background image

 

LASS SMALL 

 

Nieproszony 

gość 

 

 

 

 

 

 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

W południowej części Byford w stanie Indiana znajdował się ogromny 

kompleks handlowy, jeden z pierwszych, jakie pojawiły się niegdyś na 

Środkowym Zachodzie. Składał się z osobnych sklepów, połączonych krytymi 

przejściami. Tuż obok zbudowano oczywiście rozległy parking. Dla kogoś, kto 

chciał kupić coś tylko w jednym sklepie, takie centrum było dużo wygodniejsze 

aniżeli supernowoczesny, piętrowy supermarket. 

Hanna Calhoun śpieszyła się. Kupiła tylko gips, potrzebny do 

zaszpachlowania dziur w ścianie i wyszła na zewnątrz. W silnym majowym 

słońcu jej krótkie jasne włosy wyglądały jakby były utkane z cukrowej waty. 

Przytrzymała drzwi, ponaglając swego trzyletniego synka, który rozglądał się 

jak zawsze na wszystkie strony. 

- Pośpiesz się, Geo.  

Wymawiała jego imię „Gi-jo". 

- Już idę - odpowiedział, wyjąwszy z buzi patyczek. „Palił cygaro", 

naśladując pana Fullera - sąsiada, którego spotkał ten zaszczyt, iż został idolem 

chłopca. 

Młody mężczyzna, którego ubiór nie wyróżniał się niczym szczególnym - 

zwykły podkoszulek, dżinsy - popatrzył na nią uważnie, a potem podszedł do 

niej szybkim krokiem. Był wysoki i dobrze zbudowany. Hanna zwróciła uwagę, 

że poruszał się z jakąś niezwykłą płynnością. 

Od dawna przywykła już do tego, że zaczepiają ją mężczyźni. Najbardziej 

upartych nie zrażało nawet to, że była z dzieckiem.  

Podsadziła sobie Geo na biodro i udała, że nie dostrzega intruza, ale on 

zdecydowanie zagrodził jej drogę. 

- Przepraszam panią, nazywam się Maxwell T. Simmons. Jestem 

policjantem, potrzebna mi jest pani pomoc - powiedział trzymając w ręce 

rozłożoną legitymację. 

R S

background image

Hanna obejrzała ją uważnie, porównując fotografię z twarzą patrzącego 

na nią mężczyzny. 

- Oczywiście - odrzekła. - Należę do Straży Obywatelskiej, mój numer 

1436. Chętnie panu pomogę. 

Miał ciemne włosy i niebieskie oczy z zaskakująco długimi rzęsami. 

- Co mam robić? - spytała. Postawiła synka na ziemi i kazała mu nie 

ruszać się. Obok położyła paczkę z gipsem i wyczekująco spoglądając na 

Maxwella T. Simmonsa dała mu do zrozumienia, że jest gotowa. 

Zamrugał oczami, po czym uśmiechnął się i zapytał, gdzie stoi jej 

samochód. Wyjęła kluczyki z kieszeni dżinsów, rozglądała się, chcąc wskazać 

auto. Policjant jednak przytrzymał ją za rękę. 

- Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie stoi i jakiej jest marki. 

- Zielony Chevrolet - kombi. Ma uszkodzony przedni zderzak. Numer 

rejestracyjny L 602. Czy ktoś ukradł wasz samochód? 

- Nie - odpowiedział poważnym głosem. - Zauważyliśmy człowieka, 

którego poszukujemy. Siedzi w samochodzie po drugiej stronie parkingu. Muszę 

się tam znaleźć w taki sposób, by nie wzbudzić jego podejrzeń. Mogę z panią 

przejść do samochodu? To nie powinno być niebezpieczne. 

- Oczywiście. Wszyscy powinniśmy wam pomagać. Chodź, Geo. 

Była szybka i zdecydowana.  

Wzięła na ręce chłopca, który ze spokojem reagował na to, co się wokół 

niego działo, nie wyjmując z ust swojego „cygara". 

- Którędy? - spytał policjant. 

- Prosto, potem na lewo, chyba w piątym szeregu. 

- Doskonale. Proszę iść powoli i rozmawiać ze mną tak, jakbym był pani 

mężem. Kiedy od pani odejdę, proszę się nie oglądać, tylko iść dalej, wsiąść do 

samochodu i ruszyć. Dobrze? 

- Tak - odpowiedziała rzeczowo. 

R S

background image

Ruszyli. Szedł obok niej, nieco z przodu. W myślach zgadywał, ile 

dziewczyna może mieć lat. Dwadzieścia, dwadzieścia dwa? Ale chłopiec jest 

dość duży... Ładnie zbudowana, odpowiedni wzrost, niebieskie oczy, no i ta 

masa złotych włosów, przez które prześwieca słońce. 

- Zazdroszczę pani mężowi. 

- Nie mam męża. 

- Aha... 

- Czy ten człowiek jest groźny? 

- Dopiero kiedy się zorientuje, że go mamy. Teraz jeszcze nie. Jestem 

pani bardzo wdzięczny za pomoc. 

- Rozumiem, jakie to ważne - nie przypadkiem należę do Straży. 

- To postawa godna pochwały. 

- Staramy się. 

- My? - spytał. 

- Wszyscy w naszej okolicy. Dobrze się zorganizowaliśmy. 

- Gratuluję. 

- Powiedzieliśmy sobie, że się nie damy. Chcemy mieć spokój na naszym 

terenie. 

- No i jak się udaje? 

- Świetnie, odkąd Pete kupił sobie komputer. Miał wypadek i teraz jest 

kaleką. 

- Tak...? 

- O tam, za tymi dwoma samochodami stoi mój - powiedziała, 

nieznacznie skinąwszy ręką w kierunku chevroleta. 

- Jeszcze raz dziękuję pani. Proszę szybko ruszać. Zaczekam, aż pani 

wyjedzie. 

- Powodzenia. 

Hanna nie miała ochoty odjeżdżać. Chciała zobaczyć, jak go aresztują. 

Nie czuła litości dla przestępców, a fakt, że uczestniczy w prawdziwej operacji, 

R S

background image

napawał ją dumą. Patrole Straży Obywatelskiej stały się już śmiertelnie nudne. 

Ostatnim incydentem, jaki przerwał tę nudę, było zatrzymanie samochodu, 

prowadzonego - jak się okazało - po pijanemu przez pewnego ważniaka z władz 

miejskich. 

Posadziła Geo na tylnym siedzeniu, zapięła pasy i ruszyła, kierując się ku 

domowi. Mieszkała niby w środku miasta, lecz w okolicy do niedawna zupełnie 

zaniedbanej. Przez całe lata domy w tej części Byford, opuszczone przez 

właścicieli, stały zabite deskami. Wreszcie miasto przeprowadziło należną 

procedurę prawną, posiadaczom wypłaciło odszkodowania, a domy sprzedało 

wszystkim chętnym. 

Hanna mieszkała tam już dwa lata. Zgodnie z kontraktem musiała w ciągu 

pierwszego roku odnowić dom, a przez następnych pięć lat nie wolno jej go było 

sprzedać. 

Okazało się, że jest najmłodszą spośród wszystkich nabywców, a do tego 

jedyną samotną dziewczyną. Przeważnie mieszkały tu małżeństwa około 

trzydziestki, ludzie, którzy pracowali w śródmieściu i nie mieli ochoty 

dojeżdżać z dalekich dzielnic na peryferiach. Zaczynali doceniać wygodę 

mieszkania niedaleko centrum. 

Aczkolwiek niektórzy mieli na widoku wyłącznie szybki zysk - wiedzieli, 

że wartość domów podskoczy, jak tylko zostanie przeprowadzona rewaloryzacja 

całej okolicy - to większość zamierzała zostać tu na dłużej. Nowi właściciele 

byli zachwyceni tym, że domy mają ogromne pokoje i zbudowane są starannie, 

z porządnych materiałów. 

Nieoczekiwanie rozwinęło się u wszystkich mieszkańców poczucie więzi 

sąsiedzkich. Sprawnie zorganizowali się, by oczyścić okolicę z tak zwanego 

„elementu" - w tym celu utworzyli Straż Obywatelską. Prawie wszyscy mieli 

teraz radia CB. Rozpisali między siebie dyżury i tak długo patrolowali ulice, 

chodząc parami albo korzystając z samochodów, aż zupełnie zniechęcili 

nieproszonych gości. 

R S

background image

Wszyscy wiedzieli, kto mieszka w którym domu, kiedy zatem pojawiał 

się jakiś podejrzany osobnik, można było zadzwonić do sąsiada i przekazać mu 

konieczną wiadomość. Alarm trwał, dopóki intruz nie opuścił ich okolicy. 

Widząc, że system działa dobrze, również mieszkańcy sąsiedniego osiedla po-

stanowili zorganizować się w ten sam sposób. Zdali sobie sprawę, że jeśli będą 

ze sobą współpracować, uchroni to w przyszłości całe miasto przed przestęp-

czym elementem. 

Po spotkaniu z policjantem Hanna wstąpiła do pralni, skąd wzięła kolejną 

partię ubrań do reperacji. Nie mogła poświęcać tej pracy wiele czasu - na 

pierwszym miejscu stała przecież nauka - ale od czasu do czasu musiała trochę 

zarobić. W sumie jej robota ograniczała się do niewielkich poprawek 

krawieckich czy też wszywania zamków błyskawicznych. 

Zajechała wreszcie pod dom. Wprowadziła samochód do garażu, który 

niegdyś był wozownią. Prowadzące do domów alejki były teraz czyste i 

oświetlone nowymi latarniami, ale ich cementowa nawierzchnia - cała 

popękana. Brak twardego podłoża pod spodem uniemożliwiał skuteczną 

naprawę, dziur nie dało się łatać, a na gruntowne odnowienie całej nawierzchni 

ich sąsiedzkie stowarzyszenie nie mogło sobie jeszcze pozwolić. 

Wróciła myślami do zdarzenia w centrum handlowym. Czy Maxwell T. 

Simmons zdołał ująć przestępcę? Wyglądał na mężczyznę zdolnego zrealizować 

wszystko, co postanowi. To dziwne, ale patrząc na niego czuła, jak przez jej 

ciało przebiega dreszcz podniecenia. Teraz stwierdzała ze zdziwieniem, że na 

samą myśl o nim wraca to samo uczucie. Szybko jednak otrząsnęła się - nie 

miała teraz czasu na podobne wrażenia. 

Otworzyła drzwi i przytrzymała je, cierpliwie czekając na synka. 

Chłopczyk rzucił jeszcze ostatnie, kontrolne spojrzenie na swoje terytorium i 

grzecznie wszedł do środka. 

Dom był wręcz ogromny. Stary, zbudowany z czerwonej cegły, z werandą 

ozdobioną tradycyjnie wyciętymi w koronkę deskami. Na parterze był salon, 

R S

background image

mniejszy salonik, jadalnia, biblioteka, gabinet, kuchnia i dwie służbówki. 

Natomiast na piętrze mieściło się osiem sypialni. Oprócz głównych schodów, 

które prowadziły z holu, były jeszcze strome, ciemne schodki, niegdyś 

przeznaczone dla służby. 

Mając tyle miejsca, Hanna przyjęła swego czasu dwie lokatorki. Miss 

Amanda Phillips była damą w podeszłym wieku. Nosiła zawsze długie, czarne 

suknie i eleganckie pantofle. Była głucha jak pień, nie odzywała się nigdy, ale 

zęby miała mocne. Jej rodzina natychmiast odpowiedziała na ogłoszenie Hanny, 

że przyjmie panią na utrzymanie - nie mogła już z nią wytrzymać. 

Dopiero kiedy pani Phillips wprowadziła się, Hanna odkryła, że staruszka 

jest prawie zupełnie ślepa; była jednak uparta i nie przyznawała się do własnych 

słabości. Po długich naleganiach Hanny zgodziła się na operację katarakty. 

Teraz, mając nowe okulary, widziała już całkiem dobrze. Nie bez zdziwienia 

patrzyła na otaczający ją świat, 

Rodzina pogodziła się z jej ślepotą, traktując to jako nieunikniony atrybut 

starości. Teraz pani Phillips przypatrywała się z ciekawością wszystkiemu, 

poruszając głową niczym ptak. Zresztą cała była jak ptak: jadła niewiele, 

siedziała przygarbiona w milczeniu, bez ruchu, ze splecionymi rękoma. 

Mieszkała u Hanny już dwa lata. 

Drugą lokatorką była Lillian Treble - niezamężna kobieta, nadzwyczaj 

sztywna i pedantyczna, pracująca jako programista komputerów. Nie miała 

jeszcze trzydziestki, ale ubierała się tak ponuro, jakby była ze dwa razy starsza. 

Zachowywała się wyniośle, rzadko odzywając się do kogokolwiek. Czas 

spędzała albo w pracy, albo u siebie w pokoju. Na Geo patrzyła podejrzliwie - 

był przecież mężczyzną. 

Hanna czuła, że żadna z obu pań nie żyje tak zwaną „pełnią życia". 

Starała się wymyślić coś, co mogłoby je zainteresować. Aparat słuchowy dla 

pani Phillips był jedną z pozycji na jej liście. Hanna przekonywała ją, by poszła 

na badanie słuchu, ale staruszka opierała się wszelkim zmianom - nie znosiła, by 

R S

background image

czegokolwiek od niej wymagano. Była spokojna, kiedy zostawiono ją samej 

sobie, ale wpadała w furię, jeśli tylko ktoś spróbował jej w czymś przeszkodzić. 

Hanna życzyła sobie w duchu, by Geo oddał obu paniom chociaż część 

tego zainteresowania całym światem, którego sam miał w nadmiarze. 

- Geo, powiedz pani Phillips, że wróciliśmy. Proszę - dodała na koniec, 

widząc że mały czeka na to słowo. 

Geo wetknął „cygaro" do ust, rączki założył do tyłu i zdecydowanie 

ruszył przed siebie. Wiedział, że pani Phillips nic nie słyszy i że nie lubi, gdy się 

ją dotyka. Rozumiał jedno i drugie. Jemu też zdarzało się, że wolał czegoś nie 

słyszeć. I też nie znosił, gdy ktoś mu przeszkadzał - chciał wszystko robić sam. 

By „powiedzieć" pani Phillips, że już wrócili, Geo wszedł do jej pokoju i 

patrzył na nią tak długo, aż napotkał nieruchomy wzrok. Wymienili spojrzenia, 

po czym Geo odwrócił się na pięcie i powędrował do swojego pokoju. 

Hanna traktowała staruszkę jak niemowlę. Kiedy krzątała się po domu, 

ustawiała jej fotel tak, by pani Phillips miała na co patrzeć. Byłoby wbrew 

naturze Hanny, gdyby pozwoliła starszej osobie siedzieć samotnie w swoim 

pokoju. 

Porozumiewała się z panią Phillips gestami - przy pomocy krótkich zdań i 

odpowiednich ruchów rąk stworzyła doskonały system komunikacji. Teraz 

pokazała jej gips i pomogła przejść do pokoju, w którym miała zacząć pracę. 

- Proszę ze mną - powiedziała uśmiechając się ciepło. 

Pani Phillips nie słyszała jej słów i nie odpowiedziała na uśmiech, 

pozwoliła się jednak zaprowadzić do pokoju jadalnego. 

Dziury i szczeliny w ścianach jadalni trzeba było najpierw zagipsować, a 

potem wziąć się do malowania. Dom miał już położony nowy dach, instalację 

wodną i elektryczną oraz ogrzewanie gazowe. Ściany zewnętrzne zostały 

wyspoinowane, kominy wyczyszczone, a tam gdzie trzeba - naprawione. 

Wszystko to pochłonęło prawie całe pieniądze, jakie Hanna dostała z firmy 

ubezpieczeniowej za wypadek samochodowy. Pozostało jeszcze cyklinowanie 

R S

background image

podłóg, malowanie ścian i naprawa stolarki. Praca posuwała się powoli, 

wykonywana głównie rękoma samej Hanny. 

- Proszę tu usiąść i dotrzymać mi towarzystwa - powiedziała do pani 

Phillips, przysuwając fotel na biegunach.  

Obok stał mały stolik, na nim szklanka z wodą i sporo kolorowych 

magazynów. Pani Phillips nie wzięła dotąd żadnego z nich do ręki, ale Hanna 

była pewna, że moment ten wkrótce nastąpi. Rozstawiła drabinę i zabrała się do 

pracy. 

Po chwili jednak przyszedł Geo, wyjął z ust „cygaro" i zdecydowanym 

tonem oświadczył, że jest głodny. Hanna skinęła głową, zeszła z drabiny, 

rozejrzała się dokoła z satysfakcją i poszła przygotować obiad. 

Druga lokatorka, Lillian Treble, pojawiła się przy stole punktualnie. Jadła 

obiad nie odzywając się ani słowem. Pani Phillips w milczeniu wybierała 

kawałki z talerza, a Geo rzucał czasem jakiś zwięzły, jednowyrazowy 

komentarz, wywołując rozbawienie Hanny. 

Po obiedzie Lillian zniknęła w swoim pokoju na górze. Hanna pozmywała 

naczynia i zabrała się do codziennych zajęć. Sąsiad, pan Fuller, z wieczornym 

cygarem w ustach, przyszedł podać chłopcu rękę na dobranoc. Według jego 

wizyt można było nastawiać zegarek. 

Hanna wykąpała Geo i położyła go do łóżka, a potem pomogła położyć 

się pani Phillips. Po tych koniecznych obrządkach poszła do pokoju, który po 

remoncie miał służyć jako „pracownia krawiecka" i wzięła się do reperacji 

odzieży zabranej z pralni. Ta praca była dla niej błogosławieństwem - dzięki 

niej starczało na benzynę i naprawy samochodu. 

Zadzwonił brzęczyk radia CB. To Pete prosił ją, by zwróciła uwagę na 

idącego ulicą młodego człowieka w dżinsach. Podeszła do frontowego okna i 

patrzyła przez pewien czas na przechodzącego mężczyznę. Po chwili 

zameldowała Peterowi, że chłopak minął jej dom i poszedł dalej w kierunku 

południowym. 

R S

background image

Dopiero nazajutrz przeczytała w porannej gazecie, że porucznik Simmons 

brał udział w udanej akcji zatrzymania groźnego przestępcy, niejakiego Lewisa 

Turnera. Należało się tylko cieszyć z jego ujęcia. Na parkingu przypadkowo 

znalazł się reporter; zrobił zdjęcie Simmonsa i osoby, która udzieliła mu 

pomocy, a także napisał o nich krótką notatkę. No tak, to była ona, Hanna 

Calhoun, idąca z dzieckiem na ręku obok policjanta. 

- Nieźle - powiedziała dość obojętnie Lillian Treble, podając Hannie przy 

śniadaniu fragment gazety ze zdjęciem. 

Pani Phillips nie spojrzała nawet na gazetę. Jeszcze tego samego dnia Pete 

pochwalił Hannę przez telefon za dobrą robotę, a kilku sąsiadów powtórzyło z 

pewnymi wariacjami taki mniej więcej tekst: „Uważam, że mamy obowiązek im 

pomagać, bo przecież oni tyle dla nas zrobili". 

Hanna nie traktowała tego wszystkiego poważnie. Ale miała teraz dobre 

zdjęcie Maxwella Simmonsa i mimo że była to tylko czarno-biała gazetowa 

fotografia, za każdym razem, gdy na nią spoglądała, przez jej ciało przechodził 

dziwny dreszcz. Simmons patrzył prosto w obiektyw, bacznie obserwując teren, 

a Hanna zauważyła ze zdziwieniem, że wzrok miał taki sam, jak Geo. 

Przykleiła fotografię na wewnętrznej stronie drzwi szafy z ubraniami, 

gdzie mogła ją stale widzieć. Pytała samą siebie, dlaczego właściwie to robi. To 

dziecinada, Hanno - powiedziała na głos. Ale także i tych słów nie wzięła sobie 

do serca. 

Choć teraz codziennie widywała fotografię Simmonsa, kiedy tylko 

otwierała drzwi do szafy, to jednak jego samego ujrzała dopiero po dwóch 

tygodniach - dokładnie pierwszego czerwca. 

Pete poprosił ją, by poszła na zebranie organizacyjne powstającej w 

sąsiedztwie sekcji Straży. On sam ze względu na trwałe kalectwo nie wstawał z 

łóżka. 

- Opowiesz mi wszystko jutro - powiedział. 

R S

background image

- A może wreszcie sam zaczniesz załatwiać swoje sprawy? Przecież 

mógłbyś przesiąść się na wózek i poprosić kogoś o podwiezienie jakimś 

mikrobusem. Ja musiałabym znaleźć kogoś do dziecka. 

- Przyprowadź Geo do mnie. Może tu nawet zostać na noc - będzie spał na 

podłodze razem z psem. 

- Bardzo to higieniczne. 

- Trochę brudu chłopcu nie zaszkodzi - odparł Pete z uśmiechem; był 

kawalerem. 

- To zależy, ile go będzie i jakiej konsystencji. 

- Naprawdę byłoby nieźle, gdybyś poznała naszych sąsiadów. 

- Jeszcze nie zaczęli patrolowania. Może mnie ktoś napaść po drodze. 

- Dasz sobie radę. 

- I to mówi facet, który cały dzień leży w łóżku. 

- To cios poniżej pasa. 

- Lekarze mówili, że nie ma żadnego powodu... 

- Czekam na piękną kobietę, potrzebującą pomocy. Wyskoczę z łóżka i 

uratuję ją, a wszyscy uznają to za cud. 

- To znaczy, że czekasz na coś niezwykłego, żeby znowu zacząć chodzić? 

- Czemu nie? To byłby istny cud, gdybym kiedyś mógł znów stanąć na 

nogach, dlaczego więc nie miałoby to się odbyć w należytej oprawie. 

- Peter, to są kiepskie żarty! 

- No tak - westchnął i dodał ciszej: - Wiesz, że ja... 

- Nie martw się, na pewno wrócisz do zdrowia. Chciałabym być wtedy 

przy tobie, żeby to zobaczyć. 

- Nie wiem, Hanno, czy w takiej chwili dałbym sobie radę z 

publicznością. Miałbym dość kłopotów sam ze sobą. 

- Dobrze. Urobiłeś mnie już wystarczająco - pójdę na to zebranie. Ale nie 

musiałeś używać takich argumentów. 

- Dostaniesz lemoniadę, kiedy przyjdziesz po Geo. 

R S

background image

- Czy na pewno dasz sobie z nim radę? 

- Jak nie ja, to Brutus na pewno. 

- Powiedz tej bestii, że nie życzę sobie śladów jego kłów na moim 

dziecku. 

- Och, wy matki! Macie zawsze takie wymagania. 

- Znikam, cześć. 

Tak więc niewiele brakowało, a wcale by tam nie poszła. Ale gdyby się 

wykręciła, to nie ujrzałaby porucznika Simmonsa w kolorze i w trzech 

wymiarach. Kiedy nagle pojawił się na zebraniu, Hanna znieruchomiała w 

fotelu. Dlaczego tak na niego reaguje? Rozmawiała z nim tylko parę minut i to 

dwa tygodnie temu. Pewnie nawet nie pamięta jakiejś tam dziewczyny z małym 

chłopcem. Jeśli Hanna przywita się z nim, to pewnie coś odpowie, ale oczy 

będzie miał nadal puste - nieruchome oczy zawodowca. A jeśli wspomni mu o 

przestępcy, którego ujął, albo o mężczyźnie w dżinsach, który szedł po jej ulicy? 

Ten w dżinsach? A co mają nosić ludzie, kiedy idą ulicą? 

Ale wszystko odbyło się zupełnie inaczej. Zobaczył ją i uśmiechnął się. 

- Widzę, że macie niezłych doradców - powiedział do grupy. - Jest tu 

Hanna Calhoun, której ja i moi koledzy z policji jesteśmy bardzo wdzięczni za 

pomoc, jakiej mi udzieliła, kiedy zasadzałem się na Lewisa Turnera. Był już 

otoczony, ale gdyby nie ona, nie mógłbym podejść go od strony parkingu i 

pewnie znów by nam uciekł. Takiej właśnie pomocy oczekujemy od wszystkich 

mieszkańców. Pamiętajcie, że nie chcemy, żebyście podejmowali jakieś 

działania. Miejcie tylko oczy i uszy otwarte. W razie czego zadzwońcie do nas, 

ale sami nie wdawajcie się w żadne awantury. Nigdy nie noście broni. Nie 

próbujcie śledzić podejrzanego typa w pojedynkę, a tym bardziej pieszo. 

Wezwijcie policję, a my postaramy się być jak najszybciej na miejscu. Czy są 

jakieś pytania? 

Hanna oniemiała.  

R S

background image

A więc pamiętał ją, znał jej imię i nazwisko, i wymówił je tak, jakby to 

była najzwyklejsza rzecz na świecie. Może przedtem ćwiczył? W jego ustach jej 

imię brzmiało zupełnie inaczej niż zwykle. 

Co się z nią dzieje? Przecież zawsze świetnie nad sobą panowała. Skąd to 

przyspieszone bicie serca, oddech, gorąco na twarzy? Musiało coś się z nią stać. 

Pewnie coś przy remontowaniu domu. Zatrucie farbą. Szok terpentynowy. 

Nawdychała się oparów, stąd te zawroty głowy. Czy opary mogły zaszkodzić 

także małemu i lokatorkom? 

Siedziała z oczami wlepionymi w twarz policjanta. Zachowywał się 

bardzo naturalnie, tak jakby stale miał do czynienia z tłumem wpatrzonych w 

niego kobiet. Świetnie prezentował się w swoim eleganckim garniturze, który 

leżał na nim jak ulał. Zresztą - pomyślała - bez ubrania wyglądałby równie 

atrakcyjnie. Boże! Oficer policji Simmons nago! To dopiero byłby widok! 

Musi się opanować. Uspokoić i zapanować nad sobą. Zamknęła oczy, by 

uwolnić się od widoku, który wprowadził ją w ten stan prawdziwego 

oszołomienia. 

- Panno Calhoun - dotarł do niej jego głos, zwodniczy i wabiący. - Czy 

ma pani jakieś uwagi do tego, co powiedziałem? 

Do czego? Zamrugała w przerażeniu powiekami i energicznie pokręciła 

głową. 

Uśmiechnął się do niej, po czym litościwie zwrócił się do kogoś innego. 

Musi stąd wyjść. Wydostać się jak najprędzej. Nie, nie może tego zrobić, 

zanim nie skończy się zebranie. Musi poczekać, aż inni zaczną wstawać z 

miejsc. Przez następnych dziesięć minut wydawało się jej, że przestała 

oddychać, że całe jej ciało pozostawało nieruchome, poza przechodzącym przez 

nie erotycznym drżeniem. 

Słyszała jakby z oddali jakieś słowa, zdania, jednak nie przenikały one 

przez mgłę owych rozwibrowanych doznań. Wreszcie Simmons podziękował 

wszystkim za przybycie, a na koniec dodał: 

R S

background image

- Panno Calhoun, czy będę mógł z panią przez chwilę porozmawiać przed 

wyjściem? 

Po tych słowach przekazał prowadzenie zebrania przewodniczącemu, 

który zaczął mówić coś, czego i tak nie słyszała. 

Ludzie wokół niej podnosili się z foteli, rozmawiali, a niektórzy 

wychodzili. Hanna posłusznie siedziała na swoim miejscu. Nie robiła sensacji, 

nie starała się uciec - może przynajmniej w ten sposób Simmons da się nabrać i 

uwierzy, że jest normalna. 

Podszedł do niej i uśmiechnął się jakoś tak ciepło, bezpośrednio. W 

najzupełniej naturalny sposób spytał: 

- Czy nie miałaby pani ochoty pójść gdzieś na kawę? Słowa zaczęły się jej 

tak plątać, że aż się zarumieniła. 

- Muszę jechać do Petera, żeby wziąć Geo. Peter prosił, żebym u niego 

była. On nie może chodzić. Obiecał mi lemoniadę. Brutus zajmuje się Geo. To 

jego pies. 

Mówiła to wszystko poważnie, jakby cały ten potok słów miał jakiś sens. 

- Pojadę za panią - odpowiedział tylko, skinąwszy głową. 

Wyszła i skierowała się w stronę samochodu. Pete wyjaśni całą sytuację i 

rozwiąże za nią ten problem. Jechała przodem; w lusterku widziała tuż za sobą 

patrolowy wóz Simmonsa. Co on sobie o niej pomyśli? Zachowała się jak 

idiotka. 

Nie, tak być nie może! To, co on sobie mógł o niej pomyśleć, i tak nie 

odpowiada prawdziwemu wizerunkowi Hanny Calhoun. Jest przecież kobietą 

silną i niezależną. Sama daje sobie radę z życiem. Opinia porucznika Simmonsa 

nie ma tu żadnego znaczenia. 

Jakby wyzywając na pojedynek jadący tuż za nią policyjny samochód 

nacisnęła gaz, przekraczając dozwoloną szybkość. 

Z uśmiechem zadowolenia Maxwell T. Simmons zrobił to samo. 

 

R S

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Podjechała do krawężnika przed domem Petera, oddalonym o dwie 

przecznice od niej. Wszyscy w okolicy widzieli zapewne jej samochód, a zaraz 

za nim wóz policyjny, mogła więc przypuszczać, że wewnątrz rozdzwonił się 

już telefon z meldunkami. 

Simmons był szybki. Zanim zdążyła wyjąć kluczyk ze stacyjki, już 

otwierał drzwi jej samochodu. 

- Powinna pani mieć drzwi zamknięte podczas jazdy, 

- Oczywiście - zgodziła się uprzejmie. - Kiedy jest Geo, zamykam jego 

drzwi, ale swoje wolę mieć otwarte. On i tak ich nie dosięgnie. 

- A gdyby zamiast mnie podszedł teraz do pani ktoś mniej przyjazny? 

Nie miała kontrargumentu. Wysiadła i zamknęła drzwi. 

- Także w razie wypadku blokada stanowi dodatkowe zabezpieczenie - 

drzwi nie mogą się otworzyć. 

- Dobrze, będę je na przyszłość zamykać. 

- Czy chodziła pani kiedyś na kurs bezpiecznej jazdy? 

- Tak, zanim zrobiłam prawo jazdy. - Przytaknęła z pewnym 

zniecierpliwieniem. 

- Nie, to nie to samo, co zwykły kurs. Tam się można nauczyć, jak wyjść 

cało z trudnej sytuacji. Każdy powinien przez to przejść. 

- Dobrze, zapiszę się - odpowiedziała, choć nie miała wcale takiego 

zamiaru. 

- Czy nie używa pani fotelika dla dziecka? 

Stanęła obok niego na chodniku i popatrzyła niepewnym wzrokiem. Czuła 

się złapana w pułapkę. 

- Uważam, że Geo jest absolutnie bezpieczny, kiedy siedzi lub stoi z tyłu i 

trzyma się mnie za ramię. Zawsze zapinam sobie pasy - odparła, a w jej głosie 

dawało się wyczuć nutę wrogości. 

R S

background image

- Pójdziemy kiedyś do działu ruchu drogowego i pokażę pani pewien film. 

Zobaczy pani, co się może stać z dzieckiem w razie wypadku. 

- Muszę przyznać panu rację. 

- No dobrze. A kto to jest ten Pete? 

- Peter Hernandez - odpowiedziała z zażenowaniem. - Był strażakiem. 

Zawaliły się pod nim schody. Miał uraz kręgosłupa. To musiało być straszne. 

Dwóch zginęło na miejscu, a on... on prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł 

już chodzić. Przyjmuje nasze meldunki, wyznacza patrole, zajmuje się 

organizacją. Jest w tym dobry. 

- Ma żonę? 

- Nie, jest kawalerem. 

- Czy coś panią z nim łączy? 

- Jest moim sąsiadem. 

- Aha - Simmons uśmiechnął się. - No to wejdźmy.  

Czekała na to przez cały czas, kiedy prawił jej wszystkie te morały. 

Przeszła parę kroków po chodniku i zapukała do drzwi. 

- To ty, Hanno? - usłyszała przez domofon. 

- Nie, to napad - odpowiedziała zmieniając głos. 

- Nie żartuj. Wejdź, drzwi są otwarte. 

Po chwili znaleźli się w dość szerokim holu. Hanna zastanawiała się, jak 

będzie się czuła w towarzystwie dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej lubią ją 

pouczać. Simmons zdjął kurtkę i rozejrzał się wokoło, jak to często robią 

mężczyźni, a zwłaszcza policjanci. Niebawem przez podwójne drzwi holu 

wjechało specjalne, trochę zmniejszone łóżko, napędzane elektrycznym 

motorkiem. 

Pete miał trzydzieści pięć lat, ciemne włosy i wąsy. Leżał na brzuchu, 

trzymając ramiona na poduszce. Łóżko było tak skonstruowane, żeby nie musiał 

podnosić głowy. 

R S

background image

Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie uważnie, po czym Pete wyciągnął 

rękę. 

- Pete Hernandez. 

- Max Simmons. Wydaje mi się, że słyszałem już o panu. 

- Mam sporo przyjaciół - odpowiedział Pete. Widać było, że w tych 

krótkich słowach Pete zawarł wszystko, co było dla niego ważne. - To pan ujął 

Lewisa Turnera? 

- Tak, z pomocą Hanny. 

Zrobiła jakąś uwagę na temat swojej podrzędnej roli w całym wydarzeniu, 

a Simmons uśmiechnął się. 

- Hanna mówiła mi, że jest pan mózgiem całej sekcji Straży. Gratuluję, 

interesuje się wami całe miasto. 

- Mogłoby być lepiej. Czy zna pan jakiegoś programistę, który ma za 

dużo wolnego czasu? 

- Niestety, nie. 

- Myślę o takim programie do komputera - wyjaśnił Pete - żeby 

wystarczył rzut oka na monitor, by stwierdzić, czy kręcił się tu ktoś podejrzany, 

kobieta czy mężczyzna itd. Można by zastosować kolory i symbole. 

- Sporo pan o tym myślał - Max zareagował z zainteresowaniem. 

- Mam dużo wolnego czasu. 

- A gdzie jest Geo? - spytała Hanna. 

- Zaraz zobaczymy. 

Pete zawrócił z łatwością w szerokim holu. Weszli do mieszkania. Pokoje 

były prawie puste. Meble stały przy samej ścianie, tak by Pete mógł wszędzie 

dojechać. Na podłodze, w kącie, z głową wspartą na brzuchu Brutusa spał Geo. 

Hanna dostrzegła obnażone kły, którymi przywitał ich Brutus. Nawet Max 

stanął w miejscu - nie wchodzi się na terytorium agresywnego psa bez jego 

zgody. 

R S

background image

- W porządku, Brutus, to są swoi. Puść go - odezwał się Pete. Umilkł, a po 

chwili dodał: - Hanno, możesz zabrać chłopca. 

- Dobrze - odpowiedziała, ale czuła się tak, jakby ktoś jej rozkazywał: 

„Tam jest przepaść, musisz do niej podejść". 

- Jeśli zawołam tutaj Brutusa - wyjaśnił Pete - to on wstanie, a wtedy Geo 

uderzy głową o podłogę i obudzi się z płaczem. 

- Więc może ja go wezmę - zaproponował Max. 

- Dobrze, teraz Brutus powinien cię już zaakceptować - odrzekł z 

uśmiechem Pete. 

Warto było popatrzeć, jak Max zbliżał się do psa. Podszedł do niego 

swobodnym krokiem, powiedział parę słów i kucnął, opuszczając ręce pomiędzy 

kolana. Zaczął cicho mówić do śpiącego dziecka, wyciągnął rękę i odgarnął mu 

włosy do tyłu. Pies patrzył czujnie na mężczyznę, ale nie poruszył się. Max ujął 

chłopca, podniósł go płynnym ruchem do góry i sam wstał. 

- Nie wiem - powiedział do Petera - czy to dobry pomysł mieć takiego 

nieobliczalnego psa. 

- Kiedy leży się w łóżku, tak jak ja, dobrze jest mieć w razie czego 

szybkie wsparcie. 

- A co się stanie, jeśli ktoś nagle wejdzie, a pies nie będzie przywiązany? - 

pytał dalej Max. 

- Mam paru przyjaciół, których on akceptuje. Dwóch sąsiadów i paru 

kolegów ze straży pożarnej. 

- Nie wyobrażam sobie, jak Hanna miałaby zmusić go, żeby oddał jej 

chłopca. 

- Nic by jej nie zrobił, najwyżej najadłaby się strachu. 

- Nie jestem przekonany - odpowiedział sceptycznie Max. 

- Brutus rzeczywiście robi wrażenie - przyznał Pete z uśmiechem. - Chodź 

tu, Brutus. Dobry pies - poklepał zwierzaka, który wyglądał jak szczeniak, a nie 

jak bestia, co przed chwilą napędziła strachu dwojgu dorosłym ludziom. 

R S

background image

Hanna złożyła Peterowi sprawozdanie z zebrania. Niewiele miała do 

powiedzenia - grupa była dopiero w stadium organizacji. Nikt nie chciał podjąć 

się roli, jaką pełnił u nich Peter - wymagało to zbyt dużo pracy. 

- Mogę to dla nich robić. To poszerzy moje pole działania - powiedział z 

namysłem. Oczy mu się zwęziły. - Nieźle byłoby mieć tu centralę Straży i 

zbierać meldunki także spoza naszego terenu. Muszę o tym pomyśleć. Na razie 

nie mów im, że mam na to ochotę. Dziękuję, że tam poszłaś. Przyjemnie mi było 

z twoim synem. To sympatyczny chłopak. 

- On nie do ciebie tu przychodzi - odpowiedziała z przyjacielską 

szczerością. - Woli Brutusa. Mówi, że to „miły piesek". 

Doborem słów i tonem głosu Hanna dawała do zrozumienia, że Geo nie 

umie właściwie oceniać psów. 

- Przy nim Brutus jest naprawdę miłym pieskiem - odparł Pete. 

Hanna uśmiechnęła się bez przekonania. - Dałeś mu jeść, bardzo ci 

dziękuję. Ma jeszcze resztki na twarzy i na koszuli. Czy znowu jadł z psiej 

miski? 

- Jest w niej bardzo dobre jedzenie - obruszył się Pete. 

- Muszę już iść, ale jeszcze o tym pogadamy - pokiwała głową z 

rezygnacją. 

Odwróciła się i zobaczyła, że Max trzyma jej syna w ramionach i patrzy 

na niego z czułością. A może to nie była czułość - może po prostu wrażenie 

biorące się stąd, że Simmons miał spuszczone oczy i Hanna widziała tylko jego 

gęste rzęsy. Taki widok zawsze przyprawiał ją o dziwne wzruszenie. 

Brutus poczłapał za gośćmi do holu i patrzył jak wychodzą - niczym 

prawdziwy stróż. Drzwi zamknęły się za nimi automatycznie. Potem Max stanął 

przy samochodzie Hanny, poczekał, aż dziewczyna otworzy mu drzwi i 

najzwyczajniej w świecie wsiadł do środka! 

- A co z twoim wozem? - zapytała cicho. 

- Poczeka tu na mnie - odpowiedział podobnie przyciszonym głosem. 

R S

background image

- Sąsiedzi pomyślą, że Pete ma jakieś kłopoty. Wszyscy tu są bardzo 

dociekliwi. 

- No to będzie miał kilku miłych gości. Nie robił wrażenia sennego. 

Ruszyli. Hanna poczuła się nagle dziwnie skrępowana obecnością 

mężczyzny w swoim samochodzie. Na szczęście jazda trwała krótko; po paru 

chwilach znaleźli się przed bramą garażu. Max rzucił jakieś cierpkie zdanie a 

propos tego, że garaż nie przylega bezpośrednio do domu, choć pochwalił to, że 

przynajmniej oświetlony jest stojącymi przed nim latarniami. 

- Gdy podjeżdżasz wieczorem pod garaż, pamiętaj, żeby mieć drzwi w 

samochodzie zamknięte aż do chwili, kiedy wjedziesz do środka. 

- Tak, wiem. 

- Ale drzwi masz znów niezablokowane. 

- Bo jesteś ze mną. Nikt się nie ośmieli zaatakować kobiety jadącej z 

eskortą policyjną. 

- Na przyszłość trzymaj je zawsze zamknięte. 

- Tak jest, poruczniku. 

Widział wszystko. Niosąc na ręku śpiącego Geo, komentował tym swoim 

głębokim barytonem: 

- Niezłe oświetlenie podwórza, ładny ogród, poręcz. Co to - bolce 

przeciwwyważeniowe? Znakomicie - z aprobatą pokiwał głową, patrząc na 

drzwi tylnego wejścia. 

- Poprosiłam na policji, żeby zrobili mi przegląd domu pod względem 

zabezpieczenia - pochwaliła się i dodała: - Wypuszczę cię frontowymi 

drzwiami, będziesz miał bliżej do Petera. Dziękuję... 

- Zaniosę Geo na górę. 

- Nie trzeba. Zawsze robię to sama. 

- Pozwól mi, proszę. 

Zawahała się. Stanęła przy schodach niezdecydowana, Max przez chwilę 

rozglądał się w milczeniu. Wreszcie powiedział jakby do siebie:. 

R S

background image

- A więc to tu mieszka Hanna Calhoun. 

- Nie wszystko jest jeszcze gotowe - To stwierdzenie było oczywiste, i tak 

mógł sam dostrzec, że dom jest w trakcie remontu. - Nie miałam pojęcia, że 

będzie tyle pracy. Teraz robię jadalnię, potem wezmę się za schody. Wiesz, nie 

mogę się tego doczekać. Pod tą okropną farbą jest prawdziwy, złocisty dąb! To 

będzie pięknie wyglądać. 

- Masę już zrobiłaś - mówił, wchodząc za nią po schodach na górę. 

- Pst, moje lokatorki już śpią. 

- Kto? 

- Moje lokatorki. 

- Lokatorki? 

- Daję im utrzymanie i mam z tego trochę forsy. 

- Dobry pomysł. - Spojrzał na nią z zainteresowaniem. 

- A to jest pokój Geo. 

- Duży i bardzo ładny. 

- Nie mam prawie mebli, pewnie zresztą już to zauważyłeś. Lokatorki 

same musiały urządzić swoje pokoje. Powoli zbieram wszystko, czego mi 

potrzeba. 

Po co mu to opowiada? Nigdy nie wprowadzała nikogo w swoje prywatne 

sprawy. Ludzie musieli osądzać ją po tym, co sami widzieli. 

Położył śpiącego chłopca na łóżku i zaczął go rozbierać. 

- Wiesz, jak się rozbiera dzieci? 

- Wszyscy w policji musimy to umieć. Na ogół robimy to z dorosłymi. 

Tak, ten policjant na pewno wie, jak się rozbiera kobietę. Na pewno nie 

robiłby tego tak szybko i sprawnie. Zdejmowałby z niej ubranie powoli, ze 

zmysłową metodycznością... poczuła lekki zawrót głowy na samą myśl o tej 

wydumanej przez siebie scenie. 

- W czym on śpi? 

R S

background image

No tak. Podeszła do komody - starego, dekoracyjnego mebla, w którym 

szuflady otwierały się, o dziwo, z łatwością i wyjęła piżamę. Podała ją Maxowi, 

a on bez problemów założył ją chłopcu. 

- Możesz wytrzeć mu z buzi te resztki? 

Zeszła na dół i przyniosła z łazienki zmoczony w ciepłej wodzie ręcznik. 

Z czułością wytarła twarzyczkę Geo. Zmiotła okruchy z łóżeczka i przykryła 

syna lekkim prześcieradłem. Noc była upalna, czerwcowa. 

- Nie dostałem jeszcze lemoniady, którą mi obiecałaś - powiedział Max, 

kiedy schodzili po schodach. 

Roześmiała się, czując w piersiach brak tchu. 

- No już dobrze, dam ci lemoniady - powiedziała takim tonem, jakby gość 

sprawiał jej tylko same kłopoty. 

Nadal czuła brak powietrza. To pewnie przez tę wysoką wilgotność... 

Upały dopiero się zaczęły. Wiadomo, jakie jest lato w tej części Ameryki. Dobre 

tylko do tego, żeby uprawiać kukurydzę. 

Zrobiła lemoniadę, dodając do niej mięty z ogródka. Max oparł się o 

ścianę i popatrzył dokoła - na duże okna z nowymi zasłonami, kredens, okrągły 

dębowy stół z czterema serwetkami i doniczką z geranium pośrodku. 

- Tylko cztery krzesła? A co zrobisz, jeśli przyjdą goście? 

- Są jeszcze krzesła w sypialniach i w innych pokojach. Te meble kupiłam 

na aukcji. Stół można rozłożyć - zmieści się wtedy przy nim dwadzieścia osób. 

Był w okropnym stanie. Musiałam zedrzeć kilka warstw starej farby. Krzesła 

były jeszcze gorsze. Kilka stoi w piwnicy i czeka, aż weźmie się za nie ktoś, kto 

się na tym zna. 

- Moja matka też lubi stare rzeczy. 

- Czy ona mieszka w Byford? 

- Nie. Mieszkają z ojcem w małym miasteczku w Ohio. 

- To jak tutaj trafiłeś? - spytała zaciekawiona. 

R S

background image

- Byford jest znane ze sprawnie działającej policji. Wskazano mi to 

miejsce, kiedy skończyłem uniwersytet. A ty - jesteś stąd? 

- Nie, z Kentucky - odpowiedziała. 

- To dlaczego Byford...? 

- Miałam tu lepsze możliwości. Studiuję na wydziale biznesu. 

- Gratuluję. 

Ich znajomość zaczynała się powoli pogłębiać. Hanna odczuwała 

obecność Maxa jako dziwną udrękę i jednocześnie przyjemność. Czuła bliskość 

mężczyzny, jego oddech. Oczywiście - gdyby nie oddychał, to leżałby już 

martwy na podłodze, a ona miałaby tylko kłopot, co z nim zrobić. To, co ją 

naprawdę zaskakiwało, to fakt, że był koło niej prawdziwy Max Simmons, a nie 

postać z fotografii. Reagowała na jego obecność całym ciałem. Pragnęły go jej 

piersi, wnętrze, koniuszki palców. Nigdy dotąd nie czuła, by jej ciało mogło 

kogoś tak pożądać - była wstrząśnięta tym odkryciem. 

Odważyła się zerknąć na Maxa, by stwierdzić, że zachowuje się zupełnie 

normalnie. Co się zatem z nią dzieje? Ma dwadzieścia dwa lata i nigdy dotąd tak 

się nie czuła, nawet z Bernardem. Dlaczego więc przeżywa to w obecności 

mężczyzny, którego poznała przypadkiem i którego zna tak słabo? Czy gdyby 

żył Bernard, to Max wzbudzałby w jej ciele te same doznania, czy też jako 

szczęśliwa małżonka byłaby jakoś „uodporniona"? 

Przez cały czas starała się zachować spokojny ton głosu, mimo tego 

niezwykłego zmysłowego wzburzenia. Wypili lemoniadę, potem jeszcze jedną. 

Nagle usłyszeli, jak Geo zeskakuje na podłogę i woła: „Mamo, nocniczek!" 

Hanna poszła na górę; kładąc małego z powrotem do łóżka zerknęła 

odruchowo na zegar - było po pierwszej. Ilu sąsiadów wie już o tym, że 

policjant, z którym przyjechała do Petera, jest o tej porze u niej w domu? 

Kiedy schodziła, Max stał na dole schodów. Patrzył na nią w taki sposób, 

w jaki jedynie zafascynowany mężczyzna może spoglądać na kobietę. Jak 

R S

background image

wygląda teraz w jego oczach, ona - samotna kobieta, a więc łatwy łup? Jego 

oczy zdawały się zdradzać coś więcej niż zwykłe zainteresowanie. 

- Już bardzo późno - powiedziała nieśmiało. 

- Dziękuję za przemiły wieczór. 

Obecność Maxa sprawiła, że dom nabrał nagle jakby normalnych 

wymiarów. Zawsze wydawał się jej za duży dla niej, zbyt przestronny i pusty. 

Myślała, że to dlatego, iż nie jest do końca umeblowany. A może po prostu 

brakowało w nim mężczyzny? 

- Dziękuję, że mi pomogłeś - bez ciebie nie odebrałabym syna Brutusowi. 

- Tak, to niezła bestia. Nie chciałaś nigdy mieć psa? 

- Nie zastanawiałam się jeszcze - odparła. Stała przy nim w holu i myślała 

tylko o tym, by jeszcze nie wychodził. Jak mogła tak szybko się w nim 

zadurzyć? 

- Moglibyśmy pójść do schroniska i coś wybrać. 

- Wzięłabym je z litości wszystkie do domu, chociaż właściwie to nie 

przepadam za psami. 

- Dziękuję za lemoniadę. 

- Nie ma za co. 

- Będziemy w kontakcie - powiedział, uznawszy te słowa za 

wystarczająco ogólne i niezobowiązujące. 

- Dobrze. 

- Dobranoc. 

Nagle odniosła wrażenie, że Max jest jakimś wielkim, niezwyciężonym 

supermanem. Z przekorą w głosie zażartowała: 

- Czy mam zadzwonić do Petera, żeby miał na oku ulicę, kiedy będziesz 

wracał do samochodu? 

Uśmiechnął się. 

- Dam sobie radę. 

R S

background image

Patrzyła, jak schodzi po schodkach. Noc była cicha, tajemnicza, a 

powietrze pachniało upajającą świeżością. Na niebie migotały gwiazdy - to była 

noc jakby specjalnie stworzona do spaceru z nim, do rozmowy szeptem i 

stłumionego śmiechu, kiedy wszyscy dookoła śpią. 

Już na chodniku Max odwrócił się i popatrzył na nią, po czym bez słowa 

ruszył pustą ulicą. 

Zamknęła drzwi i przekręciła blokadę. Zgasiła wszystkie światła i stanęła 

przy frontowym oknie. Byłaby głupia, gdyby się w nim zakochała. Nie ma 

szans. Rodzice Simmonsa będą jej przeciwni, kiedy dowiedzą się, że jest 

niezamężną kobietą z dzieckiem, a on... on na pewno nie zdecyduje się na 

konflikt z matką i ojcem. Powinna go do siebie zniechęcić. Tak, to jedyne 

wyjście. 

Poszła na górę, nałożyła koszulę nocną i położyła się, usiłując zasnąć. Ale 

wciąż powracało natrętne pytanie: jakby to było, gdyby on leżał teraz tu, obok, 

powoli przysuwał się do niej, by wreszcie ją objąć swymi mocnymi dłońmi? 

Otrząsnęła się. Jakie to okropne, że ma takie myśli - przecież to obcy 

mężczyzna! 

Zupełnie nie chciało jej się spać, usiadła więc przy maszynie i zabrała się 

do szycia, słuchając jednocześnie nagranego na kasecie wykładu. Musi się 

przecież nauczyć prowadzenia księgowości w małej firmie. Była pracowita i w 

ogóle lubiła te swoje studia. 

Pieniądze od lokatorek plus to, co dostawała za szycie, wystarczały na 

utrzymanie, ale nie na wiele więcej. Na szczęście rodzina pani Phillips nie 

liczyła się z groszem. Ci ludzie byli tak zadowoleni, że Hanna zajęła się 

staruszką, że teraz wystarczało kiwnąć palcem, a już wykładali pieniądze na 

stół. Żeby nie ulec pokusie „naciągania" ich, Hanna starała się być skrupulatna 

w swoich rozliczeniach. Sami zaproponowali, że będą w przyszłości płacić jej 

więcej, wraz ze wzrostem kosztów utrzymania. Ujęła ją taka uczciwość. A w 

R S

background image

odpowiedzi na swoje podziękowania usłyszała: „Szczerze mówiąc, płacilibyśmy 

nawet dwa razy tyle. Nie mieliśmy już do niej siły". 

Od tego czasu dwa razy dostała od nich w prezencie na Gwiazdkę 

pieniądze, za które kupiła sobie komputer. Była wiecznie zajęta, rozkład dnia 

miała szczelnie wypełniony - na pewno nie znalazłoby się w nim miejsca na 

mężczyznę. Maxwell Simmons nie może zburzyć tej misternej konstrukcji. 

Wreszcie poczuła zmęczenie, powieki zaczęły jej ciążyć. Wróciła do 

łóżka i tym razem od razu zapadła w głęboki sen. Rano przygotowała śniadanie 

dla lokatorek, obudziła panią Phillips, nakarmiła ją i pomogła przy toalecie. 

Potem posadziła staruszkę przy oknie w jednym z foteli, które dostarczyła jej 

rodzina i zaczęła zbierać się do wyjścia. 

Była już razem z małym na schodach, kiedy dostrzegła Maxwella 

Simmonsa zbliżającego się do jej domu. 

- Co tu robisz? - spytała zaskoczona i jednocześnie uradowana. 

- Sprawdzam, czy wszystko w porządku - odpowiedział z uśmiechem. - 

Dzień dobry, Geo. Dokąd to się wybieracie? 

Hanna chciała dodać śmiałości chłopcu. 

- Geo, to jest pan porucznik Simmons. Pamiętasz, spotkaliśmy go, kiedy 

kupowaliśmy gips. Powiedz mu, dokąd idziemy. Gdzie dzisiaj będziesz? 

Geo wyjął „cygaro" i odpowiedział poważnie: - W przedszkolu. 

- Trzy razy w tygodniu Geo chodzi do przedszkola przy naszym kościele - 

uzupełniła. - Ma tam kontakt z dziećmi, a poza tym znakomitą opiekę. Nie 

muszę za niego płacić, bo odrabiam to, dwa razy w miesiącu zajmując się tymi 

gagatkami. Mogłabym zostawiać go w przedszkolu uniwersyteckim, ale tam 

niestety musiałabym płacić. 

Powoli szli w kierunku garażu. 

- Sama się zajmujesz ogródkiem? Wygląda na zadbany - zauważył. 

Skinęła głową i zapytała: 

R S

background image

- Czy przyszedłeś w jakiejś konkretnej sprawie? Muszę już jechać do 

szkoły. 

- Poczekaj sekundę - Max ruszył biegiem w kierunku swojego 

zaparkowanego kilkadziesiąt metrów dalej policyjnego wozu. Kiedy otwierała 

właśnie drzwi od samochodu, wrócił trzymając w ręku fotelik dla dziecka. 

Spojrzała na niego zdziwiona. 

- Oszczędziłem ci kłopotu - powiedział. - Udało mi się to wypożyczyć. 

Nic nie odpowiedziała - była trochę wzruszona, trochę rozdrażniona z 

powodu tego nieoczekiwanego prezentu. Max założył fotelik, usadowił w nim 

chłopca i wyjaśnił mu co i jak. Geo obejrzał wszystko dokładnie, po czym wyjął 

„cygaro" i powiedział: 

- Dobrze. 

Hanna podziękowała stłumionym głosem i odjechała, zostawiając Maxa 

Simmonsa na środku alejki. Widziała w lusterku, że długo stoi i patrzy za 

oddalającym się samochodem.  

Oczywiście - powiedziała sobie - bardzo to ładnie z jego strony, że 

przyniósł fotelik, ale znowu odniosła wrażenie, że coś nowego, nieznanego 

wdziera się w jej życie, chce zburzyć ten z trudem ustalony ład, odciągnąć od 

celów, które sobie postawiła. 

Kiedy poprzedniego wieczoru zdjął marynarkę, zauważyła, że ma 

znakomicie skrojoną koszulę, która doskonale leżała na ramionach. Znała się 

teraz na dobrych ubraniach i wiedziała, że taka koszula sporo kosztuje. Miał 

więc pieniądze; pożyczył fotelik, który był dla niego tylko pretekstem, by 

powtórnie spotkać się z Hanną. 

Zostawiła Geo w przedszkolu i pojechała na zajęcia. Wiedziała, że nie 

może przyjąć od niego nic w prezencie. Nie powinna go więcej spotykać, ale 

musi mu zwrócić pieniądze za wypożyczenie fotelika. Zadzwoni i dowie się, ile 

to kosztuje. 

 

R S

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Zastanawiała się, jak ma oddać pieniądze, żeby się z nim nie spotkać. 

Otworzyła poradnik dobrego wychowania, który wypożyczyła w bibliotece i 

zajrzała do rozdziału, gdzie autor opisywał, jak elegancko należy zwracać 

prezenty. 

Procedura była dość złożona. Musiała kupić stosowny papier listowy i 

czarny długopis. Sformułowała kilka uprzejmych słów, a potem męczyła się nad 

tym, jakie ma być zakończenie. „Serdecznie pozdrawiam" można napisać do 

przyjaciela. Tym, co ich łączyło, nie była przyjaźń, lecz tylko wspólny udział w 

zatrzymaniu przestępcy. Chciała być bardziej oficjalna, napisała więc: „Z 

poważaniem". Do listu dołączyła czek. 

Staranne pismo Hanny i nie całkiem urzędowa papeteria ujęły Maxa. 

Przeczytał liścik kilka razy, zanim włożył go do portfela. Doskonale zrozumiał 

jej intencje. Poszedł do banku, zrealizował czek i za wszystkie pieniądze kupił 

na straganie ogromny bukiet kwiatów, a do tego jeszcze piękny wazon z 

mlecznego szkła. Wiedział, że w jej skromnym gospodarstwie może go 

brakować. 

Nazajutrz wieczorem, tuż przed kolacją, zapukał do drzwi domu z 

czerwonej cegły. Hanna zaniemówiła z wrażenia. Czy można powiedzieć „nie" 

mężczyźnie z naręczem kwiatów? Uśmiechnęła się wiedząc dobrze, iż złapał ją 

w potrzask. 

- Och... proszę wejść - powiedziała jąkając się. 

Miał na twarzy uśmiech, wyrażający zadowolenie ze swojego podstępu. 

Nie wiadomo dlaczego Hannie przypomniał się nagle Kot z Cheshire z „Alicji w 

Krainie Czarów". Nie wiedziała, jak ma się zachować, ale Max bez wahania 

zaniósł kwiaty do kuchni. Było ich tyle, że wystarczyłyby na ozdobienie 

wszystkich pokojów. Podzielił je na kilka bukietów i wstawił do różnych 

naczyń, które ze sobą przyniósł. 

R S

background image

Hanna zaniosła jeden z bukietów do jadalni, gdzie siedziała już pani 

Phillips, czekając, aż gospodyni poda kolację. 

Wkrótce do środka wmaszerował Geo, wyjął z ust „cygaro" i krótko 

stwierdził: 

- O, kwiaty. 

- Cześć, Geo - Max przywitał się z chłopcem. 

- Dzień dobry, panie policjancie. - Geo okazał się nadzwyczaj rozmowny. 

- Przyjaciele mówią mi Max. 

Geo kiwnął głową, jakby to było oczywiste i wdrapał się na krzesło. 

- Siadaj - powiedział do Maxa. 

Hanna była przerażona. Spojrzała najpierw na swego gościnnego syna, a 

potem na panią Phillips. Musi przedstawić jej gościa. Jak to zrobić? - zadała 

sobie pytanie. Według podręczników dobrego wychowania kolejność jest taka, 

że mężczyznę przedstawia się kobiecie. Napisała więc na kartce z notesu 

„Oficer policji, Maxwell Simmons", a potem powiedziała do Maxa: 

- Pani Phillips. 

Staruszka popatrzyła wprawdzie na kartkę, ale nie dała po sobie poznać, 

czy przeczytała, co było na niej napisane i czy zauważyła gościa. Max 

uśmiechnął się szeroko do pani Phillips i po chwili napotkał jej uważny wzrok; 

zdawało mu się nawet, że lokatorka Hanny patrzy na niego tak, jakby był jakimś 

lisem, który wtargnął niespodziewanie do spokojnego kurnika. 

- Usiądź tutaj - powtórzył Geo. 

Max przysunął sobie krzesło i usiadł obok chłopca. 

- Widziałem niedawno Brutusa - zagaił. 

- Miły piesek - odpowiedział Geo, kiwnąwszy głową. 

- A do tego bardzo duży. Ma ostre zęby. 

Geo wyjął „cygaro" i pokazał swoje ząbki, a w odpowiedzi Max zrobił to 

samo, ignorując fakt, że patrzy na nich pani Phillips. Hanna zorientowała się, że 

Max ma zamiar zostać na kolacji - dodała więc do garnka jeszcze jedną paczkę 

R S

background image

spaghetti, położyła kilka hamburgerów na patelnię, a na stole umieściła 

dodatkowe nakrycie. Wreszcie postawiła na środku stołu jeden z bukietów w 

nowym wazonie z mlecznego szkła. 

Kiedy Geo zabawiał nieproszonego gościa, Hanna wyszła do ogródka, by 

przynieść trochę sałaty i pietruszki. Żałowała, że pomidory i ogórki są jeszcze 

niedojrzałe - brakowało im dwóch, może trzech tygodni. Nagle przeszło jej 

przez myśl, czy dla wszystkich wystarczy ciasta, które upiekła. Ciarki 

przebiegły jej po grzbiecie. Przecież się go nie boi, skąd więc to dziwne 

wrażenie? Może to przeczucie? Wolała dłużej się nad tym nie zastanawiać. 

Lillian Treble wróciła do domu punktualnie, przebrała się w luźną 

sukienkę i zeszła na dół. Już miała wejść do jadalni, kiedy coś zatrzymało ją na 

progu. W domu był mężczyzna! Nie ten raczkujący jeszcze Geo, ale 

pełnokrwisty, pewny siebie, dorosły mężczyzna. 

Max podniósł się z leniwym, męskim wdziękiem i uśmiechnął się. Geo 

bezceremonialnie wskazał na niego palcem. 

- Lillian, to jest Max - powiedział. Najwyraźniej nauka dobrych manier, 

jaką odebrał od matki, nie poszła całkowicie na marne. 

Lillian, speszona, chciała się najwyraźniej wycofać, ale Hanna zatrzymała 

ją mówiąc: - Pozwól, że ci przedstawię oficera policji, Maxwella Simmonsa. 

Max, to jest Lillian Treble - uzupełniła, a potem, zgodnie z etykietą, powiedziała 

coś więcej o gościu: - To on zatrzymał tego okropnego Turnera, pamiętasz? 

Lillian doszła do wniosku, że policjant jest osobą urzędową, i w związku 

z tym może zaakceptować jego obecność. Podeszła do stołu i przywitała się z 

Maxem, który przysunął jej krzesło. Geo uśmiechał się do lokatorki jak mały 

aniołek, na co Lillian odpowiedziała poważnym skinięciem głową. Nigdy nie 

jest za wcześnie, by uczyć mężczyznę, gdzie jest jego miejsce. 

Dla Hanny ta kolacja była okropna. Lillian słuchała łaskawie tego, co się 

do niej mówiło i udzielała głębokiej odpowiedzi „tak" lub „nie". Pani Phillips 

była jak zawsze głucha i niema. Geo i Max prowadzili nieustanną rozmowę, 

R S

background image

najwyraźniej zabawną dla nich obu. Od czasu do czasu Simmons odpowiadał na 

uwagi Hanny i chwalił jej osiągnięcia kulinarne, zwłaszcza ciasto. Nie zostawił 

ani kawałka. 

W tym domu nie było nigdy ożywionych rozmów przy stole. Tym razem 

cisza przy jedzeniu martwiłaby Hannę, której z niewiadomych powodów 

zależało na tym, żeby przy gościu panowała przyjemna, luźna atmosfera. Miała 

przed sobą notes, w którym zapisywała ciekawsze fragmenty rozmowy, tak, by 

pani Phillips mogła dowiedzieć się, w czym rzecz - jeśli tylko miała na to 

ochotę. Wprawdzie starsza pani nie okazała dotąd zainteresowania konwersacją, 

ale to pisanie weszło już Hannie w nawyk. Nie wiedziała, na ile lokatorka 

rozumie, co się wokół dzieje, lecz widziała jej uparte spojrzenie - tylko tyle. 

Najtrudniej było Hannie pogodzić się ze świadomością tego, że Max 

siedzi naprzeciw niej, w jej własnej jadalni i zachowuje się tak, jakby był mile 

widzianym gościem. W którą by stronę nie spojrzała - zawsze miała go przed 

oczami. Zdawało się, że mężczyzna wypełnia sobą całe wnętrze.  

Napastował ją swoim oddechem, swą obecnością i swoją męskością. 

Czuła, że ma rozpalone policzki i choć usiłowała zachować spokój, to jej ciało 

wykonywało jakieś drobne, niezależne od niej samej ruchy. Palce jej drżały, 

musiała siłą woli opanować zbyt głośny oddech. 

Dlaczego aż tak silnie na niego reaguje - to pytanie powracało po raz 

któryś z kolei. Inni mężczyźni nie działali na nią w ten sposób. To denerwujące. 

Jak to się dzieje, że pragnie go, mimo że postanowiła zrezygnować z miłości? 

Czyżby mieli rację rodzice Bernarda mówiąc kiedyś, że jest rozpustna i że kusi 

mężczyzn, nie zdając sobie z tego sprawy? Nie, przecież tyle razy udawało się 

powstrzymać Bernarda, aż przyszedł ten fatalny dzień, kiedy zmusił ją, by mu 

uległa. Nie czuła się winna. Bernard nie budził w niej takich uczuć. Dlaczego 

więc właśnie oficer policji Simmons? 

Zerknęła na niego ukradkiem - dostrzegł to i uśmiechnął się. Już 

wcześniej zauważyła, że kiedy się śmiał, w kącikach oczu pojawiały mu się 

R S

background image

urocze, drobne zmarszczki. Dobrze wiedział, jak ma się zachować w każdej 

sytuacji. Gdyby ona tak umiała... 

Zaraz po kolacji lokatorki wyszły; Max pomógł Hannie sprzątnąć brudne 

naczynia. Wręczył Geo sztućce i polecił mu zanieść je do zmywarki. Chłopiec z 

ważną miną wykonał zadanie. 

- Wspaniała kolacja. - powiedział policjant po chwili milczenia. - Jak 

układasz menu posiłków? 

- Wycinam je z gazety. Lillian prenumeruje dziennik poranny, a pani 

Phillips popołudniówkę. 

- Pomysłowa jesteś. To spaghetti w białym sosie było bardzo smaczne. 

- Robię takie rzeczy, które łatwo będzie jeść pani Phillips i dziecku. 

- Mając tyle wolnych pokojów na górze, mogłabyś wziąć jeszcze kogoś - 

powiedział uśmiechając się. 

- Nie, to wystarczy - odparła natychmiast. 

- Myślałem, że mógłbym się wprowadzić. 

Na samą myśl o tym, że Max byłby z nią tutaj na co dzień, na oczach 

lokatorek, przebiegł ją dreszcz. A co dopiero w nocy, kiedy będzie spał w 

pokoju tuż obok jej sypialni? 

- W tym domu mieszkają same kobiety - powiedziała nieswoim głosem. 

- Przydałby się wam mężczyzna. Ta okolica nadal nie należy do 

bezpiecznych. Samotne kobiety często padają ofiarą napadów. Mógłbym tu 

pełnić rolę ochrony - uśmiechał się rozbrajająco, jakby pokazując, że on sam jest 

niegroźny. 

Jakiś głos mówił Hannie, że deklaracja Maxa Simmonsa nie bierze się z 

zainteresowania jej osobą. Był samotny, brakowało mu rodziny, która została w 

Ohio. Miał już pewno dość jedzenia poza domem. Dlatego tak mu smakował jej 

domowy obiad, a zwłaszcza ciasto. 

Tak, jeśli o niego chodzi, to wszystko jest jasne. A ona? Czy 

wytrzymałaby jego obecność pod jednym dachem, nie mogąc go dotknąć? 

R S

background image

Chyba nie. Przy pierwszej lepszej okazji poszłaby jak lunatyczka prosto do jego 

pokoju, do jego łóżka i... 

- Przykro mi, ale muszę odmówić. Pokoje nie są jeszcze gotowe, a poza 

tym panie nie zgodziłyby się na obecność mężczyzny - powiedziała unikając 

jego wzroku. 

- Ależ ja mógłbym sam wykończyć swój pokój. W ten weekend 

wstawiłbym meble. Mówiłaś, że lokatorki same urządziły sobie pokoje? 

- Tak, ale... 

- Szybko mnie zaakceptują. Naprawdę, łatwo ze mną wytrzymać, a 

najważniejsze, że Geo już mnie polubił. 

- Nie. 

- Ależ tak. 

- Chciałam powiedzieć, że nie potrzebuję lokatora, a panie nie zgodzą się 

na żadnego mężczyznę w łazience i w ogóle. Na górze mamy tylko jedną 

łazienkę, a im przeszkadzałyby żyletki... 

- Używam elektrycznej maszynki. 

- Wyprowadziłyby się, a ja... 

- Zapłacę podwójnie - zaproponował. - Naprawdę, bardzo się wam 

przydam. Umiem robić wszystko, co powinien umieć mężczyzna - mówił, 

patrząc na nią z dziwnym uśmiechem - mogę na przykład dźwigać ciężary, orać 

i sadzić. 

Aż się zakrztusiła tłumiąc wybuch śmiechu, ale on ciągnął dalej zupełnie 

poważnym tonem: 

- Widziałem twój ogródek i sądzę, że mogę ci się przydać. Przekonasz się, 

że lubię tę robotę i że jestem w tym naprawdę dobry. Co mam zrobić z tymi 

kwiatami? - spytał na koniec. 

Czuła się oszołomiona jak nigdy. Była dotychczas osobą rozsądną. Od 

czterech lat musiała dawać sobie radę, idąc samotnie przez życie. Co się z nią 

dziś dzieje? To chyba nie jest jakaś opóźniona reakcja organizmu po wypadku 

R S

background image

samochodowym? Przyczyną musi być Maxwell Simmons - wypadek zupełnie 

innego rodzaju. 

- Jeśli zamieszkasz u mnie, to może ucierpieć na tym twoja reputacja - 

powiedziała wreszcie. - Jestem niezamężna, mam dziecko. Zaczną się plotki. 

- No wiesz, to już naciągany argument. Masz własny dom, zarabiasz na 

siebie, jesteś matką ślicznego chłopaka. Czy myślisz, że ktoś uwierzy, że to dom 

rozpusty? Z tobą w roli bajzelmamy? Z Lillian i panią Phillips jako panienkami? 

- Ciszej! - powiedziała, nie mogąc powstrzymać śmiechu. 

- Co, dlaczego mam być cicho? Jestem spokojnym chłopakiem z zabitego 

deskami Ohio, który znalazł się w wielkim mieście bez żadnej opieki, a teraz 

wciąga się mnie do domu rozpusty! 

Boże, co będzie, jeśli pani Phillips albo Lillian usłyszą, co on mówi. 

Uniosła bezradnie obie ręce, potarła czoło, a potem odgarnęła do tyłu swoje 

jasne włosy. 

Patrzył na nią, zadowolony z siebie. Z rozpalonymi policzkami i 

błyszczącymi oczyma wyglądała wspaniale. Ogarnął wzrokiem jej postać. Może 

i jest matką, ale to niewinna dziewczyna. Czy on naprawdę ma na to ochotę? To 

może być droga, z której nie ma odwrotu. 

- Gdybyś wzięła jeszcze jednego lokatora, mogłabyś zrezygnować z 

szycia. Miałabyś wieczory dla siebie. 

- Lubię szyć. 

- Ale kiedy otworzysz własną firmę, będziesz bardzo zajęta. Póki co, 

miałabyś więcej czasu dla syna. 

- Max, rozumiem, że pociąga cię mieszkanie w normalnym domu, z 

domowymi obiadami i tak dalej, ale wierz mi, że panie nigdy się na to nie 

zgodzą. One czują się nieswojo przy mężczyznach. Musisz zrozumieć, że to 

także ich dom. 

- A jeśli uzyskam zgodę tych twoich lokatorek? 

R S

background image

- To niemożliwe. Jesteś chyba szalony, jeżeli sądzisz, że się zgodzą. A po 

co nam tu szaleniec? Pomyśl, jaki niekorzystny wpływ mógłbyś mieć na Geo. 

- To już się i tak zaczęło. 

- Mam nadzieję, że nie. 

- Zwróć uwagę - powiedział Max - że on już raczy odpowiadać ci tylko 

wtedy, kiedy sam ma na to ochotę. Naśladuje Lillian, a ona zachowuje się wręcz 

niekulturalnie. Ja tu jestem naprawdę potrzebny. 

Rozłożył szeroko ręce i popatrzył na nią tym swoim charakterystycznym, 

zniewalającym wzrokiem. 

Musiała się uśmiechnąć, ale odpowiedziała szczerze: 

- Nie wyszłoby to na dobre ani mnie, ani tobie. 

- Pozwól, że sam będę o tym decydował. 

- To tak, jakbym siedziała na drzewie i mówiła do tygrysa: „Na dole jest 

niebezpiecznie", a tygrys pod drzewem rozglądał się dokoła i mówił „wcale 

nie". 

- Czy ja wyglądam jak tygrys? 

- Nie. Tygrys ma oczy szeroko otwarte, jakby wcale nie miał powiek, a ty 

ukrywasz oczy pod powiekami. Masz takie rzęsy... - urwała. 

- Gdyby nie tusz, to twoich rzęs w ogóle nie byłoby widać. Chyba, że 

podejść bardzo blisko... Masz takie niebieskie oczy... 

Spojrzała na niego spod uniesionych powiek. 

- To nierozsądne... 

- Ależ ja jestem zupełnie niegroźny. Powiedziałem tylko, że masz 

niebieskie oczy, a to jeszcze nie przestępstwo. 

Nie mogła wydobyć z siebie głosu. 

- Dla policjanta to niezła okolica do zamieszkania: ani zbyt bezpieczna, 

ani zbyt groźna. Będę miał oczy otwarte na wszystko. Nie musiałbym chodzić 

do baru dla towarzystwa. Jadłbym wszystko, co byś mi przygotowała. 

- Nie wziąłbyś do ust tego, co daję paniom. Musisz mieć mięso. 

R S

background image

- Może być gotowane - odparł spolegliwie. 

- To już lepiej. Ale my naprawdę jemy po kobiecemu. 

- Mogę sobie dokupić jakiś kotlet albo befsztyk, a ty mi go usmażysz na 

przystawkę. A zresztą - zobaczymy, jak się nam ułoży życie pod wspólnym 

dachem. Może nie wytrzymamy ze sobą długo? - spojrzał na nią wyzywająco. 

Pokręciła tylko głową. Max uśmiechnął się do siebie i dorzucił: 

- Biedne damy. Zobaczysz, że pani Phillips będzie się do mnie uśmiechać, 

a Lillian nałoży coś różowego i zacznie chodzić z rozpuszczonymi włosami. 

Poczuła ukłucie zazdrości w sercu. 

- Masz zamiar zdobyć Lillian? 

- No nie! Są przecież jakieś granice tego, co mężczyzna jest gotów zrobić, 

żeby mieć co jeść i gdzie spać. Znów udało mu się wywołać jej uśmiech. 

- No dobrze, dosyć żartów - muszę już wracać do siebie. Będę tam 

obmyślał swój spisek... żeby nam obojgu się nie nudziło. 

Nie był na tyle nierozsądny, by jej dotykać. Na pożegnanie uniósł jedynie 

lekko rękę i już go nie było. Z ciężkim sercem zaczęła wspinać się po schodach. 

Co o nim właściwie wie? Dlaczego on tak się upiera, skoro też jej prawie nie 

zna? Co prawda Hanna również nie znała swoich lokatorek, kiedy się tu 

wprowadzały, ale przecież to są panie, a on... 

Położyła spać synka, zajrzała do pani Phillips, po czym usiadła przy 

maszynie. Pogrążona w myślach, nawet nie włączyła telewizora. Zastanawiała 

się nad tym, że jest o krok od zaangażowania uczuciowego, na które nie 

powinna się decydować. W wyobraźni ćwiczyła scenę, w której mówi Maxowi 

„nie". Układała różne warianty, w których on starał się na wszystkie sposoby ją 

usidlić, ona zaś była nieugięta. Obmyślała przekonujące argumenty, miłym 

głosem wypowiadała starannie dobrane słowa. Była kompletnie pochłonięta 

myślami, kiedy w ciszy jej pracowni rozległ się nagle sygnał radia CB. Dzwonił 

Peter. 

R S

background image

- Pójdź na strych - mówił - i wyjrzyj na ulicę Winston. W twoją stronę 

idzie czterech łobuzów z kijami baseballowymi. Powybijali szyby w paru 

samochodach niedaleko domu pana Fullera. Melduj mi o wszystkim, co 

zobaczysz. 

Nie tracąc ani chwili pobiegła na poddasze. Usiadła skulona przy okienku, 

trzymając lornetkę w jednym, a radio w drugim ręku. Chociaż jej dom był 

najwyższy w okolicy, nie widziała wiele - ściemniało się już, a stare drzewa 

rosnące wokół domu zasłaniały widok. 

Radio szumiało od meldunków. „Sue widziała ich, jak uciekali. Mówi, że 

jest ich czterech. Są młodzi, koło dwudziestki. Dobrze biegają". 

Już dawno nic podobnego nie wydarzyło się w okolicy, toteż wszyscy byli 

w wojowniczym nastroju. Policja powtarzała im: „Lepiej to my się tym 

zajmiemy. Wy moglibyście zatrzymać nie tych, co trzeba. Jeśli macie jakieś 

informacje, przekażcie je naszym ludziom". 

Jednym z „naszych ludzi" był oczywiście Maxwell Simmons. Zadzwonił 

do Hanny po kilku minutach i kategorycznie nakazał jej siedzieć w domu. 

- Nie rozumiem - odpowiedziała z oburzeniem. 

- Nie życzę sobie, żebyś wychodziła na dwór! 

- A ja nie życzę sobie, żebyś wtrącał się do tego, co robię. Oficer policji 

ma chyba co innego do roboty - rzuciła sucho i odłożyła słuchawkę. 

Niedługo potem był już u niej. Usłyszała jakiś głos, wstała z łóżka i 

wyjrzała przez okno. Przed domem stał samochód policyjny, a kilku ludzi w 

mundurach sprawdzało po kolei wszystkie drzwi - wśród nich dostrzegła Maxa. 

Była wściekła, kiedy schodziła ze schodów i otwierała drzwi, ale gdy 

Simmons wynurzył się nagle z ciemności przestraszyła się trochę i nie była w 

stanie go zwymyślać. Zresztą w mundurze wyglądał znakomicie. Postanowiła 

złagodzić ton. 

- Dziękuję za zainteresowanie. U nas wszystko w porządku - powiedziała 

zdawkowo. 

R S

background image

- Nie wiesz nawet, co mówisz. Mogłem wypłoszyć ich z ogródka, a oni 

wpadliby do domu i zamknęliby się od środka. Wyobraź sobie, co by się wtedy 

z tobą stało! 

- Histeryzujesz. 

- Kiedy czterech drabów z kijami baseballowymi biega po okolicy? Nie 

pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. 

- Powiem to tym facetom. 

- Idź już do łóżka. Ja tu jeszcze zostanę. Nie ruszyła się z miejsca. Patrzyli 

na siebie. 

- Zamknij drzwi. Chcę słyszeć, jak zamykasz - powiedział. 

Bez słowa wykonała jego polecenie. Szczęknął zatrzask, lecz Max nie 

odchodził; Hanna też stała w miejscu. Dziwne, bardzo intensywne doznanie - 

stać przy zamkniętych drzwiach wiedząc, że za nimi znajduje się ta druga osoba. 

Wreszcie Max zszedł z ganku. Prawie nie słyszała jego kroków, ale czuła, 

że się oddala. Wsparła czoło o drzwi i miała ochotę się rozpłakać. Co za 

piekielne rozdarcie, rozkosz i lęk, niechęć i pociąg jednocześnie... Ta znajomość 

musi się skończyć zupełną katastrofą. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Następny dzień Hanna spędziła na swych codziennych zajęciach. W 

okolicy panował spokój, ale wszyscy pamiętali jeszcze o wczorajszym alarmie. 

Lillian nie bała się niczego - śmiało wyszła do pracy i wróciła o tej samej porze, 

co zawsze. 

Pani Phillips zasiadła przy oknie z lornetką w ręku. Hannie przyszło do 

głowy, co też starsza pani zrobi, jeśli coś zobaczy: przecież nie odzywała się ani 

słowem. 

Tego wieczora Max pojawił się tuż przed kolacją. Chociaż jego mundur 

wyglądał względnie przyzwoicie, to jednak było widać, że policjant jest 

zmęczony, zgrzany i trochę nie w humorze. Wszedł przez tylne drzwi i nawet 

nie czekał, aż zostanie zaproszony na kolację. Przyjął jako oczywiste, że jest tu 

mile widziany - jak uliczny kot, który decyduje się na czyjś dom. 

Całe szczęście, że tego dnia w drodze do domu Hanna wstąpiła - 

„najzupełniej przypadkowo" - do sklepu, gdzie nie tylko uzupełniła zapas 

hamburgerów, ale też z niejasnych powodów kupiła mięso na befsztyki i sporą 

porcję szynki, a do tego jeszcze trochę pomidorów i ogórków; zupełnie jakby się 

spodziewała gościa. 

No i rzeczywiście się zjawił. Widząc jego zmęczenie, Hanna powiedziała 

do synka: 

- Geo, zaprowadź, proszę, Maxa do łazienki. Geo wyjął z ust patyczek i 

popatrzył na gościa. 

- Chodź - powiedział, wyciągnął rękę i zgiął kilkakrotnie wszystkie palce 

do środka. Była to jego dziecięca wersja skinięcia na kogoś palcem. Max 

poszedł za nim. 

- Ręczniki są na półce - rzuciła Hanna, kiedy przechodził obok niej i 

zrobił do niej oko. Ten gest spowodował, że poczuła w piersi przelotne, 

zmysłowe dotknięcie, które przeszło całe jej ciało, dochodząc aż do kolan, a 

R S

background image

potem wróciło w górę, wywołując gęsią skórkę na plecach. Nie, stanowczo nie 

powinna była wpuszczać do domu tego przystojnego mężczyzny. 

Kiedy przygotowywała nakrycia dla gościa, zauważyła, że pani Phillips 

siedzi wyprostowana, z wysuniętym do przodu podbródkiem, zaciskając w 

pięści palce obu rąk. Czyżby czuła aż taką wrogość wobec Maxa? Jeśli tak źle 

przyjmuje jego obecność na kolacji, to na pewno nie zgodzi się, by wprowadził 

się do nich na stałe. Hanna poczuła nagle jakby ukłucie żalu i odkrycie to było 

dla niej zaskoczeniem. Czyżby liczyła na to, że Max... To dziwne, a 

jednocześnie otrzeźwiające. 

Ze spuszczoną głową kroiła brzoskwinie na plasterki. Pani Phillips nie 

mówiła w ogóle, Lillian nigdy nie była rozmowna, więc Hanna również 

zachowywała milczenie. Z łazienki dochodziły stłumione głosy - Geo 

najwyraźniej dotrzymywał Maxowi towarzystwa. 

Hanna nie zastanawiała się długo, jakie mięso ma podać. Wyjęła z 

zamrażalnika kawałek polędwicy i wsunąwszy ją do plastikowej torebki, 

włożyła do wody, żeby mięso się rozmroziło. Przyrządzi befsztyk na ruszcie! 

Kilka bułeczek umieściła w piekarniku i dokończyła kroić brzoskwinie. Kiedy 

usłyszała, że otwierają się drzwi do łazienki, zaniosła miseczki z owocami na 

stół. Każda była ozdobiona gałązką świeżej mięty - a całość prezentowała się 

wyśmienicie. Max podszedł do stołu i aż westchnął z zachwytu, po czym odpiął 

kaburę i powiesił na oparciu krzesła. Zupełnie nie brał pod uwagę tego, jakie 

wrażenie zrobi widok broni na chłopcu i na paniach. 

I wtedy pani Phillips rzuciła: 

- Czy ich złapaliście? 

Hanna była kompletnie zaskoczona. 

- To pani może mówić! - zawołała z wyrzutem w głosie. 

Lillian aż zanosiła się od śmiechu, a zawtórował jej Geo, który uwielbiał, 

gdy starsi śmiali się w jego obecności. Max pokręcił tylko głową w odpowiedzi. 

- To ich złapcie - powiedziała pani Phillips.  

R S

background image

Max przytaknął i skinął głową - tak, by pani Phillips widziała ten jego 

gest. 

- To ona może mówić! - powtórzyła Hanna. 

- A może też słyszy? 

- Na pewno nie - odpowiedział Max z przekonaniem. 

- Skąd wiesz? - spytała poirytowana tym, że tak długo dawała wodzić się 

za nos. 

- Sprawdziłem to poprzednim razem - powiedział z uśmiechem 

rozbawienia. - Szepnąłem jej coś, a ona ani mrugnęła okiem. 

Przytrzymał krzesło Hanny, skłaniając ją tym gestem, by usiadła. Potem 

obszedł stół dookoła i zajął miejsce naprzeciw niej; po chwili ciągnął dalej, 

patrząc na dziewczynę swoimi ocienionymi przez długie rzęsy oczami. 

- Jestem przekonany, że udawała niemą, ale utrata słuchu jest u niej chyba 

prawdziwa. Nie musiała mówić - odgadywałaś każde jej życzenie i spełniałaś je 

od razu. Nawet Geo miał więcej samodzielności niż ona. 

- Robiłam z niej kalekę - westchnęła Hanna. 

- Nie! Mówiłaś jej o wszystkim, co się działo, dbałaś o jej wygodę i 

rozrywkę. To stara wiedźma, zresztą była taka przez całe życie. W firmie, która 

należy do jej rodziny, Philcane Inc., przed laty tak zalazła im wszystkim za 

skórę, że aż przegłosowali jej usunięcie z zarządu. Nigdy nie można z nią było 

dojść do ładu. Dziwią się, że ona ci jeszcze nie uciekła. Czy wiesz, że założyli 

specjalny fundusz dla Geo? Muszą mieć wyrzuty sumienia, że praktycznie nic 

na nich nie zarabiasz. W ten sposób chcą ci okazać swoją wdzięczność. 

- Skąd to wszystko wiesz? - spytała zbierając ze stołu puste miseczki. 

Postawiła zapiekankę z parówek, ziemniaków, jabłek i groszku, a obok niej stos 

talerzy i poprosiła Lillian, by rozdzieliła porcje. 

- Muszę się zorientować, czy da się coś zrobić z jej słuchem, czy nosiła 

już kiedyś aparat i czy badał ją dobry laryngolog. Nie chcę, żeby była 

traktowana jak popychadło. 

R S

background image

Mówił to wszystko siedząc przy stole, do którego właściwie nigdy go nie 

zaproszono. Gdy Hanna podawała pieczywo, wziął bułkę i smarując ją masłem 

opowiadał dalej. 

- Rodzina Amandy bardzo interesuje się, jak wypadnie to badanie i czy 

uda się nam nakłonić ją do współpracy. Trochę sobie na ten temat ironizują 

- uśmiechnął się do Hanny. - Prosili mnie, żebym przekazał ci pozdrowienia i 

życzył szczęścia. 

Przez cały czas, kiedy mówił, pani Phillips patrzyła na niego, aż wreszcie 

rzuciła rozkazujące spojrzenie w stronę Hanny, która przygotowywała befsztyk 

dla Maxa. 

- Co on mówi? - rzuciła. 

- „Panu Fullerowi nic się nie stało" - odczytał na głos to, co napisał jej w 

odpowiedzi. 

- Dlaczego nie powiesz, że widziałeś się z jej rodziną? - spytała Hanna, 

zaskoczona jego słowami. 

- Bo ona ich nie cierpi - uśmiechnął się do siebie wiedząc, że określił całą 

sytuację dość dużym eufemizmem. - Jeśli zorientuje się, że spiskujemy razem z 

nimi, to nam odpłaci z nawiązką. 

Pani Phillips bębniła palcami po stole, a Max pisał dalszy ciąg 

odpowiedzi i czytał na głos: - „Mamy pewne poszlaki. Złapiemy całą czwórkę". 

Pani Phillips przytaknęła. Hannie nigdy dotąd nie udało się otrzymać 

takiej odpowiedzi na żadną ze swoich notatek. 

- Czy potrzebujesz jeszcze dowodów, że jest głucha? - spytał Max. 

Pokręciła głową, zdjęła mięso z rusztu, położyła je na specjalnie 

podgrzanym talerzu i podała Maxowi. 

- Właśnie na to miałem ochotę - powiedział z uśmiechem. Geo i Lillian 

przyglądali mu się uważnie. 

Jedli w milczeniu, jedynie Max rzucał od czasu do czasu komplementy 

pod adresem kulinarnych zdolności Hanny. 

R S

background image

- Max ma wielką lufę - odezwał się niespodziewanie Geo. 

Wszyscy, poza panią Phillips, popatrzyli na chłopca - powoli dotarł do 

nich frywolny sens jego słów. Hanna przeniosła spojrzenie z syna na Lillian, 

której twarz nabierała stopniowo koloru purpury. Max zagryzł wargę, żeby się 

nie roześmiać. Geo zajął się jedzeniem, uznawszy swój udział w rozmowie za 

zakończony. 

- Czy nie wydarzyło się nic niezwykłego w okolicy? - próbował ratować 

sytuację Max. 

Hanna wybuchnęła śmiechem, a Lillian na próżno usiłowała zachować 

spokój. Pani Phillips miała oczy wbite w talerz, natomiast Geo ochoczo 

zawtórował swojej mamie. 

- Drogie panie, uspokójcie się. Ja naprawdę nie jestem nikim niezwykłym 

- powiedział Max z wyrozumiałym uśmiechem. 

Hanna spojrzała na niego przeciągle. W głębi duszy chciała 

zaprotestować. Wiedziała, że jest kimś niezwykłym - naprawdę wspaniałym 

mężczyzną. 

- Czy zna pani Petera Hernandeza? - Max zwrócił się do Lillian, którą 

opuściło już zakłopotanie. Pokręciła głową w odpowiedzi, a on mówił dalej: 

- Musi go pani zobaczyć. Ma pomysł na monitorowanie ludzi 

wałęsających się po waszej ulicy, ale myślę, że mógłby skorzystać z pani opinii. 

Jadę do niego, jak tylko posprzątamy po kolacji. Może pojechałaby pani ze 

mną? 

- Czy pan tam również zostanie? - spytała powoli Lillian. 

- Jeśli będzie pani miała na to ochotę - odpowiedział spokojnie, nie 

narzucając się. 

Hannie się to nie podobało. Nie miała ochoty, by Lillian jechała z Maxem 

do Petera - ani nigdzie indziej! Nie odzywała się ani nie patrzyła na resztę 

towarzystwa. Czuła, że teraz ona zachowuje się jak pani Phillips, i to bez słowa 

wytłumaczenia. 

R S

background image

Po kolacji Lillian posunęła się do tego, że pomogła posprzątać ze stołu. 

Hanna przyjęła to dzielnie, udało się jej nawet uśmiechnąć, kiedy Max założył 

pas z kaburą i szykował się do wyjścia. Lillian też już była gotowa. 

- Bawcie się dobrze - rzuciła Hanna nieswoim głosem. Spojrzał na nią 

przenikliwie, jakby zrozumiał wszystko. 

Podszedł do niej, ujął delikatnie za brodę i pocałował w usta, tak jakby 

robił to po raz setny. 

- Niedługo wrócę - powiedział cicho do oszołomionej, zastygłej w 

bezruchu Hanny. Oczy miała szeroko otwarte, a usta tak miękkie, że pocałował 

ją jeszcze raz. Geo stał gdzieś na dole, z patyczkiem w ustach i rękoma 

założonymi do tyłu. Patrzył na nich oboje z dużym zainteresowaniem. Potem, 

jak to dziecko, podniósł rączki, prosząc by podnieść go do góry. Hanna wzięła 

synka na ręce, a on odprowadzał wzrokiem Maxa i Lillian, którzy wyszli z 

domu i wsiedli do samochodu. 

Hanna odwróciła się i zobaczyła, że pani Phillips stoi w korytarzu i 

intensywnie się jej przygląda. Geo zaczął się wiercić, chcąc najwyraźniej zejść 

na ziemię; opuściła go więc na podłogę - mały pobiegł natychmiast na ganek, by 

pomachać panu Fullerowi na dobranoc. Wyszła za nim, sama także ruchem ręki 

pozdrowiła sąsiada, po czym usiadła na bujanej kanapie i posadziła sobie Geo 

na kolanach. 

Pani Phillips podeszła do okna. Hanna zdała sobie w tej chwili sprawę, że 

staruszka nigdy nie wychodzi na zewnątrz. Najczęściej siedzi godzinami w 

swoim fotelu patrząc przez okno zza firanki - cicha, niema i spokojna. 

Do zachodu słońca było jeszcze około godziny. Sąsiedzi wychodzili przed 

domy, kręcili się po swoich ogródkach, podchodzili do siebie i zatrzymywali się 

od czasu do czasu na krótką rozmowę. Hanna odpowiadała na ich przyjazne 

powitania, zwykle jednak nie przyłączała się do towarzyskich pogawędek. 

R S

background image

Zobaczyła, że wraca samochód policyjny. Max wysiadł i przystanął na 

chodniku. Sąsiedzi zebrali się wokół niego i zaczęli wypytywać - zapewne o 

szczegóły akcji przeciw chuligańskiej bandzie. 

Hanna wiedziała, że Max posiada jakieś wrodzone zdolności przywódczo-

organizacyjne. W większej grupie byłby zapewne tym, do którego 

instynktownie zwrócono by się o pomoc - on zaś by jej bez wahania udzielił. 

Zorientowałby się, na czym polega problem i zrobiłby wszystko, żeby go 

rozwiązać. W dawnych czasach byłby wojownikiem, dzisiaj jest policjantem z 

niekwestionowanym autorytetem. 

Wiedziała też, że mu się podoba, że jej pragnie, skoro dwukrotnie 

pocałował ją - i to na oczach lokatorek. Złożył jakby swoją pieczęć na ustach 

Hanny. Byłaby niemądra, gdyby pozwoliła mu na więcej. Miała przecież za 

sobą cztery bardzo trudne lata, kiedy to wielu mężczyzn chciało ją zdobyć. Taki 

facet jak Max może kobietę wiele kosztować; Hanna nie zamierzała być taka 

głupia, by dać mu się wykorzystać. Musiała być silna, by się bronić - by 

uratować swą niezależność, hart ducha i wiarę w siebie. 

Max uwolnił się nareszcie od otaczających go rozmówców i skierował ku 

werandzie.  

Kilku sąsiadów automatycznie poszło za nim. Rozbawiło go to, 

porozumiewawczo spojrzał więc na Hannę, ale niespodziewanie napotkał jej 

poważny wzrok. Uniósł pytająco brwi, ona jednak patrzyła już na witających się 

z nią sąsiadów. 

Hanna wiedziała, że pani Phillips była świadkiem sceny na ganku, ale z 

całą pewnością nie mogła nic usłyszeć. Musi teraz umierać z ciekawości. Może 

to dobrze, powinna łatwiej zgodzić się na badanie słuchu. 

Max przysiadł na świeżo odnowionej poręczy, obiegającej cały ganek, 

zwrócony twarzą do bujanej kanapy. Z nieco znudzoną miną słuchał opowieści 

sąsiadów, trzymając jedną rękę na kolanie, drugą zaś - zaciśniętą i opartą o 

R S

background image

biodro. Wystający z kabury rewolwer był ponurym świadectwem 

rzeczywistości. 

Geo spał w ramionach Hanny. Wyjęła mu patyczek z ust. Wyglądał tak 

bezbronnie, jak tylko może wyglądać trzyletnie dziecko. Max patrzył to na 

chłopca, to znów na trzymającą go Hannę. Pragnął jej, a pragnienie to było tak 

silne, że utworzyło między nimi niewidzialną, pełną napięcia więź. 

Widział, że jest zmęczona. Pragnął dotknąć choć na chwilę miękkiej jak 

jedwab aureoli jej włosów, przesunąć dłońmi po atłasowych policzkach, po szyi, 

wyczuwając puls, bijący tam - dla niego. Czy rzeczywiście dla niego? Chciał, by 

jego głowa spoczywała teraz na tej cudownej, sprężystej piersi, wokół której 

delikatnie zaciskałby dłoń. Mógłby wtedy odwrócić głowę i pocałować ją tam, 

ująwszy pierś od spodu i podnosząc ją ku swoim ustom. 

W tym momencie do domu wróciła Lillian. Po chwili wahania weszła na 

schody i przemaszerowała przez ganek, kierując się wprost ku drzwiom. 

- Lillian, chciałabym, żebyś poznała paru naszych sąsiadów - powiedziała 

Hanna i przedstawiła jej gości. 

- Widujemy panią tylko wtedy, jak wychodzi pani do pracy i wraca do 

domu - powiedział jeden z nich. 

- Nareszcie możemy panią poznać. 

- Słyszałem, że pracuje pani przy komputerach - dorzucił inny. 

Lillian zdała sobie sprawę, że wszyscy coś o niej wiedzą, podczas gdy ona 

nie zna nikogo. Zdziwiła się. Czyżby Hanna była taką plotkarą? 

- Skąd panowie to wiecie? - spytała z uśmiechem. 

- Moja żona spotyka panią, kiedy odprowadza dzieci na przystanek - 

wyjaśnił pierwszy, a drugi dodał: - A ja mam siostrę, która pracuje razem z 

panią. Nazywa się Karen White. 

- A tak, to bardzo inteligentna osoba. 

- Ona mówi o pani dokładnie to samo, a do tego nazywa panią 

„mózgiem". 

R S

background image

Lillian uśmiechnęła się do Hanny, jakby przepraszając ją za posądzenie o 

plotkarstwo. Po chwili wycofała się grzecznie, mimo że sąsiedzi wydali jej się 

mili i uprzejmi. 

- Pan Hernandez dał mi do rozwiązania trudny problem. Muszę posiedzieć 

nad tym programem. 

- Rozumiemy, jest pani przecież „mózgiem" - odpowiedział brat Karen 

White. 

Kiedy na ulicy zapaliły się latarnie, Hanna wstała i powiedziała gościom 

dobranoc. Max otworzył drzwi, potem wziął Geo z jej ramion, sam również 

pożegnał się z sąsiadami i wszedł za Hanną do środka. 

- Nie powinieneś tu wchodzić. 

- Dlaczego nie? 

- To niegrzecznie tak ich zostawić na dworze. 

- Wolałabyś, żeby wszyscy poszli na górę położyć Geo do łóżka? 

- Nie, ciebie też tam nie potrzebuję. 

- Ale ja muszę. On mnie dziś podbudował jak nikt dotąd. 

- Geo? 

- Tak - Max uśmiechnął się dwuznacznie. 

- Wy, mężczyźni! - odpowiedziała, rumieniąc się uroczo. 

- Zapewniam cię, że to bardzo przyjemnie być mężczyzną. Zwłaszcza w 

tej chwili jest mi z tym bardzo dobrze. 

Kiedy byli już na piętrze, Hanna spojrzała na niego zaniepokojona, ale on, 

jak gdyby nigdy nic, wniósł chłopca do sypialni i zaczął go rozbierać. Przyniosła 

z łazienki mokry ręcznik i wytarła nim syna - co było wystarczające, bo i tak 

myła go przed kolacją - a Max nałożył małemu piżamkę i położył do łóżka. 

- Teraz mogę zrobić ci to samo - zaproponował usłużnie. 

- Dziękuję, nie musisz. 

- Ale należy mi się wypłata. Robiłem to już dwa razy, jesteś mi więc coś 

dłużna. 

R S

background image

- Och... - otworzyła usta, by mu się odciąć, ale tylko ułatwiła mu tym 

pocałunek. 

Objął ją w pasie i przyciągnął mocno ku sobie, ustami przylgnął do jej ust. 

Nie wyobrażała sobie nawet, że mogą istnieć takie pocałunki. 

Pozwolił jej przez chwilę złapać oddech, po czym odebrał drugą wypłatę. 

Hanna zaczęła wydawać ciche westchnienia. 

- Co ci jest? - spytał łagodnym głosem. 

- Zapomniałam już, jak to jest... w ramionach mężczyzny. To już cztery 

lata, jak moi rodzice... - głos jej się załamał, a w oczach zalśniły łzy. 

- Och Hanno, kochanie - wyszeptał i przytulił ją do siebie. Blisko i czule, 

trochę inaczej niż przedtem. Płakała, a on uniósł rękę, by odgarnąć jej niesforne 

loki, na co miał ochotę już od dawna, i przesunął swą szorstką dłonią po 

jedwabistych policzkach, ocierając spływające łzy. 

- Spokojnie, kochanie, jestem przy tobie.  

Powiódł ręką po plecach Hanny i uśmiechnął się, czując jak jej ramiona 

doskonale wpasowują się w zagłębienia jego dłoni. Oparł się jednak pokusie i 

nie przeniósł ręki na piersi dziewczyny. To nie była odpowiednia chwila. W tym 

momencie byłoby to nadużycie. Może zrobi to innym razem, ale na pewno nie 

teraz. 

Ale przecież może przytulić ją do siebie jeszcze mocniej. Przesunął obie 

dłonie wzdłuż pleców i przyciągnął Hannę ku sobie. Och, tak słodko było czuć 

ją przy sobie, miękką i kobiecą. Przeszedł go dreszcz pożądania. 

Hanna wyczuła brzuchem jego podniecenie, nabrzmiałe - świadectwo 

tego, jak bardzo jej pragnie. Spróbowała rozluźnić uścisk, ale on nie pozwolił jej 

się cofnąć. 

- Zostań tak - poprosił. 

- Nie powinniśmy... 

- Pozwól mi, jeszcze przez chwilę. Nie ma pośpiechu. 

- Nie możemy... 

R S

background image

- Jeszcze jeden pocałunek i już cię wypuszczam - obiecał. 

- To niemądre. 

- To samo mówili Kolumbowi, a popatrz, ile on odkrył! 

- Taka stara odzywka? - zadrwiła. - Wstydziłbyś się rzucać mi takie 

teksty. 

A jednak udało mu się wywołać uśmiech na jej ustach. Odpowiedział jej 

uśmiechem. 

- Bądź dla mnie miła - poprosił. 

- Nie jestem taka głupia. 

- Miły, przyjacielski pocałunek - nic więcej. 

- Już to widzę. 

- Słowo skauta. 

- Nie wiem... - zawahała się, ale w końcu wyraziła zgodę. - Taki krótki 

pocałunek. 

- Zgoda - odrzekł ugodowo Max, naśladując ton małego Geo. 

Ale pocałunek nie okazał się wcale krótki.  

Był tak rozkoszny i soczysty, że poczuła go w całym ciele, od czubka 

głowy po koniuszki palców u stóp. Musiała wreszcie podjąć walkę o to, by ją 

puścił. 

- Nowicjuszem to ty nie jesteś - powiedziała. 

- Oczywiście, że nie! - odparł z oburzeniem. - Czytałem, jak to się robi i 

ćwiczyłem. 

- A z kim? 

- Całowałem się w kciuk, o tak... - przycisnął kciuk do dłoni i pokazał 

Hannie. - Najpierw namiętnie całowałem, a potem wciskałem język do środka. 

- To musiało być niesamowite przeżycie. - Roześmiała się. 

- Niestety nie. Ręce smakowały benzyną i smarem. Uczyłem się wtedy 

bardzo różnych rzeczy. Chodź, pokażę ci. 

R S

background image

Pocałował ją i jeszcze raz było jej tak słodko i dobrze. Podniósł głowę i 

spytał nieco ochrypłym głosem: 

- No i co, jesteś zadowolona, że ćwiczyłem? 

Co może kobieta zrobić z mężczyzną takim jak on? Roześmiała się, ujęła 

jego głowę w obie ręce i potrząsnęła. Podobało mu się to, a ona pozwoliła, by 

ich ciała trwały przy sobie jak przyklejone. Złożył ręce na ramionach Hanny, 

oparł głowę o jej czoło i zamknąwszy oczy rozkoszował się tym, że ma ją tak 

blisko siebie. 

W ciemnym holu rozległ się nagle jakiś dźwięk. Hanna aż podskoczyła, a 

Max rozluźnił trochę ramiona. Nie widać było nikogo, ale oboje przypomnieli 

sobie, że nie są w domu sami. Geo spał. Zeszli na dół i Max nalał sobie szklankę 

lemoniady. 

- Nie masz piwa? 

- Nie mam. 

- To ci przyniosę. Jestem ci winien za befsztyk. Uratowałaś mi tym życie - 

bardzo to było miłe. A ciasto było znakomite. 

- Zamroziłam je jeszcze w zeszłym miesiącu, Zawsze robię dwa ciasta - 

jedno piekę od razu, a jedno zamrażam. 

- Sprytna jesteś - w jego głosie brzmiała pieszczota. Po schodach zeszła 

Lillian i przyłączyła się do nich, choć właściwie jej nie zapraszali. Nalała sobie 

lemoniady i zaczęła wypytywać o Petera. 

- Co mu się właściwie stało? 

- To klasyczny przypadek: ma poczucie winy z tego powodu, że on 

przeżył, a reszta nie - odpowiedziała Hanna i krótko opisała historię Petera. 

- To znaczy, że on mógłby chodzić? 

- Lekarze mówią, że tak. 

- Jest bardzo inteligentny. 

- Tak, ma zresztą sporo przyjaciół. Max włączył się do rozmowy. 

- Co sądzisz o Brutusie? - spytał. 

R S

background image

- To sympatyczny pies - odpowiedziała Lillian naturalnym tonem. 

Hanna i Max wymienili zdziwione spojrzenia, a lokatorka mówiła dalej: 

- Kiedy weszłam, to najpierw zobaczyłam same zęby, nic poza tym. 

Byłam przerażona, a Pete się tylko uśmiechał. Kazał mi podejść bliżej - Lillian 

zawahała się - a potem wziął mnie za rękę, żebym razem z nim pogłaskała psa. 

No i od tej chwili Brutus był już zupełnie niegroźny. 

- Niegroźny - powtórzyli jednocześnie Max i Hanna. 

Lillian przytaknęła. 

- Miły pies - zakończyła. Zabrzmiało to tak, jakby mówił to Geo. - No 

dobrze - powiedziała wstając. - Mogłabym popracować jeszcze przez godzinę u 

Petera w domu. To... ciekawy człowiek. 

- Bardzo ciekawy - potwierdził Max. Lillian powiedziała obojgu dobranoc 

i wyszła. 

- Przyznaj się, ułożyłeś to wszystko tak, żeby się jej stąd pozbyć? 

- Zgadłaś. 

- Jesteś bardzo sprytny. 

- Jestem nadzwyczajny - odpowiedział z udawanym samozadowoleniem. 

- Tak. A kiedy powiesz pani Phillips o jej badaniu? 

- Wiesz, tyle się tu dzieje... a ona jest taka ciekawa wszystkiego, że 

dobrze jej zrobi, jeśli się trochę pomęczy - powiedział z niewinną miną. 

- Jesteś niezłym psychologiem, widzisz ludzi na wylot. Ciekawa jestem, 

jak sobie ze mną poradzisz? 

Zanim zdążyła się poruszyć, trzymał ją w ramionach i całował jak 

opętany, tak, że nie była w stanie zaprotestować. Ponieważ teraz nie płakała już 

z powodu tajemniczych wspomnień przeszłości, mógł robić z rękami wszystko, 

na co miał ochotę, nie zważając, że próbuje schwycić go za dłonie i zatrzymać w 

miejscu. Wreszcie odsunął ją od siebie. 

- Właśnie w ten sposób, przynajmniej na początek. Na twoje życzenie 

mogę ci pokazać, co jeszcze mógłbym z tobą zrobić. 

R S

background image

Nie była w stanie mu odpowiedzieć. W głowie jej szumiało, przez całe 

ciało przechodziły dreszcze, czuła niemal ból gdzieś w podbrzuszu. Była 

przygotowana na ostatni rozdział. 

- Chcesz mi coś powiedzieć? - spytał.  

Usiłowała znaleźć jakieś słowa; czuła, że wargi ma miękkie i jakby 

opuchnięte. Ruchem ręki zwichrzył jej włosy i zadowolony z siebie powiedział: 

- Mam nadzieję, że będziesz mogła zasnąć, skarbie. Dobranoc. 

Pocałował ją jak gdyby nigdy nic i wyszedł! 

Jak on mógł tak się zachować? Tak ją rozpalić, a potem zostawić w tym 

stanie... Miała ochotę wgryźć się zębami w ścianę, wbić w nią paznokciami i 

wspiąć się po niej. Jak mógł ją zostawić? 

Ale czego ona właściwie od niego chce? 

Automatycznym krokiem poszła do pracowni i zabrała się do naprawiania 

czyichś ubrań - przyszywała guziki, wstawiała zamki błyskawiczne, cerowała 

dziury. 

Czy gdyby Max ją uwiódł, to równie łatwo umiałaby naprawić sobie 

serce? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

W ciągu następnych kilku dni pani Phillips prawie się nie odzywała. 

Musiała być bardzo uparta, skoro tak długo zachowywała milczenie. Wiedząc, 

że jest głucha, Hanna nadal pisała jej wszystko na kartce, ale staruszka nie 

dawała po sobie poznać, czy czyta przekazane wiadomości. Hanna zdała sobie 

sprawę, że irytuje ją myśl, iż starsza pani świadomie odmawiała kontaktów 

przez cały czas, kiedy u niej mieszkała. Ale nie zamierzała teraz wnikać w jej 

problemy, miała bowiem swoje własne. 

Hanna była przekonana, że prędzej czy później Maxowi uda się 

zaprowadzić ją do łóżka. Oboje o tym wiedzieli. Pytanie brzmiało tylko kiedy. 

Ostatnio rozmyślała o sobie tak często, że w jej głowie z pewnością 

powstały od tego umysłowego wysiłku nowe zwoje mózgowe. Bezustannie 

wracała do sprawy Maxa. Wreszcie jej opinią co do całej tej przygody 

wyklarowała się ostatecznie. 

Po pierwsze, nie zawdzięcza mu absolutnie niczego; ryzykuje jednak 

następną katastrofę uczuciową, taką samą, jaką przeżyła cztery lata temu. Jest 

kobietą silną i niezależną, będzie więc potrafiła zapanować nad swoim życiem. 

No dobrze, ale czy będzie tak samo umiała zapanować nad ciałem - bo 

przecież to ono sprawia jej teraz problemy! Przez ostatnie cztery lata widywała 

wielu mężczyzn, zdarzało jej się bywać w ich towarzystwie, a przecież żaden z 

nich nie zrobił na niej specjalnego wrażenia. Max pozornie wydawał się taki 

sam, jak wszyscy. No, może trochę inny... Nie, właściwie to wyraźnie górował 

nad nimi Zaraz... przecież on jest tylko mężczyzną! 

Ale za to jakim! Na przykład jak on się śmieje, jak marszczą mu się kąciki 

oczu, kiedy jest czymś rozbawiony. Sposób, w jaki na nią patrzy - tak, jakby 

była jedyną kobietą, która kiedykolwiek aż tak mu się podobała. Jak gdyby 

chciał wziąć ją na ręce i zanieść gdzieś daleko, by tam robić z nią rzeczy 

najpiękniejsze. Tak, jakby... 

R S

background image

Skąd jej ciało mogło o tym wiedzieć? Mimo tego jednego zbliżenia przed 

czterema laty, Hanna była naprawdę niewinna. O mężczyznach miała pojęcie 

nader skromne. Dlaczego miałaby chcieć raz jeszcze przeżyć niezręczny, 

kłopotliwy akt - czy tylko po to, aby mu dogodzić? Z jakich to, absolutnie 

niezrozumiałych dla niej samej, powodów odczuwała nieodparty przymus, by 

sprawić przyjemność akurat temu mężczyźnie? 

To prawda, jest bardzo dobry dla jej syna. Ale każdy mężczyzna stara się 

być dobry dla dziecka kobiety, której pragnie. Max powiedział, że chce się do 

niej przeprowadzić. Tak naprawdę to chodzi mu tylko o to, by dostać się do jej 

łóżka. Na samą myśl o tym poczuła gorąco we wszystkich swoich czułych 

miejscach. 

Musi teraz wziąć się w garść, jeśli chce osiągnąć te ambitne cele życiowe, 

jakie sobie postawiła. Już niedługo skończy naukę, założy własny interes, będzie 

miała dom w całości wyremontowany i umeblowany. Nie ma czasu na 

mężczyznę takiego jak on. Max nie zadowoli się spotkaniami od czasu do czasu. 

Będzie chciał mieć kobietę zawsze i wszędzie, a na śniadanie, obiad i kolację 

będzie się domagał kotletów. 

Uśmiechałby się leniwie, a półprzymknięte powieki osłaniałyby jego 

wyzywające spojrzenie. Mrugnie do niej okiem, wyciągnie rękę i powie, żeby 

podeszła bliżej. Tak, na pewno właśnie tak zrobi, a jej niemądre ciało od razu 

posłucha mężczyzny, oplatając się wokół niego bez oporów. 

Nie może sobie pozwolić na uwikłanie się w ten romans. Bo przecież 

byłby to właśnie zwykły romans. On pewnie nie jest mężczyzną, który chciałby 

się żenić. Uciekłby jak zając na sam dźwięk słowa „małżeństwo". 

Ale zanim by tak się stało, Hanna mogłaby spróbować, co to znaczy być z 

mężczyzną, którego się naprawdę pragnie. Trzy lata temu, kiedy stwierdziła, że 

jest w ciąży, jej przyjaciółka Lily Mae powiedziała: „Teraz rozumiesz, dlaczego 

musiałam wyjść za LeRoya. Ale naprawdę warto!" 

R S

background image

Czyżby? To było okropne! Bernard nakłaniał ją prośbą i groźbą, a 

wreszcie rzucił się na nią tak gwałtownie, że aż uderzyła głową w podłogę, 

zerwał z niej sukienkę, ściągnął bieliznę. Krzyczała czując na sobie jego 

brutalne dłonie. Kazał jej być cicho, miał nawet czelność powiedzieć do niej 

„zamknij się". Tej nocy zrozumiała, że za nic w świecie nie wyjdzie za 

Bernarda. Tak się też stało - za sprawą jakiegoś pijanego kierowcy. Brał zakręt 

jak szalony, bez świateł, i zderzył się z nimi przy pełnej szybkości. 

Gdyby Bernard żył i dowiedział się, że Hanna jest w ciąży, pewnie 

starałby się przełamać jej opór i poślubić ją mimo wszystko. Lecz rodzice 

Bernarda zaprzeczyli, że to on był ojcem. Geo urodził się w dziewięć miesięcy i 

parę dni po wypadku, i tych parę dni wystarczyło. Twierdzili, że był jeszcze 

jakiś inny mężczyzna, że Hanna szkaluje tylko dobre imię ich syna, który nie 

może bronić się zza grobu. Inny mężczyzna? Bzdura, przez dwa miesiące po 

wypadku leżała w szpitalu. 

Pomijając już to, jak zachowała się jego rodzina, w małym miasteczku 

znalazło się więcej takich, którzy nie chcieli z nią rozmawiać. Nawet pastor 

robił jakieś złośliwe uwagi. Matka płakała, a ojciec udawał, że Hanna w ogóle 

nie istnieje - było mu za nią wstyd. Nie odpowiadali nawet na jej listy, choć tak 

jej ich brakowało. 

Czy więc teraz, po tym wszystkim, co przeżyła z powodu mężczyzny, 

naprawdę chce się wiązać z następnym? Na oczach innych Bernard traktował ją 

przyzwoicie. Jak będzie się zachowywał Max, kiedy znajdą się sami? Czy nie 

wyjdzie z niego zwierzę? A czy kobiety, które lubią seks, lubią też ból i 

cierpienie? Dlaczego wprost kusi ją, by zaryzykować z Maxem? Wszystko to 

było nie do pojęcia. 

Nazajutrz rano Geo przyszedł do sypialni Hanny i roześmiał się, widząc ją 

jeszcze w pościeli. Wdrapał się na łóżko i przybrał taką pozycję, jakby miał 

stanąć do góry nogami, przykładając czubek głowy wprost do jej brzucha. 

R S

background image

Zapiszczała i wybuchnęła śmiechem, Geo zaś przewrócił się na bok i rechocząc 

pociągnął ją za sobą. Cokolwiek nastąpi, była szczęśliwa, że on jest przy niej. 

Minęło parę dni. Max każdego wieczora w porze kolacji pojawiał się 

przed drzwiami jej domu. Przynosił zawsze coś do jedzenia, bał się bowiem 

urazić gospodynię, proponując, że da jej pieniądze na zakupy. Hanna rwała 

włosy z głowy na widok tych wiktuałów. Raz przytargał nawet ośmiokilową 

porcję mięsa. Mój Boże, gdzie ona ma to zmieścić? 

Porozmawiała z sąsiadami i jeden z nich chętnie zgodził się na zamianę: 

za część mięsa dał jej dziesięciokilowy worek mąki. Inny zaproponował, że 

odkupi kilo lub dwa. Hanna zgodziła się i już było po problemie. Zostało jej 

dość mięsa na steki, a drobne kawałki przeznaczyła na zapiekankę. 

Innym razem przyszedł z wielkim koszem kupionych okazyjnie 

zeszłorocznych jabłek - trzeba je było szybko przerobić. Kiedy skończyła 

wreszcie wekowanie i wyrzuciła resztki do ogródka na kompost, odetchnęła 

z ulgą. Ta robota zajęła jej całe przedpołudnie, a to oznaczało opóźnienie w 

pracy. Ale wieczorem, kiedy Max przyszedł na kolację, mógł obejrzeć piękną 

kolekcję słoików z musem jabłkowym, stojącą na kredensie. Aż promieniał z 

zadowolenia, że miał taki dobry pomysł z tymi jabłkami. Ach, ci mężczyźni! 

Następnego wieczora Max pojawił się u tylnych drzwi, tym razem także 

bez zaproszenia, z zakrwawioną chustką przewiązaną wokół czoła. Na widok 

krwi Hanna omal nie zemdlała. Geo i obie panie siedziały już przy stole. 

Patrzyły na niego bez słowa; chłopczyk odezwał się pierwszy: 

- Jesteś ranny? 

Max milczał spoglądając nie bez satysfakcji na pobladłą twarz Hanny. 

- Co się panu stało? - skrzeczącym głosem spytała pani Phillips. 

Max podszedł do stołu, wziął notes i napisał odpowiedź mówiąc 

jednocześnie: 

- Łobuz nie chciał dać się złapać, musiałem go przekonać. 

- Czy uciekł? - spytała pani Phillips przeczytawszy wiadomość. 

R S

background image

- Nie - odpowiedział Max z cokolwiek wilczym uśmiechem. Nie musiał 

jej tego nawet pisać. 

- Gratuluję - powiedziała. 

- Jest ranny. Mama pomoże - upomniał się Geo. Max odwrócił się i 

spojrzał na pobladłą Hannę. 

- Hanna pomoże? - spytał. 

Oczy miała szeroko otwarte, tak jakby odczuwała jego ból. Kazała mu iść 

ze sobą do łazienki. Zamknęła drzwi, odwróciła się i spojrzała na niego. 

- Bardzo boli? 

- Tak - odpowiedział zupełnie poważnie.  

Westchnęła cicho, uniosła ręce, by zdjąć chustkę z głowy Maxa i w tym 

momencie znalazła się w jego ramionach. Pożądliwie powiódł rękoma po jej 

plecach. Przyciągnął ją do siebie i począł całować. 

Przyciśnięta do umywalki, przygnieciona niemal ciężarem mężczyzny, 

ledwo mogła złapać oddech. Wreszcie zdołała na chwilę uwolnić usta. 

- Czy gdzieś jeszcze cię uderzył? Czy to naprawdę tak boli? 

Max jęknął, położył ręce na pośladkach Hanny i przycisnął ją mocno do 

siebie, by mogła poczuć, gdzie go naprawdę boli. Zesztywniała, odgięła do tyłu i 

chciała się wywinąć, on jednak nie wypuszczał jej z objęć. 

Kiedy wreszcie pozwolił jej znowu chwycić oddech, odchyliła się na bok 

i spytała: 

- A może w ogóle nikt cię nie uderzył? Może to tylko sztuczka? Czy te 

brązowe plamy to naprawdę ślady krwi? 

Spojrzał na nią z wyrzutem. 

- Zapewniam cię, że rana jest jak najbardziej prawdziwa. Trzeba było 

założyć dwa szwy... 

- Masz założone szwy? - teraz z kolei ona mówiła z lekkim tonem 

pretensji w głosie. - A więc byłeś już w szpitalu? 

- Tak. To dopiero bolało! Wbijali mi igłę... 

R S

background image

- A potem zawiązałeś sobie znowu tę brudną chustkę? 

- Tak, ale pod nią jest prawdziwy opatrunek. Widzisz? - spytał, ukazując 

bandaż. 

- Oszukałeś mnie. Chciałeś mnie przestraszyć! 

- Naprawdę zlękłaś się, że coś mi się stało? Jesteś kochana... 

- ...a do tego byłeś przedtem w szpitalu. 

- A czy gdybym przyszedł do ciebie z małym opatrunkiem na czole, też 

byś się tak przejęła? 

- Ja wcale się nie przejęłam. 

- Czyżby? 

Hanna ponownie spróbowała szarpnięciem wydostać się z jego ramion. 

- Puść mnie. Muszę podać kolację. Wszyscy czekają przy stole. 

- Najpierw musisz mnie porządnie pocałować. Nie uda ci się od tego 

wymigać. Byłem dziś bardzo dzielny - powiedział, a uśmiech na jego twarzy 

przybrał na chwilę złowrogi wyraz. 

Hanna zdała sobie nagle sprawę, że Max musiał być dziś w poważnym 

niebezpieczeństwie, Teraz żartował sobie z udawaną beztroską, ale to na pewno 

była prawdziwa walka. Popatrzyła na niego, czując niemal jak miękną jej usta. 

Odchyliła głowę do tyłu, by mógł ją pocałować. Rozwarła wargi i nagle poczuła 

gdzieś głęboko w ustach język Maxa. Było to jakieś nowe, niezwykłe doznanie - 

nigdy dotąd nie całowała się w ten sposób... odruchowo chwyciła się jego 

ramion. 

- Bądź dla mnie miła. Kochaj mnie - powiedział natarczywie. 

- Nie - odpowiedziała. Brzmiało to słabo i żałośnie. 

- Po co ten upór, Hanno? 

Zamarła na chwilę, po czym odchyliła się do tyłu i patrzyła na jego 

roześmianą twarz, zaś on mówił dalej: 

- Odkąd tylko cię poznałem, czekam na sposobność, by ci powiedzieć, że 

jesteś najsłodszą dziewczyną, jaką znam. Nie odmawiaj mi, proszę. 

R S

background image

- Chodźmy już. 

- Czy musimy? 

- Tak - jej odpowiedź znów zabrzmiała żałośnie.  

Powoli wypuścił ją z objęć, przeciągając tę chwilę w nieskończoność. 

Wreszcie mogła wziąć głęboki oddech. Automatycznym, szybkim ruchem 

przyczesała palcami włosy, rozprostowała spódnicę i odwróciła się w kierunku 

drzwi. Max klepnął ją w pośladek. 

- Za chwilę będę gotowy - powiedział. 

Rzuciła mu krótkie, karcące spojrzenie, po czym poszła prosto do kuchni. 

Musiała chwilę ochłonąć - przed kilkoma minutami była blada, teraz zaś miała 

zaróżowioną twarz, wyraźnie zaczerwienione wargi, a do tego wyglądała na 

zawstydzoną. Podając kolację, starała się zachowywać naturalnie; zarówno pani 

Phillips, jak i Lillian miały wyjątkowo czujne spojrzenia. 

Na ten gorący, czerwcowy wieczór przygotowała dla pań sałatkę z 

tuńczyka z selerem i zielonym groszkiem oraz deser owocowy. Do herbaty 

podała placuszki ze słodkiego ciasta, których przyrządzenie wymagało 

szczególnie dużo pracy. Dla Maxa miała dodatkowo stek z pieczonymi 

ziemniakami. 

Niebawem policjant wszedł do kuchni naturalnym krokiem. Wszystkie 

oczy zwróciły się na niego. 

- Ma pan opatrunek założony ze znajomością rzeczy - zauważyła pani 

Phillips swoim głębokim głosem.  

Max skinął w odpowiedzi głową, zupełnie nie speszony. 

- Teraz dobrze? - spytał Geo. 

- Nieźle - odpowiedział Max mrugając do chłopca okiem. 

Odpowiedź była zupełnie niewinna, ale Hanna nie wiadomo dlaczego 

znów oblała się rumieńcem. Może zresztą domyślała się, co się kryje za tym 

określeniem i teraz czuła się niezręcznie. Nie mogła jeszcze zapomnieć o 

R S

background image

incydencie w łazience. Natomiast Max grał swoją rolę bez zarzutu. Ten 

człowiek nie wie, co to poczucie winy - pomyślała. 

- Czy wiecie już, kto napadł na Fullera? - spytała pani Phillips. 

Max pokręcił głową. 

- Musicie ich jak najszybciej złapać - stwierdziła, a on odpowiedział jej 

kiwnięciem głowy. 

Hannę zaskoczyło trochę, że pani Phillips jest taka twarda. 

- Skąd ona w ogóle zna pana Fullera? - spytała. Max nie odpowiedział, 

odezwała się więc Lillian. 

- Przypominam sobie, że parę lat temu pracowali razem w komitecie. 

Pamiętam, jak posprzeczali się na zebraniu. 

- To by się zgadzało - mruknął Max. 

Hanna nie zapisała tej części ich konwersacji, ale dalsze partie rozmowy 

notowała, jak zwykle skrupulatnie, na użytek pani Phillips. Pisząc wszystkie te 

zdania na coraz to nowych kartkach papieru, zdała sobie sprawę, ile zmian 

wniósł Max do ich wieczornych spotkań, które dotychczas przebiegały w 

zupełnym milczeniu. 

Pani Phillips musiała ich bacznie obserwować, bowiem wybrała chwilową 

przerwę w rozmowie, by się odezwać. 

- Proszę mi opowiedzieć o sobie - zwróciła się do policjanta. - Skąd pan 

pochodzi, czy ma pan rodzinę? 

Te pytania wywołały u Maxa uśmiech szczerego rozbawienia - mówiły 

mu dokładnie to, co chciał wiedzieć na temat pani Phillips. Ileż to razy słyszał, 

jak w jego rodzinie pytano o to samo w odniesieniu do nieznajomych. Poprosił o 

notatnik i wymawiając słowa na głos pisał: „Osadnicy Jethro i Priscilla 

Readings Simmons przypłynęli rzeką Ohio na łodzi w 1792. Byli w mojej 

rodzinie traperzy, farmerzy, a teraz są też przedsiębiorcy. Dużo Simmonsów 

mieszka na południu stanu Ohio, spotyka się ich też w Indianie". 

R S

background image

- Dlaczego wyjechał pan z Ohio? - spytała przeszywając go wzrokiem 

drapieżnego ptaka. 

- Mieszkałem i pracowałem na farmie rodzinnej, która miała grunty po 

obu stronach granicy między Ohio a południową Indianą. Miałem prawo do 

stypendium na Uniwersytecie Indiana. Było nas wielu. 

Tak brzmiały jego słowa. Zapisał je inaczej: „Pracowałem na farmie pd. 

In., styp. Uniw. In. Duża rodzina. Eksport cennego surowca - Simmonsów. 

Szliśmy ratować świat". 

Pani Phillips obserwowała jego twarz, ale tym razem w trakcie pisania 

Max milczał. Kiedy skończył, podniósł oczy i oboje wymienili przeciągłe 

spojrzenia, w których było ciepło i humor. Pani Phillips pierwsza przerwała ten 

wzrokowy kontakt, sięgnęła po notatnik, odczytała tekst na głos i roześmiała 

się! 

Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. To niemożliwe, pani Phillips 

śmieje się i nie trzeszczą jej przy tym kości? Niespodziewanie roześmiał się 

także Geo, a po chwili śmiech udzielił się pozostałym. Był to wspólny śmiech, 

szczery i radosny. 

Deser jedli w miłym, przyjaznym nastroju - nigdy przedtem nie było w 

tym domu takiej atmosfery. Hanna wiedziała, kto wniósł tę zmianę - wojownik, 

który pojawił się w ich życiu. 

- Na weekend Czwartego Lipca pojadę do rodziny - odezwała się 

ponownie pani Phillips, kiedy skończyli jeść deser. 

Hanna skinęła głową. Zapomniała, że krewni życzyli sobie, by staruszka 

spędzała z nimi wszystkie większe święta. Wyjeżdżała wtedy, choć nie 

wyglądało, że ma na to zbytnią ochotę. Hanna myślała sobie, że dobrze by było, 

gdyby kiedyś ktoś z jej własnej rodziny zaprosił ją na święta do domu. Milczeli 

jednak, nie było też nigdy odpowiedzi, kiedy to ona zapraszała ich do siebie. 

- Mnie też nie będzie przez cały weekend - odezwała się Lillian. - Jadę ze 

znajomymi nad jezioro. 

R S

background image

Hanna uśmiechnęła się. Lillian po raz pierwszy, odkąd się tu 

wprowadziła, a było to prawie rok temu, będzie nocować poza domem. A więc 

zostanę tylko z małym - pomyślała. Rzuciła krótkie jak błyskawica spojrzenie w 

stronę Maxa, on jednak, niby nigdy nic, bawił się sztućcami. Kiepski z niego 

donżuan, jeśli jego uwadze uszło to, że przez dwa dni będzie sama. 

- Hanno, w ten weekend Stowarzyszenie Policjantów organizuje doroczny 

piknik. Będą nawet sztuczne ognie. Może wzięłabyś Geo i pojechała ze mną, 

skoro zostajesz sama? 

A więc jednak dotarło to do niego. Zbierała się do odpowiedzi, kiedy Geo 

zapytał nie bez obawy w głosie: 

- Ognie? 

- Tak, są bardzo ładne i robią dużo huku. Ale nie bój się, będę razem z 

tobą - odpowiedział Max. 

- Dobrze - zgodził się chłopiec. 

Hanna dodała od siebie słowo „dziękuję". Była w tym wdzięczność, 

radość i jednocześnie lekkie zażenowanie. 

- Wezmę jedzenie - dodał Max i zanim Hanna zdążyła otworzyć usta, by 

zaprotestować, podniósł obie ręce w rozbrajającym geście, i dodał: - Z kantyny. 

Wszyscy z wyjątkiem pani Phillips wybuchnęli śmiechem. Hanna 

poczuła, że ogarnia ją podniecenie, jakiś dziwny prąd przechodzi ją całą, 

poczynając od kolan aż po brzuch i plecy. Było to wrażenie tak niespotykane, że 

trochę się zlękła. 

- O Boże, popatrzcie, która to już godzina! - zawołała Lillian podnosząc 

się z miejsca. - Nigdy nie siedzieliśmy tak długo przy kolacji. Jestem już 

spóźniona, więc przepraszam cię, Hanno, ale nie zdążę pomóc ci w kuchni. 

Powinnam już być u Petera. 

Nareszcie przestała mówić o nim „pan Hernandez" - pomyślała Hanna. 

Zdziwiły ją dwie rzeczy. Po pierwsze, zanim Max nie zaczął pojawiać się przy 

stole, Lillian nigdy nie pomagała jej przy sprzątaniu. Po drugie, że pewnie po 

R S

background image

raz pierwszy w życiu Lillian gdzieś się spóźni. A wszystko to sprawił Max - 

przy kolacji było im tak przyjemnie, że punktualna Lillian straciła poczucie 

czasu. 

Jednak mimo owego spóźnienia Lillian poszła najpierw do siebie na górę. 

Kiedy schodziła, miała na sobie ciemnozieloną bawełnianą sukienkę, wspaniale 

podkreślającą kolor jej tęczówek. Hanna nie wierzyła własnym oczom. Lillian 

nosiła dotąd najchętniej rzeczy szare, czarne albo brązowe. A tu nagle ubrana 

jest na zielono - śmiało, ale znakomicie! A do tego ma jeszcze makijaż, prawda 

że skromny, ale tym bardziej rzucający się w oczy, że dotychczas nie stosowała 

go wcale. 

- Mogę wrócić późno, więc nie czekajcie na mnie - rzuciła na odchodne. - 

Mam klucze. Śpijcie spokojnie. 

- Widziałeś, miała szminkę na ustach! - Hanna popatrzyła na Maxa. 

- A to wamp! - powiedział udając oburzenie. 

- Co to jest wamp? - próbował się dowiedzieć Geo, ale nie doczekał się 

odpowiedzi, bowiem w tym momencie podniosła się z krzesła pani Phillips. 

- Przepraszam, chciałam jeszcze trochę poczytać u siebie - powiedziała do 

Hanny, zachowując wszelkie formy. - Dobranoc, poruczniku. 

Max poderwał się, by pomóc jej wstać od stołu. Wymienili znów 

spojrzenia i pani Phillips wyszła. 

Hanna zabrała się do sprzątania. Max pomagał, a jednocześnie 

deklamował chłopcu wierszyk o robaczku, który miał takie długie imię, że nikt 

nie potrafił go wymówić. Geo zanosił się od śmiechu. 

- Masz miłe dziecko - Max popatrzył z sympatią na małego, a potem 

zwrócił leniwy wzrok ku Hannie. 

Wyszli na ganek i usiedli na bujanej kanapie. Po niedługiej chwili 

podszedł do nich jeden z sąsiadów i zagaił pogawędkę. Mieszkańcy okolicznych 

domów byli zawsze uprzejmi wobec Hanny i pozdrawiali ją gestem ręki, nikt 

R S

background image

nigdy jednak nie przychodził wieczorem na ganek ani do ogródka, by zamienić 

z nią choć parę słów. 

Niebawem Geo usnął w objęciach Maxa, musieli więc iść na górę, żeby 

położyć go do łóżka. Było lato i chłopiec bawił się przez cały dzień na dworze, 

więc Hanna kąpała go jeszcze przed kolacją. Kiedy wyjmowała różowe ciałko z 

czarnej jak smoła wody, przepełniało ją uczucie matczynej radości. 

Max zszedł do kuchni, żeby zrobić lemoniadę, a Hanna pomagała jeszcze 

pani Phillips położyć się spać. Staruszka doprowadzała ją do rozpaczy - nadal 

nie odzywała się ani słowem. Hanna uśmiechnęła się do niej jak zawsze i 

powiedziała dobranoc, a kiedy już wychodziła, dobiegł ją skrzeczący, starczy 

głos: 

- Dobranoc, Hanno. Bardzo ci dziękuję.  

Te słowa padły z jej ust po raz pierwszy.  

Hanna i Max wyszli na pogrążony w ciemnościach nocy ganek i usiedli 

znów na kanapie. Popijali powoli lemoniadę - było im tu dobrze. Max łagodnie 

odpychał się od ziemi jedną nogą. Trzymając ręce wyciągnięte na oparciu, 

zwrócił się do Hanny. 

- Powiedz mi coś o ojcu twojego dziecka. 

A więc to go gryzło. Hanna spojrzała na Maxa z wahaniem. Czy musi mu 

o tym mówić? Coś musiała odpowiedzieć. W końcu w krótkich słowach 

wyznała mu całą prawdę. 

- Byliśmy zaręczeni. Miałam wtedy osiemnaście lat. Chciał mnie... 

sprzeciwiałam się, ale zmusił mnie do tego. W drodze do domu najechał na nas 

pijany kierowca - głos jej zadrżał - Bernard zginął na miejscu, ja byłam ciężko 

ranna. W szpitalu lekarz zorientował się, że przedtem zostałam pobita, a może 

też... W każdym razie wiedział, że byliśmy parą i domyślił się, co się stało - że 

mieliśmy stosunek. 

Patrzyła na Maxa z bólem, a on dobrze rozumiał, co chciała wyrazić. Ani 

razu nie użyła słowa „miłość". 

R S

background image

- Bardzo byłaś pobita? - spytał spokojnym, normalnym głosem. 

W odpowiedzi dotknęła czoła, potem piersi, a drugą ręką pokazała na 

górną część uda. 

- I ty to nazywasz stosunkiem? - spytał, a oczy miał zmrużone. - To mi 

wygląda raczej na gwałt. 

Dla Hanny była to nowa interpretacja tego, co zaszło. Dotąd nikt nie 

sugerował tego terminu. Znała Bernarda całe życie, był jej chłopakiem odkąd 

skończyła piętnaście lat, a rodzice w zupełności go zaakceptowali. Nie spotykała 

się z żadnym innym - wszyscy młodzi ludzie w miasteczku uznali, że należy do 

Bernarda. Byli ze sobą zaręczeni, a po wypadku, kiedy okazało się, że jest w 

ciąży, jego rodzina zarzuciła Hannie, że puszczała się z byle kim. 

A więc Bernard ją... zgwałcił? Kiedy to do niej wreszcie dotarło, spojrzała 

Maxowi w oczy. Tak było rzeczywiście. Nagle znikło poczucie winy, które 

nosiła w sobie przez te wszystkie lata, kiedy wierzyła, że przyniosła wstyd 

rodzicom. 

- Ten lekarz skontaktował mnie ze swoim dobrym znajomym, 

adwokatem. Obaj zajęli się mną. Wytoczyłam proces o odszkodowanie. 

Umówiłam się z adwokatem, że będę mu płacić według stawek godzinowych. 

Gdyby chciał pracować za procent od sumy odszkodowania - jak to się za 

zwyczaj robi - to musiałabym dać mu prawie połowę tego, co dostałam, a tak 

było mnie stać na kupno domu i naukę. Dzięki temu mogłam odsunąć się jak 

najdalej od całego tego skandalu. 

- A twoja rodzina? - spytał cicho. 

- Oni się mnie wstydzą. Rozumiesz, mam nieślubne dziecko. 

- Musiałaś wiele wycierpieć - powiedział, biorąc ją delikatnie w ramiona. 

Nie płakała, przejęta jego współczuciem, wzruszona tym, że ją objął z taką 

czułością. Przez cały ten czas nikt jej nie wziął w ramiona, choćby po to, by ją 

pocieszyć. Max był pierwszym, który to zrobił. 

R S

background image

Hanna na pół siedziała, na pół leżała, wtulając się w ramiona Maxa, kiedy 

na ganek szybkim jak burza krokiem weszła Lillian. Zawahała się przez chwilę, 

zaskoczona ich widokiem. Była najwyraźniej wściekła. 

- Ci wszyscy mężczyźni... - powiedziała tylko i ruszyła do środka. 

Hanna przekręciła się, by móc spojrzeć Maxowi w twarz. 

- Co jej jest? 

Max roześmiał się przewrotnie. 

- Może Pete nie jest wcale taki niepełnosprawny, jak myśleliśmy? 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

W chwilę potem jak Lillian zniknęła na górze, rozległ się dzwonek 

telefonu. Siedząca na ganku para uśmiechnęła się do siebie. „To Pete" - 

powiedzieli równocześnie, a Hanna dała głową znak, że nie podejdzie do 

telefonu - poczeka, aż Lillian podda się i sama odbierze. Lecz tak się nie stało. 

Telefon dzwonił i dzwonił, ale w domu nie było nikogo, komu by to 

przeszkadzało. Pani Phillips nie mogła go słyszeć, Geo spał jak suseł, zmęczony 

po całym dniu zabawy; zresztą aparat na piętrze stał daleko od jego pokoju. 

Uporczywe dzwonienie mogło przeszkadzać tylko Lillian. A może właśnie 

sprawiało jej przyjemność? 

Wtem odezwał się głos w stojącym przy drzwiach odbiorniku radia CB. 

- Czternaście dwadzieścia dwa wzywa czternaście trzydzieści sześć. 

- To Pete do mnie. Niepokoi się pewnie o Lillian - powiedziała Hanna 

wstając. 

- Ja odpowiem - Max wyzwolił się z jej objęć, wstał i na miejscu, gdzie 

siedział, położył wielką poduszkę, by Hanna mogła na niej położyć głowę. Głos 

z radia odezwał się ponownie. Max wszedł do holu. 

- Cześć, mówi Max. Szukasz kogoś? - powiedział wesoło. 

R S

background image

W ten sposób Pete nie musiał wymawiać imienia Lillian, bo przecież w 

swoich odbiornikach sąsiedzi na pewno słuchali tej rozmowy z wypiekami na 

twarzy. 

- Tak - zabrzmiała krótka odpowiedź. 

- Wszystko w porządku, ale mieliśmy tu podmuch bardzo chłodnego 

wiatru od północy. 

- Tak? Powiedz coś więcej. 

Max roześmiał się, nie okazując zrozumienia. - Alarm odwołany - 

zakończył zwyczajową formułą. 

- Szkoda, że nie dla mnie - mruknął Pete zamiast standardowej 

odpowiedzi. 

Telefon dzwonił nadal, a tymczasem w radiu CB co najmniej cztery osoby 

stawiały w tej lub innej formie pytanie: „Co się tam u was dzieje?" 

- Nic takiego - odpowiedział Pete rozdrażnionym głosem, ale telefon nie 

przestawał dzwonić. Wreszcie Pete zrezygnował - Lillian postawiła na swoim. 

Max wrócił na ganek i usiadł z powrotem obok Hanny. Ustami zaczął 

błądzić po jej twarzy, odnalazł gorące wargi. Dobrze mu było, kiedy czuł, jak 

drży w jego objęciach, jak rwie się jej oddech, a palce zaciskają na jego 

ramionach. Przywarła do niego całym ciałem, śmiało, bez skrępowania. Po 

chwili jednak nagłym ruchem oderwała się od Maxa, tak jakby przypomniała 

sobie niespodziewanie o czymś ważnym. 

- Jeszcze troszeczkę - poprosił. 

- Muszę iść się uczyć. 

- Przyjmij mnie na lokatora. Mogłabyś rzucić pracę... bawilibyśmy się 

razem w dom. 

Tak, to byłaby zabawa w dom - pomyślała. Nigdy dotąd nie wątpiła w 

celowość swego postanowienia, że najpierw musi skończyć naukę, a teraz była o 

tym jeszcze bardziej przekonana, niż przedtem. 

- Naprawdę muszę się uczyć, Max. 

R S

background image

- Jestem pewien, że uda mi się przekonać obie panie, by zgodziły się mnie 

przyjąć. Gdyby nie ta historia z Peterem przed chwilą, to Lillian uważałaby 

mnie nadal za istotę ludzką. Powinienem dać Peterowi w nos. 

- On ma i tak dość problemów. 

- A propos problemów, mam tu pewną niespodziankę - mówiąc to ocierał 

się wymownie o jej plecy. 

- Naprawdę muszę już iść - powtórzyła bezlitośnie. 

- Uważam, że wobec mnie też masz pewne obowiązki. Jestem ranny, 

potrzebuję troskliwej i czułej opieki. 

- Ciekawa jestem, jak wytłumaczysz te szwy pani Phillips, kiedy 

zdejmiesz bandaż. Ona już zauważyła, że opatrunek był zrobiony bardzo 

fachowo. To jeszcze można jakoś wyjaśnić, ale szwy to już co innego. 

- Jestem jak bohaterowie z westernów - umiem sam sobie zestawić 

złamaną kość i zszyć ranę - powiedział z poważną miną. 

Roześmiała się w odpowiedzi. 

- Jesteś bez serca, skoro możesz się z tego śmiać. Ty nie wiesz nawet, jak 

to boli, kiedy się szyje ranę... 

- Max, idź wreszcie do domu! 

- Ja nie mam domu - powiedział z udawaną melancholią, spoglądając 

wymownie na ulicę. 

- Przynajmniej mi nie wmawiaj, że wyganiam cię głodnego na ulicę - 

odcięła się Hanna. 

- No tak - westchnął. - Czy to mięso, które ci przyniosłem, już się 

skończyło? 

Przytaknęła. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że sam zjadł połowę 

tamtego ośmiokilowego kawałka? 

- No to teraz kupię jakąś większą porcję wołowiny. 

- Nie zgadzam się. 

R S

background image

- Dlaczego? - spytał wyraźnie zaskoczony. - To się przecież bardziej 

opłaca, niż kupować na porcje. 

- Nie - jej głos przybrał ostry ton. - Nie chcę trzymać w lodówce takiego 

wielkiego kawałka. Nie mam tyle miejsca. Zresztą panie nie jedzą dużo 

wołowiny. 

- Ale ja tak. 

- Nie możesz przychodzić tu codziennie na kolację. To nie robi dobrego 

wrażenia. 

- Co ty mówisz? Przecież są trzy przyzwoitki. 

Zresztą, jestem najzupełniej niegroźny. Nie mam zamiaru psuć ci 

reputacji. Chcę... 

Mówił coś dalej, ale Hanna już tego nie słyszała. Powiedział, że nie 

zrujnuje jej reputacji i była to prawda, bo jej reputacja i tak już była zrujnowana. 

Mężczyzna taki jak Max nie może jej zaszkodzić - raczej odwrotnie, to ona jest 

dla niego zagrożeniem. 

Do święta Czwartego Lipca zostało jeszcze kilka dni. Max zabierze ją ze 

sobą na piknik, spotka tam kolegów z posterunku policji. No cóż, w dzisiejszych 

czasach mężczyźni dość śmiało pokazują się z kobietami, które występują w roli 

ich czasowych przyjaciółek. Ludzie pomyślą, że Max z nią sypia. Powiedzą: „Ta 

Hanna Calhoun ostrzy sobie zęby na naszego Maxa. Ciekawe, czy jego rodzina 

o tym wie?" 

W swojej rodzinie była pierwszą osobą, która wywołała taki skandal. 

Wszyscy jej przodkowie i krewniacy byli tak zwanymi porządnymi ludźmi 

- no, może czasem któryś z nich wyprodukował trochę bimbru. Tylko ona 

została panną z dzieckiem. W ich oczach wyglądała na dziewczynę łatwą i nie-

moralną - tak zresztą wyrazili się o niej rodzice Bernarda. Była pierwsza, a 

przynajmniej pierwsza, która dała się złapać. Bernard nie żyje, a ona nie miała 

nigdy nawet jednej randki z mężczyzną. Jakim to zrządzeniem losu znalazła się 

w tej sytuacji? 

R S

background image

Dobrze zrobiła wyjeżdżając z domu i przenosząc się na północ. Tam, w 

jej miasteczku, mężczyźni uważali ją za łatwą zdobycz. Musiała im udowadniać, 

że się mylą. Nie było to łatwe: dwa razy potrzebowała pomocy brata, aby 

pozbyć się natrętów. Wyśmiali go zresztą, mówiąc, że to Hanna ich zaczepia. 

Któregoś razu jedna z sióstr Hanny spotkała ją na ulicy, otoczoną przez 

grupę agresywnych mężczyzn. Hanna płakała; siostra wpadła w szał, zaczęła ich 

okładać torebką i kopać po nogach. Śmiali się, proponowali „wspólną zabawę". 

„Widzisz? - krzyczała siostra - To wszystko przez ciebie!" 

Ludzie z okolic górskich mają wedle powszechnej opinii raczej 

staroświeckie poglądy życiowe. Hanna rozumiała jednak, że moralność jest 

rzeczą ważną. Sama padła ofiarą purytańskiego kodeksu obyczajowego, w 

którym nie ma miejsca na niuanse. Choć kodeks ten okazał się dla niej pułapką, 

rozumiała jego znaczenie. 

Cóż - jednak Max pociągał ją, a ona najwyraźniej też nie była mu 

obojętna. Pochodził z porządnej farmerskiej rodziny, która wyznawała 

tradycyjne wartości - podobnie jak jej rodzina. Tacy ludzie na pewno jej nie 

zaakceptują. Nie powinna się z nim więcej spotykać. Bała się, że sprawa zajdzie 

za daleko, że oboje dojdą do punktu, z którego trudno już się będzie wycofać. 

Inna sprawa, że nigdy dotąd nie czuła się tak bezpiecznie, jak teraz - w tym 

domu, w jego ramionach. Pewnie dlatego, że tak dawno już nikt nie okazał jej 

tyle serca, a ona potrzebowała nie tyle seksu, ile właśnie opiekuńczego, 

serdecznego uczucia. 

Następnego wieczora, tuż przed kolacją, Max pojawił się w drzwiach jak 

gdyby nigdy nic, jakby ten dom należał do niego. Przechodząc obok Hanny nie-

spodziewanie pocałował ją prosto w usta, wesoło przywitał się ze wszystkimi w 

kuchni, mówiąc: „Widzę, że stara wiara ma się dobrze" i poszedł prosto do 

łazienki, tak jakby naprawdę był u siebie w domu. 

Jak mogła dopuścić, by on zachowywał się tu z taką swobodą? Dlaczego 

znów nakrywa dla niego do stołu? Dlaczego rozmroziła kotlet wieprzowy, i to 

R S

background image

nie taki dla pań, cienki na centymetr, ale specjalnie dla niego - na dwa palce. 

Leży teraz na patelni pod pokrywką i smaży się na wolnym ogniu, tak, by 

zachował soczystość. 

Były młode ziemniaki, sałatka z surowej kapusty i przecier z jabłek. A na 

deser placuszki z miodem, mrożona herbata, mleko i ciasto cytrynowe. Hanna 

posypała je cukrem pudrem przez serwetkę wyciętą we wzór, który powtórzył 

się na powierzchni ciasta. Max powiesił skórzaną kaburę na wieszaku w holu, a 

pistolet włożył automatycznym ruchem z tyłu za pas. Uśmiechnął się do 

wszystkich, tak jakby uważał, że tylko na niego czekali. 

- Max - powiedział Geo, wyraźnie zadowolony. 

- W porządku, Geo - odpowiedział mu Max z równym zadowoleniem. 

Geo zaśmiał się - taka rozmowa bardzo mu odpowiadała. 

Pani Phillips obrzuciła Maxa szybkim jak zawsze spojrzeniem, by 

pokazać, że go zauważyła; nie powiedziała jednak ani słowa. Natomiast Lillian 

popatrzyła na niego chłodno, a potem zajęła się jedzeniem, nie dając po sobie 

poznać, iż dostrzega kogokolwiek za stołem. 

Max nie wytrzymał, tak długo pozostawiony samemu sobie. 

- Czy Pete rozmawiał dziś z panią? Niepokoił się wczoraj, bo wracała 

pani przez bardzo nieciekawą okolicę. Skontaktował się z nami przez radio, 

żeby sprawdzić, czy nic się pani nie stało. 

Nie poruszyła się, podniosła tylko wzrok i popatrzyła na Maxa. 

- Nie podobało mu się, że wracała pani tamtędy po zmroku - mówił dalej. 

- A do tego nie odbierała pani jego telefonu. 

- Przecież byliście wtedy we dwoje na ganku i też mogliście podnieść 

słuchawkę - rzuciła wysuwając brodę do przodu. 

- Ale wiedzieliśmy, że to do pani - odpowiedział Max takim tonem, jakby 

był jej bratem. Uniósł przy tym brodę dokładnie tak, jak to zrobiła Lillian. 

Zamiast odpowiedzi Lillian prychnęła, co miało wyrażać oburzenie, i z 

uwagą zajęła się krojeniem swego centymetrowego kotlecika. 

R S

background image

- Och, Max... - Hanna spróbowała go powstrzymać, ale on nie przestawał 

mówić. 

- Jest pani niedobra dla naszego kochanego Petera. Cóż on takiego zrobił, 

że tak się pani na niego złości? 

Lillian odchyliła się do tyłu, a jej oczy rzucały groźne błyski. Odrzuciła 

serwetkę i podniosła się. 

- Jak to co! - zagrzmiała, po czym odsunęła krzesło i ruszyła szybkim 

krokiem w kierunku schodów. 

- Zła - odezwał się Geo. 

- Rozgniewała się - wyjaśniła mu Hanna. - Max... - zaczęła mentorskim 

tonem. 

- O co chodzi? - spytała pani Phillips patrząc na puste krzesło i nie 

dokończone jedzenie. 

- Ty jej powiedz. - Hanna spojrzała na Maxa, podała mu notes i ołówek. 

Max uśmiechnął się do pani Phillips, szybko coś napisał i podał jej notes. 

Popatrzyła na niego podejrzliwie, po czym powoli wzięła notes i zaczęła czytać. 

Z wahaniem spoglądała to na kartkę, to znów na Maxa. Jeszcze raz przeczytała 

tekst, aż wreszcie odsunęła notes i wróciła do jedzenia. 

Zanim Hanna podała na stół deser, zaniosła do pokoju Lillian jej talerz z 

nie dokończonym jedzeniem, a do tego porcję ciasta. 

- Przepraszam za Maxa - zaczęła. 

Lillian siedziała w swoim pokoju przy oknie, z którego było widać dom 

Hernandeza. Obejrzała się za siebie, wstała, wzięła z rąk Hanny tacę i postawiła 

ją na stole. 

- Dziękuję ci, kochanie. Jesteś zawsze taka dobra. Nie zasłużyłyśmy sobie 

z panią Phillips na tyle serca. Przepraszam za tę scenę. 

- Max to typowy mężczyzna, zawsze bierze stronę drugiego faceta. Jeśli 

tylko dojdzie do konfliktu między kobietą a mężczyzną, żaden z nich nie 

przyzna racji kobiecie. Nie powinien był tak z tobą rozmawiać. Ale ja wiem, 

R S

background image

Lillian, że on wcale nie chciał cię rozzłościć. Było to kłamstwo obliczone na 

zjednanie sobie Lillian. Przecież Max celowo tak się zachował. 

- To nie on, to Pete - przerwała Lillian. - Nie spodziewałam się... Zresztą, 

to nie ma znaczenia. Przepraszam, że się uniosłam. Miałam ciężki dzień... mało 

spałam w nocy. 

- Mogę ci w czymś pomóc? 

- Nie, już wszystko dobrze - odpowiedziała chodząc po pokoju. - Myślę, 

że za mocno wczoraj zareagowałam. Byłam naprawdę głupia. Przecież Peter nie 

miał na myśli nic złego. A zresztą nie wiem. Chce mi się płakać. 

- To czasem dobrze robi - powiedziała ponuro Hanna - ale na ogół potem 

boli głowa. 

Lillian uśmiechnęła się, a po chwili odwróciła w stronę okna i spojrzała w 

kierunku domu Petera. 

- Wiesz, że jest w domu. Czemu nie pójdziesz do niego i nie 

porozmawiasz? - zapytała Hanna. 

- Byłoby mi wstyd. 

- Zupełnie niepotrzebnie. 

- Naprawdę nie potrafię. 

- Będziesz więc odtąd go unikać? 

Lillian jęknęła, a Hanna nie bez zdziwienia spostrzegła, że ta 

nieprzystępna kobieta może być uczuciowa, wrażliwa, a do tego potrafi 

przyznać, że czuje się głupio. 

- Najwyżej powie, że nie chce cię widzieć. 

- No dobrze, pójdę do niego - Lillian wyraźnie zmuszała się do 

odpowiedzi. 

- Musisz, nie jesteś przecież tchórzem - dodała jej otuchy Hanna. - Włożę 

ci kotlet do lodówki, ciasto też możesz zjeść później. A może - dorzuciła wy-

chodząc z pokoju - weźmiesz dwa kawałki i zaniesiesz do Petera? 

R S

background image

- Wybiera się pani do Petera? - usłyszały wesoły głos Maxa. - Dobrze się 

składa, bo muszę się z nim spotkać. Podwiozę panią - powiedział uśmiechając 

się tak, jakby proponował miłą przejażdżkę. 

Jakim prawem Max wszedł na górę? Hanna miała ochotę zrobić mu 

awanturę, ale usłyszała, jak Lillian odpowiada: 

- Dziękuję, Max, chętnie skorzystam. 

Max wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zeszli na dół. Hanna wróciła do stołu 

sama. Wzięła notes i przeczytała, co Max napisał pani Phillips, kiedy Lillian 

wyszła obrażona: „Jeśli pójdzie pani na badanie słuchu, to może będzie pani 

mogła słyszeć wszystko, co się dzieje w tym domu. No i na zebraniach zarządu". 

To było wszystko - nie wyjaśnił jej nic więcej! 

Ale z niego spryciarz. Sam sprowokował Lillian do wybuchu, aby zdała 

sobie sprawę, że postępuje głupio. Gdyby nie to, na pewno nie wybrałaby się do 

Petera. Potrafi manipulować nie tylko Lillian, ale i panią Phillips - doprowadzi 

wreszcie do tego, że staruszka zgodzi się na badanie słuchu. Byłoby wspaniale, 

gdyby udało się jej pomóc! 

Hanna posprzątała w kuchni, a potem opisała pokrótce to, co się 

wydarzyło i zaniosła notatnik do pokoju pani Phillips. Starsza pani nie udawała 

tym razem, że nic nie dostrzega. Przeczytawszy spojrzała na Hannę. Na jej 

twarzy widać było uśmiech. 

- Och, ten Max - powiedziała chichocząc. 

Hanna zabrała się do szycia. Przez cały czas mimowolnie nasłuchiwała, 

czy nie rozlegnie się nagle dzwonek do drzwi. Dom był oczywiście 

pozamykany, jak zawsze po zmroku, i w czasie, gdy pracowała na górze. Robota 

szła jej dzisiaj wyjątkowo gładko. Geo był jeszcze na nogach i nie chciał 

odrywać się od swoich zabawek, ale w końcu nadeszła pora, by położyć go spać. 

Hanna umyła go i rozebrała, a potem pomogła pani Phillips. 

R S

background image

Usiadła wreszcie do maszyny i nagle omal nie podskoczyła ze strachu, 

zobaczywszy kątem oka jakąś postać, zbliżającą się ku niej bezszelestnie od 

strony drzwi. Odwróciła się gwałtownie - był to Max. 

- Jak się dostałeś do środka? Wszystkie drzwi są zamknięte. 

- Każdy prawdziwy policjant da sobie radę z zamkiem. 

- Tam są jeszcze blokady. 

- Ale dzisiaj zapomniałaś ich użyć. Musimy o tym porozmawiać, Hanno - 

jesteś stanowczo zbyt nieostrożna. 

- Mimo wszystko normalna osoba by się tu nie dostała. 

- Normalna osobą by nie próbowała. 

Stał oparty o framugę i przyglądał się jej, trzymając ręce w kieszeniach 

spodni. Wyglądał znakomicie - dumne wargi, ciemne, niesforne włosy, rzęsy, 

których aż szkoda dla mężczyzny. Twarz miał ogorzałą, plecy barczyste - 

zdawałoby się, że udźwignąłby na nich wszystkie możliwe kłopoty. Wpatrywał 

się w Hannę uważnymi oczyma. Teraz to ona, Hanna Calhoun, przykuwała 

uwagę tego mężczyzny. 

- Wszedłem przez drzwi frontowe i to bez problemów, ale na przyszłość 

powinienem mieć swój klucz. 

- Nie - odparła krótko, nawet nie dopuszczając tej niedorzecznej myśli, że 

Max miałby wolny wstęp do jej domu. 

- A co z Lillian? - zapytała po chwili. 

- Kiedy wychodziłem, Peter podawał jej właśnie rękę, a ona podeszła do 

niego. Co było dalej, nie wiem, bo nie lubię wsadzać nosa w nie swoje sprawy. 

Jak on może tak mówić! Dopiero co wszedł cichaczem do jej domu, a 

teraz ma czelność stać przed nią jak gdyby nigdy nic i mówić, że nie lubi 

wsadzać nosa w nie swoje sprawy. Nie mogła powstrzymać się od sarkastycznej 

odpowiedzi. 

- Oczywiście. Ty nigdy się nie narzucasz. 

R S

background image

- No, czasem, kiedy chodzi o ciebie. Naprawdę musisz być bardziej 

ostrożna. To nie jest najspokojniejsza okolica na świecie, możesz mi wierzyć. 

- Każdy tu obserwuje każdego. 

- Mogę ci pokazać całą szufladę z aktami takich przestępstw których 

dokonano na oczach mnóstwa ludzi. 

- Odtąd będę już zamykać te drzwi. 

- Wiesz, Hanno, tak długo już się staram, żebyś zmądrzała. Chodź tu do 

mnie, popracujemy nad tym, czego ci jeszcze brakuje. 

- Max... - powiedziała trwożliwie. 

- Lillian nie wróci tak szybko, może nawet zostanie tam na noc. Amanda 

nas nie usłyszy, a Geo śpi jak suseł - sprawdzałem. Podejdź do mnie, otocz mnie 

ramionami i powiedz, że za mną szalejesz. 

- Max... 

- No to chodź, a ja będę trenował identyfikację ofiary po omacku. Nie 

jestem w tym dobry i muszę poćwiczyć. W naszej pracy to się przydaje - nie 

zawsze jest dobre oświetlenie. Kiedyś było łatwiej, bo można było odróżnić 

kobietę po kolczykach, ale teraz mężczyźni też je noszą, i to nawet w obu 

uszach. 

- Prawie nigdy nie noszę kolczyków - odpowiedziała jak 

zahipnotyzowana, czując, że nie potrafi opanować reakcji własnego ciała. 

- No widzisz - mówił niskim głosem - będę musiał znaleźć inny sposób, 

żeby to poznać. Chodź już do mnie. 

Wstała i podeszła do niego posłusznie, jak asystentka na wezwanie 

hipnotyzera. Max ciągle stał bez ruchu w drzwiach i przyglądał się jej spod 

lekko przymkniętych powiek. Tylko oddech miał trochę szybszy niż zawsze. 

Stanęła przed nim z wyrazem powagi na twarzy. Ona też oddychała 

szybciej, czuła się też nadzwyczaj skrępowana tym, że ma ciało, piersi i biodra. 

Max powolnym ruchem wyjął ręce z kieszeni, wyprostował się, objął ją silnym 

gestem w pasie i przyciągnął ku sobie. Schylił głowę i zaczął ją całować. 

R S

background image

Kiedy wreszcie oderwał usta, Hannie przyszło do głowy, by w ciszy tego 

wielkiego domu zadać pytanie: 

- A co będzie, jak spotka cię zawód? Oczy mu się zwęziły. 

- Hanno, bardzo ciebie pragnę. 

- Wiem. 

- Chodź, będziemy się kochać. 

- Nie... nie wiem. 

- Spędzimy razem ten weekend. Zajmę się tobą, będziesz pod moją 

opieką, nie stanie ci się nic złego - obiecuję. 

- Pomyślę o tym... ale jest jeszcze Geo. 

- On mnie lubi i zgodzi się, żebym był przy tobie. Zobaczysz, że będzie 

mu dobrze. 

- Nigdy nie byłam z mężczyzną, z wyjątkiem tamtego razu. 

- To na pewno nie będzie tak jak wtedy. Obiecuję. 

- Och, Max... - wyraźnie nie była jeszcze przekonana. 

- Nic się nie bój, wszystko będzie dobrze. Naprawdę. 

Pocałował Hannę tak samo natarczywie, jak przedtem. Błądził dłońmi po 

jej ciele, gdy przywarła do niego, uległa i podniecona. Drżała z radości. Gdyby 

tylko zechciał, mógłby w tej chwili posiąść dziewczynę bez słowa sprzeciwu z 

jej strony. 

Nie zrobił tego jednak. Chciał, żeby Hanna sama nabrała przekonania, iż 

go chce, by oddała mu się bez wahania. Chciał, by ona również go zapragnęła, 

by była z nim naprawdę razem.  

Jakże on do niej tęsknił! Oderwał usta od szyi Hanny i spojrzał na jej 

słodką twarz. Była w niej rzadka doskonałość, delikatność rysów - cerę miała 

jak alabaster leciutko zabarwiony różem. Była dla niego promykiem słońca. 

Była piękna. 

Max odczuwał niesmak na samą myśl o Bernardzie i jego zachowaniu, ale 

rozumiał, skąd się wzięło pożądanie tamtego mężczyzny. Żaden facet nie 

R S

background image

oparłby się urokowi Hanny. Gracja, z jaką się porusza, dumna postawa, 

wysokie, pełne piersi, wcięta talia, płynnie przechodząca w bezbłędnie 

uformowane, krągłe biodra - wszystko to składało się na idealną sylwetkę. 

Ujął jej dłoń i przyłożył do swojej. Była od niej dwa razy mniejsza. Max 

miał ręce mocne, brązowe, obsypane na wierzchu ciemnymi włosami, zaś dłonie 

Hanny były pełne czaru kości słoniowej. Pochylił się i dotknął czubkiem języka 

wewnętrzną stronę jej dłoni. 

Zareagowała całym ciałem, gdyż po raz pierwszy odczuła taką pieszczotę. 

Nie zdawała sobie też sprawy, jak silnie w tym momencie działa na Maxa. Była 

jak dziewica - jeszcze nie wszystkiego świadoma, niemal niewinna. 

Wszystko to sprawiło, że poczuł wobec niej ogromną czułość. Żadna 

kobieta nie zawładnęła dotąd w ten sposób jego uczuciami - z drugiej strony w 

życiu Maxa nie było ich znów tak wiele. Hanna jednak była zupełnie 

wyjątkowa. Uśmiechnął się. 

- Chodźmy na dół, wypuścisz mnie z domu. Sprawdzimy przedtem 

wszystkie zamki. 

- A więc wychodzisz? 

Zobaczył, że jest zawiedziona i świadomość tego przejęła go dreszczem. 

- Dasz mi jeszcze buzi na dobranoc? - spytał i uśmiechnął się, kiedy 

skinęła głową. 

W ten pożegnalny pocałunek włożył całe swoje uczucie. Pozwolił, by 

jego namiętność osiągnęła szczyt. 

Delikatnie wodził dłońmi po jej ciele, a wprawa, z jaką to robił, 

zaskoczyła jego samego. Nie miał wiele doświadczenia, a mimo to pieścił ją 

dokładnie tak, jak to sobie wymarzył. Ta dziewczyna go zauroczyła. To 

czarodziejka. 

Powoli zeszli po schodach na dół. Hanna ledwie utrzymywała 

równowagę, Max też zachowywał, jakby był na lekkim rauszu. Sprawdzanie 

R S

background image

zamków zajęło mu zaledwie kilka chwil, nie musiał nawet myśleć o tym, co robi 

- wystarczyło, że obszedł wszystkie drzwi. 

Byli właśnie w kuchni, kiedy przyszła Lillian. Usłyszeli, jak rozmawia w 

holu przez radio CB. Na widok wychodzącej z kuchni pary uśmiechnęła się 

eterycznie i bez słowa popłynęła w górę schodów, zupełnie jakby była w jakimś 

somnambulicznym transie. 

- Pogodzili się - odgadł Max. Hanna z poważną miną skinęła głową. 

- Dobrze, że nie zamierzałem tu dziś nocować. Nie przyszło mi do głowy, 

że Pete pozwoli Lillian wyjść. 

- Nigdy jeszcze nie spędziła nocy z mężczyzną. 

- Nie za pierwszym razem - zaoponował. 

- Nigdy. 

- Właściwie to nie możemy wyrzucić stąd pani Amandy, kiedy już się 

wprowadzę. Jesteśmy jej bardzo potrzebni. Poza tym nie możemy jej wypraszać 

z racji tego funduszu założonego dla Geo. 

- Wcale tego nie zamierzałam robić. 

- Ale jeśli ona odzyska słuch, to będziemy musieli zachowywać się cicho, 

kiedy będę gonił za tobą po domu. 

- Co ty mówisz, Max! 

- No tak - powiedział zadowolony z siebie. - Przychodzi taki moment, że 

mężczyzna musi gonić za kobietą. A ona wtedy ucieka z piskiem. 

Ale Hannie przypomniało się, jak Bernard brutalnie zrywał z niej ubranie. 

Zadrżała, a Max zrozumiał, że nie jest to dreszcz pożądania, które domaga się 

zaspokojenia, ale dreszcz przerażenia. Spokojnym, łagodnym głosem zaczął 

mówić o czym innym. Coś mu odpowiadała, ale widział, że myślami jest gdzie 

indziej. 

Jak mógł być tak głupi, jak mógł żartować na ten temat, skoro Hanna 

mówiła mu, w jaki sposób Bernard ją zgwałcił. Zachował się jak patentowany 

głupiec. Dziewczyna znów zamknie się w sobie, tak jak to było na początku, a 

R S

background image

on będzie musiał długo pracować nad tym, by odzyskać jej zaufanie. Jedyna 

nadzieja, że nie zepsuł wszystkiego. 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

W dniu święta Czwartego Lipca policja była szczególnie potrzebna, żeby 

kierować tłumami i ruchem na drogach, no i oczywiście zapobiegać 

przestępstwom. Dlatego też piknik zorganizowano trzeciego lipca. Ale nawet 

tego dnia nie wszyscy mogli wziąć w mim udział. Dla ludzi z sił porządkowych 

- łącznie z ochotnikami, którzy zgłosili się do pomocy na okres święta 

narodowego - był to pracowity tydzień. 

W ostatnich latach dyskutowano w Stowarzyszeniu nad tym, czy nie 

przełożyć pikniku na jakiś inny termin. Nie byłaby to decyzja łatwa, bowiem 

impreza ta miała długą tradycję, zapoczątkowaną jeszcze przez obywatelskie 

siły porządkowe. W tych dawnych czasach, kiedy powstała tradycja święta 

pokoju i wolności, nie było takich mas ludzkich i uroczystości przebiegały 

spokojniej. Czwarty lipca stanowił nadal bardzo odpowiednią datę dla takich 

obchodów, datę, która potrafiła unaocznić, jak istotną sprawą jest zachowanie 

obu tych wartości jednocześnie - wolności i pokoju. 

Padało. Prognoza pogody przewidywała co prawda tylko małe 

zachmurzenie, ale kaprysów aury w tej części Stanów nigdy nie udało się 

bezbłędnie odgadnąć. Lało jak z cebra, wiatr był zimny, jesienny. Hanna 

wyjrzała przez okno sypialni i momentalnie zorientowała się, że Lillian nad 

żadne jezioro nie pojedzie. Było też jasne, że w taki dzień nikt nie wybierze się 

na piknik. Cała czwórka musi więc zostać w domu - Lillian, Geo, ona i Max. 

Ponura pogoda udzieliła jej takiegoż samego nastroju. 

Wstała z łóżka, nałożyła dżinsy, żółty sweter i żółtą opaskę na włosy. 

Umalowała sobie usta, posmarowała je błyszczykiem i założyła klipsy. To musi 

dać Maxowi do myślenia. Mówiła mu przecież, że rzadko nosi coś w uszach. 

R S

background image

- Pada - powiedział Geo, wyjąwszy z ust swoje „cygaro". 

- Tak. Zrobimy sobie piknik w domu.  

Nałożyła mu sweterek i sztruksowe spodnie, a potem poszła obudzić 

panią Phillips. Zastała ją siedzącą na łóżku. Hanna podeszła bliżej i uśmiechnęła 

się serdecznie. Ale pani Amanda nie zareagowała. Nieruchomym wzrokiem 

spoglądała na zacinające w okno strugi deszczu. Ta niepogoda musi działać na 

nią przygnębiająco - pomyślała Hanna ścieląc łóżko. Zrobiło jej się żal starszej 

pani. Nagle usłyszała za sobą skrzeczący głos. 

- Bardzo lubię taką pogodę. Kiedy byliśmy dziećmi, chodziliśmy w taki 

dzień na strych i ubieraliśmy się w stare łachy. Deszcz stukał o dach i było 

cudownie. 

Hanna popatrzyła na nią zdumiona. Usłyszała przed chwilą więcej słów, 

niż pani Phillips wypowiedziała kiedykolwiek w ciągu ostatnich dwóch lat. 

Trudno jej było wyobrazić sobie tę staruszkę jako dziecko, które śmieje się i 

bawi z rówieśnikami. Co stało się ze wszystkimi tymi dziećmi? Też są stare albo 

dawno poumierały. Jakie to smutne... 

- To jest najprzyjemniejszy zapach, jaki znam - mówiła dalej pani 

Phillips. - Wciągnij głęboko powietrze, a uwierzysz w boginię ziemi, we 

wszystkie wspaniałe, stare misteria. Czujesz to świeże powietrze? - spytała, ale 

w jej spojrzeniu była iskierka kpiny, wręcz cynizmu. - Pewnie jest potwornie 

zanieczyszczone dymami i całą tą okropną chemią. Ale dla mnie pachnie 

wspomnieniami dawnych, wspaniałych czasów. 

A więc ta uparta kobieta o wyglądzie starego ptaka była w głębi duszy 

romantyczna?  

Nigdy dotąd nie raczyła podzielić się z nikim tymi refleksjami. Co za 

egoizm! Hanna stała nieruchomo, uśmiechając się do niej z nadzieją, że powie 

coś więcej, ale pani Phillips podniosła się powoli i zaczęła ubierać. 

Z łazienki wyszła Lillian, pośpiesznie zbierając rzeczy, które musiała 

zabrać ze sobą. Czyżby miała zamiar wyjechać mimo niepogody? Trochę to za-

R S

background image

skoczyło Hannę, ale szybko uświadomiła sobie, że osoby tak zorganizowanej i 

energicznej nie zatrzyma w domu byle deszcz. 

Hanna zeszła z synem do kuchni, żeby przyszykować śniadanie. W chwilę 

później była tam już pani Phillips, a za nią zjawiła się Lillian, która 

błyskawicznie zjadła, schwyciła swoje rzeczy i wybiegła, uśmiechając się 

promiennie! 

Hanna napisała w notatniku jedno słowo: „nieustraszona". Miała 

wrażenie, że pasuje ono do Lillian. Pani Phillips skinęła głową i jadła dalej. Po 

chwili wahania Hanna napisała: „Czy porozmawia pani z rodziną?" 

Staruszka zwlekała z odpowiedzią. Kiedy już Hanna straciła nadzieję, że 

coś od niej usłyszy, pani Amanda powiedziała: 

- Zobaczę. Tylko im nie zdradź, że mogę mówić. 

Hanna zastanawiała się, czy pani Phillips długo jeszcze będzie tak 

postępować. Jest wściekła na swoją rodzinę, więc milczy, by ich ukarać. Ludzie 

bywają tacy trudni - wymierzają karę innym, a na ogół sami cierpią na tym 

najbardziej. 

Zastanawiała się nad tym odkryciem, a jednocześnie patrzyła na Geo, 

który w skupieniu zajadał jajecznicę z grzanką. To takie kochane dziecko, a 

przecież jego dziadkowie nie chcą go nawet znać. Była to dla Hanny nowa myśl. 

Dotychczas czuła się wyklęta przez swoich rodziców. Teraz zrozumiała, że 

przecież w gruncie rzeczy to oni sami odizolowali się i stracili najwięcej. 

Po panią Phillips przyjechało trzech siostrzeńców. 

Byli bardzo mili, śmiali się głośno - ogólnie wyglądali na bardzo 

uradowanych ze spotkania. Staruszka przyjmowała to z tak stoickim spokojem, 

że aż Hanna miała ochotę kopnąć ją w kostkę. Wszyscy trzej pamiętali o tym, by 

powiedzieć Hannie, że są jej wdzięczni za opiekę. Otulili panią Amandę w 

ciepły koc, a jeden z nich zaniósł ją do wielkiego auta stojącego przed wejściem. 

Tej wspaniałej maszyny nie dałoby się nazwać samochodem - był to 

najprawdziwszy automobil. 

R S

background image

Odjechali, a Hanna i Geo zostali sami w domu. Po raz pierwszy od tak 

dawna byli sami i po raz pierwszy Hanna odczuła przyjemność z tego powodu. 

Dotychczas zawsze myślała o samotności jako o odrzuceniu, ale teraz gotowa 

była zmienić zdanie. Chcąc nie chcąc musiała przyznać, że stało się to za sprawą 

Maxa - mężczyzny, który mówił o sobie, że nie lubi wtrącać się w sprawy 

innych. 

Na myśl o Maxie uśmiechnęła się. Poszła do garażu i przyniosła całe 

naręcze suchych szczap, a potem rozpaliła ogień w kominku. Jego obramowanie 

było zrobione z orzechowego drewna, pomalowanego później okropną farbą. 

Hanna powiedziała sobie, że musi kiedyś zedrzeć jej resztki, by stare drewno 

odzyskało swoją urodę. 

Max przyszedł o dziesiątej, wnosząc ze sobą powiew świeżego, 

wilgotnego powietrza i radosny nastrój. Wielki dom natychmiast wypełnił się 

obecnością mężczyzny, który wyszczerzył zęby w uśmiechu, cmoknął Hannę w 

policzek i rozgarnął czuprynę Geo. 

- Tak to sprytnie urządziłem, że mam wolny cały weekend. Miałem 

odpracowane tyle sobót, że musieli mi dać wreszcie wolne - roześmiał się, a 

Geo zawtórował mu ochoczo. 

Max przyniósł ze sobą całe mnóstwo smakołyków. Zanieśli je wszystkie 

do kuchni i powyjmowali z plastikowych torebek. Jak to było do przewidzenia, 

kupił butelkę wina, sałatkę jarzynową, bułki z kiełbaskami, prażynki, fasolkę w 

ostrym sosie, całego melona, a do tego paczkę sztucznych ogni. 

- Zapalimy je na ganku zamiast prawdziwych fajerwerków. 

- Geo jest za mały na sztuczne ognie. 

- Ale ja nie. 

- Pani Phillips opowiedziała mi dziś, jak była dzieckiem i bawiła się na 

strychu w przebieranie. Wiesz, że to wcale nie było smutne. Takie sobie miłe 

wspomnienie. 

R S

background image

- Kiedy ona... jeśli ona odzyska słuch, to może być zupełnie przyjemną 

osobą. 

- Sprytnie z nią postępujesz. Kusisz ją, żeby się zgodziła na to badanie. 

- To dobrze, że jej tu dziś nie ma. Traktuje mnie trochę jak lisa w kurniku. 

- A czy tak nie jest? - spytała z zalotnym uśmiechem Hanna. 

- No tak - pocałował ją w odpowiedzi, potem spojrzał na nią i pocałował 

raz jeszcze. 

Mimo że pocałunek był rozkoszny, odezwał się w niej sygnał alarmowy. 

Nie cofnęła ust, ale lekko zesztywniała, jakby starając się na siłę zachować nad 

sobą kontrolę. 

Poczuł to od razu. Nie śpieszył się, miał cały weekend - całe długie dwa 

dni. 

- Wyglądasz jak promień słońca w tę okropną pogodę. 

- Chodź, usiądziemy przy kominku - zaproponowała. 

- Och - tym dźwiękiem Max wyraził wszystko. - Znakomicie. Zimny, 

deszczowy dzień, piękna blondynka, ogień w kominku. Szkoda, że jeszcze za 

wcześnie na wino. 

- Ja prawie nigdy nie piję - odpowiedziała. 

- Ale dziś jest szczególna okazja. Wypijemy trochę do obiadu. 

Duży dom był stworzony do gry w chowanego, bawili się więc z Geo, 

zamieniając kolejno rolami. Kiedy potem przyszła kolej na zabawę w kotka i 

myszkę, Max był dużym, przyczajonym kotem, który rzucał się na Hannę i jej 

synka - dwie piszczące i śmiejące się myszy. 

Wreszcie zziajani, zmęczeni tymi harcami, postanowili złapać chwilę 

oddechu. Położyli przed kominkiem dwie duże poduszki zrobione przez Hannę i 

ułożyli się na nich, wszyscy w znakomitych humorach. W tym ogromnym 

salonie nie było prawie mebli - z wyjątkiem stolika i paru bujanych foteli. Na 

podłodze królował dywan pani Phillips. 

R S

background image

Kiedy zaczął doskwierać im głód, rozłożyli w kominku arkusz 

aluminiowej folii - by tłuszcz nie kapał na palenisko - i nad rozżarzonymi 

węglami upiekli na patykach kiełbaski. Zjedli je, popijając winem, na kocu 

przed kominkiem. Deser w postaci melonów wzięli na ganek, żeby nie poplamić 

podłogi lepkim sokiem. 

Geo przy jedzeniu melona oczywiście cały się upaprał, więc Max wziął 

go na ręce i zaniósł do łazienki, gdzie Hanna przygotowywała już kąpiel. Malec 

był tak zmęczony, że gdy parę minut później zanieśli go do łóżka, zasnął, zanim 

jeszcze oboje wyszli z pokoju. 

- Dobrze dajesz sobie radę z dziećmi - powiedziała Hanna. Zaczęła 

odczuwać zdenerwowanie. Czy to już? 

- To dla mnie nie pierwszyzna - odpowiedział zupełnie naturalnie. 

Zszedł po schodach pierwszy, a ona za nim. W drzwiach do jadalni 

odwrócił się, popatrzył na nią i wyjaśnił: 

- Moi krewniacy mają małe dzieci. Dlatego idzie mi to tak dobrze, no i 

ogólnie jestem utalentowany. 

- I do tego skromny. 

- Ludzie prawdziwie utalentowani są zawsze skromni - odpowiedział, 

zabawnie zadzierając do góry głowę. 

- A jak to jest z wybitnymi kobietami? 

- Niektóre też są skromne, ale większość z nich to chwalipięty. Co jest 

zresztą zrozumiałe, bo kobiet wybitnych jest niewiele. 

- Co ty mówisz! Wybitnych kobiet nie jest wcale mniej niż mężczyzn. 

- Gadasz bzdury, Hanno. Od mężczyzn oczekuje się, że będą wybitni, no 

to tacy są. Stąd mężczyzna akceptuje swoje zdolności i nie przechwala się nimi, 

a kiedy kobieta - od której nikt nie wymaga, żeby była niezwykła - okazuje się 

naprawdę wybitna, to chodzi dumna jak paw i pieje z zachwytu nad sobą. 

- Kobiety nie pieją, bo nie są kogutami. 

- No to gdaczą jak kury. No już dobrze, przebierz się, będziemy malować. 

R S

background image

- Malować? - powtórzyła zdumiona. Kiedy wyobrażała sobie ten 

weekend, nie przyszło jej do głowy, że jedną z atrakcji, jaka ich czeka, będzie 

akurat malowanie. - Co mamy malować? 

- Jadalnię. Mam rzeczy w samochodzie - odpowiedział roztargniony. 

Zdjął sweter i został tylko w niebieskiej koszuli. Poszedł do auta, skąd przyniósł 

złożone arkusze płótna do zasłania podłogi i robocze fartuchy. 

Miał więc zamiar malować! Przebrała się szybko na górze i wzięła się do 

pracy. Max przyniósł magnetofon kasetowy, więc przez następne dwie godziny 

niewiele mówili, umilając sobie robotę słuchaniem muzyki. W narożnikach Max 

używał ławkowca, ale ściany i sufit malował przy pomocy wałka na długim 

uchwycie. Pomalowanie całego pokoju zajęło im jedną czwartą tego czasu, 

który musiałaby poświęcić pracując w pojedynkę. Sufit był gotowy w pół 

godziny, a ściany okazały się absolutnym drobiazgiem. To zdumiewające, ile 

znaczą męskie bicepsy. Tak, mięśnie i wzrost tłumaczą wszystko. Max pracował 

bez chwili przerwy i bez zbędnego ruchu. 

Geo zszedł do nich, ubrany w lekką, flanelową piżamę i stojąc w 

drzwiach patrzył, jak pracują. 

- Cześć Geo, mam coś dla ciebie - powiedział Max. 

- Tylko bez prezentów - ostrzegła Hanna. - Nie cierpię dzieci, które witają 

gościa pytaniem: „Co mi przyniosłeś?" 

- Zgódźmy się, Hanno, że to ciebie nie dotyczy, bo to sprawa tylko 

między Geo i mną. 

Ze sterty rzeczy, które przyniósł ze sobą, wyjął zestaw plastikowych 

elementów. Rozpakował go, pomajstrował chwilę i już miał zmontowany tor 

samochodowy w kształcie spirali. Ustawił go tak, by początek spirali znajdował 

się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, po czym pokazał chłopcu kolorowy 

samochodzik i umieścił go na szczycie. Auto błyskawicznie objechało cały tor, a 

na końcu popędziło po podłodze przez pół pokoju. 

R S

background image

Geo ze śmiechem pobiegł po samochodzik, a dorośli wrócili do pracy. 

Zrobili tylko jedną przerwę na przygotowanie zapiekanki i sałatki z melona. 

Resztę czasu zajęło im malowanie holu. Geo nie odzywał się ani słowem - 

słyszeli tylko, jak biega po samochodzik, żeby znów ustawić go na czubku 

spirali. 

- Jesteś naprawdę niezwykły - powiedziała Hanna, a kiedy Max 

przytaknął, roześmiała się i klapnęła go w pośladek. 

- Lubię agresywne kobiety - odparł z przemądrzałym uśmiechem. 

Wykąpali się kolejno i przebrali do kolacji. Jedzenie czekało gotowe, 

usiedli więc znów na poduszkach przy kominku, który Max rozpalił od nowa. 

Geo usiadł mu na kolanach, a on czytał malcowi historyjkę ze starej, rozlatującej 

się książki. Chłopiec zasnął w połowie, ale Max czytał do końca, bo sam bardzo 

lubił tę opowiastkę. Kiedy skończył, zamknął książkę i spojrzał Hannie w oczy. 

Wzrok miała czuły, łagodny. 

- Naprawdę jesteś wyjątkowy - szepnęła. 

- A przecież nawet jeszcze nie zacząłem się starać - odpowiedział. - 

Zostań tutaj - przykazał, po czym podniósł się z uśpionym Geo w ramionach i 

zaniósł go po schodach na górę. Nieobecność Maxa trwała dość długo; w końcu 

Hanna postanowiła zobaczyć, co się dzieje. Spotkała go w korytarzu - 

najwyraźniej czekał tam na nią. - A teraz mam dla ciebie niespodziankę.  

Poczuła się niepewnie. Rozchyliła lekko usta, jakby chciała coś 

powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Patrzyła na niego 

wyczekująco. 

- Przyniosłem kasetę z filmem... Może przeniesiemy telewizor i video do 

salonu i postawimy przy kominku? 

Skinęła głową. Znieśli wszystko na dół, Max dorzucił drew do ognia i 

poprawił poduszki. Położyli się obok siebie naprzeciw telewizora i na kilka 

godzin powędrowali w świat pełen czarodziejskich zaklęć, wzruszeń i 

niespełnionej miłości. Hanna czuła się jak zauroczona. Od czasu do czasu 

R S

background image

spoglądała na mężczyznę leżącego obok niej. Patrzył na ekran w skupieniu, a 

ona zastanawiała się, jak do tego właściwie doszło, że zakochała się w kimś tak 

obcesowym i przebiegłym. 

Nie było filmu, który nadawałby się lepiej do tego, by ją wprowadzić W 

odpowiedni nastrój, aniżeli ta piękna historia miłosna. Kiedy film się skończył, 

Max uśmiechnął się do Hanny i przeciągnął się z wolna, prostując swe 

wspaniałe ciało. 

- Chyba już czas, żebym wracał do siebie, prawda? - powiedział 

założywszy ręce z tyłu głowy. 

Chce wyjść w takiej chwili? Będąc z nią sam na sam w pustym domu nie 

tylko nie dotknął jej, ale nawet nie pocałował... Max przyglądał się Hannie wy-

czekująco. Pochyliła się nad nim, dotknąwszy piersiami muskularnego torsu, 

dosięgnęła ustami policzka, a potem warg. Nie poruszył się. 

Trzymając wciąż ręce z tyłu głowy pocałował ją w szyję, w to delikatne 

miejsce poniżej ucha. Czuła napięcie jego mięśni, coraz głośniejszy, 

przyspieszony oddech. Położyła mu ręce na piersi i odruchowo pogłaskała po 

napiętej koszuli, a zaraz potem przywarła do niego całym ciałem. Z rozkoszą 

wsunęła palce w gęstwinę jego włosów. Dotąd czytała jedynie o podobnych 

pieszczotach, a teraz dowiedziała się, że istnieją naprawdę, że to nie literackie 

fantazje. Zaczęła drżeć. 

Wtulał nos w jej policzki, a potem świdrował nim w uchu, doprowadzając 

Hannę do szaleństwa. Ręce miał jednak przez cały czas nieruchome. Przynaglała 

go nieartykułowanymi odgłosami. 

- Czego chcesz? - wyszeptał. 

- Obejmij mnie. 

Westchnął głośno i powiódł ręką po plecach dziewczyny. Powolnym, 

delikatnym ruchem obrócił ją tak, by oboje znaleźli się twarzą w twarz, leżąc na 

boku. Wprawnie rozpiął koszulę - najpierw jej, potem swoją. Nie śpieszył się. 

R S

background image

Jakby zapominając o ubraniu, całował ją w szyję i przesuwał dłoń wzdłuż boku, 

od bioder aż po żebra, ale nie dalej. 

Wiedział, że już nad nią panuje, że doprowadził ją do takiego momentu, z 

którego nie ma odwrotu. Była coraz bardziej aktywna w miłosnej grze, nie 

zdając sobie do końca sprawy, do czego on zmierza ani też, że sama mu w tym 

pomaga. Nie miała pojęcia, że działa na Maxa do tego stopnia podniecająco. 

Szarpała go za ramiona, przyciągała je ku sobie, wiła się szukając najlepszej 

pozycji dla swego ciała, wzdychała i jęczała, całując swego partnera 

zachłannymi ustami. 

Sprytnie rozchylił koszulę, tak by pochyliwszy się, mógł wreszcie zsunąć 

z niej bluzkę i delikatnie otrzeć się muskularnym, włochatym torsem o jej 

rozbudzone nagie piersi. Przylgnęła do niego, zwijając się niczym sprężyna. 

Wtedy on przesunął nie ogoloną brodą po jej brzuchu, powoli zataczając ustami 

kręgi, całując i liżąc jej podniecone ciało. 

Przy świetle ognia wyzwolił Hannę z ubrania, demonstrując tę samą 

wprawę, jaką widać było, kiedy rozbierał Geo do snu. Ale z nią robił to tak 

powoli! Pomagała mu w tym ochoczymi i zwinnymi ruchami palców. Był 

oczarowany tą namiętną dziewczyną, zupełnie nieświadomą tego, jak 

uwodzicielsko działa na niego jej zapał. I wreszcie dotknęła go tam. 

Pochyliła głowę, wodząc ustami po całym jego ciele. Spirala namiętności 

tworzyła teraz coraz mniejsze kręgi, nabierając pędu... Ręce ich obojga stawały 

się coraz bardziej natarczywe, oddechy coraz gorętsze. 

Nie mogła tego dłużej wytrzymać. 

- Max... - wyszeptała jego imię błagalnym tonem. 

- Hanno... 

- Chcę być twoja, rozumiesz? Rozumiesz, Max, chcę być twoja! 

Pragnęła go rozpaczliwie i powtarzała to podniecające ją samą zdanie 

kilkakrotnie, coraz szybciej i szybciej, gorączkowym, pełnym ponaglenia 

głosem. 

R S

background image

Była gotowa, czuła to, mimo tkwiących gdzieś w zakamarkach pamięci 

obaw przed rozdzierającym bólem, którego nie mogła zapomnieć. Kiedy jednak 

wtopił się w żar jej ciała, oboje byli zaskoczeni łatwością, z jaką przyjęło ono tę 

inwazję. To było piękne. Wprost cudowne. Ruszył do natarcia, a wrażenie 

nasilało się. Westchnęła głęboko. Nie zadowalało ją już bierne odczuwanie jego 

ruchów. Zaczęła odpowiadać na pchnięcia, a spirala zwężała się coraz bardziej, 

sięgając coraz wyżej i wyżej... Jej krzyk zabrzmiał tak cudownie, że 

usłyszawszy go, Max dołączył do niej u szczytu rozkoszy, a potem mocno objął, 

kiedy już swobodnie szybowali, powoli zapominając o przeszywającym 

dotknięciu raju. 

Leżeli przytuleni do siebie. Tylko czasem Max słyszał cichy pomruk 

zadowolenia, wydobywający się z ust Hanny. Delikatnie trącił ją nosem w szyję. 

- Jesteś cudowna - powiedział. 

- A ty jesteś wspaniały. 

- Bardzo się starałem. 

- No i udało się. 

- Boję się, że teraz ty zrobisz się zarozumiała, wiedząc, jaka potrafisz być 

świetna. 

- Naprawdę tak uważasz? 

- Tak, byłaś nadzwyczajna - powiedział całując ją w policzek. Z 

wysiłkiem uniósł się na łokciach. 

- Nie wiedziałam. 

- Szczerze mówiąc, ja sam nie przypuszczałem, że potrafisz być taką 

cudowną kochanką. 

- Masz w tych sprawach dużo doświadczenia, prawda? 

- Znam to głównie z przechwałek innych. 

- Czyżby kobiety się tym chwaliły? 

- Nie, słuchałem mężczyzn. 

- Myślałam, że wybitni mężczyźni nie muszą się chwalić. 

R S

background image

- Jedno nie wyklucza drugiego. 

- Tobie pozwalam na przechwałki. Jesteś naprawdę wyjątkowy. 

- Ty też. Było nam razem tak cudownie. Dziękuję ci za to, Hanno. 

- Och, Max, mówiłam ci już, że to ty byłeś nadzwyczajny. 

- Staram się jak mogę, proszę pani. Roześmiała się, a on nagle ziewnął 

potężnie. 

- Jest jeszcze wcześnie, a ty już jesteś taki zmęczony - zażartowała z 

niego. 

- Przypomnij sobie, Hanno, że już dawno temu powiedziałem ci, że muszę 

iść. Co by nie mówić, dzień mi upłynął na malowaniu, że nie wspomnę już o 

karmieniu i zabawianiu ciebie i Geo. Byłem zmęczony i marzyłem tylko o 

jednym - żeby pójść wreszcie spać. No i popatrz, co ci się udało ze mną zrobić. 

Leżę teraz na podłodze goły jak niemowlę i patrzę na ogień w kominku. 

Klasyczna scena kuszenia, prawda? A ty, uwodzicielko, znów chcesz mnie 

zwabić. To temu ma służyć ta ponętna nagość... 

- Max, nie... 

- Ja to wiem. Widzę, kiedy chcesz mnie skusić. Chcesz, żebym ciebie 

spróbował. Czy w ten sposób? Chcesz, żebym położył tam rękę i żebym to 

zrobił, prawda? 

- Chyba nie... ale... 

- Chcesz, żebym wtulał się czubkiem nosa w twój brzuszek, o tak, 

prawda? 

- Max, zachowuj się przyzwoicie. 

- Już za późno. Kiedy zaczynasz coś z takim pobudliwym mężczyzną, to 

musisz uważać. 

Roześmiał się i zaczął robić wszystko to, na co miał ochotę. Tym razem 

nie była ani onieśmielona, ani przerażona. Wiedziała, jak może jej być dobrze, 

czuła, że Max to zupełnie inny mężczyzna. Rozkoszowała się jego obecnością, 

nie czując ani odrobiny lęku. 

R S

background image

Bez pośpiechu pokazywał jej, jak można całować i pieścić całe ciało. 

Ciekawość dodała jej odwagi i wyprawa okazała się rozkoszna i dla niej, i dla 

niego. 

- Czy tak lubisz? 

Wciągnął powietrze przez zęby i odpowiedział: 

- To... bardzo przyjemne. 

Dotknęła go jeszcze raz w to miejsce. I jeszcze raz. Czuła nasilające się 

drżenie swojego ciała. Leciutko przebiegała paznokciami po jego skórze. 

- A to lubisz? - spytała. 

- Czy lubię co? - udał, że nie wie, musiała więc powtórzyć pieszczotę 

jeszcze raz i drugi. Parę razy ugryzła go delikatnie, aż wreszcie Max uniósł się, 

przewrócił ją na poduszki i położył na plecach. 

Śmiejąc się ułożyła ręce ponad głową, a on usiadł w kucki i przypatrywał 

się jej z podziwem. Zarumieniła się na myśl o tym, jak wyzywająco musi teraz 

wyglądać. Wprost pożerał ją wzrokiem. Hannie ogromnie podobało się, że robi 

na Maxie takie wrażenie, że znów jej pragnie, choć przecież niedawno nasycił 

swe pożądanie. 

Teraz on z kolei zaczął ją wabić - powoli, spokojnie, delikatnie. A ona 

rewanżowała mu się tą samą pieszczotą - ręce, którymi dotykała jego ciała, 

powtarzały przez niego przebyte szlaki. Kochali się słodko i czule. 

Musiało minąć dużo czasu, bo ogień na kominku już przygasł - tak samo 

zresztą jak ogień w ich ciałach. 

- Przyjdziesz do nas jutro? - spytała ziewając. 

- Przecież zostaję tu na noc. - Popatrzył na nią zaskoczony. 

- O nie, nie możesz. Sąsiedzi się dowiedzą... 

- Przecież już i tak wszystko wiedzą. Byliśmy tu cały czas na dole, tylko 

przy świetle z kominka. Sprawa jest jasna. 

- Max, powiedz mi, co ja mam robić? Pytanie było retoryczne. 

- Pozwól mi spać w twoim łóżku. 

R S

background image

- Nigdy nie spałam z mężczyzną. 

- To poszerzy twoje doświadczenie. 

- Nie mogę. 

- Naprawdę? Bo ja chętnie. 

- Jeszcze nie. 

- No to przyjdę jutro, wcześnie rano. 

Wstał, pogładził ją po włosach i pozbierał swoje rozrzucone rzeczy. Po 

chwili słyszała już trzask zamykanych drzwi. 

W sumie żałowała, że wyszedł, ale ujął ją tym, iż zrobił to, o co go 

poprosiła. Jej dotychczasowe bariery psychiczne runęłyby z łatwością. Kochał 

się z nią w sposób tak naturalny... Ciekawe, czy miał dużo praktyki w tych 

sprawach? 

Po raz pierwszy przyszło jej do głowy pytanie, czy sypiał z innymi 

kobietami. Był starszy od Hanny o sześć lat, namiętny... Pewnie tak, inaczej 

skąd ta wprawa? Skąd ten spryt w postępowaniu z kobietami? Był cudowny. 

Max dotrzymał słowa i przyszedł nazajutrz rano. Weekend był jak z bajki. 

Pogoda utrzymywała się bez zmian - pod psem. Nie było powodu, żeby 

wychodzić z domu, więc się nie ruszali, poza krótką wyprawą do sklepu po 

farbę. Musieli pomalować frontową sypialnię w północnej części domu. Max 

wybrał kolor purpurowy. 

- Purpurowy? - spytała sceptycznie. 

- Tak, purpura oznacza namiętność. Zawsze ją lubiłem. Mama zrobiła mi 

kiedyś purpurowy tort na urodziny. Jak się wprowadzę, to może być mój pokój. 

- Tuż obok jest pokój Lillian. 

- Nie szkodzi, i tak nie będę słyszał, jak chrapie - dzielą nas dwie szafy. 

Albo będę spał z tobą, w twoim pokoju. 

- Max, nie wolno ci się tu wprowadzić. 

Sama była zdziwiona swoimi słowami i tym, że zamiast „nie możesz" 

przeszła do stanowczego „nie wolno". 

R S

background image

Max uśmiechnął się tylko i kupił purpurową farbę. 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Po wymalowaniu sypialnia miała kolor intensywnej purpury. Tak 

intensywnej, że robiło to wręcz okropne wrażenie. Max patrzył na ściany; 

stojąca obok niego Hanna była oszołomiona końcowym efektem. 

- Nigdy jeszcze nie wybierałem koloru do malowania - powiedział 

śmiejąc się, wyraźnie zadowolony z siebie. 

Co mogła na to powiedzieć? Zamknie ten pokój na cztery spusty, aż Max 

o nim zupełnie zapomni, a może nawet odejdzie, a wtedy pomaluje go na 

jasnożółto. 

- Wyszło... bardzo purpurowo. 

- Tak. Intensywnie purpurowa - odpowiedział z satysfakcją. 

Jak kobieta powinna powiedzieć mężczyźnie, że ten ma okropny gust? 

Zwłaszcza, jeśli ona mu się podoba? 

- Czy zostaniesz dziś na kolacji? 

Spodobało mu się to niedopowiedziane zaproszenie i podszedł, by ją 

uścisnąć. 

- Lubisz mnie, prawda? 

- Wiesz, chodzi mi o to, że gdybyś został tu z Geo, to ja mogłabym się 

zgłosić do patrolu Straży Obywatelskiej. Było tyle roboty w święto Czwartego 

Lipca, że nie starczyło nam ludzi na obsadzenie wszystkich stanowisk. 

- Mam siedzieć przy dziecku? - spytał z nieprzeniknionym wyrazem 

twarzy. Podobało mu się, że Hanna traktuje go jak przyjaciela, na którego może 

liczyć i to, że czuła się odpowiedzialna za bezpieczeństwo w swoim rejonie. Ale 

ona pomyślała, że uraziła Maxa swą prośbą. 

- Wiesz, że w taki weekend tak samo trudno byłoby mi znaleźć kogoś do 

dziecka, jak ochotnika do patrolu. Pomyślałam sobie, że... 

R S

background image

- Położymy Geo na tylnym siedzeniu i razem pojedziemy na patrol. 

- Och Max, naprawdę? 

- Znasz powiedzenie „wakacje kierowcy"? 

- Rozumiem - odpowiedziała z uśmiechem. - Policjant spędza wolny czas 

w patrolu Straży. Idę zadzwonić do Petera. Na pewno się ucieszy. 

Wylosowali dyżur między dwunastą w nocy a drugą. Max powiedział, że 

nie odpowiada mu ta pora, ona jednak starała się mu to jakoś osłodzić. 

- Położysz się wcześniej do łóżka i wcale nie będziesz miał za mało snu. 

Napracowałeś się i wiem, że musi cię wszystko boleć. Mam na myśli malowanie 

- dodała widząc, że Max ledwie powstrzymuje uśmiech. 

- Tak. Bolą mnie mięśnie. Chyba potrzebny mi jest masaż. Chodźmy, 

zamkniemy Geo w piwnicy. 

- Max, nie objawiasz żadnych ojcowskich uczuć. 

- Ze wszystkich dzieci, jakie znam, najbardziej podoba mi się Geo. To 

świetny chłopak. 

- Chyba cię lubię, Maxwell. 

- Ale pytanie brzmi, czy lubisz mnie wystarczająco. 

- A ile ci potrzeba, żebyś był zadowolony? 

- Chciałbym, żebyś zdjęła z siebie ubranie i położyła się na tych 

poplamionych szmatach. Zrobimy uroczyste otwarcie purpurowej komnaty. 

Oczywiście żartował, ale ona wzięła te słowa poważnie. Rozpięła bluzkę, 

a jego zaskoczenie ustąpiło po chwili miejsca namiętności. 

- Gdzie jest Geo? - spytał. 

- Ogląda kasetę dla dzieci. 

Zamknął drzwi na zasuwkę, tak by chłopiec nie mógł ich zbyt szybko 

otworzyć i by wiedzieli zawczasu o jego przyjściu.  

Ściągnął z siebie ubranie. Hanna wyciągnęła się posłusznie na podłodze, a 

Maxa tak zachwycił ten widok, że musiał się nim najpierw nasycić - a dopiero 

po chwili ukląkł obok dziewczyny i położył ręce na jej ciele. 

R S

background image

- Kręci mi się w głowie - powiedziała. 

- Do diaska, jeszcze nigdy nie udało mi się doprowadzić kobiety do 

takiego stanu. 

- Udało ci się to ze mną wczoraj. Dzisiaj myślę, że to raczej zapach farby. 

- No to się pośpieszę. 

- Nie musisz. 

Zajęło im sporo czasu, zanim usunęli wszystkie ślady farby ze swych ciał. 

Robili to śmiejąc się i żartując. Na końcu poszli pod prysznic, co było dla nich 

nowym, podniecającym doświadczeniem. 

W ciągu tych dwóch dni Hanna parokrotnie uświadamiała sobie, że coraz 

bardziej kocha Maxa. Kiedy Geo spał, a ona siedziała nad książkami, Max 

musiał zadowolić się oglądaniem taśm video ze starymi meczami futbolowymi, 

bo było już po sezonie rozgrywek ligowych. Spoglądała na niego sponad 

papierów i syciła oczy widokiem mężczyzny, leżącego jak sułtan na stercie 

poduszek. 

Był w tej idylli zupełnie naturalny, a jego obecność nie krępowała Hanny. 

Nie zamęczał jej gadaniną ani nie czekał, aż powie mu, co ma zrobić. Brał się za 

wszystko, co do niego należało. A do tego jeszcze taka praca jak malowanie! 

Zżymała się patrząc na purpurową sypialnię, ale nawet to była w stanie znieść 

dla swego ukochanego. 

Powoli odwrócił się i objął ją przeciągłym spojrzeniem. Mecz szedł dalej, 

a oni wciąż na siebie patrzyli. Kiedy po długiej chwili uśmiechnął się do niej, 

odczuła to jak fizyczną pieszczotę. 

Na obiad przygotowała klasyczny rostbef z cebulką, a do tego ziemniaki i 

marchewkę. Pachniało w całym domu. Max wciągnął powietrze, a potem 

przytknął nos do szyi Hanny. 

- Dwa najpiękniejsze zapachy na świecie. 

- Jeden zapach i jeden aromat - uściśliła. - Perfumy mają aromat. 

Hanna lubiła obce słowa. 

R S

background image

- Jesteś aromatyczna - powiedział wodząc nosem po jej włosach, a potem 

ocierając się o nią swoim policzkiem. Przytuliła się, wdychając zapach jego 

ciała. 

- Działasz na mnie tak podniecająco, jak żadna kobieta. Jestem jak w 

gorączce. 

- Nie robię tego specjalnie... Chciałam tylko poczuć, jak pachniesz. Na 

ogół mężczyźni używają za dużo płynu po goleniu i wody kolońskiej. Boli mnie 

od tego głowa. A to, czym ty pachniesz, bardzo mi się podoba. To taki czysty 

zapach... i bardzo męski. 

- Pochodzę z rodziny myśliwych, a jak się tropi zwierzynę, to nie można 

pachnieć kosmetykami. Zresztą tak samo jest z kawą i papierosami. Zapach 

ciała, oddech, woń papierosów - wszystko to są sygnały dla zwierzyny. 

- Na co polujesz? 

- Na sarny, oposy, szopy. 

- To okrutne. 

- Ale sama zrobiłaś befsztyk na obiad. 

- No tak. 

- Polujemy też na stada psów. Ludzie na wsi wyobrażają sobie, że pies 

wszędzie sam da sobie radę; bywa, że pozbywają się go byle gdzie. Takie psy 

zbierają się w stada i napadają na zwierzęta gospodarskie. A że nie umieją 

zabijać, więc strasznie je męczą. W dodatku wszystkie te psy są chore i 

wynędzniałe. Ludzie są bezduszni. Mówi się, że ktoś zachowuje się jak zwierzę, 

ale przecież żadne zwierzę nie umiałoby być tak okrutne. 

- To dlatego zostałeś policjantem? 

- Częściowo. Chcę zostać politykiem. Muszę zdobyć doświadczenie w 

takich sprawach, jak organizacja władzy w mieście albo funkcjonowanie prawa. 

Mam zamiar studiować prawo, chcę to zresztą połączyć ze studiami 

menedżerskimi. To jest mój plan życiowy, bo cała nasza rodzina ma tradycję 

służby publicznej. Prawie każdy z Simmonsów wykonywał jakąś funkcję 

R S

background image

obywatelską albo administracyjną i uważa to za rzecz oczywistą. Żyjemy tu od 

dawna i czujemy się zobowiązani do pomagania innym. 

W tej samej chwili Hanna poczuła, że jej nadzieje na poślubienie Maxa 

rozwiewają się jak dym. Człowiek, który ma zamiar działać na scenie 

publicznej, nie może obciążać się związkiem z kobietą mającą nieślubne 

dziecko. 

Zamilkła. Cisza trwała dłuższą chwilę, aż wreszcie Max zapytał, o czym 

myśli. 

- Ach, nic poważnego. 

- Nie wierzę. 

Znając go coraz lepiej z każdym dniem, powiedziała szczerze: 

- Jesteś porządnym człowiekiem, Max. 

- Przy tobie jeszcze się poprawię - odparł, szczerząc do niej zęby w 

uśmiechu. 

Zaczynała rozumieć nie tylko Maxa, ale i wszystkie te kobiety, które 

poświęciły życie mężczyźnie. Przy całej swej determinacji, aby stać się osobą 

niezależną, potrafiła teraz zrozumieć, że kobieta może zrezygnować ze 

wszystkiego, by tylko być razem ze swym wybranym. 

Świadomość ta podziałała na nią otrzeźwiająco. Zapewne dałaby się 

namówić na to, by potajemnie zająć miejsce gdzieś na marginesie jego życia, by 

mieć dla siebie chociażby jego małą cząstkę. Niełatwo było jej samej się do tego 

przyznać. Ale Hanna zdawała sobie sprawę z tego, jak świat traktuje kobietę, 

która łamie pewne zasady. Umocniło to jej determinację, by oprzeć się pokusie i 

z dumą żyć tak, jak sobie zaplanowała. 

Ale przez to postanowienie reszta weekendu stała się dla niej psychiczną 

udręką. Max traktował ją z niezwykłą czułością, nie zdając sobie sprawy, że 

Hanna stopniowo się z nim żegna. 

Po kolacji usiedli na werandzie i mimo mżawki zapalili sztuczne ognie. 

Max świetnie się bawił, wypisując nimi w powietrzu wzory, które znikały 

R S

background image

niemal po ułamku sekundy. Siedzący na bujanej kanapie Geo śmiał się, ale nie 

chciał wziąć do ręki tych budzących jego respekt przedmiotów. Max przyniósł 

kawałek mydła, wetknął weń pięć ogni i zapalił je wszystkie naraz. Wyglądało 

to wspaniale. 

Położyli chłopca do łóżka, a potem poszli do sypialni Hanny. Budzik 

nastawili na wpół do dwunastej. Kochali się bez pośpiechu, było im ze sobą 

cudownie - tak jakby przenieśli się razem do jakiejś nowej, nie znanej im krainy 

wzruszeń i doznań. 

Max wreszcie zasnął, a ona rozkoszowała się tym, że czuje go obok 

siebie. Nie mogła zmrużyć oka, myśląc bez przerwy o nich obojgu, o tym, że 

taka noc nie będzie mogła się powtórzyć. Dźwięk budzika był okropny. Kazała 

Maxowi wstawać, ubrała się i wzięła na ręce Geo, który miał spać w 

samochodzie opatulony w koce. Na dworze było chłodno i mglisto. 

Rozpoczynali swój patrol. 

Wszyscy członkowie Straży w okolicy mogli zobaczyć, że Max był z 

Hanną, że razem wracają do domu po dwóch godzinach rutynowego objazdu 

dzielnicy. Zdawała sobie sprawę, że są ciekawscy sąsiedzi, którzy chcieliby 

wiedzieć za wszelką cenę, czy przystojny policjant zostanie u niej na resztę 

nocy. 

Max zaniósł Geo po schodach na górę, pocałował Hannę na dobranoc i 

wyszedł. Położyła się do pustego łóżka i zaczęła płakać, przytulając do siebie 

jego poduszkę. Kto powiedział, że to dzięki miłości kręci się świat? Nieprawda, 

świat stanął w miejscu. 

Nazajutrz rano przyszedł odświętnie ubrany i razem poszli do kościoła. 

Sąsiedzi uśmiechali się przyjaźnie. 

Gdyby dowiedzieli się o wszystkim - myślała sobie - z pewnością mieliby 

inne miny. Dlaczego to akurat ją wybrał w centrum handlowym, by mu 

pomogła? Pytała o to Boga i prosiła go o siłę. A po kościele, kiedy wracali 

samochodem, spytała Maxa: 

R S

background image

- Dlaczego wybrałeś akurat mnie wtedy, kiedy chciałeś złapać Lewisa 

Turnera? 

- Nie widziałem nikogo oprócz ciebie. 

- Było tam jeszcze sto innych osób - zaprotestowała trochę rozdrażniona. 

- Widziałem tylko ciebie - odpowiedział z uśmiechem. 

Jak mogła gniewać się na niego po takich słowach? Przyznał, że pociągała 

go od samego początku. Gdyby jej sytuacja była inna... 

Na obiad zjedli resztę wczorajszego mięsa. Geo zasnął, Max malował 

łazienkę na piętrze - tym razem wybrał kolor morskiej zieleni. Hanna uczyła się, 

kiedy nagle wróciła do domu Lillian. Przywitała się, pokręciła trochę nosem na 

zapach farby, ale kolorem w łazience była zachwycona. Hanna pokazała jej 

potem pustą sypialnię, pomalowaną na purpurowo i Lillian kompletnie 

oszołomił ten widok. 

Nie minęło dziesięć minut od jej powrotu, a już zadzwonił Pete. Lillian 

zachichotała, nałożyła swój nowy, czerwony płaszcz i poszła prosto do 

Hernandeza. Hanna spojrzała znacząco na Maxa, a on wybuchnął śmiechem. 

Tuż po kolacji wróciła do domu pani Phillips. Była zmęczona, więc 

Hanna pomogła jej od razu położyć się do łóżka, a w nogi wsunęła jej butelkę z 

gorącą wodą. Starsza pani westchnęła i uśmiechnęła się do swojej opiekunki. 

Kiedy nazajutrz wieczorem Max przyszedł na kolację, pani Phillips nie 

zwlekając zakomunikowała mu: 

- Chcę mieć zrobione badanie słuchu. 

Wszyscy byli zaskoczeni i uradowani tym oświadczeniem. Max wprost 

rozpromienił się. Nic tak nie wzruszało Hanny, jak widok jego twarzy, kiedy się 

cieszył. Każda kobieta zrobiłaby wszystko, by utrwalić to, co malowało się na 

jego obliczu. To było jak główna nagroda w konkursie. Ale wobec tylu ciekaw-

skich Hanna musiała się pohamować. Na pożegnanie pocałowała go 

powściągliwie, wiedząc, że musi stopniowo przygotowywać rozstanie. Położyła 

się spać smutna i niespokojna. 

R S

background image

Niewiele można osiągnąć natychmiast, a już na pewno nie da się na 

zawołanie ani zdobyć mężczyzny, ani go utracić. Życie polega na czekaniu, a to 

wyrabia cierpliwość. Pani Phillips musiała dość długo czekać na wizytę u 

lekarza, ponieważ Max dopiero za tydzień miał wolny dzień; starsza pani nie 

poszłaby do doktora z nikim innym. Hanna dobrze rozumiała to jej widzimisię. 

Nareszcie pojawiło się słońce i cały świat parował nadmiarem wilgoci. 

Wpływało to znakomicie na wzrost kukurydzy, ale u ludzi powodowało 

osłabienie albo napady złego humoru. Po kolacji Max, Hanna i Geo poszli 

odwiedzić pana Fullera. 

- Słyszałem, Max, że byłeś na patrolu Straży. No i jak było? 

- Jestem naprawdę pod wrażeniem. Chcielibyśmy, żeby we wszystkich 

częściach miasta była taka dobra organizacja, jak u was. 

- Pete bardzo się ucieszył, że się przyłączyłeś. Pewnie ci proponował 

regularny dyżur raz w tygodniu, w weekend? 

- Tak, organizowanie to jego specjalność. Myślę, że bez niego nie 

mielibyście tej sprawności w działaniu. Przekonacie się o tym, kiedy znów 

zacznie chodzić. 

- Będzie chodzić? - zdziwił się Fuller. 

- Tak, mogę się o to założyć. 

Słuchając tego Hanna zastanawiała się, co należałoby zrobić, żeby Pete 

zaczął chodzić. Przywiązać Lillian w jednym końcu pokoju i unieruchomić 

motorek przy jego ruchomym łóżku? Czy Pete mógłby kochać się z Lillian? Czy 

próbował ją do tego zmusić owego dnia, kiedy wróciła do domu taka wściekła? 

Zresztą to nieważne, co się wtedy stało - ten problem był już rozwiązany. Lillian 

tryskała radością - policzki miała zaróżowione, a w oczach migotały iskierki. 

Spędzali z Peterem wspólnie całe godziny, zapewne dopracowując swój 

program obserwacji dzielnicy. 

Hanna zadała sobie nawet pytanie, czy nie działo się tam aby coś 

zdrożnego. Przez moment wydało jej się, że jest tak samo wścibska, jak jej 

R S

background image

sąsiedzi. Poczuła się głupio. Przecież nie krytykuje Lillian ani też jej nie 

zazdrości. Ach, ta ludzka ciekawość... 

Pocałunki na dobranoc stawały się coraz trudniejsze, zarówno dla niej, jak 

i dla Maxa. Nie miał ochoty na umiarkowane, koleżeńskie pożegnania i nie 

mógł zrozumieć, o co jej chodzi. 

- Powiedz mi, co się stało - prosił. 

- Nic się nie stało. 

- A jednak. 

- Jest duszno, a ja jestem zmęczona. 

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa. 

- Siebie też - odpowiedziała ze szczerością, w której było tyle smutku, że 

chciał ją przytulić i pocieszyć. 

- Nie, nie rób tego - powiedziała. W oczach miała łzy. 

- Musi być jakiś powód tego, że się tak zachowujesz. 

- To wszystko jest takie beznadziejne. 

- Nieprawda. Nie bądź dla mnie taka oziębła, Hanno. Myślę, że 

powinienem się już wprowadzić. Purpurowy pokój jest gotowy. 

- Nie. Nie potrafiłbyś trzymać się ode mnie na dystans. 

- No to co? 

- Wszyscy by się dowiedzieli! A ja bym tego nie zniosła! Pani Phillips 

będzie patrzeć na mnie podejrzliwie... umarłabym ze wstydu. 

- Za bardzo przejmujesz się tym, co sobie pomyślą inni. 

- Mam swoje powody. 

- No tak, ale kochanie... ja już tracę rozum.  

Rozpłakała się; wziął ją delikatnie w ramiona, lecz żadnemu z nich nie 

przyniosło to ulgi. Max nie zdawał sobie sprawy, że z tej sytuacji nie ma 

wyjścia. Hanna powoli odsunęła się od niego. Kiedy ją całował, trzymała mu 

ręce na ramionach, ale usta miała nieruchome. W końcu odpowiedziała mu 

pocałunkiem szybkim i niezobowiązującym. Obie dłonie przyciskała do piersi 

R S

background image

Maxa, tak jakby chciała go od siebie odepchnąć. Czuła ucisk w gardle i niemal 

fizyczny ból gdzieś w środku, w okolicy serca. 

W następny wtorek Max zaprowadził panią Phillips do laryngologa. Nie 

było ich przez prawie dwie godziny. Kiedy wrócili, Hanna była już w domu - po 

drodze ze szkoły wzięła z pralni stertę ubrań do naprawy. 

Gdy tylko weszli, zaczęła gorączkowo wypytywać Maxa o rezultaty 

wizyty. Nagle zdała sobie sprawę, że pani Phillips zachowuje się bardzo 

dziwnie. 

- Co jej jest? Musiałeś zrobić jej coś złego! - powiedziała zaniepokojona, 

widząc jak starsza pani zasłania sobie uszy obiema rękami. 

Zamiast odpowiedzi Max gestem nakazał jej milczenie i zaprowadził 

panią Phillips do kuchni, uważając przy tym, by głośno nie trzaskać drzwiami. 

Posadził ją przy stole i szepnął parę uspokajających słów. Potem takim samym 

szeptem wyjaśnił Hannie, co się stało. 

- Ona teraz już wszystko słyszy. Każdy dźwięk jest dla niej strasznym 

hałasem. Czy Geo ma taką gumę do żucia, która się nie przylepia? 

- Tak - odpowiedziała cicho Hanna.  

W jej powiększonych oczach widział współczucie i troskę. Starsza pani 

wyglądała jak mokry kot, który ma w dodatku ogon przygnieciony przez fotel 

na biegunach.  

Kiedy Hanna otwierała szafkę, zauważyła, że pani Phillips aż zamrugała 

oczami, słysząc ten niemiły dla ucha dźwięk. Max rozwinął głośno szeleszczący 

papierek i podał pani Phillips kawałek gumy. Staruszka żuła przez chwilę w 

milczeniu, po czym wyjęła z ust gumę i położyła mu z powrotem na dłoni. Max 

podzielił szarą kulkę na dwie części, które delikatnie wcisnął jej w uszy. 

- To panią osłoni przed hałasem, zanim się pani nie przyzwyczai, Amando 

- powiedział poklepując ją łagodnie po policzku. - Jeśli będzie pani grzeczna, 

nauczę panią, jak się z tego robi balon. 

R S

background image

Starsza pani popatrzyła na niego zmęczonym, zdesperowanym wzrokiem, 

a potem opuściła głowę i pocałowała go w dłoń. Biedna pani Phillips - tak wiele 

musiała przecierpieć! 

- Powiedz mi wreszcie, co to było - poprosiła Hanna. 

- Woskowina w uszach - odpowiedział, po czym zwrócił się do pani 

Phillips pomagając jej podnieść się z miejsca: - Ja panią zaniosę. Jak na jeden 

dzień zrobiła pani bardzo dużo. 

Wziął ją na ręce i zaniósł po schodach do pokoju, a Hanna ruszyła za 

nimi. Max położył staruszkę na łóżku, Hanna zdjęła jej pantofle i lekko 

przykryła kocem. Wyszli na palcach. Schodząc po schodach zapytała z 

niedowierzaniem: 

- Tylko woskowina? Naprawdę nic poważniejszego? 

- Doktor mówił, że często występuje ten problem u ludzi w podeszłym 

wieku. Woskowina odkłada się stopniowo, więc wszyscy są przekonani, że na 

starość tracą słuch. Tymczasem nie wolno się poddawać, zanim nie zrobi się 

badań lekarskich. Wystarczyłoby, gdyby Amandzie parę lat temu usunięto 

woskowinę, a miałaby znacznie łatwiejsze życie. 

- Gdyby nie ty, nie doczekałaby tego nigdy. 

- Tak samo było z jednym z moich wujów. Wtedy zdałem sobie sprawę, 

co to jest starość. Ludzie starzy nie mogą znieść, kiedy wszyscy dokoła się z 

nich śmieją. Myślę, że boją się iść do lekarza, bo ten może stwierdzić, że coś z 

nimi nie w porządku i że tego już się nie da wyleczyć. Rezygnują i cierpliwie 

znoszą swój los. 

- Czy dla Amandy nie było jakichś stoperów do uszu? Czegoś, co by 

przynajmniej na razie osłoniło ją przed hałasem? 

- Były, ale wszystkie okazały się za duże. Ona ma bardzo małe otwory 

uszne. Doktor poradził gumę do żucia. Zresztą, już samo żucie gumy, tak samo 

jak jedzenie jabłek, powoduje rozluźnianie się woskowiny. 

- To niby takie proste... Max, podziwiam cię, jesteś naprawdę niezwykły. 

R S

background image

O mało nie powiedziała mu, że go kocha. 

- No cóż, nawet tacy niezwykli mężczyźni jak ja lubią czasem, gdy się ich 

chwali - powiedział swoim charakterystycznym tonem. - Zdaję sobie sprawę, że 

znamy się dopiero dwa miesiące. To, co się z nami stało... to było jak pożar. Od 

początku wiedziałem, że tak to będzie wyglądać, już wtedy w centrum hand-

lowym... Kochanie, nie zdarzyło mi się dotąd, żeby jakaś kobieta owładnęła do 

tego stopnia wszystkimi moimi myślami. To jest już niepokojące. 

Ale ona odwróciła się tyłem i nic nie odpowiedziała. Nie wiedział, jak ma 

się zachować, co robić. Chodził nerwowo po pokoju i nie dosłyszał nawet 

wejścia Lillian. Po chwili na dół zeszła pani Phillips, wsłuchując się we 

wszystkie dźwięki, jakie do niej dochodziły. 

- Hanno, masz taki słodki głos - powiedziała tonem łagodniejszym niż 

dotychczas. 

Max otrząsnął się z ponurej zadumy i popatrzył na nią promiennie. 

Geo przyjął nową sytuację bez zdziwienia. Skomentował ją jak zwykle 

jednym słowem i skupił się na jedzeniu. Lillian mówiła przyciszonym głosem i 

było Widać, że szczerze cieszy się, iż problem pani Amandy został rozwiązany. 

- Słyszę tykanie zegara - powiedziała starsza pani. - Taka zwyczajna 

rzecz... 

- Pamiętam, że tak samo zareagował brat mojego dziadka, kiedy po latach 

głuchoty usłyszał pianie koguta - skwitował Max. 

Pani Phillips popatrzyła na Hannę, która z przyzwyczajenia wzięła do ręki 

ołówek i zaczęła pisać, by dopiero po chwili zdać sobie sprawę, że to już 

zbyteczne. Uśmiechnęła się do wszystkich, a potem ostentacyjnie wzięła notes i 

schowała go do szafki. Pani Phillips aż zamrugała oczami słysząc głośne 

stuknięcie zamykanej szuflady. 

Fakt, że odzyskała słuch, nie zmienił w cudowny sposób jej charakteru. 

Kazała wszystkim przysiąc, że nie pisną nikomu słówka, po czym następnego 

dnia udała się na spotkanie rodzinne. Wszyscy troje odchodzili od zmysłów z 

R S

background image

ciekawości. Co ona ma zamiar zrobić? Czy w ogóle się o tym dowiedzą? A 

może zamierzała złapać krewnych w pułapkę - pozwoli im mówić okropne 

rzeczy na jej temat w przekonaniu, że ona i tak nie słyszy? Miała nad nimi 

przewagę, którą mogła wykorzystać z całą złośliwością. 

- Jak się udało spotkanie? - spytała ją Hanna po powrocie, ale pani 

Phillips udała, że nie słyszy. Zawsze tak robiła, ale tym razem wyglądała na 

wyraźnie strapioną. Wcześniej niż zazwyczaj położyła się do łóżka. 

- Na pewno ktoś powiedział coś miłego na jej temat, a ona czuje teraz 

wyrzuty sumienia - próbował zgadywać Max, całując Hannę na dobranoc w 

holu. 

- Skąd wiesz takie rzeczy? 

- A pocałujesz mnie tak słodko? 

- Nie mogę, boli mnie gardło - powiedziała, a w jej głosie brzmiał żal. 

Ale Max dobrze wiedział, że tylko udaje. Dlaczego? 

- Hanno, koniecznie musimy ze sobą porozmawiać... 

Wtem z radia CB dobiegł ich podniecony głos Petera i Hanna podbiegła 

do odbiornika. 

Peter działał jak generał prowadzący do boju armię. Widziano czterech 

łobuzów z kijami baseballowymi w rękach. Czy to ta sama czwórka co 

przedtem? Jeden z odważniejszych sąsiadów wziął ze sobą radio CB i wyszedł 

do nich. Peter słyszał, jak pyta, skąd przyszli, gdzie mieszkają i co chcą tutaj 

robić. Tamci oczywiście zwymyślali go najgorszymi wyzwiskami i już zabierali 

się do rękoczynów. Z sąsiadem mogłoby być krucho, gdyby nie to, że w sukurs 

pospieszyli inni mężczyźni. Kiedy Hanna słuchała relacji Petera przez radio, 

Max wymknął się po cichu z domu. 

Nie widziała go ani nie słyszała przez cały następny dzień. Przyszedł jak 

zwykle na kolację. Powiedział, że policja zdobyła numer rejestracyjny 

samochodu tamtej czwórki. Złapanie ich to tylko kwestia czasu, bo wiadomo, 

R S

background image

kto jest właścicielem pojazdu. W parę dni później dowiedziała się, że to Max ich 

ujął. 

Obserwując go w ciągu następnych dni Hanna nabierała przekonania, że 

przyszłością Maxa była działalność publiczna. Społeczeństwu potrzebny był 

każdy człowiek takiego jak on formatu; byłoby niepowetowaną stratą, gdyby 

coś lub ktoś odwiódł go od służby społecznej.  

Max rozumiał to, że jego obowiązkiem jest służenie i pomóc ludziom w 

mieście. Kto wie, może kiedyś zostanie nawet prezydentem, nie powinien więc 

wiązać się z kobietą, mającą nieślubne dziecko. Hanna byłaby dla niego ob-

ciążeniem, musi więc pozwolić mu odejść. 

A potem zmienił się rozkład jego zajęć. Przestał przychodzić co wieczór 

na kolację i wszyscy przykro odczuli brak przystojnego, wesołego mężczyzny. 

Panie nadal rozmawiały ze sobą przy stole, ale rozmowy nie były już tak 

ciekawe - Max wpływał na wszystkich odświeżająco swą obecnością. 

Hanna czuła się opuszczona i bardzo to przeżywała. Tęskniła za nim tak, 

jak tęskniły niegdyś wiktoriańskie panny, wzdychające z powodu 

nieodwzajemnionej miłości. Straciła apetyt, przez co rysy twarzy wyostrzyły się 

i nabrały fascynującego wyrazu. 

Jej zajęcia wypadały bardzo różnie, tak więc nie mogła spotykać się z 

Maxem w porze obiadowej. Raz i drugi wpadł do nich na śniadanie, ale 

wiadomo, że nie jest to najlepsza pora na składanie wizyt. Wszyscy mieli swoje 

sprawy, poza panią Amandą, która zdawała się być beztroska jak nigdy. Po 

wyjściu Hanny i Geo, Max sprzątał kuchnię, a potem grał ze starszą panią w 

szachy. 

Dokończył malowanie pokojów i naprawił parę sprzętów. Wyraźnie tracił 

na wadze i wyglądał coraz gorzej. Mężczyźni nie usychają z tęsknoty, ale Max 

był najwyraźniej wyjątkiem. Martwił się, że traci Hannę, że dziewczyna ma go 

po prostu dość. 

R S

background image

A potem dostał informację, że przestępca, którego ujął w centrum 

handlowym, Lewis Turner, uciekł z więzienia. 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Lewis Turner uciekł z więzienia korzystając z buntu, wywołanego przez 

współtowarzyszy. Najpierw zdemolowali oddział, a potem wszystko podpalili. 

Było też kilka ofiar śmiertelnych. Kiedy już zaprowadzono porządek, a 

więźniów selekcjonowano i przenoszono gdzie indziej, Turnerowi udało się 

jakoś zbiec. W całym tym zamieszaniu jego ucieczka pozostała przez pewien 

czas nie zauważona, miał więc od razu przewagę. Anonimowy informator 

doniósł strażnikowi, że Turner przysiągł, iż jeśli uda mu się zbiec, to najpierw 

dostanie tę blondynkę, która pomogła glinom w Byford. 

Max dowiedział się o tym od swego szefa. 

- Pamiętasz tę małą blondynkę, która przeszła z tobą przez parking, kiedy 

łapaliśmy Turnera? Znasz ją, prawda? On podobno powiedział, że ją znajdzie. 

Max poczuł, jak tężeją mu mięśnie. Gazeta nie wymieniła wtedy nazwiska 

Hanny, więc jak Turner wpadnie na jej trop? Pewnie ma swoich ludzi w Byford. 

Mogą mu pomóc zemścić się na Hannie. 

Dla Maxa rozpoczął się koszmar. 

Hanna nie wzięła sobie do serca tej groźby, co doprowadzało go do 

szaleństwa. 

- Musisz być bardzo ostrożna - apelował do niej. 

- Powinnaś przestać chodzić na zajęcia do czasu, kiedy to wszystko się 

skończy. Najdalej za parę dni go złapiemy, a na razie możesz pracować w domu. 

- Mówisz głupstwa - parsknęła w odpowiedzi. - Nie mogłabym tak żyć. 

Chcesz, żebym zabarykadowała się w domu? Może mam ustawić na schodach 

karabin maszynowy i worki z piaskiem? 

- Nie bądź lekkomyślna! 

R S

background image

Nie udało mu się jej przekonać. 

Rozmawiał z nią nawet szef policji. Max został włączony do 

kilkuosobowej grupy operacyjnej. Postanowiono, że obowiązki Hanny mogłaby 

przejąć specjalna policjantka, zaś lokatorki powinny opuścić dom. Mogą pójść 

do hotelu, gdzie będą miały specjalną opiekę. Zapewne będzie ona zbyteczna, 

ale, jak to się mówi, strzeżonego Pan Bóg strzeże. 

W tym samym czasie o pięć przecznic dalej Pete Hernandez, wyposażony 

w monitor policyjny, komputer i radio CB dowiedział się o ucieczce Turnera. 

- Hanna jest w niebezpieczeństwie! - wykrzyknął, a po chwili dodał: - 

Tam jest Lillian! - po czym... wstał z łóżka! Stał na środku pokoju przez dobrą 

minutę, zanim zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Kiedy wreszcie zrozumiał, 

że stanął o własnych siłach na nogi i że nie jest to przywidzenie, zadrżał cały i 

rozpłakał się. Jest w domu sam jeden i oto stał się cud. 

W głębi duszy był rad, że nikt nie widzi go, kiedy płacze jak dziecko. 

Pochylił się, by pogłaskać psa, który podszedł doń i obwąchał dociekliwie. 

Jedynie zdrowy rozsądek i wewnętrzna dyscyplina powstrzymały go od 

tego, by pójść natychmiast do Hanny i zobaczyć się z Lillian. Przecież ona jest 

teraz w pracy. Jak ma jej powiedzieć, że może chodzić? Kusiło go, by odegrać 

to w sposób najbardziej dramatyczny - poczekać, aż przyjdzie do niego i nagle 

wstać. Ale czy może ją tak zaskakiwać? Przecież Lillian go kocha, powinien 

więc przyzwyczajać ją do tego cudu krok po kroku. Czy jeśli teraz usiądzie, to 

będzie w stanie jeszcze raz się podnieść? 

Na myśl, że mógł to być tylko jednorazowy wypadek, ogarnęła go zgroza. 

Może było mu dane po raz ostatni wstać z miejsca o własnych siłach? Musi to 

wiedzieć natychmiast. 

Podszedł do fotela. Zdobył się na odwagę i usiadł! Po chwili wsparł się na 

oparciach i z taką łatwością, jakby zawsze to robił, wstał z miejsca. 

Przeszedł przez pokój. Co za zdumiewające uczucie! Jak o tym 

powiedzieć sąsiadom, przyjaciołom? I komu, oczywiście oprócz Lillian? 

R S

background image

Podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Było to jedno z największych przeżyć jego 

życia. A przecież kiedy jeszcze był zdrowy, uznałby to za rzecz oczywistą. Kto 

docenia wartość rzeczy oczywistych... 

Zadzwonił do Lillian do pracy. 

- Kochanie, czy mogłabyś wyjść teraz z biura i wpaść do mnie? Stało się 

coś niezwykłego... 

- Co takiego? - Lillian domagała się odpowiedzi. - Czy nic ci nie jest? 

- Wszystko w najlepszym porządku. Przychodź szybko. 

- Wygrałeś może w Super Lotto? 

- Nawet lepiej. 

- Co takiego? Musisz mi powiedzieć - Lillian była już zniecierpliwiona. 

- Przyjdź sama, to zobaczysz - odparł ze śmiechem. 

- Czy to naprawdę takie ważne? 

- To bardzo ważne, Lillian. Bardzo chcę, żebyś już tu była. 

Umierał z niepokoju. Oczywiście Lillian przed wyjściem z pracy musiała 

jeszcze sprzątnąć biurko, więc była u Petera dopiero po godzinie. Miała swoje 

klucze, bo bywała tu częstym gościem i nie chciała tracić czasu czekając na 

ganku, aż Peter przyjedzie na swoim łóżku, by otworzyć drzwi. 

Weszła szybkim krokiem, przemaszerowała przez dom wołając go. Leżał 

na łóżku, jak zawsze. Podeszła i pochyliła się, by go pocałować. 

- Co takiego się stało? 

- Coś naprawdę niezwykłego. 

- Peter, jeżeli wyciągnąłeś mnie z biura dla żartów, to będziesz tego 

żałował. 

- Nie, to jest dla mnie bardzo ważna chwila. Chcę, żebyś była teraz ze 

mną. Siadaj, kochanie. Usiądź w tamtym fotelu. 

- Czy ty naprawdę dobrze się czujesz? - spytała szybko. 

- Przysięgam ci, że tak. 

R S

background image

Rzuciła mu szybkie, badawcze spojrzenie, po czym podeszła do fotela i 

usiadła. 

- Powiedz mi wszystko. 

- Rano dowiedziałem się, że Lewis Turner uciekł z więzienia i że 

strażnikowi doniesiono, iż poprzysiągł zemstę dziewczynie, która pomogła 

policji go złapać. To była Hanna. 

- Przypominam sobie. Tak, dobrze, że do mnie zadzwoniłeś. Dziękuję. 

Natychmiast tam pójdę. 

Zamierzała podnieść się z fotela. 

- Poczekaj. Pomyślałem o Hannie, a potem o tobie, Lillian, o tym, że ty 

też mieszkasz w tym domu. I wtedy wstałem... wstałem z łóżka! 

- On nie ma powodu, żeby na mnie napadać. Ale... co ty powiedziałeś? 

- Lillian, ja znów mogę chodzić. 

To, co odczytał na jej twarzy, było spełnieniem wszystkich jego pragnień. 

Dojrzał wpierw zdumienie i niedowierzanie, potem nadzieję i radość. Wiedział 

już wszystko, co chciał wiedzieć - Lillian go kocha. Chciała się podnieść, 

przepełniona uczuciem, które nie dawało się ująć w słowa. 

- Nie, nie wstawaj - poprosił ją cicho. - Tym razem ja przyjdę do ciebie. 

- Mam chyba prawo uważać - Max mówił do Hanny tonem starego zrzędy 

- że samotna kobieta pozwoli policji doradzić sobie jak ma postępować. Znam 

swój zawód, a ty jesteś okropnie uparta. 

- Wierz mi, ja też mam swój rozum - brzmiała jej zgryźliwa odpowiedź. - 

Jestem dorosła i wiem że potrafię dać sobie radę. Od dwóch lat jestem w Straży 

Obywatelskiej i wiem, że wszyscy, którzy mieszkają w okolicy, są bardzo 

ostrożni. Jesteśmy wyczuleni na nieznanych przybyszów. Sąsiedzi będą teraz 

obserwować wszystko szczególnie uważnie. Jeśli pojawi się u nas Turner, to 

przecież ty będziesz ze mną, a policja też wie o wszystkim. Nie ma sensu, 

żebym się gdzieś ukrywała tylko dlatego, iż był jakiś donos, że Turner będzie 

mnie szukał. Nie mogę kierować się w życiu podejrzeniami. 

R S

background image

- Hanno, znamy się od dwóch miesięcy. Znaczysz dla mnie... bardzo 

wiele. Martwiłbym się o każdego, kto znalazłby się w takim zagrożeniu jak ty, a 

co dopiero... My w policji bierzemy takie groźby poważnie. Powinnaś też 

pomyśleć o Geo. Uważaj. 

- Niezależnie od tego, gdzie będę, ktoś i tak musi być przy mnie. Wolę 

zostać w swoim domu, bo mam tu sąsiadów, którzy umieją dbać o 

bezpieczeństwo. A do tego wszyscy mnie lubią. Będzie mi tu lepiej niż u 

obcych, bo tutaj nie jestem sama. Znam wszystkich i oni mnie znają. Wiem, że 

jeśli będę w kłopocie, to mogę liczyć na ich pomoc. 

- W tym, co mówisz, jest sporo racji - przyznał powściągliwie. - 

Najchętniej zabrałbym cię stąd do Ohio i bardzo żałuję, że nie pozwalasz mi 

tego zrobić. Postanowiłem więc, że się tu wprowadzę. 

- Poczekaj, Max... 

- Będziesz pod opieką policjanta. 

- Na pewno macie jakieś policjantki, które mogłyby zrobić to zamiast 

ciebie. 

Czuł, że Hanna nie chce, by był przy niej. Nie zareagowała, kiedy 

powiedział, że znaczy dla niego bardzo wiele. Najwyraźniej chciała, by strzegł 

ją ktoś inny. Ale to właśnie on musi zapewnić jej bezpieczeństwo. Wycofa się, 

kiedy Turner będzie znów w więzieniu, nie wcześniej. 

- Zostanę tu z tobą. 

- Jak to miło, że nie jesteś w ogóle natrętny - odpowiedziała ironicznie 

Hanna. 

Phillipsowie wszędzie w mieście mieli znajomości i szybko dowiedzieli 

się, że Turner szuka Hanny Calhoun. Skontaktowali się z policją, dostali 

informację o rozkładzie pomieszczeń w domu Hanny. Opowiadając im o 

purpurowym pokoju, jeden z policjantów, o nieprzeniknionym zwykle obliczu, 

dziwnie zamrugał oczyma. Zaraz potem u Hanny pojawili się dwaj siostrzeńcy 

R S

background image

pani Phillips, by zabrać ją ze sobą w bezpieczne miejsce. Odpowiedziała, że nie 

ruszy się ani na krok. 

- Wynajęliśmy strażników - mówił jeden z siostrzeńców, patrząc 

przepraszająco na Maxa, który miał na sobie mundur. - Będą czuwać na zmianę. 

Jeden będzie obserwował wejście frontowe - umieścimy go w purpurowym 

pokoju - a dwóch w garażu, skąd widać tył domu i alejkę. Ci strażnicy powinni 

zastąpić wam ciocię Amandę. Kiedy ktoś ją zdenerwuje, też zachowuje się jak 

tygrys - zakończył z uśmiechem, po czym pochylił się i pocałował starszą panią 

w policzek. 

Max i Hanna byli zaskoczeni, że kuzynowie wyrażają się tak swobodnie 

w obecności pani Phillips, bowiem końcowa uwaga zabrzmiała dość ostro. 

Jeden z nich wyjął z kieszeni złote pióro i notes, w którym napisał parę zdań i 

podsunął Amandzie do przeczytania. W tym momencie Hanna i Max zdali sobie 

sprawę, że starsza pani w dalszym ciągu utrzymywała w tajemnicy fakt, iż 

odzyskała słuch. 

Hanna spojrzała na nią wzrokiem, w którym nagana mieszała się z 

rozbawieniem. W odpowiedzi starsza pani zmrużyła oczy w niemym poleceniu 

dochowania sekretu. Potem oddała notes kuzynowi i przecząco pokręciła głową. 

A więc nadal z nimi nie rozmawia! Ta kobieta jest nie do wytrzymania. 

Siostrzeniec dopisał coś o strażnikach i zobowiązaniach, jakie Amanda 

ma wobec rodziny, ale ona za każdym razem uparcie odmawiała 

wyprowadzenia się z domu Hanny. Młody człowiek odwołał się wreszcie do 

argumentu, że Lewisa Turnera widziano w mieście. 

Turner jest w Byford? Hanna podniosła głowę i spojrzała na Maxa 

surowo; nic jej o tym nie powiedział. Ale Max patrzył zafascynowany na panią 

Phillips, która w dalszym ciągu udawała przed kuzynami, że nic nie słyszy i nie 

mówi. Będąc człowiekiem, który nie wsadza nosa w nie swoje sprawy, starał się 

właśnie wymyślić jakiś sposób, by sama się zdradziła. Jest naprawdę 

niegodziwy. Uśmiechnął się sam do siebie. 

R S

background image

- Proszę jej zaoferować z powrotem stanowisko w radzie nadzorczej firmy 

Philcane Inc., to się zgodzi - zauważył jakby mimochodem. A potem szybko 

dorzucił: - Proszę na nią spojrzeć. 

Pani Phillips wzięła głęboki oddech i obróciła głowę w jego stronę. 

- Max... - wymknęło się jej z ust. Była wściekła! 

- Ona mówi! I słyszy! - okrzyki radości obu kuzynów były tak szczere, że 

na twarzy pani Phillips odmalowało się zadowolenie, którego nie była w stanie 

ukryć. 

Siostrzeńcy uściskali najpierw ją, a potem Hannę. Max odciągnął 

wreszcie dziewczynę, a młody Phillips poszedł do telefonu, żeby powiadomić o 

wszystkim rodzinę. W tym czasie w pokoju panowało istne szaleństwo. 

- Powiedz, ciociu, jak mam na imię - żartował sobie z Amandy drugi 

kuzyn. 

- Och ty łobuzie! - zagrzmiała pod adresem Maxa. 

- Jesteś niepoprawny. Chodziłam do szkoły z twoją postrzeloną ciotką, 

Ceilly Simmons. 

Chciała pewnie przez to powiedzieć, że zna go na wylot. 

- Ciotka Ceilly mnie uwielbia - odparł wyzywająco Max. 

- To wcale nie świadczy o tobie najlepiej - prychnęła pani Amanda. 

Max roześmiał się i Hanna nie mogła oprzeć się pokusie, by na niego nie 

spojrzeć. Cały Max, ze swoją niechęcią do wtrącania się w sprawy innych! Tak, 

to wszystko jego sprawka! 

Wiedząc, że ciotka Amanda doskonale słyszała, siostrzeńcy nie tracili 

więcej czasu na przekonywanie jej. Bezceremonialnie zabrali staruszkę ze sobą, 

śmiejąc się serdecznie z jej protestów. W domu pozostali wynajęci strażnicy. 

Max zamknął drzwi za Phillipsami. 

- Chciałbym mieć ich odwagę. Zrobiłbym z tobą to samo - powiedział do 

Hanny. 

- Wytoczyłabym ci proces. 

R S

background image

- Jak to możliwe, że masz takiego łagodnego syna? Nie odpowiedziała. 

- Jeden ze strażników będzie stale na górze, tak więc z mojej strony nic ci 

nie grozi - powiedział poważnie. Nic nie odpowiedziała, nie zaoponowała. - Ja 

będę spał na dole - dorzucił, nie doczekawszy się jej reakcji. 

Już drugi dzień Turner był na wolności. W swoim radiu CB Hanna stałe 

słyszała czyjś podniecony głos. Uznała, że odzew sąsiadów jest znakomity, 

może nawet trochę przesadny. Patrolowanie okolicy znudziło się już wszystkim 

członkom Straży, więc niespodziewane zagrożenie podziałało ożywczo na ich 

morale. Skrupulatnie notowano numery rejestracyjne samochodów, które 

podejrzanie wolno przejeżdżały ulicami dzielnicy, aż wreszcie Max powiedział 

Peterowi, że są to wozy policyjne patrolujące regularnie okolice domu Hanny. 

Pete informował, że Lillian zostanie u niego do czasu, kiedy skończy się 

cała akcja. Program komputerowy, nad którym wspólnie pracowali, jest już 

prawie gotowy i właśnie go sprawdzają. Działa nadzwyczajnie. 

- A jak ze skromnością? - Hanna spytała Maxa wesoło. - Wszystko, co 

nadzwyczajne, jest zawsze skromne. 

- To dotyczy tylko nadzwyczajnych mężczyzn. 

- Max... - zaczęła miękko, ale zawahała się i odwróciła tyłem. 

- Co, Hanno? Dokończ, proszę, to, co chciałaś powiedzieć. 

Potrząsnęła przecząco głową i wyszła do kuchni sprawdzić, co jest w 

lodówce. Poszedł za nią. 

- Wiesz, że kiedy tu jestem, płacą mi dietę. Chciałem... - zaczął, lecz 

nagle schwycił ją za ramię i pociągnął w dół na podłogę, a sam błyskawicznie 

wyciągnął pistolet. 

- Co się stało? - szepnęła przywierając do ziemi.  

Nie odpowiedział.  

Wyjrzał przez okno, po czym natychmiast dał nura na podłogę, jak to 

robią policjanci na filmach. Ktoś podszedł do tylnego wejścia i zastukał do 

drzwi. 

R S

background image

- Uważaj - ostrzegł Max. 

- Jesteśmy z ekipy Phillipsów. Zajmujemy swoje pozycje. Czy może 

wejść człowiek, który ma pilnować piętra? 

- Włóż legitymację przez szparę na listy w drzwiach frontowych i 

poczekaj. 

- Ludzie Phillipsów są już na miejscu - odezwał się głos w policyjnym 

radioodbiorniku Maxa. Ten jednak nie odpowiedział, tylko wypchnął Hannę na 

korytarz i zniknął. Weszła po schodach na piętro, do sypialni Geo, który jeszcze 

spał. 

Czy miała rację, kiedy upierała się, że tu zostanie? To jest jej dom, jej 

miejsce. Nie umiałaby zmusić się, by je opuścić. Spojrzała na syna - on też tu 

zostanie. 

- Hanno! - usłyszała głos Maxa, wołającego z dołu. 

- Tu jestem - odpowiedziała podchodząc ku schodom. 

Max wraz ze strażnikiem wchodzili na górę. Mężczyzna przywitał się z 

Hanną kiwnięciem głowy i skierował do frontowej sypialni. Otworzył drzwi i 

stanął jak wryty, ujrzawszy purpurowe ściany. Po chwili wszedł do środka. 

Hanna poczuła, jak mocne palce Maxa wbijają się jej w ramię. 

- Powinnaś być tam, gdzie ci kazałem - powiedział przez zęby. 

To był Max, jakiego nie znała. Trochę się go zlękła, ale po chwili 

odzyskała pewność siebie. 

- Muszę być tam, gdzie jest Geo - odpowiedziała. 

W ciągu swego niedługiego życia Hanna przekonała się, że istnieją różne 

rodzaje czekania. Na przykład oczekiwanie na coś, co się ma wydarzyć, a czego 

się boimy. Trudno je znieść, zwłaszcza jeśli nie wiadomo, jak długo potrwa. 

Chciałoby się wtedy, by ten krytyczny moment nadszedł jak najszybciej. 

Max, Hanna, Geo i ludzie Phillipsów byli cały czas w domu. Tylko ci 

ostatni zachowywali spokój. Byli prawdziwymi zawodowcami - sprawni, 

rzeczowi, punktualni. Hanna zastanawiała się tylko, czy purpurowe ściany 

R S

background image

sypialni - odbijające się jedna w drugiej, przez co kolor wydawał się jeszcze 

bardziej intensywny - nie spowodują jakichś zaburzeń psychicznych u 

strażników, którzy kolejno odbywali tam swój dyżur. Nie mogła porozmawiać o 

tym z Maxem, bo dałaby mu poznać, że nie podoba jej się kolor, który wybrał, a 

to zraniłoby jego dumę. Nigdy dotąd nie pozwolono mu zadecydować o kolorze 

ścian w pokoju - teraz Hanna rozumiała dlaczego. 

Odbiornik CB był stale włączony. Słychać było wszystkie raporty, 

zgłaszane do bazy, którą był dom Petera. Hanna rozpoznawała głosy znajomych. 

Wszyscy mówili z pewnym napięciem, zdając sobie sprawę z tego, że biorą 

udział w poważnej akcji. Świetnie dawali sobie radę. 

- Może potrzebujesz mojej pomocy? - pytała Hannę Lillian. 

- Dziękuję, naprawdę nie trzeba. Jest tutaj Max. 

- Hanno, Peter może chodzić. 

Hanna aż krzyknęła z radości, a w radiu CB zaroiło się nagle od głosów, 

przekazujących sobie tę pomyślną wiadomość. Wszyscy cieszyli się, uznając to 

za cud. Nie zastanawiając się, Hanna zarzuciła Maxowi ręce na szyję, zaś on 

objął ją z takim zapamiętaniem i taką siłą, że na chwilę zabrakło jej tchu. 

Powinna była się opamiętać. Tak starała się trzymać od niego z daleka, a 

tu nagle taki odruch... Za wszelką cenę musi zachować dystans, mimo że jej 

ciało buntuje się przeciw podobnym zakazom. Jak to wspaniale być w jego 

objęciach... Cofnęła się zawstydzona i w zakłopotaniu odwróciła tyłem, z 

trudem opanowując namiętność. 

A więc ten uścisk nie był przeznaczony dla mnie - pomyślał Max. Hanna 

ucieszyła się tak na wiadomość, że Peter odzyskał władzę w nogach. Wtedy, 

pierwszego wieczora, kiedy był u niej, pojechali do Hernandeza, żeby zabrać 

Geo. Czy Hanna kocha Petera? Może wycofała się widząc, że zaczął się 

interesować Lillian i to z wzajemnością? 

Myśl o tym sprawiała mu ból. 

R S

background image

Hanna robiła posiłki tylko dla siebie, Maxa i Geo, bowiem ludzie 

Phillipsów mieli swoje zapasy żywności. To, że Max był uwięziony wraz z nią, 

miało swoją dobrą stronę - nie mógł już zaskoczyć jej jakimiś 

nieprawdopodobnymi zakupami. Rozumiała, że dawał się czasami ponosić 

wrodzonej hojności, która górowała w nim ponad zwykłym praktycznym zmy-

słem. 

Kiedy mówił coś do Geo albo bawił się z nim samochodzikami na rampie, 

którą specjalnie zbudował, czy wreszcie gdy czytał mu bajkę, Hanna patrzyła na 

niego smutnym, pełnym żalu wzrokiem. Dlaczego nie spotkała tego mężczyzny 

cztery lata temu? 

Za każdym razem, kiedy czuł, że na niego patrzy, przyłapywał znienacka 

jej spojrzenie; odwracała wtedy szybko głowę. Wreszcie dał spokój. O czym 

myślała, przyglądając mu się tak badawczo? Skąd ten pełen chłodu dystans? 

Weekend Czwartego Lipca wydawał się Maxowi aż nierzeczywisty. Czy 

Hanna wspomina te dni równie przyjemnie? Był pewien, że został 

zaakceptowany jako kochanek, że było jej z nim dobrze. Może powinien 

spróbować jeszcze raz? Spojrzał na Hannę przeciągle. W jaki sposób mężczyzna 

ma powiedzieć kobiecie, że ją kocha, kiedy ta zachowuje się tak, jakby jej to 

wcale nie obchodziło? 

Karmiła go kurczakami. Przeważnie smażonymi, czasem z ryżem, kiedy 

indziej z makaronem. Max naznosił z ogródka co się dało, mieli więc świeże 

pomidory, paprykę i fasolkę szparagową. Piekła mu ciasta. Najpierw z 

rabarbarem, potem z truskawkami, a wreszcie szarlotkę z grubo tartych jabłek, 

posypanych cynamonem, odrobiną gałki muszkatołowej i cukru o zapachu 

cytrynowym, z bitą śmietaną na wierzchu. 

W gorące, parne dnie podawała mu zimną zupę ogórkową, a do tego 

mielone kotleciki, bataty i fasolkę. Bywały też zrazy, a do nich duży, pieczony 

ziemniak ze śmietaną i sałatka z pomidorów. 

Tak mijały dni. 

R S

background image

- To nie ma sensu - protestowała. - Turner dawno już uciekł i jest gdzieś 

w Ameryce Południowej. Ja naprawdę muszę zacząć wreszcie normalnie żyć. 

Wszyscy ci ludzie tracą tylko przeze mnie czas. 

- Nie ruszymy się stąd ani na krok. 

- To będzie kosztowało Phillipsów majątek! 

- Jesteś tego warta. 

- Och, Max - westchnęła, patrząc na niego z czułością. 

Zastanawiał się, czy gdyby mógł tu zostać dłużej, samo przebywanie pod 

jednym dachem zbliżyłoby ją do niego. Może z czasem byłby w stanie znów ją 

do siebie przekonać... 

Cały ten okres był dla Hanny istną torturą. W duchu już zrezygnowała z 

Maxa, a tu ma go przy sobie bez chwili przerwy. Dzień w dzień widzi te 

ocienione długimi rzęsami oczy. Widzi duże dłonie, zręczne i silne, 

zdecydowane w ruchach. Podświadomie pragnęła, by znów powiódł nimi po jej 

ciele, by głaskał delikatnie piersi, brzuch, plecy, by przytrzymywał ją mocno w 

czasie pocałunku... Zaczęła nagle myśleć o ustach Maxa - była to myśl tak 

natrętna i podniecająca, że Hanna aż zadrżała. Jak dobrze, że na górze siedział 

człowiek z ekipy. Gdyby nie to, nie wiadomo do czego mogłoby dojść. A 

właściwie wiadomo - rzuciłaby się na Maxa i tyle. Ciekawe, czy bardzo by się 

zdziwił. 

Wiedziała, że w każdej chwili może go odzyskać, ale jednocześnie 

zadawała sobie pytanie - po co. I tak nic z tego nie wyjdzie, najwyżej zwykły 

romans. Tak będzie lepiej. Zrezygnuje z Maxa dla jego własnego dobra - musi 

być wolny, jeżeli chce poważnie poświęcić się służbie publicznej. 

Na pewno pokochałby ją i jej syna. Był dobry i uczciwy. Lecz każdy 

potencjalny rywal Maxa mógłby wykorzystać przeciwko niemu fatalną 

przeszłość Hanny - a to byłby koniec jego kariery. 

I tak dzień po dniu przeżywali podobne katusze, schwytani w pułapkę, 

bocząc się na siebie i jednocześnie cierpiąc. 

R S

background image

Geo zaś bawił się znakomicie, zadowolony z faktu, że dzień i noc ma 

obok siebie matkę i nowego wspaniałego przyjaciela, który lubi ganiać się po 

pokojach, i któremu można wspinać się na kolana. Malec przestał nawet palić 

swoje „cygara", bowiem Max, jego nowy idol, nie brał nigdy niczego takiego do 

ust. 

Zabawy były zresztą najrozmaitsze - Max sadzał chłopca na barana albo 

turlał go po podłodze. Pokazywał mu najróżniejsze ciekawe rzeczy: raz był to 

skradający się po ogródku kot, kiedy indziej biedronka na parapecie. Uczył Geo 

mówić - wyjaśniał mu nowe wyrazy, czytał na głos i opowiadał długie, 

niestworzone historie. 

Nie było żadnych znaków wskazujących na to, że ten wtorek będzie się 

czymś różnił od innych dni. Hanna zasiadła spokojnie do swojej roboty, Max jak 

zwykle czujny i napięty, zajął się obserwacją okolicy. Zadzwonił do Petera. Ten 

miał już konkretny meldunek: jeden z obserwatorów widział mężczyznę idącego 

alejką w kierunku wschodnim. 

Pete wezwał przez radio jeszcze trzech sąsiadów. Jednego nie było w 

domu, drugi nie mógł nic zobaczyć ze swego okna, a trzeci znajdował się akurat 

w łazience i nie zdążył dokładniej przypatrzyć się przybyszowi. 

- To chyba jakiś robotnik drogowy. Ma na głowie kask. 

Zaraz potem otrzymał kolejne zgłoszenie. 

- Pete, jakiś człowiek przekrada się od południa. Jest o dwie ulice od 

domu Hanny. Chudy, dość wysoki, biały. Zagląda do pojemników na śmiecie. 

Jedzie za nim samochód. Tak, to są chyba ci ludzie, co przeszukują śmietniki. 

Siedzący przed komputerem Pete naniósł znak symbolizujący obcą osobę 

w odpowiednim miejscu siatki na ekranie. 

- Niebieski ford impala wjeżdża od południa. Nie znam tego samochodu. 

Ma zgnieciony zderzak z prawej strony. W środku jest dwóch ludzi. 

- To są nasi - wtrącił się czyjś zdecydowany głos. 

R S

background image

- Trzy-osiemnaście wzywa centralę - odezwała się jakaś kobieta. - Pete, 

nie wiem, może to głupie, ale to mnie męczy i muszę ci o tym powiedzieć. Nie 

jestem pewna, ale ktoś chyba wysiadł z tego brązowego samochodu, który 

jechał za tym śmieciarzem. Kiedy przejeżdżał, zauważyłam, że tylne drzwi miał 

niedomknięte. 

Wiadomość ta podziałała na Maxa elektryzująco. Pobiegł ku schodom, by 

zapytać człowieka z ekipy Phillipsów, czy także ją odebrał. Kiedy usłyszał 

odpowiedź twierdzącą, zwrócił się do Hanny. 

- Weź Geo i usiądź na tylnych schodach, w połowie wysokości. 

Natychmiast! - krzyknął, a sam pobiegł do pokoju południowego. W tej samej 

chwili Lewis Turner rozbił szybę w drzwiach prowadzących z bocznej werandy 

i dostał się do środka. Na jego widok z gardła Maxa wydobyło się złowrogie 

warknięcie! 

Turner patrzył na niego przez chwilę, zaskoczony, po czym rzucił się do 

ucieczki w stronę alejki. Max wyskoczył za nim na schodki. 

- Mam go! - krzyknął w stronę ulokowanych w garażu ludzi Phillipsów. 

Wyglądało to jak gonitwa kojota za królikiem. Turner biegł alejką, 

czasem skoczył na bok, kluczył i zawracał. Max był tuż za nim. Wreszcie 

dopadł go i z ogromnym impetem powalił na ziemię. Obaj toczyli się jeszcze 

przez chwilę po nierównej nawierzchni alejki, aż do chwili, gdy ogłuszony 

kilkoma ciosami bandyta znieruchomiał na dobre. 

Uporządkowanie wszystkiego zajęło trochę czasu; trzeba też było 

wykonać całą papierkową robotę i odwołać wszystkie alarmy.  

Max zawiózł Turnera na posterunek policji.  

Wokół domu Hanny zebrali się ludzie; rozmawiali ze sobą, śmiali się, 

cieszyli z zakończenia całej sprawy i z tego, że Peter wrócił do zdrowia. 

- Trzeba to uczcić! - padła propozycja, po czym całe towarzystwo 

postanowiło udać się do Hernandeza. 

R S

background image

Zatelefonowała pani Amanda, by poinformować, że na wszelki wypadek 

ludzie Phillipsów zostaną w garażu jeszcze jakiś czas. Ona sama wybiera się z 

rodziną do letniego domu w stanie Michigan. Będzie tam tydzień lub dwa, 

zresztą jeszcze zadzwoni. 

Do domu przyszła Lillian, uściskała Hannę i przykucnęła, by przywitać 

się z Geo. 

- Jeśli nie jestem tu wam potrzebna, to mam zamiar przeprowadzić się do 

Petera. Chcemy się pobrać. Hanno, będziesz moim świadkiem, dobrze? 

- Z przyjemnością - odpowiedziała Hanna ze łzami w oczach. 

Przychodzili wszyscy okoliczni mieszkańcy, chcąc pokazać, że oni też 

brali udział w całej akcji. Hanna była naprawdę wzruszona ich troskliwością. 

Teraz nie żałowała, że nie wyprowadziła się stąd na czas niebezpieczeństwa. 

Żeby zbudować sąsiedzką wspólnotę - pomyślała sobie - trzeba przeżywać 

razem wszystko - rzeczy małe i wielkie. To wspólnie doznane zagrożenie 

połączy ich jeszcze mocniej. Sąsiedzi przestali się krępować i jakby chcąc 

zatrzeć wrażenie uprzedniego chłodnego dystansu, demonstracyjnie okazywali 

Hannie swoją sympatię. Pomogli jej, a to zbliżyło ich wzajemnie. Może jeszcze 

nie wszystko będzie szło jak po maśle, pewno będą jeszcze utarczki i kłótnie, ale 

przecież nieporozumienia zdarzają się w każdej rodzinie. 

Kiedy Hanna została już sama z Geo, zaczęła rozmyślać jeszcze raz o 

wszystkim, co zaszło - no i przede wszystkim o Maxie. Był w takim 

niebezpieczeństwie! Widziała, jak dopadł Turnera, nie mogła bowiem 

wytrzymać biernego oczekiwania na schodach.  

Przykazała chłopcu, by nie ruszał się z miejsca. Geo posłuchał - 

przyzwyczaiły go do tego gry w chowanego, ona zaś biegała z jednego pokoju 

do drugiego, by ze wszystkich okien po kolei obserwować scenę pościgu. 

Ten pościg był w istocie walką na śmierć i życie. Dziwnie się czuła w to 

letnie, późne popołudnie, patrząc na dwóch mężczyzn, biegnących przez 

ogródki. Policjant i zbiegły więzień - to nie były żarty. Pojedynek muskułów, 

R S

background image

wyścig o najwyższą stawkę. I Max go wygrał. Uśmiechała się na myśl o jego 

zwycięstwie, ale jednocześnie czuła się zmęczona i psychicznie wyczerpana, w 

końcu te dni kosztowały ją sporo nerwów. 

Nakarmiła Geo, lecz sama nie wzięła nic do ust. Nie była głodna. Od 

czasu do czasu odezwał się ktoś w radiu CB. Ludzie byli wciąż jeszcze trochę 

rozgorączkowani. Czuła się jakoś dziwnie sama w zapadającym zmroku tego 

letniego wieczoru - prawie jakby ją porzucono... Zbierało jej się na płacz. Max 

nie miał już teraz żadnego powodu, by do niej znowu przyjść. 

Pozwoliła Geo pobawić się dłużej w kąpieli; był w siódmym niebie. 

Uwielbiała słuchać jego głośnego śmiechu i zabawnych odgłosów 

dochodzących z łazienki. Jak to dobrze, że on jest... - pomyślała, chcąc choć 

trochę osłodzić sobie te chwile cierpienia. 

Była prawie dziesiąta, kiedy siedząc w nie oświetlonej sypialni usłyszała, 

jak otwierają się tylne drzwi. W napięciu i nie bez lęku podniosła się z fotela. 

Doszedł jej uszu odgłos kroków, a potem głos Maxa: 

- Hanno! 

Podbiegła do niego od razu, nie wahając się ani chwili i wpadła wprost w 

oczekujące ją, silne ramiona. Przywarła całym ciałem do mężczyzny, którzy 

przytulił ją do siebie i położył głowę na jej ramieniu. Wzruszenie odbierało 

Hannie dech, a do oczu cisnęły się łzy. Był z nią. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Max i Hanna stali objęci przez dłuższy czas, tak jakby ich ciała 

zaspokajały teraz potrzebę bycia razem i chłonęły obecność drugiej osoby 

niczym wodę na pustyni. Byli razem. Każde z nich wiedziało, że kocha i że jest 

kochane. Cóż znaczą różne przeszkody wobec łączącej ich miłości? Cudownej, 

dojrzałej, wymagającej spełnienia. 

Tym razem kochali się inaczej. Nie był to efekt pożądania czy 

zauroczenia, ale owoc prawdziwej miłości. Nie musieli o tym rozmawiać, od 

razu poszli do pokoju Hanny. Bardzo powoli zdjęli z siebie ubrania.  

Max nadal nosił mundur, więc rozebranie go sprawiło Hannie trochę 

trudności; musiał jej pomóc. Zawiesił kaburę na oparciu łóżka - ta broń 

przypominała im, że nic się nie zmieniło - był mężczyzną, który poświęcił się 

obronie innych i sprawom społecznym. 

Ale teraz był z nią. 

Hanna nie mogła oderwać od niego wzroku. W przyćmionym świetle, stał 

przed nią - ideał mężczyzny, wyzwolony z okrywającego ciało ubrania. Kiedy 

rozkoszowała się widokiem ukochanego, czuła, jak przez koniuszki nerwów 

przechodzą jedna po drugiej fale podniecenia. Patrzyła na jego przysłonięte 

powiekami oczy, niesforną czuprynę, mocny podbródek. Jego tors miał kształt 

litery V, a pod skórą prężyły się imponujące mięśnie. Widziała mocne nogi i 

ramiona, owłosioną pierś i brzuch, wydatną męskość. Wyciągnęła rękę. 

Ujął drobną dłoń w swoją, dwa razy większą, i ogarnął wzrokiem jej 

cudowne ciało, aureolę słonecznych włosów, smukłą szyję, która wydawała się 

krucha i wiotka. Powiódł oczami w dół, ku wgłębieniu pępka, ku pełnym 

powabu jasnym, puszystym kędziorkom w miejscu będącym zwieńczeniem 

długich nóg o płynnej linii. Ile w niej wdzięku, ile czaru i kobiecości. 

Zrobił krok ku Hannie, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, a ona 

nie opierała się ani przez chwilę. Objął ją wpół i tulił coraz mocniej. Położyła 

R S

background image

mu. dłoń na piersi i powoli wodziła po niej palcami; to dotykanie dawało jej 

rozkosz. Pragnęła go całą sobą. 

Wyglądało to tak, jak gdyby powtarzali jakiś odwieczny, miłosny rytuał. 

Ruchy mieli powolne i nieomylne. Całowali się, by po chwili oderwać się i 

patrzeć na siebie, i znów wracali do przerwanego pocałunku. Wodził rękoma 

pod jej piersiami, a potem ponad nimi, przesuwając dłonie ku ramionom, popy-

chając je ku górze, tak że wreszcie zarzuciła mu je wokół szyi i objęła jego 

głowę. 

W tym uścisku ich ciała stapiały się ze sobą, a zimna skóra dziewczyny 

parzyła rozgrzane ciało Maxa. Czy to możliwe? A jednak tak. Nie wypuszczał 

Hanny z objęć, trzymając jedną dłoń na jej plecach, drugą zaś obejmując w 

pasie i przyciskając mocno ku sobie. 

Poruszali się powoli, każde z nich reagowało drżeniem skóry na najlżejsze 

dotknięcie. Ich świadomość pogrążała się stopniowo w otchłani zmysłowości i 

niecierpliwego pragnienia. 

Przesuwała powoli dłońmi po ciele Maxa, z rozkoszą czując na sobie jego 

twardą męskość. Przylgnęła do niego jeszcze silniej, wiedziała, że jest już 

gotowa i wilgotna, że jej piersi naprężyły się, a sutki nabrały aksamitnej 

delikatności... 

Kiedy wreszcie Max położył ją na łóżku, otworzyła się przed nim i 

przyjęła ochoczo, trzymając dłonie na twardych udach, pragnąc poczuć go w 

sobie jak najgłębiej. Potem znieruchomieli, by złapać oddech i uspokoić się. 

Znów zaczęli delikatne pocałunki, coraz to szybsze, coraz bardziej zachłanne, 

ruchy ich ciał nabierały tempa, aż wreszcie oboje popędzili na oślep w dzikiej 

gonitwie ku ekstazie. Z napiętymi do granic mięśniami, wczepieni w siebie, dali 

się porwać w szaleńczy wir, aż fala spazmów przetoczyła się przez nasycone 

ciała. Opadli na wymiętą pościel bez sił, nareszcie zaspokojeni, wciąż przytuleni 

do siebie. 

- Kochana moja - wyszeptał Max. 

R S

background image

- Och Max, tak bardzo cię kocham - odpowiedziała mu, nie zastanawiając 

się ani chwili. 

Pocałował ją czule, delikatnie: Wciąż jeszcze oddech miał przyspieszony, 

serce mu waliło. Oparł się na łokciach i objął dłońmi jej głowę. 

- Naprawdę mnie kochasz? 

Patrzyła na niego rozpaczliwie smutnymi oczyma. 

- Powiedz to jeszcze raz - poprosił spokojnym głosem, uśmiechając się do 

niej. 

Zarzuciła mu ramiona na szyję i przyciągnęła ku sobie. Przez łzy potrafiła 

tylko wymówić jego imię. 

Spróbował odsunąć Hannę od siebie, tak by móc spojrzeć jej w oczy, ale 

ona przywarła do niego mocno. 

- Proszę, powiedz mi jeszcze raz, że mnie kochasz. Nie mogę w to 

uwierzyć. Muszę to znów od ciebie usłyszeć. 

- Och Max... - wyszeptała. 

- Hanno, nie ma w tym nic złego, że mnie kochasz. Nie jestem taki 

straszny - lubię dzieci, mam instynkt rodzicielski, jestem przyzwoitym 

obywatelem, nigdy się nie wtrącam do... 

Uśmiechnęła się na te słowa, ale tym razem był to śmiech przez łzy. Max 

nie rozumiał, dlaczego ich miłość stanowi dla Hanny powód do płaczu.  

Podejrzewał, że u podłoża mogło leżeć to, co przeżyła w związku z 

napadem. Czy bała się o niego? Na ogół żony policjantów boją się o swoich 

mężów. 

- Martwiłaś się o mnie trochę, prawda? 

Tak mógł zapytać tylko Max - on, który po wizycie w szpitalu, gdzie 

zszyto mu ranę na czole, przyszedł z zakrwawioną chustką, żeby ją nastraszyć. 

Cofnęła głowę, by wreszcie na niego spojrzeć. Wspaniały mężczyzna. Kocha go 

bezgranicznie i będzie jego kochanką tak długo, jak on będzie miał na to ochotę. 

R S

background image

Nigdy nie da mu poznać, jakie ma wyrzuty sumienia z powodu takiego związku. 

Ofiaruje mu swoją miłość, czystą i bezinteresowną. 

- Martwiłaś się o mnie? - przymilnie domagał się odpowiedzi. 

- Nie, martwiłam się o tego królika, którego goniłeś po ogródku. 

Ożywił się, słysząc jej odpowiedź. 

- Skąd wiedziałaś, że goniłem go po całym ogródku? - zapytał 

zmienionym głosem. - Przyznaj się, Hanno, zeszłaś wtedy ze schodów? 

- Mogłam być ci potrzebna. 

- Ależ kobieto, przecież mówiłem ci, żebyś trzymała się z daleka! 

- Ja już nie chcę trzymać się z daleka od ciebie. 

- Mówiłem, żebyś się nie ruszała! 

- A czy nie mogę się ruszać... o tak? Nie chcesz, żebym zrobiła... tak? Jak 

ci się to podoba? 

- Och, Hanno - jęknął. 

Wyślizgnęła się z objęć Maxa, a potem przewróciła go na plecy i sama 

znalazła się na górze. Chciała się przekonać, czy na pewno nie wolno jej się 

ruszać, czy rzeczywiście nie powinna nic sama robić. Musiała to sprawdzić, 

choćby po to, by zrozumieć, czy on naprawdę nakłada na nią jakieś 

ograniczenia. Musiała wiedzieć, na jak wiele może sobie pozwolić. I przeko-

nała się, że nie ma żadnych granic - Max nie protestował i nie powstrzymywał 

jej, a przeciwnie, ochoczo jej sekundował. 

Było już po północy, kiedy poszli pod prysznic. Myli się nawzajem z 

pełną uczucia delikatnością. Wreszcie mogli powiedzieć sobie na głos o swojej 

miłości - była to taka ulga! Zastanawiali się, kiedy to wszystko się zaczęło i 

dlaczego potoczyło się tak szybko. Kiedy? Max uważał, że w centrum 

handlowym. Zobaczył Hannę i wiedział od razu... 

Gdy z powrotem znaleźli się w pokoju, otworzyła drzwi szafy i pokazała 

Maxowi fotografię, którą przykleiła tam swego czasu. Nie mogło być dla niego 

R S

background image

bardziej przekonywającego dowodu miłości, aniżeli to, iż zachowała zdjęcie, na 

którym są razem. 

- To musiało być zrządzenie opatrzności. 

Noc była gorąca i wilgotna, musieli więc zmienić wymiętą i mokrą od 

potu pościel, a potem znów położyli się do łóżka. Zasnęli obejmując się, a w 

nocy budzili się, by stwierdzić, że są razem, ekscytująco blisko siebie. 

Pobudzało ich to do kolejnych miłosnych szaleństw, po których znów zasypiali. 

Nad ranem przebudzili się znowu. 

- Jesteś nienasycony - powiedziała Hanna. 

- Wcale nie. Po prostu byłem strasznie naładowany. To wszystko przez 

ciebie, Hanno. Od tak dawna nie zatroszczyłaś się o mnie. Byłaś nieczuła jak 

głaz. Dlaczego tak się odsunęłaś? Czyżbyś przestała mi wierzyć, kochanie? 

- A czy ty mógłbyś mnie kochać? 

- Spytaj raczej, czy mógłbym cię nie kochać. 

W ten sposób znów nie doszli do ustalenia tego, co ich dzieliło. 

Wystarczyła im świadomość, że to już należało do przeszłości. 

Udali się we trójkę do Petera, by na własne oczy zobaczyć, jak wstaje i 

chodzi. Pete żartował sobie, że tak często pokazuje to wszystkim znajomym, iż 

nie musi nawet robić swoich ćwiczeń rekonwalescencyjnych. Zastanawiali się, 

czy mógłby wrócić do pracy w zawodzie, który jest taki niebezpieczny. 

- Biorę to pod uwagę. Chyba potrafiłbym znowu stanąć do akcji. 

- No dobrze, a co wtedy ze Strażą Obywatelską i twoją centralą? - padło 

oczywiste pytanie. - Czy będziesz nadal ją prowadził? 

- Podzielimy to na kilka osób. Frank i Beth wezmą po osiem godzin, ja 

mogę być na nocnej zmianie. Potrzebuję jeszcze kogoś. 

- Możesz na mnie liczyć - Hanna zgłosiła się od razu. - Ale zamierzam 

pracować w domu i ktoś musi mnie czasem zastąpić, na przykład w porze 

obiadu i kolacji. 

R S

background image

- Dobrze - odpowiedział z uśmiechem Pete, a potem spojrzał, jak zawsze, 

na Lillian. - Wszystko pójdzie nam jak z płatka. 

Dla Geo obecność nowego lokatora nie oznaczała żadnej zmiany. Był po 

prostu zadowolony z tego, że Max jest z nimi, akceptował go i wcale nie starał 

się koncentrować na sobie jego uwagi. Natomiast Hanna nie mogła wprost 

uwierzyć, że Max był znów przy niej, po tym jak sama z niego zrezygnowała. 

Nieustannie spoglądała w jego stronę podobnym wzrokiem, jakim Pete patrzył 

na Lillian. 

Po upływie trzech dni ludzie Phillipsów opuścili swoje stanowisko w 

garażu. Lillian była z Peterem, pani Amanda wyjechała do Michigan. Max 

wrócił do zwykłej służby. Mieszkał w domu Hanny jak gdyby nigdy nic, 

spędzając z nią noce i dnie. Prawdziwa idylla. 

Hanna znów chodziła do szkoły i nadrabiała opuszczone zajęcia. Teraz, 

kiedy Lillian odeszła, a pani Amanda wróciła na łono rodziny, skończył się stały 

dopływ gotówki. Hanna wiedziała, że musi jak najprędzej otworzyć własny 

interes. Jej szkolna opiekunka okazała się bardzo pomocna przy obmyślaniu 

całej strategii; poradziła, w jaki sposób Hanna ma proponować małym firmom 

swoje usługi w zakresie rachunkowości, dzięki czemu mogłyby one uwolnić się 

od całej papierkowej roboty. 

Hanna w radosnym nastroju zabrała się do działania. Miała niewzruszoną 

wiarę we własne siły, a szkoła dała jej wykształcenie. Wiedziała, czego 

potrzebują małe firmy i co ona sama może im zaoferować. 

- Nie musisz pracować - powiedział któregoś dnia Max. - Zatroszczę się o 

ciebie i o Geo. Nieźle zarabiam, a do tego mam skromne dodatkowe dochody - 

powiedział z uśmiechem. Może było to ukryte rozbawienie, kiedy mówił o 

„skromnych" dochodach, a może po prostu cieszył się na myśl, że Hanna 

znajdzie się pod jego opieką. 

- Weźmiemy ślub w pierwszym możliwym terminie. 

- Ślub? - powtórzyła z niedowierzaniem. 

R S

background image

- Czemu się dziwisz? - spytał, sam jeszcze bardziej zaskoczony. - Czy 

myślisz, że pozwolę, by uciekła mi sprzed nosa piękna i młoda dziewczyna, 

która może rodzić dzieci, umie gotować, szyć i pracować w ogródku? A do tego 

jeszcze taki dom... Wiesz, że mam swój rozum. 

- Och, Max... 

Jak mogłaby wyrzec się go i pozwolić mu odejść? Ale czy Max nie zdaje 

sobie sprawy, że Hanna może zburzyć wszystkie jego plany i zniszczyć mu 

życie? Z udręką myślała o wzruszającej propozycji małżeństwa. On chce, by za 

niego wyszła! 

- Pomyślimy o tym - odpowiedziała. 

- Powinniśmy też poćwiczyć. To również jest ważne. Musisz się 

przekonać, że nie będę się wymigiwał także od tych trudniejszych i męczących 

stron życia małżeńskiego. 

To była święta prawda. Oddawał się z zapałem tym najbardziej 

delikatnym i rozkosznym aspektom małżeńskich ćwiczeń, ale także opowiadał 

jej o swej pracy i o wszystkim, co zwróciło jego uwagę. Rozmawiali o dzieciach 

pozbawionych opieki, o maltretowanych kobietach, o ludziach starych, żyjących 

w przerażających warunkach. Max mówił o tym, jak można by to zmienić, jakie 

znaleźć rozwiązanie. Kiedy go słuchała, dreszcz przechodził jej po plecach. 

Wydawało jej się, że śni, że to tylko złudne nadzieje małżeństwa, piękne rojenia, 

które chciałaby przedłużać w nieskończoność. 

Cudownie było mieszkać wspólnie z Maxem, budzić się w jego 

ramionach, jeść razem śniadanie, potem wieczorami, kiedy wracał z pracy, 

spędzać z nim długie godziny w salonie przy kominku. 

Przywiózł do domu trochę swoich ubrań; Hanna zasugerowała, by włożył 

je do szafy w purpurowym pokoju. Posłusznie zaniósł tam walizkę i zaczął 

rozglądać się po niesamowitym wnętrzu, podczas gdy Hanna wybierała dla 

niego wieszaki. 

R S

background image

- Ten pokój jest chyba trochę za ciemny - powiedział. - Trzeba było 

wybrać jaśniejszy odcień, prawda? 

- Naprawdę tak uważasz? - spytała patrząc z namysłem na okropny kolor 

ściany. 

- Myślę, że meble i żółte zasłony złagodzą efekt. Kolor jest wspaniały. 

Taki intensywny. 

Błyskawicznie przebiegły jej przed oczami obrazy wnętrz, urządzonych 

przez Maxa. Ze zgrozą wyobraziła sobie cały dom, pełen dzikich kolorów i 

ekstrawaganckich mebli. Chciała go jakoś przeprosić za to, że tak źle myśli o 

jego guście. 

- Kocham cię - powiedziała gorliwie. 

- Moglibyśmy przenieść się do tego pokoju. 

- Nie! - wykrzyknęła, a po chwili, zdając sobie sprawę, że zrobiła to zbyt 

pośpiesznie, wyjąkała: 

- Uwielbiam południowe okna w moim pokoju, mam słońce całą zimę. 

Wybrnęła znakomicie. 

- Trzeba tu zawiesić zasłony. Ściany mogą wyblaknąć od słońca. 

Rozejrzała się z nową nadzieją, ale po chwili nie miała złudzeń. Ta farba 

nigdy nie zblaknie. Zaś żeby ją pokryć, trzeba by co najmniej pięciu warstw w 

jasnożółtym kolorze. 

- Moja mama i ciotka przyjeżdżają w następnym tygodniu - powiedział 

Max, uśmiechając się do niej radośnie. - Bardzo chciałyby cię poznać. 

Była oszołomiona tą wiadomością. 

- Tak się cieszę, że cię spotkałem - powiedział podchodząc do niej. - 

Jesteś moim skarbem. 

Ale Hanna mogła teraz myśleć tylko o tym, że rodzina Maxa dowie się w 

końcu całej prawdy. Nie, nie ukryje przed nimi swojego dziecka, nie będzie 

kłamać. A oni nigdy nie pozwolą Maxowi ożenić się z nią. Czuła, że robi jej się 

słabo. 

R S

background image

Kiedy wróciła Amanda Phillips, Hanna powitała ją nie bez zdziwienia. 

Była absolutnie przygotowana na to, że starsza pani przyśle po swoje rzeczy i 

wyprowadzi się. Może zresztą przyjechała właśnie z tym zamiarem? 

- Bardzo miło było nad jeziorem. Świeże powietrze, przyjemny wietrzyk - 

powiedziała patrząc na Hannę nieomal uśmiechnięta. Rozejrzała się uważnie 

dokoła. 

- Ale jednak dobrze być znów w domu. 

Słowa te zaskoczyły Hannę kompletnie. Czyżby pani Phillips uważała 

swój pokój za własny dom? 

- Czy były jeszcze jakieś problemy? - wypytywała. 

- Nie. Bardzo dziękuję za tych strażników. 

- Nie ma o czym mówić. I tak się nudzili. Przynajmniej mieli jakąś 

odmianę. Odpoczywają teraz nad jeziorem ze swoimi rodzinami. Dostali to jako 

napiwek - zakończyła pokazując w uśmiechu mocne, zdrowe zęby. 

- Napije się pani herbaty? 

- A czy nie ma jeszcze obiadu? - pani Phillips przeszyła Hannę ostrym 

spojrzeniem. 

- Będzie za chwilę... 

- Smakują mi twoje obiady. 

Hanna pomyślała z rozbawieniem, że nie jest to przesadnie entuzjastyczna 

opinia, a głośno powiedziała: 

- Bardzo mi pani brakowało, pani Amando. 

- Ha! - krótka odpowiedź zabrzmiała jak szczeknięcie. Pani Phillips 

pociągnęła za sobą Hannę do kuchni, poklepała po główce Geo i usiadła przy 

stole. 

- Gdzie jest Lillian? Nigdy się nie spóźniała. Hanna musiała jej 

opowiedzieć o wszystkim - że Pete może już chodzić, ale że ma wątpliwości, 

czy uda mu się opanować strach i czy będzie mógł pracować w straży pożarnej. 

- Na pewno dojdzie do siebie. A co u Lillian? 

R S

background image

- Wychodzi za Petera, a ja mam być świadkiem - odpowiedziała Hanna, 

odwracając się od zlewu i śmiejąc się w myślach z dociekliwości starszej pani. 

Podała jej talerz truskawek przybrany gałązką mięty. Potem umyła ręce 

małemu i poczekała, aż ten wdrapie się na krzesło. Geo popatrzył na truskawki i 

z zapałem zabrał się do jedzenia. 

Zapanowało milczenie. 

- Czy Max tu bywa? - spytała nagle pani Phillips z udaną obojętnością. 

- On właśnie... poprosił mnie o rękę. 

- Jeszcze jedna panna młoda! 

Nagle Hanna poczuła, że musi wyrzucić z siebie wszystko. Mówiła o tym, 

że Simmonsowie to ludzie nastawieni na kariery w administracji, a powołaniem 

Maxa jest służba publiczna. Strach pomyśleć, jak ten fakt, że Hanna jest panną z 

dzieckiem, mogliby wykorzystać jego konkurenci. Zniweczyłaby wszelkie 

szanse Maxa. Jego rodzina nigdy jej nie zaakceptuje. Żyją blisko ze sobą, Max 

przywiązał się bardzo do Geo, ale jeśli ją poślubi, to zrobi tak, jak nakazuje 

Biblia i już od niej nie odstąpi. A wtedy rodzina Simmonsów będzie rozdarta. 

Za dwa dni przyjeżdżają matka i ciotka Maxa. Co ma robić, jak ma im to 

wszystko powiedzieć? 

Zaczęła płakać, na ten widok rozpłakał się również Geo, aż wreszcie pani 

Phillips kazała im obojgu przestać natychmiast! 

Malec posłuchał od razu, bowiem i tak nie wiedział, dlaczego właściwie 

płacze, ale Hannie było trudniej: czuła się rozdarta, przybita, pełna 

wewnętrznego bólu. Zapanowała cisza, tylko od czasu do czasu słychać było 

przejmujące westchnienie Hanny. Poruszyłoby ono każdego, kto ma w sobie 

odrobinę współczucia, ale widocznie Amanda Phillips była go pozbawiona. 

Było to dla Hanny szczególnie trudne, musiała bowiem powiedzieć pani 

Phillips jeszcze jedno. Długo to odkładała i dopiero po deserze zdobyła się na 

krótkie wyznanie. 

- Max... mieszka ze mną. 

R S

background image

- Tak? - starsza pani uniosła wzrok i spojrzała na nią twardo. 

Hanna nie zarumieniła się, nie spuściła głowy. Nos miała zaczerwieniony, 

oczy pełne łez; jasne włosy zwisały w nieładzie. Siedząc nieruchomo w krześle 

patrzyła pani Phillips prosto w oczy. 

Było już po jedenastej, kiedy Max wsunął się do łóżka i przygarnął Hannę 

ku sobie. Położyła mu rękę na kłującym od zarostu policzku. 

- Cześć, kochanie - powiedziała. 

- Amanda jest w domu? - zagadnął. 

- Tak, ja też byłam zaskoczona - wyszeptała. 

- Będziesz musiała zapanować nad sobą i nie krzyczeć tak głośno z 

rozkoszy. 

- Czuję się, jakbym była twoją utrzymanką. 

- Raczej o mnie można to powiedzieć - sprostował żartobliwie. - Jestem 

przecież u ciebie w domu. 

Zaczął ją całować po piersiach, potem przesuwał się coraz niżej. Było to 

nadzwyczaj podniecające, bo dotyk jego miękkich, gorących ust i wilgotnego 

języka odczuwała wraz z delikatnymi ukłuciami zarostu na brodzie. 

- Dlaczego jesteś jeszcze ubrana? - poskarżył się. 

- Bo to byłoby... wyuzdane, gdybym się przygotowywała na twoje 

przyjście. 

- Na pewno jesteś już cała gotowa - powiedział z zadowoleniem w głosie. 

- Przecież mówię ci, że nie, ty maniaku seksualny! 

- A właśnie, że tak - jego głos był jak gorący wiatr. - Czuję to, Hanno. 

Przez następne dwa dni robiła gruntowne porządki, tak jakby bała się, że 

matka Maxa będzie chciała przejechać palcem po każdej półce i sprawdzić całą 

kuchnię. Właśnie wtedy Max przyniósł chłopcu do zabawy dwa małe kociaki. 

Tak, jakby jednego nie było dość. Cóż, pewnie dla Maxa dwa to i tak za mało. 

Geo był w siódmym niebie. 

R S

background image

Kociaki były malutkie, miały ogromne oczy i uszy, okrągłe brzuszki, 

krótkie łapki i nastroszone ogony. Geo zanosił się śmiechem. Kotki szybko 

nauczyły go, że powinien obchodzić się z nimi troskliwie.  

Max pokazał mu, jak je trzymać w ręku i Geo ciągnął je wszędzie ze sobą. 

Lizały się nawzajem i drapały, spadały na podłogę i goniły po pokojach. Były 

okropnie ciekawskie i wiecznie plątały się pod nogami. 

- Kiedy się stąd wyprowadzisz, koty pójdą za tobą - powiedziała Hanna 

do Maxa. 

- Nie, ja tu zostanę do końca życia, Hanno. Musisz się do tego 

przyzwyczaić - odparł patrząc na nią zadziornie. 

Objęła go i pocałowała, marząc, by to była prawda. 

Tego dnia, kiedy miały przyjechać matka i ciotka Maxa, Hanna wstała o 

wpół do szóstej. 

- Co z tobą? - zapytał przez sen. 

- Nic - odpowiedziała krótko. 

- No to po co wobec tego wstajesz w środku nocy? 

- Jest już rano. 

- Hanno, kochanie, dopiero wpół do szóstej. 

- Mam dużo pracy. 

- Co mianowicie? 

- Dzisiaj przyjeżdża twoja matka. Usiadł i spojrzał na, nią zaskoczony. 

- Hanno, ona nie przyjeżdża tu po to, żeby cię sprawdzać. Ty już przeszłaś 

wszystkie testy - to ja jestem z ciebie zadowolony! 

Tą opinią dowiódł tylko, że o matkach nie ma najmniejszego pojęcia. Jak 

dwudziestoośmioletni mężczyzna może tak mało wiedzieć na ten temat? To 

niedobrze o nim świadczy. Hanna przyjrzała mu się krytycznie. Jeśli w tej 

kwestii jest tak mało rozgarnięty, to może ma też inne mankamenty. 

Oczywiście! Purpurowa sypialnia. To powinno być dla niej już wcześniej 

ostrzeżeniem. 

R S

background image

- Czy naprawdę musimy już wstawać? - spytał żałośnie. 

- Ty nie musisz, ale ja tak. 

- Co masz do zrobienia? 

- Muszę nazrywać trochę kwiatów i upiec ciasteczka. No i posprzątać w 

domu. 

Westchnął ciężko i opadł na poduszkę, ale po chwili znów się podniósł. 

- Pomogę ci. We dwójkę pójdzie nam szybciej, więc możemy pospać 

jeszcze pół godziny. 

- Jeśli twoja mama będzie sprawdzać ciasteczka w środku i krytykować 

mój wyrób, chyba wyleję jej herbatę na kapelusz. 

Max dostał ataku śmiechu, który przez dobrych parę minut wstrząsał 

całym jego ciałem. Starał się opanować, ale okazało się to ponad siły. 

Hanna wyszła z pokoju. Nałożyła stare dżinsy i koszulę, po czym wzięła 

się do pracy. Piętnaście po siódmej mogła powiedzieć, że wszystko gotowe. Nie 

zostało jej nic innego, jak tylko snuć się po domu, przestawiając drobiazgi z 

miejsca na miejsce i wyobrażać sobie, w jaki sposób powie pani Simmons, że 

wcale nie zamierza wychodzić za mąż za jej syna. 

Zarazem jednak chciała, by matka Maxa przekonała się, iż Hanna jest 

dobrą gospodynią, a Geo to wspaniały chłopiec, i żeby w jej matczynym sercu 

zakiełkowało ziarenko żalu. Było to małostkowe życzenie, i właściwie to 

powinna się go wstydzić. Tymczasem jednak jeszcze bardziej starała się, aby 

wszystko wypadło bez zarzutu. Wyszła przed dom i popatrzyła nań od frontu, 

oczami obcej osoby. 

Tak, dom niewątpliwie był piękny, choć skromnie umeblowany. Tylko 

ten dywan od pani Phillips - prawdziwy skarb. 

Z nerwów Hannę potężnie rozbolała głowa. Przez resztę dnia mogła się 

spokojnie oddawać cierpieniu, bowiem wszystko; co dało się zrobić w domu, 

było już zrobione. Umyła nawet samochód i odkurzyła go w środku. 

R S

background image

- Jeśli przypadkiem one tu będą, kiedy wrócisz do domu, nie nazywaj 

mnie skarbem, laleczką ani żabusią. 

- No wiesz, nigdy nie nazywałem cię żabusią. 

- Więc żeby ci tylko nie przyszło do głowy tak powiedzieć przy twojej 

matce. 

- Dobrze, będę zwracał się do ciebie „panno Calhoun" - zaproponował, 

wyraźnie rozbawiony, ale Hanna nie dała się wytrącić z równowagi. 

- Masz do mnie mówić po prostu „Hanno". 

- Z przyjemnością. 

O wpół do trzeciej Max wyszedł do pracy. Do przyjazdu pań zostało już 

tylko półtorej godziny, które Hannie dłużyło się w nieskończoność. Po obiedzie 

pani Phillips oświadczyła, że idzie odpocząć do swego pokoju, Hanna zaś 

ucieszyła się, że powita gości bez świadków. 

Kiedy Geo obudził się, ubrała go w szorty i zwykłą koszulkę. Nie kupiła 

mu dotąd chłopięcego garniturku, bo wyglądał w nim głupawo. Sama nałożyła 

jasnoszarą, letnią sukienkę z białym kołnierzykiem, która miała tę zaletę, że 

nadawała jej powściągliwy, odrobinę staroświecki wygląd. 

Panie pojawiły się tak punktualnie, że Hanna pomyślała, iż przesiedziały 

ostatnie kilka minut w samochodzie, by wejść wraz z pierwszym uderzeniem 

zegara. Obie starały się być miłe i uprzejme. Uśmiechały się, chwaliły jej pełen 

kwiatów ogród, podobał im się dom, a co do drewnianego obramowania 

kominka, zgodziły się, że to zapewne orzech. 

Piły herbatę, chętnie częstowały się ciasteczkami i ani słowem nie 

wspomniały o możliwości katastrofalnego ożenku Maxa. Geo pokazał im swoje 

kotki, a one potraktowały chłopca bardzo serdecznie. 

W pewnej chwili po schodach zeszła pani Phillips.  

Ubrana była w czarną suknię z batystu, zapiętą wysoko pod szyją, która 

musiała kosztować więcej niż miesięczny zarobek Hanny. Włosy miała spięte z 

tyłu wysokim, staroświeckim grzebieniem z szylkretu, z uszu zwisały długie, 

R S

background image

perłowe kolczyki, dobrane do cudownie błyszczących pereł, stanowiących 

zapięcie sukni na szyi. Pierścionki na palcach pani Phillips musiały przewyższać 

swoją wartością budżet władz miejskich. 

Hanna z niedowierzaniem spojrzała na Amandę i przedstawiła jej obie 

panie. Pani Phillips zachowywała się z właściwą sobie powściągliwością - 

usiadła, wzięła podaną jej filiżankę, przełamała na pół ciasteczko i przyjrzała się 

mu krytycznie. 

- Jestem matką chrzestną Hanny - powiedziała.  

W pierwszej chwili dziewczyna była kompletnie zaskoczona, ale zaraz 

domyśliła się, że starsza pani powiedziała to specjalnie, by dodać Hannie 

animuszu. Ten gest pani Phillips wzruszył ją do głębi. 

- A jak się miewa wasza postrzelona ciotka Ceilly? - zapytała Amanda, 

wpatrując się w obie panie przeszywającym wzrokiem jastrzębia. Wiedziała, że 

tym pytaniem trochę zbije je z tropu. 

- Dokładnie tak, jak to sobie pani zapewne przedstawia - zareplikowała 

pani Simmons z humorem, który przywodził na myśl jej syna. - Prosiła mnie, 

bym przekazała pani ucałowania od niej. 

Amanda wyglądała na przerażoną. 

- No, myślę że już to pani zrobiła - powiedziała szybko, na co pani 

Simmons roześmiała się głośno, po czym sięgnęła do torebki i wyjęła kopertę. 

- Dała mi również list do pani. Nie wiem, czy jest w nim coś sensownego. 

- Trudno spodziewać się czegoś sensownego po Ceilly - pospieszyła z 

zapewnieniem staruszka, a w odpowiedzi pani Simmons znów wybuchnęła 

śmiechem. Hanna poczuła żal, że nigdy nie zostanie synową tej kobiety. 

I wtedy przyszedł Max! Podszedł do wejścia frontowego, gwiżdżąc jakby 

był w siódmym niebie. Na szczęście nie otworzył sobie drzwi własnym kluczem 

- zachował jeszcze trochę rozsądku. Zapukał do drzwi i czekał. Geo pobiegł w 

jego stronę z radosnym krzykiem. 

- Co ty tu robisz? - syknęła Hanna otwierając mu drzwi. 

R S

background image

- Dzień dobry, panno Calhoun - powiedział i pocałował ją, kompletnie 

zaskoczoną, w usta.  

Zdjął policyjną czapkę i wszedł, by przywitać się z matką, ciotką i panią 

Amandą, całując każdą z nich w policzek - typowe podstępy czarującego 

mężczyzny. Potem zaborczo objął Hannę i, najwyraźniej zadowolony z siebie, 

zapytał: 

- Jak wam się podoba moja narzeczona? 

- Max... - Hanna zareagowała przerażeniem. Twarze wszystkich trzech 

pań rozpromieniły się. 

Max wziął na ręce Geo, podniósł do góry i stał tak, patrząc na niego z 

dumą. 

- Jak wam się podobamy? - spytał raz jeszcze. Co mogły powiedzieć? W 

tej sytuacji nie można było nie zgodzić się, że wyglądają razem wspaniale. 

- Max od początku mówił nam, że chce się z tobą ożenić - zaczęła jego 

matka. - Wtedy, kiedy po raz pierwszy złapali tego Turnera, przysłał nam od 

razu zdjęcie z gazety i napisał: „To właśnie ona". Bardzo wszyscy pragnęliśmy, 

żeby mu się udało jakoś cię usidlić. 

Hanna była oszołomiona. Nagle minął ból głowy, który czuła jeszcze 

przed chwilą, 

- Czy nie mówił wam o... mojej sytuacji? 

- Ależ tak! Geo też był na zdjęciu. Max nam opowiedział o wszystkich 

okolicznościach... - pani Simmons posłała Hannie wymowne spojrzenie. - Całą 

prawdę. 

- Ależ my naprawdę nie możemy się pobrać! - Hanna zdobyła się na 

ostatni protest. - To mogłoby zniszczyć karierę Maxa, wrogowie wykorzystaliby 

to przeciwko niemu. Marnowałby tylko czas broniąc mnie, nie mógłby 

kandydować na różne stanowiska, a tacy ludzie jak on są krajowi bardzo 

potrzebni. 

Max uśmiechnął się tylko, a jego matka odpowiedziała: 

R S

background image

- Krajowi można służyć na wiele różnych sposobów. Max już się 

zdecydował. Bardzo się cieszę, że ty go kochasz. On cię wprost uwielbia. 

Przechwala się tobą w taki uroczy sposób... 

- Nie rozumiem, jak w takiej rozsądnej rodzinie mogła przyjść na świat ta 

postrzelona Ceilly - pani Phillips wtrąciła się nagle, jak to zawsze miała w 

zwyczaju, kręcąc z niedowierzaniem głową. 

- Chyba nam ją podrzuciła kukułka - padła odpowiedź, a pani Phillips 

roześmiała się głośno. 

Serce Hanny było przepełnione miłością - do Amandy, do rodziny Maxa, 

która zamierzała ją przyjąć, a przede wszystkim do niego samego. 

Tej nocy, kiedy leżeli w łóżku, a Max swoim niezawodnym sposobem 

wyleczył ją z resztek bólu głowy, musiała mu powiedzieć o wszystkim. 

- Wiesz, byłam już bliska tego, żeby się ciebie wyrzec. 

- Mówisz o tym tak, jakby to był jakiś nałóg. 

- No bo byłeś i jesteś dla mnie jak narkotyk. Ale ja się bałam, że zrujnuję 

ci życie. 

- Mogłoby się tak stać, gdybyś mnie nie poślubiła. Chcę żyć z tobą i 

kochać ciebie. 

Był już śpiący, więc objął ją mocno, dając tym nieomylny znak, że pora 

kończyć rozmowę i nareszcie zasnąć.  

Ale Hanna jeszcze miała mu coś do powiedzenia. schodziła po schodach 

obwieszona biżuterią, a potem powiedziała, że jest moją matką chrzestną. 

- Tacy jak ona są solą tej ziemi. 

- A potem ty nagle przyszedłeś! 

- Lubię moją rodzinę, wpadłem zobaczyć się z nimi. Dobranoc, Hanno. 

- Pomyśl, jak zmieniła się pani Phillips - powiedziała i nie usłyszała 

odpowiedzi, ale nie zwracała na to uwagi. - Może wobec tego moi rodzice też 

jeszcze się zmienią? - spytała cicho. 

R S

background image

- Być może - odpowiedział tuląc ją do siebie. - Hanno, jesteś po prostu 

wspaniała. Pojedziemy do twojej rodziny i wszystko wyjaśnimy. 

Oczy jej się rozszerzyły na myśl o tym, jak Max wyjaśnia wszystko jej 

rodzicom w swój nienatrętny sposób. On to umie zrobić! 

- Kocham cię, Max. Chyba już nie wytrzymam, taka jestem szczęśliwa. 

- Naprawdę? 

- Tak, najdroższy. 

- To dobrze. Śpijmy już. 

 

                                          

 

R S


Document Outline