NATALIA ROLLECZEK TRZY CÓRKI KRÓLA
/
N.
TRZY CÓRKI KRÓLA
20. ;iM7
NATALIA ROLLECZEK TRZY CÓRKI KRÓLA
Tom trzeci
INSTYTUT WYDAWNICZY „NASZA KSIĘGARNIA" WARSZAWA 1987
Tekst © Copyright by Natalia Rolleczek, Warszawa 1987 Cover © Copyright by Jan
Bokiewicź, "Warszawa 1987
Okładkę i stronę tytułową projektował JAN BOKIEWICŹ
At<c
\
i
Ptolemeusz wpadł do sypialni Kleopatry i nie pozdrawiając Ŝony rozglądał się
podejrzliwie. Zanim zdąŜyła zapytać o powód wzburzenia, wybuchnął wściekle:
— Czy ten oszust znowu zamierza cię odwiedzić? Miałaś od niego list! Przyznaj
się, bo i tak go znajdę!
— Nie wiem, o kogo pytasz? Kto miałby do mnie pisać?
— Wiesz. Zbladłaś na mój widok. Twój ojciec przyjechał pod moją nieobecność,
Ŝ
eby coś wyłudzić.
— Ojciec niczego nie wyłudzał. Przyjechał, aby się ze mną zobaczyć, a ty
rozmyślnie wyjechałeś do Pannion, Ŝeby spotkania uniknąć.
/
— Jeśli niczego nie chciał, po co naradzał się z diojketą i z tym twoim
parszywym Tyryjczykiem Aristonem? Chcę wiedzieć, skąd go wytrzasnęłaś? To jakiś
nowy szpieg Antiocha! Dlaczego nie odpowiadasz?
— Postawiłeś tak wiele pytań naraz, Ŝe teraz nie wiem, na które najpierw mam
odpowiedzieć?
Jak zwykle, gdy łagodnością starała się oddalić nieporozumienie, wpadł w jeszcze
większą wściekłość.
— MoŜesz nie odpowiadać wcale. Wszystko juŜ załatwione i knowania twojego taty
— na nic. Wrócili moi posłowie wysłani do Rzymu. Przyjęto ich tam z
wdzięcznością i z uszanowaniem naleŜnym mojemu majestatowi. W nagrodę kaŜdy
otrzymał cztery tysiące asów.
— Za co?
5
— Za przekazanie senatowi moich gratulacji z okazji przepędzenia Wielkiego
Króla z Grecji. W moim imieniu wyrazili zachętę, aby legiony czym prędzej
wyprawiły się do Azji, gdzie ja gotó-wem wesprzeć wszelkie ich działania
przeciwko Antiochowi. I co ty na to? — z chełpliwym wyzwaniem patrzał na
pobladłą Kleopatrę. — Urządziłem to tak sprytnie, Ŝe nawet ty nie wiedziałaś o
wysłaniu posłów. Znakomicie to obmyśliłem. Nie mogę przecieŜ dopuścić, aby
Eumenes zagarnął wszystkie korzyści. Ja muszę być uznany za pierwszego
sprzymierzeńca Rzymian, Eumenes na drugim miejscu, potem — Rodos. Reszta mnie
nie obchodzi. OdezwijŜe się!
— Nie jestem tak biegła ani w mowie, ani w myślach, by tobie dorównać, pozwól
więc, Ptolemeuszu, Ŝe będę nadal milczała.
Jej odpowiedź dosyć mu pochlebiła, lecz zadowolenie szybko ustąpiło niepokojowi,
czy ta spokojna twarz, z czystym czołem, nie kłamie? Gdyby bodaj raz zmusić Ŝonę
do ujawnienia, co myśli o nim i co za jego plecami knuje? Po ojcu musiała
odziedziczyć podstępną naturę, jak po matce wzięła barbarzyńską skrytość. Na
pozór uprzejma, wyrozumiała, posłuszna i... niech to demony porwą! Wszystko było
udane, oszustwo, dla wywiedzenia go w pole!
Ostatnie niepomyślne wieści z terenu walk kazały mu się zastanawiać, czy nie
nadto się pospieszył z wysłaniem gratulacji do Rzymu? Doświadczał udręki
niepewności trapiącej wszystkich słuŜalców: nigdy nie wiedzą, jak daleko się w
gorliwości posunąć?
Podtruwany niespokojnością o dalsze losy rzymsko-syryjskiej wojny Ptolemeusz jął
wylewać skargi:
— Głupi Rodyjczyk Pauzystratos dał się nabrać na podstęp Po-liksenidasa, przez
co i sam zginął. Dobrze tak staremu osłu! Miejsce Pauzystratosa zajął młodszy
odeń Eudamos, Liwiusza zastąpi Emi-liusz Regillus. Jednego tylko Eumenesa
wymienić się nie da. CóŜ z tego, kiedy i on kręci się bezskutecznie po morzu,
większej krzywdy nie wyrządzając syryjskiej flocie. Czas, aby uderzył. Czas
najwyŜszy. Wszyscy na to czekamy! — walnął pięścią w stół. — Gdy Rzymianie
pokonają Antiocha, wtedy ja odbiorę Celesyrię. I Licję, którą nam zagrabił. Mam
wszelkie prawa do Patary. KaŜę sobie wypłacić odszkodowanie za te lata, kiedy
nie otrzymywałem procentów od sum twojego posagu. ZaŜądam zwrotu strat
wyrządzonych naszemu handlowi! — Podniecając się coraz bardziej przy-
6
pomnieniem krzywd zarówno prawdziwych, jak i wyimaginowanych, wykrzykiwał: —
Myślisz, Ŝe nie wiem, iŜ Antioch, uwierzywszy w plotkę o moim zgonie, wyprawił
się z całą flotą na Cypr?! Gdyby jego okrętów nie wymiotła burza, a Ŝołnierzy
nie wybiła zaraza — Cypr byłby jego. A poniewaŜ mu się to nie udało, słał
przeróŜne obiecanki, bylebym tylko i tobą się oŜenił.
— Jeśli Ŝyczysz sobie, abym powróciła do Antiochii, uczynię to natychmiast.
Nie spodziewając się podobnej wypowiedzi, bąknął:
— Chcesz mnie porzucić? Dla kogo?
— Nie rozumiem.
— Pytam, za kogo chcesz się ponownie wydać?
Bez słowa podniosła i opuściła dłoń gestem takiego znuŜenia, Ŝe na trawionego
gorączką napastliwości przyszło opamiętanie.
— Nie wypędzam cię przecieŜ... nie o tym.mówiłem. Ale gdy ojciec przyjechał tu
pod moją nieobecność, wystroiłaś się jak na wielkie święto Izydy! I jeszcze
kazałaś się wnieść w krześle tronowym do sali, gdzie on czekał. Po to wszystko,
aby mu się pokazać!
— Masz słuszność, Ptolemeuszu. Chciałam, aby ojciec ujrzał, czym jest godność
małŜonki Epifanesa.
— No, no... na drugi raz zabraniam. Bez mojego pozwolenia nie wolno ci wkładać
insygniów małŜonki faraona.
— Na pewno tego więcej nie zrobię.
Mógł juŜ być zadowolony z jej uległości, lecz jątrząca go podejrzliwość uczepiła
się nowego pretekstu.
— Jeszcze nie odpowiedziałaś, kim jest ów Ariston? Kto mu pozwolił wglądać w
finanse państwa?
— Gdy byłeś poza Aleksandrią, Ariston słuŜył mi radą. To on wykazał zadłuŜenie
ojca u bankierów aleksandryjskich i wyjaśnił strapionemu, Ŝe przy takim stanie
rzeczy nie uzyska nowej poŜyczki. Ariston pragnął pozostać na słuŜbie u króla
Ptolemeusza, lecz nie mogąc się ciebie doczekać, wyjechał.
Ułagodzony wzmianką o poraŜce finansowej Antiocha i nadto juŜ zmęczony własną
irytacją Ptolemeusz nie odezwał się. Kleopatra zaś siedziała z dłońmi złoŜonymi
na kolanach i spuszczonym wzrokiem, pomna na to, Ŝe jej spojrzenie rozdraŜnia go
i bardziej jeszcze podnieca do kłótni.
7
— Rzymianie — podjął po chwili rozwaŜania, od których jego myśl nie mogła się
uwolnić — rozwijają parady na morzu, rzymskie i pergamońskie okręty włóczą się
od Hellespontu po wyspy Samos, Chios marnując czas. Gdybym ja miał dowództwo
floty w ręku, nie odpływałbym spod Abydos, czekałbym na Polikseni-dasa, Ŝeby go
zniszczyć. A co robi Eumenes? Kręci się koło Elai jak pies za własnym ogonem.-
— Rzymianie chcą utrzymać Abydos, aby sobie ułatwić przeprawę przez Hellespont
do Azji. Dla Eumenesa waŜniejsza od cieśniny jest Elaja. Bez tego portu nie -
mógłby istnieć Pergamon.
— Skąd ci to przyszło do głowy?
— Powtarzam jedynie myśli, które czasami udaje mi się odczytać z twej twarzy.
— No tak... myślałem o tym. Nie pamiętam kiedy, ale na pewno myślałem. Czy inne
sprawy teŜ potrafisz wyczytać z mojej twarzy?
Znała go juŜ na tyle, aby wyczuć, iŜ teraz zechce ją upokorzyć za to, Ŝe przed
chwilą musiał jej przyznać słuszność.
— Wolę wysłuchać tego, co sam z własnej woli mi objawisz.
— Podobno otrzymujesz potajemnie listy?
— Nim dostanę je do rąk, przechodzą przez kancelarię.
— Nie pouczaj mnie. Sam wiem. Kto pisał — ojciec?
— Ojciet nie pisuje do mnie.
— A kto? .
— Czasami... Antiochis, Hegesianaks... lub twoi poddani, Ptolemeuszu, gdy swymi
prośbami nie śmieją ciebie niepokoić.
— Zdaje się, Ŝe zapomniałaś jeszcze jedno imię wymienić...
Zdołała zapanować nad przeraŜeniem, lecz nie mogła się powstrzymać od spojrzenia
na Ptolemeusza. Jakby po raz pierwszy ujrzała nieforemną twarz z mięsistym nosem,
pulchnymi wargami; grube powieki przysłaniały wodniste oczy.
— Uprawiasz konszachty z Tebami. Jakiś kapłan przesyła ci wiadomości. Oboje
knujecie za moimi plecami porozumienie z tym przeklętym Anchmachisemv. nie kręć
głową. Wiem wszystko... a jak nie wszystko, to dosyć, Ŝeby udowodnić spisek.
Przy zabitym przewodniku karawany powracającej z Teb do Aleksandrii znaleziono
list najwyraźniej do ciebie skierowany, podpisany przez jakiegoś Zojlosa!
8
— I cóŜ było w tym liście?
— OtóŜ właśnie! Piszący powoływał się na przestrogi zawarte w poprzednim piśmie.
O co chodzi? Odpowiedz!
— Ten znaleziony list jest sfałszowany. Ktoś napisał go i podrzucił, aby nas
poróŜnić. Nie znam nikogo imieniem Zojlos.
— Oddaj mi poprzedni list albo sam znajdę.
— Nie znajdziesz, bo go nie było.
— Kłamiesz.
— Dowiedź mi kłamstwa.
— Tak ze mną zaczynasz? Oddaj mi zaraz tamten list.
— Poszukaj i weź — jeśli zdołasz znaleźć.
Trzask ciśniętego o posadzkę krzesła zagłuszył okrzyk przeraŜenia Kleopatry.
Tego jednak za mało było rozwścieczonemu. Chwytał, co mu wpadło pod rękę: lampy,
alabastrowe naczynia, posąŜki — i rozbijał o marmury. Miotając się po komnacie
raptem zatrzymał się przy łoŜu.
— Tu! Wiem od twojej słuŜebnej, Ŝe nie pozwalasz tykać materacy. Pod spodem
chowasz listy!
Stanąwszy z rozpostartymi ramionami pomiędzy nim a posłaniem, jęła błagać:
— Nie czyń tego. Nie rewiduj łoŜa tej, która zawsze była ci posłuszna. OkaŜ mi
zaufanie, Ptolemeuszu... zaklinam cię na pamięć matki, którą kochałeś...
Odepchnięta pod ścianę upadła na kolana, pochyliła nisko głowę i znieruchomiała.
Ptolemeusz zdarł z posłania kapę, w ślad za nią poleciały na podłogę poduszki i
kołdry. Dobrawszy się do materacy, macał rozcapierzonymi dłońmi.
— Jest! — wrzasnął — znalazłem!... A widzisz... ty oszustko! Wiedziałem,
wiedziałem, Ŝe tak będzie... jest!
Zamilkł osłupiały. Wyszarpnięta spod materaca, zaczepiona włosami peruczki o
zakrzywione palce laleczka z wypalanej gliny w stroju kreteńskiej damy dyndała w
powietrzu nóŜkami zwisającymi spod dzwonowatej spódniczki.
Cisnął ją ze wstrętem, wytarł dłoń o ubranie i teraz dopiero poszukał wzrokiem
Ŝ
ony. Zamknięte oczy i bezkrwiste lica sprawiały wraŜenie martwych. Ukląkł przy
niej, ujął pod brodę i zwrócił jej twarz ku swojej.
9
— Co ci jest? PrzecieŜ ci nic nie zrobiłem? Spójrz na mnie, no, odezwijŜe się,
kochana... mów coś do mnie...
Sztywne ciało bezwładnie legło na podłodze. Ptolemeusz poderwał się z kolan
cucić zemdloną. Schwycił naczynie z wodą, wylał wszystką na pobladłą twarz, a
ujrzawszy, Ŝe powieki zaczynają drgać, wybuchnął radośnie:
— No widzisz! śyjesz! Nic ci się nie stało! KaŜę dziś jeszcze powiesić tę,
która ośmieliła się oczerniać małŜonkę faraona, albo zamknąć ją w piwnicy razem
z wygłodzonym szakalem. Popatrz na mnie... no, prędzej... twój Ptolemeusz
czeka...
Gdy przyszła do siebie, posadził ją sobie na kolana i gładząc po włosach,
pocieszał:
— KaŜę kapłanom ogłosić cię arcykapłanką barana Mendesa, jak kiedyś ogłoszono
królową Arsinoe i moją prababkę, oraz oddawać twemu posągowi cześć nie mniejszą
niŜ posągowi barana. Jeszcze dziś polecę jubilerowi dostarczyć ci tuzin lalek.
Jeśli ci się nie spodobają, wrzucimy jubilera do sadzawki... Czemu się nie
odzywasz? Uśmiechnij się! Słyszysz? Chcę, Ŝebyś się do mnie uśmiechnęła!
Kleopatra uśmiechnęła się z wysiłkiem.
Podniecony faraon, w poczuciu zwycięstwa nad słabością małŜonki, kołysał ją w
ramionach i z ustami przy jej włosach mruczał:
— Dziś przyjdę do ciebie na noc. Najpierw mi zadeklamujesz coś ładnego, a
potem będę zasypiał wyobraŜając sobie, Ŝe płynę łódką, dokoła mnie kłonią się
trzciny lotosowe, a dzika gąska wzbija się i szybuje w niebo. Ale ja zamiast
patrzeć za nią, poszukam głowy mojej Kleopatry... — urwał i nadstawił ucha. —
Kto tam chce wejść? Prędzej! Pozwalam!
Wszedł pokojowiec i upadł na twarz przed faraonem, trzymającym na kolanach
małŜonkę.
— śycie, Zdrowie, Siła, Moc, któryś jest wielki jak Hefajstos...
— Co tam znów? Gadaj prędzej.
— Przybył oficer z Patary. Pilne wiadomości.
— Antioch pobity?!
— Jeszcze nie, ale Rzymianie uderzyli na port. Chcą zdobyć i zająć całą Licję.
— Licję! — Ptolemeusz gwałtownie powstał z miejsca zrzucając z kolan małŜonkę.
— Siedem lat temu Antioch zagarnął Licję. Źa-
10
grabił naszą Licję! Widzisz? — zwrócił się ku siedzącej u jego stóp. — Teraz
nadeszła kara bogów. Sprawcie, bogowie, by Rzymianie czym prędzej odebrali mu
Licję. A co Licyjczycy? Powstali przeciw Antiochowi? Wyrzucili z Patary syryjską
załogę? Wspierają Rzymian? Opowiadaj!
— Licyjczycy... — jęknął przeraŜony.
— Wymordowali załogi Antiocha?
— Licyjczycy...
— Gadaj wreszcie, durniu!
— Licyjczycy opowiedzieli się za Antiochem.
— Cooo? — faraon postąpił krok ku dworzaninowi a ten, śmiertelnie przeraŜony,
wił się wydając jęki:
— śycie, Moc, Siła, śywy Obrazie Horusa. Bezrozumni i podli oczerniają twój
promieniejący majestat mówiąc, Ŝe dość się wycierpieli pod Ptolemeuszami, płacąc
podatki poborcom faraona. Set im pomieszał w głowach. Podle kłamią twierdząc, Ŝe
lepiej im się wiodło pod rządami Antiocha... naleŜy ich wszystkich wybić,
oćwiczyć, dać na poŜarcie krokodylom! Czytam to, panie, królu, faraonie,
Majestacie, śycie, Moc, Siła, czytam z boskiej twarzy...
— Wynoś się. Czekaj... gdzie wysłannik z Patary?
— Jest, jest, czeka. Będzie mówił, jeŜeli przy twoim majestacie przemówić zdoła.
Przybył równieŜ poseł, przysłany przez króla Eumenesa.
— Teraz mi to mówisz, bałwanie? Ruszaj stąd!
Była wreszcie sama, podniosła się z podłogi, pozbierała szczątki rozbitej lalki,
wrzuciła do alabastrowego naczynia. Usiadła i pocierając wyziębłe dłonie
pomyślała, Ŝe tak oto rozbite zostały wszystkie jej złudzenia; a nawet nie one,
gdyŜ tych juŜ od dawna nie miała — podeptana została jej gotowość do ochraniania
i wspierania małŜonka. Od tej chwili będzie go obserwować, jak się obserwuje
nieprzyjaciela, i nigdy więcej nie da się zaskoczyć. Porzuciła go w swym sercu,
niech zginie lub niech go pochłonie szaleństwo...
Ptolemeusz stanął w drzwiach, jednym tchem wyrzucając z piersi:
— Twój starszy brat, Seleukos, król Lizymachii, wydał wojnę Eumenesowi!
Słyszysz? Mamy wojnę w Azji. To juŜ nie głupie
11
Antiochowe przemarsze po Pizydii! Seleukos z czterema tysiącami najemnych wojsk
stoi pod Pergamonem. Zjednał sobie Ga-latów i teraz ich bandy plądrują
pergamońskie ziemie. Z pomocą synowi nadciąga ojciec wiodąc sześć tysięcy
konnicy. Zamierzam wysłać Pergamonowi posiłki... Jeśli mi za nie z góry zapłacą!
No co — jesteś zadowolona?
Rozczarowany jej milczeniem zemścił się zapowiadając oschle:
— Przyjdę dziś wieczór i zostanę na noc. Nie Ŝyczę sobie Ŝadnych lalek pod
materacem. śeby tamto było ostatni raz.
Spacerując aleją przystanęła nad sadzawką, która kiedyś tak się podobała jej
ojcu; w zamyśleniu patrzała na zastygły w kolorowej mozaice obraz wesela Peleusa
i Tetydy. Od dnia odwiedzin ojciec nie zwrócił się juŜ do niej, zawziętym
milczeniem podkreślając urazę, z jaką w sercu odjechał. Nie wiedziała nawet, czy
uzyskał obiecaną poŜyczkę z kantoru Egibiego z Babilonii? Kiedy w tej sprawie
dyskretnie zasięgnęła informacji, diojketa objawił wyraźne zakłopotanie: „Owszem,
królowo, bank Egibiego udziela poŜyczek, utrzymuje liczne kantory, jest jednak
wątpliwe, aby tyryjski agent mógł występować jako jego wysłannik. Babilończycy
strzegą zazdrośnie swych interesów, liczba ich przedstawicieli jest ściśle
określona, są to przede wszystkim kapłani z Esagila. Ariston jest — jak mi
wiadomo — właścicielem trzech lupanarów dla marynarzy, co nie stanowi
dostatecznej gwarancji wymaganej przez babiloński dom bankowy".
Diojketa nie nazwał wprost Aristona kłamcą, lecz wyraźnie dał do zrozumienia, iŜ
królowa przezorniej uczyni nie pokładając zaufania w operacjach finansowych
człowieka kupczącego wdziękami tancerek.
— Królowo, Bogini Objawiona, śywe Odbicie Izydy — posłyszała za plecami.
— Co mi przynosisz? — spytała odwracając się do pazia.
— Polecono mi powtórzyć: kierownik Biblioteki, Arystofanes, przybył i prosi, by
królowa zechciała udzielić mu posłuchania.
Z przykrością pomyślała, jak bardzo myli się ten, kto u królowej Aleksandrii
szuka pomocy, łudząc się, iŜ jej wstawiennictwo
12
wiele moŜe u Epifanesa. Kiedyś dzięki niej Arystofanes przybył na agon poetycki
w świątyni Homera. Gdy w drodze uskarŜał się na skąpo przydzielone fundusze,
niewystarczające nawet na opędzenie wydatków tak niezbędnych jak pensje dla
kopistów, zakupy papirusu czy oleju do lamp, wyznała mu swą bezsilność w tych
sprawach. CzyŜby Arystofanes o tym zapomniał i przybywa prosić o protekcję?
, — Powiedz Arystofanesowi, Ŝe prośbę o posłuchanie u monarchy winien złoŜyć w
kancelarii królewskiej. No idź... na co jeszcze czekasz?
— On kazał mi powtórzyć: „Niebo nad Tebami jest błękitne, a powracający kapłan
znuŜony".
Paź patrzał z ciekawością, jak królowa blednie, wbrew jednak jego oczekiwaniom
ś
ywa Izyda nie zemdlała.
— Czy to juŜ wszystko? — zapytała z wysiłkiem.
— Arystofanes powiedział, Ŝe nikt prócz królowej nie moŜe tych słów usłyszeć.
— Biegnij do Arystofanesa i oznajmij, Ŝe królowa chce go ujrzeć tutaj, zaraz.
— Co skłoniło cię, Arystofanesie, do tak osobliwego zapowiadania swej wizyty? —
powitała składającego jej pełen uszanowania ukłon.
— Moja odpowiedź będzie obszerniejsza, niźli królowa się spodziewa. Kiedy
ukarany niełaską faraona spędzałem czas w domowym areszcie, pewnego dnia,
zesłanego przez samą Izydę, drzwi mego więzienia otworzyły się i zostałem
zaproszony do zajęcia miejsca w lektyce obok tej, którą prawdziwie nazywają
słońcem Aleksandryjczyków...
— Za co mi dziękujesz? Za to, Ŝe w drobnej mierze udało mi się twoje
odosobnienie złagodzić? Nie jestŜe to poniŜeniem dla mędrca przyjmować za
łaskawość to, co jest tylko częściowym naprawieniem doznanych krzywd?
— A jednak, królowo, o zajęciu przeze mnie miejsca u twego boku mówiono więcej
niŜ o wszystkich moich pracach filologicznych. I nie moje studia nad
powstawaniem Odysei, wydaniem He-zjoda, liryków, starej komedii attyckiej ani
opracowaniem greckich tragików, lecz fakt, Ŝe wsiadłem i wysiadłem z lektyki, w
której
13
znajdowała się królowa, wstrząsnął dworakami. Od czasu niełaski monarchy
starannie omijający drzwi mego domu teraz jęli się doń dobijać. Polikrates i
Hippalos wpadli w popłoch, czy nie pomylili się licząc na moje wygnanie? Król
złoŜył podpis pod wnioskiem o uchylenie domowego aresztu, nawet pewnie nie
patrząc, co podpisuje. Przywrócono mi stanowisko dyrektora Biblioteki, a świat
znudzonych dworskich plotkarzy tak wiele temu poświęcił uwagi, iŜ sprawa stała
się głośna w Aleksandrii. Spodziewano się, Ŝe w ślad za aktem łaskawości wobec
Arystofanesa nastąpią dowody szczodrobliwości dla zasłuŜonej instytucji. I
wprawdzie tak się nie stało, ale wszystko to wystarczyło, by ktoś powracający z
Teb usłyszał o Arystofanesie — cieszącym się, jak opowiadano, poparciem królowej
— i aby doń skierował kroki. Wygnaniec uwaŜał, iŜ jest to najpewniejsza droga,
by trafić do monarchini.
— Chcesz powiedzieć, Ŝe był u ciebie?
— On jest u mnie. O czym nikt, prócz królowej, nie moŜe wiedzieć.
— Czy powiedział, co go przywiodło tu, gdzie nie jest bezpieczny?
— Umówmy się, iŜ chce przedłoŜyć władczyni opis podróŜy.
— Kiedy?
— Proszę spojrzeć za siebie... jesteśmy obserwowani. Kilku zauszników
Polikratesa usiłuje z wyglądu naszych pleców odgadnąć, o czym rozmawiamy.
— Nietrudno zgadnąć: o popisie poetyckim w świątyni Homera. ?— Chodźmy ku nim,
niech się biedacy nie męczą dociekaniem.
Królowa raczy ich uprzedzić o zamierzonej przejaŜdŜce do Biblioteki, gdzie
zechce łaskawie rzucić okiem na nowo zakupione rękopisy Teofrasta.
— A potem?
— Gdy królowa znajdzie się w czytelni, skąd wszyscy zostaną usunięci, skieruje
się ku małym drzwiom na wprost duŜego wejścia. To wszystko.
Opadła zasłona na drzwiach i Kleopatra znalazła się w małej czytelni; na środku
komnatki stał Zojlos. Ujrzawszy wchodzącą, postąpił krok naprzód, by uklęknąć u
stóp królowej.
14
— Wstań, Zojlosie. — Podniósł się z kolan, a wtedy ona, zmieszana jego
milczeniem, obejrzała się za siebie i ujrzawszy krzesła, zasiadła splatając
dłonie. — A teraz mów.
— Ośmieliłem się przybyć, choć dręczy mnie wątpliwość, czy to, co chcę
przekazać, spotka się z łaskawym przyjęciem królowej.
— Więc nie mów!
Zojlos zamilkł. Serce Kleopatry biło niespokojnie. Nazbyt długo tęskniła, ale
czy za tym, który teraz stał przed nią? Czy jego obraz tuliła w sercu? To juŜ
nie był tamten młodzieniec, całujący zimny kamień z imieniem Kleopatry. Zojlos
przytył, rysy twarzy nieco się zaokrągliły, barkom i ramionom przybyło tęŜyzny,
pierś wydatnie się poszerzyła. Utraciwszy młodzieńczy powab, stał się po męsku
pociągający i jakby nawet bardziej urodziwy. CzyŜ to moŜliwe, aby te
zdecydowanie zarysowane wargi szeptały kiedyś szalone, miłosne słowa?
Wzrokiem spokojnym i nawet lekko taksującym rozpatrywał urodę młodej królowej,
siedzącej spokojnie z rękoma na oparciach krzesła, z twarzą naprzód podaną. Czy
podziwiał wytworność stroju? Tunikę z najcieńszego lnu haftowaną złotą nicią,
szeroki naszyjnik z emaliowanych paciorków, od których naga szyja odcinała się
wdzięcznie i prosto; zausznice, wielkie jak spodki, mieniące się złotem? Czy
odgadł, Ŝe wystroiła się po to, by ujrzeć błysk podziwu w jego oczach? Czy moŜe
wydała mu się brzydka, a jej zarysowująca się ciąŜa zbyt widoczna?
Kleopatra odkryła w sobie chęć, by do adorującego ją w milczeniu zalotnie się
uśmiechnąć, musnąć go spojrzeniem, przeciągłym westchnieniem dać do zrozumienia,
iŜ jest znuŜona, podczas gdy w istocie cała była czujnością i napięciem. Ale i
on juŜ nastroił oblicze odpowiednio do wyrazu twarzy monarchini. Oboje bowiem
stawili się na to spotkanie dostatecznie uzbrojeni w sztukę udawania. Czas
odebrał im niewinność uczuć — oboje dojrzeli.
Królowa przerwała milczenie kapłana:
— Wyznaj, Zojlosie, co cię skłoniło do powrotu? Nie przypominam sobie, bym
przesłała rozkaz wzywający cię do Aleksandrii?
— Listy ginęły, królowo. Mogłem więc mniemać, Ŝe i ten, Ŝądający mego powrotu,
zaginął. Na kaŜdym postoju poczty królewskiej, w kaŜdym karawanseraju, na
piaskach pustyni czuwają zarówno
15
szpiedzy dostojnego Hippalosa, jak i straŜnicy czcigodnego Po-likratesa.
— Ptolemeuszowi nie jest obce twoje imię. Musisz się zatem strzec. Gdyby
wiedział, Ŝeś przybył do Aleksandrii, kazałby cię usunąć, nie badając, czyś
winien, czy nie.
— To nie jest waŜne, skoro dane mi było ujrzeć śywą Izydę. Serce, oczekujące na
jedyny i niepowtarzalny ton wyznania, nie
zostało zaspokojone nazbyt dworacko brzmiącym komunałem. Spuszczając
oczy, Kleopatra odparła:
— Uczynię, co będzie moŜliwe, abyś uszedł cało. Mów dalej.
— Mam tak wiele do opowiedzenia, iŜ tylko łaskawe słowo mej monarchini stać się
moŜe nicią przewodnią w labiryncie, jaki widzę przed sobą.
— Wysłany zostałeś do Teb, aby za pośrednictwem arcykapłana Amona wybadać
moŜliwość porozumienia się z uzurpatorem Anchmachisem. Czego Anchmachis Ŝąda w
zamian za rezygnację z ogłoszenia się faraonem? Na to pytanie nie otrzymałam
odpowiedzi.
— Arcykapłan Amona w Tebach zechciał swego zięcia obdarzyć zaufaniem —
przemówił Zojlos tak swobodnie, iŜ właśnie owa gładkość wypowiedzi, zawierającej
przecieŜ nie byle jakiej wagi zawiadomienie, nie pozwoliła Kleopatrze odrzec
słowa. — Dzięki jego poparciu zostałem, przedstawiony faraonowi Górnego Egiptu,
panującemu od wyspy Elefantyny po Koptos na północy. Wiecznie śyjący, Umiłowany
przez Izydę, Umiłowany przez Amonrasonthera, Boga Wielkiego, Pan Świąt
Trzydziestoletnich zechciał przyjąć mnie, a wysłuchawszy tego, co miałem mu do
przekazania, udzielił odpowiedzi zawierającej, propozycje najwyŜszej państwowej
wagi.
— JakieŜ to propozycje? — spytała Kleopatra zdumiona i wstrząśnięta. Zojlos
niedwuznacznie deklarował się jako poplecznik An-chmachisa. Wysłannik przeszedł
zatem do obozu wroga. Przymuszając się do spokojnego tonu, powtórzyła: —
Wysłuchamy tych propozycji, mów.
— Anchmachis, władca Górnego Egiptu, koronowany i ogłoszony faraonem mocą
wielkiego Amonrasonthera, przedstawia Kleopatrze Pierwszej na tronie Aleksandrii
swój zamysł, mogący doprowadzić do szczęsnego połączenia obu rozdartych krain —
Białego
16
i Czerwonego Egiptu. Po śmierci Ptolemeusza Epifanesa królowa Kleopatra Pierwsza
na tronie Aleksandrii, córka Izydy i Ozyrysa, zechce wziąć za małŜonka
Anchmachisa. Ten zaś przyrzeknie na ołtarze Amona z Teb, iŜ uszanuje wszelkie
jej prawa, godności, przywileje majątku i posiadania oraz zapewni następstwo
tronu dzieciom zrodzonym z ich związku.
— Czego jeszcze Anchmachis się spodziewa?
— Władca Górnego Egiptu, Nosiciel korony faraonów, Naprawiający Ŝycie ludzi,
Król jak Słońce uwaŜa za słuszne i niezbędne danie pierwszeństwa synodowi
kapłańskiemu z Teb przed synodem z Memfis, nazbyt chętnie i krótkowzrocznie
popierającym Ptolemeusza Epifanesa.
Głos Zojlosa spadał na Kleopatrę jak uderzenia młotka. Królowej obiecywano:
ś
mierć Ptolemeusza, współudział w rządach, uwolnienie się od kurateli zauszników
Ptolemeuszowych — Poli-kratesa i Hippalosa, a wszystko za cenę małŜeństwa z
uzurpatorem. Miało się to urzeczywistnić kosztem jeszcze jednego przewrotu, w
kraju od wieków wstrząsanym zamachami. Tebański Amon, w osobie arcykapłana,
rozporządzał dostateczną ilością karnych pułków, by zmusić do posłuchu niesforną,
dworacką Aleksandrię i Ŝeby wziąć górę nad kolegium kapłańskim i arcykapłańskim
z Memfis, opowiadającym się za Ptolemeuszem.
Silniej od słów przemawiała jednak do Kleopatry bliskość Zojlosa. Wzrok
męŜczyzny, w przeciwieństwie do ozięble wypowiadanych zdań, gorzał namiętnym
uwielbieniem. Obiecywał szczęście, nie mające nic wspólnego z małŜeńskimi
propozycjami uzurpatora z Teb. MałŜeństwo to tylko sprawa polityczna,
dyplomatyczna gra. NiewaŜne, kogo Kleopatra uzna za swego małŜonka, skoro
ukochany weźmie ją w ramiona.
Zojlos ponownie klęknął.
— Czekałem... umiłowana... wszystko dla ciebie...
Jak we śnie pochyliła się nad klęczącym. I raptownie cofnęła plecy ku oparciu
krzesła. Czy to jej własny głos wyda wyrok na szczęście, za które jeszcze chwilę
temu gotowa była oddać wszystko — Aleksandrię, Teby, podwójną koronę Egiptu?
«Ŝyczę śmierci Ptolemeuszowi. A innego sposobu, w jaki /^gł^yrr&Pfzestać być
jego małŜonką, nie widzę. Ubolewam, Ŝe
"O
ty córki króla — i.
17
-"rtlłn*
przystałeś do nowego pana. CzyŜ nie jesteś teraz zaufanym, oddanym sługą
samozwańczego faraona?
— Mój teść, arcykapłan z Teb...
— Tak sobie Ŝyczył — przerwała mu gorzko. — Rozumiem. CzymŜe więc mogę cię
wynagrodzić ja, która nie rozporządzam nawet częścią tego, co jest do dyspozycji
arcykapłana Amona? — Czy przyjechałeś sam?
— Moja Ŝona przybyła ze mną.
„A więc będzie razem z nim. To juŜ przesądzone". — Chętnie ją poznam — oznajmiła
z ujmującym uśmiechem. — Postaram się dać jej odpowiednie stanowisko na moim
dworze; moŜe przełoŜonej perukarek' albo sprawującej pieczę nad mymi klejnotami?
Jeszcze się zastanowię. Spróbuję wybadać, czy Ptolemeusz Ŝywi nadal podejrzenia,
i dam ci znać. Od tego zaleŜy, czy tu pozostaniesz, czy będziesz musiał uchodzić
z Aleksandrii.
— I to juŜ wszystko? — spytał nie tając goryczy.
— Czeka mnie jeszcze przyjemność poznania twojej Ŝony. JakŜe jej na imię?
— Berenike.
— Zawiadomię cię, kiedy masz przysłać Berenike na dworskie przyjęcie. Raz w
miesiącu przyjmuję Ŝony dostojników i wysłuchuję ich próśb. Zazwyczaj są to
błagania o zwolnienie od cła jedwabi, w które lubią się stroić, a które
zatrzymano na komorze celnej w By-zantion. Niech cię strzegą nasze bogi,
Zojlosie.
Przytrzymał jej dłoń w swojej. Rozgorączkowanym wzrokiem szukał w oczach
królowej wyrazu, który dawałby mu nadzieję. Kleopatra końcami palców powiodła po
wargach Zojlosa, powiekach i cofając dłoń, nadmiernie wzruszona, wyrzekła:
— Zegnaj. I nigdy więcej nie staraj się mnie ujrzeć.
JuŜ nie patrząc w stronę stojącego bezradnie, z pośpiechem opuściła pokój.
Berenike miała rozkosznie krągłe policzki, smagłą buzię, oczy ciemne, aksamitne
niczym motyle skrzydła. Ubrana i uczesana na grecką modłę wyróŜniała się z grona
towarzyszek królowej nieporadnością i brakiem obycia w dworskim świecie. Widząc
spłoszo-
18
ne spojrzenia, rzucane spod niewiarygodnie długich rzęs, Kleopatra dała znak
dziewczynie, by się zbliŜyła do tronu.
— Od jutra chcę cię częściej widywać, Berenike. Wydałam juŜ odpowiednie
polecenia ochmistrzyni, która je przekaŜe do kancelarii. Zostaniesz oficjalnie
powiadomiona o nominacji. Czynię cię przełoŜoną słuŜebnych-perukarek.
Nie chcąc dopuścić do podziękowań, Kleopatra zapytała Berenike, czy oprócz
Aleksandrii poznała inne miasta? Ach, była w Bast? ZłoŜyła w darze bogini Bastet
sześć złotych posąŜków wyobraŜających świętą kocicę? To wzruszające...
— A zatem, drogie dziecko — zakończyła widząc, iŜ przedłuŜająca się rozmowa
wzbudza powszechne zainteresowanie — od jutra będziemy cię widywać na
królewskich pokojach. Mam nadzieję, Ŝe sprawisz tym radość swojemu małŜonkowi?
— O tak, o pani! — wybuchnęła wzruszona Berenike i z nieporównaną płynnością
gestu, niczym odgięta łodyga kwiatu, cofnęła się od tronu. Widok młodzieńczej
gibkości zabolał Kleopatrę. Poczuła się ocięŜała i, choć królowa, niezdolna
rywalizować z Berenike.
Wszedł Ptolemeusz. Od czasu do czasu zaszczycał obecnością damskie przyjęcia u
swej małŜonki, przyglądając się, która z jej towarzyszek zasługuje na
wyróŜnienie. Od razu wpadła mu w oko smukła postać nowej damy dworu. Wyraz jego
twarzy, nazbyt dobrze Kleopatrze znany, pozwalał się domyślać, co będzie dalej.
— Gdzie znalazłaś tę Nubijkę — spytał faraon podczas kolacji, którą jedli
wspólnie w sypialni Kleopatry.
— Nubijkę? Którą?
— A widzisz? — zaśmiał się chełpliwie. — Znam się na tym lepiej od ciebie!
Tylko Nubijki mają takie długie szyje, stworzone do całowania, i spadziste
ramiona. Powiedziałem Berenike, Ŝe ma rozkosznie zgrabniutki nosek.
— Ach tak! I cóŜ ona na to?
— Wyglądała, jakby chciała się rozpłakać. PowiedzŜe, skąd ją wzięłaś?
— Przyjęłam ją do grona swoich dam. PrzełoŜona perukarek wyjeŜdŜa do Memfis
razem z męŜem, który został głównym pisarzem w świątyni Ptaha.
19
— Odstąp mi Berenike! Potrzebuję zręcznej fryzjerki, której dotyk koiłby ból.
Od pewnego czasu cierpię na zawroty głowy.
— Ty? — podniosła nań wzrok, pod którym spuścił oczy i gorliwiej zajął się
jedzeniem. Niezręczny wykręt nie zdołał zamaskować tego, co aŜ nadto wyraźnie
ujawniało się w zmysłowych grubych wargach, łakomie zbierających sos kapiący Ŝ
udka młodej kaczki.
— Berenike nie jest fryzjerką. I nie wiem, czy jej mąŜ byłby zadowolony z tej
zamiany?
— UwaŜasz zatem, Ŝe faraonowi wolno czegoś odmówić? — ze złością odepchnął
półmisek. — MąŜ! CóŜ to za bęcwał? Kim on jest?
— Nie znam go osobiście — rzekła nabierając łyŜeczką kompotu. — Spróbuj...
wydaje mi się bardzo orzeźwiający, zwłaszcza Ŝe sos jest nieco za tłusty.
Przepraszam, o kogo pytałeś?
— Kim jest mąŜ Berenike?
— Pozwól, Ŝe się zastanowię — odrzekła tak obojętnie, jak tylko na to pozwalało
przyspieszone bicie serca. — JuŜ wiem, to Ŝona jakiegoś Zojlosa, kapłana,
którego, zdaje się, podejrzewałeś o spiski, listy czy coś podobnego? Daruj, nie
pamiętam szczegółów, nie mam twojej łatwości ogarniania myślą wielu rzeczy
naraz... PrzełoŜona perukarek wyjeŜdŜając poleciła mojej uwadze Berenike,
zapomniałam wszakŜe zapytać o jej męŜa.
— Nie szkodzi — pospieszył łaskawie, gdyŜ myśl o ślicznej, młodej męŜatce,
przybywającej do jego sypialni w celu „poprawienia fryzury faraonowi", sprawiała
mu szczególną przyjemność. — Nie biorę ci tego za złe, bądź sobie głupiutka,
oczywiście w granicach, które uchodzą małŜonce faraona. Tylko osioł na miejscu
tego Zojlosa mógłby się udawać w podróŜe i wdawać w spiski, mając w domu
młodziutką i gorącą Ŝonę. Nie pamiętam juŜ kto, moŜe Hippalos, usiłował mi
wmówić, Ŝe Zojlos spiskuje na rzecz Anchmachisa?... Na złość Hippalosowi kaŜę
kancelarii wystosować pismo, iŜ ja, Bóg Objawiony, faraon, przyznaję wraz z
wysoką pensją stanowisko arcykapłana w świątyni barana Mendesa w Anpet właśnie
temu Zojlosowi czy jak mu tam? Będziesz miała okazję poznać go na świątynnych
uroczystościach, bo ciebie juŜ przecieŜ mianowałem arcykapłanką barana! Kapłani
Mendesa z zachwytem przyjęli tę nominację. Niech więc Zojlos, czy jak mu tam, co
prę-
20
dzej wyjeŜdŜa do Anpet. Jest pewnie stary, nudny, nadęty i chciwy jak wszyscy
egipscy kapłani.
— Masz dar trafnego określania ludzi, Ptolemeuszu...
— Nie sądzisz jednak, Ŝe powinienem go sobie obejrzeć, skoro juŜ obejrzałem
Ŝ
onę?
— Pewnie dla innego byłoby to konieczne, lecz ty, co zawsze mnie wprawia w
podziw, i bez oglądania wygłaszasz sąd bezbłędny. Cieszę się, Ŝe nie zamierzasz
ulegać Hippalosowi, który cię będzie namawiał do pozbycia się Zojlosa. Nawet
stary i nudny kapłan moŜe być przydatny, jeśli ma Ŝonę tak ujmującą jak Berenike.
Ona, przez swoje nubijskie powinowactwa, moŜe ci pomóc w uzyskaniu informacji o
poczynaniach królewskiego dworu w Nubii.
— Podoba mi się, Ŝe umiesz odczytać moje myśli — pochwalił Ptolemeusz, któremu
do tej pory ani w głowie postało, by się zainteresować polityką swego
nubijskiego sąsiada. — Przypuszczam, Ŝe Berenike potrafiłaby się wywiązać z
zadania nie naraŜając siebie?
— Berenike złoŜyła piękny dar w świątyni w Bast — sześć złotych figurek bogini.
To jej zapewni szczególną opiekę Bastet. Słyszałam od kapłanów z Bast, Ŝe święta
kocica uwaŜa kaŜdego ofiarodawcę niejako za swą własność. Nie sądzę zatem, Ŝeby
Berenike coś zagrozić mogło.
— A cóŜ ta Bastet potrafi zrobić? — nerwowo spytał Ptolemeusz.
— Ten, kto się ośmieli skrzywdzić ofiarodawcę czy ofiarodawczynię, obudzi się
rano z twarzą podrapaną pazurami.
— No wiesz! — Ŝachnął się, odruchowo przesuwając dłonią po policzkach. — TeŜ
masz pomysły!
— To podobno prawda.
Wzruszył ramionami. Milczał. Kleopatra, bojąc się, Ŝe wzrok ją zdradzi,
wystrzegała się spojrzeć w jego stronę.
— Podobno jesteś w ciąŜy — podjął nadąsany. — Powiadomił mnie o tym astrolog,
przepowiadając dziecku pomyślny los i długie Ŝycie. Dlaczego zataiłaś to przede
mną?
— Nie będąc pewną, nie miałam odwagi zakłócać twego spokoju, Ptolemeuszu.
— Jeśli będzie syn, damy mu imię Ptolemeusz Filopator, Miłujący Ojca.
ś
yczyłbym sobie, abyś szczęśliwie urodziła. Zapowiem
21
to kapłanom w Sais, i wszędzie. Akuszerka zapłaci głową, jeśliby coś się stało.
Czy znasz ostatnie wiadomości?
— Słucham tylko tych, których udzielić mi zechce mój małŜonek.
— No więc, dowiedz się, Ŝe twój brat został pobity pod Perga-monem. Oddział
Achajów z setką konnicy zmusił kilka tysięcy syryjskich Ŝołnierzy do ucieczki.
Czas najwyŜszy, Ŝeby sprzymierzeni dali Antiochowi łupnia. Wtedy ja odzyskam
Licję i Celesyrię, Rzymianie hojnie zapłacą mi za poparcie. — Wstał od stołu i,
zmarko-tniały, spytał: — Więc uwaŜasz, Ŝe lepiej się kocicy nie naraŜać?
— To zaleŜy, co mój mądry i przewidujący małŜonek ma na myśli.
— Obejdę się na razie bez nowej fryzjerki — oznajmił z niechęcią. — Ta, którą
mam, nie jest taka zła, ale jej profil nazbyt przypomina mi pokojówkę, którą
kazałem utopić za podawanie fałszywych wiadomości o tobie. Pójdę teraz do
kancelarii. Przyjemnych snów, Kleopatro...
Została sama i przykładając dłonie do serca postanawiała w myślach: Tylko
Filometor — Kochający Matkę. Nigdy Filopator — Kochający Ojca. Ale i synowi po
ś
mierci ojca nie oddam władzy nad Egiptem. I oby Ptolemeusz umarł jak najprędzej.
Abym nie musiała kłamać, kiedy nań patrzę, i uśmiechać się, chociaŜ go nie
znoszę. Nigdy juŜ Ŝaden męŜczyzna nie będzie miał praw do Kleopatry Pierwszej na
tronie Aleksandrii, władczyni Egiptu.
Gdy przełoŜona dworu zaanonsowała, iŜ kapłan Zojlos syn Zoj-losa przybył, Ŝeby
podziękować królowej za zaszczyt mianowania go arcykapłanem w Anpet, Kleopatra
zagryzła wargi. Po chwili spokojnie rzekła:
— Ponieś Zojlosowi odpowiedź: królowa czuje się słaba i nie przyjmuje wizyt,
nawet tych dziękczynnych. Powiedz mu jeszcze, Ŝe moŜe się juŜ niczego nie
obawiać. I dajcie mi dziś spokój. Nie chcę widzieć nikogo.
2
Do głównego budynku w porcie Side zawezwano na naradę nie tylko trierarchów,
dowódców trier, lecz takŜe i keleustów, nadzorców załóg Ŝeglarskich.
Przybywali ochoczo w nadziei usłyszenia rozkazów kładących kres wyczekiwaniu i
nudzie postoju. Gdy zasiedli na marmurowych ławach, widok Apolloniosa w
otoczeniu oficerów oraz Hannibala, trzymającego się samotnie na uboczu,
podniecił ich ciekawość.
Apollonios stanął za stołem, na którym leŜały rulony i tabliczki z raportami.
Pozdrowiwszy obecnych z uprzejmością właściwą dygnitarzowi z grona „przyjaciół
Wielkiego Króla", zagaił naradę.
Sytuacja jest pomyślna. Flota rodyjska po dokonaniu wielu manewrów na morzu
ostatecznie wypłynęła z samijskich i rodyjskich portów w ilości trzydziestu
dwóch czterorzędowców i czterech wielkich hekser obciąŜonych bojowymi wieŜami do
miotania pocisków. Dołączono do nich cztery okręty uprzednio wyznaczone do
strzeŜenia brzegów Karii. Obaj dowódcy rodyjskiej floty, Euda-mos i Pamfilidas,
wypłynąwszy oddzielnie połączyli swe siły na morzu i rasem dopłynęli do Faselis.
— Gdzie podziewa się ten przeklęty Pergamończyk, Eumenes? — rozległ się okrzyk.
— I co robi Poliksenidas? Dlaczego nie ma go tutaj?
Apollonios niechętnie wyznał, iŜ flota Eumenesa płynie ku Helle-spontowi.
— Dlaczego nasze galery pozwoliły mu odpłynąć? Na co czekały w Efezie?!
23
— Czemu wcześniej nie zaatakowaliśmy Rodyjczyków?! — wołano.
Apollonios mimo woli spojrzał w stronę straŜników czuwających nad porządkiem.
Powstrzymał się jednak i nie nakazał usunąć z sali pyskaczy, ośmielających
stawiać go w kłopotliwej sytuacji.
— Nie zadawajcie pytań, póki nie skończę. Potem, 'jeśli czas pozwoli, będziemy
udzielać odpowiedzi.
Upomnienie poskutkowało. W sali zapanował spokój i Apollonios mógł podjąć od
nowa:
— Wysunięte daleko w morze wybrzeŜa Faselis stanowią doskonały punkt
obserwacyjny. Nic dziwnego, Ŝe Eudamos postanowił tam zakotwiczyć flotę. Gdybym
był Eudamosem, zrobiłbym to samo... — urwał i rozejrzał się po sali poszukując
odzewu, nikt jednak z obecnych nie pojął, Ŝe dostojnik raczył sobie zaŜartować.
Apollonios zatem spowaŜniał i ciągnął dalej: — Panująca w zatoce nieruchawość
powietrza, spotęgowana upałami, spowodowała wybuch epidemii wśród załóg, o czym
dano nam znać z łodzi zwiadowczych. Widziano wozy odwoŜące chorych do
najbliŜszego miasta. Następnie okręty opuściły miejsce, które tak zawiodło
nadzieje Rodyjczyków. Trzymając się linii brzegowej dopłynęły do ujścia rzeki
Eurymedontu. Na tym informacje się urywają. Sternicy naszych barek rybackich nie
mogli bezpiecznie zbliŜać się do brzegów. Mogę was jednak zapewnić, Ŝe
rozstawione na wybrzeŜu posterunki dadzą nam znać w chwili, gdy tylko na
horyzoncie ukaŜą się nieprzyjacielskie maszty...
Hannibal poruszył się, odjął dłoń od twarzy. Wszyscy spojrzeli nań z ciekawością,
pewni, Ŝe teraz zabierze głos. Apollonios uenał za stosowne przyspieszyć swoją
wypowiedź.
— Pojawienie się nieprzyjaciela będzie sygnałem do natychmiastowego wypłynięcia
naszych okrętów. Heksery z wieŜami bojowymi na pokładzie, z załogami procarzy,
oszczepników i łuczników wyruszają pierwsze, za nimi triery i łodzie pomocnicze.
Lewe skrzydło winno zająć pozycje na pełnym morzu w czasie, gdy prawe będzie
jeszcze się trzymało brzegu. Wyrównanie linii musi nastąpić jak najprędzej,
abyśmy zdąŜyli ustawić się frontem do nieprzyjaciela, zanim rodyjska flota zdoła
sformować bitewny szyk. Przewaga sił, zarówno jeśli chodzi o wielkie jak i
mniejsze okręty, jest
24
po naszej stronie. Tyle miałem wam do powiedzenia. Szczegółowe rozkazy otrzymają
trierarchowie przy powrocie na okręty.
Szmer pochwalnych głosów był miłą nagrodą dla mówcy za jego wysiłek. Rad ze
swego wystąpienia Apollonios opuścił miejsce za stołem, kierując się ku wolnej
ławie. Hannibal podniósł dłoń w górę prosząc o głos.
Było to niespodzianką dla wszystkich i niejako wyzwaniem pod adresem
głównodowodzącego; ten bowiem nie liczył na Ŝadne dyskusje, skoro wszystko co
waŜne i konieczne juŜ zostało zadecydowane. Oficerowie zadawali sobie pytanie,
co teŜ Hannibal, nigdy dotąd nie dowodzący bitwą na morzu, zechce powiedzieć im,
starym Ŝeglarzom?
Hannibal wyczuwał niekorzystny dlań nastrój, lecz na swój niewzruszony sposób,
zabarwiony politowaniem wobec nierozgar-niętych słuchaczy, zaczął:
— Dowiedzieliśmy się o czekającej nas bitwie. Lecz przecieŜ nie ona ma być
głównym celem wyprawy. Chodzi o sprawę znacznie donioślejszą: o przerwanie
blokady uniemoŜliwiającej naszym okrętom połączenie się z flotą Poliksenidasa w
Efezie, gdyŜ tylko złączywszy nasze eskadry moŜemy przeszkodzić rzymskim
legionom w przeprawieniu się przez Hellespont i wylądowaniu w Azji. Pobić wroga
tutaj, pod Side, na pewno nie będzie łatwo, zwaŜywszy zaciekłość przeciwnika.
Głównodowodzący Apollonios nie wspomniał teŜ o tym, Ŝe Rodyjczycy w drodze do
Faselis zajęli kilka miejscowości w zachodniej Licji i, choć znaczenie ziem jest
Ŝ
adne, owo zwycięstwo podniosło w Rodyjczykach ducha.
„Po co on im to mówi? — z wściekłością pomyślał Apollonios. — NaleŜało go nie
zapraszać na naradę".
— Z drugiej strony załogi tych okrętów odchorowały postój w Faselis i mocno
osłabły. Mają teŜ w pamięci klęskę pod Panormos. Bojowy zapał ostudza świadomość,
Ŝ
e rychło przyjdzie im zmierzyć się z najznakomitszym z nauarchów...
W tym momencie Apollonios przestał pałać nienawiścią do Hannibala i nawet
przechylił głowę, by móc z lubością schwytać w ucho swoje imię:
— ...Poliksenidasem. „Nikczemny" — pomyślał Apollonios.
25
— Nie mniej odeń doświadczony jest Apollonios — ciągnął Hannibal — który
poprowadzi do boju prawe skrzydło. Mnie wyznaczono na dowódcę lewego. O sobie
mówić nie będę...
Wszedł goniec i podał tabliczkę Apolloniosowi. Ten przebiegł wzrokiem pismo i
podnosząc się z ławy, dobitnym głosem oznajmił:
— Doniesiono mi, Ŝe na horyzoncie pojawiły się okręty. Wieje przeciwny wiatr i
morze jest niespokojne, więc nie przypłyną wcześniej niŜ o świcie. Narada
skończona. Pierwsze wyruszają okręty bojowe z wieŜami. Obecni na sali nadzorcy
załóg poniosą rozkazy
Ŝ
eglarskim obsadom.
Z rumorem wstawano z ław i wybiegano z sali. Jedni spieszyli na pokład, inni do
domu, Ŝeby poŜegnać się z rodziną i rozporządzić majątkiem. Mieli bowiem
ś
wiadomość, Ŝe dzień dzisiejszy moŜe być ich dniem ostatnim.
Podniecony otrzymaną wiadomością Apollonios zbył z pamięci urazę do jednookiego
wodza. ZbliŜała się jego chwila. Jeśli szybko i bez większych strat w okrętach i
ludziach pokona nieprzyjaciela pod Side, sława jego imienia rozejdzie się
szeroko,- a łaska królewska uczyni „pierwszym wśród przyjaciół Wielkiego Króla".
Oby Artemida Sotejra sprzyjała wiosłom i masztom królewskich okrętów!
Hannibal stał na dziobie przy obu sternikach, których nagie torsy spalone na
brąz lśniły od potu. WytęŜał wzrok, lecz mgła przedświtu zakrywała horyzont, a
ciemny skalisty masyw przylądka, wybiegający daleko w morze, zasłaniał sobą dal.
— Wypływamy na pełne morze, dostojny Hannibalu — oznajmił
sternik.
ś
eglarze opuściwszy maszt składali osprzęt, jak zawsze przed walką. Uderzenia
fal o burty zagłuszały okrzyki keleusty kierującego rytmem wioseł. Okręt parł
szybko naprzód, za nim, trzymając się równej z nim linii, płynęło pięć
królewskich okrętów.
— Są! — rozległo się na pokładzie.
Zza przylądka wypływała flota nieprzyjacielskich czterorzędo-wców. Z wydętymi
Ŝ
aglami pomykały lekko, jak na paradzie, zdając się kreślić na morzu wyzywający
popis zręczności rodyjskich Ŝeglarzy.
26
— Nie spodziewali się nas.
— Nie zdąŜyli nawet złoŜyć masztu. Tym łatwiej ich obalimy.
— Przy takim obciąŜeniu poprzewracają się w mgnieniu oka. Mamy nad nimi
przewagę.
— Daj znak do bitwy, dostojny Hannibalu — wyrzekł sternik. Hannibal ujął w dłoń
cięŜki młot i uderzył w miedzianą tarczę
wiszącą na słupie.
Wiosła pod pokładem przyspieszyły rytm. Okręt z wolna przyjmował bojową pozycję
celując dziobem w nieprzyjacielską burtę. Stłoczeni na pokładzie Ŝołnierze
poprawiali na sobie pancerze, wciskali na głowy hełmy, mocniej zaciskali palce
na drzewcach oszczepów czy trzonkach toporów. Podchodzili do burt. Gdy oba
okręty zderzą się, haki umocowane na końcach wysuniętych poza burty desek
unieruchomią rodyjski okręt. Wtedy Ŝołnierze rzucą pomost i przejdą po nim na
okręt wroga. W ruch pójdą miecze, dzidy, topory, walczący będą się wzajemnie
ranić i spychać do wody, wśród ryków trwogi i dzikiego pogłosu fal.
Nim przebrzmiał dźwięk miedzianej tarczy, lewe skrzydło Hannibala, wyciągnięte w
bojową linię pięciorzędowców i trier, dało na całej długości odzew sygnałem
gongów.
Rodyjczycy zbliŜali się szybko, choć bezładnie. Zaskoczeni, nie zdołali w
pośpiechu uformować bojowej linii. Pięć okrętów Euda-mosa, w zapale bitewnym
oderwawszy się od reszty eskadry, wysforowało się naprzód.
Reszta „eskadry, nie nadąŜając za nimi, przepychała sję wzajemnie powodując tym
nieopisany zamęt.
Inaczej rozwijała się sytuacja na lewym skrzydle królewskiej floty. Obsada
okrętu Hannibala — od sternika po ostatniego pachołka — świadoma czyj los jej
powierzono, dawała z siebie wszystkie umiejętności gromadzone przez pokolenia
fenickich Ŝeglarzy. SpręŜone grzbiety poruszały się niczym napięte i z nagła
puszczone łuki. Długie wiosła, prowadzone zgodnie, rozorywały wodę według rytmu
wybijanego przez keleustę.
Olbrzymie drewniane cielsko z wysoko uniesionym dziobem, okutym płatami brązu,
zdołało przyjąć wygodną do ataku pozycję. Załogi obu nieprzyjacielskich flot
patrzały. Wszystkim oczom wydało się, iŜ przód statku jeszcze się podniósł,
ociekający wodą
27
dziób jakby wytrysnął jeszcze bardziej w górę i... wycie załogi zawtórowało
straszliwemu uderzeniu. Burta Eudamosowego flagowca jakby na mgnienie oka
wygięła się i odskoczyła. Lecz to belki prysnę-ły niczym lekkie słomki, osiadły
na wzburzonej fali i jęły kotłować się w wirach. Unieruchomiony flagowiec jakoś
niezdarnie osiadł i teraz kiwał się na fali, a po pokładzie, wśród potrzaskanego
drewna, turlała się załoga zalewana grzywiastymi bałwanami.
Tymczasem inne okręty ze zwycięskiego lewego skrzydła w ślad za swym przywódcą
zabrały się do roboty. Uderzeniami okutych dziobów niczym ciosami siekier
rozłupywały lŜejsze rodyjskie jednostki. *„
Załoga Hannibala gotowała się brać na hol unieruchomiony flagowiec, gdy raptem
ktoś zawrzasnął:
— ZwycięŜysz, Hannibalu, pod Side, tak jak pod Kannami! Ocierając twarz mokrą
od bryzgów słonej wody, Hannibal odrzekł:
— Chcę wiedzieć, co dzieje się na prawym skrzydle. Co robi
Apollonios?
Apollonios widząc stłoczone naprzeciw swej eskadry rodyjskie okręty uspokoił się,
ujrzał to, co jeszcze nie zaistniało, o czym dopiero miał zadecydować Los —
zwidziało mu się, Ŝe juŜ posiadł
zwycięstwo.
Z pomostów wieŜy ustawionej na rufie syryjscy łucznicy szyli z łuków do
rodyjskich Ŝołnierzy, wybuchając wrzaskiem uciechy, gdy trafiony z rozłoŜonymi
ramionami padał na deski lub leciał do wody. Wielki siedemdziesięciowiosłowiec,
godzący dziobem w mniejsze odeń czterdziestowiosłowce, wyglądał jak potęŜna
forteca zbita z bali. Dwustu Ŝołnierzy skupionych przy burtach czekało na moment,
gdy po sczepieniu się z nieprzyjacielem i po zarzuceniu pomostu przeniosą walkę
na pokład wroga.
Nikt teŜ z oficerów Apolloniosa, ani on sam, nie zwrócił uwagi na cztery małe
rodyjskie triery. CóŜ bowiem znaczyć mogły w porównaniu z olbrzymią królewską
hekserą?
Na hekserze zajmowano się właśnie przygotowaniami do zarzucenia pomostu, gdy
sternik rodyjskiej triery dał sygnał Ŝeglarskiej obsadzie. Triera przemknęła
otwartym kanałem pomiędzy ścianami dwóch syryjskich kolosów. Znalazłszy się za
rufą Apollonio-
28
sowego flagowca, wykonała zwrot i ryzykując roztrzaskanie się o rufę przeciwnika
całą siłą rąbnęła okutym dziobem w tył heksery. Potworny wstrząs obalił obie
wieŜe na okręcie Apolloniosa. Padły jednocześnie, przygniatając i zabijając
ludzi. Trzask pękających belek, łoskot wdzierającej się wody, krzyk zatapianych
i ginących został przyjęty przez rodyjskie triery jako hasło do ataku. Zwrot-
niejsze od królewskich kolosów, brały teraz odwet za niesławny początek.
Okaleczała heksera Apolloniosa wycofała się z niebezpiecznego miejsca.
Apollonios pochylił się nad leŜącym na deskach marynarzem, strąconym z
wierzchołka wieŜy.
— Widziałeś? Mów!
— Hannibal zwycięŜa — wychrypiał Ŝeglarz. — Otoczył okręty Eudamosa. Chwała
mu...
Apollonios wyprostował się. Hannibal miałby zostać zwycięzcą w starciu z
Eudamosem, wówczas gdy on, głównodowodzący, musiał się wycofać? Nigdy!
— Natychmiast wywiesić czerwoną banderę na znak, Ŝe wszystkie jednostki mają
przerwać walkę i dołączyć do mnie.
— AleŜ Hannibal... — wyrwało się z ust zdumionego oficera.
— Ani słowa. Chcesz, aby przeklęty Punijczyk wpłynął jako triumfator do Efezu?
Rodyjczycy wytrzeszczyli oczy ze zdumienia: eskadra Hannibala wycofuje się?
Eudamos uwierzył własnemu szczęściu dopiero usłyszawszy okrzyk od dziobu:
— Statek flagowy Apolloniosa dał znak odwrotu! Odpływają!
A zatem moŜna juŜ odetchnąć z ulgą. Niebezpieczeństwo, przed chwilą tak bliskie,
oddalało się wraz z okrętami Hannibala.
Do stojącego milcząco na dziobie Punijczyka zbliŜył się tyryjski sternik i rzekł
z szacunkiem:
— Zwycięstwo oddaliśmy zbyt łatwo. Lecz ty, dostojny Hannibalu, utraciłeś tylko
jeden okręt, podczas gdy eskadra Apolloniosa poniosła cięŜkie straty.
Hannibal zwrócił ku niemu oko i rzekł:
— Straciliśmy duŜo więcej niŜ jeden okręt. Pod Side przegraliśmy bitwę o
Hellespont. Klęska Apolloniosa uniemoŜliwiła nam połączenie się z flotą efeską.
29
?
Wielki Król i jego nauarcha Poliksenidas, którego eskadrę blokowały w samijskich
portach rodyjskie i rzymskie okręty, zamilkli. Przepych i dostojeństwo pałacowej
komnaty bardziej jeszcze podkreślały smętny nastrój. Blokada na morzu,
niewiarygodna ruchliwość rodyjskich jednostek, ucieczka królewskiej floty spod
Side i, jakby jeszcze mało było niepowodzeń, ten Prusjaszowy list przysłany z
Synope!
Antioch trzymał pismo w ręku wodząc wzrokiem po rządkach liter. Bityński król
nie wywiązuje się z przyrzeczeń ongi złoŜonych Największemu z Królów! Spod
osłony frazesów przebijał nagi, iście barbarzyński strach Prusjasza, usiłującego
wykręcić się na przyszłość od udzielenia jakiejkolwiek pomocy zagroŜonemu.
Oczywiście nie dlatego odmawia, Ŝe złoŜył mu wizytę rzymski poseł, pretor Gajusz
Liwiusz. Te odwiedziny nie mają znaczenia. Ale nie jest mocen przesłać Wielkiemu
Królowi ani jednego Ŝołnierza, sam bowiem ma ich za mało do obrony przed hordami
Galatów. Mniema zresztą, Ŝe jego nędzne oddziały są niczym wobec doborowego
Ŝ
ołnierza w szeregach syryjskiej armii, która z łatwością pokona przeciwnika.
Bityński skarbiec świeci pustkami. On sam musiał się zapoŜyczyć u samozwańczego
króla Armenii, Artaksiasa, mimo wstrętu, jaki dlań Ŝywi...
Z pogardą odrzucił list.
— Co on tam łŜe? — z miernym zainteresowaniem spytał Poliksenidas.
— Tubylczy królik ujrzał przed sobą pretora w rzymskiej todze.
30
Gajusza Liwiusza, i do reszty zgłupiał — wybuchnął Antioch. — Jeszcze pokaŜę tym
zastrachanym królikom! Będę ich deptał nie za złamanie obietnic, lecz za brak
wiary w moje zwycięstwo. — Ochłonąwszy ze wzburzenia, spytał: — Masz jakieś
wieści od sterników? Gdzie znów kręcą się ci przeklęci Rodyjczycy?
Poliksenidas, nie chcąc powiększać królewskiej irytacji, ograniczył się do
oględnej wzmianki:
— Spod Side popłynęli patrolować brzegi Licji. Będą pilnować, aby Hannibal nie
przedarł się tamtędy do Efezu.
— Klęską pod Side sprawił moim oczekiwaniom największy zawód.
— Nie mógł więcej zrobić, niŜ uczynił. Los bitwy zaleŜał nie od jego rozkazów,
lecz Apolloniosa.
Antioch wolał udać, iŜ nie rozumie aluzji.
— Co masz do zarzucenia głównodowodzącemu?
— Nie ja, lecz świadkowie. Według otrzymanych relacji Hannibal bliski był
zniszczenia prawego skrzydła, dowodzonego przez Eudamosa, gdy Apollonios dał
okrętom znak do wycofania się z bitwy. Hannibal nie mógł wypłynąć na pełne morze,
Ŝ
eby okrąŜyć flotę rodyjską, z powodu małej sterowności naszych cięŜkich
jednostek. KaŜda większa fala, nie mówiąc o burzy, zmiotłaby z łatwością nasze
okręty obciąŜone wieŜami bojowymi. Nie mógł takŜe dobić do Patary...
— JuŜ słyszałem! Daję wam wszystko, czego Ŝądacie, okręty, załogi, uzbrajam
Ŝ
ołnierzy, wypłacam Ŝołd, zabezpieczam przemarsze, a wy, zamiast zwycięŜać,
skarŜycie się ciągle na nieudolność załóg, tchórzliwość Ŝołnierzy, opieszałość
oficerów. Gdybym miał przy wiosłach takich Ŝeglarzy jak Rodyjczycy, a w armii
takich Ŝołnierzy jak Achajczycy, nie tkwiłbyś ze swymi okrętami w Efezie ani
Seleukos nie odstępowałby ze wstydem spod Pergamonu! Lecz niech Rzymianie nie
liczą na sukces. Jeszcze nie pchnąłem do bitwy wszystkich sił.
Poliksenidas podniósł opuszczoną głowę i z nadzieją w głosie zawołał:
— Uczyń to jak najszybciej, królu!
Wierzył nadal w niepospolity wojenny talent Antiocha, mimo skandalicznych błędów,
takich jak pozbawienie Hannibala dowódz-
31
/
twa nad armią, wyniesienie na stanowisko naczelnego nauarchy Apolloniosa, nie
mówiąc juŜ o wydaniu Antiochis za Ariaratesa, który zrewanŜował się teściowi
marną poŜyczką, śmieszną, zaiste, wobec krociowych potrzeb monarchy, toczącego
wojnę na lądzie
i na morzu!
Antioch obrócił nań wzrok. Wyblakłe oczy, zaczerwienione powieki, bruzdy na
czole, zapadłe policzki uświadomiły Poli-ksenidasowi zmęczenie monarchy.
Pięćdziesięciotrzyletni Antioch
wyglądał jak starzec.
— Powtórz swoje zwycięstwo spod Panormos, Poliksenidasie... Uczyń tak, jak
uczyniłeś wtedy, z największą chwałą dla królewskiej marynarki. Bierz całą flotę,
tyle załóg, ile zechcesz, daj wina Ŝoł-* nierzom, ile zapragną, nagrodę temu,
kto się męstwem odznaczy.-Nie poŜałuję srebra. Lecz powtórz mi zwycięstwo spod
Panormos... Wzruszony do łez Poliksenidas pojął, Ŝe znuŜony król liczy na jego
młode siły, spodziewa się, iŜ to on dokona szczęśliwego zwrotu w trudnych
kolejach wojny syryjsko-rzymskiej.
— Jestem gotów, królu. Stanie się tak, jak oczekujesz, byłem tylko uzyskał
sposobność wypłynięcia z Efezu, wymknięcia się
spod blokady.
— Dobrze. Wywabię ich z portu na morze.
— W jaki sposób?!
— Zaatakuję port Notion, koło Kolofonu.
— O! — konsternacja odebrała Poliksenidasowi głos.
— Przestraszeni Kolofończycy wyślą błagania o pomoc do rzymskiej floty w
samijskich portach. Rzymianie nie będą mogli prośbie odmówić i wypłyną wreszcie
na morze. Wtedy ty wyruszysz. PodąŜysz z eskadrą ku wybrzeŜom Licji i tam
złapiesz w potrzask
rodyjskie okręty.
Poliksenidas juz nie słuchał; krąŜył myślą po morzu, porwany uniesieniem, pewny
bliskiego zwycięstwa. JuŜ on pokaŜe temu bałwanowi, mianowanemu głównodowodzącym,
jak się wygrywa morskie bitwy!
4
Z chwilą gdy blokujące Efez rodyjskie i rzymskie galery pospieszyły z pomocą
mieszkańcom Notionu i Kolofonu, Poliksenidas wyrwał się z flotą na morze niczym
zwolniony z klatki ptak.
Hannibal przybyły spod Side na małym okręcie, którego załoga zdołała zwieść
rodyjskie łodzie, juŜ nie zastał w Efezie dzielnego dowódcy. Spacerując
opustoszałym nabrzeŜem, rozmyślał o tym, jak inaczej mogłyby się potoczyć losy
morskiej bitwy, gdyby Apollo-nios nie pospieszył się z wydaniem rozkazu
odpłynięcia. Teraz przegrany nauarcha schronił się wraz z pozostałymi okrętami
gdzieś na iicyjskim wybrzeŜu, skąd wyśle monarsze raport, w którym z
umiejętnością, jakiej mu zabrakło podczas bitwy, uwypukli swe zasługi...
— Czy Antiochis juŜ otrzymała perły z Byzantion? Przyjrzawszy się dokładnie
natrętowi, Hannibal zawołał:
— Ach, to ty!... A niechŜe cię...
Zachowując usłuŜną postawę kramarza, Ariston zaproponował:
— Odejdźmy dalej albo przejdźmy do twoich komnat, abym mógł ci pokazać coś
równie cennego jak perły z Byzantion, które interesują Antiochis. Chodzi za mną
stale dwóch takich, którzy przyglądają mi się pilniej, niŜ mógłbym sobie Ŝyczyć.
Uczyń zatem gest, Hannibalu, jakbyś mnie odprawiał. Odwróć się bokiem, niech im
się zdaje, Ŝe nie chcesz słuchać. Tak, poskutkowało. Odchodzą.
— Tracisz bystrość, Aristonie. To moi ludzie. Pilnują, abym za czyimś staraniem
przedwcześnie nie wpadł do morza.
3 — Trzy córki króla — t. III 33
— Zadziwiające...
— Nie tak znów bardzo, gdy się wie, iŜ Rzymianie wszędzie mają swych agentów...
do których i ciebie zaliczyć naleŜy.
— Twoja spostrzegawczość, Hannibalu, jeszcze nigdy cię nie
zawiodła.
— Bacz, by twoja ciebie ocaliła. • -
— Pilnuję się, jak potrafię. Chcąc zdobyć informacje dla Hannibala, gdzieŜ
mam ich szukać, jak nie w obozie wroga? Przyznaję szczerze — tam mniej
się nudzę. Wśród rzymskich sprzymierzeńców nie brak wybitnych umysłów, za
to koło naszego monarchy — coraz puściej, nawet ciebie tam nie widać. Stary
krętacz, Menippos, zaszył się w królewskiej kancelarii, gdzie czuje się
bezpieczniej. Minęły te czasy, gdy królewskie komnaty rozbrzmiewały gromkimi
okrzykami Toanta, Aleksandra, etolskich posłów. Z jakim natchnieniem
przekonywali monarchę do swoich pomysłów i jak łatwo było wtedy wierzyć w
zwycięstwo. Dziś nawet łaziebnj Wielkiego Króla stali się sceptyczni. Za to
kaŜdy z nich zna się na wojnie, wie, kiedy uderzyć, jak zacząć i kiedy przerwać
oblęŜenie! Od pomysłów roi się niczym od mrówek na zdechłym koniu... Znowu
wynurzyli się z budynku jacyś dwaj, którzy nas obserwują. Czy to teŜ z twojej
tajnej ochrony?
— Raczej z twojej, Aristonie.
— Być moŜe. Co mam zatem uczynić?
— Przyjdź do moich komnat, w lewym skrzydle pałacu.
— Nie wpuszczą mnie. Ktoś wydał odpowiednie polecenie.
— Powiedz, Ŝe przybywasz od chorego króla Seleukosa. W obecnej chwili nikt w
pałacu nie orientuje się dobrze, gdzie przebywa syn, gdzie ojciec. I ja nie wiem
nawet tego, czy istnieje jakakolwiek łączność pomiędzy armią syna i ojca?
— Nie próbowałeś, Hannibalu, zaradzić temu?
— Proponowałem telegraf ogniowy, jakim skutecznie posługiwałem się w Hiszpanii
i w Italii. Po miesięcznej zwłoce doradcy odrzucili projekt, argumentując, Ŝe
sygnały widzieliby Rzymianie. Wobec tego armia Wielkiego Króla pozostała bez
sygnalizacji, a Rzymianie i tak wiedzą, gdzie nas szukać.
34
Zjawiwszy się późnym wieczorem w komnacie Hannibala, Ariston oznajmił z
zadowoleniem:
— Do pałacu mógłby wejść krokodyl nie wzbudzając niczyjego zainteresowania.
ś
ołnierzy ze straŜy powołano do wojska przy królu, a nowi są tak przeraŜeni
ilością dworzan, słuŜby, przyjaciół i znajomych rodziny królewskiej, Ŝe obyło
się bez indagowania.
Hannibal leŜąc na sofie przyglądał się lampie oliwnej.
— Byłeś? — spytał nie odrywając oczu od płomienia.
— Oczywiście.
— Co robi? Jak się ma?
— Zdecydowała się towarzyszyć Stratonice do narzeczonego.
— Czy to pewne?
— Czy moŜna być pewnym kierunku wiatru przy zmiennej pogodzie? Ariarates moŜe
zechcieć ją zatrzymać w Mazace. Nie pała miłością do przyszłego zięcia, lecz
trzyma go w odwodzie na wypadek, gdyby Rzymianie wzięli mu za złe stosunki
rodzinne z An-tiochem. CięŜkie jest Ŝycie królika pomiędzy dwoma ujadającymi na
siebie psami.
— Co robi Antiochis?
— Jest dobrą i oddaną małŜonką.
— W czym się to jej oddanie przejawia?
-— Nauczyła się juŜ na pamięć połowy hymnu do Ahura Mazdy. Przyjęła kapłanki ze
ś
wiątyni bogini Ma.
— To rzeczywiście świadczy o małŜeńskim przywiązaniu. Co z poŜyczką dla
Antiocha?
— W tej sprawie Ariarates radzi się gwiazd, te zaś mało są zainteresowane
udzielaniem zapomóg. Coś tam chyba jednak dostanie się Antiochowi? Gajusz
Liwiusz był z poselstwem u Prusjasza. Na widok rzymskiego legata Bityńczyk
zapomniał języka w gębie, co z kolei umoŜliwiło Rzymianinowi popisanie się swoją
wymową. Pru-sjasz odmówił przysłania posiłków Antiochowi.
— Skąd wiesz?
— Przysłał list do Ariaratesa. W liście chwalił się lojalnością wobec wielkich
i potęŜnych Rzymian, którzy mogą napchać do bi-tyńskiego portu tyle okrętów
wojennych, Ŝe osioł Prusjaszowy by się nie przecisnął, i radził koledze pójść w
jego ślady.
— Zostawmy Prusjasza. Co robi Nikander?
35
— Nie zdołał przeszkodzić przybiciu do Chios wielkiego transportu zboŜa z
Sycylii z zaopatrzeniem dla legionów. Wysoka fala uniemoŜliwiła Nikandrowi
zawładnięcie rzymskimi hepterami.
— Czy ta wysoka fala zasłoniła ci i inne wyczyny Nikandra?
— Dziwne pytanie!
— Nie tak dziwne, jak twoje wysiłki obronienia pirata. Wbrew naszej umowie
Nikander poniechał rzymskich transportowców ze zboŜem, gdyŜ bardziej go nęciło
splądrowanie magazynów na wybrzeŜu w Chios. Zabrawszy łupy — odpłynął.
#
— Kto ci powiedział, Hannibalu, o zrabowaniu magazynów?
— Wiesz to lepiej ode mnie. W Efezie zbiegają się wszystkie nici z siatek
szpiegowskich. W tym mieście niejedne oczy śledzą to, co moŜe wpłynąć na
przegraną lub na sukces Antiocha. Opowiedz mi teraz o awanturze w Teos z powodu
ładunku wina.
— Nie opowiedzieli ci o niej sternicy barek fenickich, które docierają i tam,
gdzie krab się nie wśliźnie?
— Opowiedzieli; lecz zawsze wolę mieć relację z dwóch stron.
— Mieszkańcy Teos stracili głowę, czemu nie naleŜy się dziwić, zwaŜywszy, Ŝe
mając z jednej strony Efez z wojskami Antiocha, a z drugiej Erytry, zapchane
rzymskimi i pergamońskimi załogami, znaleźli się w potrzasku. Usiłując ocalić
swoją skórę, skwapliwie spełniali wymagania obu stron. Dali tedy wielkie zapasy
Ŝ
ywności armii Antiocha, a na wypadek zjawienia się Rzymian, przygotowali pięć
tysięcy pojemników z winem.
— Jaka z tego korzyść dla nas?
— Przypuśćmy, Ŝe Rzymianom zdąŜającym do Teos po chlupo-czące miłą zawartością
pojemniki przepłynie pod nosem niecodzienna przynęta. Mianowicie eskadra lekkich
okrętów pirackich Nikandra, o których wiadomo, Ŝe wyładowane są łupem zrabowanym
w magazynach na Chios. Rzymianie mogą, a nawet winni za^ pałać Ŝądzą
przechwycenia duŜej zdobyczy. Pirackie okręty popłyną w poŜądanym przez nas
kierunku kusząc Rzymianina, aby pociągnął za nimi. Nikander oczywiście nie da
się doścignąć i poszuka schronienia w zatoce koło Myonnessos.
— Interesujące. »
— Tym bardziej powinno to zainteresować Polikseńidasa.
— Został powiadomiony?
36
— Któraś z szybkich łodzi Nikandra mogła, czego jej szczerze Ŝyczę, trafić na
flagowiec Polikseńidasa i przekazać wiadomość o płynących w pościgu za piracką
flotyllą rzymskich okrętach.
— A zatem — koło Myonnessos?
— Układ zatoki, szerokość.wyjścia z niej na morze, usytuowanie wybrzeŜy są
takie same jak w Panormos.
— Czy nie popełniasz omyłki sądząc, Ŝe bogowie zsyłają dwa razy jednakową*
okazję?
— To zaleŜy od pojętności tych, którym okazja spada z nieba.
— Pojętności Poliksenidasowi nie brak.
— ? ja tak myślę.
— Antiocheńska Tyche, rządząca szczęśliwym trafem, miałaby zatem przybrać
postać brodatego Nikandra. Wielce to obiecujące.
— OkaŜe się pod Myonnessos.
— Znam to miejsce. Od strony morza jest ono prawie niedostępne z powodu
wysokich ścian skalnych podmytych falami, na-wisłych nad wodami. W zatoce
zakotwiczyć się mogą jedynie zuchwalcy tak doświadczeni, jak ludzie Nikandra.
Nie widzę tam natomiast miejsca dla Poliksenidasowej floty ani dla rzymskich
galer.
— O to właśnie chodzi. Zapędziwszy się za Nikandrem, Rzymianie, nie mogąc
wywabić piratów z ich kryjówki, będą musieli zakotwiczyć się gdzie indziej, co
niechybnie uczynią. A tam moŜe zaczaić się Poliksenidas. Byle tylko Rzymianin
dał się wciągnąć w pułapkę.
— Gdzie ją widzisz?
— W porcie za Teos. Port posiada niesłychanie wąskie wyjście na morze, dzięki
cyplom schodzącym się ku sobie. Wystarczy zatem, jeśli Poliksenidas ustawi
okręty przy kaŜdym cyplu. Będzie to wyglądało tak, jakby przy uchylonych
drzwiach czyhał z oszczepem i dzidą na kaŜdego, kto z tych drzwi się wyłoni.
ś
ołnierze Polikseńidasa, wcześniej wysadzeni na ląd, jak kiedyś w Panormos
ludzie Nikandra, sprawią, Ŝe nieprzyjaciel zostanie jednocześnie osaczony od
strony lądu i od morza... Milczysz, Hannibalu? Co ci się w tym planie nie podoba?
— To, Ŝe jest bezbłędny.
— A zatem przyznajesz: jest doskonały!
— Co właśnie jest jego wadą.
37
— CzemuŜ to?
— PoniewaŜ rzeczywistość nigdy się nie układa wedle schematów uwaŜanych przez
nas za doskonałe. Kryje róŜne niespodzianki, o których wadze przekonujemy się
dopiero po faktach.
— Jesteś zatem za rezygnacją z manewru Poliksenidasa?
— Nie. Trzeba tę szansę wykorzystać, skoro innej nie ma.
— Mniemam, Ŝe Poliksenidas wyczuwa sytuację. .
— Nie znamy okoliczności, od których zaleŜeć będzie, czy spełnią się jego i
nasze Ŝyczenia. Aby się tak stało, Regillus i Eudamos muszą najpierw zapędzić
się za piratami, potem cofnąć, wpłynąć do niebezpiecznej zatoki i dać się tam
zaskoczyć. Pytanie, czy syryjscy bogowie będą skłonni uŜyczyć Poliksenidasowi aŜ
tylu łask naraz?
— Ostatecznie, Antioch jest teŜ bogiem, jak równieŜ jego zmarła Ŝona i otruty
syn. NiechŜe więc i oni uczynią coś dla pomyślności rodu. Ja swoje zrobiłem i
odjeŜdŜam.
— Do Eumenesa?
— Do Dafne.
— Nadal — ona?
— Nie mylisz się, Hannibalu.
— Ciągle jest urodziwa, choć juŜ nie tak, jak była. Antiochis, natomiast —
zapadł w zadumę, a budząc się z niej, oznajmił z przekonaniem: — Antiochis ma
niezwykle piękne dłonie.
— Te dłonie naleŜą juŜ do męŜatki.
— CzyŜbyś ze względu na hymen stał się ostroŜny?
— Ja? — ubawiony głośno się roześmiał. — OstroŜność i podejrzliwość okazują
kapłani Ahura Mazdy na dworze Ariaratesa, dają baczenie na kaŜdy krok młodej
królowej.
— Wspomniałeś coś o perłach z Byzantion. Przywiozłeś je?
— Chciałem przywieźć, lecz po drodze zgubiłem ten zamiar. Ariarates juŜ otoczył
jej szyję najbielszymi, jakie moŜna kupić za brudny cynober i za cuchnące skóry
z jego stad. Dla Antiochis, kochającej przede wszystkim kolor i blask, niebieska
szklana maseczka ma powab dorównujący wartości indyjskich pereł...
Pogrzebawszy w sakiewce zwisającej na sznurku przy pasie wyjął odlaną z
niebieskiego szkła kartagińską maseczkę.
Hannibal skierował wzrok na zabawkę i po jego surowej twarzy przepłynął cień
uśmiechu.
5
Dwadzieścia dwie rodyjskie galery i pięćdziesiąt osiem rzymskich okrętów stało
zakotwiczonych w portowej zatoce za miastem, podczas gdy rzymskie załogi,
wypełniając zlecone im zadanie, ochotnie pustoszyły okoliczne ziemie naleŜące do
Tejczyków.
Rzymski pretor Emiliusz Regillus wraz z Rodyjczykiem Euda-mosem, odpoczywający
na sofach w mieszkaniu zarządcy portu, zastanawiali się, co czynić dalej...
Pretor starał się ukryć przed dowódcą rodyjskiej floty swoje obawy, a właściwie
pewność, iŜ popełnił błąd zmieniając kurs z Chios na Myonnessos. Pościg za
pirackimi okrętami, które zrazu wziął za królewskie, okazał się daremny. Choć
obciąŜone łupem, szybko umknęły, chroniąc się na wodach zatoki koło Myonnessos,
gdzie on wpłynąć się nie powaŜył. Daleko wysunięte w morze skały, sterczące nad
wąskim wjazdem do zatoki, groziły przytrzaśnięciem w pułapce jego cięŜkich i
mało zwrotnych jednostek. Nakazał zatem wycofanie się i powrót do Teos.
Lawirował na morzu próŜno wypatrując floty Poliksenidasa, który, jak mu
doniesiono, opuścił juŜ Kolofon i płynie na południe.
Regillusa gnębiło, Ŝe nie ma pojęcia, gdzie tamten w obecnej chwili się znajduje,
i Ŝe, miast zmusić.wroga do stoczenia bitwy, marnuje czas pływając od Chios do
Myonnessos i od Myonnessos do Teos. Senat niecierpliwie oczekuje wieści o
sukcesach na morzu. Niewątpliwie Rodyjczycy przesadzili ogłaszając Eudamosa
pogromcą Hannibala w bitwie pod Side.
— Co postanowiłeś, Regillusie, w sprawie Tejczyków?
39
— Odmówiłem. Ich posłowie przyszli z białymi opaskami na głowach, z gałązkami
oliwnymi w rękach błagając, bym odwołał plądrujących Ŝołnierzy.
— Widziałem. Wychodzili od ciebie płacząc.
— Grecy z Azji to naród kłamców. Udają, Ŝe giną z głodu, gdy tymczasem
podsyłają Antiochowi mnóstwo Ŝywności. Ostrzegłem, Ŝe albo tyle samo dostarczą
rzymskiej flocie, albo potraktuję ich jak wrogów.
— Pomogło?
— Przyobiecali dać rychło odpowiedź.
— Nie uwaŜasz, Ŝe tracimy tu czas? — widząc zmieszanie na twarzy pretora,
Eudamos dodał nieco mniej ozięble: — Miejsce, gdzieśmy zakotwiczyli, nie jest
dobre. Ten port za miastem bardzo mi się nie podoba.
— Co masz mu do zarzucenia?
— Wąski wjazd do zatoki. Dziś rano dwa nasze okręty, przepływając jeden obok
drugiego, poplątały i połamały sobie wiosła. Ładne historie dziać się tu będą,
jeśli nieprzyjacielowi uda się zablokować wyjście z portu. Nasze floty czeka to,
co się zdarzyło tamtym dwóm okrętom.
Regillus słuchał zmieszany, Ŝeby ukryć zdenerwowanie, sięgnął po naczynie z
winem. Miał nadzieję, Ŝe podczas picia jakiś szczęśliwy pomysł wpadnie mu do
głowy. .Eudamos, zaniepokojony milczeniem pretora, rozwaŜał w duchu, czy nie
posunął się w krytyce za daleko.
Odstawiwszy kielich, pretor spytał uprzejmie:
— Jakie zatem widzisz wyjście, Eudamosie?
Eudamos postanowił w duchu: „Zaryzykuję. Albo ten rzymski cap się zgodzi i
będziemy uratowani, albo Poliksenidas wygniecie nas w zatoce jak ryby w sieci".
— Widzę jedno: dać rozkaz opuszczenia zatoki. Dla uniknięcia zderzenia okręty
wypłyną pojedynczo. I niech się zakotwiczą w porcie, ale przed Teos. Tam moŜna
dogodniej manewrować.
— Myślałem juŜ o tym. Ten projekt wart jest realizacji. Zaskoczony
ustępliwością Kwiryty, Eudamos znalazł powód do
kolejnego zmartwienia.
40
— Co powiemy załogom, gdy zaczną pytać, czemu opuszczamy port, do którego
dopiero co wpakowaliśmy się z niemałym trudem?
— Trzeba coś wymyślić.
— Chyba jednak nie powiesz im, Ŝe czynimy to ze strachu przed wrogiem?
— SkądŜe! Prawda jest ostatnią rzeczą, którą się wojsku mówi.
— Zawsze tak postępujecie?
— Nie. Tylko wówczas, gdy to nakazuje konieczność. Podczas walk z Hannibalem w
Italii naszym wodzom udało się wmówić legionom rzeczy, w które nikt w sztabie
nie wierzył.
— CóŜ takiego?
— śe powinni raczej polec, niŜ dać się pojmać, gdyŜ wojsko Hannibala Ŝywi się
mięsem jeńców. Sama myśl, Ŝe po śmierci miałby przechodzić przez kiszki jakiegoś
dzikusa z wysp balearskich, nie do zniesienia dla Rzymianina, była mu podnietą
do walki.
— My, Rodyjczycy, nie posługujemy się takimi zachętami — odparł Eudamos. — I
bez nich nasze załogi Ŝeglarskie, nasi Ŝołnierze dają z siebie wszystko, nie
dbając, Ŝe staną się pokarmem dla ryb.
— Myślisz, Ŝe to moŜliwe? — zaniepokoił się Regillus.
— To się okaŜe —- wycedził Eudamos. — Mamy coś lepszego od waszej propagandy.
— Ciekaw jestem, co to takiego?
— Nasze okręty zostały wyposaŜone w broń, która pod Panor-mos ocaliła okręt
Pauzystratosa, pozwalając mu uciec z pułapki.
Regillus otworzył usta i prędko zamknął. Nie zapomniał o osobliwej rodyjskiej
broni, lecz powątpiewał w jej skuteczność. Jakby czytając w jego myślach,
Eudamos rzekł z naciskiem:
— Rychło, Regillusie, przekonasz się, który z nas ma słuszność. Lecz wy,
Rzymianie, w pewności siebie znajdujecie uzasadnienie dla tego, co czynicie lub
czynić nie chcecie... — rozwinięciu tej opinii przeszkodziło wejście i meldunek
setnika:
— Przybyli wysłannicy od Zgromadzenia Ludowego Tejczyków.
— Znowu z lamentami? Odprawić!
— Donoszą, Ŝe Zgromadzenie przyjęło warunki rzymskiego pretora. Dadzą naszym
okrętom tyle Ŝywności, ile jej dostarczyli
41
Antiochowi. Wydadzą nam równieŜ pojemniki z winem. Proszą jedynie, aby czym
prędzej odwołać rabujących Ŝołnierzy.
— Kiedy mają zamiar przywieźć Ŝywność?
— Mogą zaraz, lecz łatwiej im byłoby dostarczyć ją na okręty w porcie przed
miastem, a nie tutaj, gdzie są zakotwiczone, daleko
od nabrzeŜy.
— Powiedz im, Ŝe jestem skłonny rozwaŜyć ich propozycje. — Po wyjściu setnika
Regillus, w wyraźnie lepszym humorze, zwrócił się do Eudamosa: — OtóŜ i sami
Tejczycy podsunęli nam rozwiązanie, które umoŜliwi okazanie im łaskawości.
Opuszczamy port i zakotwiczamy się przed Teos, poniewaŜ bliŜej zeń do miasta i
mieszkańcom wygodniej będzie zaopatrywać nas w Ŝywność.
Pół dnia zajęła dyslokacja okrętów. Na agorze juŜ czekały wozy wyładowane pękato
workami ze zboŜem i glinianymi pojemnikami z oliwą i winem. śeby przyspieszyć
transport, Regillus wysłał oddział Ŝołnierzy do miasta, a Ŝeglarze z obsad
towarzyszyli im z własnej ochoty: miło było bowiem popatrzeć na dzbany, których
za-^ wartość rychło przeleją do spragnionych gardeł. NabrzeŜe roiło się od ludzi.
Kiedy zabroniono Ŝołnierzom rabunku, wielu mieszkańców przyszło przyjrzeć się
nowym panom.
Regillus czuł się nieco pocieszony: wprawdzie do tej pory niczym nie przewyŜszył
swego poprzednika, odwołanego do Rzymu, lecz przynajmniej nie odjedzie z Teos
bez sukcesu. Pięć tysięcy pojemników z winem ma dla załóg większą wartość niŜ
głowa Polikse-nidasa, za którą on sam chętnie oddałby wszystkie stągwie...
— Po co przyprowadziliście tego oberwańca? — spytał, przenosząc wzrok ze
straŜników na wieśniaka, gapiącego się z ciekawością na Rzymianina.
— Chciał, Ŝebyśmy mu pokazali rzymskiego konsula, miał za to powiedzieć coś,
czego nikt jeszcze konsulowi nie powiedział.
— Znów jakieś greckie bajki! Wynoście się, i popędzić tych tam, odbierających
worki ze zboŜem.
— Regillusie — odezwał się setnik. — Ja trochę znam ich język, bo byłem z
Manliuszem Aciliuszem w Grecji. On mówi, Ŝe koło wyspy Makrydy, a zatem
naprzeciw Myonnessos, stoi jakaś flota. Rybacy widzieli z barek, iŜ niektóre
okręty były w ruchu, jakby miały wypłynąć w drogę.
42
Regillus znieruchomiał. Poczuł zamęt w głowie, szum w uszach, wzmoŜone bicie
serca. Nie był zdolny wydać głosu. To, za czym się bezskutecznie uganiał od
tygodni, czaiło się w pobliŜu, na morskich przestrzeniach, moŜe nawet w zasięgu
kamienia wyrzuconego z katapulty? W bliskości nabrzmiewała burza, rychło się
zwali na jego okręty, podczas gdy na nich i dokoła panuje niefrasobliwy bałagan;
Ŝ
ołnierze, miast tkwić na stanowiskach, włóczą się gdzieś, obsady rozproszone,
wiosła nieczynne, keleuści przy winie, sternicy... gdzie są sternicy? Czy nie on
sam posłał ich na agorę? Eudamos... tak, Eudamos będzie świadkiem klęski i hańby
rzymskiego pretora, mającego naprawić błędy poprzednika...
Zakręcił się w miejscu i przyłoŜywszy stulone dłonie do ust, wydał przeraźliwy
okrzyk:
— Alarm! Wszyscy na okręty!
Zapanowało istne piekło: trybuni ganiali z" rozkazami od portu do miasta i z
powrotem; trąbki ogłaszały alarm; niektórzy z wojaków, przypuszczając, Ŝe wróg
ich napadł, wrzaskiem przyczyniali zamętu. Usiłując zająć swoje stanowiska,
Rodyjczycy i Rzymianie wpadali na siebie! Nie sposób było ich policzyć, poniewaŜ
ludzie nieustannie się przemieszczali. Jedni pędzili zdyszani do miasta, aby
ponaglić maruderów, inni zaś biegli za nimi, by ich powstrzymać i zawrócić do
szeregu.
Do ściskającego pięści i sapiącego ze zdenerwowania Regilliusa dotarł oficer
dowodzący okrętem.
— Wypływamy, Regillusie! Nasz odjazd rozładuje ścisk w porcie. Regillus stał na
dziobie flagowca i rozgorączkowanym wzrokiem
chciwie szukał: morze jednak niczym nie zdradzało obecności wroga. Fale
przelewały się z szumem, horyzont to podnosił się, to leciał w dół, wraz z
podnoszeniem się i opadaniem dzioba.
— Ostatnie nasze okręty opuściły Teos — posłyszał za sobą głos sternika. —
Rodyjczycy zamykają kolumnę. Wypływamy na pełne morze.
Na te słowa opuściło Regillusa przygnębienie. Wszystko jeszcze było przed nimi,
moŜliwe, i do osiągnięcia. Spoglądając wstecz, ku odsuwającemu się, coraz
bardziej spłaszczonemu nabrzeŜu, widział maszty wybłyskujące w słońcu Ŝaglami.
Jak dotąd, ani jeden z tych osiemdziesięciu nie przepadł.
43
A mato brakowało.
Gdyby flota nieprzyjaciela zaskoczyła ich w porcie, zostaliby wygnieceni w
pułapce zatoki, niczym kury w kojcu zawładniętym przez łasicę.
Poliksenidas widział ich.
Długą, rozwiniętą linią płynęli pomiędzy przylądkami Myonnessos i Korykos. Nie
spodziewali się go, natomiast on, uprzedzony pi: ez zwiadowcze łodzie o
zbliŜaniu się nieprzyjaciela, czyhał tu nań z osiemdziesięcioma dziewięcioma
okrętami, rozstawionymi w szyku bojowym, ze złoŜonymi masztami — jak naleŜało
przed bitwą — z załogami w pogotowiu przy burtach i na podestach wieŜ z kata-
pultami. Jego heksera, wiodąca za sobą drugą i trzy heptery, pierwsza nawiąŜe
walkę. Po to zajęli pozycję głęboko wysuniętą w morze, aby płynące za nimi
jednostki mogły, na kształt rozłoŜonego skrzydła, zajść poza prawe skrzydło
wroga, otoczyć je i odciąć od środka linii.
Bogowie zsyłali mu to spotkanie, choć po cofnięciu się Regillusa od zatoki
Myonnessos — gdzie, gdyby zawiązała się bitwa, dałoby się idealnie powtórzyć
manewr spod Panormos —?* zdawało się, iŜ szczęście opuszcza Poliksenidasa.
Obserwował bacznie flagowiec Eudamosa. Rywal nie płynął na czele, lecz w środku
rodyjskiej linii, pod banderą z rodyjską róŜą; tą róŜą, której kolcem w
kształcie ostrogi z brązu rozkrwawiał pod Side okręty Apolloniosa. Ale
Apollonios popełnił błędy, których uniknie Poliksenidas; tym razem wszystko
przewidział. I nic go nie mogło zaskoczyć...
Spostrzegli! Tak, niechybnie spostrzegli! Rzymskie okręty, łatwe do rozpoznania
po odmiennych niŜ rodyjskie Ŝaglach, jęły przyspieszać, Ŝeby wyrównać linię,
tłoczyć się, zapanował wśród nich zamęt, widoczny nawet z dala. Za to Rodyjczycy,
jego ziomkowie, wspaniali, najznamienitsi ze znamienitych Ŝeglarzy, okazali się
niedościgli w kunszcie manewrowania! Z satysfakcją patrzył, jak bez pomieszania,
w kolejności, rytmicznie przyspieszają bieg okrętów, by niezdarnym Rzymianom dać
miejsce dla rozwinięcia ich skrzydła; wyrównują linię, ustawiają się frontalnie
do ataku... Wspaniale, cześć Rodyjczykom!
Zeskoczywszy z beczki krzyknął do dyŜurującego na pokładzie:
44
— Atakujemy środek! Podać keleustom! Gong!
Heksera pruła morze celując dziobem w przód Eudamosowego okrętu i gdy znalazła
się tak blisko, Ŝe moŜna było odróŜnić sylwetki na pokładzie flagowca, nagle
wydało się Poliksenidasowi, Ŝe jakaś mara zaćmiła mu mózg i pomieszała zmysły.
Zza burt i na przodzie okrętu, niczym łby hydry lernejskiej, wyskoczyły czarne,
błyskające ogniem, dymiące pojemniki, zwisające u końca długich drągów
wystawionych jak Ŝądła.
Na sygnał flagowca rodyjskie okręty dały odzew; czarne łby zionące dymem,
błyskające ogniem wychynęły zza wszystkicfi burt.
Gonitwa myśli w mózgu Poliksenidasa ustała. W pamięci stanął obraz okrętu
ratującego się ucieczką z zatoki, z wystawionymi na dziobie takimiŜ samymi
miotaczami ognia: „Zemsta Pauzystra-tosa! Oszukany haniebnie pod Panormos
doścignął Poliksenidasa pod Myonnessos".
Heksera starała się uniknąć zderzenia z rodyjskimi czerpakami buchającymi
płomieniem. Mimo swego ogromu, wyposaŜenia, wieŜ, katapult, uzbrojonych
Ŝ
ołnierzy — juŜ bezsilna, niewładna, jak rzucona na fale kłoda.
Podobnie działo się z resztą królewskich okrętów. Niektóre z nich, wziąwszy za
wielki rozpęd, wpadły na rodyjskie triery i tknięte ogniem stanęły w płomieniach.
Skorzystali z tego Rzymianie. Uderzyli w środek linii królewskich okrętów i w
lewe skrzydło. Rodyjskie, zwinniejsze, triery atakowały — jak działo się to pod
Side — od tyłu i okutymi dziobami miaŜdŜy7 ły rufy, łamały wiosła, topiły
okręty...
Heksera znalazła się pomiędzy dwiema ścianami ognia w tunelu zasnutym dymem. Na
prawo i na lewo od niej płonęły obie heptery. Ogień przerzucał się na jednostki
daremnie usiłujące przyjść z pomocą zagroŜonym. Obie floty zmieszały się ze sobą
i tylko po wysepkach poŜaru moŜna było poznać, gdzie przed chwilą znajdowały się
okręty Wielkiego Króla.
To nie on, nauarcha efeskiej eskadry, nakazał odwrót. To keleusta wydał rozkaz
Ŝ
eglarzom, by wycofawszy się z bitwy brali kurs na Efez.
On siedział oniemiały na kawałku nadpalonego masztu w obu dłoniach ściskając
głowę.
45
Huczało w niej tylko jedno zdanie: „Plan jest bezbłędny i to jest jego wadą".
Gdy powstał i powiódł wokół nieprzytomnym spojrzeniem, ujrzał
rozsypane po morzu, dopalające się okręty.
Z dala od nich zbierały się ocalałe: zaledwie połowa licznej ongi
efeskiej floty.
Kilkanaście uszkodzonych, niezdolnych do samodzielnego Ŝeglowania jednostek
brały na hol zwycięskie okręty Eudamosa i Regillusa.
I to było juŜ wszystko.
4
6
— Kiedy królowa bawiła w świątyni, przybył wysłannik z Efezu — oznajmiła
przełoŜona nad słuŜebnymi.
— Odpraw go, Agarysto.
— Ale on...
— Coś jeszcze powiedziałaś?
— Zechciej mnie, niegodnej, darować — podjęła, bliska płaczu — ale ten człowiek
mówi, Ŝe przywiózł waŜne wiadomości...
— Nie powie mi nic nowego, wszystko juŜ wiem. Daj mi spokój i odejdź.
UłoŜywszy się na sofie, Laodike sięgnęła po leŜący na stoliku papirus. Poprzez
wzniosłe strofy hymnu do Apollina przebijał obraz potrzaskanych, tonących
okrętów, płacz wywołany widokiem rannych znoszonych z pokładów...
Od klęski pod Termopilami, na przestrzeni szesnastu miesięcy cios za ciosem
spadał na monarchię Seleucydów. Przegrana pod Korykos, pod Pergamonem, klęska
pod Side, pod Myonnessos.
Ani gorzej wyposaŜone, ani słabsze od rodyjskich okręty Wielkiego Króla
zawodziły w starciu. Ponoszone straty wzbudzały niepokój ludności, odejmowały
męstwo Ŝołnierzom. Poddani Wielkiego Króla łatwiej pogodziliby się z rosnącą
droŜyzną, spadkiem wartości pieniądza, trudnościami w zaopatrzeniu w oliwę i
mięso, gdyby w zamian usłyszeli o triumfach. Wobec braku sukcesów mieli prawo
pytać: na co zda się nasz wysiłek? Co dają ograniczenia, które zmuszeni jesteśmy
znosić? Coraz liczniejsze głosy posądzały bogów o nieprzychylność dla króla. Ni
bogate ofiary składane u ołtarzy,
47
ni kadzidlane dymy w Artemizjonie, ani nawet to, Ŝe ona, Laodike, pojednawszy
się z Apollinem powróciła do słuŜby w świątyni, nie zjednywały Antiochowi łaski.
Jak zawsze, gdy niepewność i trwoga nęka lud, szukano wytłumaczenia i pociechy w
proroctwach i wróŜbach. Gdy i to nie przyniosło poŜądanego skutku, zaczęto
szemrać przeciwko Antiochowi, wspominając tajemniczą śmierć królewicza wietrzyć
spiski, posądzać doradców monarchy o zdradę. Mówiono głośno o nieprzychylnych
znakach: święte ryby w sadzawkach Artemizjonu zdychały na jakąś tajemniczą
zarazę, piorun uderzył w południe rozwalając kapliczkę Dionizosa, łania
poświęcona bogini przemówiła ludzkim głosem.
Laodike na wieść o klęsce wzruszyła jedynie ramionami, nigdy nie miała
przekonania do talentów wojskowych Seleukosa. Nieudolność tych, którzy zostali
powołani do oręŜa, wzbudzała w niej gniew. Menippos i Minnion dali się pobić pod
Termopilami. Dorion, miast polec na polu chwały, skonał w pałacu u jej stóp.
Apollonios haniebnie przegrał na morzu. Poliksenidas dopuścił, iŜ połowa
efeskiej floty przepadła pod Myonnessos...
— Laodike, racz odłoŜyć papirus... Nie, nie zrywaj się, nie wymagam, byś mi się
rzuciła na szyję. Pogódź się z tym, Ŝe wszedłem bez twego zezwolenia... —
skłonił głowę przed patrzącą nań wzrokiem pełnym nienawiści. — Nie próbuj teŜ
wzywać słuŜby, jak to kiedyś uczyniłaś. śal byłoby mi twego pięknego gardła...
— Jak... się tu dostałeś?
— Przemówiłaś. To mnie pociesza. Bo juŜ skłonny byłem uwierzyć, Ŝe na mój widok
radość odebrała ci głos.
Stanął nad sofą z leŜącą i pokręcił głową.
— Niech mnie zabiją, jeśli to prawda, Ŝeś zbrzydła, jak mi wmawiano. Rozkwitłaś
niczym ciemna róŜa w cieniu ogrodu, stęskniona do ręki gotowej spłonioną
zerwać... Jak widzisz i ja potrafię przemawiać jak w poematach, nad którymi, pod
nieobecność kochanka, wzdychają niewiasty. Pozwolisz, Ŝe usiądę obok...
Zasiadł na sofie obok Laodike, oparł łokieć o kolana, a dłonią przesłonił oczy.
— MoŜesz teraz sięgnąć po dzwonek — rzekł — lecz ostrzegam, Ŝe w pobliŜu nie ma
Ŝ
adnych sług. Kazałem dworzanom czekać
48
w sali na list od Antiocha, który mam im odczytać, co zresztą nie jest prawdą.
— Ty... łotrze...
Odjąwszy dłoń od oczu, skierował na Laodike rozbawiony wzrok
— Laodike, wiesz, Ŝe obelgi nie robią na mnie Ŝadnego wraŜenia. Jeśli coś na
tym świecie jeszcze mnie wzrusza, to widok dumnych ust, które chciałbym
całować... lecz najpierw wiadomości.
— Wynoś się.
— Nie lubię kobiet gwałtownych... Nie zatykaj uszu. Będę mówił same powaŜne
rzeczy. Po klęsce pod Myonnessos monarcha pokłada całą nadzieję w bitwie na
lądzie. Rozbił wielki obóz w północno-zachodniej części Lidii, na południowym
brzegu rzeki Her-mos, u stóp północnego stoku góry Sipyłos. Ściągnął wielkie
ilości wojska, tabory, słonie. Rozegra się bitwa, jedna z tych, co decydują o
losach świata. Dlatego, poŜegnawszy ciebie, niezwłocznie wracam pod Magnezję.
Czy to dociera do ciebie, Laodike, czy słyszysz mnie? Przygotuj się na przyjęcie
wieści, która moŜe powalić z nóg... Antioch wycofuje wojska z Lizymachii...
— Nie! — krzyknęła zrywając się. Wzruszył ramionami.
— I ja tego nie pojmuję. Nikt nie wie, co spowodowało tę nieszczęsną decyzję.
Antioch powziął ją sam, nikogo się nie radząc. Dobrowolnie rozbraja Lizymachię,
którą Seleukos z takim trudem i nakładem kosztów uzbrajał. Wycofuje z fortec
Ŝ
ołnierzy, ściąga załogi, pozostawia oręŜ w magazynach. Król daje Rzymianom
prezent, o jakim nie ośmielali się nawet marzyć. Posiądą bez walki zapasy
Ŝ
ywności, uzbrojenie... — zamilkł, patrząc z zachwytem na Laodike.
— Dosyć! — przyłoŜywszy dłonie do skroni, wybuchła namiętnym okrzykiem: —
Oszust, który zwodził mego ojca, śmie się nad nim litować! Wara wam od
opłakiwania naszej monarchii, bo i do łez trzeba nabyć prawo... bogowie je nam
dają. Obłudnicy, którzy ssali krew z tego królestwa, głośno lamentują...
— Oszalałaś, Laodike?! — schwycił jej dłoń. — Nigdy nie byłem tym, za kogo mnie
uwaŜałaś! Szpiegowanie dla dwóch wrogich sobie stron bardziej mnie bawiło, niŜ
przynosiło zyski. Eumenes jest skąpy, jak kaŜdy dorobkiewicz, zaś od Hannibala,
wygnańca, przy-
4 — Trzy córki króla — t. ???
49
zwoitość wzbraniała... jak wiesz, na względy przyzwoitości jestem nader czuły.
Do całego interesu, z krąŜeniem od Hannibala do Nikandra i od piratów do
Eumenesa czy do Pauzystratosa, sporo dołoŜyłem, ponosząc koszta własnej
bezinteresowności. Wielkiemu Królowi przysporzyłem więcej korzyści niŜ jego
słonie, nie jedząc ani części tego, co one!
— A cóŜ agent Ariston ma w tym, Ŝeby Antioch Wielki wygrał?
— GdzieŜ twoja przenikliwość, Laodike? Kobieta, którą męŜczyzna bodaj raz
przycisnął do piersi, winna odgadnąć, jakie uczucia się w niej kryją. W mojej
znalazłabyś wielką do Rzymian niechęć. Odrazą napawa mnie widok togi. Fałdzista
i obszerna stwarza, fałszywie, wraŜenie majestatu i powagi, choć w istocie
zakrywa jedynie wielki brzuch. Czy mam dodać, o jakie mdłości przyprawiają mnie
ich potrawy: bób, papka z orkiszu? A ich czołobitność względem świętych kur?
Obrzydliwe!
— Posługujesz się językiem jak Rzymianie togą: maskujesz to, czego nie chcesz
ujawnić...
— A cóŜ takiego Ariston moŜe maskować przed tobą, Laodike?!
— Swoją nienawiść do nas, Seleucydów. Zmieniając panów, tej jednej nienawiści
pozostałeś wierny.
Ariston sposępniał, westchnął i rzekł:
— No tak... naleŜało przewidzieć, ciebie nie da się oszukać.
— Jeśli nie pieniądze, co cię nakłoniło do pomagania Eumenesowi?
— Eumenesowi? Ja?
— Komu zatem czy czemu słuŜyłeś tak zaciekle i umiejętnie?
— Nikomu nie słuŜyłem. Ja tylko starałem się na miarę moich moŜliwości oraz
wedle miary głupoty tych, z którymi miałem do czynienia, pomóc Losowi, aby
dosięgnął Seleucydów.
— A więc zemsta. Za co?
Wstał z sofy, przeszedł się po komnacie, stanął pod ścianą i patrząc z dala na
Laodike, jął mówić z rosnącym podnieceniem:
— Niech zatem raz zostanie to powiedziane. Chciałaś tego, więc teraz musisz
wysłuchać do końca potomka króla Hirama z Tyru, i nie staraj się mi przerwać,
nie odwracaj twarzy i nie zatykaj uszu. Musisz wysłuchać. Chyba ci wiadomo, jak
postąpił Aleksander Wielki, któremu Hiram odmówił otwarcia bram Tyru? Trzynaście
miesięcy trwało oblęŜenie. Aleksander musiał usypać
50
groblę prowadzącą do wyspy. A gdy grobla została ukończona, wówczas
przypuszczono generalny szturm. Wiązano okręty parami, Ŝeby postawić na nich
balisty i wieŜe oblęŜnicze, poniewaŜ jeden statek nie zdołałby ich udźwignąć.
Zapis tego wydarzenia zachował się na tabliczkach w świątyni Melkarta, którą
zamieniono w pogorzelisko. Trzy tysiące obrońców skazano na ukrzyŜowanie,
trzydzieści tysięcy poszło do niewoli, pięć tysięcy uduszono lub utopiono.
Zniszczono do gołej ziemi miasto, które przez pięć lat bezskutecznie oblegał
król Niniwy i Chaldei, a przez trzynaście—Na-buchodonozor. Miasto, które
załoŜyło Kartaginę, Kadyks, Utykę — o czym powinnaś wiedzieć — posiadało
najpotęŜniejszą flotę na morzu, utrzymywało bogate faktorie i kantory na całym
wybrzeŜu morskim, aŜ po Hiszpanię; pierwsze załoŜyło wytwórnie szkła i purpury i
jako jedyne opierało się zwycięzcy. Zamordowano Stary i Nowy Tyr obracając je w
Ŝ
uŜel. Niewątpliwie generałowie Aleksandra, którzy mu w tym pomagali — wasz
przodek Seleukos, Ptolemeusz i Eumenes, przodek Attalidów — radowali się wówczas,
pijąc na chwałę zdobywcy.
— A cóŜ z tym, co działo się przed stu laty, ma wspólnego Ariston? — spytała
Laodike z gniewnym zdumieniem.
— Jak z rozkazu Aleksandra zniszczono Tyr, tak niech po kolei giną państwa
wykrojone z imperium, które stworzyła jego zdobywcza furia i nieokiełznana
ambicja. Zgodnie z przepowiednią, ogłoszoną przez arcykapłana Melkarta z Tyru,
pierwsze upaść musi państwo Seleucydów. Po Seleucydach przyjdzie kolej na
monarchię Ptolemeuszy, potem — na Pergamon. Za pośrednictwem Rzymu spełni się
przekleństwo rzucone przez bogów Tyru na jego niszczycieli.
W pięknych oczach Laodike pojawiło się jakby zainteresowanie tym, który cel
swego Ŝycia widział w zagładzie Seleucydów.
— Doskonale pojmuję twoją Ŝądzę zemsty. Po cóŜ więc udawałeś troskę i niepokój
z powodu rozbrajania Lizymachii? Czy to nie powinno cię radować?
— OtóŜ właśnie... gdybyś potrafiła to zrozumieć, Laodike... Rzymianie są mi
równie wstrętni, jak latyński but wdeptany do helleńskiej wazy. JuŜ prawie
bliski celu, czuję rozczarowanie i czczość. Czy moŜna polubić widok ateńskiej
agory otoczonej liktorskimi
51
rózgami? Nie lubię Antiocha, nie Ŝywię uznania dla Seleukosa, nie znoszę zgrai
królewskich dworaków. Kto zatem wpłynął na odmianę mych uczuć? CzyŜby córki
króla? Poznałem dobrze wszystkie trzy: i tę Roztropną na tronje Aleksandrii, i
Lekkomyślny Kaprys na stolicy Kapadocji, i wreszcie tę, której imienia, przez
bezmierny szacunek, nie ośmielam się wymówić...
— Pozwalasz sobie na zbyt wiele pytań. Niech teraz ja usłyszę, skąd ta
poufałość z Hannibalem?
— Wspólnota losu, agenta i banity, połączyła ostatniego z rodu władców miasta
??? ? ostatniego z potomków Hamilkara Barka-sa. Obaj tułacze, obaj pozbawieni
ojczystego miasta, jednakowo zaleŜni od tych, którzy są nam winni więcej, niŜ
mogą zapłacić.
Słuchająca z chłodnym zainteresowaniem przypatrywała się Aristonowi, jakby do
smukłej postaci agenta przymierzała cięŜkie szaty spadkobiercy króla Hirama.
— Nasza dynastia jest o setki lat starsza od rodu Seleucydów. O czym świadczą
liczne wzmianki w najstarszych księgach Ŝydowskiego narodu. KaŜ, królowo, niech
twój sekretarz odszuka je i odczyta głośno... Pozwalam ci jednak, Laodike,
uwaŜać siebie za równą urodzeniem mnie. Hannibal zna prawdę o moim pochodzeniu.
'
— Czy nie za wiele o tym mówimy?
— Obawiałem się, iŜ skąpa wypowiedź zostanie poczytana za nadmiar pewności
siebie.
— Ty ze wszystkiego potrafisz się wykręcić!
— Jest taka rzecz, z której wykręcić się nie umiem.
— CóŜ to takiego?
— Ty wiesz, Laodike. Będziesz moją, choć — na wszystkie bogi — lepiej dla mnie
byłoby, aby tak się nie stało! Cena moŜe się okazać nazbyt wysoka, nawet dla
spadkobiercy Tyru... — patrzył na Laodike z męską zuchwałością, a jednocześnie
nieco Ŝałośnie, aŜ zbita z tropu, chcąc ukryć zmieszanie, powstała z sofy
poprawiając na sobie tunikę.
—? Powróćmy do tematu, który cię przywiódł tutaj: co czyni król?
— Umacnia obóz, ściągnął wszystkie moŜliwe siły.
— Jacy dowódcy?
. — Naczelny — sam monarcha.
52
— Hannibal?
— Okazał się nie dość dobry nawet dla słoni. Dowództwo nad nimi objął Filip,
doradca obdarzony zaufaniem króla, być moŜe zatem, Ŝe i słonie mu go nie odmówią.
—
Inni? ,
— Nad jednym skrzydłem — Seleukos. Nad drugim—Zeuksys, satrapa Lidii; na
ś
rodkowej linii — Minnion.
— Co na to Hannibal?
— UraŜony chce porzucić obóz i odjechać.
— Dokąd?
— Nie wiem.
— Więc go zatrzymaj! Ty, któremu on ufa. Minnion... nieznośny pyszałek,
intrygant. Zeuksys — dobry do rozmowy przy winie. Oni mają decydować o ruchach
wojsk w bitwie, od której, jak powiadasz, zaleŜeć moŜe nasza przyszłość... nie!
— Laodike, wzrusza mnie twoje uniesienie, lecz — ha bogi Tyru! — czy to moje
królestwo? Niechęć Aristona do rzymskiej togi, bobu i świętych kur w Rzymie nie
jest dostatecznie silna, by Ŝyczyć Rzymianom przegranej.
— Przestań. Nie chcę tego słuchać. Jedź i nakłoń Hannibala, niech nie opuszcza
pola bitwy.
— Bywasz niezmiernie rozsądna, Laodike, gdy trzeba natrętnego tułacza wysłać do
więzienia, wskazać mu drzwi, lecz teraz tracisz rozsądek.
— A jeśli ja... poproszę o to?
— Dziwny sposób proszenia. Jakbyś naciskała ostrzem krtań.
— CzegóŜ więc chcesz?
— Wymów prawdziwe imię tego, którego prosisz. Chcę je z twoich ust usłyszeć.
— Proszę cię, Hiramie.
— JakŜe miło słyszeć Laodike tak czule przemawiającą. Gotów jestem nakłonić
Hannibala, lecz w zamian coś mi przyrzekniesz... pojedziemy razem do obozu pod
Magnezją. Jeszcze jedno: radziłbym nasz wyjazd utrzymać w tajemnicy. Pojedziemy
przez tereny, na których włóczą się bandy rabusiów, zbiegłych niewolników, nie
brak takŜe zbuntowanego chłopstwa. Nasz orszak nie powinien przyciągać niczyjej
uwagi.
53
— Pojadę wozem krytym budą i wezmę tylko kilku uzbrojonych sług.
— Jakie dla mnie rozkazy?
— Zaprzestań drwić. Jeśli zaś inaczej nie moŜesz — milcz. Ariston skłonił się
powtórnie. Osiągnął więcej, niŜ sobie załoŜył:
Laodike po raz pierwszy była skonsternowana; wykazywała chwiej-ność niczym posąg,
spod którego wyrwano cokół. JuŜ on się postara, aby ten poruszony marmur spadł w
jego ramiona.
Jeszcze tego samego dnia udał się do miasta, trafił w zajeździe na takich,
których potrzebował, i kusząc srebrem, wyjaśnił, czego w zamian Ŝąda:
Mają rankiem napaść na wozy, którymi pewna bogata pani wyjedzie z Antiochii.
Wolno im czynić wiele hałasu dla postrachu, nie wolno natomiast niczego rabować
ani ranić Ŝadnego ze sług czy dworzan. Mają dać się odpędzić i cofnąć do lasu.
Chcącym wiedzieć, czemu to wszystko będzie słuŜyć, odrzekł, iŜ po to im zapłacił
z góry, by nie zadawali pytań. Wystarczy, Ŝe on tam będzie i odegra rolę obrońcy.
Przy rozstaniu zapewnił ich o swej zaŜyłości z komendantem miasta, trzeba tylko,
Ŝ
eby powiedział słowo, a wszyscy, jak jest ich sześciu, zostaną ukrzyŜowani.
Podziękowali mu za ten honor, przyrzekając wywiązać się z zadania.
Ariston, zadowolony, udał się do pałacu.i legł spać.
Wyjazd odbywał się marudnie z przyczyny walących gościńcem wojsk i taborów,
ciągnących pod Magnezję. Nie chcąc ujawnić, kogo kryje buda nad wozem
zaprzęŜonym w dwie pary mułów, mały orszak dworzan zmuszony był do ustępowania z
drogi konnym i pieszym. Szare oczy, wyglądające spod nasuniętego na czoło
kaptura, patrzały z chłodną uwagą na obcy im świat, przed którym chronił dotąd
królewski majestat. Bez obaw, z tym samym spokojnym zainteresowaniem,
przypatrywały się zbójeckim gębom sześciu rabusiów, którzy wychynęli z lasu i
wymachując noŜami zabierali się do odcinania uprzęŜy, uprowadzania mułów i wozów.
Ariston nakazał dworzanom, aby pozostawili mu rozprawienie się z bandytami.
Natarł na nich z krzykiem, groźnie machając mieczem. W krótkiej, bezładnej
bitwie został trafiony w przedramię. Napastnicy cofnęli się do lasu. Laodike,
nieporuszona, pa-
54
trzała, jak Ariston, przyciskając palcami krwawiące miejsce, zbliŜa się do jej
wozu. Zdrowym ramieniem oparł się cięŜko o krawędź deski. Uśmiechając się z
wysiłkiem i coraz silniej blednąc, wyjąkał:
— Daruj, Laodike, zdaje się, Ŝe nie będę mógł... I upadł.
> Gdy się ocknął, leŜał na posłaniu w namiocie. Koło polowego łoŜa stali dwaj
dworzanie. Weszła Laodike.
— Gdzie jesteśmy? — spytał podnosząc głowę.
— W obozie króla.
— JuŜ? — zdziwił się i ponownie zapadł w omdlenie.
— Jest wyczerpany znacznym upływem krwi i długą jazdą. Lekarz powiedział, Ŝe
gdy ranny przyjdzie do siebie, będzie zdrów. Hannibal dwukrotnie doń zaglądał —
rzekł dworzanin.
— Odejdźcie. Zawezwę was, jeśli zajdzie potrzeba.
Usiadła, sięgnęła do misy, wyŜęty z wody okład połoŜyła na czole Aristona.
Patrząc na wymizerowaną twarz Tyryjczyka zastanawiała się, czy dowie się
kiedykolwiek, kim ten człowiek naprawdę jest? Czuwanie nad potomkiem króla
Hirama przynajmniej nie wzbudzało w niej niesmaku. Dla spadkobiercy monarchy z
Tyru moŜna było sobie pozwolić na to, przed czym duma córki Wielkiego Króla
wzdrygnęłaby się wobec agenta — Aristona. Dał się zranić w jej obronie. To się
jej teŜ podobało. Kiedy tak mu się przyglądała, pogrąŜony we śnie wydał się
młody, urodziwy, niczym fry-gijski bóg Attis.
Ze snu wyrwała Aristona czyjaś obecność. Otworzył oczy i w świetle lampki
oliwnej spostrzegł postać otuloną ciemnym płaszczem, wolnym krokiem zbliŜającą
się do posłania.
— Ty? — spytał siadając. — Czy to być moŜe?
Stanęła nad nim i ściągnęła płaszcz pozostając w białej, długiej koszuli
podwiązanej paskiem pod piersiami.
— Dlaczego'to robisz? — spytał bez tchu.
— śadnych więcej pytań, królu Hiramie. — Zaśmiała się cicho.
— Wracasz mi Ŝycie — odrzekł, obejmując jej kibić ramieniem i usiłując
przyciągnąć do siebie. — Anahito, bogini miłości, królewska córo!
55
— Powiedz, kim jesteś? — spytała uwalniając się spokojnie z jego objęć. — Chcę
wiedzieć.
— Jestem tym, kim jestem w objęciach Laodike, i nie dbam o to, czy będę jutro
Ŝ
ył.
— Jutro wszystko moŜe się odmienić. Król zgodził się przyjąć i wysłuchać
Hannibala... Przyszłam ci to oznajmić.
— I^ylko to?
— AŜ za wiele! Laodike nikomu jeszcze nie ofiarowała nocnych odwiedzin. Ani nie
rozmawiała tak...
— Nie odchodź!
— Mamy czas, Hiramie. Wyzdrowiej i bądź dobrej myśli. Pocałowała go w usta i
oddaliła się równie cicho, jak przyszła.
Byli we troje w królewskim namiocie: Antioch siedział zgarbiony na zydlu, przed
nim z zasępioną twarzą stał Hannibal, Laodike obok.
— Wydanych rozkazów nie cofnę — rozgniewanym głosem mówił Antioch. — Wolałem
ś
ciągnąć wojska z Lizymachii niŜ pozwolić, Ŝeby zostały otoczone i wycięte.
— Były wystarczająco silne, by stawić czoło dwóm legiom. Tym bardziej, iŜ te,
wyczerpane forsownym i długim marszem z Tesalii przez Macedonię, doszedłszy do
Lizymachii nie przedstawiały wielkiej siły bojowej. Chorymi, niezdolnymi do
dalszej drogi, musiał się zaopiekować król Filip.
— Ktoś postarał się, aby przedstawiono ci fałszywy obraz legii. Ja mam
dokładniejsze informacje. Prócz dwóch legionów rzymskich ciągną dwie legie
sprzymierzonych. KaŜda po pięć tysięcy czterystu wyborowych Ŝołnierzy. Filip dał
posiłki złoŜone z Traków i Macedończyków. Wiodą konnicę, słonie. Pierwsze
niepomyślne starcie w Lizymachii odebrałoby ducha całej armii. Nie dopuszczając
do spotkania w Lizymachii sprawiłem, Ŝe generalna bitwa nastąpi tutaj, nad
Frygios.
— Wymieniasz, ojcze, z taką pewnością cyfry, jakbyś tam był. Ten, kto ci je
podał, mógł rozmyślnie przesadzić, by nas nastraszyć — odezwała się Laodike.
— Ten, który mi podał liczbę wojska, mówił królowi prawdę.
— DlaczegóŜ to?
56
— Syn konsula, szlachetnego Publiusza Scypiona, nie mógł kłamać. Choć mój
jeniec, traktowany był z honorami, jakich nie skąpi się królewiczom,
odwzajemniał mi się za to szczerością. Sam z nim rozmawiałem, i to wielokrotnie,
nim odesłałem młodzieńca ojcu do Elai.
— Dobry syn szlachetnego ojca osiągnął swoje: kazał ci uwierzyć, iŜ rzymska
potęga jest nie do złamania — odrzekła Laodike nie kryjąc wściekłości. — Czy i
to poradził ci syn Scypiona, Ŝeby w magazynach Lizymachii pozostawić broń? Stosy
włóczni, oszczepów, mieczy, tarcz, kul do katapult?
— Daj spokój, Laodike — Antioch machnął ręką zniechęcony. — Co tam teraz
włócznie i miecze! Myślisz, Ŝe Rzymianie mało ich wiozą? śe wyprawiając się na
nas liczyli na broń, która im wpadnie w ręce? Przestańcie patrzeć na mnie ponuro!
Czy przyszliście pouczać mnie, jak się stacza bitwy? Od młodości nie robiłem nic
innego!
— Legie rzymskie i sprzymierzonych juŜ stanęły nad Hellespon-tem. Eumenes,
któremu nasza flota nie zdołała przeszkodzić, dostarczył okrętów dla
przewiezienia przez morze piechoty, konnicy, słoni. Nie ma się więc co spierać o
Lizymachię. Rzymianie juŜ wylądowali w Azji. I nad tym trzeba radzić. Chorego
Scypiona odwieziono do Elai, lecz na czele wojsk pozostał jego brat, Lucjusz
Scypion, oraz inni wodzowie. Z nimi będziemy mieć do czynienia — szorstko
zakończył Hannibal.
— Jak daleko są od naszego obozu? — wtrąciła Laodike.
— Zatrzymali się nad Frygios, nie przekraczając rzeki.
— Około czterech tysięcy kroków od nas — zauwaŜył z goryczą Hannibal.
— Wiecie, dlaczego tak postąpiłem w Lizymachii? — rzucił Antioch. ZniŜając głos
wyznał poufnym tonem: — On mi się we śnie pokazał i ostrzegł.
— Kto ci się, ojcze, pokazał?
— Mój syn pierworodny, Antioch. Stał z kielichem wina w dłoni. Rzucił go na
ziemię i rzekł: „Tak rozpryśnie się wojsko, jeśli zechce stawić opór w
Lizymachii". Poznałem, Ŝe bogowie zsyłają mi ostrzeŜenie. To mówię tylko wam.
Nie powtarzałem tego nawet Sele-ukosowi.
57
Hannibal milczał ze wzrokiem wbitym w ziemię. Laodike, naj-1 dalsza od dzielenia
ojcowskiego przejęcia proroctwem, zauwaŜyła oschle:
— śałuję, Ŝe mój zmarły brat nie ukazał ci się, ojcze, po wydaniu Rzymianom
bitwy w Lizymachii. Tym oddałby nam większą przysługę.
— Nie znasz się na sprawach wojny, Laodike — oburzył się 1 Antioch. — Gdybyś
wiedziała o niej tyle co ja, nie wygłaszałabyś zuchwałych Wag. Wiesz, czym
byłaby nasza klęska w Lizymachii? Jakie wraŜenie wywarłaby w całej monarchii?
Nasi nie wyćwiczeni Ŝołnierze starliby się z rzymskimi weteranami. Przed sobą
mieliby rzymską piechotę, za sobą morze i okręty z załogami Eumenesa. Pamiętasz,
Hannibalu, jak przed laty zapytałem cię o manewr pod Kannami? Dokładnie
zapamiętałem odpowiedź. Za twoim przykładem Rzymianie zastosowaliby ten manewr w
Lizymachii. Ale ja się nie dałem wciągnąć w pułapkę. Wycofałem wojsko. Mam je
tutaj, ze sobą: sześćdziesiąt tysięcy piechoty, dwanaście tysięcy jazdy, trzy
tysiące doborowej konnicy i pięćdziesiąt cztery azjatyckie słonie, którym nie
sprostają afrykańskie, przywiedzione przez konsula.
— Brzmi to pocieszająco — z ironią odezwał się Hannibal. — Pozwól zatem, królu,
Ŝ
e zapytam: w jakim celu wysłałeś poselstwo do konsula?
— Wysłałeś posłów do Rzymian? Z czym? — ostro spytała
Laodike.
— Słuszniej zrobiłabyś, moja córko, pytając najpierw, co mnie do tego skłoniło.
Odebrawszy wieść, Ŝe ich armia ciągnie w kierunku rzeki Frygios, lecz wcale nie
kwapi się zbliŜyć do mego obozu, miałem dowód, iŜ nie są tak pewni swej przewagi,
jak wam się zdaje.
— Co im przekazał twój poseł?
— Wysłałem Heraklejdesa, znającego łacinę. Postąpiłem chytrze, uzasadniając
konsulowi, iŜ to; co było między nami główną przyczyną sporu, moŜe nią przestać
być. Jestem bowiem gotów załatwić rzecz polubownie.
— Co masz na myśli, ojcze?
— JakŜeś niecierpliwa, Laodike. Ze swoją popędliwością nie
58
byłabyś zdolna do pertraktacji, które ja, z poŜytkiem dla sprawy rozejmu,
prowadzę.
Hannibal drgnął na słowo „rozejm", podniósł głowę, rzucił spojrzenie na Laodike
gniewnie zaciskającą wargi. Antioch, śledzący wyraz twarzy obojga, zaśmiał się i
dłonią uderzył w kolano.
— Macie zdumione miny. Wyobraźcie sobie zatem, jak zaskoczony musiał być
Lucjusz Scypion, gdy usłyszał od posła Heraklejdesa, Ŝe Wielki Król gotów jest
odstąpić od oblegania Smyrny, L.am-psakos oraz innych greckich miast w Małej
Azji. Gotów takŜe jestem ustąpić im z Lizymachii, aby nie było podstaw do
zarzutów, Ŝe królując w Azji, sięgam po włości w Europie. Wspaniałomyślnie,
zgodnie z majestatem rodu Seleucydów, zaproponowałem narodowi rzymskiemu
zwrócenie połowy kosztów poniesionych przezeń na wojnę.
— Co w zamian? — prędko rzuciła Laodike.
— CzyŜ nie powiedziałem tego zaraz na początku? W zamian pokój. W ten sposób
zyskuje się na czasie, a czas wiele zmienić moŜe.
— I Rzymianie dali się przekonać?
Antioch obejrzał się dokoła, jakby dla Uniknięcia wzroku nieubłaganej
egzaminatorki.
— Sami sobie wyrządzili szkodę — mruknął. — Odrzucili moje propozycje.
— Gdyby chcieli pokoju, nie przeprawialiby armii z Italii do Grecji przez
Macedonię, morze i do Azji — wtrącił Hannibal. — A zatem pozostaje tylko jedno:
zwycięŜyć w bitwie.
Antioch zaczął się śmiać. Na pytające spojrzenie słuchaczy zrobił chytrą minę.
— Nie wiecie jeszcze, jak podszedłem Scypiona. Odesłałem mu syna nie Ŝądając w
zamian okupu. Postąpiłem jak wielki monarcha. Jestem bogaty, mam wszystko, o nic
nie proszę. Mogę jedynie Ŝądać lub zrezygnować z Ŝądań. JakŜe on musi się czuć
zobowiązany wobec Wielkiego Króla, który niczego się nie domaga za największy —
wedle słów samego Scypiona — skarb: za syna? Jego Lucjusz był u mnie traktowany
jak królewski gość.
— JuŜ to słyszeliśmy — wtrąciła Laodike niecierpliwie. — A co Scypion
powiedział na twoją bezinteresowność?
59
— Posłowie, którzy odwieźli Lucjusza do Elai, przekazali mi słowa Publiusza:
„Niech król zrezygnuje z wojny i niech przyjmie pokój na kaŜdych warunkach".
Lecz ja wolałem przygotować się do bitwy. Mniemam, Hannibalu, Ŝe nawet ty lepiej
nie zabezpieczyłbyś obozu. Widziałeś wały, fosy, rozstawienie wojsk?
— Widziałem.
— I co powiesz? — Antiochowi najwyraźniej spieszno było
usłyszeć pochwały.
— Widziałerh wozy bojowe z kosami. Ich ustawienie nie wydaje mi się szczęśliwe
— rzekł Hannibal.
— CzemuŜ to?
— Gdy wozy ze środka linii ruszą, dziesięciołokciowe ostrzs sterczące po obu
stronach przedniej poprzeczki i te umieszczone u osi kół, zanim dosięgną linii
nieprzyjaciela, mogą wyrządzić potęŜne szkody najpierw w naszych szeregach.
Powinieneś je przenieść przed linię wojsk.
— Powiem o tym Zeuksysowi — odrzekł niedbale Antioch. — Ja będę kierował prawym
skrzydłem, Seleukos — lewym. Minnion, Zeuksys i Filip odpowiedzialni będą za
ś
rodek linii.
„ObraŜony za zwrócenie mu uwagi daje do zrozumienia, iŜ nie ma dla mnie
przydziału w dowództwie" — pomyślał Hannibal. .
— Rad bym cię widział w czasie bitwy koło mego boku. Twoja bystrość spostrzeŜeń
moŜe się przydać.
— Monarcha dysponuje doradcami, którym dwoje oczu daje przewagę nad jednookim.
Co zaś do rady, gotów jestem — za królewskim zezwoleniem — udzielić-jej zaraz,
nie czekając na wymarsz z obozu.
— Mów.
— Nie dopuść, królu, aby Rzymianie przekroczyli rzekę dzielącą obie armie. Nie
naleŜy dawać im czasu na rozbicie i obwarowanie tego, co oni w swoim języku
nazywają: castra. Uderz, póki jeszcze są w marszu.
Wyraz twarzy Antiocha nie pozwalał Ŝywić złudzeń.
— Zastanowię się nad tym — wyrzekł łaskawie.
Widząc, iŜ niechęć obu męŜów się pogłębia, Laodike wtrąciła:
— Powiem twojemu lekarzowi, ojcze, aby się zajął Anstónem, zranionym przez
rabusiów podczas napadu na mój orszak.
60
— Znów on. Moi ministrowie zwrócili uwagę, iŜ Aristona nazbyt często widuje
się z ludźmi, w których podejrzewają agentów Eumenesa.
— Z tymi ludźmi Ariston utrzymuje poŜyteczne dla nas kontakty — wyjaśnił
Hannibal. — Znam wszystkie jego poczynania.
Na słowo „wszystkie" Laodike odwróciła w bok głowę kryjąc uśmiech. Po czym
oznajmiła:
— KaŜę przyprowadzić sobie wózek i objadę obóz.
— Nie zatrzymuję was. Hannibal pewnie zechce iść do swego agenta, a ty, Laodike,
po obejrzeniu .obwarowań przekonasz się, iŜ mam słuszność. Bardziej jestem
bliski zwycięstwa tu, niŜ byłbym w Lizymachii.
Wyproszeni niejako, znaleźli się na drodze pomiędzy namiotami rozstawionymi
wokół środkowego, naleŜącego do króla. Podnosząc wzrok ku twarzy Hannibala,
kroczącego z głową posępnie opuszczoną na piersi, Laodike wyrzekła:
— Daremny był nasz przyjazd. I daremne rozmowy. Ojciec jest głuchy na
wszystkie perswazje.
— Umysł króla zamroczyło jakieś szaleństwo. Jeśli sprawił to duch zmarłego
syna...
— Bzdura — przerwała mu ostro. — Miałam nadzieję, Ŝe ty jeden nie dasz się
zwieść. On lęka się starcia z legionami. Za wszelką cenę wolałby tego uniknąć.
Szli dalej, obrzucani zaciekawionymi spojrzeniami kręcących się pomiędzy
namiotami. Na ścieŜce ukazał się wysoki, postawny mąŜ z krótką, czarną brodą,
błyskający kolczykiem w uchu. Poznał Hannibala i ruszył na spotkanie wodza.
— Heraklejdes daje znak, Ŝebyśmy się zatrzymali.
— Zapewne chce z tobą mówić. Nie będę wam przeszkadzać. Sama obejdę obóz.
Patrząc w twarz punickiego wodza, Heraklejdes wzdychał i kręcił palcami młynka,
jakby w obliczu zwycięzcy spod Zamy trudno mu było mówić o niepowodzeniu swej
misji.
Przechadzali się opodal zagrodzenia z potęŜnych bali, za którym cięŜko dreptały
słonie. Dalej ciągnęło się pastwisko. Dahowie pilnujący wierzchowców wyciągali z
kościanych piszczałek smę-tno-dzikie scytyjskie melodie. Klęczące dromadery
wyglądały niby
61
pole płowych wzgórków. Wokół wielbłądów przechadzali się uzbrojeni Arabowie w
luźnych szatach. Patrząc na nich, Hannibal mruknął:
— CięŜkozbrojni Berberowie byli w mojej armii najlepszą piechotą. Tutaj kazano
im walczyć z grzbietów słoni. Procarze pociskami zmuszą Arabów do odwrotu.
— Nie będzie powodu do ucieczki. Dwa tysiące siedmiuset ka-padockich łuczników,
przysłanych przez Ariaratesa, szybko upora się z procarzami. Wschód wystawił do
walki, co miał najdzielniejszego, nawet dzika Pizydia^ dostarczyła Ŝołnierza.
— Sądzisz, Ŝe Pizydyjczycy, których głównym zajęciem był rabunek sąsiadów, oraz
ci wszyscy spędzeni Pamfiłijczycy, Li-dowie, Dahowie wiedzą, po co mają
nadstawiać karku? Podczas gdy kaŜdy rzymski Ŝołnierz przed wypłynięciem z Italii
usłyszał od swojego setnika, Ŝe z woli bogów, senatu i ludu rzymskiego jedzie
pokonać Antiocha i podbić Azję, a po zwycięstwie zostanie hojnie obdarowany.
— Tak, tak... — westchnął Heraklejdes — dlatego rozpiera ich Ŝądza zanurzenia
ręki w skarbach Wielkiego Króla. Lecz ci wszyscy, których nazywasz „spędzonymi",
wiedzą, iŜ srogość Rzymian znacznie bardziej da im się we znaki niŜ panowanie
Antiocha.
— Oby.
Zamilkli wiodąc wzrokiem po olbrzymiej przestrzeni zajętej pod obóz. Jak okiem
sięgnąć sterczały wierzchołki namiotów, błyszczały w słońcu ostrza wbitych w
ziemię dzid i oszczepów, na skrzyŜowaniach uliczek namiotowych płonęły ogniska —
nad nimi zwisały Ŝelazne kotły, Ŝołnierze gromadzili się po strawę. Przebiegali
gońcy, ogłaszali coś tam trębacze; stukot siekier około drewnianych wieŜyczek
przypominał, iŜ na gwałt przygotowuje się je do umieszczenia na grzbietach słoni.
Przy polowych małych kuźniach panował taki sam ruch jak przy piekarniach, gdzie
wydawano spieczone, twarde placki.
Hannibal odwrócił wzrok — nazbyt dobrze znał ten stan przygotowań przed
ostatecznym rozstrzygnięciem. Narzucający się oczom widok wzbudzał wątpliwości,
czy nie za wiele zwierząt? Zwłaszcza słoni? Od czasu bitwy pod Zamą zaniechał
posługiwania się nimi. Ta Ŝywa broń niejednokrotnie zwracała się przeciw
62
tym, którzy chcieli za jej pomocą zwycięŜyć. Za duŜo teŜ lekkiej broni. Wiadomo
przecieŜ, iŜ rzymska machina wojenna to czworobok zbrojnej piechoty najeŜony
włóczniami. Do kontruderze nia naleŜało uŜyć cięŜkiej opancerzonej jazdy...
— Mniemałem, Ŝe zechcesz mnie wypytać o przebieg posłowania — odezwał się
zawiedziony Heraklejdes.
— Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o warunkach rozejmu proponowanego
przez Antiocha. Chętnie dam się przekonać, iŜ stan umysłu króla jest lepszy od
tego, jaki mi się przedstawił.
— Prócz oficjalnej misji otrzymałem sekretne zadanie przekazania Scypionowi
propozycji, których' tajemnicę, proszę, zachowaj dla siebie. — Po uspokajającym
geście Punijczyka ciągnął dalej w podnieceniu i z pośpiechem: — W zamian za
rozejm i pokój na korzystnych warunkach' monarcha zaproponował Scypionowi wielką
ilość złota, które wypłacone będzie bez zwłoki.
— Ciekawem, gdzie je zdobędzie? — mruknął Hannibal. — Teraz, gdy skarb pusty?
Chyba włamie się do którejś ze świątyń?
— Obiecywał mu ponadto wspólną władzę nad państwem, choć bez tytułu
królewskiego, podział dochodów z satrapii...
— Prawdopodobnie Antioch nie miał zamiaru dotrzymać przyrzeczeń. A co na to
Scypion?
— „Lizymachię naleŜało trzymać, Ŝeby Rzymianie nie mogli się dostać na
Chersonez, lub stawić opór nad Hellespontem, aby nie mogli się przeprawić do
Azji. Kiedy dopuściliście, Ŝebyśmy wkroczyli na teren Azji, kiedyście pozwolili
nałoŜyć sobie nie tylko cugle, ale i jarzmo, pozbawiliście się moŜliwości
prowadzenia z nami pertraktacji jak równy z równym. Teraz musicie się poddać
rozkazom". Oto odpowiedź!
— Godna Scypióna. śadnych zatem zobowiązań?
— śadnych. Podziękował -Wielkiemu Królowi za oddanie mu syna. Ponadto doradzał
prywatnie, aby Antioch nie przyjmował bitwy, dopóki drugi Scypion nie wróci do
obozu.
— Teraz rozumiem, dlaczego odrzucił moją radę, aby uderzyć, nim Rzymianie
rozbiją obóz. Czeka na Publiusza Scypióna, co jest dowodem, Ŝe utracił wiarę w
siebie.
— Przy Scypionie był pretor Marek Bebiusz. Ten odprowadzając mnie, rzucił:
„Jeśli was zwycięŜymy, nasz triumf będzie ni-
63
czym wobec upadku wolnych greckich miast w Azji. Wy, ministrowie największego
króla w Azji, będziecie tego świadkami". Chciałem zapytać, o czym myśli, ale
odszedł. Co zamierzasz począć, Hannibalu?
— Pójść w ślady Bebiusza. Odejść jak najprędzej. Król nadto jasno dał do
zrozumienia, iŜ w dowództwie armii nie ma dla mnie miejsca. Z tego, co
usłyszałem o twojej tajnej misji, gotówem wnieść, iŜ do złota i współrządzenia
Antioch mógłby dorzucić Scypionowi przynętę w osobie Hannibala. Bądź spokojny,
com tu usłyszał, zniknie wraz ze mną.
I oddalił się prędkim, stanowczym krokiem.
ZnuŜona zwiedzaniem obozu Laodike powróciła do swego namiotu. Zrzuciwszy
okurzone szaty, odziała się w czyste i poszła odwiedzić chorego.
Ariston przytomny, z zabandaŜowanym ramieniem leŜał na polowym łóŜku i na widok
wchodzącej wydał długie westchnienie.
— Co ci znów jest? — spytała zatrzymując się przy posłaniu.
— Widziałaś się z Hannibalem?
— Byliśmy u ojca. Nie pozwolił sobie niczego wyperswadować. Nie zmieni wydanych
rozkazów. Zresztą — juŜ za późno. Lizyma-chia i cały Chersonez są w ręku Rzymian.
Hannibal nie otrzymał przydziału do dowództwa. Nasz przyjazd zatem niczego nie
dał.
— Jestem odmiennego zdania. Ta jazda coś nam jednak dała. Nazbyt poufały — jak
się jej zdawało — ton Aristona napawał
Laodike rozdraŜnieniem. Ariston, w przeciwieństwie do Hannibala, wydawał się jej
urobiony z dzianego stopu. Ponadto nie mogła się oprzeć podejrzeniu, iŜ agent, z
góry wiedząc o daremności przekonywania Antiocha, przywiózł ją tutaj, by
postawić na swoim. Ariston, śledzący grę uczuć na twarzy Laodike, jakby świadom
jej myśli, z uśmiechem spytał:
— CzyŜbym cię zawiódł? Mam nadzieję, Ŝe tak nie jest?
— Owszem — odrzekła zirytowana dwuznacznością pytania. — Liczyłam, Ŝe ojciec da
się przekonać. Nawet radzie Hannibala, by uderzyć, nim Rzymianie przejdą Frygios,
nie dał posłuchu. Hannibal gotów jest odjechać.
64
— Chcesz mu towarzyszyć? Taki Ŝal bije z twych słów...
— Zapominasz się, Hiramie, usiłując mi wmówić coś, nad czym nie zamierzam się
zastanawiać... Dlaczego tak patrzysz na mnie?
— Skąd ci przyszło do głowy nazywać mnie Hiramem?
— Czy nie jest to twoje prawdziwe imię?
— O bogowie!... Nie dająca się nikomu podejść Laodike uwierzyła w bajeczkę?
— śartowałeś...
— Oczywiście, Ŝe Ŝartowałem, Ŝeby rozweselić pogrąŜoną w smutku. Moim ojcem był
golibroda, a matką akuszerka.
— Kłamiesz.
— Dlaczego? Przysięgam, Ŝe oboje byli zacnymi ludźmi, o ile moŜna być zacnym w
tyryjskim lupanarze dla portowej zbieraniny.
— Chcesz mnie upokorzyć?
— W jaki sposób? — udał zdumienie, nie przestając obserwować, jaki efekt
wywierają jego słowa na Laodike.
— Bezwstyd twojego języka sprawia, Ŝe nie moŜna u ciebie odróŜnić prawdy od
zmyślenia. Ty sam juŜ jej nie odróŜniasz wymyślając nowe kłamstwa.,
— A czyŜ wy wszyscy nie wymyślacie samych siebie? Hannibal wymyślił siebie jako
mściciela zniewolonej Kartaginy, choć ona wyrzeka się tego, który bruździ jej
interesom! Niby widmo bezsilnej zemsty krąŜy po krajach, bezskutecznie usiłując
je poderwać do walki z Latynami. A czyŜ twoja siostra, w Aleksandrii, nie
wymyśliła siebie jako tkliwej władczyni narodu egipskiego, którego języka do tej
pory się nie nauczyła? Antiochis, na szczęście, nie myśli, tylko kocha. Ty zaś...
— Zostaw mnie.
— Co cię tak rozdraŜniło? Zdaje się, iŜ dzięki temu, Ŝe wzięłaś na serio tkliwą
baśń o królewskim synu tułaczu, przeŜyliśmy razem miłe chwile?
— Dosyć.
Nie mógł widzieć wyrazu jej twarzy, gdyŜ Laodike stała zwrócona doń plecami,
uznał jednak, Ŝe tym razem otrzymała wystarczającą nauczkę. Nigdy nie zezwoli,
by wynosiła się ponad niego.
— Pokornie zatem proszę, zechciej powtórzyć Hannibalowi, Ŝe Ariston czeka.
5 — Trzv córki króla — t. III 65
Opuściła Aristona bardziej zagniewana, niŜ gdy przyszła. Za-1 stanawiał się,
czym złagodzić tę urazę? Majestat, którego brakowało Seleukosowi i z którego nic
sobie nie robiła Antiochis, to-j warzyszył kaŜdemu krokowi Laodike. JednakŜe tej
nocy pozwoliła,! by Ariston ją objął. Musi teraz pomyśleć, w jaki sposób
nakłonić] Laodike do wspólnego powrotu do Antiochii.
Naraz uprzytomnił «obie, Ŝe koleje Ŝycia ich wszystkich zaleŜą J od tej bitwy.
Losy monarchii rozstrzygną się w odległości paru tysięcy kroków od namiotu, w
którym on musi leŜeć...
Wszedł Hannibal. Stanął na środku i zdrowym okiem zdawał siei przywiercać swego
agenta do posłania.
— Witaj, Hannibalu, i daruj, Ŝe nie wstaję na twój widok.
— Będziesz jednak musiał wstać i odziać się.
— Stało się coś?
— Przybył jeździec z pocztą królewską z Antiochii.
— CzyŜby przywiózł dla mnie list? — próbował zaŜartować.
— W Antiochii ujęto tych, którzy próbowali napaść na orszak Laodike. Sprawa
stała się głośna. Sędzia moŜe jeszcze mieć wątpliwości, kto opłacił
rzezimieszków, lecz ja ich nie mam. Tym razem zawiódł cię spryt. Miłość zaślepia,
Aristonie.
— Ona — wie? .
— Niedługo się dowie. Wzgląd na twoje usługi kaŜe mi cię ostrzec! Wstań i
zbieraj się szybko.-
— Dokąd?
— Dowiesz się w drodze.
— Nie ruszę się, jeśli mi nie powiesz.
— Głupcze. Jutro moŜesz juŜ nie Ŝyć.
. — Skoro Hannibal prosi, Ariston nie moŜe odmówić. CóŜ za dureń z tego
rzezimieszka, Ŝeby dać się złapać!
— Gorzej. On się domyślił, kim była pani w płaszczu z kapturem siedząca pod
budą na wozie i wygadał się przed sędzią. Bał się zemsty Apollina z Dafne.
— Przynajmniej raz ten bóg odpłacił swojej wielbicielce — orzekł Ariston
sięgając po tunikę. — Trzeba zatem jechać. Gdybym został, musiałbym wylewać wino,
które Laodike zechciałaby mi podsunąć, jak podsunęła je kiedyś swemu
nieodŜałowanemu małŜonkowi. — Nakładał skórznie na nogi posykując przy
poruszeniach,
66
rana bowiem dawała o sobie znać. — W ten sposób zrujnowałbym piwnice Wielkiego
Króla, któremu prawdopodobnie nic więcej z całego królestwa nie zostanie.
— Antioch jeszcze się nie zdecydował na wydanie bitwy. Czeka, aŜ Rzymianie go
zmuszą.
— Rozmawiałeś z Seleukosem?
— Po co? Tutaj nie on, lecz monarcha wydaje rozkazy. Gdzie twoje rzeczy?
— Przyjechałem, jak mnie widzisz. A co będzie z bagaŜem pu-nickiego wodza?
— BagaŜ — Hannibal zaśmiał się krótko, nieprzyjemnie — jest mniejszy od tego, z
którym przypłynąłem do Efezu. Przytroczę do konia sakwy z baalami kartagińskimi
— to wszystko. Musimy wyjechać bez zwracania uwagi. Rozpowiadaj więc głośno, Ŝe
zamierzasz obejrzeć obóz. Podczas wieczornej zmiany warty spotkamy się koło
ogrodzenia z dromaderami. Znam ich straŜników i oni mnie znają. Gdybyś przyszedł
pierwszy, powiesz, Ŝe czekasz na mnie.
Opuszczenie terenów wojskowych poszło gładko. JakiŜ bowiem wartownik, a choćby i
dowódca straŜy, ośmieliłby się zatrzymać lub indagować Hannibala, którego
sylwetkę znał cały obóz. Jedzie — to jedzie. Widocznie król tak zlecił, i niech
Tyche nad nim czuwa. Podobno Rzymianie jego jednego bardziej sie boją niŜ stada
słoni, które przywiedziono aŜ z Apamei?...
Gdy ogniska obozowe wyglądały juŜ tylko jak słabo migoczące w ciemnościach
punkty, zachowujący cały czas milczenie przemówił do Aristona:
— ZasłuŜyłeś na karę.
— Moja niedomyślność równa się twojej wspaniałomyślności, Hannibalu.
— Gdyby nie to, Ŝeś ranny i pod moją opieką, przebiłbym cię mieczem.
— Niech ci się zdaje, Ŝe jestem zdrów, i czyń ze mną, co ci się podoba.
— Nie zamierzam zabierać cię z sobą.
67
— Rad bym usłyszeć, dokąd zmierzasz?
— Do Priene. Tam wsiądę na statek.
— Płynący ku Krecie?
— Piraci bardziej niŜ monarchowie zachowują wierność w przy
jaźni.
— śałuję, Ŝe nie jestem piratem. Usłyszałbym wówczas, co Han
nibal postanawia?
— Korsarska flota zdolna jest skutecznie ścigać i rozbijać rzymskie okręty.
— Nie rezygnujesz więc z zemsty?! — z podziwem zakrzykną
Ariston.
Odpowiedział mu krótki, wymuszony śmiech:
— Nie ja z niej, lecz ona nie chce zrezygnować ze mnie! T raz się rozstaniemy.
Nie staraj się iść moim śladem. Musiałby wówczas potraktować Hirama, jak na to
zasłuŜył Ariston: Rzy mianie nie poŜałują wysiłków, aby mnie schwytać. Trzymaj
si od tego z dala, jeśli sam nie chcesz zginąć.
— Oto słowa godne zwycięzcy spod Kann. Z powodu słoni przegrałeś pod Zamą.
Wskutek małodusznej zazdrości monarchy nie odegrałeś swej wielkiej roli pod
Magnezją. StrzeŜ się Rzymian, Hannibalu, i Ŝegnaj.
Chwilę później ciemności pochłonęły sylwetki obu: wodza, któremu brakowało wojsk,
by mógł zwycięŜać, i byłego agenta w słuŜbie drwiącej przekory.
7
Nad równiną wzdłuŜ brzegów Frygios, nad jej pagórkami i wklęsłościami, nad
niepoliczonymi światłami ognisk, z których ostatnie majaczyły jako iskierki u
krańca widnokręgu, pod niebiem jesiennym, nawisłym chmurami, zapadał zmierzch.
W królewskim namiocie trwała narada monarchy z wodzami: Seleukosem, Filipem,
Zeuksysem, Minnionem, Antypatrem. Z zewnątrz otaczał namiot krąg ciekawych. Nie
odchodzili, mimo iŜ zapadała noc wysypując roje gwiazd, to wybłyskujących, to
znikających za obłokami osrebrzonymi światłem księŜyca. Pragnienie usłyszenia
nowin górowało nad zmęczeniem i przenikliwym zimnem. Spodziewano się, Ŝe któryś
z wodzów wyjdzie i powie, jak długo to obozowanie jeszcze potrwa? śołnierze
zniecierpliwieni czekaniem na bitwę, tracili bojowego ducha... Utrzymywanie w
karności tysięcy ludzi i zwierząt stawało się coraz uciąŜliwsze, mnoŜyły się
kradzieŜe i bójki. A niech tylko spadną deszcze, ludzie zaczną chorować.
Jesienna wilgoć juŜ im dokucza.
Urągania i pogwarki zlewały się w głośny szum. Uchyliło się skrzydło namiotu. W
ś
wietle pochodni ukazał się król Seleukos. Na jego widok zapadła cisza. Stojący
dalej jęli cisnąć się do przodu wyciągając szyje, by lepiej słyszeć...
— Monarcha — rozpoczął Seleukos — podjął decyzję. Znając ducha bojowego swych
oficerów i Ŝołnierzy wydaje rozkaz: o świcie nastąpi wymarsz z obozu...
Wśród słuchaczy zaległo zdumienie: po cóŜ było zatem wznosić obwarowania i kopać
fosy?
69
—. W obozie pozostaną posiłki, rezerwa wojsk, straŜe przy ta-i borach i
magazynach, oddziały wartownicze. Rezerwa zostanie 1 uŜyta do otoczenia
rzymskich namiotów, aby zwycięŜeni nie pró-1 bowali umknąć nam z pola bitwy.
Poszczególne bronie w kolej-1 ności opuszczają obóz, zajmując przydzielone im
miejsca. Jeste-1 śmy gotowi przyjąć bitwę. Pierwszy opuszcza obóz doborowy od-i
dział — agema. Jego dowódca?
PotęŜnie zbudowany Med, dowódca dwóch tysięcy doborowych I medyjskich jeźdźców,
jął się przepychać ku Seleukosowi.
— Jestem tu...
— Ty, Astiagesie, ^.e swoją konnicą zajmiesz miejsce w środku. 1 Na prawo od
ciebie katafraktowie. Czy jest tu ich dowódca?
— Jestem!
— Powtórz zatem swoim trzem tysiącom opancerzonych, Ŝe będą wspierać, piechotę
galacką.
— Powiem!
— Czy jest między wami dowódca królewskiej piechoty?
— Jestem!
— Wy, srebrnotarczowi, staniecie na lewym skrzydle.
— Nie tylko stać, ale i ruszać się będziemy, jak kaŜe król! — odkrzyknął
ochoczo i zaraz został nagrodzony przychylnym śmiechem zebranych.
— Dowódca falangistów?
Rosły męŜczyzna, uzbrojony na wzór macedoński, odezwał się ! spokojnie:
— Patrzysz na mnie, królu Seleukosie.
— Wy utworzycie środek linii, podzielony na trzydzieści dwaj szeregi w głąb, na
froncie — na dziesięć odcinków. W przejściach, pomiędzy kolumnami oddziałów,
staną słonie z wieŜami bojowymi.]
I tak wywoływał kolejno: dowódcę jazdy Dahów, złoŜonej z tysiąca dwustu
wyborowych kawalerzystów; dowódcę zastępu dwóch tysięcy pięciuset lekkozbrojnych
Galatów; sprawującego komendę nad tysiącem najemników z Krety, nad Trallami z
Tracji; dowodzącego czterema tysiącami wojsk posiłkowych z Pizydii, Pamfilii,
Licji; dowódcę tysiąca pięciuset mizyjskich łuczników; procarzy z Persydy;
doborowych łuczników znad Zatoki Perskiej — Eli-majczyków; dowódców tysiąca
pięciuset Karów i Kilikijczyków^
70
dowódcę lekkiej jazdy królewskiej, złoŜonej z samych rodowitych Syryjczyków, do
których dołączono Frygów i Lidyjczyków.
Pod koniec Seleukos zwrócił się do dowódców, którym powierzono komendę na lewym
skrzydle. Rozmawiał z nimi dłuŜej i szczególnie łaskawie, zapowiadając, iŜ sam,
osobiście, poprowadzi do ataku obie jazdy: opancerzoną i lŜejszą, scytyjską.
Oni zaś widząc, jak wesół, dobrej myśli jest ten, o którym krąŜyły wieści, iŜ
upadł na duchu, zamknął się w sobie i z nikim mówić nie chce, ponieśli tę
krzepiącą wieść do swoich oddziałów.
O północy gwałtownie zmieniła się pogoda. Gwiazdy zbladły, zapadły w głąb nieba,
nadciągnęły deszczowe chmury. Postawiony na nogi osiemdziesięciotysięczny obóz —
huczał.
Zatknięte wzdłuŜ namiotowych uliczek łuczywa oświetlały wyskakujące z mroku
sylwetki jeźdźców. Drepcząc niespokojnie ryczały słonie, którym nakładano na
czoła osłony z grzywiastymi kitami, a na grzbietach osadzano drewniane wieŜe dla
procarzy i łuczników. Kwik koni, zganianych z pastwisk, mieszał się z chrapliwym
pobekiwaniem dromaderów. Woźnice wprzęgali konie do bojowych wozów kosiarek.
Szkaradnie pokraczne, z wysterczo-nymi z boków ostrzami, wzbudzały przestrach
nawet w woźnicach.
Skrzypienie kół, tupot nóg, cięŜkie stąpania zwierząt, dźwięki trąbek, dudnienie
kotłów, piski scytyjskich piszczałek, szczęk broni towarzyszyły wymarszowi
wojska z obozu.
Z ciemności, mŜawki i mgły, rozświetlanej gdzieniegdzie łuczywami, wyłaniały się
ciemne twarze, połyskujące białymi gałkami oczu; oblicza śniade lub białe,
brodate i bezwłose, stare i młodzieńcze; nad czołami hełmy, kity, skórzane i
sukienne kaptury, rogate przykrycia głowy, wedle obyczaju kaŜdego narodu i
szczepu. Bez końca sunęły szeregi naznaczone metalicznym połyskiem ciemnych
tarcz z brązu i jasnych, srebrzystych. Wąskimi uliczkami wypływały wciąŜ nowe
zastępy, łączyły się i płynęły do obozowych bram. Około północy widziało się juŜ
tylko rozkołysane w marszu morze głów, ramion. Zdawało się, Ŝe wraz z nastaniem
brzasku, wymarsz winien się zakończyć, lecz oni wciąŜ napływali.
Przed linią wojsk stanęły wozy kosiarki, za nimi, w bezpiecznej odległości
lekkozbrojne oddziały posiłkowe i szesnaście tysięcy falangistów uzbrojonych w
długie włócznie, sarissy. Między fa-
71
langistami parami prowadzono słonie. Dalej, na prawym i lewym skrzydle,
ustawiały się oddziały w kolejności określonej na tabliczce z rozkazem.
W miarę jak oddziały nadciągały, linia frontu wydłuŜała się coraz bardziej. Masa
kjdzi i zwierząt __ słoni, dromaderów, wierzchowców — zalała równinę niczym
ciemne, spiętrzone morze i, zda się — zastygła w miejscu. Nogi tonęły w błocie,
ziąb ogarniał ciała, drętwiały ręce kurczowo ściskające drzewca. Spoglądano ku
niebu oczekując wzejścia słońca, lecz niebiosa pozostawały zakryte obwisłą,
cięŜką oponą chmur. Dął porywisty wiatr niosąc tumany mgły od rzeki Frygjos
Wilgoć, przenikająca odzieŜ, zamieniała się w strumyczki ściekające z włosów,
zalewające oczy, rozmiękczała rzemienie, odbierała pręŜność łukom, procom,
skórzanym puklerzom.
Ś
wit, ugrzęzły w burej mgle, nie przyniósł upragnionego słońca. Mokra szarość
spowijała niebo i ziemię. Wojsko znuŜone no cnym wyczekiwaniem _ popadło w senne
otępienie.
Gdzieś z dala rozległo się dudnienie kotłów. Dudnienie rosło, zabrzmiały dźwięki
trąb Sygnały dotarły do królewskich wojsk i zastygły front nagle oŜył, poruszył
się, odetchnął.
Z mroku i mgły wychynął i wydźwignął się ponad ziemią długi, ciemny wał;
rozciągał się na boki i rósł w oczach, ukazując figurki jeźdźców, i parł
niepowstrzymanie naprzód.
A wówczas w króleWskim wojsku kto tylko mógł — a nie zapomniał — dotykał amuletu,
wydawał westchnienie do swego boga: „Ratuj, Serapisie! WspomóŜ, Tyche! Pamiętaj
o mnie, Kybele. Bądź mi ratunkiem, Attisie "
Kotły i trąby grzmiały juŜ na całej linii.
Rzymska piechota, osłaniana na skrzydłach przez jazdę, szła do ataku na wojska
Wielkiego Króla, Antiocha III Seleucydy.
8
„Przegraliśmy bitwę pod Magnezją" — Hegesianaks przerwał pisanie i spojrzał na
ś
ciany namiotu dygocące pod uderzeniami wiatru. Mimo wełnianej odzieŜy, dywanów
i trójnogów z Ŝarem trząsł się z zimna. Przeziębił się zaraz po wyjeździe z
Mazaki. Uparł się towarzyszyć Antiochis, odwoŜącej do Pergamonu jego przyszłą
królową, a swoją pasierbicę Stratonikę, chociaŜ nie czuł się zdrów ani mocny
duchem.
Czy moŜna było klęski uniknąć? Nie. Katastrofę moŜna było jedynie odwlec, lecz
nie zaŜegnać. Gdyby Antioch wstrzymał się przed wyprawą do Grecji, pretekstu do
wypowiedzenia „sprawiedliwej wojny" dostarczyłaby Rzymowi kaŜda inna okoliczność.
Wcześniej bowiem niŜ legie Scypionów ruszyły do Azji, zapadł wyrok historii,
wyrok nie do obalenia, gdyŜ ustanowiony przez Przeznaczenie.
Prostacki, butny, przebiegły, nienasycony, zachłanny, bezwzględny Rzym wygrał,
poniewaŜ juŜ nie helleńska „Argo", lecz rzymska nawa wieść miała ludzkość ku
nowym zadaniom. Dlatego wody, co tak długo się piętrzyły zasilane dopływami,
runęły pod Magnezją, znosząc w Syrii imperium Seleucydow w trzydziestym trzecim
roku panowania Antiocha.
Było to tak nieprawdopodobne, Ŝe nawet ci, którzy, nim się to stało,
przepowiadali: „Antioch przegra bitwę pod Magnezją...", nie chcieli teraz dawać
wiary.
Hegesianaks nie wierzył, dopokąd w drodze, juŜ na pergamońskiej ziemi, nie
natknęli się na jeńców kapadockich, powiązanych i wie-
73
dzionych przez konnego straŜnika. Orszak Antiochis otoczył nieszczęśników. Ona
sama, jej damy dworu, Stratonika, dworzanie i wreszcie on patrzyli w osłupieniu
na garstkę ocalałych z dwutysięcznego oddziału* dzielnych piechurów przysłanych
Antiochowi przez Ariaratesa.
— Są jeńcami mojego króla — tłumaczył zaniepokojony straŜnik. — Było ich trzy
razy tyle, ale po drodze część zagarnęła banda. Kilku umarło w drodze od ran. A
tych dwunastu odstawię do kopalni rtęci, bo taki mam rozkaz.
— Mylisz się, straŜniku — Antiochis wychyliła się z wozu. — To są moi poddani.
Wypuścisz ich zaraz na wolność albo będziesz miał z królem do czynienia, a sam
pojedziesz za naszym orszakiem aŜ do Pergamonu.
Hegesianaks sięgnął po trzcinkę zamaczaną w tuszu i napisał: »0 tym, jak
przebiegała bitwa, usłyszałem zatem od jej naocznych świadków. Przyczyną klęski
nie był brak męstwa w wojsku, lecz nadmiar wilgoci w powietrzu — twierdzili
kapadoccy Ŝołnierze. — Woda rozmiękczyła rzemienie przy procach i odebrała
pręŜność łukom. Próc,z wilgoci i złej widoczności najwięcej szkody wyrządziły
królewskim wojskom kosiarki, konne wozy bojowe, które miały zapewnić zwycięstwo.
Zasypywane pociskami Eumene-sowych łuczników i procarzy, oszalałe ze strachu
konie poniosły na stojące za nimi nasze szeregi. W jednej chwili rozmiotły
Ŝ
ołnierzy, a reszty dokonała rzymska konnica wypadając z flanki. Legli pierwsi
zabici i ranni. Rozproszone szeregi odsłoniły linię pancerną, wystawiając ją na
atak rzymskiej piechoty. Sunęła zwartym czworobokiem ciskając oszczepy, zwane u
nich pilum. Nasza konnica znalazła się w potrzasku, nie mogąc przeskoczyć
rzymskich oddziałów najeŜonych włóczniami ani — z braku miejsca — ruszyć do
galopu. Została na miejscu wybita. Cała nadzieja na obronę środkowej linii
leŜała teraz w falangistach. Oni to, wystawiwszy przed siebie sarissy, tworzą
barykadę, na której załamać się musi kaŜda szarŜa. I tak by się stało, gdyby nie
zamęt powstały w naszych szeregach. Piechurzy i jeźdźcy, przebiegający kupami
przed oddziałami falangistów, uniemoŜliwili tamtym zrobienie uŜytku ze swojej
broni. Miary nieszczęścia dopełniły indyjskie słonie. Niegdyś sam ich widok
wystarczał, by przeciwnik się cofnął. Od czasu
74
jednak walk w Afryce Rzymianie nauczyli się podpełzać pod brzuchy słoni, kłuć je
noŜami i podcinać im ścięgna w nogach. Słonie rycząc z bólu waliły się na ziemię.
Ś
rodek linii zamienił się wkrótce w kłębowisko wozów, zwierząt i ludzi, zabitych
i walczących o Ŝycie.
Pogrom rozpoczął się takŜe na odcinku dowodzonym przez Seleukosa. Ani
opancerzona syryjska jazda, wsparta przez Fry-gów i Lidyjczyków, ani jazda
scytyjskich Dahów, ani dzielna ka-padocka piechota nie wytrzymały taranowego
uderzenia cięŜkozbrojnej rzymskiej piechoty wspieranej z flanków przez jazdę.
Tymczasem gdy w środku i na lewym skrzydle piętrzyły się trupy, Antioch na
prawym skrzydle wygrywał. Rozbił cztery oddziały konnicy, stojące na urwistym
brzegu Frygios, i pędząc je przed sobą, zagarnął po drodze oddział rzymskiej
piechoty. Jeszcze chwila, a na karkach uciekających jeźdźców i piechurów wjedzie
do rzymskiego obozu.
A oto jak ślepy Los zawodzi nadzieje, które sam rozniecił szczęsnym początkiem
sprawy.
Gdy pierwsze szeregi uciekinierów wdarły się do obozu i zwycięski Antioch mógł
juŜ pomyśleć o kontruderzeniu z flanki na legionistów atakujących syryjskie
szeregi, trybun wojskowy Rzymian kazał setnikom dobyć mieczy i zabijać
pchających się do obozu. Zbiegowie, mając do wyboru pewną śmierć od mieczy
setników lub walkę z wrogiem, zawrócili i na nowo dobyli broni.
Trybun z dwoma tysiącami Ŝołnierzy, wsparty przez Attalosa, Eumenesowego brata,
zastawił królowi drogę.
Zwycięskie dotąd oddziały Antiocha jęły się cofać, cofanie rychło przeszło w
bezładną ucieczkę. Uciekających do obozu goniła rzymska piechota i konnica.
Rozpoczęła się rzeź.
Około południa uniosły się chmury, wyjrzało słońce i ozłociło pobojowisko.
Medowie leŜeli koło Syryjczyków, Frygijczycy pospołu z Lidyjczykami, Dahowie
obok Galatów.
Ludy i narody wielkiej monarchii Seleucydów, która nauczyła ich Ŝyć pospołu,
składać cześć bogu Antiochowi, radować się jego triumfami, oddały pokonanej swój
ostatni hołd."
Uchyliło się płótno namiotu, weszła Antiochis.
— JuŜ późno. Czy jeszcze będziesz pisał?
75
— Nie. Skończyłem. Powtórzyłem wiernie, com usłyszał od twoich Kapadocyjczyków.
Od siebie nie mam juŜ nic do dodania.
— Chyba jednak coś jeszcze do napisania pozostało? Mógłbyś zachować miejsce na
opis mojej śmierci i śmierci Laodike, takŜe Wielkiego Króla. Lepiej od ciebie
nikt tego nie zrobi.
— Przestań dręczyć starca, Antiochis. Mieliśmy razem odwieźć Stratonikę do
Pergamonu, ja jednak zmieniłem zamiar. Jedź dalej sama. Wolałbym jechać prosto
do Antiochii.
— Po co?
— Ujrzeć Wielkiego Króla — wyszeptał.
— Będzie, jak chcesz. Lecz najpierw złoŜymy gratulacje Eume-nesowi.
__ Gratulacje? — jęknął. — Co ci znowu wpadło do głowy?
— Z okazji małŜeństwa ze Stratoniką i zwycięstwa nad Wielkim Królem, o które
król Zbawca zabiegał od lat. Ale o tym nie musisz pisać. Nie jest to wiadomość
godna kroniki...
Hegesianaks ze smutkiem pokiwał głową.
9
Królowa Apollonis, przechadzająca się po ogrodzie wraz z dwiema damami dworu,
zatrzymała się na ścieŜce na widok spieszącej Stratoniki. Rankiem? O tej porze,
kiedy młoda narzeczona winna odpoczywać po długiej podróŜy? Nieład w ubraniu,
rozwichrzone włosy i okropny kolor tuniki; przy Ŝółtawej cerze któŜ stroi się w
jaskrawozielone barwy?
O ile jednak brak wykwintu w wyglądzie księŜniczki moŜna było przypisać
obojętności mazdeizmu na wymogi światowej elegancji, o tyle jej gorączkowy
pośpiech był całkowicie niewytłumaczalny.
— Królowo matko... — wydyszała Stratoniką.
Apollonis uprzejmie dała znak stojącym na uboczu damom — jedna trzymała roŜek ze
słodyczami (królowa miała niewinne upodobanie do łakoci), a druga — pled, gdyby
królowej przyszła ochota zasiąść w cieniu.
— Spotkamy się później — rzekła z uśmiechem mającym złagodzić odprawę.
— Czy mogę zacząć? — Stratoniką zaczerpnęła tchu.
— Chwileczkę. Spocznijmy na ławce.
Stratoniką usiadła, splotła dłonie; zaczerwieniony koniuszek nosa nie dodawał
jej uroku.
— Czy dobrze się zastanowiłaś nad tym, co chcesz mi wyznać?
— Czy to oznacza, Ŝe nie powinnam mówić?
— Owszem, powinnaś, zwłaszcza — mnie. Niekoniecznie jednak tutaj i o tej porze.
— PrzecieŜ damy dworu zostały odprawione.
77
— Nie naleŜało do tego doprowadzać. Odprawia się słuŜebne., Z towarzyszkami
moŜna jedynie się rozstawać.
Stratonika odebrała pierwszą lekcję: na przyszłość nie wolno jej stwarzać
sytuacji, które by królową matkę zmuszały do sprzecznego z dworską etykietą
zachowania. Co dobre w Mazace, nie jest na miejscu w Pergamonie.
— Jesteś nierozwaŜna. Powinnaś pamiętać, Ŝe to pierwszy dzień twego pobytu
tutaj i Ŝe wszyscy cię obserwują. Nie Ŝyczę sobie Ŝadnych plotek ani domysłów na
temat narzeczonej mego syna. Przy stole opowiem, Ŝe powodem twego zerwania się
tak rano i przybiegnięcia do mnie była chęć podzielenia się wraŜeniami ze snu.
Ś
niła ci się łasica wybierająca jaja. Czułe serce nie mogło znieść kwilenia
synogarlicy. Oto i wszystko. Wolałabym jednak, aby tego rodzaju sny nie
przydarzały się więcej. Przejdziemy teraz do naszych pokoi. Musisz zmienić
tunikę, wystrzegaj się raczej zielonej barwy. Przyślę ci swoje fryzjerki, bo te,
które cię uczesały, musiały się wprawiać na kapadockich owieczkach. Gdy juŜ
będziesz gotowa, zapytaj przez słuŜebną, czy mogę cię przyjąć? Mamy w pałacu
wiele gości i rozmowa z kaŜdym zabiera mnóstwo czasu.
— Dlaczego nie moŜemy pomówić teraz?
— Czy to takie pilne?
— Tak.
Apollonis uznała w duchu, Ŝe twardy ton księŜniczki nie wróŜy szczęścia w
małŜeństwie królowi Pergamonu...
— Daję ci zatem czas na zastanowienie się, czy to, co masz mij do powiedzenia,
warte jest niepokoju, który swoim nieoględnym zachowaniem wzniecasz. A teraz
wstań, moja droga, pójdziemy... Spójrz na te rośliny... — ciągnęła przyjaznym
tonem, zdając się nie spostrzegać nadąsanej miny, spuszczonego wzroku,
zagryzionych warg przyszłej synowej — czy nie wybujały wspaniale? A co powiesz
na sadzonki w donicach? Przywieziono je z Kyzikos, które do tej pory nie moŜe
się pogodzić z rozstaniem ze mną. Dzięki królowi Attalosowi Pergamon stał się
miastem rzeźb, a ja sprawię, Ŝe będzie miastem kwitnących krzewów. Te ozdobne
mieszkańcy zasadzili w dniu naszego ślubu. Odtąd co roku w podzięce bogom
zasadzają jedno drzewo i w tej chwili mamy juŜ całą aleję.
78
Apollonis rozwodziła się nad sposobami uświetnienia Pergamonu, związanymi z jej
własną osobą, nic nie wspominając, czy z okazji przybycia Stratoniki zostanie
zasadzony choć jeden krzaczek.
Gdy doszły do niewieściego skrzydła w pałacu, dotknęła chudego ramienia
Stratoniki.
— Uspokój się. Idź do siebie i czekaj na moje fryzjerki.
Ujrzawszy w jakiś czas potem głowę Stratoniki w czarnej peruce, Apollonis
nabrała w duchu przekonania o bezskuteczności upiększających zabiegów. Nawet
kunszt doświadczonych fryzjerek był tu bezsilny. Westchnąwszy wskazała jej sofę.
— Spocznij i mów.
Płynący nieprzerwanie potok wynurzeń uświadomił królowej, jak wiele potrafią
spostrzec skromnie opuszczone ku ziemi oczy dziewczęcia, strzeŜonego przez
perskie damy, irańskich nauczycieli oraz kapłanki bogini Ma.
— ...Gdy Eiimenes przyjechał do Mazaki, ona wcale nie przyszła na biesiadę.
Eumenes ciągle spoglądał ku drzwiom, a potem, juŜ po rozmowie z moim ojcem,
poszedł do niej.
— Sam?
— Tak. Rozmawiali tylko we dwoje. Wyszedł od niej bardzo zagniewany. Podczas
uczty wiele pił. Potem znów rozmawiał z ojcem, ale nie o mnie, tylko o tym, ile
dostanie owczych skór, ile cynobru do farbowania wełen, ile drewna. Następnego
dnia ona wyszła na taras oglądać jego wyjazd, spadła ze schodów i poroniła.
Mówiła, Ŝe ojcem dziecka, które umarło, był boŜek Pan, a król Ariarates nie
zaprzeczał. Miałam przybyć tutaj tylko z damami dworu i z posłem od mego ojca.
Ale ona nagle oświadczyła, Ŝe wybiera się do Pergamonu i zabiera z sobą tego
starca, Hegesia-naksa. Zdecydowała się po odwiedzinach Aristona z Tyru. W czasie,
gdy był w Mazace, dostarczano mu listy i z babilońskiej Suzy, i z Elymais.
Doręczył Antiochis list od nauarchy Poliksenidasa i ona musiała ten list
zniszczyć, skoro — zająknęła się i zmieszana zamilkła.
— Skoro co, moje dziecko?
— Nikomu nie udało się tego listu znaleźć.
79
„Ach, to taka jesteś! — pomyślała królowa. — Nawet w listachj królowej potrafisz
szperać..."
—*Ariston to nasz człowiek. Mój syn obdarza go zaufaniem/ Niech ci to wystarczy,
i przestań się jego osobą interesować. Nie przeczę, Ŝe mógł królowej Kapadocji
przekazać listy od jej ro-^ dzeństwa:* króla Seleukosa czy siostry przebywającej
w Dafne. Nie ma w tym nic osobliwego. A Ŝe Eumenes spoglądał ku drzwiom? Mógł
się spodziewać kuriera z Pergamonu z listem ode mnie. Przyobiecałam w razie
jakiegoś nagłego zajścia — czasy mamy tak niespokojne — dać niezwłocznie znać do
Mazaki. śe on się twojej macosze podoba, w to teŜ wierzę. WskaŜ mi kogoś, komu
by mój pierworodny nie przypadł do serca. Urodziwy, mądry, waleczny, sławny —
budzi powszechny podziw. Ta, która otrzyma go za małŜonka, posiądzie niebiański
dar, i oby okazała się tego godna! Kiedy urodzisz następcę tronu, pozyskasz
sobie uznanie, którego ci nie zapewnia twoje pochodzenie... — zmusiła się, by
resztę braków' przemilczeć.
— A zatem ty, matko, nie widzisz niebezpieczeństwa?
— Z jakiego powodu?
— AleŜ to córka Wielkiego Króla!
Desperacki ton sprawił, Ŝe równowaga królowej zachwiała się. Nieobyta dzieweczka
z Mazaki mogła dostrzec więcej niŜ sama królowa Apollonis.
— Znam szlachetną naturę mego syna, który we wszystkim wdał się w swego ojca.
Wiedz, Ŝe nie było na świecie osoby, którą by Attalos obdarzał większym uczuciem,
głębszym szacunkiem i podziwem niŜ mnie. Eumenes nie czyni niczego wbrew woli
matki, a moim Ŝyczeniem jest, by ślub był jak najprędzej i abyś urodziła syna.
Gdyby wasze małŜeństwo miało się okazać bezpotomne, korona musiałaby przejść na
drugiego mego syna, Attalosa, co niechybnie sprawiłoby Eumenesowi zawód. Zgadzam
się wszakŜe z tobą, Ŝe po przebytej chorobie naleŜy się królowej Kapadocji
troskliwa opieka. Na szczęście mamy w Pergamonie przybytek Asklepiosa, lecznicze
ź
ródła, kąpiele i lekarzy w niczym nie ustępujących tym najlepszym — z Kos.
Staraj się o pogodny wyraz twarzy. Podczas przyjęcia nie patrz bez ustanku na
Eumenesa i nie przenoś zaraz oczu na macochę.
80
a
Wzbud zasz w dworzanach podejrzenia, które bez zachęty z twej strony nie
przyszłyby im do głowy. Pomówię z Eumenesem o jej zdrowiu. Zrobi wszystko, co mu
doradzę, gdyŜ to posłuszny i najbardziej oddany syn. — Zapomniawszy dodać, iŜ
wzór dla wszystkich synów będzie równie doskonałym małŜonkiem, królowa z u-
ś
miechem skinęła głową Stratonice. — Idź juŜ do siebie. Musze teraz przyjąć
gimnazjarchów i omówić z nimi przygotowania do uroczystości z okazji waszego
ś
lubu.
Patrząc za oddalającą się, Apollonis pomyślała:
„Brak manier i szorstkie obycie dorównują jej zawziętości. Taka niczego się nie
zlęknie. Jeśli jednak zamierza otruć swoją macochę lepiej, aby to się nie stało
— tutaj. Sprawia wraŜenie kręcącej sie w pułapce łasicy, gotowej przegryźć nawet
Ŝ
elazo".
Antiochis zakończyła spacer po zachodnim zboczu królewskiego wzgórza, przeszła
długą marmurową kolumnadę, wstąpiła na stopnie tarasu, polśniewające złotawą
bielą w jesiennym słońcu, i tu sie zatrzymała.
Szczęśliwa, Ŝe nikt jej nie towarzyszy, wzruszona wszystkim co ją otaczało,
pragnęła być jak najdłuŜej sama. Za sobą miała marmurowy wachlarz siedzeń
teatralnych, podobnych rozwartej gigantycznej muszli, nad nimi błękit kopuły
chłodnego nieba; i blisko do świętego okręgu — ze świątynią Ateny, Wielkim
Ołtarzem Zeusa. PoniŜej, na trzech poziomach, bielały budynki gimnazjonów.
Budowle pergamońskie, nieporównywalne w swej wielkości i prostocie sprawiały
wraŜenie dzieła bogów. Gdy w duchu usiłowała je zestawić z pałacowym zespołem w
swej rodzinnej Antiochii i z dzielnicą królewską w Aleksandrii, pergamońskim
przypadało pierwszeństwo nie z powodu rozmiarów, gdyŜ antiocheńskie i
aleksandryjskie były rozleglejsze, lecz ze względu na doskonałość proporcji i
elegancję linii.
Przysiadła na stopniu, podparła podbródek pięściami i zastanawiała się, czy w
królestwie jej męŜa dałoby się powołać do Ŝycia coś równie wzruszającego?
Niestety. Ani w Mazace, ani w Melitene, w Ariaratei ani w Euse-bai nigdy coś
podobnego nie stanie. Aby zaistniał cud, powsta-
6 — Trzy córki króla — t. III 81
ły z połączenia powietrza, skały, błękitu nieba i nieskazitelnej architektury,
trzeba takich szczęściarzy jak Attalidzi, którym zawsze wszystko się udawało.
Przodek zaczynał od małej fortecy z cysterną na szczycie akropolu, potomek,
Eumenes II Zbawca, miał juŜ „trzy miasta" na pochyłym wzniesieniu Pergamonu,
najpiękniejszy w *całej Małej Azji Ołtarz Zeusa, teatr i bibliotekę tylko nieco
gerszą od przesławnej —? aleksandryjskiej. Stara zaś forteca pozostała jako
arsenał — rupieciarnia.
Królowa Kapadocji nigdy nie zdoła namówić małŜonka na wzniesienie gimnazjonów
podobnych do tutejszych. Kapłani, z tiarami na głowach, wysłuchaliby jej w
milczeniu, potem by wstali z siedzeń, głęboko się skłonili i rzekli, Ŝe sprawa
godna jest rozwaŜenia. Po czym zbudowano by jeszcze jedną świątynię w cięŜkim
irańskim stylu.
Wodząc dokoła wzrokiem rozwaŜała, czy nie udać się na agorę, raz jeszcze
spojrzeć na posąg Hermesa z rogiem obfitości w ręce, z którego co pewien czas,
jak z wodnej klepsydry, tryska strumyk. O tej porze jej towarzyszki śpią,
zmęczone podróŜą i wzruszeniami wczorajszego przyjęcia, pergamońskie zaś damy,
skłonne do podpatrywania, co teŜ robi macocha Stratoniki, nie mają pojęcia, Ŝe
ona teraz siedzi na stopniu pustego teatru.
Ostatecznie nigdzie jednak nie pójdzie. KaŜda rzecz, na którą spogląda,
natrętnie przypomina o Eumenesie... ideale, który zstąpił z nieba na pergamońską
skałę.
Oto droga wyłoŜona polerowanymi białymi płytami, u jej końca propyleje i
akwedukt niosący wodę na szczyt wzgórza, portyki pełne rzeźh i mozaik, tarasy,
kaŜdy podparty białym murem, zieleń, łuki fontann. Eumenes mówił kiedyś do
Antiochis, leŜącej na polowym łóŜku w jego namiocie: „W alei staną posągi Charyt
dłuta Myrona. Najpiękniejsza z nich, Ŝywa, czekać będzie na końcu alei, bym ją
wziął w ramiona".
Antiochis z westchnieniem podniosła się ze stopnia. Trzeba wracać, pewnie juŜ
jej szukają... Na końcu alei czekają na Eumenesa ramiona chudej Stratoniki.
Jedyna pociecha, Ŝe ich kanciastość nie znęci dłuta Ŝadnego Myrona.
Ruszyła w powrotną drogę, do pałacu. Powie damom dworu, iŜ boli ją głowa i nie
przyjdzie do sali na posiłek. Niech usłuŜą królowej
' 82
Kapadocji w komnacie sypialnej. Wczorajsze powitanie odjęło jej chęć na ponowne
spotkanie z Eumenesem i jego matką.
Ceremoniał odbył się w sali audiencjonalnej, pełnej juŜ przedstawicieli miast i
narodów: strategów, dowódców wojskowych, z których kaŜdy pragnął być zauwaŜony i
zaszczycony łaskawością nowego władcy Małej Azji, Eumenesa II. Kiedy Antiochis
wraz ze Stratoniką zbliŜały się do witającej gości królewskiej pary, Eumenes
spojrzał ku nim niecierpliwie. Powitał krótko, ozięble. Królowa matka była
serdeczniejsza. Jej majestatyczna postać, przenikliwe spojrzenie i obficie
upudrowana twarz mówiły, Ŝe chce rządzić, lecz takŜe się podobać.
Gdy podczas wieczornego przyjęcia przedstawiciele artystów dio-nizyjskich
odczytali uchwałę swego bractwa ogłaszającą Eumenesa bogiem... młody Atenajos
głośno parsknął śmiechem. Przy stole zapanowała konsternacja, Apolłonis zaś z
niezmąconym spokojem spytała, czy Atenajos, zaziębiwszy się w zimnej kąpieli,
nie nabawił się gorączki?
Antiochis przystanęła w alei, by przyjrzeć się mozaice zdobiącej marmurową
altankę: gałązki i liście były jak Ŝywe, miało się ochotę wspiąć na palce i
sięgnąć po czerwoną jagodę.
— Co tu robisz o tej porze, Antiochis? Patrzyła nań nieomal z przeraŜeniem.
— Odezwij się! Dlaczego zbladłaś?
— Królu Eumenesie...
— Słuchaj, Antiochis, chcę ci coś oznajmić.
— Tak?
— Przyjdę do ciebie dziś w nocy. Odpraw słuŜebne.
— Nie!
— Albo dziś, albo nigdy. Wybieraj.
— Niech zatem będzie o północy — wyszeptała dziwiąc się własnym słowom.
Eumenes zaśmiał się zadowolony.
— Wiedziałem, Ŝe tak musi się skończyć! A więc czekaj na mnie o północy.
Antiochis pozostała w miejscu, pod fryzem z mozaiką, na której ptaki
bezskutecznie usiłowały wyskubać czerwone jagody spośród zielonych szklistych
liści.
83
Półprzytomna z wraŜenia wchodziła do niewieściej części pałacu i na korytarzu
wpadła na Apollonis. Zderzenie było tak nieoczekiwane, Ŝe obie krzyknęły,
schwyciły się za ręce i znieruchomiały...
Antiochis błyskawicznie podjęła decyzję.
— Turkusy to klejnoty, które nas postarzają. Pozwól zatem, Ŝe cię od nich
uwolnię.
Z uśmiechem wyjęła zapinkę z tuniki Apollonis, odjęła od swojej klejnot
o*sadzony na złotym sztyfcie i wpięła w miejsce turkusowej zapinki. Cofnęła
głowę i oceniwszy wzrokiem efekt, przytaknęła radośnie:
— Do orzechowych oczu królowej Apollonis pasują tylko szmaragdy w złocie!
Pozwolisz, Ŝe zabiorę ten turkus na pamiątkę, spieszę się teraz do Hegesianaksa.
Dawnej mieszczance z Kyzikos zaledwie starczyło przytomności, aby się
powstrzymać od złoŜenia królewskiej córce głębokiego i ukłonu.
i
— Będę szczęśliwa, jeśli zechcesz go sobie zatrzymać — wyznała zapłoniona.
_
Eumenes, rozradowany obietnicą spełnienia tego, co od dawna było jego
najgorętszym pragnieniem, udał się do sypialni matki. Zastał królową
spoglądającą w zadumie w lusterko.
— Ach, to ty!... Właśnie rozmyślam...
— O wieczornej uczcie? Podczas uczty ogłoszę warunki, pod jakimi Rzym zawrze
pokój z Antiochem. Będzie nie lada niespodzianka dla gości.
— Eumenesie, została popełniona omyłka.
— Jaka omyłka?
— Antiochis jest mądrym i przemiłym stworzeniem. Ona pierwsza zwróciła mi uwagę,
Ŝ
e turkusy postarzają, a do barwy moich oczu odpowiedniejsze są szmaragdy, czego
nigdy nie spostrzegła Ŝadna z moich przyjaciółek. No, ale w porównaniu z córką
monarchy, kimŜe są tamte? To Antiochis, a nie córkę Ariaratesa, naleŜało uczynić
królową Pergamonu. — Z westchnieniem opuściła lusterko. — Powinieneś był
przewidzieć, Ŝe monarchia Seleucydów upadnie i niczym nam zagraŜać nie będzie,
wobec czego i nasze
84
zastrzeŜenia do córki Antiocha utracą znaczenie... Co tobie...
Eumenesie?
Kopnięty taboret pojechał pod ścianę, a Eumenes, klnąc, wypadł z sypialni.
Apollonis wzruszyła ramionami, zły humor syna przypisując niechęci do Stratoniki.
Gdy myślą wracała do spotkania z Antiochis, szczególnie miłe jej było małe
słówko: „nas" — stawiające obie na jednym diapazo-nie, jakby obie były w równym
wieku. Jeśli zaś nawet tkwiła w tym odrobina przebiegłości, to i tak
sympatyczniejsza od wulgarnej szczerości Stratoniki.
10
— Nie rań mi serca, Hegesianaksie, i nie mów, Ŝe nie jest ci lepiej —
przemawiała czule Antiochis, gładząc wychudzoną dłoń starca. — Tak się cieszyłam,
gdyś przybył do Mazaki. Obiecywałam sobie, Ŝe razem pojedziemy na Apamejską
Równinę i znów ujrzę nasze słonie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby ktoś nie
ś
ciągnął na ciebie złośliwych demonów, o których mówi Barsena, Ŝe przynoszą
chorobę.
— Nie, Antiochis, tych demonów ściągać nie trzeba. Nosimy ?? w sobie. Raz one
szaleją w nas, i wtedy mamy wojny, zabójstwa,
ś
więtokradztwa, to znów dręczą podstępnie, póki nie wyssą naszych sił i nie
odejdzie nas ochota do Ŝycfca.
— Nie mów tak, bo gotowam się rozpłakać. I bez tego mam wiele powodów do płaczu.
— Dokuczył ci?
— Nie — odrzekła niewyraźnie. — Tak sobie. Nie bardzo.
— Nie chcesz, nie mów. Ja go nie lubię. W moim wieku lepsze to, niŜ gdybym miał
doń słabość. Zachwycanie się ładnym chłopcem nie jest stosownym zajęciem dla
uczonego, choć byli tacy, którzy oddawali się temu z pasją większą niŜ
poszukiwaniu cnót i mądrości. Eumenes jest piękny, silny, mądry i waleczny.
JednakŜe jego mądrość jest z gatunku tych nikczemnych, które radują się z upadku
i poniŜenia rywala. Usiłowania Eumenesa wyszły na dobre Rzymianom i na zgubę
naszej monarchii.
— Nie przypominaj mi, błagam.
— To tylko dlatego, Ŝe boleję... z całego serca boleję. JakimiŜ
86
słowy przyjdzie mi zakończyć kronikę r°du Seleucydów, którą niegdyś
rozpoczynałem: Antioch ? Seleucyda, Król Wielki, Król Syrii, Celesyrii, Fenicji,
Armenii, Mizji, Licji, Lidii, Frygii DuŜej, Frygii Małej... Antiochis, dlaczego
odchodzisz? . Zatrzymując się rzekła smutnym głosem:
— Wybacz mi, Hegesianaksie, ale nie moŜesz jeszcze i ty odbierać mi odwagi.
Jeśli będziesz tak dalej mówił, usiądę, zacznę płakać i nigdzie nie pójdę.
— Dokąd chcesz iść?
— Muszę przygotować się na wieczorne przyjęcie z powodu zaręczyn Stratoniki.
Przynajmniej tego nie będą mogli mi zarzucić...
— Czego?
— śe najmniej mądra z trzech córek Wielkiego Króla niczym nie zabłysnęła w
Pergamonie. Na uczcie, która będzie stypą z okazji pogrzebania monarchii mego
ojca, muszę godnie wystąpić.
Cokolwiek myślała o sobie Antiochis nie miało to Ŝadnego wpływu na osąd
królewskiej rodziny, zebranej na uczcie w sali przyjęć. WaŜne natomiast było to,
co rzekła synom królowa matka: „Królowa Antiochis, w przeciwieństwie do swego
ojca, zasługuje na względy. Pragnę, aby się między nami dobrze czuła i aby jej
nie spotkała Ŝadna przykrość". Przyzwyczajeni do spełniania poleceń rodzicielki,
Attalos II, Atenajos i Filetajros spoglądali pilnie od stołu w stronę drzwi,
skąd się miała wyłonić ta, którd winni okazać szacunek i z którą chętnie wdaliby
się w rozmowę. Wdzięk i uroda macochy kontrastowały z wyglądem pasierbicy.
Ariarates na pewno zmartwiłby się, widząc, iŜ posiadaczka tylu cielic, baranów,
osłów, drewna, cynobru, smoły wzbudza tak mierne zainteres°wanie; chińskie
atłasy ponaszywane klejnotami nie przyda\^aty powabu płaskiej sylwetce; długi
nos, z czerwonym koniuszkiem, pocił się, a wąskie oczy o nieprzyjemnym ostrym
wejrzeniu błądziły po twarzach zebranych.
Stratonika nie miała wątpliwości, Ŝe maC°cna umyślnie się spóźnia. Córce
Wielkiego Króla wolno zrobić to, czego nie ośmieliłaby się uczynić przyszła
królowa Pergamonu. Spostrzegla> Ŝe patrzący na nią odwracają po chwili wzrok i
szepczą ?°ś do siebie. Jej zawzięta
87
i udręczona duszyczka zmagała się z nawałem doznań, z których Ŝadne nie było
słodkie, nie przynosiło ukojenia; rozczarowana twardniała w niezłomnym
postanowieniu: „Nie obchodzi mnie wcale, Ŝe wam się nie podobam. Gdy zostanę
królową, będziecie musieli składać mi hołdy. To mi wystarczy".
Nie poddając się bólowi, jaki znienacka przeszywał serce, siedziała cicha i
sztywna, niczym ponabijana klejnotami herma. Obecni zresztą rychło przestali na
nią patrzeć i nią się interesować.
Jedynie Eumenesowi bracia: Atenajos, Attalos i Filetajros, zastanawiali się
cicho, co teŜ ich genialnemu bratu mogło spodobać się w tej chudej, nieładnej
księŜniczce? Widocznie posag Strato-niki wyrównuje braki w urodzie. śółtą cerę
ich szwagierki pokryje kapadocki cynober. Ich stary ojciec dobrze wiedział, Ŝe
robi złoty interes przyrzekając Ariaratesowi swego syna na męŜa dla jego córki.
Niespodzianie weszła Antiochis, a zatrzymawszy się na środku sali, powiodła
wzrokiem, jakby szukając dla siebie miejsca. Za nią, z szumem cięŜkich perskich
szat, weszły cztery towarzyszące jej damy.
Nikt jednak nie zatrzymał na nich oczu, wszystkie bowiem wlepione były w
Antiochis. Królowa Apollonis aŜ się podniosła z sofy m i oparta na łokciu,
wychylona naprzód — patrzała. Bracia Eumenesa, jak trzy wiosła zatknięte za
stołem, sterczeli niemo, usztywnieni zdumieniem. Stratonika niemal konwulsyjnie
zaciskała dłonie. Nagłe rumieńce wchłonęły nadmiar pudru na twarzach Ŝon
dostojników.
Etykieta na dworze pergamońskim wzbraniała występować na przyjęciach w sukniach,
które mogłyby zaćmić szlachetną prostotę greckiej tuniki królowej matki.
Ekstrawagancki przeto strój królowej Kapadocji stanowił swego rodzaju wyzwanie.
Antiochis miała na sobie wschodni ubiór: białe, atłasowe spodnie zahaftowane
złotem, Ŝółtą jedwabną bluzę wyrzuconą na wierzch, na stopach — miast greckich
koturnów — płaskie, miękkie sandały ze złoconej skóry; nagie ramiona pokrywały
nanizane aŜ do łokci bransolety, w spiętrzonej fryzurze migotały szpile z
klejnotami, jak błyszczące owady.
— ZbliŜ się do mnie, Antiochis! — zawołała podniecona Apollonis. — Czy taki
strój noszą królowe Kapadocji?
— Och nie! To szaty baktryjskie. Tak występowała moja pra-
88
prababka Apame, Ŝona najdzielniejszego z generałów Wielkiego Aleksandra,
Seleukosa Nikatora.
Zebrani odetchnęli z ulgą. Skoro tak występowała Apame na dworze Aleksandra, nie
moŜna było ganić królowej Kapadocji, Ŝe przywdziała podobny ubiór.
Zainteresowanie baktryjskim strojem skończyło się z wejściem Eumenesa. Trzymając
w ręku rulon pergaminu, szedł długim krokiem ku swojej sofie.
Stanął za stołem i powiódł wzrokiem po twarzach. Ci zebrani będą świadkami jego
triumfu, ukoronowania dziewięcioletnich wysiłków — odkąd po śmierci ojca wstąpił
na tron. JuŜ wówczas, gdy wygrana Rzymu tylko niepewnie majaczyła w zasnutej
wątpliwościami przyszłości — on wiedział. Mimo usilnych starań Wielkiego Króla
podsunięcia mu na Ŝonę to Laodike, to Antiochis — ustrzegł się przymierza z tym,
na którego los wydał wyrok. Wraz z pokonanym wali się plan hellenizacji Małej
Azji. Co trwało od czasów Aleksandra, zapadnie się w studnię przeszłości. Nie
będzie niezaleŜnych hellenistycznych państw na Wschodzie. Nie rozumiejący biegu
przeznaczeń krzykacze oskarŜają jego, Eumenesa Zbawcę, o zdradę hellenizmu. W
istocie on tylko poparł bieg historii w zamierzonym przez Los kierunku. Latyński
porządek musi zapanować nad skłóconym greckim Ŝywiołem, by wreszcie nastał w
ś
wiecie ład.
Dumny z siebie i tak pełen triumfu, Ŝe właściwie niczyj poklask juŜ nie był mu
potrzebny, pragnął usłyszeć w tej sali, w pałacu ojca, swój glos obwieszczający
to, co rychło powtórzą wszystkie państwa i narody, ludy i szczepy, a co w chwili
ś
mierci Attalosa, dziewięć lat temu, wydawało się nieosiągalne i
nieprawdopodobne. OdłoŜył papirus, znał jego treść na pamięć, i podjął: —
Posłuchajcie, jak z woli naszych bogów nieśmiertelnych senat i lud rzymski
wynagrodził mnie, Eumenesa II Zbawcę, Attalidę, króla Pergamonu, za usługi dla
triumfu rzymskiego oręŜa nad Antio-chem III Seleucydą, którego od czasu
przegranej pod Magnezją nawet jego właśni słudzy zaprzestali nazywać: „Wielkim".
Wielkość bowiem osiąga się w historii działając zgodnie z Przeznaczeniem, które
w małym stopniu uwzględniając nasze wysiłki i zamierzenia, samo będąc Losu
wyrocznią, decyduje o zwycięstwie lub przegranej.
89
Doświadczyli tego wodzowie tak znamienici, jak perski Dariusze walczący z
Aleksandrem, czy spartański tyran Nabis, pokonany* przez Filopojmena, a przecieŜ
Antioch III Seleucyda nie dorównuje» tamtym. Zaślepiony nienawiścią i Ŝądzą
władzy sprzymierzył sieje nawet z Galatami, odwiecznymi wrogami Hellenów. Toczył
???-? sprawiedliwe wojny, dopuszczał się gwałtów na sąsiadach i wreszciefl
przegrawszy na morzu i na lądzie, został zmuszony do przyjęciae warunków
zwycięskiej strony.
Ja~ko przyjaciel narodu rzymskiego, na specjalnym posiedzenh™ rzymskiego senatu
wygłosiłem mowę, którą uznano za godną Rzy-? mian. Przypomniałem w niej, iŜ
Antioch, król Azji i części ??????? dawał mi za Ŝonę swoją córkę — Laodike;
chciał mi natychmiast przywrócić miasta, które od nas odpadły; robił mi wielkie
nadzieje na powiększenie królestwa w przyszłości, jeśli wspólnie z nim zechcę
prowadzić wojnę przeciwko Rzymowi. Ja jednak nie dopuściłem się Ŝadnego
przeciwko Rzymowi uchybienia. Wodzów rzymskich wspomagałem siłami lądowymi i
morskimi tak, Ŝe Ŝaden z innych sprzymierzeńców nie moŜe się tu ze mną równać.
Brałem udział we wszystkich bitwach morskich, które stoczono w wielu miejscach.
Zniosłem — co największym jest nieszczęściem w wojnie —-1 oblęŜenie, zamknięty w
Pergamonie wśród najwyŜszego zagroŜe-1 nia mego. królestwa i Ŝycia. Potem
uwolniony od oblęŜenia, choć z jednej strony pod moim zamkiem stał obozem
Antioch, a z drugiej Seleukos, popłynąłem z całą flotą do Hellespontu na
spotkanie rzymskiego konsula Lucjusza Scypiona, aby mu pomóc w prze-1 rzuceniu
wojsk do Azji. śaden Ŝołnierz rzymski nie był pilniejszy w słuŜbie niŜ ja i moi
bracia. śadna wyprawa, Ŝadna bitwa konna nie odbyła się beze mnie. Mój ojciec,
ja, moi bracia dźwigaliśmy broń dla rzymskiej sprawy nie tylko w Azji, ale takŜe
daleko^ od naszego kraju.
W uznaniu zasług naszego rodu względem Rzymu, w tym szczegól-l nie moich,
przyznano mnie, Eumenesowi II Zbawcy, Attalidzie, królowi Pergamonu, na własność
i na wieczne posiadanie — zawiej sił głos, rozkoszując się ciszą panującą w sali.
Wielu, by lepiej sły-1
szeć, powstrzymało oddech. Odchrząknął i z mocą podjął — ...na własność i na
wieczne posiadanie: Likaonię, czyli cały obszar po-
90
między Kapadocja, Frygią i Galacją, obie Frygie *— DuŜą i Małą, Mizję, Jonie, od
miasta Smyrny na północy i poza Milet na południe, miasto Magnezję; nadto: część
Karii, osiedla górskie i wsie po rzekę Meander, królewskie lasy, inne miasta i
wsie w Małej Azji. Lecz to jeszcze nie wszystko! Szczegółowy wykaz ziem i innych
dóbr przygotowuje rzymska komisja, specjalnie powołana do podziału sukcesji po
Antiochu. Nie obejdzie się z pewnością bez pretensji. Rodyjczycy będą usiłowali
dowieść przed senatem, Ŝe naleŜy im się więcej, niŜ otrzymali! Będą starali się
wykazać, Ŝe królowi Eumenesowi za wiele się dostało! Lecz moi rzymscy
przyjaciele — Manliusz Aciliusz, Gajusz Liwiusz, Emiliusz Regillus — staną po
mojej stronie, a ich głos przewaŜy. Antioch będzie musiał zapłacić kontrybucję i
dać jako zakładnika najmłodszego syna. ZwaŜcie przyjaciele: król ojciec jeszcze
Ŝ
yje, a następca Seleukosa, chłopiec, któremu przypadnie imię Antiocha IV, juŜ
jest rzymskim zakładnikiem. Nie koniec na tym, Rzymianie Ŝądają wydania swych
wrogów. Wojenni podŜegacze, pozostający na Ŝołdzie Antiocha, zostaną ujęci i
wtrąceni do więzienia. Wśród nich przede wszystkim — zaciekły wróg rodzaju
ludzkiego, Hannibal! Lecz prócz niego takŜe naczelnicy etolskiego oporu, którzy
się jeszcze ukrywają...
Zaschło mu w gardle. Sięgnął po kielich. Po komnacie przewiał szmer. KaŜdy
stawiał sobie pytanie: Czy to być moŜe? Syn najpotęŜniejszego monarchy Wschodu
zakładnikiem Rzymu? Hannibal, postrach Italii, ścigany listami gończymi?
Naczelnicy etolscy — duma i nadzieja tego szczepu — skazani? Od czasu zwycięstwa
Aleksandra nie zdarzyło się nic równie zdumiewającego: tysiące padło pod
Magnezją, setki pobrano w niewolę, dziesiątki stracą głowy, a my? Bezpieczni, bo
mądrzy, wygrani, bo nie naraziliśmy się silniejszemu, szczęśliwi, bo
potraktowani łaskawie przez zwycięzcę; nagrodzeni dzięki przebiegłości swego
monarchy. Wypijmy zatem za jego zdrowie!...
Eumenes wyczuwał nastrój sali. Słuchaczy rozpierała radość. Rzymskie miecze
przychylą ku brzegom Pergamonu strumień bogactw. Ścieśnione na małym obszarze
państwo nareszcie się rozrośnie. Frygia, Mizja, Jonia, Lidia, miasta, wsie,
królewskie lasy i kopalnie będą nasze!
91
KaŜdy dworak ma szansę stać się naczelnikiem okręgu, do-,| wódca
oddziału stanąć na czele garnizonu, pisarczyk awansuje na intendenta, dozorca —
na głównego magazyniera... A skoro bogowie nie płaczą nad rozbiorem państwa
Antiocha, to i my powinniśmy się radować...
Eumenes zdobył wszystko, czego człowiek moŜe pragnąć: rozgłos, sławę, pozycję
pierwszego przyjaciela Rzymian, ziemie i dobra niegdyś naleŜące do Antiocha.
Upokorzył swego wroga kaŜąc wszędzie zniszczyć jego popiersia i znaki. Bogowie,
przesadzając w hojności, przydali mu jeszcze Stratonikę za Ŝonę. Niestety, o ten
jeden dar było za wiele! Nie mógł jednak go odrzucić. Kosztowałoby to utratę
cynobru, bez którego nie potrafi się obejść.
Wybuchnął śmiechem, a spotykając pytające spojrzenia, wyznał podochocony:
— Przypomnę wam coś, co was rozweseli. Ten, który się ogłosił największym
wojownikiem epoki, popełniał błąd za błędem: usunął Ŝołnierzy z Lizymachii,
ogołocił Chersonez, nie bronił dostępu do Hellespontu. A zatem nie był tym, za
którego się podawał, nie był Wielki! To ja, Eumenes Zbawca, Attalida, pokaŜę
Azji i Euro-m pie, jak być wielkim! Antioch nie potrafił wykorzystać nawet
takiej szansy, jak ujęcie Scypionowego syna. Gdyby go zatrzymał, mógłby się
targować, grozić, Ŝądać, ale on oddaje Lucjusza niczego \ w zamian się
nie domagając! — Eumenes podniósł kielich. ?— Wy-
pijmy za zdrowie senatu i narodu rzymskiego, który jest naszym przyjacielem i
opiekunem i który uwolnił nas od wroga!
Biesiadnicy gorliwie przytaknęli mówcy. Eumenes miał słuszność, gdyŜ był
zwycięzcą.
Wino uderzyło królowi Zbawcy do głowy. Czuł na sobie wzrok trzech kochających go
kobiet: jedna z nich była jego matką, oddaną szczęściu najlepszego syna, druga
zostanie Ŝoną i urodzi mu następcę tronu, trzecia, córka pokonanego wroga,
przyjmie go dzisiejszej nocy...
Czuł się równy bogom, jak oni szczodry, przystępny, łaskawy. Chciał odpowiedzieć
na podziw i uwielbienie płynące doń z sali, poniewaŜ jednak nic lepszego nie
przyszło mu do głowy, rzekł:
— Mam dla was miłą wiadomość: wódz etolski, Damokrytos, uciekł z więzienia.
Pochwycony nad Tybrem wyrwał miecz straŜni-
92
kowi i zadał sobie śmiertelną ranę. Wypijmy zatem za śmierć Da-mokrytosa! —
Wychyliwszy kielich ciągnął nie panując juŜ nad podnieceniem: — Nie jesteście
ciekawi, jaką kontrybucję w srebrze zapłaci Antioch? W tym srebrze, które z
takim trudem wyduszał od poddanych, wyszachrował od starego zięcia z Kapadocji?
Pytajcie! Rzymianie nie mają przede mną tajemnic. UwaŜajcie zatem, drodzy
przyjaciele: tylko mnie jednemu Antioch musi dać czterysta talentów srebrem! Ani
o drachmę mniej. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co będzie musiał
zapłacić Rzymowi: piętnaście tysięcy talentów w srebrze, rozłoŜonych na lat
dwanaście, gdyŜ inaczej nie zdołałby się wypłacić. Pierwsza rata wynosi pięćset
talentów eubejskich, co czyni trzynaście tysięcy kilogramów srebra dobrej próby
i wagi! Na tych statkach, które Poliksenidas, rodyjski zdrajca, pobudował w
Tyrze, w Sydonie i w Efezie, srebro zostanie dostarczone do italskiego portu w
Brundizjum... Za pomoc udzieloną Włochowi Ariarates zapłaci Rzymowi karę
sześciuset talentów srebra. Antiochis! Dokąd to?
Ku zdumieniu biesiadników drobna figurka we wschodnich atłasach wolno zbliŜyła
się do stołu, za którym rozparty pijany Eumenes powtarzał bełkotliwie:
Mow — czego pragniesz? Dzisiaj nikomu nie odmówię, a zwłaszcza tobie.
Sala zamieniła się w słuch, dworzanie i słudzy nie śmieli drgnąć. Co powie córka
Wielkiego Króla, królowa Antiochis? Stratonika wstrzymała oddech. Apollonis
przycisnęła dłonie do warg. — Chcesz mnie o coś prosić?
Tak! Chcę czegoś od króla Eumenesa — odrzekła jasnym głosem Antiochis.
CoŜ takiego? — podparty łokciem spoglądał w uweseleniu na podniesioną ku niemu
twarz. Na wszystkie bogi! tej małej zu-chwalczyni raz jeszcze udało się go
zadziwić!
Nie powiedziałeś, jaki los czeka słonie mego ojca, które się pasą na Apamejskiej
Równinie w Syrii. AŜ przechylił się do tyłu wybuchając śmiechem.
Zapomniałem! O bogowie... Rzymianie zagarnęli pod Magnezją wszystkie indyjskie
słonie Antiocha, a te, pasące się koło Apamei, kazali wydać... Powiem zatem
Rzymianom, co mają zrobić, aby juŜ
93
nigdy nie mogły słuŜyć Antiochowi: niech popodcinają słoniom* ścięgna w
nogach.
Chełpliwym wzrokiem powiódł dookoła; ujrzał zakłopotane I twarze. W ciszy, jaka
nagle zapanowała, tym głośniej zabrzmiał I okrzyk Antiochis:
— Zrób to sam! — Eumenes wytrzeszczył oczy. — PrzysłuŜysz I się raz jeszcze
Rzymianom. Tylko się pospiesz, królu Eumenesie, bo mogą cię wyręczyć inni
rzymscy dozorcy.
— Antiochis, stój! — wrzasnął podrywając się z sofy. Za znikającą opadła
zasłona w drzwiach.
— Biedaczka — chłodny głos królowej Apollonis zapanował nad sytuacją. — JuŜ
dziś rano zwróciłam uwagę na zły stan zdrowia królowej Kapadocji. Nieszczęście,
które dotknęło ojca, musiało córce królewskiej chwilowo pomieszać zmysły. Miejmy
nadzieję, Ŝe pod opieką naszych lekarzy rychło przyjdzie do siebie.
Goście odetchnęli z ulgą i zaczęli rozmawiać o wyroku bogów na króla Syrii. Nikt
juŜ nie nazywał go Antiochem Wielkim.
Apollonis, spoczywająca w sypialni, podniosła głowę i przyjrzała się twarzy
Antiochis stojącej w progu.
— Wejdź.
— Przyszłam się poŜegnać.
— ZbliŜ się. Siadaj tu, przy mnie. Chcesz opuścić Pergamon?
— Tak. Gdybym została, oddałabyś mnie w ręce lekarzy, na co wcale nie mam
ochoty.
— Nie bądź niemądra! Tym osłom przy stole trzeba było coś^ rzec, więc
powiedziałam to, co mi przyszło na myśl.
— Myślałam, Ŝe kaŜesz mnie zaprowadzić do przybytku Asklepiosa. Dziękuję ci,
Apollonis.
Siedząca ze spuszczonym wzrokiem i rękami splecionymi na kolanach raptem poczuła
na policzku dotknięcie chłodnej dłoni.
— Byłaś kochanką mego syna?
— Byłam.
— A... teraz?
— Teraz chcę wyjechać. I juŜ nigdy nie przyjadę do Pergamonu.
— Nie spiesz się z przyrzeczeniami. Sądzę, Ŝe mogłabym cię
<• 94
polubić. My obie dobrze byśmy się rozumiały. MęŜczyźni są podobni do zwierząt,
które ryczą i bodą się. MoŜna nad nimi panować, wmawiając im, Ŝe są wspaniali i
rozumni.
— Odjadę rankiem i zabiorę Ze sobą Hegesianaksa.
— Do Mazaki?
— Do Apamei. Gdy byłam małą dziewczynką, przyjeŜdŜałyśmy tam razem z matką
oglądać słonie. Niektóre poznawały mamę, a kiedy odjeŜdŜała, trąbiły Ŝałośnie.
Raz jeszcze chcę je. zobaczyć, nim zabiorą je Rzymianie.
Apollonis wysłuchawszy z uwagą odrzekła:
— Gdy przemówiłaś w sali, odniosłam przykre wraŜenie, Ŝe los monarchii twego
ojca spełnia się na pastwiskach Apamei.
— Myślę, Ŝe mogłabym cię pokochać, Apollonis.
— O nie! To za wiele. Ja nie odpowiadam na niczyją miłość. Jestem królową
Pergamonu tak długo, jak długo zezwala na to Eumenes. Wszystko, co nas otacza,
przeznaczone jest dla przyjemności męŜczyzn, nam pozostaje udawanie, Ŝe
podziwiamy ich i cenimy. Wiele razy podejmowałam decyzje za Attalosa, pozwalając
mu wierzyć, Ŝe się do jego spraw nie mieszam. Eumenes teŜ jest przekonany, iŜ
nic o jego namiętności do ciebie nie wiem. Jestem zadowolona, Ŝeś mu tak
przygadała. Mówiąc o słoniach, był wulgarny jak właściciel jatki. Gdy
przybędziesz do Apamei - uwaŜaj na siebie. Ręce Rzymian są długie.
— Przyjedź do mnie, do Mazaki!
— Staraj się raczej mnie unikać, jeśli nie chcesz wzbudzić we mnie zazdrości.
— O... niego?
— Mogę ci pozazdrościć, Ŝeś się odwaŜyła go porzucić. Ja nie jestem taka silna.
Eumenes jest mi potrzebny do Ŝycia, choć wiem, iz jego miłość do mnie jest
obłudą. On nikogo nie kocha, bo swoją duszę oddał demonom. Wcielił się w „iego
duch Filetajrosa, tego, który., i
— Wiem.
— W przyszłości ta Ŝądza posiadania obróci się w klęskę Pergamonu. Rzymianie,
zawistni i podstępni, jakimi tylko oni być potrafią, zgotują nam kiedyś gorzkie
przebudzenie. Attalos, który dobrze Rzymian poznał, ostrzegał, by nie iść z nimi
w jednym za-
95
przęgu: „Rzymski rumak to taki koń, który uderzeniem kopyta powala znienacka
towarzysza ułatwiającego mu ciągnięcie wozu . Eumenes będzie wściekły na wieść o
twoim odjeździe. Pozbawiasz go nadziei, którą skrycie się rozkoszował. Teraz nie
będzie juŜ tak nalegał, bym swoim widokiem zaszczyciła mieszkańców Kyzi-kos. Po
twoim wyjeździe zajmę się wychowaniem przyszłej królowej Pergamonu. śałuję, Ŝe
nie ty nią zostałaś. To jedyna rzecz, co do której się omyliłam, a gdyby to
jeszcze było moŜliwe...
— Nie, Apollonis. I dlatego przed wyjazdem chciałam wyrazić ci swą wdzięczność.
Niech bogowie mają cię w opiece. Zegnaj.
Znalazłszy się na korytarzu, Antiochis skierowała się ku komna tom Hegesianaksa,
po czym zawahała się i zawróciła do sypialni pasierbicy.
— Odejdźcie — rozkazała słuŜebnym, zdziwionym nocną wizytą
— To ty, matko? — rozległ się zza kotary głos Stratoniki.
— Tak, ja!
— Wejdź.
Antiochis usiadła na taborecie i spojrzawszy na pasierbicę, zapytała:
— Czemu tak na mnie patrzysz?
— Zepsułaś nam wieczór. Po twoim wyjściu Eumenes był ponury i pił. Zrobiłaśto
naumyślnie, Ŝeby mówiono o tobie... i o mm.
— Dosyć, Stratoniko. Nie przyszłam rozmawiać z tobą o Eume-nesie. Zostanie
twoim męŜem, jak tego pragniesz, lecz bacz, bys się nie rozczarowała. Powinnaś
znać powody, dla których on się z tobą Ŝeni. I chyba je znasz?
— Znam! — odrzekła z wyzwaniem w głosie.
— Tym lepiej. Wszystkie córki królewskie przeŜywają to samo ojcowie wydają je
za mąŜ dla zadośćuczynienia swym planom. J nie będę się wtrącać w wasze
małŜeństwo. WyjeŜdŜam.
— Kiedy?!
— Jutro. Stratonika milczała, lecz myśli zdawały się w niej ścierać mczy
ostre kamyki, aŜ niezdolna dłuŜej się powstrzymać, wybuchnęła:
— Król Ariarates teŜ ciebie nie kocha! Ubolewa, Ŝe jesteś płocha..
— Doprawdy? — z uśmiechem przyjrzała się zapłonionej twa rzy. — Mówił o tym z
tobą?
96
— Nie! — Stratonika zaczerwieniła się jeszcze silniej. — Ale wszyscy to wiedzą.
— To ogromnie ciekawe. I co jeszcze wiedzą?
— Nie okazujesz, matko, naleŜytego szacunku kapłanom i nie czynisz nic dla
dobra poddanych króla.
— Zdaje się, Ŝe odkąd zjadłam ser na agorze w Mazace, spoŜywanie go stało się
modne w pałacu i koziarze lepiej się mają?
— Wyszłaś za mego ojca — brnęła nieprzytomna z zazdrości — poniewaŜ nikt inny
ciebie nie chciał po tym, jak zabawiałaś się w namiocie z boŜkiem Panem... —
urwała oprzytomniawszy i przeraŜona zasłoniła dłońmi twarz...
— Tak, moja droga — rozległ się drwiący głos. — Jestem pewna, Ŝe ciebie nigdy
nie weźmie w ramiona boŜek Pan. Mnie wziął i dlatego odjeŜdŜam stąd tak radosna,
bardziej niŜ ty będziesz kiedykolwiek jako królowa Pergamonu. Idź do świątyni
Asklepiosa, proś, byś nie została bezpłodna, niepotrzebna Eumenesowi i zmuszona
do świadczenia grzeczności jego heterom, ty, która nikomu nie umiałaś jej okazać.
Stratonika pozostała sama, sparaliŜowana myślą: „Ta syryjska czarownica rzuciła
na mnie urok. Zostanę bezpłodna. Ratuj, bogini Ma, ratuj..."
Nie wzywając- słuŜebnych, zaczęła się rozbierać, ręce jej drŜały, twarz płonęła,
w głowie kłębiły się niedorzeczne myśli: „Powinnam ją zgładzić... duŜo mi to
teraz pomoŜe... arcykapłan pewnie wie, jak się odczynia urok... muszę zajść jak
najszybciej w ciąŜę i pokazać jej... zrobiła to z zazdrości... doniosę o
wszystkim ojcu..."
Posłyszała cięŜkie męskie kroki i zamarła, przyciskając koszulę do nagiej piersi.
Wszedł Eumenes, ponury i rozjątrzony gniewem oparł się ramieniem o ścianę.
— Powiedziano mi, Ŝe królowa Antiochis jest tutaj?
Nie zająknąwszy się nawet wyrecytowała z oczami spuszczonymi:
— Kazałam jej odejść, poniewaŜ wyśmiewała się z ciebie, królu Eumenesie.
— Wyśmiewała się? Ze mnie?
— Nazwała cię opojem, gburem i rzymskim pachołkiem. Powiedziała, Ŝe zasługi
Rodyjczyków w tej wojnie są znacznie większe
7 — Trzy córki króla — t. III ? /
niŜ twoje gdyŜ to oni, a nie ty, ujęli Poliksenidasa, który okazał się lepszym
od ciebie dowódcą.
— Dosyć! — oddychał z trudem blady z gniewu.
Stratonika powoli się uspokajała. Wypełniała ją błoga, triumfu-'j jąca pewność,
której za Ŝadne skarby nie naleŜało okazać. Zachowała zatem pozę niewinnej
Andromedy, przykutej do skały i oczel kującej wybawiciela.
Eumenes, choć zamroczony winem i wściekłością na Antiochis,! okazał się godnym
następcą Perseusza.
— Nie bój się— wyrzekł. — Zostanę z tobą. Stratonika nagim ramieniem zasłoniła
dziewicze oczy.
Kiedy ją objął, przypomniała mu się Antiochis stojąca w misie i podniesionymi w
górę dłońmi wykręcająca wodę z włosów.
Zaciskając zęby pomyślał, iŜ, niestety, nie z tamtą spędzi tę nocv Bogowie z
niego zadrwili. Przysądzili mu niemal całą Azję Mniejszą, lecz bez jej
najcenniejszej perły: bez córki Wielkiego Króla.
Na widok wchodzącej do sypialni chory, Hegesianaks poruszył chudą dłonią.
— Dzięki, Ŝe pamiętasz o starcu... Co było, powiadaj. Mówiono mi, Ŝe podczas
wieczornej uczty Eumenes ogłosił warunki postawione przez Rzym Antiochowi.
— Nic ci więcej nie powiedziano?
— Wolałem dowiedzieć się od ciebie. Przede wszystkim mów, jak się podzielą
monarchią Antiocha trzej zaborcy: Eumenes, Rodos i Rzym?
— Jesteś niepoprawny, Hegesianaksie — rzekła siadając przy boku chorego i czule
gładząc zwiędły policzek. — Wpędzasz się sam w gorączkę, wymyślając róŜne
straszne rzeczy, gdy tymczasem' nic takiego się nie dzieje. NajwaŜniejsze, Ŝe
nasze słonie na Równinie Apamejskiej pozostawią w spokoju... Tak samo oszczędzą
miasta i wsie, choć coś niecoś zabiorą dla Eumenesa. Dadzą mu Małą Frygię, z
którą ojciec miał zawsze kłopot, i... kawałek Licji. Reszta Licji przypadnie
Rodos. Oczywiście Smyrna i Lampsakosi odpadną, jak tego naleŜało się spodziewać.
— A czy domagają się zakładników?
98
— śądają wydania dwudziestu, a takŜe Hannibala, który — na szczęście — umknął...
— Antiochis, nie męcz mnie. Chcę wiedzieć, czy najmłodszym królewicz Antioch,
będzie zabrany do Rzymu?
— Ojciec odesłał Scypionowi jego syna, który wpadł w ręce syryjskich Ŝołnierzy.
Za to wdzięczny Scypion wyjednał u senatu zgodę na wyłączenie z grona
zakładników królewicza Antiocha. Ojciec w zamian pośle więcej srebra.
— Jakie nowiny skryłaś przede mną?
— Wysypałam przed tobą wszystkie wiadomości prócz ostatniej: jutro wyjeŜdŜam.
Ty zostaniesz w Pergamonie pod opieką lekarzy.
— Dokąd jedziesz?
— Chcę zobaczyć nasze słonie w Apamei.
— Pojadę z tobą.
— O nie, nie. Na to jesteś zbyt słaby. Królowej Apollonis moŜna zaufać —
przyśle ci najlepszych lekarzy.
— Antiochis, co przede mną ukrywasz? Zapominasz, Ŝe jako kronikarz znam warunki
dyktowane zwycięŜonym. Posłowałem dwukrotnie do Rzymu. Wiem, czego naleŜy
oczekiwać od ludzi o kamiennych sercach. Wbrew twoim kochanym łgarstwom — mam
przed oczyma warunki tego pokoju... Pokonanym nic nie zostanie oszczędzone.
Zabiorą do Rzymu królewicza, zawsze zabierają najmłodszego, ograbią królestwo, a
tym, których pozostawią, odbiorą helleńskiego ducha. CóŜ wobec takiej straty
moŜe znaczyć śmierć bezuŜytecznego starca? Ty płaczesz, Antiochis? Dzieweczko
moja...
Nabrawszy głębokiego oddechu, Antiochis odrzekła spokojnie:
— A zatem pojedziemy razem do Apamei poŜegnać nasze słonie.
11
W półtora roku po klęsce pod Magnezją rzymscy legaci podyktowali Antiochowi
warunki pokoju, których król zobowiązał się przestrzegać. Po czym nastąpił
rozbiór imperium. W Azji Mniejszej pozostawiono królowi górzystą Kilikię, dobrą
dla dzikich zwierząt, zbiegłych niewolników i dla piratów. Znajdujący się przy
królu lub w granicach pozostawionych mu ziem obywatele miast, które od tegoŜ
królestwa zostały odłączone, mają wrócić przed określonym terminem do Apamei i
tam czekać na postanowienia * zwycięzcy.
Wszystkie ziemie na północ od gór Tauros i rzeki Meander przypadły królowi
Pergamonu, Eumenesowi II Zbawcy.
Okręty wojenne wraz z wyposaŜeniem — oprócz dziesięciu; szybkobieŜnych — kazano
wydać. Antioch nie ma prawa prowadzić wojen z mieszkańcami wysp ani przechodzić
do Europy. Nie wolno mu takŜe udzielać pomocy Ŝadnemu wojsku ani najmować
Ŝ
ołnierzy czy przyjmować ochotników, nawet spośród ludów pozostających pod
panowaniem rzymskim.
Gdyby jakieś państwo sprzymierzone z Rzymem wydało wojnę Antiochowi, nie wolno
mu zawierać przymierza ani okupować wrogich miast bez wiedzy Rzymu. Nie wolno mu
posiadać słoni.
Szeroko cytowane postanowienia traktatu pokojowego burzyły cały porządek
monarchii utrzymujący się przez sto dwadzieścia lat, od czasów Seleukosa
Zdobywcy, który w osiemnaście lat po śmierci Aleksandra ogłosił się władcą ziem
wykrojonych z imperium wielkiego Macedończyka.
100
Mówiono o liczbie zakładników, wymieniano ich imiona i wiek, litowano się nad
najmłodszym synem królewskim. Nie mniej podniecenia wzbudzała olbrzymia suma
kontrybucji...
Miasta zbuntowane przeciwko Antiochowi, Smyrna, Lampsakos, obdarzone zostały
wolnością. Te, które popierały lub okazywały sympatię narodowi rzymskiemu,
zwolniono od danin; tym zaś, które stanęły po stronie Antiocha — kazano płacić
daninę Eumenesowi.
Efez — podobnie jak kilka innych duŜych miast — przypadł Eumenesowi.
Sznur wozów, jeden za drugim, wywoził z pałacu królewskie zastawy, kute w
srebrze naczynia, dywany, szaty, meble, zasłony, lampy, oręŜ, obrazy.
Wyprowadzano ze stajni konie, wytaczano powozy, ściągano posągi, zdejmowano
rzeźby. Zapakowane w skrzynie skarby składano na furgony. Pospólstwo stało przy
drodze i gapiło się czyniąc głupie lub złośliwe uwagi, jak zwykle, gdy małym i
ograniczonym dane jest sycić oczy cudzą klęską i upokorzeniem.
Niejeden z tych, którzy dogadywali, iŜ Antioch zawładnąwszy Efezem rychlej go
utracił, niŜ się nim nacieszyć zdołał, odczuwał w duchu Ŝal, iŜ oto skończy się
przepych, dworska pompa, celebrowanie majestatu rzucającego blask na cały Efez.
Nie będą przybywały zagraniczne poselstwa z darami; przestaną wpływać zamówienia
dla rzeźbiarzy, złotników, jubilerów, tkaczy i całej rzeszy pracującej nad
pomnaŜaniem wspaniałości przystojnej Wielkiemu Królowi.
Nigdy więcej po olśniewających w słońcu stopniach Artemizjonu nie zbliŜy się do
ciemnego naosu biała postać królewskiej córy, Laodike, odprowadzana przez
tysiące ciekawych oczu, ani teŜ nie wyjdzie na jej powitanie megabyzos z
orszakiem świętych dziewic, eunuchów i sług.
Jak zwykle w takich razach krąŜyły przesadne wieści. Zabiorą Laodiceę Nadmorską?
Jej wina — słynne aŜ w Arabii — na pewno skuszą Eumenesa, łakomego nawet na
figowe drzewka. W Seleucji--Pierii usuwa się z sarkofagów zabalsamowane ciała
rodziny Antiocha — królowej Laodike i syna. Ten szakal Eumenes zagarnął Laodiceę
Spaloną, gdzie przerabia się rtęć, i Seleucję śelazną! Się-
101
ga po Lizymachię i Trację. Czy to dla niego nasz Wielki Król od-l budowywal
Byzantion?
TrwoŜono się, co przyniosą najbliŜsze dni. Rzymianie nas wyrŜną — mówiono — tak
jak zbuntowanych Etolów w Grecji! Ich miasta zostały wyludnione, a ludzie jak
woły pognani na sprzedaŜ.
Wyślą nas do portów, powiozą statkami do Rzymu, kaŜą pracować dla siebie, paść
ś
winie, uprawiać pola i winnice. Tym dzikusom — prostakom słuŜącym w legionach,
dziwne są szklane naczynia, miękkie sofy, wykwintne lampy, przewiewne szaty...
Prawdziwi barbarzyńcy, nie znający greckiej mowy, którą Med i Babilończyk,
Frygijczyk i Licyjczyk, Fenicjanin, a nawet śyd z Judei w państwie Antiocha
porozumieć się potrafi!
Jak przy drgnięciu ziemi po państwie Seleucydów przeszedł wstrząs. Rozpadały się
pałace, waliły fortuny, wczorajsi właściciele wydziedziczeni z ziemi stawali się
dozorcami własnych majątków na słuŜbie u Eumenesa. Nikt nie był pewny swego losu
i fala1 niepokoju szła od krańca do krańca królestwa.
Powoli wszakŜe ta fala opadała. Kto miał wisieć, został powieszony, kto
sprzedany, poszedł na targ niewolników, komu Tyche przysądziła dno kopalni, ten
w niej ginął, handel natomiast zawsze się odradzał. Ponownie rozkwitało
rzemiosło, ruszały kantory wymiany, odŜywała lichwa, pieniądz znów krąŜył z rąk
do rąk. Po-j siadacze ziemscy, właściciele farbiarni i hut szkła ochłonąwszy zej
strachu, odzyskiwali nadzieję na dogadanie się z urzędnikami nowego króla.
Królewskim natomiast poddanym: chłopom, rzemieślnikom — nie przyświecała Ŝadna
nadzieja.
Chłop osiadły na królewskiej ziemi — wraz z nią sprzedawany i kupowany, podobnie
jak górnik, drwal, niewolny rzemieślnik — w monarchii Seleucydów mógł jeszcze
liczyć na poprawę losu. Miast płacić rujnujący go podatek, uiszczał królewskiemu
urzędnikowi dziesięcinę z płodów. Gdy zaś zbiory były liche, Wielki Król
otrzymywał mniejszą dziesięcinę i w ten sposób podzielał stratę chłopa. Chłopu
przysługiwało teŜ prawo odwołania się do sądu niezaleŜnego od poborcy, o czym
nawet nie śmiał marzyć pergamoński poddany.
102
Wieśniaka w państwie Antiocha krzepiła świadomość, Ŝe jeśli królewskie grunty,
na których pracował wraz z rodziną, poprzez darowiznę lub kupno przejdą na
własność wolnego miasta, wówczas i on z poddanego chłopa stanie się wolnym
miejskim osadnikiem. Jeśliby zaś grunt przypadł świątyni, uzyska status
męŜczyzny poświęconego bogu, a jego córki będą mogły oddać się świątynnej
prostytucji, uprawianej ku czci bogini płodności cieszącej się powszechnym
powaŜaniem, bo mającej wpływ na plony.
Nic jednak z tych dobrodziejstw nie przypadnie tym, których razem z ziemią
posiądzie król pergamoński. Popędzeni do Perga-monu wsiąkną W dolne miasto, w
rzeszę niewolników pracujących ponad siły w kopalniach, tkalniach, garbarniach,
pracowniach meblarskich, garncarskich, odlewniczych nad pomnoŜeniem Eumene-
sowego bogactwa.
Huk kuźni, trzaskanie krosien, smród cynobru, opary soli wyŜerające rany na
ciele, jęki umierających z ran, gorączki, głodu towarzyszyły wzrostowi bogactwa
w górnym mieście, gdzie szemrały fontanny, kwitły kwiaty i krzewy sprowadzane aŜ
z Chin i gdzie oko wabiła marmurowa architektura i rzeźba, której znawcą był
król Eumenes, miłośnik subtelnego piękna.
PoboŜnym w państwie Antiocha przyczyniała zgryzoty sprawa świątyń. Usuwano z
nich posągi ubóstwianego monarchy, jego małŜonki bogini Laodike oraz zmarłego
syna. Odbywało się to wśród szyderstw i wyzwisk Eumenesowych Ŝołnierzy,
rozbijających popiersia Wielkiego Króla i rozdeptujących szczątki.
Wśród ludzi starszych pamiętających radosne ceremonie wokół posągu, kadzidła,
tony kitar, śpiewy chórów, budziło to grozę połączoną z lękliwym oczekiwaniem
kary na świętokradców. Niebiosa jednak milczały. CzyŜby zatem Eumenes miał
swoich protektorów i wśród niebian, jak miał ich w rzymskim senacie?
Drogi zaroiły się dezerterami i rozbitkami z armii syryjskich. Zwolnieni od
Ŝ
ołnierki przerzucali się na bandytyzm i rabunek, zasilali szeregi włóczęgów,
zbiegów, piratów. Schwytani — bywali topieni i wieszani, młodzi zaś i zdrowi
zabierani do cięŜkich robót.
ś
ołnierze pergamońscy zaprowadzali porządek, tak jak rozumieją to zwycięzcy:
zabierali mienie, wyrzucali z mieszkań, zdatnych do pracy konwojowali do
warsztatów, wprowadzali załogi króla
103
Eumenesa na miejsce syryjskich. W portach pełno było rzymskich Ŝołnierzy.
Oglądającym ich po raz pierwszy wydawali się nader podobni do siebie: grube uda,
krągłe głowy, twarze bez zarostu. Czuć ich było czosnkiem i starą oliwą. Sięgali
łapczywie po wszystko, co wschodnie. Prosty tłuczek z brązu był im równie cenny
jak rzeźbiona lampa. Grali pomiędzy sobą w kości o zdobycz, kradzione towary
taszczyli na okręty. Zdawało się, Ŝe chcą obedrzeć państwo Antiocha ze
wszystkiego i uwieźć łupy do swego kraju, błotnistej ziemi nad Tybrem, skąd
spadli na grzbiety innych narodów, by ssać z nich krew, pęcznieć i — być.
12
Opuściwszy Pergamon Antiochis i Hegesianaks ruszyli w podróŜ wraz z orszakiem.
Kilkanaście wozów wiozło namioty, pościel, naczynia. W drodze nocowano w
zajazdach, w miastach zaś strateg czy któryś z wyŜszych urzędników przydzielał
podróŜnym cały dom.
Pełni złych przeczuć przybyli do Efezu. Wbrew jednak oczekiwaniom przyjęto ich z
honorami. Miasto podlegało juŜ władzy pergamonskiego gubernatora, dlatego to,
czego odmówiono by córce Antiocha Wielkiego, zostało udostępnione świekrze
Eumenesa Zbawcy. Antiochis otrzymała całe skrzydło w niewieściej części pałacu,
te same komnaty, po których kiedyś biegała jako dziewczynka i odbywała spacery,
prowadzona za rękę przez królową matkę lub piastunkę. Z komnat jednak poznikały
ozdoby i insygnia przypominające, kim byli poprzedni właściciele.
Następnego dnia zarządca pałacu poprosił królową o audiencję, celem — jak się
wyraził — przedłoŜenia pokornej prośby. W przeciwieństwie do uniŜonej formy
treść była bezwzględna i nie pozwalająca Ŝywić złudzeń co do warunków pobytu.
Królowej Kapadocji nie wolno udawać się do Artemizjonu ani uczestniczyć w
składaniu ofiar Sotejrze; nie będzie teŜ pokazywać się w Ŝadnej innej świątyni,
aby nie przyciągać uwagi pospólstwa, któremu mogłoby coś niepoŜądanego strzelić
do głowy. Nie wolno jej przyjmować Ŝadnych posłów z wyjątkiem kapadockich, od
króla Ariaratesa. Nie moŜe wydawać poleceń innych niŜ tyczących jej własnych
potrzeb ani wysyłać tajnych listów, zwłaszcza do Syrii, Fenicji lub Armenii.
105
— Armenii? — wyrwało się zdumionej Antiochis. — CzyŜby potęŜny Pergamon obawiał
się mojej ciotki przebywającej w Armenii?
— Jakiej ciotki? — niechętnie zaszemrał urzędnik. — Nie chodzi o Ŝadną ciotkę.
— Więc o kogo?
— Królowa dobrze wie — z obrazą podniósł wzrok na udającą niedomyślność.
— AleŜ człowieku! Jestem od dawna w drodze i nie wiem, co się mogło przez ten
czas wydarzyć na świecie!
— W Armenii przebywa ten... niegdyś doradca Wielkiego Króla, Hannibal.
— A cóŜ tam robi? — zdziwiła się tak szczerze, Ŝe musiał jej uwierzyć. —
Dochodziły mnie plotki, Ŝe jest na Krecie?
— JuŜ stamtąd uciekł. Wszystkie porty otrzymały nakaz zatrzymania go, gdyby się
pojawił. Według postanowień traktatu ppkojowego ma zostać wydany Rzymowi.
— NiechŜe więc Rzym go sobie chwyta!
— Hannibal udał się do Artaksijasa, który się ogłosił królem w Armenii. Punicki
zdrajca podjął się zbudowania mu stolicy. Bawi się w urbanistę, poniewaŜ nic
więcej nie moŜe zdziałać — zakończył kwaśno.
— Czy zakazy, które usłyszałam, przyszły z pergamońskiego pałacu, czy są
wymysłem tutejszego stratega?
Zarządca rozłoŜył ręce. Otrzymał opieczętowane pismo z kancelarii królewskiej.
Robi, co mu nakazano. Osobiście radziłby królowej, aby jak najprędzej udała się
do kraju swego męŜa lub do Syrii.
Antiochis przyrzekła się nad tym zastanowić i odprawiła skonfundowanego.
Postanowiwszy spędzić wiosnę w Efezie, lojalnie dotrzymywała postawionych jej
warunków. Prawie nie opuszczała niewieściego skrzydła, jedynie o zmierzchu
spacerowała po kruŜgankach. Najczęściej przesiadywała koło posłania Hegesianaksa,
Ŝ
eby w milczeniu obcować ze wspomnieniami, wsłuchując się w echa przeszłości
niegdyś tak Ŝywej, potęŜnej, dźwięcznej...
Nigdy nie lubiła pisania listów, więc z lekkim sercem zrezygnowała z
korespondencji. Otrzymywała regularnie pisma od Aria-ratesa, niemal w całości
będące wyciągami z budujących nauk Zo-
106
roastra. Nie doczytawszy ich do końca, ze wzruszeniem ramion oddawała
Hegesianaksowi. Raz otrzymała list od Apollonis.
Ze zdziwieniem przeczytała:
„Dowiedziałam się, ku memu niezadowoleniu, Ŝe moja synowa wydała polecenie
pilnowania cię w Efezie, jakbyś była niebezpiecznym morskim potworem.
Powiedziałam jej, co o tym myślę. Wyznała skruchę i obiecała poprawę, czemu
bynajmniej nie naleŜy wierzyć. Śmiej się z tego i rób, na co masz ochotę.
WyjeŜdŜam do Kyzikos, gdyŜ czasem i wielki pałac staje się za ciasny dla dwóch
niewiast. Radzę ci szczerze — jedź jak najrychlej do Laodicei Nadmorskiej lub do
Antiochii do twego ojca!" Był jeszcze mały dopisek: „Ostatnio zamiast szmaragdów
noszę perły".
Podobnie radził Hegesianaks: powierzyć statek morskim falom i popłynąć do
Laodicei.
— Czy nie czujesz, jak zuboŜało efeskie Ŝycie? Wkradła się weń pergamońska
chciwość. Przypomnij sobie, jak tu dawniej, za twojego ojca, bywało... Jedźmy —
nastawał.
— Kiedy zatem?
— Powiesz zarządcy portu, Ŝeby przygotował statek. Popłyniemy do Laodicei, a z
niej — wozami do Apamei, na równinę...
Statek dostarczono tak rychło i skwapliwie, jakby od wypłynięcia Antiochis
zaleŜał awans odpowiedzialnych za jej pobyt w Efezie.
Antiochis zatrzymała tylko sześciu dworzan z orszaku, reszcie, wraz z damami,
nakazała wrócić do Kapadocji — i od razu poczuła się odrobinę lepiej: nigdy nie
przepadała za obecnością słuŜby; liczny orszak opóźniał podróŜ, przysparzał
kłopotów, a ona pragnęła jak najszybciej znaleźć się w Syrii.
Była niemal wesoła, gdy wraz z Hegesianaksem wsiadała na efeski statek mający
ich zawieźć do Laodicei.
Wielka równina nad Orontesem uwaŜana była przez mieszkańców Apamei i Antiochii
za krainę-stworzoną przez bogów dla zwierząt. Z dawien dawna wypasały się na
niej stada, dawały Ŝycie potomstwu i zdychały ze starości. Tych zwierząt nie
zabijano nawet w czasie wojny, gdy brakowało mięsa dla armii. Z tabunów koni
wybierano wierzchowce do królewskich stajen i na wyścigi. Przy-
107
wiedzione kiedyś z Baktry indyjskie słonie miały juŜ duŜo młodych, lecz
najstarsze, majestatyczne okazy, ciemne samce, nadal radowały oczy Apamejczyków,
przekonanych, iŜ zadomowione nad Orontesem słonie utraciły swą azjatycką dzikość
i wykazują chęć bratania się z afrykańskimi.
Wstrząs, jaki poraził monarchię Seleucydów, tutaj mniej był odczuwalny. Syria
pozostała przy Antiochu. Jej król przebywał nadal w antiocheńskim pałacu.
Ludność, mówiąca językami: ara-mejskim, syryjskim, Ŝydowskim, pracowała na
polach, w winnicach, w ogrodach, zaprzątnięta codziennymi troskami. Lecz
niepokój wisiał w powietrzu, wsłuchiwano się więc pilnie w wieści przypływające
z Laodicei Nadmorskiej. Obawiano się czegoś niespodziewanego.
Nię^pokój powiększały zagadkowe znaki: posąg Atargatis zapłakał krwawymi łzami;
piorun uderzył z jasnego nieba i spalił kaplicę poświęconą Tyche; robactwo
zniszczyło tej wiosny zasiewy.
Bardziej jednak od krwawych łez bogini, piorunu i robactwa wystraszyła
spokojnych wieśniaków, rybaków i drobnych sprzedawców wieść, iŜ do Laodicei
zawinął rzymski statek i na brzeg zeszło sześćdziesięciu Ŝołnierzy z setnikiem.
Wypytawszy ludzi w porcie, czy nad Orontesem nadal pasą się słonie, wsiedli na
furgony i ruszyli ku równinie.
Odetchnięto dopiero z ulgą, gdy do Laodicei przybił nieoczekiwanie statek z
córką królewską Antiochis i uczonym antiocheńskim Hegesianaksem na pokładzie.
Witani gorąco udali się do pałacu, skąd rankiem, wozami zaprzęŜonymi w muły,
odjechali do Apamei.
v
Nadzorca odpowiedzialny za królewskie stada nie miał czasu ani ochoty na
zajmowanie się plotkami. ToteŜ zdziwił się bardzo, gdy przybiegł doń zdyszany
sługa i zameldował, iŜ przybył rzymski oddział, a jego setnik chce rozmawiać z
nadzorcą.
W postawie pełnej szacunku słuchał pilnie, niczego nie pojmując. Setnik jedną
ręką wskazywał na okólnik, gdzie stały cięŜarne samice, drugą zaś czynił gest
koło swej łydki podobny do piłowania...
Za setnikiem stał oddział Ŝołnierzy i niemo spoglądał na coraz czerwieńszą twarz
Syryjczyka.
Nadzorca oprzytomniawszy nieco rozejrzał się w poszukiwaniu
108
tłumacza. Na szczęście po podwórcu kręcił się starszy koniuszy, znał trochę
latyński język, bo słuŜył kiedyś w macedońskiej Pelii i tam spotykał Rzymian.
— On mówi — wyjaśnił poruszony — Ŝe przyjechali poderŜnąć słoniom ścięgna w
nogach. Na Równinie Apamejskiej nie będzie i&Ŝ nigdy słoni.
— Czy król o tym wie?
— Nie powtórzę tego pytania Rzymianinowi, gdyŜ nie mam ochoty dostać po głowie.
Nastały takie czasy, Ŝe nie nasz monarcha, lecz rzymski setnik wydaje w Apamei
rozkazy.
Bez słowa nadzorca zdjął z szyi skórzany sznurek z plakietką — odznaką jego
urzędu — i oddawszy ją koniuszemu, który wręczył z kolei odznakę setnikowi,
odwrócił się do wszystkich plecami i twarz zasłonił dłońmi. Dopiero kiedy
oddział się oddalił, nadzorca wszedł do budynku, wyjął ze skrzyni krótki miecz,
słuŜący mu w czasie parad, i z mieczem w ręku wszedł do pomieszczenia z hermą
Antiocha III; ostatni raz spojrzawszy na Wielkiego Króla wepchnął sobie miecz w
nasadę krtani.
Tymczasem Ŝołnierze, podzieleni na sześć oddziałków, stanęli przy słoniach.
KaŜdy Rzymianin wyciągnął spod ramienia zwój sznura, pochylił się i jął pętać
zwierzętom nogi. Apamejczycy, którzy przybiegli tu za oddziałem, przypatrywali
się, z cicha wymieniając uwagi.
Słonice, przyzwyczajone do opiekuńczej obecności ludzi, stały cierpliwie i tylko
wachlowały uszami i trąbą, zdradzając tym lekkie zaniepokojenie.
Liczba patrzących gwałtownie rosła. Widząc to setnik gestem nakazał: stać w
miejscu i nie ruszać się. Po czym wyjął zza pasa miecz o jasnym ostrzu, pochylił
się i w miejscu, gdzie przechodzą ścięgna, naciął ostrzem nogę samicy. Lecz czy
miecz nie był dość ostry, czy oprawca poczuł się nieswojo... dość, Ŝe zamiast od
razu przeciąć ścięgno, jął niezdarnie piłować nogę. Ryk bólu i drgawki cięŜarnej
samicy przeraziły tłum. Słonica zwaliła się na bok i leŜąc wydawała chrapliwe
jęki. Rzymianin wyprostował się ocierając pot z czoła.
Inni sprawniej zabrali się do swej krwawej roboty, ale słonie nie chciały juŜ
stać spokojnie. Ryczały, trąbami odganiając prześla-
109
dowców. Gdy najzajadlej stawiająca opór obaliła trąbą Ŝołnierza, setnik
błyskawicznie przerzucił przez jej grzbiet sznurową drabinkę, wspiął się po niej
i zasiadłszy okrakiem na łbie, wbił szpikulec w oko zwierzęcia.
W tej chwili padła niewidzialna bariera wstrzymująca tłum. Kobiety dopadłszy
Ŝ
ołnierzy jęły ich gryźć, drapać, walić kułakami w piersi; w rękach męŜczyzn,
dziwnym trafem, znalazła się broń.
Rzymianie rzucili się do ucieczki. Biegli, oglądając się za siebie, aŜ dopadli
furgonów i jak nagle się pojawili, tak szybko odjechali w stronę Apamei.
Na miejscu pozostał poturbowany setnik, a w budynku przy królewskich stajniach
stygł w kałuŜy krwi nadzorca królewskiego stada.
Teraz tłum się rozstąpił i odsłonił pieczołowicie dotąd ochraniany wózek z
siedzącą w nim Antiochis.
— Zostań z nami, córko Wielkiego Króla! Nie odjeŜdŜaj! — wołano podskakując i
klaszcząc.
Niezmiernie wzruszona powstała, aby zawołać:
— Nie pozwólcie im zabijać słoni! Widzieliście, Ŝe moŜna ich zmusić do ucieczki!
Nie trzeba się ich bać!
Wracała do Apamei otoczona śpiewającym, rozkrzyczanym tłumem, jak po wielkim
zwycięstwie.
Wchodzącą do sypialni powitał zmartwiony wzrok Hegesianaksa.
— CóŜeś tam znów nabroiła, Antiochis? Krzyki słychać było aŜ tutaj.
— Uratowaliśmy słonie. Tylko dwóm samicom Rzymianie zdąŜyli poderŜnąć ścięgna —
odrzekła rozpromieniona.
— Nie cieszmy się za wcześnie. Oni nigdy nie rezygnują ze zdobyczy, po którą
juŜ raz sięgnęli.
— Nie mieli prawa tutaj przyjeŜdŜać. Apameja została przy ojcu.
— Warunki pokojowego traktatu głoszą, Ŝe Antioch ma wydać słonie.
— Wydać, to nie to samo, co kaleczyć.
— Obawiam się, Ŝe oni nie widzą tej róŜnicy.
— Nie wiem, dlaczego uparłeś się, Ŝeby mnie pozbawić radości?
110
Czy dlatego, Ŝe mam jej tak mało i Ŝe Ŝadnej się więcej nie spodziewam?
— Mówię, Antiochis, co nakazuje mi doświadczenie.
— A ja Ŝałuję, Ŝem cię z sobą zabrała. Gdybyś widział, jak ludzie uradowali się
na mój widok, jak otoczyli wóz,, nie chcieli mnie wypuścić.
— Niech tylko zjawią się Rzymianie, ujrzymy, ilu poddanych Wielkiego Króla
okaŜe swą odwagę.
— Daj mi spokój!
Wyszła oburzona na Hegesianaksa.
Na korytarzu wyrósł przed nią dowódca straŜy pałacowej i z miną niespokojną
zameldował:
— Złe wiadomości, królowo... straŜnice nad Orontesem podają, iŜ pokazały się
łodzie z Rzymianami.
— Gdzie? Daleko?
'— Niedługo będą w Apamei. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni królowej Antiochis;
ulga to dla nas nie do wysłowienia.
— Co masz na myśli?
— śe w trakcie zamieszek na równinie nie został zabity Ŝaden Rzymianin. Gdyby
któryś padł, nie oszczędzono by naszego miasta. Rzymianie pozabijaliby wielu
Apamejczyków...
Zdumiony dowódca nie mógł pojąć, dlaczego Antiochis oddaliła się nie
wysłuchawszy go do końca.
Rozebrana przez słuŜebne połoŜyła się spać, myśląc z rozpaczą w sercu: „Nie są
takimi dzikusami, by zabijać bezbronne zwierzęta. Tego nikt nie robi. Wstrętny
tchórz z tego dowódcy! Jutro kaŜę go wyrzucić. Rzymianie mogą płynąć
gdziekolwiek — dlaczego mieliby udawać się akurat do Apamei?"
Obudziło ją krzątanie się słuŜebnej.
— Co robisz? — spytała podnosząc głowę, poczuła swąd, jakby przypalonego
tłuszczu.
— Zaciągam opony.
— Co wy tu wyprawiacie, Ŝe tak śmierdzi?! Powstrzymując łzy, słuŜebna
wychlipała:
— Nie ma juŜ naszych słoni. Rzymianie przybyli rankiem i wszystkie wyrŜnęli.
Potem kazali porobić stosy i spalić pomordowane
111
zwierzęta. Jeszcze ich dowódca zagroził Apamei kontrybucją za'| poturbowanie
Ŝ
ołnierzy. Patrz, królowo, znad równiny nad Oron-tesem wali tłusty dym: palą
trupy słoni...
— Nie! — skoczyła z posłania, dopadła okna. Za plecami wpatrzonej w czarną
płachtę, sunącą od horyzontu,
rozległ się drŜący głos Hegesianaksa:
— Wyjedźmy stąd. Jedźmy do Antiochii. Nie pozwól, abym miał umrzeć koło tych
jatek.
— Nie umrzesz, Hegesianaksie. Powiem lekarzom. Niech robią, co jnogą. Muszą coś
zrobić.
— Dobrze, nie umrę. Chcę po raz ostatni znaleźć się w mieście, w którym tyle
lat...
— Pojedziemy, tylko błagam, połóŜ się. ChociaŜ ty nie rozdzieraj mi serca. Chcę,
abyś Ŝył. Zawsze. A przynajmniej tak długo, jak ja.
— PołoŜę się, Antiochis — odrzekł łagodnie. — A ty kaŜ zaprzęgać muły do wozów.
Mógłbym darować Rzymianom stosy zabitych w bitwie pod Magnezją, ale niech ich
pamięć będzie przeklęta za zwęglone ciała bezbronnych słoni.
Z powodu złego stanu zdrowia Hegesianaksa wlekli się tak wolno, Ŝe dopiero po
kilku dniach dotarli do Antiochii. Wjechali śelazną Bramą. Na murach, ciągnących
się z obu jej stron, nie widać było straŜy. Nie widziało się teŜ wartowników ani
Ŝ
ołnierzy na ulicach. Twierdza Silpionu, gdy się na nią patrzało z dołu,
straszyła pustką. Klęska wycisnęła przygnębiające piętno na mieście, tak zawsze
ś
miałym, butnie wystawiającym na pokaz wspaniałość i militarną moc wielkiego
monarchy.
Zmienił się wygląd ulic i placów. Wielkie magazyny pod porty-, kami ziały pustką,
zniknęły luksusowe towary. W obawie przed konfiskatą ludzie poukrywali swe
bogactwa. Zmora kontrybucji zdławiła handlową gorączkę miasta. Odpowiedzialni za
czystość, ład i porządek zaniechali swych obowiązków. Wszystkim zdawało się, Ŝe
wraz z klęską Wielkiego Króla musi nastąpić coś w rodzaju końca świata, a któŜ w
obliczu zagłady będzie sobie zawracał głowę śmieciami? Stosy gnijących odpadków,
rozwłoczone przez psy
112
i koty, wytwarzały nieznośny fetor na przedmieściach. Agoranomo-wie nie wytykali
nosa ze swych urzędów. Wyroiło się natomiast mnóstwo podejrzanych typów i
złodziei. Poniechawszy pracy i warsztatów, gromadzili się przy ulicznych
prorokach, wróŜbitach i sprzedawcach amuletów.
Hegesianaks, któremu wjazH do Antiochii jakby przywrócił siły, kazawszy odsunąć
płócienną budę, zachłannie przypatrywał się ulicznemu ruchowi. Przejechali
gwarną i pstrą dzielnicę syryjską i przez Środkową Bramę w murze rozdzielającym
miasto na cztery kwartały wjechali w bardziej od tamtej wykwintną, pobudowaną z
większym rozmachem dzielnicę Macedończyków i Greków. śe jednak w czasach
niepewności obowiązujące dotąd podziały traciły moc, przeto i tutaj, gdzie
winien panować jedynie grecki i macedoński, słychać było język syryjski,
aramejski, hebrajski. Trzymający się zazwyczaj swej rozległej gminy śydzi
pojawili się w centrum miasta i w jego greckiej części. Hegesianaksa uderzyło,
iŜ oni jedni sprawiali wraŜenie zadowolonych.
CzyŜby dlatego, Ŝe od wieków przywykli do zniewolenia — asyryjskiego,
babilońskiego, egipsko-syryjskiego — w upadku swego kolejnego ciemięŜyciela
upatrywali nadzieję na wyzwolenie spod jarzma?
Na otaczające zjawiska Hegesianaks starał się patrzeć okiem dziejopisa
oglądającego jeszcze jeden przewrót, jeszcze jedną zmianę zachodzącą w świecie.
Po miesiącach spędzonych w kapadockiej Mazace, której na poły orientalna, na
poły barbarzyńska, tchnąca irańskim mazdeizmem atmosfera działała nań
przygnębiająco, radował się jasną helleńską kulturą, unikając postrzegania cieni,
choć były one widoczne i głębokie. Przeczuwał, Ŝe wszystko, co wyrosło z
greckiej cywilizacji: architektura, instytucje, język, piśmiennictwo, znikać
będzie pod naporem azjatyckiego Ŝywiołu. Czy w warunkach rzymskiej dominacji,
niechętnej greckiemu duchowi, utrzymają się helleńskie zawody sportowe? Efebia
kształcąca młodzieńców? Gimnazjony, w których podstawę wykształcenia stanowi
nauka poematów Homera? Po co zwycięzcom Homer, Hezjod, wielcy tragicy? Któremu z
urzędników ściągających podatki dla rzymskiego skarbu nie wyda się podejrzaną
kpina w komediach Arysto-fanesa? Wielkie dzieło Seleucydów, popierających
helleński nurt
8 —Trzy córki króla — t. III
113
w morzu tubylczych narodów i barbarzyńskich ras Malej Azji, ulegnie zagładzie...
Zapragnął o tym porozmawiać z kimś rozumiejącym jego rozterki i jemu przekazać
kilka swoich przemyśleń, by mogły posłuŜyć za ostrzeŜenie i za drogowskaz.
Monarchia Antiocha III, choć okrojona, pozostaje nadal wielkim królestwem.
Przyszłość jej zaleŜeć będzie od tego, jaką drogą pójdzie król, okrąŜony przez
wrogów, pilnowany przez zwycięzców niczym kozioł ofiarny »w zagrodzie z cierni.
Tylko unikając wojen — jak radził Seleukos — i porządkując gospodarkę da się
zapobiec upadkowi dynastii...
— Słuchaj no — rzekł do woźnicy — zmieniłem zamiar. Nie pojedziemy na agorę,
choć szczerze pragnąłem ujrzeć świątynię Zeusa i bodaj wzrokiem wyrazić mu swoją
wdzięczność. Jedziemy do pałacu. Niech tylko zbiorę siły, pójdę do króla. Nie
traćmy czasu, jedź czym prędzej do królewskiej dzielnicy!...
— Spójrz — siedząca na wozie Antiochis trąciła łokciem Bar-senę. — Hegesianaks
zawraca. Widocznie odechciało mu się widoku Zeusa. Tym lepiej, bo prędzej
zobaczę ojca. Ciekawa jestem, jak mnie powita? On pewnie myśli, Ŝe jestem w
Mazace!
Kiedy wózek zatrzymał się na dziedzińcu przed pałacowym wejściem, Antiochis
wysiadła i odsunęła słuŜebne garnące się do niej z płaczem.
— Nie czas na lamenty. Sprowadźcie lekarza, niech zaraz zajmie się chorym.
Gdzie mój ojciec?
— Wielki Król zamknął się w sypialni. Nie pozwolił nikomu wchodzić.
— A jego Ŝona?
— Królowa Eubeja śpi.
— Skoro śpią, zaraz ich obudzę. A wy odejdźcie!
Komnaty odarte ze złotych ozdób — z makat i opon — wydawały się rozleglejsze,
obce i chłodne. Sypialnia ojca straszyła gołymi ścianami. Na sofie, oddychając
cięŜko, spała Eubeja. Antiochis postała nad nią przypatrując się obrzękłej
twarzy i wycofała się cicho.
Po długim błądzeniu po korytarzach trafiła do sali przyległej do biblioteki.
114
Jedyną ozdobę komnaty stanowiły jońskie kolumny o pięknych kapitelach i
rzeźbiony sufit kasetonowy. Zapamiętała z czasów dzieciństwa, iŜ nigdy nie
udawało jej się wszystkiego policzyć. Kasetony bawiły się z nią w chowanego, a.
kolumny zwodziły. Teraz jednak przybył nowy, rzucający się w oczy przedmiot: na
ś
cianie na wprost drzwi wisiał pomiędzy dwoma pilastrami duŜy obraz.
Przed obrazem ktoś siedział tyłem do Antiochis. Podchodząc bliŜej, poznała
wysoką, przygarbioną sylwetkę i kształtną osiwiałą głowę. śe się postarzał,
wychudł i zgarbił — nie mogło dziwić. Osobliwe było tylko to, Ŝe gdy wali się
państwo, jego władca traci czas na kontemplację obrazu.
Stanęła przy boku siedzącego i wzruszona rzekła:
— Witaj, ojcze... przyjechałam z Hegesianaksem...
Nawet się nie poruszył. Dopiero po chwili zaczął przyciszonym głosem, jakby się
bał, Ŝe ktoś moŜe posłyszeć:
— To świetny obraz. Nie dałem go sobie zabrać. Z rozkazu konsula wynieśli
wszystko z pałacu, załadowali na furgony i wywieźli do portu. Sznury wozów,
jeden za drugim. Łupy umieszczą w Rzymie na Kapitolu, Ŝeby wszyscy widzieli, ile
konsul zagrabił. Taki będzie triumf Lucjusza Scypiona z okazji zwycięstwa nad
Antiochem. Ale tego obrazu nie powiozą. Wszystko inne moŜe sobie jechać. Wasza
matka nigdy nie lubiła tych ozdób. No więc pozbyłem się ich...
Spoglądając na malowidło, Antiochis spytała:
—. Skąd go masz, ojcze? Nigdy nie wisiał w naszym pałacu.
— To znakomite, niezwykle cenne płótno mistrza Antifilosa. Dostałem je od
Kleopatry. Chciała mnie w ten sposób przeprosić i wynagrodzić zawód, jaki mi
sprawiła niemoŜnością udzielenia poŜyczki. Obraz wart co najmniej sto talentów.
Eumenes niechybnie dałby tyle — roześmiał się drwiąco. — Zaproponuję mu kupno
przez podstawionego agenta... MoŜe posłuŜę się Aristonem? Potrzebuję srebra na
drugą ratę kontrybucji. Jestem bez pieniędzy. Kazali wydać sobie klucze od
skarbca i wszystko wywieźli. Ariston mógłby zań wytargować znacznie więcej.
Niejeden bankier na Rodos da bez wahania kaŜdą sumę...
Podeszła do ściany i mierząc obraz wzrokiem, spytała:
— Skąd wiesz, Ŝe ten satyr nie jest fałszywy? A jeśli to tylko kopia?
115
GdybyŜ moŜna było cofnąć nieopatrzne słowa!
Antioch podniósł się z zydla, kościsty, długi, blady z gniewu.
— Fałszywy? Kleopatra zatem mnie oszukała? Pisała ci o tym?e Mów!
— Och nie... nie... Tak sobie rzekłam, nie zwracaj na to uwagi... Często mówię
byle co, wcale się nad tym nie zastanawiając. Nigdy przecieŜ nie byłam tak mądra
jak moje siostry.
— Kleopatra jest mądrzejsza, bo zamiast oryginału ofiarowała mi kopię
Antifilosa? Aby naśmiewano się w Aleksandrii, Ŝe Antioch I nie tylko dał się
złupić Rzymianom, ale i oszukać własnej córce?
— Nie, nie ojcze... ona tak nie myślała ani ja nie chciałam tak powiedzieć...
— Nie jęcz. Nie jesteś wynajętą płaczką. Niech tu zaraz przyjdzie I ktoś, kto
potrafi odróŜnić kopię od oryginału. Chcę poznać prawdę. Hegesianaks był w
Aleksandrii, widział ten obraz, sam mi o nim wspominał po powrocie.
— To niemoŜliwe!
— Co niemoŜliwe?
— Hegesianaks przyjechał chory. Są przy nim lekarze. Nie wolno mu się ruszać.
— Zmyślasz. Wymyśliłaś to w tej chwili. Wszyscy mnie oszukujecie. śyłem
otoczony zdrajcami, dlatego musiałem przegrać. Jedli z mojej ręki, a teraz
pouciekali, znikli, pochowali się jak węŜe... Gdzie jest Minnion, Menippos,
Poliksenidas? Nie jestem ślepcem ani głupcem. Przejrzałem was. Wszystkie trzy,
wy, moje córki, zdradziłyście mnie. Kleopatra wysyłała złoto, zboŜe i okręty
moim I wrogom. Laodike zmówiła się z Hannibalem, który mnie sromotnie zwiódł.
Dałem mu całą eskadrę, dowództwo na morzu, a on dał się pobić pod Side. A ty, ty
związałaś się z tym zdrajcą, Eumenesem... jak dziewka słuŜebna poszłaś do jego
namiotu...
Słowa cięŜkie, bolesne, raniące rozbrzmiewały echem w pokoju, a „Satyr w
lamparciej skórze" był ich niemym świadkiem. Antioch sroŜyl się, krzyczał,
biegał po sali. W końcu przywołał dworzan i nie słuchając błagań Antiochis, by
chorego pozostawić w spokoju, kazał sprowadzić Hegesianaksa.
Antiochis ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc patrzeć, jak go wnoszą i ustawiają
z krzesłem naprzeciw obrazu.
116
— Ładnych rzeczy dowiedziałem się, Hegesianaksie. Moje córki uknuły przeciwko
mnie spisek. W imię naszej przyjaźni, której dowody dawałem ci przez całe Ŝycie,
odpowiedz, czy ten obraz — dar Kleopatry dla ojca — to oryginalne dzieło malarza
Antifilosa czy tylko kopia?
— Nie widzę, królu, wyraźnie...
Odjąwszy dłonie od twarzy, Antiochis spojrzała na chorego i przeraziła się jego
bladością.
— Czy nie moŜna by tego odłoŜyć na potem? — spytała z rozpaczą.
Opanowany szałem Antioch nie dał się ubłagać.
— Milcz. Skoro światło słoneczne nie wystarcza, niech poko-jowcy przyniosą
lampy. Niech będzie jasno, jakby zapalono stos. Prędzej! Wnieść lampy!
Przyciskając dłonią serce, zmuszała się, by wytrwać do końca wstrętnej,
haniebnej sceny: Hegesianaksa przysunięto do ściany z malowidłem, na którym
satyr, osłaniający dłonią oczy, uśmiechał się drwiąco nad ludzką głupotą. Obaj
pokojowcy, trzymając w podniesionych rękach lampy, wytrzeszczali oczy nie
rozumiejąc, co się tutaj dzieje. Monarcha stanął obok Hegesianaksa.
— Czekam, kronikarzu. Mów.
— Oczywiście... rad jestem, Ŝe przybywam w porę, by móc... ostatni raz ci
usłuŜyć, mój królu... Nie moŜe być omyłki... ten gest uniesionej ręki tak trudno
jest podrobić, to... to... tylko Antifilos...
— To chyba wystarczy, ojcze? Nie zniosę tego dłuŜej! Zostawcie lampy, weźcie
krzesło i odnieście chorego do sypialni. Ja idę z wami!
Wychodząc posłyszała za sobą suchy trzask. Antioch deptał zdarty ze ściany obraz.
Jeszcze w korytarzu ścigał ją stukot butów o posadzkę, niszczących ostatnią
iluzję w Ŝyciu Wielkiego Króla.
Pochylona nad leŜącym z trudem chwytała urywane wyrazy.
— Czy... Wielki Król... uwierzył...?
— AleŜ oczywiście! Przekonałeś go. Nikt zręczniej od ciebie by tego nie zrobił.
ś
adne z nas chyba nie moŜe znać prawdy — fałszywy to czy prawdziwy Antifilos?
Pragnąłeś rozmowy z królem i choć pewnie nie takiej poŜądałeś, twój przyjazd
wiele zdziałał dobrego... Ojciec uwierzył ci i nabraKotuchy, poweselał...
Gdy skończyła mówić, Hegesianaks juŜ nie Ŝył.
117
Kiedy ledwie Ŝywa znalazła się wreszcie w swej sypialni, otoczył ją zapłakane
słuŜebne.
— Co z nami będzie — powtarzały. — KsięŜniczka wróci do swego pałacu, a nas
wyrzucą?
— Tć> was wyrzucą — wyrzekła obojętnie. — Widziałam gorsze rzeczy. Idźcie sobie
i dajcie mi się wyspać.
Rankiem zbudziła ją Eubeja. Stając nad posłaniem, rzekła twardo:
— Lepiej, niechby był umarł w Apamei. Pewnie chciałaś zabrać jakieś rzeczy z
pałacu? Niewiele tego zostało. Wywieźli całe srebro z mennicy, a kosztowności
ojciec musiał sprzedać, Ŝeby mieć bodaj na pierwszą ratę kontrybucji. Ciekawa
jestem, z czego drugą zapłaci? Co oni mogą mu zrobić?
— Nie wiem... — rzekła patrząc z lękiem na obrzękłą, postarzałą twarz. — Eubejo,
gdzie jest twoja córeczka?
— Umarłą. Nie wiesz? No więc mówię ci, Ŝe z kosztowności nic nie pozostało.
Jeśliś po nie przyjechała, szkoda było czasu.
— Nie, nie przyjechałam po kosztowności. Zostaw mnie i idź juŜ sobie. Jeśli
powiesz jeszcze słówko, to... to nie wiem, co wam wszystkim zrobię? Nienawidzę
was!
Wzruszywszy ramionami, Eubeja opuściła sypialnię.
Następnego dnia Antiochis, zabrawszy jedynie dwie młode słuŜebne, wsiadła na
statek i z Seleucji popłynęła ku Aleksandrii.
Ciało Hegesianaksa powieziono do jego posiadłości koło Antiochii, by tam je
pochować.
13
— Mam juŜ dosyć sprawozdań — Kleopatra odsunęła stos papirusowych dokumentów,
potarła bolące czoło. — Nie chcę ich więcej. Lecz jeśli olej nadal będzie znikał
z olejarni i z magazynów, odpowiedzialni za to muszą zostać ukarani.
— Królowa spostrzegła to, co umykało oczom ministrów — Ŝarliwie zapewniał
diojketa, myśląc, Ŝe trzeba będzie wtrącić do więzienia urzędników biegłych w
dokonywaniu kradzieŜy, lecz nie dość zręcznych w ich maskowaniu.
— Miejmy nadzieję, Ŝe teraz straty się zmniejszą — rzekła zniechęcona.
— Zmniejszą się? Nie będzie ich wcale! Wystarczyło ponaglenie królowej, by
wszyscy zatrudnieni przy dostarczaniu, przechowywaniu i rozprowadzaniu oleju
poczuli w sobie chęć do uczciwej
pracy. ,
— Dosyć juŜ o tym. Proszę zabrać dokumenty.
Pozostała sama, rozczarowana i smutna. Zapamiętawszy słowa Aristona,
wytykającego ministrom Bogów* Objawionych marnotrawstwo oleju i papirusu,
postanowiła pod nieobecność małŜonka na własną rękę przeprowadzić kontrolę.
ZaŜądała zatem sprawozdań z obrotu olejem.
Diojketa ze swej strony uczynił wszystko, by odwieść Kleopatrę od ambitnego
postanowienia. JuŜ sam widok koszy pełnych zwojów winien był przerazić słabą
niewiastę, nawet jeśli była Boginią Objawioną. Główna kancelaria sypnęła bowiem
sprawozdaniami, władnymi pogrzebać Heraklesa. Przez kolumny cyfr przebijał
obraz
119
tysięcy głów, grzbietów pochylonych nad papirusem, tysięcy rąk z upodobaniem,
pracowicie wysnuwających z kałamarza zasłonę z cyfr, mającą ukryć rabunek,
złodziejstwo, marnotrawstwo.
KaŜdy chus oleju sezamowego zapisany w gminie wędrował w^ nie kończących się
wykazach poprzez coraz wyŜsze szczeble administracji, wykazując po drodze
zdumiewające skłonności — raz do powiększania swej objętości, raz do kurczenia,
aŜ do całkowitego zaniku. Po Ŝmudnym prześledzeniu jego wędrówki z olejarni do
składu i głównego magazynu nasuwały się wątpliwości, czy ten chus oleju w ogóle
istniał, czy był tylko płodem rozpędzonych trzci-nek skrybów?
Od stołu załoŜonego sprawozdaniami Kleopatra wstawała z bó-s lem głowy. Przed
oczami roiły się robaczki cyfr, a w snach pojawiały się, chichocząc, puste
pojemniki zalegające magazyny.
Znienawidziła diojketę i wszystkich kontrolerów, jacy stawiwszy się na jej
wezwanie powtarzali słodko, iŜ „Królowa jest jak Ptah, który w sercu swoim
powziął wyobraŜenie kaŜdej rzeczy, zanim ją określił słowem". Posługiwali się
starą frazeologią z zamierzchłych czasów faraońskich, by dać do zrozumienia, iŜ
sprawy tak skomplikowanej, jak królewski monopol olejowy, „Syryjka" nie jest w
stanie ogarnąć swym umysłem.
Wstydząc się wyznać, iŜ ma juŜ tego dość, zapytała diojketę:
— Dlaczego cena oleju jest tak wysoka? Ludność odczuwa jego brak, podczas gdy w
nomie arsinoickim stary olej zapełnia magazyny. Pospólstwo woli kupować olej z
przemytu, bo jest tańszy od królewskiego. 7
— Jeśli obniŜymy cenę, ludność rychło wykupi cały zapas. A gdy? w składach
zapanują pustki, ci, którzy zdąŜyli zakupić olej, zaczną odsprzedawać go po
wygórowanej cenie. Ponadto obniŜenie ceny wymagałoby ponownego przeliczenia
zapasów, a więc nowej armii urzędników.
— Gdyby ograniczyć ubytek oleju w czasie transportu, starczyłoby go do nowego
zbioru, mielibyśmy zapewnioną ciągłość sprzedaŜy i nie byłoby spekulacji.
W obawie, aby Kleopatra nie potraktowała serio roli uzdrowicielki królewskiego
monopolu, diojketa jął wyjaśniać, iŜ reorganizacja monopolu olejowego
musiałaby pociągnąć za sobą takie
120
same usprawnienia i w innych dziedzinach gospodarki. Olej wyciekał zawsze, za
czasów faraonów, jak i za panowania dynastii macedońskiej Ptolemeuszów —
dowodził — lepiej godzić się na szkodliwe, lecz niegroźne zjawiska, niŜ przez
gwałtowne zmiany doprowadzić do zachwiania równowagi w państwie. Władza
aleksandryjskiego pałacu opiera się na stabilności królewskiej administracji,
gdzie wiele najwyŜszych i średnich stanowisk pozostaje dziedzicznych w rodzinach
wysoko postawionych Greków i Macedończyków, co poręcza ich wierność wobec
dynastii. Powołanie na te urzędy nowych ludzi spowodowałoby rozruchy, a moŜe
nawet doprowadziłoby do przewrotu w Aleksandrii, poniewaŜ usunięci ze swych
stanowisk wznieciliby bunt pospólstwa, strasząc je podwyŜką cen na Ŝywność,
nowymi represjami, zamykaniem do więzień i tak juŜ przepełnionych biedakami. W
sytuacji, gdy władzę Ptolemeusza Epifanesa usiłuje podwaŜyć uzurpator Anchmachis,
naleŜy unikać wszystkiego, co by naruszało pokój wewnętrzny. Nie mamy zresztą
pewności, czy usunięcie ludzi częściowo odpowiedzialnych za nieprawidłowości w
obrocie olejem połoŜy kres szkodliwym praktykom, nad którymi szczerze ubolewam.
W ten oto sposób najwyŜszy urzędnik od finansów dał królowej do zrozumienia, iŜ
na rozlanym oleju łatwo się pośliznąć. Kleopatra, jeśli nawet nie pojęła
dogłębnie wszystkich zaleŜności, z jakimi musi się liczyć władca, powzięła o
nich wyobraŜenie, które doprowadziło ją do refleksji: osamotniona, osaczona
przez intrygantów biegłych w grze pałacowej, zdana na łaskę męŜa szaleńca — musi
zaczekać. Za to w przyszłości, gdy przy jej boku juŜ nie będzie Epifanesa, gdy
będzie sprawować regencję w imieniu syna, którego urodzi, o! wtedy udowodni
wszystkim, Ŝe czas spędzony nad wykazami nie był czasem zmarnowanym! Zostanie
prawdziwą władczynią, a pierwszym jej czynem będzie wyrzucenie diojkety.
Weszła Berenike. Uklęknąwszy na środku sali, wlepiła pełen uwielbienia wzrok w
twarz Kleopatry.
— Ach! Znów widzę smutek na czole królowej! A tak się cieszyłam, Ŝe te obrzydłe
kosze z papierzyskami, nad którymi męczy-ty się najpiękniejsze oczy, wreszcie
zniknęły!
— Nie będę więcej nad nimi ślęczała. Czy królowa Antiochis Powróciła z
przejaŜdŜki?
121
— Królowa Antiochis nie wyraziła ochoty na wizytę w Muzejonie i wysłuchiwanie
nauk, które nic jej nie obchodzą...
— Tym lepiej. Kiedy przybywa na wykład, studenci zamiast słuchać, co mówi
gramatyk, patrzą na nią. Dlaczego chichoczesz?
— Nie wiem, czy wolno mi powiedzieć?
— Mów.
— Królowa Antiochis włoŜyła dziś czarną perukę.
O ekstrawaganckich strojach Antiochis mówiono głośno w całym pałacu. I choć
młodsza, Kleopatra czuła się przy niej niemal stara. Gdzie Antiochis mogła
usłyszeć, Ŝe czarne per,uki stają się modne? W Pergamonie?
— MoŜesz odejść. Co się stało? Czemu płaczesz?
— Królowa przestała lubić Berenike. Nie chce nawet na nią patrzeć... jak mam
nie płakać?
— Uspokój się. Dlaczego miałabym przestać cię lubić?
— Więc wolno mi jeszcze pozostać? Mogę się radować bliskością mojej królowej,
która jest jak wonny ogród mirtowy, jak kadzidło dla bogów, jak rosa Ŝycia, bez
której wszystko usycha.., A juŜ byłam bliska omdlenia z obawy, Ŝe zostanę
oddalona i Ŝe nie będę mogła oddychać tym samym powietrzem, którym oddycha
Prawdziwa Izyda.
— Nie wiem, co cię doprowadziło do tak desperackich myśli? CzyŜbyś nosiła w
sercu jakiś sekret? Jeśli tak, powinnam o nim usłyszeć.
Wdzięczny szczebiot ochoczo popłynął z ust klęczącej:
— Ta, przed którą serce Berenike nie ma tajemnic, wie o niej wszystko! Pragnę
jedynie patrzeć na swoją najmilszą, najwdzię-czniejszą, najłaskawszą panią,
której uroda i dobroć skrywają mądrość, tak jak zielone listki otulają pąk
kwiatu. Czyniąc, co moja pani mi kaŜe, nie przestaję w duchu klęczeć przed tą,
która jest Diademem śycia!
— JuŜ dosyć. Idź i przygotuj mi klejnoty do stroju na wyjazd do Muzejonu.
Zapytaj astrologa, jaki rodzaj kamieni doradza ni dzień dzisiejszy.
„Dlaczego ona nieustannie otacza mnie uwielbieniem? — zastanawiała się Kleopatra
patrząc za smukłą sylwetką niechętnie idaj cej ku drzwiom. — Czasami ta
dziecięco bezmyślna paplanin
122
sprawia wraŜenie chytrości. Berenike jest bardzo ładna. Rozkwitła na moim dworze,
gdyŜ dbałam o to, by tej nubijskiej dziczce zaszczepić helleńską ogładę. Dziś
zna i cytuje greckich klasyków bieglej niŜ moje stare damy dworu. Płacze, gdy
przejdę obok nie spojrzawszy... Dwukrotnie sięgnęła po truciznę — zresztą
całkiem niewinną — gdy się jej zdawało, Ŝe o nią nie dbam... Nie wspomina o
swoim męŜu, nie pragnie go odwiedzić! Na jej miejscu dawno bym skorzystała z
przysługującego małŜonce prawa!"
Spragniona wieści o wygnanym do Anpet i zdziwiona obojętnością Berenike,
zachęciła ją do zwierzeń pytając: „Czy nie chciałabyś udać się w podróŜ?" „Racz,
królowo, wymienić nazwę miejsca, gdzie widzieć mnie pragniesz, a udam się tam
natychmiast!" CóŜ mogła na to odpowiedzieć? Tylko obrócić całą sprawę w Ŝart.
Pewnego razu zjawiła się w kancelarii w momencie nadejścia listów ze świątyni w
Anpet. Wśród sprawozdań i ponagleń o szybsze dostawy płótna, oliwy, wosku, wina
— znajdował się list opieczętowany imieniem Zojlosa. Wzięła go ze sobą.
Z jakim pośpiechem oddalała się do- swojej sypialni, jak kategorycznie odprawiła
wszystkie dworki, chcąc pozostać z listem — sama. Jak drŜały palce rozkładające
pergamin...
Długi list zawierał drobiazgowy opis ceremonii ku czci barana Mendesa, której
przewodniczył Zojlos. Wyliczał, ilu kapłanów, harfiarzy, śpiewaków, ile sług,
cytrzystek i tancerek brało udział w uroczystości; ile koszy placków, ryb,
melonów, ile flaszek piwa rozdano świętującym. Na koniec wyraŜał prośbę o
przysłanie nowych opon do okien, gdyŜ darowane mu słońce dawno juŜ przepaliło.
Na samym skraju karty znajdował się dopisek: „Oczom, które czytają te słowa,
naleŜą się pocałunki od nazbyt juŜ stęsknionych warg".
Oślepiły ją, na wylot przebiły te wyrazy. W pierwszej chwili myślała, Ŝe zostały
skierowane do niej. Zojlos odgadł lub przeczuł, iŜ Kleopatra ubiegnie Berenike i
odczyta pismo! Po pierwszym wzburzeniu przyszła chłodna refleksja: to nie jej
oczom naleŜą się pocałunki od stęsknionych warg.
Schowała list, jak najdroŜszą pamiątkę, by od czasu do czasu wyjęty z ukrycia
odczytywać... i marzyć.
Wezwała urzędnika odpowiedzialnego za zaopatrzenie świątyń.
123
Zapytała go łaskawie, czy świątyni w Anpet i jej kapłanom niczego; nie brakuje.
Królowa, jakb arcykapłanka barana Mendesa, nie chce,' aby ją posądzono o brak
zainteresowania potrzebami boga. Uzyskawszy poŜądaną informację, kazała sobie
dostarczyć próbki i sama wybrała materiał na opony.
W wyniku tych zabiegów stróŜe w Anpet ujrzeli pewnego dnia trzy wozy
zatrzymujące się przed świątynią, na których piętrzyły się bele materiału,
poduszeczki wypchane kaczym puchem, atłasowe kołdry...
Zdumiony sekretarz świątynnej kancelarii usłyszał od przewodnika karawany, iŜ
tym wszystkim ma rozporządzić wedle swego uznania — arcykapłan barana Mendesa,
Zojlos.
Tymczasem Berenike obsypywana dowodami łaskawości (im bardziej zazdrość
doskwierała królowej, tym hojniej — jakby chcąc oczyścić się z zarzutu zawiści —
obdarowywała Berenike), bezpieczna, odkąd Ptolemeusz w obawie przed zemstą
ś
więtej kocicy pozostawił ją w spokoju, fruwała jak motyl po pokojach królowej.
Rozterkę Kleopatry uśmierzył na krótko przyjazd Antiochis. Siostry o mało się
nie zacałowały z radości. Spały w jednej sypialni, szły na taras trzymając się
za ręce, odstępowały sobie najsmaczniejsze kąski, obdarzały się kwiatami.
Kleopatra wypytywała o ojca, o Laodike, o braci, opłakała śmierć Hegesianaksa i
przejęła się rzezią słoni. Antiochis dowiedziawszy się, Ŝe siostra poroniła,
poskarŜyła się: „To tak jak ja, lecz ty jeszcze moŜesz mieć dzieci, a mnie
irańscy lekarze przepowiedzieli, Ŝe zostanę bezpłodna."
— Nie wierz im. Oni kłamią, Ŝeby Ariarates, myśląc, iŜ zejdzie ze świata
bezpotomnie, hojniejszy był dla świątyń i kapłanów — pocieszyła ją Kleopatra i
poradziła siostrze zastosować stary, egipski sposób sprawdzenia, czy będzie
mogła mieć dziecko.
„WłóŜ oddzielnie ziarno jęczmienia i ziarno pszenicy do moczu. JeŜeli
natychmiast zakiełkują, dziecko się urodzi. Jeśli wprzód zakiełkuje jęczmień,
urodzi się chłopiec, jeśli pszenica — dziewczyna".
— Sposób jest niezawodny — zapewniła — pod warunkiem, Ŝe noce będziesz spędzać
w sypialni męŜa, a nie gdzie indziej.
Antiochis wyściskała Kleopatrę, przyrzekając pójść za jej radą, gdy tylko wróci
do Mazaki.
124
Pierwsze nieporozumienie między siostrami wynikło z powodu obrazu mistrza
Antifilosa. Antiochis zarzuciła Kleopatrze, iŜ oszukała ojca podarowując mu
tylko udaną kopię. Na gniewne pytanie Kleopatry, jakie ma dowody, iŜ było to
ś
wiadome oszustwo, Antiochis odrzekła impertynencko, iŜ dowody moŜna znaleźć w
Rzymie. Cały świat juŜ mówi o zboŜu i złocie ofiarowanym Rzymowi na wojnę z
Antiochem. Z satysfakcją wytknęła siostrze, Ŝe schlebianie senatowi na nic się
zdało Bogom Objawionym. Nawet Licję, na której faraonowi tak zaleŜało, Rzym
przysądził republice Rodos.
Antiochis nie troszcząc się o zranione uczucia siostry, rychło poszukała sobie
nowych rozrywek.
Ani rozbiór królestwa, ani Ŝal po śmierci Hegesianaksa, ani niepokój o ojca nie
przeszkodziły jej rzucić się w wir zabaw i szaleństw, do których w Aleksandrii
nie brakowało okazji.
Kleopatra zrazu nie chciała dać wiary doniesieniom, Ŝe jej siostra, nie bacząc
na godność szwagierki faraona, wesoło spędziła noc w najelegantszym domu heter
utrzymywanym przez ministrów królowej. Obrzucona wymówkami Antiochis odrzekła
spokojnie: „Uwierz mi, droga siostro, nie dzieją się tam rzeczy bardziej
gorszące od tych, jakie mają miejsce w sypialniach Ptolemeuszy".
Epifanes, zajęty jednocześnie dwoma romansami: z przodownicą chóru
dionizyjskiego i z Ŝoną swego sekretarza, utracił dawne zainteresowanie osobą
pięknej szwagierki, inni natomiast, nie wyłączając starego Polikratesa, durzyli
się w niej coraz bardziej.
RozwaŜaniom Kleopatry, w jaki sposób dać tej płochej i lekkomyślnej do
zrozumienia, iŜ czas, by powróciła do Mazaki, przeszkodziło wejście słuŜebnej.
— Królowo, przybył goniec z wiadomością o siostrze królewskiej...
— Antiochis? Co się jej stało? — zaniepokoiła się, powstając z krzesła.
— Nic, nic. Goniec przyniósł wiadomość, Ŝe do portu zawinął statek z księŜną
Laodike na pokładzie. KsięŜna za chwilę znajdzie się w pałacu.
— Laodike?! Nie uprzedziła mnie... JakŜe w porę przybywa! Władczyni Egiptu z
ulgą poczuła się znów najmłodszą z sióstr. Obie padły sobie w ramiona, uroniły
wiele łez i dopiero gdy mi-
125
nęło wzruszenie wywołane powitaniem, przyjrzały się bacznie jedna
drugiej.
Kleopatra znalazła Laodike nazbyt otyłą po urodzeniu dziecka. Okazała w
ramionach, krzepka w barkach, z wydatną piersią, za', wcześnie, jak na swoje
lata, upodobniła się do bogini płodności, Ana-
hity.
Laodike zganiła w duchu szczupłość sylwetki Kleopatry. Droga mała siostrzyczka
przypominała figurynkę o cienkich nogach, długiej szyjce, wątłych ramionach.
Blade uszy, widoczne spod uczesania, brwi niepotrzebnie wydłuŜone ku skroniom
zieloną kreską. Tylko nos, usta i oczy, po dawnemu płonące ciepłym, łagodnym
blaskiem, były prześliczne... ale ta nieszczęsna chudość...
— Nadto mocno się róŜujesz — rzekła serdecznie.
— Kiedy w Antiochii odwoziłaś mnie do Dafnijskiej Bramy, kazałaś mi wymalować
szminką policzki, aŜeby nie zauwaŜono mojej bladości, pamiętasz?
— Matka nie byłaby zadowolona widząc twoją przejrzystą tunikę; królowa Laodike
nosiła cięŜkie atłasy i gęste białe płótno.
— Nasze afrykańskie słońce kaŜe nam lekko się ubierać. Jak to miło, Ŝe wreszcie
zdecydowałaś się mnie odwiedzić.
— Chciałam porozmawiać z Antiochis. Nie będąc pewną, czy zdolna jest przeczytać
list do końca, postanowiłam powiedzieć jej osobiście, Ŝe rok poza domem to dla
małŜonki i królowej nieco za długo.
— Ach tak! I powiesz jej, naprawdę?
— Oczywiście, i nie tylko to.
— Co robi ojciec? Przebywa w Antiochii?
— Dawno go nie widziałam. Kryje się przed ludźmi. Zaniechał odwiedzania
ś
więtych przybytków i składania ofiar. Bankierzy nie dają mu spokoju domagając
się zwrotu poŜyczek.
— Więc juŜ do tego doszło!
— Nie ma srebra na drugą ratę kontrybucji. Wiem od Eubei, Ŝe starał się o
przedłuŜenie terminu, ale Rzymianie się nie zgodzili.
— Jak się miewa Eubeja?
— Roztyła się, a jej dziecko umarło.
— Dlaczego nie zabrałaś ze sobą córeczki? 1
— Nie uwaŜałam tego za wskazane.
126
— A nasz najmłodszy brat? Wiem, iŜ jest zakładnikiem w Rzymie. Czy rodzinie
wolno go odwiedzać? Czy pisze do was?
— Nie pisze i nikomu z nas nie wolno go odwiedzać. Zapewne wyrośnie z niego
dziwak albo szaleniec.
— Dlaczego?
— Taki bywa los ksiąŜąt, którzy dziećmi stają się zakładnikami. Seleukos stara
się zająć finansami państwa. Wraz z odcięciem nas od cieśniny Hellespontu, od
portu w Byzantion i od królewskiej drogi karawanowej przepadły wszystkie dochody.
Zamarł ruch w syryjskich portach, nie istnieje prawie nasza flota handlowa, więc
nie ma i towarów. Mam nadzieję, Ŝe skorzystała na tym Aleksandria?
— Na razie korzyść odnieśli podobno tylko Eumenes i Rodos. Powiem ci w sekrecie,
droga siostro, Ŝe Ptolemeusz szalał, kiedy się okazało, Ŝe obdarowano hojnie
Eumenesa, a o nas zapomniano.
— Przyjdzie czas, Ŝe złupią i Eumenesa.
— Nie pocieszaj mnie! Takie złudzenia nie sprawiają mi radości. Powiedz lepiej,
co się stanie, jeśli ojciec nie zdobędzie srebra.
— Dręczy mnie przeczucie, Ŝe nastąpi jakaś katastrofa. Umowa zawarta w Apamei
zobowiązuje ojca do regularnej spłaty rat. Gdy jej nie dotrzyma, mogą nam zabrać
te ostatnie dziesięć statków lub zajmą któreś z przybrzeŜnych miast — na
przykład Laodiceę Nadmorską.
— Czy w państwie Antiocha nie ma juŜ srebra?!
— Jest jeszcze przy świątyniach, lecz to srebro naleŜy do bogów i kapłani nie
mogą nim rozporządzać. Wolno im pomnaŜać majątek świątyni, nie wolno zaś —
pomniejszać.
— To tak jak u nas — wyznała zniechęcona. — Skarbce świątynne pęcznieją od
złota, klejnotów i srebra, lecz gdy trzeba pieniędzy na rozbudowę lub
oczyszczanie kanałów czy na zbudowanie floty, kapłani wzdychają i mówią, Ŝe
rozporządzanie własnością bogów byłoby świętokradztwem. Z braku pieniędzy
nakłada się nowe podatki i rośnie niezadowolenie ludu.
Na progu stanęła Antiochis. Szybki oddech, rumieniec, fryzura w nieładzie
ś
wiadczyły o pośpiechu.
— To prawda! A ja nie chciałam wierzyć... Laodike! Wyglądasz wspaniale,
majestatyczna jak Toeris, święta małŜonka hipopotama... Pozwól, Ŝe cię uściskam.
127
— Perfumujesz się piŜmem — z niesmakiem orzekła Laodike uwalniając się z objęć
siostry.
— PiŜmo jest mocniejsze od mdłego nardu!
— PiŜmem nacierają ciało kurtyzany, moja droga.
— Nie uwaŜasz, najdroŜsza, Ŝe kurtyzany lepiej od księŜniczek wiedzą, co lubią
męŜczyźni?
— Nie słuchaj 'jej, Laodike! Antiochis zawsze szuka zaczepki.
— Wcale nie, szukam zaczepki. Jestem zachwycona, Ŝe przynajmniej jedna z córek
Wielkiego Króla zasługuje na szacunek.
— Jedna? — spróbowała zaŜartować Kleopatra. — A cóŜ mnie masz do zarzucenia?
— Twój rumieniec świadczy, Ŝe jednak jest coś!
— Odkąd przyjechałaś, robisz wszystko, Ŝeby mi dokuczyć!
— Powiedz, Antiochis, kiedy masz zamiar wrócić do męŜa? W pałacu w Antiochii
jedną salę musiałam przeznaczyć na listy od Ariaratesa. Nie odpisałam na Ŝaden.
Ostatecznie to wasza sprawa. Nie powinnaś jednak zapominać, czyją Ŝoną zostałaś.
— AleŜ on najchętniej sypia z arcykapłanem! Nie mam nic zdroŜnego na myśli.
Pewnie i teraz leŜą sobie razem, jak bliźnięta, trzymają się za rączki, trącają
nogą i chichocząc opowiadają nieprzyzwoite anegdotki o Ŝyciu Ormuzda.
— Nieźle się tym bawisz, ale ja przyjechałam takŜe i po to, aby cię przywołać
do opamiętania.
— Nadzwyczajne — Antiochis usiadła i wlepiła wzrok w twarz Laodike. — Naprawdę
w tym celu odbyłaś podróŜ?
— Spróbuj sama sobie odpowiedzieć.
— Szalenie interesujące. Ach! Wy jeszcze nie wiecie, jaką miałam; w drodze
przygodę! Ktoś napadł na mój powóz.
— śartujesz, Antiochis?
— Troszeczkę. Właściwie to nie był napad, dostałam tylko tabliczką w głowę.
Podrzucono mi list.
— Znam z góry jego treść. Rodzina jakiegoś dłuŜnika błaga o wjl puszczenie go z
więzienia.
— Nie zgadłaś, Kleopatro.
— Od zakochanego studenta?
— Nie.
— Słynny astrolog ofiarowuje ci swoje usługi?
128
— Nie. Tylko trzy wyrazy. Bez podpisu.
Antiochis wyjęła z woreczka tabliczkę i podsunęła ją siostrom.
— Ten, kto rzucił mi ją na głowę, znikł, zanim zdołałam się obejrzeć.
— „Czyń jak Gorgo" — odczytały.
— Czy Gorgo to nowa kochanka Ptolemeusza?
— Och, wstydź się!
— Więc czyje to imię?
— Gorgo znaczy to samo co Gorgona — z politowaniem odezwała się Laodike. — JuŜ
zapomniałyście, czego nas uczono?
— Hezjod wymienia trzy Gorgony: Steno, Euryale, Meduzę. Wszystkie trzy były
okropne, budziły grozę i przestrach swoim wyglądem.
— Nie wszystkie, nie wszystkie, droga Kleopatro! Meduza, na przykład, była tak
piękna, jak nasza siostra Laodike. Dopiero Atena ją odmieniła za karę, Ŝe w jej
ś
wiątyni Posejdon uczynił biedną Meduzę matką Pegaza.
— Proszę — odezwała się ironicznie Laodike — nasza Antiochis pamięta nawet
Hezjoda!
— Nigdy nie zapominam o tym, Ŝe bogowie karzą nas cięŜko za swoje bezeceństwa.
— Nie kłóćcie się, lecz spróbujcie wyjaśnić sens zapisu. Ja teraz nie mam czasu.
Muszę jechać do Muzejonu.
— Po drodze poproś Arystofanesa, by zechciał przybyć do pałacu. On wie wszystko.
— Takim drobiazgiem niepokoić uczonego?
— Słyszysz, Laodike? śe dostałam tabliczką w głowę, to dla Kleopatry drobiazg.
Jedź i wróć przed przybyciem Arystofanesa.
— Arystofanes, ten wielki uczony? — spytała Laodike zamknąwszy oczy.
— Tak. Ptolemeusz trzymał go w areszcie. Swoją mądrością Arystofanes mógłby
wypełnić całą Bibliotekę, której jest kolejnym, piątym dyrektorem. Skończył
sześćdziesiąt lat. Zna.chyba wszystkie attyckie i lakońskie wyrazy. Napisał o
nich aŜ dwie ksiąŜki. Zajmuje się starymi greckimi lirykami, tragikami,
komediopisarzami i juŜ nie wiem kim jeszcze. Aha! Pindarem! Ale po co ci to
mówię? Ty wcale nie słuchasz. Laodike, obudź się!
9 — Trzy córki króla — t. III 129
— Ja nie śpię!
— Kiedy nie otwierasz oczu, wyglądasz tak szlachetnie, jaki Gorgo, nim
ją Atena przemieniła w Meduzę. O czym myślisz?
— śe dosyć juŜ przytyków do mojej osoby.
— W takim razie pomówmy o kim innym. Co robi Hannibal?
— Buduje miasto Prusjaszowi w Bitynii.
— Zadziwiające! Marnować swoje zdolności dla takiego prostaka!
— Mądrzejsi i wykształceni, jak nasz ojciec, z ulgą się go pozbyli.
— Był czas, kiedy się w nas podkochiwał. Szkoda, Ŝe nie umiał się zdecydować.
To nawet śmieszne. Wódz, który zawsze uderzał błyskawicznie, prawdziwy „Syn
Pioruna", tym razem zwlekał. Ty powróciłaś do Dafne, a ja pojechałam do Mazaki.
Tak się skończył romans, który się nie zaczął.
— Jesteś tego pewna?
— Gdybyś miała romans z Hannibalem, nie leŜałabyś tutaj jak wypoczęta jałówka.
Takiego męŜczyzny się nie zapomina.
— CzyŜbyś z takim samym uniesieniem zachwalała Hannibala Eumenesowi?
— Jesteś nielitościwa, Laodike. Zawsze taka byłaś.
— Nie chcesz zatem usłyszeć, jak spędza czas Eumenes?
— Jak spędza czas?
— Szykuje się do wojny z Prusjaszem.
— Tylko tyle?
— Spodziewałaś się wiadomości o jego nowej kochance? Wiem o jednej — cytrzystce
z Efezu. Powiadają nawet, Ŝe jest brzemienna, co musi wielce martwić twoją
pasierbicę Stratonikę, której bogowie odmawiają potomstwa z Eumenesem.
— Kto ci to wszystko opowiedział?
— Wyobraź sobie: Eubeja. Zajmuje się plotkami z równym upodobaniem jak
biadaniem nad niewypłacalnością ojca.
— Tak z nim źle?
— Jest zrujnowany. Nie ma z czego zapłacić długów.
— Niech mu ktoś poŜyczy!
— Kto? MoŜe twój mąŜ, któremu tylko ze względu na perga-mońskiego zięcia
Rzymianie łaskawie uchylili połowę kary za udzielenie pomocy Wielkiemu Królowi?
Czy moŜe mąŜ Kleopatry? A moŜe ty masz schowane srebro?
130
— Czy uwaŜasz, Ŝe ja... powinnam coś w tej sytuacji zrobić?
— Owszem, jeśli znasz bogacza największego na całą Małą Azję, gotowego sypnąć
srebrem bez domagania się zwrotu, idź do jego sypialni.
— Nie! Nigdy! Za nic! Nie zrobiłabym tego nawet dla ojca. Nic by to zresztą nie
pomogło. On nie da.
— KtóraŜ nienasycona bestia zechce się dzielić? Połknąłby ciebie jak smok owada.
— Masz słuszność — szepnęła Antiochis. — Nienawidzę go.
— I dlatego nie moŜesz zapomnieć?
— JuŜ zapomniałam.
— Nie pytasz mnie wcale o Poliksenidasa.
— Och... — westchnęła na poły rozczarowana, na poły skruszona. — Co się z nim
dzieje?
— Po klęsce Antiocha wypłynął i przybił z okrętami do portu w Syrii. A kiedy
ojcu kazano wydać całą flotę wojenną, Polikseni-das pozostał bez zajęcia i bez
ojczyzny. Do swojej mógłby wrócić jedynie jako zwycięski nauarcha. Rzymianie
chcą go ująć, uwięzić i stracić, o co szczególnie zabiega Eumenes, nie mogący
Polikse-nidasowi darować blokady pergamońskich okrętów.
— I gdzieŜ on teraz jest?
— Kto miał nieszczęście przegrać, musi się ukrywać w kraju lub zbiec za granicę
i słuŜyć obcym. Tak właśnie jak czyni Hannibal.
— A jeśli Prusjasz nie zechce go ochraniać?
— Wtedy Hannibal zginie.
— MoŜe przecieŜ uciec.
— Dokąd? Kto miał nieszczęście narazić się zawistnym i potęŜnym, temu świat
odmówi schronienia. Nawet lisia jama będzie mu zasadzką, a księŜyc — szpiegiem.
— PrzeraŜasz mnie. Czy Poliksenidas wie, Ŝe jestem tutaj?
— Nie.
— Dlaczego mu nie powiedziałaś?
— Patrząc w święte źródło w Dafne ujrzałam was razem. Spotkasz go zatem rychlej,
niŜ się spodziewasz.
— Mam ochotę się rozpłakać. Nie chciałabym cię rozgniewać, ale skoro tak
cierpliwie ze mną rozmawiasz, pozwól, Ŝe cię zapytam: czyś o tym, który cię
naprawdę kochał, całkiem juŜ zapomniała?
131
— Sama sobie odpowiedziałaś. UsłuŜ mi teraz jako młodsza siostra, zawezwij
słuŜebne, powiedz, Ŝe chcę wziąć kąpiel i odpocząć, dopóki nie wróci Kleopatra.
Nierad, Ŝe zaproszenie królowej odrywa go od pilniejszych zajęć, Arystofanes
pospieszył do pałacu. Przyjęto go z szacunkiem naleŜnym uczonemu, a perspektywa
spędzenia miłego wieczoru rozpogodziła szybko jego oblicze. Nie czuł się bowiem
ani tak stary, ani tak mało wraŜliwy na uroki Ŝycia, by nie docenić przyjemności,
jaką sprawia przebywanie w towarzystwie trzech pięknych kobiet.
Trzy księŜniczki, odziane w lekkie tuniki, w pełnych wdzięku pozach spoczywały
na obciągniętych jedwabiem sofach.
Kiedy wszedł, trzy kobiece twarze — kaŜda o innym, niezwykłym, typie urody —
zwróciły się w jego stronę. Wodząc oczami od jednej do drugiej zastanawiał się,
której przyznałby jabłko z napisem: „dla najpiękniejszej".
Najmłodsza jeszcze nie zdjęła z siebie klejnotów, w które się; ustroiła na
wyjazd do Muzejonu, ani nie starła szminek podkreślających zarys oczu i cienkich,
na modłę egipską wyskubanych brwi. Uczesanie i wąska, pętająca nogi tunika
upodabniały Kleopatrę do jednej z tych Neferetiti uwiecznionych w brązie, w
alabastrze, na freskach i w mozaikach.
Zdumiał się, Ŝe ta „Syryjka" potrafiła przyswoić sobie tyle z powabu i
melancholijnego czaru księŜniczek przed setkami lat ode-szłych do Zachodniej
Krainy na drugim brzegu Nilu.
Wzruszony przeniósł wzrok na Antiochis, w którą najpełniej wcieliła się
uwodzicielska siła baktryjskiej Apame w miłosną niewolę biorącej macedońskiego
generała. Połączenie greckiej regularności rysów ze wschodnim dziedzictwem
przywiodło mu na pamięć słoneczny promień rozświetlający chłodną powierzchnię
białego kamienia.
Lecz kiedy spojrzał na Laodike, nie mógł juŜ od niej oderwać wzroku. Przymknięte
powieki, półuśmiech na pełnych wargach, niskie czoło pod obfitymi puklami włosów,
twardo zarysowana broda — oto twarz wzbudzająca w patrzącym podziw pomieszany
132
z lękiem. Kamienny uśmiech Laodike wyraŜał wzgardliwe pobłaŜanie dla ludzkich
przywar.
Tymczasem wniesiono owoce, ciasteczka migdałowe i soki w pucharach z górskiego
kryształu.
— Niech cytrzystki złoŜą instrumenty — zwróciła się królowa do młodej damy
dozorującej obsługi stołu. — Muzyka będzie przeszkadzać nam w rozmowie.
— Powiedz Arystofanesowi, Kleopatro, co cię skłoniło do przeszkodzenia mu w
pracy — wtrąciła Laodike. •
— Nie sądź, Arystofanesie — podjęła Kleopatra zwróciwszy się do uczonego — Ŝe
nie.czuję skruchy zabierając ci czas, który winien naleŜeć wyłącznie do twoich
dzieł. Tym bardziej więc będziemy wdzięczne, jeśli zechcesz nas uwolnić od
niepokoju, w jaki nas wpędziła nasza niewiedza.
— A raczej roztargnienie królowej Kapadocji! Ono jej nie pozwoliło w porę
zapytać, co ma oznaczać wrzucony do powozu list — odezwała się Laodike.
Arystofanes doznał wraŜenia, Ŝe te szare, duŜe oczy o przenikliwym spojrzeniu
ogarniają świat szerzej niŜ wąskie oczy Kleopatry oraz roześmiane syrenie oczy
Antiochis.
— Jesteś niesprawiedliwa, Laodike — upomniała siostrę Kleopatra. — CzyŜ
Antiochis miała wyskoczyć z powozu i rozpychając tłum szukać człowieka, którego
ręka wrzuciła list?
— NiechŜe usłyszę, co tak zaniepokoiło wszystkie obecne tu królowe?
— LeŜy to przed tobą, na stoliku, Arystofanesie.
— „Czyń jak Gorgo" — odczytał biorąc tabliczkę. — Gorgo to imię doryckie,
dokładniej mówiąc spartańskie, dość częste na ziemiach zwanych przez Rzymian
Lacedemonem.
— A nie mówiłam, Ŝe Arystofanes wszystko wie? — z triumfem zawołała Kleopatra.
— Skoro imię juŜ jest nam znane, próbujmy wyjaśnić resztę. Jeśli monarchini
Egiptu, władczyni Kapadocji i księŜna z Dafne zezwolą, przypomnę, iŜ imię Gorgo
nosiła Ŝona Leonidasa, króla Sparty, którego czyn pod Termopilami jest nam
znany...
— Miejmy nadzieję — wtrąciła Laodike. — Jeśli tylko Antiochis w podróŜach nie
zapomniała, gdzie leŜy Sparta?
— Chcemy wiedzieć, co takiego uczyniła Ŝona Leonidasa.
133
— Poproszę o płaski noŜyk.
Trzy głowy nachylone ku Arystofanesowi z napięciem śledziły rękę spokojnie i
ostroŜnie zeskrobującą warstewkę wosku z po-wierzchni drewnianej tabliczki.
— Sprawdzam, czy mój domysł jest słuszny — zdmuchnął stru-Ŝynki wosku. — Proszę
spojrzeć. - -
— Oooo — wyrwało się z piersi Kleopatry i Antiochis. Laodike usiadła i
skrzyŜowawszy ramiona, z uwagą wpatrywała się w twarz Arystofanesa.
— Gorgo otrzymała czystą tabliczkę, okazała się jednak na tyle domyślna, Ŝe
zeskrobała wierzchnią warstwę wosku, po czym ukazały się pod nią wyryte w
drzewie litery. Była to poufna wiadomość przekazana z obozu Kserksesa przez
Spartanina pragnącego ostrzec rodaków o inwazji Persów.
— Pozwólcie, niech wam głośno przeczytam. Antiochis podniosła tabliczkę na
wysokość oczu.
— „Nie tracąc chwili, jedź do Elymais. Stań u drzwi świątyni, nie dopuść tego,
który nie dał się powstrzymać".
— Słyszałyście? — opuściła tabliczkę i powiodła wzrokiem po twarzach sióstr.
— Trudno było nie słyszeć. Ale teraz to juŜ zupełnie nie rozumiem: kto ma
jechać do Elymais, kogo, ma nie dopuścić i dlaczego? Przyznaj się, Antiochis,
Ŝ
eś to wszystko sobie wymyśliła, Ŝeby nas zaintrygować, a potem wyśmiać, iŜ tak
dałyśmy się nabrać.
— PołóŜ rękę na mojej głowie, a wymacasz guz. Dostałam tabliczką w głowę, gdyŜ
ten, kto nią rzucił, spieszył się bardzo.
— Dlaczego tak postąpił?
— śeby pozostać nie rozpoznanym. Pochwycony mógłby się spodziewać pytań, a tego
właśnie wolał uniknąć — poddał Arystofanes.
— GdzieŜ jest owo Elymais?
— W Persydzie — wtrąciła słuchająca uwaŜnie Laodike. -H W bitwie pod Magnezją
brali udział łucznicy z Elymais.
— To ziemie uwaŜane za babilońskie — dodała Kleopatra. —^ LeŜą w dolnym biegu
Tygrysu, na północ od Zatoki Perskiej. Kiedyś przybyło z tamtejszej świątyni
poselstwo z darami dla świątyni Izydy.
134
— Znakomita pamięć władczyni na pewno nie przeoczyła faktu, Ŝe przy świątyni w
Elymais znajduje się jeden z największych w Babilonii skarbców?
— Czy jesteś tego pewien, Arystofanesie?
— Nie mogę się mylić, gdyŜ ten skarbiec sławny jest na Wschodzie. Kiedy jeszcze
byłem przy ojcu w Byzantion, mówiło się o nim podobnie jak o złocie Midasa,
miałem nawet w ręku złoty maneh babiloński pochodzący ze skarbca w Elymais.
—• Co się z tobą dzieje, Laodike? Dokąd idziesz?
— Nic. Zostańcie tutaj, ja pójdę odetchnąć trochę na tarasie.
— ZauwaŜyłaś, Antiochis, jak Laodike poruszyła wiadomość o skarbcu?
—- MoŜe ukrywa coś przed nami?
— To do niej nader podobne!
— Opuściła nas, Ŝeby się nie zdradzić!
Czując, Ŝe nie jest juŜ potrzebny, Arystofanes wstał i zaczął się Ŝegnać.
— Krzywdzisz nas, Arystofanesie, odmawiając nam czasu, który tak chętnie
spędziłybyśmy z tobą. Chciałam cię jeszcze zapytać o sprawy tyczące Muzejonu,
słyszałam, Ŝe brakuje wam papirusu?
— O, nie tylko tego! Za bezpowrotną przeszłość naleŜy uznać czasy, kiedy dziad
panującego nam władcy udzielał hojnego poparcia naszej uczelni. Lektorzy,
niezbędni dla studentów, gorzej są opłacani niŜ niejeden pokojowiec poruszający
wachlarzem.
— Czy nie ma w tym nieco przesady, Arystofanesie?
— MoŜe się rychło okazać, Ŝe to, co dzisiaj wydaje się przesadą, jutro będzie
niewystarczające dla określenia prawdziwej sytuacji. Przepisujący teksty
uskarŜają się teŜ na brak oliwy do lamp.
— Pomówię o tym z urzędnikiem odpowiedzialnym za zaopatrzenie Muzejonu.
Odprowadzając uczonego do drzwi, czego, nigdy nie robiła dla Ŝadnego ministra
ani posła, Kleopatra spostrzegła, Ŝe Arystofanes mówi coraz ciszej, jakby mu
zaleŜało, by nie usłyszała go Antiochis siedząca w głębi komnaty. Słowa były nie
mniej zadziwiające niŜ ostroŜny ton:
— Czy królowa zapamiętała imię kapłana, który kiedyś, w drodze powrotnej z Teb,
zatrzymał się w moim domu?
135
— ??? — wyrzekła blednąc. — Czy coś mu się stało?
— O tym mi nie wiadomo, natomiast...
— Przejdźmy tu obok, do sąsiedniej sali. Teraz mów, Arysto-fanesie.
— Sprawa jest krótka. OtóŜ ów kapłan, Zojlos, który od dwóch lat przebywa w
Anpet...
— Przesłał list, zawiadomienie? — przerwała gwałtownie. —' Masz je
tutaj, przy sobie? Mam nadzieję, Ŝe nie zapomniałeś zabrać!
— Nie sądzę, aby moŜna to nazwać zawiadomieniem. Zojlos domaga się, aby mu
odesłano Ŝonę, z którą został rozłączony. — PoniewaŜ Kleopatra rozchyliła usta,
jakby z trudem łapała oddech, zakłopotany dokończył łagodnie: — Zojlos mniema,
iŜ jego prośba znajdzie oddźwięk w sercu śywej Izydy, zawsze dobro czyniącej.
— Bądź spokojny, Arystofanesie. Nie zapomnę tego, com od ciebie usłyszała.
Mędrzec wrócił do domu nie potrafiąc sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego
małŜonka faraona tak się przejęła prośbą skromnego kapłana.
Wchodzącą do komnaty powitał okrzyk Antiochis:
— Jakaś ty blada? Czy staruszek powiedział ci coś nieprzyjemnego, czy Laodike?
— Chodźmy na taras.
— Laodike — Antiochis dotknęła ramienia zapatrzonej przed siebie. — Nie' udawaj,
Ŝ
e pierwszy raz ujrzałaś kwitnące drzewka. Obie z Kleopatrą umieramy z chęci
usłyszenia, co cię tak olśniło? Odgadłaś sekret napisu, prawda? A moŜe miałaś
widzenie?
Laodike odwróciła ku nim głowę i zmierzyła spojrzeniem, pod którym obie królowe
stropiły się.
— JestŜe to moŜliwe, byście nie pojęły?
— Czego?
— Ojciec, nie mogąc inaczej zdobyć srebra, zdecydował się okraść świątynię w
Elymais.
— Jesteś szalona?!
— Nie wierzę, Ŝeby Wielki Król miał jak rabuś dobierać się do pieniędzy!
— To nie wierzcie. Pijcie soki, jedzcie ciasteczka i rozprawiajcie, o czym wam
się podoba.
136
— Laodike, nie bądź niesprawiedliwa.
— Matka opowiadała mi kiedyś, iŜ ojciec maszerując z armią na Wschód i nie
mając pieniędzy na opłacenie wojska włamał się do świątyni w Ekbatanie, zabrał z
niej cztery tysiące talentów i pociągnął dalej.
— W tym stanie ducha, w jakim oglądałam ojca przed kopią obrazu Antifilosa,
mógł zrodzić się w jego głowie taki pomysł — raptownie oświadczyła Antiochis.
— Ale co my powinnyśmy uczynić? — jęknęła Kleopatra.
— To, do czego wzywa tabliczka: jechać do Elymais, uprzedzió ojca i nie
dopuścić, Ŝeby włamał się do skarbca.
— Co mu za to grozi?
— Ty, droga siostro, której nie odmówiono przywileju składania ofiar u ołtarzy,
zapomniałaś, czym jest targnięcie się na własność bogów? To świętokradztwo, a za
ś
więtokradztwo grozi śmierć.
Obie siostry wydały okrzyk przeraŜenia.
— Nie wierzę, aby w Elymais znalazł się ktoś, gotów podnieść rękę na Wielkiego
Króla — stwierdziła z mocą Kleopatra.
— A któŜ mówi o ludziach? Bogowie teŜ bywają zawistni i nieubłagani. W
Babilonii rządzi nielitościwy Marduk i jego syn, Nabu, oraz bóg KsięŜyca — Sin.
Człowiek dla nich nie znaczy nic.
— Ale ojciec moŜe powiedzieć, Ŝe w Syrii sam został ogłoszony bogiem, ma więc
prawo domagać się udziału w tym, co przynaleŜy bogom.
— Takie dziecinne wybiegi mogą się zrodzić tylko w twojej głowie, Antiochis.
Babilońskie moce nad Tygrysem i Eufratem nie czują się skrępowane uchwałami
syryjskich arcykapłanów.
Przygnębione milczały, aŜ Kleopatra, czując, iŜ coś odpowiedzieć trzeba, podjęła
zniechęcona:
— Skoro postępkami ojca kieruje Przeznaczenie, los jego został przesądzony, po
cóŜ zatem cokolwiek robić? Po co jechać do Elymais?
— Po to, aby temu, co nieuniknione, przeciwstawić niezłomność ludzkiej
powinności, tę uznają nawet bogowie. Nim jeszcze An-tioch się narodził, w
gwiazdach została zapisana jego droga do Elymais. Bogowie o tym wiedzą. Muszą
tedy mieć wzgląd na człowieczy wysiłek odwrócenia skutków tego, co zostało mu
przezna-
137
czone. Dlatego jedna z nas pojedzie do Elymais. Nam przystoi czynić tak, jak
nakazuje obowiązek córki.
— Chcę być przy ojcu — oświadczyła Antiochis. — Nie spodziewam się, aby
bogowie zechcieli mu pomóc, i dlatego chcę być przy nim!
— Stałaś się bezboŜna — zauwaŜyła z ironią Laodike.
— A ty z bezboŜnictwa, które kazało ci szydzić z Apolla, wpadłaś w dewocję, co
mnie wcale nie dziwi. Jutro jadę do Elymais.
— Pojedziesz, ale do Mazaki — spokojnym głosem oświadczyła Laodike. — Nie mam
zamiaru tłumaczyć cię przed Ariaratesem i dosyć mam jego ponagleń. Powinności
Ŝ
ony i królowej mają pierwszeństwo przed powinnością córki.
— Dziwne! Dziwne to i zajmujące słuchać, gdy tak przemawia ta, która nie
wahała się oddalić od siebie powinności Ŝony.
— Nie waŜ się, Antiochis...
— Odpowiedz, która z nas więcej uroniła łez nad zmarłym? Ty, jego Ŝona, czy ja
— tylko siostra?
— Przestańcie — krzyknęła Kleopatra. — MoŜecie jeszcze poŜałować tych słów
nieopatrznych!
— Ciągnijmy losy, która z nas pojedzie — mruknęła Antiochis.
— Ja.
— Przynajmniej ty, Kleopatro, bądź rozsądna. Twój wyjazd jest niemoŜliwy, a
Antiochis nie poradzi sobie w drodze z wszystkimi trudnościami, mimo iŜ dała
wielkie dowody męstwa podróŜując z Apamei do Aleksandrii. To ja winnam jechać —
Laodike opuściła głowę, skrzyŜowała ręce na piersiach i jakby zapominając o
obecności sióstr, ciągnęła łagodnie, bez uniesienia: — Powiem wam wszystko, moje
siostry, gdyŜ nie wiem, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy. Kiedy zasnęłam w Dafne
u stóp posągu, przyśnił mi się bóg. Nie był to Ŝaden z helleńskich bogów ani
naszych, syryjskich. Przemawiał do mnie w obcym języku, którego nie znam, lecz
tresc jego słów wykładała mi się jasno. Ostrzegł, Ŝe czeka mnie długa droga, a
na jej końcu spełni się to, czego Ŝaden śmiertelny nie uniknął. Jego postać była
podobna do odroślą korzenia; był niewielki, miał cztery chropowate oblicza. Na
końcu wypowiedział dziwne słowa: „mat la tari". I znikł. Gdy się ocknęłam,
przyszło mi na myśl, Ŝe proroctwo tyczy wyjazdu do Egiptu, Ŝe nieznajomy boŜek
to
138
któreś z egipskich bóstw, którym moja siostra ofiarowuje kadzidła. Przyjechałam.
Gdy wysiadłam, w porcie przekupień wcisnął mi do ręki posąŜek. Był to posąŜek
tego samego boga, który mi się okazał we śnie. Ludzie wyjaśnili, Ŝe jest to
boŜek babiloński, lecz nie umieli podać jego imienia.
— Przysięgnij na cienie zmarłego ojca i matki, Ŝeś nic nie zmyśliła— przemówiła
poruszona Antiochis.
Za całą odpowiedź Laodike wzruszyła ramionami. W milczeniu powróciły do pokoju.
Zasiadły rzędem na kanapie. Kleopatra, trzymając siostry za ręce, rzekła z bólem:
— Laodike ledwie przybyła, a z woli bogów juŜ musi odjeŜdŜać. I ty z nią
odjedziesz, Antiochis. Tak -mi cięŜko na sercu, jakbym was nigdy więcej ujrzeć
nie miała... Boję się teŜ, czy nie nadejdzie chwila, w której jedna z nas wyprze
się drugiej. Przysięgnij, Antiochis, Ŝe nie zapomnisz.
— Niech mnie barany stratują w Mazace, jeŜeli o was zapomnę — odparła Antiochis
szlochając.
— A ty, Laodike?
— Będę o was pamiętać, choćbyście tego nie chciały. Będę was wspominać, choćby
te wspomnienia były mi bardzo gorzkie.
— Tak! — z uniesieniem zawołała Kleopatra. — Niech Izyda wymierzy karę tej,
która złamie przyrzeczenie!
— Jeszcze ty, Kleopatro, nie przysięgałaś.
— Sądzisz, Ŝe chcę się wykręcić? Moje serce jest z wami. Miałabym się moŜe
wyprzeć ciebie, Laodike? Tak łagodnie, tak czule prowadziłaś mnie za rękę
do,pojazdu, gdym na zawsze odjeŜdŜała z ojczyzny do Egiptu. Antioch, nasz
najstarszy brat, był chmurny, gniewny, Ŝe ojciec daje mnie Ptolemeuszowi.
Antiochis zalewała się łzami, a matka... o! matka, jakby przeczuwając co mnie
czeka, wcisnęła mi do ręki torebkę z łakociami i opuściła komnatę krokiem tak
cięŜkim, Ŝe mógł się zdawać krokiem starej piastunki. Byłyśmy wtedy po raz
ostatni razem, trzy dziewicze córki Wielkiego Króla, i nie przyszło nam do głowy,
Ŝ
e ręka Przeznaczenia juŜ kreśli los kaŜdej z nas... Antiochis! Czemu odchodzisz?
— Nie mogę juŜ tego dłuŜej słuchać. Idę się upić. Upiję się w samotności, jak
przystoi tej, która uciekła od starego męŜa i nie zdobyła kochanka, choć wiem,
Ŝ
e o to mnie posądzacie.
139
— Co się dzieje z Antiochis? — spytała Laodike po wyjściu siostry. — Dawno pije?
— Myślę, Ŝe to się zaczęło od... słoni.
— Jakich słoni?
— Mówi, Ŝe gdy jest trzeźwa, widzi przed sobą zamordowane słonie. Rzeź na
Równinie Apamejskiej odbyła się na jej oczach. — Kleopatra sięgnęła po szkatułkę
i podała siostrze. — A to wez...
— Co tam jest?
— Klejnoty. Przydadzą ci się w drodze. MoŜe wykupisz za nie ojca, jeśli stróŜe
ś
wiątynni go zatrzymają?
— Nie. Winnam przed nim zdąŜyć do Babilonii. Zatrzymaj te klejnoty. Kiedyś,
później, wyślesz swego urzędnika do Hadramaut, Ŝeby zakupił kadzidło na ofiarę
za Laodike.
— Nie Ŝartuj, bo mi się serce kraje.
— „Mat la tari"... — szepnęła Laodike patrząc w zamyśleniu przed siebie.
— Nie domyślasz się, co to moŜe znaczyć?
— Dowiem się w Elymais. Będą chyba tak usłuŜni, Ŝeby mi przetłumaczyć?
— Laodike, chciałabym od ciebie usłyszeć, kto mógł napisać: „Czyń jak Gorgo"?
— Nie pytaj mnie, Kleopatro.
— Kiedy ja i tak się domyślam: tylko jeden mógł być...
— ...tak zuchwały — dokończyła Laodike.
— A moŜe on jest tylko narzędziem w ręku Przeznaczenia?
— Nigdy! Jeśli go spotkam, zapłaci mi za wszystko.
— Za co? PrzecieŜ gdyby nie jego ostrzeŜenie, nie wiedziałybyśmy, co ojcu
zagraŜa. Spędzałybyśmy wesoło czas w Aleksandrii, nie domyślając się, Ŝe właśnie
samotny jeździec podąŜa do Elymais.
— Nie pomyślałaś, Ŝe ten człowiek mógł rozmyślnie pchnąć ojca do Babilonii?
— W jakiŜ sposób?
— Rozsnuwając przed Antiochem wizję łatwo dostępnych skarbów.
„Bank Egibiego"... — przypomniała sobie Kleopatra. Uznawszy jednak, Ŝe lepiej o
tym nie wspominać, odrzekła roztropnie:
— Teraz widzę, Ŝe mogłam pobłądzić w swoich przypuszczeniach.
140
PoŜegnanie było długie i bolesne. Antiochis szlochała, z oczu Laodike spłynęły
wielkie łzy, Kleopatra ocierała powieki chusteczką, bacząc, by nie rozmazać
tuszu.
— Nie wiem, jak was zachęcić, byście mnie ponownie odwiedziły — rzekła
wzdychając.
— Przyznaj, Ŝe miałaś mnie dosyć, siostrzyczko. Prawda, Ŝe siedziałam za długo
i za wiele przysporzyłam ci kłopotów, ale wybacz mi, bo to się więcej nie
powtórzy. Urodź wreszcie swoje małe cielątko, abyś mogła włoŜyć na głowę złocone
rogi Hatory, i niech twoi poddani mówią o swej królowej tak dobrze, jak ja mówić
będę o niej w Mazace, chociaŜ, być moŜe, troszkę skłamię.
— Dziękuję, Antiochis, bardzo mnie wzruszyłaś — zapewniła Kleopatra, jakby nie
słysząc przytyku Antiochis. — Powiedz, moja droga — zwróciła się do Laodike —
czy juŜ wiesz, jaką drogą pojedziesz? Szkoda, Ŝe nie mogę ofiarować ci karawany,
która by cię zawiozła do portu Berenike.
— Dlaczego nie moŜesz przygotować tej karawany? Jesteś przecieŜ władczynią
Egiptu? — zapytała Antiochis.
— Musiałabym wystosować specjalne zlecenie do kancelarii, przedstawić sprawę
ekonomowi i diojkecie, uzyskać zatwierdzenie kosztów, wyznaczyć specjalnego
urzędnika, któremu by moŜna powierzyć sprawę.
— Słyszysz, Laodike? — roześmiała się Antiochis. — Jaki zamęt powstałby w
gospodarce Egiptu?
— Rozmawiałam juŜ z kapitanem statku. Z Aleksandrii mogę popłynąć do Sydonu i
przez Damaszek, Palmyrę do Dura Europos nad Eufratem, lecz to szlak
niebezpieczny, długi, pustynny, albo do ujścia Orontesu i tam w porcie
rozstrzygnę: czy jechać szlakiem Aleksandra — przez miasta Tapsakos, Zeugmę,
Edesę do Nisibin, a stamtąd do najbliŜszego portu nad Tygrysem — czy teŜ, co
naj-prawdopodobniejsze, z portu Seleucji-Pierii udać się wozem nad brzegi
Eufratu.
— Nie bierz orszaku, Laodike. Jak najmniej osób — poradziła Antiochis. — To
wcale nie tak ryzykowne, jak się moŜe zdawać, bardzo natomiast przyspiesza
podróŜ. Przekonałam się o tym w drodze.
141
— Ty przejeŜdŜałaś przez kraje, gdzie czuwały posterunki twego zięcia, daruj,
Ŝ
e tak nazywam Eumenesa, Laodike zaś znajdzie się pomiędzy dzikimi tubylcami.
— Myślisz, Ŝe ktoś śmiałby się na nią porwać?
— Nie, tak nie myślę. Jadąc wozem z Sydonu do Palmyry czy płynąc Eufratem,
Laodike podróŜować będzie krajem Seleucydów — odrzekła Kleopatra. — I wszędzie
będzie mogła się zwrócić o pomoc do komendantów garnizonów, naczelników fortec...
— Zapominasz, Ŝe po układzie apamejskim w monarchii Antio-cha nie ma juŜ
fortec ani garnizonów.
— Tak, prawda — przyznała Kleopatra. — Lecz pozostało imię Wielkiego Króla. Ono
osłoni Laodike.
/
14
Po odjeździe sióstr królowa powróciła do normalnych zajęć. Przyjmowała wizyty
dostojników oraz ich Ŝon, dyktowała pisarzowi odpowiedzi na listy i prośby
poddanych, brała udział w obchodach religijnych, uczestniczyła w uroczystościach
ku czci Serapisa. Musiała takŜe uczyć się świętych tekstów, by umieć się
posługiwać formułkami, utrwalonymi tradycją świątynną od setek lat. Musiała się
interesować, lub przynajmniej udawać zainteresowanie, rozwojem nauk w
gimnazjonach,. bywać w teatrze, od czasu do czasu złoŜyć wizytę w Muzejonie,
rzucić okiem na zbiory biblioteczne. Wysłuchiwała opowiadań ochmistrzyni, dam
dworu, Ŝony arcykapłana ze świątyni Izydyj a takŜe małŜonek innych dostojników.
Teraz, kiedy obecność sióstr nie odwracała jej myśli w inną stronę, utajony
niepokój powrócił ze wzmoŜoną siłą. śeby połoŜyć temu kres, zwróciła się do
otaczających ją słuŜebnych:
— Zawezwijcie Berenike i zostawcie nas same.
Przyszła uśmiechając się trochę lękliwie, a trochę wyzywająco, uklękła przed
siedzącą na sofie i splatając dłonie spytała:
— Czy tej nocy wolno mi będzie czuwać obok sypialni królowej? To wielka radość
dla biednej Berenike czuć się potrzebną.
— Daj mi przyjść do słowa i nie przerywaj mi, kiedy będę mówić. Nie rób takiej
zrozpaczonej miny. Patrz mi w oczy...
— Tak, patrzę... — odszepnęła i nubijskie okrągłe oczy zaszkliły się łzami.
— Powiedz, czy chcesz połączyć się ze swoim małŜonkiem?
— Czy moja królowa tego pragnie? — padła cicha odpowiedź. — Czy tego sobie
Ŝ
yczy?
143
— Nie zawezwałam cię, byś mi zadawała pytania. Masz odpowia-dac ty.
— Będzie tak, jak królowa postanowi — odrzekła przymykając powieki.
Kleopatrę zdjął gniew. Klęcząca u jej stóp z nubijską chytrością wykręciła się
od odpowiedzi.
— Dziwne, bardzo dziwne, zachowujesz się, jakbyś nie była małŜonką Zojlosa.
CóŜ to za grymasy i udawania? Przestań przewracać oczyma i wzdychać. Berenike!
Co to ma znaczyć?!
Oddalająca się ku drzwiom Berenike odwróciła głowę, by przez ramię rzucić
niechętnym tonem, nie przypominającym jej zwykłego d decięcego szczebiotu:
— MoŜesz, królowo, uczynić ze mną, co zechcesz, tak jak uczyniłaś z męŜem moim,
Zojlosem.
— Nie kazałam ci wyjść i nie rozumiem, skąd ten pośpiech. Usiądź, jak zawsze, u
moich stóp. Zarzucasz mi, Ŝe postępowałam wbrew waszym skłonnościom. CzyŜby twój
małŜonek mówił coś, a moŜe się uskarŜał? — zapytała z pozorną obojętnością.
— Tak. Mówił. Ale się nie uskarŜał. — Zerknęła na Kleopatrę i zaraz spuściła
wzrok.
— NiechŜe się zatem dowiem, co mówił.
— Zaraz sobie przypomnę — świadoma, Ŝe Kleopatra z drŜeniem oczekuje jej słów,
zwlekała, niby z trudem zbierając wspomnienia, by wreszcie z ulgą zawołać: —
AleŜ tak! JuŜ sobie przypomniałam! Zojlos opowiadał mi o spotkaniu w Bibliotece
Aleksandryjskiej!
— Ze mną? Chyba się pomyliłaś?
— Mówił, Ŝe królowa przystała na potajemne spotkanie. Zojlos niczego więcej nie
pragnął, mimo iŜ łaskawość królowej była tak ogromna, Ŝe mógł prosić nawet o to,
o czym nie odwaŜyłby się marzyć.
Z wysiłkiem powstrzymała się, by nie zerwać się, nie krzyknąć, nie uderzyć
zuchwalczyni w twarz.
— Przypominam sobie... coś takiego istotnie się wydarzyło... Twój mąŜ błagał
mnie o zapewnienie mu bezpieczeństwa. Czy Zojlos jeszcze o czymś ci wspominał? —
wyrzekła z męką.
— Tak.
144
— O czym?
— Lękam się, czy wszystko zapamiętałam tak dokładnie, jak królowa Ŝyczyłaby
sobie usłyszeć.
— Mów!
— Zojlos wspominał, Ŝe królowa przybyła w paradnym stroju, jak na wizytę u
monarchy.
— Zdaje się, Ŝe jechałam wtedy na występ uczennic do gimnazjom! —
poczerwieniała ze wstydu za to kłamstwo. — Osobliwe, naprawdę osobliwe, Ŝe ty,
która nigdy nie wspominałaś o swoim małŜonku, co mnie nieraz dziwiło, potrafisz
zachować i nawet pieścisz w pamięci drobiazgi nie warte zapamiętania. — Wysiliła
się na pobłaŜliwy ton: — Monarchini musi swym wyglądem wzbudzać podziw,
odpowiedni do jej majestatu.
— Na pewno wydaję się królowej głupia i dziecinna! Lecz nawet niemądra Berenike
wie, Ŝe nic z tego, co czyni małŜonka faraona, nie moŜe zostać zapomniane,
choćby działo się to w ukryciu lub w świątyni!
— O jakiejŜe to świątyni mówisz? — rzekła Kleopatra blednąc.
— Tej, w której Zojlos podziwiał królową oglądającą napis na porfirowym
kamieniu.
— Czy i o tym opowiadał ci twój małŜonek?
— CzyŜ on ośmieliłby się nie pamiętać, Ŝe królowa razem z nim oglądała kamień?
Niezgłębiona przychylność monarchini dla zwykłego kapłana wzbudziła zazdrość
innych kapłanów, dowiedziawszy się o spotkaniu, okazywali oni Zojlosowi szacunek
i uznanie.
Cisza, zaległa po tym oświadczeniu, jakby uśpiła na moment obie rywalki.
Berenike ocknęła się pierwsza. MruŜąc oczy, kręcąc głową, spytała:
— Czy wolno mi teraz odejść?
— Tak. Teraz
moŜesz. ,
Kleopatra poczuła się ograbiona, pusta, jakby noŜem ofiarnym
otwarto jej pierś i wydarto serce. Co miało pozostać tajemnicą zakochanych,
wydane zostało na pastwę zuchwałego języka. W niegodne ręce dostał się
zazdrośnie strzeŜony skarb: schadzka obojga w świątyni. Sługa brała odwet na
swej pani. Długo wdzięczyła się, zwodząc pozorami uwielbienia i oddania.
Dziś zdradziła się ze
10 — Trzy córki króla — r. III 145
swoją nienawiścią. Pewna uczucia Zojlosa, nie zawahała się rzucić królowej
wyzwania.
Kleopatra sięgnęła po dzwoneczek.
— Słuchaj uwaŜnie, Heleno, gdyŜ nie zamierzam powtarzać tego dwa razy.
— Słucham, królowo — dygnęła stara dama, miarkując, Ŝe z królową dzieje się coś
niedobrego.
— Jutro, rankiem, Berenike ma odjechać do Anpet... nie przerywaj! Powiedziałam,
Ŝ
e ma odjechać do Anpet. Czas, by powróciła tam, gdzie jej miejsce, do męŜa.
Jutro rano zastąpi ją przy mnie którakolwiek z twoich towarzyszek.
— Czy wolno spytać... tylko w sprawie sukien — pospieszyła widząc gniew na
twarzy Kleopatry — tylko o nie chciałam zapytać.
— Jakich sukien?
— Czy Berenike wolno zabrać dworskie stroje, w których występowała na
uroczystościach, czy mają pozostać dla następczyni? — stara dama z góry
rozkoszowała się wraŜeniem, jakie wywoła wieść o nagłej niełasce ulubienicy. —
IleŜ szat, podarków, klejnotów otrzymała od królowej ta... Nubijka!
«i— Niech zabiera ze sobą, co jej się podoba. Nie chcę juŜ o tym słyszeć. Odejdź.
Czekaj! Wszak jeszcze nie powiedziałam, Ŝe masz natychmiast wyjść. Niech
przyjdzie do mnie oficer gwardii, który będzie miał pieczę nad orszakiem dworzan
przydzielonych dla bezpieczeństwa Ŝonie arcykapłana. Teraz idź!
Pozbywszy się Heleny, Kleopatra opadła na sofę. Berenike jutro będzie w Anpet!
Dla słuŜebnej oznaczało to radość, a dla królowej gorzkie rozwaŜania.
— Jesteś, Diomedesie. Czy nie za długo czekałam na ciebie? Tym razem ci
wybaczam, niech to się jednak nie powtórzy.
Diomedes wybałuszył oczy; na wezwanie, przyniesione przez pazia do izby
wartowniczej, gdzie z innymi oficerami grał w kości, zerwał się i popędził
skacząc po dwa stopnie naraz. O mało nie przewrócił w korytarzu dwóch lutnistek,
na pewno zaś wytrącił tacę z przyborami z rąk kosmetyczki...
— Pojedziesz z Ŝoną arcykapłana, Berenike, do Anpet, by czuwać nad jej
bezpieczeństwem. W czasie drogi wykonuj wszystko. Mam na myśli i to, co nie
znającemu sprawy moŜe się zdawać dziw-
146
ne, a nawet sprzeczne, bo ten, kto wydaje rozkazy, wie, dlaczego tak czyni i jak
waŜne są ku temu powody.
— Królowa wie wszystko — pospieszył Diomedes, nie prze-oczając bladości
królowej i niepokojąc się w duchu, czy nie kaŜe mu na postoju struć Berenike? Z
ulgą przyjął polecenie:
— Jeśli Ŝona arcykapłana zdecyduje się wysłać list z miejsca postoju do swego
małŜonka, do Anpet, kaŜesz posłańcowi dostarczyć go do mych rąk, do Aleksandrii.
Nie jest bowiem wskazane, by swymi dziecinnymi kłopotami mąciła umysł i spokój
arcykapłana. Wiadomość, którą usłyszałeś, przeznaczona jest tylko dla ciebie.
Odejdź.
„StrzeŜ się, mój ukochany męŜu. Ta okropna Syryjka miała obłęd w oczach, kiedy
podstępnymi pytaniami udało jej się wydobyć ze mnie, co wiem o twojej z nią
schadzce. Uwierz, Ŝem ledwo napomknęła, lecz nie trzeba było słów wielu, by w
niej obudzić wściekłość. Syryjka nie będzie mieć litości. Zabije mnie lub nas
oboje. Mogę z radością umrzeć dla ciebie, mój męŜu, lecz nie dla nasycenia jej
złości. Od lat znoszę w pokorze, jak mi nakazałeś, wszystkie jej kaprysy,
zazdrość o urodę, która znalazła łaskę w twoich oczach, bezmyślne rozkazy,
dokuczliwe pytania, tępotę widoczną dla tej, której krótki pobyt przy twoim boku
dał poznać rozkosze płynące z nauk! Syryjka kaŜe sobie przynosić zwoje papirusów,
potem, skoro słabość jej umysłu nie moŜe sprostać zadaniu, rzuca je i bierze się
do czegoś innego. Tak było z papirusem, z olejem, z dochodami z handlu pszenicą.
Jej siostra Antiochis, bardziej swawolna niŜ hetery z Kanopos — miała dla mnie
więcej Ŝyczliwości aniŜeli ta, której słuŜę z oddaniem. Jej druga siostra —
zimna i nadęta — przypomina ropuchę Heket. .Dla ciebie, mój ukochany,
wytrzymałam tak długo u boku Syryjki. Udawałam miłość, zachwyt, skrycie błagając
naszego dobrego nubijskiego boŜka Deduna, by za cierpienia zadane mi rozłąką
odmówił Syryjce potomstwa. Oddaliłam się od ciebie, bo chciałam ustrzec cię
przed nieszczęściem. Lecz teraz błagam: uciekajmy do Teb, do mego ojca. Piszę do
ciebie, byś do czasu mego przyjazdu zdąŜył wszystko przygotować. Odbierz z
kantoru srebro, sprzedaj swoje szaty i klejnoty. Anchmachis, po-
147
mny na twoje usługi, wszystko nam wynagrodzi. Ani dnia dłuŜę w królestwie tej
zawziętej kobiety. Wspomnij chwilę, gdyś wyzna mi miłość. Przyznałeś się wtedy
do opętania, jakie rzuciły na ciebi czary Syryjki. Pozbawiła mnie męŜa, udaje
cnotliwą, głośno wy chwalą wierność małŜeńską, lecz skrycie poŜąda ciebie. Głos
je drŜał, gdy wymawiała twoje imię. Spodziewaj się mego przybyci za trzy dni.
Niech wszystko będzie gotowe, byśmy, nie tracąc cza su, mogli ruszyć do Teb.
Oficer gwardii, który przywiezie mój list, nazywa się Peleus, syn Memnona z
Rodos. Nagrodź go".
Papirus wysunął się z rąk Kleopatry, upadł na podłogę. Podniosła oczy na
stojącego przed nią posłańca.
— Jak... się nazywasz?
— Peleus, syn Memnona z Rodos.
— Spełniłeś swoje zadanie, Peleusie. Zostaniesz w pałacu; czekaj na moje
polecenia.
Peleus odszedł błogosławiąc w duchu Izydę, która niechybnie zapewni mu karierę w
słuŜbie królowej. To, Ŝe zamiast do Anpet kazano mu na łeb, na szyję pędzić z
listem do Aleksandrii, dawało wiele do myślenia. JuŜ widział siebie wybranego
przez królową do specjalnych poruczeń. Roiło mu się ściganie jakiejś pary,
skryte morderstwo, którego świadkiem będzie jedynie księŜyc i parów...
Rozmarzony udał się do izby królewskich straŜników pałacowych, by tam upić się
ze szczęścia.
Kleopatra chodziła po sypialni, gorączkowo wyłamując palce. ZniewaŜono ją,
wyśmiano, oczerniono... Arcykapłan Amona kupił sobie Zojlosa dając mu Berenike
za Ŝonę. Zojlos został szpiegiem uzurpatora. Popełnił przestępstwo główne:
zdrada panującej pary monarszej, nie mówiąc juŜ o boleśniejszej zdradzie, o
sprzeniewierzeniu się Kleopatrze.
Tedy oboje muszą zginąć. Czy to jednak dosyć, aby zapobiec szerzeniu się
niepoŜądanych domysłów, plotek na temat osoby królowej? Nieprzyjazne Syryjce
stronnictwo podchwyci nadarzającą się okazję i — oskarŜy ją o potajemne
sprzyjanie Anchmachisowi, o układanie się z nim za pośrednictwem Zojlosa! KtóŜ
zaręczy, czy Berenike juŜ nie wtajemniczyła Polikratesa i Hippalosa?
148
NaleŜy zatem obu usunąć. W sprawę wmieszany był takŜe Dio-medes, który przejął
list. Ponadto Peleus — goniec. Piąta byłaby Helena, dama nazbyt wścibska, by nie
podejrzewać, iŜ zechce roz-plotkować, co się dzieje na dworze.
A jeśli te pięć osób opowiedziało innym? Tamtych, jeszcze nie wykrytych, teŜ
naleŜy się pozbyć. Tak oto zemsta płodzi jadowite potomstwo: poszerza się krąg
podejrzanych, którzy dla dobra sprawy winni zniknąć. Na jakiej zatem liczbie
naleŜy się zatrzymać?
Kleopatra oddychała z trudem, czując, Ŝe oblewa ją pot, Ŝe blednie i jest bliska
omdlenia. Dziewczynka przedzierzgnęła się w królową i zamiast orzechów
zagniecionych z figami poŜąda kary śmierci dla winnych, za obrazę ambicji, za
sprawiony jej miłosny zawód.
Co by na to powiedziała matka, dobra królowa Laodike, która nigdy nikogo nie
skazała na śmierć?
Wolno i starannie podarła list Berenike.
Oficer gwardii, Diomedes, dostanie rozkaz wyjazdu do fortecy granicznej na
południu. Strzegąc przejścia będzie na próŜno usiłował dociec przyczyny zesłania.
Helenę odeśle się do rodziny, na prowincję.
Posłaniec Peleus na razie zostanie przy dworze. Potem obejmie posterunek celny
gdzieś na granicy z Nubią, tam wywietrzeją mu z głowy wszelkie podejrzenia.
Berenike i Zojlos niech sobie uciekają do Górnego Egiptu. Jeśli im się uda
ominąć posterunki, znaczyć będzie, Ŝe nubijski boŜek nie odmawia swego poparcia
zdrajcom i zbiegom. MoŜna natomiast wątpić, czy zechce go uŜyczyć uzurpator
Anchmachis, dla którego ta para będzie zawsze podejrzana, jako związana z
pałacem w Aleksandrii.
O tym wszystkim — ani słowa Ptolemeuszowi.
15
Laodike, utrudzona niewygodami Ŝeglowania na barce handlowej wiozącej gromadę
podróŜnych z Dura Europos do Babilonu, wysiadła w mieście nad Eufratem, w
pobliŜu słynnego mostu o kamiennych podporach.
W czasie drogi pokrzyŜowały się jej plany podróŜy. Zamierzała bowiem wędrować
drogą karawanową przez miasta: Chalkis, Be-roję, Zeugmę, Apameję, Edesę do
Nisibin, a stamtąd do najbliŜszego portu, by statkiem popłynąć do Seleucji nad
Tygrysem, a z niej — do Elymais.
Po opuszczeniu Aleksandrii i przyłączeniu się do karawany, podczas pierwszego
noclegu nawiedził ją sen.
Oglądała potęŜny czworobok murów, jakich nie miało Ŝadne helleńskie miasto. Mur
był podwójny, gruby na osiem łokci, a odstęp pomiędzy zewnętrznym i wewnętrznym,
wypełniony po wierzch ziemią, stanowił szeroki ubity trakt. W rnurze zewnętrznym
było sto bram, a kaŜda miała masywne drzwi, strzeŜone przez stojące na łapach
skrzydlate lwy z brązu. Wierzchem nasypu toczył się dwukołowy rydwan zaprzęŜony
w czwórkę koni. Nad pojazdem unosiły się ptaki: sęp i orzeł. To jeden, to drugi
przypadał do rydwanu, a wówczas boki ptaków spływały krwią, choć rydwan toczył
się pusty, pozbawiony jeźdźca i woźnicy. Jechał na zachód i ginął wtapiając się
w czerwony słoneczny krąg podobny do rozpalonej miedzianej tarczy.
Widziane we śnie mury, opasujące ogromne miasto, opisywano jej kiedyś jako jeden
z cudów kraju nazywanego przez jego sta-
150
roŜytnych mieszkańców „krajem kanałów i trzciny". Gdy po raz siódmy sen się
powtórzył, Laodike, pamiętając, Ŝe siódemka jest świętą liczbą Babilończyków,
poddała się objawionemu nakazow; Zamiast popłynąć Tygrysem, wybrała drogę
bardziej niebezpiec^^ lecz za to prowadzącą prosto w „bramę boga" —do Babilonu.
Gdy zatem wraz z karawaną dotarła do miejsca, gdzie ?'??;„?_ łęziały się szlaki,
przesiadłszy się na wóz podróŜny, podąŜyła J0 Tapsakos nad Eufratem. Tu wykupiła
miejsce na statku płynącym do Dura Europos, miasta leŜącego w połowie rzecznej
drogi ^0 Babilonu.
Podając się za córkę syryjskiego kapłana z Antiochii, starała sje nie ściągać na
siebie uwagi. Trzymając się z dala od rozgadanycn podróŜnych, wyposaŜona na
drogę w tobołek z odzieŜą i skrzyne_ czkę z zapasem srebra, nie rozpoznana przez
nikogo przesuwała się przez kraj pozostający pod władzą Seleucydów. Wydawało sje
Ŝ
e od czasu klęski pod Magnezją nic się tu nie zmieniło. Babil0n_ scy urzędnicy
Wielkiego Króla po dawnemu ściągali podatki, stratedzy w miastach wysyłali
raporty ministrom, posterunki przekazywały sobie rozporządzenia dostarczane z
głównej kancelarii do kas w dalszym ciągu wpływały cła za towary przesyłane
droga karawanową lub wodną, w miastach sprawowali nadal urzędy <}0_ stojnicy
mianowani przez jej ojca. Ona jednak nie starała się z nimi spotkać. Noclegi
zamawiała w domach zajezdnych, jadła w gosp0_ dach. Mimo skromnego sposobu Ŝycia
było przecieŜ w córce Ąn_ tiocha coś, co sprawiało, Ŝe gdziekolwiek się pojawiła,
milkły roz_ mowy. Kształtna, wysoka postać w białym płaszczu podróŜnym z głową
owiniętą białym szalem, ściągała ciekawy wzrok. Usiłowano — zazwyczaj
bezskutecznie — wdać się z nieznajomą w pogawędkę rozpytując, dokąd jedzie? po
co? na jak długo? Kim jest jej mąŜ? krewni? ZraŜeni małomównością podróŜniczki
ciekawscy dawali spokój wypytywaniom, nikt jednak nie uchylał się od świeŜenia
grzeczności. Laodike niejednokrotnie odnosiła wraŜe-Ŝe przed nią jedzie ktoś,
kto o jej przejeździe uprzedza gospodarzy zajazdów, komory celne, kapitanów
rzecznych statków, właścicieli stajni wynajmujących muły i osły do przewozu
ludzi i bagaŜów. MoŜna to było teŜ tłumaczyć skwapliwością ludzi obiecujących
sobie po kobiecie samotnej, a zatem — bezradnej, suty zar0.
151
bek. Lecz jej wszystko było obojętne. Myślała jedynie o tym, by jak najprędzej
dotrzeć do celu.
Była połowa czerwca. Na ziemiach w górnym dorzeczu Eufratu jeszcze trwały Ŝniwa,
ale w miarę, jak się posuwali na południe, pola pustoszały, tu juŜ było po
zbiorach. Stawało się coraz upalniej. W dzień Ŝar lejący się z nieba udręczał
ciało, a noce teŜ nie dawały wytchnienia. Laodike siedząc przy burcie spoglądała
na płaski krajobraz poprzecinany kanałami, lustrami wody w sztucznych sadzawkach,
pasmami zieleni wzdłuŜ Ŝyciodajnych strumieni. Ten kraj trzciny, który ongi w
porze deszczów stawał się bulgocącym trzęsawiskiem, w lecie zaś — niecącą
gliniany kurz pustynią, dzięki wysiłkom ? i cierpliwej zapobiegliwości ludzi
Międzyrzecza przemienił się w najurodzajniejszą ziemię świata. Gleba rodziła
pszenicę, jęczmień, proso, sezam. Bujnie rosły palmy daktylowe i figowce, drzewa
owocowe dające śliwy, brzoskwinie, morele, granaty. Na pastwiskach pasły się
stada wołów, mułów, białych osłów, kóz.
Wieczorami przyglądała się stadom ptactwa ciągnącym do wody — po brzegach rzeki
brodziły czaple, bociany, Ŝurawie — wypatrywała na próŜno przepiórek, tak
częstych w jej kraju, nie brakowało za to sępów ani sokołów. Ich widok
przypominał jej sen o pustym rydwanie i przyprawiał o niemiły dreszcz.
Barkę, której utrzymać się na fali pomagały opuszczone za burtę nadęte
powietrzem skórzane wory, mijały inne barki, statki, promy, wiozące Ŝelazne
surowce sprowadzane z Elamu i z Kapado-cji, cedry ściągnięte aŜ z Amanu w Syrii,
skrzynie wyładowane towarami dostarczanymi przez Egipt. Ludzie stojący przy
burtach pozdrawiali się wzajemnie, wykrzykiwali nazwy lub imiona nic nie mówiące
Laodike. Wzrok znuŜony migotaniem wody, obolały od rozpłomienionego błękitu z
ulgą witał mrok. Skulona na macie słuŜącej za siennik rozwaŜała w bezsenne noce,
czy zdąŜy do Elymais przed przybyciem ojca?... Gadatliwi urzędnicy celni mówili,
iŜ Wielki Król ma w lipcu odwiedzić Babilonię. Przybywa zatem w porę. W
Babilonie zatrzyma się tylko na nocleg. Wymieni w kantorze pieniądze i puści się
w dalszą drogę. Gnębiło ją, iŜ nie zna trasy wybranej przez ojca. Tego nie
ujawnił Ŝaden sen, Ŝaden wieszczy znak. Gdyby podąŜał tym samym szlakiem, wieść
o podróŜy monarchy niosłaby się wzdłuŜ Eufratu. Czy zatem, nawykły do
152
odbywania konno wielkich podróŜy, ruszył drogą wyznaczoną przez Aleksandra — na
południe?
Błądząc wzrokiem po okolicy po raz któryś rozwaŜała w sobie decyzję poŜyczenia
ojcu majątku złoŜonego w skarbcu w Dafne i pozostającego pod jej opieką. Od
chwili klęski pod Magnezją, a potem poniŜającego rozejmu w Apamei oczekiwała, Ŝe
ojciec się do niej zwróci, lecz on wolał udać się na kraniec swego królestwa. A
przecieŜ los Syrii i całej monarchii najŜywiej ją obchodził.
Nim umarł małŜonek-brat, była królową Antiocheńczyków i współregentką; do niej
zatem, do najstarszej córy królewskiej winien przybyć po radę i pomoc. Co go
powstrzymywało: wstyd? uraza? gniew?
Zaczęła teraz łowić uchem pogawędki podróŜnych, czy nie padnie w nich imię
Antiocha. Rozmowy nieodmiennie obracały się wokół dokonanych transakcji,
uroczystości świątynnych, stawek celnych, smaku piwa i wina daktylowego, cen
alabastru, lapis-la-zuli z Medii, drogich kamieni z Indii, jedwabiu
dostarczanego z Kattigary i Kantonu. W nadrzecznych przystaniach wyczekiwał tłum
chętnych dó podróŜy, męŜczyźni wykłócali się o miejsce, wróŜbici natrętnie
ofiarowywali amulety zabezpieczające statek przed rozbiciem i przed złodziejskim
napadem. Zaklęcia i talizmany zdawały się mieć tu większą moc od postanowień
satrapy.
Wsłuchującą się w utyskiwania podróŜnych zaskoczyła natarczywość babilońskich
sił pozaziemskich. Powietrze nad Eufratem zdawało się być aŜ gęste od
niewidzialnych demonów, gotowych ob-siąść nieprzezornego, który wcześniej nie
pomyślał o zabezpieczeniu ciała amuletami. Złośliwi, bezkarni i źli utukku i alu
pozwalali sobie na gorszące bezeceństwa: mogli wleźć przez nos do Ŝołądka,
wpleść się we włosy, ściągnąć na człowieka chorobę i pogrąŜyć go w nieszczęście.
Tylu złych mocy nie było nigdy w syryjskim świecie potęg nadziemskich. I Laodike
jęła odczuwać cięŜar czegoś nieprzyjaznego człowiekowi, podstępnego a
wszechobecnego, co stanowiło rdzeń wierzeń babilońskich, mocniejszych od
helleńskiej cywilizacji.
Dopiero kiedy wysiadła w Babilonie, odetchnęła.
Bulwary rozpościerające się po obu stronach rzeki, dzielącej miasto na dwie
części, były rojne i gwarne, ale ją zainteresowało
153
to, co miała pod stopami: powierzchnia z wypalanych cegieł spajanych asfaltem.
Tego nie widziała w Syrii!
Ś
ciskając w rękach skrzyneczkę i tobołek, zastanawiała się, w którą stronę się
udać. Chciała oddać zawiniątko na przechowanie, a. potem pójść na spoczynek do
gospody. Jeśli dobrze zrozumiała rozmowy, znajdowała się w dzielnicy handlowej,
zwanej przez tutejszych „merkes", Ŝyjąca z rzeki.
Z tłumu przechodniów wysunął się i stanął przed nią młody chłopiec, czarnogłowy
i ciemnooki, z kolczykiem w uchu stanowiącym amulet albo ozdobę miejskiego
eleganta.
— Jaszubel — przedstawił się w języku ąramejskim, kładąc rękę na piersi. — Za
niewielką opłatą będę nosił twoje tobołki. Daj — odebrał od niej cięŜar i
spytał:— Dokąd chcesz iść? BabilońcŜycy nazywają tę dzielnicę: kanim, tu moŜna
załatwić wszystko.
„A więc: karum, a nie: merkes" — pomyślała.
— Czy zatrzymałaś się, Ŝeby rzucić okiem na most Nabucho-donozora? —
zainteresował się tragarz. — Czy w kraju, z którego przybywasz, jest taki? Nie,
gdyŜ na świecie był tylko jeden król Nabuchodonozor! Ten most zbudował przeszło
czterysta lat temu! Czterysta? MoŜe trochę mniej. Mam nadzieję, Ŝe jego duch nie
rozgniewa się na mnie za tę pomyłkę. PrzyjeŜdŜają tutaj specjalnie, Ŝeby
obejrzeć filary, rozszerzające się ku górze aŜ po drewniany most. Jakie to
proste! Ale przed królem nikt nie wpadł na podobny pomysł! Pielgrzymi przybywają
zobaczyć bramę wiodącą do świątyni bogini Isztar i jej ogrody. Mamy tu mnóstwo
kaplic i świątyń, i bardzo wiele białych osłów, których ryki słychać wszędzie.
Starał się namówić ją na zwiedzanie miasta, lecz uwagę Laodike pochłaniało co
innego. Takiego jak tutejsze zmieszania ras i typów nie oglądała nawet w Efezie,
otwartym przecieŜ dla ludzi z całego świata.
Sztywny Pers w spodniach i w filcowej czapce kroczył obok roz-gestykulowanego
Babilończyka w miękkiej tunice. Przyjezdni Me-dowie mieszali się z tubylcami,
wyglądem rurkowanych bród i fryzur przypominającymi boga ich przodków, Assura.
Górale z Kapado-cji, handlujący skórami, ocierali się o armeńskich pastuchów
przywoŜących sery na sprzedaŜ. Rudowłosi Scytowie i ogromni białoskórzy,
jasnowłosi Galowie zwracali na siebie uwagę na tle bruna-
154
tnych twarzy, włosów o czerni aŜ niebieskawej, garbatych nosów i smolistych oczu.
W płynącej rzeszy pospolitego tłumu wyróŜniali się greccy kupcy z wielkich
handlowych miast: Miletu, Kyzikos, Heraklei Pontyjskiej, Smyrny. Spieszyli
wymieniać w kantorach srebrne attyckie drachmy na złoty maneh babiloński i z
góry złorzeczyli na wysoki procent za usługę. JuŜ dawno przestali nosić ze sobą
worki ze sztabkami stemplowanego srebra. Za zdeponowane w banku w Kyzikos czy w
Sydonie srebro otrzymywali równowartość w gotówce tu, w banku Egibiego w
Babilonie...
— Tutaj — oznajmił Jaszubel przystając i ocierając pot z czoła — tutaj jest
dobre miejsce dla twojej skrzynki.
Budynek, jeden z wielu pobudowanych z surowej gliny i równie jak tamte nie
posiadający od ulicy okien, miał sień o beczkowatym sklepieniu, wiodącą na
dziedziniec otoczony szeregiem parterowych pomieszczeń, z wejściem zasłoniętym
matą. Pośrodku dziedzińca znajdowała się studnia i stały dwa wozy podróŜne, przy
których krzątali się woźnice. Ostra woń skóry, uryny, siana przenikała powietrze.
Jaszubel pociągnął Laodike za rękę.
— Nie patrz na wozy. Ty i tak nimi nie pojedziesz. Chodź za mną.
Wprowadził ją do dość duŜej izby na parterze. Od progu uderzyła ją szarość,
ziemistość wnętrza, oświetlonego jedynie przez mały otwór w ślepej ścianie.
Gliniany stół z przyborami do pisania, kilka glinianych ławek, za stołem
gliniana półka z rzędem tabliczek nadawały pomieszczeniu wygląd podrzędnego
biura. Małe drzwiczki z boku, zasłonięte kawałkiem materii, stanowiły wejście do
dalszych izb.
Krótka ururkowana broda, oko czarne jak noc nad Eufratem, semicki nos rozpartego
za stołem męŜczyzny, poza, wskazująca, iŜ dzięki doskonałemu stanowi interesów
ten bogobojny nie musi się uganiać za klientem — powiedziały Laodike, iŜ ma
przed sobą babilońskiego urzędnika.
Z chwilą jej wejścia, jakby go podrzuciło na ławie. JuŜ stał, wsparty obu dłońmi
o powierzchnię stołu. Pochylając się ku Laodike, wyrzucał z siebie z naciskiem
aramejskie wyrazy; jakby chodziło o sprawę ogromnej wagi:
— PodróŜ doskonała, nieprawdaŜ? Gwiazda Isztar wiodła ku
155
bramie boga. Tak się wykłada nazwa Babilonii, o czym światła podróŜniczka wie
sama. Wszystko w porządku, dzięki łasce Bela. Co jest zatem do załatwienia?
— Mam ze sobą srebro, które chcę przechować u ciebie do jutra. Chcę równieŜ
usłyszeć, czy mogę zaraz otrzymać równowartość za srebro złoŜone przeze mnie w
kantorze waszej firmy w Sydonie, na co mam pokwitowanie.
Nie dał jej dokończyć, podnosząc obie dłonie w górę i wybuchając namiętnie,
jakby się modlił do boga mającego w swej pieczy jego glinianą siedzibę.
— Do odebrania, kiedy sobie Ŝyczysz! W jakiej monecie sobie Ŝyczysz? W
drachmach attyckich? W przeliczeniu na maneh babiloński? W minach srebra?
Wszystko dostaniesz zaraz, po odliczeniu godziwego zysku dla kantoru...
— Na razie chcę tylko oddać skrzynkę w depozyt. I wskaŜ mi dom noclegowy, gdzie
mogłabym spocząć, bo jutro czeka mnie daleka droga.
— Nocleg jest juŜ przygotowany.
— JakŜe to? — wyraziła zdziwienie. — Nie pytając skąd i kto jestem,
obwieszczasz, Ŝe nocleg przygotowany? Kto cię uprzedził o moim przybyciu?
— Bóg Sin wie. To wystarcza. PrzyjeŜdŜa, kto winien przyjechać, składa wizytę
temu, kto gotów ją przyjąć. Dawaj — wyciągnął do chłopca dłoń po skrzynkę. — Źle
cię wychowano. Sterczysz tu, jakbyś był zaproszony. Nie wiesz, Ŝe nie godzi się
nadstawiać uszu, gdy ci, którzy mają do siebie interes, rozmawiają ze sobą?
— Nie odebrałem jeszcze zapłaty.
— Przyjdziesz potem. Przyprowadziłeś gościa" i przyniosłeś jego skrzynkę, więc
swoją zapłatę otrzymasz, a teraz wyjdź, Ŝebym nie musiał się rozgniewać.
Chłopak niechętnie opuścił izbę. Urzędnik ukląkł na podłodze i zajął się
odwaŜaniem zawartości skrzynki. PołoŜył na jednej szalce odwaŜnik w kształcie
tłustej gęsi, na drugiej — sztabki srebra, jednocześnie podsumowując cyfry na
glinianej tabliczce. Mrucząc coś pod nosem oglądał podejrzliwie znaki próby,
jedną sztabkę odłoŜył mówiąc z wyrzutem:
— Tego nie przyjmujemy. Srebro z mennicy Wielkiego Króla
156
jest zanieczyszczone, a waga czystego kruszcu poniŜej wagi obowiązującej w
obrocie. Reszta to dobre srebro, z pieczęcią z Rodos. Wstał z klęczek i kładąc
rachunek na stole wygłosił:
— Przybywasz szczęśliwego dnia. Mamy siódmy miesiąca Ab, który następuje po
miesiącu Tummuzi. Siedem jest umiłowaną liczbą Bela, aczkolwiek mamy siedem
demonów i siedem ścian wokół Arallu.
— Nie jestem tego ciekawa — odrzekła oschle. — JuŜ raz powiedziałam, Ŝe chcę
jutro rano odpłynąć. Zamierzam bowiem przesiąść się na prom odbywający swą drogę
kanałem ciągnącym się do Tygrysu. Spieszę się.
— Kto przybywa w szczęśliwym dniu, ten nie musi się spieszyć. Wszystko moŜe być
załatwione na miejscu, p czym do tej pory nie wiedziałaś, ale teraz juŜ wiesz.
Podobnego zuchwalstwa Laodike nie ścierpiałaby w Syrii. Irytujący był juŜ sposób
mówienia: mieszanina pochlebstwa i uniŜonej poufałości. Z czymś podobnym
zetknęła się u Tyryjczyków i Sy-dończyków z Fenicji — jakby wszystkich
semickiego pochodzenia obowiązywał przy transakcjach ten sam obyczaj.
Wziąwszy to pod uwagę, Laodike ograniczyła nieco szorstkość wypowiedzi:
— Zostało juŜ powiedziane, Ŝe chcę, abyś jutro wykupił dla mnie miejsce na
promie.
— Jeśli jutro przyjdziesz rankiem, twoje miejsce na promie będzie czekało na
ciebie. Jeśli nie przybędziesz, odpłynie bez ciebie. MoŜesz na moje ręce złoŜyć
dar — pieniąŜek dla Pazuzu, który, choć niewidzialny, lubi się wszędzie wciskać.
Wtedy twoje miejsce zamiast wygody dałoby ci jedynie przykrość. Jeśli się
namyśliłaś swoje srebro sprzedać, mogę je kupić, po to jedynie, aby odjąć ci
kłopot z przechowywaniem. Masz je tutaj, dobrze zwaŜone i strzeŜone. Potrzebna
jest mi jeszcze twoja pieczęć, aby skrzynkę opieczętować.
— Nie mam ze sobą pieczęci.
Na twarzy urzędnika odbiło się zdumienie połączone z niedowierzaniem.
— Nie masz pieczęci? Nie nosisz jej przy sygnecie? — zgorszony pokręcił głową.
— Czy tak samo postępują inni w kraju, z któ-
157
rego przybywasz? Jak moŜe istnieć człowiek bez pieczęci? Przypomnij sobie — moŜe
trzymasz ją w tobołku, na który nie zwracasz uwagi. Zapamiętałem, Ŝe wyniósł go
ze sobą ten chłopiec i teraz pewnie czeka na dziedzińcu, Ŝeby ci go zwrócić za
pewną opłatą?
— Pieczęć mogę kupić od ciebie.
— Widać natchnął cię dobry shedu, dobry demon, gdyŜ ja szczęśliwie mam to,
czego tobie brakuje. Właściciel zmarł, lecz cylinder został natarty poświęconą
oliwą i Ŝaden zły utukku doń się nie przyczepi.
— Cieszy mnie to.
Urzędnik zdjął z półki gliniany walec wielkości duŜego palca z wyrytą wklęsłą
postacią pastucha z długim batem. Spojrzał na Laodike, jakby chcąc przymierzyć
znak do osoby. Coś mu widocznie nie pasowało, bo pokręciwszy z niezadowoleniem
głową, sięgnął po inny cylinder, z dwoma bodącymi się kozłami, lecz i tym razem
doznał zawodu: znak i osoba interesantki nie przystawały do siebie. Wykrzykując
niezrozumiałe słowa (przypominające hebrajskie wyrazy) sięgnął po trzeci walec i
z zachwytem zakrzyknął po ara-mejsku: — Oto jest!
Uradowany, jak tylko moŜe być artysta, gdy forma idealnie odpowiada treści,
zabrał się do roboty. Z kawałka gliny uklepał miękki plaster, przejechał po nim
walcem.
— Spójrz! — okazał dzieło oczom Laodike: na wypukło odbitym obrazku siedzieli
po obu stronach drzewka męŜczyzna i kobieta, a za plecami kobiety stał na ogonie
wąŜ. — Piękne! — rzucił znaczące spojrzenie na twarz swej klientki. ( — Lepszego
znaku nie znajdziesz. — Przylepił glinianą pieczęć do końców sznurka
obwiązującego skrzynkę. — Gotowe — oznajmił z zadowoleniem. — Jeszcze tylko
posmaruję poświęconą oliwą i dołoŜę amulet, aŜeby Ŝaden zły gikim nie przykleił
się do pieczęci, bo wtedy mógłby być kłopot. Koszt amuletu pokrywa firma.
Zabierz ze sobą cylinder. On jest juŜ twój. I strzeŜ go. KaŜda transakcja, którą
u nas przeprowadzisz, będzie nim pieczętowana. — Sięgając na półkę po glinianą
cegiełkę do spisania rachunku, wydał westchnienie Ŝalu: — Gdyby rachunek był
przeznaczony do archiwum przy kancelarii namiestnika, gubernatora czy samego
kanclerza, zostałby napisany pismem klinowym, co byłoby piękne i godne. Moi
przodkowie
158
znali doskonale rzemiosło pisarzy i finansistów. Pochodzili z izraelskiej
rodziny Muraszu, z Jerozolimy, uprowadzeni kilkaset lat temu do niewoli
babilońskiej. Przodek mego pradziada doszedł do godności i znaczenia w mieście
Nippur. Kruszec i pieniądz z banku Muraszu, cechowane jego znakiem: gwiazdą
Isztar, znały wszystkie banki świata. Nie byliśmy ani trochę gorsi od banku
Egibie-go, choć oni opłacali rozpowiadających, Ŝe bank Muraszu jest tylko
prowincjonalnym bankiem, i odbierali nam klientów. — Zaczął skrobać ostrzem
trzcinki po tabliczce. — Wypisuję wagę srebra i podaję, ile to wynosi w
przeliczeniu na miedź, ile na drachmy, ile na złoto... Bank Muraszu prowadził
rozległe interesy dla perskich i babilońskich władców, ale wtedy słowo pisane
znaczyło nie mniej niŜ pieczęć. śadna transakcja nie mogła się obejść bez
dokumentu. To był złoty wiek, ludzie nie byli tak zepsuci jak dziś, dziś nie
liczą się z niczym. Gniew bogów jest dla wielu wart śmiechu, a cóŜ dopiero
pisane słowo? Przerwała mu zniecierpliwiona:
— Chcę być odprowadzona do gospody.
— Tutaj, na prawym brzegu, od wschodu do zachodu prowadzi ulica Adada i
przecina ją ulica Szamasza. Na rogu przecięcia czeka na ciebie w domu Nebo-
Zabita wypoczynek, jakiego poŜąda zmęczone ciało. Chłopiec cię tam zaprowadzi.
On zna drogę! Oby sen twój był pełen miłych obrazów i oby nikt cię nie budził,
jeśli tego sobie nie Ŝyczysz.
— Ile będzie kosztował nocleg?
— Nocleg jest za darmo. Kto stał się gościem naszego miasta, ten nie musi się o
nic martwić. Zapłata została wliczona w koszt depozytu, który uiścisz przy
odbiorze swojej skrzynki. Niech cię prowadzi łaskawy lamaszu i niech nie odwaŜy
się iść za tobą zły utukku i zły gikim.
Mimo zmęczenia upałem i niewyspania Laodike z ciekawością i zdumieniem
spoglądała na obraz Babilonu rozciągający się po obu stronach rzeki. Wzrok
nieodmiennie spotykał zwaliste kształty budowli. Szara była glina ślepych murów,
ś
cian, zębatych wieŜ, schodów, tarasów. Ta architektura nie wypierała się, Ŝe z
ziemi jest i wszystko jej zawdzięcza. Laodike wspominała w duchu światłocień
helleńskiej architektury, rozczłonkowanej w kolumny, pilastry,
159
gzymsy, fryzy, tympanony, za którymi wzrok tak ochoczo wędrował. Tutaj grzązł w
bezradosnym masywie budowli, szukał zaczepienia w ślepych murach, musiał
uwierzyć, Ŝe do surowej płaszczyzny lgną pękami niewidzialne złe utukku, Ŝe pod
cięŜkimi sklepieniami buszuje szkaradny Pazuzu, Ŝe nad tymi ściekami dyszy
ohydny demon zarazy — Namtaru.
Majestat Babilonii naznaczony był piętnem prowincjonalnego zaniedbania,
stęchnięcia w zgrzybiałej starości, której zabrakło Ŝyciodajnych soków.
I nie mogło być inaczej, odkąd Seleucydzi popierali kosztem Babilonu rozwój
Seleucji nad Tygrysem, załoŜonej przez Seleuko-sa I Zdobywcę. Tam biło tętno
babilońskiej gospodarki, rosły obroty handlowe, mnoŜyły się kantory wymiany,
magazyny; tam budowano pałace, zakładano ogrody, wznoszono gimnazjony.
A przecieŜ nie gdzie indziej, lecz tutaj był początek rodzaju ludzkiego.
Zamierzchły czas Babilonu nad Eufratem, kraju błota i trzciny, stanowił
tajemnicę bogów, podobnie jak zamierzchła przeszłość nad Nilem. Oba te światy
były starcze, znuŜone sobą i wyczerpane juŜ wówczas, gdy dopiero się zanosiło na
potęgę perskiego państwa Achemenidów, a jeszcze się nie narodziła gwiazda
burzyciela starego świata — Aleksandra Wielkiego.
Babilon był stary wówczas, gdy Syrię jeszcze pokrywały lasy, obcymi jej byli
helleńscy bogowie, a na miejscu przyszłych świątyń i gimnazjonów pasły się
dzikie zwierzęta.
W najstarszej świątyni tego świata, Esagili, rozbrzmiewały kotły i trąby na
chwałę Marduka, gdy jeszcze nikomu się nie śniło o efeskim Artemizjonie. Budowle
z surowych kwadratowych cegieł rozsypywały się pod ciosami kolejnych zdobywców,
lecz widok świeŜych ruin wywoływał Ŝal samych niszczycieli. Jakby ludzkość nie
mogła się rozstać z miejscem swych narodzin, człowiek, trawiony niepokojem,
musiał wracać do Esagili, do tutejszych świątyń i bibliotek, gdzie rozpoznawał
swój własny geniusz: myśl, co mu się objawiła i którą utrwalił na glinianych
tabliczkach.
Laodike, wędrująca w upale ulicą babilońskiego boga Szamasza, uparcie dokonywała
porównań świata, skąd przybyła, z tym, który się wokół rozpościerał.
Tamten — helleński, jasny, gdzie w architekturze rządził kąt
160
prosty, schlebiał upodobaniom bogów do form przestrzennych, otwartych,
swobodnych, jakby stworzonych dla spacerów niebian. Tutaj świat form był w sobie
zamknięty, nieprzenikniony dla oka; bramy i sienie ugniatał spłaszczony łuk
sklepienia, cięŜar budowli dawał świadectwo mozołowi człowieka, gorzko i surowo
mówił o przezwycięŜaniu oporu glinianej materii,, o trudzie nadawania jej
uŜytecznej formy. Kładziono z gliny jeden taras na drugim, coraz wyŜej i wyŜej,
w ścięty stoŜek; niech będzie ukazany wysiłek wspinania się człowieka wzwyŜ, ku
niebu.
Wobec tutejszego, tamto, helleńskie, wydawałó~się nieprzystojnie chełpliwe, z
młodzieńczą skwapliwością obwieszczające triumf geniuszu ludzkiego nad materią.
Tutaj od prapoczątku uznano daremność wywyŜszania się nad siły natury i bogów:
jesteś gliną, bo z niej wyszedłeś, a po śmierci wrócisz do Arallu, gdzie glina
będzie twoim poŜywieniem; tylko za cenę najwyŜszego wysiłku zdołasz cokolwiek
ocalić przed rozpadem. Podejdzie woda i zniesie twój majątek. Lecz gdy spadnie
ogień i strawi dobytek, wyświadczy ci najwyŜsze dobrodziejstwo: wypali glinę
tabliczek, na których zapisywałeś mozół dnia codziennego, swoje wydatki, plany,
rozmowy, nauki, zaklęcia, wiersze i oskarŜycielskie mowy. I to będzie twoje nad
zniszczeniem zwycięstwo. Gdy pyszniący się helleński marmur płomień obróci w
wietrzejące wapno, ubóstwo babilońskiej gliny będzie jej wieczną chwałą. W
wypalonej glinie na wieki przechowa się to, co myśl przekazała następnym
pokoleniom.
W rozmyślania Laodike wpadł wesoły głos:
— Dlaczego nic nie mówisz? Ja wiem! Rozmyślasz, czym obdarować Jaszubela, który
się poci pod twoim tobołkiem. Ale ja mam czas, mogę zaczekać. Dziś niosę twój
tobołek, a jutro teŜ będę na twoje usługi.
— Jutro mnie tu nie będzie. Z rana odpływam.
— Nie doprowadzaj mnie do łez! — wykrzyknął udając przeraŜonego. — Jutro chcesz
odpłynąć? Nie obejrzawszy „Domu firmamentu, ziemi i nieba"? Jestem gotów
bezinteresownie, za nic nie znaczącą opłatą tam cię zaprowadzić. Tylko powiedz
mi, proszę, z jakiego kraju jesteś? Sam zresztą będę próbował odgadnąć —
przytknął palec do nosa. — Nie z Ekbatany i nie z Suzy, bo nie nosisz pereł, bez
których nie pokazują się Persjanki. Nie z Armenii, bo
11 — Trzy córki króla — t. Iii 161
nie nosisz cięŜkich srebrnych bransolet. Nie z Indii, bo brak ci złotego kółka w
nosie... Nie z Medii, bo nie masz wełnianej grubej szaty... JuŜ wiem! Zgadłem!
— Powiedz.
— Nie. Tego ci nie mogę powiedzieć, bo zły gikim mógłby posłyszeć i porwać
twoje imię. Ale ty moŜesz mi je szepnąć...
— Berenike...
— Berenike? Wolałbym, Ŝebyś nazywała się inaczej. Berenike to imię, które noszą
kobiety gdzieś tam, w Kraju Ziemi Czarnej, gdzie juŜ jest blisko kraniec świata.
Tam ziemia stale jest pod wodą, która Nil się nazywa. Ludzie muszą spać w
trzcinowych koszykach, przez które przelewa się woda, a gdy rano się budzą, mają
Ŝ
aby w ustach. Jest tam miasto, gdzie do stołu przychodzą krokodyle, siadają na
krzesłach i łapą sięgają po mięso, a na stół podaje im się człowieka.
— Kto ci takie głupstwa opowiadał?
— Sam sobie opowiedziałem. Dlaczego ty się nie nazywasz: Lao-dike?
— Czemu miałabym tak się nazywać?
— Bo takie imię nosi małŜonka Wielkiego Króla. Przyjechała z kraju, gdzie
mrówki wielkie jak psy wygrzebują złoto z piasku.
— Ta królowa juŜ nie Ŝyje. Nie wiesz o tym?
— Nie Ŝyje? Smutna wiadomość. Bardzo mnie nią zmartwiłaś. Czy sprawiono jej
ładny pogrzeb? Czy miała córkę tak piękną jak ty?
— Nie wiem.
— NieduŜo zatem wiesz — westchnął. — Gdybym spotkał taką księŜniczkę, stanąłbym
za krzakiem i zaśpiewałbym jej: „Wonią cedrową jest miłość twoja". Znam mnóstwo
ś
licznych piosenek. Mój ojciec sprzedaje je na ulicy. Mogę cię do niego
zaprowadzić i wybierzesz sobie, którą zechcesz.
— Przestań mówić, i chodźmy prędzej do domu Nebo-Zabita.
— Nie moŜemy juŜ dalej iść.
— Dlaczego?
— Bo juŜ przy nim jesteśmy — widząc jej zaskoczoną minę, zaczął się śmiać. —
OtóŜ właśnie! Umilałem ci czas i sama nie wiesz, jak, dzięki Jaszubelowi, szybko
ci minął! Chodźmy!
Przeszli sień o półkolistym sklepieniu, jakiego nigdy nie oglą-
162
dała w Ŝadnym helleńskim mieście. Na dziedziniec wychodziły pozbawione drzwi
warsztaty — cyrulika, szewca, i rodzaj biura specjalizującego się w pisaniu
listów, skąd dochodziły wyrazy dyktowane głośno w języku aramejskim, perskim i
greckim. BliŜej bramy znajdowały się: pralnia, cukiernia, jadłodajnia, dająca o
sobie znać wonią oliwy.
— Gdzie jest gospodarz tego zajazdu?
— Gospodarz jest niepotrzebny. On juŜ wie.
— Co wie?
— śe Jaszubel przyprowadzi mu gościa.
Po stopniach z gliny weszli na pierwsze piętro. Szereg drzwi wzdłuŜ korytarza
osłoniętych matą lub kawałkiem materii wskazywał na gościnne izby. Weszła do
pierwszej z brzegu, Jaszubel pozostawił tobołek i zbiegł na dół.
Izba była niska i mała, przez niewielki kwadratowy otwór w ścianie dochodziło
ś
wiatło i zapach słodkiego pieczywa pomieszany z odorem ługu z pralni. Ława,
gliniana półka, posłanie z mat, dzban i misa na podłodze z palonej cegły —
stanowiły całe umeblowanie.
PołoŜyła się, nakryła głowę szalem i zasnęła. Obudziło ją pociągnięcie za suknię.
Stojący przy posłaniu Jaszubel ponaglał:
— Nim słońce zajdzie, musisz być w perskim domu. Ktoś czeka na ciebie.
Usiadła, otrząsnęła się ze snu. Odrzuciła pokusę zapytania, kto moŜe na nią
czekać w mieście, gdzie była po raz pierwszy w Ŝyciu i nikt jej tu nie znał.
Po drodze Jaszubel dopytywał się:
— Powiedz, co ci się śniło, a ja powiem, co cię czeka. Mój ojciec tłumaczy sny.
Ja nie oszukam. Posłuchaj mnie, bo dobrze ci radzę. Jestem doświadczony, gdyŜ
umiem to, co i mój ojciec umie. Śniłaś, Ŝe rodzisz psa? Pan domu umrze, a dom
będzie zburzony. Jeśli urodziłaś wieprza, zdobędziesz tron, czego ci Jaszubel
Ŝ
yczy. Gdy go juŜ zdobędziesz, pamiętaj, Ŝe ja ci go zwiastowałem. Jeśliś
porodziła osła albo byka, władca zawita do kraju. Nie mów, Ŝe śniłaś, iŜ
urodziłaś lwa, bo wtedy miasto zostanie zdobyte, a król uwięziony. A ty dasz mi
dwa szekle z tej skrzynki, którą dla ciebie dźwigałem z przystani.
— Cicho bądź — rzekła i Jaszubel zamilkł.
163
Główne ulice, rozchodzące się od bulwarów, przecinały się pod kątem prostym,
lecz pomiędzy nimi biegły labirynty uliczek wokół domów, z których jedne
wyglądały, jakby istniały od początku stworzenia Babilonu, inne były na poły
rozwalone. DuŜo było ruin, nawiedzanych przez psy i koty. W tej monotonii
szarzyzny oko. z wdzięcznością witało pobudowane z palonej cegły okazałe budowle
— magazyny, spichrze, składy, biura — których ciemnoczerwona glazura sprawiała
wraŜenie korpusu z obnaŜonych mięśni, tych okazów nie było wiele i one teŜ
ginęły w ogólnej szarości.
Jaszubel prowadził ją przez sienie i przez dziedzińce, skąd wypędzano lub gdzie
wpędzano stado; z niektórych bram wyjeŜdŜały wozy albo wnoszono przez nie do
ś
rodka towary.
Domy tworzyły zwarte kompleksy łączące się za pomocą przejść, sieni, podwórców.
Wędrowało się z kwartału w kwartał, odnosząc wraŜenie, Ŝe się wciąŜ przebywa w
tym samym miejscu, gdyŜ wszędzie były takie same sklepione beczkowato sufity,
tak samo wychodzące na dziedziniec warsztaty, sklepy, magazyny, jatki i stajnie.
Czasem jednak była tam szkoła i wówczas szary inur odbijał jasne dziecięce głosy,
skandujące hymn do Isztar; albo siedziba śpiewaków i chóru, dzięki czemu studnia
podwórza wibrowała dźwiękami harf i cymbałów.
Z przygnębiających, rozgrzanych placów wyszła na czysty, chłodny dziedziniec z
cysterną pośrodku.
Dom nosił znamię czasów perskiego panowania. Kolejne wstrząsy nie zdołały go
obedrzeć z dawniejszego wykwintu ani zgasić kolorów mozaikowej wykładziny
ozdabiającej ścianę. Salę, do której weszli, obiegał górą szeroki alabastrowy
fryz z wyobraŜeniem skaczących lewków. Podłoga była z glazurowanych cegieł,
sufit kasetonowy, co mogło świadczyć, Ŝe kiedyś tu mieszkał perski wielmoŜa.
Wodząc wzrokiem po emaliowanej wykładzinie w pięknym ciemno-błfkitnym, czarnym i
Ŝ
ółtym kolorze, Laodike rozwaŜała, czy to nie przodek kasjera z banku Muraszu
dostarczał kafli z warsztatów perskiego Persepolis? A ten cedr na rzeźbiony
sufit — czy nie z syryjskiego Amanu?
Znaczące chrząknięcie kazało jej spojrzeć na siedzącego za stołem: ujrzała
zaledwie głowę i rękę trzymającą trzcinkę. Wyraźnie natomiast było słychać
sapanie, pomocne przy zapisywaniu.
164
— ... Pięć kaczek karmionych ziarnem... dwie kaczki drugiej jakości... trzy
jaja strusie... jeden tłusty baran karmiony mlekiem... Ty, Jaszubelu, odejdź.
Nie byłeś proszony. Ta, która przybyła, niech zaczeka... — rzekł nagle
nieznajomy podnosząc głowę. Wstał, zabrał przybory do pisania i wyszedł niskimi
drzwiczkami znajdującymi się w ścianie z emaliowanych kafli.
Wszedł inny, okazałej postaci, odziany w podwójną tunikę: haftowana i rozchylona
z przodu, obwiązana haftowanym pasem. Spod filcowej czapeczki spadały czarne,
równo obcięte i ururko-wane włosy, broda była wypielęgnowana, a na palcach
lśniły pierścienie. Wyglądał jak męŜczyzna w sile wieku świadomy swej władzy i
godności. Zasiadł na krześle opuszczonym przez pisarza, oparł łokcie o stół,
brodę na splecionych dłoniach. Ruchy jego sprawiały wraŜenie wystudiowanych i
obliczonych na onieśmielenie stojącej przed stołem, zbierał myśli.
Rozpoczął w języku syryjskim; mówił wolno i starannie, chcąc uczynić swą mowę
zrozumiałą, szacunek bowiem dla gościa wzbraniał posługiwania się aramejskim —
językiem gminu.
— Witamy w tobie, Laodike, córkę Wielkiego Króla — poniewaŜ witana Ŝadnym
gestem nie okazała zdziwienia, ciągnął dalej: — Gdy barka wioząca do miasta Bela
straŜniczkę świątyni w Dafne zbliŜała się ku przystani, ja przeglądałem
tabliczki zawierające kronikę. Zostało w nich zapisane, Ŝe twój przodek, Laodike,
An-tioch Zbawca odbudował świątynię Bela-Marduka zburzoną przez perskiego króla
Kserksesa. Za panowania Seleucydów przywrócono cześć ołtarzom w Uruk, księgi
powróciły do bibliotek, uczeni do swych pracowni, kapłani osiedli przy
ś
wiątyniach, rzemieślnicy przy warsztatach, dzieci mogły się uczyć, a kobiety
spokojnie rodzić. Za Seleukosa Zdobywcy, ojca króla Zbawcy, odbudowana została w
Borsippie świątynia boga Nabu, syna Bela. Dlatego teŜ Grek Berosos swoje dzieło
o Babilonii królowi Antio-chowi I poświęcił. Wszyscy Seleuc'ydzi, pragnący dla
swego młodego państwa wsparcia od majestatu wieków, okazywali Babilonii szacunek,
zrozumienie dla jej przeszłości. To się im sowicie opłaciło. Młoda nauka
syryjska została wszczepiona w pień starej, babilońskiej. Z naszego
piśmiennictwa czerpali wiedzę matematyczną, astronomiczną, medyczną i
wróŜbiarską. Otworzyliśmy im biblio-
165
teki z bogactwem ksiąg glinianych, udostępniając naszą wiedzę, która sięga
początków stworzenia świata.
My przekazaliśmy Seleucydom obliczenia i sposoby budowania kanałów i mostów,
prawidłowego ułoŜenia kalendarza księŜycowego, niewiele się róŜniącego od
słonecznego przyjętego przez Egipt.. My objaśniliśmy im tajemnice urodzaju,
hodowania drzew, tak pięknie owocujących nad Eufratem i Tygrysem. Od nas Mała
Azja przejęła plan zakładania ulic przecinających się pod kątem prostym,
dzielenia przestrzeni na zabudowane kwadraty, co potem Grecy z przechwałką i z
zadufaniem nazwali planem hippodamej-skim, twierdząc, jakoby jego twórcą był
Grek Hippodamos z Mi-letu. Nie wymawiamy im tego, czas i przestrzeń są dla
wszystkich otwarte. Nikt jednak nie zaprzeczy, Ŝe od nas zapoŜyczyła Azja
sposoby czerpania ze studzien wody za pomocą czerpaków umieszczonych na kole.
Rolnik orzący ziemię w Syrii czy w Kapadocji nie wie, iŜ to w Babilonii po raz
pierwszy pojawił się wół przyuczony do młocki przez ciągnięcie deski z ostrymi
kamieniami zamocowanymi w nacięciach. Więcej nie będę wyliczał. Pomni na
obopólne korzyści związków z tak dobrymi monarchami, bogowie naszego kraju: Bel
i jego syn Nabu, pan księŜycowy Sin i jego córka Isztar, nie mogli odwrócić
twarzy od króla, gdy znalazł się w Elymais...
Wysiliwszy się, by nie drgnąć, nie zakrzyknąć, z trudem wyrzekła:
— Kiedy?
— W nocy, z czwartego na piąty miesiąca Ab, który następuje po miesiącu Ŝniw,
Tummuza.
— Czy ujrzę ojca?
— Tak.
— Czy on jest teraz w Elymais? Potrząsnął głową z ubolewaniem.
— Zaiste, pytasz jak dzieweczka! Ty, która piastujesz godność straŜniczki
przybytku w Dafne. JakŜe potępiony za gwałt dokonany na świątyni Bela mógłby
zostać w Elymais?
— Co się stało w Elymais?
— Korzystając z osłony ciemności Wielki Król z garścią Ŝołnierzy włamał się do
skarbca. Na ratunek przybiegli ludzie z okolicznych domów, zbrojni w drągi i
siekiery. Rzucili się na Ŝołnierzy
166
króla, a jego samego pojmali, nie wiedząc kogo biorą, nigdy przecieŜ nie
oglądali wielkiego monarchy.
Brzmiało to niby gorzki wyrzut. Laodike nie odzywała się, pamiętając, Ŝe nie
przybyła ojca usprawiedliwiać, lecz ratować. Jakby świadom jej myśli, kapłan
podjął:
— Jesteś straŜniczką waszej świątyni w Dafne. SłuŜysz greckiemu bogu. Ten bóg,
jak głoszą Hellenowie, uganiał się po wzgórzu za jakąś dziewczyną, póki ona nie
zamieniła się w drzewko. To miła opowieść, choć nie mająca sensu. Jeśli był
bogiem, czemuŜ nie przywrócił dziewczęciu jej naturalnej postaci? Zdaje się, Ŝe
temu bogu przypisujecie wynalazek liry? Jest to instrument — zabawka, nadający
się do niewieścich komnat, jego dźwiękom brak siły odpowiadającej mocy boga.
Marduk-Bel, choć jako symbol przybrał sobie znak najlichszego stworzenia: komara,
wyzwolił świat od chaosu Tiamat, uwolnił bogów i ludzi od przeraŜenia. My
wszyscy jesteśmy jego dziełem. Tobie zaś nieobcą musi być świadomość, iŜ
człowiekowi nie wolno się targać na własność boga. Inaczej wszyscy wrócimy do
królestwa Tiamat, które jest światem chaosu, wzajemnego niszczenia i potępienia.
Okazaliśmy zatem zrozumienie dla gniewu kapłanów w Elymais. Na przebłaganie
posłaliśmy świątyni talent srebra dobrej próby. Król został przewieziony z
Elymais do Babilonu.
— Jest zatem bezpieczny?
— Jak jeszcze nigdy nie był.
— Czy stan jego jest dobry?
— Najlepszy z tych, jaki śmiertelny moŜe osiągnąć.
— Kiedy mogę doń pójść?
— To będzie zaleŜało jedynie od twej gotowości, Laodike.
— Jestem gotowa.
Zapadło milczenie; kapłan siedzący za stołem przechylił się do przodu i Laodike
odczuła, Ŝe rozmowa nagle straciła swój namaszczony i urzędowy charakter. Teraz
była tylko ona i męŜczyzna, wpatrujący się w nią z poczuciem swej władzy nad
proszącą.
— Czy jadąc do nas nie doświadczałaś podczas całej drogi, Ŝe czyjaś ręka usuwa
przed tobą przeszkody? Byłaś i jesteś w mocy Sina, boga światła. Tego, który
jest ojcem Isztar i słonecznego
167
boga Szamasza. Czy jesteś gotowa mu się poddać w zamian za ujrzenie ojca?
— Jak... mam to uczynić?
— Udaj się do świątyni boga Sina i tam, nocą, on cię nawiedzi. Tego zaszczytu
nie doznała Ŝadna z niebabilońskich niewiast. On cię dojrzał i namaścił łaską
swego wyboru. Gdy rankiem opuścisz komnatę Sina, jego sługa zaprowadzi cię do
ojca.
— A jeśli tego nie uczynię?
— Masz czas do wieczora, aby się zastanowić.
— A jeśli moja odpowiedź będzie brzmieć: nie?
— Arcykapłan Sina nie Ŝąda odpowiedzi: tak lub nie. Lecz istnieje róŜnica
między ujrzeniem a zobaczeniem ojca.
— Dajecie mi czas do wieczora?
— Dajemy i przyrzekamy, lecz ty musisz się spieszyć. Rozgniewani kapłani Bela w
Elymais mogą się rozmyślić; odeślą srebro, dane jako okup za gwałtownika, który
targnął się na własność boga!
— Co wówczas ojcu zagraŜa?
— KtóŜ mówi o zagroŜeniu? CzyŜ nie uspokoiłem twych obaw mówiąc, Ŝe Król Wielki
pozostaje u nas, chroniony jak Ŝaden śmiertelny? MoŜe jednak dla bezpieczeństwa
będzie naleŜało przewieźć go do Borsippy lub do Nippur? Oto i wszystko, co
miałem do powiedzenia. Potraktuj moje słowa tak, jakby przez moje usta sam Sin
do ciebie przemawiał.
Nie patrząc na Laodike wstał i cicho się oddalił.
Była sama, lecz pod wraŜeniem, Ŝe ktoś nie spuszcza z niej wzroku. Jakby w
kaŜdym z kasetonów umieszczone było oko i kaŜde z osobna ją widziało.
Nagle rozbrzmiał głos:
— Moc Sina równa się jego łagodności. Uścisk jego ramion równa się rozkoszy
ziemi, gdy ją przenika i zapładnia deszcz. Raduj się, Ŝe będziesz w mocy Sina,
boga, który jest byczkiem o doskonałych kształtach, jego broda jest z lapis-
lazuli, a oddech wonnością granatu...
— Kto do mnie mówi? — spytała. Głos zamilkł.
Na podwórzu czekał Jaszubel. Bez słowa wsunął w dłoń Laodike chłodny przedmiot.
Była to jakby chusteczka z gliny zlepiona na
168
styku czterech rogów. W środku znalazła małą tabliczkę z wyciśniętymi wyrazami:
„Przyjdź do ogrodów Isztar, zanim udasz się do Sina. Tej nocy ojciec zostanie
wywieziony".
Cel przesłania wykładał się jasno: ten, kto napisał te zuchwałe słowa, chciał ją,
królewską córkę, upokorzyć, lecz jednocześnie znany mu był los Antiocha...
Laodike poczuła, iŜ obawa, jakiej doświadczyła w rozmowie z kapłanem Sina, nagle
ustąpiła. Znikła niepewność. Kimkolwiek by był autor listu, wiedział zbyt wiele,
by zlekcewaŜyć jego wezwanie.
— Prowadź do ogrodów Isztar.
— Chcesz tam pójść? Ty?
— Tak.
— Na pewno?
— Jakim prawem wypytujesz? Pokręcił głową, westchnął:
— Gdybym był męŜczyzną, jak kapłan Sina, poszedłbym tam z tobą. A ty musiałabyś
odejść ze mną.
— Dokąd — odejść?
— Do jednej z cel, które są w budynku dla wygody męŜczyzn i kobiet
nawiedzających ogrody bogini. Ale ja nie mam srebra na złoŜenie datku. Szkoda.
Znowu przemierzała ulice obrzeŜone wysokimi ślepymi ścianami, ze ściekami wzdłuŜ
murów, z fetorem odpadków, z psami włóczącymi się po rozwalonych budowlach.
Ocierała się o przechodniów, wymijała wózki i pędzone muły. Ujrzała wielbłądy
dźwigające ogromne toboły i gromadę Arabów wykłócających się na środku ulicy.
Spostrzegała jaskrawo wszystko, a jednocześnie jakby nie widziała niczego. Obraz
przepadał, a w głowie kołatała się myśl: „Zobaczę ojca. Jest bezpieczny jak
Ŝ
aden śmiertelny. Lecz wpierw muszę być w ogrodach Isztar".
— Jesteśmy blisko bramy nad świątynną drogą. Chcesz zobaczyć?
— Nie.
AŜ przystanął ze zdumienia.
— Naprawdę nie chcesz zobaczyć bramy Isztar? Z murem grubym na osiem łokci?
Ozdobionej skrzydlatymi bykami? A czy chociaŜ wiesz, kto ją zbudował?
169
— Nie chcę niczego wiedzieć. Prowadź i nie pytaj o nic.
— Dziwna z ciebie niewiasta. MoŜe wolałabyś ujrzeć świątynię tej, której
kochankiem był Tamuz,*yn Ŝycia, duch potoków wiosennych i strumieni?
— Jeśli raz jeszcze się odezwiesz, spoliczkuję cię.
Po przejściu tylu ulic i wewnętrznych dziedzińców była zbyt wyczerpana, aby móc
się przejąć widokiem jeszcze jednej świątyni, do której ją doprowadził Jaszubel.
Gigantyczny stoŜek z tarasów ułoŜonych jeden na drugim, kaŜdy kolejny mniejszych
rozmiarów od poprzedniego, był zwieńczony na szczycie kwadratowym budyneczkiem.
Myśl poszybowała do Artemizjonu, przewinęła się cienistą kolumnadą, dotknęła
naosu, uczciła tajemniczość wnętrza i powróciła do oślepiającego w słońcu pagóra.
Zadaniem piramidy stopni nie było zachwycać, pocieszać, koić i przypominać o
wspólnocie tego, co boskie i ludzkie, lecz odtrącać, upokarzać i przeraŜać. Bo
któŜ z tych stojących przy pierwszym, najniŜszym stopniu i zadzierających głowę
do góry zasłuŜył na znalezienie się w szczytowej komnatce? Tam — tylko bóg i
jego arcykapłan i od święta — dziewica wybrana, przeznaczona na małŜonkę boga.
Jaszubel pociągnął ją za szatę.
— To nie dla ciebie. Nie dostamesz się tam. Lepiej spójrz na tych, co się kręcą
po dziedzińcu. Wchodzą i wychodzą. To są na-maściclele, namaszczający oliwą boga
i naczynia święte, a to ofiar-nicy, odbierający od pielgrzymów ofiary, i ci,
którzy zarzynają zwierzęta. A ten łysy i tłusty to eunuch, jest ich mnóstwo,
sami siebie nazywają „sługami Isztar". Jutro będzie dzień sabatu i zobaczysz ich
na procesji. Czy u ciebie, w twoim kraju, w siódmy i dziewiętnasty dzień kaŜdego
miesiąca teŜ jest tak wesoło? Są słodkie placki, piwo, grają na kotłach i
harfach?... Czy juŜ się namyśliłaś?
— Nad czym?
— Bo jeśli naprawdę chcesz iść do nich — to juŜ idź. No cóŜ. Twoja sprawa. Nie
stać, mnie na ofiarę srebra, Ŝeby pójść z tobą, jak kaŜe Isztar. Przyjdzie jakiś
męŜczyzna i ty pójdziesz z nim.
W ogrodach Isztar pod drzewkami palmowymi i figowcami, wzdłuŜ prostokątów
sadzawek spacerowały, siedziały lub gnuśnie
170
wylegiwały się na ziemi niewiasty młode i stare, jedne odziane niedbale, inne
starannie; powietrze tutaj było przesycone gęstą wonią maścideł i olejków.
Jaszubel wyraźnie stracił humor.
— Te, które tutaj widzisz, nie są prorokiniami Isztar. Prorokinie są
dziewicami i są trudno dostępne, bo mieszkają w zikku-racie. Te, które tu
przychodzą, stają się kapłankami Isztar. One czynią to, co kobiecie czynić
naleŜy, aby na ziemi panowała płodność. Kobiety, które były kapłankami Isztar,
wychodząc stąd, unoszą ze sobą srebro i łatwo znajdują męŜa. Rodzina się nimi
przechwala, a kaŜda teściowa rada by rzec o synowej „ona była w ogrodach Isztar".
Skoro tak sobie postanowiłaś, idź do nich, ja sobie teŜ pójdę... Mam nadzieję,
Ŝ
e ten, który cię wybierze, będzie miał duŜo srebra. Odejdziesz z pierwszym,
który na twoje łono rzuci srebrny pieniądz. Nie wolno ci odmówić, choćby srebra
było niewiele. Pamiętaj, Ŝe przyprowadził cię tu Jaszubel.
Jaszubel znikł z jej oczu. Oszołomiona gadaniną chłopca, jeszcze niepewna, jak
się tu zachować i w którą stronę skierować, podeszła do niewiasty siedzącej
samotnie, z dala od innych. W listowiu drzewka, pod którym się znalazła,
połyskiwały małe, krągłe, ciemnoczerwone kulki owoców. Niewiasta, w
przeciwieństwie do innych, miała głowę, szyję i ramiona szczelnie otulone chustą,
rysy obrzmiałe, oczy błyszczące. Kiedy Laodike usiadła koło niej na ziemi, jęła
monotonnie recytować po aramejsku:
— Ea, Szamaszu, Marduku, ratujcie! Litością zdjęci ulŜyjcie mej doli! Szamaszu!
Widmo straszliwe od dawna mi na grzbiet wlazło i w więzach mnie trzyma. Dręczy
mnie we dnie, budzi nocą...
„JakaŜ ona i jej skargi ohydne" — ze wzgardą pomyślała Laodike, a głośno spytała:
— Co ci jest? CzyŜbyś przyszła tu, Ŝeby jęczeć?
— Jestem chora za sprawką Namtaru. On posłał ekkimu, widmo, które mnie dręczy.
MoŜe moja ofiara dla Isztar uratuje mnie, bo jeśli Isztar się nie zlituje, czeka
mnie zejście do mat la tari.
— Co to jest?
— Kraj bez powrotu. ,
— Śmierć?
— Musisz być nietutejsza, skoro o to pytasz. Pieczara otoczona siedmioma
murami, panuje tam ciemność, zgnilizna i głód.
171
— Na czym polega twoja choroba? — spytała Laodike odsuwając się od klęczącej.
— Bóg porzucił moje ciało — rozjęczała się — bogini opiekunka odeszła od mego
boku. Utukku, co chwyta człowieka, gikim złowrogi, obaj nienawistni zajęli ich
miejsce. Za cztery szekle srebra odebrałam radę od kapłana wróŜbity dobrego boga
Ea. On mi powiedział: weź lnianą chustę, zawiąŜ ją wokoło ręki prawej, odwiąŜ od
ręki lewej, zwiąŜ na siedem węzłów, zrób to dwa razy. Skrop ją winem czystym,
obwiąŜ nią głowę, obwiąŜ ręce i nogi jak okowami, skrop je wodą świętą. Tak
uczyniłam i siedzę tutaj.
Wśród słonecznego światła przenikającego liście, woni olejków, rozpalonej ziemi
i kwiatów rozległo się znów przejmujące zawodzenie:
— Jest ich siedem... jest ich siedem... nie męŜe ani kobiety! Powietrzni są i
bezkształtni. Litości i dobra nie znają, błagań i modlitw nie słyszą... Są źli...
Są źli... Jest ich siedem... Jest ich siedem...
Jękliwy głos draŜnił ucho i mącił myśli Laodike. Nie na ofiarę dla Isztar ani
dla płodności babilońskiej ziemi córka Wielkiego Króla pozwoliła się zwabić
tutaj.
Zawodzenie nagle ucichło.
— Spójrz — w głosie Babilonki zabrzmiała nutka podziwu i zazdrości. — Spójrz na
tamte w haftowanych sukniach. Istne pawice. Ile szekli noszą na sobie. Brzuchy
tłuste i piersi wydęte. Takie mogą liczyć, Ŝe odejdą z męŜczyzną, lecz któŜ mnie
weźmie? Chyba tylko trędowaty jak ja? Ciebie weźmie kaŜdy, bo lica twoje
urodziwe jak lica Isztar w słońcu. O, jak ten patrzy na ciebie! Stanął..: nie,
poszedł dalej! Zawrócił...
Laodike podniosła oczy na stojącego obok męŜczyznę. Wstała z ziemi. Gdy
męŜczyzna skierował się ku bramie, ruszyła za nim. Oboje znaleźli się na
dziedzińcu otoczonym wieńcem parterowych celek mieszczących się w podcieniach
muru.
W celce panował mrok, światło dochodziło jedynie przez otwór wejściowy
przysłonięty matą. Laodike z obrzydzeniem spojrzała na posłanie nakryte kocem,
dzban z wodą, kubek, strzęp chodnika na uklepanej podłodze.
MęŜczyzna usiadł na ziemi, plecami wsparty o ścianę, i zakładając ramiona na
piersiach spytał:
172
— Czy spodziewałaś się spotkać tu Aristońa?
— Tak.
— Jeśli teraz kłamiesz i tak muszę ci uwierzyć, ale i ty nie masz innego
wyjścia. MoŜesz być tylko ze mną albo w celi Sina. UsłuŜny bóg odstąpiłby swoje
miejsce kapłanowi, który z tobą rozmawiał.
— Ty doradzałeś Antiochowi wyjazd do Elymais?
— Chcesz mnie obwinie o namówienie go na tę wyprawę? An-tioch zwrócił się do
mnie zx pytaniem, czy skarbiec Bela posiada duŜo srebra. Zgodnie z prawdą
powiedziałem, co mi było wiadome. Rabunku chciał dokonać jak najdalej od Syrii,
ale z tego mi się nie zwierzył. ZaŜądał tylko, bym mu w drodze towarzyszył —
przerwał, by rzucić znienacka. — Nie pytasz o ojca?
— Jutro go zobaczę.
— Ujrzysz go, jeśli przystaniesz na mój warunek. Kapłan Sina nie ma zamiaru cię
doń dopuścić. Jemu chodzi jedynie o to samo, co mnie, o spędzenie nocy w
ramionach boskiej Laodike. Lecz ja przynajmniej dotrzymam danej ci obietnicy.
Przysięgam na zemstę bogów w Tyrze, Ŝe rankiem ujrzysz ojca. Wybieraj.
Pomyślała ze wzgardą, Ŝe kapłan Sina z wyłupiastymi oczami i wielkim brzuchem i
ten agent przemawiający do niej tak zuchwale, warci są siebie. Zresztą zemsta i
tak do niej naleŜeć będzie.
Za całą odpowiedź wzruszyła ramionami, podeszła do łoŜa, usiadła. Obserwujący z
zaciekawieniem kaŜdy ruch Laodike wyrzekł drwiąco:
— Zaręczam, Ŝe łoŜe, które dla nas przygotowano, jest lepsze od tego, którym
mnie zaszczyciłaś w swoim więzieniu, choć tam nie brakowało myszy ani robactwa,
które ja kazałem tutaj wy-kadzić.
Wstał z podłogi i ściągając z siebie tunikę, wyrzekł z westchnieniem.
— Gdybyś wiedziała, jak bardzo na to czekałem! Od chwili, gdym cię ujrzał w
ogrodzie w Antiochii, spoglądającą przed siebie, milczącą jak posąg, marzyłem
więcej o tobie niŜ o koronie króla Hi-rama. Nie śmiem wprost wierzyć, Ŝe dziś,
wreszcie, poznam cię jako swoją Ŝonę, Anahito, Inano, Anat, gwiazdo Isztar...
173
Tylko noc była świadkiem jak Laodike, wymknąwszy się z celi, pospieszyła do
trędowatej.
— Daj mi chustę, którą okrywasz chore ciało — rozkazała
obudziwszy śpiącą.
— Nie lękasz się dotykać chusty?
— Zdejmij ją i włóŜ do szala, który tu rozpościeram.
— Po co ci ona?
— Milcz. I bierz w zamian moje złote manele. Kładę je na ziemi.
Gdy się przebudziła, Aristona nie było w celi. Narzuciła wierzchnią tunikę na
spodnią, a gdy czesała włosy, na progu stanął Ja-szubel.
— Nie patrz tak srogo. Wiem, Ŝe jeśli niewiasta się czesze, nie naleŜy jej w
tym przeszkadzać. Lecz oni kazali mi przyjść po ciebie, oczywiście za godziwą
zapłatą.
— Jacy: oni? — spytała upinając włosy.,
— Ci dwaj, którzy czekają na dziedzińcu. Masz z nimi pójść, ja zaczekam przed
bramą.
Młodzi eunuchowie świątynni, o czym świadczyły tonsury i Ŝółty kolor ich szat,
objawiali niepokój jak ludzie, którzy czym prędzej chcą się pozbyć narzuconego
im zadania.
— Czekaliśmy — oznajmili tonem wyrzutu. — Pójdziesz z nami. Prowadzili ją z
dziedzińca na dziedziniec, pizechodzili przez
jakieś sienie, okrąŜali podwórca, wreszcie się zatrzymali u niskich ? drzwiczek
z brązu w wysokiej ślepej ścianie. Zawora została odjęta, ukazał się ciemny
tunel korytarza.
— Wejdź.
Schyliwszy głowę, pogrąŜyła się w wilgotną ciemność i oto znalazła się w nisko
sklepionej, obszernej piwnicy. Płonący knot w duŜej misie z olejem, stojącej na
ziemi, pozwalał widzieć oślizłe ściany i długie koryto, podobne do tych, w
jakich się soli zwierzęce mięso.
— Zapal od knota lampkę, abyś mogła rozpoznać — rzekł stojący przy drzwiach
kapłan i podał jej oliwny kaganek. — Podejdź do ściany.
174
Stanęła przy brzegu koryta i spojrzała w dół.
PogrąŜony do połowy ciała w ciemnej cieczy leŜał nagi trup Wielkiego Króla.
Laodike nie cofnęła się, nie wydała okrzyku, dłoń trzymająca lampkę nie zadrŜała
ani kropla gorącej oliwy nie spadła na siną pierś. Tylko wzroku ^oderwać nie
mogła.
Nigdy, nawet w monarszym stroju i w diademie, nie wydawał się tak dostojny, jak
w tym korycie, odarty z odzienia, z nagą piersią pokrytą siwym włosem, z głową w
bok odchyloną, ukazującą na skroni czarną straszną ranę, która musiała być tą
ś
miertelną, od ciosu siekiery, nieświadomej w kogo uderza.
N
— Gdy skóra dostatecznie się nasyci roztworem, kości zostaną wyjęte, a ciało
poddane procesowi balsamowania. Nasi zmarli bywają grzebani w trumnach,
pozwalających widzieć górną połowę ciała, tylko wyjątkowo bywają paleni.
Kolegium kapłańskie Bela w Babilonie zadecydowało oddać w ten sposób ostatni
hołd nieszczęsnemu Wielkiemu Królowi. Zabalsamowane ciało spocznie w sarkofagu.
Związane z tym koszty podzielą między sobą kolegia przy świątyniach.
— PrzekaŜcie moje słowa podzięki i szacunku dla kolegiów kapłańskich przy
ś
wiątyni Bela, Sina oraz Isztar. śadnych Ŝyczeń więcej nie mam.
Tą samą drogą, w milczeniu, została wyprowadzona na dziedziniec. Zjawił się
Jaszubel.
— Dokąd idziemy? — spytał. — Czy chcesz zobaczyć szkołę, gdzie uczą się na
pisarzy małe dzieci? Albo wolisz podziwiać naukę śpiewaków? MoŜemy teŜ obejrzeć
Etemenanki?
— Chcę iść do przystani. I odebrać swoją skrzynkę.
— Martwisz mnie. Wolałbym, Ŝebyś nie odjeŜdŜała. Czy uzgodniłaś to juŜ z tym,
który był z tobą w celi Isztar? Mam nadzieję, Ŝe zostaniesz jego ukochaną, jego
beku i zaprosisz mnie na ślub? Jestem gotów przynieść wam podarek. Będzie mnie
drogo kosztował, lecz twoja piękność i moje dobre wychowanie wymagają, Ŝebym
wydał na prezent wszystkie szekle, jakie od ciebie otrzymam za to, Ŝe słuŜyłem
ci przez dwa dni.
Zsunęła z ramienia złotą bransoletkę.
— Weź.
— Dlaczego mi to wręczasz?
175
— To mój podarek, przyda ci się, gdy będziesz się Ŝenił, A teraz prowadź do
przystani.
— Mam nadzieję, Ŝe pozwolisz mi ponieść swoją skrzynkę na statek, chyba Ŝe
zrobi to za mnie teń, który wraz z tobą odszedł z ogrodu?
— On juŜ nie przyjdzie.
Jaszubel wybuchnął radosnym śmiechem.
— JakiŜ męŜczyzna mógłby poniechać takiej jak ty? Przysięgam na dobrego lamaszu,
Ŝ
e gdy się oŜenię, będę noc i dzień opowiadał swej Ŝonie o tobie, aŜ ona się
rozgniewa i krzyknie: „Niech zły utukku porwie tę cudzoziemkę!" A ja na to
odpowiem: „Czemu się złościsz, kochanie? Staraj się być równie piękna i miej tak
słodkie usta, których nikt nie ośmieliłby się całować prócz tego jedynego". A
moja Ŝona powie: „Ten mój Jaszubel napił się daktylowego wina i bełkoce. Niech
go gikim ściśnie!"
Nie słuchając, co plecie chłopiec, Laodike dotarła do nadrzecznych bulwarów i
weszła do budynku, gdzie wczoraj złoŜyła depozyt.
Na miejscu urzędnika siedział Ariston. Na widok wchodzącej twarz mu się zmieniła,
nachyliwszy się do przodu, spytał porywczo:
— JuŜ wiesz?
— Tak — odrzekła odwijając z głowy szal i przysiadając na ławie. — Wiem.
Patrząc na pochyloną głowę, zaczął zrazu spokojnie.
— Gdy przybiegłem, juŜ nie Ŝył. Bo przyjechaliśmy razem. Ostrzegałem, Ŝeby
popróbował rozmowy z kapłanami. MoŜna ich było zjednać sobie obietnicami. Nie
słuchał. Nie sypiał nocami. Rozmawiał z kimś. Nie słyszał i nie widział ludzi.
MoŜna rzec, iŜ wszystkie demony Babilonu znalazły w nim swój łup. Musiałem
bronić ciała przed rozwścieczonym zbiegowiskiem. Ci nędznicy, jego Ŝołnierze,
uciekli. Kilku padło. Tłum nie chciał wierzyć, Ŝe został zabity monarcha. Wielki
Król! Byli przeraŜeni. W Elymais spełniło się prorocze przekleństwo arcykapłana
z Tyru. Poginęli wszyscy diadochowie Aleksandra, burzyciela świątyni Melkarta,
mordercy króla Hirama. Po kolei giną ich potomkowie. Król Hi-ram został
pomszczony. Ale ja nie jestem mordercą Antiocha. Słyszysz mnie, Laodike?
— Tak. Słyszę.
176
Zaskoczony jej kamiennym spokojem wstał zza stołu, zbliŜył się i przystanął
przed siedzącą na ławie.
— AŜ tak mnie nienawidzisz?
— Dopełniłeś swojej, zemsty, więc odejdź.
— Uczyniłbym to z ochotą, ale bez mojej opieki zginiesz. Jesteś zdana na łaskę
zagniewanego kapłana Sina. Nie przyszłaś na schadzkę z bogiem. To ja szczęśliwie
zająłem jego miejsce.
Powiodła po stojącym przed nią tak ironicznym wzrokiem, Ŝe się stropił.
— Zechciej powiedzieć przynajmniej, co zamierzasz?
— Podjąć moje srebro, odpłynąć do Zatoki Perskiej, popłynąć wzdłuŜ wybrzeŜa
Arabii, Zatoką Arabską do portu Berenike, po czym do Syene nad Nilem, w kraju
mojej siostry; lub z Hadramaut drogą karawanową do Petry nabatejskiej i z niej
do Syrii — wyrzekła tak obojętnie, jakby chodziło o wyjazd poza miasto.
— I ja mam interesy do załatwienia w Hadramaut — pochwycił skwapliwie. — W
firmie wysyłającej karawany z kadzidłem do Petry, do Gazy i Palmyry. Pojedziemy
zatem razem. CzyŜ zresztą mogłoby być inaczej? — usiadł obok i zajrzał w jej
twarz. — Powiedz, Laodike, niech nie gubię się w domysłach...
Drgnęła i ściągając brwi spytała:
— Co mam powiedzieć?
— Wzruszyła mnie twoja troskliwość okazana mi tej nocy... czyŜby to juŜ była
oznaka miłosnej gotowości?
Widząc pytający wzrok Laodike wyjaśnił:
— Gdy się rano obudziłem, miałem na twarzy chustę, chroniącą od much i robactwa.
Jestem ci głęboko wdzięczny, chociaŜ nie mniej zdumiony. Chustę zabrałem z sobą
na pamiątkę.
— Nie pytasz, skąd ją wzięłam? — spytała wysilonym głosem.
— Z babilońskiej dzielnicy, merkes, z bazaru?
— Odkupiłam od chorej na trąd.
Pobladł, starał się ukryć zmieszanie, przemógł je i rzekł: .
— Bogowie rozstrzygną o tym, co kaŜdemu z nas się stanie. Ja wykonałem swoje
postanowienie, lecz tyś mnie pokonała. Jesteś przecieŜ córką Wielkiego Króla.
Wstał, przeszedł się po izbie, przystanął i patrząc z dala na Laodike siedzącą z
twarzą ukrytą w cieniu, odezwał się zdławionym głosem:
12 —Trzy córki krok —t. III 177
— A ja do ostatka miałem nadzieję, Ŝe twoja ksiąŜęca intuicja pozna we mnie
króla. Lecz tak się nie stało. Sądziłem nadto, Ŝe gwiazda Isztar przywiodła nas
oboje nad Eufrat, by w ogrodach bogini począł się nasz syn, nowy król Hirim,
godny spadkobierca dumnej Laodike, której ust, poza mną, nikt nie ośmielił się
całować. Pomyliłem się! — Zasępił się. — A jednak pojedziemy razem! Twój ślubny
podarek wiąŜe nas, Inano, Anahito moja, Astarte syryjska... — znowu urwał,
powtórnie się zamyślił i zakrzyknął: — Nie pozwolę im ciebie tknąć! Nie
rozporządzam ani jednym sługą z kijem, lecz wystarczy, Ŝe znam potomków Egibiego
i Muraszu. Nawet kapłan Sina musi się z bankierem liczyć.
Widząc, Ŝe Ariston ma zamiar wyjść, Laodike powstała z ławy i rzekła:
— Wiem, Ŝe zaleŜę od twojej łaski. OkaŜ mi ją pozwalając mi milczeć.
Ariston gorzko pokiwał głową.
16
— Jesteś tam, Roksano? Nie grzeb teraz w moich sukniach, i tak nie "mam się
komu w nich pokazać... Dostałam list od Kleopatry. Boska Hator ze złoconymi
rogami wydała na świat byczka o złotym pyszczku. Otrzymał imię Filometor:
Kochający Matkę... Niechby tylko spróbował — nie kochać!... Hator dałaby mu w
skórę. Moja siostrunia urodziła się na władczynię, a biedny cień mego ojca
doczekał się wnuka. Powinnam złoŜyć ofiarę u jego grobu, ale od roku się
wybieram i jakoś nie mogę się wybrać, a Kleopatra pisze, Ŝe nadal brak wieści o
Laodike... Słyszysz mnie, Roksano?
— Niech pani tak nie krzyczy, słyszę.
— Chcę krzyczeć. To straszne, Ŝe dotąd nie wiemy, co ją spotkało? Gdy minął
rok od jej wyjazdu z Aleksandrii, Seleukos kazał przeprowadzić śledztwo. Wynikło
z niego, Ŝe Laodike odpłynęła z Zatoki Perskiej do Zatoki Arabskiej; nikt nie
wie, co się dalej z nią stało? MoŜe siedzi gdzieś tam, nad zatoką, patrzy na
odpływające statki i rozmyśla albo moŜe czeka na znak od nas? Jest zupełnie sama
i juŜ straciła nadzieję. MoŜe jest chora?
Weszła Roksana.
— Królowa znowu dziś piła?
— Oczywiście. Laodike siedzi Ŝ rękoma złoŜonymi na kolanach, w białej sukni, i
z tęsknotą patrzy na północ, ku nam. Ludzie przechodzą obok, myślą Ŝe to
kamienny posąg. Kamień teŜ moŜe cierpieć, a nocą, gdy nikt tego nie widzi,
płacze. Laodike musiała to przeczuwać. Kiedyśmy się rozstawały w Aleksandrii,?
powtarzała, Ŝe będzie nas wzywać, jeśli będzie potrzebowała pomocy. I pewnie
gdzieś tam nas wzywa.
179
•— Taką kosztowną suknię splamiła pani winem.
— Weź ją sobie. Plamę moŜna zahaftować. Babiloński haft noszą teraz wszystkie
elegantki. Gdyby Laodike przyjechała, zapytałabym ją, czy w Babilonie nosi się
hafty na co dzień,czy tylko na wyjątkowe okazje?
— Proszę nie pić dziś więcej. Ten oficer znowu przyszedł i prosi, Ŝeby go
przyjąć.
— Jaki oficer?
-~ Królowa zapomniała? Taki jest skutek, kiedy się od rana popija.
— Piszczysz i piszczysz jak stara mysz. PomóŜ mi wstać z sofy. Przeniosę się na
krzesło. Jak wyglądam?
— Nie powiem, Ŝeby najlepiej. Kiedy pani pije tak bez umiaru, zaraz robią się
na szyi czerwone plamy...
— Podaj gazowy szal i wprowadź tego oficera. To Kapadocyjczyk? Pewnie coś
zbroił i boi się, Ŝe mu głowę utną.
— Jaki Kapadocyjczyk? Królowa nie pamięta, kogo dworzanin meldował?
— Nie — spojrzała jasnymi, zdziwionymi oczyma w twarz Roksany. — Kogo?
— Nauarchę efeskiej floty — Poliksenidasa z Rodos.
— Zeusie! Poliksenidas! Ach, ty głupia owco, wprowadźŜe go! Wychylona do przodu
patrzała z napięciem na zbliŜającego się
ku niej i raptem wybuchnęła śmiechem. Zaskoczony tym zatrzymał się, nie wiedząc
jak się zachować.
— Nic sobie z tego, nie rób, Poliksenidasie — przemówiła wesoło. — To prawda,
Ŝ
e kiedyś miałeś duŜo więcej włosów, nos jakby krótszy i szersze policzki.
Zmieniłeś się. Ale ja teŜ się postarzałam. Wiesz, co mi twój widok przypomniał?
Efez, pałac, teatr na dwadzieścia pięć tysięcy miejsc. W Mazace nie ma nawet
takiego dla stu widzów — świetnych dworzan mego ojca. Laodike szła po stopniach
Artemizjonu, a u jej boku arcykapłan... tylu dworaków wokół Wielkiego Króla.
Gdzie oni teraz są wszyscy? A pamiętasz, jak wypływała dumna flota efeska?
Osiemdziesiąt okrętów...
— Osiemdziesiąt dziewięć.
— Co robisz i skąd przybywasz?
— Nic nie robię — uśmiechem starał się pokryć Ŝałosne wyznanie. — KrąŜę, Ŝeby
nie wpaść w łapy Rzymianom. Staram się teŜ
180
unikać moich ziomków z Rodos, którzy mi nie zapomnieli swojej przegranej pod
Panormos.
— Powetowali ją sobie pod Myonnessos — poŜałowała tych słów, widząc, jak go
zabolały, i wyciągnęła dłoń. — Wiem. śelazne garnki z płonącym ogniem
rozstrzygnęły bitwę. Byłeś najdzielniejszym z oficerów mego ojca. Dlaczego
Seleukos nie wziął cię do floty?
— Musiałby mnie wydać Rzymianom.
— W takim razie ja biorę cię na słuŜbę. .
— Jestem gotów — odparł, zastanawiając się w duchu, na co admirał moŜe się
przydać w królestwie, które nie ma dostępu do morza.
Widząc jego nieszczęśliwą minę, Antiochis zaczęła się śmiać.
— Nie mogę cię zrobić admirałem w Kapadocji, ale moŜesz zostać moim oficerem do
specjalnych poruczeń.
— Jakich?
SpowaŜniała i rzekła z godnością:
— Będziesz wypełniał moje polecenia. Król Ariarates nie musi o nich wiedzieć.
Co robi Prusjasz?
— Królowa chciała zapytać: co robi Hannibal u Prusjasza? — podsunął gorzkim
tonem.
— Niech tak będzie — odrzekła niedbale. — Co robi Hannibal u Prusjasza?
— Wybudował miasto, czyli według jego planów i pod jego kierownictwem zbudowano
Prusę, a teraz przygotowuje Prusjaszowi flotę do walki z Eumenesem.
— Z całego serca Ŝyczę im zwycięstwa.
Poliksenidas spuścił głowę. Nie tak wyobraŜał sobie rozmowę z Antiochis. Był
skończonym głupcem, który tyle lat tłukąc się po portach i morzach nosił zawsze
w' sercu obraz młodej dziewczyny o syrenim spojrzeniu zielonych oczu. Syrena
nabrała kształtów dojrzałej kobiety, oczy i usta juŜ nie były tak świeŜe jak
niegdyś. Objawiała jakiś niepokój, nerwowość, a jej myśl zdawała się przebywać
gdzieś daleko od tego miejsca.
— Powinieneś teraz odpocząć. Roksana powie moim pokojowcom, Ŝeby się tobą
zajęli. Wypada, abyś został przedstawiony królowi. Ale nim się nie przejmuj. On
zaraz zapomni o wszystkim. Jutro się dowiesz, jakie mam plany w stosunku do
ciebie.
181
Jutro! Więc dziś nie ma mu juŜ nic do powiedzenia...
— Idź, i nie miej takiej smętnej miny.
Znalazł się na korytarzu, gdy rozległ się brzęk szkła tłukącego się o posadzkę i
zirytowany okrzyk Antiochis.
Odchodził z poczuciem, Ŝe powierzył swój los ślicznym, lecz nader lekkomyślnym
rękom, które obejdą się z nim równie niedbale, jak z tym kielichem...
Ledwo oficer odszedł, wtoczyła się do komnaty Roksana, spojrzała na rozbite
szkło, lecz nim zdołała królową zganić, Antiochis pogroziła jej palcem:
— Nie moja wina, Ŝe szkło jest śliskie. KaŜ to sprzątnąć.
— Ten oficer ledwo trzyma się na nogach, a ty, królowo, juŜ obmyślasz, jakby go
tu posłać do Hannibala.
— Podsłuchiwałaś!
— A jakŜe! Inaczej nie wiedziałabym, jakie to nowe głupstwo królowa zamyśla.
Nie lepiej pozostawić Poliksenidasa w spokoju, miast pchać do Bitynii, Ŝeby go
Rzymianie złapali? Oni nie przestaną ścigać Hannibala i dosięgną go nawet u
Prusjasza. Zdobyli juŜ to, czego chcieli, i tylko tego jednego starca do triumfu
im brakuje.
— Myślisz, głupia kwoko, Ŝe sama o tym nie wiem? Dlatego chcę, Ŝeby
Poliksenidas był przy nim. Gdy nikt nie słuchał rad Hannibala, jedynie
Poliksenidas go popierał... Czemu milczysz? Roksano, odezwij się.
— Jestem stara, głupia kwoka.
— Jesteś, ale ja i tak cię kocham.
— Kogo kocha królowa, Roksana dobrze wie.
— Nieprawda! JuŜ mi to przeszło. Zresztą... on ma teraz kochankę.
— Więc po co tu przyjeŜdŜa?.
— Ja teŜ bym to chciała wiedzieć! Gdy idzie przez pokoje, z dala słyszę kroki.
Staje w progu i patrzy...
— A pani leŜy na sofie z kielichem w dłoni, niczym bachantka. Ładny widok!
— Głupiaś! On zresztą juŜ nie jest tym, który mi się kiedyś ukazał na pewnej
polanie, o czym lepiej, Ŝebyś nie wiedziała.
!— Cała Azja wie.
182
— Cała? E, chyba nie! Był wtedy śliczny, młodzieńczy, zarozumiały i pełen
ognia. Teraz jest tylko potęŜny, władczy i ponury. Ostatnim razem, gdy wszedł,
rzucił się na krzesło, wyciągnął przed siebie nogi, splótł ręce na piersiach i w
milczeniu patrzał, jak bawię się kielichem. Spytałam, po co przyjechał? A on na
to: „Mam syna od mojej kochanki w Efezie". „Wspaniale — odrzekłam — jeśli go
usynowisz, ja, poprzez Stratonikę, będę jego babką". A on na to: „Stratonika nie
będzie mieć dzieci. Mówi, Ŝe to przez ciebie, bo rzuciłaś na nią jakieś
syryjskie czary". Wtedy się rozgniewałam i rzekłam: „Ty i twoi Rzymianie
zabraliście połowę królestwa ojcu, zniewoliliście Grecję, wyrŜnęliście Etolów i
nasze słonie". On nadal, Ŝe to moja" wina, iŜ nie ma syna z krwi królewskiej,
któremu mógłby przekazać królestwo Pergamonu. A przecieŜ miał syna ze mną. Miał!
Mały dziś juŜ by chodził, stukając kopytkami niczym boŜek Pan! Umiałby nawet
grać na aulosie... Ariarates prowadziłby go za rączkę do ogrodu, a ja
haftowałabym mu szatkę... Jego ojciec zapomniał, Ŝe miał ze mną syna... Rzucę mu
ten kielich w oczy i oślepię, gdy znów ośmieli się wejść.
— Niech pani nie płacze... moja śliczna, moja nieszczęsna królowo, niech juŜ
pani pije, tylko niech pani nie płacze tak strasznie...
1 17
Słowa arcykapłana zdawały się grzęznąć w grubej warstwie kadzidlanego dymu,
wypełniającego świątynię Izydy. Nikt ich zresztą nie słuchał, treść oświadczenia
była juŜ z góry znana zarówno parze królewskiej, jak i dostojnikom dworu; liczne
kopie uchwały kapłańskiego kolegium leŜały w kancelarii przygotowane do
rozesłania innym kolegiom. Uchwała miała moc obowiązującej ustawy państwowej,
gdyŜ — jak zawsze w Egipcie — to, co królewskie, było jednocześnie boskie, i na
odwrót.
Siedząca w krześle obok swego małŜonka faraona nie mogła się powstrzymać, by nie
spoglądać ku górze, jakby tam znów miała się ukazać jaskółka, która kiedyś w tej
samej świątyni była świadkiem miłosnego wyznania. RozwaŜała bezpowrotność
tamtych uczuć. Przyczyniły one monarchini wiele wstydliwych i zgoła
niepotrzebnych cierpień. Zojlos i Berenike jakby przepadli gdzieś tam, pomiędzy
rudymi skałami Tebaidy, dokąd udało im się zbiec. O ileŜ bardziej w tej chwili
królową obchodziło zdrowie małego Filome-tora, który wydawał się dzieckiem
słabiutkim...
Tymczasem nad jej głową, strojną w czepiec podwójnej korony Egiptu,
rozbrzmiewały namaszczone słowa arcykapłana: „Buntownik Anchmachis zgromadził
wokół siebie rabusiów, którzy splądrowali wszystkie miejscowości w Egipcie,
wszystkie okręgi, wszystkie miasta, złupili wielkie świątynie ograbiając ich
ołtarze, pozbawili kapłanów i słuŜbę świątynną naleŜnych im dochodów..."
W tych sformułowaniach tkwiła oczywista przesada, wymagana przez swego rodzaju
rytuał: winnego buntu przeciw władcy przed-
184
stawiać naleŜało jako wcielenie zła, a szkody przezeń wyrządzone — nie do
oszacowania. Anchmachis ani „wszystkiego nie splądrował", ani „nie złupił
wielkich świątyń", tym bardziej iŜ ta największa, w Tebach, sama ogłosiła go
ongiś prawowitym faraonem, pobłogosławionym przez Izydę... Ale tamto juŜ
naleŜało do przeszłości. W ciągu dwóch miesięcy — między sierpniem, który
przyniósł klęskę Anchmachisa, a październikiem, miesiącem obrad kolegium
kapłańskiego — dokonała się zadziwiająca przemiana „ulubieńca Izydy" w
„obmierzłego Izydzie" gwałtownika.
Arcykapłan przyobiecywał ogłoszenie amnestii i zniesienie długów zaległych wobec
skarbu państwa; było w tym więcej Ptolemeu-szowej chętki pozyskania sobie
sympatii Aleksandryjczyków aniŜeli rzeczywistych zamiarów poprawienia cięŜkiej
doli prześladowanych. Górna Tebaida, Anchmachis i dłuŜnicy niewiele Kleopatrę
teraz obchodzili. Przed chwilą szczerze się modliła do Izydy o zdrowie, Ŝycie i
dary nieba dla swego synka. Tylko Izyda bowiem, stroskana i współczująca, mogła
zrozumieć ziemskie zmartwienia niewiast, jakich niezdolne były pojąć boginie
miłośnice, takie jak Afrodyta czy Astarte syryjska lub babilońska Inana.
Zapytywała w duchu władającą nad morzami, czy jej wzrok nie dostrzegł zagubionej
gdzieś Laodike? Jeśli jest Ŝywa, dlaczego nie daje znaku tej, która uczyniłaby
wszystko dla ratowania siostry?
Gdy drogą urzędową słała zapytania do portów, do domów zajezdnych, do
posterunków pocztowych nieodmiennie otrzymywała odpowiedź, Ŝe nie było podróŜnej
o takim imieniu. AŜ w końcu Ptolemeusz i tego jej zabronił. Sprawę zaginionej,
dwuznaczną, budzącą wiele domysłów, ocenił jako plamiącą imię Ptolemeuszów,
jakby sam go nie hańbił swym nieobliczalnym postępowaniem. Kiedyś ktoś z
karawany przybywającej z Hadramaut dał znać, iŜ słyszał o kobiecie uwięzionej
przez Arabów i mającej być — księŜniczką syryjską... Jednocześnie z tą rozeszła
się inna wieść: Laodike widziano na szlaku z Zatoki Perskiej do Indii. Marynarz,
którego kazała sobie przyprowadzić, przysięgał, iŜ widział kobietę (rysopis
zgadzał się z wyglądem Laodike) odpływającą z Zatoki Perskiej do Barygazy w
Indiach; miał jej towarzyszyć jakiś męŜczyzna.
ś
adna z obu wieści nie, wzbudzała zaufania. Z jakiejŜe racji Laodike miałaby
zostać uwięziona? Gdyby porywacze chcieli okupu,
185
Kleopatra zdobyłaby go i choćby nawet wbrew Ptolemeuszowi, potajemnie, wysłała.
W odjazd do Barygazy nie uwierzyła. Laodike nazbyt była przywiązana do Syrii i
do swoich sióstr...
W listach do Seleukosa błagała o energiczniejsze poszukiwania. Lecz Seleukos,
pogrąŜony w długach, przedwcześnie postarzały, objawiający taką słabość ducha,
Ŝ
e nie on, tylko jego minister Helio-doros wszystkim kierował, dawał wykrętne
odpowiedzi. Chował zresztą do Laodike urazę o wyprawienie się do Babilonii:
„Skoro pycha kazała jej utrzymywać zamysł w skrytości, niechŜe teraz sama ponosi
skutki swej nierozwagi". On, Seleukos, roztropnie odradziłby jej niebezpieczną
wyprawę.
Małe poruszenie wśród dworu wyrwało ją z rozmyślań: to Ptolemeusz nie
doczekawszy końca uroczystości opuszczał świątynię, a za nim sunęli dworzanie,
ś
wiadomi nietaktu monarchy.
Arcykapłan zdjął z postumentu drewniany posąŜek Izydy, by odnieść go do
sanktuarium. Ceremonia była skończona.
Dziedziniec przed świątynią pełen był dworskich osobistości. Stawili się wszyscy
„bracia, krewni, przyjaciele monarchy", których obecność, podobnie jak ilość
złotych blaszek na tronie, pomnaŜała blask majestatu.
Ptolemeusz juŜ przeszedł bramę pomiędzy pylonami spiesząc do pojazdu. Królewski
koniuszy trzymał niecierpliwiące się konie; strusie pióra, emaliowane
napierśniki, złote rzędy migocące amuletami nadawały temu obrazkowi wygląd
pyszny, zwycięski, choć ten fałszywy pozór nikogo nie mógł zmamić. Powszechnie
wiedziano, Ŝe bitwę z Anchmachisem wygrał nie Ptolemeusz, lecz jego wódz.
Nie mając zamiaru czekać na małŜonkę, faraon wstąpił na rydwan, ujął lejce,
zaciął biczykiem konie, ruszył z miejsca.
Do Kleopatry podszedł jot-nuczer, wyŜszy przełoŜony świątyni.
— Wczoraj przywlekli się jeńcy pojmani w Tebaidzie. NaleŜeli do obozu
Anchmachisa. Część z nich chcemy zatrudnić przy pracach ziemnych i porządkowych
wokół świątyni. Czy Ŝyczeniem królowej jest, aby ci nieszczęśnicy złoŜyli śywej
Izydzie hołd? — widząc wahanie Kleopatry jot-nuczer dodał: — Monarcha juŜ
odjechał, do czego skłoniły go waŜne sprawy jemu tylko znane. Królowej natomiast
nic do odjazdu nie ponagla. Co mam zatem odpowiedzieć arcykapłanowi?
186
— GdzieŜ oni są? — spytała.
— Na drugim dziedzińcu. Królowa zechce zapewne pozostawić tutaj' swój dwór.
Kapłani i straŜnicy świątynni będą czuwać, aby nie spotkała jej Ŝadna
niespodzianka.
Klęczący pod długim murem wyglądali raczej na oczekujących śmierci niŜ na
modlących się o przybycie Izydy.
Wyniszczeni długą drogą pod batami straŜników — Ŝywe kościotrupy spalone
gorączką, pragnieniem — na widok królowej, zbliŜającej się w otoczeniu kapłanów
i straŜników, padli na twarz. Jęki i wzdychania o ratunek wzbiły się nad
dziedzińcem.
Sunąc wzdłuŜ szeregu zakurzonych głów, czołem dotykających ziemi, nie widziała
przed sobą twarzy, lecz tylko nagie karki, wygięte grzbiety, chude pośladki,
poranione stopy, drgające łydki. Ogarnął ją niesmak, znuŜenie, bezsilność. Po
cóŜ dała się zwieść litości? Wszystkim wszak była przeznaczona rychła śmierć:
wyrok lub mordercza praca...
— Jeśli Ŝyczeniem królowej jest okazać łaskę któremuś z nich —S uczynimy tak.
Wieść o tym rozejdzie się po Aleksandrii i dobroć władczyni będzie sławiona.
— Ilu mam prawo zwolnić?
— Jednego.
— Lepiej zatem, abym nie uczyniła wyjątku, skoro wszyscy inni będą skazani.
— śyczenie królowej jest dla nas rozkazem.
W tej chwili go spostrzegła: klęczał w szeregu jako ostatni, z głową w bok
zwróconą, wpatrzony w Kleopatrę. Za nim kuliła się Be-renike. Jot-nuczer nie
przewidział tej niespodzianki; ani kapłani, ani wartownicy nie ustrzegli
królowej przed zaskoczeniem. Nie mogła się juŜ cofnąć, musiała iść aŜ do końca
muru i stanąć z nimi twarzą w twarz.
Zojlos, jakby jeszcze ufając swojej gwieździe, nie padł plackiem przed Szafarką
Łaski, nie nurzał czoła w pyle dziedzińca. Czekał.
Przystanęła, a wtedy podniósł wzrok; ujrzała w nim coś więcej niŜ błaganie o
litość. Odwołując się do dawnych wzruszeń, szukał w jej oczach przychylności.
Jot-nuczer, zdziwiony milczeniem Kleopatry, spojrzał na Zojlosa i zmarszczył
brew.
187
— Ach, to ten! Wiemy, kim był u Anchmachisa. To jego dawny
szpieg. Zdrajca.
— Tak — cicho wyrzekła podnosząc dłoń do czoła. — Zdrajca.
— Królowa zechce wybaczyć, Ŝe ośmielę się zapytać, czyŜby ten człowiek nie był
obcy monarchini? — rzekł jot-nuczer, zniecierpliwiony przedłuŜającą się sceną.
— Mnie? — potrząsając głową uśmiechnęła się blado. — A skądŜe bym mogła go znać?
Zojlos opuścił wzrok. Do uszu Kleopatry dochodziły szepty, szmer podnieconych
głosów. CóŜ ją mogły obchodzić? Zdrajca znów klęczał u jej stóp. Ale jakŜe ta
chwila niepodobna była do tamtej, gdy mając za świadka jaskółkę i czarny kamień,
przysięgał nigdy nie zapomnieć jej imienia! Tyle razy powtarzała sobie tę
przysięgę, Ŝe juŜ sama nie rozpoznawała, co naprawdę zostało wypowiedziane, a co
zniekształcone przez jej własne pragnienia?
Patrzała z góry na wychudły, brudny kark z nitkami potu na pobruŜdŜonej skórze;
włosy nieco odrosły i sterczały zabawnie; rozdarte ucho ukazywało zaschnięte
ś
lady krwi. Zdjęła ją straszliwa Ŝałość nad śmiesznością tego, w co się obróciła
miłość, a z tej Ŝałości narodził się gniew. Gdyby Zojlos był sam, prędzej
mogłaby przebaczyć. Ale on osłaniał bezwstydną, niewdzięczną istotę, która
oczerniła i wyszydziła w liście córkę Wielkiego Króla.
• — Nie znam go — podjęła zdławionym głosem. — Ani nie chcę znać tej, która się
za nim chowa. Ta nędzna istota nie umie się zachować, jak przystało przyzwoitej
małŜonce. Widzę, Ŝe nie powstrzymuje jej wzgląd na miejsce publiczne i kręci się
niczym opłacana dziewka... — jej własne słowa były dla niej obrzydliwe. Zdjął
ją wstyd.
Jot-nuczer okazał się godny swej misji ułatwiając królowej wybrnięcie z przykrej
sytuacji.
— Podzielamy oburzenie królowej — rzekł z szacunkiem. — Obecny tu winowajca
nosił godność kapłana naszej świątyni, nim przekupstwo uczyniło go zdrajcą.
— Co słyszę? — udane zdumienie pomogło jej odzyskać panowanie nad sobą. — Tego
się nie spodziewałam. Im nikczemniejszy uczynek, tym większa powinna być kara,
lecz dziś mamy święto, a mój małŜonek gotów dla chwały Izydy uczynić wiele.
Uczcijmy
188
zatem Izydę uwalniając tego człowieka i tę, która jest przy nim. śycie marne i
bez godności będzie ich udziałem. Mają otrzymać wodę oraz jedzenie na trzy dni i
opuściwszy Aleksandrię udać się na pustynię. Temu człowiekowi dajcie czyste
szaty, gdyŜ klęczy w mokrych, ze strachu, który przenika jego członki.
Kapłani wymienili szybkie spojrzenia.
Scena świadcząca o wielkim miłosierdziu Bogini Objawionej była skończona.
Unoszona w lektyce przez biegnących truchtem Nubijczyków trwała nadal w
osłupieniu — gdyŜ jak inaczej nazwać ten stan oszołomienia, pulsujące w gardle
tętno, pomieszanie myśli? Zachowywała się tam, na podwórcu świątynnym, jak
nieprzytomna. Pozwoliła się ponieść gniewowi, obraŜonej ambicji. A przecieŜ nim
tych dwoje ujrzała, zdawało jej się, Ŝe te uczucia umarły.* OŜyły jednak i
poruszyły się niczym śpiące węŜe tknięte falą ciepła. Sprawił to widok Berenike
przytulonej do pleców Zojlosa. Wypędzeni z Aleksandrii znajdą ratunek lub zgubę
na pustyni. Tyche o tym rozstrzygnie. Wszystko jedno, byle przestać o nich
pamiętać... Ale tego zapomnieć się nie da! Od dnia dzisiejszego dręczyć ją
będzie zjawa: dwie płaskie, czarne sylwetki na tle wszystko wyŜerającego słońca.
Oboje skazani tylko na siebie, jedno drugiemu przypisujące swą udrękę. Nie, nie
zginą śmiercią kochanków, lecz będą Ŝyli połączeni nienawiścią.
Znalazłszy się w sali pałacowej — odetchnęła. Powitał ją świat znajomy, bez
niespodzianek, obłaskawiony, bliski. Odzyskała panowanie nad sobą, odpowiedni do
chwili gest, ton i uśmiech.
Ptolemeusza nie było w sali. Kazał na siebie czekać. Ale ona to juŜ nie ta dawna
cicha dziewczynka w cieniu faraona, nie śmiejąca się przeciwstawić ministrom,
bezradnie wpatrująca się w sprawozdania fałszowane przez diojketę. Wszyscy
drŜący przed Epifa-riesem, wszyscy zagroŜeni niełaską samorzutnie utworzyli
stronnictwo królowej. Stało się tak bez Ŝadnych zabiegów z jej strony, bez
przekupstwa i walki. Konieczność popchnęła ku niej nawet intrygantów. Z tym
musieli się liczyć, spiskujący nadal przeciw „Syryjce na tronie", Hippalos i
Polikrates. Fakt, iŜ nie udzieliła pomocy ojcu w wojnie z Rzymem, zyskał
Kleopatrze uznanie polityków, podkreślano jej rozum i roztropność. Bez sprzeciwu
przy-
189
jęła wydany przez małŜonka zakaz noszenia Ŝałoby po Antiochu Wielkim. Pojawiała
się na krótko na przyjęciach strojna w szaty, monarchini, zawsze spokojna,
uśmiechnięta. Przy drzwiach dały się słyszeć głośne okrzyki...
— Zobacz — rzekła do stojącego przy krześle dworaka — co tam się dzieje?
Po chwili powrócił, meldując z podnieceniem:
— Jakiś szaleniec domaga się wpuszczenia. Mówi, Ŝe usłyszawszy jego imię,
królowa przyjmie go i wysłucha.
A zatem — to jej nie ominie, uwolniony chce rzucić się do jej stóp z błaganiem o
łaskę. Sama juŜ nie wiedziała, czego bardziej pragnie, ujrzeć Zojlosa jeszcze
raz czy nie oglądać go wcale? Oprzytomniała posłyszawszy głos dworaka:
— Co królowa kaŜe uczynić z tym człowiekiem?
— Wprowadzić. — I mocniej zacisnąwszy dłonie na poręczach krzesła, wpiła wzrok
w drzwi.
Dworzanie rozsunęli się czyniąc przejście do tronu.
Gwałtownym krokiem przemierzył tę odległość i zatrzymał się dopiero przed
krzesłem. Lecz zamiast — jak oczekiwano — paść do nóg władczyni, stał krzyŜując
wzrok ze wzrokiem zdumionej wtargnięciem i wyglądem Aristona.
W podartym brudnym himationie, świadczącym, Ŝe do pałacu wkroczył wprost z
gościńca, z wychudłą, spaloną słońcem twarzą okoloną czarną brodą sprawiał
niesamowite wraŜenie.
— Miło patrzeć, jak zjadacie mnie oczyma — zaśmiał się. — Nie jestem stosownie
odziany. Niech to demony porwą! Przebyłem drogę aŜ z Hadramaut. Przeklęty
gubernator zatrzymał mnie na granicy nubijskiej oskarŜając o szpiegostwo.
Miesiąc siedziałem w twierdzy. Królowa bawi w Aleksandrii, a jej podwładni
grabią podróŜnych kaŜąc sobie jeszcze za to płacić.
— Dowiedz się, Ŝe stoisz przed królową. Czy mamy go wyrzucić?
— Dobrze się znamy — nie zwaŜając na szmer zgorszenia wzmocnił głos: — Witam w
twojej osobie, królowo Kleopatro, siostrę mej Ŝony. Musisz przebaczyć swemu
szwagrowi, Ŝe przyszedł bez podarunku, ale za to przyniósł ci coś lepszego,
pozdrowienia od siostry dla władczyni Egiptu...
— Wariat! Szaleniec! Wyrzucić... — rozległ się krzyk oburzenia
w sali.
190
Nie mogła wydobyć głosu, podczas gdy on, ciskając gniewne spojrzenia, wymyślał
dworakom:
— Wy, pluskwy pałacowe! Uciszcie się, gdy król przemawia! Kiedy byłem wśród was,
usiłowaliście wciągnąć mnie w swoje sza-chrajstwa. Gotowi byliście zapłacić
krocie, byle królowa nie dowiedziała się o waszych sprawkach!
W sali zapanował hałas. Jedni wołali, Ŝe nie warto się przejmować wariatem, inni
dopytywali się w zdumieniu, dlaczego do tej pory nie wyrzucono go za drzwi?
Zuchwalec złoŜywszy ręce na piersiach wyzywająco wpatrywał się w pobladłą
Kleopatrę.
— Mów, skąd przybywasz?
— JuŜ powiedziałem. Zechciej, szlachetna szwagierko, uspokoić swych poddanych,
niech mi nie przerywają.
— Z litości nad tobą pozwalamy ci wypowiedzieć, co za szaleństwo opętało twoją
głowę? Co wiesz o mojej siostrze? Kiedy ją widziałeś, ty, który ośmielasz się
nazywać ją tak poufale?
— Za sprawą bogini Isztar dumna Laodike, wdowa po królu i bracie Antiochu,
pierworodna córka Wielkiego Króla, została w Babilonie Ŝoną króla Hirama...
— Hi-ra-ma... Hi-ra-ma.. — rozchichotały się kolumny.
— Ostatniego potomka władcy Tyru...
— Ty-ru... Ty-ru... — łzy rozbawienia kapały z oczu dam. Dwór trzymał się za
brzuchy ze śmiechu.
— ...któremu to małŜeństwo przepowiedziane zostało proroctwem arcykapłana
Melkarta.
— Mel-karta? Mel-karta? — dopytywały się kasetony mrugając jeden do drugiego.
Kleopatra oparła głowę o krzesło, czując, Ŝe jeszcze moment, a zemdleje albo
zacznie krzyczeć.
— Powiedz wreszcie — szepnęła — o co ci chodzi?
— O pośpiech. Przybywam po pieniądze, lekarstwa, pomoc. W Hadramaut zostaliśmy
doszczętnie obrabowani-. StraŜnicy zatrzymali moją Ŝonę. Ponure arabskie draby
myślą tylko o swoich drzewkach kadzidlanych. Boją się, by moja Ŝona nie zawlokła
im zarazy. Bo któŜ wtedy przyjedzie kupować ich przeklętą Ŝywicę? Twoja siostra,
królowo, zaraziła się trądem od świątynnej dziewki, której chustę kupiła na
ś
lubny prezent dla małŜonka. Więc ją za-
191
mknęli w lepiance otoczonej płotem z cierni... Za ostatnie drachmy opłaciłem
babę do posług, lecz jeśli królowa nie pospieszy z pomocą Ŝonie króla Hirama...
Niepowstrzymany śmiech buchnął i zatrząsł salą.
PółŜywa patrzała, jak jej małŜonek wchodzi prędkim krokiem i rzucając wzrokiem
po sali, niecierpliwie powtarza:
— Z czego się śmiejecie? Chcę wiedzieć. Mówcie!
— Jaśniejący jak Słońce — gładko rozpoczął dworak stojący u boku Kleopatry —
Wielki jak Hefajstos, ty, przed którego wzrokiem nic ukryć się nie zdoła.
Przybył tu wariat, który twierdzi, Ŝe jest królem Hiramem i szwagrem Bogini
Objawionej, śywej Izydy, małŜonki naszego władcy...
— Co jeszcze powiedział?
— Z jego nieprzyzwoitej mowy wynikało, iŜ księŜna Laodike, siostra obecnej tu
małŜonki śywego Horusa...
— Prędzej, głupcze!
— śe księŜna Laodike nabawiła się trądu od prostytutki świątynnej w Babilonie i
leŜy chora w Hadramaut, wzywając pomocy.
Zerknąwszy na zmienioną twarz Kleopatry, Epifanes zrozumiał, iŜ nadarza się
sposobność odpłacenia jej za to, Ŝe poselstwa miast greckich udały się z darami
do niej, zamiast zaczekać, aŜ faraon ich przyjmie...
— Zapytajcie małŜonki faraona, ona zna swoją siostrę. Wcale bym się nie zdziwił,
gdyby tamta czarownica znalazła się w Hadramaut. To jest podobne do Seleucydów.
Ojciec — rabuś, jednego syna otruto, drugi dał się pobić achajskim najemnikom,
trzeciego wywieziono do Rzymu jako zakładnika. Piękny mi ród i piękne przykłady!
Siostrami mojej Ŝony nie będę się zajmował. Bawcie się dobrze razem z wariatem.
Poznałem go. To dawny agent Hannibala, właściciel całkiem niezłych lupanarów,
godny zięć nieboszczyka Antiocha.
Ruszył do wyjścia, paziowie podbiegli, by mu usłuŜnie otworzyć
drzwi.
Bezgraniczne zdumienie ogarnęło zebranych. Przypomniano im, iŜ mają do czynienia
z Syryjką, skompromitowaną w dodatku ro-dzinnym skandalem: jej siostra, córka
Wielkiego Króla związana z fenickim obieŜyświatem?
192
Kleopatra odkryła zdumiewającą prawdę: w tej sali nie miała ani jednego
przyjaciela. Jeden fałszywy krok, a całe „stronnictwo królowej" przejdzie do
obozu jej wrogów. Hippalos i Polikrates stoją obok siebie i przez całą długość
sali patrzą na tron, który juŜ zdaje się pod „Syryjką" chwiać. Posłyszała zimny
głos Polikratesa:
— Królowa winna sama zadecydować.
Oczywiście. Tylko ona, sama. Jeśli publicznie uzna Aristona za szwagra, jutro
wyjadą do Hadramaut wozy z pościelą, z lekarstwami. Ale tym samym przyzna, Ŝe
jej syn ma ciotkę, która została zaraŜona trądem i niczym czarna świnia
zagoniona do zagrody z cierni, pilnowanej przez arabskich pastuchów. Musi teraz
wybrać. Za chwilę będzie po wszystkim.
— Spieszno mi! — wybuchnął niecierpliwie Ariston. — KaŜ, królowo, pałacowemu
ekonomowi przygotować karawanę! Chciałbym jeszcze dziś wyjechać... przyrzekłem
to mej Ŝonie...
W obawie, Ŝe usłyszy coś, co zmieni jej decyzję, nie pozwoliła Aristonowi
dokończyć.
— Dosyć. Twoja nieskładna i szalona mowa wzbudziła naszą litość. Dlatego nie
spotka cię Ŝadna dotkliwa kara oprócz zamknięcia w odosobnieniu, tam spokój i
chłód pomogą ci otrzeźwieć z gorączki, której się nabawiłeś w podróŜy.
— Stchórzyłaś! — rzucił się ku niej. Kleopatra odruchowo zasłoniła twarz dłońmi;
juŜ dwóch pochwyciło zuchwalca za ramiona, wykręciło przodem do drzwi. Gdy
odjęła od oczu ręce, zobaczyła plecy wyprowadzanego. Przez rozdarty himation
widać było chude łopatki. Z udręką poszukała wzrokiem twarzy swego wroga, w jego
oczach ujrzała podziw. Polikrates docenił wagę jej poświęcenia.
Publicznie wyrzekłszy się swej nieobliczalnej siostry, „Syryjką" dowiodła, Ŝe
moŜna jej zaufać; wyparła się rodu Seleucydów, była juŜ wyłącznie władczynią
Egiptu.
Zarówno bowiem on, jak i ona, jedyni spośród zgromadzonych, mieli pewność, Ŝe
Ariston nie kłamał.
Wieczorem odbyło się przyjęcie na cześć gości przybyłych z hojnymi darami dla
pierworodnego królewskiej pary, Filometora Ptolemeusza,1 o którego los juŜ się
troskali astrologowie; wróŜbici sta-
13 _ Trzy córki króla — t. ? 193
wiali mu horoskopy, gramatycy z Muzejonu składali na jego cześ' liche wiersze,
arcykapłani zanosili zań modły, podczas gdy o sam — słabiutki i cichy —
leŜał w koszyku, wyłoŜonym najbielsz wełną, najcieńszym byssosem, obwieszonym
amuletami ze skara beuszem i ze znakiem Ŝycia.
Podczas przyjęcia zebrani sławili zwycięstwo nad Anćhmachisem, tak jakby było
ono zasługą Epifanesa. Ci, którzy obawiali się, Ŝe jego kaprys lub złośliwość
moŜe pozbawić ich Ŝycia, podziwiali wielkoduszność monarchy. Gościom, którzy
błądzili myślami wokół podróŜnych sakw z królewskimi podarkami, skonfiskowanym
tym, co się juŜ z Ŝyciem poŜegnali — było wszystko jedno, o czy się przy stole
mówi.
Ptolemeusz, juŜ dobrze podpity, potakiwał pochlebcom, gdyŜ nikomu, nawet głupcom,
nie odmawiał prawa do wychwalania swojej mądrości i cnoty.
Raptem któryś z „przyjaciół króla" wyrwał się z uwagą:
— Wojna z uzurpatorem Anćhmachisem drogo kosztowała nasz skarb. Jeśli przyjdzie
do następnej, czym, królu, opłacisz męstwo twoich Ŝołnierzy i oficerów?
LeŜący wokół stołu na sofach — ścierpli: tylko ten, komu niemiłe Ŝycie,
odwaŜyłby się głośno przypuścić, iŜ bunt się powtórzy.
Na szczęście Ptolemeusz widocznie nie zwrócił uwagi na obrazę majestatu, bo
łaskawie zwrócił się do mówiącego:
— Powtórz, bom nie usłyszał, o co ci chodzi?
— Gdy zajdzie taka konieczność, skąd weźmiesz, królu, pieniądze na nowe zaciągi?
Skarb jest pusty.
Ptolemeusz podniósł się na łokciu i wodząc złośliwym okiem po blednących
twarzach — zachichotał.
— Skąd? Od was! Wy to moje skarbce. Dość w was władowałem srebra, mam więc skąd
je odbierać. — Odwracając wzrok od zastygłych w osłupieniu, skinął na
podczaszego. — CóŜ to, wina zabrakło? Kielichy przed moimi drogimi braćmi i
przyjaciółmi — puste.
Odpowiedź Ptolemeusza zwarzyła humory ucztujących i ani występy połykaczy ognia,
ani Etiopa podnoszącego cięŜary, ani nawet popis fakira z Indii, mieczem
zadającego sobie bezkrwawe rany, nie zdołały rozchmurzyć biesiadników.
Kleopatrze, nie biorącej udziału w uczcie, doniosła o' wszyst-
194
kim najpierw ochmistrzyni — która zjawiła się rano w jej sypialni z Ŝyczeniami
pomyślności na cały dzień — następnie masaŜystka, wreszcie garderobiana
uzupełniła opowiadanie szczegółami pominiętymi przez poprzedniczki...
Podczas gdy manikiurzystka posrebrzała pędzelkiem paznokcie królowej, paź
zapowiedział przybycie Eulajosa, mianowanego opiekunem i wychowawcą następcy
tronu.
Eulajos zapewniwszy ceremonialnie królową, iŜ tego dnia horoskop następcy tronu
jest nadzwyczaj pomyślny, co moŜe pozostawać w związku ze zmianą mamki, jakby od
niechcenia zawiadomił ją, iŜ powrót króla z polowania jest oczekiwany dopiero
wieczorem, po czym zamilkł i wpatrzył się w rzeźbę na stoliku, królowa teŜ się
zadumała i po chwili, jakby od niechcenia, zauwaŜyła:
— W mojej bibliotece będzie się nam lepiej rozmawiało. Ta sala sprawia wraŜenie
ź
le wietrzonej.
Znać sprawa przedstawiona przez Eulajosa wielkiej była wagi, skoro królowa
wyraziła zgodę na niezwłoczne przybycie przedstawicieli wrogiego jej stronnictwa.
Miała ich zatem naprzeciw siebie, siedzących rzędem za stołem, czterech męŜczyzn
owładniętych Ŝądzą władzy; zdobycie stanowiska, pomnoŜenie majątku, zyskanie
kręgu popleczników przy jednoczesnym zapewnieniu sobie bezpieczeństwa wymagało
nie lada wysiłków i ostroŜności.
Twarz Polikratesa — twarda, brutalna, pełna pychy, lecz jakby juŜ zgorzkniała i
rozczarowana — była najbardziej odpychająca. Nigdy mu nie zapomni, Ŝe-był tym,
który wydał wyrok śmierci na Aristomenesa, sojusznika Wielkiego Króla.
Hippalos, pomny, jak wzgardliwie potraktował niegdyś ojca królowej — nie sądził
bowiem wówczas, Ŝe to z nią, a nie z Epifa-nesem liczyć się będzie musiał —
kręcił się na krześle i wzdychał.
Eulajos starał się okazać spokój i równowagę, a więc cechy, jakimi powinien się
cieszyć człowiek, obiecujący sobie wiele po roli wychowawcy następcy tronu.
Najpewniej z nich wszystkich czuł się Lenajos, piastujący go-
195
dność głównego ekonoma. Okres jego rządów był jeszcze za krótki, aby miał się
obawiać odsłonięcia swych matactw.
Ona zaś, śywa Izyda, Bogini Objawiona, wiedziała, Ŝe musi wysilić cały swój
spryt, zachować ostroŜność, ośmielić ich, lecz nie rozzuchwalić, w grze bowiem,
jaka się potoczy, stawką będzie główka jej syna.
— Przybyliśmy pełni troski, aby z władczynią podzielić się naszym wielkim
zmartwieniem — uroczyście zagaił Hippalos.
— Musi ono istotnie być wielkie, skoro postanowiliście przyjść do mnie, nigdy
przedtem tego nie czyniliście.
Widząc, Ŝe jego towarzysze spoglądają na siebie wyczekując Polikrates zabrał
głos:
— Nasz monarcha...
— Oby Ŝył wiecznie — wtrącił słodko Lenajos. Polikrates rzucił mu pełne gniewu
spojrzenie i podjął od nowa:
— Nasz monarcha zaczął oddawać się niebezpiecznym zabawom.
— Polowanie na gazele od dawna stanowiło jego ulubioną rozrywkę — zauwaŜyła
Kleopatra.
— Od pewnego czasu faraon wybiera sobie gazele z grona najbardziej mu oddanych
ludzi.
— MoŜe się przydarzyć, iŜ nieostroŜność monarchy ściągnie nań wypadek i
wcześniej, niŜ spodziewamy się tego, bogowie powołają go na sąd Ozyrysa — zaczął
Eulajos.
Zapanowało milczenie. śaden nie podejmował wątku, który ich kusił, ale i
odstraszał. Niech Kleopatra sama poda niepewnym nić, aby wyjść mogli z labiryntu
niedomówień nie naraŜając się na podejrzenie o spisek.
— Jest rzeczą roztropną — zniecierpliwił się Lenajos — przygotować się na
najgorsze. Po stracie tak wspaniałego monarchy, kiedy Ŝal nam będzie serca
rozrywał, nie stanie ochoty ani czasu na roztrząsanie, co dalej.
— OtóŜ właśnie, co dalej? — odezwały się trzy głosy.
Na to niedwuznaczne ponaglenie Kleopatra odpowiedziała spokojnie:
— Ozyrys i Izyda mają w swej opiece Boga Objawionego. Celem naszej pielgrzymki
do świątyni Horusa w Edfu było ofiarowanie temu bogu cennych rzeźbionych drzwi,
dlatego teŜ moŜemy się
196
spodziewać długich lat zdrowia i panowania umiłowanego monarchy. Wasza troska o
przyszłość monarchii wydaje mi się godna uwagi, lecz jeśli Filometor w młodym
wieku straci ojca, któremu Ŝyczymy wiele lat Ŝycia, nikt nie będzie w jego
imieniu kłaść podpisu pod dokumentami oprócz jego matki.
Wymienili szybkie spojrzenia: oto na wypadek śmierci Epifanesa Kleopatra
zastrzega sobie prawo do regencji.
— Zgadzam się — rzucił nerwowo Hippalos.
— I ja — potwierdził Lenajos.
— Ja teŜ — skwapliwie pospieszył Eulajos, myśląc, Ŝe przyszłość rozstrzygnie,
kto naprawdę będzie sprawował regencję... Kleopatrze moŜna dać prawo do pieczęci,
a dla siebie zachować prawo decydowania o treści pieczętowanych dokumentów.
— Mamy nadzieję, Ŝe nie nastąpi nic, co by w Aleksandrii dało powód do
wzburzenia, które łatwo zamienia się w rozruchy.
„A zatem jeszcze jeden warunek!" — pomyśleli spoglądając znacząco na siebie.
— Nie sporządzimy pisemnej umowy — przytomnie zgłosił Lenajos. — Królowa
zaufała naszej wierności. To wystarcza.
' — Królowa ufa w opiekę bogów nad monarchą — z powagą zakończyła sprawę.
Wszyscy czterej z szacunkiem skłonili głowy, udając, Ŝe jedynie troska o Ŝycie
monarchy przywiodła ich tutaj.
— Wścibskim dworakom, którzy będą się dopytywać o powód naszego przybycia do
królowej, naleŜy odpowiedzieć, iŜ przyszliśmy zaniepokojeni stanem zdrowia
monarchini po wczorajszej rozmowie z szaleńcem.
— Jutro lub pojutrze, tak, na pewno pojutrze, kaŜę go przyprowadzić i wypytam
dokładnie...
— To zbyteczne — zauwaŜył Polikrates. — Nie powie niczego więcej ponad to, co
juŜ powiedział.
— Jak to? — wodząc spojrzeniem od jednej do drugiej twarzy, nie kryła
zmieszania. — Nie wydałam takiego rozkazu. Dlaczego się pospieszyliście?
— Dla dobra królowej i jej syna — sucho oznajmił Polikrates. — Tak
zdecydowaliśmy. Odtąd, królowo, moŜesz na nas liczyć. — Pokłonili się nisko i
opuścili komnatę.
197
Pozostała sama ze swoimi myślami.
Ci, którzy chcieli namówić ją do udziału w zamordowaniu Ptolemeusza, postarali
się nie dopuścić, by poszła za głosem serca. Gdyby wysłuchała Aristona, nie
byłaby w ich oczach godną tronu. MoŜe wyprawiliby ją co rychlej na sąd Ozyrysa?
Nie przystąpi do spisku przeciwko małŜonkowi. Obroni teŜ Ŝycie synka. Filometor
wyrośnie męŜny, rycerski, wspaniałomyślny, sprawiedliwy. śycie przy takim synu
moŜe być piękne, niczym jaśniejący w słońcu ogród. Byle tylko idąc zacienioną
alejką nie zejść w cuchnące bagienko obrośnięte dokoła trzciną, pośrodku którego
leŜy,, strącona z posągu, biała głowa o twarzy śpiącej Meduzy. Rozchylone wargi,
przymknięte powieki, bolesny cień na policzkach.
Laodike, siostro najdroŜsza! Pamiętam, jak przed laty dodawałaś otuchy
dziewczynce zatrwoŜonej wyjazdem do Egiptu, powiedziałaś wówczas: „Umalujesz
sobie róŜem policzki, Ŝeby nikt nie pomyślał, Ŝeś pobladła ze strachu". Siostro
utracona na zawsze, ty, która najbardziej byłaś godna imienia córki Wielkiego
Króla i księŜniczki z rodu niepokornych pontyjskich królów, umierasz na ohydnym
barłogu, wśród cuchnących szmat i robactwa...
Do jakich bogów się zwracać, u kogo prosić zmiłowania? Odtrąciłaś ołtarze i
ludzi; samotna idziesz w ciemność, do babilońskiej krainy Arallu, gdy my
pozostajemy na skraju ciemności i światła, nazbyt przeraŜeni, by głośno swoje
tchórzostwo wyznać.
18
Był upalny dzień i nawet w pałacowym ogrodzie, gdzie biły fontanny, połyskiwały
tafle sadzawek, drzewa i krzewy rzucały cień, a marmurowe altany zapraszały do
chłodnego wnętrza — odczuwało się letni Ŝar antiocheńskiego nieba.
Mała księŜniczka niecierpliwie kręciła się na huśtawce, od czasu do czasu
spoglądając ku portykowi, skąd powinna się wyłonić piastunka, niosąca coś
orzeźwiającego dla spragnionej.
Tymczasem zamiast piastunki ujrzała kroczącą wolno nieznajomą niewiastę w
płóciennym płaszczu sięgającym ziemi, w cięŜkich sandałach na bosych stopach, z
twarzą osłoniętą lekką gazową chustką.
„Dlaczego ta gruba baba tak się na upał odziała?" — rozwaŜała księŜniczka,
patrząc, jak nieznajoma siada opodal na ławie, krzyŜuje na piersiach ramiona i z
głową pochyloną do przodu nieruchomieje. Zeskoczywszy z huśtawki, podeszła do
siedzącej.
— Tutaj obcym nie wolno wchodzić. To królewski ogród, mojego wujka. —
Nieznajoma podniosła głowę, odsunęła gazową zasłonę. Nysa zaskoczona spostrzegła
drobne, białe blizny rozsiane po twarzy. — Dlaczego nic nie mówisz? Ktoś ty jest?
— A ty? — głos był niski i lekko zachrypnięty.
— Nazywam się Nysa i mam juŜ trzynaście lat.
— Nie kłam. Wiem dobrze, iłe masz lat. Gdzie wyjechał twój wuj?
— Król Seleukos pojechał do Dafne, do świątyni Apolla, złoŜyć ofiarę.
— Umiesz juŜ czytać i pisać?
199
f
— Umiem po grecku, po syryjsku, po aramejsku, a wujek kaŜe mi jeszcze uczyć się
łaciny!
— Powiedz mi jakiś wiersz Homera. Na przykład początek księgi jedenastej.
— „Piękna Jutrzenka z łoŜa Tytona się budzi niosąc Ŝądane światło dla bogów i
ludzi..." — z zapałem rozpoczęła "Nysa, ale dojechawszy do końca drugiej zwrotki
przerwała i rzekła z wymówką: —' Ty wcale nie słuchasz! O czym myślisz?
— Opuściłaś dwie linijki i przekręciłaś imię króla Cypru... Masz złego
nauczyciela. KaŜę go usunąć.
— Ty?!
— Tak. Ja. Podaj rękę, pójdziemy do domu.
— Ciebie tam nie wpuszczą. Chyba Ŝe poprosisz pokojowca, aby wskazał ci drogę
do pomieszczeń dla słuŜby.
— Wpuszczą mnie, nie obawiaj się. Dowiedz się, iŜ jestem twoją matką. Chodź.
— Nie! — Nysa zaparła się nogami w miejscu. — Nie pójdę z tobą!
— Dlaczego?
— Bo ty nie jesteś moją matką. Mamusia była śliczna, a ty masz taką brzydką
twarz!
— Kiedy dostaniesz w skórę, przekonasz się, Ŝe jestem twoją matką.
— Dlaczego tak długo cię nie było? Wszyscy mówili, Ŝeś umarła. Gdzie się przede
mną schowałaś?
— Przez dwa lata byłam rzeczywiście jak umarła, ale ty tego nie zrozumiesz.
Znalazł się ktoś, kto mnie wyleczył. Gdy włoŜę klejnoty, blizny staną się mniej
widoczne, aŜ w końcu ludzie przestaną je spostrzegać. Będą widzieć jedynie
diadem i złoto.
Piastunka spiesząca z dzbanem ujrzała Nysę kroczącą z powagą u boku nieznajomej
kobiety z rączką złoŜoną w jej dłoni. Zdziwiona zastąpiła im drogę.
— Kim jesteś? Nigdy cię nie widziałam. To jest pałacowy ogród, dla rodziny
królewskiej, i obcym nie wolno po nim spacerować.
— Idź sobie! — zawołała księŜniczka. — To moja mama! Zaraz włoŜy klejnoty i
zobaczysz, jaka będzie piękna!
200
Piastunce wypadł z ręki dzban i potoczył się po ścieŜce. Nawet nie spojrzawszy
na oniemiałą, Laodike wiodąc Nysę za rączkę przeszła mimo.
— ...Statek, którym wypłynęliśmy z Zatoki Perskiej, napadli na Morzu
Erytrejskim korsarze. Obrabowali nas i odpłynęli.
Pozbawieni pieniędzy i kosztowności dotarliśmy z Aristonem do wybrzeŜy Arabii.
Ariston liczył na pomoc tych, z którymi łączyły go interesy. Ci jednak opuścili
Hadramaut udając się do Nubii. Nikt z pozostałych nie dawał wiary naszym
wyjaśnieniom. Powoływanie się na królewskie pochodzenie wzbudzało jedynie śmiech.
Gdybym się przy tym upierała, uznaliby mnie za wiariatkę lub oszustkę. Tylko
zjawienie się przedstawicieli dworu z Aleksandrii lub z Antiochii, którzy by
poświadczyli prawdziwość słów nę-dzarki, mogło nam pomóc — opowiadała Laodike
obojętnym głosem, jakby to nie ona przetrwała kwarantannę w obskurnej lepiance
mając za poŜywienie daktyle i wodę, chroniona przed gwałtem tylko przez strach,
jaki wzbudzała w arabskich prostakach jej choroba.
— Laodike... — jęknął zgnębiony Seleukos. — Ja naprawdę chciałem... i gdybym
wiedział, byłbym... PrzecieŜ rozsyłałem listy na wszystkie strony. Do strategów
miast, do zarządców portów, do naczelników granicznych garnizonów. Daremnie.
Dlaczego nie dałaś wcześniej znać o swej podróŜy i chorobie?
— Dałam. Przez Aristona. Co z nim zrobiliście?
— Nie widziałem go. Przybył do Aleksandrii. Domagał się od Kleopatry
natychmiastowego wysłania karawany. Zachowywał się jak wariat i tym sobie
zaszkodził. Zwłaszcza Ŝe od czasu, gdy został doradcą Kleopatry, miał licznych
wrogów.
— Powiedz wreszcie, co się z nim stało?
— Nie Ŝyje. Uduszony we śnie, sekretnie, gdyŜ z rozkazu Kleopatry trzymano go
tylko w zamknięciu.
— Podli.
— Ze względu na dawne usługi Aristona uduszono go jedwabnym sznurem.
Po chwili milczenia rzekła jakby sama do siebie:
201
— Rada bym jednak wiedzieć, co mogło powstrzymać Kleopatrę od udzielenia mi
pomocy?
— Nie wypadało monarchini przyznawać się do siostry, która popełniła błąd jadąc
do Babilonii, Ŝeby ratować króla świętokradcę, a następnie udała się w podróŜ w
towarzystwie podwójnego szpiega...
— Potrójnego, Seleukosie, potrójnego — poprawiła.
— Podobno Ariston podawał się za potomka króla Hirama? JestŜe to prawda?
— Mógł był się ogłosić królem Tyru, gdybyście mu nie zawiązali jedwabnego
sznura na szyi.
— Czy wtedy zostałabyś jego Ŝoną?
— Byłam jego Ŝoną, niemądry Seleukosie. Laodike wróciła do przerwanej opowieści:
— Ariston wyruszył, aby ściągnąć dla mnie pomoc. Kiedy nie wracał,
przygotowałam się na śmierć. Uratował mnie jeden z dozorców z wdzięczności za
przepowiednię dotyczącą losów karawany, z którą wybierał się w drogę.
Powiedziałam, Ŝe połowa eskorty zginie pod noŜami pustynnych rabusiów, a część
towarów przepadnie podczas burzy morskiej, gdy oszalała ze strachu załoga
zacznie wrzucać ładunek Ŝywicy do wody. Do Aleksandrii dotrze tylko niewielka
część tego, co zabrali z Hadramaut. Tak się teŜ stało, a gdy wieść o tym
rozeszła się po Arabii, przewodnicy karawan jęli przychodzić do mnie po radę i
przepowiednię. Przeniesiono mnie z lepianki do chaty i przydano dwie sługi.
Byłam teŜ lepiej odŜywiana.
— To jednak za mało, by wyjść z choroby. JacyŜ bogowie to sprawili? Komu mam
złoŜyć dziękczynne ofiary?
— Indyjskim bogom. Z Barygazy na zachodnim wybrzeŜu Indii przybył do Hadramaut
Grek, Ksenon, lekarz na dworze tamtejszego księcia. Przodkowie Ksenona przed
dwustu laty przybyli do państwa Maurjów w Indiach, razem z wojskiem naszego
praprapradzia-da Seleukosa Nikatora. Przeszli na słuŜbę króla Czandragupty, lecz
zachowali język grecki i greckie obyczaje. Ksenon przybił do arabskiego portu
wraz z załogą, Ŝeby zabrać Ŝywicę dla księcia. W Hadramaut o niczym innym się
nie mówi i wszystko kręci się wokół Ŝywicy. Bogactwo odbiera tamtejszym ludziom
rozum. Na ich oczach spływa z drzew kadzidlanych Ŝywe i wonne złoto, za
202
które w Aleksandrii czy Barygazie otrzymują pięćsetkrotną zapłatę. Ksenon
wyleczył mnie stosując nacięcia i wcierając sok z roślin, których tajemnicę zna
tylko on. Ciesząc się zaufaniem najstarszych przedstawicieli trzydziestu rodów
posiadających monopol na kadzidło, przekonał ich o konieczności wysłania mnie w
drogę. Gdy przybyłam z karawaną do Syene nad Nilem, kazałam dowódcy garnizonu
stawić się przede mną. Powiedziałam mu, kim jestem, i dalszą drogę odbyłam bez
przeszkód. Nie licząc tych, jakie spotykają kaŜdego jadącego pustynnym szlakiem.
Nigdy nie wiesz, czy rankiem nie zasypie cię burza piaskowa lub nocą rabusie nie
poderŜną ci gardła. Omijając Aleksandrię dotarłam do Peluzjonu, aby wsiąść na
statek i popłynąć do Antiochii.
— Twój wybawca nie powinien pozostać bez nagrody. Laodike pomyślała z goryczą,
iŜ jej wybawcą dawno się podzieliły w Nilu krokodyle albo psy na
aleksandryjskim śmietniku...
Zwracając oczy na brata, powiedziała szyderczo:
— Nie przesadzaj w hojności, Seleukosie. Ksenon juŜ został nagrodzony. Tak jak
tego sam najgoręcej pragnął. My, Seleucydzi, słyniemy przecieŜ ze
wspaniałomyślności.
Seleukos, zmieszany, spuścił oczy, doznał niemiłego wraŜenia, iŜ Laodike stała
się cyniczna. Nie śmiał jednak jej zganić.
— A teraz ty mów, co dzieje się w państwie. Westchnął cięŜko.
— KaŜda rata kontrybucji kładzie się cięŜarem na królestwo. Od klęski pod
Magnezją upłynęły dopiero cztery lata, a trzy od zawarcia pokoju w Aparhei, lecz
kraj nasz jest juŜ dokładnie wyniszczony i miną dziesiątki lat, nim zdołamy się
z tego zniszczenia podnieść. Na szczęście mam przy sobie Heliodora. To znakomita
głowa.
— Twój kanclerz?
— On zna się na wszystkim.
— Nie wątpię, skoro tak mu ufasz. I cóŜ ci doradził?
— Nie pozwala się wciągnąć w Ŝadne wojenne spiski. Tylko pokój i wypełnianie
zobowiązań wobec Rzymu pomogą nam się podźwignąć. Ten szaleniec Hannibal namówił
Prusjasza na wojnę z Eumenesem. Barbarzyński królik przeciwko największemu
królowi Azji.
203
Przerwała mu gniewnie:
— Nie nazywaj Eumenesa „największym królem Azji", gdyŜ ten był tylko jeden, i
ty, jego syn, nie powinieneś o tym zapominać! Pod Magnezją prosiłeś Antiocha,
aby właśnie Hannibalowi powierzył dowództwo nad jednym skrzydłem. Skutki odmowy
dźwigamy do dziś.
— No tak, tak... — Seleukos kręcił się na krześle, ściskał w dłoniach skronie,
kaŜdym ruchem ujawniając, Ŝe dawny, młody Seleukos spod Magnezji niewiele ma
wspólnego z obecnym cięŜko doświadczonym królem Syrii Seleukosem IV. — Zrobiłaś
się dziwnie popędliwa, Laodike. Pozwól sobie wytłumaczyć, Ŝe z Rzymem nikt nie
wygra. Nawet taki geniusz jak Hannibal. Prusjaszowe okręty pod wodzą Hannibala
rozniosłyby pergamońską flotę, lecz wtrącił się Rzym. Senat nie Ŝyczył sobie,
aby Eumenes został pokonany w Azji. Przegrana sojusznika mogłaby zachęcić do
walki inne zniewolone ludy. Zabroniono przeto Prusjaszowi dalszego prowadzenia
wojny. I Prusjasz musiał usłuchać. O potędze i brutalności Rzymu mógłby z
pewnością opowiedzieć nasz najmłodszy brat Antioch, który wiedzie tam
upokarzający Ŝ^wot zakładnika.
— Sie jakieś listy?
— Tych nie wolno mu przekazywać.
— Czy wiesz, gdzie przebywa teraz Antiochis?
— Jest w Mazace, u męŜa.
— Urodziła?
— Nic o tym nie słyszałem. Irańscy magowie zapewniają, iŜ z woli gwiazd
pozostanie bezpłodna.
— Nie wiem, jaki interes w tym mają gwiazdy, wiem natomiast, Ŝe bezpłodność
Antiochis byłaby najbardziej po myśli kapłanek Anahity i Nany. Królowa Kapadocji
musi wciąŜ składać bogate ofiary, aby dostąpić łaski brzemienności.
Seleukosowi ponownie przyszło na myśl, iŜ siostra zmieniła się, powróciła z
podróŜy niepokojąco szczera. W duchu wzdychał do chwili, kiedy juŜ sobie pójdzie.
Przymus rozmowy z nią, jej apodyktyczność i dociekliwość nuŜyły go. W
przyszłości będzie wolał trzymać się od niej z daleka. Powinna zamieszkać w
pałacu w Dafne, nie w Antiochii. Tylko dlaczego ani razu nie wspomniała o
dziecku, o swych macierzyńskich obowiązkach?
204
— Widziałaś Nysę? — podsunął ostroŜnie. — Ładna i rozumna z niej dziewczynka.
Teraz będziesz mogła oddać się jej wychowaniu. Musiało bardzo ci jej brakować?
— Rozmawiałam z nią. Jest gwałtowna i despotyczna jak ojciec. Nie zamierzam
marnować czasu na wychowywanie Nysy, chociaŜ jej grecka wymowa nie jest tak
piękna, jakbym sobie Ŝyczyła. Ale od tego są nauczyciele.
Oszołomiony zdołał jedynie wykrztusić:
— A zatem, jakie masz plany?
— Nie domyślasz się? — czuł się coraz bardziej nieswojo pod upartym wejrzeniem
szarych oczu, którym ani czas, ani blizny na powiekach nie ujęły piękności.
Potrząsnął przecząco głową. — Przybyłam po to, aby ci powiedzieć.
— Słucham zatem.
— UwaŜam, iŜ winno stać się tak, jak postanowił ojciec. — Przeniosła wzrok na
tarczę Antiocha wiszącą na ścianie. — Nie powiesz, Ŝe nie były ci znane jego
plany tyczące nas obojga?
— Nas obojga? — wybełkotał przeraŜony.
— Tak. Wobec mnie i ciebie. Była o nich mowa, gdy zostałam wdową po bracie.
Teraz musiał uwierzyć, Ŝe to nie Ŝart. Laodike — z nie znanych mu przyczyn —
zgłaszała chęć pogodzenia się z wolą ojca, przeciwko której buntowała się, gdy
Ŝ
ył. Lecz on gotów jest*"zwolnić ją z obowiązku narzuconego przez zmarłego.
— Nie widzę takiej konieczności — podjął z perswazją. — Jeśli masz na względzie
dawną wolę Antiocha, pragnę cię uspokoić, Ŝe sytuacja teraz jest odmienna.
MoŜesz spokojnie poświęcić się słuŜbie Apollina w Dafne, jak czyniłaś to dawniej.
Zdecyduj sama. Stanie się, jak zechcesz.
Podniosła na Seleukosa szare oczy.
— Nie jest waŜne, czy ja tego chcę. WaŜne jest natomiast, aby tak się stało dla
dobra monarchii. Kraj wymaga królowej z rodu Seleucydów. Dlatego nasze
małŜeństwo naleŜy ogłosić w całym królestwie.
Trwał pod wraŜeniem, Ŝe tarcza ojcowska runęła mu ze ściany na głowę. Czy
dlatego głos, który z siebie wydal, był tak bezdźwięczny, słaby?
205
— Skoro tak uwaŜasz, to ja... oczywiście... Pamiętam, ojciec istotnie Ŝyczył
sobie tego. On wiedział. A więc juŜ postanowiłaś? Nieodwołalnie?
— Nim się tak stanie, odeślij nałoŜnicę, którą masz w pałacu. Przełknąwszy
ś
linę, poŜegnał się w duchu z heterą umilającą mu
odpoczynek. MoŜe jednak, od czasu do czasu, uda mu się skrycie ją odwiedzać?
Jakby świadoma jego myśli, Laodike zimnym głosem rzekła:
— Nie, mój drogi. Drugiej Eirene nigdy juŜ w pałacu nie będzie.
— AleŜ skąd... Ja? GdzieŜby... Kiedy zatem ślub?
— Kapłani zasięgną rady wyroczni w Dafne.
Musiała wszystko przemyśleć po drodze z Hadramaut. Ale on, na szczęście, nie był
bezbronny. Przy jego boku stoi Heliodor, wierny, zawsze gotów do pomocy.
Odchrząknąwszy powiedział:
— Królestwo istotnie potrzebuje monarchini. Za Ŝycia mego brata poddani zdąŜyli
juŜ przyzwyczaić się do ciebie, Eubei natomiast nigdy nie traktowali jak
królowej. Mniemam, Ŝe Heliodor będzie rad. Zaraz mu powiem. Byłby dotknięty,
gdyby inni dowiedzieli się pierwsi.
Zerwał się pospiesznie, szczupły, drobny, pochylony w plecach. Patrzała za nim z
litością i pobłaŜaniem, gdy wychodził. Uwolniony od rodzicielskiej kurateli
zaraz rozejrzał się za nowym opiekunem i znalazł — w osobie Heliodora. Potulny
wobec własnego kanclerza, stanowił w jej oczach symbol zniewolonej, okaleczałej
monarchii. Dlatego — wbrew sercu — ona winna stanąć przy boku Seleukosa, tchnąć
ducha w niego i w swój lud, wspólnymi siłami podnieść królestwo.
Cisza wokół pozwalała myślom biec swobodnie. Laodike patrzała na piaskową
klepsydrę w ręku marmurowego Chronosa, stojącego obok na stoliku. Piasek
bezszelestnie tkał cieniutką struŜynkę czasu. Ile tych ziaren przesypało się od
chwili, gdy spojrzała w koryto ze zwłokami ojca? Czy piasek miłosiernie otulił
ś
miertelne szczątki Aristona? Odchodząc przysiągł: „Albo cię uratuję, albo sam
zginę". Słowa dotrzymał. Miała szczęście przestawać z męŜczyznami wielkimi
duchem. Takim był jej ojciec, Hannibal i Ariston, którego nigdy nie przejrzała.
Słychać juŜ było głosy i kroki zbliŜających się do komnaty.
206
— Jesteś tu jeszcze, Laodike? — zawołał Seleukos. — Oto i mój przyjaciel,
Heliodor. Najlepsza w państwie głowa...
Podniosła oczy na stojącego przed nią i doznała wraŜenia, iŜ ukłuły ją zimne
szpikulce.
Nie ujawniając swego wzburzenia, oznajmiła uprzejmie:
— Mój brat, król syryjski, powiedział ci juŜ zapewne, Heliodo-rze, o naszym
rychłym ślubie? Gdy kapłani ustalą najpomyślniejszą datę, zostanę powtórnie
ogłoszona królową Antiocheńczyków i całej monarchii. Miejmy nadzieję, Ŝe tym
razem gwiazdy będą nam sprzyjać. MoŜesz juŜ odejść. Chcemy zostać sami.
Ledwo Heliodor wyszedł, Seleukos wybuchnął:
— Obraziłaś go!
— NaleŜała mu się nauczka od tej, która wróciła, by zasiąść na tronie
Seleucydów.
— A czyŜ on ci tego tronu odmawia? — zawołał tracąc głowę. — Dlaczego uraŜasz
ambicję kanclerza? Teraz będę musiał go ułagodzić!
— Nie czyń tego. On ma oczy.zabójcy. StrzeŜ się!
Seleukos wzruszył ramionami. Przepowiednie Laodike mogły wzbudzać lęk u ciemnych
pastuchów, ale nie tu, w helleńskiej stolicy. Jeśli on miałby się kogoś obawiać,
to chyba właśnie tej, siedzącej przed nim jak sęp.
Najstarsza z trzech córek Wielkiego Króla zostanie jego małŜonką, tak jak
przedtem była nią dla brata Antiocha. Wcieliła się w nią siła i pasja Seleucydów
przekazana w dziedzictwie po Seleuko-sie I Zdobywcy i baktryjskiej dziewczynie
Apame.
— Wstań, Laodike — poprosił z wysiłkiem. — Wstań i chodź. Udamy się teraz do
kaplicy boga Antiocha i wspólnie spalimy u jego stóp kadzidło, prosząc naszych
bogów o pomoc dla skrwawionej monarchii i o sławę dla naszego potomstwa, które
oby dorównało swoim przodkom.
19
— Roksano! Roksano! — wołała Antiochis biegnąc portykiem i machając ręką.
Usiadłszy na ławce obok starej damy, mówiła zdyszana: — Nareszcie! Nie uwierzysz!
Gdyby nie jej własnoręczne pismo, ja bym teŜ nie uwierzyła... Laodike, tak,
Laodike powróciła! Jest juŜ w Antiochii... Bierze sobie za męŜa naszego brata.
Biedny Seleukos! Ciekawe, kogo bardziej będzie się teraz bał, Ŝony czy swego
ministra? Laodike wysłała list do Kleopatry i naurągała jej i całemu dworowi za
zgładzenie Aristona. A więc jednak coś czuła do niego. Laodike zapytuje o moją
bezpłodność. Muszę jej polecić stare egipskie recepty. Ich skuteczność
wypróbowałam na sobie!
— Wielki Zeusie Sabasiosie! Czy król juŜ wie?
— Dowie się, gdy urodzę. Wtedy się przekona, co warte są orzeczenia irańskich
lekarzy. Nigdy juŜ nie będę ich słuchać ani się uczyć hymnów do Ahura Mazdy.
— KiedyŜ to nastąpi? I
— Cicho bądź. Nie chcę, aby przed czasem o tym rozpowiadano.
— Czy innych wieści królowa nie otrzymała?
— Od kogo? Co ci znów przyszło do głowy?
— Widzę rumieniec na ślicznej buzi, oddech szybki jaku szczęśliwej dziewczyny.
Niech juŜ królowa powie starej Roksanie — napisał?
— Nie.
— Dzięki ci, wielka Ma z Komany! Zawsze się bałam tego Eumenesa.
208
— Tamto juŜ dawno skończone.
— A moŜe ten stary Kartagińczyk napisał?
— Dlaczego tak się dopytujesz?
— Bo miałam sen, dziwny sen... Pusty hełm kartagiński leŜał na ziemi i wczołgał
się do niego wąŜ. Potem przyszedł wielki słoń i nogą zmiaŜdŜył hełm. A słoń to
przecieŜ symbol Barkidów.
— Nie pleć. Zepsułaś mi humor. JuŜ ci kiedyś powiedziałam, Ŝe nie chcę nigdy
więcej słyszeć o słoniach...
— Przedwczoraj goniec przywiózł list z Arsamosata. Proszę się na starą Roksanę
nie gniewać i powiedzieć, co pisze siostra Wielkiego Króla.
— Zaprasza mnie do siebie. Gdy byłam dziewczynką, z miłości do Hannibala
chciałam się rzucić z tarasu i nim zdąŜyłam wejść na schody, wpadłam w objęcia
ciotuni. Razem wyprawiłyśmy się w podróŜ do Kapadocji, a resztę to juŜ wiesz...
— Wiem — westchnęła dama. — U granicy Kapadocji na zielonej łące uwiódł
księŜniczkę boŜek Pan...
— Cicho! Nie chcę, Ŝeby dziecko, które noszę w łonie, słuchało nieprzyzwoitych
historyjek o swojej matce! Zwłaszcza Ŝe to nieprawda, nieprawda, bo nigdy nic
takiego zdarzyć się nie mogło...
Wbrew chęciom Antiochis, ??? było jej dane tak prędko wyjechać do Arsamosata.
Nie posiadający się z dumy Ariarates, zdobywszy się raz na stanowczość, wzbronił
małŜonce ryzykownej podróŜy.
Gdy maleńki się urodził, ojciec kazał przynieść sobie synka. Odprawił piastunkę
i dworzan. Chciał być z dziedzicem tronu sam, bez świadków. OstroŜnie rozchylił
płótna. Podejrzliwym wzrokiem ogarnął maleńką główkę, a nie doszukawszy się
podobieństwa do boŜka Pana — odetchnął. Teraz dopiero mógł uwierzyć, Ŝe
prawdziwie jest ojcem nowo narodzonego.
Przywołał piastunkę. Łamiącym się głosem polecił odnieść dziecko matce, a sobie
przynieść wina. Upił się ze szczęścia i drŜącym głosem podśpiewując piosenkę,
która ani słowami, ani melodią nie przypominała hymnu ku czci Ahura Mazdy — legł
spać.
A gdy następnego dnia dostojne grono kapłanów w ciemnych,
14 — Trzy córki króla — t. III 209
atłasowych szatach przyszło złoŜyć gratulacje królowi, ku swej niemałej
konsternacji usłyszeli, Ŝe monarcha jeszcze nie wytrzeźwiał i naleŜy wątpić, czy
będzie mógł ich przyjąć.
Minął prawie rok, nim Ariarates zezwolił Ŝonie na wyjazd. Uczynił to wprzód
dokładnie, choć potajemnie się wywiedziawszy, gdzie obraca się Eumenes i czy
przypadkiem bogowie nie zanieśli go na jakąś polanę w pobliŜu armeńskiej lub
kapadockiej granicy?
Upewniony, Ŝe król Zbawca bawi w Efezie, a więc nie moŜe się znaleźć ni w
kapadockim, ni w armeńskim lesie — odetchnął z ulgą.
Pozostawiwszy rocznego synka pod opieką piastunek, Antiochis wybrała się z
odwiedzinami do stryjenki, zwanej przez nią „ciocią z Sofeny".
Otyłość uczyniła dawną władczynię Sofeny podobną atłasowej poduszce,
przewiązanej pośrodku paskiem. Wyściskawszy bratanicę, pociągnęła ją ku sobie na
wygodną kanapę.
— Zawezwałam cię, bom się za tobą stęskniła.
. — Czy to nie za mało, ciociu, jak na taką długą podróŜ? — spytała Antiochis
ś
miejąc się.
— Jesteś bez serca, jak twój ojciec. On teŜ nigdy mi nic nie przywiózł...
— Ciociu! Nie widziałaś podarków? Attalijski dywan, bele wełnianego materiału z
Pergamonu i byssos, jeszcze z Aleksandrii przywieziony.
— Zaraz mi to wszystko pokaŜesz. Ładnie wyglądasz, tylko, chudniesz.
— U cioteczki na pewno utyję.
— Kazałam kucharzowi podać dziś na stół cały udziec barani i jaja przepiórcze w
sosie, lubisz?
— Najbardziej lubię patrzeć na cioci apetyt.
— Ostatnio mi nie dopisuje. Powiadasz, Ŝe attalijski? Prawdziwy?
— Attalijski, prawdziwy.
— Ze złotą nicią?
— Ze złotą.
— To ładny, ale i ja przygotowałam dla ciebie nie gorszą niespodziankę.
210
— Po co mi dywan, ciociu?
— Kto mówi o dywanie? Moja niespodzianka teraz śpi.
— Owieczka? Koza? Biały osiołek?
— Moi ludzie wysłani do Ancyry w Galacji po zakup niewolników natknęli się w
domu zajezdnym na chorego. Miał gorączkę i bredził, Ŝe musi wracać do królowej
Antiochis, by umrzeć u jej stóp. Nadzorca uznał, Ŝe to na pewno mój dawny
kochanek; bo imię się zgadzało i godność królowej.
— Ciocia miała kochanka?
— Co było, to było, a ty nie przerywaj. Zgadnij, kogo mi przywieźli? Dawnego
admirała twojego ojca, Poliksenidasa!
— Zeusie! Poliksenidasa? Nie do wiary!
— Dlaczego?
— Od czasu, gdy wysłałam go do Hannibala, zniknął mi z oczu, nic teŜ o nim nie
słyszałam.
— Mogę ci opowiedzieć, co się z nim działo. Wstąpił do floty Prusjasza. U boku
Hannibala podniósł walkę przeciw pergamońskie-mu sprzedawczykowi. Cała Mała Azja
radowała się, Ŝe Eumenes przegrywa. A wy, w Kapadocji, cieszyliście się?
— My teŜ cieszyliśmy się bardzo.
— Znasz figiel Hannibala? Pękaliśmy wszyscy ze śmiechu...
— Nie wiem nic o Ŝadnym figlu.
— Pewnie. U was ciemna prowincja, skąd więc moglibyście wiedzieć. Hannibal
kazał obrzucić glinianymi garnkami nieprzyjacielskie załogi. Garnek spadał na
głowę Pergamończyka i rozlatywał się, a uwolnione Ŝmije okręcały się wokół szyi
człowieka, inne rozpełzały się po deskach pokładu... moŜna było pękać ze śmiechu.
—- Rzeczywiście. Ja bym teŜ pękała.
— No i dzięki Hannibalowi zwycięstwo przechyliło się na stronę Prusjasza.
— Prusjasz mnie nic nie obchodzi. Co dzieje się z Hannibalem?
— Po tym, jak Hannibal glinianymi garnkami pobił Eumenesa, rzymski senat wysłał
do Prusjasza Kwinkcjusza Flamininusa. Tego eleganta z grecką fryzurą, którego
Ŝ
aden syryjski lichwiarz nie prześcignął w chciwości. Łajdak głosił się w
Koryncie wyzwolicielem Grecji po to, by z niej wywieźć najpiękniejsze posągi,
brązy,
211
alabastry. Wywoził i wywoził bez końca, a twój ojciec, mój rodzony brat,
poŜałował mi jednej figurki.
— Ciociu... ta figurka była wyŜsza od człowieka.
— Jaka była, taka była, nie twoja rzecz, jeszcze by się zmieściła na wozie.
Twój ojciec zginął w Babilonii jak nędzny przemytnik, bo ściągnął na siebie
zemstę demonów za to, Ŝe rodzonej siostrze poŜałował marnej figurki. Dokąd?
Antiochis!
— Odchodzę. Nie chcę, Ŝeby ciocia...
— Zostań. Siadaj. Nie dajesz mi dojść do słowa. Chciałam skończyć o Hannibalu.
Chyba nic juŜ nie czujesz do niego? Sześćdziesiąt pięć lat. Stary dziad, sterany
w bitwach. Tułacz. I Ŝeby chociaŜ Hellen! Ale to czciciel Baala i tych tam,
ognistych Molochów. Mógł sobie Ŝyć bezpiecznie w Armenii. Ale niespokojny duch
rwał się wszędzie tam, gdzie nadarzała się okazja do zwady z Rzymianami.
— Zeusie! Czy nigdy nie usłyszę końca?!
— JuŜ dawno byś usłyszała, gdybyś miała trochę cierpliwości i nie przerywała mi.
Hannibal napisał w dodatku jakieś dziełko wyszydzające Rzymian. Wiadomo, Ŝe nikt
nie jest bardziej czuły na punkcie swej czci niŜ nikczemni. Tęgo dziełka
Rzymianie juŜ ścierpieć nie mogli. Do Prusjasza przyjechał znów Flamininus,
przemawiający pono attyckim dialektem. MoŜesz sobie wyobrazić, jakie wraŜenie
wywarł na prostaku poseł w białej todze bramowanej czerwonym szlaczkiem, z
pierścieniami, których się nakradł w Grecji?
— Grecy sami mu je dawali. I co potem?
— To juŜ lepiej chodźmy do mego skarbeńka. On ci opowie resztę...
Weszły do komnaty, gdzie na wygodnym łoŜu spał Poliksenidas. Antiochis
przytknęła dłoń do ust powstrzymując okrzyk. On to był? Dawny Ŝeglarz,
najdzielniejszy z dzielnych, łowca wiatrów na dalekich morskich przestrzeniach,
ś
miałek wyzywający niebezpieczeństwo — spętany w miłosnej pieczarze, przywalony
baranią skórą, pod okiem zachłannej Kirke.
CzyŜby Artemida posłyszała wzdychanie Poliksenidasa, iŜ chciałby zakończyć Ŝywot
u boku Antiochis, i w przewrotny sposób je spełniła, pozostawiając go u boku
grubej Antiochis z Sofeny?
212
Ś
piący otworzył oczy, wpatrywał się w wiotką postać stojącą na progu, podniósł
się, usiadł i, zdumiony, wyszeptał:
— To ty? Antiochis skinęła głową.
— Śniłem o tobie, Antiochis. Wysyłałem listy z Synope i z Prusy. Nie dotarły do
ciebie?
— Czy on — spytała zbliŜając się do posłania —.juŜ nie Ŝyje?
— Kto?
— Ten, do którego cię posłałam.
Przytknąwszy dłoń do czoła, leŜał patrząc w sufit, Antiochis czekała z ręką na
oparciu łoŜa, stara dama niespokojnie spoglądała na nich.
— To było do przewidzenia. On był juŜ bardzo znuŜony i spodziewał się śmierci.
Ale nie chciał jej z ręki tych, którymi gardził i których za młodu znienawidził.
Prusjasz pozwolił mu zbudować nad morzem dom z sześcioma wyjściami. Przyjechał
Flamininus i zaŜądał wydania zbiega. Prusjasz uląkł się złamania boskich praw
nakazujących gościnność nawet wobec banity. „Bierzcie sami Karta-gińczyka" —
rzekł Rzymianom. Mimo to nakazał wszystkie drzwi obstawić z zewnątrz. I Hannibal
spostrzegł, Ŝe nie ma juŜ dlań ucieczki. ZaŜył truciznę ukrytą w pierścieniu. Ja
byłem wtedy w Prusie.
— Czy... nie wiesz, jakie było ostatnie słowo Hannibala? Czy moŜe wymienił
czyjeś imię?
Poliksenidas potrząsnął głową:
— Tego nigdy się juŜ nie dowiemy...
— Dziękuję ci, Poliksenidasie — wyrzekła smutnie.
— Tak, Roksano — Antiochis z westchnieniem zakończyła relację z podróŜy. — To
juŜ wszystko. Jeszcze tego samego wieczoru powiedziałam ciotce, Ŝe najchętniej
wróciłabym zaraz do Mazaki, poniewaŜ powietrze w Arsamosata mi nie słuŜy. Nie
ukrywała zadowolenia, Ŝe sobie pojadę, choć, oczywiście, wzdychań i łez było bez
liku. Strzała Erosa bardzo głęboko utkwiła w sadle mojej dro-
213
giej ciotuni, Poliksenidasa więcej nie widziałam. Opuściłam pałac nawet się z
nim nie poŜegnawszy. U ciotki będzie bezpieczny.
W drodze powrotnej do Mazaki opowiedziano nam o śmierci Publiusza Scypiona
Afrykańskiego. Umarł z dala od Rzymu, opuszczony przez ludzi jak Hannibal,
oskarŜony przez zawistnych w senacie o przywłaszczenie części skarbów po
Antiochu Wielkim. On, syn Jowisza, pomówiony o kradzieŜ! MoŜesz to sobie
wyobrazić? Był zbyt dumny, Ŝeby tłumaczyć się z niesprawiedliwego zarzutu, i
dobrowolnie usunął się, jakby na wygnanie. Tak Rzymianie odpłacili temu, który
pokonał dwóch największych męŜów naszej epoki: Antiocha Wielkiego i Hannibala. I
teraz, w osiem łat po klęsce pod Magnezją, dusze ich obu, Scypiona i Hannibala,
mogą się spotkać pomiędzy gwiazdami.
Zamilkła. Po chwili, ocknąwszy się z zadumy, podjęła cichszym głosem:
— Uczono mnie, Ŝe Arystarch, wielki uczony z Samos, został skazany za to, iŜ
zaprzeczał, jakoby gwiazdy były boskimi istotami. Nie wiem, kto w tym sporze
miał słuszność. Ja nadal wierzę w bo-skość gwiazd. WyobraŜam je sobie jako dusze
tych, którym na ziemi nie zostało dane rozbłysnąć pełnym blaskiem. Dusza mego
ojca, dusza Hannibala, Scypiona, a takŜe dusze Doriona i He-gesianaksa,
Pauzystratosa i Eurylochosa, Etolczyków poległych w Amfissie, w Naupaktos i tych,
co zginęli pod Magnezją, świecą ponad nami i zmuszają nas, byśmy podnosili ku
nim oczy. A nasze Ŝycie na ziemi będzie juŜ do końca małe i nic nie znaczące, bo
pozbawione obecności ludzi o wielkich sercach, wielkich talentach i dumnych
czołach. Mleczna Droga to są rozrzucone duszyczki biednych wyrŜniętych słoni i
wierzchowców, i wszystkich innych zwierząt mordowanych na ofiarę bogom. I
właśnie te błyszczące gwiazdy dodają nam otuchy i kaŜą wierzyć, Ŝe zapomniani na
ziemi, moŜemy po śmierci jaśnieć wspaniale na niebie, zbłąkanym wskazywać drogę,
ginącym na morzu pomagać odnaleźć przystań, wtrąconym do więzienia ukazywać
promyk nadziei...
Tu Antiochis spostrzegła, Ŝe siwa głowa Roksany pochyla się coraz niŜej, więc
ostroŜnie, Ŝeby nie obudzić śpiącej, powstała z ławki i podeszła na brzeg tarasu.
214
Ciemność zbliŜała się kocimi poruszeniami, bezszelestnie zalegała ziemię.
Ponad tchnącą chłodem, surową kapadocką krainą wznosiła się granatowa wypukłość
nieba. Na pograniczu obu przeciwnych sobie światów drobna figurka z rozłoŜonymi
ramionami i podniesioną w górę twarzą trwała w pozie błagalnicy, jakby
ofiarowując swoje serce gwiazdom, które właśnie jęły się wysypywać i wkrótce
pokryły cały firmament.
20
Sześć lat po śmierci Wielkiego Króla i w rok po urodzeniu przez Laodike syna
Demetriosa dwie poróŜnione siostry postanowiły się spotkać.
JuŜ sam wybór miejsca nastręczał nie lada trudność i nad jej rozwiązaniem
głowiono się w kancelariach obu państw. Ani bowiem władczyni Egiptu nie była
skora do odwiedzin antiocheńskiej siedziby Seleukosa IV i jego Ŝony, ani
syryjska królowa nie kwapiła się z podróŜą do Aleksandrii.
Po wymianie not wynegocjowano kompromis: spotkanie nastąpi na morzu. Okręt
monarchini Aleksandryjczyków wypłynie z Pe-luzjonu, gdy galera syryjska z
królową Laodike na pokładzie opuści port laodicejski koło Antiochii. Oba zetkną
się w pobliŜu granicy syryjsko-egipskiej, czyli na obszarze podległym
Posejdonowi i Artemidzie Strzegącej Portów.
Tak się teŜ stało.
Statki sunęły łagodnie wzdłuŜ nabrzeŜa zbliŜając się ku sobie. Załogi juŜ mogły
się zobaczyć. Na kaŜdym pokładzie stał purpurowy namiot królewski, wokół tłum
dworzan i paziów, przy burtach oficerowie w paradnych strojach.
Na sygnał gongu wioślarze odjęli dłonie od wioseł. Oba statki zetknęły się
burtami, stanęły na kotwicy. śeglarze sprawnie przerzucili pomost pokryty
dywanem. Z egipskiego namiotu, z wyhaftowanym złotym okiem Amona, skarabeuszami
i latarnią w Faros, wyszła Kleopatra w greckim stroju i płaszczu narzuconym na
ramiona. Paziowie szli za nią. Po stopniach weszła na pomost, a gdy
216
znalazła się na pokładzie syryjskiego okrętu, rozchyliły się skrzydła
królewskiego namiotu i ukazała się brzemienna królowa Laodike.
— Pójdź — otoczyła ramieniem smukły stan Kleopatry.
Opuszczone skrzydła namiotu zasłoniły postacie obydwóch królowych, a wtedy
dworzanie, paziowie, słuŜba, Ŝeglarze ocknęli się z zagapienia i ochoczo
posunęli do zastawionych stołów.
Będą jeść i pić, póki sygnał gongu nie da znać, Ŝe dosyć na dziś ucztowania.
SłuŜba dyskretnie zniknęła, pozostawiając na stoliczkach łakocie, napoje,
owoce... Objąwszy się wzajemnie ramionami, siostry wyznały sobie, jak bardzo
pragnęły tego spotkania.
Na tym stwierdzeniu wymiana zdań utknęła, a poŜądane słowa, mające wybawić
królowe z zakłopotania, jakoś się nie zjawiały. Chwila milczenia pozwoliła
kaŜdej z nich cofnąć się myślą w ubiegłe lata.
Trzynaście lat temu wzruszona do łez Kleopatra opuszczała rodzicielski "pałac,
ś
ciskając w ręku sznureczek od torebki z łakociami, otrzymanej od matki na
poŜegnanie.
Władczyni Egiptu urodziła przez ten czas troje dzieci: Filo-metora, Kleopatrę,
Ptolemeusza, i przeŜyła wiele bolesnych rozczarowań w małŜeństwie pozbawionym
miłości.
Raptem Laodike silnym ramieniem przyciągnęła jej głowę do swego macierzyńskiego
łona i Kleopatra poczuła, Ŝe nareszcie moŜe wypłakać wszystkie łzy
przestraszonej dziewczynki, rzuconej między obcych, zniewaŜanej małŜonki,
bezsilnej monarchini.
— A teraz wytrzyj oczy, moja mała — rzekła Laodike pozwoliwszy się jej wypłakać.
— Nie będziemy rozmawiać o Aristonie. Jak
jjię mają dzieci?
— Filometor zapowiada się na mądrego i dobrego chłopca. — Królowa podniosła
głowę i uśmiechnęła się. — Kleopatra to jeszcze dziecko, ale juŜ jest bardzo
ładna. A twój Demetrios, Laodike? Dlaczego milczysz?
Laodike odezwała się z trudem:
— Gdy tylko Demetrios podrośnie, Rzymianie wezmą go jako zakładnika. Czy o tym
mam mówić?
— Och nie! Czy to nieuniknione?
217
— Nieuniknione jest wszystko to, czego rzymski senat zaŜąda od pokonanych.
Demetrios potrzebny jest Rzymianom jako poręczenie zapłaty dalszych rat
kontrybucji. Jestem znowu brzemienna,' a jeśli narodzi się syn, nie wiem, czyli
i jego nie wezmą?
— Powiedz coś weselszego, na przykład opowiedz o twojej córeczce, Nysie?
— Przyrzekłam jej rękę pontyjskiemu królowi, Farnakesowi.
— To dobrze. To bardzo dobrze. Pojedzie do kraju, z którego pochodziła nasza
matka.
— I to teŜ wzięłam pod uwagę postanawiając jej małŜeństwo.
— Co robi Seleukos?
— Słucha rad kanclerza Heliodora. Powiedz mi, Kleopatro, jak postępujesz z
ministrami swego małŜonka?
— Staram się nie zdradzać przed nimi moich myśli, gdyŜ wiem, Ŝe albo je
wykorzystają przeciwko mnie, albo przekręcą tak, jak im wygodniej. Usiłowali
mnie wciągnąć do spisku przeciw Ptolemeuszowi. Odrzekłam, Ŝe los mego małŜonka
zaleŜy wyłącznie od woli bogów.
— Tylu jest tych „przyjaciół i krewnych króla", Ŝe wreszcie sami się
pozagryzają. Seleukosem natomiast rządzi jeden. Przeczuwam, czym się to skończy.
Kleopatra z obawą spojrzała siostrze w oczy.
— Laodike...? CzyŜbym dobrze ciebie zrozumiała?
— Ostrzegałam wielokrotnie Seleukosa, ale zaślepiony nie chciał nawet słuchać.
Heliodor nie zawaha się sięgnąć po władzę.
— Jeśli Demetriosa wezmą do Rzymu, a Seleukos zginie, co poczniesz?
Laodike odpowiedziała z goryczą:
— Pozostał przecieŜ przy Ŝyciu Antioch IV. MoŜe go odeślą z Rzymu? MoŜe będzie
się podobało bogom, abym po raz trzeci została Ŝoną brata? Widzę, Ŝe moja
dzieweczka się wzdrygnęła. Podziękuj waszej egipskiej Izydzie, Ŝe Ptolemeusz
Epifanes nie ma braci.
Rozmowa jęła nuŜyć Kleopatrę. Z podziwem, nie wolnym od przestrachu, spoglądała
na oszpeconą twarz siostry, z której biła siła i mądrość. Pojmowała doskonale
wysiłki Laodike, czyniącej ofiarę z własnej osoby, aby zapewnić ciągłość
dynastii Seleucydów i nie
218
dopuścić na tron Antiocha Wielkiego uzurpatorów. Lecz ona bardziej była
spragniona zwierzeń niŜ roztrząsania spraw państwowych. Pragnęła wrócić do
wspomnień z dzieciństwa, do tych radosnych wyjazdów z matką na Równinę Apamejską,
do uroczystości w świętym gaju, popisów przed gimnazjarchą, zabaw w ogrodach...
Tymczasem chwila teraźniejsza zabiła przeszłość.
Zastanawiała się, co Laodike odczuwa w momentach, gdy dane jej jest oglądać
przyszłość? Czy bardzo cierpi? Nie jest to bowiem radosne przeczuwać czyjąś
ś
mierć. A dzieci? Czy zna takŜe ich los?
— Laodike... daruj... chciałam cię o coś prosić.
— Mów śmiało.
— Odkryj przede mną przyszłość moich dzieci, błagam cię... o nic więcej pytać
nie będę. Bądź dla mnie dobra, Laodike.
— Skoro chcesz, bym okazała ci dobroć — winnam milczeć.
— Nie. Z pokorą przyjmę wszystko, co powiesz. I uwierzę, Ŝeś mi przebaczyła.
— Filometor okaŜe się wspaniałomyślny, szlachetny, przebaczający, za to jego
młodszy brat stanie się przebiegły, podstępny, mściwy. Powstaną przeciwko sobie.
Nastąpi zamęt i ruina królestwa. Pomiędzy braćrni widzę twoją Kleopatrę.
Przezorna i dobra będzie powszechnie szanowana. Jej imię pojawi się na
oficjalnych dokumentach.
— Nie mów mi o dokumentach! — wybuchnęła Kleopatra. — Powiedz raczej, czy
widzisz mnie zaŜywającą spokojnych lat przy boku mojej córki? Przy jej dzieciach?
Czy będę szczęśliwa? Zamilkłaś. Nie chcesz wyjawić prawdy czy nie moŜesz?
— JuŜ dosyć.
— A jednak nie odpowiedziałaś, gdy spytałam, czy widzisz mnie szczęśliwą w
latach, co nadejdą. Zrobiłaś się powaŜna, jakbyś... ujrzała moją śmierć. Kiedy
zatem to nastąpi? Chciałabym usłyszeć, to moŜe być zajmujące — wysiliła się na
uśmiech.
— Nie, moja droga.
— A więc jednak? Skoro nie chcesz mówić o zmarłej, powiedz, czego Ŝywa powinna
się wystrzegać?
— Nie ty. Twoje dzieci powinny się wystrzegać tego, który się zjawi, aby
wstrząsnąć królestwem.
— O kim mówisz? \
219
— Ilekroć myślę o zakładniku, Antiochu IV, dręczy mnie myśl, jakiŜ jest ten
nasz najmłodszy brat?
— Powiedziałaś przed chwilą, Ŝe moŜe Przeznaczenie kaŜe ci zostać jego Ŝoną?
— Tak powiedziałam? — Laodike z niedowierzaniem potrząsnęła głową. — JakŜe
mogłabym wejść w łoŜe zabójcy?
— Zabójcy? Czyjego zabójcy?!
— Mojego synka — połoŜyła dłoń na wysklepionym brzuchu i pochylając głowę ku
oniemiałej siostrze, wyznała zniŜonym głosem: — Widziałam we śnie Antiocha
wlewającego truciznę do pucharka, po który sięgała dłoń dziecka.
— Dłoń Demetriosa?
— Nie, nie Demetriosa! Demetrios zostanie odesłany do Rzymu. Tego, który
jeszcze się nie narodził. „Małoletniego zgładzi ten, który przyjdzie z miasta
wilczycy" — zapisano w gwiazdach.
— Laodike! Nie powinnaś się poddawać przywidzeniom. PrzecieŜ Seleukos Ŝyje. I
moŜe prędzej umrze Heliodor? Porozmawiajmy o czymś weselszym. Mówiłaś, Ŝe
Demetrios będzie mocny duchem, tak dzielny, jak był nasz ojciec.
— O tak — poświadczyła zamyślona — będzie męŜny, szczodry i pełen zapału. Ale
lud syryjski stanie się gnuśny, obojętny, małoduszny i chciwy. Dopiero gdy
Demetrios zginie na polu walki, ludzie ockną się i podniosą lament, dlaczego nie
widzieliśmy jego zalet? Czemu rzucaliśmy kłody pod nogi królowi, który chciał
uczynić z nas potęgę? Czemu szukaliśmy obcych panów?
Kleopatra ujęła dłoń siostry.
— Nie zatracaj się w smutnych obrazach. Zawieje wiatr i niebo nad Antiochią się
rozpogodzi. Wyjdźmy teraz i pokaŜmy się tym, którzy zebrali się, aby ujrzeć nas
razem.
— Zapraszam cię na przedstawienie. Grupa aktorów z dionizyj-skiego bractwa
odegra na twoją cześć „Trojanki" Eurypidesa. Chodźmy.
— Z przyjemnością — odrzekła, nastrajając twarz do ujmującego uśmiechu, a w
duchu pomyślała sobie, Ŝe siostra mogła wybrać coś pogodniejszego dla
uświetnienia dzisiejszej uroczystości.
220
Ulegając prośbom Kleopatry Laodike dała się namówić na opuszczenie okrętu i
przyjazd do Rafii.
Dopiero tutaj, w komnatach przypominających antiocheńskie i aleksandryjskie,
obie prawdziwie odetchnęły, pozbyły się resztek skrępowania i mogły cieszyć się
swoim towarzystwem tak, jak kiedyś w rodzicielskiem domu.
Razem spacerowały, rozprawiały o dzieciach, wspólnie zastanawiały się nad
prezentami dla Antiochie i dla jej synka.
Gdy jednak Kleopatra chciała powrócić w rozmowie do przepowiedni tyczącej losu
Filometora, napotkała gniewny sprzeciw: Laodike udała, Ŝe nie pamięta, co mówiła,
Kleopatra musiała ją źle zrozumieć, ona często wypowiada róŜne myśli, zwłaszcza
gdy jest przygnębiona, lecz to nie znaczy wcale, Ŝe naleŜy się nimi przejmować.
Piątego dnia ich pobytu w Rafii zjawił się w pałacu dworzanin przybyły prosto z
Aleksandrii, domagając się bezzwłocznego ujrzenia królowej.
Kleopatra powitała go wymówką:
— Nawet kilku dni nie mogę mieć spokojnych? Dlaczego mnie nachodzicie?
— Królowo... faraon Ptolemeusz V Epifanes nie Ŝyje!
— Mów!
— Zmarł nagle, w dwa dni po wyjeździe królowej. Natychmiast wsiadłem na okręt,
by dogonić królewski statek. Nikt nie wątpi, Ŝe monarcha został otruty. W tej
chwili cała ludność Aleksandrii oczekuje przybycia władczyni.
Weszła Laodike.
— Słyszałam. Nie masz czasu do stracenia. Wracaj i zaraz ogłoś się regentką w
imieniu Filometora. Odwołaj się do opieki Aleksandryjczyków. Oni cię poprą, a
los będzie ci sprzyjał. Daje ci to, czego pragnęłaś: koronę Egiptu.
Szczery Ŝal, z jakim się Ŝegnały, krył jednak w sobie ulgę. KaŜda z nich duszą i
ciałem naleŜała do swego królestwa i nie chciała ani nie mogła o tym zapomnieć.
Obie smutkiem napełniała myśl, Ŝe chyba nigdy juŜ się nie zobaczą. I Ŝe nawet
nie powinny do tego dąŜyć. Obie cierpiały nad tym, o czyrn wolały nie mówić: Ŝe
potomstwo tak jednej, jak i drugiej, wnuki i dziedzice Antiocha Wielkie-
221
go, będzie wzajemnie to dziedzictwo sobie wydzierać. Obie przeczuwały cień
nadciągającej zagłady Seleucydów.
2 opuszczonymi wzdłuŜ ciała ramionami Laodike stała na stopniach schodów,
patrząc* jak Kleopatra zajmuje miejsce na wozie mającym ją odwieźć do przystani.
Spojrzawszy na siostrę, Kleopatra przypomniała sobie posąg w Artemizjonie
efeskim, do którego niegdyś podchodziła z bojaźnią, ale i z ufnością w sercu.
— Jesteś wielka jak Artemida Sotejra. śegnaj.
— Niech Niosąca światło opiekuje się tobą. śegnaj. Wóz ruszył.
„Śpiesząca po władzę regentki nie wie — pomyślała Laodike — Ŝe ten rok jest
pierwszym z pięciu ostatnich, jakie jej jeszcze pozostały."
Tak postanowiła nieubłagana Atropos. JakŜe chętnie ona, Laodike, oddałaby
Kleopatrze kilka lat swego Ŝycia, które widziała przed sobą jako długi,
kamienisty szlak, prowadzący na pola jałowe, spalone wojną.
Zarzuciła na twarz gazową zasłonę i zawróciła w głąb pałacu.
Przygotowując się do powrotu do Antiochii, myślała juŜ tylko o zaległych
sprawach, o stosie korespondencji czekającej na załatwienie, podczas gdy ona
zmitręŜyła w nieróbstwie pięć dni.
Pomyślała takŜe, Ŝe za to ostatnie w jej Ŝyciu spotkanie z siostrą naleŜeć się
będzie ołtarzowi bogini Artemis otrzęsiona miara Ŝywicy. Niech Zbawczyni ludzi i
Wybawczyni miast, Opiekunka portów, Niosąca Światło czuwa nadal nad dziedzictwem
po odeszłym do cieni Antiochu III Seleucydzie, Królu Wielkim.
&
Redaktor
EWA GRABOWSKA
Redaktor techniczny ALICJA MARUSZYŃSKA
Korektor
GRAśYNA MAJEWSKA
ISBN 83-10-09051-?
PRINTED IN POLAND
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia"
Warszawa 1987 r. Wydanie pierwsze
Nakład 40 000+250 egz. Ark. wyd. 12,5 Ark, druk Al-14,0
Oddano do składania w maju 1986 r.
Podpisano do druku w kwietniu 1987 r.
Łódzka Drukarnia Dziełowa
Nr zam. 627/1100/86. K-25
'