background image

ELISE TITLE 

TAYLOR I ALI 

Harlequin 

Toronto • Nowy Jork • Londyn 

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg 

Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia 

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa 

background image

PROLOG 

- Doris, przestań mi wreszcie suszyć głowę! 
- Niech pan posłucha, panie Fielding. Może pan wie 

wszystko, czego wymaga zawód prawnika, ale jeśli chodzi 
o dbanie o swoje własne zdrowie, jest pan jak niemowlę. 

Doris Lester stała nad szefem, trzymając na dłoni dwie 

tabletki. 

Siedemdziesięciodwuletni adwokat, dobrze zbudowany 

mężczyzna o krótkich rudawych włosach, które zaczynały si­
wieć, wziął pastylki z jej ręki. Doris nalała soku pomarańczo­
wego do szklanki i podała mu, gdy włożył lek do ust. Połknął 
krzywiąc się. 

- No, już! - rzekł z niezadowoloną miną. - Lepiej ci te­

raz? 

- Mnie? To panu ma być lepiej, a nie mnie. 
Nolan Fielding uśmiechnął się ironicznie. Takie riposty 

były dla niej typowe. Zawsze musiała mieć ostatnie słowo 
w każdym sporze. Odchylił się lekko w krześle obserwując, 

jak porządkuje jego biurko. Miała sześćdziesiąt cztery lata, 

była drobną kobietą o miłym wyglądzie, niezbyt rzucającą się 
w oczy, ale zgrabną i proporcjonalnie zbudowaną. Zwracała 
uwagę nie tyle aparycją co charakterem. Doris Lester miała 

jasno sprecyzowane poglądy, była szczera i bez zastrzeżeń 

lojalna. Przyszła do niego prosto ze szkoły dla sekretarek 
i pozostała do tej pory. Pracowali razem blisko czterdzieści 
lat. On kawaler, ona stara panna. 

Dziwne, że przez wszystkie te lata nigdy nie zwrócił na nią 

background image

większej uwagi. I jeszcze dziwniejsze, że ostatnio zaczął ją 
dostrzegać coraz częściej. 

- To był wyjątkowo uroczy ślub - zauważyła Doris, jed­

nocześnie sprawdzając, czy wszystkie twarde ołówki są ostro 
zatemperowne. 

- Tak. Bardzo ładny - zgodził się Fielding. Razem z Doris 

uczestniczyli wczoraj w trzecim ślubie, jaki się odbył w rodzi­
nie Fortune'ów w ciągu zaledwie dwóch lat. Najpierw Adam 
i Ewa, potem Peter i Elizabeth, a teraz Truman i Sasza. Każda 
z tych uroczystości była niemałym wydarzeniem i została od­
notowana przez prasę. Bracia Fortune'owie, sukcesorzy boga­
tej rodziny, właściciele sieci ekskluzywnych domów towaro­
wych, wzbudzali powszechne zainteresowanie, które wzrasta­
ło z każdym następnym ślubem. 

Działo się to głównie z powodu niezwykłego obwarowania 

dziedziczonego majątku, jakie uczynił ich ojciec, Aleksander 
Fortune, w swoim testamencie. Mianowicie, wszystkie udzia­
ły, które w chwili jego śmierci zostały jednakowo podzielone 
między czterech synów - Adama, Petera, Trumana i Taylora 

- miały być ich własnością tak długo, jak długo pozostaną 

kawalerami. Każdy z synów, który się żenił, miał przekazać 
swoje udziały na rzecz bezżennych braci, tym samym wyrze­
kając się swej części i dochodów z niej płynących. 

Innymi słowy, każdy z jego synów zmuszony był wybrać 

albo majątek, albo miłość. Do tego czasu, ku wielkiej radości 
środków masowego przekazu oraz ku zadowoleniu ich babki, 
Jessiki, trzech spośród czterech braci wybrało miłość. Obec­
nie pozostał już tylko jeden kawaler w rodzinie Fortune'ów, 
Taylor, najmłodszy z nich. 

- Ona po prostu promieniała radością - powiedziała Do­

ris. 

- Kto? Panna młoda? Tak, Sasza rzeczywiście pięknie 

background image

wyglądała. Jak zmieniła się od czasu, gdy zjawiła się w domu 
Jessiki! 

- Zgadzam się z panem. Ale ja mówiłam o Jessice Fortune 

- wyjaśniła, rzucając mu szybkie spojrzenie. - Przypuszczam, 
że ślub trzeciego już wnuka i wieść o ciąży Ewy, co daje 
nadzieję na zostanie po raz pierwszy prababką, przyczyniło się 
do zadowolenia, które wprost biło z jej twarzy. 

Nolan Fielding zachichotał. 
- To nie dlatego była taka radosna. Wiesz o tym równie 

dobrze jak ja. Ta kobieta oszalała na punkcie doktora Bena 
Engela, którego poznała w Chicago w zeszłym roku, gdy zaj­
mowała się swataniem Petera i Elizabeth. Czy zauważyłaś, jak 
ze sobą tańczyli? I jak mrugała do niego przez całą uroczy­
stość? W jej wieku! To jest absolutnie... 

- Romantyczne - dokończyła za niego Doris z uśmie­

chem. - Tylko dlatego, że jest pan zazdrosny... 

- Ja zazdrosny? Uważasz że jestem zazdrosny? 
- Nie chce mi pan chyba powiedzieć, że pan nie dosłyszy, 

panie Fielding. 

- No, dobrze. Przyznaję, że tak. Był czas, że byłem tro­

chę. .. zazdrosny. Ale od tego dnia, dwa lata temu, gdy odczy­
tałem uzupełnienie do testamentu syna Jessiki, Aleksandra, 
byłem zbyt poruszony i zajęty, aby myśleć o takich głu­
pstwach. Poza tym wtrącanie się Jessiki do życia jej wnuków 
niezbyt mi się podoba. 

- Powiedziałabym, że pierwszym, który się wtrącił, był 

Aleksander - zauważyła Doris. 

- Od początku nie pochwalałem tego zapisu, chociaż ro­

zumiałem jego motywy - mówił dalej Nolan. - Wiem, że 
chciał w ten sposób uchronić synów od popełnienia tych sa­
mych błędów, które on kiedyś popełnił w stosunku do kobiet. 
Cztery nieudane małżeństwa mogą pozbawić człowieka wiary 
w święte więzy małżeńskie. 

background image

- Ten zapis to fatalny pomysł. Odmawiać synom prawa do 

spadku, jeśli się ożenią - to naprawdę okrutne. 

- No, no, Doris. Aleksander nie był żadnym potworem. 

Uwielbiał synów. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Po pro­
stu był przekonany, że będzie lepiej, jeśli pozostaną kawalera­
mi. Chciał im oszczędzić bólu, finansowych i emocjonalnych 
kłopotów... 

- Czego by ich rzeczywiście pozbawił, gdyby postąpili 

zgodnie z jego życzeniem, to szczęścia, jakie jest teraz udzia­
łem Adama, Petera i Trumana - odparła Doris, ucinając krót­
ko jego wywody. 

Nolan otworzył już usta, aby zaprotestować, ale zrezygno­

wał. 

Było zbyt wcześnie, aby oceniać, jak Trumanowi powie­

dzie się pod względem finansowym, ale jeśli chodzi o Adama 
i Petera, dawali sobie znakomicie radę, odkąd wyrzekli się 
udziałów firmy Fortune Enterprises na rzecz miłości i małżeń­
stwa. Adam, kiedyś uznany playboy, i jego żona Ewa stali się 
sławni w całym kraju jako arbitrzy w sporach między pracow­
nikami a zarządami przedsiębiorstw. W ostatnich dwóch la­
tach dzięki nim wiele firm uniknęło kosztownych strajków. 
Tworzyli niezwykłą parę: Adam reprezentował interesy kie­
rownictwa, a Ewa załogi. Ich różne pochodzenie społeczne 
pozwalało im widzieć obie strony medalu i w ten sposób 
każda z walczących stron uważała, że uczciwie i obiektywnie 
przedstawiono jej interesy. 

Jeżeli chodzi o Petera, to on również dawał sobie świetnie 

radę bez dziedzictwa. Wkrótce po ślubie otworzył butik z ga­
lanterią męską w Chicago. Elizabeth pracowała również 
w tym mieście jako psychiatra. 

Ludzie biznesu śmiali się z niego otwarcie. 

- Kapelusze - mówili - to przeszłość, a butik sprzedający 

wyłącznie kapelusze, to szaleństwo. 

background image

Prorokowali, że za rok Peter Fortune straci kapelusz i nie 

tylko. Ale jednak półtora roku później, mając już cztery butiki, 
śmiał się Peter, a nie oni. 

Nolan Fielding nie wątpił, że również Truman odniesie 

sukces bez pomocy rodzinnej fortuny. On i jego żona mieli 
wielkie plany wypełnienia luki w handlu między Wschodem 
i Zachodem. W czasie uroczystości poprzedniego dnia Tru­
man zwierzył się Nolanowi, że on i Sasza chcą rozpocząć od 

otwarcia dwóch sklepów: jednego w Denver, który by sprze­
dawał produkty importowane z Rosji, i drugiego w Moskwie, 
w którym by były niedrogie towary amerykańskie. Sądząc 
z tego, że amerykańskie bary szybkiej obsługi odniosły 
w Moskwie sukces, można było spodziewać się, że i inne 
produkty będą miały powodzenie. 

. A więc ostał się teraz tylko Taylor. Łagodny, nieśmiały, 

najmniej zarozumiały i wymagający z całej czwórki, Taylor 
został jedynym właścicielem całego majątku rodziny Fortune. 
Chyba że... 

- Zdaje się, że zrobił się pan śpiący - zauważyła Doris, 

budząc Nolana z zamyślenia. - Dobrze by panu zrobiła 
drzemka. 

- Jestem absolutnie przytomny - odparował Nolan. A po­

tem, po krótkiej pauzie dodał: - Myślałem o Taylorze. 

- Martwi się pan, że on też się może ożenić. 
Nolan westchnął. 
- Widziałem, jak mi się przyglądali wczoraj podczas ślu­

bu: Adam, Peter i Truman. 

- Bzdura- stwierdziła Doris. 
- Nie, to prawda. I wszyscy myśleli to samo. Jeśli Taylor 

się ożeni, to nie pozostanie ani jeden syn, aby zarządzać 
dziedzictwem Aleksandra Fortune'a, i wtedy wszystkie udzia­

ły przedsiębiorstwa staną się moją własnością zgodnie z ostat­
nim zapisem do testamentu, której to ewentualności nikt dotąd 

background image

1 0 

nie brał poważnie pod uwagę. Jak gdybym pragnął tych udzia­
łów! Albo ich potrzebował. Mam absolutnie wystarczającą 
sumę pieniędzy odłożoną na stare lata. 

Doris powstrzymała się od uśmiechu. Biorąc pod uwagę, 

że siedemdziesiąte trzecie urodziny Nolana były tuż-tuż, nie 
mogła nie zastanawiać się, kiedy uzna się za starego. Ciągle 

jeszcze prowadził kancelarię, chociaż skrócił godziny pracy, 

zresztą nie dlatego, żeby mu brakło sił, lecz żeby mieć więcej 

czasu na grę w golfa. 

- Niech się pan nie martwi, panie Fielding, Taylor Fortune 

nieprędko się ożeni. Jest bardzo nieśmiały w stosunku do 
kobiet. Nie widziałam, żeby choć raz zatańczył na weselu 
brata. Tylko łaził z kąta w kąt. 

- On nie łazi bezmyślnie, Doris. Ten chłopiec jest wyna­

lazcą. Co prawda, muszę przyznać, że niektóre z jego wyna­
lazków nie były zbyt udane. 

- Ma pan na myśli ten automatyczny podnośnik samocho­

dowy, który działał tak świetnie, że prawie przewracał samo­
chód na dach? Czy może ten robot „trzecia ręka", jak go 
nazywał, mający odbierać telefony, gdy ma się obie ręce zaję­
te? Jeśli pan pamięta, nalegał, abym go wypróbowała, uważa­

jąc, że będzie to doskonała pomoc dla zapracowanej sekretar­

ki. Za pierwszym razem rączka robota podniosła słuchawkę, 
ale zamiast przybliżyć ją do mego ucha, opuściła słuchawkę 
do kubka z kawą. A za drugim razem robot dał mi nią w ucho 
i to mocno. 

Nolan Fielding zachichotał. 
- Tak, ten przyrząd miał lekkiego kręćka, ale poza wszy­

stkim Taylor to miły chłopak. 

- On nie jest chłopcem, panie Fielding. Wkrótce będzie 

miał trzydzieści cztery lata. I teraz, kiedy jest odpowiedzialny 
za całe rodzinne imperium, powinien porzucić te zabawy 
z gadżetami. 

background image

1 1 

- Jessica mówi, że wcale nie ma takiego zamiaru. Zmienił 

gabinet prezesa w laboratorium i utrzymuje, że jest o krok od 
ukończenia prototypu domowego robota, nad którym pracuje 
od dwóch lat. 

- O, Boże, znowu ten Homer! Myślałam, że już mu to 

przeszło. Jeśli ta jego „trzecia ręka" spowodowała szkody, to 

jakiego zniszczenia może dokonać cały robot? Mam nadzieję, 

że nie przyniesie go tutaj do wypróbowania. 

Nolan uśmiechnął się. 
- Nie przesadzaj, Doris. Jeśli ten robot będzie dobry, może 

okazać się wielką pomocą dla pań domu. Wszyscy się kiedyś 
śmiali z pomysłów Edisona czy Bella. 

- Dziwniejsze rzeczy się zdarzały, to prawda. 
Z roztargnieniem przesunęła ręką po gładko uczesanych 

włosach, zauważywszy, że szef przygląda się jej jakoś inaczej 
niż zwykle. Nie mogła jasno sprecyzować, co kryło się za tym 
spojrzeniem, ale poczuła się speszona. 

- Wiesz, Doris, co zauważyłem? 
- Co takiego, panie Fielding? 
- Po pierwsze, że w ciągu czterdziestu lat pracy u mnie 

nigdy nie zwróciłaś się do mnie po imieniu. 

Doris spojrzała zdumiona. 
- Po imieniu? 
- Znaczy - Nolan. Na chrzcie dano mi na imię Nolan. 

- Tak. Oczywiście, wiem jak panu na imię. Tylko, że... 

nie jest to w zwyczaju, aby sekretarka mówiła po imieniu do 
swojego szefa. Wyglądałoby to na brak szacunku. 

- Naprawdę, Doris? Chyba możesz przyznać po czterdzie­

stu latach, że stosunki między nami nie przypominają typowe­
go układu między szefem i sekretarką. 

Mówiąc to zaczerwienił się, ale nie spuszczał z niej wzro­

ku. Zupełnie nie wiedział, co mu się stało, ale skoro już podjął 
ten temat, nie miał zamiaru zrezygnować. 

background image

1 2 

- Jeśli pan chce przez to powiedzieć, że uważa mnie za 

kogoś więcej... niż sekretarkę. 

Jego uśmiech zastopował ją. 

- Czy pan sobie stroi ze mnie żarty, panie Fielding? Bo 

jeśli tak... 

- Z całą pewnością nie stroję sobie żartów, Doris - powie­

dział Nolan tak żarliwie, że zaskoczyło to ich oboje. 

- Wydaje mi się, że pan nie jest dzisiaj sobą. 

- Czy nie jesteś ciekawa mojej drugiej obserwacji? 

- Myślę, że dobrze by panu zrobiła drzemka - powiedzia­

ła stanowczo, ale jej głos brzmiał inaczej niż zwykle. 

- Moje drugie spostrzeżenie jest takie, że masz bardzo 

miły uśmiech, Doris. 

- Naprawdę, panie... - zawahała się czując, że się czer­

wieni. Naprawdę... Nolan! 

Nolan uśmiechnął się jak psotny chłopak. 

- Tak, naprawdę, Doris. 

background image

ROZDZIAŁ 

- Eureka! 
Ten przeraźliwy okrzyk wydostał się zza zamkniętych 

drzwi prezesa firmy. Po chwili drzwi otworzyły się gwałtow­
nie i wypadł z nich Taylor Fortune. Kasztanowate włosy stały 
mu na głowie prawie pionowo, koszula wychodziła ze zno­
szonych spodni, a sweter był krzywo zapięty. Twarz miał 
zaczerwienioną, oddychał szybko i z trudem panował nad 
sobą. 

- On działa! - wykrzyknął. 
- On? - Cal Morgan, szef działu handlowego, którego 

nowy prezes wezwał na zebranie, zbladł, gdy zajrzał do gabi­
netu. Kilka miesięcy temu, kiedy był na spotkaniu z poprze­
dnim prezesem, Trumanem Fortune'em, ten wielki pokój był 
bogato wyposażonym gabinetem, zaprojektowanym przez 

najlepszego dekoratora wnętrz w Denver. Teraz wyglądał jak 
kopia laboratorium Frankensteina. Cal Morgan prawie ocze­
kiwał, że za chwilę ujrzy potwora wyłaniającego się spomię­
dzy stosu metalowych przedmiotów, pokrywających długi 
drewniany stół, zajmujący miejsce dawnego artystycznie wy­
konanego biurka z czereśniowego drewna. 

- Homer - odparł Taylor podnieconym głosem, szukając 

po kieszeniach okularów, aż Rhonda, jego sekretarka, dyskret­
nie wskazała, że ma je na czubku głowy. 

- Homer? - powtórzył Cal Morgan. 

background image

1 4 

- Homer, mój robot domowy. Takie urządzenie, które mo­

że być tak zaprogramowane, aby wykonywało wszystkie pod­
stawowe czynności w gospodarstwie domowym. Wszystko, 
począwszy od zmiany bielizny do mycia podłogi włącznie. 

Jest w nim, co prawda, jeszcze parę niedociągnięć, ale już 
teraz mogę powiedzieć, że ten drobiazg będzie szlagierem 
domów towarowych Fortune. 

Niski, jęczący dźwięk doszedł do ich uszu z gabinetu pre­

zesa, a chwilę później rozległo się zawodzące miauczenie. 

Taylor zmarszczył brwi i rzucił coś pod nosem, wracając 

do swego biura. Miał już zamknąć drzwi, gdy odwrócił się 
znowu do Cala. 

- Panie Morgan, wszystko, co mam, inwestuję w finanso­

wanie Homera i skierowanie go do sprzedaży w sieci naszych 
domów towarowych. Chciałbym otrzymać wstępny plan pro­
mocji od waszego działu i to jak najszybciej. 

Zanim zamknął drzwi, zatrzymał się, patrząc jasnym i roz­

promienionym wzrokiem na Cala i Rhondę. 

- Cuda nowoczesnej techniki! Czy to nie wspaniałe? - po­

wiedział. 

- Wspaniałe - odparli grzecznie, ale gdy Taylor zamknął 

drzwi, spojrzeli na siebie z niedowierzaniem. 

Kiedy Taylor Fortune wszedł do saloniku swej babki i zastał 

u niej Adama, Petera i Trumana, zorientował się, że coś się szy­
kuje. Jessica powitała swego najmłodszego wnuka uśmiechem. 

- Czyż to nie miła niespodzianka? 
Taylor popatrzył na nią i na braci. 
- Nie wiem - stwierdził ostrożnie - czy będzie miła. 
Zanim Jessica zdążyła coś powiedzieć, uprzedził ją Adam. 
- Cal Morgan zatelefonował do mnie i opowiedział o two­

im planie błyskawicznego wejścia na rynek z Homerem. Mor­
gan jest zaniepokojony i chyba słusznie. 

background image

1 5 

- A ty byłeś tak zaniepokojony, aby ściągnąć Petera z Chi­

cago i Trumana aż z Moskwy? - zapytała Jessica Adama. 

- Ja i tak miałem przyjechać ze względu na swoje własne 

interesy - wyjaśnił szybko Truman. 

- Rozumiem - rzekł powoli Taylor. 
Adam odetchnął. 
- Słuchaj, Taylor, firma jest teraz w tvoich rękach. My nie 

mamy żadnego prawa, aby decydować o czymkolwiek. Jeste­
śmy tu tylko jako bracia, którzy się troszczą... 

- To jest ryzykowne posunięcie - wtrącił Peter. 
- Szczególnie że masz jeszcze, zgodnie z tym, co mówi 

Morgan, kilka niedoróbek do usunięcia w tym robocie - dodał 
Adam. 

- A jeśli nawet je usuniesz - przerwał Truman - mogą 

pojawić się inne problemy. Zainwestowanie zbyt dużej sumy 
w Homera może cię rozłożyć finansowo. Może też wpłynąć 
na ogólną opinię o naszej firmie. 

Taylor zamyślił się, ale nie mówił, co sądzi o argumentach 

braci. Potem z wolna obrócił się w stronę Jessiki. 

- A co ty myślisz, babciu? 
- Ja myślę, że ty tu decydujesz, kochanie. A poza tym 

wierzę, że Homer może się okazać wielkim sukcesem firmy 
Fortune Enterprises. 

Adam, Peter i Truman popatrzyli na babkę z dezaprobatą. 

Ale zanim zdążyli wytoczyć swoje argumenty, uciszyła ich 
machnięciem ręki. 

- Dodam też, że nie zostawiłabym wylansowania Homera 

komuś takiemu jak Cal Morgan. 

- Nie? . 
- Nie - potwierdziła stanowczo. - Temu człowiekowi 

brak wyobraźni. Tak samo, stwierdzam to z przykrością, jak 
twoim braciom. 

background image

1 6 

Wszyscy trzej zaczęli protestować, ale powstrzymała ich 

jednym gestem. 

- Wiedziałam, że bardzo jesteś zajęty - zwróciła się do 

Taylora - więc wzięłam na siebie znalezienie odpowiedniej 

osoby. Chciałam się przekonać, czy jest w tym mieście ktoś, 
kto ma dosyć fantazji, energii i pomysłowości, aby wylanso-
wać Homera. 

- I znalazłaś kogoś, kto odpowiada tym warunkom? - spy­

tał żywo Taylor. 

Jessica skinęła głową z entuzjazmem. 
- Tak, można by powiedzieć, że znalazłam kogoś wprost 

stworzonego do tego celu. Idealną kobietę. 

- Kobietę?! - wykrzyknęli jednocześnie Adam, Peter 

i Truman. I wszyscy natychmiast nasrożyli się, wietrząc z jej 
strony podstęp. Żaden nie miał powodu narzekać na jej swaty, 

jednak nie chcieli, aby Taylor poszedł w ich ślady i stanął 

przed ołtarzem. Był przecież ostatnim kawalerem w rodzinie. 
Jeśli Jessice powiedzie się jako swatce, tak jak kiedyś z nimi, 
wówczas rodzinny majątek i firma wymknie się całkowicie 
z ich rąk i przejdzie w obce dłonie Nolana Fieldinga. 

- Nie jestem pewien - zaczął Taylor z powątpiewaniem, 

świadomy niepokoju braci. - Myślę, że mężczyzna byłby... 

- Homer jest robotem domowym - przerwała Jessica. -

A domem ciągle jeszcze rządzą kobiety. 

- No, dobrze - ustąpił Taylor - zgadzam się. 
Jego bracia zrobili przerażone miny. 
- Taylor, czy nie widzisz napisu na ścianie „Mane, Thekel, 

Fares"? - zapytał Truman. 

- To jest pułapka - dodał Peter. 
- Ona ci przedstawi jakąś nieprzeciętną pożeraczkę serc, 

której się nie oprzesz - ostrzegł Adam. 

- Nonsens. Wybrałam ją, bo jest najlepsza w swoim zawo­

dzie. I myślę tylko o interesach rodziny. 

background image

1 7 

Trzej żonaci bracia Fortune'owie popatrzyli na nią 

z powątpiewaniem. Odpowiedziała im gniewnym zmarszcze-
niem czoła. 

- Zachowujecie się jak dzieci - orzekła. - A poza tym 

przypisujecie mi zbyt wielką zasługę, jeśli chodzi o wasze 
niezwykle udane małżeństwa. O ile dobrze pamiętam, żaden 
z was nie próbował uniknąć zakochania się ani oświadczyn. 

Temu nie mogli zaprzeczyć, ale też nie wyzbyli się podej­

rzeń, że ich sprytna babka ma w zanadrzu nowy figiel. 

- Co to za kobieta? - spytał wreszcie Truman. 
- Ali Spencer - odpowiedziała Jessica. 
- Ale chyba nie ta Ali Spencer z Agencji Reklamowej 

Chestera, tu w Denver? - zapytał Peter. 

Jessica skinęła głową. 
- Tak. O ile dobrze pamiętam, mówiono, że ma za sobą 

parę świetnych kampanii. Wykonała też pewne prace dla do­
mów Fortune w przeszłości i zawsze odnosiła sukcesy. 

Peter pokręcił głową ze śmiechem. 
- Ali Spencer! 
Adam też zachichotał. 

- A to doskonałe! 
- Co doskonałe? - spytał Tru zdziwiony. 
- Nie bój się - rzekł Adam uspokajająco. - Taylor nie 

mógł trafić w lepsze ręce. 

Ta zmiana frontu zaskoczyła Taylora. 
- Naprawdę? 

Tego samego wieczora, gdy Jessica udała się już na spoczy­

nek, a Taylor do swego mieszkania, Adam i Peter mieli oka­
zję, aby wyjaśnić Trumanowi, dlaczego przestali się bać, że 
Taylor wstąpi w związki małżeńskie. 

- Nie zrozum mnie źle - mówił Peter - ona nie jest brzyd­

ka. I wygląda na zgrabną, choć mówiąc prawdę, porusza się 

background image

1 8 

tak szybko, że nigdy nie mogłem się jej dobrze przyjrzeć, aby 
mieć pewność. Jest typowym okazem dziewczyny z Nowego 
Jorku. Mówi prędko, nie chodzi, a biega, śliska jak wąż, ale 
świetna, jeśli chodzi o reklamę. 

Adam zaśmiał się. 
- Biedny Taylor. Jak ją zobaczy, ucieknie gdzie pieprz 

rośnie. 

- I musimy sobie uświadomić - dodał Truman - że choć 

Taylor jest wspaniałym facetem, nie sądzę, aby pannie Spen­
cer podobał się taki spokojny, wręcz nieśmiały mężczyzna. 

- Ale on prezentuje ten rodzaj rzadkiej niewinności, z któ­

rej kobieta taka jak Ali Spencer może chcieć skorzystać - za­
uważył Peter z nutą niepokoju w głosie. 

- Z drugiej strony - wtrącił Truman - Taylor może być nią 

tak przytłoczony, że nie zechce jej zaangażować i wstrzyma 
się z lansowaniem Homera. 

- A może raczej ona, obejrzawszy Homera, sama zrezyg­

nuje i poradzi Taylorowi, aby dał sobie z nim spokój - rzekł 
Adam, kończąc rozmowę tym pocieszającym stwierdzeniem. 

Następnego ranka, gdy Taylor montował jedno z obroto­

wych ramion robota, rozległa się seria gwałtownych uderzeń 
do drzwi. Zanim zdążył odłożyć narzędzia, drzwi otworzyły 
się szeroko. 

- Nikogo nie ma w pokoju sekretarki, więc pomyślałam, 

że sama się przedstawię. Ali Spencer. - Szczupła dłoń wyciąg­
nęła się ku niemu, ale Taylor zbyt wolno zareagował, więc 
natychmiast opadła z powrotem. 

- Ty na pewno jesteś Taylor Fortune. A to pewnie Homer. 

Świetna nazwa. Podoba mi się. Sam ją wymyśliłeś? Założę 
się, że tak. No więc, kiedy zaczynamy kampanię? - mówiła 
w tempie szybkostrzelnego karabinu, a głos miała schrypnię­
ty, jakby nie spała całą noc. 

background image

1 9 

Taylor podniósł do góry okulary, próbując objąć wzrokiem 

osobę, która wdarła się do jego biura. Zobaczył arogancko 
zadarty nos, oczy brązowe jak czekoladki i niesforną grzywę 
miedzianych loków. 

Zgrabna sylwetka opięta ciasno wiśniowym kostiumem 

oraz czarne zamszowe czółenka zrobiły na nim duże wraże­
nie. 

- Czy chciałaby pani, abym pokazał, co on potrafi robić? 

- zapytał zakłopotany. 

Roześmiała się, patrząc na metalowego robota, a potem 

przeniosła wzrok na Taylora. Jej śmiech zabrzmiał dla Taylora 
zmysłowo. 

- Czy nie powinniśmy się najpierw lepiej poznać? - spy­

tała. 

Taylor poczuł, że się czerwieni. Ali położyła mu ręce na 

ramionach. 

- Ja bardzo lubię się przekomarzać. Będziesz musiał się do 

tego przyzwyczaić. Nie potrafię się zmienić. 

Jej przelotne dotknięcie spowodowało natychmiastowy 

i nieoczekiwany przypływ niepokojących doznań. Taylor od­
skoczył i niewiele brakowało, aby strącił rozłożonego na stole 
Homera na podłogę. Tylko szybki refleks Ali uratował go od 
upadku. Obserwowała Taylora uważnie, gdy szukał okularów. 

- Hmm... moi bracia też mi dokuczają. Peter nie tak bar­

dzo jak Truman. A najbardziej Adam. 

- A, tak, ci osławieni braciszkowie, którzy zrezygnowali 

z pieniędzy na rzecz miłości. Piękna postawa. - Podeszła bli­
żej do niego. - A ty jesteś ostatnim kawalerem w rodzinie, 
tak? Ostatni ulubieniec fortuny. Hej, to mi się podoba. Czło­
wiek Fortuny! To dobre. Co ty o tym sądzisz? 

Stała tak blisko, że jej oddech owiewał mu twarz i zamglił 

szkła okularów. Jej ruchliwość udzielała się jakby całemu 
pokojowi. 

background image

2 0 

- Nie wiem, co myśleć - wyznał. 
Wzruszyła ramionami. 
- Zostawię ci trochę czasu. 
Taylor skinął głową machinalnie, podczas gdy ona obser­

wowała go z uwagą. 

- Zauważyłam, że udało ci się uniknąć kontaktu z prasą 

w czasie tych wszystkich ślubnych ceremonii. Nie było żad­
nych twoich fotografii ani wypowiedzi, choć jestem pewna, że 
reporterzy starali się, jak mogli. 

Odchrząknął. 
- Nie widzę powodu, aby dać się fotografować. 
Roześmiała się, a jej dłoń znienacka ujęła go za brodę, 

obracając głowę tak, aby obejrzeć go z różnych stron. 

- Niezła twarz i dobry profil, Taylor. 
Przełknął ślinę, gdy wreszcie wypuściła go z niezwykle 

mocnego uścisku. 

- Chwileczkę, proszę pani... 
- Ali. Ja jestem Ali, a ty będziesz Taylor. Nie lubię marno­

wać czasu i słów. Po co zawracać sobie głowę panią i panem. 
Więcej słów, większa strata czasu. W każdym razie, Taylor, 
chodzi o to, żeby wiedzieć, kiedy trzeba unikać popularności, 
a kiedy o nią zabiegać. Nie mówię tu o tobie, lecz o sobie. Ja 
za to biorę pieniądze. Za to, że wiem, kiedy jej szukać, jak ją 
zdobyć, jak ją wykorzystać. Jestem w tym dobra. Możesz 
oddać się w moje ręce i wszystko zostawić na mojej głowie. 

- Tak, cóż... - Starł kroplę potu, która mu spłynęła po 

policzku. 

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem i, ku jego wielkiej uldze, 

cofnęła się o parę kroków. 

- Wiem. Wchodzę za mocno. To jedna z moich gorszych 

cech. Często sobie mówię: Ali, nie tak ostro. Nie atakuj jak 

walec drogowy, bo rozpłaszczysz klienta, zanim zdąży ode-

background image

2 1 

tchnąć". - Podniosła ręce do góry w geście poddania. - W 
porządku, Taylor, strzelaj! 

Zamrugał kilkakrotnie oczami, a potem, aby zyskać na 

czasie, włożył okulary. 

- Słucham? - powiedział. 
Oparła ręce na biodrach. 
- No, proszę, zaczynaj. Pytaj mnie, o co zechcesz. 
Taylor poczuł się zagubiony. Ta kobieta po prostu go przy­

tłoczyła. 

- Pytać? Dobrze, ale o co? Czy zawsze jesteś taka? 
- Jestem trochę spokojniejsza, gdy śpię - odparła z uśmie­

chem. - Ale nie całkiem. Należę do tych, co ściągają na siebie 
cały koc i wszystkie poduszki. A czasem kopię. 

- Kogo kopiesz? - spytał Taylor. 
- Nie masz zwyczaju owijać w bawełnę, co? 
Zaczerwienił się. 
- Przepraszam. To rzeczywiście nie moja sprawa. -

Uśmiechnął się rozbrajająco. 

Odpowiedziała mu uśmiechem i uznała w duchu, że nie 

tylko profil ma dobry; en face też mógł się podobać. 

- Ostatnio nikogo. 
Nie zrozumiał. 
- Ostatnio nie spałam z nikim. Chyba, żeby liczyć Bartho-

lemewa. 

- Bartholemewa? 
- Mojego kota. Natrętna bestia. Bez względu na to, ile 

razy wykopię go z łóżka, czy wyciągnę spod niego poduszkę, 
wskakuje natychmiast z powrotem. Wyobraź sobie! 

Taylor mógł sobie to z łatwością wyobrazić. 

- A ty śpisz z kimś, Taylor? - Zrobiła wyraźną przerwę, 

zanim dodała z uśmiechem: - To znaczy z kotem czy psem. 
Chyba nie sypiasz z Homerem, co? 

- Raczej nie. 

background image

2 2 

Ruszyła w jego stronę. Taylor poczuł skurcze mięśni i miał 

ochotę uciec, ale pomyślał, że już i tak dostatecznie się ośmie­
szył w oczach tej światowej specjalistki od reklamy. Jak się 
okazało, przemknęła koło niego, aby obejrzeć z bliska Home­

ra. 

- Widziałam już przystojniejsze tostery - zażartowała. 
- Homer robi o wiele więcej niż jakikolwiek toster - od­

parł z godnością. - Homer jest wyjątkowy. 

Ali słuchała go tylko jednym uchem ze wzrokiem utkwio­

nym gdzieś w przestrzeni. 

- Tak, wyjątkowy. - Nagle obróciła się do niego. - To 

powinno chwycić. Człowiek Fortuny. - Zaczęła krążyć wo­
kół niego, oglądając go dokładnie z każdej strony. - Powinie­
neś przywyknąć do tej myśli. To będzie doskonały punkt 
wyjścia. Taylor Fortune - posiadaczem fortuny! Taylor For­
tune, który wygrał pozostając kawalerem! Taylor Fortune, 
który wybrał fortunę zamiast miłości. Czy nie widzisz, jak 
nam to pomoże? 

- Nie - odpowiedział ostro. - Nie, nic nie rozumiesz. Ja 

nie chcę lansować siebie, lecz Homera. 

- Wiem o tym. Ale to jest taka sztuczka. Sprzedaje­

my wynalazek poprzez wynalazcę. I to jakiego! Człowieka 
Fortuny! Ty i twoja zabaweczką będziecie znani w każdym 
domu. 

- Zabaweczką! Zabaweczką! - oburzył się. - Homer nie 

jest zabaweczką, panno Spencer. Do pani wiadomości, Homer 

to... 

- Uspokój się, Taylor. Uspokój się. - Zaczęła krążyć po 

pokoju, uświadomiwszy sobie, że jest przewrażliwiony na 
punkcie robota i że musi naprawić swój błąd. - Co jeszcze, 
Taylor? - spytała. 

- Wydaje mi się, panno Spencer, że to nie jest... 
- Zawsze tak się dzieje - stwierdziła filozoficznie. 

background image

2 3 

- Co się zawsze dzieje? 
- Zawsze jest na początku „panno Spencer", potem jest 

„Ali", a za chwilę, gdy za bardzo naciskam, wracamy do 
„panno Spencer". Lecz nie martw się, to minie. 

- To znaczy, że wszyscy klienci tak reagują na panią? 
Ali zaśmiała się. 
- Oczywiście, ale nie wszyscy tak szczerze to okazują. 
Usta Taylora zadrżały. 
- Rozumiem. 

- Niech cię to nie peszy. Mnie się to podoba. - Podeszła 

bliżej do niego. - Masz wiele miłych cech. 

- Ja? 
- Ależ oczywiście. Choć będziemy musieli złagodzić to 

i owo. Masz wysoki poziom inteligencji i poczucie humoru, 
kiedy sobie pozwalasz na luz. Masz dobrą aparycję. Nie prze­
sadnie ostentacyjną, ale przyjemną dla oka. W końcu jesteś 

naukowcem. Tak, myślę, że twój ogólny wizerunek jest dla 
nas korzystny, musimy go tylko trochę podkreślić. Gdy nad 
tym popracujemy, każda kobieta będzie chciała cię mieć 
w łóżku. 

- Doprawdy, panno Spencer! - wykrztusił Taylor zgor­

szony. 

- Och, czy powiedziałam „w łóżku"? Chciałam powie­

dzieć w kuchni - poprawiła się szybko. - Każda kobieta bę­
dzie chciała cię mieć w swojej kuchni. 

- Ja nie chcę być w kuchni żadnej kobiety. 
- Nie będziesz. One będą chciały, ale cię nie dostaną. Więc 

będą musiały zadowolić się Homerem. Tylko przez niego będą 
mogły być bliżej ciebie. Moim zadaniem będzie sprawić, aby 
się tym zadowoliły. 

- Ja naprawdę nie myślę... 
- Świetnie. Myślenie zostaw mnie. Wierz mi, Taylor, twój 

image jest najważniejszy. Za długo jestem w tej branży, żeby 

background image

2 4 

nie wiedzieć, że to nie sam produkt się sprzedaje, ale jego 

image. I gdy tylko stworzymy dla ciebie odpowiedni image, 

wtedy twoje nazwisko dołączone do czegokolwiek - nawet do 

gumy do żucia - będzie się sprzedawało. - Oczy jej rozbłysły 

- O, właśnie. Guma Fortune, dlaczego nie? Świetna myśl. 

- Nic mnie nie obchodzi guma. Mnie interesują wynalazki 

ułatwiające pracę. Takie urządzenia jak Homer, który wpro­

wadzi domy towarowe Fortune w dwudziesty pierwszy wiek. 

- To wspaniałe, Taylor. Ale ty też musisz wkroczyć 

w dwudziesty pierwszy wiek razem z Homerem. 

- Naprawdę, Ali? 

- To już lepiej - uśmiechnęła się. 

- Co już lepiej? Aha - zorientował się, że bezwiednie 

nazwał ją po imieniu. 

Trzeba przyznać, że nie robiła z tego kwestii. Zamiast tego 

usiadła na stole i machając długimi nogami wyciągnęła z to­

rebki notesik. 

- W porządku. Przejdźmy do ważniejszych spraw - rzekła 

otwierając go. - Powiedz mi, co robisz, jeśli nie majsterku­

jesz? 

Taylor, który miał wlepiony wzrok w jej rytmicznie bujają­

ce się nogi, spojrzał w górę speszony. 

- Co robię? 

- No tak, dla zabawy. Chyba się bawisz czasem? 

- Bawię się? 

- Taylor, zlituj się, podaj mi jakieś fakty, muszę przecież 

od czegoś zacząć. 

- Chwileczkę. Ja się jeszcze nie zdecydowałem, czy... 

Chodzi mi o to, że nie jestem pewny, czy twoje podejście... 

To znaczy, ten mój image nie wydaje mi się interesujący. 

- Właśnie moim zadaniem jest zrobić go interesującym. 

A teraz chcę dowiedzieć się czegoś, co mi pozwoli rozpocząć. 

Więc jak? Chyba nie pracujesz dzień i noc, prawda? 

background image

2 5 

- Czasami gram na kobzie. 
- Na kobzie? - Roześmiała się. - Zaskoczyłeś mnie, ale 

mogę sobie wyobrazić ciebie z kobzą. - Pochyliła się w jego 
stronę, oglądając go bez żenady. - Czy nosisz szkocką spód­
niczkę? 

- Rzadko. Mam kościste kolana. 
- Dobrze. - Uśmiechnęła się, ciągle notując. - Jakie ci się 

najbardziej podobają: jasne, ciemne, pulchne, szczupłe? 

- O czym ty mówisz? 
- O kobietach. O płci przeciwnej. Słyszałeś coś o tym? 
- Nie wiem, co kobiety mają z tym wspólnego. Jak rów­

nież kobza. 

Po dłuższej chwili dodał: 
- Przytłaczasz mnie, Ali. Nigdy dotąd nie spotkałem takiej 

kobiety. Dostaję zawrotu głowy. 

Ali zsunęła się ze stołu. 
- Może to nie takie złe. 
- Może nie, ale potrzebuję trochę czasu, aby się zdecydo­

wać, czy się do tego nadaję. -Ze zdziwieniem zobaczył, że ją 
to zabolało. - To nie to, że nie uważam cię za dobrą. Jestem 

pewien, że jesteś znakomita w swej profesji. To chodzi 
o mnie. Po prostu nie widzę się jako Człowiek Fortuny. Bar­
dzo mi przykro. 

Ali w duchu wymyślała sobie za obranie nieodpowiedniej 

taktyki. Popsuła wszystko. Miała tu życiową szansę, okazję do 
wyrobienia sobie nazwiska, zarobku, otworzenia własnej fir­
my i wszystko to popsuła. 

- W porządku, Taylor. Może masz rację - powiedziała 

z westchnieniem. - Może rzeczywiście nie stanowimy dobre­
go zespołu. 

Wyciągnęła rękę, którą tym razem Taylor natychmiast 

uchwycił. 

- Przykro mi, Taylor. Mogło być zabawnie. 

background image

2 6 

Teraz, gdy był dość szybki, aby ująć jej dłoń, stwierdził ze 

zdziwieniem, że nie ma ochoty jej puścić. 

- Mnie też jest przykro. 
- To chyba wszystko. - Spojrzała na swoją dłoń w jego 

ręce. Taylor puścił ją niechętnie. Wyjęła z torebki wizytówkę. 

- Na wszelki wypadek, jak już przemyślisz sprawę i gdy­

byś się zdecydował - popatrzyła na Homera. - Ty i twój przy­

jaciel. 

Wziął wizytówkę i zaczął ją czytać. Gdy podniósł wzrok, 

jej już nie było. Wyszła tak szybko, jak się zjawiła. 

- Hej! - krzyknął za nią - nawet nie zdążyłaś zobaczyć 

Homera w akcji! 

background image

ROZDZIAŁ 

Ali Spencer przyglądała się swojej porcji kurczaka, ale nie 

mogła się zmusić do jedzenia. W końcu odłożyła widelec. 

Współlokatorka Ali, Sara Brooks, drobna, ciemnowłosa 

młoda kobieta popatrzyła na nią ze współczuciem. 

- Nie rób takiej smutnej miny, dziecinko - pocieszyła. 

- Może jeszcze zmieni zdanie i zadzwoni. Wziął przecież 
twoją wizytówkę, prawda? 

Piwne oczy Ali, zawsze tak błyszczące humorem, teraz 

patrzyły martwo. 

- To wszystko moja wina. Byłam taka pewna siebie, tak 

się pchałam. Przytłoczyłam go. To jego własne słowa. 

- Tak powiedział? Że go przytłaczasz? 
Ali skinęła głową. 
- Źle to rozegrałam. Powinnam była rozpocząć delikatnie, 

spokojnie. W tonie ugodowym. 

- Chciałabym to widzieć. - Sara roześmiała się. 
- Żałuję, że jego babka, Jessica, nie ostrzegła mnie 

wyraźniej. Wspomniała tylko, że on zachowuje się z rezerwą. 
Ale sama powinnam zauważyć znaki ostrzegawcze. Wiedzia­
łam przecież, że unikał wszelkiego zwracania na siebie uwagi 
w czasie ślubów braci. Ten facet uczynił z nieśmiałości sztu­

kę. 

Wstała od stołu i zaczęła przemierzać pokój w tę i z powro-

background image

2 8 

tern. Bartholemew, jej kot, skorzystał z okazji, aby wskoczyć 
na krzesło i dobrać się do kurczaka. 

- Ale nawet, jeśli nie zostałam dostatecznie ostrzeżona 

przed wejściem do jego biura - a raczej przed wtargnięciem, 

jak strażak do pożaru - po jednym spojrzeniu na faceta powin­

nam była wiedzieć, z kim mam do czynienia - kontynuowała 
Ali. - Lecz ja zbyt gwałtownie chciałam dopaść swojej ofiary. 

- Jak on wygląda? - spytała Sara. Ostatni kawaler z rodzi­

ny Fortune bardzo ją interesował. 

Ali westchnęła. 
- Nie wyobrażaj sobie, że to jakiś tępy niedołęga. W isto­

cie jest prawdopodobnie błyskotliwy. Znasz takie typy, nie­
pewny siebie, pozbawiony wszelkiego nadrabiania miną czy 

sztuczności. I jak sądzę, niezbyt doświadczony, jeśli chodzi 
o kobiety czy interesy. 

- Wygląda na szalenie naiwnego. 
- Myślę, że jest prostolinijny, ale chyba nie naiwny. Mó­

wię ci, to typ naukowca. To nie żaden gracz, nie prowadzi 
podwójnej gry, nie stosuje wybiegów. Myślę, że jest z gruntu 

uczciwy i przyzwoity. 

Usiadła znowu na krześle zwolnionym przez Bartholeme-

wa, który zdążył wylizać jej talerz do czysta. Ali odsunęła 
pusty talerz i oparła łokcie na stole. 

- Właściwie zrobił na mnie miłe, krzepiące wrażenie. 
- Nie mów mi tylko, że cię zawojował, dziecinko. Ali 

Spencer, dziewczynę, która trzyma swoje serce w sejfie. 

- Och, proszę cię, Saro. Niech cię nie ponosi fantazja. 

Mówiłam tylko, że się przyjemnie odróżnia od tych typowych 
powierzchownych biznesmenów, gotowych wbić ci nóż 
w plecy, z jakimi się zwykle stykam - odpowiedziała szybko 
Ali. Po chwili wzruszyła ramionami. - Co nie znaczy, że 
mogłabym go „sprzedać" w tej formie. Wymagałby całkowi­
tej zmiany oprawy. Musiałby wystąpić jako człowiek silny 

background image

2 9 

i pewny siebie. Poza tym on wygląda, jakby się ubierał na 

dobroczynnych wyprzedażach odzieży w parafii. A jego wło­
sy! Założę się, że obcina je sobie sam tępymi nożyczkami. 
Ciachnie tu, ciachnie tam i trochę jeszcze tu... 

Obie się roześmiały. Lecz po chwili Ali powiedziała tęsk­

nym głosem: 

- A ja tak marzyłam, żeby go wylansować jako Człowieka 

Fortuny. 

- Człowieka Fortuny? 
- To było moje założenie. Planowałam, żeby go ubrać 

i uczesać, dodać mu blasku i elegancji, pokazać go we wszy­
stkich ważnych miejscach, stworzyć wokół niego atmosferę 
tajemniczości, tak aby każda Amerykanka śniła o ostatnim 
z braci Fortune'ów, któremu trafiła się szansa odziedziczyć 
całe rodzinne imperium i zostać jednym z najbogatszych 
i najbardziej poszukiwanych kawalerów. 

Mówiąc to Ali znów poderwała się z krzesła i wzięła w ra­

miona swego kota. 

- Czy Człowiek Fortuny, tak jak jego bracia, odrzuci 

majątek, władzę i wolność dla miłości? To pytanie zaprzątało­
by każdą Amerykankę, w której żyłach płynie prawdziwa 
krew, gdyby tylko pozostawiono mi swobodę działania. I każ­
da wyobrażałaby sobie siebie, jako tę, dla której on by to 
wszystko poświęcił. Myślałyby o nim, marzyłyby o nim i czy­
tały wszystko, co tylko wpadłoby im w ręce na jego te­
mat. I gdyby tak się stało, mógłby im sprzedać, co tylko by 
chciał: most brooklyński czy... niech to diabli! ... nawet 
Homera! 

- Kto to jest Homer? 
- Nie kto, lecz co. Homer to robot. 
- Masz na myśli coś takiego, jak R2D2 z „Gwiezdnych 

Wojen"? - zapytała Sara. 

Ali przytaknęła. 

background image

3 0 

- A ja mu nawet powiedziałam, że widziałam przystojniej­

sze tostery! Ten mój niewyparzony język! - Pokręciła głową. 

- W gruncie rzeczy Homer robi bardzo miłe wrażenie. Różne 
tarcze i kolorowe pokrętła. Choć potrafiłabym wprowadzić 
pewne zmiany, aby uzyskał lepszą prezencję. - Oparła brodę 
na rękach i westchnęła. - Nawet nie dałam Taylorowi szansy, 
aby mi zademonstrował, co Homer potrafi robić. 

Taylor Fortune miał duże trudności ze skupieniem się na 

pracy przez resztę dnia. Nawet Homer leżał porzucony na 
warsztacie z nie sprawdzonym dodatkowym elementem na 
ramieniu obrotowym. Około szóstej Rhonda, jego sekretarka, 
zajrzała do pokoju. 

- Zaraz wychodzę, proszę pana. Chyba że chciałby pan, 

abym została po godzinach? 

Taylor uniósł głowę znad wizytówki, w którą się wpatry­

wał. 

- Eee... nie, Rhonda. Dziękuję. Ja też nie zostanę dużo 

dłużej. 

Rhonda wiedziała, że Taylor rzadko kiedy opuszczał biuro 

przed dziesiątą, wykorzystując każdą wolną chwilę, aby po­
pracować nad Homerem czy innym wynalazkiem, który go 
w danej chwili pasjonował. 

- Może zamówić w delikatesach parę kanapek? 

- Nie, dziękuję. Nie jestem właściwie głodny. 
- Gdyby pan zgłodniał, to w mojej szufladzie jest jabłko, 

a numer telefonu do delikatesów w kalendarzu - rzekła Rhon­
da wychodząc. 

Około wpół do ósmej Taylor ciągle jeszcze siedział przy 

biurku, próbując bezskutecznie przeanalizować roczne spra­
wozdanie finansowe. Popatrzył na Homera. Z wolna na jego 
ustach pojawił się uśmiech. 

background image

3 1 

- „Przystojniejsze tostery" - zacytował. Znowu wziął do 

ręki wizytówkę i gładził palcem wypukłe litery. 

W prawym górnym rogu widniał numer telefonu do pracy, 

a w lewym numer domowy Ali Spencer. Wpatrywał się w ten 

ostatni przez kilka minut, a potem zdecydowanym ruchem 
odłożył kartkę. 

- Nie - powiedział sam do siebie. - To bez sensu. To 

Homer ma być reklamowany, a nie ja. Ostatnia rzecz, jakiej 
bym pragnął, to rozgłos. 

Wstał, podszedł do robota i przekręcił włącznik umiesz­

czony na boku głowy. Błysnęły światełka i zamiast poprze­
dnich jęków i pisków dał się słyszeć cichy pomruk oznaczają­
cy, że Homer ożył. Gdy przekręcił następny włącznik, popły­
nęła łagodna muzyka. To dobry pomysł, pomyślał. 

- Dobrze, Homer. A teraz przetestujemy to twoje ramię. 
Właśnie gdy miał rozpocząć próby różnych czynności, 

trzymając w ręku klucz na wypadek potrzeby dodatkowej 
regulacji, zadzwonił telefon. Drgnął i upuścił sobie ciężki 
klucz na nogę. Klnąc z bólu i podskakując przez całą długość 
pokoju, dopadł do telefonu i chwycił słuchawkę. 

- Tak? - warknął. 
- Taylor? 

Schrypnięty i niepodobny do innych głos Ali Spencer po­

zostawił na nim niezatarte wrażenie, więc wiedział od razu, że 
to była ona. 

- Tak. - Tym razem jego głos zabrzmiał dużo łagodniej. 
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. 
- Nie. 
- Słuchaj... 
- Myślałem o tobie. 
- Naprawdę? - spytała zaskoczona. 
- Tak. Nie mogłem niczym się zająć, gdy odeszłaś - przy­

znał się. 

background image

3 2 

- Nie mogłeś? 

- Nie podoba mi się twój plan, Ali. 

- Zauważyłam to dziś rano. Dlatego dzwonię. Widzisz, ja 

też myślałam o tobie. 

- Naprawdę? 

- Tak. I o Homerze. Zdałam sobie sprawę, że nie widzia­

łam Homera w akcji. 

- A chciałabyś? 

- Co? 

- Chciałabyś zobaczyć Homera w akcji? 

- Ależ... oczywiście. Bardzo. Myślę, że to byłoby... 

- Kiedy? 

- Kiedykolwiek. W każdej chwili. To znaczy, kiedy to 

byłoby wygodne dla ciebie. 

- A co powiesz na teraz? 

- Teraz? Masz na myśli natychmiast? 

- Tak szybko, jak tylko mogłabyś się tu znaleźć. Mogę 

wysłać po ciebie kierowcę. 

- Och, to nie jest konieczne. Umiem prowadzić samo­

chód. 

- Ja nie potrafię. 

- Nie prowadzisz samochodu? Dlaczego? 
- Nigdy się nie uczyłem. Nigdy wiele nie podróżowałem. 

I zawsze miałem do dyspozycji auto z szoferem. 

- Aha. 

- Ale mógłbym się nauczyć. 

Ali roześmiała się. 

- Prowadzenie samochodu to żadna frajda. Gdybym ja 

miała do dyspozycji samochód i szofera... 

- A więc wyślę go po ciebie. 

- Nie, nie o to mi chodziło. Chociaż - no dobrze. Dlacze­

go nie? Nie co dzień pławię się w luksusach. 

- Świetnie. A zatem do zobaczenia wkrótce. 

background image

3 3 

Gdy Taylor odłożył słuchawkę na widełki, zauważył, że 

ręka mu się trzęsie. Wcisnął guzik interkomu, który łączył go 
z garażem. 

- Daniel, proszę, abyś pojechał po pannę Ali Spencer 

i przywiózł ją tutaj. 

- Tak, proszę pana. Gdzie ona mieszka? 
- River Drive 34, apartament 14c. 

Oczekiwanie zdawało się trwać całą wieczność. Wreszcie 

się zjawiła. Ali, kobieta światowa i pewna siebie, śmiałym 

krokiem weszła do pokoju, a miedziane loki na jej głowie 
podskakiwały przy każdym ruchu. Swój wytworny, wiśnio-
wo-czarny kostium zamieniła na dżinsy i luźną bluzkę, lecz 
Taylor uznał, ku swemu zdziwieniu, że jej obecny strój jest 

jeszcze bardziej urzekający. Obserwował ją, gdy kroczyła 

przez pokój z ramionami ściągniętymi do tyłu i brodą uniesio­
ną do góry. Był w tym jakiś cień prowokacji czy zaczepki. 
Gdy podeszła do niego, zauważył na jej nosie parę piegów 
i małą bliznę nad lewą brwią. Te drobne braki w urodzie spra­
wiły mu przyjemność. Wydawała się przez to bardziej ludzka, 
zwyczajna, taka, którą można zranić. A to doznanie było mu 
znane aż nadto dobrze. 

Ali zdała sobie sprawę, że jej przyjście zrobiło wrażenie na 

Taylorze. Widziała, że pożerał ją oczami jak młody chłopak. 
Najwyraźniej mu się podobała. Czy powinna skorzystać z te­
go, aby wkraść się w jego łaski i przekonać go do siebie? 

Szybko odrzuciła ten pomysł, potępiając siebie samą za takie 
myśli. Nie przyszła tu w poszukiwaniu kochanka. Przyszła, 
bo potrzebowała zarobku. W przeszłości zdarzało się jej wy­

korzystywać swe kobiece wdzięki, aby pozyskać ewentualne­
go klienta, ale zawsze był to ktoś, komu takie postępowanie 
nie było obce. Mały flirt, który nigdy nie przekraczał pewnych 
granic, był częścią gry. Ali była mistrzem w tej grze, lecz nie 

background image

3 4 

mogła jej zastosować wobec Taylora. Był na to zbyt prawy, 
wrażliwy. Podejrzewała, że nie wiedziałby, jak to potrakto­
wać. Pewnie zrozumiałby wszystko na opak. 

Taylor nie wiedział, co powiedzieć. Serce mu biło szybko. 

Miał wrażenie, że znajduje się w pędzącym pociągu. I co naj­
dziwniejsze, uczucie to było raczej przyjemne. 

- Jak się jechało? - spytał w końcu. 
Uśmiechnęła się. 
- Wspaniale. Wypiłam parę drinków, odbyłam kilka mię­

dzynarodowych rozmów telefonicznych i... ej, ej, ja żartuję! 

- Nie byłoby w tym nic złego - zapewnił ją pośpiesznie, 

uśmiechając się z zażenowaniem. - Może miałabyś chęć na 
drinka? Albo na coś do jedzenia? Albo jedno i drugie? Może 
być coś do picia i coś do zjedzenia. 

- Taylor, dziś rano zrobiłam z siebie idiotkę. Przepraszam. 

Musiałam to z siebie wyrzucić. Tak, teraz z przyjemnością coś 
zjem. I wypiję. 

- Nie, nie zgadzam się. To ja po prostu... byłem zaskoczo­

ny. Nie wiem. Pewnie miałaś rację. Chcę powiedzieć, że ja 
istotnie muszę wejść w dwudziesty pierwszy wiek razem 
z Homerem. 

- Nie. Dlaczego? Masz prawo żyć tak, jak ci się podoba. 

A fortuna ci sprzyja, więc możesz wybierać. 

- Prowadziłem dotąd dość samotny tryb życia. Wszystko 

układało się dobrze, póki nie zostałem prezesem firmy. Nigdy 
się nie spodziewałem, że do tego dojdzie. Nie sądziłem, że 
moi bracia się ożenią. Nie pojmowałem, dlaczego to zrobili. 

Teraz jednak powoli zaczynał ich rozumieć. 
- Być prezesem firmy to chyba dość ciężki obowiązek dla 

kogoś, kto lubi pozostawać w cieniu. 

- Nie zrozum mnie źle. Są też przyjemne strony tej sytu­

acji. Weź choćby sprawę Homera czy też innych wynalazków, 
mających ułatwić prace domowe, nad którymi pracuję. Gdyby 

background image

3 5 

którykolwiek z moich braci kierował firmą, nie miałbym mo­
żliwości ich wylansować i związać z Fortune Enterprises. 

- Czyżby bracia nie wierzyli w twoje wynalazki? 
Taylor uśmiechnął się rozbrajająco. 
- Niektóre okazały się wadliwe. Ale... do diabła! O, prze­

praszam. Wszystkim wynalazcom zdarzają się niepowodze­
nia. - Zmarszczył brwi. - Zwykle tyle nie gadam. Prawie 
zapomniałem, że chciałaś coś zjeść i pić. Co to ma być? Ka­
napka i piwo? Stek i wino? Kawior i szampan? 

Ali roześmiała się. 
- Najpierw limuzyna z szoferem, a potem kawior i szam­

pan. Taylor, Taylor, chcesz mi zawrócić w głowie. 

- A wiec kawior i szampan - zdecydował rozpromienio­

ny. 

Zanim zdążyła sprostować, że nie mówiła na serio, chwycił 

ją za rękę i poprowadził w kierunku drzwi. 

- Dokąd idziemy? 
- Do delikatesów, oczywiście, bo gdzie moglibyśmy do­

stać kawior? 

- Taylorze Fortune, to jest absolutna dekadencja. Czy ty 

wiesz, że nigdy nie próbowałam kawioru z bieługi? 

Znajdowali się w pomieszczeniu, które wyglądało jak sa­

lon w eleganckim apartamencie, a było wystawowym poko­

jem w meblowym dziale domu towarowego Fortune. 

- Proszę - wyciągnęła rękę i wyjęła ze srebrnego kubełka 

z lodem opróżnioną do połowy butelkę szampana - napijesz 
się? 

Druga, pusta butelka leżała na dywanowej wykładzinie 

obok nóg Taylora. Taylor stracił rachubę, ile kieliszków już 
wypił, ale niejasno pamiętał, że przestał odmawiać po czwar­
tym. Gdy Ali napełniła jego kielich, parę kropli przelało się na 

background image

3 6 

stół. Trudno byłoby osądzić, czyja ręka była pewniejsza, jej 
czy jego. Wypił duży łyk, a potem wyciągnął się na dywanie. 

- Dobrze się czujesz? - spytała Ali. 
- Jak nigdy - odparł. 
Ona sama wypiła trzy kieliszki, co przekraczało jej zwykłą 

miarę, ale była w doskonałym humorze. Ułożyła się wygodnie 
na skórzanej, miękkiej sofie, popijając szampana dobrej marki 
i zajadając kawior z bieługi. 

Wstawiła butelkę z powrotem do kubełka z lodem, a potem 

niefrasobliwie zanurzyła palce w kryształowym pojemniku 
z kawiorem i wkładała jedno ziarenko po drugim wprost do 
ust. 

Taylor obserwował ją jak zahipnotyzowany. Ich oczy spot­

kały się. 

- Jesteś pewny, że nie chcesz ani trochę? - spytała, wysu­

wając w jego kierunku porcyjkę do spróbowania. 

Taylor nigdy nie przepadał za kawiorem, ale też nigdy nie 

podawano mu go w tak kuszący sposób. Uniósł się trochę 
i otworzył usta. Ali wsunęła mu palec między wargi. Zbyt 
późno zorientowała się, że nie było to rozsądne. Jak tylko jego 
wargi zacisnęły się wokół jej palca, poczuła taki przypływ 
pożądania, że miała ochotę stoczyć się z sofy wprost na niego. 
Uratował ją tylko jeszcze silniejszy odruch samoobrony. Wy­
ciągnęła palec z jego ust tak szybko, że paznokciem skaleczy­
ła mu wargę. Zobaczyła na niej kroplę krwi. 

- Och, Taylor, skaleczyłam cię - przeraziła się. 
- Nic nie czuję- odparł, krzywiąc usta w pijackim uśmie­

chu. 

Ali pochyliła się nad nim, aby sprawdzić, jak bardzo go 

zraniła. 

Taylor znów uniósł się na łokciu, aby jej w tym dopomóc. 

Wzrok Ali powędrował od jego ust do brązowych oczu. Wpa­
trywał się w nią, oddychając nierówno. 

background image

3 7 

- Myślę, Ali, że mogę być... trochę nietrzeźwy - powie­

dział, uśmiechając się niepewnie. 

Odpowiedziała mu uśmiechem, nie odrywając wzroku od 

jego twarzy. 

- Może masz rację, Taylor. 
- Mam ochotę... cię pocałować. 
- Takim pragnieniom powinieneś się opierać. 
- Tak. Pewnie masz rację. - Opadł z powrotem na dywan. 
Ali poczuła, że ją to rozczarowało i przestraszyła się siły 

tego rozczarowania. Szybko spuściła nogi na podłogę i wstała. 

- Taylor, muszę już iść do domu. Ty zresztą też. 
Milczał. Oczy miał zamknięte. Pochyliła się i potrząsnęła 

go za ramię w obawie, że może stracił przytomność. 

- Taylor! 
- Co takiego, Ali? - spytał, otwierając oczy. 
Z jakiegoś powodu, którego wolała nie rozpatrywać, serce 

zaczęło jej bić jak oszalałe. Będzie tego jutro żałować. Tak jak 
i Taylor. Choć z drugiej strony po tej ilości wypitego szampa­
na może nic nie będzie pamiętał. 

Pochyliła się niżej, on się uniósł. Gdzieś w połowie drogi 

ich usta się spotkały. Było to niezbyt zręczne spotkanie, ale 
wykorzystali je, jak potrafili najlepiej. 

Pokój wirował. Taylor jęknął, starając się zamknąć oczy, 

ale stwierdził, że już są zamknięte. Próbował je więc otwo­

rzyć, ale wszystko zawirowało jeszcze bardziej. 

- Hej, wypij to - powiedział znajomy głos. 
Taylor zerknął w górę na swoją babkę. Były tam dwie 

babki i obie podawały mu szklankę z jakimś brązowym pły­
nem. 

- No, dalej, nie pieść się - zachęcała go. 
- Co to jest? - zapytał ochrypłym głosem, czując ohydny 

smak podchodzący mu do gardła. 

background image

3 8 

- To stary, wypróbowany środek na to, co ci dokucza. 

Nazywa się „stepowa ostryga". Nie pytaj, z czego się składa, 
tylko wypij. 

Podniósł rękę, sięgając gdzieś między dwie szklanki, które 

widział, a Jessica przytrzymała mu rękę i włożyła szklankę 
w dłoń. 

Grymas wykrzywił mu twarz, gdy przełykał napój, ale po 

chwili poczuł się lepiej. 

- Co się stało? - spytał półprzytomnie. 
- Nie pamiętasz? 
Na próżno wytężał pamięć, by coś sobie przypomnieć. 
- Czuję się trochę zamroczony. 
- Nie przypominasz sobie, że poszliście razem z Ali do 

sklepu? 

Pytanie Jessiki powoli do niego docierało. Nie zważając na 

ból głowy podniósł się na łokciu. 

- Teraz sobie trochę przypominam. Kawior... i szampan. 

- Uśmiechnął się niepewnie. - Dużo szampana. 

Nagle uśmiech zniknął z jego twarzy. 
- Pamiętam, że ją pocałowałem... a potem... 
Nie wiedział, co było potem. 
- Nie wiem, co mnie napadło - wyznał i zastanowił się, 

jak daleko się posunął. Sięgnął po słuchawkę telefonu stojące­

go przy łóżku. 

- Lepiej będzie, jak do niej zadzwonię. Powinienem ją 

przeprosić. Wypiłem za dużo szampana. Choć to nie jest 
żadne wytłumaczenie. 

Jessica z trudem powstrzymała uśmiech. Nawet w naj­

śmielszych marzeniach nie sądziła, że sprawy potoczą się tak 
szybko. 

- Co ja zrobiłem z numerem jej telefonu? Aha, jest na 

wizytówce. - Ze zmarszczonym czołem przypominał sobie, 
gdzie ją schował. - Spodnie. Włożyłem ją do kieszeni spodni. 

background image

3 9 

- Obawiam się, że masz pecha. 
- Wizytówka zginęła? 
- Nie, mój drogi. Twoje spodnie zginęły. Daniel twierdzi, 

że wróciłeś do domu bez nich. 

Taylor zaczerwienił się, a potem zbladł. 

- Wróciłem do domu bez spodni?! 
- Tak, kochanie - odparła nonszalancko Jessica, zabiera­

jąc pustą szklankę. - Jeśli nie chcesz następnej porcji „ostrygi 

stepowej", to muszę już iść. Mam spotkanie w klubie. 

Taylor w milczeniu pokręcił głową. 
- Jestem pewna, że jej numer znajdziesz w książce telefo­

nicznej - rzuciła Jessica na odchodnym. 

Po wyjściu babki Taylor pozostał w łóżku, rozważając pra­

wdopodobny przebieg wypadków wczorajszego dnia. Był 
tak zawstydzony, że nie śmiał zadzwonić do Ali. Co miał­
by powiedzieć? Jak mógł ją przeprosić, jeśli nie wiedział za 
co? 

Dzwonek telefonu wyrwał go z tych meczących rozmy­

ślań. 

- Cześć, Tayor, jak się czujesz? 
- Ali? 
- Dzwoniłam do firmy, ale okazało się, że jeszcze cię tam 

nie ma. Wcale mnie to nie zdziwiło. Masz fatalnego kaca, co? 

- Słuchaj, Ali, nie wiem, co powiedzieć. Tak się wsty­

dzę... 

- Daj spokój, Taylor. Rozluźniłeś się i zabawiłeś trochę. Ja 

też się ubawiłam. 

- Naprawdę? 
- Było wspaniale. Zupełna dekadencja. Co prawda, nie 

mogłabym tak odżywiać się na co dzień. Mogę zejść na złą 
drogę tylko od czasu do czasu. 

- O Boże!-jęknął. 
- Taylor! Nic ci nie jest? 

background image

4 0 

- Nie jesteś... wściekła? Nie uważasz, że sprawy zaszły za 

daleko? 

- Daj spokój, Taylor. Nie ma powodu, żeby robić z igły 

widły. Wypiliśmy trochę szampana, ja zjadłam cały pojemnik 
kawioru, pocałowaliśmy się... 

- A potem? 
- Nie pamiętasz? 
Taylor zamknął oczy. 
- Nie - powiedział słabym głosem. - Nic nie pamiętam. 
Nastąpiła cisza, która dla Taylora trwała bez końca. Wresz­

cie usłyszał, że Ali się śmieje. 

- Och, Taylor. Nic więcej nie było. Tylko jeden mały 

pocałunek. A potem... odpłynąłeś. Zadzwoniłam po Daniela, 
a on zarzucił cię sobie na plecy i odwiózł do domu, podrzuca­

jąc mnie po drodze. Nie masz się czym przejmować. Twoja 

cnota pozostała nie naruszona. 

- Więc co się stało z moimi spodniami? - spytał z trudem. 
- Z czym? 
- Wróciłem do domu bez spodni. Kiedy mówiłaś o deka­

dencji i że... zeszłaś na złą drogę, pomyślałem... 

Ali znowu się roześmiała. 

- Mówiłam o kawiorze i szampanie. Doprawdy, Taylor, za 

kogo mnie bierzesz? - drażniła się z nim. 

Taylor wykrztusił przeprosiny i odłożył słuchawkę. Nigdy 

w życiu nie czuł się tak upokorzony. 

Tego samego dnia Daniel opowiedział, co się stało z nie­

szczęsnymi spodniami. Zawinił tu jego upór, aby zabrać resztę 
szampana do limuzyny. Po odwiezieniu Ali, Taylor próbował 
nalać sobie kieliszek wina, ale rozlał je na spodnie. Z pijackim 
uporem zdjął je natychmiast z siebie i radośnie wyrzucił za 
okno mówiąc, że i tak nie są odpowiednie dla Człowieka 
Fortuny. 

background image

ROZDZIAŁ 

Zarówno Ali, jak i jej współlokatorka spały jeszcze twar­

dym snem, gdy w sobotę rano, kwadrans po siódmej, odezwał 

się dzwonek u drzwi. Ali, którą trudno byłoby zaliczyć do 

rannych ptaszków, nic nie usłyszała. Sara próbowała nie zwra­
cać uwagi, nakrywając głowę poduszką, ale ktoś dzwonił 
uparcie. Półprzytomna odrzuciła kołdrę, włożyła szlafrok 
i poczłapała do drzwi. Otworzyła je ziewając szeroko, a zdu­
mienie nie pozwoliło jej zamknąć rozwartych usL 

- Dzień dobry. Nazywam się Homer. Jestem pomocnikiem 

wieloczynnościowym. Dziś jest sobota, dwudziesty drugi 
czerwca. Mam nadzieję, że się wyspałaś. Pogoda jest ładna, 
świeci słońce. Chętnie od razu zabiorę się do pracy. 

Zdezorientowana Sara cofnęła się przed wysokim na metr, 

metalowym gościem, który krokiem robota wszedł do środka. 
Jej usta rozciągnęły się w wesołym uśmiechu. 

- Aaa... tędy proszę, Homer - powiedziała, kierując go do 

pokoju Ali. Zastukała i otworzyła drzwi. - Hej, Ali, masz 
gościa. 

- Odejdź - mruknęła sennie Ali. 
Sara mrugnęła, gdy Homer wkroczył do pokoju. 
- Nie zwracaj na nią uwagi. Ona zawsze jest opryskliwa 

z rana. 

Ali naciągnęła koc na głowę i próbowała zasnąć na nowo. 

Lecz nic z tego nie wyszło. Pociągnęła mocniej i wtedy ktoś 

background image

4 2 

wyrwał jej koc z ręki. Otworzyła oczy i zobaczyła kto, a ra­
czej co, się z nią szarpie. Zaskoczona wrzasnęła. Dźwięk jej 
głosu uruchomił robota. 

- Dzień dobry. Nazywam się Homer. Jestem pomocnikiem 

wieloczynnościowym. Dziś jest sobota, dwudziesty drugi 
czerwca. Mam nadzieję, że się wyspałaś. Pogoda jest ładna, 
świeci słońce. Chętnie od razu zabiorę się do pracy. 

Ali siedziała na łóżku oniemiała, patrząc jak robot zaczyna 

ściągać pościel z jej łóżka, a potem zabiera się do prześcierad­
ła. Gdy stwierdził, że na środku natrafił na przeszkodę, zatrzy­
mał się i skierował na nią oczy. Dałaby głowę, że ją widzi. 
Było to zupełnie niesamowite. 

Przetarła oczy. Może to tylko taki zwariowany sen? 

Gdy Sara zamknęła Homera w pokoju, wróciła do fronto­

wych drzwi i wyjrzała. Jak podejrzewała, stał tam Taylor For­
tune. Uśmiechnął się niepewnie. 

- Myślałem, że Ali... panna Spencer mieszka sama. 

Sara przedstawiła się żałując, że nie zdążyła zrobić lekkie­

go makijażu przed spotkaniem z Człowiekiem Fortuny. 

- Zechce pan wejść? - spytała i w tym momencie usłysze­

li krzyk Ali zza zamkniętych drzwi. Sara i Taylor spojrzeli na 
siebie i oboje rzucili się w kierunku sypialni. Sara otworzyła 
drzwi, zajrzała i parsknęła śmiechem. 

- To wcale nie jest zabawne - warknęła Ali, machając 

rękami i nogami w powietrzu, podczas gdy mały, choć silny 
robot unosił ją w swych ramionach nad łóżkiem. 

I w tym momencie Ali spostrzegła Taylora. Popatrzyła na 

niego wściekle. 

- Każ temu potworowi, aby mnie natychmiast puścił - za­

żądała. 

- Dzień dobry, nazywam się Homer... 
Taylor podbiegł do niego, ale w pośpiechu nacisnął nieod-

background image

4 3 

powiedni przycisk. Zamiast mu wyprostować ramiona, aby 
Ali mogła zsunąć się na posłanie, włączył muzykę. Z głośni­
ka, mieszczącego się w czole robota, rozległy się wesołe 
dźwięki polki. 

- Taylor - ostrzegła go Ali -jeśli ta rzecz mnie nie puści, 

rozwalę go młotkiem. 

- Proszę cię, Ali, poczekaj chwilkę - błagał Taylor, przyci­

skając inny guzik. Tym razem właściwy, ale nie zadziałał. 

Znowu defekt. 

Sara ciągle chichotała. 

- Przypominasz mi Faye Wray w ramionach King Konga. 

Tylko King Kong był chyba wyższy i bardziej owłosiony. 
-I znów się roześmiała. 

Taylor przycisnął inny guzik. Homer cofnął się o krok, 

niosąc wierzgającą i kopiącą Ali, ubraną tylko w krótką nocną 
koszulkę. Dźwięki polki nadal wydobywały się z niego. 

- Wyłącz go, do cholery, Taylor. Żądam tego! 
Taylor nacisnął główny wyłącznik. Homer zatrzymał się 

jak wryty, muzyka ucichła w pół taktu. Mimo to Homer ciągle 

trzymał Ali w uniesionych do góry ramionach jak w imadle. 

- Nie wiem, co się mogło stać - rzekł Taylor. - Tego dotąd 

nie było. 

W Ali wszystko się gotowało. Czuła się idiotycznie, za­

mknięta w ramionach mechanicznego potwora. I nie pomaga­
ło jej to, że Sara zaśmiewała się do łez. 

- Wyjdź stąd! - krzyknęła ze złością. Gdy zobaczyła, że 

Taylor odwraca się w kierunku drzwi, powstrzymała go: - Nie 
ty! Ona! 

Sara próbowała się opanować i przybrać skruszoną minę, 

ale nie całkiem jej się to udało. 

- Czy przynieść ci kawy, Ali? Rano zawsze jesteś bez 

humoru, póki się nie napijesz kawy. 

- Przynieś raczej piłkę do metalu! - wrzasnęła Ali, próbu-

background image

4 4 

jąc obciągnąć swą krótką i przezroczystą koszulkę na udach. 

Lecz materiał zaczepił się o jedno z ramion Homera i usłysza­

ła dźwięk rozdzieranej tkaniny. 

- Wspaniale, po prostu wspaniale - burknęła. 

Taylor zajęty Homerem próbował nie widzieć braków jej 

stroju, ale gdy usłyszał trzask materiału, zerknął w górę. 

- Naprawdę, bardzo mi przykro, Ali. Zapłacę za... 

Nie skończył zdania, zbyt zaambarasowany, aby mówić 

dalej. 

Ali zrobiło się żal Taylora. 

- Sądzę, że kiedyś będę się z tego śmiała - rzekła. 

- Naprawdę? - Zajrzał jej w oczy. 

- Choć muszę wyglądać cholernie głupio - dodała z krzy­

wym uśmiechem. 

- Nie. Wyglądasz pięknie. 

Ali była przyzwyczajona do komplementów, ale Taylorowi 

udało się wywołać rumieniec na jej twarzy. Żadna kobieta nie 

wygląda najlepiej wcześnie rano, szczególnie w rozdartej 

koszuli, spoczywając w żelaznym uścisku mechanicznego 

potwora. Ali wiedziała jednak, że Taylor był szczery. Szczerość 

to jedna z cech Taylora, które przyprawiały ją o zmieszanie. 

Próbowała wybrnąć jakoś z tej śmiesznej sytuacji żartując. 

- Wiesz, Taylor, słyszałam o różnych, nadzwyczajnych spo­

sobach uwodzenia, ale twoja metoda bije wszelkie rekordy. 

- O, ja nie próbowałem... ja nie... ja tylko chciałem zaim­

ponować ci możliwościami Homera. 

Ali uśmiechnęła się. 

- Rzeczywiście zaimponowałeś. Nawet bardziej, niż my­

ślisz. 

- Przepraszam, Ali. Bardzo mi przykro. 

- Już to mówiłeś, Taylor, ale zrób coś! 

- Zaraz, zaraz, już robię. Daj mi tylko trochę czasu, 

a uwolnię cię. 

background image

4 5 

Przerwał na chwilę, aby sprawdzić przełączniki Homera, 

podniósł koc z podłogi i okrył nim Ali. Mimo wszystko po­

czuła się wzruszona tym gestem. 

- Stalowy potwór i szlachetny rycerz - powiedziała. -

Oryginalny zespół. 

- Powinienem był pomyśleć, że pewnie jeszcze śpisz -

usprawiedliwiał się Taylor, klękając koło robota, aby spraw­

dzić działanie jego aparatury. 

- Można było się domyślić z łatwością. Nie ma jeszcze 

wpół do ósmej. 

- Chciałem być pewny, że cię zastanę w domu. Przyzwy­

czaiłem się wstawać o świcie i myślałem, że wszyscy tak ro­

bią. 

- Jak ci tam idzie? - spytała wykręcając szyję, aby zoba­

czyć, co on robi. 

- Sądzę, że obluzował się jakiś przewód. Trzeba go tylko 

mocniej... o, teraz chyba będzie dobrze. 

Taylor wyprostował się i podszedł od przodu do Homera 

i Ali. Ich oczy się spotkały. To znaczy, oczy Ali i Taylora. 

Czarne guzikowate oczy Homera patrzyły gdzieś w dal, choć 

jego usta przypominały uśmiech, jakby mechaniczny robot 

był zadowolony ze swych szalonych poczynań. 

- Nie miałbym ci za złe - powiedział łagodnie Taylor 

- gdybyś nas obydwu wyrzuciła na zbity łeb i nie chciała mieć 

więcej z nami do czynienia. 

- Nie znajduję się w pozycji, w której mogłabym kogoś 

wyrzucać. 

- To był głupi pomysł - przyznał. Miał jeszcze jeden głupi 

pomysł, gdy patrzył na Ali w ramionach robota. Aby go odpę­

dzić, przekręcił kontakt uruchamiający Homera. 

- Dzień dobry, nazywam się Homer... 

Taylor szybko przycisnął następny guzik. Bez żadnego 

ostrzeżenia ramiona Homera dosłownie wystrzeliły do przo-

background image

4 6 

du, a Ali pofrunęła na Taylora, zaskakując go kompletnie. 
Zanim zdążyli zareagować, leżeli oboje na podłodze, splątani 
ze sobą i kocem, którym Ali była okryta. Homer porzucił ich 
obydwoje, zrobił obrót o 180 stopni i żwawo wrócił do ściele­
nia łóżka. 

Ali i Taylor najpierw mieli miny ludzi zaskoczonych, po­

tem zaambarasowanych, a po chwili wybuchnęli śmiechem, 
przewracając się kolejno, gdy usiłowali wstać. 

Ali śmiała się tak, że łzy jej ciekły po policzkach. Wycierając 

je, spojrzała na roześmianego Taylora i zauważyła, że uśmiech 

znika z jego ust, a w oczach zamigotało coś, co nadało jego 
twarzy łagodny, przepraszający i zagadkowy wyraz. 

- Och, Taylor - szepnęła Ali. - Co ja mam z tobą zrobić? 
I nagle, znów bez ostrzeżenia, usta mężczyzny odnalazły 

jej usta. Wydało się jej, że cały świat stanął na głowie. Oto 

nieśmiały, niezręczny pan Fortune całuje ją z taką pewnością 
siebie, że poczuła się zaskoczona. Instynktownie rozchyliła 
wargi. Koc zsunął się, gdy uniosła ramiona, aby go objąć za 
szyję. 

Wplotła palce w jego gęste włosy, gdy otoczył ją ramie­

niem. Uczucie gorąca przeniknęło ciało, drżały jej ręce i nogi. 
Czuła się słaba, a od dawna nie zdarzyło się, aby jeden poca­
łunek wprawił ją w stan takiego podniecenia. Ostatnim razem 
miała takie uczucie, gdy była nastolatką. Co prawda, nie był 
to taki sobie zwykły pocałunek, żadne takie cmoknięcie jak 
wtedy w domu towarowym, gdy upili się szampanem. 

Taylor cały oddawał się całowaniu, penetrując jej usta 

z wolna i dokładnie. A ona wcale nie miała ochoty go pospie­
szać. Zrobił to za nią Homer. 

- Zdjąłem bieliznę z łóżka. Proszę podać mi świeżą, abym 

dokończył zadanie. 

background image

47 

- Dobra kawa - pochwalił Taylor, siedząc w kuchni na­

przeciw Ali i Sary. 

Sara uśmiechnęła się. 

- Może pan nie uwierzy, ale to mieszanka firmy Fortune. 

Mam fioła na punkcie ich... to znaczy pana... produktów 
z działu smakoszy. Prawda, Ali? 

- Co do tego fioła, to rzeczywiście prawda - stwierdziła 

sucho zapytana. 

Sara zachichotała i wstając zatarła ręce. 

- Chyba już czas na mój poranny bieg, a potem wpadnę poćwi­

czyć na sali gimnastycznej. Nie wrócę przed upływem dwóch 
godzin - rzuciła, patrząc z wymownym uśmiechem na Ali. 

Ali nie odpowiedziała uśmiechem. Czuła się bardzo nie­

pewnie. Był to efekt pocałunku Taylora. Chwilę później usły­
szała trzask zamykanych drzwi. Westchnęła z ulgą. 

- Wiesz, Taylor, miałam już do czynienia z różnymi typa­

mi, gładkimi, sprytnymi, lecz ty zdołałeś całkiem mnie zadzi­
wić. 

- Nie wydajesz się szczęśliwa z tego powodu. Pewnie nie 

powinienem był cię pocałować po raz drugi. Ale prawdę mó­
wiąc nie pamiętam zbyt dobrze naszego pierwszego pocałun­
ku. - Zawahał się i na twarz wypłynął mu kuszący uśmiech. 
- Lecz tego ostatniego na pewno nie zapomnę. 

Ali też miała podobne wrażenie, ale nie zamierzała się do 

tego przyznać. 

- Jesteś niemożliwy, Taylor - powiedziała. 
- Czy to znaczy, że zrywamy umowę? - zapytał cicho. 
- Jaką umowę? 
- W sprawie Człowieka Fortuny. 
Wpatrywała się w niego zaskoczona. 
- Zdaję sobie sprawę, że Homer nie pokazał się dziś z naj­

lepszej strony, ale wiem, że mogę usunąć braki. Ważniejsze 

jest, czy ty potrafisz wygładzić moje niedociągnięcia. Zmie-

background image

4 8 

nić mnie w Człowieka Fortuny - to nie będzie łatwe zadanie. 
Więc jeśli... 

- Taylor! - Ali skoczyła na równe nogi. - Niczego innego 

nie pragnę! 

Nie była to cała prawda. Lecz teraz, gdy miała uzyskać to 

zlecenie, musi nad sobą zapanować. I nad nim. 

Wzięła go za ręce i pomogła mu wstać. 
- Kiedy możemy zacząć? 
- Zacząć? Co zacząć? 

- Musimy kupić ci nowe ubranie, zrobić coś z twoimi 

włosami. 

- Z moimi włosami? 

- Czy nie miałeś nigdy ochoty ich rozjaśnić? Niektórzy 

faceci stale to robią. Albo jedno złote pasmo? 

- Złote pasmo? 
- Nie, nie, zostawmy to. Byłoby to zbyt krzykliwe. - Prze­

ciągnęła palcami po jego włosach, tym razem myśląc wyłącz­
nie o nowym zadaniu. 

- Dobry gatunek. I kolor też nie jest zły. Jestem pewna, że 

w lecie jaśnieją ci od słońca. 

- Nie bardzo. Rzadko jestem na słońcu w lecie czy zimie. 
- Żeglujesz? 
Potrząsnął przecząco głową. 
- I nie grasz w golfa? 
- Nie. 
- A co z tenisem? 
- Trochę grałem jako dziecko, ale... ja... Kiepski ze mnie 

sportowiec. 

- W porządku. Zaczniemy od żagli. Żeglarzy cechuje pe­

wien surowy, męski urok. 

- Nie wydaje mi się, aby żeglarstwo było najlepszym 

pomysłem. Adam zabrał mnie parę razy na pokład żaglówki. 

background image

4 9 

- Adam ma żaglówkę? Wspaniale. Myślisz, że nam ją 

pożyczy? 

- Hm... tak, myślę, że tak, ale próbuję ci wyjaśnić... 

- Nie martw się, Taylor. Jestem dość dobrym stanikiem. 

Nauczysz się tego bardzo szybko. Człowiek Fortuny musi 

umieć żeglować. 

Taylor nie mógł się nie roześmiać. 

- Znasz go o wiele lepiej ode mnie. 

Ali odpowiedziała mu uśmiechem. 

- Będzie wspaniale, zobaczysz. Mam zamiar włożyć całe 

serce w tę kampanię. 

- Nie mogę żądać niczego więcej. 

Ali przestała się uśmiechać. 

- Tylko należy ustalić pewne zasady - powiedziała trzeź­

wo. - Teraz, gdy już naprawdę pracujemy razem, powinni­

śmy ograniczyć się do... wyłącznie do... spraw poważnych. 

Wiem, że jestem w części odpowiedzialna za ten pocałunek... 

Ale nie sądzę, żeby to było rozsądne... Nie chcemy kompli­

kować sytuacji, prawda? 

- Nie. Myślę, że nie. 

- A więc zgadzamy się co do tego? 

Zajęło mu dłuższą chwilę, zanim zdobył się na odpo­

wiedź. 

- Tak. 

Ali wyciągnęła rękę. 

- Podajmy sobie ręce na zgodę. 

Taylor ujął jej dłoń w swoją. Wysilił całą wolę, aby po­

nownie nie wziąć jej w ramiona. Lecz musiał jej przy­

znać rację. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było zakochać się. 

Oznaczałoby to jego klęskę, tak jak przedtem Adama, Petera 

i Trumana. Zanim by się zastanowił, już by ją poprosił o rękę. 

A to by doprowadziło do utraty rodzinnego majątku. Bracia 

background image

5 0 

nigdy by mu nie wybaczyli, gdyby firma przeszła w obce ręce 

i dlatego musi zachować rozsądek. 

- Mówisz, że on ją zaangażował? - spytał Peter. 

Trzej bracia Fortune'owie spotkali się w „Cafe' Gaufre" 

w śródmieściu. 

- Słyszeliście, co powiedziałem - powtórzył Adam - za­

warł umowę z Ali Spencer. 

- Powierzył jej promocję Homera? - zapytał Peter. 

- Homera? Nie tylko. Okazuje się, że nasza agresywna 

specjalistka od reklamy wbiła sobie do głowy, że będzie pro­

mować naszego braciszka. Zgodnie z tym, co mówi Taylor, 

ona uważa, że lansując go, będzie w stanie sprzedać klien­

tkom każdy produkt firmy Fortune, począwszy od robota, 

a kończąc na gumie do żucia. 

- Gumę Fortune?! - wykrzyknęli jednocześnie Peter 

i Truman. 

- To jeszcze nie wszystko - powiedział sucho Adam. -

Wyobraźcie sobie, że po wieczorze spędzonym w towarzy­

stwie Ali, Taylor wrócił do domu bez spodni. 

Również żony braci Fortune'ów spotkały się w „Cafe Gau­

fre". 

Ewa Fortune, niezwykle promienna w różowej sukni przy­

szłej matki, obserwowała swoje dwie szwagierki, Elizabeth 

i Saszę. Elizabeth przyjechała do centrum miasta na rozmowę 

w sprawie posady neuropsychiatry w szpitalu w Denver. Sa-

sza wróciła z Moskwy razem z Trumanem, aby przez nastę­

pne kilka miesięcy zwrócić baczniejszą uwagę na sprawy 

związane z otwarciem sklepu z towarami importowanymi 

z Rosji. 

Ewa zwróciła się do szwagierek: 

- Moje drogie, musimy coś zrobić, aby pomóc rodzącej się 

background image

5 1 

miłości. Wiem od Adama, że nasi mężowie są zdecydowani 
wywrzeć nacisk na Taylora, aby anulował umowę promocyjną 
z Ali Spencer, ponieważ są przekonani, że się w niej zakochał. 

- Już się zakochał? - zdziwiła się Elizabeth. - Przecież 

widzieli się dopiero kilka razy. 

- A ile czasu potrzebował Peter, Adam czy Truman, aby 

się zakochać? - zapytała Sasza ze swoim rosyjskim akcentem. 

Ewa popatrzyła znacząco na obie panie. 

- A ile czasu zajęło to nam samym, jeśli wolno spytać? 
Wszystkie wybuchnęły śmiechem, a po chwili, poważnie­

jąc, Ewa zapytała: 

- Czyli jesteśmy zgodne; że trzeba coś w tej sprawie zro­

bić? 

- Ale co? 
- Jakaś przygoda mogłaby im pomóc - sugerowała Sasza, 

przypominając sobie, jak wspólnie przeżyte niebezpieczeń­
stwa i tropienie przemytników przyspieszyły szczęśliwe za­
kończenie jej romansu. 

- Myślę, że po pierwsze trzeba zorientować się, co o tym 

sądzi Ali Spencer - westchnęła Ewa. - Taylor może być zako­
chany, ale z tego, co słyszałam o tym cudownym dziecku 
reklamy, nie sądzę, aby łatwo straciła głowę dla takiego nie­
śmiałego samotnika jak Taylor. 

- On może się zmienić. Miłość zmienia mężczyzn - za­

uważyła Elizabeth z błyskiem w oku. - Szczególnie męż­
czyzn z rodziny Fortune'ów. 

Ewa i Sasza przytaknęły z przekonaniem. 

- Już wiem - oznajmiła z zapałem Ewa. - Adam i ja wy­

damy przyjęcie. Nieduże, tylko dla rodziny i paru przyjaciół. 

- Doskonały pomysł - poparła ją Sasza. - Ale czy sądzisz, 

że Taylor zaprosi Ali? 

- Zaprosi, jeśli to będzie urodzinowe przyjęcie - powie­

działa tajemniczo Ewa. 

background image

5 2 

Sasza i Elizabeth popatrzyły na nią zaskoczone. 

- Ale masz przed sobą jeszcze dwa miesiące - przypo­

mniała Elizabeth. - Poza tym, skąd ta pewność, że ją zaprosi? 

Ewa zaśmiała się. 

- Mówię o urodzinach Homera, robota, którego Ali ma 

lansować. 

Elizabeth i Sasza uznały to za świetny pomysł. Wszystkie 

trzy przystąpiły do planowania batalii. 

- Nie, nie, nie. To wszystko nie to - mówiła pod nosem 

Ali, przerzucając w szafie Taylora koszule, krawaty i spodnie. 

- Jeśli wyrzucisz jeszcze trochę, będę zmuszony parado­

wać, jak mnie Pan Bóg stworzył - zażartował Taylor. 

Lecz Ali nie zwracała na niego uwagi. Ruszyła w kierunku 

komody. Taylor zagrodził jej drogę i przytrzymał dłonią górną 

szufladę, którą chciała otworzyć. Spojrzała na niego rozbawiona. 

- Co tam masz? Pamiętnik? Listy miłosne? Najtajniejsze 

dane dotyczące Homera? 

- Bieliznę. 

- Szorty, kalesony, slipy? 

- Co? A... tak, szorty. 

- Nie nadają się. Tylko slipy, w ciemnych kolorach. Zielo­

ne, aby podkreślić kolor oczu. Granatowe... 

- To są żarty, tak? 

- Człowiek Fortuny nosi seksowną bieliznę, Taylor. 

- Kto będzie wiedział, co ja noszę? 

- Nosząc seksowną bieliznę inaczej się czujesz. Nawet 

jeśli nikt o tym nie wie. Ona wytwarza pewien nastrój, stwa­

rza wokół ciebie pewną aurę. I dodaje twoim oczom nowego 

wyrazu. 

Taylor poczuł suchość w gardle, gdy jego oczy powędro­

wały w dół jej kuszącego ciała. Tylko jedna myśl wypełniała 

background image

5 3 

jego umysł: jaką ona nosi bieliznę? Ali doskonale wyczuwała, 

o czym on myśli. 

- Jedwabną, Taylor - powiedziała. - Uwielbiam jedwab. 
Twarz mężczyzny ozdobił rumieniec, ale gdy spotkały się 

ich oczy, uśmiechnął się rozbrajająco. 

- Jedwab, tak. Jedwab do ciebie pasuje. 
Teraz ona z kolei się zaczerwieniła. Co jej przyszło do 

głowy, żeby zaspokajać jego ciekawość? Czy chciała mu po­
kazać, że to nie robi na niej wrażenia? A jeśli nie robi, to 
dlaczego jej serce bije tak szybko? I dlaczego ma spocone 
dłonie? I skąd to pragnienie, aby mu się rzucić w ramiona. Co 
takiego mają w sobie panowie Fortune'owie? 

Próbowała powrócić do spraw zawodowych. 
- Zresztą może będziemy musieli pokazać cię publicznie. 

Wszystkie rodzaje gwiazd filmu występują w „bieliźnianych" 
reklamówkach. Dałoby ci to fantastyczną prasę. Człowiek 
Fortuny w seksownych, zielonych slipach. 

- Nie mówisz chyba poważnie? 
- Taylor, zrozum i zapamiętaj. Zawsze jestem poważna, 

gdy chodzi o moją pracę. Tobie potrzebna jest pomoc. - Nagle 
spojrzała na zegarek. - O, do diabła, jesteśmy spóźnieni. 
Chodź, musimy się pospieszyć. 

- A dokąd idziemy? - zapytał Taylor, gdy zaczęła go ciąg­

nąć za rękę. 

- Do fryzjera. 
- Do fryzjera? 
- Mój fryzjer potrafi zdziałać cuda. - Zaśmiała się, patrząc 

na jego sterczące włosy. - Zaufaj mi. 

- Ben, jak to miło cię znowu zobaczyć - powiedziała Jes-

sica, witając w salonie Bena Engela. 

Ben powstał na jej powitanie. 

background image

5 4 

- Robisz wrażenie zdziwionej. Czyżbyś nie wiedziała, że 

nie potrafię żyć zbyt długo z dala od ciebie? 

- Wiem, że uwielbiasz patrzeć, jak się czerwienię. 
- To też, mówiąc prawdę - rzekł, ujmując jej rękę. 

- Czy będziesz mógł zostać dłużej? 
- Wczoraj zapowiedziałem w szpitalu, że odchodzę na 

emeryturę. 

- Ben, wreszcie to zrobiłeś! 
- Tak, dość tego. Uznałem, że mam prawo trochę czasu 

poświęcić na swoje życie osobiste, póki nie jestem jeszcze 
zbyt stary, aby się nim cieszyć. 

Jessica zrobiła żałosną minkę. 
- To nie ty jesteś stary. 
- Ty też nie. Czy zawsze musisz podkreślać, że jesteś 

odrobinę starsza ode mnie? 

- Muszę, zawsze. 
Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę, a potem usiedli 

obok siebie na sofie. 

- A więc powiedz mi - rzekł Ben - jak się wiedzie zako­

chanym. 

- Którym? - spytała Jessica z uśmiechem. 
- Wszystkim - zarechotał Ben. - Musisz być zachwyco­

na, że masz ich tu wszystkich razem, w Denver. Przy okazji, 
rozmawiałem dziś rano z ordynatorem neuropsychiatrii 
w Denver General. Ma zamiar zaangażować Elizabeth. 

Jessica rozpromieniła się. 
- Och, Ben, wspaniała nowina. To pozwoli Peterowi na 

założenie w Denver kwatery głównej handlu galanterią, tak 

jak sobie życzył. Denver to jest ich dom rodzinny. Nic nie 

mogłoby mnie bardziej ucieszyć. 

- Ci twoi chłopcy, Jess, są wyjątkowi. To wprost nadzwy­

czajne, jak sobie poradzili w życiu bez pieniędzy ojca. 

- To z powodu miłości, Ben. 

background image

5 5 

- Myślę, że masz rację. 
- Dlatego właśnie... - zatrzymała się, zaciskając usta. Ale 

Ben znał ją zbyt dobrze, by nie odgadnąć, co chciała powie­
dzieć. 

- Dlatego teraz przyszła kolej na Taylora? 
- Jest pewna kobieta, jakby dla niego stworzona. 
- Rozumiem - powiedział ostrożnie. 
Jessica roześmiała się i wyciągnęła do niego rękę. 
- Wiesz dobrze, że nie spocznę, póki wszyscy czterej moi 

chłopcy nie założą rodzin. 

- Ale sama mi mówiłaś, że jeśli Taylor również się ożeni, 

rodzina straci cały majątek, a wszystkie udziały firmy Fortune 
Enterprises przejdą na własność Nolana Fieldinga. 

- Jestem pewna, że Nolan doskonale da sobie radę. 
- Nie o to chodzi, Jess, i ty dobrze o tym wiesz. Czy na­

prawdę chciałabyś, aby wszystko, co twój syn stworzył i zo­

stawił swoim potomkom przeszło w obce ręce? 

Jessica nie odpowiedziała od razu. Wstała, aby nalać dwa 

kieliszki sherry z kryształowej karafki. Podała jeden Benowi, 
usiadła obok niego i popijała sherry małymi łykami. 

- Kochałam mego syna. Bardzo go kochałam, ale uwa­

żam, że źle postąpił, zostawiając tego typu testament. Twier­
dzę, że jeśli musimy coś poświęcić w życiu, powinno to być 
w imię miłości, a nie dla murów czy półek zapełnionych to­
warami. Sam widzisz, jak dobrze sobie radzą trzej pozostali. 
Sukces, kiedy idzie w parze z miłością, jest słodki. Natomiast 
sukces bez miłości zostawi w końcu smak goryczy. 

Ben dotknął czule ręką policzka Jessiki, a ona przycisnęła 

ją do swojej twarzy. 

- Zawsze najbardziej martwiłam się o Taylora - powie­

działa. - Od wczesnego dzieciństwa ciągle był w cieniu swo­
ich starszych braci. Adama przystojnego i czarującego; Petera 

background image

5 6 

spokojnego i solidnego, na którym zawsze można było pole­
gać; Trumana niespokojnego ducha. 

- Taylor też ma swoje walory. 
- O, tak, oczywiście. Zdaję sobie z tego sprawę. On może 

nie ma wyraźnego stylu, ale to rzetelny charakter. Niestety, 
kobiety często nie poświęcają dość czasu, aby... 

- A ta kobieta, która jakoby jest stworzona dla niego? 
Jessica uśmiechnęła się. 
- W chwili, gdy ją zobaczyłam, uznałam, że jest stworzo­

na dla Taylora. Ma w sobie tyle życia, werwy, wiary w siebie 
i energii. Gdy spędzisz z nią pięć minut, wydaje ci się, że 
widzisz, jak iskry strzelają z jej skóry. A poza tym, ona ma 
serce, Ben. To z niej emanuje, choć sama o tym nie wie. 

- A więc zaaranżowałaś ich spotkanie. 
Jessica opowiedziała Benowi o Homerze i o tym, jak skło­

niła Taylora, aby zaangażował Ali jako swego agenta praso­

wego. 

- Z początku czuł się nią przytłoczony, ale jednocześnie 

był pod jej urokiem. Nigdy przedtem nie widziałam go w ta­
kim stanie - stwierdziła Jessica. 

Jak na wezwanie w tym momencie w drzwiach salonu po­

jawił się Taylor. W pierwszej chwili Ben go nie poznał. Nawet 

Jessica miała przez moment wątpliwości. 

- Taylor? 

Wyglądał, jakby zstąpił z kart męskiego żurnala. Świeżo 

ostrzyżone włosy miał modnie zaczesane do tyłu, a jego 
szczupła sylwetka była przyodziana w szykowną, marynarską 
biało-granatową bluzę i w spodnie z żaglowego płótna. Znik­
nął gdzieś lekko roztargniony wyraz twarzy. Uśmiechał się 
łobuzersko. Młody chłopak i zarazem pewny siebie mężczy­
zna. 

- AU i ja wybieramy się na żagle - powiedział głosem 

background image

5 7 

zdobywcy. - Wstąpiłem tylko, aby uprzedzić was, że nie bę­

dzie mnie cały dzień. 

- Na żagle? - uśmiechnęła się Jessica z rozbawieniem. 

- Tu,w Denver? 

- Nie. Polecimy... e... firmowym samolotem do San 

Francisco. Adam trzyma tam swoją żaglówkę. 

- A więc jesteś żeglarzem - zauważył Ben. 

- Niezupełnie. - Taylor zawahał się, a potem uśmiechnął 

szeroko. - Prawdę mówiąc, doktorze, nie byłem na pokładzie 

łodzi od wielu lat. Lecz Ali twierdzi, że... no..., że to ważne, 

abym prezentował typ człowieka surowego, krzepkiego jak 

żeglarz. To dobre dla mojego wizerunku. A właściwy image 

sprzedaje produkt. 

- Aha, image - powtórzył Ben, patrząc ukradkiem na Jes-

sicę. - Rozumiem. 

- Proszę cię, Taylor, oddychaj głęboko - mówiła Ali uspo­

kajającym tonem, choć była głęboko rozczarowana widząc, 

jak twarz Taylora przybiera szarozielony kolor. O fotografo­

waniu trzeba było zapomnieć. To nie taki wizerunek Człowie­

ka Fortuny chciała zaprezentować publiczności. 

Taylor trzymał się kurczowo burty. Chciał posłuchać rady 

Ali, lecz mu się to nie udawało. 

- Może... może powinniśmy wrócić już do portu? - spy­

tał. 

- Jesteśmy na morzu dopiero od dwudziestu minut. Mu­

sisz mieć trochę czasu, aby się przyzwyczaić. 

Taylor złapał się za brzuch, a potem wychylił za burtę. 

- To nie ja muszę mieć więcej czasu, lecz mój żołądek 

- wystękał. 

Ali poczuła wyrzuty sumienia, że sama czuje się silna 

i zdrowa, a skazuje Taylora na takie cierpienia. 

Pogłaskała go współczująco. 

background image

5 8 

- Pewnie byłoby lepiej, gdybyśmy zaczęli od tenisa. 
- Powinienem był cię uprzedzić, że choruję na łodzi, ale 

miałem nadzieję, że z tego wyrosłem. 

Na domiar złego, kiedy dopłynęli do przystani i Ali poma­

gała wysiąść z łodzi blademu, zgiętemu wpół Taylorowi, jakiś 
fotograf z miejscowej gazety zrobił mu zdjęcie. Nie była to 
właściwa reklama dla Człowieka Fortuny. 

- Przepraszam za dzisiejsze popołudnie, Ali. 

Wrócili już do Denver i siedzieli przy stole kuchennym 

w jej mieszkaniu. Sara pokazała się na chwilę i wyszła na cały 
wieczór. 

- Zaraz ja cię będę przepraszać. W przeciwieństwie do 

Sary, robię najgorszą kawę na świecie. 

- Nie mów tak. Jesteś dobrą kucharką. Obiad był doskonały. 
- To był obiad na wynos. Podczas gdy odpoczywałeś, 

wyskoczyłam do włoskiej restauracji na rogu. 

- A więc zrobiłaś dobry wybór. Cielęcina była wspaniała. 

Makaron z sosem też. 

Zaśmiała się. 
- Nie zaszkodziło ci to na żołądek? 
- Czuję się jak nowo narodzony. Pewnie mi nie uwierzysz, 

ale nie pamiętam, kiedy się tak dobrze bawiłem. 

Ali obserwowała bulgocący ekspres do kawy i uśmiechała 

się do siebie. 

- W to mogę uwierzyć. 
- Od pewnego czasu chcę cię zapytać... - zawahał się. 
- Mnie zapytać? O co? 
- Moja szwagierka, Ewa... 
- I co z Ewą? 
- Wydaje przyjęcie na cześć Homera. Będzie tylko rodzi­

na. I kilku przyjaciół. To nie będzie żadna wielka feta. 

- Chętnie pójdę, Taylor. 

background image

5 9 

- Pójdziesz? 

- Oczywiście. Przyjęcie dla Homera? Przecież ja i Homer 

jesteśmy tak! - Złączyła dwa palce i oboje roześmieli się. 

Taylor napił się kawy. Chyba nigdy nie pił gorszej. Pod­

niósł wzrok i zauważył, że Ali bacznie mu się przygląda. 

- No, jak? - spytała. - Miałam rację co do kawy? 

Zrobił śmieszną minę. 

- Założę się, Ali, że rzadko nie masz racji! 

background image

ROZDZIAŁ 

Trzej bracia Fortune'owie zebrali się u Adama, w aparta­

mencie, który zajmował razem z Ewą w śródmieściu Denver. 

- Nie podoba mi się ta uroczystość - rzekł Pete, spogląda­

jąc na Adama. 

- Słuchaj, nie wiń mnie za to - odparł Adam. - Wątpię, 

czy to był wyłącznie pomysł Ewy. Spędziła prawie cały dzień, 
robiąc plany razem z Lizzy i Saszą oraz omawiając listę gości. 

- W porządku, w porządku. Chętnie uznaję, że wszystkie 

trzy są w to wplątane. Kobiety są tak niemożliwie romantycz­
ne. 

Adam i Pete uroczyście pokiwali głowami. 
Od kiedy na scenę wkroczyła Ali Spencer trzej bracia byli 

poirytowani i spięci. I wcale nie pomagało sprawie, że ich trzy 
żony, tak samo jak ich babka, uważały, że to byłoby cudownie, 
gdyby Taylor znalazł sobie w niej towarzyszkę życia. Wszy­
stkie cztery zgadzały się, że Ali świetnie pasuje do tej roli. 

Po chwili Adam spytał: 

- Słyszeliście, że wyrzuciła wszystkie jego ubrania? 

Obydwaj ryknęli śmiechem. 

- Taylor powiedział Ewie, że Ali wyposaża go w całkowi­

cie nową garderobę - kontynuował Adam. 

- I on się na wszystko zgadza? - zapytał zdumiony Tru. 
- Powiedział Ewie, że według Ali jego image jest nieod­

powiedni. 

background image

61 

- Co jeszcze jej mówił? - dopytywał się Pete. 
- A czy jesteście gotowi usłyszeć to, co wam powiem? 

- Adam zrobił dramatyczną pauzę, a bracia wstrzymali odde­
chy, jakby się sprężali do przyjęcia ciosu. - Ali uczy go pro­
wadzić samochód. 

- Taylora?! - wykrzyknęli obaj unisono. 
- Oczywiście, że nie Homera, chłopcy. - Adam patrzył na 

nich z kpiącym uśmiechem. - Choć muszę przyznać, że przy­
chodzi mi łatwiej wyobrazić sobie za kierownicą Homera niż 
Taylora. 

- Znak stopu. Zwolnij! Nie, nie, trzymaj się prawej strony. 

Dobrze. Hamulec, Taylor. Hamulec! 

Wreszcie samochód podskoczył i stanął, ale Ali miała zbie­

lałe knykcie od stukania w tablicę rozdzielczą. 

- Taylor, sprzęgło jest tam! 
Jej głos nabrał ostrości i brzmiał niezwykle piskliwie. 

Przyczyną był strach. Spociła się wyraźnie, trochę z powodu 
upalnego popołudnia, ale głównie ze zdenerwowania. Pół 
godziny z Taylorem za kierownicą jej własnego subaru obu­
dziło sympatię i współczucie dla instruktorów jazdy samocho­
dowej. Z całą pewnością musieli odznaczać się wielką cierpli­
wością i odwagą. Jej cierpliwość była na ukończeniu. 

- Przepraszam - kajał się Taylor, gdy samochód szarpnął. 

- Hamulec. Środkowy pedał. Masz tobie! - rzekł poirytowa­
ny, kiedy samochód nagle stanął i to metr za znakiem stopu, 
na samym skrzyżowaniu, tak że inni musieli go objeżdżać, co 
robili z głośnym trąbieniem. 

Chcąc pośpiesznie uciec ze skrzyżowania, zgasił silnik. 
- Nie, Taylor, nie dodawaj tyle gazu, zalewasz świece. 
Obejrzał się w jej stronę. 
- Jesteś wytrącona z równowagi? 

background image

6 2 

Ali naprawdę chciała się uśmiechnąć, ale zdobyła się tylko 

na bolesny grymas. 

- Takie rzeczy zdarzają się wszystkim początkującym kie­

rowcom. 

Minutę później, ku wielkiej uldze Ali, Taylorowi udało się 

uruchomić silnik. Zadrżała, gdy ze zgrzytem włączył bieg, ale 

przynajmniej znowu jechali. W duszy przepraszała swoje 

ukochane subaru za takie traktowanie. 

- Dobrze. A teraz powinieneś przygotować się do skrętu 

w lewo na następnym skrzyżowaniu - powiedziała starając 

się, aby jej głos brzmiał spokojnie i opanowanie. - Nie, nie 

zmieniaj jeszcze pasa. Po prostu zwolnij, popatrz wstecz i w 

boczne lusterko. Sprawdź, co się dzieje. Nie, Taylor, nie ha­

muj tak gwałtownie. Samochód jadący za tobą może wpaść... 

Zanim skończyła zdanie, dostali w tylny zderzak. Ali bała 

się spojrzeć za siebie. Taylor spoglądając we wsteczne luster-

ko stwierdził, że samochód, który ich uderzył, był wozem 

patrolowym policji. 

- Trudno mi powiedzieć, Saro. Możliwe, że tym razem

porwałam się na zbyt trudne zadanie - mówiła z rozpaczą Ali. 

- Wierzyłam, że wystarczy Taylorowi ostrzyc włosy, ubrać go 

w odpowiedni strój, a reszta sama się ułoży. Tymczasem dzię-

ki mojemu Człowiekowi Fortuny mam zniszczoną nocną ko­

szulę... 

- Dał ci za to inną, absolutnie boską... 

- ... rozbity zderzak i mandat za brak świateł. Jestem prze-

konana, że te światła działały, zanim Taylor usiadł za kierów-

nicą. Przysięgam, że on zapeszył mój samochód. 

- Daj spokój, Ali. Przecież to mistrz elektroniki. Skon-

struował Homera, czyż nie? 

Ali popatrzyła na nią żałośnie. 

- Chyba się poddam. 

background image

6 3 

- Poczekaj chwilę. To prawda, że Homer trochę wyniknął 

się spod kontroli. Ale to ty stanęłaś mu na drodze, kiedy zaczął 
zmieniać pościel. A przy okazji, czy zwróciłaś uwagę, jak 
wspaniale posłał twoje łóżko? Albo jak umył podłogę w kuch­

ni? Gdybym była przy forsie, sama bym go natychmiast kupi­
ła. 

Ali westchnęła. 
- Nie martwię się teraz Homerem. Chodzi mi o Taylora. 

On mi się wymyka. Jest taki... taki... 

- Słodki? Kochany? Nieskomplikowany? - spytała Sara. 

- A może jest dla ciebie jak „świeża wiosenna bryza"? 

- Zapominasz, że jestem z Nowego Jorku. Mam tam wy­

starczająco dużo świeżego powietrza. 

- No, dobrze - ustąpiła Sara - to myśl o sobie, że jesteś 

Rexem Harrisonem, a Taylor Audrey Hepburn. 

- Dlaczego? 
- No, wiesz. Profesor Higgins i Eliza Doolittle w „My 

Fair Lady". 

Ali miała właśnie zrobić złośliwą uwagę na temat tego, że 

życie bywa jednak bardziej skomplikowane, ale się zastano­
wiła. Rzeczywiście mogła się porównać z profesorem Higgin-
sem. Tylko, co stanowiło o jego sukcesie? Chyba upór. Otóż 
to. Pewnie nieraz był zdesperowany i rozczarowany zachowa­
niem nieokiełznanej, ulicznej kwiaciarki londyńskiej, a jed­
nak nie poddał się. Dlaczego? Nie tylko z powodu zakładu, 

jaki zrobił ze swoim przyjacielem. Nie pozwoliła mu na to 
jego duma. Nie dopuszczał do siebie myśli, że może zostać 

pokonany. Poza tym było to nadzwyczajne wyzwanie. 

A czy ona sama nie lubiła tego rodzaju wyzwań? Czy nie 

ekscytowała jej myśl o stworzeniu Człowieka Fortuny? Czy 
nie przekonała się wielokrotnie, że upór zawsze popłaca? 

Zerwała się, sięgnęła po notes i pobiegła do wyjścia. 
- Dokąd tak pędzisz?! - zawołała za nią Sara. 

background image

6 4 

- Muszę kupić tuzin majtek bikini. Męskich bikini - doda­

ła, mrużąc oko. 

Ali popatrzyła z niechęcią na swoje włosy. Kędziory w ko­

lorze miedzi były najbardziej opornym elementem w jej wy­
glądzie i kłóciły się z własnym wizerunkiem, który tworzyła 
i doskonaliła przez lata. Wiele by dała za gładkie, proste wło­
sy w kolorze dojrzałego zboża, z rozjaśnionymi pasmami. 

Niełatwo było prezentować się jako nowoczesna, dynami­

czna osoba, gdy głowa najczęściej przywodziła klientom na 
myśl Anię z Zielonego Wzgórza. Ali jednak pracowała od 
sześciu lat w branży i wiedziała, jak wytworzyć wokół siebie 
aurę pewności i zaufania, nawet kiedy nogi jej się trzęsły ze 
strachu. Stosowała metodę ataku z zasadzki, która wprawiała 
nie podejrzewających, niczego ludzi w osłupienie. Ali umiała 
przemawiać, wiedziała o tym i często to wykorzystywała. Po 
chwili ludzie zapominali o jej lokach, a widzieli młodą kobie­
tę, która umiała zapanować nad klientem, produktem czy 
sytuacją. Ale i jej się zdarzało, choć niezbyt często, że nie 
wszystko szło gładko. Wtedy zaczynały się problemy. 

Ali zdawała sobie sprawę, że pakuje się w kłopoty, gdy 

pierwszy raz spotkała Taylora i wymyśliła Człowieka Fortu-
ny. 

- Hej! - krzyknęła Sara, zaglądając do pokoju - przyszedł 

szofer twojego Człowieka Fortuny i czeka na ciebie. Czas 
wyruszać na przyjęcie. 

- A Taylora nie ma? 

Sara potrząsnęła przecząco głową. 

- Ali, wyglądasz wspaniale. To nowa sukienka? - spytała, 

patrząc z podziwem na piękną, koktajlową suknię z zielonego 
szantungu. - Ten kolor świetnie pasuje do twoich włosów. 

- Nie mów mi o moich włosach - warknęła Ali, chwyta-

background image

6 5 

jąc wizytową torebkę. - Dlaczego Taylor nie przyjechał po 
mnie? 

- Pewnie szykuje Homera na przyjęcie - żartowała Sara. 

- Z pewnością nie będziesz się czuła onieśmielona, wchodząc 
tam sama. Masz umowę tylko z jednym panem Fortune'em. 
Reszta nie powinna cię obchodzić. Wystarczy ci przychylność 

jednej fortuny. 

- Bardzo zabawne - skrzywiła się Ali, z roztargnieniem 

ogarniając wzrokiem pokój. 

- Czego szukasz? 
- Aparatu fotograficznego. 
- Chyba nie zamierzasz tam robić zdjęć? 
- Żartujesz sobie - odparła Ali. - Na spotkaniu słynnych 

braci Fortune'ów, uroczystości rodzinnej na cześć najmłod­

szego braciszka, dziedzica całej dynastii? Przecież to kapital­
ny początek mojej kampanii Człowieka Fortuny. Z Taylorem 
w nowym garniturze od Pierre Cardina, w białej jedwabnej 

koszuli... 

- I nie zapominaj o czarnych slipkach bikini - wtrąciła 

Sara z uśmieszkiem. - Choć tak naprawdę nie dowiesz się, 
czy je nosi. A może sprawdzisz po przyjęciu? 

Ali zaśmiała się trochę sztucznie. 
- Nie ma mowy. Nawet gdybym nie przestrzegała zasady 

nie wdawania się w romanse z moimi klientami, Taylor Fortu­
ne nie jest w moim typie, bez względu na to, co mówiłam. 

Zauważyła aparat fotograficzny pod stosem ubrań na krze­

śle i wyciągnęła go pospiesznie. 

- Limuzyna czeka. 

Ewa powitała ją wylewnie przy drzwiach, a zaraz potem 

spytała: 

- Gdzie jest Taylor? 

background image

6 6 

- Nie ma go tu? - zdziwiła się Ali z rzadkim u niej zdener­

wowaniem w głosie. 

- Nie - powiedziała Ewa i wciągnęła Ali do środka. - Je­

stem pewna, że się wkrótce zjawi. Prawdopodobnie sprawdza 

jeszcze raz Homera, aby się upewnić, że tym razem nie będzie 

żadnych kłopotliwych incydentów. 

- Opowiedział ci, co się zdarzyło u mnie w domu? 
- Wydobyłam to z niego, gdy prosił mnie o pomoc przy 

kupieniu koszuli, numer siódmy. 

Ali zaczerwieniła się, ale Ewa objęła ją przyjacielsko ra­

mieniem i rzekła: 

- Biedny Taylor, był taki zażenowany. 
Ali odprężyła się trochę. Łatwo będzie polubić Ewę i miała 

nadzieję, że inni będą dla niej równie mili. 

Około dwudziestu osób zaproszonych na przyjęcie krążyło 

po wytwornym, wysokim na dwa piętra salonie w mieszkaniu 
Ewy i Adama. Okna tego przestronnego wnętrza sięgały od 
podłogi do sufitu i dawały wspaniały widok na szeroką pano­
ramę miasta na tle gór. 

Jessica Fortune zbliżyła się do Ali, gdy tylko ta weszła do 

pokoju w towarzystwie Ewy. 

- Bardzo mi miło widzieć cię, Ali - powiedziała ciepło. 
- I mnie miło znowu panią spotkać. 

Obie wymieniły uśmiechy. Ali zdawała sobie sprawę, że 

otrzymanie kontraktu na kampanię promocyjną Homera za­
wdzięcza babce Taylora. Jessica Fortune zjawiła się w jej 
biurze parę tygodni temu, aby porozmawiać o Homerze. W 
owym czasie Ali była niesłychanie podekscytowana możliwo­
ścią zdobycia tak interesującego zamówienia i nawet przez 
myśl jej nie przeszło, że starsza pani mogła mieć wobec niej 

jeszcze inne zamiary. Teraz natomiast zaczęła podejrzewać, że 

Jessica pragnęła, aby Ali zajęła się raczej Taylorem niż Home­
rem. Lecz w jakim celu? Zanim mogła się na tym zastanowić, 

background image

6 7 

podeszły do niej dwie następne żony braci Fortune'ów: Sasza 
i Elizabeth. Obydwie powitały ją entuzjastycznie, choć też 
wydawały się zaniepokojone nieobecnością Taylora. 

- Może trzeba by do niego zatelefonować - sugerowała 

Elizabeth, popatrując w stronę męża, który przy oknie konfe­
rował z Adamem i Trumanem. Ewa również spojrzała w tym 
kierunku i zmarszczyła czoło. 

- Dobry pomysł - powiedziała. - Zaraz do niego zadzwo­

nię. 

Jessica skinęła głową z aprobatą i otaczając Ali ramieniem, 

pociągnęła za sobą. 

- Przedstawię cię paru osobom - powiedziała. 
- Babcia ją tu prowadzi - powiedział półgłosem Truman. 

- Najwyższy czas. 

- Polegamy na tobie, Adamie - przypomniał Pete. 
- Nic się nie martwcie, ja to załatwię - odparł Adam gło­

sem pełnym wiary w siebie. 

Wszyscy trzej uśmiechnęli się, gdy się do nich zbliżyła. Ali 

odwzajemniła uśmiech, choć była świadoma nieszczerości 
w ich i swoim zachowaniu. Od przekroczenia progu salonu 
zauważyła ukradkowe spojrzenia rzucane przez nich w jej 
kierunku. 

Po kilku minutach Adam odciągnął ją do kącika na rozmo­

wę w cztery oczy. Gdy tylko się oddalili, Pete i Tru ruszyli do 
akcji, której celem było powstrzymanie żon od przerwania 
Adamowi poufnej rozmowy z Ali. Adam miał zamiar rozwi­
nąć cały kunszt elokwencji, zanim wyjawi swoje intencje, lecz 
Ali spojrzała na niego porozumiewawczo. 

- Może od razu przejdziemy do rzeczy - powiedziała 

wprost, gdy tylko znaleźli się z dala od innych. 

Adam zaśmiał się. 
- Mój brat ostrzegł mnie, że jesteś bardzo bezpośrednia. 
- Taylor? - spytała zaskoczona. 

background image

6 8 

- Nie. Peter. 
- Aha.-Ali się trochę rozluźniła. 
- Powiedz mi, Ali, co myślisz o Taylorze? 
- Co ja myślę o Taylorze? - powtórzyła znów zaniepokojona. 
- No, dobrze. Nie będę owijał w bawełnę. Moi bracia i ja 

mamy wrażenie, że twój pomysł, aby przeprowadzić promo­
cję Taylora jako... 

- ... Człowieka Fortuny? - uzupełniła Ali, podnosząc 

brwi do góry. 

- Tak. To nie jest dobry pomysł. 
- Taylor zapewniał mnie, że żaden z was nie wierzy w je­

go robota i powiem ci, że sama mam pewne wątpliwości. Lecz 
Homer nie jest tu najważniejszy. Przez reklamę wokół Taylora 
wszystko, co firma będzie sprzedawała, nabierze blasku. Prze­
widuję, że zyski pójdą ostro w górę, jak tylko kampania ruszy. 
Uważam to za fantastyczną strategię sprzedaży. Nie twierdzę, 
że to coś nowego. Inne firmy też ją stosowały, ale sytuacja 
Taylora jest inna, wyjątkowa z powodu tego testamentu. 

- No, właśnie. Sprawa testamentu - podkreślił znacząco 

Adam, jakby chciał jej przypomnieć, że Taylor jest nie do 
zdobycia. Lecz Ali nie zrozumiała jego intencji. I byłaby pra­
wdopodobnie ogromnie zaskoczona, gdyby wiedziała, że 
Adam i jego bracia żywili poważne obawy, iż Taylor przez nią 
utraci prawo do spadku. Ślub z Taylorem był ostatnią rzeczą, 
o jakiej myślała. Oczywiście w tym momencie. 

- A dziedziczenie na podstawie tego zapisu sprawia, że 

Taylor ma wyjątkową pozycję - ciągnęła z entuzjazmem, li­

cząc, że przekona Adama do swego planu. - Co z kolei za­
pewnia mu powszechne zainteresowanie. 

- Myślę, że tak - powiedział Adam zgryźliwie - może 

nawet trafić na pierwsze strony komiksów. 

Ali spojrzała na niego ostro. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? 

background image

6 9 

- Daj spokój, Ali. Spędziłaś wystarczająco dużo czasu 

z Taylorem, żeby wiedzieć, że on nie pasuje do obrazu świa­
towca i bywalca klubów. Bo tak zdaje się widzisz Człowieka 
Fortuny. 

Głos Adama zabrzmiał protekcjonalnie. Ali zesztywniała. 

- Zgadzam się, że nie jest może idealny do tej roli. Ale ma 

pewne możliwości. Sądzę, że warto spróbować. 

- Nie chcemy, żeby Taylor stał się pośmiewiskiem. I uwa­

żamy, że mu to grozi. 

- „My", to znaczy ty i twoi bracia? 
- Tak. Uważamy, że Taylor będzie miał wystarczająco 

dużo problemów z prowadzeniem firmy, bez dodatkowych 
kłopotów i rozterek. 

- Nie macie wielkiego zaufania do Taylora, prawda? 
- Chwileczkę. 

• - Nie, Adam. Nie warto tracić więcej czasu. Uważam, że to 

można zrealizować, ale tylko Taylor, skoro jest prezesem, powi­
nien zdecydować, czy stać go na dodatkowe stresy i rozterki. 

- Posłuchaj, Ali. 
- Nie mam zamiaru zrobić z niego pośmiewiska. Jemu 

potrzeba jedynie odrobiny poloru. 

- Ali, to nie tylko to. Ten chłopak ma... 
Nie dokończył spojrzawszy w drugi koniec salonu. W ca­

łym zgromadzeniu zapadła cisza. Ali obejrzała się. 

W drzwiach stał Taylor, z włosami sterczącymi w nieła­

dzie, z twarzą brudną, pokrytą czarnymi smugami. Nowy 
smoking był w opłakanym stanie. 

- Nic mi nie jest - uspokoił zebranych. - Miałem trochę 

kłopotów z Homerem. Wada obwodu elektrycznego. Oba­
wiam się, że nie nadaje się w tej chwili do wzięcia udziału 
w uroczystości. 

Mówiąc to Taylor poszukał wzrokiem Ali i rzucił jej żałos­

ne spojrzenie. 

background image

7 0 

Niektórzy z obecnych zaczęli się uśmiechać. Panie Fortu-

ne'owe patrzyły na Ali ze współczuciem, a ich mężowie zda­

wali się mieć wypisane na twarzach: A nie mówiłem. 

Ali się nie uśmiechała. Straciła też ochotę na fotografowa­

nie Człowieka Fortuny. 

- Ali, to chyba nie był dla ciebie udany wieczór, pra­

wda? 

Ali poruszyła się niecierpliwie na fotelu limuzyny. 

- Nie był najgorszy - odparła. 

- Bardzo mi przykro, Ali. Wiem, że byłem trochę roztarg­

niony. 

- Trochę roztargniony? Taylor, przecież ty właściwie nie 

odezwałeś się do nikogo przez większość wieczoru. Cały czas 

siedziałeś w kącie coś notując. 

- Próbowałem dojść do przyczyny kłopotów, jakie mia­

łem z Homerem. 

Ali odetchnęła głęboko. 

- Posłuchaj, Taylor. Twoi bracia uważają, że promowanie 

ciebie jako Człowieka Fortuny to beznadziejna sprawa. 

- Tak twierdzą? 

Ali spojrzała mu prosto w oczy. 

- Taylor, oni mogą mieć rację. Powinieneś jeszcze raz się 

zastanowić, czy rzeczywiście akceptujesz mój plan. 

Sama nie wierzyła, że powiedziała to głośno. Pozwalała, 

aby ta wyjątkowa okazja przeleciała jej koło nosa. 

- Czy ty też rozważasz zasadność swojej decyzji? - zapy­

tał spokojnie Taylor. - Czy chcesz, abym cię zwolnił ze zobo­

wiązania? 

W jego głosie zabrzmiała bolesna nuta, która ją wzruszyła. 

Patrzył na nią ciepłym spojrzeniem brązowych oczu. 

- Nie - odpowiedziała cicho - nie, ja tylko chcę ci dać 

szansę wycofania się, jeżeli pragnąłbyś to zrobić. 

background image

7 1 

- Ale ja nie chcę. - Przysunął się bliżej do niej czerwie­

niąc się. - Założyłem nawet te czarne slipki. 

Ali przesunęła spojrzeniem po jego postaci, a potem spe­

szona szybko odwróciła się do okna. 

- Słuchaj, Taylor, dzisiejszy wieczór okazał się absolutną 

klęską, ale możemy więcej o nim nie mówić, możemy zapo­
mnieć. 

- Ali, pięknie ci w tej sukni. 
Ali zamknęła oczy. 
- Powinnaś była mnie widzieć, zanim wszedłem z Home­

rem do windy. Wyglądałem szałowo. To prawda, choć nie 
wypada mówić tak o sobie. 

Ali odwróciła się ku niemu rozbawiona. 
- Miałeś kapitalne wejście! 

- Oczy wszystkich osób zgromadzonych w salonie były 

utkwione we mnie. Tak z grubsza miało to przebiegać? -
uśmiechnął się. 

Odpowiedziała mu uśmiechem. 

- Są w tobie spore możliwości, Taylor. Nie obchodzi 

mnie, co myślą o tym twoi bracia. 

Taylor nie mógł oderwać od niej oczu. 
- Miałem dziś ochotę potańczyć z tobą. 
- Wystarczyło mnie poprosić. 
- Nie tańczę zbyt dobrze. Gdy miałem czternaście lat, 

babka zapisała mnie do szkoły tańca. Wszyscy musieliśmy 
przez to przejść. Adam robił to całkiem naturalnie, Pete 
z wielkim wysiłkiem i trudem, a Trumana wyrzucili za granie 
muzyki disco. 

- A jak było z tobą? 
- Tak deptałem dziewczynom po palcach, że zebrały się 

i napisały petycję, aby mnie wykluczono. 

- Zmyślasz. 
Taylor uśmiechnął się. 

background image

7 2 

- Tylko jeśli chodzi o petycję. Rzeczywiście deptałem po 

niezliczonych lakierkach. I nauczyciel poprosił mnie uprzej­
mie, abym przestał przychodzić, gdyż nie mam talentu do 
tańców salonowych. 

- To śmieszne. Jestem pewna, że mogłabym nauczyć cię 

tańczyć - powiedziała spontanicznie, zapominając o swych 
wcześniejszych doświadczeniach w czasie nauki jazdy samo­
chodem. 

- Czy cię zabolało? 
Ali spojrzała na obdarty czubek swego pantofelka i odsu­

nęła się od Taylora. 

- Może zamiast walca spróbujemy fokstrota? 
Znajdowali się w mieszkaniu Taylora, które urządził dla 

siebie w dawnej powozowni na terenie rodzinnej posiadłości. 
Ali przeszła przez rozległy pokój przypominający strych, aby 
przejrzeć kolekcję płyt kompaktowych Taylora. Była to zaska­
kująco eklektyczna zbieranina muzyki klasycznej, jazzu 
i bluesa, a nawet rocka. 

- Cóż to? Nie ma nic na kobzie? - zażartowała, gdy Taylor 

stanął obok niej. 

- Nie na kompaktach, mam trochę szkockiej muzyki na 

taśmach. 

- Lepiej skoncentrujmy się na fokstrocie, zanim przejdzie­

my do szkockich tańców. 

- Ty decydujesz. 

Nastawiła płytę Billie Holiday i podeszła, aby wsunąć się 

w ramiona Taylora, który znieruchomiał na moment, czując 
przypływ zdenerwowania. I to nie dlatego, że nie chciał jej 
objąć, poczuć jej blisko siebie, gdy będą się kołysać w rytm 
romantycznego bluesa. Lecz dlatego, że tak mocno tego pra­
gnął. Właśnie to marzenie, a nie brak zręczności przeszkadza­
ło mu skoncentrować się na jej wskazówkach. 

background image

7 3 

- O co chodzi? Nie podoba ci się ta melodia? - spytała Ali. 
- Może moglibyśmy... przesiedzieć tę jedną - wyjąkał. 
Ali zauważyła jego zakłopotanie, ale sądziła, że peszy go 

świadomość własnych braków w sztuce tanecznej. 

- Słuchaj, to tylko sprawa praktyki. Nie zniechęcaj się. 

Szybko nabierzesz wprawy. Jestem pewna, że już niedługo 

kobiety będą się zabijały o taniec z tobą - zażartowała. - Jesz­
cze parę lekcji, a nie będziesz się mógł od nich opędzić. 

- Czy to jest właśnie twoim celem? 
Ali zauważyła ostrzejszy ton jego głosu. 
- Moim celem jest, aby Człowiek Fortuny był znany w ca­

łym kraju. Spojrzała na zegarek. - Robi się późno. Myślę, że 
odłożymy lekcję tańca na inny dzień. Muszę iść. 

Znienacka objął ją ramieniem z wyrazem uporu na twarzy. 
- Nie. Zatańczmy. Mówisz, że trzeba ćwiczyć, prawda? 
W momencie gdy Taylor otoczył ją ramionami, w głowie 

Ali zabrzmiał sygnał alarmowy. Tak, jej celem było, aby 
kobiety traciły dla niego głowy, lecz inne, a nie ona sama. Ona 
powinna pilnować interesów i trzymać się z daleka. Nie było 
to jednak łatwe, gdy tańczyła przytulona do szczupłego, atra­
kcyjnego męskiego ciała. Tym razem ona jemu nadepnęła na 
nogę. 

- Nie jesteś dostatecznie skoncentrowana - zakpił. - To 

bardzo proste. Jeden krok prawą nogą do przodu, potem 
w bok. 

Ali odsunęła się. 
- Jest naprawdę późno. Obydwoje musimy się wyspać. 

Wiesz, sen dla urody... 

- Dla ciebie to zbyteczne. - Znowu przyciągnął ją do sie­

bie. - A poza tym nareszcie wpadłem w rytm. 

Klęła się w duchu, że zaproponowała wieczorne lekcje 

tańca. Fatalny pomysł. Zamiast ona uczyć go fokstrota, on 

background image

7 4 

uczył ją miłości, wykazywał, że jej ciało żywo reaguje na jego 
bliskość. 

- Ty drżysz, Ali. 

- Jestem zmęczona. To wszystko. Dużo ostatnio pracowa­

łam. 

Zatrzymał się i zajrzał jej w oczy. 

- Jak to się stało, że w twoim życiu nie ma mężczyzny? 

- Słucham?! 
- Jesteś taka inteligentna, ładna i utalentowana. Jak to się 

stało, że żaden facet jeszcze cię nie złapał? 

- Nie życzę sobie być złapana. 

- Nie o to mi chodzi, lecz... Ali, czy byłaś kiedyś zakochana? 

Wyswobodziła się z jego ramion i odsunęła. 

- Słuchaj, Taylor. Do mnie należy zadawanie takich pytań. 

Pewne fakty są mi potrzebne, aby zacząć tworzyć... 

- Nie. 

- Co „nie"? 
- Nigdy nie byłem zakochany. Najczęściej byłem po pro­

stu obojętny. 

Ali zawahała się. 

- Nigdy nie było nikogo, z kim byś... 

Taylor uśmiechnął się. 

- Powiedziałem: „najczęściej". Nie: „nigdy". 

- Nie chodziło mi... to nie mój interes. 
- A jak jest z tobą? Przypuszczam, że miałaś pewne do­

świadczenia. 

- Tak, kilka razy byłam z kimś... związana. Ale... 

- Ale nigdy się nie zakochałaś? 

- Obawiam się, że jestem zbyt cyniczna, aby się zakochać. 

- Czy ktoś cię kiedyś skrzywdził? - zapytał bez ogródek. 

- Nie. Niezupełnie. 
Założyła ręce na piersiach, próbując znaleźć sposób na 

odejście od tego zbyt osobistego tematu. 

background image

7 5 

- Widzę, że ta rozmowa jest dla ciebie nieprzyjemna. Nie 

chciałem cię wypytywać. Po prostu mnie interesujesz. Chciał­
bym wiedzieć więcej o tobie. 

- Ale odwracasz w ten sposób role. Moim zadaniem jest 

pytać. - Rozejrzała się nerwowo wokół siebie. - Kapitalny 
pokój, taki przestronny. 

Taylor uśmiechnął się ze zrozumieniem. Wiedział, że chce, 

aby zostawił ją w spokoju. 

- Myślę, że tak - powiedział, patrząc również dookoła. 

- Lecz niewiele czasu tu spędzam. I chyba nie jest urządzony 

zgodnie z wyobrażeniem o apartamencie Człowieka Fortuny. 
Jeśli miałabyś jakieś sugestie... co do urządzenia tego wnę­
trza... 

- O, tak. To znaczy mogłabym poddać ci parę pomysłów. 
- Sądzę, że otoczenie jest dość ważne. 
- Masz rację. Moglibyśmy urządzić twoje mieszkanie na 

nowo i w ten sposób mielibyśmy materiał do artykułu „Czło­
wiek Fortuny w domu". 

- Można by pokazać Homera wykonującego jakieś prace 

domowe w otoczeniu przedmiotów i towarów firmy Fortune. 

- To świetny pomysł. - Ali uspokoiła się, była na pewniej­

szym gruncie. - Mógłbyś też zorganizować małe przyjęcie. 
Tylko tym razem bez majsterkowania. 

- Obiecuję. 
Z płyty popłynęła nowa piosenka Billie Holiday, powolny 

blues. Taylor wyciągnął ręce do Ali. 

- Jeszcze raz, zanim powiemy sobie dobranoc. Czy wi­

dzisz, jak szybko się uczę? 

Pomyślała, że istotnie uczył się szybciej, niż przypuszcza­

ła; a może nawet szybciej, niżby tego pragnęła. 

background image

ROZDZIAŁ 

Ali miała właśnie położyć się, gdy zadzwonił telefon. Kto 

może dzwonić o pierwszej w nocy? 

- Cześć, nie obudziłem cię chyba? 

- Taylor? Czy to ty? Co to za hałas w tle? 

- To kobza. Mówiłem ci, że mam szkocką muzykę na 

taśmie. Nie mogłem zasnąć. Nie spałaś jeszcze? 

- Nie - powiedziała miękko Ali. 

- Bardzo mi się dobrze z tobą tańczyło, Ali. To znaczy, 

wiem, że ci deptałem po palcach. 

- Ja ci też deptałam. I nawet nie mam się czym wytłuma­

czyć. 

- Mnie to nie przeszkadzało - odparł Taylor pogodnie. 

- Jesteś naprawdę bardzo miły, Taylor. Ale nie powinieneś 

pozwalać, aby ludzie zbyt często deptali ci po palcach. 

- Pewnie masz rację. 

- Nie mówię tylko o tańcu. 

- Wiem, Ali. 

- To dotyczy także mnie. Czasami za bardzo się rozpy­

cham. 

- Umiesz walczyć o swoje prawa. 

- I czasem postępuję jak egoistka. 

- Jesteś tylko wymagająca. I bardzo atrakcyjna. 

- Och, Taylor, co ja mam z tobą zrobić? Wszystko wywra­

casz do góry nogami. 

background image

7 7 

- Ty też zmieniłaś wszystko wokół mnie. Odkąd cię po­

znałem, mam uczucie, że jestem w ciągłym ruchu. 

- No, właśnie. Mówiłam ci. Rozpycham się łokciami. Je­

stem niewrażliwa, wiecznie czegoś żądam. 

- Mnie się to nawet podoba. 
Ali usiadła na łóżku. Na drugim końcu miasta Taylor zrobił 

dokładnie to samo. Nastąpiła długa cisza. 

- Ali, jesteś tam jeszcze? 
- Tak, Taylor. 
- Ali, trudno mi mówić o pewnych sprawach. Czasa­

mi chciałbym być taki jak moi bracia. Adam jest układny 
i czarujący. A Pete dokładnie wie, czego chce i konsekwen­
tnie do tego dąży. Truman natomiast walczyłby o swoje jak 
lew, ale robiłby to tak ujmująco, że nie umiałabyś się mu 
oprzeć. 

- Rzeczywiście są nietuzinkowi. Trzeba to przyznać. Ale 

ty też masz niepowtarzalny urok. - Wypowiedziane słowa 
uświadomiły nagle AU, że zarówno nad rozmową jak i włas­
nymi uczuciami traci kontrolę. - Chciałam powiedzieć, Tay­

lor. .. Miałam na myśli... 

- Tak, słucham cię, Ali. 
- Miałam na myśli, że choć masz pewne niezwykłe zale­

ty... 

- Ja, Ali? 
- Tak, oczywiście, że masz. Lecz niekoniecznie są to takie 

zalety, które mogą pomóc reklamie i promocji towarów. Mu­
simy wziąć się ostro do roboty w następnych tygodniach, aby 
wykreować twoją nową osobowość. 

- Osobowość Człowieka Fortuny. 
- Właśnie. Dokładnie tak. Za miesiąc od tej chwili bę­

dziesz znany jako Człowiek Fortuny. 

- Ta sprawa ma dla ciebie wielkie znaczenie, prawda, Ali? 
- Ta sprawa ma wielkie znaczenie dla nas obojga, Taylor. 

background image

7 8 

- Mam nadzieję, Ali, że cię nie rozczaruję. Będę się starał 

pokazać z najlepszej strony i nie deptać ci więcej po palcach. 

Jednocześnie odłożyli słuchawki i odetchnęli głęboko. 

Gdy następnego wieczora Ali ujrzała Taylora w Galerii 

Sztuki Marleya, westchnęła z ulgą. Nowy, elegancki garnitur 
o włoskim kroju prezentował się znakomicie, a i włosom uło­
żonym w stylową fryzurę nie można było nic zarzucić. 

Był wytworny i niewiarygodnie przystojny. 
Taylor także powitał z ulgą jej pojawienie się w galerii, ale 

gdy ruszył w jej stronę, Ali nieznacznie pokręciła głową. Tay­
lor wiedział, że chodziło jej o to, aby wmieszał się w tłum 
i starał się czarować bogaczy i ludzi sztuki, którzy przybyli na 
wernisaż. Ali miała tylko swym małym aparatem japońskim 
rejestrować poczynania Człowieka Fortuny. 

Jakaś młoda kobieta z krótkimi blond włosami, tworzący­

mi nad czołem egzotyczną falę, podeszła do Taylora i patrzyła 

na niego pytająco, jakby chciała się upewnić, czy już go 
kiedyś nie spotkała. Taylor przedstawił się, a jej twarz rozjaś­
nił uśmiech. 

- Proszę, proszę, Taylor Fortune, jak to miło wpaść na 

ciebie znienacka - szczebiotała ze skromną minką. Jedno­
cześnie porwała z pobliskiego stolika dwa kieliszki szampana 
i jeden z nich podała Taylorowi. 

Taylor spojrzał z niepokojem na kielich i odstawił go z po­

wrotem na stół. 

- Ostatnim razem, kiedy piłem szampana, zrobiłem z sie­

bie kompletnego idiotę - wyznał. 

Ali, która przeciskała się przez tłum i udawała, że fotografuje 

jakąś rzeźbę, drgnęła z niepokojem, słysząc uwagę Taylora. 

Blondynka, w której Ali rozpoznała Jill Barnett, znaną re­

daktorkę działu towarzyskiego, zatrzepotała rzęsami i spoj­
rzała zachęcająco na Taylora. 

background image

7 9 

- Opowiedz mi o tym - poprosiła i wsunęła mu rękę pod 

ramię. 

Ali uznała, że musi natychmiast coś zrobić. Zauważywszy 

Vanessę Milnar, która patronowała wystawie, rozmawiającą 
z jednym z artystów nowej fali, stanęła za nimi i powiedziała 

półgłosem: 

- A niech mnie, jeśli to nie jest Taylor Fortune. Ciekawe, 

czy przyszedł tu coś kupić? 

Zanim Vanessa obejrzała się, aby zobaczyć, kto wypowie­

dział te słowa, Ali odwróciła się i dała nura w tłum. 

Nie minęła minuta, a już Vanessa w towarzystwie młodego 

człowieka uprowadziła Taylora od mocno z tego niezadowo­
lonej Jill Barnett, która jeszcze nie zdążyła zebrać materiału 
do swojej kolumny. Ali obserwowała z daleka, jak Yanessa 

przedstawia Taylora kilku artystom. Bez wątpienia Yanessa 
miała nadzieję zachęcić młodego i bogatego kawalera, aby 

stał się mecenasem sztuki. 

Szli właśnie w kierunku wielkiej, wieloczęściowej rzeźby, 

przypominającej w ogólnym zarysie sierp księżyca w nowiu, 
usiany mosiężnymi bryłkami. Ali szykowała się do zrobienia 
zdjęcia, gdy została odciągnięta na bok przez Dennisa, reda­
ktora zatrudnionego w konkurencyjnej agencji reklamowej 
w Denver. 

- Jesteś tu dla przyjemności, czy pracujesz, Spencer? - za­

pytał. 

Ali zdziwiła się, że wiadomość o jej nowej kampanii jesz­

cze się nie rozeszła, ale wolała nie zdradzać się zbyt wcześnie. 

- Jestem tu jako wolny strzelec - odparła obojętnym to­

nem, starając się nie stracić z oczu Taylora. Niestety, jakaś 
grupa osób zasłoniła go jej całkowicie. Próbowała zbliżyć się 
do Taylora, lecz Dennis objął ją przyjacielsko ramieniem. 

- Pięknie wyglądasz, Ali. 
Odsunęła się zdecydowanym ruchem. Nie pierwszy raz jej 

background image

8 0 

rywal z branży próbował ją poderwać. Przechodziło to już 

w tradycję. 

- Dzięki, Dennis, ale chyba powinniśmy przyłączyć się do 

zwiedzających. Sądzę, że przyszedłeś tu służbowo, bo ten 

rodzaj sztuki nie jest w twoim guście. 

- Masz rację, ślicznotko. Widziałem lepsze rysunki na 

ścianach metra. Co robisz po wyjściu stąd? 

- Wracam do domu - powiedziała stanowczo, szukając 

wzrokiem Taylora i udając, że rozgląda się nonszalancko po 

galerii. Nie dostrzegła go od razu, ale po chwili do jej uszu 

dobiegły odgłosy jakiegoś zamieszania. Dennis i Ali zwrócili 

się w stronę, gdzie Taylor Fortune z nieszczęśliwą miną stał 

trzymając kawałek księżycowej rzeźby w ręku i przepraszał 

zdenerwowanego i wściekłego artystę, oskarżającego go 

o umyślne uszkodzenie jego dzieła. 

- Ależ ja chciałem tylko pokazać, że jest źle wyważona 

- próbował tłumaczyć się Taylor. - Nie zdawałem sobie spra-

wy, że to takie kruche. 

Ali z trudem powstrzymała głośny jęk. 

- Słuchaj, czy to nie jest jeden z chłopców Fortune'a? 

- zapytał szeptem Dennis. - Ależ tak. To Taylor Fortune. Sły­

szałem, że to kompletny odludek. Hej, to będzie piękne zdję­

cie! - Wyciągnął z kieszeni aparat fotograficzny w momen­

cie, gdy Taylor próbując naprawić szkodę uderzył przypadko­

wo Vanessę Milnar kawałkiem rzeźby. 

Ali wyobraziła sobie fotografię tej sceny na kolumnie to-

warzyskiej. Zanim Dennis zdążył zrobić zdjęcia, chwyciła go 

za ramię. 

- A więc, Dennis - szepnęła uwodzicielskim tonem - mó­

wisz, że masz lepszą kolekcję grafiki w domu? - W duchu 

postanowiła, że gdy tylko dotrą do jego domu, wykręci się 

bólem głowy. 

background image

81 

Dennis zawahał się, potem uśmiechnął lubieżnie i schował 

aparat do kieszeni. 

Taylor, który nerwowo rozglądał się za Ali, dojrzał ją, 

wychodzącą z galerii ramię w ramię z Dennisem. 

Gdy Ali wysiadła z taksówki, Taylor siedział na progu jej 

domu. Była sama, ale zawahała się, zanim ruszyła w jego 
stronę. 

- Przykro mi, że zostawiłam cię w trudnej sytuacji... - za­

częła, ale Taylor nie dał jej skończyć. 

- Ali, każdy powinien wiedzieć, gdzie jest jego miejsce. 

Po prostu nie nadaję się na bywalca koktailów, wernisaży, 
bankietów. 

- Taylor, pozwól... 
- Nigdy nie wiem, co powiedzieć lub zrobić. Uważam, że 

nie potrafię spełnić pokładanych we mnie nadziei. 

Ali miała z początku zamiar przekonywać go, że jest 

wprost przeciwnie, lecz w końcu nic nie powiedziała, tylko 
usiadła obok niego na kamiennym progu. 

- Kto to był? Ten mężczyzna, z którym wyszłaś? 
Nie ukrywał rozczarowania i zazdrości. 
Uśmiechnęła się lekko. 
- To nie był mężczyzna, Taylor. 
- Kolega? 
- Tylko w najszerszym tego słowa znaczeniu. Pracuje dla 

agencji „Younger", która z nami konkuruje. 

Odwrócił się do niej i przyglądał badawczo. 

- Wydawaliście się... zaprzyjaźnieni. Pewnie... wiele 

was łączy. On jest bardzo przystojny. I wygląda na pewnego 
siebie. Najwyraźniej czuł się na tym wernisażu jak u siebie 
w domu. Przypuszczam, że to jest ten typ mężczyzny, od 
którego taka kobieta jak ty... 

- ... uciekłaby przy pierwszej sposobności - wpadła mu 

background image

8 2 

w słowo Ali. - Chyba że byłaby to taka wyjątkowa sytuacja 

jak dzisiaj. Zapewniam cię, że wymanewrowałam go z sali 

tylko dlatego, żeby cię nie sfotografował, jak kawałkiem 
rzeźby tłuczesz w głowę Vanessę Milnar. A przy okazji, jak 
ona się czuje? Chyba nie wystąpi do sądu przeciw tobie? 

- Nie, nie sądzę. Nic się jej nie stało. Była tylko przez 

moment oszołomiona. 

- Ty tak działasz na kobiety. 
- Czy na ciebie też? 
- Tak. Jesteś dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. 

Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty. Czasami zastana­

wiam się, czy rzeczywiście istniejesz. 
Popatrzyli sobie w oczy. 
A potem Taylor zrobił coś, czego Ali od paru dni się 

obawiała: pocałował ją. 

Przez moment, zanim jego usta dotknęły jej warg, miała 

jeszcze szansę zaprotestować. I wiedziała, że bez względu na 

to, jak bardzo tego pragnął, cofnąłby się i uszanowałby jej
decyzję. To właśnie miała na myśli mówiąc, że takiego kogoś 
dotąd nie spotkała. Był jednym z niewielu mężczyzn, jakich 
poznała w życiu, którzy gotowi byli coś dawać, a nie tylko 
brać. Gdyby tylko potrafiła znaleźć w nim jakąś poważną 
wadę, coś, co pozwoliłoby jej przekonać samą siebie, że jest 
taki jak wszyscy inni. Ale nie znalazła takiej wady. 

Toteż gdy zbliżył usta do jej ust, nie uczyniła żadnego 

gestu obronnego. A nawet wprost przeciwnie, przylgnęła do 
niego, nie pozostawiając w ich umysłach miejsca na wątpli­
wości co do jej uczuć względem niego. 

Tam w galerii, gdy Taylor zobaczył, że Ali opuszcza salę 

z wysokim, przystojnym nieznajomym, bardzo się zdenerwo­
wał. Poczuł zazdrość tak gwałtowną i silną, jakiej jeszcze 
w życiu nie doświadczył. Teraz, gdy się dowiedział, jak było 

background image

8 3 

naprawdę, doznał olbrzymiej ulgi jak skazany na śmierć, któ­
rego uniewinniają. 

To szaleństwo, powiedział sobie. Ali jest ostatnią kobietą 

na świecie, z którą powinien się wiązać. Był przekonany, że 

jedynym uczuciem, jakie ma dla niego, była litość. Jej był 

potrzebny prawdziwy mężczyzna, ulubieniec fortuny obyty 
w wielkim świecie, wszechstronnie wykształcony, pewny sie­
bie i umiejący się bawić, mówiący to, co trzeba i kiedy trzeba. 

Mimo to, gdy ich usta się zetknęły, poczuł taki przypływ 

pożądania, że zabrakło mu tchu. Była miękka i ciepła, oczeku­

jąca i słodka. Jej zapach i dotyk zachwyciły go. 

Wbrew wszelkim postanowieniom Ali również chętnie 

poddała się jego pocałunkom i sama objęła go rękami za szyję. 

To szaleństwo, myślała, lecz w tym momencie było jej to 

absolutnie obojętne. 

W końcu Taylor podniósł się, bo zdał sobie sprawę, że jeśli 

natychmiast się od niej nie odsunie, zacznie całować ją na 
nowo i nie będzie mógł przestać. 

Nie mógł pozwolić sobie na utratę kontroli nad sobą. Nie 

wierzył też, aby Ali pożądała go tak jak on jej. Była dla niego 
po prostu miła, a może nawet się nad nim litowała. To nie jest 
dobra podstawa stosunków, o jakich on marzył. 

- Dobranoc, Ali. - Ruszył w stronę jezdni. Dopiero teraz 

Ali zauważyła limuzynę zaparkowaną po drugiej stronie, 
z kierowcą patrzącym dyskretnie przed siebie. 

- Taylor! - zawołała. 
Zatrzymał się i odwrócił. 
- Co się stało, gdy wyszłam z galerii? - zapytała, aby 

zyskać na czasie. - Mam nadzieję, że ten okropny rzeźbiarz 

nie zrobił ci krzywdy. 

Taylor uśmiechnął się. 
- Nie. Ułagodziłem go. 
- Naprawdę? Jakim sposobem? 

background image

8 4 

- Kupiłem tę rzeźbę. 
- Och, Taylor! 
- I dwa jego obrazy. Jeden z nich nie jest taki zły. 
Roześmieli się obydwoje, lecz Taylor spoważniał po chwi­

li. 

- Człowiek Fortuny to był świetny pomysł, Ali - oznajmił 

nagle. - Lecz przyszedłem tu dzisiaj, aby ci zakomunikować, 
że nie jestem odpowiednią osobą, aby nim zostać. 

Wreszcie wyrzucił to z siebie. 
Ali milczała wstrząśnięta. Chyba nie chciał przez to powie­

dzieć, że zrywa umowę? W takim razie, co by miał znaczyć 
ten pocałunek? Pożegnanie? Poczuła dreszcz strachu. Nie, 
niemożliwe, żeby mówił serio. 

Taylora z kolei przestraszyło jej milczenie. Udowadniała 

przez to, że jest zbyt uczciwa, aby go przekonywać, iż się 
myli. Podziwiał ją za to. Niech tak będzie. Szybkie rozstanie. 
Po jakimś czasie przestanie o niej marzyć. Przynajmniej miał 
taką nadzieję. 

- Bardzo mi przykro, Ali. 
Zaczął iść w kierunku samochodu. Pchnięta nagłym impul­

sem Ali zerwała się z miejsca, podbiegła do Taylora i złapała 
go za rękę. 

- Słuchaj, Taylor, myślę, że działałam za szybko. Za dużo 

od ciebie wymagałam. Potrzebujesz trochę czasu, trochę pra­
ktyki, zanim ruszymy z kampanią. Mam pewien pomysł. 

Szybko Ali, zanim go stracisz, popędzała się w duchu, nie 

zastanawiając się, czy istotnie zależy jej tylko na tym, aby nie 
stracić znakomitego klienta. 

- Mam za miastem mały domek, taką swoją kryjówkę, 

godzina jazdy na północ. Może pojechalibyśmy tam na parę 
dni, aby pobyć z dala od bankietów i wernisaży. Moglibyśmy 
się trochę odprężyć. Dałabym ci parę wskazówek, pomogła-

background image

8 5 

bym ci odbudować zaufanie do samego siebie, poćwiczyliby­
śmy parę nowych tańców. Byłby to rodzaj próby. 

Taylor wlepił w nią oczy, ale nic nie mówił. Ali uświadomi­

ła sobie, że cały czas trzyma go za ramię. Opuściła rękę 
i spojrzała na niego z humorem. 

- Oto cała ja. W jednej chwili przepraszam, że jestem zbyt 

agresywna, a w następnej znów cię atakuję. To moja chronicz­

na wada. Nie ma dla mnie ratunku. 

Uśmiechnął się lekko, kładąc palec na jej ustach. A potem 

bez słowa odwrócił się i zaczął iść przez jezdnię. 

- Taylor! Co masz zamiar zrobić? - Usłyszała nutę rozpa­

czy w swoim głosie, lecz nic ją to nie obchodziło. 

Taylor szedł dalej w kierunku samochodu, ale odwrócił ku 

niej głowę. 

- Powiem Danielowi, że jest już wolny i żeby zostawił 

wiadomość u mnie w domu i w firmie, że muszę wyjechać 
z miasta na parę dni. 

- To znaczy, że... chcesz wyjechać już teraz? O pierwszej 

w nocy? 

Ale Taylor już jej nie słuchał. Podszedł do samochodu 

i powiedział coś do kierowcy. Po chwili limuzyna oderwała 
się od krawężnika. Taylor zwrócił się do Ali z uśmiechem na 
twarzy. 

- Jestem gotów do wyjazdu, jeśli ty jesteś. 
- Musiałabym pójść na górę i wziąć trochę rzeczy. Ale co 

z tobą? Nie masz ze sobą nic, nawet szczoteczki do zębów. 

- Zatrzymamy się przy jakimś nocnym sklepie i kupimy, 

co trzeba. 

Ali chciała zaprotestować, że to po wariacku wyjeżdżać tak 

bez zastanowienia, ale nie powiedziała nic. 

Z każdym przejechanym kilometrem miała coraz więcej 

wątpliwości. Co jej strzeliło do głowy, żeby go zaprosić do tej 
odludnej chatki? Sami we dwoje przez całe dnie! Boże, prze-

background image

8 6 

cież tam nie ma nawet dwóch sypialni. Będzie musiał spać na 
tej starej kanapie w dużym pokoju. Albo ona. Albo żadne 
z nich... 

Spojrzała ukradkiem na niego, prowadząc samochód krętą, 

górską drogą. Taylor drzemał. Może powinna zawrócić, poje­
chać z powrotem do Denver i wysadzić go przed drzwiami 
domu. 

Taylor obudził się. 
- Przepraszam - powiedział. - Musiałem zasnąć. Czy je­

steśmy na miejscu? 

Jechali dopiero dwadzieścia minut, lecz Ali nie wyjaśniła 

mu tego. 

- Może to nie był taki dobry pomysł, Taylor. Nawet nie 

uprzedziłam Sary. Będzie zaniepokojona moją nieobecnością. 

- Możesz rano do niej zadzwonić. 
- A czy ty możesz tak znienacka zniknąć? Jesteś prze­

cież prezesem firmy. Ciąży na tobie olbrzymia odpowiedzial­
ność. 

- Mam dobry zespół pracowników. Potrafią utrzymać tę 

twierdzę przez parę dni. A ja uwielbiam wyjazdy w teren. 
Powiedzmy sobie szczerze, nie jestem stworzony na szefa. 

Przejeżdżali właśnie koło nocnego baru. Ali skręciła gwał­

townie i wjechała na parking. 

- Może napijemy się kawy? - zaproponowała, jednocześ­

nie otwierając drzwiczki samochodu. 

Zdała sobie sprawę, że jest zdenerwowana i gra na zwłokę. 

Po raz pierwszy była zdezorientowana. Próbowała zgłębić 
motywy swojego postępowania. Nie panowała nad sytuacją, 
miała coraz więcej wątpliwości. Nie tylko jak zrobić z Taylora 
Człowieka Fortuny, choć zwykle ciężkie zadania wyzwalały 
w niej nową energię. Czuła się wtedy zdolna do pokonania 
wszystkiego. Nie. Jej wątpliwości dotyczyły czegoś innego. 
Chodziło o to, czy ma prawo wciągać Taylora do tej gry. 

background image

8 7 

Oczywiście, mówiła sobie, on zyska na tym tyle samo ile 

ona, jeśli nie więcej. Lecz w głębi serca wiedziała, że Taylor 
Fortune czuje się o wiele szczęśliwszy, pracując nad swymi 
wynalazkami niż jako prezes firmy Fortune i bywalec salo­
nów. 

A na tym nie kończyły się jej troski. Nie umiała określić 

swoich uczuć dla niego. W ogóle nie chciała żywić żadnych 
uczuć, a już na pewno nie do Taylora. 

Taylor musiał prawie biec, żeby ją dogonić, gdy maszero­

wała do baru przez parking, gdzie stało kilka TIR-ów. Przy­
drożny bar nie był zbyt atrakcyjnym miejscem. Jednopiętro­

wy prostokątny budynek, oświetlony lampami jarzeniowymi 
i pomarańczowym neonem. 

Dzwonek zadźwięczał, gdy otworzyli drzwi, a w nozdrza 

uderzył ich gryzący swąd spalonego tłuszczu i zapach wysty­
głej kawy. 

Ali skierowała się prosto do najbliższego boksu, nie zwra­

cając uwagi na spojrzenia rzucane jej przez kierowców, którzy 
obsiedli bar. Taylor natomiast je zauważył i nie omieszkał 
odpowiedzieć im groźnym spojrzeniem. Żaden, co prawda, 
nie zadrżał ze strachu, ale wszyscy, prócz jednego, odwrócili 
się do baru. Ten jeden, który w dalszym ciągu wpatrywał się 
w Ali, był typowym zabijaką, a jego bezczelny, zmysłowy 
uśmieszek pasował do niego równie dobrze, jak obcisła ko­
szulka, znoszone dżinsy i stare kowbojskie buty. 

Jedyna kelnerka, blondynka w średnim wieku o włosach, 

które prosiły się o fryzjera, była zajęta wymianą filtra w wiel­
kim ekspresie do kawy. 

- Zaraz podejdę! - zawołała do nich. 

Kierowca-kowboj zsunął swą potężną postać z baro­

wego stołka i wziął do ręki oprawione w metalową ramkę 
menu. 

background image

8 8 

- Nie spiesz się, Georgie. Ja obsłużę twoich klientów - po­

wiedział przeciągle. 

Ali pochłonięta swoimi własnymi problemami była całko­

wicie nieświadoma, co się wokół niej działo, aż do momentu, 
gdy kierowca z kartą w ręku pochylił się nad stołem tak bli­
sko, że poczuła ostry zapach kawy z jego oddechu. 

- Cześć, skarbie. Co to ma być? Jeśli lubisz słodycze, to 

nie ma nic lepszego niż placek z jagodami u Georgie. Nie jest, 
co prawda, słodszy od ciebie. 

Ali odpowiedziała kierowcy żałosnym uśmiechem myśląc, 

że już dawno nikt tak do niej nie mówił. Ale jej uśmiech zgasł, 
gdy zobaczyła wściekłą minę Taylora. 

- Dwie kawy i dwa razy ciasto - powiedziała szybko, ma­

jąc nadzieję, że facet odejdzie, zanim Taylorowi przyjdzie do 

głowy zrobić coś głupiego, jak na przykład bronić jej honoru. 

Niestety, ku jej rozpaczy, kierowca pochylił się ku niej 

jeszcze bardziej. 

- Czy to wszystko, co mogę dla ciebie zrobić, ślicznotko? 
Zasłonił jej widok, więc nie dostrzegła, w którym momen­

cie Taylor się podniósł. I nagle zobaczyła go, gdy pochylał się 
z groźną miną nad szoferem, który był od niego co najmniej 
o dziesięć centymetrów wyższy i o tyle samo szerszy. 

- Taylor! - krzyknęła ostrzegawczo Ali. 

Ale było już za późno. Taylor złapał go za prawe ramię. 

- Masz przeprosić tę panią za swoją bezczelność i cham­

stwo, a potem się wynieść. Nie tylko od tego stołu, ale z baru. 

Ali nie wiedziała, co podziwiać bardziej, odwagę Taylora 

czy jego głupotę. Wiedziała, że kierowca, jeśli zechce, zrobi 
z niego marmoladę. Musiała coś zrobić, aby zapobiec kata­
strofie. 

- Słuchaj, kolego - zwróciła się do szofera łagodzącym 

tonem - jest późno, wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni i dla­
tego zbyt nerwowi. Może byś... 

background image

8 9 

- Nie, Ali - wtrącił się Taylor z uporem. - Ten człowiek 

nie odejdzie, póki cię nie przeprosi. 

- Taylor... 

Kierowca patrzył teraz wymownie na rękę Taylora, która 

ciągle trzymała go za ramię. Pokręcił głową z litością. 

- Gnieciesz mi koszulę, bracie. A nic mnie tak nie wkurza, 

jak zmarszczki, rozumiesz? 

- A więc sugeruję, abyś przeprosił i wyniósł się stąd - od­

parł Taylor ze spokojem, który zadziwił i zaalarmował Ali. 
Zaczęła się podnosić. 

- Taylor, to naprawdę niepotrzebne. Lepiej już chodźmy 

- powiedziała błagalnie. 

- Siadaj, Ali - odparł stanowczo Taylor. - Nie ma powo­

du, abyśmy już wychodzili. To ten pan wyjdzie. Jak tylko 
przeprosi. 

Reszta klientów bacznie się przyglądała, a kelnerka kręciła 

głową, jakby już widziała Taylora rozciągniętego bez życia na 
żółtej podłodze. Pewnie była świadkiem wielu takich scen 
w przeszłości. 

- Proszę cię, Taylor - mówiła Ali. - Ja naprawdę chcę 

wyjść. 

- Ta pani chce wyjść - powtórzył za nią kierowca z ironi­

cznym prychnięciem. - Ta pani może wyjść, jeśli chce, ale ty, 
bracie, nigdzie nie idziesz - cedził prostując się. Ręka Taylora 
zsunęła się z jego ramienia, ale on sam stał nieporuszony. 

- Mam rozumieć, że odmawiasz przeproszenia? - spytał. 
- Jeśli chcesz, żebym przeprosił - powiedział kierowca, 

przewiercając Taylora wzrokiem - to zmuś mnie. 

Kierowca uniósł już pięść, aby wycelować nią w splot 

słoneczny Taylora, a Ali trzymała rękę na cukiernicy, aby mu 
w tym przeszkodzić, kiedy usłyszała głośny jęk i kierowca 
z łoskotem runął na posadzkę. 

Nie wierząc własnym oczom, Ali patrzyła na rozkrzyżowa-

background image

9 0 

nego na podłodze, a potem spojrzała na Taylora, który właśnie 
znokautował go jednym ciosem w szczękę. 

- Jak tyś to zrobił? - wyjąkała. 
- Uprawiałem boks na uczelni. Nie mówiłem ci? - zapytał 

spokojnie, wyjmując z jej dłoni cukiernicę i odstawiając ją na 
stół. 

Widzowie przy barze, również zaskoczeni wynikiem zaj­

ścia, nagrodzili Taylora oklaskami. Nawet kelnerka wydawała 
się zadowolona, że kierowca otrzymał nauczkę. Jedyną osobą, 
która nie okazywała zadowolenia był sam kierowca, który 
podniósł się z podłogi, masując bolącą szczękę. Potem się 
wyprostował, wymamrotał przeprosiny pod adresem Ali 
i szybko odszedł. 

Gdy wyszedł, kelnerka podała im dwie świeżo zaparzone 

kawy i dwie porcje szarlotki, która według niej była lepsza od 
placka z jagodami. Rzucając Taylorowi zalotne spojrzenie, 
oznajmiła, że poczęstunek jest na koszt firmy. 

background image

ROZDZIAŁ 

Choć prawy prosty Taylora nie wylądował na szczęce Ali, 

jednak przy okazji wbił jej do głowy trochę rozsądku. 

- Taylor, chyba powinniśmy wrócić do Denver. 
- Wrócić? Teraz? 
- Tak. Uważam, że lepiej będzie, jeśli wrócimy. 
- Jesteś zdenerwowana, że pobiłem tego faceta? Ali, wierz 

mi, nie jestem gwałtowny - zapewniał ją z powagą Taylor. 
- I nigdy nie biłem się z nikim poza ringiem. A i to było 
ponad dziesięć lat temu. Może rzeczywiście straciłem pano­
wanie nad sobą, lecz on nie miał prawa tak się do ciebie 
odzywać. To było ubliżające. Nie mogłem na to pozwolić. 

- Och, Taylor - westchnęła. - Ja cię nie potępiam. To mi 

nawet pochlebiło, a może i wzruszyło. 

Przykryła jego dłoń swoją. 
- Mój własny rycerz, Sir Galahad. A ja twierdziłam, że 

ostatni rycerze zniknęli wraz z Okrągłym Stołem króla Artura. 

Taylor popatrzył na rękę Ali spoczywającą na jego dłoni, 

a potem spojrzał jej prosto w oczy. 

- To dlaczego chcesz wracać do Denver? 
Ali wzięła głęboki oddech. 
- Ponieważ miałam pewien ukryty motyw, żeby cię tu 

zwabić. 

- Jaki? - spytał z uśmiechem. 
Ali poczuła, że pieką ją policzki. 

background image

9 2 

- Nie taki, o jakim myślisz - mruknęła. - Byłam gotowa 

zrobić wszystko, żeby nie stracić tego kontraktu. Kampania 

związana z Człowiekiem Fortuny przyniosłaby mi gotówkę 

oraz ten rodzaj reklamy, który umożliwiłby mi wreszcie 

otwarcie własnej firmy. Postępowałam egoistycznie i bez­

względnie. Podczas gdy ty cały czas próbowałeś się z tego 

wykręcić, uznając, że to do ciebie nie pasuje, ja wmawiałam 

ci, że jest odwrotnie. A cały czas myślałam o sobie, nie o to­

bie. 

Taylor chciał coś wtrącić, ale mu nie pozwoliła. 

- I nie odwracaj sprawy. Nie próbuj mi wmawiać, że 

jestem lepsza, niż jestem. Nie mów, że jestem przedsiębiorcza. 

Jestem egoistką i koniec. 

Powoli podniosła na niego oczy. 

- Jesteś wspaniałym człowiekiem, Taylor. Taki, jaki jesteś 

obecnie. Dobry, szczery, opiekuńczy, czuły. Znaczysz dla 

mnie bardzo wiele. A tego nie było w programie. 

Uśmiechnął się do niej. Ali nie odpowiedziała mu tym 

samym. Nie chciała, żeby on coś dla niej znaczył. Żałowała, 

że straciła kontrolę nad sytuacją. 

Lepiej skończyć z tym póki czas, ostrzegała w duchu samą 

siebie. 

- Wiem, że jutro rano mogę tego żałować, ale odchodzę. 

Zrywam umowę i zwalniam cię z wszelkich zobowiązań. 

Odejdź, Taylor, póki czas. Bo ja jestem sprytna. Jeśli mi dasz 

szansę na zastanowienie się, znowu zacznę cię namawiać lub 

przymuszać. 

Taylor raptownie zerwał się na nogi. 

- Chodźmy - powiedział z nieodgadniona miną. 

Ali z trudem przełknęła ślinę i skinęła głową. 

Jak tylko przekroczyli drzwi baru, Ali znalazła się w ra­

mionach Taylora. A potem zaczął ją całować. Nie był to deli­

katny pocałunek. Całował ją gwałtownie, namiętnie. Zasko-

background image

9 3 

czona opierała mu się przez moment, lecz po chwili oddała 
pocałunek. Kiedy ją wreszcie puścił, spojrzała na niego oszo­
łomiona. 

- Co to miało znaczyć? - spytała. 
Taylor speszony własnym impulsywnym postępowaniem, 

ale mimo to zadowolony, uśmiechnął się bezwstydnie. 

- Ali Spencer - oznajmił - twoje oczy są jak strzały, które 

przebiły moje serce. Twój uśmiech grzeje mnie jak słońce. 
A twój dotyk jest jak promień księżyca, który dosięga mej 
duszy. 

Jego uśmiech przygasł. 
- Ali, nigdy nie byłem mężczyzną skłonnym do romanty­

cznych podbojów czy też poetycznych wzlotów. Moja sypial­
nia nigdy nie była terenem, przez który przewijały się hordy 
kobiet. - Chłopięcy uśmiech rozjaśnił mu twarz. - Mam trzy­
dzieści trzy lata i po raz pierwszy naprawdę się zakochałem. 
Mówiąc szczerze, mam porządnego stracha, że do wszystkich 
moich potknięć i niezdarności dodam jeszcze chaos w tej 
sprawie. Ale to nie zmienia faktu, że nie byłem w stanie 
przestać o tobie myśleć i tęsknić do ciebie od tego pierwszego 
dnia, kiedy zjawiłaś się w moim biurze. 

Zatrzymał się, aby nabrać tchu, ale nie spuszczał oczu z jej 

twarzy. 

- Usiłuję ci wyjaśnić, że bardzo mi daleko do stania się 

Człowiekiem Fortuny, ale mimo to los uśmiecha się do mnie, 
bo moją fortuną jesteś ty, Ali Spencer. 

Ali poczuła się pokonana. Jak na kobietę doświadczoną 

w sprawach sercowych, dość łatwo dała się rozczulić niezwy­
kłą, romantyczną, płynącą wprost z serca, mową Taylora. Łzy 
popłunęły się z jej oczu. 

- Och, Taylor - szepnęła - no i dopiąłeś swego. 

Odsunął z jej czoła kosmyk włosów i popatrzył na nią 

background image

9 4 

z uśmiechem, który był zadziwiająco uwodzicielski. Zadzi­

wiający i dla Taylora, i dla niej. 

- Czy to znaczy, że nie wracamy dziś do Denver? 

Ali grzebała ręką w torebce, szukając kluczy do domku 

- Wiem, że gdzieś tu muszą być. 

Zaczęła wyciągać z torby różne rzeczy: portfel, notes, pu-

derniczkę, i wtykać je sobie pod brodę, aby ułatwić poszuki­

wania. Taylor łagodnie wyjął jej torbę z rąk i zajrzał w oczy. 

- Jesteś zdenerwowana? 

- Zdenerwowana? Nie. Dlaczego? 

Portfel, notes i puderniczka upadły na ziemię, gdy zaczęła 

mówić. Popatrzyła w dół za nimi, ale w ciemności trudno je 

było dostrzec. 

- Ja też jestem trochę zdenerwowany, Ali - powiedział ze 

zrozumieniem. 

Po chwili usłyszała brzęk kluczy, które Taylor znalazł w jej 

torbie. 

A więc koniec z myślą o odwrocie. 

Otworzył frontowe drzwi. Ali zapaliła nad nimi światło. 

Taylor pozbierał upuszczone przez nią przedmioty i włożył do 

torebki. Czuł się jak nastolatek na pierwszej randce. 

- Czy wchodzisz do środka? - zawołała Ali. 

Taylor odchrząknął i przekroczył próg domku. 

- Możesz torbę położyć na stole. Chyba że wolisz się jej 

przytrzymać - zażartowała Ali, aby rozładować atmosferę. 

Taylor uśmiechnął się niepewnie i położył torebkę na stole, po 

czym wrócił, aby zamknąć frontowe drzwi. 

- Poczekaj. Zapomnieliśmy zabrać z samochodu zapasy 

- przypomniała Ali. 

Chciała go wyminąć w przejściu, ale Taylor przytrzymał ją 

za rękę. 

- Mała dygresja - powiedział. 

background image

9 5 

Ali położyła mu palec na ustach i pokręciła przecząco gło­

wą. Taylor pchnął nogą drzwi, odgradzając ich od światła. 
Tym razem całował ją powoli i czule, aby dać jej do zrozumie­
nia, że powoduje nim pragnienie, aby być blisko niej. Ali 
zamknęła oczy, wplatając palce w jego włosy, gdy objął ją 
mocniej. 

Po chwili Taylor wziął ją na ręce. Pantofle spadły z jej stóp 

z głośnym stuknięciem. 

- Szkoda, że nie potrafię wydzielać światła - zaczęła Ali, 

lecz Taylor zamknął jej usta pocałunkiem. Gdy po jakimś 
czasie mogła złapać oddech, szepnęła: - Wcale nie całujesz 

jak człowiek zdenerwowany. 

Zaśmiał się lekko. 
- Już się nie czuję zdenerwowany. A ty? Co czujesz? 
- Nie jestem pewna - przyznała. - Chyba jestem trochę 

oszołomiona. 

Ułożył Ali na kilimie i pochylił się nad nią. Całował jej 

policzki, powieki, szyję, potem jego usta przesunęły się niżej 
po cienkiej tkaninie sukni. Sutki jej piersi stwardniały, a puls 
bił w przyspieszonym tempie. 

- Wiem, jak się czujesz. Jesteś niezrównana! - wyszeptał 

z ustami przy jej piersiach, a jego gorący oddech parzył ją 
przez materiał. 

Chociaż znajdowali się o kilka kroków od sypialni i zachę­

cająco szerokiego łoża, Ali nie miała ochoty się ruszać. Nigdy 
nie czuła się tak szczęśliwa w objęciach mężczyzny. 

- Taylor? 
- Słucham, Ali? 
- Domyślasz się, że to wszystko zmieni. Chcę powiedzieć, 

że zmieni się teraz nasz wzajemny stosunek. Dotąd zawsze 
moją żelazną zasadą było nie mieszać życia zawodowego 
i osobistego. 

Taylor powoli rozsunął zamek błyskawiczny jej sukni. 

background image

9 6 

- Podnieś ręce do góry, Ali. 

Zrobiła, o co prosił, ale mówiła dalej: 
- Nie chciałabym, abyś sądził, że mam zwyczaj tak postę­

pować z klientami. Oioćby nawet byli oporni. Nigdy tak się 
nie zachowuję. Gdy mówiłam, że pójdę na całość, to nie 
oznaczało, że... 

Zdjął jej sukienkę przez głowę. 

- Twoim klientem jest Człowiek Fortuny. Ja nim nie je­

stem. W każdym razie -jeszcze nie. Ja go prawie nie znam. 

- Mnie też prawie nie znasz. 

- Ale chcę cię poznać bliżej - odparł, rozpinając jej stanik. 

Instynktownie zakryła piersi rękami, gdy staniczek spadł 

na podłogę. Co ona wyrabia? Teraz Taylor zaczął zsuwać jej 
figi. Za chwilę będzie całkiem naga. Nagle opanował ją strach. 
Przestała kontrolować swoje emocje. Własna silna namiętność 
przyprawiała ją o zawstydzenie. Jak mogła doprowadzić się 
do takiego stanu? 

- Połóż się na brzuchu. 

Głos Taylora brzmiał miękko, był niewiele głośniejszy od 

szeptu, lecz posłuchała jego rozkazu tak posłusznie, jakby go 
wykrzyczał. 

Ciągle jeszcze ubrany, Taylor klęknął nad nią i delikatnie, 

choć zdecydowanie zaczął masować jej mięśnie karku i ple­
ców. Ugniatał je długo, aż z ust Ali wydobył się okrzyk zado­
wolenia. Pod wpływem masażu mięśnie znowu stały się ela­
styczne, a całe napięcie zniknęło. 

- Och, Taylor, masz czarodziejskie palce - westchnęła 

Ali. 

I nawet w tym intymnym momencie nie mogła powstrzy­

mać się od myśli, że odkryła jeszcze jeden talent Taylora, 
którego nie wykorzysta w kampanii reklamowej. 

Lecz w miarę, jak dłonie Taylora przesuwały się coraz 

background image

9 7 

niżej i niżej wzdłuż pleców, wszystkie myśli uleciały jej z gło­
wy. 

- Och, Taylor, jak cudownie to robisz. 
Pochylił się nisko, aż ustami dotknął jej ucha. 
- To efekt grania na kobzie. 
Obydwoje roześmieli się cicho, ale śmiech zamarł, gdy 

jego pieszczoty nabrały nowego, bardziej zmysłowego wyra­

zu. 

- Skórę masz gładszą od jedwabiu - szepnął, napawając 

się zapachem i ciepłem bijącym od jej ciała. 

Ali była już gotowa, ale Taylor odsunął się od niej. 

- Chcę na ciebie popatrzeć - powiedział. - Zapal światło. 

Ali zawahała się. W ciemnościach wszystko to było trochę 

nierzeczywiste, jak w marzeniach. W ten sposób jakoś łatwiej 
byłoby nie czuć się odpowiedzialną za okazaną namiętność. 

- Proszę cię, Ali - wyszeptał. 
Przeniknął ją nagły dreszcz. Przy świede nic się nie da 

ukryć. Ani udawać. 

Jednak wstała i nie uciekła. Zapaliła najbliższą lampę 

i stnęła w jej blasku. 

Taylor usiadł i wpatrywał się w nią nieruchomym spojrze­

niem, bardzo poważny. Jest zadziwiająco opanowany, pomy­
ślała Ali, jak na człowieka, który jeszcze godzinę temu zwie­
rzał się, że nie ma w sobie nic z Don Juana. 

A ona, ta rzekomo pewna siebie, światowa młoda kobieta, 

jak na ironię, stoi dygocząc, podobna do dziewczęcia ze szko­

ły i oblizuje wysychające ze zdenerwowania wargi. 

- Powiedz coś - poprosiła wreszcie, próbując się uśmiech­

nąć. 

- Chodź tutaj. 
Podeszła do niego na uginających się nogach, czując, że 

kręci się jej w głowie. 

Wstał. Ali stanęła w pewnej odległości. 

background image

9 8 

- Jesteś piękny - powiedziała, wpatrując się w jego moc­

ną, choć smukłą sylwetkę. 

- To miał być tekst mojej roli. Tylko że ja nie gram żadnej 

roli. Nawet gdybym chciał, nie umiałbym. Ale nie chcę. Jesteś 

jak zjawisko. Jak fantazja, która ożyła; jak sen, który się 

spełnił. Boję się cię dotknąć, abyś nie rozpłynęła się w powie­
trzu. 

- Dotknij mnie, Taylor. 

Podeszła do niego. W oczach Taylora widziała czułość. 
Otoczył ją ramionami, z ustami na jej ustach. Całował ją 

delikatnie, leniwie, prowokująco. Nie rozpłynęła się w powie­
trzu, choć on, całując ją i napawając się jej zgrabnym, giętkim 
ciałem, mówił sobie, że to musi być sen. Na pewno sen. 

Odkryli, że zatrzymali się przed dużym, antycznym lu­

strem w złotej ramie. Obydwoje spojrzeli na swoje odbicia. 
Było coś szalenie erotycznego w tym oglądaniu własnych 
nagich ciał splecionych uściskiem. 

Taylor powoli obrócił ją tak, aby znalazła się przodem do 

lustra i stojąc za nią, położył ręce na jej piersiach. Patrząc na 
to, doznała takiego przypływu namiętności, że kolana dosłow­
nie ugięły się pod nią. Wsparła się o niego całym ciałem, lecz 
nie odwróciła wzroku. 

On także wpatrywał się w jej odbicie, pieszcząc jej piersi, 

krążąc palcami wokół ich szczytów, przypominających róża­
ne pąki. 

Potem jedna dłoń zaczęła zsuwać się niżej, poprzez wąską 

talię i płaski brzuch, wolno i kusząco zbliżając się do łona. 
Wreszcie jego palce, jego czarodziejskie palce, dotarły do 
źródła rozkoszy. 

Ali nigdy dotąd nie oglądała się w miłosnej ekstazie. I to 

chyba podwajało intensywność przeżycia. Dodatkową emocją 
było obserwowanie Taylora. 

background image

9 9 

- O, Boże, Taylor - szepnęła urywanym głosem. - Zaraz 

będę... 

Dalsze słowa zagłuszone zostały jękiem, jaki się z niej 

wydobył. Jej ciało drgało od wewnętrznych wstrząsów, a po­
wieki zatrzepotały i opadały na oczy w tym ostatnim momen­
cie, gdy wsparła się o niego całym ciałem. 

Delikatnie wziął ją na ręce. 
Lampa z sąsiedniego pokoju rzucała kameralne światło. 

Powoli, jakby była kruchym cackiem, położył ją na szerokim, 
podwójnym łóżku, przykrytym białą narzutą. Jej ramiona nie 
oderwały się od jego szyi, lecz pociągnęły w dół udowadnia­

jąc, że była mniej krucha, niż można by sądzić. 

- Zgniotę cię. 
- Bardzo proszę - uśmiechnęła się uwodzicielsko. 

Ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Wygięła się w łuk, po 

czym objęła go swymi szczupłymi, długimi nogami. Czuła, 

jak bardzo jej pożądał, a ona pragnęła go z równą mocą. 

Obydwoje ogarnęło drżenie. Gdy dłonie Ali pieściły jego 

silne, szczupłe ciało, zagłębił się w nią w sposób, który zaparł 

jej dech w piersiach. Oboje mieli oczy otwarte. Teraz stali się 

dla siebie zwierciadłem, każdym zmysłem świadomi przeżyć 
drugiego. Wszystkie uczucia odbijały się na ich twarzach. 

- Taylor, Taylor, jakie to cudowne. Nigdy nie przeczuwa­

łam, że tak może być. 

Gdy przyszło spełnienie, wykrzyknęła z nieskrępowaną 

żywiołowością. W chwilę potem usłyszała, że Taylor szepcze 

jej imię, lecz szept ten został zagłuszony przez jego własny 

okrzyk rozkoszy. 

- To było wspaniałe, Ali. - Wyciągnął się na boku i wpa­

trywał w jej twarz. 

Uśmiechnęła się. 
- Byłeś cudowny. 

- I to cię zdziwiło - zażartował. 

background image

1 0 0 

- Tak - przyznała, lecz dodała po krótkiej pauzie: - Choć 

nie powinno było mnie to zaskoczyć. Wszystko robisz tak 

szczerze i prosto, więc dlaczego nie miałbyś też tak kochać. 
Powiedziałam ci przedtem, że znaleźliśmy się oboje w nowej 
sytuacji. Ale naprawdę nie wiem, jaka to będzie zmiana. I nie 
wiem, czego właściwie oczekuję. A nie lubię nie wiedzieć. 

- Odsunęła się od niego. - Może to zabrzmi głupio, ale sądzę, 
że powinniśmy powiedzieć sobie: „Okay, poszliśmy do łóżka. 
I było wspaniale". Było naprawdę wspaniale, Taylor. Ale nie 
chcę, żebyś się tym nadmiernie przejmował. Ponieważ ja nie 
mam zamiaru zbytnio się tym przejmować. Ostrzegam cię. 

- Ali, nie musisz robić z siebie osoby pozbawionej uczuć 

- odparł, przytulając się do niej. - Bo o to chodzi, prawda? Ty 

się boisz. Nie jesteś cyniczna. Jesteś przestraszona. 

- A ty skąd wiesz o mnie tak dużo? 
Ale on tylko się uśmiechnął. 
- Jestem cyniczna - upierała się. - I mam wiele powo­

dów, aby taką być. Byłam świadkiem rozpadu małżeństwa 
rodziców i obserwowałam, jak się rozchodzili z następnymi 
małżonkami. Mam dwie siostry. Jedna walczy, aby jakoś 
utrzymać swoje drugie małżeństwo, a druga rozwiodła się już 
trzy razy. Zawsze mi się wydawało, że będzie mi lepiej, jeśli 
pozostanę wolna. Jak dotąd dobrze na tym wychodziłam. 
- Westchnęła. - Nigdy nie chciałam się zbytnio wiązać. Taką 
mam zasadę. Nie dopuszczam, aby sprawy zaszły za daleko. 

- A co dla ciebie znaczy: „za daleko"? 
Popatrzyła na niego z szelmowskim uśmiechem. 
- Przynajmniej wiem, że nie masz zamiaru zaskoczyć 

mnie propozycją małżeństwa. 

Gdy Taylor obudził się następnego ranka, nie zdziwił się 

widząc, że Ali odjechała. Na poduszce leżała kartka z wiado-

background image

1 0 1 

mością, że zabrała samochód do Denver, ale zawiadomi Da­
niela, aby przyjechał po niego o dziesiątej. 

Mimo nagłej ucieczki Ali, Taylor był w radosnym nastroju. 

Z wybiciem dziesiątej Daniel zapukał do drzwi, Taylor uśmie­
chnął się, a potem, ku zdumieniu kierowcy, objął go przyja­
cielsko i rzekł: 

- Daniel, a może byś mnie nauczył prowadzić samochód? 

- Co on zrobił? - wykrzyknął Peter ze zdumieniem. 
- Prowadził samochód w powrotnej drodze do domu -

powtórzył Adam powoli, jakby tłumaczył coś niezbyt inteli­
gentnemu dziecku. 

- Ale przecież on nie umie jeździć samochodem - sprze­

ciwił się Peter. 

- To samo twierdził Daniel - rzekł sucho Adam. 
- W powrotnej drodze skąd? - zapytał Truman. 
- Z domku Ali Spencer, znajdującego się o godzinę drogi 

od miasta. 

- Z domku Ali Spencer? Jesteś pewny? 
Adam spojrzał na niego z ukosa i skinął głową. 
- Może Ali pozwoliła mu skorzystać ze swojego domku? 

Może chciał się zaszyć, aby opracować jakieś nowe pomysły? 

Adam czekał cierpliwie, aż Truman skończy wyliczanie 

możliwości. 

- On tam nie był sam - stwierdził. 
- Ali - rzucił domyślnie Peter. 
- I Taylor-dodał Tru. 

Adam potwierdził skinieniem głowy. 

- Ale oni nie...? - szepnął Peter. 
Adam ponownie kiwnął głową. 
- O, daj spokój! Taylor idący do łóżka z kobietą taką jak 

Ali Spencer? - zaprotestował Peter. - A ty skąd o tym wiesz? 

- Zwierzył się babci - odparł uroczyście Adam. 

background image

1 0 2 

- Babci! - wykrzyknął Peter. 
- No, to świetnie! A ona doleje oliwy do ognia - dodał 

zgryźliwie Tru. 

Peter westchnął. 
- Taylor pewnie uważa, że jest zakochany. 
Tru z furią uderzył dłonią w blat stolika. 

- A ona z pewnością traktuje go jak głupka. Znam ten typ 

kobiet. Za wszelką cenę pragnie zrobić karierę i zdobyć pie­
niądze. Obawiała się, że Taylor zrezygnuje z tego zwariowa­

nego pomysłu z Człowiekiem Fortuny. 

- Wiem na pewno - wtrącił Adam - że Taylor miał się 

wycofać. Powiedział Ewie, że nie mógłby stać się takim pew­
nym siebie światowcem, pasującym do planów Ali. Możemy 
się tylko domyślać, że zawiadomił ją, iż chce zerwać umowę. 
Co robi taka kobieta, gdy widzi, że wyjątkowa okazja wymy­
ka się jej z rąk? Powiem wam, co robi. Uwodzi Taylora wie­
rząc, że się w niej zakocha. A wtedy może zrobić z nim, co 
zechce. 

Peter nachmurzył się. 
- Nie. Ja znam Ali. To nie jest w jej stylu. Przyznaję, 

że potrafi być czasem dość ostra, ale nie prowadzi nieczystej 
gry-

- Może jeszcze powiesz, Pete, że ona też się w nim zadu­

rzyła? Założę się, że ta dama nie dąży do małżeństwa. Bo 
gdyby Taylor się z nią ożenił, mogłaby pożegnać się z Czło­
wiekiem Fortuny. A jak wiesz, to jej patent na zdobycie sławy 
i pieniędzy. I ona do tego zmierza - nie do miłości i ślubu 
z uroczym, lecz biednym wynalazcą, którym Taylor by został, 
gdyby tylko wyrzekł sakramentalne: Tak. 

Adam poderwał się z sofy. 

- Myślę, że powinniśmy złożyć pannie Spencer wizytę. 

Pomówić z nią. Dowiedzieć się, jakie ma zamiary wobec 
naszego braciszka. 

background image

1 0 3 

- Masz rację - rzekł Tru. - Musimy się o niego zatrosz­

czyć. Powiedzmy sobie otwarcie, że Taylor nie ma pojęcia, jak 
postępować z kobietami. 

Peter potarł brodę. 
- Mamy naprawdę obowiązek pomóc Taylorowi. Inaczej 

ten biedak sobie nie poradzi. 

- A jeśli zmusimy ją do odkrycia kart - dodał Truman 

- zanim on zaangażuje się zbyt mocno, będzie nam kiedyś 

wdzięczny. 

- Chyba że mylimy się co do niej - powiedział powoli 

Adam. - Może Taylor znaczy dla niej więcej niż własna karie­

ra. -Zawahał się. - Choć nam się to wydaje nieprawdopodob­
ne, jest pewna mała szansa, że to ona się w nim zakochała. 

Trzej bracia patrzyli na siebie, rozważając sens jego słów. 

Znaczyłoby to: Żegnajcie domy towarowe Fortune - Witajcie 
domy towarowe Fielding. 

Zapadła cisza. 
- Dobrze - rzekł w końcu Peter - powiedzmy to otwarcie. 

Chodzi tu o coś więcej niż tylko sprawy sercowe Taylora. 

- Ali, powiedz mi, proszę, co się dzieje? 
Ali przeszła obok Sary, niosąc w ręku walizkę. 
- Nic się nie dzieje - burknęła, zbierając różne części 

garderoby na chybił trafił. - Muszę wyjechać. 

- Gdzie byłaś do siódmej rano? 
Ali z wściekłą miną podeszła do łóżka i zaczęła upychać 

w walizce ubrania w sposób wyjątkowo nieporządny. 

- Naprawdę, Saro, mówisz jak moja matka. 

Sara tylko się uśmiechnęła. 

- Myślę, że przydałby ci się ktoś, kto by ci trochę matko­

wał. Może wtedy nie uciekałabyś z domu. 

- Powiedziałam ci, że muszę wyjechać w interesach. 
- Czy to ma coś wspólnego z kampanią reklamową Czło-

background image

1 0 4 

wieka Fortuny? - dopytywała się Sara mimo widocznej nie­
chęci Ali. 

- Nie ma żadnej kampanii Człowieka Fortuny. Musiałam 

zupełnie zgłupieć, żeby sądzić, iż można zmienić żółtodzioba 
i naiwniaka w eleganckiego, pewnego siebie... 

- Łobuza? - dodała żartobliwie Sara. 

Ali popatrzyła na nią wściekle, ale Sara nie przestawała się 

uśmiechać. 

- Zdaje się, że ten wariat się we mnie zakochał. - Ali 

postanowiła uchylić rąbka tajemnicy. 

- Wariat? Widzę z tego, że rzeczywiście cię dopadł - draż­

niła się Sara, lecz patrzyła na nią z jeszcze większym współ­
czuciem. 

Ali zacisnęła powieki, aby powstrzymać łzy. 
- Zawsze uważałam, że jestem taka mądra, sprytna i prze­

biegła. Że wszystko sobie zaplanuję, wytyczę kurs i z niego 
nie zejdę. 

Sara usiadła obok niej. 

- Ale ostatniej nocy pożeglowałaś w złym kierunku? 
- Pożeglowałam wprost w oko cyklonu. - Ali popatrzyła 

rozmarzonym wzrokiem na Sarę. - Ale cóż, to było wspania­
łe! 

- Nie wygląda na to, aby się skończyło. 
- Musi się skończyć! Nie potrafię sobie z tym poradzić. 

Przyznaję szczerze. To moje Waterloo. 

Uczyniwszy to wyznanie, Ali ujęła walizkę i ruszyła do 

drzwi. Sara pobiegła za nią i chwyciła ją za rękaw. 

- Nie powiedziałaś mi, dokąd jedziesz. Ani na jak długo. 
- Jadę do Nowego Jorku. Na kilka tygodni. A może... i na 

dłużej. Aż skieruję swoje życie na właściwy kurs. 

background image

ROZDZIAŁ 

Ewa Fortune w towarzystwie Taylora siedziała w małej 

kafejce w śródmieściu Denver. Była w siódmym miesiącu 
ciąży. Miała znakomity humor, a przynajmniej jeszcze przed 
chwilą, zanim Taylor nie zaczaj wygłaszać swej wzruszającej 
prośby o pomoc. 

Kiedy skończył, próbowała wymyślić coś rozsądnego. Jed­

nak nic nie przychodziło jej na myśl. 

- Czy jesteś tego pewny, Taylor? 
- Jestem absolutnie pewny. Zrobiłem już nawet pewien 

postęp, jeśli chodzi o Ali, lecz muszę przyznać, że ona się 
potem zniechęciła. 

- Ale ty nie? 
- O, ja też - przyznał Taylor - kilkakrotnie chciałem się 

wycofać. Ale nie należę do tych, którzy uciekają w decydują­
cym momencie. Nie można być wynalazcą i łatwo się podda­
wać. 

- Ale teraz nie mówimy o wynalazkach - podkreśliła 

Ewa. 

Taylor uśmiechnął się nieporadnie. 
- Nie. Wiem, że nie. Rozmawiamy o człowieku, który 

przewiduje wszystkie ruchy i mówi właściwe rzeczy we wła­
ściwym czasie. Mówimy o czarującym, pewnym siebie Czło­
wieku Fortuny - zakończył z ironicznym uśmiechem. 

background image

1 0 6 

Ewa skinęła głową niepewna, co powiedzieć. Taylor po­

chylił się ku niej i oparł łokcie na stole. 

- Gdy Ali wróci z Nowego Jorku, chcę ją przekonać, że 

potrafię przeistoczyć się w Człowieka Fortuny - powiedział 
z powagą. - Co o tym sądzisz? 

- To trudne zadanie, Taylor - przyznała. - Ile czasu... 
- Jej współlokatorka, Sara, uważa, że Ali wyjechała co 

najmniej na dwa tygodnie. Mam więc niemało czasu. Myślę, 
że z pomocą twoją, babci i ewentualnie Elizabeth i Saszy mó­
głbym zrobić spory krok naprzód. 

- Taylor, wiesz, co twoi bracia myślą o Ali Spencer i o 

tym, że się nią interesujesz. Boją się, że się w końcu w niej 
zakochasz i zaproponujesz jej małżeństwo. A powiedzmy 
otwarcie, żaden z nich nie chciałby, aby rodzinny majątek 
i firma Fortune Enterprises wpadła w obce ręce. Nawet jeśli 

Nolan Fielding wygląda na miłego człowieka... 

- On jest miłym człowiekiem, ale nie będzie kierował 

firmą. Ja będę nią kierował - dodał z naciskiem. - Nie mam 
zamiaru się żenić. 

- Twoi bracia też nie zamierzali się żenić, o ile pamiętasz 

- zauważyła Ewa z uśmiechem. 

- To było co innego. A raczej powinienem powiedzieć, że 

Ali i ja jesteśmy inni. Trzeba pamiętać, że nie byłoby żadnego 
Człowieka Fortuny, gdybym się ożenił z kimkolwiek. A ja 
chcę zrobić wszystko, co można, dla dobra firmy. Przypomnij 
sobie, Ewo, że żaden z moich braci nie wierzył, iż potrafię 
zarządzać firmą. Więc widzisz? To jest moja szansa. Mam 
zamiar pokazać im, że się mylili. 

- Jesteś pewien, że tylko im chcesz pokazać? - spytała 

Ewa. 

- Myślisz o Ali? - uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Ra­

cja, jej też chcę coś udowodnić. 

- Stąpasz po bardzo niepewnym gruncie, Taylor. 

background image

1 0 7 

- Słuchaj, Ewo. Ali i ja nie zamierzamy wejść w ściślejsze 

związki. Żadne z nas tego nie pragnie. Ona zdaje sobie spra­
wę, że małżeństwo jest wykluczone. A jeśli chodzi o nią, to 
chyba wolałaby stanąć na płonących węglach niż na ślubnym 

kobiercu. Więc gdzie tkwi niebezpieczeństwo? Mnie zależy 
na zdobyciu rynku dla moich wynalazków, głównie dla Ho­
mera, oraz na doprowadzeniu firmy do jeszcze większego 
rozkwitu. Wierzę, że pomysł Ali jest znakomity i że na tej 
drodze mogę wiele osiągnąć - Chcę też jej udowodnić, że po­
trafię tego dokonać. A więc, czy pomożesz mi? 

Ewa serdecznie uścisnęła jego rękę. 

- Problem w tym, że mnie się podobasz taki, jaki jesteś. 
- O, daj spokój. W tej chwili mam dwie lewe ręce, nie 

potrafię się odpowiednio ubrać, nie umiem prowadzić lekkiej 

salonowej rozmowy i stanowię niebezpieczeństwo na dro­

gach. 

Ewa roześmiała się. 

- Dobrze, dobrze. Rozumiem twój punkt widzenia. Lepiej 

nie mów dalej, żebym nie straciła odwagi. 

- A więc zgadzasz się? 

Ewa zmarszczyła czoło. 

- Wiesz, że twoi bracia nie byliby zadowoleni, gdyby się 

dowiedzieli, że ci pomagamy. Uznaliby to za zmowę. Wydaje 
się oczywiste, że Ali ci się podoba. 

- Naturalnie, że mi się podoba - przyznał Taylor. - Jest 

piękna, ma świetną figurę, jest pełna życia, odpowiedzialna. 
Ale cóż z tego, kiedy ja nie jestem w jej guście. 

- Ale Człowiek Fortuny może być - powiedziała Ewa 

z lekkim uśmiechem. 

- Czy to znaczy, że zgadzasz się mi pomóc? 
Ewa zawahała się. Targały nią sprzeczne uczucia. Mimo 

zapewnień Taylora była przekonana, że zakochał się w Ali 
i wyczuwał, iż może zdobyć Ali tylko jako Człowiek Fortuny. 

background image

1 0 8 

A nawet jeśli tak istotnie było? Ewa nic nie miała przeciwko 
miłości, a nawet małżeństwu. W końcu to oni sami muszą 
zdecydować o swoim losie. Dręczyła ją tylko świadomość, że 
Taylor musi się aż tak zmienić, aby zdobyć jej serce. Czy ona 
sama nie zrobiła tego, aby udowodnić Adamowi, że był w niej 
zakochany? 

Taylor obserwował bacznie Ewę. Kiedy zobaczył, że się 

uśmiecha, zrozumiał, że zdecydowała się mu pomóc. Wyciąg­
nął rękę przez stół, aby uścisnąć jej dłoń i przy okazji prze­
wrócił szklankę z lemoniadą. Przepraszał ją gorąco, podczas 
gdy kelnerka wycierała stolik i zbierała kawałki lodu z serwe­
ty i kolan Ewy. 

- Widzisz, jak bardzo potrzebuję pomocy. Jestem nieopa­

nowany, niezdarny, niezręczny, szczególnie kiedy się dener­
wuję. 

- Tego nie da się zrobić w jednej chwili. Będziesz musiał 

wziąć lekcje tańca. To rola Elizabeth. Sasza nauczy cię prowa­
dzić samochód. W sprawach stroju ja mogę ci dać parę wska­
zówek i Jessica też. A wszystkie razem damy ci lekcje salono­
wej konwersacji. Czy jesteś gotów podjąć ten wysiłek? 

Taylor uśmiechnął się promiennie. 
- Będę pracował dzień i noc. 

- Tak, tak, dobrze, Taylor - mówiła Elizabeth zachęcająco 

- przechyl mnie jeszcze bardziej. 

- Och... przepraszam, Elizabeth. 
- To już było trochę za mocno - powiedziała ze śmie­

chem, wstając z podłogi. - Ale poza tym uważam, że fokstrota 

już opanowałeś. Chcesz odpocząć? 

- Nie. To znaczy... chyba że ty... 
- Ja? Ja mogłabym tańczyć całą noc. 
- To świetnie - powiedział z zapałem Taylor. - Może za-

background image

1 0 9 

tańczymy jeszcze sambę? A potem cza-czę? Trochę myli mi 
się ten krok. 

O dziesiątej rano Taylor usiadł za kierownicą swego no­

wiutkiego sportowego ferrari, aby odbyć pierwszą lekcję jaz-
dy. 

- Okay, zapal silnik i przyciśnij pedał gazu - pouczała go 

Sasza. 

Taylor spojrzał na nią żartobliwie: 
- To ten najbardziej na prawo? 
- Tak - odparła z powagą Sasza. 
Po kilku nieudanych próbach Sasza kazała mu zwolnić 

sprzęgło. Taylor zamiast tego włączył radio. Jednak już o dru­
giej po południu zaczął się orientować, o co chodzi. 

Jechali właśnie z niemałą prędkością dwupasmową krętą 

drogą, gdy Taylor zauważył za sobą ciężarówkę, która szybko 
się do niego zbliżała. Zdenerwował się trochę i zwolnił, aby go 
wyprzedziła, ale zorientował się, że dojeżdżają do ostrego 
zakrętu i że nie jest to najlepszy moment na wyprzedzanie. 

- Dodaj gazu, Taylor. Najgorzej być niezdecydowanym 

- powiedziała stanowczo Sasza, patrząc w boczne lusterko. 

- Dobrze - potwierdził. - Zdecydowanie. Już się robi. -

Przycisnął pedał gazu do deski, w chwili gdy wchodzili w za­
kręt. 

- Ale nie tyle! - wykrzyknęła Sasza. 
Sportowy wóz wyszedł z zakrętu prawie na dwóch kołach. 
Taylor uśmiechnął się. 
- Trochę za bardzo zdecydowanie, tak? 

- Nie, Taylor - poprawiła Ewa - powiedziałam, żeby pa­

trzeć spod rzęs, a nie zamykać oczy. 

- Teraz robisz zeza - wtrąciła Elizabeth. 
- Spójrz, to ma tak wyglądać - zademonstrowała Sasza. 

background image

1 1 0 

Wszyscy się roześmieli. Sasza uniosła brwi. 
- No chyba o to chodzi, prawda? 
- Oczywiście - odpowiedziała za wszystkich Ewa. - Tay­

lor, spróbuj jeszcze raz. 

- Poczekaj - przerwała jej Elizabeth. - Zacznij od wej­

ścia. Powiedzmy, że wchodzisz do salonu, gdzie odbywa się 
przyjęcie albo schodzisz do kuluarów w przerwie koncertu 
czy opery. Pamiętaj, zatrzymaj się w drzwiach... 

- Albo na pierwszym stopniu, jeśli jesteś w sali koncerto­

wej dodała Ewa. 

- Ramiona wyprostowane - kontynuowała Elizabeth -

głowa leciutko pochylona, broda do góry i rozglądasz się 
wokół siebie. Cień uśmiechu na ustach. 

- Tak - uzupełniła Sasza - uśmiech trochę tajemniczy, tro­

chę niebezpieczny. 

Taylor spróbował wykonać polecenia. Wyglądał jednak 

bardziej na zbolałego niż tajemniczego, raczej przestraszone­
go niż niebezpiecznego. Panie starały się powstrzymać od 
śmiechu, ale Taylor i tak wiedział, że mu się nie udało. 

- Pomyśl o czymś szalonym i lekkomyślnym - zasugero­

wała Sasza. 

Taylor zmarszczył brwi. 
- Szalonym i lekkomyślnym? 
- Tak. To się odbije na twojej twarzy - zgodziła się Ewa. 

- Z pewnością czasami fantazjujesz. A szczególnie ostatnio. 

Taylor zaczerwienił się, ale skinął potakująco głową. 
- Żadna z nas nie musi wiedzieć o czym - powiedziała 

miękko Elizabeth. - Spróbuj. 

Taylor czuł się niewiarygodnie głupio, ale uprzytomnił 

sobie, że to był jego pomysł, a bratowe i babka pomagają mu 

na jego własną prośbę. Zamknął oczy. W chwilę potem wyob­
raził sobie Ali, jak jedzie na białym rumaku przez Wielki 
Kanion, ścigana przez bandę opryszków. A on znajduje się na 

background image

1 1 1 

górze, ubrany na czarno, na czarnym jak sadza koniu. Patrzy 
w dół i widzi, że Ali jest w straszliwym niebezpieczeństwie. 
Wie, że musi ją uratować nawet za cenę życia. Rusza w dół... 

- Stop! To jest właśnie to! - krzyknęła Ewa. 
- Odważny i groźny - powiedziała Sasha. 
- I cholernie pociągający - uzupełniła Elizabeth przy 

ogólnej aprobacie. 

Taylor zarumienił się, ale miał zadowoloną minę. 
- Okay, spróbuję jeszcze raz. 
- Tylko tym razem otwórz oczy - zwróciła mu uwagę 

Ewa. 

- Trzymaj się prosto, ale swobodnie - dodała Elizabeth. 
- I odrobinę unieś brew - zasugerowała Jessica. - Wydaje 

mi się, że to się zawsze podoba. 

- Jessie, już dawno nie wyglądałaś tak promiennie - za­

uważył Ben Engel, podchodząc do Jessiki Fortune, która zaję­
ta była pieleniem nagietków w ogródku. 

Podniosła się szybko i nadstawiła policzek do pocałunku. 
- Och, Ben, mam dla ciebie takie dobre nowiny! - wy­

krzyknęła z twarzą jeszcze bardziej ożywioną niż zwykle. 

- Ja też mam dobre nowiny! - odparł Ben, ujmując jej 

dłoń - ale ty zacznij pierwsza. 

Usiedli na ławce, która otaczała pień pachnącego eukaliptusa. 
- Chodzi o Taylora. Zakochał się w Ali Spencer. Och, 

oczywiście sam sobie jeszcze nie zdaje z tego sprawy w całej 
pełni, ale to jasne jak słońce. - Uśmiechnęła się promiennie. 
- Czyż to nie cudowne? 

Ben przechylił głowę i milcząc patrzył z uśmiechem, ale 

ona odgadła, o czym myśli. 

- Ja nie miałam z tym nic wspólnego poza tym, że zor­

ganizowałam ich poznanie - mówiła z błyszczącymi oczami. 

- Potem, ku mojemu zdumieniu, Taylor przejął inicjatywę. 

background image

1 1 2 

- Jestem ostatni, który by ci zarzucał, że się wtrącasz. 

W końcu, czy to nie ja pomagałem ci, gdy chciałaś przekonać 
Elizabeth i Petera, że są dla siebie stworzeni? 

- Właśnie. I czy ta sprawa nie zakończyła się cudownie? 
- Tak, rzeczywiście. Tworzą wspaniałą parę. Ale... 
- Ale nie jesteś taki pewny w przypadku Ali i Taylora 

- domyśliła się Jessica. 

- Mówisz, że Taylor zakochał się w Ali; ale czy ona go 

kocha? 

Jessica popatrzyła na niego z miną spiskowca. 
- W chwili słabości Taylor zwierzył mi się, że spędzili ze 

sobą noc. A następnego dnia Ali uciekła do Nowego Jorku. 

Na twarzy Bena odmalowało się takie zaskoczenie, że Jes­

sica się roześmiała. 

- Czy nie rozumiesz? Musiała się zakochać, bo inaczej na 

pewno by nie uciekała. 

Ben nie robił wrażenia przekonanego. 

- Nie mogę udawać, że ta logika trafia mi do przekonania, 

ale prawdopodobnie masz rację. 

- O, na pewno mam rację. Powinieneś przyjrzeć się Ali tak 

jak ja. To jest energiczna, niezależna dziewczyna, która nigdy 

dotąd nie pozwoliła sobie na odstępstwo od wytyczonej drogi. 
I co robi, gdy jej się to zdarzyło? Ucieka w przerażeniu. Lecz 
wróci, Ben, zapamiętaj moje słowa. 

- Ciągle nie rozumiem. Są tak różni jak dzień i noc. Taylor 

to sympatyczny młody człowiek, ale czy energiczny, żywioło­

wy, wychodzący życiu naprzeciw? Nie. Jest absolutnym prze­

ciwieństwem Ali. 

Oczy Jessiki błyszczały, gdy patrzyła na Bena z figlarnym 

uśmiechem. 

- Po pierwsze Taylor się zmienia. Gdybyś go teraz zoba­

czył, byłbyś zdumiony. Ale poza tym - dodała poważniejszym 
tonem - gdybyś ich oboje odarł z zewnętrznej otoczki, znała-

background image

1 1 3 

złbyś, jak sądzę, dwie czułe, troskliwe i wrażliwe osoby szu­
kające miłości. A może nawet u progu jej znalezienia. 

Gdy skończyła mówić, Ben uśmiechnął się tajemniczo 

i trochę uwodzicielsko. Jessice sprawiło to najwyraźniej przy­

jemność i nawet ją wzruszyło. 

- Nie powiedziałeś mi jeszcze, jakie masz dla mnie dobre 

wiadomości. 

- Kupiłem w Denver nieduży dom. 
- Ależ Ben, to cudownie! Będziemy mogli częściej się 

widywać. 

Delikatnie dotknął jej policzka. 

- Przenoszę się do Denver, Jessico, aby móc się o ciebie 

starać. 

Jessica skromnie opuściła powieki. 
- Benie Engel, jestem stara, a ty sprawiasz, że rumienię się 

jak uczennica. 

- Dla mnie nie jesteś ani jedną, ani drugą - rzekł miękko. 

- Dla mnie jesteś piękną i pełną życia kobietą. 

Jessica pokręciła ze zdumieniem głową. 
- Czy to rzeczywiście prawda, że nigdy nie jest za późno 

na miłość? 

Ben złożył pocałunek na jej czole, ale najwyraźniej miał 

ochotę na bardziej namiętną pieszczotę. 

- Nigdy, moja droga Jessie. 

Blisko dwa tygodnie po spotkaniu z Ewą, Taylor przyszedł 

do klubu, gdzie jego bracia mieli zwyczaj wspólnie jadać 
lunch. Zbliżając się do ich stołu wyczuł napiętą atmosferę. 
Mimo to powitał ich wesołym uśmiechem i ciepłym: Halo. 
Wszyscy trzej obrzucili go uważnym spojrzeniem i od razu 
spostrzegli jego świeżą opaleniznę, elegancką, dobrze skrojo­
ną koszulę, rozchyloną na tyle, aby pokazać gruby złoty łań­
cuszek, modnie ostrzyżone włosy, a na ręku sygnet z brylan-

background image

1  1 4 

tem w otoczeniu rubinów. Ale zakonotowali nie tylko te zew­
nętrzne zmiany. Najwyraźniej Taylor stał się innym człowie­
kiem. Pewnym siebie, pociągającym, interesującym. Gdy 
szedł przez salę, kilka kobiet obrzuciło go uważnym spojrze­
niem, a jedna z nich podniosła się i zaczęła iść w jego stronę. 
Taylor, nieświadomy tego, dotarł do stolika, usiadł i wziął do 
ręki kartę pytając: 

- Co jest dziś dobrego? 

- Poza tobą? - zabrzmiał namiętny szept tuż za nim. 

Taylor obejrzał się i ujrzał filuternie uśmiechniętą blondyn­

kę, której twarz wydawała mu się znajoma. 

- Jill Barnett - przypomniała mu. - Spotkaliśmy się w ga­

lerii Marleya jakiś czas temu. 

Taylor uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem. 

- Ach, tak. Jak mógłbym zapomnieć tę galerię... -

Uśmiech jego stał się zdecydowanie czarujący. - Albo panią, 

Miss Barnett. 

A w duchu pomyślał, że jego szwagierki pochwaliłyby go 

na pewno za tę beztroską odpowiedź. Dziennikarce również 

się to spodobało. 

- Proszę, mów mi Jill - rzekła, patrząc mu w oczy. Po 

chwili, zdając sobie sprawę, że nie zachowała się grzecznie, 

skinęła głową trzem pozostałym biesiadnikom i znowu zwró­

ciła się do Taylora: 

- Nie będę ci przeszkadzała w lunchu, ale marzę, aby się 

z tobą spotkać i usłyszeć coś więcej o kampanii Człowieka 

Fortuny. 

Taylor skinął głową z entuzjazmem. 

- Doskonale. Chętnie skorzystam z reklamy w prasie, 

o ile nie zapomnisz wspomnieć o AU Spencer. W końcu ta 

kampania to jej pomysł. 

- Nie ma mowy, nie zapomnę o niej. Ani o tobie - dodała, 

background image

1 1 5 

pochylając się nad nim i dyskretnie wsuwając swą wizytówkę 
w kieszonkę koszuli. 

- Rewelacyjna koszula. To Lauren? 
- Blisko, blisko - powiedział, puszczając do niej oko. 

- Laurent. Yves Saint 

Jill przesunęła lekko ręką po jego ramieniu. 
- Jestem pewna, że byłby zachwycony. 
Taylor przyjął komplement spokojnie, czego nie można 

było powiedzieć o jego braciach, którzy przysłuchiwali się tej 
wymianie zdań ze zdumieniem. 

Gdy tylko Jill się oddaliła, Adam spojrzał z ukosa na Taylora. 
- Od kiedy to odróżniasz Laurena od Laurenta? 
- Odkąd przejrzałem twoją szafę - odparł Taylor z szero­

kim uśmiechem. - Ewa zapewniła mnie, że nie będziesz miał 
nic przeciw temu. 

Truman rozparł się w krześle. 
- Do czego ty zmierzasz, Taylor? - zapytał. - To nie jesteś 

ty! Będę z tobą szczery, chłopie. Gdyby jakaś energiczna, 
pewna siebie babka chciała przerobić mnie na swoją modłę, 
pokazałbym jej drzwi, zanim by zdążyła pisnąć: Yves Saint 
Laurent. 

- Tru ma rację - poparł go Pete - zbytnio się dałeś podpro­

wadzić. 

- Pozwalasz, aby kierowały tobą twoje hormony - dodał 

Adam. 

Taylor w milczeniu skinął na kelnerkę, atrakcyjną rudą 

dziewczynę, która podeszła pospiesznie, aby przyjąć zamó­
wienie. 

- Co pan zamawia? - zagruchała, naśladując głos Marylin 

Monroe. 

- Może gulasz z kurczęcia? Czy poleciłaby go pani? - za­

pytał Taylor, zadziwiając barwą głosu, w której pobrzmiewał 
tembr zarówno Bogarta, jak i Granta. 

background image

1 1 6 

Kelnerka dosłownie rozpłynęła się w uśmiechach. 

- Pikantny, ale bardzo dobry. 
Taylor odpowiedział jej uśmiechem. 
- Jak mógłbym się temu oprzeć. 
Zwrócił się do braci, którzy milcząc obserwowali go z po­

dziwem. 

- No, więc jak, chłopcy? Pikantny gulasz dla wszystkich, 

czy to dla was za mocne? 

- Witaj w domu - rzekła Sara. Stała oparta o futrynę drzwi 

do sypialni i obserwowała, jak Ali rozpakowuje walizkę po 
trzytygodniowej nieobecności w Denver. - Co tam słychać 
w Nowym Jorku? 

- Pogoda fatalna. Po drodze zatrzymałam się w jakimś 

barze szybkiej obsługi i zgubiłam notes. Taksówka, którą je­
chałam z lotniska, zaczepiła zderzakiem o jakąś limuzynę. -
Mówiąc to, uśmiechnęła się ironicznie do Sary. - Jak widzisz 
wszystko poszło świetnie. Jak zawsze w Nowym Jorku. 

Sara roześmiała się. 

- Nie będąc mieszkanką Nowego Jorku nie rozumiem, co 

jest takiego wspaniałego w tym mieście, że warto tam co­

dziennie narażać życie. 

- Bywają gorsze nieszczęścia i kłopoty. 
- To prawda, a jeden z tych kłopotów dzwonił ze dwana­

ście razy. 

Ali usiadła na łóżku ze znużeniem. 
- Próbowałam do niego napisać, ale mi się nie udało. Nie 

wiedziałam, co mam mu zakomunikować. Serdecznie żałuję, 
że kiedykolwiek pomyślałam o Człowieku Fortuny? Że nie 
zerwałam umowy, kiedy on tego chciał? Że odchodzę? Już raz 

próbowałam się wycofać, ale mi wyszło nie tak, jak planowa­
łam. A może podświadomie właśnie tego chciałam? Bo mię­
dzy nami coś się narodziło? A gdy... - Zaczerwieniła się. 

background image

1 1 7 

- Myślałam, że parę tygodni z dala od niego, powrót do daw­
nych znajomych miejsc, sprawi, że odzyskam spokój ducha. 
I wydawało mi się, że tak jest aż do chwili, gdy wysiadłam 
w Denver. Nie wiem, Saro. Może najlepiej byłoby zadzwonić 
do niego i oznajmić, że wszystko skończone. Naprawdę wszy­
stko. 

Sara odczekała cierpliwie do końca monologu Ali. 

- Myślę, dziecinko - rzekła wreszcie - że na to jest już za 

późno. 

- Co? Jak to za późno? 
Sara wyglądała ja przysłowiowy kot, który dobrał się do 

śmietanki. 

- Nie odchodź - powiedziała. - Zaraz wracam. 
Po chwili zjawiła się z tekturową teczką, z której wyciąg­

nęła stronę jakiegoś ilustrowanego czasopisma. Ali zaczęła się 

jej przyglądać. Ujrzała zdjęcie Taylora w eleganckim smokin­

gu z dwiema pięknymi paniami ubranymi w wieczorowe suk­
nie. Obie wpatrywały się w niego z wyraźnym zachwytem. 
Pod fotografią widniał podpis: „Człowiek Fortuny łamie serca 
na przedstawieniu «Cyganerii»". 

Ali uniosła głowę i spojrzała na Sarę. 
- O co tu chodzi? 

- Jest tego więcej. 

Sara wyjęła z teczki inny wycinek prasowy. Kolejne zdję­

cie ukazywało Taylora w kowbojskim stroju a'la John Wayne, 
na grzbiecie szarżującego konia. Napis pod zdjęciem głosił: 
„Trzymaj się, Człowieku Fortuny". 

Ali zamrugała oczami ze zdumienia. 

- To nie do wiary. Czy on oszalał? 
- Chyba tak - uśmiechnęła się Sara - ale z twojego powo­

du. 

Ali wpatrywała się w fotografie. 

background image

1  1 8 

- To okropne. Jak mogłam do czegoś takiego doprowa­

dzić? Flirtuje w operze, ujeżdża dzikie konie... 

- Wziął nawet udział w lokalnych wyścigach samochodo­

wych - dodała Sara. 

- Przecież on nie umie prowadzić samochodu?! 
- Teraz już umie - rzekła Sara i podała jej ostatni wyci­

nek. 

- Proszę, może będziesz chciała założyć sobie własny al­

bum z wycinkami. Wydaje mi się, że połowa kobiet w Denver 

już to robi. Gdy ostatnio rozmawiałam z Taylorem, powie­

dział mi, że jego kalendarz jest tak wypełniony towarzyskimi 
zobowiązaniami, że brakuje mu czasu, aby zająć się usterkami 
Homera. 

- A więc nawet Homera odsunął na dalszy plan - zauwa­

żyła Ali ponuro. 

- Słuchaj, czy to nie jest to, czego od niego żądałaś? Jeśli 

przejrzysz wszystkie te publikacje, zauważysz, że Taylor po­
starał się, aby w każdej było wymienione twoje nazwisko. Co 
mi przypomina, że nie tylko Taylor cię szukał. Twój szef 
ciągle dzwonił i pytał, co z twoją chorą ciotką w Nowym 
Jorku. 

Al

i

 uśmiechnęła się niepewnie. 

- Musiałam podać Chesterowi jakiś powód. 
- Ale bardzo mu się podoba, że kampania reklamowa 

Człowieka Fortuny nabrała takiego rozmachu. Uśmiechnij 
się, maleństwo! Sprawy wzięły pomyślny obrót. 

Ali jeszcze trochę oszołomiona, przyznała w końcu: 
- Wiesz, chyba masz rację. 
Popatrzyła jeszcze raz na trzymane w ręku wycinki praso­

we. 

- Aha, Ali - dorzuciła Sara - Taylor prosił jeszcze, aby ci 

powiedzieć, że pomysł z gumą do żucia nie był taki zły. Nie 

Ali

background image

1 1 9 

wiedziałam, o co mu chodzi, ale on twierdził, że ty zrozu­
miesz. 

Ali zaniemówiła, co w jej przypadku było wprost niezwyk­

łe. 

Zjawił się godzinę później. Stał przed frontowymi drzwia­

mi, a raczej opierał się wdzięcznie o futrynę. 

Mimo zdenerwowania jej bystre oko zarejestrowało wszy­

stkie zmiany, jakie w nim zaszły. Przede wszystkim - włosy. 

Nie tylko zostały modnie ostrzyżone i wymodelowane, ale 
były niezwykle zręcznie rozjaśnione w paru punktach, tak że 
złotawe pasemka wyglądały bardzo naturalnie. 

Po drugie - oczy. Choć wciąż brązowe, miały teraz o wiele 

żywszy kolor. 

Barwne szkła kontaktowe, doszła do wniosku Ali. 
I w końcu ubranie - ciasno opięte dżinsy, elegancka koszu­

la i skórzane mokasyny. 

Ale nawet pominąwszy włosy, oczy czy strój - było w nim 

jeszcze coś nowego. Emanowała z niego pewność siebie, mę­

skość i seksapil. To już nie był ten mężczyzna, jakiego pamię­
tała. Czy to możliwe, że widziała go zaledwie trzy tygodnie 
temu? 

- Taylor! - powiedziała z wzrokiem utkwionym w kołnie­

rzyk jego koszuli. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. 

- Cieszę się, że wróciłaś, Ali. Mam ci tak wiele do opowie­

dzenia. 

Cofnęła się od drzwi, aby pozwolić mu wejść, ale on chwy­

cił ją nagle za ramię. 

- Nie tutaj. Przejedźmy się autem. 
- Mój samochód jest w garażu. 
- Weźmiemy mój. 
Okazało się, że to sportowe czerwone ferrari. Ali popatrzy­

ła z powątpiewaniem najpierw na samochód, potem na Taylo-

background image

1 2 0 

ra, przypominając sobie szkody, jakie poniosło jej własne 

stare auto nie tak dawno temu, gdy usiadł za jego kierownicą. 

- Taki ładny dzień, może się raczej przejdziemy - zapro­

ponowała. 

Taylor wybuchnął śmiechem. Nawet jego śmiech był inny. 

Bardziej uwodzicielski, drażniący. Podprowadził ją do miej­

sca dla pasażera i otworzył drzwiczki. Niechętnie pozwoliła 

pomóc sobie przy wsiadaniu, ale nie zrobiła tego z gracją. 

Taylor nie miał żadnych trudności, aby wsunąć się na miejsce 

kierowcy z wdziękiem i swobodą. Jakby to robił latami, a nie 

od kilku tygodni. 

- Nie denerwuj się. Przeszedłem kurs jazdy u Saszy, a po­

tem przyspieszony w szkole specjalizującej się w jeździe sa­

mochodami sportowymi i skończyłem go celująco. 

- Kurs przyspieszony? 

Zaśmiał się. O ton niżej. Jeszcze bardziej uwodzicielsko. 

- Chciałabyś zobaczyć mój dyplom? 

Zanim zdążyła wymyślić ciętą odpowiedź lub wycofać się 

z humorem, wystartował. 

background image

ROZDZIAŁ 

Taylor sprawiał wrażenie, że jest spokojny i opanowany, 

ale były to tylko pozory. Gdy zobaczył Ali po trzech tygo-
dniach niewidzenia, w czasie których marzył o niej bezustan-
nie, wydał się sobie sztywny i nieśmiały. Zapominał, co chciał 
powiedzieć i był przekonany, że wszystko popsuje. Oznacza­
łoby to klęskę. Musiał dowieść Ali, że naprawdę się zmienił. 
Powinien przekonać ją, że warto kontynuować kampanię 
Człowieka Fortuny. 

Zerknął na nią, gdy jechali spokojną drogą na południe od 

miasta. Ali patrzyła wprost przed siebie. 

Co to za twarz! - myślał Taylor. Niezwykła, zmieniająca 

się zależnie od nastroju, prowokująca i zwycięska. 

Przez te wszystkie tygodnie, choć nie mógł wyrzucić Ali 

ze swych myśli, wmawiał sobie, że nie ma powodu, aby 
dać się znowu ponieść uczuciom. Teraz już nie był tego pew­
ny. Dłonie mu się pociły, serce biło przyspieszonym ryt­
mem. Ali zauważyła spojrzenia Taylora i zmusiła się do 
uśmiechu. 

- Zrobiłeś wielki postęp. To znaczy, w prowadzeniu samo­

chodu. 

- Dziękuję-bąknął w odpowiedzi. 
Nie wiedział, jak zacząć rozmowę. 

Ali też ogarnęły wątpliwości. Dopiero teraz, gdy spotkała 

się z Taylorem osobiście, uwierzyła w jego przeistoczenie. 

background image

1 2 2 

Stwierdziła, że ten nowy Taylor Fortune pociąga ją i odpycha 
zarazem. 

- Może zatrzymamy się tutaj na chwilę? - zapytał, gdy 

dojechali do prześlicznego jeziora z kilkoma wysepkami, oto­
czonego pasmem wzgórz. 

- Dobrze - zgodziła się wiedząc, że muszą porozmawiać. 
Taylor sprowadził samochód z głównej szosy, przeje­

chał kawałek wysypaną żużlem boczną drogą, która dalej 
zmieniła się w zwykłą ścieżkę, i stanął. Oprócz nich nie było 
żywej duszy. Zanim Ali wydostała się z niskiego, krytego 
białą skórą fotela, Taylor wyskoczył ze swego miejsca, okrą­
żył samochód i już czekał, aby jej pomóc wysiąść. Ich ręce 
zetknęły się na moment. Ali cofnęła szybko rękę, gdy tylko 
stanęła na ziemi. 

- Nie byłam przygotowana na to wszystko - wyznała. 
- Ale nie jesteś rozczarowana? 
Zaskoczył ją jeszcze raz. Nawet jego głos brzmiał inaczej. 

Przysięgłaby, że nie miał przedtem tej barwy. Był rzeczywi­
ście seksowny, musiała to przyznać. 

- Rozczarowana? Nie. Tylko zdziwiona. Jak tego dokona­

łeś? 

- Praktyka. Ćwiczenie czyni mistrza. Oczywiście mam 

przed sobą jeszcze długą drogę, zdaję sobie z tego sprawę. 

Ali widziała, jak na nią patrzy. Nie tym dawnym, proszą­

cym, chłopięcym spojrzeniem, lecz bardzo męskim, wyraża­

jącym namiętność. 

- Taylor... 
- Tęskniłem za tobą, Ali - powiedział. Wydało mu się, że 

Ali przygląda mu się podejrzliwie. Wziął ją za rękę. 

- Opuściłaś mnie tak nagle tamtego ranka. 
- Nie żałuję, że tak się stało - zaczęła AU. - Ale sytuacja 

się zmieniła. My sami też się zmieniliśmy. Ty jesteś inny... i ja 
też. Teraz widzę wszystko w innym świetle. Dlatego nic nie 

background image

1 2 3 

będzie już takie samo, jak przedtem. - Zatrzymała się, aby 
odetchnąć. - Rozumiesz, o czym mówię? 

Taylor w żaden sposób nie mógł pojąć sensu tego przemó­

wienia. Zastanawiał się, jak postąpiłby w takiej sytuacji Czło­
wiek Fortuny. Doszedł szybko do wniosku, że nie mówiłby 
nic. Elizabeth nie tak dawno twierdziła, że „czyny mówią 
głośniej od słów". Teraz oto miał szansę wypróbować tę ma­
ksymę. 

Powstrzymując się zatem od zbędnych zapewnień, objął 

Ali i przyciągnął do siebie. W gruncie rzeczy dziewczyna 
bardzo tego pragnęła. 

Ciepły dotyk jego ust miał moc przekonywania, nie potrze­

bowała innej zachęty. Rozchyliła wargi, pozwalając mu po­
głębić pocałunek. 

Nie wiadomo kiedy, wszystkie postanowienia podjęte 

w czasie pobytu w Nowym Jorku, że będzie się trzymać od 

niego z daleka, gdzieś się ulotniły. 

Taylor, który od dawna marzył o takim momencie, wyko­

rzystał go w pełni. Całował namiętnie i czule zarazem, tulił 
mocno do siebie, czując żar bijący z jej ciała. 

Sposób, w jaki ją całował, sprawił, że cały świat wokół niej 

przestał istnieć. Uświadomiła to sobie po chwili i jednocześ­
nie zaniepokoiła się. On całował inaczej niż przedtem. Śmie­
lej, bardziej gwałtownie i z większą wprawą. Czyżby prakty­
kował z kimś innym? 

Gdy Taylor przytulił ją jeszcze mocniej do siebie, Ali nagle 

odwróciła twarz. 

- Nie, Taylorze, to nie ma sensu. 
Taylora ogarnął gniew. Pracował tygodniami nad nową 

osobowością, zdecydowany urzeczywistnić jej marzenia 
o Człowieku Fortuny. Uważał, że spisał się doskonale. Zaim­
ponował bratowym, a braci kompletnie zaskoczył. 

- Czy ciągle nie jestem dość dobry dla ciebie? 

background image

1 2 4 

Ali, sądząc, że on mówi o pocałunku, poczuła się jeszcze 

bardziej wytrącona z równowagi. 

- Nie. Tak. Och, Taylor, zupełnie nie wiem, co myśleć. 
- Nie ty jedna. - Spojrzał z rozczarowaną miną w kierun­

ku lśniącej tafli jeziora i po raz pierwszy tego dnia przypomi­
nał dawnego Taylora. 

- Nie ja jedna? 

- Ali, chcesz, czy nie chcesz, abym został Człowiekiem 

Fortuny? 

- Ależ... oczywiście, że chcę. To świetny chwyt reklamo­

wy. Sądziłam, że tobie nie odpowiada ten pomysł. Może ja też 
się trochę zniechęciłam. Nie byłam pewna, czy będzie cię na 
to stać. A potem zaszły pewne okoliczności... Teraz zaś wszy­
stko skomplikowało się jeszcze bardziej. Już nie wiem, co 

robić. A ja nie lubię tego uczucia. 

- Wiem - powiedział uspokajającym tonem, biorąc ją pod 

rękę i kierując się w stronę jeziora. 

- Zyskałeś na pewności siebie w ostatnim czasie - zauwa­

żyła Ali. - Opera, rodeo, zawody samochodowe... 

- Uznałem, że do lat dziewięćdziesiątych dwudziestego 

wieku pasuje człowiek zdecydowany, ale jednocześnie dość 
subtelny, światowiec, ale trochę zuchwały. Wrażliwy, ale 
i pewny siebie. Wiesz, co przez to rozumiem. 

Ali spojrzała na niego ironicznie. 

- Zaczynam pojmować. 

Objął ją tak przyjacielskim gestem, że nie uważała za 

właściwe protestować. 

- A więc jakie jeszcze talenty odkryłeś w sobie w czasie 

mojej nieobecności? 

- Czyżbyś była ze mnie zadowolona? - zapytał z uśmie­

chem. 

- Oczywiście, że jestem zadowolona. Wyglądasz dosko-

background image

1 2 5 

nale. Sprawa ruszyła z miejsca. Założę się, że Homer też jest 
zadowolony. 

Taylor uśmiechnął się niepewnie. 
- Biedny Homer. Trochę o nim zapomniałem. 
Ali postanowiła, że trzeba ostro ruszyć z kampanią, zatra­

cić się w niej tak, aby zapomnieć o innych sprawach. Taką 
przynajmniej miała nadzieję. 

- Doskonale, Taylor. To dobry początek. 
Widząc jego figlarny uśmiech, dodała: 
- Mówię o kampanii. 
- Tak, oczywiście. - Uśmiech zniknął z twarzy Taylora. 
- Głównie dzięki twojej pracy nad sobą w ostatnich tygo­

dniach. 

- Moja babka i bratowe mi pomogły. 
- Po raz pierwszy naprawdę wierzę, że nam się powie­

dzie. 

- Ty dałaś temu początek i byłaś moim natchnieniem -

wyznał, ściszając głos. 

Ali wiedziała, że mówi to z głębi serca. 
Była wzruszona i trochę zażenowana. Uśmiechnęła się nie­

poradnie i, aby całkiem nie stracić gruntu pod nogami, rato­
wała się monologiem na temat czekającej ich pracy. 

- Sara pokazała mi wycinki prasowe z lokalnych gazet. 

Musimy teraz wyjść na szersze wody, znaleźć się w pismach 
o zasięgu krajowym. A także dostać się do radia i telewizji. Na 
początek powinieneś wystąpić jako gość programów lokal­
nych. A może nawet byłoby lepiej, gdyby Lilii Wells czy 
Monte Adler przygotowali program na temat przedsiębior­

stwa. „Człowiek Fortuny w domach towarowych Fortune". 

Tak, to byłoby pożyteczne. Moglibyśmy wypłynąć na szersze 
wody. 

Ali jak dawniej mówiła z szybkością karabinu maszyno­

wego. Taylor z trudem nadążał za biegiem jej myśli. 

background image

1 2 6 

- Jak tylko wrócimy - kontynuowała Ali - zadzwonię do 

Lilly Wells i pogadam z nią. Wybadam, czy udałoby się za­

wrzeć z nią umowę, aby zaprezentowała ciebie i twoją firmę 

w swoim programie. Wolałabym ją niż Adlera, bo kobieta 

byłaby lepszym partnerem dla ciebie, a poza tym jej show 

„Poznajmy się" ma wyższe notowania niż Adlera „Witajcie 

w Denver". W dodatku Adler potrafi być sztywny i nieprzy­

jemny, gdy stwierdzi, że gość programu skupia na sobie całą 

uwagę widzów. 

- Sądzisz, że mógłbym okazać się bardziej interesujący od 

Adlera? - spytał Taylor, stając w miejscu jak wryty. 

- Czyżbyś się dopominał o komplementy, Taylor? 

Uśmiechnął się chytrze. 

- Oczywiście! 

Ali starała się trzymać uczucia na wodzy, co nie było ła­

twe. 

- Tak, Taylor. Mógłbyś zaćmić wielu mężczyzn. Ale nie 

bądź zarozumiały. 

Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem zerknąwszy 

na lśniące, chłodne wody jeziora, zaproponował z entuzja­

zmem. 

- Chodźmy popływać! Jest wściekle gorąco, gotuję się 

w tym stroju. 

- Dlaczego nie włożyłeś czegoś luźniejszego? 

- Chciałem zrobić na tobie wrażenie. 

Zaczął z pośpiechem rozpinać koszulę. 

- Taylor, rzeczywiście jest gorąco, ale woda będzie lodo­

wato zimna - ostrzegła Ali, nie mogąc oderwać wzroku od 

opalonej męskiej piersi. 

- Znajdziemy sposób, aby się rozgrzać - powiedział. 

Ale tego sposobu właśnie Ali się obawiała. 

- Taylor, wiesz dobrze, że nie mam ze sobą kostiumu. 

A bez kostiumu nie kąpałam się od czasów szkolnych. 

background image

1 2 7 

- Ali, za dużo myślisz. Jeśli się boisz, to sam się wykąpię. 

Bo, wierz mi - dodał -ja muszę się ochłodzić. 

Ali obserwowała, jak Taylor usiłuje ściągnąć z siebie ob­

cisłe dżinsy. Wyczyniał przy tym takie łamańce, że Ali wybu­
chnęła śmiechem. Nastrój udawanej powagi prysnął jak bańka 
mydlana. 

- Nie zdejmiesz ich w ten sposób. Poczekaj, Taylor, połóż 

się. 

Zawahał się, ale tylko przez chwilę. Położył się na tra­

wie i patrzył jej w oczy uporczywym, zagadkowym spojrze­
niem. 

- Zrzuć mokasyny i leż spokojnie. 
Ali chwyciła za brzegi nogawek jego dżinsów i zaczęła 

ciągnąć, podczas gdy Taylor łukiem unosił biodra do góry, aby 

jej ułatwić zadanie. 

- Nie mogłem przestać myśleć o tobie, Ali, od tamtej nocy 

- oznajmił. 

- Za dużo myślisz - odparła, wypuszczając z rąk jego 

dżinsy. - Teraz już pójdzie ci łatwo. Możesz sam je zdjąć. 
- Odwróciła się do niego plecami. 

Taylor usiadł i ściągnął spodnie. Następnie wstał i pod­

szedł do niej. 

- Ali, ty tylko udajesz, że jesteś nieczuła - szepnął. 
- Próbuję nią być - odparła. - Tak byłoby lepiej dla nas 

obojga. 

- Człowiek Fortuny jest silny, ale przy tym wrażliwy. 
- Taylor, musimy ograniczyć się do spraw zawodowych 

- orzekła Ali. 

- Czy nie jest na to za późno? 
- To, że raz zapomnieliśmy się... Czy możemy o tym nie 

mówić? 

- Ja nie mogę. A ty? 
- Próbuję. Ale ty mi tego nie ułatwiasz. 

background image

1 2 8 

- Nie zależy mi na tym. 
- Do cholery, Taylor. Od kiedy jesteś taki wygadany? 
Obrócił ją tak, aby mu patrzyła prosto w oczy. 
- Jestem wygadany? Tak sądzisz? - zastanowił się 

z uśmiechem. - Może to dzięki Człowiekowi Fortuny pozby­
łem się nieśmiałości. 

Ali przyznała mu w duchu rację, ale przestawało się jej to 

podobać. 

- Myślę, że kąpiel w jeziorze to jednak dobry pomysł 

- zmieniła temat. 

Parę minut później, już tylko w staniczku i figach przekli­

nała swoją decyzję. 

- Skostniałam na sopel - szczękała zębami. Taylor, który 

zanurzył się przed nią, też był zziębnięty. 

- Popłyńmy chociaż kawałek. Rozgrzejemy się - zapro­

ponował. 

Obydwoje byli dobrymi pływakami i po kilku minutach 

ich ciała zaczęły przyzwyczajać się do temperatury wody. 

- To nasza pierwsza, wspólna kąpiel. Kapitalna, prawda? 

- rzekł Taylor. 

Podpłynął bliżej i objął ją ramieniem. 
- Czy mogę coś zaproponować? 
Zanim się zorientowała, przesunął językiem po jej war­

gach. Ogarnęło ją pożądanie, a opór słabł z każdą chwilą. 

Taylor, kiedyś tak nieśmiały, teraz gwałtowny, przyciskał 

jej ciało do swojego i całując, szukał gorączkowo zapięcia 

stanika. Ali zorientowała się za późno. Stanik odpłynął z prą­
dem, a jej piersi wynurzyły się nad wodę. Taylor zaczął je 
całować, biorąc w usta i pieszcząc wrażliwe sutki. 

Po chwili, zanim zdążyła pomyśleć, zarówno jego slipy, 

jak i jej jedwabne figi popłynęły w stronę wyspy na jeziorze, 

a ich nagie ciała splotły się w wodzie. Ali poczuła się cudow­
nie lekka. 

background image

1 2 9 

Nagle spostrzegła grupkę młodzieży idącej trawiastym 

brzegiem jeziora. Gwałtownie odsunęła się od Taylora. 

- Co się stało? - zapytał. 
- Spójrz. 
Gdy zorientował się w sytuacji, zapytał rozgniewany. 
- Co oni tu robią? 
Ali spojrzała na niego spod oka. 
- Pytanie powinno brzmieć: Co my tu robimy? Jak się stąd 

wydostać, żeby nas nie spostrzegli? 

Taylor zdał sobie sprawę z fatalnego położenia. Nie mo­

gli przecież dopłynąć do brzegu i wyjść z wody całkiem na­
dzy. 

- Może nie zostaną tu dłużej - pocieszał się. 
- Czy nie widzisz, że niosą kosz z prowiantem? 
Taylor przyznał jej rację. 
- Nie możemy zostać zbyt długo w wodzie. 
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli popłyniemy na tę wy­

sepkę zdecydował Taylor. - Gni tu nie zabawią dłużej niż 
dwie godziny, więc jeszcze będzie wystarczająco wcześnie, 
abyśmy, płynąc z powrotem, nie odmrozili sobie... 

- Gołych pup? - dokończyła z humorem Ali. - A może 

zaczniemy udawać nudystów? 

- Przepraszam cię, Ali. Sam nie mogę uwierzyć, że wpę­

dziłem cię w takie tarapaty. 

Obydwoje starali się nie patrzeć na siebie. 

- Wyszło głupio - bruknął Taylor. 

Mimo słońca obydwoje drżeli z zimna. 

- Gdy jesteśmy razem, mamy przedziwne kłopoty -

uśmiechnęła się Ali. 

- Zimno ci? - zapytał Taylor. 
- Trochę. - Skrzyżowała ramiona zakrywając piersi. - A to­

bie? 

background image

1 3 0 

- Też trochę - przyznał się Taylor i zerknął na brzeg jezio­

ra spoza drzew. - Ciągle tam są. 

- Mam nadzieję, że nie przypłyną tutaj. 

Nastała dłuższa cisza. 

- A jak było w Nowym Jorku? - spytał Taylor, próbując 

zachowywać się swobodnie. 

- O, gorąco pod każdym względem - odpowiedziała 

z wymuszonym uśmiechem. 

- Odwiedziłaś rodzinę... czy przyjaciół? 

- Ojciec mieszka obecnie na Florydzie, a mama podróżuje 

ze swoim nowym przyjacielem. Ostatnio zatrzymali się w We­

necji. 

- A siostry? 

- Cara bawi na wyspach Bahama, dochodzi do siebie po 

ostatnim rozwodzie. Widziałam się z Julią. 

- Tą, która próbuje ratować swoje małżeństwo? 

Ali zdziwiła się, że on to wszystko pamięta. 

- Tak. 

- A przyjaciele? Widziałaś się ze swoimi przyjaciółmi? 

- Tak, z niektórymi. 

Po chwili powiedziała ze śmiechem: 

- To zupełnie zwariowana sytuacja. Usiłujemy prowadzić 

normalną rozmowę i nie dostrzegać, że jesteśmy nadzy jak nas 

Pan Bóg stworzył. 

- Zastanawiam się, co Człowiek Fortuny powinien zrobić 

na moim miejscu? 

Oboje domyślali się, co by to było. 

- Ali... - Taylor zrobił ruch w jej stronę, ale ona cofnęła 

się, zasłaniając rękami. 

- Taylor, proszę cię, nie staraj się mnie uwieść. Jestem 

tylko zwykłą ludzką istotą. 

- Oboje jesteśmy tylko ludźmi, AU. 

- Nigdy dotąd nic takiego mi się nie przydarzyło. 

background image

1 3 1 

- Mnie też to się przytrafiło po raz pierwszy - pocieszał ją 

Taylor, podchodząc bliżej. - Jesteś taka piękna, Ali. 

- Taylor, masz tyle pieniędzy i ani odrobiny zdrowego 

rozsądku - powiedziała, dotykając ręką jego policzka. 

- Ali, pozwól mi kochać się z tobą. Dla mnie to jest teraz 

najważniejsze na świecie. Nawet jeśli to nie ma sensu. 

Zniknął gdzieś Człowiek Fortuny. Taylor wziął ją w ramio­

na nieśmiało i trochę niezręcznie. Właśnie wtedy uznała, że 
przegrała bitwę. 

- Myślę, że ja też nic z tego nie pojmuję - powiedziała, 

biorąc w dłonie jego twarz. 

Choć przez chwilę Taylor był onieśmielony, gdy tylko ich 

usta się spotkały, poczuł przypływ odwagi. Przytulił ją mocno 
i całował coraz bardziej namiętnie. Osunęli się w wysoką tra­
wę, rozgrzaną słońcem. Taylor uśmiechnął się. 

- Co cię tak bawi? - spytała Ali. 
- To raj, a my jesteśmy Adamem i Ewą. 
Leżeli twarzą przy twarzy, zapomniawszy o całym świecie. 
- Jaki jesteś opalony! 
- Zajęło mi to trzy tygodnie. 
- W porównaniu z tobą jestem biała. 
- Nie biała. Kremowa. Kolor bitej śmietany. Uwielbiam 

bitą śmietanę. 

Pochylił głowę i przesunął językiem wzdłuż linii dzielącej 

piersi. 

- Smakujesz lepiej niż krem. 
Błądził ustami po jej szyi, brodzie, dotknął czubka nosa 

i ucałował powieki. 

Dotknął piersi, delikatnie pieszcząc sutki. Potem przesunął 

się nad nią i opierając łokcie na trawie popatrzył z bliska. 
Czuła ciepły oddech na policzkach. 

- Kocham twoje piegi. 
- Były moją zmorą - wyznała, marszcząc zabawnie nos. 

background image

1 3 2 

- Już więcej nie będą. 
- Taylor... 

Osunął się na nią. Stali się jednym ciałem. Intensywność 

doznań ciągle zdumiewała Ali. Co było takiego w tym 
mężczyźnie? Nic nie mogło się równać z miłością, jaką razem 
przeżywali. Ali nigdy nie czuła się taka szczęśliwa. 

Objęła go mocno, potem przerzuciła ramiona nad głową, 

wygięła się w łuk i otworzyła dla niego, aż ich ciała znalazły 
wspólny rytm. Patrzyli na siebie, aż w końcu, w chwili eksta­

zy, przymknęli oczy, krzycząc z rozkoszy. 

Po kilku minutach spali oboje, wtuleni w siebie. Godzinę 

później obudziły ich dźwięki syren. Czyżby pożar? A może 

jakiś wypadek? 

Taylor poszedł na brzeg sprawdzić, co się dzieje. Wrócił po 

chwili dość przejęty. 

- Co się stało? - spytała Ali niespokojnie. 
- Nie uwierzysz. 
- Powiedz. 
- Policja jest tutaj. 
- Policja? 
- Tak. I moi bracia. 
- Twoi bracia? - Ali patrzyła na niego kompletnie zasko­

czona. - Co oni tu robią? 

Zanim skończyła mówić, sama się domyśliła. 
- O, Boże, te dzieciaki musiały znaleźć nasze ubrania, 

zobaczyły samochód i doszły do wniosku, że się potopiliśmy. 
I wezwali policję. 

- A policja zidentyfikowała mnie na podstawie prawa jaz­

dy i zawiadomiła braci. 

- O Boże, Taylor! 
- Są na jeziorze, szukają nas. Pewnie myślą, że nie żyje­

my. 

background image

1 3 3 

W tej chwili usłyszeli wołanie. 
- Hej, znalazłem coś! - A po chwili. - To jej stanik. 
Ali popatrzyła ponuro na nagie ciało Taylora i na swoje 

własne. 

- Wolałabym rzeczywiście nie żyć. 

background image

ROZDZIAŁ 

Żadne z nich nie odezwało się słowem przez pierwszy 

kwadrans powrotnej jazdy do Denver. Taylor prowadził bar-

dzo ostrożnie. 

Ali, skulona na fotelu i patrząca z uporem w przestrzeń, 

zdawała sobie sprawę, że Taylor zrobił wszystko, aby jej 

zaoszczędzić przykrości. Domyślała się, co powiedział bra-

ciom i policji, podczas gdy ona kryła się za krzakami. Nie 

spytała o nic, kiedy wrócił z dwoma kocami wyjaśniając, że 

ich bezmyślnie porzucona odzież znalazła się w komisariacie. 

Choć weszła do łodzi otulona od stóp do głów w wełniany, 

gruby koc, nigdy nie czuła się bardziej naga i upokorzona. 

Bracia Taylora starali się nie patrzeć w jej stronę, ale dwaj 

policjanci uśmiechali się od ucha do ucha. 

Nie to jednak było najgorsze. Gdy wysiedli z łodzi, na 

brzegu otoczył ich tłum reporterów i fotografów. Fortu-

ne'owie i policjanci starali się trzymać ich z daleka, ale parę 

aparatów błysnęło, gdy owinięta w koce para zmierzała w kie­

runku ferrari. 

W końcu Taylor przerwał milczenie. 

- Ali, jest mi bardzo przykro. 

- Proszę cię, Taylor. Nie teraz. 

Nie chodziło jej wyłącznie o jej fotografie, które spodzie­

wała się ujrzeć w gazetach następnego dnia i o wątpliwy roz­

głos. Bardziej martwił ją stan własnych uczuć. 

background image

1 3 5 

Gdy dotarli do granicy miasta, Ali spojrzała nerwowo na 

Taylora. 

- Nie mam ochoty wchodzić do domu owinięta w ten... 

kokon. 

Taylor skinął głową. 
- Możemy pojechać do mnie. Pożyczę ci koszulę i dżinsy. 

Albo pożyczę coś do ubrania od mojej babki. 

- Dżinsy i koszula wystarczą. 
Dziesięć minut później znaleźli się u wrót posiadłości For­

tune'ów i obydwoje biegiem przebyli drogę do bramy. Cho­
ciaż dotarli bez przeszkód do domu Taylora, nadal byli zde­
nerwowani. 

- Taylor! 
- Słucham? 
Ali wpatrywała się w mężczyznę, walcząc ze łzami. 
- Wszystko poszło na opak - wykrztusiła Ali. - Ja to po­

psułam. 

- Nie! 
- Tak - upierała się. 
- Ali... 
- Nic z tego nie wyjdzie. 
- Z powodu paru fotografii? 
- Nie. Ponieważ... ponieważ... 

Ponieważ się w nim zakochała. Ale do tego nie przyznała­

by się za nic w świecie - nawet przed samą sobą. 

- Ponieważ sprawy się skomplikowały? - podpowiedział 

z uśmiechem. 

- Tak. I to nie jest wcale zabawne. 
- Nie uważam, że to jest zabawne. 
Ali nie rozumiała tego uśmiechu. Zagrażał jej. Spojrzała na 

Taylora z rozdrażnieniem. Jeszcze przed chwilą była gotowa 
wziąć całą winę na siebie, ale teraz, nie wiadomo dlaczego, 
uznała, że to on zawinił. Uwiódł ją - nie tymi nowymi stroją-

background image

1 3 6 

mi, fryzurą czy wystudiowaną swobodą, której się uczył przez 
trzy tygodnie. Nie, uwiódł ją nieśmiałym uśmiechem, pocią-
gającą niewinnością, pragnieniem, aby jej zrobić przyje-
mność, czułością i namiętnością. 

- Taylor, jesteś beznadziejny! - krzyknęła i ruszyła do 

wyjścia. 
Taylor złapał ją, ale został mu w ręku tylko koc. Ali nie 
owinęła się nazbyt ściśle i zanim się zorientowała, znów stała 
przed nim zupełnie naga. 

- A l i ! - Zobaczył, że ona walczy ze łzami i próbował ją 

okryć. Lecz ona nie zrozumiała jego gestu i cofnęła się o krok, 
z oczami jak dwie szparki i z rękami na biodrach. 

- Oto, co myślę! - wykrzyknęła, cofając się. - Musiałam 

być niespełna rozumu! Musiałam postradać zmysły, żeby są-
dzić przez chwilę, że coś takiego może się udać! Nie wiem, co 
w tobie jest takiego. I nie chcę wiedzieć! Odkąd po raz pier-
wszy cię ujrzałam, spotykały mnie tylko kłopoty i upokorze-
nia. Zbyt wiele pracy w to włożyłam. Pracowałam w zbyt 
wielkim napięciu. Mój organizm buntuje się przeciw temu! 

- AU... 
Podniosła rękę. 
- Nie, Taylor. Nic nie mów. Lepiej już nie rozmawiajmy. 
Przegrała tę bitwę. Łzy zaczęły spłwać po policzkach. Tay-

lorowi zrobiło się naprawdę przykro. 

- Nie płacz, Ali! 

Miał ochotę przyciągnąć ją do siebie, utulić, ale obawiał się 

reakcji Ali. Swojej zresztą też. 

- Chcę wreszcie dostać jakieś ubranie i wyjść stąd! 
Cofając się, przywarła do drzwi sypialni. 
- Weź sobie, co tylko chcesz... - zaczął Taylor, lecz za­

trzasnęła drzwi, zanim skończył zdanie. 

Podczas gdy Ali zajmowała sypialnię, Taylor zszedł do 

laboratorium, gdzie ubrał się w stare robocze ubranie. 

background image

1 3 7 

Wrócił po kilku minutach, ale drzwi do sypialni wciąż były 

zamknięte i panowała tam taka cisza, że zląkł się, czy Ali nie 

odjechała bez słowa. Zastukał. Drzwi otworzyły się z wolna. 

Stała w nich Ali ubrana w dżinsy podwinięte u dołu i zbyt 

obszerną koszulę. 

- Czuję się bardzo głupio - oznajmiła. 

- Wyglądasz bardzo dobrze - rzekł. 

- Och, nie chodzi o ubranie, lecz... o moje... zachowanie. 

Taylor nie wiedział, czy mówiła o zachowaniu na wyspie, 

czy o tym przed chwilą? 

- Przepraszam, że tak mnie poniosło - powiedziała. 

Taylor ciągle nie był pewien, o czym ona mówi. Ale naj­

wyraźniej czekała na jego odpowiedź. 

Odchrząknął. 

- Hmm, wydaje mi się... że poniosło nie tylko ciebie 

- rzekł, wyrażając się równie niejasno jak ona. 

- Chodzi o to, że nawet... pomijając moją obawę, aby nie 

wciągać się w poważniejszy związek... ze względu na twoją 

sytuację... 

- Mówisz o testamencie? 

Pokiwała głową i zwilżyła językiem wargi. 

- Uważam, że nie mamy wiele wspólnego ze sobą -

uśmiechnęła się z ironią. - Nie pasujemy do siebie. 

Taylor zaśmiał się. Tym razem nie napadła na niego za ten 

śmiech. Rozumiała go. Nie można było zaprzeczyć, że saty­

sfakcja, jaką czerpali z miłosnych uniesień, była obopólna. 

- Słuchaj, Taylor. Nadal twierdzę, że kampania Człowieka 

Fortuny jest dobrym pomysłem. Można by wykorzystać zdję­

cia, które ukażą się w jutrzejszych gazetach, na twoją korzyść. 

W końcu nie uwłacza mężczyźnie, że jest pożeraczem serc 

niewieścich. Nawet, gdyby miał skompromitować jego... by­

łą rzeczniczkę prasową. 

-Jak to: byłą? 

background image

1 3 8 

- Waśnie mówię, że jeśli byś chciał kontynuować tę kam­

panię, a sądzę, że powinieneś, lepiej, abyś zaangażował kogoś 

innego. Jestem pewna, że Chester, mój szef, chętnie podejmie 

się tego zadania. 

- Chcesz powiedzieć, że odchodzisz? 

- Daję ci radę. 

- A co się stanie, jeśli z niej nie skorzystam? 

- Możesz postąpić, jak zechcesz. Jestem pewna, że rów­

nież Steve Dennis zechciałby... 

- Czy to ten facet, z którym wyszłaś z wystawy? Ten go­

guś... 

- On nie jest żadnym gogusiem. Z pewnością by sobie 

poradził. Sądzę, że powinno zależeć ci na współpracy z prasą. 

Nie jestem jedyną osobą, która ostatnio straciła głowę. Ciebie 

to też dotyczy. Jeśli nawet nie masz zahamowań i obaw, to 

twoi bracia z pewnością są przerażeni. A jedynym sposobem, 

aby ich uspokoić jest oddalić mnie. Próbuję ci tylko ułatwić 

sytuację. 

- Do tego stopnia, że jesteś gotowa odstąpić mnie konku­

rencyjnej agencji. 

- Naturalnie wolałabym, abyś zaangażował kogoś z moje­

go biura. 

- A jak chcesz wytłumaczyć się panu Chesterowi, swemu 

szefowi? 

- Jeśli tylko zobaczy jutrzejsze zdjęcia, nie trzeba będzie 

nic wyjaśniać. 

- Ale ja chcę ciebie, Ali! 

- Co?! 

- Chcę, abyś ty prowadziła moją kampanię reklamową. 

- Ponieważ sądzisz, że Chester mnie wyrzuci? Robisz to, 

aby ratować moją skórę? 

- Staram się zostać dobrym biznesmenem - powiedział 

poważnie. - Ty jesteś asem i wystąpiłaś z ciekawym proje-

background image

1 3 9 

ktem promocji Homera, który mógłby mi przynieść duży, 
a nawet olbrzymi zysk. Chcę to wypróbować. Wiem też, że 

nic mi się nie uda bez ciebie. Dodajesz mi odwagi. 

- O ile znowu nie... - Odwróciła wzrok. 
- Na pewno nie. 
Zmusiła się, aby mu patrzeć prosto w oczy. 
- To ważne, Taylor. Musimy ograniczyć się wyłącznie do 

spraw zawodowych. 

- Rozumiem, Ali. Ja też mam pracę i mnóstwo zobowią­

zań: Homera i jeszcze inne projekty, nad którymi pracuję. Nie 
zapominajmy też o testamencie ojca. Nie mogę ci zaoferować 
wspaniałej przyszłości, nawet gdybyśmy oboje zgodnie pla­
nowali ją spędzić razem. 

- O czym i tak się nie mówi - stwierdziła Ali, lecz za­

brzmiało to trochę jak pytanie. 

- Myślę, że nieco zboczyliśmy z tematu, więc trzeba... 
- Wrócić na właściwy tor. 
- Dokładnie tak - uśmiechnął się z ulgą. 
Ali zawahała się. 
- Jutro zacznie się piekło, gdy ukażą się gazety z naszymi 

zdjęciami. 

- Mówiłaś, że to może być dobra reklama dla Człowieka 

Fortuny jako ulubieńca kobiet. Oczywiście... trochę inaczej to 
wygląda z twojego punktu widzenia. 

Ali energicznie potrząsnęła głową. 
- Dam sobie radę. Moi koledzy będą prawdopodobnie 

sądzić, że sama to zorganizowałam dla reklamy. 

Taylor ucieszył się, widząc, że oczy Ali nabierają dawnego 

blasku. 

- Pomyślą, że jesteś genialna. 
- Jestem genialna. 
Taylor nie zaprzeczył. 

background image

1 4 0 

Tego wieczora, gdy Taylor przerabiał jeden z układów ele­

ktronicznych Homera, rozległo się pukanie do drzwi. Nie 
zdziwił się widząc braci, choć nie ucieszył się zbytnio niespo­
dziewaną wizytą. 

- Czy to Boże Narodzenie? - warknął. 
Adam, Peter i Truman spojrzeli po sobie ze zdziwie­

niem. 

- Bo widzę, że przyszli Trzej Królowie. 
- Bardzo dowcipne, Taylor, bardzo - zakpił Adam. 
- Ale nie tak dowcipne, jak wczorajsze przedstawienie 

nad jeziorem - dodał Tru. 

- I żeby to kto inny, ale ty! - powiedział Peter uroczystym 

tonem. 

- Przyganiał kocioł garnkowi - odparł Taylor, zakładając 

ręce na piersi. 

- Uważaj, żebyś w tym garnku nie zobaczył dna - zauwa­

żył z przekąsem Adam. 

- Słuchajcie - rozzłościł się Taylor - to, co się stało na 

wyspie, to sprawa wyłącznie między mną i Ali. 

- Umiemy dodać dwa do dwóch, Taylor- rzekł Truman. 
- Masz rację, Taylor, to twoja sprawa. I jeśli kochasz Ali 

Spencer... 

- Czy kochasz ją, Taylor? - wtrącił Adam. 
Zaległa cisza. Przerwał ją w końcu Truman. 
- Jeszcze jej się nie oświadczyłeś? - spytał. 
Taylor popatrzył na brata, ale nie odpowiedział. 
- Wszyscy zostaliśmy pokonani przez miłość - ode­

zwał się Peter. - Dlaczego ty miałbyś być odporniejszy? I ja­
kie mamy prawo, żeby wymagać czegoś takiego od ciebie? 

Taylor kątem oka widział nachmurzone twarze Adama 

i Trumana, ale uśmiechnął się tylko do Petera. 

- Dzięki! 
Adam odetchnął głęboko. 

background image

1 4 1 

- Rzeczywiście zachowujemy się jak egoiści. Gdy nas 

dosięgła strzała Amora, poddaliśmy się bez walki. 

- I bez żalu - dodał Tru. Podszedł do Taylora i położył mu 

rękę na ramieniu. 

- Przypuszczam, że wzięło się to stąd, że zawsze byłeś 

taki... niewinny w stosunkach z kobietami - zauważył Peter. 
- Nie chodzi nam tylko o domy towarowe Fortune. Chodzi 
nam również o ciebie, Taylor. Nie chcemy, abyś się sparzył. 
A Ali Spencer... 

- Nie jest dla mnie odpowiednia? - spytał Taylor. 

Bracia popatrzyli speszeni na siebie, co mu starczyło za 

odpowiedź. 

- Nie przejmuj się. Ona też tak uważa. - Taylor mówił 

lekkim tonem, ale dobrze wiedział, że oni nie traktują tej 
rozmowy lekko. - Słuchajcie, nie mam zamiaru oświadczać 
się Ali. A nawet gdybym to zrobił, możecie mi wierzyć, że 
spotkałbym się z odmową. Więc przestańcie się martwić. Ali 
i ja uzgodniliśmy, że ograniczymy się wyłącznie do spraw 
zawodowych. A jeśli chcecie wiedzieć, Ali dzwoniła do mnie 
niedawno, aby mnie zawiadomić, że Lilly Wells, która prowa­
dzi program „Poznajmy się", zaprosiła mnie na najbliższy 
poniedziałek. 

Adam, Peter i Truman popatrzyli na Taylora ze zdumie­

niem. 

- Wystąpisz w telewizji? 
- Uważasz, że dasz sobie radę? 
- Sądzisz, że to mądrze? - pytali jeden przez drugiego. 
Taylor wzruszył ramionami. Ostatnio nie był pewny nicze­

go. Ale nie bardzo go to odstraszało. 

- Czy to naprawdę konieczne? - zapytał ładną blondynkę, 

która muskała mu twarz puszkiem do pudru. Siedział w dyre­
ktorskim fotelu w powodzi świateł, rozjaśniających dział mę-

background image

1 4 2 

ski w domu towarowym Fortune. Blondynka puściła do niego 
oko. 

- Chyba pan nie chce, aby dwa miliony widzów zobaczyły 

pana z błyszczącą twarzą? 

Taylor zbladł. 
- Dwa miliony? 
Właśnie w tej chwili przechodził obok nich reżyser progra­

mu ,,Poznajmy się", niski, nerwowy mężczyzna o rzadkich 
włosach. 

- Więcej różu - rozkazał. 
Blondynka posłała Taylorowi uspokajający uśmiech. 
- Maleńki akcent. Będzie się pan świetnie prezentował 

w telewizji. - Ujęła go za brodę i zaczęła nakładać morelowy 
puder na policzki. 

Taylor zaczynał mieć wątpliwości, czy występ w telewizji 

to dobry pomysł. Nie było żadnego scenariusza. Nawet nie 
dano mu listy pytań, na które miał odpowiedzieć. Reżyser 
wyjaśnił mu, że Lilii Wells woli improwizować. 

W tym momencie zobaczył Ali stojącą w towarzystwie 

fotografa. 

- Przepraszam - rzekł i odszedł, zanim charakteryzatorka 

zdążyła zdjąć z niego białą pelerynkę, którą okryła perłowo-
szary garnitur od Diora. 

Ali zwróciła się w jego kierunku. 

- Za pięć minut wchodzimy na wizję. Jak się czujesz? 
- Jak się czuję? Okropnie! Zobacz, co ze mnie zrobili. 

Wyglądam jak klaun. 

- Nie bój się. W telewizji będziesz wyglądał jak Adonis. 
- Don - zwróciła się do fotografa - co myślisz o tym, żeby 

zrobić jedno ujęcie na tle perskich dywanów? 

Taylor chwycił ją za rękę. 
- Ali, proszę cię, nie teraz. Czy możemy porozmawiać 

w cztery oczy? 

background image

1 4 3 

- Nie masz na to dużo czasu - rzekła Ali, gdy fotograf 

ulotnił się dyskretnie. 

- Nie rozumiem tego wszystkiego, Ali. Nie potrafię im­

prowizować. Co będzie, jeśli powiem coś głupiego i zrobię 
z siebie kompletnego idiotę? 

- Nie zrobisz. Jesteś Człowiekiem Fortuny, pamiętaj. 

Masz się uśmiechać i być czarujący. Będą tobą zachwyceni. 

- Tak myślisz? 
- Tak. 
- Dwie minuty! Wszyscy na miejsca! - krzyknął asystent 

reżysera. 

Gdy Taylor miał się odwrócić i odejść, Ali spontanicznie 

pocałowała go w usta. Na szczęście! 

- A więc jak się czuje człowiek uznany za najlepszą partię 

w Denver? - zapytała Lilii Wells, gdy przechadzali się po 
dziale mebli kilka minut po rozpoczęciu programu. 

- W tych warunkach ściślej byłoby nazwać mnie naj­

gorszą partią w kraju, panno Wells. - Po krótkiej przerwie 
Taylor posłał jej zniewalający uśmiech, trochę chłopięcy, 
a trochę łobuzerski. - Niestety, jestem skazany na starokawa-
lerstwo. 

Lilly dźwięcznym śmiechem podkreśliła ten żarcik, a po­

tem z uwodzicielską miną zwróciła się do kamery: 

- Słowo „niestety" jest tu bardzo na miejscu, prawda, 

drogie panie? 

Cały klan Fortune'ów zgromadzony u Jessiki ze zdumie­

niem obserwował, jak Taylor czaruje Lilly Wells. 

- Nie wierzę własnym oczom! - zawołał Adam. 
- Nie ma żadnej tremy i całkowicie panuje nad sytuacją 

- zauważyła z satysfakcją Elizabeth. 

- A ten pełen skromności urok! - zachwyciła się Ewa. 

background image

1 4 4 

- Tak, absolutnie nie robi wrażenia przesadnie zadowolo­

nego z siebie - odezwała się Jessica. 

Ben wziął ją za rękę. 

- Świetnie sobie radzi. Muszę wyznać, że nigdy nie wyob­

rażałem sobie Taylora jako gwiazdy telewizji. 

- Tak, kamera go wcale nie peszy - stwierdziła Sasza. 

- Pasuje do niego określenie Człowiek Fortuny. 

- Nie przyszłoby mi do głowy, że dobrze wypadnie w ta­

kim programie - przyznał Tru. 

- To może doskonale wpłynąć na interesy - uznał Peter. 
- O, z pewnością - rzekła Ewa i patrząc kolejno na wszy­

stkich trzech braci, dodała: - Dzięki Ali Spencer. 

Stojąca za kamerami Ali zamarła, gdy Taylor wraz z Lilii 

Wells przeszedł do działu gospodarstwa domowego w domu 
towarowym Fortune, gdzie przy kuchence stał Homer. Ali 
próbowała już wcześniej odwieść Taylora od prezentowania 
Homera w telewizji, ale on się uparł, że to doskonała okazja, 
aby go przedstawić szerszej widowni. 

- Och, jest absolutnie fantastyczny - wykrzykiwała w za­

chwycie Lilii Wells. - I co za idealne imię dla kogoś, kto 
wykonuje za nas te wszystkie męczące domowe roboty, któ­
rych nienawidzimy. Czy naprawdę wymyśliłeś go zupełnie 
sam? 

Taylor uśmiechnął się swobodnie. 
- Na początku sprawiał mi wiele kłopotów. Ale teraz jest 

już wszystko w porządku. Może chciałabyś, aby zademon­

strował swoje umiejętności? 

Dlaczego, u licha, kiedy wszystko idzie tak gładko, on 

musi wprowadzać tego mechanicznego potwora? - utyskiwa­
ła w duchu Ali. Już widziała oczyma wyobraźni, jak Homer 
zgarnia w swe stalowe objęcia zaskoczoną i wcale tym nie 
uradowaną Lilii Wells. Natomiast gdyby pokaz się udał, Lilii 

background image

1 4 5 

byłaby wniebowzięta, Ali nie miała co do tego żadnych wąt­
pliwości. Taylor grał swoją rolę znakomicie. Ali powinna się 
z tego cieszyć, jednak z jakiegoś powodu irytowało ją, że aż 
tak dobrze mu idzie. 

- Muszę przyznać, że Homer był przyczyną kilku kłopot­

liwych sytuacji w moim życiu - mówił Taylor, podchodząc do 
robota. 

- Musisz koniecznie o tym opowiedzieć - szczebiotała 

Lilly, stając tuż za nim. 

- Tobie i milionom telewidzów? 
- Może rzeczywiście pewne rzeczy lepiej mówić w cztery 

oczy - odparła z niewinną minką. 

- Tylko popatrzcie - zachwycał się Peter ze wzrokiem 

utkwionym w ekran telewizora. - Homer wyrobił ciasto bez 
żadnych trudności. 

- A jak ładnie wypolerował ten fornirowany stół - dodała 

Ewa. 

- Wiecie - rzekł Adam - ten robot mógłby rzeczywiście 

być żyłą złota. 

- Już wam raz mówiłam - odezwała się Jessica, patrząc 

z góry na swych wnuków - że z Kolumba też się na początku 
śmieli. Ale on się śmiał ostatni. Tak jak Taylor! 

- Ale musisz przyznać, babciu, że po drodze było parę 

wpadek. 

- Och, patrzcie - zachwyciła się Elizabeth - lewa noga 

Homera jest jednocześnie odkurzaczem! To kapitalne! 

- Jakie to wspaniałe! - wykrzyknęła Lilii Wells, gdy Ho­

mer zaczął wciągać specjalnie przygotowany mały stosik ku­
rzu swą lewą kończyną. 

- Oczywiście, Homer to dopiero prototyp - objaśniał Tay­

lor. - Lecz jeśli będzie zapotrzebowanie, Homer znajdzie się 

background image

1 4 6 

w każdym domu towarowym Fortune jeszcze przed Bożym 
Narodzeniem. 

Lilii Wells uśmiechnęła się promiennie. 

- Jestem pewna, iż wszyscy telewidzowie zgodzą się ze 

mną, że jesteś nie tylko najbardziej uroczym kawalerem 
w Denver, ale także najbardziej utalentowanym. 

- Jesteś zbyt uprzejma, Lilii - zaprotestował Taylor. -

I pomyśleć, że się tak denerwowałem przed występem w two­
im programie. 

- Nasi telewidzowie na pewno bardzo żałują, że program 

zbliża się do końca, ale myślę, że nie wybaczyliby mi, gdybym 
nie zadała jeszcze jednego pytania. Twoi trzej bracia zrezyg­
nowali z rodzinnego majątku na rzecz miłości. Powiedz nam, 
czy jest w tej chwili jakaś kobieta, dla której zdecydowałbyś 
się pójść w ich ślady? 

Po raz pierwszy w czasie nadawania programu Taylor za­

niemówił. Pytanie zaskoczyło go zupełnie. Zastanawiając się, 
przeniósł wzrok poza kamery, gdzie stała Ali. Lilii poszła za 

jego wzrokiem i rzuciła mu wyzywający uśmiech. 

- To nie jest reklamowy trik z mojej strony - dodała. 
Taylor z trudem oderwał wzrok od Ali i powiedział z uda­

ną nonszalancją. 

- Obawiam się, że jako ostatni dziedzic rodzinnej fortuny 

po prostu nie mogę sobie pozwolić na pójście za głosem serca. 

Miał nadzieję, że to wystarczy, ale Lilii nie dała za wygra­

ną. 

- No, cóż, Taylor, daj nam, niezamężnym kobietom choć 

cień nadziei. Jestem pewna, że niejedna z nas marzy o tym, 

aby zostać tą, dla której byłbyś gotów abdykować. A więc jaka 
ona musi być? 

Ali patrzyła na Taylora w napięciu. Było go jej żal. Lilii 

przyparła go do muru. Taylor nie był na takie pytania przygo­
towany. 

background image

1 4 7 

Lilii nacierała dalej. 
- Proszę, Taylor, nie zrób zawodu naszym telewidzom. 

Jaka kobieta mogłaby liczyć na to, że zdobędzie serce Czło­
wieka Fortuny? 

- Jaka kobieta mogłaby na to liczyć? To łatwe. - Ściszył 

uwodzicielsko głos. 

- A więc jaka? - dopytywała się niecierpliwie Lilii. 
- Kobieta zniewalająca. 
Ku wielkiej uldze Taylora reżyser krzyknął: Stop! Koniec 

programu! 

Taylor spojrzał w stronę kamer, Ali już tam nie było. 

background image

ROZDZIAŁ 

10 

Gwar rozmów rozbrzmiewający w sali, gdzie odbywało się 

przyjęcie, przybrał na sile, gdy w drzwiach ukazała się Lilii 
Wells i Taylor Fortune. 

Lilii wyglądała okazale w koktailowej sukni z czerwonej 

tafty i przyciągała niejedno spojrzenie, lecz ośrodkiem zain­
teresowania stał się bez wątpienia Taylor. Wzrok kobiet 
z aprobatą przesuwał się po jego smukłej sylwetce, prezentu­

jącej się niezwykle elegancko w smokingu. 

Jill Barnett przepchnęła się przez grupę gości i cmoknęła 

Taylora w policzek. 

- Wspaniale skrojony. Czy to Armani? 
- Nie, Feldstein - odparł ze śmiechem Taylor. 
- Feldstein? Jakaś nowa firma? 
- Feldstein ma przeszło siedemdziesiąt lat, lecz moja bab­

ka go uwielbia. Mówi, że to najlepszy krawiec na wschód od 
Missisipi. 

- Dla mnie najlepszy jesteś ty. W moim spisie figurujesz 

na pierwszym miejscu. 

- Chętnie bym sobie poczytał ten spis - odrzekł Taylor, 

robiąc do niej oko. 

Grupka kobiet stojąca w rogu sali przyglądała się nowo 

przybyłej, eleganckiej parze z żywym zainteresowaniem. 

- Czy to Taylor Fortune?! - wykrzyknęła jedna z nich. 

background image

1 4 9 

- Poznałam go na weselu jego brata w zeszłym roku, 

ale wtedy wyglądał zupełnie inaczej. Pamiętam, że ciągle cze­
goś szukał po kieszeniach i robił notatki, mrucząc coś do 
siebie. 

- Teraz tak nie wygląda. 
- Z całą pewnością nie. Co za przemiana! 
- Widziałam go w programie Lilii Wells parę tygodni te­

mu. Prezentował się doskonale. Niewątpliwie mógłby zrobić 
karierę jako aktor. 

- Lilii rzeczywiście nie zasypia gruszek w popiele. Czy 

myślicie, że on uważają za „zniewalającą"? 

- Wątpię. Słyszałam, że on co noc jest z kimś innym. 
- Która by nie chciała zostać tą jedyną kobietą na świecie, 

której Człowiek Fortuny nie mógłby się oprzeć? 

Panie popatrzyły na siebie rozmarzonym wzrokiem. 

Nie tylko kobiety zajmowały się Taylorem na tym 

przyjęciu. Również mężczyźni wymieniali uwagi na jego te­
mat. 

- Słyszałem, że handel bardzo się ożywił w domach For­

tune, od czasu gdy ruszyła ta kampania. 

- Tak. Pieniądze płyną jak rzeka. Przewiduję, że ten jego 

robot będzie szlagierem sezonu. Moja żona już złożyła zamó­
wienie i jej przyjaciółki też zamierzają to zrobić. 

- Taylor stał się ulubionym tematem mass mediów. Nie 

można otworzyć gazety, aby nie znaleźć jakichś nowinek 
o Człowieku Fortuny. 

- I pomyśleć, że wszyscy, ze mną na czele, przepowiadali, 

iż z chwilą objęcia zarządu Fortune Enterprises przez Taylo­
ra, nastąpi krach. Wiem, że jego bracia też się poważnie niepo­
koili. 

- A teraz muszą się martwić, żeby się Taylor nie ożenił. 
- Facet musiałby być niespełna rozumu, żeby dla małżeń-

background image

1 5 0 

stwa zrezygnować z takiej fortuny. Przecież on siedzi na wo­

rach złota. 

- I może mieć każdą kobietę, którą zechce. 
- Trzeba mu jedno przyznać. Tą kampanią trafił w dzie­

siątkę. 

Następnego dnia, gdy Ali się gimnastykowała, do drzwi 

zapukał Taylor. Ubrany był sportowo, w czarną koszulę i białe 
spodnie. Uśmiechnął się przyjaźnie na jej widok. 

- Wystawiłaś mnie do wiatru. 
Milcząc patrzyła na niego niewidzącym wzrokiem i bez­

myślnie wygładzała koszulę, którą, idąc do drzwi, zarzuciła na 
swój skąpy gimnastyczny trykot. 

- Ta koszula wydaje mi się znajoma - zauważył Taylor, 

wchodząc do środka. 

Ali zaczerwieniła się. Rzeczywiście miała na sobie koszu­

lę, którą pożyczyła od niego po ich zwariowanej przygodzie 

na wyspie. 

- A, tak, miałam ci ją zwrócić. 
- Nie trzeba, jest ci w niej do twarzy. 

Spojrzał jej prosto w oczy. 

- Ali, od jakiegoś czasu unikasz mnie. 
- Obydwoje byliśmy zajęci. 
- Wydawało mi się, że wczorajszego wieczoru miałaś cze­

kać na mnie po zakończeniu programu Lee Vincenta. 

- Coś mi przeszkodziło. 
- Więc nie oglądałaś programu? 
- Nie - skłamała. 
Taylor poczuł się rozczarowany. 
- Och, to szkoda. Byłabyś ze mnie dumna. 
- Jestem pewna, że byłeś doskonały. 
- Vincent zaprosił mnie na następny program za kilka 

tygodni, razem z Homerem. 

background image

1 5 1 

- Założę się, że panna Yukon zaprosiła cię do swego mie­

szkania. Bez Homera. 

Taylor uniósł brwi. 

- A więc jednak oglądałaś program. 

Ali zaczerwieniła się i odwróciła tyłem. 

- Tylko fragment. Słuchaj, muszę wziąć prysznic i ubrać 

się. Przepraszam, że nie przyszłam dzisiaj. 

Taylor chwycił ją za łokieć i odwrócił twarzą do siebie. 

- Nie rozumiem, Ali. Czy jesteś ze mnie niezadowolona? 

Czy nie o to ci chodziło? 

Ali poczuła suchość w gardle i przyspieszone bicie ser­

ca. Wspomnienia miłosnych uniesień powróciły, gdy tylko 

jej dotknął. Jak bardzo się zmienił! Nowa osobowość zdaje 

się pasować do niego jak własna skóra. A może to nie jest 

już gra? Jest tak przejęty nową rolą, tak spokojnie przyj­

muje objawy zainteresowania ze strony kobiet! I traktuje 

piękne kobiety, które go otaczają z wielką pewnością sie­

bie. Może zbyt dobrze go uczyłam? - pomyślała ze smutkiem 

AU. 

- Wydaje mi się, Taylor, że każde z nas otrzymało już to, 

czego pragnęło - powiedziała chłodno, starając się nie zdra­

dzić swych uczuć. 

Taylor był zupełnie zdezorientowany jej rezerwą. Wyczu­

wał, że Ali ma do niego pretensje, ale nie wiedział, o co jej 

chodzi. Czy w końcu nie stał się kimś takim, jakim chciała go 

widzieć? Czyżby nie zdawała sobie sprawy, że myślał o niej 

bez przerwy, a gdy znajdował się blisko niej, przeżywał męki 

pożądania? 

Zebrał się na odwagę i zaczął gładzić jej rękę wzdłuż ra­

mienia aż do szyi. 

- Panna Yukon rzeczywiście zapraszała mnie do siebie, 

ale odmówiłem. Nie jest w moim typie. Obawiam się, że nic 

mi się tak nie podoba, jak rude loki i piegi na nosie. 

background image

1 5 2 

- Taylor, czyżbyś się do mnie zalecał? 
W odpowiedzi wziął ją w objęcia i mocno przyciągnął do 

siebie. Chciała się mu wyrwać przestraszona wyzwaniem ja­
kie widziała w jego oczach, ale trzymał ją zbyt pewnie. 

- Taylor, nie myślę, aby... 
- To nie myśl. 
Ujął w dłoń pasmo jej loków, a Ali poczuła zawrót głowy, 

jakby stała nad przepaścią. Znów otworzyła usta, aby zaprote­

stować, lecz Taylor zamknął je pocałunkiem. Gdy bezwiednie 

je uchyliła, poczuła jego język. Była spragniona jego dotyku 

i smaku. Pragnęła zaspokoić ten głód, a jednak coś ją wstrzy­
mywało. 

Taylor wyczuwał jej opór, ale to dopingowało go do dal­

szych prób. Pogłębił pocałunek i śmiało sięgnął ręką pod ko­
szulę, ujmując w dłoń jej pierś. 

- Och, Ali, uwielbiam to. Brakowało mi twego ciała. Pa­

miętam, że obiecywaliśmy sobie ograniczyć się wy­
łącznie do spraw zawodowych, ale tak bardzo cię pragnę.I ty 
mnie pragniesz, widzę to. 

Była to prawda, lecz powiedział to ze zbyt wielką pewno­

ścią siebie. 

- Taylor, ja nie chcę. 
- Nie bądź kłamczucha, Ali. 
- Muszę wziąć prysznic... 
- I przy okazji upierzesz moją koszulę. 
- Bardzo jesteś dowcipny! 
- Nikt mnie dotąd nie krytykował pod tym względem 

- odparł poważnie. 

- Jestem tego pewna. 
- Ale ciebie nie umiem zadowolić - westchnął z żalem. 
- Bardzo mi przykro, że ci psuję statystykę. 
W tym momencie w Taylorze pękła ostatnia tama. Nie 

potrafił już zapanować nad sobą. Miał serdecznie dosyć uda-

background image

1 5 3 

wania. Jednocześnie miał świadomość, że Ali się od niego 
odsuwa. Wydało mu się, że wpadł w pułapkę, z której nie ma 
wyjścia. 

- Potrzebny ci prysznic?! Dobrze! - krzyknął i zanim Ali 

się zorientowała, porwał ją na ręce i ruszył w głąb mieszkania. 

- Co ty wyprawiasz? Postaw mnie natychmiast! - Ali za­

częła się wyrywać jak wtedy, gdy robot chwycił ją w swój 
żelazny uścisk. Ale teraz było gorzej. To nie był już mechani­
czny potwór, lecz Taylor. Co w niego wstąpiło? 

Taylor otworzył drzwi do łazienki. 
- Dobrze - powiedziała Ali - teraz możesz mnie postawić 

i iść do domu. 

Taylor postawił ją, ale zamiast wyjść, jak na dżentelmena 

przystało, wszedł za nią i przekręcił klucz. 

- Odkręć wodę-rozkazał. 

Ali się zbuntowała. 

- Jeśli sądzisz, że się rozbiorę i wejdę pod prysznic... 
- Nie chcesz się rozebrać? Doskonale! 
Przemknął obok niej w ciasnej kabinie i otworzył wodę, 

która polała się strumieniem wprost na niego. Ali chciała 
uciec, ale nie zdążyła. Znów znalazła się w objęciach Taylora 
i machała nogami w powietrzu. 

- Taylor, co ty robisz? 
Taylor zrzucił pantofle i wszedł pod prysznic, trzymając ją 

w ramionach. Ostry strumień wody na chwilę pozbawił ich tchu. 

- Taylor, twoja koszula! Zniszczysz ją! 
- To był twój pomysł. 
- Mój pomysł! 
- Proszę, masz mydło. 
Ali spojrzała na niego, jak uprzejmie podawał jej kawałek 

mydła, stojąc pod prysznicem w przemoczonym ubraniu, z twa­
rzą zalewaną strumieniem wody i wybuchnęła śmiechem. 

- Jesteś wariat. Czy wiesz o tym? 

background image

1 5 4 

- A ty się pięknie śmiejesz. Czy wiesz o tym? 
Przestała się śmiać. 
- Ostatnio zawsze potrafisz powiedzieć to, co trzeba. 
Taylor się speszył. 
- Myślisz, że ja gram? 
- Nie wiem, co robisz. - Zadrżała - Woda jest za zimna. 
- Zaraz to naprawię. - Wyciągnął rękę za jej plecami, aby 

pokręcić kurkiem. Potem zaczął rozpinać jej koszulę. 

- Już się uprała. Możesz ją zdjąć. 
Ali odczuła silną pokusę, aby to zrobić, bo pragnęła go 

z całego serca. Lecz nie tego nowego Taylora, a dawnego 

- nieśmiałego, niezdarnego i sentymentalnego. Ale tamten 

Taylor zdawał się już nie istnieć. 

- Nie mogę-rzekła. 
I zanim miał czas odpowiedzieć, wymknęła się spod strumie­

nia wody, dopadła drzwi i zalewając podłogę, wypadła do holu. 

- Ali - wrzasnął Taylor. 
Już ją chwytał, gdy rozległ się dzwonek u drzwi. Ali pod­

biegła do wyjścia, z Taylorem depczącym jej po piętach. W 
chwili gdy otworzyła drzwi, Taylor pośliznął się na mokrej 
podłodze i przewrócił, pociągając ją za sobą. 

Jessica Fortune i Ben Engel stali w drzwiach i patrzyli na 

mokrą, rozczochraną parę z rozbawieniem. Po chwili Jessica 
zwróciła się do Bena. 

- Musiało się rozpadać. Szkoda, że nie mamy parasola. 
Ali podniosła się upokorzona w najwyższym stopniu. 
- Reperowaliśmy prysznic... Ja próbowałam to zrobić sa­

ma, a wtedy wszedł Taylor i chciał mi pomóc - wykrztusiła. 

- Czy już zreperowany? - zapytała uprzejmie Jessica. 
Taylor uśmiechnął się szeroko, przygładzając włosy. 
- Jeszcze nie działa zbyt dobrze. 
- Zjawiliśmy się w nieodpowiednim momencie - rzekł Ben. 
- Tak, nie będziemy wam przeszkadzać - dodała Jessica. 

background image

1 5 5 

- Taylor, przyszedł do ciebie list polecony. Ponieważ nie było 
cię w domu, więc go za ciebie przyjęłam. Pomyślałam, że 
może to coś ważnego. 

Mówiąc to Jessica wyjęła kopertę i chciała wręczyć ją Tay­

lorowi. 

- Ty ją otwórz - poprosił Taylor - mam mokre ręce. 
- Może poczekam na dole - zaproponował Ben. 
- Ależ nie - zaprotestował Taylor - jesteś właściwie 

członkiem rodziny. 

Jessica i Ben zarumienili się. 
- A więc, babciu, co tam piszą? 
Jessica zajrzała do listu i zachichotała. 
- No, no, Taylor. Stałeś się już sławny. Zapraszają cię na 

konkurs piękności - Miss International. O ile wiem, relacja 
ma być nadawana na cały świat przez satelitę. 

Taylor spojrzał na babkę, wstrząśnięty do głębi. 
- Konkurs piękności?! 
- Zastanawiam się, czy będziesz musiał śpiewać - powie­

działa ze śmiechem Jessica. - Wiesz, wtedy gdy zwyciężczyni 
kroczy środkiem sceny, łzy się jej leją po twarzy, a ona rozdaje 
ręką pocałunki na prawo i lewo. 

- Śpiewać? Ja nie potrafię... - Taylor spojrzał podejrzli­

wie na Ali. - Czy to twoja robota? 

- I co z tego? - rzuciła buntowniczo Ali. - Z panną Yukon 

szło ci bardzo dobrze. 

- To nie to samo. 
- Byłaby świetna reklama dla domów Fortune, okazja, 

żeby wyjść na światowy rynek. Taka reklama mogłaby spowo­
dować lawinę zamówień na Homera. Myślałam, że będziesz 
wniebowzięty. 

- To wielka szansa, Taylor - zaczęła Jessica, ale nie doda­

ła nic więcej, bo poczuła znaczące szturchnięcie Bena. Skinęła 
głową i odłożyła list na stolik w holu. 

background image

1 5 6 

- Wysuszcie się teraz i przedyskutujcie tę sprawę - powie­

działa, idąc do drzwi. - Aha, jeszcze jedno. Jutro wydaję 
niewielki proszony obiad. O ósmej. Jesteście zaproszeni. Za­
tem, do zobaczenia. 

Gdy drzwi się zamknęły, Ali i Taylor popatrzyli na siebie. 

- Musimy zdjąć te mokre szmaty - zawyrokowała Ali. 

- Możesz zaraz odebrać swoje spodnie, które pożyczyłam. 

Taylor wziął do ręki list. 
- Konkurs odbywa się w Nowym Jorku. Mam tam być za 

dwa tygodnie. 

- Taylor, jeśli uważasz, że temu nie podołasz... 
Patrzyła na niego z rozpaczliwą nadzieją, że tak właśnie 

powie: że mu to nie odpowiada, że będzie się czuł fatalnie 
w tej roli. Znaczyłoby to, że nie zmienił się tak bardzo, jak się 
obawiała. Zrozumiała bowiem z bolesną pewnością, że bar­
dziej jej zależy, aby pozostał dawnym sobą, niż żeby zrobił 
karierę. 

A więc na tym polega miłość? - zapytała się w duchu. 
Ali nie zdawała sobie sprawy, że sama myśl o konkursie 

napawała Taylora niepokojem. Piękności, które będą się do 
niego wdzięczyć, stanie na scenie w światłach jupiterów i ko­
nieczność zachowywania się w sposób wytworny i czarujący 
- wszystko to napawało go lękiem. 

Ale wiedział też, ile pracy kosztowało Ali zdobycie tego 

zaproszenia. Byłoby to spełnienie marzeń każdego speca od 
reklamy. Nie mógł się więc wycofać. Poza tym widział w jej 
oczach wyzwanie. Czyżby ciągle się bała, że on ją zawiedzie? 
Westchnął z rezygnacją. Jeśli jej potrzebny był Człowiek For­
tuny, będzie go miała. 

Zrobił zaczepną minę, którą od tygodni ćwiczył przed 

lustrem i rzekł: 

- A więc mam jeszcze dwa tygodnie, aby nauczyć się 

śpiewać. 

background image

ROZDZIAŁ 

11 

Ali wiedziała, że coś jest nie w porządku, gdy tylko Taylor 

zjawił się następnego wieczora, aby ją zabrać na przyjęcie do 

Jessiki. 

Po pierwsze, przyszedł pół godziny za wcześnie. Po drugie, 

robił wrażenie zdenerwowanego. Zaczęła żywić nadzieję, że 

jednak zrezygnował z zaproszenia na konkurs piękności. 

- Wejdź, Taylor, jestem prawie gotowa. Może się czegoś 

napijesz? 

- Nie, dziękuję. Nie chcę... alkoholu. 
Uśmiechnęła się, przypominając sobie ich wspólny wie­

czór w dziale meblowym domu towarowego Fortune, podczas 
którego zajadali kawior i pili szampana. Roześmiała się na 
wspomnienie telefonu od Taylora, kiedy to uprzytomnił sobie, 
że wrócił do domu bez spodni. Jakiż był wtedy zawstydzony 
i nieszczęśliwy, sądząc, że, być może, nie zachował się, jak na 
dżentelmena przystało. 

- Przepraszam, nie miałam zamiaru się śmiać. - Dotknęła 

go delikatnie. - Ale może lemoniady? 

Taylor utkwił oczy w jej ręce, spoczywającej na jego ra­

mieniu. 

- Ali! 
- Tak, Taylor? 
Biedny Taylor, pomyślała. Jakie to dla niego trudne. Gdy­

bym tylko mogła mu pomóc. 

background image

1 5 8 

- Taylor, wyglądasz na zmęczonego. Ostatnie tygodnie 

były bardzo męczące. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta kam­
pania będzie wymagała od ciebie tyle poświęcenia i energii. 
Teraz, kiedy wszystko idzie jak z płatka, nic by się nie stało, 
gdybyś wziął parę wolnych dni. A może nawet gdzieś wyje­
chał. Nie można osiągnąć wszystkiego od razu. I to jest zrozu­
miałe. W każdym razie ja to rozumiem. 

Taylor poprawił sobie krawat. 
- Ali. 

- Słucham, Taylor. 
- Właściwie nie powinienem był tu przychodzić - rzekł. 
- O czym ty mówisz, Taylor? 
- Jest ze mną... pewna kobieta. Czeka w samochodzie. 
- W twoim samochodzie czeka jakaś kobieta? 
- Tak. 

- Czy to znaczy, że umówiłeś się z kimś innym na dziś 

wieczór? 

- Niezupełnie. Ale poprosiłem, aby się do nas przyłączyła. 

Zaprosiłem ją do mojej babki na obiad. To jedyne, co mogłem 
zrobić. To jest Fiona Jordan. 

Ali nie rozumiała. 
- Ta Miss International z zeszłego roku - tłumaczył Tay­

lor. - Z Wielkiej Brytanii. 

- Rzeczywiście, Taylor, masz coraz więcej znajomych 

wśród królowych piękności. 

- Ona jest teraz aktorką. Występuje w jednym z teatrów 

w Londynie. Będzie razem ze mną prowadzić tegoroczny 
konkurs Miss International. Przyjechała służbowo do Denver 
i miała trochę wolnego czasu. Pomyślała, że byłoby dobrze, 
abyśmy się poznali, zanim zaczniemy próby w Nowym Jorku. 
Rozumiesz? 

- Rozumiem - rzuciła Ali ironicznie. 
Zapadła niezręczna cisza. 

background image

1 5 9 

- Może powinienem zejść i powiedzieć Fionie... 
Zadźwięczał dzwonek. 
Razem podeszli do drzwi. Ali, zła i niezadowolona, poczu­

ła się wprost fatalnie, gdy otworzyła drzwi. Fiona Jordan 
w srebrnych pantofelkach na wysokich obcasach miała co 
najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Prezentowała się bardzo 
atrakcyjnie z grzywą gęstych, jasnych jak pszenica włosów, 
które spadały jej na jedno ramię. O takich włosach Ali zawsze 
marzyła. Eks-królowa piękności była niewątpliwie nad wyraz 
urodziwa. Spojrzała na Ali protekcjonalnie, lecz nie fatygo­
wała się, aby jej się przyjrzeć. Zbyła ją jednym spojrzeniem, 

błysnęła pięknymi zębami w stronę Taylora i powiedziała 
z lekkim dąsem: 

- Obawiam się, skarbie, że nigdy nie umiałam czekać. 
- Przepraszam, Fiono, Ali musi tylko włożyć pantofle 

i uczesać się. 

Słusznie, pomyślała pogardliwie Ali, i zarzucić sobie wo­

rek od kartofli na głowę. 

- Jaki uroczy dom, proszę pani! - mówiła Fiona swym 

najlepszym brytyjskim akcentem do Jessiki. - To bardzo miłe 
z pani strony, że mnie pani zaprosiła na to rodzinne przyjęcie. 
Nie mogę się doczekać, żeby poznać innych panów Fortu-
ne'ów. Oraz ich żony, oczywiście - dodała lekkim tonem 
i wzięła Taylora pod rękę, odsuwając go od Ali. - Właśnie 
wpadłam na świetny pomysł - powiedziała, obrzucając go 
uwodzicielskim spojrzeniem - żeby wszyscy twoi bracia po­
kazali się na krótko w czasie konkursu. Mogliby na przykład 
towarzyszyć trzem wicemiss? Myślę, że Don Petersowi spo­
doba się ten pomysł. 

Taylor niemile zaskoczony faktem, że Fiona skutecznie 

odgrodziła go od Ali, spojrzał na nią nieprzytomnym wzro­

kiem. 

background image

1 6 0 

- Don Peters? 
- Dyrektor, kochanie. Aha, i mój były narzeczony. Dzięki 

Bogu, że oboje dość wcześnie zdaliśmy sobie sprawę, iż nie 
nadajemy się do małżeństwa. - Rzuciła mu niewinny uśmie­
szek. - To jest coś, co nas łączy, skarbie, ciebie i mnie. Oczy­
wiście, w moim przypadku nie ma żadnego testamentu, który 
by mi o tym przypominał. 

Jessica obserwowała Ali, która wyglądała, jakby miała za 

chwilę wybuchnąć. Tak, myślała z zachwytem Jessica, sprawa 

jest jasna jak słońce. Może przyjazd Fiony będzie tą iskrą, 

która rozpali ogień w obydwojgu. 

- Don jest bardzo kochany - mówiła dalej Fiona. - Będzie 

ci się z nim świetnie pracowało. A on uważa, że jesteś boski. 
Ale czy tylko on? A my to nie? - rzucając to retoryczne pyta­
nie, nie spuszczała nawet na moment oczu z Taylora. 

Ali uśmiechnęła się złośliwie do Jessiki. 
- Właśnie, a my to nie? 
Jessica wzniosła oczy do nieba. 
- Czas na drinki - rzekła energicznie. - Przejdźmy do sa­

lonu, bardzo proszę. 

Ali szła razem z Jessicą; Fiona i Taylor tuż za nimi. 
- Czy masz pod ręką trochę lemoniady, Jessico? - zapyta­

ła Ali. - Wiesz, co się dzieje, kiedy twój wnuk skosztuje 
alkoholu. 

Fiona uniosła do góry swe pięknie uformowane brwi. 
- Co się wtedy dzieje, Taylor? 
- Ma nieposkromioną chęć zagrać na kobzie - odparła za 

niego Ali. 

Fiona Jordan grała pierwsze skrzypce podczas całego obia­

du. Nim podano drugie danie, wszyscy bracia Fortune'owie 

już jedli jej z ręki. Natomiast panie nie były zbyt zachwycone 
jej obecnością. 

background image

1 6 1 

- Naprawdę tak sądzę - perorowała Fiona - byłby to pra­

wdziwy kawałek teatru! Sztuka o braciach Fortune'ach! Efekt 
dramatyczny jak w romansie! Myślę, że byłoby to idealne 
zakończenie. Szansa dla milionów telewidzów na całym świe­

cie zobaczenia czterech słynnych braci Fortune'ów w towa­
rzystwie najpiękniejszych kobiet ze wszystkich krajów. 

- Czy nie wydaje ci się - zauważyła lekko Jessica - że ci 

wszyscy telewidzowie zobaczyliby chętnie kobiety, które po­

trafiły wkraść się do serc tym czterem braciom? Myślę, że to 
byłoby rzeczywiście dramatyczne i romantyczne. 

Ruch, jakim Fiona uniosła brodę do góry, miał w sobie coś 

aroganckiego i wojowniczego. 

- Chyba miałaś na myśli trzy żony? 
- Czyżbym się nie tak wyraziła? - upewniła się Jessica. 
- Jessico, myślę, że to świetny pomysł - pośpiesznie 

stwierdziła Ewa, a Elizabeth i Sasza natychmiast ją poparły. 

- Dobra reklama dla całej rodziny Fortune'ów - podkre­

śliła Elizabeth. - Ponadto Peter też tam się wybiera, bo myśli 
o otwarciu jeszcze jednego sklepu na Manhattanie, a ja mam 
niedługo urlop. 

- Zrobimy zakupy i pójdziemy do teatru oraz na operę 

do Metropolitan - planowała Ewa z zapałem. -I jeszcze wy­
stąpimy podczas konkursu Miss International. 

Fiona spojrzała na nią z powątpiewaniem. 
- Nie jestem pewna, czy Don się na to zgodzi. 
Taylor ucieszony i podtrzymany na duchu możliwością 

wystąpienia na scenie razem z całą rodziną, zdobył się na 

jeden ze swych olśniewających uśmiechów. 

- Fiono - rzekł -jestem pewien, że potrafisz skłonić każ­

dego, aby zrobił to, na co masz ochotę. 

- Oczywiście - szepnęła Fiona ze wzrokiem utkwionym 

w Taylora. - Zrobię, co będę mogła, kochanie. 

Jessica uśmiechnęła się do Bena. 

background image

1 6 2 

- A może wszyscy pojedziemy do Nowego Jorku? - Zoba­

czyła przestrach w oczach Fiony i roześmiała się. - Nie obawiaj 
się. Ben i ja nie zamierzamy występować przed publicznością. 

Szczególnie w otoczeniu tych młodych piękności. Czułabym się 

potwornie stara. A Ben mógłby zapomnieć, ile ma lat 

Ben delikatnie poklepał ją po policzku. 
- Zakasowałabyś wszystkie te podlotki, Jess. 

- A więc pojedziesz z nami do Nowego Jorku? - zapytała 

Jessica. 

- Nie byłem tam od wieków. Może to niezły pomysł. 
- To idealne miejsce na urlop - zauważyła Ewa. 
Ben zrobił oko do Jessiki. 
- Tak, świetne miejsce na wakacje... lub coś podobnego. 
Jessica oblała się rumieńcem i szybko odwróciła się do Ali, 

która siedziała bez słowa. 

- Ty także musisz z nami pojechać, moja droga. 
- Och, nie, nie mogłabym... - zaczęła Ali, lecz w tym 

momencie zauważyła błysk zadowolenia w oczach Fiony. Na­
tomiast Taylor wyglądał na rozczarowanego. - Z drugiej stro­
ny, powinnam zrobić sobie krótką przerwę, zanim otworzę 
własną agencję. 

- Musisz pojechać, Ali - powiedziała stanowczo Eliza­

beth. - To ty zaaranżowałaś całą kampanię. Powinnaś być 
obecna, aby kierować reklamą po wystąpieniu Taylora na 
konkursie. Nie można przepuścić takiej szansy. Co ty o tym 
sądzisz, Taylor? 

- Oczywiście, że nie można - odrzekł, patrząc Ali w oczy. 
- Poza tym jesteś jedyną mieszkanką Nowego Jorku 

wśród nas - dodała Ewa. - Pokażesz nam prawdziwy Nowy 
Jork. 

- Obawiam się, że Taylor nie będzie miał wiele czasu na 

zwiedzanie - przerwała Fiona. - Będziemy szalenie zajęci na 
próbach. Nie zdziwiłabym się, gdyby to trwało całą dobę. 

background image

1 6 3 

- Ali siedzącej naprzeciwko wydawało się, że była miss zaraz 

zacznie mruczeć jak zadowolony kot. - Ja zaopiekuję się 
Człowiekiem Fortuny, a Ali może zaopiekować się resztą ro­
dziny. 

Ali posłała jej jadowity uśmiech. 
- Nie tylko Taylorem, ale i Homerem - rzekła. 
Taylor spojrzał na Ali zaskoczony, ale po chwili uśmiech­

nął się szeroko. 

- A, tak. Oczywiście. On mógłby nawet koronować nową 

Miss International. 

Jessica siedząca obok Ali poklepała ją czule po ręce. 
- Ali, cóż to za genialne posunięcie promocyjne! - Poki­

wała palcem w stronę Taylora. - Ta dziewczyna to ktoś zupeł­
nie wyjątkowy, mój chłopcze. Radzę ci się jej trzymać. 

Taylor znów utkwił wzrok w Ali, ale nic nie powiedział. 
W rezultacie uwaga całej rodziny skupiła się na Jessice. 

Gdy przeszli do salonu, spokojnym głosem zapowiedziała, że 
w rodzinie Fortune'ów szykuje się jeszcze jeden ślub. 

- Nie, tym razem nie bawiłam się w swatkę - oznajmiła 

i wyciągnęła rękę do Bena, który ujął jej dłoń i podniósł do 
ust. 

- Tym razem - dokończyła szeptem i wdzięcznie się roze­

śmiała -ja będę panną młodą. 

Cała rodzina przyjęła to oświadczenie w ciszy, która świad­

czyła o ich zdumieniu i zaskoczeniu. 

- Pragnę, abyście wiedzieli - oświadczył Ben, obejmując 

Jessicę opiekuńczym gestem - że bardzo kocham waszą babkę 
i że poza tą miłością nic nie jest nam bardziej potrzebne niż 
wasze błogosławieństwo. 

Wtedy wszyscy zgodnym chórem dali wyraz swemu zado­

woleniu i wznieśli toast na ich cześć. Nawet Fiona uroniła 
łezkę i orzekła, że była to scena jak z filmu. 

Gdy już wszyscy wnukowie wyściskali babkę, Ali również 

background image

1 6 4 

podeszła do niej z gratulacjami. Jessica objęła ją, mówiąc 
z cicha: 

- Coś mi szepcze do ucha, że to nie będzie ostatni ślub 

w rodzinie Fortune'ów. 

Ali przyjęła jej słowa z rozmarzonym uśmiechem na twa­

rzy, ale trochę sceptycznie. Uśmiech ten znikł, gdy ujrzała, jak 
Fiona zarzuca Taylorowi ręce na szyję i składa mu gratulacje. 
Jeszcze gorsza była odpowiedź Taylora. Z nowo nabytą pew­
nością siebie porwał ją w objęcia i wdzięcznie okręcił dooko­
ła. 

Ewa stojąca obok Ali rzuciła cierpko: 
- Można by pomyśleć, że to on jest szczęśliwym panem 

młodym. 

- Niech ona na to nie liczy. - rzekła Ali i odmaszerowała. 

Jessica i Ben wzięli ślub dziesięć dni później w małym 

starym kościółku w Denver. Skromna i cicha ceremonia odby­
ła się w obecności rodziny i tylko paru przyjaciół. Pan młody 
w eleganckim granatowym garniturze prezentował się znako­
micie, a panna młoda wyglądała niezwykle uroczo w bladoró­
żowej jedwabnej sukni. Gdy szczęśliwa para wymawiała słowa 
przysięgi, wszystkie oczy napełniły się łzami wzruszenia. 

Taylor siedzący z przodu oglądał się ciągle do tyłu ku Ali, 

która zjawiła się w ostatniej chwili. Było to ich pierwsze 
spotkanie od pamiętnego przyjęcia u Jessiki. Następnego dnia 
Ali wyjechała, jak oznajmiła, „w sprawach służbowych" i nie 
mógł się z nią skomunikować. Zresztą nie miał wiele czasu. 
Fiona została w Denver na cały tydzień i skutecznie wykorzy­
stała ten czas, aby być blisko niego. Twierdziła, że „powinni 
poznać się lepiej", co miało im zapewnić powodzenie w ich 
wspólnym występie. Taylor uważał, że ze względu na Ali 
musi się zmobilizować i dotrwać do końca, ale te dni wypeł­
nione towarzystwem Fiony i unikaniem jej umizgów wyczer-

background image

1 6 5 

pały go fizycznie i nerwowo. A z powodu nieobecności Ali 
czuł się nieszczęśliwy i porzucony. 

Przyjęcie weselne odbyło się w rodzinnej siedzibie w De-

nver. Choć ten wspaniały dom i olbrzymią posiadłość Ale­
ksander Fortune zostawił jej w spadku, Jessica uważała 
go tylko chwilowo za własny i postanowiła oddać go z re­
sztą majątku swym wnukom, a sama przenieść się do willi 
Bena. 

W salonie zebrała się niewielka grupka wokół nowo poślu­

bionej pary, aby im złożyć życzenia. Adam wzniósł toast. 

- Niech fortuna zawsze będzie dla was łaskawa, a wy 

bądźcie w wieku stu lat tak szczęśliwi jak dzisiaj. 

Wszyscy przyłączyli się do toastu, wznosząc kielichy 

szampana. Taylor stanął za plecami Ali. 

- Ali, tęskniłem za tobą. 
- Słyszałam, że byłeś bardzo zajęty próbami. 
- Wyjdźmy do ogrodu. 
Ali popatrzyła na niego. Odpowiedział jej nieśmiałym 

spojrzeniem. 

- Jeśli tu zostaniemy, wypiję za dużo szampana i zrobię 

z siebie wariata. 

A ja, pomyślała Ali, zrobię z siebie idiotkę, jeśli wyjdę 

z tobą do ogrodu. 

Ale jednak się zdecydowała. Wyszli przez balkonowe 

drzwi na taras, a potem do ogrodu pełnego kwiatów. 

- Dlaczego wyjechałaś tak nagle? - zapytał Taylor bez 

żadnych wstępów. 

- Nie jesteś moim jedynym klientem - odparła zaczepnie. 
- Nie, rzeczy wiście. 
- Poza tym Fiona absorbowała cię prawie cały czas, gdy 

mnie nie było. 

Rzucił jej uwodzicielski uśmiech. 
- Śledziłaś mnie? 

background image

1 6 6 

- Trudno otworzyć gazetę czy tygodnik i nie dowiedzieć 

się, co robisz. 

Obiecywała sobie, że nie okaże zazdrości, ale było to trud­

niejsze, niż sądziła. Z trudem zdobyła się na uśmiech. 

- To nie znaczy, że narzekam. Miałam więcej czasu i w 

związku z tym pozyskałam nowych klientów. A więc oby­
dwoje skorzystaliśmy. 

Taylora ogarnęła złość. Czy nie zdawała sobie sprawy, ile 

go kosztowało wcielenie się w postać Człowieka Fortuny? 

- Racja. Dostaliśmy to, o co nam chodziło. 
Rzucił jej wściekłe spojrzenie i odszedł. Ali pobiegła za 

nim. 

- Taylor, nie wiem, o co ci chodzi. Chciałeś zareklamować 

Homera i dzięki mnie wszyscy już o nim wiedzą. Wiem, że na 
początku nie podobał ci się pomysł zostania Człowiekiem 
Fortuny, ale zmieniłeś zdanie. Więc co ci się teraz nie podoba? 

Chwyciła go za rękę, gdy już miał wejść do domu. 
- Spójrz na siebie, Taylor. Stałeś się mężczyzną, o jakim 

marzą wszystkie kobiety. Masz polot, pewność siebie, emanu­

je z ciebie prawdziwie męski magnetyzm. Stałeś się legendą. 

Miesiąc temu kobiety typu Fiony Jordan śmiałyby się z twojej 
niezręczności, a przede wszystkim w ogóle nie zwróciłyby na 
ciebie uwagi. Ale nie teraz, na pewno nie! 

Rzucała mu te komplementy jak obelgi. 
- A kobiety, takie jak ty, Ali? 
Zmieszała się. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Taylor zła­

pał ją za ramię i pociągnął za sobą do środka. 

- Dlaczego mój czar nie działa na ciebie, Ali? 
- Nie pora na to... Będą nas szukać. 
- Nie przeszkadzało ci to, kiedy jeszcze byłem niedołęgą. 

Kochałaś się ze mną. 

- Taylor! 
- Wiem, że byłem jak wosk w twoich rękach. Gotów by-

background image

1 6 7 

łem pójść wszędzie za twoją radą, zrobić, cokolwiek byś 
zażądała. 

Ali popatrzyła na niego zdumiona. 
- Czy uważasz, że poszłam z tobą do łóżka, aby zdobyć 

zlecenie przeprowadzenia kampanii reklamowej!? - wy­
krzyknęła i w furii uderzyła go w twarz. 

Zamrugał oczami, ścisnął ją mocno za ramiona, ale zaraz 

puścił i cofnął się o krok. Zaległo milczenie, które przerwał 

Taylor. 

- Ali, co my wyprawiamy? Nic z tego nie rozumiem. 

Wiem tylko, że nie mogę cię wyrzucić ze swoich myśli. -
Wpatrywał się w nią uporczywie. -I wiem, że kiedy kochali­
śmy się... nie mogę o tym zapomnieć! Spełniły się moje naj­
skrytsze marzenia! 

Ali starała się bronić przed wspomnieniami miłosnych 

uniesień, które również dla niej stały się niezapomnianymi 
chwilami. Chciała zachować swój gniew. Byłoby jej wtedy 
łatwiej. 

- To właśnie było to, Taylor, marzenie - szepnęła. - Bę­

dzie lepiej dla nas, jeśli tak to potraktujemy. 

- Czy naprawdę będzie nam lepiej? - spytał poważnie. 

Wyglądał teraz tak jak na początku znajomości. Był znowu 
tym mężczyzną, którego namówiła, aby został Człowiekiem 
Fortuny. 

W ciszy, która zapadła, żadne z nich nie miało dość siły, 

aby odwrócić się i odejść. Zamiast tego padli sobie w ramio­
na. Usta mężczyzny zbliżyły się do jej warg. Ali zabrakło 
słów, aby go powstrzymać. Pozostało tylko pragnienie. Gdy 
ich usta się złączyły, rozchyliła wargi. Całowali się z zapamię­
taniem, obejmując mocno. 

Wreszcie odsunęli się od siebie, oddychali z trudem, a twa­

rze mieli rozgorączkowane. 

- Taylor, co my robimy! - wyszeptała Ali. 

background image

1 6 8 

- Cicho, nic nie mów. 
Odszukał zapięcie sukienki. Zanim się zorientowała, co 

robi, suknia z szelestem opadła do jej stóp. 

W chwilę potem ona rozbierała jego, z pośpiechem ściąga­

jąc marynarkę i rozpinając guziki koszuli. 

Odgarnął włosy z jej szyi i całował kark i ramiona. Głaskał 

nagie ciało, napawając się gładkością skóry dziewczyny. 

Ali czuła, jak wszystkie opory i zahamowania słabną. Po­

woli osunęli się na dywan. Wpatrywała się w jego twarz, aż 
ujrzała tego dawnego Taylora, którego znała i kochała. Tak, 
kochała. 

- Taylor, Taylor, Taylor- szeptała, gdy mocno objęci roz­

poczęli miłosny rytuał. Gdy wszedł w nią, jęknęła. A kiedy 
wspólnie osiągnęli ekstazę, oboje krzyknęli. Nagle usłyszeli: 

- To musi być najpiękniejsza dziewczyna na świecie. 
Ali zerwała się przerażona. Przekonała się, że to Homer 

patrzy na nią swymi pogodnymi oczkami. 

Taylor uśmiechnął się speszony. 
- Nauczyłem go krótkiej mówki, gdy wejdzie na scenę 

z koroną dla Miss International. 

Ten incydent przywrócił Ali do rzeczywistości. 
- Gdyby to ode mnie zależało, Ali, ty byś zdobyła koronę 

królowej piękności - powiedział Taylor głosem Człowieka 
Fortuny. 

- Całkiem słusznie - odparła z ironią. W tym momencie 

zdała sobie sprawę, że uczyniła Taylorowi krzywdę żądając, 
aby stał się Człowiekiem Fortuny. Czy nie jest za późno, aby 
naprawić tę szkodę? 

background image

ROZDZIAŁ 

12 

Przyjazdowi Fortune'ów do Nowego Jorku towarzyszyła 

hałaśliwa reklama. Mówiono i pisano o każdym członku ro­
dziny, ale w centrum zainteresowania znalazł się Taylor 
okrzyczany Człowiekiem Fortuny. Zaczęło się już w momen­
cie, gdy wysiadł z samolotu na lotnisku Kennedy'ego. Przy 
bramce kłębił się tłum dziennikarzy i fotoreporterów, a tuż za 
nimi spora grupa kobiet. Machały proporczykami i transpa­
rentami z napisem: „Kochamy cię, Fortune". Wszystkie 
chciały dostać autograf Taylora. Służba porządkowa miała nie 
lada kłopot, starając się zapanować nad wiwatującymi. 

Taylor, speszony i zaskoczony, zatrzymał się przy przej­

ściu, zastanawiając się, czy nie uciec do samolotu. Lecz Ali 
stała tuż za nim blokując drogę. 

- Czy to twoja robota? - spytał niepewnym głosem. 

Ali potrząsnęła głową. 
- To jest jak lawina. Rozpoczęłam kampanię, ale dalej 

toczy się już bez mojego udziału. 

Jessica, Ben i bracia Taylora z żonami oglądali się do tyłu, 

patrząc na bohatera chwili z mieszaniną współczucia i zazdro­
ści. 

Ali popchnęła go lekko. 

- Ruszaj, Taylor. Nie zjedzą cię. - Lecz rozejrzawszy się 

dodała: - A może i tak. 

Taylor wziął głęboki oddech i postanowił wyjść naprzeciw 

background image

1 7 0 

tłumowi. Flesze znowu zaczęły błyskać, gdy w wysokiej 
szczupłej blondynce, przedzierającej się przez tłum, rozpo­
znano Fionę Jordan. 

Fiona podeszła do Taylora i całując go zarzuciła mu ręce na 

szyję. Rozległy się okrzyki i gwizdy. 

Ali i całej rodzinie Fortune'ów nie pozostało nic innego, 

jak tylko obserwować tę scenę. 

- Kochanie - szepnęła Fiona, odrywając z niechęcią usta 

od warg Taylora - czyż to nie bajeczne powitanie? 

Odwróciła się lekko, aby dać okazję fotografom do zrobie­

nia im wspólnego zdjęcia. 

- Uśmiechnij się, kotku - poprosiła półgłosem. 

Taylor usiłował się uśmiechnąć i jednocześnie wyswobo­

dzić się z jej uścisku. 

- Fiono, pozwól, pamiętasz mego szefa reklamy... - za­

czął, ale gdy odwrócił się, Ali już nie było. 

Tymczasem Ewa spojrzała znacząco na Elizabeth i Saszę 

i razem wbiły się klinem w otaczający Taylora tłum, odgra­
dzając w ten sposób Fionę od niego. 

A potem z Saszą na przedzie, wspieraną przez służbę po­

rządkową, cały rodzinny orszak utorował sobie drogę do wyj­
ścia. 

Dwie długie limuzyny czekały już na zewnątrz, aby ich 

zabrać do Hotelu Plaza w centrum Manhattanu. Taylor miał 
nadzieję, że odnajdzie Ali w samochodzie, ale, niestety, nie 
było jej. 

Ewa, siedząca obok Taylora, wyciągnęła chusteczkę i star­

ła szminkę Fiony z jego ust. Taylor był wściekły. 

- Wiem, że to całe zamieszanie zostało zaaranżowane, ale 

to mi się zdecydowanie nie podoba. Wykorzystują mnie! 

- Niewielu mężczyzn podzieliłoby twoje oburzenie -

uśmiechnął się Adam. 

- A ja go rozumiem - poparła Taylora Ewa. 

background image

1 7 1 

Taylor spytał, gdzie się podziała Ali. 
- Mówiła, że musi sprawdzić, jak dojechał Homer - rzekł 

Peter. 

Taylor wzniósł oczy do nieba. 
- Zapomniałem o Homerze! 
Peter zatarł ręce. 
- Muszę przyznać tobie i Ali, że daliście z siebie wszy­

stko, a nawet więcej. Efekty już są. Interesy idą świetnie, a to 
dopiero początek. Jesteśmy z ciebie dumni. 

Adam szybko przyłączył się do gratulacji. 
- Przyznam się, że w pewnym momencie byliśmy wszy­

scy trochę niespokojni o ciebie i o Ali... - oznajmił, ale urwał 
napotkawszy wzrok Taylora. 

Peter poczuł się w obowiązku przyjść bratu z pomocą. 
- Wiemy wszyscy, że łączy was uczucie, ale chyba macie 

dość zdrowego rozsądku, aby zdawać sobie sprawę, że... 

- Że stawka w tej grze jest wysoka - zakończył Adam. 

- A dzięki tobie i Ali, ta stawka staje się coraz większa. Jeśli 
dobrze pójdzie, domy towarowe Fortune staną się największą 

siecią sklepów tego rodzaju w całym kraju. 

- To nie fair - powiedziała nagle Ewa, zwracając się do 

braci Taylora. - On ma takie samo prawo do miłości jak wy. 

- Niestety, Ewo - zaoponował Adam. - Jeśli on się oże­

ni... 

- Tak, wiem - przerwała mu żona. - Ta bajecznie bogata 

sieć sklepów przechodzi na własność Nolana Fieldinga. Ozna­
cza to koniec rodzinnej fortuny. I wiem, że nie jest łatwo 
zrezygnować z wielkiego majątku i pozycji. Ale ty, Peter 
i Truman jednak dokonaliście wyboru. Dlaczego odradzacie 
to Taylorowi? 

- Słuchajcie - przerwał ostro Taylor - byłbym bardzo zo­

bowiązany, gdybyście przestali dyskutować o moim życiu 

background image

1 7 2 

osobistym i ewentualnym małżeństwie. Zresztą nie ma 
o czym, bo Ali oznajmiła mi, że po tej imprezie porzuca mnie. 

- Porzuca cię jako klienta? - zapytał Peter. 
- Twierdzi, że teraz jestem w stanie sam pokierować kam­

panią reklamową. Powiedziała:,,Nie brak ci niczego, a przy­
najmniej tego, co ja mogłabym ci dać". 

- Nie wierzę - oznajmiła Ewa. 
- Najważniejsze, że Ali w to wierzy - westchnął Taylor. 
Ewa uniosła znacząco brwi do góry. 
- Czy rzeczy wiście? 

Dziennikarze i ciekawscy czekali na Taylora przed Hote­

lem Płaza. Nie było tylko jednej osoby, którą Taylor miał 
nadzieję tutaj zobaczyć. Zamknął się w swoim apartamencie 
i zatelefonował do recepcji. 

- Czy panna Ali Spencer już się zgłosiła? - zapytał rece­

pcjonistę. 

- Zaraz sprawdzę, panie Fortune. 
Czekając na odpowiedź, Taylor z niecierpliwością bębnił 

palcami w aparat. 

- Bardzo mi przykro, proszę pana. Panna Spencer odwoła­

ła rezerwację. 

- Odwołała? Co to ma znaczyć? - wykrzyknął Taylor. 
- Bardzo mi przykro, proszę pana. 
- Jeśli nie zatrzymała się tutaj, to gdzie, u licha? 
Recepcjonista chrząknął nerwowo i powtórzył: 
- Bardzo mi przykro... 
Rozległo się pukanie do drzwi. 
To nie była Ali, lecz fotoreporterka z Nowego Jorku, która 

chciała go namówić, aby pozował do kalendarza „Człowiek 
Fortuny". 

- Niech się pan zastanowi - przekonywała. - Jest duża 

szansa, że lepiej by się pan sprzedawał niż „Sports Illustra-

background image

1 7 3 

ted". Dwanaście wspaniałych fotosów Człowieka Fortuny, po 

jednym na każdy miesiąc. 

Taylor zbladł i rzucił stanowcze: 
- Nie. 
Pożegnał fotoreporterkę i zaczął telefonować po kolei do 

wszystkich członków swojej rodziny pytając, czy ktoś widział 
Ali. Dowiedział się, że nikt jej nie widział i do nikogo się nie 
odezwała. 

Godzinę później znowu zapukano do drzwi. Tym razem 

Taylor przezornie zerknął przez judasza i zobaczył eleganc­
kiego młodego człowieka w granatowym garniturze, stojące­
go na baczność, a za nim dwóch potężnych mężczyzn ze 

skrzynią. Otworzył mając nadzieję, że może zasłaniają sobą 
Ali. Lecz doznał rozczarowania. Taylor poprosił tragarzy, aby 
wnieśli skrzynię. Młody człowiek powiedział z wahaniem: 

- Stamtąd dochodzą jakieś dziwne dźwięki. 
Taylor roześmiał się. 
- To Homer paple. Pewnie ćwiczy przemowę na konkurs 

piękności. 

- W skrzyni? 
Taylor widząc jego przerażoną minę, uspokoił go. 
- On nie gryzie. 
- Nie, oczywiście, proszę pana. 

Urzędnik zbliżył się do skrzyni, ale stanął w miejscu, usły­

szawszy męski głos śpiewający: „Najpiękniejsza dziewczyna 
na świecie..." 

Nagle zrobił w tył zwrot i wyskoczył na korytarz. 
Taylor patrzył w zdumieniu za uciekającym, a potem za­

czął się śmiać. Śmiał się tak serdecznie, że nie zauważył nowej 
osoby, która stanęła w drzwiach. 

- Czy Homer opowiedział ci jakiś dowcip? 

Taylor zamarł, a potem przetarł załzawione oczy. 
- Ali! 

background image

1 7 4 

Bez słowa podbiegł do niej i porwał ją w ramiona. Przez 

chwilę poddawała mu się biernie, ale potem zmobilizowała 
siły i odsunęła go. 

- Wracam do Denver, Taylor. Jeszcze dzisiaj. 

Powiedziała to tak stanowczo, że Taylor zrezygnował z ja­

kiejkolwiek dyskusji. 

- W porządku. Rozumiem - rzucił urywanym głosem, 

choć nic nie rozumiał. 

Skinęła głową. 
A więc tak, pomyślała, pozostało ci tylko powiedzieć 

„Żegnaj" i wyjść, ale przynajmniej zrób to z wdziękiem. Wra­
caj do domu i zapomnij o Taylorze. 

Stali naprzeciw siebie jak dwie nieruchome figurki. 

- Do widzenia, Taylor! - szepnęła prawie bezgłośnie. 
- Ostatnim razem pocałowałaś mnie na szczęście. 
- Teraz tego nie potrzebujesz - odrzekła z drżeniem ust. 

- Wszyscy cię uwielbiają. Idealizują. Przeszedłeś długą drogę. 

Nie trzeba ci życzyć szczęścia. Jesteś Człowiekiem Fortuny. 

- Mylisz się. Bardzo potrzebuję... - Zamiast dokończyć 

zdanie, gwałtownie przyciągnął ją do siebie i zamknął usta 
pocałunkiem. 

Gorycz, zdenerwowanie i tęsknota zlały się w jedno i Ali 

odpowiedziała na jego zachłanne pocałunki z równą siłą. Po­
tem krzyknęła „Do widzenia!", co zabrzmiało raczej jak 
szloch, i wybiegła do holu. 

- Czyż ona nie jest cudowna, panie i panowie? Czyż nie 

jest ideałem każdego mężczyzny? - rozległ się głos Homera. 

Taylor odwrócił się i dał robotowi w szczękę. Homer nie-

speszony rozpoczął pieśń: „Najpiękniejsza dziewczyna na 
świecie...", natomiast Człowiek Fortuny syknął z bólu. 

Zorganizowany z rozmachem i pompą konkurs Miss Inter­

national był imprezą w wielkim stylu, a tego roku osiągnął 

background image

1 7 5 

rekordowe powodzenie dzięki zapowiedzianej obecności Tay­

lora Fortune'a. 

Taylor szykował się w garderobie do wyjścia na scenę. Był 

zadziwiająco spokojny. W ciągu ostatniego tygodnia uczestni­
czył w próbach, uczył się tekstu, zapamiętywał wejścia i miej­
sca na scenie. Jak tylko ruszyły przygotowania, Fiona skupiła 
się wyłącznie na pracy. Po paru dniach zapytała go o Ali. 
Kiedy odparł, że Ali wróciła do Denver, w jej oczach zabłysło 
współczucie. W końcu dotarło do niej, że Człowiek Fortuny 
był beznadziejnie i nieszczęśliwie zakochany. 

- Mam nadzieję, że to nie z mojej winy. Nie miałam za­

miaru niczego wam komplikować. 

- Nie - zapewnił Taylor - to wszystko moja wina. 
Zapukano do drzwi. W progu pojawił się Adam. Podobnie 

jak Taylor ubrany był w smoking i wyglądał bardzo atrakcyj­

nie. 

- Wyjdź na chwilę. Wszyscy chcą ci życzyć powodzenia. 
Cała rodzina zebrała się razem. Ben i Jessica, trzymając się 

za ręce, również stali wśród nich. 

Gdy wszyscy się rozeszli, Jessica podążyła za Taylorem do 

garderoby. 

- Taylor - spytała - czy jesteś szczęśliwy? 
- Nie, babciu. Jestem nieszczęśliwy. Nie znoszę schlebia­

nia, sztuczności, udawania, przesady. Nie cierpię osoby, którą 
się stałem. Nienawidzę... Człowieka Fortuny. 

Jessica współczująco uścisnęła dłoń wnuka. 
- Kochanie, to Ali Spencer wpadła na ten pomysł. Wydaje 

się słuszne, aby cię z tego wyciągnęła. 

Uśmiech rozjaśnił twarz Taylora, pierwszy uśmiech od 

tygodnia. 

- Masz rację, babciu. Masz absolutną rację. Musi być 

jakieś wyjście. 

Oczy Jessiki zabłysły wesoło. 

background image

1  7 6 

- Ona jest zdolną osóbką. Jestem pewna, że zaproponuje 

jakieś rozwiązanie. - Ruszyła do wyjścia. - Dzwoniła do 

mnie niedawno, że będzie cię oglądała dziś w nocy w swoim 
domku za miastem. 

- Czy mówiła coś o mnie? Czy pytała o coś? 
- Niezupełnie. Prosiła tylko, aby życzyć Homerowi zła­

mania nogi. 

Ali oglądała finał konkursu Miss International z mieszany­

mi uczuciami. Ale jednym z nich była na pewno duma. Taylor 
odegrał swoją rolę znakomicie. Był czarujący, zabawny, ele­
gancki. I wyglądał tak atrakcyjnie, że odwracał uwagę od 
nowej Miss International, smukłej brunetki z Nowej Zelandii. 

Ali śledziła go z uwagą, gdy składał przyjacielski pocału­

nek na policzku nowej królowej i wdzięcznie się uśmiechając, 
gratulował zwycięstwa. 

Oczy jej się zamgliły, gdy z poczuciem straty i dojmujące­

go smutku przypomniała sobie nieśmiałego, niezgrabnego, 
roztargnionego człowieka, jakim był Taylor, gdy spotkali się 
po raz pierwszy. Jak bardzo go jej brakowało! I jak bardzo go 
kochała! 

Na chwilę przestała śledzić ekran, gdy jej uwagę przyciąg­

nął wybuch śmiechu na sali. Otworzyła szeroko oczy widząc, 
że Homer wkłada lśniącą koronę na głowę Taylora zamiast na 
głowę Miss International. 

Gdy Fiona podbiegła, aby naprawić pomyłkę, została po­

rwana przez Homera w jego stalowe objęcia. Śpiewając weso­
ło, Homer ruszył przez scenę z Fioną. Taylor biegł za nim, 
próbując wydostać dziewczynę z tego uścisku. 

Tymczasem Miss Nowa Zelandia i Miss International 

w jednej osobie czerwona ze zdenerwowania, schyliła się 
i podniosła koronę, która spadła Taylorowi z głowy, i sama się 
ukoronowała. 

background image

1 7 7 

Jakby tego nie było dosyć, Ewa Fortune stojąca z całą 

rodziną na scenie wybrała ten moment na rozpoczęcie porodu. 

Następnego dnia o świcie Ali została wyrwana ze snu przez 

jakieś dźwięki, chrapliwe i żałosne, dochodzące zza drzwi jej 

domku. Co to mogło być na tym pustkowiu? Niedźwiedź? 
Łoś? 

Całkiem rozbudzona stwierdziła, że te dziwne dźwięki ma­

ją linię melodyczną. Z początku nie mogła rozpoznać instru­

mentu, ale po chwili wyprostowała się na łóżku. 

To był dźwięk kobzy! 
Odrzuciwszy kołdrę, skoczyła boso do drzwi i otworzyła je 

szeroko. Stal tam Taylor, grając tę oryginalną serenadę. Ali 
zasłoniła usta dłońmi. Był nawet ubrany w szkocki strój! 

Przestał grać i wpatrywał się w jej wspaniałą figurę, lekko 

tylko przesłoniętą białą przezroczystą koszulą nocną. 

- Ewa urodziła córeczkę o drugiej w nocy - oświadczył. 

- Dzwoniłem do szpitala z samolotu. Obie czują się dobrze. 

Ali uśmiechnęła się ze wzruszeniem. 
- Bardzo się cieszę. 
Taylor położył kobzę na ziemi i chciał włożyć ręce do 

kieszeni, ale jego szkocka spódniczka ich nie miała. Wyciąg­
nął więc ręce do Ali i spojrzał na nią błagalnie. 

- Och, Ali, ja cię tak kocham! 
- Ja też cię kocham, Taylor! 
- Babcia orzekła, że to był twój pomysł i dlatego powin­

naś mi teraz pomóc. 

- Powinnam? 
- Tak. Jest tylko jeden sposób, w jaki możesz tego doko­

nać - rzekł, robiąc krok w jej kierunku. 

Ali zamknęła oczy i pozwoliła, aby Taylor zamknął ją 

w ramionach. Miała wrażenie, że wreszcie znalazła swoje 
miejsce. 

background image

1 7 8 

- Jest tylko jeden sposób, abym przestał być Człowiekiem 

Fortuny. 

Spojrzała na niego oczami wilgotnymi od łez. 

- Nie chcesz już być Człowiekiem Fortuny? 
- Nienawidzę go! 
Roześmiała się przez łzy. 
- Ja też! 
Puścił ją nagle i ukląkł. 
- Ali Spencer, nie mogę ci się oprzeć. Czy wyjdziesz za 

mnie i uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na zie­
mi? 

Rezygnował dla niej ze wszystkiego, ale nie miała wątpli­

wości, że była to słuszna decyzja - dla nich obojga. 

- Tak, wyjdę - szepnęła, również klękając, aby go objąć 

za szyję. Taylor stracił równowagę i oboje upadli na ziemię. 

Gdy tak leżeli, Ali wykręciła głowę, aby spojrzeć w stronę 

jego nóg i powiedziała z łobuzerskim uśmiechem: 

- Zawsze byłam ciekawa, co Szkoci mają pod spódniczką. 

background image

EPILOG 

Nolan Fielding chichotał, odczytując tytuły artykułów 

w gazetach. Wszystkie głosiły to samo: „Człowiek Fortuny 
zdobywa żonę, ale traci tytuł i fortunę." 

Nie przestając się uśmiechać, odłożył gazety i zaczął przy­

gotowywać się do uroczystości. 

Według opinii prasy ślub Taylora miał być jeszcze bardziej 

okazały niż trzy poprzednie śluby braci Fortune'ów. Nolan też 
nie wątpił, że ta ceremonia stanie się sensacyjnym wydarze­
niem, a dla niego dniem szczególnym. Rozmyślając o tym, 
włożył do kieszeni żakietu długą białą kopertę. 

- Nolan, jesteś dziś radosny jak szczygiełek - stwierdzi­

ła Doris, sadowiąc się obok niego w starym pięknym bent-
leyu. 

- A ty jesteś piękna jak kwiat - odparł, robiąc do niej oko 

i patrząc z aprobatą na elegancką fryzurę i jedwabną suknię 
z dużym dekoltem. 

Gdy bentley dojeżdżał do posiadłości rodziny Fortune'ów, 

usłyszeli nad sobą warkot helikoptera. To reporterzy i fotogra­
fowie wychyleni z okien śmigłowca uwieczniali posiadłość 

i nadjeżdżających gości. 

- Mam nadzieję, że ta sfora nie zepsuje całej ceremonii 

- martwiła się Doris. 

- Spójrz tutaj - wskazał Nolan, gdy skręcili w aleję pro­

wadzącą do bramy. Po obu stronach tłoczyły się samochody 
osobowe i wozy techniczne telewizji. Przy bramie zebrał się 

background image

1 8 0 

tłumek turystów i gapiów chcących zobaczyć tych wybrań­
ców, którzy za specjalnymi zaproszeniami mogli wejść na 
teren posiadłości. 

- Można by pomyśleć, że to narodowe święto - zauważyła 

z przekąsem Doris. 

- Ta rodzina zawsze była w centrum zainteresowania. 
- Już niedługo to się zmieni - powiedziała Doris, myśląc, 

że szef zgodzi się z jej przewidywaniami. Ale Nolan Fielding 
tylko się tajemniczo uśmiechnął. 

- Wyglądasz jak zadowolony kot - rzekła. 
Nolan sięgnął do kieszeni, wyciągnął kopertę i podał jej. 
- Sądzę, że między nami nie powinno być sekretów, pra­

wda, Doris? 

Ale Doris nie odpowiedziała, zbyt już zajęta czytaniem. Po 

skończonej lekturze, uśmiechnęła się również. 

Nolan i Doris zdumieli się wielce, gdy w głąb ogrodu po­

prowadził ich nie kto inny, tylko ten największy hultaj wśród 
robotów - Homer. Stwierdzili jednak z ulgą, że miał dziś swój 
dobry dzień i zachowywał się nienagannie. Mimo to Doris, 
która oglądała konkurs Miss International w telewizji, starała 
się trzymać od niego z daleka. 

Zarówno ślub, jak i przyjęcie weselne miały się od­

być w ogrodzie. Było to ulubione miejsce Nolana. Piękne 
kwiatowe rabaty w stylu angielskim i egzotyczne drzewa sta­
nowiły wspaniałe tło dla ceremonii. Wśród zieleni poustawia­
no stoliki zastawione elegancką porcelaną, kryształami i sre­
brem. 

- Wygląda to nadzwyczajnie - powiedziała Doris w za­

chwycie. 

Nolan witając się ze znajomymi, zobaczył zbliżających się 

do nich Jessicę i Bena. 

background image

1 8 1 

Jessica jak zwykle tryskała energią, uścisnęła Doris 

i cmoknęła Nolana w policzek. Ben uścisnął im ręce. 

- A więc wszystko dobrze się kończy - rzuciła wesoło 

Jessica. 

- W każdym razie ty wyglądasz na szczęśliwą - odparł 

Nolan. 

- A dlaczego nie? Znalazłam idealnego męża dla siebie 

i odpowiednie żony dla wszystkich czterech wnuków. Mam 
śliczną prawnuczkę, a wkrótce będzie ich pewnie więcej. Nie 
wątpię też, że Taylor, podobnie jak jego bracia, doskonale 

poradzi sobie w życiu. W dużej mierze zawdzięczają to swoim 
żonom. Więc się nie przejmuj, mój drogi. Ostatecznie to mój 
syn, a nie ty, wymyślił to dziwaczne obwarowanie testamentu. 
Nikt cię za to nie obwinia. 

- Jessico - odchrząknął z zakłopotaniem Nolan - zastana­

wiam się... 

- O, przepraszam was, ale przyjechali państwo Raleigh. 

Ben, chodź, muszę cię przedstawić. 

Doris rozejrzała się wokół. 

- Patrz, tam są Adam i Ewa razem ze swoją córeczką. 

Wyglądają na wzorową rodzinę. 

Nolan popatrzył na szczęśliwą parę, wspominając dzień, 

gdy dwa lata temu, w swoim gabinecie, odczytywał czte­
rem braciom Fortune'om testament ojca. Czy uwierzyłby wte­
dy, że będzie uczestniczył nie w jednym, a w czterech ślu­
bach? Adama, beztroskiego i lekkomyślnego bywalca salo­
nów, który twierdził, że nigdy się nie ożeni. Poważnego Petera 
zajętego wyłącznie pracą i firmą, który nigdy nie pozwalał 
sobie na chwilę oddechu ani na randkę? I wreszcie tego po-
pędliwego Trumana nie mającego cierpliwości do kobiet, któ­
ry cynicznie twierdził, że wszystkie są niezrównoważone 
i głupie? 

A w końcu żeni się nieśmiały Taylor, czujący się lepiej 

background image

1 8 2 

wśród robotów niż w towarzystwie istot z krwi i kości, szcze­
gólnie płci żeńskiej. 

Doris przerwała rozmyślania Nolana, ciągnąc go za rękaw. 

- Są już wszyscy-szepnęła. 
Nolan poszedł za jej wzrokiem. Wokół Adama i Ewy ze­

brała się cała rodzina w oczekiwaniu na młodą parę, która 
miała ukazać się, gdy orkiestra zagra weselnego marsza. 

Sasza, Elizabeth i Ewa ubrane były w jednakowe, pięk­

ne jedwabne suknie i tworzyły orszak panny młodej. Jej 
pierwszą druhną była Sara. Obok żon stali trzej bracia Fortu­
ne'owie, przystojni, niezwykle eleganccy w białych smokin­
gach. 

- Wszystkie trzy pary wyglądają na absolutnie szczęśliwe 

- zauważyła Doris. -I tak do siebie pasują. 

Nolan z niezadowoleniem stwierdził, że oczy ma wilgotne 

od łez. 

- Chłopcy rzeczywiście bardzo się zmienili - rzekł. 
- Miłość tak właśnie działa na ludzi - powiedziała Doris 

z ciepłym uśmiechem. 

Nolan czując, że coś go ściska za gardło, kiwał tylko głową 

na znak, że zgadza się z nią całkowicie. 

Nawet warkot helikoptera nie potrafił odwrócić uwagi go­

ści od panny młodej, gdy ukazała się prowadzona przez ojca, 
przystojnego i najwyraźniej przepełnionego dumą dżentelme­

na. 

- Och, jak ona pięknie wygląda - szepnęła Doris. 
Nolan ocierając łzy chusteczką, wspominał kolejne pięk­

ne panny młode. Ewa - eteryczna blondynka o klasycz­
nych rysach, Elizabeth - o posągowych kształtach, z olś­
niewającym uśmiechem i kasztanowymi włosami i wresz­
cie Sasza, w ludowym rosyjskim stroju, odziedziczonym po 
babce. 

background image

1 8 3 

A teraz Ali - z burzą rudych loków, wymykających się 

spod welonu, błyskotliwa, silna i zarazem wrażliwa. 

- Bez wątpienia Jessica miała rację. Ona jest stworzona 

dla Taylora. 

Po ślubie i uroczystym przyjęciu weselnym Nolan Fielding 

w towarzystwie swej wiernej sekretarki poprosił całą rodzinę 
do biblioteki. 

Gdy tylko czterej bracia weszli do środka, zaczęli zapew­

niać starego prawnika, że nie czują do niego żalu. 

- Cisza, chłopcy - zarządziła Jessica. - Dajcie biedakowi 

spokój. Niech powie, o co chodzi. 

Nolan podziękował jej spojrzeniem, chrząknął i wyjął 

z kieszeni długą białą kopertę. 

- Może usiądziemy - zaproponował. 
- Pospiesz się, Nolan - powiedziała niecierpliwa jak za­

wsze Jessica. 

- To, co mam tutaj, jest uzupełnieniem do zastrzeżenia 

w testamencie twojego syna, Aleksandra - zwrócił się do niej. 

Wszyscy patrzyli na niego zaskoczeni. 
- Uzupełnieniem? - powtórzył Peter. 
- Dlaczego dowiadujemy się o tym teraz? - zapytał Tru. 
Nolan podniósł uspokajająco rękę. 

- Zostałem zobowiązany przez waszego ojca do otwarcia tej 

koperty dopiero wtedy, gdy zaistnieją pewne okoliczności. 

- To znaczy jakie? - zapytał Taylor. 
- Kiedy wszyscy jego synowie wstąpią w związki mał­

żeńskie. - Popatrzył kolejno na czterech braci. - Po pierwsze 

chcę wam oznajmić, że nie obejmę steru firmy Fortune. Mó­
wię to z wielką ulgą. 

- Nic nie rozumiem - rzekła Jessica, i nie była wyjąt­

kiem. 

- Myślę, że najlepiej będzie, gdy odczytam ten list. On 

wam wszystko wyjaśni - powiedział Nolan. 

background image

1 8 4 

„Moi najdrożsi, 
Przez wiele lat żałowałem błędów, jakie popełniłem 

w sprawach miłości i małżeństwa. Lekko traktowałem coś, co 
powinno być świętą instytucją. I nigdy poważnie nie myśla­
łem o konsekwencjach. Przeciwnie, zawsze sądziłem, jakże 
głupio, że nie mam nic do stracenia. Ale jak to mi niejedno­
krotnie mówiłaś, Mamo, gdybym wybrał mądrze, wybrałbym 
dobrze. Gdybym poszperał w swojej duszy i w swej pamięci, 
głęboko wierzę, że wybrałbym jedyną właściwą kobietę. Gdy 
widziałem, jak dorastają moi synowie, zacząłem się bać, aby 

nie poszli w moje ślady. I dlatego, moi drodzy, wymyśliłem tę 
sztuczkę, która, jak sądzę, nikomu się nie podobała. Zrobiłem 
to zastrzeżenie w testamencie tylko po to, aby żaden z was, 
wiedząc, co się z tym wiąże, nie ożenił się bez namysłu. 
Wierzyłem, że się głęboko zastanowicie, zanim podejmiecie 
decyzję i że mając waszą mądrą babkę, gotową zawsze wam 
dobrze radzić, ożenicie się z najwłaściwszymi dla was kobie­
tami. 

Teraz, gdy wszyscy jesteście już szczęśliwie pożenieni, 

z ulgą oświadczam, że nigdy, w żadnym przypadku, nie za­
mierzałem dopuścić, aby firma dostała się w obce ręce. Jestem 
pewien, że mój drogi przyjaciel Nolan przyjmie z westchnie­
niem ulgi moje życzenie, aby akcje, które miały przypaść 

jemu, zostały podzielone na osiem równych części i przydzie­

lone moim czterem synom i ich wspaniałym żonom. 

Błogosławię was, moi drodzy. Obyście żyli długo i szczę­

śliwie. Nie wątpię, że tak się stanie. 

Z najgłębszą miłością 
Aleksander." 

Gdy Nolan skończył czytać, wszystkie oczy były mokre. 

Doris rozdawała ligninowe chusteczki. Gdy podeszła do Jes-
siki, ta złapała ją za rękę. 

background image

1 8 5 

- Doris! - wykrzyknęła - zaręczynowy pierścionek! 

Doris zaróżowiła się mocno i spojrzała swoimi sarnimi 

oczami na Nolana, który, choć poczerwieniał jak burak, 
uśmiechnął się uszczęśliwiony. 

A potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie...