background image

 

~ 1 ~ 

 

 

Tymber Dalton 

Teraz ju

ż wiem, dlaczego 

psy wyj

ą do księżyca 

background image

 

~ 2 ~ 

 

 

 

Charlene  zwaliła  się  na  swoje  łóżko,  po  tym,  jak  w  końcu  zapakowała 

Christophera do jego. Okropnie krzyczał, wiedząc, że jego ojciec przyjedzie po niego 
następnego wieczora, by zabrać go na odwiedziny. 

-  Nie  CHCĘ  iść!  NIE  pójdę!  –  krzyczał  na  całe  gardło  nie,  jak  ośmiolatek,  ale 

bardziej, jak osiemnastolatek, prawie trzęsąc szybami w oknach. 

- Musisz go odwiedzić, skarbie…  

- On  mnie  tam  nie chce!  Zmusza  mnie, żebym z  nim  poszedł, bo chce, żeby  jego 

dziewczyna myślała, że mnie lubi!  

Słowa  ukłuły  ją  bardziej,  niż  chciała  to  pokazać.  Był  młody  –  zbyt  młody,  żeby 

musiał stawiać czoła takiej sytuacji. Ale na razie nie oszczędziła dość pieniędzy, by iść 
do sądu, by ograniczyć albo zakończyć te wizyty Hanka. Więc  musieli znosić Hanka, 
który brał Chrisa na trzy weekendy w miesiącu. 

Poza tym, Hank zachowywał się, jak kutas, ciągle próbując wywołać w niej jakąś 

reakcję,  wiecznie  wkurzony,  ponieważ  odmawiała  spełniania  jego  przewidywań  –  że 
wróci do niego na swoich rękach i kolanach w ciągu pół roku. Trzy lata później, wciąż 
mocno się trzymała, a on wyglądał coraz gorzej z każdym mijającym miesiącem. Ona 
sama doprowadziła się do porządku, podczas gdy on nabierał kilogramów, z gotowym 
atakiem serca. 

Jego  dziewczyna,  Wendy,  wyglądała  na  coraz  bardziej  wykończoną  z  każdą 

kolejną  ubywającą  stroną  kalendarza.  Hank  prawdopodobnie  aplikował  tej  biednej 
kobiecie,  nie  tylko  takie  samo  znęcanie  się,  które  używał  względem  niej,  ale  też 
dodatkową dawkę, ponieważ nie miał już pod ręką Charlene. 

A  biedny  Chris  złapał  go  na  tym.  Charlene  próbowała  nie  pozwalać  Hankowi 

prowokować  ją  przed  jej  synem,  ale  była  tylko  człowiekiem  i  czasami  nie  mogła  się 
opanować. 

 

 

*** 

 

background image

 

~ 3 ~ 

 

Chris  cały  był  we  łzach,  gdy  Hank  w  końcu  się  pokazał,  spóźniony  jak  zawsze. 

Tym  razem,  jednak  jego  dziewczyny  nie  było.  Christopher  schował  głowę  w  boku 
Charlene i błagał ją. 

- Proszę, Mamusiu, że każ mi iść!  

Walcząc z własnymi łzami, Charlene uklękła przy nim. 

- Skarbie, spróbuj się dobrze bawić, okej? – Przytulia go i otarła łzy z policzków. 

- Nabijasz mu głowę pierdołami, Char.  

Zawsze gardziła sposobem, w jaki skracał  jej  imię. I prawdopodobnie dlatego tak 

upierał się przy robieniu tego. 

Hank złapał rękę Christophera. 

- Idziesz ze mną. To jest mój weekend i tak ma być. Więc równie dobrze, możesz 

przestać płakać. Chodźmy.  

Charlene  poczekała  aż  tylne  światła  samochodu  zniknęły  w  oddali,  a  potem 

załamała się, zsuwając się plecami  w  dół  ściany  na podłogę, ramionami objęła swoje 
ciało, łzy potoczyły się po jej twarzy, a gniewny krzyk uwiązł w jej gardle. Bojąc się, 
że  jak  zacznie  krzyczeć,  to  już  się  nie  zatrzyma.  Nie  miała  sąsiadów  wystarczająco 
blisko, żeby to słyszeli, ale musiała wziąć się w garść. 

Po tym, jak wzięła się w garść, zadzwoniła do swojej najlepszej przyjaciółki Dany, 

który ukazała się na jej progu dwadzieścia minut później. 

- Musimy cię stąd wyciągnąć, kochana. Potrzebujesz trochę czasu na zewnątrz tych 

czterech ścian. I znam takie miejsce.  

Kobiety były jak siostry, nierozłączne od dzieciństwa. Jedynie podczas sześciu lat, 

kiedy  to  Dana  służyła  w  lotnictwie  wojskowym,  nie  mieszkały  obok  siebie,  w 
promieniu  kilku  kilometrów,  ale  wciąż  pozostawały  ze  sobą  blisko  przez  e-mail  i 
rozmowy  telefoniczne.  Przez  wszystko,  śmierć  rodziców  Charlene,  jej  skażone 
małżeństwo z Hankiem, Dana stała przy boku przyjaciółki. 

Jesień  była  w  pełnym  rozkwicie,  a  świetlisty,  niemal-pełny  księżyc  rzucał  cienie 

pomimo  jasnych  świateł  pochodzących  z  latarni.  Zatrzymały  się  na  tłuste  frytki  i 
rozcieńczone  wodą  napoje,  obserwując  grających  i  strzelających  na  strzelnicy. 
Charlene próbowała ignorować szczęśliwe rodziny wokół nich. 

Dana ją trąciła. 

background image

 

~ 4 ~ 

 

- Wszystko w porządku?  

- Nie mogę przestać się martwić o Chrisa.  

- Powinnaś zapomnieć, choć na chwilę. Po prostu spróbuj się trochę odprężyć. Nic 

mu nie będzie. Hank nie podniesie na niego ręki. 

- To nie o jego ręce się martwię.  

- Hej, spójrz na to. Chcesz zabrać swoje kłopoty do Madame Rue?  

Zatrzymały  się  przed  niewielkim,  ciemnozielonym  namiotem.  Schludny,  ręcznie 

namalowany  znak  mówił  Niesamowite  Dziwy.  Markiza  z  przodu  ocieniała  dwa  stoły 
pięknych  kryształów,  amuletów,  naszyjników  i  innych  tajemniczych  przedmiotów. 
Ładny  naszyjnik  z  kryształowym  wisiorkiem  przyciągnął  uwagę  Charlene  i  podeszła 
bliżej, żeby mu się przyjrzeć. 

Oszalała  młoda  kobieta  wysunęła  się  zza  klapy  namiotu,  ściskając  dłoń  starszej 

kobiety,  wylewnie  jej  dziękując.  Obróciła  się  i  niemal  wpadła  na  Charlene.  Ich  oczy 
spotkały się na krótką chwilę, zanim kobieta przeszła szybko obok Charlene, znikając 
w najbliższym tłumie. Ale wcześniej Charlene spostrzegła siniaka pod prawym okiem 
kobiety. 

Starsza  kobieta  nie  wyglądała,  jak  typowa  filmowa  cygańska  wróżka.  Jej  siwawe 

włosy  zebrane  były  w  kok,  który  trzymał  piękny,  wysadzany  klejnotami  grzebień. 
Miała  na  sobie  błękitno-kobaltową  jedwabną  tunikę  i  powłóczystą  czarną  spódnicę. 
Oryginalny czarny onyksowy amulet zwisał  na czerwonej wstążce z jej szyi. Jej  rysy 
twarzy były ponadczasowe, więc mogła mieć zarówno pięćdziesiąt, jaki i pięćset lat. 

Jej  oczy  napotkały  wzrok  Charlene.  Przez  chwilę,  Charlene  poczuła  się 

unieruchomiona  przez  ciepłą  dobroć.  Kobieta  się  uśmiechnęła.  Charlene  niejasno 
zdawała  sobie  sprawę,  że  Dana  dyskutuje  nad  ceną  bransoletki  ze  starszym 
mężczyzną,  który,  jak  sądziła,  był  mężem  kobiety.  Wokół  jego  szyi  wisiał  ten  sam 
amulet, tylko na zielonej wstążce. 

Kobieta podała swoją rękę. 

-  Chodź.  Bezpłatnie.  –  Oczy  kobiety  wciąż  trzymały  wzrok  Charlene.  Charlene 

przez moment zastanawiała się, czy to nie był jakiś rodzaj hipnozy. 

-  Idź,  Charlene.  Hej,  to  jest  za  darmo.  –  powiedziała  Dana  oglądając  następną 

bransoletkę. – Poczekam tutaj.  

background image

 

~ 5 ~ 

 

Charlene chwyciła kobietę za rękę i poszła za nią zza klapę namiotu. Słaby aromat 

jaśminu,  mieszał  się  z  kwiatem  pomarańczy,  i  przenikał  całe  to  miejsce.  Niedobrane 
kawałki  z  drogich  dywanów  leżały  na  podłodze.  Dwie  duże,  wygodne  poduchy 
otaczały niski, ośmiokątny stół z cyprysa. Łagodne światło rozpraszało mrok namiotu, 
prawie jak blask świec, chociaż Charlene żadnej nie widziała. 

 - Ta dziewczyna, która właśnie wyszła. Wyglądała na bardzo wdzięczną.  

Kobieta się uśmiechnęła. 

- Usiądź, dziecko. Robię to, po co zostałam tu przysłana. – Usiadły na poduszkach 

i kobieta sięgnęła przez stolik po rękę Charlene. 

Jej  twarz  się  zachmurzyła,  kiedy  śledziła  linie  na  dłoni  Charlene.  Obydwie 

siedziały w ciszy przez kilka  minut. W końcu, kobieta  puściła jej ręce  i odchyliła się 
do  tyłu.  Wyciągając  ogromną  talię  kart,  cicho  je  przetasowała,  a  potem  podała 
Charlene do przełożenia. 

Kobieta zebrała je i zaczęła wykładać w spiralnym wzorze. Charlene nie wiedziała 

zbyt dużo o  Tarocie, ale  nie  mogła sobie  przypomnieć, żeby  widziała którykolwiek  z 
obrazków  na  kartach,  a  które  jej  koledzy  z  akademika  wykorzystywali  do  grania  w 
college'u. 

Kobieta postukała w pierwszą kartę niepomalowanym, ale ze starannie zrobionym 

manikiurem,  paznokciem.  Obrazek  pokazywał  ładną  młodą  kobietę  pochyloną  pod 
ciężarem olbrzymiego snopa pszenicy na swoich plecach. 

- To Ty. Waga twoich smutków przytłacza cię. Hank nie chce żyć z tobą w pokoju. 

- To jest praw… – Charlene zamarła, kiedy dotarły do jej świadomości te słowa. – 

Skąd to wie… 

-  Jego  imię?  Stąd,  skąd  tego  małego  bączka.  –  Wyłożyła  drugą  kartę,  na  której 

mały  chłopiec  ze  smutną  twarzą  zagląda  do  lustra,  gdzie  uśmiecha  się  ten  sam 
chłopiec. – To Christopher.  

Położyła  trzecią  kartę  z  pomarszczonym  staruszkiem,  który  starzeje  się  z 

wdziękiem. Palce, wyglądające niczym pazury, zaciskały się na głowie psa. 

- To. – Puk, puk. – Jest twój problem. Hank nie chce cię puścić, bo wie, że przez 

Christophera może cię wciąż ranić.  

background image

 

~ 6 ~ 

 

Charlene  właśnie  zastanowiła  się,  czy  Dana  czasem  jej  nie  wrobiła,  gdy  kobieta 

wyciągnęła czwartą kartę. Puk, puk. 

-  Twoje  rozwiązanie.  –  Pełnia  rozświetlała  dwupiętrowy  dom  podobny  do  jej. 

Mały,  słodki,  podpalany  beagle  siedział  przed  domem,  z  głową  uniesioną  do  nieba  i 
otwartym pyskiem. 

-  Szczekający  pies?  –  Charlene  czuła  się  tak,  jakby  uczestniczyła  w  jednym  z 

odcinków Strefy Mroku

- Nie szczekający. Wyjący do księżyca.  

Następna  karta.  Puk,  puk.  Lekarz  zgięty  nad  czymś,  jak  aktor  pochylony  do 

kamery. Charlene nie mogła powiedzieć, na czym była skupiona jego uwaga, ale twarz 
wyglądała trochę znajomo. Kobieta nie zrobiła żadnego komentarza, tylko wyciągnęła 
następną  kartę.  Puk,  puk.  Niebieska  ciężarówka  w  nocy  z  włączonymi  reflektorami. 
Puk, puk. Łazienka. 

Kobieta poruszała się coraz szybciej, nic nie mówiąc, tylko wyciągając karty, które 

kładła  na  stolik.  Puk,  puk.  Kolejny  pies,  czarny  i  brzydki,  warczący  i  nieprzyjazny. 
Puk, puk. Strzykawka napełniona różowym płynem. 

Ostatnia zmroziła jej krew w żyłach. 

- Co ta oznacza?  

Kobieta popatrzyła Charlene w oczy. 

- Nie dla ciebie, ani tego małego bączka.  

Mężczyzna wszedł do namiotu i cicho przeszedł obok, rzucając okiem na kobietę, 

zanim zniknął za inną klapą w ścianie naprzeciwko. 

-  Powiedziałam  dość.  –  Wstała  i  podała  rękę  Charlene.  Charlene  pozwoliła,  by 

pomogła jej się podnieść, a ciepła życzliwość przepłynęła przez nią jeszcze raz. 

- Ile płacę?  

-  Powiedziałam  bezpłatnie.  –  Uśmiechnęła  się.  –  Proszę  nie  martw  się  o  swojego 

synka. Nic mu nie jest i nie będzie. Jesteś wspaniałą matką i on przy tobie rozkwitnie. 

Charlene  nie  miała  na  to  żadnej  odpowiedzi,  więc  wymamrotała  swoje 

podziękowania,  zanim  obróciła  się  i  wyszła.  Dana  czekała  na  nią  obok  stolików  z 
niewielką torebką w ręce. 

background image

 

~ 7 ~ 

 

- Hej, co się tam stało? 

Czuła  się,  jakby  wynurzała  się  ze  snu.  Otaczające  ją  hałasy  i  światła  w  końcu 

przywróciły ją do namacalnej rzeczywistości. 

- Nic. Wszystko w porządku.  

Dana zauważyła nastrój Charlene i zostawiła ją w spokoju. Gdy wróciły do domu 

Charlene, otworzyła torebkę, którą dostała od mężczyzny. 

- Widziałam, jak na to patrzyłaś. Uważaj to za swój wczesny urodzinowy prezent. 

Kryształowy  wisiorek  na  srebrnym  łańcuszku  był  podobny  do  łzy,  ale  nawet  w 

ciemnościach łapał okruchy światła i wydawał się je wchłaniać, podkreślając delikatny 
wzór płatka śniegu w swoim wnętrzu. 

- Oh, Dana, dziękuję!  

- Wiedziałam, że nigdy  nie kupisz sobie  niczego takiego.  Facet powiedział, że on 

ma  czar  przynoszenia  dobrego  szczęścia.  Pomyślałam  sobie,  że  możesz  je 
wykorzystywać tak często, jak tylko położysz na nim swoje palce.  

Roześmiały  się  i  przytuliły  do  siebie,  zanim  powiedziały  sobie  dobranoc.  Dana 

poczekała, dopóki Charlene nie znalazła się bezpiecznie w środku, a potem odjechała. 
Charlene dotykała palcami  naszyjnik z wisiorkiem  i pomyślała  jeszcze raz o słowach 
wróżbitki. Jak ta kobieta mogła tyle o niej wiedzieć? Dana musiała chyba to wcześniej 
zaaranżować. 

Tak musiało być. 

 

*** 

 

Hank  faktycznie odesłał Christophera dziesięć  minut wcześniej. Zamiast zostać w 

samochodzie,  jak  to  zwykle  robił,  odprowadził  Chrisa  do  domu,  a  ten  natychmiast 
wpadł w ramiona Charlene. Dana stała w  przedpokoju za Charlene,  gotowa w każdej 
chwili interweniować, gdyby Hank czegoś próbował. Gdy ją zobaczył, zawahał się, aż 
w końcu zatrzymał się bez wspinania się na schody werandy. 

-  Następny  weekend,  o  tym  samym  czasie.  I  bez  żadnych  łez  tym  razem,  do 

cholery! 

background image

 

~ 8 ~ 

 

Charlene podniosła Christophera, a on zawinął swoje ramiona wokół jej szyi. 

- Hank, wiesz co? Myślę już czas, żeby coś zmienić. Christopher nie chce chodzić 

do ciebie. Myślę, że sędzia powinien go wysłuchać.  

Twarz Hanka zrobiła się czerwona w półmroku. Zrobił krok do przodu, chcąc coś 

powiedzieć,  gdy  nagle  mały podpalany beagle, którego  nigdy wcześniej  nie widziała, 
mający na sobie zieloną obrożę, zjawił się z nikąd i dopadł do nogi Hanka. 

Nieustępliwy mały pies warczał i trzymał, podczas gdy Hank krzyknął i potrząsnął 

swoją  nogą.  Dana  podeszła  do  drzwi,  żeby  lepiej  widzieć,  co  się  dzieje,  i  zaczęła  się 
śmiać na tej widok. 

- To pokazuje wszystko, Hank. – zapiała. – Że dzieci i psy cię nie lubią. 

Charlene zadrżała na widok obcego małego pieska. 

- Zdejmij ze mnie tego kundla! Zamierzam pozwać twój tyłek, Char!  

-  Przykro  mi,  Hank.  To  nie  jest  mój  pies.  –  Mały  beagle  puścił  nogę  i  zaczął 

tańczyć przed kopniakami, szczekając na Hanka. Krew przemoczyła spodnie Hanka, a 
mały  piesek  spojrzał  na  Charlene.  W  zapadających  ciemnościach  nie  mogła  być 
całkowicie pewna, ale  mogła przysiąc, że puścił do  niej oko, zanim pobiegł  tam skąd 
się pojawił i zniknął im z widoku, a czarny identyfikator, albo swego rodzaju talizman, 
grzechotał przy klamrze obroży. 

Wściekły  Hank  ruszył  w  stronę  drzwi.  Charlene  z  Chrisem,  wciąż  trzymający  się 

jej  kurczowo,  cofnęła  się  do  bezpiecznego  domu,  podczas  gdy  Dana  wystąpiła 
naprzód. 

- Odejdź. Teraz. – rozkazała Dana. 

- Ten pieprzony pies… 

-  Powściągnij  swój  język  przy  Chrisie,  dupku.  A  teraz  zabieraj  się  stąd,  zanim 

wróci i odgryzie ci jaja. I nie byłaby to żadna wielka strata, gdyby to zrobił.  

Dana  miała  pas  karate  i  nadal  utrzymywała  swoją  figurę  ucząc  go.  Mogła  łatwo 

dokopać  Hankowi.  Miał  nad  nią  przeszło  dziesięć  centymetrów  i  czterdzieści  pięć 
kilogramów przewagi, ale był sflaczały. 

Hank zawahał się. 

background image

 

~ 9 ~ 

 

-  Wezwę  pieprzone  gliny,  lepiej  w  to  uwierz.  Złapią  tego  psa  i  odrąbią  mu  łeb, 

żeby sprawdzić, czy nie ma wścieklizny. I nie obchodzi mnie, do kogo należy!  

Wciąż  mamrocząc,  kulejąc,  poszedł  do  swojego  samochodu  i  odjechał  z  piskiem 

opon. 

-  Ale  jaja,  to  było  zabawne!  –  Dana  zaprowadziła  Charlene  i  Chrisa  do  domu  i 

zamknęła  za  nimi  drzwi.  Kiedy  uspokoiły  już  chłopca  i  położyły  do  łóżka,  Charlene 
usłyszała odgłos samochodu na podjeździe. 

-  Zajmę  się  tym  Charlene.  Poczekaj  tutaj.  –  Dana  spotkała  się  z  policjantem  w 

drzwiach i zaprosiła go do środka.  

Zadał im obu kilka pytań, zanim zamknął notatnik. 

- Była pani żoną tego faceta, co?  

- Niestety.  

- Ponieważ to nie był pani pies, nic więcej nam pani nie pomoże oprócz podpisania 

tego oświadczenia. Proszę się nie martwić o swojego byłego. Nie będzie miał żadnych 
szans w sądzie, jeśli spróbuje panią pozwać.  

- Współczuję tylko temu małemu psu. 

Roześmiał się. 

- Taa, pani były mógł mu coś podarować.  

Po tym, jak wyszedł, Dana skierowała się  do kuchni  i zrobiła  im  gorącej  herbaty. 

Charlene  usiadła  i  zamyśliła  się  nad  wydarzeniami  wieczoru,  dotykając  palcami 
swojego  nowego  naszyjnika.  Wtedy  przypłynęły  do  niej  słowa  wróżbitki  i 
przypomniała sobie karty leżące na cyprysowym stole. 

Niewielki podpalany pies wył przed domem. 

- Dana, możesz zostać jeszcze trochę i zaopiekować się Chrisem?  

- Pewnie, ale… 

- Powiem ci później. Niedługo wrócę. – Złapała kurtkę i torebkę. 

 

*** 

background image

 

~ 10 ~ 

 

Miejsce, w którym wczoraj były, było ciemne i opuszczone. Bezdomny mężczyzna 

przetrząsał pojemniki na śmieci, kilka girland kolorowych świateł wciąż świeciło to tu, 
to tam, ale poza tym wszystko było upiornie ciche. 

Szybko  znalazła  zielony  namiot,  stoły  były  puste,  a  klapa  namiotu  zamknięta. 

Okrążając  namiot  zobaczyła  samochód  kampingowy  zaparkowany  tuż  przy  namiocie 
od tyłu. 

Charlene  nie chciała, ot tak wparować, ale nie widziała  innego sposobu. Właśnie, 

kiedy  zamierzała  przecisnąć  się  przez  klapę  namiotu,  ta  się  otworzyła  i  kobieta 
uśmiechnęła się do niej. 

- Witam cię, moje dziecko. 

- Witam. – Charlene  przełknęła  gulę w swoim  gardle. – Uh, był  mały  incydent w 

moim domu dzisiaj wieczorem… – Zamilkła, gdy spostrzegła małego psa zerkającego 
na nią przez klapę namiotu, zanim zniknął. – Czy to twój pies?  

Kobieta obróciła się. 

- Nie mamy psa. Nie widzę tutaj żadnego.  

-  Mały,  podpalany  piesek,  taki  sam,  jak  na  karcie,  właśnie  zaatakował  mojego 

byłego męża dziś wieczorem.  

- Nie, nie mam psa. Musi należeć do kogoś innego. 

Charlene  zauważyła  talię  kart  położonych  na  stole,  więc  podeszła  do  nich, 

przeglądając je szybko, zdając sobie jednocześnie sprawę, jakie mogło się to wydawać 
niegrzeczne. Żadnej z kart, które widziała wcześniej, nie było tutaj. Tak naprawdę, to 
wyglądały dokładnie tak, jak zwykłe karty Tarota, które widziała w college’u. 

- Ale, nie rozumiem… 

-  Dziecko,  jest  już  późno  i  miałaś  ciężki  dzień.  Proszę,  spróbuj  odpocząć  i 

pamiętaj, co ci powiedziałam. – Jej mąż pojawił się w klapie namiotu i podszedł, stając 
obok niej, uśmiechając się życzliwie. 

- Wyglądasz na zmęczoną. – powiedział. – Potrzebujesz trochę snu. 

Charlene  zauważyła,  że  ich  talizmany  nie  są  identyczne,  ale  pasują  do  siebie.  

Wcześniej, z wyjątkiem różnicy w kolorze wstążki, wyglądały dokładnie tak samo. 

- Tak, naprawdę potrzebuję trochę snu. 

background image

 

~ 11 ~ 

 

Jechała  do  domu  w  oszołomieniu.  Dana  zaproponowała,  że  przenocuje,  ale 

Charlene  upierała  się,  że  nic  jej  nie  jest.  Jakoś  dała  radę  zdążyć  na  czas  do  pracy 
następnego ranka, chociaż czuła się tak, jakby przejechała po niej wielka ciężarówka. 
Szkolny autobus Chrisa podjechała spóźniony pod jej biuro po szkole. Gdy wchodzili 
przez drzwi, niedługo po zachodzie słońca, Charlene dostrzegła wiadomość mrugającą 
na jej automatycznej sekretarce. 

- Skarbie, możesz odnieść swoje rzeczy na miejsce? Zaraz przyjdę. – Gdy zniknął 

z  zasięgu  słuchu,  nacisnęła  guzik  odtwórz  i  przyciszyła  głośnik.  Wszystkie  trzy 
wiadomości  były  od  Hanka,  każda  coraz  bardziej  okropna,  a  jego  głos  był  coraz 
bardziej pijany od poprzedniego. Wszystkie na temat incydentu pogryzienia przez psa. 
Jej palec zawisł nad guzikiem kasuj, a potem zmieniła zdanie. Zostawił wiadomości na 
jej sekretarce, a to znaczyło, że prawdopodobnie może wykorzystać je w sądzie. Jakie 
mogą być lepsze dowody przeciwko niemu, niż jego własne słowa? 

Później, jak tylko położyła Chrisa spać, Charlene zwinęła się w kłębek na kanapie i 

zaczęła  czytać.  Piętnaście  minut  później  zaskoczyło  ją  walenie  w  drzwi.  Odsunęła 
zasłonkę  i  spojrzała  przez  szybkę.  Hank  wyglądał,  jak  śmierć  na  chorągwi.  Skóra 
zwisała  mu  z  boków  szczęki,  jego  oczy  były  czerwone  i  pijane.  Nie  było  widać  jego 
samochodu, ani jego dziewczyny. 

- Wpuść mnie, Char. 

- Jesteś pijany. – powiedziała przez drzwi. – Idź do domu. 

- Nie, jestem chory. Ten cholerny pies dał mi wściekliznę, albo co. Wpuść mnie.  

-  Nie.  Zadzwonię  do  Wendy,  żeby  przyjechała  po  ciebie,  albo  wezwę  gliny,  jeśli 

nie odejdziesz.  

Zaczął ponownie walić, gdy nagle sapnął z bólu i spadł ze schodów, trzymając się 

za głowę. 

- O, JEEEZU! 

Otworzyła drzwi  i ruszyła w dół po schodach, ale zatrzymała się, gdy warknął  na 

nią.  Słabe  światełko  z  ganku  nie  mogło  równać  się  z  oślepiającym  światłem  jasnej 
pełni.  Twarz  Hanka  się  rozciągnęła,  wydłużyła,  jego  czoło  skurczyło  się,  a  skóra 
zaczęła  porastać  włosami.  To,  co  widziała,  rejestrowały  jej  oczy,  ale  jej  umysł  jakby 
się wyłączył, próbując znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie tego, co właśnie działo 
się przed jej oczami. 

background image

 

~ 12 ~ 

 

Hank warknął w bólu, zwijając się  na ziemi. Zanim straciła odwagę, złapała starą 

smycz  przypiętą  do  metalowej  obroży  z  kolcami,  wiszącej  na  haku  obok  drzwi  i 
wsunęła mu to przez głowę. 

W ciągu  pięciu  minut,  na końcu smyczy stanął przed  nią duży, pękaty, warczący, 

czarno-popielaty  kundel,  kręcący  się  i  obracający,  próbujący  ją  ugryźć.  Trzymając 
smycz  na  wyciągniętym  ramieniu,  tak  daleko,  jak  mogła,  zdołała  zaciągnąć  ohydną 
bestię do swojej gościnnej łazienki i zamknąć. 

I co teraz? 

Zebrała  ubranie  Hanka  z  miejsca,  gdzie  opadły,  i  wrzuciła  do  kubła  na  śmieci  za 

kuchennymi  drzwiami.  Wpadła  w  panikę  i  pomyślała  o  wezwaniu  glin.  Jej  palec 
zawisł w powietrzu nad guzikami. 

Ale co miała powiedzieć? 

Tak,  oficerze?  Mój  były  mąż-dupek  właśnie  zmienił  się  w  psa  i  zamknęłam  go  w 

mojej łazience. 

Odłożyła słuchawkę. 

Pies  rozrabiał  tak,  jakby  próbował  przebić  się  przez  drzwi  łazienki,  warcząc  i 

szczekając. Pomyślała o smyczy, która została po jej starym psie Benie, słodkim psie, 
który zdechł ze starości, gdy  miał czternaście  lat. Nie żył dopiero od  kilka tygodni, a 
ona nie miała serca wyrzucić tej smyczy. 

Pomyślała o karcie Tarota pokazującą igłę od strzykawki. 

Doktor Swanson. 

Małomiasteczkowy weterynarz, ale na numer alarmowy odezwał się jego asystent, 

mający dyżur. 

- Tak, zamknęłam tego obcego psa w mojej łazience. Myślę, że on ma wściekliznę, 

bo próbuje mnie atakować.  

- Podaj mi swój adres…  

Doktor  Thomas Swanson – Mów mi Tom.  – powiedział z  miażdżąco przystojnym 

uśmiechem,  przyjechał  dwadzieścia  minut  później,  ubrany  w  dżinsy  i  stary  T-shirt, 
który ukazywał jego stanowczo muskularny tors. 

background image

 

~ 13 ~ 

 

- Co się stało? – Uchylił drzwi łazienki i zerknął do środka. Pies ruszył do wyjścia, 

warcząc groźnie. Tom smutno potrząsnął głową i zatrzasnął drzwi.  

-  Cóż,  nie  widziałam  go  tu  wcześniej.  Myślę,  że  to  ten  sam  pogryzł  wczoraj 

wieczorem  mojego  byłego  męża.  Podbiegł  do  drzwi,  jak  tylko  wyszłam.  Złapałam 
smycz  i  zdołałam  jakoś  założyć  obrożę,  a  potem  zaciągnęłam  go  do  łazienki  i 
zadzwoniłam po ciebie. – Tom miał cudowne niebieskie oczu i brak obrączki. 

- Nie ugryzł cię, prawda?  

Potrząsnęła głową. 

- Nie.  

- Dotknęłaś go?  

-  Nie  za  bardzo,  tylko  wtedy,  jak  wsunęłam  mu  obrożę  na  szyję.  –  Jako  kundel, 

Hank był dużo mniejszy, niż jej Ben. 

- Zaraz wrócę.  

Poszedł  z  powrotem  do  samochodu,  ciemnogranatowego  Forda,  i  wrócił  z 

chwytakiem, dwiema parami  rękawiczek z  lateksu,  i z czymś, co  wyglądało jak żółte 
pudełko. 

I dużą, wytrzymałą, czarną torbą z plastiku. 

Wewnątrz pudełka nie było wędkarskich spławików. Było tam pół tuzina sterylnie 

zapakowanych  strzykawek,  kilka  paczek  wacików  i  trzy  niewielkie  fiolki  czysto 
różowego leku. 

I dziennik. 

Zdobył  się  na  smutny  uśmiech,  gdy  wciągnął  lek  do  jednej  ze  strzykawek. 

Charlene zdawała sobie sprawę, co to było, ale nie chciała pytać. 

Tom  sam  przekazał  jej  informacje,  zapisują  datę,  czas,  dawkowanie  i  lek  do 

dziennika. 

- Beuthanasia-D. Regulaminowo. Gdy używam tego czegoś, muszę to zapisać.  

Przełknęła  mocno  i  kiwnęła  głową.  Spróbował  się  uśmiechnąć  jeszcze  raz  i  teraz 

wypadło mu to lepiej, pomimo odgłosów warczącego psa. 

- Nic nie poczuje. – zapewnił ją Tom. 

background image

 

~ 14 ~ 

 

- Co się z nim stanie?  

- Będę musiał wysłać ciało do laboratorium państwowego. Jestem pewny, że twój 

były poczuje  ulgę,  gdy dowie się  wyników badań, zanim  będzie  musiał wziąć dawkę 
zastrzyków na wściekliznę.  

Na pewno będzie chciał. 

- Będę potrzebował jednak twojej pomocy.  

Kiwnęła  głową, próbując  nic  nie  mówić.  To  nie było całkiem w porządku.  Bo co 

się stanie, jeśli zmienił się z powrotem w jej łazience? 

Ale  to się, tak  naprawdę,  nie zdarzy, prawda?  To  nie był  Hank, prawda? Musiało 

jej się coś przewidzieć. 

No właśnie. Złapała się tego i trzymała z całych sił tej myśli. 

Tom podał jej parę rękawiczek, przygotował strzykawkę i kilka wacików. 

-  Zarzucę  na  niego  chwytak.  Jak  tylko  to  zrobię,  podam  ci.  Trzymaj  go 

przyciśniętego do podłogi, okej? Nie będziesz musiała go dotykać.  

Kiwnęła głową. 

- Dziękuję, że przyjechałeś, żeby się tym zająć.  

Uśmiechnął się jeszcze raz. Tym razem jego uśmiech był prawdziwy. 

- Nie ma problemu. Twój syn nie miał z nim kontaktu, prawda?  

Potrząsnęła głową. 

- Nie. Śpi.  

-  Okej.  –  Zerknął  na  piętro,  a  potem  z  powrotem  na  nią.  –  Słuchaj,  to  może 

brzmieć  naprawdę  głupio,  szczególnie  w  tych  okolicznościach,  ale  co  robisz  jutro 
wieczorem?  

Potrząsnęła głową. 

- Nic. Dlaczego?  

- Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym zabrał cię – i twojego syna, oczywiście – na 

kolację?  

background image

 

~ 15 ~ 

 

Pies uderzył jeszcze raz w drzwi łazienki, zaskakując oboje swoją zaciekłością, ale 

z radością kiwnęła głową. 

- Tak! Z przyjemnością!  

Uśmiechnął się jeszcze raz z widoczną ulgą. 

- Oh, wspaniale. Chciałem zaprosić cię już wcześniej, ale  nie wydawało  mi się to 

właściwe,  kiedy  byłaś  w  moim  gabinecie.  Miałem  zamiar  też  zadzwonić  do  ciebie, 
spytać, jak ci leci. – Poczuła się wzruszona, że pamiętał Bena. 

Wyciągnęła rękę, dotykając jego ramienia. 

-  Dziękuję,  Tom.  –  Zdobyła  się  na  niepewny  uśmiech.  Był  mniej  więcej  w  jej 

wieku i był naprawdę przystojny. – Doceniam to.  

Uśmiechnął się i kiwnął głową. 

- Załóż rękawiczki. Jak tylko zostanie zabezpieczony, przyciśnij mocno obręcz do 

podłogi, żeby go przygnieść, ja zrobię resztę. Załatwimy to raz dwa.  

Kiwnęła głową. 

Wciągnął rękawiczki i poczekał, aż założyła swoje. Przygotował chwytak, uchylił 

drzwi, wśliznął się do środka i zarzucił go na łeb psa. 

Pies zaczął warczeć i się rzucać. Tom cofnął się do drzwi, zaciągając mocno pętlę i 

unieruchomił psa przyszpilając go do podłogi. 

- Okej, teraz!  

Wzięła chwytak z jego ręki i przytrzymała psa nieruchomo. 

Przepraszam Hank, pomyślała. 

Weterynarz wziął waciki i szybko wsunąć igłę w prawą przednią kończynę psa. 

Rzucający  się  pies  prawie  natychmiast  się  uspokoił,  a  potem  zamarł.  Jego  ciężki 

oddech słychać było jeszcze przez kilka sekund, zanim całkowicie ustał. 

 Tom wziął od niej chwytak, odczekał jeszcze kilka minut, a potem ostrożnie zdjął 

obrożę, zanim włożył ciało do torby. 

Hank pozostał psem. 

- Chcesz, żebym pomógł ci wyczyścić łazienkę?  

background image

 

~ 16 ~ 

 

Potrząsnęła głową. 

- Nie, nie trzeba. Zrobiłeś dość. Ile jestem ci winna?  

Teraz on potrząsnął głową. 

- Nic nie płacisz. Kolacja na jutro aktualna? Ja zapraszam.  

- Tak. 

- Mam po ciebie przyjechać, czy chcesz się gdzieś spotkać?  

Namyślała się chwilę. 

- Możesz po nas przyjechać.  

Uśmiechnął się szeroko, zawiązując mocno węzeł na torbie. 

- Może być szósta, czy to za wcześnie?  

- Szósta będzie w sam raz.  

Pozbierał  resztę  swoich  rzeczy,  a  potem  odprowadziła  go  do  jego  samochodu. 

Zanim wsiadł dotknęła jego ramienia jeszcze raz. 

- Tom, dziękuję, naprawdę. Tak się bałam.  

To była prawda. 

Chwycił ją za rękę i łagodnie ścisnął. 

-  W  porządku.  Jestem  pewny,  że  to  prawdopodobnie  nie  jest  wścieklizna,  tylko 

jakiś zdziczały pies. Może uciekinier z walk psów, albo coś podobnego. Cieszę się, że 
was  nie  skrzywdził.  Przewiozę  to  do  laboratorium  państwowego  i  dam  ci  znać,  co 
znaleźli. Powinienem mieć wyniki przed piątkiem.  

Powiedzieli sobie dobranoc, a ona się cofnęła i patrzyła, jak odjeżdżał. 

Zadzwoniła do Dany i poprosiła ją, by wpadła popilnować Chrisa. 

- Dlaczego? Coś się stało?  

- Muszę iść do sklepu.  

- Czego potrzebujesz? Kupię to i ci przywiozę.  

- Nie! Ja… proszę?  

background image

 

~ 17 ~ 

 

Dana zawahała się, ale się zgodziła. 

- Będę przed dziesiątą.  

Zanim  przyjechała,  Charlene  opróżniła  kosz  na  śmieci  z  ubraniami  Hanka, 

zamykając worek w bagażniku swojego samochodu. 

W  ten  sposób,  będzie  mogła  wyrzucić  go  do  kontenera  przy  stacji  benzynowej, 

niedaleko jej domu. 

Dana natychmiast po wejściu zobaczyła bałagan w łazience. 

- Jezu, Charlene, co tu się stało?  

Jak jej odpowiedzieć? Prawdę? 

Jakąś część

-  Oszalały  pies  wpadł  do  domu  i  próbował  mnie  zaatakować.  Zamknęłam  go  w 

łazience i wezwałam weterynarza.  

- Toma Swansona?  

Kiwnęła głową. 

- To istny przystojniak!  

Kiwnęła głową jeszcze raz. 

- Zaprosił mnie i Chrisa na kolację jutro wieczorem.  

- Zgodziłaś się, prawda? 

- Tak.  

- To nie był ten sam pies, który pogryzł Hanka, prawda?  

- Nie, to czarno-popielaty pies.  

- Oh. Okej.  

 

*** 

 

background image

 

~ 18 ~ 

 

Charlene  zatrzymała  się  przy  kontenerze  na  śmieci,  pozbyła  się  torby,  a  potem 

pojechała na plac targowy, by stwierdzić, że pustoszał. Wszyscy powoli szykowali się 
do odjazdu, namiot zniknął, ale przyczepa wciąż stała. 

Kobieta otworzyła drzwi, gdy zapukała. 

- Tak, dziecko?  

Charlene myślała, jak ma zapytać, ale nie mogła. 

Kobieta się uśmiechnęła. 

-  Wszystko  w  porządku.  Czasami  sami  kierujemy  swoimi  losami,  nieprawdaż? 

Tak, jak inni.  

Charlene kiwnęła głową i uścisnęła jej dłoń. 

- Dziękuję!  

Kiwnęła głową, a za nią zobaczyła mężczyznę, który po prostu się uśmiechnął się i 

ukłonił się jej. 

Charlene odwzajemniała uśmiech i również kiwnęła głową. A potem pojechała do 

domu. 

 

*** 

 

Hank zniknął. Charlene przekonała sama siebie, że po prostu uciekł. Jednak to nie 

miało już znaczenia, ponieważ  miała doktora Toma, który, jak powiedziała Dana, był 
prawdziwym przystojniakiem i był na nią napalony. 

O, tak – a pies jednak nie miał wścieklizny. 

 

 

 

 

Tłumaczenie: panda68