background image

 

JESSICA HART 

 

 

Dlaczego wróciłeś? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

- 1 -

PROLOG 

 

Panna Jane Makepeace 

Makepeace and Son 

Penbury Road, Starbridge, Gloucestershire 

 

Szanowna Panno Makepeace, 

Niech mi wolno będzie tą drogą zwrócić Pani uwagę na fakt, iż w dniu 

dzisiejszym rachunek zamknięcia wykazał, że z pani konta pobrano sumę w 

wysokości 897 funtów szterlingów, co przekracza ustalony limit 500 funtów 

szterlingów. Z przykrością muszę stwierdzić, że ostatnie rachunki przekonują o 

nie najlepszej kondycji firmy Makepeace and Son. W tych okolicznościach 

uważam, że celowym byłoby spotkać się, żeby omówić sytuację finansową Pani 

firmy. 

Gdyby jednak okazało się, że sytuacja ta nie rokuje nadziei na szybką 

poprawę, nasz bank zmuszony będzie rozważyć możliwości dalszego 

kredytowania Pani firmy. 

Będę wdzięczny, jeżeli zechce Pani skontaktować się z moją sekretarką i 

wyznaczyć termin naszego spotkania w jak najbliższym, dogodnym dla Pani 

terminie. Pozostaję z szacunkiem 

Derek Owen Kierownik Działu Kredytów 

Prezes Rady Nadzorczej Multiplex Plc  

Multiplex House, London EC 1 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 2 -

Szanowny Panie, 

Z wielką przyjemnością zawiadamiamy Pana o naszej gotowości 

wykonania wstępnych prac restauracyjnych w zamku Penbury. Mamy nadzieję, 

że nasza oferta wyjdzie naprzeciw Pańskim oczekiwaniom.  

Makepeace and Son jest dobrze osadzoną w realiach naszego hrabstwa 

firmą, od lat znaną ze swej solidności, terminowości i rozsądnych cen na 

oferowane przez nas usługi. Jesteśmy przekonani, że potrafi Pan docenić 

korzyści płynące z zatrudnienia wysoko wykwalifikowanych fachowców, 

gotowych rozpocząć pracę w możliwie najszybszym terminie. 

Mamy do zaoferowania nadzwyczajną jakość naszych usług 

budowlanych, co w połączeniu z rozsądną ceną stanowi nasz największy, trudny 

do przebicia dla konkurencji atut. Ze swej strony, jako dyrektor firmy, pragnę 

zapewnić Pana, że jeżeli to nam zdecyduje się Pan powierzyć wykonanie 

wspomnianych prac, osobiście będę nadzorować ich wykonanie. 

Mając nadzieję, że dojdzie do naszej współpracy przy renowacji tego 

wspaniałego obiektu - pozostaję z szacunkiem. 

Jane Makepeace Dyrektor 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 3 -

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Nadchodziła burza. 

Nareszcie spadnie deszcz, pomyślała Jane. Na niebie zbierały się ciemne 

chmury. Róże pachniały teraz niezwykle intensywnie. Ogród był już całkiem 

wyschnięty, a i ludzie chcieli odpocząć od tego okropnego upału. Jakże ciężko 

w taki czas było jej czekać na wiadomości. Burza, przesilenie - oto czego 

naprawdę potrzebowała. 

Rozległo się gruchnięcie pioruna. Przez chwilę słychać je było jeszcze z 

oddali. Jane nie zamierzała uciekać. Uwielbiała takie chwile. Nawet myśli się jej 

rozjaśniły. Kłopoty z Kitem, z firmą i gnębiące ją przez ostatnie tygodnie 

pytanie: co będzie, jeśli nie dostanie kontraktu na odnowienie zamku? - 

wszystko to gdzieś uleciało. Pogrążyła się w nierealnych rozważaniach. Co by 

było, gdyby pani Partridge nie sprzedała zamku, gdyby żył jej ojciec, a Kit nie 

był taki lekkomyślny... Co by było, gdyby dziesięć lat temu wyjechała z 

Lyallem? 

Zazwyczaj nie pozwalała sobie na myśli o Lyallu i nikomu by się do nich 

nie przyznała. Jednak w chwilach takich jak ta, gdy była zbyt zmęczona, by 

bronić się przed obrazami, które podsuwała jej nieposłuszna wyobraźnia, 

przeszłość wracała z całą wyrazistością. 

Lyall... czy nigdy się od niego nie uwolni?  

Pochyliła się nad bukietem i starała się odgonić nie chciane wspomnienia, 

wciągając głęboko odurzający aromat róż. 

- Witaj, Jane! 

Jane zastygła z twarzą ukrytą w kwiatach, bo głos, który usłyszała za 

swoimi plecami, brzmiał jak głos Lyalla. Wyobraźnia płata mi głupie figle, 

przemknęło jej przez głowę, bo przecież nawet najbardziej nierozważne wspo-

mnienia nie sprowadzają ludzi z przeszłości. To pewnie ta przedburzowa 

R S

background image

 

- 4 -

pogoda, westchnęła. Minęło dziesięć lat od czasu, gdy po raz ostatni słyszała 

jego niski, głęboki i leniwie pogodny głos, a dziewięć od momentu, gdy straciła 

nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek go usłyszy. Wtedy właśnie postanowiła o nim 

zapomnieć. 

- Jane? 

Podniosła głowę znad bukietu. Tylko Lyall w taki sposób wymawiał jej 

imię, ale to przecież nie może być on! Kolana jej drżały, gdy powoli zaczęła się 

odwracać. 

Lyall Harding jak huragan wpadł w jej spokojne życie i wywrócił je do 

góry nogami. Uczył ją miłości i radości życia, potem zniknął i pozostawił po 

sobie pustkę i złamane serce. A teraz, jak gdyby nigdy nic, stał uśmiechnięty 

pod drzewem na końcu ścieżki. 

Jane, pewna, że to fatamorgana, przetarła oczy, ale nic się nie zmieniło. 

On tam ciągle był i na dodatek wyglądał dokładnie tak, jak dziesięć lat temu. 

Miał takie same błyszczące błękitne oczy, skore do śmiechu, usta i szerokie 

ramiona. 

- Pamiętasz mnie? - spytał z ujmującym uśmiechem. Czy go pamięta? Jak 

mogła zapomnieć o swojej pierwszej i jedynej wielkiej miłości, o swoim 

jedynym kochanku? Próbowała tysiące razy, ale bezskutecznie. Prócz 

zdziwienia, czuła jednak wściekłość i żal, a jednocześnie, co tu kryć, niczym nie 

usprawiedliwioną radość, że go widzi. Z trudem łapiąc oddech, wykrztusiła: 

- Dzień dobry. 

- A więc mnie poznajesz... - W jego głosie pobrzmiewało leciutkie 

rozbawienie, a w oczach błyskały figlarne ogniki. - Wyglądałaś, jakbyś 

zobaczyła ducha. 

- Nie spodziewałam się ciebie - odparła, ściskając w jednej ręce kwiaty, a 

w drugiej sekator. 

R S

background image

 

- 5 -

- Ja widziałem cię już z daleka - rzekł. - Stałaś zamyślona wśród kwiatów, 

z twarzą ukrytą w różach. Taką właśnie cię przez te wszystkie lata pamiętałem. - 

A po chwili miękko dodał: - I nic się nie zmieniłaś. 

- Zmieniłam się - zaprzeczyła, zdziwiona, jak spokojnie brzmi jej głos. - 

Bardzo się zmieniłam. Nie mam już dziewiętnastu lat i... 

- Nie zauważyłem - przerwał jej. - Twoje włosy ciągle są koloru miodu i 

masz takie same jasnoszare oczy, a poza tym ciągle się peszysz, gdy cię coś 

zaskoczy. 

Jane spojrzała na niego z urazą. Nie musiał jej o tym przypominać. Lyall 

był bardzo atrakcyjny. Miał taki typ urody, że prawie nikt nie zauważał, że nie 

jest aż tak przystojny, jak to się w pierwszej chwili wydawało. Twarz miał zbyt 

pociągłą, nos trochę za duży, ale jego urok osobisty działał na wszystkich, a 

szczególnie silnie na kobiety. Powinna o tym pamiętać i mieć się na baczności! 

- Wygląda, że i ty się nie zmieniłeś. Ciągle lubisz prawić komplementy - 

powiedziała z przekąsem. 

- Dawniej ci się to podobało - przypomniał jej. 

Podobało jej się i to bardzo. Zaczerwieniła się, gdy przypomniała sobie, 

jak bardzo to lubiła. Zanim go poznała, nie znosiła swoich włosów, były takie 

proste i gładkie. Za to Lyall je uwielbiał, albo tylko tak mówił, uświadomiła 

sobie z goryczą. Często bawił się nimi, przepuszczał między palcami i patrzył, 

jak lśnią w słońcu. 

Ocknęła się z zadumy, Para bardzo niebieskich oczu patrzyła na nią z 

zaciekawieniem. Popołudniowe słońce z trudem przeciskało się przez czarne 

chmury kłębiące się nad ich głowami. Starała się nie pokazywać, że jest wytrą-

cona z równowagi, ale obawiała się, że mimo jej starań, on to i tak zauważy. 

- Wracasz niedługo do miasta? - Spojrzał z niepokojem na niebo. 

Jane nie chciała przedłużać tego spotkania. Jego nagły przyjazd po 

dziesięciu latach nie mógł oznaczać niczego dobrego. Bała się, że odnowią się 

R S

background image

 

- 6 -

stare rany. Nie chciała wracać do przeszłości. Tu, wśród kwiatów, czuła się bez-

pieczna. 

- Jeszcze nie wiem - starała się zyskać na czasie.  

Jestem zbyt egzaltowana, pomyślała. Mam dwadzieścia dziewięć lat, a nie 

dziewiętnaście i Lyall nic dla mnie nie znaczy! Postanowiła skończyć układać 

bukiet. Ruszyła w stronę klombu z białymi różami, ale zaplątała się w dzikie 

geranium. Potknęła się i pewnie by się przewróciła, gdyby Lyall nie złapał jej w 

ostatniej chwili. Żeby utrzymać równowagę, mocno ją do siebie przycisnął. 

Pod jego dotykiem przebiegł ją dreszcz. Jakże dawno nie trzymał jej w 

ramionach. Pragnęła się do niego przytulić. Miał te same ręce, które kiedyś tak 

czule ją pieściły, to samo mocne ciało. Bała się na niego spojrzeć, bo czuła, że te 

wszystkie uczucia ma wypisane na twarzy. On nic dla mnie nie znaczy, 

powtarzała sobie zapamiętale. Gdy w końcu odważyła się podnieść wzrok, 

spostrzegła, że jego oczy mają nie znany jej wcześniej wyraz. W jego spojrzeniu 

nie było drwiny, lecz jakaś powaga. 

A jednak się zmienił. Teraz, gdy była tak blisko, widziała to wyraźnie. 

Zamiast dawnej niefrasobliwości, czuła w nim solidność i siłę, a jego usta miały 

władczy rys. Pospiesznie uwolniła się z jego objęć. 

- Powinnam jednak wracać - powiedziała tak swobodnie, jak tylko 

potrafiła. - Sądzę, że już się nie spotkamy, więc do widzenia - dodała. 

- Nigdy nic nie wiadomo, życie jest pełne niespodzianek - z tajemniczym 

uśmiechem rzekł Lyall. Oczy błysnęły mu i zawadiacko spojrzał na nią. 

Instynkt jej podpowiadał, że coś może się kryć za tym uśmiechem. 

- Ale nie wszystkie nas cieszą - odparowała, choć z trudem przyszło jej 

nadać swemu głosowi naturalne brzmienie. 

- Nie jesteś dla mnie przesadnie miła - ze stoickim spokojem stwierdził 

Lyall. 

- A powinnam? - nastroszyła się. 

Lyall zmarszczył brwi, chwilę się zastanowił. 

R S

background image

 

- 7 -

- Dlaczego nie? Przecież przeżyliśmy razem tyle wspaniałych chwil. 

- Ja nie mam zbyt miłych wspomnień - odpowiedziała ponuro. 

- To niemożliwe, było nam razem cudownie... - zaoponował. 

- Masz bardzo wybiórczą pamięć, czyżbyś zapomniał, w jaki sposób się 

rozstaliśmy? - spytała rozżalona i ruszyła powoli w stronę tarasu. 

- Nie, nie zapomniałem. - Zrobił ruch, jakby chciał ją zatrzymać. - Wtedy 

nie pozwoliłaś mi niczego wyjaśnić. Wiem, że pamiętasz, jak nam było ze sobą 

dobrze - dodał miękko i poszedł za nią. 

Pamiętała, nawet za dobrze. Gdy z nim była, świat wydawał się 

piękniejszy, słońce świeciło jaśniej, a krew szybciej krążyła w żyłach. 

- Staram się o tym nie myśleć - odpowiedziała ze smutkiem. 

- Dlaczego? 

Jane zacisnęła usta. Ależ to dla niego typowe! Nie, mój drogi, nie uda ci 

się mnie przekonać, że mam za tobą płakać do końca życia, pomyślała ze 

złością. Postanowiła skończyć ten niebezpieczny temat. 

- Co tu właściwie robisz? - spytała, zatrzymując się trochę zbyt 

gwałtownie. 

- Nic specjalnego, chciałem znów zobaczyć to miejsce. - I jakby na 

dowód prawdziwości swoich słów, rozejrzał się po ogrodzie. Uważniej 

popatrzył na zamek Penbury. 

Zamek był bardzo stary, pochodził z piętnastego wieku, a architekt, który 

go projektował, musiał mieć dużo fantazji. W popołudniowym słońcu, 

zmieszanym z dziwnym przedburzowym światłem, wyglądał trochę jak 

zaczarowany zamek z bajki. 

- W tym miejscu czas chyba się zatrzymał, nic się tu nie zmieniło - 

uśmiechnął się nostalgicznie. 

- To prawda - przyznała. - Ale pani Partridge nie była w stanie utrzymać 

dłużej tej posiadłości i kupiło ją jakieś okropne, supernowoczesne 

R S

background image

 

- 8 -

przedsiębiorstwo. Mają zamiar, po odpowiedniej przebudowie, zrobić tu biura. 

A w ogrodzie różanym zbudują laboratorium - powiedziała z żalem. 

- Tylko nie w ogrodzie różanym! - wykrzyknął, wznosząc ręce w 

żartobliwym proteście. 

- To wcale nie jest śmieszne! Na wyhodowanie takiego ogrodu potrzeba 

wielu lat. Wystarczy odrobina troski i znowu byłby bardzo piękny, ale tego 

przedsiębiorstwa nie interesuje piękno. Róże wyrwą, spalą i wyrównają teren! 

- Ciągle ta sama stara Jane - z żartobliwym przekąsem podśmiewał się z 

niej. - Zawsze bardziej troszczyłaś się o kwiaty niż o ludzi. 

- To nieprawda! - zaperzyła się. 

Z lekkim niepokojem spojrzała w niebo, bo niedaleko uderzył bardzo 

głośno piorun, a chmury całkowicie przysłoniły słońce. 

- Nieprawda? Często myślałem, że bardziej lubisz kwiaty niż mnie - 

powiedział już poważnie. 

- Na nich się przynajmniej nigdy nie zawiodłam! 

- Co przez to rozumiesz? 

Jane już żałowała, że dała się sprowokować i powiedziała więcej, niż 

chciała. Pierwsze ciężkie krople deszczu zabębniły o taras. Postanowiła 

skończyć tę rozmowę. 

- Masz zamiar tu stać w deszczu i kłócić się o sprawy, które dawno 

przestały mieć jakiekolwiek znaczenie? - spytała dumna ze swej samokontroli. - 

Zaczyna padać, a ja nie mam ochoty zmoknąć, więc najlepsze, co możemy 

zrobić, to przerwać tę bezsensowną kłótnię. 

Gdy wypowiadała ostatnie słowa, jakby rozstąpiły się niebiosa i lunęło jak 

z cebra. 

- Do widzenia! - wykrzyknęła i szybko pobiegła w stronę samochodu. 

Nie oglądała się za siebie. Ulewa była tak silna, że zanim zdążyła 

wskoczyć do samochodu, była kompletnie przemoczona. Kwiaty położyła na 

tylnym siedzeniu i zatrzasnęła drzwi, odgradzając się od deszczu i Lyalla. 

R S

background image

 

- 9 -

Odetchnęła z ulgą, ale w tym samym momencie drzwi od strony pasażera 

otworzyły się i obok niej usiadł Lyall. 

- Nie przypominam sobie, żebym proponowała, że cię podwiozę - 

stwierdziła chłodno, wycierając mokrą twarz wierzchem dłoni. 

Lyall nie zareagował na tę drobną nieuprzejmość. 

- Chyba nie myślałaś poważnie o tym, żeby mnie tu zostawić. - Spojrzał 

wymownie na dach, o który bębnił deszcz z iście tropikalną furią. 

- Dlaczego nie pojedziesz swoim samochodem, chyba nie przyjechałeś tu 

autostopem? - zapytała zadziornie. 

- Zostawiłem go w miasteczku i przyszedłem piechotą - wyjaśnił. 

Mokra, bawełniana koszulka Lyalla przylegała do jego klatki piersiowej, 

podkreślając silnie umięśnione ramiona. Po wyrazie jego twarzy poznała, że 

również sukienka w podobny sposób podkreśla linie jej ciała. Zaczerwieniła się. 

Tak łatwo potrafił ją speszyć. 

- A w ogóle to nie powinieneś wchodzić do ogrodu, czyżbyś zapomniał, 

że to teren prywatny - zaatakowała znienacka, by ukryć zmieszanie. 

- Ty też tu weszłaś. 

- Ale ja mam pozwolenie. 

- Od tego „okropnego przedsiębiorstwa"? - chichotał. 

- Od ich pośrednika. Dopóki nie zaczną prac budowlanych, mogę tu 

przychodzić i zrywać kwiaty dla pani Partridge. 

- W takim razie lepiej zabierz mnie do miasta. Przynajmniej będziesz 

miała pewność, że nie buszuję po ogrodzie. 

- No dobrze, skoro nie mam innego wyjścia... I tak jadę do Penbury - 

odparła pogodzona z perspektywą spędzenia w towarzystwie Lyalla jeszcze 

kilkunastu minut. Usadowiła się wygodniej i ruszyła. 

Jane nieraz zastanawiała się, jak ułożyłoby się jej życie, gdyby tamtego 

letniego dnia, przed dziesięciu laty, nie uciekł jej autobus i nie pojechałaby do 

miasteczka na rowerze. Jechała powoli, a tu znienacka wpadł na nią rozpędzony 

R S

background image

 

- 10 -

rowerzysta - oczywiście Lyall Harding. Już wtedy powinna wiedzieć, że jego 

towarzystwo oznacza kłopoty. 

Zanim w ogóle go poznała, słyszała o nim wiele. Wrócił do domu po 

ośmiu latach nieobecności. Dziewczyny opowiadały, że to bardzo atrakcyjny 

chłopak, ale straszny podrywacz. Gdy ojciec Jane dowiedział się, że go poznała, 

namawiał ją do zerwania tej znajomości. Uważał, że jest to chłopak, który sam 

nie wie, czego chce. Poza tym był zdania, że Lyall długo tu nie zabawi, bo nigdy 

nie lubił tego miasta. Wierzyła ojcu. W swoim spokojnym, bezpiecznym, ale 

trochę nudnym życiu, nigdy bowiem kogoś takiego nie spotkała. Jane była 

rozsądną dziewczyną, każdy tak mówił, a rozsądne dziewczyny nie zadają się z 

nieodpowiednimi chłopakami. 

Z roweru spadła na miękką trawę i nic jej się nie stało. Lyall pomógł jej 

wstać, a gdy zapytał, jak się nazywa, i usłyszał jej imię i nazwisko, zaczął się 

śmiać. 

- Ho, ho, wpadłem więc na najgrzeczniejszą pannę w mieście! - zawołał z 

nutką kpiny. - Całe miasto trąbi o tym, jaka miła jest ta Jane Makepeace. 

Opiekuje się młodszym bratem, pomaga staruszkom i nie sprawia tatusiowi 

żadnych kłopotów. Ale chyba nie jesteś aż tak grzeczną i rozsądną dziewczynką, 

jak mówią? - Chociaż jego słowa były dokuczliwe, to oczy wyrażały całkiem 

coś innego... 

- A cóż w tym złego, że jestem rozsądna? - obruszyła się. 

- Nic, jeśli jesteś co najmniej w średnim wieku... - Patrzył na nią z coraz 

większym zainteresowaniem. Przyglądał się jej puszystym włosom, miękko 

opadającym na opalone ramiona, smukłym, długim nogom. - Musiałaś być małą 

dziewczynką, gdy stąd wyjechałem, bo na pewno bym cię zapamiętał. Teraz 

chyba masz z osiemnaście lat - dodał z miną świadczącą, że lustracja wypadła 

pomyślnie. 

- Dziewiętnaście - poprawiła go, 

R S

background image

 

- 11 -

- O, to całkiem co innego, ale to i tak za mało, żeby być rozsądną. Chętnie 

nauczę cię cieszyć się życiem! - zawołał, patrząc na nią roziskrzonymi oczami. 

- Ja umiem cieszyć się życiem - broniła się nieśmiało.  

Lyall miał wtedy dwadzieścia pięć, czy dwadzieścia sześć lat. Wydawał 

się jej niezwykle dojrzałym mężczyzną. 

- Tak? To jedziemy nad morze popływać! - Chwycił ją za rękę i pociągnął 

w stronę roweru. 

- Teraz? Ja nie mogę, muszę zrobić zakupy. 

- Zrobimy je w drodze powrotnej! 

- Ale nie mogę przecież zniknąć na cały dzień, będą się o mnie martwić. 

- Zadzwoń do domu i powiedz, że wrócisz później - od razu znalazł 

rozwiązanie. - Chyba że ty potrafisz cieszyć się życiem tylko wtedy, gdy 

zaplanujesz to z tygodniowym wyprzedzeniem - podkpiwał sobie. 

Oczywiście powinna była go wtedy zignorować. Powiedzieć mu, że nic ją 

nie obchodzi, co on o niej myśli, a nie jechać z nim na plażę i po jednym dniu 

zapominać o całym świecie. 

Tak to się wtedy zaczęło. Była ciekawa, czy Lyall to pamięta. Ale w tej 

chwili chyba jeszcze bardziej była ciekawa, co spowodowało, że wrócił tak 

niespodziewanie. 

- Dlaczego wróciłeś? - spytała, bo nagle milczenie zaczęło jej ciążyć. 

- A nie powinienem wracać? - Odwrócił się do niej i przechylił głowę, 

jakby chciał jej zajrzeć w oczy. 

- Skoro przez dziesięć lat nie miałeś powodu, żeby wracać, to dziwię się, 

co się teraz stało. 

Wzruszył ramionami. 

- Biznes - odpowiedział lakonicznie. 

- W Penbury? Cóż ty będziesz robił w tej zapadłej dziurze, z ludźmi o tak 

wąskich horyzontach? - wypomniała mu jego słowa sprzed lat. 

R S

background image

 

- 12 -

- Być może mam nadzieję, że inni ludzie w tym mieście zmienili się 

bardziej niż ty! - odciął się. 

- To nie wyjaśnia, dlaczego kręciłeś się koło zamku Penbury... 

- Nigdzie się nie kręciłem! - Był wyraźnie zdziwiony jej atakiem. - Nie 

muszę ci się tłumaczyć z tego, co robię. 

Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to ostatnio dużo myślałem o tym 

miejscu i po prostu chciałem je znów zobaczyć - odparł chłodno. 

Zamyślił się i patrzył przez okno na deszcz. 

- Pamiętasz, jak powiedziałem, że kiedyś kupię go dla ciebie? - zapytał. 

Jane oczywiście świetnie to pamiętała. Byli wtedy w lesie i patrzyli w dół 

na zamek. Słońce migotało między koronami drzew. Tego dnia po raz pierwszy 

się kochali. Lyall przysięgał wtedy, że znaczy dla niego więcej niż wszystkie 

dziewczyny, które miał do tej pory. Gdy jej dotykał, miał takie pewne i gorące 

ręce, a pocałunki... jakież one były podniecające! 

- Gdzie zostawiłeś samochód? Nie zazdroszczę ci podróży w taką pogodę 

- powiedziała, jakby nie dosłyszała poprzedniego pytania. 

- Ja nigdzie dalej nie jadę, a teraz wybieram się do pubu. 

Serce podskoczyło jej do gardła. 

- Zostajesz tutaj? Jak długo? - dopytywała się coraz bardziej 

zaniepokojona. 

- To zależy - odpowiedział tajemniczo. - Teraz ty prowadzisz firmę 

Makepeace and Son, prawda? - Patrzył z wahaniem, jakby chciał coś jeszcze 

powiedzieć. 

- Skąd wiesz? - spytała podejrzliwie. 

- Wczorajszy wieczór też spędziłem w pubie - odpowiedział, jakby to 

wszystko wyjaśniało. - Z tego, co słyszałem, ciągle jesteś miłą i rozsądną 

dziewczyną, która odwiedza starsze panie i przynosi kwiaty do kościoła - dodał 

złośliwie. 

- Jak śmiesz o mnie wypytywać? - rozzłościła się. 

R S

background image

 

- 13 -

- Nikogo nie wypytywałem. Wiesz przecież, jak ludzie lubią plotkować. 

Wszyscy, którzy mnie pamiętali, lecieli na wyścigi, żeby mi opowiedzieć, jak 

świetnie układa ci się beze mnie - rzekł z sarkazmem. - Ale dowiedziałem się 

też czegoś, czego ty byś mi pewnie nie powiedziała... 

- Czego? - przerwała mu pośpiesznie. 

- Ponoć przerwałaś naukę w szkole ogrodniczej, nie skończyłaś nawet 

pierwszego roku? 

- Musiałam wrócić do domu, bo tata nie mógł sam dłużej prowadzić firmy 

- odpowiedziała smutno. 

- A ty, oczywiście, jako przykładna córeczka natychmiast rzuciłaś 

wszystko, żeby mu pomóc? 

- Przypuszczam, że gdyby twój ojciec miał atak serca, ty byś nawet 

palcem nie kiwnął w jego stronę! 

- Dlaczego to ty musiałaś wszystko poświęcić, co w tym czasie robił twój 

brat?! 

- Kit był za młody! 

- Teraz już chyba nie jest za młody! On pojechał sobie do Ameryki 

Południowej, a ty sama borykasz się z prowadzeniem firmy. 

- Kit wprawdzie skończył już studia, ale nie czuł się jeszcze gotów, by tu 

wrócić, chciał podróżować. Nie ma sensu, żebyśmy obydwoje rezygnowali z 

naszych marzeń - dodała cicho. 

- Zawsze go usprawiedliwiasz! To jedyna osoba na świecie, którą 

traktujesz nierozsądnie. 

Jane pamiętała, że i Lyalla kiedyś nie była w stanie traktować rozsądnie, 

ale oczywiście nie powiedziała mu tego. 

- Nigdy go nie lubiłeś i dlatego tak mówisz. 

- To nieprawda, nie podobało mi się jedynie, że wykorzystywał twoje 

dobre serce. Ciągle martwiłaś się, czy jadł obiad, prałaś i sprzątałaś za niego, a 

nawet czyściłaś mu buty. 

R S

background image

 

- 14 -

- Był małym chłopcem! 

- Miał trzynaście lat, a to wystarczająco dużo, by choć trochę zająć się 

swymi sprawami, a nie wszystko zwalać na ciebie! 

Westchnęła. Dawniej często się o to kłócili. Uważała, że Lyall po prostu 

nie rozumie, że ona jest bardzo zżyta ze swoją rodziną. Matka umarła, gdy Jane 

miała zaledwie jedenaście lat, a Kit pięć. Musiała więc szybko dorosnąć i 

zastąpić małemu bratu matkę. 

Lyall spojrzał na nią uważnie. 

- Dobrze pamiętam, że naprawdę szczęśliwa byłaś tylko w ogrodzie. A nie 

przypominam sobie, żeby kiedykolwiek pociągało cię budownictwo... nie jest to 

to, co chciałaś robić, prawda? 

Jane od dzieciństwa marzyła, żeby skończyć szkołę ogrodniczą i 

zajmować się projektowaniem ogrodów. Prowadzenie firmy budowlanej 

niewiele miało z tym wspólnego. 

- To prawda - przyznała, bo w tym wypadku żadne kłamstwa nie miały 

sensu. 

- To po co marnujesz sobie życie, robiąc co innego? Twój ojciec nie żyje, 

zrobiłaś dla niego wszystko, co było w twojej mocy. Co cię teraz powstrzymuje 

przed sprzedaniem firmy i zajęciem się ogrodami? 

- To nie takie proste. Nie mogę przecież wyrzucić z pracy tylu ludzi, nie 

znaleźliby w Penbury żadnego innego zajęcia. 

- Ciągle myślisz o innych. A może boisz się zmienić cokolwiek w swoim 

spokojnym, bezpiecznym życiu? 

- Nieprawda! 

- Skoro już nie możesz sprzedać firmy, to czemu nie zatrudnisz 

menedżera, który mógłby ją poprowadzić, żebyś mogła się zająć tym, czym 

chcesz? 

- Sądzisz, że o tym nie myślałam? - zapytała ze łzami w oczach. - Łatwo 

ci radzić, gdy sam nie musisz nic robić. Sytuacja finansowa firmy jest w tej 

background image

 

- 15 -

chwili tak kiepska, że nie mogę sobie pozwolić na zatrudnienie dodatkowej oso-

by. A w ogóle, jeżeli nie podpiszę dużego kontraktu, który w najbliższych 

dniach będę ostatecznie negocjować, to firma zbankrutuje! 

- Duże masz szanse na ten kontrakt? - zapytał z wyraźnym 

zainteresowaniem. 

- Sama nie wiem. To ma być restauracja i przebudowa zamku Penbury - 

powiedziała z wahaniem. 

- Będziesz pracować dla tego „okropnego, supernowoczesnego 

przedsiębiorstwa", które chce zniszczyć ogród różany? 

- Tobie łatwo się śmiać, ale ja chyba nie mam wyjścia - westchnęła. - 

Płakać mi się chce na myśl, że zamek zostanie przebudowany. Tyle że ten 

kontrakt pozwoli mi choć przez chwilę nie martwić się o pieniądze - powiedzia-

ła ze smutkiem. 

- Czy to znaczy, że jesteś związana na zawsze z Penbury? Nie możesz 

powiedzieć, że nie miałaś szansy stąd się wyrwać - znów przypomniał 

przeszłość. 

Jane dobrze pamiętała, jak ją namawiał, żeby wyjechali do Londynu, 

Ameryki albo gdziekolwiek, byle daleko stąd. Chciał, by razem znaleźli sobie 

miejsce, w którym mogliby być szczęśliwi. W tym, co teraz mówił, słyszała 

echo jego dawnych słów. 

- Nie uważam tego, że mieszkam w Penbury za życiową pomyłkę - 

powiedziała, starając się odgonić wspomnienia tych długich, nie przespanych 

nocy, gdy wyobrażała sobie miejsca, w których mogliby być, gdyby wtedy z 

nim wyjechała. 

- A czy możesz powiedzieć z ręką na sercu, że jesteś tu szczęśliwa? 

Jane zacisnęła zęby, trochę za ostro weszła w zakręt. On pewnie myśli, że 

przez dziesięć lat nic innego nie robiła, tylko żałowała, że z nim nie wyjechała. 

Nie da mu tej satysfakcji, postanowiła. 

R S

background image

 

- 16 -

- Tak, jestem bardzo szczęśliwa - odpowiedziała trochę nienaturalnym 

głosem. 

- Z wyjątkiem tego jedynie, że twoja firma jest bliska bankructwa... 

Nie dała po sobie poznać, jak zabolało ją to szyderstwo. 

- Myślałam o życiu osobistym, a nie zawodowym! 

- Więc dlaczego nie wyszłaś za mąż? W pubie mówili, że przez lata byłaś 

sama i dopiero od niedawna jakiś Eric czy Adam kręci się koło ciebie. 

- Alan - poprawiła go. 

- Czy to on sprawia, że jesteś „bardzo szczęśliwa"? 

- Między innymi on. 

- To dlaczego się nie pobraliście, skoro tak wam dobrze razem? 

- To nie twoja sprawa! - krzyknęła, nie hamując dłużej złości, ale nie 

zrobiło to na nim żadnego wrażenia. 

- A może ciągle boisz się wiązać i być z kimś naprawdę blisko? 

- To ty się nigdy nie chciałeś wiązać! 

- Ja nigdy nie mówiłem, że chcę się wiązać. Ty bez przerwy podkreślałaś, 

jak ważne jest zaufanie i bliskość, ale jak przyszło co do czego, to bałaś się 

podjąć ryzyko wspólnego życia. 

Jane poczuła skurcz w żołądku, gdy przypomniała sobie, w jakiej sytuacji 

Lyall chciał, żeby mu wierzyła i wyjechała z nim. Czyżby zapomniał o Judith i o 

tym, co się stało tuż przed jego wyjazdem? 

- Miałam swoje racje - powiedziała twardo. 

- Tylko że błędne - zakończył. 

Dojechali do Penbury. Było to typowe małe miasteczko - z pubem, 

pocztą, piekarnią i ukrytym wśród wiekowych drzew czternastowiecznym 

kościółkiem. Stare domy zbudowane z szarozłotawej gliny skupiały się przy 

tych najważniejszych punktach miasta. A nowsze, murowane, niczym strażnicy 

stały na obrzeżach miasteczka. 

Jane zatrzymała samochód przed pubem. 

R S

background image

 

- 17 -

- Chodź, pogadamy jeszcze, zapraszam cię na drinka - zaproponował 

ugodowo. 

- Nie mogę, obiecałam pani Partridge, że przyniosę jej kwiaty - 

odpowiedziała sztywno. 

- To może później? - Uśmiechał się uroczo, a w jego niebieskich oczach 

widniała zachęta. 

Jak zwykle pewnie myśli, że wystarczy jeden jego uśmiech i każdy będzie 

robił to, na co on ma ochotę. 

- Dziesięć lat temu powiedzieliśmy sobie wszystko, co mieliśmy do 

powiedzenia i rozsądniej byłoby więcej do tego nie wracać - wyrzuciła z siebie. 

- Ależ, Jane... moja rozsądna Jane, ty się w ogóle nie zmieniłaś. - 

Pieszczotliwie przejechał palcem po jej policzku. - W każdym razie dziękuję za 

podwiezienie - zakończył nagle. 

Wysiadł, zatrzasnął drzwi i pobiegł na skróty przez trawnik w stronę 

pubu. Jane siedziała nieruchomo, patrząc w deszcz, w głowie kłębiły jej się 

wspomnienia, a na policzku wciąż czuła dotyk jego gorącej dłoni. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 18 -

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

- Jeśli nie naprawisz mi dzisiaj ciepłej wody, to osobiście dopilnuję, żebyś 

nigdy więcej nie dostał pracy w tej okolicy! Masz być u mnie punktualnie o 

szóstej, bo inaczej tego pożałujesz, George! - Jane cisnęła słuchawkę, nie 

czekając na odpowiedź. Nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie 

tłumaczeń George'a Smilesa. 

Była w podłym nastroju. Wczorajsze spotkanie z Lyallem doprowadziło 

ją do emocjonalnego wyczerpania. Nie powinien teraz wracać. Wiodła spokojne, 

stabilne, w miarę szczęśliwe życie i nauczyła się żyć bez niego. Nie chciała, 

żeby tu był, bo budził stare, głęboko drzemiące wspomnienia, uczucia i 

pragnienia. Nie chciała pamiętać, jak niezwykłe i ekscytujące wydawało jej się 

życie z nim, ani rozpamiętywać tego, co by było, gdyby wtedy nie zobaczyła go 

z Judith. Udało jej się głęboko ukryć zranione uczucia pod maską osoby 

rozsądnej i praktycznej. Powtarzała sobie, że lepiej się stało, iż dowiedziała się, 

jaki on naprawdę jest, zanim narobiła więcej głupstw, na przykład... zanim 

wyszła za niego. Dowiedziała się, co w ogóle warta jest miłość i przyrzekła 

sobie, że drugi raz nie popełni tego samego błędu. 

Ale teraz Lyall wrócił, a ona przez pół nocy czuła dotyk jego dłoni na 

policzku. 

Wieczorem okazało się, że nie działa bojler. George znany był z 

nierzetelności, ale gdy nie udało jej się złapać żadnego innego hydraulika, 

zadzwoniła do niego i umówiła się na ósmą rano następnego dnia. 

Czekała na niego tak długo, jak tylko mogła, żeby się nie spóźnić do 

pracy. Wzięła zimny prysznic i pognała do biura. Tam też nie czekało na nią nic 

przyjemnego - miała w planie sesję z księgowym i spotkanie w banku, a to na 

pewno nie były sprawy, które mogłyby poprawić jej humor. 

R S

background image

 

- 19 -

Gdy Dorothy powiedziała jej, że dzwoni George, wyładowała na nim całą 

złość, być może była trochę za ostra. George parę razy próbował jej przerwać, 

ale nie dopuściła go do głosu. 

Spojrzała na zegarek, musiała się pospieszyć, żeby zdążyć na spotkanie z 

menedżerem z banku. Chwyciła torebkę, żakiet i ruszyła do wyjścia. Dorothy, 

sekretarka i podpora firmy, a zarazem zaufana przyjaciółka, próbowała ją 

zatrzymać: 

- I co? - pytała z dziwnym zainteresowaniem. 

- Nic, przyjdzie do mnie wieczorem. Muszę lecieć, do jutra, i trzymaj za 

mnie kciuki. 

- To świetnie! - zawołała za nią. 

Jane nie miała czasu zastanowić się, dlaczego Dorothy uważa, że to 

świetnie, iż wieczorem przychodzi do niej hydraulik... 

Spotkanie z Derekiem Owenem, menedżerem z banku, nie wypadło 

dobrze. Jane ubrała się na to spotkanie w swój najlepszy, wiśniowy kostium, w 

którym wyglądała jak rasowa kobieta interesu, ale nie zrobiło to na nim 

większego wrażenia.  

Uważał, że firma Makepeace and Son nie ma wielkich szans na 

podpisanie kontraktu na restaurację zamku Penbury. Jej nastrój jeszcze się 

pogorszył. 

Gdy wróciła do biura, Dorothy już nie było, pracowała bowiem tylko do 

południa. Jane zasiadła nad rachunkami i starała się tak wszystko policzyć, żeby 

sytuacja firmy nie przedstawiała się rozpaczliwie, ale kwadrans przed szóstą 

ostatecznie się poddała. Musiała zdążyć do domu, gdzie miała nadzieję spotkać 

czekającego już na nią George'a. 

Gdy dojechała do domu, uważnie rozejrzała się, ale nigdzie nie widać 

było samochodu George'a. To niemożliwe, żeby po tym, co mu powiedziała 

rano, nie zjawił się! Pewnie zaparkował gdzieś dalej. W tym momencie zoba-

R S

background image

 

- 20 -

czyła jakąś postać na ganku. No jest! Jego szczęście, pomyślała z ulgą. 

Wysiadła i żwawo ruszyła w stronę domu. 

- George! - zawołała. 

Jakież było jej zdziwienie, gdy spostrzegła, że w jej stronę najspokojniej 

w świecie idzie Lyall. 

- O nie! Tego już dziś nie wytrzymam - szepnęła do siebie. - Co ty tu 

robisz? - zapytała, nie ukrywając swojej irytacji. 

Lyall szarmancko otworzył przed nią furtkę. 

- Nie rozumiem, czemu cię to tak bardzo dziwi, przecież chciałaś mnie 

dziś wieczorem zobaczyć - oczy błyszczały mu rozbawieniem. 

- Ja chciałam...? Co ty opowiadasz? - Patrzyła na niego, nie rozumiejąc, 

co go tak bawi w sytuacji, która jej w ogóle nie wydawała się śmieszna. 

- To dlaczego mi powiedziałaś, żebym był tu o szóstej? Jane już 

otworzyła usta, aby zaprzeczyć, ale nagle dotarło do niej, co się stało! 

- To znaczy, że to byłeś... ty ? - wydusiła. 

- Tak, to byłem ja - przyznał się jak uczniak przyłapany na psocie. Twarz 

miał poważną, ale oczy mu się śmiały. 

Pamiętała dobrze to spojrzenie. Zawsze, gdy chciał jej dać do 

zrozumienia, że jest zbyt rozsądna i zbyt serio wszystko traktuje, patrzył na nią 

w taki właśnie sposób. W końcu zaczynała się śmiać, a on obejmował ją mocno 

i mówił, że i tak ją kocha. Ale teraz wcale nie było jej do śmiechu. 

- Myślałam, że to George Smiles - tłumaczyła się. 

- Domyśliłem się - Lyall starał się zachować powagę. 

- Powinieneś mi przerwać i powiedzieć, że to ty, a nie George. 

- Próbowałem, ale przecież nie dałaś mi dojść do słowa - przypomniał. 

- Nie próbuj mi wmówić, że nie potrafiłbyś mi przerwać, gdybyś tylko 

chciał. 

- Zaskoczyłaś mnie. Zawsze byłaś taka chłodna i wyważona. Nie 

spodziewałem się, że potrafisz tak na kogoś krzyczeć i nie dać mu szansy 

R S

background image

 

- 21 -

obrony. Jesteś dużo bardziej bezwzględna niż kiedyś - powiedział, wchodząc za 

nią na ganek. 

Jane pochyliła się, szukając klucza w torebce, zadowolona, że może 

schować się choć na chwilę przed jego przenikliwym wzrokiem. 

- Nauczyłam się być twarda - powiedziała z goryczą. Pomyślała o latach 

walki o utrzymanie firmy i pierwszej nauczce, którą dostała na progu dorosłego 

życia, czyli o zdradzie Lyalla. 

- Czy naprawdę jesteś taka twarda, czy to tylko gra, tak jak z twoim 

chłodem i opanowaniem? - spytał. - Zawsze bardzo się starałaś uchodzić za 

rozsądną, a ja wiem, że naprawdę jesteś zupełnie inna. Jesteś spontaniczna, a 

twoje uczucia są dużo silniejsze, niż to pokazujesz, a może nawet niż byś 

chciała. Możesz wszystkich oszukać, ale nie mnie - zakończył. 

- Po co tu przyjechałeś? - spytała, zostawiając bez komentarza to, co 

powiedział. 

- Naprawić twój bojler - znów zmienił ton na żartobliwy. 

- Przecież się na tym nie znasz - pokręciła głową z dezaprobatą. 

- Być może potrafię go naprawić, ale dopóki do niego nie zajrzę, nie 

wiem... 

Lyall był ubrany w jasnoniebieskie dżinsy i czarną bluzę. Podciągnięte 

ponad łokcie rękawy odsłaniały muskularne ręce. Jego strój był prosty, ale 

sprawiał wrażenie dobrego gatunkowo i drogiego. 

- Czyżbyś był hydraulikiem? - zdziwiła się. Wyobrażała sobie różne 

zawody, w których mógłby pracować, ale zawód hydraulika zdecydowanie do 

nich nie należał. 

- Nie - odpowiedział krótko. - Robiłem jednak w życiu różne rzeczy, Jeśli 

nawet nie zreperuję bojlera, to sądzę, że będę mógł przynajmniej powiedzieć, 

dlaczego nie działa. 

Nie powinna się niczemu dziwić. Lyall nigdy nie wiedział, co chciałby 

robić, a najchętniej pewnie w ogóle by nie pracował. Nigdy nie pociągało go 

R S

background image

 

- 22 -

robienie kariery czy podjęcie stałej pracy, która ograniczałaby jego wolność. 

Pewno pod tym względem wcale się nie zmienił, pracuje to tu... to tam, 

pomyślała z dezaprobatą. 

- Chyba musisz bardzo potrzebować pracy, skoro zdecydowałeś się 

naprawić mój bojler... - powiedziała z lekką ironią. 

Lyall wzruszył ramionami z wyraźnym zdziwieniem. 

- Chyba nie tak bardzo jak ty gorącej wody. Ale jeżeli wolisz czekać na 

George'a, to proszę - odwrócił się, jakby chciał odejść. 

- Poczekaj! - zawołała, zanim zdążyła się zastanowić. Cały dzień marzyła, 

żeby wejść pod gorący prysznic i zapomnieć o wszystkich kłopotach. 

W błękitnych oczach Lyalla widziała skrywane rozbawienie, gdy 

przystanął i znów zwrócił się w jej stronę. 

- A więc... - zawiesił głos. 

- Więc dobrze, spróbuj naprawić mój bojler - powiedziała ugodowo. 

- No, to chodźmy. - Ruszył w stronę drzwi, widząc, że Jane uporała się z 

kluczem. Podniósł pocztę i podał jej. 

Kucnął przy bojlerze, sprawnie zdjął pokrywę i uważnie zajrzał do 

środka. 

Jane złapała się na tym, że przygląda się jego szerokim plecom i 

umięśnionym udom w obcisłych dżinsach. Poczuła nagle ogromną ochotę 

wsunąć rękę pod jego bluzę i przejechać dłonią po kręgosłupie, żeby przekonać 

się, czy zareaguje tak jak kiedyś. Uwielbiała gładkość jego skóry... To prawda, 

zburzył jej życie, ale gdy trzymał ją w ramionach, wszystko inne przestawało 

być ważne. 

Przestraszona, że ma te myśli wypisane na twarzy, szybko odwróciła się 

tyłem do Lyalla. Tak, muszę udawać, że to Chris, John czy jakikolwiek inny 

dobrze zbudowany mężczyzna zatrudniony w firmie, a którego ciało nigdy 

jednak nie robiło na mnie wrażenia, postanowiła sobie. 

Nie chciała, żeby Lyall zorientował się, jak silnie na nią działa. 

R S

background image

 

- 23 -

- Napijesz się herbaty? - zaproponowała. 

- Tak, poproszę - odrzekł, nie odwracając się. 

Postanowiła skoncentrować się na czymś innym. Przejrzała pocztę i 

znalazła kartkę od Kita. Wiadomość była krótka: „Buenos Aires jest cudowne, 

jestem zakochany do szaleństwa, przyślij mi, proszę, trochę pieniędzy". Typowa 

kartka od Kita. Jane przeczytała ją jeszcze raz. Wysłała mu już tyle pieniędzy, 

ile mogła. Skąd wziąć więcej? - zastanawiała się. 

Zamyślona, nie zauważyła, że Lyall wstał i bacznie się jej przygląda. 

Włosy jak zwykle miała założone za uszy, była ubrana bardzo elegancko, ale 

miała szare cienie pod oczami. 

- Wyglądasz na zmęczoną. - Jego głos wyrwał ją z zadumy. 

- Miałam dość męczący dzień, to wszystko. - Odwróciła się, by nalać 

herbaty. Zdeprymowała ją troska w jego spojrzeniu. Podała mu herbatę, starając 

się, by ich dłonie się nie zetknęły. - I co z moim bojlerem? - spytała, by zmienić 

temat. 

- Potrzebny mi będzie śrubokręt. 

- Zaraz ci dam. - Wyjęła pudło z narzędziami ojca i rozłożyła na stole 

kuchennym. 

Lyall uniósł brwi, z podziwem patrząc na równiutko poukładane 

narzędzia. Jej ojciec zawsze był bardzo pedantyczny. 

- Całkiem ładny zestaw... To oczywiście na pewno własność twojego 

ojca? - zapytał z leciutką ironią. 

- Tak - odparła krótko, gdyż nie miała ochoty rozmawiać z nim o swoim 

ojcu. 

- Pewnie lubił takie skrzyneczki, wszystko w nich ma swoje miejsce - 

ciągnął jednak ten temat Lyall. Wybrał odpowiedni śrubokręt. - Porządne i 

poukładane, jak jego życie. Jeśli włożysz coś w niewłaściwą przegródkę, to od 

razu widać. 

R S

background image

 

- 24 -

- To nie w porządku... nie wolno ci kpić z mojego ojca - zaprotestowała, 

musiała jednak przyznać w duchu, że to bardzo trafna uwaga. 

Lyall spojrzał na nią ironicznie. 

- On i ciebie traktował jak jedno z tych narzędzi! 

- Bzdura - krzyknęła z furią. - Tata mnie kochał! 

- Tak, kochał cię, ale tłamsił twoją osobowość i ograniczał wolność. 

Zawsze musiał wiedzieć, gdzie jesteś i co robisz. Pewnie dlatego mnie nie lubił, 

bo bał się, że zmienisz się pod moim wpływem i więcej nie pozwolisz wcisnąć 

się w jego dobrze zorganizowany świat, gdzie każda rzecz ma swoje stałe 

miejsce. 

Jane zacisnęła usta. 

- Nie możesz obwiniać ojca o to, że się troszczy o swoją córkę! 

- Mogę, jeżeli nie pozwala dorosłej w końcu osobie mieć własnego życia! 

- Może byś zmienił zdanie, gdybyś ty sam miał córkę - powiedziała ze 

złością. - Albo nie, ty raczej pozwoliłbyś jej robić wszystko, na co miałaby 

ochotę, żeby tylko sprawiało jej to przyjemność! 

- Gdybym miał córkę, na pewno nie trzymałbym jej pod kloszem. Nie 

próbowałbym zdominować jej osobowości i nie narzucałbym jej swojej woli, ale 

też nie pozwalałbym na wszystko, jak to miało miejsce w przypadku twego 

brata. 

- Nie byłam zdominowana - żachnęła się. 

Nagle przypomniała sobie identyczną kłótnię sprzed dziesięciu lat. Prawie 

poczuła upał tamtego letniego dnia. Siedzieli wtedy nad strumieniem i machali 

nogami, rozchlapując zimną wodę. Było to trzy dni po pierwszej szalonej 

wyprawie nad morze. Przez te dni Lyall nie dawał znaku życia i już pomyślała, 

że była dla niego tylko jednodniową rozrywką. Pracowała w ogrodzie, gdy nagle 

wyrósł przed nią jak spod ziemi i zaczął namawiać na piknik. Jane początkowo 

się nie zgadzała, wynajdywała przeróżne wymówki. 

R S

background image

 

- 25 -

- Czemu jesteś taka spięta? - W głosie Lyalla brzmiało leniwe 

rozbawienie. Poprawił jej niesforny kosmyk włosów, a ona zadrżała, czując 

delikatne muśnięcie jego palców. - Boisz się mnie, a może tata ci nie pozwala? 

- Mogę robić, co chcę, jestem dorosła - broniła się, speszona. 

- Więc się mnie boisz? 

- Oczywiście, że nie! 

- To dobrze - śmiał się, a oczy mu błyszczały. - W takim razie na pewno 

nie będziesz miała nic przeciwko temu, że cię pocałuję. - Nie czekając na 

odpowiedź, pociągnął ją na miękką, pachnącą trawę. Od tej chwili Jane zupełnie 

straciła głowę. 

Patrzyła na niego bliska rozpaczy. Dlaczego ona pamięta wszystko ze 

szczegółami, a on na pewno dawno już o tym zapomniał albo nie przywiązuje 

do tego większej wagi? 

- Po co się tu dzisiaj zjawiłeś? - przynajmniej tego postanowiła się 

dowiedzieć. - Mogłeś przecież zadzwonić i powiedzieć Dorothy, że zaszła 

pomyłka. Bo nie sądzę, żebyś przyjechał tu tylko po to, by mi uświadomić, jak 

bardzo mam stłamszoną osobowość... 

- Przyjechałem, bo pomyślałem, że źle się skończyło nasze wczorajsze 

spotkanie. Byłaś zaskoczona moim pojawieniem się i chciałem cię przeprosić... 

Nie tak to miało wyglądać - wyjaśnił łagodnie. 

- Nie musisz mi za to naprawiać bojlera. - Jego ugodowa postawa 

wyraźnie zbijała ją z tropu. 

- Nie miałem nic lepszego do roboty. A poza tym, było oczywiste, że 

stary George nie pojawi się tu. - Spojrzał na nią, jakby się nad czymś 

zastanawiał. - Dawniej nie byłaś taka opryskliwa, chyba nigdy nie słyszałem, 

żebyś tak na kogoś nakrzyczała. 

- Też byłbyś w złym humorze, gdybyś miał taki dzień jak ja - broniła się. - 

Zazwyczaj nie bywam, jak to nazwałeś, taka opryskliwa. Jestem zmęczona 

R S

background image

 

- 26 -

czekaniem, aż ten cholerny Multiplex raczy się w końcu zdecydować, czy moja 

firma dostanie kontrakt na przebudowę zamku Penbury, czy nie - przyznała się. 

- Nic jeszcze nie wiesz? - zapytał, nie odrywając się od bojlera. 

- Nikt nic nie wie, parę dni temu rozmawiałam z ich architektem, który 

sam jest ciekaw, z kim będzie współpracował. Sekretarka powiedziała mi, że 

wszystko zależy od szefa, który gdzieś wyjechał. Pewno gra sobie w golfa albo 

objada się w drogich restauracjach, a ja muszę czekać, aż mu się znudzi - 

zakończyła kąśliwie. 

- Co wiesz o Multipleksie? - spytał obojętnym na pozór tonem, ale było w 

jego głosie jakieś wahanie, jakby chciał jej coś jeszcze powiedzieć. Jane jednak 

nie zwróciła na to uwagi. 

- Głównie zajmuje się chyba elektroniką czy czymś takim. - Widać było, 

że ma niejasne pojęcie na temat działalności potencjalnego kontrahenta. 

- „Elektroniką czy czymś takim" - powtórzył z niedowierzaniem Lyall. - 

Jane! Multiplex jest jedną z największych firm zajmujących się elektroniką. I 

zapewniam cię, że takie przedsiębiorstwo nie może mieć szefa, który wyżej 

stawia grę w golfa i smaczne obiady niż pracę! 

Jane wzruszyła ramionami. 

- To dlaczego nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie? 

- Być może ma wiele innych spraw do załatwienia, ale zapewniam cię, że 

na pewno nie próżnuje. Ja na twoim miejscu starałbym się dowiedzieć czegoś 

więcej o firmie, z którą chcę współpracować. 

- Mówisz tak, jakbyś coś wiedział na jej temat. 

- To bardzo znana firma! Gdybyś wytknęła nos za Penbury, byłoby to dla 

ciebie jasne. 

Jane już otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale powstrzymała się. 

- Gdybyś czegoś potrzebował, zawołaj mnie, będę w ogrodzie - oznajmiła 

i wycofała się z godnością. 

R S

background image

 

- 27 -

Ogród odżył po deszczu. Jane pochyliła się nad sadzonkami geranium 

przeznaczonymi do rozsady i odruchowo zaczęła wyrywać uschnięte roślinki. 

Jak on może wytykać jej, że była opryskliwa w stosunku do George'a i straciła 

nad sobą panowanie.  

Pewnie uważa ją za pełną goryczy starą pannę, która nie radzi sobie z 

prowadzeniem firmy. Ciekawe, jak on by sobie poradził. Im dłużej myślała o je-

go uwagach, tym bardziej czuła się wytrącona z równowagi. Nie wpadała w 

złość bez powodu, ale Lyall potrafiłby rozzłościć nawet świętego. Pewno nie 

wściekłaby się tak na George'a, gdyby nie spotkała wczoraj Lyalla. Wiedziała 

też, że to nie wina Lyalla, że Multiplex zwleka z podpisaniem kontraktu, że 

popsuł się bojler i że George jest nierzetelny, ale nie była w stanie myśleć 

logicznie. Gdyby się tu tak nagle nie pojawił, poradziłaby sobie z tymi proble-

mami, nie tracąc charakterystycznego dla niej opanowania i chłodu. W 

przeszłości radziła sobie z większymi trudnościami. A teraz była całkowicie 

wytrącona z równowagi nieoczekiwanym zderzeniem z przeszłością i nic jej nie 

wychodziło. 

Wyszarpywała ze złością suche roślinki i chwasty, aż spostrzegła, że 

wyrwała kilka dorodnych sadzonek. To też była wina Lyalla. 

- Och, przepraszam - czule pogłaskała geranium. 

- Dlaczego nigdy nie jesteś taka miła dla ludzi, jak dla kwiatów? - Lyall 

stał na ganku i przyglądał się jej. 

Jane aż podskoczyła z zaskoczenia i zaczerwieniła się po same uszy. No i 

na dodatek złapał ją na rozmawianiu z kwiatami. 

- Skończyłeś? - spytała ostrzej, niż zamierzała. 

- Tak, czekam tylko, żeby sprawdzić, czy na pewno będzie działał. 

Zawstydziła się trochę, przypominając sobie, że przecież wyświadcza jej 

przysługę. Bezmyślnie zaczęła wycierać ubrudzone ziemią ręce w żakiet. 

- Mmm... dziękuję - wymamrotała. 

R S

background image

 

- 28 -

Lyall opierał się o framugę drzwi, popijał herbatę i patrzył na nią nieco 

ironicznie. Jane speszyła się i nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. 

- Czy mężczyzna, z którym widziałem cię wczoraj w pubie, to był właśnie 

twój narzeczony? 

Alana spotkała przypadkiem, gdy wracała od pani Partridge i on prawie 

na siłę zaciągnął ją do pubu. Widziała Lyalla, ale na szczęście siedział w drugim 

końcu pubu i miała nadzieję, że jej nie zauważył. Był w towarzystwie ładnej 

blondynki, która robiła wokół swojej osoby dużo hałasu, jakby chciała zwrócić 

na siebie uwagę wszystkich obecnych. Alan opowiadał jej o tym, co mu się 

zdarzyło w pracy, a Jane tylko udawała, że go słucha. 

- To on, prawda? - dopytywał się Lyall. 

- Mówiłam ci już, że to nie twoja sprawa, ale skoro tak cię to interesuje, to 

był Alan - odparła chłodno. 

- Mężczyzna, który czyni cię tak szczęśliwą? 

- Tak - wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

- Nie wyglądałaś na szczególnie zadowoloną i muszę przyznać, że byłem 

zdziwiony, bo on w ogóle nie jest w twoim typie. 

- A skąd ty możesz wiedzieć, kto jest w moim typie? 

- Ja byłem, pamiętasz? - przypomniał jej miękko. Jane znów się 

zaczerwieniła. 

- To było dawno temu. - Odwróciła się tyłem do niego, by ukryć 

zmieszanie. - Byłam wtedy młoda i głupia. Teraz cenię w mężczyznach zupełnie 

inne cechy. 

- A jakie? - dopytywał się. 

- Odpowiedzialność, uprzejmość, poczucie bezpieczeństwa, co dla ciebie, 

jak oboje pamiętamy, nie miało specjalnego znaczenia. 

- Może ja też dorosłem? 

- Być może, ale nie wygląda na to, żebyś się zmienił. 

R S

background image

 

- 29 -

- Pozory mogą mylić. To na przykład była pierwsza rzecz, którą odkryłem 

w tobie... na powierzchni chłodna i opanowana, a w środku jesteś... taka 

namiętna. 

- Ja mówię na podstawie doświadczenia, a nie wyglądu. 

- Ach tak. - W kącikach ust Lyalla pojawił się uśmiech. - A czy Alan 

Good jest tak miły i odpowiedzialny, na jakiego wygląda? 

- Tak, jest bardzo miły - powiedziała zgodnie z prawdą.  

Alan jej nigdy nie onieśmielał. Zawsze wiedziała, co zrobi, co powie, 

zupełnie odwrotnie niż Lyall. Być może Alan nie był tak błyskotliwy jak Lyall i 

życie z nim nie byłoby ekscytujące, ale przynajmniej można na nim polegać. 

- Ty się boisz prawdziwego życia. Wolisz się zanudzić, niż odważyć się i 

coś naprawdę zmienić - powiedział bardzo poważnie. 

- To jest oczywiście tylko twoja opinia. Mówisz tak, bo nie byłam na tyle 

głupia, żeby z tobą wyjechać! 

- Byłaś na tyle głupia, żeby mi nie ufać - poprawił ją twardo. 

Przypomniała sobie, jak zobaczyła Lyalla i Judith przytulonych do siebie 

pod drzewem, pod... ich drzewem! 

- To, że ci nie uwierzyłam, to jedyna rozsądna rzecz, jaką zrobiłam 

tamtego lata - odpowiedziała posępnie. 

Spojrzał na nią z politowaniem, ale Jane zdążyła się odwrócić, by nie 

napotkać jego wzroku. 

- Pójdę sprawdzić, czy jest ciepła woda - wycedził przez zaciśnięte zęby. 

Był zły. 

Jane patrzyła na ogród, ale myślami była daleko. Wierzyła Lyallowi, a on 

ją zdradził. Ciągle jeszcze stawał jej przed oczami obraz Lyalla i Judith w jego 

ramionach. Jakie on ma prawo, żeby być zły? 

- Bojler działa - powiedział obojętnym już głosem, pojawiając się 

bezszelestnie na ganku. 

- Dziękuję - wyszeptała, odwracając się. 

R S

background image

 

- 30 -

- Posłuchaj, to wszystko było tak dawno, czy jest sens spierać się o coś, co 

zdarzyło się dziesięć lat temu? - zapytał i podszedł bliżej niej. 

Miała świadomość bliskości jego mocnego ciała. Patrzyła na jego ręce 

wciśnięte w kieszenie spodni i zdrożne myśli znów przyszły jej do głowy. 

- Chodź, zapomnimy o przeszłości i zaczniemy naszą znajomość od nowa 

- zaproponował nagle. - Będziemy traktować się tak, jakbyśmy się niedawno 

poznali. 

Jane wiedziała, że nie potrafi zapomnieć o przeszłości, przecież tyle razy 

próbowała. Ale może Lyall ma rację? Jeżeli będą się traktować, jakby byli dla 

siebie obcy, to łatwiej będzie jej nie myśleć o tym, jak było dawniej... 

- Zgoda - powiedziała powoli. - Jeżeli ty nie będziesz wracał do 

przeszłości, ja też się postaram. 

Zaległa cisza, Jane czuła się niezręcznie. Lyall nie był skrępowany, 

wyglądał jak leniwy kot, który wygrzewa się na słońcu. Patrzył na nią i 

uśmiechał się leciutko. 

- Dobrze... ile ci płacę za zreperowanie bojlera? 

- Nic, to była przyjacielska przysługa - machnął ręką. 

- Myślałam, że umówiliśmy się, że mamy traktować się jak obcy? - 

przypomniała mu. - Zawsze płacę hydraulikom, jak zresztą wszystkim innym 

pracownikom. 

- Nie wezmę od ciebie pieniędzy - odparł stanowczo. 

- Ale ja muszę ci coś za to dać. 

- Tak myślisz? - W oczach pojawiły mu się wesołe chochliki. 

- Oczywiście - powiedziała z godnością. - Może być czek? 

- Nie, ja przyjmuję tylko w naturze. - Podszedł do niej i wziął ją w 

ramiona. 

Jane starała się cofnąć, ale było już za późno. Nie miała ochoty go 

odepchnąć ani wyrwać się z jego objęć, choć czuła, że to właśnie powinna 

zrobić. 

R S

background image

 

- 31 -

Lyall gładził ją po plecach i ramionach. Od jego dotyku po całym jej ciele 

rozchodził się dreszcz rozkoszy. Stała jak zaczarowana, nie mogła się ruszyć z 

miejsca. 

- Nie musisz mi niczego dawać - powiedział, patrząc w jej szeroko 

otwarte oczy. - Ale jeżeli chcesz, to daj mi... - Nie skończył zdania, tylko 

pochylił się i pocałował ją w usta. 

Pocałunek stawał się coraz namiętniejszy. Jane czuła się, jakby znów 

miała dziewiętnaście lat i nigdy się nie rozstawali. Dotyk jego gorących, 

pewnych dłoni, bliskość silnego ciała sprawiły, że wszystko nagle przestało się 

liczyć. Ważne było to, co działo się w tej chwili. 

Nie zastanawiała się, co robi... Po prostu zarzuciła mu ręce na szyję i 

przylgnęła do niego całym ciałem. Lyall szeptał jej imię i całował oczy, usta i 

szyję, a dłońmi coraz namiętniej pieścił plecy i ramiona. 

Jane drżała, namiętnie oddawała pocałunki, nie była w stanie myśleć ani 

się opanować. Do tego właśnie tęskniła i tego najbardziej pragnęła przez 

ostatnie dziesięć lat. 

Lyall ściągnął jej żakiet i rozpiął guziki bluzki. Położył ręce na jej 

piersiach i zaczął je delikatnie pieścić. Jane aż jęknęła, wsunęła ręce pod jego 

sportową bluzę, przesunęła palcami po plecach. 

Nagle Lyall odsunął się od niej, podniósł głowę i opuścił ramiona. W 

pierwszym odruchu Jane spojrzała na niego w niemym proteście. Oboje byli 

zaskoczeni tym nagłym wybuchem namiętności. Lyall był bardzo poważny. Pa-

trzył, jakby coś chciał jej powiedzieć, ale Jane nie była w stanie nawet próbować 

zrozumieć, o co mu chodzi. 

- To nam zawsze dobrze wychodziło, ale pójdę już, zanim uznasz, że 

przepłaciłaś - zażartował, choć wyraz oczu ciągle miał poważny. 

Jane milczała. Ściągnęła poły bluzki, ciągle była oszołomiona tym nagłym 

powrotem do rzeczywistości. Patrzyła, jak idzie przez ogród w stronę 

samochodu. Zniknął za drzewami i została sama. 

R S

background image

 

- 32 -

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

- Dzięki niebiosom, że już jesteś! - wykrzyknęła Dorothy, gdy tylko Jane 

przekroczyła próg swego biura następnego ranka. - Już się zastanawiałam, czy 

coś ci się nie stało. 

- Zaspałam. - Jane unikała pytającego wzroku Dorothy. - Miałam ciężką 

noc, nie mogłam spać. 

Długo nie mogła zasnąć. Wspomnienia mieszały się z wydarzeniami 

ostatniego wieczoru. Łzy cisnęły jej się do oczu. Była wściekła na Lyalla, że ją 

całował, ale jeszcze bardziej na siebie za swoje zachowanie. Jak mogła rzucić 

mu się w ramiona, jakby przez dziesięć lat tylko na to czekała! Zranił ją, 

zdradził, ale gdy zaczął całować, wszystko przestało się liczyć. Mogła jedynie 

odpowiadać na jego pocałunki, jakby była ciągle w nim zakochana... jak wtedy! 

Ale przecież nie była w nim zakochana! Nie może pozwolić, żeby sobie 

pomyślał, że to cokolwiek zmieni. To było typowe dla niego zachowanie. 

Najpierw, żeby osłabić jej czujność, proponuje, żeby zapomnieli o przeszłości, a 

potem całuje, jakby nic się nie zmieniło. On nie ustanie, zanim nie zniszczy z 

takim trudem budowanego poczucia bezpieczeństwa. Tym razem jednak 

napotka twardy opór. Najlepszą obroną przed nim będzie jej chłód i 

opanowanie. Jeśli jeszcze kiedyś się spotkają, będzie przygotowana i nie da się 

zaskoczyć. Nawet nie odważy się pomyśleć, że mógłby ją znów pocałować! 

Zasnęła, gdy się już robiło jasno. Ostry dźwięk budzika wyrwał ją z 

bardzo głębokiego snu. Długo trwało, zanim się dobudziła i dotarła do biura. 

Teraz stała przy biurku Dorothy, udając, że przegląda pocztę, i ciągle nie mogła 

przestać myśleć o Lyallu. O tym, jak ją dotykał, całował i jak bardzo tego 

pragnęła. 

- Wiem, że osobiście chciałaś odebrać tę wiadomość... - powiedziała 

Dorothy przepraszającym tonem. 

R S

background image

 

- 33 -

- Jaką wiadomość? - Jane zatopiona w swoich myślach, nie wiedziała, o 

co jej może chodzić. 

- No jak to! O zamku Penbury! Michael White dzwonił przeszło godzinę 

temu... Multiplex podjął ostateczną decyzję. 

- I co? - spytała zaniepokojona. Lyall tak zajął jej myśli, że zapomniała 

nawet o kontrakcie. 

- Mamy ten kontrakt! - wykrzyknęła radośnie Dorothy.  

To była wiadomość, jakiej potrzebowała. Już prawie straciła nadzieję, że 

uda jej się utrzymać firmę. Teraz będzie musiała ostro wziąć się do pracy i 

pokazać, co potrafi. Ten kontrakt trzeba zrealizować na piątkę, a gdzież tam, na 

szóstkę! Ojciec wierzył, że potrafi poprowadzić Makepeace and Son. Nie 

chciała zawieść jego zaufania, a także zaufania ludzi, którzy pracowali w firmie. 

W jej życiu nie ma już miejsca dla Lyalla, teraz będzie się zajmowała jedynie 

kontraktem i ratowaniem firmy. 

Po długich, frustrujących tygodniach oczekiwania nagle było dużo spraw 

do załatwienia. Na drugą Multiplex wyznaczył spotkanie wstępne. Wcześniej 

Jane chciała osobiście przekazać tę radosną wiadomość swoim pracownikom. 

- Twój ojciec byłby z ciebie dumny - powiedział Ray, a Jane zakręciły się 

łzy w oczach. Ray pracował w firmie od dwudziestu lat i ojciec bardzo go cenił. 

Do zamku przyjechała w bardzo dobrym humorze, pełna optymizmu. Nie 

można powiedzieć, że całkiem zapomniała o Lyallu, ale przynajmniej zszedł na 

drugi plan. 

Nie chciała parkować starego, wysłużonego, firmowego vana wśród 

nowoczesnych samochodów Multiplexu. Stały na parkingu tuż przed zamkiem, 

niczym znak nadchodzących przemian. Jane posmutniała, gdy pomyślała o prze-

budowie zamku. 

Weszła frontowymi drzwiami. Spotkanie miało się odbyć w sali jadalnej. 

Podszedł do niej Michael White, architekt, z którym wstępnie omawiała sprawy 

R S

background image

 

- 34 -

przebudowy. Przedstawił jej Dennisa Langa, głównego menedżera, i Dimity 

Price, architekta wnętrz. 

Dimity miała wielkie, zielone oczy i furę blond loków na głowie. Była 

bardzo kobieca, mówiła cieniutkim głosikiem małej dziewczynki. Słodka 

idiotka, pomyślała o niej niezbyt przychylnie Jane. Co prawda poczuła się nieco 

nieswojo na widok jej eleganckiego kostiumu. Sama była ubrana w spodnie i 

białą bluzkę. 

- Czekamy tylko na szefa - powiedział Michael White i podał Jane 

filiżankę kawy. - Jest bardzo punktualny, ale został odwołany do telefonu. W 

naszej paryskiej filii mają jakieś kłopoty. Powiedział, że przyjedzie tak szybko, 

jak tylko będzie mógł. 

- Nie wiedziałam, że tu będzie. Zazwyczaj szefowie nie zajmują się 

szczegółami kontraktów - zdziwiła się Jane. 

- Ooo, nasz jest zupełnie inny. Interesuje się wszystkimi detalami - z 

humorystyczną rezygnacją machnął ręką Dennis Lang. 

- To jedna z tajemnic jego sukcesu. Poza tym ten projekt jest dla niego 

bardzo ważny. Ma zamiar osobiście doglądać wszystkich etapów przebudowy - 

dodał Michael. 

- To cudowne, że tak przejmuje się swoją pracą. Jest niezwykle 

czarującym mężczyzną, na pewno będziesz nim zachwycona - wtrąciła się 

Dimity. 

- Czyżby? - wyraziła swój sceptycyzm Jane. 

- Zawsze podobał się kobietom, a zresztą możesz ocenić sama. Właśnie 

nadchodzi... 

Dwóch mężczyzn weszło jednocześnie do pokoju, ale z daleka było 

widać, który z nich jest szefem. Świetnie skrojony szary garnitur, ale przede 

wszystkim uderzająca pewność siebie i zdecydowanie. Wystarczyło na niego 

spojrzeć, by wiedzieć, że ten człowiek jest w stanie zarządzać wielkim 

przedsiębiorstwem, podejmować ryzykowne decyzje i zwyciężać. Jane nie 

R S

background image

 

- 35 -

mogła dostrzec twarzy, był zwrócony do swojego rozmówcy, ale wydawał się 

jej dziwnie znajomy... To był Lyall. 

Jane zrobiło się słabo. Przypomniało jej się, co mówiła o „okropnym, 

supernowoczesnym przedsiębiorstwie" i o „szefie grającym w golfa". Poczuła, 

że się skompromitowała. On znów zabawił się jej kosztem! W jednej chwili cała 

energia i optymizm uleciały z niej jak z przekłutego balonu. 

Lyall zatrzymał się przy Michaelu, ale z przerażeniem zobaczyła, że 

właśnie obaj idą w jej stronę. Poczuła, że robi się coraz bardziej wściekła. Jak 

mógł zrobić z niej taką idiotkę? Miał parę dobrych okazji, żeby powiedzieć jej, 

kim jest. 

Michael przedstawił ich sobie, a Lyall jakby nigdy nic uścisnął jej rękę. 

Widziała rozbawienie w jego oczach. Na dodatek, gdy tylko ich dłonie się 

zetknęły, Jane zalała fala gorąca. Przypomniały jej się jego namiętne pocałunki. 

Przecież to było zaledwie kilkanaście godzin temu! Ale dla tego zimnego drania 

to pestka... stoi przed nią spokojny, opanowany i jeszcze dobrze się bawi, 

pomyślała. 

Nie była w stanie wykrztusić słowa. Na szczęście zrobiło się małe 

zamieszanie, wszyscy zaczęli zajmować miejsca dookoła stołu. Jane usiadła 

możliwie daleko od Lyalla, ale i tak na nim była skupiona cała jej uwaga. 

Lyall wygłaszał właśnie tak zwane słowo wstępne. Jane w ogóle nie 

słuchała o czym mówił, patrzyła, jak mówił. Zdała sobie sprawę, że nigdy 

wcześniej nie widziała go w garniturze. Wyglądał poważniej i stateczniej niż 

zwykle, ale przez to był jeszcze atrakcyjniejszy. Ręce mocno oparł na krześle, 

był taki władczy... Nigdy nie podejrzewała, że będzie jej to imponować. 

Och, jaka była głupia! Jak mogła nie zauważyć, że on tak bardzo się 

zmienił? Praktycznie powiedział jej, kim jest, gdyby chwilę pomyślała, 

wpadłaby na to. Jak ma się teraz z nim nie widywać, skoro jest głównym 

klientem Makepeace and Son? 

R S

background image

 

- 36 -

Lyall mówił o planach przebudowy zamku. Słuchacze wydawali okrzyki 

zachwytu, takie jak: „to brzmi cudownie!", „wspaniały pomysł!", „niezwykle 

nowatorskie!". Przodowała w nich Dimity, która siedziała tak blisko Lyalla, że 

jeśliby usiadła odrobinę bliżej, wylądowałaby na jego kolanach. 

Jane trzęsła się z bezsilnej wściekłości.  

Rano była taka szczęśliwa, że podpisuje ten kontrakt, a on teraz popsuł 

całą jej radość. Miała ochotę wydrapać mu te niebieskie, błyszczące ślepia! 

Nagle zorientowała się, że wszyscy na nią patrzą, a na sali zaległa cisza. 

Nie słyszała ani słowa z tego, co mówił i nie miała pojęcia, o co chodzi. 

- Przepraszam, nie dosłyszałam pytania - starała się wybrnąć z trudnej 

sytuacji. 

- Pytałem, czy Makepeace and Son ma wystarczająco dużo pracowników, 

by natychmiast rozpocząć prace? - powtórzył. 

- Tak, oczywiście. 

- To dobrze. - Jego głos nie zdradzał żadnych emocji, ale Jane wiedziała, 

że bawi go ta sytuacja. 

- Słyszałem plotki, że gram w golfa i objadam się w drogich restauracjach 

zamiast pracować, ale zapewniam wszystkich państwa, że to nieprawda - 

wyraźnie ją prowokował. - Jestem tu, i mam zamiar osobiście nadzorować 

przebieg robót. Chcę, żeby prace rozpoczęły się od pierwszego piętra, gdzie, jak 

widać na planach, będzie część mieszkalna. Życzę sobie, by powstał tam aparta-

ment, w którym będę mieszkał w czasie pobytów w Penbury. Mam nadzieję, że 

jesteś przygotowana do rozpoczęcia intensywnych prac - zwrócił się poważnie 

do Jane. - I chciałbym wiedzieć, co o tym wszystkim myślisz... 

- A jakie to ma znaczenie, co ja myślę? - Jane rozwścieczyła jego 

prowokacja i nie bardzo kontrolowała to, co mówi. Zapomniała, że ich rozmowy 

słucha wiele osób. 

- Czy to znaczy, że masz jakieś zastrzeżenia? - spytał lodowatym tonem. 

R S

background image

 

- 37 -

- To nie ja stawiam tu warunki, ale nie podoba mi się, że chcesz cały czas 

stać moim ludziom nad głową. To są dobrze wykwalifikowani fachowcy. 

Wiedzą, co mają robić, o ile ktoś nie zmienia zdania w połowie roboty albo nie 

krytykuje ich bez powodu - powiedziała ostro. 

- Ja rzadko zmieniam zdanie - odpowiedział spokojnie, ale widać było, że 

jest zły. - Nie mam zamiaru wtrącać się w pracę twoich ludzi, ale istotnie, to ja 

decyduję, jak będzie wyglądał zamek po przebudowie i w jakiej kolejności prace 

będą wykonywane. 

- Widzę, że tylko tracę czas. - Jane zignorowała znaki, jakie dawał jej 

Michael. Chodziło oczywiście o to, żeby już się nie odzywała. - Nie jestem w 

stanie pracować, gdy ktoś wisi mi na karku, możesz sobie poszukać innego kon-

trahenta! - zawołała wściekła. 

Na sali zaległa cisza. Wszyscy patrzyli na nią zdziwieni. Jane wstała i 

szybko wyszła z sali. Wściekłość i upokorzenie wrzały w niej jeszcze, gdy 

wsiadała do samochodu. Zaczęła walić rękami w kierownicę. Gdy się trochę 

uspokoiła, z przerażającą jasnością dotarło do niej, co zrobiła. Zerwała kontrakt, 

który ratował jej firmę! Firmę, którą jej ojciec z trudem budował tyle lat, która 

istniała odkąd pamięta. Teraz ona pogrzebała ją własnymi rękami. Od tego 

kontraktu zależał byt i praca wielu osób. Jak ona im powie, że rzuciła kontrakt w 

twarz Lyallowi Hardingowi? 

Przerażona bezmiarem swej głupoty zamknęła oczy, dłonie zacisnęła na 

kierownicy. Co ja zrobiłam? - powtarzała zrozpaczona. Już nie powstrzymywała 

łez napływających jej do oczu. Przypomniały jej się słowa Raya: „Twój tata 

byłby z ciebie dumny".  

Złapała się za głowę. Dobrze, że ojciec nie wie, w jak głupi sposób 

odrzuciłam wspaniały kontrakt, pomyślała. Jakże bardzo byłby zawiedziony jej 

postępowaniem. 

Nagle podjęła postanowienie - musi to naprawić. To jedyne rozsądne 

rozwiązanie, musi natychmiast wrócić i przeprosić Lyalla. 

R S

background image

 

- 38 -

Spotkanie skończyło się niedługo po jej wyjściu. Prawie wszystkie 

samochody odjechały, ale samochód Lyalla jeszcze stał. Weszła do holu, w 

którym siedziała sekretarka. 

- Chciałabym zobaczyć się z panem Hardingiem - powiedziała Jane 

zdecydowanie. 

Sekretarka, która też była na spotkaniu, z pewnym zdziwieniem, ale bez 

komentarza, zaprowadziła ją do pokoju Lyalla. 

Lyall stał przy oknie i rozmawiał z Dennisem Langiem, gdy sekretarka 

zaanonsowała jej przyjście trochę przestraszonym tonem. 

- Przepraszam cię, Dennis, czy możesz nas zostawić? - zwrócił się do 

swego rozmówcy i poczekał, aż wyjdzie i zamknie drzwi. Dopiero wtedy 

spojrzał na Jane. - Słucham - powiedział szorstko. 

- Przyszłam cię przeprosić. Nie powinnam tak się zachowywać - 

powiedziała cicho i podeszła parę kroków w jego stronę. 

- Nie powinnaś. - Wyraz jego oczu był zimny i bezkompromisowy. - 

Ośmieszyłaś mnie przed moimi pracownikami. 

- Ja cię ośmieszyłam? - powtórzyła jak echo. 

- Nie jestem przyzwyczajony, by ktoś urządzał mi awanturę w trakcie 

oficjalnego spotkania. Ani też, by zrywać kontrakt z zupełnie idiotycznych 

powodów. Udało ci się przekonać wszystkich, że źle wybrałem firmę. Przy-

znasz, że to nie buduje mojego autorytetu. 

- Przepraszam - wyszeptała. Odwrócił się zniecierpliwiony do okna. 

- Myślałem, że zależy ci na tym kontrakcie. List motywacyjny, który 

przysłałaś wraz z ofertą, sprawiał wrażenie, że rozpaczliwie potrzebujesz tej 

pracy. - Spojrzał na nią przez ramię. 

- Tak było - przyznała i zaraz się poprawiła: - I tak jest. 

- W dziwny sposób to okazujesz. Skoro ten kontrakt tak wiele dla ciebie 

znaczył, to czemu go odrzuciłaś? - spytał ponuro. 

R S

background image

 

- 39 -

- Powinieneś wiedzieć dlaczego - powiedziała z wyrzutem. - Czemu nie 

powiedziałeś mi, kim jesteś? 

Patrzył na nią zimno i z lekką wzgardą. 

- Ty wiesz, kim jestem, Jane. Niewielu ludzi zna mnie lepiej od ciebie. 

- Mogłeś mnie uprzedzić, że jesteś szefem Multiplexu. 

- Sama mogłaś się tego dowiedzieć. Gdybyś choć w połowie była tak 

rozsądna, jak ci się wydaje, to sprawdziłabyś, kim jest twój klient. Przy 

odrobinie wysiłku trafiłabyś na moje nazwisko, a nie winiła mnie za swój brak 

profesjonalizmu. Wiedziałabyś wtedy, kogo spotkasz. 

- A czemu udawałeś hydraulika? 

- Nie udawałem - poprawił ją. - Powiedziałem jedynie, że różne prace w 

życiu wykonywałem i to prawda. 

- I twoja obecna praca: szefa jednej z największych firm zajmujących się 

elektroniką, to takie samo zajęcie jak poprzednie? - wpadła mu w słowo. 

Lyall zignorował jej sarkazm. 

- Nie, ale nawet gdybym ci powiedział, to i tak byś nie uwierzyła. 

Przecież ty wiesz wszystko najlepiej. 

Jane przypomniała się podobna scena sprzed dziesięciu lat. 

- To nie było tak, jak myślisz, Jane! - Lyall zdążył ją złapać, zanim 

zniknęła między drzewami. 

- Zostaw mnie! - wołała z płaczem. 

- Nie puszczę cię, dopóki mnie nie wysłuchasz - chwycił ją za ramiona, 

ale wyrwała się. 

- Już dość się nasłuchałam twoich kłamstw! - krzyczała, z trudem łapiąc 

oddech wśród szlochu. - Powinnam się trzymać od ciebie z daleka, jak mi radził 

tata. Każdy wie, jaki jesteś, tylko ja byłam taka głupia, żeby temu nie wierzyć! 

Twarz Lyalla stężała. 

- To ty wiesz, jaki jestem naprawdę! Czy ostatnie tygodnie nic dla ciebie 

nie znaczyły? 

R S

background image

 

- 40 -

- Dla ciebie nic nie znaczyły! Myślałam, że mnie kochasz, a ty przez cały 

czas kombinowałeś za moimi plecami z tą puszczalską wywłoką! 

- Nie masz prawa tak mówić o Judith! - podniósł głos, a Jane aż się 

cofnęła. - Ona nie jest puszczalska i nic z nią nie kombinowałem! 

- Czy naprawdę myślisz, że ci uwierzę? 

Ta scena w lesie - Judith w ramionach Lyalla - odcisnęła się w pamięci 

Jane na zawsze. Nie rozumiała, jak on śmie jeszcze zaprzeczać. 

- Tak właśnie myślę. Spodziewam się, że uwierzysz mnie, a nie tym 

wszystkim plotkarom. 

- Wiem, co widziałam. - Jane nie mieściło się w głowie, jak może tak 

kłamać w żywe oczy! 

- Nie, nie wiesz, co widziałaś! Mam nadzieję, że będziesz miała na tyle 

odwagi, by myśleć samodzielnie. A jeśli nie, to zostań w swoim bezpiecznym, 

małym jak Penbury światku. Nie łudź się jednak, że i ja dam się tu zamknąć! 

Teraz znowu stali naprzeciwko siebie, choć nie było to w lesie, a w starej 

bibliotece. On znowu zarzucał jej, że mu nie zaufała. Patrzyli na siebie w 

milczeniu. W końcu przerwał je Lyall. 

- Jak na tak rozsądną osobę, zachowałaś się dość głupio. Bóg jeden wie, w 

jaki sposób udało ci się tak długo utrzymać firmę. Czy podobnie się 

zachowujesz wobec wszystkich klientów? 

Jane podniosła głowę, ich spojrzenia się spotkały. 

- A ty się tak zachowujesz w stosunku do wszystkich kontrahentów? - 

odbiła piłeczkę. 

W niebieskich, chmurnych oczach pojawiło się lekkie zdziwienie. 

- To nie ja zerwałem kontrakt i wyszedłem ze spotkania - przypomniał jej. 

- A kto mnie całował poprzedniego wieczora, może nie ty? - wypaliła. 

Spojrzenie Lyalla złagodniało. 

- Ja - przyznał, a w kącikach ust pojawił się uśmiech.  

R S

background image

 

- 41 -

Jane starała się zachować chłód i spokój, ale zdradził ją rumieniec, który 

niespodziewanie wypełzł na jej policzki. 

- Ty dobrze wiedziałeś, że ja tu dzisiaj będę. A wczoraj, najpierw 

zaproponowałeś mi, żebyśmy traktowali się jak obcy, a potem całowałeś mnie... 

jakby nic się nie zmieniło przez te dziesięć lat... I po tym wszystkim mieliśmy 

dziś omawiać szczegóły dużego kontraktu... jakby nigdy nic! Uważam, że to nie 

było w porządku wobec mnie... I nie masz racji, zarzucając mi nieprofesjonalne 

zachowanie. Lyall uśmiechnął się łagodnie. 

- Nie planowałem takiego przebiegu wydarzeń. Pocałowałem cię pod 

wpływem impulsu... ale myślę, że nie to teraz mamy ustalić. 

- To prawda - zgodziła się. 

- Trzeba ustalić, czy chcesz tę pracę, czy nie?  

Jane chwyciła głęboki oddech. 

- Tak - odpowiedziała krótko. 

- Mieliśmy wiele ofert od różnych firm, które też starały się o ten 

kontrakt. Wybrałem Makepeace and Son ze względu na dobrą opinię i wysoką 

jakość usług. - Podszedł do okna i patrzył zamyślony na ogród. 

- A nie dlatego, że... - przerwała w pół zdania. 

- Że? - podniósł zdziwiony brwi. 

- ...że się wcześniej znaliśmy - dokończyła nieśmiało. 

- Nie, mówiłem ci już, że nie mieszam życia prywatnego z zawodowym. 

To Dennis Lang badał oferty i sprawdzał referencje firm. On umieścił 

Makepeace and Son na przedzie listy. Rozpoznałem znajome nazwisko, ale 

myślałem, że to firma twojego ojca. Dopiero Dennis powiedział mi, że teraz ty 

ją prowadzisz. Cieszycie się dobrą opinią w okolicy. Dennis opisywał cię jako 

chłodną, wyważoną profesjonalistkę, ale chyba nikt, kto widział cię na dzisiej-

szym spotkaniu, w to już nie uwierzy. 

- Nieczęsto zdarza mi się omawiać kontrakt z byłym kochankiem i to bez 

uprzedzenia - broniła się. - Wiem, że zachowałam się porywczo i głupio, ale 

R S

background image

 

- 42 -

zupełnie nie spodziewałam się, że się tak szybko spotkamy... Zazwyczaj 

zachowuję się właśnie tak, jak opisał to Dennis. Nie dziwiłabym się, gdybyś 

oddał ten kontrakt jakiejś innej firmie, ale będę ci bardzo wdzięczna, jeśli dasz 

nam jeszcze jedną szansę. 

Lyall nie odpowiedział od razu. Patrzył, jak na twarzy Jane miesza się 

duma z upokorzeniem. Zamyślił się, widać było, że głęboko zastanawia się, jak 

rozwiązać tę kłopotliwą sytuację. Jane wstrzymała oddech, od jego decyzji za-

leżała przyszłość jej firmy. 

- Dobrze, ale pod dwoma warunkami - powiedział wreszcie. Jane o mało 

nie podskoczyła z radości. - Po pierwsze, takie zachowanie więcej się nie 

powtórzy. Poza tym, jeśli okaże się, że twoja firma nie jest należycie przygoto-

wana do prowadzenia takich prac, to kontrakt na następne etapy projektu 

podpiszę z kimś innym. 

- Na pewno będziesz zadowolony z naszej pracy. Moi robotnicy są 

świetnymi fachowcami i są rzetelni. A jaki jest drugi warunek? 

Lyall spojrzał w jej szeroko otwarte szare oczy i uśmiechnął się 

łobuzersko. 

- Pójdziesz ze mną na kolację. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 43 -

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Jane aż potrząsnęła głową ze zdziwienia. 

- Mówisz poważnie? 

- Jak najpoważniej. 

- To dość dziwny warunek, jak na osobę, która twierdzi, że nie miesza 

życia zawodowego z prywatnym! 

- A cóż może być bardziej zawodowego niż kolacja z kontrahentem? - 

starał się ukryć rozbawienie. 

- Czy ze wszystkimi kontrahentami umawiasz się na kolację? - spojrzała 

na niego podejrzliwie. 

- Przecież wyszłaś ze spotkania i nie zdążyliśmy omówić szczegółów 

kontraktu - przypomniał jej niefortunne zachowanie. 

Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, to kolacja z nim sam na sam. Ale 

on zawsze tak potrafił zamotać, że nie umiała znaleźć wyjścia. 

- Gdybyś potrafiła dbać o swoje interesy, sama byś mnie zaprosiła na 

kolację - dodał. 

- Dlaczego miałabym cię zapraszać? - obruszyła się. 

- To oczywiste - uniósł brwi w geście zdziwienia. - Gdybym to ja zrobił 

wszystko, co w mojej mocy, żeby zrazić do siebie klienta, od którego zależy 

przyszłość mojej firmy, stanąłbym na głowie, żeby to naprawić. A już na 

pewno nie traktowałbym zaproszenia na kolację jak próby wzięcia do niewoli. 

- Nie byłabym tego taka pewna - mruknęła pod nosem. - Gdybyś tak 

dobrze znał tego klienta jak ja ciebie, to też byś się wahał. - Przez chwilę 

pomyślała, że posunęła się za daleko, ale Lyall nagle zaczął się śmiać. 

- Nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, która dwa razy w ciągu jednego 

dnia ryzykowałaby utratę kontraktu i to z powodu kolacji! Zaczynam się 

zastanawiać, czy ty naprawdę chcesz podpisać ten kontrakt? 

R S

background image

 

- 44 -

- Chcę - szybko przytaknęła, bo wyczuła groźbę zawartą w jego słowach. 

- To dobrze, przyjadę po ciebie o siódmej. 

- A zatem do zobaczenia - rzuciła chłodno Jane, po czym ruszyła do 

wyjścia. 

Lyall szarmancko otworzył jej drzwi. 

- Ubierz się elegancko - szepnął, gdy przechodziła koło niego, a następnie 

szybko zamknął drzwi, nie dając jej szansy na ripostę. 

Jane odetchnęła głęboko, gdy znów znalazła się w ogrodzie. Teraz już 

będzie mogła spokojnie spojrzeć w twarz Dorothy i innych pracowników. Nie, 

zdecydowanie kolacja z Lyallem nie jest za to zbyt wysoką ceną. Niestety, Lyall 

był jedyną osobą, której nie potrafiła traktować jak zwykłego klienta. 

Był też jedynym człowiekiem, który potrafił przebić się przez jej pozorny 

chłód i dotrzeć do jej wnętrza. Dlatego tak głęboko ją zranił. Gdy odszedł, Jane 

przyrzekła sobie, że już nigdy nikomu nie pozwoli tak się do siebie zbliżyć. 

Przez dziesięć lat bez większego trudu jej się to udawało. 

Jej rodzina i przyjaciele byli zdumieni zmianą, jaka zaszła w niej tamtego 

lata. Chłód i opanowanie pod wpływem Lyalla stopiły się jak wosk. Ich miejsce 

zajęła radość i beztroska. Gdy po rozstaniu z Lyallem stała się znowu taka jak 

wcześniej - chłodna i opanowana - wszyscy, łącznie z nią samą, uznali, że 

widocznie taka jest ta prawdziwa Jane. I taka była przez ostatnie dziesięć lat - aż 

do dziś, do jego powrotu. W towarzystwie Lyalla czuła się, jakby chodziła po 

linie - jeden fałszywy krok i nie zdoła zachować równowagi. Kolacja z nim to 

tak naprawdę poważna próba dla jej chłodu, opanowania i rozsądku. 

Jane przewróciła całą szafę do góry nogami. Przymierzyła dosłownie 

wszystko, zanim zdecydowała, w co ma się ubrać na tę kolację. Wybrała białą 

bluzkę z delikatnego batystu z haftowanym kołnierzykiem i krótką, bordową 

spódnicę z połyskliwej satyny. Talię podkreśliła szerokim, zamszowym 

paskiem. Włożyła pantofle na niewysokim obcasie i stanęła przed lustrem. 

Okręciła się parę razy, spódnica zawirowała wokół smukłych nóg. Była zadowo-

R S

background image

 

- 45 -

lona ze swojego stroju, choć przez moment zaniepokoiła się, czy nie jest zbyt 

prowokujący. Nie chciała drażnić Lyalla, powiedział, żeby ubrała się elegancko, 

więc tak zrobiła. Z drugiej jednak strony nie miała zamiaru go kusić. 

Czemu jestem taka zdenerwowana? - zastanawiała się, czekając na niego. 

Był ciepły, letni wieczór. Jaśmin pachniał tak intensywnie, że cały dom był 

wypełniony jego aromatem, a ona nawet tego nie zauważyła. Siedziała przy 

oknie i powtarzała sobie, że Lyall jest jedynie klientem.  

Gdy jednak usłyszała dzwonek do drzwi, wiedziała, że nie na wiele się to 

zdało. Żaden klient nie powodował u niej tak przyspieszonego bicia serca. 

Chwyciła głęboki oddech i po raz kolejny obiecała sobie, że będzie się 

zachowywać jak zwykle w takich sytuacjach - będzie chłodną i wyważoną Jane 

Makepeace. Przybrała uprzejmy wyraz twarzy i otworzyła drzwi. 

W drzwiach, jak się tego spodziewała, stał Lyall. W ciemnym garniturze i 

w białej koszuli wyglądał niesłychanie atrakcyjnie. Nigdy nie widziała go w tak 

wytwornym stroju. Wszystko w nim było pełne jakiejś nie znanej jej dotąd 

godności i klasy. I te delikatne zmarszczki dokoła oczu, nieprzenikniony wyraz 

twarzy i twarda linia ust... Jane poczuła, jakby nagle uszło z niej powietrze. 

Lyall cofnął się krok i też nic nie mówił. Przez dłuższą chwilę stali i jak 

zaczarowani wpatrywali się w siebie. 

W końcu Lyall przerwał ciszę. 

- Jesteś gotowa, Jane? 

- Tak, tylko wezmę torebkę - ledwo zdołała wykrztusić. To tylko kolacja z 

klientem, powtarzała sobie. 

Lyall przyglądał się jej uważnie, gdy drżącymi palcami starała się 

poradzić sobie z kluczem. Włosy wysunęły jej się zza uszu i zasłoniły twarz. 

- Czy coś się stało? - spytał miękko. 

- Nie, tylko... trochę mnie zaskoczyłeś. - Już wiedziała, że na nic się zdały 

jej zaklęcia. To była kolacja z Lyallem, a nie z kontrahentem. 

- Zaskoczyłem cię, przecież byliśmy umówieni? - zdziwił się. 

R S

background image

 

- 46 -

Jane wolała nie odpowiadać, udawała, że szuka czegoś w torebce.  

Lyall delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. Znów jego dotyk przyprawił 

ją o drżenie. 

- Jedziemy? - łagodnie wziął ją pod ramię. 

Samochód Lyalla wyglądał na drogi i luksusowy. Siedzenia były głębokie 

i bardzo wygodne. Otworzył dach, w samochodzie rozszedł się zapach 

koszonych łąk. Prowadził samochód szybko, ale pewnie i spokojnie. Jane obser-

wowała go kątem oka. Widziała jego profil, zdecydowaną linię ust i ręce mocno 

oparte na kierownicy. 

Mimo tego, co czuła, postanowiła dołożyć wszelkich starań, aby pokazać 

mu, jak bardzo się różni od dziewczyny, którą kiedyś znał. Prowadzi własną 

firmę i wie, czego chce. Rozpoczęła uprzejmą konwersację na temat pogody, 

mijanych okolic i rozwoju regionu. Lyall równie grzecznie odpowiadał, ale 

dawało się wyczuć rozbawienie w jego głosie, jakby przejrzał jej grę. Poczuła 

się kompletnie zbita z tropu. 

Zatrzymali się przed jedną z najlepszych i najbardziej znanych restauracji 

w całym hrabstwie. 

- Czy tu będziemy jedli kolację? - Nie umiała ukryć swojego zaskoczenia. 

Lyall wyłączył silnik. 

- Zarezerwowałem tu stolik, ale jeżeli ci się nie podoba, to możemy 

oczywiście pojechać gdzie indziej. 

- Ale... żeby zdobyć tu miejsca, trzeba je podobno rezerwować z dużym 

wyprzedzeniem - znów nie umiała ukryć swojego zaskoczenia. 

- To zależy od tego, kim jesteś - roześmiał się jak uczniak, któremu udał 

się dobry kawał. 

Gdy się śmiał w taki sposób, znów wyglądał jak dwudziestopięcioletni 

chłopak - wojowniczy, pełen energii, ciekawy życia i przyszłości. W takim 

właśnie bez pamięci się zakochała. Był tak różny od wszystkich znanych jej 

ludzi. Powtarzał jej, że za Penbury jest wielki, piękny świat. Potrzeba tylko 

R S

background image

 

- 47 -

odrobiny odwagi, żeby go podbić, zdobyć to, o czym się marzy. Skończyło się 

tak, że ona została, a on wyjechał. A teraz wystarczyło jedno jego słowo, by 

zarezerwować stolik w takiej jak ta restauracji. 

Właściciel przywitał Lyalla jak stałego bywalca. Sam wskazał im stolik z 

pięknym widokiem na rzekę. 

- Powinieneś mi powiedzieć, dokąd idziemy - szepnęła z wyrzutem, gdy 

prowadził ją w stronę stolika. - Nie jestem odpowiednio ubrana - dodała, 

podziwiając wytworne toalety pań dokoła. 

Usiedli, kelner wręczył im kartę. 

- Ty zawsze jesteś odpowiednio ubrana, Jane. Nie dokładasz specjalnych 

starań, a wyglądasz na lepiej ubraną od niejednej kobiety - skomplementował ją. 

Jane ucieszyła się z tego komplementu. Zaczęła studiować kartę, gdy 

nagle pojawił się kelner z szampanem. 

- Pomyślałem, że taką okazję trzeba uczcić - wyjaśnił Lyall, widząc jej 

zdziwione spojrzenie. 

- A jaką okazję w zasadzie świętujemy? - spytała podejrzliwie. 

- To, że znów jesteśmy razem - odparł z uśmiechem. 

- To tylko kolacja z kontrahentem - przypomniała mu pospiesznie. 

- Czy tak się zachowujesz, gdy chcesz być miła? - spytał z rezygnacją. 

- Myślałam, że będziemy omawiać szczegóły kontraktu - nastroszyła się. - 

Nie było mowy o tym, że muszę być miła. 

- Miałem nadzieję porozmawiać z tobą w przyjacielskiej atmosferze. Ty 

zaś zachowujesz się tak, jakbyś była na spotkaniu z jakimś nudnym facetem i 

chciała już wyjść, zanim się naprawdę zaczęło! 

- Traktuję cię jak każdego innego klienta. Nie mam zamiaru ci się 

podlizywać - wypaliła, a jej szare oczy błyszczały oburzeniem. Chwyciła 

kieliszek z szampanem, wypiła jednym haustem i z impetem odstawiła, patrząc 

na niego zaczepnie. 

R S

background image

 

- 48 -

Przez chwilę wydawało się, że przesadziła. Groźne błyski pojawiły się w 

oczach Lyalla, ale rozpogodził się. 

- To już lepiej, taką Jane pamiętam z dawnych lat - powiedział ze 

śmiechem. 

- Nie powinieneś tak mówić, przecież nie dalej jak wczoraj umówiliśmy 

się, że będziemy się tak zachowywać, jakbyśmy się dopiero co poznali - 

przypomniała mu. Była bardzo z siebie niezadowolona, że tak łatwo dała się 

sprowokować. 

- Nie o to mi tak naprawdę chodziło, chciałem tylko, żeby naszej 

znajomości nie obciążał fakt, że byliśmy kiedyś kochankami. 

- I najlepszą drogą do tego, by zmniejszyć ciężar przeszłości, było 

całowanie mnie - dopowiedziała z nutą sarkazmu w głosie. 

- Nie, muszę przyznać, że nie potrafiłem nad tym zapanować. Tak się 

upierałaś, żeby mi zapłacić... ale chyba ci się podobało? 

Jane zaczerwieniła się. Udała, że pilnie studiuje kartę, żeby Lyall tego nie 

zauważył. 

- Wolałabym, żeby to się więcej nie powtórzyło. 

- Wiele osób cieszyłoby się, gdyby ktoś naprawił im bojler tak tanio - 

zażartował. 

- Gdybym wiedziała, że taka jest twoja cena, to wzięłabym kąpiel nawet 

w Oceanie Lodowatym! 

- Jane, ty zawsze tak ceniłaś szczerość. Spójrz mi w oczy i z ręką na sercu 

powiedz, że ci się nie podobało! 

Jane sprzedałaby w tej chwili duszę diabłu, żeby móc tak powiedzieć. 

Wiedziała jednak, że w tym przypadku kłamstwo na nic się nie zda. 

- Wykorzystałeś sytuację, że nie wiedziałam, kim jesteś - próbowała 

zmienić strategię. 

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że gdybyś wiedziała, że jestem szefem 

Multiplexu, toby ci się podobało? 

R S

background image

 

- 49 -

- Ja w ogóle nie chciałam być w takiej... sytuacji. 

- Znów czuła się zapędzona w kozi róg. 

- Nie chciałaś, żebym ci zreperował bojler? - Lyall wyraźnie dobrze się 

bawił. 

- Nie rozumiem, po co urządziłeś tę maskaradę, udając hydraulika, chyba 

tylko po to, żeby mnie kompletnie ogłupić - oburzyła się. 

- Nie bądź taka melodramatyczna. Niczego takiego nie planowałem. 

Zadzwoniłem wczoraj do ciebie, żeby ci powiedzieć, kim jestem i że podjąłem 

decyzję w sprawie zamku, a ty pomyliłaś mnie z George'em. Pomyślałem, że 

jeżeli zadzwonię jeszcze raz i powiem ci, co się stało, to będzie jeszcze gorzej i 

że lepiej takie sprawy załatwiać nie przez telefon. Dlatego do ciebie 

przyjechałem. Potem sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, także dla mnie. 

- Nie zauważyłam, żebyś próbował mi coś wyjaśniać - powiedziała 

porywczo. 

- Z początku byłaś taka nieufna, ze w ogóle trudno było z tobą rozmawiać. 

Chciałem powiedzieć ci wtedy, gdy zaproponowałem, żebyśmy zaczęli naszą 

znajomość od nowa, ale ty wyskoczyłaś z tym płaceniem. Później zupełnie nie 

miałem do tego głowy... 

On nie miał głowy! To ona znów czuje się tak, jakby walił się cały jej 

świat, a on po prostu zapomniał! Jane wpatrywała się w listę dań niewidzącymi 

oczyma. Wpatrywała się w leżącą na stole rękę Lyalla i myślała, że tak 

niedawno czuła jej dotyk. 

Zmusiła się, żeby w końcu przestać myśleć o nim i wybrać coś, bo koło 

stolika pojawił się kelner. Przyjął zamówienie i szybko się oddalił. Jane 

postanowiła dowiedzieć się jednej rzeczy. 

- Dlaczego wróciłeś do Penbury? 

- Multiplex ma swoją główną siedzibę w centrum Londynu. Potrzebujemy 

jednak miejsca, gdzie mogłyby się odbywać konferencje i spotkania z 

naukowcami, na których przedstawialiby najnowsze osiągnięcia w dziedzinie 

R S

background image

 

- 50 -

elektroniki. Jak wiesz, planujemy także budowę laboratorium, gdzie mogliby 

prowadzić badania. Będą tu przyjeżdżać ludzie z całego świata, to może 

całkowicie zmienić przyszłość Penbury. 

- Ale to nie wyjaśnia, dlaczego ty jesteś tutaj - naciskała go. - Człowiek z 

twoją pozycją na pewno nie musi być tam, gdzie nie chce. Gdy wyjeżdżałeś stąd 

dziesięć lat temu, powiedziałeś, że nigdy tu nie wrócisz... Ciekawa jestem, 

dlaczego zmieniłeś zdanie? 

- Nie przyjechałem tu szukać moich korzeni, jeżeli to miałaś na myśli. - 

W jego głosie słychać było gorycz. - Oderwałem się od nich już wiele lat temu. 

Myślę o przyszłości, a nie o przeszłości. 

Nagle uświadomiła sobie, jak niewiele o nim wie. Lyall nigdy nie mówił 

o swojej rodzinie, a Jane, czując, że to dla niego drażliwy temat, nie dopytywała 

się. Teraz żałowała, że tego nie zrobiła, ale wtedy wydawało jej się, że nie 

można wkraczać na teren prywatny i zakazany. 

- W takim razie, dlaczego akurat Penbury? - Starała się, żeby jej głos miał 

naturalne brzmienie. 

Lyall bawił się widelcem i widać było, że myślami przebywa w 

przeszłości. 

- To czysto biznesowa decyzja - odpowiedział jakby nigdy nic. - Dałem 

listę potencjalnych lokalizacji Dennisowi, którego obowiązkiem było wszystko 

sprawdzić i to on zaproponował to miejsce. Nie miałem wprawdzie zamiaru tu 

wracać, ale, jak ci już mówiłem, oddzielam życie osobiste od zawodowego, a z 

punktu widzenia interesów, Penbury wydawało się najlepszą lokalizacją. 

- Nie musiałeś sam tu przyjeżdżać, mogłeś zlecić nadzór nad tym 

projektem Dennisowi. 

- Owszem, mogłem, ale chcę być wprowadzony we wszystkie szczegóły. 

Nie można podejmować dobrych decyzji, siedząc w fotelu i nie wiedząc 

dokładnie, co się dzieje. To ma być duży projekt, nowe centrum badawcze, 

łączy się to ze zdobyciem nowych rynków i dalszym rozwojem firmy. Każdy, 

R S

background image

 

- 51 -

kto z nami będzie współpracował, nie wyłączając ciebie, Jane, powinien sobie z 

tego zdawać sprawę. Wszystkie prace muszą być wykonane perfekcyjnie. 

- I wróciłeś tu, by mieć pieczę nad wszystkim? 

- Tak, ale także z innych powodów. Wyjechałem z Penbury, najpierw do 

Londynu, a później do Stanów i myślałem, że już nigdy tu nie wrócę. W Stanach 

zacząłem pracować w Multipleksie i trochę czasu minęło, zanim zostałem 

szefem tej firmy i udało mi się doprowadzić ją do jej dzisiejszej, europejskiej 

pozycji. Nie marnowałem czasu na rozpamiętywanie przeszłości. Dopiero gdy w 

pierwszym raporcie Dennisa zobaczyłem twoje nazwisko... - Przerwał i 

spróbował wina, które właśnie przyniósł kelner, skinął głową z aprobatą i wrócił 

do wspomnień. - Wtedy zdałem sobie sprawę, że pamiętam różne rzeczy, o 

których wcześniej myślałem, że nie mają dla mnie żadnego znaczenia. 

Pamiętam łowienie ryb w Pen, hale, na których pasą się owce, las koło zamku - 

spojrzał jej prosto w oczy. - I pamiętam ciebie, Jane. Pamiętam, w jaki sposób 

pochylasz głowę, gdy cię coś trapi, jak odbija się słońce w twoich włosach, i że 

masz jasnoszare oczy. 

Jane poczuła znajome mrowienie na skórze. Gdy tak mówił, wracała 

najpiękniejsza przeszłość. Przez moment wydawało jej się, że znów czeka na 

niego pod drzewem, serce bije jej szybciej na jego widok i wyciąga do niego 

ramiona. Ale szybko wróciła do rzeczywistości. 

- A pamiętasz, jak złamałeś mi serce? - spytała ze smutkiem. 

Lyall potrząsnął przecząco głową. 

- To ty sama je sobie złamałaś. Mnie o to nie powinnaś obwiniać. 

- Nie powinnam cię obwiniać? - powtórzyła gorzko. - Ty tylko mnie 

zostawiłeś i wyjechałeś, żeby tu nigdy nie wrócić. 

- To nieprawda, wróciłem. 

- Tak, teraz, kiedy nic już nas nie łączy. 

- Nie, Jane, ja wróciłem po kilku miesiącach. Mój ojciec zmarł 

niespodziewanie i przyjechałem uporządkować wszystkie sprawy i sprzedać 

R S

background image

 

- 52 -

farmę. Chciałem się z tobą zobaczyć i wyjaśnić ci tamto nieporozumienie. Twój 

ojciec powiedział mi, że wyjechałaś do szkoły ogrodniczej i nie masz ochoty 

mnie nigdy więcej widzieć. Nie uwierzyłbym mu, gdybyś ty nie powiedziała mi 

wcześniej tego samego. Wtedy zdecydowałem, że pójdę własną drogą i nigdy tu 

nie wrócę. 

- Nie powiedział mi o tym - szepnęła, spuszczając głowę. Przez wszystkie 

te lata myślała, że Lyall nawet nie próbował się z nią skontaktować. Gdy 

podniosła głowę, oczy miała pełne łez. - Powinien był mi o tym powiedzieć. 

Patrzyli na siebie smutno, każde myślało o straconej szansie. Nastrój ten 

przerwało przybycie kelnera, który przyniósł wspaniale wyglądającego łososia. 

Jane wcale nie była głodna, ale żeby ukryć to, jak bardzo poruszyła ją ta 

informacja, z entuzjazmem chwyciła za sztućce. Prawie nie wiedziała, co je... 

Nie mogła pogodzić się z faktem, że jej ojciec nie przekazał jej jedynej 

wiadomości, jaką wtedy pragnęła usłyszeć. 

- Twój ojciec z pewnością chciał dla ciebie jak najlepiej - powiedział 

Lyall, czytając w jej myślach. - Nie lubiłem go, tak jak i on nie lubił mnie, ale 

chciał cię ochronić, a poza tym może tak było dla nas lepiej? 

- Jestem przekonana, że tak było lepiej dla nas. - Podniosła głowę, nie 

chciała bowiem, żeby pomyślał, że żałuje, iż nie są razem. 

- Naprawdę? - zapytał ironicznie. 

- Oczywiście - odparła spokojnie. - Myślę, że to byłaby okropna pomyłka, 

gdybym z tobą wyjechała. Może byś wtedy nie pojechał do Stanów, nie został 

szefem Multiplexu, a ja nie robiłabym tego, co chciałam robić... 

- Przecież nie robisz tego, co chciałaś - zdziwił się. 

- Ale żyję tak, jak chcę - odparła, patrząc chłodno. 

- Czyżby? Raczej żyjesz tak, jak chciał twój ojciec. Był jedyną osobą, 

która chciała, żebyś została w Penbury i prowadziła tę firmę. 

- Może to ci się wyda dziwne, ale ja lubię życie między Penbury a 

Starbridge. Dla mnie ważne jest, że stąd pochodzę, że tu są moje korzenie. Mam 

R S

background image

 

- 53 -

ogród, przyjaciół, a gdybym z tobą wyjechała, nie miałabym żadnej z tych 

rzeczy - powiedziała i przyjrzała mu się z uwagą. - To ty zawsze chciałeś stąd 

wyjechać, spróbować czegoś nowego, coś zmienić w swoim życiu, choćby 

dziewczynę. Z nikim ani z niczym nie chciałeś się wiązać. 

- Związałem się z Multiplexem - odparł po namyśle. - A tego, że się z 

nikim nie związałem nie powinnaś mi zarzucać, skoro sama nie wyszłaś za mąż. 

- Być może niedługo się to stanie - odparowała. 

- Może tak, a może nie. Jeśli tak gorące są twoje uczucia do Alana, to 

szczerze mu współczuję. 

- Małżeństwo to poważny krok i rozsądnie jest być pewnym swoich uczuć 

- zignorowała jego ironię. 

- Cóż tu rozsądek ma do rzeczy, jeżeli kogoś kochasz, to wiesz o tym i nie 

ma się nad czym zastanawiać. 

- Od kiedy to stałeś się zwolennikiem szybkiego pobierania się? - spytała 

podejrzliwie. 

- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Ja przynajmniej nie udaję innego, 

niż jestem. To ty tyle mówisz o tym, jak ważni są dla ciebie inni ludzie i bliskie 

z nimi związki, a tak naprawdę to trzymasz wszystkich na dystans i nie 

pozwalasz się do siebie zbliżyć. Szczerze mówiąc, nie masz prawa mnie 

pouczać. 

- Jesteś po prostu samolubny i egoistyczny - zaperzyła się. 

- Być może. Ale Multiplex przede wszystkim dlatego odniósł taki sukces, 

że robiłem to, co chciałem i tak, jak chciałem. Wiążąc się z firmą, byłem 

niezależny i tak samo postępowałem z kobietami. Nie proponowałem żadnej 

małżeństwa, ale ciekawe i pełne niespodzianek życie dopóty, dopóki było nam 

razem dobrze. Jeżeli którejś to nie wystarczało, to mówiliśmy sobie do 

widzenia. To uczciwsze niż twój tak zwany rozsądek, a na pewno dużo przy-

jemniejsze. - Zawahał się. - Ciekawy jestem, czy dobrze się z nim bawisz? 

R S

background image

 

- 54 -

Faktycznie nie bawiła się dobrze. Alan był dobrym i uprzejmym 

człowiekiem, można było na nim polegać, ale nigdy nie potrafił jej rozśmieszyć 

tak jak Lyall. Nigdy nie czuła się z nim beztrosko i wesoło. Serce nie biło jej 

szybciej na jego widok i nie wpadał na tysiąc wspaniałych pomysłów spędzenia 

wolnego czasu. Ale daje mi poczucie bezpieczeństwa i stałości - rozpaczliwie 

zaczęła przypominać sobie jego zalety - i nigdy nie złamie mi serca...  

Ale nigdy nie będę go kochała jak Lyalla, podsumowała ze smutkiem. 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Jane była bliska załamania, nie mogła dłużej rozmawiać o sprawach 

osobistych. 

- Mieliśmy spróbować zapomnieć o przeszłości - zaproponowała resztką 

sił. 

- Ale to nie takie proste, prawda? 

- Tak, ale mimo to powinniśmy spróbować, bo nie ma sensu jeszcze raz 

przez to przechodzić. 

- Dobrze, o czym więc chcesz rozmawiać? Jane miała pustkę w głowie. 

- Opowiedz mi, jak rozpocząłeś pracę w branży elektronicznej - 

powiedziała po dłuższym namyśle. Żaden lepszy temat nie przyszedł jej do 

głowy. 

Lyall uśmiechnął się ironicznie, ale po chwili opowiedział jej, jak przez 

zaledwie dziesięć lat udało mu się przemienić małą, podupadającą fabryczkę w 

międzynarodowe przedsiębiorstwo, które produkowało dosłownie wszystko. 

Począwszy od wyposażenia satelitów, poprzez sprzęt medyczny, a skończywszy 

na zmyślnych robotach ułatwiających pracę gospodyniom domowym. 

R S

background image

 

- 55 -

- Prowadzimy interesy głównie w Ameryce i Europie, ale mamy filie 

prawie na całym świecie. Jestem w trakcie negocjowania kontraktu z Japonią, co 

umocniłoby naszą pozycję na Dalekim Wschodzie - zakończył. 

Rzeczywiście zrobił zawrotną karierę. Jego relacja wywarła duże 

wrażenie na Jane, ale postanowiła nie pokazywać tego po sobie. Poczuła się 

przy nim jak prowincjonalna gąska. Przeszedł długą drogę od wyjazdu z 

Penbury. 

- Z tego, co mówisz, wygląda, jakbyś całe życie spędzał w podróży... nie 

masz własnego domu? - spytała. 

- Mam, nawet kilka - odpowiedział z nutką gorzkiej ironii w głosie. - Nie 

lubię hoteli. Multiplex kupił w różnych miejscach świata luksusowe 

apartamenty i mieszkam w nich w czasie podróży. 

- Apartament, nawet najbardziej luksusowy, to nie to samo co własny dom 

- powiedziała. 

Lyall wzruszył ramionami. 

- Chyba przeceniasz wagę posiadania domu - powiedział z namysłem. - 

Do siedemnastego roku życia miałem dom i nie wspominam go ani często, ani 

miło. Najwięcej czasu spędzam w mieszkaniu londyńskim, ale to też jest tylko 

miejsce do spania. Nie chcę się wiązać z żadnym miejscem. 

- Dziwię się zatem, że chcesz mieć własny apartament w zamku Penbury. 

- Muszę się gdzieś zatrzymać, gdy będę tu przyjeżdżał, a nie ma przecież 

sensu kupować dodatkowego mieszkania. 

- No tak, pewnie masz rację - zgodziła się z nim. Lyall przyglądał się jej 

uważnie, a ona zamyślona wyglądała przez okno. 

- Rozmarzyłaś się? 

- Myślałam o zamku i o tym, jak tam się wszystko pozmienia. Gdybym ja 

była jego właścicielką, nigdy bym nie urządziła w nim centrum badawczego. 

- Tak, ty pewnie spędzałabyś cały czas w ogrodzie i nie pozwoliłabyś 

nikomu się do niego zbliżyć - uśmiechnął się ze zrozumieniem. 

R S

background image

 

- 56 -

- Myślę, że najlepiej by było, gdyby mieszkała tam jakaś rodzina 

naprawdę kochająca to miejsce - odparła. 

- Tego nie mogę ci zapewnić, ale zrobiłem pewne zmiany, które powinny 

cię ucieszyć... - Zawiesił na chwilę głos. - Laboratorium nie będzie w ogrodzie 

różanym... 

Jane rozjaśniła się na samo wspomnienie swego ulubionego miejsca. 

- Bardzo się cieszę! - Aż nie mogła w to uwierzyć. - Zmieniłeś więc 

zdanie? - zainteresowała się. 

- To nie było najlepsze miejsce na laboratorium - odparł, ale gdy spojrzał 

na nią, wiedziała, dlaczego to zrobił. 

- Dziękuję - szepnęła. 

W milczeniu patrzyli na siebie. Jane wydawało się, że są w jakimś 

odizolowanym od reszty świata miejscu, jakby wszyscy ludzie nagle zniknęli z 

restauracji. Czuła się jak zahipnotyzowana, nie mogła powiedzieć słowa ani 

ruszyć się. Zapomniała, że to on złamał jej serce. Mogła jedynie zatopić się w 

jego głębokich błękitnych oczach i myśleć, jak cudownie było, gdy trzymał ją w 

ramionach i całował. 

Z trudem wróciła do rzeczywistości. Ogród różany nic nie znaczy dla 

Lyalla. Ile razy wymawiał jej, że bardziej troszczy się o kwiaty niż o ludzi? Czy 

dla niej zmienił miejsce budowy laboratorium, czy faktycznie tamta lokalizacja 

była nie najlepsza? Jane bardzo chciała to wiedzieć, ale nie wypadało jej się 

dopytywać. 

Skończyli deser i w milczeniu, żegnani ukłonami obsługi, ruszyli do 

samochodu.  

Wieczór był ciepły, niebo miało ciemnoniebieski kolor. Światła 

restauracji odbijały się w rzece. Jane była niezwykle świadoma bliskości Lyalla. 

Miała ogromną ochotę go dotknąć, znów przypomniało jej się, jak twarde są 

jego muskuły i jak gładka skóra. 

R S

background image

 

- 57 -

Prawie musiała trzymać własne ręce, które same wyciągały się w jego 

stronę. Otuliła się ramionami, jakby zrobiło jej się zimno w ten ciepły wieczór. 

Nie mogła przestać myśleć o tym, jak po raz ostami kochali się w lesie koło 

zamku. Pamiętała jego pieszczoty, namiętność i czułość. Znów poczuła dotyk 

jego dłoni na swoim ramieniu. Nagle została wyrwana ze wspomnień. Lyall 

faktycznie położył rękę na jej ramieniu i coś do niej mówił, w końcu dotarło do 

niej pytanie. 

- Zimno ci? - zdziwiony patrzył z bardzo bliska. 

- Tak, trochę - wymamrotała, nadal nie rozumiejąc, co się z nią dzieje. 

Droga powrotna do Penbury upłynęła w milczeniu. Jane próbowała 

wymyślić jakiś temat do rozmowy, ale jej myśli krążyły uparcie wokół Lyalla, 

jego pocałunków, silnych ramion i spotkań w lesie koło zamku. Lyall również 

milczał i nie mogła rozszyfrować, o czym myśli. Gdy dojechali do Penbury, 

zatrzymał samochód tuż przed jej domem i wysiadł, by się pożegnać. 

- Dziękuję za wyśmienitą kolację. - Jane zdawała sobie sprawę, że jej głos 

nie brzmi zbyt naturalnie. 

- To ja dziękuję za miłe towarzystwo - zabrzmiało to niezwykle 

formalnie. Stali blisko siebie, ale dzieliła ich furtka. Było ciemno i nie widziała 

jego twarzy, ale miała wrażenie, że uśmiecha się zwycięsko. Podejrzewała, że 

rozgryzł ją i wie, iż nie jest jej obojętny. 

- No to... dobranoc - powiedziała i chciała odejść. Nie zdążyła jednak, bo 

Lyall przełożył ramię nad niską furtką i objął ją w talii. 

- Dobranoc, Jane - wyszeptał i pocałował ją prosto w usta. 

Nie była w stanie go odepchnąć, przecież właśnie o tym marzyła przez 

ostatnią godzinę. Przytuliła się do niego, nie bacząc na furtkę wbijającą się jej 

boleśnie w brzuch. Zachłannie odpowiadała na jego pocałunki. Nagle dotarło do 

niej, że się pogrąża i za chwilę nie będzie mogła nad sobą zapanować, a jemu 

pewnie tylko o to chodzi. Odepchnęła go i bez słowa weszła na ganek. Nie starał 

się jej zatrzymać, ale ciągle stał przy furtce. Trzęsącymi się rękami szukała 

R S

background image

 

- 58 -

klucza w torebce. Żeby się tylko nie domyślił, jak bardzo chciałabym wrócić w 

jego ramiona, myślała zrozpaczona. 

- Czy zawsze całujesz nowych kontrahentów po wspólnej kolacji ? - 

spytała, gdy w końcu uporała się z kluczem. 

Roześmiał się. 

- Nie, chyba że mają tak gładką skórę i takie duże, szare oczy. Dobranoc, 

Jane, pewnie zobaczymy się niedługo. - Odwrócił się, wsiadł do samochodu i 

odjechał. 

 

Kochana Jane! 

Mam wspaniałe nowiny! Pobraliśmy się z Carmelitą tydzień temu! Jestem 

pewien, że się cieszysz razem z nami. Tu jest cudownie, tylko czy mogłabyś 

przysłać mi trochę pieniędzy? Życie małżeńskie jest bardzo drogie. 

Ściskam Cię mocno Kit. 

 

Jane przeczytała tę kartkę chyba z pięć razy, zanim ją odłożyła. Mój mały 

braciszek ożenił się! Nie mogła uwierzyć, że jest tak dorosły. Gdy umarła ich 

matka, ona musiała mu ją zastąpić. Robiła mu śniadania, dbała o ubrania, 

sprawdzała, czy odrobił lekcje. Był lekkomyślny i uwielbiał nowości. Gdy 

dorósł, świetnie rozumiała dziewczyny, które szukały u niej wytłumaczenia, 

dlaczego Kit zniknął bez słowa. Starała się je pocieszać, choć nie umiała uspra-

wiedliwić takiego zachowania. Miała tylko nadzieję, że nie będą tak długo 

cierpiały jak ona po odejściu Lyalla. 

Teraz wydaje się, że Kit się ustatkował. Wspominał o Carmelicie w 

swoich listach, ale nie wyglądało to poważniej niż z innymi dziewczynami. Nie 

bardzo wiedziała, co o tym sądzić. 

Gdy Jane jechała do zamku, nie mogła przestać myśleć o Kicie. Czuła się 

dotknięta tym, że nie zadał sobie trudu, żeby w inny sposób poinformować ją o 

małżeństwie. Kilka słów obok prośby o pieniądze, to stanowczo za mało! On 

R S

background image

 

- 59 -

traktował Makepeace and Son jak swój prywatny bank, z którego można w 

każdej chwili wziąć pieniądze. Nigdy nie interesował się sytuacją firmy. 

Ale musi zdobyć skądś pieniądze. Ich ojciec na pewno dałby Kitowi jakąś 

sumkę na dobry początek. Może teraz, gdy ma kontrakt z Multiplexem, mogłaby 

dostać jakąś pożyczkę w banku, zastanawiała się. Prace w zamku trwały dopiero 

od trzech tygodni i pierwszy etap prac, po którym dostaną pieniądze, nieprędko 

się skończy. 

Myśli o Kicie nagle uleciały jej z głowy. Gdy parkowała samochód przed 

zamkiem, zobaczyła Lyalla i wdzięczącą się do niego Dimity. 

A więc już wrócił, pomyślała. Nie widzieli się od pamiętnej kolacji. Serce 

znów zaczęło jej bić szybciej, ale tym razem postanowiła nie dać się zaskoczyć. 

Pokaże mu, jaka potrafi być chłodna i opanowana. Niech sobie nie myśli, że 

jego pożegnalne pocałunki zrobiły na niej jakiekolwiek wrażenie. 

Weszła do holu i znów ich zobaczyła. Stali koło półki z książkami w 

bibliotece, naprzeciwko otwartych drzwi. Lyall coś jej pokazywał, a ona się 

głośno śmiała. On też się do niej uśmiechał. Poczuła ukłucie zazdrości. 

Odwróciła się i poszła na piętro poszukać Raya, który nadzorował prace 

budowlane. 

Nic mnie to nie obchodzi, że do innych kobiet uśmiecha się tak samo jak 

do mnie. Raya znalazła w łazience, gdzie Lyall chciał zainstalować ogrzewanie 

podłogowe. W związku z tym trzeba było łazienkę prawie całkiem 

przebudować. Ray nie był pewien, gdzie powinny być przeprowadzone przewo-

dy wentylacyjne, a gdzie rury kanalizacyjne. 

- Trzeba spytać pana Hardinga - zdecydowała Jane. 

- Spytać mnie o co? 

Jane i Ray odwrócili się gwałtownie. W drzwiach stał Lyall. Był ubrany w 

sportową marynarkę i wygodne, welwetowe spodnie. 

- Nie jesteśmy pewni, czy chcesz, żeby rury zostały przeprowadzone w 

tym samym miejscu - odpowiedziała Jane. 

R S

background image

 

- 60 -

- Na czym polega różnica? - spytał, a potem wysłuchał uważnie wyjaśnień 

Raya. - Ty tu jesteś ekspertem, wybierz najlepsze twoim zdaniem rozwiązanie - 

zaproponował Lyall. - Nie musisz pytać mnie o rzeczy, które ty sama potrafisz 

lepiej rozwiązać ode mnie - dodał. 

- Przecież chciałeś wiedzieć o wszystkich szczegółach prac, czyżby się 

coś zmieniło? - wtrąciła Jane. 

- To nie znaczy, że musicie mnie pytać o rozwiązania fachowe. Chcę 

wiedzieć, czy prace posuwają się zgodnie z planem i mieć pieczę nad całością - 

odparł. 

Jane postanowiła sprawdzić, czy inni pracownicy nie mają jakichś 

problemów. Obeszła wszystkie pokoje, prace przebiegały pomyślnie. Każdy 

wiedział, co ma robić. Na schodach dogonił ją Lyall. 

- Może pójdziemy na lunch? - zaproponował. 

- Nie mam czasu - odpowiedziała, nie zatrzymując się nawet. 

- Chyba powinnaś znaleźć chwilkę dla swojego głównego klienta? 

- Wspólne lunche, o ile pamiętam, nie są wpisane do kontraktu? 

- Mogłabyś być trochę sympatyczniejsza dla mnie. 

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że podpisanie kontraktu na kolejny etap 

prac zależeć będzie od tego, czy będę na każde twoje zawołanie? 

- Nie, Jane. Chciałem jedynie powiedzieć, że możemy omówić postępy 

prac jak dwoje cywilizowanych ludzi. 

- Tak jak podczas ostatniej naszej kolacji? - Nie mogła powstrzymać się 

od sarkazmu. 

- A co było nie tak? - Wydawał się szczerze zdziwiony. - Zjedliśmy 

smaczną kolację i odwiozłem cię do domu. Wolałabyś wracać taksówką? 

- Wolałabym nie być całowana - odpowiedziała oschle. 

- Dobrze, a jeżeli obiecam, że nie będę cię całować, to znajdziesz dla 

mnie czas? - Wydawał się bardzo rozbawiony tą sytuacją i uśmiechał się w taki 

sposób, który zawsze ją rozbrajał. Ale tym razem wcale nie było jej do śmiechu. 

R S

background image

 

- 61 -

Przypominał jej Kita. Obaj nie zastanawiali się nad uczuciami innych ludzi i 

robili to, co im sprawiało przyjemność. 

- Naprawdę nie mam czasu - powiedziała spokojnie. - Jeżeli interesujesz 

się postępem prac, to przeczytaj raport z ostatniego tygodnia. Wysłałam go do 

twojego biura. Poza tym nie potrzebuję całego lunchu, żeby ci powiedzieć, że 

wszystko przebiega planowo. 

- Trudno, to była tylko propozycja. Ale w takim razie udziel mi chociaż 

kilku fachowych porad. 

- O co chodzi? - spytała podejrzliwie. 

- Dimity dała mi kilka wstępnych propozycji urządzenia mojego 

apartamentu, ale chciałbym, żebyś i ty rzuciła na to okiem. 

- Przecież to praca dla architekta - broniła się. 

- Tak, ale Michael zajmuje się teraz czymś innym, a nie jestem pewien, 

czy propozycja Dimity do końca mi odpowiada. Myślę, że ty będziesz świetnie 

potrafiła ocenić, jakie rozwiązania są praktyczne, a jakie nie. 

- Dobrze, pójdę tylko sprawdzić, czy robotnicy, na dachu czegoś nie 

potrzebują - zgodziła się. 

- Tylko się pospiesz, bo ja naprawdę jestem głodny i marzę o lunchu. 

Na dachu prace przebiegały bez problemów, więc szybko wróciła. Lyalla 

i Dimity znalazła w galerii. Dimity wyglądała bardzo ładnie i kobieco. Była 

ubrana w kwiecistą spódnicę i obcisłą bluzkę z dużym dekoltem. Jane z nie-

chęcią pomyślała o swoich luźnych spodniach i niezwykle praktycznej, 

granatowej bluzie. 

Dimity nie wyglądała na bardzo zadowoloną, gdy dowiedziała się, po co 

Jane przyszła. Humor trochę jej się poprawił, gdy Lyall dodał, że chodzi o 

praktyczne rady. 

- To zdumiewające, że potrafisz być tak praktyczna - powiedziała, 

obrzucając przy tym strój Jane spojrzeniem zdradzającym dezaprobatę. - Gdy ja 

R S

background image

 

- 62 -

coś projektuję, to faktycznie nie zawracam sobie głowy takimi nudnymi rze-

czami jak rury czy przewody - dodała. 

Gdy już udało jej się zredukować Jane do poziomu równie nieciekawej 

kategorii ludzi jak hydraulik czy elektryk, uśmiechnęła się uroczo do Lyalla. 

- Czy czujesz ducha tego miejsca?! - wykrzykiwała w egzaltowanym 

zachwycie. - Jak to cudownie, że przywrócimy do życia ten stary, cudowny 

zamek! 

Jane dobrze pamiętała, jak cicho i spokojnie było tu za czasów, gdy 

mieszkała w zamku pani Partridge. Patrzyła z niesmakiem na miotającą się 

Dimity. 

- To niesamowite, że Jane tak chłodno i beznamiętnie podchodzi do 

sprawy, prawda, Lyall? - Dimity chciała wciągnąć Lyalla w swoje gierki. On 

jednak ją zignorował. 

Gdy znaleźli się w sypialni, Dimity natychmiast wpadła na pomysł. 

- Widzę ten pokój jako symfonię błękitu i zieleni! - zawołała. 

- A co ty o tym myślisz, Jane? - spytał Lyall spokojnie. Widać było, że 

był rozbawiony kontrastem między zachowaniem obu dziewczyn. 

- Trzeba wymienić zbutwiałe okna, przegniłe deski w podłodze i 

kaloryfery. Dopiero potem można zacząć się zastanawiać nad jakąkolwiek 

symfonią. - Jane nie miała zamiaru ścigać się z Dimity w oryginalnych 

pomysłach. 

Dimity spojrzała na Jane wymownie. Jakie to prozaiczne i 

nieromantyczne, zupełnie jak ty, mówiło jej spojrzenie. Ale Lyall słuchał jej z 

uwagą. 

- Myślałem, że znasz się na ogrodnictwie, a nie na budownictwie? 

- To prawda, ale nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, co tu trzeba 

zrobić. To tak oczywiste, że nawet w ślicznej główce Dimity powinna się 

pojawić ta myśl - nie mogła się powstrzymać od złośliwości. 

R S

background image

 

- 63 -

Dimity wzruszyła ramionami i posłała Jane nienawistne spojrzenie. Nic 

jednak nie powiedziała, bo zauważyła, że Lyall uważa to za ważne. 

- Gdyby wyburzyć tę ścianę i zrobić w tym miejscu wejście do łazienki, 

dałoby to wrażenie przestrzeni. Łazienka też byłaby oczywiście błękitno-zielona 

- nie dała jednak za wygraną Dimity. 

- Przecież to ściana podporowa! Pod żadnym pozorem nie można jej 

burzyć! - zawołała Jane. - Drzwi przysłoniłyby okno i albo pokój byłby ciemny, 

albo trzeba by było wybić nowe. To zaburzyłoby symetrię budynku od ze-

wnątrz. - Jane popatrzyła na Dimity z politowaniem. 

- Och, psujesz całą moją koncepcję. Jesteś taka przyziemna - starała się 

ratować swój plan obrażona Dimity. 

- Po to tu jestem, prawda? - zwróciła się do Lyalla. 

- Między innymi. - Uśmiechał się i tak na nią patrzył, że chyba się 

zaczerwieniła. 

- Nie chcę tu spędzić całego dnia. Czy chcesz, żebym coś jeszcze 

obejrzała? - spytała obojętnie. 

- Tak, chodźmy do mojego gabinetu. 

W następnym pokoju Jane stanęła pod oknem i przyglądała się uważnie 

wnętrzu. Dimity jakby niczego się nie nauczyła, stanęła na środku i znów się 

rozpromieniła. 

- To powinien być bardzo męski pokój, żeby dobrze oddawał twoją 

osobowość. - Mrużyła swe kocie oczy i mówiła tylko do Lyalla, jakby Jane w 

ogóle tu nie było. 

- Widzę ten pokój w kolorach ciemnych i dramatycznych - zakończyła i 

spojrzała triumfalnie na Jane. 

- Jakieś zastrzeżenia do „kolorów ciemnych i dramatycznych"? - znów 

zwrócił się do Jane Lyall. 

R S

background image

 

- 64 -

Jane zamyśliła się. Patrzyła na pokój i Lyalla. Jakże byłoby pięknie, 

gdyby urządzali mieszkanie dla siebie, przemknęło jej przez głowę. Stał tak 

blisko niej, znów trudno jej było się skupić. 

- Och, zostawiłam chusteczkę w bibliotece - zawołała Dimity i wybiegła. 

Widać było, że nie ma ochoty słuchać uwag Jane. 

- Okna w tym pokoju wychodzą na wschód - powiedziała Jane powoli. - 

Szkoda byłoby stracić poranne słońce przez zbytnie jego zaciemnienie. 

- To prawda - przyznał jej rację Lyall. - Gdzie jest teraz słońce? - 

Otworzył okno, usiadł na parapecie i zrobił ruch, jakby chciał wyskoczyć na 

dach. 

- Nie rób tego! - krzyknęła Jane i chwyciła go za połę marynarki. 

- Co się stało? - Zatrzymał się na parapecie i patrzył zdziwiony na Jane. 

Ciągle go trzymała. - Nie powiesz chyba, że się o mnie boisz? - spytał łagodnie. 

Jane zaczerwieniła się i speszona puściła jego marynarkę. 

- Mogłeś wypaść - wyszeptała. 

- Chciałem tylko wyjść na dach i sprawdzić, czy okna są na pewno na 

wschód. 

- To głupie i niepotrzebne ryzyko, mógł się zdarzyć wypadek. Przecież 

można sprawdzić na planie, na którą stronę wychodzą. 

- Jestem niecierpliwy, jak wiesz. Poza tym nie boję się ryzyka, zawsze 

żyłem ryzykownie. No tak, ale zapomniałem, że ty chyba nigdy tego nie 

polubisz. 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 65 -

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Jane charakterystycznym dla siebie gestem poprawiła włosy, które 

wysunęły się jej zza uszu. 

- To prawda, nie lubię bezsensownego ryzyka - przytaknęła, ale zaraz 

dodała zaczepnym tonem: - Naprawdę tak natychmiast musiałeś się tego 

dowiedzieć? 

- Natychmiast! Nie wypadłem jednak i udało mi się to sprawdzić - 

uśmiechnął się rozbrajająco, zupełnie jak mały chłopiec. - Okna wychodzą na 

wschód, więc możesz mi teraz powiedzieć, jak ty byś urządziła ten pokój. 

- Przecież chcesz zawsze sam podejmować decyzje. 

- Tak, ale w przeciwieństwie do ciebie, lubię słuchać dobrych rad. 

Udzieliłaś mi już kilku dobrych, praktycznych rad z zakresu budownictwa. 

Teraz popuść wodze fantazji... Dobrze wiem, że nie jesteś taka praktyczna, jeśli 

nie musisz... No, więc powiedz mi, co myślisz o tym pokoju. 

Jane dała za wygraną. Rozejrzała się uważnie, oceniła wielkość pokoju i 

jego oświetlenie. Było już południe, a do pokoju nadal wpadało światło 

słoneczne. To taki rodzaj pokoju, w którym świetnie się odpoczywa, pomyślała, 

a rano światło wpada przez obydwa okna. 

- Myślę, że cudownie byłoby budzić się w tym pokoju i raczej tu 

zrobiłabym sypialnię, a nie gabinet - powiedziała po namyśle.  

Wyobraźnia podsunęła jej obraz wielkiego łoża, w którym budzi się obok 

silnego, muskularnego mężczyzny i patrzy prosto w jego roześmiane, błękitne 

oczy. 

- Czy w takim właśnie pokoju miałabyś ochotę się kochać? - spytał, jakby 

dokładnie czytał w jej myślach. 

- Zapytaj o to Dimity, nie mnie - powiedziała ostro, niezadowolona z 

siebie, że znów nie udało jej się zapanować nad wyobraźnią. 

R S

background image

 

- 66 -

- O co chcesz mnie spytać? - zainteresowała się Dimity, która właśnie 

wróciła z biblioteki. 

- Jane jest zajęta, ale może ty masz ochotę na lunch? - sprytnie wybrnął z 

niezręcznej sytuacji Lyall. 

- Świetny pomysł! - zawołała i posłała Lyallowi jeden ze swych 

wspaniałych uśmiechów. - Muszę tylko zabrać torebkę z galerii. 

Jane pomyślała, że Lyallowi nie sprawia to specjalnej różnicy, z którą z 

nich pójdzie na lunch. Stał z rękami w kieszeniach, oparty o drzwi i czekał na 

powrót Dimity. 

- Nie pracuj zbyt ciężko - powiedział do Jane i ruszył w stronę Dimity. 

Bez niego ten jasny i ciepły pokój wydał się Jane przeraźliwie pusty. 

Powinna być zadowolona, że tak łatwo uniknęła lunchu w jego towarzystwie. 

Tak jednak nie było. Patrzyła przez okno, jak Lyall pomaga Dimity wsiąść do 

samochodu, prawie że słyszała jej perlisty śmiech i wcale nie była zadowolona. 

Poza tym była głodna. 

I na przekór temu, co powiedziała Lyallowi, nie miała tu nic do roboty! 

Żaden z pracowników nie potrzebował jej pomocy, a poza tym za parę minut i 

tak wszyscy zrobią przerwę na lunch.  

Zazwyczaj Jane nic nie jadła w środku dnia. Ale dziś, gdy wydawało się, 

że wszyscy prócz niej mają taki zamiar, poczuła się głodna jak wilk. 

Zeszła do samochodu. Pomyślała, że może pojechać do Starbridge, do 

biura i tam zjeść kanapkę. Ten pomysł rozdrażnił ją jeszcze bardziej. Pod 

wpływem nagłego impulsu postanowiła pojechać do biura Alana. 

Ucieszył się, że ją widzi, choć nie ukrywał zaskoczenia jej propozycją. 

- Myślałem, że nie jadasz lunchu? 

- Zazwyczaj nie, ale pomyślałam, że to będzie miła odmiana... gdy zjemy 

lunch razem. 

Alan wziął jej przyjazd za dobry znak. Normalnie nie znosił nie 

zaplanowanych sytuacji, ale teraz był bardzo zadowolony. Nie zważał na 

R S

background image

 

- 67 -

protesty Jane, która chciała pójść po prostu do pubu. Postanowił, że zaprosi ją 

do hotelu „Starbridge". 

Hotel był jednym z największych i najbardziej ekskluzywnych w okolicy. 

Jane nie czuła się najlepiej w jego drogich wnętrzach. Na szczęście poszli nie do 

wielkiej restauracji, lecz do mniejszego i przytulniejszego bistro. 

- Musimy tu częściej przychodzić - Alan był bardzo zadowolony z siebie. 

Nagle Jane poczuła, że nogi się pod nią uginają. Przy stoliku w rogu 

zobaczyła Lyalla i Dimity. 

- Będziemy spędzali ze sobą więcej czasu, jeżeli codziennie uda ci się 

zrobić małą przerwę. - Alan w ogóle nie zauważył jej zmieszania. Zaczął 

opowiadać, co wydarzyło się w pracy. Wdawał się w nudne detale. Jane myśla-

ła, że nigdy nie skończy. 

Nie słuchała, co mówił. Rozglądała się dokoła. Dostrzegła kolegę ze 

szkoły podstawowej, który teraz bardzo dostojnie prezentował się w garniturze. 

Nadal błądziła wzrokiem po twarzach obcych ludzi, kiedy nagle zorientowała 

się, że Lyall cały czas patrzy prosto na nią. Przez chwilę ona również popatrzyła 

na niego. Ze złością odwróciła wzrok. Była zła na Alana. Między innymi i za to, 

że nie poszli do pubu. A teraz mówił bez przerwy i bardzo był z siebie 

zadowolony. Nagle zrozumiała, że chyba jest zazdrosna o Dimity. Zaczęła się 

uśmiechać do Alana, udawać duże zainteresowanie jego opowieścią. Niech 

Lyall zobaczy, jaka potrafię być miła dla Alana, pomyślała mściwie. Niestety, 

widocznie Alan uznał nagłe zainteresowanie Jane jego karierą za objaw jej 

uczuć do niego, bo wziął ją za rękę i powiedział: 

- Znamy się już tak długo, Jane, czy nie sądzisz, że nadszedł czas, by 

pomyśleć o małżeństwie? Nie chcę cię ponaglać, ale moglibyśmy się zaręczyć! 

Wiesz przecież, że bardzo mi na tobie zależy - zakończył. 

- Pomyślę o tym - odpowiedziała machinalnie, bo w tym momencie cała 

jej uwaga znowu była skupiona na Lyallu. 

- To świetnie! - ucieszył się. - Obiecujesz? 

R S

background image

 

- 68 -

Nagle dotarło do niej, co Alan powiedział i co ona zrobiła! 

- Niczego nie obiecuję! - zawołała przerażona i wyrwała rękę z jego 

uścisku. Ostatnia rzecz, na którą teraz miała ochotę, to zaręczyć się z Alanem! 

- Rozumiem, że potrzebujesz czasu, ale pomyślisz o tym, prawda? - znów 

wziął ją za rękę. 

- Ach, kogo my tu widzimy - słodki głosik Dimity rozległ się tuż nad ich 

głowami. Była wyraźnie zainteresowana towarzyszem Jane. 

Lyall patrzył z ironicznym uśmiechem na dłoń Jane uwięzioną w uścisku 

Alana. Nie powiedział słowa, ale wiedziała, co myśli o niej i Alanie. 

Zaczerwieniła się. 

- Witam - powiedziała Jane chłodno. 

- Dziwię się, że spotykamy cię w takim miejscu... Hotel „Starbridge", to 

chyba nie twój styl? - wetknęła jej szpileczkę Dimity. 

- Ja się też dziwię, myślałem, że jesteś zajęta - wpadł jej w słowo Lyall. 

- Nigdy nie jestem aż tak zajęta, żeby nie móc zobaczyć się z Alanem - 

Jane ciągnęła swoją grę. 

Alan znów się rozpromienił. 

- Nie przedstawisz nas? - spytał Lyall, choć świetnie wiedział, kim jest 

Alan. 

- Jane mi wszystko o tobie opowiedziała, wydaje mi się, jakbym Cię znał 

- powiedział przyjaźnie Alan, ściskając rękę Lyalla. 

- Naprawdę? Wszystko? - Lyall patrzył na Jane prowokująco. 

- Tak, o Multipleksie i o naszej współpracy przy renowacji zamku - 

odpowiedziała sztywno. 

Nigdy nawet nie pisnęła słówka Alanowi o tym, co ich łączyło dziesięć lat 

temu. Na pewno by tego nie zrozumiał. To byłoby prawie tak głupie, jak teraz 

opowiedzieć o tym Dimity, pomyślała. Lyall przecież świetnie zdaje sobie z te-

go sprawę! 

R S

background image

 

- 69 -

- Podobno powstanie tu nowe centrum badawcze? - dopytywał się Alan, 

który w końcu wyczuł napięcie między Jane i Lyallem. Patrzył raz na jedno, raz 

na drugie i nie rozumiał, co się między nimi dzieje. - Pewnie nie będziesz 

spędzał w Penbury wiele czasu? - wyraźnie jednak coś podejrzewał. 

- To Jane nic ci nie mówiła? - udał zdziwienie Lyall. 

- Właśnie kończymy mój prywatny apartament i myślę, że będę tu 

częstym gościem. 

- Przecież miałeś przyjeżdżać tylko w czasie konferencji - zaniepokoiła 

się Jane. 

- Naprawdę? No, to właśnie zmieniłem zdanie. Dużo więcej mnie tu 

zatrzymuje, niż poprzednio myślałem - odpowiedział tajemniczo. Wziął Dimity 

pod rękę i szybko się pożegnał. 

- Nie podoba mi się sposób, w jaki on na ciebie patrzy - powiedział lekko 

zdenerwowany Alan. 

- Co przez to rozumiesz? - Jane udawała, że nie wie, o co chodzi. 

- Nie wiem... ale miałem wrażenie, że on mnie nie lubi. Nic was nie łączy, 

prawda? - spojrzał uważnie na Jane. 

- Nie, oczywiście, że nie - odparła chłodno. - Poza tym on się interesuje 

Dimity Price... Jak myślisz, dlaczego chce spędzać tu więcej czasu? 

- Sądzisz, że mu na niej zależy? - zastanowił się. - Ona faktycznie jest 

bardzo ładna! Ale nie sądzę, żeby taka słodka i miła dziewczyna chciała się 

wiązać z takim aroganckim typem... - Przerwał, bo nagle zdał sobie sprawę, że 

jego zachwyty nad Dimity są zbyt entuzjastyczne. Znów chwycił Jane za ręce. - 

Ale cóż mnie to obchodzi, póki nie interesuje się tobą! Widzisz, kochanie, jaki 

jestem o ciebie zazdrosny? 

Jane uśmiechnęła się z wysiłkiem i próbowała uwolnić swoje ręce. 

- Naprawdę muszę już iść. - Czuła, że nie jest zupełnie w porządku w 

stosunku do Alana. Zła była też na Lyalla. Wiedziała, że specjalnie 

R S

background image

 

- 70 -

sprowokował tę sytuację. Na dodatek Alan nie dawał za wygraną, nie puścił jej 

rąk, zaglądał przymilnie w oczy. 

- Pomyśl, jacy będziemy szczęśliwi, gdy się już pobierzemy - starał się 

obudzić w niej entuzjazm dla swojego pomysłu. 

Cóż mu mogła na to odpowiedzieć? Że jej zachowanie było tylko 

przedstawieniem dla Lyalla? 

- Dobrze, zastanowię się nad tym - obiecała. 

Jane zawsze dotrzymywała obietnic. Nie chciała zranić Alana, ale jej 

uczucia do niego dalekie były od miłości. Zaczęła sobie wyobrażać, jak by 

wyglądało jej małżeństwo z Alanem. Zawsze sprawdzałby olej w samochodzie, 

płacił na czas rachunki, nie spóźniał się na obiad. Mogłaby na nim polegać w 

każdej praktycznie sprawie. Nigdy by się nie musiała zastanawiać, gdzie jest i 

co robi, Na pewno nie wpadłby na żaden głupi pomysł. Byłby idealnym mężem. 

Tylko że... gdy ją całował, nigdy nie doprowadzał do zmysłowego zauroczenia. 

Gdy zamykała oczy, widziała błyszczące, błękitne oczy Lyalla. Zdała sobie 

sprawę, że nawet nie wie, w jakim kolorze są oczy Alana. Nie był Lyallem i to, 

niestety, była jego największa wada! 

Gdy spotkała Alana kilka dni później, starała się bardzo delikatnie mu 

wytłumaczyć, że lepiej będzie, gdy zostaną tylko przyjaciółmi.  

Zrozumiał ją jednak opacznie i doszedł do wniosku, że powinien jak 

najszybciej kupić jej pierścionek zaręczynowy. Protesty Jane brał za dobrą 

monetę, uważał, że przemawia przez nią tylko skromność i panieńskie 

zmieszanie. Powiedział jej, że doskonale rozumie ją i wie, że każda kobieta 

potrzebuje trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do myśli o małżeństwie... 

Czuła się jak w pułapce, nie miała jednak odwagi powiedzieć mu prawdy, 

która na pewno musiałaby go zranić. 

Jane poszła na spacer do lasu koło zamku, gdzie chciała jeszcze raz 

przemyśleć swoją sytuację. Zawsze tu przychodziła, gdy miała jakieś kłopoty. 

Przyszła także wtedy, gdy Lyall odszedł, i wówczas, gdy umarł jej ojciec, i gdy 

R S

background image

 

- 71 -

miała problemy z firmą. A teraz ciągle martwiła się nie tylko Alanem, ale i 

Kitem. Znów przysłał kartkę z prośbą o pieniądze. Większą kwotę mogła 

uzyskać jedynie ze sprzedaży domu. To rozwiązanie wydawało jej się tak 

straszne, że już wolała myśleć o Alanie. 

Od wielu dni nie było deszczu, ale w. cienistych, leśnych zakątkach było 

całkiem wilgotno. Szła uważnie, żeby nie przemoczyć butów. Układała sobie w 

myśli, co powie Alanowi, jak mu wyjaśni, że nie może zostać jego żoną. Uświa-

domiła sobie, że prawda jest taka: otóż nie może zostać żoną Alana z powodu 

Lyalla. Czuła, jakby jej zmysły nie należały do niej. Na samo wspomnienie 

pocałunków Lyalla dostawała gęsiej skórki. Nie mogła myśleć o innym 

mężczyźnie. 

Dlaczego on wrócił? Obudził tak mocno uśpione uczucia! Jej życie znów 

się niebezpiecznie skomplikowało. Jane, zamyślona, nie zwracała uwagi, dokąd 

idzie. Zdziwiła się trochę, gdy doszła na skraj lasu, do skarpy, z której był 

piękny widok na zamek Penbury.  

Często przychodzili tu z Lyallem. To było ich miejsce. Tu planowali 

swoją przyszłość, tu się kochali po raz pierwszy... Jane nagle poczuła się tak, 

jakby znów miała dziewiętnaście lat i czekała tu na niego. Pamiętała, jak biegł 

do niej, jak brał ją stęskniony w ramiona... 

Gdy usłyszała, jak woła ją po imieniu, wcale się nie zdziwiła. Te 

wspomnienia były tak realne, że zupełnie naturalne wydawało się, że on tu jest. 

Znów serce zabiło jej szybciej. Nagle zdała sobie sprawę, że on tu naprawdę 

jest. Stoi pod drzewem... jak dziesięć lat temu. 

- Jak długo tu jesteś? Co tu robisz? - spytała speszona. 

- Spaceruję i rozmyślam - odparł spokojnie. - A ty? - spojrzał na nią 

uważnie. 

- To samo, co ty. 

R S

background image

 

- 72 -

- Wydaje mi się, Jane, że nie jesteś taka zapracowana, jak mówiłaś. Rano 

długie lunche z Alanem, spacery po południu... Kiedy masz czas pisać te 

raporty, które przysyłasz mi tak regularnie? 

- O to samo mogę ciebie zapytać. Przecież masz na głowie prowadzenie 

ogromnego przedsiębiorstwa! - Miała nadzieję, że nie zauważył jej zmieszania. 

- O to się nie martw. Moja firma jest w dobrych rękach. 

- Jak to możliwe? Przecież ty musisz wiedzieć o wszystkim. 

Nieproporcjonalnie dużo czasu poświęcasz Penbury. Jak na osobę, która chce 

odciąć się od swoich korzeni... przyznasz, że to dziwne - ironizowała. 

- Faktycznie tak kiedyś myślałem, ale teraz mnie tu coś przyciąga. 

- Sądzę, że to para dużych, zielonych oczu - wypaliła, zanim zdążyła 

pomyśleć. 

- Jesteś o mnie zazdrosna! - roześmiał się i podszedł do niej bliżej. 

- Ależ skąd! - obruszyła się. - Tylko trochę się dziwię, jak możesz 

wytrzymać z tą szczebioczącą i ćwierkającą istotką. 

- A to dobre! Wolę już zadawać się z Dimity niż z Alanem! On nie jest 

wprawdzie „szczebioczący i ćwierkający", jak to ujęłaś, ale za to gnuśny i 

skwaśniały albo raczej pompatyczny i pretensjonalny. 

- Nieprawda! Alan jest bardzo miły - broniła go, ale nie brzmiało to 

przekonująco. 

- Ciągle to powtarzasz. Czy to prawda, że masz zamiar wyjść za niego? - 

spytał ponuro. 

- Skąd o tym wiesz? - Jane poczuła chłód na całym ciele. 

- Dimity spotkała go na wernisażu, rozpoznali się i miło poplotkowali o 

waszych planach małżeńskich. 

Wiedziała o tym wernisażu. Alan namawiał ją, żeby poszła z nim, ale 

wymówiła się brakiem czasu. Zacisnęła usta. Po co on powiedział o tym Dimity! 

- A ona szybko przyleciała do ciebie, aby ci to powiedzieć? - Patrzyła na 

niego chłodno. 

R S

background image

 

- 73 -

- Czy to prawda? 

- Dlaczego cię to tak dziwi? Ty sam radziłeś mi nie zastanawiać się zbyt 

długo nad taką decyzją - przypomniała mu ich rozmowę w czasie kolacji. 

- Tylko wtedy, gdy się kogoś kocha nie warto się zastanawiać! 

- Dlaczego uważasz, że go nie kocham? 

- Bo widziałem was razem. Widziałem, jak się z nim nudziłaś! Możesz 

powtarzać, jaki jest miły, ale to pretensjonalny nudziarz i ty dobrze o tym wiesz. 

A co najważniejsze, nie kochasz go! 

- Kocham go! - skłamała. 

- Nie, nie kochasz! Mogę się założyć, że tylko dlatego poszłaś z nim na 

lunch, bo ja zaprosiłem Dimity. 

Jego zarozumialstwo jest nie do wytrzymania, pomyślała z oburzeniem. 

Ogarnęła ją taka wściekłość, że nawet nie była w stanie przyznać, iż ma rację. 

- Myślisz, że mnie cokolwiek obchodzi, co i z kim robisz? - Jej głos był 

pełen furii. - Jak dla mnie, to... to możesz sobie urządzić orgię na stoliku w 

restauracji hotelu „Starbridge" i nic mnie to nie ruszy! - nie panowała nad sobą. 

- Myślę, że cię to obchodzi - zignorował jej wybuch. 

- Wiem, że pamiętasz przeszłość równie dobrze jak ja. 

- Podszedł do niej jeszcze bliżej. 

- Nie pamiętam - cofnęła się pod drzewo. 

- Nie wierzę ci, dużo nas łączyło i łączy nadal. 

- Nic nas już nie łączy - wypierała się. 

Zapadła cisza. To oczywiste, że jej nie uwierzył, dobrze wiedział, że 

kłamała. 

- Pamiętasz, co tu się wydarzyło? - spytał nagle. 

- Nie pamiętam - znowu skłamała. 

- Ja pamiętam bardzo dobrze, jak to było. Umówiliśmy się i ja się trochę 

spóźniłem. Gdy przyszedłem, stałaś pod tym drzewem, dokładnie tu, gdzie 

teraz... 

R S

background image

 

- 74 -

Jane chciała się cofnąć, ale ją przytrzymał. 

- Stałaś tu i uśmiechałaś się do mnie. 

- Nap... naprawdę? 

- Byłaś ubrana w dżinsy i białą bluzkę. Słońce przeświecało przez liście i 

oświetlało ci twarz... o, tak jak teraz. - Głos Lyalla był głęboki i ciepły. - Od 

chwili gdy ujrzałem cię po raz pierwszy, chciałem się z tobą kochać. A ty byłaś 

grzeczną dziewczynką, a grzeczne dziewczynki nie zadają się z Hardingami. 

Byłaś dla mnie wyzwaniem... Nigdy żadnej kobiety nie pragnąłem tak bardzo 

jak ciebie. Wszystkie dziewczyny, które przed tobą znałem, robiły tyle szumu, 

stroiły się, wdzięczyły, malowały. Ty byłaś inna. Chłodna i piękna. Masz naj-

ładniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Gdy się wtedy do mnie 

uśmiechnęłaś, wiedziałem, że będziesz moja. 

Jane czuła, że robi jej się słabo. Oparła się o pień drzewa, wbiła paznokcie 

w szorstką korę jak w deskę ratunkową. Jego głos, a przede wszystkim to, co 

mówił, budziło stare wspomnienia i uczucia. Chciała go odepchnąć i uciec, ale 

była jak zahipnotyzowana. 

- Pamiętasz, co się potem stało, Jane? - Podszedł jeszcze bliżej. 

Jane nie mogła wykrztusić słowa. Potrząsnęła głową, podjęła ostatnią 

próbę zaprzeczenia temu, co dla obojga było oczywiste. 

- Myślę, że pamiętasz dobrze. Wtedy podszedłem do ciebie tak jak dziś. 

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zacząłem powoli rozpinać guziki twojej 

białej bluzki. - Gdy to mówił, podniósł rękę i zaczął rozpinać guziki jej niebie-

skiej bluzki. Powoli, tak jak wtedy, jakby celebrował jakąś uroczystość. 

Jane zamknęła oczy, nie chciała, żeby widział, co czuje. 

- Nie rób tego - wyszeptała, ale nie miała siły go odepchnąć. 

Dotykał jej szyi i ramion. Gdy poczuła jego mocne i gorące dłonie na 

piersiach, wstrząsnął nią dreszcz, jęknęła cicho. Czuła, jakby w jej wnętrzu 

wybuchł pożar, który może ugasić tylko Lyall. 

Opuszkami palców dotykał jej sutek i czuł, jak drżała z rozkoszy. 

R S

background image

 

- 75 -

- A teraz pamiętasz, Jane? - szepnął namiętnie, przesunął dłońmi po jej 

plecach, oplótł rękoma jej talię i mocno ją do siebie przyciągnął. - Widzę, co się 

z tobą dzieje, gdy cię dotykam, nie oszukasz mnie, Jane. Wiem, że pragniesz 

mnie tak bardzo jak ja ciebie. 

- Nie, nie... to nieprawda - rozpaczliwie starała się zaprzeczyć, ale nawet 

jej samej trudno byłoby w tej chwili w to uwierzyć. 

- Marzyliśmy oboje o tej chwili, od kiedy się znów spotkaliśmy... i nie 

próbuj mnie oszukać. - Dotykał jej coraz namiętniej. - To nie przypadek 

sprowadził nas w to miejsce o tej samej porze... nasze marzenia to sprawiły. 

Oboje pamiętaliśmy o lesie, o tym drzewie i o tym, co się tu zdarzyło. - Pochylił 

się nad nią i pocałował ją delikatnie, przedłużał jej oczekiwanie, aż sam nie 

wytrzymał i pocałował ją namiętnie. 

Jane była zgubiona. Była zgubiona od momentu, gdy jej dotknął. A nawet 

wcześniej, gdy się spotkali w tym miejscu. Tu nie było przeszłości, przyszłości 

ani teraźniejszości. To było ich zaczarowane miejsce i nic nie miało znaczenia 

prócz tego, że się pragnęli. A jego pocałunek był jak czarodziejski napój, który 

powodował, że nie mogła stąd uciec. 

Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła bliżej. Gładziła jego plecy, 

dotykała stęskniona muskularnych ramion. On poddawał się pieszczotom, 

szeptał jej imię. Obydwoje stracili nad sobą kontrolę. Całowali, dotykali, tulili 

się coraz mocniej. Padli na trawę, Lyall całował jak oszalały jej usta, szyję, 

piersi, potem znów wrócił do ust. 

- A teraz pamiętasz, co się wtedy działo? Nie zapomniałaś, co się stało 

później? - mruczał. 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 76 -

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

To pytanie obudziło w Jane złe wspomnienia. 

- Chcę zapomnieć o tym, co się później stało - powiedziała gorzko. Jej 

oczy świeciły jak dwie latarnie w pobladłej twarzy. Usiadła i zaczęła trzęsącymi 

się rękami zapinać bluzkę. Lyall pogładził ją po policzku i próbował delikatnie 

przyciągnąć do siebie. Odepchnęła go. 

- Dlaczego udajesz, że wszystko się między nami skończyło? 

- Bo tak jest - szepnęła z uporem, choć wiedziała, że nie oszuka ani jego, 

ani siebie, jednak bała się powiedzieć to głośno. 

- To nieprawda, Jane. Ja też tak myślałem. Gdy zobaczyłem twoje 

nazwisko, czytając ofertę przebudowy zamku, myślałem, że już nic dla mnie nie 

znaczysz. Byłem pewien, że gdy się spotkamy, będę cię traktował po prostu jak 

starą znajomą. Ale gdy wróciłem i zobaczyłem cię stojącą wśród kwiatów, 

wiedziałem, że nic się nie zmieniło. Jesteś ciągle taka sama... 

Jane zerwała się na równe nogi. Była na siebie zła, że tak łatwo mu uległa. 

- Nie jestem taka sama, wręcz przeciwnie, bardzo się zmieniłam! - 

krzyknęła rozgoryczona. - Wtedy byłam małą, głupią nastolatką, ale już 

dorosłam! Zaczęłam dorastać od dnia, kiedy wyjechałeś z Judith do Londynu i 

każdy w tym mieście widział, jaką zrobiłeś ze mnie idiotkę! 

- Mogłaś jechać ze mną. Prosiłem cię, błagałem, żebyś ze mną wyjechała 

- odparł, podnosząc się. 

- Chyba nie wyobrażałeś sobie, że pojechałabym z tobą i Judith? 

- Starałem się wytłumaczyć ci, co się działo z Judith, ale ty nie chciałaś 

słuchać! - zawołał w bezsilnej złości. - Myślałem, że jak ci dam trochę czasu, to 

ochłoniesz i trzeźwo spojrzysz na to, co widziałaś w lesie. Wierzyłem, że 

uczucie, które nas łączy jest tak silne, że przetrwamy to nieporozumienie. Ale ty 

R S

background image

 

- 77 -

nawet nie chciałaś się ze mną zobaczyć. Musiałem wdzierać się do twojego 

domu, forsując barykadę w postaci twojego ojca. 

Och, jak dobrze pamiętała tamten straszny dzień! Lód ścinający jej serce, 

wściekły głos ojca i Lyall, który wpadł jak burza. On naprawdę oczekiwał, że po 

tym wszystkim rzuci mu się w ramiona. „Wyjedź ze mną, Judith nic dla mnie 

nie znaczy - namawiał ją. - W Londynie zaczniemy nowe życie, tam będzie 

inaczej. W tym ciasnym, małym miasteczku nie ma dla nas przyszłości". 

Ale Jane była głucha na jego prośby. Teraz patrzył na nią tak jak wtedy. 

Był zły i rozgoryczony, że sprawy nie toczą się tak, jak by chciał. Dziwił się, 

dlaczego ona nie rzuca się w jego ramiona. 

- Czy chcesz powiedzieć, że to, co było między nami nie było prawdziwe, 

że mnie okłamywałaś? Nigdy nie chciałaś ze mną być ani ze mną wyjechać? - 

spytał. 

- Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć? 

- Bo pamiętam, jak czyste i jasne były twoje oczy, gdy mówiłaś, że mnie 

kochasz. I nie wierzę, że chciałaś tu spędzić resztę życia samotnie. 

- Dla ciebie to nie do wyobrażenia, że ktoś chciałby tu mieszkać, bo ty 

zawsze chciałeś stąd uciekać! 

- Ja mówię o tobie, Jane. Nie pojechałaś ze mną, bo jesteś tchórzem! 

- Jak śmiesz mnie tak nazywać? - Ze złością wepchnęła potargane włosy 

za uszy. - Czy nigdy nie pomyślałeś, co ja przeżyłam przez te dziesięć lat? Jak 

upokarzająca była świadomość, że wszyscy prócz mnie mieli rację? Tłuma-

czyłam cię, mówiłam, że cię nie rozumieją, że się zmieniłeś. I jak się to 

skończyło? Wyjechałeś z największą latawicą w miasteczku. Jeszcze 

oczekiwałeś, że będę na tyle głupia, żeby wyjechać razem z wami? W głowie mi 

się to nie mieści! - Tupnęła nogą z bezsilnej złości. - Mówisz, że mój ojciec 

chciał mnie tu na siłę zatrzymać, ale nie masz pojęcia, jaki on był szczęśliwy, 

gdy wyjechałam do szkoły ogrodniczej. - Spojrzała na niego wyzywająco. 

R S

background image

 

- 78 -

- Ale nie na tyle szczęśliwy, by pozwolić ci tę szkołę skończyć - mruknął 

ironicznie. 

- Może jeszcze powiesz, że specjalnie dostał ataku serca? Musiałam 

wrócić do domu. Gdybyś to ty był w takiej sytuacji, pewnie pozwoliłbyś 

zapracować się własnemu ojcu na śmierć! Ale ja nie mogłam się na to zgodzić. 

Rzuciłam szkołę ogrodniczą, nauczyłam się księgowości. Nawet nie wiesz, ile 

nocy spędziłam nad księgami rachunkowymi, jak starałam się zmniejszyć 

koszty, a zwiększyć wpływy. Przede wszystkim nie mogłam dopuścić, żeby 

ojciec dowiedział się, jak zła była wtedy sytuacja firmy! Myślisz, że łatwo mi 

było rozstać się z marzeniami o ogrodnictwie... albo znaleźć pieniądze na studia 

Kita? A tata i tak umarł... 

Łzy ciekły jej po policzkach, ocierała je wierzchem dłoni. 

- Nie było ci łatwo - odpowiedział w końcu. 

- Więc nie nazywaj mnie tchórzem! 

Wszystkie napięcia i kłopoty ostatnich tygodni zwiększyły jeszcze jej 

rozżalenie. 

- To ty jesteś tchórzem. Tak lubisz mówić o swej niezależności i 

wolności. Ale to tylko ubrane w ładne piórka tchórzostwo, strach przed tym, by 

się z kimś związać na dobre i na złe. Byłam z tobą szczęśliwa przez trzy miesią-

ce! Jak długo Judith była szczęśliwa? Miesiąc? Dwa? Dopóki się nie znudziłeś i 

nie znalazłeś innej, żeby tylko nie naruszyć swojej wolności! To, co czuje i 

czego pragnie druga osoba jest nieważne! Dla ciebie liczy się jedynie to, czego 

ty chcesz! 

Lyall otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale Jane nie chciała go słuchać. 

Nie chciała się kłócić, chciała tylko mu wszystko powiedzieć... całą prawdę o 

nim i o sobie. 

- Myślę, że bawi cię wspominanie przeszłości. Nie wydaje ci się możliwe, 

że nie chcę cię widzieć i że byłam bez ciebie szczęśliwa! Ty się tu nudzisz i 

potrzebujesz rozrywki, tak jak dziesięć lat temu! Chcesz sprawdzić, na ile 

R S

background image

 

- 79 -

potrafisz znów mnie omotać. Ale teraz jestem o dziesięć lat starsza i nie 

pozwolę ci wywrócić mojego życia do góry nogami. Jesteś samolubny, 

arogancki i nieodpowiedzialny i nie chcę mięć z tobą nic wspólnego! Wyjedź 

stąd i więcej nie wracaj! Zostaw w spokoju mnie i Penbury! 

Słuchał i patrzył na nią jak skamieniały. Usta miał zaciśnięte, twarz 

pobladłą. W końcu nie wytrzymał i powiedział: 

- Dobrze. Na pewno to zrobię, to dużo rozsądniejsze, niż wysłuchiwanie, 

jakim to jestem samolubem... i to od osoby, którą tak naprawdę nic nie 

obchodzi, co czuję czy co wtedy czułem. Nigdy się mną tak naprawdę nie 

interesowałaś. Nudziło cię życie grzecznej dziewczynki i czekałaś na kogoś, kto 

cię trochę rozerwie. Tylko przez przypadek to byłem ja. Byłem twoją chwilą 

szaleństwa, przygodą czy buntem przeciw ojcu, ale takie bunty nie trwają długo. 

Gdybyś nie widziała mnie wtedy z Judith, znalazłabyś inną wymówkę, żeby 

wrócić do tatusia i do spokojnego życia - zaśmiał się gorzko. - Możesz sobie 

wyjść za Alana. Jesteście siebie warci! Będziesz miała swoje bezpieczne, nudne 

życie. On na pewno nie wyskoczy z czymś nieprzewidzianym, o to nie musisz 

się martwić. Nigdy nie wytknie nosa poza Penbury, a ty razem z nim. 

Zobaczysz, jaka będziesz szczęśliwa! A ja nie chcę mieć z wami więcej do 

czynienia - zakończył. 

- Bardzo dobrze! - krzyknęła. Rozżalona i zrozpaczona zarazem, patrzyła, 

jak odwrócił się i odszedł. - Bardzo dobrze - powtórzyła, gdy zniknął i została 

sama. Las wydał jej się pusty i zimny. Skuliła się i wpatrywała w miejsce, gdzie 

zniknął. 

Gdy następnego ranka Lyall zadzwonił do jej biura, powiedziała Dorothy, 

że nie chce z nim rozmawiać. 

- Lyall prosił, żeby ci przekazać, że chce cię tylko przeprosić. - Dorothy 

patrzyła na nią zdziwiona, ale nie zapytała o nic. 

- Nie obchodzi mnie to, nie chcę z nim rozmawiać - twardo odpowiedziała 

Jane. 

R S

background image

 

- 80 -

Wczoraj powiedziała mu wszystko, co miała do powiedzenia. Będę mu 

posyłała co tydzień raporty z postępu prac, ale nie ma żadnego powodu, żebym 

musiała się z nim spotykać, pomyślała. Moi pracownicy dobrze wywiązują się z 

wszystkich robót i nie może zerwać kontraktu dotyczącego pierwszego etapu 

prac. Jeśli zmieni zdanie co do następnych etapów, to będę się o to martwiła 

później. 

Te przemyślenia powinny jej poprawić humor, ale ciągle była smutna. Nie 

potrafiła zapomnieć tego, co jej wczoraj powiedział. Czy on naprawdę uważa, że 

był dla niej tylko rozrywką? Powiedział jej, że była samolubna, tchórzliwa i 

głupia. Czy tak o niej myśli? Czy ona taka była? 

Te pytania nie dawały jej spokoju i nie potrafiła sobie na nie 

odpowiedzieć. Zabrała się więc do pracy, żeby o tym nie myśleć. Doprowadziła 

do idealnego porządku księgi rachunkowe, uzupełniła faktury i wysłała 

zamówienia. Biuro pod koniec dnia było o wiele lepiej zorganizowane, 

natomiast ona miała ciągle te same rozterki co rankiem. Słowa Lyalla jak echo 

pobrzmiewały w jej głowie. A prócz tego martwiła się Alanem. Nie dała mu na 

razie żadnej odpowiedzi, unikała go. Wymigiwała się od spotkań, zostawała w 

biurze po godzinach, ale nie można było tego ciągnąć w nieskończoność. Musi 

mu dać w końcu jakąś odpowiedź. Czuła się nie w porządku w stosunku do 

niego. Kłopotów z Kitem również nie udało jej się rozwiązać. Wiedziała, że 

czeka na pieniądze od niej. Bank odmówił jej pożyczki, co oznaczało, że będzie 

musiała sprzedać dom. Wszystko to razem wzięte powodowało, że miała 

zupełnie dosyć mężczyzn. 

Lyall nie pomagał jej o sobie zapomnieć, dzwonił codziennie. Za każdym 

razem Dorothy pytała Jane, czy podejdzie do telefonu, a Jane odmawiała. 

- Dlaczego nie chcesz z nim rozmawiać? - spytała po paru tygodniach 

Dorothy. - Wydaje się taki miły, aż trudno uwierzyć, że to ten sam Lyall. 

- Zapewniam cię, że nic się nie zmienił - odpowiedziała Jane gorzko. 

- Jako młody chłopak był trochę... dziki i arogancki. 

R S

background image

 

- 81 -

- Dorothy pokręciła głową ze smutkiem. - Wygląda na to, że wciąż nie 

jest specjalnie szczęśliwy. Znałam jego matkę. Była piękna, ale nie dość silna, 

by przeciwstawić się mężowi. Joe Harding to był bardzo konfliktowy człowiek. 

Myślę, że na swój sposób kochał Mary, ale był strasznie o nią zazdrosny. 

Zmienił jej życie w piekło. Syna też nie traktował najlepiej. Lyall bardzo starał 

się chronić matkę, ,ale niewiele mógł zrobić. Nie dziwię się, że sprawiał dużo 

kłopotów i był tak niepokorny. Ludzie go nie lubili, bo wciągał ich synów w 

różne awantury i łamał serca ich córkom. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy uciekł 

z domu. 

Dorothy zamyśliła się. 

- Widziałam Mary niedługo po tym, jak wyjechał. Wyglądała okropnie. 

Lyall miał tylko siedemnaście lat i bardzo martwiła się o niego. Powiedziała mi, 

że zdaje sobie sprawę, iż to ona była jedynym powodem nieporozumień między 

synem a ojcem. Lyall wrócił do domu tylko z jej powodu. Była wtedy już ciężko 

chora i wkrótce po jego powrocie zmarła... - Dorothy przyjrzała się Jane 

uważnie. 

- Ale pewnie nie potrzebuję ci tego wszystkiego mówić. Ty znałaś go 

lepiej niż ktokolwiek inny. 

Czy naprawdę? Jane spuściła głowę. Nie wiedziała o problemach Lyalla 

w domu. Nie wiedziała, że przyjechał zobaczyć się z umierającą matką. Nie 

miała pojęcia, co wtedy czuł. „Nigdy się mną tak naprawdę nie interesowałaś", 

przypomniała sobie jego słowa. Miał rację. Tak zajęta była sobą i swoimi 

problemami, że nie zastanawiała się, co czuje Lyall. Był tyle lat od niej starszy. 

Zawsze wydawał się taki silny, pełen życia i energii, że nigdy nie przyszło jej do 

głowy, że on też może potrzebować pomocy. 

- Nie jestem pewna, czy zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę - 

powiedziała powoli. - Nigdy mi nie mówił o swoich rodzicach. Ale skoro tak 

nienawidził ojca, to czemu nie wyjechał po śmierci matki? 

R S

background image

 

- 82 -

- Joe załamał się po śmierci żony. Myślę, że Lyall uważał, iż powinien mu 

pomóc odzyskać równowagę. To jednak nie był główny powód tego, że tu 

został. 

- To co było powodem? 

- Ty, oczywiście! - Dorothy spojrzała na Jane z niedowierzaniem. - No 

tak, rozumiem... Skąd mogłaś wiedzieć. Nie znałaś go wcześniej, byłaś małą 

dziewczynką, gdy pierwszy raz stąd wyjechał. Co tydzień zmieniał dziewczyny, 

a tego lata byłaś tylko ty! 

I Judith, i może jeszcze wiele innych, o których nie miała pojęcia. 

Odwróciła się tyłem, żeby Dorothy nie widziała jej twarzy. Przypomniało jej się, 

jak Lyall flirtował z Dimity. 

- Jednak nie zmienił się tak bardzo, jak ci się wydaje - powiedziała ze 

smutkiem. 

Poszła do swojego pokoju, starała się zająć pracą. Nie mogła jednak 

zapomnieć o tym, co usłyszała od Dorothy. 

Faktycznie chyba była zbyt skoncentrowana na sobie. To prawda, była 

młoda, ale powinna dołożyć więcej starań, żeby, się o nim czegoś dowiedzieć, 

żeby go zrozumieć. Nie zmieniało to tego, co o nim myślała, ale postanowiła, że 

porozmawia z nim, gdy zadzwoni i przeprosi go za te nieprzyjemne rzeczy, 

które mu nagadała. 

Ale Lyall nie zadzwonił więcej. Jane starała się sobie wytłumaczyć, że tak 

jest lepiej, ale tęskniła za tymi telefonami. Chciała, żeby o niej myślał. Dzwonił 

telefon, a ona czuła się rozczarowana, gdy okazywało się, że to nie on. 

Postanowiła w czasie weekendu odwiedzić znajomych w Bristolu. Uznała 

też, że najwyższy już czas porozmawiać z Alanem. Zaproponowała mu, żeby z 

nią pojechał. 

- Możemy odwiedzić w powrotnej drodze moich rodziców. Powinni cię 

poznać! - zawołał uradowany. 

R S

background image

 

- 83 -

- Nie! - Jane chwyciła głęboki oddech, po czym oświadczyła, że 

małżeństwo w ogóle nie wchodzi w rachubę. Gdy skończyła mówić, wyglądał 

jak zbity pies. Czuła się strasznie. Zrobiło jej się jeszcze smutniej, gdy zdała 

sobie sprawę, co to oznacza. Znowu zostanie sama. - Przykro mi bardzo, mam 

nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi - próbowała go pocieszać. 

Jednak nie pojechał z nią w piątek do Bristolu. Była z tego zadowolona, 

Postanowiła nie myśleć w czasie tego weekendu ani o Lyallu, ani o Kicie, ani o 

Alanie. Miała dość mężczyzn. 

Miło było zobaczyć znów Toma i Beth. Rozmawiali wesoło, wspominali 

wspólne wyprawy w góry, ale co chwila myślami wracała do Penbury. 

Zastanawiała się, czy dzwonił Lyall. Mógł zostawić jakąś wiadomość na 

automatycznej sekretarce. 

Gdy wróciła do domu, pierwsze kroki skierowała wprost do aparatu 

telefonicznego. Przesłuchała taśmę, ale żadnej wiadomości nie było. Dlaczego 

przestał dzwonić? - zastanawiała się. Może wyjechał albo znalazł inny obiekt 

zainteresowań? I tak się tego nie dowiem, nie ma sensu o tym myśleć, skarciła 

się w duchu. 

W poniedziałek pojechała do zamku. Część mieszkalna była prawie 

skończona. Zastanawiała się, czy Lyall w niej zamieszka. 

- O, Jane, jak miło cię widzieć! - zawołała na jej widok Dimity i cała 

rozpromieniona ruszyła w jej stronę. 

Co jej się nagle stało? Czyżby chciała zostać moją najlepszą przyjaciółką? 

- pomyślała podejrzliwie. 

- Jak spędziłaś weekend? - spytała Dimity ze słodkim uśmiechem. 

- Dziękuję, dobrze, a ty? - grzecznie odpowiedziała Jane, zdziwiona jej 

zainteresowaniem. 

- Cudownie! Lyall wrócił w piątek i... och, on jest taki miły! 

- Tak, kiedy chce, potrafi być miły - rzuciła Jane z przekąsem. 

R S

background image

 

- 84 -

- Dla mnie jest zawsze bardzo miły - wdzięczyła się Dimity. - Pierwszy 

raz udało nam się naprawdę szczerze pogadać. Wiesz pewnie, jakie to uczucie, 

gdy rozmawiasz z kimś i wydaje ci się, że znacie się od lat? 

- Nie - odparła chłodno Jane. 

- Tak było ze mną i Lyallem. Miał w przeszłości wiele kobiet, ale teraz 

powiedział, że chciałby to zmienić. 

- Naprawdę? - Jane zastanawiała się, czy i ją włączył do tych „wielu 

kobiet". 

- On jest... lepiej już nic nie będę mówić. Myślę, że jestem jedyną osobą, 

która zna jego plany! Obdarzył mnie takim zaufaniem, że... - Spojrzała 

triumfalnie na Jane. 

- To czemu już zaczynasz o tym paplać? 

Widać było, że Dimity chce jej coś jeszcze powiedzieć, ale urażona jest 

jej krytyczną uwagą i nieprzychylną postawą. W końcu nie wytrzymała jednak i 

dodała: 

- Spotkaliśmy w sobotę w pubie Alana. Był zdruzgotany, ale zrobiłam 

wszystko, żeby go pocieszyć. - Patrzyła na Jane prowokująca. - Musisz uważać, 

bo go stracisz. Tacy mężczyźni nie rosną na drzewach! - Odwróciła się i 

zostawiła zaskoczoną Jane. 

Co ona miała na myśli, mówiąc o planach Lyalla? To bardziej ją 

zainteresowało niż wieści o Alanie. Czy Dimity naprawdę uważa, że zdoła 

usidlić Lyalla? Chyba że jest jeszcze głupsza, niż na to wygląda. 

Gdy Jane wchodziła do biura, usłyszała telefon. 

- O, jak miło cię słyszeć - mówiła do słuchawki Dorothy. - Ja czuję się 

świetnie... a ona... No cóż, jak zwykle za dużo pracuje... To samo jej 

powiedziałam... 

Potem była długa pauza i Dorothy coś notowała. 

- Z kim rozmawiałaś? - spytała Jane, gdy Dorothy odłożyła słuchawkę. 

- Z Lyallem Hardingiem. 

R S

background image

 

- 85 -

- Nie chciał ze mną rozmawiać? 

- Powiedział, że nie ma sensu prosić cię do telefonu, bo na pewno nie 

masz ochoty z nim rozmawiać. Zostawił tylko wiadomość. 

- Jaka to wiadomość? 

- W ostatnim swoim raporcie proponowałaś kominki w gościnnych 

pokojach. Lyall zamówił dokładnie takie, jak chciałaś. Musisz tylko jutro 

wysłać po nie do Londynu ciężarówkę. 

Jane zaczęła przeglądać plan z rozpisanymi pracami na następny dzień. 

Wyglądało na to, że żaden z pracowników nie będzie mógł pojechać. Pomyślała, 

że chyba będzie musiała sama po nie jechać, ale jednocześnie bardzo by nie 

chciała spotkać w londyńskim biurze Lyalla. 

- Czy powiedział, gdzie dokładnie trzeba odebrać te kominki? 

- Nie, ale zostawi wszystkie informacje sekretarce, bo jutro cały dzień nie 

będzie go w biurze. 

- Więc chyba ja pojadę - zdecydowała. - Jutro mam tylko jedno spotkanie 

rano. Zdążę wrócić wieczorem. 

- To długa droga - Dorothy spojrzała na nią z troską. 

- Ależ skąd - zaoponowała. 

Dzień poza biurem wydał jej się nagle miłą odmianą. Lyalla nie będzie w 

biurze, więc na pewno go nie spotka. 

Następnego dnia prześladował ją pech. Spotkanie przeciągnęło się, na 

autostradzie był wypadek i parę godzin stała w korku, a na koniec długo błądziła 

po Londynie, zanim znalazła biuro Lyalla, 

Budynki biur Multiplexu były bardzo nowoczesne. One tak różnią się od 

zamku Penbury, jak ja od Lyalla, pomyślała. Spokojna, że go tu nie spotka, 

weszła do środka. Poczuła się nieswojo w tym nowoczesnym i ekskluzywnym 

wnętrzu.  

Jej strój - sfatygowane dżinsy - był odpowiedni do wożenia kominków, 

ale nie do wizyt w takim biurze. Podeszła do recepcji i wyjaśniła, w jakiej 

R S

background image

 

- 86 -

sprawie przyjechała. Recepcjonistka zadzwoniła po asystentkę Lyalla i poprosiła 

Jane, by usiadła i poczekała. 

Jane usadowiła się w wielkim, wygodnym fotelu i przyglądała się 

starannie wypielęgnowanym kwiatom, które stały tu w dużych donicach. 

Widocznie jest tu także osoba, która dba o kwiaty, pomyślała. Jak to możliwe, 

że ten dziki, młody chłopak osiągnął to wszystko? Patrzyła na mężczyzn w 

drogich garniturach i modnie ubrane kobiety, kręcące się po holu. Ci wszyscy 

ludzie to byli jego podwładni! 

Nagle automatyczne drzwi wejściowe otworzyły się i wszedł Lyall w 

towarzystwie kilku mężczyzn. Natychmiast atmosfera zmieniła się. Uwaga 

wszystkich obecnych skupiła się na Lyallu. Nawet z daleka Jane widziała 

różnicę między nim a innymi. Było w nim coś władczego, był jak lew, który 

samym swoim wyglądem zyskuje posłuch i jest niekwestionowanym królem. 

Jane chwyciła gazetę i szybko schowała się za nią, miała nadzieję, że jej 

nie zobaczy. Zza gazety dyskretnie obserwowała Lyalla, który właśnie żegnał 

się ze swoimi towarzyszami. Bała się, że się odwróci, więc podniosła gazetę i 

zasłoniła się nią całkiem. Gdy ponownie ją opuściła, zobaczyła przed sobą 

Lyalla, który z trudem powstrzymywał się od śmiechu. 

- Nie wiedziałem, że potrafisz czytać gazetę do góry nogami. 

Jane dostrzegła swoją pomyłkę i zawstydzona odłożyła gazetę na sąsiedni 

fotel. 

- Miało cię nie być cały dzień w biurze - powiedziała z wyrzutem, jakby 

to wszystko wyjaśniało. 

- Nie było mnie przed południem, myślałem, że przyślesz ciężarówkę 

dużo wcześniej. Zostawiłem instrukcje mojej asystentce. Ale co ty tu robisz? - 

spytał chłodno. 

- Przyjechałam po kominki - wyjaśniła. 

R S

background image

 

- 87 -

- Wyglądasz na zmęczoną. Dorothy mówiła, że bardzo dużo pracujesz. 

Nie powinnaś wybierać się sama w taką męczącą podróż po zatłoczonej 

autostradzie. 

- Życzyłeś sobie przecież, żeby odebrać dzisiaj kominki. Nikt poza mną 

nie miał na to czasu. Nie mogę zmieniać moim ludziom planu pracy z dnia na 

dzień. 

- Lepiej jednak byłoby, gdybyś posłuchała mojej rady i przysłała kogoś. 

Ale ty nigdy nie byłaś zbyt dobra w słuchaniu, prawda, Jane? 

Mierzyli się wzrokiem z wyraźną niechęcią. Lyall zorientował się, że 

wszyscy obecni przyglądają się im z zainteresowaniem. 

- Skoro już tu jesteś, to chodź to mojego biura, dam ci instrukcje - 

zaproponował. 

- Nie musisz sobie robić kłopotu, twoja asystentka zaraz zejdzie - 

odpowiedziała chłodno. 

Lyall rozejrzał się, coś go na chwilę zafrasowało. 

- O, już idzie. - Podniósł rękę i zamachał. W ich stronę szła młoda kobieta 

w eleganckim kostiumie. - Zostawiam cię w dobrych rękach - dodał, po czym 

skłonił się chłodno i odszedł. 

Asystentka Lyalla podeszła do Jane. 

- Dzień dobry! - powiedziała i uśmiechnęła się.  

Jane nie wierzyła własnym oczom. To była Judith! 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 88 -

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

- Pewnie mnie nie poznajesz? - zapytała Judith, ale błędnie 

zinterpretowała reakcję Jane. 

- Przeciwnie... poznaję cię - odparła zaskoczona Jane, bowiem Judith była 

ostatnią osobą, którą spodziewała się tu spotkać. Czy ona naprawdę była jego 

asystentką? Dlaczego nic jej nie powiedział, nie ostrzegł jej? - Zmieniłaś się - 

wykrztusiła z trudem. W tej uprzejmej, zrównoważonej kobiecie rzeczywiście 

niełatwo było rozpoznać tamtą dawną, dziką Judith. 

- Mam taką nadzieję - odparła Judith. - Jeżeli to prawda, to wszystko 

dzięki Lyallowi. To jemu wszystko zawdzięczam. 

- Lyall nie powiedział, że jesteś jego asystentką - rzuciła Jane. 

- Odnoszę wrażenie, że jest mnóstwo rzeczy, o których Lyall nic ci nie 

powiedział. - Spojrzała przez ramię, żeby sprawdzić, czy nie ma go w pobliżu, 

po czym zapytała: - Czy możemy porozmawiać? Podejrzewam, że Lyall nie 

byłby zadowolony, że się mieszam, mimo to uważam, że powinnaś poznać 

prawdę o tym, co wydarzyło się tamtego lata. 

- Jak to... prawdę? - zapytała zdumiona Jane. 

- Między nami niczego nie było, byliśmy jedynie przyjaciółmi, musisz mi 

uwierzyć, Jane. 

- Kiedy was zobaczyłam, nie wyglądaliście na przyjaciół... - odparła Jane 

z przekąsem. 

- Byłam w strasznym stanie, bo... - Zawahała się i nie dokończyła. 

Zauważyła jednak, że Jane nie wygląda na przekonaną, postanowiła więc dalej 

ciągnąć swą opowieść. 

- Lyall wtedy naprawdę mnie tylko pocieszał. Chodziliśmy razem do 

szkoły. Lyall był co prawda parę lat ode mnie starszy, ale razem się 

R S

background image

 

- 89 -

wychowywaliśmy. Zawsze rozumieliśmy się znakomicie. Jego rodzice niewiele 

się nim zajmowali, a moi... - Judith zagłębiła się we wspomnieniach. 

- No cóż, powiedzmy tylko, że nie zdobyliby żadnej nagrody w konkursie 

na najtroskliwszego rodzica. Robiłam mnóstwo szalonych rzeczy, a im bardziej 

ludzie wytykali mnie palcami, tym mocniej postanawiałam dorosnąć do mojej 

reputacji. Tylko Lyall traktował mnie tak, jak powinnam była być traktowana, to 

znaczy jak małą, przestraszoną dziewczynkę! 

Jane spuściła wzrok. Ona także wiedziała, co mówiło się o Judith i nigdy 

nie przyszło jej do głowy, żeby zastanowić się, skąd w tej dziewczynie było aż 

tyle agresji. 

- Przepraszam - powiedziała, czuła jednak, jak niestosownie to teraz 

brzmiało. 

Judith skinęła głową na znak, że przyjmuje przeprosiny. 

- Muszę przyznać, że nikomu, kto chciał mi pomóc, nie ułatwiałam 

zadania. Lyall był całkowicie zajęty tobą tamtego lata, a mimo to zauważył, że 

ze mną coś było nie tak. Był jedyną osobą, która odnosiła się do mnie po ludzku. 

Z początku nie chciałam mu o niczym mówić, ale nikomu innemu nie mogłam 

zaufać. Byłam w ciąży, a żeby być szczerą do końca, nie byłam pewna z kim - 

westchnęła. 

- Ale to było nieważne. Wszystko się nagle zmieniło. Wiedziałam z całą 

pewnością, że chcę urodzić to dziecko. Nie chciałam jednak, żeby miało takie 

dzieciństwo jak ja. Wiedziałam także doskonale, co by się stało, gdyby 

dowiedział się o tym mój ojciec. 

Judith spojrzała na Jane. Była pewna, że jej słuchała. 

- Tego dnia, kiedy zobaczyłaś nas w lesie, powiedziałam Lyallowi, co się 

stało. Udawałam mądrą, mówiłam szybko i dużo, ale prawda była taka, że nie 

miałam zielonego pojęcia, jak sobie poradzę z maleństwem. Byłam naprawdę w 

strasznym stanie. Zaczęłam płakać. Lyall zachował się cudownie. Wziął mnie w 

ramiona, mocno do siebie przytulił i pozwolił się wypłakać. I wtedy pojawiłaś 

R S

background image

 

- 90 -

się ty. Oczywiście pobiegł za tobą, ale wrócił po chwili i powiedział, że nie 

chciałaś słuchać żadnych wyjaśnień. Następnego dnia, po tym, jak oznajmiłaś 

mu, że między wami wszystko, skończone, znów do mnie przyszedł i powie-

dział, że wyjeżdża. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, ani przedtem, ani 

potem. Wydaje mi się, że do tamtej chwili nie całkiem sobie zdawał sprawę, ile 

dla niego znaczyłaś. Sugerowałam, że powinien spróbować jeszcze raz z tobą 

porozmawiać, ale nie zrobił tego. Był zbyt dumny, żeby się przyznać, jak mu 

było źle. Powiedział tylko, że wyjeżdża i że jeżeli chcę, mogę jechać razem z 

nim. „Druga taka szansa ci się nie zdarzy" - mówił. Więc pojechałam. 

Ponownie spojrzała na Jane, która słuchała ją z uwagą. 

- Sądzę, że on potrzebował kogoś, o kogo mógłby się troszczyć. Dzięki 

temu mniej czasu poświęcał na myślenie o tobie. Był po prostu cudowny. Po 

przyjeździe do Londynu wszystko załatwił. Znalazł dla mnie mieszkanie i za-

dbał, bym mogła opiekować się dzieckiem. Znalazł mi nawet pracę, a po 

powrocie ze Stanów zatrudnił jako swoją asystentkę w Multipleksie. 

Pracowałam tylko na pół etatu, żeby mieć czas dla Jonathana, mojego synka, ale 

ta praca dawała mi poczucie, że jestem coś warta. Poza tym to wspaniały szef i 

najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałam w życiu. 

Jane zwilżyła wargi. Dlaczego nie pozwoliła mu wtedy niczego wyjaśnić? 

Czy aby nie dlatego, że była dziecinnie uparta, jak twierdził? 

- Żałuję, że go nie wysłuchałam - szepnęła z trudnością. - Powiedział, że 

jestem zbyt tchórzliwa, żeby mu uwierzyć. Wygląda na to, że miał rację... 

- Byłaś po prostu bardzo młoda - pocieszyła ją Judith. - Na twoim miejscu 

byłabym tak samo podejrzliwa. A Lyall, ile on miał wtedy lat? Dwadzieścia 

pięć? W każdym razie wystarczająco dużo, żeby się domyśleć, co musiałaś czuć. 

A wiesz przecież, jaki z niego uparciuch. 

- Znasz go pewnie lepiej ode mnie - stwierdziła Jane. Jedna rzecz ciągle 

jednak nie dawała jej spokoju. 

- Czy ty... czy wy byliście... 

R S

background image

 

- 91 -

- Kochankami? - przerwała jej. - Nie! Nie powiem, że nigdy tego nie 

chciałam... Jednak, po pierwsze, byłam zbyt zaabsorbowana Jonathanem, a po 

drugie, Lyall po tej całej historii z tobą nie chciał wiązać się z żadną inną. 

Interesowały go wyłącznie kobiety, które znały jego reguły gry i nie chciały ich 

łamać. Nie, Jane, byliśmy tylko przyjaciółmi i nadal nimi jesteśmy. Sześć lat 

temu szczęśliwie wyszłam za mąż i Lyall bardzo cieszył się z mojego szczęścia. 

Tak bardzo chciałabym, żeby i jego ono spotkało. 

Jane zrobiło się okropnie głupio. Tyle razy powtarzała mu, że jest 

samolubny, arogancki i nieodpowiedzialny. Teraz, w porównaniu z nim, czuła 

się po prostu jak mała, głupia egoistka. 

- Dzięki, że mi to powiedziałaś - wydusiła w końcu. 

- Naprawdę nie miałam o tym pojęcia. Tak mi przykro, przepraszam, że 

cię tak niesprawiedliwie osądziłam. 

- Niepotrzebnie, zresztą w moim życiu w końcu wszystko się ułożyło. A 

jeżeli już koniecznie chcesz kogoś przeprosić, to przeproś Lyalla. 

- Zrobię to. 

Judith powiedziała jej, gdzie ma odebrać kominki. Ulice ciągle były 

zatłoczone i zajęło to Jane trochę czasu. Kiedy ponownie zjawiła się w siedzibie 

Multiplexu, w firmie prawie nikogo nie było. Wsiadła do windy i pojechała na 

dwunaste piętro. W drzwiach spotkała ją Judith. 

- Lyall jest na zebraniu, nie wiem, kiedy będzie wolny. Jesteś pewna, że 

chcesz z nim porozmawiać? 

- Najzupełniej - odparła bez namysłu. W ciągu ostatnich paru godzin 

przypomniała sobie wszystko, co powiedziała Lyallowi i jak najprędzej chciała 

go za to przeprosić. 

- Poczekam na niego. 

Judith spojrzała na zegarek. 

- Muszę odebrać Jonathana. Ale ty możesz zostać tutaj, w moim biurze. 

Usłyszysz, kiedy skończą. 

R S

background image

 

- 92 -

Była prawie siódma, gdy Jane usłyszała, że otwierają się drzwi do 

gabinetu Lyalla. Zastukała cichutko i popchnęła drzwi. Lyall pisał coś na 

komputerze. Chociaż marynarka wisiała na oparciu krzesła, a krawat miał 

rozluźniony, nadal wyglądał świeżo i władczo. Na nosie miał okulary w 

rogowych oprawkach, co dodatkowo przydawało mu powagi, a na Jane robiło 

wrażenie. 

Nie odrywając wzroku od ekranu komputera, zapytał: 

- Judith, jeszcze nie wyszłaś? 

- To nie Judith - powiedziała Jane. - To ja. 

- To ty?! - zapytał z niedowierzaniem, ale to pytanie nie zabrzmiało 

przyjaźnie. Odwrócił się do niej twarzą, na której malował się wyraz niemiłego 

zaskoczenia. 

- Tak - zdołała jedynie wykrztusić, bo całe przygotowane wcześniej 

przemówienie jakoś wyleciało jej z głowy. 

- Nie dostałaś kominków? 

- Dostałam. 

- To o co chodzi? 

- Przyszłam, żeby cię przeprosić za wszystko, co ci tam w lesie 

powiedziałam... Judith opowiedziała mi, co naprawdę zdarzyło się tamtego lata. 

- Mówiłem jej, żeby tego nie robiła! - rzucił ze złością i odwrócił się do 

okna. Widziała tylko jego plecy. 

- Dlaczego? 

- Mówiąc szczerze, uważałem, że nie warto. Po tym, jak mnie 

potraktowałaś, uznałem, że nie ma sensu narażać jej na to samo. I tak nie jest jej 

łatwo mówić o tamtych sprawach. 

- Ależ ja się cieszę, że mi to powiedziała. Szkoda, że wcześniej jej nie 

spotkałam. Szkoda, że nie chciałam cię słuchać, kiedy próbowałeś mi to 

wyjaśnić. Szkoda... - nie dokończyła. Z pleców Lyalla niczego nie mogła 

wyczytać. Nie wiedziała nawet, czy jej słucha. - Zresztą nieważne... Chciałam ci 

R S

background image

 

- 93 -

tylko powiedzieć, że przykro mi z tego powodu i że nie miałam racji, mówiąc, 

że nigdy o nikogo nie dbałeś. To, co zrobiłeś dla Judith z pewnością dowodzi, że 

się myliłam. 

Jej słowa zdawały się trafiać w całkowitą próżnię. Lyall nawet się nie 

poruszył. 

- No cóż, pójdę już sobie - powiedziała i ruszyła w stronę drzwi. 

- A dokąd się wybierasz? - zapytał, odwróciwszy się. 

- Wracam do Penbury. 

- Teraz? 

- Dlaczego nie? 

- Jesteś bardzo zmęczona - odrzekł i pospiesznie zaczął porządkować 

papiery na biurku. 

- Czuję się świetnie - zaprotestowała, chociaż na samą myśl o tym, że po 

całym dniu za kierownicą ma jeszcze spędzić kilka godzin w aucie, robiło jej się 

słabo. 

- Wcale nie czujesz się świetnie - nie ustępował, jednocześnie łapiąc 

spadające kartki. - Z tymi sińcami pod oczami wyglądasz jak panda. 

- Dzięki za komplement. 

- Cały dzień siedziałaś za kółkiem - zignorował jej sarkazm. - To idiotyzm 

pakować się na autostradę, kiedy jest się tak zmęczonym. 

- Nie stać mnie na hotel - odpowiedziała zmieszana, wszystkiego się 

bowiem spodziewała, że nie zechce jej wysłuchać, że się wścieknie, ale nie tego, 

że się będzie nad nią litował. 

- Wcale nie sugeruję, żebyś zatrzymała się w hotelu. Możesz zatrzymać 

się u mnie. 

- Ależ nie mogę... - wymamrotała zaskoczona. 

- Nie ma powodu do obaw. Zapewniam, że nie planuję uwiedzenia cię. 

Jutro rano lecę do Frankfurtu i muszę wstać o piątej. Dzisiaj zamierzam iść 

wcześnie spać. 

R S

background image

 

- 94 -

Jane nie wiedziała, co powiedzieć. Najpierw w ogóle jej nie słucha, a 

zaraz potem nalega, żeby zatrzymała się u niego. O co mu chodzi? Milczała 

więc, zakłopotana. 

- Przepraszam, Jane - Lyall przerwał tę kłopotliwą chwilę milczenia. - 

Wiem, że niełatwo ci było przyjść tutaj i powiedzieć mi: przepraszam. Już nie 

spodziewałem się ciebie i zacząłem sobie nawet wmawiać, że tego właśnie chcę. 

Wybacz więc, że nie odebrałem twych przeprosin tak, jak byś chciała. Ale czy 

nie byłoby lepiej, żebyśmy oboje w końcu przyznali, że popełniliśmy błędy i 

zostawili całą przeszłość za sobą? W tej chwili ty jesteś zmęczona i ja również. 

Proponuję, żebyśmy spędzili spokojny wieczór przy dobrej kolacji, z odrobiną 

starego wina, a potem każde z nas pójdzie spać. Chyba że następnych kilka 

godzin wolisz spędzić w korku na autostradzie. 

- No dobrze, a co z kominkami? 

- Parking jest strzeżony całą noc, bądź spokojna, nic im się nie stanie. 

Obiecuję, dostaniesz pokój gościnny... słowo skauta. - Lyall podniósł dwa palce 

do góry, a w oczach znów miał te swoje wesołe ogniki. 

- Ale ja niczego ze sobą nie mam - broniła się coraz słabiej. 

Znakomicie! Pełna determinacji postanowiła wygłosić swoją kwestię i 

odejść z godnością, ale wystarczył jego jeden maleńki uśmiech i już porzuciła tę 

koturnową pozę. 

Lyall leciutko objął ją ramieniem i oboje wyszli z gabinetu. I choć puścił 

ją, gdy wsiadali do windy, czuła jego dotyk jeszcze dłuższą chwilę. 

Wsiedli do luksusowej limuzyny. Usadowili się wygodnie w fotelach. 

Lyall powiedział coś do kierowcy. Potem już nie odzywał się, ale milczenie mu 

chyba odpowiadało. Przymknął oczy, jego myśli zdawały się być gdzieś daleko. 

Przyjrzała mu się ostrożnie. Faktycznie, wyglądał na zmęczonego. Wokół ust i 

pod oczami widać było niewielkie zmarszczki. Na skroniach srebrzyły się 

pierwsze siwe włosy. Nigdy go takim wcześniej nie widziała. 

R S

background image

 

- 95 -

Oto siedział obok niej prawdziwy Lyall. Zwykły człowiek ze zwykłymi, 

codziennymi troskami i kłopotami, który marzy o spokojnym, domowym 

wieczorze. Przez te wszystkie lata nosiła w wyobraźni obraz lekkomyślnego, 

niebezpiecznego młodego wilka, którego kiedyś kochała. Ale on się zmienił, 

dojrzał i zostawił ją daleko w tyle, ciągle tę samą, kilkunastoletnią dziewczynę, 

zakłopotaną najmniejszym dotknięciem jego ręki. 

Lyall otworzył oczy. Jane przyglądała mu się tak, jakby go nigdy 

przedtem nie widziała. W jej oczach dostrzegł żal za tym wszystkim, co 

bezpowrotnie stracone. Niczego nie mówił, ale długie spojrzenie, jakie między 

sobą wymienili, mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Jane poczuła, że 

wszystkie wątpliwości, nieporozumienia, oskarżenia i gorzkie słowa odchodzą 

w niepamięć, znikają niczym poranna mgła w świetle wschodzącego słońca. Jej 

serce rozpromieniła uszczęśliwiająca świadomość, że go kocha, że zawsze go 

kochała i że nigdy nie przestanie go kochać. 

Samochód zatrzymał się. Lyall mieszkał w eleganckiej dzielnicy 

Londynu, niedaleko Belgravii. Jego mieszkanie okazało się luksusowym 

apartamentem na ostatnim piętrze wysokiego budynku, z wyjściem na 

znajdujący się na dachu taras. Stały tam doniczki, a w nich rosła maciejka. 

Zerwała jeden kwiatek i powąchała go. Uwielbiała ten moment, kiedy w letnie 

wieczory otwierały kielichy i rozsnuwały swą delikatną woń. 

- Proszę. - Lyall zjawił się w przeszklonych drzwiach otwierających się na 

taras i wręczył jej kieliszek wina. 

- Usiądźmy. 

Usiedli obok siebie na rzeźbionej ławeczce. Ich ramiona nie dotykały się 

wprawdzie, mimo to Jane doskonale czuła jego bezpośrednią bliskość i 

przeszkadzało jej to. 

- Wyglądasz na zmęczoną - przerwał milczenie. - Źle spałaś? 

R S

background image

 

- 96 -

- Dobrze spałam - zaprzeczyła natychmiast, choć sama nie wiedziała, 

dlaczego właściwie kłamie. - No... rzeczywiście nie najlepiej - przyznała po 

chwili. 

- Dlaczego? 

Jane powąchała kwiatek. Nie chciała kłamać, ale też nie miała, ochoty 

przyznać się do tego, że nieraz zdarzyło jej się nie spać w nocy i myśleć o ich 

ostatniej kłótni, i o tym, jak bardzo by chciała, żeby wszystko potoczyło się 

inaczej. 

- Ostatnimi czasy mam wiele spraw do przemyśleń - odparła wymijająco. 

- Sądziłem, że wygranie kontraktu na remont zamku Penbury położyło 

kres kłopotom. O ile mi wiadomo, twoja firma świetnie sobie radzi. W czym 

zatem problem? 

- To nie praca jest przyczyną moich zmartwień. 

- Więc co? 

- Och, mnóstwo różnych spraw - tłumaczyła się nerwowo. - Chodzi 

głównie o Kita - wybrnęła w końcu, zresztą było w tym sporo prawdy. 

- Tak myślałem, ale powiedz, czy kiedykolwiek nie martwiłaś się o niego? 

- Masz rację - uśmiechnęła się. - Ale teraz... to tak naprawdę Kit chyba 

już mnie nie potrzebuje. Właśnie ożenił się w Buenos Aires i jest szaleńczo 

szczęśliwy. 

- A więc, o co chodzi? 

- Potrzebuje pieniędzy. Ojciec zostawił firmę nam obojgu, wiem, że 

życzyłby sobie, żebym spłaciła jego udział. Jednak kondycja firmy była w 

ostatnich latach na tyle trudna, że nie mam żadnych odłożonych pieniędzy. W 

banku powiedzieli mi, że wszystko, co mogę zrobić, to sprzedać dom. Ale przy 

obecnej sytuacji na rynku nieruchomości, trwałoby to latami. 

Lyall spojrzał na nią z niedowierzaniem połączonym ze 

zniecierpliwieniem. 

R S

background image

 

- 97 -

- Czy chcesz powiedzieć, że masz zamiar sprzedać jedyny dom, jaki w 

życiu miałaś, po to tylko, żeby dać pieniądze twemu nieodpowiedzialnemu 

bratu? 

- Nie chcę, ale czy mam inne wyjście? 

- Możesz mu przecież powiedzieć, żeby poczekał, albo jeszcze lepiej, 

żeby zaczął wreszcie na siebie zarabiać! 

- Nie mogę! 

- Ale dlaczego? - nie ustępował. 

Jane odwróciła się i spojrzała na dachy w oddali. 

- Bo widziałam jego twarz, kiedy umarła nasza mama - odpowiedziała 

cicho, święcie przekonana, że Lyall i tak tego nie zrozumie. - Był malutkim 

chłopcem, miał wtedy zaledwie pięć lat. 

- A ty byłaś małą dziewczynką! Ile miałaś lat? Dziesięć? Jedenaście? 

Zrezygnowałaś dla Kita ze swego dzieciństwa, nie rezygnuj więc ze swego 

domu, Jane! Kit jest dorosłym mężczyzną i potrafi sam zadbać o swoje sprawy. 

Miał oczywiście rację, jednak Jane wiedziała również, że nigdy nie zdobędzie 

się na to, żeby powiedzieć Kitowi, że nie może już na nią liczyć. Był przecież jej 

bratem, i o ile to tylko będzie w jej mocy, zawsze będzie mu pomagać. 

Jednocześnie ogarniała ją rozpacz na myśl o tym, że musiałaby sprzedać dom. 

- Jest jeszcze inna możliwość - rzekł Lyall po chwili. 

- Jaka? - zapytała z nadzieją. 

- Mógłbym pożyczyć ci te pieniądze. 

- Nie, to niemożliwe - odparła zmieszana. - Nie mogłabym cię o to prosić. 

- Nie prosisz mnie o nic, to ja wystąpiłem z tą propozycją. 

- Mimo to... nie - powiedziała zupełnie już zrezygnowana - po prostu nie 

mogę przyjąć tej propozycji. 

- Potraktuj to jako zaliczkę - nalegał. 

- Zaliczkę? - ożywiła się. 

R S

background image

 

- 98 -

- Czemu nie? W kontrakcie jest powiedziane, że Multiplex zapłaci ci po 

wykonaniu i przyjęciu pierwszego etapu prac. Jestem zadowolony z ich 

dotychczasowego przebiegu, niech to zatem będzie zapłata za to, co już zostało 

zrobione. W końcu zarobiłaś te pieniądze, Jane. 

- Naprawdę nie wiem, czy powinnam... - odparła Jane głosem pełnym 

wątpliwości. 

Teraz ruch należał do niego. 

- Och, Jane, nie zawracaj głowy - powiedział drwiąco. - Myślałem, że z 

radością przyjmiesz każdą sensowną propozycję. Miałem cię za osobę 

racjonalną. Czyżbym się mylił? 

- Ależ nie, jestem racjonalna - odparła błyskawicznie, dostrzegając 

rodzący się na jego twarzy uśmiech. 

- Skoro tak, to uśmiechnij się i ładnie podziękuj. 

- Pięknie dziękuję - rzekła z uśmiechem, który zawsze, nie tylko wówczas 

gdy trzeba było podziękować, był odpowiedzią na jego uśmiech. 

Spojrzała na Lyalla. Ciągle się uśmiechał, ale nie był to już ten lekko 

bezczelny uśmieszek, który tak ją denerwował. W wyrazie jego twarzy było coś 

znacznie intensywniejszego, cieplejszego, coś, co zobaczyła już w samochodzie, 

w chwili gdy poczuła, że go kocha. 

Pomaszerowała za nim do kuchni. Sprawdził zawartość lodówki i 

zadecydował, że zrobi dwa omlety. Jane, która spodziewała się jakiegoś 

gotowego dania z mikrofalówki, z podziwem przyglądała się, jak zgrabnie 

rozbija jajka. 

- Nie wiedziałam, że potrafisz gotować. - Ciekawe, czego jeszcze nie 

wiem o Lyallu, dodała w duchu. 

- W tej dziedzinie niewiele mam w zanadrzu - przyznał się. - Prawdę 

mówiąc, zazwyczaj moja pomoc domowa zostawia mi jakieś małe co nieco, ale 

teraz jest na urlopie, Nie robiłem większych zakupów, bo już jutro wylatuję z 

Londynu. 

R S

background image

 

- 99 -

- Mówiłeś, że dokąd się wybierasz? 

- Śniadanie jem we Frankfurcie, a potem lecę do Japonii. W ostatnim 

czasie poświęciliśmy mnóstwo pracy, żeby doprowadzić do podpisania 

wielkiego kontraktu z Japończykami. Potrzebny jest tylko mój podpis. Ta 

umowa jest dla nas tym, czym dla Makepeace and Son umowa dotycząca zamku 

Penbury. 

- Pewnie ci to lepiej wyszło niż mnie, co? - zapytała skruszona. 

- Powiedzmy, że negocjacje z Japończykami były o niebo nudniejsze, niż 

robienie interesów z tobą. 

Zjedli omlety, a na deser Lyall podał winogrona. Skubiąc owoce, wesoło 

sobie gawędzili. Jane dawno już zapomniała, jak miło się z nim rozmawiało, jak 

często się przy nim śmiała. Umówili się, że nie będą rozmawiać o przeszłości, 

mimo to tkwiła między nimi jak coś namacalnego, niemego, ale obecnego i 

niemożliwego do zlekceważenia. 

Potem przygotował kawę i zabrali ją ze sobą do salonu. Zasiedli na dwóch 

krańcach sofy. Lyall zapalił małą, stołową lampkę. Miła, przyjazna atmosfera 

zaczęła nagle gdzieś się ulatniać i przeradzać się stopniowo w trudne do 

zniesienia napięcie. Jane nie widziała w półmroku jego twarzy, a jednak 

wyczuwała jego obecność z wyrazistością, której nie doznawała w pełnym 

świetle w kuchni. Kłębiły się w niej jakieś ciemne, niedobre myśli i 

podszeptywały coś w dziwnym, niezrozumiałym języku. Oboje już zbyt długo 

siedzieli, milcząc i chyba dlatego powietrze aż drgało z napięcia. Jane spróbo-

wała przełamać to nieznośne milczenie: 

- Na jak długo wyjeżdżasz? 

- Na kilka tygodni - odparł. - Może trzy.  

Udawała, że interesuje ją kubek z kawą, ale im bardziej starała się nie 

patrzeć na Lyalla, tym częściej jej głowa zwracała się w jego stronę. Znowu 

zaległo milczenie. 

- Naprawdę chcesz wyjść za Alana Gooda? - zapytał niespodziewanie. 

R S

background image

 

- 100 -

Jane odwróciła się w jego stronę, ale nie zdołała z jego twarzy niczego 

wyczytać. Za późno na udawanie. 

- Nie. 

- To dobrze - odparł i odstawił swój kubek na podłogę. 

- Skoro tak, to chyba nie zezłości cię wiadomość, że z powodu twojej 

nieobecności w ostatni weekend pocieszała go Dimity? 

- Dimity? Sądziłam, że spędziła ostatni weekend z tobą - odpaliła w 

nagłym przypływie śmiałości. 

- Ze mną? - Teraz on musiał wyglądać na zdziwionego. - Dlaczego ci to 

przyszło do głowy? 

- Bo tak powiedziała - odparła spokojnie. Lyall ściągnął brwi. 

- Owszem, widzieliśmy się. Koniecznie chciała omówić ze mną parę 

projektów, umówiłem się z nią na sobotę rano w zamku. A że zrobiła się pora 

lunchu, poszliśmy coś przekąsić do pubu. Ale czy wobec tego można 

powiedzieć, że spędziłem z nią cały weekend, ja bym tego nie powiedział. 

- Chcesz powiedzieć, że nie widziałeś się z nią wieczorem? 

- Właśnie to chcę powiedzieć. Postanowiłem wrócić do Londynu. Gdy 

wyjeżdżałem, Dimity umawiała się właśnie na wieczór z Alanem. Jest ci 

przykro z tego powodu? - zapytał po krótkim wahaniu. 

- Z powodu Alana? Skąd - odparła, w rzeczywistości czując wielką ulgę. - 

A tobie? 

- Dlaczego u licha miałoby mi być przykro? - Na szczęście jego 

odpowiedź jej nie zaskoczyła. 

- Dimity jest bardzo ładna - stwierdziła. 

- To prawda, ale przecież doskonale wiesz, że nie jest w moim typie. 

I znowu nastąpiła chwila nieznośnego milczenia. Jane zwilżyła wargi i 

wymamrotała: 

- Chyba już pójdę spać. 

R S

background image

 

- 101 -

Gdy wstała, okazało się, że nogi ma jak z waty. Lyall także wstał. 

Spojrzeli na siebie, ich twarze rozświetlało skąpe światło lampy. Dostrzegła 

napięcie w jego twarzy. 

- Dziękuję za pyszny omlet - zdobyła się na uśmiech.  

Lyall cofnął się nieco, żeby mogła wyjść z pokoju. Nie dotknął jej. 

Niskim, zduszonym głosem wymówił tylko jej imię. 

- Jane? 

- Tak? 

- Nie chciałabyś wiedzieć, dlaczego nie zostałem w Penbury w zeszły 

weekend? 

- Dlaczego? - zapytała ze ściśniętym gardłem. 

- Dlatego, że ciebie tam nie było. Pojechałem do Penbury w nadziei, że 

ciebie zobaczę. Nie chciałaś ze mną rozmawiać przez telefon, pomyślałem więc, 

że większe szanse będę miał w rozmowie na żywo. Kiedy jednak przybyłem, 

ciebie już nie było, postanowiłem więc, że wrócę do Londynu i nie będę tracił 

więcej czasu na myślenie o tobie. A dziś zjawiłaś się ty... 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 102 -

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

- A dziś zjawiłaś się ty - powtórzył. - I zdałem sobie sprawę, że nie 

potrafię przestać o tobie myśleć. 

Jane zaniemówiła, nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Mogła tylko 

na niego patrzeć. 

- Tak bardzo chciałbym pocałować cię na dobranoc, ale po ostatnim razie 

powiedziałem sobie, że nie zrobię tego, chyba że ty pocałujesz mnie pierwsza. 

Nagle wszystko zrobiło się proste. Puściły więzy, które ją dotąd 

krępowały i nie pozwalały pójść za głosem serca. Uległa... bezsilna wobec 

uczucia. Nie było w tym jednak niczego wstydliwego czy niepokojącego. 

Przeciwnie, miała wrażenie, że wszystko jest jak najbardziej naturalne. Napięcie 

znikło, uwolniona Jane poczuła się nareszcie szczęśliwa. 

- Aha - odparła z promiennym uśmiechem, zbliżyła się do niego i 

położyła mu dłonie na torsie. - Czy to oznacza, że chcesz, żebym cię 

pocałowała? 

- Tak - odparł niepewnie. 

Powoli przesunęła palcami po jego policzku, podbródku, dotknęła jego 

szyi. Sięgnęła ręką do jego włosów, po czym przysunęła jego głowę do swojej. 

Spojrzała mu głęboko w oczy. Za chwilę, za jedną maleńką chwilę ich wargi 

miały się spotkać. Jane rozkoszowała się swoim nienasyceniem, nie miało ono 

przecież trwać długo. 

Poczuła ciepło jego warg, było bardzo miłe. Ale Lyall nie zrobił 

najmniejszego ruchu. Czyżby nie czuł dreszczu, który przebiegał ją za każdym 

razem, kiedy ich ciała dotykały się? 

Ogarnęły ją wątpliwości. A jeżeli jemu naprawdę chodziło jedynie o 

pocałunek na dobranoc? 

Zaczęła się wycofywać, natrafiła jednak na opór jego silnych ramion. 

R S

background image

 

- 103 -

- Naprawdę uwierzyłaś, że pozwolę ci teraz odejść? - przekomarzał się. 

- Och, ty! - Twarz Jane wyrażała zarazem ulgę i oburzenie, ale oczywiście 

nie gniewała się o to. Pozwoliła mu się przytulić. 

Lyall pociągnął ją na sofę, powtarzając jej imię niczym słowa tajemnego 

zaklęcia. Jane oplotła go ramionami i z rozkoszą oddawała mu kolejne 

pocałunki. Czuła, że namiętność wzbiera w niej z każdą chwilą. 

Jego palce zwinnie zaczęły rozpinać guziczki jej bluzki. Rozpalona, 

pomagała mu ją z siebie zdjąć. Lyall zrzucił z siebie koszulę. Jego dłonie 

dotykały jej skóry. Ich dotyk sprawiał, że doznała gwałtownego, szarpiącego 

uczucia podniecenia. Delikatnie i pewnie muskał jej piersi, jej brzuch, wygięła 

się w łuk, by być bliżej niego. Przenikało ją wibrujące uczucie rozkoszy. Oplotła 

wokół palców kosmyk jego włosów, trzymała go tak mocno, jakby bała się, że 

Lyall znów jej się wymknie, że znów go utraci. 

Byli coraz bardziej siebie spragnieni, całowali się z szaleńczym uczuciem, 

rozpalającym każdy, najmniejszy nawet kawałeczek ich ciał. 

Zaczerpnąwszy wreszcie oddechu, Jane zapytała: 

- Myślałam, że chciałeś się położyć wcześnie spać? 

- Tak byłoby z całą pewnością rozsądniej - przyznał załamującym się ze 

wzruszenia głosem - teraz jednak nie mam zamiaru kierować się rozsądkiem, a 

ty? 

- Ja też nie - odparła, a jej ciało drżało. 

Lyall pieścił jej piersi. Nagle wstał i uciszając pocałunkami jej nieśmiałe 

protesty, poprowadził ją do swojej sypialni. 

- Wiesz, że nigdy nie kochaliśmy się w łóżku? - powiedział, 

błyskawicznie zdejmując z niej resztki ubrania. 

- Naprawdę? - odpowiedziała pytaniem, całkiem nieprzytomna, bowiem 

całą jej uwagę pochłaniały guziki jego spodni. 

R S

background image

 

- 104 -

- Tak. - Położył ją na łóżku, po czym obsypał gradem pocałunków. 

Całował łagodną krągłość jej ramion, potem jej piersi. - Pamiętam dokładnie 

każdy raz, a ty? 

Nie mogłaby teraz skłamać. Jego dotyk, jego pocałunki, wszystko to 

sprawiało, że Jane miała wrażenie, jak gdyby istniała jedynie ta chwila. Nic się 

nie liczyło, ważne było tylko to, że teraz byli razem. 

- Tak, ja również je pamiętam - szepnęła.  

Usłyszawszy to, Lyall spojrzał jej głęboko w oczy. Nie powiedział nic, ale 

nie musiał nic mówić. Wystarczyło jej samo spojrzenie. Pochylił się nad nią, a 

ich usta znowu się spotkały, jakby na potwierdzenie tego, że bardzo się teraz 

pragnęli. 

Jane dotykała teraz Lyalla, a jego mięśnie napinały się pod jej dotykiem, 

jej dłoń sunęła po jego karku, plecach, biodrach... 

Boże, pomyślała, jakże ja marzyłam o tej chwili. 

- Lyall... - szepnęła Jane. - Lyall... - powtórzyła, przynaglając go. 

- Za chwilę - odrzekł, ustami muskając jej piersi. - Za chwilę - szepnął raz 

jeszcze, prosto do jej ucha, rozniecając najwyższą rozkosz, a potem wszedł w 

nią gwałtownie. 

Jane oplotła go rękoma i nogami, instynktownie pogłębiając ich 

połączenie, po czym oboje unieśli się na wzbierającej fali rozkoszy, unosząc się, 

to znów opadając, poza czasem albo w innym czasie, w którym każda chwila 

znaczyła tyle co wieczność. Zatopili się w sobie, zanurzyli, sięgając wreszcie 

samej krawędzi rozkoszy, gdzie nie było już Lyalla i Jane, gdzie było Jedno, 

cudownie zjednoczone w akcie najwyższej ekstazy. 

Opadli wreszcie uszczęśliwieni. Ich gorące, przyspieszone oddechy 

przypomniały im o sobie, i o tym, że znajdują się w skąpo oświetlonej sypialni 

Lyalla. Jane poczuła, że po policzku spływają jej łzy. 

R S

background image

 

- 105 -

- Co to, moja miła? - zapytał Lyall, gdy to spostrzegł. Niezdolna 

wypowiedzieć choćby słowa, Jane potrząsnęła tylko głową i uśmiechnęła się do 

niego poprzez łzy. 

Przytulił ją do siebie, a ona położyła mu głowę na piersi. Czyż nie było to 

miejsce specjalnie dla niej stworzone, czy nie czuła się najszczęśliwszą kobietą 

na świecie, mogąc słuchać jego oddechu? 

- Jane? - zapytał, gładząc delikatnie jej ramię. 

- Mhm? 

- Po prostu Jane - westchnął cichutko, a ona usnęła wsłuchana w bicie 

jego serca. 

Całując ją na dzień dobry, Lyall był już całkiem ubrany. 

- Samochód czeka na dole - powiedział. 

Jane przeciągała się i uśmiechała do niego, choć chyba jeszcze spała. Po 

chwili obudziła się do reszty i zrobiło jej się bardzo smutno. 

- Nie miej takiej miny, bo nie polecę do Frankfurtu. 

- Tak bym chciała, żebyś nie musiał tam lecieć. 

- To poleć ze mną. - Lyall pochylił się i pocałował ją, a ona oplotła go 

rękoma, nie chcąc go wypuścić. 

- Mówię poważnie, leć ze mną, Jane. 

- Nie mogę - odparła, chociaż pokusa była ogromna. 

- Poza tym niczego ze sobą nie mam. 

- Kupimy wszystko, czego potrzebujesz - nalegał. 

- Nie można kupić paszportu, a nawet gdyby to było możliwe, nie mogę 

po prostu tak ni z tego, ni z owego wyjechać i zostawić firmy. Tak się składa, że 

mamy zobowiązania, z których musimy się wywiązać. 

- To się z nich nie wywiążesz! - żartował. - Jest tyle spraw, o których 

chciałbym ci powiedzieć - dodał poważniej. - Nie będzie mnie przez kilka 

tygodni - zasępił się. 

R S

background image

 

- 106 -

- Odwołałbym ten wyjazd, ale doprowadzenie do finalizacji tego 

kontraktu kosztowało nas kilka lat ciężkiej pracy. Nie mogę, zawiódłbym wielu 

ludzi. 

Jane położyła dłoń na jego policzku. 

- Oczywiście, że nie możesz. Pogadamy, kiedy wrócisz, wiesz przecież, 

gdzie mnie znaleźć - dodała i pocałowała go czule. 

- Mam nadzieję - odparł i odgarnął jej włosy z twarzy. Pocałował ją po raz 

ostatni i powoli, bardzo niechętnie wyswobodził się z uścisku. - Lepiej będzie, 

jak już pójdę. 

Judith przyjedzie tu po kilka dokumentów, a więc będziesz się mogła z 

nią zabrać do biura, a potem na parking po twój samochód. Ale teraz możesz 

sobie jeszcze pospać, Judith przyjedzie tu dopiero za parę godzin. - Ostatnie 

czułe dotknięcie jej włosów i już go nie było. 

Jane wyciągnęła się wygodnie na łóżku. Zapomniała już, że w ogóle 

można czuć aż taką błogość, takie spełnienie. Zanurzona we wspomnieniach 

ostatniej nocy prawie już zasypiała, kiedy w sąsiednim pokoju zadzwonił tele-

fon. W pierwszej chwili pomyślała, że to na pewno Lyall dzwoni z samochodu, 

któż inny dzwoniłby o tak wczesnej porze. Poczuła, jak bardzo pragnie choćby 

tylko usłyszeć brzmienie jego głosu, narzuciła więc płaszcz kąpielowy, który 

wisiał na drzwiach i wybiegła do drugiego pokoju, ale gdy dopadła telefonu, 

przestał już dzwonić. Okazało się jednak, że po paru sygnałach samoczynnie 

przestawił się na faks. Przyszło jej do głowy, żeby przeczytać tę wiadomość, bo 

może zdążyłaby jeszcze zawiadomić Lyalla? Może w ostatniej chwili coś go 

jeszcze zatrzyma? 

Faks był wysłany z Australii i niestety nie był pilny. Odłożyła go na 

stosik, na którym leżały inne, wcześniej przesłane wiadomości. Już odchodziła, 

kiedy na kartce leżącej pod spodem dostrzegła słowo „Penbury". Wyciągnęła tę 

kartkę i zaczęła czytać: 

R S

background image

 

- 107 -

„Dzwonił Dennis Lang i chce koniecznie z tobą rozmawiać przed twoim 

wyjazdem do Japonii. Obejrzał kilka posiadłości, które lepiej mogłyby się nadać 

do naszych celów niż zamek w Penbury. Dwie z nich wydają się świetne 

(szczegóły prześle ci później). Chce wiedzieć, czy w związku z tym prace w 

Penbury przerwać już teraz, czy po zakończeniu ich wstępnej fazy". 

Pod spodem były uwagi Lyalla dla Judith: 

„Rozmawiałem z Dennisem dziś po południu. Podejmie rozmowy w 

sprawie Dilston House, a potem się do ciebie zgłosi. Gdy zdobędziemy tę 

posiadłość, odrzucę osoby biorące dotąd udział w realizacji kontraktu w 

Penbury. Do tego czasu sprawę zmiany planów zachowaj w dyskrecji". 

Jane przeczytała tę notatkę dwukrotnie, następnie odłożyła ją na kupkę, 

starając się, żeby wszystko wyglądało tak samo. Zmiana planów? Dlaczego nic 

jej nie powiedział? I w dodatku ta „osoba biorąca udział w realizacji kontraktu, 

którą trzeba odrzucić"? 

Niemożliwe, żeby tak chciał ją potraktować. Przypomniała sobie wyraz 

jego twarzy, kiedy wychodził i zrobiło jej się raźniej na duchu. Cała sprawa 

jednak nie dawała jej spokoju. Wzięła prysznic, ubrała się i wyszła z domu, nie 

czekając na przyjazd Judith. 

Jadąc samochodem, cały czas o tym myślała. Dlaczego Lyall zmienił 

zdanie w sprawie zamku Penbury?  

Wiedział przecież, czym dla Makepeace and Son jest ten kontrakt. 

Czyżby chciał się w ten sposób zemścić za tę ostatnią kłótnię, skorzystać z tego, 

że powiedziała, by zostawił Penbury i ją w spokoju? 

Próbowała odgonić złe myśli, przywołując wspomnienie ostatniej nocy, 

ale na nic to się nie zdało. Nie mogła przecież powiedzieć swoim ludziom, że 

złe perspektywy, które się przed nimi rysowały, to już przeszłość, dopóki sam 

Lyall nie raczy jej o tym powiedzieć, ale nie mogła też przed nimi udawać, że 

wszystko jest w porządku.  

R S

background image

 

- 108 -

Przyszła jej do głowy jeszcze gorsza myśl: jak miała traktować tę 

zaliczkę? Czy nie był to przypadkiem sposób na to, żeby pozbyć się wyrzutów 

sumienia, rodzaj odszkodowania za czas, w którym ani ona, ani Makepeace and 

Son nie będą już nic znaczyły w jego życiu? A skoro tak, to co myśleć o 

ostatniej nocy? 

Pojechała prosto do zamku, gdzie jej ludzie rozładowali kominki. 

Chodząc po wszystkich komnatach, sprawdzała, jak postępują prace, aż 

wreszcie doszła do sypialni Lyalla. Przypomniała sobie, jak tu stali, a on 

zapytał, czy chciałaby się kochać w takim pokoju. Uczucie jego obecności było 

tak silne, że w pewnym momencie odwróciła się nawet, żeby sprawdzić, czy nie 

stoi za nią. W jej oczach pojawiły się łzy. Tęsknota za nim sprawiała jej prawie 

fizyczny ból. Gdyby mógł tu teraz być, objąć ją ramionami i spokojnie 

wytłumaczyć, że to wszystko to jakaś fatalna pomyłka. 

To była pomyłka, to musiała być pomyłka. Zupełnie nie zrozumiała tej 

notatki, a w ogóle to niepotrzebnie wsadza nos w nie swoje sprawy. Tym razem 

postanowiła zaufać Lyallowi. 

Ze schodów właśnie schodziła Dimity. 

- Cześć! - zawołała. Tylko Dimity potrafiła pięć liter rozciągnąć do 

osiemnastu sylab. 

Jane nie odpowiedziała na powitanie. Pomimo wyjaśnień Lyalla, 

osobiście była przekonana, że ta dama nawiedza zamek w nadziei zobaczenia 

jego samego. 

- Znowu tutaj? Jesteś bardzo sumienną pracowniczką. 

- Przyszłam się trochę rozejrzeć - wyjaśniła Dimity z nutą przesadnej 

tęsknoty w głosie. 

- To znaczy? - zapytała Jane najzwyczajniej w świecie. 

- Lyall nie wspominał ci o zmianie planów? - zapytała Dymity, siląc się 

na naturalność. 

- Nie znam żadnych szczegółów - odparła Jane. 

R S

background image

 

- 109 -

- Wobec tego będzie lepiej, jeżeli nic więcej nie powiem. 

- Domyślam się, że ta zmiana planów oznacza, że Multiplex przestał być 

zainteresowany Penbury - powiedziała Jane. 

- Myślałam, że Lyall sam ci o tym powie - powiedziała słodkim głosikiem 

Dimity. 

- Masz rację, bardziej elegancko byłoby mnie o tym poinformować. 

- Wiesz - powiedziała Dimity z uśmieszkiem samozadowolenia - 

początkowo byłam oczywiście przerażona, słysząc, że jest inna, bardziej 

odpowiednia nieruchomość, ale Lyall zapewnił mnie, że uwzględnił mnie w 

nowych planach. Dilston House wygląda wprawdzie wspaniale, ale w zamku 

Penbury jest przecież coś szczególnego, nieprawdaż? 

- Owszem - przytaknęła Jane z kamiennym wyrazem twarzy. - Czy... z 

tego wynika, że będziesz projektowała wnętrza do nowej siedziby? 

- Ależ oczywiście - oparła Dimity takim tonem, jakby z góry to było 

wiadomo. - Rzecz jasna, moja praca tutaj pójdzie na marne, tym niemniej Lyall 

obiecał mi to wynagrodzić. Domyślam się, moja droga - dodała konfidencjo-

nalnym tonem - że ma zamiar wykorzystać te same osoby, które brały udział w 

realizacji tego kontraktu, co niestety chyba nie dotyczy ciebie. Dilston leży 

niedaleko Oxfordu, twoi robotnicy nie będą przecież codziennie dojeżdżać taki 

kawał do pracy. Taka szkoda, naprawdę odwalili tutaj kawał dobrej roboty. Ale 

może nowi właściciele zechcą wynająć twoją firmę, żeby dokończyć prace? 

- Może - odparła cicho, po czym z trudem zdobyła się na słowa 

pożegnania. 

Poszła do samochodu i spędziła w nim długie minuty, patrząc tępo przed 

siebie. 

A więc to była prawda. Lyall opuszczał Penbury równie szybko, jak się w 

nim zjawił i w dodatku nie zadał sobie trudu, żeby ją o tym powiadomić. 

Zadzwonił następnego dnia rano, dokładnie w momencie, kiedy Jane 

wybierała się do biura. Wiedziała, że to on, zanim podniosła słuchawkę. 

R S

background image

 

- 110 -

- Nareszcie! - Jego głos promieniował ciepłem. - Już myślałem, że nigdy 

nie uda mi się do ciebie dodzwonić. Jak się masz? 

- Świetnie - odparła, od niepamiętnych czasów nie czując się gorzej. 

- Na pewno? Masz jakiś dziwny głos, zupełnie inny niż ten, który 

słyszałem wczoraj rano. 

- Myślę, że powinniśmy zapomnieć o poprzedniej nocy - powiedziała 

Jane, z całej siły ściskając słuchawkę. 

Zaległa ciężka cisza. 

- Zapomnieć?! O czym ty mówisz? Jak mógłbym zapomnieć o takiej 

nocy? - W jego głosie słychać było niedowierzanie. 

- Udawać, że nic się nie stało. 

- Ale dlaczego? Co się stało? Czy coś jest nie tak? Wszystko było nie tak. 

- Ależ nic się nie stało - powiedziała Jane, a gardło miała tak ściśnięte, że 

nie zdołała powiedzieć nic więcej. 

- Proszę, nie postępuj ze mną w ten sposób. Najpierw całujesz mnie na 

pożegnanie i zachowujesz się tak, jakbyś wcale nie chciała, żebym odchodził, a 

teraz traktujesz mnie jak kogoś zupełnie obcego. Dlaczego nagle usiłujesz uda-

wać, że ta noc nic dla ciebie nie znaczyła? 

- Niczego nie usiłuję udawać - odparła zdziwiona agresją, z jaką o to 

pytał. Nie mogła przecież zapytać go wprost o przyczynę nagłej zmiany planów. 

Zresztą nie widziała takiej potrzeby, wszystkich niezbędnych informacji udzie-

liła jej Dimity. 

- No dobrze, dlaczego więc poszłaś ze mną do łóżka? - zapytał gniewnie 

Lyall. - Przecież nie musiałaś. 

- A czego się spodziewałeś po tym, jak zaproponowałeś mi tę zaliczkę? 

Wypowiedziawszy ostatnie słowo, Jane poczuła, że posunęła się za 

daleko. 

- Jak możesz tak mówić? Doskonale zdajesz sobie przecież sprawę, że z 

tym, co wydarzyło się między nami, pieniądze nie mają nic wspólnego. 

R S

background image

 

- 111 -

- Dla mnie mają - obstawała przy swoim Jane, uparcie przekonana, że 

jedyny sposób na to, żeby wybrnąć z tej sytuacji, to dać mu do zrozumienia, że 

go nie kocha. 

- Cały czas mówiłaś, że się zmieniłaś, ale nie wiedziałem, że aż tak. 

Zrobiło jej się słabo, ale nie zrobiła najmniejszego wysiłku, żeby mu 

cokolwiek wytłumaczyć. 

- No, to już wiesz - powiedziała. 

- Jestem zaskoczony, że nie zażądałaś pieniędzy, zanim wyjechałem - 

szydził. - Jutro każę Dennisowi przysłać ci czek, chyba że dziewczyny twojego 

pokroju wolą gotówkę? 

- Może być czek - powiedziała bezdźwięcznym głosem. 

- Od Alana także bierzesz pieniądze za to, co robi z twoim rewelacyjnym 

ciałem? Ciekawe, czy ode mnie wzięłaś tyle samo, czy może przysługuje mi 

zniżka jako staremu klientowi? - ciągnął, a jego głos omal nie odmroził jej ucha. 

Jane była zdruzgotana, musiała jednak brnąć dalej. 

- Alan jest mężczyzną, który nie musi płacić za miłość - odparła, nie 

mogąc się nadziwić, jak cynicznie zabrzmiała jej odpowiedź. 

- A więc kłamałaś mówiąc, że go nie poślubisz? - zapytał i zaśmiał się z 

własnej naiwności. - Zresztą nie musisz odpowiadać, i tak wiem, że kłamałaś. 

- Powiedziałam mu, że za niego nie wyjdę, ale zmieniłam zdanie. Jego 

dobroć, prawość i bezinteresowną życzliwość traktowałam jak coś oczywistego, 

ale teraz patrzę na to inaczej. 

- I co, masz zamiar wyrwać go ze szponów Dimity? 

- Jeżeli będzie trzeba, tak. 

- Ale czy nie wydaje ci się, że ten poczciwy Alan zasługuje na równie 

fajną jak on dziewczynę? Już lepiej, żeby został z Dimity niż z kimś tak 

pozbawionym skrupułów jak ty. Nie interesowałaś się w życiu nikim poza sobą 

samą i taka już będziesz zawsze, Jane. 

R S

background image

 

- 112 -

- Troszczę się o moich ludzi - broniła się heroicznie, chociaż 

beznadziejnie, a było jej tak strasznie przykro, że z trudem powstrzymywała łzy. 

- Po prostu tylko ty mnie nic nie obchodzisz - dorzuciła. 

- Rozumiem - jego głos brzmiał obojętnie - w tej sytuacji nie mamy chyba 

o czym ze sobą rozmawiać? 

- Nie mamy - potwierdziła, starając się, by nie usłyszał, że płacze. 

Jej serce, niczym drogocenny, kruchy przedmiot rozprysło się na tysiąc 

kawałków. 

Następne tygodnie były po prostu koszmarne. Zaczęła chudnąć i 

wyglądała naprawdę szpetnie, a w jej jasnym spojrzeniu pojawił się jakiś nowy, 

niepokojący wyraz. Za wszelką cenę starała się zachowywać normalnie, mimo 

to Dorothy zauważyła odmianę. Ucinała jednak wszelkie próby rozmowy na ten 

temat. 

Za dnia było jeszcze jako tako. Rutynowe zajęcia: praca, dom, praca, 

dom, pozwalały jej nie myśleć o tej rozmowie. Jednak noce były straszne. Po 

wielokroć przypominała sobie kontrakt, stracone nadzieje. Gniew, który 

towarzyszył tym wspomnieniom ustępował jednak wraz z nadejściem innych, 

lepszych wspomnień. Muskularne ciało Lyalla, jego silne, pewne ramiona i ten 

czar, który nimi zawładnął tamtego wieczora. Co noc przeżywała każdy 

pocałunek, każde dotknięcie i za każdym razem nawiedzała ją ta sama, upiorna 

myśl, że już nigdy nie doświadczy takiego szczęścia. 

Tak jak powiedział, Lyall przysłał jej czek. Wraz z nim króciutką 

adnotację: „Zapłata za wykonane usługi". Podarła go na kawałki. 

Następnego dnia przyszedł list od Kita. Tym razem nie była to kolejna 

kartka pocztowa, jakie miał w zwyczaju jej przysyłać, lecz list. Jane przeczytała 

go trzy razy od początku do końca, po czym schowała twarz w dłoniach. 

- Co się z tobą dzieje na miłość boską, Jane? - zawołała pełnym troski 

głosem Dorothy, wchodząc do pokoju. - Czy to Lyall? 

R S

background image

 

- 113 -

Jane potrząsnęła głową, chociaż na dźwięk tego imienia ciągle robiło jej 

się gorąco. 

- Nie, to Kit - odparła. - Carmelita jest w ciąży. Kit poczuł się nareszcie 

odpowiedzialny za swoje życie. Postanowił osiedlić się w Argentynie i rozkręcić 

tam jakiś biznes. Potrzebuje pieniędzy, o czym jak zwykle donosi na 

samiuteńkim końcu, w postscriptum. 

- Dasz radę go spłacić? - zapytała przytomnie, ale Jane zdążyła już o tym 

wcześniej pomyśleć. 

- W żaden sposób. Nawet gdybym sprzedała dom, nie starczyłoby na 

połowę udziałów w firmie. A jeżeli stracimy ten kapitał, będziemy zrujnowani. 

- Nie możesz powiedzieć mu, że to chwilowo niemożliwe? 

- Odziedziczył ten udział, nie mam prawa mu odmówić. Poza tym 

faktycznie potrzebuje pieniędzy, jeżeli chce zająć się własnym biznesem, zanim 

urodzi się dziecko. 

- Co więc masz zamiar zrobić? 

- Nie mam pojęcia - Jane potrząsnęła ramionami. - Mogłabym pójść do 

banku i wystąpić o nowy kredyt, ale obawiam się, że zażądaliby spłaty starego. 

Mogłabym też spróbować sprzedać udział Kita, ale nikt przy zdrowych 

zmysłach nie zainwestuje teraz w przedsiębiorstwo budowlane. 

Mogłaby dodać, że nawet gdyby ktoś chciał kupić jej firmę, zmieniłby 

zdanie, gdyby dowiedział się, że Multiplex wycofał się z kontraktu. Dorothy 

miała jednak już dość zmartwień jak na jeden raz. 

- Wygląda na to, że będę musiała wystawić wszystko na sprzedaż. 

W tym momencie zdała sobie sprawę z tego, ile znaczyła dla niej firma. 

Po śmierci ojca wzięła na swe barki całą za nią odpowiedzialność. Lata mijały, a 

perspektywa zajęcia się ogrodnictwem stawała się już tylko marzeniem. Widoki 

na realizację kontraktu na remont zamku Penbury zmieniały praktycznie 

wszystko. Nagle okazało się, że mogłaby zatrudnić menedżera, a sama zająć się 

tym, co naprawdę lubi. Sprzedanie Makepeace and Son oznaczało wprawdzie to 

R S

background image

 

- 114 -

samo: życiową niezależność, swobodę działania, ale cóż po wolności, skoro nie 

było Lyalla? Wolność oznaczała dla niej teraz nie tyle możność rozpoczęcia ka-

riery w ogrodnictwie, co zwykłą, życiową pustkę. Makepeace and Son było 

wszystkim, co miała do stracenia, i nie zamierzała tego utracić bez walki. 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Następnego dnia włożyła swój najlepszy, wiśniowy kostium i udała się na 

spotkanie z przedstawicielem banku. To co miał do powiedzenia było tak 

zniechęcające, jak przewidywała, w końcu jednak zgodził się powiadomić ją, w 

razie gdyby ktoś interesował się kupnem firmy budowlanej. Póki co, musiało jej 

to wystarczyć. 

Wyszła z banku bardzo przygnębiona. Idąc do samochodu, po drugiej 

stronie ulicy zobaczyła Alana. Zatrzymała się, żeby z nim porozmawiać. Nie 

widzieli się od tamtego weekendu i miała nadzieję, że nie ma już do niej żalu. 

Jednak Alan nawet jej nie zauważył. Wyciągnął ręce przed siebie, a gdy się 

odwróciła, Jane zobaczyła biegnącą w jego stronę Dimity, która rzuciła się w 

jego ramiona, po czym na środku chodnika zaczęli się namiętnie całować. 

Jane uśmiechnęła się lekko i ruszyła do samochodu. Najwyraźniej Alan 

nie miał nic przeciwko temu, żeby być pocieszanym. Wydawali się 

najdziwniejszą parą pod słońcem... Skoro jednak Dimity potrafiła sprawić, że 

stateczny Alan zapomniał o całym świecie, widocznie byli sobie pisani. 

Powiadają, że przeciwieństwa się przyciągają... Fakt, wystarczyło tylko spojrzeć 

na nią i Lyalla, byli tacy różni, a jednak, kiedy się kochali, nic innego nie miało 

znaczenia. 

Myśl o Lyallu sprawiła jej ból, próbowała więc myśleć o czymś innym. Z 

ponurą miną weszła do biura. 

R S

background image

 

- 115 -

- Nie daje wielkich nadziei - odparła, gdy Dorothy zapytała ją o wynik 

rozmowy z Derekiem Owenem, przedstawicielem banku. 

- Wszystko się odmieni - pocieszyła ją Dorothy, a Jane nie miała siły 

zaprotestować, chociaż nie bardzo rozumiała, skąd w głosie jej sekretarki tyle 

optymizmu. Nic się nie mogło odmienić! 

Myliła się. Dwa dni później bankowiec zadzwonił i powiedział, że ma dla 

niej interesującą propozycję. Starała się nie obiecywać sobie zbyt wiele. Ku jej 

zdziwieniu, pan Owen powitał ją cały w uśmiechach. Jej zaskoczenie prze-

rodziło się w podejrzenie, gdyż nie miał on zwyczaju tak się zachowywać. 

- Proszę, droga panno Makepeace, niech pani wejdzie - umizgiwał się. - 

Myślę, że nasze problemy możemy uznać za rozwiązane. 

- Czy chce pan przez to powiedzieć, że zgodziliście się udzielić mi 

nowego kredytu? 

- Nie... niezupełnie to miałem na myśli, droga panno Makepeace. Ktoś 

wyraził zainteresowanie kupnem połowy udziałów pani firmy. 

- Kto? - Jane aż usiadła z wrażenia. 

- Obawiam się, że nie mogę pani tego powiedzieć. Ta oferta pochodzi od 

kupca, który pragnie zachować pełną anonimowość. 

- Ale w końcu będzie musiał się ujawnić, prawda? 

- Niekoniecznie. Wszelkie uzgodnienia będą prowadzone przez bank. 

Nasz klient nie jest zainteresowany codziennym doglądaniem firmy. Będzie to 

w całości pani zadanie. 

- Nie rozumiem, jaki sens ma kupno firmy, z którą nie chce się nic robić? 

- zapytała. 

- Nasz klient patrzy na to wyłącznie w kategoriach inwestycji - wyjaśnił 

spokojnie. 

Jane nie mogła się otrząsnąć z osłupienia. 

- Czy jest pan pewien, że to poważna propozycja? Brzmi to zbyt pięknie, 

żeby było prawdą! 

R S

background image

 

- 116 -

- Czy uważa pani, że marnowałbym pani i swój czas na niepoważne 

propozycje? - oburzył się. - Oczywiście decyzja należy do pani - dodał 

pompatycznym tonem. - Powinienem panią jednak ostrzec, że druga taka szansa 

może się pani nie przytrafić. 

- Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę. Proszę mi choć podać jakąś 

wskazówkę, kim jest ten wspaniałomyślny kupiec, chciałabym mu jednak jakoś 

podziękować. 

- Niestety, nie mogę tego zrobić. To sprzeczne z instrukcjami, jakich 

udzielił nam nasz klient. Wracając do sedna sprawy, czy potrzebuje pani czasu 

do namysłu? 

- Tonący brzytwy się chwyta, prawda? 

- Czy mam przez to rozumieć, że decyduje się pani już teraz? 

- Tak, decyduję się już teraz. 

Wszystko to jest bardzo dziwne, myślała Jane, pędem wracając do biura, 

żeby jak najszybciej przekazać dobrą nowinę Dorothy. Tymczasem Dorothy nie 

wyglądała na zbytnio zaskoczoną. 

- Mówiłam ci, że wszystko się odmieni. Może teraz, kiedy już nie musisz 

martwić się Kitem, będziesz mogła skupić się na... innych sprawach. 

Jane nie chciała myśleć o „innych sprawach". Bo cóż to oznaczało? 

Bezsenne noce i tęsknotę za Lyallem. Ból w sercu za każdym razem, kiedy 

zjawiała się w zamku albo kiedy przypominała sobie jego uśmiech. Dlaczego 

była taka głupia i zakochała się w nim po raz drugi? Przecież wiedziała, jaki 

był! Przeklinała dzień, w którym spotkała Judith. Gdyby nie to spotkanie, nie 

dałaby się nabrać ten drugi raz. W niczym nie zmieniało to faktu, że każdy tele-

fon stawiał ją na równe nogi i że w każdym samochodzie podjeżdżającym pod 

jej dom widziała Lyalla. Przypuszczała, że musiał już być w kraju co najmniej 

od tygodnia. 

Nic to, dodawała sobie otuchy, jeszcze mu pokażę, Makepeace and Son 

nie podda się tak łatwo tylko z tego powodu, że pan Harding raczył zmienić 

R S

background image

 

- 117 -

plany. Zaczęła rozglądać się za możliwościami nowych zamówień. W rzeczy-

wistości jednak nie mogła podjąć żadnej decyzji, zanim Lyall nie powiadomi jej 

o zmianie planów. Postanowiła w końcu, że weźmie byka za rogi i sama 

zadzwoni do Dennisa. 

W pierwszej chwili był ujmujący, gdy jednak zapytała go o plany 

Multiplexu w odniesieniu do zamku, zaczął się wykręcać, tłumacząc, że umowa 

opiewała tylko na wstępną fazę prac. „O tym, co będzie potem, porozmawiamy 

wówczas, kiedy ten etap prac dobiegnie końca, nie wcześniej" - zakończył 

rozmowę. 

Zawiedziona, odłożyła słuchawkę. Faza wstępna dobiegała już końca. 

Pozostawały prace sztukatorskie, ale one nie miały zająć dużo czasu. Jane 

pocieszała się myślą, że nowy współwłaściciel jej firmy wytrzyma szok 

związany z brakiem dalszych zamówień, a więc i wpływów. 

Udział Kita należał już do kogoś zupełnie obcego. Umowa z bankiem 

została podpisana, a pieniądze przesłane do Argentyny. Czy mogła mieć 

pretensje do losu, skoro tak życzliwie ją potraktował? W końcu nie musiała 

sprzedawać rodzinnego domu. W rzeczywistości jednak nie była to żadna 

pociecha. Każdy dzień był koszmarem! Robiło jej się niedobrze, kiedy musiała 

rozmawiać z ludźmi, uśmiechać się do nich. Ale długie, bezsenne noce czyniły 

w jej duszy jeszcze większe spustoszenie. Zapadała się w sobie, doznawała we-

wnętrznej pustki. Łapała się nawet na tym, że świadomie przywołuje 

wspomnienie błękitnych oczu Lyalla, żeby upewnić się, że coś ją jeszcze potrafi 

poruszyć, że nie umarła. 

Z rosnącym niepokojem przyglądała się postępowi prac. Co dalej? - 

dręczyła się pytaniem. 

W dniu, w którym robotnicy położyli ostatni stiuk, sprawdziła czy 

wszyscy opuścili zamek, zaryglowała wrota i pojechała do biura. Koniec. 

Kropka. Firma zawiesza działalność. 

R S

background image

 

- 118 -

Dorothy z trudem tłumiła podniecenie, kiedy Jane zapytała ją, czy były 

jakieś wiadomości. 

- Jedna! - odparła Dorothy z miną wieszcza. 

- Jaka? - zapytała zniecierpliwiona Jane. 

- Twój tajemniczy wspólnik chce się z tobą dzisiaj spotkać. Umówiłam 

cię na czwartą - dodała Dorothy zachwycona wrażeniem, jakie zrobiła na Jane. 

- Na czwartą? Na miłość boską! Przecież już jest za dziesięć czwarta! Nie 

zdążę się przygotować przed jego przyjściem. To facet, prawda? 

- W słuchawce słyszałam zdecydowanie męski głos. 

- Dobrze - złapała oddech. - Nie mogę dać po sobie poznać, że jestem 

podekscytowana. Boże, w firmie panuje teraz taki bałagan, a on pewnie będzie 

chciał się zaraz we wszystko wtrącać! 

- Weź to - Dorothy podała jej wielkie księgi rachunkowe. - Udawaj, że 

jesteś zajęta. 

Jane wzięła księgi i otworzyła je na byle jakiej stronie. Przed chwilą 

całkiem załamała się, widząc swoje odbicie w lusterku. Czym prędzej poprawiła 

makijaż, nie chciała, żeby ów tajemniczy ktoś zobaczył sińce pod oczami. Ob-

ciągnęła spódnicę. Z całą pewnością wyglądała teraz na bardziej przemęczoną 

pracą businesswomen niż kiedykolwiek wcześniej. 

Bezmyślnie odwracała strony księgi rachunkowej. Co go sprowadza 

właśnie teraz? Czy będzie chciał dokonać jakichś zmian? Jak zareaguje na 

wiadomość o wygaśnięciu umowy z Lyallem? Dlaczego u licha wszystko 

zawsze wraca do Lyalla? 

Pochłonięta niewesołymi myślami i przeświadczona, że Dorothy uprzedzi 

ją o nadejściu tajemniczego wspólnika, nie zauważyła, kiedy w drzwiach stanął 

Lyall. 

Osłupiała na jego widok. Przestała oddychać, a jej serce zamarło w 

bezruchu. To on! Naprawdę on! Ogarnęło ją nieopisane szczęście. Wysoki, 

ciemnowłosy, z tymi swoimi błękitnymi oczami stał trzy metry przed nią. 

R S

background image

 

- 119 -

Dopiero po chwili, gdy rozum zanalizował sytuację, zaczęła normalnie 

oddychać. Lyall dostrzegł na jej twarzy wyraz spontanicznej radości i postąpił 

krok naprzód.  

Jane przypomniała sobie o tym, co on jej zrobił, a raczej, czego nie chciał 

robić, i gwałtownie cofnęła się razem z krzesłem do tyłu. 

- Czego chcesz? - zapytała, przerażona, że jej ciało zdradziło jej uczucia. 

- Chciałem cię zobaczyć - odparł, jak gdyby to była najbardziej naturalna 

rzecz na świecie. 

- Dorothy nie powinna cię była wpuścić. - Starała się, by jej głos brzmiał 

możliwie spokojnie, choć serce cały czas kołatało jej w piersiach. 

- Przekonałem ją, mówiąc, że na pewno będziesz chciała mnie zobaczyć. 

- Ale ja wcale nie chcę cię widzieć. Tak się składa, że spodziewam się 

bardzo ważnego gościa, może przyjść w każdej chwili. Proszę więc, wyjdź. 

- Czuję się zaszczycony, słysząc, że jestem kimś aż tak ważnym - rzekł 

Lyall i uśmiechnął się w sposób, który zawsze robił na niej wrażenie. 

- O czym ty mówisz? - zapytała przejęta. 

- A jak myślisz, dlaczego tu jestem? 

- Nie mam pojęcia.... - Przerwała, gdyż właśnie w tym momencie coś 

zaczynało jej świtać. - To ty jesteś współwłaścicielem mojej firmy? 

- A któż by inny? 

- Ale... ale... - Jane zastanawiała się, czy to aby nie sen. - Ale jak to? 

Najpierw robisz wszystko, żeby doprowadzić nas do ruiny, a potem kupujesz 

pół zrujnowanej firmy? Nic nie rozumiem? 

- Co masz na myśli, mówiąc o doprowadzeniu do ruiny? - dociekał 

cierpliwie. - Dlaczego, do licha, miałbym chcieć to zrobić? 

- Ależ oczywiście, że nie chciałeś! - krzyknęła z furią. 

- Ale to zrobiłeś i doskonale zdajesz sobie sprawę, co chcę powiedzieć! A 

może zaprzeczysz, że masz zamiar przenieść swoją siedzibę do innego 

hrabstwa? 

R S

background image

 

- 120 -

Nie zrobił najmniejszego gestu, żeby zaprzeczyć. 

- Więc już wiesz? 

- Domyślam się, że nie życzyłeś sobie, żebym się dowiedziała. I 

dowiedziałam się o tym jako ostatnia! - syknęła ze złością. 

- Istniał pewien szczególny powód, dla którego nie powiedziałem ci... - 

rozpoczął, ale Jane nie pozwoliła mu skończyć. 

- Tak, w dodatku wiem, jaki to powód! - mówiła podniesionym głosem. 

- Naprawdę? - zapytał z podejrzanym błyskiem w oku. 

- Nietrudno było zgadnąć. Miałam niczego nie wiedzieć, bo w 

przeciwnym razie mogłabym wycofać moich ludzi. Tobie jednak zależało na jak 

najszybszym zakończeniu prac, żeby móc dobrze sprzedać zamek, prawda? - po-

wiedziała wojowniczym tonem. 

Tymczasem Lyallowi wcale nie zrzedła mina. Przeciwnie, wydawał się 

coraz bardziej rozbawiony. 

- Wygląda na to, że masz znakomite informacje, Jane. 

- Spotkałam w zamku Dimity - wyjaśniła rzeczowo. 

- Nie omieszkała mi wspomnieć o tym, jak ważną rolę ma do spełnienia w 

twoich nowych planach. 

- Masz rację, to przebojowa dziewczyna - odparł po krótkim 

zastanowieniu. - Możesz nie lubić Dimity, ale to bardzo utalentowana 

projektantka wnętrz. 

- Moje gratulacje! Domyślam się, że to jej talent sprawił, iż powiadomiłeś 

ją szczegółowo o swoich zamierzeniach? - ironizowała. 

- Nie było sensu marnować jej czasu w zamku Penbury - wyjaśnił 

spokojnie. 

- Ale sensowne było marnowanie mojego? - zapytała z furią. - Byłam nic 

nie znaczącym „uczestnikiem kontraktu", którego trzeba było „odrzucić", 

prawda? 

- Nigdy tak o tobie nie myślałem. 

R S

background image

 

- 121 -

- Czyżby? A twoje polecenie dla Judith? 

- Słucham? Kiedy coś takiego powiedziałem? - Lyall był już znacznie 

mniej rozbawiony. 

- Widziałam notatkę, którą zostawiłeś dla niej tamtego poranka, potem 

jak... - Nie chciała powiedzieć: potem jak kochaliśmy się. - Potem... jak 

wyjechałeś. Wiem, że nie miałam prawa tego czytać, ale zaraz po twoim 

wyjściu przyszedł faks, który odłożyłam na stos papierów i wtedy kątem oka 

zobaczyłam notatkę leżącą pod spodem... Była tam mowa o zamku w Penbury... 

więc ją przeczytałam. 

- A więc o to chodziło! Czy dlatego udawałaś, że poszłaś ze mną do łóżka 

dla pieniędzy? 

- Tak. 

Lyall wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Próbowała mu się wyrwać, 

ale uścisk był zbyt silny. 

- Jane? - zapytał z mieszaniną śmiechu i rozpaczy w głosie. - Jak myślisz, 

dlaczego anonimowo kupiłem udziały w twojej firmie? 

- Nie mam pojęcia - odparła, czując, że obejmuje dłońmi jej ramiona; 

świadoma, że wystarczyłoby kilkanaście centymetrów, żeby ich usta się 

spotkały. - Po co zawracać sobie głowę kupowaniem firmy, skoro sprzedanie 

zamku byłoby najprostszą metodą usunięcia mnie ze swojego życia? 

- Nie mam zamiaru sprzedać zamku - odparł nieoczekiwanie. 

Podniosła wzrok i uwiedziona błękitem jego oczu, zanurzyła się w nim 

cała. 

- A co chcesz z nim zrobić? - Czuła, że coraz trudniej będzie jej pamiętać 

o swoim oburzeniu na niego. 

- To zależy od ciebie - odparł, a w kącikach jego ust znowu pojawił się 

uśmiech. 

- Ode mnie? 

R S

background image

 

- 122 -

- Myślałem, że moglibyśmy w nim zamieszkać. Dziesięć lat temu 

powiedziałaś, że byłoby to dobre miejsce do założenia rodziny. Nie znalazłem 

lepszego. A co o tym dzisiaj myślisz? 

Jane nie była w stanie odpowiedzieć, nie była nawet w stanie myśleć. 

Wszystko, na co ją teraz było stać, to patrzeć w te błękitne oczy i pozwolić sercu 

powolutku napełniać się nadzieją. 

- Oczywiście, gdyby prawdą okazało się, że cię nic nie obchodzę, to 

sprzedam zamek - kontynuował, bo Jane się nie odzywała. Nagle przestał się 

Uśmiechać, a jego twarz nabrała poważnego wyrazu. Zacisnął dłoń na jej 

ramieniu i powiedział: - Nie mógłbym żyć w nim bez ciebie. 

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

- Chcę powiedzieć, że cię kocham, Jane, i że nie chcę cię znowu utracić. 

Chcę być z tobą w nocy i co rano widzieć twój uśmiech. Chcę wiedzieć, że gdy 

wracam wieczorem do domu, ty w nim jesteś. Chcę, byś wyszła za mnie, Jane. 

- Ale... zawsze powtarzałeś, że nigdy się nie ożenisz - szepnęła, ciągle nie 

w pełni dowierzając temu, co się wokół niej działo. 

- Zmieniłem zdanie - odparł, po czym uniósł jej dłoń i pocałował. - 

Zmieniłem zdanie w wielu sprawach, odkąd wróciłem do Penbury. 

Zrozumiałem, że przeszłość zawsze będzie cząstką nas i nie możemy tego 

zmienić. Myślałem, że opuszczając rodzinne strony, zostawiłem przeszłość za 

sobą. Myliłem się. Próbowałem o niej zapomnieć, tak jak próbowałem 

zapomnieć o tobie. Prawie mi się udało. Prawie, ale nie całkiem. Bo zawsze, gdy 

spotykałem jakąś dziewczynę, odkrywałem, że jej spojrzenie nie było tak jasne 

jak twoje, że jej włosy nie były tak miękkie jak twoje, a jej uśmiech taki 

promienny jak twój. Mówiłem o wolności, bo tak było łatwiej. Nawet przed 

samym sobą niełatwo przyszło mi przyznać się, że bałem się małżeństwa. Wi-

działem przecież tylko małżeństwo moich rodziców. Tak samo bałem się zostać 

tutaj i podjąć walkę o jedyną dziewczynę, na której mi naprawdę zależało. 

Delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. 

R S

background image

 

- 123 -

- Za najcenniejszą rzecz w moim życiu uważałem niezależność, ale 

powrót do Penbury zmienił i to. Nagle zdałem sobie sprawę, że należę do tego 

miejsca, że tu jest mój dom. Im więcej o tym myślałem, tym mocniej sobie 

uświadamiałem, jak ważna w tych planach byłaś ty. To dlatego poprosiłem 

Dennisa, żeby rozejrzał się za nową lokalizacją dla naszego centrum 

badawczego. Chciałem, by Penbury było naszym domem. Ale potem doszło do 

tej awantury w lesie, po której nie chciałaś ze mną rozmawiać, zacząłem więc 

myśleć, że tracę czas na nierealne marzenia. I wtedy zjawiłaś się w Londynie i 

moje marzenie się ziściło. 

Jego oczy nabrały nie znanego jej dotąd wyrazu. 

- Czy to możliwe, że to tylko moje chciejstwo? Czy ta noc naprawdę nic 

dla ciebie nie znaczyła, Jane? 

- Znaczyła... wiele znaczyła. 

- I kochasz mnie, Jane? - Chciał, by powiedziała to głośno, żeby go 

przekonać. 

- Kocham cię do szaleństwa. - Jane czuła radość, że znowu mogła mówić 

prawdę. 

- I wyjdziesz za mnie? 

- Tak! - zawołała radośnie i wyciągnęła do niego ręce. 

- Tak! Tak! Tak! 

Lyall objął jej kibić, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Ich usta złączyły 

się we wspaniałym, namiętnym pocałunku. Och, jak cudnie było znów go 

całować, być tak blisko niego, dotykać go, czuć jego zapach i wiedzieć, że jest 

się kochaną! 

Oszołomiona tym nagłym wydostaniem się z samego dna rozpaczy, Jane 

walczyła z resztkami niepewności. 

- Kochasz mnie, najmilszy? Na pewno mnie kochasz? - pytała co chwila, 

między pocałunkami. 

R S

background image

 

- 124 -

Słysząc to, Lyall podniósł głowę, spojrzał jej w oczy i powiedział bardzo 

mocno i zdecydowanie: 

- Tak, kocham cię. Naprawdę cię kocham. Musisz w to uwierzyć, Jane. 

- Teraz już wierzę ci. Zawsze będę w to wierzyć.  

Lyall przytulił swój policzek do jej włosów i gładził ją po plecach, ani na 

chwilę nie wypuszczając jej z ramion, jakby w obawie, że czar nagle pryśnie, 

Jane zniknie, a on obudzi się ze snu i znów będzie sam. 

- Zrozumiałem, jak bardzo cię kocham, gdy ujrzałem cię pośród róż w 

ogrodzie zamku Penbury. Czułem się tak, jakby tych dziesięciu lat w ogóle nie 

było. Nie rozumiałem, jak mogłem udawać, że o tobie zapomniałem. Chciałem 

zbliżyć się do ciebie i natychmiast wszystko wyjaśnić, ale nie ułatwiałaś mi 

zadania. 

- Bałam się - przyznała. - Doskonale wiedziałam, jak łatwo byłoby mi się 

znów w tobie zakochać i robiłam wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Nic nie 

pomogło. Tak naprawdę, to chyba nigdy nie przestałam cię kochać... tylko że też 

nie zdawałam sobie z tego sprawy. 

- Wierzyłem w to tylko dzięki twoim pocałunkom. Po tej naszej kłótni w 

lesie zacząłem podejrzewać, że robię z siebie durnia. Tak bardzo upierałaś się, 

że chcesz być z Alanem. Dzwoniłem do ciebie tyle razy, aż wreszcie, po 

przybyciu w tamten weekend do zamku, zrozumiałem, że nienawidziłbym 

każdego dnia spędzonego w nim bez ciebie. Postanowiłem więc, że go sprzedam 

i zapomnę o tobie. I wtedy przyjechałaś do Londynu, a ja dopiero wówczas 

nabrałem pewności, że mnie kochasz. 

- Dlaczego wobec tego nic nie powiedziałeś? - zapytała Jane. 

- Nie chciałem niczego przyspieszać. Sądziłem, że to był mój błąd przed 

laty. Myślałem, że będziemy potrzebowali czasu, żeby się na nowo poznać. 

Wszystko tak pięknie się układało, chciałem oświadczyć ci się zaraz po po-

wrocie z Japonii. I wtedy... ten nieszczęsny telefon. Nie mogłem uwierzyć w to, 

co mówiłaś, byłem kompletnie zdruzgotany. 

R S

background image

 

- 125 -

- Przepraszam cię, byłam przekonana, że chcesz wycofać się z kontraktu. 

Nie chodziło tylko o to, że poczułam się wykorzystana, ale także o to, że moi 

ludzie znaleźliby się bez pracy. 

- Powinienem ci był od razu powiedzieć - westchnął ciężko. - Myślę, że 

oboje odebraliśmy niezłą lekcję, nie uważasz? 

- Zmarnowaliśmy mnóstwo czasu! - rzekła Jane i wtuliła się mocniej w 

ramiona Lyalla. 

- Nie martw się. nadrobimy tę stratę - odparł Lyall, po czym wymienili 

gorący pocałunek, żeby przypieczętować złożoną sobie obietnicę. 

- No dobrze, ale skąd wiedziałeś, że potrzebuję wspólnika - zapytała Jane 

po zaczerpnięciu oddechu. 

- Od Dorothy. 

- Dorothy? - nie mogła wyjść ze zdziwienia. 

- Kiedy doszedłem już trochę do siebie, uznałem, że z jakiegoś powodu 

mówiłaś jednak nieprawdę - wyjaśnił. - Wystarczyło jedno wspomnienie naszej 

nocy, a już miałem tę pewność. Wiedziałem też, że nigdy nie poszłabyś ze mną 

do łóżka dla pieniędzy. Zrozumiałem, że coś się z tobą stało. Nie wiedziałem 

tylko co. Zadzwoniłem więc do Dorothy. Nie potrafiła mi powiedzieć, w czym 

rzecz, uspokoiła mnie jednak, gdy powiedziała, że wyglądasz na kompletnie 

załamaną, bo i ja tak się czułem. Potem, gdy wyszła ta sprawa z pieniędzmi dla 

Kita, zadzwoniła do mnie. Wiedziałem, że bardzo ci zależy na firmie, 

skontaktowałem się zatem z bankiem... Resztę już wiesz:.. Tak bardzo chciałem 

cię zobaczyć... 

- Ale dlaczego koniecznie chciałeś zachować anonimowość? 

- Bałem się, że w przeciwnym razie nie przyjmiesz tej oferty. Nie 

zapominaj ponadto, że zżerała mnie zazdrość o Alana. Na szczęście pojawiła się 

Dimity i wyznała mi, że zaręczyła się z Alanem. Dzięki temu uwierzyłem, że 

wszystko jeszcze może się odmienić. Postanowiłem zaczekać do końca 

pierwszej fazy robót, a potem zjawić się i zapytać cię, co dalej. Gdybyś nie 

R S

background image

 

- 126 -

chciała mnie więcej widzieć, wystawiłbym zamek na sprzedaż. Wierzyłem jed-

nak, że będzie inaczej i razem dokończymy przebudowę oraz urządzimy go tak, 

by mógł stać się naszą siedzibą. I naszych dzieci, rzecz jasna. 

Jane ogarnęła całkowita błogość. Uszczęśliwiona, opadła w jego ramiona. 

- Czy wobec tego Makepeace and Son może liczyć na przedłużenie 

kontraktu? - zapytała bardzo poważnym głosem. 

- Tak, pod warunkiem jednak, że dyrektor tej firmy zatrudni menedżera. Z 

osobą pani dyrektor łączą się bowiem nowe, bardzo poważne plany - odparł 

Lyall z nie mniejszą powagą. 

- Jeżeli zatem przyjmę pańskie warunki, to na jak długo będzie opiewał 

nasz nowy kontrakt? - zapytała Jane, po czym złożyła najczulszy pocałunek na 

jego szyi. Jej wargi pieściły teraz jego podbródek, policzki, ucho. Ich usta spot-

kały się w końcu. Jane wyczuła, że Lyall znów się radośnie uśmiecha. 

- Na zawsze - obiecał. 

 

           

 

R S


Document Outline