background image

Pan Bóg jest na wakacjach

Felieton  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  22 stycznia 2010
W 1978 roku pracowałem przy winobraniu we Francji z grupą hippisów z różnych krajów, którzy 
włóczyli się po Europie, tu i ówdzie nawet pracując, dla rozmaitości. Oczywiście bez przesady, 
podobnie jak pewien mój znajomy, który wyznawał zasadę pracy „do pierwszej krwi”; jak tylko 
doznał jakiegoś, nawet drobnego skaleczenia, natychmiast pracę przerywał. Wśród tej grupy 
wyróżniał się niejaki Jorko, bodajże Grek o bardzo rewolucyjnych poglądach. Któregoś dnia 
wdałem się z nim w rozmowę i kiedy zachwalał mi zalety proletariackiej rewolucji, zwróciłem mu 
uwagę, że podczas rewolucji nie byłoby świeżych bagietek. Nieprzyjemnie zaskoczony zażądał 
wyjaśnień, więc wyjaśniłem, że skoro rewolucja jest taka pociągająca, to chyba nie odmówiłby 
sposobności zaznania tej rozkoszy również piekarzom. A kiedy piekarze włączyliby się do 
rewolucji, to przecież nie tak, że jak gdyby nigdy nic, po staremu piekliby swoje bagietki. W 
rezultacie bagietek mogłoby zabraknąć, przynajmniej na pewien czas. 
Jorkę taka możliwość najwyraźniej bardzo zaniepokoiła, co utwierdziło mnie w podejrzeniach, że ci 
wszyscy płomienni rewolucjoniści, to w gruncie rzeczy pokojowe pieski. I nie trzeba było długo 
czekać na konfrontację z tak zwanym życiem. Umowa z naszym patronem obejmowała również 
zakwaterowanie i wyżywienie. Tedy nasi hippisi wykombinowali sobie, że w niedzielę zrobią sobie 
wolne, ale na posiłki zgłoszą się jak najbardziej. Kiedy zakomunikowali to patronowi, ten zapytał o 
przyczynę strajku. Wyjaśnili mu więc, że jako pobożni chrześcijanie pragną niedzielę spędzić na 
modlitwie i kontemplacji. Ale francuskiego chłopa wykiwać w ten sposób niepodobna! Patron nasz, 
nawet fizycznie podobny do Cyrana de Bergerac, odparł, że w tę niedzielę wszelka modlitwa jest 
bezcelowa, ponieważ „Pan Bóg jest na wakacjach”. 
Przypomniała mi się ta scena podczas lektury znakomitej książki Warrena H. Carrolla „Historia 
chrześcijaństwa
”, której I tom ukazał się niedawno nakładem wydawnictwa „Wektory”. 
Charakterystyczny dla autora jest sposób traktowania procesu dziejowego. Historia jest procesem 
celowym, chociaż jego uczestnicy wcale nie muszą zdawać sobie z tego sprawy. Wynika z tego, że 
Pan Bóg nigdy nie korzysta z wakacji, przeciwnie – w sposób niesłychanie dyskretny aranżuje 
historyczne procesy, w których pracowicie krzątają się bohaterowie, „bez swojej wiedzy i zgody” 
wypełniający plan doprowadzony do każdego stanowiska pracy. 
Ten punkt widzenia nadaje książce wyjątkową spoistość i logikę; wprawdzie potomstwo Abrahama 
tworzy „naród wybrany”, ale kiedy zaczyna flirtować z politeizmem, czyli – jak to się dawniej w 
Polsce mawiało – „bisurmanić” – poddawane jest bezceremonialnym operacjom 
przeczyszczającym, które przywracają je do pionu, przypominając, że warunkiem sine qua non 
politycznej obietnicy jest bezwarunkowe posłuszeństwo. Ale ta polityczna obietnica nie jest celem 
samym w sobie, tylko rodzajem przynęty, dzięki której religia monoteistyczna znalazła 
nieprzejednanych wyznawców. Nawet dotkliwe polityczne klęski stanowią tylko dodatkową okazję 
do wydarzeń cudownych w rodzaju dekretu perskiego władcy Cyrusa. 
Realizacji przeznaczenia służą również, a może nawet przede wszystkim wydarzenia również z tak 
zwanego świeckiego punktu widzenia, stanowiące milowe kroki w historii świata. Na przykład 
imperium Aleksandra Wielkiego było jedynie koniecznym etapem, dzięki któremu na ogromnych 
obszarach Azji i Afryki doszło do ujednolicenia języka oraz podniesienia poziomu kultury i w ten 
sposób przygotowany został grunt pod zasiew Ewangelii, głoszonej, jak wiadomo, przede 
wszystkim „poganom”, posługującym się językiem greckim. Podobnie etapem koniecznym było 
zwycięstwo Rzymu nad Kartaginą w wojnach punickich, bo dzięki temu zwycięstwu, chociaż 
świat widział wiele potwornego zła, nigdy jednak rytualna ofiara z dzieci nie była już społeczną i 
religijną normą
”. 
Nawet obecnie, w czasach masowych aborcji, nie sposób stawiać tutaj znaku równości. Aborcje są 
morderstwami w ciemnościach”, w Kartaginie natomiast mordowano dzieci „w pełnym świetle 

background image

piekielnych płomieni”. Wreszcie zwycięstwo nad Kartaginą otworzyło przed Rzymem możliwość 
władania całym ówczesnym światem, dzięki czemu ówczesny świat miał poznać chrześcijaństwo. I 
chociaż Rzym upadł w 476 roku, to przecież nie całkiem, bo po dziś dzień pozostał stolicą 
chrześcijaństwa, które podbiwszy Europę, za sprawą wielkich odkryć geograficznych, handlu 
oceanicznego i kolonizacji nie tylko rozprzestrzeniło się na obszar całego świata, ale niesiona przez 
nie etyka wyznaczyła standardy cywilizacyjne. 
Z tego punktu widzenia warto spojrzeć na Europę po Reformacji, a zwłaszcza – po Rewolucji 
Francuskiej, której ważnym celem było zdetronizowanie chrześcijaństwa – oraz na Unię 
Europejską, która myśl przyświecającą Rewolucji Francuskiej w widoczny sposób kontynuuje. Nie 
od rzeczy będzie również podjęcie próby zinterpretowania ostatnich 200 lat europejskiej historii, a 
zwłaszcza – historii XX wieku z dwoma gigantycznymi eksperymentami socjalistycznymi: 
bolszewizmem i hitleryzmem. Jaką rolę można przypisać im w procesie dziejowym; czy zamykają 
jakiś jego etap, czy przeciwnie – dopiero otwierają? Czy Unia Europejska ze swą niechęcią do 
chrześcijaństwa i forsowaniem marksizmu kulturowego jest już tylko postacią trupiego wzdęcia, 
czy nowego początku? 
Czego to może być koniec, a czego początek w sytuacji, gdy narodziny XXI wieku po Chrystusie 
zostały obwieszczone odgłosami wojny religijnej? Jakie stanowisko zajmie w tej wojnie Europa? 
Czy padnie ofiarą pełzającego podboju, a nawet nie tyle podboju, co własnego zwątpienia i 
zniechęcenia do ideałów, jakie kiedyś ją stworzyły, czy też podda się kuracji przeczyszczającej, 
która pozwoli jej powrócić do korzeni? A może Europa spełniła już swoją misję dziejową i teraz 
asystujemy już tylko agonii, z której wcale nie musimy zdawać sobie sprawy, podobnie jak 
generałowie dzielący między siebie imperium Aleksandra Wielkiego, czy rzymscy wodzowie 
wojujący z Hannibalem wcale nie wiedzieli, że torują tylko drogę chrześcijaństwu? 
Oczywiście takie rozważania nie muszą niczemu służyć, w odróżnieniu od przekomarzań w 
sejmowych komisjach śledczych, których uczestnicy, a nawet obserwatorzy są autentycznie 
przekonani, że tworzą tę najważniejszą Historię, a przynajmniej przy jej tworzeniu asystują, nie 
dopuszczając w ogóle do siebie myśli, że tylko statystują w dramacie o nieznanym jeszcze 
zakończeniu. Bo chyba jakieś zakończenie jest przewidziane? 
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy 
Czas!”.

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1169


Document Outline