background image

MEG CABOT

NIE CHCĘ BYĆ JUŻ DZIEWCZYNĄ 

Z WYBIEGU

Tytuł orginału

An Airheadn Novel Being Nikki

Przekład

Agnieszka Kabala

Benjaminowi

background image

1

Zimno mi.

Właściwie zamarzam.

Fale rozbijają się o moje łydki, a woda, która po południu była ciepło - turkusowa, 

teraz zmieniła się w lodowato - czarną.

Skały, których się kurczowo trzymam, wrzynają mi się w palce i podeszwy stóp. W 

dodatku są śliskie, a nie mogę ich puścić, bo wpadnę do przerażająco zimnej wody, w której - 

nie przesadzam - roi się od rekinów.

Nie   mam   się   czym   obronić   przed   ostrymi   jak   brzytwa   zębami.   Jestem   ubrana   w 

wyjątkowo skąpe białe bikini, a do uda mam przyczepiona pochwę na sztylet, który ściskam 

między zębami. Jeśli puszcze się skały, rekiny odgryzą mi rękę albo nogę - ból będzie o wiele 

gorszy od tego, który czuję teraz. Muszę ukończyć misję i dostarczyć przesyłkę do rezydencji 

zbudowanej na klifie nade mną…

Albo wysłuchiwać tego zrzędy Andre, dyrektora artystycznego, jak truje mi o tym 

przez cały wieczór.

- Nie, nie, nie! - wrzeszczał Andre z łodzi z której reżyserował zdjęcia. - Viv, nałóż na 

nowo żel na tamto miejsce. Nie na to, na tamto!

Serio. Lepiej byłoby wpaść do wody i dać się zeżreć rekinom. Byłam pewna, że chcą 

mnie zjeść mimo, że Dom - facet, od którego Stark Enterprises wynajęło łódź - mówił co 

innego. Twierdził, że to tawrosze, zupełnie nieszkodliwe rekinki, które bardziej boją się nas 

niż   my   ich.   Przekonywał,   że   zwabiły   je   tylko   jasne   światła   ustawione   przez   Francesca, 

naszego fotografa, i że wcale nie kręcą się tutaj po to, żeby zrobić sobie ze mnie przekąskę.

Ale   skąd   mógł   to   wiedzieć?   Tawrosze   czy   ludojady   na   pewno   uznałyby   mnie   za 

smakowitą.

- Nik? - zawołał z łodzi Brandon Stark - Jak się trzymasz?

Jakby go to obchodziło.

Był to tylko dlatego, że chciał się załapać na przejażdżkę firmowym  samolotem i 

spędzić   dzień   na   śmiganiu   wokół   wyspy   St.   John   na   nartach   wodnych.   Teraz   udawał 

troskliwego, bo tego się po nim spodziewano.

Albo dlatego że miał nadzieję dobrać mi się później do majtek. Jakby to kiedykolwiek 

zadziałało.

W każdym razie nie ostatnio.

- Och, świetnie! - odkrzyknęłam. Tyle że przez sztylet w moich ustach nie można było 

background image

zrozumieć, co mówię. A nie mogłam go wyjąć, bo ręce miałam zajęte czepianiem się skał, 

żeby nie stać się przekąską dla rekinów. W kącikach ust zbierała mi się ślina. Cudnie.

- Potrzebujemy jeszcze parę ujęć, Nikki - zawołał Andre. - Postaraj się nie drżeć?

- Nie drżę - sprostowałam - Trzęsę się. Z zimna.

- Co ona powiedziała? - spytał Andre Brandona. Znów ten sztylet.

- A skąd mam wiedzieć? - odparł. - Nikki - zwrócił się do mnie. - Co powiedziałaś?

- Że mi zimno - odwrzasnęłam. Fale były coraz większe i moczyły mi już dół bikini. 

Tyłek mi zdrętwiał. Super. Nie czuję własnego tyłka!

Po co to robiłam? To miała być reklama perfum Starka czy telefonu komórkowego? 

Nawet nie pamiętałam.

A   Lulu   wmawiała   mi,   jaką   to   jestem   szczęściarą,   że   lecę   w   grudniu   na   Wyspy 

Dziewicze, kiedy każdy inny nowojorczyk będzie - dokładnie cytuję - odmrażał sobie tyłek.

Gdyby tylko znała prawdę. To ja odmrażam sobie tyłek. I to dosłownie.

- Nie wiem, o co jej chodzi - usłyszałam Brandona.

- Nieważne, Francesco, rób zdjęcia - rzucił Andre do fotografa. - Nikki, pstrykamy!

Nie wiedziałam, co się dzieje, bo łódź była za mną. Ale zobaczyłam błyski fleszy. 

Wyciągnęłam szyję i spojrzałam w górę, na brzeg klifu, próbując wczuć się w rolę. Starałam 

się nie myśleć o tym, że mam na sobie skąpe, białe bikini. Wyobrażałam sobie, że to zbroja. 

Nie   byłam   sobą   Em   Watts.   Byłam   Lenneth   Valkyrie,   rekrutującą   dusze   podległych 

wojowników i prowadzącą je do Walhalli. Wiedziałam, że dam radę. Potrafiłam wszystko.

Tyle   że   na   szczycie   klifu   nie   widziałam   Walhalli.   Była   tam   droga,   która   turyści 

jeździli na lotnisko, z poboczem porośniętym krzaczorami.

I niestety nie miałam zbroi. To kompletnie bez sensu! Szkolny zabójca - którym zdaje 

się miałam być - wspinał się po skałach boso i w bikini, bez jednej kieszeni, w której mógłby 

schować chociażby komórkę. No chyba, że w pochwie na sztylet. Może dlatego trzymam nóż 

w zębach, zamiast tam, gdzie trzymanie go miałoby jakiś sens?

Niestety   już   dawno   zauważyłam,   że   projektanci   postaci   z   gier   -   albo   dyrektorzy 

artystyczni - nigdy nie zastanawiali się nad praktyczną stroną strojów, w które ubierali swoich 

bohaterów czy modelki.

I wiecie, co jeszcze miałoby sens? Sfotografowanie mnie w miłym, ciepłym studiu w 

Nowym Jorku, a potem komputerowe doklejenie klifu, dal i blasku księżyca wokół mnie.

Ale   Francesco   chciał   mieć   na   zdjęciach   autentyczne   emocje.   Dlatego   Stark   go 

zatrudnił. Dla Stark Enterprises liczyli się tylko najlepsi.

Rekiny,   które   kłębiły   się   pode   mną,   żeby   mnie   zjeść,   jak   tylko   spadnę,   były 

background image

superautentyczne.

- Świetnie   ci   idzie,   Nikki   -   wołał   Francesco,   ciągle   pstrykając   -   Naprawdę   widzę 

determinację na twojej twarzy…

Przysięgałam sobie właśnie, że jak tylko zejdę z tego klifu, złapię sztylet i dźgnę nim 

Francesca w oko.

Tyle że ostrze noża było plastikowe.

Ale mogłam się założyć, że doskonale by się do tego nadawało.

- Widzę desperację dziewczyny, z której okoliczności wydobyły najbardziej pierwotne 

instynkty - ciągnął  Francesco. - Która  walczy o przetrwanie  w świecie,  gdzie  wszyscy i 

wszystko zdają się sprzysięgać przeciwko niej…

Najśmieszniejsze jest to, że Francesco właśnie opisał moją codzienną egzystencję.

- Właściwie   myślę…   -   przerwał   Andre   zaniepokojony   -   że   ona   powinna   być 

szczęśliwa.   Bo   wie,   że   użyła   dezodorantu   Starka,   która   daje   dziewczyną   pewność,   że 

wykonują swoją robotę.

Aha. Więc to miała być reklama dezodorantu.

- Szczęśliwa,   Nikki   -   zawołał   Andre.   -   Bądź   szczęśliwa!   Jesteśmy   na   wyspach! 

Powinnaś się świetnie bawić!

Wiedziałam, że Andre ma rację. Powinnam być szczęśliwa. Bo niby co mogłoby mnie 

unieszczęśliwiać? Miałam wszystko, o czym  marzą dziewczyny w moim wieku. Robiłam 

karierę jako twarz Stark Enterprises , za co płacono mi lepiej niż dobrze. Miałam własne 

poddasze z dwiema sypialniami w ekskluzywnym apartamentowcu w centrum Manhattanu. 

Dzieliłam je z przeuroczym pudelkiem miniaturką i przezabawną - chociaż nie wiem, czy 

robiła to specjalnie - współlokatorką, celebrytką, która regularnie wkręcała nas do najlepszych 

imprezowni w mieście.

Byłam bogata. W pękających szafach miałam ubrania od najlepszych projektantów, na 

wielkim łożu prześcieradła Frette, własną łazienkę z jacuzzi, wspaniałą kuchnię z blatami z 

czarnego granitu i markowym sprzętem, a do tego pomoc domową w masażystkę w jednym, 

która - jak ostatnio odkryłam - umiała (prawie) bezboleśnie woskować.

W szkole  ciągle nieźle sobie radziłam, mimo zarwanych  nocy i bardzo bolesnych 

poranków, co zawdzięczałam owej rozrywkowej współlokatorce.

I   owszem,   szóstkową   średnią   raczej   miałam   z   głowy,   jako   że   mój   pracodawca 

wiecznie wyrywał mnie z lekcji. Najczęściej po to, żeby wysłać na jakąś tropikalną wyspę, 

gdzie   świeciłam   tyłkiem   nad   stadem   rekinów,   bo   jemu   zachciało   się   mojego   zdjęcia   po 

ciemku.

background image

Ale gdybym każdą wolną chwilę poświęcała na naukę, może udałoby się mi skończyć 

szkołę razem z moimi kolegami z klasy. Nieźle jak na dziewczynę, która spędziła miesiąc w 

szpitalu, w śpiączce.

W takim razie, dlaczego byłam taka zdołowana?

- Zrób coś, żeby wyglądała na szczęśliwą - powiedział Andre do Brandona, który z 

kolei zawołał do mnie:

- Hej, Nik! Tu jest tak samo jak wtedy, kiedy byliśmy razem w Mustique w zeszłym 

roku, pamiętasz? Kiedy robiłaś sesję do brytyjskiego „Vogue'a” i mieliśmy prywatna kabinę 

plażową? I wypiliśmy cały Goldschlager? A potem poszliśmy pływać nago? Boże, wtedy to 

było fajnie…

I   wtedy   sobie   przypomniałam.   To   znaczy,   przypomniałam   sobie,   dlaczego   jestem 

zdołowana.

W tym samym momencie odpadłam od skalnej ściany.

Tak   po   prostu.   Nagle   poczułam,   że   wolę   być   zjedzona   przez   rekiny,   niż   słuchać 

opowieści Brandona.

A to dlatego, że przez ostatni miesiąc, słyszałam mnóstwo podobnych historii - nie 

tylko z ust Brandona, ale od chłopaków z całego Manhattanu. Doskonale wiedziałam, jak się 

skończy ta opowieść. Jak na siedemnastolatkę - w dodatku rzekomo randkującą z jedynym 

synem swojego szefa - Nikki Howard miała trochę za wielu chłopaków.

Usłyszałam krzyki z łodzi. Ale tak naprawdę miałam to gdzieś. Uderzyłam plecami o 

wodę. Była jeszcze zimniejsza, niż sobie wyobrażałam. Całe powietrze uciekło mi z płuc, a 

szok był tak silny, że przez sekundę zdawało mi się, przegryzł mnie na pół. Widziałam z 

filmu dokumentalnego, który oglądaliśmy z Chistoperem, że zęby rekina są piekielnie ostre i 

ofiary nie czują pierwszego chrupnięcia. Często nie zdają sobie sprawy, że są ranne… Aż do 

chwili, gdy otoczy je ciepła rzeka ich własnej krwi.

Ale ścinające krew w żyłach zimno nie było jedynym niemiłym wrażeniem, jakiego 

doświadczyłam.   Pogrążyłam   się   w   ciemności.   Przynajmniej   na   początku.   Do   czasu,   gdy 

wzrok nie przyzwyczaił się do mrocznej wody. Ujrzałam światła z łodzi, rozświetlające ocean 

wokół mnie.  Wtedy już wiedziałam,  że nie jestem przegryziona  na pół. Nie dostrzegłam 

żadnych   ciemnych   chmur   krwi   wokół   mnie.   Tylko   ciemne   kształty,   które   okazały   się 

rekinami próbującymi jak najszybciej, byle dalej ode mnie. Dom chyba miał rację - o wiele 

bardziej bały się nas niż my ich. Widziałam też swoje włosy, kołyszące się wokół mnie jak 

złote wodorosty. Ledwie czterdzieści minut wcześniej, wioząc mnie do klifu w pontonie, cała 

ekipa trzęsła się nade mną, żebym przypadkiem nie zamoczyła sobie włosów ani bikini.

background image

A ja wszystko popsułam. Vanessa, stylistka, która przez ponad godzinę układała moje 

blond pukle, będzie wściekła, kiedy się wynurzę, mokra jak syrena.

Jeśli się wynurzę.

No bo… Cóż, prawda była taka, że pod wodą okazało się całkiem przyjemnie. Zimno, 

owszem. Ale spokojnie. Cicho. Syreny wiedziały, co robią. A Ariel? Czy ona zgłupiała, że 

chciała mieszkać na lądzie?

Było niesamowicie. Przez sekundę, czy dwie zapomniałam, jaka jestem zmarznięta i 

nieszczęśliwa   i   że   nie   czuję   własnego   tyłka.   Aha!   I   o   tym,   że   nie   mogę   oddychać   i 

prawdopodobnie się topię.

Ale właściwie po co miałam żyć? Jasne, fajnie było mieć do dyspozycji prywatny 

samolot Starka, nie musieć zmywać po sobie garów i mieć tyle darmowego błyszczyka, ile 

tylko chciałam.

Chociaż naprawdę nigdy nie zależało mi na błyszczyku.

Prawda była taka, że zmuszono mnie do pracy dla firmy, która powoli zmieniała Stany 

Zjednoczone w jedno wielkie bezduszne centrum handlowe.

W dodatku chłopak, który mi się podobał, nie wiedział nawet, że żyję. Dosłownie.

A gdybym mu o tym powiedziała, ludzie ze Stark Enterprises, którzy prawdopodobnie 

szpiegowali mnie przy każdej okazji, wsadziliby moich rodziców do więzienia.

Ach! I jeszcze jeden drobiazg. Mój mózg został wyjęty z mojego ciała wsadzony do 

cudzego.

Więc czy moje życie miało jakiś sens? Tak na poważnie.

Pomyślałam sobie, że zostanę tu, pod wodą. Pod wieloma względami było to o wiele 

mniej stresujące niż moje życie. Naprawdę wcale nie przesadzam.

Ale   zanim   się   obejrzałam,   obok   mnie   coś   potężnie   plusnęło.   I   nagle   Brandon   , 

kompletnie ubrany, podpłynął do mnie, złapał i zaczął holować ku powierzchni. A potem - 

kaszlącą i prychającą - wciągnął na łódź.

Byłam trochę zła. A do tego trzęsłam się bez opamiętania.

Okej, może i nie chciałam tak naprawdę zamieszkać na dnie oceanu.

Ale nie potrzebowałam też, aby ktoś mnie ratował. Wcale nie miałam zamiaru siedzieć 

na dnie i czekać, aż się utopię.

Chyba.

Gdy   Brandon   holował   mnie   do   łodzi,   nad   naprężonymi   mięśniami   jego   ramion 

zobaczyłam na rufie asystentkę mojej agentki. Wpatrywała się we mnie z niepokojem.

- Boże,   Nikki!   Wszystko   w   porządku?   -   panikowała   Shauna.   A   Cosabella,   którą 

background image

trzymała na rękach, szczekała histerycznie. Cosabella. Zapomniałam o Cosabelli. Jak mogłam 

być taka samolubna? Kto by się zaopiekował moim pudlem miniaturką? Lulu nie jest na tyle 

odpowiedzialna. Czasem sama zapomina cokolwiek zjeść (nie licząc mojitos i popcornu). Nie 

ma mowy, żeby pamiętała o nakarmieniu małego psa.

Shauna zadała właściwe pytanie. Czy wszystko w porządku? Sama od jakiegoś czasu 

się nad tym zastanawiałam.

I czy jeszcze kiedykolwiek będzie?

- Nikki   -   usłyszałam   Francesca,   wołającego   z   łodzi.   -   Dzięki   Bogu,   wszystko   w 

porządku. Mam to ujęcie!

Cudownie. Nie: „Nikki, dzięki Bogu nic ci się nie stało”. Tylko: „Nikki, dzięki Bogu, 

mam to ujęcie”.

Boże, co by było, gdyby nie miał.

Wtedy Stark Enterprises nie puściło by nikogo z nas do domu.

Dopóki nie mielibyśmy tego ujęcia.

background image

2

Byłam sama w pokoju hotelowym, nie licząc Cosabelli, która wciąż zlizywała słoną 

wodę z mojej twarzy. Próbowałam się rozgrzać w prywatnym jacuzzi na tarasie. Brandon i 

reszta ekipy zdjęciowej zeszli do restauracji na kolejną kolacyjkę z sashimi za tysiąc dolców - 

oczywiście na koszt ojca Brandona, miliardera Richarda Starka. Wymigałam się od pójścia z 

nimi na rzecz jacuzzi, hamburgera przyniesionego przez obsługę hotelową i kilku rundek 

Journeyquest  na moim MacBooku. Słuchanie plotek o bliźniaczkach Olsen, a potem taniec 

zombi  przy technopopie, którym  na bank  skończy się ten  wieczór, nie  wydawały mi  się 

szczególnie pociągające po tym, co przeszłam.

Właściwie nigdy nie wydawało mi się to pociągające... Chociaż Brandon długo stał 

pod moimi drzwiami, błagając, żebym jednak zmieniła zdanie - a tymczasem ja trzęsłam się 

od   stóp   do   głów.   W   końcu   sobie   poszedł,   uspokojony   obietnicą,   że   przyjdę   później. 

Kłamałam, oczywiście.

Dlatego kiedy komórka Nikki zagrała pierwsze takty Barracudy, byłam pewna, że to 

on.

Barracuda  to   strasznie   żenujący   dzwonek   w   telefonie.   Ale   jakoś   nigdy   go   nie 

zmieniłam.   Prawdę   mówiąc,   ponieważ   nigdy   nie   pozbyłam   się   podejrzeń,   że   starkowska 

komórka Nikki jest na podsłuchu (jej starkowski laptop miał oprogramowanie szpiegowskie, 

więc dlaczego nie mieliby też podsłuchiwać jej rozmów telefonicznych?), nawet nie zadałam 

sobie trudu, żeby nauczyć się jej obsługi, poza wciskaniem guzika „kasuj”. Po prostu starałam 

się jej nie używać. Do prywatnych rozmów miałam iPhone'a, którego kupiłam dzięki jednej z 

licznych kart kredytowych Nikki.

Sprawdziłam, kto dzwoni. Nauczyłam się nie odbierać telefonów od nieznanych osób. 

Inaczej musiałabym wysłuchiwać niekończących się pretensji, dlaczego się nie odzywam tyle 

czasu, i zapewnień, jak bardzo jakiś Eduardo  chciałby znów lecieć ze mną do Paryża.  I 

zdziwiłam się, widząc, że to wcale nie Brandon, lecz Lulu.

- Czego?   -   zapytałam.   Olałyśmy   grzecznościowe   formułki,   kiedy   Lulu   i   Brandon 

porwali mnie ze szpitala po operacji, w środku nocy, w mylnym przekonaniu, że mnie ratują.

- No... - zaczęła - był tu jakiś facet i chciał się z tobą zobaczyć.

- Lulu. - Mieszkałam z nią krótko, ale zdążyłam  pokochać jak siostrę. Więc będę 

pierwszą osobą, która przyzna, że tej dziewczynie brakuje paru szarych komórek. - Zawsze 

znajdzie się jakiś facet, który chce się za mną zobaczyć.

Smutne, ale prawdziwe. Nasze mieszkanie było jak dworzec kolejowy pełen facetów. 

background image

Jedyny chłopak, który nigdy nie przestąpił progu naszego poddasza, był właśnie tym, którego 

chciałam tam zobaczyć.

On jakoś jeszcze nie zdecydował, czy mnie lubi. Jeśli oczywiście te dziwne spojrzenia, 

które posyłał mi na lekcjach przemawiania publicznego, były jakąś wskazówką.

Z drugiej jednak strony, ostatnio posyłał też dziwne spojrzenia McKayli Donofrio, 

więc tak naprawdę to mogło nic nie znaczyć.

- Ale ten był inny - powiedziała Lulu.

Ta informacja kazała mi usiąść prosto w jacuzzi.

- Nie   wkręcasz   mnie?   -   Od   długiego   siedzenia   w   wodzie   zrobiłam   się   lekko 

pomarszczona. W dodatku miałam mokre ręce, więc prawie upuściłam komórkę. - Czego 

chciał?

- Porozmawiać z tobą.

- To wiem - powiedziałam z wymuszonym spokojem. Trzeba było wiele cierpliwości, 

gdy miało się do czynienia z Lulu. To jakby rozmawiać o trygonometrii z pięciolatką. - Ale o 

czym? To znaczy, powiedział, o co chodzi?

Lulu żuła gumę. Głośno. Prosto do mojego ucha.

- Powiedział tylko, że będziesz wiedziała. I że to ważne, że musi się z tobą zobaczyć. I 

że przyjdzie jeszcze raz. Nie przedstawił się.

Oklapłam,   rozczarowana.   To   nie   był   Christopher.   To   znaczy,   Christopher   by   się 

przedstawił. Taki już był.

Co oznaczało, że to znów jeden z nich.

Serio,   można   by   pomyśleć,   że   dadzą   już   sobie   spokój.   Ciekawe,   jak   długo   ci 

mistrzowie oszustwa będą mnie nękać. Wystarczy ogłosić, że bogata gwiazda ma amnezję, a 

nie uwierzycie, jakie szumowiny wypełzają z kanałów ściekowych, twierdząc, że są bliskimi 

przyjaciółmi albo nawet rodziną. W głowie się nie mieściło, ilu kuzynów pierwszego stopnia 

miała Nikki Howard.

- Powiedział, że będziesz wiedziała, o co chodzi - powtórzyła Lulu.

- Skąd mam wiedzieć, o co chodzi, skoro nie znam nawet jego imienia? - zapytałam.

- Nie   wiem   -   odparła   Lulu.   -   Ale   Karl   pokazał   mi   na   nagraniu   ochrony,   jak   on 

wyglądał.   Nie   tak   jak   pozostali.   Ten   był   młody.   I   nawet   niezły.   I   nie   miał   żadnych 

widocznych tatuaży na szyi.

Serce podeszło mi do gardła. I to raczej nie dlatego, że siedziałam w jacuzzi dłużej niż 

dwadzieścia minut. Zabraniano tego na tabliczce wiszącej obok timera na ścianie tarasu.

- Młody? - Nie chciałam sobie robić zbytniej nadziei. Tyle razy się zawiodłam, kiedy 

background image

zdawało mi się, że Christopher patrzy na mnie na przemawianiu publicznym, a okazywało się, 

że wpatruje się w zegar albo jakiegoś bezdomnego za oknem. Albo gapi się na McKaylę 

Donofrio. - Czekaj, Lulu... Czy ten chłopak miał jasne włosy?

Chwila ciszy. Lulu zapewne próbowała sobie przypomnieć.

- No, powiedzmy, nie za ciemne. Jest dobrze.

- A był wysoki? - wypytywałam dalej.

- Mhm - przytaknęła Lulu.

Pomyślałam, że mam chyba zawał, przed którym ostrzegały przepisy korzystania z 

jacuzzi. Szczególnie narażone były osoby ciężarne albo w podeszłym wieku, ale to raczej 

mnie nie dotyczyło.

Z drugiej strony dwa miesiące temu przeszłam poważną operację, więc nigdy nic nie 

wiadomo. Cosabella siedziała obok mnie na brzegu ogromnej wanny i lizała z zapałem mój 

policzek   w   miejscu,   gdzie   trochę   wody   chlapnęło   mi   na   twarz.   Hydromasaż   miałam 

odkręcony na maksa w nadziei, że złagodzi ból dłoni i stóp, pokaleczonych od wiszenia na 

skałach. Docierało do mnie, że zawód modelki bywa bolesny, a czasem nawet niebezpieczny.

- Był dobrze zbudowany? - pytałam dalej. Zdecydowałam się wyjść z jacuzzi. Nie 

chciałam umrzeć na zawał akurat wtedy, kiedy moje marzenie miało się spełnić. No zgoda, 

jeszcze   godzinę   temu   rozważałam   zamieszkanie   na   stałe   pod   wodą.   Ale   nie   serio.   Tam 

naprawdę było koszmarnie zimno.

Poza   tym   chciałam   zobaczyć,   co   się   będzie   działo   w  Realms,  najnowszej   części 

Journeyquest. Problem w tym, że dzięki umowie na wyłączność z twórcą gry Realms można 

było kupić tylko z najnowszym komputerem Starka, Stark Quarkiem, który miał trafić na 

rynek przed świętami. Fani Journeyquest byli o to tylko trochę wściekli. No, może bardziej 

niż trochę.

- Znaczy, nie bardzo przypakowany, ale... wysportowany?

- Trudno   to   stwierdzić   na   nagraniu   z   kamery   ochrony   -   powiedziała   Lulu.   -   Ale 

powiem tak: nie wyrzuciłabym go.

- O mój Boże! - Sięgnęłam po ręcznik wiszący na balustradzie tarasu. Serce waliło mi 

tak, jakbym właśnie zeszła z bieżni. Musiałam się z nią ostatnio zaprzyjaźnić, żeby zachować 

formę. Ale to było nawet okej, bo ciało Nikki lubiło ćwiczenia, w przeciwieństwie do mojego 

dawnego. W każdym razie nie mogłam w to uwierzyć. Tyle się naczekałam - długie tygodnie 

- i wreszcie Christopher do mnie przyszedł.

A ja musiałam wyjechać na Wyspy Dziewicze, kiedy to się stało!

- Lulu. Lulu! To był Christopher! To musiał być on! - Kiedy już wyszłam z jacuzzi, 

background image

przestałam się czuć, jakbym za chwilę miała dostać zawału. Serce wciąż tłukło mi się o żebra, 

ale   teraz   robiło   to   w   jakiś   taki   radosny   i   przyjemny   sposób.   Coś   w   stylu:   „Puk   -   puk, 

Christopher chce cię zobaczyć! Puk, puk, Christopher się w końcu domyślił!” Przez ostatnie 

tygodnie wprost wychodziłam z siebie, żeby delikatnie dać mu do zrozumienia, że chociaż 

wyglądam   jak   idealna   twarz   bezdusznej   korporacji,   nastawionej   na   wysysanie   ostatnich 

soków z małych firm, to w środku nadal jestem jego fajną, kochającą gry komputerowe i 

nienawidzącą korporacji przyjaciółką, Em.

Oczywiście starałam się to zrobić, nie mówiąc ani słowa. Żeby nie ściągnąć na swoją 

głowę   gniewu   Richarda   Starka   i   jego   ekipy   prawników.   Wiedziałam,   że   mogę   ufać 

Christopherowi - zakładając, że w ogóle udałoby mi się go przekonać, że mówię prawdę. Ale 

to zupełnie inna historia. Bałam się jednak, że ktoś ze Starka nas podsłucha. Czasem zdawało 

mi się nawet, że wiedzą, o czym myślę. Nie pytajcie skąd.

A wracając do tematu, nie było łatwo przekonać Christophera, że za tymi idealnymi 

niebieskimi   oczami   Nikki   Howard   kryję   się   ja,   Em.   Szczególnie   że   McKayla   Donofrio 

przeszkadzała mi w tym, jak mogła. Swoją drogą, o co chodziło z tym nagłym uczuciem do 

Christophera? Obciął włosy i od razu napaliła się na niego przewodnicząca licealnego klubu 

biznesowego? Żeby ją pokonać, musiałam ciągle nawiązywać do Journeyquest. Tylko w ten 

sposób mogłam skupić na sobie jego uwagę.

Czy to go zwabiło na poddasze? Na pewno. Albo wreszcie załapał, że jestem Em 

Watts, choć w ciele Nikki Howard, albo zaczął myśleć, że go prześladuję. Może wpadł, żeby 

mi powiedzieć, że chodzi z McKaylą, i delikatnie zasugerować, żebym poszukała dobrego 

psychiatry.

Zaraz. Nie! Nie życzę sobie takich negatywnych myśli.

- Poproś portierów, żeby mu przekazali, że wracam do domu. Dobrze? - poprosiłam 

Lulu. - Znaczy, Christopherowi. Jeśli przyjdzie jeszcze raz. Że będę w domu tak szybko, jak 

się da, okej?

- No pewnie - powiedziała Lulu, ziewając. - To znaczy, chyba. Ale nie rozumiem, 

dlaczego po prostu do niego nie zadzwonisz i sama mu tego nie powiesz. Zaproś go na 

świąteczną imprezę...

Lulu planowała tę imprezę od tygodni. Najwyraźniej ona i Nikki słynęły ze swoich 

świątecznych przyjęć, i ogólnie z mega imprez, jakie urządzały. Świąteczna impreza stała się 

przebojem,   choć   urządzały   ją   dopiero   od   dwóch   sezonów.   Znajomi   byli   zachwyceni.   Za 

każdym  razem przychodziły tabuny paparazzich, a zdjęcia ukazywały się potem w „Page 

Six”, a nawet w „Vogue'u”. Lulu od pierwszego grudnia nie mogła się skupić na niczym 

background image

innym, ku rozpaczy swojej agentki i menedżera, którzy próbowali ją nakłonić, żeby skończyła 

nagrywać album - miał się ukazać jakoś na wiosnę, pod warunkiem że Lulu udałoby się 

wreszcie trafić do studia.

Ze świąteczną imprezą Lulu był tylko jeden mały problem. Problem, o którym Lulu 

jeszcze nie wiedziała - nie zamierzałam się tam pojawić.

Nie do końca wiedziałam, jak mam jej o tym powiedzieć. Właściwie oprócz mnie, czy 

raczej Nikki, Lulu nie miała żadnej rodziny. Jej rodzice się rozwiedli i zupełnie przestali się 

nią interesować. Czułam się okropnie. Miałam zamiar zostawić ją samą w święta i zupełnie 

olać jej odjazdową imprezę.

Ale co miałam zrobić? Miałam wcześniejsze zobowiązania.

Zapytała o Christophera, więc jej przypomniałam:

- Nie powinnam znać jego numeru, pamiętasz? Ciekawe, jak się dowiedział, gdzie 

mieszkam.

- To   akurat   nie   jest   trudne   -   odpowiedziała   Lulu.   -   Wystarczy   poszukać   kolejki 

podejrzanych, długowłosych typków, sterczących pod budynkiem. A potem sprawdzić, czy 

wypytują   portierów,   dlaczego   nie   chcesz   im   poświęcić   ani   chwili   i   dać   pieniędzy,   które 

rzekomo jesteś im winna, bo są twoimi zaginionymi bezrobotnymi kuzynami.

Wytarłam się i włożyłam bieliznę, potem dżinsy i krótką koszulkę na ramiączkach - 

niełatwy   wyczyn   dla   kogoś,   kto   kurczowo   trzyma   komórkę   i   stara   się   nie   rozdeptać 

rozbrykanego miniaturowego pudla.

Zdziwilibyście się, jak szybko człowiek uczy się wkładać ubranie w najdziwniejszych 

warunkach, kiedy ciągle ktoś go rozbiera i ubiera bez odrobiny prywatności.

- Lulu, musimy teraz rozmawiać o moich fałszywych kuzynach?

- Jak   chcesz   -   odparła.   -   Ale   tamten   jeden   koleś   był   nawet   seksowny   na   swój 

niedomyty sposób.

- On też udawał mojego krewnego - przypomniałam jej. - A tak serio, Lulu. Co ja 

mam zrobić? Brandon chce mnie jutro zabrać na narty wodne.

- Co? - Lulu wydawała się zdezorientowana. - Gdzie Brandon chce cię zabrać?

- Na narty wodne - powtórzyłam. - Mówi, że jestem za bardzo spięta.

- Za   bardzo  spięta?  -  zdumiała  się.  -  Dlaczego  tak  pomyślał?  Znowu  chodzi   o  tę 

zamianę umysłów?

- No... - Nie chciałam jej mówić prawdy, jak to Brandon wyciągnął mnie z oceanu, bo 

sama   nie   ruszyłam   nawet   ręką,   żeby   się   ratować.   To   było   zbyt   dziwaczne.   Poza   tym 

rozmawiałyśmy   przez   starkowski   telefon   Nikki,   który   na   bank   był   na   podsłuchu.   Więc 

background image

poruszanie takich tematów, a szczególnie paplanie o „zamianie umysłów”, nie było dobrym 

pomysłem. Odparłam więc po prostu: - Być może.

- Ale macie już zdjęcia, tak?

- No jasne.

- W takim razie, w czym problem? Jesteś Nikki Howard. Twoje słowo jest rozkazem. 

Powiedz mu po prostu, że chcesz wracać jutro rano. - Swoich pracowników, w tym również 

mnie, Stark Enterprises woziło prywatnymi samolotami. To środek transportu, który bardzo 

oszczędza czas, ale nie jest zbyt przyjazny dla środowiska naturalnego. Mój ślad ekologiczny 

zrobił się ogromny. Musiałabym podarować jakąś ogromną kwotę z pieniędzy Nikki na godny 

cel, żeby go wymazać.

Chociaż na samolocie był napis „Stark”, Brandon traktował go jak swoją prywatną 

własność.

- To jest samolot Brandona - przypomniałam jej. - Właściwie należy do jego ojca, ale 

nieważne. Jak mam go namówić, żebyśmy wylecieli wcześniej, niż zaplanował?

- Nie namówić - stwierdziła Lulu - ale oznajmić, że musisz wyjechać jutro. I że ma 

dopilnować, żeby samolot był gotowy. A potem zrobisz tę swoją sztuczkę z języczkiem...

- O mój Boże - przerwałam jej natychmiast. Tej rozmowy zdecydowanie nie powinni 

słuchać prawnicy Starka ani nikt, kto podsłuchiwał telefon Nikki Howard, jeśli rzeczywiście 

to robił. - Lulu!

- Bo moglibyście  się znowu zejść - powiedziała Lulu z entuzjazmem, jakby w tej 

chwili na to wpadła. - To znaczy, wiesz, że on by tego chciał. Od kiedy zerwaliście ze sobą, 

jest totalnie rozbity. Chociaż nie mam pojęcia, jak miałoby się to udać, skoro podoba ci się 

ktoś inny...

- Okej,   Lulu   -   rzuciłam.   Ewidentnie   znowu   jadła   za   dużo   popcornu   z   mikrofali. 

Bywały dni, kiedy mnie nie było w domu, że jadała wyłącznie popcorn, bo nie umie gotować. 

- Muszę kończyć...

- Szkoda, że nie możesz wyjechać już dziś - westchnęła Lulu. - Ale musiałabyś wracać 

zwykłymi liniami.

Słowa „zwykłymi  liniami” wypowiedziała z taką samą odrazą, z jaką moja siostra 

Frida mawiała „dżinsy z supermarketu”.

- Ooooch! - Lulu zapiszczała mi do ucha, najwyraźniej myśląc już o czymś innym. - 

Mam zamiar zatrudnić kogoś, kto będzie serwował ostrygi a la Rockefeller. A wiesz, czym są 

ostrygi? Afrodyzjakiem, ha! Jak tylko Christopher jedną zje, nie będzie mógł ci się oprzeć!

To nie był czas ani miejsce, żeby uprzedzić ją, że nie będzie mnie na święta i że nie 

background image

przepadam za ostrygami, więc powiedziałam: „Jasne” i się rozłączyłam. Złapałam hotelowy 

klucz i z Cosabellą, która dreptała za mną, ruszyłam na poszukiwania Brandona.

Znalazłam   go  -  czy  raczej  Cosabellą   go  znalazła  -  na   pustym   hotelowym   tarasie, 

oświetlonym blaskiem księżyca. Siedział na wielkim, miękkim fotelu, z twarzą w dekolcie 

hotelowej hostessy.

- Przepraszam - powiedziałam, rozdarta między zażenowaniem a rozbawieniem.

Brandon z zaskoczenia puścił hostessę. Dziewczyna spadła z fotela, lądując na twardej 

podłodze tarasu ze zirytowanym „Uff!”.

- Och, tak mi przykro! - rzuciłam pospiesznie. Cosie zaszczekała wesoło, a hostessa 

(na plakietce miała napisane „Rhonda”) masowała sobie siedzenie, spoglądając na mnie ze 

złością z podłogi.

- Nikki. - Brandon wstał i przeszedł nad Rhondą, jakby w ogóle jej tam nie było. - 

Wszystko w porządku? Co tu robisz? Mówiłaś, zdaje się, że idziesz spać.

- Idę - odparłam. - Niedługo. Nic pani nie jest? - spytałam Rhondę. Głupio mi było, że 

Brandon zapomniał o jej istnieniu.

- Nie, wszystko  w porządku - odparła,  spopielając chłopaka spojrzeniem. Brandon 

nawet tego nie zauważył.

- Coś  się stało?  - dopytywał  się Brandon. Tyle  że  zwracał  się do mnie,  a nie  do 

kobiety,   której   mógł   uszkodzić   kręgosłup,   rzucając   ją   na   ziemię.   -   Mam   ci   coś   podać? 

Kolację? Jesteś głodna?

- Nie - powiedziałam. - Dziękuję/Chciałam cię tylko o coś prosić...

- Zrobię wszystko - zapewnił, cały przejęty. - O co chodzi?

- Ehm...  -  bąknęłam,   schylając   się i  podnosząc  Cosie,  która  wciąż  usiłowała   lizać 

twarz Rhondy, gdy ta zbierała się z podłogi. Chciałam dać dziewczynie szansę wybrnięcia z 

tej głupiej sytuacji. - To może poczekać...

- Nie, serio. - Brandon zupełnie nie przejmował się Rhondą i jej wysiłkami. - O co 

chodzi?

Za jego plecami Rhonda wstała, wygładziła czarną, obcisłą spódniczkę i zabrała tacę, 

na której serwowała Brandonowi wieczornego drinka, po którym najwyraźniej... hm, zaczęli 

się zaprzyjaźniać. Odeszła z uniesioną głową, a ja wyczułam zapach jej perfum, niesiony 

ciepłą, tropikalną bryzą.

To były perfumy Nikki, ostatnio dostępne w każdym Centrum Handlowym Starka po 

okazyjnej, świątecznej cenie czterdziestu dziewięciu dolarów i dziewięćdziesięciu dziewięciu 

centów.   Wyprodukowanie   jednej   butelki,   oczywiście   w   Chinach,   kosztowało   Starka   dwa 

background image

dolary, transport drogą morską jeszcze mniej. A zapach był tak cukierkowy, że nigdy w życiu 

bym ich nie użyła.

- Chodzi o to, że... Wspominałeś, że chcesz wyjechać pojutrze - powiedziałam. - Ale 

tak sobie myślę, czy nie moglibyśmy wrócić trochę wcześniej?

- Wcześniej?  - Chyba  go zaskoczyłam.  Nie wiem,  czego  się spodziewał  po mojej 

prośbie, ale z pewnością nie tego. Podejrzewałam, że Lulu miała rację. Miał nadzieję, że 

spytam go, czy nie chciałby znowu ze mną być. Już od jakiegoś czasu na to liczył. Niestety, 

jego nadzieje nie miały się spełnić. Brandon może i był w typie Nikki, ale na pewno nie w 

moim. Przynajmniej na razie, póki jeszcze miałam nadzieję, że Christopher się opamięta. - O 

ile wcześniej?

- Och, tylko trochę - odparłam. - Myślałam, że może... powiedzmy, jutro rano, koło 

dziewiątej?

- Ale   to   termin   ustalony   przez   mojego   ojca   -   powiedział   zdumiony   Brandon.   - 

Chciałem go olać i zabrać cię na wycieczkę wokół wyspy na nartach wodnych.

Podczas której zapewne miałam znów zakochać się w nim po uszy.

- Tak...   -  Zawahałam   się.  -  To  bardzo   miło  z  twojej   strony,   ale   coś  mi  wypadło. 

Naprawdę muszę wracać do miasta...

- I nurkowanie - powiedział Brandon. - Myślałem, że jutro po obiedzie pójdziemy 

ponurkować.

No tak, poniekąd okazałam dzisiaj zamiłowanie do nurkowania.

- Brzmi super - odparłam. - Ale chcę wrócić.

- Dlaczego? - upierał się Brandon. Jego ciemne brwi ściągnęły się w taki sposób, że 

gdybym nie znała go lepiej, pomyślałabym, że wygląda groźnie. Tyle tylko, że Brandon nie 

był ani odrobinę groźny.

- To osobiste - powiedziałam. Nie miałam zamiaru rozwijać tematu. Przynajmniej nie 

z chłopakiem, który, byłam pewna, nie przeczytał ani jednej książki w życiu.

- Ale... ja nie chcę wyjeżdżać wcześniej. - Brandon klapnął z powrotem na fotel, z 

którego przed chwilą się zerwał, i sięgnął po drinka. Widziałam po jego minie, że jest gotów 

się kłócić. I że nigdzie się nie ruszy, dopóki nie obiecam, że zostanę jego dziewczyną.

Super. Powinnam była się domyślić, że do tego dojdzie.

I nie ma mowy, żebym zrobiła sztuczkę z języczkiem. Cokolwiek to było.

Usiadłam na fotelu obok Brandona i pochyliłam się do przodu. Wiedziałam, że bluzka 

mocno odstaje  mi  na dekolcie,  kiedy to robię.  Oczywiście  miałam  na sobie  stanik,  więc 

właściwie Brandon nie zobaczył  niczego, czego nie widział parę godzin wcześniej, kiedy 

background image

byłam w bikini.

A jednak nie umiał się powstrzymać, żeby tam nie zajrzeć. To była prawda... mocy 

bluzeczki na ramiączkach nigdy nie należy ignorować. Frida próbowała mi to wbić do głowy 

lata temu, ale wtedy jej nie słuchałam, upierając się, że jako feministka, nigdy nie będę nosić 

ubrań,   które   sprawiają,   że   kobiece   kształty   stają   się   towarem   na   sprzedaż.   To   Lulu 

uświadomiła   mi,   że   bluzki   na   ramiączkach   nie   uprzedmiotawiają,   ale   uwydatniają   części 

ciała, z których wszystkie kobiety, niezależnie od rozmiaru, powinny być dumne.

- Brandon,   czy   twój   ojciec   wie,   że   zatrzymujesz   firmowy   samolot   na   dodatkowe 

dwadzieścia cztery godziny? - spytałam słodko.

Brandon gapił się bez żenady.

- Kogo obchodzi, co myśli ojciec? - spytał lekko nadąsanym tonem. - Mamy inne 

samoloty. Może wziąć któryś, jeśli będzie potrzebował...

- Nie masz wyrzutów sumienia, że narażasz ojca na dodatkowe koszty? Już mamy 

zdjęcia.  A chodzi tylko  o to, żebyś  mógł pojeździć  na nartach wodnych  i ponurkować - 

tłumaczyłam.

- Nie   -   odparł   Brandon,   patrząc,   jak   rysuję   palcem   kółko   na   jego   kolanie.   Lulu 

stosowała   ten   trik   wiele   razy  na   facetach   stawiających   jej   drinki   w   nocnym   klubie.   Czy 

czułam się źle, wypróbowując go na Brandonie? Troszkę. Czy miałam nadzieję, że zadziała? 

Totalnie. - Wiesz, nie jesteśmy z ojcem zbyt blisko.

- Wiem - powiedziałam ze współczuciem.

- Mama wiele lat temu zamieszkała w aśramie i od tego czasu właściwie jej nie widuję 

- ciągnął Brandon trochę bełkotliwe. Widziałam, że za dużo wypił. Jak zwykle.

- Wiem - powtórzyłam. Tak naprawdę to nikt mi tego nie mówił. Ale czytałam o tym 

kiedyś w „People”. Czasopisma Fridy walały się po całym domu.

- Posłuchaj, nie mogę decydować za innych, ale wolałabym, żebyśmy wyjechali jutro, 

tak jak było planowane. Jeśli nie... - Zdjęłam rękę z jego kolana i odchyliłam się do tyłu, 

zabierając mu przyjemny widok na mój dekolt. To była kolejna rzecz, której nauczyła mnie 

Lulu. Daj troszeczkę, a potem zabierz. - Jeśli nie, lecę pierwszym samolotem, na jaki dostanę 

bilet.

- Zwykłymi   liniami?   -   Przeraził   się   zupełnie   jak   Lulu.   Dla   niego   też   pomysł   lotu 

normalnym samolotem był odrażający. Tak bardzo, że złapał mnie za rękę i przyciągnął do 

siebie. Mocno.

- Co jest takiego ważnego w Nowym Jorku, że Nikki Howard chce lecieć zwykłymi 

liniami? - dopytywał się natrętnie.

background image

Ehm... Ups! Brandon zupełnie nie był w moim typie, z tą swoją urodą przystojniaka ze 

studenckiego   bractwa   i   kompletnym   brakiem   zainteresowania   dla   czegokolwiek   prócz 

Bacardi i najnowszej promowanej przez niego gwiazdy hip - hopu. Pewnie dlatego ciągle 

zapominałam, że był kiedyś z Nikki Howard. I że ta parka - przynajmniej tak wynikało z 

wycinków prasowych, które znalazłam w pokoju Nikki (przechowywała każdy artykuł na 

swój temat, jaki kiedykolwiek ukazał się w prasie, w dolnej szufladzie szafki nocnej) - przez 

co najmniej rok chodziła ze sobą na poważnie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, była 

zazdrość Brandona. Nie mogłam mu powiedzieć, że chcę wracać na Manhattan, bo mam 

nadzieję, że odwiedzi mnie chłopak, w którym jestem zakochana.

- Nic takiego - odparłam niewinnie. - Po prostu muszę wrócić do szkoły. Pamiętasz? 

Ja ciągle jeszcze chodzę do szkoły. W tym tygodniu mam egzaminy semestralne.

Uścisk Brandona trochę zelżał. Przestał trzymać mnie kurczowo, a zaczął przesuwać 

palce w górę po mojej ręce.

- No jasne. Szkoła. - Powtórzył. - Egzaminy.

Gdy jego palce dotarły do mojego karku i zanurzyły się w ciężkich, mokrych włosach, 

zdałam sobie sprawę, że będą z tego kłopoty. Przyjemnie było czuć palce Brandona we wło-

sach. Problem w tym, że on doskonale o tym wiedział. To jeden ze skutków ubocznych tego, 

co zrobiło ze mną Stark Enterprises, przeszczepiając mi ciało Nikki Howard. Nie lubiłam 

Brandona Starka, w każdym razie nie w taki sposób.

Ale Nikki Howard lubiła Brandona... a przynajmniej jej ciało go lubiło. Gdy chłopak 

zaczął delikatnie masować tył mojej głowy, powieki mi opadły - zupełnie wbrew woli.

To było totalnie nie fair! Brandon doskonale wiedział, że Nikki Howard nie potrafi się 

oprzeć   dobremu   masażowi   karku.   Jej   ciało   wiotczało   natychmiast,   gdy   ktoś   zaczynał 

masować miejsce, gdzie czaszka łączy się w kręgosłupem. Przekonałam się o tym po raz 

pierwszy, gdy fryzjer to na mnie wypróbował.

Brandon najwyraźniej wiedział o tym i perfidnie to wykorzystywał.

- Ostatnio myślisz tylko o szkole - ciągnął. - I o tych bzdurach, że Stark Enterprises 

rzekomo doprowadza kraj do ruiny.

- To nie są bzdury - wyszeptałam, gdy on dalej masował mi szyję. - Firma twojego 

ojca przyczynia się do globalnego ocieplenia i do niszczenia drobnej przedsiębiorczości w 

Stanach...

- O rany! Kręci mnie, kiedy mówisz takie wywrotowe rzeczy - wyszeptał.

Jego głos zabrzmiał tak blisko, że otworzyłam oczy. Zaskoczył mnie widok twarzy 

Brandona tuż przed moją. Jego usta były centymetr od moich.

background image

O nie! To się znowu działo! Czułam, jak pochylam się ku niemu - moje ciało zbliżało 

się   do   jego   ciała,   jakby   popychała   je   jakaś   niewidzialna   siła...   chociaż   całowanie   się   z 

Brandonem było ostatnią rzeczą, jaką chciałam robić w tej chwili. A przynajmniej mój umysł 

tego nie chciał.

Problem w tym, że to nie byłam ja. Nie miałam nad tym kontroli. To była Nikki. Po 

prostu na nią tak działali faceci.

Nie   żebym   miała   coś   przeciwko   kobietom,   które   lubią   się   całować   z   facetami. 

Całowanie jest fantastyczne. Właściwie nie mam pojęcia, jak mogłam przeżyć  taki kawał 

czasu bez tego.

Problem   Nikki   polegał   na   tym,   że   zanim   przeszczepiono   jej   mój   mózg,   spędzała 

mnóstwo czasu, całując się z nieodpowiednimi facetami. Tak dużo, że stało się trudnym do 

przełamania   nawykiem.   Teraz   jej   ciało   robiło   to   automatycznie,   a   ja   nie   mogłam   go 

powstrzymać.

Dokładnie tak jak teraz. Nim zdążyłam zareagować, moje usta dotknęły ust Brandona i 

zaczęliśmy   się   obściskiwać   w   tym   samym   miejscu,   gdzie   jeszcze   przed   chwilą   Brandon 

obściskiwał hostessę Rhondę.

Nie dziwiłam się Rhondzie, że na niego leciała. Usta Brandona były takie miękkie, 

kiedy niecierpliwie wpijały się w moje, a jego dłoń błądziła po moim karku.

Czułam, że dzieje się to coś. To coś, co zawsze się działo, kiedy jakiś facet zaczynał 

całować Nikki, niezależnie od tego, czy podobał się mnie, Em. Przez to jakiś miesiąc czy dwa 

temu o mało nie skończyła się moja przyjaźń z Lulu. Zaczęłam się całować z jej chłopakiem. 

To było okropne, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać - czy raczej Nikki nie mogła. 

Teraz jej ciało wygięło się w kierunku Brandona, jakby z własnej woli, ręce sięgnęły do jego 

silnych, muskularnych ramion, a potem owinęły się mocno wokół jego szyi.

Problem w tym, że chociaż wiedziałam, że to się dzieje... Że za chwilę całkiem w to 

wsiąknę...

Nie mogłam się powstrzymać.  Tak samo jak nie mogłam  utrzymać  głowy prosto, 

kiedy ktoś masował mi kark.

Bo to nie byłam ja. Przysięgam, to nie byłam ja.

A jak miałam kontrolować ciało obcej dziewczyny? Dziewczyny, którą nie byłam? 

Przynajmniej jeszcze nie. Nie całkowicie.

I wtedy Brandon przesunął rękę, a jego palce trafiły na wciąż jeszcze obolałą, wypukłą 

bliznę z tyłu mojej głowy. Poczułam ostrze bólu. Odsunęłam się od niego.

- Auć! - krzyknęłam.

background image

- Co? - Na twarzy Brandona pojawiło się zdziwienie. - Co zrobiłem? Co tam masz, na 

głowie? Czy to... Przedłużałaś sobie włosy?

- Nie... to... nieważne. - Odchyliłam się do tyłu na fotelu. Moje usta ciągle trochę 

mrowiły   od   pocałunku.   Czułam   mnóstwo   emocji,   ale   przede   wszystkim   ulgę.   Nigdy   nie 

byłam tak wdzięczna za moją bliznę. Co ja wyprawiam? Całuję się z Brandonem? O mój 

Boże! Lulu mówiła, żebym zrobiła sztuczkę z języczkiem, ale serio, wcale nie chciałam iść za 

jej radą. - To kolejny powód, dla którego powinnam wyjechać jutro, zgodnie z planem.

Mój   głos   nie   był   tak   opanowany,   jak   bym   tego   chciała.   Bo   tak   naprawdę,   choć 

oczywiście byłam wdzięczna Stark Enterprises za uratowanie życia, czasami żałowałam, że 

nie znaleźli mi jakiegoś innego ciała. Kogoś, kto... nie podniecałby się tak łatwo jak Nikki.

- Okej - stwierdził Brandon, patrząc na swoją rękę, jakby spodziewał się zobaczyć na 

palcach krew.

Co było śmieszne. Szwy zdjęli mi parę tygodni temu. Tyle że on o tym nie wiedział.

- Wiesz co, Nik? Ostatnio jakoś nie mogę cię rozgryźć - powiedział, patrząc na mnie z 

fotela.

- Wiem - odparłam. - I przykro mi z tego powodu. Mam... parę problemów. Pracuję 

nad ich rozwiązaniem. Naprawdę cię lubię, Brandon.

Uniósł brew.

- Tak? - spytał. - Jak bardzo? Wystarczająco, żeby do mnie wrócić? Bo muszę ci 

powiedzieć - w jego głosie nie było cienia wahania - że ja byłbym chętny.

Przełknęłam   ślinę,   czując,   jak   narasta   we   mnie   panika.   To   ostatnia   rzecz,   jakiej 

potrzebowałam, ale należało mi się za flirtowanie z synem szefa. Jak mogłam kiedykolwiek 

myśleć, że wiem, co robię, igrając w taki sposób z uczuciami Brandona? Nie byłam Nikki na 

tyle długo, żeby umieć to rozegrać tak jak ona.

- Brandon, to bardzo miło z twojej strony - powiedziałam  szybko.  - Ale najpierw 

muszę sobie coś poukładać... uporać się z problemami. I lepiej, żebym była sama.

Wiedziałam oczywiście, że jeśli po powrocie do domu sprawy ułożą się po mojej 

myśli   i   zejdę   się   z   Christopherem,   Brandon   będzie   wściekły,   kiedy   się   dowie,   że   go 

okłamałam.

Ale tym zajmę się potem.

Spojrzał na mnie ze złością niemal jakby czytał mi w myślach.

- Nigdy w życiu nie byłaś sama, nawet przez minutę - powiedział. - Kim jest ten facet?

- Nie   ma  żadnego   faceta  -  zapewniłam   go  ze  śmiechem.   Miałam  nadzieję,   że  nie 

usłyszał, jak niepewny jest ten śmiech.

background image

- Szczerze. Po prostu poświęcam teraz więcej czasu sobie.

- Słyszałam   to   kiedyś   u  Oprah  Winfrey.   Da  się   na   to   nabrać?   Może   gdybym   mu 

zasugerowała, żeby zrobił to samo? - Ty też mógłbyś spróbować. Na przykład przekonaj ojca, 

że jego firma powinna bardziej dbać o środowisko.

Brandon odwrócił wzrok.

- Mój ojciec i ja sami mamy parę problemów - powiedział głuchym głosem.

- No tak - powiedziałam. - Jasne. - Przypomniałam sobie rozmowę jakiś miesiąc czy 

dwa temu. Brandon powiedział wtedy: „On nigdy nie rozmawia z towarami. Ani ze mną”.

- Dobra.   Dzwonię   do   pilota,   skoro   tak   ci   zależy   na   wcześniejszym   wyjeździe.   - 

Brandon pogrzebał w kieszeni spodni w poszukiwaniu komórki. Wyglądał na trochę... hm, nie 

było innego określenia: wściekłego.

Zresztą   dlaczego   nie?   Na   pewno   nie   było   łatwo   dorastać   w   cieniu   miliardera. 

Oczywiście, ten chłopak miał wszystko, czego dusza zapragnie.

Oprócz akceptacji swojego ojca.

I Nikki Howard na otarcie łez.

- Dzięki, Bran - powiedziałam, przełykając ślinę. - Jesteś świetnym facetem.

- Tia - odparł, omijając mnie wzrokiem. - Wszystkie tak mówią.

To niesamowite, myślałam, wracając do pokoju z Cosabellą truchtającą przy nodze. 

Wielka   blizna   na   głowie   uchroniła   mnie   przed   popełnieniem   kolosalnego   błędu. 

Prawdopodobnie. Bo wątpię, żebyśmy poszli z Brandonem na całość akurat tam, na tarasie 

hotelowego baru.

Z drugiej strony, gdyby nie operacja, w ogóle nie znalazłabym się w tej sytuacji.

Za to byłabym już martwa.

Patrząc, jak księżyc w pełni lśni odbity w zimnej, ciemnej wodzie, w której omal nie 

utonęłam ledwie parę godzin temu, pomyślałam, że najwyższy czas przestać się nad sobą 

użalać i zacząć doceniać życie. Jasne, że moje nowe życie nie było idealne.

Ale zaczynało nabierać uroku.

Zabawne, że w tej chwili naprawdę w to wierzyłam.

Jak się później okazało, nie mogłam się bardziej mylić.

background image

3

Najfajniejsze w lataniu prywatnym samolotem jest to, że nie musisz być na lotnisku 

dwie   godziny   wcześniej.   Zjawiasz   się   pięć   minut   przed   odlotem   i   nie   każą   ci   nawet 

przechodzić przez bramki ochrony. Otwierają specjalne wejście i pozwalają podjechać twojej 

limuzynie   pod  sam  samolot.   Wystarczy   wysiąść   z  samochodu  z   torebką  i   psem,  którego 

możesz spuścić ze smyczy, bo to twój samolot... No, samolot twojego szefa, ale to na jedno 

wychodzi. A potem siadasz sobie, gdzie chcesz. Nikt nie sprawdza ci biletu ani dokumentów, 

ani niczego. Mówią tylko: „Dzień dobry, panno Howard” i podają szampana. Albo sok po-

marańczowy, jeśli jest się nastolatką, oczywiście.

Po pięciu minutach odlatujesz. Żadnych pokazów, jak zapinać pasy i zakładać maski 

tlenowe.   Żadnych   wrzeszczących   bobasów.   Żadnych   kolejek,   żeby   skorzystać   z   ciasnych 

toalet. Nic z tych rzeczy.

Za to masz luksusowe skórzane siedzenia, błyszczące mahoniowe stoły, WiFi. O tak! 

Ta historia z zakazem używania WiFi i komórek podczas lotu? Totalna bzdura. Gdy lecisz 

liniami Stark Air, nie ma żadnego zakazu. No i są świeże kwiaty, duże okno i odtwarzacz 

DVD   firmy  Stark,   jeśli   tylko  go  potrzebujesz.   A  do  tego   ogromna   biblioteka  filmowych 

nowości do wyboru.

Do  takiego stylu  życia  można się  przyzwyczaić.  I mieć  trudności  z powrotem  do 

zwykłego   sposobu   podróżowania.   Czy   jestem   hipokrytką,   skoro   nienawidząc   Stark 

Enterprises za to, co mi zrobili (mnie i tysiącom  właścicieli  małych  przedsiębiorstw, nie 

wspominając   środowiska   naturalnego),   i   tak   wolę   latać   prywatnym   samolotem   Richarda 

Starka zamiast zwykłymi liniami?

Tak.

Jeśli   dzięki   temu   miałam   wrócić   do   domu,   do   Christophera   -   i   mojego   nowego, 

szczęśliwego   życia,   kiedy   już   zaczniemy   ze   sobą   chodzić  -   osiem   godzin   wcześniej,   niż 

gdybym leciała zwykłym samolotem, to miałam to gdzieś.

Szybciej,   niż   się   spodziewałam,   ujrzałam   pod   nami   Manhattan,   okryty   szarymi 

deszczowymi chmurami. Jakimś cudem widok tej wyspy, sterczącej ze słonawych czarnych 

wód rzek Hudson i East jak wysunięty środkowy palec, zachwycił mnie o wiele bardziej niż 

wyspy tropikalne z ich białymi plażami.

Wyciągałam   szyję,   próbując   dojrzeć   Washington   Square   Park   i   blok,   w   którym 

mieszkała   moja   rodzina,   kiedy   dostałam   pierwszego   esemesa   na   moją   niestarkowską 

komórkę.

background image

„SOS”, pisała Frida. Dzwoń jak najszybciej.

Wystukałam jej numer, zanim się zastanowiłam, że to przecież moja siostra Frida, dla 

której sytuacją kryzysową potrafi być brak kredek do oczu w Sephorze. Jedyne, co przyszło 

mi   do   głowy,   to   to,   że   tata   miał   zawał   serca.   W   końcu   był   przepracowanym   białym 

mężczyzną w średnim wieku. Większość tygodnia spędzał w New Haven, bo był wykładowcą 

w Yale. Widywałyśmy go tylko w weekendy. I doskonale wiedziałam, czym się głównie 

odżywiał. Pączkami z Dunkin' Donuts i zimną kawą. Ani razu nie widziałam, żeby ćwiczył. 

Albo zjadł jakiś owoc.

- Frida? - spytałam, kiedy odebrała. Zauważyłam, że Brandon, siedzący po przeciwnej 

stronie, uniósł z irytacją powiekę, słysząc mój zdenerwowany głos. Całą drogę spał. Albo 

udawał, że śpi. A rano traktował mnie dość chłodno. Myślę, że nie do końca poradził sobie z 

tym,   co   wydarzyło   się   między   nami   zeszłego   wieczoru   -   to   znaczy,   że   odrzuciłam   jego 

propozycję.

Kiedy tylko  się zorientował,  że rozmawiam  przez  telefon, a nic  mówię do niego, 

zamknął z powrotem przekrwione oko.

- O   co   chodzi?   -   spytałam   nagląco,   ale   na   tyle   cicho,   żeby   nie   przeszkadzać 

skacowanemu synowi mojego szefa. - Coś z tatą? Wszystko w porządku?

- Co?   Nie,   nie   chodzi   o   tatę.   -   Frida,   na   drugim   końcu   linii,   była   ewidentnie 

przygnębiona. - Ale nic nie jest w porządku. To mama.

- Co   z   mamą?   -   Mama?   Była   okazem   zdrowia.   Każdego   ranka   przepływała   parę 

basenów na studenckiej siłowni. Jadała wyłącznie sałatki i kurczaka bez skórki. Była wręcz 

obrzydliwie zdrowa. - Coś jej się stało?

- Wszystko z nią w porządku - odpowiedziała Frida. - Przynajmniej fizycznie. Gorzej 

z głową. Dowiedziała się, że jestem czirliderką i teraz chce, żeby mnie wyrzucili z drużyny.

Opadłam na mój skórzany fotel. Poczułam taką ulgę, że nie mogłam wydobyć z siebie 

głosu. I miałam ochotę zamordować Fridę za to, że mnie tak wystraszyła.

- Em - ciągnęła Frida. - Musisz tu natychmiast przyjechać i spróbować jej przemówić 

do rozsądku. Mówi, że nie mogę jechać na obóz czirliderek.

- Jestem w samolocie - powiedziałam, spoglądając przez okno na połyskującą zimno 

rzekę Hudson. - Byłam na Wyspach Dziewiczych, pamiętasz? Nie ma mowy, żebym mogła 

do was wpaść. - No i miałam o wiele ważniejsze rzeczy do roboty niż rozsądzanie kłótni 

między matką a siostrą Zgoda, prawdopodobieństwo, że Christopher znowu przyjdzie, nie 

było wielkie... chociaż właściwie była niedziela i raczej nie miał nic lepszego do roboty. 

Wiedziałam,   że  w  niedziele   Christopher  albo  grał  w  Journeyquest,  albo  szwendał   się  po 

background image

sklepach   z   grami   komputerowymi,   żeby   zobaczyć,   czy   w   sobotę   nie   przywieźli   czegoś 

nowego. Postanowiłam jednak, tak na wszelki wypadek, siedzieć cały dzień w domu.

- Poza tym, czy nie martwisz się o ten obóz trochę za wcześnie? - spytałam siostrę. - 

Jest grudzień. Do lata masz parę miesięcy, żeby urobić mamę. - Albo stracić zainteresowanie 

machaniem pomponami i zająć się czymś bardziej angażującym

umysł, jak na przykład inżynierią kosmiczną, pomyślałam. Ale nie wypowiedziałam 

tego głośno.

- Chodzi   o   tygodniowy   obóz   w   czasie   ferii   świątecznych,   na   którym   mamy 

dopracować układy - wyjaśniła Frida. - Na Florydzie. Wszyscy z drużyny jadą. A mama 

mówi, że prędzej padnie trupem, niż puści córkę na obóz czirliderek, żeby się uczyła fikać 

nogami.

- Na święta jedziemy chyba do babci? - spytałam. Cosabella, która uwielbiała latać 

samolotem prawie tak samo jak jeździć samochodem, zdecydowała, że widok z moich kolan 

już nie jest interesujący. Skoczyła na drugą stronę alejki, żeby zobaczyć, co się dzieje za 

oknem   Brandona.   Porządnie   go   przy   tym   podrapała,   fundując   mu   pobudkę,   której   nie 

nazwałabym przyjemną. Bezgłośnie powiedziałam „sorki”, ale tylko obrzucił mnie niezado-

wolonym spojrzeniem.

W   słuchawce   zapanowała   niezręczna   cisza.   Myślałam   nawet,   że   wlecieliśmy   w 

miejsce, w którym nie było zasięgu, ale Frida powiedziała:

- No tak. Jedziemy. Obóz czirliderek zaczyna się po świętach. Ale Em...

- W   takim   razie   problem   rozwiązany   -   powiedziałam.   -   Posłuchaj,   zadzwonię   do 

mamy.   Powinna   być   zadowolona,   że   masz   koleżanki,   dbasz   o   kondycję   i   robisz   coś 

ponadprogramowego, co będzie dobrze wyglądać w twoich podaniach na studia. Tak mi się 

wydaje. I okej, piłka nożna czy lacrosse mogłyby być lepiej widziane, ale...

- Nie wystarczy, że zadzwonisz - przerwała mi Frida. - Musisz tu przyjść. Ona musi 

usłyszeć to od ciebie osobiście. Inaczej w życiu mnie nie puści...

- Dobra - powiedziałam. - Wpadnę, kiedy tylko podrzucę swoje rzeczy do domu. A tak 

przy okazji, to mam dla was prezenty. - Świąteczne zakupy weszły na zupełnie inny poziom, 

od kiedy mam   na  nie  pieniądze.  To,  że  mogłam  kupić  moim   bliskim  prezenty,  o  jakich 

zawsze marzyli, a na które nigdy nie było ich stać, było fantastyczne. Naprawdę fajniej było 

dawać, niż dostawać. Nie mogłam się doczekać miny Fridy, kiedy otworzy czarne, aksamitne 

pudełeczko i zobaczy, co jej kupiłam.

Frida się nie odezwała, co było dosyć dziwne, bo zwykle buzia jej się nie zamykała.

Może była tak przytłoczona wdzięcznością, że nie wiedziała, co powiedzieć.

background image

Tia. Jasne.

Niezwykła   cisza.   Chyba   rzeczywiście   lecieliśmy   przez   jakąś   komórkową   martwą 

strefę. Rozłączyłam się i poszłam uwolnić ekschłopaka Nikki Howard od Cosabelli.

Brandon nie wyglądał na szczególnie wdzięcznego. Nie dziwiłam mu się. Cosabelli 

zdecydowanie przydałoby się szkolenie.

Przymusowe siedzenie w samolocie było męczące nie tylko dla Cosie, choć tylko ona 

okazała to bez żenady. Po otwarciu drzwi natychmiast nasikała na płytę  lotniska. Zrobiła 

dokładnie to samo, kiedy Karl, nasz portier, otworzył drzwiczki samochodu, który przywiózł 

nas z lotniska Teterboro. Cosie wyskoczyła  i pobiegła truchtem do wielkiej donicy przed 

naszym domem. Gdzie indziej miała to zrobić?

- Witamy  w domu,  panno Howard  - powiedział  Karl, gdy wysiadłam  w  lodowatą 

mżawkę, padającą z ołowianych chmur. Pogodzie daleko było do łagodnej bryzy z Wysp 

Dziewiczych i nikt nie biegł do mnie z pina coladą, jak w hotelu na St. John. - Mam nadzieję, 

że dobrze się pani bawiła na wyjeździe.

- Było świetnie - odpowiedziałam automatycznie. Zrobiłam się nerwowa, jak zawsze, 

kiedy Cosie się załatwiała. Karl musiał to zauważyć, bo powiedział:

- Och, ja to posprzątam, panno Howard. Proszę szybko wejść do środka i nie stać na 

tym zimnie. Aha... Chyba powinienem uprzedzić... w holu czeka na panią gość. Nie byłem 

pewien czy... zresztą, sama pani zobaczy.

Serce mi zapikało, chociaż mówiłam sobie, że to nie może być on. Siedzenie w holu i 

czekanie, aż dziewczyna wróci do domu, zupełnie nie było w stylu Christophera.

Ale gdy weszłam do holu i zobaczyłam błysk krótkich blond włosów, nie mogłam nie 

pomyśleć: To on! O mój Boże, to on!

I nagle tak się zdenerwowałam, że zaczęłam się trząść.

Co było absurdalne. W końcu od wieków byłam jego przyjaciółką. Na litość boską, 

urządzaliśmy   sobie   konkursy   bekania.   No   dobra,   to   było   w   siódmej   klasie,   ale   jednak. 

Dlaczego teraz się denerwowałam? Miałam całkiem nowe ciało, a on tego do tej pory nie 

rozgryzł, mimo że zostawiłam mu kiedyś bardzo ewidentną wskazówkę. Cały czas tak bardzo 

tęsknił za starą mną - tą, której nie zauważał, póki nie było za późno - że nie zdawał sobie 

sprawy   (najwyraźniej   do   teraz),   że   doniesienia   prasowe   o   mojej   śmierci   były   mocno 

przesadzone. Powinnam się cieszyć, że wreszcie do niego dotarło.

Więc dlaczego z nerwów zamieniałam się w galaretę?

Nie mogłam się nawet zmusić, żeby spojrzeć w jego stronę. A ponieważ nie umiałam 

sobie poradzić z tą sytuacją i chciałam ją rozegrać na zimno, jak kiedyś doradziła mi Lulu, 

background image

udałam, że go nie widzę. Ruszyłam do windy z Cosabellą truchtającą przy nodze, starając się 

kołysać biodrami jak Nikki Howard, choć wiedziałam,  że idę niezgrabnie jak Em Watts. 

Nagle usłyszałam męski głos:

- Nikki.

Nie chciałam wyglądać na zbyt chętną. Faceci tego nie lubią

- według   Lulu,   mojego   domowego   eksperta   od   facetów.   Musiałam   pozwolić   mu 

przejąć inicjatywę. Musiałam pozwolić mu myśleć, że przyjście tutaj było jego pomysłem. Bo 

w sumie było. Musiałam...

- Nikki. Chwileczkę. To nie on!

To nie był głos Christophera.

Rozejrzałam się. Owszem, w holu stał wysoki blondyn. Zbudowany dokładnie tak, jak 

opisała to przez telefon Lulu.

I patrzył prosto na mnie.

Ale   był  ubrany   w   polowy  mundur   marynarki   wojennej.   Christopher   nigdy  by  nie 

wstąpił   do   wojska,   jako   że   jego   ojciec,   Komendant,   wykładowca   nauk   politycznych   na 

uniwersytecie w Nowym Jorku, wpoił synowi głęboko zakorzenioną niechęć do podlegania 

jakiemukolwiek zwierzchnictwu. Poza tym, jako licealista, tak jak ja, nie mógł się zaciągnąć 

do wojska, nawet gdyby chciał.

Na twarzy blondyna malowała się głęboka niechęć.

Najwyraźniej skierowana pod moim adresem. Wokół nie było nikogo innego.

Świetnie. Co takiego zrobiłam temu Blondasowi? Nigdy go nawet nie widziałam.

- Ehm   -   powiedziałam,   pospiesznie,   wciskając   guzik   przywołujący   windę.   - 

Przepraszam. Mówisz do mnie?

Awersja na twarzy Blondasa się pogłębiła. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat, może 

trochę   więcej.   Na   mundurze   miał   mnóstwo   różnych   znaczków.   Ale   byłam   zbyt 

zafascynowana jego pełną niechęci miną, żeby oderwać wzrok od twarzy faceta i czytać, co 

jest na nich napisane.

- Przestań   się   wygłupiać,   Nik   -   powiedział,   podchodząc   do   mnie.   Jego   głos   był 

głęboki. Zauważyłam w nim słaby ślad południowego akcentu. - Ta bzdura z amnezją może i 

zadziała na twoich modnych przyjaciół, ale mnie na to nie nabierzesz.

Zamrugałam i spojrzałam w stronę drzwi wejściowych budynku. Karl ciągle był na 

zewnątrz   i   sprzątał   po   Cosabelli.   Co   było   dość   niefortunne,   bo   jego   zadaniem   było 

zapobieganie tego typu nieprzyjemnym sytuacjom. Przyznaję, że Blondas nie wyglądał jak te 

łajzy   z   kitkami,   które   przychodziły   tu   i   żądały   pieniędzy,   bo   inaczej   pójdą   do   jakiegoś 

background image

brukowca i opowiedzą obleśną historyjkę o gorącej nocy w Vegas czy gdziekolwiek indziej.

Czego innego mógłby jednak chcieć?

- Przepraszam - powiedziałam. W myślach powtórzyłam sobie gadkę, którą musiałam 

wygłaszać już ze sto razy w ciągu ostatnich paru tygodni. Zawsze wtedy, gdy miałam do 

czynienia   z  tak  zwanymi  przyjaciółmi  i  krewnymi   Nikki,  którzy  usiłowali  mnie   podejść, 

mówiłam: - Naprawdę mam amnezję i zupełnie nie pamiętam, kim jesteś. Będziesz musiał się 

przedstawić. Więc nazywasz się...?

Niebieskie   oczy   Blondasa   kogoś   mi   przypominały.   Tylko   kogo?   Od   początku 

spoglądały na mnie zimno, a teraz zrobiły się jeszcze zimniejsze.

- Serio - powiedział. - Zamierzasz się przy tym upierać? Przy tym numerze z amnezją? 

Naprawdę myślisz, że ci się to ze mną uda? Ze mną?

Słowa „Przy tym numerze z amnezją” wypowiedział w taki sposób, jakby Nikki już 

kiedyś próbowała na nim podobnych sztuczek. I to najwyraźniej nieskutecznie.

- To nie jest żaden numer - powiedziałam, wysuwając podbródek. Chociaż oczywiście 

była to jedna wielka ścierna. Nie miałam żadnej amnezji. Po prostu nie byłam Nikki Howard. 

No... może z prawnego punktu widzenia... - Naprawdę nie mam pojęcia, kim jesteś. Jeśli nie 

chcesz   w   to   uwierzyć,   to   lepiej   wyjdź,   zanim   będę   zmuszona   zrobić   coś,   czego   oboje 

pożałujemy.

- Co na przykład? - spytał. - Zadzwonisz po gliny? Dokładnie o to chciałam poprosić 

Karla - chociaż trochę mi

było głupio wzywać policję do żołnierza armii USA - więc nic nie odpowiedziałam.

Blondas gapił się na mnie jeszcze chwilę.

- Mój Boże - powiedział po chwili z niedowierzaniem, które powoli pojawiało się na 

jego przystojnej, choć trochę zmęczonej twarzy. - Naprawdę byś to zrobiła, co? Nasłałabyś na 

mnie gliny.

- Mówię ci. - Odetchnęłam z ulgą, kiedy winda wreszcie przyjechała.  - Nie mam 

pojęcia, kim jesteś. A teraz, jeśli pozwolisz, właśnie wróciłam z sesji i jestem potwornie 

zmęczona. Muszę się jeszcze rozpakować...

Kompletnie mnie zaskoczył. Po prostu wyciągnął rękę i złapał mnie za ramię. Uścisk 

był mocny. Nie dałabym rady się z niego wyrwać, choćbym nawet próbowała. A nie miałam 

zamiaru tego robić, bo chciałam zachować moje kończyny w jednym kawałku.

Teraz zaczęłam się bać. Karl gdzieś zniknął, a hol był pusty, co jak na niedzielne 

popołudnie było dość niezwykłe. O tej porze pozostali lokatorzy naszego apartamentowca, 

pnący się po drabinie kariery i wynajmujący mieszkania  za dziesięć tysięcy miesięcznie, 

background image

pędzili   zwykle   na   treningi   albo   do   Starbucksa   na   latte.   Kim   był   ten   gość   o   lodowatym 

spojrzeniu i w wojskowym mundurze?

- Mówię ci, Nik, przestań się wygłupiać - powiedział głosem równie twardym jak jego 

uścisk. Cosabella u moich stóp wyczuła, że coś się dzieje, i zaskomlała nerwowo. Blondas ją 

zignorował.   -   Wstydzisz   się   przyznać,   że   mnie   znasz?   Dobra.   Zawsze   tak   było.   Ale   jak 

możesz jej robić coś takiego? Znikła, a ciebie to nawet nie obchodzi? Przecież wiesz, że nie 

mogłem się nią opiekować, kiedy byłem na okręcie podwodnym. A teraz jej po prostu nie ma! 

Nikt nie wie, gdzie się podziała, nawet jej najlepsze przyjaciółki, Leanne i Mary Beth. Nie 

odezwała się do nich. I nawet nie próbuj mi wmawiać, że to nie jest twoja wina.

Patrzył na mnie oskarżycielsko, a ja naprawdę nie miałam pojęcia, o czym mówi. To 

wszystko brzmiało jak z kosmosu. Leanne? Mary Beth? I kto zniknął? Kim była „ona”?

Musiała   być  dla   niego   ważna.   Na   tyle,   że   z   jego   oczu   zniknął  cały   chłód.   Teraz 

płonęło w nich uczucie.

Uczucie, które dziwnie przypominało nienawiść.

Do mnie.

- Chwileczkę - powiedziałam, podnosząc wolną rękę. Ta druga zaczynała już drętwieć, 

bo żelazny uścisk Blondasa odciął dopływ krwi. - Zwolnij. Nie mam pojęcia, o czym mówisz. 

Kto to jest Leanne? Kto to jest Mary Beth? Kim ty jesteś?! I kim jest ta zaginiona kobieta?

To ostatnie pytanie walnęło go jak pięść w brzuch. Był tak zszokowany, że puścił 

moją   rękę   i   cofnął   się   o   krok,   gapiąc   się   na   mnie,   jakbym   była   jakimś   dziwnym   i 

nieszczególnie atrakcyjnym gatunkiem zwierzęcia, które właśnie pokazano w zoo. Może w 

domku dla gadów.

- Twoją matką - powiedział w końcu, wskazując jedną z naszywek na piersi, na której, 

dopiero teraz to zauważyłam, widniało: „Howard”. - A ja jestem twoim starszym bratem. 

Mam na imię Steven. Teraz mnie sobie przypominasz, Nikki?

background image

4

No tak, to częściowo wyjaśniało jego nieprzychylne spojrzenia.

Patrzył   na   mnie   z   dezaprobatą   nawet   wtedy,   kiedy   już   wwiozłam   go   windą   na 

poddasze. Niespecjalnie mu się dziwiłam. Nie wiedziałam też, co miałabym mu powiedzieć. 

Kręciłam   się   bezsensownie,   parząc   mu   espresso   w   naszym   luksusowym   ekspresie   do 

cappuccino i espresso, który niedawno nauczyłam się obsługiwać. Oprócz zaproponowania 

mu kawy, nie bardzo wiedziałam, co robić. Przecież nigdy nie miałam starszego brata. A co 

dopiero starszego brata, który był na mnie zły za to, że zgubiłam naszą matkę. Najwyraźniej 

Nikki była za nią odpowiedzialna, kiedy on był na służbie.

Chyba nieszczególnie zależało mu na kawie, ale przynajmniej w końcu przyjął do 

wiadomości moją amnezję. Mniej więcej. Lulu, jak zwykle, okazała się baaardzo pomocna. 

Wyszła chwiejnym krokiem ze swojego pokoju, ubrana tylko w błyszczącą brzoskwiniową 

haleczkę i szorty, i z wariackim kołtunem na głowie. Najwyraźniej dopiero wstała, chociaż 

była już druga po południu - jak na nią, to i tak wcześnie. W każdym razie pojawiła się w 

kuchni,   gdy   usiłowałam   uruchomić   ekspres   do   kawy.   Lulu   rzuciła   jedno   spojrzenie   na 

umundurowanego mężczyznę zajmującego mnóstwo miejsca w naszym salonie. Nie żeby był 

gruby, czy coś. Po prostu był wysoki i umięśniony, i... No cóż, to po prostu taki typ faceta, 

który zajmuje mnóstwo miejsca.

- No czeeeść... - powiedziała z szerokim uśmiechem.

Chciałam ją ostrzec, że to nie jest dobry moment. Doskonale wiedziałam, co jej chodzi 

po   głowie.   Zamierzała   z   miejsca   rozkochać   w   sobie   Stevena,   tak   jak   wszystkich   innych 

przystojnych  facetów, którzy stawali  na jej  drodze. Rozkochiwanie  w sobie  przystojnych 

facetów było jej hobby, tak jak robienie zakupów, picie mojito i okazjonalne nagrywanie 

piosenek do albumu, który pewnie nigdy nie zostanie wydany.

Ale   niepotrzebnie   się   martwiłam.   Ponieważ   Steven   -   brat   Nikki   -   odpowiedział 

„cześć” zupełnie niezainteresowanym  tonem i kontynuował temat, który zaczął jeszcze w 

windzie:

- Amnezja? Taka jakiej dostają ludzie w operach mydlanych?

- Niezupełnie. Ale podobnie - zapewniłam, chociaż dobrze wiedziałam, że coś takiego 

nie zdarza się naprawdę. To znaczy zdarza się, ale nie wygląda tak jak u Nikki Howard. To 

nie   tak,   że   człowiek   walnie   się   w   głowę   i   wybiórczo   zapomina   o   kilku   rzeczach.   Taki 

człowiek zapomina o wszystkim. Zapomina, jak się nazywa i w jakim kraju żyje. Czasem 

zapomina nawet, jak się wiąże sznurowadła.

background image

- I chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz - ciągnął Steven, totalnie ignorując Lulu, która 

przechadzała się obok niego w swoim błyszczącym kompleciku, który uzupełniła o klapki z 

puszkiem pod kolor - jak obiecywałaś, że zaopiekujesz się mamą, kiedy mnie nie będzie? Że 

dopilnujesz, żeby na czas płaciła czynsz i żeby nie miała kłopotów z salonem strzyżenia 

psów?

Salon strzyżenia psów? Mama Nikki Howard miała salon strzyżenia psów? Szkoda, że 

nikt nie podzielił się ze mną wcześniej tą użyteczną informacją, podobnie jak tą, że Nikki ma 

brata   w   marynarce   wojennej.   Powiedzieli   mi   tylko   tyle,   że   Nikki   była   nastolatką,   która 

uzyskała sądownie prawo do decydowania o sobie, bo nie układało jej się z rodziną.

Spojrzałam ze złością na Lulu. Siadła na barowym stołku, starannie upozowana, żeby 

Steven   miał   jak   najlepszy   widok   na   jej   posmarowane   samoopalaczem   nogi.   Przyjaciółka 

ignorowała mnie kompletnie, bo całą uwagę skupiła na stojącym na środku naszego salonu 

przystojnym blondynie w mundurze.

- Ehm...   -   Szamotałam   się   z   ekspresem.   Lepiej   było   skupić   się   na   maszynie   do 

parzenia kawy niż na tym, co się działo w salonie. Bo cała ta sytuacja dziwnie zalatywała 

kłopotami. Przy okazji, miło ze strony Nikki, że miała całą szafkę zawaloną wycinkami z 

gazet na swój temat i ani jednego zdjęcia rodziny.

- Dopóki   mi   się   nie   przedstawiłeś,   nie   wiedziałam   nawet,   że   mam   brata.   Więc 

odpowiedź brzmi „nie”, nie pamiętam, że obiecywałam ci coś takiego. Tak samo jak nie 

pamiętam mamy i jej salonu strzyżenia psów.

- Jaki   masz   stopień?   -   chciała   wiedzieć   Lulu,   która   przyglądała   się   z   zachwytem 

sylwetce Stevena, a konkretnie jego bicepsom rysującym się pod mundurem, gdy tak stał z 

założonymi rękami. Cały czas bujała nogą, przez co jej klapek z puszkiem podskakiwał w 

bardzo   denerwujący   sposób.   Oczywiście   robiła   to   specjalnie,   żeby   Steven   patrzył   na   jej 

świeżo wydepilowane nogi.

Steven uparcie nie zwracał na nią uwagi.

- A te wszystkie wiadomości, które ci zostawiałem? - spytał. - Uznałaś, że możesz je 

po prostu zignorować?

- Dostaję   miliony   wiadomości   od   ludzi,   których   nie   znam   -   wyjaśniłam.   Miałam 

ochotę zapaść się pod ziemię. - Wszyscy twierdzą, że są moimi krewnymi i że jestem im 

winna pieniądze. Więc już dawno przestałam odsłuchiwać wiadomości Nikki... znaczy, moje.

- Cudownie - powiedział Steven. Odwrócił się i przeczesał ręką włosy... dokładnie w 

tym samym kolorze co moje, czy raczej Nikki, tyle że bez miodowych pasemek. - Po prostu 

fantastycznie. A masz je jeszcze? Te wiadomości, znaczy. Może mama próbowała się do 

background image

ciebie dodzwonić albo zostawiła informację, dokąd wyjeżdża?

- Jesteś oficerem? - dopytywała się Lulu. Jej noga wciąż się kołysała. Zauważyłam, że 

zrobiła sobie pedikiur, lakier Baletowy Róż. Nie pytajcie mnie, skąd wiem takie rzeczy, skoro 

jeszcze trzy miesiące temu nie umiałabym odróżnić jednego lakieru od drugiego, choćby ktoś 

przystawił mi lufę do głowy. - Przez

cały dzień wydajesz ludziom rozkazy? Uwielbiam, jak mężczyźni wydają mi rozkazy. 

To takie seksowne.

- Przykro mi - powiedziałam, przepraszając zarówno za moją współlokatorkę, jak i za 

to,   co   miałam   mu   powiedzieć.   Bo   naprawdę   było   mi   przykro.   -   Skasowałam   wszystkie 

wiadomości. Ale... - Podstawiłam maleńką filiżankę do espresso pod odpowiedni otwór i 

wcisnęłam guzik z narysowaną małą filiżanką.

- Przecież na pewno jeszcze zadzwoni, prawda?

Steven pokręcił głową. Nagle wydał mi się jeszcze bardziej wykończony niż przed 

chwilą. Usiadł na barowym stołku, jakby nie miał siły dłużej stać. Lulu była wniebowzięta, 

znalazł się ledwie dwa stołki od niej. Najwyraźniej nie zauważyła tego subtelnego niuansu, że 

wybrał miejsce najdalej od niej. Natychmiast wyprostowała się dla lepszego efektu i posłała 

mu olśniewający uśmiech, który zignorował.

- Naprawdę masz amnezję - powiedział. Jego twarz była jak maska smutku. Było mi 

go tak żal, że ściskało mi się serce.

- Mama nigdy nie dzwoni drugi raz. Zawsze powtarzała, że jeśli ktoś nie oddzwania, 

to widocznie ma powody. Niby dlaczego tu jestem i pytam, czy się z tobą nie kontaktowała, 

zamiast siedzieć w Gasper i czekać, aż się odezwie?

Lulu zupełnie zapomniała o rozkochiwaniu w sobie Stevena i zakrztusiła się własną 

śliną.

- Powiedziałeś G - Gasper? - wysapała między napadami kaszlu.

Steven wreszcie spojrzał na nią, a potem z powrotem na mnie.

- Nie powiedziałaś jej? - Było to raczej stwierdzenie faktu niż pytanie. Rzucił to takim 

tonem,   że   zawahałam   się,   zanim   postawiłam   przed   nim   espresso   z   kremową   pianką   na 

wierzchu.

- No... najwyraźniej nie - stwierdziłam. Oczywiście nie miałam pojęcia, o czym mówi, 

bo przecież nie byłam jego siostrą. Jego siostra nie żyła.  Mózg Nikki pływał w słoiku z 

formaliną gdzieś w czeluściach Instytutu Neurologii i Neurochirurgii Starka. A nawet jeśli 

reszta chodziła z moim mózgiem w środku, robiła zakupy jej kartami kredytowymi i parzyła 

kawkę jej bratu...

background image

To, jak na mój gust, Nikki i tak była wystarczająco martwa.

Tylko że nie mogłam mu tego powiedzieć.

Steven patrzył na mnie znad parującego espresso, jakby nie mógł uwierzyć w to, co 

usłyszał.

- Zaraz   -   powiedział   z   niedowierzaniem   w   niebieskich   oczach.   -   Domu   też   nie 

pamiętasz?

Pokręciłam niepewnie głową. Nie chciałam go ranić. I tak wyglądał fatalnie.

Nie   potrafiłam   też   kłamać,   stojąc   z   kimś   twarzą   w   twarz,   chociaż   właśnie   tego 

wymagało ode mnie Stark Enterprises.

Teraz już wiedziałam, skąd znam te oczy. Patrzyłam w nie za każdym razem, kiedy 

zerkałam na swoje nowe odbicie w lustrze. To były oczy Nikki.

Tylko bez czarnego, oryginalnego, wielowymiarowego tuszu do rzęs Chanel.

Steven założył ręce na piersi, odchylił się do tyłu i zapatrzył w sufit. Przez chwilę 

zastanawiałam się, czy zauważył to coś, co i ja kiedyś zauważyłam - dwie okrągłe dziurki 

obok wpuszczanych w sufit halogenowych lamp, nie większe niż centy. Wcześniej ich tu nie 

było. Dziurki były zalepione, ale na szybko i byle jak. Tak jakby ktoś coś tam wsadził i dostał 

wiadomość, że jedna z lokatorek wróci wcześniej.

Do czego służyły? Były zbyt wysoko, żebym mogła się tam wdrapać i sprawdzić - 

mieszkanie miało sześć metrów wysokości.

Nie służyły do niczego - to znaczy, niczego innego niż nikczemne, tajemnicze cele 

Stark Enterprises. A może to była tylko moja paranoja. Gdy zapytałam o te dziurki Karła, 

sprawdził   w   grafiku   konserwacji   i   powiedział,   że   wygląda   to   na   rutynową   kontrolę 

okablowania.

Okablowanie, terefere.

Może „rutynowe okablowanie” było powodem, dla którego transmiter fal radiowych - 

czy po prostu wykrywacz  pluskiew, który kupiłam w sklepie ze sprzętem szpiegowskim, 

krótko po tym, kiedy zauważyłam te dziury w suficie, a moja paranoja rozkręciła się na dobre 

- wariował, gdy tylko uruchamiałam go na naszym poddaszu. Albo to miejsce było pełne 

podsłuchów,   albo   wykrywacz   był   kompletnym   oszustwem,   chociaż   za   takie   pieniądze   to 

powinien być profesjonalny sprzęt. Poza tym nie piszczał nigdzie indziej - na przykład w 

szkole.

Steven nie zauważył dziurek. Wyglądało to raczej tak, jakby gapił się w sufit, żeby 

powstrzymać łzy. A miał nad czym płakać. Zaginęła mu matka, a siostra nie pamiętała nawet 

rodzinnego miasteczka, w którym oboje się wychowali.

background image

Posłałam spanikowane spojrzenie Lulu, która na chwilę porzuciła swoją zabawę w 

wampa. Była równie zaniepokojona jak ja. Patrzyłyśmy na siebie, zastanawiając się, co robić. 

Na   naszym   dziewczyńskim   poddaszu   miałyśmy   silnego   żołnierza,   który...   płakał!   Nad 

zaginioną matką!

To było okropne. Jak Stark Enterprises mogło mnie postawić w takiej sytuacji? Żaden 

problem udawać przed makijażystami i ekschłopakami Nikki (przeważnie obleśnymi), że nią 

jestem.

Ale to zupełnie co innego! Biedny facet. Byłam do niczego. No bo... chodziłam na te 

wszystkie   zajęcia   z   fizyki   stosowanej   w   jednym  z   najlepszych   liceów   na   Manhattanie.   I 

potrafiłam   sprawniej   niż   ktokolwiek   z   Liceum   Alternatywnego   Tribeca   posłużyć   się 

wykrywaczem pluskiew, narysować wykres zdania złożonego, zaprojektować prosty procesor 

strumieniowy czy skorzystać ze wskazówek Manola - czyli na przykład stanąć na palcach w 

wodzie podczas sesji zdjęciowej na plaży, żeby nogi wyglądały na dłuższe.

Nie mogłam jednak pomóc bratu Nikki Howard odnaleźć mamy? Klauzula poufności 

na umowie ze Starkiem i podpis rodziców wiązały mi ręce. Nie mogłam pisnąć ani słowa. A 

już na pewno nie tutaj, na poddaszu, które najprawdopodobniej było na podsłuchu.

Nagle   usłyszałam   dźwięk,   wydobywający   się   z   gardła   Stevena.   Przez   moment 

sądziłam, że to szloch. Jedno spojrzenie na

Lulu i wiedziałam, że ona czuje się dokładnie tak samo jak ja - chciało jej się ryczeć. 

To naprawdę było słodkie, że ten wielki, silny facet płacze z powodu mamy.

Dopiero po sekundzie czy dwóch zorientowałyśmy się, że brat Nikki wcale nie płacze. 

On się śmiał!

Wcale nie jak ktoś, kto uważa, że coś jest naprawdę zabawne.

- Ale z ciebie numer, Nik - powiedział w końcu, kiedy już oderwał wzrok od sufitu. 

Miał łzy w oczach, i owszem. Ale to były łzy rozbawienia. - Tak się wstydzisz Gasper, że 

nikomu nie powiedziałaś, gdzie się urodziłaś? Nawet najlepszej przyjaciółce?

Zamrugałam, zdezorientowana. Chwila. On się śmieje?!

- Zaraz. - Lulu pochyliła się do przodu na taborecie. - To cię bawi?

- Żebyś wiedziała - odparł Steven. - A ciebie nie? Wiedziałaś, że kiedy byliśmy mali, 

ta dziewczyna mówiła wszystkim, że jest z Nowego Jorku? W ogóle się nie przyznawała do 

Gasper. Nie dziwię się, że ci nie powiedziała.

Lulu spojrzała na mnie.

- Naprawdę, Nikki? - spytała. - Mówiłaś ludziom, że jesteś z Nowego Jorku?

- A skąd mam to wiedzieć? - spytałam. Ja, idiotka, myślałam, że brat Nikki płacze, a 

background image

on się śmiał przez cały czas. Ze mnie! - Mam amnezję, pamiętasz?

- Mówiła, mówiła - odparł Steven na pytanie Lulu. Teraz, zamiast ignorować Lulu, 

ignorował mnie. - 1 pewnie nigdy ci się nie przyznała, że ma brata?

Lulu   pokręciła   głową,   szczęśliwa,   że   Steven   zwrócił   na   nią   uwagę.   Dzięki 

wczorajszemu makijażowi, który rozmazał się seksownie wokół rzęs, jej brązowe oczy były 

ogromne. Wyglądała zachwycająco, jak zawsze. Istna laleczka.

- Nie - e - odparła. Oparła łokieć na blacie i podparła dłonią spiczasty podbródek, żeby 

zerkać zalotnie na Stevena. - Zapamiętałabym, gdyby wspomniała, że dorastała z kimś takim 

jak ty.

Steven prychnął i rzucił mi zdegustowane spojrzenie.

Super. Teraz moja współlokatorka i mój brat zawiązali sojusz przeciwko mnie.

To nie fair. Dostawałam po łapach za coś, czego nie zrobiłam. To Nikki narozrabiała!

Ale czy na pewno?

- Posłuchaj, nie chcę być niemiła... - zaczęłam. Wiedziałam, że to okropny sposób na 

rozpoczęcie zdania, bo oczywiście kiedy mówisz: „nie chcę być niemiła”, to cokolwiek za 

chwilę   powiesz,   na   pewno   będzie   okropne.   Nauczyły   mnie   tego   Żywe   Trupy,   a   w 

szczególności   Whitney   Robertson,   która   wszystkie   swoje   nietaktowne   przytyki   zaczynała 

właśnie w ten sposób.

„Em, nie chcę być niemiła, ale myślałaś kiedyś, żeby przejść na dietę? Twój tyłek jest 

tak  wielki,  że  prawie  nie  można   cię  minąć   w  korytarzu.  Może  powinnaś sobie  powiesić 

tabliczkę z napisem »Szeroki ładunek«„.

„Em, nie chcę być niemiła, ale przyszło ci kiedyś do głowy, żeby nosić stanik na 

wuefie? Twoje cycki tak skaczą, że kiedyś wybijesz komuś oko”.

„Em, nie chcę być niemiła, ale czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że to twoje 

ciągłe nudzenie o tym, że tak niewiele kobiet chodzi na nauki ścisłe, może być jednym z 

powodów, dla których tam nie chodzą? Może nie chcą się zadawać z dziewczynami takimi 

jak ty”.

I choć te słowa tyle razy mnie dotknęły, sama zaczęłam od nich zdanie. I mówiłam to 

do mojego brata. Czy raczej do brata Nikki.

- Skąd mogę mieć pewność, że jesteś tym, za kogo się podajesz? - spytałam.

Różnica między mną a Whitney Robertson była taka, że ja naprawdę źle się czułam z 

tym: „nie chcę być niemiła”. Przysięgam.

Ale serio, skąd miałam wiedzieć, że Steven to naprawdę brat Nikki? No owszem, 

wyglądał na uczciwego i był podobny do osoby, którą widuję codziennie w lustrze... i w 

background image

czasopismach, i na billboardach, i na autobusach, i... No dobra, prawie wszędzie.

Od tygodni pojawiali się w naszym holu faceci (a nawet parę kobiet) z historyjkami, 

że są ze mną spokrewnieni. Skąd mogłam wiedzieć, że akurat on mówi prawdę?

I owszem, sądząc po tym, jak wszyscy,  oprócz Brandona, zachowywali się wobec 

mnie, Nikki musiała być strasznie wredna.

Trudno mi było uwierzyć, że postanowiła wymazać ze swojego życia starszego brata 

tak   dokumentnie,   że   nie   wspomniała   o   nim   nawet   najlepszej   przyjaciółce.   Która   zresztą 

rzuciła mi teraz zdumione spojrzenie, słysząc to moje „nie chcę być niemiła”.

- Nikki! - wykrzyknęła. - No jasne, że Steven jest tym, za kogo się podaje! Jak w 

ogóle możesz o to pytać?

- No... - zaczęłam. Źle się czułam z tym, że w ogóle musiałam o to zapytać. Naprawdę. 

Gdyby Nikki trzymała na poddaszu rodzinne zdjęcia zamiast wycinków prasowych na swój 

temat, w ogóle nie musiałabym  zadawać tego pytania. Przecież to nie była moja wina. - 

Przepraszam. Ale ostatnio przychodziły tu całe procesje z podobnymi historyjkami, i chcę 

tylko...

Głos mi się załamał. Steven sięgnął do tylnej kieszeni, wyciągnął portfel, otworzył go 

i odsłonił szkolne zdjęcie uśmiechniętej blondyneczki z kucykami na głowie i aparatem na 

zębach. Podsunął mi portfel pod nos.

Zaraz. Co to było?

background image

5

Otóż było to zdjęcie Nikki Howard. Samo w sobie nie byłoby jeszcze tak niezwykłe, 

bo wszędzie, ale to wszędzie były setki - nie, tysiące - zdjęć Nikki Howard.

Ale   to   było   zdjęcie   Nikki   Howard   w   tym   niezwykle   trudnym   okresie,   który 

przechodzimy   wszystkie   między   trzynastym   a   czternastym   rokiem   życia.   Britney   Spears 

nazywała to , już nie dziewczyna, jeszcze nie kobieta”.

Nigdy bym nie przypuszczała, że Nikki Howard przechodziła taki okres... Że w ogóle 

przechodziła jakikolwiek okres, który można by nazwać trudnym. Nie mówiąc już o tym, że 

pozwoliła sobie wtedy zrobić zdjęcie. Z tego, co wiedziałam, Nikki bezwzględnie niszczyła 

fotografie, na których wyglądała choć odrobinę niekorzystnie.

Ale tego nie dopadła, jak widać.

- Ooooch   -   zagruchała   Lulu,   pochylając   się,   żeby   spojrzeć   na   fotkę.   -   Popatrz   na 

siebie, Nik! Nosiłaś aparat! I używałaś rozjaśniacza do włosów? Boże, dziwię się, że nie 

wyłysiałaś.

- Dalej - powiedział Steven. Posłusznie zerknęłam na następne zdjęcie.

Była na nim Nikki z tą samą fryzurą i aparatem u boku odrobinę młodszej wersji 

Stevena. Spłukiwali wężem pudla - który wyglądał dokładnie jak Cosabella, tyle  że miał 

czarną sierść - w pomieszczeniu, które wyglądało na salon piękności dla psów. Brat i siostra - 

a na tym zdjęciu jeszcze lepiej było widać, że są rodzeństwem - uśmiechali się szeroko. Tyle 

że uśmiech Nikki był jakby spięty i mówił wyraźnie „pospieszcie się z tym zdjęciem, bo mam 

tego powyżej uszu”. Nauczyłam się rozpoznawać to niemal niedostrzegalne skrzywienie ust, 

oglądając niezliczone polaroidowe fotki mojej nowej twarzy z sesji zdjęciowych.

- To - powiedział Steven o zdjęciu - było zrobione jakiś rok przedtem, zanim uznałaś, 

że wstydzisz się ze mną pokazywać. No i z mamą. Jeszcze zanim samochód tej agentki od 

talentów zepsuł się za miastem i zobaczyła cię w sklepie. I zanim zapytała, czy myślałaś 

kiedyś, żeby zostać modelką. Pamiętasz? Nawet się nie obejrzeliśmy, a już podpisała z tobą 

kontrakt na nową twarz Starka. Potem widywałem cię tylko na okładkach czasopism.

Kiwnęłam głową. Teraz mu wierzyłam. To było tak bardzo w stylu Nikki, jaką znałam 

- tej, która trzymała tylko własne zdjęcia i wycinki o samej sobie. Po prostu musiało to być 

prawdą.

- Okej - powiedziałam cicho, oddając portfel Stevenowi.

- Przepraszam. Oczywiście, że jesteś moim bratem. Nie... nie chodzi o to, że ci nie 

wierzyłam. - Choć naprawdę nie wierzyłam. - Po prostu... Po prostu musiałam sprawdzić. 

background image

Przychodziła tu cała masa świrów, opowiadających niestworzone rzeczy. Więc... czego się 

dowiedziałeś do tej pory? O... hm... mamie?

- Że   nikt   jej   nie   widział   ani   z   nią   nie   rozmawiał   od   czasu   twojego   wypadku.   - 

Wypowiedział słowo „wypadek”, jakby w ogóle nie wierzył, że go miałam. - Od tamtej pory 

nie korzystała też z kart kredytowych. I nie płaciła rachunków.

Lulu zachłysnęła się powietrzem.

- O Boziu! - wykrzyknęła. - Widziałam kiedyś taki odcinek Prawa i porządku! Ktoś 

zawiadomił policję?

Posłałam   jej   ostrzegawcze   spojrzenie.   No   bo   przecież   mówiłyśmy   o   matce   tego 

chłopaka,   nie   o   jakimś   serialu   telewizyjnym.   Nie   chciałam,   żeby   się   zdenerwował.   A   w 

każdym razie bardziej niż do tej pory.

Lulu   zauważyła   moje   spojrzenie,   ale   najwyraźniej   nie   skumała,   że   to,   co   mówi, 

mogłoby kogokolwiek wyprowadzić z równowagi.

- A jeśli doszło do przestępstwa? W tym odcinku Prawa i porządku wszyscy myśleli, 

że zaginiona kobieta uciekła z chłopakiem, a tak naprawdę ona cały czas leżała w kanapie. 

Chłopak walnął ją w głowę i ukrył tam ciało! Twoja mama też może leżeć zamknięta w 

kanapie. Czy ktoś to sprawdził?

- Lulu! - rzuciłam surowo.

- Zawiadomiłem miejscową policję, kiedy wróciłem do domu i zorientowałem się, że 

jej nie ma - odparł Steven. Zrozumiałam, że nie ruszają go słowa Lulu, bo znów ją ignorował.

- Próbowałem   się   do   ciebie   dodzwonić   i   spytać,   czy   się   nie   odzywała,   ale   nie 

odpowiadałaś na moje telefony. Więc musiałem przy jechać.

Przygryzłam dolną wargę. Co mogłam mu powiedzieć? Dzwonił na komórkę Nikki, 

zignorowałam go więc jak tysiące innych. Na szczęście Steven mówił dalej, nie czekając na 

mój komentarz.

- Gliny powiedziały, że nic nie mogą zrobić. Ich zdaniem jeśli kobieta nie używa kart 

kredytowych,   nie   odbiera   komórki   i   porzuca   znienacka   mieszkanie   i   firmę,   to   żadne 

przestępstwo. Pewnie pojechała na wakacje, nic nikomu nie mówiąc. I zabrała ze sobą psy.

- No właśnie - powiedziałam z nadzieją. - Może tak zrobiła.

- Uważasz, że mama tak po prostu wyjechała, nie zawiadamiając żadnego z klientów, 

że jej nie będzie? Nie odwołała żadnych terminów. Nie zapłaciła czynszu za mieszkanie ani 

za salon. Naprawdę uważasz, że ktoś, kto tak bardzo dba o swoją firmę jak nasza matka, 

zrobiłby coś takiego? Wyjechałby sobie na wesołe wakacje i nawet by się nie zatroszczył, kto 

obsłuży jej umówionych klientów?

background image

- Naprawdę   myślisz   -  zapytała   Lulu,   otwierając   szeroko   oczy   -  że   wasza   mama... 

zaginęła? Nikt nie ma pojęcia, gdzie może być?

- Nikt, z kim rozmawiałem - potwierdził Steven. - Nikki była moją jedyną nadzieją. 

Ale zdaje się - spojrzał na stojącą przed nim kawę, która już dawno wystygła - że to była 

strata czasu.

- Może   poproszę   o   wydruk   z   przychodzących   rozmów,   czy   coś   w   tym   rodzaju   - 

zaproponowałam.   Rozpaczliwie   chciałam   pomóc   mu   w   jakikolwiek   sposób.   Był   taki 

zmęczony   i   smutny.   -   Sprawdzimy,   czy   twoja...   to   znaczy,   mama,   nie   dzwoniła.   Może 

operator mógłby ustalić, skąd przyszło to połączenie.

- Mogą namierzyć  jej pozycję  na podstawie położenia przekaźników - powiedziała 

Lulu.   Kiedy   oboje   spojrzeliśmy   na   nią,   rzuciła:   -  To   też   widziałam   w   odcinku  Prawa   i 

porządku. - A potem dodała: - Och, i mogłabyś wynająć prywatnego detektywa, Nikki! Mój 

tata   ich   zatrudniał,   żeby   śledzili   mamę,   kiedy   myślał,   że   go   zdradza.   -   Uśmiechnęła   się 

promiennie do Stevena. - A potem rodzice się rozwiedli.

Byłam  pewna, że  jeśli  choć raz  oglądał  Wiadomości  na wesoło,  doskonale  o tym 

wiedział. Ale Steven w ogóle nie zwracał uwagi na Lulu.

- Nie chcę, żeby Nikki robiła cokolwiek, co mogłoby być dla niej kłopotliwe - rzucił 

sztywno.

- To   żaden   problem   -   powiedziałam.   -   Zatrudnię   prywatnego   detektywa,   żeby 

poszukał... mamy. Mogłabyś polecić mi kogoś naprawdę dobrego, Lulu? Skoro masz z nimi 

doświadczenie...

- O   tak   -  odparła,   migocząc.   Nie  no,   serio!   Migotała  jak   cholerny   Dzwoneczek   z 

Piotrusia Pana. - Ale wiesz, detektywi sporo kosztują.

- To nie powinien być problem - powiedział Steven, posyłając mi uśmiech. - Nikki na 

pewno na to stać.

Odpowiedziałam mu słodkim uśmiechem. Już po mnie! - pomyślałam. Nie mogłam 

wynająć detektywa. Odkryłby całą historię z przeszczepem mózgu i wszystko by się wydało. 

Zanimbym się obejrzała, zostałabym głównym tematem w CNN, i musiałabym wiać przed 

uzbrojonymi gorylami tatusia Brandona.

I nie mówcie mi, że Richard Stark nie ma uzbrojonych goryli.

No dobra, uspokój się. Uśmiechnij się do tego miłego marynarza i graj dalej.

- Okej,   więc   ustalone.   Jutro   z   samego   rana   zacznę   obdzwaniać   prywatnych 

detektywów. - Jak słowo daję, to było teraz moje życie? No cóż, dlaczego nie? Miałam już 

przeszczep mózgu i codziennie musiałam malować oczy tuszem. Więc dlaczego nie jakiś 

background image

kolejny kataklizm?

- A tymczasem - Lulu jeszcze raz zamigotała do Stevena - musisz u nas zostać. Bo 

urządzamy świąteczne przyjęcie i chcemy, żebyś był honorowym gościem.

Posłałam Lulu kolejne ostrzegawcze spojrzenie. Zapraszanie brata Nikki, żeby z nami 

zamieszkał, nie wydawało mi się najlepszym pomysłem. Po pierwsze, miałyśmy tylko dwie 

sypialnie, więc gdzie on miał spać? Na kanapie? A po drugie, ile potrzebował czasu, żeby się 

zorientować, że nie obdzwaniam prywatnych detektywów, jak obiecałam? A, i że w ogóle nie 

jestem jego siostrą, tylko obcą dziewczyną w ciele jego siostry? I jeszcze miał być gościem 

honorowym na imprezie, na której ja nie zamierzałam się w ogóle pokazać! Tyle tylko, że nie 

zebrałam się jeszcze na odwagę i nie powiedziałam o tym gospodyni...

No i jeszcze jedno. Na poddaszu prawdopodobnie był podsłuch, założony przez jakieś 

nieznane czynniki; choć byłam w zasadzie pewna, kto za tym stoi.

- Uch... - jęknął Steven, wyraźnie skrępowany. Kto by mu się dziwił? Byłam dla niego 

praktycznie obcą osobą. I to bardziej obcą, niż sobie wyobrażał. - Dzięki za zaproszenie, ale 

wynająłem pokój w hotelu w mieście...

Lulu zrobiła przerażoną minę.

- Pokój w hotelu! - wykrzyknęła. - Nie! Jesteś członkiem rodziny! Zostań tutaj. W ten 

sposób będziecie mieli okazję nadrobić stracony czas. Prawda, Nikki?

- Jasne   -   powiedziałam,   mając   nadzieję,   że   Steven   nie   wyczuje   mojej   niechęci.   - 

Chociaż mamy tylko dwie sypialnie...

- Może spać w mojej - zaofiarowała się Lulu. Po czym, odrobinę zażenowana, co było 

u niej całkowitą nowością, wyjaśniła: - No bo Nikki ma takie wielkie, podwójne łóżko. Będę 

spać z nią, a ty, Steven, zajmiesz mój pokój.

- Nie - rzucił Steven. Jego głos brzmiał łagodnie. Miał łagodny wyraz twarzy - bodajże 

pierwszy przejaw cieplejszych uczuć od chwili, kiedy spotkałam go w holu. Poczułam się fa-

talnie. W końcu nie miałam zamiaru szukać jego matki. Zaraz, prr! Chciałam mu pomóc, 

tylko nie miałam zamiaru zatrudniać w tym celu prywatnego detektywa.

Ale jak samemu znaleźć zaginioną kobietę?

- Dzięki, to naprawdę miło z waszej strony - powiedział Steven. - Ale nie chcę wam 

sprawiać...

- Zostań - usłyszałam własny głos.

Nie wiem, co mnie naszło. Tak naprawdę brat Nikki plączący się po poddaszu był mi 

potrzebny jak kolejna dziura w głowie.

Ale coś, co zobaczyłam na zdjęciu portfelu - tym, na którym razem z Nikki kąpał psa - 

background image

powiedziało mi, że Steven kocha matkę. Byłam właściwie pewna, że to ona pstryknęła tę 

fotkę. W jego oczach, patrzących na osobę, która trzymała aparat, widać było - prócz lekkiej 

irytacji - głębokie uczucie.

Wiedziałam,   że   muszę   zrobić   wszystko,   co   w   mojej   mocy,   żeby   pomóc   mu   ją 

odnaleźć. Chociaż w ten sposób mogłam wynagrodzić mu to, że Nikki była okropną siostrą i 

córką. Tak okropną, że nie miała zdjęcia matki ani brata w pokoju czy w portfelu.

- Naprawdę - powiedziałam, kiedy spojrzał na mnie osłupiały. - Powinieneś zostać. 

Nalegam.

- Nalegasz? - posłał mi dziwne spojrzenie. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że użyłam 

słowa, którego Nikki pewnie nawet nie znała, czy raczej chodziło o to, że był starszy i nie 

przywykł, żeby Nikki rozstawiała go po kątach.

Niezależnie od tego, co go zdziwiło - uległ. Wzruszył ramionami i powiedział:

- Skoro nalegasz. Pojadę tylko do miasta po rzeczy.

Po czym, nie mówiąc nic więcej, zeskoczył ze stołka i ruszył do windy.

Widocznie nikt nie wracał z siłowni ani ze Starbucksa, od kiedy wysiedliśmy z windy, 

bo drzwi otworzyły się natychmiast. Steven wszedł do środka i przez sekundę - zanim drzwi 

znów się zamknęły - patrzył jeszcze na mnie i na Lulu.

- Do zobaczenia niedługo - powiedział. I już go nie było.

background image

6

Okej, więc sprawy wyglądały marnie, ale jeszcze nie tak najgorzej. Owszem, brat 

Nikki   Howard   wprowadzał   się   do   mnie,   jej   mama   zaginęła,   a   ja   stanęłam   na   czele 

poszukiwań.

Przynajmniej Nikki miała brata i mamę. A jeszcze kilka godzin temu uważałam ją za 

jedynaczkę i sierotę. No, coś w tym stylu. Jakaś rodzina zawsze jest lepsza niż jej brak, nie?

Oczywiście było trochę irytujące, że co pięć minut moja współlokatorka powtarzała 

jak nakręcona:

- Myślisz, że mu się spodobałam?

Jeszcze   nigdy   nie   widziałam,   żeby   Lulu   tak   się   zachowywała   przez   faceta.   Cóż, 

oczywiście nie znałam jej zbyt długo.

Nawet gdybym  w ogóle jej nie znała, od razu bym wiedziała, że się napaliła (i to 

łagodnie mówiąc) na starszego brata Nikki Howard.

Co było smutne, bo miałam praktycznie sto procent pewności, że to uczucie nie było 

odwzajemnione.

Prawdę mówiąc, podejrzewam, że to właśnie dlatego Steven tak bardzo spodobał się 

Lulu. Był pierwszym młodym, heteroseksualnym facetem - zakładałam, że Steven Howard 

nie jest gejem, a przynajmniej nie wyglądał na to, chociaż nigdy nic nie wiadomo, szczególnie 

z wojskowymi i tą ich zasadą „nie pytaj i nie mów” - który nie zwracał na nią uwagi.

- Przecież   musiałam   mu   się   spodobać   chociaż   odrobinę   -   dopytywała   się   Lulu, 

rozciągnięta w poprzek mojego łóżka, wciąż jeszcze w jedwabnej piżamie. - No bo przecież 

jestem ładna, nie?

- Jesteś bardzo ładna - zapewniłam, wbijając nogi w futrzane kozaki (imitację Uggsów 

marki Stark). Serio, nigdy nie sądziłam, że nawet po śmierci - ha, ha! - ktoś mnie zobaczy w 

takich butach. A to dlatego, że nosiły je wszystkie dziewczyny z LAT, łącznie z moją siostrą. 

Prawdę   mówiąc,   nawet   teraz   bym   ich   nie   włożyła,   gdyby   nie   wymagał   tego   ode   mnie 

pracodawca.

Starkowskie podróbki Uggsów były najnowszym hitem... i kosztowały o połowę mniej 

niż oryginalne. Ale, wierzcie albo nie, było to najwygodniejsze obuwie, jakie można było 

włożyć, kiedy poduszeczki palców stóp miało się zdarte od wiszenia na skale. I kiedy się 

przez   godzinę   chodziło   w   tę   i   z   powrotem   po   mieszkaniu,   wydzwaniając   do   operatora 

komórkowego i błagając go o wydruk połączeń - przychodzących, nie wychodzących - za 

ostatnie dwa miesiące.

background image

- Tak, jestem ładna - stwierdziła stanowczo Lulu, głaszcząc Cosabellę i przerywając 

moje rozmyślania. - Jestem ładna, i to bardzo! On po prostu jeszcze mnie nie zna. Każdy 

chłopak, który mnie lepiej pozna, od razu to zauważa: Lulu Collins jest urocza! A poza tym 

Steven wciąż wydaje się najeżony po tym, jak okropnie go traktowałaś przez ostatnie lata. Nic 

dziwnego, że jest taki zgnębiony, nadąsany i w ogóle.

- Hej - powiedziałam, posyłając jej spojrzenie pełne urazy. Sumienie i tak gryzło mnie 

niemiłosiernie, że nie rozpoznałam własnego brata. No okej, brata Nikki. Miałam zamiar mu 

to wynagrodzić, osobiście odnajdując jego zaginioną mamę, choćby to miała być ostatnia 

rzecz, jaką zrobię w życiu. Chociaż nie miałam bladego pojęcia, jak tego dokonać.

- Och, no tak... - zreflektowała się Lulu. - Zapomniałam. To twoje stare wcielenie było 

wredne dla Stevena. Sorry. Ale jak mogłaś go traktować w ten sposób? To takie ciacho. W 

życiu nie widziałam takiego faceta. Widziałaś te bicepsy? - Lulu paplała w najlepsze, gapiąc 

się w sufit, gdy już ułożyła sobie moją poduszkę pod głową. - Pewnie jest naprawdę silny. 

Wygląda, jakby mógł mnie podnieść jedną ręką. Zauważyłaś?

- Uch!   -   sapnęłam,   wkładając   dopasowaną   skórzaną   kurtkę.   Pstryknęłam   palcami, 

przywołując Cosabellę. - To mój brat, Lulu. Nie przyglądałam się jego bicepsom. No bo... fuj! 

Słuchaj,   gdyby   ktoś   dzwonił,   to   zabrałam   Cosie   na   spacer   na   jakąś   godzinkę.   Niedługo 

wracam. Okej?

- Pani kapitanowa Howard. - Lulu westchnęła, wciąż gapiąc się w sufit. - Nie, pani 

majorowa Howard!

Kompletnie jej odbiło. To smutne, naprawdę. Dziewczyny zupełnie przesadnie reagują 

na mundur. Miałam nadzieję, że kiedy wrócę do domu, Lulu będzie już bardziej sobą. Albo że 

przynajmniej wyszoruje zęby.

Tymczasem musiałam zajrzeć w parę miejsc. Wyszłam z pokoju, włożyłam szalik, 

rękawiczki i wełnianą czapkę, a do tego ciemne okulary, choć na dworze wciąż było szaro i 

posępnie. Nie chciałam, żeby ktoś mnie rozpoznał. Dopóki nie zaczęłam żyć w ciele sławnej 

osoby,   nie   miałam   pojęcia,   co   przeżywają   celebryci,   kiedy   ludzie   łapią   ich   za   ciuchy, 

wrzeszczą i próbują zmusić do porozmawiania przez komórkę ze znajomymi w Pasadenie, 

żeby udowodnić, że naprawdę spotkali kogoś takiego. W końcu wzięłam smycz Cosabelli i jej 

płaszczyk - bo psy marzną i mokną dokładnie tak samo jak my, a Cosabella naprawdę trzęsie 

się jak człowiek, kiedy jej zimno - torbę z prezentami dla mojej rodziny i wreszcie wyszłam z 

budynku, kierując się w stronę Washington Square Park.

Nie powinnam tego robić. Prawdę mówiąc, moi „opiekunowie” ze Starka subtelnie 

sugerowali   mi,   żebym   nie   odwiedzała   rodziców   w   domu,   od   kiedy   poszłam   tam   po   raz 

background image

pierwszy i zabrałam ze sobą Lulu. Nietrudno było sobie wyobrazić, skąd wiedzieli, że tam 

byłyśmy... szczególnie że po powrocie zobaczyłam dziurki w suficie poddasza. Od tamtej 

pory   starałam   się   pilnować,   żeby   nikt   z   rodziny   nie   przynosił   do   domu   żadnych 

elektronicznych gadżetów marki Stark, nawet jeśli byłyby to upominki promocyjne.

Nie mogłam nic poradzić na to, że jestem permanentnie śledzona... przynajmniej przez 

paparazzich. Choć nie dzisiaj. Pogoda była okropna. Z nieba leciały lodowe kryształki, które 

kłuły każdy kawałek odsłoniętej skóry, a temperatura musiała spaść do zera. Każdy zdrowy 

na   umyśle   człowiek   siedział   w   ciepłym,   suchym   miejscu.   Chociaż   z   drugiej   strony,   kto 

powiedział, że paparazzi są zdrowi na umyśle?

Nie sądziłam, żeby uczucie, że jestem szpiegowana, było przejawem paranoi. Moje 

zdjęcia   w   sytuacjach,   jak   robię   najbardziej   niewinne   rzeczy,   pojawiały   się   dosłownie 

wszędzie.   Na   litość   boską,   mogłam   kupować   papier   toaletowy   w   sklepie   na   rogu,   a 

następnego   dnia  w   „Page  Six”   ukazywała   się  fotografia,  na  której  blada  i  wkurzona,   po 

zdjęciach - a więc wykończona - bez makijażu o jedenastej wieczorem kupowałam papier toa-

letowy,   który   zapomniała   kupić   Lulu.   A   pod   zdjęciem   widniał   podpis:   „Co   paliła   Nikki 

Howard? Też chcielibyśmy tego spróbować!”, chociaż oczywiście niczego nie paliłam. Bo w 

ogóle nie palę.

Jakim cudem zrobili to zdjęcie? Nie zauważyłam błysku flesza. W sklepie nie było 

nikogo oprócz mnie i sprzedawcy. To jakiś koszmar. I tyle.

Bo   oczywiście   w   mgnieniu   oka   to   wyjątkowo   niepochlebne   zdjęcie,   na   którym 

rzeczywiście   wyglądałam   na   naćpaną   czy   upaloną,   było   w   każdym   plotkarskim   portalu 

internetowym, razem z jeszcze mniej pochlebnym podpisem: „Co paliła Nikki Howard?”

A   w   następnej   chwili   wydzwaniała   do   mnie   matka   i   pytała,   czy   powinnyśmy 

„porozmawiać” o moim okazyjnym kontakcie z narkotykami. Moja matka! Wystarczało mi 

już do szczęścia, że Gabriel Luna, najnowszy, brytyjsko - latynoski wschodzący gwiazdor, do 

którego   wzdychały   wszystkie   małolaty,   z   którym   wiecznie   lądowałam   na   tych   samych 

imprezach, bo on też jest sztandarową atrakcją Starka, i który ciągle widywał mnie w klubach 

z   Lulu   i   Brandonem   -   gdzie   pijałam   wyłącznie   wodę,   dziękuję   bardzo   -   wierzył   w   te 

dziennikarskie plotki. Wierzył i uważał, że mam problem z uzależnieniem. On przynajmniej 

wiedział, że kilka miesięcy wcześniej leżałam w szpitalu, chociaż nie miał pojęcia dlaczego. 

Ale moja matka?

No właśnie. Ktoś mnie szpiegował. Równie dobrze mógł przeglądać mi się w tym 

momencie, jak stoję na rogu Houston i Broadway i wściekam się, że nie mam parasola, żeby 

osłonić się przed marznącym deszczem. Choć nawet gdybym go miała, brakowałoby mi ręki, 

background image

żeby trzymać jednocześnie parasol, smycz Cosie, torbę i komórkę Nikki Howard, która nagle 

zaczęła  dzwonić. I musiałam  ją znaleźć  w kieszeni,  zamiast jak  zwykle  pozwolić  jej  się 

przełączyć na pocztę głosową, bo się bałam, że dzwoni mama Nikki. A jeśli przegapię tę 

okazję, będę miała kolejne gigantyczne wyrzuty sumienia.

- Halo? - zapytałam.

To nie była jednak mama Nikki, tylko agentka, Rebecca. Choć w zasadzie można ją 

było uznać za matkę. Pod warunkiem że mama pali, nosi dwudziestocentymetrowe szpile i 

cały czas gada przez zestaw słuchawkowy, mówiąc rzeczy w rodzaju „Dziesięć tysięcy? Czy 

oni się naćpali?”, albo w kółko was pyta, czy nie zapomniałyście o terminie elektrolitycznej 

depilacji strefy bikini. Aha, przy okazji. Nikki nie miała włosów tam, na dole. No, może 

pasek. Fuj. Ale dzięki temu woskowanie przez Katerinę zajmuje mniej czasu.

- Dlaczego dzwonisz do mnie w niedzielę? - zapytałam.

- Przecież wiesz, że pracuję siedem dni w tygodniu - odparła Rebecca ochrypłym od 

dymu głosem.

- Niedziele powinny być  wolne - poinformowałam ją. - Nawet Bóg miał wolne w 

niedzielę.

- Gdyby nie miał - odparła Rebecca - może świat nie byłby taki pokręcony. Jak się 

bawiłaś na St. John?

- Okej - odparłam. - Z wyjątkiem tego, że o mało nie zdarłam sobie skóry z palców rąk 

i stóp, wisząc na skale. Aha, i jeszcze tego, że Brandon Stark chciał zostać dzień dłużej, żeby 

zabrać mnie na narty wodne. Zdaje się, że komuś pieniądze i sława uderzyły do głowy.

Przeszłam przez  Houston  i mijałam  właśnie  Centrum  Handlowe  Starka, gdzie  - o 

ironio - to wszystko się zaczęło.

- Brandon Stark jest wart trzydzieści milionów. - Rebecca wydała odgłos, jakby się 

zaciągała. - Przynajmniej. A miliard, kiedy jego ojciec kopnie w kalendarz. Może więcej. 

Zerwanie z nim to wielki błąd.

- Będę o tym pamiętać. - Odwołuję to, co powiedziałam, że Rebecca jest prawie jak 

mama. Żadna matka nie dawałaby tego rodzaju rad. Co przypomniało mi o pewnej istotnej 

sprawie.

- Rebecco, odzywała się do ciebie może mama Ni... znaczy, moja mama?

- Dlaczego ta kobieta miałaby się do mnie odzywać? - spytała. Słowa „ta kobieta” 

wypowiedziała tak, jakby nie lubiła mamy Nikki.

- Po prostu - odparłam. - Wygląda na to, że zaginęła. Nikt nie miał z nią kontaktu od 

trzech miesięcy, i ludzie w... eee... Gasper zaczynają się martwić, że mogło jej się coś stać.

background image

- No  cóż - powiedziała  Rebecca. - Twoja  matka  nigdy nie  była  szczególnie lotną 

osobą. Może pojechała do Atlantic City grać w ruletkę i się zgubiła.

- Aha... - odparłam. - Dobrze wiedzieć. - Z jakiegoś  powodu nie  wspomniałam  o 

bracie Nikki. Nie wiem dlaczego. Po prostu nie wspomniałam.

To chyba nie miało znaczenia, bo Rebecca zapomniała już o temacie.

- Ale wracając do rzeczy - ciągnęła. - Słuchaj. Siedzisz?

- Nie. Spaceruję z Cosabellą. - Nie powiedziałam jej, że tak naprawdę idę odwiedzić 

moją rodzinę. To ostatnia rzecz, o jakiej wspomniałabym Rebecce. Bo ona nie wie o mojej 

prawdziwej rodzinie. Ani o prawdziwej mnie.

- Właśnie zadzwonił do mnie sam Richard Stark! Otóż noworoczny pokaz bielizny 

Stark   Angels   transmitowany   przez   ogólnokrajową   telewizję   będzie   kręcony   na   żywo   w 

sylwestra w nowo wybudowanym Studiu Nagraniowym Starka w centrum. I chcą, żebyś ty 

była aniołkiem ubranym w diamentowy biustonosz za dziesięć milionów. Wygląda na to, że 

jest   akurat   w   twoim   rozmiarze.   Giselle   odpadła,   bo   zaczęła   się   wykłócać   o   kontrakt. 

Rewelacja, co? Nikki? Nik?!

Potknęłam się o kratkę w chodniku i o mało nie upuściłam komórki. Jakaś parka, która 

mijała mnie w pośpiechu - tak jak i ja chcąc jak najszybciej uciec z tego deszczu - ledwie na 

mnie zerknęła, choć moje zdjęcia były w każdej witrynie centrum handlowego obok nas, 

wysokie na trzy metry. Nikki Howard w trenczu, Nikki Howard w bikini, Nikki Howard w 

wieczorowej sukni, Nikki Howard w letniej sukience, Nikki Howard z nartami na nogach, 

Nikki Howard w bryczesach, Nikki Howard w kimonie, Nikki Howard w komplecie bielizny 

Stark Angels. Ciemne okulary i wełniana czapka doskonale się sprawdzały jako kamuflaż.

- O nie - szepnęłam do telefonu. Serce zaczęło mi łomotać, jakby za chwilę miało 

wyskoczyć mi z piersi. Poczułam mdłości.

Bo bielizna Stark Angels to prawdziwa żenada. Stark Enterprises chciało zapanować 

w szufladach Amerykanek i wyprzeć  stamtąd bieliznę Victoria's Secret. Tyle  że staniki i 

majtki Starka kosztowały jakieś dwadzieścia procent mniej, a drapały i uwierały z pięćdziesiąt 

procent bardziej. Aniołki Starka były żywcem skopiowane z aniołków Victoria's Secret. Tyle 

że ich skrzydła były o wiele mniejsze i wyglądały na taniochę. Jedyne, co było droższe, to 

diamentowy biustonosz - dziesięć milionów, w zestawieniu z marnym stanikiem Victoria's za 

śmieszny milion.

- ”O nie”? - Rebecca, w ciężkim szoku, powtórzyła moje słowa. - Co to znaczy „o 

nie”?

- To znaczy - odparłam, starając się mówić spokojnie - że muszę codziennie chodzić 

background image

do szkoły.  - Odciągnęłam  Cosabellę  od porzuconego,  rozklapciałego  na chodniku  precla, 

który   bardzo   chciała   obejrzeć,   a   potem   zapewne   skonsumować,   choć   w   domu   zawsze 

karmiłam   ją   doskonale.   -   Nie   pokażę   się   w   Nowy   Rok   w   ogólnokrajowej   transmisji 

wystrojona tylko w skrzydła i biustonosz z półmiseczkami, nawet jeśli jest z diamentów!

- Będziesz miała jeszcze majtki - powiedziała Rebecca, jakby zaskoczona, że o tym 

nie pomyślałam.

- A, to już o wiele lepiej - rzuciłam sarkastycznie.

- To   wszystko   wygląda   bardzo   gustownie   -   powiedziała   Rebecca.   -   Nie   będziesz 

pokazywać nic więcej niż to, co już pokazałaś w kostiumie kąpielowym na tej ostatniej sesji 

dla „Sports Illustrated”.

- Ale to jest bielizna - zawyłam. - A co gorsza, bielizna Starka!

- Och, ładnie tak mówić o swoim pracodawcy? - wypaliła Rebecca.

Ciekawe,   czy  miałaby  o nim  takie  dobre  zdanie, gdyby   wiedziała  o podsłuchu  w 

telefonie. I o szpiegowskim oprogramowaniu w moim kompie. I o ukrytych mikrofonach na 

poddaszu - jeśli rzeczywiście tam były. A, i jeszcze o przeszczepie mózgu. Który owszem, 

uratował mi życie, ale co to za życie.

- Tam były zdjęcia - dodałam. - A to jest telewizja.

- Będziemy mieli siedmiosekundowe opóźnienie - odparła Rebecca. - Więc gdyby coś 

miało... no wiesz, wyskoczyć, to zdążysz poprawić, zanim... no...

- Bardzo mnie uspokoiłaś.

- Nikki, kotku - powiedziała Rebecca, głośno wypuszczając dym. - Ja cię nie pytałam 

o zgodę. Richard Stark zadzwonił do mnie z informacją że wszystko już zaklepane. Zrobisz 

to,   i   tyle.   I   myślałam,   że   się   ucieszysz.   Jesteś   głównym  aniołkiem.   Masz   pojęcie,   co   to 

znaczy?

Tak, miałam pojęcie. Niestety.

- Muszę   kończyć   -   powiedziałam   do   Rebecki.   Wiedziałam   już,   że   bardzo   się 

pomyliłam, myśląc, że wszystko będzie dobrze.

- Czekaj   -   rzuciła   Rebecca.   -   Nie   chcesz   wiedzieć,   ile   ci   za   to   zapłacą?   Bo   nie 

uwierzysz, ile wynegocjowałam...

Ale już się rozłączyłam. To naprawdę nie miało znaczenia. Ilekolwiek by tego było, i 

tak było za mało. Za mało jak na publiczne upokorzenie się na oczach wszystkich znajomych. 

A szczególnie Christophera.

Chociaż on przecież nie będzie wiedział, że to jego stara kumpela, Em Watts.

Tyle   że   co   roku   oglądaliśmy   razem   pokaz   Stark   Angels   i   wyśmiewaliśmy   się 

background image

bezlitośnie z całej imprezy, a szczególnie z tych durnych aniołków. Zastanawialiśmy się, ilu 

głodujących Afrykańczyków można by uratować za pieniądze, jakie poszły na diamentowy 

biustonosz.

A teraz miałam być durnym aniołkiem, który go nosi.

Cudownie. Po prostu cudownie.

Pomyślałam, że może oddam moje honorarium jakimś Afrykańczykom.

Tyle że pewnie będzie potrzebne mnie samej. Na psychoterapię.

background image

7

Terapia przydałaby mi się z pewnością z powodu miny, którą widziałam na twarzy 

mojej mamy za każdym razem, kiedy wchodziłam do domu.

Tak jak w tej chwili, gdy po wejściu do mieszkania powiedziałam:

- Cześć, mamo! To ja.

Chodzi   mi   o   ten   błysk   -   dosłownie   mgnienie   -   radości,   po   którym   natychmiast 

przychodziło rozczarowanie i rezygnacja. Spodziewała się starej Em, a dostawała Nikki... A 

przynajmniej   jej   ciało.   Więc   przez   ułamek   sekundy   była   rozczarowana.   Błyskawicznie 

zastępowała to zwykłą miną mówiącą: „Och, oczywiście, że to ty”.

Tyle   że   tak   było   zawsze.   Za   każdym   razem,   kiedy   mnie   widziała.   Zawsze 

dostrzegałam to rozczarowanie. Bo prawda była taka, że nie byłam jej córką. Już nie.

Może w środku. Ale nie na zewnątrz.

A ona nie zaakceptowała nowej mnie. Nie do końca.

I w głębi duszy wiedziałam, że nigdy nie zaakceptuje.

I chyba nie mogłam jej mieć tego za złe.

- Em, kochanie - powiedziała. Tamten błysk minął i rozpoznała mnie, obcą osobę w 

swoim mieszkaniu, wysoką blondynkę z pudlem miniaturką w przeciwdeszczowym płaszczu. 

Podejrzewałam, że uznałaby mnie w ciele Nikki, gdybym się pozbyła pudla, przestała myć 

włosy, przytyła ze dwadzieścia kilo i znów zaczęła nosić wyłącznie dresy jak stara ja. Ludzie 

są dziwni.

- Nie wierzę, że chciało ci się iść taki kawał przy tej pogodzie! Miałaś dzisiaj być na 

Arubie, czy gdzieś tam.

- Na St. John - odparłam, schylając się, żeby ją pocałować. Przed wypadkiem byłam 

niższa od mamy. Teraz byłam wyższa nawet od taty. Nawet w mojej starkowskiej podróbce 

Uggsów.

- Przylecieliśmy dzisiaj rano. Przyszłam, jak tylko udało mi się wyrwać. - Nie miałam 

zamiaru mówić jej o zaginionym bracie, który czekał na mnie w holu. Nie wiem dlaczego. 

Miała wystarczająco dużo problemów i nie chciałam obarczać jej moimi. Zrzuciłam z siebie 

ciepłe rzeczy, w których natychmiast zaczęłam się pocić w przegrzanym mieszkaniu. - Co ja 

słyszałam o obozie dla czirliderek?

Mama przewróciła oczami i powiedziała:

- Nawet nie pytaj. - W tej samej chwili Frida, która widocznie usłyszała mój głos, 

wypadła ze swojego pokoju.

background image

- Przyszłaś! - Oczy miała szeroko otwarte z podniecenia.

- Jesteś superowa! Przyprowadziłaś Lulu?

W jej rankingu wszystkich superowych zjawisk Lulu Collins była ledwie odrobinę 

niżej od Nikki Howard. To, że obie były teraz na stałe obecne w jej życiu, wprowadzało ją w 

stan nastoletniej nirwany, z której, obawiałam się, ocknie się dopiero w okolicy studiów.

- Eee... Lulu jest zajęta - powiedziałam. Uznałam, że nie muszę tego precyzować. Po 

co opowiadać, że gapi się w sufit i planuje ślub ze starszym bratem Nikki Howard. - A tata 

jest?

- Tata wrócił do New Haven - odparła Frida. - Nie mógł znieść tych kłótni.

- Nie było żadnych kłótni - poprawiła ją mama. - Słowo „kłótnia” sugeruje, że sprawa 

podlega dyskusji, a nie podlega.

Frida spojrzała na mnie, błagając wzrokiem o pomoc.

- Już rozumiesz? - powiedziała. Mama spiorunowała mnie wzrokiem.

- Nie   mogę   uwierzyć   -   dodała,   wracając   na   kanapę   i   do   niedzielnego   „Timesa”, 

którego   strony   leżały   porozrzucane   wokół   niej,   tradycyjnie   jak   w   każdy   weekend   -   że 

wiedziałaś o tym przez cały czas. I nic mi nie powiedziałaś!

- Cóż - bąknęłam niepewnie. Gdyby wiedziała o wszystkich rzeczach, o których jej nie 

mówiłam. - Tak właściwie to nie rozumiem, co w tym złego. W końcu to też sport.

Mama nawet nie oderwała oczu od Przeglądu Tygodnia.

- Wymień chociaż jeden sport, który się uprawia w miniówce - rzuciła.

O mało się nie roześmiałam, bo próbowałam tego samego argumentu na Fridzie, kiedy 

usłyszałam, że będzie startować do drużyny.

- Hm... Łyżwiarki figurowe noszą jeszcze krótsze spódniczki, a przecież to dyscyplina 

olimpijska. Tak samo jak gimnastyka. A czirliding to w zasadzie też gimnastyka.

Mama tylko zaszeleściła gazetą. Z głośników sączyła się cicha muzyka poważna. Całe 

mieszkanie było takie przytulne i ciepłe, że o mało nie zebrało mi się na płacz. Wiedziałam, 

że gdzieś w kuchni leżą bajgle, które tata kupił dziś rano w delikatesach. Z ziołowym serkiem 

topionym. A ja nie mogłam już jadać bułek, bo Nikki miała po nich straszną zgagę. Jak po 

wszystkich mącznych rzeczach.

Ale   pozory,   oczywiście,   bywają   mylące.   Choć   mieszkanie   wyglądało   przytulnie, 

podejrzewałam, że każdy kąt jest tak samo naszpikowany elektroniką jak moje poddasze. Nie 

wiedziałam, gdzie są pluskwy, ale byłam pewna, że wystarczyłoby trochę poszukać, żeby 

znaleźć   z   dziesięć   sztuk.   Wiedziałam,   że   Stark   słucha.   Niby   dlaczego   doktor   Holcombe 

podczas ostatniej wizyty kontrolnej spytał, czy moim zdaniem przedstawienie Lulu rodzinie 

background image

było dobrym pomysłem?  Przecież mógł o tym wiedzieć tylko w jednym przypadku. Jeśli 

Stark podsłuchiwał, kiedy Lulu i ja wpadłyśmy do moich rodziców z pizzą.

I   niby   dlaczego   Instytut   Neurologii   i   Neurochirurgii   Starka   dał   nam   wszystkim 

nowiutkie,   firmowe   telefony,   żebyśmy   do   siebie   dzwonili?   Aparaty   trzeszczały   o   wiele 

bardziej niż jakakolwiek komórka, którą miałam. Czy to nie był dowód, że są na podsłuchu?

Po   tym   wszystkim   trochę   trudno   mi   było   uwierzyć,   że   Stark   nas   nie   szpieguje. 

Zwłaszcza  od kiedy kupiłam sobie wykrywacz  pluskiew, który wył  jak głupi  za każdym 

razem,   gdy   wchodziłam   na   poddasze.   Dlatego   zachęcałam   rodzinę   do   używania 

niestarkowskich i nietrzeszczących komórek, które sama im kupiłam. I dlatego skracałam do 

minimum wizyty w starym domu.

- Chodzi o to - powiedziała Frida do mamy - że muszę jechać z drużyną na zimowy 

obóz. Mamy już przećwiczone wszystkie układy, a ja jestem jedną z najważniejszych osób. 

Jestem   bazą   i   beze   mnie   praktycznie   wszystkie   nasze   piramidy,   numery   kaskaderskie   i 

wszystkie skoki normalnie się walą. Co więcej, jeśli będę niedotrenowana, to ktoś, łącznie ze 

mną, może sobie zrobić krzywdę. I nie mówię, że nasza trenerka nie jest świetna, bo jest. Ale 

na   tym   tygodniowym   obozie   uczymy   się   technik   unikania   urazów,   nowych   numerów   i 

układów, które zwalą konkurencję z nóg. Poza tym czirliding to naprawdę świetne zajęcia 

pozalekcyjne. I wygląda świetnie w podaniu do college'u. No bo chyba nie chcesz, żebym 

wyszła na kompletną niedojdę, jak Em, która w ogóle nie ma zajęć pozalekcyjnych?

- No, no - powiedziałam, broniąc siebie.

- Sorki - rzuciła Frida, posyłając mi przepraszające spojrzenie. - Ale to prawda. Przed 

operacją nie robiłaś niczego po szkole. Ślęczałaś tylko z Christopherem przy kompie. Teraz 

przynajmniej jeździsz na tropikalne wyspy na sesje zdjęciowe kostiumów kąpielowych.

- Nie podoba mi się - powiedziała mama, nareszcie opuszczając gazetę - ton, jaki 

przybrała   ta  rozmowa.  Nie  chcę,   żeby  zajęciami  pozalekcyjnymi  moich  córek   były  sesje 

zdjęciowe i służenie za bazę ludzkich piramid.

- Mamo - przekonywała Frida, siadając na kanapie obok niej. - W tym jest o wiele 

więcej, niż ci się zdaje. Uczę się działania zespołowego, fizyki w praktyce i zawieram nowe 

znajomości. A przy tym poprawiam kondycję fizyczną...

Rozchmurzyłam   się   trochę.   Prawda   była   taka,   że   od   popołudnia   czułam   się 

przygnębiona tym, że pod drzwiami czekał na mnie Steven Howard, a nie Christopher. I 

wiadomościami o mamie Nikki. To, plus informacja, że będę aniołkiem Starka, naprawdę nie 

poprawiło mi humoru po nurkowaniu w oceanie.

Teraz zauważyłam, jak Frida wydoroślała przez ostatnie dwa miesiące. To zadziałało 

background image

jak magia. Nie przypominała już jęczącego, egoistycznego dzieciaka, głupio upierającego się 

przy swoim. Zmieniła się.

- Dlatego to takie ważne, żebyś puściła mnie na ten obóz - ciągnęła. - Przysięgam, że 

nie  pożałujesz.  Nie zrobię   niczego głupiego.  A  najlepsze  jest  to,  że  obóz  jest  w  Miami, 

naprawdę niedaleko od Boca Raton i domu babci. Przecież i tak mieliśmy tam jechać na ferie. 

Więc będę mogła nocować z wami u babci, i tylko na dzień jeździć na obóz. Nie muszę 

mieszkać w hotelu z resztą drużyny.

Widzicie? Frida nauczyła się iść na kompromis i patrzeć na sprawy z cudzego punktu 

widzenia. Wcześniej robiła to bardzo rzadko, jeśli w ogóle. Nie mogłam w to uwierzyć, ale 

moja   mała   siostrzyczka   naprawdę   dorosła.   Była   już   właściwie   dojrzałą   młodą   kobietą! 

Nieważne, że miała spodnie z napisem „brzoskwinka” na tyłku.

- To brzmi rozsądnie - powiedziałam. - Możemy polecieć wszyscy razem i zanocować 

u babci, a potem Frida pojedzie na obóz z koleżankami, a ty, mamo, tata i ja zostaniemy u 

babci. Fajnie będzie, co?

Zanim dokończyłam, zauważyłam, że mama i Frida gapią się na mnie z dziwnymi 

minami. Nie wiedziałam dlaczego. No bo przecież zawsze jeździliśmy do babci na ferie. 

Mama jest żydówką, a tata katolikiem, więc w naszej rodzinie zawsze obchodziło się i Boże 

Narodzenie (świecką wersję z Mikołajem) i Chanukę. Babcia nie miała nic przeciwko temu, a 

miło było  spędzać święta na plaży i złapać trochę słońca, kiedy się już przecierpiało pół 

nowojorskiej zimy.

Czy w tym roku miało być inaczej? Bo najwyraźniej to sugerowały spojrzenia mamy i 

Fridy.

- Em, kotku - powiedziała mama po pełnej napięcia chwili ciszy. - Nie pomyślałaś... 

Wiem, że nigdy o tym  nie rozmawialiśmy,  ale zakładałam... No... przecież wiesz, że nie 

możesz na święta jechać do babci. Ani na te, ani na żadne inne. Stark na to nie pozwoli. 

Wiesz, że nie powinnaś się z nami pokazywać. Jak by to wytłumaczyli, gdyby paparazzi 

zrobili nam razem zdjęcie na plaży?

Zamrugałam.

A... No tak. Stark. Mój pracodawca. Kontrakt. Ludzie, którzy założyli mi podsłuch i 

chodzą za mną... Być może... Prawdopodobnie...

Na pewno.

- A   poza   tym   -   ciągnęła.   -   Wiesz,   że   powiedzieliśmy   babci...   i   właściwie   całej 

rodzinie... że... umarłaś. Jak wyjaśnimy jej i przyjaciołom, że Nikki Howard spędza z nami 

ferie? Bo oczywiście przy niej nie mogłabyś być Em...

background image

Oczywiście.   Nekrolog,   pogrzeb,   reportaż   w   CNN   o   mojej   krwawej   śmierci   pod 

plazmowym ekranem... Wszyscy w szkole też to widzieli.

- No tak - powiedziałam. Moje kości znów przeniknął ten dziwny mróz, tak samo jak 

przed Centrum Handlowym Starka, gdzie doszło do wypadku, który doprowadził do tego 

wszystkiego. Tyle że tym razem nie stałam na dworze, przed witrynami pełnymi plakatów 

Nikki Howard, uśmiechającej się do mnie obojętnie. Więc nie było żadnego racjonalnego 

wytłumaczenia tego nagłego uczucia chłodu. - Babcia myśli, że nie żyję.

Jak mogłam głupio myśleć, że pojadę do niej na ferie z resztą rodziny? I jeszcze jak 

ostatnia idiotka przyniosłam całą torbę prezentów dla nich wszystkich, żeby zabrać ją ze sobą 

na Florydę i położyć pod choinką babci.

Wszyscy myśleli, że nie żyję.

Byłam teraz Nikki Howard.

Em Watts nie żyła.

- No trudno - powiedziałam z beztroskim śmiechem. A przynajmniej miałam nadzieję, 

że brzmiał beztrosko. Prawdę mówiąc, brzmiał chyba dość nieprzekonująco. Nagle musiałam 

mrugać, żeby powstrzymać łzy. Skąd one się wzięły? Miałam nadzieję, że mama i Frida ich 

nie widzą. - Ależ głupol ze mnie. Kompletnie zapomniałam o Starku. I o kontrakcie. I o 

wszystkim. Jezu. Jestem kompletnie głupia.

- Skarbie. - Mama odłożyła gazetę i wstała z kanapy, żeby mnie objąć, ale ja zrobiłam 

krok w tył, odsuwając się od niej. - Dobrze się czujesz? Pewnie powinnam była z tobą o tym 

porozmawiać, ale zakładałam, że i tak będziesz pracować, więc...

- Wszystko   dobrze   -   odparłam,   wciąż   się   od   niej   odsuwając.   Nie   chciałam,   by 

zobaczyła,  że płaczę. Że czuję się fatalnie. Bałam się też, że kiedy mnie  dotknie, to się 

rozpadnę. - Prawdę mówiąc, tak jest nawet lepiej, bo Lulu urządza wielką imprezę, i nie 

bardzo wiedziałam, jak jej powiedzieć, że wyjeżdżam. Teraz nie będę musiała. Uff!

Mama nie dała się przekonać, że wszystko jest okej.

- Wiesz co? - powiedziała. - To głupie. W tym roku po prostu zostaniemy tutaj na 

święta. Zadzwonię do babci. Na pewno coś wymyślimy...

Frida chyba nie usłyszała ani słowa z tego, co właśnie powiedziała mama. Była zbyt 

przejęta czymś innym.

- Lulu urządza imprezę? - zapytała. - Świąteczne przyjęcie? Jestem zaproszona?

Tia. Zapomnijcie o wszystkim, co mówiłam o dojrzałości Fridy.

- Nie   -   odparłam.   Wyciągnęłam   rękę   po   rzeczy,   które   dopiero   co   odłożyłam   - 

kubraczek i smycz Cosie, moje rękawiczki i płaszcz. - Wiecie co, na śmierć zapomniałam, że 

background image

obiecałam   Lulu   kupić   parę   rzeczy   na   przyjęcie.   Dochodzi   piąta   i   sklep   z   imprezowymi 

gadżetami zaraz zamkną, bo przecież jest niedziela, więc chyba już pójdę...

- Em - powiedziała mama, znów wyciągając do mnie ręce. Wyglądała, jakby serce jej 

pękało przeze mnie.

Byłam szybsza. Ominęłam ją, i zanim w ogóle się zorientowały, co jest grane, byłam 

już za drzwiami, w połowie korytarza.

- Zadzwonię do was później - rzuciłam przez ramię. Usłyszałam, że mama znów mnie 

woła.

Pędziłam do windy. Miałam nadzieję, że jej dopadnę, zanim mnie dopadną łzy albo 

mama...

I udało mi się - ledwie. Zdążyłam minąć portiera i wyjść na podjazd przed budynkiem, 

osłonięty daszkiem. Dopiero tam wybuchłam.

Twarz   mi   się   roztopiła.   A   przynajmniej   takie   miałam   wrażenie.   Łzy   popłynęły 

gorącym   strumieniem  po  policzkach.  Nie  widziałam  niczego  przed   sobą   ani  dookoła,   bo 

wszystko rozpłynęło się w małe kropki i smugi, jak na impresjonistycznych obrazach w dzie-

więtnastowiecznym skrzydle muzeum Metropolitan. Łzy zalały wszystko. I smarki - byłam 

pewna, że też brały w tym udział.

Już w chwili, kiedy to robiłam - znaczy płakałam - wiedziałam, że to śmieszne. Tak 

naprawdę nawet nie lubiłam jeździć do babci, jeśli nie liczyć basenu i plaży. Jej mieszkanie 

było o wiele za małe dla całej piątki i zawsze musiałam spać na składanym łóżku, które było 

dla   mnie   za   krótkie.   A   babcia   dawała   nam   na   śniadanie   mrożone   bajgle,   zamiast 

prawdziwych, jakie można kupić w Nowym Jorku - prosto z pieca, chrupiące z wierzchu, a w 

środku ciepłe i miękkie.

Jakimś cudem świadomość, że nie wolno mi tam jechać, bo nie żyję...

Żałowałam,   że   nie   zostałam   wczoraj   na   dnie   oceanu.   Tam   było   miło,   cicho   i 

spokojnie. I owszem, zimno, ale i tak fajnie. Nikt niczego ode mnie nie wymagał, nie było 

żadnego: „Właź na tę skałę” ani czy „Znajdź moją zaginioną matkę”, „Załóż diamentowy 

biustonosz” czy „Nie jedź z nami na Florydę, bo nie żyjesz”.

Choć w pewien sposób znów znalazłam się na morskim dnie. W każdym razie było mi 

równie zimno i czułam się tak samo samotna - nie licząc Cosie. I wiedziałam, że będę równie 

mokra od tego wstrętnego deszczu, bo nie zabrałam parasola.

Nagle uznałam, że tego nie zniosę. Zwyczajnie nie zniosę! Pewnie wyglądałam jak 

idiotka, ale miałam to gdzieś. W pobliżu nie było nikogo. Tylko głupek wychodziłby w taką 

pogodę. Uznałam, że postoję sobie tutaj i popłaczę. Przynajmniej dopóki nie pojawi się jakaś 

background image

taksówka, którą uda mi się zatrzymać.

Bo nie miałam zamiaru wracać pieszo do domu w taką pogodę.

Stałam   przed   apartamentowcem   moich   rodziców,   płacząc   i   użalając   się   nad   sobą, 

kiedy   poczułam   dłoń   na   ramieniu.   Pomyślałam,   że   to   portier,   Eddie,   chce   spytać,   czy 

zadzwonić   po   taksówkę   -   bo   miałabym   niezłego   farta,   gdybym   złapała   jakąś   przy   tej 

pogodzie. Odwróciłam głowę, pociągając nosem. Wciąż nie widziałam zbyt  wyraźnie, bo 

twarz mi płynęła, ale mogłam dostrzec męską sylwetkę obok mnie.

- Co? - rzuciłam, wciąż siorbiąc nosem.

- Nikki?   -   zapytał   znajomy   głos.   Znany   mi   niemal   tak   dobrze   jak   własny.   A 

przynajmniej   jak   własny   kiedyś,   zanim   moją   tchawicę   zmiażdżył   stuczterdziestokilowy 

plazmowy ekran.

To nie Eddie. To był ktoś inny, kto mieszkał w tym samym budynku co moi rodzice. 

Tylko jakoś zapomniałam o tym drobnym fakcie, rycząc tu sobie w najlepsze.

O mało nie udławiłam się łzami. Bo to był Christopher.

background image

8

Cudownie. Każda dziewczyna najbardziej na świecie pragnie tego, żeby chłopak, w 

którym kochała się bodajże od szóstej klasy, znalazł ją pod swoim domem w obrzydliwe 

niedzielne popołudnie, szlochającą na całe gardło.

I   znów   nie   przychodziło   mi   do   głowy   żadne   wyjście   z   tej   sytuacji,   poza   tym 

oczywistym - samobójstwem. Pomyślałam, że najlepiej po prostu uciec od niego i rzucić się 

pod pierwszą lepszą taksówkę mknącą Bleecker Street. Tyle że niewiele widziałam przez ten 

deszcz ze śniegiem, okulary, łzy i tak dalej. Pomyślałam, że przy moim szczęściu rzucę się 

pod zaparkowany samochód.

Poza tym miałam ze sobą Cosabellę. Nie chciałabym, żeby stało jej się coś złego.

Pospiesznie otarłam twarz dłońmi w rękawiczkach, mając nadzieję, że większa część 

wilgoci wsiąknie w zamsz i będę mogła przynajmniej zobaczyć Christophera jak należy.

Ale to był wielki błąd. Bo okazało się, że Christopher stoi koło mnie w skórzanej 

kurtce. Kiedy ją sobie kupił? Patrzył na mnie z góry, bo w przeciwieństwie do mojego taty nie 

był   niższy   od   Nikki   Howard,   z   uroczą   mieszanką   zażenowania   i   troski   na   twarzy. 

Najwyraźniej właśnie skądś wracał i, jak to facet, pamiętał, żeby nie założyć szalika ani 

czapki, więc krótkie jasne włosy kleiły mu się do głowy, a policzki i czubki uszu płonęły z 

zimna jasną czerwienią.

Ale przez to wyglądał jeszcze fajniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Nawet jego wargi 

były   czerwone.   Wiem,   że   to   dziwne   zauważać   takie   rzeczy   u   chłopaka,   a   co   dopiero 

zachwycać się nimi.

Przecież mój mózg został wyjęty z mojego ciała i wsadzony w cudze. Chyba nic nie 

może być bardziej dziwne.

- Hej, co u ciebie? - zapytał Christopher. Powiedział do mnie może ze trzy słowa, od 

kiedy w pracowni komputerowej położyłam przed nim zestaw fluorescencyjnych nalepek z 

dinozaurami,   mając   nadzieję,   że   zrozumie,   że   tak   naprawdę   jestem   jego   najlepszą 

przyjaciółką uwięzioną w ciele supermodelki. Nie zrozumiał. Jednak jakoś nie wydawał się 

zdziwiony, że stoję pod jego domem, płacząc. I ukrywając to za okularami od Gucciego. - 

Zimno dzisiaj, co?

- Ehm - powiedziałam. - Tak. - Starałam się nie wpatrywać w jego usta. Zamiast tego 

wlepiłam   wzrok   w   daszek   nad   podjazdem.   Pomalowali   go   na   paskudny   szary   kolor. 

Miejscami farba się łuszczyła.

- Robiłaś   zakupy   w   okolicy?   -   zapytał   Christopher.   Chyba   nie   potrafił   wymyślić 

background image

żadnego innego powodu, dla którego mogłabym znaleźć się w tej dzielnicy. Na pewno nie 

przyszło mu do głowy, że za nim łaziłam albo że stoję tutaj, myśląc o tym, jak bardzo chcę go 

pocałować. Nie należał do chłopaków, którzy podejrzewaliby dziewczynę o takie fantazje. A 

przynajmniej nie na jego temat.

Między   innymi   dlatego   go   kochałam.   W   każdym   razie   w   przerwach   między 

myśleniem, jaką mam ochotę go udusić za to, że jest taki ciemny i nie rozumie, że to ja, Em 

Watts.

- Tak - odparłam, gapiąc się na szczególnie wielki kawałek farby, wiszący nad jego 

głową. - Byłam na zakupach. Ale... strasznie pada. I... nie było taksówek. - Czy to brzmiało 

sensownie? Czy on w to uwierzy?

Najwyraźniej tak.

- I nie pomyślałaś, żeby zabrać parasol - powiedział Christopher z bladym uśmiechem. 

Najwidoczniej uwierzył. - Zupełnie jak ja.

Nie   mogłam   się   powstrzymać,   żeby   nie   spojrzeć   na   jego   dłonie.   Nie   włożył 

rękawiczek. Te ręce wyglądałyby o wiele lepiej, gdyby znalazły się gdzieś na mojej osobie. 

Nawet wiedziałam gdzie dokładnie.

Boże, co się ze mną działo? Kiedyś myślałam, że to tylko ciało Nikki jest napalone. 

Teraz zaczynałam się zastanawiać, czy mój mózg go przypadkiem nie dogania.

- Pożyczyć ci? - spytał Christopher. - Bo wyobraź sobie, że nawet jeden mam. Na 

własność.

Siłą oderwałam spojrzenie od jego palców i przeniosłam na twarz.

- Jedno co? - Co jest grane? Nie byłam już w stanie nadążyć za prostą rozmową. Albo 

Stark Enterprises pomieszało parę kabelków, kiedy wsadzało mój mózg do głowy Nikki, albo 

naprawdę mnie wzięło na tego faceta.

- Ehm... - Christopher spojrzał wymownie w dół. - Chyba coś złego dzieje się z twoim 

psem.

Zerknęłam na Cosabellę. Cała się trzęsła z zimna, bo stała z łapkami w lodowatej 

kałuży, a ja byłam zbyt zajęta płaczem - i gapieniem się na chłopaka - żeby to zauważyć.

- Oj! - Schyliłam się i wzięłam ją na ręce. - Cosie! Cała przemarzłaś!

- Wejdź na górę, co? - zaproponował Christopher. - Dam ci parasol. I będziesz mogła 

rozmrozić psa, zanim znowu wyjdziecie.

Kiedy to powiedział, patrzyłam w dół, na Cosabellę, mając nadzieję, że ciepło mojego 

ciała ogrzeje ją na tyle, żeby przestała drżeć.

Więc byłam właściwie pewna, że nie widział rumieńca, który zalał moje policzki. A 

background image

przynajmniej taką miałam nadzieję. To wszystko z radości, bo ten szczęśliwy zwrot akcji - 

zaproszenie   do   jego   mieszkania,   w   którym   nie   byłam   od   wypadku   -   był   zupełnie 

niespodziewany. Zwłaszcza biorąc pod uwagę koszmarne dwadzieścia cztery godziny, które 

go poprzedziły.

- Może  i  tak  - mruknęłam  w   puchatą kępkę  sierści  na  czubku głowy  Cosabelli.  - 

Dzięki.

Oczywiście nie mogłam okazać, co czuję w tej chwili. A miałam ochotę piszczeć z 

radości   i   tańczyć   jak   wariatka.   Musiałam   zachować   spokój,   kiedy   mijaliśmy   portiera. 

Modliłam się, żeby Eddie nie powiedział niczego w rodzaju „Zapomniała pani czegoś?” Bo 

jak wyjaśniłabym Christopherowi, co robiłam w tym budynku kilka minut wcześniej?

Z drugiej strony, może byłaby to dobra okazja. Mogłabym powiedzieć coś w rodzaju: 

„No   więc   tak   naprawdę,   Christopherze,   odwiedzałam   tutaj   moją   mamę   i   siostrę.   Tak, 

mieszkają w tym bloku. Bo to mama i siostra Em Watts. Kumasz wreszcie, człowieku?”

Ale   Eddie   był   zajęty   rozmową   z   lokatorem,   który   zadzwonił,   żeby   się   na   coś 

poskarżyć. Christopher i ja przemknęliśmy obok niego i wsiedliśmy do windy bez przygód.

Czułam się trochę speszona, jadąc z nim windą, ale Christopher przerwał niezręczne 

milczenie - spojrzał na mnie, gdy ściskałam psa Nikki Howard, i powiedział:

- Więc tak naprawdę nie jeździsz wszędzie limuzyną, co? Pouśmiechałam się jeszcze 

trochę   w   czuprynkę   Cosie.   Wciąż   nie   zdjęłam   ciemnych   okularów   -   nie   chciałam,   by 

zobaczył, co dzieje się pod nimi. Może jednak uda mi się ukryć, że stałam tam na dole, 

wypłakując sobie oczy.

- No, nie - powiedziałam po prostu.

Najwyraźniej   w   jego   towarzystwie   nie   byłam   u   szczytu   formy   umysłowej.   Co 

wydawało się bez sensu, bo kiedyś  mogłam przy nim gadać non stop. Wiedziałam, że to 

problem, z którym będę musiała coś zrobić. Wkrótce.

Ale w tej chwili - biorąc pod uwagę, że emocjonalnie ledwie trzymałam się w pionie - 

monosylaby były chyba najrozsądniejszymi odpowiedziami. To naprawdę nie był najlepszy 

moment na wielkie zwierzenia. „Wiesz co? Tak naprawdę to nie jestem Nikki Howard”. 

Bałam się, że w każdej chwili mogę wybuchnąć histerycznym szlochem - albo śmiechem.

- Ha - powiedział Christopher, kiwając głową. - Tak myślałem, że te plotki to bzdury.

Uśmiechnęłam   się   tajemniczo   -   tak   tajemniczo,   jak   zdołałam.   No   bo   spójrzmy 

prawdzie w oczy. Byłam  w windzie... z Christopherem!  Jechałam do jego mieszkania  w 

niedzielne popołudnie! Zupełnie jak za dawnych czasów! Trudno udawać tajemniczą, kiedy 

człowiek nie posiada się z radości.

background image

Drzwi windy rozsunęły się na piętrze Christophera - czyli siedem pięter wyżej niż 

mieszkanie moich rodziców. Na szczęście! Było mało prawdopodobne, że wpadnę na mamę 

czy Fridę.

- Na   prawo   -   powiedział   Christopher   i   przytrzymał   dla   mnie   drzwi.   Już   samo   to 

uświadomiło mi, że właściwie to nie jest tak jak za dawnych czasów. Christopher nigdy nie 

przytrzymywał dla mnie drzwi, kiedy żyłam w swoim starym ciele. Nie żebym tego od niego 

oczekiwała.   To   było   po   prostu...   To   sprawiło,   że   cała   moja   radość   wyparowała. 

Uświadomiłam sobie...

Że nie jest jak dawniej. Pod żadnym względem.

- Tutaj - powiedział Christopher, wyciągając klucze.

Otworzył przede mną drzwi i weszłam do środka. O mało znów się nie rozryczałam na 

widok znajomych stert gazet, piętrzących się dosłownie wszędzie - Komendant czytał rano 

wszystkie gazety, jakie wpadły mu w ręce, żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie. Zawsze 

uważałam, że łatwiej byłoby skorzystać z Internetu, chociaż tata Christophera czytał też inter-

netowe wiadomości. Poczułam słaby zapach skórzanych mebli - większość mebli Maloneyów 

była obita miękką angielską skórą - odziedziczonych z jakiejś dawnej posiadłości, na długo 

zanim   posiadłość   owa   dostała   się   innej   gałęzi   rodziny.   Były   za   wielkie   do   maciupkiego 

służbowego mieszkania, ale Maloneyowie i tak je kochali.

- Proszę - powiedział Christopher. - Pozwól, wezmę twój płaszcz.

Próbując ukryć wstydliwy uśmiech, zdjęłam rękawiczki i zaczęłam odwijać szalik, po 

czym zdjęłam skórzany płaszczyk - ale oczywiście najpierw uklękłam i zdjęłam kubraczek 

Cosabelli.

Skończyłam rozbierać nas obie i podałam nasze rzeczy Christopherowi, który ułożył je 

na zabytkowej ławie w przedpokoju. Jedyne, czego nie zdjęłam, to ciemne okulary. Bo też 

miałam za nimi sporo do ukrycia. Nie tylko radość z zaproszenia.

- Siadaj - powiedział Christopher, kiedy weszłam za nim do salonu. Odsunął z drogi 

stertę „Timesów”, „Wall Street Journali” i „Washington Postów”, zwyczajnie zwalając je na 

podłogę, żeby zrobić dla mnie miejsce na kanapie obitej spękaną brązową i skórą. - Chcesz 

kawy, herbaty czy gorącej czekolady?

Napoje. Częstował mnie, jakbym była prawdziwym gościem.

Bo w pewnym  sensie nim byłam, chyba. I zawsze powinno tak być!  Em Watts - 

dziewczyna. Nie Em Watts - aseksualna kumpela mieszkająca siedem pięter niżej.

Z   jakiegoś   powodu   Christopherowi   nigdy   to   nie   zaświtało   w   głowie.   Dopóki   nie 

zaczęłam nosić bardziej obcisłych koszulek. W cudzym ciele.

background image

- Poproszę herbatę - powiedziałam, stawiając Cosie na podłodze. Tutaj, w cieple, czuła 

się lepiej. Przestała dygotać i rozglądała się za jakimś miejscem, gdzie mogłaby się zwinąć w 

kłębek i uciąć sobie drzemkę. - Mogłabym skorzystać z łazienki?

Christopher powiedział, że jasne. I pokazał mi, gdzie jest łazienka. A ja szłam za nim, 

udając, że nie wiem, dokąd idę, chociaż byłam tam tysiąc razy.

Kiedy bezpiecznie zamknęłam się w środku, zerwałam okulary z twarzy, mrużąc oczy, 

przyjrzałam się swojemu odbiciu w pochlapanym kremem do golenia lustrze nad umywalką - 

Christopher   i   jego   tata   mieli   gosposię,   ale   przychodziła   tylko   raz   na   dwa   tygodnie.   A 

przynajmniej kiedyś tak było. Sądząc po bałaganie, podejrzewałam, że przeminęła z wiatrem.

W   sumie   nie   wyglądałam   nawet   tak   źle.   Prawie   nie   było   widać,   że   płakałam. 

Wytarłam odrobinę rozmazanego tuszu. Trochę błyszczyku wyjętego z torby Miu Miu - tak 

naprawdę używałam błyszczyku tylko dlatego, żeby mi wargi nie pierzchły; nawet nie wiecie, 

jak makijażyści marudzą, kiedy przychodzi się do nich ze spierzchniętymi wargami, bo wtedy 

muszą je złuszczać - i byłam gotowa. Posłałam sobie uśmiech na szczęście i zauważyłam, że 

pachnie tu barbasolem, ulubionym kremem do golenia Christophera. Stałam tak i wdychałam 

przez chwilę ten zapach, bo łazienka nim pachniała.

Chyba  mi odbiło. Nie potrafiłam się nawet na niego rozzłościć,  że traktuje Nikki 

lepiej, niż kiedykolwiek traktował mnie. Bo zdawałam sobie sprawę, że po prostu nawet mu 

do głowy nie przyszło, żeby traktować mnie inaczej. Nie rozumiał, jaka jestem dla niego 

ważna, dopóki nie zginęłam.

Ale ja nie zginęłam. Tyle tylko, że on na to jeszcze nie wpadł. A ja nie wymyśliłam 

jeszcze, jak naprowadzić go na to odkrycie. Żeby wreszcie zrozumiał.

Oczywiście  poszłam do łazienki nie tylko  po to, żeby sprawdzić rozmazane  oczy. 

Wyjęłam z torebki kieszonkowy wykrywacz podsłuchów i go włączyłam. Nie śmiałam nawet 

mieć nadziei, że Stark nie zaszalał w mieszkaniu Maloneyów  tak jak u moich rodziców. 

Chociaż do tej pory nie udało mi się nawiązać żadnego kontaktu z Christopherem. Istniała 

szansa, że nie chciało im się zakładać sprzętu szpiegowskiego także tutaj.

Tylko że... Jednak im się chciało. Jeśli antena działała prawidłowo. Sygnał był silny i 

stały. Nawet kiedy parę razy walnęłam wykrywacz.

Jezu! Dzięki, Stark. Wielkie dzięki.

Z   westchnieniem   schowałam   wykrywacz,   umyłam   ręce   i   wyszłam.   Przynajmniej 

uniknęłam żenujących pytań, dlaczego płakałam. Christopher najwidoczniej nie zauważył, jak 

zawodziłam na podjeździe.

- Więc dlaczego - zapytał  Christopher, kiedy usadowiłam się już na kanapie, a on 

background image

wrócił z kuchni z parującym dzbankiem miętowej herbaty dla mnie i kubkiem kawy dla siebie 

- płakałaś na dole?

background image

9

Wybałuszyłam na niego oczy.

Świetnie. Nie zamierzałam mu na to odpowiadać.

- Nie płakałam - powiedziałam, odbierając od niego kubek. Och, cudowna odpowiedź, 

Em! Dziesięć punktów dla ciebie.

- Owszem, płakałaś. - Usiadł na drugim końcu kanapy, z którego zrzucił najpierw 

„Los Angeles Timesa” i „Seattle Post - Intelligencera”. Cosabella, która umościła się wygod-

nie na kanapie między nami, patrzyła, nadstawiając ciekawie uszu, jak sterty gazet lecą na 

parkiet. - Chcesz mi wmówić, że oczy ci łzawiły z zimna? Dla mnie było dość oczywiste, że 

płakałaś.

Gapiłam się na niego. Kompletnie mnie zatkało. Ale co miałam powiedzieć? Wydało 

się, i tyle. Wypiłam łyk herbaty, mając nadzieję znaleźć natchnienie w jej miętowym smaku. 

No i... nic. Zero pomysłu.

- Oczywiście   nie   musisz   mi   mówić,   jeśli   nie   chcesz   -   ciągnął   Christopher.   -   Ale 

właściwie co masz do stracenia? Nie znam twoich znajomych, więc nikomu nie powiem.

Rozejrzałam się po mieszkaniu, jakbym się bała, że jakiś paparazzi albo nawet ktoś ze 

Starka wyskoczy zza mebli i zrobi mi zdjęcie. Christopher powiedział do mnie może ze trzy 

zdania, od kiedy wybudziłam się ze śpiączki i znów zaczęłam chodzić do LAT. Dlaczego 

mieliby zakładać podsłuch akurat w jego domu? Nawet Stark widział, że Christopher był 

bardziej zainteresowany McKaylą Donofrio niż mną. O co im chodziło?

- Mój   tata   ma   weekendowy   dyżur   na   uczelni   -   powiedział   Christopher,   jakby 

odczytywał  moje myśli, chociaż nie do końca trafnie. - Ostatni dzień przed egzaminami. 

Wszyscy jego studenci są w panice.

- A  - powiedziałam.  Szkoda, że  nie potrafił  odczytać  tych  innych  myśli.  Tych,  w 

których chciałam, żeby odstawił kubek z kawą i mnie pocałował. I zrozumiał, że jestem jego 

przyjaciółką Em, a nie Nikki Howard. Chociaż to akurat mogłoby ostudzić jego zapał, jako że 

Christopher nigdy nie przejawiał ku temu najmniejszej chęci, kiedy żyłam. W starym ciele, 

znaczy.

- To dlatego że... - powiedziałam powoli. A dlaczego mu nie powiedzieć? Dlaczego 

nie powiedzieć mu wprost, że ja to Em, że wcale nie umarłam? Nie mogłam powiedzieć tego 

na głos, bo gdzieś w tym mieszkaniu było urządzenie podsłuchowe. Ale przecież mogłam mu 

wszystko napisać, nie? A potem zniszczyć dowód, kiedy już skończę.

Tyle że... Jego ojciec, oczywiście. Był tak wkręcony w teorie spiskowe, że gdyby się 

background image

dowiedział   o   podsłuchu   w   swoim   mieszkaniu   -   a   dowiedziałby   się,   jako   że   musiałabym 

wyjaśnić Christopherowi, dlaczego piszę, zamiast po prostu powiedzieć mu o wszystkim - z 

pewnością   poszedłby   z   tą   historią   do   pierwszej   lepszej   stacji   telewizyjnej.   Komendant 

nienawidził Starka niemal tak samo jak ja. Christopher nigdy nie zdołałby go zmusić do 

milczenia  na  temat   tego,  co   ze  mną   zrobili.  A   tym  bardziej   na  temat   podsłuchu   w  jego 

mieszkaniu.

A wtedy moi rodzice byliby zrujnowani, nawet jeśli nie poszliby siedzieć za złamanie 

kontraktu ze Starkiem. No i... te miliony dolarów, które musieliby zapłacić - zwrot kosztów 

mojej operacji, honoraria dla prawników, grzywny? Nawet Nikki Howard nie miała tyle forsy 

na koncie. Nie mówiąc już o tym, że przecież nie mogłabym już korzystać z tych pieniędzy, 

gdyby Komendant poszedł do CNN.

Nie. Po prostu nie. Nie mogłam powiedzieć Christopherowi prawdy. Nie teraz.

A jak tak dalej pójdzie, to może nigdy.

- To dlatego że... - powtórzyłam, próbując zyskać na czasie. Co mogłam powiedzieć? 

Co? A może... coś w miarę zbliżonego do prawdy? Byle nie całą. - Dostałam dzisiaj złą 

wiadomość.

- Naprawdę?   -   Christopher   zrobił   zatroskaną   minę.   Zwykle   krzywił   się   tak,   kiedy 

mówiłam   mu   o   złej   ocenie   czy   o   kłótni   z   siostrą.   Albo   kiedy   mój   awatar   umierał   w 

Journeyquest.

Wtedy zdałam sobie sprawę... O czym to ja mówiłam? Że nie mogę mu powiedzieć, 

co właśnie zaszło między mną a mamą... Że jestem załamana, bo nie mogę jechać na ferie na 

Florydę z moją rodziną. Bo oficjalnie to nie była już moja rodzina.

Ale musiałam mu coś powiedzieć, skoro palnęłam już o tej złej wiadomości. Tylko 

co? Że jestem aniołkiem Starka? Boże, nie... Christopher nie współczułby mi ani odrobinę. 

Wszystko, tylko nie to. Ale jeśli nie, to co?

- Moja  mama  zaginęła - usłyszałam  własne słowa. Cudownie! No dobra, tego nie 

miałam zamiaru palnąć. Ale teraz było już za późno, żeby wtłoczyć sobie te słowa z powro-

tem do gardła.

Christopher zagapił się na mnie, szeroko otwierając niebieskie oczy.

- Twoja mama zaginęła? - powtórzył  jak echo. Przyszło mi do głowy, że może w 

ogóle nie powinnam była o tym wspominać. Może przyznanie się, że będę aniołkiem Starka, 

byłoby lepsze.

- Nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko. - Żałosne. - Ona, ehm... - Rany. Jak mam się z tego 

wyplątać?   -   Zaginęła   już   jakiś   czas   temu,   ale   dowiedziałam   się   dopiero   teraz,   bo   nie 

background image

kontaktujemy się ze sobą na co dzień...

Zrozumiałam, że może to też nie było zbyt taktowne. Christopher i jego mama też nie 

byli w bliskim kontakcie. On sam po rozwodzie rodziców zdecydował, że woli mieszkać z 

ojcem, a nie z matką.  Wyznał  mi kiedyś,  że to nie było  spowodowane  jakąś szczególną 

niechęcią do matki ani nadmiarem uczuć do ojca, ale tym, że jego młodsza siostra wybrała 

mamę, i Christopher uważał, że będzie fair, jeżeli jedno dziecko zostanie po stronie ojca, 

który  też  złożył  wniosek  o  pełną  opiekę  nad  dziećmi.  I  takim  sposobem  wylądowali  we 

dwójkę w moim bloku.

- Od jak dawna jej nie ma? - zapytał. Bezwiednie głaskał Cosabellę, która zasnęła z 

pyszczkiem na jego kolanie.

- Od dwóch miesięcy - odparłam, trochę zaskoczona jego żywym zainteresowaniem. 

Ale chyba każdy zaniepokoiłby się, słysząc, że czyjaś mama zaginęła. Każdy, z wyjątkiem 

mojej agentki. - Może... trzech.

Niebieskie oczy Christophera zrobiły się jakieś zamyślone.

- Mniej   więcej   wtedy,   kiedy   wydarzył   się   wypadek   -   mruknął,   patrząc   w   stronę 

telewizora. - To by się zgadzało.

Brwi podjechały mi wysoko ze zdziwienia.

- Słucham? - zapytałam. Spojrzał z powrotem na mnie.

- Nie, nic - odparł. Ale było jasne, że jednak coś.

- Co robiłaś, żeby ją odnaleźć? - spytał. - Ktoś zgłosił jej zaginięcie i podał jej dane 

policji?

- Eee... - powiedziałam. - No... Tak sądzę.

- Tak sądzisz? - Christopher wyglądał na skołowanego. I nie dziwiłam mu się. Ja też 

byłam skołowana. Bo co się właściwie działo? Naprawdę zaczynałam się zastanawiać, czy 

Christopher nie ześwirował ze smutku po mojej śmierci. Te krótko ścięte włosy - kiedyś 

sięgały   mu   do   ramion   -   nie   były   jedyną   zmianą,   jaką   w   nim   zauważyłam,   od   kiedy 

„umarłam”. Zrobił się zamyślony, spędzał za dużo czasu sam przy komputerze w szkolnej 

pracowni informatycznej, z nikim nie rozmawiał. Włącznie ze mną, mimo moich wysiłków, 

żeby go wciągnąć w pogaduszki.

- Tak naprawdę to mój brat zajmuje się tą sprawą - powiedziałam. - Zadzwoniłam 

tylko do mojego operatora komórkowego - dodałam. - Żeby sprawdzić, czy nie dzwoniła, bo 

mogłam nie odebrać...

Christopher pokręcił głową.

- Wydobycie od nich takiej informacji może potrwać miesiące.

background image

Spojrzałam na niego i wzruszyłam ramionami.

- Wiem - powiedziałam. - Ale co jeszcze mogę zrobić? - Nie cierpiałam czuć się taka 

bezradna.   Szczególnie   przy   Christopherze.   Kiedy   żyłam   jeszcze   w   starym   ciele,   zawsze 

stawiałam sobie za punkt honoru robić przy nim wszystko  samodzielnie.  Jakby okazanie 

kobiecej słabości miało sprawić, że będzie miał o mnie gorsze zdanie. Jeśli na podłodze był 

robal? Zgniatałam go. Jeśli coś leżało na półce zbyt wysoko dla mnie? Przynosiłam sobie 

krzesło i właziłam na nie. Jeśli wieczko słoika z masłem orzechowym było zakręcone zbyt 

mocno? Prędzej poszłabym do własnego mieszkania i poprosiła ojca, żeby mi je odkręcił, niż 

pokazała Christopherowi, że nie dam rady.

Ale teraz... Teraz się zastanawiałam, czy to była mądra polityka. No bo czy zdobywa 

się chłopaka, zachowując się tak, jakby się go nie potrzebowało? Nie tak sprowokowałam 

Brandona, żeby mnie pocałował. Poprosiłam go, żeby mi pomógł wrócić do Nowego Jorku, i 

zanim się obejrzałam, już się całowaliśmy. A on proponował, żebym do niego wróciła.

Jeśli chciałam się całować z Christopherem, to czy nie powinnam mu pokazać, że go 

potrzebuję? Tak troszeczkę?

I owszem, nienawidzę takich dziewczyn - wszystkich Whitney Robertson tego świata. 

Ale czy ona nie miała najbardziej seksownego chłopaka w szkole? Oczywiście, jeśli ubrane w 

polo przerośnięte byczki są seksowne.

- Ojciec McKayli Donofrio pracuje w Prokuraturze Stanowej - podsunął Christopher, 

najwidoczniej myśląc, że będzie w ten sposób pomocny. - Może on mógłby coś zrobić dla 

twojej mamy.

Skąd Christopher wiedział, gdzie pracuje ojciec McKayli?

Chociaż taka snobka jak ona pewnie pochwaliła się tym w klasie któregoś dnia, kiedy 

mnie   akurat   nie   było.   Bez   przerwy   się   chwaliła,   że   jest   stypendystką   programu   Skarb 

Narodowy i przewodniczącą licealnego klubu biznesowego. Przechwalała się nawet tą swoją 

nietolerancją   laktozy.   Dla   takiej   osoby   ojciec   w   Prokuraturze   Stanowej   byłby   świetnym 

pretekstem, żeby wstać i powiedzieć: „A wiecie, że mój tata...”

Z   drugiej   strony,   może   Christopher   i   McKayla   chodzili   ze   sobą.   W   szkole   coraz 

częściej ją przyłapywałam, jak gapi się na niego. Szczególnie od kiedy ściął włosy i zaczął się 

nosić na czarno - no właśnie, niby co to miało znaczyć? I czy nie widziałam wiele razy, jak 

Christopher gapi się w jej stronę? Ale wtedy myślałam, że po prostu robi to z nudów.

Między nimi nic nie mogło być. Absolutnie nic!

A jednak...

Nagle znów zachciało mi się płakać. Myśl o Christopherze z McKaylą, na dokładkę do 

background image

wszystkich moich kłopotów... Zwyczajnie nie mogłam tego udźwignąć.

A zresztą właśnie tego mi było trzeba. Kogoś z nowojorskiej Prokuratury Stanowej, 

węszącego w sprawach Nikki Howard. Błagam.

- Hej. - Christopher wyciągnął rękę i delikatnie położył mi dłoń na ramieniu. Akurat 

byłam zajęta wyobrażaniem sobie ich dwojga na jakimś spotkaniu klubu biznesowego. Głowy 

pochylili nad jakąś prezentacją w PowerPoincie... Prawie zapomniałam o jego obecności tu i 

teraz. Aż podskoczyłam ze strachu. - Dobrze się czujesz?

- T - tak - wyjąkałam.  W oczach znów miałam  łzy.  Otarłam je pospiesznie. - To 

tylko... alergia. Przepraszam. Chyba powinnam już iść...

Wstałam. Chciałam wyjść, zanim do reszty stracę kontrolę nad łzami. Zmieniałam się 

w jakąś histeryczkę. A poza tym alergia? W zimie? Jasne. Genialnie, Em. .

- Naprawdę się tym przejęłaś - stwierdził Christopher, patrząc na mnie. Nie dał się 

nabrać na alergię. - Zgadza się?

- No... - powiedziałam, pociągając nosem. Czyżby zaczynało mnie gryźć sumienie, że 

on wziął moje łzy za niepokój o zaginioną mamę Nikki, chociaż tak naprawdę płakałam przez 

niego? No owszem. Ale co z tego? Trudno było mieć wyrzuty sumienia, kiedy patrzył na 

mnie z taką troską. - W końcu to moja matka.

Ooo, bardzo pięknie, Em. Jedziesz po całości, co?

- Poczekaj. - Christopher podjął jakąś decyzję. - Zanim pójdziesz... pozwól, że czegoś 

spróbuję.

Wstał. Zepchnął z kolan Cosabellę, która westchnęła i zwinęła się w kłębek. Przeszedł 

przez salon do przedpokoju. Najwyraźniej szedł do sypialni. Co tu jest grane?

- Hm... Christopherze? - zawołałam za nim, kiedy upłynęło kilka minut, a on się nie 

zjawiał. Chyba nie poszedł po parasol.

- Tu   jestem   -   odkrzyknął.   -   Chodź,   nie   krępuj   się.   Poszłam   za   jego   głosem, 

zastanawiając się, co on, u licha, kombinuje. Przyniesienie  mi parasola nie powinno tyle 

trwać. Zamarłam w drzwiach jego pokoju.

- Wszystko to byłoby o wiele prostsze - mamrotał  Christopher, siedząc na krześle 

przed swoim komputerem - gdybyśmy mogli złamać ich firewalla...

Ale ja prawie nie słuchałam. A to dlatego, że na zabałaganionej półce - uginającej się 

pośrodku,   bo   Christopher   wcisnął   na   nią   zbyt   wiele   książek   -   stało   oprawione   w   ramkę 

zdjęcie...

Moje zdjęcie.

Nie McKayli Donofrio. Nie Nikki Howard. Moje. Emerson Watts.

background image

Było to zdjęcie, które wykorzystano podczas pogrzebu. Uważałam, że nie jest zbyt 

korzystne.   Pstrykali   nam   te   fotki   w   szkole   i   powiedziałam   nawet   mamie,   żeby   ich   nie 

kupowała, bo widziałam próbne odbitki i jeden z moich przednich zębów wyglądał tak jakoś 

krzywo i wrednie. Zawsze myślałam, że będę miała czas go poprawić. Ot, pech. Ale mama i 

tak kupiła zdjęcia, bo... wiecie, co się stało.

A teraz jedna z odbitek stała w sypialni Christophera na honorowym miejscu. Tak że 

właściwie w każdym kącie pokoju czuło się, że patrzy na człowieka.

- Cześć, Feliksie. - Christopher mówił do swojego kompa. W ogóle nie zwracał na 

mnie uwagi.

Piskliwy   głos   chłopaka   przed   mutacją   odezwał   się   z   głośników,   a   na   ekranie 

zobaczyłam   Feliksa,   czternastoletniego   kuzyna   Christophera,   który   siedział   w   areszcie 

domowym w Brooklynie za jakieś hakerskie przestępstwo.

- Przed chwilą stąd wyszedłeś - mówił. - Co jest, zapomniałeś czegoś?

- Jest tu moja znajoma, Nikki - powiedział Christopher. - Jej mama zaginęła. Mógłbyś 

wrzucić numer jej ubezpieczenia i sprawdzić, czy coś wyskoczy?

- Dziewczyna? - Głos Feliksa wzniósł się o oktawę. - Masz w pokoju dziewczynę?

- Tak,   mam   w   pokoju   dziewczynę   -   odpowiedział   Christopher   spokojnie.   Nie 

zaczerwienił się nawet, jak na pewno stałoby się kiedyś. To był dla mnie jeszcze bardziej 

oczywisty dowód na to, że coś jest między nim a McKaylą.

Ale w takim razie... Co tu robiło moje zdjęcie?

Prawdę   mówiąc,   nie   poznawałam   go.   Tak   stanowczo   przejął   dowodzenie.   To   po 

prostu nie był Christopher. Tamten Christopher chrupał Doritos i oglądał Discovery Channel. 

Nie   wydawał   poleceń   i   nie   skype'ował   do   kuzyna,   żeby   mu   kazać   „wrzucić   numer 

ubezpieczenia” zaginionej kobiety.

Ta zmiana trochę mnie przerażała. W pozytywnym sensie. To wszystko nawet mi się 

podobało. Z wyjątkiem zdjęcia starej mnie i historii z McKaylą.

- Dasz radę jej pomóc? - spytał Christopher kuzyna.

- Spoko, stary - rzucił Felix. Miał głos jak dziecko. W czym nie było nic niezwykłego, 

bo widziałam  na monitorze,  że był dzieckiem...  chuda szyja,  rozczochrane czarne włosy, 

pryszcze i tak dalej. - Pokaż ją.

- Wolałbym... - powiedział Christopher.

- Chcę ją zobaczyć - uparł się Felix. - Muszę tu siedzieć zamknięty przez całe dnie. 

Skoro masz w pokoju dziewczynę, to chcę ją sobie pooglądać.

- Nie możesz... - zaczął Christopher.

background image

Zrobiłam szybko krok do przodu, żeby znaleźć się w zasięgu kamerki na monitorze.

- Cześć, Feliksie - powiedziałam, żeby się wreszcie zamknął.

Zaklął i nagle zniknął z ekranu.

- Chris - szepnął gdzieś spoza kamery. - To jest Nikki Howard. Nie powiedziałeś mi, 

że dziewczyna w twoim pokoju to Nikki Howard.

- No dobra - odparł Christopher, odrobinę rozbawiony. - Dziewczyna w moim pokoju 

to Nikki Howard.

- Jakim cudem - dopytywał się Felix, wciąż schowany poza kadrem - zwabiłeś Nikki 

Howard do swojego pokoju?

Christopher spojrzał na mnie. Uśmiechał się lekko.

- Właściwie sama za mną przyszła - zażartował. Ja też nie mogłam się powstrzymać 

od  uśmiechu.   Jeśli   robił   to  wszystko,   żebym   przestała   płakać,  to   dobrze   mu   szło.   Rany. 

Powinnam   była   już   dawno   temu   spróbować   trochę   popłakać.   Pewnie   udałoby   mi   się   go 

zmusić   do   zmiany   kanału,   kiedy   upierał   się   przy   oglądaniu   tych   wszystkich   nudnych 

odcinków Top Gear. - No więc jak, Feliksie, dasz radę jej pomóc, czy nie?

- Oczywiście że tak. - Felix pojawił się na wizji. Zdążył uczesać swoje sterczące na 

wszystkie strony włosy i zmienić koszulkę. - Cześć, Nikki - powiedział o wiele niższym 

głosem. - Jak leci?

- Świetnie - odparłam. Rozbawił mnie mimo zaniepokojenia dziwną sytuacją.

- Świetnie. To świetnie - powiedział. - Podaj mi numer ubezpieczenia twojej mamy, 

żebyśmy mogli wziąć się do roboty.

Spojrzałam na Christophera.

- Wydaje mi się, że policja już to sprawdzała...

- Policja! - prychnął Felix z pogardą. - Myślisz, że oni mają takie możliwości jak ja? 

Nawet jeśli zabrali mi łącze WiFi, i teraz muszę się podpinać pod sąsiadów? Zaufaj mi, czy 

jest martwa, czy zeszła do podziemia, znajdę ją. Po prostu rzuć cyferkami, mała. - Christopher 

pogroził mu ostrzegawczo palcem, więc Felix się zreflektował. - Sorki. To znaczy, panno 

Howard.

- Nie   mam   tego   numeru   przy   sobie   -   wyjaśniłam,   ale   widząc   zniechęconą   minę 

Feliksa, dodałam szybko: - Ale chyba mogę go zdobyć...

- Ekstra! - Felix od razu się ożywił. - Jak tylko będziesz go miała, napisz mi esemesa! 

Albo możesz tu przyjść. Moja mama robi naprawdę niezłe chili...

Christopher wyciągnął rękę i wyłączył monitor. Felix zniknął jak zdmuchnięty.

- Jest trochę walnięty - wyjaśnił Christopher. - Ale naprawdę wie, co robi. Dlatego 

background image

sędzia wlepił mu sześć miesięcy, zamiast dać mu tylko po łapach. Mój tata posyła mnie tam w 

każdą   niedzielę,   bo   myśli,   że   będę   miał   na   niego   dobry   wpływ,   ale   zdaje   się,   że   jest 

odwrotnie. Ale wracając do numeru, jak będziesz go już miała, możesz go podać mnie, a ja 

przekażę Feliksowi.

- Dzięki - powiedziałam, patrząc na moje zdjęcie, które szczerzyło się do nas. Szybko 

odwróciłam wzrok. - To naprawdę miło z twojej strony.

Christopher wzruszył ramionami.

- Prawdę mówiąc, możesz mi się odwdzięczyć. Oczywiście jeśli chcesz.

Tak? Przez głowę przeleciały mi różne pomysły, jak mogłabym mu się odwdzięczać. 

Sztuczka z języczkiem, choć wciąż nie wiedziałam, na czym polega, wysunęła się jakby na 

pierwszy   plan,   co   było   niepokojące.   Musiałam   usiąść   na   starannie   zaścielonym   łóżku 

Christophera - Komendant uważał, że uporządkowane łóżko oznacza równie uporządkowany 

umysł - bo kolana zaczęły się pode mną uginać.

- Tak? - zdołałam pisnąć, kiedy już mogłam mówić.

- Tak - odparł Christopher. - Ale powiedz mi, jak bardzo jesteś lojalna wobec swojego 

szefa?

To było tak niespodziewane pytanie, że bez zastanowienia palnęłam:

- Kogo?

- Twojego szefa - powtórzył Christopher. - Richarda Starka. Jak bardzo go lubisz.

Kompletnie zbita z tropu wyjąkałam:

- A c - co?

- Pracujesz dla firmy, która zadeklarowała trzysta miliardów dolarów obrotu, z czego 

większość trafiła do kieszeni twojego szefa. Po prostu zastanawiam się - mówił spokojnie 

Christopher - co o nim myślisz.

Byłam tak oczarowana błękitem oczu Christophera, że usłyszałam własne słowa, które 

wyszły mi z ust, zanim zdążyłam się powstrzymać:

- Mój   szef   chce,   żebym   paradowała   w   ogólnokrajowej   telewizji   w   biustonoszu   z 

diamentów wartym dziesięć milionów. Jak sądzisz, co o nim myślę?

Christopher się uśmiechnął. A kiedy się uśmiechnął, coś dziwnego stało się z moimi 

wnętrznościami. Zupełnie jakby się rozpłynęły.

- To właśnie miałem nadzieję usłyszeć.

I wtedy powiedział mi, co zamierza zrobić. I czego ode mnie chce.

A mój świat, który i tak stał już na głowie, znów wywrócił się do góry nogami.

- Od dawna próbujemy z Feliksem znaleźć lukę, która pozwoliłaby nam dostać się do 

background image

głównego komputera Starka - powiedział. - Do tej pory się nie udało. Ich firewall jest zbyt 

dobry. Więc pomyślałem, że zamiast tylnymi  drzwiami, moglibyśmy spróbować wejść od 

frontu.   -   Christopher   przestał   się   uśmiechać   i   spojrzał   na   mnie   z   powagą.   -   Myślisz,   że 

udałoby ci się zdobyć dla nas login i hasło kogoś, kto pracuje w Stark Enterprises? Najlepszy 

byłby ktoś na wysokim stanowisku, ale wystarczyłby ktokolwiek...

Gapiłam się na niego.

Tylko tego ode mnie chciał? Jakiegoś marnego loginu i hasła?

To było takie oczywiste. Dlaczego w ogóle byłam zaskoczona? Facet miał na półce 

zdjęcie zmarłej dziewczyny. I to nie byle jaką małą fotkę, ale duży format na błyszczącym 

papierze, z oczami, które wodziły za człowiekiem.

Świetnie. Teraz zaczynałam być zazdrosna o samą siebie.

Wstałam. Podeszłam do okna sypialni Christophera. Ku jego zaskoczeniu otworzyłam 

je,   wpuszczając   podmuch   zimnego   powietrza,   nieustające   bębnienie   deszczu   i   odgłosy   z 

Bleecker   Street   leżącej   w   dole.   Miałam   nadzieję,   że   to   wszystko   razem   utrudni 

podsłuchującym zrozumienie tego, co mówimy.

- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony Christopher. Musiał trochę podnieść głos, żeby 

przekrzyczeć hałas.

Powiodłam ręką dookoła, wskazując palcem sufit.

- Przyszło ci kiedyś do głowy - zapytałam - że oni mogą słuchać?

Christopher wybałuszył oczy.

- Kto?

- Stark - szepnęłam. Serce mi załomotało, kiedy to powiedziałam. Nie tyle na myśl, że 

Stark podsłuchuje, ale dlatego, że Christopher patrzył na mnie... naprawdę patrzył na mnie, 

jakby widział mnie po raz pierwszy. Jakby traktował mnie serio.

Oczywiście tak nie było. Roześmiał się.

- Stark? Tutaj? Mówisz poważnie?

Trudno   zarzucać   brak   powagi   martwej   dziewczynie.   Ale   nie   mogłam   mu   tego 

powiedzieć. Szczególnie w tej chwili.

- Nie doceniasz ich możliwości - powiedziałam. - Oni... oni wiedzą różne rzeczy.

Znów się roześmiał.

- To jakaś paranoja.

- Być może - odparłam, wracając na łóżko. - A może ty też powinieneś nabawić się tej 

paranoi. To, o czym mówiłeś... to szaleństwo. No bo... Co wy właściwie chcecie zrobić, jak 

już dostaniecie się do ich systemu?

background image

Zrobił zaskoczoną minę.

- Rozwalić wszystko - powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.

Rozwalić wszystko. Niby że to takie proste. Jakby był jakimś Robin Hoodem, a Stark 

Enterprises było karetą pełną złota, którą zamierzał obrabować.

- Czy to nie jest trochę... dziecinne? - Odgarnęłam włosy za uszy, próbując wymyślić, 

jak powiedzieć mu to, co zamierzałam, nie obrażając go. - No owszem, dobra, ich system 

przestanie działać na kilka godzin. Paru użytkowników telefonów Starka się rozzłości, czy co 

tam jeszcze. Może napiszą o was w Google News. Ale... po co? Żeby pokazać, że umiecie? 

Że wasz komputer jest większy niż ich? Też coś.

- Nie, nie - przerwał mi Christopher, kręcąc głową. - Nie zrozumiałaś. Chodzi o to, 

żeby rozwalić wszystko. Rozwalić Stark Enterprises. Na zawsze.

background image

10.

Każdy,   kto   widziałby   mnie,   jak   wlokę   się   w   poniedziałek   do   szkoły   tuż   przed 

dzwonkiem, z kubkiem herbaty w jednej ręce, z MacBookiem w drugiej i z torbą Marka 

Jacobsa pełną nie - odrobionych prac domowych, domyśliłby się, że miałam fatalny weekend. 

Wiedziałam, że wyglądam koszmarnie. Całą noc przewracałam się z boku na bok, nie mogąc 

spać nie tylko przez Lulu, która zabrała mi całą kołdrę, ale przez chłopaka, w którym byłam 

beznadziejnie zakochana. No owszem, on też był zakochany. Tyle tylko, że nie w McKayli 

Donofrio. Kochał nieżyjącą dziewczynę.

A wspomniałam, że zamierzał unicestwić firmę, w której pracowałam? No właśnie.

Oczywiście  nie  chodziło o to, że  uwielbiam  korporację  Stark Enterprises.  Ale  też 

niekoniecznie   chciałam   ją   niszczyć.   Prawdę   mówiąc,   lubiłam   nawet   parę   osób,   które   tu 

spotkałam.

Nie żeby Christopher był tak miły i zechciał mi zdradzić ze szczegółami, co takiego on 

i jego kuzyn Felix zamierzają zrobić, kiedy już dostaną informacje, o które mnie prosił. Bo 

dlaczego miałby mi mówić? Byłam tylko pustogłową modelką.

Oczywiście  nie wyraził  się w ten sposób.  Ale było  jasne, że jego zdaniem raczej 

niczego nie zrozumiem i że będzie lepiej dla mnie, jeśli mi niczego nie powie.

Oczywiście w jakiejś części była to moja wina, bo kiedy go „poznałam”, udawałam, 

że nie mam bladego pojęcia o komputerach.

Moja reakcja na wieść, że zamierza zniszczyć Stark Enterprises, nie była udawana. 

Nic nie mogłam na to poradzić. Byłam szczerze przerażona. Wyrzuciłam z siebie pierwsze, co 

mi przyszło do głowy, czyli:

- Ale... dlaczego?

Christopher uśmiechnął się tylko tajemniczo i powiedział:

- Mam swoje powody.

Nie umknęło mi, że j ego oczy na ułamek sekundy zatrzymały się na moim zdjęciu.

Świetnie.   Po   prostu   świetnie!   Teraz   było   już   zupełnie   jasne,   co   jest   grane.   Moja 

śmierć, podobnie jak zgon tak wielu tragicznych bohaterek przede mną, doprowadziła do 

jeszcze jednej śmierci... Christophera. Choć on umarł tylko wewnętrznie. Jego serce zastygło i 

wesoły Christopher - chłopak, którego kochałam, z którym tyle razy grałam w Journeyquest, 

którego   tak   bardzo   chciałam   zainteresować   swoją   osobą   nie   jako   koleżanka,   ale   jako 

dziewczyna - zmienił się w super złoczyńcę.

Dlaczego byłam taka zaskoczona? W komiksach takie rzeczy zdarzały się raz po raz. 

background image

Teraz Christopher użyje swoich mocy w służbie zła, a wszystko, żeby pomścić moją śmierć. 

Bo jakie mogło być inne wytłumaczenie?

Dla pewności spytałam:

- Czy   jednym   z   powodów   jest   wypadek   twojej   przyjaciółki.   Tej,   która   zginęła   w 

Centrum Handlowym Starka? Bo wiesz... uważam, że to raczej wina demonstranta, który 

strzelił z pistoletu do paintballa w plazmowy ekran, pod którym stała.

Christopher spojrzał na mnie bez wyrazu i powiedział:

- A kto był odpowiedzialny za zamocowanie tego ekranu do sufitu w taki sposób, żeby 

strzał z pistoletu do paintballa nie spowodował upadku?

- No... Stark powiedziałam, - Ale...

- Więc Stark ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. Boże! Nie do wiary, jakie to 

było denerwujące.

W pewnym sensie bardzo mnie kręciło. Która dziewczyna nie chciałaby, żeby chłopak 

specjalnie   dla   niej   urządził   hakerską   demolkę   wielkiej,   nie   ekologicznej   korporacji? 

Szczególnie takiej, która praktycznie trzymała ją w korporacyjnej niewoli i która ledwie dzień 

wcześniej o mało nie rzuciła jej na pożarcie rekinom.

Jedyny problem w tym, że Christopher nie robił tego dla mnie. To znaczy robił, ale o 

tym nie wiedział. Bo myślał, że Em Watts nie żyje. Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek 

nie mogłam mu powiedzieć, że to nieprawda. Bo zdałam sobie sprawę, że kompletnie mu 

odbiło. Kto wie, co by zrobił, gdyby znał prawdę? Mógł wypaplać wszystko w blogosferze, 

żeby się zemścić na Starku.

A   wtedy   gdzie   ja   bym   wylądowała?   I   moi   rodzice?   W   sądzie.   Owszem,   Stark 

poszedłby na dno. A razem z nim rodzina Wattsów.

Wystarczająco   fatalne   było   to,   że   Christopher   bawił   się   w   to   wariackie   pisanie 

wirusów.   Stark   prawdopodobnie   o   tym   wiedział,   skoro   pozakładał   pluskwy   w   jego 

mieszkaniu. A ja tu sobie siedzę, jak gdyby nigdy nic. W głowie mi się nie mieściło, że to 

wszystko się dzieje naprawdę. Christopher, mój kochany, zabawny przyjaciel, zmienił się w 

cynicznego mrocznego krzyżowca, bojownika o globalną sprawiedliwość? Kiedy?

- Naprawdę uważasz - powiedziałam, kombinując, jak poradzić sobie z tą sytuacją - że 

tego by chciała twoja przyjaciółka? A jeśli cię złapią? Możesz dostać areszt domowy jak twój 

kuzyn. Albo jeszcze gorzej, normalnie pójść do więzienia, jeśli osądzą cię jak dorosłego.

- Mam to gdzieś - powiedział Christopher, kręcąc głową. - Będzie warto.

Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Stało się dla mnie oczywiste, że Christopher 

zmienił   się   w   stu   procentach.   Brakowało   tylko   czarnej   peleryny   i   poszarpanej   blizny   na 

background image

twarzy.

- Ryzykujesz więzienie - zapytałam, osłupiała - dla zmarłej dziewczyny?

Jego słowa były jak trzęsienie ziemi dla mojego świata.

- Była tego warta.

W tej chwili nienawidziłam Emm Watts tak bardzo, że gdybym mogła złapać nóż i 

wbić go w jej serce, zrobiłabym to. Nieważne, że to ja byłam Em Watts. Nie mogłam patrzeć 

na jej zdjęcie ani sekundy dłużej. Musiałam stąd wyjść. Musiałam wyjść z tej nory obłąkańca. 

Szczególnie że ciągle miałam ochotę go pocałować. Ale on nie chciał pocałować mnie, bo był 

zakochany w zmarłej dziewczynie.

Nie wiem, co powiedziałam ani co zrobiłam potem. Jakimś cudem znalazłam się w 

przedpokoju, wbiłam się w płaszcz, a Cosie włożyłam jej kubraczek. I przyznaję ze wstydem, 

że w moich oczach znalazło się jeszcze trochę niewylanych łez... On chyba nie zauważył. 

Tym razem. I oczywiście teraz musiałam zdecydować, czy mam mu dać to, czego chciał, i 

zaryzykować, że ludzie, z którymi  pracowałam wylądują na bruku? Zakładając, że to, co 

zaplanowali on i Fe - lix, rzeczywiście się uda. Spójrzmy prawdzie w oczy, jakie były na to 

szansę?   Kochałam   Christophera   i   byłam   pewna,   że   może   osiągnąć   wszystko,   co   sobie 

postanowi. Ale zniszczenie wartej miliardy dolarów korporacji za pomocą komputerowego 

wirusa, czy jak tam chciał to zrobić? Zejdźmy trochę na ziemię, co?

A może zapomnieć o jego prośbie i spróbować znaleźć mamę Stevena w jakiś inny 

sposób?

Poza tym fajnie by było, gdyby choć trochę mnie polubił 

a  

taką, jaka byłam teraz, w 

ciele Nikki Howard. Bo kiedy stałam w przedpokoju, próbując nie pokazać po sobie, jaka 

jestem wściekła, wyraźnie czułam, co myśli - pozbądźmy się już tej ślicznotki, skoro nie ma 

zamiaru udzielić nam informacji, której potrzebujemy.

O, był grzeczny. Dał mi nawet obiecany parasol.

Ale jakoś nie błagał mnie, żebym została.

A biorąc to wszystko pod uwagę, czy było coś dziwnego w tym, że nie spałam całą 

noc? I że w ogóle nie uczyłam się do egzaminów?

Kiedy tylko weszłam do LAT, ruszyłam w kierunku babskiej łazienki na parterze. 

Miałam nadzieję, że uda mi się spędzić chociaż minutkę przed lustrem i trochę podreperować 

sobie   twarz,   zanim   na   przemawianiu   publicznym   -   czyli   pierwszej   lekcji   -   spotkam 

Christophera. Nie miałam pojęcia, co mu powiem, ale wiedziałam, że będę się czuła odrobinę 

pewniej   z   błyszczykiem   na   ustach.   Moja   siostra   od   dawna   rozpływała   się   nad   zaletami 

błyszczyka. Kompletnie to ignorowałam, dopóki profesjonalna makijażystka nie zaczęła mnie 

background image

nim   pacykować   na   co   dzień.   I   dopóki   nie   zobaczyłam   efektów   w   lustrze   i   na   stronach 

czasopism, które Nikki regularnie zaszczycała swoją twarzą. Błyszczyk  naprawdę potrafił 

podnieść kobiecie poczucie własnej wartości, a każdy, kto myślał inaczej, nigdy nie próbował 

Triple X firmy Nars.

Zabawne. Właśnie kiedy o tym myślałam, z łazienki wybiegła moja siostra i wpadła 

prosto na mnie.

- Em...   znaczy   Nikki!   -   wykrzyknęła,   gdy  gorąca   herbata   chlupnęła   z   trzymanego 

przeze mnie kubka, rozlewając się kałużą po podłodze. - Ups! Och, bardzo przepraszam.

Jej  kumpele - Frida  rzadko  pojawiała  się gdzieś  bez bandy koleżanek z młodszej 

drużyny szkolnych czirliderek - wbiły we mnie drapieżny wzrok. Chociaż chodziłam do LAT 

już od prawie dwóch miesięcy (w obecnym wcieleniu, oczywiście), uczniowie jeszcze nie 

przywykli do mojego widoku na korytarzach. Musiałam znosić gapienie się, a od czasu do 

czasu   nawet   bezczelne   gwizdy,   chociaż   należałam   do   bardziej   konserwatywnie   ubranych 

osób. Gołe brzuchy, dekolty i wystające stringi nie były tolerowane przez administrację, co 

oczywiście   nie   wykluczało   okazjonalnego   błyskania   opalonym   ciałem   przez   Whitney 

Robertson i jej klony. Ale ja chodziłam pozapinana na ostatni guzik. Oczywiście po Nowym 

Roku wszystkie moje tajemnice przestaną być tajemnicami, dzięki pokazowi Stark Angels.

- Hej - rzuciłam do Fridy. - Dzięki. - To był oczywiście sarkazm. Chodziło o herbatę, 

która sparzyła mi rękę. Otarłam dłoń o top od Temperleya, który na szczęście był granatowy, 

więc nie było na nim widać plamy.

- Tak się cieszę, że na ciebie wpadłam. Musimy pogadać - powiedziała Frida, łapiąc 

mnie za rękę i wciągając do łazienki, z której przed chwilą wyszła. - Dziewczyny, idźcie beze 

mnie - zawołała do koleżanek. - Ja muszę pogadać z Nik.

Nik. Nieźle. Nie ma to jak zaszpanować przed psiapsiółkami Na szczęście łazienka 

była pusta - Frida szybko to ustaliła, zaglądając od spodu do kabin.

- Jak   mogłaś   tak   wczoraj   uciec?   -   zapytała   ze   złością,   puszczając   moją   rękę   i 

porzucając  uprzejmy  ton, który przybrała   na  korytarzu   przy  koleżankach.  - I  ja,  i  mama 

bardzo się martwiłyśmy. A na dodatek nie odbierasz telefonów.

Gapiłam się na nią, mrugając tępo. Za dużo tego było jak na tak wczesny poranek, 

nieprzespaną   noc   i   zero   kofeiny.   Nie   żebym   pijała   specjalnie   dużo   kawy,   od   kiedy 

dowiedziałam   się,   że   jest   zakazana   w   antyzgagowej   diecie   Nikki,   której   zalecenia   na 

szczęście trzymała przylepione do lodówki. Odkryłam, że jedna filiżanka dziennie to maks, 

bo inaczej refluks mnie zabijał.

- Miałam   naprawdę   fatalny   dzień   -   powiedziałam.   Nie   było   to   szczególnie   dobre 

background image

wytłumaczenie, ale innego nie miałam.

- I   zostawiłaś   tę   wielką   torbę   prezentów   dla   nas!   -   ciągnęła   Frida.   -   Po   prostu 

zostawiłaś, nie mówiąc ani słowa!

- Bo  to  prezenty, które  mieliście   otworzyć,   kiedy  wszyscy pojedziemy  do  babci  - 

odparłam. Nie chciałam  myśleć  o radosnych  porankach z prezentami,  które urządzaliśmy 

sobie na Florydzie. O bitwach na kule z papieru pakowego, o drejdlach i czekoladowych 

Mikołajach... Wiedziałam, że to już nie dla mnie.

- Wiem przecież - powiedziała Frida. - To bardzo miłe z twojej strony...

Byłam   pewna,   że   potrząsała   już   czarnym   aksamitnym   pudełeczkiem,   które   jej 

kupiłam,   i  pewnie   się   domyśliła,   że   jest   w   nim   dokładnie   to,   co   chciała.   Coś,   co   miały 

wszystkie   jej   koleżanki   z   LAT,   ale   na   co   naszych   rodziców   nigdy   nie   było   stać   -   para 

kolczyków z brylancikami.

- Słuchaj - powiedziałam, zgnębiona. Nie chciałam myśleć o tym, jak będzie otwierać 

to pudełeczko na Florydzie, a ja nie zobaczę jej miny. - Muszę lecieć, Zaraz dzwonek, a nie 

byłam jeszcze nawet przy szafce.

Nie - rzuciła Frida, znów chwytając mnie za nadgarstek, tyle że ten drugi, bez herbaty. 

- Nikki, rozmawialiśmy z mamą i z tatą. Dlatego tak do ciebie wydzwanialiśmy. Mama nie 

sądziła, że tak cię obejdzie, że nie możesz jechać do babci. Myślała, że będziesz w jakimś 

bajecznym miejscu, w Paryżu czy gdzieś. I że nie będzie ci zależało...

- Naprawdę muszę już iść - powiedziałam. Nie chciałam tego słuchać. Pewnie zaraz 

się dowiem, że zamierzają urządzić jakieś żałosne chanukowo - bożonarodzeniowe przyjęcie 

tutaj,   w   mieście,   zanim  wyjadą,  z   prezentami,   gorącym   cydrem   i   oglądaniem  Opowieści 

wigilijnej.

Ale to już nie byłoby to samo bez plaży, babci i jej głupich mrożonych bajgli. Których 

i tak nie mogłam jeść w tym głupim ciele.

- Teraz, skoro już wiemy, że nie wyjeżdżasz, wszystko będzie inaczej - mówiła dalej 

Frida.   -   Odpuszczamy   sobie   w   tym   roku   Florydę.   Zostajemy   tutaj,   w   mieście,   a   babcia 

zgodziła się przylecieć do nas! Więc będziesz mogła przyjść. Możemy powiedzieć, że jesteś 

moją koleżanką ze szkoły...

- Fri - powiedziałam. Nie chciałam tego słuchać.

- No weź, Nik. Wiem, że to nie będzie to samo, ale też będzie wesoło. Babcia się 

cieszy z przyjazdu nawet mimo zimy, a przecież wiesz, jak ciężko ją tu ściągnąć, kiedy jest 

zimno...

Frida podskoczyła, chociaż nie wiedziałam, czy przez to, że na nią krzyknęłam, czy 

background image

przez dzwonek. Tak czy inaczej, ściągnęłam jej uwagę.

- Spóźnimy się na lekcje. Pogadamy o tym później, okej?

- Okej - burknęła Frida, urażona. - Ale, rany, myślałam, że cię to ucieszy. No bo 

zrezygnowałam nawet z obozu treningowego, żeby zostać z tobą w mieście.

Nagle odechciało mi się herbaty, bez względu na niedobory kofeiny. Rzuciłam kubek 

z zawartością do najbliższego kosza i wyszłam z łazienki.

- Wcale mnie nie ucieszyło, Frido - syknęłam do niej przez zaciśnięte zęby, gdy mnie 

dogoniła. - Chcę, żebyś robiła to, czego ty chcesz, a nie to, czego twoim zdaniem chcę ja. - 

Ale ja robię to, co chcę odparła Frida. - Naprawdę chcę przyjść na waszą imprezę.

Zatrzymałam   się   jak   wryta   i   obróciłam   na   pięcie   twarzą,   do   niej,   chociaż   ostatni 

spóźnialscy mijali nas biegiem, próbując zdążyć do klas przed sprawdzaniem obecności.

- Chwila. - Spojrzałam na nią, wściekła . - Wymanewrowałaś całą rodzinę z wyjazdu 

na Florydę, żeby pójść na imprezę Lulu? - To by było totalnie w jej stylu. Frida miała obsesję 

na punkcie sławnych i bogatych. Odgryzłaby sobie rękę, gdyby w zamian mogła się otrzeć o 

jakąś sławną osobę odpowiedniego rodzaju.

Jej rumieniec zdradził mi prawdę, zanim zdążyła się odezwać.

- No, niezupełnie - powiedziała.

Załamana, uniosłam ręce w powietrze i odwróciłam się, by pójść do klasy. Miałam 

dość.

- Co? - Frida nie chciała się odczepić. - Myślałam, że się ucieszysz! Wczoraj byłaś 

taka smutna! Teraz będziesz miała na miejscu mamę i mnie...

- Jesteś niewiarygodna - powiedziałam, - Wczoraj rzuciłam wszystko. Lazłam w tę 

okropną pogodę i ryzykowałam, że mama się na mnie wścieknie, żeby cię poprzeć, bo tak 

bardzo   chciałaś   jechać   na   ten   obóz.   Ale   kiedy   tylko   dostałaś   lepszą   propozycję,   nagle 

przestało ci zależeć. Nagle przestałaś być integralną częścią zespołu? Przestałaś być bazą w 

piramidzie?

Frida truchtała obok mnie, otwierając i zamykając usta jak złota rybka. Wiedziałam, że 

próbuje   wymyślić   jakieś   usprawiedliwienie.   Ale   nie   mogła   nic   powiedzieć,   bo   nie   było 

usprawiedliwienia dla takiego zachowania.

- Zdaje ci się, że wyświadczasz mi wielką przysługę - powiedziałam. - Ale wcale nie 

robisz tego dla mnie, prawda? Bo tak naprawdę to ty będziesz z tego coś miała. No więc, 

mam   dla   ciebie   newsa,   Fri.   Są   na   świecie   rzeczy   ważniejsze   niż   imprezy.   Takie   jak 

niesprawianie zawodu koleżankom z drużyny. Pomyślałaś w ogóle, jak się będą czuły, kiedy 

się dowiedzą, że olałaś je dla przyjęcia z Nikki Howard i Lulu Collins? Dotarłam do klasy, 

background image

gdzie zaczęła się już lekcja przemawiania publicznego. Odwróciłam się w drzwiach, żeby 

jeszcze raz na nią spojrzeć. Oczy Fridy były pełne gniewu.

- Myślałam, że robię frajdę siostrze - powiedziała.

- Tia - rzuciłam. - Zabawne, że przypominasz sobie o siostrze wtedy, kiedy czegoś 

chcesz. Mam cię poprzeć w kłótni z matką, podarować brylantowe kolczyki albo wejściówki 

na odlotową imprezę. Na którą zresztą wcale nie jesteś zaproszona!

Minęłam ją i weszłam do klasy, kiedy pan Greer wołał właśnie:

- Panno Howard, czy pani dziś do nas dołączy, czy woli pani gawędzić na korytarzu?

- Przepraszam   -   mruknęłam.   Przemknęłam   przez   klasę   i   wsunęłam   się   na   swoje 

miejsce...

Które - tak się przypadkiem składało - było tuż przed miejscem Christophera.

Ten dzień nie zapowiadał się miło.

background image

11.

O dziwo, Christopher nie spał i przywitał mnie uśmiechem.

- Jak leci? - zapytał.

- Okej.   -   Powtarzałam   sobie:   „Nie   waż   się   uśmiechać,   Em   Watts,   chociaż   aż   cię 

skręca, żeby to zrobić”. Christopher stał się nagle złym bohaterem powieści. A nawet jeśli 

nie, to wcale mnie nie lubił. To znaczy lubił, ale nie prawdziwą mnie. Kochał się w nieżyjącej 

dziewczynie.

I wszystko to jedna wielka pomyłka. A to, co chcą zrobić z kuzynem, jest złe.

Zgadza się ?

Ale zanim zdążyłam odezwać się do Christophera, Whitney Robertson, która siedziała 

stolik za mną, pochyliła się i szepnęła.

- Boże, ta bluzka to Temperley? Jest odlotowa.

- Jak ci minął weekend? - Lindsey Jacobs, prawa ręka Whitney, siedząca w rzędzie 

obok, też gorliwie pochylała się do przodu. - Widziałam w necie, że byłaś na St. John z 

Brando - nem Starkiem. - Na jakimś plotkarskim portalu były już zdjęcia z tej podróży? 

Cudownie. Jeśli na którymś z nich Brandon i ja się całowaliśmy, to przysięgłam sobie, że 

kogoś   zamorduję.   -   To   musiało   być   niesamowite!   Tutaj   pogoda   była   okropna.   Dałabym 

wszystko, byle wyrwać się stąd na dwa dni. I to jeszcze z Brandonem Starkiem! On jest po 

prostu ekstra. Jak mogłaś w ogóle wrócić? Ja bym się chyba zabiła. Żeby ona wiedziała.

- Drogie   panie   -   rzucił   drwiąco   pan   Greer.   -   Wybaczcie,   że   przeszkadzam.   Ale 

niektóre z was może przypominają sobie, że to ostatni tydzień semestru i kończymy nasze 

finałowe trzyminutowe ustne prezentacje, od których w trzech czwartych zależy wasza ocena.

Jęknęłam   w   duchu.   Byłam   zupełnie   nieprzygotowana.   Wiedziałam,   że   niedługo 

wypadnie moja kolej, a nie miałam nawet chwili, żeby popracować nad prezentacją. Kiedy 

wczoraj wieczorem wróciłam do domu, stwierdziłam ze zdumieniem, że Lulu też tam jest, 

zamiast na jakiejś imprezie z przyjaciółmi. A do tego siedzi w kuchni i gotuje - uwaga, uwaga 

-   kurczaka   w   winie.   Jako   że   nigdy   nie   widziałam,   żeby   gotowała   coś   bardziej 

skomplikowanego niż popcorn w mikrofali, byłam pewna, że doznała jakiegoś udaru. O mało 

nie zadzwoniłam po karetkę.

Ale   to   nie   było   żadne   załamanie   umysłowe.   Lulu   gotowała   dla   Stevena,   którego 

wysłała na poszukiwania „naprawdę chrupiącej francuskiej bagietki” do pogryzania dania, 

które przygotowywała.

- Chcę,   żeby   twój   brat   myślał,   że   umiem   gotować   -   poinformowała   mnie,   kiedy 

background image

zapytałam, co się, u diabła, dzieje. - Nie, czekaj, może nie chcę. Czekaj, jak sądzisz, co uzna 

za fajniejsze: dziewczynę, która skłamała, że umie gotować, i stara się to robić specjalnie dla 

niego, czy dziewczynę, która naprawdę umie gotować?

Spojrzałam na nią ze znużeniem i rzuciłam.

- Lulu, powiem ci, co nie jest fajne. Ty, w tej chwili. To jest żałosne. Jeśli chcesz się 

spodobać Stevenowi, może spróbuj być sobą? Przecież zawsze mi to powtarzałaś, pamiętasz? 

Żebym była sobą. - Nie żeby to kiedykolwiek zadziałało. Chociaż może i tak. Tylko nie z 

Christopherem.

Cóż, pewnie mogłam po kolacji popracować nad pracą domową, ale jakimś cudem 

wylądowałam na kanapie między Lulu a Stevenem, który opowiadał - oczywiście zachęcony 

przez moją przyjaciółkę - o pracy radiooperatora na okręcie podwodnym.

A kiedy próbowałam się wymknąć, żeby trochę popracować, Lulu polazła za mną, 

najwyraźniej spragniona babskiej rozmowy. W kółko pytała: „Ale... naprawdę myślisz, że mu 

się spodobałam?” i „Myślisz, że się pogniewa, jeśli jutro kupię mu nową koszulę?”

- Lulu! - Usiłowałam nią trochę potrząsnąć. - Dopiero co go poznałaś. Dlaczego tak 

cię na niego wzięło?

Westchnęła i ułożyła się wygodnie na poduszkach obok mnie.

- Bo on jest taki... cudowny.

Na razie - moim zdaniem, oczywiście - najcudowniejsze w Steyenie było to, że na 

ochotnika umył wszystkie wielkie garnki, których Lulu użyła do gotowania i które nie chciały 

zmieścić się do zmywarki. Lulu zamierzała zostawić je do umycia Katarinie.

Ale musiałam przyznać... że jak na faceta rzeczywiście był całkiem fajny.

Mimo to, gdybym czas zmarnowany na wysłuchiwanie peanów o Stevenie Howardzie 

poświęciła   na   pracę   domową,   pewnie   następnego   ranka   nie   czułabym   takich   mdłości   na 

widok pana Greera przeglądającego swój notes.

- Więc jeśli możemy już przejść do rzeczy - powiedział pan Greer - to chciałbym 

poprosić...

Nie mnie, modliłam się w duchu. Nie mnie, nie mnie, nie mnie... I przysięgam, że 

przez cały tydzień będę siedzieć w domu i uczyć się do północy...

- Christophera Maloneya.

Christopher wstał i wyszedł pod tablicę. Zauważyłam z lekką irytacją, że nie jestem 

jedyną dziewczyną w klasie, która gapi się na niego, kiedy przechodził. W ciągu ostatnich 

tygodni   Christopher   kompletnie   zmienił   styl.   Chociaż   wciąż   nosił   szkolne   polo,   które 

upodabniało  go   do  wszystkich   Jasonów   Kleinów   tej   szkoły.   Jason   Klein   był   chłopakiem 

background image

Whitney i niekoronowanym królem Żywych Trupów. Ale Christopher nie zdejmował nowo 

zakupionej skórzanej kurtki. McKayla Donofrio - przysięgam, że miałam ochotę zedrzeć jej z 

głowy tę szylkretową opaskę do włosów, i nieważne, ile włosów wydarłabym razem z nią - 

gapiła się, kiedy ją mijał. A brwi Whitney i Lindsay też podjechały do góry... i tym razem nie 

dlatego, że się z niego nabijały, ale dlatego, że jego obcisłe dżinsy nie zostawiały wielkiego 

pola do popisu dla wyobraźni.

- Iii... - powiedział pan Greer od swojego biurka, kiedy Christopher doszedł na front 

klasy   i   dał   znak,   że   może   zaczynać.   Pan   Greer   mierzył   nasze   wystąpienia   timerem   od 

piekarnika. W LAT, uważanym za jedną z najlepszych szkół na Manhattanie, stosowało się 

wyłącznie najnowocześniejsze technologie. - Start!

- Stark   Enterprises   -   zaczął   Christopher   -   jest   obecnie   największą   korporacją   na 

świecie,   przerastającą   nawet   koncerny,   naftowe,   a   jej   obroty   sięgają   trzystu   miliardów 

rocznie.

- Zaraz.   Co?   Trzyminutowa   ustna   prezentacja   Christophera   dotyczyła   Stark 

Enterprises?

Poczułam, jak zapadam się w krzesło. I nie zapowiadało się raczej, że powie o nich 

coś dobrego. Nie żebym ja miała do powiedzenia coś dobrego o Starku. Ale było to odrobinę 

żenujące, że ja, twarz Starka, siedziałam tutaj, kiedy kolega z klasy zamierzał psioczyć na 

mojego pracodawcę. Czułam, jak wszystkie oczy nerwowo zwracają się w moją , - Stark 

Enterprises - ciągnął Christopher - deklaruje zyski przekraczające siedem miliardów dolarów 

rocznie,   jednak   ponadmilionowa   rzesza   pracowników   zarabia   średnio   zaledwie   piętnaście 

tysięcy dolarów rocznie za zatrudnienie na pełnym etacie. Nie jest to kwota wystarczająca, 

żeby   utrzymać   przeciętne   amerykańskie   gospodarstwo   domowe.   Co   więcej,   pracownicy 

Starka dostają ubezpieczenie medyczne dopiero po dwóch latach pracy, a i wtedy składki są 

tak   wysokie,   że   często   muszą   dopłacać   do   nich   z   programów   opieki   medycznej 

subsydiowanych przez państwo. Tak więc wielu pełnoetatowych pracowników Starka, którym 

nie wolno się zrzeszać w związki zawodowe, jest uzależnionych od państwa. I tylko dzięki 

temu opłaca swoje ubezpieczenie. Tymczasem Richard Stark, dyrektor naczelny i prezes rady 

nadzorczej Stark Enterprises, regularnie pojawia się na liście „Forbesa” najbogatszych ludzi 

świata, zwykle w pierwszej dziesiątce, z osobistym majątkiem wycenianym na jakieś czter-

dzieści miliardów dolarów.

Słysząc to, sporo osób zaczęło coś mruczeć pod nosem... I to nie tylko  Lindsey i 

Whitney, które szeptały, że Brandon Stark jest wart o wiele więcej, niż sądziły. Wiedziałam, 

czego teraz mogę się spodziewać. Na pewno zaczną mnie pytać, czy mogę im dać numer 

background image

Brandona.

- W   ciągu   ostatnich   dwudziestu   lat   -   mówił   dalej   Christopher   -   nieraz   zostało 

udowodnione,  że choć z pozoru Centra Handlowe Starka zapewniają klientowi wygodę  i 

niskie ceny, a dodam, że w wielu miastach Stark Enterprises dostaje zwolnienia podatkowe, 

mające zachęcić korporację do budowy swoich sklepów, ta wygoda ma swoją cenę... I szkody 

społeczne w miejscach, gdzie owe centra handlowe się pojawiają, mogą się okazać nie do 

naprawienia, jako że obecność wielkich sklepów niszczy lokalne sklepy, które nie dostają ulg 

podatkowych, nie sprzedają tanich, byle jakich podróbek produkowanych w Chinach, a tym 

samym nie mogą współzawodniczyć z dumpingowymi cenami Starka. Owe centra handlowe 

przemieniają całe dzielnice w miasta duchów, powodując bankructw prywatnych sklepików. 

A   kto   na   tym   cierpi?   My,   podatnicy,   kiedy   stany   i   miasta   muszą   finansować   programy 

rewitalizacji dzielnic, które zwykle i tak są nieskuteczne, jako że każdemu wygodniej jest 

robić zakupy u Starka, gdzie łatwiej zaparkować.

Rozejrzałam   się,   by   sprawdzić,   jak   ludzie   reagują   na   to   wszystko.   Zwykle   tak 

wcześnie rano  większość klasy spała  - włącznie z panem  Greerem,  który miał  paskudny 

zwyczaj drzemania podczas ustnych prezentacji uczniów.

Ale dziś, o dziwo, wszyscy byli zupełnie przytomni i uważnie słuchali Christophera. 

To oczywiście sprawiło, że przemawiał z większym zapałem.

- Stark ogranicza koszty, gdzie tylko się da, korzystając z zagranicznych fabryk, by nie 

płacić   amerykańskim   robotnikom   -   ciągnął.   -   Stark   Quark,   komputer,   który   Stark   ma 

wypuścić   pod   koniec   roku,   nie   jest   wyjątkiem.   Ani   jedna   osoba   zaangażowana   w   jego 

produkcję nie jest zatrudniona w tym kraju. A dbając o to, by każdy dzieciak w każdym 

amerykańskim domu błagał o taki prezent pod choinkę, Stark postarał się, by nowe Quarki 

były   sprzedawane   z   jedyną   dostępną   na   rynku   edycją   i   te  Realm,   kolejną   częścią   gry 

Journeyquest, i już od wielu tygodni prowadzi agresywną kampanię reklamową...

Osunęłam   się   jeszcze   głębiej   na   krześle.   Wszyscy   w   klasie   na   pewno   widzieli 

reklamówkę,   która   robiła   karierę   na   YouTubie   -   Nikki   Howard,   klepiąca   zawzięcie   w 

klawiaturę Quarka, spoczywającego na jej gołym  brzuchu, gdy ona sama pływa  sobie na 

materacu w starkowskim bikini, w basenie w kształcie laptopa. W tle przygrywa  lajtowa 

rokowa muzyczka. Quarki były wodoodporne. No, powiedzmy chlapoodporne. Nie można 

było wrzucać ich do wody, o czym przekonałam się osobiście, gdy niechcący zrobiłam coś 

takiego.   I   różnokolorowe.   Reklamówka   pokazuje   Nikki   w   różnych   kolorach   bikini, 

dopasowanych do każdego z kolorów laptopa. Nie ma oczywiście wzmianki o parametrach 

technicznych komputera... tyle tylko, że jest ładny.

background image

Trochę jak Nikki Howard, jak się tak nad tym zastanowić. - Jeśli nie chcemy, żeby 

Stany Zjednoczone  podzieliły  los starożytnego  Rzymu  - perorował  dalej Christopher,  nie 

zwracając uwagi na niezręczną ciszę i Lindsey nucącą pod nosem dżingiel Quarka - który w 

piątym   wieku   znalazł   się   w   podobnej   sytuacji,   z   upadającą   ekonomią   i   społeczeństwem 

uzależnionym od importowanych dóbr, musimy znów stać się producentami i przestać tyle 

konsumować. Inaczej ludzie tacy jak Richard Stark w dalszym ciągu będą się nieprzyzwoicie 

bogacić na naszym lenistwie, na naszej niechęci, by fatygować się do sklepu muzycznego po 

płyty, do księgarni po książki, do spożywczego po jedzenie i do odzieżowego po ubrania, bo 

wygodniej nam kupować to wszystko w jednym miejscu. Niektórzy z nas są tak leniwi, że 

wolimy zanieczyszczać środowisko, jadąc nawet kilkanaście kilometrów, by kupić w jednym 

sklepie te wszystkie dobra produkowane za granicą po obniżonych cenach, nawet jeśli ich 

jakość   jest   poślednia.   Wolimy   to   niż   w   kilku   lokalnych   sklepach   kupić   rzeczy 

wyprodukowane tu u nas, w USA. Poświęćmy chwilę na zastanowienie się, jaką krzywdę 

wyrządzamy   społecznościom,   w   których   żyjemy,   i   duchowi   Ameryki.   Zabijamy   jedno   i 

drugie. Bo właśnie to, a nie postęp, jest prawdziwą spuścizną Starka. Śmierć!

Przez chwilę wszyscy przetrawiali w milczeniu słowa Christophera, a on tylko patrzył 

na nas oczami błękitnymi jak ocean. A właściwie nie na nas, jak się zorientowałam po kilku 

sekundach, ale na mnie... Tak, na mnie. Prosto na mnie, jakbym była przedstawicielem Stark 

Enterprises w tej sali.

Co z technicznego punktu widzenia może i było prawdą. Ale, halo! Byłam ostatnią 

osobą, którą trzeba przekonywać o podłości Starka. Popatrzcie, co zrobili mnie. No owszem, 

oczywiście, uratowali mi życie. Ale też praktycznie zmusili mnie do rezygnacji z niego, a 

przynajmniej  z większości ważnych  dla mnie rzeczy.  Nie mogłam nawet spędzić świąt z 

rodziną. Odczepcie się!

I owszem, zgadzałam się w każdym punkcie z przemową Christophera. Ale niby co ja 

miałam na to poradzić? Rzucić pracę, bo mój szef jest diabłem wcielonym? Wszystko fajnie, 

tylko że akurat ja nie mogłam rzucić pracy.

I nawet nie mogłam się do tego przyznać. Pozostało mi tylko wyprostować się na 

krześle, założyć ręce i spojrzeć mu w oczy. Chociaż oczywiście, robiąc to, musiałam znów 

spojrzeć na te usta... Wargi, które wczoraj były tak blisko, a ja myślałam głupio, że może 

musną moje. Wciąż pragnęłam, by to zrobiły. Rozpaczliwie.

Uśmiechałam się gorzko do siebie. I nagle zadzwonił timer od piekarnika na biurku 

pana Greera. Podskoczyłam, tak jak wszyscy w klasie. Wszyscy z wyjątkiem Christophera, 

który tylko gapił się na mnie, chłodny jak mrożona mocha latte.

background image

Nagle ktoś - McKayla Donofno oczywiście, ta mała idiotka - zaczął klaskać. Czy ona 

nie cofnie się przed niczym, żeby zwrócić na siebie uwagę Christophera? Chwilę później 

ponad połowa klasy biła już brawo. I to chyba szczerze, nie drwiąco, jak to się czasami 

zdarza, kiedy ktoś zrobi coś żenującego, na przykład upuści, tacę w stołówce.

A   pan   Greer   nie   szczędził   pochwał.   -   Świetna   robota,   Christopherze.   Naprawdę 

świetna. Mocne, przekonujące argumenty. Zdaje się, że zszedłeś trochę poniżej trzech minut, 

ale   nie   odejmę   ci   za   to   punktów,   bo   od   ostatniej   prezentacji   zrobiłeś   ogromne   postępy. 

Możesz usiąść.

Christopher   ruszył   do   swojego   stolika.   Nie   umknęło   mi,   jak   zerknęły   na   niego 

Whitney i Lindley. Obie klaskały jak opętane. Nie mogłam uwierzyć, jak szybko Christopher 

przemienia się ze społecznego pariasa w podziwianego bohatera. Zupełnie jakby wszyscy 

wyczuwali, jak bardzo martwy jest w środku... Tak jak oni.

A jednak nie potrafiłam do końca uwierzyć, że Christopher naprawdę stał się jednym z 

nich.   Że   został   Żywym   Trupem.   Wiedziałam,   że   nie   może   być   tak   naprawdę   martwy   w 

środku. Nie Christopher, którego kochałam. Przecież robił to wszystko tylko z zemsty... Za to, 

co mnie spotkało. Pragnienie zemsty uczyniło go ślepym na wszystko inne, na przykład na 

fakt, że wcale nie umarłam. Że siedzę tuż przed nim... a nawet odwracam się, żeby na niego 

spojrzeć, i mówię:

- Niezła mowa.

A co innego miałam powiedzieć? Wszyscy patrzyli i czekali, jak zareaguję. Musiałam 

w to grać. Christopher kiwnął głową.

- Dzięki. Masz informacje, o których wczoraj rozmawialiśmy?

- Część - odparłam. I wyłowiłam z torby numer ubezpieczenia społecznego, który rano 

wyprosiłam od Stevena. Przesunęłam karteczkę po blacie. - Resztę spróbuję zdobyć jak naj-

szybciej. Nie byłam do końca pewna, czy mówię prawdę. Ani jak zdobędę hasło i login dla 

Christophera, jeśli się na to zdecyduję. Tyle że nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że nie 

mam   ochoty   mu   pomagać,   skoro   może   był   moją   jedyną   nadzieją   na   odnalezienie   pani 

Howard. Poza tym istniała szansa, że jeśli mu pomogę, może... przestanie mnie nienawidzić. 

Wziął skrawek papieru i schował do kieszeni kurtki, w chwili, kiedy pan Greer wywoływał 

nazwisko następnej ofiary. Na szczęście nie mnie.

- Dobrze   wiesz,   że   wszystko,   co   powiedziałem,   to   prawda.   Jego   słowa   zabolały. 

Wiedział o tym.

- Tak - odparłam. - Zdaję sobie z tego sprawę.

- A mimo to wciąż jesteś lojalna wobec Richarda Starka. - Uśmiechał się lekko. Nie 

background image

rozumiałam, skąd bierze się ten uśmiech. Zupełnie jakby coś wiedział... Coś o mnie.

Ale   jak   mógł   cokolwiek   wiedzieć,   jeśli   najważniejsza   sprawa   kompletnie   mu 

umykała?

- Nie mam tego, czego chcesz - powiedziałam.

- Ale  zdobędziesz to dla  mnie.  - Był  pewny siebie.  Nigdy nie był taki,  kiedy się 

przyjaźniliśmy. W żadnej sprawie. To było seksowne... ale też trochę przerażające. - Zgadza 

się?

- Ehm - powiedziałam, ale w tej chwili telefon Nikki, zakopany głęboko w torebce 

zaczął grać Barracudą. - Dam ci znać.

McKayla   Donofrio   właśnie   miała   zacząć   swoją   trzyminutową,   prezentację. 

Jakikolwiek wybrała temat, zapewne był nieprawdopodobnie nudny. Na przykład przemysł 

mleczarski i przykłady na to, jak podle traktuje ludzi z nietolerancją laktozy. Spojrzała na 

mnie ze złością.

- No dobra - powiedziała. - Czyja to Fergie? Ktokolwiek nie wyłączył komórki, robi 

siarę. - Powiedziała „ktokolwiek”, ale sądząc po kierunku jej spojrzenia, miała na myśli mnie. 

- Można by się nauczyć podstawowych zasad grzeczności.

- Sorry - powiedziałam, grzebiąc w torebce. - Sorry, sorry. - Znalazłam komórkę i ją 

wyłączyłam. Ale najpierw przeczytałam esemesa od Rebecki. „Właśnie zaczyna się próba do 

pokazu Stark Angel. Gdzie ty jesteś????”

background image

12.

Gdybyście   trzy   miesiące   temu   zapytali   mnie,   co   będę   robić   w   czasie   egzaminów 

semestralnych, z pewnością bieganie w majtkach i staniku na pokazie mody w towarzystwie 

najsłynniejszych   supermodelek   nie   znajdowałoby   się   wysoko   w   moim   rankingu.   Prawdę 

mówiąc, w ogóle nie byłoby go na mojej liście. A przez „bieganie w majtkach i staniku na 

pokazie   mody”   rozumiem   wystawanie   za   kulisami   sceny,   na   którą   zaraz   mam   wyjść, 

przyodziana wyłącznie w rzeczone majtki i stanik. Tylko że oni tu nie mówili na to majtki i 

stanik, ale „damski komplet bieliźniany”. I to nie była scena. To był wybieg.

No  właśnie. Za  moment  miałam  publicznie  najeść  się wstydu, ubrana w  strój  tak 

skąpy, jakiego w życiu nie nosiłam przy innych ludziach. Wliczając w to występy w szkolnej 

szatni gdzie zawsze, ale to zawsze pilnowałam, żeby mieć coś, co zakrywałoby mnie od pach 

po uda, choćby to miał być tylko ręcznik. Zapomnijcie o wspólnych prysznicach - takich 

pryszniców, jakie miała nasza szkoła, nie powstydziłoby się żadne więzienie - jedno sitko na 

sześć lasek. Zresztą, na tak zwanym wuefie w Tribeca nie sposób się było spocić, więc i tak 

nie było sensu brać prysznica.

A  w   każdym   razie   ja  się nie  pociłam,  jako   że  na widok  zbliżającej  się  piłki czy 

czegokolwiek innego spokojnie schodziłam jej (czy temu czemuś) z drogi.

Widzicie? Nie ma potu, nie trzeba prysznica. Problem rozwiązany.

Tyle że teraz karma postanowiła chyba zemścić się na mnie za to obijanie na wuefie. 

Nie dość, że miałam się upokarzać w bieliźnie na pokazie noworocznym, żeby moje popisy 

mogła obserwować na żywo widownia składająca się z czterystu fotografów, dziennikarzy, 

operatorów, koneserów, projektantów, stylistów, dyrektorów artystycznych, no i oczywiście 

zwykłych, pospolitych sław, takich jak Sting czy John Mayer, i najróżniejszych gwiazdeczek, 

które   zbierały   się   z   tej   okazji   w   Studiu   Nagraniowym   Stark   Enterprises   w   centrum,   to 

najpierw czekało mnie kilka prób kostiumowych, gdzie miałam paradować półnago przed 

bandą   wszelkiej   maści   dźwiękowców   i   kamerzystów,   techników   od   świateł   i   wszelkich 

innych gadżetów. No i oczywiście nie zapominajmy o moich koleżankach po fachu.

Jedna   z   nich   -   zdaje   się,   że   miała   na   imię   Kelley   -   patrzyła   na   mnie   teraz,   gdy 

siedziałyśmy za kulisami w istnym młynie, otoczone tłumem garderobianych, które biegały 

wokół nas, dopasowując nam skrzydła, majtki i staniki, żeby wiedzieć, czy zamówiono ich 

odpowiednio dużo na pokaz noworoczny.

- Martwisz się, Nikki? - zapytała Kelley z silnym południowym akcentem, pochylając 

się do mnie. - Bo wyglądasz na zmartwioną.

background image

- Ehm... - Byłam w ciężkim szoku, że się do mnie odezwała. Nikt nie powiedział do 

mnie słowa przez cały dzień, z wyjątkiem jednego stylisty, który ostrzegł mnie, że coś jest nie 

tak z moim chi. Według niego przydałoby się je wyrównać. - No, może trochę.

Uśmiechnęłam   się   do   niej   niepewnie.   Tak   naprawdę   bała   się,   że   zaraz   haftnę 

truskawkami w czekoladzie, które właśnie zwinęłam ze stołu z cateringiem. Dlaczego nie 

zastosowałam się do listy dozwolonych pokarmów wiszącej na mojej lodówce? Czekolady na 

niej z pewnością nie było.

- Będzie dobrze! - powiedziała Kelley.  Miała wielkie, brązowe oczy,  powiększone 

jeszcze bardziej za pomocą eyelinera w płynie. - Jeśli światła okażą się za jasne i nie będziesz 

nic widzieć, po prostu wyczuwaj wybieg stopami. Jeśli twoja stopa trafi w powietrze, to jej 

nie stawiaj, bo to znaczy, że jesteś już na brzegu. A przecież nie chcesz stąpnąć w pustkę. 

Wiesz, co wtedy będzie. - Wydała plaskający odgłos.

Jakoś  mnie  to nie  uspokoiło.  Wręcz  przeciwnie, jeszcze  bardziej zachciało  mi  się 

wymiotować. Będę tak oślepiona światłami w studiu, że zlecę z wybiegu? Nikt mi o tym 

wcześniej   nie   wspominał.   Już   i   tak   ledwo   się   trzymałam   na   piętnastocentymetrowych 

platformach od Louboutina, które kazali mi włożyć. Mój zadziorny „wybiegowy” krok wcale 

nie był taki zadziorny, jak powinien.

- Świetnie, dzięki - powiedziałam, żeby być miła.

- Rany, Nikki - stwierdziła Kelley,  trochę  zaskoczona.  - To ty mi powiedziałaś  o 

światłach, kiedy zaczynałam. Pamiętasz?

Zamrugałam. Dałam plamę. Jak zwykle.

- Oczywiście - odparłam. I wybuchnęłam śmiechem, który, miałam nadzieję, brzmiał 

odpowiednio zadziornie.

Kelley nie nabrała się na to. Bo i dlaczego miałaby to zrobić?

- Więc   to   prawda,   co   mówią?   Naprawdę   się   uderzyłaś   w   głowę   i   wszystko 

zapomniałaś? - Popatrzyła na mnie ze współczuciem.

- Jakie   to   uczucie?   -   chciała   wiedzieć   inna   dziewczyna,   ta   dla   odmiany   o   jasnej 

karnacji. Wciąż czekałyśmy, aż ktoś przyjdzie i powie nam, że reżyser jest gotowy. Byłam 

zaskoczona, że Kelley i ta druga dziewczyna w ogóle się do mnie odezwały. Siedziałyśmy już 

w studiu parę godzin, na tej niby - próbie - chociaż tak naprawdę ciągle tylko czekałyśmy - 

ale żadna z nich nie powiedziała do mnie słowa, chociaż domyślałam się, że jako koleżanki 

po fachu, niektóre z nich musiały znać Nikki, a nawet się z nią przyjaźnić. Ale te dziewczyny 

były albo zbyt nieśmiałe - wątpliwe, biorąc pod uwagę ich towarzyskie osobowości - żeby się 

przywitać, albo Nikki jakoś je wkurzyła. Co, znając Nikki, było najbardziej prawdopodobnym 

background image

wyjaśnieniem.

- O jakie uczucie chodzi? - zapytałam, zaczynając panikować. Nie dlatego, że się do 

mnie odezwała, ale dlatego, że wiedziała. Skąd ta prześliczna dziewczyna, siedząca spokojnie 

w wodnym staniku i stringach, mogła wiedzieć o mojej operacji?

A może nie wiedziała. Może była podstawiona przez Starka, żeby mnie sprawdzić? 

Sprawdzić,   czy  zacznę  gadać.  No  właśnie.  Do  tego  stopnia  dopadła   mnie  paranoja.   Nie-

samowite, co się dzieje z człowiekiem, kiedy myśli, że cały czas jest szpiegowany. Jakie 

sztuczki zaczyna robić mózg...

- Diamentowy biustonosz - powiedziała blondynka. - Masz na sobie dziesięć milionów 

dolców, Nik. Jakie to uczucie?

Spojrzałam w dół. No tak. Kompletnie mi odwalało, to było oczywiste.

- Ach - rzuciłam. - Jest taki niewygodny! Diamenty, jako najtwardsza substancja na 

ziemi,   nie   są   najlepszym   materiałem   na   biustonosz.   Chociaż   technicznie   rzecz   biorąc, 

najtwardsze są zagregowane nanopręty diamentowe. Ale wiesz, co mam na myśli. Cudownie. 

Gadałam jak jakaś nawiedzona kujonica. I zupełnie nie jak Nikki Howard...

Blondynka - którą stylista nazywał, zdaj e się, Veronicą - tylko wybałuszyła oczy. Na 

szczęście   Kelley   zdawała   się   szczerze   ubawiona   moją   odpowiedzią,   podobnie   jak   dwie 

modelki obok niej. Zachichotała. - Nanapruty diamentowe - powtórzyła. - Coś ty robiła, od 

kiedy cię widziałam ostatni raz? Chodziłaś na fizykę do wieczorówki?

- Cóż - odparłam - nie tyle do wieczorówki, co do ogólniaka...

W tej chwili zadzwoniła moja niestarkowska komórka. Dostałam esemesa od Fridy.

„Sorki - pisała Frida. - Pliss nie bądź zła! Kocham cię! Szkoda, że mnie nie widzisz, w 

kółko tylko płaczę! Błagam oddzwoń”

Serio. Oddałabym wszystko, żeby największy kryzys w moim życiu polegał na tym, 

że starsza siostra nie chce mnie zaprosić na imprezę na swoim poddaszu. No bo dopiero by 

było, gdyby ' moja mama zobaczyła mnie teraz, w diamentowym biustonoszu i za dziesięć 

milionów i w czarnych majtkach obszytych koronką. I Och! A wspominałam już o anielskich 

skrzydłach? Aha! I nie zamierzałam oddzwaniać. Przeżywałam w tej chwili własny dramat. 

Nie miałam ochoty dać się wciągnąć w problemy młodszej siostry. Mogły poczekać, aż moje 

się skończą. Na co się jednak nie zapowiadało, sądząc po tempie, w jakim przebiegała próba.

- Świetny telefon - powiedziała z podziwem Kelley. - Jak się nazywa ten dzwonek?

Spojrzałam na nią zaskoczona.

- Można go za darmo ściągnąć z Internetu - odparłam, wiedząc, jaką lamerką muszę 

się wydawać dwudziesto paroletnim modelkom. Niech no się tylko dowiedzą że mój dzwonek 

background image

nazywa się Bitewny Zew Smoka i pochodzi z sieciowego erpega pod tytułem Journeyquest.

Tylko że... im to nie przeszkadzało. Kelley aż się zachłysnęła z zachwytu i wcisnęła 

mi swój telefon marki Stark. . - Oooj, też chcę - powiedziała. - Ściągniesz mi?

- Mnie też! - zaczęły piszczeć pozostałe modelki. Wszystkie z wyjątkiem Veroniki, 

która patrzyła  na koleżanki, jakby im rozum odjęło. Miejcie trochę godności, mówiło jej 

spojrzenie.

- Moje panie! - Alessandro, reżyser pokazu, zaczął klaskać, by ściągnąć naszą uwagę. 

- Już czas! Dokładnie tak samo, jak ćwiczyliśmy ostatnio, dobrze?

Tyle że, oczywiście, kiedy ćwiczyłyśmy ostatnio, byłyśmy w normalnych ciuchach, bo 

bielizna jeszcze nie dojechała. Nie wspominając o skrzydłach. No i ciężko było go usłyszeć, 

bo na wybiegu ryknął pulsujący beat.

- A! Muzycy też już są - powiedział Alessandro niepotrzebnie. - Więc sprawdźmy, czy 

uda nam się chodzić w rytmie muzyki.

Wszystkie dziewczyny,  które zgromadziły się wokół mnie, żebym ściągnęła im na 

komórki najbardziej obciachowy dzwonek świata, pobiegły zająć swoje miejsca. A Shauna, 

asystentka mojej agentki, Rebecki, podeszła do mnie i szepnęła:

- W porządku, Nikki? Tylko nie świruj, ale w ostatniej chwili wprowadzili zmianę. 

Kiedy wyjdziesz w diamentowym staniku, Gabriel Luna zagra swoją nową piosenkę, Nikki. 

Powiedziałam, nie świruj.

- Co? - Nie słyszałam jej dobrze z powodu łomotu na scenie.

Ale byłam raczej pewna, że powiedziała, iż najnowsza i najbardziej topowa gwiazda 

studia nagraniowego Starka, która akurat przypadkiem napisała piosenkę o mnie, będzie ją 

śpiewać, kiedy j a wyjdę na wybieg wystrój ona w skrzydła, majtki i stanik. Diamentowy.

Piosenkę o mnie.

Naprawdę nie to chciałam usłyszeć w tej chwili. Już od wielu tygodni udawało mi się 

skuteczne unikać Gabriela Luny. Nie chodziło o to, że go nie lubiłam. Wręcz przeciwnie. Ale, 

tak jak w przypadku Brandona, nie w ten sposób. W ten sposób lubiłam kogoś innego. Więc 

naprawdę nie miałam ochoty spotykać się z jakimś innym facetem - szczególnie takim, który 

pisał o mnie miłosne piosenki. Kiedy moje serce należało do innego. Który, jak się okazało, 

niewykluczone, że był super złoczyńcą. Ale przecież nie ma idealnych związków.

- Rebecca zabroniła cię uprzedzić o Gabrielu - powiedziała Shauna z przepraszającym 

uśmiechem. - Żebyś się nie denerwowała.

Gapiłam się na nią bez słowa. Nie byłam zdenerwowana. Właściwie nie. Absolutnie 

nie byłam zdenerwowana. To, co przeżywałam, to było raczej załamanie nerwowe.

background image

- Staraj   się   o   tym   nie   myśleć   -   powiedziała   Shauna,   obracając   mnie   przodem   do 

wysokich,   niemożliwie   chudych   dziewczyn,   stojących   w   rządku   i   przygotowywanych   do 

występu, - Oddychaj głęboko. Skup się na swoim oddechu!

Na oddechu? O czym  ona mówiła? Gabriel Luna, w którym  '' kochała się Frida i 

wszystkie  jej koleżanki, miał śpiewać piosenkę o mnie, kiedy będę mu paradować przed 

nosem w bieliźnie. A ja miałam się skupiać na oddechu? Wpadłam w hiperwentylację, więc 

powinnam raczej przestać oddychać tak głęboko.

Jakby nie dość mi było kłopotów z Christopherem, Stevenem, zaginioną mamą Nikki i 

w ogóle. A teraz jeszcze to?

- Oczywiście, większość dziewczyn, na czele z moją siostrą, dałaby się zabić, żeby 

tylko usłyszeć te wszystkie „kocham cię”, z ust takiego faceta jak Gabriel.

„Kocham cię” zawsze brzmi świetnie, kiedy wypowiada je odpowiedni facet... No i 

oczywiście,   kiedy   nie   jest   tylko   wersem   popowego   kawałka,   który   ma   wywindować 

piosenkarza na szczyty list przebojów. Nie chodziło nawet o to, że „kocham cię” Gabriela nic 

nie znaczyło. On mnie ledwie znał. Spotkaliśmy się raptem kilka razy, głównie przypadkiem. 

Nie byliśmy nawet na randce. Nigdy się nie całowaliśmy. No, w każdym razie nie dość długo, 

żeby to miało coś znaczyć. On mnie nie kochał. Nie mógł mnie kochać. A nawet jeśli, to nie 

miało znaczenia z powodu Christophera.

Dziewczyny przede mną ruszały, jedna po drugiej, jak pełne gracji motyle. Płynnym 

krokiem  wychodziły  zza  kulis  na wybieg,  w  te  oślepiające   światła,  które  technicy  wciąż 

poprawiali   na   belkowaniu   ogromnego,   mrocznego   studia,   mieszczącego   kilkaset   miejsc 

siedzących. Te miejsca były teraz puste, ale w dniu pokazu...

Okej, staraj się teraz o tym nie myśleć, powiedziałam sobie. Usiłowałam opanować 

oddech i nie przejmować się tym, co się stanie, kiedy tam wyjdę...

I nagle dziewczyna przede mną - nie od razu zorientowałam się, że to Veronica, bo 

przedtem wielkie skrzydła osłaniały jej twarz - odwróciła się i powiedziała:

- Wiesz, Nikki. Ty to masz tupet. Spojrzałam na nią, nic nie rozumiejąc.

- Przepraszam, co powiedziałaś?

- I owszem, powinnaś przeprosić - ciągnęła. - Za to, co zrobiłaś. Nie do wiary, że masz 

czelność w ogóle spojrzeć mi w oczy.

Co   ja   jej   zrobiłam?   Przez   cały   dzień   uczyłam   się   na   pamięć   ustawień   i   jadłam 

truskawki w czekoladzie, przez co teraz chciało mi się wymiotować. Ledwie się odezwałam 

słowem do kogokolwiek... Zaraz. Widocznie chodziło o coś, co zrobiła jej Nikki.

- Przepraszam - powiedziałam. Tym razem to miały być prawdziwe przeprosiny, a nie 

background image

zamiennik za „słucham”. - Naprawdę nie pamiętam, o czym mówisz...

- Ta,   jasne   -   prychnęła   Veronica.   Muzyka   była   tak   głośna,   że   ledwie   cokolwiek 

słyszałam. Ale wyraźnie widziałam nienawiść w jej oczach.

- Może inne dziewczyny jedzą ci z ręki i złapały się na twoje dziwne dzwonki i te 

gadki, jaka to niby jesteś zdenerwowana - powiedziała. - Ale ja znam prawdę. Wiem, że ta 

cała amnezja to ścierna. I wiem, że ciągle jesteś w kontakcie z Justinem.

Zamrugałam.

- Co? Z jakim Justinem? - Lepiej, żeby nie miała na myśli Justina Baya, byłego Lulu... 

a przypadkiem też byłego Nikki. A może nie przypadkiem, bo okazało się, że Nikki spotykała 

się z nim za plecami Lulu. A teraz widocznie także za plecami Veroniki. Veronica spopielała 

mnie wzrokiem. - Nie udawaj idiotki. Wiem, że ciągle piszesz do niego e - maile - wypaliła 

jadowicie. - I ostrzegam cię. Lepiej się pilnuj. Zaraz.. .co? To było zupełnie bez sensu.

- Nie pisuję do żadnego Justina - upierałam się. Nie wierzyłam, że to się w ogóle 

dzieje. Chociaż ostatnio wyjątkowo często mi się to zdarzało. Wolałabym, żebyśmy miały na 

sobie  trochę więcej ubrań, ale  wiedziałam przynajmniej,  że jeśli będzie chciała mnie, na 

przykład, dźgnąć nożem, diamentowy stanik zatrzyma praktycznie każde ostrze. I zapewne 

większość kul. - - Naprawdę...

- Wiem, że to ty - warknęła Veronica. Muzyka dudniła, a dziewczyna przed Veronicą 

właśnie ruszyła na wybieg. - Trzymaj się od niego daleka. Słyszysz?

- Ja nigdy...

Ale to nie miało znaczenia. Jej już nie było - wyszła na wybieg, bujając biodrami i 

ciągnąc   za   sobą   końce   skrzydeł   po   wypolerowanej   jak   lustro   metalicznej   podłodze. 

Cudownie.   Miałam   jeszcze   jednego   wroga.   Co   było   nie   tak   z   Nikki?   Co   ona   sobie 

wyobrażała, żeby tak się czepiać cudzych chłopaków, chociaż mogła mieć każ - i tego faceta, 

na jakiego by kiwnęła? Z wyjątkiem Christophera Maloneya. Czy faceci bez pary nie byli dla 

niej wystarczającym wyzwaniem? Musiała polować na tych zajętych?

Cóż, pewnie trudno być jedną z najpiękniejszych kobiet ' świata. Kiedy prawie każdy 

spotkany facet potyka się o własne nogi, byle tylko z tobą pogadać, to chyba normalne, że 

ciągnie cię wtedy do tych, którzy tego nie robią. Ale dlaczego ta wariatka uważała, że Nikki 

ciągle pisze do niego e - maile? - Nikki - syknęła do mnie Shauna. - Już!

Zorientowałam się, że muzyka się zmieniła. Nie był to już ten łomoczący techno pop, 

przy   którym   wszystkie   pozostałe   dziewczyny   wychodziły   na   wybieg.   Zastąpiła   go 

łagodniejsza, bardziej wpadająca w ucho melodia. Po sekundzie usłyszałam głęboki męski 

głos, śpiewający z brytyjskim akcentem:

background image

- Nikki,   ouuo,   Nikki...   chodzi   o   to,   że...   mimo   wszystko   wciąż...   myślę,   że...   cię 

kocham.

Gdybym   już   przedtem   nie   miała   problemów   z   oddychaniem,   to   z   pewnością, 

zaczęłabym je mieć teraz. Genialnie. Gabriel Luna, facet, którego spotkałam może ze cztery 

czy pięć razy w życiu, mnie kocha? Jasne. Już w to wierzę.

To była tylko piosenka. Piosenka, którą, kiedy tylko pójdzie na żywo w eter podczas 

noworocznego pokazu, wszyscy będą nucić zamiast dżungla Stark Quarka. A przynajmniej na 

to  liczył   Gabriel  Luna  i  wytwórnia   płytowa  Starka.   -  Nikki  -  powtórzyła   Shauna.  -  Idź. 

Poszłam.   Otumaniona   wyszłam   na   wybieg.   Próbowałam   pamiętać   o   seksownym 

wybiegowym kroku, ale to nie było łatwe, kiedy w głowie dzwoniło mi tylko: „Gabriel Luna 

mnie kocha? Naprawdę?” Nie. Nie mógł. Za każdym razem kiedy go spotykałam, robiłam coś 

durnego - prowadzałam się z Brandonem Starkiem albo leżałam w szpitalu, dochodząc do 

siebie po przeszczepie mózgu. Nie kochał mnie. To był tylko chwyt marketingowy. Przecież 

dlatego siedział tutaj, a nie w swojej rodzinnej Anglii, prawda? Żeby pchnąć naprzód swoją 

karierę?   Ale   kiedy   wyszłam   na   środek   wybiegu   i   zobaczyłam   go   z   gitarą,   w   wyblakłej, 

niebieskiej koszuli, zamszowej kurtce i dżinsach, zrozumiałam, dlaczego Frida i jej koleżanki 

dostawały na jego widok małpiego rozumu. Wyglądał naprawdę fajnie. I patrzył prosto na 

mnie. Nie uśmiechał się, nie marszczył brwi, tylko patrzył uważnie, śpiewając:

- To nie przez twój krok, dziewczyno... nie przez twój uśmiech ani twój wygląd... cała 

ruszasz mnie, dziewczyno... po prostu ruszasz mnie... dlatego mówię... Nikki, ouuo... Nikki... 

chodzi o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę, że... kocham cię.

A ja pomyślałam sobie to samo, co za każdym razem, kiedy go widziałam. Boże. Frida 

ma rację. On naprawdę ma to coś. Jednocześnie dobrze wiedziałam, że „to coś” nie jest w 

moim typie. Jeśli cokolwiek z tego rozumiecie. Próbowałam patrzeć, gdzie stawiam nogi - 

czyli na wybieg - ale prawda była taka, że ledwie widziałam własne stopy. Oślepiały mnie 

reflektory, a do tego jeszcze odblaski od diamentów w moim biustonoszu. A było sporo tych 

odblasków, mówię wam. Gdziekolwiek  spojrzałam,  przed oczami pląsały mi diamentowe 

tęcze. Kiedy patrzyłam w stronę świateł, nie widziałam nic prócz tych tęcz. Przypomniałam 

sobie, co mówiła mi Kelley o wyczuwaniu stopami końca wybiegu, żeby bardzo seksownie 

nie zejść z niego w czarną dziurę. Ale trudno było wyczuć koniec, nie posuwając się przy tym 

kroczek za kroczkiem, jak na wycieczce do Disney Worldu, kiedy kazali mi chodzić po desce 

na statku Piratów z Karaibów. Alessandro chyba się zorientował, że mam kłopoty, i krzyknął 

gdzieś z pustych czeluści studia:

- Właśnie tak, Nikki! Świetnie ci idzie! A teraz... zwrot! Zawróciłam na komendę, 

background image

ufając, że nie robiłby mnie w konia. I nie robił. Nagle znalazłam się tyłem do reflektorów i 

odzyskałam wzrok. I na drugim końcu wybiegu zobaczyłam Gabriela. Teraz trochę się do 

mnie uśmiechał. Gra świateł sprawiła, że jego ciemne włosy przez chwilę wyglądały jak 

złote, a niebieskie oczy przez sekundę wyglądały jak oczy zupełnie kogoś innego.

- Chodzi o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę, że... kocham cię.

Boże! Wszystko bym dała, żeby usłyszeć te słowa z ust Christophera. O mnie. Nie 

takiej jaką byłam, ale jaka jestem teraz.

No dobra, może ta piosenka faktycznie była reklamowym chwytem.

Ale widziałam, że gdyby te słowa pochodziły od Christophera, uwierzyłabym w nie. 

Uwierzyłabym w jednej sekundzie. Dlaczego to Gabriel, a nie Christopher, mówił, że mnie 

kocha? Nagle, kiedy Gabriel zaczynał trzeci refren z rzędu, moja stopa stanęła na czymś, co 

nie było wybiegiem ani powietrzem. Nie widziałam, co to jest, ale było miękkie... i śliskie. I 

sprawiło, że stopa wyjechała spode mnie jak pociągnięta za sznurek. Ale tak naprawdę nie 

byłam   aniołkiem   i   mimo   skrzydeł   nie   umiałam   fruwać,   więc   nie   uniosłam   się   lekko   w 

powietrze. Gruchnęłam na podłogę. I to jak.

background image

13.

Patrz przed siebie, nie w światełko.

Siedziałam na leżance, słuchając doktor Higgins, która właśnie mnie badała. Świeciła 

mi latareczką w oczy. Pewnie chciała zobaczyć, czy mój mózg się nie obluzował albo nie 

rozpadł po potężnym, żenującym upadku na wybiegu, podczas próby kostiumowej pokazu 

Stark Angels.

- Naprawdę - powiedziałam, robiąc, o co prosiła, czyli patrząc przed siebie. - Nic mi 

nie jest.

- Ciii - powiedziałam . - Nie gadaj. Zapewniałam wszystkich, że czuję się dobrze. 

Ucierpiała tylko moja duma i... siedzenie. Ale każdy mnie tylko uciszał. Pewnie myśleli, że 

ktoś, kto tak walnął o podłogę, nie mógł nie zrobić sobie krzywdy. A Alessandro uparł się, 

żeby obejrzał mnie lekarz. I oczywiście, kiedy samochód ochrony Starka zatrzymał się przed 

Instytutem Neurologii i Neurochirurgii, nie zdziwiłam się. Trafiłam z powrotem do miejsca, 

gdzie wszystko się zaczęło. W pewnym sensie.

- Widzisz podwójnie? - pytała doktor Higgins. Była bardzo rzeczowa. Widocznie to 

ona, a nie doktor Holcombe, który był częścią zespołu operacyjnego przy moim przeszczepie, 

miała dzisiaj dyżur. - Ból głowy? Mdłości?

- Nie - odparłam. - Nie, i nie. Mówię pani. Po prostu się poślizgnęłam. Na tym. - 

Uniosłam przedmiot, na który stanęłam, a który znalazłam kilka sekund po tym, kiedy się 

pozbierałam i usiadłam na podłodze. Kilka piórek, związanych  w pęczek i rzuconych  na 

wybieg. Ewidentnie zostały wyrwane z anielskich skrzydeł. I nietrudno się było domyślić 

czyich. Ostatnim aniołkiem, który wyszedł na wybieg przede mną i który żywił do mnie ura-

zę,   była   Veronica.   Pierwszą   twarzą,   jaką   zobaczyłam   nad   sobą   po   upadku,   była   twarz 

Gabriela. Te niebieskie oczy pełne troski. Szkoda że należały do niego, a nie do Christophera 

Maloneya.

- Nikki? Wszystko w porządku? - pytał, obejmując mnie ramieniem, na ile się dało, bo 

za plecami miałam tobół ze skrzydeł.

- Tak,   tak   -   zapewniłam   go.   -   Tyko   poślizgnęłam   się   na   czymś...   coś   leżało   na 

wybiegu...

Rozejrzałam się i rzeczywiście, znalazłam winowajcę. Na szczęście. To nie była wina 

mojej   totalnej   nieumiejętności   bycia   zadziorną   na   piętnastocentymetrowych   platformach. 

Wyglądało to na wypadek. Twarz Alessandra pociemniała, kiedy zobaczył, co Gabriel trzyma 

w dłoni - bo Gabriel wyjął mi z ręki pęczek piór i z oburzeniem odwrócił się do reżysera. 

background image

Alessandro zaczął przeklinać ile wlezie, głównie garderobiane, że za słabo przykleiły pióra.

Nie wyprowadziłam go z błędu. Nie mam pojęcia dlaczego. Wiedziałam, że zrobiła to 

Veronica. I to celowo. „Lepiej się pilnuj”. Ale miałam ważniejsze zmartwienia. Na przykład 

to, że wiedziałam, że wyląduję tu, w instytucie. I to nie dlatego, że martwili się o moją głowę. 

A dokładnie o to, czyjej zawartość trzyma się w czaszce. Wiedziałam, że skorzystają z okazji 

i   urządzą   mi   mały   wykład   na   temat...   cóż,   mojego   zachowania   w   ostatnich   dniach.   I 

oczywiście...

- Wcześniej w tym tygodniu miałaś mały wypadek na St. John - powiedziała doktor 

Higgins, patrząc w grubą kartonową teczkę, która trzymała w rękach. - Spadłaś ze skały.

Boże! Wiedziałam, że mnie obserwują. Po prostu wiedziałam. Kiedy wreszcie dadzą 

mi spokój? A, no tak. Nigdy. Przynajmniej dopóki jestem twarzą Starka zarabiającą dla nich 

miliony.

- Ześlizgnęłam się - poprawiłam ją. - I dlatego spadłam.

- Oczywiście tak naprawdę to skoczyłam. Ale ona nie musiała tego wiedzieć. - Kazali 

mi wisieć na tej skale, a ona była taka śliska, że nie mogłam się utrzymać.

- Rozumiem. - Doktor Higgins wciąż patrzyła w teczkę.

- Odwiedzałaś też ostatnio swoją rodzinę. I tego chłopca, Christophera Maloneya.

To   było   stwierdzenie,   nie   pytanie.   Gapiłam   się   na   nią.   Bo   i   jak   miałam   na   to 

odpowiedzieć?   Wiedziałam,   jaki   ubiłam   interes.   Będę   żyć,   w   zamian   za   to,   że   oni  będą 

podglądać - i podsłuchiwać - każdy mój krok. Co tu można było powiedzieć?

- Wiesz, że wolelibyśmy, żebyś ograniczyła wizyty u osób z przeszłości - ciągnęła 

doktor   Higgins.   -   Wszyscy   będą   się   zastanawiać,   skąd   ich   znasz,   a   przecież   nie   chcesz 

niepotrzebnie ściągać na siebie uwagi, prawda?

- Nie - odparłam. - Ale... - Nagle naszła mnie ochota, żeby w coś walnąć. Albo kogoś. 

Pozbyłam się już diamentowego stanika i majtek, i skrzydeł. I przebrałam się w normalne 

ciuchy, więc na szczęście nie wyglądałam już jak pierwsza lepsza głupia i naiwna.

Oczywiście  zdawałam sobie sprawę, że jestem naiwna. Pół biedy,  bo zawsze taka 

byłam, więc jakoś sobie z tym radziłam. Chodziło o to, że ktoś bez przerwy mnie szpiegował. 

I to nie tylko paparazzi. Było mi to trudno znieść i dlatego miałam ochotę coś rozwalić.

- Wiem, że ci ciężko - powiedziała ze współczuciem doktor Higgins, jakby czytała mi 

w myślach. Ale nie mogła... bo gdyby mogła, byłaby o wiele bardziej przerażona. Moje myśli 

jeszcze były moje. Nie były własnością Starka. Na razie. - To oczywiste, że za nimi tęsknisz. I 

nie oczekujemy, te nie będziesz się z nimi widywać. Dlatego pozwoliliśmy ci chodzić do 

szkoły z siostrą. Ale naprawdę musisz ograniczyć prywatne wizyty. Będzie ci trudniej wcielić 

background image

się w nowe życie, jeśli będziesz się kurczowo trzymać starego. Wiesz, co mam na myśli?

Pomyślałam o Christopherze. Czy nie robił dokładnie tego samego? Czy nie trzymał 

się kurczowo starej miłości, Em, zamiast z radością przyjąć to, co jest tu i teraz?

- Być może - przyznałam, bardziej po to, żeby się zamknęła i pozwoliła mi już iść, niż 

dlatego, że się z nią zgadzałam. - To po prostu trudny okres przejściowy.

- Przyznanie się do tego - powiedziała z uśmiechem doktor Higgins - to już połowa 

sukcesu,   by  to  przezwyciężyć.   No   dobrze.   -  Spuściła   wzrok   i   odwróciła   kartkę   w   mojej 

teczce. - Co do brata Nikki Howard.

Nagle   rozdzwoniły   się   wszystkie   moje   wewnętrzne   dzwonki   alarmowe.   Stark 

wiedział!   O   Stevenie!   No   ale...   to   oczywiste.   Dlaczego   mieliby   nie   wiedzieć?   Przecież 

wiedzieli wszystko. Doktor Higgins uniosła oczy znad teczki i znów się do mnie uśmiechnęła.

- Wiem, że ci przykro z powodu jego mamy. I że chcesz mu pomóc. Ale naprawdę, 

wystarczyło   poprosić.   Bo   z   radością   zrobimy   wszystko,   żeby   pomóc   wam   rozwiązać   tę 

niefortunną i doprawdy bardzo przykrą sytuację. Zamrugałam.

- Zaraz... naprawdę?

- Tak, oczywiście. To dziwne, że Steven Howard przyszedł z tym najpierw do ciebie, a 

nie do nas, ale biorąc pod uwagę okoliczności...

Pokręciłam głową. - Jakie okoliczności? - Hm, chodzi o... chorobę jego mamy. Pewnie 

się trochę wstydził.

- Chorobę? - Gapiłam się na nią. O czym ona mówiła? - Jaką chorobę?

Doktor Higgins zamknęła teczkę i przeszła przez pokój. Usiadła za biurkiem, przy 

komputerze.   Ponieważ   weszła   do   gabinetu   razem   ze   mną,   musiała   go   włączyć   i   chwilę 

poczekać. Zanim odpalił, powiedziała:

- Nie dziwię się, że o tym  nie wspomniał.  Pani Howard nie jest całkiem zdrowa. 

Gdyby   skontaktowała   się   z   tobą   albo   ze   Stevenem,   musicie   o   tym   pamiętać,   choćby 

wygadywała   najbardziej   niestworzone   rzeczy.   Ma   długą   historię   choroby   umysłowej   i, 

przykro mi to mówić, nadużywania narkotyków i alkoholu. Zszokowana wybałuszyłam na nią 

oczy.   Doktor   Higgins   oderwała   wzrok   od   monitora,   zobaczyła   moją   zdumioną   minę   i 

pokiwała głową.

- A jeśli chodzi o zniknięcie, nie ma w nim nic niezwykłego. Robiła tak już wcześniej, 

wiele razy.

Słuchałam jej z rosnącym niedowierzaniem.

- Oczywiście,   jeśli   się   do   was   odezwie   -   ciągnęła   doktor   Higgins   -   powinnaś   się 

natychmiast   z   nami   skontaktować.   My   się   tym   zajmiemy.   Pani   Howard   potrzebuje 

background image

natychmiastowej pomocy medycznej.

Co tu się dzieje? O co chodzi doktor Higgins? Mówiła o zupełnie innej osobie niż ta, 

którą opisywał  mi Steven Howard. Nie żeby jakoś szczegółowo  opowiadał  mi o mamie. 

Mimo wszystko ten opis nie pasował do kogoś, kto, jak powiedział Steven, nie zostawiłby 

firmy samej sobie. Kto mówił prawdę? Doktor Higgins czy Steven?

- Mhm - powiedziałam. Doktor Higgins stukała zawzięcie w klawiaturę przed sobą. - 

Okej.

- Cieszę się, że udało nam się porozmawiać. - Doktor Higgins wstała, podeszła do 

mnie, poklepała mnie po plecach, po czym pomogła mi zejść z leżanki. - Czasami fajnie jest 

tak sobie pogadać tylko w babskim gronie, prawda?

- Tak - odparłam, To znaczy kiedy dookoła nie ma prawników korporacji, mówiących 

mi, co mi wolno, a czego nie?

- Bardzo fajnie.

- To dobranoc. - Doktor Higgins uścisnęła moją rękę w drzwiach gabinetu. - Jeśli 

pojawią się bóle głowy, podwójne widzenie, mdłości czy jakiekolwiek inne objawy, dzwoń 

od razu.

Zapewniłam,   że  to zrobię.   Po  czym,  kiedy doktor  Higgins  wróciła  do  komputera, 

pozwoliłam ochronie Starka odprowadzić się po ciemnych i cichych - był już późny wieczór - 

korytarzach do frontowego wejścia. Tam czekał samochód, by odwieźć mnie na poddasze.

Tyle tylko, że kiedy podeszłam pod drzwi, okazało się, że czekają, na mnie również 

dziennikarze. Całe tabuny. Widocznie ktoś wypaplał, że zabrano mnie akurat do tego szpitala, 

bo inaczej skąd wzięłoby się ich tu tak wielu? Flesze zaczęły błyskać, kiedy tylko wystawiłam 

nogę   za   próg,   natychmiast   mnie   oślepiając.   Całe   szczęcie,   że   byli   ze   mną   ochroniarze, 

mogłam się oprzeć o ich silne ramiona. Inaczej wywinęłabym  kolejnego żenującego orła, 

kiedy sprowadzali mnie po schodach do czekającego auta.

- Nikki! - krzyknął jakiś paparazzi. - Dobrze się czujesz? - Białe flesze wybuchały 

wszędzie wokół mnie. Ledwie widziałam betonowe stopnie pod nogami.

- Co się stało, Nikki? Skomentujesz to? - pytał drugi.

- Nic - odparłam, usiłując śmiać się swobodnie. - Po prostu byłam niezdarą. Nic mi nie 

jest, widzicie? Nic sobie nie złamałam. Najadłam się tylko wstydu.

- Nikki, czy dzisiejszy upadek miał związek z tym incydentem hipoglikemicznym na 

wielkim otwarciu Starka sprzed kilku miesięcy, kiedy trafiłaś do szpitala? - chciał wiedzieć 

ktoś inny. Błysk. Błysk. Błysk.

- Nie, absolutnie. Po prostu się potknęłam ... Ale nie udało mi się dokończyć zdania. A 

background image

to   dlatego,   że   mój   wzrok   nareszcie   przetarł   się   na   tyle,   że   zauważyłam   mężczyznę 

czekającego koło samochodu. Ciemnowłosego, niebieskookiego faceta, ubranego w dżinsy i 

brązową,  zamszową  kurtkę.  W   rękach   trzymał  gigantyczny   bukiet   róż.  I  szczerzył  się  w 

uśmiechu. Do mnie.

- Cześć - powiedział Gabriel Luna, nie przestając się uśmiechać.

- No cześć - odparłam. Rozejrzałam się, w zasadzie pewna odpowiedzi, ale wolałam 

sprawdzić, żeby znów nie zrobić z siebie idiotki. - Czyżbym pomyliła limuzyny?

- Nie - odparł Gabriel. - To twoja. Jak się miewasz?

- Wszystko dobrze - odparłam, wciąż nie do końca wierząc własnym oczom. Gabriel 

Luna czekał z wielkim bukietem róż koło mojego samochodu. Na oczach paparazzich, którzy 

pstrykali nam setki zdjęć. Co tu się działo? To dlatego, że mnie „kochał”, czy jak?

- A, to dla ciebie. - Gabriel jakby nagle przypomniał sobie o różach i wręczył mi 

bukiet.  Znów  nawałnica  fleszy.   - Trochę  to  głupie,   wiem  - szepnął,  żeby pstrykacze   nie 

usłyszeli. - Ale mój menedżer uznał, że to może być dobry pomysł. Wzięłam kwiaty.

- Twój... menedżer? - odszepnęłam. Zupełnie nie rozumiałam, co jest grane.

- I   twoja   agentka   -   odparł   Gabriel,   wciąż   uśmiechając   się   do   mnie   na   oczach 

fotografów.   Otworzył   drzwiczki   samochodu   i   pomógł   mi   wsiąść.   -   Chodzą   do   tej   samej 

siłowni.   W   każdym   razie,   wiesz,   piosenka,   pokaz,   oboje   pracujemy   dla   Starka...   No   i 

pomyśleli, że może to nie byłby zły pomysł, gdybyśmy się pokazywali razem. Wiem, że to 

trochę sztuczne, ale nie zaszkodzi, jeśli fani pomyślą, że jesteśmy parą, prawda?

- Aaa - powiedziałam, nareszcie załapując. - To znaczy twoja piosenka...

Gabriel wyszczerzył zęby.

- A tak. Piosenka.

Siedzieliśmy   już   w   samochodzie.   Ochroniarze   zatrzasnęli   drzwiczki   i   odganiali 

paparazzich,   którzy   się   przepychali,   żeby   pstryknąć   jeszcze   jedną   fotkę,   i   wykrzykiwali 

rzeczy w rodzaju:

- Nikki! Chodzisz z Gabrielem Luną? Dokąd jedziecie? Od jak dawna się spotykacie?

W samochodzie, przy zamkniętych drzwiach, było o wiele ciszej. Gabriel spojrzał na 

mnie, unosząc pytająco ciemne brwi.

- Mam   nadzieję   -   powiedział   -   że   nie   masz   nic   przeciwko   temu.   Twoja   agentka 

powiedziała, że się nie pogniewasz.

- Aha - bąknęłam. Co mogłam mu powiedzieć? Że zabiję Rebeccę przy najbliższej 

okazji? - Nie, spoko.

- No  to dobrze  - powiedział  Gabriel.  - Oczywiście  nie chcę  cię  zatrzymywać.  Na 

background image

pewno jesteś wykończona. Jeśli chcesz wracać do siebie, nie ma sprawy. Ale gdybyś miała 

ochotę coś zjeść...

Nagle poczułam, że umieram z głodu. Od tych truskawek w czekoladzie minęło już 

sporo czasu. A miałam jeszcze tyle do roboty - pouczyć się do egzaminów, przygotować 

prezentację, pogodzić się z siostrą, znaleźć matkę Nikki i zapytać jej brata o coś naprawdę 

paskudnego. Nie wspominając już o Christopherze, który czekał na odpowiedź, czy pomogę 

mu unicestwić Stark Enterprises.

- Jasne - odparłam po sekundzie wahania. - Dlaczego nie?

I tym oto sposobem półtorej godziny później znalazłam się w podziemnym klubie Dos 

Gatos - trzeba być VIP - em, żeby w ogóle wiedzieć o jego istnieniu, bo z zewnątrz wyglądał 

jak najzwyklejsza restauracja.

Ale kiedy podało się nazwisko, facet z walkie - talkie wprowadzał człowieka przez 

drzwi oznaczone napisem „Dla personelu”, które tak naprawdę były wejściem do windy. I 

nagle było się w jednym z najmodniejszych klubów w mieście. Siedziałam sobie w zacisznej 

loży   w   kącie,   w   towarzystwie   Gabriela   Luny,   w   migotliwym   świetle   dziesiątek 

meksykańskich latarenek wiszących nam nad głowami. Gabriel wyjaśniał mi, skąd wzięła się 

piosenka Nikki.

- Ta   Nikki   w   piosence   to   niekoniecznie   jesteś   ty   -   mówił.   Skończyliśmy   właśnie 

półmisek maleńkich tacos carne asada, posypanych jasnozielonymi kawałeczkami cilantro, i 

wypiliśmy dzbanek margarity.

- Doprawdy - powiedziałam. - Więc to jest o jakiejś innej dziewczynie, którą znasz i 

która przypadkiem ma na imię Nikki?

Wyszczerzył zęby.

- Okej. Niech będzie, że to ty. Ale to raczej idea ciebie... - W świetle świec fala jego 

ciemnych włosów rzucała cień na oczy, więc trudno mi było odczytać coś z jego twarzy. - 

Chodzi o to, że jest publiczna Nikki, ta, którą wszyscy znają, a przynajmniej  tak im się 

wydaje. I jest ta ukryta Nikki, której nie pozwalasz nikomu poznać do końca. Spojrzałam na 

niego. Gabriel był bystrzejszy, niż sądziłam.

- Naprawdę tak uważasz? Myślisz, że odpycham ludzi?

- Nie można się do ciebie dodzwonić od paru tygodni - powiedział, śmiejąc się cicho. - 

Gdybym cię nie znał, myślałbym, że z kimś chodzisz.

Przygryzłam wargę. Prawda była taka, że faktycznie z kimś chodziłam. Do szkoły, ha, 

ha... Ale teraz... ten ktoś dał mi jasno do zrozumienia, że kocha inną.

I owszem, tą inną byłam ja... ale taka, jak kiedyś. - Zaraz, zaraz - mówił właśnie 

background image

Gabriel, odgarniając długie jasne włosy, które opadły mi na twarz. - Naprawdę jest ktoś inny, 

tak?

O   Boże.   Dlaczego   te   oczy   musiały   być   takie   niebieskie?   Całkiem   jak   oczy   tego 

innego. Tyle że jeszcze bardziej intensywne, bo tak ładnie kontrastowały z jego ciemnymi 

włosami i długimi, podwiniętymi rzęsami.

- Hm...   był   -   mruknęłam,   patrząc   gdziekolwiek,   byle   nie   na   twarz   Gabriela.   I 

przeklinając Nikki za tę nieznośną fizyczną słabość do facetów. Bo kiedy jego palce musnęły 

mój policzek, poczułam, że się rozpływam. Jak wtedy, kiedy Brandon dotknął mnie na St. 

John. Dlaczego Christopher nie mógł mnie tak dotykać? Dlaczego? - To już przeszłość. Jemu 

się podoba inna dziewczyna. No, nie do końca, ale w sumie na jedno wychodzi. Gabriel 

uniósł czarną jak smoła brew. Jego dłoń prześliznęła się z mojego policzka na kark. O - o!

- To chyba skomplikowana sprawa.

- Nawet nie masz pojęcia - odparłam.

I wtedy to się stało. Gabriel zaczął lekko masować palcami mój kark.

Nie wiem, co mnie naszło w następnej chwili. A właściwie wiem. To była wina Nikki 

Howard. To znaczy ciała Nikki. Bo zanim się zorientowałam, to się znowu stało. To coś, co 

robiło ciało Nikki, kiedy miękło jak wosk pod dotykiem  faceta. A najgorsze było  to, że 

Gabriel o tym wiedział. To znaczy dostrzegł to od razu. Byłam pewna, że dostrzegł, bo nagle 

przysunął się do mnie na miękkiej ławie i sięgnął drugą ręką do mojej twarzy.

I wtedy, chociaż wcale tego nie chciałam - i chociaż w pobliżu nie było żadnych 

paparazzich,   którzy   zrobiliby   nam   zdjęcie   -   pozwoliłam,   żeby   przechylił   moją   twarz   ku 

swojej.   I   nie   odsunęłam   się,   kiedy   przycisnął   usta   do   moich.   Wiem!   Pozwoliłam   się 

pocałować.  Prawdę   mówiąc,  nawet  odwzajemniłam   pocałunek, wkładając  w  to  wszystkie 

stłumione uczucia, które narastały we mnie już od wielu dni. Najgorsze było to, że to nie były 

uczucia do Gabriela. To nie podlegało dyskusji. To była zakumulowana namiętność do kogoś 

innego. Kogoś, kto miał równie niebieskie oczy. Ale ten ktoś nigdy, nawet za milion lat, nie 

wziąłby mojej twarzy w dłonie i nie pochyliłby się, żeby mnie pocałować. Nie mówiąc już o 

pisaniu piosenek dla mnie. Ani nie zauważyłby, że jest publiczna Nikki, i całkiem inna Nikki 

w środku. Gabriel nie całował mnie jak ktoś, komu menedżer kazał kupić kwiaty. Teraz objął 

mnie już obiema rękami i całował, jakby naprawdę chciał. I jakby czekał właśnie na to. 

Zupełnie jakby wszystko to, co działo się do tej pory, to były przystawki, a teraz wreszcie 

doczekał się głównego dania. I dlatego trochę się zniechęciłam, kiedy zrozumiałam, że nie 

czuję do niego absolutnie nic. I kiedy zaczęło do mnie docierać, że gwar rozmów dookoła 

nagle jakoś tak przycichł, jakby wszyscy przestali jeść i zagapili się na coś. Na nas, jak się 

background image

okazało, kiedy przerwałam pocałunek i odsunęłam się od Gabriela.

- Hm...   -   mruknęłam,   pochylając   głowę,   żeby   włosy   zakryły   moją   płonącą   twarz. 

Zaczęłam grzebać w torebce, szukając błyszczyku. - Prrr.

- Przepraszam  - powiedział  Gabriel.   Sięgnął  po szklankę   z wodą.  Rozmowy  ludzi 

dookoła znów stały się głośniejsze, i całe szczęście. - Chyba nie powinienem był tego robić. - 

Głos miał całkowicie spokojny.

- Daj spokój - poprosiłam. Uniosłam lusterko, żeby się umalować... A przy okazji 

zasłonić czerwone policzki. - Nic nie szkodzi. Naprawdę.

- Dajesz słowo, że jest ktoś inny?

- Tak - powiedziałam cicho. - Przykro mi. Ale tak.

- Szkoda   -   odparł   Gabriel,   odstawiając   opróżnioną   szklankę.   -   Myślę,  że   świetnie 

byśmy się dogadywali. Chociaż jesteś niemożliwa.

- Ja? Niemożliwa? - Zamknęłam z trzaskiem lusterko. Już się nie rumieniłam. - To nie 

ja jestem gościem, który wsadził imię dziewczyny, którą ledwie zna, do miłosnej piosenki. A 

przymykam już oko na to, że ta dziewczyna przypadkiem jest twarzą korporacji, do której 

należy twoja wytwórnia płytowa.

- Chyba nie wierzysz, że napisałem piosenkę o tobie dla reklamy, co? - zapytał Gabriel 

z urażoną miną.

Prawda   była   taka,   że   nie   wiedziałam   już,   w   co   wierzyć.   Wszystko,   na   czym 

budowałam swój świat, w ciągu ostatnich miesięcy okazało się nieprawdą. Rodzice, którzy 

mieli być przy dziecku i je chronić, nie zawsze mogli to robić. Rzekomo złowrogie korporacje 

czasem ratowały ludziom życie,  a mózgowcy,  jak ja, okazywali  się całkiem głupi. W co 

jeszcze mogłabym wierzyć?

- Trochę   trudno   nie   zauważyć,   że   pozwoliłeś   Starkowi   na   premierę   tej   piosenki 

podczas pokazu bielizny - wytknęłam mu. - Mylę się?

Gabriel przez chwilę miał zdezorientowaną minę. I nagle wybuchnął śmiechem.

- Trafiony, zatopiony - powiedział. - Ale mój agent mnie do tego zmusił. Od początku 

byłem przeciwny występowi na pokazie Stark Angels.

- No   proszę   -   ironizowałam.   Bardzo   starałam   się   ukryć   uśmiech.   Bo   to   nie   było 

zabawne. Chociaż... w pewnym sensie było. - Ja też nie jestem zachwycona tym pokazem.

- Pewnie mamy ze sobą więcej wspólnego, niż się oboje spodziewaliśmy - stwierdził 

Gabriel.

- Jasne   -   rzuciłam,   przewracając   oczami.   Ale   trudno   było   udawać   zblazowaną 

modelkę, kiedy on był taki miły. - Oboje jesteśmy korporacyjnymi niewolnikami.

background image

- Ale to wszystko nie znaczy - powiedział Gabriel - że w piosence nie napisałem 

prawdy. Jest w tobie coś takiego, Nikki, o czym nie mogę przestać myśleć, od kiedy się 

poznaliśmy. Ale nigdy nie pozwalałaś mi się zbliżyć i nie mam pojęcia, co siedzi w tej twojej 

głowie.

Uśmiechnęłam się żałośnie.

- Uwierz mi, Gabrielu. Od mojej głowy lepiej się trzymać z daleka.

background image

14.

Siedzenie   do   późna   w   nocy   w   klubie   w   towarzystwie   seksownego   brytyjskiego 

piosenkarza   chyba   nie   było   najlepszą   metodą   przygotowywania   się   do   egzaminów 

semestralnych. Prawdę mówiąc, był to najlepszy sposób, żeby mieć marne wyniki następnego 

dnia.

Kolejnym   świetnym   sposobem   na   zagwarantowanie   sobie   fatalnego   zjazdu   było 

wejście chwiejnym ze zmęczenia krokiem na poddasze i odkrycie, że czeka na mnie starszy 

brat.

Tyle że oczywiście tak naprawdę to nie był mój brat.

- Gdzie jest Lulu? - zapytałam. Steven siedział sam na jednej z białych kanap i oglądał 

telewizję. Prawie wszystkie światła były zgaszone i o mało nie potknęłam się o Cosabellę, 

która śmignęła do mnie, żeby się przywitać, kiedy tylko wyszłam z windy.

- Poszła spać - odparł, wyłączając dźwięk. Jakoś nie bardzo się zdziwiłam, widząc, co 

oglądał. Tydzień z rekinami. Nic mnie już nie zaskakiwało. - Co i ty powinnaś była zrobić 

dawno temu. Nie idziesz rano do szkoły?

To,   że   Lulu   poszła   spać   przede   mną,   było   tak   zabawne,   że   omal   nie   parsknęłam 

śmiechem.   Wiedziałam,   że   zrobiła   to   tylko   po   to,   żeby   pokazać   Stevenowi,   jaka   jest 

odpowiedzialna. Myślałby kto.

- No tak. - Klapnęłam na drugi koniec kanapy, na której siedział, i burcząc pod nosem, 

zdjęłam   buty  na   obcasach.   Katowały   moje   stopy  przez   cały  dzień.   Z   wyjątkiem   krótkiej 

przerwy,   kiedy   miałam   na   sobie   Louboutiny,   w   których   stopy   bolały   inaczej   .   Niemal 

zatęskniłam   za   starkowskimi   podróbkami   Uggsów.   -   Więc   chyba   pójdę   do   łóżka. 

Przepraszam, że nie było mnie cały dzień. Próba się przedłużyła. Jadłeś kolację?

Steven skinął głową.

- Lulu się o mnie zatroszczyła - powiedział. - Zafundowała mi kompletną wycieczkę 

po Manhattanie, włącznie z Chinatown, Ellis Island i Statuą Wolności.

- Rany - powiedziałam. Gdy Cosabella wskoczyła  na kanapę obok mnie, zaczęłam 

bezwiednie głaskać ją po łbie. - Niezła przejażdżka. Nic dziwnego, że poszła spać. A ty nie 

jesteś zmęczony?

- Jestem - przyznał Steven. - Ale chciałem na ciebie poczekać. Musimy porozmawiać. 

Natychmiast   się   zaniepokoiłam.   Wiedziałam,   że   dzisiaj   nie   zajmowałam   się   tym,   co   mu 

obiecałam - czyli  zatrudnianiem prywatnego detektywa. Prawdę mówiąc, zrobiłam bardzo 

niewiele w kierunku poszukiwań jego mamy... chyba że liczyć podanie Christopherowi jej 

background image

numeru ubezpieczenia.

No i były jeszcze rewelacje doktor Higgins. Anie paliłam się jakoś do rozmowy o 

nich. Szczególnie o pierwszej w nocy.

- Czego... ? - zapytał Steven, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać. - Czego ty mi nie 

mówisz?

Zamrugałam, zastanawiając się, po czym to poznał.

- Hm - zaczęłam. - Dowiedziałam się czegoś...

Jak powiedzieć komuś, że się słyszało, że jego mama jest wariatką?

Cóż, chyba najlepiej prosto z mostu. I tak też zrobiłam. Bo przecież nie mogłam tego 

ukrywać, nie?

- Myślisz, że to możliwe... No wiesz, kiedy ciebie długo nie było, a moje stosunki z 

nią nie były najlepsze... Że mamie mogło po prostu... trochę odbić? Słyszałam, że w ogóle 

była osobą o nieszczególnie stabilnej psychice - paplałam w pośpiechu. - Ludzie ze Starka 

mówią...

- Ludzie ze Starka? - Steven zagapił się na mnie, jakby to mnie poluzowały się styki. 

Co nie było prawdą, bo właśnie mi je posprawdzano i uznano, że wszystkie łączą jak należy. - 

Co mogą wiedzieć ludzie ze Starka? Przecież oni jej w ogóle nie znają!

- Nie złość się - powiedziałam. Zaczynałam się czuć gorzej niż kiedykolwiek. I nie 

chodziło mi o obolałe stopy. - Naprawdę bardzo mi przykro. Ale może przez to, że jesteś jej 

synem, nie chcesz dostrzec, że...

- Czego dostrzec? - spytał gniewnie Steven. - Że mama harowała całe życie, żeby 

samotnie wychować  i wykształcić dwójkę dzieci, bo tata od nas uciekł, kiedy ja miałem 

siedem lat, a ty dwa? Że nigdy nie odezwał się do żadnego z nas, a mimo to mama była w 

stanie kupować ci na Gwiazdkę wszystko, czego ci się zachciało, chociaż ledwie było nas na 

to stać? Że kiedy chciałaś lekcji baletu, bo chodziła na nie twoja przyjaciółka, mama wzięła 

dodatkowy etat i harowała jeszcze ciężej, żebyś mogła tam chodzić? A teraz tobie nie chce się 

jej szukać, bo ktoś ze Starka powiedział, że jej odbiło?

Oj! No to narobiłam. I to jak. Dlaczego uwierzyłam w wersję doktor Higgins, a nie 

Stevena? Dlaczego dałam się nabrać na kłamstwa lekarki, która pracowała dla korporacji?

Właściwie to wiedziałam dlaczego. Bo tak było łatwiej, niż zrobić to, co należy - niż 

postąpić odpowiedzialnie, czyli pomóc bratu Nikki. Szczególnie że przez ostatnie dni byłam 

pochłonięta tym, co się działo między mną a Christopherem. Nie mogłam uwierzyć, jaka 

byłam głupia i samolubna. Przez cały czas przejmowałam się tylko sobą, kiedy rodzina Nikki 

miała prawdziwe kłopoty i przeżywała tragedie. Bo niby jakie ja miałam zmartwienia? Czy 

background image

Christopher mnie lubi? Czy ludzie zobaczą mnie w diamentowym staniku? Zaginęła kobieta - 

ktoś,   kto   poświęcił   wszystko   dla   swoich   dzieci.   A   ja   starałam   się   wymigać   od   całej   tej 

sprawy.   Schyliłam   głowę,   żeby   Steven   nie   widział   poczucia   winy   na   mojej   twarzy,   i 

powiedziałam do Cosabelli, która wlazła mi na kolana;

- Przepraszam.

Minęło kilka sekund niezręcznego milczenia, aż nagle Steven zapytał łamiącym się 

głosem:

- Kim ty jesteś?

Uniosłam głowę i wybałuszyłam na niego oczy.

- C - co? - wyjąkałam.

- Pytam poważnie. - Nie tylko ja się gapiłam. Steven nie mógł oderwać ode mnie 

swoich niepokojąco niebieskich oczu. - Serio, nie mam najbledszego pojęcia, kim jesteś. Bo 

nie  moją  siostrą.   Wyglądasz   jak  ona.  Twój   głos  brzmi   jak  jej  głos.  Ale  mówisz  rzeczy, 

których ona na pewno by nie powiedziała.

Z mojego gardła wyrwał się słaby, piskliwy dźwięk. Zdołałam go przekształcić w:

- T... to przez amnezję...

- Dość tych bzdur o amnezji - warknął Steven. - Nie jesteś Nikki. Ona nigdy za nic 

mnie nie przeprosiła. Musisz być jakimś sobowtórem, którego gdzieś znaleźli i z jakiegoś 

powodu podstawili na jej miejsce. I przyznaję, że świetnie im wyszło. Naprawdę świetnie, bo 

wyglądasz   dokładnie   jak   ona,   z   najdrobniejszymi   szczegółami...   -   Złapał   mnie   za   rękę   i 

pokazał małą, półksiężycowatą bliznę, którą Nikki miała na grzbiecie dłoni. - Jak to zrobili? 

Pocięli cię, żebyś wyglądała identycznie? To musiało boleć.

- Rzucił moją rękę. - Mam nadzieję, że dużo ci płacą.

Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nikt ze Starka nie przygotował mnie na to. 

Nie powiedział, co robić, jeśli dojdzie do takiej sytuacji. Ogarnęła mnie panika. Co miałam 

powiedzieć? Wszyscy się nabierali na ścierne z amnezją. Rozmawiałam z setkami znajomych 

i współpracowników Nikki i, choć zgodnie twierdzili, że „nowa” Nikki jest trochę dziwna, 

nikt nigdy nie oskarżył mnie, że w ogóle nianie jestem...

Pokręciłam głową, spojrzałam na niego i powiedziałam:

- Nie wiem, o czym mó...

- Doskonale wiesz, o czym mówię - powiedział Steven.

- Gadaj, i to już! Co się stało z Nikki? Woda sodowa uderzyła jej do głowy i ją wylali? 

To by nie był pierwszy raz. Gdzie ona jest?

Drżącą   dłonią   odgarnęłam   włosy   Nikki   z   twarzy.   Rozejrzałam   się   po   pokoju... 

background image

spojrzałam   na   sufit,   na   dziurki   obok   halogenowych   lamp.   Przycisnęłam   palec   do   ust   i 

wskazałam w górę. Steven podążył wzrokiem za moim palcem, po czym popatrzył ma mnie, 

jakbym była nienormalna. Sięgnęłam po pilota od telewizora i wcisnęłam guzik głośności. 

Odgłosy z Tygodnia z rekinami wypełniły mieszkanie. Wstałam, podeszłam do szafki z wieżą 

i włączyłam ostatnią płytę, która była odtwarzana. Rozległ się głos Lulu, jęczącej, że jest 

kocicą i chce, żeby ją podrapać za uszkiem. W końcu podeszłam do sięgających od podłogi 

do sufitu okien i otworzyłam wszystkie, wpuszczając podmuchy zimnego wiatru i odgłosy 

ruchu ulicznego z Centre Street.

- Co ty robisz? - spytał gniewnie Steven.

Usiadłam z powrotem na kanapie i z powagą spojrzałam mu w twarz.

- Nie mogę ci powiedzieć, co się stało z twoją siostrą - zaczęłam, nie podnosząc głosu. 

- Będę miała bardzo poważne kłopoty, jeśli ci powiem. No, może nie ja, ale moja rodzina.

Spojrzenie Stevena zmieniło się w lód.

- Więc przyznajesz, że nią nie jesteś. - Jego głos też był zimny.

Pokręciłam głową.

- Przyznaję - powiedziałam. - To znaczy jestem, częściowo... na zewnątrz.

- Co to znaczy na zewnątrz? - Steven piorunował mnie wzrokiem. - To, co mówisz, 

jest bez sensu.

- Wiem. - Patrzyłam na Cosabellę, która mimo hałasu spała smacznie między nami. 

Boże, oddałabym wszystko, żeby w tej chwili być tym psem. - Nie mogę ci tego wyjaśnić. 

Ale musisz uwierzyć. Nikki, takiej, jaką znałeś, już nie ma.

- Nie ma? - zapytał Steven. - Co to znaczy, nie ma? Chcesz powiedzieć, że... - Patrzył 

na mnie z niedowierzaniem.

- Tak   -   powiedziałam.   -   Miała   tętniaka.   Był   jak   tykająca   bomba   zegarowa   w   jej 

głowie. Miała rzadką, wrodzoną wadę mózgu...

- Nic   podobnego   -   zaprzeczył   Steven.   Teraz   nie   miał   już   niedowierzającej   miny. 

Wyglądał, jakby miał wybuchnąć śmiechem. - Kto ci to powiedział? Ona?

- No,   nie   -   odparłam.   Byłam   pewna,   że   śmiech   nie   jest   właściwą   reakcją   na 

wiadomość   o   śmierci   siostry   z   powodu   tętniaka   mózgu.   -   Ja   jej   właściwie   nigdy   nie 

poznałam...

- Więc skąd te bzdury o jakimś genetycznym defekcie mózgu? - pytał Steven. - Nikki 

była zdrowa jak koń. Cała moja rodzina cieszy się zdrowiem. Nikt z nas nie ma żadnych wad 

genetycznych, uwierz mi, A już na pewno nie Nikki. Kiedy była w dziewiątej klasie, spadła z 

trybun na szkolnym boisku i walnęła się w głowę. Zrobili jej wtedy tomografię komputerową. 

background image

i rezonans magnetyczny. Nie było śladu żadnych defektów mózgu. Kto ci o tym powiedział?

Przełknęłam ślinę. I odpowiedziałam cicho:

- Ludzie ze Starka.

- Ludzie   ze   Starka   -   prychnął.   -  Ci   sami,   którzy  wmówili   ci,   że   moja   matka   jest 

wariatką.

Otworzyłam usta, po czym je zamknęłam.

- No... tak.

- I ty im uwierzyłaś?

Nie mogłam mu powiedzieć, że mam dobre powody, żeby im wierzyć. Że gdyby nie 

oni, nie rozmawialibyśmy teraz. Przygryzłam dolną wargę.

- Nie mam powodu im nie wierzyć - odparłam w końcu. Wydało mi się to najbardziej 

dyplomatyczną odpowiedzią.

- Pozwól, że cię zapytam. - Steven pochylił się do przodu. - Kiedy to wszystko się 

stało? Kiedy zastąpiłaś Nikki, a jej rzekomo pękł ten tętniak?

- Żadne rzekomo - zaprotestowałam. - Było przy tym mnóstwo ludzi. Widzieli to. To 

się stało  podczas wielkiego  otwarcia  Centrum Handlowego Starka.  Była  relacja w  CNN. 

Naprawdę...

- Dobra - powiedział, przerywając mi niecierpliwym machnięciem ręki. - Kiedy?

- Trzy miesiące temu.

Wydało mi się, że liczy coś w głowie.

- To mniej więcej w tym samym czasie - mruknął.

- Mniej więcej w tym samym czasie co co? - Nagle zaskoczyłam. - Co zniknięcie 

twojej mamy? - Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. - Ale... co te dwa wydarzenia mogą 

mieć ze sobą wspólnego?

- Nie wiem - odparł. - Ale to chyba coś więcej niż zbieg okoliczności, nie sądzisz? A 

teraz, kiedy Stark wciska ci kit, że moja mama jest nienormalna...

- Chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem Stark miał coś wspólnego ze zniknięciem 

twojej mamy? - Nagle zaschło mi w ustach. - Bo niby dlaczego Stark nie miałby maczać 

palców w zniknięciu jego mamy? Szpiegowali mnie dzień i noc. Wiedzą wszystko, widzą 

wszystko. Spuścizną Starka jest śmierć.

- Czy to nie jest oczywiste? - zapytał Steven. - Spójrz na siebie. Wpędzili cię w taką 

paranoję, że nie potrafisz nawet o nich mówić bez włączania wszystkich sprzętów grających 

w mieszkaniu. Naprawdę sądzisz, że tu jest podsłuch?

Zamiast   odpowiedzieć,   sięgnęłam   po   torebkę,   wyjęłam   wykrywacz   pluskiew   i 

background image

włączyłam go. Alarm dźwiękowy pikał szybciej i szybciej, w miarę jak zbliżałam antenę do 

sufitu i dziurek nad naszymi głowami.

- I nie mów mi, że to jakiś złom - powiedziałam - bo zapłaciłam za niego prawie 

pięćset dolców.

Steven zamrugał.

- Och - mruknął. - No więc, to jest złom.

- Nieprawda - upierałam się. - Wiem, że coś mi tu zamontowali, nagrywają wszystko, 

co się mówi. Wiedzą, że tu jesteś. Wiedzą przeróżne rzeczy, których inaczej nie mogliby się 

dowiedzieć.

- Jestem   technikiem   elektronikiem   ze   specjalizacją   z   komunikacji   -   powiedział 

cierpliwie   Steven,   -   W   służbie   marynarki   Stanów   Zjednoczonych.   I   mówię   ci,   że   to,   co 

trzymasz w ręce, to złom... Co nie znaczy, że nie działa.

Poczułam zimny dreszcz na plecach.

- Naprawdę?

- Naprawdę   -   powiedział.   Wziął   ode   mnie   wykrywacz   i   sam   przysunął   antenę   do 

sufitu. Pikanie przybrało na sile i częstotliwości.

- Od jak dawna tu są? - spytał, wskazując dziurki ruchem głowy.

- Nie wiem - szepnęłam.. - Któregoś dnia po prostuje zauważyłam.

- Niedobrze - powiedział. Wyłączył  transmiter i rzucił go na kanapę. - I co z tym 

zrobimy?

- Jak to, co z tym zrobimy? - zapytałam.

- Zaginęły dwie kobiety - przypomniał Steven. - I Stark ewidentnie wie dlaczego.

- Zaginęła tylko jedna kobieta - odparłam przez spierzchnięte wargi. - Mówiłam ci, że 

Nikki...

- Że  jej  nie ma.  Zgadza  się, tak  powiedziałaś.  Tyle  tylko.  że to  nieprawda, co?  - 

Spojrzał na mnie z góry wyczekującym wzrokiem. 

:

- Nie - odparłam. - Oficjalnie Nikki żyje. Bo oficjalnie, z prawnego punktu widzenia, 

ja nią. jestem.

Steven zagapił się na mnie. Milczał chwilę. I w końcu powiedział:

- Żartujesz sobie, tak?

- Nie - odparłam. Serce łomotało mi w piersi. Musiałam mu powiedzieć. Musiałam 

powiedzieć mu prawdę. Zasługiwał na nią. Ostatecznie chodziło o jego siostrę. I musiałam 

powiedzieć ją tak, żeby zrozumiał. - To jest ciało twojej siostry. Ale jej mózg jest...

Nim się zorientowałam, co się dzieje, porwał mnie za ramiona i poderwał z kanapy, 

background image

budząc Cosabellę, która pisnęła ze strachu. Nie zauważył tego.

- O czym ty mówisz? - zapytał gniewnie, potrząsając mną. - Jakim cudem to może być 

ciało mojej siostry?

Nagle zamazał mi się przed oczami. Spod moich powiek płynęła fala łez.

- Nie   mogę   ci   powiedzieć!   -   krzyknęłam.   -   Twoją   mamę   być   może   już   porwali. 

Myślisz, że chcę z nimi zadzierać? Nie rozumiesz. Nie masz pojęcia, jacy oni są. Jaką mają 

władzę, ile pieniędzy...

Steven ściskał mnie mocno. Czułam, że zaraz zrobi mi siniaki na ramionach. Nie 

wyglądałoby to dobrze na pokazie Stark Angels, gdyby nie zbladły do sylwestra.

- To jakieś szaleństwo - powiedział, potrząsając mną przy każdej sylabie. Cosabella, 

obserwująca to wszystko z kanapy, zaszczekała nerwowo. - To ty zwariowałaś, słyszysz? 

Każde słowo, które wychodzi z twoich ust, to wariactwo.

- Nie jestem wariatką - powiedziałam z naciskiem. - To się nazywa przeszczep mózgu. 

Mój mózg. ciało twojej siostry...

To go jakby przyhamowało. Ale mnie nie puścił.

- Stark? Stark to zrobił? Jeśli to wszystko dzieło Starka,.. Jeśli oni naprawdę to robią... 

Dlaczego nikt o tym nie wic? Dlaczego ty nikomu nie powiedziałaś?

- Powiedziałam   tobie   -   wycedziłam   przez   zaciśnięte   zęby.   -   Ale   nie   możesz   tego 

rozgłaszać.   Nikomu   ani   słowa,   słyszysz?   Stark   grozi,   że   wsadzą   moich   rodziców   do 

więzienia, jeśli komukolwiek powiem! I zrobią to. Więc jeśli masz zamiar pójść z tym do 

dziennikarzy   czy   do   kogokolwiek,   wybij   to   sobie   z   głowy.   To   się   nie   uda.   Stark   jest 

właścicielem koncernów medialnych. Ale pomogę ci znaleźć mamę, jeśli zdołam.

- Jak? - zapytał, wreszcie rozluźniając chwyt. - Jak zamierzasz to zrobić?

No właśnie, jak chciałam tego dokonać? Nie mogłam mu powiedzieć o Christopherze 

i   Feliksie,   i   ich   szalonym   planie.   Po   pierwsze,   plan   był   tak   szalony,   że   nie   miał   szans 

powodzenia.   A   po   drugie,   nie   chciałam   mieszać   w   to   Christophera   bardziej,   niż   już   był 

zamieszany. Kochałam go, mimo że on kochał się w moim dawnym, ja”, nie w dziewczynie, 

którą stałam się teraz. Nie mogłam go wciągać w to wszystko, szczególnie jeśli podejrzenia 

Stevena miałyby się potwierdzić i jego mama zniknęła w związku z tym, co stało się ze mną i 

z Nikki. To było zbyt niebezpieczne.

Ale...

Ale jeśli Christopher i Felix naprawdę potrafiliby urzeczywistnić swój plan.

- Znam ludzi, którzy mogą ją znaleźć - usłyszałam własne słowa.

Steven nareszcie opuścił ręce.

background image

- Kto to taki? - zapytał.

W tej chwili drzwi mojej sypialni się uchyliły i wyjrzała zza nich rozczochrana głowa 

Lulu . Co tu się dzieje? - spytała, mrugając zaspanymi oczami. - Co to za hałas? Dlaczego 

wrzeszczycie? I dlaczego Cosabella jest taka zdenerwowana?

Steven odsunął się ode mnie.

- Nic takiego - odparł, sięgając po pilota. - Zwykła rodzinna sprzeczka. „Wracaj do 

łóżka.

Lulu go nie posłuchała.  Wyszła  boso  do salonu. Zamiast swojej  zwykłej  koszulki 

nocnej miała  na sobie za dużą flanelową piżamę - różową, w wielkie wiśnie. Sądząc po 

podwiniętych nogawkach piżama należała do Nikki.

- Nie no - powiedziała. - Co się dzieje? Hej, słuchacie mojej płyty?

- Tak. - Odgarnęłam włosy z oczu. - Naprawdę wszystko jest w porządku. Wracaj do 

łóżka.

- Nie. - Lulu podeszła i klapnęła na kanapę obok Cosabelli. - To brzmiało, jakbyście 

się kłócili. Nie chcę, żebyście się kłócili. No dobra, nie mam rodzeństwa i zawsze chciałam 

mieć brata czy siostrę, żeby móc się kłócić. Ale powiedzcie chociaż, o co wam poszło?

Spojrzałam na Stevena. Z chmurną miną wpatrywał się w biały dywan. Wyglądało na 

to, że nie zamierza się odezwać, więc wzruszyłam ramionami i powiedziałam:

- Dowiedział się o zamianie umysłów.

Lulu   popatrzyła   na   Stevena   i   sięgnęła   po   jego   dłoń.   W   porównaniu   z   jej   ręką 

wydawała się ogromna.

- Och, biedactwo! Brakuje ci dawnej Nikki, co? Spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc.

- Dawnej Nikki? Co ty... Ty o tym wiesz?

- Jasne - odpowiedziała, ciągnąc go czule za mały palec, żeby usiadł obok niej na 

kanapie.   On   oczywiście   się   opierał.   -   Wszyscy   wiemy.   Znaczy   ja   i   Brandon.   Nawet 

porwaliśmy Nikki ze szpitala zaraz po tym, kiedy to się stało. I wcale jej się to nie podobało. 

Ale myśleliśmy, że padła ofiarą al Kaidy! Albo scjentologów. Okazało się, że to nieprawda. 

Po prostu, dawna Nikki zniknęła, a ta nowa zajęła jej miejsce. I uznaliśmy, że podoba nam się 

bardziej niż stara. A przynajmniej mnie. Nie wiem, co na to Brandon. A co? - Lulu patrzyła to 

na mnie, to na niego. - To dla ciebie problem?

Steven pokręcił głową.

- Potrzebuję aspiryny - powiedział tylko.

Ale Lulu pociągnęła go na kanapę obok siebie. Usiadł, opierając głowę na dłoniach. 

Wyglądał na kompletnie załamanego. I nie dziwiłam mu się.

background image

- Może rozmasować ci kark? - spytała Lulu. Chociaż nie odpowiedział, wyciągnęła 

ręce, przygotowując się do masażu. - Świetnie masuję. Nikki kompletnie wymięka, kiedy 

robię jej masaż. Nauczyła mnie tego nasza gosposia, Katerina. A ona szkoliła się w jednym z 

najlepszych spa w Gstaad. Chodzi o to, żeby usunąć napięcie, o, stąd...

- Znam kogoś - szepnęłam. Rozpaczliwie chciałam jakoś naprawić tę sytuację, chociaż 

nie miałam pojęcia, czy to w ogóle możliwe. Jego siostra nie żyła, nawet jeśli on nie chciał w 

to uwierzyć.

I oczywiście jakimś cudem czułam się tak, jakby to była moja wina, chociaż wcale tak 

nie było.

Steven uniósł oczy.

- Co takiego? - zapytał.

- Znam kogoś - powtórzyłam cicho. Miałam nadzieję, że wystarczająco cicho, żeby nie 

wyłapały tego podsłuchy. - Kogoś, kto jest naprawdę niezły w komputerowe klocki, Mówi, że 

potrafi znaleźć twoją mamę.

Nie chciałam mu mówić, że ten ktoś to czternastoletni kuzyn kogoś, w kim kochałam 

się od siódmej klasy. Steven i tak wyglądał, jakby miał ochotę skoczyć z mostu. Patrzył na 

mnie,   nie   zwracając   uwagi   na   Lulu,   która   ugniatała   mu   kark.   Co  dziwne,   jej   masaż   nie 

wywierał na niego takiego efektu, jaki miał na ciało Nikki.

- Jak? - spytał Steven. - Jak ją znajdzie, skoro policja nie mogła tego zrobić?

- Nie wiem - odszepnęłam. - Po prostu mówi, że to potrafi. Słuchaj, niby co mamy do 

stracenia? - Nie licząc wszystkiego, łącznie z moim życiem, gdyby Steven się dowiedział, że 

ten ktoś jest nieletni.

- Kiedy możemy do niego iść? - Steven już się nie wahał.

Moje serce zapikało niespokojnie. Nie spodziewałam się, że zgodzi się tak szybko. Na 

co narażałam Christophera? I Feliksa? Ale z drugiej strony, gdyby ich plan się powiódł, może 

potem nie byłoby już Starka. I nie byłoby się czego bać... Jasne. A Nikki Howard będzie 

następnym prezydentem USA.

- Hm. Pewnie rano - odparłam.

- Świetnie. - Steven kiwnął głową. - Więc zróbmy to. Lulu miała zadowoloną minę.

- Fantastycznie! - rzuciła, wbijając łokieć w jego wyrobione muskuły. - I wiesz co? 

Już wydajesz się mniej spięty!

- Dzięki. - Steven posłał jej uśmiech, po czym wstał i ruszył do jej pokoju. - Jestem 

skonany. No to... do zobaczenia rano. Ale kiedy dotarł do drzwi Lulu, zatrzymał się i spojrzał 

na mnie jeszcze raz.

background image

- Jak mam się do ciebie zwracać? - zapytał.

Po tych wszystkich krzykach mój głos zabrzmiał niemal nienaturalnie łagodnie. Hałas 

ulicy za oknem był głośny, mimo późnej nocy. Cóż, mieszkałam w mieście, które nigdy nie 

zasypia. Lulu w głośnikach miauczała i prychała jak kot. Jeśli nawet Stark wyłapał coś z tej 

rozmowy, to pewnie niewiele zrozumiał.

- Nikki - powiedziałam do Stevena. - To teraz jest moje imię.

Patrzył na mnie przez pełne dziesięć sekund. Nie mogłam niczego odczytać z wyrazu 

jego twarzy.

Nagle się odwrócił i zniknął za drzwiami. Zaniknął je cicho za sobą. Spojrzałam na 

Lulu.

- Ha! - rzuciła z szerokim uśmiechem na twarzy, na której nie było śladu make - upu. - 

Moim zdaniem poszło nieźle. Nie sądzisz?

Klapnęłam   na   kanapę   obok   niej   z   jękiem   frustracji.   Wiedziałam,   że   czeka   mnie 

kolejna bezsenna noc.

background image

15.

To takie ekscytujące - powtarzała w kółko Lulu.

- Mylisz się - zapewniłam ją. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się uparła, żeby 

przyjść tu ze mną. Chociaż właściwie zaczynałam się domyślać. Tyle tylko, że nie mogłam w 

to uwierzyć. Byłam praktycznie pewna, że miało to związek z przystojniakiem, idącym obok 

nas korytarzem i usilnie starającym się nie zagotować ze złości, od kiedy zorientował się, że 

znalazł się w manhattańskim liceum.

Co gorsza, pojawił się tu za piętnaście ósma rano. W towarzystwie jednej z najbardziej 

rozchwytywanych modelek w kraju, szmuglującej w torbie od Vuittona miniaturowego pudla, 

i jej przyjaciółki, popularnej celebrytki, córki jednego z najwyżej cenionych reżyserów w 

kraju. Lulu ledwie nadążała za mną na dwunastocentymetrowych obcasach. Nie, w ogóle nikt 

się na nas nie gapił, kiedy truchtaliśmy korytarzem. W każdym razie nie za bardzo.

A wracając do tematu, nie mogłam uwierzyć, że do tego stopnia się z tym nie kryje. 

To  znaczy Lulu.  Nie  ukrywa tego,   że  ma  obsesję  na  punkcie  brata   Nikki  Howard.  Całe 

szczęście,   że   przynajmniej   ubrała   się   w   miarę   normalnie,   w   klasyczne   dżinsy   Jordache, 

skórzaną   kurtkę   lotniczą   i   koszulę   od   Alexandra   McQueena.   Bluzkę   od   Chloe   i   dżinsy 

Citizens of Humanity, które sama chciałam włożyć, musiałam siłą wydrzeć z jej rąk. Co było 

idiotyczne,   bo   jestem   ze   trzydzieści   centymetrów   wyższa   od  niej,   więc   nie   wiem,   jakim 

cudem może nosić ciuchy Nikki. Ale mimo wszystko. Tak wcześnie wstać dla faceta? Cóż, 

przyganiał kocioł garnkowi. Kiedy akcja z nalepkami z dinozaurami się nie udała, przez kilka 

pierwszych   tygodni   po   operacji   sama   robiłam   różne   głupie   rzeczy   w   nadziei,   że   pewien 

chłopak zwróci na mnie uwagę. Każdego ranka poświęcałam pół godziny na robienie fryzury, 

której Christopher w ogóle nie zauważył. I nosiłam zaskakująco niewygodny - marki Stark, 

oczywiście - push - up, na który, jak wyżej, nawet nie spojrzał, bo nigdy nie spuszczał wzroku 

poniżej mojego podbródka. Więc chyba  wiem, jak to jest. Ale żeby wizyta  w LAT była 

ekscytująca? Uwierzcie mi, w Liceum Alternatywnym Tribeca nie było nic ekscytującego, co 

zresztą zdążył już potwierdzić nawet Steven. Moim zdaniem tu było wręcz anty ekscytująco. 

Lulu   nigdy   też   wcześniej   nie   odwiedziła   żadnego   amerykańskiego   liceum.   Gapiła   się 

bezczelnie   na   uczniów,   których   mijaliśmy.   A   każdy   z   nich   wybałuszał   na   nas   z 

niedowierzaniem oczy, szepcząc: „Ty, to jest...”

- O Boziu, jaka ona jest śliczna! - Jęczała Lulu niemal ni krok. Albo: - Czy on nie jest 

słodki? - jakby mówiła o szczeniaczkach, a nie o prawdziwych, żywych piętnaste - i szesnasto 

latkach. Zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy, że ci ludzie są ledwie rok czy dwa młodsi 

background image

od niej.

Co prawda, jako że nie byli tak szczodrze wyposażeni w geny jak ona, wyglądali 

niemal jak przedstawiciele innego gatunku.

To jednak nie usprawiedliwiało jej zachowania.

Szczególnie   kiedy   zobaczyła   Fridę   stojącą   z   grupki   i   młodszych   czirliderek   pod 

szafkami, i krzyknęła:

- Boże, patrz, Nikki! Tam jest Frida! Cześć, Frida!

Frida   wymiękła   na   nasz   widok,   a  zwłaszcza   na   widoki   -  Koleżankom   też   opadły 

szczęki. Ze mną jadały czasem lunch na stołówce LAT, więc Nikki Howard nie była już dla 

nich taką sensacją jak na początku.

Ale   Frida   chwaliła   im   się,   że   zna   Lulu,   i   byłam   praktycznie   pewna,   że   żadna   z 

dziewczyn jej nie wierzyła.

I   oto   objawiła   im   się   Lulu   Collins,   ozdoba   czerwonych   dywanów   na   premierach 

filmowych, okładek czasopism i niedomytych rockandrollowych chłopaków, z którymi raczej 

nie powinna się prowadzać. Chociaż kim byłam, żeby ją krytykować, skoro Nikki chodziła z 

niektórymi z tych chłopaków za plecami Lulu? W każdym razie Lulu tu była we własnej 

osobie. Co więcej, szła korytarzem w ich stronę i pozdrawiała Fridę. Gapiły się na nią z 

podziwem i zachwytem.

- O Boże, Lulu! - krzyknęła Frida. Wyglądała, jakby miała się zaraz posikać z radości. 

- Nie wierzę, że tu jesteś. I Nikki! To niesamowite! Właśnie o was mówiłam. No wiecie, o 

waszej imprezie?

- Och,   musisz   przyjść   -   ucieszyła   się   Lulu.   -   Wszystkie   przyjdźcie.   To   jutro 

wieczorem. Będzie odlotowo, serio. Wszyscy będą. Marc, Lauren, Paris. Uwielbiają moje 

przyjęcia noworoczne. Są najlepsze w mieście.

Widziałam, jak dziewczynom ruszają trybiki w głowach Marc Jacobs, Lauren Conrad, 

Paris Hilton.

- Lulu, one nie mogą przyjść. Chodzą do liceum! - mruknęłam pod nosem.

No to co - stwierdziła, patrząc na mnie tępo. - Ty też chodzisz - Ale ja nie mam 

czternastu lat i nie mieszkam z rodzicami.

- Czy ktoś - wtrącił się Steven - mógłby mi wyjaśnić, co tu robimy? Myślałem, że 

próbujemy odnaleźć moją matkę.

Ho tak jest - zapewniłam. - Chodźmy. Spojrzałam ponuro na Fridę i jej koleżanki.

Nie możecie przyjść na nasze przyjęcie. Jesteście nieletnie .Chodź, Lulu. - Złapałam ją 

za łokieć i chciałam odciągać , od dziewczyny. Ale było już za późno. Usłyszałam znajomy 

background image

głos   wołający   Nikki,   i   po   sekundzie   Whitney   Robertson   była   już   przy   nas,   w   obstawie 

swojego klona, Lindsey, i chłopaka, Jasona Klei - na, ociekającego dezodorantem Axe.

- Nikki, cześć. - Whitney drapieżnym wzrokiem lustrowała Stevena. Nie próbowała 

nawet ukryć zainteresowania przed Jasonem, ale moim zdaniem ich związek już od dawna był 

dysfunkcyjny. W czym nie było tak naprawdę nic niezwykłego, bo od zawsze podejrzewałam, 

że Jason jest cyborgiem. - Nie wiedziałam, że dzisiaj dzień pod hasłem: „Przyprowadź byczka 

do szkoły”.

Steven zrobił przerażoną minę. Nie dziwiłam mu się. Whitney była jak próchnica - 

wystarczyło znać ją pięć sekund, żeby wiedzieć, że trzeba się jej pozbyć.

Zignorowałam   ją   i   ruszyłam   w   stronę   pracowni   komputerowej,   chociaż   ciągle 

słyszałam krzyki Whitney: „Nikki? Nikki!” w oddali. Lulu szła za mną, trzymając Stevena za 

połę kurtki, żeby się nie oddalał. Brat Nikki jakby tego nie zauważał. - Co my tu robimy? - 

zapytał znów. - W jaki sposób... Dotarłam już do drzwi pracowni, z której właśnie wychodził 

Christopher. Chciał zdążyć na przemawianie publiczne przed dzwonkiem. Jak zawsze na jego 

widok moje serce zapikało mocniej. Dzisiaj pod skórzaną kurtkę włożył czarną koszulkę z 

Ramones. Włosy miał jeszcze trochę mokre na końcach po porannym prysznicu, a dżinsy 

leżały mu na tyłku jak druga skóra.

Stwierdzenie,  że zaskoczył go mój  widok, byłoby lekkim niedopowiedzeniem.  Na 

dodatek za mną szła Lulu, którą z pewnością poznał - był równie wściekły jak ja na jej ojca za 

spartolenie  filmu na podstawie  Journeyquest  - i naburmuszona, krótkowłosa, przerośnięta 

wersja mnie, czyli Steven. Christopherowi szczęka opadła prawie na podłogę.

- Eee... cześć - powiedział.

- Muszę z tobą porozmawiać - oznajmiłam. Trudno mi było cokolwiek wydusić, kiedy 

serce tak strasznie tłukło mi się pod żebrami.

- Teraz? - Jego spojrzenie mnie ominęło i padło na zegar w korytarzu. - Zaraz się 

zacznie lekcja.

- Wiem   -   powiedziałam.   Chwyciłam   go   za   ramię.   Wiem,   że   nie   poczuł   tego 

elektrycznego   ładunku,   który   przeskoczył   z   moich   palców   na   jego   kurtkę.   Ale   ja 

podskoczyłam jak rażona piorunem. - Nie idziemy dzisiaj na lekcje. Jedziemy do twojego 

kuzyna.

Christopher przerzucił plecak z jednego ramienia na drugie, patrząc kolejno na mnie, 

Lulu i Stevena. A potem znowu na mnie. Jego twarz była niewzruszona.

- Posłuchaj, Nikki - powiedział. - Jeśli chodzi o twoją mamę, to chyba ustaliliśmy...

- Mam to, o co prosiłeś - rzuciłam. - Więc jedźmy, okej?

background image

Jego   błękitne   oczy   spojrzały   na   mnie   badawczo.   Spodziewałam   się,   że   zapyta   o 

egzaminy   semestralne.   Stary   Christopher   by   to   zrobił.   Powiedziałby:   „Ale   to   pierwszy 

semestr   ostatniej   klasy.   Uczelnie   będą   patrzeć   na   nasze   stopnie   z   tego   półrocza.   Jeśli 

zawalimy, to się na nas odbije. McKayla Donofrio już ma stypendium Skarbu Narodowego. 

Nie możemy zawalić”.

Ale to nie był stary Christopher. To był Christopher Czarny Charakter.

Popatrzył mi w oczy i powiedział:

- Jedziemy.

Ruszyliśmy do najbliższego wyjścia, chociaż Frida - która, jak się okazało - lazła za 

nami przez cały czas, zaczęła wołać:

- Czekajcie! A wy dokąd? Hej! Zaraz będzie dzwonek. Nie możecie tak sobie wyjść.

- Złap taksówkę - rzuciłam Christopherowi - i każ kierowcy zaczekać. Zaraz przyjdę. - 

Oderwałam się od grupki i odwróciłam na pięcie.

Złapałam Fridę za ramię i jedną ręką przyszpiliłam ją do najbliższej szafki.

Stwierdzenie, że ją to zaskoczyło, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Ale to była 

zbyt ważna sprawa, żebym mogła zgrywać dobrą starszą siostrunię. Nie mogłam pozwolić, 

żeby mi to schrzaniła. Musiałam myśleć o Stevenie.

- Idź do klasy - powiedziałam. - I zapomnij, że mnie tu dzisiaj widziałaś.

- Dokąd jedziecie? - Koniecznie chciała wiedzieć. - Nie możesz wagarować w tym 

tygodniu. Zaraz egzaminy. Oblejesz!

- Nie żartuję, Frido - powiedziałam. - Koleżankom powiedz to samo. Nie widziałyście 

nas.

- Co się dzieje? - Chyba nie na żarty się przestraszyła. I wiecie co? Miała powody, 

żeby się bać.

- Dokąd zabieracie Christophera? - drążyła.

Ja jednak szłam już do drzwi, przez które wyszli właśnie Lulu, Steven i Christopher.

- Naskarżę na ciebie - usłyszałam, jak woła za mną Frida. - Zobaczysz, Em! Znaczy 

Nikki! Czekaj!

Jej głos został za ciężkimi stalowymi drzwiami szkoły, które zatrzasnęły się za mną. 

Zbiegłam po schodkach w gryzącej, zimnej mżawce do czekającej taksówki.

background image

16.

Szybciej! - wrzeszczała do mnie Lulu, jakby taksówka, do której właśnie wsiadła, 

mogła odjechać beze mnie.

- Idę,  idę - odkrzyknęłam.  Christopher czekał na  chodniku, z  dłonią na  otwartych 

drzwiach   auta.   Jego   twarz   znów   przybrała   niewzruszony   wyraz,   jakby   supermodelki   w 

otoczeniu nietypowej świty codziennie wyciągały go ze szkoły.

- A tak konkretnie - spytał Steven, gdy wsiadłam z tyłu, usadawiając się obok niego i 

Lulu - to dokąd jedziemy?

- Kuzyn   tego   gościa   jest   geniuszem   komputerowym   -   powiedziałam,   wskazując 

Christophera, który usiadł obok kierowcy. Byłam prawie pewna, że Christopher nie słyszy, co 

mówimy, przez grubą, kuloodporną szybę oddzielającą przednie i tylne siedzenia. Kierowca 

włączył sobie na cały regulator muzę  z Bollywood.  - Twierdzi,  że potrafi  znaleźć  twoją 

mamę. Steven zrobił skołowaną minę.

- To   policjant?   Co   robił   w   twojej   szkole?   Jest   tajniakiem   z   wydziału 

antynarkotykowego?

- Hm... - bąknęłam, zaczynając dostrzegać pewne dziury w moim planie. - Nie.

- Widziałaś bluzkę tej laski? - dopytywała się Lulu. Było jasne, że mówi o Whitney. - 

To było... totalne przegięcie.

- Ale ten gość jest na rządowej posadzie? - drążył Steven. - Powiedz mi, że ma jakieś 

powiązania z rządową agencją.

- Niezupełnie - odparłam.

- No bo - ciągnęła Lulu - była praktycznie przejrzysta. I to nie we właściwy sposób. 

Steven, tobie też się nie podobała ta bluzka, prawda? Tej dziewczyny na korytarzu?

- Chcesz   powiedzieć   -   Steven   ignorował   Lulu,   a   Cosabella,   którą   wypuściłam   z 

torebki, wskoczyła mu na kolana i zaczęła radośnie przyglądać się samochodom wokół nas - 

że on naprawdę jest tylko uczniem liceum?

- Wiesz  co?  - Christopher odwrócił  się na przednim fotelu  i  patrzył  na nas przez 

plastikową   przegrodę.  Było   jasne,  że   jednak   nas  słyszał,   mimo   brzękliwej  muzyki,  która 

kazała nam soniya dil se mila, cokolwiek to znaczyło. - Nie martw się. Jeśli twoja mama żyje, 

to Felix ją znajdzie. Uspokójcie się. Wszyscy. Sprawa jest już załatwiona.

Dokładnie   coś   takiego   powiedziałby   super   złoczyńca.   Szczególnie   wioząc   cię   na 

egzekucję.

Ale czy naprawdę groźny super złoczyńca nie wymachiwałby jakąś bronią?

background image

No, niekoniecznie. Biorąc pod uwagę, że jechaliśmy z nim z własnej nieprzymuszonej 

woli. Mniej więcej. Ja chyba nie miałam wyboru. Mogłam pomóc Stevenowi znaleźć matkę 

albo pozwolić, żeby ogłosił to, co wie, w prasie albo telewizji. A zaczynałam podejrzewać, że 

skłaniał się coraz bardziej ku temu drugiemu rozwiązaniu. Już to widziałam... Steven w ogól-

nokrajowych   wiadomościach,   apelujący   o   pomoc   w   odszukaniu   mamy,   po   czym 

wspominający od niechcenia: „A tak przy okazji, dziewczyna, która aktualnie zajmuje ciało 

Nikki Howard, tak naprawdę nie jest moją siostrą. Nie wiem, kim jest, ale niech ją ktoś 

wyegzorcyzmuje, z łaski swojej, żeby się wyniosła, okej?

Z góry dzięki”.

To   by   się   bardzo   spodobało   Starkowi.   Lulu,   tuż   przy   moim   uchu,   gadała   przez 

komórkę.

- Nie - mówiła do kogoś w słuchawce. - Dopilnuj, żeby dostawca wwiózł jedzenie 

służbową windą od tyłu. Ostatnim razem wwieźli parę dostaw od frontu i porysowali mosiądz 

w windzie. Zarządca budynku się wściekł. Wszystko jasne? Świetnie. - Rozłączyła się.

- Czy ty myślisz tylko o przyjęciu? - zapytał Steven. Był naprawdę zirytowany.

Lulu spojrzała na niego z osłupiałą miną.

- Nie - odparła. - Oczywiście, że nie.

- To tylko impreza - powiedział Steven. - Bez przerwy urządzam imprezy. Kupujesz 

kega i wysypujesz do misek parę toreb precelków. Włączasz muzę i zapraszasz przyjaciół. To 

żaden problem.

Lulu   spojrzała   na   mnie   z   niedowierzaniem.   Jako   że   nie   byłam   światowej   klasy 

ekspertem od przyjęć, nie potrafiłam dodać nic mądrego do tej dyskusji. Owszem, poszłam z 

Lulu na kilka imprez. Ich organizacja wydawała mi się bardziej skomplikowana niż „kupienie 

kega” i „wysypanie paru toreb precelków”. Na ostatnim z tych przyjęć był nawet połykacz 

ognia. W każdym razie organizację naszej imprezy zamierzałam zostawić Lulu.

- To nie jest zwykłe spotkanie przy piwie - zaczęła tłumaczyć. - Mistrzowie z Nobu 

będą na miejscu ręcznie zwijać sushi. Zamówiłam wszystkie alkohole, jakie sobie potrafisz 

wyobrazić, a barmani będą przy okazji ekspertami od astrologii. Na tym  małym  tarasiku 

kazałam zainstalować fontannę z czekolady. A muzę będzie miksował DJ Drama.

Steven pokręcił głową. - Po co robisz to wszystko? Komu tak chcesz zaimponować?

- Zaimponować? - Lulu wypowiedziała to słowo, jakby było w obcym języku. - Ja 

nikomu nie próbuję zaimponować... - Co nie do końca było prawdą. Ostatnio sporo czasu 

poświęcała   na   próby   zaimponowania   Stevenowi.   Ale   nawet   w   fajny   sposób,   nie   tak   jak 

Whitney Robertson i reszta Żywych Trupów usiłowali zaimponować.,. mnie. Wszystko, co 

background image

robi Lulu, robi wyłącznie z dobroci serca. Nikt, kto ją dobrze zna, nie może powiedzieć o niej 

złego słowa. Steven po prostu był zdenerwowany obrotem spraw i niepokoił się o mamę.

Zainterweniowałam pospiesznie.

- Lulu lubi przyjmować gości - powiedziałam. - Rekompensuje sobie w ten sposób 

nieudane dzieciństwo. I naprawdę bardzo by chciała, żebyś został na tej imprezie.

Steven się zawahał... i zobaczył moją błagalną minę. - Wysyłałam mu telepatyczną 

wiadomość, która brzmiała: „Daj spokój, stary. Zabujała się w tobie po uszy. Nie rób jej 

przykrości. Po prostu powiedz, że przyjdziesz. Nie obchodzi mnie, że nie jest w twoim typie. 

Po prostu powiedz, że przyjdziesz. No nie bądź taki, zdobądź się chociaż na to”.

Wzruszył ramionami i usiadł głębiej na siedzeniu, patrząc na Cosabellę, która dyszała 

prosto na szybę.

- Jasne.   Bardzo   dziękuję   za   zaproszenie.   Na   pewno   będzie   świetnie.   Lulu   aż   się 

zaczęła wiercić z radości.

- Oczywiście! - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Zamówiłam nawet akrobatów z Ciraue 

du Soleil, wiesz? Instalują trapezy, bo mamy wysokie sufity. Będzie odjazd! Ludzie na całym 

Manhattanie będą ich widzieć przez nasze okna!

Lulu paplała o przyjęciu niemal przez całą drogę do domu Feliksa. Zajechaliśmy tam 

jakieś dziesięć minut później. Był to nijaki szeregowiec w przyjemnie wyglądającej dzielnicy, 

zamieszkanej   przez   klasę   średnią.   Christopher   zapłacił   taksówkarzowi   i   wysiedliśmy   na 

zimny, wstrętny deszcz, który tak strasznie nie podobał się Cosabelli. Patrzyła na mnie ze 

skonsternowaną   miną,   jakby   chciała   powiedzieć:   „Dlaczego,   mamusiu?   Dlaczego   mi   to 

robisz?” Po prostu musiałam ją podnieść i z powrotem wsadzić do torby, w której ułożyła się 

wygodnie, cała szczęśliwa.

Christopher,   pochylając   się   dla   osłony   przed   uciążliwą   mżawką,   poprowadził   nas 

chodnikiem na ganek, pod frontowe drzwi. Uniósł kołatkę w kształcie amerykańskiego orła i 

zastukał.

- Dlaczego  mam  złe  przeczucia?  - zapytał  Steven, kiedy czekaliśmy,  aż  drzwi się 

otworzą.

- Wszystko   będzie   dobrze   -   powiedziałam.   Chociaż   wcale   w   to   nie   wierzyłam. 

Zwłaszcza kiedy Steven zobaczy, do kogo przyszliśmy z wizytą.

Nie myliłam się. Po minucie drzwi się otworzyły i pulchna kobieta w średnim wieku, 

ubrana w dżinsy i sweter od Starka z błyszczącą amerykańską flagą wykrzyknęła:

- Christopher! A co ty tu robisz? Uśmiechnął się i odparł:

- Cześć,   ciociu   Jackie.   W   centrum   już   nas   puścili   na   ferie.   Ciocia   Jackie   się 

background image

rozpromieniła i powiedziała:

- I przyszedłeś odwiedzić Feliksa? I przyprowadziłeś kolegów? Ależ z ciebie kochany 

chłopak.

Gdyby ona wiedziała.

- No to nie stójcie tak na zimnie - ciągnęła Jackie. - Chodźcie! Chodźcie!

Mama   Feliksa   wprowadziła   nas   do   domu,   ciepłego   i   udekorowanego   bodajże 

wszystkim, co można było kupić w Centrum Handlowym Starka. Nie żartuję. Rozpoznałam 

regał Stark, komplet  wypoczynkowy Stark, zestaw stereo Stark, a nawet telewizor Stark. 

Rodzina Feliksa miała kompletny starkowski salon, aż po zieloną telewizyjną sofę Stark, na 

której   ciotka   i   wujek   Christophera   bez   wątpienia   siadywali   wieczorami,   by   oglądać 

Telezakupy Starka.

Czułam nawet perfumy Nikki, buchające od cioci Jackie, tworzące dość obrzydliwą 

kombinację   z   zapachem   czegoś   piekącego   się   w   kuchni.   Perfumy   Nikki   nie   najlepiej 

komponowały się zjedzeniem. Ani właściwie z niczym.

- Przyszliście w samą porę - cieszyła się mama Feliksa. Krzątała się po kuchni, co 

potwierdzało moje podejrzenia. - Zaraz wyjmę z piekarnika moje sławne ciasteczka czekola-

dowe...

- Rany, cudnie, ciociu Jackie - powiedział Christopher. - Ale może później. Teraz 

musimy pogadać z Feliksem. Jest na dole?

- Oczywiście - odparła ciocia Jackie ze śmiechem. - A gdzie miałby być? - Wciąż 

zerkała nerwowo na Lulu i na mnie. Na początku nie bardzo wiedziałam dlaczego. Aż mi się 

przypomniało. Byłyśmy Nikki Howard i Lulu Collins. Pewnie widywała nas już w telewizji. 

Me wspominając o tym, że moja twarz była na metce niemal każdej rzeczy, którą kupowała. 

Może nie skojarzyła jeszcze, skąd nas zna, ale wiedziała, że wyglądamy zna jomo.

Na dodatek dziewczyny pewnie nieczęsto odwiedzały jej małego Feliksa. A raczej 

nigdy.

- Pójdziemy się tylko przywitać z Feliksem - powiedział Christopher, kiwając na nas 

głową,   żebyśmy   poszli   za   nim.   Ruszył   po   pomarańczowej   kudłatej   wykładzinie   do 

najbliższych drzwi. - My tylko na chwilkę. Nie będziemy długo siedzieć.

- W takim razie - powiedziała ciocia Jackie - przyniosę wam ciastka na dół. Chcecie 

do nich mleka? Albo wiem! Gorące kakao! Na dworze jest tak zimno.

Mama Feliksa najwyraźniej nie zauważyła, że jedno z nas jest po dwudziestce.

- Nie trzeba, ciociu Jackie - powiedział Christopher. - Nie jesteśmy głodni. - Otworzył 

drzwi. Za nimi zobaczyłam długie, wąskie schody prowadzące do piwnicy. Christopher zaczął 

background image

schodzić na dół. Niepewnie obejrzałam się przez ramię na Stevena i Luhi i ruszyłam za nim.

Nadeszła chwila prawdy.

Nie było tu jakoś specjalnie strasznie. Chyba że plakaty z Człowieka z blizną można 

uznać   za   przerażające.   Bo   to   one   przywitały   nas,   kiedy   schodziliśmy   do   Feliksa.   Były 

wszędzie. Pokrywały niemal każdy skrawek ścian - wielkie portrety Ala Pacino we wszelkich 

możliwych kostiumach i pozach.

Zaczynałam podejrzewać, że ktoś tu ma kompleks gangstera.

Nietrudno było zgadnąć kto. To znaczy domyślałam się, że nie Christopher i nie ciocia 

Jackie.

Piwnica służyła jednocześnie za pralnię i siłownię. Był tu zestaw do ćwiczeń, który 

wyglądał, jakby nikt nie tykał go od wieków, i automatyczna bieżnia, na której rozwieszono 

parę ciuchów do suszenia. Ale przynajmniej nie czułam mdlącego zapachu Nikki. Powietrze 

pachniało świeżo, proszkiem do prania.

W   kącie   piwnicy   urządzono   coś   w   rodzaju   centrum   multimedialnego.   Dość 

specyficznego. Monitory komputerowe, które wyglądały, jakby przywleczono je z jakiegoś 

śmietnika, wisiały pod sufitem na czymś, co przypominało liny bungee. Niektóre stały na 

kartonach po mleku albo na chwiejnych piramidach konsol do grania - oczywiście marki 

Stark.

Pośrodku tego bałaganu siedziała chuda, zgarbiona postać. Ubrana była w workowate 

dżinsy i zieloną welurową koszulę - ! Szyję zdobiły liczne złote łańcuchy. Chłopak grał w coś 

online, używając joysticka podobnego do dźwigni biegów.

- Zdychaj - mówił do jednego z monitorów. - Zdychaj, zdychaj, zdychaj, zdychaj!

Raczej wyczułam, niż zobaczyłam, że Steven za moimi plecami zamarł w bezruchu. 

Lulu wpadła na niego. .

- Och - powiedziała. - Mógłbyś uważać! - Steven nie zareagował. Był osłupiały.

Nie dziwiłam mu się.

Postać   siedząca   przed   monitorami   odwróciła   głowę.   Rozpoznałam   Feliksa. 

Uśmiechnął się. Poniekąd spodziewałam się zobaczyć złote zęby, ale nic z tego. Miał tylko 

aparat.

- Christopher! - wykrzyknął. - Stary! I przyprowadziłeś gości... - Głos mu się załamał, 

kiedy zobaczył, co to za goście.

Oczy wyszły mu z głowy. Naprawdę obawiałam się, że wypadną mu z oczodołów... 

szczególnie kiedy zobaczył Lulu. Ale w ostatniej chwili wziął się w garść.

- Miłe panie! Padam do nóg. Witajcie w Męskiej Norze. Miło was tu widzieć. Uroczo 

background image

z waszej strony, że zechciałyście mnie tu odwiedzić. Czy macierz raczyła uraczyć was ciast-

kami?

- Chyba żartujesz. - Głos Stevena za moimi plecami był kompletnie bez wyrazu.

- Co ci szkodzi spróbować - odparłam cicho.

- Nie będę niczego próbować. - Steven ledwie mówił, jakby się dusił. - To dziecko.

Au   contraire,   monfrere

1

  -  Felix,   który   najwidoczniej   go   usłyszał,   podciągnął 

nogawkę spodni, odsłaniając zaskakująco owłosioną kostkę i przyczepione do niej urządzenie 

z czarnego plastiku. - Czy to wygląda jak dziecinna zabawka? Zapewniam cię, że nią nie jest. 

To   najnowszy   krzyk   mody   w   dziedzinie   domowych   aresztów   i   systemów   namierzania. 

Odporny na majstrowanie. Komunikuje  się bezprzewodowo ze stacją dokującą w kuchni, 

podłączoną do przetwornika i linii telefonicznej. Powiadomi policję, gdy tylko  przestąpię 

próg. Nie dają tego każdemu przeciętnemu czternastolatkowi, zgodzisz się? No bo - ciągnął 

Felix, posyłając mi znaczące spojrzenie - jestem niezwykle dojrzały jak na swój wiek, co 

zapewne, drogie panie, stwierdziłyście na pierwszy rzut oka.

Steven zesztywniał i zrobił minę, jakby chciał uderzyć dzieciaka. Ale Lulu delikatnie 

położyła mu dłoń na ramieniu, mrucząc uspokajająco:

- Och,   Steven,   daj   spokój.   Posłuchaj   Nikki.   Spróbuj.   Tymczasem   Christopher,   z 

uśmieszkiem na ustach, opierał się o filar podtrzymujący strop.

- Słuchajcie wszyscy - powiedział, - To mój kuzyn, Felix.

Feliksie, to są wszyscy.

- To - powiedziałam, wskazując Stevena - jest Steven...

Christopher uniósł rękę.

- Chyba będzie lepiej, jeśli pozostaniemy anonimowi - powiedział. - To znaczy tak 

anonimowi, jak się da, biorąc pod uwagę, że są wśród nas gwiazdy.

- Panno Howard, panno Collins - zaczął Felix - nie myślcie sobie, że przez to, że 

jesteście   sławne,   potraktuję   was   inaczej   niż   jakiekolwiek   inne   atrakcyjne   panie.   Prawdę 

mówiąc, znam parę sławnych osób... Niektórzy z moich bliskich przyjaciół są sławni, choć 

oczywiście nie mogę wymieniać nazwisk, bo jestem zbyt uprzejmy. No i wiem, jak oni się 

denerwują, kiedy ludzie zbytnio zwracają na nich uwagę. Więc nie musicie się martwić. Mnie 

wasza sława nie porazi.

Lulu i ja spojrzałyśmy na siebie. Po czym powiedziałam jedyną rzecz, którą w tych 

okolicznościach można było powiedzieć, czyli:

- Hm... fajnie. Dzięki.

1

 Au contraire, monfrere (fr.) - Wręcz przeciwnie, bracie.

background image

Prawda była taka, że ludzie bez przerwy mówili mi takie rzeczy. Wszyscy chcieli, 

żebym   uważała,   że  nie   należą  do  tych,   na  których  sława   robi  wrażenie,   i  że   będą  mnie 

traktować jak normalną osobę.

Tyle że już mówiąc mi coś takiego, nie traktowali mnie jak normalnej osoby.

Christopher - który musiał wiedzieć, że z jego kuzyna jest niezły numer, ale który 

przez większość czasu patrzył gdzie indziej, jakby chciał się odciąć od tej całej sytuacji - 

zapytał:

- Nikki, masz tę informację, o którą cię prosiliśmy?

- A... - Zaskoczył mnie trochę. On, dla odmiany, zawsze traktował mnie, jakbym nie 

była sławna. Czasem nawet tak, jakbym w ogóle nie była człowiekiem. - Tak........

Wciąż nie byłam pewna, czy chcę wydać Christophera i Feliksa na pastwę Starka. 

Owszem, niby nie sądziłam, że ich plan się powiedzie. W końcu chodziło o Starka i nawet 

Christopher przyznawał, że to największa korporacja na świecie. Czy dwóch nastolatków 

naprawdę mogło ją doprowadzić do upadku jakimś hakerskim numerem?

Trudno sobie wyobrazić. - Ale z drugiej strony było niemal pewne, że zostaną złapani. 

Jeden z nich już nosił bransoletkę na kostce. Wszystko wskazywało na to, że mieszka w 

piwnicy,  w  kółko tłucze w gry komputerowe  i odżywia  się ciastkami  czekoladowymi  na 

okrągło   donoszonymi   przez   matkę.   Z   pozoru   wymarzona   egzystencja   nastolatka,   ale   w 

rzeczywistości   jakiś   koszmar,   z   tymi   jego   zmyślonymi   znajomościami   ze   sławami   i 

złudzeniami o własnej wielkości. Czy naprawdę chciałam takiej tortury dla Christophera?

Nie, oczywiście że nie.

Ale gdybym rzeczywiście się o niego troszczyła, to czy poszłabym dziś do szkoły, 

wyciągnęła go z lekcji w ostatnim tygodniu przed egzaminami i zawlokła na Brooklyn, do 

domu kuzyna?

Nie wiedziałam. Ale coś musiałam zrobić. Bo dni nierobienia niczego i biegania w 

kółko z wykrywaczem podsłuchów dobiegły końca.

- Doktor Louise Higgins - usłyszałam własny głos. - To nazwa użytkownika.

background image

17.

Felix  nie   tracił  czasu. Odwrócił  się  i  ruszył  do komputerowego  fotela  w  centrum 

zestawu przedpotopowych monitorów. - A jej hasło - powiedziałam, przypominając sobie, jak 

palce doktor Higgins śmigały po klawiaturze - to „panna kitty”, bez spacji, małe litery.

- Cudnie - mruknął Felix stukając w klawiaturę.

:

 Steven podszedł kilka kroków, żeby widzieć, co się pokazuje na monitorach.

- Co to wszystko ma wspólnego z moją zaginioną matką?

- Coś za coś - odparłam. - Musiałam to zrobić, żeby zaczęli jej szukać.

- A dla nas dane słowo jest święte - powiedział Felix, - Patrz i podziwiaj. - Sięgnął po 

plik kartek, wypluwanych właśnie przez jedną z drukarek, i pomachał nim w powietrzu. - 

Ostatnie znane miejsca pobytu Dolores Howard, alias Dee Dee, alias twoja mama.

Steven porwał kartki z ręki Feliksa. Christopher podszedł, by obserwować kuzyna, 

który całkowicie stracił zainteresowanie nami i wklepał podane przeze mnie informacje.

- Zadziałało? - zapytał Christopher. - Weszliśmy?

- O tak - odparł zachwalany Felix. - Weszliśmy. - Zaraz. - Steven patrzył na kartki, 

przekładając   jedną   po   drugiej.   -   Tu   nie   jest   napisane,   gdzie   jest   moja   matka.   To   tylko 

informacja, że od kiedy zniknęła, jej numer ubezpieczenia społecznego nie został użyty przy 

rejestracji na żadnej nowej posadzie, przy wydawaniu kart kredytowych czy wynajmowaniu 

mieszkań.

- Zgadza   się,   kolego.   -   Palce   Feliksa   fruwały   po   klawiszach,   a   na   kolejnych 

monitorach   błyskały   informacje,   które   mnie   wydawały   się   dziwaczną   plątaniną   cyfr   i 

niezrozumiałych danych.

- Christopherze. - Poczułam, jak krew ścina mi się w żyłach. - Powiedziałeś, że Felix 

potrafi ją znaleźć.

- Jeśli nie jest martwa. - Christopher nawet nie raczył na mnie spojrzeć. Wskazał jeden 

z monitorów i powiedział do kuzyna:

- Popatrz na to.

- Wiem - odparł Felix.

Lulu przeszła przez piwnicę, stukając szpilkami po cementowej podłodze, i stanęła 

bliziutko   przy   Stevenie.   Sięgnęła   po   jego   dłoń,   tę,   która   nie   trzymała   wydruku.   Nie 

powiedziała nic. Uścisnęła tylko jego rękę.

Chyba tego nie zauważył.

- Uważasz,  że   jego  mama   nie  żyje?  -  zapytałam  gniewnie.  Nie  chciałam,  żeby  to 

background image

zabrzmiało tak szorstko, ale byłam wściekła. Nie tyle na Feliksa, bo mimo całego swojego 

geniuszu był dzieckiem, które uważało się za gangstera i nie umiało zachować się inaczej. Ale 

Christopher?   Wiedziałam,   że   potrafi   być   inny   -   powinien   bardziej   się   przejąć   uczuciami 

Stevena.

Ale cała jego uwaga była skupiona na tej głupiej zbieraninie monitorów. Z pewnością 

nie   mógł   się   doczekać,   żeby   rozpocząć   swoje   diaboliczne   dzieło   unicestwiania   Stark 

Enterprises   i   pomszczenia   śmierci   Em   Watts...   Dziewczyny,   której   w   życiu   nawet   nie 

pocałował, kiedy normalnie, legalnie żyła.

Ale mógł chociaż na nas spojrzeć. Mógł przynajmniej powiedzieć, że mu przykro. 

Temu chłopakowi umarła matka!

- Co? - Christopher widocznie wyczuł moje wściekłe spojrzenie, bo obejrzał się przez 

ramię. - O czym ty mówisz?

Felix też na nas spojrzał.

- Nie żyje? - powtórzył. - Wcale tak nie uważam. Czy ja powiedziałem, że nie żyje? 

Nie. Nie znalazłem niezidentyfikowanych ciał pasujących do wieku, rysopisu i danych denty-

stycznych Dee Dee Howard w żadnej z baz danych, do których się włamałem... A włamałem 

się do wszystkich. Felix wzruszył ramionami, odwrócił się z powrotem do jednej z klawiatur 

i znów zaczął pisać z prędkością światła. - Jest możliwe, oczywiście, że ktoś ją dziabnął i 

wrzucił do jakiegoś jeziora. Topielcy zwykle wyskakują na powierzchnię dopiero na wiosnę, 

kiedy podnosi się temperatura i bakterie w ciele zaczynają produkować gazy...

- Prr, stary - przyhamował go Christopher, dźgając palcem w ramię. - To nie jest fajne.

Felix pokręcił głową. .. - Sorki. Wiemy, że tak się nie stało. Zagapiłam się na niego, 

niepewna, czy mogę odczuwać ulgę.

- Wiemy?

- Tak - odparł Felix. - Zerknij na stronę czwartą, ' - Steven szybko przerzucił kartki i 

odszukał odpowiednią stronę.

- To są dane bankowe mamy - powiedział z lekkim niedowierzaniem. - Jak to...?

Ale Felix mu przerwał, nim Steven zdążył dokończyć pytanie.

- Spójrz na wypłatę, której dokonała krótko przed kilkoma ostatnimi rozmowami z 

komórki.

- Są tu jej billingi telefoniczne? Jak... - Głos Stevena uwiązł w gardle. Oczy otwierały 

mu   się   coraz   szerzej,   gdy  czytał   dane   na   kartce.   W   końcu   spojrzał   na   Feliksa   i   zapytał 

osłupiały:   -   Dziewięć   tysięcy   dolarów?   Wyciągnęła   dziewięć   tysięcy   dolarów   z   konta 

oszczędnościowego, zanim zniknęła? I policja nie raczyła mi o tym wspomnieć?

background image

Ale Felix już się odwrócił do swoich komputerów.

- Jeśli   nie   ma   oznak   przestępstwa   -   powiedział   Christopher,   równie   pochłonięty 

danymi na monitorze jak jego kuzyn - nie ma powodu, żeby gliny bawiły się w dokładniejsze 

śledztwo księgowe, nawet jeśli mają dość ludzi. A zwykle nie mają.

- A taka duża wypłata gotówki - dodał Felix - to dość typowe posunięcie dla kogoś, 

kto zamierza się ukrywać. Jeśli chcesz zniknąć z powierzchni ziemi, nie możesz machać w 

sklepach Visą i korzystać z bankomatów. Znaleźliby cię w sekundę. Nie wiem, przed kim 

twoja mama ucieka, ale nie chce, żeby ją namierzyli. Za wszystko płaci gotówką.

Steven spojrzał na kartki.

- Na litość boską, mama jest właścicielką salonu piękności dla psów. Nigdy w życiu 

nie miała problemów z policją ani na wet ze skarbówką. Przed kim miałaby uciekać?

- Przed Starkiem - odparł Christopher. Powiedział  to słowo  tak grobowym  tonem, 

jakim ktoś inny wypowiedziałby słowo „śmierć”.

- Przed Starkiem? - Steven spojrzał na niego z powątpiewaniem. - Ale dlaczego?

- Daj   nam   dwadzieścia   cztery   godziny.   -   Christopher   wskazał   ruchem   głowy 

komputerowy miszmasz przed sobą. - Dowiemy się.

- I zgnieciemy ich na miazgę! - wykrzyknął Felix, wydając dziki okrzyk, jak dzieciak 

na wyjątkowo stromym zjeździe kolejki górskiej.

Tylko że to nie była kolejka górska. Wątpiłam, czy Felix kiedykolwiek siedział w 

prawdziwej kolejce. Po prostu nie wyglądał na takiego, który mógłby to lubić.

Uniósł lewą rękę tak, żeby Christopher przybił mu piątkę. Christopher go zignorował, 

więc Felix z głupią miną opuścił dłoń.

- Więc o to tu chodzi - powiedział Steven. Nie wyglądał na zadowolonego. Był raczej 

zdegustowany. - Chcecie włamać się do ich systemu i zgnieść na miazgę Stark Enterprises? - 

Spojrzał na mnie. - Wiedziałaś o tym?

- Sami to zaproponowali - odparłam. O co znów miał do mnie pretensję? Przecież mu 

pomagałam. Czy nie o to mu chodziło? - W zamian za informacje o twojej mamie miałam im 

podać login i hasło jakiegoś pracownika Starka.

- Świetnie - powiedział Steven. Spojrzał na kartki, które nadal trzymał w dłoni. - I 

wciąż nie mamy bladego pojęcia, gdzie się podziewa moja mama. - Spojrzał na Christophera i 

Feliksa. - Skąd mogą mieć pewność, że ona w ogóle żyje? Ktoś mógł jej przystawić pistolet 

do głowy i kazać wyciągnąć te dziewięć kawałków, a potem rzucić jej ciało na dno jeziora. 

Tak jak powiedział ten mały.

- Nie - odparłam łagodnie. - Powiedziałeś, że zabrała ze sobą psy.  Gdyby ktoś ją 

background image

porwał, zostawiłaby psy. Christopher ma rację. Ona się ukrywa. Spojrzałam na Christophera i 

Feliksa, którzy w ogóle przestali zwracać na nas uwagę, tak byli pochłonięci swoim dziełem 

zniszczenia i - przynajmniej w przypadku Christophera - zemsty. Przestaliśmy dla ich istnieć. 

Może nigdy nie istnieliśmy. Obchodziło ich tylko to, co mogli od nas wydobyć.

- Chodźmy stąd - powiedziałam.

Ruszyliśmy w stronę schodów, żeby zobaczyć, jak na górnym stopniu pojawia się para 

starkowskiej podróbki Uggsów. Po sekundzie rozległ się głos cioci Jackie, schodzącej na dół:

- Juhuu! Mam dla was ciasteczka! Prosto z piekarnika! I zobaczcie, kogo znalazłam 

pod  drzwiami.   Waszą   młodszą  koleżankę.  Powiedziała,   że  uciekliście  tak   szybko,   że  nie 

zdążyła się z wami zabrać.

Tuż za ciocią Jackie, z tacą pełną kubków parującego kakao, szła moja młodsza siostra 

Frida.

background image

18.

Nie wściekaj się - poprosiła Frida.

Siedziałam na fotelu do makijażu w Studiu Nagraniowym Starka. Miałam nadzieję, że 

ta próba kostiumowa pójdzie lepiej niż wczorajsza.

Oczywiście nie miałam w planach ciągnięcia ze sobą młodszej siostry.

- Po prostu się o ciebie martwiłam - dodała. - Makijażystka przyklejała mi właśnie 

ostatnią z zestawu pojedynczych  sztucznych  rzęs. Starałam się nie ruszać,  ze strachu, że 

dźgnie mnie w oko pęsetką.

- Nie wiedziałam, co to za facet - ciągnęła Frida. Mówiła oczywiście o Stevenie. - 

Myślałam, że może cię porwał, czy coś.

- To - powiedziałam dobitnie - nie jest odpowiedni moment na tę rozmowę.

- A   kiedy   będzie  odpowiedni   moment?   -   zapytała.   -  Nie   chciałaś   o  tym   gadać   w 

taksówce na Manhattan. Dlaczego nie możemy porozmawiać tutaj?

Bo  - miałam   ochotę  jej  powiedzieć  -  to  teren  Starka.  I chociaż pokój  nie  był na 

podsłuchu, co sprawdziłam już dawno, to wszyscy - znaczy Jerri - podsłuchiwali,  co się 

mówi.

Tak samo jak podsłuchiwał kierowca taksówki.

Poza tym im mniej Frida wiedziała, tym bezpieczniej dla niej. Oczywiście moja siostra 

nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale nawet gdyby była świadoma niebezpieczeństwa, nie 

podzieliłaby mojego zdania.

Siedziała przygarbiona na krześle obok mnie, przyciskając do brzucha plecak D&G, 

który wyprosiłam dla niej na jednym z pokazów. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Była taka 

przez całe popołudnie. Chociaż tak właściwie to z czego miałaby się cieszyć? Opuściła cały 

dzień w szkole. I to, co gorsza, cały dzień egzaminów semestralnych.

A potem, kiedy wrzeszczałam na nią w piwnicy Feliksa, odezwał się telefon Nikki 

Dzwoniła Rebecca, żeby powiedzieć mi, że spóźniłam się na próbę. Znowu.

Miałam do wyboru albo zostawić Fridę samą na Brooklynie - a nie miała już pieniędzy 

po zapłaceniu za taksówkę, którą śledziła nas do domu Feliksa - albo zabrać ją ze sobą. 

Próbowałam   podrzucić   ją   z  powrotem   do   szkoły,   ale   nie   chciała   wysiąść   z   taksówki. 

Przyczepiła się do mnie jak rzep. Chociaż rzep byłby chyba przyjemniejszy.  - Kiedy tak 

wypadliście ze szkoły, złapałam taksówkę i kazałam kierowcy jechać za waszą - paplała dalej. 

- Pomyślał, że się wygłupiam. Ale mu powiedziałam, że to sprawa życia lub śmierci. Gdyby 

ta pani od ciasteczek nie zatrzymała mnie w kuchni, nadając jak małe radio, że w piwnicy jest 

background image

Nikki Howard i odwiedza jej syna, byłabym na dole o wiele szybciej, żeby cię ratować.

- Frido - powiedziałam, zerkając nerwowo na Jerri, makijażystkę. - Nie byłam...

- To   nie   moja   wina   -   tłumaczyła   się   moja   siostra   -   że   nie   byłaś   w   prawdziwym 

niebezpieczeństwie. A przynajmniej tak twierdzisz.

- Opuściłaś   egzaminy   -   powiedziałam   do   jej   odbicia   w   wielkim   lustrze.   Miałam 

nadzieję, że wreszcie zmieni temat.

- A ty? - zapytała ze złością Frida. - Ty też opuściłaś. Uciekłaś na Brooklyn z jakimś 

obcym facetem. Przyznaję, że to ciacho, ale...

- Tonie jest obcy facet - odparłam. - To jest brat Nikki... znaczy mój brat.

Frida gapiła się na mnie z otwartymi ustami przez całą minutę, po czym wypaliła:

- Twój   brat?   Co   robiłaś   w   jakiejś   piwnicy   na   Brooklynie   z   Christopherem,   Lulu 

Collins   i   bratem   Nikki   Howard?   -   Powiedziała   to   w   chwili,   kiedy   Gabriel   Luna   wszedł 

leniwym krokiem do garderoby.

Idealne wyczucie czasu. Oczywiście.

- Przepraszam? - zagadnął. - Przeszkodziłem w czymś?

- Och! Hej, Gabrielu - powiedziała Jerri z szerokim uśmiechem na twarzy.  Widać 

było, że doskonale się bawi, chociaż nie miała pojęcia, co się dzieje ani kim Frida jest dla 

Nikki Howard. Po prostu miała frajdę z kłótni. - Przyszedłeś się przypudrować? Siadaj.

- Nie, dzięki - odparł, patrząc z pogardą na jej pędzelki i puszki z pudrem. - To tylko 

próba.

- Gabriel   Luna   -   szepnęła   bezgłośnie   Frida.   Jej   policzki   natychmiast   zapłonęły 

czerwienią. - Eee... cześć!

Gabriel się jej przyglądał. Było jasne, że ją poznał. Spotkali się w instytucie, kiedy 

przyszedł do mnie, a raczej do Nikki, po pierwszym wypadku. Ale za kogo ją uważał, nie 

było dla mnie do końca jasne. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

- Jak się masz? - zapytała Frida Gabriela, zanim zdążył się z nią przywitać. Siostrzana 

troska o moje bezpieczeństwo na chwilę poszła w zapomnienie na widok miłości jej życia. Jej 

pokój w domu był wytapetowany podobiznami Gabriela Luny, jak piwnica Feliksa plakatami 

przedstawiającymi   Ala   Pacino.   Frida   bez   przerwy   szukała   nowych   informacji   w   necie   o 

swoim idolu. - Dawno się nie widzieliśmy.

- Całkiem dobrze - odparł. Spojrzał na mnie. - Brooklyn? Naprawdę?

- To długa historia  - powiedziałam,  zabijając  Fridę spojrzeniem.  Ale ona tego nie 

zauważyła,  bo widziała tylko  Gabriela. Obchodziło  ją  tylko  to,  że bożyszcze  jest  w tym 

samym pomieszczeniu co ona i oddycha tym samym powietrzem.

background image

Nie żebym miała do niej pretensję. Pewnie naprawdę trudno było jej się skupić na 

czymkolwiek innym, tym bardziej że Gabriel miał na sobie estradowe ciuchy, w które kazał 

mu się ubrać Stark - dość obcisłe spodnie i marynarkę od smokingu, i białą koszulę, rozpiętą 

do połowy klaty, z podwiniętymi rękawami. Taki strój mógł rozproszyć każdą nastolatkę.

Pod warunkiem że nosi go ktoś tak atrakcyjny jak Gabriel. Miałam tego przykład już 

po chwili, kiedy do garderoby wkroczył  Richard Stark w bardzo podobnym stroju. Może 

dlatego, że koszula Richarda Starka była zapięta pod samą szyję, a muszka zawiązana jak 

należy. A może dlatego, że tuż za nim szedł jego syn, też wystrojony w smoking... A przy tym 

zły jak osa, jakby garderoba przed próbą kostiumową pokazu Stark Angels była ostatnim 

miejscem na świecie, w jakim chciał być Brandon Stark.

Szczególnie   kiedy   mnie   dostrzegł.   Nie   kontaktowaliśmy   się   ze   sobą   od   tamtego 

niezbyt przyjemnego lotu do domu z St. John.

Kiedy   Brandon   zobaczył   mnie   w   garderobie,   jego   ponura   mina   stała   się   jeszcze 

bardziej nadąsana i wściekła.

Miło wiedzieć, że działam na chłopaków. Christopher w ogóle mnie nie zauważał, a 

Brandon Stark dostawał mdłości na mój widok. Przeszczepienie mózgu do ciała supermodelki 

rzeczywiście zdziałało cuda w moim życiu.

Tak czy inaczej, nikt nie wzdychał z zachwytem na widok Richarda Starka i jego syna, 

jak jeszcze przed sekundą Frida wzdychała na widok Gabriela. Chociaż tamci dwaj tez byli 

ubrani w smokingi.

- Nikki!  -  wykrzyknął   Richard  Stark.  Rozłożył szeroko  ramiona,  żeby się  ze  mną 

przywitać. Tak mnie to zaskoczyło, że nie wiedziałam, co robić. Chyba po raz pierwszy w 

ogóle zwrócił na mnie uwagę. To znaczy od ostatniego spotkania, na sesji zdjęciowej dla 

„Vanity Fair”. - Jak milo cię widzieć! Ależ ty pięknie wyglądasz!

Już po sekundzie się zorientowałam, dlaczego jest taki wylewny. Za dwoma Starkami 

do garderoby wszedł sznureczek fotografów. Błysnęły flesze, kiedy dyrektor naczelny Stark 

Enterprises   ściskał   twarz   Starka.   Nasze   zdjęcia   miały   się   jutro   ukazać   w   niezliczonych 

gazetach.

- Hm... - bąknęłam. - Dzięki.

- I Gabriel Luna! - Puściwszy mnie, Richard Stark się odwrócił i wyciągnął rękę do 

Gabriela,   który   oczywiście   ją   uścisnął.   To   też   opstrykali   fotografowie.   Richard   odwrócił 

twarz do obiektywów, szczerząc wszystkie zęby w uśmiechu. - Bardzo się cieszę, że mam cię 

na pokładzie, w wytwórni  Stark. Mam nadzieję, że dobrze dziś zagrasz. To tylko próba, 

wiem, wiem, ale na widowni siedzą nasi akcjonariusze, żeby posłuchać, jak próbujesz, zanim 

background image

pójdą na uroczystą świąteczną kolację. Doczekać się nie mogą, żeby cię posłuchać.

- Dziękuję, panie Stark. - Wyglądał na oszołomionego całą sytuacją. Szef korporacji, 

do   której   należało   jego   studio   nagraniowe,   witał   się   z   nim   osobiście?   Coś   takiego 

najwidoczniej nigdy go nie spotkało, od kiedy zaczął robić karierę. - Mam nadzieję, że będzie 

im się podobać.

- Chciałem tylko osobiście wam podziękować - ciągnął Richard Stark. - Pragnę, żeby 

moje dwie największe gwiazdy wiedziały, jakie są dla mnie ważne. No i muszę dopilnować, 

żebyście to dostali.

Pstryknął palcami. A Brandon, stojący za nim z pochmurną miną, warknął zirytowany:

- Co?

- Torba, Bran - powiedział Richard Stark z niewzruszonym uśmiechem. - Torba.

Brandon przewróci! oczami i uniósł dużą torbę z czerwonego aksamitu, którą taszczył 

ze sobą... co pewnie nie poprawiało mu humoru. Richard Stark sięgnął do torby i wyciągnął 

trzydziesto centymetrowe pudełko, zawierające Stark Quarka - czerwonego. Podał prezent 

Gabrielowi.

- Wesołych świąt - powiedział. - Pierwszy z taśmy. Mam nadzieję, że będzie ci dobrze 

służył.

Gabriel spojrzał na laptop. Jego twarz nie wyrażała niczego.

- Dziękuję, panie Stark - powtórzył.  Trudno było stwierdzić, co sobie myślał. „Po 

cholerę on mi to daje?” byłoby pierwsze na mojej liście.

- A drugi dla ciebie powiedział Richard Stark, znów sięgając do torby i wyławiając z 

niej różowego Quarka dla mnie. Bo wiecie, różowy równa się dziewczyński.

- O   rety!   -   jęknęłam,   patrząc   na   komputer.   W   reklamówce   Stark   Quarka   tylko 

udawałam, że laptop mi się podoba, szczególnie że tamten to była tylko pusta obudowa, bo 

kiedy kręcono filmik, nie wyprodukowano jeszcze nic oprócz prototypu. Mój MacBook był 

dużo fajniejszy i na dłuższą metę o wiele mniej awaryjny.

Ale w sprzedaży detalicznej kosztował pięć razy drożej. I nie dołączono do niego 

Realms, nowej części Journeyquest.

- Marzyłam o takim  -  skłamałam. - Skąd pan wiedział? Stojący za ojcem Brandon 

wciąż omijał mnie wzrokiem. Nie wiedziałam, czy zorientował się, że kłamię, czy nie.

- Święty Mikołaj wszystko wie - odparł Stark ze śmiechem i niektórzy z reporterów 

mu zawtórowali.

Brandon   wymamrotał   coś   o   rozdawaniu   laptopów   gwiazdom   zamiast   biednym, 

Uniosłam brwi, a jego ojciec spytał, wciąż tym samym serdecznym tonem:

background image

- Co takiego mówiłeś, Bran?

- Nic,   tato   -   wymamrotał.   Spojrzałam   mu   w   oczy   i   przez   mgnienie,   coś   jakby 

zaskoczyło   między   nami.   Nie   wiedziałam   dokładnie   co.   Byłam   tak   zaskoczona   tym,   co 

powiedział Brandon, że szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co myśleć.

Ale to dziwne porozumienie znikło i Brandon znów gapił się niewzruszenie przed 

siebie.

- A to kto? - zapytał Richard Stark, kiedy wreszcie zauważył Fridę.

- Och   -   powiedziała   moja   siostra,   przerażona   i   zawstydzona.   -   Ja...   Tylko   jestem 

przyjaciółką... Nikki.

PN! Frida właśnie nazwała siebie Przyjaciółką Nikki!

- No   więc   dzisiaj,   młoda   damo   -   powiedział   Richard   Stark,   znów   sięgając   do 

aksamitnej  torby - każda przyjaciółka  Nikki Howard jest moją przyjaciółką.  - Wyciągnął 

żarówiaście pomarańczowego Quarka i wręczył go Fridzie.

Jeszcze chwilę temu moja siostra zachowywała się, jakby miała zamiar się pociąć. I 

nigdy w życiu nie wyrażała nawet cienia ochoty posiadania Quarka. Teraz pisnęła z radości i 

zaczęła podskakiwać na krześle.

- Och! Przecież one będą w sklepach dopiero na święta! Dziękuję! Dziękuję panu! - 

wrzeszczała. Wolną ręką, tą, która nie trzymała prezentu, objęła Richarda Starka za szyję i 

cmoknęła go w policzek. - Och, dziękuję!

Reporterzy zrobili temu całą masę zdjęć. Zachwycona nastolatka obejmuje jednego z 

najbogatszych ludzi świata? „Wiadomości Biznesowe” stacji Fox za pięć minut będą to nada-

wać.

I nie dlatego, że to ładna scenka. Niedobrze mi się robiło, kiedy patrzyłam, w jaki 

sposób działał Stark. Dał Fridzie coś, czego nawet nie chciała, zmuszając ją do wdzięczności i 

dla siebie, i dla swojej  firmy.  A przy okazji zdobył  w jej osobie wierni) klientkę, fankę 

Quarka i użytkowniczkę produktów, które będzie mogła kupić tylko w Centrum Handlowym 

Starka.

Dlatego ten człowiek był geniuszem. I miliarderem.

- No dobrze - powiedział ojciec Brandona. - Życzę wam wszystkim wesołych świąt. I 

udanego występu. Muszę już lecieć. Akcjonariusze czekają.

Pomachał nam wylewnie i odwrócił się, żeby wyjść. Brandon, z kamienną twarzą, 

podążył za nim z torbą w ręce.

Byłam ciekawa, co by się stało, gdybym teraz odchrząknęła i powiedziała:

- Przepraszam, panie Stark? A co z pańskim Instytutem Neurologii i Neurochirurgii i z 

background image

tym,   co   tam   robicie?   Chodzi   mi   o   przeszczepy   mózgu,   oczywiście.   Czy   zechce   pan   to 

skomentować?

Prawda była taka, że prawdopodobnie nic by się nie stało. Richard Stark zamrugałby 

tymi   swoimi   niewinnymi   oczami   i   powiedziałby,   że   nie   wie,   o   czym   mówię.   A   później 

zostałabym  odesłana do instytutu i wysłuchałabym  kolejnego wykładu doktor Higgins. A 

może   tym   razem   przysłaliby   doktora   Holcombe'a   albo,   gdyby   naprawdę   chcieli   mnie 

nastraszyć, któregoś z prawników Starka, żeby mi zagroził kłopotami dla rodziny.

Oczywiście, przysięgałam nikomu nie mówić, co mnie spotkało.

Ale nikt nigdy nie powiedział, że nie mogę wspominać o...

- Przepraszam - powiedziałam. - Panie Stark?

Richard Stark odwrócił się w drzwiach i spojrzał na mnie, wciąż miło uśmiechnięty po 

spotkaniu z moją siostrą.

- Tak, Nikki? - spytał.

- Chciałam zapytać o jedną rzecz - powiedziałam. Serce podeszło mi do gardła, ale 

miałam to gdzieś. Wiedziałam, że nie mogę się teraz wycofać. Nie mogłam przestać myśleć o 

tym, jak wyglądał Steven w piwnicy Feliksa. Wiedziałam, że muszę coś zrobić.

To była moja szansa. Prawdopodobnie jedyna.

- Czy pan wie, gdzie jest moja matka?

Nastąpiło kilka sekund ciszy, aż treść mojego pytania dotarła do obecnych. Nagle 

wszyscy zaczęli mamrotać między sobą. Jej matka? Czy ona powiedziała „moja matka”?

- Słucham? - odparł Richard Stark, unosząc ciemne brwi.

- Moja   matka   -   powtórzyłam.   Zdawałam   sobie   sprawę,   że   reporterzy   gorączkowo 

notują  moje  słowa. Niektórzy wyciągali  w moją  stronę dyktafony. Postarałam się mówić 

wyraźnie. - Zaginęła. I tak się zastanawiałam, czy pan może wie, gdzie ona jest?

- A dlaczego akurat ja miałbym to wiedzieć, skarbie? Richard Stark szczerzył zęby, 

jakby powiedział coś przezabawnego.

- Dlatego - powiedziałam - że zniknęła tuż po moim wypadku. - Wypowiedziałam 

słowo „wypadek” ze szczególnym naciskiem. Z naciskiem, który mógł zrozumieć tylko on. I 

oczywiście Frida, która gapiła się na mnie, zdumiona. - Od tamtej pory nikt jej nie widział i 

nie miał z nią kontaktu. Miałam nadzieję, że może pan...

- Nie - odparł Richard Stark, kręcąc głową. Jego uśmiech zniknął. - Przykro mi, Nikki. 

Nie potrafię ci pomóc w tej kwestii.

Kiedy   to   powiedział,   zwiał,   aż   się   za   nim   kurzyło.   Brandon   popędził   za   ojcem, 

zerknąwszy na mnie z ciekawością.

background image

Po   wyjściu   Richarda   Starka   napięcie   w   garderobie   natychmiast   opadło.   A 

przynajmniej ja odetchnęłam z ulgą. Co było dziwne, bo reporterzy, zamiast pójść za nim, 

zostali. Podetknęli mi pod twarz obiektywy i mikrofony i zaczęli pytać:

- Nikki, czy to prawda, że twoja matka zaginęła? Zechcesz powiedzieć coś więcej?

To było dziwne, ale... okazało się, że faktycznie mam ochotę powiedzieć coś więcej... 

Przynajmniej   tyle,   ile   mogę,   bez   zdradzania   całej   historii   z   przeszczepem   ciała,   która 

naprawdę nie miała nic wspólnego ze zniknięciem mamy Nikki - a przynajmniej nie miałam 

na   to   dowodów.   Po   chwili   znałam   już   nazwiska   reporterów   i   ich   macierzyste   stacje, 

udzielałam   im   wywiadów   na   wyłączność.   Gabriel   pożyczył   mi   marynarkę   od   smokingu, 

żebym mogła się okryć, bo byłam w samym staniku. Uznałam, że to bardzo ładnie z jego 

strony. Obiecałam, że Steven prześle reporterom zdjęcie mamy, żeby mogli je pokazać na 

antenie w swoich programach.

Zaginięcie mamy Nikki Howard okazało się sensacją.

I to jaką.

Żałowałam, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Przecież bycie modelką to nie tylko 

paradowanie w stanikach za dziesięć milionów. Ludzie się mną interesowali. A zaginięcie 

mojej mamy - szczególnie tuż przed świętami - było historią na pierwsze strony.

A przynajmniej mogło być, gdyby udało mi się to dobrze rozegrać. Pomyślałam sobie, 

że to właśnie coś, do czego powinnam zagonić mojego rzecznika prasowego...

- A może mnie opowiesz o swojej zaginionej mamie, Nikki? - wycedziła Frida przez 

zęby, kiedy ostatnia dziennikarka wyszła z garderoby ze swoim łupem. - Myślałam, że jeste-

śmy ze sobą na tyle zaprzyjaźnione, że możesz mi powiedzieć wszystko.

O czym ona mówiła? Nie mogłam jej się zwierzać. Była za młoda. A ta historia była 

zbyt niebezpieczna.

Prawda była taka, że w ogóle zapomniałam o obecności Fridy. I pewnie dlatego teraz 

patrzyła na mnie z oczami pełnymi gniewu.

- Nie bierz tego do siebie - powiedział Gabriel lekkim tonem. - Wczoraj jadłem z nią 

kolację i też nie pisnęła mi ani słówka.

- Wczoraj? - jęknęła Frida. - Byliście wczoraj na kolacji? - Była tak urażona, jakby co 

najmniej znalazła w necie zdjęcie, jak się całujemy.

Świetnie. Po prostu świetnie.

- Tak - rzuciłam szybko. - Jedliśmy kolację. Występujemy razem i poszliśmy coś zjeść 

po próbie. Jak przyjaciele.

Za późno. W jej oczach zbierało się coraz więcej gorących tez.

background image

- Widziałam wasze zdjęcia przy limuzynie na Perezhilton.com - przypomniała sobie. - 

Ale nie sądziłam... Chcesz powiedzieć, że go lubisz? - zapytała gniewnie. - On jest teraz 

twoim chłopakiem? A co z Christopherem?

- Oczywiście, że nie jest moim chłopakiem - odparłam. Jak doszło do takiej chorej 

sytuacji? - Frida, przestań...

- Co tu się dzieje? - zapytał Gabriel z ogłupiałą miną.. - Kto to jest Christopher?

- Nikt - powiedziałam. - Gabrielu, czy mógłbyś nas na chwilę zostawić? Oczywiście - 

odparł. Wychodząc  z garderoby,  zerkał nieufnie na Fridę, jakby się bal, że lada moment 

eksploduje. - Zobaczymy się na scenie, okej, Nikki?

- Świetnie - powiedziałam. Kiedy tylko wyszedł, obróci - ' łam się do Fridy. Siostra 

spopielała  mnie wzrokiem, jakbym co najmniej  napisała  „głupia zdzira” na jej stronie w 

Facebooku.

- Frido, daj sobie spokój - zaczęłam. - Gabriel jest dla ciebie za stary. A poza tym 

między mną a nim nic się nie dzieje. Po prostu razem pracujemy.

Tak naprawdę byłam nawet zadowolona, że zajęła się Gabrielem. Lepiej, żeby się na 

mnie wściekała za randki z piosenkarzem - słusznie czy niesłusznie - niż żeby wypytywała, co 

robiłam przez cały ranek z Christopherem na Brooklynie.

Tyle że się okazało, że wcale nie o to się wścieka. A przynajmniej nie tylko.

- Kim ty jesteś? - zapytała. Zamrugałam, zdumiona.

- Jak to, kim jestem? Przecież wiesz.

- Nie, nie wiem - odpysknęła Frida. - Stajesz na głowie, żeby odnaleźć cudzą mamę, a 

twoja prawdziwa rodzina już cię w ogóle nie obchodzi.

- Frido - rzuciłam przez zęby. - Wiesz, że to nieprawda.

- Właśnie   że   tak.   Zmieniliśmy   dla   ciebie   wszystkie   plany.   Nie   jadę   na   obóz 

treningowy,   a   ty   masz   to   gdzieś.   Prze;   cały   czas   zajmujesz   się   tylko   rodziną   Nikki.   Bo 

zamieniasz się w Nikki!

Poczułam we wnętrzu lodowaty chłód.

Wiesz, że to nieprawda - powiedziałam ustami zdrętwiałymi  jak po zastrzykach z 

kolagenu.

- Jesteś najgorszą siostrą świata - wypaliła Frida. - W ogóle cię już nie obchodzę. 

Troszczysz się tylko o swoją nową rodzinę!

Muszę przyznać, że to zabolało. Wszystko, co zrobiłam,, było właśnie po to, żeby ją 

chronić. No dobrze, może pomijając całowanie się z Gabrielem Luną. Ale to akurat się stało 

tylko dlatego, że przez Christophera czułam się taka samotna.

background image

A co do reszty, to szamotałam się z życiem modelki, żeby mama i tata nie musieli 

odpowiadać za niedotrzymanie warunków kontraktu. To robiłam dla Fridy. Ciekawe, jak by 

jej się podobało życie w długach, bez łącza WiFi czy markowych ciuchów?

I ona ma czelność mówić, że jestem złą siostrą?

- Idź po moją torebkę - powiedziałam zimnym głosem. - Weź sobie pieniądze, złap 

taksówkę i jedź do domu.

- Z przyjemnością - odparła Frida równie zimno. - Nie wierzę, że postanowiliśmy 

zostać tu dla ciebie na święta. Szkoda, że nie jedziemy na Florydę!

To mówiąc, zabrała nowy laptop, plik banknotów z mojej portmonetki i wyszła ze 

Studia Nagraniowego Starka.

Wychodząc, płakała, ale miałam to gdzieś.

A  przynajmniej  tak  sobie  mówiłam.   Przecież  była   tylko   dzieciakiem.   Zazdrosnym 

dzieciakiem. Co ona mogła wiedzieć? Wściekła się o tę akcję z Gabrielem i o to, że nie 

pozwalałam   jej   przyjść   na   imprezę   Lulu.   Przeboleje   to   jakoś.   Będzie   musiała.   Byłyśmy 

siostrami. Wiecznie się kłóciłyśmy. I zawsze się godziłyśmy.

Nie zmieniałam się w Nikki Howard. Oczywiście na zewnątrz wyglądałam jak ona, 

ale w środku wciąż byłam sobą.

Prawda? Nie mogłam się już doczekać powrotu do domu, żeby rozpakować nowego 

Stark Quarka i zagrać w Realms, Tak?

Tylko   że   bez   Christophera   jako   przeciwnika   to   już   nie   będzie   takie   fajne.  Frida 

wyszła,   kiedy   do   garderoby   przyniesiono   moje   skrzydła.   Asystentka   mi   je   przypięła   i 

poprowadziła mnie długimi korytarzami za kulisy. Reszta dziewczyn już tam była. Kelley po-

machała i podbiegła do mnie.

- Boże   -   powiedziała.   Chociaż   prawie   krzyczała,   trudno   był°   ją   dosłyszeć, 

Akcjonariusze Starka strasznie hałasowali.

- Widziałaś to? Będą mieli prywatny pokaz? Tylko dlatego, że mają akcje firmy czy 

coś tam? W głowie się nie mieści. Ktoś powinien złożyć skargę.

- Masz świętą rację - powiedziałam. Chociaż wcale tak nie myślałam. Na świecie nie 

istnieje przyrząd, który mógłby zmierzyć, jak mało mnie to wszystko obchodziło.

Może Frida miała rację. Może naprawdę zamieniałam się w Nikki. Może wszystkim 

oszałamiająco pięknym kobietom robiło się takie kuku. Po prostu docierały do punktu, kiedy 

były już tak zblazowane, że przestawały się czymkolwiek przejmować. Ich serca zmieniały 

się w kamień. Bo moje z pewnością było z kamienia, sądząc po tym Jak mi ciążyło.

Tak myślałam, dopóki Alessandro nie syknął:

background image

- Moje panie! Wchodzimy!

Ustawiłyśmy się w kolejce, żeby wejść na wybieg przy muzyce techno tak głośnej, że 

wydawało mi się jakby sięgała wprost do mojego kamiennego serca i łomotała w nim - umpf - 

umpf   -   umpf.   I   nagle   Veronica   się   odwróciła   i   uszczypnęła   mnie.   Mocno.   -   Auć!   - 

wrzasnęłam, rozcierając rękę. Sorki, ale ktoś, kto ma serce z kamienia, nie mógłby być tak 

wrażliwy na ból. - Dlaczego to zrobiłaś?

- Dobrze wiesz, dlaczego. - Jej oczy ciskały błyskawice.

- Przestań pisać e - maile do Justina! On cię już nie chce. Teraz jest ze mną.

- E - maile do Justina? - spojrzałam na nią z oburzeniem. Musiałam krzyczeć, żeby 

mnie dosłyszała. - Do nikogo nie pisałam żadnych e - maili!

- Kłamiesz. - Veronica pokręciła głową. Jej jedwabiste jasne włosy zalśniły w świetle 

reflektorów. - Pokazał mi, co do niego wypisujesz. Jesteś żałosna. Tęsknisz za nim? On jest 

teraz mój.

- Przysięgam, że nie piszę do twojego chłopaka. To ktoś inny...

- Jak możesz tak kłamać prosto w oczy? - oburzyła się Veronica. - Justin powiedział, 

że to on z tobą zerwał i od tamtej pory próbuje się ciebie pozbyć, ale ty nie odpuszczasz.

Patrzyłam na nią ze złością.

- Mówię ci. Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Nie pisałam e - maili do Justina. To ktoś 

inny, kto podszywa się pode mnie. I to akurat nie mój problem. Lepiej uważaj, co robisz, bo 

spóźnisz   się   z   wejściem.   I   tym   razem   bez   żadnych   numerów   z   wyrwanymi   piórami,   bo 

porozmawiam   z   panem   Starkiem   i   wylecisz   stąd,   zanim   się   obejrzysz.   To   ci   mogę 

zagwarantować.

Po twarzy Veroniki przemknęło coś, co dziwnie przypominało strach. Zrozumiałam, 

że nareszcie zyskałam przewagę. To smutne, że musiałam w tym celu zagrozić jej rozmową z 

ojcem Brandona, ale jaki miałam wybór? Dziewczyna chciała mnie zabić, i to za coś, czego 

nie zrobiłam. Jakaś wariatka próbowała ukraść jej chłopaka i posługiwała się moim imieniem. 

I niby co miałabym z tym zrobić?

Wystraszona - dopóki jej twarz nie ułożyła się w sceniczną maskę - Veronica wyszła 

płynnym krokiem na wybieg. Stałam za kulisami, czekając na swój sygnał - piosenkę Nikki 

zastanawiałam się, jakim cudem wszystko tak się skomplikowało. To prawda, że moje życie 

przed wypadkiem nie było takie znów wspaniałe. Kochałam się w chłopaku, który ledwie 

mnie zauważał. Teraz wreszcie dotarło do niego, że i on mnie kochał. Jedyny problem w tym, 

że  nie   wiedział,  że   żyję,   a  ja  nie  mogłam  mu   o  tym  powiedzieć.   A  poza   tym  i   tak  nie 

zainteresowałby się mną taką, jaka jestem teraz, bo uosabiałam wszystko, czego nienawidził.

background image

A przy okazji znienawidziło mnie jeszcze parę innych osób.

Ciężkie jest życie nastoletniej supermodelki w XXI wieku.

Nagle usłyszałam:

- Chodzi o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę że...

kocham cię.

Tylko że oczywiście znów wypowiadał je nie ten facet, co trzeba.

Kiedy wyszłam na wybieg, ostrożnie stawiając na podłodze piętnastocentymetrowe 

obcasy   i   wkładając   całą   duszę   w   dziarskie   kołysanie   biodrami,   z   kocim,   scenicznym 

uśmiechem przylepionym do twarzy, słuchając wiwatów akcjonariuszy Starka - wiedziałam, 

że moje serce nie zamieniło się w kamień.

Bo bolało.

Jak wszyscy diabli.

background image

19.

Steven nie był w nastroju na imprezę.

Ja zresztą też nie bardzo. Oczywiście Steven nie spędził poprzedniego wieczoru na 

próbie   kostiumowej   Stark   Angels   i  na   bankiecie   z   akcjonariuszami   -  rozdając   autografy, 

pozując do zdjęć z dyrektorami ze Stark Enterprises i udając, że jest tym zachwycony.

A   dzisiejszego   ranka   nie   zwlókł   się   z   łóżka   i   nie   poszedł   do   szkoły   na   resztę 

egzaminów   semestralnych.   I   nie   płaszczył   się   przed   nauczycielami   przedmiotów,   które 

opuścił poprzedniego dnia, błagając, żeby się zgodzili na przełożenie terminu.

Chyba tylko ja w ogóle się przejmowałam, że opuściłam jakieś egzaminy. Christopher 

w ogóle nie pofatygował się (to szkoły. Nie miałam pojęcia, gdzie jest. Pewnie ciągle siedział 

z Feliksem w piwnicy, pochłonięty zemstą na Starku. Plan chyba jednak nie zadziałał, bo o ile 

mogłam się zorientować, Stark Enterprises miało się całkiem dobrze.

Frida, z którą się minęłam na korytarzu, na mój widok zadarła nos do góry i przeszła 

bez słowa. Nie wiedziałam więc, czy nauczyciele pozwolili jej podejść jeszcze raz do egza-

minów, które przegapiła poprzedniego dnia, jadąc za mną na Brooklyn.  Bo moi nie byli 

szczególnie chętni. Nasłuchałam się po same uszy gadek w rodzaju „Panno Howard, czy 

zdaje sobie pani sprawę, ile lekcji opuściła pani w tym półroczu? My tu w LAT staramy się 

być elastyczni i iść na rękę uczniom, którzy mają specjalny rozkład zajęć, ale pani będzie 

musiała się zdecydować. Chce pani być modelką, czy zdobyć wykształcenie?”

Hm... a dlaczego nie jedno i drugie?

Ale   rozumiałam   ich.   Z   pokorą   przyjęłam   jedynki   z   tych   przedmiotów,   których 

nauczyciele nie chcieli pójść na kompromis i nie pozwolili mi w jakiś sposób nadrobić brak 

semestralnej pracy czy nieobecność na egzaminie.

Na przykład z przemawiania publicznego. Jak na gościa, który przesypiał większość 

lekcji, pan Greer miał trochę za wysokie mniemanie o sobie.

W niektórych przypadkach ta jedynka nie miała wielkiego wpływu na moją średnią z 

przedmiotu. W dalszym ciągu lądowałam z czwórką albo nawet piątką. Ale w innych...

Cóż, powiedzmy, że miałam w zanadrzu karierę modelki, na wypadek gdybym się nie 

dostała na studia.

Wiedziałam   jednak,   że   nie   wszyscy   przyjmą   to   tak   spokojnie.   Na   przykład   moi 

rodzice, którzy z pewnością nie będą zachwyceni, kiedy się dowiedzą... Jeśli w ogóle im 

powiem. Sami z siebie nie mogli uzyskać informacji o stopniach Nikki Howard. Wiedziałam 

też, że szkoła nie zawiadomi ich o wczorajszych wagarach.

background image

Inna sprawa z Fridą. Narobiła sobie sporych problemów przez te wagary i nieobecność 

na egzaminach, LAT powiadomiło mamę o jednym i drugim, o czym się dowiedziałam, kiedy 

zadzwoniłam do rodziców - bardzo mnie  ubodła uwaga Fridy,  że bardziej się troszczę  o 

„nową rodzinę” niż o starą.

Mama trochę świrowała z powodu jej wybryku. Dopóki nie powiedziałam jej, że Frida 

była ze mną na próbie pokazu Stark Angels.

- Co? - spytała osłupiała. - Z tobą?

- Po prostu się o mnie martwiła - odparłam. - Pokłóciłyśmy się trochę. Zobaczyła, że 

wychodzę ze szkoły, nie wiedziała dlaczego, więc pojechała za mną. A ja jechałam na próbę 

do studia Starka. Była ze mną przez cały czas. - Przynajmniej to ostatnie zdanie nie było 

kłamstwem.

- Więc ty też opuściłaś lekcje - powiedziała mama. Teraz mówiła już z goryczą, nie z 

niepokojem.

- To moja praca, mamo. - To właściwie też nie było kłamstwo. - Nie wsiadaj za mocno 

na Fridę. Naprawdę myślała, że robi dobrze.

Mama westchnęła.

- Obie dostaniecie w tym roku rózgi od Mikołaja - powiedziała. I nie brzmiało to jak 

żart.

Więc   Frida   nie   powiedziała   mamie,   że   ganiała   za   mną   na   Brooklyn.   Co   ona 

kombinowała? Dlaczego nie powiedziała rodzicom, gdzie była? Co się z nią działo? Dlaczego 

była na mnie taka wściekła? Chyba nie wierzyła, że zamieniam się w Nikki i że zapominam o 

własnej rodzinie. To nie mogła być prawda. Chociaż czasami - szczególnie kiedy całował 

mnie jakiś facet - czułam, że tracę kontrolę nad Nikki.

Ale żeby zapomnieć o Fridzie, mamie i tacie i przejmować się tylko rodziną Nikki? To 

nie tak. Steven i jego mama po prostu mnie teraz potrzebowali. A ja mogłam im pomóc.

Poza tym byłam im to winna. Prawda? Bo kto inny miał im pomóc, jeśli nie ja?

Kiedy wróciłam ze szkoły do domu, Steven - chociaż w niezbyt imprezowym nastroju 

- był bardzo zadowolony z siebie.

- Chodź ze mną - powiedział, prowadząc mnie do szafki ze. sprzętem grającym.

- Co? - zapytałam, odwijając szalik. Cosabella radośnie obskakiwała mi nogi. - Chyba 

nie kupiłeś nam prezentu? Nie trzeba było... - Umilkłam w pół zdania, gdy Steven odsunął 

drzwiczki szafki, żeby mi pokazać, co tam chowa. Koło naszego odtwarzacza CD stała czarna 

skrzynka z mnóstwem pokręteł.

- Och! - zdziwiłam się. - To bardzo miło. Chociaż zdaje się, że już takie mamy. - Nie 

background image

wiedziałam, co to było, ale miałyśmy już wszystko. - Ale to jest na pewno lepsze - dodałam, 

żeby nie zrobiło mu się przykro.

- Tego nie macie - zapewnił mnie Steven ze śmiechem. - To generator szumów. I nie 

pytaj,   skąd   go   mam,   bo   lepiej   tego   nie   wiedzieć.   Działa   tak,   że   powoduje   szumy   na 

wszystkich częstotliwościach, na których możesz być podsłuchiwana. - Wskazał palcem sufit.

Przekrzywiłam głowę.

- Ale... ja nic nie słyszę.

- No i dobrze - odparł Steven. - Właśnie o to chodzi. - Masz nie wiedzieć, że to tu w 

ogóle jest. I oni też. Zorientowali się tylko, że już cię nie słyszą. Pewnie tu kogoś przysłali, 

żeby   się   dowiedział   dlaczego.   -   Zamknął   szafkę.   -   Ale   nic   z   tego.   Takiego   jeszcze   nie 

widzieli. Tego używa tylko wojsko.

Wybałuszyłam oczy.

- I dlatego mam nie pytać, skąd to masz - powiedziałam. - Tak?

- Tak - odparł. - Ani skąd mam to. - Wręczył mi małe urządzenie z czarną rączką, 

niewiele większe niż mój wykrywacz podsłuchów.

- To przenośny audiozagłuszacz - odpowiedział na moje pytające spojrzenie. - Pracuje 

tylko na dwóch częstotliwościach, ale unieszkodliwi każdy mikrofon szpiegowski, działający 

w promieniu czterdziestu pięciu metrów i próbujący podsłuchać zwykłą rozmowę. I też działa 

bezgłośnie.

Spojrzałam na zgrabne czarne urządzenie w mojej dłoni. Byłam wzruszona.

- Jesteś bardzo miły, Stevenie - powiedziałam, czując wilgoć w oczach. Od tak dawna 

miałam jazdę, że Stark słyszy każde moje słowo. A teraz nagle mogłam się uspokoić. I to 

wszystko stało się tak szybko. - Ja nie mam dla ciebie prezentu.

- Co? - Steven zrobił zdumioną minę. - To nieprawda. Przynajmniej tak mogłem się 

odwdzięczyć.

Pokręciłam głową. Nie do wiary, ale naprawdę zbierało mi się na płacz. Chociaż z 

drugiej strony, przecież zawsze uwielbiałam elektronikę. To chyba był najlepszy dowód, że 

to, o co oskarżała mnie Frida, nie było prawdą. Nie zmieniałam się w Nikki Howard. Jestem 

pewna, że na niej nie zrobiłby wrażenia generator szumów i audiozagłuszacz.

- O czym ty mówisz?

- Stacje telewizyjne, którym udzieliłaś wywiadów, twierdzą, że dostają setki telefonów 

- powiedział Steven. - Od ludzi, którzy sądzą, że widzieli mamę.

- To   wiarygodne   tropy?   -   Zapytała   Lulu,   która   weszła   właśnie   na   poddasze, 

oczywiście posługując się żargonem z Prawa i porządku. Pomagała Katerinie z dostawcami, 

background image

którzy zaczynali zjeżdżać się przed przyjęciem.

- Nie. - Steven zerknął na szafkę, sprawdzając, czy jest zamknięta. - Na razie nic 

konkretnego. Ale czuję, że jesteśmy coraz bliżej.

- Fantastycznie! - Lulu uśmiechnęła się do niego promiennie, po czym wycelowała 

władczy palec w gościa niosącego rzeźbioną dynię, w której miał być jakiś napój. - Nie! 

Katerina, gdzie to ma iść?

- Tutaj! - Katerina przejęła dowodzenie, gotowa, sądząc po minie, usunąć siłą tragarza, 

gdyby stawiał opór.

- Więc nie masz pretensji  - spytałam,  patrząc na brata  Nikki - że udzieliłam  tych 

wszystkich wywiadów?

- Zwariowałaś? Powinniśmy wpaść na to wcześniej. Ale nie będziesz miała przez to 

kłopotów z...?

Uniósł wzrok do sufitu, pod którym artystka z Cirque du Soleil, ubrana wyłącznie w 

cielisty   biustonosz,   majtki   i   długą   szarfę,   wypróbowywała   świeżo   zainstalowany   trapez. 

Niedaleko trapezu były okrągłe dziurki, które zauważyłam kilka tygodni wcześniej. Steven 

nie unikał słowa „Stark” z obawy, że usłyszy je mój pracodawca. Już nie musieliśmy się tego 

bać, dzięki jego prezentom. Po prostu nie chciał o tym  wspominać przy Lulu, która, dla 

odmiany, była w bardzo imprezowym nastroju.

- Nie wiem - odparłam, wzruszając ramionami. - Okaże się.

- Nie do wiary, że ona zadaje sobie z tym tyle trudu - powiedział Steven, patrząc na 

Lulu, która śmigała od jednego stołu do drugiego, wprowadzając ostatnie poprawki. Przebrała 

się już w wieczorowy strój - czarną koktajlową sukienkę z bufiastą spódnicą. Wyglądała jak 

jedna   ze   swoich   ulubionych   filmowych   bohaterek,   Holly   Golightly   ze  Śniadania   u 

Tiffany'ego. Brakowało jej tylko drugiej cygarniczki.

- To dla niej ważne - wyjaśniłam. - Nie ma właściwie nikogo. Przyjaciele są dla niej 

jak rodzina. - Spojrzałam na niego. - Jesteś teraz częścią tej rodziny.

- Naprawdę?   -   Zrobił   trochę   spłoszoną   minę.   Byłam   pewna,   że   nie   do   końca 

zrozumiał,   co   miałam   na   myśli,   przynajmniej   jeśli   chodziło   o   uczucia   Lulu   do   niego. 

Wątpiłam, żeby Stevenowi Howardowi w ogóle przyszło do głowy, że Lulu Collins uważała 

go za ciacho i że się w nim zabujała. Po prostu nie miał o sobie wystarczająco wysokiego 

mniemania. Wystarczyło spojrzeć na ich sprzeczkę na temat jego stroju na przyjęcie. Chciał 

ubrać się jak zwykle - w T - shirt i dżinsy - a Lulu postanowiła, że włoży rzeczy, które mu 

kupiła w Barneys. Ostatecznie Lulu wygrała, robiąc odpowiednio nadąsaną minę.

Ale widać było, że Steven czuje się w tych ciuchach nieswojo. Nie żeby wyglądał źle 

background image

-  wręcz przeciwnie. Po prostu nagle zrobił się taki... nowojorski - w prążkowanej koszuli, 

ciemnych dżinsach i dopasowanej marynarce z przecieranymi szwami, która, jak wiedziałam, 

musiała kosztować przynajmniej z tysiąc dolców.

- Nikki, zaraz przyjdą goście - wykrzyknęła Lulu, widząc, że siedzę sobie na kanapie, 

głaszcząc Cosie i rozmawiając ze Stevenem. - Przebierzesz się, czy nie? Bo przecież chyba 

nie zostaniesz w tym, co?

Wciąż miałam na sobie szkolne ciuchy - byłam zbyt zmęczona, żeby przebrać się w 

coś innego.

- No już, już - ułagodziłam ją. - Już się przebieram. - Poczłapałam do swojego pokoju, 

z ulgą schodząc z drogi Katerinie i dostawcom. Cosabella też się ucieszyła - wskoczyła do 

swojego koszyka w sypialni, zwinęła się w kłębek i zasnęła.

W   szafie   Nikki   wisiała   gigantyczna   kolekcja   markowych   ciuchów,   w   większości 

jeszcze z metkami. W ogóle nie musiałam chodzić na zakupy, bo styliści po prostu dawali mi 

do   noszenia   rzeczy   z   sesji   zdjęciowych,   w   których   brałam   udział   -   prosto   z   wieszaka. 

Znalazłam zgrabną, czarną sukienkę wieczorową z jakiegoś mieniącego się materiału, bez 

pleców, wiązaną na szyi. Był środek zimy, ale na poddaszu było gorąco, bo Lulu nahajcowała 

w kominku. Wiedziałam, że później włączymy klimatyzator albo otworzymy okna, bo przy 

tylu gościach zrobi się nieznośnie duszno. Miałyśmy tu już parę imprez. Rozebrałam się i 

włożyłam sukienkę. Okazała się jedną z tych, pod któro nie można zakładać bielizny, bo 

byłoby widać kreski. A potem przez pół godziny babrałam się z makijażem. Nigdy przedtem 

nie bawiłam się w takie rzeczy, ale malowanie się znakomicie odprężało. Kiedy na przykład 

człowiek myślał o facecie - powiedzmy o kimś takim jak Christopher - wykrzywianie się do 

lustra   i   próby   zrobienia   sobie   przydymionych   oczu,   było   całkiem   miłą   alternatywą   dla 

wyczekiwania   na   telefon.   Albo   wmawiania   sobie,   że   dzwonienie   do   niego   to   absolutnie 

fatalny pomysł.

No bo przecież Christopher woli tamtą zmarłą Em. Dlaczego miałabym się zadawać z 

kimś takim? Po co mi to?

Zerowe szansę, żeby z tego związku coś wyszło. I o szczęście... chyba. Żaden facet nie 

chciałby się bujać z kimś pokręconym jak ja. Christopherowi lepiej było beze mnie. Może 

powinnam po prostu się wycofać i pozwolić, żeby McKayla Donofrio go sobie miała, razem 

ze swoim klubem biznesowym,  państwowym stypendium i szylkretową opaską na włosy. 

Nietolerująca laktozy krowa.

Oczy wyszły mi bardziej wampirze niż przydymione. Widziałam, że użyłam za dużo 

linera,   i   musiałam   zacząć   od   początku.   Zanim   się   obejrzałam,   zrobiło   się   późno.   Kiedy 

background image

wyszłam z pokoju, pierwsi goście - jak zapewniała mnie Lulu, najwcześniej zjawiały się 

„przyszłe” gwiazdy i niewypały - już przyszli. Skorzystałam z okazji, żeby coś przekąsić, 

póki się dało - nie martwiłam się, czy będzie ciepłe, jako że Katerina w kuchni nadzorowała 

dostawców i pilnowała, żeby wszystko miało idealną temperaturę przez całą noc. Później 

zwyczajnie mogłam się nie dopchać, a nie chciałam zemdleć z głodu.

Zjawił   się   DJ   Drama   i   zaczął   rozkładać   sprzęt.   Podeszłam,   żeby   z   nim   pogadać. 

Wyglądał   na   nieśmiałego   gościa.   A   może   po   prostu   nie   interesowało   go,   co   ma   do 

powiedzenia   siedemnastolatka   opychająca   się   sushi.   Kiedy   rozmawialiśmy,   nad   naszymi 

głowami artystka z Cirque du Soleil wyczyniała nieprawdopodobne wygibasy z poważną, 

skupioną miną. Byłam ciekawa, jak by to było być nią. Pewnie lepiej niż być mną. Poddasze 

wypełniało się ludźmi - niektórych rozpoznawałam z „Vogue'a” i „Us Weekly”, a niektórych 

w życiu nie widziałam na oczy. DJ Drama zaczął miksować muzykę i po chwili był już zbyt 

zajęty, żeby ze mną gadać. Może i dobrze, bo zaczęli się wokół mnie gromadzić znajomi 

Nikki. Chwalili, że świetnie wyglądam, i ciągnęli mnie do baru. Zamawiali egzotyczne drinki 

u barmanów astrologów.

Nic nie mogłam na to poradzić. Zaczęłam się dobrze bawić. Okej, moje życie było w 

proszku. Facet, którego kochałam, nie odwzajemniał moich, uczuć. Matka ciała, do którego 

przeszczepiono mój mózg, zaginęła. A ja zawaliłam połowę egzaminów semestralnych, bo 

nie było mnie w szkole.

Trudno jednak było się nie bawić przy tak dobrej muzyce, kwietnym jedzeniu i wśród 

tylu szczęśliwych ludzi.

Widziałam, że nawet Steven nie bawi się najgorzej. Tańczył z Lulu - jeśli to, co robił, 

można było nazwać tańcem. Zasadniczo stał, gdy Lulu hasała wokół niego jak jakaś walnięta 

kobieta z buszu.

Wtedy przypadkiem pochwycił moje spojrzenie. Zobaczył, że się gapię. I spojrzał w 

sufit. Ale nie na artystkę z Cirque du Soleil. Raczej wzniósł oczy do nieba, jakby chciał 

powiedzieć: „Widziałaś kiedyś taki cyrk?” Uśmiechał się przy tym. To było coś w stylu: 

„Wiem, to wariactwo... ale w sumie niezła zabawa”.

Wtedy   zdałam   sobie   sprawę,   że   może   wszystko   razem   nie   wygląda   aż   tak   źle. 

Przynajmniej miałam przy sobie kogoś, kto patrzył na życie podobnie jak ja.

Trochę zaskakujące było, że ten ktoś to akurat brat Nikki. Może Frida miała rację. Tak 

troszeczkę. Nie wtedy, kiedy oskarżyła mnie, że zamieniam się w Nikki Howard, ale kiedy 

sugerowała, że znalazłam sobie nową rodzinę. Może tak jak Lulu tworzyłam sobie nową 

rodzinę... która wcale nie wykluczała moich bliskich.

background image

Ale to nie było tak zaskakujące jak coś, co wydarzyło się chwilę później. Wśród tłumu 

zobaczyłam   coś,   czego   nie   spodziewałam   się   zobaczyć   za   milion   lat.   Fridę   tańczącą   z 

Brandonem Starkiem. Nie miałam pojęcia, co ona tu robi. Najwidoczniej zaprosiła się sama, 

bo ja na pewno nie pozwoliłam jej tu przyjść.

Co gorsza, miała na sobie mikroskopijną sukienkę - nie większą niż dwie chustki do 

nosa zszyte ze sobą (może przesadzam, ale nie bardzo) - i kręciła biodrami, jakby uważała się 

za jakąś Miley Cyrus. Nie podobało mi się to. Ruszyłam w tamtą stronę, żeby powiedzieć 

siostrze parę słów do słuchu, kiedy nagle usłyszałam znajomy głos, wypowiadający moje 

imię. Odwróciłam się.

Nie było takiego człowieka na świecie, dla którego zapomniałabym, że muszę zabić 

siostrę. Ani jednego. Oprócz osoby. której nie spodziewałam się zobaczyć na tym przyjęciu 

chyba jeszcze bardziej niż Fridy.

Christophera.

Co on tu robił? Nie zapraszałam go. Jak mogłabym go zaprosić, wiedząc, że przeszedł 

na Ciemną Stronę Mocy?

Poza tym dałam mu już wszystko, o co prosił. Czego jeszcze mógł ode mnie chcieć?

Spojrzałam mu w twarz i się przestraszyłam. Christopher był blady jak ściana. Co się 

stało?

Nagle   do   mnie   dotarło.   Boże!   Felix   został   aresztowany.   Wiedziałam.   Po   prostu 

wiedziałam. Stark podsłuchał nas w mieszkaniu Christophera. Oczywiście że tak. Wtedy nie 

miałam zagłuszacza.

A teraz polują na Christophera. Uciekał przed nimi. I przyszedł tu szukać pomocy.

Wtedy zrozumiałam, że się okłamywałam. Choć wmawiałam sobie, że Christopher już 

mnie nie obchodzi, choć powtarzałam sobie, że zostawiam go McKayli Donofrio, to i tak go 

kocham. I zawsze będę kochała. I zrobię, co w mojej mocy, żeby go ukryć przed glinami. 

Nawet jeśli nigdy na mnie nie spojrzy.

Bo takie rzeczy się robi, kiedy się kogoś kocha. Nawet jeśli ten ktoś nie odwzajemnia 

uczucia.

- Mogę   z   tobą   porozmawiać?   -   zapytał.   Musiał   mocno   podnosić   glos,   żeby 

przekrzyczeć łomoczącą muzę.

- Co się dzieje? - zapytałam, czując, jak strach ściska mnie za gardło. To był inny 

strach niż ten o Fridę, kiedy zobaczyłam ją w chusteczkowej kiecce, tańczącą z Brandonem. 

Tamto   bardziej przypominało  irytację.   Wiedziałam,   że  raczej  nic  jej  nie  grozi.  W  końcu 

Lauren Conrad tańczyła przed ekipą telewizyjną tuż obok niej. - Czy...

background image

Christopher jakby czytał mi w myślach. Pokręcił głową.

- Wszystko w porządku - powiedział. - To znaczy, w miarę. Prawdopodobnie wylecę 

ze   szkoły.   Ale   poza   tym   okej.   I   przepraszam,   że   tak   wpadłem   na   waszą   imprezę.   Ale 

naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Możemy pójść w jakieś cichsze miejsce?

Gdzie jest twój pokój?

- Tam. - Wskazałam palcem.

- Dobra. - Christopher złapał mnie za nadgarstek. Zanim się zorientowałam, ciągnął 

mnie   już   przez   zatłoczone   poddasze   w   stronę   drzwi   mojej   sypialni.   I   nie   bardzo   go 

obchodziło, na ile osób wpada po drodze - kelnerów roznoszących drinki, modelki z pokazu 

Stark Angels, które zapewne zaprosił Brandon, projektantów mody, portiera Karla tańczącego 

z Kateriną (oboje stanowczo za dużo wypili). Chciał jak najszybciej dotrzeć w spokojniejsze 

miejsce.

Puścił mnie dopiero, gdy znaleźliśmy się w pokoju. Odwrócił się do mnie. Nawet nie 

zapalił światła; wystarczył mu blask miasta, wpadający przez wysokie okna.

Stałam, patrząc na niego, trochę zadyszana, bo szliśmy naprawdę szybko. Tutaj było o 

wiele   ciszej.   Muzyka   wciąż   łomotała   nieprawdopodobnie   głośno,   ale   człowiek   słyszał 

przynajmniej własne myśli. Budynek, który mieścił kiedyś  komisariat policji, miał dobrze 

izolowane pokoje. Pewnie policyjne szychy z dawnych czasów nie chciały słuchać wrzasków 

więźniów torturowanych w celach.

- Co jest takie ważne - zapytałam - że nie mogłeś mi tego powiedzieć przy ludziach?

A on, bez jednego słowa, uniósł ręce, ujął moją twarz i...

I zaczął mnie całować.

Christopher Maloney zaczął mnie całować.

To nie był drapieżny czy władczy pocałunek. Nie zmiażdżył mi ust swoimi, jak robili 

niektórzy faceci - no dobra, Brandon - kiedy mieli okazję pocałować Nikki Howard. Zupełnie 

jakby chcieli ją mieć na własność albo poczuć się lepszymi od niej, c/y co tam im chodziło po 

głowie.

To  był  słodki  pocałunek. Prawie...  Hm,  gdybym  nie   wiedziała,  że  to  niemożliwe, 

pomyślałabym, że było w tym jakieś głębokie uczucie.

Ale Christopher nie kochał Nikki Howard. Durzył się w Em Watts.

Mimo to poczułam ten pocałunek w całym ciele, od ust po boleśnie ściśnięte w za 

ciasnych butach od Jimmy'ego Choo palce stóp. Wargi mrowiły mnie, jakby użądliło je tysiąc 

małych pszczół albo jakby zostały wysmarowane plumperem.

Boże kochany! Jedno, co miałam w głowie, to: Christopher mnie całuje! Christopher 

background image

Maloney mnie całuje!

A najlepsze było to, że chociaż podobno rzeczywistość nigdy nie dorównuje snom, to 

ta dorównywała.  Pocałunek Christophera  był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam... 

Gorący, idealny i elektryzujący, jak w snach - kiedy jeszcze, idiotka jedna, śniłam o jego 

pocałunkach - przed wypadkiem, zanim zrezygnowałam ze wszystkich swoich snów. Bo po 

wypadku   oczywiście   nie   było   już   sensu   śnić...   Żaden   ze   snów   nie   miał   szansy   się 

kiedykolwiek spełnić.

Ale   teraz...   teraz.   Marzenie,   które   snułam   najczęściej,   siedząc   na   przemawianiu 

publicznym,   spełniało   się   na   moich   oczach.   Christopher   nie   tylko   mnie   całował,   ale   - 

ponieważ nogi odmówiły mi posłuszeństwa - wziął mnie na ręce... Nie no, serio, wsunął rękę 

pod moje uginające się kolana i trzymał mnie na rękach. I niósł w stronę łóżka.

Zaraz. Czy to się działo naprawdę?

To musiała być jawa, bo czułam, jak metalowe nity jego skórzanej kurtki wpijają mi 

się w skórę przez cienki materiał sukienki. To nie mogło mi się śnić.

Czułam   też   miękką   puchową   kołdrę   pod   plecami,   kiedy   delikatnie   mnie   na   niej 

położył.

A   potem   poczułam   jego   twarde   ciało,   kiedy   on   z   kolei   położył   się   na   mnie.   To 

wszystko musiało się dziać naprawdę. To wszystko nie mogło być tylko wytworem mojej 

wyobraźni, tak jak nie było nim rytmiczne łup - łup - łup muzyki z sąsiedniego pokoju, które 

jakimś cudem idealnie zgrywało się z szybkim łup - - hip - łup mojego serca...

Nie   śniło   mi   się   też,   kiedy   jego   wargi,   tak   blisko   moich,   mruknęły   „Em”,   przed 

kolejnym   pocałunkiem,   który   był   tak   długi   i   żarłoczny,   że   nie   mogłam   go   już   nazwać 

słodkim. Nie tym razem. Nie, kiedy każdy centymetr mojej skóry mrowił jak pod prądem w 

miejscach, gdzie nasze ciała się dotykały. I kiedy zdałam sobie sprawę, że Christopher leży na 

mnie, z jedną nogą wsuniętą między moje uda. .

Rozdzielały nas tylko skrawek materiału i jego skórzana kurtka.

I nagle dotarło do mnie, co powiedział. Ta pojedyncza sylaba nareszcie przedarła się 

do mojego ogłupiałego od pocałunków mózgu.

- Jak mnie nazwałeś? - zapytałam, odrywając się od niego.

- Ja   wiem   -   powiedział.   Odsunęłam   głowę,   więc   nie   mógł   dosięgnąć   moich   ust. 

Zadowolił się całowaniem szyi, co utrudniało mi zebrane myśli. I było bardzo, ale to bardzo 

przyjemne. Nawet przyjemniejsze niż masaż karku.

Kiedy Christopher znów się odezwał, jego głos był tak pełen emocji, że brzmiał jak 

głęboki, gardłowy pomruk.

background image

- Wiem, że to ty, Em.

- Co? - Teraz już byłam pewna, że to jest sen i że lada chwila się obudzę, jak zawsze. 

Może   otworzę   oczy   na   dnie   oceanu   na   St.   John.   Może   tak   naprawdę   nigdy   mnie   nie 

wyłowiono,   a   wszystko,   co   się   wydarzyło   od   tamtej   pory,   było   tylko   jednym   długim 

koszmarem z McKaylą Donofrio w roli głównej.

- Twoje dane medyczne - mruknął Christopher z ustami przy mojej szyi. - Czytałem 

je.   Instytut   Neurologii   i   Neurochirurgii   Starka   nie   wykazał   się   szczególną   przezornością, 

zatrudniając zagranicznego informatyka.

Okej. To nie brzmiało jak część snu czy wytwór mojej wyobraźni.

- Co? - spytałam inteligentnie.

- Stark idzie na łatwiznę - ciągnął Christopher. Jego wargi wciąż błądziły po mojej 

szyi. - Tyle że nie powinien tego robić, jeśli chodzi o zabezpieczenia sieci.

Zaraz.

- Dziwię   się,   że   nikt   się   jeszcze   nie   dowiedział   o   przeszczepach   ciał,   które 

przeprowadzili do tej pory. - Głos Christophera wciąż był niskim, ochrypłym pomrukiem. - 

To naprawdę tylko kwestia czasu, żeby media dowiedział się, co kombinują.

Zaraz. Christopher wiedział? On wiedział?!

- To nie... Nie wiem, o czym mówisz - powiedziałam. Chwila... generator szumów, 

myślałam, oszołomiona. Stark już mnie nie słyszy. Mogę mu powiedzieć. Teraz już mogę mu 

powiedzieć prawdę!

Ale trudno przełamać stare nawyki.

- Em. - Wargi Christophera powędrowały z powrotem do moich ust. - Już dobrze. 

Wszystko wiem. Wiem, że nie mogłaś mi powiedzieć. Wiem, że próbowałaś. Ale jestem tu 

teraz. Wszystko będzie dobrze. I zawsze cię kochałem.

To, co robiły ze mną jego usta, było  fantastyczne.  Ale to, co mówił, okazało się 

jeszcze  bardziej niesamowite. Spełniało się wszystko,  czego kiedykolwiek  pragnęłam.  To 

było po prostu niewiarygodne.

- Zawsze mnie kochałeś? - powtórzyłam jak echo.

- Oczywiście, że tak. - Christopher spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy, jeszcze przed 

chwilą tak pewnej siebie, teraz malowało się zdziwienie. - Przecież wiesz. Nie mogłem się 

pozbierać po twoim pogrzebie. Em, kiedy zginęłaś... o mało mi serce nie pękło. A kiedy się 

dowiedziałem, że żyjesz, nie potrafię ci nawet opisać...

Nie wiem, dlaczego nie mogłam po prostu leżeć spokojnie i cieszyć się tą chwilą. Nie 

wiem, dlaczego nie mogłam po prostu zaakceptować tego, co mówił, i zapomnieć, że jakoś 

background image

nigdy nie wyznał mi miłości, kiedy miałam krzywy ząb i nie wyglądałam jak bogini. Bo 

przecież w środku ciągle byłam tą samą osobą. Więc dlaczego to było takie ważne? Tylko 

że...

Było ważne.

Odepchnęłam   go   od   siebie.   Odsunął   się   i   patrzył   osłupiały,   jak   wstaję   z   łóżka   - 

uważając,  żeby  nie  wdepnąć   w  Cosabellę,  która   przydreptała   zobaczyć,   co  się  dzieje   -  i 

podchodzę   do   okna.   Uchyliłam   je   -   tym   razem   tylko   po   to,   żeby   odetchnąć   świeżym 

powietrzem.

Wiedziałam,   że   podsłuch   Starka   jest   już   niegroźny.   Ale   potrzebowałam   trochę 

ożywczego chłodu, żeby jaśniej myśleć.

- Skoro mnie tak bardzo kochałeś - zapytałam wściekła, odwracając się - dlaczego 

nigdy nie próbowałeś mnie pocałować, kiedy byłam w starym ciele?

- O Boże! - jęknął Christopher, już zupełnie innym tonem, bardziej przypominającym 

jego normalny głos. Patrzył na mnie ze zdumieniem. Nawet on nie mógł uwierzyć, że to 

robię. - Naprawdę zamierzasz teraz o tym rozmawiać?

- Tak - odparłam. - Zamierzam. Dopóki nie umarłam, w ogóle nie zauważałeś mojego 

istnienia. Byłam dla ciebie tylko kumpelką do grania w Journeyquest. Nigdy nie widziałeś we 

mnie dziewczyny. Moim zdaniem to jak najbardziej rozsądne, że proszę cię o wyjaśnienie. I 

niby co masz na myśli, mówiąc „Wszystko będzie dobrze?” Jakim cudem ma być dobrze? 

Przyjdziesz   sobie   jak   na   bal   i   wszystkim   się   zajmiesz,   bo   jesteś   wielkim   facetem,   a   ja 

delikatną małą kobietką, która nie radzi sobie z sytuacją? Zapewniam cię, Christopherze, że 

radzę sobie ze wszystkim.

- Ta, jasne - rzucił, siadając. - Najpierw rozwalasz sobie głowę plazmowym ekranem. 

Potem przeszczepiają ci mózg do ciała supermodelki. Na razie doskonale sobie radzisz, Em.

Choć cudownie było słyszeć, że znów nazywa mnie Em... Choć czułam się przez to 

jak w niebie... Miałam ochotę walnąć go w łeb za ten jego sarkazm.

- Och! - ironizowałam. - Odezwał się mądrala, który chce się włamać do systemu 

Stark Enterprises. Myślałby kto, że twój plan zadziała.

- Tak   się   składa,   że   zadziałał.   Dowiedziałem   się   o   tobie,   prawda?   I   przynajmniej 

miałem jakiś pomysł - odparł Christopher. - A jaki ty masz plan? Zrobić imprezę i zaprosić 

Lauren Conrad i DJ - a Dramę?

Podeszłam do łóżka i stanęłam przed nim.

- To nie był mój pomysł. A poza tym skupiłam się na szukaniu mamy Nikki.

- Nie   przyszło   ci   do   głowy   -   zapytał   Christopher   -   że   te   dwie   sprawy   mogą   być 

background image

powiązane?

Spojrzałam na niego, zdziwiona.

- Jakie dwie sprawy?

- Zniknięcie mamy Nikki - odparł. - I to, co zrobili z tobą.

Zagapiłam się na niego. Zastanawiałam się nad tym, ale sądziłam, że nikt oprócz mnie 

nie potraktuje tego poważnie. No, nikt oprócz Stevena.

- Zdaje się, że wypiłeś jednego drinka za dużo.

- Nie wypiłem ani jednego - odparł Christopher. Miał taką minę, jak w czasach, kiedy 

jeszcze jako dzieciaki próbowaliśmy kupować gry „tylko dla dorosłych” w sklepie Kim's 

Video na placu St. Mark. - Może mama Nikki dowiedziała się czegoś, czego nie powinna była 

wiedzieć. Przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że może Nikki też coś wiedziała?

- Nikki?  -  Przekrzywiłam   głowę,   patrząc   na   niego   w   pół   -   świetle   padającym   z 

olbrzymich okien. - Myślisz, że Nikki... O czym ty mówisz, Christopherze?

- Mówię, że nie wierzę w przypadki, Em. - Jego niebieskie oczy wpatrywały się we 

mnie badawczo. - Czy ktokolwiek wie, co naprawdę stało się z Nikki tamtego dnia? Straciła 

przytomność i już się nie obudziła. Stark twierdzi, że to był tętniak. Ale skąd możemy mieć 

pewność?   Felix   i   ja   sprawdzaliśmy   wszędzie,   ale   nie   mogliśmy   znaleźć   jej   danych 

medycznych... tylko twoje.

Otworzyłam   usta.   To   dziwne,   prowadzić   taką   rozmowę   w   moim   pokoju,   i   to   z 

Christopherem. Tak bardzo za nim tęskniłam, a teraz był tutaj. I kiedy wreszcie działo się to, 

o czym nie śmiałam marzyć...

Kłóciliśmy się.

- Oczywiście   nie   wiemy,   co   naprawdę   przydarzyło   się   Nikki   -   ciągnął,   zanim 

zdążyłam się odezwać. - Może nigdy się nie dowiemy. Musimy wierzyć na słowo Starkowi.

Pokręciłam głową.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Że nie miała tętniaka? To jakieś szaleństwo.

Tyle że Steven mówił dokładnie to samo.

Christopher wzruszył ramionami.

- To nie był wypadek. Nikki była twarzą Starka. Zainwestowali w nią miliony. Była 

dla   nich   zbyt   cenna,   żeby   mogli   sobie   pozwolić   na   jej   utratę.   Wiesz   to   aż   za   dobrze. 

Zwłaszcza   że   wchodzą   na   rynek   z   laptopami,   nowym   oprogramowaniem   i   nową   częścią 

Journeyquest. Ale nie zatrudnili jej dla mózgu, zgodzisz się?

Natychmiast się zjeżyłam. - Bycie modelką nie jest takie łatwe, jak się wszystkim wy-

daje   -   wypaliłam.   -   To   naprawdę   ciężka   praca.   Spróbuj   udawać   przez   parę   godzin,   że 

background image

wygodnie ci w obcisłych skórzanych spodniach pod gorącymi reflektorami...

- Posłuchaj,   Stark  Enterprises...  Cały  ten  moloch  wymknął   się  spod   kontroli.   -  W 

oczach Christophera nie było współczucia. Ale pewnie nikt by mi nie współczuł na jego 

miejscu. Dostawałam parę tysięcy dolarów za stanie kilka godzin pod reflektorami w jakichś 

skórzanych  portkach.  Zdaje  się,  że   nie   było   to  aż   takim  poświęceniem.  Po  prostu  dosyć 

szybko   traci   się   właściwą   perspektywę.   -   Niezabezpieczona   bezprzewodowa   sieć, 

pochrzaniona konfiguracja systemu. To daje do myślenia.

Pomyślałam   o   komputerze,   który   znalazłam   w   pokoju   Nikki,   kiedy   się   tu 

wprowadziłam. Był zainfekowany programami] szpiegowskimi. Tak samo jak komp Lulu, 

kiedy go sprawdziłam,, Nowego laptopa od Richarda Starka nie wypakowałam jeszcze nawet 

z pudełka, ale mogło w nim być wszystko.

- Chyba nie myślisz... - Ledwie mogłam oddychać.

- Nie wiem, co myśleć - powiedział Christopher. - Wiem tylko, że coś się dzieje. Coś, 

co chcą utrzymać w tajemnicy. Coś o czym dowiedziała się Nikki... I być może jej mama. 

Stark próbował im obu zamknąć usta. A ty znalazłaś się w odpowiednim miejscu i czasie, 

żeby mu to ułatwić.

- Czekaj no. - Zrobiło mi się zimno, i to nie tylko dlatego, że wiatr dmuchał przez 

otwarte okno. - Myślisz, że Stark zabił Nikki? Bo wiedziała coś, czego nie powinna.

- Przecież jej nie zabili, zgadza się? - Christopher uśmiechnął się do mnie ponuro. - Bo 

Nikki stoi tu przede mną.

Zadrżałam.

- Rozumiem, co masz na myśli.

- A ja wiem, co ty masz na myśli - odparł. - A odpowiadając na twoje pytanie, myślę, 

że to jest możliwe... a nawet prawdopodobne, że sprytnie pozbyli się jej mózgu.

- Mój Boże - szepnęłam.

Dziwnie   było   znów   rozmawiać   z   Christopherem.   Nie   dlatego,   że   dawno   tego   nie 

robiłam. Wcześniej też rozmawialiśmy, chociaż nie wiedział, że to prawdziwa ja. Teraz już 

zdawał sobie z tego sprawę. I nawet mnie dotykał, wiedząc, że to ja. I chciał to znowu robić - 

poznawałam to po tym, jak wciąż unosił ręce w moją stronę, i w ostatniej chwili, zamiast 

mnie dotknąć, przeczesywał włosy albo bawił się kołdrą na łóżku.

Wiedziałam, jak się czuje, bo ja czułam to samo. Ale nie zamierzałam się z niczym 

spieszyć. Miałam zbyt wiele pytań, a on nie odpowiedział jeszcze nawet na pierwsze.

- Uważasz, że mama Nikki żyje? - spytałam. - Felix uspokajał nas jeszcze niedawno, 

że nie zginęła.

background image

- Nie ma powodu, żeby tak myśleć - przyznał Christopher.

- Więc gdzie jest?

- Gdzieś tam - powiedział, wskazując ruchem głowy jasne światła miasta, lśniące za 

moim oknem. - Nikt nie może tak po prostu zniknąć na zawsze. To nie takie proste. Nawet 

kiedy   dają.   ludziom   nową  tożsamość   w   programie  ochrony  świadków,   to   ci   ludzie   mają 

tendencję do utrzymywania kontaktów z dawnymi znajomymi. Nieważne, że ryzykują w ten 

sposób życie. To siła przyzwyczajenia. Każdy w końcu łamie zasady. Ty też je złamałaś, 

dając mi te naklejki z dinozaurami. Tylko byłem zbyt głupi, żeby załapać.

Poczułam, że się rumienię. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam.

A teraz jego słowa obudziły wspomnienie, ukryte głęboko w moim mózgu. „To siła 

przyzwyczajenia. Każdy w końcu łamie zasady”.

Tylko co to było? Co takiego mi się przypomniało?

- Chodzi o to - powiedział Christopher, sięgając wreszcie po moją rękę - że masz rację. 

Byłem głupkiem, bo nie dostrzegałem, że coś wspaniałego zaistniało między nami. Chyba po 

prostu o tym nie wiedziałem, dopóki cię nie straciłem. A wtedy... naprawdę, Em, coś we mnie 

umarło razem z tobą. Mogłem myśleć tylko o tym, jak się zemścić na Starku...

- Ale   teraz,   kiedy   znasz   prawdę   -   powiedziałam,   zabierając   dłoń   -   chyba   sam 

rozumiesz,   że   nie   możesz.   Nie   możesz   im   nic   zrobić,   Christopherze.   Trzymają   moich 

rodziców za gardło. I jeśli to, co mnie spotkało, trafi do mediów, Stark odegra się na nich.

- Jakoś to rozwiążemy. - Wstał i położył obie dłonie na moich nagich ramionach. - 

Mówiłem ci. Wszystkim się zajmę.

Tak   bardzo   chciałam   mu   wierzyć.   Tak   cudownie   byłoby   pozwolić   sobie   na   to   - 

odpuścić sobie i pozwolić, żeby on się o wszystko zatroszczył. Gdy przyciągnął mnie do 

siebie i delikatnie pocałował w czoło, poczułam zapach skórzanej kurtki i ciepło bijące od 

jego silnego ciała. Tak miło było przez tę minutę czy dwie czuć jego ramiona wokół siebie, 

słyszeć jego serce, bijące tuż przy moim. Po raz pierwszy od wieków - a przynajmniej miałam 

wrażenie, że minęły wieki - czułam się bezpieczna, szczęśliwa i... nie sama.

Nagle zimny podmuch od okna sprawił, że zadrżałam na całym ciele.

Chwilę   później   drzwi   mojego   pokoju   otworzyły   się   gwałtownie   i   męski,   bardzo 

zaskoczony głos rzucił pytająco:

- Nikki?

Odwróciłam głowę i zobaczyłam Brandona stojącego w drzwiach i gapiącego się na 

nas w półmroku.

background image

20.

Brandon! - krzyknęłam, odskakując od Christophera, jakby jego dotyk mnie sparzył.

Nie pytajcie, jaki instynkt kazał mi to zrobić. Po prostu coś mi mówiło, że widok 

Nikki w ramionach innego faceta nie zostanie dobrze przyjęty przez jej byłego.

Ale niepotrzebnie się martwiłam. Brandon był schlany. Stał w drzwiach, chwiejąc się 

na nogach i wpatrując w ciemny pokój spod zmrużonych  powiek, jakby nic nie widział. 

Odetchnęłam z ulgą, że nie zapaliliśmy z Christopherem światła.

- Uff... - sapnął Brandon. - Nikki? Lepiej już chodź.

- Dlaczego? - zapytałam, poprawiając wiązaną górę sukienki, która mogła się trochę 

zsunąć tu i ówdzie.

- Jakaś laska kazała cię przyprowadzić. - Brandon gapił się teraz na Christophera w 

słabym świetle od okna, usiłując stwierdzić, czy go zna. Ale że twarz Christophera nie zdobiła 

nigdy stron TMZ.com, Brandon nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. - Jakaś Frida? 

Pochorowała się czy co.

Wypadłam z pokoju jak błyskawica.

- Gdzie? - zapytałam spiętym głosem. - Gdzie ona jest?

Ale Brandon tylko wzruszył ramionami. Ledwo kontaktował. Nie miał pojęcia, gdzie 

się podziała moja siostra. W głównej części poddasza impreza rozkręciła się na całego. Lulu 

na pewno nie posiadała się z radości. Przez tłum tańczących - i spoconych - gości ledwie było 

widać drugi koniec salonu. Pod sufitem prawie całkiem goła dziewczyna na trapezie porzuciła 

czerwoną szarfę. Muzyka była tak głośna, że pulsowała mi pod żebrami. Byłam ciekawa, czy 

inni mieszkańcy budynku wezwą policję - ale przypomniałam sobie, że Lulu przewidziała ten 

problem i zaprosiła ich na imprezę. Mogłabym przysiąc, że widziałam gościa z piętra niżej 

tańczącego z kimś, kto wyglądał jak Perez Hilton. Lulu była geniuszem. Nie zdziwiłabym się, 

gdybym gdzieś tu zobaczyła tańczących gliniarzy.

Ale nie mogłam znaleźć Fridy. Szukanie jej w zatłoczonym pokoju było koszmarem. 

Musiałam   się   przepychać   między   wystrojonymi   gośćmi,   bez   końca   mamrocząc 

„przepraszam”. I oczywiście połowa z nich - ta męska połowa, co do jednego - łapała mnie za 

ramię, wykrzykując:

- Nikki! Zostań i zatańcz! No, nie bądź taka! 

:

- Nie mogę - odpowiadałam z udawanym żalem. - Szukam kogoś.

- Mnie, mam nadzieję - mówili niektórzy, szczerząc się obleśnie.

- Och! Ha - ha! - wtórowałam. - Sorry. Zaraz wracam.

background image

- Koniecznie!

To nie było fajne. .

Prawda była taka, że miałam poczucie winy. W ogóle nie powinnam była spuszczać 

Fridy   z   oczu.   I   gdyby   to   był   ktokolwiek   inny,   nie   Christopher,   nie   zrobiłabym   tego. 

Oczywiście jasno i wyraźnie zabroniłam siostrze przychodzić na tę imprezę, ale... powinnam 

była wiedzieć, że i tak się tu zjawi. Zawsze robiła dokładnie to, czego jej zabraniałam. Ja albo 

rodzice. Czy nie robiły tak wszystkie młodsze siostry, chcąc udowodnić, że są równie „dobre” 

jak starsze? Nic dziwnego, że napytała sobie biedy.

Dobrze wiedziałam, jak będzie się tłumaczyć,  kiedy ją już znajdę: „Przecież ty tu 

jesteś, Em. Dlaczego ja nie mogę? Tylko dlatego, że jesteś starsza... To nie fair!”

Zanim znalazłam Fridę, wpadłam na Lulu. Tańczyła ze Stevenem i była w siódmym 

niebie. Steven też chyba całkiem dobrze się bawił. Ale na twarzy Lulu malowała się wręcz 

ekstatyczna   radość.   Rozpromieniła   się   jeszcze   bardziej   na   mój   widok.   Ciemne   oczy, 

obrysowane tuszem, który trochę rozmazał się od potu, otworzyły się jeszcze szerzej, kiedy 

puściła Stevena i podbiegła, żeby chwycić mnie za ramię, stanąć na palcach i szepnąć do 

ucha:

- Och, Nikki! Widzisz to? Wszyscy przyszli! Wszyscy! To jest najlepsza impreza w 

historii świata! I uwierzysz? Steven, twój brat, jest spod Wagi!

Spojrzałam na nią, mrugając tępo.

- To... to cudownie - powiedziałam.

- Nie,   nie   rozumiesz   -   mówiła   dalej,   potrząsając   mną   lekko.   -   Moja   wróżka 

powiedziała, że jest mi przeznaczony ktoś spod znaku Wagi!

- A... - rzuciłam. - To świetnie. Widziałaś Fridę? Uśmiech Lulu zniknął natychmiast.

- Frida tu jest? Myślałam, że zabroniłaś jej przyjść. - Jej spojrzenie padło na kogoś za 

moimi plecami. - O, cześć, Christopherze.

Odwróciłam   głowę.   Oczywiście   poszedł   za   mną.   Wszyscy   goście,   których,   jak 

sądziłam, udało mi się samodzielnie zniechęcić, tak naprawdę bali się groźnego spojrzenia 

mojego superzłoczyńcy. Cudownie.

- Cześć - powiedział. I wskazał coś palcem. - Czy to nie ona, tam? Z tym  całym 

Gabrielem Luną?

Odwróciłam głowę i zobaczyłam Fridę - czy też kogoś, kto wyglądał jak Frida, w 

chusteczkowej kiecce - niebezpiecznie blisko otwartego okna, w objęciach Gabriela Luny. Co 

on   wyprawiał?   Wiedząc,   jak   bardzo   jest   w   nim   zabujana,   oczywiście   zakładałam,   że 

planowali coś niewłaściwego.

background image

- Czekaj - powiedziałam i ruszyłam w ich stronę, gotowa w razie potrzeby wypchnąć 

Gabriela   przez   okno.   Tak   bardzo   byłam   na   niego   wściekła   za   wykorzystywanie   mojej 

młodszej siostry.

Ale   kiedy  podeszłam  bliżej,   zobaczyłam,   co  się  naprawdę   dzieje.  Frida  haftowała 

przez okno do skrzynki na kwiaty - na całe szczęście pustej o tej porze roku - a Gabriel 

trzymał ją, kiedy szarpały nią konwulsje. Spojrzał na mnie, kiedy podeszłam, i wrzasnął, żeby 

przekrzyczeć muzykę:

- Chyba jest trochę za młoda, żeby nie odstępować bani.

Frida uniosła drżącą rękę, żeby wytrzeć usta. Zobaczyłam kelnera mijającego nas z 

tacą   kanareczek.   Wzięłam   garść   serwetek   i   podałam   Fridzie,   która   przyjęła   je   z 

wdzięcznością.

- Powiedział, że to owocowy poncz - jęknęła, przysiadając na piętach i patrząc na 

mnie wielkimi, pełnymi łez oczami.

- Kto powiedział, że to owocowy poncz? - zapytałam, biorąc jeszcze parę serwetek i 

ocierając jej twarz.

- On. - Wskazała palcem grupkę osób tańczących nieopodal. - Justin Bay.

Odwróciłam głowę i spojrzałam w tamtą stronę. Rzeczywiście, Justin Bay, gwiazda 

kinowej wersji  Journeyquest -  strasznego knota zresztą - stał niedaleko, kręcąc biodrami i 

ocierając się o jakieś chude modelki (bynajmniej nie o swoją dziewczynę Veronicę) ubrane 

jeszcze bardziej skąpo niż Frida i na jeszcze wyższych obcasach.

Lulu, która przyszła tu za mną, też spojrzała w tę stronę i zachłysnęła się z oburzenia.

- A jego kto zaprosił? - zapytała, wściekła.

- Z tego, co mówią odźwierni - powiedział Steven - połowa gości ma zaproszenia 

wydrukowane z Internetu. Bramkarze robili, co w ich mocy, żeby ich odsiać, ale trudno było 

odróżnić oryginalne zaproszenia od fałszywek. Jest tu też pełno paparazzich - ciągnął Steven. 

-   Wasze   przyjęcie   może   przejść   do   historii,   choćby   za   złamanie   wszelkich   przepisów 

przeciwpożarowych.

- To wcale nie był owocowy poncz - powiedziała smutno Frida. - Prawda?

Nie mogłam oderwać oczu od Justina. Było  w nim coś - i nie chodziło o obcisłą 

koszulę z czarnego jedwabiu ani o złote łańcuchy - co nie pozwalało o nim zapomnieć.

„Nikt nie może tak po prostu zniknąć na zawsze... Nawet kiedy dają ludziom nową 

tożsamość w programie ochrony świadków, to ci ludzie mają tendencję do utrzymywania 

kontaktów   z   dawnymi   znajomymi.   Nieważne,   że   ryzykują   w   ten   sposób   życie.   To   siła 

przyzwyczajenia.   Każdy   w   końcu   łamie   zasady.   Tyje   złamałaś,   dając   mi   te   naklejki   z 

background image

dinozaurami. Tylko byłem zbyt głupi, żeby załapać”.

O Boże! Oczywiście!

To nie mogła być prawda. Śmieszne! Kompletnie nieprawdopodobne!

Ale   czy   tego   samego   nie   można   było   powiedzieć   o   wszystkim,   co   mnie   ostatnio 

spotkało?

Przepchnęłam się do miejsca, gdzie tańczył Justin, i położyłam mu dłoń na ramieniu. 

Uchylił   powieki   do   wężowych   szparek   i   powoli   przestał   kręcić   biodrami,   kiedy   mnie 

rozpoznał.

- O - powiedział z leniwym uśmiechem. - Siemka, Nik.

- Justin - odparłam bez uśmiechu. - Muszę zobaczyć twoją komórkę.

- Hm,.. to coś nowego. - Spojrzał przez ramię na modelki, które prawie bzykał na 

parkiecie,   i   zaczął   się   śmiać.   Wszystkie   były   tak   samo   pijane   jak   on   i   też   wybuchnęły 

śmiechem.   Żadne   nie   raczyło   przerwać   tańca.   -   Słyszałem   swego   czasu   różne   wariackie 

zachęty, ale „Muszę zobaczyć twoją komórkę” bije wszystkie na głowę.

W mgnieniu oka Christopher był przy moim lewym boku.

- Pokaż jej.

- I to już. - Gabriel stał po mojej prawej.

Justin zdał sobie widocznie sprawę, że to jakaś poważna sprawa, i wreszcie przestał 

tańczyć. Otworzył oczy.

- Chwila - powiedział. - Co to za przesłuchanie? Ja tylko tańczę.

- Zaraz będziesz leżał w kałuży krwi, jeśli nie dasz komórki mojej siostrze - uprzedził 

go grzecznie Steven.

Żaden z chłopaków nie miał pojęcia, dlaczego tak mi zależy na komórce Justina Baya. 

Ale fakt, że chcieli nim wytrzeć podłogę na jedno moje słowo, był budujący. Naprawdę.

- Dobra. - Justin sięgnął do kieszeni ciasnych, prążkowanych spodni od garnituru i 

wyciągnął srebrny aparacik z klapką, który rzucił w moim kierunku. - Nie wiem, po co ci 

moja komórka. Mało ci jeszcze tych e - maili, które do mnie wypisujesz?

Kiwnęłam triumfalnie głową.

- Tak też myślałam - powiedziałam, przewijając wiadomości Justina.

- Ciągle do niego piszesz? - Lulu wybałuszyła na mnie oczy. - Boże, myślałam, że 

dałaś sobie spokój z tym palantem już parę miesięcy temu.

- A skąd - prychnął pogardliwie Justin. - Ciągle mnie błaga, żebym do niej wrócił. I to 

jak.

Christopher zrobił krok naprzód i jednym gładkim ruchem chwycił jego głowę pod 

background image

pachę w żelazny uścisk. Był to tak zaskakujący rozwój wypadków, że Fridzie opadła szczęka. 

Muszę przyznać, że sama byłam w szoku. Christopher raczej nie mógł się pochwalić tężyzną 

fizyczną w czasach, kiedy nie był jeszcze superzłoczyńcą.

Ale teraz pewnie napędzały go moce zła.

- Jezu - wychrypiał Justin. Modelki, z którymi tańczył, tak chude, że wyglądały jak 

choinkowe cukierki, odpląsały trochę dalej od niebezpiecznej strefy, na wypadek gdyby miało 

dojść do bijatyki. Nie chciały sobie zachlapać kiecek od Dolce & Gabbany. - Puść mnie, 

człowieku! Wiesz, kim jest mój ojciec?

- Przeproś   -   rzucił   Christopher.   Musiał   chyba   ścisnąć   mocniej,   bo   Justin   zaczął 

wydawać odgłosy, jakby się dusił.

- Przepraszam - wykrztusił. - Nie posiniacz mi twarzy, człowieku. Po Nowym Roku 

gram u Anga Lee.

Odszukałam wiadomość z nadawcą „NikkiH” i przeczytałam wyjątkowo kwiecisty 

liścik.

To nie miało żadnego sensu.

Ale nalepki z dinozaurami też go nie miały. - Czy Felix może sprawdzić, skąd nadano 

tego e - maila? - zapytałam.

- Oczywiście - zapewnił Christopher.

- Powiedz, gdzie to przesłać, żeby Felix mógł się tym zająć.

Podał   mi   adres.   Wcisnęłam   „prześlij   dalej”   i   odesłałam   list   „NikkiH”   do   kuzyna 

Christophera z prośbą, żeby namierzył, skąd go wysłano.

- A... - powiedziałam, kiedy skończyłam. - Możesz go już puścić.

Christopher uwolnił Justina. Chłopak zatoczył się trochę, trzymając się za szyję.

- Chryste - powiedział. - Czy wyście powariowali? Co to miało być?

- Nie wiem - odparł Gabriel całkiem spokojnie. - To za okłamanie dziewczynki w 

sprawie ponczu. - I walnął go pięścią w żołądek, naprawdę mocno, sądząc po tym, jak Justin 

złożył się wpół i padł na podłogę, chwytając powietrze jak złota rybka, która wyskoczyła z 

akwarium.

Steven, stojący u boku Lulu, spojrzał kolejno na Justina, Gabriela i Christophera. W 

końcu powiedział, szczerząc się w uśmiechu:

- Wiecie co, z początku miałem wątpliwości. Ale okazuje się, że to naprawdę niezła 

impreza.

- Nic   z   tego   nie   rozumiem   -   powiedziała   zdenerwowana   Frida,   przyglądając   się 

Justinowi,   który   zaczął   się   zbierać   z   podłogi.   Modelki   oczywiście   przytruchtały   mu   na 

background image

ratunek. - Co tu się dzieje? Dlaczego musiałaś zajrzeć do telefonu Justina Baya? Co w ogóle 

robi tutaj Christopher?

- To   bardzo   dobre   pytanie,   ale   do   ciebie   -   powiedziałam,   obrzucając   ją   surowym 

spojrzeniem. - W co ty się ubrałaś? Skąd masz taką sukienkę? To w ogóle trudno nazwać 

sukienką.

- Przyszłam wesprzeć Lulu - odparła Frida, wydymając wargi. - Wiem, ile to przyjęcie 

dla niej znaczy. Nie chciałam jej zawieść...

Lulu była wyraźnie wzruszona.

- Oooo... - jęknęła. - Czy to nie słodkie? Naprawdę, Nikki, nie możesz się na nią za to 

złościć.

- Owszem, mogę - powiedziałam. - Mówiłam jej, że nie jest zaproszona. I ty przy tym 

byłaś, pamiętasz, Lulu? Moim zdaniem nie ma w tym nic słodkiego.

- Chyba jesteś trochę za surowa - powiedział Gabriel. Ku mojemu zdumieniu zdjął 

marynarkę   (superdrogą,   z   wycieranymi   brzegami,   taką,   jaką   Lulu   kupiła   dla   Stevena)   i 

zarzucił na nagie ramiona Fridy. Moja siostra trzęsła się z zimna, stojąc na wprost otwartego 

okna. - Dostała już nauczkę, nie sądzisz?

- To   prawda   -   przytaknęła   Frida,   otulając   się   marynarką   i   patrząc   na   Gabriela   z 

gwiazdkami w oczach. Dosłownie. Dopiero po sekundzie zorientowałam się, że to odbicia 

specjalnych imprezowych halogenów, które kazała zainstalować Lulu. - Dostałam nauczkę.

Lulu   dźgnęła   mnie   łokciem,   chichocząc,   ale   nie   widziałam   w   tym   wszystkim   nic 

zabawnego. Moja młodsza siostra kochała się w Gabrielu Lunie od miesięcy. I to było mocno 

niewłaściwe.  Był dla  niej   za  stary a  tylko  zachęcał   ją  swoim  zachowaniem,  bijąc  takich 

kretynów jak Justin Bay.

Owszem, zgoda, to było nawet niezłe. Ale nie oznaczało, że Gabriel Luna może sobie 

otulać   marynarką   moją   siostrę.   Młodszą   siostrę,   która   w   ogóle   nie   powinna   tu   być,   nie 

mówiąc już o randkowaniu w tym wieku.

- To pewnie Felix - powiedział Christopher i sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki po 

komórkę, która właśnie wydała z siebie bitewny zew smoka. Kiedy spojrzał na wyświetlacz, 

kiwnął głową i odebrał. - Co masz? - zapytał.

Kiwnął głową kilka razy. I w końcu popatrzył na mnie. Spojrzenie jego niebieskich 

oczu było jak laser. Czułam, jak przewierciło mnie do samego kręgosłupa.

I to nie w pozytywnym sensie.

Nie mogłam odczytać, co mu chodzi po głowie. Ale wyczuwałam kłopoty.

Christopher się rozłączył i schował telefon. W końcu, nie spuszczając ze mnie tego 

background image

swojego nieprzeniknionego spojrzenia, spytał:

- Mogę zamienić z tobą słowo? Sam na sam. Steven stanowczo się sprzeciwił.

- Nie - powiedział. W jego głosie nie było gniewu. Powiedział to całkiem spokojnie.

Ale to „nie” było jak królewski rozkaz.

- Wszystko,   co   masz   jej   do   powiedzenia,   i   co   ma   związek   z   tą   sprawą,   możesz 

powiedzieć i mnie - dodał. - Jestem jej bratem, pamiętasz?

Christopher   zamrugał.   Nie   wiem,   co   w   tej   chwili   chodziło   mu   po   głowie.   Może 

„Wcale   nie   jesteś   jej   bratem?”,   o   czym   wiedzieliśmy   wszyscy   (z   wyjątkiem   Gabriela). 

Wiedział to nawet sam Steven.

A jednak jego słowa wydawały się bardziej prawdziwe, niż gdyby naprawdę był ze 

mną spokrewniony. I Christopher nie miał zamiaru tego kwestionować.

- Dobrze. No więc, Felix namierzył miejsce, skąd wysłano tego e - maila. To komputer 

z adresem IP w Westchester.

Wybałuszyłam na niego oczy.

- Westchester? To raptem ze trzydzieści kilometrów stąd.

- Owszem. Komputer należy do lekarza o nazwisku Jonathan Fong.

Lulu się skrzywiła.

- Dlaczego   jakiś   lekarz   miałby   wysyłać   e   -   maile   do   Justina   Baya,   udając   Nikki 

Howard? Co to za zboczony kretyn?

- Nie to jest tutaj istotne - powiedział Christopher. - Najważniejsze jest to, dla kogo 

pracuje doktor Jonathan Fong.

Gapiłam się na niego, osłupiała. Choć za naszymi plecami impreza szalała w najlepsze 

i na poddaszu panował tropikalny upal, nagle poczułam lodowaty chłód.

- Nie. - Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.

background image

21.

Najsmutniejsze było to, że ostatecznie wybraliśmy się do Westchester w piątkę - nie 

licząc Cosabelli. A jedno z nas było nieprzytomne.

To nie było ani miłe, ani uczciwe, wykorzystać Brandona Starka w ten sposób. Ale 

potrzebowaliśmy jego limuzyny. Bo jak inaczej mieliśmy się dostać do domu doktora Fonga? 

Żadna taksówka nie zawiozłaby nas tak daleko, a pociągi nie jeździły aż do rana. Christopher 

powiedział, że ciocia Jackie pewnie pożyczyłaby nam swojego minwana, ale musielibyśmy 

się tłuc po niego aż na Brooklyn, nie mówiąc już o konieczności tłumaczenia się, po co nam 

samochód.

A tym czasem na miejscu był Brandon, śpiący w najlepsze na mojej kanapie po zbyt 

wielu drinkach.

Przynajmniej  zabraliśmy go ze sobą. Nawet jeśli posłaliśmy  

;  

Toma, kierowcę, do 

delikatesów, żeby kupił mu mleczko na zgagę, i kiedy był w sklepie, porwaliśmy limuzynę. 

Na szczęście Steven radził sobie z prowadzeniem.

Najtrudniej było wytłumaczyć Gabrielowi, dlaczego nie może z nami jechać. Nie miał 

pojęcia,   dokąd   się   wybieramy   ani   dlaczego.   Ale   chciał   jechać   z   nami.   Próbowałam   go 

spławić, dziękując, że zaopiekował się Fridą.

- Musimy skoczyć w jedno miejsce. Więc do zobaczenia później.

Ale odrzekł na to:

- W porządku. Pomogę wam. - I trzymał  drzwi, kiedy Steven i Christopher wlekli 

półprzytomnego Brandona do auta.

A ponieważ nie miał zamiaru się odczepić, oczywiście Frida też chciała jechać. W 

końcu wzięłam go pod łokieć i szepnęłam:

- Chcę cię prosić o wielką przysługę. Możesz ją odstawić do domu? Jest za młoda, 

żeby o tej porze zostać na imprezie, a boję się, że coś jej się stanie, jeśli odeślę ją samą. 

Widziałeś, co się działo na przyjęciu. Dopilnujesz, żeby bezpiecznie dotarła do rodziców? To 

tylko parę kwartałów stąd.

Gabriel się zgodził - ale dopiero kiedy mu obiecałam, że na niego poczekamy. Frida, 

oczywiście, kiedy się dowiedziała, że będzie jechać - sam na sam - taksówką z Gabrielem 

Luną, natychmiast przestała stawiać opór. Kiedy ściskałyśmy się na pożegnanie, szepnęła mi 

do ucha:

- Przepraszam, że mówiłam o tobie takie wredne rzeczy. Wcale tak nie myślę. Jesteś 

fantastyczną   starszą   siostrą.   I   dzięki   za   prezent.   -   Wskazała   swoje   uszy,   w   których   już 

background image

wcześniej dostrzegłam sztyfty z brylancikami, które jej kupiłam.

, - Miałaś otworzyć prezent dopiero w Boże Narodzenie - powiedziałam z irytacją. - 

Teraz nie masz się na co cieszyć.

- Będę się cieszyć na spotkanie z tobą. - Cmoknęła mnie w policzek, wzięła Gabriela 

pod ramię i ruszyła z nim na poszukiwanie taksówki.

Ale   oczywiście   nie   mieliśmy   zamiaru   czekać   na   powrót   Gabriela.   Steven   ruszył 

natychmiast, kierując się w stronę autostrady, żeby dotrzeć do doktora Fonga najszybciej, jak 

się da. Oczywiście ani on, ani nikt z nas, nie miał pojęcia, czego się spodziewać, kiedy już 

tam dojedziemy. I chyba tylko mnie ciągle chodziły po głowie nalepki z dinozaurami. Inaczej 

te e - maile nie miałyby żadnego sensu...

Tak jak nie miałyby  sensu nalepki z dinozaurami,  które dałam Christopherowi. A 

przynajmniej nie dla niego, w tamtym momencie. Poza kontekstem musiały mu się wydawać 

kompletnie od czapy, jak e - maile, które ciągle dostawał Justin. Rzekomo ode mnie.

Słowa   Christophera   wciąż   brzmiały   mi   w   głowie.   „Nikt   nie   może   tak   po   prostu 

zniknąć   na   zawsze...   Ludzie   mają   tendencję   do   utrzymywania   kontaktów   z   dawnymi 

znajomymi... To siła przyzwyczajenia. Każdy w końcu łamie zasady”.

Ale kto łamał zasady, wysyłając e - maile? Może to tylko złośliwy dowcip. Tylko skąd 

jakiś głupi dzieciak miałby prywatny numer Justina Baya? Może to nic nie znaczyło. Może ta 

wyprawa była zupełnie po nic.

A może nie.

Na   dodatek,   kiedy   już   wyjechaliśmy   z   Manhattanu   i   dotarliśmy   do   Westchester, 

Christopher nie pozwolił Stevenowi użyć zainstalowanego w limuzynie GPS - a.

- Żartujesz sobie? - powiedział. - Stark wyceluje w nas wszystkie swoje satelity. Gliny 

zgarną nas w pięć sekund. Lulu bardzo ucieszyły te słowa.

- Czy my naprawdę robimy coś niezgodnego z prawem? - chciała wiedzieć.

Christopher spojrzał na nią z politowaniem. .

- Właśnie ukradliśmy limuzynę - wyjaśnił.

- E   tam   -   powiedziałam.   -   Tak   właściwie   tylko   pożyczyliśmy.   -   Spojrzałam   na 

Brandona, wyciągniętego na bocznej kanapie i śpiącego słodko, jak aniołek w smokingu. Na 

głowie miał czerwoną czapkę Mikołaja. - Właściciel jest w środku, tak czy nie?

- Dobra - powiedział Christopher, wyświetlając mapę na swoim iPhonie i pokazując ją 

Stevenowi. - Jeszcze trzy kilometry tą samą drogą.

- Dzięki - odparł Steven zza kierownicy. Kręta droga, którą i jechaliśmy, wijąca się 

między wielkimi, podmiejskimi rezydencjami, była kompletnie pusta o tej porze. Z nieba 

background image

sypały lekkie, puszyste płatki śniegu - za mało, żeby przykryć ziemię, ale i tak były śliczne. 

Na całe szczęście pomyślałam, żeby zrzucić sandały na szpilce i założyć botki Marca Jacobsa. 

Steven włączył ogrzewanie w limuzynie, ale wiedziałam, że kiedy wysiądziemy, skórzana 

kurtka   raczej   nie   ochroni   mnie   od   zimna.   Może   dlatego,   że   ciągle   miałam   na   sobie 

wieczorową sukienkę bez pleców. Na szczęście grzała mnie Cosabella, wyciągnięta na moich 

kolanach.

- Ciągle nie wiem, dokąd jedziemy - powiedziała Lulu z przedniego siedzenia obok 

Stevena. Na głowie miała szoferską czapkę, którą Tom zostawił w samochodzie. Wyglądała 

bardzo zawadiacko na jej blond włosach ściętych na pazia. - Ale na tym polega przygoda! To 

jak   gra   w   podchody!   Czy   Nikki   nie   jest   fantastyczna?   Zawsze   wie,   jak   się   zabawić   na 

imprezie!

Nie umiałam stwierdzić, czy Lulu tylko próbuje robić dobrą minę do złej gry, czy 

naprawdę   nie   rozumie,   że   dzieje   się   coś   poważnego.   Ciągle   była   w   siódmym   niebie   po 

odkryciu, że według jej wróżki ona i Steven są kompatybilni astrologicznie.

W końcu Christopher powiedział:

- To powinien być następny dom.

Steven skręcił w długi podjazd, osłonięty po obu stronach murem z polnych kamieni i 

ładnymi drzewami, nagimi o tej porze roku. Niebo zaczynało już różowieć na wschodzie, a od 

wiszących   nisko   śniegowych   chmur   odbijał   się   blask   miasta,   więc   całkiem   dobrze 

widzieliśmy   dom   z   czerwonej   cegły,   w   staromodnym,   kolonialnym   stylu,   z   elektryczną 

imitacją świeczki w każdym oknie.

Czytałam  gdzieś,  że kobiety stawiały świece  w  oknach w  czasie  wojny, żeby ich 

mężowie   mogli   odnaleźć   drogę   do   domu.   Teraz   zmieniło   się   to   w   świąteczny   zwyczaj. 

Ciekawe, komu doktor Fong chciał oświetlić drogę do domu?

Podjazd   tworzył   na   końcu   pętlę.   Steven   zajechał   pod   frontowe   drzwi,   zatrzymał 

samochód i zgasił silnik.

- No   dobrze   -   powiedziała   Lulu,   odwracając   się   na   fotelu,   żeby   na   nas   spojrzeć. 

Szoferską czapka przekrzywiła jej się zalotnie. - Co dalej?

Popatrzyłam  na dom przez  przyciemniane  szyby  limuzyny.  Nie była  to  olbrzymia 

rezydencja, jakich wiele mijaliśmy po drodze, ale trudno byłoby ją nazwać małą. Wyglądała 

wręcz podejrzanie zwyczajnie. Dom z rodzaju tych, które mija się bez jednego spojrzenia, nie 

zastanawiając   się,   kto   w   nich   mieszka;   nie   myśląc:   „Rany,   chciałabym   kiedyś   mieć   coś 

takiego!” Po prosta swojski domek.

W limuzynie panowała cisza, przerywana tylko pochrapywaniem Brandona.

background image

Wzięłam na ręce Cosabellę, która wciąż spała mi na kolanach, i przelazłam przez nogę 

Christophera do drzwi.

- Co ty... - Christopher mocno się zaniepokoił. - Poczekaj na mnie.

- I na mnie - dodał Steven, wysiadając.

- I na mnie - powiedziała Lulu.

Po chwili prowadziłam małą procesję pod frontowe drzwi doktora Fonga - wszystkich 

z limuzyny, oprócz Brandona, który nawet nie drgnął. Na dworze było nieprawdopodobnie 

zimno. Tak zimno, że nozdrza przymarzały mi przy każdym głębszym oddechu. Powietrze 

przyjemnie pachniało dymem. Okolica była cicha jak makiem zasiał, słychać było tylko nasze 

kroki na zmrożonym chodniku, kiedy szliśmy do drzwi.

Uniosłam ciężką, mosiężną kołatkę i zastukałam trzy razy. Załomotała tak głośno, że 

się bałam, iż pobudzi sąsiadów. Nie było żadnej reakcji. W końcu Lulu powiedziała: - Nikogo 

nie   ma   w   domu.   -   Zęby   jej   dzwoniły   z   zimna.   -   W   -   wracajmy   do   samochodu.   Tam 

przynajmniej jest ciepło.

Zignorowałam ją. Złapałam kołatkę jeszcze raz i zastukałam.

Tym razem nad naszymi głowami zapaliło się światło. Usłyszałam kroki w domu. Po 

chwili drzwi się otworzyły i w progu stanął mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szlafrok. 

Przyjrzał nam się zaspanym wzrokiem. Kiedy zobaczył moją twarz, oczy otworzyły mu się 

szerzej.

- Dzień dobry - powiedziałam. Doktor Fong zaczął kręcić głową.

- Nie - powiedział. I tylko tyle. Jedno słowo.

Ale słychać w nim było strach.

Chciał zamknąć drzwi. Steven był szybszy. Wstawił nogę między drzwi i futrynę, 

żeby doktor nie mógł ich zamknąć.

- Jechaliśmy tu kawał drogi. Chcemy wejść tylko na chwilę i porozmawiać - rzucił.

- Nie   -   powtórzył   doktor   Fong.   Wciąż   wyglądał   na   przerażonego.   -   Musieliście 

pomylić domy. Nie znam was...

- Hm... - zaczął Christopher, stając tuż za plecami Stevena. - Myślę, że całkiem dobrze 

zna pan Nikki Howard, a raczej Em Watts. Chyba że nie jest pan jednym z chirurgów, którzy 

kilka miesięcy temu przeszczepili jej mózg w Instytucie Neurologii i Neurochirurgii Starka? 

Widzi pan, czytałem jej dane medyczne i wiem wszystko na ten temat. Więc jeśli nie chce 

pan, żebym ujawnił te informacje dziennikarzom, proszę nas wpuścić.

Doktor Fong, z miną człowieka, który ma nóż na gardle - bo w pewnym sensie tak 

było - zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu się cofnął i pozwolił nam wejść. Weszliśmy 

background image

do holu urządzonego w nowoangielskim stylu, pełnego ciemnego, lakierowanego drewna i 

obrazów z psami polującymi na kaczki. Cosabella węszyła dookoła z grzeczną ciekawością.

- To nie jest zabawa - powiedział z niechęcią doktor Fong, kiedy wszyscy weszliśmy 

już do środka i zamknęliśmy za sobą drzwi. - Zabiją was, jeśli się zorientują, że wiecie. 

Zabijali już wcześniej. Niby jak waszym zdaniem wpakowałem się w ten pasztet?

Te   słowa,   wypowiadane   przez   łagodnie   wyglądającego   doktorka,   stojącego   w 

czerwonym kraciastym szlafroku w cichym, staromodnym przedpokoju, zmroziły mnie do 

szpiku kości.

Jeszcze   bardziej   piorunujące   wrażenie   zrobiły   na   Lulu,   która   naprawdę   nie   miała 

pojęcia,  w   co  się  wplątała,   wsiadając   do  limuzyny  Brandona   Starka  na  Centre  Street  na 

Manhattanie.   Dosłownie   skamieniała.   I   natychmiast   przeszedł   jej   radosny   nastrój.   Każdy 

straciłby humor, słysząc, że może zostać zabity. Zaręczam.

- Może usiądziemy i o wszystkim nam pan opowie - zaproponował Steven, wciąż tym 

samym   spokojnym   głosem.   Widać   miał   wprawę   w   kontaktach   z   rozhisteryzowanymi 

neurochirurgami.

Doktor   Fong   posłuchał   go   tylko   dlatego,   że   nie   miał   wyjścia.   Szurając   kapciami, 

przeszedł   do   salonu   -   kwadratowego   pokoju,   również   urządzonego   z   nowoangielską 

skromnością,  gdzie  wieczorem  musiał  się   palić  ogień  w  kominku.   Teraz   już  wygasł,  ale 

powietrze przesycał przyjemny zapach palonego drewna. Doktor zaświecił pojedynczą lampę 

na stoliku przy oknie, ale najpierw pozasuwał zasłony we wszystkich oknach, wyglądając na 

zewnątrz   jak   człowiek   z   manią   prześladowczą.   Najwyraźniej   chciał   się   upewnić,   że   na 

podjeździe nie ma żadnego innego samochodu prócz naszego.

- Nikt was nie śledził? - zapytał.

Christopher i ja spojrzeliśmy na siebie. Tak się składało, że rzeczywiście zwracam na 

to uwagę, chociaż wyglądało to na kompletną paranoję.

- Tak - powiedziałam.

:

  -  Nie   mogliście   wybrać   jakiegoś   innego   samochodu?   -   dopytywał   się   gniewnie 

doktor. - Myślicie, że limuzyna nie wzbudzi tutaj sensacji?

- Nie mieliśmy wyjścia - odparłam zaskoczona.

Fong popatrzył na nas. Na Lulu, która przycupnęła na rzeźbionej poręczy fotela, wciąż 

wystrojoną   w   czapkę   szofera   i   bufiastą   wieczorową   kieckę.   Na   Stevena,   który,   spięty   i 

skupiony, stał przy drzwiach do przedpokoju, jakby spodziewał się, że lada moment wpadną 

tu ludzie Starka. Aż w końcu zerknął na mnie i na Christophera przy wygasłym kominku, z 

Cosabellą u stóp. On sam wyglądał na kompletnie skołowanego, w piżamie i szlafroku, z 

background image

rozczochranymi   włosami.   Ale   jego   mina   mówiła   wyraźnie,   że   nie   zrobiliśmy   na   nim 

najlepszego wrażenia.

- Czy pani Fong jest w domu? - zapytałam, bo nagle coś przyszło mi do głowy.

Doktor Fong spojrzał na mnie pogardliwie.

- Nie - odparł. - Moja matka nie mieszka tu ze mną. Chodziło mi raczej o żonę, ale 

jego odpowiedź i tak wyjaśniała wszystko.

- Proszę nam wyjaśnić, dlaczego - zapytał groźnie Christopher - były chłopak Nikki 

Howard dostaje e - maile od kogoś korzystającego z komputera w tym domu?

Doktor Fong nagle ukrył twarz w dłoniach. Kiedy ochłonął, odwrócił się i podszedł do 

niewielkiego sekretarzyka. Otworzył go, wyjął kryształową karafkę z whisky i drżącą dłonią 

nalał sobie szklaneczkę.

Łyknął całą zawartość jednym haustem. I nalał sobie jeszcze jedną.

Tym razem przyniósł sobie drinka na kanapę i usiadł wygodnie obok Cosabelli, która 

oczywiście wybrała sobie najwygodniejsze miejsce w domu. Kiedy zwrócił ku nam twarz, 

zdumiałam się, widząc, że jest biała jak żagle statku na obrazie nad jego głową.

- Kto jeszcze o tym wie? - zapytał.

- Nikt - odparłam, spoglądając na Stevena. - To znaczy, oczywiście wszyscy w tym 

pokoju. I osoba, która namierzyła adres IP.

- Czy to ktoś godny zaufania? - zapytał doktor, unosząc drżącą ręką szklankę do ust.

- Tak - zapewniłam go. Przeszłam przez pokój i usiadłam w fotelu naprzeciw kanapy. 

- Doktorze, o co tu chodzi?

Fong się nie odzywał. Wpatrywał się w bursztynową głębię swojego drinka. Kiedy 

wreszcie otworzył usta, zapytał:

- Wiecie, co to jest przysięga Hipokratesa?

Lulu   zrobiła  skonsternowaną  minę.  Steven   wciąż  wyglądał,  jakby   chciał,  żeby  do 

pokoju wpadli jacyś złoczyńcy, żeby móc ich powalić ciosem karate, czy coś w tym stylu.

W końcu odezwał się Christopher.

- Tak.   To   przysięga,   którą   składają   wszyscy   lekarze,   zanim   zaczną   praktykować 

medycynę.

- Przede wszystkim nie szkodzić - dodałam.

- Zgadza,  się - odparł doktor. - W Instytucie Starka wszyscy to sobie powtarzamy. 

Nikomu nie szkodzimy. Przeszczepiamy mózgi ze straszliwie okaleczonych ciał, które nie 

mają szans na przetrwanie,  do zdrowych  ciał dawców, których  mózgi  umarły.  Żeby nasi 

pacjenci   mieli   drugą   szansę   na   życie.   Tak   właśnie   było   z   tobą.   -   Spojrzał   na   mnie.   - 

background image

Pracowałem w Instytucie Starka dziesięć lat i nigdy ani przez chwilę nie kwestionowałem, 

czy to, co tam robimy, jest etyczne. Aż do dnia twojego wypadku.

Obrzucił spojrzeniem kolejno nas wszystkich.

- Co się wydarzyło? - zapytałam ochrypłym głosem. Od - kaszlnęłam, żeby oczyścić 

gardło.

- Asystowałem przy operacji - powiedział doktor Fong, patrząc w przestrzeń. - Twoim 

przypadkiem zajmował się doktor Holcombe. Nikki Howard była zbyt ważna, żeby powierzyć 

ją komuś innemu. Ja zwykle prowadzę oddział szkoleniowy instytutu...

- Oddział szkoleniowy? - przerwałam mu.

- Tak, oczywiście - odparł. - Zapotrzebowanie na przeszczepy jest tak duże, że mamy 

listę oczekujących. Ale kolejka jest na kilka lat naprzód, a niektórzy pacjenci nie mogą. albo 

nie chcą czekać. Więc chirurdzy z całego świata mogą przyjeżdżać do instytutu i za darmo ich 

szkolimy, żeby mogli sami przeprowadzać takie operacje. Pozwalamy im ćwiczyć na ciałach 

dawców...

- Na ciałach dawców? - Byłam przerażona. Christopher spojrzał na mnie, zirytowany, 

że znów przerywam, ale nie mogłam się powstrzymać. Na ciałach dawców?

- Och, mamy ich całkiem sporo - wyjaśnił doktor Fong. - Osoby, u których zgodnie z 

procedurami stwierdzono śmierć mózgową i które ofiarowały swoje ciała nauce. Niestety, 

osób w stanie wegetatywnym  jest aż nadto, z powodu wypadków, a często także z winy 

przedawkowania alkoholu i narkotyków. Nie mamy oczywiście zdolnych do życia mózgów, 

które moglibyśmy im przeszczepiać, bo te bierzemy od pacjentów takich jak ty...

Uniosłam rękę, bo mnie zemdliło i nie chciałam słuchać dalej. Ale się opanowałam.

- Nieważne - powiedziałam. - Proszę mówić.

- No więc - podjął doktor Fong - doktor Holcombe i doktor Higgins byli chirurgami 

prowadzącymi w twoim przypadku. Ale w tym przeszczepie... było coś dziwnego. Doktor 

Holcombe powiedział, że Nikki Howard miała w rodzinie wiele przypadków genetycznych 

wad mózgu. I że ją też zabiła taka wada.

Zobaczyłam,   że   Lulu   jest   już   kompletnie   skołowana.   Ale   kiedy   nikt   inny   nie 

zareagował na rewelację doktora Fonga, że jestem martwa, chociaż ewidentnie stałam obok 

żywa, nie odezwała się słowem.

- Kiedy   już   cię   pozszywał,   zrobiłem   coś,   czego   nigdy   nie   robię   w   zwykłych 

okolicznościach   -   ciągnął   doktor   Fong.   Poszedłem   zbadać   usunięty   organ.   Zawsze 

interesowały   mnie   anomalie   mózgu   i   chciałem   zobaczyć,   jak   wyglądała   wada   u   Nikki 

Howard.

background image

Gdzieś   na   górze   usłyszałam   odgłos   otwieranych   i   zamykanych   drzwi.   A   potem 

tupanie. Ktoś chodził po pokojach na górze. Ale doktor Fong nie zwracał na to uwagi.

- Nikki Howard nie miała żadnych anomalii w mózgu. Była idealna. Żadnego defektu. 

Nie   istniał   żaden   tętniak,   który   miał   ją   zabić,   według   doktora   Holcombe'a.   Rzekoma 

przyczyna jej śmierci i tej nagłej transplantacji w ogóle nie istniała. Nikki była całkowicie 

zdrowa.

Spojrzałam na Christophera. Mówił, że nie wierzy w przypadki. „Czy ktokolwiek wie, 

co naprawdę stało się z Nikki tamtego dnia? Straciła przytomność i już się nie obudziła. Stark 

twierdzi, że to był tętniak. Ale skąd możemy mieć pewność?”

Teraz znaliśmy odpowiedź. To nie był wypadek. Christopher odpowiedział na moje 

spojrzenie zadowoloną miną. Miał rację.

- W takim razie... co jej zrobili? - zapytałam. - Żeby straciła przytomność?

- Tego się już chyba nigdy się nie dowiemy - odparł Fong. - Kiedy operacja dobiegła 

końca,   nie   dopuszczono   mnie   do   ciała.   ..   Nikki.   Miałem   tylko   zająć   się   odpadami 

medycznymi.

Lulu wciągnęła z sykiem powietrze. Miała przerażoną minę.

- Czyli... mózgiem Nikki?

Doktor spojrzał na nią z podziwem, jakby nagle go uderzyło, że jest bystrzejsza, niż 

sądził.

- Zgadza się - powiedział. - Miałem się go pozbyć. . .

- Ale - wtrącił Steven - składał pan przysięgę.

- Nie szkodzić - mruknęłam.

- Dlaczego? - zapytał Steven. Był równie przerażony jak Lulu. - Dlaczego ktoś miałby 

usuwać dziewczynie całkowicie sprawny mózg?

- Chyba potrafię na to odpowiedzieć - rzucił Christopher.

Ale w tej chwili na schodach zatupotały drobne kroki - znajomy dźwięk, który kazał 

Cosabelli nadstawić z ciekawością uszy.

W   następnej   chwili   zaczęła   ujadać.   Na   jej   szczekanie   odpowiedziało   radosne 

skomlenie, kiedy dwa miniaturowe pudle, dokładnie takie same jak ona - tyle że jeden czarny, 

drugi w kolorze kakao - wpadły do pokoju. Rzuciły się w stronę Cosie, która zeskoczyła z 

kanapy i popędziła do nich, wymachując  z radością ogonkiem i witając się z nimi jak z 

dwójką starych, dawno niewidzianych przyjaciół.

- Harry! Winston! - Starsza kobieta w szlafroku frotte wpadła do pokoju za psami, 

klaszcząc w dłonie. - Spokój! Spokój!

background image

Choć włosy miała przyklepane od poduszki i była bez makijażu, rozpoznałam ją - 

Jeszcze zanim Steven porzucił swój posterunek przy drzwiach i krzyknął ze zdumieniem:

- Mama?

Dee Dee Howard. Mama Nikki Howard mieszkała w domu doktora Fonga.

Chodzi   o   to,   że   właściwie   wiedziałam   o   tym   już   wcześniej.   Od   chwili,   kiedy 

skojarzyłam fakty i zrozumiałam, co naprawdę znaczą te e - maile, które dostawał Justin. Bo 

dlaczego miałaby porzucać firmę i wszystko, co znała i kochała, jeśli nie dla czegoś - lub 

kogoś - kogo kochała milion razy bardziej?

- Steven! - wykrzyknęła na jego widok. Radośnie wyciągnęła do niego ręce. Był sporo 

wyższy od niej i musiał się schylić, żeby mogła wziąć go w ramiona. Miał totalnie osłupiałą 

minę.

- Nie wiedziałam, że tu jesteś!

- Mamo   -   powiedział,   kiedy   go   uściskała.   -   Szukałem   cię.   Wszyscy   bardzo   się 

martwili. Leanne. Mary Beth. Nie widziałaś komunikatów w wiadomościach? Myśleliśmy, że 

cię zamordowali.

- Och! - jęknęła pani Howard. - Przepraszam, skarbie. Tak, widzieliśmy komunikaty. 

Ale zakładaliśmy, że to Stark próbuje mnie podejść. Nie przyszło mi do głowy, że to ty mnie 

szukasz.

- Spojrzała na mnie. I skamieniała. - Och! O... - powiedziała. Jej oczy napełniły się 

łzami. Przyglądała mi się z przerażeniem pomieszanym z fascynacją. - Ja... Nie wiem, co 

powiedzieć. Wyglądasz... wyglądasz dokładnie jak...

Nie mogła mówić dalej. Nie musiała. Wiedziałam, o co chodzi.

Tylko że ja nie tylko wyglądałam jak ta osoba. Ja nią byłam. W pewnym sensie.

Christopher podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu. Chciał mi pokazać, że 

mnie wspiera. I byłam mu bardzo wdzięczna za ten gest.

- To musi być dla pani bardzo trudne - rzekł łagodnie do pani Howard.

- To jest... - Matka Stevena pokręciła głową. Jej południowy akcent był wyraźniejszy 

niż u syna. Ale był przyjemny, podobnie jak jej odrobinę przyblakła uroda. - Przepraszam. 

Nie chciałam się gapić. Ale jesteś taka podobna do niej.

Bo nią jestem, chciałam powiedzieć. A w każdym razie mieszkam w jej ciele.

- Nic nie szkodzi - rzuciłam tylko. Cosabella u moich stóp wciąż radośnie witała się ze 

swoimi  kuzynami  czy braćmi, Harrym  i Winstonem, hasając  po dywanie  doktora Fonga. 

Postanowiłam zmienić temat. - Więc pani była tu przez cały czas?

- O   tak   -   odparła   pani   Howard.   Wsunęła   palce   w   dłoń   Stevena.   -   Doktor   Fong 

background image

zadzwonił do mnie i wyjaśnił całą sytuację. Powiedział, jakie to ważne, żebym nie zostawiła 

śladów, po których  Stark mógłby mnie namierzyć.  Przyjechałam  natychmiast.  Bardzo mi 

przykro,   że   cię   tak   wystraszyłam,   skarbie   -   powiedziała   do   Stevena.   -   Ale   bałam   się 

kontaktować z Lenne. Wiesz, jaka z niej plotkara. A Mary Beth jest chyba jeszcze gorsza. Ale 

jesteś tu, i tylko to się liczy. Och, mam ci tyle do powiedzenia! Co u ciebie? Tak się cieszę, że 

wróciłeś do domu!

Steven był rozdarty. Nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Znałam to uczucie. Dom. 

Chyba nie mógł być dalej od domu.

A jednak był w jej ramionach. Więc może jednak to był dom?

Usłyszałam   jakiś   dźwięk,   dobiegający   od   strony   fotela,   w   którym   siedziała   Lulu. 

Kiedy na nią spojrzałam, nerwowo kręciła w palcach kosmyk jasnych włosów. Kiedy się 

zorientowała, że prawe wszyscy w pokoju patrzą na nią, podskoczyła i rzuciła skruszona:

- Przepraszam! Tylko że... - Wyglądała mizernie i delikatnie w przyćmionym świetle 

w salonie doktora Fonga. - Nie rozumiem. Co my tutaj robimy?

- Przyjechaliśmy   odszukać   mamę   Stevena   -   wyjaśniłam,   wskazując   ruchem   głowy 

panią Howard. - Ale ważniejsze jest to, dlaczego się tu znalazła. Zgadza się, doktorze?

Doktor   Fong   westchnął.   Nie   chciał   o   tym   mówić.   W   ogóle   nie   chciał   niczego 

tłumaczyć.

- Potrzebowałem   jej   pomocy.   Składałem   przysięgę   -   powiedział   ze   znużeniem.   - 

Kazali mi wyrzucić mózg Nikki. Ale zrobić to, chociaż był całkowicie sprawny... To by było 

morderstwo.   Dużo   zawdzięczam   Stark   Enterprises.   Ale   nie   mogłem   brać   udziału   w 

morderstwie niewinnej kobiety.

- Więc skoro nie pozbył się pan mózgu Nikki - powiedział wciąż skołowany Steven - 

to co pan z nim zrobił?

Jak na dany znak otworzyły się boczne drzwi i do pokoju weszła młoda kobieta, której 

nigdy wcześniej nie widziałam - przeciętnego wzrostu, przeciętnej tuszy, o kasztanowych 

włosach, które nie były ani proste, ani kręcone. Mrużyła oczy, jakby dopiero co się obudziła, 

chociaż w pokoju nie było szczególnie jasno. '..

- Boże - jęknęła. - Nie da się już bardziej hałasować? Niektórzy nie wstają o świcie i 

chcieliby jeszcze trochę pospać.

Nagle jakby dotarło do niej, że w salonie jest więcej osób niż tylko doktor Fong i pani 

Howard. Otworzyła oczy trochę szerzej.

Ale dopiero kiedy jej spojrzenie padło na mnie, zareagowała odpowiednio do sytuacji. 

Jej pełna, odrobinę dziecinna twarz poczerwieniała, a w zielonych oczach zapłonął ogień.

background image

W mgnieniu oka uniosła rękę i z całej siły plasnęła mnie otwartą dłonią w policzek.

Tak jest. Dała mi w buzię.

- Ty suko - powiedziała Nikki Howard.

background image

22.

Pani Howard i Steven skoczyli nas rozdzielić, zanim zrobiło się naprawdę źle. Bo 

Nikki poszła na całość i zaczęła się na mnie wyżywać - czy też raczej na swoim starym ciele. 

Biła, szczypała i ciągnęła mnie za włosy. Doktor Fong zdążył krzyknąć do mnie, że nie mogę 

jej oddać - kiedy spróbowałam to zrobić, wyłącznie w samoobronie - bo jej rekonwalescencja 

nie przebiegała tak szybko jak moja i nie pozbierała się jeszcze całkowicie po operacji. Nikki 

nie   miała   do   dyspozycji   niesamowitej   technologii   Instytutu   Neurologii   i   Neurochirurgii 

Starka, która mnie pomagała w rehabilitacji. Była zdana wyłącznie na matczyną  opiekę i 

pomoc doktora Fonga po pracy. Krótko mówiąc, nie była jeszcze całkiem zdrowa.

- Ale czuje się wystarczająco dobrze, żeby wypisywać e - maile do byłych chłopaków 

- rzuciłam jadowicie. Sorry, ale ten policzek mnie zabolał. Uszczypnięcia, które nastąpiły po 

nim, też nie były przyjemne.

Pani Howard spojrzała na Nikki oskarżycielsko. Była na nią porządnie zła za atak na 

mnie.

- Nicolette Elizabeth Howard! - krzyknęła. - W tej chwili przestań bić tę dziewczynę, 

słyszysz!? - Po raz pierwszy usłyszałam, jak ktoś nazywa mnie pełnym imieniem.

Tyle że nie zwracano się do mnie.

- Ale popatrz na nią, mamo! - odwrzasnęła Nikki, kiedy pani Howard odciągnęła ją 

ode mnie. - Tylko na nią popatrz! To moja sukienka! I moje nowiutkie botki Marca Jacobsa! I 

zobacz, jak ona maluje moje oczy! Wyglądają okropnie!

Pani Howard nie zamierzała być pobłażliwa dla córki, niezależnie od jej kruchego 

zdrowia.

- Nikki,   przeproś   w   tej   chwili   -   powiedziała.   -   Wiesz,   że   nie   można   się   tak 

zachowywać. Szczególnie u kogoś w domu.

Nikki, cała najeżona, wysunęła dolną wargę i prychnęła: - Sorry.

Wyglądało   na   to,   że   to   jedyne   przeprosiny,   jakie   miałam   dostać   za   mój   piekący 

policzek.

Ale pani Howard podeszła do mnie, objęła mnie ramieniem i powiedziała: .

- Bardzo mi przykro, skarbie. - Skarbie. Nazwała mnie tak samo jak Stevena. Dotyk 

jej ręki był delikatny i pocieszający. Kiedy na mnie spojrzała, w jej oczach nie dostrzegłam 

żadnego dziwnego błysku, jak u mojej matki. Spojrzenie pani Howard było pewne, spokojne i 

pełne współczucia. - To wszystko było dla niej bardzo trudne. - Ale chcę ci podziękować. 

Dziękuję... że przywiozłaś mi syna.

background image

I pocałowała mnie w policzek, w który walnęła mnie Nikki. I wiedziałam, że to tylko 

reakcja ciała Nikki. Ale poczułam się pocieszona Jak dawno nie czułam się z własną mamą. 

To dziwne, wiem.

Mama Nikki znów spojrzała z oburzeniem na córkę i spytała:

- Co ci strzeliło do głowy, żeby pisać e - maile do znajomych? Mówiłam, że możesz 

surfować po necie, ale żadnych e - maili!

Nikki siedziała na kanapie, na której ją przytrzymał Steven. Wydęła wargi.

- A   co   ja   mam   robić   przez   cały   dzień?   Ile   można   oglądać   telewizję?   Zdycham   z 

nudów!

- Oczywiście,   kochana   -   powiedziała   Lulu,   przysiadając   się   do   niej   na   kanapie   i 

głaszcząc   ją   po   ręce.   Próbowała   uspokoić   dawną   przyjaciółkę,   choć   nie   na   wiele   się   to 

przydało. Nikki wcale się nie ucieszyła na jej widok bardziej niż na mój. - Nic do wiary, że 

trzymali cię tu zamkniętą przez cały ten czas. Ale na pewno niedługo cię wypuszczą. - I co 

będę robić? - burknęła Nikki. - Pracować w GAP - ie? Popatrz na mnie. Jestem brzydka i 

mam bezsensowne włosy. A tak w ogóle, co ty masz na głowie? Wyglądasz dziwnie. Lulu 

dotknęła szoferskiej czapki.

- Ja uważam, że jest ładna - powiedziała urażona. - I ty też jesteś ładna. Rude włosy do 

ciebie  pasują.   I  jest  mnóstwo  rzeczy,  które   możesz   robić.  Ten   człowiek   uratował   cię   od 

śmierci. Nie cieszysz się, że żyjesz?

- Nie - odparła Nikki. Zainteresowała się Cosabellą. - Cosie. - Pstryknęła palcami na 

suczkę, ale ta nie przerwała zabawy z pozostałymi psami. - Cosie! - Nikki, sfrustrowana, 

zapadła   się   w   kanapę.   -   Co   za   kanał.   Nawet   mój   pies   woli   tamtą.   -   Wykrzywiła   się. 

Oczywiście to ja byłam „tamtą”.

- Skarbie, mówiłam przecież. Kupimy ci nowego pieska - powiedziała pani Howard. 

Wyglądała na zmęczoną, najwyraźniej nie tylko dlatego, że był blady świt. Wyglądało na to, 

że wiele razy odbywały już tę rozmowę. - Najważniejsze, żeby Stark nie dowiedział się, że 

żyjesz. Musisz przestać pisać e - maile do znajomych. Doktor Fong zadał sobie dla ciebie tyle 

trudu.

- No właśnie - powiedziałam. Spojrzałam na doktora. Dlaczego nie widziałam pana 

na oddziale pooperacyjnym w instytucie, kiedy tam leżałam?

Fong wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż pani Howard.

- Żeby uratować Nikki życie - powiedział - musiałem się uciec do podstępu. Kiedy ty 

byłaś operowana, ja użyłem jej mózgu podczas jednej z pokazowych operacji dla naszych 

zagranicznych praktykantów, w asyście kilku kolegów. Nie wiedzieli, oczywiście, skąd wziął 

background image

się zdrowy mózg, który wszczepiliśmy. Ciało dawczyni, to, które ma teraz Nikki, należało do 

młodej kobiety, której mózg uległ uszkodzeniu w wypadku samochodowym spowodowanym 

przez pijanego kierowcę. Niestety owym kierowcą była sama dawczyni. Nikki przewróciła 

oczami.

- No   właśnie   -   powiedziała,   kiedy   na   nią   spojrzałam.   -   Ty   dostajesz   ciało 

supermodelki, a ja jakiejś baby, która jeździła po  pijanemu.  - Ale żyjesz - rzucił jej brat. 

Nikki się skrzywiła.

- Och, nie wtrącaj się, Steven.

- Po zakończeniu operacji - ciągnął doktor - musiałem natychmiast przenieść Nikki z 

instytutu, kiedy była jeszcze pod narkozą, żeby po przebudzeniu nie zaczęła zadawać pytań. 

Sfałszowałem dokumenty. Mieliśmy przewieźć ją do innego szpitala leżącego bliżej miejsca 

zamieszkania osoby, od której rzekomo pochodził mózg. Tak naprawdę kazałem ją przewieźć 

tutaj i przekupiłem sanitariuszy z karetki, żeby milczeli. Opiekowała się nią głównie matka.

- Nie rozumiem, dlaczego Stark w ogóle próbował ją zabić - powiedział Christopher.

- No   właśnie   -   rzuciła   Nikki,   mierząc   Christophera   spojrzeniem.   Najwyraźniej 

spodobało jej się to, co zobaczyła, bo zalotnie odrzuciła włosy do tyłu. Cóż, Christopher mógł 

się spodobać każdej dziewczynie. A już szczególnie takiej, która długo siedziała zamknięta w 

domu.   Tyle   że   gdyby   zaczęła   się   do   niego   przystawiać,   musiałabym   złamać   jej   nos.   - 

Dlaczego Stark miałby mnie zabijać po tym wszystkim, co dla nich zrobiłam? Tylko dlatego, 

że podsłuchałam, jak rozmawiają o jakiejś głupiej grze...

Christopher natychmiast nadstawił uszu.

- Jakiej grze?

- Komputerowej - powiedziała Nikki. - Tej nowej. Travelquest czy jak jej tam.

Journeyquest - poprawiłam ją. - Chodzi ci o nową część, Realms.

- Owszem   -   odparła   Nikki.   Przestała   zalotnie   zerkać   na   Christophera   i   zrobiła 

tajemniczą minę. - To znaczy, może i coś usłyszałam... Coś, czego Richard Stark wolałby nie 

ujawniać. A przynajmniej tak powiedział, kiedy mu o tym wspomniałam. Christopher i ja 

wymieniliśmy spojrzenia. O - o!

Nawet Lulu wiedziała, że to niedobrze. Zabrała rękę z ramienia Nikki.

- Nikki - spytała zduszonym głosem. - Przyznałaś” się panu Starkowi, że znasz jego 

sekret?

- Jasne. - Nikki wzruszyła ramionami. - Chciałam sprawdzić, ile byłby skłonny mi 

zapłacić,   żebym   nie   wygadała.   I   okazało   się,   że   całkiem   sporo.   -   Roześmiała   się   z 

zadowoleniem na samo wspomnienie. Nagle jej twarz spochmurniała. Spojrzała na mnie. - 

background image

Tylko że to ty się teraz cieszysz tymi pieniędzmi. Na co je wydajesz? Lepiej niech to będzie 

coś fajnego.

- Jakimi pieniędzmi? - spytałam, szczerze zdumiona. - Nie wiem, o czym mówisz...

Ale   miałam   bardzo   złe   przeczucie.   I   wiedziałam,   że   podziela   je   ze   mną   reszta 

obecnych, jeśli można było wierzyć niespokojnym minom.

- Pieniędzmi   -   ciągnęła   Nikki   -   które   obiecał   mi   Stark   w   zamian   za   zachowanie 

tajemnicy o Stark Quarku! Nie zobaczyłam z nich ani centa. Zaraz potem miałam wypadek.

Doktor Fong, najwidoczniej nie miał o niczym pojęcia. Oparł głowę na dłoniach i 

jęknął.

Spojrzałam na Christophera. Ze znaczącym uśmieszkiem rzucił:

- Mówiłem ci. Nie wierzę w przypadki.

Przełknęłam   ślinę.   Z   trudem.   Faktycznie   tak   powiedział.   Ale   nie   musiał   być   taki 

zadowolony z siebie. Chodziło o czyjeś życie. Dziewczyny, chodzącej kiedyś w ciele, którego 

aktualnie   używałam   ja,   mieszkającej   na   poddaszu;   teraz   ja   miałam   swoje   lokum... 

Dziewczyny, której teraz nie rozpoznawał nawet własny pies.

To było takie smutne. Chciało mi się płakać na sam jej widok, kiedy tak siedziała na 

kanapie, dumna z siebie, że zrobiła coś, co ostatecznie zrujnowało jej życie.

Co je zakończyło.

- Och, Nikki - jęknęła pani Howard, zakrywając usta dłońmi.

Jej syn miał do powiedzenia trochę więcej.

- A nie przyszło ci do głowy idiotko - zapytał gniewnie - że Stark próbował cię zabić, 

zamiast ci zapłacić? To, co zrobiłaś, nazywa się szantaż. .

Nikki przewróciła oczami.

- Boże, Steven, zawsze dramatyzujesz. To tylko głupia gra komputerowa.

- To linia oprogramowania warta miliardy dolarów - poprawił ją Christopher. - I nawet 

jeśli byłaś twarzą Starka, jak widać można cię było zastąpić. - Wskazał mnie ruchem głowy. 

Prawda?

Nikki zagapiła się na mnie. Jej dolna warga zaczęła drżeć. Dotarło do niej. Wreszcie.

- Gra okazała się ważniejsza. Pozbyli się ciebie - ciągnął brutalnie Christopher. Tak 

brutalnie, że chciałam na niego wrzasnąć, żeby przestał. Żeby się zwyczajnie przymknął. 

Tego   było   za   wiele.   Byłam   zmęczona.   Chciałam   wpełznąć   do   łóżka   i   zasnąć,   żeby   to 

wszystko   zniknęło.   Ale   oczywiście   nie   mogłam.   -   A   przynajmniej   zamierzali   to   zrobić. 

Doktor Fong uratował ci życie.

Nikki   nareszcie   przestraszyła   się   jak   należy.   Spojrzała   na   mnie,   potem   na 

background image

Christophera, a na końcu na Lulu.

- Znaleźliście mnie - powiedziała powoli - przez e - maile? Te do Justina?

- Tak, kotku - oznajmiła łagodnie Lulu, biorąc ją za rękę. - Twoja mama ma rację. 

Musisz być ostrożniejsza.

- No właśnie - dodał Christopher. - A teraz musimy się dowiedzieć, czy pisałaś jeszcze 

do kogoś. Bo, jak widzisz, można w ten sposób namierzyć miejsce twojego pobytu.

Nikki przygryzła dolną wargę.

- Tylko   do   jednej   osoby   -   powiedziała   słabym   głosikiem.   Teraz   wyglądała   na 

naprawdę przestraszoną. - Ale to nikt ważny.

- Do   kogo,   Nikki?   -   zapytała   pani   Howard.   Była   równie   przerażona   jak   córka.   - 

Powiedz, do kogo pisałaś.

- Tylko do... do... Brandona Starka - pisnęła Nikki. Serce przestało mi bić. Brandon. 

Oczywiście. Oczywiście, że pisała do Brandona. Byli parą przed jej wypadkiem. Dlaczego go 

tu  przywieźliśmy?   Wydawał  się  nieszkodliwy. Spał,  pijany.  Brandon  prawie  zawsze  spał 

pijany.

Z wyjątkiem chwil, kiedy łaził za mną, łomotał do moich drzwi i wrzeszczał moje 

imię.

Kiedy to sobie przypomniałam,  moje  serce, które zatrzymało się na chwilę, nagle 

przyspieszyło. Nic dziwnego, że Brandon nie wiedział, co o mnie myśleć. NikkiH pisała do 

niego w e - mailach, jak bardzo za nim tęskni. Potem spotykał mnie na żywo i sytuacji raczej 

nie poprawiało to, że troszkę z nim flirtowałam...

Okej, całkiem sporo.

Cudownie.   A   teraz   siedział   przed   domem,   w   limuzynie.   Absolutnie   nie 

potrzebowaliśmy do szczęścia, żeby Brandon wpadł tutaj i zorientował się, że Nikki Howard - 

ta prawdziwa Nikki Howard, którą próbował zabić jego ojciec - żyje sobie w najlepsze.

- Zajrzę   do   niego   -   wydusiłam,   czując,   że   nie   tylko   mnie   przeraża   to,   iż   sami 

przyprowadziliśmy syna człowieka odpowiedzialnego za cały ten kanał pod te drzwi.

Zerwałam się z fotela i wybiegłam z salonu do holu. Sięgałam właśnie do klamki 

frontowych drzwi, kiedy coś twardego i szorstkiego owinęło się wokół mojej szyi. To coś 

rzuciło mną o ścianę, a od uderzenia aż zaparło mi dech.

Przede mną stał Brandon Stark, ze szczęką szorstką od porannego zarostu. Prawą ręką 

przyciskał moją szyję do obrazu z kaczkami.

- Ani słowa - syknął. - Jeśli krzykniesz albo narobisz hałasu, przysięgam, że powiem 

ojcu, gdzie może znaleźć prawdziwą Nikki Howard.

background image

23.

Natychmiast zamknęłam usta. Prawdę mówiąc, zamierzałam właśnie wydać z siebie 

wrzask, który obudziłby umarłego.

Ale ostrzeżenie Brandona kazało mi zmienić zdanie. Pomijając to, że nie mogłam 

nawet pisnąć - choćbym chciała - bo dusił mnie za gardło. Zresztą Brandon chyba nie chciał 

odpowiedzi.

- No proszę - ciągnął. - Przeszczep mózgu? Więc to jest cała prawda? Nie te kity z 

amnezją, które wciskałaś mnie i wszystkim dookoła?

Przypomniałam   sobie,  jak  na  St.  John  jego  palce  natrafiły  na bliznę  z  tyłu   mojej 

głowy. To musiała być pierwsza wskazówka, że nie wszystko wygląda całkiem tak, jak go 

zapewniałam.

W milczeniu kiwnęłam głową, zastanawiając się, jak się wykaraskam z tej sytuacji. 

Christopher nie wiedział, że dzieje się coś złego. Nikt nie wiedział. Zorientują się dopiero, 

kiedy nie wrócę przez dłuższą chwilę. A wrócę? Tego też nie wiedziałam. Takiego Brandona 

nie widziałam nigdy przedtem. I taki Brandon mnie przerażał.

- Taak... To wiele wyjaśnia - ciągnął. Pogładził kciukiem mój policzek. Przerażenie 

nie było dość mocnym słowem, żeby opisać to, co poczułam. Zawsze uważałam, że Brandon 

to głupek. Okazało się jednak, że byłam w błędzie. Nie przyszło mi nawet do głowy, że syn 

Starka przez cały czas coś knuje.

Do tej chwili.

- Zmieniłaś się - mówił dalej. - Ale nie potrafiłem dokładnie określić, co jest inaczej. 

Aż do dziś. Oczywiście, były te durne gadki, że Stark to zło. Ale stara Nikki. - Stara Nikki. 

Ciekawe, jakby się poczuła, gdyby to usłyszała. - Od dawna truła, że wie coś o Stark Quarku. 

Tylko że jej nie słuchałem. Teraz wiem, że powinienem.

Serce   mi  waliło.  Boże.   Już  po  nas.  Brandon  powie.  Wszystko  wypapla  ojcu.   Ale 

musiało być jakieś wyjście z tej sytuacji.

Po  prostu  musiało.  Czego  on  chciał?  Co  mogłam  mu  dać,  żeby trzymał  język   za 

zębami?

- Problem w tym,  że Nikki była  amatorką  - ciągnął Brandon. - Wszyscy jesteście 

amatorami. Nie znacie mojego ojca. Jego nie obchodzi nikt i nic... z wyjątkiem Starka. Firma 

to jego jedyny czuły punkt. A skoro to, czego jakaś dziewczyna  dowiedziała się o Stark 

Quarku jest warte jej  śmierci i przeszczepienia  jej mózgu,  to naprawdę musi być cenne. 

Uwierz mi. I ja chcę mieć w tym udział.

background image

Otworzyłam usta. Byłam w takim szoku, że nie pamiętałam, że mam być cicho. To 

była ostatnia rzecz, jakiej spodziewałam się od niego usłyszeć. Że chce mieć w tym udział.

- Ale... - wychrypiałam.

- Nie - rzucił Brandon, kładąc mi palec na ustach. - Ćśśś. Wiem, że go szantażowała. 

Ale widocznie nie zabrała się do tego, jak należy. Po prostu nie wiedziała, jak potężna jest 

informacja, którą ma. Ale ja zrobię to jak trzeba. Wydobędę z niej wszystko, co wie... A 

powie mi, bo najwyraźniej ciągle jest na mnie napalona, skoro do mnie pisze. A wtedy ty 

zwołasz swoją osobistą ekipę mózgowców, żeby mi wytłumaczyli, o co tak naprawdę chodzi. 

I żeby wymyślili, jak możemy wykorzystać tę informację, żeby dobrać się mojemu ojcu do 

skóry. Wtedy sam go zaszantażuję.

Spojrzałam na niego jak na wariata. Tyle tylko, że ani przez sekundę nie wierzyłam, że 

nim jest. Wariatem, znaczy. Ani odrobinę. I to było najbardziej przerażające.

- Dlaczego mam ci pomóc? - zapytałam ze złością.

- Bo jeśli nie, powiem ojcu, gdzie jest prawdziwa Nikki Howard - odparł wprost. - I 

powiem mu o doktorze. - Przeciągnął kosmyk moich włosów między palcami, jakby chciał 

sprawdzić,   czy   są   dość   jedwabiste.   -   Okej?   Teraz   wrócisz   do   nich   i   powiesz,   że   kiedy 

przyszłaś, już nie spałem. I że opowiedziałaś mi o wszystkim, bo jestem świetnym gościem i 

trzymam waszą stronę.

Opadła mi szczęka. Brandon z uśmiechem pociągnął kosmyk, który trzymał w dłoni.

- Jeśli się przyznasz, że cię do tego zmusiłem, powiem ojcu o dziewczynie. I jeszcze 

jedno - powiedział, przesuwając rękę tak, że nie przyciskał już przedramieniem mojej szyi, a 

ściskał dłońmi ramiona. - Koniec z tym gościem, z którym zastałem cię w sypialni. Ty i ja 

jesteśmy teraz razem. Zrozumiano?

Poczułam, że policzki mi płoną. Więc jednak widział mnie z Christopherem...'

- Mam dość tej twojej zabawy w kotka i myszkę, tych e - maili, a potem unikania 

mnie.

- To   nie   ja   pisałam   do   ciebie   -   przypomniałam,   czując,   że   mnie   mdli.   Bo   to   ja 

całowałam się z nim na St. John... Och! Jak bardzo żałowałam, że posłuchałam Lulu. - To 

była Nikki. Prawdziwa Nikki.

- No tak - odparł Brandon, znudzony rozmową. - To jak masz naprawdę na imię?

- Em - odparłam. Głos miałam ochrypły od tego przyduszania do ściany. - Emerson.

- Okej - powiedział Brandon. - Emerson. - Roześmiał się. - Prawda jest taka, że nie 

obchodzi mnie, jak się nazywasz. Kiedy chcesz, potrafisz być milutka. W przeciwieństwie do 

starej Nikki. I nie jesteś głupia tak jak ona. Więc pamiętaj, co ci powiedziałem. Teraz jesteś 

background image

moja. - Ścisnął mnie za ramiona. - Koniec spotkań z tym gościem w skórzanej kurtce, który 

jest w tobie zakochany. Jesteś ze mną. Rozumiesz?

Kiwnęłam   głową.   Jakie   miałam   wyjście?   Przestał   przyciskać   mnie   do   ściany,   ale 

wciąż trzymał mnie za ramię.

Ale choć mogłam się już ruszać, mój mózg i emocje były jak sparaliżowane. Co się tu 

właściwie stało? Czy to naprawdę był Brandon? Chłopak, który skoczył do wody na St. John, 

żeby mnie ratować? Wtedy też otoczył moją szyję ramieniem, ale po to, żeby doholować 

mnie   do   łódki   i   ocalić,   a  nie,   żeby  dusić   i   grozić.   Jak   mógł   się   tak   strasznie   różnić   od 

chłopaka, którego znałam? Czy Brandon, który tak często żalił mi się na brak więzi z ojcem, 

naprawdę   był   tym   samym   człowiekiem,   który   teraz   zamierzał   szantażować   Starka.   Nie 

mówiąc już o zmuszeniu mnie, żebym została jego dziewczyną?

Myślałam, że Christopher zmienił się w superzłoczyńcę, ale okazało się, że nie miałam 

bladego pojęcia, jak wygląda superzłoczyńca. Brandon był królem bandziorów. Oddał się złu 

bez reszty. Pod tym względem Christopher nie dorastał mu do pięt.

Odrętwiała zostawiłam go w holu i wróciłam do salonu, w chwili, gdy Christopher 

tłumaczył pani Howard, że musi uciekać. Głos miał tak spokojny i opanowany, że dreszcz 

przebiegł mi po plecach. I to nie dlatego, że przed sekundą miałam do czynienia z wężem w 

ludzkiej skórze.

- To miejsce nie jest już dla was bezpieczne. Pani i Nikki musicie się stąd wynieść - 

przekonywał.

- Na pewno nie beze mnie - powiedział Steven. Pani Howard była zdenerwowana.

- Och, Stevenie... Naprawdę myślisz,  że jesteśmy w takim niebezpieczeństwie?  Że 

zostaniemy odkryte?

Miałam ochotę wrzasnąć. Już zostałyście odkryte! Ale trzymałam buzię na kłódkę.

- Jeśli my daliśmy radę namierzyć te e - maile, to bardzo prawdopodobne, że ktoś od 

Starka   też   zdoła   to   zrobić,   jeśli   się   o   nich   dowie   -   tłumaczył   Christopher.   -   Będzie 

bezpieczniej, jeśli wszyscy się stąd wyniesiecie.

- Ale dokąd? - spytała Lulu. - Nie uda wam się ukrywać w nieskończoność przed 

Starkiem. Oni są wszędzie.

Tia. Żeby wiedziała.

W tej chwili Brandon, ukryty za futryną, pchnął mnie do przodu. Weszłam do salonu, 

nie oglądając się za siebie, żeby nie pokazać, że jest tuż za mną.

- Brandon dalej śpi jak dziecko? - spytała Lulu.

- Ehm... - bąknęłam. - Niezupełnie.

background image

W tej chwili chłopak wszedł za mną do salonu. Wszyscy zamarli z przerażenia.

- Spokojnie - powiedział z szerokim uśmiechem i otwartymi ramionami. - Nikki, czy 

raczej Em, bo zdaje się, że tak ma na imię, wtajemniczyła mnie w całą sprawę.

Zobaczyłam, że wszyscy, a przede wszystkim Christopher i Steven, patrzą na mnie ze 

zdziwieniem i wyrzutem.

Co mogłam zrobić? Wiedziałam, że we dwóch spokojnie daliby Brandonowi radę, ale 

musieliby go chyba zabić, żeby nie powiedział ojcu, co podsłuchał. Wiedział, gdzie mieszka 

doktor Fong i prawdopodobnie znał też nazwisko Christophera. Nie mogłam pozwolić, żeby 

poszedł z tym  wszystkim do Starka. Nie mogłam! Zgodził się iść nam na rękę... dopóki 

spełniałam jego żądania.

Żałowałam tylko, że byłam dość głupia, żeby się z nim całować. Igrałam z ogniem. 

Dlaczego w ogóle uważałam go za nieszkodliwego, pijanego playboya? Powinnam wiedzieć, 

że jest dokładnie taki sam jak ojciec. Pod tą przystojną fasadą kryje się przebiegły biznesmen, 

który nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć cel. A w przypadku Brandona celem była 

zemsta na Starku.

Tylko  że Brandon - w odróżnieniu od Christophera - chciał się mścić na jednym 

konkretnym Starku, nie na całej korporacji.

- O nic się nie martwcie - powiedział uspokajającym tonem. - Mam wszystko pod 

kontrolą. Po pierwsze, jak wiecie, nie przepadam za moim ojcem. Po drugie, Nikki, pani 

Howard, Steven... chcę, żebyście wiedzieli, że wszystko już zaplanowałem. Moja limuzyna 

może was zawieźć do prywatnego samolotu, który czeka na lotnisku Teterboro. Ukryję was 

wszystkich   w   moim   letnim   domu   w   Karolinie   Południowej.   Będziecie   tam   całkowicie 

bezpieczni.

Nikki zagapiła się na Brandona z tak radosnym uniesieniem, jakby do pokoju wleciał 

anioł. Rozpromieniona zerwała się z kanapy i go objęła.

- Och, Brandon! - wykrzyknęła. - Wiedziałam, że nas odnajdziesz. Wiedziałam!

Brandon dzielnie odwzajemnił jej uścisk. Steven, stojący za jego plecami, wpatrywał 

się we mnie, jakby chciał zapytać: „Co to za gość? Co się dzieje?”

Posłałam mu niepewny uśmiech, który miał go uspokoić. Ale nie wiedziałam, czy 

podziałał.

- Cóż, panie Stark - powiedziała pani Howard, spoglądając na mnie równie niepewnie 

jak jej syn. - To bardzo... miło z pana strony. Ale jest pan pewien, że pański ojciec się nie 

dowie?

- Richard?   -   Brandon   roześmiał   się   niewesoło.   -   Nie   ma   obaw.   Jest   zbyt   zajęty 

background image

wprowadzaniem   na   rynek   Stark   Quarka,   żeby   dostrzec   cokolwiek   innego.   Poza   tym,   jak 

powiedziałem,   to   mój   dom.   Ojciec   nawet   o   nim   nie   wie.   Spodoba   wam   się   tam.   Sześć 

sypialni, sześć łazienek, mnóstwo miejsca dla was wszystkich, łącznie z psami. - Spojrzał z 

czułością na pudle. Człowiek, który tak lubił psy, nie mógł być przecież zły do szpiku kości? 

Okej, pomyłka. - I mamy szczęście, bo Em zgodziła się jechać z nami. - Objął mnie w talii i 

przyciągnął do siebie, przyszpilając do swojego boku żelaznym chwytem, który, zapewniam, 

był o wiele silniejszy, niż na to wyglądał. - Spędzić z nami święta.

Nie mogłam nawet spojrzeć na Christophera. Wiedziałam, że nie zniosłabym urazy i 

rozczarowania, które zobaczyłabym w jego oczach. Serce i tak mi pękało.

- Idźcie się pakować - rzucił Brandon do Nikki. - Nie mamy wiele czasu. Samolot już 

tankuje paliwo. - Nikki pisnęła radośnie i wypadła z salonu, pędząc po swoje rzeczy. - Pani 

Howard - ciągnął Brandon. - A pani? Jak szybko uda się pani zebrać? W godzinę?

Pani Howard stała jak słup soli. Wiele przeszła przez ostatnie miesiące. Dzisiejsza noc 

też nie będzie lekka. Zdołała tylko powiedzieć:

- Tak. Chyba tak.

Zawołała psy i ruszyła po schodach na górę. Steven pierwszy napadł na Brandona, 

kiedy obie kobiety wyszły.

- Przepraszam - zaczął zimno - ale mamy ci tak po prostu zaufać? Twoim ojcem jest 

Richard Stark. To przez niego znaleźliśmy się w tej sytuacji.

- Och, doskonale rozumiem twoje wątpliwości - odparł Brandon. - Ale pamiętaj, że 

nienawidzę mojego ojca.

- To prawda - powiedziała Lulu ze skrzypiącej kanapy. - On go naprawdę nienawidzi. 

Ciągle to powtarza. Nawet kiedy nie jest pijany.

- I w głowie mi się nie mieści - ciągnął Brandon, nie obrażając się za uwagę Lulu - że 

mógł zrobić coś takiego. Z radością zrobię, co w mojej mocy, żeby wam pomóc i jakoś to 

wynagrodzić. Lulu, zamówiłem taksówkę dla ciebie i twojego znajomego - wskazał ruchem 

głowy   Christophera   -   żeby   was   odwiozła   na   Manhattan.   Powinna   tu   być   lada   chwila. 

Naprawdę przepraszam za kłopot. Jeśli mogę coś jeszcze zrobić... Cóż, wystarczy poprosić..

- Kłopot? - Christopher zrobił krok w jego stronę. Teraz musiałam na niego spojrzeć, 

chociaż wcale tego nie chciałam. Jego twarz wykrzywiała mordercza furia. A w oczach miał 

tę samą urazę, której bałam się przed chwilą. - Nazywasz to kłopotem? Twój ojciec kazał 

zamordować dziewczynę i przeszczepić mózg innej dziewczyny do jej ciała, a ty to nazywasz 

kłopotem?

Brandon ledwie na niego spojrzał.

background image

- Posłuchaj, kolego - wycedził przez zęby. - Staram się jak mogę, okej? Próbuję ich 

zabrać w bezpieczne miejsce i ocalić doktora przed utratą pracy... i życia. Ale nie wszystko 

naraz. Spróbuj dorastać przy takim ojcu jak Richard Stark. Mówię ci, że to niełatwe.

Christopher  niemal  dyszał  z wściekłości.  Spojrzał  na mnie,  przyklejoną  do biodra 

Brandona.

- Em, chyba nie chcesz naprawdę jechać z tym pajacem?

- Hm... - mruknęłam. Nie czułam się w tej chwili na siłach, żeby poradzić sobie z tą 

sytuacją. Poza tym, choć moje serce pękało, mózg pracował na zwiększonych obrotach. Być 

może uda nam się wybrnąć z tej sytuacji, jeśli wszyscy będą grali swoje role. Łącznie z 

Christopherem, - Musimy o tym dyskutować akurat teraz?

- Tak.   -  Głos   Christophera  był  lodowaty  jak   powietrze   na  dworze.  -  Akurat   teraz 

byłoby fajnie.

- Słyszałeś   panią.   -   Głos   Brandona   był   równie   lodowaty   jak   Christophera.   - 

Powiedziała, że chce to odłożyć na potem.

Lulu, zdenerwowana, wstała z kanapy.

- A co z rzeczami Stevena i Nikki... znaczy, Em? - zapytała. - Wszystko jest w naszym 

mieszkaniu na Manhattanie.

- Nie szkodzi - stwierdził Steven. - Mogę sobie kupić nowe.

- Odeślę je wam - obiecała Lulu. Posłała mu spojrzenie pełne uczucia, ale niczego nie 

zauważył. Wciąż podejrzliwie przyglądał się Brandonowi. - Żaden kłopot.

- Mogą śledzić paczkę - zauważył Christopher. Sądząc po minie, chyba  nie był  w 

najlepszym humorze. - Em, naprawdę muszę z tobą porozmawiać.

- Będzie   mnóstwo   czasu   na   rozmowy   -   powiedział   Brandon,   puszczając   mnie,   by 

podejść do okna, unieść zasłonę i wyjrzeć na dwór - kiedy już umieścimy Howardów w 

bezpiecznym miejscu. W tej chwili najważniejsze, żeby mój ojciec ani jego ludzie nie dotarli 

tutaj, zanim zabierzemy stąd Nikki i panią Howard.

Lulu zrobiła zaniepokojoną minę.

- A to się może stać? Wiedzą, że tu jesteśmy?

- Wszystkie   limuzyny   Starka   są   wyposażone   w   system   namierzający   -   rzucił   od 

niechcenia  Brandon. - Jeśli mój  szofer zgłosił,  że auto  zostało  skradzione,  a zapewne  to 

zrobił...

Steven zaklął. Zakryłam dłońmi twarz. Nie do wiary, że nikt z nas o tym nie pomyślał.

- Och, nie martwcie się - powiedział Brandon, widząc nasze miny. - Już zadzwoniłem 

i dałem im znać, że nic mi nie jest. Ale jestem pewien, że jeśli którykolwiek z ludzi ojca 

background image

przyłożył się do roboty, to musi się zastanawiać, co robię w domu neurochirurga z Instytutu 

Starka.

Doktor Fong zrobił jeszcze bardziej nieszczęśliwą minę i jakoś tak skulił się w sobie. 

Zrobiło rai się go żal. Chciał tylko postąpić przyzwoicie.

Jak my wszyscy, prawda?

- O - rzucił Brandon, wciąż wyglądający przez okno. - Jest taksówka,

Zobaczyłam, że Lulu się odwróciła i - jakby nie była w stanie dłużej się powstrzymać 

- podbiegła do Stevena i zarzuciła mu ręce na szyję. Tak gorącego uścisku chyba w życiu nie 

widziałam... Aż czapka jej spadła z głowy.

Zaskoczenie   to   za   słabe   słowo,   żeby   opisać   wyraz   twarzy   Stevena.   Ale   to   było 

pozytywne zaskoczenie. Przytulił Lulu, zanim się zorientował, co właściwie robi. Po chwili 

opuścił ręce.

- Ależ, Lulu! - powiedział, jednocześnie zadowolony i poruszony.

- Nic na to nie poradzę. - Stałam dość blisko, żeby usłyszeć szept Lulu. - Będę za tobą 

tęsknić. Obiecaj, że jakoś się ze mną skontaktujesz. Ale tylko jeśli to będzie bezpieczne.

- Postaram się  -  odparł Steven. Wyciągnął rękę i kciukiem otarł łzę z jej twarzy. - 

Uważaj na siebie. I nie spędzaj całego czasu, trenując gotowanie kurczaka w winie.

Lulu roześmiała się przez łzy i go puściła. Odwróciła się i spojrzała na mnie oczami 

pełnymi łez.

- Nikki - zapytała. - Na pewno wszystko w porządku? _ Tak - zapewniłam.

- Czyli... - Zrobiła skołowaną minę. - To jednak nie była zamiana umysłów?

- Nie - odparłam, śmiejąc się cicho.

- Ale... jedziesz z nimi? Dlaczego? - chciała wiedzieć. I co z Fridą?

- Nie mogę ci powiedzieć dlaczego - odparłam, czując, jak puls nagle mi przyspiesza. 

Nie mogłam jej tłumaczyć, że psychopatyczny syn miliardera ubzdurał sobie, że jest we mnie 

zakochany i zmusza mnie do tego wyjazdu szantażem. - I nie mów nic Fridzie, okej? Nie 

wolno ci. Wiesz, że to wszystko nie może wyjść poza ten pokój. To poważna sprawa. Stawką 

jest ludzkie życie. Powiem Fridzie, że wyjechałam na święta z... - spojrzałam na Brandona, 

który   opuścił   zasłonę   i   obserwował   nas   z   uśmieszkiem;   po   moich   plecach   przebiegł   mi 

dreszcz, który nie miał nic wspólnego z faktem, że ogień w salonie wygasł dawno temu - z 

moim chłopakiem. Łzy pociekły z oczu Lulu.

- Z twoim chłopakiem? A co z... - Jej spojrzenie powędrowało w stronę Christophera.

Wyciągnęłam ręce i uściskałam przyjaciółkę. Jej ciało wydało się takie drobne.

- Wiem - szepnęłam żałośnie. Nad jej ramieniem spojrzałam na Christophera. Jego 

background image

twarz była nieodgadniona.

- Opiekuj się nią - szepnęłam, wskazując Lulu. Ku mojej uldze kiwnął głową.

Na schodach dał się słyszeć tupot i w pokoju pojawiły się psy, a za nimi Nikki i jej 

mama. Obie z podróżnymi torbami.

- Chyba jesteśmy gotowe - oznajmiła pani Howard. Przebrała się w wyjściowe ubranie 

i   się   umalowała,   a   nawet   uczesała   włosy.   Wyglądała   całkiem   nieźle   i   o   wiele   bardziej 

przypominała atrakcyjną kobietę ze zdjęć, które Steven rozesłał do redakcji telewizyjnych 

wiadomości. Było jasne, po kim Nikki odziedziczyła urodę.

Nikki wciąż była w trakcie nakładania makijażu. Jej włosy też były, że tak powiem „w 

trakcie” na wpół wyprostowane prostownicą. Wyglądała na zirytowaną, że się ją pogania. 

Wciąż miała na sobie piżamę.

- Świetnie - stwierdził Brandon, ignorując psy ujadające u jego stóp i szczoteczkę do 

tuszu w dłoni Nikki. Podszedł do frontowych  drzwi i je otworzył, wpuszczając podmuch 

zimnego powietrza. - Więc jedźmy.

Szłam z opuszczoną głową, z włosami na twarzy - nie tylko dla osłony przed mrozem, 

ale żeby nie widzieć, co dzieje się wokół mnie. Stąpałam po świeżym śniegu, który wciąż 

padał spokojnie w coraz jaśniejszym świetle poranka. Nie chciałam patrzeć na Christophera... 

Nie chciałam  odpowiadać  na jego  pytania.  A już  na pewno nie  kłamstwami,  do których 

zmusił mnie Brandon.

No i nie chciałam się żegnać. Już miałam wsiąść za Nikki do limuzyny, gdy twarda 

dłoń zacisnęła się wokół mojego ramienia i głos Christophera - poznałabym go wszędzie - 

powiedział:

- Em.

Zamknęłam oczy i się odwróciłam. Kiedy znów je otworzyłam, ujrzałam Brandona 

stojącego po drugiej stronie limuzyny, patrzącego prosto na mnie. Uśmiechał się.

- Zdaje się, że ten młody kolega chce z tobą porozmawiać - powiedział.

Znienawidziłam go wtedy. Nigdy nikogo nie nienawidziłam tak mocno, jak Brandona 

w tej chwili.

I przysięgłam sobie, że kiedy się to wszystko skończy - jeśli kiedykolwiek się skończy 

- znajdę sposób, żeby się na nim odegrać. Tak jak on próbował się odegrać na swoim ojcu.

Odwróciłam głowę i odrzuciłam włosy, żeby lepiej widzieć.

Christopher przyglądał mi się uważnie. W zimnym  powietrzu widać było  chmurki 

jego oddechu. Policzki miał różowe, jak zawsze na mrozie.

Ale jego niebieskie oczy płonęły.

background image

- Em, co ty robisz? - zapytał z przejęciem. - Dlaczego z nimi jedziesz?

- Muszę - odparłam, patrząc wszędzie, tylko nie w te płonące oczy.

- Dlaczego? - chciał wiedzieć. - Nic im nie będzie. Steven jest z nimi.

- Dlatego - powiedziałam, patrząc na lawendowe chmury na niebie. Gdziekolwiek, 

byle nie w twarz Christophera - że Brandon mnie o to poprosił.

- Brandon cię poprosił? - Christopher uniósł głos ze zdumieniem. - Do cholery, kogo 

obchodzi, czego chce Brandon Stark?

- Hm,  wydaje   mi  się,  że  ją  to  obchodzi  - rzucił  Brandon  z  drugiej  strony  auta.  - 

Powiedz mu, Em.

- Co masz mi powiedzieć? - spytał Christopher.

- Powiedz mu - powtórzył Brandon. Podkreślał swoje słowa, stukając palcami w dach 

limuzyny. O nas.

- O nas - powtórzył Christopher. Widziałam kątem oka, jak jego głowa obróciła się ku 

mnie. Jako że nie mogłam patrzeć mu w twarz, słyszałam tylko osłupienie w jego głosie. - Ty 

i Brandon to „wy”? Od kiedy?

. Wiedziałam, co muszę zrobić. Brandon wytłumaczył mi to w holu doktora Fonga tak 

jasno, że nawet dziecko by zrozumiało. Nie miałam wyboru. Musiałam to zrobić, bo rodzina 

Howardów   była   teraz   moją   rodziną   i   musiałam   ich   chronić,   tak   jak   chroniłabym   moich 

prawdziwych rodziców. Rodzina to nie tyko ludzie, którzy cię wychowali. Rodzina to nie 

tylko ludzie, w których żyłach płynie ta sama krew.

Rodzina   to   ludzie,   którzy   cię   potrzebują.   Ci,   którzy   nie   mają   nic,   kiedy   ty   masz 

wszystko.

Musisz robić to, co dla nich dobre. Musisz, nawet jeśli to łamie ci serce.

Poza   tym   mogłam   pierwsza,   przed   Brandonem,   wydobyć   z   Nikki,   co   wie   i 

wykorzystać tę informację przeciw niemu. Wyplątałabym się z tego, odkręciła wszystko i 

odzyskała Christophera. Jakimś cudem. Zgadza się?

Ale zanim to się uda... Musiałam grać, tak jak kazał mi Brandon.

- Chodzę z nim już od jakiegoś czasu - powiedziałam Christopherowi. Każde słowo 

bolało jak świeża rana. - Próbowałam ci powiedzieć.  -  Uniosłam głowę i spojrzałam mu w 

oczy. - Gdybyś wcześniej, kiedy jeszcze żyłam, powiedział, że coś do mnie czujesz, może 

wszystko wyglądałoby inaczej. Ale czekałeś za długo. Czekałeś, aż stałam się kimś innym. I 

jestem z kimś innym.

Nie bardzo wiedziałam, skąd biorą się te słowa. Ale nie wymyślałam ich na polecenie 

Brandona.   Wyrażały   moje   prawdziwe   uczucia   i   wydobywały   się   prosto   z   wnętrza.   I 

background image

towarzyszyły im prawdziwe łzy, gorące i gwałtowne, które popłynęły z moich oczu.

- O czym ty mówisz? - spytał Christopher łamiącym się głosem.

- Może gdybym podobała ci się taka, jaka byłam przedtem - ciągnęłam brutalnie. - Ale 

tak nie było. A teraz już za późno.

Widziałam, że każde słowo, które wypowiadałam i które raniło mnie jak nóż, na niego 

działało jak pięść wbita w brzuch. Rumieniec zniknął z jego policzków. Teraz jego twarz była 

biała jak śnieg leżący wokół nas.

- Widzisz - powiedziałam. Nie wiem, dlaczego mówiłam dalej. Może przez to zdjęcie. 

Moje zdjęcie, które trzymał w pokoju. Ciągle stało mi przed oczami. Nie mogłam uwierzyć, 

że miał je przez cały ten czas. Nie mogłam uwierzyć, że przez cały czas mnie kochał, tak jak 

ja kochałam jego. A teraz musiałam mu wybić tę miłość z głowy, bo nie chciałam, żeby zrobił 

coś   głupiego,   co   mogłaby   mu   zaszkodzić.   -   Teraz   jestem   z   Brandonem.   I...   i   kocham 

Brandona. Jadę z nim. Więc... Żegnaj.

Uciekłam do limuzyny, zanim Christopher zdążył coś powiedzieć. I zanim zdążyłam 

jeszcze raz spojrzeć w jego twarz. Usiadłam między Nikki a jej mamą. Cosabella wskoczyła 

mi na kolana. Pani Howard spojrzała na mnie z troską i zapytała:

- Skarbie, dobrze się czujesz?

- Tak - odparłam, ocierając łzy grzbietami dłoni. - Przepraszam za to.

- Boże - mruknęła Nikki. Wciąż tuszowała sobie rzęsy. A mówili, że to ja jestem 

podła.

Jakoś   nie   poprawiło   mi   to   humoru.   Zobaczyłam,   że   Steven,   siedzący   na   miejscu 

kierowcy,   przechylił   wsteczne   lusterko,   żeby   mnie   widzieć.   Popatrzył   na   mnie...   ale   nie 

powiedział nic. Ani słowa. Tylko patrzył. Zupełnie jakbyśmy mieli jakiś wspólny sekret.

Co to było, nie miałam pojęcia.

Ale   wiedziałam,   że   w   bitwie,   która   mnie   czekała,   mam   w   Stevenie   Howardzie 

sojusznika.

W sumie chyba zawsze to wiedziałam. Musiałam tylko znaleźć jakiś sposób, żeby dać 

mu znać, co się naprawdę dzieje. Zanim będzie za późno.

- No dobra - rzucił wesoło Brandon, wsiadając za mną do limuzyny. - Wszyscy na 

miejscach?  -  Nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwiczki. Ten dźwięk był dla mnie jak 

koniec świata. A przynajmniej jak koniec moich nadziei i marzeń. Nie żebym miała ich wiele, 

przynajmniej ostatnio.

- Boże. - Nikki westchnęła z rozkoszą. - Tęskniłam za limuzynami.

- Biuro   Podróży   Starka   to   najlepszy   sposób   na   przemieszczanie   się   z   miejsca   na 

background image

miejsce - powiedział Brandon. Sięgnął do lodówki i wyjął z niej butelkę. - Komu szampana? 

Och, przepraszam, tobie nie, Steven. Ale dogonisz nas, kiedy dojedziemy na miejsce. Wiesz, 

jak trafić na lotnisko Teterboro? Nie, oczywiście że nie wiesz. Pozwól, że będę cię pilotował. 

Lepiej nie wpisywać celu w GPS - ie. Staramy się utrzymać tę podróż w tajemnicy...

Przelazł na przednie siedzenie, żeby pilotować Stevena. Gdy limuzyna powoli ruszyła 

podjazdem, przekręciłam się na siedzeniu, żeby popatrzeć przez przyciemniane szyby. Zoba-

czyłam, jak doktor Fong się odwraca i zamyka za sobą drzwi. Jego gehenna wreszcie się 

skończyła.

Widziałam   Lulu   stojącą   przy   taksówce.   Wiatr   szarpał   jej   bufiastą   sukienkę,   która 

wydymała się jak czarna peleryna.

I dostrzegłam Christophera, stojącego w tym samym miejscu, gdzie się rozstaliśmy. 

Patrzył za nami - za mną, coraz mniejszy i mniejszy.

Patrzyłam na niego, aż przestałam go widzieć, bo przez łzy nie widziałam już niczego.

background image

PODZIĘKOWANIA

Autorka chce podziękować Beth Ader, Jennifer Brown, Barb Cabot, Laurze Langlie, 

Morgan Matson, Abigail McAden, Michele Jaffe i Benjaminowi Egnatzowi, bez których ta 

książka nie mogłaby powstać.


Document Outline