background image
background image

Barbara Dunlop

Dotyk pożądania

Tłumaczenie:

 Anna

 Sawisz

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy

  młoda  para  zaczęła  swój  pierwszy  taniec  w  pięknie

udekorowanej sali bostońskiego Beacon Hill Crystal Club, TJ

Bauer  z  całych  sił  starał  się  nie  dopuścić  do  siebie

wspomnień  z  własnego  wesela.  Lauren  nie  żyła  od  ponad

dwóch  lat.  Zdarzały  mu  się  w  tym  czasie  chwile,  kiedy  już

niemal  uporał  się  z  tą  stratą.  Ale  czasem  –  jak  na  przykład

właśnie teraz – ból powracał ze zdwojoną siłą.

–  W  porządeczku?  –  Caleb  Watford  zbliżył  się  do  niego  ze

szklanką szkockiej z jedną kostką

 lodu, tak

 jak TJ lubił.

– Tak.

– Kłamiesz.

TJ

  nie  zamierzał  wdawać  się  w  dyskusje,  skinął  więc

jedynie głową, wskazując parkiet.

– Szczęściarz z tego

 Matta.

–  Zgadzam  się  w  całej  rozciągłości  –  odparł  Caleb,

porzucając

 niewygodny

 wątek rozmowy.

–  Poszedł  za  głosem  serca  –  powiedział  TJ,  starając  się

odwrócić  uwagę  od  Lauren  za  pomocą  wspomnień

o  spontanicznych  oświadczynach  ich  wspólnego  dobrego

przyjaciela,  Matta  Emersona,  który  bez  zaręczynowego

pierścionka 

zaproponował 

małżeństwo 

stojącej 

nad

spakowanymi  walizkami  Tashy.  –  A  ja

  myślałem,  że  ona

odmówi.

background image

–  No  i  nagle

  nastąpił  zwrot  akcji!  –  Caleb  uśmiechnął  się

szeroko.

TJ

 też uśmiechnął się na myśl o szczęściu Matta. Tasha jest

piękna,  inteligentna  i  twardo  stąpa  po  ziemi.  Takiej  właśnie

kobiety Matt potrzebuje.

– Kolej

 na ciebie. – Caleb położył dłoń na ramieniu TJ-a.

– Wykluczone.

– Musisz

 się tylko otworzyć na nowe możliwości.

– A ty?

 Potrafiłbyś kimkolwiek zastąpić Jules?

Pytanie

 pozostało bez odpowiedzi.

–  Tak

  właśnie  myślałem  –  stwierdził  TJ,  napoczynając

drinka.

–  Przecież

  ona

  stoi  tuż  obok,  więc  powiedzenie,  że  nigdy,

byłoby pójściem na łatwiznę – odparł Caleb.

Obaj

  spojrzeli  na  żonę  Caleba  Jules,  promienną  matkę

trzymiesięcznych  bliźniaczek.  Właśnie  śmiała  się  z  jakiegoś

dowcipu swojego szwagra Noaha.

– Wyraz nigdy ma dziwną moc. – TJ usiłował nadać słowną

postać  swoim  emocjom.  Zawsze  łatwiej  było  mu  uporać  się

z faktami niż z uczuciami. – Ja próbuję, naprawdę. Ale każda

moja myśl w końcu

 wraca

 do Lauren.

– Rozumiem. To

 znaczy wydaje mi się, że rozumiem.

–  Gdyby

  tak  można  było  użyć  jakiegoś  przełącznika  –

zasugerował TJ.

Wiedział, że już

 nie

 odzyska Lauren. Co więcej ona pewnie

chciałaby, by ułożył sobie życie na nowo. Ale cóż Była jego

jedyną wielką i prawdziwą miłością. Nie wyobrażał sobie, że

ktoś mógłby zająć jej miejsce.

background image

– Musisz

 dać sobie jeszcze trochę czasu – stwierdził Caleb.

– Chyba

 nie mam wyboru.

Przecież

 czas

 będzie płynął naprzód. Nieważne, czy mu się

na to pozwoli, czy nie.

Taniec

  się  skończył  i  Matt  z  Tashą  podeszli  do  nich

uśmiechnięci.  Jej  długa  tiulowa  sukna  unosiła  się  nad

podłogą.  TJ  nie  spodziewał  się  ujrzeć  tej  chłopczycy

o zawodzie mechanika pokładowego w tradycyjnie kobiecym

ślubnym stroju. Wyglądała przepięknie.

– Zatańczysz z panną młodą? – zaproponowała.

–  Będę  zaszczycony.  –

  TJ

  się  uśmiechnął.  Był  drużbą,  nie

wypadało mu odmówić.

– Wszystko w porządku? – zapytała,

 gdy

 dotarli na parkiet.

– Jak

 najbardziej.

– Widziałam twoją minę, jak rozmawiałeś z Calebem. Co

 się

dzieje, TJ?

–  Nic.  To

  znaczy  Dzieje  się  to,  że  okropnie  zazdroszczę

Mattowi.

– Teraz

 to już było kłamstwo szyte grubymi nićmi.

–  Popatrz  na  siebie,  Tasha  –  odparł,  odchylając  się  nieco

w  tył.  –  Każdy  facet  w  tej

  sali  zazdrości  teraz  twojemu

mężowi.

Pokręciła głową i roześmiała się.

– No może z wyjątkiem Caleba – dodał TJ dla zasady. – No

i innych

 żonatych. Przynajmniej co poniektórych

– Bardzo

 ostrożnie skonstruowany komplement.

–  No  właśnie,  chyba  się  pogrążam.  A  chciałem

  tylko

  ci

powiedzieć, że jako panna młoda jesteś olśniewająca.

background image

– Może,

 ale

 to chwilowe.

Teraz

 on się roześmiał.

–  Duszę  się  w  tym  gorsecie  –  skrzywiła  się.  –  Nie  mówiąc

już,  że  na  obcasach  w  ogóle  nie  da  się  chodzić.  W  końcu

będą

 musieli

 mnie stąd wynieść.

–  Jestem  pewien,  że  Matt  zrobi  to  z  ochotą.  I  zaniesie

 cię,

gdziekolwiek zapragniesz.

Poszukała

  wzrokiem

  swojego  świeżo  poślubionego  męża

i  jej  twarz  przybrała  rozanielony  wyraz.  TJ  znów  poczuł

ukłucie zazdrości.

–  Twoja

  matka  jest  chyba  zachwycona  tak  wystawną

imprezą – powiedział, żeby zmienić temat.

– Staram się być dobrą córką. Ale Matta już ostrzegłam, że

pewnie ostatni raz w życiu widzi mnie w sukni.

–  Widzę,  że  nie  spuszczasz  z  tonu  –  odparł  TJ  i  w  tym

momencie poczuł, jak w kieszeni

 wibruje mu telefon.

– Możesz odebrać – powiedziała Tasha, która najwyraźniej

usłyszała

 ciche

 buczenie.

– To

 na pewno nic pilnego.

– A jeśli to jeden z twoich

 inwestorów?

– Przecież

 jest

 sobota wieczór.

–  Ale  w  Australii

  już  niedziela  rano.  –  Tasha  wiedziała,  że

firma  doradztwa  inwestycyjnego,  którą  prowadzi  TJ,  ma

globalny zasięg.

– To

 też jest dzień wolny od pracy.

Wibracje

 ucichły, by po chwili odezwać się znowu.

– Widzisz?

 Teraz już musisz odebrać, TJ.

– Nie muszę. – Nie zamierzał dopuścić do tego, by interesy

background image

zakłóciły mu udział w weselu

 przyjaciół.

– To

 chociaż zerknij, kto dzwoni.

–  Na  pewno  nikt,  kto  byłby  dla  mnie  ważniejszy  niż  ty

i Matt.

– Ale

 może to coś nagłego.

– No

 dobra.

Nie

  chcąc  kłócić  się  z  panną  młodą  na  środku  parkietu,

sięgnął ręką do kieszeni. Tańczyli dalej.

Spojrzał

  na

  wyświetlacz  i  ze  zdziwieniem  stwierdził,  że

dzwonią do niego ze szpitala Świętej Beaty w Seattle. Firma

TJ-a  przez  lata  dotowała  lokalny  szpital  w  Whiskey  Bay,

miejscowości, gdzie mieszkał. Ze szpitalem Świętej Beaty nie

miał  żadnych  związków.  Pewnie  chcą  prosić  o  jakąś

darowiznę.

–  Kto  to?  –  zaciekawiła  się  Tasha  i  TJ

  nagle  stwierdził,  że

już nie tańczy.

– Szpital w Seattle.

–  Może  trafił  tam  ktoś  z  twoich

  bliskich?  –  zasugerowała

zatroskana.

– Nie

 widzę powodu, dlaczego akurat tam.

Znał

  kilka

  osób  w  Seattle,  ale  wszyscy  jego  przyjaciele

i  bliscy  znajomi  mieszkali  albo  w  Whiskey  Bay,  albo

w Olimpii – najbliższym większym mieście.

–  Lepiej  oddzwoń  –  poradziła  Tasha,  gdy  wibrowanie

ponownie ustało. Zaczęła sprowadzać go z parkietu.

– Tasha! – zaprotestował.

– Posłuchaj

 mnie, bo

 się obrażę.

– No

 skoro tak

background image

Gdy

  opuścili  parkiet,  Tasha  oddaliła  się,  chcąc  uszanować

jego prywatność.

TJ

 wyszedł na korytarz. Dotknął ikonki oddzwonienia.

–  Tu

  szpital  Świętej  Beaty,  oddział  onkologii  –  usłyszał

rzeczowy kobiecy głos.

Onkologia?

 Ktoś zachorował na raka?

– Tu Travis Bauer. Dzwoniono do mnie z tego

 numeru.

– Zgadza się, panie Bauer. Łączę z doktor

 Stannis.

–  O  co

  chodzi?  –  usiłował  dopytać,  ale  druga  strona  już

zdążyła się rozłączyć.

Czekał

  przez

  chwilę  i  sam  nie  wiedział,  czy  powinien  się

niepokoić, czy tylko być zaciekawionym.

– Pan

 Bauer?

– Tak, to

 ja.

–  Mówi  doktor  Shelley  Stannis.  Pracuję  na  oddziale

onkologicznym 

tutejszym

 

szpitalu. 

Zajmuję 

się

przeszczepami.

TJ-owi

 coś zaświtało w głowie.

–  Aha,  pewnie  chodzi  pani  o  to,  że

 jestem

  zarejestrowany

jako dawca szpiku?

–  Tak.  I  dziękuję,  że  pan  tak  szybko  oddzwonił.  Znalazłam

pana  dane  w  rejestrze.  Mamy  bardzo  młodego  pacjenta

z  białaczką,  występuje  u  niego  duża  zgodność  tkankowa

z  pana

  szpikiem.  Jeśli  pan  jest  nadal  skłonny  pomóc,

chciałabym jak najszybciej zaprosić pana na badania.

–  Ile  lat  ma  ten  człowiek?  –  To  pytanie  jako  pierwsze

pojawiło się w głowie TJ-a.

– Dziewięć – usłyszał odpowiedź.

background image

Nie

 zastanawiał się ani minuty.

– Kiedy

 mam przyjechać?

– Mam

 rozumieć, że jest pan skłonny oddać szpik?

– Bez

 wahania.

– Nie

 ma pan pytań?

–  Pewnie  będę  miał,  ale  nie  w  tej  chwili.  Teraz  jestem

w Bostonie, ale

 mogę względnie szybko przylecieć.

Po

 drugiej stronie linii nastąpiła chwila ciszy.

–  Bo

  jeśli  to  możliwe,  panie  Bauer,  chcielibyśmy  pana

przebadać  już  jutro.  Jak  pan  się  zapewne  domyśla,  matka

dziecka  bardzo  niepokoi  się,  czy  znajdzie  się  odpowiedni

dawca.

–  Jasne.  Będę  u  państwa  jak  najszybciej.  I  proszę

 do

 mnie

mówić TJ.

– Wielkie

 dzięki, TJ.

– Do zobaczenia jutro – powiedział i zakończył rozmowę.

– Wszystko w porządku? –

 Jak

 spod ziemi wyrósł przy nim

Matt.

–  W  porządku.  Mam  nadzieję,  że  nawet  bardzo.  Mogę

zostać  dawcą  szpiku  dla  dziewięcioletniego  chłopca

w Seattle.

Matt

 na chwilę zadumał się nad tą odpowiedzią.

– Przykro

 mi was opuszczać – dodał TJ.

–  Ależ  leć  sobie!  Ratuj  życie!  A  sio!  –

  Matt

  zabawnie

wymachiwał rękami.

TJ

  poczuł  przypływ  adrenaliny.  Musi  teraz  zadzwonić  do

firmy wynajmującej prywatne odrzutowce, z której usług już

nieraz  korzystał.  Nie  może  przecież  całą  noc  tłuc  się

background image

samolotem  rejsowym.  Chłopiec  i  jego  matka  czekają.  A  jego

stać na prywatny lot. Są takie chwile, dla których warto być

zamożnym człowiekiem.

Sage

 

Costas 

szła 

po 

wypolerowanym 

linoleum

przestronnego  korytarza  szpitala,  postukując  obcasami.

W żołądku czuła ucisk. Tak było cały czas, odkąd u jej synka

Elego  po  serii  skomplikowanych  badań  zdiagnozowano

złośliwą  odmianę  białaczki.  Serce  waliło  jej  jak  oszalałe.

Zastanawiała  się,  ile  może  znieść  ludzki  organizm,  zanim

zabije go nadmierny stres.

Od

  tygodnia  sypiała  kiepsko,  a  ostatniej  nocy  prawie

wcale.  Rano  zmusiła  się  do  wzięcia  prysznica  i  nałożenia  na

twarz lekkiego makijażu. Niby w czym miałoby to jej pomóc?

Chciała  zrobić  dobre  wrażenie,  bojąc  się,  że  potencjalny

dawca się wycofa?

Teraz

  właśnie  ujrzała  przez  szybę,  jak  wysoki,  elegancko

ubrany brunet rozmawia z doktor Stannis. To pewnie on.

Zwolniła i z trudem przełknęła ślinę. Zatrzymała się przed

drzwiami,  nie  mając  siły  na  naciśnięcie  klamki.  Tak

rozpaczliwie modliła się o tę chwilę, a teraz co? Stawka jest

niewyobrażalnie  wysoka.  Chyba  nie  przeżyłaby,  gdyby

wszystko miało spalić na panewce.

Zmusiła się,

 aby

 wejść do środka.

– Cześć,

 Sage

 – powitała ją doktor Stannis.

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę.

– Sage?

 – spytał, wyraźnie osłupiały.

Poczuła,

 jak

 świat wokół niej zawirował.

– To

 ty? – Podszedł do niej.

background image

Do

  jej  uszu  dobiegł  jednak  tylko  niewyraźny  trzask.

Otoczenie  nagle  zaczęło  się  jej  jawić  w  czerni  i  bieli,  jak

podglądane 

przez 

dziurkę 

starodawnego 

aparatu

fotograficznego.

– Sage?

 – doktor Stannis szybko złapała ją za rękę.

Sage

  poczuła  w  mózgu  coś  w  rodzaju  przyśpieszonego

pulsowania. Gabinet zakołysał się jej przed oczami, po czym

odzyskała normalne widzenie.

On

 ciągle tu był.

–  Czuję  się  dobrze  –  wykrztusiła,  pokonując  uporczywy

szum w uszach.

–  Znacie  się  z  panem  Bauerem?  –  spytała  doktor  Stannis

z wyraźnym zaciekawieniem.

– Chodziliśmy

 razem

 do liceum – odparła Sage.

Jak

 to możliwe?

–  To  twój  syn  zachorował?  –  spytał  TJ  z  troską.  –

  Tak

  mi

przykro, Sage.

Zmarszczył  czoło  i  można  by  przysiąc,  że  coś  przelicza

w myślach.

– Pani

 mówiła, że ile on ma lat? Dziewięć? – zwrócił się do

lekarki.

– Tak.

–  I  mój

  szpik

  jest  genetycznie  zbliżony  do  jego?  –  spytał,

patrząc na Sage, która znów usiłowała przełknąć ślinę, ale jej

gardło było suche jak pergamin. – Czy to jest mój syn?

Niebieskie

  oczy  TJ-a  zszarzały.  Przeraźliwą  ciszę  zakłócał

jedynie szum wentylacji. Sage nie potrafiła się zdobyć na nic

poza kiwnięciem głową.

background image

–  Może  usiądziesz?  –  zaproponowała  lekarka,  biorąc  ją

  za

ramię.

– Mam syna? – pytał dalej TJ. – Zaszłaś w ciążę?

Sage

  poruszyła  ustami,  z  których  jednak  nie  wydobył  się

żaden dźwięk. TJ nie miał tego problemu.

– I nic

 mi nie powiedziałaś?

Doktor

 Stannis usiłowała włączyć się do rozmowy.

– Sądzę, że

 lepiej

 będzie, jak wszyscy

Sage

 nagle przestała się bać.

– Nie

  zasługiwałeś  na  to  –  powiedziała  gorzko,  podnosząc

głos.

– Sage! –

 lekarka

 przywołała ją do porządku.

Sage

  natychmiast  pojęła  swój  błąd.  Przecież  życie  Elego

zależy  od  łaski  i  niełaski  tego  człowieka.  Faceta,  który  ją

zwodził, 

okłamywał, 

bezwstydnie 

wykorzystując 

jej

nastoletnią naiwność ku uciesze własnej i koleżków.

Nienawidziła

  go.  Ale

  to  jedyny  człowiek,  który  może

uratować życie jej syna.

– Przepraszam – powiedziała, z trudem siląc się na szczery

ton.  –  Proszę  cię  To  nie  ma  nic  wspólnego  z  Elim.  Nie

odgrywaj się na nim.

–  Naprawdę  sądzisz,  że  byłbym  zdolny  skrzywdzić  małego

chłopca?  –  spytał  oszołomiony,  po  czym  zaklął  pod  nosem.  –

W  dodatku

  własnego  syna?  Że  jak  mnie  zezłościłaś,  to  nie

oddam mu szpiku? Za kogo ty mnie masz?

Nie

  wiedziała,  jakiego  typu  człowiekiem  jest  teraz.

Pamiętała  tylko,  że  jako  nastolatek  był  pozbawionym

skrupułów samolubem. A ludzie nie zmieniają się tak łatwo.

background image

– Nie wiem – odparła z trudem.

–  No

  dobra  –  powiedział,  po  czym  spojrzał  na  doktor

Stannis. – Kiedy się okaże, czy mogę być dawcą?

–  Za

  kilka  dni  –  odparła.  –  Ale  zważywszy  na

pokrewieństwo, wszystko wygląda optymistycznie.

– Szczęście w nieszczęściu – stwierdził sucho.

Sage

 nie próbowała nawet odgadnąć, jakie emocje kryje to

banalne spostrzeżenie.

– Na pewno dobrze się czujesz? – spytała lekarka, patrząc

jej w oczy.

– Tak.

W  tym  momencie  rzeczywiście  poczuła  się  lepiej.  TJ  nie

uchyla się od pomocy. A transplantacja

 jest teraz absolutnym

priorytetem.

Lekarka

 skierowała się do wyjścia.

– Dam wam trochę czasu na rozmowę w cztery

 oczy.

Sage

 nie miała pojęcia, co powiedzieć. Sekundy mijały.

W końcu odezwał się TJ.

–  Nie

  zamierzam  dociekać,  dlaczego  mi  to  zrobiłaś  –

powiedział wściekłym tonem.

– Ja?

  –  Nie  mogła  uwierzyć,  że  naprawdę  to  powiedział.  –

Przecież wiedziałeś, do czego między nami doszło.

Niecierpliwie

 machnął ręką.

– Głupi wybryk nieokrzesanego gówniarza. Ale od tamtego

czasu oboje dorośliśmy. A ty

 ukrywałaś wszystko przede mną

przez dziesięć lat.

– Bo

 byłeś powierzchownym egoistycznym gnojkiem.

–  Nie  zamierzam  się  z  tobą  kłócić,  Sage  –  powiedział,

background image

prostując  się  i  podnosząc  głowę.  –  Porozmawiamy  kiedy

indziej. A teraz

 chcę poznać mojego syna.

– Nie

 ma mowy – odparła Sage, chwytając nagle za oparcie

krzesła, jakby mogło jej to pomóc.

– Co

 to ma znaczyć? Chyba nie masz już wyboru?

Długo szukała właściwych słów.

–  On

  nie  może  się  dowiedzieć,  TJ.  Nie  teraz,  kiedy  jest

chory.  Nie  możesz  od  niego  wymagać,  żeby  przyjął  to  do

wiadomości.

Przez

 chwilę rozważał to, co usłyszał.

–  Ale  chcę  się  z  nim  spotkać,  Sage  –  powiedział

łagodniejszym  tonem.  –  Nie  musimy  mu  teraz  mówić,  że

jestem jego ojcem. Ale pójdę go zobaczyć, i to

 zaraz.

– Okej

 – zdecydowała po chwili.

– Ma

 na imię Eli?

– Tak. Nazywa

 się Eli Thomas Costas.

Nie

 zareagował na to nazwisko.

–  Zaprowadź

  mnie

  do  mojego  syna  –  poprosił,  otwierając

drzwi.

– Chwileczkę, chwileczkę,

 jeszcze

 raz – powiedział Matt. –

Jak mówiłeś? Ma dziewięć lat?

– To było w liceum

 – odparł TJ.

Był

  czerwcowy

  wieczór.  Rozłożyli  się  we  trzech  na

leżakach  na  tarasie  budynku  mariny  Matta  w  Whiskey  Bay.

TJ  trzymał  w  ręku  otwarte  piwo,  ale  nie  miał  ochoty  go

wypić.

– Czyli

 zanim poznałeś Lauren? – spytał Caleb.

– Jasne. Jej

 przecież bym nie zdradzał.

background image

– Chciałem

 tylko

 zorientować się, kiedy to było.

– Przygoda na jedną noc. Tańczyliśmy na balu maturalnym,

a potem

Nie

 chciał się przyznać, że założyli się z kolegami, któremu

z  nich  uda  się  poprosić  do  tańca  klasową  kujonkę  Sage

Costas.

– I nie powiedziała ci o dziecku?

 – spytał Matt.

– Rozumiem, że to było pytanie z gatunku

 głupich – odparł

TJ.

Gdyby

  Sage  powiedziała  mu  o  Elim,  poruszyłby  niebo

i ziemię, by mieć z nim kontakt. Ojciec TJ-a odszedł od matki

jeszcze  przed  jego  urodzeniem.  On  nigdy  nie  zrobiłby

swojemu dziecku czegoś podobnego.

– Jaki

 on jest? – spytał Caleb.

–  Prześliczne  dziecko  –  odparł  TJ,  przypominając  sobie

chłopczyka  w  szpitalnym  łóżku,  który  był  na  tyle  śpiący

i zmęczony, że powiedział

 mu

 tylko cześć.

–  Wdał  się  w  tatusia  –  zażartował  Matt,  a  TJ  stwierdził

w duchu, że

 syn

 jest rzeczywiście do niego podobny.

–  Jeśli

  jeszcze

  po  matce  odziedziczył  umysł,  to  drżyjcie

narody – odparł.

Faktycznie

 w szkole wszyscy myśleli, że Sage uratuje świat

albo co najmniej zostanie prezydentem.

– Kiedy

 mu powiecie? – spytał Matt.

To

  był  ten  moment,  kiedy  TJ  uznał,  że  czas  na  drinka,

choćby lekkiego. Napił się piwa, po czym odrzekł:

– Nie

 wiem. Pewnie jak poczuje się lepiej.

– A jak

 wypadły testy?

background image

– Na wyniki trzeba poczekać ze dwa dni. Ja przez ten czas

sfinalizuję  sprawę  trzech  inwestycji,  które  prowadzę,

a potem pojadę do Seattle. Nawet jeśli nie okażę się dobrym

dawcą,  to  w  końcu  jest  mój  syn  i  muszę

  mu

  zapewnić

najlepszą opiekę, na jaką mnie stać.

Zdawał

  sobie

  jednak  sprawę,  że  pieniądze  niewiele

załatwią.  Nie  miał  pojęcia,  co  zrobi,  jeśli  okaże  się,  że  nie

nadaje się na dawcę. MUSI się okazać, że się nadaje!

– Rozmawiałeś z nim?

 – spytał Caleb.

–  Niewiele.  Był  dość  oszołomiony  lekami.  Sage  mi

powiedziała, że gra w drużynie

 bejsbola. Jest

 łapaczem.

– Rozmawiałeś z prawnikiem

?

– Z trzema.

Firma

  TJ-a  Tide  Rush  Investments  miała  stałą  umowę

z kancelarią adwokacką, gdzie pracowali także specjaliści od

prawa rodzinnego.

– I co

 powiedzieli?

– Że

 mam powód do wytoczenia sprawy.

– A co

 zamierzasz uzyskać? – spytał Matt.

– I jakie

 jest jej stanowisko? – dorzucił Caleb.

TJ

 pociągnął łyk piwa. To takie z pozoru normalne – siedzi

tu i pije z kolegami, jak setki razy w ciągu lat. Ale jego życie

wywróciło  się  do  góry  nogami.  Już  nigdy  nie  będzie  takie

samo.

– Miała prawo do wyłącznej opieki przez pierwsze dziewięć

lat jego życia. Ja będę się ubiegał o następne dziewięć lat.

– Uff, twardziel z ciebie – zauważył Matt, a Caleb

 skrzywił

się.

background image

– Nastolatek potrzebuje ojca. Ja, będąc w wieku Elego, nie

miałem starego przy sobie i wiem, co

 to znaczy.

– Ale

 matki też potrzebuje.

TJ

  dobrze  o  tym  wiedział,  ale  na  razie  był  na  Sage  po

prostu zły.

–  Będzie  mogła

  go

  odwiedzać.  Mnie  nawet  na  to  nie

pozwoliła.

– Przeprowadzisz

 się do Seattle?

– Po co? Szkoła w Whiskey

 Bay ma pierwszorzędną opinię,

nasz  szpital  tak  samo.  Zdrowe  środowisko.  Nie  znajdę

lepszego miejsca na wychowywanie dziecka.

–  No  i  masz  dość  fajnych  kolegów  w  sąsiedztwie  –

uśmiechnął się Caleb.

– I duży

 dom

 – dodał TJ.

Jego

  żona  Lauren  chciała  mieć  kilkoro  dzieci.  Zbudowali

więc 

dom 

sześcioma 

sypialniami, 

obszerną 

salą

gimnastyczną  w  suterenie  na  deszczowe  dni  i  mieszkaniem

dla niani nad garażem. Lauren starała się zajść w ciążę, gdy

zdiagnozowano u niej raka piersi.

– To

  wszystko  nie  jest  takie  proste  –  starał  się  go  ostrzec

Matt.

–  Nic  w  życiu  nie  jest  proste  –  odparł  TJ.  –  Ale  ja  jestem

z natury zawzięty. I zaradny.

– Ale

 ona jest matką twojego dziecka.

–  A  ja  ojcem  tego  dziecka.  I  ona

  chyba  nie  do  końca

przyjmuje to do wiadomości.

–  A  wiesz  dlaczego?  –  spytał  Caleb.  –  Przecież  z  łatwością

mogłaby

 

od

 

początku 

obciążać 

cię 

kosztami 

jego

background image

wychowania.

–  Nie

  musiałaby  mnie  „obciążać”.  Zgodziłbym  się  bez

wahania.

–  Wiem,  wiem.  Ale  nie  zakładaj  z  góry,  że

  ona

  chciałaby

twojej pomocy.

TJ

  zdał  sobie  sprawę,  że  przyjaciele  wkrótce  poznają

prawdę.  Zbyt  dobrze  go  znają,  troszczą  się  o  niego  i  nie

zadowolą ich mgliste wyjaśnienia.

–  Powiedziała  mi,  że  nie  zasłużyłem,  żeby  dowiedzieć  się

o Elim

 – wyznał nagle.

– Dlaczego

?

– Bo

 to miał być taki żart.

Obaj

 kumple patrzyli na niego w osłupieniu.

– No wiecie, był bal maturalny. Ja i grupka moich koleżków

z  drużyny  futbolowej  losowaliśmy  z  kapelusza

  nazwiska

dziewczyn. Ja wylosowałem Sage.

–  Domyślam  się,  że  nie  chodziło  o  dziewczyny  z  zespołu

cheerleaderek

  –  mruknął  Matt,  wyraźnie  rozczarowany

słowami TJ-a.

–  Zgadłeś.  –  TJ  musiał  przełknąć  ton  potępienia  w  głosie

przyjaciela.  –  To  były  prymuski,  największe  mózgownice,

prawdziwe  mądrale.  Wylosowaną  należało  zaprosił  do  tańca

i pocałować.

 Tylko

 to. Ale Sage

Przypomniało

  mu

  się  nagłe  zamroczenie  nastoletnimi

hormonami.  W  niej  było  coś  takiego  Była  chuda,

piegowata,  z  burzą  rudych  włosów.  Gdy  ją  pocałował,

niespodziewanie  oddała  mu  pocałunek  i  obojgu  nagle

zabrakło  tchu.  Na  nieszczęście  jego  samochód  stał  tuż  obok

background image

wyjścia  z  sali  gimnastycznej.  I  w  rezultacie  wylądowali  na

tylnym siedzeniu.

–  Okej,  możemy  domyślić  się

  dalszego

  ciągu  –  powiedział

Caleb.

–  Następnego

  dnia

  chciałem  ją  przeprosić,  ale  ona  już

wiedziała,  że  to  miała  być  tylko  zabawa.  Wściekła  się,

uderzyła mnie. Powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć.

– Trudno

 się dziwić.

–  Wiem,  to  było  głupie  i  podłe.  Ale  ja  tylko  chciałem  ją

pocałować.  O  reszcie  zadecydowaliśmy  jakby  wspólnie,  tak

wyszło A ona

 potem przez dziewięć lat ukrywa przede mną

mojego syna? Kara co najmniej niewspółmierna do zbrodni.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

–  Nie  powinieneś  leżeć?  –  spytała  Sage,  gdy  tydzień

później,  kilka  godzin  po  przeszczepie,  zastała  TJ-a

usiłującego się ubrać.

– Pielęgniarka właśnie odłączyła mi kroplówkę – wyjaśnił.

– Ale przecież dopiero co przeszedłeś poważny zabieg.

–  Jestem  tego  w  pełni  świadomy  –  odparł,  poprawiając

kołnierzyk  i  mankiety  koszuli,  której  nie  zdążył  jeszcze

zapiąć,  dzięki  czemu  mogła  podziwiać  jego  wspaniale

umięśniony tors.

– Pewnie wszystko cię boli.

–  Tylko  biodro.  Doktor  Stannis  mówi,  że  to  minie.

A tkwienie tutaj w niczym mi nie pomoże.

– Możesz prowadzić samochód? – upewniała się.

Nie  wiedziała,  gdzie  się  zatrzymał,  ale  chciała  mu

zapewnić  bezpieczny  powrót  do  hotelu.  Przynajmniej  tyle

mogła zrobić dla człowieka, który prawdopodobnie uratował

jej synowi życie.

–  Przecież  w  sali  operacyjnej  nie  serwują  drinków

z mocnym alkoholem.

–  Dobrze  wiesz,  o  co  mi  chodzi.  Musisz  być  osłabiony.

Pewnie masz zawroty głowy.

–  Nie  za  bardzo.  Na  co  dzień  nie  nadużywam  środków

przeciwbólowych. 

Zbyt 

sobie 

cenię 

własne 

komórki

background image

mózgowe.

– Przykro mi, że musiałeś przez to przechodzić. Dziękuję ci,

TJ.

–  Nie  musisz  mi  dziękować,  to  mój  syn  –  odparł,  rzucając

jej czujne spojrzenie. – To jemu pomogłem, nie tobie. – Niech

się  przyzwyczaja.  Tyle  lat  miała  Elego  tylko  dla  siebie.  –

Musisz to nareszcie zrozumieć, Sage – dodał.

– Daj mi trochę czasu.

–  Już  ci  dałem.  Dziewięć  lat  –  powiedział,  zdejmując

z  wieszaka  grafitową  marynarkę  i  zakładając  ją  na

dizajnerską koszulę.

Bała się zapytać, co miał na myśli. Nie chciała tej rozmowy.

–  Obserwują  go  teraz  pod  kątem  oznak  odrzucenia

przeszczepu – powiedziała.

– Coś jeszcze?

–  Za  wcześnie,  żeby  wyrokować.  Zostajesz  w  Seattle  na

noc?

– Zostanę tak długo, jak będzie potrzeba.

– Potrzeba? Coś planujesz?

Odwrócił  się  plecami,  wystukał  kod  i  z  niewielkiego

wbudowanego w ścianę sejfu wyjął portfel i kluczyki. Portfel

włożył do kieszeni i z kluczykami w ręku stanął przed nią.

– Zastanawiałem się – zaczął.

– Nad czym? – spytała zaniepokojona.

– Nad przeniesieniem Elego do szpitala Highside.

– Dokąd?

–  To  jest  w  pobliżu  Whiskey  Bay.  Świetny  nowoczesny

szpital

background image

– Nie zgadzam się.

– Wysłuchaj mnie do końca.

– Nie, nie dam ci go wywieźć z Seattle.

–  Highside  to  najlepsze  miejsce  dla  niego.  Sponsoruję  ten

szpital od lat, są tam świetni lekarze, najnowsza technologia

i

– Ten szpital jest fantastyczny.

– Tak, ale to publiczna placówka.

– I co z tego?

– Wiadomo, ciągły brak funduszy, przepracowany personel.

– 

Zrobili 

dla 

Elego 

wszystko, 

co 

było 

trzeba.

Zdiagnozowali, znaleźli ciebie – Zamilkła, bo nagle dotarło

do  niej,  że  podkreślanie  roli  TJ-a  w  terapii  syna  nie  jest

najzręczniejszym argumentem w tym sporze.

– Byłem w rejestrze, każdy szpital by mnie znalazł.

– Nie chcę, żeby go zabierano – powiedziała.

Musi  być  blisko  syna,  gdy  będzie  dochodził  do  siebie.  Do

Whiskey Bay jedzie się trzy godziny, a ona już i tak z powodu

choroby  Elego  narobiła  sobie  zaległości  w  pracy.  Nie  może

brać  więcej  wolnego.  W  czasie  rekonwalescencji  syna  musi

pracować ze zdwojoną energią.

–  Tutaj  zwolni  łóżko  dla  kogoś,  kto  tego  potrzebuje  –

argumentował TJ.

–  Powiedziałam  nie.  Co  w  tym  słowie  jest  dla  ciebie

niezrozumiałe?

– A co dla ciebie jest niezrozumiałe w słowie ojciec?

–  Na  razie  nie  wolno  go  stąd  ruszyć.  –  Postanowiła

skierować dyskusję na tory medyczne.

background image

–  Nie  mówię  że  dziś  czy  jutro.  Ale  jak  tylko  trochę  się

wzmocni,  wynajmiemy  helikopter  sanitarny.  Lot  trwa  pół

godziny, nie więcej.

–  Tak  po  prostu?  –  spytała,  powstrzymując  się  przed

pstryknięciem palcami. – Wynajmiesz sobie helikopter?

–  Tak,  bo  jest  szybki  i  wygodny.  Na  pokładzie  będą

wyposażeni po zęby ratownicy medyczni.

– Ale to będzie kosztować fortunę!

– Przecież mówimy o zdrowiu mojego syna – odparł, a jego

twarz wyrażała w tym momencie kompletne osłupienie.

–  Aha,  więc  nic  się  nie  zmieniło  od  szkolnych  czasów.  Ty

ciągle  jesteś  tym  przystojnym  drągalem,  przywódcą  stada,

gwiazdą  sportu.  Dostajesz  to,  czego  chcesz:  stypendia

wszelkiego 

rodzaju, 

dofinansowanie 

do 

wszystkiego,

najlepsze imprezy, żadna dziewczyna ci się nie oprze.

TJ otworzył usta, ale Sage nie pozwoliła sobie przerwać.

– Skrzydłowy o magicznych rękach, wszędzie był, wszystko

widział, zawsze dyktuje warunki.

–  Nie  zamierzam  przepraszać,  że  udało  mi  się  ukończyć

studia.

Sage  poczuła  się  boleśnie  ugodzona.  Ona  musiała

zrezygnować  z  licznych  propozycji  stypendialnych,  żeby

wychować Elego.

– I że zarobiłem sporo pieniędzy – ciągnął TJ – które teraz

zamierzam wydać na mojego syna.

– Twój syn tego nie potrzebuje.

– A może się założymy?

Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy pojawiła się doktor Stannis.

background image

Omiotła wzrokiem TJ-a i pochwaliła, że tak szybko stanął na

nogi.

– Zdarzało mi się wychodzić z gorszych tarapatów. Jak się

miewa Eli?

–  Musimy  go  tu  jeszcze  przetrzymać  kilka  godzin,  aż

dojdzie  do  siebie.  Jesteście  zdecydowani  wypisać  go  ze

szpitala?

– Tak. Kiedy możemy go zobaczyć?

– Jakoś wieczorem. – Doktor Stannis spojrzała na zegarek.

– Może być dziewiąta? Ale on aż do rana będzie jeszcze dość

nieprzytomny.

– Okej, zgłosimy się o dziewiątej.

Sage 

chciała 

zaprotestować. 

Nie 

zamierzała 

stąd

wychodzić.

–  Musi  się  pan  porządnie  nawodnić  –  nakazała  lekarka  TJ-

owi.

– Jest tu gdzieś w pobliżu jakaś dobra restauracja?

– Ja no nie wiem – Sage dopiero po chwili zorientowała

się, że pytanie było skierowane do niej.

Trudno  byłoby  wytłumaczyć  Panu  Który  Śpi  Na  Forsie,  że

ona  przynosi  sobie  do  szpitala  jedzenie  z  domu,  bo  nie  stać

jej  na  stołówkę.  Nie  mówiąc  już  o  restauracjach.  Nawet  nie

ma pojęcia, jak do nich trafić.

– Na tej samej ulicy jest Red Grill – poinformowała doktor

Stannis. – Rodzinom pacjentów na ogół się tam podoba.

– W porządku, idziemy – oznajmił TJ, przepuszczając Sage

przodem.

Nie bardzo rozumiała, co ma robić.

background image

– Zapraszam. Musimy przecież coś zjeść – wyjaśnił.

–  Pamiętajcie  o  napojach.  Obydwoje  –  powtórzyła  lekarka,

wymownie  patrząc  na  Sage,  z  którą  niedawno  rozmawiała

o  niebezpieczeństwach,  jakie  niesie  z  sobą  utrata  wagi.

A Sage właśnie zrzuciła kilka kilogramów.

– Cabernet sauvignon to też napój? – TJ wyraził żartobliwe

przypuszczenie.

–  W  umiarkowanych  ilościach  –  odparła  lekarka.  –  Lepsza

jest  woda.  Albo  herbata.  I  proszę  zadbać,  żeby  Sage  coś

zjadła.

– Co przede wszystkim? – zapytał.

– Dużo kalorii.

– Może być lazania?

– Nie lubię lazanii – wtrąciła Sage.

Właściwie  lazania  jej  smakowała,  ale  nie  podobało  jej  się,

że TJ organizuje wspólne wyjście, nie pytając jej o zdanie.

–  To  zamówimy  coś  innego  –  odparł  pojednawczo.  –

W restauracji podadzą nam menu.

– Wiem, jak działają restauracje – warknęła.

–  To  dobrze.  Skorzystasz  na  wizycie  w  jednej  z  nich,  bo

jesteś trochę za chuda.

– Nie jestem.

– Nie chciałem cię obrazić.

– Nie jesteś w stanie. Twoje zdanie mam gdzieś.

Doktor Stannis postanowiła przerwać tę wymianę ciosów.

– A więc wieczorem widzę się z wami obojgiem. Zadbajcie

o siebie, Eli jest w dobrych rękach.

– Wiem – odparła Sage.

background image

Podziękowali  lekarce,  ściskając  jej  dłoń.  Sage  chętnie

nawet 

przytuliłaby 

kobietę, 

ale 

obecność 

TJ-a 

powstrzymywała.  Miała  absolutne  zaufanie  do  personelu

w  tym  szpitalu  i  nie  widziała  najmniejszego  powodu,  by

przenosić Elego gdzie indziej.

Red  Grill  okazał  się  knajpką  w  stylu  południowego

zachodu,  z  kolorowym  tętniącym  muzyką  wnętrzem.  Zajęli

miejsca na cichym patio i prawie natychmiast podano im do

stołu  mrożoną  herbatę,  czipsy  o  smaku  tortilli  oraz

guacamole.

TJ,  który  odczuwał  coraz  silniejszy  ból  biodra,  ale  nie

chciał  znieczulać  się  kolejnymi  lekami,  podsunął  Sage

półmisek z czipsami. Pokręciła głową.

– Lekarz ci to przepisał – powiedział.

Wtedy  wzięła  do  ręki  czipsa  i  odgryzła  kawałek.  Chciał  ją

zapytać o tyle rzeczy, że nie wiedział, od czego zacząć.

– Masz jakieś zdjęcia Elego?

– Owszem.

Odłożyła  przekąskę  na  brzeg  talerza  i  wyjęła  z  torebki

telefon.

–  Ile  on  tutaj  ma?  –  spytał  TJ,  gdy  na  widok  zdjęcia

uśmiechniętego  cherubinka  poczuł,  że  ból  w  kościach

łagodnieje.

– Pół roku.

– Mogę przyjąć zamówienie? – przerwała im kelnerka.

– Za chwileczkę – odparła Sage.

Na następnym zdjęciu berbeć Eli stał w ogrodzie i głaskał

wyższego od siebie czarnego labradora.

background image

– Masz psa?

–  Nie,  Beaumont  był  psem  mojej  przyjaciółki.  Wynajmuję

mieszkanie w suterenie i tam nie wolno trzymać nic żywego.

Eli 

uwielbia 

zwierzaki. 

Kiedyś 

poprosił 

mnie

o myszoskoczka.

– I co?

–  Bawił  się  z  nim,  ale  to  nie  to  samo  co  pies,  którego

możesz brać na spacery i rzucać mu patyki, żeby aportował.

W końcu myszoskoczek umarł, a nie chciałam się narażać na

eksmisję, więc następnego już nie wzięliśmy.

– 

Chłopak 

powinien 

mieć 

psa 

– 

oświadczył 

TJ.

Przypomniało  mu  się,  jak  rozpaczliwie  pragnął  psa,  gdy  był

mały.

– Ale powinien też mieć dach nad głową.

–  To  nie  miała  być  krytyka  –  zapewnił  TJ,  unosząc  wzrok

znad ekranu smartfona.

– Ja się staram, TJ.

– Wierzę, ale nie rozumiem, dlaczego się z tym do mnie nie

zwróciłaś.

– No cóż, nie zamierzam ci tego w kółko tłumaczyć.

Ponownie pojawiła się kelnerka.

–  Dla  mnie  burrito  z  wołowiną  –  prawie  natychmiast

odezwał TJ. Było mu wszystko jedno, co zje.

– Dla mnie to samo – powiedziała Sage.

– Nie zajrzałaś nawet do karty – zauważył, gdy kelnerka się

oddaliła.

– Byle nie lazania – odparła krótko.

Żartowała?

background image

Na  kolejnym  zdjęciu  Eli  stał  obok  urodzinowego  tortu

pokrytego 

niebieskim 

lukrem 

udekorowanego

miniaturowymi balonikami i trzema świeczkami.

– Urodziny? – spytał TJ, choć było to dość oczywiste.

Kiwnęła głową.

Eli  miał  ciemne,  lekko  kręcone  włosy,  jak  TJ.  Mieli  też

podobne  oczy  i  ten  sam  z  lekka  krzywy  uśmiech.  TJ  poczuł,

jak rozsadza go duma.

Ma syna. To jest jego dziecko.

–  Muszę  nadrobić  stracony  czas  –  szepnął,  przesuwając

palcem po wyświetlaczu.

Sage  początkowo  chciała  zaprotestować,  ale  zaraz

powiedziała:

–  Wiem.  Będziesz  go  mógł  widywać,  kiedy  tylko  zechcesz.

Nie będę ci w tym przeszkadzać.

– Chcę go mieć w Highside.

–  To  niestety  nie  jest  możliwe.  On  mnie  cały  czas

potrzebuje.  –  Pokręciła  głową,  jej  spojrzenie  wyrażało

determinację.

– Też możesz zamieszkać w Whiskey Bay. Żaden problem.

–  Ja  pracuję,  TJ.  Doceniam  twoją  skłonność  do

kompromisu, ale

– 

Kompromisu? 

To, 

co 

przeszedłem, 

nazywasz

kompromisem?  –  Gwałtownie  wyprostował  się  na  krześle

i  grymas  wykrzywił  jego  twarz,  choć  bardzo  się  starał,  żeby

to nie było widoczne.

– Ciebie wciąż boli. Powinniśmy chyba wrócić do szpitala –

powiedziała.

background image

–  Nie.  Powinniśmy  coś  zjeść.  Twoja  głodówka  nie  pomoże

Elemu.

– Coś takiego! Dajesz mi dobre ojcowskie rady?

– Nie! – syknął i nachylił się w jej stronę. – Bo dzięki tobie

nie mam pojęcia, jak to jest być ojcem.

– Już cię za to przepraszałam.

– I co? Uważasz, że to zamyka sprawę?

Zdał  sobie  sprawę,  że  podnosi  głos  i  postanowił  się

opanować. Oboje są zmęczeni. Brutalnością nic się w takich

warunkach nie wskóra.

Podano  im  zamówione  dania.  TJ  przesunął  telefon  w  jej

kierunku.

– Dzięki, że pokazałaś mi zdjęcia. A teraz zjedz coś.

Kiwnęła głową bez przekonania.

–  Mogę  poprosić  o  kieliszek  tequili?  –  zawołał  TJ  do

kelnerki.

–  Środek  przeciwbólowy  byłby  skuteczniejszy  –  zauważyła

Sage.

– Tu nie chodzi o ból.

Przez  chwilę  jedli  w  milczeniu.  TJ  –  mimo  iż  teoretycznie

powinno mu to być obojętne – cieszył się, że Sage ma apetyt.

Samotne  wychowywanie  dziecka  to  zadanie  wymagające

zdrowia i energii.

Nagle  pomyślał,  że  może  ona  ma  kogoś,  kto  dzieli  z  nią

ciężar  opieki  nad  dzieckiem.  Wprawdzie  nosiła  panieńskie

nazwisko i nie miała na palcu obrączki, ale kto wie?

– Jesteś singielką? – zapytał, a widząc jej zdziwienie, dodał:

– To znaczy, czy jest jeszcze ktoś w twoim życiu?

background image

– Nie – odparła. – Tylko ja i Eli.

– A twoja rodzina?

Nie  pamiętał,  czy  miała  rodzeństwo.  W  ogóle  niewiele

pamiętał z tamtych czasów. Szkoła była dużą placówką i nie

znało się wszystkich kolegów czy koleżanek.

–  Rodzice  od  kilku  lat  nie  żyją.  Zresztą  i  tak  mi  nie

pomagali.

– Mieszkali daleko?

–  Nie,  po  prostu  odcięli  się  ode  mnie.  Nie  chcieli,  żebym

zatrzymała Elego. Radzili oddać go do adopcji.

– Dlaczego?

– Nie mieli ochoty mi pomagać, a uważali, że sama nie dam

rady.  Mylili  się.  Odeszłam  z  domu,  jak  byłam  w  szóstym

miesiącu. I od tego czasu ich nie widziałam.

Dlaczego  więc  nie  skontaktowała  się  z  nim,  do  jasnej

cholery!

– Dokonałam właściwego wyboru – ciągnęła. – Było trudno,

ale teraz postąpiłabym tak samo.

–  Może  lepiej  byłoby,  gdybyś  jednak  coś  w  swoim

postępowaniu  zmieniła?  –  Nie  mógł  się  powstrzymać  od  tej

sugestii.

– Już tego nie cofnę – odparła. Zauważył, że bardzo mocno

ściska nóż i widelec. Aż pobielały jej kostki palców.

– Wiem – powiedział i nagle stracił apetyt. Nie przestawał

jednak jeść.

Czasu  się  nie  cofnie,  można  tylko  iść  naprzód.  A  do  tego

potrzeba  siły.  Przyrzekł  sobie,  że  zrobi  wszystko,  by  pomóc

Elemu.

background image

Sage  walczyła  z  chęcią  wzięcia  TJ-a  za  rękę.  To  dziwne,

zważywszy,  że  przez  ostatnią  dobę  trwało  między  nimi  coś

w rodzaju chwilowego zaledwie rozejmu. Ale gdy czekała, aż

doktor  Stannis  przyniesie  wyniki  badań,  jej  nerwy  były

napięte do granic ostateczności.

Jaskrawozielone skórzane fotele w poczekalni były miękkie

i  wygodne.  Pomieszczenie  było  elegancko  urządzone:  kolory

ziemi,  gdzieniegdzie  na  ścianach  obrazy  i  ceramika.  Nie

kojarzyła  się  ze  sterylnością,  co  miało  zapewne  uspokajać

ludzi, którzy – tak jak ona teraz – czekają na wyrok. Wóz albo

przewóz.  I  być  może  usłyszą  słowa,  które  okażą  się

najstraszniejsze w ich życiu.

– Hej. – TJ odezwał się niespodziewanie pierwszy i wziął ją

za rękę. – Nie rób sobie tego. Nie denerwuj się tak. Wszystko

będzie dobrze – dokończył, lekko ściskając jej dłoń.

– 

Tego 

akurat 

nie 

wiadomo 

– 

odrzekła 

sucho.

Bezskutecznie usiłowała przełknąć ślinę.

– 

Trzeba 

myśleć 

pozytywnie 

– 

stwierdził. 

Wstał,

przyklęknął naprzeciwko niej na jednym kolanie i wziął obie

jej ręce w dłonie.

Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła doktor Stannis.

–  Nie  będę  trzymać  was  w  niepewności  –  powiedziała

szybko.  –  Wyniki  są  zgodne  z  oczekiwaniami:  żadnych

objawów odrzucenia czy infekcji.

Sage pomyślała, że zemdleje.

TJ otoczył ją ramieniem, pomógł wstać i przytulił.

– Tak, tak, tak! – syknął jej do ucha.

Jego ciało było silne, ciepłe. Zachęcało, by się o nie oprzeć.

background image

Dla  Sage  czas  jakby  cofnął  się  o  dziesięć  lat.  Do  ich

wspólnego tańca, do pocałunku. Miała poczucie, że wraca do

domu i że tym domem są dla niej ramiona TJ-a. Przestraszyła

się tego i próbowała z nich oswobodzić.

Ale  nie  zamierzał  jej  na  to  pozwolić.  Ściskał  ją  jeszcze

przez dłuższą chwilę.

– Zuch – powiedział w końcu. – Dał radę.

– To ty dałeś radę – poprawiła go Sage.

Teraz nie było dla niej ważne, kim jest TJ, co zrobił kiedyś

i  co  jeszcze  może  zrobić  w  przyszłości.  Liczyło  się  tylko,  że

uratował  życie  jej  dziecku.  Była  mu  za  to  bezwarunkowo

wdzięczna.

–  Teraz  mały  musi  odzyskać  siły  –  odezwała  się  doktor

Stannis.

Sage  otarła  wierzchem  dłoni  mokry  policzek.  Nawet  nie

poczuła, że płacze.

– Będziemy starannie kontrolować poziom białych krwinek,

bo  ryzyko  infekcji  wciąż  istnieje  –  mówiła  lekarka.  –  Ale  na

razie rokowania są optymistyczne.

–  Kiedy  będziemy  mogli  wrócić  do  domu?  –  spytała  Sage.

Eli  powinien  jak  najszybciej  znaleźć  się  we  własnym

łóżeczku.

–  Normalnie  trzymamy  pacjenta  przez  tydzień,  ale  w  tym

przypadku  radziłabym  poczekać  dwa  tygodnie.  Jest  małym

dzieckiem,  dużo  przeszedł.  Chemia  bardzo  go  osłabiła,

w dodatku miał infekcję.

–  A  może  przenieść  go  do  innego  szpitala?  –  zasugerował

TJ, a Sage miała ochotę natychmiast zaprotestować.

background image

– Myśli pan o konkretnej placówce? – spytała lekarka.

– Highside, na wybrzeżu.

–  To  świetny  szpital,  co  do  tego  nie  mam  wątpliwości  –

odparła doktor Stannis.

– Znam ich dobrze, są na światowym poziomie – mówił TJ. –

A  ja  chciałbym  zrobić  wszystko,  żeby  mały  jak  najszybciej

wyzdrowiał.

Doktor Stannis spojrzała na Sage.

–  Z  medycznego  punktu  widzenia  nie  ma  przeciwwskazań

do przenosin – oświadczyła.

–  Wynajmę  dla  niego  oddzielną  salkę,  będzie  miał  ciszę

i  spokój  –  TJ  zwrócił  się  do  Sage.  –  Mają  tam

najnowocześniejsze  wyposażenie,  z  łatwością  opanują  każdą

ewentualną infekcję czy inny problem.

– Tyle że nie będzie przy nim matki – odparła Sage. Zaczęły

jej drżeć ręce.

–  Możesz  z  nim  pojechać.  Są  tam  miejsca  noclegowe  dla

rodziców.

–  Ale  ja  mam  pracę.  –  Wiedziała,  że  nie  może  sobie

pozwolić  na  kolejne  dwa  tygodnie  urlopu.  –  Jak  już

wyzdrowieje,  będziecie  się  mogli  widywać,  kiedy  tylko

zechcesz.

–  Nie  o  tym  mówimy.  Teraz  chodzi  o  zapewnienie  mu  jak

najlepszej  opieki  –  powiedział  TJ  stanowczo.  –  W  Highside

jest dużo pielęgniarek w stosunku do liczby pacjentów, mają

pediatryczny oddział intensywnej terapii, bogato wyposażone

laboratorium na miejscu, świetną onkologię – wyliczał.

–  Zostawiam  was,  omówcie  to  między  sobą  –  powiedziała

background image

doktor Stannis, wstając zza biurka.

–  Jeszcze  jedno  pytanie  –  zatrzymał  ją  TJ.  –  Gdyby  Eli  był

pani synem, wybrałaby pani ten szpital czy Highside?

–  Szczerze  mówiąc  –  odparła  lekarka,  patrząc  na  Sage

z  poczuciem  winy  –  Highside  jest  bezkonkurencyjny,  jeśli

chodzi o opiekę nad pacjentem i statystyki leczenia.

– Ale ja muszę pracować, jak on będzie dochodził do siebie

– gorączkowo tłumaczyła Sage TJ-owi, gdy lekarka wyszła. –

Nie mogę tego robić w Whiskey Bay.

– Weź wolne. Nie martw się o pieniądze. Ja mogę

–  Tu  nie  chodzi  o  pieniądze  –  przerwała  mu  łamiącym  się

głosem. – Mam mnóstwo zaległości. Szef był dla mnie bardzo

wyrozumiały,  nie  mogę  tego  nadużywać.  Wezmą  kogoś  na

moje miejsce.

– Gdzie pracujesz?

– W Centrum Kultury Eastway – odrzekła, dumnie unosząc

głowę. – Zajmuję się organizowaniem imprez.

Nie  wstydziła  się  swojej  pracy.  Lubiła  pomagać  ludziom,

dla  których  los  nie  był  zbyt  łaskawy.  Ale  wiedziała,  że  jej

osiągnięcia  mogą  się  wydać  śmieszne  w  porównaniu

z  zawodowym  dorobkiem  TJ-a.  Cóż,  on  mógł  skończyć

studia

– Porozmawiam z nimi.

–  Ani  mi  się  waż.  –  Poczuła  się  obrażona  jego  propozycją.

Jest  dorosła,  nie  potrzebuje  protekcji  ze  strony  wysokiego,

przystojnego  potentata  branży  finansowej.  –  Eli  ma  tu  swój

dom, swoją matkę. Moje życie jest tutaj.

– A moje życie jest – TJ nie dokończył. – Okej, zostawmy

background image

to.

– Dzięki. – Odetchnęła z ulgą.

–  Chodźmy  zobaczyć,  co  z  Elim.  A  do  tematu  wrócimy

później.

–  Chwileczkę,  chwileczkę.  Co  ty  mówisz?  –  krzyknęła

rozczarowana, bo sądziła, że tę potyczkę wygrała.

– Ja nie zmieniłem zdania. Ale potrafię zachować rozsądek.

– Upór nazywasz rozsądkiem?

– Tak, poczekam, aż przyznasz mi rację.

– To się nie doczekasz – odparła pewnym tonem.

gabinetu 

doktor 

Stannis 

do 

budynku 

oddziału

pediatrycznego  szło  się  jakieś  dziesięć  minut.  Zbliżała  się

pora  kolacji  i  Sage  miała  nadzieję,  że  zmusi  syna,  by  coś

zjadł. 

Choćby 

galaretkę 

owocową. 

Najbardziej 

lubił

czerwone.

Nie  mogła  się  doczekać,  aż  Eli  odzyska  normalny  apetyt,

a wraz z nim siły i energię. Aż stanie się na powrót zwykłym

małym chłopcem.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Po raz kolejny TJ-a uderzyło, jak mizernie wygląda mały Eli

na  skromniutkim  szpitalnym  łóżku.  Tyle  że  tym  razem

siedział,  powoli  przewracając  kartki  leżącego  na  kolanach

komiksu.

Usłyszał, jak wchodzą, i podniósł wzrok.

– Cześć, mama – powiedział słabym głosem.

– Cześć, kochanie. – Sage pocałowała go w czoło.

W pokoju stały jeszcze trzy łóżka, z czego dwa były zajęte.

Jedno przez dziewczynkę, która po wypadku samochodowym

miała  nogę  na  wyciągu,  drugie  przez  chłopca,  któremu

wycięto wyrostek robaczkowy.

W szpitalu było czysto, wszystko aż lśniło. Ale były tam też

przestarzałe  hałaśliwe  wentylatory,  podłoga  z  mocno

zużytego  linoleum  i  brzęczące  oraz  migające  świetlówki.

Łóżka  były  oddzielone  od  siebie  pożółkłymi  parawanami,

a metalowe nocne stoliki skrzypiały przy każdym ruchu.

– Cześć, Eli – odezwał się TJ.

Chłopiec 

był 

najwyraźniej 

zdziwiony 

obecnością

nieznajomego  mężczyzny.  Sage  przedstawiła  mu  TJ-a  jako

swojego przyjaciela ze szkolnej ławy, choć ten bardzo chciał

powiedzieć  chłopcu,  kim  jest  naprawdę.  Postanowił  jednak,

że  poczeka  z  tym  do  czasu,  aż  mały  się  wzmocni.  Tak  jak

życzy sobie jego matka.

background image

– Jak się czujesz? Chcesz jeść? – pytała Sage.

–  Nie  za  bardzo  –  odparł  Eli,  wzruszając  ramionami

i wpatrując się w komiksowe obrazki.

– Musisz nabrać sił.

– Postaram się.

–  Pewnie  się  niecierpliwisz,  że  poprawa  następuje  tak

powoli? – zagadnął chłopca TJ.

Eli przyglądał mu się przez chwilę.

– Jesteś chłopakiem mojej mamy? – zapytał.

–  Skąd  ci  to  przyszło  do  głowy?  –  powiedziała  z  lekka

przestraszona Sage.

– Nie, nie jestem jej chłopakiem, raczej starym znajomym –

wyjaśnił TJ.

Sage usiadła przy łóżku i położyła dłoń na ramieniu syna.

– Jest coś, co powinieneś wiedzieć, kochanie. TJ oddał swój

szpik kostny, żeby ci go przeszczepili.

TJ odetchnął z ulgą. Wiadomość, że jest ojcem Elego, musi

jeszcze poczekać.

– Mówisz poważnie? – spytał chłopiec.

– Tak, TJ to twój dawca.

Eli  wyglądał  na  zakłopotanego.  Niepewnie  spojrzał  na

mężczyznę.

– Bardzo się cieszę, że mogłem pomóc – zapewnił go TJ.

– Dziękuję – powiedział chłopiec, prostując się na łóżku.

– Miło mi też słyszeć, że ci się polepsza – odparł TJ, pękając

w głębi serca z dumy.

– A tak jest? Bo ja wcale nie czuje się lepiej.

–  Przecież  już  siedzisz,  a  wczoraj  jeszcze  nie  mogłeś  –

background image

wtrąciła  się  do  rozmowy  Sage.  –  Twój  stan  naprawdę  się

poprawia.

– To tylko kwestia czasu – dodał TJ.

–  A  ja  myślałem,  że  one  mnie  okłamują  –  poskarżył  się

chłopiec.

– Kto?

– Ta cała doktor Stannis i pielęgniarki. Ciągle mi mówią, że

trzeba czekać, że mam się tylko zrelaksować, a mój organizm

sam dojdzie do siebie.

– Mają rację.

–  To  samo  mówiły  Joeyowi,  a  on  zaraz  potem  umarł.  –

Elemu oczy zaszkliły się od łez.

TJ poczuł się, jakby ktoś mu niespodziewanie dał w twarz.

Z wyrazem paniki na twarzy Sage wstała i przytuliła syna.

– Kochanie

–  Spoko,  mama.  Wiem,  że  to  się  może  przytrafić,  jestem

przygotowany.

–  Twój  przeszczep  się  udał  –  zapewniła  go  Sage

stanowczym tonem.

–  I  nic  ci  się  nie  przytrafi  –  dodał  TJ,  który  już  po  chwili

uznał,  że  nie  miał  prawa  tego  mówić.  Elego  czeka  kilka

bardzo  trudnych  miesięcy.  –  Może  być  ciężko  –  dodał  –

będziesz  musiał  być  silny.  Ale  zdecydowanie  wszystko  idzie

ku lepszemu.

–  Na  przykład  mogę  już  czytać.  I  nie  czuję  się,  jakbym

dostał w głowę piłką bejsbolową.

– Właśnie, słyszałem, że grasz.

– Kiedyś grałem.

background image

– Czyli masz do czego wracać.

–  Ale  teraz  może  skusisz  się  na  odrobinę  galaretki?  –

powiedziała Sage.

– Mogę spróbować, czemu nie – odparł Eli po namyśle.

–  A  może  miałbyś  ochotę  na  coś  jeszcze?  –  spytał  TJ

z uśmiechem.

– A mógłbym dostać czekoladowego shake’a?

– Pójdę i ci przyniosę – zaproponował TJ.

– No, nareszcie coś się ruszyło w tym szpitalu – oświadczył

Eli, uśmiechając się łobuzersko.

TJ nie mógł uwierzyć, że chłopiec odzyskuje dobry humor.

Jest  słaby,  walczy  o  życie,  a  jednocześnie  nie  stroni  od

żartów. Jego syn to chłopak z charakterem, pomyślał z dumą.

Ruszył  do  windy.  Na  dole  był  bar  szybkiej  obsługi,  gdzie

podawano  mleczne  koktajle.  Ale  TJ  chciał  dla  syna  czegoś

wyjątkowego. Pojechał więc do eleganckiej lodziarni.

Gdy  wrócił,  Eli  w  pozycji  półleżącej,  z  przymkniętymi

oczami, słuchał, jak matka czyta mu książkę.

Dziewczynka  z  łóżka  obok  nieśmiało  popatrywała  na

przyniesiony  deser  i  TJ  poczuł  się  jak  najgorszy  w  świecie

dupek.

– A ty co byś chciała zjeść? – zapytał dziewczynkę.

Sage  natychmiast  przedstawiła  go  małej,  która  –  jak  się

okazało – ma na imię Heidi.

–  Powinienem  był  wcześniej  cię  zapytać,  ale  jeśli  tylko

pielęgniarki  nie  mają  nic  przeciwko  temu,  zaraz  pojadę

i tobie też coś przywiozę. Na co masz ochotę?

– Nie krępuj się – zachęcała dziewczynkę Sage. – To bogaty

background image

pan, kupi ci, co tylko zechcesz.

TJ  był  zszokowany.  To  prawda,  ale  jak  można  mówić

dziecku takie rzeczy?

– Pizza? – szepnęła Heidi nieśmiało.

– Jasne. Jaka ma być? – zapytał.

– Hawajska – odparła, przygryzając wargę. – A czy mógłby

być podwójny ser?

– Jak najbardziej.

Kątem  oka  TJ  obserwował,  jak  Eli  podnosi  do  ust  kubek

z shakiem.

– Dobre – pochwalił po pierwszym łyku.

–  Świetnie,  że  ci  smakuje  –  powiedział  TJ.  –  A  może  ty  też

chcesz mlecznego shake’a? – zwrócił się do Heidi.

–  Czekoladowy  czy  waniliowy?  –  spytała  ją  Sage,  bo

dziewczynka najwyraźniej zaniemówiła. – A może truskawka

lub karmel?

– Karmel – wykrztusiła Heidi.

– A ty? – TJ zwrócił się do Sage. – Też pizza i shake?

– Zaskakujesz mnie – odparła. Biła od niej radość.

– Od tego tu jestem.

Zasalutował żartobliwie i wyszedł. Czuł się jak superman.

Najedzone  dzieci  przed  zaśnięciem  wysłuchały  jeszcze

głośnej  lektury.  Opuszczając  szpital,  Sage  była  zmęczona,

lecz  szczęśliwa.  Eli  rzeczywiście  czuł  się  dobrze.  Wypił

całego shake’a i zjadł nawet dwa kawałki pizzy.

– Gdzie zostawiłaś samochód? – spytał TJ.

– Wrócę autobusem. Nie mam samochodu – dodała.
– Dlaczego?

background image

– Bo nie mam i już. Kiedyś miałam.

– I co? Rozbiłaś?

– Nie. Sprzedałam.

–  Dlaczego?  –  spytał,  ale  natychmiast  się  zreflektował.  –

Rozumiem, leczenie kosztuje.

– Właśnie.

Nie  ma  co  udawać.  Jest  samotną,  kiepsko  zarabiającą

matką chorego dziecka. Zresztą pieniądze nigdy nie były dla

niej priorytetem.

–  Od  tej  chwili  żadne  rachunki  za  leczenie  dla  ciebie  nie

istnieją, zrozumiałaś?

– Nie możesz

– Mogę i zrobię to. Ile dotychczas wydałaś?

– Nie twoja sprawa.

– Chcesz, żebym zgadywał?

– Nie, nie chcę.

Nie  było  żadnych  praktycznych  powodów,  by  upierać  się

przy  samodzielnym  opłacaniu  rachunków.  Kierowała  nią

tylko  i  wyłącznie  duma.  Wiedziała,  że  on  jest  obrzydliwie

bogaty, ale nie chciała mu ustępować.

– Odwiozę cię do domu.

– Nie trzeba, mam miesięczny na autobus.

–  Jest  już  prawie  jedenasta.  Nie  ma  mowy,  żebyś  teraz

wsiadała do autobusu.

– TJ, ja jestem dorosłą i dobrze funkcjonującą kobietą. Nie

potrzebuję  niczyjej  troski.  Setki  razy  jeździłam  autobusami

nocą. I zrobię to jeszcze raz, nawet bez twojego pozwolenia.

– Ale ja tylko oferuję ci przysługę.

background image

–  Jesteś  –  Nie  dokończyła.  Siódemka  przyjedzie  dopiero

za  dwadzieścia  minut,  a  potem  będzie  się  jeszcze  musiała

przesiąść  w  centrum,  co  oznacza  dodatkowy  kwadrans

oczekiwania.  Byłaby  idiotką,  odrzucając  jego  propozycję.  –

Okej, masz rację, tak będzie szybciej.

– Zawsze jesteś taka uparta? – spytał, wskazując jej drogę

do swojego samochodu.

– Przyzwyczaiłam się polegać wyłącznie na sobie.

– Ale teraz masz inną sytuację.

–  Ty  też.  I  to  diametralnie  inną  –  zauważyła,  omiatając

wzrokiem jego czerwone sportowe auto, tak bardzo różniące

się od piętnastoletniego minivana, którym jeździła.

– I to nas łączy, Sage.

– Fakt, mamy wspólny interes.

– Mamy wspólne dziecko – poprawił ją.

Na  to  już  nie  znalazła  kontrargumentu,  w  milczeniu

wsiadła  więc  do  samochodu.  W  fotelu  z  miękkiej  skóry

poczuła się nagle jak w statku kosmicznym.

– Dokąd jedziemy? – zapytał, włączając silnik.

Zdziwił się, kiedy podała adres.

– Mieszkasz w śródmieściu?

– Tak mam bliżej do pracy.

Wynajmowała  suterenę  w  starszej  części  miasta,  która

jeszcze nie zdążyła stać się rejonem modnych knajp i klubów.

Czynsz  był  niewygórowany,  a  to  dla  niej  liczyło  się

najbardziej. 

Ale 

bywało, 

że 

odczuwała 

rosnące

zainteresowanie deweloperów jej dzielnicą.

Jazda  elegancki  sportowym  autem  przypominała  lot

background image

poduszkowcem.  Tak,  to  o  wiele  lepsze  niż  trzęsący  się

autobus.  Po  jakimś  czasie  wskazała  mu  dom,  przed  którym

powinien się zatrzymać.

– Co to za ludzie? – zapytał, wskazując grupkę nastolatków

i młodych mężczyzn kłębiących się przed marketem na rogu

ulicy.

Większość  coś  paliła,  niektórzy  okazywali  zainteresowanie

jego samochodem.

– Nie są tacy źli, na jakich wyglądają – odparła Sage, której

rzeczywiście nie zdarzyło się, by ktoś ją zaczepił na ulicy.

– Dużo tu w okolicy narkomanów? – dopytywał.

–  Skąd  mam  wiedzieć.  Pewnie  tyle  samo  co  gdzie  indziej.

Nie interesuje mnie to.

Przywykła do tego sąsiedztwa. Fakt, w rynsztokach walało

się  trochę  śmieci,  a  i  trawniki  przed  domami  nie  były

przycięte  tak  starannie  jak  w  elegantszych  dzielnicach.  Ale

tuż obok mieszkało małżeństwo uroczych emerytów, a Hank

Taylor,  właściciel  wynajmowanego  przez  Sage  mieszkania,

miał 

piekarnię 

na 

tej 

samej 

ulicy. 

Pracowity

pięćdziesięciolatek był zawsze w porządku wobec niej.

–  Nie  zwracaj  na  nich  uwagi  –  powiedziała,  widząc,  że  TJ

z  wahaniem  przygląda  się  grupce  wyrostków.  –  Jak  ich  nie

zaczepisz, oni nie zaczepią ciebie.

– Boję się raczej o samochód.

– Nie bądź śmieszny.

– Kiedy tu się wprowadziłaś?

– Jak Eli miał dwa lata.

– I zawsze tu tak było?

background image

– Jak? Tanio?

–  Nie  tylko  to  mam  na  myśli.  Nie  masz  żadnych

zabezpieczeń?  –  zdziwił  się,  gdy  otwierała  drzwi  zwykłym

kluczem.

– To nie jest szczególnie niebezpieczna okolica.

– Chyba żartujesz.

Poczuła  się  urażona  i  zdenerwowana.  W  progu  odwróciła

się do niego, dziękując za podwiezienie.

– Nie chcesz porozmawiać? – spytał zdezorientowany.

– O czym?

–  O  naszej  sytuacji  –  odparł,  omiatając  wzrokiem

pomieszczenie za jej plecami.

Było  czyste,  może  tylko  trochę  zabałaganione.  Pewnie

przez  to,  że  ostatnio  mało  bywała  w  domu.  Na  suszarce

piętrzyły  się  naczynia,  na  stole  stał  kosz  z  przyniesioną

z automatu pralniczego bielizną.

Sage  wiedziała,  że  on  jest  przyzwyczajony  do  nieco

wykwintniejszych  wnętrz,  ale  nie  zamierzała  się  tłumaczyć.

Przy  ograniczonym  budżecie  stworzyła  Elemu  czyste

i  bezpieczne  miejsce  do  życia.  W  publicznej  szkole  miał

oddanych  swojej  pracy  nauczycieli,  po  lekcjach  mógł  się

bawić w pobliskim parku.

– Jestem zmęczona. Możemy porozmawiać jutro?

– Prawdę mówiąc, nie chcę, żebyś została tu sama – odparł,

spoglądając na zegarek.

– To jest mój dom. A ty mnie obrażasz, a siebie ośmieszasz.

– Tam na chodniku stoją chuligani.

– To są dzieciaki!

background image

–  Dziećmi  nie  są  już  od  kilku  lat.  Kto  wie,  czy  nie  mają

broni.

Tego już było za wiele.

–  Dobranoc,  TJ.  Wracaj  do  swojego  pięciogwiazdkowego

hotelu.  I  weź  sobie  z  minibaru  orzeszki  za  dwadzieścia

dolarów.

– Jedź ze mną – powiedział.

–  Nie.  Dziś  prześpię  się  w  swoim  własnym  łóżku.  Jak

wczoraj i jak jutro. Widzimy się rano w szpitalu.

– Przyjadę po ciebie.

– Nie. Już i tak żałuję, że dziś mnie odwiozłeś.

– Nie, nie żałujesz.

Miał rację. Gdyby nie on, czekałaby teraz na przesiadkę.

– Dlaczego ciągle się ze mną kłócisz? – zapytał.

– Bo ty mi się ciągle narzucasz. Jesteś apodyktyczny.

– Jestem rozsądny i logiczny.

– Naprawdę tak o sobie myślisz? – Roześmiała się.

– Zatrzymałem się w Bayside.

– Chwalipięta!

– Nie, po prostu daję ci do zrozumienia, że mogę po ciebie

podjechać, nie nadkładając drogi. To jak, o ósmej? Rozsądne

i logiczne.

– I trochę apodyktyczne.

–  Okej,  jesteśmy  umówieni.  Zamknij  za  mną  porządnie

drzwi.

Eli rano bywał bardzo ożywiony, ale po południu wyraźnie

słabł. Pielęgniarki twierdziły, że to normalne. TJ zrobił sobie
małą  przerwę  i  pojechał  do  hotelu,  by  pozałatwiać  sprawy

background image

służbowe.

Odpowiadając  na  najpilniejsze  telefony,  ciągle  miał  przed

oczami mieszkanie Sage i syna. Wiadomo, że kobiecie, która

musi  łączyć  pracę  zawodową  z  samotnym  macierzyństwem,

nie jest łatwo.

Ale przecież Sage nie musi się już borykać z tym wszystkim

w pojedynkę. Nie musi się martwić o pieniądze.

Chciałby  ich  wyciągnąć  z  tej  nieciekawej  dzielnicy.

Chciałbym mieć Elego u siebie w Whiskey Bay na co dzień.

Uznał, 

że 

będzie 

to 

łatwiej 

przeprowadzić, 

gdy

wyperswaduje Sage jej upór, zamiast się z nią kłócić. Musi ją

przekonać,  że  taka  zmiana  przyniesie  jej  i  dziecku  nowe

możliwości. A w tym celu musi jej pokazać Whiskey Bay.

Gdy wrócił do szpitala, Eli wciąż był słaby. Prawie nie tknął

kolacji. O szóstej spał już jak zabity.

–  Jutro  będzie  lepiej  –  powiedział  do  Sage,  która  całowała

synka na pożegnanie.

– Jest rozpalony – odparła, kładąc małemu dłoń na czole.

– Przecież dopiero miał mierzoną temperaturę.

– Trzeba zmierzyć jeszcze raz.

– Na pewno mu zmierzą. Monitorują go przez całą noc.

– A co, jeśli to gorączka?

– Nie wywołuj wilka z lasu. Chodź, pójdziemy coś zjeść.

– Ja tu zostanę.

–  Nic  mu  to  nie  da,  przecież  śpi.  Naprawdę  nie  widzę

powodów do niepokoju. Zdrowienie musi potrwać.

– Też się tak pocieszam.

– Najlepsze co możesz dla niego zrobić, to zadbać o siebie.

background image

Musisz być silna i zdrowa.

– Jak zwykle masz rację. – Uśmiechnęła się blado.

– Nic na to nie poradzę. Chodźmy na jakąś miłą kolacyjkę.

– Żartujesz sobie.

–  Nie.  Próbuję  cię  rozweselić.  A  ty  postaraj  się  myśleć

pozytywnie.

– Wolę nie zapeszać.

–  Nie  istnieje  nic  takiego  jak  zapeszanie.  Twój  iloraz

inteligencji  sięga  zenitu,  chyba  nie  wierzysz  w  przesądy?

Zamartwianie  się  nie  pomoże  Elemu  w  najmniejszym

stopniu.

– Masz rację. Nie jestem przesądna. Kolacyjka będzie okej.

– Możesz to powtórzyć? Lubię mieć rację.

– Bo masz wielkie ego, TJ.

Robi sobie ze mnie jaja, ale to prawda, pomyślał.

Lubił  odnosić  sukcesy,  lubił  być  we  wszystkim  najlepszy.

Kiedy  widział,  że  coś  jest  nie  tak,  natychmiast  starał  się  to

poprawić.

– Lubisz owoce morza? – zapytał.

–  Lubię  wszystko,  ale  nie  pozwolę,  żebyś  za  mnie  płacił.

Możesz  pomagać  Elemu,  ale  nie  mnie.  Mnie  nie  jesteś  nic

winien.

–  Z  wyjątkiem  dziewięcioletnich  kosztów  wychowywania

dziecka.

– Tego akurat nie da się przeliczyć na pieniądze.

– Wiem.

Nie  zamierzał  się  z  nią  kłócić.  Ciągle  był  zły,  że  ukrywała

przed nim fakt ojcostwa. Ale tego już nie da się zmienić.

background image

– Nie chcę twoich pieniędzy – upierała się.

–  Sage,  to  tylko  kolacja.  Chcę  cię  zaprosić.  Przyjaciele

prawie co dzień coś sobie fundują.

– My nie jesteśmy przyjaciółmi.

–  Ale  mam  nadzieję,  że  będziemy.  To  załatwi  wiele

problemów.  Boisz  się  latać?  –  spytał,  gdy  wsiadali  do

samochodu.

–  Nie.  To  znaczy  raczej  nie  lataliśmy  na  wakacje  do

ciepłych  krajów,  nie  mam  wielkiego  doświadczenia.  Ale  nie,

nie boję się. Dlaczego pytasz? Szukasz jakichś dziedzicznych

obciążeń?

– Dziedzicznych? Nie.

–  Zresztą  niewytłumaczalne  lęki  na  pewno  nie  są

dziedziczne.

–  Ty  na  pewno  nie  masz  wad  genetycznych  –  powiedział

uspokajająco.

– Jak to? A piegi i rude włosy?

–  Twoje  piegi  zdążyły  zblaknąć  –  odparł.  Zresztą  zawsze

mu  się  podobały.  –  A  włosy  masz  nie  rude,  a  kasztanowe.

Wiesz, jaki majątek wydają kobiety, żeby uzyskać ten odcień?

No i jesteś diablo inteligentna. Ile wynosi twoje IQ?

– Nie powiem.

– Na pewno jest bardzo wysokie.

–  Nie  zanadto.  Na  pewno  nie  takie,  żeby  –  Nie

dokończyła, a on nie zamierzał naciskać.

Po  kilku  minutach  skierował  auto  na  podjazd  przed

hotelem Brandywine.

–  Tu  mamy  jeść?  –  spytała,  niespokojnie  przyglądając  się

background image

klinkierowej nawierzchni i oświetlonemu ogrodowi.

– Niezupełnie.

– A co? Chcesz się przejść?

–  Niezupełnie  –  odparł,  podając  umundurowanemu

kamerdynerowi kluczyki i wymieniając swoje nazwisko.

– To ja już nic nie rozumiem.

– Tu na dachu jest lądowisko dla helikopterów.

– Co? Restauracja też tam jest?

– Nie. Ale przecież mówiłaś, że nie boisz się latać.

– A ty mówiłeś, że jedziemy na kolację.

– Bo tak jest.

– Helikopterem? Zwariowałeś?

–  Nie,  po  prostu  myślę  trzeźwo.  Jedziemy  do  Crab  Shack,

to świetna knajpka. A helikopterem będzie szybciej.

-Szybciej niż?

– Samochodem.

–  Wynająłeś  tu  pokój?  –  spytała,  gdy  w  windzie  nacisnął

guzik.

– Nie. Wykupiłem przelot.

– Czy to będzie jakieś wytworne miejsce?

–  Nie,  raczej  normalne.  –  Spojrzał  na  nią.  –  Jesteś  ubrana

bardziej niż odpowiednio, jeśli o to ci chodzi.

– Czy to jest na jakiejś wyspie? Po drugiej stronie cieśniny?

– dopytywała.

Drzwi  windy  otworzyły  się  i  w  tym  samym  momencie  TJ

mruknął pod nosem:

– To jest w Whiskey Bay.

– Co takiego?

background image

–  Już  powiedziałem:  zabieram  cię  do  Whiskey  Bay.  Musisz

zobaczyć tę miejscowość.

– To jest porwanie.

– Nic podobnego.

– A jeśli nie zechcę wsiąść? – spytała, omiatając wzrokiem

czekający na nich śmigłowiec.

–  To  bezpowrotnie  stracisz  podróż  swojego  życia,

superdania  z  owoców  morza  i  szansę  zobaczenia,  gdzie

mieszkam.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

TJ  znów  miał  rację.  Kolacja  w  Crab  Shack  była

niesamowita,  a  wieczorny  lot  helikopterem  był  dla  Sage

przygodą życia. Trwał tylko pół godziny i był przyjemniejszy,

niż  się  spodziewała.  Mogła  podziwiać  zarówno  światła  na

lądzie, jak i gwiazdy na niebie.

Po  wylądowaniu  wsiedli  do  luksusowego  SUV-a.  W  czasie

jazdy  TJ  tłumaczył,  że  napęd  na  cztery  koła  przydaje  się  na

gruntowych  i  żwirowych  nawierzchniach.  A  on  uprawia

kolarstwo  górskie.  Sportowym  autem  trudno  przewozić

rowery.

Cóż, kto bogatemu zabroni? – pomyślała.

Po drodze pokazał jej szpital.

–  Zobacz,  z  mojego  domu  jedzie  się  tu  tylko  piętnaście

minut. 

Chodź, 

wejdziemy, 

na 

pewno 

będziesz 

pod

wrażeniem.

– I tak nie zmienię zdania – zastrzegła.

– Ja chcę z tobą rozmawiać, a nie się kłócić.

– Nie wierzę.

Darmowy  parking  i  wejście  do  szpitala  były  dobrze

oświetlone.  Przestronny  wysoki  hol  był  jasny  i  utrzymany

w  zdecydowanej  kolorystyce.  Za  kontuarem  recepcji

dyżurowało  kilka  uśmiechniętych  pielęgniarek.  Nikt  się  nie

tłoczył,  nie  stał  w  kolejce.  Dla  oczekujących  przygotowano

background image

mnóstwo wygodnych miejsc do siedzenia.

Zanim  zbliżyli  się  do  recepcji,  podeszła  do  nich

trzydziestokilkulatka  o  ciemnych  włosach  zaplecionych

w gładko upięty na głowie warkocz.

– Miło pana widzieć, panie Bauer.

TJ  dokonał  wzajemnej  prezentacji  Sage  i  kobiety,  która

nazywała  się  Natalie  Moreau  i  była  zastępczynią  dyrektora

do spraw opieki nad pacjentami.

– Przepraszam, że wpadamy bez zapowiedzi – tłumaczył się

TJ.

– Nie szkodzi. Jesteście mile widziani.

– Sage ma dziewięcioletniego synka, który trochę choruje,

więc pomyślałem, że pokażę jej waszą placówkę.

–  Przykro  mi  to  słyszeć,  ale  oczywiście  chętnie  panią

oprowadzę i odpowiem na pytania.

– Nie chcemy pani przeszkadzać. Może poprosi pani którąś

z pielęgniarek?

–  Nonsens,  wcale  mi  nie  przeszkadzacie.  Może  zaczniemy

od poczekalni i restauracji?

Natalie  pokazywała  jej  liczne  miejsca  wypoczynku

przeznaczone  zarówno  dla  samych  pacjentów,  jak  i  ich

bliskich. Szpital posiadał restaurację z pełnym serwisem oraz

kafeterię,  gdzie  można  było  wypić  kawę  i  zjeść  coś  na

szybko.  Żywienie  było  przystosowane  także  do  potrzeb

alergików  i  osób  z  innymi  ograniczeniami  dietetycznymi.

Kładziono nacisk na produkty ekologiczne i lokalne.

–  Kto  by  pomyślał,  że  ładnie  podane  jedzenie  może  aż  tak

bardzo wzmagać apetyt chorego? – zakończyła z uśmiechem.

background image

Sage  zauważyła,  że  cały  wystrój,  wykończenie,  meble

i wyposażenie były najwyższej jakości. Napotykani ludzie nie

przejawiali  oznak  stresu  czy  niepotrzebnego  pośpiechu.

Całość bardziej przypominała hotel niż szpital.

–  A  oto  typowy  pokój  pacjenta  –  powiedziała  Natalie.  –

Każdy  jest  oddzielny,  ale  konstrukcja  ścian  pozwala  je

w  razie  potrzeby  łączyć,  bo  nie  każdy  lubi  leżeć  sam.  Poza

tym w licznych poczekalniach życie towarzyskie wprost kipi.

Na  pediatrii  poczekalnie  zmieniliśmy  w  pokoje  zabaw.

Obłożnie  chore  dzieci  dowozimy  do  nich  na  wózkach  czy

nawet przesuwamy tam na jakiś czas ich łóżeczka. Wszystkie

łóżka są całkowicie zautomatyzowane.

Sage pomyślała, że to może być ważne w przypadku Elego.

–  W  każdym  pokoju  można  korzystać  z  rozrywek

i  komunikować  się  ze  światem.  –  Natalie  zademonstrowała

wielki monitor na ścianie i klawiaturę na stoliku obok łóżka.

–  Dzieci  mogą  odbierać  mejle  i  przeglądać  internet?  –

zdziwiła się Sage.

– Oczywiście, chcemy, żeby czuły się u nas jak w domu.

W  każdym  pokoju  pod  oknem  stał  stolik  i  dwa  fotele.

Wszystko w żywych ciepłych kolorach. Ani śladu szarości czy

spłowiałego beżu.

Tak, to miejsce może się podobać. Ale tu Elemu brakować

będzie mamy.

– Jeszcze parę słów na temat onkologii – poprosił TJ.

– Najnowocześniejsza w kraju – odparła kobieta z dumą. –

Pani syn choruje na raka? – zwróciła się do Sage.

– Na białaczkę.

background image

– I jakie są rokowania?

– Jest świeżo po transplantacji szpiku w Świętej Beacie. TJ

był  dawcą.  Na  razie  wszystko  jest  okej.  Jest  w  dobrym

szpitalu.

–  Tak,  znam  część  tamtejszego  personelu.  Są  pełni

poświęcenia, znakomicie wykwalifikowani.

– Ja wolałbym go przenieść do Highside – odezwał się TJ.

–  Decyzja  należy  do  opiekuna  –  odparła  Natalie  z  nutką

nagany w głosie.

– Do Świętej Beaty mam bliżej – powiedziała Sage.

–  No  tak,  nic  nie  zastąpi  choremu  kontaktu  z  rodziną  –

podsumowała Natalie, kierując się do wyjścia.

–  Ja  nie  mówię,  że  ona  ma  go  nie  widywać  –  wyjaśnił  TJ,

kiedy  szli  korytarzem.  –  Może  chyba  zamieszkać  w  hoteliku

dla rodziców?

– Ja pracuję – przypomniała mu Sage.

Natalie zatrzymała się.

– Panie Bauer, wszyscy tu bardzo pana kochamy i jesteśmy

wdzięczni,  że  wspiera  nas  pan  finansowo,  ale  ta  decyzja

należy  do  Sage.  To  ona  jest  matką  i  wie  najlepiej,  co  jest

dobre dla jej syna. Ma pani jeszcze jakieś pytania?

– Nie, dziękuję za poświęcony czas.

– A ja życzę, żeby pani syn szybko wrócił do zdrowia. Jeśli

będzie  pani  nas  potrzebować,  proszę  dzwonić.  Cokolwiek

pani  zdecyduje,  będzie  słuszne  –  dokończyła  Natalie,

ściskając obie dłonie Sage.

Sage  przez  chwilę  poczuła  coś  w  rodzaju  wyrzutów

sumienia. Natalie bardzo jej się spodobała. W ogóle wszystko

background image

w tym Highside było super.

Ale  ona  nie  może  opuścić  Seattle.  I  nie  pozwoli,  by  TJ

rozdzielił  ją  z  dzieckiem.  Musi  wierzyć,  że  w  Świętej  Beacie

doprowadzą Elego do formy równie dobrze jak tu.

TJ  nie  mógł  się  pozbierać.  Poniósł  klęskę  i  nie  wiedział

dlaczego.  Liczył,  że  Natalie  najlepiej  z  całego  personelu

uzmysłowi  Sage  korzyści,  jakie  odniesie  Eli  z  przeniesienia

do  Highside.  Nie  wziął  pod  uwagę,  że  stanie  ona  po  stronie

Sage.

Nie  chciał  mówić,  że  jest  ojcem  Elego,  chłopiec  powinien

dowiedzieć  się  o  tym  jako  pierwszy.  Ale  może  wówczas

Natalie uwzględniłaby także jego zdanie?

– Możemy już wracać do Seattle? – zapytała Sage.

Pojechali do Crab Shack, gdzie obok stał helikopter.

–  Jakieś  wieści?  –  spytał  TJ,  widząc,  że  Sage  czyta

w telefonie esemesy.

– Śpi spokojnie.

–  To  dobrze.  Niech  odpocznie.  Ja  jeszcze  muszę  wpaść

gdzieś na chwilkę.

– Chyba żartujesz.

– Do domu. To po drodze.

– No dobrze – odparła sucho.

– Jesteś zła?

– Raczej sfrustrowana.

–  Chciałem  ci  dać  pełen  obraz,  żebyś  mogła  podjąć

właściwą decyzję.

–  Ja  już  ją  podjęłam.  Przyznaję,  Highside  to  coś

niesamowitego, nigdy tego nie negowałam. Ale rzecz w tym,

background image

że ja nie mieszkam w Whiskey Bay.

– To akurat można zmienić.

–  Nie  porzucę  pracy.  Nie  wyprowadzę  się  z  mojego

mieszkania.

–  Bądźmy  szczerzy,  trudno  to  nazwać  mieszkaniem.

A pracę znajdziesz i tutaj.

– Doprawdy? – zakpiła. – Ot tak? W Whiskey Bay jest praca

dla takich jak ja?

– Tu jest praca dla każdego.

– Dla samotnej matki bez studiów też?

– Bez studiów? Jak to?

– Nie poszłam na studia, TJ.

– 

Przecież 

uczelnie 

zasypywały 

cię 

propozycjami

stypendiów, wszyscy o tym wiedzieli. Byłaś taka zdolna!

–  Może,  ale  zajęta  czymś  innym  –  odparła  beznamiętnym

tonem. – Nie dało się tego pogodzić ze studiowaniem.

– Jak to nie dało? Jak się chce, wszystko da się zrobić.

– Nie masz pojęcia, co to znaczy opiekować się dzieckiem.

Na  to  nie  przysługuje  żadne  stypendium.  Nie  możesz  wziąć

dzieciaka  do  akademika.  Musisz  je  bez  przerwy  karmić,

a  wieczorami  kąpać  i  czytać  książki  dla  maluchów  zamiast

podręczników akademickich.

– Ale potem przecież dorósł i poszedł do szkoły.

Boże, jak mogła zmarnować takie zdolności!

–  Nawet  nie  masz  pojęcia,  jak  bardzo  mnie  ranisz

i obrażasz – powiedziała.

–  A  teraz?  Masz  dopiero  dwadzieścia  siedem  lat,  możesz

iść  na  studia  –  ciągnął,  parkując  samochód  obok  dwóch

background image

garaży.

– Chcę już wracać do domu, TJ.

– Nie wejdziesz?

– Nie.

–  To  tylko  chwila.  A  potem  piechotą  dojdziemy  do

helikoptera.

Przez  chwilę  siedziała  nieporuszona.  Ale  potem  odpięła

pasy. Było mu przykro. Posunął się za daleko, obraził ją. Ale

nie  mógł  uwierzyć,  że  tak  łatwo  się  poddała.  W  każdej

sytuacji można przecież znaleźć jakieś rozwiązanie.

Otworzył  drzwi  frontowe.  Światło  w  holu  zapaliło  się

automatycznie.  Na  wprost  był  obszerny  salon,  nie  całkiem

zaciemniony  dzięki  sufitowym  lampkom  nad  kominkiem.

W  głębi,  za  szybą,  widać  było  taras  i  oświetlone  rabaty

kwiatowe.

– Duży dom jak na jedną osobę – zauważył.

– Duży? Ja bym powiedziała: gigantyczny.

– Owszem. Rzadko nawet wchodzę na górę.

– To tu jest jeszcze góra? – zdziwiła się cicho.

–  Jesteś  zmęczona?  Napijesz  się  czegoś?  Mrożonej

herbaty?  Mam  też  piwo  w  lodówce  –  powiedział,  udając  się

do kuchni.

Nie poszła za nim. Wyglądała na nieco wystraszoną.

– Tak właściwie to jak bardzo bogaty jesteś? – spytała.

– Trudno powiedzieć. W każdym razie stać mnie na prawie

wszystko, na co mam ochotę.

– Masz służbę?

–  Tak,  ktoś  przychodzi  do  sprzątania,  ktoś  zajmuje  się

background image

ogrodem.  Ale  mieszkam  sam.  Rozejrzyj  się,  śmiało.  Może

jednak szklankę wody?

– Poproszę – odrzekła roztargniona.

– Mogę też otworzyć piwniczkę z winami.

– Dziękuję, woda wystarczy.

Kiedy wrócił z dwoma szklankami wody z lodem, Sage nie

było w salonie. Pewnie jest na górze, poszedł więc za nią.

–  Tu  nie  ma  żadnych  mebli  –  zauważyła  zdziwiona,

zaglądając do jednej z sypialni.

–  Moja  żona  –  Urwał,  by  zebrać  się  w  sobie.  –  Lauren

chciała mieć kilkoro dzieci, więc są zapasowe pokoje.

– Przepraszam – powiedziała Sage, której TJ powiedział już

wcześniej, że jest wdowcem. – Tu by się zmieściły trzy takie

mieszkania jak moje.

– Fakt, jest dość przestronnie – przyznał.

Nawet  za  bardzo,  ale  nie  chciał  sprzedawać  domu,  który

Lauren sobie wymarzyła i zaprojektowała. Nie mógł też sobie

wyobrazić,  by  ktokolwiek  tu  z  nim  zamieszkał.  Z  wyjątkiem

Elego.

Ale  wiedział,  że  to  niemożliwe.  Wbrew  temu,  co  mówił

kiedyś  Mattowi  i  Calebowi,  nie  odbierze  chłopca  matce.

Zresztą żaden sąd by się na to nie zgodził.

Jak na ironię, zmieściłaby tu się także Sage

I tak byłoby najlepiej.

– Na czym polega twoja praca? – zapytał.

– Mówiłam ci, organizuję imprezy kulturalne.

– To można robić wszędzie.

– TJ, proszę, znowu zaczynasz?

background image

–  Nie  odrzucaj  z  góry  tej  możliwości,  Sage.  Mogłabyś

zamieszkać tu razem z Elim. Co stoi na przeszkodzie?

Jej  wyraz  twarzy  świadczył,  że  chyba  pośpieszył  się  z  tą

propozycją.

Bez słowa odwróciła się i zeszła na dół.

–  Chciałem  tylko  powiedzieć,  że  istnieje  taka  możliwość  –

tłumaczył,  idąc  za  nią.  –  Zawsze  można  pogadać.  Nie

płaciłabyś  za  mieszkanie.  Są  tu  fantastyczne  szkoły.  Na

pewno  dostałabyś  pracę,  którą  byś  polubiła.  Może  na  pół

etatu?  Zaczęłabyś  studia  w  tutejszym  koledżu.  Mam  tam

status  platynowego  sponsora,  więc  nie  płaciłabyś  czesnego.

Zresztą żadne koszty nie są dla mnie problemem

– Przestań! – krzyknęła, odwracając się do niego twarzą. –

Po prostu milcz.

– Okej, już się nie odzywam.

– Nie przeprowadzę się do Whiskey Bay. Owszem, będziesz

mógł  widywać  Elego,  jakoś  to  ustalimy.  Ale  nie  porzucę

mojego życia dla twojego kaprysu.

Czuł,  że  zawalił  sprawę,  ale  nie  chciał  istnieć  z  życiu

swojego  syna  jedynie  w  roli  odwiedzającego  gościa.  Chciał

być z nim przez cały czas.

Pytać  go,  jak  było  w  szkole,  grać  z  nim  w  piłkę  w  letnie

wieczory,  tulić  do  snu,  przygotowywać  mu  płatki  na

śniadanie, opatrywać skaleczenia. I to na co dzień, nie przez

dwa weekendy w miesiącu czy w co drugą Gwiazdkę.

Rozumiał  jednak,  że  Sage  może  chcieć  tego  samego.  I  że

na to zasługuje. Więc może trzeba ją przyciągnąć do Whiskey

Bay czymś więcej niż darmowym mieszkaniem.

background image

– Dzięki. A teraz musimy wracać do Seattle.

Miała  rację.  Ich  problemu  nie  rozwiąże  się  ot  tak,  po

prostu.  Powinien  był  to  wiedzieć,  czuł  się  jednak

rozczarowany.

Czy  jednak  żąda  za  wiele?  Przecież  na  całym  świecie

rodzice mieszkają razem z dziećmi, normalna sprawa. Czym

on  się  od  nich  różni,  w  czym  jest  gorszy?  Nie  prosi  wszak

o gwiazdkę z nieba!

Postawił  parę  pytań,  na  które  z  góry  znał  odpowiedź.  Ci

inni  normalni  rodzice  kochają  się.  Albo  przynajmniej  są

małżeństwem.

Coś nagle przyszło mu do głowy.

– Zaczekaj – poprosił.

Trzymała rękę na klamce, usta miała zaciśnięte, ale jednak

zaczekała.

–  Głupio  powiedziałem.  Nie  mogę  wymagać  od  ciebie,

żebyś  porzuciła  całe  swoje  dodatkowe  życie  z  powodu

możliwości niepłacenia czynszu.

– Zgadza się, nie możesz.

– No to wyjdź za mnie – wypalił.

Zero reakcji. Zupełnie jakby nie słyszała, co powiedział.

– Dziel ze mną życie. Żyjmy wspólnie.

Zaczęła się śmiać, zatykając usta ręką.

– Co w tym śmiesznego? – spytał urażony.

– To nie jest śmieszne. To jest niedorzeczne – odparła, gdy

udało się jej odzyskać powagę.

– Dlaczego? To logiczne, skoro mamy razem syna.

– Ale się prawie nie znamy.

background image

–  Byłby  to  oczywiście  związek  fikcyjny.  Takie  małżeństwo

z rozsądku. Zobacz, ile tu miejsca – przekonywał, odganiając

obraz  Sage  w  swoim  łóżku,  który  nagle  podsunęła  mu

wyobraźnia.  –  Nie  wchodzilibyśmy  sobie  w  drogę.  Ty  i  Eli

mielibyście górę wyłącznie dla siebie.

–  Zawieź  mnie  to  domu,  TJ  –  poprosiła.  Wyglądała  na

smutną, zmęczoną i nieszczęśliwą.

Ale  była  też  piękna.  I  nagle  nabrał  ochoty,  by  wziąć  ją

w ramiona, pocieszyć. Chciał ją tulić. I pocałować.

– Co ze mną jest nie tak? – wymamrotał.

– Jesteś zmęczony, oboje jesteśmy zmęczeni.

– Możliwe.

Czuł jednak, że jeszcze coś wisi w powietrzu.

Mimo  krańcowego  wyczerpania  Sage  nie  mogła  zasnąć.

Absurdalne  słowa  TJ-a  dźwięczały  jej  w  uszach.  Chyba

najgorsze oświadczyny w dziejach ludzkości. Ale cóż, jedyne,

jakie jej się w życiu przydarzyły

Usiadła  na  łóżku,  wsłuchując  się  w  szum  starej  lodówki

i kapanie z kuchennego kranu. Ulicą szybko przejechał jakiś

samochód,  blask  reflektorów  przez  chwilę  oświetlał  pokój,

odbijając się w lustrze.

TJ 

jest 

przystojny, 

seksowny, 

dobrze 

zbudowany,

inteligentny i bogaty. Jaka kobieta nie chciałaby mieć takiego

męża?

Wstała  i  na  bosaka  pomaszerowała  do  kuchni  napić  się

wody. Nie ma mowy, nie poślubi TJ-a i nie przeprowadzi się

do  Whiskey  Bay,  do  tego  chyba  największego  w  świecie
domu.  Nie  żyjemy  w  latach  pięćdziesiątych,  teraz  ludzie  nie

background image

pobierają się tylko z powodu dziecka.

W końcu jakoś to się ułoży. Dogadają się, zorganizują sobie

wszystko. A Eli

Szukając  szklanki,  wyobrażała  sobie,  jak  jej  syn  kursuje

między  Seattle  a  Whiskey  Bay.  Chyba  lata  helikopterem,

zachichotała,  bo  przecież  jego  tata  nie  pozwoli  tłuc  mu  się

autobusem.

Tata Elego. Ta zbitka słowna też brzmiała jej dziwnie.

Chociaż  przecież  wiedziała  od  początku,  kto  jest  ojcem.

Tyle  że  nie  myślała,  na  kogo  wyrósł  TJ,  jej  kolega  z  klasy.

A  wyrósł  na  silnego,  stanowczego  i  budzącego  respekt

mężczyznę. On jest

Nagle zrobiło się jej gorąco.

Usłyszała  brzęk  rozbijanego  o  krawężnik  szkła.  Butelka?

Biedny Hank, będzie miał rano mnóstwo sprzątania.

Telefon  oznajmił  nadejście  esemesa.  Myślała,  że  to  ze

szpitala, ale nie to było od TJ-a.

Przepraszam. Tylko tyle.

Przeprasza?  Za  co?  Za  to,  że  zaciągnął  ją  na  siłę  do

Whiskey  Bay?  Że  wywierał  na  nią  presję?  Że  się  oświadczył

jak wariat?

Odpisała mu: Okej.

Bo  teraz  naprawdę  myślała,  że  nie  stało  się  nic  złego.

W  końcu  powinna  mu  okazać  trochę  wyrozumiałości.  On

rozpaczliwie próbuje zbudować relację z synem. Może trochę

chwyta  się  przy  tym  brzytwy,  ale  przynajmniej  nie  grozi  jej

sądem.

Bo  w  sądzie  ona  nie  miałaby  szans.  Nie  stać  jej  –

background image

w przeciwieństwie do niego – na najlepszych adwokatów.

W tym momencie telefon zadzwonił. TJ, oczywiście.

– Cześć – odezwała się.

– Nie śpisz.

– Zachciało mi się pić.

Nie  przyzna  się  przecież  do  prawdziwego  powodu  swojej

bezsenności.

– Mnie też – odparł.

– Wiesz, że już zaczynam rozpoznawać, kiedy kłamiesz?

–  Cholera,  przyłapałaś  mnie.  Naprawdę  dzwoniłem  do

Australii, ale to by zabrzmiało pretensjonalnie, więc wolałem

powiedzieć, że zachciało mi się pić.

–  Nie  widzę  nic  pretensjonalnego  w  robieniu  interesów

z Australijczykami.

– Wybaczysz mi? – zapytał i w tym momencie ktoś na ulicy

rozbił kolejną butelkę. – Co to było?

– Stłukło się jakieś szkło.

– A ty jesteś na bosaka? – zaniepokoił się.

– To na ulicy. Dzieciaki rozrabiają.

– Często się to zdarza?

– Od czasu do czasu. Dziś jest sobota.

Nagle rozległo się walenie do drzwi.

–  Ktoś  się  do  ciebie  dobija?  Nie  otwieraj!  –  krzyknął.  –  Ja

już jadę.

– Nie wygłupiaj się. Jasne, że nie otworzę.

– Wezwiesz policję?

– I co im powiem?

Pukanie  powtórzyło  się.  Podpity  jegomość  prosił  jakąś

background image

Calistę, żeby go wpuściła.

– Ktoś pomylił drzwi – wyjaśniła Sage. – Mam nadzieję, że

w końcu mu się znudzi.

– Nie mówisz zbyt pewnie. Tak czy owak jadę do ciebie.

– To bez sensu. Odejdą, zanim się pojawisz.

– Otwórz! – dobiegło zza drzwi.

– Zamówimy sobie pizzę – odezwał się inny głos.

Fakt,  że  osobników  było  dwóch,  jakoś  ją  uspokajał.

Zastanawiała się, czy powiedzieć im, że pomylili adres. Może

lepiej nie zdradzać się ze swoją obecnością?

Ktoś gwałtownie szarpał za klamkę.

–  Już  jadę!  –  Na  dźwięk  głosu  TJ-a  Sage  podskoczyła.

Zapomniała, że trzyma przy uchu telefon.

–  Mam  im  powiedzieć,  że  pomylili  drzwi?  –  spytała

szeptem.

–  Nie,  nic  nie  mów.  Jest  w  mieszkaniu  jakieś

pomieszczenie, które się zamyka?

– Tak, łazienka.

– To idź tam, zamknij się i cały czas do mnie mów.

Co  on  gada?  Nie  będzie  się  przecież  barykadować  we

własnej łazience. W ten sposób przyznałaby, że się naprawdę

boi.

– Stary, a gdzie jest to drzewo? – zapytał jeden z intruzów.

–  Cholera,  to  nie  ten  dom!  Tam  stało  takie  duże  grube

drzewo.

Sage odetchnęła z ulgą.

– Właśnie się zorientowali, że pomylili adres – powiedziała

w słuchawkę.

background image

– Ale ty i tak zamknij się w łazience.

– To nawet nie ta sama ulica! – krzyczał gość zza drzwi. –

Aleśmy się narąbali!

– Już odchodzą – oznajmiła Sage.

I choć kroki i towarzyszący im głośny śmiech oddalały się,

poczuła,  jak  uginają  się  pod  nią  nogi.  Usiadła  na  krześle.

Usłyszała  silnik  nadjeżdżającego  samochodu,  a  potem

zapadła cisza.

– Jestem już – odezwał się w słuchawce głos TJ-a.

– Oni sobie poszli – odparła.

– Otworzysz mi?

–  Taaa  Zaraz.  –  Potrzebowała  chwili,  żeby  zebrać  się  do

kupy.

–  To  ja  –  powiedział  TJ,  kiedy  podchodziła  do  drzwi.

Zabawne, ale tego akurat było jej potrzeba. Otworzyła mu. –

Wszystko w porządku? – zapytał. – Na pewno?

Wsunął telefon do kieszeni, a ona cofnęła się o krok, żeby

mógł wejść.

– Tak. Nic mi nie jest.

Uśmiechnął  się,  sięgnął  po  jej  telefon,  który  ciągle

trzymała  przy  uchu,  i  rozłączył  rozmowę.  A  potem  objął  ją

i  przytulił.  Poczuła  się  nieopisanie  błogo.  Zamknęła  oczy

i  poddała  jego  uściskowi.  Wiedziała,  że  nie  powinna  tego

robić, ale nie miała siły się wyrwać.

– Nastraszyłaś mnie – powiedział, przyciskając policzek do

jej policzka.

Odczuła to jak impuls elektryczny. Pożądanie miało postać

fali  gorąca.  Znieruchomiał,  a  ona  wsłuchiwała  się  w  jego

background image

świszczący oddech. Miał zamiar ją pocałować, wyczuwała to

każdym  nerwem  swojego  ciała.  I  ona  mu  na  to  pozwoli.

Nawet odda mu pocałunek.

Nagle  w  jego  ręce  zadzwonił  jej  telefon.  Pokazał  jej

wyświetlacz. Sage zmartwiała. Szpital.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

–  Wystąpiła  infekcja  –  powiedziała  doktor  Stannis  –  ale

w  porę  ją  uchwyciliśmy.  Podajemy  antybiotyk.  W  tym

przypadku nie można niczego lekceważyć.

Eli  spał.  Był  potwornie  blady.  Na  stojaku  do  kroplówek

pojawił się tym razem żółty worek. Coś nowego, pomyślał TJ

z bólem.

–  Co  mam  robić?  –  spytała  Sage  zachrypniętym  głosem.

Z trudem przełknęła ślinę, była prawie tak blada jak jej syn.

–  Jeśli  was  na  to  stać  –  lekarka  dotknęła  ramienia  Sage  –

radziłabym rozważyć przewiezienie do Highside.

– Stać nas – odparł TJ.

– Czy to mu pomoże? – spytała Sage.

–  Nie  chciałabym  siać  paniki,  ale  infekcja  na  takim  etapie

leczenia  stanowi  prawdziwe  wyzwanie.  Highside  ma

doskonałe  wyposażenie,  laboratorium  jest  tam  na  miejscu.

No  i  –  zamilkła  na  chwilę  –  gdyby  miało  dojść  do

najgorszego,  to  muszę  uprzedzić,  że  my  w  tej  chwili  nie

mamy  miejsc  na  OIOM-ie.  Nie  sądzę,  żeby  istniała  taka

groźba, ale w Highside będziecie mieli więcej możliwości.

– Można go przewozić w takim stanie? – spytał TJ.

– Tak, karetką. To nie będzie miało wpływu na infekcję.

– Mogę zamówić helikopter – powiedział TJ.

Sage spojrzała na niego z przestrachem.

background image

– Chwileczkę – szepnęła.

– Jasne, spokojnie. – Odwrócił się do niej i położył dłonie na

jej  ramionach.  –  Doktor  mówi,  że  nie  ma  co  wszczynać

alarmu. To tylko środki ostrożności, a tej nigdy nie za wiele.

Zastanawiała się przez sekundę, po czym skinęła głową.

– To prawda. Zróbmy tak.

TJ  wyjął  z  kieszeni  telefon.  Nie  miał  z  tego  powodu  ani

cienia  satysfakcji.  Fakt,  chciał  przenieść  syna  do  Whiskey

Bay, ale nie w takich okolicznościach.

Zamówił  helikopter  sanitarny  i  zadzwonił  do  Highside,  by

uprzedzić  o  przybyciu  Elego.  Doktor  Stanis  zawiadomiła

onkologię, 

że 

mają 

dostarczyć 

pełną 

dokumentację

przypadku chłopca.

Na  lądowisku  Highside  czekały  na  nich  dwie  pielęgniarki

wraz z lekarzem. Eli został natychmiast przetransportowany

do szpitalnej sali.

– Obudził się w czasie lotu, pytał, skąd ten hałas – szepnęła

Sage,  gdy  stali  nad  łóżkiem  syna,  a  TJ  objął  ją  ramieniem.

W helikopterze siedziała obok noszy z Elim.

– To chyba dobry znak – odparł TJ.

– Jestem doktor Westray. – Lekarz, który wszedł do pokoju,

uścisnął  TJ-owi  dłoń.  –  Witaj,  Sage,  miło  cię  poznać.

Zapewniam,  że  Eli  będzie  tu  miał  opiekę  najlepszą

z  możliwych.  Rozmawiałem  przez  telefon  z  doktor  Stannis.

Oboje  jesteśmy  optymistami,  jeśli  chodzi  o  możliwość

zwalczenia tej infekcji.

– Co z nim? – zapytała Sage, kładąc dłoń na czole syna.

– Gorączka lekko spadła i to dobry znak. Ale jest jeszcze za

background image

wcześnie,  żeby  stwierdzić,  czy  to  zasługa  podanego

antybiotyku.

Sage westchnęła.

–  Może  usiądziesz?  –  zaproponował  lekarz,  a  TJ  podsunął

jej krzesło.

– Chciałabym przy nim zostać.

–  Możesz  zostać  tak  długo,  jak  zechcesz  –  powiedział

doktor Westray. – A jak będziesz chciała wziąć prysznic albo

się  przespać,  mamy  tu  obok  mieszkania  dla  rodziców.

Pielęgniarka zamówi ci pokój.

– Na razie dziękuję.

– Rozumiem. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, po drugiej

stronie  korytarza  jest  pokój  pielęgniarek.  Ja  mam  tej  nocy

dyżur, więc będę wpadał.

Sage i TJ podziękowali lekarzowi.

–  Miło  było  poznać,  panie  Bauer  –  odparł  lekarz,

wychodząc.

– Proszę mówić mi po imieniu, jestem TJ.

Stał  obok  Sage,  patrząc  na  śpiącego  chłopca.  Chciał,  by

coś  się  działo,  żeby  ktoś  coś  robił,  ale  wiedział,  że  teraz

pozostaje czekać. Eli musi sam uporać się z chorobą.

Zmęczony  usiadł  po  jakimś  czasie  w  wygodnym  fotelu

w  rogu  pokoju  i  przymknął  oczy.  Słyszał  odgłosy  ruchu  na

nadbrzeżu, krople deszczu na szybie oraz kroki i dochodzące

zza  drzwi  dźwięki  wydawane  przez  rozmaite  szpitalne

urządzenia.

Myślami  wrócił  do  mieszkania  Sage  i  dwóch  podpitych

jegomości, którzy dobijali się do jej drzwi. Ona nie może tam

background image

wrócić.  Nigdy,  przenigdy.  Nie  jest  tam  bezpiecznie.  Ani  dla

niej, ani dla Elego.

Do  pokoju  weszła  pielęgniarka,  sprawdziła,  jak  działa

kroplówka  i  ile  wynosi  ciśnienie  chłopca.  Potem  zmierzyła

mu temperaturę i uśmiechnęła się do Sage.

–  Spada  –  powiedziała,  a  Sage  rozluźniła  nieco  spięte

mięśnie ramion. – Może pani też przeniesie się na fotel?

– Mnie tu jest dobrze.

– Stan małego się poprawia, mogłaby pani trochę pospać.

– Przyniosę koc – zaofiarował się TJ.

Sage kiwnęła głową i wstała.

– Na pewno nie zaszkodzi mu, jak będę parę metrów dalej

–  powiedziała.  –  Chyba  zaczyna  dostawać  rumieńców,

prawda?

–  Zdecydowanie  –  odparł  TJ,  choć  w  głębi  ducha  nie  był

o tym przekonany. – To dobry znak. Podać ci coś do picia czy

do jedzenia?

– Do picia, poproszę.

W  mini  lodówce  była  woda,  mleko  i  trzy  rodzaje  soków.

Sage wybrała pomarańczowy.

TJ  opatulił  ją  wyjętym  z  szafy  kocem  i  postawił  otwartą

butelkę soku na stoliku obok.

–  A  już  tak  się  cieszyłam,  jak  pił  ten  koktajl,  który  mu

kupiłeś – powiedziała, uśmiechając się blado.

–  Teraz  też  powinnaś  się  cieszyć.  Eli  to  typ  wojownika.

I wygra każdą bitwę.

– Chyba ma to po tobie – zauważyła.

TJ-owi  zabrakło  słów,  by  na  to  odpowiedzieć.  Zamrugał

background image

powiekami, odganiając wzbierające łzy. Rzeczywiście w Elim

dostrzegał wiele swoich cech. To było wzruszające.

–  Śmieje  się  tak  samo  jak  ty,  ma  podobny  chód.  To

zabawne, że takie drobne rzeczy też się dziedziczy – mówiła

Sage.

–  Jest  w  ogóle  wspaniały.  Nie  mogę  się  doczekać,  aż

poznamy się bliżej.

Sage  zamilkła,  a  TJ  nie  wiedział,  co  ma  dalej  mówić.  Jest

tyle  rzeczy  do  przedyskutowania,  jeśli  chodzi  o  ich

przyszłość. Ale ona jest teraz bardzo zmęczona i powinna się

trochę przespać. Rozmowa może zaczekać.

– Wygląda na to, że tę rundę wygrałeś.

– Nie chciałem w ten sposób.

– Wiem. Zgodziłam się, bo to najlepsza rzecz dla Elego. Ale

jak tu zostanie na dłużej, będę musiała zrezygnować z pracy.

– Nie musisz pracować.

–  Muszę.  Praca  daje  mi  finansową  niezależność  i  poczucie

satysfakcji. Ale – podjęła po chwili – jestem przede wszystkim

matką. Od momentu kiedy zaszłam w ciążę.

– Tak mi przykro. Nawet nie wiesz, jak żałuję, że dałem się

wciągnąć  w  ten  głupi  zakład.  Gdybym  tylko  mógł  cofnąć

czas

–  A  ja  chyba  niczego  nie  żałuję  –  powiedziała  Sage  po

chwili  namysłu.  –  Gdybym  miała  jeszcze  raz  podjąć  decyzję,

nie oddałabym Elego nikomu. Jest dla mnie najważniejszy na

świecie.

– Ty też jesteś wspaniała – powiedział TJ, biorąc ją za rękę.

Jej  dłoń  w  jego  dłoni  wydawała  się  maleńka,  była  chłodna

background image

i delikatna. Dobrze było ją trzymać. Postanowił, że tak będzie

już zawsze.

Sage obudziła się, słysząc głos Elego. Śmiał się. Słabiutko,

ale śmiech jest zawsze oznaką dobrego samopoczucia.

Przy  jego  łóżku  stał  TJ.  Obaj  pochylali  się  nad  tabletem.

Nawet obecność pielęgniarki nie zaniepokoiła Sage.

Obaj  uśmiechnięci,  z  profilu  wyglądali  niemal  identycznie.

Pielęgniarka pokazywała coś na ekranie tabletu, a TJ patrzył

na nią zachwycony. Była młoda i ładna. Sage ze zdziwieniem

poczuła ukłucie zazdrości.

–  Mamo!  –  zawołał  Eli.  –  Tu  mają  interaktywne  menu.

Mogę  dotknąć  ikonkę  tego,  na  co  mam  ochotę,  i  mi

przyniosą.

–  Dzień  dobry  –  odezwała  się  pielęgniarka.  –  Mamy  same

dobre  wieści.  Eli  ma  mniejszą  gorączkę  i  powiedział,  że  jest

głodny.

–  Może  powinien  na  początek  czegoś  się  napić?  –  spytała

Sage, podnosząc się z fotela i poprawiając włosy.

–  Menu  jest  przystosowane  indywidualnie  do  każdego

pacjenta  –  odparła  pielęgniarka.  –  I  każde  zamówienie  jest

jeszcze sprawdzane przez dietetyka.

–  Wyglądasz  dużo  lepiej,  kochanie  –  powiedziała  Sage,

podchodząc do łóżka syna.

– TJ powiedział, że podobno leciałem helikopterem!

– To prawda. Trochę się o ciebie martwiliśmy.

– Rzeczywiście, czułem się dziwnie.

– To znaczy? – spytała Sage, przysiadając na brzegu łóżka.
Pielęgniarka wyszła po cichu.

background image

–  Widziałem  nakrapiane  słonie.  I  był  tam  staw  wypełniony

budyniem  czekoladowym  z  piankami.  I  te  pianki  nagle

zmieniły się w małe okrągłe kurczaczki. To było jak sen. Coś

zadziwiającego.

– Rzeczywiście – przyznała Sage.

Wiedziała,  że  syn  majaczył  w  gorączce.  Nie  mogła  się

powstrzymać  przed  położeniem  mu  dłoni  na  czole.  Było

cudownie chłodne.

– Czy tu są też gry? – spytał Eli, dotykając palcem ekranu.

– Zdaje się, że właśnie zamówiłeś sok pomarańczowy.

– Ups.

– Możemy to cofnąć, tu jest taki przycisk.

– Będę mógł pooglądać telewizję? – pytał Eli.

– Tak, ale po śniadaniu – zastrzegła Sage.

Dlaczego  to  powiedziała?  Jaki  sens  ma  teraz  ograniczanie

mu przyjemności? – pytała samą siebie.

– Mają tu kanały sportowe?

–  Na  pewno,  ale  póki  co  możemy  poszukać  jakiejś  gry.

Mama na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu.

– Owszem, ale jak tylko się zmęczysz, masz przestać i uciąć

sobie drzemkę – powiedziała Sage.

–  Przez  kilka  tygodni  nic  nie  robiłem,  tylko  spałem  –

zaprotestował chłopiec.

–  Wiem.  I  tak  się  cieszę,  że  już  się  lepiej  czujesz.  –  Sage

pocałowała go w czubek głowy.

– Mógłbym teraz zabrać twoją mamę na śniadanie? – spytał

Elego  TJ.  –  Bo  nam  nie  podadzą  niczego  do  łóżka  tak  jak

tobie, obawiam się.

background image

– Musisz iść do pracy? – powiedział do matki Eli. – Jaki dziś

dzień? Opuszczę szkołę?

– TJ nie powiedział ci, że nie jesteśmy w Seattle? – odparła

Sage z wahaniem.

– Mówiłem ci o helikopterze – wyjaśnił TJ. – Jesteśmy koło

miejscowości  Whiskey  Bay,  trochę  na  południe  od  Seattle,

nad morzem.

– Na plaży? – ucieszył się chłopiec.

– Bardzo blisko.

–  Twój  nauczyciel  powiedział,  że  z  łatwością  nadgonisz.

A ja dziś nie idę do pracy – odrzekła Sage na pytania syna.

– Zostaniesz tu? – upewniał się Eli.

– Tak długo, jak ty tu będziesz.

Boże, jaki on jeszcze mały, jak mnie potrzebuje, pomyślała

Sage.

Do pokoju weszła inna pielęgniarka. Niosła tacę, a na niej

mleko, sok pomarańczowy i czerwoną galaretkę owocową.

– Eli, jak sądzę? – zapytała. – Podobno jesteś głodny.

–  Nie  ma  lodów  –  zauważył  rozczarowany  chłopiec,

spojrzawszy na tacę.

–  Będą  później  –  uspokoiła  go  pielęgniarką,  pokazując

menu  na  ekranie  podzielone  na  trzy  sekcje.  –  Lody  są

w części czerwonej, a te rzeczy można dostać dopiero, jak się

zje co najmniej dwie rzeczy z części zielonej i jedną z części

żółtej.

– Czyli najpierw muszę zjeść to, co jest na tacy?

– Zgadłeś. Taka jest zasada.

TJ  pytał  pielęgniarkę  o  kanały  sportowe,  a  Sage

background image

przyglądała  się,  jak  mały  pałaszuje  galaretkę.  Najgorsze  już

chyba  minęło,  westchnęła  z  ulgą,  choć  jego  system

odpornościowy jest nadal mocno osłabiony.

–  Ty  też  potrzebujesz  śniadania  –  szepnął  jej  do  ucha  TJ,

gdy 

udało 

mu 

się 

włączyć 

transmisję 

rozgrywek

bejsbolowych.

To  prawda.  Chciała  też  wziąć  prysznic  i  włożyć  czyste

ciuchy.  To  będzie  niełatwe,  bo  na  karcie  kredytowej  nie

miała już ani grosza.

–  Muszę  pojechać  do  Seattle  –  powiedziała,  natychmiast

tłumacząc  Elemu:  –  Tylko  na  trochę.  Usprawiedliwię  swoją

nieobecność w pracy i zabiorę trochę ubrań. Zaraz wrócę.

– Nie musisz wcale jechać – wtrącił się TJ.

Nie zamierzała z nim dyskutować przy Elim.

– Dasz sobie radę? – mówiła dalej do synka. – Nie wolno ci

się przemęczać. Po śniadaniu zrób sobie drzemkę.

– Wiem, nie jestem już małym dzieckiem.

–  Jasne,  że  nie  jesteś  –  powiedziała,  ściskając  mu  na

pożegnanie rączkę.

Jest  dziecinny  i  przedwcześnie  dorosły  jednocześnie,

pomyślała.

Na korytarzu TJ powtórzył, że nie musi po nic jechać.

– Potrzebuję ubrań – odparła.

– Możesz kupić, w Whiskey Bay też mamy sklepy.

– Niestety moją platynową kartę zostawiłam chyba w domu

– powiedziała z ironią, wsiadając do windy.

– Weź na razie tę. – TJ sięgnął do kieszeni i wyjął z portfela

jedną ze swoich kart.

background image

– O nie!

–  Weź  tę  kartę,  Sage  –  mówił,  starając  się  dotrzymać  jej

kroku,  gdy  po  wyjściu  z  windy  prawie  biegła  do  drzwi

frontowych.

– Nie wezmę od ciebie karty kredytowej!

–  Słuchaj,  przez  dziewięć  lat  nie  ponosiłem  kosztów

wychowania  dziecka.  Jestem  ci  winien  pieniądze.  Jednymi

zakupami  i  tak  tego  nie  załatwię,  cokolwiek  byś  zechciała

kupić.

– Nic mi nie jesteś winien.

– Owszem, jestem. Wszystko.

Gdy znalazła się na chodniku, nagle uświadomiła sobie, że

nie  wie,  dokąd  iść.  Rzeczywistość  w  przykry  sposób  dała  jej

o sobie znać. Nie ma samochodu. Nie ma pieniędzy. Wkrótce

straci  pracę.  A  poza  tym  nie  chciała  już  dłużej  wychowywać

Elego  w  mieszkaniu  w  suterenie,  w  schodzącej  na  psy

dzielnicy.  Syn  wkrótce  będzie  nastolatkiem,  a  w  tym  wieku

łatwo ulega się złym wpływom.

Istnieje  rozwiązania  tych  problemów.  Nazywa  się  TJ.

Chyba będzie musiała zrezygnować z przesadnej dumy.

Tylko  tyle.  To  przecież  niewiele.  Gdy  to  postanowiła,

uspokoiła się. Przystanęła.

– Okej, zrobię to – powiedziała.

– Weźmiesz moją kartę?

–  Nie.  Przeprowadzę  się  do  Whiskey  Bay.  Zamieszkam

w twoim domu. Ale będę ci płacić za wynajem. Znajdę jakąś

pracę.

Nie  wyglądał  na  zadowolonego,  wręcz  przeciwnie.

background image

Zmarszczył brwi.

– Tyle że ja zmieniłem zdanie – oświadczył.

Jej wyraz twarzy uświadomił mu, że znów coś spartolił.

–  To  znaczy  –  Bezradnie  rozglądał  się  wokół

w poszukiwaniu spokojnego miejsca. – Musimy omówić nasze

plany.  Proszę  cię,  nic  teraz  nie  mów.  Przejdźmy  się.  –

Wskazał na ceglaną ścieżkę.

–  Nie  chcę  spacerować,  nie  chcę  rozmawiać.  Zmieniłeś

zdanie, bo miałeś do tego prawo. W porządku.

– Słucham?

Po  krótkim  wahaniu  ściągnęła  usta,  wyprostowała  się

i ruszyła naprzód wskazaną ścieżką.

–  Rzecz  w  tym  –  zaczął.  –  Ciągle  się  zastanawiam,  co

będzie w interesie Elego.

–  Czy  w  ten  sposób  chcesz  mi  oznajmić,  że  kierujesz

sprawę do sądu? – spytała beznamiętnie.

– Nie. To znaczy mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie

chciałbym mieszać w to prawników.

– Ja nie mam swojego prawnika.

– A ja mam czterech. Przepraszam, to miał być żart.

Odkrył  właśnie  u  siebie  szczególny  talent  do  pogarszania

spraw.

Dotarli  do  białej  altanki  z  widokiem  na  ocean.  TJ

zaproponował,  by  usiedli,  i  zrezygnowana  Sage  przycupnęła

na brzegu ławeczki.

– Zacznę od początku i byłoby cudownie, gdybyś zechciała

mnie  wysłuchać  –  powiedział.  –  Ja  chcę  dla  Elego  jak

najlepiej i wiem, że ty również.

background image

Spojrzał na nią i widział, z jakim trudem zmusza się, by mu

nie przerywać.

–  Myślę,  że  Whiskey  Bay  to  dla  niego  najlepsza  opcja.

Wiem,  że  dla  ciebie  mieszkanie  w  suterenie  to  nie  problem.

Pewnie mógłbym się przeprowadzić do Seattle, ale nie chcę.

Tu  jest  mój  dom.  Zaprojektowaliśmy  go  wraz  z  Lauren  i  nie

jestem  gotów  go  porzucić.  Tu  są  moi  najlepsi  przyjaciele

Caleb  i  Matt.  Nie  chciałbym,  żebyś  myślała,  że  się

przechwalam – zastrzegł.

Wziął głęboki oddech, ale mu nie przerwała.

– Chcę, żeby Eli był ze mną. I wiem, że ty chcesz z nim być.

Ale  nie  chcę,  żebyś  w  moim  domu  była  lokatorką,  żebyś  się

czuła jak gość. Chcę, żeby Eli miał rodzinę.

Sage wyglądała na coraz bardziej zdezorientowaną.

–  Mówiłaś,  że  nie  jesteś  z  nikim  związana.  A  ja,  cóż,

straciłem miłość mojego życia. Przez ostatni rok próbowałem

poznać  kogoś,  kto  dorównałby  Lauren,  ale  się  nie  udało.

Chcę, żeby Eli miał rodzinę. Matkę i ojca, na co dzień. Żeby

nie  musiał  krążyć  między  nami  w  tę  i  z  powrotem,  jak

odbijana  piłeczka.  Będzie  potrzebował  męskiego  ramienia,

czasem  może  męskiej  rady.  Ale  też  odrobiny  czułości,

poczucia  bezpieczeństwa  płynącego  z  faktu,  że  osoba,  która

go  od  urodzenia  wychowała,  jest  tuż  obok.  Czegokolwiek

będzie potrzebował, chcę mu to dać.

Na policzkach Sage pojawił się rumieniec.

– TJ, nie możemy

–  Otóż  to.  Możemy.  Przynajmniej  spróbujmy.  Jeśli  nie

wyjdzie, jeśli ty kogoś poznasz, proszę, droga wolna. Ale póki

background image

co  chcę  wszystkiego:  pierścionka,  obrączek,  ceremoniału,

wspólnego  konta  w  banku.  Przecież  nie  mogę  od  ciebie

wymagać,  żebyś  porzuciła  swoje  dotychczasowe  życie,  jeśli

nie zaoferuję ci nowego.

Kilka razy otwierała usta, aż w końcu się zdecydowała.

– Małżeństwo kontraktowe? Z rozsądku, jak to się mówi?

– Tak – odpowiedział.

–  Bardzo  rewolucyjne  rozwiązanie  jak  na  taki  pospolity

problem.

–  Dla  nas  on  jest  wyjątkowy.  Wybierzmy  więc  niebanalne

rozwiązanie.

Przez chwilę szukała dziury w całym.

– A co powiemy ludziom?

–  Prawdę  –  odparł.  –  Że  znamy  się  od  liceum,  że  mamy

syna.  I  że  odnaleźliśmy  się  po  latach  i  postanowiliśmy  się

pobrać. Nic więcej nie muszą wiedzieć.

– I będziemy żyć w kłamstwie?

–  Nie.  W  życiu  bym  ci  niczego  takiego  nie  zaproponował.

A  szczegóły  można  pominąć.  Niektórym  powiemy  całą

prawdę. Ale tylko niektórym.

–  Nie  mogę  uwierzyć,  że  na  poważnie  rozważamy  coś

takiego.

–  Ja  też  nie  mogę  uwierzyć  w  większość  rzeczy,  które

wydarzyły się w ciągu ostatnich tygodni.

Siedzieli  wyprostowani,  milczeli.  Morska  bryza  poruszała

gałęziami drzew, w dole fale rozbijały się o głazy.

W końcu Sage odezwała się.

–  Zniosę  wszystko,  żeby  tylko  Eli  wyzdrowiał.  A  twoja

background image

propozycja  nie  należy  do  najgorszych  rzeczy,  jakie  mogą

mnie spotkać.

–  To  właśnie  chciałem  usłyszeć  –  odparł  TJ  z  uśmiechem,

choć niespecjalnie spodobało mu się użycie słowa „zniosę”.

Ku  jego  zdziwieniu  Sage  też  się  uśmiechnęła,  a  nawet  po

chwili roześmiała.

– Wiesz, jak nie lubię nikomu kadzić – powiedziała.

– Czy mam rozumieć, że to znaczy tak? – zapytał, biorąc jej

dłonie w swoje. – Gramy do jednej bramki?

–  Co  do  wychowywania  Elego  i  dbania  o  jego  dobro,  tak.

Jesteś w końcu jego ojcem. Tak, pociągniemy to wspólnie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sage czuła taką suchość w ustach, że z trudem powtarzała

słowa  przysięgi.  Obawiała  się,  czy  sędzia  pokoju  w  ogóle  ją

słyszy.

Znajdowali  się  w  cichym,  wyłożonym  ceramicznymi

płytkami  i  drewnem  pomieszczeniu  sądu  w  Whiskey  Bay.

Świadkami ceremonii była para przyjaciół TJ-a, Matt i Tasha.

Pierścionek  z  brylantem  na  palcu  Sage  był  dla  niej  raczej

ciężarem, czuła się z nim głupio. Ale TJ się uparł.

Matt i Tasha wiedzieli, że to poniekąd fikcyjny ślub, ale dla

dobra  Elego  przed  szerszym  otoczeniem  Sage  i  TJ  zgodzili

się udawać normalne małżeństwo.

Sage wiedziała, że to słuszna decyzja, co nie zmienia faktu,

że czuła się jak oszustka, która nosi fałszywy brylant. Ciągle

na niego bezwiednie popatrywała.

Spojrzała  na  TJ-a.  Wyglądał  na  smutnego  i  ponurego.

Pewnie myślał o Lauren. Ich ślub musiał być całkiem inny

Włożyli  sobie  nawzajem  obrączki  na  palce  i  sędzia

wypowiedział sakramentalną formułę:

– Możesz pocałować pannę młodą.

TJ  uśmiechnął  się,  schylił  głowę.  Sage  uniosła  twarz.  Była

gotowa na ten pocałunek. Wszak to nie pierwszy raz.

Ale  kiedy  dotknął  ustami  jej  warg,  wpadła  w  popłoch.

Wcale  nie  była  gotowa!  Oczami  duszy  ujrzała  gwiaździstą

background image

aureolę  i  zaczerwieniła  się.  Namiętność  rozgrzała  ją  aż  po

cebulki włosów.

Rozchyliła  wargi  i  pocałunek  okazał  się  gorętszy,  niż

sądzono.  A  potem  przylgnęła  do  niego  całym  ciałem

i zarzuciła mu ręce na szyję.

Dłonie  TJ-a  zsunęły  się  na  jej  biodra.  Odsunął  ją  lekko  od

siebie. Zawstydzona ocknęła się.

Świadkowie pośpieszyli z gratulacjami.

–  Caleb  zarezerwował  prywatną  salkę  w  Neo  –  oznajmił

Matt. – Sprawdzone grono: my, oni, Noah z Melissą.

– Mają tam wspaniałego szefa kuchni – dodała Tasha.

– Chwileczkę, co? – Sage spojrzała na TJ-a.

– Uczcimy to – wyjaśnił Matt.

– Bardzo skromnie – uściśliła jego żona.

– Ale No wiecie – plątała się Sage.

– Wiemy, że to nie jest zwyczajny ślub. Ale to nie znaczy, że

nie  stanowicie  części  naszej  sporej  rodzinki  –  powiedziała

Tasha. – Ja na przykład nie mogę się doczekać, kiedy poznam

waszego syna. Jak on się czuje?

–  Lepiej.  –  Eli  już  od  tygodnia  przebywał  w  szpitalu

Highside.  Z  każdym  dniem  stawał  się  coraz  silniejszy.  –  Ale

mu się przykrzy.

–  Nie  dziwię  się  –  powiedziała  Tasha.  –  A  czy  on  może

interesuje się mechaniką? Samochodami, okrętami?

– Jest fanem bejsbola – odparł TJ. – Gra na pozycji łapacza.

Zainteresowanie  sportem  łączyło  go  z  synem.  Sage

pomyślała,  jak  zaskoczy  małego  wiadomość,  że  TJ  jest  jego

tatą.  Oby  to  była  miła  niespodzianka.  Oboje  zgodzili  się,  że

background image

powiedzą Elemu prawdę, gdy tylko wyjdzie ze szpitala.

– A teraz chodźmy świętować – powiedziała Tasha. – Ja was

zawiozę.

– Jasne – zauważył Matt z przekąsem.

–  Żeniąc  się  ze  mną,  popełnił  błąd  –  wyjaśniła  Tasha.  –

Teraz jego BMW w połowie należy do mnie.

– Wolałem, jak kierowała statkami – przyznał Matt.

Tasha się zaśmiała.

– Poznałaś już Jules?

–  Nie  –  odparła  Sage.  –  TJ  tylko  mi  o  nich  opowiadał,

o Calebie i jego żonie. Podobno mają bliźniaczki.

–  Tak,  dziewczynki  są  cudowne.  Niedługo  skończą  pięć

miesięcy. A ja jestem w czwartym – dodała, kładąc sobie rękę

na brzuchu.

– W takim razie gratulacje – powiedziała Sage.

–  No  i  chciałam  ci  powiedzieć,  jakie  to  wspaniałe  z  twojej

strony, że dajesz TJ-owi i Elemu szansę na bycie razem.

– Po prostu wiem, że to będzie najlepsze dla Elego.

–  Ale  myśl  też  o  sobie.  To  ten  –  rzekła  Tasha,  wskazując

stalowoszary samochód. – Jedź ze mną, Matt może pojechać

z TJ-em.

– Ja się w tym układzie nie liczę – odparła Sage.

– Chodzi ci o pieniądze? Pieniądze w ogóle nie są ważne.

– Są, szczególnie jak się ich nie ma.

Tasha  uprzedziła  panów,  że  zabiera  z  sobą  Sage.  Ta

natomiast  obejrzała  się,  by  zobaczyć  reakcję  TJ-a.  Reakcja

była  zerowa.  Co  w  tym  dziwnego?  Przecież  nie  pali  się  do

bycia sam na sam ze swoją świeżo poślubioną małżonką.

background image

Sage  wsiadła  do  samochodu  i  wygładziła  sukienkę  na

kolanach. Nie miała w szafie wielkiego wyboru, zresztą ślub

miał być na luzie. TJ chciał jej oczywiście kupić jakąś suknię,

ale odmówiła.

Miała  więc  na  sobie  krótką  dopasowaną  jasnoniebieską

sukienkę  koktajlową,  którą  trzy  lata  temu  kupiła  na

wyprzedaży.  Potrzebowała  jej  wtedy  na  firmową  wigilię.

Teraz była na nią trochę za luźna, ale i tak wyglądała nieźle.

– Pieniądze są potrzebne na podstawowe wydatki – mówiła

Tasha, uruchamiając silnik. – Ale ich nadmiar to tyko kłopot.

Matt  ma  kupę  kasy,  większość  jest  oczywiście  zamrożona

w postaci środków trwałych, i ciągle musi się o nią martwić.

TJ też ma za dużo pieniędzy. Nie wie, jak je wydawać, ale też

nie potrafi przestać ich zarabiać.

– Jakoś nie umiem mu współczuć.

–  Rozumiem  –  roześmiała  się  Tasha.  –  TJ  mówi,  że  jesteś

geniuszem – zmieniła temat.

– On mnie za dobrze nie zna.

–  Mówi,  że  zrezygnowałaś  ze  studiów,  żeby  wychowywać

Elego.

–  To  prawda.  I  jestem  z  tego  zadowolona.  Drugi  raz

zrobiłabym tak samo – broniła się Sage.

–  Przepraszam,  nie  wiedziałam,  że  odbierzesz  to  jako

krytykę.

– Wiesz, to dla mnie drażliwa sprawa. TJ ma na ten temat

wyrobioną opinię.

– A nie myślałaś, żeby wrócić na uczelnię?

– Teraz to już na pewno wiem, że rozmawiałaś o tym z TJ-

background image

em. To jakiś spisek? – zapytała Sage półżartem.

–  Nie  spiskuję  z  facetami.  Dla  mnie  kobieca  solidarność

jest bardzo ważna.

– To teraz ja przepraszam – powiedziała Sage.

– Nie musisz. Ale jak się lepiej poznamy, przekonasz się, że

jestem  gorącą  zwolenniczką  robienia  przez  kobiety  w  życiu

tego, co im się żywnie podoba.

Sage wiedziała, że Tasha wbrew woli rodziców – bogatych

bostońskich mieszczan – została mechanikiem pokładowym.

– Nie wiem, jakie masz zamiłowania, Sage – ciągnęła żona

Matta.  –  Może  ty  też  jeszcze  tego  nie  wiesz.  Ale  jak  już

odkryjesz  swoją  pasję,  podążaj  za  nią.  I  nie  pozwól,  żeby  TJ

czy ktokolwiek coś ci narzucał.

Sage polubiła Tashę. Rozmowa z nią była inspirująca.

Najpierw  powie  Elemu  o  TJ-u,  potem  razem  z  synem

zadomowi się w Whiskey Bay, nabierze rutyny. A co później?

Pora zacząć o tym myśleć.

– Robi wrażenie – powiedział Caleb do TJ-a.

Siedzieli  u  szczytu  prostokątnego  stołu  w  restauracji  Neo

specjalizującej się w owocach morza. To był już siedemnasty

w  kraju  lokal  sieci  utworzonej  przez  Caleba  pod  tą  nazwą.

Wystartował dwa tygodnie temu.

TJ  spojrzał  tam,  gdzie  Tasha  usiłowała  namówić  Sage  na

jakiś deser z karty.

–  Jest  świetna,  zawsze  tak  twierdziłem  –  przyznał  koledze

rację, przypominając sobie ich dzisiejszy pocałunek. – Ale nie

jest Lauren.

–  I  nigdy  nią  nie  będzie  –  odparł  Caleb,  a  TJ  nagle  poczuł

background image

wyrzuty 

sumienia. 

Całując 

Sagę, 

zdradził 

Lauren.

Przynajmniej tak to teraz odczuwał.

Ale  porównywanie  tych  dwóch  kobiet  nie  ma  sensu.

Sytuacja jest zupełnie inna.

–  Nie  jestem  pewien,  czy  do  końca  to  przemyślałeś  –

ciągnął Caleb.

–  Przemyślałem,  nie  bój  się  –  odparł  TJ  i  pomyślał,  co  za

szkoda, że Caleb nie wspiera go tak mocno jak Matt.

– Małżeństwo to wielka rzecz.

–  Zależy.  Niektórzy  pobierają  się  z  miłości,  inni  dla

pieniędzy, a jeszcze inni dla dobra dzieci.

– E tam. Małżeństwo to małżeństwo. I już.

–  Rozważałem  różne  opcje.  I  zdecydowałem  się  na  ślub

z  poczucia  lojalności  wobec  Sage.  Nie  chcę,  żeby  mieszkała

u kogoś, zdana na jego łaskę i niełaskę.

–  A  co?  Sądzisz,  że  byłbyś  zdolny  ją  wykopać?  W  to  nie

uwierzę.

–  Nie,  raczej  nie  chciałem,  żeby  była  niepewna,  kim

właściwie  dla  mnie  jest.  A  skoro  jest  moją  żoną,  wszystko

jasne. Połowa domu należy do niej. – Oczywiście, że nigdy by

jej nie wyrzucił. Ale ona mogłaby się tego obawiać.

–  Dom  to  jedna  rzecz.  Ale  w  intercyzie  na  pewno  niczego

nie  pominąłeś?  –  zainteresował  się  Caleb,  nachylając  się

w stronę przyjaciela.

–  Przecież  przed  chwilą  powiedziałeś,  że  ona  jest  super  –

odparł TJ wymijająco.

–  Ona  może  być  super,  a  ty  możesz  być  głupi.  To  dwie

zupełnie różne sprawy.

background image

– Możesz być spokojny, niczego nie pominąłem. Bo nie ma

żadnej intercyzy – dodał po chwili.

Caleb  zamrugał  powiekami.  A  potem  jeszcze  raz.  TJ  już

wolałby, by na niego krzyczał.

–  Co  jest  grane,  koledzy?  –  Matt  przysiadł  się  do  nich

i  spoglądał  to  na  jednego,  to  na  drugiego.  –  No  co  jest?  –

powtórzył, nie otrzymawszy odpowiedzi.

–  To,  że  ktoś  wywiercił  mu  dziurę  w  czaszce  i  wyssał

połowę mózgu – wyrzucił w końcu Caleb.

– Bardzo obrazowo powiedziane – pochwalił Matt.

– Ona jest matką mojego dziecka – tłumaczył TJ Calebowi.

– Nie widziałeś jej przez dziesięć lat! Nic o niej nie wiesz!

To może być To może

–  Ustawka?  Ktoś  naciągnął  mnie  na  dawstwo  szpiku,  żeby

mnie oskubać?

–  Ach,  rozmowa  o  intercyzie  –  domyślił  się  Matt.  –

Wiedziałem, że tak będzie.

–  Jak  można  być  takim  niefrasobliwym  tępakiem?  –  Caleb

podniósł głos. – Przypadek Matta niczego cię nie nauczył?

– Sage to nie Diana – zaprotestował TJ z przekonaniem.

Była żona Matta okazała się bezwzględną materialistką.

– Skąd to możesz wiedzieć?!

– Hej tam! – uciszyła ich Jules.

TJ zorientował się, że cały stół, nie wyłączając Sage, patrzy

na nich. Jego żona wyglądała na upokorzoną.

Wstała.

– Sage – zaczął zawstydzony Caleb.

– Ja – Sage odłożyła na tacę kawałek sernika, który miała

background image

zamiar zjeść. – Wszystkim bardzo dziękuję. To był wspaniały

dzień,  ale  jestem  bardzo  zmęczona.  Pozwolicie,  że  się  już

pożegnam  –  dokończyła,  biorąc  do  ręki  zawieszoną  na

oparciu krzesła torebkę.

Skierowała  się  do  wyjścia,  a  TJ  ruszył  za  nią.  Kątem  oka

dostrzegł jeszcze, że Caleb zrywa się z miejsca i że Jules go

powstrzymuje.

TJ  szedł  parę  kroków  za  żoną,  nie  wołał  jej.  Dopiero  gdy

minęła  główną  salę  restauracyjną,  zbiegła  po  schodach

i wyszła przez frontowe drzwi, znalazł się u jej boku.

– Sage, tak mi przykro.

– Nic złego nie zrobiłeś – odparła, przyśpieszając kroku.

– Wiem, to wina Caleba. Ale ja nie powinienem dyskutować

z nim na ten temat. I to w takim miejscu, w takiej chwili.

– Rzeczywiście, nie spodziewałam się tego cyrku.

– Ja też nie. Zaparkowałem tam, pod latarnią.

– I co? Mam jechać z tobą do domu?

– Taki był plan.

– W teorii wyglądało to lepiej niż w praktyce.

Nie  miał  pojęcia,  co  odpowiedzieć.  Czyżby  już  żałowała

tego  ślubu?  I  tego  pocałunku?  Czy  całując  go  wspominała  –

podobnie jak on – tamte chwile, gdy powołali do życia Elego?

Wsiadła do samochodu.

– Wiesz, on ma rację – stwierdziła.

– Kto?

–  Caleb.  Dopiero  teraz  to  do  mnie  dotarło.  Masz

rzeczywiście kupę forsy. Potrzebna ci intercyza.

– Myślisz, że chciałbym się chronić przed tobą?

background image

Wyjechał  z  parkingu  i  skierował  się  na  stromą  drogę

prowadzącą do jego wzniesionego nad klifem domu.

–  Pomyśl  logicznie,  TJ,  przecież  nigdy  nie  wiadomo,  co

może się wydarzyć.

To niby prawda. Ale on nie zmieni zdania co do intercyzy.

– Eli jest moim synem, Sage. Ty jesteś jego matką, a teraz

też moją żoną. Razem stanowimy rodzinę.

– Tylko w bardzo powierzchownym rozumieniu.

–  Nie.  Także  w  najgłębszym  sensie.  Cokolwiek  będę  robił,

czy  zarobię  jakieś  pieniądze,  czy  nie  zarobię,  to  będzie

sprawa  całej  naszej  trójki.  Będzie  dotyczyła  i  ciebie,  i  mnie

w równym stopniu.

Przyglądała mu się uważnie.

–  Wiesz,  ja  ciebie  nie  rozumiem  –  powiedziała  cicho,  gdy

zajechali  pod  dom.  –  Przecież  mogłabym  ci  wyczyścić  konto

na sumę powiedzmy pół zyliarda dolarów.

– Nie ma takiej liczby.

– A ty tu sobie jeszcze żartujesz.

– Zrobiłabyś to? – zapytał.

– Nigdy.

– I ja to wiem.

Pokręciła  głową  i  uśmiechnęła  się  krzywo.  W  świetle

księżyca  wyglądała  przepięknie.  Obiektywnie  rzecz  biorąc,

była kobietą o wielkiej urodzie. Kiedy była wesoła, jej zielone

oczy  błyszczały.  Kasztanowe  włosy  lśniły  w  każdym  świetle,

a drobne piegi ocieplały twarz o klasycznych rysach.

–  Nie  możesz  wiedzieć  –  odparła.  –  Nikt  nie  wie,  co

przyniesie przyszłość. Może być bardzo dziwnie.

background image

Sięgnęła ręką do klamki i obrączka na jej palcu zalśniła. TJ

poczuł nagły przypływ poczucia, że Sage jest mu bliska. I że

będzie jej wierny i oddany. W końcu teraz ma rodzinę. Nawet

gdyby miało się okazać, że nieco dziwną.

W  domu  TJ-a  Sage  nadal  czuła  się  jak  gość.  Albo  jak

modelka  podczas  sesji  zdjęciowej  modnego  wnętrza  dla

kolorowego magazynu.

Co  rano  przychodziła  Verena  Hofstead,  sympatyczna

i  profesjonalna  gosposia.  Wycierała  nieistniejący  kurz

i czyściła dywany, na których nie stanęła ludzka stopa.

TJ  dał  Sage  numer  telefonu  kucharza,  którego  w  razie

potrzeby  można  było  zamówić.  Trudno  jej  było  sobie

wyobrazić,  że  wzywa  kogoś,  by  jej  opiekł  grzankę  na

śniadanie lub udusił udko kurczaka na lunch. To byłby czysty

surrealizm.

Dał  jej  też  kluczyki  od  swojego  SUV-a  i  polecił,  żeby

pojechała  do  Olimpii  kupić  sobie  samochód.  Powiedział  też,

by  umeblowała  piętro  domu  według  własnego  upodobania,

sugerując,  że  jedną  z  pustych  sypialni  może  przerobić  na

pokój dzienny.

Próbowała  to  zrobić,  ale  najwyraźniej  nie  była  w  stanie

ogarnąć tylu możliwości zakupu tak drogich rzeczy.

Teraz  przechadzała  się  po  ogromnej  kuchni,  zaglądała  do

szafek i szuflad, żeby się nauczyć, co gdzie leży. Verena była

w  pralni  na  parterze.  Sage  starała  się  nie  dopuszczać  do

siebie myśli, że oto ktoś pierze jej bieliznę osobistą.

Rozległo  się  pukanie  do  drzwi  i  kobiecy  głos  zawołał

z holu:

background image

– Cześć! To ja, Melissa.

TJ  nie  zamykał  na  dzień  drzwi  na  klucz  i  sąsiedzi  mieli

zwyczaj wpadać co chwila bez zapowiedzi. Sage trudno było

się do tego przyzwyczaić.

Melissę,  siostrę  Jules,  poznała  trzy  dni  temu  na

„weselnym” przyjęciu w Neo.

– Nie w porę? – spytała przybyła.

– Dlaczego, jest okej.

Sage  była  już  dziś  rano  w  szpitalu  u  Elego  i  po  południu

zamierzała  iść  jeszcze  raz.  Na  razie  snuła  się  po  domu,  nie

mając nic do roboty. Musi się w końcu przełamać i zabrać do

urządzania pokoi na górze

Melisa rozejrzała się po wysokim jasnym salonie.

– Uwielbiam to miejsce – powiedziała.

Przez  szklaną  ścianę  wychodzącą  na  taras  z  panoramą

oceanu  wdzierało  się  słońce.  Wypolerowany  parkiet

z wiśniowego drewna lśnił elegancko.

–  A  ja  się  czuję  jak  w  portalu  wnętrzarskim  –  powiedziała

Sage.

–  Rozumiem  cię  –  roześmiała  się  Melissa.  –  Sama

wychowałam się w blokowisku w Portland.

– I co? Po przeprowadzce tutaj przeżyłaś szok?

–  Niespecjalnie.  Noah  odnawia  dla  nas  stary  domek

dziadka.  W  niczym  nie  przypomina  tego  tu.  Widziałaś  już

dom  Jules  i  Caleba,  willa  Matta  też  robi  wrażenie.  Ale

rezydencja TJ jest bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o okazałość

i luksus.

– Szczęściara ze mnie – mruknęła Sage z goryczą w głosie.

background image

Nie  czuła  się  wcale  szczęśliwa,  raczej  zagubiona.  –  Może

usiądziesz?  Napijesz  się  wody  czy  mrożonej  herbaty?  Albo

czegoś innego, co ludzkość wymyśliła do picia?

TJ  miał  trzy  ogromne  lodówki,  wszystkie  wypełnione  po

brzegi.

– Chętnie spocznę na chwilę. I napiję się obojętnie czego.

Melissa  zagłębiła  się  w  skórzanym  fotelu  przy  szklanej

ścianie,  a  Sage  przeszła  do  połączonego  z  salonem  pokoju

kredensowego. 

Nalała 

do 

szklanek 

napój 

imbirowy

i  dopełniła  lodem  z  kostkarki.  Życie  jak  w  bajce,  wszystko

pod ręką, pomyślała.

Melissa rozłożyła na stoliku drewniane podstawki.

– Słyszałaś o dorocznym Nadmorskim Festynie w Whiskey

Bay?  –  spytała.  –  Odbywa  się  w  lipcu  w  parku  Lookout.  Gra

muzyka,  jest  poczęstunek,  amatorskie  wyścigi  łodzi,

przebieranki,  zabawa  w  poszukiwaczy  skarbów  dla  dzieci,

a na koniec tańce i pokaz sztucznych ogni.

– Brzmi to zachęcająco.

–  Tak,  zawsze  świetnie  się  bawimy.  Należę  do  komitetu

organizacyjnego,  tak  więc  przybywam  tu  niejako  oficjalnie.

I to z dwóch powodów.

Sage zamieniła się w słuch.

–  Po  pierwsze  szukam  sponsorów.  TJ  co  roku  coś  wpłaca,

pozostaje kwestia ile.

Sage  poczuła  się  niezręcznie.  Miała  dostęp  do  wspólnego

konta,  ale  nie  czuła  się  upoważniona  do  wydawania

pieniędzy męża.

– Będę musiała to omówić z TJ-em.

background image

–  Jasne.  Zostawię  ci  ubiegłoroczne  zestawienie  kosztów.

Ale  po  drugie  chciałabym  cię  zaprosić  do  udziału  w  naszym

komitecie. Pracy nie ma za wiele, zapewniam cię. Za to dużo

uciechy.  A  dla  ciebie  to  byłaby  okazja  poznania  kilku  osób

spośród tutejszej społeczności.

Sage  doceniała  propozycję  Melissy,  ale  była  też  nią

onieśmielona.

– Jak ludzie na to zareagują? – spytała.

–  Myślę,  że  się  ucieszą.  Wszyscy  są  ciebie  ciekawi.  Ślub

nastąpił  tak  szybko  i  ludzie  domyślają  się  lub  wiedzą

o  istnieniu  Elego.  Skoro  znacie  się  z  TJ-em  od  czasów

szkolnych

Sage  obawiała  się  trochę,  jak  jej  syn  zostanie  przyjęty

w  nowym  środowisku.  Posiadanie  nieślubnego  dziecka  nie

jest  już  dziś  przez  nikogo  potępiane,  ale  może  budzić

niezdrową sensację.

–  Ludzie  cieszą  się  głównie  ze  względu  na  TJ-a.  Jest  tu

bardzo  lubiany,  podobnie  jak  lubiono  Lauren.  Oboje  wrośli

w lokalną społeczność.

– Tym trudniejsze zadanie przede mną – zauważyła Sage.

Wszyscy  staną  po  stronie  TJ-a,  jej  mając  za  złe,  że  na  tyle

lat pozbawiła go kontaktu z synem.

–  Skądże.  Nie  chciałam,  żebyś  to  tak  odebrała.  Po  prostu

będą  się  cieszyć  szczęściem  TJ-a  i  zechcą  poznać  ciebie

i Elego. Nikt nie wie, że to

– nie był prawdziwy ślub? – dokończyła Sage.

– Nie o to mi chodzi. Wszyscy wiedzą o spotkaniu po latach

szkolnej  miłości.  A  to,  jak  wy  sobie  ułożycie  wasze  relacje,

background image

nie powinno nikogo obchodzić.

– W szkole nie byliśmy parą.

–  Wiem.  TJ  nam  opowiadał.  Przyznał  się  Mattowi

i Calebowi, że chodziło o głupi zakład.

– Zaskakujesz mnie. Naprawdę to zrobił?

– Tak. I powiedział, że czuje się z tego powodu okropnie.

Sage nieoczekiwanie odczuła ulgę, że jej tajemnica ujrzała

światło dzienne.

–  Trudno  mi  pojąć,  jak  ktoś  może  się  przechwalać,  że

przespał się z dziewczyną dla żartu – powiedziała jednak.

– Myślisz, że tak właśnie było? – spytała zdziwiona Melissa.

– Nie myślę, wiem. Byłam przy tym.

–  Ale  zakład  dotyczył  tylko  pocałunku.  Miał  z  tobą

zatańczyć  i  cię  pocałować.  Nie  planował  Przynajmniej

z  tego,  co  mówił  nam  Caleb,  nie  miał  zamiaru  cię  uwieść.

A potem nikomu nie wypaplał, co się naprawdę stało.

Serce  Sage  zamarło.  Wizja,  którą  pielęgnowała  przez

dziesięć lat, legła w gruzach.

– Nnie nie wiem jak to możliwe? – wyjąkała.

– Na pewno o tym nie wiedziałaś?

– Nie.

Wina TJ-a była niewątpliwa. Ale nie była ona jednak aż tak

wielka, jak Sage dotychczas sądziła.

–  A  teraz  co  do  Festynu  Nadmorskiego  –  Melissa  zmieniła

temat. – Jesteś zainteresowana?

– Tak, jak najbardziej. Dzięki, że o mnie pomyślałaś.

Czas  przyjąć  do  wiadomości  fakt,  że  ona  już  zostanie

w Whiskey Bay. I że powoli będzie zmieniać swój stosunek do

background image

TJ-a, aż w końcu całkowicie mu wybaczy.

Ta myśl była pokrzepiająca.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Po  powrocie  z  wieczornej  wizyty  w  szpitalu  TJ  przekonał

Sage, że powinni razem uraczyć się kieliszkiem wina. Wybrał

butelkę  ze  swojej  piwniczki  i  odkorkował  ją  na  barowym

kontuarze w kącie salonu.

Sage niestrudzenie przemierzała pokój wzdłuż i wszerz.

Wiedział, że ona się tu jeszcze nie czuje u siebie i pragnął

jej to jakoś ułatwić.

–  Może  zatrudnisz  architekta  wnętrz,  żeby  ci  pomógł

urządzić mieszkanie na górze? – zaproponował.

–  Dlaczego  mi  nie  powiedziałeś?  –  Zatrzymała  się  na

środku  pokoju  i  podwinęła  rękawy  zielonego  swetra.

Wyglądała na spiętą.

–  Czego?  Żebyś  zatrudniła  dekoratora?  No  to  ci  mówię  –

odparł, nalewając cabernet sauvignon do kieliszków.

Nie odpowiedziała na ten żart.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, co dokładnie wydarzyło się

tamtego wieczoru?

– Którego wieczoru?

Nie  wiedział,  czy  chodzi  jej  o  wesele  Matta,  kiedy

dowiedział  się,  że  ma  być  dawcą,  czy  o  przewiezienie  Elego

do Highside.

– Na naszym balu maturalnym. O tym zakładzie.

Poczuł silne rozczarowanie. Historia ich relacji to ostatnia

background image

rzecz, o której chciałby teraz rozmawiać.

Bo dziś był dobry dzień. Eli czuł się coraz lepiej. A on, TJ,

przyłapał się na tym, że przez cały dzień siedzenia w biurze

myślał tylko o tym, by już wrócić do domu. Do Sage.

–  Przecież  wiedziałaś  o  zakładzie  –  odparł,  stawiając

kieliszki na okrągłym stoliku między fotelami. Zapalił gazowy

płomień w kominku, bo na dworze zaczęło padać.

–  Wiedziałeś,  co  ja  o  tym  myślę.  I  pozwoliłeś,  żebym  tak

myślała.

– Usiądź, proszę.

– Nie muszę, wcale nie jestem zła.

– Ale na taką wyglądasz.

– Jestem tylko skołowana.

– To przecież dawne dzieje.

–  Ale  miały  wielki  wpływ  na  całe  nasze  życie.  Miałeś  się

wtedy ze mną przespać?

– Nie.

– A co miałeś zrobić?

–  Poprosić  cię  do  tańca,  pocałować,  zdobyć  twój  numer

telefonu.

– Żeby nigdy nie zadzwonić.

– Tak – przyznał.

– To obrzydliwe.

Zamknął  oczy  i  po  raz  chyba  tysięczny  przeżywał  wyrzuty

sumienia.  Sage  nie  była  pierwsza  ani  ostatnia.  Dlaczego

oszukał  te  wszystkie  dziewczyny?  Dlaczego  nie  pomyślał,  że

jego zagrywki mogą mieć fatalny wpływ na życie niewinnych

ofiar jego samczej pychy?

background image

–  Ale  nie  tak  obrzydliwe,  jak  dotychczas  myślałam  –

powiedziała Sage tonem raczej zmęczonym niż wściekłym. –

Bo byłam przekonana, że przespanie się ze mną było częścią

zakładu.  I  że  pochwaliłeś  się  kolegom.  Przez  wszystkie  te

lata myślałam o tobie jak najgorzej.

– Chciałem ci powiedzieć już następnego dnia, jak tylko cię

namierzyłem.

– Ale ja nie chciałam słuchać.

–  No  właśnie.  Więc  pomyślałem,  że  cię  to  tak  bardzo  nie

interesuje i poprzestałem na przeprosinach.

– A ja cię znienawidziłam.

–  Miałaś  do  tego  pełne  prawo  –  odparł,  dotykając

pierścionka i obrączki na jej palcach.

–  Gdybym  wiedziała,  jak  było  naprawdę,  nie  czułabym

nienawiści.  I  być  może  nie  ukrywałabym  przed  tobą  Elego.

Tak mi przykro.

– Ale ja tamtej nocy naprawdę zachowałem się jak egoista.

To  wyłącznie  moja  wina.  Próbowałem  przerzucić  moją  złość

na ciebie, bo czułem wyrzuty sumienia.

Wyglądała na zgnębioną i bezbronną, a w nim odezwał się

instynkt opiekuńczy. Pociągnął ją za rękę i posadził sobie na

kolanach.  Nie  mógł  się  powstrzymać  od  głaskania  jej  po

twarzy,  dotykania  policzka,  wodzenia  palcem  po  owalu

twarzy.  Zaczerwieniła  się  i  rozchyliła  wargi.  Przysunął  się

bliżej, by ją przytulić i powiedzieć, że to wszystko działo się

dawno  temu,  a  teraz  powinni  się  zwrócić  ku  przyszłości.

Jakoś  tak  się  złożyło,  że  w  końcu  ją  pocałował.  Objął  ją

w pasie i przytulił do siebie.

background image

Pod powiekami mignęła mu twarz Lauren.

Co on u licha robi?

Odsunął się i gapił na Sage oszołomiony.

– Przepraszam, nie powinienem

Dyszała ciężko, uwalniając się z jego uścisku.

Chciał ją powstrzymać, ale wiedział, że to daremne.

–  Oboje  daliśmy  się  ponieść  emocjom  –  powiedziała,  nie

patrząc na niego.

Przesiadła się na swój fotel i wypiła łyk wina.

Tak,  on  też  był  rozemocjonowany.  Tyle  że  nie  potrafił

powiedzieć, co to są za emocje.

–  Nie  potrzebuję  dekoratora  –  stwierdziła  rzeczowym

tonem.  –  Wybiorę  parę  rzeczy  w  sklepach.  Jutro  jadę  do

Seattle.  Muszę  pozałatwiać  sprawy,  spotkać  się  z  kilkoma

osobami.

Chciał ją zapytać, z kim, ale to w końcu jej sprawa. Powie

mu, jak będzie chciała.

–  Była  tu  dziś  Melissa  –  wspomniała  Sage,  zrzucając

pantofle  i  podwijając  nogi  pod  siebie.  Po  raz  pierwszy

wyglądała,  jakby  poczuła  w  tym  domu  swobodnie.  –  Chce,

żebym pomogła przy organizacji festynu. Pytała też, czy dasz

jakieś pieniądze.

– Zgodziłaś się? – spytał TJ z nadzieją w głosie. To świetny

pomysł na włączenie Sage w życie wspólnoty.

– Tak. A ty dofinansujesz?

– Oboje dofinansujemy.

– Mogę zdradzić Melissie, w jakiej wysokości?

– Wpłać, ile uważasz.

background image

– Taka decyzja nie należy do mnie.

– Owszem, należy. To także twoje pieniądze.

– Nie, nie moje.

– Twoje. I musisz się do tego zacząć przyzwyczajać, Sage –

rzekł stanowczo, stawiając kieliszek na stoliku.

Nie  dyskutowała  z  nim  już  więcej,  ale  nadal  miała  zacięty

wyraz twarzy.

TJ wytłumaczył jej, jak ma skorzystać z funduszu, jaki jego

firma  przeznacza  ja  cele  dobroczynne.  Poradził,  by  spytała

Melissę,  jakie  są  potrzeby,  potem  sama  określiła  kwotę

dotacji i zwróciła się do księgowego Gerry’ego Cartera, który

przeprowadzi całą operację.

– Możesz też korzystać z platynowej karty, którą ci dałem.

Ją  też  obsługuje  Gerry.  Idziesz  do  sklepu,  wybierasz  coś,  na

przykład łóżko, kanapę czy rower dla Elego

– To dla mnie za trudne – powiedziała z wahaniem.

–  Nauczysz  się.  Pierwsze  koty  za  płoty.  Jak  będziesz

w Seattle, kup sobie samochód czy coś w tym rodzaju.

–  Mam  kupić  samochód  przy  pomocy  twojej  karty

kredytowej? – Uśmiechnęła się ironicznie.

– Po pierwsze, to twoja karta. A po drugie, tak, ona działa

także w przypadku samochodów.

Pokręciła głową zrezygnowana i łyknęła wina.

– Oj, jeszcze pożałujesz – powiedziała.

– Nie sądzę.

Po  wszystkim,  co  przeszła,  także  z  jego  winy,  nie

poskąpiłby  jej  pieniędzy  nawet  na  gwiazdkę  z  nieba.

Zasłużyła na wszystko, cokolwiek ją uszczęśliwi.

background image

Po lunchu z kolegami z byłej pracy Sage wstąpiła do doktor

Stannis,  by  podzielić  się  wieściami  o  postępach  w  leczeniu

Elego.  Lekarka  była  zachwycona.  Wprawdzie  szpital

Highside  informował  ją  na  bieżąco,  ale,  jak  stwierdziła,  nie

ma to jak informacje z pierwszej ręki.

Sage zaszła też do sali, gdzie dawniej leżał Eli, by zobaczyć

się z Heidi. Dziewczynka rozjaśniła się na jej widok.

–  Świetnie  wyglądasz  –  powiedziała  jej  Sage.  –  Miło  cię

widzieć. Jak się czujesz?

– Coraz lepiej. Popatrz, już nie mam gipsu.

Jej noga tkwiła teraz w ortopedycznej szynie.

– 

Wkrótce 

wyzdrowiejesz 

– 

powiedziała 

Sage,

przygładzając jej niesforną fryzurkę.

– Dzisiaj zobaczę się z mamą!

–  To  świetnie,  kochanie.  –  Sage  zrozumiała  przez  to,  że

mama Heidi już nie leży na OIOM-ie.

Co  za  ulga.  Heidi  jest  taką  słodką  dziewczynką,  a  oprócz

mamy nie na świecie nikogo.

–  Narysowałam  dla  niej  drzewko.  A  na  nim  jabłka,

pomarańcze i ananasy.

– Wszystkie na jednym drzewie?

–  To  się  nazywa  wizja  artystyczna.  Dowiedziałam  się  tego

z  książki,  którą  czytała  mi  pielęgniarka  Amy.  –  Buzia  małej

nagle  spochmurniała.  –  Tylko  nikt  nie  ma  czasu  dokończyć

mi książki Dzielny łabędź”.

Tę książeczkę ostatnio czytała dzieciom Sage.

– Masz jeszcze tę książkę? – spytała, czując się okropnie. –

Mogę ci trochę poczytać.

background image

Sage  czytała,  dopóki  dziewczynka  nie  zasnęła.  Całując  ją

w czoło, przyrzekła sobie wrócić tu jak najszybciej.

W  drodze  powrotnej  do  domu  przejeżdżała  obok  salonu

samochodowego.  Nowe  auta  stały  przed  wielkim  jasnym

budynkiem.  Wiedziała,  że  nie  kupi  sobie  żadnego  z  nich.  To

byłoby  szaleństwo.  Ale  kusiło  ją,  by  się  tu  trochę  rozejrzeć.

Nigdy  dotychczas  nie  kupowała  nowego  samochodu.

Zmuszona  do  wyboru  modelu,  koloru  karoserii  i  tym

podobnych nieważnych detali czułaby się głupio.

Zauważyła 

auto 

marki 

polecanej 

jej 

przez 

TJ-a.

Zaparkowała  więc  i  ledwie  wysiadła,  zbliżył  się  do  niej

dobrze ubrany mężczyzna.

– Witam panią. Jestem Cody Pender. Jak się pani miewa?

–  Dziękuję,  dobrze  –  odparła  nieco  zaskoczona  tą  troską

o  klienta,  ale  nagle  przypomniała  sobie,  że  przecież

przyjechała tu samochodem TJ-a.

Ten facet zapewne doszedł do wniosku, że stać ją na kupno

nowego auta, co zresztą było prawdą.

– Szuka pani rynkowych nowości?

– Tak się tylko rozglądam.

– W porządku. Chętnie panią oprowadzę.

– Będzie mi miło. Jestem Sage.

– Cześć, Sage. Chce pani go sprzedać? – spytał, patrząc na

zaledwie  rocznego  SUV-a,  którym  przyjechała.  –  Czy

rozgląda  się  pani  za  czymś  nowym?  Co  panią  interesuje:

sedan, kabriolet, minibus czy może pikap?

–  Po  prostu  samochód  –  uśmiechnęła  się.  –  Byle  nie

ciężarówka. A poza tym nie mam pojęcia.

background image

– Lubię klientów otwartych na różne możliwości. Chodźmy

do showroomu.

Salon  wystawowy  był  olbrzymi.  Stało  tam  co  najmniej

dwanaście aut różnych rozmiarów i kolorów.

–  Proszę  je  sobie  przejrzeć  i  zastanowić  się,  który  jako

pierwszy rzuca się pani w oczy.

Sage wskazała jeden z modeli.

–  Świetny  wybór.  Auto  dla  rodziny.  Oszczędne,  ale

z dobrym przyśpieszeniem. Proszę wsiąść – powiedział Cody,

otwierając drzwi.

Telefon Sage zadzwonił. TJ.

– Hej, wracasz już? – zapytał mąż.

–  Nie  hm  jeszcze  jestem  w  Seattle  –  powiedziała

przepraszająco.  –  Byłam  w  szpitalu,  rozmawiałam  z  doktor

Stannis, odwiedziłam Heidi, poczytałam jej trochę. A teraz

– zawahała się – zatrzymałam się u dilera samochodów.

– Znakomicie! – wykrzyknął uradowany.

– Chcę się tylko rozejrzeć.

– Ktoś ci w tym pomaga? Daj mi go do telefonu.

– Po co? – Spojrzała na Cody’ego.

–  Chcę  mu  zadać  kilka  pytań.  Ty  chyba  nie  zamierzasz

rozważać kwestii czysto technicznych?

– Ja tylko chciałam rzucić okiem.

– Zrób to dla mnie.

– Okej – westchnęła i zwróciła się do sprzedawcy. – Mój

to znaczy mąż, chce z panem porozmawiać.

– Jasne. Halo? Tu Cody Penter.

Przez chwilę słuchał, a potem wymienił kilka nazw modeli.

background image

Sage zaczęła się irytować.

–  Ja  tylko  chciałam  obejrzeć  –  wyszeptała,  a  Cody

uśmiechnął się do niej znacząco.

–  Ma  się  rozumieć,  proszę  pana.  Pokażę  pani  wszystkie  –

mówił w słuchawkę, którą po chwili oddał Sage.

– Co mu pan powiedział? – warknęła Sage.

– Uściśliłem pani potrzeby.

– Co to ma znaczyć?

–  To,  że  za  chwilę  zostanie  pani  zaprezentowanych  kilka

niezłych  autek.  Proszę  dobrze  się  bawić  na  jazdach

próbnych.

– Pan coś kombinuje.

–  Tak,  mam  taki  tajny  plan,  żeby  kupiła  pani  sobie

samochód.  A  zresztą  już  nie  tajny.  Wygadałem  się,  ale  to

zabawne!  Nie,  mówię  serio.  A  jeśli  będzie  pani  miała  jakieś

pytania,  proszę  dzwonić  do  Tashy.  Ona  wszystkie  kwestie

techniczne  ma  w  małym  palcu.  I  proszę  nie  rozczarować

Cody’ego. Chyba się napalił, żeby coś pani sprzedać.

Mimo woli uśmiechnęła się.

Po trzech jazdach próbnych była zakochana w eleganckim

sedanie. Miał miękkie skórzane fotele, chodził jak marzenie.

Kierowało  się  nim  jak  małym  autkiem,  ale  z  tyłu  miał  dużo

miejsca. Dla Elego.

–  Widzę,  że  się  pani  uśmiecha  –  powiedział  Cody,  gdy

zaparkowała przed salonem.

– Bo to cholernie sympatyczny samochodzik.

–  Wewnątrz  jest  jeszcze  jeden  taki,  z  trochę  innym

wyposażeniem. Chodźmy zobaczyć. Ciemnoniebieski metalik,

background image

naprawdę ciemny. Najmodniejszy lakier sezonu.

Sage spodobał się ten kolor, taki z lekka skrzący się.

Cody  zachwalał  inne  zalety  samochodu:  nieco  grubsze

koła,  podgrzewane  siedzenia,  najnowocześniejszy  system

radiokomunikacyjny  i  świetne  głośniki.  A  co  najważniejsze  –

panoramiczny  szyberdach,  co  ma  szczególne  znaczenie  dla

pasażera jadącego z tyłu.

– Aż się boję zapytać o cenę – stwierdziła Sage.

–  I  tak  nie  wolno  mi  jej  zdradzić.  Pani  mąż  powiedział

wyraźnie:  mam  znaleźć  doskonały  wóz  i  namówić,  żeby

zadzwoniła  pani  do  osoby  imieniem  Tasha.  I  z  nią  omówiła

wszystkie szczegóły. Nie chciał, żeby uzależniała pani swoją

decyzję od kosztów.

Sage  zaniemówiła.  Jak  można  kupować  coś,  nie  znając

ceny? Przecież ona jest miernikiem wartości.

–  Ja  nie  jestem  przyzwyczajona  do  takich  numerów  –

tłumaczyła  się  Cody’emu.  –  Moje  życie  jest  zwyczajne,

normalne. No, prawie normalne.

–  No  to  powinna  się  pani  cieszyć  z  takiej  okazji.  Taka

radość  jest  najzupełniej  normalna  –  odparł  z  szerokim

uśmiechem. – Ludzie tu bez przerwy kupują samochody i się

z nich cieszą.

– Nie pytając o cenę?

– Tashy powiem, ile to auto kosztuje.

–  To  jakieś  wariactwo  –  powiedziała  Sage,  sięgając  po

telefon.

– Jak dla mnie, romantyczne i wspaniałomyślne.

Sage  porozmawiała  z  Tashą,  ze  szczegółami  opowiedziała

background image

o wybranym modelu.

–  Brzmi  to  świetnie  –  stwierdziła  Tasha.  –  Daj  mi  tego

Cody’ego do telefonu.

– Ale to wygląda dziwnie – protestowała Sage. – Poza tym

to  chyba  przesada.  Wystarczyłby  mi  jakiś  używany

samochód.

–  Mnie  to  się  wydaje  raczej  zabawne.  Przekaż  słuchawkę

sprzedawcy.

Cody  fachowo  objaśnił,  o  jaki  model  chodzi,  po  czym

uśmiechnął  się  do  Sage,  uniósł  w  górę  kciuk  i  zniknął  we

wnętrzu biura.

Sage  pokręciła  głową  z  niedowierzaniem  i  znów  spojrzała

na  samochód.  Był  przepiękny.  Wyobraziła  sobie,  jak  wiezie

zdrowego  Elego  autostradą  wzdłuż  wybrzeża.  Z  otwartym

szyberdachem.

Nagle  do  oczu  napłynęły  jej  łzy.  Wsunęła  się  na  fotel

kierowcy.  Siedzenie  było  jeszcze  bardziej  wygodne  niż  we

wszystkich  testowanych  przez  nią  autach.  Szyby  były

minimalnie przyciemnione. W sam raz na słoneczną pogodę.

– Sage? – usłyszała głos Cody’ego i aż podskoczyła. – Tasha

chce z panią pomówić.

–  Wszystko  załatwione  –  odezwała  się  Tasha.  –

Wytargowałam świetną cenę. Cody da ci tymczasowe tablice

rejestracyjne, ubezpieczenie i możesz ruszać do domu. Tylko

daj mu na chwilę kartę kredytową.

– Co takiego? – Sage nie posiadała się ze zdumienia. – A co

z SUV-em TJ-a, przecież go tu nie zostawię.

– Odstawię go – wtrącił Cody.

background image

– Do Whiskey Bay?

Ten  człowiek  chyba  nie  zdaje  sobie  sprawy,  jak  daleko

mieszka TJ!

–  Umowa  przewiduje  bezpłatne  dostarczenie  starego

samochodu  w  granicach  stanu  –  odparł  sprzedawca,

poklepując dach samochodu.

– Jarasz się? – spytała Tasha.

–  Jestem  w  szoku.  Tak  się  przecież  nie  kupuje

samochodów.

Ostatnio  samochodu,  który  odpowiadałby  jej  cenowo,

szukała przez miesiąc.

–  To  wspaniały  samochód.  Dokonałaś  świetnego  wyboru.

Jest  też  bardzo  bezpieczny.  TJ  już  nie  może  się  doczekać,

kiedy go zobaczy.

– Rozmawiałaś z nim? Wie, co wybrałam?

–  Jego  to  za  bardzo  nie  interesuje,  przecież  to  ty  masz

jeździć tym autem. I to ty masz być zadowolona.

– Będzie mi trudno ogarnąć wszystkie te ustawienia.

–  Nie  zapominaj,  że  jestem  mechanikiem  pokładowym.

Majstrowanie przy pojazdach to mój żywioł. I twardo stąpam

po ziemi.

– Dzięki. Z tą świadomością będzie mi łatwiej.

– Jedź ostrożnie.

– Jasne.

Wszak ten samochód musiał kosztować majątek!

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy Eli wyszedł ze szpitala, całą trójką jechali do domu TJ-

a.  Była  słoneczna  sobota.  Po  drodze  chłopcu  wytłumaczono,

że w czasie jego choroby Sage zamieszkała u TJ-a.

–  Miejsce  jest  super  –  powiedział  Eli,  patrząc  na  trawnik

rozpościerający się przed domem. – Jak boisko.

TJ  zrozumiał,  że  Eli  ujrzał  w  tej  liczącej  dwa  tysiące

metrów 

kwadratowych 

równej 

jak 

stół 

powierzchni

spełnienie marzeń, potencjał na boisko do gry.

– Możemy tu poćwiczyć łapanie – powiedział do syna.

– A jest zejście do plaży?

–  Tak,  jest  ścieżka.  Tu  wybrzeże  jest  raczej  kamieniste,

niezbyt  nadaje  się  do  pływania,  ale  za  domem  mamy  basen.

A  piętnaście  minut  jazdy  autostradą  stąd  jest  aquapark  ze

zjeżdżalniami.

– Cudnie – powiedział Eli, stąpając po trawniku. Klapnął na

trawę i pogładził ją dłonią.

Patrząc na to, Sage uśmiechnęła się do TJ-a.

– Nie mogę uwierzyć, że nareszcie jest w domu.

Przy tym ostatnim słowie lekko się zająknęła.

– Musimy mu powiedzieć całą resztę – odparł TJ. – Zrobimy

to teraz?

–  Dobrze  –  zgodziła  się,  podeszła  do  syna  i  przycupnęła

obok niego. – Eli?

background image

– Widziałaś kiedyś taki wielki trawnik? Ile osób tu mieszka?

- spytał chłopiec.

TJ dołączył do nich.

–  Tylko  my  –  odpowiedział.  –  Ja,  twoja  mama  i  oczywiście

ty.

– Czyli praktycznie mieszkasz tu sam? – nie mógł uwierzyć

Eli.

TJ nie wiedział, jak zareagować.

– Kochanie, muszę ci coś powiedzieć – odezwała się Sage,

biorąc syna za rękę.

– Coś złego? Mam nawrót choroby?

–  Nie,  nie.  Jesteś  zdrowy  jak  rydz.  Wszystkie  wyniki  masz

w normie. Tu chodzi o mnie. I o TJ-a.

Eli zdziwiony spojrzał na TJ-a.

– Mówiliśmy ci, że oddał ci szpik. Jego szpik akurat bardzo

pasował  do  twojego.  A  to  dlatego,  że  TJ  jest  także  twoim

ojcem.

Eli namyślał się przez chwilę. TJ wstrzymał oddech.

– To znaczy, że dawniej zanim się urodziłem?

– Tak. TJ jest twoim biologicznym ojcem.

–  To  gdzie  się  w  tym  czasie  podziewałeś?  –  spytał  Eli,

pogardliwym wzrokiem omiatając TJ-a.

– Nic nie wiedział – szybko wtrąciła Sage.

–  Nie  wiedziałem  –  potwierdził  TJ.  –  Gdybym  wiedział,

byłbym z tobą. Z wami obojgiem.

– Jak to nie wiedziałeś? – wycedził Eli przez zęby, podobnie

jak  to  robił  TJ,  kiedy  był  zły.  –  Mogłeś  się  postarać

i dowiedzieć!

background image

– Nie zrobiłem tego, fakt, ale naprawdę nie miałem pojęcia

o twoim istnieniu.

– To była moja wina – odezwała się Sage. – Powinnam była

mu  powiedzieć,  ale  wtedy  mu  nie  ufałam.  Nie  sądziłam,  że

może  być  dobrym  ojcem.  Uważałam,  że  lepiej  nam  będzie

bez niego.

–  A  przecież  na  pewno  mógł  nam  pomóc  –  powiedział  Eli,

wymownie patrząc na dom.

– Nie miej mu tego za złe – poprosiła Sage.

– Należy mi się – zapewnił syna TJ. – Ja sam mam to sobie

za złe. Ale cieszę się, że w końcu się spotkaliśmy.

–  No  tak,  uratowałeś  mi  życie  –  powiedział  Eli

łagodniejszym tonem.

– A teraz chcę dać ci wszystko, czego potrzebujesz.

–  Ale  jest  jeszcze  coś  –  dodała  Sage.  –  Rozmawialiśmy

o tym z TJ-em i ustaliliśmy, że dopóki nie dorośniesz, chcemy

oboje być tak blisko ciebie, jak to możliwe – Zawahała się,

a Eli bezwiednie przysunął się do niej.

–  Jak  byłeś  w  szpitalu  –  TJ  pośpieszył  jej  z  pomocą  –

przypomniało  nam  się,  że  w  szkole  bardzo  się  lubiliśmy

i pomyśleliśmy, że najlepiej będzie dla całej naszej trójki, jak

się pobierzemy.

– Wyszłaś za mąż? – spytał Eli mamę, mrugając oczami.

– Tak, wzięliśmy ślub. – Sage niepewnie spojrzał na TJ-a. –

Chcemy być twoimi rodzicami na całego.

– Przeprowadzimy się do Seattle? – spytał chłopiec.

–  Rozważaliśmy  to,  ale  skoro  TJ  ma  tu  ten  wielki  piękny

dom

background image

– Tu? Będziemy tu mieszkać?

Trudno  było  stwierdzić,  czy  dla  chłopca  jest  to  dobra  czy

zła 

wiadomość. 

TJ 

postanowił 

wykorzystać 

chwyt

marketingowy.

– Będziesz sam mógł urządzić swój pokój. A w piwnicy jest

telewizor z dużym ekranem, świetnie się na nim gra.

–  A  co  z  moimi  przyjaciółmi?  Obiecałem  Heidi,  że  będę  ją

odwiedzał.

– Pojedziemy do niej – odparła Sage.

– Możesz zapraszać kolegów tutaj albo spotykać się z nimi

w Seattle – powiedział TJ.

–  Mam  teraz  nowy  samochód,  możemy  jechać,  kiedy  tylko

będziesz chciał – dodała Sage.

– Chcę teraz.

– Może jednak jutro? – Sage przygładziła mu włosy.

– A jutro powiecie że nie.

–  Nie  powiemy.  No,  chyba  że  będziesz  się  źle  czuł  –

zapewnił TJ.

Eli powątpiewająco spoglądał na dom.

– Czy można grać przez internet? – spytał.

–  Szesnaście  gigabajtów  RAM-u,  obłędna  karta  graficzna.

Ustawienia dla czterech graczy jednocześnie.

– Usiłujesz skorumpować mojego syna? – szepnęła Sage.

– A udaje mi się?

– Szesnaście giga? – zainteresował się Eli.

–  Myślałem  o  trzydziestu  dwóch,  ale  mój  kumpel  Matt,

który  jest  maniakiem  komputerowym,  powiedział,  że  się  nie

opłaca. Wszystko kupowałem pod jego dyktando.

background image

–  Możemy  wejść  do  środka?  –  Entuzjazm  chłopca

najwyraźniej rósł.

I tak TJ został ojcem Elego.

– Niania? – Sage nie była pewna, czy się nie przesłyszała.

Eli  spał  w  swoim  pokoju.  Wybrał  narożne  pomieszczenie

z  oknami  wychodzącymi  na  ogród  i  na  klify.  Była  tam  też

wnęka  z  widokiem  na  zatokę  spełniająca  rolę  miniczytelni

oraz  własna  łazienka.  Chłopiec  koniecznie  chciał  jak

najszybciej położyć się w nowym łóżku.

– Niezupełnie niania, raczej druga gosposia. Jest nas teraz

troje, Verena może nie podołać.

– Ja jej pomogę. A Elim będę zajmować się sama.

– Ale przecież od czasu do czasu będziesz chciała wyjść czy

wyjechać.

Sage  chciała  zaprotestować.  W  Seattle  nigdy  nie

zostawiała Elego z opiekunkami. Cokolwiek musiała załatwić,

zawsze  brała  go  z  sobą.  Ale  fakt,  nie  miała  przez  to  życia

towarzyskiego. Wszystkie wieczory spędzała w domu.

–  Na  przykład  teraz  będziesz  organizować  ten  festyn  –

ciągnął  TJ.  –  Brać  udział  w  zebraniach,  także  wieczorami.

A ja nie zawsze mogę być wtedy w domu.

–  Mogę  dostosować  swój  rozkład  zajęć  do  potrzeb  Elego.

Całe lata tak funkcjonowałam.

–  Ale  teraz  już  nie  musisz.  Możesz  mieć  więcej  swobody,

być  bardziej  dyspozycyjna.  Chcesz  gdzieś  iść,  to  po  prostu

idziesz. I wszyscy są zadowoleni. Kristy zaczyna od jutra.

–  Tak  po  prostu?  W  mgnieniu  oka  załatwiłeś  nową

gosposię?  Wydawało  mi  się,  że  wszystkie  decyzje  będziemy

background image

podejmować  razem,  po  partnersku.  A  ty  konsultujesz  się  ze

mną po fakcie. Lauren też tak traktowałeś? – spytała cierpko,

ale  już  po  sekundzie  pożałowała  tych  słów.  –  Przepraszam  –

szepnęła, poczuwszy na sobie jego zimne jak lód spojrzenie.

–  Chodziło  mi  –  Nie  wiedziała,  jak  wyrazić  to,  co  chciała

powiedzieć.

– O to, czy w prawdziwym małżeństwie zachowywałem się

inaczej? – zasugerował.

Trafił w sedno.

Skierował  się  do  kuchni,  a  ona  poszła  za  nim.  Wyjął  piwo

z lodówki.

–  Nie  wnikam,  czy  nasze  małżeństwo  jest  prawdziwe  czy

nie.  Ale  istnieje  i  robię  wszystko,  żeby  było  udane.  Ty

oczywiście  masz  prawo  weta,  ale  ja  w  zamian  żądam  tego

samego w sprawach dotyczących naszego syna.

Sage  nie  spodobały  się  te  słowa.  Powinni  współpracować,

a nie odgrywać się na sobie.

– Możemy spróbować – odparła bez entuzjazmu. – Musimy

się dotrzeć, a to pewnie potrwa.

– Wiem. – Pośpiesznie skinął głową. – Napijesz się?

Nie przepadała za piwem, ale tym razem miało ono spełnić

rolę fajki pokoju.

– Dzięki, chętnie.

– O której jedziesz jutro do Seattle? – spytał.

– Zobaczymy. Zależy, jak Eli będzie się rano czuł.

– Mogę jechać z wami?

Wolała  spędzić  ten  czas  tylko  z  Elim.  Chciała,  by  choć

przez  jedno  popołudnie  było  tak  jak  dawniej.  Ale  cóż,

background image

zgodziła  się  mieć  partnera.  TJ  też  chce  przebywać  z  synem.

A  ona  musi  się  przyzwyczaić.  Tak  teraz  będzie  wyglądać  jej

normalne życie.

– Oczywiście.

–  Dzięki,  jestem  wdzięczny.  Może  wyjdziemy  na  dwór?  –

zaproponował. – Włączę gazowy kominek.

Zgodziła  się.  Na  zewnątrz  można  obserwować  gwiazdy,

poczuć na twarzy bryzę i posłuchać szumu fal. A to wszystko

uspokaja i oczyszcza umysł.

TJ  rozsunął  szklane  drzwi.  Pokój  rodzinny  połączył  się

w  ten  sposób  z  tarasem,  tworząc  gigantyczną  powierzchnię,

na której przebywało się jednocześnie trochę w domu, trochę

poza  nim.  Nagle  zdała  sobie  sprawę,  jak  bardzo  polubiła

morskie  zapachy.  Podeszła  do  poręczy  i  oparła  się  o  nią,

podziwiając  widoki  nieba  i  ciemnego  oceanu.  Widać  stąd

było Crab Shack i marinę Matta. W oddali błyszczały światła

Neo, restauracji Caleba.

TJ stanął obok.

–  Miałaś  rację  –  odezwał  się.  –  Dobrze,  że  powiedzieliśmy

mu dopiero po wyjściu ze szpitala, jak się wzmocnił i trochę

mnie już zdążył poznać.

Milczała. Cóż, poszła w tej sprawie za głosem instynktu, bo

przecież  nie  miała  się  kogo  poradzić.  Dobrze,  że  wszystko

poszło okej.

– Ja jestem za bardzo niecierpliwy – przyznał.

– Rozumiem.

– Tak bym chciał, żeby mógł już biegać, skakać, bawić się.

– Zaczekaj jeszcze trochę. – Wypiła łyk piwa, które, musiała

background image

to  przyznać,  smakowała  jej  coraz  bardziej.  –  Nie  minie

miesiąc, a go nie dogonisz.

–  Bardzo  bym  chciał.  Sprawdzę,  jak  działa  tutejsza  liga

bejsbolowa w kategorii młodzików.

–  Nie  wiem,  czy  w  tym  roku  będzie  mógł  wziąć  udział

w rozgrywkach.

–  Jasne,  może  zaczekać,  ale  niech  się  już  zapoznaje

z innymi dzieciakami.

– Okej.

–  Czyli  nie  masz  nic  przeciwko  temu,  żeby  się  dowiedział,

czy są jakieś treningi?

– Jasne, że nie mam. To twój syn.

Uff,  takie  wspólne  rodzicielstwo  to  piekielnie  trudna

sprawa.

TJ  najpierw  się  rozpromienił,  a  później  spoważniał.

Spojrzał na jej usta i ogarnęła go fala pożądania.

Nie  ulega  wątpliwości,  Sage  go  pociągała.  I  to  jest

niebezpieczne.  Przecież  tak  naprawdę  dopiero  co  nauczyli

się  jakoś  tolerować.  Teraz  czas  na  budowanie  przyjaźni.

A  każdy  dodatkowy  czynnik  może  tylko  skomplikować  ten

proces.

– Sage – szepnął.

– Nie zaczynaj – odparła, kładąc palec na ustach.

– Jesteś niesamowitą kobietą. – Ucałował jej dłoń.

Coś  ścisnęło  ją  za  gardło.  Powinna  się  wycofać,  ale

jednocześnie rozpaczliwie pragnęła, by ją pocałował.

– Niesamowicie zwyczajną – poprawiła go.

– O co to, to nie! – Odgarnął jej włosy z twarzy.

background image

– Nie komplikuj – ostrzegła.

– Wiem, nie powinienem.

Skłonił ją, by oparła głowę na jego ramieniu. Czuła się przy

nim  bezpiecznie.  Jest  taki  silny,  pewny  siebie  i  godny

zaufania. Eli po latach ma nareszcie ojca, a ona nie musi się

martwić o przyszłość.

– Trzeba to jakoś rozwiązać – powiedział.

Cieszyła się, że jej nie całuje, i z tego samego powodu było

jej smutno. Poczucie bezpieczeństwa jest bardzo ważne, gdy

jesteś  matką.  Ala  Sage  była  także  kobietą,  a  TJ  to  bardzo

seksowny facet.

Gdy  TJ  wracał  z  pracy,  jego  dom  tętnił  życiem.  Z  piwnicy

dochodził  gwar  chłopięcych  głosów  –  można  się  było

domyślać, że Eli wraz z dwójką kolegów grają w cymbergaja.

Na  piętrze  natomiast  brzmiała  muzyka.  TJ  wszedł  po

schodach na górę.

–  Za  bardzo  zagracone  –  usłyszał  głos  Sage.  –

Niepotrzebnie kupiłam drugi fotel.

– Ale to świetny komplet! – mówiła Melissa.

– Może przestawić kanapę pod tamtą ścianę?

– Okej, i wtedy będzie można przed nią postawić stolik.

– Co tu się dzieje? – spytał TJ, wchodząc.

– Ja to wszystko wymierzyłam – tłumaczyła się Sage.

– A jest trochę ciasno – dodała Melissa.

–  Nie  zamierzacie  chyba  same  przesuwać  tych  mebli?  –

spytał TJ.

– Tak tylko sobie próbujemy – odparła Sage.
– Ten pokój jest za mały – zauważył.

background image

– Albo meble za duże. Ale już nie chciałabym ich odsyłać –

jęknęła Sage.

–  Coś  na  to  poradzimy.  A  nie  mówiłem,  żeby  zatrudnić

dekoratora?

–  Ja  się  tak  łatwo  nie  poddam  –  sapnęła  Melissa,  pchając

fotel.

–  Nie  trudź  się,  można  przecież  zburzyć  tę  ścianę  –

stwierdził  TJ.  –  I  tę  też.  Połączymy  dwie  środkowe  sypialnie

i otworzymy je na hol. To nam da mnóstwo przestrzeni.

– Naprawdę chcesz rozwalać ściany? – Sage nie posiadała

się ze zdumienia.

– Zaraz zadzwonię po Noaha – zaofiarowała się Melissa.

–  Chwileczkę.  Przecież  to  całkiem  nowy  dom  –  zauważyła

Sage.

–  Ale  i  tak  zostanie  tu  kilka  zamkniętych  pomieszczeń:

pokój  Elego  na  jednym  końcu,  twój  na  drugim,  główna

łazienka i pokój gościnny od ulicy.

– A przestrzeń dzienna pośrodku będzie to wszystko spinać

w  jedną  całość.  Noah  jest  w  tym  świetny  –  powiedziała

Melissa, przykładając telefon do ucha.

–  Ale  nie  można  tak  po  prostu  –  usiłowała  wtrącić  Sage

drżącym głosem.

– Kochanie, możesz przyjść później do TJ-a? Przebudowują

piętro. Co mówisz? No, naszego domu to ty chyba nigdy nie

skończysz – roześmiała się Melissa, kończąc rozmowę.

– Nie można takich ważnych decyzji podejmować w jednej

sekundzie. – Sage nie dawała za wygraną.

–  Dlaczego?  Powinienem  był  wcześniej  o  tym  pomyśleć.

background image

Chcę,  żebyś  się  tu  czuła  swobodnie,  żeby  to  była  twoja

przestrzeń. Może urządzimy tu jeszcze wnękę kuchenną?

– Dziękuję, nie trzeba.

– Noah zaraz będzie – oznajmiła Melissa entuzjastycznie. –

Odpocznie  trochę  od  renowacji  naszego  domu,  która

zapowiada się na lata.

– Kto jest u Elego? – spytał TJ.

–  Chłopcy  z  drużyny  młodzików  –  odparła  Sage,

z przerażeniem wodząc wokół wzrokiem.

–  Zobaczysz,  będzie  pięknie  –  rzekła  Melissa,  ściskając  ją

za ramię.

TJ  poczuł  ukłucie  zazdrości.  On  też  chciałby  móc  dotykać

Sage.  Jest  zdrowym  normalnym  mężczyzną,  chciałby  się

z  kimś  kochać.  Ale  najbardziej  z  Lauren.  Przeniesienie  tego

pragnienia  na  Sage  tylko  dlatego,  że  tu  jest  i  że  jest  tak

piękna, byłoby w stosunku do niej nie fair.

Telefon Sage zadzwonił.

–  Musimy  zatrudnić  architekta  wnętrz  –  powiedział  TJ.  –

Trzeba 

będzie 

pomalować 

ściany, 

zmienić 

dywany

i wykładziny, oświetlenie

–  Nie  żartuj  –  odparła  Sage,  przykładając  słuchawkę  do

ucha. – Słucham? Tak, przy telefonie O nie.

–  Coś  z  Elim?  –  zaniepokoił  się  TJ.  Jego  syn  miał  dwa  dni

temu pobieraną krew do badań.

Sage zaprzeczyła ruchem głowy.

– Tak, oczywiście – mówiła dalej do telefonu. – Zaraz jadę.

Biedne dziecko. Dziękuję pani. Chodzi o Heidi – zwróciła się

do TJ-a po rozłączeniu rozmowy. – Właśnie umarła jej mama.

background image

Tydzień temu wypisali ją z OIOM-u, myślałam, że jest lepiej.

Heidi  nawet  odwiedziła  ją  kilka  razy  na  oddziale

wewnętrznym.

– To straszne – powiedziała Melissa. – Przyjaźniłyście się?

–  Nawet  jej  nie  znałam.  Heidi  leżała  po  wypadku  w  jednej

sali  z  Elim.  Podobno  pyta  teraz  o  mnie.  Muszę  jechać  do

Seattle.

–  Jasne,  zamówię  samolot.  Tak  będzie  szybciej.  Poza  tym

Eli  też  na  pewno  będzie  chciał  się  z  nią  zobaczyć  –

powiedział TJ, uprzedzając protesty Sage.

Telefonicznie zamówił lot.

–  Odwiozę  jego  kolegów  do  domu  –  zaproponowała

Melissa,  a  Sage  szybko  zrobiła  synowi  kanapkę  na  drogę

i wzięła coś do picia.

Mimo okoliczności TJ nie mógł powstrzymać uśmiechu. Eli

jeszcze  tego  nie  wie,  ale  ma  najbardziej  troskliwą  mamę  na

świecie.

Po niecałych dwóch godzinach byli już przy łóżku Heidi. TJ

został  na  korytarzu.  Słyszał  płacz  dziewczynki  i  przez  szybę

widział,  jak  Sage  tuli  ją  do  siebie.  Eli  głaskał  koleżankę  po

włosach i coś do niej mówił. TJ puchł z dumy.

–  Pan  Bauer?  –  odezwała  się  przechodząca  pielęgniarka.  –

To miłe ze strony Sage, że tak szybko przyjechała.

– Nic nie było w stanie jej powstrzymać – odparł. – Jak się

czuje Heidi?

–  Oczywiście  strasznie  to  przeżywa.  Jest  smutna

i przerażona.

– A fizycznie?

background image

–  Doskonale.  Właściwie  mogłaby  już  zostać  wypisana  do

domu  –  westchnęła  pielęgniarka.  –  Czekaliśmy,  aż  jej  mama

nieco  się  wzmocni.  Jak  Eli?  –  skierowała  pytanie  do  Sage,

która właśnie wyszła na korytarz.

– Zadziwiająco dobrze.

–  To  znakomicie.  A  tu  taka  tragedia.  Przepraszam,  mam

pacjentów, porozmawiamy później.

– Oczywiście. Ona nie ma nikogo – powiedziała Sage do TJ-

a, kiedy pielęgniarka odeszła. – Musimy jej pomóc.

– Jasne, zapłacę za wszystko, czego potrzebuje. Lekarstwa,

zabiegi, rehabilitacja.

– Pieniądze to nie wszystko – zauważyła Sage zrozpaczona.

– Oczywiście sfinansowanie leczenia to też pomoc

– Ale?

– TJ, ona potrzebuje rodziny – dokończyła Sage, patrząc mu

w oczy.

– Chcesz powiedzieć, że

–  Ona  mnie  potrzebuje.  To  malutka,  zagubiona  w  świecie

dziewczynka.

– A babcia? Ciocie, wujkowie?

– Nie ma nikogo.

– Chcesz, żebyśmy wzięli ją do siebie.

– Więcej. Ja chcę ją adoptować.

–  I  kto  to  mówi?  Przed  chwilą  rozwalenie  ściany  nazwałaś

działaniem bez zastanowienia.

– Ja muszę to zrobić, TJ.

– Nie – odparł, kręcąc głową. – My musimy to zrobić.

Objęła go.

background image

– Dzięki, TJ.

Przytulił  ją  mocno,  starając  się  w  tym  momencie  myśleć

o  Heidi,  o  Elim.  O  Sage  wyłącznie  jako  o  troskliwej  i  czułej

matce. Ale nie do końca mu się to udawało.

Wyobrażał sobie ją nago, w jego ramionach, w jego łóżku.

Mówił  sobie,  że  musi  przestać.  Ale  jego  ramiona  odmawiały

posłuszeństwa i tulił ją coraz mocniej.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sage  siedziała  przy  stole  w  domu  Melissy  i  Noaha

i uśmiechała się, czytając esemesa od nowej pomocy, Kristy.

– Oboje zasnęli – powiedziała do Melissy, Jules i Tashy.

–  Chciałabym  to  samo  móc  powiedzieć  o  moich

bliźniaczkach  –  westchnęła  Jules.  –  Caleb  wysyła  mi

wyłącznie sygnały SOS.

–  Niech  zadzwoni  po  Matta  –  poradziła  Tasha.  –

Chłopakowi przyda się trochę poćwiczyć.

Matka Heidi umarła tydzień temu. W czasie pogrzebu mała

cały  czas  kurczowo  trzymała  się  Sage.  Dzięki  rekomendacji

personelu szpitala i pomocy prawników TJ-a sąd przyznał im

obojgu  tymczasową  opiekę  rodzicielską.  Procedura  adopcji

potrwa pewnie kilka miesięcy.

Na  razie  Heidi  musiała  radzić  sobie  ze  stratą  i  nadal

wracać do zdrowia.

– Jak się miewa Heidi? – spytała Tasha. – Ona mi wygląda

na bardzo dzielną dziewczynkę.

–  Tak,  wczoraj  się  nawet  roześmiała.  Malowali  z  Elim  coś

na  ścianie  i  Eli  postawił  jej  czerwoną  kropkę  na  nosie  –

opowiadała Sage.

–  Malowanie  po  ścianach  jest  bardzo  inspirujące  –

stwierdziła Jules.

– To pomysł Lauren – przyznała Sage. – Największa ściana

background image

w piwnicy TJ-a jest przeznaczona na działalność artystyczną.

Jak już ją całkiem zamażą, sfotografujemy ją i odmalujemy na

biało, żeby mogli się wyżywać od początku.

– Lauren miała też wielki wkład w nasz festyn. Wymyśliła,

że  żywność  i  przedmioty  na  straganach  muszą  pochodzić

z naszej okolicy – powiedziała Jules.

Ilekroć  ludzie  mówili  o  Lauren,  Sage  zaczynała  się  czuć

nieswojo. Ta kobieta była kochana nie tylko przez TJ-a

– Kreatywność nie jest moją mocną stroną – przyznała.

–  A  w  czym  jesteś  dobra?  –  spytała  Jules.  –  Oprócz

oczywiście bycia najfantastyczniejszą matką?

– W liceum była geniuszem – powiedziała Tasha.

– Bez przesady – broniła się Sage.

– A jakie przedmioty lubiłaś?

–  Chyba  matmę.  No  i  nieźle  mi  szło  z  fizyki.  Lubię  wiedzę

ścisłą, a sprawy artystyczne mnie onieśmielają.

– Ja nigdy w niczym nie byłam dobra – stwierdziła Melissa.

– I to cię uczłowiecza – odparła Tasha, co wywołało ogólny

gromki śmiech.

–  Ale  jak  wykorzystać  talent  matematyczny  do  organizacji

naszego festynu? – zastanawiała się Jules.

– Mogę wypisywać czeki – zażartowała Sage.

– Świetnie! Będziesz czuwać nad budżetem! – wykrzyknęła

Melissa. – To najważniejsza umiejętność.

– 

Faktycznie, 

nieźle 

sobie 

radzę 

arkuszami

kalkulacyjnymi.

–  Odhaczone  –  stwierdziła  Melissa.  –  Jutro  pochylasz  się

nad budżetem.

background image

– Dziękuję.

– Nie. To my ci dziękujemy. Nikt się do tego nie palił.

Jules  i  Tasha  wyszły,  a  Melissa  zwinęła  w  rulon  mapę

parku, która pomagała im w planowaniu imprezy.

– Kieliszek wina? – zaproponowała Melissa.

Sage zgodziła się chętnie.

–  Noah  pokaże  wam  jutro  plany  przebudowy  piętra  –

powiedziała Melissa.

Sądząc  po  wystroju  kuchni,  do  której  obie  przeszły,

gustowi Noaha można było w pełni zaufać.

– Robisz wspaniałą rzecz – ciągnęła gospodyni.

–  To  nie  ja.  Pomysł  był  TJ-a,  a  projektantem  i  wykonawcą

będzie twój mąż.

– Miałam na myśli Heidi.

–  Nie  robę  tego  dla  idei.  To  cudowna  dziewczynka,

uwielbiam ją.

– Ale podobno nie wahałaś się ani sekundy. Tak mówił TJ.

– On też się nie wahał.

Pomyślała, że niewielu mężczyzn zdecydowałoby się na to,

co  TJ  zrobił  dla  swojego  syna,  a  tym  bardziej  dla  kobiety,

która przez tyle lat ukrywała przed nim, że jest ojcem.

–  Co  jest?  –  spytała  nagle  Melissa,  obserwując  wyraz

twarzy Sage. – Myślisz o TJ-u?

– O Elim i Heidi.

– Nie. Ty myślisz o facecie.

– Czytasz w myślach? – Sage roześmiała się nerwowo.

– Nie chcesz, to nie mów. Ale ja jestem z natury ciekawska.

Ja  się  układa  między  wami?  Oboje  przecież  przewróciliście

background image

sobie życie do góry nogami.

–  Jest  w  porządku.  –  Sage  nie  potrafiła  powstrzymać

uśmiechu.

–  Okej,  to  teraz  muszę  zapytać.  Nie  musisz  odpowiadać.

Czy do waszych relacji wkradła się odrobina romantyzmu?

–  Nie  –  odparła  szybko  Sage,  obejmując  kieliszek.  –

Chociaż raz go całowałam – przyznała się.

Bardzo  pragnęła  zaprzyjaźnić  się  z  Melissą,  nie  mogła  jej

więc  tak  zupełnie  nie  dopuszczać  do  swoich  osobistych

sekretów.

– W szczególny sposób?

– Po prostu całowałam. I było nieźle. Może nawet lepiej niż

dobrze. Głupia jestem, prawda? Ale to na pewno nie romans.

Chociaż TJ to niezłe ciacho.

–  Jest  przystojny  –  przyznała  Melissa.  –  Do  tego

inteligentny  i  dobrze  zbudowany.  No  i  jest  ojcem  twojego

dziecka.  Mieszkasz  z  nim.  Gdybyś  się  upierała,  że  nic  cię

z nim nigdy nie połączy, zaczęłabym się obawiać, czy z tobą

wszystko w porządku.

– Nie martw się, ze mną jest okej.

– Byłoby nieźle, gdyby między wami do czegoś doszło, nie?

– Melissa się zaśmiała.

–  Bo  ja  wiem?  Jesteśmy  razem  dla  dobra  Elego.  Żadne

z nas nie szuka partnera, a już na pewno nie TJ.

– Lauren nie żyje.

– Ale on jej nie zapomniał.

– Jesteście parą młodych zdrowych ludzi.

– To nie znaczy, że musimy

background image

– Ale nie znaczy też, że nie powinniście.

– Nie pójdę do łóżka z

– Z własnym mężem?

–  On  nie  jest  No  przynajmniej  nie  w  tym  zwykłym

sensie

Melissa ponownie nalała wino do kieliszków.

– Nie mówię oczywiście, że powinnaś z nim sypiać. Mówię

ci tylko: nie skreślaj tego pomysłu tak zupełnie. Bo on kiedyś

może  ci  przyjść  do  głowy.  Z  kim  innym  mogłabyś  iść  do

łóżka? Nie wyobrażam sobie ciebie romansującej na boku.

Na te słowa Sage dosłownie zatkało.

– Nie zamierzam oszukiwać TJ-a.

Sama myśl wydała się jej odrażająca.

Melissa  uniosła  brwi  w  niewypowiedzianym  pytaniu.  Jeśli

Sage  nie  zamierza  spać  z  TJ-em,  ale  też  nie  zamierza  mieć

nikogo  na  boku,  to  co  jej  pozostaje?  Eli  ma  dziewięć  lat,

Heidi siedem.

Perspektywa wieloletniego celibatu, ot co.

Festyn  Nadmorski  trwał  w  najlepsze.  Setki  ludzi  –

miejscowych  i  turystów,  niedziela  pod  koniec  sierpnia,

temperatura  w  okolicach  dwudziestu  sześciu  stopni,  lekka

bryza  i  ani  jednej  chmurki.  TJ  z  przyjemnością  obserwował,

jak  Eli  bierze  udział  w  grach  zorganizowanych  dla  dzieci.

Wygrał nawet konkurs na rzuty jajkiem.

Heidi  natomiast  upodobała  sobie  zajęcia  plastyczne.

Godzinami  mogła  krążyć  wokół  straganów  z  wytworami

rzemiosła.  Odwiedziła  też  namiot,  gdzie  malowano  dzieciom
twarze  i  wyszła  z  niego  jako  czarno-biały  kotek.  Wyglądała

background image

cudownie.

– Powinnam już zabrać je do domu – stwierdziła Sage, gdy

słońce  schowało  się  za  górami  i  zmęczone  dzieci  przysiadły

obok nich na ławeczce.

– Zadzwonię po Kristy – powiedział TJ.

– Nie przeszkadzajmy jej – zaprotestowała Sage, wstając.

– Przecież weźmie za to pieniądze.

Kristy  bawiła  się  na  festynie  z  przyjaciółmi,  ale  byli

umówieni,  że  w  razie  potrzeby  zajmie  się  dziećmi.  Jako

studentce  zależało  jej  na  dodatkowym  zarobku.  Sage  nie

mogła  jednak  pojąć,  jak  można  zrezygnować  z  pokazu

sztucznych ogni i tańców.

–  Kristy  obiecała,  że  fajerwerki  obejrzymy  na  balkonie  –

powiedział Eli.

– Ale najpierw kąpiel – napomniała go matka.

–  A  co  z  moją  buzią  kotka?  –  zaniepokoiła  się  Heidi.  –

Obiecuję, będę spać na plecach, nie pobrudzę poduszki.

Do  dyskusji  włączyła  się  Kristy,  która  właśnie  nadeszła.

Wyjęła telefon.

–  Zrobię  ci  zdjęcie,  a  jutro  pomalujemy  buzię  tak  samo.

Będziemy  miały  wzór  –  zaproponowała  rozwiązanie.  –  Albo

namalujemy coś innego, żeby nie było nudno.

Heidi promieniała. Wybrała jednak opcję z kotkiem.

– Okej, ale jutro możesz być kotkiem burym albo rudym.

– Rudym! – wykrzyknęła dziewczynka radośnie.

– Chodźcie, dzieciaki – powiedziała Kristy.

– Nie wrócimy bardzo późno – obiecywała Sage.

–  Dlaczego?  Nie  musicie  się  śpieszyć  –  zapewniła  ją

background image

opiekunka.

–  Mogę  dziś  się  wykąpać  w  pianie  o  zapachu  arbuza?  –

pytała Heidi, gdy cała trójka się oddalała.

Sage westchnęła głośno.

– Co jest? Dlaczego wzdychasz? – spytał TJ.

–  Ona  już  potrafi  się  cieszyć  kolorami,  zapachami.  To

cudowne. Dziękuję ci.

– Przestań. Za co ty mi ciągle dziękujesz?

–  Za  wszystko.  I  za  nic.  Sama  nie  wiem.  Po  prostu  jestem

szczęśliwa,  że  Eli  zdrowieje,  a  Heidi  zaczyna  się  u  nas

aklimatyzować.

– Jestem szczęśliwy tak samo jak ty.

TJ  nie  przypuszczał,  że  będzie  kiedykolwiek  tak  żył  pełną

piersią jak teraz. Dom pełen gwaru, Sage włącza się w życie

wspólnoty,  Eli  ma  przyjaciół  w  drużynie  sportowej,  powoli

zaczyna  treningi.  I  do  tego  Heidi  –  ten  delikatny  klejnocik.

Laurem uwielbiałaby tę dziewczynkę.

Ale  gdyby  tu  była  Lauren,  nie  byłoby  Heidi.  A  i  Eli  byłby

ewentualnie  tylko  czasowo,  bo  opiekę  nad  nim  TJ  musiałby

dzielić  z  Sage.  A  czy  Lauren  zaakceptowałaby  Elego,  czy  by

go pokochała całym sercem?

Do ich stołu podeszli Melissa i Noah.

–  Największa  frekwencja  w  historii  naszych  festynów!  –

wykrzyknęła Melissa triumfalnie.

– Gratulacje – odparła Sage.

– Tobie też się należą.

– Ja się za bardzo do tego nie przyczyniłam.

–  Jak  to?  Wykonałaś  kawał  niewdzięcznej  roboty.

background image

Negocjowałaś  ceny,  zaoszczędziłaś  masę  pieniędzy.  I  dzięki

tobie mieliśmy to niesamowite nagłośnienie. A jeszcze sporo

pracy  przed  tobą.  My  już  będziemy  się  byczyć,  a  do  ciebie

faktury będą spływać jeszcze przez miesiąc.

–  Dla  mnie  to  nie  problem  –  odparła  Sage.  –  Z  liczbami

jakoś daję sobie radę. W przeciwieństwie do innych spraw.

TJ  przysłuchiwał  się  zdumiony.  Jak  można  cenić  się  tak

nisko?

– Usiądziecie? – zaproponowała Sage.

–  Nie,  idziemy  potańczyć  –  odparła  Melissa.  –  TJ,  ty  też

zaciągnij żonę na parkiet, niech się trochę zrelaksuje.

Nie  wyglądało,  żeby  Sage  miała  na  to  szczególną  ochotę.

TJ też od dawna nie tańczył. Postanowił jednak zaryzykować.

Chciał zatańczyć z Sage. Wstał i wyciągnął do niej rękę.

–  Świetna  decyzja  –  zaszczebiotała  Melissa.  –  Wszak  noc

jest jeszcze młoda!

Sage  śmieszył  jej  przesadny  entuzjazm.  Kiedy  jednak

spojrzała  na  TJ-a,  uśmiech  zniknął  z  jej  twarzy.  On  mimo

wszystko postanowił się tym nie przejmować.

Sage  nigdy  w  życiu  tak  się  nie  wytańczyła.  Podskakiwała

i śmiała się przy szybszych numerach, kołysała przy wolnych,

a  od  czasu  do  czasu  robili  sobie  z  TJ-em  przerwę  na  drinka

albo  na  pogapienie  się  na  gwiazdy.  Jules  i  Caleb  wyszli

wcześniej do swoich bliźniaczek, ale Melissa i Noah – a także

Tasha,  mimo  iż  twierdziła,  że  w  ciąży  szybciej  się  męczy  –

zostali do ostatniej melodii.

Pozostał  jeszcze  pokaz  sztucznych  ogni,  które  można  było

podziwiać  ze  szczytu  klifu.  TJ  znalazł  dla  nich  zaciszne

background image

miejsce  między  wysokimi  głazami,  które  tłumiły  gwar,  jaki

nieuchronnie 

towarzyszy 

wielkiemu 

ludzkiemu

zgromadzeniu.

Sage  nie  mogła  oderwać  oczu  od  zmieniających  się  barw

i kształtów wystrzeliwanych w niebo fajerwerków.

– Usiądź sobie. – TJ wskazał jej skalną półkę.

– Skąd znasz to miejsce?

– Byłem tu już kilka razy.

Spojrzała  na  jego  profil,  gdy  przysiadł  obok.  Czuła  ciepło

i  siłę  jego  ciała.  Potańcówka  przeniosła  ją  do  nocy,  którą

dziesięć lat temu też spędziła, tańcząc w jego ramionach.

Zauważył,  że  mu  się  przygląda,  i  uśmiechnął  się  do  niej.

Poczuła, jak serce zaczyna jej obijać się o żebra.

Uśmiech  zgasł  mu  na  ustach,  oczy  pociemniały.  Powoli

nachylił  się  w  jej  kierunku.  Wstrzymała  oddech  i  zamknęła

oczy.  On  musnął  wargami  jej  usta,  a  ona  pod  powiekami

ujrzała blask o mocy większej niż wszystkie fajerwerki świata

razem  wzięte.  Westchnęła,  a  TJ  pogłębił  pocałunek.

Przyciągnął ją bliżej i otoczył ramionami. Wtuliła się w niego,

rozchylając usta, całując długo i mocno. Wydawało się jej, że

przestała podlegać sile ciążenia, że za sprawą rozkoszy unosi

się w przesyconym morską solą powietrzu.

TJ  położył  rozpaloną  dłoń  w  okolicach  jej  krzyża,  gdzie

pomiędzy  topem  a  sportowymi  spodniami,  jakie  miała  na

sobie,  znalazł  kawałek  niezakrytej  skóry.  Ona  zaś  wodziła

dłońmi  po  jego  torsie  i  ramionach,  wsuwając  palce  pod

rękaw T-shirta.

Przerwał  pocałunek,  cofnął  się  i  patrzył  na  nią  ze

background image

zdziwieniem.  Powoli  zaczął  zsuwać  ramiączko  jej  bluzeczki.

Nie 

powstrzymywała 

go, 

nie 

miała 

ochoty 

go

powstrzymywać.  Zdjął  tę  część  garderoby,  odrzucił  na  bok

i  wpatrywał  się  w  fioletowy  koronkowy  stanik.  Ona  zaś

ściągnęła  mu  podkoszulek  i  przylgnęła  do  jego  opalonej

piersi.  Wtedy  zdjął  jej  stanik  i  przytulił  ją  mocno  do  siebie.

Przypomniało  mu  się,  jak  się  kochali  tamtej  nocy  po  balu

maturalnym.  Wdychał  piżmowy  zapach  jej  perfum  i  jeszcze

raz obdarzył gorącym pocałunkiem.

Podłożył  dłonie  pod  jej  pośladki,  uniósł,  posadził  ją  sobie

na  kolanach  twarzą  do  siebie  i  wciąż  ją  całując,  zagłębił

palce  w  jej  włosach.  A  potem  objął  dłońmi  jej  piersi.

Bezwiednie wygięła się, by mu to ułatwić. Ściskała go udami,

jej palce wbiły się w skórę jego pleców.

Wybuchy  sztucznych  ogni  były  niczym  w  porównaniu

z tym, co działo się między nimi.

– TJ – szepnęła – proszę cię.

Odpowiedział jej niewyraźny pomruk.

Sięgnęła do klamry jego paska, rozpięła ją, ale położył dłoń

na jej ręce. Cofnęła się. Coś nie tak? Zrobiła coś złego? Jego

oczy były teraz całkiem czarne, twarz mu płonęła, a usta były

ciemnopurpurowe z pożądania.

– Co jest? – spytała.

Ruchem  głowy  wskazał  kłębiący  się  po  drugiej  stronie

głazów  tłum.  Sage  wydała  z  siebie  jęk,  w  którym  była

i wdzięczność, i rozczarowanie.

– I muszę cię przeprosić – dodał, podając jej ubranie. – Na

to się nie umawiałaś.

background image

Ale dla niej to nie była żadna przykrość.

– Wiem, ale ja

– Nie komplikujmy spraw – powiedział, wkładając na siebie

podkoszulek.

Nagle  dotarło  do  niej,  że  jest  prawie  goła  i  szybko  się

ubrała.

– Powinniśmy iść do domu – odezwał się, wstając.

Idąc  obok  niego,  miała  ochotę  zadać  mu  pytanie,  co

rozumie przez niekomplikowanie. O ile dobrze rozumiała, nie

ma  na  świecie  prostszej  rzeczy  niż  się  z  kimś  przespać.

A  poza  tym  są  po  ślubie.  I  po  latach  rozłąki  pojawiła  się

między nimi chemia.

–  TJ  –  spróbowała  nieśmiało,  gdy  podchodzili  do

samochodu.

–  Zostawmy  to  –  odparł,  otwierając  drzwi.  –  Wzajemne

obwinianie się jeszcze nigdy nikomu nie pomogło.

Obwinianie  się  było  ostatnim  określeniem,  jakie  w  tym

momencie  pojawiło  się  w  jej  umyśle.  Przypomniały  się  jej

słowa Melissy.

– Tu nikt nie jest winien – powiedziała.

– Owszem, ja jestem – odparł, siadając za kierownicą.

Drogę odbyli w milczeniu, a ona cały czas zastanawiała się,

jakimi słowami wyrazić to, co powiedziała jej Melissa.

W końcu wybrała skok na głęboką wodę.

–  Jesteśmy  małżeństwem  –  odezwała  się,  gdy  zajechali

przed  dom.  Siedziała  nieruchomo,  spoglądając  przed  siebie.

Nie  miała  odwagi  odwrócić  się  twarzą  do  niego.  –  Jesteśmy

zdrowymi  dorosłymi  ludźmi.  Nie  chcę  romansów  na  boku.

background image

Ale nie chcę też żyć w celibacie. – Z trudem przełknęła ślinę.

– Byłeś obok i chyba czułeś się podobnie jak ja. Pomyślałam,

że moglibyśmy

Siedział nieruchomo. Przez chwilę panowała martwa cisza.

–  Myślę,  że  powinniśmy  się  z  sobą  przespać  –  dokończyła

szybko.

Cisza była taka, że dzwoniła w uszach.

– To znaczy mam na myśli

– Wiem, co masz na myśli – odparł głucho.

Wtedy  odważyła  się  na  niego  spojrzeć.  W  oczach  miał

cierpienie,  kierownicę  ściskał  tak  mocno,  że  aż  mu  zbielały

palce.  Aha,  chodzi  o  Lauren.  Jemu  zawsze  będzie  o  nią

chodzić. Nawet gdyby wykrzyczał to z dachu na całą okolice,

Sage nie zrozumiałaby tego jaśniej.

Nie  wiedziała,  co  powinna  teraz  poczuć.  Ból  czy

upokorzenie? Ale nie zamierzała rozdzielać włosa na czworo.

Wyskoczyła  z  samochodu  i  wbiegła  do  domu,  prosto  na

schody.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Gdy  na  górze  zamknęły  się  za  nią  drzwi,  TJ  jeszcze  długo

siedział  nieruchomo.  Jego  myśli  chaotycznie  błąkały  się

w kręgu tematów: relacja z Sage, sypianie z Sage, kochanie

się  z  Sage.  Widział  to  wszystko  tak  wyraźnie,  że  omal  nie

pobiegł za nią, wołając tak, tak, tak!

Ale  to  byłoby  nie  w  porządku.  Teraz  wiedział,  że  podjął

właściwą decyzję.

Rano  wcześnie  wyjechał  do  biura,  nie  zaprzątając  sobie

głowy  nawet  kawą.  Jego  firma  Tide  Rush  Investments

wynajmowała  budynek  w  cichym  centrum  Whiskey  Bay,  ale

korzystała  tam  tylko  z  dwóch  ostatnich  kondygnacji.  Na

parterze  były  sklepy  i  mała  galeria  sztuki,  na  pierwszym

piętrze siedziba kancelarii prawnej.

Firma  miała  również  oddziały  w  Nowym  Jorku,  Londynie,

Sydney i w Singapurze. TJ przymierzał się też do otworzenia

biura  w  Bombaju.  Możliwości  są  wszędzie,  dlaczego  ich  nie

wykorzystać?

–  Wcześnie  zaczynasz  –  zauważył  Matt,  który  pojawił  się

w drzwiach gabinetu TJ-a z kawą w papierowych kubkach.

– Muszę się spokojnie zastanowić nad tym Bombajem.

Nie zamierzał wprowadzać przyjaciela w zawiłości swojego

stanu 

emocjonalnego. 

Właściwie 

był 

kompletnie

zdezorientowany.  Nie,  raczej  rozczarowany.  Że  to,  czego

background image

pragnął, nie jest tym, co powinien zrobić.

Matt  podał  mu  jeden  z  kubków,  co  TJ  przyjął

z wdzięcznością. O tak wczesnej porze pobliska kafejka była

jeszcze zamknięta.

Matt  usiadł  w  jednym  ze  skórzanych  foteli  dla  klientów.

Biuro  było  urządzone  gustownie,  ale  zdecydowanie  „na

bogato”.  Tak  by  zasobny  klient  nabrał  przekonania,  że  nie

zabłądził i że tu kompetentnie zajmą się jego pieniędzmi.

– Co z tym Bombajem? – zapytał.

–  Na  razie  nic.  Myślę  o  filii  –  odparł  TJ.  –  Tak,

zdecydowanie.

Pochylił  się  nad  dokumentami  i  złożył  na  końcu  jednego

z nich zamaszysty podpis.

–  Ile  kasy  jesteś  do  przodu  za  pomocą  tego  jednego

zygzaka?

– Jakieś pięćdziesiąt milionów. Od czegoś trzeba zacząć.

– Ja takiej kwoty nie potrafię nawet ogarnąć swoim małym

rozumkiem – zachichotał Matt.

–  To  tylko  liczby.  Dopóki  się  zgadzają,  wszystko  jest

w porządku.

– A zgadzają się?

–  U  mnie  zawsze.  Aż  się  dziwię,  dlaczego  więcej  ludzi  nie

zarabia w ten sposób.

– Bo się na tym nie znają. Ty w te klocki jesteś prawdziwym

mędrcem.

– Coś za łatwo mi to przychodzi – roześmiał się TJ. – Gdyby

to  było  skomplikowane,  może  miałbym  poczucie,  że  ta  kupa

kasy bardziej mi się należy?

background image

– Przyniosłem ci czek – powiedział Matt.

W swoim czasie po pożarze, który spustoszył jego marinę,

firma TJ-a sfinansowała mu zakup nowych jachtów.

– Mówiłem ci, że nie ma pośpiechu.

– To tylko pierwsza rata. Dobrze się wczoraj bawiłeś?

– Jasne – odparł TJ. – A ty?

– Było super.

– I dzieciakom się podobało.

–  Ta  Heidi  jest  rozkoszna  –  uśmiechnął  się  Matt,  po  czym

zauważył: – Dużo tańczyłeś.

– Jak każdy.

– Ale nie każdy z Sage.

– Bo nie każdy jest jej mężem.

Tak,  ona  jest  jego  żoną.  I  właśnie  wczoraj  złożyła  mu

ofertę, którą odrzucił. Chyba dobrze zrobił?

– I jak ci z tym byciem mężem? – spytał Matt.

– Do czego zmierzasz?

–  Jestem  po  prostu  ciekawy.  Wiem,  co  zrobiłeś  i  dlaczego,

szanuję cię za to i podziwiam. Ale widziałem też wczoraj, jak

na nią patrzysz.

–  W  ogóle  na  nią  nie  patrzyłem.  To  znaczy  No  tak,

tańczyliśmy razem, to musiałem na nią patrzeć.

– Podoba ci się.

– Przeginasz, stary.

–  Po  prostu  mówię,  że  Radzę  ci,  żebyś  dał  temu  szansę.

Widziałem, 

jak 

się 

uśmiechasz. 

Byłeś 

szczęśliwy,

najszczęśliwszy od kiedy

– Wcale nie jestem szczęśliwy – uciął TJ.

background image

Przyjaciel  radzi  mu  zapomnieć  o  Lauren,  a  to  byłoby

niewłaściwe.  Sage  jest  niesamowitą  kobietą,  Eli  i  Heidi  to

wspaniałe  dzieciaki  i  on  zrobi  dla  nich  wszystko.  Ale  nawet

razem  wzięci  nie  zastąpią  mu  Lauren.  To  nie  będzie  baśń

o szczęśliwym zakończeniu.

– Okej, okej. Ale jakbyś kiedyś chciał pogadać

– Nie ma o czym. Przyznaję, ona jest seksowna. Prawda?

–  Nie  mnie  o  tym  sądzić,  jestem  żonaty.  Dla  mnie

najseksowniejsza na świecie jest Tasha.

TJ puścił to mimo uszu.

– Pięknie się porusza, cudownie uśmiecha. A żebyś widział,

jak się śmieje podczas zabawy z dziećmi

– Tym bardziej byłoby dziwne, gdyby ci się nie podobała.

– To nie ode mnie zależy.

– Rozumiem, zawarliście układ – powiedział Matt.

Właśnie.  Zgodzili  się  na  małżeństwo  z  rozsądku,  wspólną

opiekę  nad  Elim,  ale  każde  z  nich  ma  chodzić  własnymi

drogami.

I  tak  było.  Wczoraj  jednak  Sage  nagle  zapragnęła  zmienić

warunki  tej  ugody.  I  TJ  uświadomił  sobie,  że  on  też  bardzo

chciałby tej zmiany.

– TJ? Zawiesiłeś się? – Głos Matta wyrwał go z zadumy.

–  Nniee  to  znaczy  Bo  ona  wczoraj  zaproponowała

Powiedziała, że powinniśmy z sobą sypiać.

Matt słuchał z szeroko otwartymi oczami. Nie odzywał się.

A TJ nagle się otworzył.

–  Mówi,  że  ona  nie  chce  mieć  romansów  na  boku  i  to

akurat  w  niej  podziwiam.  Ale  twierdzi  też,  że  obojgu  nam

background image

potrzebne jest normalne życie seksualne i że powinniśmy się

z sobą kochać.

TJ  gwałtownym  ruchem  zamknął  podpisaną  umowę

w sprawie Bombaju i rzucił ją na biurko.

–  Zupełnie  jakbyśmy  się  umówili  w  sprawie  wzajemnego

świadczenia  usług  –  ciągnął  wzburzony.  –  Ale  my  przecież

jesteśmy  małżeństwem!  Dla  dobra  Elego  nie  powinniśmy

wprowadzać  w  ten  układ  dodatkowych  komplikacji.  Bo  to

może zranić albo ją, albo mnie.

– Odrzuciłeś jej propozycję? – spytał Matt nieufnie.

– Co w tym dziwnego? A ty co byś zrobił na moim miejscu?

TJ  ciągle  był  przekonany,  że  podjął  jedynie  słuszną,

odpowiedzialną decyzję.

– Gdyby moja zniewalająco piękna żona zaproponowała mi

seks?

– Spłycasz problem, dobrze o tym wiesz.

–  Spłycam  czy  nie,  w  każdym  razie  nie  ośmieliłbym  się  jej

odmówić.

TJ  otworzył  usta,  by  odpowiedzieć,  ale  jakoś  żaden

sensowny argument nie przychodził mu do głowy.

Sierpień  miał  się  ku  końcowi  i  należało  pomyśleć

o  zbliżającym  się  początku  roku  szkolnego.  Dzieci  były

zdrowe  i  zadowolone.  Heidi  miewała  jeszcze  momenty

smutku, ale oboje poznali nowych przyjaciół i uczęszczali na

zajęcia  –  Eli  grał  w  bejsbol,  a  Heidi  uczyła  się  rysunku

w dziecięcym klubiku.

Przy 

okazji 

prac 

nad 

organizacją 

festynu 

Sage

zainteresowała  się  charytatywną  działalnością  TJ-a.  Gerry

background image

Carter, księgowy jego firmy, dał jej kod dostępu do systemu

finansowego i okazało się, że w ostatnich latach TJ mniejszą

wagę przywiązywał do dobroczynności.

Przejrzała  setki  listów  z  prośbami  o  dofinansowanie

i  uporządkowała  je,  wpisując  do  arkusza  kalkulacyjnego

daty, nadawców, wysokość kwot, o które się ubiegali i cel, na

które chcieli je przeznaczyć.

Usłyszała 

odgłos 

otwieranych 

drzwi 

wejściowych

i  spojrzała  na  zegarek.  Była  już  dziesiąta  wieczór.  TJ  często

późno  wracał  z  biura,  a  gdy  był  w  domu,  starała  się  nie

schodzić na dół. Byli dla siebie mili i uprzejmi, ale ich relacja

nie powróciła już do stanu sprzed jej propozycji rozpoczęcia

życia seksualnego.

Żałowała,  że  wówczas  uległa  impulsowi.  Ale  teraz  –  chcąc

ruszyć  z  miejsca  sprawę  dotacji  charytatywnych  –  musi  się

do niego zwrócić bezpośrednio.

Był  w  kuchni,  zaglądał  do  lodówki.  Jej  pojawienie  się

powitał z wyraźnym zdziwieniem.

– Napijesz się czegoś? – zaproponował.

Początkowo  chciała  odmówić,  ale  pomyślała,  że  skoro

muszą porozmawiać, warto jakoś przełamać lody.

–  Chętnie,  obojętnie  co.  Przeglądałam  właśnie  księgowość

pod  kątem  działalności  dobroczynnej  –  wytłumaczyła.  –

Dostajesz sporo próśb.

– Wielu ludzi potrzebuje pomocy – odparł, stawiając przed

nią szklankę z wodą i lodem.

–  Zauważyłam,  że  twoimi  priorytetami  były  opieka

zdrowotna  i  oświata.  I  że  dotujesz  głównie  organizacje

background image

ogólnokrajowe. 

Starałam 

się 

to 

wszystko 

jakoś

uporządkować  –  powiedziała,  pokazując  mu  sporządzone

przez siebie zestawienia.

– Napracowałaś się – mruknął.

– To były setki wniosków. No i mam pewne pomysły, kogo

jeszcze mógłbyś wesprzeć.

– My – poprawił ją. – Kogo my moglibyśmy wesprzeć.

– My – powtórzyła po dłuższym zastanowieniu.

–  Daję  ci  wolną  rękę  –  powiedział,  kierując  się  do  pokoju

dziennego.

– Nie chciałabym

–  Ja  nie  mam  na  to  czasu.  W  firmie  teraz  kocioł.  Przykro

mi, ale muszę zarabiać pieniądze.

–  Nie  wyglądasz  na  szczególnie  zadowolonego  z  tego

powodu.

Przez chwilę przyglądał się jej. Postanowiła nie dać się zbić

z tropu. Usiadła naprzeciwko niego i położyła swój raport na

stoliku.

–  Pomyślałam,  że  warto  byłoby  skupić  twoją  pomoc  na

podmiotach  lokalnych,  ewentualnie  w  granicach  stanu  –

powiedziała. – Trochę to zaniedbałeś.

– Naszą pomoc – znów ją poprawił. – Mówiłem już: rób, jak

uważasz.

– Nie chcę tak – odparła, lekko podnosząc głos. – Sądzisz,

że  nie  można  się  ze  mną  dogadać?  Otóż  można.  Nie  chcesz

spać ze mną? To przecież nie będę cię zmuszać.

W pokoju zapanowała martwa cisza. Oboje dyszeli.

– Myślisz, że nie chcę z tobą spać? – zapytał po chwili.

background image

A jak niby mogła inaczej zrozumieć jego odmowę?

–  Chcę,  i  to  bardzo.  Jesteś  piękna,  seksowna,  mądra

i dowcipna – mówił, muskając palcami jej policzek. – Ale nie

mogę na ciebie patrzeć, bo od razu przypomina mi się twoja

propozycja i to, jakim byłem idiotą, odrzucając ją.

Sage pomyślała, że chyba się przesłyszała.

–  Bo  miałaś  rację.  Ty  masz  rację.  To  znaczy  chcę

powiedzieć że jeśli nadal

Skłonił  głowę  w  jej  stronę,  dotknął  wargami  jej  ust.  Zrazu

delikatnie,  ale  bardzo  szybko  można  się  było  zorientować,

o co mu chodzi.

Sage  zastygła  zdumiona.  Ale  już  po  chwili  poczuła,  jak

przez  jej  ciało  przetacza  się  burza  hormonów.  Dosłownie

rzuciła  się  w  jego  ramiona,  a  w  myślach  bez  przerwy

powtarzała  jego  imię.  Przytulał  ją  do  siebie,  wplótł  palce

w  jej  włosy,  łącząc  się  z  nią  w  coraz  gorętszym  pocałunku.

Przechyliła  głowę  i  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję.  Czuła  ciepło

jego  ciała,  nasłuchiwała  jego  oddechu,  chłonęła  woń  jego

skóry. Jego pocałunki miały magiczny posmak.

Była  rozgrzana  do  czerwoności,  pragnęła  go,  nic  nie  było

w  stanie  jej  powstrzymać.  Zdjęła  koszulkę,  ukazując  biały

koronkowy  stanik.  Cofnął  się,  obserwując  to  z  zachwytem.

Potem opaloną dłonią objął jej pierś.

– Och, Sage – wyszeptał.

Rozpiął i zdjął jej stanik. Potem zrzucił marynarkę i rozpiął

koszulę.  Nie  było  już  odwrotu.  Wstała  i  szybko  pozbyła  się

dżinsów oraz majteczek.

Uśmiechnął  się  i  też  zdjął  dolne  części  garderoby.  Stali

background image

naprzeciwko  siebie  nadzy,  po  czym  znów  padli  sobie

w  ramiona.  Skóra  przy  skórze,  usta  przy  ustach,  splątane

ręce  i  nogi.  Sage  poczuła,  że  osuwa  się  jakąś  czeluść,  gdzie

nie istnieje nic prócz TJ-a.

Dotykała  go  po  całym  ciele,  a  on  odwdzięczał  się  jej  tym

samym.  Gładził  ją  po  twarzy,  po  piersiach,  jego  dotyk  był

zręczny  i  stanowczy,  a  jej  ciało  pod  nim  płonęło.  Skóra

zrobiła  się  wrażliwa,  wilgotniała  i  rozgrzewała  się.  Jakby

budząc  się  do  życia.  Rozkoszowała  się  budową  ciała  TJ-a,

jego  szerokimi  barami,  rozwiniętymi  bicepsami,  płaskim

brzuchem, silnym udami.

– Tak – szeptał jej do ucha. – Tak ma być, to jest takie

Błyskawicznie zorientowała się, że leży na plecach, zapada

w miękkie poduszki przygnieciona jego ciężarem. Rozchyliła

uda  i  objęła  go  nogami.  Byli  teraz  całkowicie  zespoleni.

W  miarę  wzrostu  tempa  jego  ruchów  coraz  mocniej  go

obejmowała. 

Spazm 

przyjemności 

poczuła 

najpierw

w palcach stóp, potem sięgał on coraz wyżej. Pchnięcia były

coraz  mocniejsze  i  głębsze,  a  jej  doznania  rosły.  Nagle

poczuła,  jakby  promień  słońca  trafił  do  środka  mózgu

i  spowodował,  że  ciało  szybuje  w  kosmos.  To  było  coraz

bardziej intensywne.

– Tak! TJ, tak, tak.

– Sage. Moja piękna Sage.

Słoneczne  światło  w  jej  głowie  zaczęło  mienić  się  różnymi

kolorami  –  najpierw  zrobiło  się  czerwone,  potem  fioletowe

i  w  końcu  kojąco  niebieskie.  A  ona  zanurzała  się  w  tym

świetle,  unosiła  na  jego  falach.  Ogarnęła  ją  niezmierzona

background image

radość.

–  Miałaś  rację  –  usłyszała  jego  szept.  –  Miałaś  cholerną

rację.

–  Trochę  czasu  ci  to  zajęło  –  powiedział  Matt,  podchodząc

do TJ-a.

Znajdowali  się  na  patio  od  strony  ogrodu.  Na  ruszcie

skwierczały  burgery  i  kiełbaski.  Eli  łaził  z  kolegami  po

drzewach,  a  dalej  Sage  w  białej  letniej  sukience  gawędziła

z  Melissą,  trzymając  na  ręku  jedną  z  bliźniaczek  Caleba.  TJ

nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Niby co?

–  Nie  udawaj.  Gapisz  się  na  nią,  jakby  była  pucharkiem

lodów z podwójnym karmelem. Byłem pewien, że posłuchasz

mojej rady.

– Tak, całe życie cię słucham.

–  I  dobrze.  Nie  mówię,  że  to  wymyśliłem,  po  prostu

zauważyłem to jako pierwszy.

– Co zauważyłeś? – spytał Caleb, zbliżając się do kolegów.

– Że TJ-owi podoba się jego własna żona.

–  A  komu  ona  się  nie  podoba?  Tak  tylko  nadmieniam  –

dodał Caleb, gdy Matt i TJ zgromili go wzrokiem.

Po  wczorajszej  nocy  TJ  stał  się  jakoś  dziwnie  zazdrosny

o Sage. Niby nie miał do tego prawa, ale przecież ona sama

zapewniała, że nie szuka przygód.

– Nie bądź taki ponury. – Caleb poklepał go po ramieniu.

– Nie jestem, wręcz przeciwnie.

– Znowu coś mi umknęło?
– Mój związek z Sage wskoczył na wyższy poziom – odparł

background image

TJ.  Nie  chciał  ukrywać  niczego  przed  najbliższymi

przyjaciółmi.

– Poważnie?

–  Poważnie  –  potwierdził  Matt.  –  I  ja  to  pierwszy

zauważyłem.

–  Wybacz,  ale  ja  od  siedmiu  miesięcy  chodzę  niewyspany.

Gorzej kojarzę. Sam się wkrótce przekonasz, jak to jest.

–  Już  nie  mogę  się  doczekać  –  powiedział  Matt  i  o  dziwo

zabrzmiało to całkiem szczerze.

Burgery  omal  się  nie  przypaliły,  ale  TJ-owi  udało  się  je

uratować. Mógł teraz w pełni cieszyć się widokiem Sage. Do

twarzy  jej  z  niemowlęciem  na  ręku  Tak  samo  pięknie

musiała  wyglądać,  niańcząc  Elego.  A  jemu  przemknęło  to

koło nosa.

– Cieszę się waszym szczęściem – powiedział Caleb.

–  To  nie  tak,  jak  myślisz.  Po  prostu  jesteśmy  zdrowymi

młodymi ludźmi i nie chcemy szukać przygód gdzie indziej.

– I ona o tym wie?

– To są wręcz jej słowa – wyjaśnił TJ. – To był jej pomysł.

– Nie boicie się? – spytał Caleb.

–  A  jaką  mają  alternatywę?  Wzajemne  oszukiwanie  się?

Otwarty  związek?  –  wymieniał  Matt.  –  Wyobrażasz  sobie,  że

Sage idzie na randkę, a TJ zostaje z dziećmi w domu?

– Przestańcie! – krzyknął TJ.

Przecież Sage nie może chodzić na żadne randki, to nie do

pomyślenia.

– Może to nie całkiem zgodne z powszechnym odczuciem

– snuł swoje rozmyślania Matt.

background image

–  To  igranie  z  ogniem!  –  zaperzył  się  Caleb.  –  A  co,  jeśli

któreś z was się zakocha w tym drugim?

– To na pewno nie będę ja – stwierdził TJ.

W jego sercu nie było już miejsca na miłość. Wiedział, że to

smutne,  szczególnie  dla  Sage,  ale  nic  nie  mógł  na  to

poradzić.

– W takim razie to ona zakocha się w tobie. I co zrobisz?

– To był jej pomysł – powtórzył TJ jak katarynka, wpatrując

się w Sage z dzieckiem na ręku.

I  nagle  pomyślał,  że  on  też  nie  chce  żadnych  alternatyw.

Dokonał  wyboru.  A  ci  niech  już  sobie  idą.  On  chce  zostać

sam na sam ze swoją żoną.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Sage  postanowiła  zapisać  się  na  studia  w  Invo  North

College.  Wybrała  kierunek  analizy  danych.  Zawsze  lubiła

matematykę  i  fascynowały  ją  narzędzia,  które  pozwalały

stosować ją w praktyce.

W  przeszklonym  budynku  dziekanatu  tętniło  życie.  Grupki

studentów dyskutowały na korytarzach. Strzałki wskazywały,

dokąd należy udać się z konkretną sprawą.

Sala,  gdzie  przyjmowano  zapisy,  była  jasna  i  przestronna.

Za  kontuarem  znajdowało  się  co  najmniej  dwanaście

stanowisk,  do  których  ustawiła  się  długa  kolejka,  głównie

osiemnasto-  i  dziewiętnastolatków.  Sage,  która  miała  obawy

co  do  swojego  funkcjonowania  w  społeczności  studenckiej,

z  radością  odnotowała  wśród  oczekujących  także  obecność

ludzi w okolicach trzydziestki czy nawet starszych.

–  Wypełniła  pani  formularz  824?  –  spytała  ją  starsza

kobieta  w  granatowym  swetrze,  gdy  w  końcu  podeszła  do

jednego ze stanowisk rekrutacyjnych.

Sage podała jej dokument. Kobieta zadała jej jeszcze kilka

pytań.  Zdziwiła  się,  że  petentka  wybrała  pełny  zestaw

przedmiotów i wykładów.

– Czy to problem? – zaniepokoiła się Sage.

–  Nie,  ale  proszę  chwilę  zaczekać  –  odparła  urzędniczka

i gdzieś się oddaliła.

background image

Jej  miejsce  po  chwili  zajęła  inna,  młodsza  i  szczuplejsza,

bardziej oficjalnie ubrana kobieta.

– Pani Bauer?

– Nie, nazywam się Sage Costas.

– Ach tak, rzeczywiście, przepraszam. Pani Costas. Jestem

Bernadette  Thorburn,  kanclerz  koledżu  –  powiedziała,

wyciągając  do  Sage  rękę  ponad  biurkiem.  –  Możemy  chwilę

porozmawiać?

–  Tak,  oczywiście.  A  z  panią  mam  jeszcze  coś  załatwić?  –

zwróciła się Sage do starszej urzędniczki.

Chciała  jej  pokazać  oryginał  świadectwa  maturalnego

i wnieść opłatę.

–  Dziękuję,  Bernadette  pomoże  pani  we  wszystkim  –

odparła kobieta.

Teraz Sage chyba już rozumiała, o co chodzi. TJ był hojnym

sponsorem  uczelni  i  jej  władze  uważały,  że  jego  żona

powinna zostać załatwiona poza kolejnością. Sage jednak nie

chciała  korzystać  z  żadnych  przywilejów,  o  czym  delikatnie

powiadomiła obie kobiety.

–  Ale  ja  chcę  porozmawiać  o  czymś  innym  –  odparła

z uśmiechem Bernadette. – Zapraszam do gabinetu.

– Okej. – Sage zebrała swoje papiery.

Bernadette  zaprosiła  ją  ruchem  ręki  do  osobnego  pokoju,

gdzie obie usiadły naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku.

– Witam w Invo North Pacific – odezwała się Bernadette.

– Dziękuję, cieszę się z możliwości studiowania tu.

– Mam nadzieję, że pani syn już dobrze się czuje.

– Skąd pani wie o Elim?

background image

– Whiskey Bay to niewielka miejscowość, a my staramy się

zachować  charakter  uczelni  lokalnej,  mimo  że  mamy

studentów  nawet  z  całego  kraju.  Pani  ukończyła  szkołę

z wyróżnieniem? Podobno wyznaczono panią do wygłoszenia

mowy końcowej.

– Kiedyż to było

–  Ale  ma  pani  życiowe  doświadczenie.  Słyszałam  o  pani

sukcesie  w  organizacji  miejscowego  festynu.  Większe

wpływy  ze  sponsoringu,  wyższa  frekwencja,  za  to  niższe

koszty.

– To nie moja zasługa.

–  Ależ  ja  mam  przyjaciół  w  komitecie  organizacyjnym

i wiem, że wszyscy byli pod wrażeniem pani logiki, rozsądku

i umiejętności.

– W takim razie dziękuję.

–  Zostałam  upoważniona  przez  radę  nadzorczą  do

przedstawienia  pani  pewnej  propozycji.  Chcemy,  żeby

została pani członkiem zarządu.

Sage  nie  bardzo  rozumiała.  Wydawało  się  jej,  że  ciągle

rozmawiają o festynie.

–  Członkiem  zarządu  Invo  North  Pacific  –  doprecyzowała

Bernadette.

– Uczelni? Ale ja nie mam do tego kwalifikacji.

–  Często  słyszę  taką  odpowiedź,  zwłaszcza  z  ust  kobiet.

Proszę  zacząć  się  cenić,  Sage.  Tu  nie  są  potrzebne  żadne

szczególne umiejętności. Potrzebujemy doświadczonej osoby

osadzonej  w  tutejszej  społeczności,  rozumiejącej  kulturę

i specyfikę regionu. A pani przecież wychowała się w Seattle,

background image

czyż nie tak?

–  I  osoby,  dzięki  której  uzyskacie  dodatkowe  fundusze.

Słowem  potrzebujecie  pani  Bauer  –  dokończyła  Sage  bez

ogródek.

–  Nie  tylko.  –  Bernadette  nie  dawała  się  zbić  z  tropu.  –

Z  okazji  festynu  pani  zainspirowała  i  przekonała  do

sponsorowania  go  także  wiele  innych  osób.  Podniosła  pani

wartość marki, jaką stanowi Whiskey Bay. I to w tak krótkim

czasie.  Poza  tym  nie  ukrywam,  że  polityka  naszej  uczelni

zakłada  równe  traktowanie  kobiet,  a  w  zarządzie  stanowią

one zaledwie jedną piątą. Chcę podnieść ten wskaźnik.

–  Aha,  czyli  mam  być  takim  symbolem,  przysłowiową

paprotką.

–  Nic  z  tych  rzeczy.  I  mogę  obiecać,  że  praca  w  zarządzie

będzie dla pani cennym doświadczeniem.

–  A  pani  jako  kobieta?  –  zaciekawiła  się  nagle  Sage.  –  Jak

pani znosi bycie zwierzchnikiem?

–  To  dosyć  trudne.  Ale  z  każdym  dniem  się  uczę.  I  bardzo

chcę pracować, to dla mnie ważne.

– Przekonała mnie pani – odparła Sage.

Lubiła wyzwania.

TJ  nie  mógł  oderwać  od  niej  wzroku.  Siedzieli  na  tarasie

restauracji  Neo,  pełgający  płomyk  lampy  naftowej  oświetlał

jej  kremową  skórę.  Włosy  upięła  do  góry,  w  uszach  miała

kolczyki stanowiące komplet z naszyjnikiem.

Tę  biżuterię  podarował  jej  wczoraj,  gdy  w  zaciszu

domowym  uczcili  jej  urodziny  kawałkiem  ciasta,  życzeniami
i  wspólnym  śpiewem.  Dzieciaki  były  zachwycone.  Sage

background image

z  rezerwą  odniosła  się  do  prezentu,  co  TJ  przewidział.

Wiedział,  że  nie  lubi  oznak  luksusu,  jednak  tym  nie

przejmował,  wręcz  przeciwnie.  W  brylantach  było  jej  do

twarzy.

Teraz 

też 

wzniósł 

toast 

kieliszkiem 

wykwintnego

szampana.

–  Co?  Drugie  urodziny?  –  zaprotestowała.  Wino  jednak

wypiła.

– Pozwól mi. Tyle twoich urodzin mi przepadło.

Chciał  nadrobić  stracony  czas.  Jej  też  się  coś  należy  po

latach, kiedy z trudem wiązała koniec z końcem.

–  Jutro  jadę  do  Nowego  Jorku  –  powiedział.  –  Ale  tylko  na

parę dni – dodał, widząc, jak posmutniała. – Wcale nie chcę,

ale muszę.

– Okej, TJ. – Uśmiechnęła się znowu.

– Czasem właściciel firmy musi odwiedzić filię, pokazać się

i osobiście podpisać jakieś dokumenty – tłumaczył.

– To coś ważnego, tak?

–  Oddział  nowojorski  dopina  wielki  kontrakt.  Moja

obecność to element dopieszczania klienta.

– Powiesz mi coś więcej?

– Tak, ale to raczej nudne. Chodzi o fuzję firmy japońskiej

amerykańską. 

Zajmują 

się 

badaniem 

przestrzeni

kosmicznej.  W  perspektywie  chcą  zbudować  stację  na

Marsie.

– I ty to uważasz za nudne?!

–  No,  jeszcze  nie  lecą  na  tego  Marsa,  przynajmniej  nie

tym 

tygodniu. 

Na 

razie 

pracują 

nad 

pewnymi

background image

innowacyjnymi systemami. A ja jestem tylko facetem od kasy.

– Zgadza się – zażartowała, dotykając naszyjnika.

– Pojedziesz ze mną do Nowego Jorku? – zapytał znienacka.

–  Zamieszkalibyśmy  w  hotelu  Plaza,  jedli  u  Daniela,  coś

obejrzeli w teatrze.

– A dzieci?

–  Właśnie  dlatego  zatrudniliśmy  drugą  gosposię.  Kristy

może  z  nimi  nocować.  Nawet  nie  zauważą,  że  nas  nie  ma.

Pojedź  ze  mną,  proszę.  Należy  nam  się  jakiś  wystrzałowy

weekend.

Patrzył  jej  w  oczy  błagalnie.  Bardzo  chciał  choć  jednej

wspólnej z nią nocy, kiedy po seksie nie będą się rozchodzić

każde do swojej sypialni, kiedy do rana będzie mógł trzymać

ją w ramionach.

Po chwili namysłu Sage lekko kiwnęła głową.

–  Gdyby  nie  to,  że  już  raczymy  się  szampanem,

zamówiłbym  butelkę.  –  TJ  uśmiechnął  się  szeroko.  –  A  teraz

opowiedz, jak spędziłaś dzień.

– Zarejestrowałam się na uczelni. I wiesz co? Zdarzyło się

coś  zabawnego.  Zaproponowali  mi  udział  w  zarządzie  –

powiedziała Sage mimochodem, studiując kartę dań.

– Mam nadzieję, że się zgodziłaś.

–  Nie  uważam,  żebym  się  nadawała,  ale  Bernadette  ma

dużą zdolność przekonywania.

– Fakt, taka już jest. Kiedy zaczynasz?

– Od października.

–  Ale  przecież  mówili  –  zaczął  i  raptownie  ugryzł  się

w język.

background image

Sage powoli podniosła wzrok znad menu.

–  To  twoja  sprawka  –  powiedziała.  –  Rozumiem,  użyłeś

swoich  pieniędzy  i  wpływów,  żeby  wprowadzić  mnie  do

zarządu.

Pokręcił głową, ale jej to nie przekonało.

– To nie tak, jak myślisz – bronił się.

– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała podniesionym tonem.

– Ja tylko zasugerowałem

–  Zasugerowałeś,  tak?  A  potem  zagroziłeś  wycofaniem

dotacji?

–  Przestań,  Sage.  To  była  naprawdę  tylko  sugestia,  mogli

się zgodzić albo nie.

– Nie wierzę ci – powiedziała, odkładając kartę.

– Wybrałaś już coś?

–  Tak,  wybrałam.  Pójdę  do  domu  i  zrobię  sobie  kanapkę  –

odparła, sięgając po torebkę.

Jak  można  się  wściekać  z  powodu  takiego  drobiazgu,

pomyślał.

–  Poczekaj,  spójrz  na  mnie  –  poprosił,  dotykając  jej

ramienia. – Przecież wiesz, jak się załatwia takie rzeczy.

–  Nie  wiem  i  nie  chcę  wiedzieć.  I  nie  chcę  mieć  z  tym  nic

wspólnego.

– Jeszcze dwie minuty temu chciałaś.

– Bo myślałam, że naprawdę mogę im się na coś przydać.

–  Bo  możesz,  i  to  bardzo.  Wykonując  kawał  dobrej  roboty

przy  festynie,  zdobyłaś  pewien  kapitał  zaufania  –  tłumaczył

jej. – A każdy kapitał można i trzeba pomnażać.

–  Nie  udawaj,  że  przekonały  ich  moje  dokonania.

background image

Przekonały ich twoje pieniądze. To proste jak drut.

–  Częściowo  masz  rację.  Ale  one  tylko  otworzyły  ci  jakieś

drzwi.  Ja  już  więcej  nie  będę  ci  pomagał.  A  ty  możesz  w  te

drzwi wejść albo nie.

Patrzyła  na  niego  podejrzliwie.  Uznał,  że  lepiej  będzie  się

już nie odzywać. Choć tyle miał jeszcze do powiedzenia.

–  Jeśli  to  prawda,  to  dlaczego  nie  powiedziałeś  mi  o  tym

w pierwszej kolejności?

– Bo chciałem, żebyś miała miłą niespodziankę.

– I miałam, przez chwilę. Ale teraz jest mi przykro.

– Przepraszam, nie pomyślałem.

–  Często  ci  się  to  zdarza  –  zauważyła.  –  Nie  mówisz  nic

wprost.

Poczuł, że traci grunt pod nogami i musi się bronić.

–  Bo  czasem  lepiej  jest  zasiać  ziarno  i  czekać,  aż  samo

wzrośnie.

– Ale ja nie jestem ziarnem. Ani żadną cholerną uprawianą

przez  ciebie  rośliną.  –  W  tym  momencie  nie  potrafiła

powstrzymać uśmiechu. – To zabrzmiało słabo.

– Zabrzmiało bardzo seksownie. Obiecuję, już nigdy więcej

nie  będę  próbował  tobą  manipulować  –  powiedział,

ośmielając się wziąć ją za rękę.

–  I  naprawdę  nie  musisz  mnie  uszczęśliwiać  za  pomocą

pieniędzy.

– Nie będę.

Uśmiechnęła  się  smutno.  Nie  przekonał  jej.  Będzie  musiał

nad tym popracować.

– Polecicie samolotem? – spytała Heidi nieśmiało.

background image

Dzieci były jeszcze w piżamach, choć już zjadły śniadanie.

–  Kristy  będzie  tu  z  wami  cały  czas  –  odparła  Sage

skruszonym tonem.

– Będziemy się świetnie bawić – zapewniała Kristy.

– Ja nigdy nie leciałam samolotem – poskarżyła się Heidi.

–  Ja  tylko  raz  helikopterem,  ale  nic  z  tego  nie  pamiętam.

Pójdziesz na mecz Metsów? – spytał Eli TJ-a.

– A co, dzisiaj grają?

– Tak, pierwsze spotkanie w kraju w tym miesiącu.

–  Ja  też  lubię  bejsbol  –  powiedziała  Heidi  i  na  jej  buzi

odmalowała się nadzieja.

– A ja nigdy nie oglądałem pierwszej ligi.

–  Proszę  bardzo,  to  twój  syn  –  powiedziała  Sage  do  męża,

powstrzymując śmiech. – Zasiałeś, to teraz wzeszło.

–  Czy  ja  dobrze  rozumiem,  że  wy  też  chcecie  polecieć  do

Nowego Jorku? – spytał TJ.

– Tak! – wykrzyknęły dzieci jednym głosem.

Kristy  zgodziła  się  im  towarzyszyć.  Sage  zrozumiała,  jak

wielką 

radością 

jest 

oglądanie 

podekscytowanych

i zachwyconych dzieciaków.

– Na górę! – rozkazała Kristy. – Musicie się spakować.

TJ  przez  telefon  uzgodnił,  że  ich  wynajęty  odrzutowiec

wystartuje 

za 

godzinę. 

Swoją 

asystentkę 

poprosił

o zarezerwowanie dodatkowego apartamentu w hotelu Plaza

i zdobycie pięciu biletów na mecz Metsów.

–  A  stolik  w  restauracji  odwołaj.  Zjemy  jakieś  hot  dogi  na

stadionie.  Dzięki,  Danica.  To  wcale  nie  jest  śmieszne  –

powiedział  do  Sage,  gdy  skończył  połączenie  z  biurem.  –

background image

Wiesz, jak trudno cokolwiek zarezerwować u Daniela?

– Biedaczysko – powiedziała, głaszcząc go po głowie.

– Wolę pocałunek.

Posadził  ją  sobie  na  kolanach  i  przez  chwilę  się  całowali.

To  cudowny  facet,  myślała,  wspaniały  ojciec.  Ich  wspólne

życie jest może trochę skomplikowane, ale najbliższe dwa dni

wyglądają dość optymistycznie.

Po  prostu  robią  sobie  krótkie  wakacje,  jak  wiele  rodzin

w  tym  kraju.  No,  w  większości  to  wygląda  tak,  że  ładuje  się

dzieciaki  do  minibusu  i  zasuwa  autostradą  do  najbliższego

nadmorskiego motelu. A prywatny odrzutowiec i hotel Plaza?

Czy to naprawdę aż taka różnica?

Dzieciaki  zaczęły  tarabanić  się  ze  schodów  i  Sage

wiedziała,  że  mają  dla  siebie  jeszcze  tylko  chwilkę.

Pocałowała  TJ-a  jeszcze  raz.  Niech  to  będzie  wstęp  do

wspaniałych dwudniowych wakacji.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Pod  koniec  meczu  dzieci  zasypiały  na  stojąco.  W  hotelu

Kristy  zabrała  je  do  ich  apartamentu,  a  Sage  i  TJ  nareszcie

zostali u siebie.

Mieli  do  dyspozycji  dwie  sypialnie,  ale  zamierzali

skorzystać tylko z jednej.

– Zamówiłem coś do jedzenia – powiedział TJ.

– Hot dogi ci nie wystarczyły?

– Nie o takim posiłku marzyłem. Choć było bardzo fajnie –

przyznał, sięgając po stojącą w barku butelkę caberneta.

Całą  czwórką  zwiedzili  też  zoo,  gdzie  Heidi  dostała

w  prezencie  pluszową  śnieżną  panterę,  a  Eli  gumowego

pytona. Heidi i Sage aż się wzdrygnęły, jak mały oplótł sobie

węża  wokół  szyi,  co  utwierdziło  TJ-a  w  przekonaniu,  że

mężczyźni i kobiety to jednak dwa różne światy.

–  Do  tego  będzie  półmisek  wędlin  –  powiedział  TJ,

pokazując  wino.  –  A  do  schłodzonego  szampana  truskawki

w czekoladzie.

– Zamierzasz się upić?

– Nie musimy pić do dna.

–  Tobie  to  wszystko  wydaje  się  normalne?  –  spytała,

rozglądając  się  po  pokoju.  –  Ta  komnata,  wino,  szampan,

truskawki?

–  Owszem.  Tego  rocznika  jeszcze  nie  piłem,  ale  Caleb

background image

bardzo go poleca.

– Konsultowałeś z Calebem wybór wina?

–  Tak,  dzwoniłem  do  niego,  jak  tylko  zgodziłaś  się  ze  mną

jechać.  Teraz  noc  należy  do  nas  –  powiedział,  unosząc

kieliszek.

To  dziwne.  Choć  bardzo  chciał  być  z  nią  sam  na  sam,

towarzyszące im przez cały dzień dzieci i Kristy wcale mu nie

przeszkadzały. Wręcz przeciwnie. To był udany wypad.

Do  drzwi  zapukał  kelner,  który  szybko  ustawił  na  stoliku

pod oknem wszystko, co wwiózł na wózku. Ledwie TJ zdążył

wręczyć  mu  napiwek,  Sage  już  zatopiła  zęby  w  oblanej

czekoladą truskawce.

– Hej, to miało być do szampana – zwrócił jej uwagę.

–  Trudno,  ja  jestem  indywidualistką  –  uśmiechnęła  się.  –

Lubię mieszać smaki.

– Należysz do cyganerii artystycznej?

–  Nie,  ale  za  to  ty  na  pewno  należysz  do  snobistycznej

burżuazji.

– Naprawdę tak myślisz? – zaniepokoił się.

– Tak, panie Winno-Telefoniczny Koneserze.

– Ale to nie była najdroższa butelka z piwniczki – zastrzegł,

broniąc się. – Oj, widzę, że z tobą nie wygram. Co ty robisz? –

zapytał, widząc, że Sage zbiera się do wyjścia.

– Idę popracować nad powierzchownością.

– Nie rób tego!

Naprawdę  nie  chciał,  żeby  zmieniła  swój  wygląd  choćby

odrobinę. Dla niego była chodzącą doskonałością.

–  Skorzystałam  z  twojej  rady,  TJ,  wzięłam  twoją  kartę

background image

kredytową i zrobiłam zakupy. Idę się przebrać. Na pewno ci

się spodoba.

–  No  to  na  co  czekasz?  –  krzyknął,  nie  zapomniawszy

uprzednio  poprawić  ją  w  kwestii  karty  kredytowej.  (Naszą,

nie twoją.)

– Nie zjesz najpierw?

– Jedzenie może zaczekać.

A on nie może. Strasznie jest ciekaw, co też sobie kupiła.

Czekał  na  nią  w  fotelu,  sącząc  wino.  Gdy  pojawiła  się

w  drzwiach,  kieliszek  omal  nie  wypadł  mu  z  rąk.  Poderwał

się  i  jednym  ruchem  ściągnął  swoją  koszulkę  polo,  zbliżając

się do niej.

–  No  i  co  ty  na  to?  –  spytała,  prezentując  jedwabną

fioletową koszulkę nocną z koronkowymi wstawkami.

– Bardzo mi się podoba – odparł, biorąc ją w ramiona.

– Przecież nawet jej nie obejrzałeś.

– Oglądać będę później.

Całował  ją  gwałtownie,  podtrzymując  ramieniem,  by  nie

upadła. Wolną ręką gładził jedwab na jej brzuchu, piersiach,

pośladkach. 

Oddawała 

mu 

pocałunki 

głębokim

westchnieniem,  splatając  język  z  jego  językiem.  Miała  takie

słodkie  usta,  szczupłe  i  jędrne  uda,  miękkie,  zakończone

stwardniałymi pod jego dotykiem piersi

Ogarnęło  go  pożądanie.  Zaniósł  ją  do  sypialni,  położył  na

łożu  pod  baldachimem.  Przeświecające  przez  zwiewne

firanki  księżycowe  światło  rzucało  refleksy  na  jej  lśniącą

skórę.  Całował  jej  piersi,  brał  do  ust  sutki,  a  ona  zanurzyła

palce 

jego 

włosach, 

jęcząc 

cicho. 

Leżąc 

na

background image

wykrochmalonej  pościeli  z  rękami  nad  głową  i  zgiętym

kolanem, wyglądała zjawiskowo.

–  Jesteś  piękna  –  wyszeptał,  wodząc  ręką  po  jej  boku  od

pachy i piersi po przewężenie w talii i krągłe biodra. Jej oczy

jarzyły się jak nefryty.

Dotknął  jej  pępka  i  schodził  coraz  niżej.  Przymknęła  oczy

i rozchyliła uda. Wsunął między nie rękę i poczuł, jak pulsuje

to jej najbardziej rozgrzane miejsce.

Nie mógł już dłużej wytrzymać. Zdjął bokserki i położył się

na  niej.  Otoczyła  go  całą  sobą,  całowała  w  usta,  ugniatała

dłońmi mięśnie jego pleców. Nie potrafił się już dłużej bronić

przed ciepłem i delikatnością jej ciała. Wyszeptał jej imię.

Postanowił  jednak  się  nie  śpieszyć.  Ona  zasługuje  na  grę

miłosną,  na  czułą  opiekę,  na  pieszczoty.  Na  bycie  tą  jedną

jedyną. Chociaż na tę jedną noc. Nie wolno mu teraz myśleć

o niczym innym. Odchylił głowę, by przez moment popatrzeć

na  jej  zamknięte  oczy,  czerwone  usta,  płonące  policzki.  Ich

ciała po chwili złapały wspólny rytm.

Rozkosz  owładnęła  nim  całkowicie,  pulsowała,  narastała.

Poruszał się coraz szybciej, a ona ściskała go coraz mocniej.

Niemal  stracił  świadomość  tego,  co  robi,  gdy  nagle  pod

powiekami  ujrzał  mieniący  się  wszystkimi  kolorami  wybuch,

w  którym  było  światło  i  ciepło  całego  chyba  świata.  Jego

ciałem wstrząsnęła fala, po której przyszło ukojenie.

– Sage!

To imię pojawiło się na jego ustach, a potem jeszcze długo

odbijało echem wewnątrz czaszki.

Był  późny  poranek  i  Sage  napawała  się  panującą  w  domu

background image

ciszą.  Eli  i  Heidi  po  raz  pierwszy  sami  pojechali  autobusem

do  szkoły,  na  cały  dzień.  TJ  był  w  biurze,  Kristy  na  uczelni,

a Verena miała przyjść dopiero za godzinę.

Sage  też  musiała  się  wziąć  do  pracy  –  zapoznać  się  ze

skryptami,  przejrzeć  dwa  raporty  zarządu  uczelni  oraz

podania o dotację wpływające do Tide Rush Investments.

Ale  teraz  choć  przez  kilka  minut  chciała  nacieszyć  się

spokojem  i  samotnością.  Może  zrobi  sobie  ziołową  herbatę

z cytryną?

W  rodzinnym  pokoju  dziennym  panował  może  nie  tyle

bałagan, co sympatyczny artystyczny nieład. Sage lubiła ten

stan.  Na  oparciu  krzesła  wisiał  podkoszulek  TJ-a,  w  którym

wczoraj  ćwiczył  z  Elim  rzuty  i  łapanie.  Potem  grillowali  za

domem burgery i jedli lody. Cudowny dzień.

Sage  przytuliła  koszulkę  męża  do  policzka.  Jej  zapach

obudził jej zmysły.

TJ to świetny facet.

– Halo! – rozległ się głos Melissy.

– Jestem w pokoju dziennym! – odkrzyknęła Sage.

Przyzwyczaiła się już, że najbliżsi przyjaciele TJ-a i ich żony

mają zwyczaj wpadać bez zapowiedzi.

– Parzę herbatę, chcesz? – zapytała.

–  Chętnie.  Kiedy  zaczynasz  zajęcia  na  uczelni?  –  Melissa

weszła za nią do kuchni.

–  W  czwartek.  Ale  zdecydowałam  się  na  razie  na  dwa

przedmioty.  Nie  chcę  zaniedbywać  pracy  przy  dotacjach,

wpływa  tak  dużo  sensownych  wniosków.  A  ty?  Chcesz

dofinansowania do kolejnego festynu?

background image

–  Zwrócę  się  o  nie  do  ciebie  dopiero  na  wiosnę.  Sage,

czajnik 

kipi. 

– 

Uwaga 

Melissy 

wyrwała 

Sage

z  zainspirowanych  widokiem  T-shirta  „świetnego  faceta”

rozmyślań na temat przyszłości. – Coś jest nie tak?

– Nie, dlaczego?

– Coś z TJ-em? Macie problemy?

– Nie, jest dobrze. Nawet bardzo.

– Może za dobrze?

– Pewnie masz rację. Jest niesamowity. Ma świetny kontakt

z  dzieciakami.  Eli  go  uwielbia  a  Heidi  z  dnia  na  dzień  coraz

bardziej mu ufa.

– A ty?

–  On  nie  ma  sobie  równych.  W  każdym  możliwym  sensie.

Ja My Nie mogę uwierzyć, że może być aż tak dobrze.

– A on? Co wiesz o jego odczuciach?

– Wygląda na zadowolonego, jest zrelaksowany, troskliwy,

dowcipny, zabawny. Ufa mi w kwestiach pieniężnych. Mamy

wspaniałe życie seksualne.

– Czyli jesteście jak normalne małżeństwo. Może powinnaś

mu powiedzieć, że czas zmienić zasady?

– Co to to nie.

– Widziałam, jakim wzrokiem na ciebie patrzy.

– Wiem, pożąda mnie.

– Nie, to coś więcej. On cię też kocha.

–  To  niemożliwe  –  odparła  Sage,  z  trudem  przełykając

ślinę. – Jest jeszcze Lauren.

–  Każdy  w  końcu  przechodzi  do  porządku  dziennego  nad

stratą. Po prostu o tym z nim porozmawiaj.

background image

Sage  nie  myślała  dotychczas,  by  wyznać  TJ-owi  miłość.

Wyobrażała sobie jego reakcję. Byłby zmieszany, może nawet

przerażony. 

może 

właśnie 

zachwycony? 

Może

odpowiedziałby  podobną  deklaracją?  Uśmiechnąłby  się,

przytulił ją i ucałował?

Ta  wizja  była  tak  kusząca,  że  zanim  Melissa  wyszła,  Sage

była gotowa podjąć ryzyko.

Ściskając  w  ręku  podkoszulek,  skierowała  się  do  sypialni

TJ-a.  W  progu  zawahała  się.  Nigdy  wcześniej  tu  nie

wchodziła.  Taki  utarł  się  zwyczaj.  Ale  tym  razem

przekroczyła próg.

Łóżko  było  perfekcyjnie  zasłane  mimo  nieobecności

Vereny. Ciekawe.

Sage  odsłoniła  okno  i  wrzuciła  T-shirt  do  stojącego

w łazience kosza z brudną bielizną.

I wtedy jej uwagę przykuł kryształowy flakonik. Perfumy?

Wstrzymała oddech. Obok perfum na półce stało pachnące

mydełko, słoik z gąbkami do nakładania makijażu, różowa sól

do  kąpieli  i  trzy  kolorowe  świece.  Zupełnie  jakby  Lauren

wyszła stąd na trochę i w każdej chwili mogła wrócić.

Wychodząc  z  sypialni,  Sage  rzuciła  jeszcze  okiem  na

komodę.  Stały  na  niej  liczne  fotografie  TJ-a  z  Lauren  –  ze

ślubu,  z  pikniku.  A  na  środku  piramidka  szklanych

pojemników  na  biżuterię.  Na  największym  z  nich  widniało

imię Lauren, w dwóch mniejszych znajdowały się: w jednym

pierścionek  zaręczynowy,  w  drugim  dwie  obrączki,  damska

i męska.

– Co ty tu robisz? – usłyszała głos TJ-a.

background image

Nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Może  powinna  mieć

wyrzuty  sumienia,  ale  w  rzeczywistości  czuła  się  oszukana,

wściekła i smutna.

–  To  wygląda  jak  kapliczka.  Jej  ubrania  i  inne  rzeczy  też

ciągle trzymasz? – spytała.

– To nie twoja sprawa – rzucił przez zęby.

– Jestem twoją żoną.

– Nie do końca. Zawsze stawiałem tę sprawę jasno.

Jak  to?  Przecież  okazywał  jej  czułość,  dawał  do

zrozumienia, że jest dla niego ważna. Że jest kimś więcej niż

tylko matką Elego.

–  A  więc  miałam  rację  –  powiedziała,  kierując  się  do

wyjścia.  –  To  znaczy  nie,  nie  miałam  racji  –  poprawiła  się

nagle.

– W czym?

– W tym, że miałam nadzieję, że damy radę.

– Przecież dajemy.

– Nie, TJ. Może ty dajesz, ale mnie chodzi o coś innego.

– Mówisz bez sensu – zauważył.

– Muszę już iść – powiedziała, omijając go.

– Iść? Dokąd? Dlaczego?

Nie odpowiadała. Przyśpieszyła kroku.

– Nigdy nie mówiłem, że o niej zapomniałem! – krzyknął za

nią.

To  prawda.  Historia  z  Lauren  nigdy  się  dla  niego  nie

skończyła. To tylko ona, Sage, wyobrażała sobie, że tak jest.

– Naprawdę jesteś taki głupi? – napadł na niego Caleb.
Taras 

na 

dachu 

mariny 

oświetlały 

promienie

background image

popołudniowego słońca.

–  Byłem  z  nią  od  początku  całkowicie  szczery.  Wiedziała,

że chodzi o Elego – bronił się TJ.

– Ale sypiasz z nią! – krzyknął Matt.

– Namówiła mnie do tego.

– To mogło obudzić w niej emocje.

– To co? Mam przestać z nią sypiać?

Dobre sobie. Przecież wyłącznie w ramionach Sage czuł się

sobą. Nie był już samotny.

– Nie. Przestań ją okłamywać – odparł Matt.

– Nie okłamuję jej. Od początku byłem szczery. Dotrzymuję

umowy.

– W sprawie pieniędzy?

– Też. Zresztą ona na siebie dużo nie wydaje, musiałem ją

zmuszać,  żeby  kupiła  sobie  samochód  i  trochę  ciuchów.

A dzięki Melissie sprowadziła meble.

– W końcu to tylko pieniądze – stwierdził Caleb.

– Tak też jej cały czas tłumaczę.

–  Ale  mi  chodziło  o  to,  że  ona  potrzebuje  nie  tylko

pieniędzy.

–  Jeśli  chodzi  o  pieniądze,  to  twoja  hojność  jest  ogólnie

znana – powiedział Matt.

To  prawda,  pieniądze  łatwo  się  zarabia  i  łatwo  wydaje,

pomyślał TJ.

– Ona potrzebuje twojej miłości – stwierdził Caleb.

TJ-a  przeszył  ból.  Kto  jak  kto,  ale  najbliższy  przyjaciel

powinien go dobrze znać.

– Ja kocham Lauren – powiedział.

background image

– Lauren umarła.

– Ale to nie znaczy, że mam przestać ją kochać.

– To nie znaczy również, że nie możesz kochać Sage.

– Nie kocham Sage – odparł TJ. Zabrzmiało to opryskliwie,

więc  po  chwili  dodał:  –  To  znaczy  nie  jestem  w  niej

zakochany.  Bardzo  ją  lubię,  więc  też  może  kocham

w pewnym sensie. Ale nigdy nikogo nie pokocham tak, jak

kochałem Lauren.

– Nikt ci nie każe o niej zapominać, ale Sage jest tuż obok.

Jest cząstką twojego życia. Zawsze można iść do przodu albo

do tyłu. Nie można robić obu tych rzeczy naraz – powiedział

Matt.

– Chcesz utracić Sage? Albo ją zranić?

– Nie – odparł TJ bez namysłu.

Lubił ją, szanował, podobała mu się. No i był jej coś winien.

Na pewno nie może jej skrzywdzić.

A  jednak  już  to  zrobił.  A  raczej  pozwolił,  by  mimowolnie

skrzywdziła  ją  Lauren.  Przypomniało  mu  się,  z  jakim  bólem

Sage  przyglądała  się  ich  ślubnym  zdjęciom  i  ołtarzykowi

zbudowanemu z pierścionka i obrączek.

– Nie – powtórzył, unosząc twarz.

– Dotarło – stwierdził Caleb.

– Też tak myślę – powiedział Matt.

– Ja kocham Sage – oświadczył TJ. – Muszę ją przeprosić.

– Ale słowa tym razem nie wystarczą – zauważył Caleb.

– Ani pieniądze! – dodał Matt.

–  Wiem,  muszę  jej  udowodnić,  że  w  moim  życiu  jest  i  dla

niej miejsce – oznajmił TJ.

background image

– Nie jest taki głupi, na jakiego wygląda – z ulgą stwierdzili

obaj przyjaciele.

TJ  szybko  pobiegł  do  domu.  Nie  zastał  Sage,  pewnie

przyjdzie razem z powracającym ze szkoły dziećmi. Ma więc

kilka godzin na zrobienie porządków.

Zaopatrzył  się  w  kilka  dużych  kartonów,  do  których

powkładał  kosmetyki  Lauren,  jej  ubrania  z  szuflad.  Gdy

zdejmował  ostatnie  zdjęcie  z  komody,  zapadał  zmierzch.

Sage  powinna  już  być  z  dziećmi  w  domu.  Ogarnął  go

niepokój.

Wyłączyła  telefon  i  umieściła  dzieciaki  w  fotelikach  na

tylnym  siedzeniu.  W  połowie  drogi  do  Seattle  zdała  sobie

sprawę, że źle robi, uciekając od TJ-a bez słowa wyjaśnienia.

To  tchórzostwo.  A  dzieciom  nie  należało  tak  gwałtownie

przerywać dnia w szkole.

Upokorzył ją, to jasne. Ale trzymał się sztywno ich umowy.

To  ona  zaproponowała,  by  ją  naruszyć.  Bo  chciała  czegoś

więcej. On był cały czas wobec niej w porządku.

Zawróciła w kierunku domu.

Kiedy tam dotarła, dzieci już spały. TJ wyszedł przed dom.

Kiedy  zobaczył,  że  dzieci  posnęły,  delikatnie  wyjął  Elego

z fotelika.

Sage  zaniosła  Heidi  do  jej  pokoju,  przebrała  w  nocną

koszulę i położyła do łóżka.

A  potem  zebrała  się  w  sobie,  by  przeprosić.  Wiedziała,  że

dla dobra Elego i Heidi musi spuścić z tonu i wrócić do tego,

co  było  dawniej.  Zapomnieć  o  swoich  uczuciach  do  TJ-a.
Musi przestać z nim sypiać. Nie potrafiłaby teraz trzymać go

background image

w ramionach, wiedząc, że on kocha Lauren.

Zeszła  po  schodach  i  zastała  go  na  tarasie.  Czuła  ucisk

w żołądku, serce waliło jej jak szalone. Zmusiła się jednak do

kilku kroków w jego kierunku.

–  Cześć  –  powiedziała  niepewnie.  –  Przepraszam.  Nie

powinnam była tak nagle wyjeżdżać.

– Dzwoniłem do ciebie.

–  Wyłączyłam  telefon.  Miałeś  rację.  Zareagowałam  zbyt

gwałtownie. Nie powinno mnie dziwić, że

– Bałem się, że nie wrócisz – powiedział ponurym tonem.

–  Potrzebowałam  trochę  czasu,  powiedzmy  kilkudziesięciu

kilometrów, żeby ochłonąć. Wiem, że zawarliśmy umowę, TJ.

I od dzisiaj zamierzam jej przestrzegać.

– I będziesz moją żoną? – Uśmiechnął się niepewnie.

–  Tak.  I  matką  Elego  i  Heidi.  Niezależnie  od  wszystkiego

powinniśmy trzymać się razem.

Niespodziewanie  chwycił  jej  dłoń  i  zaczął  wodzić  po  niej

kciukiem. Nie chciała tego. Jego dotyk bolał.

–  Nie  mogę  –  powiedziała  łamiącym  się  głosem.  –  Nie

powinniśmy  więcej  sypiać  z  sobą.  To  był  błąd.  Wiem,  to  był

mój 

pomysł, 

ale 

nie 

przewidziałam, 

że 

to 

takie

skomplikowane.

Umilkła.

– A ja myślałem, że ty zawsze kierujesz się logiką – odezwał

się po chwili.

Ona  też  tak  kiedyś  myślała.  Ale  cóż,  zaryzykowała  i  teraz

musi  ponieść  koszty.  Kilka  najbliższych  dni  to  będzie

koszmar.  Będzie  musiała  nauczyć  się  zapomnieć  o  swojej

background image

miłości do TJ-a.

– Chcesz coś zobaczyć? – zapytał.

Zaskoczona  wyraziła  zgodę,  a  on  przeprowadził  ją  przez

pokój dzienny do holu.

– Nie, TJ, ja nie mogę – powiedziała, zorientowawszy się, że

idą do jego sypialni.

– Obiecuję, wszystko będzie okej.

– Nic nie będzie okej – protestowała, usiłując wyswobodzić

rękę z jego uścisku.

– Nie bój się, Sage. Zaufaj mi – powiedział, głaszcząc ją po

policzku. – Już cię nigdy więcej nie skrzywdzę.

– Ale to była moja wina

– Nie, moja. Pozwól mi naprawić, co schrzaniłem.

Sage poczuła gulę w gardle. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Ja tam nie wejdę.

– Jej już tam nie ma, Sage.

Boże,  on  majaczy.  Trzeba  się  od  tego  wszystkiego  jak

najszybciej uwolnić.

– Lauren odeszła. Opuściła ten pokój i moje serce. Zawsze

będę o niej pamiętał, ale to już przeszłość. Wejdź i zobacz.

Boże,  jak  trudno  będzie  przestać  go  kochać,  pomyślała

Sage, zaglądając do uprzątniętego pokoju.

–  Ty  jesteś  moją  teraźniejszością,  Sage  –  ciągnął  TJ,

zapalając światło. – I moją przyszłością. Kocham cię.

Naprawdę się nie przesłyszała?

– Co takiego?

Uśmiechnął się.

–  Bardzo  cię  kocham.  I  gdyby  nie  to,  że  już  jesteśmy

background image

małżeństwem, natychmiast bym ci się oświadczył. Zostań ze

mną. I to tu. – Wskazał ruchem ręki sypialnię. – Będziemy tu

spędzać  każdą  noc,  każdą  wolną  chwilę.  Zrobimy  sobie

jeszcze  kilkoro  dzieci,  wypełnimy  ten  dom  miłością

i śmiechem.

Poczuł, że może się zagalopował.

– Oczywiście, jeśli tego chcesz – dodał. – Jeśli

–  Jeśli  cię  kocham?  Oczywiście,  że  cię  kocham,  TJ.  Nie

przypuszczałam,  że  do  tego  dojdzie,  ale  jestem  w  tobie

zakochana po uszy.

– Powinienem był wcześniej na to wpaść.

– Że cię kocham?

–  Nie,  że  ja  kocham  ciebie.  Że  chcę  mieć  z  tobą  jeszcze

jedno dziecko.

– Więcej dzieci! – przekomarzała się.

– Nie masz nic przeciwko temu?

– Mamusiu? – usłyszała za plecami cichy głosik.

Heidi. Po raz pierwszy tak ją nazwała.

– Tak, kochanie?

– Miałam zły sen.

– Tak mi przykro

TJ przykucnął obok dziewczynki.

–  Może  chcesz,  żeby  tata  zaniósł  cię  na  górę  i  trochę  ci

poczytał?

Heidi przytaknęła ruchem głowy.

TJ  posadził  ją  sobie  na  ramieniu.  Wolną  rękę  podał  żonie

i zaczęli razem iść po schodach. Sage oparła policzek o jego

ramię.

background image

– Jesteś najlepszym tatą na świecie – powiedziała.

–  Najlepszy  tatuś  –  wymamrotała  Heidi,  ściskając  go  za

szyję.

–  Kocham  was  obie  –  oznajmił  TJ.  –  Kocham  was

wszystkich.


Document Outline