background image

 
 

 

Córeczka tatusia 

Kathleen Eagle 

Miłość ci wszystko  

wybaczy 

 

DADDY’S GIRL 

background image

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 
Błąd! Nie określono zakładki. 
Przeklęty papierek zabarwił się na różowo. Podobnie 

jak pięć pozostałych... 

Dana Barron nigdy nie myślała, że to właśnie jej mo- 

głoby się przydarzyć. Wprost nie mogła uwierzyć, że ona, 
inteligentna kobieta, dopuściła do takiej sytuacji. 

Kiedy kilka lat temu Sandy Wentz, przyjaciółka Dany, 

wyznała jej, że zaszła w nieplanowaną ciążę, Dana rzu- 
ciła bez namysłu: „Jak TO się stało!?" 

Wypowiedziała te właśnie słowa i natychmiast zdała 

sobie sprawę, jak głupio musiały one zabrzmieć. „Zwy- 
czajnie" - odpowiedziała wówczas krótko Sandy, zapew- 
ne zbyt przygnębiona, by wysilić się na jakąś barwną, 
ironiczną ripostę, w których zwykle celowała. Perspekty- 
wa zbliżającego się macierzyństwa musiała rozluźnić jej 
szare komórki, pomyślała wtedy Dana. Przeprosiła przy- 
jaciółkę za swe niemądre pytanie. 

Sandy była świeżo upieczoną mężatką. Zarówno ona, 

jak i Tom nie myśleli wówczas o powiększeniu rodziny. 
Nie, to nie znaczy, że nie chcieli mieć dzieci. Wychodzili 
jednak z założenia, że lepiej będzie tak ważną decyzję 
odłożyć jeszcze na kilka lat. I Dana całkowicie pochwa- 

R

 S

background image

lała ich postanowienie. Obie przyjaciółki gorliwie wy- 

R

 S

background image

 
 
znawały zasadę: najważniejszy w życiu jest rozsądek! Jak 
dotychczas nie odstępowały od tej zasady. Dlatego kiedy 
Sandy oznajmiła swoją rewelację, to były pierwsze słowa, 
jakie przyszły Danie do głowy. 

Jak to się stało? 
To mogło przydarzyć się każdemu. Każdemu, ale nie 

jej przyjaciołom, ludziom, którzy uważali, że są zbyt 
sprytni i zbyt inteligentni, by stawiać ich na równi z ano- 
nimowym, bezbarwnym, pozbawionym samokontroli tłu- 
mem. Byli pewni, że w pełni panują nad swoim życiem, 
że żaden przypadek ani ślepy los nie może ich zaskoczyć. 
A tymczasem... 

Jak to się stało? 
Dlaczego Sandy i Tom? Jednak najgłupsze z głupich 

pytań nie brzmiało „komu" takie rzeczy się przytrafiają, 
ale „w jaki sposób" to się dzieje. 

Jak to się stało? Dana stanęła przed lustrem i odpo- 

wiedziała sobie prosto w twarz: „zwyczajnie!". Wypo- 
wiedziała te słowa, ale na jej twarzy nie zagościł nie- 
śmiały uśmiech, jaki kiedyś zobaczyła u Sandy, jej oczu 
nie rozświetlił nagły blask. Pozazdrościła przyjaciółce 
tamtej wewnętrznej radości, bijącej od niej przyciągają- 
cym jak magnes ciepłem. Dla Sandy i Toma powiększe- 
nie rodziny stało się naturalną koleją rzeczy. Kochali się 
i wszystko się ułożyło. 

Dana nie miała niczego do ułożenia. Chciała pokochać 

Gary'ego Brodera. Naprawdę próbowała. Chciała też 
mieć pewność, że wiążąc się z nim, nie będzie niczego 
ryzykowała. Bo Dana Barron nigdy nie podejmowała ry- 
zyka. Nigdy. Po prostu nie potrafiła. 

R

 S

background image

 
Może w tym tkwił problem? 
Miała teraz swój twardy orzech do zgryzienia i mu- 

siała go rozgryźć za wszelką cenę. Wierzyła, że jej prob- 
lem jest jak trudne zadanie matematyczne, które można 
rozwiązać dzięki rzeczowemu, chłodnemu myśleniu. To 
zadanie było przeznaczone dla Dany i ona je rozwiąże. 

Najważniejsze, że spotkała się już z Garym; to było 

trudne spotkanie. Zachował się jak rozpieszczony chło- 
pczyk. Naprzemian wypierał się ojcostwa, oskarżał ją i li- 
tował się nad sobą samym. Zrobił z siebie tak żałosne 
widowisko, że postanowiła uwolnić go od odpowiedzial- 
ności. Teraz był to tylko i wyłącznie jej problem, jej trud- 
ne zadanie. I dobrze. Rozwiąże je najlepiej, jak będzie 
umiała, jak najrozsądniej. 

Właściwie to rozpoczęła już działanie. Na początek 

zwolniła się ze swej nauczycielskiej posady w małym 
college'u w stanie Wisconsin i znalazła pracę na uniwer- 
sytecie w Minnesocie, swoim alma mater. Dzięki temu 
nie będzie musiała nikomu niczego wyjaśniać ani się tłu- 
maczyć. Uniknie głupich pytań ze strony znajomych. No 
i nie będzie zmuszona ukrywać się ani, Boże uchowaj, 
przesiedzieć w domu na zwolnieniu lekarskim przez całe 
dziewięć miesięcy. Dana często powtarzała sobie: nie ma 
tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz wreszcie 
będzie miała okazję zrobić doktorat. A inne plany? Prze- 
sunie je o rok czy dwa... Nie ma problemu! 

A jednak w tej chwili czuła lekki niepokój przed pier- 

wszą umówioną wizytą u lekarza. Ta niepewność była 
pozbawiona sensu, ponieważ doskonale wiedziała, co jej 
„dolega". 

R

 S

background image

 
Tak, Dana wiedziała, że wkrótce zostanie matką, ale 

nikt inny nie wiedział. To znaczy, Gary wiedział, ale to 
tyle co nikt. Kto to jest Gary? Dla niej był już nikim, 
taka persona non grata. Co z oczu, to i z serca ... i z jej 
życia. Tak więc lekarz, z którym się dziś spotka, będzie 
pierwszą osobą, z którą porozmawia o swoim problemie, 
pierwszą osobą, która dowie się, jak straszny popełniła 
błąd. Na szczęście lekarz nie będzie jej osądzał. On zaj- 
mie się jedynie czysto medycznym aspektem sprawy. 

Dana stała na postoju taksówek i rozmyślała o tym, 

że wkrótce zmieni się nie tylko jej ciało, ale i dotych- 
czasowy styl życia. Ludzie będą ją inaczej postrzegali, 
inaczej traktowali. I pod tym względem doktor będzie 
pierwszy. Taka perspektywa trochę ją rozstrajała, i to było 
powodem, dla którego zdecydowała się wezwać taksów- 
kę. Samochód Dany ciągle przysparzał nowych kłopotów; 
poważnie zastanawiała się nad jego sprzedażą. Zresztą 
nie lubiła prowadzić auta. Wolała przemieszczać się na 
rowerze. W samochodzie natychmiast traciła orientację, 
skręcała w złą ulicę, gubiła się. Na dwóch kółkach za- 
wsze trafiała do celu. 

W oczekiwaniu na taksówkę Dana usiadła na jednej 

z metalowych ławek ustawionych przed niewysokim bu- 
dynkiem mieszkalnym. Za szybami okien poruszały się 
nieznajome postacie. Był ciepły, piękny, jesienny dzień, 
taki którego szkoda na siedzenie w domu. Rosnące 
wzdłuż alei drzewa mieniły się żółto i różowo w blasku 
porannego słońca. Ciepłe promienie sprawiały Danie 
przyjemność, miała wrażenie, że chcą ją obdarować od- 
robiną koloru. Więcej różowego, nie żółtego - poprosiła 

R

 S

background image

w myślach. Rozbudzona słońcem, podniosła się z ławki, 
widząc, że zza rogu wyjechała wreszcie biała taksówka. 

*** 
Gdy tylko samochód zatrzymał się przy krawężniku, 

kobieta otworzyła tylne drzwi wozu. 

-  Musi się pani strasznie śpieszyć - powitał ją kie- 

rowca, przekrzykując dźwięki saksofonu, wydobywające 
się z głośników w taksówce. - Dokąd jedziemy? 

Dana wyjęła z torebki notatnik, w którym zapisała ad- 

res przychodni lekarskiej, i zaczęła przewracać jego kar- 
tki. I wtedy poczuła, że mężczyzna przygląda jej się ba- 
dawczo. Podniosła głowę... znała go. 

O tak, to spojrzenie rozpoznałaby zawsze. Ciemno- 

brązowe oczy, które przyciągały każdego, kto w nie pa- 
trzył, jak wystawa sklepu cukierniczego. Miała wrażenie, 
że on nie potrafi sobie przypomnieć, skąd się znają. Było 
widać, że się starał, ale po prawie dziesięciu latach jej 
twarz musiała być dla niego zaledwie skądś znajoma. Nie 
pomagała mu, czekała, kiedy się podda, jak każdy facet, 
i ruszy w drogę. 

-  Dana - rzucił po chwili, uśmiechając się triumfalnie. 

- Co za niespodzianka. Pamiętasz mnie jeszcze? Alex La 
Rock. Studiowaliśmy na tym samym uniwersytecie. 

-  Pamiętam - ona też się uśmiechnęła. 
Miał u niej plus za to, że pamiętał jej imię. Rzuciła 

okiem na identyfikator wiszący przy tablicy rozdzielczej. 
Na fotografii Alex wyglądał jak człowiek, który nie ma 
czasu na takie bzdury jak pozowanie do zdjęć. Ale nie 
mogła mu odmówić niezwykle męskiej urody. 

-  To rzeczywiście niespodzianka. 

R

 S

background image

-  Tak - odparł, odwracając się niemal całkowicie 

w jej stronę. Podał jej rękę; to był zdecydowany, żelazny 
uścisk sportowca. - Co u ciebie? 

-  Wspaniale, dzięki. Ja tylko ... - Pokazała mu adres 

w notatniku. - Mam wizytę lekarską, ale to nic takiego, 
to znaczy... wszystko w porządku, dziękuję. 

-  To dobrze. 
Przepuścił wyjeżdżający z parkingu samochód, po 

czym włączył taksometr i ruszył. 

-  Mieszkasz gdzieś w pobliżu? - zapytał po chwili. 
-  Nie. 
Alex ściszył radio, żeby ją lepiej słyszeć. 
-  To znaczy tak, mieszkam tu tymczasowo - popra- 

wiła się. - Właściwie to właśnie się sprowadziłam. Nie 
było mnie tu już... - przesunęła się na środek tylnego 
siedzenia, żeby widzieć Alexa w lusterku wstecznym - 
dziesięć lat. Dasz wiarę? Dziesięć lat odkąd skończyliśmy 
studia. 

-  Dziesięć lat odkąd ty je skończyłaś. Ja byłem o kil- 

ka lat gorszy, a na egzaminach końcowych poszło mi nie 
za dobrze. 

-  Naprawdę? - teraz sobie przypomniała. 
Nazywała Alexa „cudownym dzieckiem", kiedy do- 

wiedziała się, że jest dopiero na drugim roku, a już do- 
robił się opinii najlepszego gracza zespołu Minnesota 
Gophers. Potem okazało się, że ten sportowiec wcale nie 
jest taki młody. Rzeczywiście był gwiazdą futbolu, ale 
jako student nie błyszczał zbyt mocno. Po ukończeniu 
publicznej szkoły średniej przez rok przygotowywał się 
do studiów. Szkoła zagwarantowała mu indeks w zamian 

R

 S

background image

za wygrany sezon piłkarski. Alex sportowo wywiązał się 

w stu procentach, ale nadal miał problemy z nauką. 
I właśnie wtedy uniwersytecki klub sportowy zdecydo- 
wał się na radykalny krok. Dali mu najlepszą korepety- 
torkę - Dane Barron. 

-  Nie zdałeś wtedy. Przeze mnie. - Posłała w kie- 

runku jego odbicia w lusterku przepraszający uśmiech. 

Alex odpowiedział spojrzeniem, które stawiało w wąt- 

pliwość szczerość owego uśmiechu. 

-  Stało się. Nie ma o czym mówić, w porządku. Stra- 

ciłem korepetytorkę i potem było już z górki. 

-  O ile pamiętam, nieźle ci szło. Robiłeś postępy. 

Jego oczy zaiskrzyły się radośnie. Dana mogłaby dać 

głowę, że Alex się uśmiechnął. 
-  Nigdy nie szczędziłaś pochwał. Pamiętam, że chcia- 

łaś zostać nauczycielką. Założę się, że jesteś teraz świet- 
nym belfrem. 

-  Hm, kiedy dowiaduję się, że jeden z moich pier- 

wszych uczniów nie skończył studiów, nie jestem już tego 
taka pewna. Przez ten wypadek, który ci się przytrafił, 
miałeś trochę zaległości, ale pamiętam, że nigdy nie dałeś 
za wygraną. 

Alex rozbił się na motorze tamtej wiosny. Pamiętała, 

jak strasznie wyglądał, unieruchomiony w szpitalnej bie- 
li. Przypominał ściętą sosnę na ośnieżonym stoku. 

Mężczyzna wzruszył ramionami. 
-  Nie mogłem już grać w futbol. Straciłem stypendium. 
-  Właśnie z powodu kontuzji? - Dana nie mogła wprost 

uwierzyć. 

Gdy Alex wyszedł ze szpitala, Dana pomogła mu 

R

 S

background image

przejść przez wiosenny semestr. Chłopak nienawidził 
chodzić o kulach, ale, jak twierdził, wolał je od wózka 
inwalidzkiego. Nie mógł sobie wówczas pozwolić na 
opuszczenie zbyt wielu zajęć na uczelni. Uczyła się 
z nim, dopóki nie zdał ostatniego egzaminu. A kiedy 
skończył się semestr, dostała od Alexa w prezencie kry- 
ształowe jabłko, które od tej pory zawsze trzymała na 
biurku. Wyjeżdżając z Minnesoty, prosiła, żeby napisał 
do niej, ale nigdy nie doczekała się listu. Zresztą wcale 
się go nie spodziewała. Jej znajomość z Alexem nigdy 
nie- wykroczyła poza szkolną bramę. 

-  Pamiętam, że tamtego lata miałeś przejść jeszcze 

kilka operacji. 

-  Tak było. Ale nie dali rady poskładać mnie do kupy. 

W każdym razie nie zupełnie. No cóż, teraz znowu stu- 
diuję. W szkole wieczorowej. 

-  To cudownie. Ja wróciłam do naszej starej budy. 
-  Na uniwersytet? - Alex zatrzymał samochód na 

światłach. 

-  Pomyślałam, że dobrze by było zrobić w końcu do- 

ktorat. 

Odwrócił się przez ramię i gwizdnął z podziwem. 
-  Doktor Dana Barron, tak? To robi wrażenie. 
Wzrok Dany przykuła para, przechodząca ulicę tuż przed 

stojącą taksówką. Mężczyzna popychał wózek, kobieta ge-
stykulowała żywo, najwyraźniej opowiadając mężowi coś 
na temat dziecka. O czym to młode matki rozmawiają naj- 
częściej? - zastanawiała się pośpiesznie. Zdaje się, że o pie- 
luszkach, śliniaczkach i o tym, ile maleństwo przybrało na 
wadze od ostatnich badań kontrolnych. 

R

 S

background image

-  Kocham szkołę. Pod każdym względem. I jestem 

dobra w tym, co robię. 

-  Nie wątpię. A czego uczysz? 
-  Głównie literatury. 
-  Angielski! - Alex wydał z siebie przeciągły jęk. - 

Ten przedmiot chyba najbardziej zalazł mi za skórę. Po- 
magałaś mi przebrnąć przez lektury obowiązkowe, pamię- 
tasz? Tak dużo dla mnie zrobiłaś. Teraz, kiedy przerabiam 
to wszystko po raz kolejny, idzie mi o wiele lepiej. 

-  Bo nie ciągnie cię na boisko. - Światło zmieniło 

się na zielone. - Choć wtedy nie tylko futbol odrywał 
cię od nauki. 

-  Wino, kobiety i śpiew. To wszystko przeszłość - 

Alex zaśmiał się i nastawił głośniej radio. - No, może 
oprócz śpiewu. Radio dotrzymuje mi towarzystwa. 

Dana pamiętała Alexa jako fana muzyki heavy-metal. 

Teraz słuchał stacji jazzowej. 

-  Nie chodzisz już na imprezy? 
-  Już nie tak często. 
-  Czyżby Zatem jakiejś kobiecie udało się wreszcie 

usidlić Alexa LaRock? 

Pokręcił przecząco głową. 
-  Dwa razy byłem blisko ołtarza, ale... widać nie było 

mi pisane. - Ich spojrzenia spotkały się. - A ty? 

-Co ja? 
-  Ty pytasz, to i ja pytam — nalegał, uśmiechając się. 

- Jesteś mężatką? 

-  Tak. - Dana była zdumiona, jak łatwo to kłamstwo 

przeszło jej przez gardło. Z jakiegoś powodu wydało jej 
się ważne mówić każdemu, kto od tej chwili zada po- 

R

 S

background image

dobne pytanie, że jest mężatką. Tak po prostu będzie ła- 
twiej. Żadnego nazwiska, czasu, miejsca, okoliczności, 
niczego. Po prostu: - Tak, jestem. 

-  Jesteś szczęśliwa? 
-  Szczęśliwa? - Słysząc to pytanie, niemal wybuch- 

nęła śmiechem. - Dlaczego o to pytasz? 

-  Nie wiem. Zasługujesz na to, by być szczęśliwą. 

Byłaś zawsze taka... - Spojrzał na jej odbicie w lusterku 
wstecznym. Dana spuściła głowę. Nie chciała patrzeć 
Alexowi w oczy, kiedy będzie jej mówił, jaka zawsze 
była. - W każdym razie teraz jesteś szczęśliwa, tak? 

-  Tak, oczywiście, że jestem. 
Samochód wykonał gwałtowny skręt i zatrzymał się 

przed białym, parterowym budynkiem. 

-  Czy jesteśmy na miejscu? - zapytała. 
-  Tak jest - zameldował Alex. Wyłączył taksometr 

i wręczył dziewczynie rachunek. Ze zdziwieniem zauwa- 
żył, jak wyciągnięta ręka jego pasażerki zadrżała. - Czy 
wszystko w porządku? - zapytał z troską w głosie. 

-  Tak, świetnie. 
Dana wcisnęła rachunek do torebki, po czym zapłaciła 

swemu kierowcy, nie żałując napiwku. Miała ochotę po- 
prosić Alexa, aby potrzymał ją przez chwilę za rękę, co 
może odsunęłoby ód niej na chwilę to straszne poczucie 
osamotnienia. Ale nie, to byłoby niemądre. Zresztą nie było 
się czego bać, czekało ją tylko zwykłe badanie lekarskie. 

Dlatego nie mogła uwierzyć, kiedy na przekór swoim 

myślom poprosiła go: 

-  Czy mógłbyś na mnie poczekać, Alex? Włącz ta- 

ksometr i poczekaj, dobrze? 

R

 S

background image

 
-  Mógłbym tu za jakiś czas po ciebie wrócić. -- Spoj- 

rzał na zegarek. - A niech tam, już prawie pora lunchu. 
Nie ma sprawy, poczekam. 

-  Och, nie. Nie chcę, żebyś przeze mnie nic nie zjadł. 
-  Ależ zjem. - Alex sięgnął pod swój fotel i wyjął 

papierową torebkę. - Znajdę gdzieś w pobliżu ławkę 
i urządzę sobie mały piknik. 

-  Naprawdę wolałabym, żebyś włączył go z po- 

wrotem - powiedziała Dana, wskazując na licznik w ta- 
ksówce. 

Pomachał jej przed nosem opasłym podręcznikiem. 
-  A ja wolałbym, żebyś już sobie poszła i dała mi 

poczytać tę fascynującą książkę. - Skierował na nią spoj- 
rzenie i uśmiech zastygł mu na twarzy. - Wyglądasz na 
zdenerwowaną. Może chcesz, żebym ci towarzyszył? 

-  Nie, nie, to rutynowe badanie — posłała mu ledwo 

widoczny uśmiech. - Zawsze robi mi się słabo przy od- 
dawaniu krwi. Kiedy będzie po wszystkim, chciałabym 
po prostu jak najszybciej znaleźć się w domu. 

Alex kiwnął głową ze zrozumieniem. 
-  Będę czekał. 
-  Dziękuję. 
Skierowała swe kroki ku schodom, chwyciła kurczo- 

wo poręcz i odwróciła się. 

-  Dziękuję ci - powtórzyła cicho. 
Alex obserwował, jak jego znajoma sprzed lat chwiej- 

nym krokiem wchodzi do wnętrza budynku. Pomyślał, 
że może powinien jednak pobiec za nią. Czegokolwiek 
dotyczyła ta wizyta, z pewnością nie było to rutynowe 
badanie. Dana najwyraźniej czegoś się bała. Jeśli ma usły- 

R

 S

background image

 
szeć złe wieści, to z pewnością przyda jej się obecność 
przyjaciela, pomyślał. 

Dana była jego prawdziwym przyjacielem, kiedy bar- 

dzo tego potrzebował. Jak dotąd nie zdążył się jej od- 
wdzięczyć. W zasadzie wcale się o to nie starał. Nie był 
aż tak głupi, żeby nie zauważyć, jak bardzo się od siebie 
różnili. Istna para antonimów. Wysoki i niska, potężny 
i drobna, biedny i bogata, głupi i mądra, dziki i spokoj- 
na, noc i dzień. Pamiętał, że podobała mu się zawsze, 
ale czy wtedy wypadało mu powiedzieć jej o tym? Oczy- 
wiście, że nie. Zaprosić ją na randkę i dostać kosza? Nig- 
dy w życiu! 

A tak marzył o małym rendez-vous. Pamiętał, że Dana 

zawsze była mądra i opanowana. Milkła i wycofywała 
się, gdy wokół niej gromadzili się ludzie. Była typem 
kobiety, której podświadomie szukał każdy mężczyzna. 
Jej urzekająca uroda szła w parze z łagodnością chara- 
kteru. Rzecz jasna, nigdy jej tego nie powiedział. Razem 
z Daną przemierzali tylko jedną drogę, tę wybrukowaną 
kolejnymi lekturami. Jej niekończąca się cierpliwość do- 
dawała mu sił i motywowała do dalszego wysiłku. Dana 
wiedziała, jaką zmorą było dla niego czytanie. W klasie 
zawsze jakoś udawało mu się wymigać od czytania na 
głos, a popołudniami było ich tylko troje: ona, on i jego 
problem. Alex jąkał się przy każdym słowie, a Dana 
chwaliła go i wmawiała mu, że robi postępy. Zupełnie 
jak Królewna Śnieżka i Gapcio. Nigdy nie pozwalała, by 
czuł się głupszy od niej i od innych. 

Ludzie, którym tak jak Danie nauka przychodziła ła- 

two, zwykle patrzyli na niego z góry. Wywyższali się 

R

 S

background image

 
i Alex to czuł. W takich przypadkach sięgał po swą tajną 
broń. Nieodparty urok osobisty, jaki niewątpliwie posia- 
dał, zjednywał mu przyjaciół, ale to go nie zadowalało. 
Dzięki Danie nauczył się odnosić sukcesy nie tylko przy 
pomocy ujmującego uśmiechu i ognistych spojrzeń. 

A potem ona wyjechała, zaczęła uczyć w szkole. 
Alex odwinął z papieru kanapkę. Z takim intelektem 

mogłaby z powodzeniem znaleźć świetnie płatną pracę 
na kierowniczym stanowisku w jakiejś bogatej firmie, po- 
myślał. Ale nie, ona dochowała wierności swoim marze- 
niom i została nauczycielką. 

Nie wiedział, ile czasu upłynęło, kiedy ponownie po- 

jawiła się w drzwiach kliniki. Zaskoczyło go trochę, że 
zajęła miejsce z przodu, obok kierowcy. 

-  No i...? - Rzucił jej pytające spojrzenie. - Jak było? 
-  W porządku - odpowiedziała bez cienia emocji. 

Włożyła do torebki stertę papierów i uśmiechnęła się 
z wysiłkiem. - Jestem w ciąży. 

-  Będziesz miała dziecko? To cudownie, Dano! To 

wprost...! 

Jej oczy jednak wcale nie wyrażały radości. Wyglądała 

jak udręczona Madonna. Alex starał się tego nie zauwa- 
żać. Zanim uruchomił silnik, poklepał Dane przyjacielsko 
po ręce. 

-  Gratuluję. To twoje pierwsze? 

Kobieta pokiwała milcząco głową. 

-  Ale chyba nie zaskoczyła cię ta wiadomość? - za- 

pytał po chwili. 

-  Nie, wiedziałam wcześniej. 
-  Założę się, że twój stary strasznie się cieszy. 

R

 S

background image

 
-  Mój stary? - nie zrozumiała. 
-  Twój mąż. - Alex zasygnalizował skręt w prawo. 
-  A, mój mąż... Wyjechał. Jest oficerem marynarki, 

na lotniskowcu... - wyliczała jak uczeń przy tablicy. - 
Aktualnie służy w Zatoce - rzuciła Alexowi spłoszone 
spojrzenie - w Zatoce Perskiej. 

-  Ach, tak! Wiem, gdzie to jest. Taksówkarzowi przy- 

daje się czasem znajomość geografii. A zatem małżonek 
przemierza Zatokę. Udało ci się jakoś przekazać mu tę 
wspaniałą wiadomość? 

-  Tak - odparła krótko. 
-  Już widzę, jak rozpiera go duma! Pierwsze dziecko! 

- wykrzykiwał prawie, obserwując kątem oka jej reakcję. 
Wyczuwalne przygnębienie Alex tłumaczył sobie tęsk- 
notą Dany za mężem. - Ale chyba wróci przed rozwią- 
zaniem? 

-  Nie wiem... - Odwróciła twarz w stronę bocznego 

okna. - Raczej nie wróci. Dlatego postanowiłam przy- 
jechać do Minnesoty i zająć się tym doktoratem. 

-  Bardzo mądrze. 
-  Alex, nie skręcaj tutaj - powstrzymała go niespo- 

dziewanie. 

-  Nie jedziesz do domu? No tak, powinienem naj- 

pierw zapytać, dokąd cię zawieźć. 

-  Dokądkolwiek - rzuciła od niechcenia, po czym 

dodała z nagłym błyskiem w oku: - Jedźmy do parku. 
Do tego, przez który zawsze przechodziliśmy w drodze 
do szkoły, pamiętasz? 

-  Do tego z rozłożystą wiśnią? - upewnił się Alex, 

zmieniając pas ruchu. 

R

 S

background image

 
-  Tą, pod którą opowiadałeś mi sprośne kawały. 

Niesamowite, że ona jeszcze to pamięta, pomyślał Alex. 

Park był dla nich obojga miejscem neutralnym, kompro- 

misem pomiędzy biblioteką a szkolnym boiskiem. 

-  Kazałaś mi się uczyć nawet podczas najpiękniejszej 

pogody! 

-  Robiłam to, co do mnie należało. I dobrze na tym 

wyszedłeś. 

-  O, tak. Zdałem nawet angielski. „Żaden człowiek 

nie jest stworzony do klęski" - wyrecytował z literackim 
akcentem. 

Nie umknęło jego uwadze, że jak prawdziwa nauczy- 

cielka ucieszyła się, że pamiętał słowa Hemingwaya. Ha, 
pamiętał wiele więcej podobnych złotych myśli. 

-  Tyle ci zawdzięczam - powiedział z wyczuwalną 

wdzięcznością w głosie. 

-  Byłeś naprawdę zdolny. Brakowało ci tylko wiary 

w siebie. Zostawiałeś ją za drzwiami sali gimnastycznej. 
- Dana wyraźnie się odprężyła, gdy przestali rozmawiać 
o niej. - Każdy, kto uważał cię za głąba, mylił się. 

-  Może i tak, ale dzięki tym, co tak myśleli, spędzi- 

liśmy razem więcej czasu. Powinienem im chyba podzię- 
kować... - Alex odwrócił się w stronę swojej pasażerki, 
posyłając jej jeden ze swych czarujących uśmiechów. 

-  Spójrz, chryzantemy wciąż kwitną! - wykrzyknę- 

ła, gdy zaparkowali przed bramą do parku. Alex wy- 
ciągnął rękę w stronę taksometru. - Nie waż się wyłą- 
czać licznika. Umówmy się, że wynajmuję cię na to po- 
południe. 

-  Co masz na myśli? - spytał, kasując taksometr. - 

R

 S

background image

 
Bo jeśli mówisz o dotrzymaniu ci towarzystwa, to za to 

nic sobie nie liczę. 

Twarz Dany rozświetliła się jasnym blaskiem i wy- 

glądała teraz zupełnie jak dziesięć lat temu. 

-  Chciałabym, żebyś zawiózł mnie pod naszą ławkę, 

ale ponieważ tutaj kończy się droga, dalej będziemy mu- 
sieli przejść na piechotę. 

Iść! O rany! -jęknął w myślach Alex i zimny dreszcz 

przebiegł mu po plecach. 

-  Poczekam na ciebie - powiedział zakłopotany. 
-  O co chodzi? Wolałbyś się przebiec? - Dana wyszła 

z taksówki, zamknęła drzwi i zajrzała do środka przez 
otwarte okno. - Nie ma sprawy, przebiegnę się z tobą, 
tylko pamiętaj, że nie jestem najlepszym... 

Alex powoli wydostał się z samochodu. Zdążyła za- 

pomnieć, jak był wysoki, jak dobrze zbudowany. Popa- 
trzył na nią ponad dachem wozu, jedną ręką przeczesując 
swe połyskujące, ciemne włosy. 

-  Nie jesteś najlepszym kim? 
-  Biegaczem - zachichotała jak dziecko. 
Usta Alexa wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu. 
-  Ja też nie jestem. Przejdziemy się więc spacerkiem. 

Dopiero po paru metrach Dana zdała sobie sprawę, 

że z jakiegoś powodu ona i jej towarzysz nie mogą zgrać 

kroku. Właśnie rzuciła jakąś uwagę na temat pięknej, je- 
siennej pogody, kiedy nagle oblała ją fala zimna. 

Alex kulał! Wątek jej myśli urwał się gwałtownie. Za- 

częła się jąkać, po czym zamilkła, nie pewna, jak zare- 
agować. 

-  Spacerowicz też ze mnie żaden - przerwał milczę- 

R

 S

background image

 
nie Alex. - Ale dam radę dojść, więc proszę, nie patrz 
na mnie w ten sposób. 

-  Przepraszam - odwróciła wzrok, po czym znów na 

niego spojrzała. - Nie chciałam... nie zdawałam sobie 
sprawy. 

-  Kiedy ostatni raz mnie widziałaś, wciąż chodziłem 

o kulach. 

-  Wiem, ale myślałam... 
-  Lekarze zrobili, co mogli. Cięli mnie kilkakrotnie, 

wsadzili części zapasowe, które miały idealnie zastąpić 
oryginalne, przeszedłem parę terapii i tyle. O bieganiu 
nie mam co marzyć, ale mogę przynajmniej chodzić. 
Gdybyś zobaczyła rentgen moich nóg, zrozumiałabyś, że 
i tak miałem szczęście. 

Dana pokiwała głową. Pamiętała, że podczas korepety- 

cji, które odbywali po wypadku, ani razu nie poddał w wąt- 
pliwość tego, że kiedyś będzie całkowicie zdrowy. 

-  Naprawdę, tak mi... 
-  Niech ci nie będzie przykro. - Jego przenikliwe 

spojrzenie wyrażało prośbę. - Bardzo cię proszę. 

-  Nie wiedziałam, że sprawa wyglądała tak poważnie. 

Nigdy mi nie powiedziałeś. 

-  Nie mogłem powiedzieć ci czegoś, w co sam nie 

wierzyłem - uśmiechnął się. - Ale naprawdę, już ze mną 
wszystko dobrze. 

-  Trudno mi w to uwierzyć, patrząc na ciebie. 
-  Mnie też trudno uwierzyć, że jesteś w ciąży. - Ru- 

chem głowy wskazał jej talię. 

-  Chwilowo - Dana roześmiała się. - Wkrótce nie 

będziesz miał żadnych wątpliwości. 

R

 S

background image

 
-  I tak ma być. Każdy musi widzieć i wiedzieć, że 

dzieje się w tobie coś wyjątkowego i że zasługujesz na 
specjalne względy. 

-  Jakie na przykład? 
-  Cokolwiek sobie zażyczysz. Czegokolwiek potrze- 

bujesz - wyliczał z rosnącym ożywieniem. Ciepłe, je- 
sienne kolory zdawały się wokół niego tańczyć. - W tej 
chwili na przykład potrzebujesz towarzystwa. 

-  Obawiam się, że masz rację. Nie chcę siedzieć sama 

w wynajętym mieszkaniu. Jest takie małe i puste. Cza- 
sem mam wrażenie, że ściany zwalą mi się na głowę. 
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nigdy wcześniej nie 
miałam klaustrofobii. 

-  To pewnie jeden z efektów ubocznych twojego 

stanu. 

-  Najprawdopodobniej. - Dana wzruszyła ramiona- 

mi. - Poza tym czuję się osamotniona. Przedtem samo- 
tność nie była dla mnie problemem. 

-  Twój mąż pewnie dużo wyjeżdża... 
-  Och... - Te słowa sprowadziły ją na ziemię. Małe 

kłamstwo ciążyło jej jak kula u nogi. Dana uśmiechnęła 
się z wysiłkiem. - Tak, ciągle go nie ma. 

-  Nigdy nie zabiera cię ze sobą, gdy wysyłają go do 

egzotycznych portów? 

Kobieta pokręciła przecząco głową. 
-  On większość czasu przebywa na okręcie - przy- 

pomniała Alexowi. - A poza tym, jesteśmy niedługo po 
ślubie. 

-  Ale wystarczająco długo, by zdążyć powiększyć 

waszą rodzinę. 

R

 S

background image

 
Doszli do solidnej, betonowej ławki przy płaczącej 

wierzbie. 

-  Gdybyś była moją żoną... 
-  Tak? - Dana wytężyła uwagę. 
-  Zabrałbym cię ze sobą - dokończył. - A jeśli by- 

łoby to niemożliwe, wziąłbym zwolnienie na ten czas, 
by być przy tobie. 

Roześmiała się radośnie. 
-  Dlatego nie nadajesz się do marynarki, Alex. Jesteś 

zbyt impulsywny. 

-  A tobie impulsywności zdecydowanie brakuje. 

Może właśnie dlatego nie zostałaś moją żoną, jak my- 
ślisz? 

-  Powiedz wprost, że zawsze uważałeś mnie za nu- 

dziarę. 

Dana usiadła na ławce z dziwnym uczuciem przykro- 

ści. Pamiętała te piękne, beztroskie dziewczyny, wśród 
których Alex zwykł się obracać. 

-  Nie zostałam twoją żoną, ponieważ nie jestem 

w twoim typie. Śmiertelnie poważna i sztywna korepe- 
tytorka, tak o mnie myślałeś. 

-  Mylisz się. Nigdy nie uważałem cię za taką. 
-  Więc dlaczego ani razu nie zaprosiłeś mnie na rand- 

kę... - Spojrzała w jego oczy i dostrzegła w nich zdu- 
mienie. Odwróciła z zawstydzeniem głowę, po czym do- 
dała: - ...czy coś w tym stylu? 

-  Ale co w tym stylu? - zaśmiał się Alex. 
-  No, spotkanie bez korepetycji z angielskiego. 
-  O czym ty mówisz? Nie dorastałem ci do pięt i nig- 

dy bym nie śmiał... - Usiadł koło niej. - Pamiętasz ten 

R

 S

background image

 

jeden raz, kiedy się odważyłem i cię pocałowałem? Nie 
spodobało ci się to. Zmierzyłaś mnie wtedy tym swoim 
lodowatym spojrzeniem, które sprowadziło mnie na zie- 
mię i przypomniało o czysto naukowym celu naszych 
spotkań. 

-  Nieprawda. Ten pocałunek podobał mi się. Po pro- 

stu zaskoczył mnie i nie bardzo wiedziałam, jak zare- 
agować. Byłeś zawsze ulubieńcem wszystkich dziewcząt. 

- Dana uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego czułego 

i delikatnego pocałunku. - Miałam w każdym razie na- 
dzieję, że spróbujesz raz jeszcze. 

-  Tak...? Teraz wiesz już przynajmniej, dlaczego tego 

nie zrobiłem. 

-  Byłam zimna i niedostępna. 
-  Tego nie powiedziałem. - Roześmiał się i potarł 

dłońmi spodnie. - Ty byłaś damą, a ja niemotą. 

-  Nie byłeś żadnym niemotą - zaprzeczyła gwałtownie. 
- Nigdy nie mów o sobie w ten sposób. Od tamtego czasu 

wiele się nauczyłam o tym, w jaki sposób ludzie przyswa- 
jają wiedzę. Ty po prostu masz lepszą pamięć słuchową 
niż wzrokową. Do tego dochodzi dysleksja i dysgrafia, któ- 
rą powinni byli odkryć u ciebie jeszcze w podstawówce. 
Naprawdę świetnie dawałeś sobie radę, nadrabiając manka- 
menty wdziękiem i talentem sportowym. 

-  Byłem niezły z matematyki - pochwalił się zado- 

wolony. -I nadal jestem. 

-  No widzisz. Żaden z ciebie niemota. 
-  A ty nigdy nie byłaś zimna. 
-  Ale byłam niedostępna, kiedy przychodziło do... 
-  W pewnym sensie tak. - Alex zrozumiał, co miała 

R

 S

background image

 
na myśli. Westchnął głośno i puścił do Dany oko. - Ale 
proszę, teraz jesteś mężatką i spodziewasz się dziecka. 
Jesteś szczęśliwa. Czy nie tak powiedziałaś? A więc 
gdzieś po drodze uporałaś się ze swoją niedostępnością. 

-  Chyba tak. 
Dana przez chwilę wpatrywała się w plaster, który pie- 

lęgniarka przykleiła jej na palec po pobraniu krwi. 

-  Moja decyzja o przeprowadzce do Minnesoty była 

tak nagła i prędka, że impulsywności też mi chyba już 
nie brakuje. 

-  Rzeczywiście - przyznał. 

Spojrzała w górę na niebo. 

-  Nikogo już tu nie znam - wyznała. 
-  Znasz mnie. - Ciepły uśmiech rozjaśnił Alexowi 

twarz. - Trochę się zmieniłem, ale w gruncie rzeczy... 

-  Znam ciebie... - Dotknęła jego dłoni spoczywają- 

cej na krawędzi ławki. W oczach mężczyzny zaigrały we- 
sołe ogniki. Dana wiedziała, że jej gest sprawił mu przy- 
jemność. - Tak dobrze znów cię widzieć. Dziękuję ci za 
wszystko. 

-  Nie masz za co dziękować. Dajesz wysokie napi- 

wki. - Wcisnął jej do ręki swoją wizytówkę. - Jeśli cze- 
goś będziesz potrzebowała... podwiezienia czy... no, 
podwiezienia, to dzwoń. Wożenie ludzi to moja specjal- 
ność. Zadzwoń, dobrze? 

-  Zadzwonię. 

R

 S

background image

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Tego dnia Dana włożyła na siebie powiewną sukienkę, 

którą kupiła niedawno w sklepie dla ciężarnych kobiet. 
Jej figura zmieniała się w takim tempie, że ledwo nadą- 
żała z wymianą odzieży. Luźne bluzki, buty bez obcasów, 
większe staniki oraz pasy elastyczne zaczęły wypierać 
z szafy inne ubrania. Postanowiła, że będzie dbała o swo- 
je ciało i to dziecko tak długo, jak będzie to konieczne. 

Nie narodzone maleństwo nazywała w myślach „tym 

dzieckiem". Nigdy nie używała zaimka „moje", gdyż nie 
czuła, by dziecko należało do niej. Uznała, że adopcja 
jest jedynym i najlepszym wyjściem z sytuacji, w jakiej 
się znalazła. Maluch zasługiwał na to, by mieć oboje ro- 
dziców - matkę i ojca - i postanowiła mu to zapewnić. 

Rozmyślania Dany przerwało stukanie do drzwi. Od- 

kąd się przeprowadziła, nikt jej nie odwiedzał i prawdę 
mówiąc, nikogo nie chciała widzieć. Teraz też przybrała 
chłodny wyraz twarzy, a na końcu języka miała słowa: 
„idź sobie". 

Ale chłód i obojętność ulotniły się bez śladu, gdy zo- 

baczyła, kto stoi w progu. 

- Alex? 
Mężczyzna uśmiechnął się promiennie. Oczy błysz- 

czały mu radośnie. 

R

 S

background image

 
-  Wzywałaś taksówkę? 
-  Nie... 
-  Dlaczego? Obiecałaś zadzwonić, gdy będziesz po- 

trzebowała przejażdżki. 

-  Ja... Wejdź, proszę. - Dana cofnęła się do wnętrza 

mieszkania, robiąc gościowi miejsce. - Nigdzie nie wy- 
chodzę. A jeśli już, biorę najczęściej rower lub idę na 
piechotę. Wszędzie mam blisko. 

-  Właśnie tego się bałem. Uciekasz przed światem. 
-  Nieprawda. Wychodzę do szkoły, do sklepu, znów 

do szkoły... - wymieniała, demonstrując ręką swoje wyj- 
ścia i powroty. - Codziennie to robię. 

-  Chciałbym zaproponować małą odmianę. - Alex 

sięgnął ręką do kieszeni skórzanej sportowej kurtki i wy- 
ciągnął z niej kopertę. Sądząc po wyrazie jego twarzy, 
musiał uważać zawartość tej koperty za wielki skarb. - 
Podwoziłem jednego faceta na lotnisko i oto co dostałem 
w ramach napiwku. Bilety na Vikingów! 

Widząc, że Dana nie skacze do góry z radości, Alex 

zmarszczył brwi. 

-  Chyba pamiętasz Vikingów? 
-  Drużyna futbolowa? 
-  No właśnie - potwierdził Alex i pomachał jej ko- 

pertą przed nosem, jak gdyby zapach papieru mógł Danie 
coś przypomnieć. Ale jej powściągliwy uśmiech nie był 
reakcją, jakiej się spodziewał. - Posłuchaj, wiem, że to 
nie bilety na balet, ale darowanemu koniowi nie zagląda 
się w zęby. Napiwek to napiwek. 

-  Vikingowie? - powtórzyła bez entuzjazmu. - Prze- 

cież ja jestem z Wisconsin. 

R

 S

background image

 
-  Więc kibicujesz Packersom, tak? Zupełnie jak facet, 

który dał mi te bilety. Był naprawdę załamany, że opuści 
ten mecz. - Alex posłał Danie pełen satysfakcji uśmiech 
i raz jeszcze zamachał kopertą. - Zgadnij, z kim gramy? 

-  Niemożliwe! Z Packersami? - Dana udała entu- 

zjazm, aby sprawić przyjemność swemu gościowi. - Mój 
ojciec dałby się pokroić za te bilety. 

-  Tak jak milion innych facetów - zapewnił ją Alex. 
-  Właściwie to żaden ze mnie kibic. Nie najlepiej 

znam się na sporcie. 

-  A twój mąż? 
Dana zesztywniała. Zdążyła już zapomnieć o tym pie- 

kielnym mężu. Będę musiała wymyślić mu życiorys, by 
nie dać się więcej zaskoczyć podobnymi pytaniami, po- 
myślała. 

-  On też nie lubi futbolu. 
-  To dobrze. Gdy wróci, będziesz mu mogła po- 

wiedzieć o meczu bez obawy, że urządzi ci scenę za- 
zdrości. 

-  Jeszcze nie powiedziałam, że z tobą pójdę. - Dana 

uśmiechnęła się przekornie. - Napijesz się czegoś? 

-  Nie, dziękuję. - Weszli razem do kuchni. - Pamię- 

tasz, zawsze powtarzałem, że dla odmiany to ja chciałbym 
cię czegoś nauczyć. Ale to oznaczałoby zaciągnięcie cię 
na mecz. Marzenie ściętej głowy, co? 

-  Ależ byłam już kiedyś na twoim meczu - oznaj- 

miła Dana, nalewając sobie do szklanki soku pomarań- 
czowego. 

-  Naprawdę? 
Zaskoczenie malujące się na twarzy Alexa uświado- 

R

 S

background image

 
miło jej, że nigdy mu o tym nie powiedziała. Nigdy nie 
zapytała go, o czym on i reszta graczy rozmawiają 
w szatni przed meczem i dlaczego po każdym zdobytym 
punkcie cała drużyna wskakuje na swego kolegę. Do dzi- 
siaj nie przyznała się, że chodziła oglądać jego grę. 

-  Nie mogłam pojąć, co może być fascynującego 

w futbolu. Ale zrozumiałam. Chodziło o ciebie. Nawet 
ja musiałam przyznać, że na boisku byłeś niezwykły. - 
Wzruszyła ramionami. - Setki innych dziewcząt myślały 
podobnie. 

-  Przychodziłaś na mecze, żeby mnie oglądać? 

Dana skinęła głową. 

-  Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś? 
-  Nie było sensu. Patrzył na ciebie tłum ludzi. 
-  Nie miałem pojęcia, że byłaś jego częścią. - Alex 

skrzyżował ręce na piersi i posłał jej zawadiacki uśmiech. 
- A więc powiedz mi, co sprawiło, że wydałem ci się 
niezwykły? 

-  Kiedy już dowiedziałam się, jaki masz numer na 

koszulce, mogłam przez cały czas obserwować cię 
w akcji. Prawie nigdy nie dałeś odebrać sobie piłki. To 
było ekscytujące. 

-  Wyobrażam sobie. - Ciągle nie odrywał wzroku od 

Dany. - Pewnie nie pamiętasz, z kim graliśmy? 

-  Och, nie. 
- To znaczy, że wystarczyło ci patrzenie, jak uganiam 

się za piłką? 

Wzruszyła ramionami. 
-  Bardzo się starałeś zaliczyć angielski. Nie chciałeś, 

żeby cię wyrzucili z drużyny uniwersyteckiej. Pomyślą- 

R

 S

background image

 
łam, że powinnam zrozumieć, dlaczego futbol jest dla 
ciebie taki ważny. Jako twoja korepetytorka... 

-  Myślałaś, że uczę się angielskiego tylko po to, żeby 

móc dalej grać w piłkę? - spytał rozbawiony. - Może 
i tak było. Kocham futbol. Uwielbiałem grać, mogłem 
bez końca patrzeć, jak grają inni. Wiem, że to nic wiel- 
kiego, ale byłem dobry w te klocki. Poza tym sport otwo- 
rzył mi wiele drzwi - mówił ożywiony. Nagle uśmiech- 
nął się. - W końcu to dzięki niemu zdobyłem korepety- 
torkę. 

-  I wiele innych wielbicielek. 
-  To już przeszłość. Teraz sam sobie muszę otwierać 

drzwi. - Alex spojrzał wymownie na trzymane w ręku 
bilety. - Chociaż czasem wciąż próbuję osiągnąć coś po- 
przez futbol. 

-  Chyba nie chodzi ci o moje drzwi? Ja... 
-  I wciąż potrzebuję nauczycielki. 
-  Wystarczy tylko poprosić - zapewniła go Dana, od- 

kręcając kran i płucząc szklankę. 

-  Nie zrobiłem tego? - Alex zastanowił się przez 

chwilę, po czym rzucił: - No dobrze, chciałbym zaprosić 
cię na mecz. Poza tym mam do napisania pracę seme- 
stralną, może pomogłabyś mi w rewanżu? 

-  Zgoda, jeżeli odpowiesz na wszystkie moje głupie 

pytania dotyczące futbolu. 

-  Nie ma problemu - odparł zadowolony. 
-  Więc umowa stoi. Idę włożyć buty. 
-  Najpierw pójdziemy coś zjeść. Na co masz ochotę? 
-  Na pizzę z bekonem, kiszoną kapustą i ananasem. 

I na miętowe lody z kawałkami czekolady. 

R

 S

background image

 
Uniósł brwi ze zdumieniem. 
-  Rzeczywiście jesteś w ciąży. 
 
Alex wybrał restaurację „Zielony Młyn", w której we- 

dług niego podawano najlepszą pizzę. Smak kiszonej ka- 
pusty w połączeniu z resztą dodatków wydawał się mu 
nieznośny, jednak jego partnerka najwyraźniej delekto- 
wała się zamówionym przez siebie daniem. Rozmawiali 
o jego planie zajęć i o jej doktoracie, gdy nagle ni stąd, 
ni zowąd Alex zapytał o termin porodu. 

-  Wczesną wiosną, tak? - upewnił się. - Nowe życie 

przyjdzie na świat na wiosnę. Wybrałaś już imiona? 

Dana potrząsnęła tylko głową, nie przerywając jedzenia. 
-  Aha. Nieważne, czy będzie to dziewczynka, czy 

chłopiec, prawda? Najważniejsze, żeby było zdrowe. 

Tym razem Dana pokiwała twierdząco głową, prze- 

łykając kolejny kawałek pizzy. Po chwili rzuciła: 

-  Coś mi się zdaje, że nie możesz się doczekać, kiedy 

zostaniesz ojcem. 

-  Jak tylko znajdę odpowiednią matkę - odpowie- 

dział poważnie, po czym roześmieli się oboje. - Wydo- 
roślałem. Przysięgam. - Uniósł dwa palce do góry w ge- 
ście przyrzeczenia, po czym sięgnął po piwo. - Muszę 
jeszcze tylko znaleźć żonę, która zechce zostać matką 
mojego dziecka. 

-  Czy to jedno z twoich wymagań? 
-  Nie mam listy wymagań. Może powinienem taką 

ułożyć? - Popatrzył na Danę pytająco. - Czy ty miałaś 
taką listę? 

-  Dlaczego pytasz? Czyżbyś gwałtownie poszukiwał 

R

 S

background image

 

odpowiedniej partnerki? - roześmiała się, unikając od- 
powiedzi na zadane pytanie. 

-  Ależ nie - pośpieszył z zapewnieniem Alex. - Nie 

sądzisz, że działanie z premedytacją mogłoby wszystko 
zepsuć? 

-  Najpewniej tak. Zwłaszcza że to spontaniczność by- 

ła twoją mocną stroną. Jednak zawsze trzeba... - urwała. 
Zawsze trzeba być ostrożnym, chciała dokończyć Dana, 
ale nagle zrobiło jej się niedobrze. Podobne mdłości zwy- 
kle miewała rankiem, te były całkowicie nieoczekiwane. 
- Przepraszam cię na chwilę. - Zerwała się z krzesła. 

Nie widziała wokół siebie nic poza strzałkami wska- 

zującymi drogę do toalety. Dopiero kiedy torsje ustały, 
zobaczyła świat z zupełnie innej perspektywy. 

Wracając do stolika, zauważyła grupkę dzieci zgro- 

madzonych wokół długiego stołu. Małe krzesełka ude- 
korowane były kolorowymi balonami, a talerze ze zje- 
dzonymi do połowy pizzami stanowiły główną zastawę. 
Wysokie głosiki intonowały „Happy Birthday". Jedna 
z dziewczynek, ubrana w koronkową sukienkę, stanęła 
na krzesełku i popatrzyła z góry na sześć świeczek pło- 
nących na jej urodzinowym torcie. 

-  Dmuchaj, dmuchaj! - krzyczały podekscytowane 

dzieci. 

Mała jubilatka musiała poczuć na sobie intensywne 

spojrzenie Dany, bo odwróciła główkę i posłała jej we- 
sołe spojrzenie. 

-  Chcesz kawałek tortu? - zapytała. 
-  Chciałam tylko zobaczyć, czy potrafisz zdmuchnąć 

wszystkie świeczki. - Dana uśmiechnęła się do małej. 

R

 S

background image

 
-  Mam już sześć lat! 
Dziewczynka nabrała powietrza do płuc i dmuchnęła. 

Jeden płomyk oparł się sile podmuchu, więc jubilatka 
ponowiła próbę, tym razem zakończoną pełnym sukce- 
sem. Dzieci wiwatowały, a mała spojrzała na Dane trium- 
falnie. 

-  A widzisz? 
Dana zaklaskała z podziwem. 
-  Skoro ci się udało, to naprawdę musisz mieć sześć 

lat. Wszystkiego najlepszego! 

 
-  Co się stało? - zapytał Alex, opróżniając szklankę 

z piwem. - Czy w łazience znajduje się punkt krwiodaw- 
stwa? Wyglądasz, jakby pobrali ci z litr - zażartował. - 
Dobrze się czujesz? 

Dana posłała mu słaby uśmiech. Ciągle była trochę 

roztrzęsiona, chociaż pobyt w toalecie przyniósł jej 
wyraźną ulgę. 

-  Chyba zjadłam za dużo kiszonej kapusty. 
-  Nadal masz ochotę na lody? 
Trochę zawstydzona, potrząsnęła głową, jednak 

w oczach Alexa malowało się tylko szczere współ- 
czucie. 

-  Odwieźć cię do domu? 
-  Jeśli nie sprawi ci to kłopotu. 
Było jej przykro, że psuje Alexowi wieczór. Jestem 

mu kulą u nogi, pomyślała. 

-  Chodźmy już, może zdążysz jeszcze na ten mecz 

- powiedziała z żalem w głosie. 

-  Nie myśl o meczu. Trudno. Nie będzie ten, to bę- 

R

 S

background image

 

dzie inny. Teraz chcę mieć pewność, że nic ci nie jest. 
I tak sam bym nie poszedł. - Popatrzył na nią z troską. 
- Może masz na coś jeszcze ochotę? 

Dana wcale nie chciała, żeby Alex odwiózł ją do domu 

i zostawił samą. Pragnęła spędzić z nim cały wieczór. 
Być razem ze swoim przyjacielem. 

-  Mam ochotę na... Posiedźmy tu jeszcze trochę - 

zaproponowała nieśmiało. 

-  Dobrze. Możemy tu siedzieć, dopóki nas nie wy- 

rzucą. Ale powinnaś coś zjeść. Masz teraz przecież zu- 
pełnie pusty żołądek. Co byś powiedziała na... - Spojrzał 
na nią wyczekująco. 

-  Mleko i herbatniki! 
-  To wszystko? - Zerwał się z miejsca, zadowolony, 

że może spełnić jej życzenie. - Zaraz wracam. 

Wrócił po chwili, niosąc szklankę mleka i koszyk pe- 

łen herbatników. 

-  Jak samopoczucie? 
-  Dochodzę do siebie. Dręczą mnie tylko wyrzuty su- 

mienia z powodu meczu. Ojciec zabiłby mnie, gdyby się 
dowiedział, że zmarnowałam bilety na Packersów. 

-  Córeczka tatusia - przezwał ją, zupełnie jak za 

dawnych lat. - W ręku tatusia byłyby to bilety na Pac- 
kersów. W moim są to bilety na Vickingow. Zapy- 
tam tamtą małą solenizantkę, czy lubi mecze futbolowe, 
co ty na to? 

-  Może nie? Czuję się znacznie lepiej - zapewniła 

go Dana, kładąc mu rękę na ramieniu. Nie chciała, żeby 
Alex znowu ją opuścił. - Naprawdę miałam ochotę zo- 
baczyć, jak Wisconsin rozwala Minnesotę. 

R

 S

background image

-  Rozwala? - Alex roześmiał się. - Skąd u ciebie takie 

słownictwo? Zawsze uważałem cię za grzeczną 
dziewczynkę. 

-  Rozwala - powtórzyła z naciskiem. - Miażdży, 

rozgniata i pogrąża. 

-  O rany, kobieto, naprawdę wiesz, jak dobierać sło- 

wa. Natychmiast podskoczyło mi ciśnienie. 

-  Tak? - Dana obdarzyła go rozbrajającym uśmie- 

chem. - Łatwo cię zirytować, panie LaRock. 

-  Kto mówił o irytacji? - wymamrotał Alex, kiedy 

już po wyjściu z restauracji skierowali się w stronę par- 
kingu. 

 
Mecz był niesamowity. W przerwie między gwizda- 

niem i pokrzykiwaniem Alex wyjaśniał Danie strategię 
Vickingów, która tego dnia najwyraźniej nie była zbyt 
skuteczna. Dana niewiele zrozumiała z tego, co tłuma- 
czył jej towarzysz. Prawdę mówiąc, mało ją to intereso- 
wało. Alex ujmował ją samym sposobem, w jaki opo- 
wiadał o futbolu. Jego entuzjazm i zaangażowanie były 
wręcz zaraźliwe. 

Kiwała głową z przejęciem i pożerała wzrokiem 

wszystko, co działo się na płycie stadionu. Publiczność 
wstawała i siadała, od blasku neonów kręciło się w gło- 
wie. Dana uległa entuzjazmowi tłumu i przyjmowała ra- 
dosnymi okrzykami każdą udaną akcję „swojej" drużyny. 
Trącała przy tym zawadiacko Alexa łokciem i wdawała 
się z nim w słowne potyczki. 

-  No dobrze, chłopcy nie byli dzisiaj w najlepszej 

formie - przyznał Alex, gdy odjeżdżali z parkingu przed 
stadionem. - Następnym razem zobaczysz, na co ich stać. 

R

 S

background image

 
Wiem, co mówię. Wychowałem się na farmie mlecznej, 

w przeciwieństwie do córeczki tatusia, która... - prze- 
rwał nagle i spojrzał na Dane. Głowa opadła jej na ramię, 
oczy miała zamknięte. - ...która śpi w najlepsze. Śpi na- 
prawdę pięknie - dokończył ściszonym głosem. 

Uśmiechnął się do siebie, kierując wóz w stronę Wa- 

shington Avenue. 

-  Dana, Dana, Dana... Dana Barron. Nawet nie wiem, 

jakie nosisz teraz nazwisko - mówił cicho. - Chyba nie 
chcę wiedzieć. Dana Barron podoba mi się. I nazwisko, 
i kobieta. Zawsze mi się podobałaś, choć nigdy nie przy- 
znałaś się, że... - zachichotał. - No tak, ale ja też nie- 
wiele mówiłem. A teraz wróciłaś i nic nie jest już takie, 
jak było. Ale ja wciąż lubię Dane Barron. Może powin- 
niśmy poprzestać tylko na naszych imionach? Co o tym 
sądzisz? Dwuosobowy klub samotnych serc... 

Alex popatrzył na nią z czułością. Łagodny, cichy 

anioł, pomyślał. 

-  Córeczka tatusia nadal jest samotna - mówił dalej 

pod nosem. - To się nie zmieniło. Dlaczego, do diabła, 
wybrałaś sobie faceta, który wyjeżdża i zostawia żonę, i to 
wtedy, gdy ona najbardziej go potrzebuje? Pewnie myślisz, 
że nikogo nie potrzebujesz, prawda? - Zapatrzył się na 
światła jadącego przed nim samochodu. - Ja też tak kiedyś 
myślałem. Nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział, że jest 
inaczej. - Rzucił jej szybkie spojrzenie. Był pewien, że zro- 
zumiałaby, gdyby kiedykolwiek jej się zwierzył. - Jesteśmy 
oboje twardzi i przejdziemy przez życie z podniesionymi 
głowami, prawda, Dano? - westchnął. - Naprawdę pięknie 
wyglądasz, kiedy śpisz, maleńka... 

R

 S

background image

 
-  Niemożliwe. 
Odwrócił się nagle w stronę swojej pasażerki i zoba- 

czył wpatrzone w niego zaspane, ale wesołe oczy. 

-  Ale mnie nabrałaś. Myślałem, że zasnęłaś. 
-  Nie. To byłoby niegrzeczne. - Zamknęła znów oczy 

i uśmiechnęła się. - Poza tym zorientowałbyś się, gdy- 
bym zasnęła, bo wcale nie wyglądam wtedy pięknie. 

-  Trudno w to uwierzyć. 
-  Mimo wszystko jestem potwornie zmęczona. Co- 

kolwiek więc powiedziałeś, puściłam to mimo uszu. 

-  Akurat. Jesteś przecież nauczycielką, a belfrzy sły- 

szą i zapamiętują wszystko. 

Uśmiechnęła się łagodnie. 
-  Ciągle nazywam się Barron i cieszę się, że mnie 

lubisz. - Położyła mu rękę na ramieniu. Alex poczuł 
przez rękaw ciepło w miejscu, gdzie Dana go dotknęła. 
- Ja też cię lubię, Alex. Zawsze tak było. I masz rację. 
Prędzej bym umarła, niż przyznała się do tego. 

Roześmiał się, po czym wyciągnął z kieszeni kurtki 

kolejną ze swoich wizytówek. 

-  Weź jeszcze jedną, Dano. Postaraj się jej nie zgubić 

i zadzwoń do mnie, kiedy będziesz chciała dokądś po- 
jechać. Albo gdy zapragniesz z kimś pogadać. 

 
Nie zgubiła ani tej, ani poprzedniej wizytówki. Trzy- 

mała je razem z numerem telefonu lekarza i dostawcy 
pizzy. To były jedyne ważne dla Dany osoby w tym mie- 
ście. Prawdę mówiąc, nie czuła się tu dobrze. Jej mie- 
szkanie w Milwaukee wydawało się o niebo przytulniej- 
sze niż zajmowana obecnie klitka. Tamto, nowocześnie 

R

 S

background image

 

umeblowane, utrzymane w pastelowych kolorach, wyło- 
żone puszystymi dywanami, pełne szkła i porcelany, 
urządzone było ze smakiem i harmonią. To, wprawdzie 
czyste i wygodne, było całkowicie pozbawione wyrazu. 
Podobnie czuła się jego właścicielka. 

W jednej chwili impulsywnie chwyciła za telefon, 

chociaż, jak przypomniała sobie z chichotem, nie była 
to „właściwa sobota w miesiącu". Szybko poszukała 
w pamięci numeru telefonu komórkowego. 

-  Cześć, tato! 
-  Dana? - usłyszała zaskoczenie w głosie ojca 

i oczami wyobraźni zobaczyła, jak patrzy na zegarek. - 
Czy to już pierwsza sobota miesiąca? 

-  Nie, tato. Dzwonię troszkę wcześniej. Chciałam po 

prostu usłyszeć twój głos. Gdzie jesteś? 

-  W Phoenix. 
-  Aż w Arizonie? Telefon komórkowy to jednak 

wspaniały wynalazek. 

-  Co u ciebie słychać, córko? Przyjedziesz do domu 

na święta? 

-  A ty? 
-  Kto wie? Może spotkamy się gdzieś w połowie dro- 

gi, co? 

Nie w tym roku, pomyślała. Kiedyś wściekała się, że 

ma dla niej nie więcej czasu niż kilka dni lub kilka go- 
dzin. Teraz, w tej sytuacji, było to dla niej bez znaczenia. 

-  Być może wyjadę do Londynu w związku z moim 

doktoratem. Będę bardzo zajęta, ale wygląda na to, że 
ty też. 

-  To nie znaczy, że nasze drogi nie mogą się przeciąć. 

R

 S

background image

 
-  Może... 
-  Poza tym wszystko w porządku? Nie muszę się 

o ciebie martwić? 

-  Nie musisz. Daję sobie radę - powiedziała z prze- 

konaniem. Popatrzyła przez okno na ulicę. Młoda kobieta 
pedałowała na rowerze. W foteliku za nią siedziało małe 
dziecko. - Mama nie odzywała się? 

-  Oczywiście, że nie. Muszę polegać na twoich 

informacjach na jej temat. Słyszałem, że zimę chce spę- 
dzić na południu. Ja jadę na wschód, więc nie sądzę, 
żebyśmy na siebie wpadli. Tak będzie zresztą lepiej dla 
nas obojga. 

-  Masz rację. - Dana zamyśliła się, szukając w pa- 

mięci chwili, kiedy po raz ostatni widziała swych rodzi- 
ców razem. - Dla was na pewno. 

-  A więc wszystko gra? 
-  Tak, tato. 
Przypomniała sobie. To było tego dnia, kiedy zdała 

maturę. Matka i ojciec czekali na nią przed szkołą. Starali 
się być dla siebie uprzejmi, ale dziwna sztuczność w każ- 
dym geście doprowadzała Dane do szału. Byli wprost 
obrzydliwie sztywni. 

-  Tylko, tak jak mówię, możemy się nie spotkać, bo 

będę bardzo zajęta tej zimy - dodała. 

-  Moja córeczka - powiedział z tą dobrze znaną dumą 

w głosie. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Zawsze do 
przodu, bez względu na to, co robimy. Mam rację? 

-  Tak, tato. - Odruchowo położyła rękę na brzuchu, 

zastanawiając się, co powiedziałby ojciec, gdyby dowie- 
dział się o jej ciąży. 

R

 S

background image

 
-  Jesteśmy bardzo do siebie podobni - powiedział re- 

fleksyjnie. - Zadzwonisz jeszcze? 

-  Tak, oczywiście. 
-  Czyżbym słyszał nutę niepewności w twoim głosie, 

Dano? Jeśli masz jakieś problemy, porozmawiaj ze mną. 
Ta twoja nagła przeprowadzka... Od początku nie po- 
dobał mi się ten pomysł. Jeśli zmieniłaś zdanie albo roz- 
czarowałaś się... 

-  Ależ nie - zapewniła go. - Gdybym nie czuła się 

szczęśliwa w Minnesocie, natychmiast bym wróciła, 
przecież mnie znasz. 

-  Moja córeczka - powtórzył z zadowoleniem. - 

Cóż, pozostaje mi życzyć ci dalszych sukcesów w drodze 
do kariery. Słuchaj, muszę kończyć. Odezwij się niedługo. 
Całuję. 

-  Ja też. 
Kogo całujesz, tato? - zapytała Dana w myślach. Ko- 

cham, pozdrawiam, całuję. Zawsze brakowało jej na koń- 
cu tego małego słowa: „cię". Słowo to znikło wraz z ode- 
jściem mamy, wiele lat temu. Ojciec przestał wtedy oka- 
zywać uczucia. Podchodził do wszystkiego z rezerwą 
lub obojętnością, twierdząc, że czułostkowość jest cechą 
ludzi słabych. 

Znów położyła rękę na brzuchu. Przesunęła dłonią po 

niewielkiej wypukłości. Maleństwo. Mikroskopijna świą- 
tynia w środku jej ciała. 

-  Kocham - powiedziała na próbę. - Chcę jak naj- 

lepiej. Dla ciebie. 

Aż zagotowało się w niej z gniewu i jakiejś dziwnej 

niewygody. 

R

 S

background image

 
Niedaleko pada jabłko od jabłoni! Jaki ojciec, taka 

córka! 

Ledwo powstrzymała się, żeby nie zerwać telefonu ze 

ściany. Powstrzymała się jednak i trzęsącymi się dłońmi od- 
szukała wizytówkę Alexa. Potem dwa razy wykręciła zły 
numer, zanim połączyła się wreszcie z jego mieszkaniem. 

-  Alex? 
-  Dana? - Jego głos wydawał się nieco zaspany. - 

Witam ponownie, Dano. 

-  Cześć. - Nie wiedziała, co ma dalej powiedzieć. Po- 

czuła ulgę na sam dźwięk jego głosu, choć jednocześnie, 
zupełnie nie wiedzieć czemu, coś ścisnęło ją w żołądku. 

-  Coś się stało? 
-  Nie, ja... chciałam tylko... zadzwonić i... 
-  Wszystko w porządku? - spytał z niepokojem. - 

Zawieźć cię gdzieś? Mogę być u ciebie za dziesięć minut, 
może szybciej. 

-  Nie, nie. Nigdzie się nie wybieram. Pomyślałam tyl- 

ko... Mówiłeś coś, że znów potrzebujesz pomocy w na- 
uce. Chciałabym... mogłabym znów cię uczyć... - za- 
wiesiła głos, bawiąc się kablem telefonicznym. - Ale nie 
myśl, że jestem jakąś genialną... 

-  Cudotwórczynią? - przerwał jej Alex i zaśmiał się. 

Na sam dźwięk tego śmiechu robiło jej się ciepło. Dana 
uśmiechnęła się do pustych białych ścian. - Nie oczekuję 
cudów. Potrzebuję tylko kilku porad. 

-  Chodzi o tę pracę semestralną? 
-  Tak. Z psychologii. Czasem nie wiem, co ja w ogó- 

le robię na tych zajęciach. Jako taksówkarz mam z ludźmi 
więcej do czynienia i rozumiem ich lepiej niż jakiś facet, 

R

 S

background image

 
który tylko gada do nich przy okazji kolejnych seansów. 
Ale i tak muszę zaliczyć psychologię. To jeden z wy- 
mogów mojej specjalizacji. 

-  Ach, właśnie. Nie spytałam cię dotąd, jaką wybrałeś 

specjalizację. 

-  Wychowanie fizyczne i medycynę sportową. 

Oprócz tego matematykę i... pedagogikę. Dlatego właś- 
nie zdaję tę cholerną psychologię. 

Dana rozsiadła się na miękkiej, przykrytej narzutą so- 

fie i uśmiechnęła się do słuchawki. 

-  Więc ty też będziesz uczył? 
-  Ale nie w liceum - rzucił szybko Alex. - Chciał- 

bym pracować w podstawówce. Najlepiej z uczniami 
starszych klas, których osobowość dopiero zaczyna się 
rozwijać, rozumiesz? 

-  O, tak. Będziesz wspaniałym nauczycielem. I tre- 

nerem, tak? 

-  Nie śmiej się ze mnie. 
-  Dlaczego miałabym się śmiać? 
-  Sama wiesz, jakie miałem kłopoty z czytaniem. Nie 

jestem pewien, czy powinienem uczyć dzieciaki, skoro 
nie potrafię... no wiesz... zbyt dobrze czytać. 

Rozczulił ją ten jego brak pewności siebie. 
-  Nie musisz przecież uczyć czytania. Jesteś świet- 

ny... Och, Alex, będziesz wspaniałym nauczycielem! 

-  Raczej trenerem - zauważył sarkastycznie. - Bo co 

do reszty, to... wiesz o moich problemach więcej niż kto- 
kolwiek inny. 

-  Mówię ci, będziesz najlepszym belfrem pod 

słońcem. 

R

 S

background image

Już teraz, oczami duszy, Dana widziała Alexa, poma- 

gającego dzieciom w pokonywaniu trudnej drogi, jaką on 
sam przeszedł kiedyś z jej pomocą. 

-  Będziesz umiał przygotować swoich uczniów do 

zdobywania wiedzy. 

-  Naprawdę tak myślisz? - W jego głosie brzmiała 

nadzieja, że Dana nie mówi tak tylko przez grzeczność. 

-  A poza tym, zawsze możesz liczyć na moją pomoc 

- dodała po chwili. 

-  Dzięki. Trzymam cię za słowo. 
-  Bardzo proszę. O każdej porze dnia i nocy. - Na- 

wet teraz, dodała w myślach. 

-  Nawet teraz? - zapytał niepewnie. 
-  Oczywiście - roześmiała się, że tak łatwo ją roz- 

szyfrował. 

Zmierzch wkradł się do mieszkania Dany i nadszedł 

czas, aby zapalić nocne lampki i włączyć spokojną mu- 
zykę. 

-  Przyjdź jak najszybciej. 
-  Naprawdę? 
Pokiwała głową, zastanawiając się, czy jej przyjaciel 

potrafi oprócz myśli odczytywać także gesty. 

-  Przyjdź - powtórzyła. 

R

 S

background image

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

To była dla Alexa niezwykle irytująca próba - obser- 

wować, jak Dana czyta jego wypracowanie z psycholo- 
gii. Wciąż nie wypowiedziała jeszcze ani jednej uwagi, 
twierdząc, że musi przeczytać całość pracy. Pochylała się 
więc nad kartkami, błądząc palcami w gęstwinie swych 
bujnych, jedwabistych włosów, a Alex patrzył urzeczony 
na jej dłonie. Piękne, smukłe palce zdawały się mieć cza- 
rodziejską moc. Gdyby tylko go dotknęła, prawdopodob- 
nie straciłby panowanie nad sobą. Już teraz czuł się jak 
bezpański kot, łaszący się do niej z prośbą o najmniejszą 
choćby pieszczotę. A Dana lekko i w zamyśleniu prze- 
wróciła kolejną stronę. Boże! Jakże on teraz zazdrościł 
tym szczęśliwym kartkom! 

Ich spotkania nadal pozostawały zupełnie niewinne. 

Z biegiem dni zwiększała się tylko ich częstotliwość. 
Uczyli się razem, czasem szli do kina lub na kolację. 
Bez żadnych obietnic czy zobowiązań. Ot, zwykłe, przy- 
jacielskie wypady. Jednak po pewnym czasie Alex zro- 
zumiał, że nie jest mu łatwo być tylko przyjacielem Dany. 

Nie zwykł mieszać się w życie zamężnych kobiet, 

a pojęcie przyjaźni między mężczyzną a kobietą było dla 
niego trudne do zdefiniowania. Bo gdzie właściwie są 
granice takiego związku? Powtarzał sobie, że przecież 

R

 S

background image

 
przyjaźnił się z Daną, zanim wyszła za mąż. Poza tym 
nie chciał, żeby czuła się samotna. A ona nie znała 
w mieście nikogo innego, kto mógłby dotrzymać jej to- 
warzystwa. Alex pamiętał, że Dana zawsze miała kłopoty 
z zawieraniem nowych znajomości. Teraz też, gdy przed- 
stawiał ją komuś, robiła się sztywna jak kij. 

Niemniej jednak Dana Barron była mężatką i wkrótce 

miała urodzić dziecko jakiemuś pilotowi czy marynarzo- 
wi. To on powinien być teraz jej najbliższym towarzy- 
szem i przyjacielem. Choć jednak Alex nie chciał się zbyt 
mocno angażować, robił to z coraz większą przyjemno- 
ścią. 

Podobnie jak dziesięć lat temu codziennie odwiedzał 

bibliotekę, wiedząc, że ona tam będzie, że razem będą 
brnąć przez zawiłości lektur, że będzie czuł jej troskę 
i zainteresowanie. To Dana sprawiła, że zapragnął zostać 
nauczycielem. Pomogła mu uwierzyć w siebie. Teraz 
chciał spłacić dług, dając tę wiarę innym ludziom. Po- 
stanowił pracować tak ciężko, jak będzie trzeba, byle tyl- 
ko osiągnąć sukces. 

W głębi duszy Alex wiedział, że mógłby uczyć się 

sam i też dałby radę, ale teraz obecność Dany stała się 
dla niego niezbędną motywacją. Chciał z nią pracować, 
uczyć się od niej, po prostu być z nią. Przecież ona też 
mnie potrzebuje, tłumaczył sobie. Potrzebuje przyjaciela. 
Tyle mogę dla niej zrobić w zamian za czas i energię, 
jakie mi kiedyś poświęciła. Coraz trudniej było jednak 
utrzymać ich kontakty na przyjacielskiej stopie. W głębi 
duszy Alex pragnął czegoś znacznie głębszego. 

Zbliżały się święta, a wraz z nimi ostateczny termin 

R

 S

background image

 
oddania pracy semestralnej z psychologii. Alex chciał jak 
najszybciej mieć za sobą wypracowanie z nie lubianego 
przedmiotu, ale Dana użyła całej dostępnej sobie czaro- 
dziejskiej mocy, aby zainteresować swego ucznia istotą 
rzeczy. I udało się jej! Odbyli wiele interesujących roz- 
mów, które skłoniły Alexa do zmiany zdania na temat 
psychologii. Wspólnie wybrali temat pracy: „Agresja 
wśród sportowców". Teraz pozostało mieć tylko nadzieję, 
że jego wywody spodobają się Danie - i oczywiście ko- 
misji egzaminacyjnej. 

-  To ostateczna wersja - ostrzegł ją, gdy dobrnęła do 

ostatniej strony wypracowania. - Kolejnej pracy nie na- 
piszę. Nic więcej już nie wymyślę. 

-  Nie musisz. - Podniosła oczy znad kartek i uśmie- 

chnęła się. - Odwaliłeś kawał dobrej roboty. 

-  Naprawdę? 
-  To świetna praca - zapewniła go, wręczając mu plik 

kartek. 

-  A niech to! - Zadowolony z pochwały, opadł z ul- 

gą na sofę. Ogarnęło go błogie poczucie odniesionego 
zwycięstwa. - To twoja zasługa. 

-  Nie ja napisałam to wypracowanie. Ty to zrobiłeś. 

Ja tylko skierowałam cię na właściwą drogę. 

-  Przedyskutowałaś ze mną cały temat. Poprawiłaś 

błędy. Ortografia jest nadal moją piętą achillesową. 

-  Bardzo niewielu ludzi ustrzega się błędów. Nie je- 

steś od nikogo gorszy, Alex. Pamiętaj o tym. Jestem pew- 
na, że dałbyś sobie radę, nawet gdybyś jako specjalizację 
wybrał angielski. 

-  Jasne - zaśmiał się i poklepał jej kolano. - W nastę- 

R

 S

background image

 
pnym semestrze będą zajęcia z socjologii. Coś na temat 
małżeństwa i rodziny. To może być interesujące, no nie? 

-  Bez wątpienia. 
Dana usiadła obok niego. Biała bluzka opinała jej 

okrągły brzuch. 

-  Chyba zapiszę się na te zajęcia - powiedział Alex 

odruchowo. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Naszła go 
niepohamowana ochota, aby dotknąć brzucha Dany. 
Chciał sprawdzić, czy da radę zmieścić w dwóch dło- 
niach całą wypukłość. Odwrócił wzrok, by nie ulec po- 
kusie. - Teraz muszę napisać jeszcze jedną pracę. Przy- 
dałaby się fachowa porada. 

-  Zawrzyjmy umowę. Mam zamiar wziąć udział 

w pewnym przedsięwzięciu i będę potrzebowała partne- 
ra. Kogoś opanowanego, cierpliwego i sympatycznego. 
Kogoś, kto... - Dana zawiesiła głos, badając wyraz twa- 
rzy Alexa - ...kto umie posługiwać się stoperem. 

Alex uśmiechnął się szeroko. Spodobała mu się szcze- 

gólnie wzmianka o stoperze. 

-  Świetnie. Jestem twój. 
Dana pragnęła ponad wszystko, żeby to była prawda. 

Z dnia na dzień to pragnienie stawało się coraz bardziej 
żarliwe. Ciepło bijące od Alexa dawało jej poczucie bez- 
pieczeństwa, którego potrzebowała teraz bardziej niż kie- 
dykolwiek. Nie ulegało wątpliwości, że ten mężczyzna 
byłby idealnym ojcem dla jej... dla tego dziecka. 

-  No więc jakie masz dla mnie zadanie? - zapytał. 
-  Chciałabym, żebyś chodził ze mną do szkoły. - Wi- 

dząc zdziwione spojrzenie Alexa, dodała: - Do szkoły 
rodzenia. 

R

 S

background image

 
-  Do Lamaze? - upewnił się. 
Teraz Dana miała zaskoczony wyraz twarzy. Jej przy- 

jaciel roześmiał się i wykonał gest, jakby chciał ją objąć. 
Ostatecznie jednak poklepał ją tylko przyjacielsko po ple- 
cach. 

-  Myślałaś, że nigdy nie słyszałem o Lamaze? Mam 

przyjaciół, którzy ukończyli kurs w tej szkole. Wszystko 
mi opowiedzieli. 

-  Wobec tego wiesz więcej niż ja. 
-  E, jestem przekonany, że wy, kobiety, dzielicie się 

podobnymi doświadczeniami na każdym spotkaniu, że ta- 
kie przeżycia urastają do rangi przeżyć wojennych. 

-  Nie byłam jeszcze w tego typu opałach, więc nie mam 

co opowiadać. Poza tym nie interesowałam się. - Dana 
wzięła do ręki książkę wypożyczoną z biblioteki szkoły ro- 
dzenia Lamaze i zapatrzyła się na białożółtą okładkę. - No 
więc? To może ci się przydać do zajęć z socjologii. 

-  Może. - Alex przysunął się bliżej, a ton jego głosu 

zmienił się na cichy i łagodny. - Ale czy jesteś pewna, 
że chcesz, żebym to ja towarzyszył ci na tym kursie? 
Może powinnaś poprosić o to jakąś kobietę? - Urwał na 
moment. - Gdybyś była moją żoną... 

Dana nie spuszczała wzroku z okładki książki. Wstrzy- 

mała oddech, czekając, aż Alex skończy zdanie. Poczuła 
na ramieniu ciepły, delikatny dotyk jego dłoni. 

-  .. .nie chciałbym, żebyś chodziła do szkoły rodzenia 

z obcym facetem. 

Spojrzała na niego. Uśmiechał się nieśmiało. 
-  Ale nie miałbyś nic przeciwko temu, gdybym cho- 

dziła tam sama. 

R

 S

background image

 
-  Nie musiałabyś. Miałabyś mnie. - Spuścił wzrok, 

wpatrując się uporczywie w swoją dłoń. - Gdybym był 
twoim mężem... 

-  Ale jak sam widzisz, mojego męża tu nie ma. Wo- 

bec tego nie ma znaczenia, czego on chce, a czego nie 
chce. Liczą się moje potrzeby. 

Dana poczuła się nagle jak małe dziecko, które do- 

maga się gwiazdki z nieba. Wiedziała, że w istocie pra- 
gnie czegoś więcej niż partnera do zajęć w szkole ro- 
dzenia. To było jakieś wielkie, niesprecyzowane marze- 
nie, na którego spełnienie nie widziała szans. 

-  Czy nie mogę raz postawić na swoim? - pytała. - 

Czy za wiele żądam? 

Alex ścisnął jej ramię. 
-  Oczywiście, że nie. Będę zaszczycony... 
-  Nie chciałabym się narzucać, ale po prostu potrze- 

buję przyjaciela. - Westchnęła. Było jej wstyd, że za- 
chowuje się w sposób zupełnie do niej niepodobny. - Nie 
chcę chodzić do szkoły sama albo z byle kim. Czy fakt, 
że nie jesteś moim mężem, wyklucza twój udział 
w przedsięwzięciu? 

-  Dano Barron, złamiesz mi kiedyś serce, wiesz 

o tym, prawda? - Przytulił ją do siebie. - Powiedziałem 
przecież: jestem do twojej dyspozycji. I wcale mi się nie 
narzucasz. Chętnie ci potowarzyszę. 

-  Dziękuję - wyszeptała Dana z ulgą. Chciała go po- 

całować, ale wydało jej się to zbyt poufałe, więc zamiast 
pocałunku posłała mu promienny uśmiech. - To może 
być niezłe przygotowanie do twojej pracy semestralnej 
z socjologii. 

R

 S

background image

 
-  To może być niezłe przygotowanie do urodzenia 

dziecka. Będziesz miała dziecko, Dano! - przypomniał 
jej Alex. - Rośnie ci słodki brzuszek. 

-  Nie uważam, żeby rzeczywiście był taki... - wy- 

gładziła bluzkę na wypukłości brzucha - ...słodki. 

-  Zapewniam cię, że właśnie taki jest. 
„Słodki" nie było właściwym określeniem. Alex starał 

się wyobrazić sobie, co kryje się pod białą bluzką i czar- 
nymi elastycznymi spodniami. Zastanawiał się, jak to mo- 
żliwe, że wątłe ciało Dany tak szybko poddało się gwał- 
townym zmianom, jakie narzuciło pojawienie się gdzieś 
w jego wnętrzu maleńkiej istotki. 

Rozważał to przez dłuższą chwilę. Wreszcie wstał 

i wygładził dżinsy. 

-  Czas, żebym odegrał rolę Świętego Mikołaja. Pew- 

nie niedługo wyjedziesz na święta do domu, więc już 
teraz dostaniesz ode mnie prezent. 

Wyciągnął z szafy wielką plastikową torbę, którą 

ukrył tam, gdy Dana wyszła na chwilę do kuchni. Położył 
pakunek na sofie, sięgnął do środka, po czym spojrzał 
pytająco na swoją przyjaciółkę. 

-  Wybierasz się chyba na święta do Wisconsin? - za- 

pytał i czekał na potwierdzenie swoich przypuszczeń. 

W oczach Dany zobaczył przeczenie. 
Zdziwił się. Trudno było uwierzyć, że planuje ona spę- 

dzić Boże Narodzenie w tym mieszkaniu. Nie było widać 
śladu jakichkolwiek przygotowań do świąt. Mieszkanie 
Alexa wyglądało zresztą podobnie. Chociaż nie, on przy- 
najmniej powiesił na drzwiach świąteczny wieniec, a 
w dużym pokoju zainstalował małą składaną choinkę, oz- 

R

 S

background image

 
dobioną papierowymi zabawkami, które zrobili dla niego 
jego mali bratankowie. Poza tym Alex miał zamiar spę- 
dzić przynajmniej jeden dzień świąt z rodzicami na 
farmie. 

-  Podróż nie jest wskazana w moim stanie - wyjaś- 

niła cicho Dana. - Nawet nie chcę myśleć o locie sa- 
molotem. Urządzę sobie święta na wiosnę. 

Wyglądała żałośnie, wciśnięta w róg wielkiej sofy. 
-  Racja. Wiosną dziecko już pojawi się na świecie, 

a twój mąż zawinie do portu. To dopiero będzie radość! 

-  Tak. - Pokiwała głową. - Może do tego czasu zdą- 

żę nawet obronić pracę doktorską. 

-  Rzeczywiście będzie co świętować. 

Dana nie chciała nawet o tym myśleć. 

-  Ale teraz - ciągnął Alex - cały świat jest w gwiazd- 

kowym nastroju. Wszyscy ludzie wokół cieszą się i radują. 
Wesołych Świąt! 

Wydobył z torby wielkie czerwone pudło przewiązane 

białą wstążką i z dumą położył je na kolanach Dany. 

-  Tak naprawdę to jest to prezent dla dziecka, ale 

możesz równie dobrze otworzyć go już teraz. 

Dana wydawała się zupełnie zbita z tropu, tak jakby 

po raz pierwszy w życiu dostała prezent i nie wiedziała 
teraz, co z nim zrobić. 

W końcu Alex musiał pomóc jej w odpakowaniu pa- 

czki. Nie mógł już patrzeć na jej wysiłki, gdy starała się 
delikatnie oderwać taśmę klejącą od papieru. Umierał 
z ciekawości, co powie na widok zawartości. Do tej pory 
był pewien, że Dana będzie zachwycona, jednak gdy tyl- 
ko ich oczom ukazało się zdjęcie pociągu na kartonowym 

R

 S

background image

 
pudle, Alexa ogarnęły wątpliwości. Wszystko nie tak, 
myślał. To jest prezent dla starszego dziecka. Dla chłopca. 
Miałem głupi pomysł! 

-  Jest cudowny - powiedziała Dana tak cicho, że le- 

dwie ją słyszał. 

Gdy podniosła na niego wzrok, dostrzegł w jej oczach 

dziwny blask. Łzy? Przecież córeczka tatusia z pewno- 
ścią dostawała w dzieciństwie jakieś prezenty? Popatrzył 
na Dane ze wzruszeniem. 

-  Chcesz? Zainstalujemy tę kolejkę - zaproponował, 

klękając na podłodze u jej stóp. Musiał ją czymś zająć. 
Nie wybierała się do domu na święta, w związku z czym 
najwyraźniej rozczuliła się na widok małego podarunku. 
Cholera, teraz on obawiał się, że za chwilę zacznie płakać. 
- To jest kolejka zasilana bateriami - tłumaczył. - Na 
szczęście przyniosłem ich parę ze sobą. Ma się tę głowę 
na karku, co? - Zaczął wyjmować z pudełka części ze- 
stawu. - Przechodziłem wczoraj obok działu z zabawka- 
mi w domu towarowym. Jeden z tych pociągów stanowił 
dekorację witryny. Dzieciaki nie mogły się od niej ode- 
rwać i hałasowały jak pszczoły w kwiatowym ogródku 
twojej mamy. - Rzucił jej spojrzenie sponad składanych 
części. - O ile twoja mama ma kwiatowy ogródek. 

-  Moja matka... - Dana urwała w pół zdania. Wyjęła 

z pudełka miniaturkę mostu wiszącego. -... dawno temu 
nas opuściła. 

-  Przykro mi. - Kolejna gafa, pomyślał. - Co to by- 

ło? Rak? 

Dana uśmiechnęła się lekko. 
-  Doradca ubezpieczeniowy. 

R

 S

background image

 
-  Ach, tak! Tym bardziej mi przykro. - Mam na- 

dzieję, że nie uciekli pociągiem, dodał w myślach. - 
Czyżbyś mówiła mi o tym już wcześniej, a ja grubiańsko 
wymazałem to z pamięci? 

-  Nie sądzę. Pokaż mi swoje ręce. - Dana ujęła wy- 

ciągnięte ku niej dłonie, położyła sobie na kolanach i zaj- 
rzała do ich wnętrza. Zauważyła parę odcisków i zago- 
jonych skaleczeń. - To jedyne zgrubienia, na jakie po- 
datne jest twoje ciało, Aleksie LaRock. Najważniej- 
sze jest to, że masz miękkie serce. - Jeszcze raz rzuciła 
okiem na jego dłonie. - Jak się tego nabawiłeś? 

Alex przełknął ślinę. Wiedział, że w tej chwili Dana 

mogłaby znaleźć inne twarde miejsca na jego ciele. Jej 
dotyk był czymś wspaniałym. Sposób, w jaki pocierała 
kciukami skórę jego dużych, silnych dłoni, doprowadzał 
go do obłędu. 

-  Pomagam rodzicom na farmie. Czasem trzeba na- 

prawić płot czy skopać ziemię. To czysto fizyczna robota. 
Dobra dla ciała i duszy. 

-  Czy twoja matka ma ogród kwiatowy? 
-  Jasne. Co prawda jest teraz trochę zaniedbany, bo 

mama nie ma już tyle siły co dawniej. Poza tym artretyzm 
daje się jej nieźle we znaki. Mimo to jest świetną ogrod- 
niczką. - Alex przyjrzał się Danie uważniej. - Czy chcia- 
łabyś... - urwał, bo kiedy spojrzał w jej oczy, zapomniał 
na chwilę, o co chciał spytać. - Czy chciałabyś ją po- 
znać? 

-  Z wielką chęcią. - Dana odwróciła wzrok. - Może 

kiedyś. No wiesz, jak będzie trochę spokojniej. 

-  Spokojniej? Przecież są święta. 

R

 S

background image

 
-  No właśnie. 
Wstała z podłogi i usiadła z powrotem na sofie. Po 

chwili dał się słyszeć jej zdławiony głos: 

-  Och, Alex... 
-  Co się stało? 
Natychmiast usiadł przy niej, zaglądając jej w oczy 

zupełnie jak mały piesek, który marzy o tym, aby znaleźć 
się na kolanach swojej pani. 

-  Nic, tylko... - Wskazała ręką na pociąg, a w jej 

oczach znów zabłysnęły łzy, które zaraz potem cienkimi 
strużkami popłynęły w dół. Szybkim ruchem otarła po- 
liczki i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić. - 
Nie zwracaj na mnie uwagi. Czasem mimowolnie się roz- 
klejam. To sprawka hormonów. 

-  Do diabła z hormonami. - Alex nie rezygnował. - 

Powiedz mi, co się naprawdę dzieje? 

Wziął ją w ramiona i mocno przytulił. 
-  Porozmawiaj ze mną, Dano! Spójrz na mnie. 

Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Jej jedwabiste 

włosy prześlizgiwały się między palcami Alexa. 
-  Jestem przy tobie i chcę usłyszeć prawdę - mówił 

niespokojnie. - Opuszczasz dom, tak jakbyś chciała od- 
ciąć się od przeszłości. Cokolwiek się zdarzyło, zżera cię 
to od środka. A tymczasem tam, wewnątrz ciebie, dzieje 
się coś ważnego, wspaniałego. Nie pozwól, aby jakieś 
stare problemy odbierały ci radość życia. - Alex miał 
wrażenie, że Dana zdążyła już wylać w jego koszulę całe 
morze łez. - Wyrzuć to z siebie - nalegał. - Przecież 
dziecko odczuwa to samo co ty, a nie chcesz chyba uro- 
dzić małego smutasa? 

R

 S

background image

 
Zaśmiała się przez łzy. 
-  Czasami też się zastanawiam, jak ono się czuje we- 

wnątrz tego bębna. 

-  To nie jest bęben - zaprotestował gwałtownie. - To 

jest... 

Jej brzuch mieścił się idealnie w obu dłoniach Alexa. 

Był niewielki, ale twardy jak dojrzały owoc. Maleńkie 
bóstwo, któremu chciał składać hołd dotykiem. Czuł się 
jednak jak intruz, który bezcześci tę jedyną w swoim ro- 
dzaju świątynię. 

Boże, pomóż mi, wyszeptał. Daj mi siłę, bym mógł 

ją chronić, być jej pocieszycielem. Zachowaj mnie tylko 
przy zdrowych zmysłach. 

-  Próbuję być twoim przyjacielem, Dano. Potrzebu- 

jesz kogoś bliskiego i ja staram się być taką osobą. Ale 
przyjaciele rozmawiają ze sobą, dzielą się swoimi tro- 
skami. Więc wyrzuć to z siebie. Spróbuj mi zaufać. 

-  Pewnie zauważyłeś, że nie umiem okazywać uczuć 

- Dana mówiła przez łzy. - Wściekam się, kiedy coś do- 
prowadza mnie do łez. Zawsze uważałam, że płacz to 
taki tani chwyt, którego kobiety używają, aby zwrócić 
na siebie uwagę. A ja tego nie potrzebuję! 

-  Oczywiście, że potrzebujesz. Każdy potrzebuje od- 

robiny troski i zainteresowania. Ja też - mówił czule i nie 
przestawał głaskać jej brzucha. - A ty właśnie teraz po- 
trzebujesz wyjątkowego... 

-  Zainteresowania! - wpadła mu w słowo, po czym 

zerwała się na równe nogi, prawie przewracając Alexa 
na podłogę. - No dobrze, mój troskliwy przyjacielu, ja 
też mam coś dla ciebie. 

R

 S

background image

 
Twarz Dany rozjaśnił promienny uśmiech. Wybiegła 

z pokoju, by po chwili wrócić ze sporym pakunkiem 
w dłoni. 

-  Oto mały prezent od nauczyciela dla nauczyciela. 

Alex rozerwał papier jednym ruchem i aż gwizdnął 

przeciągle na widok skórzanej aktówki. 
-  Jest fantastyczna! - Z zachwytem oglądał wszy- 

stkie przegródki i kieszonki wewnątrz, po czym zamarł. 
- A niech to. 

-  Coś nie tak? 
Popatrzył na nią z zażenowaniem. 
-  Ja dałem ci prezent, który cię zasmucił, a ty... 
-  Nie waż się porównywać tych prezentów. To nie 

o to chodzi. - Dana podniosła z podłogi mały purpurowy 
pociąg. - Poza tym ta wspaniała kolejka wcale mnie nie 
zasmuciła. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak 
działa. 

-  Kłamiesz jak z nut. Już wolę, żebyś nic nie mówiła, 

niż żebyś miała mnie okłamywać. 

-  Mówię prawdę. A jeśli chodzi o tamtą chwilę sła- 

bości... to nie z powodu pociągu. Sam wiesz. 

Prędko odwróciła wzrok i z powrotem skierowała 

uwagę na teczkę. 

-  Popatrz, będziesz mógł w niej przenosić klasówki 

do poprawienia. A tu jest miejsce na kalkulator. Nie są- 
dzę, co prawda, żebyś go potrzebował. Ty ze swoimi zdol- 
nościami matematycznymi...? 

-  Zamiast niego będę nosił mały słownik ortografi- 

czny - powiedział z uśmiechem. 

-  A poza tym ołówki i długopisy. Zajrzyj do tej małej 

R

 S

background image

 
kieszonki po prawej stronie. Schowałam tam twój pier- 
wszy czerwony długopis. 

-  O, do diabła! 
-  Co znowu? 
-  Mam ochotę cię pocałować. 
Dana wyglądała na zaskoczoną jego słowami. 

W oczach miała zarówno obawę, jak i nadzieję. Być mo- 
że w tej chwili nie zdawała sobie z tego sprawy, ale dla 
Alexa jej chęć i gotowość były aż nazbyt widoczne. 

-  Chcę cię pocałować w najbardziej szalony sposób. 

Nie jakieś tam buzi na do widzenia czy po ojcowsku 
w czółko. Chcę cię całować, jakby dzisiaj był sylwester 
dwutysięcznego roku. 

-  W bramie do nowego tysiąclecia - wyszeptała Da- 

na z zachwytem. Uśmiechnęła się nieśmiało. - Ale czy 
takie rzeczy zdarzają się między przyjaciółmi? 

-  Wyobraź sobie, że to ostatni dzień przed końcem 

świata i że nie ma znaczenia ani to, w jaki sposób będę 
cię całował, ani to, że jesteś... - zawiesił głos i przysunął 
się do niej bliżej. Jedynie aktówka, całkowicie w tej 
chwili zapomniana, oddzielała ich od siebie. Dana po- 
czuła na swych ustach oddech Alexa i usłyszała zupełnie 
ciche: - ...żoną innego mężczyzny. 

-  Och, Alex... - Zaniknęła oczy. - Nie rób nam tego. 
-  Przepraszam. 
Nie cofnęła się. Powiedziała „nie", ale wciąż była bli- 

sko. Wyprostował się powoli, wdychając głęboko deli- 
katny zapach jej kwiatowych perfum. 

-  Masz rację. Nie powinienem wtrącać się do twoich 

spraw - powiedział, nie spuszczając z niej oczu. Mógłby 

R

 S

background image

 
przysiąc, że na twarzy Dany odmalowało się podobne 
rozczarowanie, jakie sam w tej chwili odczuwał. - 
W każdym razie, jeśli kiedykolwiek będziesz chciała się 
czymś ze mną podzielić, nie karm mnie kłamstwami. Do- 
stałaś ode mnie zabawkę dla dziecka i rozpłakałaś się, 
tak? 

Pokiwała głową. 
-  Nie chcesz mi powiedzieć, dlaczego? Trudno. Jed- 

nak strugając ze mnie wariata, uwłaczasz mojej inteli- 
gencji. Nie rób tego, proszę. 

-  Zgoda, jeśli i ty zaczniesz ją doceniać. 
-  Umowa stoi. 
Alex zamknął ostrożnie swoją nową aktówkę, zupełnie 

jak gdyby zawierała wspomnienie pocałunku, który nie- 
malże wymienili między sobą. 

-  Może wybrałabyś się ze mną na farmę w pierwszy 

dzień świąt? To niecała godzina jazdy stąd. 

-  Ja naprawdę... - Dana zsunęła się z powrotem na 

podłogę, zdradzając nagłe zainteresowanie kolejką ele- 
ktryczną. - Mam tyle pracy. 

-  Są święta, Dano. Nie pozwolę ci o tym zapomnieć. 

Usiadł obok niej na dywanie, składając części pociągu 

z taką wprawą, jakby zajmował się tym na co dzień. 
-  Biblioteka będzie zamknięta - przypomniał, nie 

przerywając pracy. 

-  Ale co powiedzą twoi rodzice? - Podała mu jeden 

z mostów, które Alex ustawił ponad torami. - Mężczyzna 
nie przyprowadza kobiety na świąteczny obiad do rodzi- 
ców, chyba że są... 

-  Przyjaciółmi. I nie ma powodu do zdziwienia. Moi 

R

 S

background image

 
rodzice rozpoznają ciężarną kobietę na pierwszy rzut oka. 

- Uśmiechnął się, gdy podłączony do sieci pociąg ruszył. 
- Nie daj się prosić, Dano. Nie martw się, nie analizuj 

niczego i nie rozważaj za i przeciw. Po prostu powiedz: 
„Dobrze, Alex". 

-  Dobrze, Alex. Wygrałeś. 
-  A widzisz? To nie było takie trudne. 
-  Nie chciałam po prostu spędzić świąt samotnie 
-  powiedziała, śledząc wzrokiem miniaturowe wagoni- 

ki. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Gdybym cię 
straciła... 

-  Nie ma takiej możliwości - zapewnił ją. -1 w ogó- 

le za bardzo się wszystkim przejmujesz. - Ujął dłoń Dany 
i czekał, aż odwzajemni jego spojrzenie. - Obiecaj mi, 
że na ten jeden dzień zapomnisz o wszelkich zmartwie- 
niach. Powiedz: „Dobrze, Alex". 

-  Dobrze, Alex. 
 
Dla Freda i Katherine LaRock święta były bodaj je- 

dyną w roku okazją, aby zgromadzić przy stole całą ro- 
dzinę. Przyjazd synów i wnuków na farmę był czymś 
więcej niż tylko zwykłym spotkaniem. Był pielęgnowa- 
niem drzewa, którego gałęzie wyrosły daleko od korzeni. 
Świąteczne zjazdy rodzinne należały do skrzętnie kulty- 
wowanej tradycji, której nikt nie śmiał złamać. 

W tym dniu cieszono się także obecnością Dany. Po- 

witano ją ciepło i serdecznie. Państwo LaRock nie za- 
dawali jej kłopotliwych pytań, nie oczekiwali żadnych 
wyjaśnień. Alex przedstawił ją jako swoją przyjaciółkę, 
która w tym roku nie wyjechała do domu na święta. Dana 

R

 S

background image

 

dała wyraźnie do zrozumienia, że rozmowa o jej mężu 
jest dla niej trudna, wobec czego zaniechano dalszych 
prób podjęcia tego tematu. 

Rozmowa toczyła się zatem głównie na tematy szkol- 

ne i tego, kto jakie robi postępy w nauce. Starszy 
brat Alexa, George, i jego żona, Denise, nie oponowali, 
gdy ich synowie zaczęli zabawiać resztę towarzystwa 
szkolnymi opowieściami. Już na pierwszy rzut oka by- 
ło widać, że Paul i Greg uwielbiają wujka Alexa. I to 
wcale nie za jego sportowe sukcesy, ale za sam fakt, że 
jest on ich wujkiem. Poza tym umiał słuchać z żywym 
zainteresowaniem, zadawał właściwe pytania i potrafił 
żartować. 

Ma cudowne podejście do dzieci, pomyślała Dana. 

Będzie kiedyś wspaniałym nauczycielem i... wspaniałym 
ojcem. 

Dana wzbudziła ogólny wybuch niedowierzania 

i śmiechu, oznajmiając, że pomimo iż pochodzi z Wi- 
sconsin, nie ma pojęcia o dojeniu krów. 

-  Nigdy nawet nie widziałam, jak ktoś doi krowę - 

przyznała się. - Czy używa się przy tym jakiegoś spe- 
cjalnego chwytu? 

-  Teraz nie doimy krów ręcznie - powiedział Fred. 

- Człowiek musiałby wtedy spędzać przy nich dwadzie- 
ścia cztery godziny na dobę. 

-  Jednak kiedyś, zanim kupiliśmy maszyny, robiliśmy 

to ręcznie. Mieliśmy wtedy, rzecz jasna, o wiele mniej 
krów. Pamiętam, że dojenie zwykle spadało na mnie, bo 
mój starszy brat miał ważniejsze rzeczy na głowie - po- 
wiedział Alex. 

R

 S

background image

 
-  Zgadza się - przyznał George. - Dojenie było spe- 

cjalnością Alexa. 

Fred wskazał widelcem swego młodszego syna. 
-  Ten chłopak umie obchodzić się z krowami. Potrafił 

wycisnąć mleko z każdej z nich. 

-  Wygrywał wszystkie konkursy dojenia - dodał 

George. - Pamiętasz, jak Alfred Lund przykleił ci na ple- 
cach karteczkę? - George zaśmiał się na samo wspomnie- 
nie. - Napisał na niej: „Krowi książę". 

Alex z uśmiechem pokiwał głową. Dana zauważyła, 

że zrobił się zupełnie czerwony na twarzy. 

-  Dobry, stary Alfred... 
-  Alex nieźle mu wtedy dołożył - zaśmiał się Fred. 
-  Za co został na trzy dni zawieszony w zajęciach 

szkolnych - przypomniała Katherine. 

-  Na szczęście było to poza sezonem i futbolowa liga 

nie grała. 

-  Gdyby to był sezon, wyrzuciliby cię z drużyny - 

zauważył George. - Alex był wtedy najgorszą zmorą na- 
uczycieli. Nie chciałabyś takiego ancymonka w swojej 
klasie, Dano. Założę się, że gdyby jego dawni nauczyciele 
wiedzieli, że on sam ma zostać belfrem, życzyliby mu 
klasy pełnej tak trudnych uczniów, do jakich sam należał. 

-  Nieprawda - zapewniła go Dana z przekonaniem. 

- Powiedzieliby: „Witaj na pokładzie, Alex. Jesteś wła- 
ściwą osobą na właściwym miejscu". 

-  To moja korepetytorka - przypomniał Alex, pro- 

mieniejąc. - Ona wie, co mówi. 

-  Ale nadal nie widziałam, jak się doi krowę. - Rzu- 

ciła mu wymowne spojrzenie. - A przecież jestem właś- 

R

 S

background image

 
nie na farmie mlecznej, i to z kimś, kto szczyci się ty- 
tułem mistrza dojenia. 

Alex odchrząknął i sięgnął po szklankę z wodą. 
-  Dobrze. Po kolacji książę wydoi krowę. 
Było już dobrze po północy, gdy wreszcie wstali od 

stołu, wymieniając ostatnie świąteczne życzenia. Dana za- 
mknęła oczy natychmiast, gdy tylko wsiedli do samo- 
chodu, jednak Alex nie odważył się wygłosić kolejnego 
monologu, jako że nie był pewien, czy jego pasażerka 
rzeczywiście zasnęła. Ale jeśli tak, to i tym razem spała 
pięknie. Jak anioł. Musiała być bardzo zmęczona po ca- 
łym dniu spędzonym na farmie. Miał nadzieję, że był to 
dla niej miły dzień. Ani razu nie dostrzegł tego chara- 
kterystycznego wyrazu przygnębienia w jej oczach. 

Tak jak obiecał, po kolacji zabrał chłopców i Dane 

na pokaz dojenia. Paul i Greg pomogli mu wyprowadzić 
starą Gertrudę z zagrody, po czym straciwszy zaintere- 
sowanie wielokrotnie widzianymi czynnościami, pobiegli 
na strych łapać koty i myszy. On zaś nakazał Danie stanąć 
w pewnej odległości od zwierzęcia, a sam usiadł na trój- 
nogu i ustawił wiadro w odpowiednim miejscu. Uwiel- 
biał zapach parującego, świeżego mleka, zwłaszcza zimą, 
gdy perspektywa ciepłego posiłku dodawała mu energii 
i chęci do życia. 

-  Nie widzę, co robisz - poskarżyła się Dana. 
-  Po prostu pociągam jej wymiona. 
-  Aha. 
-  To muszą być zdecydowane, ale spokojne ruchy. 

- Uśmiechnął się do siebie. Nadal miał wprawę w rę- 
kach. - Grzeczna dziewczynka. No, daj mi mleczka. Od 

R

 S

background image

 
razu poczujesz się lepiej, obiecuję - powiedział piesz- 
czotliwie. 

-  Nic dziwnego, że zdobyłeś nagrodę. 
-  Zostań tam, gdzie ci kazałem - ostrzegł Dane, gdy 

starała się podejść bliżej. - To łagodna krowa, ale kopnie 
każdą kobietę, która zbliży się w tak - zaśmiał się - in- 
tymnym momencie. 

-  Ja pewnie też bym się wściekła. 
Nie mogąc się powstrzymać, skierował krowie wymię 

w stronę Dany i mocno nacisnął. Dana aż pisnęła ze zdzi- 
wienia, gdy strumień mleka chlusnął prosto w jej twarz. 
Alex zaśmiał się, widząc, jak biała ciecz płynie po brodzie 
jego przyjaciółki i skapuje na niebieski, wełniany żakiet. 

Nawet wtedy wyglądała pięknie, myślał teraz, włą- 

czając wycieraczki samochodu. Przed oczami, niczym 
płatki śniegu, migały mu fragmenty wspomnień, chwile, 
które spędzili razem. Popatrzył na Dane, siedzącą tak bli- 
sko, z twarzą odwróconą w jego stronę. Blada cera kon- 
trastowała z długimi, czarnymi rzęsami. Rozchylone na- 
miętnie usta zdawały się czekać na pocałunek. Boże! 

Znów wrócił wspomnieniami do wieczoru na farmie. 

Gdy Dana poszła do łazienki, by sprać mleko z ubrania, 
Alex zakradł się do kuchni z nadzieją na dokładkę dy- 
niowego ciasta. Nie zauważył, kiedy tuż za nim wślizg- 
nęła się matka. 

Ruchem ręki wskazała mu stołek. Usiadł posłusznie, 

czując, że jednym spojrzeniem przejrzała go na wskroś. 

-  Tkwisz w tym po uszy, prawda, synu? 
Alex udał, że nie wie, o co chodzi. Z niewinną miną 

zlizywał dynię z palców. 

R

 S

background image

 
-  W czym? 
-  Jesteś zakochany w tej kobiecie. 
Zabrzmiało to tak, jakby oskarżała „tę kobietę" 

o uwodzenie jej syna. 

-  To nie tak, mamo. Przyjaźniłem się z Daną jeszcze 

w czasach studenckich. Gdybym chciał się w niej zako- 
chać, zrobiłbym to wiele lat temu, gdy nie była mężatką. 

-  Zgadzam się. Tak byłoby najrozsądniej. - Zajrzała 

mu w oczy. No tak, kochana mama nigdy nie da się oszu- 
kać. - Życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby ludzie za- 
kochiwali się we właściwym czasie. 

-  Mówiłem ci już... - Alex spojrzał z tęsknotą na 

ciasto i westchnął, bynajmniej nie do ciasta. - To nie tak, 
mamo. 

-  Może nie przyznajesz się do tego przed sobą sa- 

mym, ale dla mnie jest to jasne jak słońce. 

-  Dana ma męża. Potrafię to uszanować. Tak mnie 

wychowałaś i taki jestem. - Odwzajemnił spojrzenie. - 
Nie robię nic złego. 

-  Wychowywanie cię było prawdziwym wyzwaniem. 

Szacunku do innych nie musiałam cię uczyć. Problem 
tkwił w czym innym. Ty za bardzo lubiłeś ryzyko. Naj- 
pierw wchodzenie po drzewach, potem futbol i konie, na 
motocyklach skończywszy. Zawsze musiałeś udowodnić, 
że potrafisz stanąć najbliżej krawędzi, bliżej niż ktokol- 
wiek inny by się odważył. - Westchnęła ciężko. - A te- 
raz wydaje mi się, że lecisz za tą kobietą jak ćma 
w ogień. Dla własnego dobra powinieneś zawrócić 
i odejść. 

-  Nie mogę - powiedział cicho. Nieśmiało popatrzył 

R

 S

background image

w oczy matki. - Jak byś się czuła na jej miejscu? Sa- 
motna, z pierwszym dzieckiem w drodze na świat... 

Ten argument poskutkował. Katherine najwyraźniej 

zmiękła, jednak niepokój nadal malował się na jej twarzy. 

-  Nie mogę teraz opuścić Dany - powtórzył z mocą. 
-  Będziesz cierpiał, kiedy to ona odejdzie. 
-  Wiem. - Pokiwał smutno głową. 

R

 S

background image

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 
Dana od początku była zdecydowana na szkołę ro- 

dzenia. Zawsze lubiła być przygotowana do czekającego 
ją egzaminu, a teraz, kiedy miała przed sobą tak odpo- 
wiedzialne zadanie do wykonania, postanowiła stawić mu 
czoło w pełnym rynsztunku wiedzy teoretycznej. Po 
przeczytaniu paru książek doszła do wniosku, że poród 
metodą naturalną będzie najlepszy dla dziecka. Spodzie- 
wała się bólu i chciała być na niego gotowa. Tak więc 
na początku siódmego miesiąca ciąży Dana i Alex zaczęli 
uczęszczać na kurs rodzenia w szkole Lamaze. 

Choć instruktorka, Shanna Brixby, dała im wyraźnie 

do zrozumienia, że w ich szkole nie używa się terminów 
sportowych w odniesieniu do porodu, Alex niemalże 
zmusił Dane do nazywania go trenerem. 

Brak partnera doskwierał Danie coraz bardziej. Była 

samotną kobietą, która nosi w sobie nowe życie. Chciała 
o tym rozmawiać, planować przyszłość, nawet martwić 
się... ale z kimś! Czasami miała po prostu ochotę prze- 
rzucić ciężar niepokoju z siebie na kogoś innego. 

Ale nikogo takiego nie było. Dana wiedziała, że to 

prawdziwe szczęście, iż ma przynajmniej swojego trene- 
ra, Alexa. Ze swoją wiedzą na temat anatomii i znajo- 
mością ćwiczeń rozluźniających był najlepszym pomoc- 

R

 S

background image

 
nikiem na zajęciach. Fascynowały go dyskusje o ciąży, 
porodzie, karmieniu i skutkach ubocznych zażywania 
środków przeciwbólowych. Robił w notesie wspaniałe 
szkice, przekonując Dane, że jego graficzne notatki są 
idealnym uzupełnieniem jej zapisków. 

Gdy przychodziła pora na ćwiczenia, Alex siadał po- 

słusznie na podłodze obok Dany. Według instruktorki, 
umiejętność napinania poszczególnych mięśni ciała była 
wyjątkowo przydatna podczas porodu. Dana miała opory 
przed wykonywaniem pewnych ćwiczeń razem z Ale- 
xem, on - wręcz przeciwnie. 

-  Daj spokój. Od tego masz trenera - przekonywał. 

- Części ciała to moja speq'alność. 

-  Ale nie te części. 
-  Wszystkie części, z tym że te są szczególnie fa- 

scynujące. Oczywiście z medycznego punktu widzenia. 

Szczegółowym instrukcjom na czas porodu poświę- 

cone było ostatnich kilka zajęć. 

Alexowi nie było obce uczucie bólu, ale gdy instru- 

ktorka opisała go jako „najsilniejszy w życiu kobiety ból 
fizyczny", zaczął go gnębić niepokój. 

-  Ból porodu złamałby niejednego mężczyznę - za- 

pewniała Shanna. - Na szczęście kobiety umieją go prze- 
trzymać. 

-  Aby następnego dnia wrócić do orki - zażartował 

jeden z mężczyzn uczestniczących w kursie. 

Alex nie roześmiał się wtedy. Po wypadku na motorze 

przeszedł prawdziwe piekło z powodu odniesionych ran, 
jednak patrząc na diagramy, z których wynikało, że 
ponad trzykilogramowe dziecko musi wydostać się przez 

R

 S

background image

 
niewielki otwór w ciele kobiety... Nie mógł sobie nawet 
wyobrazić takiego bólu. Kiedy sam cierpiał, brał wszy- 
stkie możliwe proszki i tabletki, j'akie się nawinęły. A Da- 
na, dla dobra dziecka, zrezygnowała z jakichkolwiek 
środków przeciwbólowych. Podziwiał ją za to i po- 
stanowił zrobić wszystko, aby ulżyć jej w cierpieniach. 
Dlatego właśnie z takim zapałem ćwiczyli techniki od- 
dychania. 

-  Ale czy to uśmierza ból? - dopytywał się Alex. 
-  Do pewnego stopnia. Poza tym musi pan odwrócić 

jej uwagę - odparła instruktorka. - Niech myśli o panu, 
a nie o bólu. Niech patrzy panu w oczy, gdy będziecie 
razem oddychać. Proszę spróbować. Niech... 

-  ...patrzy mi w oczy - podjął Alex. Ujął podbródek 

Dany i zmusił ją, aby na niego spojrzała. Uśmiechnął 
się na widok jej rumieńca. 

-  Proszę trzymać ją za rękę - mówiła Shanna. 

Chwycił małą dłoń Dany i przytulił do swojej piersi, 

przez cały czas patrząc jej w oczy. 
-  Świetnie, niech pan nie pozwoli jej się poddać. Musi 

pan panować nad sytuacją. Dana pod wpływem bólu mo- 
że stracić samokontrolę. Pana zadaniem jest ją uspokoić. 

Alex chciał początkowo traktować swój udział w le- 

kcjach lekko i z humorem, ale okazało się to niemożli- 
we. Świadomość, że jego obecność pomoże Danie upo- 
rać się z cierpieniem w tak doniosłej chwili, sprawia- 
ła, że naprawdę przejął się swym zadaniem. Gdyby było 
to możliwe, chętnie wziąłby cały trud porodu na swo- 
je barki. Dana była przecież taka delikatna i bezbronna. 
Wystarczyło, że na nią spojrzał, a wstrząsały nim dresz- 

R

 S

background image

 
cze i ogarniały go uczucia, o których nie miał odwagi 
mówić. 

-  Te ćwiczenia przyprawiają mnie o zawroty głowy - 

westchnęła Dana, odgarniając z policzka kosmyk włosów. 

-  Mnie też - przyznał Alex, wsuwając owo niesforne 

pasemko za jej ucho. 

-  Kiedy już rozpocznie się poród, rola partnera jest 

jeszcze ważniejsza. Trzeba masować plecy, ramiona, 
brzuch - wyliczała Shanna - robić wszystko, co może 
przynieść ulgę. 

-  Wszystko, co może przynieść ulgę... - powtarzał 

Alex, jak gdyby wpadł w trans. 

Czuł, jak napięte mięśnie Dany miękną pod wpływem 

delikatnego masażu. Było jej dobrze, a przecież mogłoby 
być jeszcze lepiej, gdyby inaczej potoczyły się koleje losu. 

Nagle wyrwała go z zamyślenia, chwytając jego rękę 

i kładąc ją na swym twardym jak melon brzuchu. Zaczął 
masować wskazane miejsce, myśląc, że Dana właśnie tego 
oczekuje, tymczasem ona przytrzymała jego dłoń, spojrzała 
mu prosto w oczy i uśmiechnęła się jakoś smutno. 

-  Czujesz? - wyszeptała. 
Czuł. W brzuchu Dany coś się poruszyło. Maleńka 

rączka czy nóżka pukała od środka, jak gdyby chciała 
się przywitać. Pokiwał głową i odwzajemnił uśmiech. Te- 
raz jednak dostrzegł w oczach Dany łzy. Kolejny moment 
słabości, pomyślał. Ten jej smutek rozdzierał mu serce. 
Nie wiedział i miał świadomość, że nigdy się nie dowie, 
co dokładnie czuje kobieta w ciąży, ale wyczuwał zmiany 
jej nastroju i chciał uczestniczyć w tym, co przeżywa ta 
bliska, najbliższa mu osoba. 

R

 S

background image

 
Ona zresztą też nie wiedziała, co on przeżywa. Jak 

ciężko mu hamować nagłe przypływy uczuć do zamężnej 
kobiety. Czasami wydawało mu się, że jest małym chło- 
pcem, który przez szybę ogląda łakocie na wystawie cu- 
kierni. Są tak blisko, że wystarczyłoby sięgnąć ręką... 
i jednocześnie są tak niedostępne. Jeszcze trudniejsze by- 
ły samotne, bezsenne noce, gdy wyobrażał sobie, jak 
wślizguje się do łóżka Dany po to tylko, by ją przytulić. 
O tym właśnie marzył. Gdyby należała do niego, mógłby 
bez trudu powstrzymać jej łzy. 

-  Gzy to boli? - spytał, głaszcząc brzuch Dany w od- 

powiedzi na pozdrowienie małej istotki. 

-  To nie jest ból fizyczny - odpowiedziała. - Zdu- 

miewająca jest świadomość, że wewnątrz mnie powstaje 
nowe życie. Ostatnio dużo ze sobą rozmawiamy... 

-  O poezji i literaturze? - Alex wyobraził sobie ma- 

łego geniusza, cytującego klasyków w pozycji embrio- 
nalnej, i zachichotał cicho. 

-  O butach i statkach, i... 
-  A teraz pokażę państwu inne ćwiczenie - prze- 

rwała im instruktorka. - Proszę usiąść na podłodze 
plecami do siebie. Kobieta opiera się o partnera i za- 
czyna przeć. Pamiętajcie państwo, że siła tego parcia 
przepchnęłaby wielbłąda przez ucho igielne. Panie La 
Rock, da pan radę? - zwróciła się Shanna bezpośrednio 
do niego. 

-  Kto, ja? Prawdziwy mężczyzna? - roześmiał się, 

opierając się o plecy Dany. - Dalej, kobieto! Pokaż, co 
potrafisz! 

R

 S

background image

 
 
Dana najbardziej chciałaby mu pokazać, że niczego 

nie potrafi zrobić sama. Wątpliwości, strach, marzenia 
i nadzieje odbierały jej siły do życia. Pragnęła podzielić 
się tym z Alexem, schować za jego plecami i czekać, aż 
on obroni ją przed światem. Dlatego opierała się o niego 
z całej siły, tak mocno, że prawie poczuła, jak ich plecy 
stopiły się w jedność. Chciała, żeby przejrzał ją na wylot, 
żeby dowiedział się o kłamstwach, jakimi go uraczyła. 
Jednak paraliżował ją strach, że gdy Alex pozna prawdę, 
odejdzie. 

Póki co, mogła na niego liczyć. Rzadko opuszczał za- 

jęcia w szkole rodzenia, codziennie też dzwonił do niej, 
przekonując ją, że powinna jak najwięcej wypoczywać, 
a jak najmniej pracować. Któregoś popołudnia wyciągnął 
ją do sklepu z zamiarem zrobienia zakupów dla dziecka. 

-  Muszę się zorientować, ile kosztują pewne rzeczy 

- wyjaśnił. - Może mi się to przydać przy pisaniu pracy 
semestralnej z socjologii. 

-  To będzie dziewczynka - zakomunikowała niespo- 

dziewanie Dana, przyglądając się maleńkim, całkowicie 
niepraktycznym sukieneczkom. Zdjęła z półki jeden 
z białoróżowych ciuszków. - Właśnie dzisiaj się o tym 
dowiedziałam. Wcześniej sądziłam, że nie będę chciała 
wiedzieć, co się urodzi, ale gdy doktor Carpenter oznaj- 
mił, że zna płeć dziecka, nie mogłam wyjść z gabinetu, 
nie zapytawszy go o to. 

-  Jeszcze jedna córeczka tatusia, co? - Alex przekrę- 

cił klucz na plecach pluszowego pieska i uśmiechnął się, 
słysząc dźwięki znajomej kołysanki. - Wspaniale byłoby 
mieć córkę. W naszej rodzinie nie ma żadnych dziew- 

R

 S

background image

 
czynek. Widocznie jesteśmy przeładowani chromosomem 
Y. Tak, bardzo chciałbym mieć córeczkę... 

Nakręcana zabawka, odłożona już przez Alexa na pół- 

kę, wciąż wygrywała swoją melodię. 

-  Zawiadomiłaś męża o dziewczynce? - zapytał. 
-  Nie miałam kiedy - odpowiedziała Dana bez za- 

stanowienia. Wcisnęła małą sukienkę z powrotem na pół- 
kę. - Poza tym, wiesz, różnica czasu... 

-  Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałaś, Dano? 

Chciała wyminąć Alexa, ale ten zastąpił jej drogę. 

-  Pytam poważnie, czy ten facet w ogóle do ciebie 

dzwoni? Ani razu nie wspominałaś o jego telefonach. A ja 
w zasadzie też chciałbym z nim porozmawiać, żeby... 

-  Daj spokój. 
Alex nie zamierzał jej przepuścić. Dana zniżyła głos, 

widząc, że inna para zaczyna się im przyglądać. 

-  Prószę, daj spokój. Naprawdę nie mam ochoty na 

rozmowy o moim... mężu. - Poczuła, że za moment baj- 
ka o pilocie na lotniskowcu rozwieje się jak sen. - Nie 
powinno się mówić o nieobecnych. 

-  A więc po prostu nie chcesz go obmawiać? 

Pokiwała głową. 

-  Trzeba było tak mówić od razu. 
Dana odetchnęła z ulgą. Niebezpieczeństwo zostało 

chwilowo zażegnane. 

-  Dobrze, czyli szukamy ubranek w kolorze różo- 

wym - Alex zmienił temat. - Do tej pory nie robiłaś za- 
kupów dla dziecka, ale teraz, kiedy już wiesz, że to 
dziewczynka, możesz zacząć kompletować wyprawkę. 

To był zły pomysł. Poczuła ucisk w gardle, gdy wzięła 

R

 S

background image

 
do ręki puszysty ręcznik i wyobraziła sobie, jak owija 
nim mokre niemowlę. 

-  Słyszałam, że to przynosi pecha. 
-  Co przynosi pecha? 
-  Zbyt wczesne kupowanie wyprawki. 
-  Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Poza tym mam 

przeczucie, że ten wspaniały dzień nadejdzie, zanim się 
obejrzysz. Zostawisz wszystko na ostatnią chwilę, a po- 
tem pójdziesz do szpitala i to ja będę musiał ganiać po 
sklepach w poszukiwaniu ubranek. - Alex pogłaskał 
z namysłem jeden z kocyków. - Chyba że on się wre- 
szcie pojawi... - Nie dokończył zdania, bo uchwycił 
w locie ostrzegawcze spojrzenie Dany. - Już dobrze, 
przepraszam. Pewnie wolisz nie mówić o nim, żeby nie 
zapeszyć. Masz nadzieję, że uda mu się przyjechać przed 
rozwiązaniem, prawda? 

Dana odwróciła wzrok. Ogarnęło ją poczucie winy. 
-  Kiedy stałaś się taka przesądna? - zapytał z zacie- 

kawieniem. 

-  Nie jestem przesądna - ucięła krótko, nadal nie pa- 

trząc na Alexa. 

Zdjęła z półki „Pamiętnik z dzieciństwa". Była to 

książka, którą mieli wypełniać świeżo upieczeni rodzice. 
Na pierwszej stronie widniało drzewo genealogiczne. Da- 
na uświadomiła sobie, że nie wie nic na temat historii 
rodziny Gary'ego. Obiecała wprawdzie opiekunom z do- 
mu dziecka, że dowie się czegoś więcej, ale jak dotąd 
nie zrobiła tego. Szczerze mówiąc, nie robiła nic oprócz 
patrzenia na swój rosnący brzuch, litowania się nad sobą 
i wymyślania coraz to nowych kłamstw. 

R

 S

background image

 
Najbardziej przygnębiła Dane strona poświęcona prze- 

łomowym chwilom w życiu dziecka. Poczuła, jak ros- 
nąca w gardle kula niemal uniemożliwia przełknięcie śli- 
ny. Pierwszy ząbek, pierwsze słowo, pierwszy krok... 
Dlaczego nie pytali o pierwszy oddech? To jedno będzie 
miała okazję zobaczyć. Wszystko inne ją ominie, jeżeli 
odda dziecko. 

Jeżeli? Nie było mowy o wahaniu. 
-  Chcesz mieć tę książkę? - Alex zajrzał Danie przez 

ramię. - Kupię ci ją. 

-  Nie - odparła zdecydowanie, zamykając z hukiem 

„Pamiętnik". - Nie chcę jej. Zresztą mam już jedną i na- 
wet zaczęłam ją wypełniać. No wiesz, pierwsza próbka 
moczu, pierwsze mdłości, pierwszy... 

-  Ruch? - Alex uśmiechnął się. - Kiedy pierwszy raz 

poczułem, jak mała się rusza, zastanawiałem się, czy ona 
kopie nóżkami, czy bije rączkami? 

-  Nie mam pojęcia. 
Dana wzięła do ręki małe, różowe śpioszki. 
-  Zacznijmy od rzeczy podstawowych. Coś takiego 

do spania z pewnością przyda się na początek. Myślę, 
że one wyrastają z wszystkiego bardzo szybko. Myślę, 
że... - Westchnęła, potrząsnęła głową i wyszeptała: - 
Wcale nie chcę myśleć, Alex. Nic nie wiem na temat 
dzieci. 

-  Jasne, że wiesz. W końcu jesteś kobietą. 
-  Co z tego? Nigdy nie miałam do czynienia z nie- 

mowlakami. Zaszłam w ciążę i mam kłopot. O dzieciach 
wiem tylko tyle, że są małe i potrzebują małych rzeczy. 

Rzuciła śpioszki z powrotem na półkę. Czuła, że traci 

R

 S

background image

 
kontakt z rzeczywistością. Zdała sobie sprawę, że odrzu- 
ca nie tylko dziecko, ale i Alexa, a w związku z tym 
wszystko, co ma jakikolwiek sens. 

-  Powiedz mi, co ty byś wybrał. Wybierz coś, 

w czym... pojedzie do domu. 

-  Koronki i kokardki. - Alex sięgnął bez namysłu po 

ozdobne śpioszki. Widząc, że Dana przetrząsa torebkę 
w poszukiwaniu chusteczki, objął ją mocno, zanim zdą- 
żyła zaprotestować. 

-  Bać się to żaden wstyd. 
-  Nie boję się. Jestem tylko... trochę zmęczona. 
-  Przecież widzę, że sama w to nie wierzysz. 

Potrząsnęła głową, szlochając coraz bardziej. 

-  Chodźmy już. 
-  Najpierw muszę coś kupić. 
Obejmował ją jedną ręką, drugą wybierał z półek ko- 

lejne artykuły. Podawał Danie śpioszki, kocyki, sweterki, 
koszulki... 

-  Alex... 
-  Jest taki zwyczaj, że najlepszy przyjaciel przyszłej 

matki urządza przyjęcie i zaprasza na nie mnóstwo ko- 
biet, które w prezencie przynoszą ubranka dla dziecka. 
Tyle że ja nie znam żadnych kobiet. 

-  Jasne. - Dana posłała mu blady uśmiech. 
-  Za to jestem twoim najlepszym przyjacielem. - 

Spojrzał na nią z nadzieją, a ona pokiwała twierdząco 
głową. - Wobec tego sam cię obdaruję. W rezultacie wyj- 
dzie taniej niż urządzanie przyjęcia. 

Dana roześmiała się. 
-  A widzisz? Nawet zdołałem cię rozweselić - ucie- 

R

 S

background image

 
szył się, kładąc ubranka na ladzie przy kasie. - Te huś- 
tawki nastroju przejdą po urodzeniu dziecka, zobaczysz. 
Jest wprawdzie jeszcze coś takiego jak depresja poporo- 
dowa, ale potem będzie już tylko z górki. 

-  Zgodnie z teorią doktora LaRock? 
-  Nie uważałaś na zajęciach. A poza tym to ty wal- 

czysz o tytuł doktora, ja będę tylko marnym magistrem. 

-  Czy to wszystko? - zapytał kasjer. 

Alex wyciągnął kartę kredytową. 

-  Alex, nie... 
Uciszył jej protest uniesioną ręką. 
-  Dzisiejsze zakupy dały mi dużo do myślenia i wy- 

korzystam tę wiedzę przy pisaniu pracy semestralnej z so- 
cjologii. Stwierdziłem, że mężczyzna ma do odegrania 
ważną rolę w czasie, gdy kobieta jest w ciąży. Musi za- 
chować zimną krew i równowagę emocjonalną. 

-  Chcesz powiedzieć, że jestem niezrównoważona emo- 

cjonalnie? - Dana pociągnęła nosem i spuściła głowę. 

-  Nie martw się. - Otarł jej policzek wierzchem dło- 

ni. - Jeśli nawet tak, to przecież jestem przy tobie. 

 
Gdy parę dni później ktoś zapukał do drzwi, Dana 

otworzyła je z szerokim uśmiechem, przeznaczonym dla 
Alexa. Był jedynym gościem, jakiego oczekiwała, jedy- 
nym, który ją odwiedzał. Siwowłosy mężczyzna o okrą- 
głej, rumianej twarzy i srogo nastroszonych brwiach był 
ostatnią osobą, jaką spodziewałaby się ujrzeć na progu. 

-  Tata... 
Przyglądał się jej z uśmiechem, jakby cieszył się, że 

udało mu się ją zaskoczyć. 

R

 S

background image

 
-  Jak mnie znalazłeś? 
-  Przyznam, że nie było to łatwe. - Zlustrował ją od 

stóp do głów, zmarszczył brwi i potrząsnął głową. - Da- 
łaś mi jedynie adres wydziału literatury miejscowego uni- 
wersytetu. Ale twój ostatni telefon zaniepokoił mnie na 
tyle, że postanowiłem działać. Zadzwoniłem do twoich 
przyjaciół... 

-  Jakich przyjaciół? 
-  Do ludzi, z którymi pracowałaś - odpowiedział 

i rzucił jeszcze jedno spojrzenie na jej wypukły brzuch. 

-  Wejdź do środka, tato. 
-  Znam twoich przyjaciół, Dano - zapewnił ją, ucie- 

kając się do niezawodnej broni, jaką była nieprzerwana, 
oskarżycielska mowa. - Myślisz, że nie wiem, kim są 
twoi znajomi? Zauważyłem, że niektórzy byli całkowicie 
zaskoczeni twoim nagłym wyjazdem. Ze wszystkimi zer- 
wałaś kontakty. Tłumaczyli sobie, że to tymczasowe, ale 
ja od razu wiedziałem, że coś jest nie w porządku. Bo 
to zupełnie niepodobne do ciebie. 

Rzucił płaszcz na oparcie krzesła, przesunął dłonią po 

włosach i zapytał tym tak dobrze znanym, profesorskim 
tonem: 

-  Co tu się dzieje, Dano? 
-  To chyba dosyć oczywiste. Poza tym kończę pisać 

pracę doktorską... 

-  Dano, na litość boską, jesteś w ciąży! 
-  Jak już powiedziałam, to dosyć oczywiste. Mam 

trzydzieści lat, tato, więc chyba nie muszę się z niczego 
tłumaczyć czy usprawiedliwiać. 

Rozmowę przerwało kolejne pukanie do drzwi. Mo- 

R

 S

background image

 
głoby się wydawać, że Dana stała się nagle niezwykle 
popularną osobą. 

-  Przepraszam cię na chwilę, tato. 
Uśmiech rozświetlił jej twarz na widok ciepłego spoj- 

rzenia mężczyzny, który stał na korytarzu. 

-  Alex? 
-  Zapomniałaś o naszej randce? 
Oczywiście, że pamiętała. Te spotkania trzymały ją 

przy życiu. 

-  Posłuchaj, to nie jest najlepszy moment... Mam go- 

ścia. - Przymknęła nieco drzwi, żeby Alex nie mógł zaj- 
rzeć do środka. - Uprzedziłabym cię, ale nie spodzie- 
wałam się tej wizyty. 

-  On tu jest? - Alex zerknął ponad jej głową. - Wró- 

cił? Chciałbym go poznać, Dano - oznajmił z przeko- 
naniem. - Wiesz, przez cały czas czułem się, jakbym 
wchodził z butami do jego życia. To znaczy... nie robi- 
liśmy nic złego, ale gdybym mógł spojrzeć mu w twarz, 
uścisnąć dłoń i powiedzieć... 

Pokręciła głową, wciąż przytrzymując drzwi. Zapro- 

szenie Alexa do środka pogorszyłoby tylko sytuację. 

-  Proszę cię, nie dziś. 
-  Na pewno wszystko w porządku? 
Mogła zakończyć tę niezręczną rozmowę, zamykając 

mu drzwi przed nosem, ale nagle zrobiło jej się wszystko 
jedno. 

-  No dobra, już idę, nie ma problemu... - powiedział 

ściszonym głosem, widząc jej minę. 

Dana poczuła obecność ojca tuż za plecami. Była teraz 

uwięziona pomiędzy dwoma najważniejszymi mężczy- 

R

 S

background image

 
znami swego życia. Wiedziała, że za chwilę obaj domagać 
się będą prawdy o tym tajemniczym trzecim kimś, kto 
zostawił mały, acz widoczny i trwały ślad w jej życiu. 

-  Problemy będą, i to duże, jeśli to pan odpowiedzialny 

jest za wszystko - powiedział ojciec i uchylił szerzej drzwi. 

-  Za co? - Alex odsunął Dane ostrożnie na bok 

i wszedł do środka. 

Mężczyzna stojący naprzeciw niego nie wyglądał 

wprawdzie na pilota ani oficera marynarki, jednakże w je- 
go oczach malowało się wyraźne oskarżenie. 

-  Proszę posłuchać, ja i Dana... my tylko... 
-  Tato, Alex i ja... 
Tato? Alex ze zdumieniem popatrzył na Dane, po 

czym spojrzał groźnie na jej ojca. 

-  Nie powiedziałam o tym nikomu... - zaczęła Da- 

na, siląc się na spokój - ...bo chciałam się zająć wszy- 
stkim sama, naprawdę nie potrzebuję żadnej... 

Alex przyciągnął Dane do siebie i objął ją mocnym 

ramieniem. 

-  To nasz problem, panie Barron. Mój i Dany. Oboje 

jesteśmy odpowiedzialni. 

-  Alex... 
-  Zajmiemy się wszystkim, zobaczy pan. 
-  Ale przecież nie jesteście po ślubie, prawda? - 

W głosie ojca ciągle można było wyczuć irytację. - Czy 
też wzięliście ślub bez... 

-  Nie, tato, nie mamy ślubu. 
Dana była wdzięczna, że Alex ją podtrzymuje, gdyż 

w tej chwili poczuła takie zmęczenie, że gdyby nie on 
z pewnością by upadła. 

R

 S

background image

 
-  A może dopiero macie zamiar wziąć ślub? 

Posłała ojcu chłodne spojrzenie. 

-  Dlaczego nagle tak cię to interesuje? Nie widziałam 

cię od miesięcy, w ogóle rzadko cię widuję. Nigdy nie 
było czasu, żeby porozmawiać o czymś tak skompliko- 
wanym, jak małżeństwo czy dzieci. 

Ojciec spuścił głowę, najwyraźniej poczuł się zra- i 

niony. 

-  Gdybyś zrobiła choćby małą aluzję... - powiedział 

spokojnym już głosem. 

-  Aluzje nie wystarczą - przerwała. - Jeżeli tylko 

na nie mamy czas, to lepiej wcale nie zaczynać poważ- 
nej rozmowy. - Westchnęła. - Jestem w ciąży, jak wi- 
dać, ale to moja sprawa i nie życzę sobie żadnych uwag 
ani osądów. 

-  Ależ ja nawet nie wiedziałbym, co powiedzieć - 

zapewnił ją ojciec. - Nie wiem, co o tym myśleć, wprost 
nie mogę w to uwierzyć. To niepodobne do ciebie, Dano. 

Odsunęła się nieco od Alexa i wyzywająco spojrzała 

ojcu w oczy. 

-  Dlaczego uważasz, że jest to do mnie niepodobne? 

A jaka ja właściwie jestem? Potrafisz odpowiedzieć na 
to pytanie? 

Walczyła ze łzami, cisnącymi się jej do oczu, ze szlo- 

chem, który dławił jej gardło; nie potrafiła tylko opano- 
wać drżenia rąk i ramion. Czuła, że coś w niej pękło. 

-  Zresztą... Wiem, co o tym wszystkim myślisz. Nie 

musisz mi mówić. 

-  Posłuchaj, Dano. - Ojciec silił się na spokój. - 

Każdy problem można jakoś rozwiązać. 

R

 S

background image

 
Alex ujrzał zdenerwowanie, a właściwie wściekłość 

malującą się na twarzy Dany. Przeczuwając zbliżającą się 
awanturę, zrobił krok do przodu, stając pomiędzy dwoma 
wrogimi obozami. 

-  Przykro mi, ale chyba najlepiej będzie, jeśli pan 

już sobie pójdzie - powiedział spokojnie, lecz stanowczo. 

- Nie wiem, jak tam z pańskim ciśnieniem, ale u Dany, 

kiedy jest zdenerwowana, wzrasta ono niebezpiecznie 
szybko. A tego na pewno obaj nie chcemy, prawda? Jej 
zdrowie jest teraz najważniejsze. 

Ojciec zdjął z krzesła swój płaszcz i bez słowa ruszył 

do drzwi. Zanim je otworzył, odwrócił się jeszcze raz 
w stronę córki i jej przyjaciela. 

-  Mam jutro spotkanie w Denver. Dana wie, jak mnie 

szukać. - Spojrzał na nią ze smutkiem. - Zawsze możesz 
do mnie zadzwonić, wiesz o tym. Doprawdy nie rozu- 
miem, dlaczego... 

-  Będziemy w kontakcie - przerwała mu Dana, zmu- 

szając się do ledwo widocznego uśmiechu. 

-  Tak jak dotychczas - dodał Alex. 
-  Nie ma powodu, aby uciekać się do złośliwości. 
- Pan Barron rzucił młodemu mężczyźnie niepewne spoj- 

rzenie. Nie wiedział, jak daleko może się posunąć 
w wypowiedzi. 

-  To prawda - odparł łagodnie Alex. - Nie miałem 

zamiaru zachowywać się wobec pana niegrzecznie, ale 
w tej chwili mam na uwadze wyłącznie dobro Dany. Był- 
bym rad, gdyby umiał pan to docenić. 

-  Dobrze... - Barron popatrzył z kolei na swoją cór- 

kę. - Będę czekał na twój telefon. Jeśli tylko... 

R

 S

background image

 
-  Zadzwonimy - zapewnił go Alex. - Ma pan moje 

słowo. 

-  Zdobyłeś sobie jego szacunek - zauważyła Dana, 

kiedy zostali sami. - W całym tym żałosnym przedsta- 
wieniu jedynie twoja obietnica zabrzmiała, jak należy. 

Alex milczał, przypatrując się Danie z wyczekiwaniem. 
-  Pewnie wydaje ci się to wszystko bardzo dziwne 

- ciągnęła, odwracając się tyłem. 

-  Dana? - zapytał niepewnie. - Chyba nie ukrywasz 

przed ojcem swego małżeństwa? 

Dana zamknęła oczy. Między jej brwiami pojawiła się 

mała zmarszczka. 

-  A więc po prostu nie ma żadnego męża - szybko 

doszedł do wniosku Alex. 

-  Nie, nie ma męża - odpowiedziała, potrząsając lek- 

ko głową. - Nie ma także córeczki tatusia. Ani ja nią 
nigdy nie byłam, ani nie będzie nią to maleństwo. - Ręka 
Dany spoczęła na brzuchu. - W każdym razie zrobię 
wszystko, żeby... 

-  Dano! - Alex chwycił jej wątłe ramiona. - Czy całą 

tę historię wymyśliłaś specjalnie dla mnie? 

-  Jaką historię? 
-  Tę o mężu-pilocie na lotniskowcu. Przez cały czas 

trzymałaś mnie w przekonaniu, że on istnieje. Dlaczego? 

Znowu zamknęła oczy. Tym razem dlatego, żeby się 

nie rozpłakać. Głos jej zadrżał. 

-  Jestem w ciąży, Alex... 
-  Wiem. Czy z tego powodu musiałaś mnie okłamy- 

wać? - Ścisnął lekko jej ramiona. - Przecież jesteśmy 
przyjaciółmi, prawda? 

R

 S

background image

 
-  Tak. I w tym problem. 
-  Jaki problem? - Puścił gwałtownie jej ręce. Poczuł 

się zraniony. - Myślałem, że jesteśmy dobrymi przyja- 
ciółmi, bliskimi i prawdziwymi, którzy sobie ufają. 

-  Ależ ja ci ufam. Całym sercem. - Dana chwyciła 

się oparcia krzesła, na którym jeszcze niedawno spoczy- 
wał płaszcz jej ojca. - Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym 
cię straciła. 

-  Przez cały czas trzymałaś mnie w przekonaniu, że 

jesteś mężatką. - Alex ciągle zachowywał między nimi 
bezpieczny dystans. - Czy masz pojęcie, jak się czułem? 
I jak teraz się czuję? 

-  Wyobrażam sobie, co o mnie myślisz. 
-  Zastanawiam się, czym zasłużyłem sobie na te ciąg- 

łe, uparte kłamstwa. Miałaś tyle okazji, żeby powiedzieć 
prawdę... Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tego nie zro- 
biłaś. 

Dana padła zrezygnowana na krzesło. 
-  Pomijając to, co o mnie myślisz, chcę, żebyś wie- 

dział jedną rzecz: zależy mi na tym dziecku. Popełniłam 
parę poważnych błędów, zrobiłam kilka naprawdę, jak 
powiedziałeś, złych rzeczy, ale... 

-  Nie powiedziałem... 
-  ...ale dla dziecka chcę jak najlepiej, Będzie miało 

dobrych rodziców - oświadczyła z mocą. - Długo zwle- 
kałam z podpisaniem zgody na adopcję. Ale dosyć tego! 
- Uderzyła dłonią w stół. - Zatroszczę się o to, by ma- 
leńka trafiła do dobrej rodziny, takiej jak twoja. Ona na 
to zasługuje. 

-  Kochasz tego faceta? 

R

 S

background image

 
Dana popatrzyła na Alexa bezradnym, pytającym spoj- 

rzeniem. 

-  Jakiego faceta? 
-  Tego od dziecka. Kochasz go? 
-  Od dziecka? Tak - odparła, chowając twarz w dło- 

nie. - Obawiam się, że kocham go do szaleństwa. 

-  A więc ślub nie jest wykluczony? 
-  Prawdopodobnie doszłoby do niego... - uniosła 

głowę i zapatrzyła się na drzwi, jakby w nadziei, że ktoś 
jeszcze przyjdzie... - gdyby on wiedział. 

-  Nie powiedziałaś mu? 
Ależ jesteś naiwny, Aleksie, pomyślała Dana. Nadal 

niczego nie rozumiesz. 

-  Nie chcę, żeby poczuł się zmuszony do małżeństwa. 

Takie związki są bez szans. 

-  Mimo wszystko facet ma prawo wiedzieć - nalegał 

Alex. 

Który facet? - chciała zapytać Dana. Bo jest was 

dwóch. Biologiczny ojciec dziecka i mężczyzna, którego 
kocham. I który troszczy się o maleństwo bardziej niż 
jego prawdziwy tata. 

Rozmarzony uśmiech rozjaśnił jej twarz. 
-  Nie wiesz, o czym mówisz, Alex... 
-  To dlatego, że ciągle mnie okłamujesz. - Wyrzut 

w jego głosie był aż nazbyt wyraźny. - A więc masz 
zamiar oddać dziecko do adopcji? 

-  Tak będzie najlepiej - odrzekła z przekonaniem. 
-  I nigdy mu nie powiesz? 
Przecież bardzo chciała wszystko mu powiedzieć; pra- 

gnęła, aby wiedział, zrozumiał i wybaczył. Ale on stał 

R

 S

background image

 
naprzeciw, taki obcy, i bronił praw rodzicielskich czło- 
wieka, którego był całkowitym przeciwieństwem. Stanął 
po stronie Gary'ego Brodera, mężczyzny bez kręgosłupa 
moralnego, całkowitego zera! 

-  Ach, jemu... - Dana ocknęła się z zamyślenia. - Po- 

wiedziałam mu, że jestem w ciąży. Był śmiertelnie prze- 
rażony, biedaczek. Cała jego misternie zaplanowana przy- 
szłość stanęła pod znakiem zapytania. - Zaśmiała się po- 
nuro. - Pewnie po prostu nie był gotowy do roli ojca. 

-  Miły facet - podsumował Alex. Taki gość nie za- 

sługuje ani trochę na jej miłość, pomyślał. Nie chce dzie- 
cka i myśli tylko o sobie. Dlaczego kobiety wybierają 
sobie i kochają takich mężczyzn? 

-  Rozumiem, że o wszystko już się zatroszczyłaś? 

Dana przełknęła z trudem ślinę i pokiwała głową. 

-  Szczęście dziecka jest dla mnie w tej chwili sprawą 

numer jeden. 

-  Właśnie widzę - powiedział z przekąsem. Włożył 

ręce w kieszenie skórzanej kurtki. - Szkoda tylko, że 
mnie okłamywałaś. 

Spojrzała na niego, ledwo powstrzymując się, aby nie 

wybuchnąć płaczem. Żadnych tanich chwytów, powtó- 
rzyła sobie, po prostu szczere przeprosiny i słodki 
uśmiech. 

-  Przepraszam, Alex. Chyba tym razem nie wypada 

mi zwalić winy na hormony? 

-  Och, dlaczego nie? Możesz robić to, na co masz 

ochotę. - Wręczył jej kolejną wizytówkę. - Zadzwoń do 
mnie, kiedy przyjdzie czas, jeśli nadal będziesz mnie po- 
trzebować. 

R

 S

background image

 
-  Naprawdę przyjedziesz? 
-  A jak myślisz? - Popatrzył na nią przez chwilę, za- 

stanawiając się, jak taka inteligentna kobieta może za- 
dawać podobnie niedorzeczne pytania. - Przyjrzyj mi się 
i odpowiedz sobie, kim jest ten wielki błazen. 

-  Wcale nie jesteś... 
-  Jestem twoim trenerem, pamiętasz? Człowiek za- 

wsze może polegać na swoim trenerze. - Ruchem głowy 
wskazał wizytówkę. - Zadzwoń, kiedy zacznie się poród. 

R

 S

background image

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 
Jak na marcowe popołudnie w Minnesocie, tego dnia 

pogoda wyjątkowo zachęcała do spaceru. Jeszcze ran- 
kiem chodniki pokrywał świeży śnieg, szybko jednak zo- 
stał uprzątnięty. Kiedy Dana zdecydowała się wyjść z do- 
mu, znów wprawdzie zaczynało prószyć, mimo to wciąż 
było ciepło i przyjemnie. 

Dana przyzwyczaiła się do codziennych, długich spa- 

cerów. Nie chciała siedzieć sama w domu, kiedy zacznie 
się poród. Właściwie to nie była wcale pewna, czy roz- 
pozna pierwsze symptomy rychłego rozwiązania i czy 
odróżni fałszywy alarm od tej prawdziwej, wielkiej chwi- 
li. Na wszelki wypadek, gdy tylko nawiedzało ją naj- 
mniejsze nawet uczucie niepokoju, wsłuchiwała się uważ- 
nie w swój organizm. 

Ostatnio coraz częściej przechadzki ją męczyły. Czasami 

musiała nawet zatrzymać się w pół kroku na ulicy, aby zła- 
pać oddech. Gdyby wiedział o tym jej trener, na pewno 
by na nią nakrzyczał, ale przecież go nie było. Zadzwonił 
parę razy, pytając, jak się miewa, lecz jego głos zdawał się 
być obcy i daleki. Nie miała do niego żalu; rozumiała jego 
postępowanie. Powinnam była wyznać mu prawdę dawno 
temu, myślała. Zgubiła mnie duma i przeświadczenie, że 
ze wszystkim sama sobie poradzę. 

R

 S

background image

 
Zmęczona marszem, zatrzymała się przed wejściem 

do kawiarni „U Mamy". Ostatnio omijała ten lokal, bo 
przypominał jej Alexa, z którym często tu kiedyś prze- 
siadywała. Kiedy byli tu ostatni raz? Parę tygodni temu. 
Pomyślała, że od tamtego czasu minęło kilka najdłuż- 
szych tygodni jej życia. 

Dzisiaj wybrała stolik pod oknem, przy którym naj- 

częściej siadali, choć mogła zająć każde inne miejsce - 
była jedynym gościem w kawiarni. Wzięła do ręki leżący 
na sąsiednim stoliku egzemplarz „English Journal" i jak 
zwykle zamówiła szklankę soku pomarańczowego. Prze- 
brnęła przez pierwszy artykuł, starając się nie zwracać 
uwagi na ból, który coraz silniej przeszywał jej ciało. 
Litery skakały jej przed oczami i wyłowienie sensu z tre- 
ści akapitu okazało się niemożliwe. 

Z kuchni dolatywały dźwięki muzyki country oraz za- 

pach smażonego mięsa i ziemniaków. Woń gorącego ole- 
ju przyprawiał Dane o mdłości. 

Zaniepokoiła się swoim stanem. Ból w krzyżu nie na- 

silał się, ale i nie ustępował. Dana postanowiła poczekać 
jeszcze trochę, w nadziei że poczuje się na tyle dobrze, 
by dotrzeć do domu o własnych siłach. 

-  O której zamykacie? - zapytała stojącą za barem 

rudą kelnerkę z mocnym makijażem. 

Kobieta roześmiała się. 
-  Nie możemy sobie pozwolić na wczesne zamyka- 

nie. Czy coś jeszcze pani podać? 

-  Poproszę o grzankę z masłem orzechowym i jesz- 

cze jedną, dużą szklankę soku - odparła, zastanawiając 
się, czy jej zamówienie nie jest zbyt skromne jak na tak 

R

 S

background image

 
długie zajmowanie stolika. - Czy mogłabym jeszcze tro- 
chę tu posiedzieć? - upewniła się na wszelki wypadek. 

-  Kobiety w ciąży mają wyjątkowe prawa - powie- 

działa z wymuszonym uśmiechem ruda kelnerka, stawia- 
jąc przed Daną szklankę soku. - Wszystko w porządku? 

- zapytała dość obojętnie. 
-  Tak, dziękuję. - Dana domyślała się, że jej wygląd 

nie potwierdza tych słów. - Czy to pani jest ową Mamą, 
właścicielką kawiarni? - zapytała, wskazując* na nazwę 
lokalu wydrukowaną na pierwszej stronie karty dań. 

-  Nie. Ja tu tylko pracuję. O ile wiem, nie ma żadnej 

Mamy. To tylko nazwa. Słowo, które kojarzy się z do- 
brym jedzeniem. Wie pani, nie ma jak u mamy. 

-  Nie ma jak u mamy - powtórzyła Dana z rozma- 

rzeniem, przysuwając bliżej szklankę. 

-  Oj, tak! - Kelnerka ruchem głowy wskazała brzuch 

klientki, schowany częściowo pod stołem. - Założę się, 
że niedługo poród. 

-  Tak, już wkrótce. 
Drzwi kawiarni otworzyły się i do środka wszedł męż- 

czyzna ubrany w czarny płaszcz. Przywitał się z kelnerką 
i zajął stolik nieopodal Dany. Po chwili ruda przyniosła 
mu filiżankę kawy i gazetę. Nawet nie musiał prosić. 

Stały klient, pomyślała Dana. Wkrótce i ja będę mogła 

poszukać sobie stałego lokalu, będę miała swoją stałą kel- 
nerkę, ulubiony stolik i wykuty na pamięć jadłospis. Będę 
zabierała ze sobą klasówki do sprawdzenia, nie przejmując 
się, że nie mam nikogo, z kim mogłabym zjeść kolację. 

-  Przepraszam panią, nie chciałbym przeszkadzać... 

- wyrwał ją z głębokiego zamyślenia męski głos. 

R

 S

background image

 
Uniosła głowę. Bez czarnego płaszcza mężczyzna wy- 

glądał całkiem sympatycznie. 

-  ...ale czy mógłbym jakoś pani pomóc? 
-  Nie, nie sądzę. - Nie zdawała sobie sprawy, że li- 

tując się nad sobą, uroniła kilka łez. Otarła policzki wie- 
rzchem dłoni i uśmiechnęła się. - Ja... to sprawka hor- 
monów, rozumie pan. 

-  Może po prostu brak pani towarzystwa. Jestem du- 

chownym. Wiem, że to nie daje mi prawa do mieszania 
się w sprawy innych, ale jeśli ma pani kłopoty, może 
mógłbym się na coś przydać. 

-  Niestety, nie może ksiądz urodzić za mnie dziecka. 

Impulsywnie objęła rękami ukryty pod grubym swetrem 

brzuch i uśmiechnęła się z wysiłkiem do mężczyzny. 
-  Boże, ja chyba też nie zdołam tego zrobić - wy- 

szeptała przerażona. 

-  Obawiam się, że dziecko nie da pani wyboru. - 

Położył po ojcowsku rękę na jej ramieniu i uśmiechnął 
się krzepiąco. - Ale zobaczy pani, że nie będzie tak źle. 

Co on może wiedzieć, rozważała Dana. Nie muszę 

wysłuchiwać jego mądrości. W tej chwili nie potrzebuję 
ani księdza, ani filozofa. Żadnego mężczyzny. 

-  Po prostu nie chce pani być w takiej chwili sama. 

I nie będzie pani sama... 

-  Nie o to chodzi... - przerwała mu. 
Ból w krzyżu wciąż dawał o sobie znać. Wiedziała, 

że ksiądz stara się podtrzymać ją na duchu, ale nie miała 
zamiaru wysłuchiwać jego kazań. 

-  Przepraszam. Wiem, do czego ksiądz zmierza, taka 

jest księdza rola. Wierzę w Boga, ale mój problem polega 

R

 S

background image

 
na czymś innym. Nie mogę po prostu zrobić tego... co 
wcześniej zaplanowałam. Pewnie jestem egoistką, wiem. 
Ale po prostu nie mogę. 

Popatrzyła na swego rozmówcę. Miał łagodną twarz. 

I te oczy - pełne zrozumienia i ciepła. 

-  Kocham moje dziecko. Chcę być matką dla mojej 

córeczki... 

-  A planowała pani coś innego? - domyślił się. 
-  Tak, i jeśli się teraz wycofam, wielu ludzi będzie roz- 

czarowanych. - Wygładziła pierwszą stronę gazety, jak gdy- 
by wyrównywała kołdrę na świeżo posłanym łóżku. - Na- 
robiłam tyle zamieszania, a to zupełnie do mnie niepodo- 
bne. Naprawdę. Zwykle zachowuję się odpowiedzialnie. 

Ból przybierał na sile. Jego żelazne macki zdawały się 

zaciskać na jej brzuchu. Tym razem naprawdę przesadziłam, 
pomyślała Dana. To był stanowczo za długi spacer. 

-  Na pewno wszystko w porządku? 
-  Tak, tak. - Rozmasowała sobie okolice krzyża. - To 

tylko fałszywy alarm. Wiem, bo dużo na ten temat czy- 
tałam. Chodziłam też do szkoły rodzenia. 

-  Pierwsze dziecko? 
-  Tak, ale wszystko wiem... - zapewniła go . - Mój 

trener powtarza mi bez przerwy, że... 

Na samo wspomnienie Alexa łzy znów napłynęły jej 

do oczu. Zmusiła się do uśmiechu, intensywniej masując 
dół pleców. 

-  Mówi, że całą wiedzę o porodzie mam w małym 

palcu. Ćwiczyliśmy tak długo... 

-  Pani trener? - zdziwił się ksiądz. - Czy tak teraz 

nazywa się partnera? 

R

 S

background image

 
-  To mój przyjaciel. 
Łzy potoczyły się po jej policzkach. Poczuła się jak 

pijak, niezrozumiały w swej nie kończącej się paplaninie. 

-  To mój najlepszy przyjaciel. Obiecał, że będzie przy 

mnie, mimo że tak długo go oszukiwałam. 

-  Może powinna pani do niego teraz zadzwonić? 
-  Nie, dopóki nie zacznie się poród. Już i tak dużo 

dla mnie zrobił. 

Westchnęła i wyprostowała się na krześle. 
-  Chyba będę musiała już wracać do domu. 
-  Chętnie panią odprowadzę. 
-  Nie, dziękuję. - Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - 

Grzanka z masłem orzechowym i sok pomarańczowy na- 
tychmiast postawią mnie na nogi. 

-  Hamburger dla księdza Henry'ego i tost dla ma- 

musi - wysiliła się na żart ruda kelnerka i postawiła 
przed nimi dwa talerze. 

Ksiądz Henry wrócił do swojego stolika, wyczuwając, 

że jego rozmówczyni nie ma ochoty na dalszą konwer- 
sację. Tymczasem Dana wpatrywała się w swoją grzankę, 
przypominając sobie słowa Shanny: „Najpierw upewnij- 
cie się, że to początek prawdziwej akcji. Nie biegnijcie 
do szpitala po każdym najmniejszym skurczu". 

Dana chciała zrobić wszystko jak najlepiej, zgodnie 

z wyczytanymi i usłyszanymi radami. Pragnęła, aby jej 
córeczka już od momentu przyjścia na świat otoczona 
była najtroskliwszą opieką. 

Skubnęła kawałek grzanki. Nie liczyła wprawdzie cza- 

su między kolejnymi skurczami, ale miała wrażenie, że 
ten ból to coś więcej niż zwykłe zmęczenie. 

R

 S

background image

 
Kelnerka przyniosła jej kolejną szklankę soku. 
-  Na koszt firmy. 
Dana posłała jej słaby uśmiech i pokręciła głową. 
-  Czy mogłaby pani zamówić dla mnie taksówkę? 
-  Oczywiście. - Ruda wsparła się pod boki i zmie- 

rzyła wzrokiem brzuch klientki. - I powiem, żeby przy- 
słali coś większego niż fiacik - zarechotała i szybko zre- 
flektowała się, że jest jedyną osobą, którą rozbawiły te 
słowa. - Przepraszam, nie wiem, co mi przyszło do gło- 
wy. Już dzwonię. 

-  Może ja mógłbym... - zaczął ksiądz. 
-  Chodzi mi konkretnie o tę taksówkę - przerwała 

mu Dana, wręczając kelnerce wizytówkę Alexa. - Nie 
chcę żadnej innej. 

-  Co za wybredność - parsknęła ruda, kierując się 

w stronę telefonu. - No cóż, to święte prawo ciężarnych 
kobiet. Zrobię, co w mojej mocy, złotko. 

 
Alex od razu odgadł, że chodzi o Danę. Zgadzał się 

i czas, i miejsce. Pamiętał, że kiedyś lubili odwiedzać 
lokal „U Mamy". Zastanawiał się teraz, czy Dana dotarła 
do kawiarni na piechotę i czy długo tam już siedzi. Na 
dworze było ciemno, padał deszcz ze śniegiem, a chod- 
niki były śliskie. Co ona wyprawia? - pomyślał. Mogła 
się przecież poślizgnąć i upaść, a jego nie było w pobliżu 
i nie mógłby jej podtrzymać. 

Długo czekał na ten telefon. Bał się, że już nigdy jej 

nie zobaczy. Ale teraz to musiała być ona. Na pewno. 

Nie mylił się. Wszedł do kawiarni, dostrzegł ją i przy- 

stanął obok jej stolika. Wyglądała na bardzo zmęczoną. 

R

 S

background image

 
Przypominała dawno nie podlewany kwiat, który więdnie 

w oczach. 

-  Jak leci? - powitał ją pozornie obojętnym głosem. 
-  Świetnie - odpowiedziała krótko. 
-  Podwieźć cię gdzieś? 
-  Nie. Tym razem potrzebuję przyjaciela. 

Spojrzała na niego z uśmiechem, ale w jej oczach do- 
strzegł niepewność. 

-  Jesteś moim mężczyzną? 
-  Jasne. - Przysunął sobie krzesło. - A co się dzieje? 

Dana zwilżyła usta. 

-  Boję się. 
-  Wszystko będzie dobrze, Dano - uśmiechnął się. 

- Wiem, wiem, łatwo mi mówić, co? Posłuchaj, jestem 
twoim trenerem, a trenerzy znają się na tych sprawach 
najlepiej. Wiedzą, kiedy mają do czynienia z kimś dobrze 
przygotowanym, a ty jesteś... 

Gwałtownie chwyciła jego ramię i ścisnęła je tak, jak 

gdyby bała się, że Alex może ją opuścić. 

-  Boję się, że znowu popełnię jakieś głupstwo. Siedzę 

tu, myślę o wszystkim i wiem, że nie dam rady, nie po- 
trafię... Alex, ja nie chcę jej oddać. 

-  A kto powiedział, że musisz to zrobić? 
-  Nikt. - Potrząsnęła głową. - Nikt. Ale wiem, że 

tak byłoby najlepiej. Chcę, żeby moje dziecko dorastało 
w prawdziwej rodzinie. - Cień uśmiechu zagościł na jej 
twarzy. - W takiej rodzinie jak twoja. 

Alex przyglądał się jej dłuższą chwilę. 
-  Posłuchaj - odezwał się wreszcie. - Przez cały czas 

zastanawiałem się, co zrobię temu twojemu pilotowi, kie- 

R

 S

background image

 
dy tylko wróci, a tu dowiaduję się, że on w ogóle nie 
istnieje - mówił poważnie jak nigdy przedtem. – Powinie 
nem się cieszyć, prawda? Wreszcie nie muszę 
mieć poczucia winy. - Dotknął jej dłoni, leżącej wciąż 
na jego ramieniu. - Ale przecież wiem, że musi być ktoś 
inny, ktoś, kogo... 

-  Nie ma nikogo! 
-  Jak to nie ma? Sama mówiłaś, że... 
Przerwał. Spojrzał na Dane z niedowierzaniem. 

Uśmiechnął się. 

-  Czy to jakiś cud? 
-  Chyba tak. - Odwzajemniła jego uśmiech. - Na- 

prawdę tylko dwie rzeczy mają w tej chwili dla mnie 
znaczenie. Dobro mojego dziecka i... - ścisnęła ramię 
Alexa, powodowana kolejnym skurczem. - ...i to, że je- 
steś przy mnie. 

-  Mówiłem przecież, że będę. - Zmarszczył brwi, za- 

niepokojony. - Jak często pojawiają się te skurcze? 

Zamknęła oczy. Potok łez popłynął po jej bladych po- 

liczkach. 

-  Nie mogę tego zrobić... 
-  Kochanie, będziesz miała dziecko. - Widok jej łez 

rozrywał mu serce. - Dasz sobie świetnie radę, tak jak 
ze wszystkim innym. Tylko o tym myśl w tej chwili. 

Pokręciła głową, ciągle szlochając. 
-  Nie mogę jej oddać, Alex. 
-  Nie musisz. 
-  Dopóki jest wewnątrz mnie, należy do mnie. 
-  I zawsze będzie należeć. - Ujął podbródek Dany, 

zmuszając ją, aby spojrzała mu prosto w oczy. - Przej- 

R

 S

background image

 
dziemy przez to razem. I będziesz ze mną szczera od 
początku do końca. Zgoda? 

Nie mogła pohamować tych przeklętych łez. Nie ob- 

chodziło ją, czy ktoś na nich patrzy. W tej chwili widziała 
tylko Alexa, jego twarz, jego oczy. Czuła się strasznie, 
i to nawet nie z powodu bólu. Alex złożył jej właśnie 
najpiękniejszą propozycję, jaką kiedykolwiek słyszała, 
a ona zapragnęła na zawsze stać się częścią jego życia. 
Wiedziała jednak, że on tego nie potrzebuje. Alex chciał 
tylko dotrzymać danego słowa, a potem skończyć z tym 
raz na zawsze. Dlatego Dana czuła się okropnie. 

-  Wiem, co o mnie myślisz, Alex. Same najgorsze 

rzeczy. Jestem nieodpowiedzialna, nieszczera i głupia, po 
prostu głupia. Powinnam była... 

Zamknął jej usta pocałunkiem. Zaskoczona, głęboko 

zaczerpnęła powietrza. Oddech Alexa wypełnił każdą ko- 
mórkę jej ciała, rozlał się ciepłem jak kojący balsam 
z ekstraktem z miłości, jak magiczny eliksir łagodzący 
ból. 

Odsunął się od niej zbyt szybko, ale część jego ist- 

nienia pozostała we wnętrzu Dany. Zapragnęła zatrzymać 
ten podarunek, zatrzymać go na zawsze, tak jak córeczkę. 
Należeli do niej - jej dziecko i pocałunek Alexa. Zdała 
sobie sprawę, że dopóki sama nie będzie tego chciała, 
nikt nie może jej odebrać tych skarbów. 

Na szczęście gdy otworzyła oczy, napotkała jego wzrok. 

To spojrzenie dodawało otuchy, przepędzało uczucie osa- 
motnienia. 

-  Powinienem był zrobić to dawno temu. 
-  Chciałam, żebyś to zrobił. 

R

 S

background image

 
-  Wobec tego spróbujmy jeszcze raz. 
Tym razem pocałował ją gwałtownie, niemal tracąc 

nad sobą panowanie. Gdy przestał, przytulił ją mocno 
i roześmiał się. 

-  Kocham cię - wyznał. - Wiesz o tym, prawda? 

Boże, tak bardzo chciała, żeby to była prawda. 

-  Przyznaj raczej, że litujesz się nade mną, bo wpa- 

kowałam się w taką beznadziejną sytuację. 

Ujął twarz Dany w swoje dłonie i przez chwilę wpa- 

trywał się w jej oczy. 

-  Nienawidzę litości - powiedział z naciskiem. - 

Naprawdę myślisz, że właśnie to do ciebie czuję? 

Popatrzyła tylko na niego z czułością i to starczyło 

mu za odpowiedź. 

-  Powiedz mi tylko, Dano, dlaczego mnie okłamy- 

wałaś? 

-  Nie chciałam, żebyś źle o mnie myślał. Od tego się 

zaczęło. A później... - Grymas bólu wykrzywił jej twarz. 
- Bałam się, że gdy poznasz prawdę, opuścisz mnie. 

-  Powiedziałem, że cię kocham, słyszałaś? 

Pokiwała głową. 

-  Wierzysz mi? 
Zawahała się, ale tylko przez chwilę. W tym samym 

momencie zdała sobie bowiem sprawę, że właściwie już 
dawno powinna się tego domyślić. Alex ją kochał! 

-  Czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie? 
-  Większe niż możesz sobie wyobrazić, ale nie mu- 

sisz... 

-  Nie mów mi, co muszę, a czego nie. Powiedz lepiej, 

czy ty też... 

R

 S

background image

 
Dana zamknęła oczy. Jej twarzy rozjaśnił uśmiech. 
-  Tak. Bardzo cię kocham, Alex. - Ich oczy spotkały 

się. - Bardzo, bardzo... 

-  Dzięki Bogu. - Ujął jej dłonie. - Będziemy szczę- 

śliwi, Dano. Weźmiemy ślub, ale najpierw musimy po- 
móc temu maleństwu przyjść na świat. Jak często... 

-  Nie wiem. - Dana z trudem łapała powietrze. Za- 

częła tracić kontrolę nad tempem swego oddechu. - To 
ty jesteś odpowiedzialny za mierzenie czasu. Gdzie twój 
stoper? 

-  Został w taksówce. Wszędzie wożę go ze sobą. 
-  Shanna mówiła, że nie powinniśmy jechać zbyt 

wcześnie do... - głos znów jej się załamał od kolejnego 
skurczu. 

-  Niech pan lepiej zabierze tę kobietę do szpitala - 

wtrącił się kobiecy głos, ale żadne z nich poza sobą nie 
widziało ani nie słyszało nikogo innego. Było tylko ich 
dwoje i dziecko, które wkrótce miało do nich dołączyć. 

-  Wdech, wydech, wdech, wydech... - Alex patrzył 

na zegarek, trzymając Dane za rękę. - Boże, to trwało 
prawie minutę - wyszeptał z przejęciem, gdy fala bólu 
minęła. 

-  Czułam straszny ucisk w krzyżu - wy dukała z wy- 

siłkiem Dana. 

-  A ja czuję, że to dziecko wyskoczy zaraz wprost 

na moje kolana. Rozmasowałbym ci plecy, ale musimy 
natychmiast jechać do szpitala. 

-  Może więc ja poprowadzę samochód, a pan będzie 

masował? - zaproponował jakiś mężczyzna. 

-  Dziękujemy księdzu - powiedziała Dana, podno- 

R

 S

background image

 
sząc się z krzesła i wspierając o ramię Alexa. - To miło 
z księdza strony... 

W tej samej chwili poczuła nagłą wilgoć między no- 

gami, a siła kolejnego skurczu pozbawiła ją jakiegokol- 
wiek uczucia wstydu. 

-  Niech to szlag! - Alex porwał Danę na ręce i pę- 

dem rzucił się w kierunku drzwi. - Odeszły wody! Niech 
pani dzwoni na pogotowie, żeby przysłali nam eskortę, 
a ksiądz raczy jechać jak szatan! 

-  Inaczej i tak nie potrafię - wyznał Henry, ściągając 

z wieszaka płaszcz Dany. - Dopiero w zeszłym tygodniu 
dostałem prawo jazdy. 

-  Świetnie. - Alex usadowił się z Daną na tylnym sie- 

dzeniu samochodu. - A jak szybko potrafi ksiądz udzielić 
ślubu? - zapytał, wręczając duchownemu kluczyki. 

-  Bez aktów chrztu, bez nauk przedmałżeńskich? - 

zawahał się kapłan. - Nie bardzo... 

-  Chodzi mi o słowa, o samą przysięgę. Musimy to 

zrobić teraz. Miłość nam wszystko wybaczy, prawda? 

-  Tak - wymamrotała Dana. Jak przez mgłę docierało 

do niej, że nareszcie jest w drodze do szpitala. - Ja też 
chcę... 

-  Dopóki będziemy małżeństwem, nic nie rozłączy 

mnie, mojej żony i dziecka - wyrecytował szybko Alex. 
Pochylił się nad Daną i zajrzał jej w twarz. - Czy przyj- 
miecie moje nazwisko? Ty i moja córeczka? 

-  Nasza córeczka - poprawiła go. 
-  Jeśli później zmienisz zdanie, nie ma problemu, bo 

to nie jest na razie prawdziwy ślub, ale... 

-  Nie zmienię! 

R

 S

background image

 
-  Dlatego właśnie chcę być twoim mężem. Będę przy 

tobie przez cały czas... oddychaj, tak, dobrze... a kiedy 
przyjedziemy na porodówkę, zobaczę cię pierwszy raz 
nagą! 

-  Och, Alex! 
-  Ale wszystko będzie w porządku, bo będę już two- 

im mężem, prawda, proszę księdza? - Spojrzał w luster- 
ko wsteczne, gdzie napotkał wzrok kapłana. Syreny ka- 
retek jadących przed i za samochodem dodawały mu otu- 
chy. - Nasze imiona to Alexander James i Dana Carol. 

-  Dobrze - westchnął Henry. - Dano Carol, czy bie- 

rzesz sobie Alexandra Jamesa... 

-  Och, Alex... och, Alex, aaaa...! Tak, biorę biorę! 
 
Czterdzieści pięć minut po tym, jak dotarli do szpitala, 

na świat przyszła Margaret Elizabeth. Wyskoczyła wprost 
w ramiona swego uszczęśliwionego tatusia. Zgodnie 
z poleceniem, Alex umieścił wrzeszczącego noworodka 
na brzuchu mamy, po czym położył dłoń Dany na mokrej 
główce dziecka. 

-  Dobrze się spisałeś - pochwaliła go, przyglądając 

się z uwagą córeczce. - Masz cudowne ręce. 

-  Kochanie, nic jeszcze nie wiesz. Poczekaj, aż wyj- 

dziesz ze szpitala - obiecał z łobuzerskim uśmiechem. 

-  Czy będzie ją pani karmić, pani... - pielęgniarka 

rzuciła Danie pytające spojrzenie. 

-  LaRock - dokończyła Dana, biorąc dziewczynkę 

w ramiona. - Tak, nakarmię ją. Wiem, że muszę się je- 
szcze sporo nauczyć, ale to chyba jest najodpowiedniejsze 
miejsce, żeby zacząć. 

R

 S

background image

 
-  Więc proszę zacząć od razu - poradziła inna pie- 

lęgniarka. - Założę się, że tatuś chętnie dotrzyma pani 
towarzystwa, prawda, tatusiu? 

-  Co takiego? - Alex rozpromienił się. - Ależ oczy- 

wiście. Dojenie mleka to moja specjalność. 

- Wystarczy, że pan pomoże żonie zdjąć koszulę- roze- 

śmiała się pielęgniarka. - Troczki są z tyłu, na plecach. 

Dana uśmiechnęła się i pochyliła do przodu, ułatwia- 

jąc Alexowi rozplatanie węzełków. Miał taką minę, jak 
gdyby rozpakowywał delikatny, drogocenny prezent. Gdy 
zobaczył jej piersi po raz pierwszy, jego oczy rozświetlił 
nagły blask. 

-  Gdybyś potrzebowała pomocy, Margaret Elizabeth, 

daj mi znać - wyszeptał do uszka swej córeczki. 

Po chwili małe usteczka zaczęły instynktownie ssać 

nabrzmiałą pierś. Po raz kolejny tego dnia w oczach Da- 
ny stanęły łzy. Pocałowała maleństwo, a potem swego 
męża. 

-  Jeszcze jedna córeczka tatusia - powiedziała. 

Alex pokiwał głową. 

-  I mamusi też. 

R

 S


Document Outline