background image
background image
background image

Polecamy w serii

Dotyk śmierci

Sława i śmierć

Skarby przeszłości

Kwiat Nieśmiertelności

Śmiertelna ekstaza

Czarna ceremonia

Anioł śmierci

Święta ze śmiercią

Rozłączy ich śmierć

Wizje śmierci

O włos od śmierci

Naznaczone śmiercią

Śmierć o tobie pamięta

background image

Zrodzone ze śmierci

Słodka śmierć

Pieśń śmierci

Śmierć o północy

Śmierć z obcej ręki

Śmierć w mroku

Śmierć cię zbawi

Obietnica śmierci

Śmierć cię pokocha

Śmiertelna fantazja

Fałszywa śmierć

Pociąg do śmierci

Zdrada i śmierć

Śmierć w Dallas

background image

Celebryci i śmierć

Psychoza i śmierć

background image
background image

Tytuł oryginału

CALCULATED IN DEATH

Copyright © 2013 by Nora Roberts

All rights reserved

Projekt okładki

Elżbieta Chojna

Zdjęcie na okładce

© Holger

Winkler/A.B./Corbis/FotoChannels

Redaktor prowadzący

Katarzyna Rudzka

Redakcja

background image

Ewa Witan

Korekta

Mariola Będkowska

ISBN 978-83-7961-656-5

Warszawa 2014

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

background image

Ubóstwu  mało  co  brak,  łakomstwu

wszystkiego.

Publiusz Syrus

Pieniądz bez honoru to choroba.

Balzac

background image

Rozdział 1

Przejmujący  wiatr  targał  przenikliwie
zimnym, 

listopadowym 

powietrzem,

które  kąsało  kości  niczym  małe,
ząbkowane  nożyki.  Porucznik  Dallas
znowu zapomniała rękawiczek, ale może
to  i  lepiej,  bo  zniszczyłaby  ich  kolejną
drogą  parę  sprayem  do  zabezpieczania
dłoni.

Eve wsunęła więc tylko przemarznięte

ręce 

do 

kieszeni 

płaszcza, 

gdy

background image

przyglądała się denatce.

Kobieta leżała u podnóża kilku stopni,

prowadzących  do  czegoś,  co  wyglądało
jak  mieszkanie  w  suterenie.  Widząc,
pod    jakim  kątem  w  stosunku  do  ciała
spoczywa  głowa  ofiary,  Dallas  nie
musiała czekać na lekarza sądowego, by
jej powiedział, że denatka skręciła kark.

Eve  oceniła  jej  wiek  na  czterdzieści

kilka  lat.  Kobieta  nie  miała  na  sobie
płaszcza,  lecz  teraz  już  porywisty  wiatr
był  jej  obojętny.  Ubrana  była  jak
do  pracy  –  miała  na  sobie  żakiet,  golf,
spodnie  i  eleganckie  pantofle  na  niskim
obcasie. 

Przypuszczalnie 

wszystko

modne,  ale  Eve  wolała  zostawić  ocenę
tego  swojej  partnerce,  gdy  tylko

background image

detektyw 

Delia 

Peabody 

dotrze

na miejsce zbrodni.

Nie dostrzegła żadnej biżuterii. Nawet

zegarka na rękę.

Brak torebki, teczki, aktówki.
Na  schodach  nie  walały  się  śmieci,

murów  nie  zdobiły  graffiti.  Jedyny
dysonans stanowiły zwłoki.

końcu 

Eve 

odwróciła 

się

do  funkcjonariuszki,  która  pojawiła  się
tu, 

kiedy 

ktoś 

zadzwonił

pod dziewięćset jedenaście.

– Co wiadomo?
–  Powiadomiono  policję  o  drugiej

dwanaście.  Razem  ze  swoim  partnerem
byliśmy  zaledwie  dwie  przecznice  stąd,
w  sklepie  całodobowym.  Dotarliśmy

background image

tutaj  o  drugiej  czternaście.  Właściciel
lokalu,  Bradley  Whitestone,  ze  znajomą
Alvą  Moonie,  stali  przed  budynkiem.
Whitestone  oświadczył,  że  zamierzali
wejść do mieszkania, w którym właśnie
trwa  remont,  więc  stoi  puste.  Znaleźli
ciało,  kiedy  przyprowadził  tu  Moonie,
żeby  jej  pokazać,  gdzie  już  wkrótce  się
przeprowadzi.

– O drugiej w nocy.
–  Tak  jest.  Oświadczyli,  że  dziś

wieczorem wybrali się na miasto, zjedli
kolację,  potem  poszli  do  baru.  Są
niezupełnie trzeźwi, pani porucznik.

– Rozumiem.
– Siedzą teraz w wozie razem z moim

partnerem.

background image

– Porozmawiam z nimi później.
–  Ustaliliśmy,  że  ofiara  nie  żyje.  Nie

ma  przy  sobie  żadnego  dokumentu
tożsamości.  Brak  torebki,  biżuterii,
płaszcza.  Doznała  złamania  kręgów
szyjnych.  Widać  też  inne  obrażenia  –
siniak  na  policzku,  rozciętą  wargę.
Na  pierwszy  rzut  oka  wygląda  to
na napad rabunkowy, ale... – Policjantka
lekko  się  zarumieniła.  –  Coś  mi  tu  nie
pasuje.

Zaintrygowana  Eve  skinęła  głową,  by

policjantka mówiła dalej.

– Dlaczego?
–  Brak  płaszcza  świadczy,  że  nie  była

to  zwykła  kradzież  na  wydrę.  Zdjęcie
płaszcza  wymaga  trochę  czasu.  A  jeśli

background image

spadła  ze  schodów  albo  ktoś  ją
popchnął,  dlaczego  leży  pod  murem,
a  nie  u  podnóża  stopni?  Tak,  że  nie
widać  jej  z  chodnika?  Bardziej  mi  to
wygląda  na  chęć  pozbycia  się  zwłok,
pani porucznik.

– 

Przymawiacie 

się 

pracę

w wydziale zabójstw, Turney?

–  Nie  chciałam  nikogo  urazić,  pani

porucznik.

–  Nie  czuję  się  urażona.  Może

potknęła się na schodach, nieszczęśliwie
upadła  i  skręciła  sobie  kark.  Jakiś
bandzior 

ją 

zobaczył, 

przeciągnął

pod  ścianę,  żeby  ukryć  przed  wzrokiem
przechodniów,  a  potem  zabrał  jej
płaszcz i pozostałe rzeczy.

background image

– Tak jest.
–  Nie  wygląda  mi  jednak  na  to.  Ale

potrzebujemy 

czegoś 

więcej 

niż

przypuszczeń.  Zaczekajcie  tu,  Turney.
Detektyw  Peabody  już  jest  w  drodze.  –
Mówiąc  to,  Eve  otworzyła  zestaw
podręczny, by wyjąć puszkę Seal-It.

Zabezpieczyła  sprayem  dłonie  i  buty,

uważnie rozglądając się wkoło.

W  tej  części  nowojorskiego  East

Side’u  panowała  cisza  i  spokój  –
przynajmniej  o  tej  porze.  Większość
okien  mieszkań  i  wystaw  była  ciemna,
wszystko pozamykane, nawet bary. Może
kilka 

lokali 

nadal 

działało, 

ale

znajdowały  się  za  daleko  od  tego
miejsca,  by  szukać  w  nich  świadków

background image

wydarzenia.

Wypytają  okolicznych  mieszkańców,

chociaż 

mało 

prawdopodobne, 

by

znaleźli  kogoś,  kto  widział,  co  się  tutaj
stało.  Z  uwagi  na  przenikliwy  ziąb,  bo
rok 

dwa 

tysiące 

sześćdziesiąty

najwyraźniej  postanowił  wziąć  świat
w  lodowaty  uścisk,  większość  ludzi
wolała 

siedzieć 

domowych

pieleszach, rozkoszując się ciepełkiem.

Tak, jak ona. Spała, tuląc się do męża,

kiedy otrzymała wezwanie.

Ale  taki  już  los  gliniarzy,  pomyślała,

a  w  przypadku  Roarke’a  –  tych,  którzy
poślubili funkcjonariusza policji.

Zabezpieczywszy  dłonie  i  buty,  zeszła

po 

schodkach, 

najpierw 

uważnie

background image

obejrzała drzwi do mieszkania, a potem
przykucnęła obok zwłok.

Tak, 

czterdzieści 

kilka 

lat,

jasnobrązowe  włosy  zebrane  do  tyłu
i  spięte.  Niewielki  siniak  na  prawym
policzku,  odrobina  zaschniętej  krwi
na  rozciętej  wardze.  Uszy  miała
przekłute,  więc  jeśli  nosiła  kolczyki,
zabójca  ich  nie  wyrwał,  tylko  zdjął,
choć wymagało to nieco zachodu.

Uniósłszy 

rękę 

denatki, 

Dallas

zobaczyła  otartą  skórę  na  dłoni.  Jakby
uprawiała  seks  na  szorstkim  dywanie,
pomyślała  Eve,  nim  przytknęła  prawy
kciuk ofiary do urządzenia, ustalającego
tożsamość.

Marta  Dickenson,  odczytała.  Kobieta

background image

rasy  mieszanej,  lat  czterdzieści  sześć.
Zamężna, mąż Denzel Dickenson, dwoje
dzieci,  mieszkanka  Upper  East  Side.
Zatrudniona 

biurze 

księgowym

Brewer, Kyle i Martini, mieszczącym się
osiem przecznic stąd.

Kiedy 

wyjmowała 

przyrządy

pomiarowe,  jej  krótkie,  brązowe  włosy
zatrzepotały  na  wietrze.  Nie  pomyślała,
by wcisnąć czapkę na głowę. Oczy Eve,
prawie  tego  samego  koloru  co  włosy,
pozostały zimne i obojętne. Nie myślała

mężu, 

dzieciach, 

przyjaciołach

denatki. Jeszcze nie. Na razie skupiła się
na  zwłokach,  ich  ułożeniu,  miejscu
wydarzenia, 

godzinie 

zgonu, 

który

nastąpił 

dwudziestej 

drugiej

background image

pięćdziesiąt.

Co  robiłaś,  Marto,  kilka  przecznic

od  biura  i  od  domu  w  lodowatą,
listopadową noc?

Eve oświetliła latarką spodnie kobiety

dostrzegła 

na 

czarnej 

tkaninie

niebieskie  włókna.  Ostrożnie  ujęła
pęsetą 

dwie 

nitki, 

umieściła 

je

w  torebce  i  zostawiła  znacznik  dla
techników  kryminalnych,  by  zbadali
spodnie.

Usłyszawszy  nad  głową  głos  Peabody

i  odpowiedź  policjantki,  Eve  się
wyprostowała.  Jej  skórzany  płaszcz
załopotał,  kiedy  odwróciła  się,  żeby
popatrzeć  na  swoją  partnerkę,  która
okutana po czubek nosa ciężkim krokiem

background image

schodziła ze schodów.

Delia  pomyślała  o  nakryciu  głowy

i nie zapomniała rękawiczek. Różowa –
landrynkowo 

różowa 

– 

czapka

narciarska 

małym, 

subtelnym

pomponem  zakrywała  jej  ciemne  włosy
i  całe  czoło,  aż  po  brwi.  Szyję
kilkakrotnie 

owinęła 

kolorowym

szalikiem.  Do  tego  śliwkowy  puchowy
płaszcz  i  różowe  kowbojki.  Eve
zaczynała  podejrzewać,  że  Peabody  nie
zdejmuje  ich,  nawet  kiedy  kładzie  się
spać.

–  Jak  możesz  w  ogóle  się  poruszać

taka okutana?

–  Jakoś  dotarłam  do  stacji  metra,

a  potem  ze  stacji  metra  tutaj,  ale

background image

przynajmniej  nie  zmarzłam.  Jezu  –
powiedziała ze współczuciem. – Nie ma
nawet płaszcza!

– Raczej nie narzeka. Marta Dickenson

–  zaczęła  Eve  i  zapoznała  Delię
z istotnymi faktami.

–  Kawał  drogi  od  jej  biura  i  miejsca

zamieszkania.  Może  wracała  z  pracy
do  domu,  ale  dlaczego  nie  skorzystała
z metra, szczególnie w taki wieczór?

–  Oto  jest  pytanie.  W  lokalu  trwa

remont.  Nikt  tu  nie  mieszka.  Bardzo
na rękę, prawda? Jeśli dodać do tego, że
leży  wciśnięta  w  kąt,  nikt  nie  powinien
jej znaleźć do rana.

–  Dlaczego  bandziorowi  miałoby

na tym zależeć?

background image

–  To  kolejne  pytanie.  Jeśli  mu  na  tym

zależało, 

to 

skąd 

wiedział, 

że

mieszkanie stoi puste?

– 

Mieszka 

okolicy? 

odpowiedziała Peabody, myśląc na głos.
– Należy do ekipy remontowej?

– 

Być 

może. 

Obejrzymy 

sobie

mieszkanie, ale najpierw porozmawiamy

tymi, 

którzy 

zadzwonili

pod  dziewięćset  jedenaście.  Wezwij
lekarza sądowego.

– I techników?
– Na razie jeszcze nie.
Eve weszła na schody i skierowała się

do  radiowozu.  Kiedy  dawała  znak
gliniarzowi, 

siedzącemu 

przy

kierownicy, 

ze 

środka 

wysiadł

background image

mężczyzna, zajmujący miejsce na tylnym
siedzeniu.

–  Pani  tu  dowodzi?  –  spytał  szybko,

wyraźnie zdenerwowany.

– 

Porucznik 

Dallas. 

Czy 

pan

Whitestone?

– Tak, to ja.
– To pan zawiadomił policję.
– Tak. Tak. Jak tylko znaleźliśmy... Ją.

Była... Byliśmy...

– 

Pan 

jest 

właścicielem 

tego

mieszkania?

–  Tak.  –  Przystojny  trzydziestolatek

wziął  głęboki  oddech.  Kiedy  znów  się
odezwał,  był  bardziej  opanowany,  nie
mówił już tak szybko. – Budynek należy
do  mnie  i  moich  dwóch  wspólników.

background image

Na  drugim  i  trzecim  piętrze  jest  osiem
mieszkań.

Spojrzał w górę. Też był z gołą głową,

stwierdziła  Eve,  miał  na  sobie  czarny,
wełniany  płaszcz  i  szalik  w  czerwono-
czarne pasy.

–  Jestem  też  wyłącznym  właścicielem

lokalu  na  dole  –  ciągnął  Whitestone.  –
Przeprowadzamy 

remont, 

chcemy

na parterze i pierwszym piętrze urządzić
siedzibę firmy.

– Czym się zajmuje pańska firma?
–  Doradztwem  finansowym.  WIN

Group.  Whitestone,  Ingersol  i  Newton.
W-I-N.

– Rozumiem.
–  Zamierzałem  zamieszkać  na  dole.

background image

Przynajmniej taki miałem plan. Nie...

– Może mi pan powie, jak pan spędził

dzisiejszy wieczór – poprosiła go Eve.

– Brad?
– Zostań w samochodzie, Alvo.
–  Nie  mogę  dłużej  siedzieć.  –

radiowozu 

wysiadła 

szczupła

blondynka  owinięta  w  naturalne  futro,
na  nogach  miała  skórzane,  sięgające  ud
botki  na  wysokich,  cienkich  obcasach.
Uczepiła się ramienia Whitestone’a.

Ładna  z  nich  para,  pomyślała  Eve.

Oboje  urodziwi,  eleganccy,  wyraźnie
wstrząśnięci.

– Porucznik Dallas. – Alva wyciągnęła

rękę. – Nie pamięta mnie pani?

– Nie.

background image

– 

Wiosną 

spotkałyśmy 

się

na  bankiecie.  Jestem  jedną  z  członkiń
komitetu  Big  Apple  Gala.  Nieważne  –
rzuciła,  kręcąc  głową.  Wiatr  rozwiewał
długie  włosy  Alvy.  –  To  straszne.
Biedaczka.  Nawet  zabrali  jej  płaszcz.
Nie  wiem,  dlaczego  tak  bardzo  się  tym
przejmuję, 

ale 

według 

mnie 

to

okrucieństwo.

–  Czy  któreś  z  państwa  dotykało

zwłok?

–  Nie  –  zaprzeczył  Whitestone.  –

Zjedliśmy  kolację,  a  potem  poszliśmy
się  czegoś  napić  do  Key  Club,  dwie
przecznice  stąd.  Opowiadałem  Alvie
o  naszym  nowym  przedsięwzięciu,
zainteresowała się, więc przyszliśmy tu,

background image

żebym  mógł  ją  oprowadzić.  Moje
mieszkanie  jest  prawie  gotowe,  więc...
Wyjmowałem klucz, już miałem wstukać
kod,  kiedy  Alva  krzyknęła.  Nawet  nie
zauważyłem  tej  kobiety,  pani  porucznik.
Nie  widziałem  jej,  póki  Alva  nie
krzyknęła.

–  Leżała  w  kącie  –  dopowiedziała

jego towarzyszka. – W pierwszej chwili
pomyślałam,  że  to  jakaś  bezdomna.  Nie
zdawałam  sobie  sprawy  z  tego,  że...
Dopiero 

później 

oboje 

się

zorientowaliśmy.

Przytuliła  się  do  Whitestone’a,  a  ten

objął ją w pasie.

–  Nie  dotykaliśmy  jej  –  dodał.  –

Podszedłem  bliżej,  ale  widziałem...

background image

Wiedziałem, że nie żyje.

– 

Brad 

chciał, 

żebym 

weszła

do  środka,  bo  tam  ciepło,  ale  nie
mogłam. 

Nie 

mogłabym 

czekać

w  środku,  wiedząc,  że  ona  tu  leży
na  zimnie.  Policja  przyjechała  bardzo
szybko.

–  Panie  Whitestone,  potrzebna  mi

będzie 

lista 

nazwisk 

pańskich

wspólników  i  osób  zatrudnionych  przy
remoncie budynku.

– Naturalnie.
–  Jak  tylko  przekaże  pan  mojej

partnerce  te  informacje  oraz  poda,  jak
można  się  z  panem  kontaktować,  mogą
państwo wrócić do domu.

– Jesteśmy wolni? – spytała ją Alva.

background image

–  Na  razie  tak.  Potrzebna  mi  pańska

zgoda  na  wejście  do  mieszkania
i do budynku.

–  Jasne.  Daję  pani  wolną  rękę.  Mam

klucze i kody... – zaczął.

–  Mam  klucz  uniwersalny.  Jeśli  będą

jakieś problemy, powiadomię pana.

–  Pani  porucznik?  –  zawołała  za  nią

Alva, 

gdy 

Eve 

się 

odwróciła,

zamierzając  odejść.  –  Kiedy  panią
poznałam, myślałam, że pani zawód jest
na  swój  sposób  fascynujący.  Weźmy
chociażby  sprawę  Icove’ów.  To  będzie
prawdziwy  hit  filmowy.  Uważałam,  że
ma  pani  bardzo  ciekawą  pracę.  Ale  się
myliłam.  –  Alva  spojrzała  w  kierunku
schodów.  –  To  ciężkie  i  przygnębiające

background image

zajęcie.

–  Praca  jak  każda  inna  –  odparła  Eve

i  skierowała  się  do  schodów.  –
Zaczekamy  do  rana  z  przepytywaniem
okolicznych mieszkańców – zwróciła się
do  Turney.  –  Ludzie  zbyt  wiele  nam  nie
powiedzą,  kiedy  ich  wyrwiemy  ze  snu
o takiej porze. Nie tylko mieszkanie, ale
cały  budynek  jest  pusty.  Dopilnujcie,
żeby  świadkowie  dotarli  tam,  dokąd
chcą  się  udać.  Z  jakiego  jesteście
posterunku, Turney?

– Ze sto trzydziestego szóstego.
– A kto jest waszym przełożonym?
– Sierżant Gonzales, pani porucznik.
– 

Jeśli 

chcecie 

wziąć 

udział

przepytywaniu 

okolicznych

background image

mieszkańców,  załatwię  to  z  waszym
szefem. 

Bądźcie 

tu 

siódmej

trzydzieści.

– 

Tak 

jest! 

– 

Tamta 

niemal

zasalutowała.

Lekko  rozbawiona  Eve  zbiegła  po

schodach,  wstukała  kod,  otworzyła
drzwi 

weszła 

do 

mieszkania

w suterenie.

–  Włączyć  światła  na  pełną  moc  –

poleciła  i  ucieszyła  się,  kiedy  się
zapaliły.

Pomieszczenie 

dzienne, 

jak 

się

domyślała, bo brakowało jeszcze mebli,
było  bardzo  przestronne.  Ściany  –  tam,
gdzie  je  pomalowano  –  błyszczały  jak
świeżo  opieczona  grzanka,  podłoga  –

background image

tam,  gdzie  nie  przykrywał  jej  brezent  –
połyskiwała,  polakierowana  na  ciemno.
Materiały  budowlane  i  całą  resztę
rzeczy  ustawiono  starannie  w  kątach
pomieszczenia,  co  świadczyło,  że  prace
remontowe jeszcze trwały.

Prowadzono  je  schludnie  i  sprawnie,

przypuszczalnie 

zwracano 

uwagę

na najdrobniejsze szczegóły.

Dlaczego więc jedna płachta brezentu,

w  przeciwieństwie  do  pozostałych,
leżała  pofałdowana,  ukazując  szeroki
pas błyszczącej podłogi?

– Jakby ktoś się na niej poślizgnął albo

z  kimś  szarpał  –  powiedziała  Eve,
kierując  się  w  tamtą  stronę.  Zaczekała,
aż 

kamera 

zarejestruje 

szerokość

background image

długość 

odsłoniętego 

fragmentu

podłogi,  a  potem  się  pochyliła,  żeby
naciągnąć brezent.

– Dużo plam farby, ale...
Ukucnęła, 

wyciągnęła 

latarkę

i oświetliła brezent.

– To mi wygląda na krew. Kilka kropli

krwi.

Otworzyła torbę, pobrała małą próbkę,

potem 

zaznaczyła 

to 

miejsce

do zbadania przez techników.

Przeszła  do  kuchni,  przypominającej

kambuz, 

lśniącej 

błyszczącej

pod płachtami brezentu.

Akurat  kiedy  skończyła  pierwsze

oględziny  głównej  sypialni  i  łazienki
oraz  drugiej  sypialni  lub  gabinetu

background image

i łazienki, pojawiła się Peabody.

– 

Zebrałam 

wstępne 

informacje

o  świadkach  –  zameldowała.  –  Kobieta
jest dziana. Nie tak, jak Roarke, ale stać
ją na takie futro i te naprawdę odlotowe
kozaki.

– Taa… to widać.
–  Jemu  też  nieźle  się  powodzi.

Odziedziczył  majątek  po  rodzicach
i  nadal  go  pomnaża.  Dziesięć  lat  temu
zatrzymany  za  zakłócanie  porządku
publicznego pod wpływem alkoholu. Jej
największym 

grzechem 

jest

przekraczanie  dozwolonej  prędkości.
Ma  na  swoim  koncie  masę  mandatów
za  zbyt  szybką  jazdę,  głównie  na  trasie
do swojego domu w Hamptons.

background image

–  Wiesz,  jak  to  jest,  kiedy  chce  się

dotrzeć  do  Hamptons.  Co  tu  widzisz,
Peabody?

– 

Naprawdę 

dobra 

robota,

przywiązywanie  uwagi  do  wszystkich
szczegółów,  dobrze  wydane  pieniądze
i  wystarczająco  zasobne  kieszenie,  by
móc 

wynagrodzić 

dobrą 

robotę

i  przywiązywanie  uwagi  do  wszystkich
szczegółów.  I...  –  Uwalniając  się
częściowo 

od 

długaśnego 

szala,

Peabody 

podeszła 

do 

miejsca

zaznaczonego  przez  Eve.  –  Coś,  co  mi
wygląda na krew na brezencie.

– Brezent był pofałdowany, jak dywan,

kiedy  ktoś  się  na  nim  poślizgnie.
Pozostałe płachty leżą równiutko.

background image

– 

Na 

placu 

budowy 

dochodzi

do  wypadków.  Może  się  polać  krew.
Ale...

–  Tak,  ale.  Krew  na  brezencie  i  trup

za drzwiami. Ofiara ma przeciętą wargę
i  zaschniętą  krew.  Nie  jest  jej  dużo,
więc  ktoś  mógł  nawet  nie  zauważyć,  że
kilka  kropli  skapnęło  na  brezent.
Szczególnie 

kiedy 

płachta 

była

pofałdowana.

–  Zaciągnęli  ją  tutaj?  –  Peabody

zmarszczyła  czoło  i  spojrzała  na  drzwi.
–  Nie  widziałam  żadnych  śladów
włamania, ale przyjrzę się jeszcze raz.

– Nie włamali się. Może posłużyli się

wytrychem,  ale  to  wymaga  czasu.
Bardziej  prawdopodobne,  że  znali  kod

background image

albo mieli cholernie dobry czytnik.

– Jeśli to wszystko uwzględnić, nie był

to zwykły napad rabunkowy.

– No właśnie. Zabójca nie wydaje się

zbyt rozgarnięty. Skoro był na tyle silny,
by skręcić jej kark, dlaczego ją uderzył?
Ofiara  ma  siniak  na  prawym  policzku
i rozciętą wargę.

– Wymierzył jej lewy prosty.
– Nie wydaje mi się, że to lewy prosty.

To  byłby  naprawdę  szczyt  głupoty.
Raczej  cios  na  odlew.  Facet  policzkuje
kobietę  tylko  wtedy,  kiedy  chce  ją
upokorzyć.  Uderza  pięścią,  jak  jest
wkurzony,  pijany  albo  ma  w  nosie,  że
może  jej  zrobić  krzywdę,  doprowadzić
do  rozlewu  krwi.  Wali  na  odlew,  kiedy

background image

chce  sprawić  ból  i  zastraszyć.  A  to  mi
wygląda  na  cios  na  odlew  –  uderzył
kłykciami w kość policzkową.

Eve  oberwała  wystarczająco  wiele

razy, by to wiedzieć.

– 

Sprawca 

jest 

wystarczająco

rozgarnięty  i  opanowany,  żeby  jej  nie
okładać  pięściami,  nie  zmasakrować  –
ciągnęła 

– 

ale 

niewystarczająco

rozgarnięty,  by  nie  zostawić  żadnych
śladów.  Niewystarczająco  rozgarnięty,
żeby  zabrać  ze  sobą  brezent.  Ofiara  ma
otartą 

skórę 

prawej 

dłoni,

a na spodniach niebieskie włókna. Może
pochodzą z dywanika w samochodzie?

–  Uważasz,  że  ktoś  ją  złapał

i wciągnął do samochodu.

background image

– To całkiem możliwe. Trzeba ją było

jakoś 

ściągnąć 

do 

tego 

pustego

mieszkania, by móc zrobić to, co zostało
zaplanowane. Jest wystarczająco cwany,
żeby  zabrać  jej  kosztowności  oraz
płaszcz, 

pozorując 

napad 

na 

tle

rabunkowym.  Ale  zostawił  jej  buty.
Porządne,  wyglądają  na  prawie  nowe.
Jaki  bandzior  zdejmuje  ofierze  płaszcz,
a zostawia jej buty?

–  Jeśli  ściągnął  ją  tutaj,  zależało  mu,

żeby  nikt  im  nie  przeszkodził  –
zauważyła Peabody. – I chciał mieć dużo
czasu.  Nie  wygląda  mi  to  na  gwałt.  Bo
dlaczego miałby ją potem ubrać?

– Szła do pracy albo właśnie wracała.
–  Wracała  –  potwierdziła  Peabody.  –

background image

Kiedy ją sprawdzałam, ustaliłam, że mąż
zadzwonił  na  policję.  Nie  wróciła
do  domu.  Pracowała  do  późna,  ale  nie
wróciła  do  domu.  Tuż  przed  wyjściem
z biura, czyli tuż po dwudziestej drugiej,
zadzwoniła do męża.

–  Zaalarmował  policję,  bo  żona  nie

wróciła po pracy do domu?

– Też wydało mi się to trochę dziwne,

więc go sprawdziłam. To szanowny pan
Denzel  Dickenson,  młodszy  brat  sędzi
Gennifer Yung.

–  Wystarczy.  –  Eve  wzięła  głęboki

oddech. – Niezły pasztet.

– Też tak uważam.
– 

Wezwij 

techników, 

Peabody,

powiedz,  że  to  pilne.  Nie  zaszkodzi

background image

postarać  się  o  dupokrytki,  kiedy  ma  się
do  czynienia  z  martwą  bratową  pani
sędzi.

Przeciągnęła  dłonią  po  włosach,

zastanawiając  się.  Zamierzała  pojechać
do  biurowca,  w  którym  pracowała
ofiara,  pokonać  tę  samą  trasę,  co  ona,
poznać  okolicę.  A  potem  wrócić  tu
przed  udaniem  się  do  domu  ofiary,  by
dokładnie  obejrzeć  miejsce  zbrodni,
spróbować  określić  czas  i  kolejność
wydarzeń. Ale w tej sytuacji...

–  Pewnie  mąż  od  wielu  godzin  krąży

tam  i  z  powrotem  po  mieszkaniu.
Złożymy  mu  wizytę  i  przekażemy  złą
wiadomość.

–  Nienawidzę  tego  –  mruknęła

background image

Peabody.

– To może pora, żebyś sobie poszukała

innego zajęcia.

*

Dickensonowie 

zajmowali 

jeden

z  czterech  apartamentów  z  ogrodem
na  dachu  na  ostatnim  piętrze  jednego
z  dostojnych  budynków  w  Upper  East
Side. Elegancki dom z szarego kamienia
i  szkła  górował  nad  okolicą,  gdzie
nianie  i  osoby,  wyprowadzające  psy
na 

spacer, 

niepodzielnie 

rządziły

na chodnikach i w parkach.

Automatyczny  nocny  strażnik  kazał  im

się  przedstawić,  co  według  Eve  było

background image

równoznaczne z szykanowaniem.

–  Porucznik  Eve  Dallas  i  detektyw

Delia  Peabody.  –  Przysunęła  swoją
odznakę 

do 

ekranu. 

– 

Musimy

porozmawiać z Denzelem Dickensonem,
mieszkającym w apartamencie B.

–  Proszę  podać,  w  jakiej  sprawie  –

rozległ  się  beznamiętny,  komputerowo
generowany głos.

– To nie twój interes. Zeskanuj odznaki

i wpuść nas.

–  Przykro  mi,  ale  apartament  B  jest

zabezpieczony 

na 

noc. 

Wejście

do  budynku  i  do  wszystkich  w  nim
pomieszczeń 

wymaga 

zgody

administratora  bądź  lokatora.  Chyba,
że to nadzwyczajna sytuacja.

background image

–  Posłuchaj  mnie,  ty  niedorobiony,

mikroprocesorowy  mądralo,  jesteśmy  tu
oficjalnie,  z  ramienia  policji.  Zeskanuj
odznaki  i  wpuść  nas.  W  przeciwnym
razie 

każę 

natychmiast 

sporządzić

nakazy 

aresztowania 

administratora

budynku, 

szefa 

zabezpieczeń 

oraz

właścicieli 

za 

utrudnianie 

pracy

wymiaru  sprawiedliwości.  A  ty  jeszcze
przed 

wschodem 

słońca 

trafisz

na złomowisko.

– 

Nieodpowiedni 

język 

stanowi

pogwałcenie...

–  Nieodpowiedni  język?  Och,  zaraz

usłyszysz bardziej nieodpowiedni język.
Peabody,  skontaktuj  się  z  zastępcą
prokuratora  Cher  Reo  i  rozpocznij

background image

procedurę 

wystawiania 

nakazów

aresztowania 

tych, 

których 

należy.

Przekonamy  się,  jakie  będą  mieli  miny,
kiedy  zostaną  wywleczeni  z  łóżek  o  tej
porze,  skuci  i  przewiezieni  do  komendy
głównej, 

ponieważ 

ten

skomputeryzowany,  blaszany  bożek  nie
wpuścił  do  środka  funkcjonariuszy
policji.

–  Z  największą  przyjemnością,  pani

porucznik.

– 

Proszę 

przedstawić 

odznaki

do  zeskanowania  i  położyć  dłoń
na czytniku w celu weryfikacji.

Eve  jedną  rękę  z  odznaką  uniosła

w górę, a drugą położyła na czytniku.

– Otwieraj. Natychmiast.

background image

– 

Tożsamość 

zweryfikowana.

Zezwalam na wejście na teren budynku.

Eve 

wpadła 

do 

środka,

przemaszerowała 

po 

czarnej,

marmurowej 

posadzce 

do 

wind

o  błyszczących,  białych  drzwiach,
których po obu stronach strzegły wazony
wysokości  człowieka,  wypełnione  po
brzegi  czerwonymi,  ostro  zakończonymi
kwiatami.

–  Proszę  zaczekać  w  holu,  aż

poinformujemy 

pana 

i/lub 

panią

Dickenson o wizycie pań.

–  Zamknij  się,  komputerowy  cymbale.

– Wsiadła do windy, a Peabody za nią. –
Apartament  B  –  poleciła.  –  Zrób  jakąś
uwagę,  a  przysięgam  na  Boga,  że

background image

potraktuję  paralizatorem  twoją  płytę
główną.

Kiedy  winda  bezszelestnie  ruszyła

w  górę,  Delia  westchnęła,  wyraźnie
zadowolona.

– Miałam niezły ubaw.
– 

Nienawidzę, 

jak 

urządzenia

elektroniczne mnie opierniczają.

–  Cóż,  prawdę  mówiąc,  opierniczał

cię programista.

–  Masz  rację.  –  Eve  zmrużyła  oczy.  –

Masz  całkowitą  rację.  Zapisz  sobie,
żeby  to  sprawdzić.  Chcę  wiedzieć,  kto
zaprogramował 

tego 

nadgorliwego

robota.

– To może być jeszcze zabawniejsze. –

Z  twarzy  Peabody  zniknął  wesoły

background image

uśmiech,  kiedy  winda  się  zatrzymała.  –
W przeciwieństwie do tego.

Podeszły  do  drzwi  do  apartamentu  B.

Kolejne zabezpieczenia, zauważyła Eve,
do  tego  cholernie  dobre.  Skaner  dłoni,
wizjer,  kamera.  Nacisnęła  guzik,  żeby
uaktywnić system.

– Cześć!
Dzieciak,  pomyślała  Eve,  na  chwilę

zbita z tropu.

– Tu rodzina Dickensonów.
Rozległy się głosy mężczyzny, kobiety,

dziewczynki  i  chłopca,  kiedy  wszyscy
po  kolei  się  przedstawiali.  „Denzel,
Marta,  Annabelle,  Zack”.  A  potem
szczekanie psa.

– A to Cody – poinformował chłopięcy

background image

głos. – Kto tam?

–  Ach...  –  Eve,  nie  wiedząc,  co

powiedzieć,  machnęła  odznaką  przed
kamerą.

Przyglądała 

się 

czerwonemu

promieniowi skanera. W chwilę później
rozległ  się  komputerowo  generowany
głos.

Tożsamość  zweryfikowana.  Proszę

zaczekać chwilę.

I  Eve  zobaczyła,  jak  kolor  diody

zmienia się z czerwonego na zielony.

Otworzył 

im 

mężczyzna

w  granatowych  spodniach  od  dresu,
szarej  bluzie  i  znoszonych  adidasach.
Miał  krótko  ostrzyżone,  lekko  kręcone
włosy,  ciemną,  zmęczoną  twarz.  Oczy

background image

koloru  gorzkiej  czekolady  na  moment
zrobiły się okrągłe, a potem pojawił się
w  nich  strach.  Zanim  Eve  przemówiła,
strach zastąpiła rozpacz.

–  Nie.  Nie.  Nie.  –  Padł  na  kolana

i  złapał  się  za  brzuch,  jakby  mu
wymierzyła kopniaka.

Peabody natychmiast pochyliła się nad

nim.

– Panie Dickenson.
–  Nie  –  powtórzył,  kiedy  wbiegł  pies

wielkości  kuca  szetlandzkiego.  Pies
spojrzał 

na 

Eve. 

Przez 

sekundę

rozważała,  czy  wyciągnąć  paralizator.
Ale pies tylko zaskowyczał i położył się
obok Dickensona.

–  Panie  Dickenson  –  powtórzyła

background image

Peabody  niemal  śpiewnym  głosem.  –
Proszę  mi  pozwolić  pomóc  panu  wstać.
Proszę  mi  pozwolić  pomóc  panu  usiąść
na krześle.

–  Marta!  Nie!  Wiem,  kim  pani  jest.

Znam 

panią. 

Porucznik 

Dallas.

Policjantka od zabójstw. Nie!

Ponieważ  współczucie  okazało  się

większe 

od 

braku 

zaufania

do wielgachnego psa, Eve przykucnęła.

– 

Panie 

Dickenson, 

musimy

porozmawiać.

–  Proszę  tego  nie  mówić.  Proszę.  –

Uniósł  głowę  i  z  rozpaczą  spojrzał  Eve
w oczy. – Proszę tego nie mówić.

– Bardzo mi przykro.
Rozpłakał  się.  Objął  psa  ramionami

background image

i płakał, kołysząc się i bujając.

Trzeba  to  było  powiedzieć.  Nawet

kiedy  to  oczywiste,  trzeba  powiedzieć,
by zostało zarejestrowane. I, o czym Eve
wiedziała, żeby ten człowiek to usłyszał.

–  Panie  Dickenson,  z  przykrością

zawiadamiam  pana,  że  pańska  żona  nie
żyje. 

Proszę 

przyjąć 

wyrazy

współczucia.

–  Marta…  Marta…  Marta…  –

powtarzał śpiewnie jak modlitwę.

–  Czy  chce  pan,  żebyśmy  do  kogoś

zadzwonili w pana imieniu? – spytała go
delikatnie  Peabody.  –  Do  siostry?
Do sąsiada?

– Jak to się stało? Jak?
–  Usiądźmy  –  powiedziała  Eve

background image

i wyciągnęła do niego rękę.

Przez  chwilę  wpatrywał  się  w  nią,

a  potem  chwycił  się  jej  drżącą  dłonią.
Był  wysokim,  dobrze  zbudowanym
mężczyzną.  We  dwie  z  trudem  pomogły
mu wstać. Zatoczył się jak pijany.

– Nie mogę... Co...
– Usiądziemy – powiedziała Peabody,

prowadząc 

go 

do 

przestronnego,

wygodnie  urządzonego  pomieszczenia
dziennego,  pełnego  kolorów  pokoju,

którym 

niewątpliwie 

lubiła

przesiadywać 

rodzina 

dziećmi

i  wielgachnym  psem.  –  Przyniosę  panu
trochę  wody,  dobrze?  –  ciągnęła.  –  Czy
chce pan, żebym zadzwoniła do pańskiej
siostry?

background image

–  Do  Genny?  Tak.  Proszę  zadzwonić

do Genny.

– Dobrze. A pan niech tu usiądzie.
Usiadł,  a  pies  natychmiast  położył  mu

na  nogach  swoje  potężne  łapy  i  oparł
na  kolanach  wielki  łeb.  Kiedy  Peabody
poszła  poszukać  kuchni,  Dickenson
odwrócił się w stronę Eve. Nadal z oczu
leciały  mu  ciurkiem  łzy,  ale  płacz
sprawił, że pierwszy szok minął.

– Marta. Gdzie jest Marta?
–  Bada  ją  teraz  lekarz  sądowy.  –

Widziała, jak drgnął, lecz mówiła dalej:
–  Zajmie  się  nią.  Wszyscy  się  nią
zajmiemy.  Wiem,  że  panu  ciężko,  panie
Dickenson,  ale  muszę  panu  zadać  kilka
pytań.

background image

–  Proszę  mi  powiedzieć,  jak  to  się

stało.  Musi  mi  pani  powiedzieć,  co  się
stało.  Nie  wróciła  do  domu.  Dlaczego
nie wróciła do domu?

– Chcę to ustalić. Kiedy po raz ostatni

kontaktował się pan z żoną?

–  Rozmawialiśmy  koło  dziesiątej.

Została  dłużej  w  pracy,  zadzwoniła
przed  wyjściem  z  biura.  Powiedziałem,
żeby 

skorzystała 

samochodu,

zadzwoniła  po  samochód,  ale  odparła,
że  niepotrzebnie  się  martwię.  Nie
chciałem,  żeby  szła  na  stację  metra  czy
też  próbowała  złapać  taksówkę.  Dziś
wieczorem taki ziąb.

– Czy zadzwoniła po samochód?
– 

Nie. 

Tylko 

się 

roześmiała.

background image

Powiedziała,  że  spacer  do  stacji  metra
dobrze  jej  zrobi.  Prawie  przez  cały
dzień  siedziała  przy  komputerze,  poza
tym  chciała...  Chciała...  Chciała  zrzucić
dwa  kilogramy.  O,  mój  Boże.  O,  Boże.
Co 

się 

stało? 

Czy 

doszło

do  nieszczęśliwego  wypadku?  Nie  –
odpowiedział  sam  sobie,  kręcąc  głową.
–  Zajmuje  się  pani  zabójstwami.  Jest
pani  z  wydziału  zabójstw.  Ktoś  zabił
Martę.  Ktoś  zabił  moją  żonę,  moją
Martę. Dlaczego? Dlaczego?

– Czy zna pan kogoś, kto pragnąłby jej

śmierci?

– Nie. Nie ma nikogo takiego. Nie ma.

Na całym świecie nie miała ani jednego
wroga.

background image

Wróciła Delia ze szklanką wody.
– Pańska siostra razem z mężem już tu

jadą.

–  Dziękuję.  Czy  to  był  napad

rabunkowy?  Nie  rozumiem.  Jeśli  ktoś
chciałby  jej  zabrać  torebkę,  biżuterię,
oddałaby 

wszystko. 

Kiedy

postanowiliśmy zostać w Nowym Jorku,
obiecaliśmy  sobie  nawzajem,  że  nie
będziemy  głupio  ryzykować.  Mamy
dzieci.  –  Ręka,  w  której  trzymał
szklankę,  znów  zaczęła  mu  drżeć.  –
Dzieci.  Co  ja  powiem  dzieciom?  Jak
można 

coś 

takiego 

powiedzieć

dzieciom?

–  Czy  państwa  dzieci  są  w  domu?  –

spytała go Eve.

background image

–  Naturalnie.  Śpią.  Spodziewają  się,

że  kiedy  rano  wstaną,  żeby  pójść
do szkoły, zobaczą mamę.

–  Panie  Dickenson,  muszę  panu  zadać

to  pytanie.  Czy  przechodzili  państwo
kryzys małżeński?

–  Nie.  Jestem  prawnikiem,  moja

siostra  jest  sędzią  wydziału  karnego.
Wiem,  że  musi  mi  się  pani  dokładnie
przyjrzeć. 

Proszę 

to 

zrobić 

powiedział,  a  do  oczu  znów  mu
napłynęły łzy. – Proszę mnie sprawdzić.
Ale  proszę  mi  powiedzieć,  co  spotkało
moją  żonę.  Proszę  mi  powiedzieć,  co
spotkało Martę.

Eve  wiedziała,  że  nie  ma  co  tego

odwlekać. Ani zbytnio się rozwodzić.

background image

–  Zwłoki  pańskiej  żony  znaleziono

dziś  w  nocy  kilka  minut  po  drugiej

podnóża 

zewnętrznych 

schodów

w  budynku,  odległym  od  jej  biura
o  jakieś  osiem  przecznic.  Doznała
złamania kręgów szyjnych.

Wypuścił  powietrze  z  płuc  i  znów

wziął oddech.

– Nie poszłaby tak daleko, nie w nocy,

nie  sama.  I  nie  spadła,  bo  nie  byłoby  tu
pani. Czy... Czy została zgwałcona?

–  Wstępne  oględziny  nie  wskazują,  że

był  to  napad  o  podłożu  seksualnym.
Panie  Dickenson,  czy  próbował  się  pan
skontaktować z żoną po waszej ostatniej
rozmowie  i  przed  naszym  pojawieniem
się tutaj?

background image

–  Co  kilka  minut  do  niej  dzwoniłem.

Chyba 

poczynając 

od 

wpół

do  jedenastej.  Ale  nie  odbierała.  Nigdy
nie  pozwalała,  żebym  tak  się  martwił,
do  tego  tyle  czasu.  Wiedziałem...
Przepraszam  na  minutkę.  –  Niepewnie
wstał.  –  Przepraszam  na  minutkę  –
powtórzył i wybiegł z pokoju.

Cody  popatrzył  za  nim,  a  potem

ostrożnie podszedł do Peabody i położył
łapę na jej kolanie.

–  Czasami  jest  gorzej  niż  normalnie  –

mruknęła i spróbowała go pocieszyć, jak
umiała.

background image

Rozdział 2

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 3

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 4

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 5

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 6

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 7

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 8

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 9

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 10

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 11

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 12

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 13

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 14

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 15

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 16

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 17

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 18

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 19

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 20

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 21

Dostępne w pełnej wersji

background image

Rozdział 22

Dostępne w pełnej wersji

background image

EPILOG

Dostępne w pełnej wersji

background image

Pełną wersję tej książki znajdziesz w
sklepie internetowym ksiazki.pl pod
adresem: 

http://ksiazki.pl/index.php?

eID=evo_data&action=redirect&code=8e708e3d535


Document Outline