe  oczy  patrzyły  na  niego  w  taki  sposób,  jak 

gdyby był rzeczywiście korsarzem... 

–  Chcę  cię  pocałować  –  szepnął  nie  mogąc  opanować  tego 

pragnienia.  Czy  korsarze  informują  zawczasu  o  swoich 
zamiarach? 

–  Ja  też  chcę  –  odparła,  a  jej  głos  był  jeszcze  bardziej 

zmysłowy niż zwykle. 

Kiedy  ich  usta  spotkały  się,  ciało  Jacka  przebiegł 

elektryzujący  dreszcz.  Zdawało  mu  się,  że  znalazł  się  w  raju. 
Zapach  Jill  podziałał  na  niego  jak  afrodyzjak.  Obawa  minęła. 
Całował dziewczynę zachłannie, jak gdyby nie mógł się nasycić. 
Pocałunek  stawał  się  coraz  dzikszy  i  gorętszy,  a  dłonie  Jacka 
przesunęły się z jej  pięknych ramion  na  plecy. Przez jedwabną 
sukienkę mini wyczuwał ciepło jej ciała. 

– Nie mogę trzymać rąk z dala od ciebie – szepnął. 
– Cieszę się – westchnęła. 
Pocałował  ją  mocno  i  namiętnie.  Była  słodsza  i  bardziej 

background image

upajająca, niż wszystkie maliny świata. 

Jill szła do hotelu na tak niepewnych nogach, że co jakiś czas 

się  potykała.  Nagle,  tuż  przed  wejściem  na  stopnie  werandy, 
Jack uniósł  ją  mocnymi  rękami, przeniósł przez hol, wniósł do 
windy  i  dojechał  w  ten  sposób  na  siódme  piętro  do  swego 
pokoju.  Kto  żyw  gapił  się  na  nich,  ale  oni  patrzyli  tylko  na 
siebie.  Nawet  gdyby  nastąpił  wybuch  wulkanu  i  lawa  zalała 
hotel, Jill nie zwróciłaby na to uwagi. Podobnie zresztą jak Jack. 
Obydwoje byli zajęci dążeniem do bardzo wyraźnego celu. 

Gdy wreszcie znaleźli się w pokoju, Jack nie włączył światła. 

Nie  powiedział  słowa.  Jill  również  milczała.  Weszli  razem  w 
ciemność  obejmując  się  i  całując,  przytuleni  i  bardzo  siebie 
spragnieni. 

Zerwał z niej sukienkę i czarne majteczki – jedyne co miała na 

sobie. Jill zamierzała kochać się po wariacku, bez zahamowań, i 
nie  miała  cienia  wątpliwości,  że  postępuje  właściwie.  Do 
niedawna,  przed  poznaniem  Jacka,  była  przekonana,  że  stać  ją 
jedynie  na  miłosne  marzenia.  Ale  to  wszystko  działo  się 
naprawdę.  I  Jack  też  istniał  naprawdę.  Beż  żadnego  oporu 
rozebrała  go.  Naprężone,  mocne,  męskie  ciało  budziło  w  niej 
drżenie. Wyczuła ustami, że napinają się mięśnie jego torsu. Nie 
spotkała  się  do  tej  pory  z  taką  reakcją.  Miała  pewne 
doświadczenie.  Było  w  jej  życiu  kilku  ważnych  mężczyzn, 
dokładnie  dwóch,  ale  żaden  z  nich  nie  zachowywał  się  w  taki 
sposób.  W  dodatku  ona  sama  nigdy  wcześniej  nie  przeżywała 
podobnych emocji. 

Jack poczuł, że traci nad sobą kontrolę, kiedy usta Jill zaczęły 

wędrować  w  dół,  wzdłuż  jego  ciała.  Zaczął  szeptać\  że  bardzo 
jej  pragnie,  że  bardzo  jej  potrzebuje,  że  bardzo  ją  kocha.  Nie 
były to jedynie łóżkowe wyznania. Mówił prawdę. I chciał, żeby 
Jill w to uwierzyła. 

background image

–  Kocham  cię  –  rzekł  półgłosem  i  zaczął  ją  całować  z 

czułością raczej niż z pasją, ponieważ pragnął, aby uświadomiła 
sobie,  zanim  zaczną  się  kochać,  że  właśnie  będą  się  kochać. 
Kochać, a nie bawić w seks. 

–  Ja  też  cię  kocham.  Nigdy  nikogo  jeszcze  nie  kochałam  i 

nigdy już nikogo innego nie pokocham – odparła z takim żarem, 
że ze wzruszenia łzy zakręciły mu się w oczach. 

Jill  bała  się,  że  go  wystraszy.  Nigdy  jeszcze  nie  mówiła  tak 

otwarcie  o  swoich  uczuciach.  Ledwie  wybrzmiały  te  słowa,  a 
już  zdjął  ją  lęk,  że  powiedziała  za  wiele,  zbyt  szczerze,  zbyt 
naiwnie. Ale przecież Jack wyznał, że ją kocha. Uwierzyła mu. 
Czy to oznacza, że chciał, aby związała się z nim na zawsze? Jill 
wystraszyła się, że ten zawadiaka przerazi się intensywnością jej 
uczuć  i  ucieknie.  Albo  gorzej  –  że  prześpi  się  z  nią  teraz,  a 
potem  odpłynie  z  Tobago  pierwszym  statkiem.  Odechciało  się 
jej  nagle  krótkiego,  romantycznego  epizodu.  Przygoda  w  ogóle 
nie wchodziła w rachubę. Pragnęła więcej. Żądała wszystkiego. 

Jacka  zakłopotały  własne  łzy.  Nie  chciał,  aby  Jill  sądziła,  że 

jest  kimś  w  rodzaju  sentymentalnego  cymbała.  Zamierzał 
kochać  się  z  kobietą  swego  życia.  Był  Robinsonem  Cruzoe. 
Silnym,  brawurowym,  odważnym,  śmiałym  korsarzem.  Czy 
Robinson  Cruzoe  beczałby,  gdyby  kobieta,  którą  kocha  nad 
życie, powiedziała mu, że będzie jego jedyną miłością? Nigdy w 
życiu... Wtulił więc twarz w jej włosy. 

Porwał  ją  z  gniewem  na  ręce  i  zaniósł  do  łóżka.  Dłońmi 

posługiwał  się  jak  ogrodnik,  który  dotyka  nierozwiniętego 
pączka.  Jill  była  rozbudzona  do szaleństwa.  Szła  za  nim  ślepo. 
Było  to  dla  niej  coś  zupełnie  nowego.  Ich  usta  spotkały  się 
znowu i pragnęła, aby pocałunek trwał wiecznie. 

Jack zaczął ją kochać z  pośpiechem samotnika, który spędził 

ostami okres na bezludnej wyspie. Odkrywał wszystkie sekretne 

background image

miejsca, aż Jill wydała z siebie jęk rozkoszy i Jack przerwał na 
moment.  Objęła  go  mocno  nogami  w  obawie,  że  przestanie 
robić to, co robi, że to cudowne uczucie wewnątrz niej zgaśnie. 

Przeszył go dreszcz, kiedy poczuł, że biodra Jill zaczynają się 

pod  nim  poruszać.  Wilgotny  połysk  pokrywał  jej  ciało.  Nigdy 
nie  widział  tak  wspaniałego  obrazu:  Wenus  i  rzucająca  blask 
księżniczka  wyspy  tropikalnej  w  jednej  osobie.  Zatracił  się  w 
zachwycie,  kiedy  z  krzykiem  wyrzuciła  z  siebie  słowa 
pożądania. Szybkim ruchem sięgnął po mały, srebrny pakiecik, 
który leżał w szufladce nocnej szafki. 

W  końcu,  kiedy  Jill  myślała,  że  oszaleje  z  podniecenia, 

wypełnił ją. Na szyi poczuła jego gorący oddech. Szeptał jej do 
ucha  cudowne  zaklęcia,  przekonując  ją,  że  są  dla  siebie 
wspaniałymi partnerami, że to musiało się stać i że tak bardzo ją 
kocha.  Słyszała  tylko  co  drugie słowo  –  jej  ciało  wibrowało  w 
coraz szybszym rytmie. Czuła się tak, jak gdyby znajdowała się 
w  pędzącym  wagoniku  szalonej  kolejki  w  największym  na 
świecie  wesołym  miasteczku:  lot  w  górę,  ku  radosnemu 
objawieniu,  ekstaza,  orgazm.  I  kiedy  to  nastąpiło,  jej  serce, 
dusza  i  ciało  rozpłynęły  się  w  szczęśliwej  błogości,  ponieważ 
był  to  akt  kompletny,  w  którym  miłość  połączyła  się  z 
namiętnością. 

–  Kocham  cię  –  wyszeptał,  kiedy  odpoczywali  w  swoich 

ramionach. – I nigdy nie będę kochać nikogo innego. 

Jego  słowa  poruszyły  ją  bardziej  niż  wszystkie  zaklęcia 

miłosne,  jakie  słyszała  wcześniej.  Były  potwierdzeniem  jej 
własnych  uczuć,  tych  samych,  których  wyznanie  już 
zaryzykowała. Kochali się, a on wcale nie zamierzał odlatywać 
najbliższym  samolotem  z  Tobago.  Zaśnie  w  jej  ramionach,  a 
rano będą kochać się ponownie. Czekało ich sześć wspaniałych 
nocy i dni wypełnionych miłością. A kiedy minie ostami dzień... 

background image

Jill  nie  wiedziała  o  nim  nic  a  nic.  Dokąd  uda  się  siódmego 

dnia?  De  ma  lat?  Czy  jest  żonaty?  Obawy,  że  może  mieć  w 
domu  żonę  i  dzieci,  zaczęły  ją  męczyć  coraz  bardziej. 
Postanowiła  sprawdzić  podstawowe  dane.  Zaczęła  od 
najważniejszego pytania. 

Uśmiechnął się i przyznał chętnie: 
–  Jestem  wolny.  I  nigdy  w  życiu  nie  byłem  tak  blisko 

zaręczyn.  Ostatni  raz  miałem  narzeczoną  w  szkole  średniej. 
Nigdy  nie  myślałem  poważnie  o  kobiecie.  –  Jego  chłopięcy, 
nieśmiały uśmiech kontrastował z męskim wyglądem. 

Jill nie powiedziała mu, jak bardzo było to ujmujące. Sądziła, 

że nie powinna robić takich uwag. 

– Ja też jestem wolna – rzekła. – Mam dwadzieścia osiem lat. 

Wychowywałam  się  w  małym  miasteczku  w  Wisconsin  jako 
jedynaczka. Mam uczulenie na fasolę, a spotkanie ciebie jest na 
pewno najważniejszym wydarzeniem w moim życiu. 

Przyciągnął ją do siebie. Powiedział, że ma trzydzieści cztery 

lata  –  ona  dawała  mu  trzydzieści  pięć  –  i  że  wychował  się  na 
przedmieściach Chicago, że też jest jedynakiem i że poznanie jej 
jest zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem w jego życiu. 

I  zaraz  potem  ustalili,  że  obydwoje  mieszkają  w  Filadelfii. 

Zgodzili się co do tego, że zetknął ich ze sobą szczęśliwy traf, 
choć  Jill,  mówiąc  szczerze,  nie  bardzo  wierzyła  w  zrządzenia 
losu. 

Jack  uważał  to  wszystko  za  niesłychane.  Jill  mieszkała  w 

Philly. Czy ich drogi kiedykolwiek mogłyby się przeciąć, gdyby 
nie wakacje na Tobago? Raczej nie. Filadelfia to wielkie miasto. 

Objął ją jeszcze mocniej, rozkoszując się żarem jej ciała. 
Myśl, że mógł nigdy nie spotkać tej kobiety, poraziła go. Czuł, 

że  Jill  podziela  jego  lęk.  Ich  ciała  znowu  zaczęły  poruszać  się 
zgodnym  rytmem.  Miał  wrażenie,  że  działają  powodowani 

background image

niezrozumiałym  pośpiechem,  jak  gdyby  chcieli  udowodnić,  że 
los się nie pomylił, że nie na darmo był szczodry. 

Jack  z  trudem  oparł  się  pokusie  zaproponowania  jej 

małżeństwa. Boże mój, zdawał sobie  sprawę, że to szaleństwo. 
Kto, znając kobietę nieco dłużej niż dwadzieścia cztery godziny, 
oświadcza  się?  Ale  był  absolutnie  pewien,  że  po  dwudziestu 
czterech  dniach,  dwudziestu  czterech  miesiącach,  dwudziestu 
czterech latach, jego uczucia  będą  dokładnie takie same, jak  w 
tej  chwili.  Był  przekonany, że  chce,  aby Jill  została  jego  żoną, 
że chce spędzić z nią całe życie, że chce ją kochać, szanować i 
otaczać czułością, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Jack i Jill na 
zawsze... 

Gdyby  Jack  zapytał  Jill,  czy  wyjdzie  za  niego  za  mąż, 

odpowiedziałaby  radosnym  „tak".  Wiedziała,  że  to  szaleństwo, 
ale nie zawahałaby się. Co prawda nie panowała nad emocjami, 
ale też miała swoje racje. Uświadomiła sobie, że wie o Jacku to, 
co  jest  istotne,  że  jest  ciepły,  czuły,  romantyczny  i  namiętny. 
Nie  miała  cienia  wątpliwości,  że  jest  najbardziej  ekscytującym 
kochankiem,  o  jakim  kobieta  mogłaby  marzyć.  Lista  jego 
przymiotów ciągnęła się bez końca. Jack był uczciwy i otwarty. 
Tchnął  w  nią  życie.  Zmusił  ją  do  odnalezienia  prawdziwej 
tożsamości.  Zanim  się  pojawił,  szła  przez  życie  mechanicznie, 
bez czucia. Gdyby zatelefonowała tego wieczoru do rodziny, że 
spotkała  właśnie  mężczyznę,  z  którym  chce  wziąć  ślub, 
powiedzieliby,  że  zapewne  zwariowała,  że  uległa  udarowi 
słonecznemu. Nie spierałaby się. Prawdopodobnie mieliby rację. 
Sytuacja była niezwykła. Ale to nie był udar. To była miłość. 

W  rocznicę  Jacka  i  Jill,  podczas  czwartej  wspólnej  kolacji, 

kelnerka powiedziała im, że zanosi się na huragan, który może 
przejść nad wyspą za kilka dni, jeśli tylko nie zmieni kierunku. 
Goście hotelowi powinni przedsięwziąć środki ostrożności... 

background image

Jack  przedsięwziął  takie  środki  od  razu.  Przy  księżycu  i 

daniach kreolskiej kuchni poprosił Jill o rękę. 

To były niewiarygodnie romantyczne oświadczyny. Jack padł 

przed  nią  na  kolana,  chwycił  jej  dłonie  –  w  jednej  z  nich 
niefortunnie  trzymała  widelec  z  krewetką  po  kreolsku,  która 
wylądowała na jego białych, marynarskich spodniach i rzekł: 

–  Cieszmy  się  życiem.  Wkroczyłaś  w  moje  życie  i  liczy  się 

każda  chwila.  Wyjdź  za  mnie,  Jill.  Wyjdź  za  mnie  tu,  na 
Tobago,  jutro.  Jeśli  nadejdzie  huragan  i  morze  zaleje  wyspę, 
odpłyniemy razem na zawsze. 

Ostatnia  część  oświadczyn  była,  trzeba  to  przyznać, 

melodramatyczna, ale Jill ani przez moment nie przypuszczała, 
że  huragan  czy  wybuch  wulkanu  mogłyby  ich  zmieść.  Była 
przekonana, że miłość obroni ich przed każdym kataklizmem. 

– Tak, wyjdę za ciebie, Jack – zabrzmiało w odpowiedzi. 
Ledwie to wyznała, zerwał się i uniósł ją do góry. I na samym 

środku  restauracji  Caribe  Reef,  wypełnionej  do  ostatniego 
miejsca, krzyknął na cały głos z radości. Ich usta złączyły się w 
pocałunku. 

Wszyscy  obecni,  goście  i  personel,  zaczęli  bić  brawo.  Jack 

obejmował  ją  mocno.  Śmiali  się.  Jill  płakała.  I  chociaż,  ze 
względu na brak okularów nie mogłaby tego przysiąc, to jednak 
była pewna, że Jack również płacze. 

Nie posiadała się ze szczęścia. Szepnęła: 
– Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. 
– A ja jestem najszczęśliwszym mężczyzną – odparł Jack. Był 

zbyt podniecony, aby martwić się, czy Jill widziała jego łzy. 

Ujął jej ręce i ucałował każdy palec z osobna. Obiecał, że jutro 

rano zacznie od kupna ślubnych obrączek, a potem porozmawia 
z  duchownym  z  malowniczej,  białej,  pokrytej  stiukami 
świątynki  nad  Englishman's Bay o ceremonii ślubnej. Po czym 

background image

formalnie  obwieścił  nowinę,  zapraszając  wszystkich  obecnych 
na ślub. 

Następnego  ranka,  kiedy  Jack  poszedł  do  kościółka,  aby 

omówić  przygotowania  do  uroczystości,  Jill  pojechała  do 
miasta,  żeby  kupić  ślubną  suknię.  Nie  chciała  niczego 
wyszukanego. Suknia miała być z białego, miękkiego i lejącego 
się  materiału.  Znalazła  doskonały  strój  w  stolicy  Tobago, 
Scarborough,  ni  mniej,  ni  więcej  tylko  na  ulicznym  straganie. 
Była  to  sukienka  z  białej,  przezroczystej  bawełny,  z 
przymarszczonym  karczkiem  i  szeroką  spódniczką,  opadającą 
swobodnie  do  połowy  łydki.  Całość  uzupełniała  wielobarwna 
kamizelka  z  ręcznie  tkanego  materiału,  zapinana  na  malutkie, 
złote serduszka. 

Kiedy  Jill  zwierzyła  się  sprzedawczyni,  że  pójdzie  w  tym 

dzisiejszego popołudnia do ślubu, kobieta złożyła jej gratulacje 
w  miękkim,  egzotycznie  brzmiącym,  kreolskim  języku.  Jill 
wręczyła  jej pieniądze, małą, choć  i  tak  dwukrotnie wyższą  od 
żądanej  ceny,  sumę.  Kobieta  dorzuciła  wtedy  piękną,  białą, 
koronkową  chustę  nalegając,  aby  dziewczyna  zrobiła  z  niej 
welon.  Rozczulona  wspaniałomyślnością,  Jill  objęła  kobietę  i 
zaprosiła ją na ślub. Śniada twarz rozjaśniła się. Sprzedawczyni 
zapytała, czy może przyprowadzić ze sobą kogoś z  rodziny i z 
grona  przyjaciół.  Jill  zapewniła,  że  oczywiście,  może 
przyprowadzić ze sobą, kogo tylko chce. 

Tobago jest małą wyspą. Trudno ją uznać za najlepsze miejsce 

na  zakupy.  Jack  chciał  znaleźć  specjalny  pierścionek  dla  Jill. 
Wybór  był  bardzo  skromny.  Oferowano  rzeczy  niemodne  i 
drogie.  Nic  nie  zwróciło  jego  uwagi.  Zaczynał  już  tracić 
nadzieję, kiedy trafił nie tyle na sklep, co na chałupkę w pobliżu 
Pigeon  Point.  Wejście  okolone  było  kwiatami  jasnoczerwonej 
bugenwilli. Na jednym z okien frontowych umieszczono ręcznie 

background image

sporządzony mały napis: James Ivory, jubiler. 

Drzwi otwarły się. Jack zamierzał ustalić, czy pan Ivory robi 

pierścionki.  Bardzo  wysoki  i  otyły  mężczyzna  o  miedzianej 
skórze,  w  spodenkach  kąpielowych,  powitał  go  przyjaznym 
skinieniem głowy. 

– Szuka pan Jamesa, prawda, człowieku? Mówił z wyraźnym, 

karaibskim akcentem. 

– Tak. To znaczy szukam pierścionka. Ślubnej obrączki. 
–  Trafił  pan  we  właściwe  miejsce.  –  Uśmiechnął  się  w 

odpowiedzi pokazując dwa złote zęby. 

Jack  nie  był  tego  pewien.  Zwalisty  pan  Ivory  ze  swymi 

wielkimi rękami nie wyglądał na rzemieślnika, którego wyroby 
byłyby  godne  delikatnych  palców  Jill.  Musiał  się  cofnąć, 
ponieważ pan Ivory zrobił krok naprzód, położył mu ciężką dłoń 
na ramieniu i potrząsnął nim życzliwie. 

– A więc się żenisz. Fantastycznie, człowieku. Fantastycznie. 

Wejdź, wejdź, musimy wypić. 

James  Ivory  nie  dał  Jackowi  czasu  na  odpowiedź,  trzymając 

go mocno za ramię. Uroczyście wprowadził gościa do głównego 
pomieszczenia  kamiennej  chałupy.  Panował  tam  przyjemny 
chłód.  W  pokoju  znajdowały  się  gustowne  mebelki  z  wikliny 
oraz  poduszki  i  poduszeczki  w  poszewkach  z  batiku  i 
malowanej  bawełny.  Surowość  kamiennej  podłogi  łagodziły 
maty.  Bambusowe  okiennice  chroniły  dom  przed  gorącym 
słońcem,  ale  zarazem  przepuszczały  dość  światła,  aby  wnętrze 
miało  ciepły,  domowy  charakter.  Wydało  się  ono  Jackowi 
zaskakująco  kobiece.  Za  chwilę  pojawiła  się  pani  Nory.  W 
odróżnieniu  od  potężnego  Jamesa  była  malutka.  Stanowiło  to 
ogromny  kontrast.  Jasnowłosa,  zielonooka,  delikatnej  budowy 
kobieta  poruszała  się  z  gracją.  James  przedstawił  Jacka  żonie, 
mówiąc bez wstępów, że gość przyszedł po ślubne obrączki. 

background image

Laura  przyjęła  tę  wiadomość  z  takim  samym  zadowoleniem 

jak jej mąż. 

–  Ach,  to  wspaniale,  kiedy  będzie  ślub?  –  zapytała  z 

przesadnym akcentem brytyjskim. 

– Dziś po południu, w kościele świętego Jana nad zatoką. 
Laura i James uśmiechnęli się jednocześnie. 
– Tam, gdzie odbył się nasz, pięć lat temu – wyjaśnił James. 
– Spotkaliśmy się z Jamesem i pokochali tu, na Tobago. 
–  Laura  była  agentką  biura  podróży  i  robiła  rekonesans  na 

potrzeby  swego  przedsiębiorstwa  sprawdzając  hotele  i 
restauracje. 

–  Zakochałam  się  w  Tobago  od  pierwszego  wejrzenia  – 

podchwyciła Laura. – Chciałam zabrać ze sobą do Londynu coś, 
co zawsze przypominałoby mi tę wyspę. Dotarłam tu, do Pigeon 
Point, i na plaży spotkałam Jamesa. 

–  Pracowałem  nad  naszyjnikiem  z  korali  i  Laura  podeszła 

bliżej, aby się przyjrzeć... 

– Przyjrzeć się? Ja oniemiałam na widok cudownych kamieni 

oprawnych w złoto. Były nadzwyczajne. 

–  Oniemiała  po  raz  drugi,  kiedy  podałem  jej  cenę.  –  James 

zachichotał.  –  Chciałem  ją  nabrać.  Zamierzałem  dać  jej  ten 
naszyjnik.  Bardzo  chciała  go  mieć,  widać  to  było  na  pierwszy 
rzut oka. 

– To znaczy... że zakochał się pan w niej... wtedy... od razu? – 

spytał  zaskoczony  Jack.  Czy  to  oznaczało,  że  jakiś  czarownik 
voodoo sprawował magiczną władzę nad Tobago? 

– Ach, więc myśli pan – rzekł James mrużąc oczy – że wraz z 

narzeczoną jesteście państwo jedyną parą, która poznała miłość 
od pierwszego wejrzenia? A może pan sądzi, że ją pan w ogóle 
wymyślił? 

– Skąd pan wie – zaśmiał się Jack – że w przypadku moim i 

background image

Jill chodzi o miłość od pierwszego wejrzenia? 

– Bo jest to wypisane na pańskim obliczu, człowieku. – James 

uśmiechnął się szeroko. 

W  chwilę  potem  chłodnym,  białym  winem  wznosili  toast  za 

pomyślność  przyszłego  małżeństwa,  po  czym  James  pokazał 
Jackowi  prosty,  ale  elegancki  pierścionek,  który  właśnie 
wykończył.  Była  to  jedyna  w  swoim  rodzaju  obrączka  z 
gładkiego  złota  inkrustowana  lśniącym,  czarnym  koralem,  jak 
gdyby  wymarzona  dla  Jill.  W  dodatku  zakup  ten  leżał  w 
granicach  możliwości  finansowych  Jacka,  choć  wydawało  mu 
się,  że  James  specjalnie  obniżył  cenę.  W  podziękowaniu  Jack 
zaprosił ich oboje na ślub. 

James klepnął go przyjacielskim gestem po plecach. 
– Dobrze, przyjacielu. Będziesz pewnie potrzebować starszego 

drużby, prawda? 

–  Tak  –  rzucił  Jack,  uradowany,  że  ten  jowialny,  serdeczny 

mężczyzna,  który  wie  wszystko  o  miłości  od  pierwszego 
wejrzenia, trzyma z nim sztamę. 

Kiedy  Jill  wróciła  do  hotelu  –  w  recepcji  czekała  na  nią 

wiadomość od Jacka. 

„Pastor  od  św.  Jana  załatwi  wszystko  z  władzami  miasta. 

Ceremonia jest umówiona na czwartą po południu. Kochanie, do 
zobaczenia na obiedzie. Kocham cię. Jack". 

Jill spojrzała na zegarek. Minęła dwunasta w południe. Weszła 

do  restauracji,  gdzie  dyrektor  hotelu  powitał  ją  jak  starą 
przyjaciółkę. Powiadomiła go, że Jack zaraz przyjdzie. Dyrektor 
wskazał  jej  specjalny  stół  i  za  chwilę  wrócił  z  butelką  bardzo 
dobrego szampana. Z ogromną starannością umieścił butelkę w 
srebrnym  wiaderku  z  lodem  i  obwiązał  szyjkę  białą,  lnianą 
serwetką.  Potem  poprawił  nakrycia  uśmiechając  się  pogodnie, 
lecz trochę nieśmiało. Odchrząknął raz i drugi, a potem zapytał, 

background image

czy zaproszenie na ślub, skierowane przez Jacka do wszystkich, 
ma być traktowane poważnie. 

– Oczywiście! 
–  To  dobrze.  Bo  część  personelu  o  tym  mówi.  Nie  każdego 

dnia goście hotelowi spotykają się i wie pani... 

–  Będzie  nam  bardzo  miło  powitać  całą  obsługę  na  weselu. 

Ani Jack, ani ja nie znamy nikogo na wyspie i myśl o tym, że w 
kościele nie byłoby gości... 

– Nie będzie nikogo z rodziny? – zapytał zakłopotany. 
–  Nie.  Ja  nawet  jeszcze...  ich  nie  zawiadomiłam.  To  coś 

takiego... jak huragan. 

Obrócił butelkę szampana w wiaderku z lodem. 
– Czy to znaczy, że nie ma pani drużby? 
Jill  uśmiechnęła  się  i  pokręciła  przecząco  głową.  W  gruncie 

rzeczy  nie  pomyślała  o  drużbie,  ponieważ  nie  planowała 
formalnej  ceremonii.  Była  zbyt  zajęta  i  rozpromieniona,  aby 
zastanawiać się nad czymkolwiek. 

Dyrektor  hotelu  przedstawił  się  pospiesznie  jako  Henry 

Theodore  Porter,  ukłonił  się  i  zapytał,  czy  mógłby  wobec  tego 
dostąpić  honoru  odprowadzenia  panny  młodej  do  kościoła.  Jill 
była  poruszona.  Zwrócił  przy  tym  uwagę,  i  Jill  przyznała  mu 
rację,  że  w  pewnym  stopniu  przyczynił  się  do  tego,  iż  zawarli 
znajomość  –  posadził  ich  przecież  pierwszego  wieczora  przy 
sąsiednich stołach. Powiedziała mu, że będzie zaszczycona, jeśli 
zechce towarzyszyć jej do kościoła jako drużba. 

Widok Jill w białej sukience zaparł Jackowi dech w piersiach. 

Była  to  najpiękniejsza  narzeczona  na  świecie.  Dzięki 
uprzejmości  dyrektora  hotelu  zajechali  do  kościoła  odkrytą, 
dwukołową  dorożką.  Wchodząc  do  wnętrza  zaniemówili. 
Świątynia  była  wypełniona  po  brzegi.  Niemal  przepełniona. 
Przybyło wielu pracowników i gości hotelu. James włożył nowe, 

background image

białe spodnie i pogniecioną, pomarańczową koszulę z jedwabiu, 
natomiast  Laura  miała  na  sobie  jasną,  kolorową  spódnicę  z 
perkalu  i  bladożółtą  bluzkę.  Tuż  za  drzwiami,  obok  Jamesa  i 
Laury, czekał dyrektor hotelu, do którego Jack i Jill zwracali się 
teraz  po  imieniu  –  Henry.  Henry  był  wystrojony  jak  spod  igły: 
smoking, świeża, biała koszula i czarna muszka. 

Kobieta  z  bazaru  siedziała  w  jednej  z  tylnych  ławek  z 

sześciorgiem  dzieci  i  grupą  przyjaciół,  wśród  których  Jill 
rozpoznała  innych  sprzedawców.  Pozostali  goście  weselni 
wyglądali  na  mieszkańców  wyspy,  do  których  dotarła 
wiadomość, że zapowiada się dobra zabawa. 

Jack i Jill uważali, że jest to najwspanialszy i najcudowniejszy 

ślub, jaki można sobie tylko wymarzyć. 

Sześć dni temu nie znali nikogo na wyspie, nie mówiąc już o 

tym,  że  nie  wiedzieli  o  swoim  istnieniu.  A  teraz  każdy,  kogo 
spotkali, przybył tu, aby być świadkiem ich ślubu. 

Kilku  muzyków  ze  stałego  zespołu  hotelu  Caribe  Reef  grało 

marsza weselnego w rytmie reggae. Zgromadzeni zaczęli lekko 
kołysać się w rytm wyspiarskiej muzyki. 

Jill była rozpromieniona. Nie posiadała się z radości. Wsunęła 

rękę pod ramię Henry'ego, kiedy ruszyli do ołtarza idąc między 
uśmiechniętymi, dobrze im życzącymi i zajmującymi wszystkie 
ławki gośćmi. Oczy obecnych były skierowane na pannę młodą. 

Jack  stał  przy  ołtarzu  obok  drużby,  Jamesa,  i  patrzył  jak 

zaczarowany na olśniewającą Jill, która zbliżała się ku niemu. 

W  oczach  Jill  pojawiły  się  łzy  szczęścia,  kiedy  wzięli  się  z 

Jackiem za ręce. 

Kiedy  Jack  wsunął  jej  na  palec  przepiękny,  ręcznie  robiony 

pierścionek  ze  złota  i  czarnego  korala,  a  pastor  ogłosił  ich 
mężem i żoną, poczuli, że znaleźli raj na ziemi. 

Jack i Jill na zawsze... 

background image

Rozdział 

– Jesteś pewna, Jill, że chcesz jeszcze jedną krwawą mary? 
Jill 

spojrzała 

na 

świeżo 

poślubionego 

męża 

ze 

zniecierpliwieniem. 

– Tak, Jack, jestem tego pewna. Jack skinął na stewardesę. 
– Jeszcze jedną krwawą mary dla mojej żony. – Zawahał się. – 

I whisky z wodą sodową dla mnie. 

Jill obrzuciła go przelotnym spojrzeniem. 
– To już trzecia czy czwarta? 
– Nie pamiętam – odpowiedział. 
– Czy zwykle... tyle pijasz? – spytała nerwowo. 
– Nie, raczej nie. A ty? 
–  Nienawidzę  alkoholu.  –  Zdobyła  się  na  wymuszony 

uśmiech.  –  Wszystko  dlatego...  że  jeszcze  bardziej  nienawidzę 
latać samolotem. 

– Nienawidzisz... latać? 
– Tak. A ty? 
– Nie zawsze. 
Na  kolanach  Jacka  leżał  kolorowy  magazyn.  Linijki  skakały 

mu przed oczami. Nie miał przecież okularów. A może to były 
nerwy? Koszula, mokra od potu, lepiła się do ciała. 

–  Jill,  powinniśmy...  porozmawiać.  –  Jego  głos  przybrał 

stanowczy  ton.  W  którymś  momencie  musi  jasno  postawić 
sprawę. Na wakacjach dał się porwać romantycznej przygodzie, 
przeobraził  się  w  nieokrzesanego  wilka  morskiego, 
promieniującego  męskością,  której  żadna  kobieta  nie  była  w 
stanie się oprzeć. Co sobie Jill pomyśli, kiedy odkryje, że jego 
prawdziwe  oblicze  ma  się  tak  do  wizerunku  poszukiwacza 
przygód jak Filadelfia do Tobago? 

Jill spojrzała z zainteresowaniem. 

background image

– Porozmawiać? 
–  To  znaczy...  musimy  się  lepiej  poznać.  Jill  roześmiała  się 

kryjąc zdenerwowanie. 

–  Masz  na  myśli  to,  że  odwróciliśmy  kolejność  rzeczy?  Jack 

pocałował ją czule w policzek. 

– Nie mam nic przeciwko temu – szepnął. 
Drgnęła  pod  jego  dotykiem.  Wyglądał  tak  wspaniale,  tak 

pociągająco. Bliskość Jacka nieodmiennie ją podniecała. 

– Ja również – zapewniła w odpowiedzi. 
–  Moja  dzika,  egzotyczna  księżniczko  z  wysp.  –  Jack 

pogładził jej kasztanowe, rozwiane włosy. 

Jill poczuła przypływ wyrzutów sumienia. 
– Rzeczywiście... powinniśmy porozmawiać, Jack. Ale zanim 

mogli  rozpocząć  szczerą  wymianę  zdań  o  tym,  że  codzienna 
rzeczywistość  mocno  różni  się  od  egzotycznych  wakacji, 
pojawiła się dziarska stewardesa z zamówionymi napojami. 

–  Moje  gratulacje.  Jeden  z  pasażerów  powiedział  mi  przed 

chwilą, że jesteście młodą parą. – Stewardesa popatrzyła na nich 
z  niedowierzaniem.  –  Czy  to  prawda,  że  zakochaliście  się  w 
sobie od pierwszego wejrzenia i po tygodniu wzięliście ślub? 

– Po sześciu dniach, jeśli chodzi o ścisłość – przyznała JM. 
Zwykle  więcej  czasu  zajmowała  jej  decyzja,  czy  wybrać 

czarne pantofle, czy może granatowe. Przez miesiąc nie była w 
stanie  postanowić,  jaki  prezent  kupić  mamie  na  urodziny.  Od 
roku  nie  potrafiła  rozstrzygnąć,  jakie  meble  chce  mieć  w 
sypialni.  Nigdy  nie  podejmowała  ważnych  decyzji  pod 
wpływem chwili. A właściwie... prawie nigdy. 

Jill  spojrzała  na  Jacka.  Był  niezwykle  przystojny,  męski  i 

pociągający.  W  istocie  przypominał  zawadiackiego  korsarza. 
Jak  ten  mąż-korsarz  odmieni  twoje  prawdziwe  życie,  Jillian 
Ballard?  –  pomyślała.  Chciała,  żeby  już  przestał  nazywać  ją 

background image

„dziką, egzotyczną księżniczką z wysp". 

– Ojej, jaka to piękna historia – rozmarzyła się stewardesa. – 

Raz  zadurzyłam  się  w  facecie  na  Jamajce.  Był  piękny  jak  z 
obrazka.  Od  razu  wpadliśmy  sobie  w  oko.  Spędziliśmy  razem 
dwa  upojne  tygodnie.  Mieliśmy  do  siebie  często  pisać, 
układaliśmy wspólne plany. Byłam pewna, że to ten, na którego 
czekałam. 

–  I  co  było  dalej?  –  spytała  Jill.  Stewardesa  zaśmiała  się 

ironicznie. 

– Przysłał mi list. A właściwie kartkę. Kilka miesięcy później 

natknęłam się na niego w San Francisco. Wyglądał wspaniale – 
zrobiła  pauzę  –  jeśli  akurat  podobają  ci  się  mężczyźni,  którzy 
noszą sukienki... 

–  Sukienki?  –  Jill  połknęła  duży  łyk  krwawej  mary. 

Stewardesa 

wzruszyła 

ramionami 

miną 

kobiety 

doświadczonej. 

–  Miał  świetny  gust,  muszę  to  przyznać.  Dostałam  gęsiej 

skórki  widząc  go  w  sukni  a  la  Peny  Ellis.  Wtedy  wszystko 
zrozumiałam. 

–  Przecież  powiedziałaś,  że  spotykaliście  się  przez  dwa 

tygodnie  –  mruknęła  Jill,  czując  jak  jej  żołądek  zaczyna 
odmawiać posłuszeństwa. 

–  Kiedy  byliśmy  ze  sobą  na  Jamajce,  widziałam  go  tylko  w 

cienkich  koszulkach,  dżinsach  i  spodenkach  kąpielowych.  – 
Stewardesa pochyliła się nad Jill. – Wcale bym się nie zdziwiła, 
gdyby  grzebał  w  moich  strojach,  kiedy  brałam  prysznic  – 
szepnęła  konspiracyjnie.  –  Czasami  dowiadujesz  się  o  kimś 
dziwnych rzeczy. 

Jack i Jill spojrzeli na stewardesę ponurym wzrokiem, ona zaś 

uśmiechnęła się i pospieszyła do swoich obowiązków. 

Jill dopiła koktajl. 

background image

–  Hej,  głowa  do  góry  –  powiedział  łagodnie  Jack.  Ujął  dłoń 

Jill.  Była  zimna  i  wilgotna.  –  Przysięgam,  nigdy  nie 
przymierzałem twoich strojów, kiedy byłaś w łazience. 

Jill  uśmiechnęła  się  kpiąco.  Czuła,  że  krwawa  mary  idzie  jej 

do głowy. 

– A co z moimi nocnymi koszulami? 
–  Też  ich  nie  zakładałem,  słowo  harcerza.  Było  ci  w  nich 

cudownie – przypomniał. – A jeszcze cudowniej zdejmowało się 
je z ciebie. 

– Jack... 
– Słucham? 
– Czy myślisz, że popełniliśmy szaleństwo? Delikatnie ugryzł 

ją w palec. 

– Trochę... 
– Czy często... ci się to zdarza? 
–  Niezbyt  często  –  przyznał,  czując  niemiłe  sensacje  w 

żołądku. 

– Jill... 
Położyła mu głowę na ramieniu. 
– To było takie romantyczne. Niewiarygodnie romantyczne. 
Jack chłonął zapach jej włosów. Poczuł falę gorąca. 
–  Nigdy  dotąd  nie  przeżyłem  czegoś  takiego,  Jill.  Wiesz,  co 

mam na myśli? 

– Mhm. 
Zagłębił się w fotelu i zamknął oczy. 
– To było niewiarygodnie romantyczne. 
– Mhm. 
– Kocham cię, Jill. 
– Kocham cię, Jack. 
– Może... powinniśmy porozmawiać? 
Uniosła głowę i z ciepłym uśmiechem popatrzyła mu w oczy. 

background image

–  Później.  Porozmawiamy  później.  Mamy  przed  sobą  całe 

życie, żeby się lepiej poznać. 

Pocałowała  go  czule.  Jeszcze  przez  chwilę  chciała  pozostać 

jego dziką, egzotyczną księżniczką z wysp. 

Pierwszego  ranka  po  powrocie  z  Tobago  Jack  zbudził  się 

bladym  świtem.  Pospiesznie  opuścił  mieszkanie  Jill,  teraz  ich 
wspólne  mieszkanie,  i  pognał  przez  całe  miasto  do  swojego 
apartamentu,  aby  się  przebrać  do  pracy.  Kiedy  był  gotów, 
zajrzał  do  administratora  i  powiedział  mu,  że  wyprowadza  się 
tego  popołudnia  i  że  chętnie  odnająłby  swoje  mieszkanie.  Na 
szczęście administrator  miał już kogoś na  oku i obiecał, że nie 
będzie  żadnego  problemu.  Jeden  kłopot  z  głowy,  pomyślał. 
Żeby dało się rozwiązać pozostałe równie łatwo... 

Jill, po przebudzeniu, ogarnęły smutne myśli. Po pierwsze, nie 

miała  jeszcze  okazji  uświadomić  mężowi,  że  jego  „dzika, 
egzotyczna  księżniczka  z  wysp"  jest  na  co  dzień  pruderyjną, 
stateczną  specjalistką  od  inwestycji  w  August  Foundation, 
wielkiej  organizacji  charytatywnej,  która  udziela  prywatnych 
stypendiów  na  badania  społeczne  i  naukowe.  Lubiła  swoją 
pracę,  podnosiła  jej  prestiż,  umożliwiała  utrzymanie 
określonego  statusu  i  była  dobrze  płatna.  Ale  na  co  dzień 
okazywała  się  dość  monotonna, a  przede  wszystkim  sprawiała, 
że życie upływało w nieustannym pośpiechu. 

I  kolejny  kłopot.  Jak  powiedzieć  napuszonemu,  obłudnemu 

Howardowi  Wendellowi  Augustowi,  przewodniczącemu 
sławetnej  Fundacji  Augusta,  że  jedna  z  jego  najsolidniejszych 
pracownic,  zawsze  rozsądna  i  chodząca  po  ziemi,  wróciła  z 
tygodniowych  wakacji  z  mężem u  boku? To  będzie  prawdziwy 
szok  dla  Augusta,  który  z  pewnością  uzna  jej  krok  za 
podejrzany, a w każdym razie za nieodpowiedzialny. 

Jill ubierała się do pracy i w myślach układała plan zajęć. Na 

background image

początek czeka ją spotkanie z Augustem i nowym szefem działu 
stypendiów  dla  fizyków.  Jeśli  ma  się  przygotować  do  tej 
rozmowy, musi się pospieszyć. Szybko wypiła kawę i pobiegła 
do taksówki. 

August  Foundation  mieściła  się  w  wielkim  kamiennym 

budynku  z  lat  sześćdziesiątych  ubiegłego  stulecia,  w 
ekskluzywnej  dzielnicy  Chestnut  Hill.  Wystrój  wnętrz 
podkreślał pozycję i nieposzlakowaną opinię fundacji. Ściany w 
części  recepcyjnej  wyłożone  były  drewnem.  Dębową  klepkę 
podłogi  przykrywał  wielki  orientalny  dywan.  Naokoło  sali 
rozstawiono  mahoniowe  stoliki  i  ciężkie,  brązowe  fotele.  Na 
ścianach  umieszczono  angielskie  płótna  ze  scenami 
myśliwskimi.  W  pomieszczeniach  biurowych  obowiązywał  ten 
sam  styl  i  kolorystyka.  O  wszystkich  zmianach  wyposażenia 
decydował osobiście przewodniczący fundacji. Nikt nie ośmielił 
się uchybić temu zarządzeniu. 

Jill minęła recepcję i zatrzymała się dopiero przed gabinetem 

Augusta.  Poprawiła  okulary  w  ciemnej  oprawce,  upewniła  się, 
czy  ani  jeden  włos  nie  uwolnił  się  z  ciasno  upiętego  koka, 
wygładziła zmarszczki szarej wełnianej spódnicy, jeśli w ogóle 
takie  były  –  i  uznała,  że  może  wreszcie  stanąć  przed  obliczem 
szefa.  Rano,  mimo  pośpiechu,  starannie  wybrała  odpowiedni 
strój:  szary  flanelowy  kostium,  białą  bluzkę  zapiętą  na  ostami 
guzik, sznur pereł i solidne, czarne skórzane pantofle. Uchyliła 
drzwi i spuściła wzrok, jakby wchodziła do świętego przybytku. 

Cynthia  Adams,  sekretarka  Augusta,  skinęła  głową  na 

przywitanie.  Była  nowym  nabytkiem  fundacji.  Poprzednia 
sekretarka,  Milly  Reeves,  prostoduszna  starsza  pani  o  siwych 
włosach,  miesiąc  temu  przeszła  na  emeryturę.  Dla  wszystkich 
było  zaskoczeniem,  że  August  przyjął  do  pracy  rudowłosą 
piękność  z  Południa.  Okazało  się  jednak,  że  uroda  nie 

background image

przeszkadzała Cynthii być rzeczową, sprawną i oddaną, jednym 
słowem idealną sekretarką Fundacji Augusta. 

– Czy udał się urlop, Jillian? – spytała grzecznie Cynthia. 
– Tak, bardzo – uśmiechnęła się Jill. 
– Pan August zostawił dla pani te notatki. Prosił, żeby je pani 

przejrzała, a za kilka minut poprosi panią do siebie. 

Jill rzuciła okiem na dokument. 
– Czy pojawił się już ten nowy facet? 
–  Tak.  Pan  August  właśnie  z  nim  rozmawia  –  potwierdziła 

Cynthia i odwróciła się do komputera. 

Gdy  pięć  minut  później  Jill  otworzyła  drzwi  prowadzące  do 

sanktuarium  szefa,  rozpoznała  znajomą  woń  starej  skóry 
zmieszaną  z  cytrynowym  zapachem  płynu  do  polerowania 
mebli. Zwykle ta mieszanka uspokajała Jill, teraz wprawiła ją w 
panikę. Inna sprawa, że dzisiaj była mocno zdenerwowana. 

–  Oto  i  panna  Ballard  –  rozpromienił  się  Howard  Wendell 

August. – Chluba Fundacji Augusta, moja wzorowa pracownica, 
specjalistka od inwestycji. 

August  był  niskim,  przysadzistym  mężczyzną  około 

sześćdziesiątki,  o  siwych,  krótko  przystrzyżonych  włosach  i 
surowym  obliczu.  Mówił  z  lekkim,  choć  podkreślanym, 
angielskim  akcentem,  mimo  że  urodził  się  i  wychował  w 
Filadelfii. 

Kiedy  szef  przedstawiał  ją  nieznajomemu,  rzuciła  na  niego 

roztargnione  spojrzenie,  zwracając  uwagę  na  gładko 
przyczesane  ciemne  włosy,  rogową  oprawę  okularów, 
granatowy  garnitur  bez  wyrazu  i  niemodne  czarne  buty.  Może 
jest  on  błyskotliwy,  ale  niespecjalnie  wpadający  w  oko, 
pomyślała. 

Kiedy  Jill  zajęła  swoje  miejsce,  Jack  bawiąc  się  okularami, 

wstał z krzesła, aby się przyjrzeć młodej kobiecie. Robił to bez 

background image

większego  zainteresowania.  Pewnie  kompetentna  i  bardzo 
wydajna, ale jej wygląd nie przyprawia o szybsze bicie serca. 

Machinalnie wyciągnął rękę na przywitanie. 
– Miło mi panią poznać. 
Jill  odpowiedziała  uprzejmie,  ale  kiedy  ściskała  dłoń 

mężczyzny, poczuła ciarki na plecach. 

W  jednej  chwili  wspaniała  opalenizna  zniknęła  z  jej  twarzy. 

Nie, 

nie, 

to 

niemożliwe,  powtarzała  w  myślach  z 

niedowierzaniem.  To  niemożliwe,  aby  ten  uprzedzająco 
grzeczny i zupełnie nieciekawie wyglądający naukowiec był jej 
zawadiackim korsarzem. 

Mocny,  zdecydowany  uścisk  dłoni  nieznajomej  sprawił,  że 

Jack  spojrzał  na  nią  uważniej.  Pod  wpływem  niezrozumiałego 
impulsu  przyjrzał  się  jej  jeszcze  dokładniej  –  i  wtedy  nastąpił 
szok. 

W pełnym napięcia milczeniu kobieta i mężczyzna wpatrywali 

się w siebie. 

– Jack... ? 
– Jill... ? 
–  Tak,  wszystko  się  zgadza.  –  August  uśmiechnął  się 

nieznacznie.  –  Ale  nie  nazywaj  jej  Jill.  Ostrzegam  cię,  Jack, 
takie poufałości niezbyt jej odpowiadają – zachichotał. – Chyba 
nie  chcesz  mieć  na  pieńku  ze  specjalistką  od  inwestycji, 
Harrington. Jillian to podpora naszej fundacji. 

Jack  nie  zwrócił  uwagi  na  ostrzeżenie  nowego  szefa.  Był 

szalenie zakłopotany. To  wszystko  było  jak  zły sen;  czekał,  że 
za  chwilę  zadzwoni  budzik  i  że  obudzi  się  mając  przy  boku 
swoją dziką, egzotyczną księżniczkę z wysp. 

Ale  budzik  nie  zadzwonił.  Skończyło  się  na  tym,  że  Howard 

Wendell August chrząknął znacząco, zaskoczony dziwną sceną. 
Wymagał  od  podwładnych  układności  i  uprzejmości  w  ramach 

background image

określonych norm i reguł. Ani więcej, ani mniej. 

– Może podniesiesz notatki – August zwrócił uwagę Jackowi z 

udawaną dobrodusznością. 

–  Jakie?  –  spytał  Jack  myśląc  o  czymś  zupełnie  innym.  Jill 

spojrzała w dół. 

–  Te,  które  upuściłeś  –  odezwała  się  teatralnym  szeptem. 

Czuła, że z trudem porusza ustami. Były jak z drewna. 

Jack wielkim wysiłkiem woli oderwał od niej oczy i próbował 

zrozumieć, co Jill do niego powiedziała. Wreszcie przyszedł do 
siebie na tyle, aby wyjąkać: 

– Ach tak... dokumenty. 
Przyklęknął, żeby je pozbierać, ale zapomniał, że ciągle ściska 

rękę kobiety. O mały włos nie ściągnął jej z fotela. 

– Pozwól... że ci pomogę – zaproponowała drżącym głosem. 
– Nie... dam sobie radę – wymamrotał zmieszany Jack. 
Jill  obserwowała  spod  oka  niezdarne  gesty  Jacka.  Chyba  nie 

byłaby  bardziej  zaskoczona,  gdyby  natknęła  się  na  swojego 
korsarza... ubranego w sukienkę. 

Kiedy  August  rozpoczął  mowę  powitalną,  Jill  czuła,  że 

zdenerwowanie  powoli  ustępuje  i  zamienia  się  w  gniew.  Jak 
mógł ją tak oszukać, udając szalonego łowcę przygód? 

Podczas  następnych  dwóch  kwadransów,  które  Howard 

Wendell August poświęcił na przedstawienie swoich zamierzeń 
i oczekiwań oraz zadań stojących przed fundacją, Jack ciągle nie 
wierzył własnym oczom i nieustannie obserwował Jill. Ładna mi 
egzotyczna, dzika księżniczka z wysp! Jak mogła go tak zwieść? 

– Jak mogłeś... ? 
– Co to znaczy: jak mogłem? Jak ty mogłaś... ? 
–  Czy  możesz  na  mnie  nie  krzyczeć,  Jack?  Nie  możemy  tu 

rozmawiać. – Jill nerwowo rozglądała się dookoła, jakby ściany 
rzeczywiście  miały  uszy.  –  August  nie  lubi,  kiedy  jego 

background image

pracownicy się kłócą. 

– A jeśli to sprzeczka między mężem i... Zasłoniła mu dłonią 

usta, zanim zdążył dokończyć. 

–  Jack,  czy  przeczytałeś  już  wewnętrzny  regulamin  Fundacji 

Augusta?  Zażyłe  stosunki  między  pracownikami  mogą  być 
powodem  zwolnienia.  A  małżeństwo...  to  coś  nieporównanie 
gorszego. 

–  Kiedy  braliśmy  ślub,  nie  wiedzieliśmy,  że  jesteśmy 

kolegami z pracy – odparował poprawiając okulary. 

–  Ciszej.  Proszę  cię,  Jack.  Nie  wymawiaj  nawet  tego  słowa. 

To okropne. To naprawdę okropne. 

Jill, przestraszona i zagubiona, zapadła głęboko w fotel; zdjęła 

okulary i przyglądała się im tępym wzrokiem. 

Bez  okularów,  z  kilkoma  swawolnymi  kosmykami,  z 

rumieńcem na policzkach, Jill zaczęła przypominać księżniczkę 
z wysp. Zbliżył się i uklęknął koło niej. 

–  Śmieszna  historia  –  powiedział  łagodnie.  Lekki  uśmiech 

pojawił się w kącikach jej ust. 

– Okropnie wyglądasz z tymi przylizanymi włosami. Obruszył 

się. 

–  Nie  miałem  odwagi  pójść  do fryzjera.  Myślałem,  że  zanim 

wrócę  do  domu,  jakoś  się  uporam  z  brylantyną,  schowam 
okulary,  zarzucę  na  ramię  marynarkę  niczym  Frank  Sinatra, 
zmierzę cię pociągłym, męskim spojrzeniem i ani się domyślisz, 
że  stoi  przed  tobą  nieśmiały,  zamknięty  w  sobie  naukowiec, 
którego kobiety traktują jak powietrze. Tam, na Tobago... jak ci 
to  powiedzieć,  troszkę  się  zagalopowałem  –  zawahał  się  –  a 
nawet bardzo. 

– Ja też. Bardzo – przyznała z zakłopotaniem Jill. 
Kiedy  Jack  pochylił  się  i  wziął  ją  w  ramiona, zapomniała  na 

moment,  że  znalazła  się  w  objęciach  kolegi  z  pracy,  tuż  pod 

background image

bokiem  Howarda  Wendella  Augusta.  Stukanie  do  drzwi 
natychmiast  sprowadziło  ją  na  ziemię.  Gwałtownym  ruchem 
odepchnęła od siebie Jacka. 

Stracił  równowagę,  przewrócił  się  –  i  wtedy  otworzyły  się 

drzwi. Pojawiła się w nich rudowłosa sekretarka Augusta. 

–  Och  –  zdziwiła  się  Cynthia.  Szkoła  dla  sekretarek  nie 

przygotowała jej na taką okoliczność. 

– Co się stało, panie Harrington? Czy jest pan chory? 
Jill posłała Jackowi błagalne spojrzenie, aby się przypadkiem 

nie wygadał. Miała uzasadnione powody do obaw, bo wyraźnie 
szykował się do szczerej odpowiedzi. W porę przypomniał sobie 
stosowny fragment regulaminu wewnętrznego i zmienił zdanie. 

–  Pokazywałem...  panie  Ballard...  świetne  ćwiczenie...  na 

kręgosłup.  Okazało  się,  że  obydwoje  cierpimy...  na  bóle  w 
krzyżu. – Niezgrabnie podniósł się z podłogi, przeciągnął i rzekł 
z nerwowym uśmiechem: – O tak. Wyraźnie pomogło. 

Jill  miała  ochotę  zapaść  się  pod  ziemię.  Bóle  w  krzyżu? 

Akurat sprytna sekretarka Augusta w to uwierzy, pomyślała. 

Cynthia zmierzyła Jacka uważnym spojrzeniem. 
Jill, przygotowana na najgorsze, wstrzymała oddech. 
–  Proszę  mi  pokazać,  gdzie  pana  boli,  panie  Harrington?– 

spytała Cynthia. – W dole pleców? 

Jill i Jack wymienili szybkie spojrzenia. 
–  Tak...  dokładnie  tam.  W  dole  pleców  –  powiedział  powoli 

Jack, pokazując ręką feralne miejsce. 

Teraz Jill przejęła pałeczkę. 
– Tak, mamy bóle dokładnie w tym samym miejscu. 
– Czy to  nie jest  dziwny zbieg okoliczności...  – zastanawiała 

się Cynthia. 

Jill wyczuła w jej głosie wyraźny ton niedowierzania. 
– Bo ja wiem – odpowiedziała, byle coś powiedzieć. 

background image

–  Musi  mi  pan  koniecznie  pokazać  to  ćwiczenie,  panie 

Harrington – stwierdziła Cynthia. – Tak się składa, że mam bóle 
dokładnie w tym samym miejscu. Gdyby pan znalazł sposób na 
rozluźnienie mięśni, byłabym panu niezmiernie wdzięczna. 

Jill posłała Jackowi niewyraźny uśmiech. 
– Musi pan koniecznie zademonstrować to ćwiczenie Cynthii, 

panie Harrington. 

Jack  przygładził  napomadowane  włosy  i  poprawił  okulary. 

Był wyraźnie zbity z tropu. 

–  To  właściwie...  nie  jest  stuprocentowy  sposób,  wie  pani.  I 

kręgosłup...  kręgosłupowi  nierówny.  Jednemu  to  ćwiczenie 
pomaga...  drugiemu  niezupełnie.  –  Uśmiechnął  się  z 
zażenowaniem. – Czy nie lepiej będzie, jeśli... obie... poprosicie 
o pomoc lekarza? 

Cynthia była wyraźnie rozczarowana. 
– Skoro tak pan uważa... 
– Czy coś jeszcze? – spytała szybko Jill. 
–  Byłabym  zapomniała.  Spotkanie  o  trzeciej  z  ludźmi  od 

Burtona  jest  przełożone  na  środę.  Godzinę  ustalimy  później. 
Przesłali  materiały,  na  które  pani  czekała.  Oczywiście  pan 
August chciał je przejrzeć pierwszy. Prosił, żeby pani do niego 
zajrzała,  gdyby  miała  pani  jakieś  wątpliwości  czy  kłopoty. 
Bardzo  chętnie  pani  pomoże.  –  Cynthia  położyła  folder  na 
biurku Jill. 

W połowie drogi do drzwi obróciła się w stronę Jacka. 
–  Może  pan  poprawi...  spodnie...  panie  Harrington.  Pan 

August  przywiązuje  dużą  wagę  do  schludnego  wyglądu 
pracowników. A gdyby pan chciał odbywać w pracy ćwiczenia 
kręgosłupa, może przyniósłby pan matę? 

Jack starał się zachować powagę. 
–  Masz  rację.  To  chyba  dobry pomysł,  Cynthio.  Jack  obrócił 

background image

się  w  stronę  Jill  z  uśmiechem  na  twarzy.  Jill  popatrzyła  na 
mężczyznę z surową miną. 

– Musisz odejść, Jack. 
–  Tak,  z  pewnością.  To  mój  pierwszy  dzień.  Muszę  się 

urządzić. 

–  Nie  –  odpowiedziała  szorstko.  –  Nie  z  mojego  pokoju. 

Musisz odejść z fundacji. Nie możemy pracować razem, Jack. 

– Dlaczego?– spytał. 
– Dlaczego? Chyba domyślasz się, dlaczego? 
–  Uspokój  się,  kochanie.  Pan  August  nie  życzy  sobie,  aby 

między  jego  schludnie  ubranym  personelem  dochodziło  do 
konfliktów  –  wyrecytował. Otrzepał spodnie i poprosił  Jill, aby 
dokonała inspekcji. – Lepiej? 

Jill wybuchnęła. 
– Jack, mówię poważnie. Nie możemy tu zostać razem. A ja 

mam dłuższy staż. To znaczy że to ty musisz odejść. 

–  Odejść?  Jill,  nie  mogę  tego  zrobić.  Czy  zdajesz  sobie 

sprawę,  jak  długo  starałem  się  o  tę  posadę?  Fundacja  Augusta 
posiada ogromną renomę. Otwiera drogę do sukcesu. To szansa, 
jaka  się  trafia  w  życiu  tylko  raz.  Znam  takich,  którzy  daliby 
wszystko, żeby się tutaj znaleźć. 

– Znam takich, którzy dali wszystko – przerwała sucho Jill. 
– Jill, bądź rozsądna. 
Była rozsądna. Zawsze była rozsądna. Najlepszy dowód, że jej 

w ogóle nie zna. 

– Posłuchaj mnie – zaczęła. – Pracuję w fundacji od siedmiu 

lat. Krok po kroku wspinałam się na samą górę. Jeśli myślisz, że 
to  przyszło  łatwo,  jesteś  w  dużym  błędzie.  Poświęciłam  wiele, 
aby pokonać kolejne przeszkody i jeśli dobrze rozegram partię, 
mam szansę zostać prawą ręką Augusta. 

Szelmowski  uśmiech  z  Tobago  na  twarzy  Jacka  zupełnie  nie 

background image

pasował do sytuacji. 

–  Jill,  jesteś  cudowna.  Pociągająca  i  ambitna.  Lubię  to  u 

żony... 

Jill zacisnęła zęby. 
–  Nie  jestem  pociągająca,  Jack.  To  ty...  tak  uważasz.  Jestem 

zupełnie inna, niż myślisz... niż myślałeś. – Zawahała się. – Nie 
byłam sobą na Tobago. To oczywiste. Może to sprawa tropików, 
słońca, morza, palm... a może... magii voodoo.  – Oparła głowę 
na  biurku  i  ukryła  ją  w  ramionach.  –  Jack,  co  myśmy 
najlepszego zrobili? 

–  Zakochaliśmy  się  w  sobie  do  utraty  tchu  –  powiedział 

łagodnie. 

Powoli podniosła głowę, długo wkładała okulary i poprawiała 

fryzurę.  Pracownicy  Fundacji  Augusta  –  jak  przypomniała 
Cynthia – zobowiązani byli wyglądać porządnie. 

– Nie, Jack, to nie my zakochaliśmy się w sobie. – Czuła, jak 

drżały  jej  wargi.  Na  próżno  starała  wziąć  się  w  garść.  – 
Zakochali się w sobie zuchwały pirat i kobieta, która całe życie 
spędza w wełnianych kostiumach. I która wymyśliła, że podczas 
urlopu  będzie  udawać  księżniczkę  z  wysp.  To  jest  historia  z 
bajki. 

– Bajki zawsze dobrze się kończą, Jill. 
– To znaczy że złożysz wymówienie? – spytała z nadzieją. 
Jack uśmiechnął się łagodnie. 
– I to ma być szczęśliwe zakończenie? 
Jill wiedziała, że właśnie skończył się ich miodowy miesiąc. 
–  Jack,  jeśli  myślisz,  że  zmięknę  i  poddam  się,  to  jesteś  w 

błędzie. Nie ustąpię, a jeśli ty nie zrezygnujesz z pracy, wyrzucą 
nas oboje. Nie jestem romantyczką gotową poświęcić karierę dla 
uczucia. 

– Jill, Jill, wcale nie musisz odchodzić. Ani ja. I wcale nas nie 

background image

wyrzucą. Zaufaj mi, moja dzika, swawolna księżniczko z wysp. 
Czy  nie  słyszałaś  nigdy,  że  miłość  pokonuje  wszystkie 
przeszkody? 

 

Rozdział 

Jill  unikała  Jacka  do  końca  dnia;  była  poruszona  i 

rozkojarzona. Koledzy sądzili, że wróci z egzotycznych wakacji 
wypoczęta  i  w  świetnej  formie,  dlatego  trudno  było  im 
zrozumieć,  dlaczego  jest  inaczej.  A  Jill  nie  miała  najmniejszej 
ochoty na wyjaśnienia. 

Po  pracy  w  pośpiechu  opuściła  gmach  fundacji,  aby  nie 

natknąć  się  na  Jacka.  W  tym  samym  czasie  Jack  wynajął  małą 
ciężarówkę.  Chciał  przewieźć  pudła  ze  swoimi  rzeczami  do 
mieszkania  Jill.  Na  szczęście  nie  miał  własnych  mebli. 
Poprzednio 

wynajmował 

mieszkanie 

umeblowane. 

Przeprowadzka  zajęła  dobrą  godzinę,  ale  poszła  raczej  gładko. 
Poznał nowego lokatora, który wprowadził się na jego miejsce. 
W mieszkaniu Jill nie czekało go miłe powitanie. 

– Jack, może... nie powinieneś się... wyprowadzać od siebie... 

tak szybko. 

Jack z wrażenia upuścił ciężki karton z książkami. 
–  Małżonkowie  zwykle  mieszkają  razem  –  odparł  ze 

spokojem.  –  A  poza  tym,  administrator  już  wynajął  moje 
mieszkanie  –  uśmiechnął  się.  –  Pomóż  mi  trochę,  a  później 
usiądziemy razem i... zaczniemy się lepiej poznawać. 

– Jack, to nie takie proste. Podniósł upuszczony karton. 
–  Przede  wszystkim  zastanówmy  się,  gdzie  pomieścić 

wszystkie  moje  rzeczy.  Narobiłem  ci  niezłego  bałaganu.  Ale 
powoli się z tym uporamy. Co zrobić z książkami? 

Jill  doszła  do  wniosku,  że,  przynajmniej  na  razie,  nie  miał 

background image

wyboru. Musi u niej zamieszkać. 

–  Już  wiem.  Zanieś  je  do  gościnnego  pokoju...  nie  będzie 

nam... już potrzebny. 

Jack przemierzał bawialnię z ciężkim kartonem. Jill, ciągle w 

biurowej bluzce, zabrała się za mniejszy karton, wypełniony po 
brzegi  różnymi  drobiazgami.  Wystawał  z  niego  pozłacany 
puchar. 

–  Turniej  szachowy  –  skomentował.  –  Taki  ze  mnie 

sportowiec. A ty? 

Jill wzruszyła ramionami. 
– Kiedyś wygrałam zawody pływackie. 
– Pływasz? To wspaniale. 
–  Kiedy  wygrałam  tamte  zawody,  miałam  siedem  lat. 

Zatrzymał się na progu pustej sypialni i popatrzył na Jill. 

–  Byliśmy  tak  zajęci  wczorajszego  wieczoru...  –  uśmiechnął 

się  do  wspomnień  –  ...  że  nie  miałem  okazji  powiedzieć,  jak 
bardzo podoba mi się twoje mieszkanie, to znaczy styl, w jakim 
je urządziłaś. 

Rozglądał  się  wokoło,  z  aprobatą  oceniając  małą,  ale 

przytulną bawialnię w ciepłym brzoskwiniowym odcieniu, szary 
dywan,  kanapę  w  barwne  wzory  i  kozetkę  w  podobny  deseń, 
stojącą przy kominku. 

–  Wszystko  odziedziczyłam  po  poprzedniej  lokatorce  – 

mruknęła  Jill.  –  Przykro  mi,  ale...  urządzanie  wnętrz  nie  jest 
moją najsilniejszą stroną. 

– Ani moją, ale potrafię wiele zrobić w domu. 
Jill poczuła rumieniec na policzkach. Ktoś taki bardzo by się 

teraz przydał. 

Jack uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach. 
–  Drobne  prace  stolarskie?  Zajrzę  do  moich  książek  i  może 

uda mi się sklecić nowe regały. Co ty na to? 

background image

Jill  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Wpatrywała  się  w  tego 

niezbyt  pociągającego  mężczyznę  w  niemodnym  granatowym 
garniturze,  ciężkich  rogowych  okularach  i  mało  twarzowej 
fryzurze  –  i  czuła  w  sobie  wielką  pustkę,  przypomniała  sobie 
historię,  którą  opowiadała  w  samolocie  stewardesa.  „Czasami 
dowiadujesz  się  o  kimś  niezłych  rzeczy".  Pierwszy  szok  miała 
już  za  sobą  i  nawet  pocieszała  się  w  duchu,  że  ten  fatalny 
granatowy garnitur jest mimo wszystko lepszy niż sukienka a la 
Perry Ellis. 

Wynoszenie  rzeczy  Jacka  z  ciężarówki  i  wożenie  na  piąte 

piętro zajęło im następne pół godziny. Do przyniesienia została 
tylko olbrzymia torba na ubrania. Jack, bez wahania, zaniósł ją 
do  sypialni.  Jill  deptała  mu  po  piętach.  Myślami  uporczywie 
wracała  do  jednego  tematu.  Zdecydowała,  że  dłużej  już  nie 
może milczeć. Powinni się wreszcie rozmówić! 

–  Jack,  musisz  się  z  tym  pogodzić.  Nie  możemy  pracować 

razem w fundacji. To absolutnie niemożliwe. 

Zaglądał właśnie do szafy. 
–  Nie  ma  tu  za  dużo  miejsca.  Popatrzyła  na  niego  z 

roztargnieniem. 

– Ułóż swoje ubrania w gościnnym pokoju. 
Na widok jego rozbawionej miny dodała szybko: 
– Zanim wszystkiego... nie uporządkujemy. 
–  Weźmiemy  się  za  to  podczas  weekendu  –  zaproponował 

układnie. 

Jill  zauważyła  na  łóżku  karton  ze  skarpetkami  i  bielizną. 

Przeniosła pudło do gościnnego pokoju. Jack popatrzył na nią ze 
zdziwieniem. 

– Wiesz, nie mam w zwyczaju układania tego w szafie. 
– Moja szafa jest pełna – burknęła – a ta stoi pusta. 
Jack  rozsunął  zamek  torby  na  ubrania  i  posłusznie  zaczął 

background image

wieszać  garnitury.  Jill  trzymała  karton  pełen  skarpetek  i  miała 
zamiar zacząć je układać, ale nie mogła się na to zdobyć. Stała 
zażenowana.  Wiedziała,  że  to  idiotyczny  odruch,  przecież 
przekroczyli  granicę  intymności.  Zgoda,  przekonywała  samą 
siebie,  ale  w  zupełnie  innych  okolicznościach.  Pod 
gwiaździstym  tropikalnym  niebem,  wśród  złotych  plaż  i 
szafirowego  morza.  Na  Tobago  wszystko  wydawało  się  takie 
bajkowe, takie... nierealne. 

– Jack, i co teraz zrobimy? 
–  Nie  wiem.  Ja  mam  zamiar  wziąć  prysznic.  Przyłączysz  się 

do mnie? 

– Nie mam ochoty... Co ty robisz? – spytała nerwowo, kiedy 

zaczął rozpinać spodnie. 

– Zwykle rozbieram się przed wejściem do łazienki. A ty? 
Spodnie opadły na podłogę. 
– Nie bądź taki rezolutny. 
– Nie przeszkadzało ci to na Tobago. 
–  Ale  to  nie  jest  Tobago.  Jak  sobie  wyobrażasz  poważną 

rozmowę... bez spodni? 

Uśmiechnął się szeroko. 
– Mogę zdjąć i resztę. 
– Jak możesz być taki... taki... ? 
– Pociągający? Prowokujący? Szelmowski? – Drażnił się z nią 

szczerząc zęby. 

– ... taki nie do zniesienia. 
– Jill, daj spokój. Nie martw się na zapas. 
–  Skąd  wiesz,  że  martwię  się  na  zapas?  Spędziliśmy  razem 

raptem sześć dni. 

– Siedem. Cały tydzień. To nasza pierwsza rocznica. Zdążył ją 

szybko pocałować, zanim go odepchnęła. 

– Jack, powinieneś to brać bardziej poważnie. 

background image

– Jak najpoważniej – potwierdził. – W bogactwie i w biedzie, 

w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe... 

Jill opadła na łóżko. 
–  Gorzej  już  być  nie  może.  –  Czuła  łzy  pod  powiekami. 

Pochylił się nad nią. 

– To znaczy, że może być już tylko lepiej – szepnął z chytrym 

uśmiechem. 

Ten  facet  miał  urok,  mniejsza  o  okulary,  brylantynę  na 

włosach  i  całą  resztę,  pomyślała.  Nie  było  najmniejszej 
wątpliwości.  Cokolwiek  mu  się  przydarzyło  na  Tobago  – 
pozostał  tym,  kim  był.  Nie  mogła  tego  powiedzieć  o  sobie.  Po 
powrocie  do  Filadelfii  niewiele  potrafiła  w  sobie  odnaleźć  z 
beztroskiej  dziewczyny,  która  oddała  się  bez  reszty  miłosnym 
uniesieniom.  Teraz  samo  wspomnienie  tamtych  chwil 
krępowało ją i wprawiało w zażenowanie. 

Odwróciła się od Jacka i ukryła twarz w dłoniach. 
– Moje życie było dotychczas takie poukładane. Może nazbyt, 

to  prawda,  ale  czy  to  tak  źle? Zgoda,  nie  było w  nim  wielkich 
porywów, ale też nie było rozczarowań. 

–  Przeżyliśmy wielkie chwile na  Tobago.  Były więcej  warte, 

niż cały rozsądek świata. 

Zdjął okulary swoje i Jill i położył je na łóżku. 
–  Mówiłaś  na  Tobago,  że  i  dla  ciebie  te  chwile  były  bardzo 

ważne. 

Jill sięgnęła po okulary, włożyła je i wstała z łóżka. Poprosiła 

Jacka,  żeby  włożył  spodnie.  Nie  posłuchał  i  zaczął  rozpinać 
koszulę. Starała się odwrócić od niego wzrok i wmówić sobie za 
wszelką  cenę,  że  mężczyzna  obok  niej  to  nieciekawy 
naukowiec,  a  nie  smagły  Adonis  z  Tobago,  któremu  tak 
niedawno uległa bez opamiętania. 

– Jack, musimy podjąć decyzję. Nie znasz Augusta. To wzór 

background image

cnót.  Przywiązuje  niesłychaną  wagę  do  zasad.  Spędziłeś  w 
gmachu fundacji tylko jeden dzień. Jeszcze nie miałeś okazji się 
przekonać,  jaką  mocną  ręką  trzyma  personel.  Nie  zezwala  na 
żadne  wyjątki  od  narzuconych  przez  siebie  reguł  zachowania  i 
postępowania.  Kilka  lat  temu  natknął  się  na  dwójkę  naszych 
pracowników, którzy wychodzili z kina trzymając się pod rękę. 
Wyrzucił  ich  następnego  dnia.  Jeśli  August  dowie  się,  że 
jesteśmy  małżeństwem,  obydwoje  natychmiast  stracimy  pracę. 
Czy chcesz właśnie tego? 

–  Wcale  nie  musi  się  o  tym  dowiedzieć  –  odparł  Jack 

zdejmując koszulę. 

Choć nie był to sprzyjający moment, Jill nie mogła się oprzeć 

urokowi  nagiego  opalonego  torsu  Jacka.  Widok  obnażonego 
mężczyzny podziałał na nią jak sygnał alarmowy. Obudziła się 
trzymana na wodzy namiętność, uczucie, któremu nie oparła się 
na Tobago. 

– To się nie uda. Nie potrafię kłamać. 
–  Nie  musisz  kłamać.  –  Jack  się  uśmiechnął.  –  Po  prostu 

zataisz jeden szczegół: że podczas wakacji wyszłaś za mąż. 

–  Czy  nie  sądzisz,  że  byłoby  dużo  prościej,  gdybyśmy  nie 

pracowali  razem?  –  nalegała,  odsuwając  się  od  Jacka  i  mierząc 
go  badawczym  spojrzeniem.  –  I  bez  tego  ciężko  nam  będzie... 
ułożyć  wspólne  życie.  Po  co  jeszcze  bardziej  komplikować 
sprawy?  Pomyśl,  jak  trudno  nam  będzie  w  ciągu  dnia  udawać, 
że  prawie  się  nie  znamy,  a  wieczorem  kłaść  się  do  jednego 
łóżka. 

Jack uśmiechnął się prowokująco. 
– Pomyśl, ile to doda pikanterii naszemu pożyciu, Jill. 
Otoczył  ją  ramieniem  i  pocałował  czule  i  gorąco.  Pocałunek 

przyprawił Jill o lekki zawrót głowy. 

Broniła się jak mogła, ale uświadomiła sobie, że powoli, lecz 

background image

nieodwołalnie  przegrywa  bitwę.  Jednak  nie  potrafiła  przyznać 
się do porażki. 

– Nie widzę w tym żadnej pikanterii. To czyste szaleństwo. To 

schizofrenia. 

W oczach Jacka pojawiły się wesołe ogniki. 
– Hej, pomyśl przez chwilę o Supermanie. 
Jill  spojrzała  na  niego  ze  zdziwieniem.  Pierwsze  objawy 

schizofrenii? 

– O Supermanie? 
– Tak, o tym facecie z komiksu. Czy na co dzień nie wygląda 

jak  zwyczajny,  przeciętny  mężczyzna?  Nikt  by  nie 
przypuszczał, że występuje jeszcze w innym wcieleniu. Na tym 
zasadza się pomysł... 

–  Proszę  cię,  Jack.  Doskonale wiesz,  że  życie to  nie  komiks. 

Myśl  racjonalnie.  Jeśli  nie  podejmiemy  rozsądnej  decyzji, 
obydwoje wylądujemy w długiej kolejce bezrobotnych. Jedno z 
nas  musi  złożyć  rezygnację.  –  Rzuciła  mu  ostre  spojrzenie.  –  I 
domyślasz się pewnie, kogo mam na myśli. 

Jack, nie zważając na nic, położył obie ręce na jej ramionach. 
– Wiesz, co to jest? 
Jill w geście samoobrony udawała święte oburzenie, ale czuła, 

że jej opór słabnie coraz bardziej pod czułym spojrzeniem Jacka. 

– No co? 
– Nasza pierwsza sprzeczka małżeńska. 
–  Och,  proszę...  –  broniła  się,  kiedy  ją  objął  i  przyciągał  ku 

sobie. Dlaczego stoi przed nią tylko w spodenkach? Nie mogła 
zebrać myśli. 

–  To  znaczy że po  raz  pierwszy  mamy  okazję  pocałować  się 

na zgodę i zapomnieć o wszystkim – szeptał jej do ucha. 

–  Nie  chcę  nawet  o  tym  słyszeć  –  zaprotestowała,  ale 

obydwoje wiedzieli, że nie mówi tego z przekonaniem. 

background image

– Całus na zgodę. 
– Nie, Jack. Najpierw porozmawiamy o fundacji – próbowała 

przekonać go resztką sił. 

–  Dajmy  temu  pokój,  Jill.  Sama  mówiłaś,  że  potrzebujemy 

dużo czasu, aby się do siebie przyzwyczaić. Nie zrobimy tego w 
jeden wieczór. Dlaczego nie skupimy uwagi na tym, w czym już 
osiągnęliśmy pewne porozumienie? Już tak dawno... 

–  Jack,  pozwól  mi  odejść.  To...  to  wszystko...  nie  ma  sensu. 

Okłamujemy się. To wszystko jest jak jedno wielkie kłamstwo, 
czy tego nie widzisz? 

Starała  się  uwolnić  z  objęć  Jacka,  ale  jej  opór  topniał  coraz 

bardziej.  Uświadomiła  sobie,  że  reaguje  na  jego  bliskość.  W 
jaką  nową  kabałę  zamierza  się  wpakować?  Uznała,  że  winą 
należy  obarczyć  kobietę  o  fiołkowych  oczach,  która  doradziła 
jej szkła kontaktowe przed wyjazdem na Tobago. Gdyby miała 
na  nosie solidne okulary i nie  udawała kogoś, kim  nie jest, nie 
popadłaby w te wszystkie tarapaty. 

– Jack, musimy do tego podchodzić spokojnie – błagała. 
Przyciągnął ją jeszcze mocniej. 
–  Słuchaj,  Jill,  mam  trzydzieści  cztery  lata  i  przez  cały  czas 

podchodziłem  do  życia  bez  emocji.  Byłem  opanowany, 
rozsądny,  chodziłem  mocno  po  ziemi  i  dwa  razy 
przemyśliwałem  każdy  krok.  I  raczej...  nie  byłem  typem 
playboya... Zawsze czułem się niezręcznie w towarzystwie pań. 
Byłem  takim  facetem,  który  poproszony  przez  kobietę  o 
przypalenie  papierosa,  włoży  go...  do  swoich  ust,  i  to 
odwrotnym  końcem,  i  jeszcze...  osmali  się,  podpalając  filtr. 
Kiedy  umawiałem  się  na  obiad  do  restauracji,  było  jasne,  że 
popełnię  jakąś  gafę  i  że  na  przykład  przewrócę  kieliszek  z 
winem.  Oczywiście...  to  musiało  być  czerwone  wino.  A  jeśli 
chodzi  o  podboje  miłosne,  to  przeważnie...  przechodziły 

background image

bokiem.  Owszem,  miałem  kilka  przygód,  szczerze  mówiąc...  – 
zrobił  pauzę  i  spojrzał  na  nią  z  czułym  uśmiechem  –  ...  od  tej 
pory  zawsze  będę  z  tobą  szczery...  ale  były  dosyć  rzadkie  i  w 
ogóle... nie ma o czym mówić. 

Popatrzył jej w oczy. 
– Przydarzyło nam się coś wspaniałego na Tobago. Ożyliśmy 

na  nowo.  To  nie  był  lekkomyślny  epizod.  Czy  tego  nie 
rozumiesz? Odkryliśmy coś w nas samych i w sobie nawzajem. 
Coś  podniecającego,  radosnego,  cudownego.  Uwierz  mi,  Jill 
Ballard  Harrington,  możesz  być  za  dnia  cichym,  sumiennym 
pracownikiem Fundacji Augusta, a w nocy wspaniałą kochanką, 
kobietą z moich marzeń. 

–  Jack,  ty  zupełnie  zwariowałeś.  Albo  ciągle  szumią  ci  w 

głowie  tropikalne  koktajle.  Nie  jestem  kobietą  z  niczyich 
marzeń. Nie znasz mnie, to wszystko. 

– Może to ty nie znasz siebie, Jill? 
– Znam siebie doskonale. I w tym cała rzecz. Zawiesiła głos. 
–  Masz  przed  sobą  prawdziwą  Jill  Skrytą,  pruderyjną, 

zasadniczą,  ostrożną  aż  do  przesady.  Zamarzyła  mi  się 
ekscytująca  przygoda  i  przeżyłam  ją  razem  z  tobą,  ale  na  co 
dzień  jestem  tak  śmiała  i  perwersyjna,  jak  zdziwaczała  stara 
panna. 

Spojrzała na niego zawstydzona. 
–  Dobrze,  jeśli  już  mówimy  o  doświadczeniach  z  płcią 

przeciwną...  Mężczyzna,  z  którym  ostatnio  umawiałam  się  na 
randki,  powiedział  mi,  że  przypominam  mu  jego  matkę. 
Gdybym  się  z  nim  spotkała  jeszcze  raz,  pewnie  oddałby  mi 
swoje  skarpetki  do  zacerowania.  Kiedyś  widywałam  się  z 
maklerem  giełdowym.  Gdy  w  końcu  znaleźliśmy  się  w  łóżku, 
zabrał  ze  sobą  „Wall  Street  Journal",  jako  lekturę  na  potem. 
Czytał  na  głos.  –  Westchnęła  głęboko.  –  O  ile  się 

background image

zorientowałam,  zaczaj  czytać  już  w  trakcie.  Na  szczęście 
miałam zamknięte oczy. 

–  Kiedy  kochaliśmy  się  na  Tobago  miałaś  otwarte  oczy  – 

przypomniał  Jack.  –  A  ja  nigdy  nie  czytałem  „Wall  Street 
Journal",  ani  przed,  ani  po.  –  Wziął  ją  w  ramiona  i  obsypał  jej 
szyję  zmysłowymi  pocałunkami.  –  Powinnaś  to  wziąć  pod 
uwagę, Jill. 

–  Odbiegasz  od  tematu.  –  Dłonie  Jacka  zawędrowały  pod 

bluzkę. – Jack... co robisz? 

Jack  zdobywał  ją  cal  po  calu.  Całował  jej  twarz  i  zaczął 

delikatnie pieścić piersi. 

– Odbiegam od tematu – mruknął. 
– Jack, to do niczego nie prowadzi. 
– Przyjmujesz zakład? 
– Wstrętny, ordynarny uwodziciel. Zaśmiał się, zadowolony z 

siebie. 

– Taki już jestem – powiedział tonem Supermana, rozpinając 

Jill stanik. – Czy teraz zdecydujesz się na wspólny prysznic? 

Westchnęła  pokonana,  przyznając  w  duchu,  że  żadna 

przegrana nie była równie wspaniała. 

–  Superman  bierze  prysznic  w  budce  telefonicznej,  już 

zapomniałeś? 

Przytulali się do siebie mokrymi, namydlonymi ciałami. Jack 

pokrywał pocałunkami kształtne krągłe piersi Jill i obserwował z 
zachwytem, jak nabrzmiewają pod pieszczotą jego warg. 

– Cudownie smakujesz. 
– To mydło, a nie ja. 
– Smakujesz cudownie nawet namydlona. 
Całowali  się  namiętnie.  Jack  zaczął  gładzić  jej  pośladki.  Jill 

uśmiechnęła  się  przyzwalająco.  Ogarnęła  ją  fala  gorąca,  gdy 
zorientowała się, że i Jack jest gotowy i spragniony. 

background image

A później uśmiech zamarł na jej twarzy, oddech stał się szybki 

i urywany. 

I  nic  już  nie  było  ważne,  cały  realny  świat  odpłynął  daleko. 

Nie byli w Filadelfii. Nie byli na Tobago. Byli w swoim małym, 
wspólnym  świecie,  którego  nikt  więcej  nie  zamieszkiwał. 
Fantazja i rzeczywistość zmieszały się ze sobą; Jack i Jill stopili 
się w jedno. 

Dużo  później  Jill  rozglądała  się  po  kuchni  i  zastanawiała,  co 

przygotować  na  obiad.  Sprawa  pracy  w  tej  samej  firmie  nie 
posunęła się ani o krok, ale Jill czuła się odprężona i uwolniona 
od  kłopotów.  Jack  miał  rację.  Szalone  miłosne  uniesienie 
sprawiło,  że  wszystkie  jej  problemy  wydały  się  nagle  zupełnie 
drugorzędne. 

Jack, w ręczniku kąpielowym wokół bioder, zajrzał do kuchni. 

Opalone  ciało  było  lekko  wilgotne.  Ciemne,  kręcone  włosy, 
mokre  i  uwolnione  od  brylantyny,  przypominały  Jill  jej 
zawadiackiego korsarza. 

–  Przykro  mi,  ale  mogę  ci  zaproponować  tylko  jajecznicę  i 

niewiele więcej. Musimy zrobić zakupy... 

–  Wspólne  zakupy.  Jak  to  ładnie  brzmi  –  powiedział, 

obserwując,  jak  rozbija  jajka.  W  płaszczu  kąpielowym,  z 
rozpuszczonymi,  kasztanowymi  włosami  spadającymi  na 
ramiona,  opalona,  nie  przypominała  ani  na  jotę  zdziwaczałej, 
starej panny. 

–  Zrobimy  zakupy  jutro...  po  pracy  –  Jill  przymknęła  oczy. 

Może była niespełna rozumu, ale klamka zapadła. Oboje zostaną 
w  fundacji.  Bezbarwny  naukowiec  za  dnia.  Superman  w  nocy. 
Czy prawdziwy Jack Harrington sprosta wyzwaniu? 

Zbliżył  się  do  niej,  przygarnął  do  siebie,  jakby  jej  nigdy  już 

nie  chciał  wypuścić  z  objęć.  Ręcznik  zsunął  się  w  dół. 
Jajecznica była ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. 

background image

– Jesteś... nienasycony – szepnęła na poły z przyganą, na poły 

z zachwytem. 

–  Nigdy  jeszcze  nie  kochałem  się  w  kuchni  –  mruknął 

pieszcząc jej ucho i rozwiązując pasek płaszcza kąpielowego. 

– To trochę dekadenckie, ale w dobrym stylu. Jack, w końcu 

jesteśmy w... Filadelfii. 

– Wiem. 
Uwalniał ją z płaszcza. Nie miała niczego pod spodem. 
–  Co  by  sobie  o  nas  pomyśleli  bogobojni  obywatele  tego 

miasta? – drażnił się z nią. 

Kiedy  płaszcz  opadł  na  podłogę,  wtuliła  się  w  jego  ciepłe, 

męskie ciało. 

– Pomyśleliby, że jesteśmy gwałtowni i szaleni – szepnęła. 
–  Gwałtowni  i  szaleni?  Udowodnimy  to  teraz.  Wstrzymała 

oddech, kiedy pociągnął ją w dół, na kuchenną posadzkę. 

Jack  z  uśmiechem  wyjął  jej  z  rąk  trzepaczkę  do  jajek. 

Dokładnie  w  tym  samym  momencie  usłyszeli  dzwonek.  Jill 
popatrzyła na Jacka z przerażeniem w oczach. 

– Kto to może być? 
– Może domokrążny sprzedawca biblii? Całował jej szyję nie 

zważając na nic. 

–  Nie  zwracajmy  uwagi,  może  sobie  pójdzie.  Kolejna  seria 

dzwonków była bardziej natarczywa. 

– Chyba wstanę i otworzę – powiedziała Jill z ociąganiem i z 

ciężkim westchnieniem podniosła się z podłogi. 

–  Lepiej  załóż  szlafrok,  moja  słodka  lisiczko,  inaczej 

sprzedawca biblii pomyśli, że umarł i trafił do raju. 

Jill roześmiała się i sięgnęła po płaszcz kąpielowy. 
– Poczekaj, zaraz wracam. 
Ciągle  z  uśmiechem  na  ustach,  mimo  coraz  bardziej 

ponaglających  dzwonków,  podeszła  do  drzwi,  zamknęła  je  na 

background image

łańcuch i uchyliła tylko po to, żeby powiedzieć, że ona niczego 
nie potrzebuje. 

Uśmiech zniknął w jednej chwili z twarzy Jill. 
–  O,  nie!  –  krzyknęła,  zamknęła  szybko  drzwi  i  oparła  się  o 

nie całym ciężarem. 

Jeszcze  kilka  dzwonków,  a  później  coraz  gwałtowniejsze 

łomotanie. 

– Jillian? Jillian? Co ci się stało? Proszę... otwórz. Czy dobrze 

się czujesz? Może wezwać pomoc? 

Jill  zamknęła  oczy.  Tego  tylko  brakowało.  Eleanor  Windsor 

była osobą, którą w tej chwili najmniej chciała widzieć. 

Jack  wyjrzał  z  kuchni.  Tak  jak  go  Pan  Bóg  stworzył.  Jill 

popatrzyła na niego z trwogą i przyłożyła palec do ust. 

–  Chwileczkę,  Eleanor...  już  idę!  –  krzyknęła.  Jeszcze  kilka 

dzwonków. 

– Jillian, idę po dozorcę. 
– Nie, nie... nie ma potrzeby. – Jill wysilała głos. – Nic się nie 

stało.  Muszę  się...  tylko  ubrać.  Poczekaj  chwilkę.  –  Jill 
uspokajała  niespodziewanego  gościa  i  jednocześnie  szepnęła  z 
paniką w głosie do Jacka: 

–  Szybko.  Ubierz  się  i  ukryj  gdziekolwiek.  Jeśli  Eleanor 

zobaczy nas tu razem... 

– Kto to jest Eleanor? 
– Eleanor Windsor. Jedna z moich asystentek w fundacji. Nie 

stój tak. Odłóż trzepaczkę do jajek. 

– Jillian? Jillian?– Głos zza drzwi nie dawał za wygraną. 
– Czego ona chce? – Jack wzruszył ramionami. 
–  Nie  wiem.  Wiem  tylko,  że  jest  największą  plotkarką  w 

firmie. O Boże, co my zrobimy? 

Jack pocałował ją szybko. 
–  Otwórz  jej  drzwi  i  dowiedz  się,  o  co  chodzi.  Ukryję  się  w 

background image

drugiej  sypialni,  przyjdź  po  mnie,  kiedy  już  będzie  po 
wszystkim. 

Jill zupełnie straciła głowę. 
– W porządku, w porządku – powtarzała nerwowo. 
– Nie ruszę się z miejsca. 
–  Jillian?  Czy  ktoś  jest  z  tobą?  Jillian?  Jeśli  natychmiast  nie 

otworzysz, wrócę z... 

Jill rzuciła się rozpaczliwie do drzwi. 
– O, Eleanor, co za niespodzianka! 
– Jillian, na miłość boską, co się z tobą dzieje? 
– Ze mną? – Jill poczuła rumieniec na twarzy. – Dlaczego... ? 
– Masz gości? 
– Gości? 
– Wydawało mi się, że słyszałam męski głos. 
– To musiało być radio. 
Szarooka Eleanor Windsor, ze spojrzeniem, przed którym nic 

się  nie  ukryje,  z  jasnobrązowymi  włosami  upiętymi  w  kok  i 
uniesionym czujnie nosem, przekroczyła próg. Jill pomyślała, że 
ów  nos  był  tym,  co  Eleanor  miała  najlepszego.  Być  może 
mężczyźni  z  jej  niedużego,  choć  kształtnego,  młodego  ciała 
wybraliby  co  innego.  Eleanor  była,  jak  to  się  mówi,  hojnie 
obdarzona przez naturę. 

– Jillian, zapomniałaś, prawda? Kompletnie zapomniałaś. 
– Zapomniałam?– Jill broniła się słabym głosem. 
–  Myślałam,  że  kiedy  nie  zobaczysz  mnie  dzisiaj  w  pracy, 

przypomnisz sobie, z jakiego powodu. 

– Z jakiego? 
–  Z  powodu  malarzy,  Jillian,  Dzisiaj  rozpoczęli  u  mnie 

remont. – Eleanor nie kryła oburzenia. 

– Malarze?– Jill popatrzyła z roztargnieniem. 
–  Tak,  malarze.  –  Eleanor  traciła  panowanie  nad  sobą.  – 

background image

Jillian, czy czujesz się dobrze? Czy ktoś... ? 

Jill miała wrażenie, że nokautujący cios odebrał jej oddech. 
– Ach, malarze? 
Eleanor  sięgnęła  do  drzwi...  po  walizkę,  której  Jill  wcześniej 

nie zauważyła. 

– Chyba nie będziemy w nieskończoność stały w przedpokoju. 
Serce Jill waliło jak młot. 
– Wiesz, właściwie... 
– Przecież obiecałaś, że będę się mogła wprowadzić do ciebie 

na tydzień. Wiesz, jak nie znoszę zapachu świeżej farby. 

Eleanor  zostawiła  Jill  w  przedpokoju  i  energicznym  krokiem 

ruszyła do bawialni. 

–  Zostawię  walizkę  w  gościnnym  pokoju  i  powieszę  parę 

rzeczy  w  szafie.  Czy  jadłaś  już  coś?  Pomyślałam,  że  może 
zamówimy  pizzę.  Pokazują  dzisiaj  w  telewizji  "Przeminęło  z 
wiatrem". Bez przerw na reklamy. Bite pięć godzin. Prawda, że 
cudownie? 

– Nie! – krzyknęła krótko Jill. 
Eleanor  dzieliło  już  tylko  kilka  kroków  od  drzwi  gościnnego 

pokoju. Stanęła i zmierzyła Jill przenikliwym spojrzeniem. 

– Nie lubisz,, Przeminęło z wiatrem"? 
–  Nie.  Miałam  na  myśli  to,  że...  nie  możesz  skorzystać  z 

gościnnego pokoju. 

Eleanor zmarszczyła czoło. 
– A dlaczegóż to, na Boga? 
– Bo... bo... 
Zanim  Jill  była  w  stanie  znaleźć  jakąkolwiek  odpowiedź, 

drzwi do sypialni się otworzyły. Stanął w nich Jack, w opiętych 
dżinsach i z nagim torsem. 

– Bo ja zajmuję ten pokój – powiedział i posłał zdziwionemu 

gościowi jeden ze swoich słynnych szelmowskich uśmiechów. 

background image

Eleanor Windsor nie była osobą, którą łatwo zbić z pantałyku, 

ale  na  widok  wysokiego  przystojnego  mężczyzny  stojącego  w 
drzwiach  gościnnego  pokoju  Jill,  była  w  stanie  uczynić  tylko 
jedno: otworzyć szeroko usta ze zdumienia. 

 
 

Rozdział 

Na twarzy Jill malowało się przerażenie. Czuła się jak pacjent, 

który  przed  chwilą  został  poinformowany,  że  jest  śmiertelnie 
chory.  Wyrok  wydawał  się  nieubłagany.  Rzeczywistość 
przypominała koszmarny sen. 

Eleanor wpatrywała się w Jacka w skupieniu, niczym biolog, 

który odkrył nie znane, cudowne żyjątko. Stała nadal z szeroko 
otwartymi ustami. Wreszcie wydała z siebie głuchy jęk. Ciągle 
nie mogła oderwać wzroku od nagiego, męskiego torsu. 

Jack popatrzył z przyganą na Jill. 
–  Dlaczego  mi nie  powiedziałaś, że  spodziewamy  się  gościa, 

kochanie? Zadziwiasz mnie. Zawsze byłaś taka zorganizowana. 

–  Zapomniałam...  –  wyjąkała.  Pomyślała,  że  Jack  zupełnie 

oszalał. I jeszcze ją w to wciągał. Jutro rano wszyscy w fundacji 
dowiedzą  się  prawdy.  Howard  Wendell  August  będzie 
prawdopodobnie  pierwszym  z  nich.  Jeśli  Jack  uważa,  że  zdoła 
przekonać Augusta... aby ich z miejsca nie wyrzucił za drzwi... 

Jack, nie zważając na błysk gniewu w oczach Jill, uśmiechnął 

się szeroko. 

– Wycieczka na Tobago nieźle dała ci popalić. Nigdy cię nie 

widziałem  w  takim  stanie.  Przedobrzyłaś  z  tropikalnymi 
koktajlami,  co?  –  przemówił  tonem  kowboja  z  Dzikiego 
Zachodu. 

Jill  ledwie  utrzymywała  się  na  nogach,  ale  nie  miało  to  nic 

background image

wspólnego z tropikalnymi koktajlami. 

Eleanor  z  widocznym  wysiłkiem  przeniosła  wzrok  na  Jill  i 

zaczęła wpatrywać się w nią badawczo. 

–  Mam  nadzieję,  Jillian,  że  nie  złapałaś  żadnego 

tropikalnego... choróbska. 

Gdyby wzrok mógł zabijać, Jack już by nie żył. 
– Choróbska? – mruknęła. – Możesz to i tak nazwać. 
–  Muszę  przyznać,  Jillian,  że  nie  wyglądasz  najlepiej.  I 

zachowujesz  się  bardzo  dziwnie.  Nawet  nie  przedstawiłaś  mi 
swojego... przyjaciela. 

Jack  widział  rosnące  zmieszanie  na  twarzy  Jill,  więc 

postanowił ją wyręczyć. 

–  Jestem  J.  R.  –  powiedział  z  szerokim  uśmiechem, 

potrząsając  ręką  Eleanor,  długo  i  po  przyjacielsku.  –  A 
właściwie  John  Raymond  Ballard,  ale  przyjaciele  nazywają 
mnie J. R. 

Jill wpatrywała się w niego mrugając powiekami. J. R. ? John 

Raymond? On naprawdę stracił rozum. 

–  J.  R.  ?  To  tak  jak  ten  facet  w  serialu„Dallas"  –  mruknęła 

Eleanor, przyglądając się bosym stopom mężczyzny. 

– Ale w niczym nie przypominam tego łobuza, niech mi pani 

wierzy, pani... ? – Jack pytająco uniósł brwi. 

–  Eleanor.  Eleanor  Windsor  –  wykrztusiła,  odwzajemniając 

energicznie  uścisk.  –  Nie  chciałam  pana  urazić,  proszę  mi 
wierzyć – tłumaczyła się gorliwie. 

Jack mrugnął do niej, z trudem uwalniając rękę. 
–  Przecież  to  jasne,  Eleanor.  Zgrywałem  się  z  ciebie.  Nie 

lubię,  kiedy  ludzie  nabijają  się  z  mojego  przezwiska.  Mów  mi 
po prostu John... 

– Och, nie, dlaczego? – Oczy Eleanor zrobiły się wielkie jak 

spodki.  –  J.  R.  to...  brzmi...  cudownie.  –  Zaczerwieniła  się  po 

background image

uszy. 

– Albo możesz mnie nazywać Jack. Tak do mnie mówi Jill i 

nasi starzy, szczególnie kiedy się wkurzę. 

– Co ty... powiedziałeś? – Jill zamarła. 
– Powiedziałem, że nazywacie mnie czasami Jack  – ty, tata i 

mama. – Podniósł głos i niczym nauczyciel w klasie wymawiał 
starannie każde słowo. – Znów za bardzo wymoczyła uszy. Jak 
ją  znam,  cały  urlop  spędziła  w  wodzie.  Jill  pływa  jak  ryba. 
Kiedy  miała  siedem  lat,  wygrała  zawody  pływackie.  Cała 
rodzinka była z niej dumna jak diabli. Nie chcę się przechwalać, 
ale  to  ja  ją  wszystkiego  nauczyłem.  To  znaczy...  pływać.  Była 
pojętną  uczennicą.  Pokaż  jej  coś  nowego,  a  za  chwilę  zrobi  to 
lepiej od ciebie. 

Eleanor promieniała szczęściem. 
– A więc jesteś bratem Jillian? 
–  A  kim  miałbym  być,  Eleanor?  –  Jack  posłał  jej 

uwodzicielski uśmiech. 

– Myślałam, że... a właściwie to już nie wiem. 
Eleanor  speszyła  się  i  na  nowo  oblała  rumieńcem.  Dobrze 

wiedział,  co  miała  na  myśli  –  że  przyłapała  swoją  szefową  z 
facetem jak malowanie. Odwróciła się do Jill. 

– Nigdy mi nie wspominałaś, Jillian, że masz brata. Nie wiem 

dlaczego,  ale  zawsze  uważałam  cię  za  jedynaczkę  –  rzuciła 
oskarżycielskim tonem. 

Ja  siebie  też,  pomyślała  ponuro  Jill.  Zgoda,  Filadelfia 

nazywana  była  Miastem  Braterskiej  Miłości,  ale  Jack 
potraktował to określenie zbyt dosłownie. 

–  Właściwie  wcale  się  nie  dziwię,  że  Jill  nie  opowiadała  o 

mnie. Prawdę mówiąc, nieźle się ze sobą posprzeczaliśmy kilka 
lat  temu.  Chciała,  żebym  się  wreszcie  ustatkował,  brał  życie 
bardziej poważnie i koniecznie znalazł żonę. Uważała, że jestem 

background image

pędziwiatr i że za łatwo ulegam wpływom... – tłumaczył Jack z 
zakłopotaniem, świetnie wcielając się w nową rolę. – ... Zupełne 
przeciwieństwo  mojej  siostry,  na  której  zawsze  można  było 
polegać, rozsądnej i solidnej. 

Jill wpatrywała się w niego, ale nie odezwała się ani słowem. 
Jack pogładził ją po głowie i po raz kolejny uśmiechnął się do 

Eleanor. 

– Jesteś świadkiem naszego spotkania po latach. – Jack rzucił 

szybkie spojrzenie w stronę Jill. – Czy nie tak, siostrzyczko? 

On  rzeczywiście  cierpi  na  schizofrenię,  pomyślała  Jill.  Nie 

miała  innego  wyboru,  jak  tylko  przytaknąć.  Jack  Harrington  – 
człowiek  o  stu  twarzach.  Zuchwały  korsarz,  naukowiec  w 
rogowych  okularach,  a  teraz...  czuły  braciszek  J.  R.  Wcale 
niewykluczone,  że  w  następnym  wcieleniu  włoży  sukienkę,  a 
ona nawet nie mrugnie okiem. 

–  Jakie  to  miłe  –  wzruszyła  się  Eleanor.  –  Rodzina  powinna 

się trzymać razem. Mam dwie siostry i wiem, jak wiele dla mnie 
znaczą. 

–  Z  pewnością  –  przytaknął  Jack,  przenosząc  wzrok  na 

walizkę Eleanor stojącą na podłodze. – Widzę, że nie pojawiłem 
się w porę. Przyjechałem wczoraj w nocy, z całym dobytkiem, i 
ulokowałem się w gościnnym pokoju. Jill pozwoliła mi zostać u 
siebie, dopóki się nie urządzę. 

–  Ach  tak.  –  Eleanor  ucieszyła  się  wyraźnie  i  posłała  mu 

ciepły uśmiech. – A więc przeprowadzasz się do Filadelfii. Na 
stałe? 

– Mam taki zamiar. 
Jill  była  zaskoczona,  ale  musiała  przyznać,  że  kochany 

braciszek, J. R., wymyślił nie najgorszy sposób, aby się pozbyć 
Eleanor. 

– Moja droga, tak mi przykro. – Słowa z trudem przechodziły 

background image

przez zaschnięte gardło Jill. – Nie spodziewałam się J. R.... I tak 
się ucieszyłam na jego widok... że na śmierć zapomniałam o... 

– Oczywiście, Jillian. – Eleanor okazała zrozumienie. 
– Wiedziałam, że nie będziesz miała pretensji. Jesteś osobą... 

która potrafi się wczuć w czyjąś sytuację – wyjąkała Jill. 

– Nie ma najmniejszego problemu, naprawdę  – uspokajała ją 

Eleanor. Śledziła oczami każde poruszenie Jacka. 

Jill  była  zaskoczona,  że  jej  asystentka  bez  skrępowania 

wpatruje się w Jacka z wyraźnym zainteresowaniem. Do tej pory 
znała  Eleanor  Windsor  jako  zarozumiałą,  nadzwyczaj  cnotliwą 
osobę, gotową poświęcić życie osobiste dla kariery w Fundacji 
Augusta. Teraz nie przypominała tamtej Eleanor. Jill wcale nie 
było  w  smak,  że  Eleanor  Windsor  wyraźnie  miała  ochotę  na 
bliższą znajomość z Jackiem. Podrywaczka od siedmiu boleści. 

– Mówiłaś coś, Jillian? 
– Ja? – Jill popatrzyła na nią zaskoczona. – Zastanawiałam się 

tylko... dokąd mogłabyś... pójść. – I to jak najszybciej, dodała w 
myśli. 

Eleanor uśmiechnęła się uwodzicielsko do Jacka. 
– Nie widzę najmniejszego powodu, żeby gdzieś iść. Dlaczego 

nie miałabym zostać tutaj? Mogę spać na kozetce w bawialni – 
zakończyła z przekonaniem. 

–  W  żadnym  wypadku  –  stanowczo  sprzeciwiła  się  Jill. 

Eleanor zdumiał ten nagły brak gościnności. 

– To znaczy... pewnie... nie byłoby ci zbyt... wygodnie. Czyż 

nie mam racji, J. R. ? 

–  Kozetka  wygląda  na  całkiem  wygodną,  jeśli  już  ktoś  pyta 

mnie o zdanie – odparł Jack. – Gdyby nie to, że wszystkie moje 
graty są już w gościnnym pokoju, chętnie bym ci go odstąpił... 

–  Ależ  nie  ma  o  czym  mówić,  J.  R.  Zanim  Jillian  urządziła 

gościnny pokój, spędziłam parę nocy na kozetce. To było wtedy 

background image

kiedy  moje  mieszkanie  było  odkażane,  przypominasz  sobie, 
Jillian? I wspominam ją całkiem mile. 

–  Ależ  moja  droga  –  oponowała  Jill.  –  Czy  nie  uważasz,  że 

byłoby to... – ujęła Eleanor za ramię i odwróciła od Jacka  – ... 
po prostu... niestosowne? 

Eleanor  wybuchnęła  śmiechem  i  obróciwszy  się  na  pięcie 

znów zaczęła wpatrywać się w Jacka. 

–  Twoja  siostra jest  prawdziwą strażniczką cnót,  J.  R., ale ja 

nie  widzę  w  tym  niczego  nagannego.  Zresztą  Jillian  idealnie 
nadaje się na przyzwoitkę. A może nie będzie nam potrzebna? – 
Zaśmiała  się,  zadowolona  ze  swojej  elokwencji,  a  jeszcze 
bardziej  z  perspektywy  zawarcia  bliższej  znajomości  z 
przystojnym bratem Jill. 

Po  raz  pierwszy  od  pojawienia  się  niespodziewanego  gościa 

nie wiedział, co powiedzieć. 

–  W  porządku.  –  Eleanor  zatarła  ręce.  –  A  więc  wszystko 

postanowione. Będzie nam razem bardzo miło. – Spojrzała czule 
na  Jacka.  –  Czy  widziałeś  "Przeminęło  z  wiatrem",  J.  R.  ? 
Wiesz,  przypominasz  do  złudzenia  Retta  Butlera.  Musisz  to 
koniecznie obejrzeć. 

Jill prychnęła. Tania podrywaczka od siedmiu boleści. 
Wszyscy  troje  usadowili  się  na  kanapie,  Eleanor  udało  się 

wślizgnąć między Jacka i Jill. Jedli pizzę i oglądali „Przeminęło 
z wiatrem". W innej sytuacji Jack i Jill zapewne z przyjemnością 
obejrzeliby  owiany  legendą  film.  Ale  w  tych  okolicznościach 
obydwoje zastanawiali się, jak wybrnąć z kłopotów. 

Tylko  Eleanor  czuła  się  jak  w  siódmym  niebie.  Ściskała  w 

ręku  chusteczkę  i  przykładała  ją  do  oczu  w  stosownych 
momentach. 

– Och, J. R., nie mogę się opanować. – Ścierała łzy z policzka. 

–  Jaka  ze  mnie idiotka,  prawda?  Nic  na  to  nie  poradzę,  jestem 

background image

niepoprawną  romantyczką  i  wszystko  za  bardzo  biorę  sobie  do 
serca. 

Czasami,  jakby  przez  przypadek,  kładła  na  moment  rękę  na 

kolanie Jacka. Nie czyniła tego w sposób ostentacyjny. Ale Jill 
tak była wściekła. 

Jack współczuł Jill, ale jednocześnie pochlebiało mu, iż była o 

niego zazdrosna. Już wcześniej, od momentu niespodziewanego 
spotkania w gabinecie Augusta, domyślił się, że miała poważne 
wątpliwości  nie  tylko  na  temat  wspólnej  pracy  w  fundacji,  ale 
również  ich  małżeństwa.  Mała  porcja  zazdrości  nie  zaszkodzi 
Jill. Pozwoli jej uświadomić sobie, że naprawdę go kocha i że są 
sobie przeznaczeni. On nie miał wątpliwości. Wybrał ją na całe 
życie. Będą mieli dużo czasu, aby się do siebie dopasować. 

Jill była coraz bardziej zła. Wiedziała doskonale, że Jack igra 

z  jej  uczuciami.  Co  więcej,  wydawało  się,  że  bardzo  mu 
odpowiadała  ta  nowa  maskarada.  Jak  on,  u  licha,  wybrnie  z 
kolejnych tarapatów, zastanawiała się, kiedy rano będzie musiał 
się zmienić w ugrzecznionego urzędnika? 

Jack pociągnął nosem zupełnie jak Eleanor. 
– Wiesz, ze mnie chyba też sentymentalny facet – zwierzył się 

zakłopotany, zabierając chusteczkę z jej rąk i głośno wycierając 
nos. Tym razem dłoń Eleanor pozostała na kolanie Jacka o kilka 
sekund dłużej. 

–  Zaskakujesz  mnie,  J.  R.  Większość  mężczyzn,  których 

znam,  to  sztywniacy  albo  tacy,  którzy  wstydzą  się  okazywać 
swoje  uczucia.  Jak  miło  jest  spotkać  kogoś,  kto  nie  ukrywa 
wzruszeń.  –  Uśmiechnęła  się  do  Jill,  siedzącej  sztywno  u  jej 
boku.  –  Twój  brat  to  wyjątkowa  osobowość.  Nie  bardzo  mogę 
sobie wyobrazić, że jesteś jego siostrą. 

Nawet  gruboskórna  Eleanor  zrozumiała,  że  niechcący 

popełniła nietakt i mocno się zarumieniła. 

background image

–  To  znaczy...  nie  miałam  na  myśli,  że...  chciałam  tylko 

powiedzieć, że obydwoje bardzo się różnicie... temperamentem i 
zachowaniem.  Nie  uważam,  żebyś...  była  zimna,  Jillian.  Jesteś 
zawsze...  taka  opanowana,  zawsze  mocno  stąpasz  po  ziemi.  I 
niezwykle  to  w  tobie  cenię.  Ile  razy  powtarzałam  w  myśli,  że 
chciałabym być taka jak ty, Jillian. Moja wybujała uczuciowość 
to dla mnie prawdziwe przekleństwo. 

Jill  zacisnęła  ręce.  Miała  szczerą  ochotę  udusić  Eleanor. 

Następne pół godziny upłynęło w kompletnej ciszy, aż do chwili 
kiedy skończyła się pierwsza część projekcji. 

–  A  więc,  J.  R.,  jakie  masz  plany?  Co  będziesz  robił  w 

Filadelfii? – Eleanor nie dawała za wygraną. – Czy znalazłeś już 
pracę? 

Jack przeciągnął się. 
– Nie i nie bardzo się palę. 
– A czym się zajmujesz, J. R. ? Jill uniosła brwi. 
– Wszystkim po trochu – mruknęła. 
–  Jesteś  dowcipna,  Jillian  –  zaszczebiotała  Eleanor.  Jack 

uśmiechnął się szeroko. 

– Och tak, Jill potrafi być bardzo wesoła. 
–  Naprawdę?  –  zdziwiła  się  Eleanor.  –  Nie  miałam  okazji 

poznać  jej  od  tej  strony.  Jillian  jest  zwykle  taka  poważna  i 
skupiona. 

Jill  zacisnęła  ręce  aż  do  bólu.  Pokusa,  aby  wreszcie  udusić 

Eleanor,  stawała  się  coraz  silniejsza.  Drogiemu  braciszkowi  J. 
R. też powinno się  nieźle  oberwać. Czuła, że jeszcze chwila, a 
straci panowanie nad sobą. Tym razem przeciągnął strunę. 

Przerwa  przedłużała  się.  Eleanor  sięgnęła  po  czystą 

chusteczkę przygotowując się do oglądania drugiej części filmu. 
Podała chustkę również Jackowi. Jill podniosła się z kanapy. 

– Na jak długo nas opuszczasz, siostrzyczko? 

background image

– Mam już tego dosyć. Jill zrobiła dłuższą przerwę. 
– Mam już dosyć tego filmu. Idę do łóżka. 
Jack popatrzył na nią uważnie. Nie chciał zostać sam na sam z 

rozszczebiotaną Eleanor. 

– No cóż – przeciągnął się. – Właściwie to niegłupi pomysł. 
Eleanor nie potrafiła ukryć rozczarowania. 
–  J.  R.,  nie  możesz  mnie  zostawić.  Nie  cierpię  oglądać 

„Przeminęło  z  wiatrem"  w  samotności  –  powiedziała  tonem 
rozkapryszonej  dziewczynki.  –  A  poza  tym  jest  dopiero 
kwadrans  po  dziesiątej.  Sądziłam,  że  tak  jak  ja,  jesteś  nocnym 
markiem. 

– A ty jesteś nocnym markiem? – Jack miał nadzieję, że kiedy 

Eleanor  zaśnie,  przekładnie  się  do  sypialni  żony.  Wyznanie 
Eleanor skomplikowało te plany. 

– Nigdy nie kładę się spać przed pierwszą. 
– Nawet kiedy następnego dnia idziesz do pracy? 
–  Potrzebuję  bardzo  niewiele  snu.  Taką  mam  konstrukcję 

psychiczną. – Eleanor uśmiechnęła się uwodzicielsko. 

–  Dziwne.  –  Jack  po  raz  kolejny  się  przeciągnął.  –  Ja  lubię 

wcześnie kłaść się spać i wcześnie wstawać. – Odwrócił się do 
Jill.  –  Pewne  przyzwyczajenia  z  dzieciństwa  pozostają  na  całe 
życie, prawda, siostrzyczko? 

– Masz absolutną rację, Jack – odparła chłodno. Jack mrugnął 

do Eleanor. 

–  Widzisz,  nazwała  mnie  Jack.  To  znaczy  że  mi  jeszcze  nie 

przebaczyła. 

Jill posłała mu miażdżące spojrzenie. 
– Pewnych rzeczy nie da się przyśpieszyć, J. R. Ballard. 
– Och nie, Jillian, dajcie sobie buziaka i pogódźcie się. Życie 

jest zbyt krótkie, aby je marnować w ten sposób – strofowała ich 
Eleanor. 

background image

– Zawsze mówię to samo – powiedział Jack z entuzjazmem i 

szybko  przygarnął  Jill,  zanim  zdołała  się  zorientować  w  jego 
zamiarach. Objął ją i gładząc po szyi przytulił mocno do siebie. 

– Odczep się ode mnie – mruknęła Jill przez zaciśnięte zęby. – 

Jack, natychmiast przestań. Jack, J. R., proszę... 

– Kiedy byliśmy dziećmi, Eleanor, siłowaliśmy się tak ze sobą 

do upadłego. – Jack wcale nie miał zamiaru wypuścić z ramion 
wyrywającej się Jill. 

Dopiął swego. Tego już było za wiele. Jill kopnęła go na oślep 

z całej siły. 

– Ajaj, chyba nie przypuszczałaś, Eleanor, że w mojej siostrze 

drzemie dzika kotka – przekomarzał się, tłumiąc okrzyk bólu. 

– Nigdy – odpowiedziała skwapliwie, patrząc z zazdrością na 

Jill w objęciach Jacka. 

– Jack, ostrzegam cię po raz ostatni – syknęła Jill. Mężczyzna 

niespodziewanie przerzucił ją przez prawe ramię. 

–  Kiedy  byłaś  mała,  zanosiłem  cię  w  ten  sposób  do  łóżka, 

pamiętasz? 

Ruszył w stronę sypialni. 
–  Boże,  jakie  to  cudowne,  przypomnieć  sobie  stare,  dobre 

czasy. 

Eleanor zachichotała. 
–  Jillian,  przysięgam,  w  firmie  nikt  mi  nie  uwierzy,  kiedy 

opowiem tę scenę. 

Jill,  przewieszona  przez  plecy  Jacka,  przestała  na  chwilę 

okładać go kopniakami i zmierzyła asystentkę takim wzrokiem, 
że ta szybko zmieniła zdanie. 

–  Nie,  nie.  Oczywiście,  będę  trzymała  język  za  zębami  – 

zapewniła  skwapliwie.  –  Jakie  to  miłe,  że  ty  i  J.  R.,  potraficie 
zachowywać się tak... swobodnie. 

Jack otworzył drzwi sypialni i szybko zamknął je za sobą. 

background image

– Nigdy ci tego nie zapomnę – wybuchnęła Jill, gdy wreszcie 

uwolniona z uścisku Jacka, usiadła na łóżku. 

– Ciszej. Eleanor może nas usłyszeć. 
–  Jesteś  psychicznie  chory,  Jacku  Har...  Zamknął  jej  usta 

szybkim pocałunkiem. 

–  Jak  mogłeś...  –  zaczęła  z  nową  werwą,  odpychając  go  od 

siebie. 

–  Miałaś  jakiś  lepszy  pomysł?  –  szepnął.  –  Gdyby  mi  coś 

szybko nie przyszło do głowy, twoja przyjaciółka Eleanor... 

– Ona nie jest moją przyjaciółką – przerwała stanowczo. 
– Może nie jest, ale jest twoim gościem. 
– Tak. I cały twój cudowny plan wziął w łeb. Co teraz masz 

zamiar zrobić, braciszku J. R. ? 

Uśmiechnął się od ucha do ucha. 
– Przede wszystkim nie mam zamiaru oglądać filmu do końca. 
– Nie mówię o dzisiejszym wieczorze... 
–  A  ja  tak.  Posłuchaj,  kiedy  tylko  Eleanor  odda  się  sennym 

marzeniom, wśliznę się tutaj i... 

–  Och  nie,  proszę.  O  Boże,  tylko  tego  brakowało,  żeby 

Eleanor narobiła plotek, że mam romans z własnym bratem. Czy 
sądzisz,  że  August  z  większym  zrozumieniem  potraktuje 
kazirodztwo 

niż 

wiadomość 

małżeństwie 

dwojga 

pracowników? – spytała odzyskując humor. 

–  Bo  ja  wiem?  Przynajmniej  J.  R.  nie  jest  pracownikiem 

fundacji, dobre i to – drażnił się z nią. 

–  Jack,  to  wcale  nie  jest  zabawne.  Co  zrobisz  jutro?  Jak  się 

przemienisz  w  Jacka  Harringtona?  Tak,  aby  Eleanor  tego  nie 
zauważyła? 

–  To  proste.  Wyjdę  stąd,  zanim  się  obudzi,  poszukam 

najbliższej  budki  telefonicznej  i  w  mgnieniu  oka  dokonam 
niezbędnej operacji. 

background image

– Już to widzę. Jakiś gliniarz będzie przechodził obok, a ty mu 

„w mgnieniu oka" opowiesz swoją historię o Supermanie, który 
zmienia skórę. – Jill nie kryła ironii. 

– W porządku, może budka telefoniczna byłaby miejscem zbyt 

krępującym.  W  takim  razie  skorzystam  z  publicznej  toalety  w 
jednym z sąsiednich biurowców. 

–  Jack,  nie  możemy  tego  ciągnąć  przez  cały  tydzień.  Musisz 

się... przeprowadzić do hotelu... przynajmniej dopóki... Eleanor 
będzie mieszkać u mnie. Wytłumaczę jej, że nie mogliśmy się ze 
sobą porozumieć i uznaliśmy obydwoje, że lepiej będzie, jeśli... 

–  Widzę,  że  chcesz  mnie  rozłączyć  z  Eleanor.  Coś  mi  się 

zdaje, że jesteś zazdrosna, pani Harrington. 

– Jestem zbyt wściekła na ciebie, żeby czuć zazdrość. 
– Spokojnie, Jill. Eleanor nie jest w moim typie. A jeśli chodzi 

o przeprowadzkę do hotelu, czy tak sobie wyobrażasz początek 
naszego małżeństwa? – uśmiechnął się kpiąco. 

–  A  co  z  kolejnym  słabym  punktem  twojego  planu?  Eleanor 

zobaczy jutro w fundacji Jacka Harringtona. Co się stanie, jeśli 
odkryje, że wspomniany Jack Harrington i J. R. Ballard to jedna 
i ta sama osoba? Co wtedy? 

– Nic – odpowiedział z uśmiechem. 
– Jack... 
–  Naprawdę  nic.  Ponieważ  Eleanor  nawet  się  dobrze  nie 

przyjrzy  nudnemu,  sztywnemu  Jackowi  Harringtonowi.  Nie 
zauważy  mnie.  To  znaczy  nie  zauważy,  że  ja  to  on.  Będzie 
pochłonięta  rozmyślaniami  o  mnie  jako  twoim  bracie.  A  ja 
zaszyję się w cichy kąt. Ten ja, który jest nim. A jeśli chodzi o 
tego mnie, który jest twoim mężem... 

Jill zamknęła oczy i z rezygnacją potrząsnęła głową. 
– Poślubiłam faceta, który się kwalifikuje do domu wariatów. 
– Zwariowałem na twoim punkcie, Jill. – Odgarnął jej włosy z 

background image

czoła  i  rozsunął  poły  płaszcza  kąpielowego.  –  Bardziej  na 
punkcie żony niż siostry. – Robił wszystko, aby wywołać choć 
cień uśmiechu na jej twarzy. Ale od razu otrzeźwiała. 

– Co sobie o nas pomyśli Eleanor? Jack, lepiej będzie, jeśli... 
– Jill, gniewasz się jeszcze? – Delikatnie pieścił jej piersi. 
– Staram się za wszelką cenę  – mruknęła. Westchnęła  cicho, 

gdy pieszczoty stały się śmielsze. 

– Jack, Eleanor usłyszy... 
–  Nie  usłyszy  niczego,  prócz  ryku  telewizora.  Idź  za  głosem 

serca, kochanie. 

– Jack, nie możemy tego robić, to... nieprzyzwoite. W oczach 

Jacka pojawiły się wesołe iskierki. 

–  A  więc  później?  Kiedy  Eleanor  zaśnie?  Jill  westchnęła 

zrezygnowana. 

–  Od  samego  początku,  od  pierwszej  chwili  gdy  ciebie 

ujrzałam, byłam przekonana, że to czyste szaleństwo. Kto, będąc 
przy  zdrowych  zmysłach,  poślubia  faceta  po  trzech  dniach 
znajomości? 

–  Ja  byłem  gotów  już  pierwszego  dnia,  ale  nie  chciałem  cię 

ponaglać. 

–  Ponaglać?  Mam  wrażenie,  że  utknęłam  w  obrotowych 

drzwiach, które kręcą się coraz szybciej. 

–  Wszystko  dobrze  się  skończy  –  pocieszał  ją  przytulając  do 

siebie. – Potrzebujemy trochę czasu. Zaufaj mi, Jill. 

–  Komu  mam  zaufać?  –  spytała  cicho  wtulając  się  w  jego 

ramiona. – Supermanowi, koledze, bratu? 

Uśmiechnął się. 
– Wszystkim trzem. 
–  A  ilu  ich  jeszcze  siedzi  w  tobie?  Rozległo  się  nieśmiałe 

pukanie do drzwi. 

– J. R. ? 

background image

Jack  i  Jill  wymienili  znaczące  spojrzenia.  Jill  wzniosła  oczy 

do sufitu. 

– Słucham, Eleanor. – Twarz Jacka się rozpromieniła. Ani mu 

było  w  głowie  uwolnić  Jill  z  objęć,  mimo  że  się  bardzo  o  to 
starała. 

– Przerwa już się skończyła, właśnie zaczyna się druga część. 

Jesteś pewien, że nie chcesz jej obejrzeć razem ze mną, J. R. ? 

– Jill i ja... wspominamy właśnie... stare, dobre czasy... kiedy 

byliśmy...  beztroskimi  dzieciakami.  –  Usta  Jacka  pieściły  ucho 
Jill.  –  Mamy  tyle  zaległości  do  odrobienia.  –  Jego  wargi 
wędrowały w stronę szyi. Czuł, jak coraz szybciej bije jej serce. 

Jill,  wbrew  rozsądkowi,  z  trudem  hamowała  rosnącą 

namiętność.  Rozum  zalecał  opanowanie,  a  nieposłuszne  ręce 
odpowiadały pieszczotami na pieszczoty. 

Eleanor nadsłuchiwała po drugiej stronie drzwi. 
– J. R., chyba powinieneś już dać odpocząć Jillian. – Okrasiła 

swoje  słowa  urywanym  chichotem.  –  Może  nie  znasz  na  tyle 
swojej siostry... kiedy nie wyśpi się porządnie, następnego dnia 
staje się mocno... zrzędliwa. A ja muszę z nią jutro pracować. 

–  Uduszę  tę  kobietę,  przysięgam.  Nie  wytrzymam  z  nią  do 

końca tygodnia – mruknęła Jill pod nosem. – Co ja mówię, jaki 
tydzień? Ona nie przeżyje tej nocy. 

– Trzymaj nerwy na wodzy, siostrzyczko. 
– Jeśli myślisz, że twoja szyja nie jest w niebezpieczeństwie, 

J. R. Ballard... 

– Bezpieczne czasy już się skończyły – szepnął jej do ucha i 

naparł na nią całym ciężarem ciała. 

– Och, Jack. Cały świat wiruje mi przed oczami. Krew uderza 

mi...  do  głowy.  Mam  zawroty...  nie  mogę  złapać  tchu.  I  nie 
potrafię już... pozbierać myśli. 

– Zgadza się, dokładnie wszystkie objawy... 

background image

– Braku piątej klepki? 
– Miłości. 
– A jaka to różnica? 
– Miłość jest o wiele przyjemniejsza. 
Uniosła brwi i popatrzyła na niego z łobuzerskim uśmiechem. 
– Ach tak. Nie wiedziałam. 
Uporał się z połami płaszcza kąpielowego i całował piersi Jill, 

które  nabrzmiewały  pod  dotykiem  jego  warg.  Jill  objęła  go 
mocno  za  szyję.  Stukanie  do  drzwi  stało  się  specjalnością 
Eleanor. 

– J. R., tracisz najlepsze momenty. 
– To ona tak uważa – szepnęła Jill prosto do ucha J. R. 

Rozdział 

Dochodziła  druga  w  nocy,  kiedy  Jack,  ziewając,  włożył 

spodnie od piżamy i na palcach ruszył do drzwi. Cicho wyszedł 
ze  swojego  pokoju  i  zajrzał  do  salonu,  aby  się  upewnić,  czy 
droga do sypialni Jill stoi otworem. 

Telewizor  był  zgaszony,  nie  paliło  się  światło,  czy  jednak 

Eleanor  wreszcie  poszła  spać  –  tego  nie  sposób  było  ustalić. 
Doprawdy,  inaczej  sobie  wyobrażał  pierwsze  doświadczenia 
małżeńskie. 

Otworzył  drzwi  nieco  szerzej.  Zaskrzypiały.  Usłyszał 

westchnienie,  a  później  skrzypnęły  sprężyny  kanapy.  Eleanor 
przewracała się na drugi bok. Czekał cierpliwie, aż się ułoży. 

Jeszcze  kilka  skrzypnięć  –  i  zapadła  cisza.  Odczekał  parę 

minut, póki nie usłyszał głębokiego, równego oddechu. Eleanor 
najwyraźniej zasnęła. Ostrożnie zrobił kilka kroków. Spojrzał w 
stronę sypialni Jill. Cały kłopot w tym, 

że drzwi znajdowały się dokładnie po przekątnej i trzeba było 

przejść niebezpiecznie blisko kanapy Eleanor. 

background image

Jack-naukowiec wybrał tę drogę bez wahania, Jack-kochanek i 

awanturnik zaakceptował wybór. Oczyma duszy ujrzał nagą Jill, 
niedbale okrytą kołdrą, ciepłą i bezbronną, czekającą we śnie na 
swojego Robinsona Cruzoe. Ta wizja dodała mu skrzydeł. 

Zbliżał się do kanapy. Eleanor oddychała równo i rytmicznie. 

Na razie wszystko szło jak po maśle. 

– Pst. Jack zamarł. 
– Pst, J. R. 
Jack  zerknął  w  kierunku  kanapy.  Eleanor.  O,  nie.  Eleanor  z 

szeroko otwartymi oczami. 

W półmroku dostrzegł jej głowę unoszącą się znad poduszki. 
–  Ja  też  nie  mogłam  zasnąć  –  wyszeptała.  Zapaliła  nocną 

lampkę. 

Jack 

odruchowo 

zasłonił 

nagość 

zamarł 

melodramatycznym  geście,  rodem  z  filmu.  Poczuł  się  jak 
zwierzę  złapane  w  sidła.  Uśmiechnął  się  do  Eleanor  z 
zażenowaniem. 

W  odpowiedzi  kobieta  uśmiechnęła  się  uwodzicielsko. 

Obecność Jacka, tu, w środku nocy, potwierdzała jej najskrytsze 
domysły. J. R. Ballard ma na nią wielką ochotę. Tak jak ona na 
niego. 

– Muszę wyglądać okropnie – szepnęła. 
– Właśnie... zachciało mi się pić... i szedłem do kuchni. 
Eleanor popatrzyła na Jacka z niedowierzaniem. 
– Ależ J. R., do kuchni idzie się w przeciwnym kierunku. 
–  Ja  szedłem  do  łazienki...  najpierw  chciałem  pójść  do 

łazienki... 

– Zaskakujesz mnie, J. R. 
– Ja? 
– Nigdy nie przypuszczałam, że jesteś taki... nieśmiały. 
– Nieśmiały? 

background image

–  Dobrze to  rozumiem.  Ja  też  jestem  nieśmiała.  Zazwyczaj... 

Nigdy jeszcze nie przydarzyło mi się nic takiego... 

Opuściła nogi i usiadła na łóżku. 
–  Co  masz  na  myśli?  –  Jack  spytał  nerwowo.  Eleanor, 

zasłonięta po szyję flanelową nocną koszulą, 

otuliła  się  dodatkowo  kocem  w  dowód  niesłychanej 

skromności, której zresztą nikt od niej nie wymagał. Jedną ręką 
przyciskała koc, drugą poprawiała poduszkę. 

– Usiądź proszę, J. R. 
–  Ja...  do  łazienki  –  wymamrotał  pod  nosem,  wypadając 

zupełnie z roli. 

Eleanor uśmiechnęła się wyrozumiale. 
– Poczekam. 
Jack  mijając  sypialnię  Jill  posłał  zamkniętym  drzwiom 

spojrzenie pełne tęsknoty i żalu. 

W  łazience,  zażenowany  i  spięty,  zastanawiał  się,  ile  czasu 

powinien  tu  spędzić.  Żadne  sztuczki  nie  wchodziły  w  grę: 
wiedział, że Eleanor czeka na niego z zapartym tchem. Spuścił 
wodę, odkręcił kran, przeciągnął się i ruszył do drzwi. 

Eleanor  wykorzystała  te  krótkie  kilka  chwil,  aby  poprawić 

fryzurę. A kiedy Jack zbliżył się do kanapy, poczuł, że posłużyła 
się  ponadto  miętowym  odświeżaczem  do  ust,  który,  jak  głosił 
slogan reklamowy, „czyni pocałunek słodkim i ponętnym". 

– Eleanor, właściwie powinienem... 
– Ciiii – Eleanor chwyciła go za nagie ramię i przyciągnęła do 

siebie. – J. R., chyba nie chcesz obudzić siostry. – Przysunęła się 
jeszcze bliżej. – Nie przypuszczam, aby potrafiła nas zrozumieć. 
Jeśli  chodzi  o  mężczyzn,  Jillian zadziera  nosa  i  jest  przesadnie 
rozsądna. Nie sądzę, 

 
żeby w ogóle wierzyła w... miłość od pierwszego wejrzenia... 

background image

– Eleanor... 
Położyła mu palec na ustach. 
–  Nie,  nie  mów  nic,  J.  R.  Bardzo  mi  się  podobasz,  ale  nie 

powinniśmy  się  spieszyć.  Musimy  trzymać  na  wodzy  nasze... 
naturalne  instynkty.  Powinniśmy  się  najpierw  lepiej  poznać. 
Nigdy  bym  sobie  nie  darowała.,.  gdybyś  pomyślał,  J.  R....  że 
należę...  do  łatwych  kobiet.  Wiem,  że  z  męskiego  punktu 
widzenia  to  wygląda  inaczej.  A  szczególnie  –  takiego 
mężczyzny jak ty. Kobiety ścielą ci się u stóp... 

– Eleanor... 
– Już dobrze, J. R. Zgoda, może nie jestem kobietą światową, 

ale  przeczytałam  wiele  powieści  dla  kobiet  i  oglądałam 
mnóstwo  seriali.  I...  to  znaczy,  nie...  chciałam,  żebyś  mnie 
dobrze  zrozumiał...  Nie  jestem  taka  niedoświadczona...  w 
kontaktach z mężczyznami. 

– Eleanor... 
– Zawstydziłam cię, prawda J. R. ? 
–  Eleanor,  muszę  wracać  do  łóżka.  Uczepiła  się  go  jeszcze 

mocniej. 

– Kocham twoje oczy, J. R. Czuję, że potrafią czytać w mojej 

duszy. 

– Nie sądzę. 
– J. R., czy wierzysz w przeznaczenie? 
–  Eleanor,  robi się  późno  –  odparł  Jack  i  pomyślał  w  duchu: 

Już nigdy więcej. 

Przysunęła się bliżej. 
–  Wiedziałam,  J.  R.,  że  tej  nocy  nie  zagrzejesz  miejsca  w 

swoim łóżku. 

Po czole Jacka spłynęła kropla potu. 
– To był błąd – mruknął, starając się uwolnić z jej uścisków. 

Prawie dopiął celu, kiedy w pokoju nagle rozbłysło światło. 

background image

– Jack? 
Na dźwięk głosu Jill Jack poderwał się z kanapy. Jill stała w 

drzwiach  sypialni  i  z  wyraźnym  zaskoczeniem  przyglądała  się 
na przemian to Jackowi, to swojej asystentce. 

– Jillian, to naprawdę nie było to... o czym myślisz. – Eleanor 

zerwała się na równe nogi. – Mieliśmy właśnie... właściwie Jack 
szedł do łazienki... i rozmawialiśmy sobie. – Eleanor przyciskała 
koc do piersi, widomy dowód niewinności. 

Jill wpatrywała się w Jacka z takim wyrzutem, że zrozumiał, 

iż musi się usprawiedliwić. 

– Rozmawialiśmy... o serialach – zaczął. 
– Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam wam w samym środku 

najciekawszej sceny – przerwała cierpko Jill. 

Eleanor zachichotała, lecz pod wpływem wzroku Jill uśmiech 

zamarł jej na twarzy. 

Jack odsunął się od Eleanor na bezpieczną  odległość. Ruszył 

w stronę żony, ale Jill powstrzymała go stanowczym gestem. 

– Chciałam ci tylko jedno powiedzieć... J. R. Dopóki jesteś... 

gościem... w moim domu... zachowuj się przyzwoicie. 

Popatrzył na nią z rozbawieniem. 
– Przyzwoicie? 
– Tak – odpowiedziała szorstko. – A to oznacza na przykład, 

że nie powinieneś defilować półnagi przed kobietą... z którą nie 
łączy cię żadne pokrewieństwo. 

Jack przytaknął zgodnie. 
– Masz całkowitą  rację. Wiesz, myślałem, że Eleanor już śpi 

i... 

–  Naprawdę  myślał,  że  już  śpię  –  potwierdziła  pospiesznie 

Eleanor. Oblała się rumieńcem, ponieważ sądziła, że kłamie jak 
z nut. 

Przyglądając się obydwojgu podejrzliwie, Jill powiedziała: 

background image

– A więc teraz wszyscy wracamy do łóżek – każde do swojego 

– i na tym kończymy całą historię. 

Jack  usiłował  wkraść  się  do  sypialni  Jill,  ale  zatrzasnęła  u 

drzwi przed nosem. W chwilę później usłyszał trzask zamka. 

Kiedy  wracał  do  swojego  pokoju,  Eleanor  posłała  mu  blady 

uśmiech, ale nie zwrócił nawet na to uwagi  – zamknął za sobą 
drzwi odrobinę za głośno. 

Kiedy następnego ranka Eleanor weszła do kuchni i zobaczyła 

Jill  przyrządzającą  kawę,  postanowiła  jej  wszystko  dokładnie 
wyjaśnić. A w każdym razie miała szczere chęci. 

– Jillian, jeśli chodzi o ubiegłą noc... to razem z twoim bratem 

tylko... 

– Wolałabym już do tego nie wracać, Eleanor. – Jill wyjęła z 

szafy dwa kubki i postawiła na tacy. 

– Jillian, czy J. R. jeszcze śpi? 
– Nie, J. R. poszedł sobie. 
– Ach, Jillian, nie powinnaś była go wyrzucać. 
–  Nie  zrobiłam  tego  –  odpowiedziała.  Chociaż  miałam  na  to 

wielką ochotę, dodała w duchu. – J. R. wyszedł pobiegać, kiedy 
było jeszcze ciemno za oknem. 

– Czy wróci, zanim wyjdziemy do pracy? 
– Wątpię. 
– Jillian, jesteś zła? 
– Gorzej... jestem wstrząśnięta. 
–  Tym,  że  przypadłam  do  gustu  twojemu  bratu?  Jill 

wzdrygnęła się. 

–  Przyznaję,  zwykle  byłam  dosyć  świętoszko  wata...  – 

ciągnęła Eleanor. 

– Jeśli nawet, to na pewno nie wczoraj. Eleanor uśmiechnęła 

się z zakłopotaniem. 

– J. R. wyzwala we mnie... dzikie... instynkty. 

background image

–  Masz  rację.  J.  R.  działa  w  ten  sposób  na  kobiety  – 

przytaknęła Jill ze zrozumieniem. 

–  Przypuszczam,  że  przez  jego  życie  przewinęło  się  wiele 

kobiet.  Wspaniałych,  gorących,  pełnych  temperamentu.  – 
Strapiona Eleanor zwiesiła głowę. 

–  Chcesz  trochę  kawy,  Eleanor?  –  Jill  postawiła  przed  nią 

dymiący kubek. 

–  Co  twój  brat  sobie  o  mnie  pomyśli?  Zrobiłam  z  siebie 

zeszłej nocy ciężką idiotkę. Nigdy dotychczas nie byłam taka... 
bezwstydna, nieopanowana. Tak mi teraz głupio. 

– Uspokój się. On jest do tego przyzwyczajony. – Jill usiadła 

naprzeciw Eleanor i łyknęła kawy. 

– Jillian, czy on ma kogoś... bliskiego? 
– Jak by ci to powiedzieć... 
– O Boże, a więc ma kogoś. Oczywiście, że ma. Kocha kogoś 

innego. Kogoś pięknego, światowego, bez zahamowań... 

Lekki uśmiech pojawił się na wargach Jill. 
– Nigdy o niej nie myślałam w ten sposób, ale sądzę, że Jack – 

to znaczy J. R. – pewnie określiłby ją w ten sposób. 

– A więc to coś poważnego. – Łzy napłynęły do oczu Eleanor. 
Jill zrobiło się jej żal. 
– Eleanor, nie znasz J. R., tak  jak  ja go znam. On jest... taki 

zmienny. 

– A więc może zmieni też zdanie na temat tej drugiej kobiety 

– powiedziała Eleanor z nadzieją. 

–  Nie.  Nie  to  miałam  na  myśli.  Chciałam  po  prostu 

powiedzieć... – Chciałam po prostu powiedzieć, żebyś trzymała 
swoje łapska z dala od mojego męża, pomyślała Jill i dodała: – 
Eleanor,  J.  R.  skacze  z  kwiatka  na  kwiatek.  Nie  sądzę,  aby 
zabawił w Filadelfii dłużej. Znudzi mu się tu... i pojedzie dalej. 
Tak  jak  to  zwykle  bywa.  Nie  powinnaś  z  nim  wiązać  żadnych 

background image

nadziei.  Musisz  wziąć  też  pod  uwagę  fakt,  że  istnieje  druga 
kobieta. 

– Czy ona mieszka w Filadelfii? Jill zawahała się. 
– Właściwie nie. Ale kto wie? Może się tutaj pojawić. 
– Czy znasz ją, Jillian? 
– Czy ją znam? Na dobrą sprawę nie wiem, co o niej sądzić. 
Eleanor niespodziewanie pochyliła się w stronę Jill i chwyciła 

ją za przegub dłoni. 

– Jill, pomożesz mi? Jill przełknęła ślinę. 
– Tobie? 
– Wstawisz się za mną, powiesz mu o mnie parę życzliwych 

słów? Mam mu tyle do zaoferowania, Jillian. Wierność, ciepło, 
zrozumienie... gorące uczucie. 

– Gorące uczucie? 
–  Nie  zrozum  mnie  źle,  Jillian.  Nie  podejmę  żadnych 

pochopnych kroków, ale już o tym rozmawiałam z J. R. i... 

– Rozmawiałaś o swoim gorącym uczuciu z J. R. ? 
–  Tak,  i  postawiłam  sprawę  jasno:  że  nigdy  nie  zdobędę  się 

na...  przelotny...  czysto  fizyczny  związek  z  mężczyzną.  Chcę 
czegoś  więcej...  czegoś  głębszego.  J.  R.  jest  typem  światowca. 
Musisz przyznać, że niezupełnie pasuje do moich wyobrażeń... – 
zarumieniła się. – Domyślasz się, o czym mówię, Jillian. Chodzi 
mi o to, że kobiety nie zastanawiają się zbyt długo zapraszając 
go do swojej alkowy. 

–  Tak  ci  powiedział  J.  R.  –  że  jest  postrachem  damskich 

sypialni? 

–  Wiesz,  Jillian,  Jack  jest  zbyt  dobrze  wychowany,  aby  o 

swoich... podbojach... opowiadać na prawo i lewo. 

Jill uśmiechnęła się przyjaźnie do koleżanki. 
– Eleanor, czy chcesz posłuchać dobrej rady? 
– Nie, Jillian. Wolałabym nie. 

background image

– Eleanor... 
–  Kocham  go,  Jillian.  I  nic  na  to  nie  poradzę.  Musiałam  to 

wreszcie powiedzieć. Myślisz pewnie, że zwariowałam. 

– Nie. 
– Ależ tak. Nie sądzę, abyś potrafiła mnie zrozumieć. Jesteś za 

mało  wrażliwa,  żebyś  mogła  się  zakochać  od  pierwszego 
wejrzenia. Pewnie zresztą w ogóle nie wierzysz, że taka miłość 
istnieje. 

Jill wzruszyła ramionami i wstała od stołu. 
–  Pospieszmy  się,  bo  spóźnimy  się  do  pracy.  Eleanor 

popatrzyła na zegarek. 

– O Boże, masz rację. 
Dopiła resztę kawy i zaniosła kubek do zlewu. 
–  A  właśnie  –  odezwała  się  Eleanor  zmieniając  temat  –  nie 

wspomniałaś ani słowem o wczorajszym spotkaniu z Augustem 
i  nowym  szefem  działu  stypendiów.  Jak  się  nazywa?  Harris? 
Harrison? 

Jill zamarła. 
– Harrington – wykrztusiła wreszcie. 
– Właśnie. Harrington. Jack Harrington. No i jaki on jest? 
– Nudny naukowiec. – Jill zajęła się zmywaniem kubka. 
– Mogłam się tego spodziewać – skwitowała Eleanor. 
–  Czy  August  powiedział  ci,  że  chciałby,  abym  została 

łącznikiem między zespołem Harringtona i naszym działem? 

Kubek wysunął się z drżących rąk Jill i rozbił o zlew. Eleanor 

popatrzyła na skorupy i sinobladą twarz Jill. 

–  O  Boże,  znów  zrobiło  ci  się  słabo?  Musiałaś  złapać  jakieś 

choróbsko  podczas  wakacji,  to  pewne.  Mam  nadzieję,  że  nie 
piłaś tam wody. Oczywiście, nie sposób jej całkowicie uniknąć. 
Na  przykład  warzywa  myte  są  w  wodzie.  No  i  proszę,  możesz 
przez cały czas uważać starannie, aby pić butelkowaną wodę, a 

background image

jednocześnie jesz sałatę ze zdradliwymi kropelkami... 

– Eleanor, proszę... 
– Czy nie powinnaś położyć się do łóżka? 
– Nie. Już czuję się lepiej. 
– Na pewno? Wydajesz się niezwykle podatna na ataki... 
–  Daj  mi  chwilę  odpocząć.  –  Jill  przysiadła  na  moment,  a 

Eleanor, niczym troskliwa kwoka, nie odstępowała jej na krok. 

Jill  walczyła  z  myślami.  To  jasne,  że  nie  mogła  pozwolić 

Eleanor  pracować  razem  z  Jackiem.  Sprawa  byłaby  prostsza, 
gdyby mieli widywać się w fundacji tylko od czasu do czasu, ale 
ponieważ zamieszkali razem... 

– Jillian, przeszło ci trochę? 
– Jeszcze moment. 
– Czy na pewno nie chcesz zostać w domu? 
– Nie mogę. Mam dzisiaj dużo pracy. 
–  Wiem  coś  o  tym.  Wystarczy kilka  dni  urlopu,  a  trudno  się 

potem  wygrzebać  spod  sterty  zaległych  papierów.  Ale  nie 
przejmuj się, Jillian. Pomogę ci we wszystkim. 

– Nie będziesz mogła... pracując z Harringtonem. 
– Ale ja nie będę z nim pracować. 
– Co? Przecież powiedziałaś, że... 
–  Nienawidzę  naukowców.  Są tacy  sztywni  i  małomówni, że 

można z nimi zwariować. 

– Ale August... 
–  Udało  mi  się  go  przekonać,  żeby  powierzył  to  zadanie 

Paulowi Cookowi. 

Twarz Jill znów nabrała kolorów. 
–  Coś  mi  się  zdaje,  że  odetchnęłaś  z  ulgą.  Widać  jestem  ci 

bardziej potrzebna, niż dawałaś mi odczuć, Jillian. 

– Tak... z pewnością – Jill zerwała się z krzesła. – Czas już na 

nas. 

background image

Jill  była  rzeczywiście  zawalona  robotą  przez  całe 

przedpołudnie. Zapewne dlatego ani razu nie pomyślała o tym, 

jak niesłychanie jej życie skomplikował Jack Harrington alias 

J.  R.  Ballard.  Dopiero  widok  Eleanor,  która  pojawiła  się  tuż 
przed  przerwą  na  lunch,  przywołał  wszystkie  bolesne 
wspomnienia. 

– Jillian, zastanawiałam się, czy... J. R. lubi muzykę? 
– Muzykę? Myślę, że tak. 
– Muzykę poważną? Mozarta? Beethovena? 
– A dlaczego pytasz? – zainteresowała się Jill. 
– Pomyślałam, że może kupię bilety na koncert. 
– On chyba niespecjalnie przepada za takimi imprezami. 
– Ach tak, a co sądzisz o tym, żebym... 
–  Eleanor,  za  dużo  mam  spraw  na  głowie,  żeby  w  tej  chwili 

omawiać z tobą zainteresowania muzyczne mojego brata. A i ty 
powinnaś być o tej porze zajęta czym innym. 

– Lepiej się dzisiaj do ciebie nie zbliżać. 
– Może dlatego że nie udało mi się porządnie wyspać. Eleanor 

się zaczerwieniła. 

– Tej nocy nic takiego już się nie powtórzy. Porozmawiam z 

twoim bratem. 

– Ja także – ucięła Jill. 
Jack  pojawił  się  w  minutę  po  tym,  kiedy  zniknęła  Eleanor. 

Niewiele brakowało, aby wpadli na siebie. 

Widok Jacka wyprowadził Jill całkowicie z równowagi. 
–  Zamknij  drzwi  –  rozkazała  ostro.  Kiedy  patrzyła  na  Jacka, 

musiała przyznać, że wspaniale potrafił się znów przemienić w 
bezbarwnego, przesadnie uprzejmego naukowca. 

–  Dzień  dobry,  Jillian.  –  Ton  dziarskiego  kowboja  i  inne 

artybuty J. R. zniknęły bez śladu. 

– Co tutaj robisz? 

background image

–  Poprosiłaś  mnie  do  środka  i  kazałaś  zamknąć  drzwi.  –  Na 

twarzy Jacka pojawił się ślad uśmiechu. 

– Ja przez ciebie zwariuję, Jacku Harringtonie. 
– Bardzo mi przykro, Jillian – mruknął bez specjalnej skruchy. 
Jill przysunęła się bliżej i przyglądała mu się badawczo. 
– Czy ty się malujesz? 
– Co najwyżej trochę pudru. Chciałem zatuszować opaleniznę. 

Uważasz, że przesadziłem? – Potarł twarz ręką. – A teraz? 

Jill utkwiła wzrok w suficie. 
–  Eleanor  nawet  nie  mrugnęła  okiem,  kiedy  się  jej 

przedstawiłem. 

– Co... ? 
– Byłoby dziwne, gdybym się jej nie przedstawił. Złapała się 

za głowę i zamknęła oczy. 

– Wymieniliśmy nawet długi uścisk dłoni. – Jack ożywił się. – 

Bardzo długi uścisk dłoni. 

– Widzę, że jesteś z siebie zadowolony. 
– Myślałem, że i ty będziesz, Jillian. I jeszcze słówko na boku 

o  wczorajszej  nocy,  siostrzyczko...  Szedłem  właśnie  do  twojej 
sypialni,  kiedy  nakryła  mnie  Eleanor.  Dzisiaj  będę  bardziej 
ostrożny. 

– Daremny trud. Zamykam drzwi na klucz. 
– Jill... ? 
–  Mam  na  imię  Jillian,  nie  zapominaj  o  tym.  Musimy  też 

uzgodnić pewne zasady postępowania. Po pierwsze, trzymaj się 
z  dala  od  Eleanor.  Po  drugie,  trzymaj  się  z  dala  ode  mnie. 
Możesz mnie pozdrowić, kiedy się będziemy mijali w holu, ale 
to wszystko. Nie chcę, abyś przychodził do mojego pokoju. Nie 
chcę,  abyś  podchodził  do  mojego  stolika  podczas  lunchu.  Nie 
chcę,  abyś  siadał  w  pobliżu  podczas  narad  personelu.  A  jeśli 
chodzi o mój dom... 

background image

– Mniej więcej domyślam się, Jillian. 
– To dobrze. Zatem możesz zamknąć drzwi... kiedy będziesz 

stąd wychodził. 

Jack nawet nie drgnął. 
Jill posłała mu miażdżące spojrzenie. 
–  August  prosił  mnie,  abym  przejrzał  podania  o  stypendia  z 

kimś  z  twojego  działu.  –  Wskazał  na  trzymany  w  ręku  plik 
kartek.  –  Chciał,  żebym  porozmawiał  o  tym  z  Eleanor,  ale 
myślę, że wolałabyś, abym raczej zwrócił się do ciebie. 

–  Sądziłam,  że  to  Paul  Cook  jest  naszym  pośrednikiem  – 

stwierdziła Jill. 

–  Masz  rację,  ale  chwilowo  jest  bardzo  zajęty.  –  Jack 

uśmiechnął  się  nieśmiało.  –  Jeśli  jednak  nie  masz  dla  mnie 
czasu, zwrócę się do Eleanor. 

– Siadaj. 
– Jesteś cudowna, kiedy się wściekasz. 
Aż  do  końca  dnia  Jill  nie  mogła  zajmować  się  notowaniami 

giełdowymi  i  lokatami  długoterminowymi.  Musiała  poświęcić 
czas  Jackowi.  Fundacja  nie  poniesie  większego  uszczerbku. 
Dzięki staraniom o nowe środki finansowe i ostrożnym, zarazem 
rozsądnym  lokatom  oraz  jeszcze  ostrożniejszej  polityce 
stypendialnej,  Fundacja  Augusta,  mimo  niekorzystnej  sytuacji 
gospodarczej, była w dobrej kondycji finansowej. 

Gdyby  jej  życie  układało  się  równie  korzystnie,  jak 

egzystencja fundacji! 

Tego popołudnia, kilka minut po piątej, Jill stała przy oknie w 

swoim pokoju biurowym. Odkładała jak mogła powrót do domu 
i  spotkanie  z  „braciszkiem"  i  zakochaną  w  nim  po  uszy 
asystentką. 

Obserwowała  przez  okno  ulicę.  Zobaczyła  mężczyznę  w 

płaszczu  z  workiem  na  ubrania  w  dłoni,  spieszącego  w  stronę 

background image

przystanku. Autobus przystawał dokładnie na wysokości bramy 
fundacji.  Jill  zobaczyła,  że  mężczyzna  macha  w  stronę 
kierowcy.  Autobus  zaczekał,  mężczyzna  wskoczył  na  stopień  i 
odjechał. 

To był jej kolega z pracy, naukowiec w rogowych okularach, 

który  gnał  co  sił,  aby  w  którejś  z  toalet  przekształcić  się  w  jej 
Supermana,  w  kolejnym  wcieleniu  odgrywającego  rolę 
uwodzicielskiego J. R. Ballarda. Jill pokręciła głową. Jak długo 
wytrzyma  w  tym  schizofrenicznym  świecie?  Nie  sposób,  aby 
bawił się w przebierankę przez cały tydzień. Postanowiła, że po 
powrocie do domu zmusi Jacka, aby na kilka dni przeprowadził 
się do hotelu. Wtedy będzie mogła powiedzieć Eleanor, że brat, 
swoim zwyczajem, nie zagrzał miejsca w Filadelfii i pojechał do 
dawnej  narzeczonej.  Eleanor  będzie  smutno,  ale  to  nic;  byłaby 
nieporównanie bardziej rozczarowana, gdyby dostała kosza od J. 
R. 

Eleanor zajrzała do pokoju, Jill wkładała właśnie płaszcz. 
–  Cześć.  Pomyślałam,  że  możemy  wrócić  do  domu  razem. 

Zaszalejmy  i  weźmy  taksówkę,  na  spółkę  to  nie  będzie  drogo. 
Autobus w godzinach szczytu wlecze się w nieskończoność. 

Biedna  Eleanor  gotowa  była  zrobić  wszystko,  aby  jak 

najszybciej przywitał ją uśmiech J. R. Ballarda. 

–  Nie  przesadzaj,  Eleanor,  to  tylko  kilka  przystanków.  – 

Dobrze wiedziała, że Jack potrzebuje czasu, aby się przemienić 
w J. R. Ale ile? 

Jill  zapakowała  dokumenty  do  teczki  i  razem  z  Eleanor 

opuściły biuro. 

– Wiesz, Jillian, dzwoniłam do twojego brata. 
– Tak? I co ci miał do powiedzenia? 
– Nie było go w domu. 
– Wiesz, J. R. nie jest raczej typem domatora. 

background image

– Może szukał pracy? 
Jill popatrzyła z powątpiewaniem. 
– Może... 
–  Nie  chcę  się  wtrącać  w  nie  swoje  sprawy,  ale  czy  nie 

powinnaś pomóc bratu w odnalezieniu miejsca w życiu? 

– Nie chcę się wtrącać w twoje sprawy, ale powinno do ciebie 

wreszcie  dotrzeć,  że  J.  R.  to  klasyczny  uwodziciel.  I  nie 
zapominaj, Eleanor, że ponadto w grę wchodzi inna kobieta. 

– Ona nie jest dla niego odpowiednia, Jillian. Nie pytaj, skąd 

wiem.  Po  prostu  czuję  to.  Intuicja.  Dostrzegłam  tęsknotę  w 
oczach  J.  R.,  Jillian.  Czy  zauważyłaś,  jaki  jest  spięty?  Tamta 
kobieta nie potrafi dać mu wszystkiego. Widzę to jak na dłoni. J. 
R. nie jest szczęśliwy, Jillian. 

Z tym akurat bym się zgodziła, pomyślała Jill. 

Rozdział 

Jack  położył  ósemkę  pik  na  dziewiątkę  trefl.  Następną  kartą 

był  walet  karo.  Walet  i  królowa  należą  do  siebie.  Zaglądał  do 
wszystkich kupek kart, póki nie znalazł królowej kier. Rozrzucił 
resztę kart nieudanego pasjansa i wpatrywał się ze smutkiem w 
karcianą parę. 

Od  niespodziewanej  wizyty  Eleanor  Windsor  minęły  trzy 

koszmarne  dni i noce.  Nie chciał  się przyznać Jill, że misterny 
plan  przebieranek  jemu  także  porządnie  dał  się  we  znaki.  Co 
gorsza, Jill postanowiła, że będzie korzystał z własnego łóżka, a 
nie  z  jej.  Co  wieczór,  po  powrocie  z  pracy  i  szybkim  posiłku, 
znikała na dobre za drzwiami  swojej sypialni, które w dodatku 
zamykała  na  klucz. Twierdziła, że ma  mnóstwo pilnych  prac  – 
pourlopowe  zaległości.  Raz  dorzuciła  od  niechcenia:  „Czy 
tydzień na Tobago, nawet najwspanialszy, wart jest tego całego 
zamieszania po powrocie?" 

background image

Jack czuł się podle. Wiedział, że Jill również jest w fatalnym 

nastroju.  Tylko  Eleanor  tryskała  werwą  i  humorem.  Nic 
dziwnego.  Jill  zamykała  się  u  siebie  na  całe  wieczory,  a  więc 
Eleanor miała J. R. wyłącznie dla siebie. 

Jack  starał  się  jak  mógł,  aby  ostudzić  uczucia  Eleanor  i 

zniechęcić  ją  do  siebie.  Użył  też  koronnego  argumentu  – 
podkreślił, że w jego życiu istnieje inna kobieta. I jeśli nawet od 
pewnego  czasu  nie  są  ze  sobą,  to  istnieje  duża  szansa,  że 
wkrótce znów się połączą. 

Rezultat  był  przeciwny  do  oczekiwanego.  Eleanor  wzmogła 

wysiłki, aby postawić na swoim i osiągnąć upragniony cel. Nie 
martwiła się zbytnio istnieniem konkurentki, w myśl porzekadła: 
co z oczu, to i z serca. 

Nie  zdawała  sobie  sprawy,  jak  bardzo  się  myli.  Im  rzadziej 

Jack  widywał  Jill,  tym  bardziej  za  nią  tęsknił.  W  samotnych 
chwilach,  kiedy  na  próżno  starał  się  zasnąć,  rozpamiętywał 
tropikalne  noce.  na  Tobago  i  gorące  uniesienia  przy  świetle 
księżyca, urywany oddech Jill i słony smak jej opalonego ciała. 

Pozostała  gorycz  i  pragnienie  nie  do  ugaszenia.  Jack  zrzucił 

karty z łóżka, dama i walet poleciały na podłogę. Zgasił światło 
i wyciągnął się na plecach. 

Słyszał  przytłumiony  dźwięk  telewizora  dochodzący  z 

bawialni.  Eleanor  była  nocnym  markiem.  Wysiadywała  do 
późna, bo ciągle miała nadzieję, że J. R., tak jak za pierwszym 
razem, wymknie się ze swojego pokoju i że będzie miała okazję 
wypróbować na nim kilka sztuczek podpatrzonych w serialach. 

Jackowi  żal  było  Eleanor;  chociaż  musiał  być  stanowczy,  to 

przecież nie chciał  jej zranić. Może któregoś dnia i  ona  spotka 
swojego Robinsona Cruzoe. 

Jack przewracał się na łóżku, usiłując ułożyć się do snu. Przez 

ścianę  dobiegały  odgłosy  z  wciąż  nastawionego  telewizora.  Za 

background image

chwilę  dały  się  słyszeć  kroki  Eleanor.  Szła  najwyraźniej  do 
kuchni. Dwie minuty później znowu usłyszał kroki obok swoich 
drzwi.  To  Eleanor  wracała  do  salonu.  Z  kolei  nocną  ciszę 
zakłócił  motyw  muzyczny  z  programu  Davida  Lettermana. 
Letterman  dotrzyma  towarzystwa  Eleanor  przez  kolejne  pół 
godziny, pomyślał, a co ze mną? 

Kręcił  się  i  wiercił  przez  dobre  pół  godziny.  Wspomnienia  z 

Karaibów  nie  dawały  mu  zasnąć.  Wreszcie  odrzucił  kołdrę, 
zapalił  lampkę  i  wstał  z  łóżka.  Było  pięć  po  pierwszej. 
Okręciwszy się kocem podszedł do okna. O mało nie pośliznął 
się na porozrzucanych po podłodze kartach. 

Rozsunął  białe,  lniane  zasłony  i  wpatrywał  się  w  nocne 

światła  miasta.  Dźwięki  dochodzące  z  ulicy  mieszały  się  z 
głośnymi monologami Lettermana. 

Myślał  o  Jill  śpiącej  w  nagrzanym,  wygodnym  łóżku,  które 

było wystarczająco szerokie dla dwojga. I które dzielili ze sobą 
tylko  przez  jedną  noc.  Od  tego  czasu  Jill  stała  się  taka  obca. 
Trzymała  się  z  dala  od  Jacka.  Czar  szybko  pryskał.  Ale  Jack 
dobrze wiedział, że Jill go kocha. Tamta Jill, z Tobago – wesoła, 
czuła,  łagodna,  namiętna.  Ta  –  odpychająca,  wiecznie  spięta  i 
zapracowana po uszy kobieta – to nie była prawdziwa Jill. Jack 
w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze raz musi pomóc 
Jill odnaleźć prawdziwą siebie. Tylko wtedy do niego wróci. 

Był  coraz  bardziej  wściekły.  Na  ryczący  telewizor.  Na 

zamknięte na klucz drzwi sypialni Jill. Czuł, że dłużej tego nie 
wytrzyma.  Musi  coś  zrobić.  Musi  się  dostać  do  Jill.  Teraz, 
natychmiast. 

Jego wzrok spoczął na niewielkim występie poniżej okna. W 

okamgnieniu  przypomniał  sobie  szklane,  rozsuwane  drzwi 
prowadzące z sypialni Jill na taras. Wystarczyłoby dostać się po 
gzymsie do rogu budynku, wszystkiego najwyżej pięć metrów, a 

background image

późnej kolejne trzy, cztery metry – i już powinien być taras. 

A  co  będzie,  jeśli  go  nie  wpuści?  Przecież  nie  da  mu 

zamarznąć  na  tarasie,  a  on  dobrowolnie  stamtąd  się  nie  ruszy. 
Aby zmiękczyć serce Jill, włożył tylko spodnie od piżamy. 

Wyobraźnia  zaczęła  mu  podsuwać  następującą  scenę: 

rozgrzana od snu Jill i on, trzęsący się z zimna, w jej objęciach. 
Przytul mnie mocno, kochanie, ogrzej mnie... 

Jill  nie  potrafiła  tego  zrozumieć.  Spędziła  z  Jackiem  tylko 

jedną  noc  w  sypialni,  a  od  tej  pory  łóżko  wydawało  się  puste. 
Rzecz jasna to nie był pierwszy lepszy z brzegu. To był ktoś, w 
kim  zakochała  się  po  uszy  w  raju  tropikalnych  wysp.  I  kogo 
poślubiła  pod  wpływem  chwili,  nie  myśląc,  jak  będzie 
wyglądało ich dalsze wspólne życie. 

Ale  gdyby  nawet  zastanawiała  się  nad  tym  nie  wiadomo  jak 

długo,  z  pewnością  nie  przypuszczałaby,  że  będzie  ono 
wyglądać właśnie tak. 

Przez  trzy  ostatnie  nerwowe  dni  i  pełne  wyrzeczeń  noce 

pozostawiła  Jacka  samemu  sobie.  Widziała,  jak  się  męczył. 
Nadgorliwe zaloty Eleanor jeszcze pogorszyły sytuację. 

Jill  także  nie  potrafiła  się  wziąć  w  garść.  Za  zamkniętymi 

drzwiami  sypialni  usiłowała  zająć  się  pracą,  ale,  roztargniona  i 
nieobecna,  na  dobrą  sprawę  nasłuchiwała  głosu  Jacka  zza 
ściany. Budził w niej czułe wspomnienia, pragnienie i tęsknotę. 

Jill  przekręciła  się  na  łóżku  –  tyle  pustego  miejsca  obok. 

Spojrzała  na  budzik.  Wskazywał  1:  05.  Już  tak  późno?  Dziś, 
podobnie  jak  wczoraj  i  przedwczoraj,  nie  mogła  zasnąć.  Za 
każdym  razem,  kiedy  zamykała  oczy,  powracały  gorące  noce 
Tobago.  Przewróciła  się  na  drugi  bok  i  tępym  wzrokiem 
wpatrywała się w pustą przestrzeń przed sobą. 

Jack  przylgnął  do  zimnego,  szorstkiego  muru  –  pięć  pięter 

ponad betonowym chodnikiem. Stopy niepewnie szukały punktu 

background image

oparcia.  Przeliczył  się.  Z  okna  występ  wydawał  się  dużo 
szerszy.  Ale  to  nic.  Desperacja  i  tęsknota  popychały  go  do 
czynu.  Był  Robinsonem  Cruzoe.  I  nie  było  dla  niego  „ani  za 
wysokiej góry, ani za szerokiej rzeki", które oddzieliłyby go od 
Piętaszka. 

Tutaj  jednak  nie  chodziło  o  górę  ani  o  rzekę,  lecz  o 

pięciopiętrową przepaść u stóp. Drżał jak liść osiki, z zimna i ze 
strachu;  żeby  tylko  powróciła  władza  w  członkach  i 
opanowanie. 

Zaczął  się  zastanawiać,  czy  nie  wczołgać  się  z  powrotem 

przez  okno,  czy  nie  wrócić  do  pustego,  kawalerskiego  łóżka. 
Słowem,  czy  nie  lepiej  poddać  się  i  zrezygnować.  Ale  bywają 
przecież  takie  momenty,  kiedy trzeba  brać los  we  własne  ręce. 
Tak jak na Tobago. 

Znów  ruszył,  niezbyt  pewien,  czy  jest  przy  zdrowych 

zmysłach. Zaczął się pocieszać, że po nocnych doświadczeniach 
poranny powrót pójdzie jak po maśle. 

Zanim  przemierzył  połowę  drogi,  uzmysłowił  sobie,  że  to 

próżna nadzieja. Nie będzie łatwiej ani trochę. 

Okna sypialni Jill, a także drzwi prowadzące na taras chroniły 

zasłony. Wewnątrz najwyraźniej nie paliło się światło. Zastukał 
lekko w szybę, a później przybliżył usta do rozsuwanych drzwi. 

– Jill. Jill... to ja. Jack. Tutaj, na tarasie. 
Jill podskoczyła. Przetarła oczy. Czy to był sen? Przysięgłaby, 

że słyszała głos Jacka, 

Wstała i szybko podeszła do drzwi pokoju. Przycisnęła ucho. 

Usłyszała jedynie podniesiony głos Davida Lettermana. 

Westchnęła.  Przez  moment  myślała,  że  Eleanor  usnęła  przed 

telewizorem,  więc  Jack  przedsięwziął  kolejną  nocną  eskapadę. 
Ale za drzwiami nie było nikogo. 

I wtedy znów usłyszała głos Jacka. 

background image

Zaczęła się wpatrywać w drzwi prowadzące na taras. 
Nie. To niemożliwe. Czy było już z nią tak źle, że zaczynała 

miewać  przywidzenia?  A  może  to  wspaniałemu  małżonkowi 
urosły skrzydła i przyfrunął na taras? A może rzeczywiście był 
Supermanem? 

Wracając do łóżka pomyślała, że przydałby się dobry proszek 

na  sen.  Ale  nie  miała  niczego  pod  ręką.  Do  tej  pory  nie 
potrzebowała żadnych tego rodzaju medykamentów. Jutro kupi. 

– Jill. Otwórz drzwi... Zamarzam... I nie ruszę się stąd... zanim 

mnie nie wpuścisz. 

Jill  ostrożnie  podeszła  do  szklanych  drzwi.  Jeśli  to  było 

przywidzenie, środki nasenne nic tu nie pomogą. Rano trzeba się 
będzie udać do najbliższego psychiatry. 

Jack i Jill wpatrywali się w siebie przez szybę. 
– Jack, czyś ty oszalał? Jak się tam dostałeś? 
– Nie... słyszę... – szczękał zębami. 
– Co mówisz?– Jill podniosła głos. Jack zastukał w ramę. 
– Wpuść... mnie... 
– Ciii... – otworzyła zamek i uchyliła drzwi. 
Jack wpadł do pokoju, a wraz z nim fala chłodnego powietrza. 
– Jak się tam dostałeś? – Jill nie ustępowała. 
– Ja... ? Pieszo. 
– W powietrzu? 
– Nie... po gzymsie. 
– Jack, naprawdę zwariowałeś. 
– Masz... rację. Rzuciła mu się na szyję. 
–  Przytul  mnie  mocno,  kochanie,  ogrzej  mnie...  –  powtarzał 

przygotowaną  rolę.  Nie  wypadła  najlepiej,  za  bardzo  szczękał 
zębami. 

Koszula  nocna  Jill  opadła  na  podłogę.  Leżała  w  ramionach 

Jacka w wielkim łóżku, stworzonym dla dwojga. 

background image

Jack  ciągle  nie  mógł  opanować  drżenia,  uspokajał  się,  że  na 

miłość mają jeszcze mnóstwo czasu. Jill, przytulona, ogrzewała 
go całym ciałem. 

– Och, Jill... jesteś taka cudowna – szeptał. 
–  Ty  też.  Ale  trzeba  nie  mieć  piątej  klepki,  żeby  aż  tak 

ryzykować. 

– Dla ciebie... gotów jestem na wszystko. 
Przeszył  ją  dreszcz,  kiedy  lodowata  dłoń  Jacka  wsunęła  się 

między jej uda. 

– Zimna?– zapytał. 
– Nie. Cudowna – zaśmiała się cicho. 
– Tak... za tobą... tęskniłem, Jill – szeptał, obsypując jej ciało 

łagodnymi pocałunkami, które wiele obiecywały. 

– Przeżyliśmy koszmarny tydzień – przyznała. – I daleko nam 

jeszcze do końca. 

–  Nie  myśl  teraz  o  tym,  pani  Harrington.  –  Pocałunki  Jacka 

stawały się coraz bardziej natarczywe. 

– Pani Harrington – powtórzyła przyciskając policzek do jego 

policzka,  który  wreszcie  rozgrzał  się  odrobinę.  –  Tajemnicza 
pani Harrington. 

Wargi  Jacka  odnalazły  jej  usta.  Poczuł  falę  ciepła, 

rozchodzącą  się  po  całym  ciele,  i  gwałtowny  przypływ 
pożądania. 

–  Ważne  jest  tylko  jedno:  żebyśmy  nigdy nie  mieli  sekretów 

przed  sobą.  Za  kilka  lat  będziemy  się  śmiali  z  dzisiejszych 
kłopotów. 

– Tak uważasz? Przygarnął ją do siebie. 
– Tak uważam – szepnął. 
Jackowi  wreszcie  zrobiło  się  ciepło  i  błogo...  Wtedy  właśnie 

usłyszeli ostry głos Eleanor, nawołujący J. R., a później odległe 
pukanie do drzwi. 

background image

– O Boże, ona dobija się do ciebie. 
–  A  niech  to, zostawiłem zapalone  światło.  Pewnie  myśli,  że 

jeszcze nie poszedłem spać. 

Jill roześmiała się. 
– Przecież to prawda. 
–  Ale  ona  o  tym  nie  wie.  Może  uzna,  że  zasnąłem  z 

zapalonym światłem. 

– J. R., otwórz drzwi... Wydaje mi się... że ktoś się włamał do 

mieszkania.  Słyszałam  podejrzane  odgłosy.  –  Sądząc  z  tonu 
Eleanor można było przypuszczać, że jest solidnie wystraszona. 

–  Ona  ci  nie  da  spokoju.  Musisz  wrócić  do  siebie  i 

porozmawiać z nią. – Jill odepchnęła go lekko. 

Do pokoju Jacka prowadziła tylko jedna droga i na samą myśl 

o niej zrobiło mu się słabo. Delikatnie mówiąc. Nikt na świecie 
nie zmusi go do powrotu na ten wąski gzyms, pomyślał. Pewnie 
za wyjątkiem Eleanor Windsor. 

–  Nie  przejmuj  się,  Jack  –  pocieszyła  go  Jill,  mylnie 

interpretując  jego  minę.  –  Zostawię  drzwi  do  sypialni  otwarte. 
Kiedy się uporasz z Eleanor, wśliźniesz się do mnie. 

Malarze, którzy odnawiali mieszkanie Eleanor, zadzwonili do 

niej w piątek z nowiną, że skończyli pracę. 

– To wspaniale, dwa dni wcześniej, niż się spodziewałaś. – Jill 

starała  się  zbyt  jawnie  nie  okazywać  radości.  Na  wszelki 
wypadek dodała: – Sypianie na tej zdezelowanej kanapie pewnie 
nie należy do przyjemności. 

Eleanor nie potrafiła ukryć rozczarowania. 
– W sobotę mieliśmy razem z J. R. robić polki na książki. A w 

niedzielę  chciałam  przygotować  ucztę  dla  nas  wszystkich  w 
podziękowaniu za gościnę. 

– To miło z twojej strony, ale nie sądzę, aby J. R. dał się na to 

namówić. A ja muszę dbać o linię. Za bardzo sobie dogadzałam 

background image

na Tobago. Eleanor westchnęła. 

–  Poza  tym  będziesz  miała  cały  weekend  na  posprzątanie 

mieszkania – wyliczała Jill. 

–  Masz  rację  –  mruknęła  Eleanor  bez  przekonania.  Kiedy 

Eleanor pakowała torby, wrócił Jack. 

–  Malarze  skończyli  wcześniej  –  poinformowała  go  Jill  siląc 

się na obojętny ton. 

–  Mieli  skończyć  dopiero  w  poniedziałek  –  powiedziała 

Eleanor. 

Jack odetchnął z ulgą. 
–  I  co,  bardzo  cię  to  zmartwiło?  –  Znał  odpowiedź.  Nagle 

Eleanor rozpromieniła się. 

–  Mam  wspaniały  pomysł.  Zapraszam  was  jutro  do  siebie  na 

kolację. 

– Jutro? – Jill spojrzała znacząco na Jacka. 
–  Umieram  z  ciekawości,  J.  R.,  czy  spodoba  ci  się  moje 

mieszkanie.  –  Eleanor  wracała  do  życia.  –  Pamiętasz,  mówiłeś 
mi,  że  uwielbiasz  różowy  kolor.  Moją  sypialnię  kazałam 
pomalować na cudowny róż... 

–  Jutro?–  Jack  wymienił  spojrzenie  z  Jill.  –  Mieliśmy  chyba 

jakieś plany na sobotę, prawda, siostrzyczko? 

– Tak... rzeczywiście... masz rację. 
–  Jakie  plany?  –  spytała  ostro  Eleanor.  –  Przez  cały  tydzień 

nie mówiliście o żadnych planach. 

– Bilety na mecz koszykówki – wymyśliła na poczekaniu Jill. 

–  Kupiłam  je,  kiedy  się  dowiedziałam,  że  J.  R.  przyjeżdża. 
Uwielbia koszykówkę. 

Eleanor popatrzyła na nich podejrzliwie. 
– Myślałam, że lubisz futbol, J. R. 
– Koszykówkę też. 
–  Kiedy  byliśmy  dzieciakami,  tatuś  zabierał  nas  na  mecze 

background image

koszykówki, pamiętasz, J. R. ? 

– Może zatem spotkamy się w niedzielę wieczorem? – Eleanor 

nie dawała za wygraną. 

–  Przecież  w  poniedziałek  rano  idziemy  do  pracy.  –  Jill 

pokręciła głową. – To nie jest dobry pomysł. 

Twarz Eleanor pojaśniała. 
– Ty, J. R., nie idziesz. Jack przejął pałeczkę. 
– Nie, w poniedziałek nie idę do pracy, ale... 
– Masz spotkanie w urzędzie zatrudnienia. 
– Właśnie, dobrze, że mi przypomniałaś, siostrzyczko. Eleanor 

zamknęła  walizkę  zrezygnowana.  Może  przegrała  bitwę,  ale  to 
nie koniec wojny. 

–  Skoro  tak,  to  może  spotkamy  się  w  przyszłym  tygodniu  – 

zaproponowała. 

– Zobaczymy – zgodnie odpowiedzieli Jill i Jack. 
W  dziesięć  minut  po  upragnionym  odejściu  Eleanor  leżeli 

objęci w podwójnym łóżku Jill. 

–  Jack,  już  myślałam,  że  nigdy  nie  zostaniemy  sami. 

Uszczypnij mnie, zdaje mi się, że śnię. 

Starał się udowodnić, że to nie sen: pieścił łagodnie jej piersi, 

które pęczniały pod dotykiem dłoni. 

– Mmmmm – mruczała. – To na pewno nie sen. – Dłoń Jacka 

rozpoczęła wędrówkę po ciele Jill. 

Całowali  się  mocno,  gorąco,  jakby  chcieli  jak  najszybciej 

odrobić zaległości. 

Jill oplotła Jacka  ramionami. Nie  mogła się  nadziwić, jaki to 

luksus – mieć go przy sobie i tylko dla siebie. 

–  Kocham cię  –  szepnęła  wtulając  się  w  niego  tak  czule,  jak 

tylko to było możliwe. 

Jill  poddawała  się  cudownym  pieszczotom.  Jack  całował  jej 

szyję,  wędrował  pocałunkami  w  dół,  ku  piersiom.  Nie  spieszył 

background image

się.  Pozwalał  Jill  smakować  słodkie  chwile  i  sam  się  nimi 
upajał. 

Nie pozostawała dłużna. Pieściła jędrne, opalone ciało, a ręce 

szły w ślad za ustami. 

– Jesteś moją dziką, egzotyczną księżniczką z wysp – szepnął. 

Tak, wiedział, że znów ją odnalazł. I teraz pomoże jej odnaleźć 
samą siebie. 

– Jesteś korsarzem i Supermanem w jednej osobie. 
– A co sądzisz o naukowcu i rozpustnym braciszku? 
–  To  są  tylko  twoje  przebieranki,  kochanie.  Jack,  czy  y  się 

jakoś z tego wygrzebiemy? 

– Oczywiście, że tak. Zobacz, jak nam dobrze idzie fundacji. 

Pracujemy razem, widujemy się codziennie. 

I co, warto się było denerwować? 
– A jeśli ktoś zobaczy nas razem... wychodzących z kina albo 

z teatru? 

– Nie zobaczy. 
– Nie będziemy chodzić razem do kina? 
–  Nie  będziesz  chodzić  do  kina  z  nudziarzem  Jackiem 

Harringtonem z Fundacji Augusta. Będziesz chodzić z... J. R., ze 
swoim  braciszkiem.  Stanowimy  wzorowe  rodzeństwo,  nie  do 
rozdzielenia. – Przywarł do niej. – Mam udowodnić? 

– Jack, a co z Eleanor? 
– A co ma być? 
– Jest w tobie wściekle zakochana. 
– Wyleczy się. 
– Nie sądzę, Jack. Nigdy jej nie widziałam w takim stanie. A 

znam  ją  od  pięciu  lat.  Poszła  na  skargę  do  Augusta,  kiedy 
podczas wspólnego pikniku któryś z pracowników zdjął koszulę 
przy  grze  w  siatkówkę.  Powiedziała  Augustowi,  że  to  był 
nieprzyzwoity  incydent.  Ty  paradowałeś  przed  nią  w  samych 

background image

spodniach od piżamy, a jej ciekła ślinka. 

Jack uśmiechnął się szeroko. 
– A tobie? 
– Ja uważam, że to nieprzyzwoite wyglądać tak męsko jak ty. 

– Wyprężyła się i przylgnęła do niego. – Chodź". 

Jack  właśnie  miał  to  zrobić,  kiedy  odezwał  się  dzwonek. 

Jęknęli jak na komendę. 

– No nie – powiedział Jack. 
– Proszę, nie – powiedziała Jill. 
Wiedzieli, że to nie domokrążny sprzedawca biblii ani nikt w 

tym rodzaju. 

– Eleanor – syknęła Jill, widząc swoją asystentkę w otwartych 

drzwiach. Obok stała walizka. Poczuła, że robi się jej słabo. 

–  Nie  uwierzysz.  Po  prostu...  Co,  miałaś  brać  prysznic?  – 

Eleanor wpatrywała się w płaszcz kąpielowy Jill. 

– Tak... właściwie... owszem. 
Eleanor nie dała jej skończyć i już była w salonie. 
– Jak to dobrze, że jeszcze zastałam malarzy. To wszystko, co 

mam do powiedzenia – mruknęła Eleanor. 

– Co się... stało? 
–  Co  się  stało?  Zaraz  ci  powiem,  co  się  stało.  Ci  cholerni 

malarze chyba są ślepi. Przecież powiedziałam, że sypialnia ma 
być na różowo, prawda? 

– Prawda. 
–  Właśnie.  Nawet  zostawiłam  im  próbkę  materiału  z 

odcieniem. 

– I co? 
– Pomalowali na jasny fiolet. 
– Fiolet? 
– Fiolet. 
Jack  wyjrzał  z  gościnnego  pokoju,  w  dżinsach  i  bawełnianej 

background image

koszulce. 

– Co się stało? 
– J. R., nie uwierzysz! – krzyknęła Eleanor. 
– Malarze pomalowali jej sypialnię na fioletowo. 
– Na fioletowo? – powtórzył Jack. 
– Na fioletowo – przytaknęła Eleanor. 
– Fiolet również bywa ładny – podsunął nieśmiało Jack. 
– Ale fiolet to nie to samo co róż – orzekła Eleanor tonem nie 

znoszącym sprzeciwu. 

Jill, stojąca za jej plecami, przymknęła oczy. 
–  Zażądałam,  aby  przemalowali sypialnię  i  powiedziałam, że 

nie dorzucę im za to ani centa. 

– I co, zgodzili się? – spytał Jack, dobrze znając odpowiedź. 
– Oczywiście, że się zgodzili – potwierdziła Eleanor. 
–  Ile  czasu  im  to  zajmie?  –  tym  razem  spytała  Jill.  Eleanor 

wzruszyła ramionami. 

–  Kilka  godzin.  No  i  musi  wyschnąć  farba.  Tak  czy  inaczej, 

weekend  mam  z  głowy.  –  Uśmiechnęła  się  ciepło.  –  W  sumie 
dobrze się składa, J. R. Pomogę ci zrobić półki na książki. 

– Półki? Aha, wspaniale. 
– A więc głowa do góry, uśmiechnij się, J. R.  – powiedziała 

czule Eleanor i zdjęła płaszcz. 

Jack  zdobył  się  na  najcieplejszy  uśmiech,  na  jaki  w  tych 

okolicznościach było go stać. Cały weekend z Eleanor. A może 
jeszcze dłużej. Nie miał odwagi spojrzeć na Jill. 

–  Szybko  rozpakuję  swoje  rzeczy  –  Eleanor  przejęła 

inicjatywę. – Nie sprawię ci kłopotu, prawda? – zwróciła się do 
Jill w przelocie. – Przecież i tak miałam zostać do poniedziałku. 

–  Jakiż  to  kłopot...  –  Jill  czuła,  że  nie  mówi  tego  zbyt 

przekonująco. 

– Jesteś taka kochana, Jillian. Masz cudowną siostrę, J. R. 

background image

Jack westchnął. 
– O tak, absolutnie. 
Eleanor  rozkładała  swoje  rzeczy  w  salonie.  –  Nie  wiem  jak 

wy, ale ja nie mogę już się doczekać weekendu – rozsiadła się 
wygodnie na kanapie. – A jeśli chodzi o jutrzejszy wieczór... 

– Jutrzejszy wieczór? 
–  ...  to  musisz  sprawdzić  bilety  na  mecz.  Przeczytałam  w 

gazecie, że wasza drużyna gra jutro... w Detroit. 

– Naprawdę?– Jill zrobiła wszystko, aby wypaść naturalnie. – 

Musiałam... pomylić daty. 

–  Zdarza  się  –  skwitowała  Eleanor.  –  Skoro  nie  macie 

wspólnych  planów,  to  może  porwałabym  J.  R.  na  jutrzejszy 
wieczór? 

Jill zamrugała oczami. 
– Porwała? 
–  Nie  masz  nic  przeciwko  temu,  wiedziałam.  –  Eleanor 

ożywiła się. – W końcu nie jesteście syjamskim rodzeństwem i 
można was rozdzielić na jeden wieczór. Prawda? 

Rozdział 

–  Powiedziała,  że  najpóźniej  w  poniedziałek  –  burczał  Jack 

niemal  podstawiając  Jill  nogę.  Dreptał  za  nią  po  salonie,  w 
którym robiła porządki. 

– Wiem. Wierz mi, wiem – odparła podenerwowana. 
– A dziś jest wtorek. 
– Wiem, dziś jest wtorek. 
– I co, nie wie, kiedy ci malarze wreszcie skończą? 
–  Gdyby  miała  na  to  wpływ,  malowaliby  mieszkanie  przez 

całe jej życie. 

– Ona doprowadzi mnie do szaleństwa, Jill. 
– W porządku, panie J. R. Dlaczego ma pan być tak cholernie 

background image

nieodporny? 

– Nie wiedziałem, że będę musiał być nieodporny bez końca. 
–  Myślisz,  że  dla  mnie  ta  cała  sytuacja  jest  łatwiejsza  do 

zniesienia? Ty przynajmniej nie musisz słuchać jej zwierzeń. – 
Jill zaczęła  przedrzeźniać  Eleanor.  –  Jillian, zdradź  mi,  proszę, 
co  takiego  J.  R.  widzi  w  tej  drugiej  kobiecie?  Dlaczego  tak 
trudno mu o niej zapomnieć? 

Jack uśmiechnął się. Po raz pierwszy od kilku dni. 
– Powiedziałaś jej, dlaczego? 
– Nie – spojrzała na niego – ale ona opowiedziała mi to i owo. 

– Jack nagle pobladł. 

– Co takiego? 
–  Mówiła  mi,  że  jej  powiedziałeś,  że  ja...  że  ona...  ta  druga 

kobieta... ma zwyczaj uprawiać grę. 

– Grę? Ty... ona... ta druga kobieta uprawia grę? 
– Twierdziła, że się jej zwierzyłeś, że... ta druga kobieta... jest 

niezdecydowana. 

– Ach, tak. 
– Więc powiedziałeś, że ja... że ona... 
– Że ona – pospieszył z wyjaśnieniem Jack. 
– A więc powiedziałeś Eleanor? Niezdecydowana. Ja. 
–  To  znaczy  ta  druga  kobieta.  Ta,  o  której  opowiadałem 

Eleanor. 

– Nie bądź... 
– Przepraszam. Złóż to na karb zdenerwowania. 
– To, że jesteś rezolutny? 
–  Że  mówiłem  Eleanor,  że  jesteś...  że  jest...  że  ta  druga 

kobieta... jest niezdecydowana. 

– Jack, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć. 
– Co, kochanie? 
– Życie małżeńskie mi nie służy. 

background image

–  Hej,  ludzie!  Chińskie  dania.  Chodźcie!  –  zawołała  Eleanor 

wyjmując  z  torby  białe,  kartonowe  pojemniki.  –  Mam 
przyrządzić? Jillian? J. R. ? 

Jill weszła do kuchni. 
– Kupiłaś tego bardzo dużo. 
–  Zawsze  możemy  zjeść  resztę  jutro  na  kolację.  –  Eleanor 

spostrzegła lodowate spojrzenie Jill. – Nie przejmuj się, Jill. Ja 
stawiam.  W  końcu  pozwoliłaś  mi  mieszkać  tu  przez  cały 
tydzień. 

Cały tydzień? Prawie dwa tygodnie. 
– Gdzie jest J. R. ? Będzie zimne. Sądzę, że lubi dania gorące. 

A jeśli o mnie idzie, im bardziej gorące i pikantne, tym lepsze. 

– Tak, wiem – mruknęła Jill. 
Eleanor zbyt była zajęta przyrządzaniem kolacji, aby zwrócić 

uwagę na wyraźną ironię w głosie Jill. 

–  J.  R.  –  zawołała  –  chodź  i  spróbuj!  Jack  przywlókł  się  do 

kuchni. 

–  No,  jesteś.  Już  myślałam,  że  wyokrętowałeś  się  stąd. 

Przyszła mu do głowy pewna myśl. 

– Eleanor chce wiedzieć – Jill założyła ręce – jak gorące i jak 

pikantne ma być danie. 

– Co? 
–  Chińska  kolacja,  głuptasie.  –  Eleanor  zachichotała  we 

właściwy sobie i niepowtarzalny sposób. 

– Och, nie... za gorąca. Letnia. Wolę letnią. 
– Co takiego? Zaryzykuj – przymilała się Eleanor. 
– Obawiam się, że nie jestem typem ryzykanta. 
–  Oczywiście,  że  jesteś,  J.  R.  Na  twarzy  masz  to  wypisane, 

awanturniku. 

– Przeceniasz mnie. – Jack posłał jej skąpy uśmiech. 
– Nie sądzę – powiedziała Eleanor z udawaną nieśmiałością. – 

background image

A ty, Jillian? 

–  Spróbował  raz  czegoś  bardzo  gorącego  i  pikantnego  – 

uśmiechnęła się blado. 

– I co?– spytała Eleanor. 
– Od tamtej chwili jest całkiem inny. 
– To prawda. – Jack wydawał się rozmarzony. 
To  zdarzyło  się w  czwartek  w  nocy.  Jill  nie  mogła  spać.  Jak 

niemal zawsze ostatnio. Ale tej nocy czuła się jeszcze gorzej. Za 
oknem  padał  śnieg,  a  ona  żyła  wspomnieniami  namiętnych, 
tropikalnych  nocy.  Miała  na  sobie  nocną  koszulę,  którą  kupiła 
na  Tobago.  Wybrał  ją  Jack.  Z  bladoniebieskiego  jedwabiu. 
Przezroczysta, obcisła, seksy. 

Uśmiechnęła się, przypominając sobie, co powiedział Jack w 

samolocie,  kiedy  wracali  do  domu.  „Uwielbiam  twoje  nocne 
stroje, a jeszcze bardziej kocham zdejmować je z ciebie". 

Dreszcz  podniecenia  przebiegł  jej  ciało,  gdy  spojrzała  w 

lustro.  Potem  popatrzyła  na  zegarek  wmontowany  w  radio. 
Kwadrans po jedenastej. 

Podeszła  na  palcach  do  drzwi  i  usłyszała,  jak  Jack  mówi 

Eleanor dobranoc. Eleanor próbowała go, jak zwykle, namówić 
na wspólne oglądanie nocnego programu TV. Ale Jack pożegnał 
się, twierdząc, że jest zmęczony. 

Jill  oparła  się  o  drzwi  i  przymknęła  powieki  wyobrażając 

sobie, jak Jack się rozbiera i wsuwa pod koc. Położyła rękę na 
własnej piersi. Och, Jack, weź mnie, weź... 

Otworzyła  oczy  i  zerknęła  na  rozsuwane  drzwi.  Ugryzła  się 

lekko  w  koniuszek  małego  palca.  Czyżby  się  w  ogóle 
odważyła... ? 

Zbliżyła się ostrożnie do drzwi. Odciągnęła zasłony. Spojrzała 

na taras. Starała się ocenić odległość do pokoju Jacka. 

Musiała  przyjrzeć  się  gzymsowi,  żeby  sprawdzić,  jak  jest 

background image

szeroki.  Po  omacku  sięgnęła  po  koc  i  zarzuciła  go  sobie  na 
ramiona.  Wyszła  na  taras  w  pantofelkach,  zasuwając  za  sobą 
drzwi, aby nie wyziębić sypialni. 

Gzyms  był  znacznie  węższy,  niż  sądziła.  W  jaki  sposób  Jack 

miał odwagę po nim chodzić? 

Wiatr ze śniegiem otrzeźwił Jill. Pomyślała, że to szaleństwo. 

Drżąc z zimna cofnęła się do środka, decydując się na kolejną, 
długą  noc  bez  Jacka.  Sięgnęła  po  drewniany  uchwyt 
rozsuwanych drzwi. 

Pociągnęła.  I  nic.  Zamknięte.  Szarpnęła  mocniej.  Drzwi  nie 

otwierały się. Były zablokowane. Zastukała w futrynę. Puk, puk, 
puk. 

Eleanor  podeszła  do  odbiornika  TV,  ściszyła  głos.  Słyszała 

wyraźnie. Puk, puk, puk. Pukanie dochodziło z pokoju Jill. 

Może Jill gimnastykuje się, pomyślała. Podeszła do drzwi jej 

sypialni i lekko zastukała. Nikt nie odpowiadał. 

– Jillian? Cisza. 
Eleanor  przyłożyła  ucho.  Słychać  było  wyraźnie  –  puk,  puk, 

puk. 

– Wszystko w porządku, Jillian... ? Nikt nie odpowiadał. 
Położyła  rękę  na  klamce.  Drzwi  do  sypialni  były  zamknięte. 

Pobiegła przez salonik do drzwi Jacka. 

– J. R. ! 
– Właśnie idę do łóżka – odezwał się znużonym głosem. 
– Otwórz, proszę. Dzieje się coś niedobrego. 
– Eleanor... 
–  Nie,  ja  mówię  poważnie.  Jakieś  dziwne  stuki  dochodzą  z 

pokoju  Jillian.  –  Eleanor  z  niepokojem  szeptała  przez  drzwi:  – 
Pukałam... ona nie otwiera. 

– Prawdopodobnie poszła spać. 
Albo  udaje,  że  śpi,  pomyślał  Jack,  aby  nie  musieć 

background image

wysłuchiwać kolejnych zwierzeń. Ale Eleanor nie ustępowała. 

– J. R., musisz sprawdzić, czy wszystko jest z nią w porządku. 
– Dobrze, już dobrze. Zaczekaj chwilę, tylko się ubiorę. Kiedy 

otworzył  drzwi, Eleanor  natychmiast  kurczowo  chwyciła  go za 
rękę. 

– Jack, coś stało się Jillian. Ja to wiem. 
–  Nie  przejmuj  się.  –  Jack  uwolnił  rękę.  Podeszła  za  nim  do 

drzwi Jill. 

– Jill, to ja – zapukał. Nie lubił tego, J. R. " Cisza. 
– Widzisz – Eleanor uczepiła się jego koszuli  – mówiłam ci. 

Słyszałam straszny łomot. – Ucichła na chwilę przytykając ucho 
do drzwi. – Już go nie słychać. 

–  Jill!  –  Jack  zapukał  głośniej.  –  Obudź  się,  Jill.  –  Poruszył 

energicznie klamką. – Może wzięła pigułki nasenne. 

–  Może  przedawkowała  i  stukała  w  podłogę,  wzywając 

pomocy.  Zanim...  nie  umarła.  Zachowywała  się  dość  dziwnie 
ostatnio. J. R., musimy otworzyć te drzwi. 

Spróbował  raz  jeszcze,  z  całą  powagą  i  coraz  większym 

niepokojem. 

– Coś się stało – wykrzykiwała za jego plecami Eleanor – ja to 

czuję J. R. ! Wezwać pogotowie? Policję? 

Jill,  ku  swemu  przerażeniu,  uświadomiła  sobie,  że  zamek 

zasuwanych  drzwi  zatrzasnął  się  na  dobre.  Nie  było  sposobu, 
aby  otworzyć  go  od  zewnątrz.  Po  kilku  minutach  pukania  w 
szybę, w nadziei, że zaalarmuje Eleanor, Jill dała za wygraną. 

Miała, jak jej się wydawało, dwie możliwości: stać na tarasie i 

marznąć  przez  następne  dwie  godziny,  aż  Eleanor  zgasi 
telewizor, albo wdrapać się na gzyms i dotrzeć do pokoju Jacka. 
Biorąc pod uwagę fakt, że drzwi do sypialni były zamknięte i że 
Eleanor  zaśnie  przed  odbiornikiem  –  co  zdarzało  się  jej  wiele 
razy – Jill uznała, że w gruncie rzeczy nie ma wyboru. Musiała 

background image

działać  w  pośpiechu,  zanim  zacznie  trząść  się  z  zimna  do  tego 
stopnia, że spadnie z gzymsu. 

Jack próbował czterokrotnie i niemal nadwerężył sobie ramię, 

nim  drzwi  sypialni  Jill  w  końcu  ustąpiły.  Wpadł  do  pokoju. 
Eleanor tuż za nim. 

– Ach, mój  Boże!  – Eleanor zaparło dech w piersiach.  – Nie 

ma jej. Została... porwana. 

Jack  podbiegł  do  szklanych,  rozsuwanych  drzwi,  a  Eleanor 

cofnęła się do saloniku i wystukała numer policji 911. 

Padał coraz gęstszy śnieg. Ostatni etap wędrówki po gzymsie 

był naprawdę niebezpieczny. Wilgotna, jedwabna nocna koszula 
oblepiała  ciało  Jill.  Zgubiła  koc,  ale  była  prawie  u  celu.  Ach, 
Jack, ogrzej mnie, ogrzej mnie... 

Udało się. Przylgnęła do ściany i zapukała w okno. 
Po  kilku  beznadziejnych  próbach  uświadomiła  sobie,  że  nie 

ma go w pokoju. A okno było zamknięte. Co teraz? – pomyślała 
z rozpaczą. 

–  Dziękuję  panu,  że  tak  szybko pan  się  zjawił  –  powiedziała 

Eleanor z wyraźną ulgą otwierając frontowe drzwi. 

Brzuchaty  mężczyzna  w  średnim  wieku  strzepnął  śnieg  z 

kurtki i wszedł do środka. 

– Byłem o kilka przecznic  stąd, kiedy pani zadzwoniła. Ktoś 

zniknął, prawda? 

–  Przypuszczam,  że  został  porwany.  Słyszałam  przerażające 

odgłosy z pokoju Jillian. Chodzi o Jillian Ballard, kobietę, która 
wynajmuje to mieszkanie. 

– Kim pani jest? – Policjant wyjął pióro i otworzył notesik. 
– Nazywam się Eleanor Windsor. 
– Też pani tu mieszka? 
–  Tylko  chwilowo,  wprowadziłam  się  tu  na  czas  malowania 

mojego mieszkania. Pracuję z Jillian w Fundacji Augusta. Jillian 

background image

jest moją szefową. I przyjaciółką. 

Policjant  spojrzał  przez  ramię  Eleanor  na  Jacka,  który 

wychodził właśnie ze swego pokoju zmieszany i zaniepokojony. 
Jack sprawdził gzyms, najpierw od strony tarasu Jillian, a potem 
przy własnym oknie. Nigdzie jej nie było. Z lękiem i drżeniem 
spojrzał nawet w dół, na ulicę. Ruch odbywał się normalnie. Nie 
zgromadził  się  żaden  tłum.  Nie  mogła  wypaść.  Więc  gdzie  się 
podziała, do diabła? 

– Kim pan jest?– spytał policjant. 
–  To  J.  R.  John  Raymond  Ballard,  brat  Jillian  –  zapiszczała 

Eleanor, zanim Jack zdołał cokolwiek powiedzieć. 

– Mieszka pan tutaj? 
– Tylko chwilowo – znowu wyręczyła go Eleanor. 
– Pańskie mieszkanie też jest odnawiane? 
–  Nie  –  odparł  Jack  z  roztargnieniem.  –  Przyjechałem  do 

miasta.  –  Poczuł,  że  ma  wyschnięte  wargi.  –  Nie  widział  pan, 
czy nikt... żeby ktoś... wypadł... 

Policjant zaprzeczył głową. 
–  Pańska  siostra  popełniła  samobójstwo?  Jack  był 

wstrząśnięty. 

– Nie, och nie. 
–  Wątpię,  aby  miała  ochotę  wspinać  się  po  gzymsie  piątego 

piętra. 

– Myślę, sierżancie – przerwała Eleanor – że ktoś wtargnął do 

pokoju Jillian... 

– Widziała pani kogoś? 
– Nie. To znaczy, ktoś musiał dostać się przez taras. 
– Słyszałem o facecie dwupiętrowym, panno Windsor, ale nie 

sądzi pani, że pięć pięter wzrostu to nieco za dużo? 

– Słyszałam hałas, łomot – zaprotestowała. 
I w tym momencie wszyscy troje usłyszeli pukanie. Do drzwi 

background image

frontowych. 

Policjant stał najbliżej. Otworzył. 
– Zapomniałam... kluczy – wyjąkała Jill. Gdyby nie uchylone 

okno w korytarzu, stałaby w dalszym ciągu na gzymsie. 

Policjant  obrzucił  spojrzeniem  od  stóp  do  głów  pokrytą 

śniegiem, drżącą kobietę w przemoczonej koszuli. 

– Przypuszczam, że zapomniała pani również swego ubrania, 

panno Ballard. 

Przytaknęła. Jack szybko okrył ją kocem z kozetki. 
–  Co  się  stało,  Jillian?  –  spytała  Eleanor  głosem  pełnym 

niepokoju. 

– Nie widzisz, że zmarzła na kość? – warknął Jack. – Chodź, 

Jill, musimy zdjąć z ciebie te mokre rzeczy. 

Eleanor ruszyła pierwsza. 
– Tak, J. R., będzie lepiej, jeśli ja zajmę się twoją siostrą. 
– Nie – warknął jeszcze raz biorąc Jill na ręce. Zaniósł ją do 

jej  pokoju  i  pchnął  drzwi,  które  zamknęły  się  za  nim  z 
trzaskiem. 

Eleanor popatrzyła na policjanta spłoszona. 
– Są ze sobą... bardzo blisko. 
– Tak sądzę – przytaknął kwaśno. 
–  Niepokoję  się  o  twoją  siostrę,  J.  R.  –  powiedziała  Eleanor 

następnego ranka osaczając Jacka w kącie kuchni. 

– Nie martw się. Czuje się dobrze. 
– Ale  ja  mam na  myśli jej zachowanie poprzedniej  nocy. Co 

ona robiła na tarasie? 

– Nie mogła spać. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. 
– Świeżego? Było bardzo zimno, a w dodatku późno. 
– Chciała popatrzeć na gwiazdy... Uwielbia to... od dziecka. 
– Wczoraj nie było gwiazd. Padał śnieg. 
–  Dzień  dobry  –  przywitała  się  Jill  wchodząc  do  kuchni.  – 

background image

Robi  się  późno,  Eleanor.  Będzie  lepiej,  jeśli  weźmiemy 
taksówkę. 

– Jesteś pewna, że chcesz iść dziś do pracy, Jillian? 
– Tak, Eleanor, jestem pewna. 
W dziesięć minut później, w taksówce, Eleanor popatrzyła na 

nią z powagą. 

– Chcę, żebyś wiedziała, Jillian, że możesz na mnie Uczyć. 
– Tak, wiem – mruknęła Jill ponuro. 
–  Malarze  zadzwonili  do  mnie  z  wiadomością,  że  dzisiaj 

kończą robotę, ale gdybyś chciała, żebym została na weekend... 

Znaczenie  słów  Eleanor  Jill  uświadomiła  sobie  dopiero  po 

chwili, a kiedy to się stało, poczuła ogromną ulgę. 

–  Nie,  wracaj  do  domu.  Czuję  się...  dobrze.  Bardzo  dobrze. 

Spędzę miły, spokojny weekend w domu. 

–  Gdybym  była  na  twoim  miejscu,  nie  wychodziłabym  z 

łóżka. 

– To dobra rada, Eleanor. 
Jack zajrzał ostrożnie do gabinetu Jill. 
– Chciałaś mnie widzieć? 
Spojrzała na niego znacząco i rozkazała: 
– Wejdź i zamknij drzwi. 
Podeszła  do  niego  i  zarzuciła  mu  ręce  na  ramiona.  Popatrzył 

na nią oszołomiony. 

–  Moja  droga  panno  Ballard,  co  powiedziałby  sam  Howard 

August, gdyby zobaczył dwoje swoich zaufanych pracowników 
obejmujących się w taki sposób? 

–  Chciałby  się  pan  obejmować  ze  mną  przez  cały  weekend, 

panie Harrington? 

– To znaczy... ? 
–  Ona  wraca  dziś  do  domu.  Jej  mieszkanie  jest  wreszcie 

odmalowane. 

background image

Jack porwał Jill i zakręcił wkoło, a potem mocno pocałował w 

usta.  Jill,  łamiąc  z  rozkoszą  wszystkie  zasady,  oddała  mu 
pocałunek z taką samą pasją. Odskoczyli jednak od siebie, kiedy 
rozległ się dzwonek wewnętrznego telefonu. 

Uśmiechnięta, zarumieniona Jill nachyliła się nad biurkiem. 
–  Jillian,  pan  August  prosi  cię do  swego  gabinetu.  –  Cynthia 

cedziła słowa. 

– Kiedy? – Jill zastanawiała się, czy sekretarka Augusta może 

rozpoznać jej przyspieszony oddech. 

– W tej chwili, chyba że zajmujesz się czymś ważnym. Jack i 

Jill wymienili uśmiechy. 

– W porządku, to... może chwilę poczekać. 
–  Dobrze,  powiem  mu,  że  już  idziesz  –  rzuciła  Cynthia 

chłodno. 

– Usiądź, Jillian – powitał ją August wylewnie. – Wyglądasz 

świetnie, moja droga. 

–  Dziękuję.  –  Jill  wygładziła  brązową,  tweedową  spódnicę 

siadając 

na 

skórzanym 

fotelu 

naprzeciw 

wielkiego, 

mahoniowego biurka szefa. 

August  pochylił  się  w  zamyśleniu  opierając  łokcie  na  blacie. 

Jill  spostrzegła  wyraz  lekkiego  zatroskania  na  jego  zazwyczaj 
zdumiewająco pogodnym obliczu. 

– Czy coś jest nie w porządku? – Poczuła dreszcz niepokoju. 

Od  powrotu  z  Tobago  z  całą  pewnością  nie  pracowała  tak 
wydajnie, jak poprzednio. Starała się zapanować nad nerwami i 
zdawała sobie sprawę z tego, że udaje się jej to z trudnością. 

August  uśmiechnął  się  dobrotliwie,  po  czym  ściągnął  usta  i 

przyjrzał się jej uważnie. 

– Jillian, zamierzam rozpocząć nowy rodzaj działalności. 
–  Tak?  –  Jillian  była  zaintrygowana,  bowiem  August  mówił 

zazwyczaj dość precyzyjnie. 

background image

–  Tak.  I  chciałbym  cię  do  tego  włączyć.  W  gruncie  rzeczy 

liczę na ciebie, Jillian. 

–  Dobrze,  przecież  pan  wie,  że  zawsze  może  pan  na  mnie 

liczyć. 

– Byłem przekonany, że to powiesz, Jillian. Zawsze wydawało 

mi  się,  że  mogę  na  tobie  polegać.  Że  nigdy  mnie  nie 
zawiedziesz. 

– Nigdy. – Nawet nie drgnęła jej powieka. 
–  Chcę,  żebyś  spędziła  weekend  u  mnie,  Jillian. 

Przedyskutujemy  ten  pomysł.  Będą  tam  pewne...  osoby. 
Chciałbym, abyś je poznała. 

– Ten weekend? – Jill nie mogła ukryć nuty rozczarowania w 

głosie. 

–  Tak,  wynająłem  nawet  samochód  dla  ciebie  na  dzisiejszy 

wieczór. 

– Dzisiejszy wieczór? Ale... – Serce w niej zamarło. 
–  Rozmawiałem  już  z  Eleanor.  Powiedziała  mi,  że  weekend 

masz wolny i zamierzasz spędzić go w domu. 

– Tak... mniej więcej. 
–  W  porządku.  Możesz  wypocząć  u  mnie  i  to  w  dobrych 

warunkach. 

– Z tym, że... 
– Chodzi o twojego brata, prawda? – spytał August. 
– Mojego brata? – Twarz Jill pobladła. 
– Tak, tak. Eleanor powiedziała mi, że twój brat zatrzymał się 

u ciebie. Oczywiście weź go ze sobą. 

– Wziąć go ze sobą? 
– Tak, tak. Nalegam. Chciałbym poznać twoją rodzinę, Jillian. 

I  jestem  przekonany,  że  twój  brat  dobrze  będzie  czuł  się  w 
nowym towarzystwie. 

– Tak, ale on jest... nieśmiały. 

background image

–  Nonsens.  Poleciłem  już  Eleanor,  aby  do  niego 

zatelefonowała. Ona zresztą też spędzi z nami weekend. 

– Ach, tak. 
–  Eleanor  zna  już  twojego  brata,  więc  będzie  miał  bratnią 

duszę. 

W  głośniku  telefonu  wewnętrznego  na  biurku  Augusta 

odezwał się głos Cynthii. 

– Pan Harrington czeka. 
– Tak, dobrze, proszę go tu przysłać. – August podniósł się z 

fotela.  –  Co  masz  zrobić  jutro,  zrób  dzisiaj,  Jillian.  Cynthia 
przekaże ci informację na temat samochodu. Czekam na ciebie 
dziś wieczór, powiedzmy, około siódmej. 

–  Siódmej?  Tak...  siódmej.  –  Jill  starała  się  za  wszelką  cenę 

wyglądać  na  osobę  zaszczyconą  zaproszeniem  Howarda 
Wendella Augusta. 

Wielki  Howard  był  najwyraźniej  zamyślony.  Jack  rozpoczął 

swoje sprawozdanie raz jeszcze, lecz August mu przerwał. 

– Przepraszam, Jack. Powtórz ten poprzedni fragment... 
Zanim  Jack  wydobył  z  siebie  głos,  August  wstał  z  fotela  i 

powstrzymał go gestem ręki. 

–  Obawiam  się,  Jack,  że  nie  mogę  się  skoncentrować. 

Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. 

– Chciałby pan przełożyć spotkanie? 
Zamiast przeprosić go, August zaczął przyglądać się Jackowi 

ze szczególnym zainteresowaniem. 

– De ma pan lat, Jack? 
– Ja? Ale... trzydzieści cztery. 
–  Trzydzieści  cztery.  –  August  kiwnął  głową.  –  Radzi  pan 

sobie bardzo dobrze, jak na swój wiek, Jack. 

– Hm... tak, sądzę, że tak. 
–  Jest  pan  solidny,  poważny,  pilny,  oddany  pracy.  To  cenne 

background image

cechy. 

Jack poczuł nagle, że kołnierzyk jego koszuli jest za ciasny. 
– Tak, tak przypuszczam. 
– Nie masz co przypuszczać, powinieneś czuć się dumny, mój 

synu. Jestem bardzo zadowolony, że człowiek tak inteligentny i 
na takim poziomie wchodzi w skład mojego zespołu. 

–  Dziękuję  panu.  –  Jack  skłonił  się.  August  westchnął, 

znużony. 

–  Zastanawiam  się  czasem,  Jack,  jak  to  się  dzieje,  że  jeden 

człowiek jest silny i rzetelny, a inny to... hultaj. 

– Hultaj? – Krople potu zaczęły spływać Jackowi po plecach. 
August przyglądał mu się uważnie. 
–  Sądzę,  że  pewnego  dnia  zechcesz  ożenić  się  i  założyć 

rodzinę. 

Przez  chwilę  panowała  absolutna  cisza.  August  westchnął 

ponownie. 

–  Pragnąłbym  tego  dla  mojego  syna,  Jack.  Dobrej,  stałej 

pracy, żony, rodziny. Korzeni, stabilizacji, potomstwa. 

– Ma pan syna? 
Nikt  w  fundacji,  nie  wyłączając  Jill,  nie  wspomniał  nigdy  o 

tym, że August ma dzieci. August lekko zmarszczył brwi. 

– Tak. Syna. Kiplinga. 
– Mieszka tu, w Filadelfii? 
August spojrzał na Jacka wzrokiem bez wyrazu. 
– W Paryżu, od czterech lat. 
– W Paryżu? 
–  Tak.  –  August  zamilkł  na  dłuższą  chwilę,  po  czym 

powiedział: – Kipling łudzi się, że będzie malarzem. 

Jack  mógł  sobie  wyobrazić  wszystko,  ale  nie  to,  że  syn 

nudnego,  nadętego  Howarda  Wendella  Augusta  jest  artystą. 
Zresztą August także nie mógł sobie tego wyobrazić. 

background image

–  Oczywiście  żadnej  swojej  pracy  nie  sprzedał.  A  ja  z  kolei 

nie mam pretensji do tego, aby rozumieć jego... 

sztukę. – August użył słowa „sztuka" w taki sposób, jak gdyby 

był to termin obsceniczny. 

– Abstrakcjonizm? 
August zdusił w sobie jakąś osobliwą kompozycję dźwięków. 
– Idiotyzm – to byłoby właściwsze słowo. Kipling nie traktuje 

sztuki  poważnie.  Lubi  pozory,  zwłaszcza  wtedy  kiedy  robi  to 
pewne  wrażenie  na  kobietach. Wino,  kobiety i  śpiew  –  oto  jak 
mój syn spędza młodość. Ale młodość przemija, mój chłopcze. 
Kipling  skończył  trzydzieści  jeden  lat  w  ubiegłą  środę.  Jest  to 
punkt zwrotny. Przekona się, że nie można tak żyć, bez korzeni, 
bez odpowiedzialności. – August uśmiechnął się ze smutkiem. – 
Bez pieniędzy. 

A więc chodziło także po prostu o pieniądze. 
– Kipling przyjechał do domu. Już czas, żeby się ustatkował. 
Jack  zastanawiał  się  przez  chwilę,  czy  syn  marnotrawny  też 

jest tego zdania. 

– Oczywiście, nie będzie to proces łatwy. Kipling potrzebuje 

dobrej,  silnej  kobiety.  Takiej  jak  jego  matka.  Moja  Agnes  jest 
dla  mnie  opoką,  bezpiecznym  portem  w  czasie  burzy.  Jest 
mocna, odporna, nieugięta. Z taką kobietą u boku Kipling może 
tu wejść i przejąć fundację pewnego dnia. 

– Tak, myślę... że każdy mężczyzna potrzebuje odpowiedniej 

kobiety – wymamrotał Jack. 

August obszedł biurko i poklepał go serdecznie po plecach. 
– Właśnie tak jest, mój chłopcze. Mam kobietę dla Kiplinga. 
– Ma pan? 
– Mam. Jillian Ballard. 
Jack próbował przełknąć ślinę i zakrztusił się. August klepnął 

go w plecy. 

background image

– Jillian... Ballard?– wybełkotał Jack. 
– Mam wrażenie, że jej prawie nie znasz, ale przekonasz się, 

że to kobieta-skała. 

– ... skała? 
– To ktoś taki, jak Agnes sprzed czterdziestu lat. 
– Jillian? 
– To właśnie znakomita kobieta, która wzięłaby mego syna w 

garść.  Zamierzam  poznać  ich  ze  sobą  podczas  najbliższego 
weekendu. 

– Jillian i Kipling? 
–  Tak.  Chcę  przedstawić  go  paru  osobom.  Zamierzam 

uruchomić  pewne  przedsięwzięcie  na  rzecz  fundacji,  którym 
pokieruje.  Planuję  przydzielić  mu  do  współpracy  Jillian. 
Bliskość,  mój  chłopcze.  Tak,  ona  zdziała  cuda.  Kiedy  Kipling 
ustatkuje  się,  jestem  przekonany,  że  okaże  się  właściwym 
partnerem. 

–  Czy  to  znaczy  –  wyraził  wątpliwość  Jack  –  że  liberalizuje 

pan dotychczasowe zasady obcowania ze sobą pracowników? 

August popatrzył na niego ze zdziwieniem i oburzeniem. 
–  W  żadnym  wypadku,  Harrington.  Normy  przyzwoitości, 

obowiązujące  w  tej  fundacji  od  ponad  stu  lat,  stanowią  jej 
solidny fundament. 

– Jak zatem pański syn i Jillian... wie pan, sir... 
–  Mój  syn  –  August  ściągnął  brwi  –  nie  jest,  w  ścisłym 

znaczeniu tego słowa, pracownikiem. Owszem, mam zamiar go 
wypróbować.  Chcę,  aby  pokierował  pewnym  nowym 
zamierzeniem  i  jeśli  ujawni  zdolności,  które,  mam  nadzieję, 
posiada, wtedy trzeba będzie dokonać pewnych korekt. 

– Korekt? 
August spojrzał na niego z dezaprobatą. 
– Jestem pewien, że jeśli między Jillian i Kiplingiem wszystko 

background image

ułoży się tak, jak tego pragnę, dziewczyna nie będzie miała nic 
przeciwko  zrezygnowaniu  z  kariery  na  rzecz  szczęśliwego 
małżeństwa. 

– Założymy się? – cicho mruknął Jack, a głośno zapytał, czy 

Jillian słyszała o Kiplingu. 

–  Nie  –  zamrugał  August  –  Nie  chciałem  denerwować  jej 

przed weekendem. 

– To znaczy że ona spędzi w pańskim domu... cały weekend? 

Z Kiplingiem? 

–  Czemu  tak  się  denerwujesz,  mój  chłopcze?  Agnes  i  ja 

będziemy im towarzyszyć cały czas. I w końcu jest to po części 
spotkanie zawodowe. 

– To znaczy, że będą tam także inne osoby? – Tak. 
– Z fundacji? – Tak. 
Jack pokiwał głową starając się wymyślić błyskawicznie jakiś' 

taktowny sposób, aby znaleźć się w gronie zaproszonych gości. 
Nie zamierzał narażać swojej niczego nie podejrzewającej żony 
na kontakt ze znanym kobieciarzem. 

– Wie pan, Jack, właśnie się zastanawiam. Jeśli ma pan wolny 

weekend,  może  zechciałby  pan  przyjechać  do  nas  i  poznać 
Kiplinga? Poznanie porządnego, solidnego mężczyzny, z którym 
mój  syn  mógłby  zawrzeć  bliższą  znajomość,  to  rzecz  nie  do 
pogardzenia. 

Jack poderwał się i uścisnął rękę Augusta. 
– Tak, sir. Dokładnie o tym samym sobie pomyślałem, proszę 

mi wierzyć. Przyjadę z przyjemnością. 

Entuzjazm  Jacka  speszył  nieco  Augusta,  ale  starszy 

mężczyzna nie dał tego po sobie poznać i powiedział: 

–  O  siódmej  dziś  wieczór.  Jestem  ci  wdzięczny.  Myślę,  że 

przypadniecie sobie z Kiplingiem do gustu. 

– Ja też tak sądzę, sir. Postaram się dołożyć wszelkich starań, 

background image

sir... 

– W porządku. – August położył mu dłoń na ramieniu. 
– Nie musisz być z Kiplingiem cały czas. Chcielibyśmy, aby 

Jillian i Kipling... zaprzyjaźnili się, prawda? Jack uśmiechnął się 
z przymusem. 

– Słusznie, sir. Jillian i Kipling. 
August objął go ramieniem i odprowadził do drzwi. 
– To będzie wielki weekend, Jack. Jestem pewien, że polubisz 

Kiplinga  i  że  Jillian  on  się  spodoba.  Przy  wszystkich  swoich 
wadach  jest  to  czarujący  i  bardzo  przystojny  mężczyzna. 
Kobiety  twierdzą,  że  nie  można  mu  się  oprzeć.  Co  jakiś  czas 
stawia  go  to  w  trudnej  sytuacji.  –  Spojrzał  na  Jacka.  –  Ale  z 
pomocą Jillian, mój chłopcze, wszystko się zmieni. 

Rozdział 

–  Nie  możemy  tam  jechać  razem  –  oponowała  Jill  układając 

szary, wełniany sweter w walizce. 

–  W  porządku  –  odparł  Jack.  –  Wyjaśnij  zatem  Augustowi, 

dlaczego twój brat nie może uczestniczyć w spotkaniu. 

– Nie rozumiesz tego, Jack? Postępuję zgodnie z poleceniami. 

August  wyraźnie  dał  do  zrozumienia,  że  życzy  sobie  poznać 
mojego brata. 

– Rozumiem, nie denerwuj się. August chce mieć pewność, że 

twój brat nie jest żadną nędzną kreaturą ani półgłówkiem, zanim 
wyda cię za swego jedynego syna. 

–  Jack,  jesteś  śmieszny.  Przecież  nie  mogę  wyjść  za  syna 

Augusta. Byłaby to, bagatela, bigamia. 

–  I  zarazem  nie  możesz  powiedzieć  Augustowi,  że  jesteś  już 

zamężna, bo, bagatela, stracisz pracę.  – Jack wyjął ze schowka 
walizkę. 

– Co robisz?– spytała Jill. 

background image

– Pakuję rzeczy. 
– Którego z was? – spytała ostrożnie. 
– Obydwu. – Rzucił jej kosę spojrzenie. 
– Jack... 
–  W  ten  sposób  rozwiążę  wszystkie  problemy.  Kiedy 

starszego brata J. R. nie będzie w pracy, wszystkiego dopilnuje 
dobry Jack Harrington. 

–  Dopilnuje  mnie,  chcesz  powiedzieć.  Mnie  i  Kiplinga 

Augusta. 

– Ale imię – mruknął Jack. – Jak sądzisz, jak wołano na niego 

w dzieciństwie: Kippy? Kipper? 

–  Jesteś  zazdrosny  o  mężczyznę,  którego  nawet  nie 

widziałam? 

– August mówi, że jego syn to playboy. Kobiety uważają, że 

nie można mu się oprzeć. 

–  Naprawdę?  –  Jill  kokieteryjnie  przechyliła  głowę,  żeby 

zirytować Jacka. 

Podziałało. Jack zaczął wrzucać bieliznę do walizki. 
– Chcesz, żebym był zazdrosny. Odpłacę ci tym samym. 
– Tym samym?– Uśmiechnęła się niewinnie. 
– Nie bądź taka rezolutna. 
– To nie bądź szalony – przestrzegła chwytając go za rękaw. – 

Posłuchaj,  Jack,  nawet  Superman  nie  może  być  Clarkiem 
Kentem  i  samym  sobą  jednocześnie.  Myślę,  że  najlepszym 
wyjściem  dla  was  obydwu  będzie  prośba  o  urlop.  Poinformuję 
Augusta, że  J. R.  musiał  zostać  w  domu z  powodu  grypy, a ty 
zatelefonujesz do niego i powiesz, że dzwoni... Jack Harrington 
i że musisz wyjechać z miasta w ważnych sprawach rodzinnych. 
Tak będzie najrozsądniej. 

Jack nadal pakował swoje rzeczy. 
– Nigdy ci się to nie uda, Jack. – Za późno zorientowała się, 

background image

że zabrzmiało to jak wyzwanie. Dostrzegła błysk w jego oczach. 

Tymczasem odezwał się dzwonek u drzwi. 
–  Eleanor  –  wyjęczała  Jill.  –  Ona  myśli,  że  pojedziemy  do 

Augusta razem, wszyscy troje. 

– Chcesz powiedzieć: wszyscy czworo. 
Jack  nigdy  nie  wspomniał  o  tym  Jill,  ale  perspektywa 

spotkania  J.  R.  i  Howarda  Wendella  Augusta  niepokoiła  go 
bardzo.  Nietrudno  zmylić  zakochaną  Eleanor.  Z  Howardem 
Wendellem  nie  pójdzie  tak  łatwo.  Co  będzie,  jeśli  czcigodny 
szef Fundacji Augusta dostrzeże pewne podobieństwa między J. 
R.,  energicznym  bratem  Jill,  a  nieśmiałym,  powściągliwym 
naukowcem,  Jackiem  Harringtonem?  Jack  dobrze  wiedział,  co 
się  stanie.  Wybuchnie  gigantyczna  awantura,  która  zmiecie  z 
powierzchni ziemi i jego, i Jill. 

Kiedy  Eleanor  nacisnęła  dzwonek  do  drzwi  rezydencji 

Augusta,  wielkiego,  trzypiętrowego  budynku  pokrytego 
dachówką,  z  potężnymi,  białymi  filarami  i  ścianami  z  polnego 
kamienia,  Jack  odsunął  się  nerwowo.  Dziadek  Howarda 
Augusta,  Josiah  August,  twórca  Fundacji  Augusta,  kazał 
wznieść  ten  dom  w  połowie  dziewiętnastego  wieku.  Dom 
pozbawiony  celowo  wszelkich  znamion  bogactwa  był  świetnie 
utrzymany. 

Jill  wpatrywała  się  w  drzwi  wejściowe  z  ponurym  wyrazem 

twarzy.  Miała  wrażenie,  że  uczestniczy  w  ceremonii 
pogrzebowej. Własnej. 

Pojawił  się  służący  –  ciemnowłosy,  prosty  jak  trzcina 

mężczyzna  w  czarnych  spodniach,  białej  koszuli  i  białej 
marynarce. 

–  Proszę  wejść. Rodzina  zebrała  się  we  frontowym  salonie  – 

poinformował uprzejmym, choć stanowczym tonem. 

Jill i Eleanor postawiły swoje bagaże. Jack miał dwie walizki, 

background image

jedną z czarnej, drugą z brązowej skóry. 

–  Ta  –  podał  służącemu  brązową  –  należy  do  pana 

Harringtona,  który  przybędzie  tu  nieco  później.  Zechce  ją  pan 
zanieść do jego pokoju. 

Eleanor spojrzała na niego ze zdziwieniem. 
– Skąd wziąłeś jego walizkę? 
Jack  uśmiechnął  się  zdejmując  lotniczą  skórzaną  kurtkę  na 

podszewce. 

–  Facet  wstąpił  po  południu  do  mieszkania  Jill.  Wiedział,  że 

ona  wybiera  się  tutaj  i  zapytał,  czy  nie  będzie  miała  nic 
przeciwko  temu,  aby  zabrać  jego  bagaż.  Zamierza  przyjechać 
pociągiem nieco później. Jill nie było, co prawda, w domu, ale 
ja  się  zgodziłem.  –  Jack  podał  kurtkę  służącemu.  –  Harrington 
wygląda na fajnego faceta. 

– Tak przypuszczam. – Eleanor wzruszyła ramionami. 
– Prawie go nie znam. 
Jill  rzuciła  Jackowi  ponure  spojrzenie,  a  Jack,  starając  się 

ukryć niepokój, zachichotał nerwowo. 

Howard  Wendell  August  wyszedł  z  salonu  do  holu  i  powitał 

wylewnie  całą  trójkę,  uśmiechając  się  uprzejmie  do  obydwu 
pań. 

–  A  pan  jest  zapewne  bratem  Jill?  –  spytał  wyciągając  do 

Jacka dłoń. 

Jack  przytaknął  skinieniem  głowy.  Jill  wstrzymała  oddech, 

kiedy August odchylił głowę, aby przyjrzeć się uważnie panu J. 
R. 

– No cóż... – zaczaj August marszcząc czoło. 
Jack  uwolnił  swoją  rękę  z  uścisku  Augusta.  Dłoń  była 

wilgotna. Jill zbladła czując, że wpada w panikę. 

– Nie widzę w gruncie rzeczy żadnego podobieństwa. 
– August ściągnął wargi. 

background image

–  Ależ  jest.  W  kształcie  oczu,  w  budowie  –  wtrąciła  się 

Eleanor ze zdziwieniem. 

–  Hmmm.  –  August  pokiwał  głową.  –  Chyba  masz  rację.  – 

Uśmiechnął  się  do  Jacka.  –  Bardzo  mi  miło,  że  zechciał  pan 
przyjechać,  J.  R.  Słyszałem,  że  zamierza  pan  osiedlić  się  w 
Filadelfii.  Nie  jest  to  najlepsze  z  miejsc  do  zapuszczania 
korzeni. Dyskutowałem właśnie na ten temat z moim synem. – 
August przerwał nagle i spojrzał na Jill. – Czy mówiłem ci już, 
że Kipling wrócił z Paryża? – Nie czekając na odpowiedź dodał: 
– Proszę, wejdźcie, poznajcie państwo moją rodzinę, zapraszam 
na  koktajl.  Harrington  dzwonił  przed  chwilą,  że  coś  go 
zatrzymało  do  wieczora.  Zaczniemy  kolację  zgodnie  z  planem. 
Mam nadzieję, że dołączy do nas w czasie kawy i deseru. 

Jill posłała Jackowi słaby uśmiech za plecami Augusta. Agnes 

August  i  jej  syn,  Kipling,  podnieśli  się  z  brązowej,  skórzanej 
sofy,  gdy  Howard  wszedł  wraz  z  gośćmi  do  okazałego 
pomieszczenia, 

które 

wyglądem 

oraz 

umeblowaniem 

przypominało  salę  recepcyjną  fundacji.  Najwidoczniej  i  tu 
obowiązywał gust starego Josiaha Augusta. 

Jedynie Kipling August najwyraźniej nie pasował zarówno do 

wnętrza,  jak  i  do  zgromadzonego  towarzystwa.  Zupełnie  jak 
kwiat  do  kożucha.  Trudno  było  uwierzyć,  że  ten  wysoki, 
atrakcyjny  blondyn  o  uwodzicielskim  spojrzeniu  wzrastał  w 
dusznej  atmosferze  rodzinnej  i  że  jest  potomkiem  Howarda 
Wendella  Augusta  oraz  jego  kostycznej  żony,  Agnes,  małej, 
drobnej  osóbki  o  nerwowej,  wynędzniałej  twarzy  i  o  fryzurze 
królowej  Elżbiety.  A  więc  to  była  kobieta,  pomyślał  Jack 
patrząc na Agnes August, którą Howard porównywał wcześniej 
do  boskiej  Jill?  Od  razu  przestał  się  denerwować.  Mężczyznę, 
który  widzi  podobieństwo  między  Agnes  August  i  boską  Jill, 
trudno 

byłoby 

uznać, 

mimo 

szczerych 

chęci, 

za 

background image

spostrzegawczego. 

Agnes powitała wchodzących uprzejmym uśmiechem, 
natomiast Kipling wyszedł im na spotkanie wolnym krokiem z 

niewymuszoną elegancją. Podał rękę, kolejno, Eleanor, Jackowi 
i na końcu Jill, mówiąc cicho za każdym razem: bonsoir. 

Jack  o  mało  nie  zadławił  się  własną  śliną,  gdy  zauważył  z 

przerażeniem,  że  obydwie  kobiety  wyglądają  na  oczarowane 
Kiplingiem. Odpowiedział na powitanie dość opryskliwie. 

Agnes  poprosiła  Howarda,  aby  zaproponował  drinki.  W 

chwilę  później  zwróciła  się  do  Kiplinga,  aby  zaprosił  gości  do 
mahoniowego  bufetu  na  przystawki,  które  czekały  na  srebrnej 
tacy. Okazało się, że Agnes woli porozumiewać się z gośćmi za 
pośrednictwem  męża  lub  syna.  Mówiła  na  przykład:  „Kipling, 
może  Jillian  woli  dla  odmiany  coś  bez  alkoholu?"  albo: 
„Howard,  kochanie,  powiedz,  że  kolacja  gotowa"  lub  też 
„Kipling, zapytaj  gości,  jakie  mięso  podać,  czy ma  być  mocno 
wypieczone?" 

Najwyraźniej  Howard  i  Kipling  byli  przyzwyczajeni  do  tej 

maniery, a Eleanor skoncentrowała uwagę przede wszystkim na 
J.  R.  Natomiast  zarówno  Jack,  jak  i  Jill  czuli  się  zakłopotani. 
Żadne z nich nie wiedziało, jak odpowiadać. Czy mieli mówić: 
„Howard,  niech  pan  zechce  powiedzieć  pani  Agnes,  że  mięso 
jest  wspaniałe",  czy  raczej  należało  zwracać  się  do  Agnes, 
ignorując fakt, że nie zareaguje bezpośrednio? 

Ale  było  to  najmniejsze  zmartwienie.  Znacznie  bardziej 

niepokoiło ich zapowiedziane przybycie Jacka Harringtona. Jack 
miał  pewien  pomysł.  Zrealizowanie  go  wymagało  precyzji  i 
sprzyjających  okoliczności.  Na  razie  nie  można  było  tego 
zrobić. 

Najbardziej zirytował Jacka fakt, że Kipling zaczął okazywać 

wyraźne  zainteresowanie  Jill.  Czy  był,  jak  Jack,  prawdziwie 

background image

oczarowany  młodą  kobietą,  czy  pragnął  raczej  odzyskać  łaski 
rodziny  i  dostęp  do  konta?  Na  razie  nie  można  było  tego 
rozstrzygnąć.  W  każdym  razie  zaloty  Kiplinga  były  dla  Jacka 
nie  do  zniesienia.  O  dziwo,  Jill  nie  okazywała  najmniejszej 
oznaki  zniecierpliwienia.  Howard  i  Agnes  byli  zadowoleni 
rozwojem sytuacji. Również Eleanor było to na rękę. Doszła do 
wniosku,  że  zdoła  skoncentrować  na  sobie  uwagę  J.  R.  W 
każdym razie czyniła wysiłki w tym kierunku. Martwiło ją, że J. 
R. tak bardzo niepokoi się o siostrę. Uważała, że dla obydwojga 
byłoby dobrze, gdyby Jill znalazła sobie adoratora. I wyglądało 
na to, że właśnie to się stało. Eleanor poczuła ukłucie zazdrości. 
Nie  dlatego,  żeby  uważała  syna  Augusta  za  bardziej 
atrakcyjnego od J. R., ale nie ulegało wątpliwości, że pewnego 
dnia  Kipling  przejmie  po  ojcu  interesy.  Odpowiednia  pozycja 
towarzyska nie była dla Eleanor bez znaczenia. 

August  rozplanował  miejsca  przy  stole  w  taki  sposób,  aby 

przy  kolacji  Kipling  i  Jill  siedzieli  obok  siebie.  Jack  i  Eleanor 
mieli usiąść po drugiej stronie, natomiast on sam i jego żona u 
szczytu stołu. Zanim podano potrawy, August poinformował, że 
Kipling podejmie pracę w fundacji. Zajmie się nowym działem, 
który  będzie  przyznawał  stypendia  dla  autorów  wartościowych 
projektów artystycznych. 

– Projekty te, rzecz jasna – dodał August z całą mocą – będą 

musiały cechować się pewnymi walorami społecznymi. 

– Przypuszczam – wtrącił Kipling z uśmieszkiem – że autorzy 

graffiti nie mają po co składać wniosków. 

August rzucił Jill nerwowe spojrzenie. 
–  Liczę  na  to,  że  twoje  informacje  i  opinie  pomogą 

Kiplingowi.  –  Popatrzył  na  zegarek.  –  Chciałbym,  aby  Kipling 
poznał  także  Jacka  Harringtona.  Wystartował  w  fundacji 
wspaniale. Będzie świetnym przykładem dla Kiplinga. 

background image

– Nie mogę się doczekać poznania pana Harringtona. 
– Uśmiechnął się Kipling pod nosem. 
– Nigdy nic nie wiadomo. Może akurat przypadniecie sobie do 

gustu. – Na twarzy Jacka pojawił się grymas. 

Jill  wyglądała  przez  moment  na  poirytowaną,  ale  szybko  się 

opanowała. 

– A więc – zwróciła się do Kiplinga poprawiając się na krześle 

– musisz być podekscytowany tym wszystkim. 

–  To  wszystko  może  okazać  się  bardziej  ekscytujące,  niż 

oczekiwałem. – Posłał jej uwodzicielskie spojrzenie. 

Podczas  kolacji  Kipling  ze  swadą  opowiadał  obecnym  o 

pobycie  w  Paryżu  w  środowisku  cyganerii  artystycznej,  o 
wyczynach  na  uniwersytecie  w  Yale  i  o  wybrykach  w  szkole. 
Wspomnienia adresowane były do wszystkich, ale miały bawić i 
zadziwiać przede wszystkim Jill. 

Podczas nie  kończących się  popisów Kiplinga  Jill  okazywała 

mu zainteresowanie, aby poirytować Jacka, ale w gruncie rzeczy 
maskowała  nudę.  Zazdrość  męża  sprawiała  jej  odrobinę 
satysfakcji. 

–  Pamiętasz,  tato,  jak  mnie  zawiesili  w  Exter?  August  rzucił 

synowi groźne spojrzenie i zwrócił się do Jill: 

–  Kipling  był  niewątpliwie  niesfornym  chłopcem,  ale  to 

oczywiście dowodzi jego niezależności i odwagi. 

Agnes odchrząknęła dyskretnie i zwróciła się do męża: 
– Nie zapomnij powiedzieć Jill, kochanie, że Kipling cierpiał 

na zaburzenia tarczycy, co z pewnością wywarło wpływ na jego 
zachowanie w dzieciństwie. 

Howard popatrzył na żonę złym wzrokiem. 
– Chłopiec jest i był zawsze zdrowy jak byk, Agnes. Lekarz, 

do którego z nim poszłaś, to znachor. 

– Zatem dlaczego – Agnes parsknęła nerwowym śmiechem – 

background image

poleciła go nam twoja rodzona siostra, kochanie? 

August  zarechotał  z  aprobatą,  jak  gdyby  Agnes  dostarczyła 

mu argumentu dowodzącego jego racji. Kipling nachylił się ku 
Jill. 

–  Moja  biedna  matka  zawsze  bardzo  się  mną  przejmowała, 

Jill.  Mogę  mówić  do  ciebie„JUT?  –  zapytał  uwodzicielsko.  – 
Czy może wolisz "Jilly"? 

– Ona woli „Jillian" – wtrącił się Jack. Eleanor uścisnęła lekko 

jego ramię. 

– Ale przecież, J. R., sam mówisz do niej "Jill". 
– To co innego – zarumienił się Jack. – Jesteśmy... rodziną. 
–  Biedny  J.  R.  –  Eleanor  uśmiechnęła  się  do  Kiplinga.  –  On 

zawsze tak martwi się o swoją siostrę, jak twoja matka o ciebie. 
Kip. 

– Ja nie martwię się o Jill... Jillian – zaprotestował Jack. – Po 

prostu znam jej upodobania. 

– A więc – uśmiechnął się rozbrajająco Kip – powiedz mi, J. 

R., jakie są upodobania Jilly. 

Jack poczuł, ze tężeją mu mięśnie twarzy. To drań! Ja mu dam 

– Jilly! 

–  Może  sam  zapytasz  o  to  Jillian?  –  Był  tak  wściekły,  że 

zapomniał o nosowym, zachodnim akcencie. 

Na szczęście nikt tego nie zauważył. Kipling przechylił głowę 

w łobuzerski sposób i niebieskimi oczyma wpatrywał się w Jill. 

– Brat niepokoi się o ciebie, prawda? 
– Nie wiesz, jacy są starsi bracia? – uśmiechnęła się Jill. 
–  Jako  jedynak  nie  wiem.  –  Kipling  August  brał  rzeczy 

dosłownie. Jak na artystę, wyobraźni miał niewiele. 

–  Mogę  ci  zdradzić,  Kipling,  że  Jillian  lubi  uczciwość, 

szczerość  i  prawość  –  odezwał  się  Howard  August  z  pełnym 
przygany  spojrzeniem,  które  mówiło:  Jeśli  chcesz  tej  kobiety 

background image

równie mocno jak powrotu do naszych łask, musisz wziąć się do 
roboty. 

Jack  patrzył  w  milczeniu,  jak  Kipling  nerwowo  kładzie  rękę 

na dłoni Jill. 

– Wspaniałe, Jilly. A czego nie lubisz? 
– Lodów czekoladowych. 
Wszyscy parsknęli śmiechem. Z wyjątkiem Jacka. 
–  Czy  możemy  zaprosić  naszych  gości  do  salonu  na  kawę, 

kochanie? – spytała Agnes. 

–  Miałem  nadzieję  –  Howard  rzucił  okiem  na  zegarek  –  że 

Harrington zdąży przed końcem kolacji. 

–  Może  coś  go  zatrzymało  –  powiedziała  Jill,  posyłając 

ukradkowe spojrzenie Jackowi. 

– Mam nadzieję, że nie – odparł August cierpko. – Harrington 

wie,  jak  bardzo  zależało  mi  na  tym,  aby  poznał  Kipling  a. 
Ponadto jeśli ktoś się umawia... 

– Proszę nie niepokoić się o Harringtona. – Jack błysnął okiem 

Supermana  w  stronę  Jill.  –  Zapewnił  nas  zostawiając  swoją 
walizkę, że przyjedzie tu, choćby się paliło i waliło. 

August wstał od stołu. Za nim pozostali uczestnicy kolacji. 
–  Może  panie  zechcą  łaskawie  przejść  do  salonu.  Panów 

zapraszam  do  gabinetu  na  cygaro.  Jedno  cygaro  dziennie,  to 
wszystko,  na  co  Agnes  mi  pozwala.  Lubię  je  palić  po  kolacji. 
Kipling? J. R. ? 

Kipling uśmiechnął się protekcjonalnie. 
– Rzuciłem papierosy, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby 

zapalić jedno z twoich importowanych cygar, tato. 

– A ja – powiedział z zakłopotaniem J. R. – obawiam się, że 

jestem  cholernie  uczulony  na  dym.  I  szczerze  mówiąc,  jestem 
też  trochę  zaziębiony  i  jeśli  nie  macie  nic  przeciwko  temu, 
poszedłbym do łóżka. 

background image

–  Och,  J.  R.,  przecież  jest  dopiero  wpół  do  dziesiątej  – 

zaprotestowała Eleanor. 

–  Wyglądasz  rzeczywiście  trochę  mizernie  –  orzekła  Jill 

dotykając  jego  policzka.  Chociaż  nie  akceptowała  tej 
niedorzecznej,  podwójnej  gry,  nie  mogła  pozostawić  Jacka  bez 
pomocy. 

Jack  uścisnął  jej  dłoń,  uśmiechając  się  nie  całkiem  po 

bratersku.  Na  szczęście  nikt  poza  Jill  nie  przyglądał  się  jego 
twarzy. 

– Ma gorączkę?– zapytała Eleanor z niepokojem. 
–  Tak.  Tak  sądzę.  Niewysoką,  ale  sen  dobrze  mu  zrobi  – 

odparła Jill zdecydowanym tonem. 

–  Ależ  oczywiście,  Howard,  powinniśmy  pozwolić  chłopcu 

pójść do łóżka – włączyła się Agnes. 

– Tak, tak, naturalnie – powiedział Howard. 
– Zaprowadzę cię do twego pokoju, dobrze?  – zaproponował 

Kipling. 

–  Dziękuję.  –  Jack  objął  braterskim  gestem  Jill.  –  Nie  siedź 

zbyt długo, siostrzyczko, sama pociągasz nosem. 

– Nic dziwnego. – Eleanor odezwała się uniżonym głosem. – 

Musiałaś  się  trochę  przeziębić  na  gzymsie  podczas  śnieżycy 
wczorajszej nocy, Jillian. 

Jill zmroziła ją wzrokiem. 
– Interesujące – uśmiechnął się Kipling. 
–  O  czym  rozmawiacie,  Jillian?  –  z  groźną  miną  zapytał 

Howard Wendell August. 

–  E,  to  nic  takiego  –  mruknęła  Jillian  rumieniąc  się.  Lady 

Godiva na wietrze czułaby się mniej obnażona. 

– Eleanor lubi dramatyzować – zareagował ostro Jack. 
– Ale... – zaczęła Eleanor. 
–  Jeśli  Jilly  nie  podejmuje  tego  tematu,  zostawmy  to  – 

background image

powiedział gładko Kipling. 

Jill  uśmiechnęła  się  do  niego  z  wdzięcznością.  Jack  zaciął 

usta. Uznał, że zasługuje na co najmniej taki sam uśmiech. 

–  Więc  cóż,  J.  R.  –  zaofiarował  się  Kipling  –  pokażę  panu 

drogę do pańskiego pokoju. 

Jack  podziękował  Agnes  za  wspaniałą  kolację  i  wyszedł  z 

synem Augusta. 

– Podoba mi się pańska siostra, J. R.  – zaczął Kipling, kiedy 

szli szerokimi, krętymi schodami na drugie piętro. 

– Zauważyłem – mruknął Jack. 
–  I  co  śmieszniejsze,  byłem  z  góry  bardzo  źle  do  niej 

nastawiony. 

– Czyżby? 
–  Tak,  ojciec  opowiadał  mi  o  niej  praktycznie  od  chwili 

powitania  na  lotnisku.  Jaka  jest  wspaniała,  zdolna, 
odpowiedzialna,  jak  bardzo  można  na  niej  polegać. 
Spodziewałem  się,  że  to  jakaś  nieciekawa  stara  panna  bez 
odrobiny gustu. 

Jack oblizał wysuszone wargi. 
– No cóż, podoba mi się siostra, lubię ją... ale to nie jest typ 

femme fatale – odezwał się. 

–  Po  kilku  drobnych  korektach  mogłaby  być  –  zaoponował 

Kipling i uśmiechnął się szeroko do Jacka. – Jest pan jej bratem, 
J. R. Zapewne nie dostrzega pan tego, co ja widzę. Ale powiem 
panu  coś,  czego  ani  pan,  ani  ludzie  tacy  jak  mój  ojciec  nie 
spostrzegają.  W  oczach  Jilly  płonie  ogień.  Gdyby  tylko 
odrzuciła dotychczasową pozę, człowieku, iskry fruwałyby nad 
całym miastem. 

Jacka ogarnęła wściekłość. 
– Jill nie pragnie płonąć. – Chyba że z miłości do mnie, dodał 

w myśli. 

background image

– Ja wiem, że bratu nie powinienem mówić pewnych rzeczy, 

ale nie zna pan, jak sądzę, prawdziwej Jilly. – Kipling otworzył 
drzwi do pokoju Jacka. 

Jack był bardzo wzburzony, ale pohamował się. Miał na razie 

coś ważniejszego do zrobienia. 

– Widzę, że lokaj pomylił walizki, moją i Harringtona – rzekł 

zwykłym głosem pokazując czarną torbę. 

– Nic nie szkodzi, pokój Harringtona jest tuż obok, przeniosę 

ją. 

– Nie, proszę się nie fatygować. Ja sam się tym zajmę. Niech 

pan wraca do ojca na cygaro. 

Kipling uśmiechnął się. Jack wiedział, że to nie cygaro ciągnie 

go na dół. Miał teraz szansę na zawarcie bliższej znajomości z 
Jilly. Nie będzie już czuł na karku oddechu starszego brata. 

Jack odpowiedział uśmiechem. 
–  W  porządku,  zatem  dobrej  nocy.  Mam  nadzieję,  że  pańska 

rodzina nie będzie miała nic przeciwko temu, jeśli sobie pośpię 
dłużej. Nie jadam śniadań. 

Uśmiech  Kipling  a  stał  się  jeszcze  szerszy.  Cały  ranek  we 

dwójkę z Jilly... 

– Niech pan śpi tak długo, jak długo ma pan ochotę, J. R... 
Jack  przyjrzał  się  sobie  w  lustrze.  Włosy  zaczesane  do  góry, 

bez  przedziałka,  na  nosie  sowie  okulary,  ciemnoniebieski, 
nieciekawy  garnitur,  mocno  wykrochmalona,  biała  koszula, 
czerwony  krawat  Włożył  na  siebie  szary,  wełniany  płaszcz, 
zawiązał szaro-czarny szalik. 

Musiał  teraz  wydostać  się  z  domu  nie  zwracając  niczyjej 

uwagi.  Wiedział,  że  August  i  syn  są  w  gabinecie.  Drzwi  były 
najprawdopodobniej  zamknięte,  żeby  dym  z  cygar  nie 
rozchodził się po całym domu. Kobiety wróciły do frontowego 
salonu.  Jill  miała  dopilnować,  żeby  się  stamtąd  nie  ruszały. 

background image

Pozostał kucharz, który mógł zmywać naczynia i robić kawę w 
kuchni.  I  lokaj.  Z  nim  był  największy  kłopot,  ponieważ  mógł 
znajdować się wszędzie. 

Jack  popatrzył  przez  okno.  Było  umieszczone  dość  wysoko. 

Żadnych krat, żadnych rynien. 

Uchylił  drzwi.  W  zasięgu  wzroku  nie  było  nikogo.  Należało 

zejść  szybko  i  cicho  po  schodach,  przejść  przez  główny  hol  i 
znaleźć  się  za  drzwiami.  W  taki  sposób,  aby  nikt  tego  nie 
zauważył. 

Wziął  głęboki  oddech  i  ruszył  patrząc  ponad  balustradą,  aby 

mieć  pewność,  że  nikt  nie  wygląda  na  korytarz.  Jak  na  razie 
wszystko szło dobrze. 

Przyspieszył  i  znalazł  się  na  dole.  Należało  teraz  pokonać 

odcinek drogi do drzwi wyjściowych. 

Trzymał już rękę na klamce, gdy wtem usłyszał za sobą kroki. 

Nie  było  żadnej  kryjówki.  Odwrócił  się  i  zobaczył  lokaja 
przechodzącego z salonu do pokoju stołowego. 

Gdybym  rzeczywiście  był  Supermanem,  pomyślał  Jack 

rozpaczliwie.  Widok  obcego  mężczyzny  u  drzwi  wywołał 
zdumienie lokaja. 

–  A...  halo  –  wyjąkał  Jack.  Miał  zamiar  powiedzieć  coś  na 

temat nie zamkniętych drzwi. Ale przecież nikt w tej okolicy nie 
trzymał drzwi otwartych. 

Na twarzy lokaja pojawiła się groźna mina. 
– Jakim sposobem... Nagle z salonu wybiegła Jill. 
– Wszystko w porządku. Państwo Augustowie oczekują pana 

Harringtona.  To  ja  go  wpuściłam.  Zauważyłam  go,  gdy 
wychodziłam  z  garderoby.  Właśnie  miałam  wszystkich 
zawiadomić, że przyjechał. 

Podbiegła do Jacka. 
–  Myśleliśmy  wszyscy...  że  już  nie  przyjedziesz,  Jack. 

background image

Obawiam się, że jest już po kolacji... Zdejmij płaszcz. Właśnie 
siadamy do deseru i kawy. 

Odwróciła się do lokaja: 
– Proszę powiadomić pana Augusta i Kiplinga, że przyjechał 

Jack  Harrington.  Mam  wrażenie,  że  są  w  gabinecie.  Chodźmy, 
Jack, zaprowadzę cię do salonu i przedstawię pani August. 

Lokaj  wzruszył  lekko  ramionami,  skinął  głową  i  udał  się  do 

gabinetu, aby spełnić życzenie Jill. 

Kiedy zniknął, popatrzyła na Jacka z przygnębieniem. 
–  Na  twoim  miejscu  wypiłabym  kawę,  zjadłabym  deser, 

pożegnałabym  się  ze  wszystkimi  i  wyszła.  Ale  jesteś  tak 
sprytny, że z pewnością dasz sobie świetnie radę. 

–  To  prawda,  Jillian  –  powiedział  Jack  z  udawanym 

wyrzutem.  –  Umowa  jest  umową,  jak  powiada  nasz  szanowny 
gospodarz. Na dobre i na złe. 

Rozdział 

10 

–  Jak  to  możliwe,  że  wpakowałam  się  w  taką  niedorzeczną 

sytuację? – zastanawiała się Jill. W ciągu minionych godzin jej 
przerażenie rosło z minuty na minutę. 

Niby  brat  przemieniał  się  w  kolegę,  aby  za  chwilę  znowu 

wejść  w  skórę  brata.  A  tak  naprawdę  był  przecież  jej  ślubnym 
małżonkiem!  Ogarniał  ją  strach  na  myśl,  że  w  pewnym 
momencie  Jackowi  powinie  się  noga  i  że  ktoś  z  obecnych 
zacznie coś podejrzewać. Jack nie mógł przecież pojawiać się w 
tym samym miejscu i czasie, co J. R. Ballard. 

Nerwy Jill były napięte do ostatnich granic. Na domiar złego 

Kipling  August  ostentacyjnie  ją  adorował.  W  normalnych 
warunkach  nie  miałaby  żadnych  trudności  z  utemperowaniem 
zalotów  Kiplinga,  ale  obecność  Jacka  pod  jedną  z  dwu  postaci 
wprawiała  ją  w  stan  takiego  zdenerwowania,  że  Jill  z  trudem 

background image

robiła dobrą minę do złej gry. 

Kiedy  w  sobotę  późnym  popołudniem  przebierała  się  do 

kolacji, rozległo się pukanie do drzwi. 

–  Kto  tam?  –  zapytała  ostrożnie  spodziewając  się  albo  J.  R., 

albo Jacka. Tymczasem dobiegł ją zza drzwi głos Kiplinga: 

–  Mogę  chwileczkę  porozmawiać  z  tobą,  Jilly?  „Jilly".  Co 

najmniej  dziesięć  razy  prosiła  go,  aby  się  tak  do  niej  nie 
zwracał. 

– Ubieram się. Zobaczymy się na dole. 
– Proszę, Jilly. Wrzuć coś na siebie, to nie potrwa długo. 
– No... dobrze, chwileczkę... – Włożyła flanelowy szlafrok na 

nagie ciało, mocno zawiązała pasek i otworzyła drzwi. 

Kipling stał w progu uśmiechając się szeroko. Blond kosmyk 

wisiał mu nad czołem. 

Wszedł szybko do środka, zrobił krok w jej stronę i wyciągnął 

rękę do włosów Jill Nie zdążyła ich związać. 

– Powinnaś zawsze nosić fryzurę taką, jak teraz. Jest cudowna 

– wymamrotał. 

Jill odgarnęła luźne pasma w tył głowy. 
–  Nigdy  się  tak  nie  czeszę...  nie  znoszę  bałaganu...  nie  lubię 

wyglądać nieporządnie – mówiła tonem pedantki. 

Kipling zamknął za sobą drzwi. 
– Zauważyłaś, że ani przez chwilę nie udawało mi się być sam 

na sam z tobą, Jilly? 

– Naprawdę? – Na jej twarzy pojawił się bezbarwny uśmiech. 
Spróbował raz jeszcze kładąc obydwie ręce na ramionach Jill. 

Zmierzył ją pociągłym spojrzeniem. 

– Tak. Jeśli nie siedzi nam na karku twój brat, to ten ponury 

naukowiec,  Harrington,  zanudza  nas  bez  końca  swoją  pracą  w 
fundacji.  Nie  mogę  uwierzyć,  że  ojciec  rzeczywiście  życzy 
sobie, abym korzystał ze wskazówek tego męczącego bałwana. 

background image

Chociaż Jill była zła na Jacka za całe to zamieszanie, to mimo 

wszystko  nie  zamierzała  pozwalać,  aby  ktokolwiek  krytykował 
jej męża. 

– To nie jest bałwan – powiedziała ostro. 
– Przecież nie lubisz tego typa. 
–  Nie.  –  Jill  przełknęła  głośno  ślinę.  –  Ale  on...  ma  dobre 

intencje.  Bardzo  dobre.  –  Zamknęła  oczy.  Wiedziała,  kto  jest 
największym bałwanem w całej tej farsie. Ona sama. 

Kip,  zdaje  się,  był  innego  zdania.  Uśmiechnął  się  do  niej 

ciepło, pojednawczo. 

–  Dobrze,  już  dobrze,  przepraszam,  że  tak  się  o  nim 

wyraziłem.  Jeśli  go  lubisz,  Jilly,  dam  mu  szansę.  Postaram  się 
poznać go lepiej. 

– Nie, to znaczy... macie obydwaj... bardzo mało wspólnego. 
– To nieprawda, mamy coś wspólnego. Ciebie. 
– Mnie? Co to ma znaczyć? 
– Sądzę, że ten biedak, Harrington, podkochuje się troszkę w 

tobie, Jilly. Nie mów mi, że tego nie zauważyłaś. 

–  Nie,  nie.  To  niemożliwe.  Ja...  prawie  go  nie  znam.  To 

znaczy pracujemy razem, ale to wszystko. Między nami nic nie 
ma, między Jackiem i mną czy między... 

–  Nie  przejmuj  się,  nie  mówiłem,  że  łączy  cię  coś  z 

HarringtonemNie jest przecież w twoim typie. 

–  Co  chcesz  przez  to  powiedzieć?  –  Zajęła  pozycję  obronną, 

lecz zaraz się zmitygowała. 

–  Potrzebny  ci  mężczyzna...  bardziej  energiczny...  bardziej 

uduchowiony.  –  Uśmiechnął  się  głupawo.  –  Fizycznie  bardziej 
witalny. 

Jill cofnęła się nerwowo. 
– Kipling, nie powinieneś mówić do mnie w ten sposób. 
– Dlaczego, Jilly? 

background image

Ponieważ jestem mężatką. Dlatego, idioto, dodała w myśli. 
– Prawie się nie znamy, Kipling – powiedziała szorstko biorąc 

spinkę z toaletki. Wpięła ją we włosy, włożyła okulary i starała 
się  wyglądać  tak  jak  typowa  stara  panna.  Surowa  i 
nieprzystępna. – Muszę ci coś wyznać. 

Na jego twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia i podniecenia. 
– Tak, Jilly, możesz mi zaufać. 
Złożyła  przed  sobą  ręce  i  postanowiła  zabawić  się  jego 

kosztem. 

– Wiem, dlaczego to robisz, Kipling. 
– Co robię? 
Czy  był  aż  tak  tępy,  czy  po  prostu  chciał  wprawić  ją  w 

zakłopotanie? 

– Mam wrażenie, że chcesz, abym pomyślała... – nie tak łatwo 

było  to  powiedzieć,  ale  praktycznie  wszystko  było  trudne  od 
dnia ślubu – ... że czujesz do mnie coś więcej, niż jest w istocie. 

Kipling zrobił zdziwioną minę. 
– Chcesz powiedzieć, że... 
– Tak. 
– Ale ja czuję, Jilly. 
– Nie. Nie czujesz. 
– Owszem, czuję – podkreślił. 
– Nie, twój ojciec... 
Kipling wyglądał na zaszokowanego. 
– Mój ojciec też się w tobie podkochuje? 
– Wielkie nieba, nie. Nie, proszę. Staram się ci powiedzieć, że 

wiem,  iż  twój  ojciec  chciałby,  abyśmy...  ty  i  ja...  obydwoje... 
zaczęli się ze sobą spotykać. 

Uśmiechnął się pokazując lśniące, białe zęby. 
–  Możesz  wierzyć  lub  nie,  ale  po  raz  pierwszy  w  życiu 

jesteśmy z ojcem tego samego zdania. 

background image

– Naprawdę... 
– Tak, to prawda – przerwał jej. – Mówiłem twemu bratu, że 

jestem  przekonany,  iż  mój  ojciec  zamierza  dać  mnie  jakiejś 
strasznej  i  beznadziejnej  starej  pannie  w  średnim  wieku.  Nie 
mogłem  wprost  uwierzyć  memu  szczęściu,  kiedy  zobaczyłem 
ciebie. 

– Powiedziałeś to wszystko... J. R. ? – zapytała Jill nerwowo. 

Nic dziwnego, że zachowywał się jak ogar. 

–  Och,  tak  –  uśmiechnął  się  Kipling  fałszywie.  –  Nie  sądzę, 

aby był zadowolony. 

– Chyba nie był – zgodziła się cicho Jill. 
– Wiem, że twój brat odnosi się do mnie podejrzliwie. Mogę 

zrozumieć,  jak  się  czuje.  Gdybyś  była  moją  siostrą,  też 
starałbym  się  uchronić  cię  przed  jakimś  nicponiem.  Ale  ja 
naprawdę chcę się ustatkować i zająć biznesem. Jeśli tylko J. R. 
przekona 

się,  że  jestem  człowiekiem  poważnym  i 

odpowiedzialnym, mam pewność, że zdobędę jego sympatię. 

– Nie liczyłabym na to. 
– Ale najpierw muszę zdobyć twoją sympatię, Jilly. – Kipling 

uśmiechnął się prowokująco i ruszył raz jeszcze przez pokój w 
jej stronę. 

–  Sądzę,  że  będzie  lepiej,  jeśli  teraz  zostawisz  mnie  samą  – 

zareagowała ostro cofając się. – Ja naprawdę muszę ubrać się do 
kolacji.  Twoja  matka  zapowiedziała,  że  chciałaby  nas 
wszystkich widzieć na koktajlu o siódmej. 

– Jilly... 
– Proszę, naprawdę musisz wyjść. 
– Ale zdradź mi – nie dawał za wygraną – czy mam szansę? 
Jill  dobrze  wiedziała,  że  stanowcze,,  nie"  nie  przypadnie  do 

gustu  Augustowi  seniorowi,  więc  uśmiechnęła  się  uprzejmie  i 
powiedziała: 

background image

– Obawiam się, Kip... ja podchodzę do takich kwestii bardzo 

powoli i ostrożnie. Nigdy nie działam... impulsywnie. Zwłaszcza 
w sprawach osobistych. – Rozumiem. – Kip chwycił jej dłoń. – 
Świetnie. Świetnie. Nie będę cię popędzać. – I... mam... brata... 
z  którym  muszę  się  liczyć.  –  Nie  przejmuj  się  bratem  –  rzucił 
pewnym siebie głosem.  – Zostaw wszystko mnie.  – Nagle dłoń 
Kiplinga znalazła się na jej karku. – Jilly, mogę cię pocałować? 
Raz? 

– Nie. – Było to energiczne, nie budzące wątpliwości, męskie 

„nie" rozzłoszczonego J. R., który nagle otworzył drzwi. 

– J... J. R... – Zdumiona Jill próbowała złapać oddech. 
– Uspokój się, starszy bracie – warknął Kipling. 
–  To  ty  się  uspokój,  Kipper.  A  może  będzie  lepiej,  jak 

weźmiesz  zimny  prysznic  –  zaproponował  Jack  z  pogróżką  w 
głosie. 

– Na miłość boską, J. R. – Jill z trudem panowała nad sobą. – 

Przestań zachowywać się jak jakiś wściekły... 

– Starszy bracie? – wszedł jej w słowo Jack. – Dobrze, że nie 

ma tu mamy i taty. Nie wiem, co by było, gdyby zobaczyli cię w 
sypialni  z  mężczyzną,  którego  prawie  nie  znasz.  Sprawiłaś  mi 
zawód. 

Jill  myślała,  że  skręci  mu  kark,  od  razu,  na  miejscu.  Ale 

Kipling, starając się zdobyć sympatię J. R., zaczął  bełkotać, że 
to  jego  wina  i  że  chciał  jedynie  zapewnić  Jill  o  tym,  jaką  jest 
wspaniałą  kobietą.  Przysięgał,  że  nie  stało  się  nic 
niewłaściwego. 

Jack ściskał dłońmi skronie. 
– Cała ta sprawa przyprawiła mnie o jedną z tych straszliwych 

migren.  Muszę  się  położyć.  –  W  jego  głosie  pobrzmiewała 
tragiczna  nuta.  –  Jill  przeproś  w  moim  imieniu  państwa 
Augustów.  Ty  wiesz,  jakie  są  te  bóle  głowy.  To  potrwa  kilka 

background image

godzin. 

Cała ta maskarada ciągnęła się już zbyt długo. 
–  J.  R...  –  Jill  zwróciła  się  do  Jacka:  –  Myślę,  że  będzie 

najlepiej,  jeśli  spakujesz  rzeczy  i  wrócisz  do  domu  jeszcze 
dzisiejszej nocy. 

– Nie bądź tak niemiła dla brata, Jilly – wtrącił się Kip. 
– Nie widzisz, że naprawdę cierpi? 
Cierpi? To ja wpadłam w pułapkę, uzupełniła Jill w myśli. 
–  Kipling,  możesz  nas  zostawić  samych?  Chcę  porozmawiać 

chwilę z bratem. 

–  Nie  teraz,  Jill.  –  Jack  skrzywił  się  z  bólu.  –  To  złośliwa 

migrena. Zejdę na dół później i wtedy porozmawiamy. 

– Przyniosę ci coś na ten ból głowy, J. R. – Kipling klepnął go 

przyjaźnie po ramieniu. – Aspirynę? A może coś mocniejszego? 

– Dzięki, aspiryna... mogłaby pomóc. 
Jill  patrzyła  z  niemą  wściekłością,  jak  wychodzili  obydwaj  z 

jej  pokoju.  To  ona  powinna  mieć  migrenę.  Cóż  byłoby  w  tym 
dziwnego? 

– Dokąd idziesz, Eleanor? – zapytała Jill asystentkę, która po 

kolacji zabierała się do wyjścia. 

– Na górę, zobaczyć, jak się czuje J. R. Może chciałby, żebym 

mu przyniosła coś do zjedzenia? 

–  Och,  nie.  –  Jill  zerwała  się  z  krzesła.  –  On...  nigdy  nie  je, 

kiedy ma migrenę. Dostałby... mdłości. 

– Ja dobrze wiem, jak on się czuje – mruknął Jack. Jill posłała 

mu ponure spojrzenie. 

– Pan też miewa migreny? – spytał Howard. 
–  Niezbyt  często  –  odparł  Jack.  –  Najlepiej  je  przespać  – 

uśmiechnął  się  nieśmiało  do  Eleanor  –  i  J.  R. 
najprawdopodobniej to właśnie robi. Nie sądzę, aby budzenie go 
było najmądrzejszym pomysłem. 

background image

–  Oczywiście,  że  nie  –  zgodził  się  chętnie  Kipling.  –  Dajmy 

mu pospać. 

Jack  nie  mógł  powstrzymać  słabego  uśmiechu.  Biedny 

Kipling wyobrażał sobie, że jeśli J. R. leży opatulony w łóżku, 
to  można  będzie  zaryzykować  drugie  „podejście"  do  jego 
siostry.  Najpierw  jednak  musi  się  pozbyć  tego  nudnego  Jacka 
Harringtona. 

Howard August wstał od stołu. 
– Zapalimy, panowie?. 
– Nie dzisiaj, tato. Myślałem o tym, żeby zaprosić Jill – wziął 

ją za rękę – na drinka i tańce do klubu. 

–  Wspaniale.  –  Jack  poderwał  się  i  wziął  za  rękę  Eleanor.  – 

Chodźmy razem. 

–  Nie,  dziękuję  –  wtrąciła  Eleanor.  –  Zostanę  w  domu  na 

wypadek,  gdyby  obudził  się  J.  R.  Być  może  będzie  czegoś 
potrzebował... 

–  Panie  Howardzie,  pani  Agnes  –  zwrócił  się  do  nich  Jack  z 

desperacją w głosie. – A może państwo także się wybiorą? 

Agnes  wyglądała  na  osobę,  która  może  by  i  uległa,  ale 

Howard uciął krótko: 

– Nie, nie. Zostawmy drinki i tańce młodym. 
–  Dobrze  więc.  –  Jack  zatarł  ręce.  –  Pójdziemy  we  trójkę.  – 

Uśmiechnął się do Kiplinga i Jill. 

– Przykro mi, stary, ale mój porsche jest dwuosobowy. 
– Możemy wziąć samochód Jillian. 
–  Nie  masz  niczego  do  omówienia  z  panem  Harringtonem, 

tato? – Mrugnął do ojca Kip. 

–  A  propos  –  August  senior  był  bardzo  zadowolony,  że  Jill 

wzbudziła  takie  zainteresowanie  syna  i  chętnie  objął  Jacka 
ramieniem. – Znasz stare powiedzonko: Dwoje. to towarzystwo, 
troje to tłum? 

background image

Jill uśmiechnęła się do Jacka złośliwie. Ostatnia rzecz, na jaką 

miała ochotę, to wieczór z  Kiplingiem Augustem, ale  uważała, 
że  Jack  powinien  wypić  piwo,  którego  sam  sobie  nawarzył, 
urządzając  jej  upokarzającą  scenę  w  sypialni.  Wzięła  pod  rękę 
Kiplinga: 

–  Powiedz  mojemu  bratu,  Jack,  jeśli  go  zobaczysz  dziś 

wieczór, aby nie czekał na nas, kiedy się obudzi. 

–  Jest  pan  rozkojarzony,  Jack.  –  Howard  August  spojrzał  na 

niego srogim wzrokiem. 

–  Przepraszam,  sir.  Trochę  boli  mnie  głowa.  Być  może 

zaraziłem  się  grypą  od  J.  R.  –  Jack  próbował  bezskutecznie 
powstrzymywać ziewanie. 

August udał, że tego nie zauważył i pochylił się w fotelu. 
– Powiedz mi, jak  mężczyzna mężczyźnie, czy sądzisz, że te 

iskry między Kiplingiem i Jillian wywołają płomień? 

– Iskry? – Jack celowo spojrzał na Augusta bezmyślnie. 
– Nie powiesz chyba, że nie zauważyłeś? 
– Przykro mi, sir. 
– Owszem, owszem. Podobają się sobie nawzajem. 
–  Nie  za  wcześnie  na  takie  wnioski?  Przecież  oni  prawie  się 

nie znają. 

– Mój syn nigdy nie traci czasu, gdy idzie o sprawy sercowe, 

drogi  chłopcze.  A  co  się  tyczy  Jillian,  nigdy  nie  widziałem  jej 
tak  podekscytowanej  i  roztargnionej.  Jeśli  to  nie  skutek 
wzajemnego zainteresowania, to czym to wytłumaczysz? 

– Niestrawnością – mruknął Jack. 
–  Nonsens.  –  August  zachichotał.  –  Myślę,  że  to  coś 

najlepszego, co mogło im się przydarzyć. I mam zamiar zrobić, 
co  się  da,  aby  podsycić  ogień,  jeśli  pan  pojmuje  mój  cel, 
Harrington. 

–  To  znaczy,  sir  –  Jack  wstał  trzymając  się  za  brzuch  – 

background image

chciałem powiedzieć, że to ja mam atak niestrawności. – Ruszył 
w  kierunku  drzwi.  –  Obawiam  się...  że  rzeczywiście  będę 
musiał... pana przeprosić. – Chwycił za klamkę. – Czy możemy 
przełożyć naszą dyskusję na jutrzejszy ranek? 

–  Tak  przypuszczam.  –  August  przyglądał  mu  się  z 

zainteresowaniem.  –  Z  pewnością  męczy  to  pana  od  chwili 
przyjazdu. Jest pan jakiś nieswój, Harrington. 

–  To  prawda,  jestem  nie  w  sosie,  sir  –  wyznał  Jack  i  z 

uśmiechem wdzięczności na twarzy wyszedł z pokoju. 

Eleanor szła schodami w górę. Pospieszył za nią. Uśmiechnęła 

się z roztargnieniem: 

–  Idę  sprawdzić,  co  tam  z  J.  R.  Jeśli  zbudził  się  i  czuje  się 

lepiej, może zechce pójść do klubu? 

– Myślisz?– Oblicze Eleanor rozjaśniło się. – Po migrenie? 
–  Na  twoim  miejscu  –  rzucił  jej  ukradkowe  spojrzenie  – 

włożyłbym  wieczorową  suknię  i  poszedłbym  sprawdzić,  czy  J. 
R. nie ma ochoty na tańce. 

Eleanor oblizała wargi i poklepała Jacka po plecach. 
–  Dobry  pomysł,  dziękuję.  Mam  taką  wspaniałą,  czerwoną 

suknię... 

– Zakład – wyszczerzył zęby – że J. R. się nie oprze. 
–  Masz  rację,  Jack.  I  nie  wyglądaj  tak  kiepsko,  kiedy  masz 

kłopoty żołądkowe. 

–  Tak?  Dziękuję  bardzo,  Eleanor,  popracuję  nad  tym.  Jej 

spojrzenie  nie  pozostawiało  wątpliwości,  że  będzie  musiał 
popracować bardzo ciężko. Młoda kobieta radośnie pospieszyła 
do pokoju, aby przebrać się w czerwoną suknię. 

Zanim zapukała do sypialni J. R., przeobrażenie Jacka już się 

dokonało. 

–  Ach,  J.  R.,  wyglądasz  wspaniale  –  pochwaliła  Eleanor.  – 

Musisz czuć się lepiej. 

background image

–  Znacznie  lepiej,  zwłaszcza  teraz  –  odparł  Jack  znaczącym 

tonem. – Ta sukienka to bomba. 

– E, po prostu coś, co miałam pod ręką. 
– To jest sukienka na party – pochylił się ku niej – ale wątpię, 

czy na party Augusta. 

– Mam pomysł. – Eleanor roześmiała się przejęta. – Kipling i 

Jillian  pojechali  do  klubu  parę  minut  temu.  Przyłączmy  się  do 
nich.  Jillian  pojechała  sportowym  samochodem,  więc  możemy 
wziąć jej auto. Potańczymy, wypijemy parę drinków... 

–  Nic  już  nie  mów  –  Jack  wyglądał  na  rozpromienionego.  – 

Do licha... 

Kiedy  znaleźli  się  u  szczytu  schodów,  Eleanor  nagle  się 

zatrzymała. 

– Poczekaj. Zajrzę do Jacka Harringtona, może wybierze się z 

nami. Już wcześniej miał na to ochotę, ale Howard zatrzymał go 
na rozmowę o interesach. 

Jack  chwycił  ją  za  rękę,  kiedy  odwróciła  się,  żeby  pójść  do 

jego pokoju. 

– Ja sprawdzę. Zejdź na dół i weź nasze płaszcze. 
– Dobrze – zgodziła się wzruszając ramionami, ale stała i dalej 

patrzyła na Jacka. 

– Harrington?– Jack zapukał  do drzwi.  – Nie śpisz? Tu  J. R. 

Eleanor i ja idziemy do klubu. Chcesz iść z nami? – Przystawił 
ucho  do  drzwi  i  uśmiechnął  się  do  Eleanor,  udając,  że  słucha 
odpowiedzi Harringtona. 

– Nie chce iść?– spytała. 
– Niestrawność. – Jack zrobił współczującą minę. 
– Poczekaj, mam tabletki w pokoju. Dam mu.  – Zeszła kilka 

stopni, ale Jack podniósł rękę. 

– O co chodzi, Jack? Pauza. 
– W porządku. Jesteś pewien? Pauza. 

background image

–  Zatem  do  zobaczenia  rano.  –  Jack  podszedł  do  Eleanor  i 

poprowadził  ją  za  rękę  na  dół  po  schodach.  –  Ma  tabletki. 
Właśnie zażył. Mówi, że potrzeba mu jedynie snu. 

– Dziwny facet ten Harrington – zadumała się Eleanor. 
– Niezbyt komiczny. – Jack spojrzał na nią wesoło. 
–  Gdyby  zrobił  coś  ze  swoim  wyglądem  –  zachichotała 

Eleanor.  –  I  nie  był  tak  przejęty  swoją  pracą  i  tak  niezdarny  w 
towarzystwie, mógłby być... nawet atrakcyjny. 

–  Za  wiele  oczekujesz  od  tego  biedaka  –  uśmiechnął  się 

przebiegle Jack. 

Eleanor  patrzyła  na  Jacka  figlarnie.  Ćwiczyła  to  spojrzenie 

przed lustrem przez kilka dni. 

– Nie każdy mężczyzna może być takim szczęściarzem, jak ty, 

J. R., i tak dobrze się prezentować. Bardzo dobrze. 

– Och, nie. Musiałem włożyć w to pewien wysiłek – mruknął 

Jack. 

– Wspaniale tańczysz, Jilly. – Kipling wirował z nią w rumbie 

po szerokim parkiecie Meadowbrook Country Club. 

–  Nie  tańczę  zbyt  często  –  odparła.  Rzadko  kiedy  tańczyła 

przed Tobago. I w ogóle potem. Ale na Tobago – całą noc. 

–  To  będzie  niezła  zabawa,  ta  wspólna  praca  w  fundacji  – 

wyszeptał jej do ucha i mocniej przycisnął. 

– A co z twoim malarstwem? 
–  E,  malarstwo,  mój  ojciec  uważa,  że  sztuka  to  błaha 

rozrywka. 

–  Wydawało  mi  się,  że  do  pewnego  stopnia  jesteś  dumny  z 

tego, iż nie myślisz tak jak ojciec. 

– Ojciec myśli tylko o tobie. I ja też. – Zaśmiał się zmysłowo, 

kierując swój gorący oddech prosto w jej ucho. 

– Ty mnie nawet nie znasz. 
–  Mam  zamiar  cię  poznać,  Jilly.  Począwszy  od  dzisiejszego 

background image

dnia będziemy się bardzo często widywać. 

–  Nie  wiem,  czy  wiesz,  że  w  fundacji  obowiązuje  zasada: 

pracownicy nie mogą się ze sobą zadawać. 

–  Twoja  śliczna  główka  nie  musi  się  przejmować  tą  zasadą, 

Jilly. 

–  Nie  sądzę,  aby  wchodziły  w  grę  wyjątki.  –  Jill  żywiła 

nadzieję, że tak właśnie będzie. – Ponadto niektórzy z naszych 
kolegów mogą  mieć  poważne  zastrzeżenia, że pan  August  robi 
wyjątek dla syna. 

–  Rozluźnij  się,  Jill.  To  tylko  chwilowe  rozwiązanie,  dopóki 

nie znajdę innego wyjścia – szepnął mężczyzna. 

–  Powinieneś  wiedzieć,  że  moja  kariera...  moja  pozycja  w 

fundacji... jest... dla mnie wszystkim. 

–  Czeka  cię  więc  cudowna  niespodzianka,  moja  Jilly, 

albowiem  jesteś  pod  moją  ochroną.  –  Kip  uśmiechnął  się 
znacząco i obrócił nią w tańcu. 

Nagle  jego  uśmiech  przeszedł  w  grymas  i  przez  chwilę  Jill 

myślała, że wypuści ją z objęć. 

– Kip... – chwyciła go za rękaw marynarki. 
–  Cholera  –  mruknął  zamierając  w  bezruchu.  Patrzył  gdzieś 

dalej, ale trzymał ją mocno. 

Odwróciła  głowę  i  znieruchomiała.  Jack  i  Eleanor  machali 

rękami na powitanie. 

–  A  co  z  jego  migreną?–  mruknął  Kipling,  kiedy  orkiestra 

zaczęła grać wolnego, romantycznego fokstrota. 

–  Myślę,  że  mu  przeszła  –  powiedziała  Jill,  ale  miała 

wątpliwości, czy na pewno. 

– Tańczy tu. – Kipling uśmiechnął się ściągniętymi ustami. – 

Panie J. R., Eleanor, miło was widzieć. 

–  Wiesz  –  Jack  odpowiedział  uśmiechem  –  wieki  nie 

tańczyłem  z  moją  siostrą.  Nie  masz  nic  przeciwko  temu,  żeby 

background image

się zamienić? 

Kipling  oczywiście  miał,  podobnie  zresztą  jak  Eleanor,  ale 

obydwoje zauważyli błysk determinacji i zazdrości w oczach J. 
R. 

Jack oddalił się z Jill na skraj parkietu. Dziewczyna popatrzyła 

na niego ponurym wzrokiem. 

–  Nie  podoba  mi  się  to  ciągłe  szpiegowanie,  Jack.  Jeśli  nie 

masz do mnie zaufania... 

– To nie o zaufanie idzie, a o tego słodkiego Casanovę. Co byś 

zrobiła, gdybym nie wszedł do twego pokoju? Usta Kippera już 
się dopasowywały do twoich. 

– Nie mów o nim „Kipper", Jack – warknęła. 
– Przypuszczam, że chciałaś, żeby cię pocałował. 
– Jack, naprawdę... 
Nim skończyła, Kipling i Eleanor zbliżyli się do nich tańcząc. 

Kipling klepnął Jacka w ramię. 

– Mogę przerwać? 
– Nie możesz – syknął Jack, ale na szczęście słyszała to tylko 

Jill.  Pchnęła  go  lekko  i  wróciła  w  ramiona  Kipa.  Nie  miał 
innego wyjścia, jak zaproponować taniec Eleanor. 

– Kipling jest bardzo miły – stwierdziła Eleanor zachęcająco. 

– I bardzo lubi twoją siostrę. Powinieneś być zadowolony, J. R. 

– On do niej nie pasuje. Zupełnie. 
– A czy to nie twoja siostra powinna zdecydować? 
–  Nie  ma  zbyt  wielkiego  doświadczenia,  jeśli  idzie  o 

mężczyzn. 

Melodia się skończyła. Jack, holując Eleanor, ruszył prosto w 

kierunku Jill i Kiplinga. 

Kipling wyglądał na zniecierpliwionego. 
– Jill i ja mieliśmy właśnie wyjść do holu na drinka. 
– Świetny pomysł – rzucił Jack pogodnie. 

background image

Tymczasem,  niefortunnym  zbiegiem  okoliczności,  jedyne 

wolne  miejsca  w  holu  znajdowały  się  przy  stolikach 
dwuosobowych,  stojących  jednak  zbyt  daleko  od  siebie,  aby 
można było swobodnie rozmawiać. 

Jack utknął z Eleanor w odległości około siedmiu metrów od 

stolika, przy którym usiedli Jill i Kipling. Gotując się w środku 
ze  złości,  sączył  martini  i  patrzył,  jak  młodszy  August  uwodzi 
jego żonę. 

– J. R., słyszałeś, co mówiłam? 
–  Co?  –  Jack  spojrzał  roztargnionym  wzrokiem  na  Eleanor  i 

znowu zaczął obserwować tamtych dwoje. 

Eleanor poszła w jego ślady. Uśmiechnęła się. 
– Z pewnością czują się dobrze. 
–  Z  pewnością  –  rzucił  przez  zęby.  Eleanor  chwyciła  go  za 

ramię. 

–  Nie  chcesz,  aby  Jillian  spotykała  się  z  miłym  młodym 

mężczyzną i założyła rodzinę? 

Jack  znał  już  odpowiedź  na  to  pytanie,  ale  nie  mógł  jej 

udzielić. Podniósł się za to nagłym ruchem. 

– Dokąd idziesz, J. R. ? 
– Grają naszą piosenkę. 
– Nie wiedziałam, że mamy piosenkę. 
– Moją i Jill. 
–  Ty  i  siostra  macie  piosenkę?  –  Mimo  całego  zauroczenia 

Jackiem,  Eleanor  zaczęła  poważnie  zastanawiać  się  nad  J.  R. 
Słyszała  o  nadopiekuńczej  miłości  macierzyńskiej.  Ale 
braterska? 

– Dobrze, dobrze, przepraszam. – Jack prowadził wściekłą Jill 

na  parkiet.  –  Wiem,  że  sądzisz,  iż  oblałem  Kiplinga  drinkiem 
naumyślnie, ale przysięgam, to przypadek. Byłem zły. A czego 
oczekiwałaś?  Mam  się  w  spokoju  przyglądać,  jak  inny 

background image

mężczyzna obłapia moją żonę... 

– On mnie nie obłapiał. 
– Ale chciał. 
– Nie wiem, co robić, Jack. 
–  Przeżywamy  nieprzyjemną  chwilę,  za  dwadzieścia  łat 

będziemy się z tego śmiać. 

– Być może nigdy się już nie roześmieję. 
– Ale skąd. Na pewno będzie inaczej. 
– Ale skąd. Na pewno będzie inaczej. 
– Nie można tak dalej, Jack. Poruszam się po bardzo wąskiej 

linie. 

– Weekend prawie się kończy. Jedyne, co ci pozostało, to dać 

delikatnie 

kosza 

Kipperowi. 

Przepraszam 

–  chciałem 

powiedzieć: Kiplingowi. 

– Synowi szefa nie odmawia się, ot tak. 
–  Owszem,  jeśli  się  ma  męża,  Jill.  Spojrzała  na  niego 

wyczerpana. 

– Ty to nazywasz małżeństwem? 

Rozdział 

11 

– Źle wyglądasz, Jill. To znaczy, chciałem powiedzieć, że nie 

wyglądasz  najlepiej.  Czyżbyś  chciała  coś...  powiedzieć?  Jesteś 
zła? Oczywiście, jesteś zła. 

– To wszystko nie wygląda dobrze, Jack. 
– Będzie lepiej. 
Nie rozpakowując rzeczy usiadła znużona na łóżku. 
–  Nasze  małżeństwo  to  katastrofa.  Farsa.  Tragifarsa.  Jack 

przysiadł obok Jill. 

–  Nie  powinienem  zachowywać  się  w  ten  weekend  jak 

zazdrosny idiota. Ale to dlatego, Jill, że tak bardzo cię kocham. 
To jest nowe doświadczenie. Miłość. Zazdrość. Małżeństwo. 

background image

Jill  pochyliła  się,  objęła  rękami  kolana  i  patrzyła  tępo  w 

podłogę. 

– Będziesz musiał się wyprowadzić, Jack – stwierdziła głosem 

pełnym żalu. 

– Z fundacji? – zapytał Jack. 
Wolno podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. 
– Z fundacji też. 
– Jill... 
Wstała, kiedy próbował ją objąć. 
– Idę się... przejść. – Chwyciła płaszcz. Stojąc do niego tyłem 

powiedziała pełnym bólu szeptem: – Myślę, że powinieneś spać 
dziś  w  hotelu,  Jack.  A  jutro  lepiej  zacznij  szukać  jakiegoś... 
mieszkania. 

–  Co  ty  pleciesz,  Jill?  Jeśli  bardzo  zależy  ci  na  tym,  żebym 

wyniósł się z fundacji, zrobię to. 

– Zrobisz to?– W oczach Jill zabłysła nadzieja. 
– Daj mi rok. 
– Rok? Jack... 
–  Słuchaj,  Jill,  nikt  przy  zdrowych  zmysłach  nie  rzuci  tak 

wspaniałej  pracy  z  marszu,  a  przynajmniej  nie  zrobi  tego  bez 
istotnego  powodu.  Co  powiem  Augustowi?  Myślisz,  że  mi 
wystawi  dobrą  opinię?  Jak  wyjaśnię  całą  sytuację  przyszłym 
pracodawcom?  Pomyślą,  że  jestem  niespełna  rozumu,  skoro 
zrezygnowałem z takiej szansy. 

– A ja uważam, że będziesz niespełna rozumu, jeśli zostaniesz 

– rzuciła ostro. 

–  Ale  posłuchaj,  przecież  nic  się  nie  stało.  Spędziliśmy  cały 

weekend  z  Augustem  i  jego  synem.  Żaden  z  nich  ani  przez 
chwilę nie podejrzewał, że J. R. Ballard i Jack Harrington to ta 
sama osoba. 

–  Jeden  weekend.  Ale  Kipling  zamierza  pracować  razem  z 

background image

nami  na  co  dzień.  Co  będzie,  jeśli  któregoś  dnia  zauważy,  że 
mówisz albo robisz coś, co przypomina... J. R. ? 

–  Nie  zauważy.  Mężczyźni  tacy  jak  Kipling  nie  zwracają 

uwagi  na  kogoś,  kto  nie  stanowi  dla  nich  zagrożenia.  Jack 
Harrington jest nijakim, bezbarwnym facetem, który w dodatku 
haruje jak wół. A co do Eleanor... 

– Idzie nie tylko o pracę, Jack. 
– To się ułoży, Jill. Daj mi szansę. 
– Nie mogę. Kto wie, jak wiele szans w życiu ma każde z nas? 

Ja wykorzystałam chyba wszystkie na Tobago. 

Ruszyła do drzwi. 
– Nie możesz iść na taką pogodę. Jest mroźnie. To się skończy 

zapaleniem płuc. 

–  Wszystko  mi  jedno  –  stwierdziła  zrezygnowanym  głosem, 

na próżno próbując uwolnić ramię z jego uścisku. 

–  Nie  obchodzi  mnie,  że  wszystko  ci  jedno.  Mnie  nie  jest 

wszystko jedno... 

– O Boże, Jack...  – Patrzyła na niego surowo, choć czuła, że 

jej policzki oblał rumieniec. 

–  Nie  mogę,  Jill.  Za  bardzo  mi  zależy  na  tobie  –  wyszeptał 

uśmiechając się nieśmiało, ale kusząco. Dalej ją przytrzymywał, 
lekko i zarazem zmysłowo. 

Czuła, że jej opór słabnie. Słyszała swój głośny oddech. 
–  Powinnam  była  jechać  do  Orlando  na  wakacje.  Disney 

World. Myszka Miki. Kaczor Donald... 

Jack położył jej rękę na biodrze. Oblała ją fala gorąca. 
–  Nigdy  nie  powinnam  była  kupować  tych  szkieł 

kontaktowych.  Nie  zwróciłbyś  na  mnie  uwagi,  gdybym  miała 
jednakowe, brązowe oczy. 

– Owszem, zwróciłbym. 
Pocałował  ją  delikatnie,  wolno,  bez  pośpiechu.  Jill  zamknęła 

background image

oczy i  w przypływie namiętności wplotła mu palce  we włosy i 
przywarła do jego ciała. 

–  Nigdy  nie  powinnam  była  jechać  na  Tobago.  To  był  mój 

wielki błąd... 

Powoli zdejmował z niej płaszcz, który w jednej chwili zsunął 

się na podłogę. Zaczaj rozpinać guziki bluzki. 

–  Może  to  było  callaloo.  Powinnam  była  zignorować  twoją 

sugestię i zamówić coś... zwykłego. Coś... och... och, Jack. 

Jego usta znalazły raz jeszcze jej wargi i chwilowo przerwały 

te rozważania. 

– Nie powinniśmy tego robić – wyszeptała. 
–  Małżonkowie  robią  to  cały  czas  –  powiedział  cicho  Jack  i 

rozbierał ją dalej. 

– Nie mogę myśleć, kiedy to... robisz – szeptała tracąc oddech, 

gdy Jack dotknął jej nagich piersi. 

–  Nie  myśl.  Przeżywaj.  Przyjemnie,  Jill?  –  Jack  zdjął  z  niej 

bluzkę,  potem  halkę,  na  końcu  majteczki.  Sam  szybko  pozbył 
się ubrania również rozrzucając je po całej sypialni. 

Z  ogniem  i  pasją  zawadiackiego  korsarza  porwał  Jill  w 

ramiona i położył na łóżku. 

–  Kocham  cię  –  wyszeptał  –  Błogosławię  szkła,  błogosławię 

callaloo, błogosławię Tobago. 

Serce  Jill  biło  jak  szalone.  Wtuliła  się  w  niego,  nie  była  w 

stanie  się  opierać.  Mimo  że  powiedziała  mu,  iż  to  wariackie 
małżeństwo  nie  ma  sensu  i  że  trzeba  je  rozwiązać,  czuła 
upajające ciepło, które zawładnęło całym jej ciałem. Niemal nie 
mogła złapać oddechu, powietrze stało się nagle takie... gorące, 
tropikalne. 

– Tak, tak – szeptała – błogosławię Tobago. Cudownie... och, 

tak... mmmmm... Tobago – obejmowała go mocno rękami. 

Jack  całował  ją  delikatnie  i  żarłocznie  zarazem.  Wydali  z 

background image

siebie  jednocześnie  jęk.  Całował  jej  powieki,  policzki, 
koniuszek  nosa,  podbródek,  dotykając  końcem  języka.  I  nagle, 
wolno,  zaczaj  się  zsuwać  w  dół  jej  ciała,  a  jego  pocałunki 
stawały się coraz bardziej podniecające. 

– Smakujesz wybornie – wyszeptał znad jej brzucha. A potem 

znad  biodra.  Jego  mocne  dłonie  głaskały  jej  uda,  a  potem 
otwarły je delikatnym, ale stanowczym ruchem. Zesztywniała na 
chwilę,  ale  natychmiast  uległa  oddychając  coraz  szybciej,  w 
rytm cudownych pieszczot. 

–  Ach,  nie...  ach,  tak,  tak...  –  Jego  język  rozpalał  jej 

pożądanie. 

Kiedy w nią w końcu wszedł, pragnęła, aby ją wziął, porwał, 

nasycił. Mdlała z podniecenia, drżała z rozkoszy. Czuła się tak, 
jak gdyby miała za chwilę eksplodować. Gdy nadszedł moment 
ekstazy, obydwoje krzyczeli z rozkoszy. 

Zasnęli  potem  spleceni  ramionami.  Jack  spał  kamiennym 

snem,  ale  Jill  męczyły  koszmary.  Kiedy  budzik  zadzwonił  za 
piętnaście  siódma  w  poniedziałek  rano,  Jack  odwrócił  się 
zaspany w stronę Jill. Uprzytomnił sobie, że jej nie ma i wtedy 
rozbudził się na dobre. 

Jill  była  już  gotowa  do  wyjścia.  Elegancka,  zdecydowana, 

porządnie  i  profesjonalnie  wyglądająca  urzędniczka  Fundacji 
Augusta. 

– To, co zdarzyło się w nocy, Jack... 
– To, co zdarzyło się w nocy, Jill, było wspaniałe. 
– To, co zdarzyło się w nocy – starała się nie zwracać uwagi 

na jego zmysłowy uśmiech – niczego nie zmienia. 

Odrzucił  koc.  Jill  na  widok  nagiego  ciała  Jacka  szybko 

zamknęła oczy. 

– Ubierz się, Jack, proszę... Musimy załatwić parę spraw. 
– Sądzę, że będzie najlepiej, jeśli rozbierzesz się i wrócisz do 

background image

łóżka. 

–  Nie.  –  Choć  nie  okazywała  niepokoju,  jej  serce  biło  jak 

szalone. Położyła dłonie na kolanach, nie dlatego, aby zachować 
pozory opanowania, ale dlatego że drżały. – Myślę, że potrzebna 
jest nam... na pewien okres... separacja. Zbyt dużo i zbyt szybko 
się  dzieje.  Potrzebuję  trochę  czasu  i  spokoju.  Muszę  się 
zastanowić.  Nie  sądzę,  abym  mogła  to  zrobić  przy  tobie.  – 
Zacisnęła  pięści.  Chcę,  żebyś  sobie  znalazł  jakieś  inne 
mieszkanie. 

– Jill... 
– Tak, Jack. – Musiała hamować łzy. – Jestem zbyt skołowana 

tym wszystkim. Muszę... muszę wprowadzić na powrót pewien 
ład  i  spokój  do  mojego  życia.  Jeśli...  nie  zamieszkasz  gdzie 
indziej, obawiam się, że nigdy już nie będę normalna. 

– Normalność to żadna atrakcja, Jill – mruknął, podniósł się z 

łóżka i ruszył ku niej. 

– Nie, Jack, nie! – rzuciła ostro. 
Stanął, ponieważ wydało mu się, że w jej głosie brzmi panika. 
– Kocham cię, Jill. 
Otwarła  oczy  nie  zwracając  uwagi  na  łzy,  które  spływały  jej 

po policzkach. 

–  To  wszystko  działo  się  pod  wpływem  chwili,  Jack.  Muszę 

mieć  czas  na  oddzielenie  marzeń  od  realnego  życia.  Potrzebny 
jest nam okres... separacji. 

– Całe nasze życie to separacja – stwierdził zdenerwowany. – 

Od  kiedy  jesteśmy  w  domu,  spaliśmy  ze  sobą  dokładnie  dwa 
razy. Mówienie o tym, że miesiąc miodowy skończył się... 

– Ja mówię o tym, że skończyło się małżeństwo – załkała. 
– Ponieważ byłem trochę górą? 
– Trochę? Trochę? Ja nawet nie wiem, kim jesteś. 
– Jestem twoim mężem. 

background image

–  Wtedy,  kiedy  nie  jesteś  moim  bratem  albo 

współpracownikiem,  którego  nawet  nie  wolno  mi  znać. 
Jesteśmy... ukrywającą się parą. Oto kim jesteśmy, Jack. 

– I co wobec tego zrobimy? Chcesz wyjść z ukrycia? 
– Chciałabym, żebyś wyszedł z ukrycia i z tego domu. Możesz 

spać  w  pokoju  gościnnym,  dopóki  nie  znajdziesz  sobie 
mieszkania. 

–  W  porządku,  jeśli  tego  chcesz.  Ale  znalezienie  czegoś 

zabierze mi trochę czasu... 

Gdyby opierał się wystarczająco długo, być może zmieniłaby 

zdanie. 

– Do końca tygodnia, Jack – rzuciła kategorycznie. 
– Dobrze – odparł z rezygnacją i smutkiem. 
–  I  to  oznacza  zarazem  koniec  J.  R.  Ballarda  –  dodała 

zdecydowanie.  –  Powiem  Eleanor,  że  mój  brat  wyjechał  z 
miasta... 

–  Uświadomiłem  sobie,  że  nie  mogę  żyć  bez  kobiety,  którą 

kocham. To prawda, Jill. 

–  Słuchaj,  i  tak  jest  to  dla  mnie  wystarczająco  trudne,  nie 

komplikuj  tego.  W  końcu  możesz  przecież  przestać  udawać. 
Możesz  być  po  prostu  Jackiem  Harringtonem.  Pracownikiem 
Fundacji  Augusta.  Przez  rok.  Kiedy  przestaniemy  być...  ze 
sobą...  może  uda  się  jakoś...  w  pracy.  Będę  się  czuła  trochę 
dziwnie... ale... 

– To właśnie jest dziwne, Jill. Zastanów się. Ty mnie kochasz. 

Ja ciebie kocham. – Postąpił krok w jej stronę. 

–  Czy  możesz  coś  włożyć  na  siebie,  do  diabła?!  To  nie 

Tobago. To Filadelfia! – krzyknęła. – Ludzie nie chodzą nago w 
Filadelfii. 

– Robią to we własnych domach. 
–  Już  wkrótce  to  nie  będzie  twój  dom  –  oświadczyła 

background image

wkładając płaszcz. 

– Dość! – Jack wyskoczył z pokoju. 
–  Dość.  –  Głos  Jill  brzmiał  może  me  tak  donośnie,  ale 

wystarczająco stanowczo. Mocno zatrzasnęła za sobą drzwi. 

Kiedy Jack ubierał się, Jill jechała do fundacji. Romantyczne 

wspomnienia  z  Tobago,  nawet  jeśli  zachowały  moc,  zostały 
pogrzebane. 

–  Jack,  już  piąty  dzień  oglądasz  mieszkania.  W  każdym 

znajdujesz  jakieś  wady.  A  co  sądzisz  o  pracowni,  którą 
oglądałeś dziś rano, przed przyjściem do pracy? 

– Mysia dziura. 
– Mysia?– Jill popatrzyła na niego z powątpiewaniem. 
– Naprawdę, Jill, mysia – rozłożył ręce. – O. taka. 
– To nie jest śmieszne, Jack. 
– W porządku, żartowałem. Myszy nie są takie duże. Ale braki 

metrażowe można nadrobić liczebnością. 

–  Jesteś  nie  do  zniesienia.  –  Otwarła  gazetę  na  stronie  z 

ogłoszeniami  i  zaczęła  przeglądać  listę  ofert.  –  Proszę,  zerknij 
na to. 

– Które? – Nachylił się nad nią. 
–  Bardzo  duże,  nowoczesne  mieszkanie  z  jedną  sypialnią  – 

czytała głośno. – Dywany, dobra lokalizacja. Do dyspozycji od 
zaraz. 

Pochylił  się  jeszcze  bardziej,  a  jego  gorący  oddech  celowo 

musnął jej ucho. 

– Wygląda dobrze, jeśli... 
–  Jeśli  co?  Cena  jest  rozsądna,  położenie  świetne,  na  Cherry 

Street, dziesięć minut od fundacji. Możesz nawet przychodzić na 
piechotę. 

– Ale bez zwierzaków. – Co? 
– Na końcu ogłoszenia – zwierzęta wykluczone. 

background image

– Widzę, co jest na końcu ogłoszenia. Nie masz zwierzaków. 
– Jeszcze nie mam. 
– Nigdy nie wspominałeś, że chcesz założyć hodowlę. To jest 

jeszcze jedna wymówka, Jack. Ale szkoda gadać. Masz dwa dni 
na  znalezienie  mieszkania.  Albo  przeprowadzisz  się  do 
schroniska. 

– Jesteś twarda, Jill. 
–  Jestem  zdesperowana,  Jack.  –  Rzuciła  gazetę.  –  J.  R.  musi 

wyjechać. 

J. R. był asem w rękawie Jacka. Gdyby J. R. zniknął, Jack nie 

mógłby  zbliżyć  się  do  Jill  więcej  niż  na  milę.  Chyba  że  w 
fundacji. Jack wiedział, że jeśli to zrobi, to nie tylko obydwoje 
stracą  posady,  ale  Jill  nigdy  mu  tego  nie  wybaczy  i  będzie 
musiał zapomnieć o niej na zawsze. 

A jeśliby do tego doszło, wiedział, kto natychmiast wtargnie: 

Kipling August. 

Kipling,  który  rozpoczął  pracę  w  ostami  poniedziałek, 

zachowywał  się  na  terenie  fundacji  powściągliwie,  ale 
kilkanaście  razy  telefonował  do  Jill  do  domu  i  trzykrotnie 
pojawił  się  u  niej  osobiście.  Jill  starała  się  trzymać  go  na 
dystans,  ale  rzeczywistą  przeszkodą,  która  uniemożliwiała 
zaloty,  był  brat  Jill,  J.  R.  Tak  przynajmniej  uważał  Jack.  Tyle 
tylko, że czas uciekał. 

Podniósł  gazetę  i  zaczął  czytać  ogłoszenia  na  chybił  trafił, 

żeby udobruchać Jill. Zdaje się, że wywarło to pewien skutek. 

– Zrobię stek – oświadczyła idąc do kuchni. – Ty też zjesz? 
–  Jasne  –  rzucił  znad  gazety  i  w  tym  momencie  rozległ  się 

dzwonek u drzwi. – Twoja nowa miłość, Kipling, bez wątpienia. 
– Uśmiechnął się ponuro. 

–  Albo  twoja  nowa  miłość,  Eleanor  –  rzuciła  złośliwie. 

Okazało się, że obydwoje mieli rację. 

background image

– Jedliście już coś?– spytała Jacka Eleanor. 
–  Właśnie...  miałam  robić...  steki  –  odparła  za  niego  Jill.  – 

Chętnie zaprosiłabym was, ale mam tylko dwa. 

– Nic nie szkodzi – powiedział Kip, który wszedł do środka i 

położył  dłonie  na  ramionach  Jill.  –  Nie  będziesz  dziś  robić 
kolacji. Ja zapraszam. – Mrugnął do Jacka. – Podwójna randka. 
Oblewanie. 

– Oblewanie czego? – ostrożnie spytał Jack. Mojego nowego 

mieszkania.  –  Kipling  wpatrywał  się  w  Jill  i  uśmiechał 
uwodzicielsko. – Zgadnij, gdzie ono się znajduje? 

– Gdzie?– spytał Jack. 
– Tuż obok. – Kipling nie odrywał wzroku od Jill. – Pomyśl 

tylko,  Jilly,  następnym  razem,  kiedy  wyjdziesz  na  taras,  aby 
popatrzeć  na  gwiazdy  i  zatrzaśniesz  za  sobą  drzwi,  będziesz 
mogła  po  prostu  przejść  po  gzymsie  do  mnie.  Okno  sypialni 
będzie zawsze otwarte. 

Jill  posłała  Eleanor  druzgocące  spojrzenie,  a  Jack  zimno 

popatrzył na Kiplinga. Ale niespodziewani goście uśmiechali się 
promiennie. 

– To ja  wypatrzyłam ogłoszenie.  – Eleanor wzięła Jacka pod 

rękę. – Kip wspomniał, że chce wyprowadzić się od rodziców. 

Jack pluł sobie w brodę, że przeoczył ogłoszenie, ale było już 

za  późno.  To  nie  on  wynajął  apartament.  Nie  dość,  że  stracił 
wspaniałą  okazję,  to  jeszcze  w  dodatku  dał  taką  szansę 
Kiplingowi! 

–  Kiplingowi  od  razu  bardzo  się  to  mieszkanie  spodobało  – 

paplała Eleanor. 

– Nie wątpię – mruknął Jack. 
–  Ale  oczywiście  Kipling  nie  potrzebuje  dla  siebie  tylu 

sypialni  –  ciągnęła.  –  Zaproponowałam,  żeby  poszukał  sobie 
kogoś do spółki. I Kip uznał, że to świetny pomysł. 

background image

W  Jacku  wszystko  się  gotowało.  Widział,  że  Kipling  pożera 

Jill oczami. Dobrze wiedział, kogo Kip miał na myśli. 

–  I  co  ty  na  to,  J.  R.  ?  –  spytała  Eleanor  z  dziecięcą 

niewinnością. 

– Po moim trupie – wysyczał. 
– Z bratem u boku, Jillian, nie musisz się martwić o reputację. 
Jill uśmiechnęła się w sposób wymuszony. 
– Nie miałam na myśli Jillian. Miałam na myśli ciebie, J. R. – 

ciągnęła  Eleanor.  –  Myślałam,  że  chętnie  wynajmiesz 
apartament  do  spółki  i  Kipem.  Jillian  wspomniała,  że  szukasz 
mieszkania... 

–  Mówiłam  ci,  że  J.  R.  zamierza  wrócić  do...  Teksasu  – 

poprawiła ją Jill, ostrzegając Jacka spojrzeniem. 

– Tak, to prawda, mówiłaś, ale może J. R. chce... dać jeszcze... 

jedną  szansę  Filadelfii?  –  Popatrzyła  na  Jacka  z  nadzieją.  – 
Jesteś tu krótko, J. R. Na tyle krótko, że nie odkryłeś jeszcze... 
wszystkiego... co miasto ma ci do zaoferowania. 

– Nie sądzę – oponowała Jill – aby było to miasto w typie J. 

R. 

– Może zatem powrót do Teksasu dobrze mu zrobi – włączył 

się Kipling. Zaakceptował pomysł Eleanor, ponieważ sądził, że 
wreszcie  uda  mu  się  pozbyć  opiekuńczego  starszego  brata. 
Podróż  J.  R.  przez  cały  kraj  do  Teksasu  była  bardziej  na  rękę 
Kipowi niż przeprowadzka przez hol. 

Pozostawanie w sąsiedztwie Jill było bardzo na rękę Jackowi. 
– Teksas nie ucieknie. – Poklepał Augusta juniora. – Eleanor 

ma  rację. Rzeczywiście, nie powinienem tak szybko opuszczać 
tego miasta. – Zauważył, że Jillian była wściekła. 

– Co się stało, Jilly? – spytał z troską Kipling. – Nie cieszysz 

się, że twój brat nadal będzie przy tobie? 

– Oczywiście, że się cieszy – powiedział Jack szczypiąc ją w 

background image

policzek.  –  Zanim  tu  przyjechaliście,  Jill  czytała  ogłoszenia, 
starając  się  znaleźć  dla  mnie  mieszkanie  w  Filadelfii.  Prawda, 
Jill? 

Ciepły  brąz  oczu  Jill  stał  się  prawie  czarny.  Jak  mógł  jej  to 

zrobić?  Kiedy  to  się  skończy?  Nie  do  zniesienia,  nie  do 
utemperowania,  irytujący,  ale,  musiała  to  przyznać,  także 
niezmordowany.  Cała  ta  szalona,  zwariowana  tragifarsa 
zmęczyła  ją  do  ostateczności,  a  ten  ma  w  sobie  coraz  więcej 
energii. 

–  No  więc,  Kip,  kiedy  się  wprowadzasz?  –  dopytywał  się 

uradowany Jack. 

– Już podpisałem umowę. Apartament jest mój. 
–  Wspaniale.  Jutro  zacznę  przenosić  rzeczy.  Do  niedzieli 

wszystko będzie załatwione. – Ciągle trzymał rękę na ramieniu 
Kipa, a drugą objął Jill, która była sztywna jak kij. – To dokąd 
idziemy na kolację? 

– Nie mogę sobie wyobrazić wyjazdu twego brata. – Eleanor 

westchnęła z zadumą, siedząc naprzeciwko Jill w jej gabinecie. 

– Nie ty jedna. 
–  Myślę,  że  gdyby...  odnalazł  się...  nie  byłby  tak...  spięty. 

Spędził tu już prawie dwa tygodnie, a ciągle jest rozdrażniony. 
To ta druga kobieta. Wiem to. Ona mu nie da odejść. 

– Mówił ci coś o niej... od kiedy zamieszkał z Kipem?  – Jill 

starała się nie okazać szczególnego zainteresowania. 

– Nawet nie wymienił jej imienia. Nie musi o niej mówić. Ona 

jest cieniem, który się  nad  nim unosi i  spycha mnie. Wiem, że 
jest twoim bratem, Jillian, ale wydaje mi się, ze ta kobieta to... 
niezdrowa obsesja J. R. 

Jill westchnęła. Dobrze wiedziała, jak Jack się czuje. Czuła się 

dokładnie tak samo. 

Kip  wsunął  wniosek  o  stypendium  do  teczki  i  popatrzył  na 

background image

Jacka,  który  siedział  przy  swoim  biurku  i  przeglądał  jakieś 
notatki. 

– I co myślisz, Harrington? 
– O wniosku? – Jack spojrzał, przesuwając nerwowo okulary 

– mówiłem ci, jest za bardzo... 

– Nie o wniosku, a o Jilly. 
– Jillian Ballard? A co ona ma wspólnego z wnioskiem? 
–  Nic  nie  ma  wspólnego,  Jezu,  Harrington,  czy  ty  nigdy  nie 

myślisz  o niczym innym poza pracą? Chciałbym wiedzieć, czy 
Jilly wspomniała ci kiedykolwiek o mnie, czy mam już pierwszy 
punkt? 

Jack poczuł, że zaciskają mu się pięści. 
– Czy nie za wcześnie na pierwszy punkt? – spytał ostro. 
– Nikt nie mógłby cię podejrzewać o to, że jesteś zwierzęciem 

towarzyskim,  Harrington.  –  Zaśmiał  się  Kip  sucho.  –  Czy 
nigdy... no wiesz... nie strzeliłeś gola? 

Jack wsunął zaciśnięte pięści w kieszenie spodni i zaciął usta. 
– Nie chodzi ci chyba o mecz? 
– Nie, nie lubię piłki. 
– Domyśliłem się, że nie mówisz o boisku – odchrząknął Jack. 
Kip przechylił się na krześle i wyprostował nogi. 
– Gdyby udało mi się rozruszać nieco Jilly... 
–  Być  może  nie  jesteś  w  jej  typie  –  powiedział  Jack 

nieprzyjemnym tonem. 

–  To  nie  to.  To  ten  jej  cholerny  brat.  Myślałem,  że  jak  go 

wyciągnę  od  niej  i  umieszczę  u  siebie,  Jilly  poczuje  się  trochę 
bardziej... swobodna. 

– A nie jest? 
– Nie. Zachowuje się tak, jak gdyby patrzył na nią przez cały 

czas, nawet jeśli nie ma go w pobliżu. Jilly boi się, że brat uzna 
jej  zachowanie  za  niestosowne.  –  Oparł  łokcie  na  biurku  i 

background image

uśmiechnął  się  lubieżnie.  –  Co  nie  znaczy,  że  nie  jest 
wygłodzona. 

– Wygłodzona? 
– Nie mam na myśli jedzenia, Harrington – odparł Kipling. 
Jack  z  wysiłkiem  powstrzymywał  furię.  Miał  rację,  kiedy 

powiedział  Jill,  że  tacy  mężczyźni  jak  Kipling  August  są  tak 
pochłonięci  sobą,  że  nie  dostrzegają  innych.  Chyba  że  jest  to 
konkurent.  August  junior  z  całą  pewnością  nie  uważał  tego 
nijakiego, nudnego Harringtona za konkurenta. 

–  Ona  potrzebuje  mężczyzny,  Harrington.  –  Kipling  wstał  z 

krzesła.  –  Ona  pragnie  mężczyzny.  I  ja  jej  zaoferuję  coś 
wspaniałego.  –  Uśmiechnął  się  konspiracyjnie.  –  Znam 
mężczyznę akurat dla niej. 

Jack patrzył w drzwi i nagle zaświtała mu nowa myśl. 
– I ja też, Kipper – mruknął pod nosem. – I ja też. 

Rozdział 

12 

Jill  stale  wracała  do  tego  samego  pytania:  gdyby  jeszcze  raz 

można było dokonać wyboru, czy postąpiłaby inaczej? I nie była 
pewna  odpowiedzi.  Wiedziała  tylko  jedno.  Sytuacja  była  zbyt 
skomplikowana. Wyszła za mąż i nie wyszła. Była jedynaczką i 
miała brata. Pracowała z kimś, kogo powinna ledwo znać, a był 
to  jej  mąż.  Odkąd  po  raz  pierwszy  zobaczyła  zawadiackiego 
korsarza  na  Tobago,  zatraciła  poczucie  rzeczywistości.  I  nie 
zaznała ani chwili spokoju. Jak długo jeszcze będzie w stanie to 
wytrzymać?  Na to  pytanie znała  odpowiedź:  miała już tego  po 
dziurki w nosie. 

Nadeszło  piątkowe  popołudnie.  Jill  wróciła  właśnie  po  pracy 

do  domu.  Mieszkanie  bez  Jacka  wydawało  się  ciche  i  puste.  Z 
Jackiem – zamieniało się w piekło. 

Może  to  ona  powinna  zrezygnować  z  pracy  w  fundacji? Czy 

background image

nie rozwiązałoby to wszystkich problemów? Czy na decyzji nie 
zaważyły wyłącznie ambicje i to, co nazywała fair play, zasadą 
uczciwej  gry?  Czy  nie  było  z  jej  strony  skrajną  głupotą 
poświęcać prawdziwą miłość dla kariery? 

Nie.  Wszystko  to  nie  było  takie  proste.  Oczywiście,  ambicje 

zawodowe  znaczyły  bardzo  wiele,  ale  nie  były  najważniejsze. 
Małżeństwo z Jackiem okazało się  jedną  wielką tragifarsą. Nie 
potrafiła  dać  sobie  rady  z  Jackiem  Harringtonem,  który  tak 
często zmieniał twarze, ale przede wszystkim nie potrafiła dojść 
do ładu sama ze sobą. Pruderyjna, konwencjonalna, pedantyczna 
Jillian  staczała  bój  z  Jill  żywiołową,  niepohamowaną,  pełną 
pasji i uczuć. Na Tobago Wenus wyłoniła się z morskiej piany. 
W  Filadelfii  znów  schowała  się  do  swojej  muszli.  Jak  tyle 
sprzeczności mogło się pomieścić w jednej osobie? Mniejsza o 
to. 

Odezwał się dzwonek. 
Jill zawahała się. Jedyną osobą, którą chciałaby zobaczyć, był 

Jack. Jedyną  osobą, której widoku nie zniosłaby, był  Jack. Nic 
się nie zmieniło. Była pełna sprzecznych uczuć. 

Dzwonek zadźwięczał jeszcze raz. 
Najchętniej  zapadłaby  się  pod  ziemię,  ale  to  raczej  nie 

wchodziło w rachubę. Powlokła się do drzwi. 

– Cześć, Jilly. 
–  Cześć,  Kipling.  –  Jill  uśmiechnęła  się  blado.  –  Właśnie 

miałam wziąć prysznic. 

– Zawsze znajdujesz jakiś pretekst, żeby mnie unikać. 
– Kipling... nie powinniśmy... Wszedł do mieszkania. 
– Czego nie powinniśmy? 
– Spotykać się ze sobą. 
–  Dlaczego?  Przecież  nie  spotykasz  się  z  nikim  innym. 

Prawda, Jilly? 

background image

– W każdym razie... nie teraz. – Popatrzyła na niego, smutna i 

nieobecna. Mężczyzna źle zrozumiał jej spojrzenie. 

– Powinnaś trochę zaszaleć, Jilly. Skorzystać z uroków życia. 

Jesteś  naprawdę  atrakcyjna.  Gdybyś  spotkała  właściwego 
partnera...  Gdybyś  dała  mi  szansę...  –  Ręce  Kiplinga  wśliznęły 
się w luźne rękawy płaszcza kąpielowego Jill. 

– Kip... proszę. Nie powinniśmy się spotykać... aby nie łamać 

żelaznych reguł fundacji. Dlaczego ojciec miałby robić  dla  nas 
wyjątek? To byłoby nie fair. 

– Daj spokój, Jilly. Niedługo to ja będę ustalał żelazne reguły 

fundacji, jak je nazywasz. 

– Ale jeszcze nie teraz. A poza tym parę osób. '.. wzięło nas na 

języki. 

– Nie musisz się nimi dłużej przejmować, Jilly. Jill spojrzała 

na niego ze zdziwieniem. 

– Co to ma znaczyć? 
– Powiedz tylko jedno słowo, Jilly. 
– Jedno słowo? 
Kipling przyciągnął ją do siebie. 
–  Powiedz  „tak".  Powiedz  „tak"  i  nie  będziesz  już  musiała 

pracować ani dnia dłużej. Spełnię każdą twoją prośbę, kochanie. 
Powiedz  „tak",  Jilly,  a  uczynisz  mnie  najszczęśliwszym  na 
świecie. 

–  Nie  będziesz  w  stanie...  spełnić  wszystkich  moich  próśb, 

Kipling. Wierz mi... 

– Kocham cię, Jilly. Czy każda z was nie marzy o prawdziwej 

miłości? 

– Może te, które dotąd spotykałeś. Ale ja... 
–  Tata  powiedział,  że  jesteś  wprost  dla  mnie  stworzona  – 

Kipling  przerwał  wyjaśnienia.  –  I  miał  absolutną  rację.  Tata 
chce  tego  tak  bardzo  jak  ja.  Mama  tak  samo.  Czeka  tylko  na 

background image

twoją zgodę i zaraz zamówi zaproszenia. 

– Zaproszenia? Przecież staram ci się coś wyjaśnić... 
– Jilly, będziesz cudowną panną młodą. Trochę starań i... 
W  tym  samym  czasie  Jack,  w  swoim  mieszkaniu,  po  drugiej 

stronie  korytarza,  rozrywał  grubą  urzędową  kopertę.  Kiedy 
przeczytał, co zawierała, nie był w stanie uwierzyć. To musiała 
być jakaś pomyłka. Straszliwy błąd. Przeczytał więc drugi raz i 
zrozumiał, że o pomyłce nie może być mowy. Opadł na fotel i 
wpatrywał  się  tępo  w  papier  firmowy  kancelarii  adwokackiej 
Cromwell, Foster i O' Brien. Jill wystąpiła o rozwód. 

Powoli  wziął  się  w  garść.  Idiotyczna  sytuacja.  Jill  wcale  nie 

chciała rozwodu. Kochała go. A on ją. Wiele dla siebie znaczyli. 
Podniósł  pognieciony  list  z  podłogi  i  zaczął  go  rwać 
metodycznie na coraz drobniejsze kawałki. 

W  porządku,  zdecydował.  Jeśli  Jill  chce,  aby  zrezygnował  z 

pracy  w  fundacji, zrobi  to.  W  poniedziałek  wymówi  pracę,  nie 
będzie  czekał,  aż  minie  rok.  Bez  Jill  nic  nie  miało  sensu. 
Wyniesie  się  z  fundacji,  z  powrotem  wprowadzi  do  żony  i 
zaczną wszystko od nowa. Tym razem w sposób nieco bardziej 
konwencjonalny. Może właśnie tego było im trzeba. 

Minął  korytarz.  Szedł  jak  na  skrzydłach.  To  się  musi  udać. 

Jack i Jill na zawsze ze sobą. 

Kiedy  Jill  usiłowała  wyzwolić  się  z  objęć  Kipa,  odezwał  się 

dzwonek u drzwi. 

– Jill, Jill, to ja. Otwórz mi. Musimy porozmawiać.  – To był 

głos Jacka. 

Kiplinga wyraźnie zirytowało to najście. 
–  Daj  spokój,  J.  R!  –  krzyknął  w  stronę  drzwi.  –  Właśnie 

rozmawiamy z twoją siostrą. 

Jack uderzył w drzwi. 
– Otwórz, Jill. 

background image

Jill  przymknęła  oczy  ze  znużeniem.  Sądząc  z  tonu  Jacka  i 

natarczywości, z jaką dobijał się do drzwi, musiał już dostać list. 
Do diabła. Przyszedł wcześniej, niż się spodziewała. Chciała go 
powiadomić o tym dziś wieczorem. 

– Jill! Otwórz drzwi! 
–  Jill  jest  rozebrana,  J.  R.  Właśnie  idzie  pod  prysznic  i 

poprosiła mnie, żebym jej umył plecy! – odkrzyknął Kipling. Jill 
popatrzyła  na  niego  skonsternowana.  Już  miała  głośno 
zaprotestować  i  wyjaśnić  Jackowi  całą  sytuację,  kiedy 
pomyślała, że może lepiej niczego nie tłumaczyć. W ten sposób 
również Jack zrozumie, że rozwód jest jedynym rozwiązaniem. 

–  Jill?  Jill,  co  tam  się  dzieje?–  Niepokój  w  głosie  Jacka 

mieszał się ze złością. 

–  Niech  ci  podpowie  wyobraźnia,  J.  R.  –  Kipling  miał  już 

dosyć braciszka Jill i jego łomotania w drzwi. 

Poskutkowało.  Nagle  zapadła  cisza.  Jill  zamknęła  oczy  i 

zagryzła wargi. Łzy popłynęły jej po policzkach. Kipling starał 
się pocieszyć Jill jak małą dziewczynkę. 

– Twój brat już sobie poszedł – gładził jej włosy. – Zrozumiał 

wreszcie moje intencje... 

Jack  i  Jill  wyjechali  na  weekend.  Każde  oddzielnie. 

Zapragnęli  odpocząć  od  Filadelfii,  od  siebie  nawzajem,  od 
Kiplinga i Eleanor. Jill udała się do New Hope, mekki artystów. 
Znajdowało się tam mnóstwo galerii, sklepów z osobliwościami 
i butików. Atrakcją były konne powozy wożące turystów. Kiedy 
jednak dostrzegła w kolejce do przejażdżki powozem pół tuzina 
zakochanych  par,  obejmujących  się  lub  trzymających  za  ręce, 
uznała, że to nie jest rozrywka dla niej. 

Jack  wynajął  samochód  i  ruszył  do  Pensylwanii.  Sądził,  że 

bukoliczne, 

wiejskie 

pejzaże 

obsypane 

śniegiem, 

malowniczymi farmami, wiejskimi szkołami i sklepikami ukoją 

background image

nerwy. Na próżno. 

Jill  nocowała  w  uroczym  starym  zajeździe  nad  rzeką 

Delaware.  Miała  szczęście.  Właśnie  wpisywała  się  do  księgi 
gości, kiedy nadjechała młoda para, świeżo po ślubie, i wynajęła 
na tydzień apartament dla nowożeńców... 

Jack wolał całkowitą anonimowość motelu w miejscowości o 

dziwnej  nazwie  Birdin-Hand.  Miał  szczęście.  Za  ścianą,  cienką 
jak papier, para kochanków ustanawiała nowy rekord świata... 

Jill nie mogła zasnąć. Większość nocy zeszła jej na czytaniu. 

Przeczytała „Wall Street Journal" od deski do deski... 

Jack wiercił się w łóżku na próżno czekając na sen. Wreszcie 

dał  za  wygraną.  Włączył  telewizor.  Sally  Jesse  Raphael 
dyskutowała  z  pięcioma  facetami,  którzy  lubili  przymierzać 
stroje swoich żon... 

Poniedziałek  był  szary  i  smutny.  Dokładnie  taki,  jak  nastrój 

Jill.  Zbudziła  się  wcześnie  rano,  szybko  się  ubrała  i  wyszła  z 
domu,  kiedy  jeszcze  było  ciemno.  Nie  miała  ochoty  ani  na 
poranną wizytę Kiplinga, ani Jacka – i na ich propozycje, że ją 
podwiozą do fundacji. 

Akurat o Jacka nie musiała się martwić. W poniedziałek rano 

jechał  do  pracy  prosto  z  motelu  w  Birdin-Hand.  Nie  chciał 
zaglądać  po  drodze  do  mieszkania,  które  dzielił  z  Augustem 
juniorem; bał się, że się na niego natknie i że to spotkanie źle się 
skończy. 

Jack  pojawił  się  w  fundacji  w  samą  porę,  Howard  Wendell 

August zarządził zebranie personelu na dziewiątą rano. Spotkał 
w holu Jill. Obydwoje spieszyli się na spotkanie z szefem. 

– Dzień dobry, Jillian. Jak ci minął weekend? – spytał kpiąco. 
Jill ledwie zareagowała na przywitanie. Wydawało się jej, że 

głos  Jacka  dochodził  z  daleka,  jakby  z  innej  planety,  z  innego 
życia. 

background image

– Nie spytasz mnie, jak spędziłem weekend, Jillian? Nie miała 

na to wielkiej ochoty. 

– Jak spędziłeś weekend, Jack? 
– Fatalnie. 
Popatrzyli  na  siebie  bez  słowa.  Jill  spuściła  wzrok.  Ciągle 

kochała Jacka, kochała go ponad wszystko i za żadne skarby nie 
chciała mu sprawić bólu. 

–  Zamierzałam  cię  jakoś  uprzedzić,  Jack.  O  wizycie  u... 

adwokata. – Spojrzała na niego niepewnie. – Przepraszam cię. – 
Poczuła, że zaraz się rozpłacze. 

– Taak. Mnie też jest przykro – rzucił szorstko, wyprzedził ją i 

ruszył szybkim krokiem do sali posiedzeń. 

Zanim Jill poszła w jego ślady, przygładziła włosy i poprawiła 

żakiet  szarego  kostiumu  dobrze  znanym,  nerwowym  gestem, 
który zawsze poprzedzał pojawienie się w miejscu publicznym. 
Tym  razem  szczególnie  zależało  jej  na  nieskazitelnym 
wyglądzie. Za wszelką cenę chciała zatuszować zdenerwowanie. 
Rozklejała się. 

Jill  weszła  ostatnia.  Nie  miała  tego  w  zwyczaju.  Tuzin 

współpracowników Augusta zajęło już miejsca przy ogromnym 
stole z wiśniowego drzewa. Jack siedział przy oknie, pomiędzy 
dwójką swoich pomocników. Kipling usiadł obok Eleanor, a po 
swojej  drugiej  stronie  zatrzymał  miejsce  dla  Jill.  Jill  udała,  że 
tego  nie  widzi  i  wybrała  krzesło  w  bezpiecznej  odległości. 
Popatrzyła  na  Howarda  Wendella  Augusta,  który  zajął  miejsce 
prezydialne i obserwował swoje stadko z wielką uwagą. 

August  przywitał  zebranych  z  typową  dla  siebie  sztuczną 

jowialnością,  a  później  od  razu  przeszedł  do  sprawy.  Fundacja 
Augusta rozrasta się, poinformował. Miło mu oznajmić, że nową 
dziedziną  działalności  będzie  sztuka  i  że  na  czele  tego  działu 
stanie jego syn. W tym miejscu popatrzył z dumą na Kiplinga, a 

background image

później  w  ciągu  dziesięciu  minut  zwięzłego  wykładu 
przedstawił najważniejsze zadania na nadchodzący miesiąc. 

Jill  usiłowała  skupić  uwagę  na  słowach  Augusta  i  robiła 

wszystko,  aby  nie  kierować  wzroku  w  stronę  Jacka.  Bez 
większego  skutku.  Jack  siedział  wyprostowany  i  sztywny,  z 
kamienną  twarzą.  Pewnie  w  środku  przeżywa  to  co  ja, 
pomyślała.  Ach  Jack,  czemu  wyjechaliśmy  z  Tobago?  Tak 
chciałabym  zostać  na  zawsze  dziką  księżniczką  z  wysp,  a  ty  – 
moim  korsarzem...  –  A  teraz  oddaję  głos  Kiplingowi  – 
powiedział Howard. 

–  On  najlepiej  zapozna  was  ze  szczegółami  swojego  planu. 

Kipling  podniósł  się  z  krzesła.  Popatrzył  naokoło.  Kiedy  jego 
wzrok  zatrzymał  się  dłużej  na  Jill,  uśmiechnął  się  ciepło.  Jill 
zrewanżowała się bladym, zakłopotanym uśmiechem. 

– Zanim porozmawiamy o planach zawodowych... – zaczaj nie 

spuszczając wzroku z Jill... 

Jill  spojrzała  szybko  na  Jacka.  Wpatrywał  się  w  Augusta 

juniora jak zahipnotyzowany. 

–  ...  chciałbym  w  waszej  obecności  zapytać  kobietę,  którą 

kocham, czy zostanie moją żoną. Wyjdziesz za mnie, Jilly... ? 

– Brawo, brawo! – Howard August nie krył zadowolenia. 
Jill poderwała się. 
– Nie, nie... Nie mogę – wyjąkała. 
Jack  zbladł  jak  papier.  Zerwał  się  z  miejsca  przewracając 

krzesło. 

– Oczywiście, że nie możesz! – krzyknął w stronę Jill. 
– Przecież już masz męża. 
– Jillian jest mężatką? To niemożliwe – stwierdził stanowczo 

Howard. 

– Ależ to prawda. – Jack czuł, że traci panowanie nad sobą. – 

W końcu wiem coś o tym. Ja jestem jej mężem. 

background image

Obaj  Augustowie,  ojciec  i  syn,  przyglądali  się  mu  z 

jednakowym  osłupieniem.  Eleanor  rozdziawiła  usta.  Jill  opadła 
na krzesło. Reszta towarzystwa wstrzymała oddech. 

Ciszę przerwał Howard August. Zwrócił się do Jill badając ją 

wzrokiem. 

–  To  niemożliwe,  Jillian.  Nasze  przepisy  wewnętrzne  mówią 

wyraźnie... 

– Mam gdzieś wasze przepisy... – przerwał mu Jack, ale i on 

nie zdołał dokończyć, bo podbiegł do niego Kipling, gotowy do 
walki. Jack zdjął okulary, zrzucił marynarkę i zacisnął pięści. 

–  Czekałem  długo  na  ten  moment,  Kipper,  od  pierwszej 

chwili,  kiedy  zacząłeś  się  przystawiać  do  mojej  żony.  –  Jack 
podrygiwał  w  miejscu  jak  bokser  na  ringu.  –  No,  chodź  tu, 
Kipper. Pokaż, co potrafisz. 

– Jack, przestań. To nie ma sensu – prosiła Jill. Jack skrzywił 

się. 

– O co ci chodzi, Jilly? Przecież on nie ma szans. – To już nie 

był głos Jacka, lecz zawadiackiego kowboja. 

Eleanor drgnęła i zaczęła się w niego wpatrywać zdumionymi 

oczami. 

– J. R. ?– szepnęła. 
Howard August popatrzył badawczo. 
– J. R. ? 
Eleanor  wskazała  palcem  na  Jacka,  niczym  oskarżyciel  w 

sądzie. 

–  Ty...  nie  możesz  być  mężem  Jillian,  J.  R.  Przecież...  jesteś 

jej bratem. 

– Właśnie – przytaknął Kipling.  – Nie myśl, że zbijesz nas z 

tropu,  J.  R.  Od  początku  domyślałem  się,  że  z  tobą...  i  z 
Jackiem... coś jest nie w porządku... 

Do akcji wkroczył sam Howard Wendell August. 

background image

–  Musisz  się  w  końcu  zdecydować,  młody  człowieku.  Jesteś 

bratem Jillian czy jej mężem? 

Jack zawahał się i ponuro spojrzał na Jill. 
– Właściwie... i jednym, i drugim. 
– No, nie – mruknęła Eleanor. – Tego już za wiele. 
– Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby Kipling nie pochwycił 

jej w ramiona. 

– Na Boga! – krzyknęła Jill głosem łamiącym się od emocji. – 

Jack tylko udawał, że jest moim bratem. 

Kip, podtrzymując w ramionach Eleanor, która ciągle jeszcze 

nie przychodziła do siebie, popatrzył na Jill z nową nadzieją. 

– Czy udaje również, że jest twoim mężem? Jill westchnęła. 
– Nie. Jest nim naprawdę. 
Pięść  Howarda  Wendella  Augusta  wylądowała  z  impetem  na 

stole. 

–  To  skandal.  W  całej  historii  Fundacji  Augusta  nie  było 

drugiego  wypadku  tak  brutalnego  pogwałcenia  przepisów.  Nie 
mówiąc już o tym, że wystawiliście nas na pośmiewisko, mnie i 
mojego syna. Zwalniam was natychmiast. Jesteście wyrzuceni. 

Roztrzęsiona Jill zerwała się z krzesła i spojrzała wściekłe na 

Augusta. 

– Ale pański syn mógłby pogwałcić te staromodne, idiotyczne 

przepisy,  prawda?  Jemu  byłoby  wolno.  Jest  pan  napuszonym 
hipokrytą. I jeszcze coś panu powiem... nigdy nie poślubiłabym 
pańskiego syna, nawet... gdybym nie była mężatką. – Jill objęła 
wzrokiem wszystkich zebranych i wyszła bez słowa. 

Jack, zanim poszedł w ślady Jill, posłał Augustowi pogardliwe 

spojrzenie. 

–  I  jeszcze  jedno.  Nie  możesz  mnie  wyrzucić,  tłusty,  stary 

capie,  bo  ja  już  tu  nie  pracuję.  Moja  dymisja  jest  na  twoim 
biurku. 

background image

Jack  schylił  się  po  okulary,  ale  zanim  zdążył  je  nałożyć, 

Kipling  pozbywszy  się  na  moment  Eleanor,  uderzył  go  z  całej 
siły. 

Kiedy  Jack  dotarł  do  mieszkania  Jill,  jej  już  tam  nie  było. 

Biegł  po  schodach,  całe  pięć  pięter,  był  spocony  i  zdyszany. 
Zdjął marynarkę i rzucił ją na łóżko. Zsunęła się na podłogę, ale 
nie zwrócił na to uwagi. Przysiadł na brzegu łóżka. 

Gdzie  podziewa  się  jego  żona?  Musiał  z  nią  porozmawiać. 

Musiał  ją  przekonać,  że  przecież  nic  się  nie  uczy,  nic  nie  jest 
ważne, tylko oni. Jack i Jill na zawsze ze sobą. 

Położył  się  na  łóżku  i  podłożył  pod  głowę  poduszkę. 

Pachniała Jill. 

Gdzie była? Co się z nią stało? Może po prostu odeszła i już 

nigdy jej nie zobaczy? 

Otrząsnął  się  z  tych  myśli.  Kiedy  odwracał  się  na  bok, 

zobaczył kopertę na nocnym stoliku. Była otwarta i wystawała z 
niej kartka. 

Zawierała krótki list. Czytał go powoli, z rosnącym poczuciem 

ulgi.  Złożył  kartkę,  wsadził  ją  z  powrotem  do  koperty  i 
uśmiechnął się. 

–  Tak,  oczywiście  –  powiedział  na  głos  i  nagle  poczuł,  że 

powracają  mu  siły.  Wybiegł  z  sypialni,  skorzystał  z  telefonu, 
spakował walizkę, wziął szybki prysznic i przebrał się. 

Wszystko  będzie  dobrze,  powiedział  do  siebie.  Już  wiem, 

gdzie jest. Wszystko jest takie proste. Musi ją odnaleźć i wziąć 
w  ramiona.  Dopóki  będą  razem,  będzie  im  dobrze.  Więcej  niż 
dobrze. 

Miała miodowozłotą karnację, doskonałą figurę i twarz, która 

była dziełem sztuki: pełne usta, delikatne, kształtne linie brwi i 
ciepłe, czekoladowe oczy. Do tego kasztanowe włosy, spadające 
na ramiona jedwabistą falą, unoszoną lekką, tropikalną bryzą. 

background image

Szła brzegiem morza, fale obmywały jej bose stopy. Od czasu 

do  czasu  przystawała,  pochylała  się  z  wdziękiem  i  podnosiła 
muszle.  Trzymała  je  w  dłoni,  studiowała  uważnie,  a  później 
wyrzucała i schylała się po nową, w niespiesznym, wakacyjnym 
rytmie. 

Uwielbiał  sposób,  w  jaki  chodziła.  Oszałamiał  go  ostry, 

kwiatowy zapach jej perfum. 

Jakieś dziecko wbiegło do morza i ochlapało boginię z wysp. 
– Przepraszam! – krzyknęło i pognało dalej. 
Bogini uśmiechnęła się. Wtedy był już pewien, że nie mógł się 

pomylić. 

To była ona. W jej obecności wszystko wokół stawało się inne 

– bujniejsze, piękniejsze, bogatsze. Był Robinsonem Cruzoe. A 
ona jego Piętaszkiem. 

Właśnie  podnosiła  muszlę.  Powoli  podszedł  do  niej. 

Odwróciła głowę w jego kierunku i podniosła wzrok. 

Oniemiał z zachwytu, kiedy uśmiechnęła się do niego, na poły 

zawstydzona, na poły kusząca. Zachwyt to nie jest dobre słowo. 
Był pijany ze szczęścia. I cały drżał. 

– Ale ze mnie skończony osioł – szepnął. Zaśmiała się. 
– Jack „skończony osioł" i Jill, dobrana z nas para, co? 
–  Jack  i  Jill  na  zawsze  ze  sobą.  Znów  był  zawadiackim 

korsarzem. 

Jill, oszołomiona widokiem Jacka, przytuliła się do niego. To 

on,  naprawdę.  Stało  się  to,  co  miało  się  stać.  Oplotła  go 
ramionami. Całowali się, pospiesznie i gwałtownie. 

– Jak mnie odnalazłeś? – spytała odzyskując oddech. 
–  Instynkt  –  odpowiedział  czule.  –  I  list  od  Jamesa  i  Laury 

Ivory, który znalazłem na twoim nocnym stoliku. 

– Spotkałam się z nimi. Bardzo się zmartwili tym, co się nam 

przydarzyło. Powiedzieli, że staliśmy się już legendą Tobago. – 

background image

Jill  spojrzała  na  swoją  obrączkę,  którą  Jack  kupił  od  Jamesa  – 
Kiedy  Laura  zobaczyła,  że  ciągle  ją  noszę,  zrozumiała,  że  nie 
chcę się rozwieść. 

–  Należymy  do  siebie,  Jill.  –  Jack  musnął  językiem  jej  dłoń. 

Była słona.. 

Jill  poczuła,  że  cała  drży  –  z  podniecenia  i  oczekiwania  na 

ciąg dalszy. Przylgnęła mocniej do Jacka. 

– Stać się legendą Tobago, jeszcze za życia, to zobowiązuje. 
W tydzień później, ostatniego dnia niespodziewanych wakacji, 

siedzieli  przy  porannej  herbacie  z  Laurą  i  Jamesem,  a  Jack  po 
raz kolejny opowiadał historię, jak to zamienił się w brata Jill i o 
wszystkich innych perypetiach. James pokładał się ze śmiechu. 

– Może to śmieszne – mówiła drobna, delikatna Laura – ale i 

ja  miałam  starszego  brata,  który  miał  fioła  na  punkcie  moich 
narzeczonych.  Śledził  nas  i  nie  odstępował  na  krok.  A  to  już 
było mniej zabawne, szczególnie dla nich. 

– Zdecydowanie wolę Jacka w roli męża – żartowała Jill. 
Laura zmieniła temat. 
– Co będzie z waszą pracą? 
–  Najgorzej  z  referencjami.  Po  tym,  co  się  wydarzyło  w 

fundacji,  August  wystawi  nam  taką  opinię,  że  utkniemy  na 
długo w kolejce dla bezrobotnych. 

–  To  niesprawiedliwe  –  zaprotestowała  Laura  –  i  nie  ma  nic 

wspólnego  z  waszymi  kwalifikacjami.  Obydwoje  zasługujecie 
na wspaniałe opinie. 

– August ma inne zdanie na ten temat – powiedziała Jill. – Jak 

on to ujął? Nie dość, że zgrzeszyliśmy, to jeszcze wystawiliśmy 
go na pośmiewisko. Dobre i to. 

–  Jakoś  sobie  damy  radę  –  przerwał  Jack  ze  zwykłym  sobie 

optymizmem. 

– Może z czasem szef trochę zmięknie – pocieszał ich James. 

background image

–  W  końcu  chyba  nie  zniszczyłby  waszej  kariery  z  powodu 
głupiej, staromodnej zasady. 

–  Nie  znasz  Howarda  Wendella  Augusta  –  westchnęła  Jill.  – 

Jedyny sposób na niego...  – przerwała. – Nie, nawet nie chcę o 
tym myśleć. 

– Waszemu cholernemu, pyszałkowatemu szefowi przydałoby 

się trochę rozumu – mruknęła Laura. 

–  Na  dobrą  sprawę  nie  bardzo  jest  mu  co  zarzucić  –  Jill 

zmieniła  ton.  –  W  porządku,  usiłował  nagiąć  przepisy  fundacji 
w  przypadku  syna,  ale  też  był  przekonany,  że  po  ślubie  z 
Kiplingiem  odejdę  z  pracy.  Sam  Howard  ściśle  przestrzega 
zasad, nic więc dziwnego, że od swoich podwładnych wymaga 
tego samego. 

–  Moim  zdaniem  te  zasady  trącą  średniowieczem  –  rzucił 

James. 

– Masz całkowicie rację – poparła go Laura. – Nie ma niczego 

zdrożnego w tym że dwójka kolegów zostaje kochankami. Pod 
warunkiem  że  nie  mają  zobowiązań  wobec  osób  trzecich. 
Zupełnie  inna  sprawa,  kiedy  obydwoje  są  małżonkami  lub  też 
kiedy małżonkiem jest jedno z nich. 

Jack skrzywił się. 
– Myślę, że właśnie to dotknęło najboleśniej szefa przezacnej 

Fundacji  Augusta:  myśl  o  tym,  że  jego  syn  zainteresował  się 
zamężną  kobietą.  –  Popatrzył  badawczo  na  Jill.  –  Ale  już 
przestał, prawda? 

– Jedna romantyczna przygoda to wszystko, na co mnie stać – 

powiedziała  Jill  z  uśmiechem  wampa.  Ale  mina  trochę  jej 
zrzedła.  –  Reszta  energii  będzie  mi  potrzebna  na  szukanie 
zajęcia. 

Jack objął ją ramieniem. 
–  Nie  martw  się,  Jill.  Jesteśmy  ze  sobą,  a  więc  to  wszystko 

background image

musi się jakoś ułożyć. 

–  Jestem  tego  samego  zdania.  Może  to  magiczne  działanie 

tropików. Niech diabli porwą Howarda Wendella Augusta. 

James zarechotał. 
–  Nigdy  nie  ufałem  takim  typkom,  bardziej  świętym  od 

papieża. – Laura przytaknęła. 

– A kto z nas jest bez winy? 
– Ależ musi być nudne to życie Howarda – zadumała się Jill. 
– Jeszcze trochę, a zaczniesz go żałować – przerwał jej Jack. 
Po  wspólnym  śniadaniu  w  beztroskiej  atmosferze  obie  pary 

wracały brzegiem morza do hotelu Caribe Reef. 

–  Musimy  się  szybko  spakować  –  powiedział  Jack.  –  Nasz 

samolot do Filadelfii odlatuje za godzinę. 

Laura uścisnęła Jacka i Jill. 
– Będziemy w kontakcie. James objął ich ramieniem. 
–  Oczywiście,  że  będziemy.  Przyjedźcie  tutaj  na  następne 

wakacje. Jack ma rację. Wszystko jakoś się ułoży. 

– Na pewno – przytaknęła Jill, całując go w policzek. Kiedy w 

parę  minut  później  opuszczali  hotel,  w  holu  pojawiła  się 
atrakcyjna rudowłosa dama. Jill ścisnęła Jacka za łokieć. 

– Popatrz tam, czy to nie jest... Cynthia Adams? 
– Kto? 
–  Cynthia  Adams.  Nowa  sekretarka  Augusta,  piękność  z 

Południa. 

Jack odszukał ją wzrokiem. 
– Tak, oczywiście. 
Uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech. Roztargniony 

i nieobecny. 

Jack pochylił się w stronę Jill. 
– Chyba mnie nie rozpoznała. Jill zachichotała. 
– Wcale się jej nie dziwię. Nikt w fundacji cię nie rozpoznał, 

background image

zanim im nie powiedziałeś. 

Tym  razem  Jill  posłała  jej  uśmiech.  Odpowiedź  była  równie 

lakoniczna. 

– Dziwne. Mnie chyba też nie poznała. 
Nagle z gardła Jacka wyrwał się stłumiony okrzyk. 
– Ale numer! Ten facet, który idzie w jej kierunku, na pewno 

cię pozna. 

Jill  otworzyła  usta  ze  zdziwienia  na  widok  niskiego, 

przysadzistego  sześćdziesięciolatka  zbliżającego  się  do  Cynthii 
Adams i całującego ją czule na przywitanie. 

–  Masz  rację,  ale  numer  –  mruknęła  Jill.  –  Przyganiał  kocioł 

garnkowi. 

Howard Wendett August rozglądał się niedbale po hotelowym 

holu.  Uwagę  jego  przykuła  czarująca  dama  o  kasztanowych 
włosach  stojąca  koło  recepcji,  a  kiedy  nałożyła  rogowe 
okulary... 

Jill  pomachała  w  kierunku  Howarda  Augusta.  Jack  zrobił  to 

samo.  Twarz  Howarda  Wendella  Augusta  stężała,  a  później 
pojawiły się na niej kropelki potu. 

– Powinniśmy podejść do niego i  przywitać  się  – stwierdziła 

Jill tłumiąc śmiech. 

–  Owszem,  byłoby  niegrzecznie  nie  zamienić  paru  słów  z 

naszym byłym pracodawcą. – Jack trzymał się roli. 

Kiedy ruszyli na spotkanie, Jill zdążyła szepnąć Jackowi: 
– Miałeś rację kochanie. Wszystko już zaczyna się układać.