background image

Świetlna kolumna przemieniła się w słup blasku, mierzący dwa łokcie szerokości i około sześciu 
wysokości. Z wnętrza wyskoczył mężczyzna w kolczudze i stalowym hełmie, a potem jeszcze kilku 
żołnierzy, którzy zabrali się do wynoszenia kufrów ze złotem prosto do magicznego portalu. Kiedy 
ostatnia skrzynia znikała już w świetlistej mgle, jeden z mężczyzn spojrzał w górę i... zobaczył Randala. 

Randal drgnął, poczuwszy przenikającą go falę magicznej energii, nagle uwolnionej z wnętrza świetlistego 
słupa. Kolumna gwałtownie rozjarzyła się oślepiającym blaskiem. Randal osłonił oczy rękawem, chroniąc 
je przed bolesną ulewą światła... i wtedy zapadła ciemność. 

To była niezła sztuczka, Randy. A teraz może powiesz mi, gdzie jesteśmy? 

Naprawdę nie wiecie? - w ciemności rozległ się obcy głos. - Jesteście w lochach Grzmiącego 

Zamku. 

 

DEBRA DOYlE , JAMES D. MACDONALD 

 

Zamek czarodzieja 

 

Krąg Magii

 

 

 

 

Miłej Jane, źródłu naszej inspiracji, oraz Amy, patronce naszego dzieła. 

Zamek 

-możesz mi wierzyć, Randy, chciałbym mieć już za sobą tę wyprawę. 

Randal z Doun, krzepki ciemnowłosy młodzieniec w czarnej todze wędrownego czarodzieja, obrócił się w 
siodle i popatrzył na kuzyna Waltera, zastanawiając się nad odpowiedzią. 

Walter, który dopiero skończył dwadzieścia lat, był zaledwie o cztery lata starszy od Randala, ale 
pasowano go na rycerza już dawno temu, a miecz u jego boku nie był dziecięcą zabawką. W ciągu dnia 
kuzyni rzadko odzywali się do siebie; całą uwagę skupiali na wypatrywaniu niebezpieczeństw. Strzeżona 

background image

przez nich karawana sunęła z wolna krętą ścieżką między wzgórzami. 

- Nic złego nie powinno nas już spotkać - powiedział Randal, odpowiadając na pytanie ukryte w wyznaniu 
Waltera. - Wczoraj patrzyłem w przyszłość i nie ujrzałem niczego niepokojącego. 

Randal nie miał za złe kuzynowi jego niepokoju. Sześć kufrów złota, pożyczonego przez okcytańskie-go 
księcia pewnemu wielmoży z Breslandii, nawet na 

J* 

 

ziemiach nie ogarniętych wojenną pożogą byłoby ładunkiem przysparzającym eskorcie wielu trosk. 
Czarodziej popatrzył w zadumie na drogę przed sobą, po czym wzruszył ramionami i dodał: 

Oczywiście nie powinniśmy być niczego całkowicie pewni. Niebezpieczeństwo może rodzić się 

dopiero w tej chwili, a wrogowie mogli się zabezpieczyć przed wytropieniem za pomocą magii. Może się 
też zdarzyć... 

Jeśli starasz się nas uspokoić, to nie wychodzi ci to najlepiej. 

Przyjemny miękki głos dobiegł zza pleców Randa-la. Należał do drobnej dziewczyny odzianej w chłopięce 
szaty i jadącej tuż obok skarbnika księcia Ve-spiana. Jej krótkie czarne loki przykrywał jadowicie zielony 
beret, a o plecy obijała się lutnia w czarnym skórzanym pokrowcu. Obok dziewczyny garbił się w siodle 
skarbnik; im bardziej złoto księcia oddalało się od południowych krajów, tym posępniejszą przybierał 
minę. Ostatni raz uśmiechnął się kilka dni temu, a teraz przestał nawet mówić. 

Walter obejrzał się i uśmiechnął do muzykantki. 

Wolę już uczciwą niepewność od fałszywego poczucia bezpieczeństwa, panno Lys. Nie chciałbym 

stracić wszystkiego w ostatniej chwili. Baron Ektor polecił mi dostarczyć złoto do Grzmiącego Zamku, a 
nie dokonywać heroicznych czynów w jego obronie. 

Właściwie dlaczego nazywają ten zamek grzmiącym? - spytała zaintrygowana Lys. 

Wkrótce sama usłyszysz - obiecał Walter. - Oto i obóz barona. 

7\S 

Kiedy to mówił, karawana pokonała grzbiet kolejnego wzgórza. Randal ujrzał dolinę, a na niej w oddali 
pstrokate zbiorowisko namiotów, sztandarów i ognisk. Na ich widok twarz ściągnęła mu się w grymasie 
niechęci: nawet z tej odległości widział, że obozowisko rozbito na terenie dawnej wsi i pól uprawnych. 
Wieś owszem była tam, ale nigdzie nie było widać mieszkańców - ludzi żywiących Grzmiący Zamek, a w 
zamian zapewne otaczanych przez suwe-rena opieką. Zapewne na czas oblężenia wszyscy przenieśli się 
za mury, tak jak chłopi z Doun, którzy w niespokojnych czasach prosili ojca Waltera o schronienie. 

background image

Czarodziej spojrzał wyżej, gdzie za nisko położoną równiną wznosił się następny rząd wzgórz. Wśród nich 
można było dostrzec zamek wzniesiony na nagiej granitowej skarpie. Z bloków takiej samej szarej skały 
wzniesiono zewnętrzny mur i dwie baszty, jedną wyższą od drugiej, górujące nad wewnętrzną warownią. 

Spójrz, Randy - ciągnął Walter - to właśnie Grzmiący Zamek. Co o nim sądzisz? 

Nigdy nie widziałem równie potężnej fortecy -szczerze wyznał Randal. - Czy ten twój baron Ektor 

naprawdę zamierza go zdobyć? 

Rycerz obrzucił obozowisko spojrzeniem doświadczonego wojownika. 

Tysiąc pieszych żołnierzy - mruczał pod nosem -jakieś pięć setek jazdy, a do tego najemnicy i 

złoto na ich żołd. Tak - dokończył głośniej - moim zdaniem, baron Ektor traktuje tę sprawę jak najbardziej 
serio. 

Kim właściwie jest Ektor? - spytał Randal. 

Baron Ektor z Wirrel to wojownik, z którym należy się liczyć. Pewnego dnia powaśnił się z innym 

wielmożą, panem tych ziem i Grzmiącego Zamku. Co jest w tym zamku - nie mam pojęcia. Nie jest to ani 
największy, ani najważniejszy bastion lorda Fessa. Wiem jednak, że Ektor postanowił za wszelką cenę 
zdobyć zamek i ukrytą w nim nagrodę. 

Na dźwięk nazwiska lorda Fessa Randal poczuł, jak przez grzbiet przebiega mu lodowaty dreszcz. Gdy 
pewnego razu mimo woli stał się posiadaczem magicznego posążka, wykradzionego ze skarbca wielmoży, 
żołnierze Fessa ścigali Randala i Lys od Cingesto-un aż do Widsegardu. 

Czarodziej lękliwie zerknął na przyjaciółkę; Lys odwzajemniła spojrzenie i wzruszyła ramionami. 

Miejmy nadzieję, że wygra baron - powiedziała z westchnieniem. 

Ledwie skończyła mówić, przez równinę przetoczył się gromowy odgłos; mroczne wibrujące uderzenie 
dzwonu przejęło Randala dreszczem, od jakiego wstawały włosy na głowie. Przeczucie obecności 
potężnej magii wkrótce osłabło, ale nie znikło, nawet gdy echo gromu rozpłynęło się już w powietrzu. 

Grzmiący Zamek - wymamrotał czarodziej. -Teraz rozumiem. 

Walter pokiwał głową. 

Załoga zamku bije w dzwon równo co godzinę. Mawiają, że żadna armia nie zdoła zdobyć 

Grzmiącego Zamku, dopóki w jego najwyższej baszcie wisi zaklęty dzwon. 

C' 

„Zaklęty dzwon... - pomyślał Randal. - Działa tu potężna magia, czuję to. Kiedy dotrzemy na miejsce, będę 

background image

musiał sprawdzić, jakimi jeszcze czarami pan tego zamku chroni swoją własność". 

Karawana zakręciła i sunęła teraz w stronę widocznego w oddali obozowiska. Tymczasem spomiędzy 
namiotów wyłoniła się grupa rycerzy na koniach. Wzbijając tumany kurzu, popędzili w stronę 
przybyszów. Po kilku minutach, gdy jeźdźcy zbliżyli się na tyle, że można było rozpoznać szczegóły ich 
rynsztunku, Randal usłyszał zdumiony okrzyk Lys: 

Spójrz, Randy! To przecież Sir Gilliam! 

Rzeczywiście. Randal uważniej przyjrzał się nadjeżdżającym i spostrzegł, że jeździec na czele oddziału 
trzyma tarczę, ozdobioną trzema splecionymi pierścieniami, herbem Sir Gilliama z Hernefeld. Młody 
czarodziej po raz ostatni widział ów herb w Tattinham podczas wielkiego turnieju: w dniu, w którym 
Walter omal nie zginął, zdradziecko uderzony maczugą w plecy już po zakończeniu walki. 

Sir Gilliam spiął konia ostrogami i wysforował się naprzód. 

Sir Walter! - zawołał, zbliżywszy się do czoła karawany. - Jak dobrze widzieć cię całego i 

zdrowego! Nie słyszałem o tobie od czasu tego niefortunnego turnieju. Obawiałem się, że rana okazała 
się śmiertelna. 

Walter potrząsnął głową i uśmiechnął się. 

Nie, nie umarłem, choć w mojej późniejszej wędrówce aż nadto często ocierałem się o śmierć. To 

jednak przeszłość, dziś jestem wasalem barona Ektora. Ale co cię tu sprowadza, Sir Gilliamie? 

To samo, co ciebie - odparł rycerz. - Dołączyłem do barona w jego wojnie z lordem Fessem. 

Teraz, skoro ty jesteś z nami, nie możemy przegrać. 

Zakłopotany Walter wymamrotał coś pod nosem, ale Gilliam nie słuchał go, zajęty wydawaniem 
rozkazów i rozstawianiem swoich ludzi wokół karawany. Niebawem konwój, strzeżony teraz zarówno 
przez ludzi barona, jak i oddział Waltera, dotarł do obozowiska i zatrzymał się przed olbrzymim 
namiotem udekorowanym niezliczonymi sztandarami. Przed wejściem przechadzał się nerwowo tęgi 
mężczyzna, mniej więcej pięćdziesięcioletni, o kwadratowej, rumianej i mocno czymś zafrasowanej 
twarzy. Na widok Waltera i reszty rozchmurzył się nieco. 

Dobrze, że już jesteście - powiedział, podchodząc do rycerza. - Kapitan Dreikart i jego najemnicy 

zagrozili, że odejdą, jeśli wkrótce nie otrzymają żołdu. 

To, co przywieźliśmy, powinno uszczęśliwić ich na dłuższy czas, baronie - powiedział Walter, 

ruchem głowy wskazując kufry ze złotem. - Książę Vespian był więcej niż hojny. 

Rozumiem. 

Baron przeniósł wzrok na Randala i zmarszczył brwi na widok jego czarnej togi. 

Tak hojny, że postanowił dodać nam swego nadwornego czarodzieja? 

background image

Mój kuzyn Randal nie jest nadwornym czarodziejem księcia - odparł Walter z uśmiechem. - 

Wychowywał się wraz ze mną w Doun. 

Co syn Breslandii porabiał w Pedzie? - spytał baron, tym razem zwracając się wprost do 

czarodzieja. 

Randal wytrzymał przenikliwe spojrzenie, jakim Ektor wwiercał się w jego oczy. 

Jestem wędrownym czarodziejem, panie. Do naszych zwyczajów należy przemierzanie świata w 

poszukiwaniu magicznej wiedzy. Uczyłem się od nadwornego maga księcia Vespiana, a kiedy nadszedł 
czas, odszedłem z pałacu i dołączyłem do Sir Waltera, by pomóc mu strzec złota. 

Zatem nie jesteś niczyim poddanym. Jak na mój gust, miesza się w to zbyt wielu włóczykijów... - 

baron wydał z siebie niezadowolone chrząknięcie, po czym wzruszył ramionami. - Przypuszczam jednak, 
że nic na to nie można poradzić. Sir Walterze, czy jesteś gotów ręczyć za twego kuzyna? 

Całym sercem i duszą, baronie. Randy jest tak godzien zaufania jak słońce, co od początku świata 

wstaje na wschodzie. 

A tamta dziewczyna... ta muzykantka, kimże jest dla was? Wygląda mi na cudzoziemkę. 

Panna Lys pochodzi z Okcytanii - powiedział Walter. - Lepszego przyjaciela próżno ze świecą 

szukać. 

Cóż, skoro tak... Zakwateruję ich razem z tobą i twoim oddziałem - zdecydował baron. - Ponieważ 

wzorowo wykonałeś swoje zadanie, przywożąc nam złoto z Pedy, tobie powierzam je teraz. Strzeż tych 
kufrów dobrze, a jeśli upierasz się, by mieć tych dwoje przy sobie, nie będę się sprzeciwiał. 

Nieco później, gdy złoto spoczęło w namiocie na środku obozu, a skarbnik Vespiana usnął smacznie obok 
swych drogocennych skrzyń, niewielki oddział 

Waltera także zaczął sposobić się do snu. Lys usiadła prey ognisku, wyjęła lutnię z pokrowca i zajęła się 
regulowaniem naciągu jej licznych strun, rozstrojonych po całodziennej podróży. Walter i Randal siedzieli 
nieopodal, obejmując rękami kolana, zasłuchani w osobliwy klangor delikatnych brzęknięć. Nareszcie 
Walter oderwał wzrok od płonących żagwi i przekręcił głowę tak, by popatrzeć na swego kuzyna. 

Powiedz mi, Randal, skoro już przewieźliśmy złoto do Breslandii, co zamierzasz teraz robić? 

Czarodziej wzruszył ramionami. 

Wędrować, jak sądzę... Poznawać magię, gdzie tylko będzie można. Być może, pewnego dnia 

wrócę do Tarnsbergu i znów będę się uczył pod kierunkiem jednego z mistrzów. 

Tak sobie myślę, czy nie powinieneś robić czegoś więcej poza włóczeniem się tu i tam? 

Ostatecznie paziowie zostają giermkami, a ci z kolei są pasowani na rycerzy. Czy wędrowni czarodzieje 
nie zostają z czasem mistrzami? 

background image

Nie zawsze - odrzekł Randal. - To nie takie proste. 

Czarodziej popatrzył na swoje dłonie i potrząsnął 

głową. 

Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę ubiegać się o tytuł mistrza. Czasami nawet wędrowny 

czarodziej ma zbyt wielką moc. 

Sam nie wiem... - zadumał się Walter. - Żaden giermek nie może być nim wiecznie. Pewnie 

powiesz, że u czarodziejów jest inaczej, ale... 

U czarodziejów wszystko jest inaczej - burknął Randal, ucinając rozmowę. 

Waltera także zaczął sposobić się do snu. Lys usiadła prey ognisku, wyjęła lutnię z pokrowca i zajęła się 
regulowaniem naciągu jej licznych strun, rozstrojonych po całodziennej podróży. Walter i Randal siedzieli 
nieopodal, obejmując rękami kolana, zasłuchani w osobliwy klangor delikatnych brzęknięć. Nareszcie 
Walter oderwał wzrok od płonących żagwi i przekręcił głowę tak, by popatrzeć na swego kuzyna. 

Powiedz mi, Randal, skoro już przewieźliśmy złoto do Breslandii, co zamierzasz teraz robić? 

Czarodziej wzruszył ramionami. 

Wędrować, jak sądzę... Poznawać magię, gdzie tylko będzie można. Być może, pewnego dnia 

wrócę do Tarnsbergu i znów będę się uczył pod kierunkiem jednego z mistrzów. 

Tak sobie myślę, czy nie powinieneś robić czegoś więcej poza włóczeniem się tu i tam? 

Ostatecznie paziowie zostają giermkami, a ci z kolei są pasowani na rycerzy. Czy wędrowni czarodzieje 
nie zostają z czasem mistrzami? 

Nie zawsze - odrzekł Randal. - To nie takie proste. 

Czarodziej popatrzył na swoje dłonie i potrząsnął 

głową. 

Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę ubiegać się o tytuł mistrza. Czasami nawet wędrowny 

czarodziej ma zbyt wielką moc. 

Sam nie wiem... - zadumał się Walter. - Żaden giermek nie może być nim wiecznie. Pewnie 

powiesz, że u czarodziejów jest inaczej, ale... 

U czarodziejów wszystko jest inaczej - burknął Randal, ucinając rozmowę. 

Słowa kuzyna wprawiły go w zakłopotanie. Młody czarodziej wbił wzrok w płomienie i pogrążył się w 
rozmyślaniach. W ciszę popłynęły słowa ballady, śpiewanej przez Lys przy akompaniamencie lutni. 

Zielone wzgórze, wzgórze elfów, 

background image

Ptaki dziś krążą wysoko. 

Wejdę na wzgórze, wzgórze elfów, 

Po miłość zaniesie mnie sokół. 

Wkrótce cały obóz wewnątrz kręgu wart pogrążył się we śnie. W namiocie Waltera Randal leżał na 
wznak, szczelnie owinięty w swoją togę, i liczył uderzenia zaklętego dzwonu, odmierzającego kolejne, 
dłużące się w nieskończoność godziny. 

Nareszcie zmorzył go sen, który przyniósł ze sobą wizje. Randal stał na rozległej równinie, bezludnej i 
nagiej aż po horyzont. Twardą wysuszoną ziemię pokrywała siatka głębokich pęknięć. Nad pustynią hulał 
gorący wiatr; toga czarodzieja szaleńczo łopotała, a rozwichrzone włosy smagały mu policzki i czoło. 

Randal obejrzał się za siebie i spostrzegł, że równina nie jest jednak całkowicie pusta. Oto stał przed 
stosem skruszonych skał, stertą szarych kamieni, przypominających fragment zburzonego muru. Po 
kamieniach piął się krzew róży; kolczaste pędy mocno przywarły do starożytnych ruin. 

Róża nie była jedyną rośliną, jaka porastała kamienny mur. Tuż przy jego podstawie w suchej ziemi 
zakorzenił się głóg, wplatający swe pnącza między liście i kwiaty krzewu. Róże pokrywały zburzoną ścianę 

15 JL 

* A 

 

¿w. 

dwuBarwnym kobiercem płatków: białe kwiaty kwitły niżej, w pobliżu korzeni, a czerwone wyżej, tam 
gdzie głóg współzawodniczył z różą w wyścigu ku słońcu. 

Randal obszedł mur dookoła, by zobaczyć, co kryje się po drugiej stronie. Znalazł tam nieduże rachityczne 
drzewko owocowe, rosnące w cieniu stosu skał. Na jednej z gałązek wisiała złota korona, tak jakby 
właściciel uznał, że nie jest mu już potrzebna, i pozostawił ją tam dla kogoś, komu mogłaby się przydać. 

Na tej samej gałęzi siedziały dwa białe ptaki. Na widok Randala poderwały się w powietrze i z głośnym 
trzepotem skrzydeł odleciały razem na południe. Korona zachybotała się na rozkołysanym drzewku, ale 
zaraz znów zastygła w zapraszającym bezruchu. 

- Do kogo należysz? - wyszeptał Randal. - Nie mogę cię zostawić tutaj, skąd każdy może cię zabrać. 

Wyciągnął rękę i zdjął koronę z drzewa. Była bardzo ciężka. Po chwili namysłu odwiesił ją tam, gdzie ją 
znalazł. Kiedy to uczynił, gałąź zgięła się pod ciężarem złota i korona spadłaby na ziemię, gdyby czarodziej 
w porę jej nie złapał. Tym razem wydała mu się jeszcze cięższa niż poprzednio. 

background image

Randal wyciągnął koronę przed siebie i przyjrzał się jej uważnie. Nagle zrozumiał. „Nie mogę jej zostawić. 
Dotknąwszy jej po raz pierwszy, wziąłem na siebie odpowiedzialność za jej los. Kiedy wreszcie pojmę, że 
nie powinienem dotykać tego, czego nie chcę lub nie rozumiem?". 

Korona rzeczywiście stawała się coraz cięższa. Randal musiał opuścić ręce, by po chwili opaść na kolana, 
ciągnięty ku ziemi z coraz większą siłą. „Skoro 

L 16 

A * 

nie mogę jej puścić, nigdy nie zdołam powstać obarczony takim ciężarem - myślał czarodziej. - Korona nie 
może zostać tam, gdzie ją znalazłem. Co mam teraz robić?". Nagle odpowiedź przyszła do niego, nie w 
błysku nagłego olśnienia, ale tak, jakby przypomniał sobie coś, co wiedział od dawna. „Muszę włożyć 
koronę na głowę prawowitego władcy... wtedy jałowe ziemie znów zapełnią się zielenią i życiem, a 
skruszone mury odzyskają dawną postać". 

W tej samej chwili Randal otworzył oczy, zbudzony potężnym dźwiękiem dzwonu, przetaczającym się nad 
doliną. Czarodziej leżał bez ruchu, czując dziwny niepokój. Obrazy ze snu wciąż świeże tkwiły w jego 
pamięci, napełniając go przeczuciem czekających nań ważnych zadań. „Ale cóż ja mam wspólnego z 
koronami i królestwami? - pytał sam siebie. - We śnie odpowiedzi zawsze są takie oczywiste, ale kiedy się 
przebudzę...". 

Po kilku minutach Randal wstał i na nogach zdrętwiałych od długiego leżenia pokuśtykał do wejścia 
namiotu. Chciał popatrzeć w noc, zmęczony natrętną gonitwą myśli. 

Gwiazdy przemierzyły sporą połać nieba. W obozie panowała cisza i całkowita ciemność: księżyc już 
dawno skrył się za wzgórzami. Nagle gdzieś nieopodal zarżał koń, a potem następny. „Zobaczę, co się tam 
dzieje" - pomyślał Randal; wyszedł z namiotu i opuściwszy płachtę zakrywającą jego wejście, wyczarował 
zimny płomień, jakiego czarodzieje używają zamiast świec i latarni. To, co zobaczył, sprawiło, że 
natychmiast zgasił światło, z trudem zdławiwszy 

okrzyk przestrachu. W samym środku obozu zbierali się cichcem uzbrojeni mężczyźni. Wszyscy nieśli 
obnażone miecze i wszyscy mieli kolczugi okryte żółtymi kurtami oddziałów lorda Fessa. 

Nim znów zapadły ciemności, jeden z żołnierzy odwrócił się w stronę Randala i natychmiast wzniósł 
miecz do ciosu. 

Randal był niegdyś giermkiem. Nim opuścił rodzinny zamek, by studiować sztuki magiczne, pilnie uczył się 
fechtunku i poznawał tajniki rycerskiego rzemiosła. Teraz wpojone za młodu odruchy ocaliły mu życie. 
Czarodziej błyskawicznie padł na ziemię i przetoczył się na bok, jednocześnie wyczarowując oślepiający 
błysk i grzmot wystarczająco głośny, by obudzić Waltera i pół obozu na dodatek. Zaraz potem zerwał się 
na równe nogi, na wszelki wypadek gromadząc moc do zadania magicznego ciosu. 

Człowiek, który zamierzał go zabić, nurkował już u wejścia do namiotu Waltera. Randal uwolnił magiczny 
cios. Strumień energii uderzył w żołnierza niczym stalowa pięść, odrzucając go na kilkanaście kroków od 

background image

namiotu i pozbawiając przytomności. 

Walter! - wrzasnął czarodziej. - Lys! Obudźcie się! 

W tejże chwili z namiotu wypadł Walter ze swoim niebywale długim mieczem w jednej i tarczą w drugiej 
ręce. 

Co się dzieje, Randy?! - zawołał. - Światło! Wyczaruj światło, żebyśmy cokolwiek widzieli! 

Randal jeszcze raz przywołał zimny płomień. Tym razem prosty skądinąd czar naszpikował taką ilością 

energii, że nad środkiem obozu zawisła gigantyczna kula białych płomieni, rozświetlająca teren jaskrawą 
poświatą. Cała dolina stała się mieszaniną oślepiająco białych plam i czarnych jak noc cieni. 

Walter szybko rozstawił swoich ludzi wokół namiotu, w którym skarbnik Vespiana strzegł książęcego 
złota. Nagle w oddali rozległo się rozpaczliwe wołanie: 

Sir Walterze, tutaj! Szybko, na pomoc! 

Rycerz spojrzał na Randala z wahaniem. 

W porządku - powiedział czarodziej, odgadując myśli kuzyna. - Dam sobie radę sam. 

Walter rozepchnął żołnierzy i przedarłszy się przez krąg włóczni, puścił się biegiem w stronę, z której dał 
się słyszeć coraz głośniejszy bitewny zgiełk. Randal przez chwilę odprowadzał kuzyna wzrokiem, po czym 
westchnął i skoncentrował się na podtrzymywaniu czaru zimnego ognia. 

Stał tak przez dłuższy czas, wsłuchany w szczęk oręża, krzyki i nawoływania, dobiegające z coraz to innych 
części obozowiska. Wkrótce na wschodzie niebo poszarzało i zgiełk walki nieco przycichł, by po kilku 
minutach przerodzić się w dobiegające z oddali pojedyncze zmęczone stęknięcia i metaliczne uderzenia 
mieczy. Niebawem i te ucichły. 

Zaklęty dzwon obwieścił nadejście kolejnej godziny straszliwym spiżowym głosem. Randal wypuścił czar 
spod kontroli, rozpraszając magiczną energię. Świetlna kula na chwilę stała się krwistoczerwona, po czym 
rozpłynęła się w setki błękitnawych pasemek, powoli gasnących w powietrzu. 

W szarym blasku jutrzenki czarodziej ujrzał sylwetkę rycerza, chwiejnym krokiem zmierzającego w stronę 
obronnego kręgu. Po chwili żołnierze rozstąpili się i przed Randalem stanął zdyszany Walter, cały we 
krwi, pocie i kurzu. W posępnej twarzy rycerza błyszczały gorejące ogniem walki oczy. 

- Cóż, kuzynie... - wystękał Walter, bezskutecznie usiłując wsunąć miecz do pochwy. - Witamy na wojnie. 

Polowanie 

* * 

* * * * 

background image

Randal nie odpowiedział; był zbyt znużony podtrzymywaniem światła przez tak długi czas. Po chwili 
nadeszła Lys, zgaszona i ponura. W porannej mgle wyglądała jak nieziemska zjawa. W jednej dłoni 
trzymała swój nóż, a w drugiej lutnię w pokrowcu. Kiedy zaczął się atak, zabrała tylko te dwie rzeczy. 

Co to było? - spytała. 

Wycieczka - powiedział Walter. 

Pieśniarka zmarszczyła brwi. 

Co takiego? 

Załoga zamku przeprowadziła nocny atak - odrzekł Randal zmęczonym głosem. - Zapewne wyszli 

przez boczną bramę, najmniejszą i najlepiej ukrytą. Chcieli sprawdzić siłę naszych wojsk i trochę nas 
przestraszyć. Teraz, po mojej iluminacji, wiedzą, że w obozie jest czarodziej. 

Walter nie mógł zaprzeczyć. 

Nic już na to nie poradzimy - westchnął. - Gdybyś nas nie ostrzegł, mogło być o wiele gorzej, a i 

teraz nie mamy się z czego cieszyć. Znaleźliśmy ciała 

wartowników i zwiadowców. Wszystkim poderżnięto gardła. Patrz... - Walter rzucił Randalowi mały, 
metalicznie połyskujący przedmiot. - Jeden z napastników miał to na szyi. Nie wiesz przypadkiem, co to 
może być? 

Randal złapał przedmiot i wyciągnął go przed siebie na otwartej dłoni. Był to krążek z brązu, przyczepiony 
do czerwonego rzemyka: nic specjalnie pięknego, ale czarodziej poczuł, że skóra na dłoni cierpnie od 
magicznej energii, jaką naładowany był kawałek metalu. Podsunął przedmiot pod oczy i spostrzegł, że w 
brązie wyryty jest przedziwny znak. 

Nie jestem pewien... - Randal przeniósł wzrok na kuzyna - znak różni się nieco od tych, jakie 

znam... ale sądzę, że to runiczny znak snu. To wyjaśniałoby, jak żołnierze Fessa przedostali się do samego 
środka obozu. Łatwo poderżnąć gardło drzemiącemu wartownikowi. 

Randal zacisnął dłoń na medalionie tak mocno, że blizna przecinająca jej wewnętrzną stronę zaczęła 
boleć. 

Uczyłem się kreślić takie znaki, by zsyłać cierpiącym krzepiący sen i uśmierzać ich ból, ale 

ktokolwiek sporządził ten amulet, z pewnością nie miał dobrych zamiarów. 

Zatem w zamku jest czarodziej - powiedział Walter. 

Randal skinął głową. 

Jestem prawie pewien. 

Wobec tego, czy tego chcesz czy nie, stałeś się częścią tego oblężenia. Baron z pewnością wezwie 

background image

cię na naradę. 

Przewidywania Waltera okazały się słuszne. Jeszcze tego samego poranka Randal zasiadł wraz ze swoim 
kuzynem w namiocie barona Ektora, największym w obozie, wystarczająco przestronnym, by zmieścić 
stół i kilka naprędce zbitych stołków. Poza Randalem i Walterem obecni byli wszyscy wierni baronowi 
rycerze, łącznie z Sir Gilliamem. Był tam również dowódca najemników: nieduży krępy mężczyzna o 
płowych, miejscami nieco poszarzałych włosach. 

Nie można zaprzeczyć, że nasze zadanie jest trudne - powiedział baron Ektor, kiedy wszyscy zajęli 

już swoje miejsca. - Garnizon Grzmiącego Zamku jest mały, liczy nie więcej niż dwudziestu wojów, a lord 
Fess nie włada nim osobiście. Kasztelanem jest jeden z wasalów lorda. Jednak mury zamku są wysokie, a 
załoga zgromadziła olbrzymie zapasy broni i żywności. Sam lord Fess jest najpotężniejszym władcą w 
całej środkowej Breslandii. Jeśli ze swą armią ruszy zamkowi na odsiecz, znajdziemy się między młotem a 
kowadłem. 

Baron zerknął na Randala, po czym zwrócił się do Waltera. 

Czy twój kuzyn mógłby w jakiś sposób ochronić nas przed szpiegami? 

Randala zaczął irytować zwyczaj zwracania się do niego za pośrednictwem kuzyna. „Zupełnie jakbym 
mówił innym językiem niż wszyscy" - pomyślał czarodziej, ale starannie ukrył swoje oburzenie. W istocie 
nie pasował do tego miejsca i tych ludzi. Był znacznie młodszy od najmłodszego z pozostałych, a zarazem 
jako jedyny nie nosił miecza. Wyróżniał się i nie chciał 

zaczynać znajomości z baronem od zatargów w obronie własnej godności. 

Walter spojrzał na czarodzieja unosząc brew. 

Randal...? 

Potrafię to zrobić. 

Walter odwrócił się do barona. Randal nie słuchał, jak kuzyn przekazuje jego odpowiedź. Na pozór 
całkowicie pochłonięty przyglądaniem się sękatym deskom stołu, już teraz zastanawiał się nad tym, jaki 
czar najlepiej spełniłby takie zadanie. Mógł ukryć cały namiot w magicznym kręgu, ale wyczerpany 
długotrwałym oświetlaniem pola bitwy nie chciał zużyć resztek swoich rezerw energii. Ponadto nie było 
potrzeby urządzania widowiskowego pokazu, skoro dyskretna odmiana prostej iluzji mogła okazać się 
równie skuteczna. Kilka słów, kilka szybkich gestów i czar uzyskał moc, zacierając gwar rozmów 
magicznym poszumem. Ktoś, kto stałby w pobliżu, słyszałby dokładnie takie słowa, jakie spodziewałby się 
usłyszeć. Randal odchylił się na swoim stołku i jął w milczeniu przysłuchiwać się dyskusji. 

Breslandia potrzebuje króla - mówił baron - nikt z tu obecnych nie może się z tym nie zgodzić. 

Lord Fess ma podopieczną, lady Blanche, dziedziczkę pokaźnej części królestwa. To córka kuzyna 
Wielkiego Króla, ostatnia członkini rodziny królewskiej i tylko jej roszczenia do tronu nie są bezzasadne. 
Rękę lady jeszcze w kołysce przeznaczono mnie. Było to przed śmiercią Wielkiego Króla i przed 
zaginięciem jego córki. Teraz jednak lord Fess złamał małżeńską obietnicę. Postanowił oddać rękę lady 

background image

księciu Thibaultowi. Taki 

związek znacznie powiększyłby strefę jego wpływów i dał mu olbrzymią władzę. Z tego właśnie powodu, 
szlachetni panowie, jestem zdecydowany zdobyć Grzmiący Zamek i odbić więzioną tam lady Blanche. 

Walter poruszył się niespokojnie na stołku. 

Czy to oznacza, że ogłosisz się królem, panie? 

Baron zwrócił ku rycerzowi marsowe oblicze. 

Lepiej, bym zrobił to ja niż nikt w ogóle - odrzekł, powoli cedząc słowa. - Lepszy będę niż jakaś 

malowana kukiełka i lord Fess pociągający za sznurki. 

Po tych słowach zapadła kłopotliwa cisza. Wreszcie pewien starszy szpakowaty rycerz odchrząknął i 
potrząsnął głową. 

Grzmiący Zamek to potężna twierdza - powiedział z niepokojem w głosie. - Nigdy nie weźmiemy 

go szturmem. 

Nie będziemy musieli - odparł baron. - Królestwo nawiedziły trzy klęski nieurodzaju z rzędu. 

Nawet w Grzmiącym Zamku musi wkrótce zabraknąć żywności. Jeśli zdołamy podtrzymać oblężenie przez 
całe nadchodzące żniwa... cóż, głód powalił silniejsze twierdze niż ta. 

Szpakowatego rycerza nie uspokoiła ta argumentacja. 

Jak powiedziałeś, panie, zbiory były marne. Jeśli my również zaniedbamy żniwa, tej zimy wszyscy 

pomrzemy z głodu. Na cóż nam wtedy nowy król? 

Na nic - przyznał baron. - Dlatego właśnie zatrudniłem kapitana Dreikarta. Najemnicy będą 

oblegali zamek, a moi ludzie wyruszą do swoich włości, by dopilnować żniw. 

JL 26 

A * 

związek znacznie powiększyłby strefę jego wpływów i dał mu olbrzymią władzę. Z tego właśnie powodu, 
szlachetni panowie, jestem zdecydowany zdobyć Grzmiący Zamek i odbić więzioną tam lady Blanche. 

Walter poruszył się niespokojnie na stołku. 

Czy to oznacza, że ogłosisz się królem, panie? 

Baron zwrócił ku rycerzowi marsowe oblicze. 

Lepiej, bym zrobił to ja niż nikt w ogóle - odrzekł, powoli cedząc słowa. - Lepszy będę niż jakaś 

malowana kukiełka i lord Fess pociągający za sznurki. 

background image

Po tych słowach zapadła kłopotliwa cisza. Wreszcie pewien starszy szpakowaty rycerz odchrząknął i 
potrząsnął głową. 

Grzmiący Zamek to potężna twierdza - powiedział z niepokojem w głosie. - Nigdy nie weźmiemy 

go szturmem. 

Nie będziemy musieli - odparł baron. - Królestwo nawiedziły trzy klęski nieurodzaju z rzędu. 

Nawet w Grzmiącym Zamku musi wkrótce zabraknąć żywności. Jeśli zdołamy podtrzymać oblężenie przez 
całe nadchodzące żniwa... cóż, głód powalił silniejsze twierdze niż ta. 

Szpakowatego rycerza nie uspokoiła ta argumentacja. 

Jak powiedziałeś, panie, zbiory były marne. Jeśli my również zaniedbamy żniwa, tej zimy wszyscy 

pomrzemy z głodu. Na cóż nam wtedy nowy król? 

Na nic - przyznał baron. - Dlatego właśnie zatrudniłem kapitana Dreikarta. Najemnicy będą 

oblegali zamek, a moi ludzie wyruszą do swoich włości, by dopilnować żniw. 

Leciwy rycerz posłał kondotierowi podejrzliwe spojrzenie i zwrócił się do barona. 

Panie, nie zamierzasz chyba powierzyć tak ważnej sprawy bandzie cudzoziemskich włóczęgów? 

Baron potrząsnął głową. 

Nie zdradzą nas. Wszystko, co muszą robić, to siedzieć przy ogniskach i pobierać żołd, dopóki nie 

wrócą moi rycerze. 

#£ktor zamilkł, jakby coś przyszło mu do głowy, po czym spojrzał na Waltera. 

Ponadto - podjął - Sir Walter przywiódł do nas czarodzieja. Jeśli wrogom pomaga magia, nasz 

nowy sojusznik poradzi sobie z nią. 

Oczy wszystkich zebranych zwróciły się w stronę mocno zakłopotanego Randala. Miny rycerzy wyrażały 
powątpiewanie, jeśli nie jawną wrogość. Czarodziej wiedział, że w tym gronie nie znajdzie wielu 
przyjaciół. „Tylko Walter - myślał - no i Sir Gilliam. Reszta jest zapatrzona w barona, a magów raczej nie 
darzy szacunkiem. Oczywiście nie znaczy to, że nie będą spodziewać się cudów... Chyba nie warto mówić 
im, że jestem tylko wędrownym czarodziejem". 

Milczenie przedłużało się. Randal zdał sobie sprawę, że baron oczekuje od niego odpowiedzi. 

Uczynię co w mojej mocy, panie - powiedział wreszcie. - Przede wszystkim musimy dowiedzieć 

się, jakiego to czarodzieja kasztelan lorda Fessa ma na swoich usługach: mistrza czy wędrowca, 
kształconego w Szkole Czarodziejów czy samouka, silnego czy słabego... 

Potrafisz to sprawdzić? - przerwał baron. 

27 

background image

Leciwy rycerz posłał kondotierowi podejrzliwe spojrzenie i zwrócił się do barona. 

Panie, nie zamierzasz chyba powierzyć tak ważnej sprawy bandzie cudzoziemskich włóczęgów? 

Baron potrząsnął głową; 

Nie zdradzą nas. Wszystko, co muszą robić, to siedzieć przy ogniskach i pobierać żołd, dopóki nie 

wrócą moi rycerze. 

kEktor zamilkł, jakby coś przyszło mu do głowy, po czym spojrzał na Waltera. 

Ponadto - podjął - Sir Walter przywiódł do nas czarodzieja. Jeśli wrogom pomaga magia, nasz 

nowy sojusznik poradzi sobie z nią. 

Oczy wszystkich zebranych zwróciły się w stronę mocno zakłopotanego Randala. Miny rycerzy wyrażały 
powątpiewanie, jeśli nie jawną wrogość. Czarodziej wiedział, że w tym gronie nie znajdzie wielu 
przyjaciół. „Tylko Walter - myślał - no i Sir Gilliam. Reszta jest zapatrzona w barona, a magów raczej nie 
darzy szacunkiem. Oczywiście nie znaczy to, że nie będą spodziewać się cudów... Chyba nie warto mówić 
im, że jestem tylko wędrownym czarodziejem". 

Milczenie przedłużało się. Randal zdał sobie sprawę, że baron oczekuje od niego odpowiedzi. 

Uczynię co w mojej mocy, panie - powiedział wreszcie. - Przede wszystkim musimy dowiedzieć 

się, jakiego to czarodzieja kasztelan lorda Fessa ma na swoich usługach: mistrza czy wędrowca, 
kształconego w Szkole Czarodziejów czy samouka, silnego czy słabego... 

Potrafisz to sprawdzić? - przerwał baron. 

„Przynajmniej zwraca się do mnie bezpośrednio, a nie przez Waltera" - pomyślał Randal, a głośno 
powiedział: 

Istnieją stosowne zaklęcia. 

Kiedy będziesz mógł dać nam odpowiedź? 

Dziś w nocy, gdy w obozie zapanuje spokój -obiecał Randal. - Uruchomię właściwe czary i 

zobaczę, ile jest wart nasz przeciwnik. 

Narada trwała nadal, ale nie powiedziano już-nic odkrywczego. Baron miał rację: tylko długotrwałe 
oblężenie mogło zmusić załogę zamku do kapitulacji. Szturm oznaczałby konieczność wciągania drabin i 
taranów po stromym skalistym stoku, gdzie każdy krok kosztowałby życie wielu ludzi. Tak czy owak 
oblężenie było przykrym zadaniem. „Armia barona Ektora stoi za murami zamku, a ludzie Fessa wewnątrz 
- myślał Randal - wszystko zależy od tego, czy żywność w twierdzy skończy się, zanim lord Fess przybędzie 
jej na odsiecz, a tego akurat nie wie nikt". Jeśli żywność skończyłaby się wcześnie, należało mieć nadzieję, 
że kasztelan podda zamek zamiast bronić go do ostatniej kropli krwi. Zgodnie z tradycją twierdza wzięta 
szturmem zostawała bezlitośnie splądrowana i złupiona przez zdobywców, a po okropnościach walki na 
murach ludzie barona z pewnością będą chcieli czegoś więcej niż złoto i srebro: będą łaknęli zemsty, krwi 

background image

za przelaną krew. 

Jałowa narada wygasała. Nie uradzono niczego, co miałoby jakiekolwiek znaczenie strategiczne. Wreszcie 
zapadła cisza, którą przerwał baron, zwracając się, o dziwo, wprost do Randala. 

I 28 

„Przynajmniej zwraca się do mnie bezpośrednio, a nie przez Waltera" - pomyślał Randal, a głośno 
powiedział: 

Istnieją stosowne zaklęcia. 

Kiedy będziesz mógł dać nam odpowiedź? 

Dziś w nocy, gdy w obozie zapanuje spokój -obiecał Randal. - Uruchomię właściwe czary i 

zobaczę, ile jest wart nasz przeciwnik. 

Narada trwała nadal, ale nie powiedziano już'nic odkrywczego. Baron miał rację: tylko długotrwałe 
oblężenie mogło zmusić załogę zamku do kapitulacji. Szturm oznaczałby konieczność wciągania drabin i 
taranów po stromym skalistym stoku, gdzie każdy krok kosztowałby życie wielu ludzi. Tak czy owak 
oblężenie było przykrym zadaniem. „Armia barona Ektora stoi za murami zamku, a ludzie Fessa wewnątrz 
- myślał Randal - wszystko zależy od tego, czy żywność w twierdzy skończy się, zanim lord Fess przybędzie 
jej na odsiecz, a tego akurat nie wie nikt". Jeśli żywność skończyłaby się wcześnie, należało mieć nadzieję, 
że kasztelan podda zamek zamiast bronić go do ostatniej kropli krwi. Zgodnie z tradycją twierdza wzięta 
szturmem zostawała bezlitośnie splądrowana i złupiona przez zdobywców, a po okropnościach walki na 
murach ludzie barona z pewnością będą chcieli czegoś więcej niż złoto i srebro: będą łaknęli zemsty, krwi 
za przelaną krew. 

Jałowa narada wygasała. Nie uradzono niczego, co miałoby jakiekolwiek znaczenie strategiczne. Wreszcie 
zapadła cisza, którą przerwał baron, zwracając się, o dziwo, wprost do Randala. 

J_ 28 

- Możesz zdjąć z nas swoje czary, magiku. Kończymy na dziś. 

Przez resztę dnia w obozie panował zgiełk i krzątanina. Większość rycerzy Ektora wyruszała do swoich 
posiadłości, a ludzie Dreikarta zajmowali ich stanowiska. Ostatni, którzy mieli opuścić obóz, odjechali już 
nocą, tuż po wschodzie księżyca. Zaklęty dzwon znów napełnił dolinę pojedynczym wibrującym 
dźwiękiem, tak jak co godzina odkąd Randal usłyszał go po raz pierwszy. Poczucie obecności magii, jaką 
niósł ze sobą głos dzwonu, przypomniało czarodziejowi o obietnicy złożonej baronowi. „Czas wziąć się do 
pracy" - pomyślał niechętnie i ruszył na tyły obozu w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego zakątka. 
Znalazłszy dobre miejsce, jął starannie sporządzać czar magicznego rezonansu: czar, jaki miał sprowadzić 
do niego echo każdego znajdującego się w pobliżu źródła magicznej mocy, dając w ten sposób znać o jej 
obecności, rodzaju i sile. 

Gotowe. Randal posłał falę magii w stronę zamku i niemal w tym samym momencie powróciły echa. Nie 

background image

zdziwił się, czując, że nocne powietrze jest aż gęste od czarodziejskiej mocy. Znak snu, spoczywający 
teraz w kieszeni togi, odbił wyczuwalny strumień energii, podobnie jak zaklęty dzwon. Okazało się, że w 
zamku istotnie jest czarodziej i to najpewniej wychowanek Szkoły Czarodziejów w Tarnsbergu. „Jest coś 
znajomego w jego aurze - pomyślał Randal - coś nieprzyjemnego, zupełnie jakbym przypominał sobie coś, 
o czym nie chcę pamiętać". Jednak nie to było największą niespodzianką. Najsilniejsze echo pocho- 

dziło od innego czarodzieja, przebywającego poza murami Grzmiącego Zamku. 

„Moc. Olbrzymia moc... ale nieokrzesana i surowa, nie ujęta w ryzy żadnymi wyuczonymi metodami. Ten 
czarodziej na pewno nie kształcił się w Tarnsber-gu. Ciekawe, czy to on sporządził znak snu" - pomyślał 
Randal i jeszcze raz rzucił czar rezonansu. Po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem. „To niebywałe. Co 
za potęga. Tak czy owak to nie on: istota tej mocy nie pasuje do medalionu. Ale czy on nam sprzyja? Nie 
dowiem się, dopóki z nim nie porozmawiam". 

Randal rozproszył czar rezonansu i owinął się szczelniej togą. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie 
powinien powiedzieć kuzynowi, dokąd się wybiera i co zamierza zrobić. „Nie - postanowił - Walter 
nalegałby, żeby zabrać go ze sobą, podobnie jak Lys. Sam dam sobie z tym radę". Zrobił krok, ale zaraz 
zatrzymał się i potrząsnął głową. „Czarodziej nie powinien okłamywać nawet samego siebie - skarcił się w 
duchu - przecież tak naprawdę nie wiem, co mnie czeka... To drugie echo było zbyt silne jak na znachora 
czy wiejską uzdrowicielkę. Przecież nie chcę, by moi przyjaciele cierpieli tylko dlatego, że postanowiłem 
poszukać kłopotów na własną rękę". 

Randal ruszył w stronę namiotu, gdzie Walter i jego żołnierze strzegli złota. Teraz, gdy większość rycerzy i 
ich oddziałów wyruszyła do domów, pozostawiając na miejscu tylko barona i armię najemników, obóz 
zmienił się. Wszędzie było cicho; żadnego bałaganu, zgiełku i zamieszania. W nocnym powietrzu niosły 
się delikatne brzęknięcia lutni Lys. Randal po- 

dziło od innego czarodzieja, przebywającego poza murami Grzmiącego Zamku. 

„Moc. Olbrzymia moc... ale nieokrzesana i surowa, nie ujęta w ryzy żadnymi wyuczonymi metodami. Ten 
czarodziej na pewno nie kształcił się w Tarnsber-gu. Ciekawe, czy to on sporządził znak snu" - pomyślał 
Randal i jeszcze raz rzucił czar rezonansu. Po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem. „To niebywałe. Co 
za potęga. Tak czy owak to nie on: istota tej mocy nie pasuje do medalionu. Ale czy on nam sprzyja? Nie 
dowiem się, dopóki z nim nie porozmawiam". 

Randal rozproszył czar rezonansu i owinął się szczelniej togą. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie 
powinien powiedzieć kuzynowi, dokąd się wybiera i co zamierza zrobić. „Nie - postanowił - Walter 
nalegałby, żeby zabrać go ze sobą, podobnie jak Lys. Sam dam sobie z tym radę". Zrobił krok, ale zaraz 
zatrzymał się i potrząsnął głową. „Czarodziej nie powinien okłamywać nawet samego siebie - skarcił się w 
duchu - przecież tak naprawdę nie wiem, co mnie czeka... To drugie echo było zbyt silne jak na znachora 
czy wiejską uzdrowicielkę. Przecież nie chcę, by moi przyjaciele cierpieli tylko dlatego, że postanowiłem 
poszukać kłopotów na własną rękę". 

Randal ruszył w stronę namiotu, gdzie Walter i jego żołnierze strzegli złota. Teraz, gdy większość rycerzy i 
ich oddziałów wyruszyła do domów, pozostawiając na miejscu tylko barona i armię najemników, obóz 

background image

zmienił się. Wszędzie było cicho; żadnego bałaganu, zgiełku i zamieszania. W nocnym powietrzu niosły 
się delikatne brzęknięcia lutni Lys. Randal po- 

szedł za tym głosem, by wkrótce znaleźć przyjaciółkę, siedzącą przy ognisku wraz z grupą żołnierzy Lys 
zaczęła śpiewać. 

Na szczycie góry zamczysko tkwi, Mury z żelaza i skały. 

Lecz murów tych nie strzeże nikt, 

Prócz pięknej samotnej damy. 

Lys zerknęła w górę na Randala, który właśnie wkraczał w migotliwy krąg światła ogniska. Czarodziej 
usiadł obok niej na skrzyżowanych nogach i podparłszy brodę na pięściach czekał. Po wyśpiewaniu 
ostatniej zwrotki Lys uśmiechnęła się przepraszająco do żołnierzy domagających się następnych 
piosenek, gestem dając znać, że skończyła swój występ. 

Witaj, Randy - powiedziała, odkładając lutnię. -Gdzie byłeś tak długo? 

Szukałem czarodziejów - odrzekł Randal. - Ostatecznie ten medalion nie zrobił się sam. To nie jest 

stara rzecz. Znak snu wyryto niedawno. Widać, że to nie jest amulet, który od wieków przechodzi z rąk do 
rąk. 

I co, znalazłeś kogoś? 

Randal skinął głową. 

Owszem. W zamku jest czarodziej wykształcony w Tarnsbergu. Sądzę, że amulet jest jego 

dziełem, bo w tej aurze wyczuwam pokrewną nutę. Poza nim jest jeszcze ktoś... Za murami zamku. 

Też z Tarnsbergu? 

Nie. Dlatego właśnie przychodzę do ciebie. Chciałem ci powiedzieć, że przez pewien czas nie bę- 

dzie mnie w obozie. Muszę sprawdzić, kto to jest. Jakiż to czarodziej ma potencjał godny tarnsberskiego 
mistrza sztuk magicznych, nie będąc nim zarazem. 

Pieśniarka posłała Randalowi trwożne spojrzenie. 

Czy to bezpieczne? 

Na tyle, na ile może być bezpieczne zaczepianie nieznajomego czarodzieja. 

Czyli nie bardzo. 

Lys zafrasowała się. Ręką bezwiednie sięgnęła do lutni i szarpnęła strunę, wydając brzękliwy dźwięk. 

Spodziewam się, że nie życzysz sobie towarzystwa? 

background image

Nie tym razem. Czarodzieje potrafią być nieprzewidywalni. 

Kąciki ust Lys zadrgały. 

Nie zauważyłam... 

Randal zignorował kpinę. 

Tak, nieprzewidywalni, a w dodatku większość nie przepada za obcymi. Dwie osoby mogą znaleźć 

się w większym niebezpieczeństwie niż jedna. Jeśli nie wrócę, nim uderzą w dzwon dwa... może trzy razy, 
powiedz Walterowi, dokąd poszedłem, i sami zdecydujcie, co robić dalej. 

Czarodziej wstał i oddalił się szybkim krokiem, nim jego przyjaciółka zdążyła wyrazić kolejne wątpliwości. 
Kiedy przekraczał granicę obozu, żaden z wartowników nie próbował go zatrzymać. Czarna toga 
wędrownego czarodzieja miała barwę nocy i prosty czar iluzji wzrokowej aż nadto wystarczał, by w 
krytycznych momentach skierować uwagę patrzących w zupełnie inną stronę. Mając za sobą namioty i 
ogni- 

32 

ska, Randal zanurkował w las, kierując się w stronę, z jakiej doszło go echo osobliwej magii. Po kilkunastu 
minutach dotarł do wąskiej ścieżynki; wiodła tam, dokąd zamierzał iść, więc skorzystał z niej. Wkrótce 
usłyszał szum płynącej wody. Obszedł dookoła gigantyczny głaz, wyszedł na sporą polanę i zatrzymał się. 

Drogę zagradzał mu teraz potok, w świetle księżyca przypominający strugę płynnego srebra. Wartko 
płynąca woda burzyła się wokół sterczących z nurtu ciemnych kamieni bladymi koronkami piany. Nieco 
dalej potok przetaczał się przez niewysoki próg, tworząc mały wodospad, i znikał w szarym kłębie mgły. 

Tuż pod wodospadem ktoś przerzucił nad potokiem drewnianą kładkę, zbudowaną z kilku z grubsza 
ociosanych kłód. Na drugim brzegu majaczył w ciemnościach cień kamiennej chatki krytej słomianą 
strzechą: budowli, jaką zamożny włościanin lub choćby wolny chłop z powodzeniem mógłby nazwać 
domem. „Tyle że w pobliżu nie ma żadnych pól, łąk ani innych chat - pomyślał Randal - tylko lasy... i ta 
moc". Czarodziej czuł ją w powietrzu, ciężkim od aromatu szałwii i cząbru. Nawet bez czaru rezonansu 
wiedział, że znalazł źródło tajemniczej magii. 

 

Rozdział 111 

Chatka w Icfó 

Randal zatrzymał się nad brzegiem potoku. Po tej stronie nie groziło mu większe niebezpieczeństwo niż 
komukolwiek, kto znalazłby się sam w środku kraju ogarniętego wojną. Jednak potok wyznaczał granice 
terytorium obcego czarodzieja tak samo wymownie, jak krawędź magicznego kręgu lub zamknięte na 
klucz drzwi pracowni. Po drugiej stronie strugi Randal znalazłby się w zasięgu nieznanych czarów i 
wydostanie się stamtąd mogłoby okazać się znacznie trudniejsze niż przejście przez kładkę. 

background image

Zebrawszy swą odwagę niczym poły płaszcza, Randal wstąpił na kładkę i wolnym krokiem przeszedł na 
drugą stronę potoku. Gdy podszedł do chatki, spostrzegł, że jej okiennice są rozchylone, a drzwi stoją 
otworem. Mroczne wnętrze wydawało się puste. Czarodziej ostrożnie okrążył budynek, ale nie znalazł nic 
prócz ziołowego ogródka i kilku grządek z warzywami. Jeszcze nim skończył obchodzić chatkę dookoła, 
miał pewność, że jest obserwowany. Jednocześnie był całkowicie przekonany, że jest jedyną ludzką istotą 
na 

polanie. Wnet uświadomił sobie, że domostwa czarodzieja mogą strzec wartownicy o niekoniecznie 
ludzkiej postaci. 

Randal jeszcze raz podszedł do otwartych drzwi i mocno zastukał we framugę. Tak jak się spodziewał, nie 
uzyskał żadnej odpowiedzi. Na wszelki wypadek przygotował magiczną osłonę i zajrzał przez próg. 
Wnętrze rozjaśniała jedynie mdła księżycowa poświata, sącząca się przez dwa wąskie okienka. Mimo 
skąpego oświetlenia Randal spostrzegł, że w chatce jest tylko jedna izba z paleniskiem po jednej stronie i 
posłaniem po drugiej. Mebli nie zauważył, jeśli nie liczyć prostego stołu i jednego krzesła. Ktokolwiek tu 
mieszkał, nie miewał zbyt wielu gości. 

Randal wciąż czuł na sobie wzrok niewidzialnego obserwatora. Młody czarodziej wycofał się do granicy 
polany i usiadłszy na kamieniu, czekał. 

Nie miał pojęcia, jak długo tam siedział. Ciężkie, przesiąknięte wonią ziół powietrze przyprawiało go o 
senność i zaburzało poczucie upływu czasu. Ożywił się nieco, gdy dostrzegł sowę, która kołując 
bezszelestnie opuszczała się nad chatę. Po chwili ptak usiadł na parapecie okna i wpił swe wielkie oczy w 
Randala. 

Czarodziej chciał się poruszyć, by rozprostować kości, ale nagle poczuł się tak, jakby w ogóle ich nie miał. 
Jego ręce i nogi stały się ciężkie i bezwładne niczym worki z piaskiem. „Magia!" - coś w jego duszy zawyło 
ze strachu. Spróbował wyrwać się spod obcego wpływu, ale nie zdołał. Dziwaczny nieznany czar umykał 
mu i stawał się coraz silniejszy za każdym ra- 

zem, gdy starał się przejąć nad nim kontrolę. Po kilku chwilach odrętwienie ogarnęło całe jego ciało. 
Randal zsunął się na ziemię i pozostał tam, oparty o kamień, nie mogąc poruszyć choćby palcem. 

Sowa, duża i ciemnopióra, patrzyła mu prosto w oczy. Nagle odwróciła głowę i sfrunęła z parapetu. 
Randal gwałtownie odzyskał czucie w członkach. Sowa okrążyła chatę i wleciała przez drzwi do środka. Po 
chwili w izbie rozbłysło wątłe rozmigotane światełko, jakby ktoś zapalił tam świeczkę. 

W otwartych drzwiach domu stanęła kobieta. Miała długie rudobrązowe włosy („kolor piór sowy" - 
pomyślał Randal), a odziana była w długą suknię z brązowej wełny, włożoną na prostą lnianą koszulę. Na 
pierwszy rzut oka wyglądała na bardzo młodą, w każdym razie nie starszą niż kuzyn Walter. Potem, w 
jaśniejszym rozbłysku światła, Randal ujrzał nieco po-brużdżoną i naznaczoną upływem czasu, a mimo to 
bynajmniej nie starczą twarz. 

Kobieta przyglądała się intruzowi przez długą chwilę. 

background image

Nie wejdziesz do środka? - spytała łagodnie. 

Randal wstał powoli i ostrożnie. Wciąż czuł w kościach ślady niedawnego odrętwienia, a ponadto bał się, 
że jeśli spróbuje uciekać lub choćby poruszyć się gwałtowniej, kobiecie wystarczy rzucić mu swoje 
przenikliwe wielkookie spojrzenie, a znów padnie na ziemię bezsilny jak przed chwilą. 

Kim jesteś? - wykrztusił. 

Kimś, kto nie ma złych zamiarów - odparła kobieta. - Zuchwalec z ciebie, skoro przychodzisz do 

36 

mojego domu i żądasz mego imienia, nie wymieniwszy przedtem swojego. 

Nazywam się Randal z Doun - powiedział Randal, zakłopotany nieoczekiwaną reprymendą. - 

Opuściłem Szkołę Czarodziejów prawie dwa łata temu -dodał w Zapomnianej Mowie, mowie magii i 
czarodziejów. 

Kobieta zrobiła zdziwioną minę, jakby jej gość przemówił w zupełnie obcym języku. „Nic nie zrozumiała - 
pomyślał Randal - kimkolwiek jest, z pewnością nie ukończyła Szkoły Czarodziejów". 

Nazywam się Danna - powiedziała kobieta po chwili milczenia. - Skoro dotarłeś już tak daleko, 

pozwól, że cię ugoszczę. 

Randal wszedł za nią do chaty. Wnętrze skąpane było w żółtawym blasku, ale czarodziej nie dostrzegł 
źródła światła. W izbie nie było świec, a palenisko nadal było wygaszone. Na stole leżał drewniany talerz, 
a na nim dopiero co upieczony bochen chleba. Choć jeszcze przed chwilą stół był pusty, a piec zimny, w 
powietrzu rozeszła się woń świeżego pieczywa. 

Danna gestem zaprosiła Randala na krzesło. 

Siadaj i jedz - powiedziała i roześmiała się, widząc jego niezdecydowaną minę. - To nie Kraina 

Elfów, młodzieńcze. Możesz zajadać bez obaw. 

Randal westchnął i opadł na podsunięte mu krzesło. Po chwili wahania sięgnął po chleb i odłamał słuszny 
kęs gorącego jeszcze bochenka. Chleb smakował wyśmienicie; był słodkawy, miękki i zupełnie nie 
przypominał zatęchłych racji wojskowych, jakimi Randal żywił się, odkąd opuścił Pedę. Danna usiadła 

 

po drugiej stronie stołu na krześle, którego wcześniej nie zauważył... Ależ nie... Przyjrzał się uważniej i 
spostrzegł, że żadnego krzesła nie było. Danna unosiła się w powietrzu. 

Randal poczuł, że włosy stają mu na głowie. „Jeśli korzysta ze zwykłego czaru lewitacji, powinienem był 
to wyczuć. To rzeczywiście potężna magia, ale przerażająco obca" - pomyślał, drżącą ręką odkładając 
skórkę od chleba na stół. 

background image

Jeśli Danna dostrzegła jego reakcję, to niczego nie dała po sobie poznać. Przez dłuższy czas wpatrywała 
się w czarodzieja z obojętną miną, po czym niespodziewanie zapytała: 

Czy to ty wyczarowałeś wczoraj jasne światło? 

Tak, to ja - przyznał Randal. 

Nie było sensu zaprzeczać. Czarodziejowi o mocy Danny jego własna magia, użyta w jakimkolwiek z 
czarów, musiała wydać się wątła i nieporadna. Randal postanowił być szczery. 

Zaatakowano nas znienacka. Napastnicy mieli medalion ze znakiem snu. Czy to twoje dzieło? 

Wiesz przecież, że nie - odparła Danna. - Masz ten medalion przy sobie? 

Randal skinął głową i wydobył z kieszeni togi brązowy krążek na czerwonym rzemyku. 

Proszę. 

Danna wzięła amulet i przez chwilę ważyła go w dłoni. 

To należy do czarodzieja z zamku - powiedziała wreszcie. - Cokolwiek, co stworzono, by czynić 

zło, powinno jak najszybciej zostać zniszczone. 

Randal patrzył, jak dłoń Danny zaciska się na amulecie. Ciepły powiew wpadł przez otwarte drzwi do 
wnętrza chatki i zmierzwił włosy czarodzieja. Czerwony rzemyk, zwisający pod pięścią kobiety, nagle 
zniknął. Kiedy jej palce rozchyliły się znowu, medalionu nie było. 

No i już! - powiedziała Danna, z miną gospodyni, która właśnie wymiotła spod sufitu wyjątkowo 

wielką i szpetną pajęczynę. 

Czarodziejka zatarła dłonie i spojrzała wprost na Randala. 

Powiedz mi coś, młodzieńcze. Jesteś przecież czarodziejem i przysięgałeś, że nie będziesz 

posługiwał się bronią ze stali, co zatem robisz wśród tych, którzy sieją zniszczenie na tej ziemi? 

Randal spojrzał na swoje dłonie: jedną zdrową i drugą naznaczoną brzydką blizną. Kiedy ostatnio ujął 
miecz, by się nim obronić, klinga raniła go do kości. 

Nie chcę nikogo krzywdzić - powiedział powoli, nie patrząc wiedźmie w oczy. - Wojna toczyła się 

tu na długo przed moim przybyciem. Jestem tu, by pomóc moim przyjaciołom i by dotrzymać obietnicy, 
jaką złożyłem księciu w innym kraju. 

Wiem, że nie ty wszcząłeś tę wojnę - czarodziejka wstała z wyimaginowanego krzesła i obeszła 

stół, by stanąć tuż obok swojego gościa. - Ty jednak możesz ją zakończyć. Masz moc, młody Randalu, 
musisz tylko chcieć. 

Czarodziej potrząsnął głową. 

background image

Uczyłem się sztuk magicznych z miłości do nich, a nie po to, by igrając z nimi unieszczęśliwiać lu- 

' 40 

A * 

dzi. Pierwszy czarodziej, jakiego spotkałem, uczył mnie, że prawdziwy czarodziej nie powinien łaknąć 
ziemskiej potęgi i władzy. Wszystko, co dotąd przeżyłem, świadczyło o tym, że miał rację. 

Naprawdę tak sądzisz? - zdziwiła się Danna. -Zatem chodź ze mną. 

Odwróciła się na pięcie i wyszła, nie czekając na Randala. Minęła dłuższa chwila, nim zaskoczony 
czarodziej zerwał się na równe nogi i wybiegł na polanę. Kiedy przekroczył próg, czarodziejka 
przechodziła już przez kładkę nad potokiem; dogonił ją dopiero na drugim brzegu. Danna poprowadziła 
go ścieżką w głąb lasu. 

Szlak kluczył między wzgórzami, wiodąc Dannę i Randala coraz dalej od kamiennej chatki. Czarodziej 
znowu zatracił poczucie upływu czasu; nie miał pojęcia, czy wędrują od kilku godzin, czy może upłynęło 
zaledwie kilka minut. Ścieżka skończyła się nagle polaną, okoloną prowizorycznymi szałasami z gałęzi i 
powalonych drzew. Wokół niedużych ognisk tłoczyli się mężczyźni, kobiety i dzieci, wszyscy obdarci, 
brudni i przeraźliwie zabiedzeni. 

Popatrz - powiedziała Danna, zatrzymując się na krawędzi polany i szerokim gestem wskazując 

osadę nędzarzy. - To ludzie z wioski leżącej pod murami Grzmiącego Zamku. Uprawiali pola tam, gdzie 
dziś obozuje wasza armia. Nie mają dachu nad głową ani ziarna. Gdy nadejdzie zima, to oni będą umierać 
od mrozu i głodu. 

Dlaczego nie są w zamku? - spytał zdumiony Randal. - Tam mieliby schronienie i żywność... 

przynajmniej przez pewien czas. 

41 I 

* A 

- Lord Fess wystarczająco często powtarzał im, że nie będzie karmił dodatkowych gąb w czasach wojny 
lub głodu. Czy twoim zdaniem powinni zapytać kasztelana, czy ich pan mówił prawdę? 

Randal potrząsnął głową i jął w zamyśleniu przyglądać się osadzie. Wiedział z doświadczenia, jak okrutne 
potrafi być życie na dolnych szczeblach bre-slandzkiej drabiny społecznej. Będąc wędrownym 
czarodziejem, nie miał stałego miejsca na świecie i tylko własną mocą bronił się przed chłodem i głodem. 
Był i taki czas, że nie miał nawet tej ochrony: kiedy rektorzy Szkoły Czarodziejów zakazali mu 
posługiwania się magią i musiał samotnie wyruszyć na poszukiwanie mistrza pustelnika, który miał prawo 
znieść ów zakaz. „W ciągu wszystkich tych miesięcy nie było ani jednego dnia, kiedy nie byłbym głodny - 
przypomniał sobie Randal - pracowałem za resztki ze stołu i byłem wdzięczny nawet za to". 

Ale głód wcale nie był najgorszy. Randal wciąż pamiętał, jak to jest stać się ofiarą, kiedy szlachetnie 

background image

urodzeni panowie mają fantazję wyładować swój zły humor na kimś, kto nie odważy się bronić. Pamiętał 
gniewne głosy na podwórzu zajazdu („ośmielasz się odwracać plecami do rycerza, kmiotku?"), cios 
wymierzony upierścienioną dłonią, krew płynącą z rany na policzku i ciężkie buty, jakimi kopano go, gdy 
upadł. 

Wspomnienia cisnęły mu się do głowy bolesną falą. Randal zatrząsł się. „Gdyby Walter nie zjawił się w 
porę i nie wybawił mnie z opresji, zapewne zatłukliby mnie na śmierć". 

Walter nie rozpoznał wówczas swego kuzyna. Wyszedł na podwórze, by ocalić nieznanego parobka. „Tym 
ludziom także by pomógł, gdyby tylko mógł" -pomyślał Randal. 

Powiedziałaś, że mam moc. Jak miałbym jej użyć? 

Danna odpowiedziała natychmiast: 

Zakończ oblężenie. 

Jesteś silniejsza ode mnie - zauważył Randal. -Dlaczego po prostu nie zmieciesz armii Ektora z 

pól? 

Być może będę musiała to zrobić, ale wtedy zwyciężyłby Fess... a Fess nie jest przyjacielem ani 

moim, ani ludu, którym się opiekuję. 

Dlaczego więc nie doprowadzisz do jego klęski? 

Ponieważ jestem jego wrogiem - w głosie czarownicy pojawiła się nutka irytacji. - Dzwon to wie. 

Zaklęcia wyryte w spiżu nie pozwolą mi na przekroczenie murów zamku. 

Zatem i ja ich nie przekroczę. Lórd Fess z pewnością nie jest też moim przyjacielem. 

Twoja moc być może zdoła przedostać się tam, gdzie moja nie ma wstępu. Jeśli zechcesz pomóc 

mnie i mojemu ludowi, ja w zamian pomogę tobie. Jeśli nie, zostań ze swoim snem o magii dla samej 
magii... a ja uczynię to, co będę musiała uczynić, by zakończyć oblężenie. Bez względu na konsekwencje. 

Kiedy Danna skończyła mówić, dzwon na zamkowej wieży głębokim uderzeniem oznajmił kolejną 
godzinę. Randal mrugnął, a gdy otworzył oczy, znów stał na krawędzi lasu i patrzył na obóz armii Ektora. 
Danny nie było nigdzie w zasięgu wzroku. 

Pogrążony w głębokiej zadumie, Randal ruszył przez pole w stronę linii wartowników. Kiedy podszedł 
bliżej, zauważył, że w obozie wrze niezwykła krzątanina: w ciemnościach rozlegały się gniewne 
ponaglające okrzyki, a między namiotami krążyły grupki żołnierzy z pochodniami. „Coś musiało się stać 
pod moją nieobecność" - ledwie w głowie Randala zrodziła się ta myśl, dwaj rycerze na koniach 
przemknęli obok wartowników i pognali w jego stronę. 

Hej, magiku! Gdzie się szwendałeś?! - zawołał jeden z nich, osadzając konia tuż przed Randalem. 

Czarodziej poczuł się urażony opryskliwym tonem jeźdźca. 

background image

To moja sprawa - rzucił, wymijając go. 

A jakaż to ważna sprawa kazała ci opuścić obóz? 

spytał drugi rycerz. - Pójdziesz z nami! 

Randal usłyszał metaliczny szczęk dobywanego miecza i zatrzymał się, posyłając pyskaczom uważne 
spojrzenie. „Mógłbym im uciec bez trudu - pomyślał 

nic nie chroni ich przed magią. Jasny błysk spłoszyłby konie, a ja zniknąłbym w lesie, gdzie nigdy 

by mnie nie znaleźli". Jednak ucieczka oznaczałaby kłopoty -kto wie jak wielkie - dla Waltera i Lys, a 
ponadto na pewno nie rozwiązałaby problemu Danny i jej ludu. 

„Kto wie, dokąd naprawdę sięga moc Danny - zastanawiał się Randal. - Jest kimś więcej niż tylko leśną 
czarownicą. Jestem tego pewien. W Tarnsbergu rektorzy wspominali czasem o potężnych istotach 
związanych z ziemią, na jakiej się zrodziły, strzegących jej i opiekujących się mieszkającymi tam ludźmi. 
Jeśli Danna jest jedną z nich, to decydując się na przerwa- 

44 

nie oblężenia mogłaby uwolnić tyle magicznej energii, że szturm na zamek wyglądałby przy tym jak 
dziecinna igraszka. W promieniu dziesięciu mil nikt nie byłby bezpieczny". Czarodziej westchnął. „Muszę 
zostać... Poza tym, jeśli ucieknę, nigdy nie dowiem się, co się tu naprawdę dzieje". 

- Jestem do waszej dyspozycji - powiedział do rycerzy. 

Bez zbędnych słów jeźdźcy zawrócili konie i ustawili się po obu stronach młodego czarodzieja. W ten 
sposób, otoczony przez uzbrojonych strażników, Randal dotarł do namiotu barona. Przed wejściem 
rycerze zsiedli z koni i wprowadzili go do wnętrza. Następnie skłonili się i wyszli, pozostawiając Randala 
samego przed marsowym obliczem Ektora. 

W przeciwieństwie do chatki Danny, rozjaśnionej magiczną żółtą poświatą, wnętrze namiotu było 
mroczne i zadymione. Na środkowym słupie wisiała latarnia ze świeczką, kołysząca się w przeciągu i 
rozrzucająca wokół pląsające plamy cieni o dziwacznych kształtach. Baron siedział na tym samym stołku, 
co podczas porannej narady. Po jego jednej stronie stali Walter i Lys, po drugiej kapitan Dreikart. 

Randal spojrzał na Waltera. To, co zobaczył, nie ucieszyło go: rycerz był blady, a jego ściągnięte usta 
wyglądały tak, jakby za chwilę miał się z nich wylać potok gniewnych słów. Tuż obok stała Lys, na 
przemian zaciskając i rozwierając pięści. W jej błękitnych oczach czaiła się furia. 

A kapitan Dreikart...? Randal powoli przeniósł spojrzenie na kondotiera. Dreikart nie stracił nic ze 

swego opanowania. Jego twarz była nieprzenikniona, ale nie było na niej uśmiechu. 

Czarodziej zgiął się w ukłonie przed baronem. 

Czym mogę ci służyć, panie? 

background image

Ektor wykrzywił usta w gniewnym grymasie. 

Co zrobiłeś ze złotem? - wycedził przez zęby. 

Randal zamrugał. Dotąd nie wiedział, czego się 

spodziewać - być może, żądania jakiegoś czaru - ale to pytanie zaskoczyło go całkowicie. 

Ze złotem? Nic, panie - wykrztusił, wytrzeszczając oczy. 

Odpowiedź rozsierdziła barona. 

Gdzie się podziewałeś przez ostatnie dwie godziny?! - zawołał, unosząc się nieco na stołku. 

„Rozmawiałem z potężną czarodziejką... albo czarownicą, która zupełnie poważnie myśli o posłużeniu się 
swoją mocą do oczyszczenia tych pól z wojska" -pomyślał Randal, ale na głos powiedział coś innego. 

Nie rozumiem, panie. Co się stało ze złotem? 

Walter postąpił krok do przodu. Zaczął mówić urywanymi, jakby odcinanymi nożem zdaniami. 

Ktoś wkradł się do namiotu, w którym przechowywaliśmy skrzynie. Zakłuł skarbnika sztyletem. 

Ukradł złoto. 

 

Rozdział 

Krew i złoto 

Randal poczuł, że grunt usuwa mu się spod stóp. „Czy Walter naprawdę wierzy, że to ja zrobiłem?". Nagle 
zdał sobie sprawę, że gniew kuzyna skierowany jest nie przeciw niemu, a przeciw bezpodstawnym 
oskarżeniom. Rozkołysany świat znów znieruchomiał. Czarodziej zwrócił się do barona. 

Czy oskarżasz mnie o kradzież, panie? 

Jesteś jedyną osobą, jakiej po fakcie nie znaleźliśmy w obozie - powiedział baron. - Pytam raz 

jeszcze: gdzie byłeś i co robiłeś? 

Byłem w lesie - odrzekł Randal po chwili namysłu. - Próbowałem dowiedzieć się czegoś o 

czarodzieju z zamku, tak jak obiecałem. 

I czego się dowiedziałeś? Ta kradzież... - baron zawiesił głos - to była robota czarodzieja. Nikt inny 

nie mógł wynieść skrzyń nie zauważony. Jak dotąd jesteś jedynym czarodziejem, jakiego mamy. 

Randal zaczerpnął wielki haust powietrza. „Nie mogę skłamać, ale nie pomogę Dannie i jej ludziom, jeśli 
opowiem o niej Ektorowi. Muszę wyjawić naj- 

mniejszą część prawdy, jaką się da, ale na tyle dużą, by baron mi uwierzył". 

background image

Lord Fess umieścił w zamku czarodzieja... - zaczął i westchnął, zastanawiając się nad dalszym 

ciągiem. - Nie wiem, jaką ma rangę ów mag - podjął po chwili - ale znak snu, który uśpił naszych 
wartowników, to jego dzieło. 

Kapitan Dreikart przemówił po raz pierwszy. 

Czarodziej mówi prawdę, baronie. Wiemy, że wróg miał taki amulet. Sam widziałem, jak Sir 

Walter zerwał go z szyi jednego... 

Jesteśmy tu od tygodni - przerwał mu baron -i nie natknęliśmy się na najmniejszy ślad magii. 

Potem przyjeżdża ten chłopak i tejże nocy mamy atak z magicznym amuletem. Czy to nie nazbyt wiele, 
jak na zwykły zbieg okoliczności? I gdzie jest ten medalion teraz? - przeniósł wzrok na Randala. - Powiedz 
no, czarodzieju, gdzie on jest? 

Randalowi nie podobał się sposób, w jaki rozwijało się to przesłuchanie. Był czarodziejem i jeśli zacząłby 
kłamać, jego magia stałaby się zawodna i nieprzewidywalna. Już nigdy nie mógłby jej zaufać. Jeszcze raz 
starannie dobrał słowa odpowiedzi. 

Medalion został zniszczony, panie. 

Baron parsknął gniewnie. 

Ty tak twierdzisz. Ja natomiast uważam, że miałeś go przy sobie, kiedy prześliznąłeś się między 

wartownikami i dźgnąłeś skarbnika księcia Vespiana w plecy. Potem użyłeś magii do przeniesienia złota 
do kryjówki, gdziekolwiek by ona nie była, a teraz masz nadzieję, że magia pozwoli ci wymknąć się nam. 

48 

Randal zdołał tylko potrząsnąć głową z niedowierzaniem. „Jakże mało on wie o czarodziejach". Nagle 
zapadłą ciszę przerwał głos rozjuszonej Lys. 

Randal nigdy nie zrobiłby czegoś takiego! Jest czarodziejem. Nawet dziecko wie, że czarodzieje 

nie mogą posługiwać się bronią, a jeśli chodzi o kradzież, to wiedzcie, że Randal nie wziąłby cudzej skórki 
od chleba, choćby nawet umierał z głodu! 

Baron Ektor uniósł swe siwiejące brwi. 

Proszę, proszę... Wędrowna rybałtka chce, bym uwierzył w wierność wędrownego magika. Cóż za 

piękna para: najbardziej zuchwali bezpańscy włóczędzy, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi! 

Randal gwałtownie zaczerpnął powietrza, lecz nim zdążył otworzyć usta, Walter zwrócił się do barona. 

Panie... - powiedział młody rycerz drżącym z emocji głosem - jak już powiedziałem, ręczę za mego 

kuzyna własnym życiem. Skoro nie wierzysz memu słowu, to tak, jakbyś nazwał mnie łgarzem. Nie będę 
służył nikomu, kto nazywa mnie łgarzem. 

Walter! - zaprotestował Randal. - Nie ma potrzeby... 

background image

Milcz - przerwał rycerz, nawet nie patrząc na kuzyna. - Baron uczynił tę sprawę kwestią mojego 

honoru, tak samo jak twojego. 

Twarz barona, już wcześniej wyrażająca gniew i podejrzliwość, teraz poczerwieniała i napęczniała od 
wzbierającej furii. Tymczasem na oblicze Waltera wypłynęła najbardziej uparta z jego min. Randal 
przełknął ślinę. „Kiedy Walter zaczyna się tak zachowywać, nic nie zdoła go powstrzymać, a Ektor nie 

należy do ludzi, którzy puściliby płazem taką zniewagę". 

Naj dyskretniej jak potrafił, Randal zaczął przygotowywać czar, jakiego zaledwie kilka minut wcześniej nie 
użyłby za nic w świecie. „Jeśli dojdzie do ostateczności - pomyślał - pozwolę Walterowi zająć się baronem 
i zachowam magiczny cios na Dreikarta". 

Jak się okazało, kapitan najemników miał zupełnie inny pomysł na wyjście z kłopotliwej sytuacji. Dreikart 
wystąpił naprzód i przełamał gniewną ciszę rozkazującym okrzykiem. 

Dość! Baronie, młody rycerzu, w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Pozwólcie, że zadam 

czarodziejowi pytanie. 

Zwrócił się ku Randalowi. 

Czy masz cokolwiek wspólnego z kradzieżą złota? 

Randal dzielnie zniósł przenikliwe spojrzenie kapitana. 

Nie, zupełnie nic. 

Wobec tego możemy na tym poprzestać - powiedział Dreikart do barona. - W moim kraju 

również mamy czarodziejów i wiemy, że nie mogą kłamać, jeśli chcą zachować swoją moc. 

Zapadła długa cisza. „Baron potrzebuje Dreikarta i jego żołnierzy, ale czy Grzmiący Zamek jest dla niego 
wystarczająco ważny, by słuchać najemnika?" - zastanawiał się Randal. 

Wreszcie baron machnął ręką w geście rezygnacji. 

Idź więc - powiedział do Dreikarta - i zabierz tych troje ze sobą, skoro im ufasz. Nie chcę ich 

więcej oglądać na oczy. 

Oczywiście, panie - powiedział dowódca najemników, zginając się w niezbyt uniżonym ukłonie. 

-Chodź, czarodzieju - rzucił do Randala. - I twoi przyjaciele też. 

Dreikart obszedł stół dookoła i wyszedł z namiotu. Nie czekając na pozostałych, zaczął schodzić w dół 
pagórka, na którym stał namiot barona. Randal, Lys i Walter pośpieszyli za nim. Wychodząc z namiotu, 
Randal spojrzał w górę i dostrzegł krążącego na niedużej wysokości ptaka. Ciemne pióra sowy 
połyskiwały w migotliwym blasku pochodni. „Czyżby Danna? - pomyślał czarodziej. - Pewnie mnie 
obserwuje. Chce wiedzieć, co zrobię, jakbym nie miał dość własnych problemów...". 

background image

Kapitan Dreikart przerwał ciszę, nie zwalniając kroku i nawet nie patrząc na Randala. 

Doszły mnie słuchy, że potrafisz leczyć za pomocą magii. 

Znam kilka zaklęć - odparł Randal. 

Zatem chodź ze mną i zajmij się tym skarbnikiem. Kiedy wydobrzeje, może powie nam, kto zabrał 

złoto. 

Bez dalszych słów Dreikart skierował się do namiotu, z którego skradziono skrzynie z pieniędzmi. 
Wewnątrz, w mdłym świetle latarenki ze świecą, Randal ujrzał skarbnika księcia Vespiana, leżącego bez 
ruchu twarzą w dół na posłaniu z siana. Nieopodal na niskim stołku siedział jeden z ludzi Dreikarta. 
Usłyszawszy szelest odchylanej klapy, najemnik uniósł głowę i widząc swego kapitana, wypowiedział kilka 
słów w obcym języku. Dreikart skinął głową i odwrócił się do Randala. 

Gisli mówi, że skarbnik nie obudził się ani razu. Uczyń, co w twojej mocy, a zobaczymy, czy 

panujesz nad magią czy nie. 

Randal nie był zaskoczony. 

Próba, kapitanie? 

A i owszem - skwapliwie przytaknął Dreikart. -Jeśli twoje zaklęcia zawiodą, to prawdopodobnie 

skłamałeś przed baronem, ale jeśli uzdrowisz tego człowieka, wtedy najpewniej mówiłeś prawdę. 

Walter odezwał się po raz pierwszy od czasu swego wystąpienia przed baronem. 

Z życia jednego człowieka kręcisz linę, na której powiesisz drugiego? 

Dreikart wzruszył ramionami. 

Czemu nie? Skarbnik nie ma nic do stracenia. Bez czarodzieja i tak by umarł. 

On ma rację, Walter - powiedział ponuro Randal. 

Młody czarodziej klęczał już przy posłaniu, odwi- 

jając koc, jakim przykryto skarbnika. Ktoś, pewnie Gisli, opatrzył ranę pasami czystego płótna. Teraz 
jednak krew wsączająca się w białą tkaninę rozlała się na plecach nieszczęśnika wielką czerwoną plamą. 
Randal wskazał ją palcem. 

To śmiertelna rana, wiesz o tym - powiedział do Dreikarta. 

Walter wycofał się w cień i usiadł na ziemi, kryjąc twarz w dłoniach. Randal popatrzył na kuzyna, na Lys, a 
potem na dowódcę najemników. 

background image

Nie jestem jeszcze mistrzem - powiedział po chwili milczenia. - Jestem zaledwie wędrownym 

czarodziejem i mogę nie znać właściwych zaklęć. Nawet 

jeśli moje czary podziałają, mogą okazać się zbyt słabe, by uleczyć tak groźną ranę. Jeśli zawiodą... 
cokolwiek uczynisz, pozwól moim przyjaciołom odejść w pokoju. 

Dreikart potrząsnął głową. 

- Nie zamierzam niczego obiecywać. Rób swoje, a potem zobaczymy. 

Randal westchnął. Nie trzeba było magii, by zrozumieć, że spór z Dreikartem nie ma najmniejszego 

sensu. 

Jak sobie życzysz - mruknął pod nosem, odwracając się do rannego. 

Czarodziej wyciągnął rękę i dotknął poszarzałego czoła skarbnika, a potem boku jego szyi. Pod palcami 
poczuł zimną i lepką od potu skórę. Tętno było nierówne, szybkie i bardzo słabe. 

Dormi - szepnął w Zapomnianej Mowie, zsyłając rannemu ulgę i spokój. 

Następnym krokiem musiało być odwinięcie bandaży. Zaklęcie zsyłające sen czyniło tę operację 
łagodniejszą dla chorego i ułatwiało zadanie uzdrawiaczowi. 

Ostrożnie i bardzo powoli Randal oderwał od grzbietu skarbnika sklejone skrzepniętą krwią pasy. Tuż 
obok kręgosłupa i nieco pod żebrami ziała zadana szerokim ostrzem rana, niczym głęboka paszcza o 
wilgotnym, czerwonym wnętrzu. Po białej skórze skarbnika popłynęła karmazynowa strużka. 

Randal skoncentrował się na budowaniu czaru powstrzymującego krwawienie i zasklepiającego ranę. 
Recytował zaklęcia, starając się nie popełnić ani jednego błędu i przywołując na pomoc całą swoją 
rezerwę 

53 

magicznej mocy. Gdy było po wszystkim, usiadł na skrzyżowanych nogach ze zmęczonym, ale pełnym 
satysfakcji westchnieniem. 

Nagle, bez ostrzeżenia, puls skarbnika znowu osłabł, a oddech przeszedł w płytkie urywane westchnienia. 
Na skórze rannego znów wystąpiły kropelki zimnego potu. Zaskoczony i przestraszony Randal jeszcze raz 
pochylił się nad leżącym mężczyzną i jeszcze raz spenetrował jego aurę swoimi magicznymi zmysłami. 
Tym razem sięgnął jeszcze głębiej i odkrył, że rana skarbnika maskowała inną, zadaną wcześniej. 
Mężczyzna został porażony urokiem słabości i choroby, jeszcze zanim nieznany morderca zatopił sztylet 
w jego ciele. 

Randal przygryzł wargę. „Nie śmiem użyć zaklęcia odczyniającego wszelkie czary. Teraz tylko moja magia 
trzyma tego człowieka przy życiu. Muszę znaleźć sposób na złamanie obcego uroku i tylko tego jednego". 
Czarodziej zbadał czar, najdokładniej jak potrafił, zawierzając swym magicznym zmysłom i 

background image

doświadczeniu. Struktura uroku miała w sobie coś znajomego. Czegoś takiego można się było nauczyć w 
tarnsberskiej szkole; na swój sposób dzika magia Danny działała zupełnie inaczej. Randal wiedział 
-przynajmniej teoretycznie - jak zniszczyć tego rodzaju konstrukcję, ale nawet dla czarodzieja 
posiadającego taką wiedzę proces ten bardziej przypominał szukanie drzwi po omacku niż otwieranie ich 
przygotowanym kluczem. 

Czarodziej skoncentrował się, poszukując ukrytych magicznych węzłów, podtrzymujących urok sła- 

bości. Głowa opadła mu na piersi, a oddech stawał się coraz głębszy i powolny. Wkrótce odszukał słabe 
miejsca i skruszył je jedno po drugim. Czar osłabł i rozproszył się, uwalniając ofiarę ze swej mocy. 

Wreszcie skarbnik zapadł w głęboki, przywracający siły sen. Randal stanął na miękkich nogach i 
zatoczywszy się, oparł plecami o słup namiotu. Był śmiertelnie znużony, a w głowie kręciło mu się od 
wysiłku, jaki włożył w przełamanie uroku słabości. Gdy Lys włożyła mu w dłonie kubek z wodą, łapczywie 
zaczął pochłaniać napój wielkimi haustami. 

- Dzięki - sapnął, oddając kubek przyjaciółce. Otarł usta rękawem togi i zwrócił się do Dreikarta: -Czy teraz 
uznasz, że moje słowo jest coś warte? 

Kapitan skinął głową. 

-Jesteś prawdziwym czarodziejem, zgoda. Teraz poczekamy. Kiedy skarbnik się zbudzi, zapytamy, co tu 
się wydarzyło. 

Randal usiadł ciężko na drewnianej skrzynce i oparł głowę na kolanach. Niemal natychmiast zapadł w 
rodzaj półsnu, zasłuchany w piosenkę, jaką zaczęła śpiewać Lys. Początkowo melodia była radosna, ale 
wkrótce wkradła się do niej mroczniejsza nuta. 

Jego pies posoką opił. Potem legli, objedzeni, Wśród korzeni, snem zmorzeni, Niczym martwi tak leżeli, 
Niczym martwi. 

Pan nie oparł się dziczyźnie, 

Na zewnątrz niebo już szarzało, kiedy powieki skarbnika nareszcie się rozchyliły. Walter trącił łokciem 
kuzyna i obaj podeszli do leżącego. Z drugiej strony zbliżyli się Dreikart i Lys. Ranny mężczyzna jęknął i 
spróbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Randal i Walter podtrzymali go, nim upadł, po 
czym ostrożnie ułożyli na posłaniu. 

Leż spokojnie - powiedział Randal. - Jesteś ranny. Czy możesz powiedzieć nam, co się stało? 

Ranny? 

Ktoś dźgnął cię sztyletem i ukradł złoto. Kto to zrobił? 

Ja... ja nie wiem - wykrztusił zdumiony skarbnik. - Poszedłem spać do namiotu, a teraz budzę się i 

widzę was. Stoicie nade mną i zadajecie dziwne pytania. 

background image

Nie podoba mi się to - burknął kapitan Dreikart, marszcząc brwi. - Miałem nadzieję, że doczekam 

się odpowiedzi, ale to, co mówisz, czyni sprawę jeszcze bardziej tajemniczą. 

Jest gorzej, niż myślisz - wtrącił Randal. - Maczał w tym palce czarodziej z zamku. Zdążyłem już 

poznać charakter jego magii. Jeśli chcesz odzyskać pieniądze, poszukaj ich w Grzmiącym Zamku. 

Dreikart utkwił wzrok w czarodzieju i zamyślił się. 

A jeśli złota tam nie ma? - wypalił nagle. - Moi ludzie oblegają zamek, może nawet zaatakują go i 

zdobędą, a wszystko za pół ceny. Tego nie było w mojej umowie z baronem. Rozumiecie mnie? 

Twoja umowa nie... - zaczął Walter. 

Daj spokój - westchnął Randal. 

Czuł się znużony po długim i wyjątkowo skomplikowanym seansie uzdrawiającym, ale wyglądało na to, że 
nim słońce wstanie na dobre, będzie musiał jeszcze raz skorzystać ze swoich magicznych mocy. 
Czarodziej zwrócił się do Dreikarta. 

Nikt nie ucieknie z sześcioma skrzyniami przez pierścień oblężenia. Jeśli złoto jest w zamku, 

będzie tam nadal, kiedy zamek padnie. Jeśli jednak chcesz mieć pewność, mogę posłużyć się magią, by 
sprawdzić, co tu się stało i dokąd zabrano pieniądze. 

Młody czarodziej zerknął na skarbnika. 

Będę potrzebował pomocy przy koncentracji, ale nie śmiem posłużyć się nim - ruchem głowy 

wskazał leżącego. - Proces leczenia jeszcze się nie zakończył. Gdybym uczynił go ośrodkiem koncentracji 
tak potężnego czaru, zabiłbym go na pewno. Potrzebny mi ktoś, kto był w pobliżu, kiedy to wszystko się 
wydarzyło. 

Walter już od kilku chwil przecząco potrząsał głową. 

Przez cały wieczór nikt prócz niego nie zbliżał się do złota - powiedział rycerz. - Moi ludzie 

trzymali wartę wokół namiotu, a ja siedziałem przy ognisku, gdzie śpiewała Lys, skąd dobrze widziałem 
wejście do namiotu. 

Czyli wystarczająco blisko - orzekł Randal. -Być może moje zadanie będzie przez to nieco 

trudniejsze, ale na pewno nie niemożliwe. Dla pewności wezmę was dwoje. 

Posługując się obcasem, czarodziej nakreślił na ubitej ziemi nieduży krąg tuż obok posłania skarbnika. 

Walter, Lys, stańcie ze mną wewnątrz kręgu... Aha, Walter, musisz odłożyć miecz. 

Nie podoba mi się to - powiedział rycerz, patrząc na kuzyna spod ściągniętych brwi. 

Oddaj go kapitanowi Dreikartowi. Jeśli wejdziesz z mieczem do kręgu, czar może nie zadziałać. 

Walter niechętnie wręczył miecz kapitanowi, a Lys wbiła w ziemię swój nóż do chleba. Gdy przestąpili 

background image

granicę kręgu, Randal pochylił się, by nakreślić magiczne symbole czterech stron świata. W namiocie 
zapadła cisza, jeśli nie liczyć monotonnego mamrotania czarodzieja, recytującego zaklęcia w 
Zapomnianej Mowie. Randal wyrysował jeszcze symbole i zaklęcia czaru spojrzenia w przeszłość, wszedł 
do wnętrza kręgu i wypowiedział ostatnie zaklęcie. Wydrapana obcasem bruzda zabłysła błękitnym 
światłem. 

Zaczynamy - powiedział Randal. - Krąg jest zamknięty. Nie wychodźcie z niego, dopóki sam go nie 

otwo... 

Spójrzcie na zewnątrz! - zawołała Lys. - Światło. Zmienia się. 

Wszyscy jak na komendę spojrzeli w stronę uchylonej klapy namiotu. Walter wymamrotał pod nosem 
coś, co brzmiało jak przekleństwo. Wewnątrz kręgu nic się nie zmieniło: cienie leżały dokładnie tam, 
gdzie wtedy, gdy Randal rozpoczął swoje czary, a chłodna poranna bryza nadal rozwiewała włosy trójki 
podróżników w czasie. Jednak poza kręgiem w namiocie zapanowała ciemność. Cały i zdrowy skarbnik 
chrapał w najlepsze na swoim słomianym posłaniu tuż obok sześciu kufrów ze złotem. 

Patrzymy na wydarzenia ostatniej nocy - powiedział Randal. - Teraz możemy tylko czekać. 

58 

Czy ktoś może nas zobaczyć? - spytał "Walter drżącym z przejęcia głosem. 

W naszym rzeczywistym czasie, owszem: każdy, kto spojrzy na krąg, zobaczy nas w jego wnętrzu. 

Jednak nikt nie zdoła tu wejść. 

Coś się dzieje - szepnęła Lys. 

Pieśniarka nie myliła się. "We wnętrzu namiotu tuż nad ziemią pojawił się drżący świetlny punkt. Plamka 
podfrunęła do góry, pozostawiając za sobą coś na kształt świetlistej struny, która niebawem rozrosła się 
w smukłą kolumnę złotego blasku. 

W nocy niczego takiego nie widziałem - wyszeptał Walter. 

Wówczas nie byłeś we wnętrzu namiotu - powiedział Randal. - Ktoś otwiera magiczny portal. 

Założę się, że przejście prowadzi do zamku. 

Tymczasem świetlna kolumna przemieniła się w słup blasku, mierzący dwa łokcie szerokości i około 
sześciu wysokości. Z jego wnętrza wyskoczył mężczyzna w kolczudze i stalowym hełmie. Przyłbica 
zakrywała mu twarz, ale w jego ruchach było coś znajomego. Przybysz rozejrzał się, po czym dobył zza 
pasa sztylet, doskoczył do posłania i z rozmachem dźgnął śpiącego skarbnika w plecy. 

Z ust Lys wyrwał się cichy okrzyk. 

A więc tak to było - wymamrotał Walter. Rycerz był wstrząśnięty. - Lecz przecież namiot był przez 

cały czas strzeżony, a ja siedziałem tuż obok. Jak to możliwe, że nikt nie usłyszał ani nie zobaczył niczego 
podejrzanego? 

background image

Spójrz na zewnątrz - powiedział Randal, wskazując wejście do namiotu. Na ziemi tuż za uchyloną 

klapą widniała linia, jarząca się błękitną poświatą. -Jeszcze jeden magiczny krąg. Czarodziej z zamku 
nakreślił go, by ukryć wszystko, co się tu dzieje, łącznie z samym kręgiem. Gdybyś był wewnątrz namiotu, 
najpewniej zostałbyś uśpiony zaklęciem, a potem za-kłuty, tak jak nasz przyjaciel tutaj. 

Ze świetlistego słupa wyłoniło się jeszcze kilku żołnierzy, którzy zabrali się do wynoszenia kufrów ze 
złotem prosto do magicznego portalu. Kiedy ostatnia skrzynia znikała już w świetlistej mgle, jeden z 
mężczyzn spojrzał w górę i... zobaczył Randala. 

„To niemożliwe - pomyślał czarodziej, nagle ogarnięty paniką - przecież nas tutaj nie ma. On nie może nas 
widzieć!". 

A jednak widział. Wzrok nieznajomego był bez wątpienia utkwiony w Randalu. Mężczyzna zawołał coś w 
kierunku portalu i wskazał ręką trójkę przyjaciół, stojących wewnątrz własnego magicznego kręgu. Randal 
drgnął, poczuwszy przenikającą go falę magicznej energii, nagle uwolnionej z wnętrza świetlistego słupa. 
Kolumna gwałtownie rozjarzyła się jaskrawym oślepiającym blaskiem. Randal osłonił oczy rękawem, 
chroniąc je przed bolesną ulewą światła... i wtedy zapadła ciemność. 

Czarodziej opuścił rękę. Przed oczami wirowały mu rozjarzone plamy, bez względu na to, gdzie spojrzał, 
nawet gdy zamknął powieki. Niebawem plamy zniknęły, ale światło nie powróciło. 

„Czyżbym oślepł?". 

- To była niezła sztuczka, Randy. 

61 

* A 

klapą widniała linia, jarząca się błękitną poświatą. -Jeszcze jeden magiczny krąg. Czarodziej z zamku 
nakreślił go, by ukryć wszystko, co się tu dzieje, łącznie z samym kręgiem. Gdybyś był wewnątrz namiotu, 
najpewniej zostałbyś uśpiony zaklęciem, a potem za-kłuty, tak jak nasz przyjaciel tutaj. 

Ze świetlistego słupa wyłoniło się jeszcze kilku żołnierzy, którzy zabrali się do wynoszenia kufrów ze 
złotem prosto do magicznego portalu. Kiedy ostatnia skrzynia znikała już w świetlistej mgle, jeden z 
mężczyzn spojrzał w górę i... zobaczył Randala. 

„To niemożliwe - pomyślał czarodziej, nagle ogarnięty paniką - przecież nas tutaj nie ma. On nie może nas 
widzieć!". 

A jednak widział. Wzrok nieznajomego był bez wątpienia utkwiony w Randalu. Mężczyzna zawołał coś w 
kierunku portalu i wskazał ręką trójkę przyjaciół, stojących wewnątrz własnego magicznego kręgu. Randal 
drgnął, poczuwszy przenikającą go falę magicznej energii, nagle uwolnionej z wnętrza świetlistego słupa. 
Kolumna gwałtownie rozjarzyła się jaskrawym oślepiającym blaskiem. Randal osłonił oczy rękawem, 
chroniąc je przed bolesną ulewą światła... i wtedy zapadła ciemność. 

background image

Czarodziej opuścił rękę. Przed oczami wirowały mu rozjarzone plamy, bez względu na to, gdzie spojrzał, 
nawet gdy zamknął powieki. Niebawem plamy zniknęły, ale światło nie powróciło. 

„Czyżbym oślepł?". 

- To była niezła sztuczka, Randy. 

61 JL 

Czarodziej drgnął, słysząc gniewny szept Waltera. 

A teraz może powiesz mi, gdzie jesteśmy? 

Naprawdę nie wiecie? - spytał obcy głos, dobiegający z ciemności. - Jesteście w lochach 

Grzmiącego Zamku. 

z grzmiącego zamku 

W ciemnościach rozległ się ponury głos Waltera: 

Jesteś pewien, że to był dobry pomysł, Randy? 

Zapewne miał swoje powody - odezwała się z drugiej strony Lys. 

Randal zignorował obie wypowiedzi. Problemem ucieczki z lochów mógł zająć się później: zamknięte 
drzwi i kamienne mury nie stanowiły istotnej przeszkody dla praktykującego czarodzieja, nawet 
wędrownego, którego od egzaminu mistrzowskiego dzieliła jeszcze długa droga. 

Tymczasem nurtowała go inna zagadka. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zostali tu przeniesieni. On sam 
tego nie zrobił - to wiedział na pewno. W dodatku ten obcy głos... Jego brzmienie obudziło w Randalu 
jakieś mroczne wspomnienia, zalegające od dawna w zakurzonym zakątku świadomości. Było to coś 
wyjątkowo przykrego, kojarzącego się z bólem, zdradą i upokorzeniem. Czarodziej pragnął teraz nade 
wszystko zobaczyć człowieka, który poinformował ich o miejscu pobytu. 

Po chwili namysłu postanowił przywołać zimny płomień, by przyjrzeć się przypadkowemu towarzyszowi 
niedoli. Wymamrotał zaklęcie, wspierając je stosownym gestem, ale światło nie pojawiło się. Randala 
ogarnęło przykre uczucie, jakby wyciągnął rękę, by dotknąć czegoś przyjaznego i drogiego sercu, a 
tymczasem natknął się na zimny nieprzenikniony mur. 

Młody czarodziej powtórzył próbę - znowu bez skutku. Cała jego magia została uwięziona gdzieś, gdzie 
nie mógł jej dosięgnąć: po drugiej stronie muru. „Tak bliska i tak bezużyteczna" - pomyślał, wydając z 
siebie stłumiony jęk rozpaczy. 

Randy? - gdzieś z boku doszedł go zatroskany szept Lys. Na ramieniu poczuł dotyk jej ciepłej 

dłoni. - Czy coś się stało? Jesteś ranny? 

background image

Randal potrząsnął głową. 

Ranny...? Nie - odparł, starając się nadać swemu głosowi pozory spokoju i opanowania. 

Więc co się stało? 

„Zna mnie zbyt dobrze" - pomyślał. Zbierając się na odwagę, zaczerpnął tchu. 

Chodzi o magię - wyrzucił z siebie wreszcie. -Coś ją blokuje. 

Jeszcze nie skończył mówić, kiedy powietrzem targnęło echo odległego gromu: głos zaklętego dzwonu, 
stłumiony grubością kamiennych murów. 

Oto, co ją blokuje - po raz drugi odezwał się skryty w mroku nieznajomy. - Dzwon. Dopóki bije co 

godzinę, tylko czarodziej z zamku może posługiwać się magią w tych murach. 

1 64 

 

wm 

Randal odwrócił głowę w stronę mówiącego. Olśnienie wywołane nagłym rozbłyskiem portalu powoli 
mijało i w otaczającej ciemności stopniowo pojawiały się szare plamy kształtów. Czarodziej mógł już 
ocenić rozmiary swojego więzienia. Dostrzegł też zarysy kraty, zamykającej wejście do celi. Korytarz po jej 
drugiej stronie rozjaśniała nikła smuga szarawego światła, wpadająca przez okno, znajdujące się gdzieś 
poza zasięgiem wzroku. Nie była to w najmniejszym stopniu jaskrawa iluminacja, jaką dałby magiczny 
zimny płomień, niemniej nikła poświata rozpraszała mrok w celi na tyle skutecznie, by wydobyć z niego 
sylwetkę mężczyzny, siedzącego pod kamienną ścianą z kolanami podciągniętymi pod brodę. 

Choć twarz współwięźnia była zwrócona ku przybyłym, Randal dostrzegł tylko blade, nieco wystające 
policzki i coś na kształt wąskiego orlego nosa, nadającego obliczu mężczyzny nieco arogancki wygląd. 
Resztę skrywały długie jasne włosy, opadające wąskimi pasemkami na twarz. Młody czarodziej, wciąż 
nękany poczuciem dziwnej więzi z nieznajomym, zdjął z ramienia troskliwą rękę Lys i ukląkł obok 
mężczyzny tam, gdzie światło padało nań mocniej. 

Z tak bliska widać było, że więzień został okrutnie poturbowany. Jego jasną skórę pokrywały sińce, a krew 
z rozciętej i nabrzmiałej wargi tworzyła na podbródku rozległy skrzep. Jakie jeszcze rany skrywały się pod 
koszulą - uszytą z białego płótna przedniego gatunku, a teraz przesiąkniętą potem i krwią -Randal mógł 
tylko zgadywać. 

- Kim jesteś? - spytał cicho. 

65 

Trzy dni temu byłem tu kasztelanem. Teraz zamkiem rządzi czarodziej, a ja jutro rano zawisnę na 

blankach - odparł nieznajomy. 

background image

Walter podszedł do Randala i stanął przy jego ramieniu. Obaj kuzyni uważnie wpatrywali się we 
współwięźnia. 

Znam twój głos - powiedział Walter po dłuższej chwili. - Skoro znaleźliśmy się w jednej celi, nawet 

jeśli tylko na krótko, to sądzę, że powinniśmy poznać nawzajem swoje imiona. 

Rycerz przerwał, czekając na odpowiedź. Kiedy jej nie usłyszał, ciągnął dalej. 

Jestem Sir Walter z Doun. 

Mężczyzna parsknął nerwowym śmiechem. 

Wobec tego prezentacja nie jest konieczna - powiedział, unosząc głowę. - Spotkaliśmy się już 

kiedyś. Jestem Sir Reginald z Wysokich Pustkowi. 

Randal cofnął się o krok. „Teraz pamiętam - pomyślał - pamiętam sińce, jakimi obdarzyłeś mnie ty i twoi 
kompani, kiedy związany przysięgą nie mogłem posługiwać się magią. Myślałeś, że bijesz zwykłego 
parobka. Pamiętam też, co zrobiłeś później...". 

Później odbył się rycerski turniej w Tattinham. Walter zakończył go leżąc twarzą w dół w kałuży własnej 
krwi, napadnięty już po walkach i uderzony maczugą, która zmiażdżyła mu ramię. Napastnik zaatakował 
od tyłu i rycerz nie zauważył, kto to był, ale plotka winiła za haniebny cios Sir Reginalda. 

Skoro pamiętał Randal, pamiętali i inni. Nawet w panującym w celi mroku czarodziej spostrzegł, że jego 
kuzyn nagle sztywnieje. 

66 

Znam cię doskonale - wycedził Walter. - Jeśli fortuna okaże się dla nas łaskawa i wydostaniemy 

się żywi z tej celi, będziemy musieli załatwić dawne porachunki. 

Więzień wyprostował się. Jego oczy więźnia rozbłysły cząstką tej dumy, jaką Randal pamiętał z ich 
pierwszego spotkania. 

Daję ci słowo: ręka, która zdradziecko powaliła cię w Tattinham, nie była moja. 

Ty tak twierdzisz. Dlaczego mamy ci wierzyć? -z głębi celi dobiegł gniewny głos Lys. 

Wszyscy odwrócili głowy w stronę pieśniarki. Sir Reginald wyciągnął ku niej rękę - Randal patrzył, jak dłoń 
rycerza wznosi się i zaraz opada z powrotem na wiązkę słomy. Lys nie poruszyła się. 

Błagam cię, pani - powiedział Sir Reginald - nie bądź zbyt surowa. Jutro umrę; po cóż miałbym 

łgać dzisiaj? 

Tym razem odezwał się Walter, wciąż jeszcze nie uspokojony: 

Ten, kto potrafi zadać śmiertelny cios w plecy, zapewne potrafi też łgać w obliczu śmierci... Ale 

powiedz mi: jeśli to nie ty podniosłeś na mnie rękę, kto według ciebie to zrobił? 

background image

Sir Reginald roześmiał się słabo i natychmiast wykrzywił twarz w grymasie bólu. „Jest z nim gorzej, niż 
mogłoby się zdawać - uświadomił sobie Randal. -Wszędzie sińce i zapewne pęknięte żebro lub dwa... za 
dużo, by porównywać z tym kilka zadanych od niechcenia razów". 

Zadaj to pytanie swoim sojusznikom w obozie barona - Sir Reginald mówił z wyraźnym wysiłkiem. 

- Sir Gilliam z Hernefeld ma dziś więcej złota, niż powinien, i dobrze wie, że to nie ja zadałem ów cios, 
gdyż zrobił to on sam. 

A potem włóczył się po Tattinham, zrzucając winę na ciebie? - Randal nareszcie odzyskał głos. - 

To poważne oskarżenie. 

Niemniej prawdziwe - odparł Reginald. - Jeśli za sprawą jakiegoś cudu uda wam się wrócić do 

obozu, zapytajcie waszego przyjaciela Gilliama, jak zdołał zapłacić księciu Thibaultowi okup za swojego 
konia i zbroję, skoro w dniu rozpoczęcia turnieju był to jego jedyny majątek. 

Thibault... - wymamrotał Walter. - Mnie samemu książę winien jest okup, odkąd pojmałem go w 

turniejowej bitwie. 

Sir Reginald jakby się ożywił. 

-Jest winien, bo nigdy go nie spłacił, czyż nie? Gdy nadszedł czas spłacania okupów, leżałeś bez 
przytomności, brocząc krwią... martwy, jak mówiono. 

Lys wystąpiła z mroku i usiadła obok Randala na przysypanej słomą podłodze; spojrzała na Sir Regi-nalda 
z miną wyrażającą sceptycyzm, ale i chęć uwierzenia. 

Twierdzisz, że książę Thibault zrezygnował z okupu Gilliama, żądając w zamian, by ten 

zamordował Waltera? 

-Tak. 

Lys nie zadowoliła się tą odpowiedzią. 

Książę ma więcej złota, niż ktokolwiek z nas widział na oczy. Cóż znaczy dla niego cena konia i 

zbroi? 

68 

Randal znów usłyszał cichy śmiech Reginalda. 

Okup księcia to więcej niż okup pierwszego lepszego rycerza. Bywa, że panowie jego pokroju 

oddają wsie i zamki na żądanie tych, którzy pokonali ich w turniejowym pojedynku. Byłbyś bogatym 
człowiekiem, Sir Walterze, gdybyś odebrał należny ci okup. Tyle że duma księcia dorównuje jego 
bogactwom. 

Interesująca opowieść - zauważył Randal. - Ciekawe, czy prawdziwa. 

background image

Chłopiec spojrzał wprost na Reginalda. 

Powiedziałeś, że mieszkający tu czarodziej pozbawił cię funkcji kasztelana. Dlaczego to zrobił? 

Podbródek rycerza powoli wysunął się do przodu. 

Oświadczył, że dopuściłem się zdrady, mimo iż ślubowałem, że będę bronił zamku przed 

najeźdźcami, i nigdy nie złamałem przysięgi. 

Więc co takiego zrobiłeś? - spytała Lys. 

W tym samym momencie odezwał się Randal. 

Ten czarodziej... jakież to prawo pozwoliło mu wtrącić do lochu kasztelana lorda Fessa? 

Nie uczyniłem nic, co okryłoby mnie hańbą -odpowiedział Sir Reginald. - Czarodziej miał jednak 

inne zdanie. Poza tym - dodał zwracając się do Randala - to siostrzeniec Fessa. 

Cóż, to sporo wyjaśnia - powiedziała Lys, bardziej do siebie niż do kogokolwiek z obecnych. 

Mnie to nie wystarcza - wtrącił Walter. - Pokonałem cię w tamtym turnieju, pamiętasz? Ty także 

nie spłaciłeś swego okupu i żądam go teraz. Sądzę, że udzielając nam wyczerpującego wyjaśnienia, 
spłacisz swój dług wobec mnie. 

69 i 

* A 

Sir Reginald smutno potrząsnął głową. 

Przykro mi, ale wiem zbyt mało, by moje wyjaśnienie było wyczerpujące. Gdybym tylko... 

Zostawcie to na później - powiedział Randal, najciszej jak potrafił. - Ktoś idzie. 

W korytarzu na zewnątrz celi pojawiła się plama żółtego światła, znacząca nierówności ścian 
rozchybotany-mi cieniami. Plama rosła i stawała się coraz jaśniejsza, aż wreszcie za kratą pojawiła się 
młoda kobieta o przestraszonej twarzy, ubrana w piękną i zapewne kosztowną suknię. Na wysokości 
głowy unosiła oliwną lampę; Randal, przyzwyczajony do niemal całkowitej ciemności, zmrużył oczy, 
porażony jaskrawym blaskiem płomienia. 

Na widok damy Sir Reginald zerwał się na równe nogi, przypadł do kraty i krzywiąc twarz z bólu osunął się 
na podłogę. 

Nie... Nie trzeba - krzyknęła cicho dama, podbiegając do kraty z drugiej strony i klękając 

naprzeciw rycerza. 

Cienie na ścianach zatańczyły gwałtowniej; młoda kobieta postawiła lampę na podłodze i wyciągnęła 
rękę, by dotknąć palców Reginalda, zaciśniętych na żelaznej sztabie. 

background image

Czarodziej pilnuje mnie jak oka w głowie - wyszeptała pośpiesznie. - Nie mogłam przyjść 

wcześniej. 

Pani, nie powinnaś była przychodzić tu wcale -wykrztusił Sir Reginald. - Jeśli zobaczy nas razem, 

kto wie, co jeszcze gotów jest uczynić? 

Dama gwałtownie potrząsnęła głową. 

Nie może być nic gorszego od rozłąki z tobą. Nie mogłam zostawić cię tu samego. 

Sir Reginald uśmiechnął się boleśnie. 

Jesteś samą miłością, pani - powiedział oficjalnym tonem, kryjącym, jak uznał Randal, 

wewnętrzną walkę o panowanie nad sobą. - Tak się złożyło, że mam już towarzystwo. 

Młoda kobieta spojrzała na Randala i pozostałych, nie puszczając dłoni Reginalda. W żółtym świetle 
lampy czarodziej widział jej długie jasne włosy i niebieskie oczy. Nie była szczególnie piękna - w istocie 
raczej przeciętna ze swoją pociągłą twarzą i długim nosem, zaróżowionym na czubku od zbyt częstego 
wycierania w chusteczkę. Jednak jej oczy, choć zapłakane i z czerwonymi obwódkami, były mądre i pełne 
urzekającego blasku. 

Coście za jedni? - spytała. - Jak się tu dostaliście? Nie widziałam was przedtem, a bram od dawna 

nikt nie otwierał, jestem pewna... patrzyłam. 

Walter zgiął się w wytwornym ukłonie, jakby nie zauważał oddzielających go od damy więziennych krat. 

Przybyliśmy zza murów zamku, z obozu barona Ektora. Jestem Walter z Doun, to mój kuzyn 

Randal, a to jest panna Lys. Wygląda na to, że wasz czarodziej zastawił pułapkę, a my w nią wpadliśmy. 

Za niczym tak nie przepada jak za pułapkami i fortelami - powiedziała smutno kobieta, po czym 

rozejrzała się trwożnie wokół. - Bawił się nami... Patrzył i czekał... Znaleźliśmy się tutaj tylko dzięki temu 
chłopcu i jego wymyślnym zasadzkom. 

Randal posłał nieznajomej przeciągłe spojrzenie. 

Chyba zaczynam rozumieć - wycedził. - Pani, ty jesteś lady Blanche, którą Fess chce wydać za 

księcia Thibaulta. 

Wszystko to prawda - przyznała kobieta z goryczą. - Wcześniej obiecał mnie baronowi Ektorowi z 

Wirrell, i bez wahania obieca komuś innemu, jeśli tylko uzna, że nowy mariaż przyniesie mu większą 
władzę niż poprzedni. 

Tyle że od wczorajszego ranka lady Blanche jest tylko moją żoną - wtrącił Sir Reginald. 

Walter wytrzeszczył oczy. 

Twoją żoną...? Jak...? W jaki sposób? 

background image

W pobliskim lesie mieszka pewna znachorka -powiedziała lady Blanche. - Od niepamiętnych 

czasów udziela ślubów tutejszym wieśniakom. Uciekliśmy z zamku przez boczną bramę i poszliśmy do 
niej. 

„To musiała być Danna" - pomyślał Randal, ale nie odezwał się. 

Lady Blanche nieznacznie zadrżała. 

Kiedy wróciliśmy, czarodziej czekał już na nas. 

Wtedy ci to zrobił? - spytał Walter, patrząc na poranioną twarz Sir Reginalda. 

Rycerz skinął głową. 

Tak, trochę się... zdenerwował. 

Zapadła cisza. Lys powoli spuściła wzrok i westchnęła. Po chwili zaczęła mówić: 

Jeśli ten czarodziej jest siostrzeńcem Fessa, a do tego jest równie ambitny jak jego wuj, to nic 

dziwnego, że zamierza powiesić cię na blankach. Małżeństwo trudno unieważnić, ale z wdową to 
zupełnie inna historia. 

Dręczysz moją panią - powiedział ostro Sir Reginald. 

Jednak lady Blanche nie przejęła się uwagą pieśniarki. Już od pewnego czasu nader uważnie przyglą- 

dała się Randalowi przez żelazną kratę. Jej zatroskaną twarz powoli zaczęła rozjaśniać nadzieja. 

Nosisz togę czarodzieja - powiedziała po chwili. - Czy to możliwe, że jesteś nim w istocie? 

Zaledwie wędrownym - odparł Randal. - Zresztą to nie ma znaczenia. Dopóki dzwon bije co 

godzina, moja magia jest bezużyteczna w tych murach. Gdybyś tylko zdołała w jakiś sposób zniszczyć 
dzwon... 

Potężni ludzie próbowali go zniszczyć i nikt nie naruszył spiżowej skorupy - zaprotestował Sir 

Reginald. - Co zdziała młoda kobieta tam, gdzie oni zawiedli? 

Rycerz sięgnął przez kratę i mocno zacisnął dłonie na smukłych przegubach lady Blanche. 

Moja pani - rzekł uroczyście - nie rób nic, co mogłoby jeszcze bardziej rozgniewać czarodzieja. 

Mógłby zapomnieć o bojaźni wobec swego wuja i wyrządzić ci coś złego. 

Blanche uśmiechnęła się do Sir Reginalda, po czym spojrzała na Randala. 

On ma rację - powiedziała cicho. - Sama nigdy nie zdołam zniszczyć dzwonu, ale jeśli uda mi się 

uciszyć go, by nie zadzwonił o wyznaczonej porze... Co wtedy? 

Randal po raz pierwszy poczuł coś na kształt nadziei. 

background image

Pewności nie mam - powiedział po namyśle - ale może mamy szansę. 

Zatem zrobię co w mojej mocy, by dzwon przestał dzwonić. Potem wszystko zależy od was. Mam 

t; 

tylko jeden warunek: kiedy uciekniecie, zabierzcie ze sobą mojego męża. 

Ale co z tobą?! Co się stanie z tobą? - zawołał Sir Reginald. 

Nie obawiaj się. Dopóki lord Fess pragnie bawić się w koronowanie królów Breslandii, będzie 

traktował mnie jak swój największy skarb, a dopóki ty żyjesz, nie będzie mógł wydać mnie za księcia 
Thibaulta ani za nikogo innego. Zrozum, w twoim bezpieczeństwie kryje się szansa na wolność nas 
obojga, a jeśli będziemy cierpliwi, być może nawet na szczęście. 

Blanche wyplotła dłonie z palców Reginalda i ujęła lampę. 

Bądźcie gotowi - powiedziała, podnosząc się. -Nie wiem, ile czasu to potrwa. 

Ściany korytarza, rozjaśnione płomykiem lampy, z wolna ciemniały, aż wreszcie w celi ponownie 
zapanował mrok. Sir Reginald z westchnieniem oparł czoło o kratę i zacisnął dłonie na żelaznych 
sztabach. Pozostali czekali w niespokojnym milczeniu. Pierwszy odezwał się Walter. 

Słuchajcie... ktoś idzie. To nie jest lady Blanche. 

Randal zastygł w bezruchu, wsłuchując się w ciszę. Teraz do niego także dotarł miękki, człapiący odgłos 
kroków. Wkrótce przed wejściem do celi pojawiła się zakapturzona postać. W przeciwieństwie do lady 
Blanche, przybysz nie niósł ze sobą lampy. Gdy zatrzymał się przed kratą, uniósł dłoń, nad którą 
rozbłysnął białobłękitny płomień. Na pojaśniałych teraz ścianach celi pojawiły się ostro zarysowane 
cienie. 

Randal zmrużył oczy, chroniąc je przed blaskiem i podniósł głowę, usiłując przyjrzeć się nieznajomemu. 
Ujrzał młodzieńca, chłopca w istocie, niewiele starszego od niego samego, odzianego w czarną togę 
wędrownego czarodzieja. Jednak w przeciwieństwie do prostej szaty Randala, togę przybysza skrojono z 
kosztownego aksamitu, a szerokie rękawy i kaptur obszyto sobolowym futrem. Na piersi młodzieńca 
połyskiwał medalion z brązu, zawieszony na szyi na cienkim rzemyku. 

„A więc to jest czarodziej, którego tak boją się lady Blanche i Sir Reginald. Może nie jest tak 
niebezpieczny, za jakiego go mają. Na pewno nie jest mistrzem" - pomyślał Randal. 

W tejże chwili nieznajomy czarodziej gwałtownym ruchem odrzucił kaptur z głowy i ledwie zrodzona 
nadzieja Randala pierzchła jak zdmuchnięta. Znał tę twarz bardzo dobrze, zbyt dobrze; w czasach nauki w 
Szkole Czarodziejów widywał ją każdego dnia, a upływ czasu nie zmienił jej zanadto. Bladożółte policzki 
były nieco bardziej nalane, czarne włosy nie tak zmierzwione, ale wyraz wiecznie wpółprzymkniętych 
oczu - specyficzna mieszanka pychy, pogardy i niezadowolenia - pozostał ten sam. 

Czarodziejem z Grzmiącego Zamku, siostrzeńcem lorda Fessa był bez wątpienia Gaimar, kolega Randala 

background image

ze Szkoły Czarodziejów w Tarnsbergu. Gaimar, który naigrawał się z jego pierwszych niezdarnych prób 
opanowania najprostszych zaklęć; Gaimar, którego złośliwość zmusiła go do opuszczenia dormitorium i 
szukania pokoju w mieście; Gaimar, który zawsze 

 

był lepszym czarodziejem od Randala, nawet w ich szkolnych czasach. 

„Chyba nie powinienem się dziwić, że to właśnie on rządzi Grzmiącym Zamkiem - pomyślał Randal. -W 
Tarnsbergu wszyscy mówili, że jest skoligacony z jakimś możnym i wpływowym rodem". 

Gaimar uniósł nieco zimny płomień, by przyjrzeć się twarzy Randala, i wyszczerzył zęby w złym uśmiechu. 

Ze wszystkich ludzi, jakich nigdy nie spodziewałbym się złapać w moją małą pułapkę... Och, i 

masz nawet togę wędrownego czarodzieja! Ciekawe, czy rektorzy szkoły wiedzą, że ją nosisz. Podobno 
cię wyrzucili. 

To było dawno temu. Od tamtej pory wiele się wydarzyło - odparł ponuro Randal. 

Czarodziej intensywnie zastanawiał się nad sytuacją. „Skoro Gaimar nie wie na pewno, czy nadano mi 
rangę wędrowca, to lepiej mu o tym nie mówić. Jego ignorancja może okazać się moją jedyną przewagą". 

Gaimar uśmiechnął się jeszcze szerzej. 

Mimo to, jak widzę, nie zmieniłeś się zbytnio. Zawsze na szarym końcu. Założę się, że nie 

potrafiłbyś uruchomić mojej pułapki bez pomocy. 

Randal starał się okazywać taką ignorancję, o jaką posądzał go dawny szkolny kolega. 

Pułapka? - spytał, unosząc brwi. - Jaka pułapka? 

Gaimar wyglądał na zadowolonego z siebie. Nie 

mógł przepuścić okazji do pochwalenia się własną przemyślnością. 

Kiedy ktoś odkrył naszą nocną wycieczkę, od razu pomyślałem, że Ektor musiał przywieźć ze sobą 

czarodzieja. Miałem jednak agentów i swoje własne plany. Zaaranżowałem kradzież złota w taki sposób, 
by podejrzenie mogło paść tylko na czarodzieja. Wiedziałem, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi kompetentny 
mag, by oczyścić swe imię, będzie posłużenie się czarem spojrzenia w miniony czas. Pozostało mi tylko 
tak ustawić mój magiczny krąg, by każdy, kto użyje magii do podglądania przeszłości, automatycznie 
uruchomił pułapkę i został przeniesiony tutaj. Ty jednak nie potrafiłbyś zbudować takiego czaru. Nie masz 
takiej mocy. Mów, kto ci pomagał? 

Randal potrząsnął głową. 

A jak sądzisz, kto to mógł być? 

background image

No, no! Nie próbuj ze mną igrać, figlarzu. Ty powinieneś wiedzieć to lepiej. I nie próbuj kłamać. 

Prędzej czy później kłamstwa zwichrują tę odrobinę mocy, jaką cudem zdążyłeś posiąść, i gdzie wtedy się 
znajdziesz? Marnie skończysz, ot co. 

Nikt mi nie pomógł. 

Sądzisz, że w to uwierzę? - szydził Gaimar. -Półtora roku zajęło ci nauczenie się zapalania świecy 

za pomocą magii. Ledwie przebrnąłeś przez egzaminy i to dopiero po dwóch latach nauki. Gadaj mi tu 
zaraz, kto z nich? 

Ciężkie spojrzenie Gaimara spoczęło na Walterze. Czarodziej z niesmakiem potrząsnął głową. 

To nie ty... Tępe osiłki twojego pokroju powinny wiedzieć, że nie warto ze mną zadzierać. 

Jego spojrzenie powędrowało ku Lys. 

Czyli zostajesz ty, co podejrzewałem od samego początku. Chyba winienem ci podziękowanie - 

dodał, 

zwracając się do Randala. - Próbowałem schwytać tę zmiennokształtną wiedźmę, od kiedy ośmieliła się 
pomóc zdrajcy kasztelanowi i ożenić go z lady Blanche. Jakimś cudem wciąż mi się wymykała. Gdybyś nie 
związał się z nią i nie wciągnął do mojej pułapki, byłaby wolna do tej pory. 

Randal nagle zrozumiał. „Sądzi, że Lys to Danna. Magia dzwonu maskuje fakt, że nie ma w niej ani krzty 
mocy". 

Tymczasem Lys błyskawicznie zorientowała się w sytuacji. 

Rozgrywka między nami jeszcze się nie skończyła - powiedziała twardo do Gaimara. - Poczekamy, 

zobaczymy. 

Gaimar roześmiał się drwiąco. 

Ależ czekaj sobie, czekaj! Zobaczysz, dokąd zawiedzie cię twoja cierpliwość. Jutro o świcie 

wszyscy troje zawiśniecie na blankach obok tego głupca Sir Reginalda. 

Zaśmiał się jeszcze raz, po czym zgasił magiczne światło i odszedł w mrok. 

Gdy ucichł odgłos jego kroków, zapadła dręcząca cisza. "Więźniowie zastygli w ciemnościach, zbyt 
przygnębieni, by mówić. Daleko nad nimi zaklęty dzwon wybił kolejną godzinę i Randal zadrżał, słysząc 
złowrogi dźwięk. „Ile razy zabije dzwon, nim nadejdzie świt? - pytał sam siebie. - Teraz wszystko zależy od 
lady Blanche. Jeśli nie zdoła uciszyć dzwonu, nie mamy najmniejszej szansy na wyjście z tego cało". 

 

Rozdział 

Baszta   

background image

W lochach czas zdawał się płynąć wyjątkowo powoli. Randal siedział między Lys a Reginaldem na 
pokrytej słomą podłodze, patrząc, jak nikłe cienie na ścianach korytarza z wolna zmieniają swoje pozycje. 
Walter spacerował od jednego kąta celi do drugiego, odmierzając czas miarowymi stąpnięciami swoich 
ciężkich butów. Nikt nie był skory do rozmowy. Dokładnie co godzina rozlegało się głuche uderzenie 
zaklętego dzwonu. 

Po kolejnym uderzeniu Randal westchnął i opuścił głowę na kolana. „To beznadziejne - pomyślał - lady 
Blanche nigdy nie zdoła nawet zbliżyć się do dzwonu... Ma przeciw sobie Gaimara i cały zamek żołnierzy. 
Jutro rano wszyscy zawiśniemy na murach, a ja nic nie mogę na to poradzić". 

Lys najwyraźniej usłyszała westchnienie przyjaciela. Najpierw cicho, a potem coraz śmielej zaczęła 
śpiewać jedną ze starych breslandzkich ballad. 

Ptaszyno prześliczna sfruń do mnie z nieba, 

Przysiądź na moim kolanie. 

79 L 

* A 

Żerdkę z kości słoniowej 

I klatkę ze złota dostaniesz. 

Randal wsłuchał się w czysty alt Lys. Pieśń pozwoliła mu odpocząć - przynajmniej przez chwilę - od 
ponurych myśli o losie, jaki następnego ranka miał spotkać jego i jego przyjaciół. Nagle, dokładnie w 
chwili, gdy Lys zaczynała śpiewać ostatnią zwrotkę, Randal poczuł, że coś się zmieniło: poczucie 
obecności zaklętego dzwonu nie było już tak przytłaczające jak zaledwie przed sekundą. 

Czarodziej uniósł głowę. 

Nikt poza nim niczego nie zauważył. Ostrożnie, bojąc się zgasić wątłą iskierkę nadziei, Randal uniósł dłoń i 
wyszeptał zaklęcie przywołujące zimny płomień. 

Przez jedno niespokojne uderzenie serca magia nie odpowiadała na wezwanie. Nagle nad otwartą dłonią 
zakwitł bladoniebieski płomyk, napełniając celę drżącym światłem. 

Randal nie tracił ani chwili. Przypadł do kraty, położył na niej dłoń i wypowiedział zaklęcie otwierające 
zamki. Kraty nie chroniła ani jedna magiczna pieczęć. Gaimar tak dalece ufał mocy dzwonu, że mury i 
żelazo uznał za wystarczające bariery, by utrzymać czarodzieja w niewoli. Rozległ się chrobot 
przesuwającego się rygla. Walter spostrzegł poczynania Randala; odsunął go od kraty i z całej siły naparł 
na nią ramieniem. Odchyliła się niechętnie, ze straszliwym zgrzytem zardzewiałych zawiasów. 

- Twoja pani dotrzymała słowa. Zdołała uciszyć dzwon - powiedział Randal do Sir Reginalda. 

I 80 

background image

- Zatem musimy się spieszyć - Reginald wstał, stękając z wysiłku i wsparł się obiema rękami o ścianę. - 
Blanche naraża się na wielkie niebezpieczeństwo, by nas ocalić. Musimy ją odnaleźć, nim zrobi to 

Nie - zaprotestował Randal. - Prosiła nas, byśmy wyrwali cię z rąk Gaimara. Pokaż nam drogę do 

bocznej bramy zamku, a kiedy znajdziesz się już za murami, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jej 
pomóc. 

Sir Reginald oderwał jedną rękę od ściany i wskazał nią korytarz. 

Tędy idzie się do bocznej bramy - powiedział. -Uciekajcie, skoro musicie. Nie zostawię tutaj 

swojej żony. 

Randal poczuł narastającą irytację. 

Co właściwie chcesz osiągnąć? - spytał gniewnie. - Uczynić ją wdową o kilka godzin wcześniej? I 

nie mów mi o uciekaniu; jeśli Gaimar będzie próbował nas zatrzymać, to ja będę musiał stanąć do walki. 

Uspokój się, Randy - powiedział Walter. Rycerz wsunął rękę pod ramię Reginalda. - Idę z 

kasztelanem. Kiedy pasowano mnie na rycerza, ślubowałem nieść pomoc skrzywdzonym i 
potrzebującym. Nie sądzę, bym miał jakiś wybór. 

Randal westchnął, rozpoznając znajomy sztywny ton głosu kuzyna. „Tak, Walter zawsze zrobi to, co 
uważa za stosowne, bez względu na konsekwencje". Mimo wszystko postanowił podjąć jeszcze jedną 
desperacką próbę. 

Jak zamierzasz kogokolwiek uratować? Przecież ledwie stoisz - powiedział, zwracając się do Sir 

Regi- 

czarodziej. 

nalda, który stał wsparty na ramieniu Waltera, z ręką wczepioną w żelazną kratę. 

Walter zerknął na kuzyna. 

Potrafiłbyś go uzdrowić, Randy? 

Randal ponownie westchnął. 

Owszem - przyznał - ale musiałbym uśpić go na kilka godzin. Kiedy wydostaniemy się z zamku... 

Nie! - przerwał Sir Reginald. 

Na pewno mógłbyś coś dla niego zrobić - powiedział Walter. - Uzdrowiłeś skarbnika, a przecież 

tamta rana była śmiertelna. 

To, że coś jest proste, nie znaczy, że jest też łatwe - wymamrotał pod nosem Randal. 

Czarodziej uniósł głowę i przyjrzał się uważnie Sir Reginaldowi. W błękitnym blasku zimnego płomienia 

background image

kasztelan wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem. 

Mogę ci trochę pomóc - powiedział Randal. -Znam zaklęcia, które zablokują ból i wzmocnią cię na 

pewien czas. Musisz jednak wiedzieć, że nie jest to prawdziwe uzdrawianie. To doraźna pomoc i kiedy 
moc czaru wygaśnie, ból powróci, jeszcze silniejszy niż przedtem. 

Jeśli Gaimar dopnie swego, tak czy owak jutro będę już martwy - odparł Reginald. - Zrób, co w 

twojej mocy, ale pospiesz się. 

Randal położył dłonie na ramionach kasztelana, zamknął ocży i skoncentrował się na przepływie 
magicznej energii, z jakiej tworzył rdzeń czaru. Kiedy jego moc zaczęła płynąć do Sir Reginalda, poczuł, że 
słabnie; wiedział jednak, że jego rezerwy są wystarczająco głębokie, by szybko nadrobić stratę. 

 

„Życie jest dziwne - pomyślał, gdy zakończył już budowanie czaru - tamtej nocy w Tattinham myślałem 
tylko o tym, jaką krzywdę wyrządziłbym Regi-naldowi, gdybym tylko mógł. Dziś nadwerężam własne siły, 
żeby utrzymać go przy życiu". 

Sir Reginald wyprostował się i bez niczyjej pomocy postąpił o krok naprzód. 

Gotowe - powiedział twardym głosem. - Odszukajmy moją żonę i wynośmy się stąd. 

To nie będzie takie proste - zauważył Walter. -Wciąż mamy przeciw sobie zamkowy garnizon. 

Gdyby udało nam się otworzyć główną bramę i wpuścić za mury żołnierzy kapitana Dreikarta, w zamęcie 
walki może udałoby się nam uciec do obozu. 

Sir Reginald gwałtownie potrząsnął głową. 

Nie narażę mojej żony na kolejne niebezpieczeństwa, nawet jeśli to najpewniejszy sposób 

ucieczki. Ten wasz baron Ektor postąpi z nią tak samo bezwzględnie, jak jej obecny strażnik. 

Zostaw Ektora mnie - powiedział Walter. - Daję ci moje rycerskie słowo: dopóki żyję, nie pozwolę, 

by ktokolwiek zmuszał twoją panią do czegokolwiek. 

Na chwilę zapadło milczenie. Potem Sir Reginald powoli kiwnął głową. 

Będziemy potrzebowali broni - powiedział, wskazując prawą stronę korytarza. - Tędy dojdziemy 

do zbrojowni. Zabierzemy stamtąd, co się da, a potem ja pójdę do baszty, a wy zajmiecie się bramą. 

Zaczekajcie! - zawołał Randal. 

Rycerze zatrzymali się i odwrócili głowy. 

 

 

background image

Lepiej będzie, jeśli to ja sprowadzę lady Blanche. Otwarta brama zapewne odciągnie żołnierzy od 

baszty, ale Gaimar przede wszystkim będzie starał się ocalić dzwon. Każdy, kto pójdzie po lady Blanche, 
będzie musiał z nim walczyć, a spośród nas tylko ja mogę się z nim zmierzyć. 

Sir Reginald posłał czarodziejowi przeciągłe spojrzenie. Jego twarz wyrażała jednocześnie nadzieję i 
niepewność. 

Sprowadź moją żonę bezpiecznie, czarodzieju, a na zawsze pozostanę twoim dłużnikiem. Ale czy 

jesteś pewien, że potrafisz to zrobić? 

Niczego nie jestem pewien - odparł Randal - poza tym, że nie miecze będą rozstrzygać o wyniku 

tej walki. 

Czarodziej odwrócił się do Lys. 

Zostaniesz z Walterem? 

Pieśniarka potrząsnęła głową. 

Idę z tobą. Ruszajmy. 

Nim skończyła mówić, obaj rycerze znikli już za zakrętem korytarza. Randal i Lys pobiegli za nimi. 

Na końcu korytarza natrafili na wstęgę kamiennych schodów, prowadzących do góry. Zaczęli się na nie 
wspinać, przeskakując po dwa stopnie naraz, by po chwili ujrzeć jasny kwadrat wyjścia. Otoczyło ich 
ciepłe świeże powietrze; ostre światło popołudniowego słońca boleśnie raziło oczy, nawykłe do mroku 
celi. Gdzieś wysoko nad nimi rozległ się odgłos miarowych grzmiących uderzeń. 

W tejże chwili, nim Randal zdążył zrobić następny krok, ogarnęła go fala zawrotów głowy. Zaskoczony 

i oszołomiony, oparł się o kamienną ścianę, by nie upaść. Jednocześnie do jego skołowanej świadomości 
dotarło poczucie obecności potężnej magii - tak jak wtedy, gdy pierwszy usłyszał bicie zaklętego dzwonu. 
Poczuł też coś w rodzaju wewnętrznego przeskoku, nieuchwytnej zmiany w postrzeganiu otoczenia, 
niezawodnego sygnału, świadczącego o uruchomieniu silnego czaru. 

Co się stało? - zaniepokoiła się Lys. - Nic ci nie jest? 

Sam nie wiem - odrzekł Randal, prostując się. -Na pewno działa tu jakiś rodzaj magii. Nie dzwon, 

to coś nowego. Właśnie to odczułem. 

Nie możemy się teraz zatrzymać - powiedziała Lys z niepokojem w głosie. 

I nie zatrzymamy się. Chodź. 

Pobiegli dalej. Błyskawicznie pokonawszy resztę stopni, wypadli na kamienny krużganek. Tam przystanęli, 
by poszukać wzrokiem źródła dziwnych hałasów. 

U stóp jednej z zamkowych baszt dostrzegli tuzin mężczyzn w żółtych kurtach tutejszego garnizonu. 

background image

Żołnierze dźwigali wielką drewnianą belkę, którą raz po raz uderzali w dębowe, okute żelazem wrota. Nie 
mieli zbyt wiele miejsca na wzięcie rozmachu; budowniczy zamku zapewne celowo umieścił basztę w 
rogu dziedzińca, a wejście do niej niemal naprzeciw muru, by utrudnić wrogom wyłamanie wrót i 
dostanie się do jej wnętrza. 

To chyba baszta zaklętego dzwonu. Lady Blanche musiała zabarykadować się w środku - 

powiedział Randal. 

85 JL 

I jak się teraz do niej dostaniemy? - spytała Lys. - Dasz radę walczyć z tyloma żołnierzami naraz? 

Nie chcę tego robić. Cokolwiek bym uczynił, najpewniej uśmierciłbym ich wszystkich, a mnie zale- 

Więc jak...? 

Jest tu druga baszta, niemal tak wysoka jak ta. Jeśli uda nam się dostać na jej szczyt, to pokażę 

Gaima-rowi kilka własnych sztuczek. 

Randal rozejrzał się po dziedzińcu. Rycerz w błyszczącej zbroi wykrzykiwał rozkazy do żołnierzy, 
próbujących sforsować wrota; zamkowe psy wyły i szczekały po każdym głuchym uderzeniu tarana, a z 
okien i drzwi sterczały głowy sług, zaciekawionych nagłym wybuchem zamieszania. 

„Walter i Reginald pewnie są w zbrojowni - pomyślał Randal - mamy jeszcze trochę czasu". 

Tam! - rzucił, pociągając Lys w stronę innych drzwi, po drugiej stronie dziedzińca, daleko za 

basztą zaklętego dzwonu. - To powinno być wejście do głównej sali. Dojdziemy tam, kiedy wszyscy będą 
patrzeć na taran, a stamtąd dostaniemy się do baszty. 

Lys zwilżyła językiem wargi. 

Bez maskowania? 

Raczej nie będziemy go potrzebować - głos Randala podrygiwał w rytmie szybko stawianych 

kroków. - Im dłużej nie będę posługiwać się magią, tym lepiej. Po co ułatwiać sprawę Gaimarowi? Po 
prostu udawaj, że nie jesteś tu obca. 

Przemierzyli dziedziniec tak, jakby należał do nich; minęli zmagających się z wrotami żołnierzy 

ży na tym, by tak się nie stało. 

86 

i weszli w otwarte drzwi. Zgodnie z przewidywaniami Randala było to wejście do reprezentacyjnej sali 
Grzmiącego Zamku. Długie, wysoko sklepione pomieszczenie z mnóstwem jaskrawożółtych sztandarów 
pod stropem i ścianami obwieszonymi orężem przypomniało mu zamek Doun, gdzie spędził niemal całe 
swe dzieciństwo. Na przeciwległym końcu sali w szerokim palenisku huczał ogień. Na tle 

background image

pomarańczowych płomieni wyraźnie odcinała się złowroga sylwetka Gaimara. 

Randal stanął jak wryty tuż za progiem. Gaimar roześmiał się. Złośliwy rechot długo nie cichł, odbijając się 
wielokrotnym echem od wysokiego stropu. 

Uciekłeś z celi, gratuluję! - zawołał Gaimar. -I cóż ci z tego przyszło? Każdy niedouczony uczeń 

szkoły potrafi otworzyć zamek. Musisz jeszcze zmierzyć się ze mną... ze mną i z mocą Zaklętego Dzwonu! 

Randal przełknął ślinę, gorączkowo szukając odpowiedzi. Nim wykrztusił choć słowo, zza pleców dobiegł 
go dźwięczny głos Lys. 

Naprawdę tak sądzisz? - spytała pieśniarka. - Pamiętasz, kiedy słyszałeś ostatnie uderzenie 

dzwonu? 

Gaimar uśmiechnął się drwiąco. 

Widzę, że znacie przepowiednie. Znakomicie, ale czy znacie je wszystkie? Póki dzwon wisi w 

baszcie, zamek nigdy nie padnie i nikt z rodu Fessów nie zginie w tych murach! 

Lys oparła dłonie na biodrach i głośno się roześmiała. 

Skoro tak, to skąd wziąłeś odwagę, by kiedykolwiek stąd wyjść?! 

87   

* A 

„Próbuje zyskać na czasie" - pomyślał Randal i dyskretnie rozejrzał się, szukając drzwi, które mogłyby 
prowadzić do drugiej baszty. Dostrzegł tylko jedno wyjście: skryte pod niewysokim łukiem po prawej 
stronie paleniska. Wzywając na pomoc całą swoją moc, Randal przygotował czar iluzji. Gdy wyszeptał 
ostatnie zaklęcie, z głównych drzwi sali wypadł żołnierz, który dobywszy miecza ze wściekłym okrzykiem 
rzucił się na Gaimara. 

Czarodziej nawet nie mrugnął. 

Będziesz musiał bardziej się postarać, wiesz? -powiedział spokojnie. 

Żołnierz wziął potężny zamach, wznosząc miecz nad ramieniem. Iluzoryczna klinga przeniknęła przez 
pierś Gaimara, nie pozostawiając na niej najmniejszego śladu. W następnym momencie fantom znikł, a 
czarodziej z Grzmiącego Zamku uśmiechnął się. 

Może teraz, dla odmiany, spróbujemy czegoś prawdziwego? 

Wzniósł dłonie przed sobą i gromkim głosem wypowiedział zaklęcie mocy. Na ten rozkaz broń zdobiąca 
ściany sali oderwała się od nich i z groźnym szczękaniem ustawiła w dwóch wiszących w powietrzu 
szpalerach. Jeszcze jedno zaklęcie, a miecze, topory i włócznie naparły na Randala i Lys, jakby dzierżyły je 
dłonie niewidzialnych wojowników. 

background image

Randy... - jęknęła Lys, chwytając przyjaciela za ramię. 

Randal nawet nie zdążył się poruszyć, bo w tejże chwili silny podmuch wiatru wpadł do sali przez komin, 
uderzając prosto w palenisko. Rozległ się przy- 

tłumiony huk, niczym potężne westchnienie. Spod rozłożystego okapu buchnęły wirujące kłęby dymu, a 
na posadzkę wysypały się kaskady syczących iskier. Małe języki pomarańczowego ognia wczepiły się w 
futro na skraju aksamitnej togi Gaimara. 

Wielką salę wypełnił swąd dymu i palonych włosów, a unoszący się w powietrzu oręż grzmotnął 

podłogę z donośnym łomotem. Gaimar wykrzyczał raczej, niż wypowiedział jeszcze jedno 

zaklęcie, usiłując zdławić płomienie wyczarowaną naprędce chmurą gęstej mgły. 

Randal nie tracił czasu. Złapał Lys za rękę i pociągnął ją w stronę wyjścia, które zauważył wcześniej. „To 
był magiczny wiatr - myślał, biegnąc ile sił w nogach - ale kto to zrobił? Poza mną i Gaimarem nie ma tu 
innych czarodziejów. Chyba że Danna... ale ona nie może przedostać się do zamku". Randal postanowił 
nie roztrząsać szczęśliwego zbiegu okoliczności 

skupić się na ucieczce. 

Nagle rozległ się okrzyk. 

To wy! Jak się tam dostaliście?! - Gaimar aż kipiał wściekłością. 

Randal spojrzał na niego, gotując się do odparcia magicznego ataku, ale Gaimar nie patrzył na nich. 
Patrzył w stronę wejścia do baszty. Czarodziej z Grzmiącego Zamku wzniósł prawą dłoń w geście 
przełamującym czary. 

Za iluzję was mam, więc iluzją jesteście - powiedział do czegoś, czego Randal nie mógł dostrzec. 

„Nie wiem, co on tam widzi, ale to nasuwa mi pewien pomysł" - pomyślał czarodziej, zatrzymując się 

89   

* A 

nagle i przypadając plecami do ściany. Gestem nakazał Lys zrobić to samo, po czym rzucił czar 
niewidzialno-ści. „Jesteśmy bezpieczni, dopóki się nie poruszymy, a jemu nie przyjdzie do głowy, by nas 
tu szukać". 

Przez nieskończenie długi czas - choć równie dobrze mogło upłynąć zaledwie kilka sekund - Randal i Lys 
stali nieruchomo w polowie drogi między głównymi drzwiami wielkiej sali a wyjściem obok paleniska. 
Nagle Gaimar odwrócił się i szybkim krokiem oddalił, znikając im z oczu. Randal odczekał chwilę, po czym 
skinął na Lys: 

Idziemy - szepnął i pobiegł do wyjścia przy palenisku, a potem po schodach w górę, ciągnąc 

background image

przyjaciółkę za sobą. 

Wkrótce dotarli do szczytu baszty i pokonawszy ostatnie stopnie, stanęli pod otwartym niebem. Nad 
horyzontem wisiało wielkie czerwone słońce. Randal oparł się dłońmi o kolana, próbując złapać oddech i 
ciesząc się rześkim powiewem, chłodzącym mu twarz. Nagle tuż za sobą usłyszał okrzyk Lys. Odwrócił się 
i ujrzał przyjaciółkę spoglądającą przez parapet na sztandary i namioty obozu barona Ektora. 

Spójrz! - zawołała pieśniarka, wskazując palcem na pola za obozem. 

Randal spojrzał w tamtą stronę i osłupiał, widząc nacierającą armię pod sztandarami lorda Fessa i księcia 
Thibaulta. Jak dotąd wojsko barona trzymało się dzielnie. Najemnicy kapitana Dreikarta ustawili się w 
szpalery najeżone włóczniami, nie pozwalając wrażej konnicy na skuteczną szarżę. Mimo to oddziały 
Ektora były zbyt słabe, by dać skuteczny odpór takiej 

I 90 

potędze, i krok po kroku cofały się w stronę skalnej ściany, na której wznosił się Grzmiący Zamek. 

O nie... - wyszeptał Randal wstrzymując oddech. 

Jeśli Fess rozbije armię barona, zanim wydostaniemy stąd lady Blanche, wszyscy będziemy 

zgubieni. 

„A to, co Gaimar zamierzał uczynić Sir Reginaldo-wi, będzie wzorem litościwego traktowania przy tym, co 
Fess zrobi ze mną, gdy tylko dostanie mnie w swoje ręce" - dodał w myśli i zadrżał ze zgrozy. 

Lys szarpnęła go za rękaw. 

Zrób coś, Randy. Tam, w tej drugiej baszcie, jest lady Blanche. Popatrz. 

Randal spojrzał. Lys miała rację: przez jedno z wysokich okien baszty widać było kobietę, stojącą na 
najwyższej platformie tuż obok wielkiej czaszy dzwonu. Lady Blanche dzierżyła oburącz ciężki dwustronny 
topór. „Musiała zabrać go ze ściany w głównej sali 

pomyślał Randal - a potem pobiegła do baszty i zabarykadowała się tam". 

Do dzwonu przyczepiona była lina grubości męskiego nadgarstka. Z widocznym wysiłkiem Blanche raz po 
raz unosiła topór i niezdarnymi uderzeniami usiłowała odciąć ją od drewnianego ramienia. Nareszcie 
ostrze przedarło się przez włókna; lina opadła. Lys wzniosła triumfalny okrzyk, ale jednocześnie Randal 
usłyszał kolejne grzmotnięcie tarana, tym razem połączone z głośnym rumorem i trzaskiem 
rozszczepianego drewna. Załodze zamku udało się wyłamać wrota. Żołnierze natychmiast porzucili taran i 
popędzając się nawzajem zaczęli pośpiesznie gramolić się do wnętrza baszty przez szczątki połamanych 
desek. „Muszę 

91   

* A 

background image

zdążyć, nim dotrą na szczyt" - pomyślał Randal i zaczął przygotowywać się do wyczarowania błyskawicy, 
która wypaczyłaby spiżową skorupę i uciszyła dzwon na zawsze. Jednak nim zdążył wyrecytować ostatnie 
zaklęcie, żołnierze wpadli na górną platformę baszty. Jeden z nich złapał lady Blanche wpół i powlókł ją w 
dół po schodach. Na jego miejscu pojawił się drugi, niosący wielki drewniany młot. Żołnierz zamachnął 
się i z całej siły uderzył młotem w zakrzywioną czaszę dzwonu. 

Powietrzem targnął niski metaliczny dźwięk. Głos zaklętego dzwonu nie był tak pełny i głęboki jak 
wówczas, gdy wydobywało go jego własne spiżowe serce, ale była w nim magia. Randal poczuł, że 
przygotowany czar ucieka mu niczym woda przeciekająca przez palce. Jego własna moc zaczęła 
odpływać, jakby dźwięk dzwonu wypierał ją z zasięgu woli. 

- To koniec - wyszeptał, nie patrząc na Lys. -Przegraliśmy. Jeśli dzwon będzie nadal dzwonił, Gaimar 
wkrótce dopadnie mnie tutaj, złapanego w pułap- 

Wtem z zamkowego dziedzińca wystrzeliła oślepiająco biała smuga błyskawicy - magicznej błyskawicy - 
która uderzyła w basztę na wysokości dzwonu. Żołnierz wypuścił młot z ręki i runął na podłogę, osłaniając 
się rękami przed deszczem kamiennych odłamków. 

„Tego nie zrobił Gaimar - pomyślał Randal - tak samo, jak nie wyczarował wiatru w kominie. Danna...! 
Może uciszenie dzwonu wystarczyło, by wpuścić ją za mury". 

kę. 

Czarodziej wychylił się za kamienny parapet i potoczył wzrokiem po dziedzińcu. Szukał czarodziejki, ale 
nawet jeśli ta drobna kobieta w samodziałowej sukni była tu przed chwilą, teraz nie mógł jej dostrzec. 
Tymczasem mężczyzna z młotem uderzył w dzwon po raz drugi i Randal na chwilę przestał myśleć o 
czymkolwiek. Jego moc skurczyła się jeszcze bardziej, ale tym razem dźwięk przyniósł ze sobą także falę 
fizycznej słabości. Czarodziej zachwiał się i palcami kurczowo wczepił w kamienie. Gdy ucichło echo 
uderzenia, rzucił Lys posępne spojrzenie. 

Już po mnie - oznajmił. - Utknąłem tutaj. Gai-marowi i Fessowi zależy głównie na mnie. Uciekaj, 

póki możesz. Jest szansa, że ciebie nie będą szukać. 

Błękitne oczy Lys napełniły się łzami. Potrząsnęła głową i otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale w tym 
momencie nad dziedzińcem łysnęła oślepiająco kolejna błyskawica - tym razem słabsza, jakby nieznany 
czarodziej również tracił siły. 

„To nie może być Danna. Nikt, kto dysponuje tak wielką mocą, nie opadłby z sił tak szybko" - pomyślał 
Randal i wyprostował się. 

Ktokolwiek pomaga nam tam na dziedzińcu, nie zdoła zaatakować po raz trzeci - powiedział do 

Lys. -Jemu także dzwon odbiera moc. My jednak wciąż możemy stawić czoło Gaimarowi, zanim z nami 
skończy. 

Zebrał w sobie resztki mocy i rzucił magiczny cios w stronę drugiej baszty, celując w człowieka z młotem. 
Udało się. Żołnierz potoczył się po deskach piat- 

background image

 

formy, a młot zawirował w powietrzu i zniknął w otworze pod dzwonem. 

Randal opuścił ręce i zaczął zastanawiać się, co dalej, gdy nagle usłyszał za sobą gniewny okrzyk. Odwrócił 
się, by zobaczyć, kto nadszedł. Był to Gaimar. 

- Powinienem był zabić cię przy pierwszej sposobności - wysyczał. - Tym razem mi nie umkniesz. 

 

Rozdział 

Zaklęty dziodft 

Naprawdę tak sądzisz, czarowniku? 

Randal drgnął na dźwięk głosu... Lys? To wcale nie była Lys. Obok czarodzieja stała Danna; długie 
rudo-brązowe włosy powiewały wokół jej twarzy, targane podmuchami wiatru. 

Gaimar zatrzymał się w pół kroku. 

Przeklęta leśna wiedźma! - wycharczał. - Wiedziałem, że to ty! 

Uniósł dłoń i z czubków jego palców wystrzelił huczący strumień ognia, który spowił czarodziejkę od stóp 
do głów. Randal krzyknął i spróbował wyczarować magiczną tarczę, ale Danna wykonała dłonią 
nieznaczny, niemal niezauważalny gest i płomienie przemieniły się w niegroźne smugi białego dymu, 
natychmiast rozszarpane przez wiatr. 

Głupi, zarozumiały chłopcze - powiedziała niemal wesoło. - Sam otworzyłeś drzwi przed twoim 

najgroźniejszym wrogiem. 

Czarodziejka uśmiechnęła się do Gaimara w taki sposób, że Randalowi ścierpła skóra na grzbiecie. 

95 jl 

* A 

Wiem, co się teraz stanie z tym miejscem, i wierz mi: masz zarazem mniej i więcej czasu, niż 

sądzisz. Wykorzystaj to jak najlepiej. 

Po tych słowach Gaimar jakby zapadł się w sobie. Jego oczy rozszerzyły się, a bladożółta cera przybrała 
barwę zszarzałej kości słoniowej. Czarodziej nerwowo uniósł dłonie do piersi i kurczowo zacisnął je na 
medalionie z brązu. W tejże chwili zniknął. 

Dokąd on uciekł? - spytał Randal. 

Najpewniej do swojego portalu - odpowiedziała leśna czarodziejka. - Pierwszy władca 

background image

Grzmiącego Zamku sowicie zapłacił pewnemu potężnemu magowi za to, by ten wbudował w mury 
magiczne przejście, prowadzące ze wsi do zamkowych lochów. Młody czarownik Fessa przystosował je 
do własnych celów, takich jak ucieczka przede mną, by sporządzić czar, którego działanie poczułeś, kiedy 
wyszliśmy z lochów. Gaimar igra z czasem: próbuje zyskać przewagę nad nami, chcąc unieważnić nasze 
przyszłe czyny. Uruchomił moce, których sam nie rozumie. 

Randal spuścił wzrok. Przez dłuższą chwilę milczał, usiłując poukładać wirujące mu w głowie myśli i ubrać 
je w słowa. 

Co zrobiłaś z Lys? - wykrztusił wreszcie. 

Danna uśmiechnęła się do niego - był to znacznie 

przyjaźniejszy uśmiech niż tamten, posłany Gaimarowi. 

Zapewniam cię, że nic złego. Po prostu na pewien czas zamieniłyśmy się miejscami. 

Czarodziejka spojrzała w górę. Randal podążył za jej wzrokiem i ujrzał ciemną sylwetkę sokoła 
zataczającego wielkie koła na wieczornym niebie. 

96 

Teraz muszę odejść i zająć się własnymi planami. Mogę zwrócić ci już przyjaciółkę - powiedziała 

Danna. 

Randal chwycił ją za rękę, wzniesioną już przed uczynieniem magicznego gestu. 

Zaczekaj - powiedział. - Nie sprowadzaj Lys tutaj. Tu jest zbyt niebezpiecznie. 

Danna potrząsnęła głową z miną wyrażającą coś w rodzaju żalu. 

Nie mam wyboru. Dzwon ucichł na pewien czas, ale nie został zniszczony. W tej chwili moja 

magia i czary chroniące Grzmiący Zamek znajdują się w chwiejnej równowadze. Dostałam się tu tylko 
dlatego, że przeniosła mnie pułapka Gaimara i wydostanę się tylko, jeśli osoba, której postać przyjęłam, 
zajmie moje miejsce. 

Więc zostań tu. Masz wystarczającą moc, by pokonać Gaimara. Czemu chcesz wszystko zostawić 

mnie? 

Dzwon osłabia mnie - powiedziała Danna. - Nie mogę go zniszczyć, bo moja magia pochodzi z 

ziemi, którą się opiekuję, i jest z nią trwale związana. Ty przyszedłeś z zewnątrz, a twoja magia należy do 
ciebie. Tutaj to ty masz moc, nie ja. 

Czarodziejka uniosła ramiona i skoczyła. Jej postać błyskawicznie skurczyła się i zmieniła kształt. Po chwili 
nad głową Randala krzyknął czerwonobrązowy sokół, który zataczając coraz szersze kręgi jął wzbijać się 
coraz wyżej, aż wreszcie znikł w chmurach. Świst powietrza tuż obok czarodzieja kazał mu odwrócić 
głowę - na kamiennym parapecie, z trzepotem skrzydeł wylądował inny sokół. Jego sylwetka na chwilę 

background image

za- 

traciła wyrazistość konturów, wydłużyła się i oto na kamieniach siedziała, wymachując nogami, 
ciemnowłosa dziewczyna w znoszonym chłopięcym ubraniu. 

Lys! - wykrzyknął Randal. - Kiedy Danna... 

Dziewczyna zgrabnie zeskoczyła z parapetu. 

Ostatniej nocy - powiedziała. - Gdzieś między namiotami barona i skarbnika. Nikt mnie nawet nie 

spytał o zdanie. Szlam sobie spokojnie za tobą, a w następnej chwili siedziałam na skalnej półce, 
zastanawiając się, gdzie najszybciej znajdę mysz na śniadanie. 

Nie powinna była tego robić - wymamrotał Randal. 

Z jakiegoś powodu fakt wykorzystania jego przyjaciółki przez Dannę rozgniewał go bardziej niż żądania, 
stawiane przez czarodziejkę jemu samemu. 

Lys wzruszyła ramionami. 

Nie było tak źle. Pozwoliła mi patrzeć na świat oczami sokoła. 

A jednak wolałbym... 

Pieśniarka niecierpliwie machnęła ręką. 

Daj spokój, Randy, dobrze? Skoro ja nie mam jej tego za złe, to ty tym bardziej nie powinieneś. 

Znajdźmy Waltera i wynośmy się stąd, zanim ludzie Fessa wejdą do zamku. 

To nie będzie takie proste - powiedział Randal. -Walter nie zostawi Sir Reginalda i lady Blanche 

własnemu losowi, no i nie mamy zbyt wiele czasu. Ruszajmy. 

Szybko zbiegli po schodach do wyjścia, prowadzącego do reprezentacyjnej sali zamku. Tam zatrzymali się 
na chwilę, by kryjąc się w cieniu kamiennego łuku 

98 

sprawdzić, czy pomieszczenie jest puste. Nie było. Przy wielkim palenisku znów stał Gaimar, zwrócony 
twarzą do głównych drzwi sali. Jego oczy śledziły coś lub kogoś, kto pozostawał poza zasięgiem wzroku 
Randala. Jak dotąd czarodziej nie zauważył dwóch przypadkowych obserwatorów. 

Jak go ominiemy? - wyszeptała Lys. - Blokuje nam drogę na dziedziniec i do drugiej baszty. 

Randal zmarszczył brwi. 

Niech pomyślę... 

Przy palenisku Gaimar roześmiał się głośno z czegoś, czego Randal nie widział. 

background image

Uciekłeś z celi, gratuluję! - zawołał. - I cóż ci z tego przyszło? 

„Słyszałem to zaledwie kilkanaście minut temu" -uświadomił sobie Randal. Teraz z głębi sali doszedł do 
niego głos Lys - a raczej Danny - mówiącej to, co powiedziała przy pierwszym spotkaniu z Gaimarem. 

Naprawdę tak sądzisz? Pamiętasz, kiedy słyszałeś ostatnie uderzenie dzwonu? 

W ciemnym przejściu do baszty Lys uchwyciła się kurczowo ramienia przyjaciela. 

To mój głos, Randy. Co tu się dzieje? - wyszeptała ze strachem. 

Nie mam pojęcia, ale najpewniej coś nie tak. Czas zatacza pętlę, widzimy i słyszymy przeszłość. 

„Co się z nami stanie, jeśli nie wydostaniemy się z zamku, kiedy pętla się zamknie? - zastanawiał się 
Randal, ale nie śmiał powiedzieć tego głośno. - Czy to miała na myśli Danna, mówiąc Gaimarowi, że ma 
zarazem mniej i więcej czasu, niż sądzi?". 

99 jl 

* A 

W wielkiej sali grzmiał głos Gaimara: 

... nikt z rodu Fessów nie zginie w tych murach! 

I znów Danna odpowiedziała głosem Lys, podczas 

gdy prawdziwa pieśniarka stała w ciemnym wyjściu, zaciskając palce na ramieniu Randala z siłą 
zwielokrotnioną przez strach: 

Skoro tak, to skąd wziąłeś odwagę, by kiedykolwiek stąd wyjść?! 

„Wiem, co się teraz stanie - pomyślał Randal - jeśli spojrzę w głąb sali, zobaczę siebie, przygotowującego 
się do stworzenia iluzji". 

Po niedługiej chwili rozległ się tupot nóg i w polu widzenia pojawił się mężczyzna w kolczudze, biegnący z 
wzniesionym przed sobą mieczem. Tak jak poprzednio żołnierz dopadł Gaimara i ciął go potężnie 
iluzorycznym ostrzem. I znów Randal usłyszał drwiący głos: 

Będziesz musiał bardziej się postarać, wiesz...? Może teraz, dla odmiany, spróbujemy czegoś 

prawdziwego? 

Naraz rozległo się szczękanie stali uderzającej o kamienie: to zdobiący ściany oręż wyrwał się ze swoich 
uchwytów. Randal patrzył w osłupieniu, jak miecze i włócznie ustawiają się w szpalery ostrzami naprzód i 
wisząc w powietrzu zaczynają przesuwać się w stronę drzwi sali. 

Obserwując to powolne natarcie obliczone na okrutne dręczenie przeciwnika, Randal przypomniał sobie 
coś i zadrżał. Wtedy uratował ich wiatr, niespodziewany a potężny podmuch, który wpadł przez komin, 

background image

napełniając całą salę dymem i iskrami. Magiczny wiatr, wyczarowany przez nieznanego czarodzieja... 

100 

„To nie Danna - uświadomił sobie Randal - to zrobiłem ja". 

Chyba wiem, co powinienem teraz zrobić - szepnął do Lys i kilkoma zaklęciami wyczarował 

magiczny podmuch, posyłając go kominem wprost na palenisko. 

Spod okapu buchnął dym. Rozdmuchane płomienie sięgnęły futrzanego rąbka togi Gaimara, natychmiast 
go zapalając. Zaskoczony czarodziej stracił koncentrację i zaczarowana broń z łoskotem spadła na 
podłogę. W następnej chwili wokół jego postaci zawirowały kłęby gęstej szarej mgły. Wilgoć i dłonie 
czarodzieja szybko zdławiły języki ognia, rozpełzają-ce się po jego długiej szacie. Wciąż do połowy 
spowity chmurą mgły, Gaimar podniósł głowę i spojrzał w stronę wyjścia, gdzie kryli się Randal i Lys. Na 
ich widok twarz czarodzieja rozgorzała wściekłością. 

To wy! Jak się tam dostaliście?! - zawołał. 

Randal nie odpowiedział. „Co miałbym mu rzec - 

myślał - że czyniąc coś, czego jeszcze nie uczynił, za-pętlił czas? Ze dzięki temu wchodzę do baszty i 
wracam stamtąd w tym samym momencie? Zresztą wtedy nic nie mówiłem, zatem i teraz nic nie 
powiem". 

Gaimar wykonał jedną ręką magiczny gest. Randal rozpoznał znak rozpraszający iluzję. „Sądzi, że 
jesteśmy zjawami... niech myśli tak dalej" - postanowił i w chwili, gdy Gaimar skończył recytowanie 
zaklęcia, rzucił na siebie i Lys czar niewidzialności. 

Za iluzję was mam, więc iluzją jesteście - powiedział Gaimar, najwyraźniej zadowolony z kolejnej 

udanej próby okazania przeciwnikowi swojej wyższości. 

101 JL 

 

 

Czarodziej z Grzmiącego Zamku okręcił się na pięcie tak gwałtownie, że przypalona toga owinęła się 
wokół niego, po czym oddalił się szybkim krokiem i zniknął w wyjściu po drugiej stronie wielkiej sali. 

Randal pozwolił sobie na głębokie westchnienie ulgi. 

Chodźmy - powiedział do Lys. - Musimy odnaleźć innych i wydostać się stąd jak najszybciej. 

Ale to było... 

Wiem, dlatego właśnie musimy się spieszyć. W jakiś niepojęty sposób wracamy do minionych 

wydarzeń i musimy wydostać się z zamku, nim pętla czasu zamknie się całkowicie. 

background image

Puścili się biegiem przez pustą salę, by po chwili wypaść na zamkowy dziedziniec. Popołudniowe słońce 
rzucało na mury długie ukośne cienie. Zwodzony most był podniesiony. Żołnierze - tuzin lub więcej - nie 
zmagali się już z okutymi wrotami baszty, ale odpierali wściekłe ataki Waltera i Sir Reginalda, prących w 
stronę bramy. Dwaj byli więźniowie stali tuż obok siebie w odległości zaledwie kilku stóp od olbrzymiej 
drewnianej dźwigni. Jej pociągnięcie zwolniłoby zapadkę na wielkiej szpuli, na którą nawinięte były 
łańcuchy podtrzymujące most. Most opadłby, jednocześnie otwierając bramę. Rycerze najwyraźniej 
złożyli już wizytę w zbrojowni. Sir Reginald wziął stamtąd miecz i tarczę, a Walter znalazł sobie dwuręczny 
miecz, długością niemal dorównujący jego wzrostowi. Randal był pod wrażeniem. Niewielu mężczyzn 
miało tyle siły i zwinności, by sprawnie posługiwać się takim orężem. Tymczasem Walter bez wysiłku 
wymachiwał nieprawdopodobnie 

102 

Czarodziej z Grzmiącego Zamku okręcił się na pięcie tak gwałtownie, że przypalona toga owinęła się 
wokół niego, po czym oddalił się szybkim krokiem i zniknął w wyjściu po drugiej stronie wielkiej sali. 

Randal pozwolił sobie na głębokie westchnienie ulgi. 

Chodźmy - powiedział do Lys. - Musimy odnaleźć innych i wydostać się stąd jak najszybciej. 

Ale to było... 

Wiem, dlatego właśnie musimy się spieszyć. W jakiś niepojęty sposób wracamy do minionych 

wydarzeń i musimy wydostać się z zamku, nim pętla czasu zamknie się całkowicie. 

Puścili się biegiem przez pustą salę, by po chwili wypaść na zamkowy dziedziniec. Popołudniowe słońce 
rzucało na mury długie ukośne cienie. Zwodzony most był podniesiony. Żołnierze - tuzin lub więcej - nie 
zmagali się już z okutymi wrotami baszty, ale odpierali wściekłe ataki Waltera i Sir Reginalda, prących w 
stronę bramy. Dwaj byli więźniowie stali tuż obok siebie w odległości zaledwie kilku stóp od olbrzymiej 
drewnianej dźwigni. Jej pociągnięcie zwolniłoby zapadkę na wielkiej szpuli, na którą nawinięte były 
łańcuchy podtrzymujące most. Most opadłby, jednocześnie otwierając bramę. Rycerze najwyraźniej 
złożyli już wizytę w zbrojowni. Sir Reginald wziął stamtąd miecz i tarczę, a Walter znalazł sobie dwuręczny 
miecz, długością niemal dorównujący jego wzrostowi. Randal był pod wrażeniem. Niewielu mężczyzn 
miało tyle siły i zwinności, by sprawnie posługiwać się takim orężem. Tymczasem Walter bez wysiłku 
wymachiwał nieprawdopodobnie 

102 

ciężkim ostrzem, kreśląc w powietrzu ósemki tak lekko, jakby trzymał w dłoniach wierzbową różdżkę. 

Żaden z żołnierzy nie kwapił się z wejściem w zasięg śmiercionośnej klingi Waltera. W rękach 
doświadczonego wojownika taki miecz z łatwością kruszył każdą zbroję. Tymczasem walczący klasycznym 
stylem Sir Reginald, odwrócony do Waltera plecami, był w zdecydowanie złym stanie. Osłaniał się tarczą, 
oszczędzając połamane żebra, a atak przypuszczał z rzadka, ograniczając się do parowania spadających 
nań gęsto ciosów. 

background image

W chwili gdy Randal i Lys przystanęli na dziedzińcu, jeden z żołnierzy naparł mocniej i odepchnął tarczę 
Reginalda na bok, jednocześnie dźgając go mieczem. Na koszuli kasztelana wykwitła czerwona plama 
krwi. Wypuszczona z dłoni broń z brzękiem upadła na kamienie. Ostatnim desperackim wysiłkiem rycerz 
rzucił się w ciżbę żołnierzy i kurczowo uchwycił dźwigni zwalniającej most. Drewniany drąg opadł z 
głośnym chrobotem; dopiero wówczas Reginald puścił go i legł na ziemi w rozlewającej się coraz szerzej 
karmazyno-wej kałuży. 

Randal usłyszał coraz szybszy metaliczny grzechot rozwijającego się łańcucha, a po chwili przytłumione 
grzmotnięcie drewnianych belek upadających na kamienie. Bramy Grzmiącego Zamku stały otworem dla 
najeźdźców. W następnej chwili rozległ się tętent kopyt oraz wysoki czysty śpiew rogu, wzywającego do 
ataku. Z bramy wysypali się jeźdźcy i piechota. Na hełmach i tarczach mieli barwy najemnych oddziałów 
kapitana Dreikarta. 

103 jl 

* A 

 

Sir Reginald wciąż leżał na ziemi. Walter stał tuż przy nim z wzniesionym mieczem, w każdej chwili gotów 
do odparcia ataku. „Muszę im pomóc, a potem odszukać lady Blanche w baszcie lub gdziekolwiek teraz 
jest" - pomyślał Randal i podniósł głowę, by spojrzeć na basztę zaklętego dzwonu. Mrużąc oczy i 
osłaniając je dłonią przed słońcem zdołał zauważyć, że na platformie wieży rzeczywiście ktoś jest. „Lady 
Blanche...? Nie, tylko nie to!". Czarodziej przygryzł wargę ze złości. Mężczyzna z młotem powrócił i 
właśnie gotował się do kolejnego uderzenia w dzwon. 

Randal zdążył tylko jęknąć; dźwięk dzwonu spadł nań niczym stos kamieni. „Dosyć!" - pomyślał Randal i 
wzniósł dłoń. Błyskawice trafiały w basztę już dwukrotnie. Być może osłabiły jej konstrukcję na tyle, by 
następna zdołała ją powalić. Zacisnął zęby i przywołując całą siłę woli, by pokonać słabość, cisnął 
magiczną błyskawicę. Biały zygzak światła uderzył w basztę, odrywając od niej spore kęsy poczerniałego 
gruzu. 

- To działa! - zawołał do Lys przekrzykując panujący na dziedzińcu zgiełk. 

Zaczął przygotowywać się do wyczarowania kolejnej błyskawicy, ale tymczasem dzwon przemówił 
ponownie. Randal omal nie stracił przytomności. Tylko skrajna desperacja pozwoliła mu na utrzymanie 
kontroli nad zgromadzoną energią. Wyszeptał zaklęcie. Choć tym razem błyskawica była wyraźnie 
słabsza, zdołała oderwać od muru cały kamienny blok. Na czas kilku uderzeń serca Randalowi zrobiło się 
ciemno przed oczami. Jego oddech stał się ciężki i świsz- 

104 

czący. Czarodziej usiadł i oparł się o mur, czekając, aż minie zapaść. 

Randy, co się stało? - spytała z niepokojem Lys. 

background image

Randal z wysiłkiem pokręcił głową. Dwa razy wypuścił z płuc powietrze, nim wreszcie się odezwał. 

Jestem wyczerpany, to wszystko - wykrztusił. -Dzwon pozbawia mnie sił. 

Można ci jakoś pomóc? 

-Nie. 

Tumult na dziedzińcu przybrał na sile. Randal przetarł załzawione oczy i ujrzał, że jeźdźcy i żołnierze 
przekraczający bramę nie noszą już barw wojska kapitana Dreikarta. Niektórzy mieli na sobie żółte 
kaftany oddziałów Fessa, inni zapewne służyli księciu Thibaultowi. Wszyscy razem natarli na najemników 
Dreikarta, którzy teraz musieli odwrócić się, by stawić czoło nowemu wrogowi. Grupki walczących 
mężczyzn rozpierzchły się po całym dziedzińcu i murach. Randal nigdzie nie zdołał dostrzec Waltera. 

„A dzwon wciąż wisi - pomyślał z rozpaczą - zaraz odezwie się znowu i całkiem pozbawi mnie mocy". 

Spróbuję jeszcze raz - powiedział do Lys. - Jeśli się nie uda, będziesz musiała uciekać beze mnie. 

Z wysiłkiem wstał i wystąpił dwa kroki do przodu, sięgając do najgłębszych pokładów swoich magicznych 
rezerw. Zebrał resztki mocy, uwiązał ją siłą woli i wyzwolił jednym zaklęciem. 

Tym razem odniósł wrażenie, że błyskawica przemocą wyrywa się z tkanki jego jestestwa. Kiedy strumień 
energii przeniknął mu ciało bolesnym impulsem, 

105 jl 

* A 

poczuł jego echo, powracające z drugiej strony dziedzińca - zupełnie jakby inny czarodziej wlał w czar 
własną moc. Błyskawica uderzyła w basztę, rozrywając mur i zasypując dziedziniec deszczem kamieni. 
Żołnierze odstąpili od walki i krzycząc z przerażenia, rozpierzchli się w poszukiwaniu schronienia. Randal 
wstrzymał oddech. 

Powoli, majestatycznie, cały szczyt baszty przechylił się, po czym runął w dół, rozsypując się w locie. Wraz 
z nim spadł dzwon; z ogłuszającym hukiem wbił się w kamienne płyty, wzniecając tuman kurzu i 
rozbijając się na setki spiżowych odłamków. Powietrze zadrgało od potężnego grzmotu. W następnej 
chwili na dziedzińcu nie było już nic prócz sterty gruzu i milczących kawałków metalu. Ich ostre krawędzie 
sterczały wśród kamieni, połyskując czerwonymi refleksami w świetle popołudniowego słońca. Chmury 
pyłu pływały nad ziemią niczym dym w nagle znieruchomiałym powietrzu. 

Wtórny efekt rzuconego potężnego zaklęcia uderzył w Randala z taką siłą, jakby czarodziej sam spadł z 
najwyższego okna baszty. Ogarnęła go fala przenikliwego bólu. Randal zachwiał się i zatoczył do tyłu. 

Wpadł prosto w ręce Lys, która troskliwie posadziła go na ziemi i wsparła ramieniem. Chciał nakazać jej, 
by odszukała Waltera i uciekała, zanim sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót, ale głos odmówił mu 
posłuszeństwa. Świat zawirował i zaczął zanikać w ciemnościach. 

background image

Nim stracił wzrok na dobre, ujrzał dużą sowę o czerwonobrązowych piórach, która bezszelestnie 

1 106 

A * 

sfrunęła na ziemię i usiadła tuż przed nim. Randal zacisnął oczy, by oczyścić je z łez, ale gdy znów je 
otworzył, zamiast ptaka stała przed nim kobieta. To była Danna. 

Wstań, Randal - powiedziała z troską w głosie. -Spisałeś się znakomicie, ale teraz musisz uciekać. 

Odejdź. Zrobiłeś, co do ciebie należało. 

Czarodziejka przyklękła na jedno kolano i dotknęła jego czoła. Randal poczuł przypływ nowych sił. 

Co z moimi przyjaciółmi? - zapytał cicho. 

Sam musisz zdecydować - odpowiedziała Danna, prostując się. - Opuszczenie zamku będzie 

możliwe jeszcze tylko przez krótki czas. Potem będzie to trudne, nawet dla ciebie. 

Kobieta w wełnianej sukni przeistoczyła się na powrót w sowę. Ptak rozpostarł skrzydła i wzbił się w 
powietrze, by wkrótce zniknąć na tle pociemniałych chmur. 

sfrunęła na ziemię i usiadła tuż przed nim. Randal zacisnął oczy, by oczyścić je z łez, ale gdy znów je 
otworzył, zamiast ptaka stała przed nim kobieta. To była Danna. 

Wstań, Randal - powiedziała z troską w głosie. -Spisałeś się znakomicie, ale teraz musisz uciekać. 

Odejdź. Zrobiłeś, co do ciebie należało. 

Czarodziejka przyklękła na jedno kolano i dotknęła jego czoła. Randal poczuł przypływ nowych sił. 

Co z moimi przyjaciółmi? - zapytał cicho. 

Sam musisz zdecydować - odpowiedziała Danna, prostując się. - Opuszczenie zamku będzie 

możliwe jeszcze tylko przez krótki czas. Potem będzie to trudne, nawet dla ciebie. 

Kobieta w wełnianej sukni przeistoczyła się na powrót w sowę. Ptak rozpostarł skrzydła i wzbił się w 
powietrze, by wkrótce zniknąć na tle pociemniałych chmur. 

 

Rozdział 

Krwawe zaślubiny 

Powoli i niezdarnie Randal podniósł się i stanąwszy na chwiejnych nogach rozejrzał się po dziedzińcu. 
Zobaczył tylko stos kamiennych szczątków. Walki przeniosły się na mury i do pomieszczeń zamku. Szczęk 
broni i bojowe okrzyki dobiegały z głównej sali, ale na samym podwórzu panował względny spokój. Obok 
bramy wciąż leżał Sir Reginald. Nad powalonym rycerzem tak jak przedtem stał Walter, wciąż uważnie 

background image

rozglądając się wokół, chwilowo przez nikogo nie atakowany. 

Randy, tutaj! - krzyknął. 

Randal i Lys pobiegli do bramy. Walter oparł czubek miecza na ziemi i zwiesił ręce na szerokim jelcu. 
Miecz niemal dorównywał długością wzrostowi rycerza. Kiedy Walter wsparł się na nim po potyczce przy 
bramie, masywna głowica sięgała mu do podbródka. 

Walter wskazał głową leżącego na wznak Sir Regi-nalda. 

Czy mógłbyś coś dla niego zrobić, Randy? Ledwie dycha. 

1 108 

Randal skinął głową i ukląkł na skrwawionej kamiennej płycie obok rannego. Gdy położył dłoń na jego 
ramieniu, powieki rycerza powoli rozchyliły się. 

Czarodziej? - stęknął Reginald. 

Tak, to znowu ja - odparł Randal. - Leż spokojnie i nie ruszaj się. Spróbuję ci pomóc. 

Rycerz z wysiłkiem obrócił głowę tak, by móc spojrzeć Randalowi prosto w oczy. Lewą dłonią wczepił się 
w rękaw togi. 

Nie... Moja żona... Obiecałeś... 

Chcesz, bym powiedział jej, że zostawiłem cię tu na pewną śmierć? Leż spokojnie. 

„Nie mogę uzdrowić go całkowicie, bo zmorzy go sen, a musimy jeszcze przedrzeć się przez oddziały 
Fessa - pomyślał młody czarodziej i westchnął. -Powstrzymam krwawienie i zasklepię ranę. Może nie 
zrobi sobie większej krzywdy, nim skończy się dzień". 

Po raz drugi Randal wypowiedział zaklęcia, które powstrzymały upływ krwi z ran Sir Reginalda i dały 
kasztelanowi nową energię, zaczerpniętą z zasobów czarodzieja. Tym razem uczucie osłabienia trwało 
dłużej niż poprzednio, a Randal poczuł, że sińce i skaleczenia na ciele rannego bolą go> jakby razy zadano 
jemu samemu. 

Po skończeniu pracy Randal usiadł na ziemi, czując się niemal tak znużony jak po zniszczeniu zaklętego 
dzwonu, nim pomogło mu uzdrawiające dotknięcie Danny. Sir Reginald wyglądał jeszcze gorzej. Twarz 
kasztelana pod pokrywającymi ją sińcami i kurzem była bledsza niż sukno jego koszuli. Mimo to rycerz 

 

zdołał usiąść, po czym przeszył Randala płonącym gorączką spojrzeniem. 

Co z moją żoną, czarodzieju? Czy jest bezpieczna? 

Randal spojrzał na rannego kasztelana. 

background image

Ktoś tak cenny jak ona, Sir Reginaldzie, jest zawsze bezpieczny - powiedział ponuro. - Niestety, 

nas nie szacuje się tak wysoko. Powinniśmy uciekać, póki brama jest otwarta. Potem mogę... 

Czy chcesz mi powiedzieć, że zostawiłeś tam moją żonę?! - głos Reginalda łamał się ze 

wzburzenia. Rycerz zerwał się na równe nogi. - Sądziłem, że krewniak Sir Waltera okaże się przynajmniej 
wart swego słowa. Widzę jednak, że nie jesteś lepszy od tej zakap-turzonej marionetki Fessa! 

Randal zignorował obelgę. Po chwili westchnął i wstał również. 

Zróbcie, co wam radzę, i odejdźcie, póki możecie - powiedział, z trudem kryjąc narastającą 

irytację. -Znajdę lady Blanche i dołączę do was najszybciej, jak będę mógł. 

Inni mogą odejść. Ja muszę ocalić moją żonę. 

Zatem nikt nie odejdzie, dopóki nie uratujemy damy - powiedział twardo Walter. - Randy, czy 

potrafisz ją odszukać? 

Randal na chwilę zamknął oczy. „Gdyby tylko Reginald nie był tak zaślepiony miłością - pomyślał z 
rozpaczą - i gdyby Walter nie miał takiego bzika na punkcie swojego honoru... Ryzykowałbym wtedy tylko 
własne życie". Na głos powiedział: 

Widziałem żołnierzy niosących ją z baszty, zanim runęła. Na dziedzińcu trwały walki, więc musie- 

110 

li pójść do wielkiej sali... Sądzę, że tam powinniśmy jej szukać. 

Możesz nas jakoś ukryć? - spytała Lys. - Tak na wszelki wypadek? 

Randal skinął głową. 

Stójcie przez chwilę nieruchomo - rozkazał. 

Gdy wszyscy znieruchomieli, wykonał serię magicznych gestów. 

Similitudo fallacis - wymamrotał w Zapomnianej Mowie. - Vaga et varia... Fiat! 

Randal poczuł niemal nieuchwytne, acz dobrze mu znane wewnętrzne drgnienie, jakby przekręcił klucz w 
wyimaginowanym zamku - to elementy czaru wskoczyły na swoje miejsca i napełniły się energią. 

Gotowe - oznajmił. - Nie róbcie niczego, czym moglibyście przyciągnąć czyjąś uwagę. To nie jest 

czar maskujący, tylko krucha iluzja. Ludzie Dreikarta będą widzieć w nas najemników, takich jak oni sami, 
a żołnierze Fessa przysięgną, że nosiliśmy żółte kaftany. Jeśli jednak ktokolwiek zechce przyjrzeć się 
komuś z nas uważniej, zobaczy go takim, jakim jest naprawdę. Pamiętajcie: nie zwracajcie niczyjej uwagi, 
a dla wszystkich postronnych obserwatorów będziecie częścią tłumu. 

Wszystko jasne - powiedział Walter. - Ruszajmy. 

background image

Wszyscy czworo zaczęli przedzierać się przez rumowisko w stronę wielkiej sali. Jeszcze nim dotarli do 
szeroko otwartych drzwi, Randala ogarnęła pewność, że czas znów popłynął inaczej, niż powinien. 
Poczucie obecności potężnej magii sprawiło, że ścierpła mu skóra. Przedziwne czary zaplatały się i 
rozplatały, 

tworząc wokół Grzmiącego Zamku skomplikowaną sieć. 

Czarodziej postanowił zatrzymać się i spenetrować zamek czarem magicznego rezonansu. Nie zdążył. W 
tym momencie wraz z towarzyszami przekroczył próg wielkiej sali, by ku swemu zdumieniu natknąć się 
tam na żołnierzy w żółtych kaftanach, najwyraźniej świętujących zwycięstwo. Na ścianach, przedtem 
ozdobionych kolekcją broni, teraz mieniły się barwnymi plamami tuziny sztandarów. Sala, jeszcze nie tak 
dawno całkowicie pusta i cicha, teraz zastawiona była długimi stołami, uginającymi się pod ciężarem 
półmisków z jedzeniem i rozbrzmiewała wesołym gwarem ucztujących. 

„Może to wcale nie było tak dawno temu - pomyślał Randal - kto wie? Czas stał się pokręcony i 
nieprzewidywalny. Zdawałoby się, że zaledwie przed chwilą słyszałem dobiegające stąd odgłosy walki. Ile 
czasu potrzeba, by usunąć martwych i zeskrobać krew z posadzki?". 

Na przeciwległym końcu sali, tam gdzie wcześniej stał Gaimar, rozpalono ogień jeszcze potężniejszy niż 
przedtem. Przed paleniskiem stali dwaj mężczyźni i kobieta. Jeden z mężczyzn, tęgi i brodaty, odziany był 
w żółty płaszcz, podobny do tych, jakie okrywały ucztujących żołnierzy, tyle że uszyty z przedniego 
jedwabiu i ozdobiony haftami, wyszywanymi złotymi i srebrnymi nićmi. Randal natychmiast uświadomił 
sobie, że ma przed sobą samego lorda Fessa, przed którego jeźdźcami musiał kiedyś umykać przez pół 
Breslandii, od Cingestoun do Widsegardu. Drugi 

112 

mężczyzna, drobny, ze złotym diademem na głowie, musiał być księciem Thibaultem, a kobieta... 

Blanche...! - wyszeptał Sir Reginald. 

W przeciwieństwie do swego opiekuna i księcia Thi-baulta lady Blanche nie była odziana w wytworne 
szaty. Miała na sobie tę samą suknię, w jakiej Randal widział ją w lochach, a później w baszcie zaklętego 
dzwonu. Jej jasne włosy rozplotły się i teraz zwisały w nieładzie. „Musieli przyprowadzić ją prosto z 
baszty, a potem pilnować przez cały czas" - pomyślał Randal. 

Lord Fess zwrócił się ku ucztującym żołnierzom. Wzniósł nad głowę trzymany w ręku kubek i potoczył 
wzrokiem po zebranych. 

Słuchajcie mnie wszyscy! - zawołał głosem nawykłym do wydawania rozkazów i zdolnym 

przedrzeć się przez zgiełk najcięższej bitwy. - Słuchajcie! Zaprosiłem was tutaj, byście świadkowali przy 
zaślubinach księcia Thibaulta z moją podopieczną, lady Blanche, ostatnią żyjącą potomkinią królewskiego 
rodu w Breslandii. Czy wszyscy jesteście gotowi przysiąc, że związek ów został zgodnie z prawem 
uświęcony poprzez złożenie oświadczeń przed świadkami? 

Aye! - zakrzyknął tłum jednym głosem. 

background image

Nie! - krzyknęła lady Blanche, nim umilkło ostatnie echo. - Posłuchajcie mnie wszyscy! To 

wymuszone bezprawne zaślubiny i ja nie zgadzam się na nie! 

Fess poczerwieniał. 

Śmiesz mi się sprzeciwiać, zuchwała dziewko?! 

To nie ma znaczenia - wtrącił lekceważąco książę. - Skoro jej opiekun przysięga, że się zgodziła, i 

podobne przyrzeczenia składają wszyscy świadko- 

114 

wie i przyszły mąż... Któż słuchałby kobiety, która zmieniła zdanie już po słowie? 

Kłamliwy psie! - wycharczała Blanche, zaciskając pięści. - Przysięgaj, co chcesz, ale i tak nie wyjdę 

za ciebie. Łaskawy los sprawił, że jestem już zamężna z kimś wartym dziesięciu takich jak ty! 

Jeśli masz na myśli tego zdrajcę kasztelana, to jesteś już wdową - Fess popisywał się 

okrucieństwem i sprawiało mu to przyjemność. - Zginął na dziedzińcu, kiedy moja konnica wjechała do 
zamku. 

Blanche nagle pobladła i zachwiała się, jakby za chwilę miała zemdleć. Randal, wciąż przyglądający się 
wydarzeniom spod drzwi wielkiej sali, usłyszał okrzyk, dobiegający zza jego ramienia. 

Łżesz! - krzyknął Sir Reginald, odsuwając powstrzymującą go rękę Waltera. - Łżesz! - powtórzył, 

wstępując między stoły, ustawione w rzędach po dwóch stronach sali. 

Osłaniająca go wątła iluzja rozproszyła się, kiedy kasztelan odważnie kroczył w stronę paleniska. 

Ja żyję i wyzywam cię, książę, na ubitą ziemię, za zmuszanie mojej żony do małżeństwa wbrew jej 

woli! 

„Co za głupiec. Już po nim!". Randal nie zdawał sobie sprawy, że wypowiedział tę myśl na głos, dopóki tuż 
przy uchu nie usłyszał mamrotania Waltera. 

Być może, ale niewielu z nas potrafiłoby utrzymać język za zębami w obliczu takiej zniewagi. Poza 

tym książę musi odpowiedzieć na wyzwanie, albo będzie pohańbiony w obecności wszystkich tu 
zebranych. 

Walter nie mylił się. Dwaj żołnierze pochwycili Sir Reginalda, gdy tylko ten zakończył swoją przemowę, 

ale Thibault gestem nakazał im puszczenie kasztelana wolno. 

Nie obawiaj się - powiedział książę, zwracając się do lorda Fessa. - Nie pozostawiam takich 

oskarżeń bez odpowiedzi. Ponieważ jednak jest to dzień moich zaślubin, pozwolę walczyć za mnie 
jednemu z moich najlepszych wojowników. 

Książę odwrócił się do tłumu żołnierzy. 

background image

Sir Gilliamie z Hernefeld, podejdź do nas! 

Człowiekiem, który na to wezwanie wyszedł zza 

stołu stojącego najbliżej księcia, był młody rycerz służący wcześniej w barwach barona Ektora - ten sam, 
który przywitał Waltera, wiozącego złoto do obozu. Teraz jednak nosił herb Thibaulta, jak przystało na 
najlepszego wojownika księcia. 

Randal osłupiał. „Sir Reginald mówił prawdę. Sir Gilliam służył Thibaultowi, a więc i Fessowi, od samego 
początku. Był szpiegiem i zdrajcą w obozie barona Ektora. To on próbował zabić Waltera w Tattin-ham, a 
teraz dźgnął skarbnika sztyletem. To jego widziałem, gdy cofaliśmy się w czasie, by ujrzeć przeszłość". 

Sir Gilliam zgiął się w pokornym ukłonie przed księciem Thibaultem. 

Jak mogę ci służyć, panie? 

Thibault kiwnął głową w stronę Sir Reginalda, który stał między dwoma strażnikami, blady i z ponurą 
determinacją na twarzy. 

Młody rycerzyk ośmielił się wyzwać mnie na pojedynek - powiedział książę. - Walcz z nim w moim 

imieniu. 

4- 116 

A * 

Gilliam skłonił się ponownie, nie patrząc nawet na swojego przeciwnika. 

Na śmierć, panie? 

Na śmierć. 

Thibault odwrócił się do lorda Fessa. 

Możemy odepchnąć stoły i załatwić to zaraz, jeśli sobie życzysz. 

Znakomity pomysł - ucieszył się Fess. - Niech twój as pójdzie po zbroję i przygotuje się. Kiedy 

moja uparta podopieczna zobaczy na własne oczy, jak umiera ten głupiec - dodał, zerkając na lady 
Blanche -może pojmie wreszcie, że nie powinna sprzeciwiać się mojej woli i rezygnować z tak 
wyśmienitej partii. 

Nigdy, póki żyję! - zawołała Blanche. - Oprawcy bez honoru! To waszym zdaniem ma być uczciwa 

walka? Mój mąż przyszedł tu tylko z mieczem i tarczą. 

Sir Gilliam uśmiechnął się lekko. 

Nie obawiaj się, moja pani. By wyrównać nasze szanse, zaniecham zbroi w tej walce. 

background image

„Tania obietnica - pomyślał Randal. - Gilliam jest zdrowy i nie wygląda na to, by walczył dzisiaj zbyt 
ciężko. Tymczasem rany Reginalda są ledwie zaleczone. Nawet dłuższy spacer by go zabił. 

Troje przyjaciół, stojących w cieniu w pobliżu wejścia do sali, patrzyło w milczeniu, jak żołnierze 
rozstawiają stoły, czyniąc miejsce dla rozegrania pojedynku. Po minucie Sir Gilliam i Sir Reginald stanęli 
naprzeciw siebie na środku wielkiej sali. 

Zaczynajcie! - krzyknął Fess i rycerze zaczęli krążyć wokół siebie z mieczami gotowymi do ciosu. 

Randal położył dłoń na ramieniu Lys. 

117 J, 

* a 

Teraz wszyscy będą patrzeć na walkę - powiedział cicho. - To nasza jedyna szansa, by pomóc lady 

Blanche i dopilnować, by Sir Reginald nie oddał swego życia na marne. Dopóki nie zwrócisz na siebie 
niczyjej uwagi, iluzja będzie upodabniać cię do reszty tłumu... Czy zdołasz dostać się do Blanche i 
wyprowadzić ją? 

Tuż za Randalem Walter poruszył się nerwowo. 

Prosisz Lys, by wzięła na siebie najtrudniejsze zadanie - wyszeptał. - Dlaczego nie jeden z nas? 

Lys gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała znacząco na rycerza. 

Bo ja jestem aktorką, a wy nie - odparła również szeptem. - Poza tym Randy musi zająć się 

czarami. 

Dziewczyna skinęła głową w stronę czarodzieja. 

Jestem gotowa. 

Więc zaczynajmy. 

Na środku sali dwaj przeciwnicy wciąż krążyli na ugiętych nogach, bacznie mierząc się wzrokiem. Randal 
zgadywał, że Sir Reginald stara się oszczędzać siły, a Sir Gilliam spokojnie czeka na otwarcie, ponieważ 
może sobie na to pozwolić. Zebrani wokół żołnierze uważnie śledzili ruchy walczących, wymieniając się 
wygłaszanymi półgłosem komentarzami i od czasu do czasu popijając Z glinianych kubków. Nikt nawet 
nie spojrzał na Lys, z wolna torującą sobie drogę do miejsca, gdzie między Fessem i Thibaultem stała lady 
Blanche. 

„Ciekawe, kogo zobaczyliby, gdyby przypadkiem zwrócili na nią uwagę - zastanawiał się Randal. - 
Zapewne jeszcze jednego sługę, a sługi traktuje się jak 

118 

powietrze. Sir Reginald też nie rozpoznał we mnie parobka, którego pobił tamtej nocy". 

background image

Lys stała już prawie przy boku lady Blanche. Randal skupił na niej całą uwagę i kiedy wyciągnęła dłoń, by 
dotknąć ramienia damy, rzucił jednocześnie dwa czary, jakie przygotował sobie wcześniej. W następnej 
chwili między dwoma wielmożami stała iluzoryczna kopia lady Blanche, a Lys i prawdziwa podopieczna 
Fessa - teraz ukryta pod ulotną iluzją, którą Randal wplótł między poprzednie - zaczęły wycofywać się za 
plecami żołnierzy w stronę głównego wejścia do sali. 

Randal odetchnął z ulgą. „Dobrze, że wszyscy są tak zafascynowani pojedynkiem. Gdyby nie to, nigdy nie 
zdołalibyśmy dokonać zamiany". 

Wtedy poczuł nagły skurcz, jakby rzeczywistość okręciła się wokół niego i próbowała pociągnąć za sobą 
jego duszę. Potężna magia, jaka wypełniała wielką salę i obejmowała cały Grzmiący Zamek, w jednej 
chwili stała się jeszcze silniejsza. „Ktoś buduje wielki czar - pomyślał Randal - i nie robi tego Danna. Czuję 
w tym magię Gaimara. Jeśli nie przestanie, niebawem nie będę mógł nawet podtrzymać naszych iluzji, 
nie wspominając o jakiejkolwiek pomocy dla Sir Reginalda". 

Muszę odszukać Gaimara - szepnął do Waltera. -Szykuje coś bardzo groźnego, czuję to. 

Zdołasz go powstrzymać? 

Nie wiem - przyznał Randal. - Najpierw muszę go znaleźć. 

Czarodziej opuścił kuzyna i jął przesuwać się nieznacznie wzdłuż ściany sali, starając się nie zwracać ni- 

119 

* a 

czyjej uwagi. Po drodze rzucił czar magicznego rezonansu. „Gaimar jest tuż obok, więc gdzieś tu musi być 
magiczne przejście". Kiedy użył magii, znalazł przejście niemal natychmiast - fragment ściany, którego w 
istocie wcale nie było. Iluzja maskowała głęboką wnękę wykutą w kamiennym murze. Randal wszedł tam 
i natknął się na wąskie i bardzo strome schody. 

Czarodziej zatrzymał się na chwilę, po czym rozpoczął mozolną wspinaczkę. Każdy krok wymagał 
niebywałego wysiłku woli, nie z powodu jakiegokolwiek magicznego oporu, ale po prostu dlatego, że 
Randal był coraz bliżej konfrontacji, której śmiertelnie się bał. Z każdym kolejnym stopniem schodów 
spływały nań coraz wyraźniejsze wspomnienia i obrazy: jego samego - ucznia pierwszego roku Szkoły 
Czarodziejów, ledwie potrafiącego czytać i pisać w ojczystym języku, nie mającego pojęcia, co to takiego 
Zapomniana Mowa, nie posiadającego nic prócz płonącej żądzy uczenia się sztuk magicznych, ale 
niezdolnego do wyzwolenia mocy, jaka - wiedział o tym - tkwiła w nim od urodzenia. 

Tymczasem Gaimar zawsze wszystko chwytał w lot, uczył się bez najmniejszego wysiłku, nawet nie ceniąc 
sobie specjalnie własnego talentu. Teraz ten dawny kolega szkolny Randala prządł nici czarów, z jakimi 
nawet doświadczony mistrz nie zawsze ważyłby się pracować - i to tylko dlatego, że jego wujowi 
zachciało się bawić w koronowanie królów Bre-slandii. 

„Nadworny czarodziej to potęga działająca zza tronu - pomyślał Randal, wspiąwszy się o jeszcze je- 

background image

120 

Ą 0 

den stopień wyżej. - W szkole wśród uczniów mawiano, że Gaimar chciał zostać baronem, ale jego 
rodzina wolała wykształcić czarodzieja. Czy tak właśnie kończy się zmuszanie kogoś do tego, czego nie 
pragnie? Czy stałbym się taki jak on, gdybym nie odważył się opuścić Doun i został rycerzem, a nie 
czarodziejem?". 

Randal skarcił się w duchu za te myśli. Tracił tylko czas. Teraz przede wszystkim musiał odszukać 
Gai-mara i przeszkodzić mu w sfinalizowaniu czaru, nim pułapka - na czymkolwiek miałaby polegać - 
zatrzaś-nie się na dobre. 

Jeszcze jeden stopień i Randal zatrzymał się naprzeciw zamkniętych drzwi. Czarodziej przystawił ucho do 
desek, nasłuchując odgłosów dochodzących z drugiej strony. Usłyszał głos Gaimara na przemian 
wznoszący się i opadający w rytmie długiego i niezwykle skomplikowanego zaklęcia. 

Randal mocniej przycisnął ucho do drzwi i zmarszczył brwi, starając się dosłyszeć treść słów, a nie tylko 
ich brzmienie. Koncentracja przychodziła mu z trudem; wokół kłębiły się i wirowały magiczne prądy, 
poruszane słowami zaklęcia i splatające się w subtelną i wyrafinowaną strukturę czaru. Słowa... Nagle 
Randal poczuł, że włosy stają mu na głowie. „Gaimar próbuje odbudować basztę. Chce znów zawiesić w 
niej dzwon i odnowić czary chroniące zamek. Ale jak...? Na słońce i wszystkie gwiazdy! On każe całej 
rzeczywistości powrócić do poprzedniego stanu!". 

- Nie! - krzyknął z przerażeniem. - Nie! 

Nie tracąc ani chwili, wymierzył magiczny cios w drzwi, wybijając je z zawiasów. Przed sobą ujrzał pra- 

121 jl 

cownię Gaimara z dużymi oknami, w które wprawiono szklane szyby, i mnóstwem półek, uginających się 
od ksiąg oprawnych w nowiuteńką błyszczącą skórę. Świece zatknięte w srebrne świeczniki znaczyły 
cztery ćwiartki magicznego kręgu, w którego centrum stał Gaimar. Ręce czarodzieja były wzniesione w 
górę, jak przy magicznej inwokacji. Wszędzie wokół i nad kręgiem jarzyły się magiczne zimne płomienie, 
rzucające na postać Gaimara nienaturalne pląsające cienie. 

Rosnące napięcie czaru sprawiało Randalowi niemal fizyczny ból. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, 
młody czarodziej rzucił się w stronę magicznego kręgu, pragnąc tylko przerwać skażoną zarozumiałością, 
nie przemyślaną do końca magiczną operację, nim osiągnie ona swój punkt kulminacyjny. Za późno. 

Fiat et finis! - zawołał triumfalnie Gaimar dokładnie w momencie, gdy wyciągnięta ręka Randala 

dotknęła granicy magicznego kręgu. Krąg rozjarzył się na chwilę błękitnym światłem i zgasł, ale czar 
Gaimara zdążył uzyskać moc sprawczą. 

background image

Gaimar śmiał się z Randala tak samo, jak śmiał się wiele razy w czasach ich wspólnej nauki. 

I jak się teraz czujesz, Randy? Dzwon, który zniszczyłeś, jest znowu cały i tym razem nie uda ci się 

uciec tak łatwo! 

Randal stał bez ruchu, uwięziony między bojaźnią przed czarem, rzuconym przez Gaimara na Grzmiący 
Zamek, a strachem przed czekającym go starciem. Nagle z ciemnego wylotu schodów dał się słyszeć głos, 
osobliwie znajomy, z wyraźnym akcentem z okolic Doun. 

JL 122 

A> 

- m 

Randal! - zawołał przybysz. - Randal, chodź tutaj! 

Randal obejrzał się, ale nie zobaczył nikogo. Kiedy 

odwrócił głowę z powrotem, Gaimara nie było już w pracowni. „Znów użył tego swojego medalionu 
-uświadomił sobie czarodziej - pojawia się i znika, kiedy tylko chce". 

Randal, wyjdź do mnie! 

Znowu ten głos. Randal podszedł do wyważonych drzwi i wyjrzał przez próg. Na schodach panował mrok i 
postać, która wspinała się ku niemu stopień po stopniu, wyglądała jak ruchomy cień. Udało mu się 
dostrzec jedynie tyle, że jest to ktoś jego wzrostu i postury, ubrany w starą czarną togę wędrownego 
czarodzieja. Naciągnięty na głowę kaptur skutecznie skrywał rysy twarzy. Nieznajomy wyciągnął rękę. Na 
otwartej dłoni coś metalicznie połyskiwało. 

Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział drugi czarodziej. - Weź to. 

Randal wyciągnął dłoń, ale zatrzymał ją z palcami wiszącymi tuż nad niedużym krążkiem metalu. 

Co to jest? - spytał podejrzliwie. 

Medalion Gaimara. Zabierze cię do portalu, którym wydostaniesz się z zamku. Teraz to jedyna 

droga ucieczki. 

Randal ujął medalion za cienki rzemyk i przysunął do oczu. 

Kim jesteś? - zapytał, podnosząc wzrok, ale nieznajomy zbiegał już po schodach i Randal ujrzał 

tylko skrawek powiewającej za nim togi. 

Wtem gdzieś na zewnątrz rozległ się grzmot. Randal zacisnął dłoń na medalionie i przypadłszy do 

123   

background image

* a 

 

 

jednego z okien pracowni, jednym pchnięciem otworzył je na oścież. Zburzona wcześniej baszta teraz 
stała nietknięta, a dzwon znów wisiał na swoim miejscu. Nagle dzwon przemówił, nie tak donośnie jak 
zwykle, ale wystarczająco głośno, by Randal poczuł rozchodzące się w powietrzu fale strasznej magii. 
Czarodziejowi pociemniało w oczach: spiżowy głos wysysał zeń moc. W tejże chwili z drugiej strony 
dziedzińca wystrzeliła błyskawica, która z hukiem uderzyła w basztę, odrywając od niej wielki kamienny 
blok. Randal przez dłuższy czas nie mógł otrząsnąć się z efektów działania magii zaklętego dzwonu. Gdy 
doszedł do siebie, dotarło doń poczucie obecności drugiego czarodzieja, najwyraźniej gromadzącego 
magiczną energię, by sporządzić z niej kolejny piorun. Nieznany sojusznik również osłabł i było oczywiste, 
że niewiele wskóra z pozostałą mu resztką mocy. Randal przygryzł wargę. „Skoro błyskawica powaliła 
basztę przedtem, dokona tego i teraz" - pomyślał z determinacją i zbierając całą dostępną w tej chwili 
moc, uniósł rękę. „Połączymy siły i obalimy basztę podwójnym ciosem". Wypowiedział zaklęcie i wlał całą 
zebraną moc w błyskawicę rzuconą przez drugiego czarodzieja. Raz jeszcze baszta przechyliła się, by z 
donośnym hukiem runąć na dziedziniec. 

„To ja byłem tam na dziedzińcu - zrozumiał Randal - byłem tam, a jednocześnie tutaj, w pracowni. Kiedy 
Gaimar sprawił, że wszystko w zamku, nawet czas, wróciło do stanu z przeszłości, umożliwił mi 
znalezienie się w dwóch miejscach naraz. Gdyby 

124 

w ten sposób moja moc nie została podwojona, nigdy nie obaliłbym baszty". 

W zaciśniętej bezwiednie dłoni poczuł ostre krawędzie medalionu: to wyrwało go z odrętwienia. 
Pośpiesznie przełożył przez głowę rzemienną pętlę, a brązowy krążek ukrył pod koszulą. Następnie puścił 
się biegiem po schodach, bojąc się myśleć, na co się natknie na dole. „Muszę wydostać nas wszystkich z 
zamku, dopóki istnieje droga ucieczki. Danna powiedziała, że mam mało czasu... ale jak mało?". 

 

Rozdział 

pojedynek 

Na dole schodów Randal zatrzymał się, wzmocnił iluzję, by dzięki niej niepostrzeżenie przejść przez 
zatłoczoną salę, po czym śmiało wystąpił przez iluzoryczną ścianę. Pojedynek między Sir Gilliamem a Sir 
Reginaldem wciąż trwał. Czarodziej usłyszał walkę, jeszcze zanim ją ujrzał: metaliczne zgrzytanie 
stalowych kling, zderzających się ze sobą i ześlizgujących po okutych tarczach, nieregularny rytm ciężkich 
stąpnięć i wreszcie falujące pomruki tłumu widzów. Nagle żołnierze rozstąpili się i Randal dostrzegł 
walczących. Obaj - Gilliam w szykownych odświętnych szatach i Reginald w zszarganej, niegdyś białej 
koszuli - krwawili z licznych skaleczeń i drobnych ran, jakich uniknęliby, gdyby mieli na sobie pancerze. 

background image

Jednak podczas gdy Sir Gilliam wydawał się świeży i pełen energii, Sir Reginald słabł z minuty na minutę. 
Poruszał się wolniej niż przeciwnik, starając się chronić poraniony bok. „To świeża krew - pomyślał 
Randal, patrząc na czerwone plamy na koszuli kasztelana. - Rana, jaką zadano mu przy bramie, znów się 
otworzyła". 

126 

Sir Gilliam zamachnął się i znad głowy wyprowadził potężne cięcie, które w przypadku trafienia z 
pewnością byłoby śmiertelne. Randal wstrzymał oddech, oczekując najgorszego, ale tarcza Reginalda 
uniosła się w porę i miecz ześliznął się po niej. Wśród tłumu widzów rozległy się tłumione okrzyki 
podziwu. 

Randal nie dał się zwieść ani na moment. Żołnierze Fessa mogli doceniać szermierczy kunszt Reginalda, 
ale to jeszcze nic nie znaczyło. Gdyby kasztelan upadł, nikt z zebranych w wielkiej sali nie przyszedłby mu 
z pomocą - a prędzej czy później kasztelan musiał upaść. Fechtował się równie dobrze jak Sir Gilliam, albo 
prawie tak dobrze, ale był mocno osłabiony i z coraz większym trudem przychodziło mu parowanie 
ataków. 

„Ja też nie mogę mu pomóc. Jeśli to zrobię, zwrócę na siebie uwagę i stracę jedyną szansę wydostania 
nas stąd" - pomyślał Randal. 

Na środku wielkiej sali Sir Gilliam nacierał coraz energiczniej. Na Reginalda spadały serie ciosów w coraz 
bardziej skomplikowanych sekwencjach. Kasztelan parował cięcia tarczą, ale za każdym razem jego 
reakcja była odrobinę wolniejsza. Wreszcie stało się to, co od początku było nieuniknione: klinga spadła 
tam, gdzie nie zdążyła dotrzeć tarcza, i zagłębiła się w udzie Reginalda. Kasztelan runął na ziemię, obficie 
brocząc krwią. Mimo wszystko nawet nie krzyknął, a tylko wzniósł przed sobą miecz, by osłonić się przed 
następnym ciosem. 

Gilliam wzniósł miecz nad głową i uderzył. Klinga ze świstem zatoczyła szeroki łuk, ale zamiast dosięg- 

127   

* a 

nąć swej ofiary, zatrzymała się na ostrzu długiego dwuręcznego miecza, który w ostatniej chwili zagrodził 
jej drogę. To Walter wystąpił spośród żołnierzy, by wtrącić się do nierównej walki i uchronić Reginal-da 
przed niechybną śmiercią. 

Z zapadłej nagle ciszy zagrzmiał znajomy głos. 

- Cóż to, atakujesz rannego i to leżącego na ziemi? Wierzę zatem, że potrafiłbyś wymierzyć także 
zdradziecki cios w plecy. 

„Walter, idioto!" - pomyślał z rozpaczą Randal, patrząc, jak krucha iluzja rozpływa się pod spojrzeniami 
tuzinów żołnierzy. Jego kuzyn stał teraz przed Fes-sem i Thibaultem w swojej naturalnej postaci. „I jak ja 
teraz nas stąd wyciągnę?". 

background image

Randal zastanawiał się przez chwilę, czy nie pomóc Walterowi magią, ale zaraz potrząsnął głową. „To 
zniszczyłoby iluzję, a poza tym zaraz sprowadziłoby tutaj Gaimara. Pozostaje mi ufać, że Walter wie, co 
robi, i zająć się uprowadzeniem Sir Reginalda". 

Randal bał się o swego kuzyna. Walter był otoczony przez wrogów i stanął do walki z rycerzem, którego 
umiejętności dorównywały jego własnym. Co gorsza, nie miał zbroi, a nawet gdyby pokonał Gilliama, 
musiałby walczyć z następnym przeciwnikiem, a potem z kolejnymi, dopóki nie powaliłoby go zmęczenie. 

„Będą potykać się z nim jeden na jednego i nazwą to uczciwą walką - pomyślał Randal z goryczą - a potem 
będą opowiadać, jak to jeden z ich zgrai sam pokonał bohatera". 

Na środku wielkiej sali, kilka stóp od leżącego na skrwawionej posadzce Sir Reginalda, dwaj rycerze krą- 

-128 

żyli wokół siebie, uważnie obserwując ruchy przeciwnika. Walter trzymał miecz pod takim kątem, że 
prawie pięciostopowa klinga celowała prosto w twarz Gilliama. 

No dobrze - powiedział przez zaciśnięte zęby. -Sprawdźmy, czy potrafisz pokonać mnie, mierząc 

się ze mną twarzą w twarz. 

Gilliam skrzywił się nad krawędzią tarczy. 

Powinienem był zabić cię przy pierwszej okazji. 

Już raz próbowałeś i nie udało ci się, choć stałem plecami do ciebie. 

Czy to moja wina, że nie umarłeś? - Gilliam wzruszył ramionami. - Po prostu zbyt uparcie 

trzymałeś się życia, a potem wmieszał się w to ten twój kuzynek. Dziś nadszedł wreszcie twój czas. 

Zatem zabij mnie, jeśli starczy ci siły i zręczności. Pokaż, ileś wart. 

Randal zmusił się, by nie patrzeć na pojedynek, i potoczył wzrokiem po tłoczących się pod ścianami 
żołnierzach. Nikt nie chciał znaleźć się zbyt blisko walczących - ryzyko dostania się w zasięg ciosu było 
zbyt duże - ale wszystkie co do jednej pary oczu śledziły gotujących się do starcia rycerzy. Kilku mężczyzn 
wspięło się nawet na ławy i stołki, by zapewnić sobie lepszy widok. „Dla nich pojedynek jest niczym walka 
kogutów albo szczucie niedźwiedzia - uświadomił sobie Randal. - Założę się, że to najlepsza uczta 
weselna, w jakiej kiedykolwiek brali udział. Nikt nie patrzy na Reginalda. Jeśli mam mu pomóc, to muszę 
to zrobić teraz". 

Wciąż okryty ulotną iluzją, upodabniającą go do otaczającego tłumu, młody czarodziej zaczął dyskret- 

129   

* a 

nie przesuwać się do przodu. Nikt nie zwracał nań uwagi, kiedy krok po kroku przeciskał się przez ciżbę, 

background image

by wreszcie stanąć nad powalonym rycerzem. Szybki rzut oka upewnił go, że Sir Reginald wciąż żyje, choć 
ledwie oddycha. „Muszę go stąd wydostać. To nie będzie łatwe" - pomyślał Randal. 

W tym samym momencie Sir Gilliam przypuścił atak. Postąpił krok naprzód i zatoczywszy mieczem 
szeroki krąg, ciął z góry prosto w głowę przeciwnika. Rozpędzona stal mignęła w powietrzu srebrzystym 
refleksem. Walter zauważył ruch bardzo wcześnie i spokojnie zasłonił się swoją długą klingą. Nawet nie 
mrugnął, kiedy ostrze Gilliama odbiło się od niej z głośnym wibrującym brzęknięciem. 

Walter niepostrzeżenie przemienił obronę w atak i kończąc ruch, którym zasłonił się przed ciosem, 
wyprowadził poziome cięcie w prawy bok Gilliama. Monstrualny miecz ze świstem przeciął powietrze, by 
z impetem odbić się od krawędzi tarczy: Gilliam zasłonił się w ostatnim momencie. Z kilkudziesięciu piersi 
wydarło się potężne „och!" - niewiele brakowało, a pojedynek zakończyłby się, nim się na dobre 
rozpoczął. 

Rycerze walczyli dalej. Mimo iż Gilliam już na samym początku dał popis refleksu i siły, Walter fechto-wał 
się z taką samą spokojną i skupioną miną, jaką Randal pamiętał ze wspólnych ćwiczeń na dziedzińcu 
zamku Doun. Jego ciężki miecz tańczył w powietrzu z niezrównaną lekkością i gracją. Dla kontrastu, twarz 
Sir Gilliama zastygła w osobliwym grymasie, zupełnie jakby rycerz przypomniał sobie coś niesłychanie za- 

130 

bawnego. Jednak on również poruszał się ze swego rodzaju złowrogim wdziękiem. 

Zebrani w wielkiej sali widzowie, również eksperci jeśli chodzi o walkę na miecze, całkowicie oddali się 
obserwacji pojedynku. Niektórzy wiwatowali po wyjątkowo efektownych wymianach ciosów; inni 
dopingowali rycerzy stukając w stoły kubkami i trzonkami noży. Żołnierze nie skąpili walczącym dobrych 
rad. Nawet Fess i Thibault podeszli bliżej, zafascynowani pięknym stylem potyczki, pozostawiając przy 
palenisku fałszywą lady Blanche - zjawa wciąż trwała bez ruchu tam, gdzie postawił ją Randal. 

Wszyscy byli tak pochłonięci widowiskiem, że nikt nie zwracał już uwagi na nieruchome ciało 
poprzedniego przeciwnika Sir Gilliama. Wyczekawszy odpowiedniej chwili, Randal pomógł rannemu 
wstać, pozostawiając na jego miejscu miraż leżącego kasztelana. Jednocześnie rozciągnął iluzję, pod jaką 
był ukryty, tak by objęła także prawdziwego Sir Reginalda. Splatanie i podtrzymywanie tak złożonej sieci 
czarów było skomplikowanym i delikatnym zadaniem: Randal nie mógł pozwolić, by iluzoryczna Blanche 
zniknęła lub choćby na chwilę straciła realistyczny wygląd. Tym razem jednak magia bez oporów poddała 
się jego woli. „Jak to dobrze, że książę Pedy kocha teatr - pomyślał, wsuwając rękę pod ramię 
półprzytomnego Reginalda. - Gdybym u niego nie przeszedł ostrej szkoły w dziedzinie magii iluzji i 
maskowania, nigdy bym tego nie dokonał". 

Wykorzystując czar lewitacji do podtrzymania na wpół bezwładnego rycerza, czarodziej zaczął wycofy- 

131 

wać się w stronę drzwi prowadzących na dziedziniec. Nikt nie próbował go zatrzymać, kiedy z wolna 
przedzierał się przez tłum żołnierzy; wszyscy byli całkowicie pochłonięci rozgrywającym się przed nimi 

background image

pojedynkiem. 

Dotarłszy do progu sali, Randal wyjrzał na zewnątrz. Dziedziniec był pusty, wypełniony dziwną, tłumiącą 
echo ciszą. Nad zamkiem górowała nietknięta baszta zaklętego dzwonu. Słońce jeszcze nie zaszło - 
zastygło w bezruchu tam, gdzie było, gdy Gaimar rzucił swój czar. 

Randal wyprowadził Reginalda na zewnątrz. Gdy rozejrzał się wokół, z przerażeniem stwierdził, że 
dziedziniec nie jest jednak całkowicie wyludniony: na stopniach tuż obok drzwi stała Lys i lady Blanche. 

Co wy tu jeszcze robicie? - spytał napastliwie. -Sądziłem, że okażecie choć tyle rozsądku, by 

wynieść się stąd czym prędzej. 

I zostawić cię tu samego? Nic z tego - odparła Lys. 

Pieśniarka zamilkła na chwilę, po czym ruchem głowy wskazała Sir Reginalda. 

Poza tym lady Blanche nie odeszłaby bez męża. 

Randal odwrócił się, by spojrzeć do wnętrza wielkiej sali. Z miejsca, w którym stał, mógł swobodnie 
śledzić przebieg toczącej się tam walki. Jego kuzyn nacierał bezlitośnie i wkrótce zepchnął przeciwnika w 
pobliże paleniska, gdzie Fess i Thibault pilnowali niematerialnej podobizny lady Blanche. Nagle Gilliam 
wyprowadził błyskawiczne cięcie w chwilowo odsłonięty bok Waltera. Walter odskoczył do tyłu, prze- 

je 132 

A * 

puszczając przed sobą rozpędzone ostrze i spuścił swój wielki miecz na głowę Gilliama, nim ten zdążył 
odzyskać równowagę po ciosie. Tłum żołnierzy zawył z zachwytu. 

Za późno. Gilliam dostrzegł niebezpieczeństwo i w ostatniej chwili zdążył wznieść tarczę nad głową. Ciężki 
miecz Waltera spadł na sam jej środek, przełamując drewniany krąg na pół. Rozległ się głośny trzask; 
połówki tarczy złożyły się, łamiąc uwięzione w skórzanych pasach przedramię. 

Krzycząc z bólu, Sir Gilliam zatoczył się do tyłu. Rycerz pobladł jak chusta; jego lewa ręka zwisała 
bezwładnie, grzechocząc szczątkami rozszczepionej tarczy. 

Walter tymczasem wciąż trzymał gardę, z długą klingą wznoszącą się groźnie w stronę twarzy 
przeciwnika. 

Masz złamaną rękę - powiedział spokojnie. -Proś o litość. 

Przez sekundę Gilliam stał nieruchomo. Potem twarz najlepszego wojownika Thibaulta wykrzywił grymas 
wściekłości. 

Nigdy! - wrzasnął i rzucił się naprzód w desperackiej szarży. 

Gilliam był szybki, ale Walter jeszcze szybszy. Czubek wielkiego miecza zatoczył łuk, delikatnie muskając 

background image

podłogę, przemknął pod klingą przeciwnika, po czym poderwał się do góry, by ze straszliwą siłą wbić się 
w bok rycerza księcia. Impet ciosu na chwilę oderwał Gilliama od podłogi. Na koniec tej samej płynnej 
sekwencji ruchów Walter wyszarpnął klingę z ciała rycerza. Sir Gilliam padł bez życia na posadzkę. 

133   

* a 

Długi miecz zlany był krwią od czubka po jelec. Krew rozlewała się też wokół stóp Waltera, płynąc 
strumieniem ze straszliwej rany w boku martwego Sir Gilliama. Przez karmazynową kałużę Walter rzucił 
Thibaultowi lodowate spojrzenie. 

Masz jeszcze jakichś mistrzów? - spytał beznamiętnie. - Znasz mnie, jak sądzę. Jestem Sir Walter z 

Doun. W Tattinham zdobyłem na tobie okup, który do dziś nie został spłacony. 

W wielkiej sali zapanowała cisza. „Nikt nie odważy się nawet drgnąć - pomyślał Randal. - Boją się Waltera 
i jego miecza. Trzeba by sześciu tęgich zabijaków, by go powalić, a pięciu z nich przypłaciłoby to życiem". 

Książę Thibault przez dłuższy czas w milczeniu mierzył rycerza wzrokiem. Wreszcie skinął głową. 

Pamiętam cię i przyznaję, że winienem ci okup za pokonanie mnie w Tattinham. Spłacam go 

teraz: darowuję ci życie. Możesz wyjść bezpiecznie z tej sali, bylebyś pozostawił mnie i moją narzeczoną 
w spokoju. 

Walter uśmiechnął się nieznacznie. 

Tę, którą masz u boku, możesz sobie zatrzymać - powiedział po chwili. - Niechże się wam 

szczęści. Zegnajcie. 

Powoli, krok po kroku, Walter zaczął wycofywać się tyłem z wielkiej sali. Żołnierze w milczeniu 
odprowadzali go wzrokiem. Gdy tylko znalazł się za progiem, na dany przez Randala znak Lys i Blanche 
zatrzasnęły podwójne drzwi. Walter opuścił skrwawiony miecz i spojrzał na grupkę zebraną na 
schodkach. 

- Wy tutaj? 

134 

Czekamy tylko na ciebie - odparł Randal z uśmiechem. - Co tak długo? 

Niedokończone sprawy. 

Rycerz zerknął na basztę zaklętego dzwonu, górującą nad murami zamku. 

"Wydawało mi się, że widziałem, jak ta wieża wali się w gruzy - powiedział, wyraźnie zaskoczony. 

- Randy, jesteś czarodziejem. Co tu się właściwie dzieje? 

Gaimar rzucił czar, który wymknął mu się spod kontroli. Teraz już nic nie możemy na to poradzić. 

background image

Musimy uciekać przez boczną bramę, zanim magia tak silnie zmiesza się z rzeczywistością, że już nikt nie 
zdoła się stąd wydostać. 

Rozumiem... chyba - powiedział "Walter. - Tak czy owak, ruszajmy. 

Grupka ruszyła przez dziedziniec, a potem przez lochy tak szybko, jak tylko pozwalał na to opłakany stan 
Sir Reginalda. Nikt nie próbował ich zatrzymać. Cały zamek wydawał się ogarnięty tym samym 
nienaturalnym bezruchem, jaki panował na dziedzińcu. Po kilku minutach dotarli do bocznej bramy; 
"Walter wyjął z haków ciężki skobel, po czym naparł na wrota ramieniem. 

Podwoje ustąpiły, odsłaniając widok na... pustkę. Ziemia i niebo zniknęły. Zewnętrzne mury zamku 
spowijała mgła, pozbawiona barwy, a zarazem mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy - skłębiony, 
mrożący krew w żyłach opar. 

Hej, heej! - zawołał "Walter w przestrzeń. 

Nie było echa. Mgła nie była ani ciepła, ani zimna, ani jasna, ani ciemna, nie była nawet mgłą. Randal za- 

135 i 

uważył, że patrząc w nią, nie może skupić wzroku w jednym punkcie. Bardzo powoli Walter zamknął 
drzwi z powrotem i znacząco spojrzał na czarodzieja. 

Mój kuzynie - powiedział - ufam ci całym sercem, ale według mnie za tymi drzwiami powinny być 

skały i drzewa. Aha, i jeszcze niebo. Czy to, co przed chwilą widziałem, ma jakiś związek z dziwnymi 
wydarzeniami, jakie dziś miały miejsce? 

-Jakimi wydarzeniami? - spytał zaciekawiony Randal. 

Ano na przykład widziałem dziś samego siebie, stojącego przed drzwiami wielkiej sali właśnie 

wtedy, gdy z Sir Reginaldem walczyliśmy obok bramy zamku. Pomyślałem, że to jakaś iluzja, albo że się 
pomyliłem, ale później, gdy wyszedłem z wielkiej sali, zobaczyłem siebie, walczącego przy bramie - głos 
Waltera aż drżał z emocji. - Teraz, kuzynie, skoro otworzyliśmy te drzwi i zobaczyliśmy, co jest po drugiej 
stronie, pytam cię: co się dzieje z Grzmiącym Zamkiem? 

Ja też widziałam dziwne rzeczy - wtrąciła lady Blanche. - Na przykład wieża: runęła, a potem 

znów stanęła, jakby nic się nie stało. Widziałam też, jak to samo wydarzenie powtarzało się wiele razy i 
jak... 

To Gaimar - przerwał jej Randal. - Chciał uratować dzwon i przywrócić jego magię, ale nie udało 

mu się. Dokonał jedynie tego, że w Grzmiącym Zamku wszystko wciąż powtarza się od nowa. Zamek 
wypadł z naszego czasu... co oznacza, że zwykłymi drzwiami nie da się stąd wyjść. 

Oczy lady Blanche rozszerzyły się ze strachu. 

Jesteśmy uwięzieni na zawsze? 

background image

136 

Nie wiem. - Randal wzruszył ramionami, a po namyśle dodał: - Jest jeszcze jedno wyjście. Lys, 

lady Blanche, podtrzymajcie Sir Reginalda między sobą. Teraz złapcie się wszyscy za ręce. Chciałbym 
czegoś spróbować. 

Spojrzeli na siebie niepewnie, ale posłusznie spełnili polecenie. Randal ujął Lys za rękę, a prawą dłoń 
zacisnął na medalionie Gaimara. Następnie wypowiedział zaklęcie przeniesienia. 

Przez krótką chwilę czuł zawrót głowy, po czym wokół zapadła nieprzenikniona ciemność. 

Nie obawiajcie się - powiedział, nim ktokolwiek zdążył coś rzec. - Chyba wiem, gdzie jesteśmy. 

Natychmiast wyczarował zimny płomień. W jego błękitnym blasku ujrzał nieduże sześcienne 
pomieszczenie, wykute w surowej skale. W gładkiej podłodze wyryty był krąg, a wokół niego seria 
magicznych symboli. W jednej ze ścian widniały proste drewniane drzwi, również pokryte magicznymi 
znakami, wyciętymi dłutem w deskach. Wewnątrz kręgu stało sześć okutych skrzyń, zaopatrzonych w 
ciężkie żelazne kłódki. Były to te same skrzynie, które Walter i Randal eskortowali w drodze z Pedy. 

Gdzie jesteśmy? - spytała Lys. 

W komnacie, w której Gaimar ma swój portal -powiedział Randal. - Magiczne przejście jest 

wbudowane w fundamenty zamku i prowadzi za mury. To dzięki niemu Gaimar mógł ukraść złoto. Można 
się tu dostać jedynie mając ten medalion. Znaki wyryte na drzwiach sprawiają, że można je otworzyć 
tylko od wewnątrz. 

137   

To po co w ogóle drzwi? - spytał zaintrygowany Walter. 

Bo nawet czarodziej potrzebuje czasem tylnego wyjścia - odparł Randal. - Stańcie wszyscy razem 

ze mną wewnątrz kręgu. Wracamy do domu. 

Grupa skupiła się wokół czarodzieja, stojącego w samym centrum kręgu. Gdy wszystko było gotowe, 
Randal wypowiedział zaklęcie otwierające portal. 

Nic. 

Randal opuścił dłoń. „Jesteśmy zgubieni. Medalion nie działa... Ale nieznajomy powiedział, że to jedyna 
droga wyjścia. Co zrobiłem źle? - Nagle potrząsnął głową i zaśmiał się pod nosem. - Głupiec ze mnie, ot 
co. Od początku wiedziałem, że w zamku są tylko dwaj tarnsberscy czarodzieje: Gaimar i ja. Medalion 
dostałem od samego siebie, co oznacza, że muszę go sobie wręczyć, albo krąg zdarzeń nie będzie 
kompletny. Jeśli go sobie nie dam, nigdy nie będę go miał". 

Randal wystąpił z kręgu. 

W czym problem, Randy? - spytał Walter. 

background image

W medalionie. Jeszcze go sobie nie dałem. 

Rycerz zmierzył kuzyna uważnym spojrzeniem. 

Co ty pleciesz? To nie ma sensu. 

Właśnie że ma - Randal zaczynał się niecierpliwić. - Medalion dostałem od wędrownego 

czarodzieja, ale jedyni czarodzieje w całym zamku to ja i Gaimar. Pętla czasu wciąż płata nam figle. Jeśli 
nie ofiaruję sobie medalionu, część mnie zostanie uwięziona w zamku na zawsze. 

Niech ci będzie - powiedział Walter po chwili namysłu. - Powiedz tylko, co mam robić. 

138 

Przytrzymaj drzwi. Jeśli się zamkną, nie dostanę się tu z powrotem. 

Drzwi otworzyły się na długi rozświetlony pochodniami korytarz. Randal pobiegł nim, nie oglądając się za 
siebie. Wiedział, że musi się spieszyć. Korytarz kończył się schodami, wijącymi się spiralnie ku górze. Nie 
bacząc na zmęczenie, czarodziej puścił się pędem, przesadzając po kilka stopni naraz. Dotarłszy do 
szczytu schodów, zanurkował w niskim przejściu i stanął na zamkowym dziedzińcu. 

Panowała tu wciąż ta sama osobliwa martwota. Randal nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cisza jest jeszcze 
głębsza niż ostatnio, a bezruch bardziej nieruchomy. Niebo zachowało swój popołudniowy błękit, ale 
wydawało się płaskie i pozbawione głębi; wisiało nad Grzmiącym Zamkiem niczym malowany klosz. 

Randal spojrzał w górę. Tak, baszta zaklętego dzwonu wciąż stała, podpierając lakierowany nieboskłon. 
„Czar zadziałał w sposób, jakiego Gaimar nie przewidział - pomyślał czarodziej. - Wszystko w Grzmiącym 
Zamku jest teraz takie jak przedtem i zawsze będzie takie samo. Czas zawirował, a teraz zatrzymuje się w 
miejscu". 

A więc wróciłeś, by zmierzyć się ze mną. 

Randal odwrócił się. Na schodkach przed wejściem 

do wielkiej sali stał Gaimar. 

Dziwię się, że starczyło ci odwagi, by to zrobić -powiedział czarodziej z Grzmiącego Zamku i cisnął 

w Randala kulę ognia. 

Celność Gaimara poprawiła się od czasu jego starcia z Randalem w tarnsberskiej Szkole Czarodziejów: 

140 

tym razem kula trafiła. Ale od tamtej pory Randal również stale doskonalił swoje umiejętności i pogłębiał 
zasoby mocy. Ponadto ostatnie lata spędził nie w przytulnej pracowni, lecz na szlaku, gdzie przed 
niebezpieczeństwami chronił go tylko własny spryt i magia. Z szybkością wytrenowaną w długiej praktyce 
Randal wyczarował magiczną tarczę. Płonąca kula rozbiła się o nią, zasypując dziedziniec miliardami 

background image

syczących iskier. 

Randal nie tracił czasu, by nacieszyć się wyrazem zaskoczenia na twarzy przeciwnika. Nim sczezły ostatnie 
resztki kuli ognia, wyczarował zimny płomień, wzmocnił go i przemieniwszy w oślepiającą eksplozję 
światła, cisnął w Gaimara wraz z hukiem gromu. 

Gaimar cofnął się o krok, ale ulewa blasku i huku nie odwróciła jego uwagi od walki. W następnej chwili 
wykrzyczał słowa mocy; szorstkie sylaby odbijały się od zamkowych murów niczym kawałki metalu 
rzucane na kamienie. 

Wilk - albo też coś podobnego do wilka, choć znacznie większego, ze ślepiami jarzącymi się niczym dwie 
płonące żagwie - pojawiło się na dziedzińcu między dwoma czarodziejami. Stworzenie zawarczało, 
obnażając długie żółte kły. Sierść między masywnymi łopatkami zjeżyła się, a długi pysk obrócił ku 
Randalowi. 

 

Rozdział 

Po walce 

Randal powoli cofał się, przez cały czas gorączkowo myśląc. „To może być zwyczajna iluzja - żaden 
prawdziwy wilk nie wygląda i nie zachowuje się tak jak ten - ale Gaimar nie jest na tyle subtelny, by 
sporządzić tak wyrafinowaną iluzję. Zatem cokolwiek to jest, jest prawdziwe, a skoro jest prawdziwe, 
reaguje na iluzje". 

Randal otoczył wilkopodobne stworzenie iluzją stalowej klatki. Zwierzę parsknęło i zaczęło biegać tam i z 
powrotem wewnątrz niematerialnych granic swojego więzienia. Gaimar wyrzucił z siebie zaklęcie 
rozproszenia i stworzenie zniknęło. 

„Stworzenie wilka wymagało energii - pomyślał Randal - podtrzymanie jego istnienia również, tak samo 
jak wysłanie go z powrotem do jego świata. Czyżby Gaimar nie wiedział, że korzystając bez umiaru ze 
swoich zasobów, wkrótce je wyczerpie?". 

Czarodziej z Grzmiącego Zamku wyśpiewywał następne zaklęcia. Z jego rozczapierzonych dłoni pomknęły 
w stronę przeciwnika strumienie tęczowego światła. Randal przywołał do siebie moc i na 

142 

drodze wielobarwnych promieni postawił srebrne zwierciadło. 

Tęczowe smugi wystrzeliły na wszystkie strony, zalewając dziedziniec bajkowym blaskiem. Jeden z 
odbitych od lustra promieni pomknął wprost na Gaimara. Światło musnęło jego rękę. Czarodziej krzyknął 
i złapał się za ramię. Spomiędzy palców popłynęła czerwona strużka. 

Widok własnej krwi rozwścieczył Gaimara. Czarodziej z grzmiącego zamku zaczął wyczarowywać jeden 
magiczny cios za drugim i ciskać je z całą siłą, jaka mu pozostała. Przed niektórymi Randal zdołał się 

background image

uchylić, inne musiał wybijać z toru lotu, ale deszcz magicznych ciosów wciąż nie ustawał. 

„W ten sposób szybko opadnie z sił - pomyślał Randal, kiedy kolejna porcja magicznej energii skruszyła 
kamienną płytę, na której stał przed chwilą. -Ten cios nie był tak silny jak poprzednie" - zauważył. 

Gaimar chyba poczuł, że słabnie, bo nagle opuścił dłoń i cofnął się o krok. Randal wyczuwał wirujące 
wokół magiczne prądy - to czarodziej z Grzmiącego Zamku sięgał do najgłębszych rezerw swojej mocy, by 
wlać ją całą w jedno ostateczne uderzenie. 

„Wciąż ma dość siły, by mnie zabić" - pomyślał Randal i nim jego przeciwnik zdążył wypowiedzieć 
zaklęcie, rzucił czar magicznego rezonansu: ten sam prosty czar, jakiego używał do penetrowania okolic 
w poszukiwaniu czarodziejów i magicznych obiektów. Tym razem jednak ognisko czaru umiejscowił tam, 
gdzie stał jego adwersarz, tak by Gaimar poczuł własną moc natychmiast, gdy ją wyzwoli. 

143 

Potężny potok energii natrafił na czar rezonansu, odbił się i zasilił sam siebie, by dać jeszcze silniejsze 
echo. Gaimar wlewał powracającą energię we własny czar, wzmacniając go coraz bardziej. Randal czuł, że 
struktura czaru rozciąga się, rozsadzana od wewnątrz nadmiarem czystej mocy. Sam musiał sięgnąć do 
swych najgłębszych rezerw. Najwyższym wysiłkiem woli podtrzymywał działanie rezonansu. Wreszcie 
konstrukcja czaru Gaimara nie wytrzymała wewnętrznego naporu; strumień mocy rozsadził pęta woli i 
wrócił do czarodzieja, nie powstrzymywany już żadnymi barierami. 

Gaimar wrzasnął przeraźliwie i runął na ziemię. Mijały sekundy, ale nie poruszył się już ani nie wydał z 
siebie głosu. Randal zawahał się, po czym podszedł do swej ofiary, leżącej twarzą w dół na płytach 
dziedzińca i pochylił się, by dotknąć jej szyi. „Nie chciałem go zabić, tylko powstrzymać" - ubolewał w 
duchu. Na szczęście jego obawy okazały się bezpodstawne. Pod palcami Randal czuł wyraźne pulsowanie 
tętnicy. Gaimar był tylko nieprzytomny. Czarodziej z Grzmiącego Zamku padł rażony zwielokrotnionym 
echem swojej własnej mocy. 

Randal odwrócił Gaimara na plecy. Tak jak się spodziewał, na szyi szkolnego kolegi wisiał medalion z 
brązu. Niewiele myśląc zabrał go i pobiegł przez dziedziniec. 

„Mam nadzieję, że dalej wydarzenia potoczą się tak, jak je pamiętam" - pomyślał, przestępując próg 
wielkiej sali. Już wcześniej naciągnął na głowę kaptur, by ukryć swoją twarz, i po raz kolejny sporządził ilu- 

144 

zję, czyniącą go częścią tłumu. Okazało się jednak, że ostrożność ta nie była konieczna. Pod ścianami sali 
wciąż tłoczyli się żołnierze, całkowicie pochłonięci obserwowaniem pojedynku. W utworzonym na środku 
podłogi kole Sir Gilliam i Sir Reginald krążyli wokół siebie ze wzniesionymi mieczami, rzucając sobie 
nawzajem złowrogie spojrzenia. „Jak dotąd pętla czasu działa tak, jak się spodziewałem. Przeniosła mnie 
do chwili, w której dostałem medalion" - pomyślał Randal, przeciskając się przez tłum. Nikt go nie 
zatrzymywał i czarodziej bez kłopotów dotarł do ukrytego przejścia w ścianie. Po chwili wspinał się już po 
wąskich schodach, wiodących do pracowni Gaimara. 

background image

Randal! - zawołał. - Randal, chodź tutaj. 

Nikt nie odpowiedział. Randal pokonał jeszcze kilka stopni. 

Randal, wyjdź do mnie! 

Po drugim wezwaniu w drzwiach pracowni pojawił się młodzieniec w todze wędrownego czarodzieja. 
Randal podszedł bliżej, wyciągając doń rękę z medalionem. 

Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział zadowolony. - Weź to. 

Co to jest? - spytał podejrzliwie drugi Randal. 

Medalion Gaimara. Zabierze cię do portalu, którym wydostaniesz się z zamku. Teraz to jedyna 

droga ucieczki. 

Czas naglił. Gdy tylko sobowtór Randala uniósł medalion, by mu się przyjrzeć, pierwszy Randal okręcił się 
na pięcie i spiesznie zbiegł po schodach. Najszybciej, jak mógł, przedarł się przez tłum w wielkiej 

sali i nie zważając już na nic, pognał przez dziedziniec, a potem do lochów, mając nadzieję, że znajdzie 
Waltera i pozostałych tam, gdzie ich opuścił. „Żeby tylko nie było za późno - powtarzał sobie w duchu. 
-Inaczej zostaniemy w tym zamku na zawsze razem z Gaimarem i Sir Gilliamem". 

Nareszcie ujrzał Waltera stojącego przy drzwiach i przytrzymującego je nogą. Miecz rycerza wznosił się 
groźnie, gotowy do zadania ciosu. 

- To ja! - zawołał Randal, dobiegając do komnaty. - Zamknij! - sapnął, gdy wpadł już do środka, pociągając 
za sobą kuzyna. - Szybko, wszyscy do kręgu! 

Pozostali pośpiesznie zgromadzili się wokół niego: Walter z mieczem w dłoni, Lys i lady Blanche 
podtrzymujące słaniającego się na nogach Sir Reginalda. Randal odczekał chwilę, dając sobie czas na 
złapanie oddechu i zebranie sił. Nie pamiętał już, ile zaklęć wypowiedział od momentu swego przybycia 
do obozu barona. Potem wyrzekł słowa otwierające magiczny portal, coś błysnęło... i nagle wszyscy 
znaleźli się na trawiastej równinie. Randala owionął chłód nocy. Na niebie migotały gwiazdy, a ciemności 
rozpraszała jedynie blada księżycowa poświata. Obok piątki uciekinierów stało sześć okutych żelazem 
skrzyń, ustawionych w półkole. 

Lys i Blanche ostrożnie ułożyły Reginalda na trawie. Randal ukląkł przy rannym rycerzu i głęboko 
westchnął, opuszczając głowę na piersi. Znużenie wreszcie go dopadło. „Muszę zająć się nim jak 
najszybciej - pomyślał Randal. - Trzymają go przy życiu tylko czary, jakie rzuciłem dziś po południu. Ich 
działanie wkrótce się skończy". 

Ale miody czarodziej byl śmiertelnie zmęczony. Przedłużająca się ucieczka z Grzmiącego Zamku 
całkowicie odarła go z sił. Powieki miał niczym z ołowiu. Jego umysł i wola protestowały przeciw 
narzuceniu na nie ciężaru skomplikowanych czarów uzdrawiających. 

„Jak najszybciej - pomyślał - jak najszybciej... ale najpierw muszę chwilę odpocząć". 

background image

Randy... - mruknęła Lys, tuż nad jego ramieniem. - Randy, popatrz na zamek. 

Randal z wysiłkiem uniósł głowę. „Co znowu? Czy nie dość już dzisiaj zrobiłem?" - pomyślał z niechęcią. 
Otworzył oczy i potoczył wzrokiem po równinie. Tylko namioty i ogniska oddziałów barona Ektora 
świadczyły o tym, że miało tu miejsce oblężenie twierdzy. Na skalnej skarpie, na której wznosił się 
niegdyś Grzmiący Zamek, teraz nie było nic. Nad pustym wzgórzem krążyła sowa, o połyskujących w 
świetle księżyca piórach. 

Danna... - stęknął Randal, nagle zdjęty przerażeniem. - Wiedziałem, że przygotowuje jakieś czary 

poza murami zamku, ale nie miałem pojęcia, że będzie to coś tak potężnego. 

Co ona właściwie zrobiła? - wyszeptała równie przestraszona Lys. 

Nie wiem dokładnie - odrzekł Randal. - To nie jest magia, jakiej uczą w tarnsberskiej szkole. 

Dopóki Gaimar nie ściągnął jej do zamku, nie mogła niczego zrobić. Teraz zrobiła. 

Sowa podleciała bliżej i sfrunęła na dół, przybierając ludzką postać w chwili, gdy dotknęła ziemi. Przed 
Randalem stanęła Danna. Wyglądała dokładnie tak jak 

wtedy, gdy widział ją po raz pierwszy: ani młoda, ani stara kobieta o rudobrązowych włosach, 
błyszczących w świetle księżyca. 

Już po wszystkim - powiedziała z uśmiechem. -Z całego serca dziękuję ci za pomoc. Oblężenie 

skończyło się, a mój lud jest bezpieczny. 

Randal potrząsnął głową. 

Twój lud może i jest bezpieczny, ale Sir Reginald umiera od ran, jakie mu zadano, gdy pomagał 

nam wydostać się z zamku. Nie wiem, czy znajdę w sobie dość siły, by mu pomóc. 

Danna spojrzała na bladego Sir Reginalda, leżącego bez ruchu na ziemi niczym powalony nagrobny posąg. 

Pójdź do mego domu - powiedziała wreszcie -i weź ze sobą swoich towarzyszy. Czeka tam na 

ciebie twój stary przyjaciel. Ten człowiek - wskazała na Reginalda - znajdzie u nas pomoc, jakiej 
potrzebuje. 

Randal skinął głową bez słowa, po czym wstał i podążył za Danną w stronę lasu. Za nim poszła Lys i 
Blanche, oraz Walter, niosący swój miecz i Sir Reginalda. Na pozostawione w trawie złoto nikt nawet nie 
spojrzał. 

Zagłębiwszy się w las na ledwie kilkanaście stóp, natrafili na strumień, przerzuconą przezeń drewnianą 
kładkę i stojącą po drugiej stronie kamienną chatkę. Tym razem okna rozjaśniał jaskrawy blask. Danna 
otworzyła drzwi i skinęła na innych, by weszli za nią. 

Randal przestąpił próg, po czym zatrzymał się nagle, nie wiedząc, czy przemęczony umysł nie spłatał mu 
przypadkiem jakiegoś figla. Na krześle tuż przy kominku, grzejąc ręce jak znużony podróżą wędrowiec, 
sie- 

background image

i 148 

A * 

dział Madoc Obieżyświat - mistrz, który przed laty pokazał małemu Randalowi cuda prawdziwej magii. 
Upływ czasu nie zmienił czarodzieja. Madoc wciąż ubierał się na modłę plemion z dalekiej północy; miał 
na sobie taką samą jak zawsze spłowiałą żółtą koszulę i kilt z szarej wełny. Tylko w krótko przyciętej 
brązowej brodzie błyskało srebrem więcej siwych włosów. 

Witaj, Randal - powiedział mag swoim głębokim głosem z wyraźnym północnym akcentem. - 

Przebyłeś długą drogę od dnia, kiedy opuściłeś Doun. 

Minęła dłuższa chwila, nim Randal odzyskał mowę. 

Mistrz Madoc! Tak się cieszę, że cię widzę! 

Młody czarodziej wskazał gestem Reginalda, którego Walter troskliwie ułożył na stole. Twarz rannego 
była biała jak śnieg i pokryta kropelkami potu. 

Proszę, pomóż mu, mistrzu. Jest bliski śmierci, a ja nie mam już sił, by go uzdrowić. 

Mogę dać ci siłę - odparł Madoc - ale uzdrawianie nigdy nie było moją specjalnością. Sam musisz 

rzucić właściwe czary. 

Randal poczuł się tak, jakby porządek świata zmienił się nagle bez ostrzeżenia. „Madoc jest mistrzem, a ja 
zaledwie wędrownym czarodziejem. Czy to możliwe, bym posiadł wiedzę, jakiej on nie ma?". 

Ale Madoc był czarodziejem i na pewno powiedział prawdę. Randal skrzyżował ręce na piersi. 

Musimy się spieszyć. Wcześniej nie mieliśmy czasu na prawdziwe uzdrawianie, a teraz może już 

być za późno. 

Dwaj czarodzieje zajęli miejsca przy przeciwległych końcach stołu, na którym leżał Sir Reginald. 

149   

* a 

Randal zamknął oczy, oczyścił umysł i zaczął recytować uzdrawiające zaklęcia. Komponował czary, a 
Ma-doc stabilizował je i użyczał im swojej mocy. Młody czarodziej skupił się najpierw na zasklepieniu 
rany zadanej przez Sir Gilliama w pojedynku. Kiedy noga przestała krwawić, zajął się spajaniem 
skruszonych żeber i pozrywanych ścięgien. Następnie wyleczył wszystkie drobne rany i sińce, jakie 
pokrywały całe ciało rycerza. Madoc towarzyszył mu przez cały czas, dostarczając energię tam, gdzie jej 
brakło, wspierając Randala i kontrolując czary, aby nie wymknęły się spod kontroli. 

Nareszcie zadanie zostało wykonane. Randal opadł ciężko na jedyne krzesło. Mimo pomocy Madoca 
proces uzdrawiania zajął mu więcej czasu niż kiedykolwiek dotąd. Ogarnęło go przemożne znużenie, zbyt 

background image

wielkie, by chciało mu się szukać legowiska. Świat zasnuł się mgłą; Randal położył głowę na stole i zasnął 
tam, gdzie siedział. 

Następnego ranka obudził się w pustej izbie zmarznięty i obolały. W nocy ktoś ułożył go na posłaniu przy 
oknie. Czarodziej wygramolił się z niego, wstał i przeciągnął się. Kątem oka uchwycił jakieś poruszenie w 
pobliżu drzwi. Odwrócił się i ujrzał, że jednak nie jest sam. Tuż za progiem stał Sir Reginald. Twarz rycerza 
wciąż była blada, ale jego mina wyrażała silne postanowienie. Musiał czekać tu już od dłuższego czasu. 

Reginald chrząknął, by oczyścić gardło. 

- Nim odejdziesz, chciałbym zamienić z tobą słowo, mistrzu Randalu. 

150 

Nigdzie się jeszcze nie wybieram - odparł Randal. - Poza tym jestem tylko wędrownym 

czarodziejem, a nie mistrzem. 

Tak czy owak, jesteś czarodziejem. Pragnę podziękować ci za uratowanie życia. 

Rycerz spojrzał w bok, jakby czymś zawstydzony. 

Jest jeszcze jedna sprawa - podjął po krótkiej pauzie. - Kiedy leżałem w celi, czekając na śmierć, 

rozmyślałem o moim życiu i wszystkich uczynkach, którymi splamiłem swój honor. Potem w 
ciemnościach usłyszałem twój głos i przypomniało mi się pewne wydarzenie... pewien parobek, którego 
pobiłem dla zabawy, tylko by rozładować zły humor. 

 

Reginald przerwał, przełknął ślinę i powoli odwrócił głowę, by spojrzeć Randalowi prosto w oczy. 

Czy pamiętasz noc, o której mówię? 

Tak, Sir Reginaldzie - powiedział cicho Randal. -Pamiętam ją. 

Sir Reginald ukląkł przed młodym czarodziejem. 

Zatem błagam cię o wybaczenie. 

Gest wprawił Randala w najwyższe zakłopotanie. Czarodziej poczuł, że się czerwieni. 

Wybaczyłem ci już dawno temu - wybąkał, uświadamiając sobie jednocześnie, że mówi szczerą 

prawdę. - Proszę... proszę, wstań. 

Sir Reginald potrząsnął głową. 

Musi istnieć sposób, bym mógł odwdzięczyć się za ocalenie mi życia. Żądaj, czego chcesz. 

„Nie uspokoi się, dopóki nie zlecę mu jakiegoś zadania - uświadomił sobie Randal. - A ja nie jestem po- 

151 

background image

tężnym magiem, by jednym słowem posyłać rycerzy w świat w moich sprawach". 

Przykro mi - powiedział wreszcie - ale na razie nie przychodzi mi do głowy nic, czego mógłbym 

potrzebować... poza śniadaniem, jeśli to możliwe. 

Jest na zewnątrz - rzekł Sir Reginald, wstając. -Nie budziliśmy cię, bo prosił o to ten drugi 

czarodziej. Powiedział, że musisz wypocząć. 

Rycerz wyprowadził Randala na polanę przed chatką Danny. Wszyscy pozostali rozsiedli się pod drzewem 
wokół białego obrusa, rozłożonego na trawie i zastawionego mnóstwem frykasów. Lys i lady Blanche 
zrobiły miejsce między sobą i Randal wraz z Reginaldem przysiedli się do grupy. 

Przeżycia poprzedniego dnia przyprawiły Randala o ssący głód, tym bardziej że jego ostatnim posiłkiem 
był kawałek chleba, jakim dwa wieczory temu ugościła go Danna. Czarodziej przez dłuższą chwilę jadł w 
milczeniu, przysłuchując się rozmowom. Walter, co wynikało z jego słów, zdążył już udać się do obozu 
barona w poszukiwaniu kogoś, kto zająłby się odzyskanym złotem. Znalazł tam najemników Dreikarta, a 
przynajmniej ich większość, ucztujących w najlepsze przy swoich namiotach. 

Wygląda na to - mówił rycerz z wyrazem zdumienia na twarzy - że w zgiełku bitwy przy bramie 

zamku wszyscy nagle usłyszeli dźwięk rogu, wzywający do odwrotu. Jednak ani Dreikart, ani baron nie 
przypominają sobie, by wydawali taki rozkaz. 

Madoc zachichotał. 

Skoro słyszeli róg, to ktoś musiał dać sygnał. 

152 

Tak... ktoś musiał - mruknął Randal, uśmiechając się do siebie. Dobrze pamiętał, że Madoc był 

niezrównany w magii świateł i dźwięków. - To ty zrobiłeś, prawda? 

Mistrz skinął głową i uśmiechnął się. 

"Większość z nich to dobrzy ludzie. W każdym razie nie gorsi niż inni, parający się wojaczką za 

pieniądze. Nie zasługiwali na uwięzienie w zamku. 

Właśnie... co się stało z zamkiem? - spytała Lys. 

Dwie rzeczy naraz - powiedziała Danna. - To, co ja z nim zrobiłam, kiedy przestał go chronić 

dzwon, i to, co zrobił Gaimar, próbując odzyskać basztę i dzwon. 

Twarz czarodziejki przybrała nagle surowy i poważny wyraz. 

Dobro mojego ludu wymagało, by zamek zniknął. Zatem sprawiłam, że zniknął. Tymczasem 

czarodziej lorda Fessa pragnął, by wszystko powróciło do takiego stanu, w jakim było, zanim zaklęty 
dzwon stracił swą moc. I tak się stało. Grzmiący Zamek i wszyscy, którzy w nim pozostali, opuścili nasz 
świat, by na zawsze utknąć w miejscu, gdzie czas nie może ich dosięgnąć. 

background image

Walter potrząsnął głową. 

To ciężka kara - westchnął, po czym spojrzał na Dannę i dodał: - Gaimar, Fess i Thibault byli 

łotrami, zgoda. Sir Gilliam udawał przyjaciela, ale okazał się zdrajcą i skrytobójcą... Ale co z żołnierzami 
Fessa? 

Lady Blanche gwałtownie odwróciła głowę, posyłając rycerzowi gniewne spojrzenie. 

Nie mieli skrupułów, by ucztować na moim wymuszonym ślubie. Co więcej, mieli czelność 

przysiąc, 

153 i 

że zaślubiny odbyły się zgodnie z prawem i moją wolą, a kiedy mój mąż wykrwawiał się na podłodze, 
żaden z nich nie podszedł, by mu pomóc. Nie uronię nad nimi łzy. Sir Walterze, to co się stało, dobrze się 
stało. Takie jest moje zdanie. 

Randal spojrzał na Blanche znad kromki chleba, którą bawił się od pewnego czasu. 

Ale nawet Fess i Thibault mieli rację co do jednego - powiedział powoli. - Breslandii potrzebny 

jest król, który zaprowadziłby porządek i jedno prawo dla wszystkich. Skoro jesteś ostatnia z 
królewskiego rodu, lady Blanche, może zaczniesz rościć sobie prawo do korony. 

Blanche zaprotestowała, ale Madoc uciszył ją gestem. 

To nie będzie konieczne - rzekł z uśmiechem. -Jest ktoś, kto ma większe prawo do korony niż lady 

Blanche. Nadszedł już czas, by Breslandia dowiedziała się o tym. 

Mistrz przerwał, by odstawić kubek z jabłecznikiem. 

Pozwólcie, że opowiem wam pewną historię -podjął po chwili. - Dawno, dawno temu żył sobie 

Wielki Król Breslandii. Miał on jedyną córkę i bardzo wielu wrogów. Gdy spostrzegł, że wrogowie 
zastawili nań pułapkę, z jakiej nie zdoła już uciec, poprosił o pomoc jednego ze swych przyjaciół. Moje dni 
są policzone - powiedział do przyjaciela, który zrządzeniem losu był czarodziejem - ale jeśli mnie kochasz, 
ukryj moją córkę tam, gdzie nikt jej nie znajdzie. Czarodziej kochał króla, więc zabrał jego córkę do 
jedynego miejsca, gdzie była naprawdę bezpieczna... 

154 

Do Tarnsbergu? - wtrącił się Randal. 

Madoc potrząsnął głową. 

Nie. Nawet w Tarnsbergu ludzie wciąż walczą o władzę i ziemskie przywileje. Przyjaciel Wielkiego 

Króla zabrał małą księżniczkę do Krainy Elfów, gdzie, jak stanowią tamtejsze prawa, pozostanie ona 
dotąd, dopóki ktoś się po nią nie zjawi. 

background image

Zapadła cisza. Randal milczał przez długą minutę, wspominając inną historię, jaką Madoc opowiedział mu 
przed laty. 

Poznałeś Wielkiego Króla, kiedy był jeszcze księciem i strażnikiem północnych marchii - 

powiedział wreszcie, zwracając się do mistrza. - Byłeś wtedy wędrownym czarodziejem. Czyżbyś był także 
owym magiem, który ocalił księżniczkę? 

Madoc posmutniał. 

Zrobiłem co w mojej mocy, by pomóc przyjacielowi - powiedział, spuszczając wzrok, - ale już 

wtedy wiedziałem, że to za mało. Pod opieką króla elfów księżniczka nie musiała obawiać się tych, którzy 
odebrali życie jej ojcu. Musiałem jednak zostawić ją tam, a kiedy śmiertelnik opuści Krainę Elfów z 
własnej woli, nie może już tam powrócić. Nigdy. 

Więc jak chcesz sprawić, by zasiadła na tronie Breslandii? - spytała Lys. - Skoro nie możesz tam 

wrócić... 

Randal zamyślił się. „Madoc nie może wrócić, ale królowa Breslandii jest w Krainie Elfów i ktoś musi 
sprowadzić ją tutaj". Nagle zadrżał pod naporem wspomnień, wyłaniających się jedno po drugim z 
mroków niepamięci. „Kiedy byłem jeszcze uczniem w Tarnsber- 

15! 

gu, przyśniło mi się, że moja magia przywraca życie na jałowej pustyni; w Widsegardzie duch mistrza 
Laerga powiedział mi, że czeka mnie ważne zadanie; a zaledwie trzy noce temu śniłem o porzuconej 
koronie... koronie, którą muszę zwrócić prawowitemu właścicielowi, albo pustynia na zawsze pozostanie 
jałowa". 

Czarodziej wziął głęboki wdech i zwrócił się do Sir Reginalda. 

Kilkanaście minut temu pytałeś mnie, jak możesz mi się odwdzięczyć. Wydaje mi się, że jest coś, 

co mógłbyś dla mnie zrobić. 

Wyraź życzenie, a będzie spełnione - przyrzekł rycerz. 

Wywieź lady Blanche z Breslandii - zażądał Randal. - Jedźcie na południe, do Pedy. Tam nie 

sięgają macki żądnych władzy wielmożów w rodzaju barona Ektora. W teatrze księcia Vespiana odszukasz 
aktora imieniem Vincente; cieszy się zaufaniem księcia i pomoże wam w imię naszej przyjaźni. 

Randal spojrzał na Madoca. 

Nie możesz sprowadzić córki Wielkiego Króla z Krainy Elfów - powiedział do mistrza - ale ktoś 

musi to zrobić. Pokaż mi drogę, a pójdę tam za ciebie. 

Znakomicie, chłopcze - rzekł Madoc, uśmiechając się szeroko. - Nie przeczę, że przybyłem tu po 

to, by cię o to poprosić. Jednak droga do Krainy Elfów może być niebezpieczna dla kogoś, kto udaje się 
tam wbrew własnej woli. Fakt, że zaoferowałeś swoją pomoc nieproszony, to dla nas dobra wróżba. 

background image

Lys i Walter porozumieli się wzrokiem, a potem oboje spojrzeli na Madoca. Lys odezwała się pierwsza. 

156 

A* 

Nie musi iść tam sam, prawda? - spytała z nadzieją w głosie. - Słyszałam zbyt wiele historii o tym, 

co może spotkać wędrowców w takich miejscach. 

Ja również - wtrącił Walter. 

Czy oferujecie mu swoje towarzystwo dobrowolnie? - zapytał Madoc. - Większość z tego, co 

słyszeliście o Krainie Elfów, to bajki, ale jedno jest prawdą: każdy, kto się tam dostanie, wychodzi 
odmieniony. 

Być może - powiedział Walter. Randal spostrzegł, że twarz jego kuzyna tężeje, przybierając 

znajomy, pełen uporu wyraz. - Czarodziej imieniem Bal-pesh powiedział nam kiedyś, że nasze losy są 
nierozerwalnie związane ze sobą. Jeśli on idzie, my idziemy z nim. 

Walter, Lys, nie musicie tego robić - powiedział wbrew sobie Randal. 

Właśnie, że muszę - odparł rycerz. - Tu chodzi o dobro królestwa... Jeśli mogę uczynić cokolwiek, 

by ci pomóc, honor każe mi spróbować. 

Lys skinęła głową. 

On ma rację, Randy. Pamiętasz, co mówiłam ci w Pedzie? Mówiłam o nie dośpiewanej do końca 

pieśni; o tym, że w Breslandii czeka na mnie nie dokończone zadanie. Sądzę, że ta wyprawa jest tym, po 
co tu wróciłam. 

Randal musiał na chwilę opuścić głowę, by ukryć łzy. 

Nie zasługuję na taką przyjaźń... - wyjąkał. -Lys, Walter, to dla mnie zaszczyt. Skoro jesteście 

zdecydowani towarzyszyć mi w tej drodze, z radością przyjmę waszą pomoc. 

157   

Nie musi iść tam sam, prawda? - spytała z nadzieją w głosie. - Słyszałam zbyt wiele historii o tym, 

co może spotkać wędrowców w takich miejscach. 

Ja również - wtrącił Walter. 

Czy oferujecie mu swoje towarzystwo dobrowolnie? - zapytał Madoc. - Większość z tego, co 

słyszeliście o Krainie Elfów, to bajki, ale jedno jest prawdą: każdy, kto się tam dostanie, wychodzi 
odmieniony. 

Być może - powiedział Walter. Randal spostrzegł, że twarz jego kuzyna tężeje, przybierając 

znajomy, pełen uporu wyraz. - Czarodziej imieniem Bal-pesh powiedział nam kiedyś, że nasze losy są 

background image

nierozerwalnie związane ze sobą. Jeśli on idzie, my idziemy z nim. 

Walter, Lys, nie musicie tego robić - powiedział wbrew sobie Randal. 

Właśnie, że muszę - odparł rycerz. - Tu chodzi o dobro królestwa... Jeśli mogę uczynić cokolwiek, 

by ci pomóc, honor każe mi spróbować. 

Lys skinęła głową. 

On ma rację, Randy. Pamiętasz, co mówiłam ci w Pedzie? Mówiłam o nie dośpiewanej do końca 

pieśni; o tym, że w Breslandii czeka na mnie nie dokończone zadanie. Sądzę, że ta wyprawa jest tym, po 
co tu wróciłam. 

Randal musiał na chwilę opuścić głowę, by ukryć łzy. 

Nie zasługuję na taką przyjaźń... - wyjąkał. -Lys, Walter, to dla mnie zaszczyt. Skoro jesteście 

zdecydowani towarzyszyć mi w tej drodze, z radością przyjmę waszą pomoc. 

 

Mistrz Madoc spojrzał na trójkę przyjaciół z uroczystą miną. 

- Zatem niech tak będzie - powiedział. - Czarodzieju, rycerzu, pieśniarko... Kraina Elfów czeka. 

 

 

Przeczytaj następny tom fascynującej serii Krąg Magii 

 

 

KRÓLEWSKA CÓRKA 

Debry Doyle i Jamesa D. macdonalda 

Od kiedy Randal pamiętał, Breslandia była królestwem bez króla. Księżniczka Diamante, prawowita 
dziedziczka tronu, została ukryta w Krainie Elfów, skąd nie może wrócić do swojego świata, dopóki nie 
zostaną przełamane chroniące ją czary. 

Randal, Lys i Walter przystępują do swojej najważniejszej misji: muszą sprowadzić księżniczkę z Krainy 
Elfów i oddać jej tron Breslandii. Przedostanie się do magicznego świata nie jest łatwe nawet dla 
czarodzieja. Tymczasem w Breslandii na Randala i jego przyjaciół czyhają jeszcze większe 
niebezpieczeństwa. Lord Hugo de la Corre ogłosił się Wielkim Królem. Jeśli nie zostanie powstrzymany 
przed letnim przesileniem, w królestwie zapanuje chaos. 

background image