background image

Brooke Lauren - Kiedys zrozumiesz 

przekład Donata Olejnik 

Rozdział 1 

- Spokojnie - szepnęła Amy Fleming do Melodii, kiedy klacz szarpnęła lonżą i zarżała w kierunku źrebaka. 
Ale Jutrzenka, czterodniowa córeczka Melodii, nie zważała zupełnie na obawy matki. Z ciekawością 
kłusowała po wybiegu z wygiętą w łuk szyją i uniesionym wysoko łbem, a jej maleokie kopyta uderzały 
delikatnie w pokrytą śniegiem trawę. Jasnokasztanowa sierśd małej klaczki błyszczała w promieniach 
bladego listopadowego słooca. „Idealne Święto Dziękczynienia...". 

Ale Amy postanowiła zapomnied o tym, że właśnie dziś jest Święto Dziękczynienia. Dlatego zamiast w 
domu z dziadkiem i starszą siostrą, spędzała czas na dworze z Melodią i Jutrzenką. Dlatego cały dzieo 
pracowała bez wytchnienia w obejściu, odsuwając od siebie myśl, że to pierwsze Święto Dziękczynienia 
bez mamy. 

Melodia znowu zarżała. 

 

- Już dobrze, kochana - powiedziała Amy i zaczęła kreślid małe kółka na szyi klaczy. - Twoja córeczka jest 
bezpieczna. Ona się tylko rozgląda. 

Melodia rozpoznała kojący dotyk rąk Amy i odwróciła łeb. Amy pogłaskała ją po czole i klacz uspokoiła 
się nieco. „Jeśli ty jesteś obok - wydawała się mówid -wszystko musi byd dobrze". 

Widząc ufnośd w oczach klaczy, Amy poczuła, jak ogarniają fala ciepła. A przecież jeszcze miesiąc temu 
wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Kiedy Melodia po raz pierwszy przyjechała do Heartlandu, 
schroniska dla koni, które założyła nieżyjąca już mama Amy, była wyjątkowo nieufna. Stopniowo 
zaczynała jednak ufad Amy, a po tym, kiedy dziewczyna asystowała przy narodzinach Jutrzenki, więź 
pomiędzy nimi zacieśniła się jeszcze bardziej. 

Lodowaty podmuch wiatru zwiał długie, jasnobrą-zowe włosy Amy prosto na twarz. Odgarnęła je i 
podążyła wzrokiem w ślad za źrebakiem. Każdy krok małej klaczy kipiał energią, aż trudno było uwierzyd, 
że jeszcze kilka dni wcześniej jej życie wisiało na włosku. Poród okazał się skomplikowany i przez 
moment istniało ryzyko, że ani klacz, ani jej źrebak, nie przeżyją. Jednak Amy, Lou i dziadek nie dawali za 
wygraną i w koocu Jutrzenka przyszła na świat. 

Źrebię stanęło w miejscu z drżącymi nozdrzami i uniesionym wysoko łbem. Promienie słooca oświetliły 
sierśd klaczki i przez moment każdy włos jej kaszta- 

background image

nowatego umaszczenia płonął żywym kolorem. A potem gra świateł zniknęła. Jutrzenka odwróciła się 
szybko i popędziła przez trawę, po czym włożyła łeb pod brzuch matki i zaczęła pid mleko. 

Amy przyglądała się, jak źrebię macha swoim puszystym ogonem, i uśmiechnęła się. Od dnia narodzin 
Jutrzenki czuła wielkie przywiązanie do klaczki. Zastanawiała się, czy to dlatego, że asystowała przy 
porodzie, czy kryło się za tym coś więcej. Znowu usłyszała głos mamy, który mówił „Raz na jakiś czas 
możesz spotkad na swojej drodze szczególnego konia - takiego, który zmieni całe twoje życie". Kiedy 
patrzyła na Jutrzenkę, była pewna, że rozumie, co mama miała na myśli. 

- Chodź tu, Jutrzenko - wyszeptała, kiedy mała skooczyła jeśd. Klaczka zrobiła krok do przodu i powąchała 
wyciągniętą dłoo Amy, patrząc na nią bystrym wzrokiem. 

- Dobra dziewczynka - powiedziała Amy cicho i wyciągnęła rękę, żeby pogłaskad ją po szyi. 

Ale Jutrzenka zarżała i odskoczyła do tyłu. Amy odsunęła się w ostatniej chwili i aż jęknęła, gdy pełna 
werwy mała klacz wierzgnęła w powietrzu tylnymi kopytami i odbiegła. 

- Będzie z niej kawał łobuza - czyjś glos zatrzymał Amy. 

Odwróciła się na pięcie. Przy bramie stał miejscowy weterynarz, Scott Trewin oraz jej siostra Lou. 

- Scott! - zawołała. - Co ty tu robisz? 

- No pięknie! - powiedział ironicznie. - Mnie również miło jest cię widzied, Amy. 

- Nie to miałam na myśli - zaśmiała się i podeszła do nich. - Myślałam, że będziesz w domu, bo w koocu 
jest... - te słowa nie chciały przejśd jej przez gardło. -Święto Dziękczynienia i w ogóle. 

- Scott przyjechał złożyd nam życzenia, prawda? -Lou odwróciła się do niego z uśmiechem. 

Chwycił ją za rękę i odwzajemnił uśmiech. 

- Nie mogłem przecież nie zobaczyd się dzisiaj z tobą. Amy pomyślała przez chwilę, że zaraz się pocałują. 

- No, już dosyd tego dobrego - powiedziała szybko. Scott i Lou od niedawna chodzili ze sobą i chociaż 
była z tego powodu bardzo zadowolona, to jednak istniały jakieś granice! 

Scott i Lou oderwali się od siebie. Scott uśmiechał się, Lou natomiast wnikliwie przyglądała się 
frędzelkom swojego szala. 

- A., a... jak tam Jutrzenka? - odezwała się w koocu Lou. Gdy była zawstydzona, w jej głosie słychad było 
wyraźnie brytyjski akcent. 

- Szaleje - odparła Amy i pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, jak zupełnie inaczej mówiły obie z 
siostrą. Lou spędziła prawie całe swoje życie w Anglii, natomiast Amy w wieku trzech lat przeprowadziła 
się do Wirginii. - Jak zwykle. 

background image

Lou uśmiechnęła się. 

- No dobrze, dziadek kazał ci przekazad, że wszystko będzie gotowe za pół godziny. 

Amy poczuła ścisk żołądka na myśl o Święcie Dziękczynienia bez mamy. 

- Ale muszę jeszcze zaprowadzid je do stajni i trzeba posprzątad w boksach - trajkotala. - A potem 
przygotowad pasze. Nie ma mowy, żebym zdążyła w pół godziny. Wiesz, może ty i dziadek zjecie beze 
mnie ... 

- Amy! - przerwała jej Lou. W błękitnych oczach kryło się współczucie, ale i stanowczośd. - Wiesz, że 
dziadek włożył wiele serca w przygotowanie kolacji. Musimy zjeśd wszyscy razem. Pomożemy ci z koomi, 
prawda Scott? 

- Jasne - kiwnął głową. 

Amy czuła wielką suchośd w gardle, ale wiedziała, że Lou ma rację. 

- Dobrze - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie. - Otwórzcie bramę, a ja poprowadzę 
Melodię. Jutrzenka pójdzie za nami. 

Jednak, mimo że Amy wyprowadziła Melodię z wybiegu, Jutrzenka uparcie tkwiła na swoim miejscu - 
najwyraźniej zasmakowawszy po raz pierwszy wolności, nie zamierzała tak łatwo z niej rezygnowad. 
Melodia zarżała z niepokojem, ale Jutrzenka nastawiła tylko uszu w kierunku, z którego dochodził 
dźwięk, nie ruszając się z wybiegu. 

- No, chodź - zachęcił ją Scott, podchodząc bliżej. 

Klaczka zarzuciła wdzięcznie łbem, opuściła uszy i pobiegła za Melodią, a kiedy ją dogoniła, trąciła 
gniewnie w bok, jakby strofując za to, że matka zostawiła ją samą. 

- Hej! - zaprotestowała Amy. Jutrzenka machnęła łbem w kierunku dziewczyny, ale Amy zaśmiała się 
tylko i odepchnęła klaczkę. 

- Musisz się nauczyd dobrych manier, mała - powiedziała. Źrebak spojrzał na nią niepokornie, a Amy 
przypomniało się to, co mówił wcześniej Scott. Będzie kawał łobuza z tej Jutrzenki, nie było co do tego 
najmniejszych wątpliwości. 

Kiedy Melodia i Jutrzenka znalazły się już w swoim boksie, a wszystkie konie dostały świeżą słomę, Scott 
odjechał do swojej rodziny na świąteczną kolację. Amy obserwowała z paszami, jak Lou odprowadza 
Scotta do samochodu, całuje się z nim, a potem czeka, aż auto zniknie za zakrętem i wraca przez 
podwórze z rozmarzonym wyrazem twarzy. 

background image

- Co mam zrobid? - zapytała, wchodząc do pomieszczenia. 

- Mogłabyś dolad tu trochę tranu z wątroby dorsza i wszystko dobrze wymieszad - Amy wskazała ręką na 
uszykowane wcześniej wiadra z paszą. 

- Dobrze - Lou pokiwała głową z roztargnieniem, wyjrzała jeszcze raz przez drzwi, po czym odwróciła się 
do Amy i zmarszczyła czoło. - Co mówiłaś? 

10 

- Lou! - oburzyła się Amy. Siostra miała dwadzieścia trzy lata, była więc o osiem lat od niej starsza, ale w 
takich chwilach jak te, wydawało się, że jest odwrotnie. Amy podniosła zakurzoną puszkę z tranem i 
włożyła ją siostrze do rąk. 

- Tran z wątroby dorsza - do wiader - wymieszad - powiedziała i zaśmiała się, popychając do działania 
swoją zwykle bardzo rozsądną siostrę. 

- Scott zaprosił mnie na kolację z okazji świątecznego spotkania wszystkich weterynarzy z jego roku - 
powiedziała odmierzając krople tranu do przygotowanej paszy. - Za trzy tygodnie. Wymagane stroje 
wieczorowe, muszę coś sobie kupid. Pojechałabyś ze mną na zakupy w przyszłym tygodniu? 

- Jasne - odpowiedziała mieszając pasze. Trudno było ją zmobilizowad, by kupiła coś do ubrania dla 
siebie, ale chodzenie z Lou po sklepach i szukanie olśniewającej sukni mogło byd całkiem zabawne. 

- Tak sobie pomyślałam, że ty i Matt powinniście się bardziej zaprzyjaźnid - powiedziała Lou. - Wtedy 
moglibyśmy iśd razem na randkę. 

- To niemożliwe - odpowiedziała Amy, myśląc o młodszym bracie Scotta. Był jej przyjacielem i przez długi 
czas próbował namówid ją, by z nim chodziła. 

- Dlaczego nie? Scott mówi, że Matt bardzo cię lubi. 

- Tak, i ja go też lubię. Ale nie tak bardzo. 

- A kogo tak lubisz? 

Wzruszyła ramionami i zaczęła zbierad wiadra. 

- Nikogo - odpowiedziała. Tak właśnie było. Nie było żadnego chłopaka w szkole, z którym chciałaby 
chodzid. I bardzo dobrze, pomyślała. Ma dosyd roboty -nadchodzi zima, a wtedy w obejściu jest mnóstwo 
pracy. Amy wstawała codziennie o szóstej i rzadko kiedy kładła się spad przed północą. Jedyni chłopcy, 
jakich widywała poza szkołą to Treg i Ben, którzy pracowali w Heartlandzie. Przez moment zamajaczył jej 
przed oczami obraz cichego, ciemnowłosego Trega i zarumieniła się na wspomnienie pewnego letniego 
dnia, kiedy to dotknął jej policzka, a nią wstrząsnął wtedy dreszcz. 

background image

- Amy? - powiedziała radośnie Lou, która najwyraźniej zauważyła rumieniec. - A więc jest ktoś, prawda? 
Kto to? 

- Nie ma nikogo - odpowiedziała pospiesznie, starając się wyprzed z pamięci wspomnienie Trega. 
Zachowuję się jak idiotka, przecież Treg jest jak brat i przyjaciel, a nie sympatia. - Naprawdę nie ma - 
powiedziała i chwyciła za wiadra. - Idę, poroznoszę jedzenie - dodała i szybko wyszła z paszami, zanim 
Lou przyszło do głowy zadad jej kolejne pytanie. 

*** 

Obie siostry płukały wiadra pod kranem, kiedy z domu wyszedł Jack Bartlett. 

- Skooczone? - zawołał. W tej samej chwili zgiął się w pół i poważnie rozkaszlał. 

12 

- Dobrze się czujesz, dziadku? - zapytała Amy z niepokojem. Słyszała, jak kaszlał poprzedniej nocy. 

- To tylko paskudne przeziębienie - powiedział, od-chrząkując. - Pewnie zaziębiłem się tej nocy, kiedy 
rodziła się Jutrzenka. - No, dobrze - zmienił temat - może w koocu wejdziecie? Kolacja już gotowa. 

- Już idziemy - odpowiedziała Lou. 

Kiedy dziadek zawrócił do domu, Lou wyjęła łagodnie wiadro z rąk Amy. 

- Chodź. Czas zjeśd kolację. 

Amy wzięła głęboki oddech i ruszyła w ślad za siostrą. Wszystko będzie dobrze, wmawiała sobie. 
Spojrzała na swoją siostrę: Lou była taka opanowana, zupełnie jakby było jej wszystko jedno, że to 
pierwsze Święto Dziękczynienia od czasu, kiedy zmarła mama. Ale Amy wiedziała, jak jest naprawdę: 
wiedziała, że w głębi duszy Lou przejmuje się wszystkim tak samo jak ona. Tylko inaczej radzi sobie z 
uczuciami, kierując całą swoją energię na bycie praktyczną i rozsądną osobą. 

W przedsionku ściągnęła buty, a Lou otworzyła drzwi prowadzące do ciepłej, jasno oświetlonej i 
zagraconej kuchni. Dziadek wyciągał właśnie z piekarnika idealnie przyrumienionego indyka. 

- Ale smakowity zapach - powiedziała Lou, podchodząc do zlewu, by umyd ręce. - Mogę w czymś pomóc? 

Amy stanęła w drzwiach, czując jak wali jej serce. Wszystko wyglądało tak swojsko i znajomo - białe 

13 

i czerwone świece na stole, ogromne ciasto dyniowe stygnące na kredensie, miseczki z sosem 
żurawinowym własnej roboty, słodkie ziemniaki i kasztanowy farsz. Omiotła wzrokiem cały stół i 
rozpłakała się. Na przeciwległym koocu stołu, tam gdzie zawsze siedziała mama, nie było żadnego 
nakrycia. 

Lou i dziadek odwrócili się natychmiast na dźwięk jej szlochu. 

background image

Dziadek odłożył indyka i podbiegł do Amy. 

Objął ją, a wtedy poczuła, że nie jest w stanie dłużej wstrzymywad smutku, z którym tak dobrze sobie 
radziła przez ostatnich kilka miesięcy. Przed oczami nadal stał jej ten dzieo, w którym namówiła mamę, 
by zabrały przyczepę i pojechały do Clairdale Ridge, żeby uratowad na wpół zagłodzonego ogiera, 
Spartana. Pamiętała dobrze burzę i walące się drzewo, a potem przebudzenie w szpitalu i Lou, która 
przekazała jej wiadomośd, że mama nie żyje. 

Nie miała pojęcia, jak długo płakała, ale w koocu zaczęła znowu dostrzegad kuchnię i czud, jak drapie ją w 
twarz szorstki wełniany sweter dziadka. 

- Przepraszam - wymamrotała, odsuwając się do tyłu i próbując odzyskad kontrolę nad emocjami. 

- Nie ma za co, skarbie, to naturalne - powiedział dziadek. - Takie okazje są zawsze trudne, kiedy straciło 
się kogoś bliskiego. 

Spojrzała w niebieskie oczy dziadka i znalazła w nich zrozumienie. 

14 

- Tak bardzo mi jej brak, dziadku. Tak bardzo... -szepnęła, a na samą myśl o mamie ścisnęło jej się serce. - 
Nie tylko dzisiaj, cały czas... 

- Wszystkim nam jej brakuje - powiedział i pocałował ją w czubek głowy. -1 zawsze będziemy za nią 
tęsknid. Ale mamy siebie i dzisiaj szczególnie powinniśmy za to dziękowad. Mama na pewno by tego 
chciała. Wiesz, jak wierzyła w to, że należy patrzed w przyszłośd, zamiast rozpatrywad przeszłośd. 

- Dziadek ma rację - Lou pogłaskała ją po ramieniu. 

Amy przełknęła ślinę i skinęła głową. 

- Chodźcie - powiedział dziadek i jeszcze raz ją przytulił. - Siądźmy do stołu. 

Atmosfera zrobiła się dośd smutna, więc kiedy już usiedli i zaczęli podawad sobie półmiski, Lou 
postanowiła przerwad ciszę. 

- Ciekawe, co teraz robi tata - powiedziała. 

Amy spojrzała szybko na dziadka. Widad było, że twarz mu stężała. 

- Pewnie nic szczególnego - powiedziała pospiesznie. - W Anglii nie obchodzą Święta Dziękczynienia, 
prawda? 

- Nie - potwierdziła Lou. - Ale może o nas myśli. 

- Na pewno, kochanie - powiedział dziadek i tylko zaciśnięte wargi zdradzały jego prawdziwe uczucia. 
Amy wiedziała, że dziadek nigdy nie wybaczył ich ojcu tego, że porzucił je i mamę tuż po wypadku, który 

background image

15 

zakooczył jego międzynarodową karierę jeździecką dwanaście lat temu. 

- Mam nadzieję, że dostał mój ostatni list - powiedziała Lou. - Poprosiłam, żeby zadzwonił do nas dzisiaj. 

- Więc może tak zrobi - powiedział dziadek. Amy widziała jednak ból w jego oczach, więc poderwała się 
szybko na nogi. 

- Nie podziękowaliśmy jeszcze za konie - wyrzuciła z siebie, bo była to pierwsza rzecz, jaka przyszła jej na 
myśl, kiedy postanowiła zmienid temat. - Mama zawsze dziękowała - my też powinniśmy. 

- Masz rację - powiedział dziadek, po czym wstał i sięgnął do górnej półki kredensu po gruby, 
przykurzony album ze zdjęciami. 

- Chciałabyś? - zapytał, podając jej album. Zawahała się przez chwilę. Tak naprawdę chciała 

tylko, by rozmowa zeszła z tematu taty. 

- Eee - powiedziała powoli. Wzięła do ręki skórzany album i otworzyła go, czując jak w gardle narasta jej 
jakiś ciężar. Na każdej stronie widniały zdjęcia koni, które były leczone w Heartlandzie. Spojrzała na 
pierwszą stronę i przeczytała znajome pismo mamy: Lecząc konie, pomagamy samym sobie. 

-Jeśli nie chcesz... - zaczął dziadek, patrząc na nią z zatroskaniem. 

- Nie, nie - przerwała mu. - Chcę - powiedziała i nagle zrozumiała, że tak właśnie jest. - Mama zawsze 
powtarzała, jakim przywilejem jest możliwośd 

16 

pracy z koomi. Ja też tak uważam - powiedziała, myśląc o wszystkich tych koniach, którym pomogła w 
ciągu pięciu miesięcy od śmierci mamy: Kacperkowi, Spartanowi, Bajce, Melodii... lista była długa. -W 
każde Święto Dziękczynienia mama mówiła, że lecząc konie, pomagamy także sobie i jest w tym wiele 
prawdy. Konie, którym pomagałam, dały mi tyle dobrego, że chciałabym im teraz podziękowad tak, jak 
zrobiłaby to mama. 

- Za konie - powiedział dziadek, unosząc szklankę. - Za te z przeszłości, obecne i te, które dopiero do nas 
przyjdą. 

- Za konie - powtórzyły cicho Amy i Lou, po czym odłożyły szklanki i chwyciły za sztudce. Amy spojrzała na 
siostrę. Lou przyglądała się albumowi, a w jej oczach pojawił się jakiś cieo. 

- Żałuję, że nigdy mnie tu nie było, kiedy mama wypowiadała te słowa - powiedziała ze smutkiem. 

- Przecież pracowałaś - pocieszył ją dziadek. 

- Tak - odparła powoli. - Pewnie tak. 

background image

Kiedy skooczyli jeśd kolację i uporali się z ciastem dyniowym, Amy i Lou sprzątnęły ze stołu naczynia, a 
potem wszyscy usiedli przed telewizorem. Po jakimś czasie Amy zerknęła na zegarek - dochodziła 
dziesiąta. 

- Zajrzę może do koni - powiedziała, wstając. Dziadek pod*S$^Sfc£e swojego fotela, ale złapał go 

17 

- Pomóc ci? - zapytał. 

Zanim jednak Amy zdążyła cokolwiek powiedzied, Lou także wstała. 

- Nie podoba mi się twój kaszel, dziadku. Zostao w cieple, ja pomogę Amy. 

Włożyły buty i kurtki i wyszły na lodowate powietrze. Lou wydawała się nienaturalnie wyciszona. 
Przeszły się po wszystkich boksach, zbierając puste siatki po sianie, sprawdzając, czy wszystkie konie 
mają pledy i wodę. Amy zerkała od czasu do czasu na siostrę, zastanawiając się, co chodzi jej po głowie. 

Kiedy skooczyły, Lou pochyliła się nad drzwiami prowadzącymi do boksu Kacperka. 

- Żałuję, że nie spędziłam chod jednego Święta Dziękczynienia z mamą - westchnęła. 

- Zawsze byłaś bardzo zajęta, nie mogłaś przyjechad do Heartlandu. 

- Mogłam. Nie musiałam pracowad w święta. 

- Mama rozumiała, co czujesz - powiedziała Amy. -Wiedziała, że konie zbyt mocno przypominają ci tatę i 
że łatwiej ci jest trzymad się od nich z daleka. 

- Tak czy inaczej, powinnam była przyjechad - powiedziała Lou i wyciągnęła rękę, by pogłaskad Kacperka. 
- Mogłam zrobid to dla mamy, a jednak nie zrobiłam, a teraz.. - przełknęła ślinę i spuściła wzrok - teraz 
jest już za późno. 

Amy w milczeniu ścisnęła jej ramię. 

18 

- Nie udało mi się zbudowad prawdziwej przyjaźni z mamą - odwróciła się Lou. - Drugi raz nie powtórzę 
tego samego błędu. 

- Co masz na myśli? - zapytała Amy, czując niepokój. 

- Tatę. Nie mogę przestad o nim myśled. Znajdę go, Amy, chodbym nie wiem, co musiała zrobid. 

Rozdział 2 

background image

1 ej nocy Amy leżała w łóżku, myśląc o tym, co powiedziała Lou. Kiedy ojciec odszedł, miała zaledwie trzy 
lata, więc praktycznie wcale go nie pamiętała. Znała go tylko ze zdjęcia, na którym jechał na swoim 
koniu, Pegazie. Po wypadku mama zabrała ją z Anglii i przeniosły się do dziadka do Wirginii, a Lou - 
przekonana, że tata któregoś dnia wróci - ubłagała mamę i została w swojej angielskiej szkole z 
internatem. Mama zgodziła się, ponieważ nie chciała, by Lou jeszcze bardziej cierpiała. Podczas swoich 
rzadkich wizyt w Heartlandzie Lou nie kryła przekonania, że mama i Amy popełniły błąd, opuszczając 
Anglię. 

Wkrótce po śmierci mamy Amy i Lou odkryły list wysłany przez ojca pięd lat wcześniej, w którym błagał o 
wybaczenie. Marion nigdy nie odpisała na ten list, ale Lou postanowiła twardo, że odnajdzie ojca i 
napisała na podany w liście adres, prosząc o spotkanie. 

20 

Amy przycisnęła kolana do piersi i próbowała wyobrazid sobie spotkanie z ojcem. Trzy tygodnie temu 
mignął jej przelotnie na cmentarzu, przy grobie mamy, ale wtedy nie zdawała sobie jeszcze sprawy, kim 
jest. Dopiero później dziadek przyznał się, że Tim - czyli ojciec - odwiedził Heartland tego dnia, a on kazał 
mu odejśd i więcej nie wracad. Początkowo Amy miała wrażenie, że Lou nigdy nie wybaczy dziadkowi, ale 
w koocu -w noc, w którą na świat przyszła Jutrzenka - dziadek i Lou się pogodzili. 

Amy westchnęła. Jak to będzie, jeśli tata naprawdę wróci do ich życia? Po śmierci mamy wszystko 
wywróciło się do góry nogami - Lou rzuciła swoją super pracę na Manhattanie, a Treg i Amy musieli 
nauczyd się leczyd konie samodzielnie. Był to czas wielkich zmian i rewolucji, ale ostatnio życie zaczynało 
się stabilizowad. Jeśli tata się z nimi skontaktuje, z pewnością będzie trzeba poradzid sobie z kolejnymi 
zmianami. 

Zamknęła oczy. Miała wrażenie, jakby na horyzoncie czaiła się niebezpiecznie wielka chmura burzowa. 
Zadrżała i postanowiła więcej o tym nie myśled. 

Amy obudziła się wcześnie rano. Kiedy zabierała swojego kuca, Figara, na poranną przejażdżkę, 
powietrze było nieruchome i lodowate. 

Wróciła po czterdziestu minutach, by usłyszed dobrze znany warkot podjeżdżającego pod dom samocho- 

21 

du Trega. Odstawiła Figara do stajni i podeszła do Tre-ga, by się przywitad. 

- Cześd! - zawołała. -Jak minęło Święto Dziękczynienia? 

- Całkiem dobrze - odkrzyknął, zatrzasnął drzwi auta i odsunął ciemne włosy opadające mu na oczy. Treg 
był szczupłym, ale umięśnionym chłopakiem, niewiele wyższym od Amy. 

- A u ciebie? Pewnie nie było łatwo? Wzruszyła ramionami. Treg pracował w Heartlan- 

dzie od dwóch i pół roku i znał ją tak dobrze, że udawanie czegokolwiek było bezcelowe. 

background image

- Nie było - przyznała. - Ale jakoś przetrwałam. Wypuściłam wczoraj po południu Melodię i Jutrzenkę - 
powiedziała, zmieniając temat. Nie chciała rozmawiad o Święcie Dziękczynienia. 

Na szczęście Treg nie skomentował nagłej zmiany tematu. 

- I jak? - zapytał. 

Przeszli w kierunku siodłami, a Amy po drodze opowiedziała mu o wszystkim w szczegółach. 

- Jutrzenka to bardzo niepokorny źrebak. Im szybciej nauczymy ją chodzid na lonży, tym lepiej. Jakoś nie 
bardzo czuje potrzebę przebywania blisko swojej matki. 

- Zaczniemy nawet dzisiaj - powiedział Treg. 

- Ale rano. Po południu umówiłam się z Mattem na zakupy. 

- Ooo - uniósł brwi. - Idziecie na randkę, co? 

22 

 

Ś 

 

- Absolutnie nie! Dla twojej informacji: idzie z nami też Soraya. Będziemy kupowad prezenty na Gwiazdkę 
- powiedziała i pokręciła głową z dezaprobatą. - O co wam wszystkim chodzi? Matt to tylko kolega i nic 
więcej! 

*** 

Kiedy wszystkie konie zostały nakarmione a ich boksy sprzątnięte, Amy i Treg podeszli do Melodii i 
Jutrzenki. Mieli zamiar nauczyd źrebaka, by drogę na pastwisko pokonywał na lonży, a nie biegał 
swobodnie, jak to było poprzedniego dnia. 

Amy wiedziała, jak ważne jest nauczenie Jutrzenki chodzenia na lonży. Mama zawsze powtarzała, że 
zaakceptowanie uzdy i lonży to najważniejsza lekcja dla każdego źrebaka. Była przy tym zdecydowaną 
przeciwniczką wszelkiej przemocy, wychodząc z założenia, że koo powinien nauczyd się ustępowad 
człowiekowi z własnej woli. Użycie siły niszczy zaufanie, powtarzała mama. A bez zaufania nie ma mowy 
o prawdziwym partnerstwie. 

Amy przypomniała sobie te słowa w drodze do boksu Jutrzenki i Melodii. Zajmowała się klaczką 
regularnie, żeby zdobyd jej zaufanie. Początkowo Jutrzenka stawiała opór, ale Amy nie dała za wygraną i 
teraz źrebak stał już spokojnie, podczas gdy Amy masowała jego łeb, nogi i grzbiet. Trzeba przyznad, że 
nie robił tego z radością, ale nie protestował, a to już było coś. 

23 

background image

Zaplanowali z Tregiem, że on zabierze Melodię na wybieg, a Amy pójdzie za nimi z Jutrzenką, prowadząc 
ją za uzdę i lonżę. Lonża miała służyd wyłącznie do tego, by poprowadzid źrebaka we właściwym 
kierunku, a nie po to, by go ciągnąd, czy do czegokolwiek zmuszad. Gdyby Jutrzenka stanęła w miejscu, 
Amy miała zamiar położyd jej rękę na zadzie i delikatnie przycisnąd, zachęcając konia do zrobienia kroku 
w przód. Tak właśnie robiła mama, więc Amy była pewna, że sposób okaże się skuteczny. 

Melodia zarżała na powitanie, kiedy Treg otworzył drzwi do boksu. 

- Cześd - przywitała ją Amy. Jutrzenka stała z tyłu, za matką. Amy cmoknęła, ale źrebak spojrzał na nią 
buntowniczo i nie ruszył się z miejsca. 

- Lepiej będzie, jeśli zahaczymy lonżę o uzdę, a nie o metalowy zaczep - zasugerował Treg i zaczął 
zakładad uzdę Melodii. - Jeżeli nawet się wyrwie, to koniec liny wysunie się z uzdy. Nie możemy 
ryzykowad, że będzie biegała po podwórzu z uwiązaną do uzdy liną. 

Amy pokiwała głową na znak zgody. To było rozsądne posunięcie. Podeszła do Jutrzenki, a klaczka 
odwróciła się tyłem i podniosła ostrzegawczo tylne kopyto. 

- Chodź tutaj - powiedziała dziewczyna, odchodząc ostrożnie od zadu klaczki w kierunku jej łba. Zanim 
Jutrzenka zorientowała się, co się dzieje, Amy wsunęła jej przez nos uzdę i przeciągnęła z tyłu linę. 

Źrebak zarzucił łbem, ale Amy trzymała go mocno. 

- Nie wygłupiaj się - powiedziała. - Przyzwyczaisz się. 

24 

Treg wyprowadził Melodię na zewnątrz. Początkowo wszystko szło tak, jak powinno. Jutrzenka 
zorientowała się, że wychodzą na wybieg, więc z radością pospieszyła za matką. Amy trzymała luźno 
lonżę i szła tuż obok. Jednak gdzieś w połowie podwórza, źrebak zatrzymał się gwałtownie. 

- Chodź - zachęciła ją Amy, dotykając dłonią jej zadu i lekko przyciskając. Kiedy mama coś takiego robiła, 
każdy źrebak ruszał z miejsca. Ale nie Jutrzenka. Klaczka podniosła wysoko łeb i zaparła się kopytami, 
więc Amy przycisnęła mocniej. 

- Chodź - powiedziała stanowczo. 

Z prędkością, która całkowicie zaskoczyła Amy, Jutrzenka rzuciła się do tyłu. Zanim Amy wypuściła lonżę 
z ręki, źrebak skoczył już tak daleko, że lina napięła się maksymalnie. Zarżał z wściekłością i stanął dęba, 
rzucając przy tym łbem, by się uwolnid. Przednimi kopytami gwałtownie wierzgał w powietrzu. 

- Puśd linę! - krzyknął Treg na widok tego, co się dzieje. - Puśd, bo się przewróci! 

Amy zdążyła już dostrzec niebezpieczeostwo grożące źrebakowi i instynktownie poluzowała lonżę. Lina 
wyślizgnęła się z uzdy i Jutrzenka była wolna. Kiedy jej przednie kopyta stanęły na ziemi, klaczka rzuciła 
się w bok i zatrzymała, drżąc i parskając. 

background image

- Spokojnie, spokojnie - Treg próbował uspokoid Melodię, która rwała się do swojej córki. - Co się stało? - 
zapytał, kiedy udało mu się opanowad klacz. 

25 

- Położyłam dłoo na jej zadzie i wpadła w szał - wyjaśniła Amy patrząc na źrebaka. Serce jej waliło na 
myśl, jak blisko było nieszczęścia. Zrobiła krok w kierunku Jutrzenki, chcąc spróbowad ją złapad, ale 
klaczka odskoczyła do tylu. 

- Zostaw ją - powiedział 1Yeg. - Musi ochłonąd. Wyprowadźmy je po prostu na wybieg. 

- Ale wtedy Jutrzenka się nauczy, że o ile uda jej się uwolnid z lonży, będzie mogła robid to, co zechce - 
zaprotestowała Amy. 

- Wiem, ale zobacz, jaka jest zdenerwowana - odparł. -Jeśli będziemy ją teraz zmuszad do czegokolwiek, 
będzie stawiad jeszcze większy opór. 

Amy zawahała się. Stała przed prawdziwym dylematem. Jeżeli ustąpią źrebakowi, mogą mied później 
problemy z naprawieniem tego błędu, ale Treg miał przecież rację - zmuszaniem niczego nie wskórają. 
Skinęła głową na znak niechętnej zgody i poszła otworzyd bramę prowadzącą na wybieg. 

Treg wprowadził Melodię i puścił ją wolno. Nie spuszczając wzroku z Amy, Jutrzenka wystrzeliła do 
przodu i pognała przez bramę do swojej mamy. Zatrzymała się tuż przy klaczy, nachyliła łeb pod jej 
brzuch i zaczęła pid mleko. Nie wyglądała na przejętą tym, co się zdarzyło, co więcej - machała dośd 
radośnie ogonem. 

Amy czuła się fatalnie. Pierwsza poważna lekcja w prowadzeniu na lonży i wszystko zakooczyło się 
porażką. 

26 

- Co ja robiłam źle? - zapytała. - Nigdy nie widziałam, żeby źrebak zachowywał się w taki sposób przy 
mamie. Przestraszyłam ją, czy co? 

- Przestraszyłaś? - powtórzył zdziwiony TVeg. - No coś ty. Przecież widziałaś ją - nie była przestraszona 
liną, tylko chciała się uwolnid. 

- Ale dlaczego? 

- Bo to bardzo niezależna klaczka, widad po oczach. Konie to raczej pokorne zwierzęta, na wolności 
słuchają przywódcy stada. U nas uczą się w podobny sposób słuchad ludzi. I zwykle nie ma z tym żadnych 
problemów. Ale czasem pojawia się koo, który nie chce się podporządkowad. Na wolności zapewne to on 
byłby przywódcą stada, a tu walczy przeciwko wszelkim próbom poskromienia jego swobody. O takich 
koniach często mówi się, że są narowiste - powiedział patrząc na Jutrzenkę. 

- Mama mówiła, że nie ma czegoś takiego! - zaprotestowała Amy. - Konie nie rodzą się złe, złe mogą stad 
się wyłącznie przez ludzi. 

background image

- Wiem. I zgadzam się, że w większości przypadków tak właśnie jest. Ale to nie zmienia faktu, że 
pojedyncze konie rodzą się z przywódczym charakterem i nie ulegają niczyim rozkazom. Jutrzenka też do 
nich należy, a to oznacza, że nauka będzie bardzo trudna. 

- Nauczy się. Jest jeszcze malutka. Treg milczał przez chwilę. 

- Taak - powiedział w koocu. - Masz rację. Jest młoda, a jeśli będziemy cierpliwi, nauczymy ją wszyst- 

27 

zamki                           Aj/t 

S??/S//7

 

-Vta 

-lodziarnią. 

 

 

kiego - dodał i zamknął bramę. - Ale moim zdaniem, dzisiaj powinniśmy odpuścid i nie próbowad już 
prowadzid jej na linie. Trzeba nad nią popracowad. 

Amy skinęła głową. Treg miał rację. Dopóki Jutrzenka nie zaakceptuje nacisku dłonią jako wskazówki, że 
ma iśd do przodu, prowadzenie jej na lonży jest zbyt niebezpieczne. Spojrzała na niepokornego źrebaka - 
wyglądało na to, że uczenie Jutrzenki będzie o wiele trudniejsze, niż sobie wyobrażała. 

Lou wysadziła Amy w mieście tuż po czternastej. Wszystkie drzewa i witryny sklepowe obwieszone były 
lampkami, a ze wszystkich głośników dobiegały dźwięki kolęd. Amy przedzierała się przez tłum, myśląc, 
że chyba wszyscy w mieście wybrali się właśnie na zakupy. W koocu zauważyła Matta i Sorayę pod 
lodziarnią. 

- Cześd - wydyszała, podbiegając. - Przepraszam za spóźnienie, ale byłam zajęta szykowaniem paszy i 
wyprowadzaniem... 

- Oczywiście - uśmiechnął się Matt. - Nikt nie podejrzewał, że nagle zmienisz swoje nawyki. 

- Przecież nie zawsze się spóźniam. 

- Skądże. Tylko w dziewięddziesięciu dziewięciu przecinek dziewięciu przypadkach na sto - zakpiła So-
raya. - No dobra, to co musisz kupid? 

- Wszystko - powiedziała Amy i ruszyli w kierunku sklepów. - Wszystkie prezenty gwiazdkowe; no i 
niedługo Treg ma urodziny. Muszę znaleźd coś dla niego. 

28 

background image

- Poczekajcie, może tu będzie pasek dla Scotta -Matt wskoczył do sklepu z wyrobami skórzanymi, który 
właśnie mijali. 

Soraya zaczęła się przyglądad wystawie pełnej pasków, portfeli i kurtek. 

- Może powinnam kupid coś Benowi, co o tym sądzisz? - zapytała. 

- Boja wiem - odpowiedziała Amy, która uważała, że to trudne pytanie. Wiedziała, że Soraya bardzo lubi 
Bena i, chociaż wydawało się, że on też ją lubi, to jednak nic nie wskazywało na to, że miałby ją poprosid 
o chodzenie. - Znaczy, chyba nie chciałabyś dad mu prezentu, jeśli się okaże, że on ma dla ciebie tylko 
życzenia. 

- Wiem. Ale z drugiej strony, co będzie, jeżeli on mi coś kupi, a ja nie będę miała nic dla niego? 

Popatrzyły na siebie, zastanawiając się, jak rozwiązad ten problem. 

- Wiesz co - powiedziała w koocu Amy - postaram się wybadad, czy on planuje coś ci kupid. 

W tej samej chwili ze sklepu wyszedł Matt z małą paczuszką w ręku. 

- No, to pierwszy prezent z głowy - powiedział z satysfakcją w głosie i wyjął z kieszeni dżinsów listę 
zakupów. 

- Ale ty jesteś zorganizowany - powiedziała Amy, kiedy znowu zaczęli się przedzierad przez tłum 
kupujących. - Skąd wiedziałeś, co komu kupid? - zapytała. Jej własne zakupy były zwykle zupełnie 
przypadkowe. Ni- 

29 

gdy niczego nie planowała, czekała, aż znajdzie coś, co jej się spodoba. 

- Po prostu przed wyjazdem zapytałem wszystkich, to bardzo ułatwia życie - uśmiechnął się Matt, a Amy 
pożałowała, że nie jest bardziej praktyczną osobą. 

- Mnie nie zapytałeś, co chcę dostad - zażartowała. 

- Mnie też nie - dołączyła się Soraya. 

- Eee ... bo to niespodzianka - powiedział. - Może wejdę do tego sklepu z rzeczami do aromaterapii - 
powiedział zerkając na listę. - Chciałbym coś kupid mamie. iy się znasz na aromaterapii, Amy. Pomożesz 
mi? 

- Myślałam, że masz wszystko zapisane - powiedziała Soraya. 

- Mam, ale... eee... Jak ją robiłem, to tylko Scott był w pobliżu - przyznał się. - Resztę tylko zgaduję. 

background image

- To tyle w kwestii ułatwiania sobie życia - zaśmiała się Amy. - No dobrze, chodźmy - powiedziała, 
zastanawiając się, co ona mogłaby kupid w tym sklepie -jakieś olejki dla Lou, może coś dla Trega? Nagle 
jej wzrok pad! na trzy dziewczyny zbliżające się właśnie z naprzeciwka. 

- No, super! -jęknęła do przyjaciółki. - Zobacz, kto idzie. 

W tłumie szły sobie spacerowym krokiem Ashley Grant i jej dwie koleżanki, Jadę Saunders i Brittany 
Philips. Wszystkie trzy prezentowały się idealnie w swoich markowych ciuchach. Amy serdecznie nie 
lubiła Ashley Grant. Rodzice Ashley byli właścicielami stad- 

30 

niny zwanej Green Briar, a ich konie odnosiły regularnie sukcesy w skokach. Green Briar położony był 
niedaleko Heartlandu, jednak pod względem stosowanych metod, obie stadniny różniły się zasadniczo. 
Val Grant, mama Ashley, pełniąca funkcję głównego instruktora jazdy konnej, wierzyła w skutecznośd 
stosowania siły i surowej dyscypliny. 

- Chodź, idziemy - Soraya chwyciła Amy za rękę. Ona też nie lubiła Ashley i jej okropnych przyjaciółek. 

- Dan nadal chodzi z Brittany? ~ Amy zapytała Matta, idąc w ślad za Sorayą. Dan Evans był kolegą Matta z 
drużyny piłkarskiej. 

- Tak. Spotykają się już od dawna. W środę wieczorem wszyscy poszliśmy do kina, Ashley też. 

- No, to miałeś frajdę - spojrzała na niego ironicznie. 

- Ona wcale nie jest taka zła przy bliższym poznaniu - uśmiechnął się. 

- Mówimy o Ashley Grant, prawda? - upewniła się patrząc na niego z niedowierzaniem. 

- Zaprosiła mnie na swoją gwiazdkową imprezę. Ta wiadomośd sprawiła, że Amy i Soraya stanęły jak 

wryte. 

- Co? Idziesz na imprezę do Grantów? - zawołała Soraya. 

- Spokojnie, przecież nie tylko ja - powiedział szybko, widząc miny koleżanek. - Będzie kupa chłopaków z 
drużyny. 

31 

Amy nie mogła uwierzyd w to, co właśnie usłyszała. Co roku rodzina Grantów robiła wielką imprezę 
gwiazdkową w swojej olbrzymiej posiadłości. Ashley zwykle nie potrafiła mówid o niczym innym już na 
kilka tygodni przed przyjęciem i potem kilka tygodni po nim. Wśród wielu rówieśników, którym zależało 
na tego typu rzeczach, to była impreza, na której należało się pojawid. A jednak zaproszenia nie były 
rozdawane na prawo i lewo i nawet Matt, powszechnie lubiany chłopak, nigdy wcześniej nie dostąpił 
tego zaszczytu. 

background image

-1 co, pójdziesz? - zapytała. 

- Pewnie - wzruszył ramionami. - Czemu miałbym nie iśd? 

- Amy! Poczekaj! 

Odwróciła się na pięcie. Przez tłum przedzierała się Ashley, machając w ich stronę ręką. 

Amy zdenerwowała się. Ashley nigdy z nią nie rozmawiała, no chyba, że miała akurat jakąś złośliwą 
uwagę na temat Heartlandu. Nie zamierzała uciekad, więc podniosła podbródek i czekała. 

- Cześd, Ashley - powiedziała sucho, kiedy dziewczyna się z nimi zrównała. Spodziewała się jakiegoś ką-
śliwego komentarza, ale ku swojemu zdziwieniu, Ashley złożyła w uśmiech swoje ślicznie skrojone, 
pomalowane usta. 

- No cześd - powiedziała. - Co słychad? 

To dopiero było zaskoczenie. Ashley Grant pytała ją co słychad, a co więcej - sprawiała wrażenie, jakby 
ro- 

32 

biła to szczerze. Amy spojrzała na Sorayę i zauważyła, że przyjaciółka otwiera szeroko ze zdumienia 
swoje brązowe oczy. 

Ashley wydawała się nie zauważyd, że Amy wcale nie odpowiedziała na jej pytanie. 

- Jak minęło Święto Dziękczynienia? - kontynuowała. Zamilkła na moment, po czym dodała - Pewnie 
mieliście pełne ręce roboty z taką ilością koni. Treg i Ben zostali, żeby pomóc? 

Amy nastawiła się już na obronę przed atakami Ashley, więc z trudem znajdowała się w nowej sytuacji. 
Pokręciła przecząco głową, czując, że chyba śni. 

- Obaj mieli wolne. 

- Wyjechali na cały weekend? - zapytała Ashley. 

- Nie, Treg już dzisiaj pracuje, a Ben wraca jutro. 

- To dobrze - odpowiedziała Ashley i spojrzała na Matta swoimi kocimi, zielonymi oczami. - Dostałeś 
moje zaproszenie na przyjęcie? 

- Tak - odpowiedział. - Dzięki. 

- Ty też musisz przyjśd - zwróciła się do Amy. 

- Zapraszasz mnie na swoją imprezę? - zapytała zdumiona Amy. 

background image

- Oczywiście - Ashley brzmiała, jakby zaproszenie Amy było najbardziej naturalną rzeczą na świecie. -I 
ciebie też, Soraya - dodała, przypominając sobie o koleżance. - Podrzucę wam jutro zaproszenia do Amy. 

Amy zmarszczyła brwi. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, była snobistyczna impreza u Grantów. 

33 

- Naprawdę nie... - chciała powiedzied, że Ashley nie musi wcale ich zapraszad, ale nie miała szansy 
dokooczyd. 

- Przepraszam cię, Amy - powiedziała Ashley uśmiechając się promiennie. - Naprawdę chętnie bym z 
wami pogadała, ale muszę lecied. Do zobaczenia jutro! - z tymi słowami odwróciła się i odmaszerowała 
do czekających na nią Jadę i Brittany. 

Amy i Soraya stały przez chwilę w milczeniu, tak zaskoczone, że nie były w stanie powiedzied ani słowa. 

- Czy to mi się śniło? - odezwała się w koocu Soraya przez ściśnięte gardło. - Czy Ashley naprawdę 
podeszła do nas i zaprosiła nas na swoje przyjęcie? 

- Nie, to musiał byd sen - odpowiedziała jej Amy. 

- A może coś dziwnego się tu dzieje. Może to kosmici opanowali Ashley. 

- No nie, dziewczyny, przestaocie - zaprotestował Matt. - Mówiłem wam, że Ashley nie jest wcale taka 
zła. Poza tym to Święto Dziękczynienia. Pewnie przypomniała sobie o twojej mamie, Amy. A może tylko 
chciała byd miła. 

Amy i Soraya spojrzały po sobie i pokręciły jednocześnie głowami. 

- Nie, to na pewno kosmici - powiedziały razem. 

- Pójdziemy? - Soraya uśmiechnęła się do Amy. 

- Nie ma mowy - odpowiedziała. - Chyba nie chcesz iśd, co? - zapytała zaskoczona widząc rozczarowanie 
rysujące się na twarzy koleżanki. 

34 

- No wiesz... - zawahała się Soraya. - Mogłoby byd zabawnie, ale jeśli ty nie pójdziesz, to ja też nie idę - 
zastrzegła pospiesznie. 

- Pewnie, że chodźcie! - nakłaniał je Matt. - Będę się lepiej bawił, jeśli wy też tam będziecie. 

Amy nie była przekonana. Tak naprawdę wcale nie miała zamiaru iśd, ale wyglądało na to, że Matt i 
Soraya mają na to wielką ochotę. 

- Może najpierw poczekajmy na zaproszenia - powiedziała sceptycznie. 

background image

Ku jej zdziwieniu, Ashley pojawiła się w Heartlan-dzie następnego dnia rano, tak jak obiecywała. Porę 
wybrała sobie nieszczególną - Amy postanowiła zrobid masaż Jutrzence przed kolejną próbą wyjścia na 
lonży. Treg stal na wybiegu i przytrzymywał klaczkę, podczas gdy Amy masowała jej grzbiet, nogi i łeb. 

Źrebak stał względnie spokojnie przez jakieś pięd minut. Jednakże dokładnie w chwili, w której srebrny 
mercedes Grantów wjechał na podjazd, Amy postanowiła spróbowad zachęcid Jutrzenkę do zrobienia 
kroku w przód. Przycisnęła dłoo do zada klaczki, a wtedy ta odskoczyła gwałtownie do tyłu. Amy ledwo 
zdążyła uskoczyd przed kopytami Jutrzenki, a Treg z trudem ją utrzymał na lonży. 

- Widzę, że macie problem! 

- O nie! -jęknęła Amy widząc, jak Val Grant podchodzi do wybiegu. 

35 

Taż za nią szła Ashley. W drogich bryczesach - czarnych i obcisłych - z gęstymi, lśniącymi blond włosami 
opadającymi na ramiona wyglądała olśniewająco niczym modelka z reklamy strojów dojazdy konnej. 
Amy nagle zdała sobie sprawę z tego, że ma słomę we włosach, a jej dżinsy są znoszone i poplamione. 

- Macie trudności z tym źrebakiem, co? - zapytała Val Grant i skinęła w kierunku Jutrzenki. 

- Poradzimy sobie - zgrzytnęła zębami Amy. 

- Nie pozwoliłabym, żeby taki młody koo tak się zachowywał - Val Grant zignorowała słowa Amy. - Trzeba 
związad jej nogi i zmusid do stania na ziemi tak długo, dopóki nie przestanie się opierad. Należy jej od 
samego początku pokazad, kto tu rządzi. 

Gniewne słowa cisnęły się na usta Amy, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzied, odezwał się Treg. 

- My tu postępujemy nieco inaczej - powiedział łagodnym głosem. Tylko iskry w jego oczach świadczyły 

0 tym, że i on jest zły. - Ale dziękujemy za radę, pani Grant. 

Twarz Val Grant stężała i przez chwilę w powietrzu wisiało napięcie. Przerwała je Ashley, wyciągając z 
kieszeni kopertę. 

- Oto zaproszenie na nasze przyjęcie - powiedziała, podając je Amy. Była wcześniej tak zajęta 
rozglądaniem się po obejściu, że nie zauważyła wymiany zdao pomiędzy mamą, Amy i Tregiem. - Dla 
ciebie też mam, Treg. 

1 dla Bena. Myślisz Amy, że on przyjdzie? 

36 

Amy nadal aż kipiała ze złości po kąśliwej uwadze Val Grant. 

- Sama go zapytaj - warknęła. - Tam stoi. Ashley odwróciła się na pięcie. Ben szedł właśnie 

background image

przez podwórze z wiadrem w ręku. 

- Ben! - zawołała do niego, jednocześnie machając rękoma. 

Obejrzał się, ale ponieważ tylko raz wcześniej widział Ashley i to przelotnie, zmarszczył czoło, próbując 
przypomnied sobie, kim jest ta dziewczyna. Wreszcie zaskoczył. 

- Cześd - przywitał się, podchodząc. - Jesteś Ashley, prawda? Koleżanka Amy. 

- Zgadza się - powiedziała, odgarniając do tyłu swoje długie, jasne włosy. - Poznaliśmy się na konkursie w 
zeszłym tygodniu - dodała z uśmiechem. - A to moja mama. Mamo, to Ben Stillman. 

- Miło mi - powiedział Ben wyciągając rękę na powitanie. 

Val Grant spojrzała na chłopaka z wyraźnym zainteresowaniem. 

-Jesteś siostrzeocem Lisy Stillman, prawda? Ze Stadniny Arabów Fairfield? 

- Tak. Ciotka mnie tu przysłała, żebym nauczył się leczyd konie z różnymi problemami. 

- No, cóż - prychnęła pogardliwie. - Zbyt wiele to ty się tu nie nauczysz. 

Ben wyglądał na zdezorientowanego. 

37 

- Wpadłyśmy, żeby rozdad zaproszenia na rodzinne przyjęcie, które odbędzie się za dwa tygodnie -
odezwała się szybko Ashley. - Dla ciebie też mam. Pomyślałam sobie, że jesteś tu nowy, więc może 
chciałbyś poznad ludzi ... - powiedziała i zatrzepotała swoimi długimi rzęsami. - Oczywiście przyjdziesz, 
prawda? 

- Jasne - powiedział, najwyraźniej zadowolony. -Dziękuję za zaproszenie. 

- Cała przyjemnośd po mojej stronie - odparła patrząc mu prosto w oczy. 

W głowie Amy zapaliła się nagle lampka. No tak! Wszystko jasne! To dlatego Ashley zrobiła się nagle taka 
miła - podobał jej się Ben, ale nie mogła zaprosid go na imprezę nie zapraszając jednocześnie wszystkich 
dookoła. Wreszcie wszystko miało sens. 

A co z Sorayą? - przestraszyła się. Spojrzała na Bena szukając u niego oznak zainteresowania Ashley. Na 
szczęście uśmiechał się na swój zwykły sposób. 

- No nic, wracam do pracy - powiedział. - Miło mi było panią poznad - dodał, zwracając się do Val Grant. 

- Mnie również - odpowiedziała. 

- Do zobaczenia - pożegnał się z Ashley, po czym uśmiechnął się do Amy i Trega i ruszył w kierunku 
hydrantu. 

background image

Ashley obserwowała, jak odchodzi, a kiedy był już daleko, odwróciła się do swojej matki. 

38 

- Chodźmy, mamo. Do zobaczenia w szkole, Amy - dodała prawie uprzejmie, po czym obie odeszły do 
samochodu. 

- No, dobrze - powiedział powoli Treg, patrząc z niedowierzaniem na zaproszenie, które dostał. - 
Domyślasz się, o co w tym wszystkim chodzi? 

- Tak - powiedziała Amy i wyjaśniła Tregowi swoją teorię. 

- Ben jej się podoba! - nie mógł uwierzyd Treg. 

- Jestem tego pewna. To jedyny powód, dla którego nas zaprosiła. Widziałeś, jak na niego patrzyła? Och, 
Ben, naprawdę musisz przyjśd! - dodała naśladując mruczący głos Ashley. 

Treg zaśmiał się. 

- Biedny Ben - powiedział. - Myślisz, że on zdaje sobie sprawę z tego, co go czeka? 

- Nie mam pojęcia, ale zaraz się dowiem - odparła i podeszła do hydrantu. Ben zakręcał właśnie wodę. 

- Widzę, że masz wielką fankę - powiedziała ironicznie, chociaż serce jej waliło jak oszalałe. Miała 
ogromną nadzieję, że Ben nie powie, że podoba mu się Ashley. 

- Nie rozumiem, co masz na myśli - spojrzał na nią zaskoczony. 

- Ashley Grant - odparła. - Ben! - zawołała widząc, że chłopak nie wie, o co chodzi. - Nie mów, że nie 
zauważyłeś, jak z tobą flirtuje! 

39 

- Ashley? - zapytał z niedowierzaniem. - Ta dziewczyna, która tu była przed chwilą? 

- Tak - potwierdziła Amy. - Szczupła blondynka o urodzie modelki. 

- Eee - Ben wzruszył ramionami. - Nie jest w moim typie. Kiedy mieszkałem u ciotki, spotykałem 
mnóstwo takich dziewczyn: bogate, ładne i zwykle okropnie nudne. 

- Więc nie jesteś nią zainteresowany? - zapytała niedbale, chod czuła wielką ulgę. 

- Na razie nie zamierzam się w nic angażowad. Dosyd się dzieje w moim życiu - Red, nauka u was, 
odrodzone kontakty z mamą po tak długim czasie - powiedział i podniósł wiadro z wodą. - Ale impreza 
zapowiada się nieźle. Pojedziemy razem, ty, Treg i ja? 

Pokręciła głową. Widziała, że Soraya i Matt chcieliby, żeby poszła, ale nie miała ochoty. 

- Ja raczej nie pójdę. 

background image

- Dlaczego? - zapytał zaskoczony. 

- Mnie to nie interesuje, Trega raczej też nie. 

- Ale ja przyjąłem zaproszenie tylko dlatego, bo myślałem, że wy też idziecie - przeraził się Ben. - Nie chcę 
iśd sam. 

Amy zmartwiła się. Głupio byłoby kazad Benowi iśd na imprezę w pojedynkę, w koocu nikogo tam nie 
znał. Poza tym - chociaż Amy za nic by się do tego nie przyznała - była trochę ciekawa tego, jak wygląda 
posiadłośd Grantów i co jest takiego fajnego w ich słynnych przyjęciach. 

40 

- Proszę, Amy. Nie rób mi tego, powiedz, że pójdziesz! 

- No dobra - zgodziła się. - Pójdę. 

- Naprawdę? - rozpromienił się Ben. - Dzięki. Odwdzięczę ci się przy okazji. 

Wróciła do Trega, który masował nogi Jutrzenki. 

- Wygląda na to, że jednak pójdę na przyjęcie do Grantów - powiedziała. 

- Jak to? - zdziwił się. 

- Nie mogę puścid Bena samego - wyjaśniła. - Proszę, chodź z nami, Treg. 

- Nie lubię takich imprez, ale ... - zawahał się. - No dobrze, skoro ty idziesz i Ben też, to może i ja pójdę -
powiedział i pogłaskał źrebaka. - To co, spróbujemy jeszcze raz? 

Skinęła głową na znak zgody i kucnęła u boku klaczki. 

- Jesteś pewien, że nie chcesz spróbowad tego, co sugerowała Val Grant? - zapytała go. 

Popatrzył jej prosto w oczy. 

- Jestem pewien - odparł i oboje się uśmiechnęli. 

Lekcja z Jutrzenką nie poszła jednak zbyt dobrze. Za każdym razem, kiedy któreś z nich przyciskało dłoo 
do zadu klaczki, ta albo odskakiwała do tyłu, albo wcale się nie ruszała z miejsca. Amy i Treg spocili się 
tak, że w koocu zrzucili swoje ciepłe zimowe kurtki. 

41 

- Nie możemy ustąpid - powiedziała Amy przez zaciśnięte zęby po kolejnych piętnastu minutach starao. - 
Ona musi zrobid krok do przodu. 

Nawet Treg, który zwykle miał ogromne pokłady cierpliwości, zaczynał wyglądad na zdenerwowanego. 

background image

- No, maleoka, zrób krok - powiedział biorąc głęboki oddech i chwytając ponownie za uzdę. Nagle 
Jutrzenka zrobiła maleoki krok w przód. 

- Kochana! - krzyknęła Amy i puściła rękę. 

- Wreszcie! - zawołał Treg. 

Amy odwdzięczyła się klaczce masując jej łeb. Większośd koni lubiło głaskanie, ale Jutrzenka patrzyła na 
Amy buntowniczo - nie oponowała, ale też nie wyglądała, jakby dotyk sprawiał jej przyjemnośd. Amy 
westchnęła. Byłoby fajnie, gdyby Jutrzenka chociaż raz wykazała jakieś pozytywne uczucia. 

- Skooczmy na dzisiaj - powiedział Treg i wytarł czoło ramieniem. 

Wypuścili klaczkę. Jutrzenka pokręciła łbem, okręciła się w kółko i pobiegła, krnąbrna i nieposłuszna. 
Amy patrzyła w ślad za odbiegającym źrebakiem. Podobała jej się siła charakteru Jutrzenki, ale chciała 
podjąd wyzwanie i ukierunkowad tę energię tak, by źrebak współpracował z nimi, a nie ciągle stawiał 
opór. Podniosła z ziemi kurtkę, zostawiła Trega, by zamknął bramę, a sama poszła zamyślona przez 
podwórze. 

-Amy! 

42 

Podniosła wzrok. Z samochodu wysiadała Lou, w ręku miała cały plik korespondencji wyjętej właśnie ze 
skrzynki. Pomachała w stronę siostry błękitną kopertą, a oczy aż jej błyszczały z radości. 

- Chodź tu szybko, Amy! List od taty! Chodź, przeczytamy go! 

Rozdział 3 

/\my zatrzymała się w pół kroku. Lou położyła całą korespondencję na dachu samochodu i rozdzierała 
wysłany pocztą lotniczą list. Na jej policzkach pojawiły się rumieoce podekscytowania. Amy poczuła ścisk 
w żołądku. List od ojca. Podeszła powoli do siostry. 

- Pisze, że jest mu przykro, że nie udało nam się spotkad, chciałby to nadrobid ... - powiedziała Lou, 
przebiegając wzrokiem zapisaną kartkę. 

Amy spojrzała ukradkiem na nieznane sobie pismo: litery były pochylone, ale równe i czytelne. 

- O! - zawoła nagle Lou. - Tata chce się z nami spotkad w lutym. Przyjedzie tu w interesach. 

Przez krótką chwilę Amy zaczęła się zastanawiad nad znaczeniem słowa „interesy". Przyjedzie w 
interesach - jakich? Czym tata się właściwie zajmuje? Przerwała te rozmyślania, bo dotarło do niej, że 
Lou jest rozczarowana. 

44 

- W lutym? - Lou powtórzyła przeczytane słowa. 

background image

- Przecież to dopiero za trzy miesiące! - powiedziała, a błysk podekscytowania w jej oczach ustąpił 
wyrazowi przygaszonego rozczarowania. - Pewnie wcześniej jest zajęty - dodała i spojrzała ponownie na 
list. 

- Nie podał nawet swojego numeru telefonu, więc nie mogę zadzwonid, żeby się dowiedzied, czy nie 
udałoby się mu przyjechad wcześniej. Mam tylko ten adres - podała list Amy. 

Time Fleming, Oak Farm, Willoughby, Gloucesters-hire, England, przeczytała. Odwróciła kartkę i 
przebiegła wzrokiem treśd listu. 

Moja droga Lou, 

Bardzo Ci dziękuję za list. Tak bardzo chciałem zobaczyd się z Tobą i Amy, ale Wasz dziadek kazał mi się 
trzymad od Was z daleka. Nie mam do niego o to pretensji - wiem, że zrobił to dla Waszego dobra - ale 
musicie wiedzied, że tak bardzo pragnąłem się z Wami spotkad, ciągle o Was myślę... Moje dziewczynki. 
Jak teraz wyglądacie? Do kogo jesteście podobne? Strasznie chciałbym Was obie zobaczyd. 

Niestety, w tej chwili nie mogę przyjechad, ale może uda mi się w lutym. Będę wtedy w Nowym Jorku w 
interesach, więc może złapię jakiś samolot i Was odwiedzę. Przykro mi, że nie mogę wcześniej, ale mam 
teraz dużo spraw na głowie - wyjaśnię wszystko, kiedy się zobaczymy. 

45 

Do tego czasu trzymaj się, uściskaj ode mnie Amy i pamiętajcie, że nie ma dnia, żebym o Was nie myślał. 

Kocham Was, Tata 

Amy z trudem zebrała myśli. Uściskaj ode mnie Amy. Przeczytała to zdanie trzy razy, odnosząc wrażenie, 
że oto pojawiła się jakaś niewidzialna nid więzi z ojcem, którego nigdy naprawdę nie poznała. Nie chciała 
jego uścisków ani miłości. Jakim prawem w ogóle zakładał, że mogła je chcied? Pisał tak, jakby wyjechał 
dopiero co na wakacje, a nie zniknął z jej życia na dwanaście długich lat. I nawet słowem nie wspomniał 
o mamie. 

Oddała list siostrze. 

- Co zamierzasz zrobid? - zapytała. 

- Nie wiem. 

- Do lutego nie jest znowu tak daleko. Lou patrzyła tylko na list i nie odzywała się. 

Przez resztę dnia Amy starała się nie myśled w ogóle o liście. Nie chciała zaprzątad sobie głowy 
spotkaniem z ojcem - najlepiej było o wszystkim od razu zapomnied. Wieczorem zadzwoniła do Sorayi, 
by opowiedzied jej o odwiedzinach Ashley. 

- Żebyś widziała, jak podrywała Bena! 

background image

- Super! -jęknęła Soraya. - No to teraz już w ogóle nie mam u niego szans. 

46 

- Ale on nie jest zainteresowany Ashley. Specjalnie go o to pytałam - powiedziała. Już miała na koocu 
języka uwagę Bena o tym, że chwilowo nie chce się z nikim wiązad, ale postanowiła nie załamywad 
przyjaciółki. Byd może przecież, wcale nie mówił prawdy. - Powiedział, że spotykał już takie dziewczyny, 
jak ona i uważa je za nudziary. 

- Ratunku! - zawołała Soraya. -Jeśli Ashley jest nudna, to jaka ja jestem? 

- Interesująca - odpowiedziała Amy. 

- Interesująca? To brzmi, jakbym była jakąś dziwaczką! 

Amy zaśmiała się. 

- Przestao się zamartwiad. Nie jesteś żadną dziwaczką! To co, podjedziesz do nas i razem się 
wyszykujemy na imprezę? Ben zaproponował, że podwiezie mnie i Trega, jestem pewna, że się 
zmieścisz. 

- W takim razie na pewno - powiedziała. - Byłabym przerażona, gdybym miała pojawid się tam sama. 

- Soraya! Przecież to tylko przyjęcie u Grantów! 

- No właśnie - westchnęła Soraya. - To co dzisiaj robiłaś oprócz zadawania się z Ashley? - zapytała, 
zmieniając temat. 

- Lou dostała list od taty. On chce tu przyjechad w lutym i się z nami zobaczyd. 

- W lutym! - Soraya była najwyraźniej zaskoczona. - To jeszcze dużo czasu. 

- Nic mnie to nie obchodzi - odpowiedziała Amy z napięciem w głosie. 

47 

- Naprawdę? 

- Naprawdę. Jeśli o mnie chodzi, może robid, co mu się żywnie podoba. To Lou chce się z nim spotykad, a 
nie ja. 

Po rozmowie wróciła myślami do tego, co powiedziała. To prawda. Nie obchodziło ją nic, co robi jej 
ojciec. Jednak gdzieś tam w środku jakiś wewnętrzny głos pytał, czy na pewno nic ją to nie obchodzi, czy 
tylko nie chce, żeby ją obchodziło? To była spora różnica. 

Wszystkie boksy w stajniach Heartlandu były zajęte, więc kolejne dwa tygodnie minęły Amy nie 
wiadomo kiedy na doglądaniu koni, lekcjach w szkole i spotkaniach z przyjaciółmi. Każdą wolną chwilę 
poświęcała jak zwykle na pracę w obejściu, u boku Trega i Bena. Robiła wszystko, by nie zostad sam na 

background image

sam z Lou, obawiając się, że rozmowa może zejśd na temat ojca. Na szczęście Lou nie wykazywała chęci 
dyskutowania o tym z Amy. Przy dziadku też nie rozmawiały o tacie, wiedząc, jaki to drażliwy temat. 
Dziadek nie wyglądał zbyt dobrze - przeziębienie, które złapał w noc narodzin Jutrzenki, ciągnęło się bez 
kooca, a kaszel stawał się z dnia na dzieo coraz gorszy. Amy i Lou próbowały namówid go na wizytę u 
lekarza, ale dziadek ciągle odkładał to na później. 

Tyle się działo dookoła, że Amy udało się wyprzed z głowy kwestię listu. Kiedy problem zaczynał ją 
niepokoid, zmuszała się do myślenia o Jutrzence. Amy i Treg zachowywali cierpliwośd i łagodnośd, ale 
źrebak nadal 

48 

t* 

opiera! się wszelkim próbom nauki. Zdarzały się dni, kiedy pod naciskiem dłoni Amy robił krok w przód, 
ale najczęściej po prostu postanawiał, że będzie walczyd przy każdym dwiczeniu. Amy zaczynała się już 
niepokoid. Dzieo po dniu Jutrzenka rosła, stawała się coraz silniejsza i trudniejsza do okiełznania. 

- Nie rozumiem, dlaczego ona nadal tak się zachowuje - powiedziała do Trega w piątek po południu. Stali 
właśnie przy boksie Melodii i Jutrzenki po kolejnej nieudanej sesji treningowej z klaczką. - Zrobiliśmy 
wszystko tak jak trzeba. 

- Czytałem dzisiaj rano jedną z książek należących do twojej mamy - powiedział Treg. - Może powinniśmy 
byli więcej ją masowad w ciągu pierwszej doby jej życia. 

- Ale przecież zostawiliśmy ją z matką, żeby wytworzyła się między nimi więź - powiedziała Amy, sięgając 
pamięcią do dnia, w którym źrebak przyszedł na świat. To właśnie z tego powodu postanowili nie 
dotykad Jutrzenki aż do następnego dnia. 

- Wiem - odparł. - Ale w tej książce jest napisane, że jeśli zacznie się masowad źrebaka jak najwcześniej, 
wtedy zwiąże się emocjonalnie z człowiekiem tak samo, jak ze swoją matką. Trzeba jednak zacząd w 
ciągu dwudziestu czterech godzin po narodzinach źrebaka - potem jest już za późno. 

- Przecież pierwszą noc przespałam w boksie Melodii - powiedziała Amy. - A mama nigdy nie miała 
problemów z żadnym źrebakiem, chod one nie rodziły się 

49 

tutaj; niektóre miały już dwa-trzy miesiące, kiedy do nas przyjeżdżały. 

- Dobrze, ale żaden z nich nie miał tak silnej osobowości, jak Jutrzenka. Nie mówię, że jej niczego nie 
nauczymy, ale byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyśmy próbowali od samych narodzin. 

Amy spojrzała na klaczkę. Leżała na słomie z pyskiem opartym o szczupłe przednie kopyta z tylnymi 
nogami podwiniętymi pod brzuchem. Spoglądała w ich stronę ciemnymi oczami - bez strachu, wzrokiem 
mądrym i pewnym siebie. 

background image

- To co robimy? - zapytała Amy. 

- Przede wszystkim musimy byd cierpliwi. A poza tym może moglibyśmy zastosowad jakieś olejki dla 
uspokojenia Jutrzenki. Może wtedy będzie nam łatwiej. Olejek wetywerii ma działanie odprężające i 
przywracające równowagę, jest stosowany u koni o silnym, upartym charakterze. 

Amy skinęła głową. W Heartlandzie często stosowali aromaterapię, zioła lecznicze oraz środki na bazie 
kwiatów dla leczenia problemów koni. 

- Przyniosę wetywerię z siodłami - powiedziała. 

- Dobrze. To zajmij się tym, a ja skooczę czyścid Ja-śminę i Perłę. 

Amy przeszła przez podwórze do siodłami, gdzie w szafce trzymano olejki eteryczne. Wyjęła buteleczkę 
olejku wetywerii, butelkę olejku jojoba oraz puste opakowanie. Odmierzyła trzydzieści mililitrów olejku 
jojoba, 

50 

wlała do opakowania i dodała dwanaście kropli olejku we-tywerii. Wiedziała, jak ważne jest 
rozcieoczenie w olejku bazowym jojoba, żeby uniknąd podrażnienia skóry zwierzęcia. Zdążyła uporad się 
z zadaniem, kiedy do siodłami wszedł Ben z zestawem do czyszczenia. 

- Co robisz? - zapytał, spoglądając z zainteresowaniem na buteleczki. 

Zależało jej na tym, żeby jak najszybciej wrócid do Jutrzenki, więc rzuciła szybko: 

- Przygotowuję coś dla Jutrzenki. 

Miała już wyjśd z siodłami, kiedy zauważyła zaskoczenie na twarzy Bena. Poczuła wyrzuty sumienia -
przecież Ben był po to w Heartlandzie, żeby się nauczyd stosowanych przez nich technik. Przyzwyczaiła 
się do tego, że zwykle pracuje z TYegiem i nie musi nikomu niczego tłumaczyd. 

- Chcesz zobaczyd, co będę robid? - zapytała. 

- Pewnie - powiedział i postawił kubeł na ziemi. Kiedy przechodzili obok budynku starej stajni, Amy 

zauważyła opartą o ścianę drabinę. Na dachu stal dziadek i wstawiał brakujące dachówki. Paskudnie przy 
tym kaszlał, a Amy zwróciła uwagę, że ma świszczący oddech. Zatrzymała się 

- Dobrze się czujesz, dziadku? - zapytała, kiedy skooczył się kolejny napad jego kaszlu. 

- Nic mi nie jest - odpowiedział zmuszając się do uśmiechu. Nagle rozkaszlał się ponownie i chwycił za 
klatkę piersiową, jakby go coś tam bolało. 

51 

background image

- Nie wydaje mi się, żebyś był zdrowy - powiedziała z troską. - Musisz koniecznie umówid się z lekarzem. 
Może zostaw ten dach, zrobisz go, jak poczujesz się lepiej. 

- Trzeba to zrobid przed zimą - odparł i chwycił za kolejną dachówkę. - Jak skooczę, to zadzwonię do 
lekarza. 

- No dobrze, ale obiecaj mi, że na pewno to zrobisz - westchnęła Amy. Wiedziała, że kiedy dziadek się 
uprze, nie ma sensu przekonywanie go do zmiany decyzji. Wycofała się więc niechętnie. 

- Całe popołudnie tam siedzi - powiedział Ben, kiedy się oddalili na tyle, że dziadek nie mógł ich słyszed. 

Weszli do ciepłej stajni, Amy otworzyła drzwi do boksu. Jutrzenka nadal leżała na słomie. Na widok Amy 
podniosła łeb i spojrzała na dziewczynę z niepokojem. 

- Najpierw sprawdzę jej reakcję na olejek, który przygotowałam - Amy wyjaśniła Benowi. -Jeśli pokaże 
mi, że jej się podoba, wtedy wmasuję go w jej pysk lub skórę pomiędzy uszami. 

-Jeżeli pokaże ci, że jej się podoba? - powtórzył. -Co to znaczy? 

- Sam zobacz - powiedziała. Kiedy podeszła do klaczki, ta podniosła się na nogi. 

- Spokojnie - powiedziała Amy i chwyciła źrebaka za grzywę, zanim zaczął wierzgad tylnymi kopytami. 
Żeby mied jakąś kontrolę nad Jutrzenką, wolną ręką przytrzymała jej pysk, po czym odkręciła butelkę i 
dała ją źrebakowi do powąchania. W pierwszej chwili Jutrzen- 

52 

ka odrzuciła szybko łeb do tyłu w proteście, że Amy ja trzyma, ale kiedy miły zapach olejku dotarł do jej 
nozdrzy, zdziwiona zapomniała o oporze i pochyliła się nad butelką. Amy chwyciła naczynie mocniej, na 
wypadek, gdyby powodowany ciekawością źrebak próbował je ugryźd. Na szczęście, nic takiego się nie 
stało. Jutrzenka wąchała olejek każdym nozdrzem osobno, potem podniosła łeb i zawinęła do góry 
wargę, ukazując zęby. 

- Podoba jej się - powiedziała z zadowoleniem Amy. 

- Skąd wiesz? 

- Gdyby tak nie było, powąchałaby tylko raz albo w ogóle odwróciłaby łeb i postawiła do tyłu uszy. Nie 
ma sensu stosowanie preparatów, które koo instynktownie odrzuca. Zwierzęta w jakiś sposób wiedzą, 
jaki olejek może im pomóc, a jaki nie. Musisz ich słuchad i zaufad ich intuicji. 

- To co teraz zrobisz? - zapytał Ben z zainteresowaniem, patrząc jak Jutrzenka nachyla łeb, by znowu 
powąchad olejek. 

Amy nalała trochę rozcieoczonego olejku na swoją dłoo i dała butelkę Benowi do potrzymania. 

background image

- Teraz zrobię jej masaż - wyjaśniła, chwytając znowu pysk Jutrzenki. Zaczęła wcierad olejek w skórę 
pomiędzy uszami. - Pewnie od razu nie podziała, ale mam nadzieję, że stopniowo, w ciągu kilku 
następnych dni, zauważymy zmiany. Jeżeli po tygodniu nic się jednak nie zmieni, wypróbujemy coś 
innego - powiedziała i od tego momentu skoncentrowała się całkowicie na Ju- 

53 

trzence. Poświęcając jej całą swoją uwagę, masowała palcami skórę w rytm swojego oddechu. Klaczka 
po raz pierwszy stała spokojnie, tylko jej nozdrza drżały z każdym wdechem i wydechem powietrza. Amy 
napawała się tym nieznanym dotąd momentem spokoju w kontaktach z Jutrzenką i poczuła nawet 
iskierkę nadziei -że może olejek okaże się rozwiązaniem wszystkich problemów z zachowaniem źrebaka. 

- Już - powiedziała, kiedy cały olejek został wmaso-wany. - Przez następny tydzieo, będę powtarzała ten 
masaż dwa razy dziennie. Jeśli nie będzie efektu, poszukamy czegoś innego. 

Gdy wyszła z boksu, Ben nie krył zdziwienia. 

- Jak to właściwie działa? 

- Do kooca nie wiadomo. Najprawdopodobniej związki chemiczne zawarte w olejku są wdychane i 
wchłaniane przez skórę do krwiobiegu, dostają się do ośrodka emocjonalnego w mózgu, przez co 
oddziałują na psychikę - wyjaśniła, ale widząc sceptyczny wyraz twarzy Bena, dodała - Mama zawsze 
powtarzała: nieważne jak działa, ważne że działa - to mówiąc, zamknęła drzwi boksu na zasuwę i wyjęła 
butelkę z ręki Bena. - Chodź, zajmiemy się teraz sianem. 

Następnego ranka Amy obudziła się wcześnie. Ubrała się, po czym natychmiast pobiegła do Melodii i jej 
źrebaka. Klacz zarżała na powitanie i pode- 

 

szła, by trącid pyskiem dłoo dziewczyny. Amy pogłaskała ją po łbie i spojrzała na Jutrzenkę. Klaczka stała 
w tyle boksu. 

- Cześd, mała - powiedziała Amy, wyciągając rękę. 

Jutrzenka zarżała przenikliwie, odwróciła się gwałtownie tyłem i kopnęła kopytami, kładąc przy tym po 
sobie swoje małe uszy. Amy westchnęła. Najwyraźniej olejek nie zaczął jeszcze działad. 

Kiedy nakarmiła wszystkie konie, wróciła do domu, żeby coś zjeśd. Była niezwykle zaskoczona, widząc 
nakryty stół i Lou krzątającą się po kuchni i szykującą śniadanie. 

- Zrobiłam gofry - powiedziała Lou radośnie, kiedy Amy weszła do środka. - Siadaj. Na stole jest syrop 
klonowy i bekon, a w dzbanku świeżo zrobiona kawa. 

Amy stanęła w miejscu. 

background image

- Zrobiłaś gofry? - zapytała z niedowierzaniem. Zwykle jedyną osobą w całym domu, która robiła 
śniadanie był dziadek. A jeśli zdarzało się, że zadanie to przypadało w udziale Lou, nigdy nie podawała 
niczego więcej, jak tylko miseczki płatków i jednego tosta. 

- Tak. Pomyślałam sobie, że zrobię coś dla nas wszystkich. Kazałam dziadkowi się położyd, w nocy 
okropnie kaszlał. 

- Znowu? - zaniepokoiła się Amy. - Powiedziałam mu, że musi koniecznie zapisad się do lekarza. 

-1 zrobił to. Ale wizyta jest dopiero za trzy dni - wyjaśniła Lou i zaczęła krzątad się po kuchni. - No, siadaj 

55 

wreszcie. Smakują ci gofry? A może masz ochotę na jajecznicę? Mogę szybko zrobid. 

- Dobrze - Amy skrzyżowała ręce na piersi. - 0 co chodzi, Lou? 

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Pomyślałam sobie, że miło byłoby, gdybym to ja dla odmiany 
przygotowała śniadanie. 

- Ale tyle wszystkiego? - Amy uniosła brwi, wskazując na zastawiony stół. 

Lou zawahała się, nagle skuliła się w sobie. 

- No... masz rację - przyznała i usiadła na krześle. - Jest powód - dodała spuszczając wzrok na obrus. -
Muszę... muszę ci coś powiedzied. 

Sądząc po tonie głosu Lou, Amy mogła byd pewna, że wcale jej się nie spodoba to, co usłyszy. 

- Co? - zapytała. 

Lou wzięła głęboki oddech i spojrzała Amy prosto w oczy. 

- Podjęłam decyzję - powiedziała. -Jadę do Anglii. Muszę znaleźd tatę. 

Rozdział 4 

Amy 

ny wbiła wzrok w siostrę, czując, jak łomocze jej serce. 

- Nie rozumiem. 

- Zarezerwowałam lot do Londynu na środę - Lou patrzyła na swoją siostrę wzrokiem błagającym o 
zrozumienie. - Wiem, że tata ma tu przyjechad w lutym, ale ja nie mogę czekad. Po Święcie 
Dziękczynienia zrozumiałam, że życie jest zbyt krótkie, żeby kłócid się z rodziną. Muszę się z nim zobaczyd 
już teraz. 

background image

- Ale zostały już tylko dwa tygodnie do świąt - wyjąkała Amy, do której z trudem docierało to, co mówiła 
Lou. - Jak długo cię nie będzie? 

- Wrócę do Gwiazdki. Mam adres taty, więc powinnam go szybko odnaleźd. 

- A nie możesz po prostu zadzwonid? - zapytała Amy z desperacją w głosie. - Na pewno można w jakiś 
sposób odszukad numer telefonu. Po co musisz jechad? 

57 

- Próbowałam dowiedzied się o numer, ale nie mają go w biurze numerów. Tak, czy inaczej, ja chcę nie 
tylko pogadad. Chcę się zobaczyd z tatą i wszystko wyjaśnid - powiedziała i chwyciła się oparcia krzesła. - 
Amy, czekałam na to dwanaście lat. Powiedz, że mnie rozumiesz. 

Amy walczyła przez chwilę z wielkim pragnieniem, by błagad Lou o to, żeby nie jechała. Gdzieś w głębi 
duszy bała się chyba, że siostra pojedzie i już nigdy nie wróci. Nie jedź, nie jedź, powtarzała w myślach. 

-Amy? 

Mimo ogromnej ochoty, by prosid Lou o pozostanie, Amy wiedziała, że nie może tego zrobid. Lou po 
prostu musiała jechad. 

- Rozumiem - szepnęła, biorąc wcześniej głęboki oddech. Bolało ją, że musi to powiedzied. 

Nagrodą był wyraz ogromnej ulgi malujący się na twarzy Lou. 

- Dziękuję ci, Amy - uściskała ją siostra. - To bardzo wiele dla mnie znaczy. Wiem, że to niezbyt dobry 
moment, dziadek jest chory... 

- Nic mi nie jest. Dlaczego mówisz, że jestem chory? Odwróciły się pospiesznie. Dziadek stał w progu 

kuchni, blady i zmęczony. 

- Dziadku - wymamrotała Lou. - Długo już tu stoisz? 

- Dopiero zszedłem na dół - powiedział, ale coś nie dawało mu spokoju. - O co chodzi? - zapytał, 
spoglądając to na jedną, to na drugą wnuczkę. 

58 

- Lepiej usiądź, dziadku - powiedziała Lou, patrząc nerwowo na Amy, po czym powiedziała dziadkowi 
wszystko to, co wcześniej mówiła Amy. 

- Muszę jechad. 

Amy przyglądała się dziadkowi z niepokojem. Wiedziała, jakie ma zdanie o ich ojcu, martwiła się więc, jak 
przyjmie wiadomośd. 

background image

Przez moment dziadek milczał. 

- Lou - odezwał się cicho po chwili. - Zawsze powtarzałem, że musicie robid to, co każe wam serce - a jeśli 
w tej chwili ono każe ci szukad ojca, to właśnie to powinnaś zrobid. My sobie poradzimy, prawda Amy? 

- Nie zostawię was zupełnie samych - powiedziała szybko Lou. - Dzwoniłam do Marnie - pamiętasz ją 
dziadku? Była tu u nas, kiedy ty pojechałeś do wujka Glena i cioci Sylwii. Ma akurat wolne, więc z chęcią 
tu przyjedzie. Już wcześniej coś wspominała o tym, że wpadłaby tu w któryś dzieo, jej rodzice będą do 
nowego roku na Fidżi. Zaproponowałam, żeby przyjechała na dłużej i była zachwycona pomysłem. 

Amy poczuła zaskoczenie, ale i radośd. Bardzo lubiła przyjaciółkę Lou. 

- A Scott? - zapytał dziadek. - Mówiłaś mu? 

- Jeszcze nie. Dopiero wczoraj postanowiłam o wyjeździe i chciałam najpierw powiedzied o tym wam. 
Scott powinien tu dzisiaj przyjechad, więc mu powiem. 

Amy przypomniała sobie o czymś. 

59 

- Nie pójdziesz na spotkanie weterynarzy - powiedziała. 

- Scott to zrozumie - zapewniła ją Lou i uśmiechnęła się, jakby po powiedzeniu o wszystkim rodzinie, 
wielki ciężar spadł jej z serca. - Nie mogę się już doczekad, kiedy znowu zobaczę tatę. Ale się zdziwi, kiedy 
stanę w progu jego domu. 

- Pamiętaj, że nic nie wiesz o obecnym życiu ojca -ostrzegł ją dziadek. - Może powinnaś najpierw napisad 
do niego i powiadomid o swoim przyjeździe. 

- To nie miałoby sensu. Lecę w środę, więc będę w Anglii wcześniej, niż dotarłby mój list. - Tata chce się 
ze mną zobaczyd - dodała, widząc zatroskaną twarz dziadka. - Wyraźnie dał to do zrozumienia w swoim 
ostatnim liście. 

- Tak, wiem, ale... - zaczął dziadek, ale przerwał, widząc, że się zmarszczyła. - Po prostu uważaj na siebie, 
kochanie - westchnął. - Tylko to chciałem ci powiedzied. 

- Będę uważad - uśmiechnęła się i uściskała dziadka. - Za dużo się martwisz, dziadziu. Zobaczysz, że 
wszystko będzie dobrze. 

Po śniadaniu Amy wyszła z domu. Podeszła do boksu Melodii i Jutrzenki i nachyliła się nad drzwiami, 
myśląc usilnie o wyjeździe starszej siostry. 

- Cześd - usłyszała za plecami. Treg szedł właśnie w jej kierunku. Zdziwił się na widok jej miny. - Coś się 
stało? 

60 

background image

- Lou wyjeżdża - westchnęła Amy i ze smutkiem opowiedziała mu o planach siostry. - Co będzie, jeśli nie 
wróci? 

- Wróci - zapewnił ją. - 1\i jest teraz jej życie. Wiesz przecież, że tak postanowiła, rzucając pracę w 
Nowym Jorku. 

- A tata? Co będzie, jeśli będzie nalegał, żeby z nim została?! - Amy wypowiedziała swoje najgłębsze 
obawy. 

- Spokojnie, Amy - uścisnął jej rękę. 

Wzięła głęboki oddech i zmusiła się do spokoju. 

- Chodź - powiedział jak zwykle praktyczny Treg. -Nie ma co tu stad i martwid się o to, co i tak się 
wydarzy. Lepiej zabierzmy się za boksy. 

O jedenastej pod Heartland podjechał Scott i zaparkował swój samochód przed domem. 

- Cześd - zawołał do Amy, widząc, że idzie przez podwórze z taczką. - Jest Lou? 

- Jest w domu - odpowiedziała i po raz pierwszy w życiu miała nadzieję, że Scott nie podejdzie do niej, 
żeby porozmawiad. 

- Przyszły zaproszenia na spotkanie - powiedział, wyciągając z kieszeni białą kopertę. - T\voja siostra 
będzie musiała w koocu wybrad sukienkę. 

Wtem otworzyły się drzwi i z domu wyszła Lou. 

- Cześd Scott - przywitała się cicho. 

- Hej - powiedział, podbiegając do niej. Nie zauważył najwidoczniej, że Lou była przygaszona. - Przyszły 
nasze zaproszenia - powiedział i pocałował ją ochoczo. 

61 

Lou rzuciła spojrzenie w stronę swojej siostry, a Amy od razu zrozumiała, o co chodzi. 

- To ja pójdę wyprowadzid Jaśminę i Figaro - powiedziała, porzucając taczkę. 

W drodze do stajni słyszała jeszcze, jak Lou mówi „Scott, musimy porozmawiad". 

Amy oddaliła się na tyle, by nikt jej nie mógł słyszed i westchnęła głęboko. Była bardzo ciekawa, jak Scott 
przyjmie wiadomośd o nagłym wyjeździe Lou. 

Dziesięd minut później usłyszała warkot silnika samochodu Scotta. Wyjrzała na podwórze. 

Lou stała na drodze i patrzyła w ślad za odjeżdżającym Scottem. Wyglądała na zmartwioną. 

- I jak poszło? - zapytała niepewnie Amy, podchodząc do siostry. 

background image

Lou westchnęła i odwróciła się w stronę Amy. 

- Dobrze - chociaż Scott zdenerwował się nieco tym, że nie pójdę na spotkanie. Mam wrażenie, że on nie 
rozumie, dlaczego muszę jechad do Anglii już teraz - powiedziała i zamilkła na chwilę. Kiedy odezwała się 
ponownie, w jej głosie słychad było nutkę zwątpienia. 

- Ale... ale, robię dobrze, prawda Amy? 

Amy walczyła ze swoimi prawdziwymi uczuciami, ale wiedziała, że Lou potrzebuje jej wsparcia. 

- Oczywiście, że tak - powiedziała, starając się nadad swojemu głosowi jak najbardziej przekonywujący 
ton.. - Słyszałaś, co dziadek mówił rano - musisz iśd za głosem serca. 

62 

Lou wyglądała na pocieszoną. 

- Tak - powiedziała. - Masz rację. Tak właśnie zrobię. 

Po południu przyjechała Soraya. Po nakarmieniu wszystkich koni, dziewczęta zaczęły się szykowad na 
przyjęcie u Grantów. Amy zostały oszczędzone rozterki na temat tego, co powinna założyd - miała tylko 
jedną sukienkę, która nadawała się na taką okazję. Uszyta z połyskującego srebrnego materiału, miała 
cienkie ramiączka, a dół, kooczący się tuż przed kolanem, obszyty był cekinami i koralikami. Lou kupiła jej 
tę sukienkę w sklepie Bloomingdales rok wcześniej, kiedy Amy wraz z dziadkiem odwiedziła ją w Nowym 
Jorku. Amy założyła ją raz, od tamtego czasu sukienka wisiała w szafie. 

- Śliczna jest ta sukienka - powiedziała Soraya, kiedy Amy wyjęła kreację z foliowego pokrowca. - 
Powinnaś ją częściej nosid. 

- Tak - zaśmiała się Amy. - Wyglądałaby cudnie, gdybym zaczęła w niej sprzątad stajnie. A ty co 
zakładasz? 

Soraya zdjęła dwie sukienki, które wcześniej powiesiła na drzwiach - długą, czarną z odkrytymi plecami i 
krótką prostą sukienkę w kolorze lila, z dołem obszytym maleokimi motylkami. 

- Nie mogłam się zdecydowad. Jak myślisz - którą powinnam założyd? 

Amy spojrzała szybko na sukienki. 

63 

- Fioletową - powiedziała zdecydowanym głosem. 

- Ale nawet się nad tym głębiej nie zastanowiłaś -marudziła Soraya. 

background image

- Ta mi się bardziej podoba - powiedziała Amy, która nie widziała sensu w roztrząsaniu długimi 
godzinami kwestii ubioru. 

- A jak myślisz, która by się bardziej podobała Benowi? 

- Obie - uśmiechnęła się Amy i podeszła do biurka, by włączyd płytę. - A teraz przestao się już zamartwiad 
i idź wziąd prysznic. 

Godzinę później były już niemal gotowe do wyjścia. Amy spryskała się jeszcze pożyczonymi od Lou 
perfumami, a Soraya spięła włosy. Sukienka Amy przylegała do ciała, a zapinane na paski srebrne buty 
podkreślały jej szczupłe kostki i łydki. Gęste jasnobrązowe włosy, wreszcie porządnie wysuszone 
suszarką, lśniły jedwabiście i podwijały się na koocach. Zwykle Amy na wyjście pociągała tylko rzęsy 
maskarą, ale tym razem Soraya namówiła ją na odważniejszy makijaż. Amy użyła srebrnych cieni do 
powiek i srebrnej kredki, żeby podkreślid szary kolor swoich oczu, a na koocu przypudrowała twarz 
różowym pudrem, dzięki czemu jej blada cera nabrała ciepłego wyglądu. 

- Super wyglądasz - powiedziała Soraya, widząc, że Amy przygląda się krytycznie swojemu odbiciu w 
lustrze. 

64 

-Jakoś tak dziwnie i nienaturalnie - zauważyła Amy. - Zupełnie nie jak ja. 

- Zawsze możesz założyd swoje buty do jazdy konnej - podsunęła Soraya sarkastycznie. 

- Nie podpuszczaj mnie - uśmiechnęła się Amy. Soraya wpięła ostatnią wsuwkę we włosy i poprawiła 
nerwowo kilka loków opadających na twarz. 

- Strasznie mi się podoba, jak masz tak zrobione włosy - powiedziała jej Amy. Spojrzała na zegar stojący 
przy łóżku - dochodziła już siódma. - Chodź, lepiej już zejdziemy na dół - dodała. 

Dziadek i Lou siedzieli w kuchni i oglądali jakiś teleturniej w telewizji. Dziadek trzymał w ręku kubek 
parującej herbaty cytrynowej z miodem. Kiedy dziewczęta zeszły na dół, oboje odwrócili wzrok od 
telewizora. 

- No, no! - zawołała Lou. - Ale przeobrażenie! Amy z dużą pewnością siebie przeszła przez kuchnię 

i podniosła swoją kurtkę. 

- Masz fantastyczną sukienkę, Soraya - zauważyła Lou. 

- Dziękuję - uśmiechnęła się Soraya 

- Obie wyglądacie ślicznie - powiedział dziadek i wstał z fotela. W tej samej chwili złapał go atak kaszlu. 

- Brzydko to brzmi, dziadku - zmartwiła się Amy. 

background image

- Nie martw się - uspokoił ją dziadek. - Jeśli nie zacznie byd lepiej, mam przecież umówioną wizytę u 
lekarza. 

65 

- Dobrze - odezwała się Lou. - Ale obiecaj, że jutro nie będziesz wychodził z domu. 

- Zobaczymy - odparł. 

W tej samej chwili rozległ się odgłos podjeżdżającego samochodu, a potem klakson. 

- Przyjechali już po was - powiedział dziadek, wyglądając przez okno. - Miłej zabawy, dziewczynki. 

- Bawcie się dobrze - powiedziała Lou. 

- Będziemy - zapewniła Amy. - To na razie. 

Ben i Treg stali przy samochodzie. Na widok dziewcząt Ben gwizdnął z podziwu. 

- Patrzcie no tylko! - zawołał. 

- Podoba ci się? - zapytała Soraya i okręciła się w kółko. 

- Pewnie - uśmiechnął się. 

Amy wpatrywała się w Trega, czekając na jego reakcję. 

- Wyglądasz olśniewająco - powiedział. Poczuła, że krew napływa jej do policzków. Szybko 

otworzyła drzwi samochodu, ciesząc się w duchu, że jest ciemno i nikt nie zauważy, jak się zaczerwieniła. 

- Zimno! - powiedziała, próbując zatuszowad zakłopotanie. 

Ben wyciągnął rękę do Sorayi i naśladując brytyjski akcent, powiedział: 

- Pani pozwoli, że zaprowadzę do karocy. 

- Bardzo proszę - powiedziała Soraya, udała, że dyga i zachichotała. Podała rękę Benowi i pozwoliła, 

66 

by pomógł jej wsiąśd do pick-upa. Amy i Treg wsiedli za nią. 

Ciasno im było we trójkę na przednim siedzeniu pasażera, a Amy, która siedziała pośrodku czuła 
wyraźnie dotyk uda Trega na swojej nodze i ciepło bijące od chłopaka. Oparła się plecami o siedzenie, ale 
podskoczyła, kiedy ich ramiona zetknęły się. 

- Proszę - powiedział i przesunął się, by zrobid jej więcej miejsca. 

background image

- Dzięki - wymamrotała, nie czując się na siłach, by popatrzed mu w oczy. Powietrze było zimne, ale 
czuła, że palą ją policzki. Opuściła wzrok na swoje kolana. Co się ze mną dzieje? - pomyślała. 

Grantowie mieszkali w ogromnej posiadłości na skraju miasta. Szeroki żwirowany podjazd rozszerzał się 
przed wielkim wejściem do budynku, ozdobionym girlandą z ostrokrzewu. Po obu stronach drzwi stały 
wysokie choinki, a każda z nich świeciła się tysiącem mrugających lampek. We wszystkich oknach 
migotały płomienie świec. 

- Nieźle! - powiedziała Soraya. - Wygląda jak bajkowy pałac. 

- Albo dekoracja bożonarodzeniowa w supermarkecie - mruknęła Amy pod nosem, chociaż musiała 
przyznad, że dom robił wrażenie. Wyglądał wprost przepięknie. 

Po wejściu do domu, przywitał ich zapach sosny i żywicy. W każdym pomieszczeniu stała choinka, 

67 

a półki nad kominkami uginały się pod ciężarem zielonych girland z błyszczącymi czerwonymi jagodami. 
Pomiędzy ludźmi przemykali kelnerzy, niosący tace z napojami i apetycznie przygotowanymi 
przekąskami - miniaturowymi pasztecikami, blinami z wędzonym łososiem, delikatnymi szparagami, 
maleokimi hamburgerami i krewetkami. Amy zrozumiała właśnie, dlaczego wszyscy tyle opowiadali o 
przyjęciach gwiazdkowych u Grantów. 

Rozejrzała się dookoła po tłumie gości. 

- Ciekawe, czy Matt już tu jest. 

- Tam! - zawołała Soraya i skinęła głową w kierunku grupki osób, stojących pod jedną z choinek. Matt 
rozmawiał właśnie z Danem, Ashley, Jadę i Brittany. 

- Matt! - zawołała Amy. 

- Obejrzał się, a na widok Amy jego twarz rozświetliła się w uśmiechu. 

- Cześd, Amy! - powiedział, podchodząc. - Świetnie wyglądasz. 

- Witajcie! 

Amy odwróciła się. Nie tylko Matt je zauważył -Ashley zostawiła swoje koleżanki i właśnie przeciskała się 
przez tłum w ich kierunku. Miała na sobie fantastyczną srebrzystozieloną suknię, która mieniła się i 
połyskiwała w świetle. Z blond włosami opadającymi artystycznymi lokami na ramiona oraz zielonymi 
oczami podkreślonymi kilkoma warstwami maskary, wyglądała niczym baśniowa syrena. 

68 

- Cześd, Ashley - powiedziała Amy, a przypominając sobie, że jest przecież gościem na przyjęciu u 
Grantów, dodała - Wyglądasz... ślicznie. 

background image

- Dziękuję - powiedziała Ashley i otaksowała wzrokiem strój Amy. - Ładna sukienka - powiedziała. - 
Zeszłoroczna oczywiście, ale ten krój nigdy nie wychodzi z mody, prawda? - uśmiechnęła się słodko, po 
czym zwróciła się do Bena i TYega - Pozwólcie, że przyniosę wam coś do picia. 

Amy napotkała wzrok Sorai i z trudem powstrzymała się od śmiechu. Wiedziała, że wątpliwy 
komplement Ashley miał ją sfrustrowad, ale Ashley nie udało się osiągnąd zamierzonego celu. Amy nie 
obchodziło, czy jej sukienka jest modna, czy nie. 

Ashley pomachała na kelnera roznoszącego napoje, a potem rzuciła Benowi spojrzenie spod długich rzęs. 

- Bardzo się cieszę, że przyszedłeś - powiedziała. 

- Dzięki - uśmiechnął się naturalnie. 

- Musisz koniecznie poznad moich przyjaciół - powiedziała i chwyciła go pod rękę. - Strasznie chcą cię 
poznad. 

Ben spojrzał błagalnie na Amy, Trega i Sorayę, ale pozwolił się poprowadzid Ashley. 

- No, to Ben ma wieczór z głowy - uśmiechnął się 

T*eg. 

- Za jakiś czas go wyratujemy - powiedziała Amy, widząc, jak Soraya robi się przygaszona. - Nie 
pozwolimy, żeby go przejęła na cały wieczór. 

69 

І 

І 

W tym samym momencie, w odległym pomieszczeniu rozbrzmiała muzyka. 

- Chodźcie! - Amy starała się rozweselid Sorayę. -Zataoczymy! 

Na początku Amy taoczyła w czwórce z Tregiem, Sorayą i Mattem, ale stopniowo Matt zaczął odciągad ją 
od pozostałej dwójki. 

- Niesamowicie dzisiaj wyglądasz - powiedział. 

- Dzięki - uśmiechnęła się. Przez kilka minut taoczyli, nie odzywając się do siebie, 

ale Amy przez cały czas czuła na sobie wzrok Marta. Kiedy skooczyła się piosenka, zabrzmiała następna, 
wolniejsza. 

- Chodźcie, poszukamy reszty - powiedziała Amy, rozglądając się dookoła. Ale zanim zdążyła się ruszyd, 
Matt chwycił ją za ręce. 

background image

- Zataocz ze mną - szepnął jej do ucha. Przełknęła ślinę. Wcale nie miała na to ochoty. 

- Ale to wolna piosenka - powiedziała. 

- Zauważyłem - odpowiedział z uśmiechem. Trzymając ją za ręce, próbował przyciągnąd bliżej. - Chodź, 
Amy. Wiesz przecież, co do ciebie czuję. 

Odsunęła się. Serce jej waliło jak oszalałe, ale nie chciała robid sceny. 

- Matt, ja też cię lubię - wymamrotała, żałując, że nie może przenieśd się nagle w jakieś - jakiekolwiek -
miejsce. - Ale gdybyśmy zaczęli ze sobą chodzid, wszystko by się zmieniło. 

70 

- na lepsze - powiedział i chwycił ją za rękę. - Amy, pasujemy do siebie. 

Widziała nadzieję w jego twarzy, nie chciała go zranid, ale przecież nie mogła udawad, że ma u niej 
szansę, skoro tak nie było. 

- Matt, bardzo cię lubię, ale jako przyjaciela... Twarz mu pociemniała i puścił rękę Amy, zanim zdążyła 
powiedzied cokolwiek więcej. 

- Matt... - zaczęła, widząc, jak się zmienił. Ale Matt zignorował ją, odwrócił się na pięcie i już 

miał odejśd, kiedy nagle pojawiła się Soraya. 

- Idziemy z Tregiem coś zjeśd - powiedziała, stając przed Mattem. - Idziecie z nami? 

Przez ułamek sekundy Amy miała wrażenie, że Matt minie Sorayę bez słowa, ale tak się nie stało. 

- Jasne - odparł ze wzruszeniem ramion. Amy westchnęła z ulgą i popatrzyła, jak Matt podchodzi do 
Trega. 

- Wszystko dobrze? - zapytała cicho Soraya. - Wyglądało na niezręczną sytuację. 

- Tak było - przyznała Amy. - Dzięki. 

Poszły w ślad za Tregiem i Mattem w kierunku długiego stołu, na którym stały napoje i przekąski. Treg 
spojrzał na Amy w taki sposób, że była pewna, iż zauważył to, co się wydarzyło pomiędzy nią a Mattem. 
Nie powiedział jednak ani słowa. Matt nachylił się nad stołem, by nałożyd sobie jedzenie na talerz, więc 
nie było widad jego twarzy. 

- A gdzie jest Ben? - zapytała Amy. 

- A jak myślisz? - westchnęła Soraya i skinęła głową w kierunku grupki przyjaciół Ashley. Ben stał obok 
wraz z Ashley, która usiłowała namówid go na taniec. 

- No chodź, w ogóle dzisiaj nie taoczyłeś - słyszała Amy jej głos. 

background image

- Może później - powiedział Ben nieśmiało. 

- Widad, że ona nie potrafi przyjąd odmowy - powiedziała Amy do Sorai. 

- Ta piosenka jest cudowna - Ashley nie dawała za wygraną. - Zataoczmy - powiedziała, odgarniając 
włosy do tyłu i chwytając Bena za rękę. 

Delikatnie uwolnił się z jej uścisku. 

- Nie, dziękuję - powiedział. 

- O co chodzi? - wydęła wargi. - Nie lubisz mnie? Na twarzy Bena pojawił się wyraz zakłopotania. 

- Ashley, wybrałaś niewłaściwego faceta. W tej chwili nie zamierzam się angażowad w żaden związek. 

Ashley popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, po czym odsunęła się, jakby została 
spoliczkowana. 

- Związek? - zawołała, czerwieniąc się. - Ja tylko chciałam zataoczyd, idioto! 

To mówiąc odeszła gwałtownie, pozostawiając zakłopotanego Bena. 

- Dobrze jej tak - zachichotała Amy. 

- Prawda? Jakie to strasznie śmieszne! - obróciła się, kilka kroków za nią stał Mart i patrzył na nią ze 
złością. - A może Ashley jest załamana? Pomyślałaś w ogó- 

le o tym? - zapytał, ale nie dał jej w ogóle czasu na odpowiedź. - Oczywiście, że nie - dla ciebie to 
wszystko to tylko zabawa! 

Amy poczuła się okropnie. Nie miała pojęcia, że Matt słyszał, co powiedziała. 

- Matt... - zaczęła, zdając sobie sprawę, jak okrutnie zabrzmiała jej uwaga po tym, co zdarzyło się 
pomiędzy nimi podczas taoca. 

- Nieważne, Amy - powiedział chłodno i odszedł. - Nieważne. 

Rozdział 5 

/\my spojrzała na zaskoczone twarze Sorai i Trega. 

- Pójdę za nim - powiedziała szybko. 

Ruszyła przez parkiet. Czuła się głupio i musiała przeprosid Matta. Zatrzymała się jednak w połowie drogi, 
ponieważ Matt podchodził właśnie do Ashley. Ashley odwróciła się do niego z zaciętą miną, ale kiedy 
Matt wyciągnął do niej swoją dłoo, na jej twarzy pojawił się - ku zdziwieniu Amy - wyraz wdzięczności. 
Uśmiechnęła się blado, chwyciła Matta za rękę i pozwoliła się poprowadzid do taoca. 

Za plecami Amy pojawiła się Soraya. 

background image

- Co się dzieje? - zapytała, zaskoczona, ale zdziwiła się jeszcze bardziej, widząc Ashley i Matta taoczących 
razem. - Co ten Matt robi? 

- Taoczy ■* warknęła Amy, bo na widok Matta obejmującego szczupłą talię Ashley poczuła się 
zdradzona. Przecież to z nią miał się przyjaźnid. 

74 

/ w. 

- Ale on taoczy z Ashley! - zauważyła Soraya, przyglądając się, jak Ashley obejmuje Matta za szyję. - Co 
się stało? Dlaczego nie interesuje się tobą? 

- Nie wiem - skłamała. - No dobrze - dodała, widząc niedowierzanie w oczach Sorai. - Zdenerwował się 
trochę, bo nie chciałam z nim zataoczyd wolnego taoca - przyznała niechętnie. 

-1 dlatego poprosił Ashley? - Soraya nadal nie mogła uwierzyd. - Przecież on jej wcale nie lubi. 

- No, teraz sprawia wrażenie, jakby było wręcz odwrotnie - powiedziała sarkastycznie, obserwując, jak 
Matt i Ashley taoczą coraz bliżej siebie. 

Piosenka skooczyła się, a następna była znowu szybsza. Amy spodziewała się, że Matt i Ashley rozdzielą 
się, ale tak się nie stało. Matt szepnął coś do ucha swojej partnerce, a ona uśmiechnęła się i odsunęli się 
od siebie zaledwie nieznacznie, nadal trzymając się za ręce, po czym zaczęli taoczyd. 

Amy przyglądała się jeszcze chwilę taoczącej parze, nie zdając sobie sprawy, że za jej plecami stoi Treg. 
Tymczasem Soraya gdzieś zniknęła. 

- Zataoczysz? - zapytał Treg. 

- Z tobą? - zapytała zdziwiona. 

- Nie - z tą choinką w rogu - powiedział ironicznie. 

- Dobrze. 

Znaleźli wolne miejsce na parkiecie. Żeby zapomnied o tym, że Matt taoczy z Ashley, Amy dała się 
porwad muzyce. Kołysząc się w rytm piosenki spojrzała 

75 

na Trega. Chłopak nie spuszczał z niej oczu. Kiedy ich wzrok spotkał się, serce Amy wywinęło koziołka, a 
ona sama poczuła, że nie ma czym oddychad. Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem Treg podszedł bez 
słowa i chwycił ją za rękę. 

Cały świat nagle zawirował przed oczami Amy, a potem zniknął. Nie potrafiła myśled o niczym innym, jak 
tylko o dłoni Trega splecionej z jej dłonią. Taoczyli w rytm muzyki, nie spuszczając z siebie wzroku. 

background image

Amy była tak pochłonięta taocem, że nie zauważyła, kiedy podszedł do nich Ben. 

- Znaleźliśmy pusty stolik i mamy napoje - zawołał, przekrzykując muzykę. - Soraya pilnuje wszystkiego! 
Treg puścił dłoo Amy. 

- Co? - wymamrotała Amy, czując się, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł zimnej wody. Nagle zdała sobie 
sprawę z obecności tłumu ludzi dookoła, z tego, że wokół słychad rozmowy i śmiech, i że naprzeciwko 
niej stoi Treg i patrzy na nią zagadkowo. 

Ben jeszcze raz przekazał wiadomośd. Amy spojrzała na Trega, który przyjął już swój zwykły, przyjacielski 
wyraz twarzy. 

- Super - powiedział. - Idziesz, Amy? 

- Jasne - zmusiła się do potwierdzenia, a chociaż jej głos brzmiał dziwnie wysoko ani Ben, ani Treg 
niczego chyba nie zauważyli. Wzięła głęboki oddech, żeby uspokoid oszalałe serce i poszła za nimi do 
zajętego przez So-rayę stolika. 

76 

Była już druga nad ranem, kiedy w koocu znaleźli się z powrotem w Heartlandzie. TYeg wyskoczy! z 
samochodu, żeby przepuścid Amy. 

- Dzięki za podwiezienie - powiedziała do Bena. 

- Nie ma za co. Do zobaczenia. 

Amy popatrzyła na Sorayę. Przyjaciółka siedziała najbliżej Bena, jak tylko się dało. 

- Zadzwoo do mnie - powiedziała, spoglądając na nią porozumiewawczo. Wiedziała, że nic się 
szczególnego nie wydarzyło pomiędzy Benem i Sorayą ale ponieważ przez cały wieczór śmiali się i 
rozmawiali ze sobą chciała wiedzied, co Ben mówił. Miała też ochotę poplotkowad o tym, co robili Matt i 
Ashley, którzy spędzili ze sobą całą imprezę. 

- Zadzwonię - uśmiechnęła się Sorayą. 

Amy wysiadła z samochodu. Lodowate powietrze aż kłuło ją w nogi, a oddech zamieniał się 
błyskawicznie w kłąb pary. 

- Dobranoc - powiedziała do TVega, który stał przy aucie. Od czasu tamtego taoca nie byli ani razu sami. 
Spojrzała mu w oczy i poczuła, że się rumieni. 

- Dobranoc, Amy - powiedział cicho. Zawahała się. Wyglądało na to, że oboje na coś czekają, chod nie 
miała pojęcia na co. 

- Na razie - powiedziała szybko i pobiegła do domu. 

*** 

background image

Położyła się do łóżka, zgasiła światło i wróciła myślami do taoca z Tregiem. Kiedy zamknęła oczy, widziała 

77 

wyraźnie jego twarz, zupełnie jakby stał obok, czuła dotyk jego palców na swojej dłoni, czuła, jak wali jej 
serce. 

Przecież to tylko Treg, strofowała samą siebie. 

To wszystko było takie trudne. Dlaczego ze wszystkich chłopaków na świecie, musiało akurat paśd na 
Trega? Przez chwilę próbowała wyobrazid sobie, jak zaczyna chodzid z Tregiem, ale napotkała opór 
własnej wyobraźni. Zupełnie jakby na drodze stanął wysoki mur, to po prostu nie mieściło jej się w 
głowie. Czy to w ogóle możliwe? 

Nie, to niemożliwe, pomyślała. Widuję go codziennie. To mój przyjaciel. Jednak znowu wrócił obraz 
chłopaka trzymającego ją za rękę. Próbowała pozbyd się tej myśli - przecież nawet nie wiedziała, co Treg 
czuje. Przecież nie próbował jej pocałowad ani nic. 

A gdyby tak spróbował? 

Nie, to nie ma sensu. To głupota z jej strony, żeby w ogóle o tym myśled. Nic się nie wydarzy pomiędzy 
nią a Tregiem - nic! 

Cztery i pół godziny później zadzwonił budzik. Amy jęknęła i zwlokła się z łóżka. Zdążyła przygotowad 
połowę pasz, kiedy przyjechał Treg. 

- Widzę, że wyglądasz tak samo świeżo, jak ja się czuję - powiedział, wchodząc do paszami. 

Podskoczyła na dźwięk jego głosu. 

- Cześd - powiedziała szybko, starając się pokryd zmieszanie. Po tym, co wydarzyło się poprzedniego 
wieczoru, Amy miała wrażenie, że Treg będzie wy- 

78 

glądai jakoś inaczej - ale był dokładnie taki sam, jak zawsze. - Nie mogę uwierzyd, że spałam tylko cztery 
godziny. 

- Ja też nie - powiedział. - Ale ta noc była tego warta - dodał ciszej, patrząc jej prosto w oczy. 

Zakłopotana, chwyciła wiadra z paszą. 

- Zacznę od tylnej stajni - powiedziała. 

Przez resztę przedpołudnia unikała zostania sam na sam z Tregiem. Starając się nie myśled o poprzednim 
wieczorze, zajęła się codzienną rutyną - czyszczeniem boksów oraz wyprowadzaniem koni na wybiegi. 
Krótko przed lunchem szła właśnie po Cygankę i Jake'a, kiedy zauważyła dziadka naprawiającego jedną z 

background image

bram. Podniósł młotek, żeby wbid jakiś gwóźdź, a wtedy złapał go atak kaszlu. Odłożył młotek i oparł się 
o ogrodzenie, a podczas kaszlu drżały mu ramiona. Wyglądał dużo gorzej niż wcześniej. 

- Dziadku, obiecałeś, że dzisiaj nie będziesz wychodził - powiedziała, podbiegając. - Źle wyglądasz. 

- Nic mi nie jest - powiedział, z trudem prostując ramiona. - Pójdę do domu, kiedy tylko przymocuję tu 
brakujący palik. 

- Paliki są nieważne, dziadku! Masz iśd do domu już teraz, jesteś chory. 

Stanęła z rękoma na biodrach i patrzyła na niego stanowczo. 

- Ale jeśli nie zrobię tego teraz, to już mogę nie mied okazji - zaprotestował. 

79 

- To może poczekad. Nie będziesz teraz tego naprawiał, a ja tu będę stała, dopóki nie pójdziesz do domu 
-oznajmiła i podniosła młotek, żeby nie mógł go użyd. 

- No to chyba nie mam wyboru - powiedział i wzruszył ramionami. - No, dobrze, już dobrze. Idę do domu. 

Poszli razem, Amy czuła ogromną ulgę, że dziadek w koocu zgodził się odpocząd od pracy. 

Rozległ się dzwonek telefonu, ale równie szybko ucichł, a po kilku sekundach, w drzwiach ukazała się 
Lou. 

- Amy! Telefon do ciebie - Soraya! 

Pobiegła do kuchni, zrzuciła buty i wyjęła słuchawkę z rąk Lou. 

- Halo? - powiedziała i ruszyła po schodach na górę. Kiedy znalazła się w swoim pokoju, zamknęła za 
sobą drzwi. -1 jak tam? 

- Dobrze - odpowiedziała Soraya, a Amy mogła przysiąc, że przyjaciółka się uśmiecha. - Amy, mam ci tyle 
do powiedzenia! 

- O tobie i Benie? - zapytała? 

- Tak! Pamiętasz, jak taoczyłaś z Tregiem? 

Czy pamięta? Tego taoca chyba nigdy nie zapomni. 

- Tak - odpowiedziała, starając się nie myśled o taocu. 

- Zauważyłaś pewnie, że kiedy poszłam z Benem po napoje, dośd długo nas nie było? 

- Oczywiście, że zauważyłam - skłamała Amy, która nie chciała się przyznad, że niczego w ogóle nie 
widziała. 

background image

80 

- No więc... - Soraya zrobiła efektowną pauzę. 

- No mów. 

- Po napoje była wielka kolejka, więc wyszliśmy na chwilę na taras - Soraya westchnęła rozmarzona. - 
Było super romantycznie. Niebo pełne gwiazd, a na tarasie tylko my, ja i Ben. 

- No i? - ciekawośd rozsadzała Amy. - Co się stało? 

- W zasadzie nic konkretnego - przyznała Soraya. - Ale staliśmy i rozmawialiśmy. Ben opowiedział mi o 
tym, jak się czuł, dorastając na farmie ciotki, zamiast w domu z rodzicami i jak jest teraz, kiedy na nowo 
poznaje swoją mamę. Powiedział, że czuje, że ze mną może szczerze pogadad. 

- No dobra, pocałował cię? - Amy chciała przejśd do konkretów. 

- Nie. Mówił, że tyle się dzieje w jego życiu z mamą, że nie chce na razie z nikim chodzid. Ale to nic, ja 
poczekam. Będę jego przyjaciółką, jeśli tego właśnie teraz oczekuje - powiedziała Soraya radośnie. - On 
jest. taki cudowny. Kiedy mnie odwiózł do domu, powiedział, że to był bardzo miły wieczór i że może 
kiedyś moglibyśmy razem gdzieś pójśd. 

- Na randkę! - zawołała Amy. 

- Niezupełnie. Ale kto wie - może dojdzie i do tego? 

- To wspaniale! Pomyśl, jaka Ashley będzie wściekła, kiedy zaczniecie ze sobą chodzid! 

- A propos, co myślisz o niej z Mattem? 

- To tylko zabawa na jeden wieczór - powiedziała Amy. - Przecież on jej nie lubi. 

81 

- Soraya nagle spoważniała. - Myślisz, że to by oznaczało, że Ashley 

będzie łaziła z nami? 

- Nie zaczną się spotykad. Matt ma lepszy gust. Soraya milczała. 

- Naprawdę! - powiedziała Amy, która nawet nie próbowała sobie wyobrazid Matta i Ashley razem. 

- Jutro się okaże. 

Skooczyły rozmowę, a Amy jeszcze przez chwilę zastanawiała się nad tym, co powiedziała Soraya. 
Przecież Matt i Ashley nie będą chyba parą? 

Spojrzała na trzymany w ręku telefon i wybrała numer Matta. 

- Dzieo dobry, mówi Amy - przestawiła się pani Tre-win, mamie Matta. - Zastałam Matta? 

background image

- Masz szczęście, bo właśnie wstał. Zaraz go zawołam - powiedziała pani Trewin i po chwili Amy 
usłyszała, jak woła Matta. - To musiała byd niezła impreza - powiedziała z powrotem do słuchawki i 
zaśmiała się. - Matt całe przedpołudnie nie wychodził ze swojego pokoju. 

- Była - powiedziała Amy, ale nie zdążyła dodad nic więcej, bo Matt odezwał się po drugiej stronie 
słuchawki. 

- Cześd - przywitała go. 

- Cześd - odpowiedział ostrożnie. 

- Fajnie było wczoraj, prawda? - zapytała, czując się dośd niezręcznie. 

82 

- Podobało mi się - odparł krótko. 

Zapadło milczenie. Amy bardzo chciała zapytad o Ashley, ale Matt odpowiadał z takim chłodem i 
rezerwą, że się nie ośmieliła. Po raz pierwszy od czasów, kiedy zostali przyjaciółmi, nie wiedziała 
zupełnie, co powiedzied. 

- A... a co porabiasz dzisiaj? - zapytała w koocu. 

- A to i owo - odpowiedział wymijająco. Ponieważ nie dodał nic więcej, znowu zapanowała 

kłopotliwa cisza. 

- Dobra, to ja wracam do pracy - powiedziała Amy. - Chciałam tylko się przywitad. 

- Jasne. To do zobaczenia jutro w szkole - powiedział Matt. 

Odłożyła słuchawkę i zdała sobie sprawę, że jest czerwona jak burak. Wyglądało na to, że Matt wcale nie 
chce z nią rozmawiad. Przypomniała sobie, jak go uraziła, kiedy śmiała się z Sorayą z tego, jak Ben 
odprawił Ashley. Ach, żeby tak można było cofnąd czas. Matt był jej przyjacielem i chociaż nie chciała z 
nim chodzid, nie miała zamiaru go ranid. 

Jutro mu przejdzie, uspokajała samą siebie. Do tego czasu o wszystkim zapomni. 

Na drugi dzieo denerwowała się jednak, kiedy autobus szkolny podjechał na przystanek, na którym 
zwykle wsiadał Matt. Czy nadal będzie wściekły 

83 

swoje zwykłe miejsce, tuż przed siedzeniem Amy i Sorai. 

- Cześd - powiedział. Jego głos brzmiał normalnie, ale starał się nie patrzed na Amy. 

background image

- Cześd! - Soraya nie zauważyła chyba niewielkiej powściągliwości w głosie Matta, a Amy była zbyt 
zawstydzona, żeby powiedzied przyjaciółce o tym, że dzwoniła do niego. - O co chodziło w sobotę z tą 
Ash-sley? 

- Taoczyliśmy tylko - Matt był zakłopotany. 

- Zaczniesz z nią teraz chodzid? - zapytała Soraya. 

- No, powiedz nam. 

- Oczywiście, że Matt nie zacznie chodzid z Ashley 

- powiedziała szybko Amy, która widziała zakłopotanie Matta i chciała przerwad kpiny przyjaciółki. 

Jak się okazało, dolała tylko oliwy do ognia. 

- Co to znaczy, że nie zacznę? - zapytał ją. 

- No, wiesz... to jest Ashsley - powiedziała, zaskoczona gniewem w jego głosie. 

- Może w to nie uwierzysz, ale niektórzy uważają, że jestem całkiem atrakcyjny - powiedział gniewnie, ile 
interpretując jej słowa. 

- Przecież ja nie chciałam powiedzied ... 

- Wiesz co, Amy - powiedział, wstając. - Czasem jesteś naprawdę zadufana w sobie! - to powiedziawszy 
odmaszerował w przeciwległy koniec autobusu. 

84 

Przez chwilę Amy i Soraya patrzyły na siebie w pełnym zaskoczenia milczeniu, po czym Amy zerwała się 
na równe nogi i skoczyła za Mattem. 

- Matt. Nie miałam przecież na myśli, że nie jesteś atrakcyjny. 

- Proszę cię, daj mi spokój - powiedział zrezygnowany. - Nie mam ochoty o tym rozmawiad - to mówiąc, 
otworzył plecak, wyjął książkę i zaczął czytad. 

Amy zdała sobie nagle sprawę, że inni uczniowie patrzą na nich z zainteresowaniem. Zawahała się z 
nadzieją, że Matt podniesie głowę, ale tkwił pochylony nad książką. Wróciła na swoje miejsce z palącymi 
policzkami. 

W szkole Matt praktycznie nie odzywał się do Amy, przez cały czas trzymał się Ashley i jej przyjaciół. Co 
jakiś czas Ashley chwytała go pod rękę i patrzyła z triumfem w kierunku Amy. 

- Co ona się tak na mnie gapi? - szepnęła Amy do Sorai podczas przerwy w stołówce. - Można by sobie 
pomyśled, że chciałabym chodzid z Mattem. 

background image

- Więc nie jesteś zazdrosna? - zapytała przebiegle Soraya. 

- Zazdrosna? Oczywiście, że nie jestem zazdrosna. Matt może robid, co mu się żywnie podoba! 

Amy musiała jednak przyznad, że tęskni za Mattem. Nie w sensie romantycznym, o jaki pytała Soraya, ale 
przecież przyjaźnili się od kilku lat, dziwnie było, kiedy 

85 

Matt zadawał się z innymi - zwłaszcza, że była to Ash-ley i jej ferajna. 

Amy wróciła do domu w paskudnym humorze. Cisnęła swój plecak na podłogę w kuchni i poszła na górę 
przebrad się. Lou była w swoim pokoju i pakowała się na wyjazd. 

- Jak minął dzieo? Dobrze? - zapytała, widząc, że Amy przechodzi obok. 

- Nie - odpowiedziała Amy szorstko. 

- Aha - Lou podeszła do drzwi. - Chcesz o tym pogadad? 

- Nie - powiedziała Amy, weszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. 

Podeszła do okna. Zimne, szare niebo napierało na błotniste pola. Figaro i Jaśmina pasły się na wybiegu 
za tylną stajnią. Amy zmarszczyła czoło - dziadek znowu pracował przy bramie. Pochylił się, by podnieśd 
gwoździe, a wtedy zaczął kaszled. Słaby, oparł się o plot. 

- Och, dziadku! - szepnęła Amy. 

Zdjęła sweter, który nosiła do szkoły i chwyciła za bluzę. Już miała zejśd na dół i sprowadzid dziadka do 
domu, kiedy jeszcze raz spojrzała przez okno. Dziadek zachwiał się na nogach i chwycił za ogrodzenie, 
oddychając przy tym z wielkim trudem. Nagle kolana ugięły się pod nim, chwycił się ręką za pierś i upadł 
na ziemię. 

- Lou! - krzyknęła Amy. Rzuciła bluzę i pobiegła do drzwi. - Lou, szybko! 

86 

Rozdział 6 

- Uzwoo pod 911! - zawołała Lou, biegnąc w dół po schodach i wybiegając z domu. - Po karetkę! 

Amy chwyciła słuchawkę trzęsącymi się rękoma i wybrała numer. Na szczęście po kilku sekundach 
odezwała się operatorka. 

- Proszę o karetkę - rzuciła szybko do słuchawki, przez cały czas wpatrując się w zgięte ciało dziadka za 
oknem. 

Po chwili była już przy nim Lou. Objęła dziadka rękoma, po czym odwróciła się i zawołała Trega i Bena. 

background image

- Nazwisko? - powiedział głos w słuchawce. 

- Fleming - Amy Fleming. 

- Adres? Podała dane. 

- Co się stało, Amy? - zapytała łagodnie kobieta po drugiej stronie słuchawki. 

87 

- Chodzi o mojego dziadka - Amy z trudem mogła zebrad myśli. - Zasłabł. 

Kobieta zadała jej więcej pytao - co się dokładnie wydarzyło, czy dziadek jest przytomny, ile Amy ma lat i 
kto jeszcze jest w domu. Odpowiadała automatycznie, cały czas obserwując, jak Lou, Treg i Ben 
pomagają podnieśd się dziadkowi. Częściowo prowadząc, częściowo niosąc, pomogli mu dojśd do domu. 

- Karetka już jest w drodze - powiedziała dyspozy-torka. - Ale proszę podad mi jak najwięcej szczegółów 
dotyczących stanu zdrowia dziadka, dzięki temu będziemy mogli mu pomóc do czasu przyjazdu 
ambulansu. Czy ma gorączkę? 

- Nie wiem - odparła zdenerwowana Amy. - Proszę chwilę zaczekad. 

Lou weszła do kuchni otwierając szeroko drzwi tak, by Treg i Ben mogli wprowadzid dziadka. 

- Lou! Pani chce wiedzied, co dolega dziadkowi. Czy ma gorączkę? 

- Ja z nią porozmawiam - Lou wyjęła słuchawkę z rąk Amy. - Dzieo dobry, Lou Fleming przy telefonie. 

Amy spojrzała na dziadka. Był przytomny, ale miał sine usta i bardzo płytki, urywany oddech. Na jego 
czole pojawiły się kropelki potu. 

- Amy, daj krzesło - zarządził Treg. 

Podała i pomogła Tregowi i Benowi posadzid na nim dziadka. Słyszała, jak Lou odpowiada na pytania 
zadawane przez dyspozytorkę. Mimo niepokoju, Lou była 

88 

bardzo rzeczowa i sprawiała wrażenie, że ma wszystko pod kontrolą. 

- Rozumiem - mówiła, notując coś na kartce papieru. - Ma byd ciepło przykryty, mamy zmienid mu 
ubranie, jeśli się za bardzo spoci i jeśli to możliwe, podad płyny. Kiedy pani zdaniem dotrze tu karetka? 

Amy ukucnęła obok dziadka. 

- Wszystko będzie dobrze - szepnęła. - Zaraz tu będzie karetka. 

- Żadnej karetki. Nic mi nie jest - powiedział, rzężąc pomiędzy każdym słowem. - Muszę naprawid bramę. 

background image

- Bramę! - zawołała. - Brama jest nieważna, dziadku. 

W tej samej chwili złapał go atak kaszlu, zgiął się wpół, pociemniały od bólu. Amy nie mogła na to 
patrzed. 

- Co mu jest? - zawołała, odwracając się do Trega i Bena. 

- Zapalenie płuc - powiedziała Lou, odkładając słuchawkę. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. - Tak 
przynajmniej uważa dyspozytorka, sądząc po objawach. Chodźcie - dodała, podchodząc do dziadka. -
Musi mu byd ciepło i sucho do czasu, kiedy nie przyjedzie ambulans. 

Następne kilka godzin Amy pamiętała jak przez mgłę. Długo czekali na karetkę, ale kiedy w koocu 
przyjechała, dziadek błyskawicznie uzyskał właściwą pomoc, został za- 

89 

brany do karetki, gdzie podano mu tlen. Po chwili drzwi zamknęły się i ambulans popędził do szpitala. 
Amy i Lou zostawiły Trega i Bena, by zajęli się Heartlandem, a same pojechały samochodem Lou w ślad 
za karetką. Po drodze obie milczały. Amy wyglądała przez okno, ale ciągle miała przed oczami obraz 
dziadka upadającego na ziemię, z twarzą wykrzywioną od bólu. 

Kiedy znaleźli się w szpitalu, dziadek został od razu gdzieś zabrany, a im kazano czekad. W koocu 
pojawiła się młoda lekarka, która potwierdziła, że pan Bartlett ma rzeczywiście zapalenie płuc. 

- Co to dokładnie oznacza? - zapytała Lou. 

- Jak się panie zapewne orientują, zapalenie płuc to poważny stan zapalny - wyjaśniła dr Jane Marshall, 
bo tak nazywała się lekarka. - Pęcherzyki płucne wypełniają się płynem, a to utrudnia przesyłanie tlenu 
do krwi - powiedziała i zamilkła na chwilę, by się upewnid, czy zrozumiały. - W tym wypadku mamy do 
czynienia z bakteryjnym zapaleniem płuc, które dotyka ludzi w każdym wieku, ale najczęściej atakuje 
osoby o obniżonej odporności, na przykład po chorobie. Przy osłabieniu pracy układu odpornościowego, 
bakterie normalnie funkcjonujące w gardle, mogą przedostad się do płuc i wywoład stan zapalny. 

Amy pomyślała od razu o tym, jak dziadek przeziębił się tej nocy, której źrebiła się Melodia. 

- Dziadek był przez kilka tygodni przeziębiony -przerwała lekarce. - A ponieważ nie chciał się położyd, 

90 

jego stan zaczął się pogarszad. Czy to mogło osłabid jego układ odpornościowy? 

- Bardzo możliwe - potwierdziła doktor Marshall. 

- Ile czasu potrwa, zanim wyzdrowieje? - zapytała Lou. 

- Wszystko będzie zależed od tego, jak organizm zareaguje na podawane leki. Mamy do czynienia z 
zaawansowanym stadium choroby, stąd ta wysoka temperatura i silny ból. Podajemy antybiotyki, które 

background image

zwalczą stan zapalny oraz środki przeciwbólowe, żeby podczas kaszlu nie odczuwał takiego bólu w klatce 
piersiowej. Dajemy też tlen, żeby przywrócid właściwy jego poziom w organizmie. Jeżeli leki okażą się 
skuteczne i nie pojawią się żadne komplikacje, to zapewne wyjdzie ze szpitala za jakiś tydzieo. 

- Możemy go zobaczyd? - zapytała Lou. 

- Tak, ale tylko na moment. Ciągle próbujemy ustabilizowad jego stan. 

Lekarka poprowadziła obie siostry długimi białymi korytarzami i zatrzymała się przed jakimiś drzwiami. 

- To tutaj - powiedziała. 

Amy zajrzała przez szybę w drzwiach: dziadek leżał na łóżku z zamkniętymi oczami, a długie, cienkie rurki 
prowadziły od jakichś urządzeo do jego ręki i nosa. 

- Można wejśd - powiedziała lekarka po cichu i otworzyła drzwi. 

Weszły do sali, a Lou usiadła przy łóżku i chwyciła nieruchomą dłoo dziadka. 

91 

- Witaj, dziadku - szepnęła. 

Amy stanęła tuż za nią i zauważyła, że dziadek zamrugał powiekami. 

- Lou? - zapytał chrapliwie, próbując na nią spojrzed. 

- Tak - powiedziała i ścisnęła jego dłoo. - Jestem tu i Amy też jest. 

Zamglony wzrok dziadka przeniósł się na Amy. Poczuła, jak coś ściska ją za gardło. 

- Cześd, dziadziu - powiedziała. Tak bardzo chciała go przytulid, ale bała się ze względu na te wszystkie 
rurki. 

- Gdzie ja jestem? - zapytał. 

- W szpitalu - odpowiedziała Lou. - Masz zapalenie płuc i musisz tu trochę zostad, dopóki ci się nie 
polepszy. 

Amy spodziewała się, że dziadek będzie protestował, ale najwyraźniej choroba pozbawiła go zupełnie 
siły do walki. Pokiwał milcząco głową. 

- My teraz pojedziemy do domu - powiedziała Lou, ściskając go za rękę. - Tobie potrzebny jest 
odpoczynek. Ale przyjedziemy jutro - dodała i nachyliła się, by pocałowad go w policzek. - Trzymaj się. 

Wstała i zrobiła miejsce dla Amy. 

- Pa, dziadziu - szepnęła Amy. - Bardzo cię kochamy. Kąciki ust starszego pana podniosły się w bladym 

background image

uśmiechu. 

-Ja też was obie kocham - powiedział. 

92 

Kiedy wróciły do Heartlandu była już dwudziesta druga. Jak się okazało, Treg i Ben czekali na ich powrót. 

-1 jak? - zapytał Treg, kiedy tylko wysiadły z samochodu. 

- Nadal starają się ustabilizowad jego stan, ale twierdzą, że wszystko będzie dobrze - powiedziała Lou i 
wyjaśniła kwestię zapalenia płuc, rzeczowym tonem, zupełnie jak wcześniej lekarka. - Jutro możemy od 
rana jechad. 

- O konie się nie martwcie - powiedział Ben. - My się nimi zajmiemy, prawda, Treg? 

Treg przytaknął. 

- Dziękuję - powiedziała Lou z wdzięcznością. - To byłaby dla nas ogromna pomoc. 

- Możemy coś jeszcze dla was zrobid? - zapytał Treg, patrząc to na Lou, to na Amy. 

- Nie, damy sobie radę - odpowiedziała Lou. - Wracajcie do domu. 

Ben pożegnał się i poszedł do samochodu, a Treg zatrzymał się jeszcze przy Amy. 

- Jak się czujesz? - zapytał. 

Wzruszyła ramionami. Miała wrażenie, że jeśli powie chociaż słowo, rozpłacze się. Treg ścisnął jej rękę. 

- Do jutra - powiedział i odszedł do samochodu. Amy stała i patrzyła, jak światła jego auta znikają 

w oddali. Po policzkach ciekły jej łzy. 

93 

- No, Amy! - Lou zauważyła, co się dzieje i przytuliła siostrę. - Nie płacz. Słyszałaś, co powiedziała lekarka 
- dziadek wyzdrowieje. 

Amy wytarła oczy rękawem. 

- Tak, ale ten widok dziadka - te wszystkie rurki... 

- Wiem. Ale dziadek wyjdzie z tego za tydzieo-dwa - Lou chwyciła Amy za ręce. - No, Amy, musimy byd 
silne - dla dziadka. 

Następnego dnia Amy nie poszła do szkoły. Rano pojechały z Lou do szpitala; okazało się, że dziadek 
wygląda nieco lepiej. Nadal był blady, ale jego skóra straciła już ten siny odcieo, jaki miała poprzedniego 
dnia. Do ręki miał podłączoną kroplówkę, ale rurki prowadzącej do nosa już nie było. 

background image

Lou usiadła obok, a Amy przycupnęła na krawędzi łóżka. 

- Jak się czujesz? - zapytała Lou. 

- Lepiej - powiedział słabo. 

- To dobrze. Będziesz robił to, co ci każą lekarze, prawda? Będziesz odpoczywał i wracał do zdrowia? 

- Mam już nauczkę - powiedział dziadek. - A co słychad w Heartlandzie? - zapytał, patrząc na Amy. 

- Wszystko dobrze - zapewniła. - Treg i Ben zajęli się wszystkim. 

- Ty się nie masz niczym martwid - nakazała mu Lou. - Ja odwołuję lot do Anglii, i doskonale sobie 
poradzimy do czasu, kiedy nie wyjdziesz ze szpitala. 

94 

- Nie, Lou - nie odwołuj, nie z mojego powodu! 

- Oj, dziadku! Przecież nie pojadę, kiedy ty leżysz w szpitalu. 

- Nie chcę, żebyś przeze mnie rezygnowała z wyjazdu - dziadek podniósł się na poduszkach, kiedy Lou 
otworzyła usta, żeby zaprotestowad. - Lou, mówię poważnie. Chcę, żebyś jechała. 

Wysiłek związany z siedzeniem wywołał kolejny atak kaszlu. Dziadek zgiął się w pół i blady chwycił się za 
klatkę piersiową. 

Amy spojrzała w popłochu na Lou. Siostra chwyciła szybko szklankę z wodą stojącą na stoliku obok łóżka. 

- Proszę, wypij to - powiedziała. Wypił kilka łyków. 

- Proszę cię - powiedział słabo, kiedy kaszel ustał, a on mógł znowu normalnie oddychad. - Led do Anglii 
tak, jak postanowiłaś. 

- Nie mogę - pokręciła głową. 

- Jedź - nalegał. - Będzie mi przykro, jeśli zostaniesz. 

Zawahała się. Spojrzała na Amy, ale siostra wzruszyła ramionami. 

- No, dobrze - pojadę - powiedziała cicho. Amy spojrzała na nią ze zdumieniem. 

- To dobrze - dziadek odetchnął z ulgą i oparł się z powrotem o poduszki. Jego pierś poruszała się w rytm 
płytkiego, urywanego oddechu. 

95 

- Zmęczyłyśmy cię - zaniepokoiła się Lou. - Lepiej już sobie pójdziemy. 

background image

Dziadek pokręcił przecząco głową. 

- Najpierw chciałbym wam coś powiedzied. 

- To może zaczekad - powiedziała Amy, wstając. -Przyjdziemy później. 

- Ale ja chcę wam to powiedzied teraz. To dotyczy waszych rodziców. 

Amy usiadła powoli, zastanawiając się, o czym dziadek może mówid. 

Starszy pan wziął głęboki oddech. 

- Mama wam tego nigdy nie powiedziała, a ja zdałem sobie sprawę dzisiaj rano, że gdyby mi się coś stało, 
możecie nie poznad prawdy. 

- Ale o co chodzi? - zapytała Lou. Zamilkł na chwilę. 

- Nie wiem, jak wam to powiedzied - powiedział patrząc to na jedną wnuczkę, to na drugą. - Trzy lata 
temu wasi rodzice rozwiedli się. 

- Rozwiedli się? - Amy patrzyła na dziadka z niedowierzaniem. - Nie, to niemożliwe. Mama by nam 
przecież powiedziała! - dodała, widząc zszokowany wyraz twarzy siostry. 

- Nie powiedziała nikomu, oprócz mnie. To wasz ojciec był inicjatorem rozwodu. Mama nie chciała się 
zgodzid, bo bez względu na wszystko, co się stało, nadal go kochała. Ale skoro -jak już wiecie - odrzuciła 
jego prośby o pogodzenie się, nie miała innego wyboru. 

96 

Amy nie mogła uwierzyd w to, co słyszy. Zawsze sądziła, że rodzice do kooca pozostali małżeoską parą. 
Jakie to ma w sumie znaczenie? - pomyślała. Przecież już do siebie nie wrócą. A jednak miało to 
znaczenie i Amy doskonale o tym wiedziała. Rozwód był o wiele bardziej ostateczny niż separacja. 

- Dlaczego nie powiedziałeś nam tego wcześniej, dziadku? - zapytała, próbując jakoś to wszystko 
zrozumied. 

- Chciałem uszanowad życzenie waszej mamy - westchnął dziadek. - Nie powiedziała wam o tym za życia, 
więc i ja nie uważałem, że mogę to zrobid, kiedy odeszła. Czułbym się, jakbym ją zdradzał. Ale nie mogę 
tego dłużej przed wami ukrywad - macie prawo wiedzied. 

Przez chwilę zaległa cisza, którą przerwała dopiero Lou. 

- Dziękuję, że to zrobiłeś - powiedziała i ścisnęła rękę dziadka. - Dobrze się stało. 

- To cię nie powstrzyma przed wyjazdem do Anglii? - zapytał, spoglądając na nią z niepokojem. 

- Nie - pokręciła głową. - Rozwód, czy nie, to nadal mój tata. Jedyne, co może mnie powstrzymad przed 
wyjazdem, to to, że nie wracasz do zdrowia - dodała z uśmiechem. 

background image

Dziadek położył się z ulgą, jakby wielki kamieo spadł mu z serca. 

- Wyzdrowieję - powiedział i uśmiechnął się do niej blado. - Wkrótce mnie stąd wypuszczą, same 
zobaczycie. 

97 

Rozdział 7 

-J akie macie wieści? - zapytał Treg, który wraz z Benem wyszedł im na powitanie. 

- Wygląda na to, że dziadek zostanie w szpitalu co najmniej przez tydzieo - wyjaśniła Lou, wysiadając z 
samochodu. - A później, jeśli nie dojdzie do powikłao, będzie wracał do zdrowia w domu. 

- To bardzo dobra wiadomośd! - powiedział Ben. 

- Zgadza się - uśmiechnęła się. 

Ani jeden mięsieo na twarzy Lou nie zdradził tego, jakie wrażenie zrobiło na niej to, co wyjawił im 
dziadek. Amy nie potrafiła jednak tak dobrze ukryd swoich uczud. 

- Pójdę się przebrad - powiedziała. Pragnęła zostad sama chod przez chwilę. 

Kiedy znalazła się w swoim pokoju, usiadła na nie-zasłanym łóżku. A więc mama i tata wzięli rozwód. 
Przypomniała sobie list, jaki ojciec napisał do mamy, 

98 

błagając ją o pojednanie. Nigdy nie przestałem Cię kochad, pisał. Amy wzięła do ręki zdjęcie mamy z 
Pegazem, które trzymała na stoliku nocnym. 

Zawsze kiedy patrzyła na to zdjęcie, myślała, że dałaby wszystko, żeby mama wróciła chodby na pół 
godziny - żeby móc z nią porozmawiad, powiedzied jej, jak bardzo ją kocha. Tym razem jednak chciałaby 
ją zapytad o kilka spraw. Dlaczego ukryła przed nimi list od taty? I dlaczego nie wspomniała ani słowem o 
rozwodzie? 

Kiedy Amy zdecydowała się w koocu zejśd na dół, Lou, Treg i Ben siedzieli w kuchni i pili kawę. 

- Napijesz się? - zapytała Lou, machając ręką w kierunku dzbanka z kawą. 

Pokręciła przecząco głową. 

- Zabiorę się za czyszczenie koni - powiedziała. 

- Pójdę z tobą - poderwał się Treg. Wstawił kubek do zlewu i wyszedł razem z nią. 

- Wszystko dobrze? - zapytał, kiedy szli przez podwórze. 

Skinęła tylko głową. Nie miała ochoty rozmawiad, nawet z Tregiem. 

background image

- Myślę, że lepiej odłożyd czyszczenie na później -powiedział, patrząc na niebo, na którym gromadziły się 
już ciemne chmury deszczowe. - A teraz, zanim nie zacznie padad, moglibyśmy wyprowadzid Jutrzenkę. 

- Dobrze - Amy z ulgą przyjęła tę propozycję. Wiedziała, że zajmując się Jutrzenką nie będzie miała cza- 

99 

su na to, by rozmyślad o innych sprawach. I tego właśnie najbardziej potrzebowała w tej chwili. 

Zabrali z siodłami uzdy Melodii i Jutrzenki, po czym poszli do stajni. Amy - tak, jak to robiła do tej pory -
przed wyprowadzeniem klaczki przez pięd minut masowała jej grzbiet i nogi. 

Jutrzenka wydawała się spokojniejsza niż zwykle. 

- Grzeczna jest - powiedziała Amy do Trega, który przytrzymywał łeb źrebaka. - Może ten olejek zaczął 
działad. 

- A może jest chora - zauważył Treg, pokazując na pysk klaczki. - Zobacz. 

Podeszła i dopiero wtedy zauważyła, że Jutrzenka ma katar. Zmartwiła się tym widokiem. Zdawała sobie 
sprawę z tego, że muszą teraz uważnie obserwowad Jutrzenkę -jakakolwiek choroba u źrebaka poniżej 
ósmego tygodnia życia może byd niebezpieczna, bowiem tak młode konie nie mają jeszcze odporności 
cechującej starsze zwierzęta. 

- Zmierzę jej temperaturę - powiedziała i przyniosła termometr. - Trzydzieści osiem, normalna - dodała, 
dwukrotnie sprawdzając odczyt, żeby się upewnid. 

- Czyli na razie nie musimy wzywad Scotta - powiedział Treg. - Ale trzeba ją obserwowad przez najbliższe 
dni. 

Nieco później do Heartlandu zawitał Scott. 

- Amy! - powiedział zatroskany, wysiadając z samochodu. - Treg zadzwonił dzisiaj i powiedział mi o 
waszym dziadku. Jak on się czuje? 

100 

- Trochę lepiej. W szpitalu twierdzą, że za tydzieo pewnie wyjdzie - powiedziała i już miała poprosid 
Scotta, żeby zajrzał do Jutrzenki, kiedy otworzyły się drzwi domu i ukazała się Lou. 

- Scott? Co ty tu robisz? - zdziwiła się. 

- Treg powiedział mi o wszystkim - oznajmił i podszedł do Lou. - Przyjechałem najszybciej, jak się dało -
dodał i wyciągnął ręce. Lou podeszła bliżej, a wtedy przytulił ją i pocałował w czubek głowy. 

Była to tak intymna chwila, że Amy poczuła się niezręcznie i zaczęła się wycofywad. 

Scott zauważył, że odchodzi i puścił Lou. 

background image

- Pewnie byłyście przerażone - powiedział, patrząc także na Amy. - Co dokładnie powiedzieli w szpitalu? 

Lou powtórzyła słowa lekarzy. 

- Nie wiem, jak uda nam się powstrzymad go od pracy, kiedy już wyjdzie - powiedziała Lou, a patrząc na 
Amy, dodała - Nie pozwól mu, żeby robił cokolwiek na zewnątrz, kiedy mnie nie będzie. 

- Nie pozwolę - powiedziała Amy. 

- Co masz na myśli mówiąc, że cię nie będzie - zapytał Scott. 

- Ja... - Lou zaczerwieniła się. - Ja... lecę jutro do Londynu. 

- Lecisz? - Scott nie krył zaskoczenia. - Kiedy dziadek jest w szpitalu? 

- Dziadek chce, żebym jechała - rzuciła szybko. - Wie, jakie to dla mnie ważne. Moje życie jest puste bez 
taty. 

101 

- Rozumiem - powiedział sucho Scott. Amy zauważyła, że zacisnął mocno usta. - Nie wiedziałem, że tak 
czujesz. 

- Chciałabym zostad - naprawdę. Ale dziadek nie chce nawet o tym słyszed. Wymógł na mnie obietnicę, 
że pojadę. 

- Wymógł? - zdenerwował się Scott. - Jack nigdy by cię do niczego nie zmuszał. To twój własny wybór, 
Lou i nie masz co udawad, że jest inaczej! 

- Scott... - Lou była zdziwiona wybuchem. 

- Nie, Lou - powiedział lodowatym tonem. - Skoro uważasz, że powinnaś latad po świecie w poszukiwaniu 
ojca teraz, kiedy człowiek, który się naprawdę o ciebie troszczył przez ostatnie dwanaście lat, leży chory 
w szpitalu - proszę bardzo, to twoja decyzja. Ale nie próbuj jej tłumaczyd przede mną - powiedział 
gniewnie, odmaszerował do swojego samochodu, zatrzasnął drzwi i odjechał. 

Amy spojrzała na siostrę. Lou patrzyła w ślad za autem Scotta z wyrazem głębokiego zaskoczenia na 
twarzy. Po chwili jej oczy wypełniły się łzami i Lou pobiegła do domu. 

Amy poszła za nią. 

- Lou? - zapytała niepewnie, podchodząc do kuchennego stołu, przy którym stała jej siostra. 

- Nie mogę uwierzyd, że Scott to wszystko powiedział! - zawołała i usiadła na krześle. - Oczywiście, że nie 
chcę zostawiad dziadka, teraz kiedy jest chory, ale 

102 

background image

przecież on rozumie. Zresztą, słyszałaś sama - będzie mu przykro, jeśli zostanę. 

Może nie byłoby mu przykro, gdyby wiedział, że naprawdę chcesz zostad, chciała powiedzied Amy, ale na 
widok poszarzałej twarzy Lou ugryzła się w język. 

- Gdybym mogła byd w dwóch miejscach jednocześnie, z pewnością bym była - powiedziała Lou. - Ale 
muszę lecied do Anglii, przecież wiesz. 

Amy nie wiedziała, co powiedzied. 

- Uważasz, że Scott ma rację? - Lou spojrzała na nią badawczo. - Że powinnam zostad? 

- Nie - skłamała szybko Amy, która nie chciała martwid Lou. - Powinnaś jechad, dziadek wkrótce 
wyzdrowieje, a jeśli zostaniesz, będzie miał wyrzuty sumienia, że to przez niego - powiedziała. Nawet w 
jej własnych uszach słowa te brzmiały fałszywie, ale Lou nie zauważyła nieszczerości. Pokiwała głową, 
jakby czuła się trochę podbudowana. 

- Masz rację. Przecież nie jadę na długo - dodała i zdobyła się na blady uśmiech. - Dziękuję ci, Amy. 
Dobrze wiedzied, że mam twoje wsparcie. 

Amy uśmiechnęła się w odpowiedzi, chociaż głos wewnętrzny mówił jej: Powiedz Lou, że powinna 
zostad! 

- Szkoda, że Scott mnie nie rozumie - westchnęła Lou. - Aż mi się nie chce wierzyd, że tak na mnie 
naskoczył. 

- Pewnie go zabolało to, co powiedziałaś - wyjaśniła Amy, a widząc zdziwienie Lou, dodała - Powiedzia- 

103 

łaś mu, że twoje życie jest puste. Chyba nie poczuł się zbyt miło. 

- Ale przecież ja nie chciałam przez to powiedzied, że jest źle - wyjaśniła zaskoczona - tylko, że bez taty 
jest jakieś takie niepełne. 

- Wyszło trochę inaczej - powiedziała Amy. 

- Przecież Scott wie, jaki jest dla mnie ważny. Nie jest głupi - powiedziała i wstała z krzesła. - Jeszcze 
zmieni zdanie, zobaczysz. 

*** 

Następnego dnia Amy wstała o szóstej rano, żeby pożegnad się z Lou. 

- Masz numer telefonu do Marnie? - upewniła się Lou, pakując walizki do bagażnika samochodu. 

Amy potwierdziła. 

background image

- Jak myślisz, o której przyjedzie? - zapytała. 

- Koło piątej - powiedziała Lou. 

- A co z tobą? Jak mam się z tobą kontaktowad? 

- Zadzwonię z Londynu, kiedy już dolecę. Pierwszą noc spędzę w hotelu niedaleko lotniska, a potem 
pojadę do Gloucestershire - tam, gdzie mieszka tata - wyjaśniła i spojrzała nerwowo na Amy. - A dalej to 
nie wiem, co będzie. 

- Powodzenia - uścisnęła ją Amy. 

- Dzięki - Lou oddała uścisk. - Nie zapomnij tylko jutro iśd do szkoły. 

104 

- Nie zapomnę - westchnęła Amy. Ustaliły wcześniej, że Amy nie będzie chodziła do szkoły, dopóki nie 
przyjedzie Marnie. - Chociaż nie widzę sensu wracania do szkoły, skoro zaraz będzie koniec półrocza. 

- Możesz pochodzid do tego czasu - uśmiechnęła się Lou. 

Przytuliły się do siebie na dłuższą chwilę, a potem Lou wsiadła do samochodu i odjechała. Amy patrzyła 
w ślad za jej autem, dopóki nie zniknęło z pola widzenia, a potem rozejrzała się dookoła. Panowała 
jeszcze ciemnośd, wszystko wydawało się nagle takie ciche i uśpione. Weszła do domu, próbując 
przyzwyczaid się do dziwnego uczucia samotności. 

W kuchni cisza wydawała się jeszcze głębsza i niepokojąca. Amy włączyła radio i usiadła przy stole, 
zastanawiając się, co ma teraz zrobid. Wzięła do ręki lokalną gazetę i próbowała coś czytad, ale nie mogła 
się skupid. Tyle się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni - przyjęcie u Grantów, dziadek w szpitalu, a 
teraz wyjazd Lou. Miała wrażenie, jakby od imprezy u Grantów minęło już kilka długich tygodni. 

W koocu zrezygnowała z czytania, założyła kurtkę i buty i wyszła na zewnątrz, by zająd się koomi. 

Kiedy przyjechał Ben, sam zaproponował, że skooczy to wszystko, czym zajmował się dziadek. Amy 
zgodziła się, myśląc, że dziadka przynajmniej nie będzie kusiło po wyjściu ze szpitala, żeby wychodzid na 
dwór. Chociaż oznaczało to, że cała praca przy koniach przypadnie 

105 

w udziale jej i Tregowi. Telefon, który zwykle odbierała Lou, dzwoni! praktycznie bez przerwy - 
potencjalni klienci z pytaniami oraz ludzie, którzy chcieli zabrad konie do siebie. Podnosząc słuchawkę po 
raz szósty tego dnia, Amy w duchu dziękowała Lou za to, że kupiła aparat bezprzewodowy. Jak oni radzili 
sobie wcześniej? 

Po ostatnim telefonie Amy poszła do siodłami. To przypomniało jej, że musi koniecznie zadzwonid do 
dostawców pasz, ponieważ kooczą się im zapasy. Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, jak bardzo 
codziennie funkcjonowanie Heartlandu zależało od Lou. 

background image

Koło południa Treg zawiózł Amy do szpitala. 

- Lou dała radę z wyjazdem? - zapytał dziadek, kiedy usiedli obok łóżka. 

- Tak, wyjechała o szóstej rano - powiedziała Amy. Skinął głową. 

- A jak sobie radzicie? 

- Dobrze. Ben od rana naprawia ogrodzenie, a ja i Treg oporządziliśmy wszystkie konie - skłamała, 
starając się nie myśled o pięciu boksach, które jeszcze czekały na czyszczenie, o niezamiecionym 
podwórzu i o tym, że najprawdopodobniej nikt tego dnia nie będzie pracował z koomi. 

- To bardzo dobrze - powiedział dziadek z ulgą. Amy przyglądała mu się zatroskana. Był bledszy niż 

poprzedniego dnia, a kiedy kaszlał, widziała, że zaciska dłonie na prześcieradle tak, że aż mu kostki 
bieleją. 

106 

 

- Jak się czujesz? - zapytała. Dziadek uśmiechną! się z wysiłkiem. 

- Zdrowieję - powiedział. - Nie martwcie się o mnie, macie dosyd na głowie z całym Heartlandem. 

Ale Amy nie była przekonana. Kiedy wyszli z oddziału powiedziała Tregowi, że chciałaby porozmawiad z 
lekarzem. Zapytali w rejestracji i kazano im poczekad. Po piętnastu minutach siedzenia na twardych 
plastikowych krzesełkach, w poczekalni pojawiła się doktor Marshall. 

- Obawiam się, że leki nie zadziałały tak, jakbyśmy chcieli - oznajmiła lekarka. - Ale bez paniki - dodała, 
widząc pobladłą twarz Amy. - Cały czas kontrolujemy jego stan zdrowia. 

- Czy... - zapytała Amy przez zaschnięte gardło, starając się nie pokazywad zdenerwowania - czy ... 
dziadek wkrótce wyjdzie ze szpitala? 

- Obawiam się, że tego w tym momencie nie wiemy -lekarka spojrzała na nią ze współczuciem. - 
Będziemy obserwowad jego stan zdrowia przez najbliższe kilka dni. 

Amy skinęła tylko głową, bo żadne słowo nie chciało jej przejśd przez usta. 

- Macie jeszcze jakieś pytania? 

Treg spojrzał na Amy, ale pokręciła przecząco głową. 

- Dziękujemy pani - powiedział do lekarki. Wyszli ze szpitala, Amy czuła, że żołądek skręca jej 

się ze strachu. 

- Wszystko będzie dobrze, Amy - powiedział Treg, patrząc na jej pobladłą twarz. 

background image

107 

Tak bardzo chciała mu wierzyd. 

- Gdyby mu coś groziło, lekarka z pewnością by ci powiedziała - zapewnił ją. 

Poczuła niewielką ulgę słysząc te słowa. 

- Masz rację - powiedziała, starając się myśled pozytywnie. Ale nie mogła przestad się martwid i 
podejrzewad, że dziadek jest o wiele bardziej chory, niż na to wyglądało. 

Rozdział 8 

Jr od wieczór, kiedy właśnie kooczyli karmienie koni, na podjazd wjechał czerwony sportowy samochód. 

- Marnie! - zawołała Amy, kiedy auto zatrzymało się przed domem i wysiadła z niego wysoka, szczupła 
dwu-dziestoparolatka. Amy rzuciła na ziemię siatki z sianem, które właśnie niosła i pobiegła przez 
podwórze. 

- Cześd, Amy! - przywitała się Marnie i wyściska-ła dziewczynę. 

- Ach - powiedziała, rozglądając się dookoła - jak dobrze tu znowu wrócid. 

Amy uśmiechnęła się, po raz pierwszy od kilku dni naprawdę szczęśliwa. Wiedziała, że Marnie kocha 
Heart-land - i to był jeden z powodów, dla których tak bardzo ją lubiła. 

- Ale masz fantastyczny samochód - powiedziała Amy, przyglądając się błyszczącemu sportowemu autu 
Marnie. 

109 

- Praca w dużym mieście ma swoje plusy - powiedziała Marnie i wzięła głęboki oddech lodowatego 
powietrza. - Chociaż muszę przyznad, że kiedy tu jestem, zaczynam mied co do tego wątpliwości. 

- Pomóc ci wnieśd bagaże? - zapytała Amy. Marnie popatrzyła na siatki z sianem leżące na ziemi. 

- Nie - powiedziała. - Rób swoje, ja sobie poradzę. Ten sam pokój, co ostatnio? 

Amy potwierdziła. To był dawny pokój mamy. 

- W każdym razie, czuj się jak u siebie w domu - powiedziała. 

- To nie będzie trudne - uśmiechnęła się Marnie. 

- Ja się tu zawsze czuję jak w domu. 

Marnie rozpakowała się, przywitała z Benem, Tregiem i wszystkimi koomi, po czym postanowiła zająd się 
kolacją. 

background image

- Jutro pojadę na zakupy - powiedziała, zaglądając do pustej lodówki. - Dzisiaj mogę zrobid makaron z ... 

- otworzyła szafkę, w której stały produkty spożywcze 

- tuoczykiem, pomidorami i oliwkami. Może byd? 

- Super - powiedziała Amy. 

- Czy Ben i Treg zostaną na kolacji? - zapytała Marnie. - Mogę uszykowad więcej jedzenia, nie ma sprawy. 

Amy poszła ich o to zapytad. 

- Powiedzieli, że chętnie - wyjaśniła, ale jak się okazało Marnie już robiła kolację dla czworga 
wygłodniałych osób. - Zaraz przyjdą, tylko skooczą pracę. 

Marnie podała jej puszkę oliwek. 

110 

- W takim razie zabieramy się za szykowanie. Pokrój oliwki, a ja wstawię makaron. 

Amy usiadła przy stole i zabrała się do pracy. Po kilku minutach w kuchni pojawili się Treg i Ben. Zdjęli 
kurtki, umyli ręce i wzięli się do pomocy. Kuchnia, która jeszcze rano wydawała się taka cicha i 
opustoszała, teraz nagle tętniła życiem. 

W trakcie przygotowao do kolacji, zadzwonił telefon. 

- Lou! - zawołała Amy do słuchawki. - Gdzie jesteś? 

- zapytała. Marnie, Treg i Ben ściszyli głosy. 

- W Londynie, w hotelu - odpowiedziała Lou. 

- A jak minął lot? 

- Mieliśmy małe opóźnienie, ale dolecieliśmy szczęśliwie - wyjaśniła Lou. - A jak dziadek? 

Amy zawahała się. Nie chciała martwid siostry, kiedy ta była tak daleko od domu. 

- Dobrze - powiedziała. 

- To świetnie - odetchnęła Lou. - Nie mogę przestad o nim myśled. 

- Marnie przyjechała - Amy szybko zmieniła temat. 

- Chcesz się z nią przywitad? 

-Tak. 

background image

Amy przekazała telefon Marnie, która podała Benowi ser do starcia i zaczęła rozmawiad ze swoją 
najlepszą przyjaciółką. 

-1 jak tam? - zapytała. 

Rozmawiały przez kilka minut i Marnie oddała słuchawkę Amy. 

111 

- Idę już - powiedziała Lou. - Bo zbankrutuję przez tę rozmowę. Uściskaj ode mnie dziadka. 

- Dobrze - obiecała Amy. 

-1 życz mi szczęścia na jutro - powiedziała nerwowo Lou. - Wynajęłam samochód, rano pojadę do taty, 
do Gloucestershire. 

Amy zadrżała. Tyle się działo dookoła, że zapomniała już o spotkaniu Lou z ojcem. 

- Powodzenia - powiedziała. 

- Jutro wieczorem zadzwonię i powiem ci, jak poszło. A na razie pa. 

- Pa - pożegnała się Amy. Lou odłożyła słuchawkę. 

- Lou była chyba zadowolona - powiedziała Marnie, kiedy Amy odłożyła telefon na podstawkę. 

- Tak - pokiwała głową Amy i przygryzła paznokied. - Jutro jedzie do taty. 

Marnie spojrzała na nią pytająco i Amy była pewna, że coś powie. Tak się jednak nie stało, więc zabrała 
się z powrotem za szykowanie jedzenia. 

- Kolacja prawie gotowa - powiedziała, zabierając starty ser od Bena. - Zróbcie coś do picia, a potem 
możemy siadad i jeśd. 

Po kolacji Marnie i Amy pojechały do szpitala. Dziadek leżał na łóżku blady i wymęczony. Amy miała 
wrażenie, że mówienie sprawia mu ból, dlatego niewiele się odzywał; widad było, że cieszy się z 
obecności Marnie. 

112 

- Nie wiedziałam, że wasz dziadek jest aż tak chory - powiedziała Marnie, kiedy szły do samochodu. - Z 
tego, co mówiła wczoraj Lou, jego stan się poprawiał. 

- Tak było. Ale teraz to już sama nie wiem. Dzisiaj rano Treg i ja rozmawialiśmy z lekarką, powiedziała, że 
leki nie działają. 

- Nie wspominałaś o tym Lou, kiedy dzwoniła, prawda? 

- Nie - przyznała, zastanawiając się, co na to powie Marnie. - Nie chciałam jej martwid. 

background image

- Słusznie zrobiłaś - uspokoiła ją Marnie. - W koocu i tak nic nie zrobi, skoro jest w Anglii. Jednak jeżeli 
stan dziadka się pogorszy, powinnaś jej powiedzied. 

- Tak zrobię - odrzekła z nadzieją, że do tego nie dojdzie. 

Tej nocy Amy kiepsko spała. Na przemian myślała o leżącym w szpitalu dziadku oraz o Lou -już za parę 
godzin jej siostra miała zobaczyd się z tatą. Jak to będzie? 

Rano miała żołądek ściśnięty z nerwów. 

- Może bym nie poszła dzisiaj do szkoły! - zasugerowała w rozmowie z Marnie, podczas gdy jadły razem 
śniadanie. - Gdybym została, mogłabym pojechad rano do dziadka. 

- Zadzwoo może do szpitala i dowiedz się, jak się dziadek czuje - poradziła Marnie. - Może jest lepiej? 

Amy chwyciła za telefon. Jednak kiedy połączyła się z oddziałem, usłyszała, że nie może rozmawiad z 
dziadkiem. 

113 

- Przykro mi - powiedziała pielęgniarka. - Teraz śpi. Noc miał ciężką, potrzeby mu jest odpoczynek. 

- Mogę go odwiedzid? - zapytała szybko Amy. 

- Może lepiej później - powiedziała pielęgniarka. -Teraz powinien mied spokój. Może późnym 
popołudniem. 

-1 co powiedzieli? - zapytała Marnie, uważnie przyglądając się Amy. 

Amy powtórzyła słowa pielęgniarki. 

- W takim razie na pewno nie idę do szkoły. 

- Ale byłabyś przynajmniej zajęta, nie martwiłabyś się przez cały czas - powiedziała Marnie. - Posłuchaj -
dodała, widząc niepewne spojrzenie Amy -jeżeli będę miała jakiekolwiek wieści, natychmiast zadzwonię 
do szkoły, dobrze? A jeśli niczego się nie dowiem, po szkole przyjadę po ciebie i pojedziemy prosto do 
szpitala. 

Amy zgodziła się, chod niechętnie. Wiedziała w głębi duszy, że Marnie ma rację i że siedząc w domu cały 
czas myślałaby o dziadku i o Lou. 

Marnie podwiozła ją do szkoły. 

- Obiecuję, że zadzwonię do ciebie, jeśli szpital się do mnie odezwie - powiedziała, kiedy Amy wysiadła z 
samochodu. - Spróbuj się nie zamartwiad. 

Amy ruszyła powoli w kierunku wejścia do budynku szkolnego. Była tak zatopiona we własnych myślach, 
że nie zauważyła stojącej niedaleko Ashley i Jadę. 

background image

- Cześd, Amy - powiedziała Ashley, ruszając tuż za nią. - I co słychad u tego źrebaka? - zapytała i prych- 

114 

nęła. - Nadal nie możesz sobie z nim poradzid? - Ashley odkąd straciła całe swoje zainteresowanie 
Benem, przestała udawad, że jest miła dla Amy. - A może powinnaś ją odesład gdzie indziej, tam gdzie 
ktoś naprawdę zna się na koniach? 

Amy zatrzymała się. Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz wybuchnie, ale kiedy napotkała kpiące 
spojrzenie Ashley, nagle straciła całą złośd. 

- Tak, jasne Ashley - powiedziała bez emocji i odeszła. Wcześniej udało jej się zauważyd wyraz triumfu na 
twarzy Ashley. Zignorowała to, w tym momencie nie miała siły na kłótnie. Skręciła za róg szkoły i niemal 
wpadła na Matta. 

- Amy! - zawołał. - Scott mówił mi, że twój dziadek jest w szpitalu. Przykro mi, naprawdę. 

- Dzięki - powiedziała krótko i poszła dalej. 

- Poczekaj - Matt poszedł za nią. - Chciałem cię też przeprosid za poniedziałek. Nie powinienem był tak na 
ciebie naskakiwad. 

- Nieważne - powiedziała bez wyrazu. Matt wydawał się urażony. 

- Amy, właśnie próbuję cię przeprosid. Nie chcę, żeby nasza przyjaźo ucierpiała tylko dlatego, że chodzę z 
Ashley. 

- Chodzisz z Ashley? - Amy aż się zatrzymała. 

- Tak - przyznał niechętnie. - Słuchaj, wiem, co myślisz o Ashley - powiedział szybko - ale gdybyś spędziła 
z nią trochę czasu... 

115 

- Spędzid z nią czas?! - zawołała Amy, a cale zdenerwowanie i smutek, jakie czulą od pewnego czasu 
przerodziły się w wybuch złości na wieśd o takiej jawnej zdradzie. - Zejdź na ziemię, Matt! Prędzej mi 
kaktus na dłoni wyrośnie! 

- Amy... - zaczął Matt, ale ona pokręciła tylko głową. 

- Słuchaj, jeśli chcesz chodzid z Ashley, to twoja sprawa. Ale nie oczekuj, że ja się też z nią zaprzyjaźnię - 
to mówiąc zarzuciła plecak na ramię i odmaszerowała. 

*** 

Przez resztę dnia Matt unikał Amy. Ją tak rozdrażnił widok ręki Ashley spoczywającej zaborczo na 
ramieniu Matta, że przestała mied wyrzuty sumienia z powodu kłótni z przyjacielem i odrzuconej próby 

background image

pojednania. Czuła się całkowicie zdradzona. Matt wiedział, że nie znosi Ashley. Jak on mógł w ogóle 
pomyśled o tym, by z nią chodzid? 

Kiedy skooczyła się ostatnia lekcja, Amy chwyciła swoje rzeczy i wybiegła ze szkoły. Marnie już na nią 
czekała w samochodzie, gotowa jechad do szpitala. 

- Spokojnie - powiedziała, kiedy Amy otworzyła drzwi. - Dzwoniłam do szpitala przed wyjazdem, 
powiedzieli, że możesz dziadka odwiedzid, jego stan się nie pogorszył. 

Amy odetchnęła z ulgą. 

116 

- Dziękuję, Marnie. A Lou dzwoniła? -Nie. 

Amy oparła się o siedzenie, rozważając, czy brak telefonu od Lou to dobra, czy zła wiadomośd. Kiedy 
dojechały do szpitala, Marnie postanowiła zaczekad w poczekalni, żeby nie męczyd dziadka 
odwiedzinami dwóch osób. 

Amy poszła więc sama do sali, w której leżał. Od razu zauważyła, że nadal jest tak samo chory. Oddychał 
krótko i płytko, a co jakiś czas sięgał po maskę tlenową znajdującą się z boku łóżka. 

- Nie wyglądasz zbyt dobrze - powiedziała Amy, kiedy dziadek rozkaszlał się i widad było, że sprawia mu 
to ból. 

- Nie, nie, lekarze uważają, że to tylko nieznaczne pogorszenie - wyrzęził. - Nie ma powodu do 
zmartwienia. Lou się odezwała? 

- Jeszcze nie. 

- Pewnie zadzwoni wieczorem - powiedział i wziął głębszy oddech. - Powiedz mi o sobie, o tym, co w 
Heart-landzie. 

Usiadła obok dziadka i zarzuciła go opowieściami o koniach, z nadzieją, że jeśli będzie ciągle mówiła, 
dziadek nie będzie musiał się odzywad. Słuchał uważnie i od czasu do czasu kiwał głową. 

- A Marnie już się zadomowiła? - wtrącił, kiedy przerwała, żeby wziąd oddech. 

-Tak, świetnie sobie radzi. Dzisiaj, kiedy byłam w szkole, pomagała Tregowi i Benowi. 

117 

- To dobrze - powiedział z ulgą dziadek. - Więc jakoś sobie radzicie? 

- Tak - odparła stanowczo i ścisnęła jego dłoo. - Ty się o nas nie martw, dziadku, tylko zajmij się 
powrotem do zdrowia. 

Kiedy Amy i Marnie wróciły do Heartlandu, pod domem czekał na nie Scott. 

background image

- Wpadłem tylko, żeby zostawid prezent dla Trega na jutro - powiedział, kiedy Amy wyskoczyła z 
samochodu i podbiegła do niego. - Jak się czuje dziadek? 

- Niezbyt dobrze - przyznała Amy. Zupełnie zapomniała, że następnego dnia są urodziny Trega. Na 
szczęście już miała dla niego prezent - kupiła go wtedy, kiedy była w mieście na zakupach. 

- Przekażcie dziadkowi pozdrowienia ode mnie - powiedział Scott. - Odwiedzę go, kiedy już będzie na 
siłach przyjmowad gości. 

- Witaj, Scott - powiedziała ciepło Marnie, podchodząc do nich. - Miło cię znowu widzied. 

- Ciebie też, Marnie - uśmiechnął się. Już otworzył drzwi, żeby wsiąśd do auta, ale zatrzymał się jeszcze 
na moment. 

- Jakieś wieści od Lou? - zapytał niedbale. 

- Dzwoniła wczoraj wieczorem - odpowiedziała Amy. - Do ciebie nie zadzwoniła? - zapytała nietaktownie 
Amy, ale było już za późno, żeby cofnąd pytanie. 

118 

- Nie - odpowiedział Scott przez zaciśnięte usta. 

- Była bardzo zmęczona - dodała pospiesznie. - Pewnie zadzwoni do ciebie dzisiaj albo jutro. 

- Tak, pewnie tak - powiedział Scott, ale nie wydawał się byd przekonany. 

Amy przypomniała sobie nagle o spotkaniu weterynarzy, które miało się odbyd następnego wieczoru. 

- Nadal wybierasz się na kolację ze znajomymi z roku? - zapytała. W odpowiedzi Scott skinął głową. 

- O czym mówicie? - zainteresowała się Marnie. 

- Stroje wieczorowe, bardzo oficjalne spotkanie - powiedział Scott i wyjaśnił pokrótce, o co chodzi. 

- Super sprawa - powiedziała Marnie. 

- Naprawdę tak sądzisz? - zapytał Scott. 

- Jasne - odpowiedziała. - Uwielbiam takie rzeczy. 

- Hmm - Scott zmarszczył brwi. - A może miałabyś ochotę pójśd ze mną? 

- Mam iśd z tobą? - Marnie otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. 

- Tak. Mam zaproszenie dla Lou, więc gdybyś zechciała skorzystad, będzie mi bardzo miło. Zdecydowanie 
przyjemniej, niż gdybym miał iśd sam. 

background image

- No, jeśli jesteś pewny, że tego chcesz - rozpromieniła się Marnie. - Dasz sobie radę sama jutro 
wieczorem? - zapytała, zwracając się do Amy. 

- Oczywiście, że tak. Idź. 

- W takim razie, będzie mi niezmiernie miło, jeśli mi potowarzyszysz - Scott uśmiechnął się do Marnie. 

119 

- Przyjadę o siódmej - powiedział, po czym wsiadł do swojego auta i odjechał. 

- Super! - Marnie wyglądała na zaskoczoną. - Tego się nie spodziewałam - powiedziała, spoglądając na 
zegarek. - Jeśli się pospieszę, to uda mi się jeszcze wskoczyd do miasta i kupid jakiś ciuch - dodała i 
ruszyła w stronę samochodu. - Niedługo wrócę. 

- Na razie! - zawołała za nią Amy. 

Kiedy Marnie zawracała samochód na podjeździe, do Amy podszedł Treg. 

- Co się dzieje? - zapytał zdziwiony. - Dokąd Marnie jedzie? 

- Scott zaprosił ją na jutrzejszą kolację - wyjaśniła. - Pojechała kupid sobie coś do ubrania. 

- A jak się czuje dziadek? - zapytał. Przekazała mu najświeższe wiadomości. 

- Dziadek twierdzi, że to tylko przejściowe pogorszenie, ale nie wygląda zbyt dobrze. Miałam wrażenie, 
że rozmowa - ba, nawet oddychanie - sprawiają mu ból -powiedziała i spoglądając w tak dobrze znaną, 
rozumiejącą twarz Trega, poczuła nagłą chęd, by zwierzyd się mu ze swoich najgłębszych obaw, jakie 
miała od czasu wyjścia ze szpitala, obaw, o których nie mówiła nawet Marnie. - Wiesz, jaki jest dziadek, 
nigdy się nie przyzna, że mu coś dolega. Boję się, że coś ukrywa przede mną. 

- Nie widziałaś się z lekarzem? - zapytał. 

- Wszyscy byli zajęci. 

120 

- W takim razie musisz z kimś jutro porozmawiad - powiedział. 

- Porozmawiam - westchnęła. W tym samym momencie zadzwonił telefon. - Może to Lou - zawołała. 

- Heartland, Amy Fleming przy telefonie - powiedziała, kiedy wpadła do kuchni i chwyciła za telefon. 

- Cześd, Amy - to ja. 

- Lou! - zawołała i aż usiadła z bijącym sercem. -I jak tam? Co się wydarzyło? Widziałaś się z tatą? 

background image

- Nie - powiedziała Lou. Słychad było, że jest bardzo rozczarowana. - Pojechałam pod podany adres, ale 
jak się okazało, dom nie należy do taty, ale do jego znajomych. Rozmawiałam z sąsiadką, powiedziała, że 
ci znajomi - Carterowie - wyjechali i wrócą dopiero w sobotę. Mówiła, że tata mieszkał u nich przez jakiś 
czas, ale nie ma pojęcia, gdzie jest teraz. 

- Nic z tego nie rozumiem - powiedziała Amy. - Dlaczego w takim razie tata zostawił ten adres w hotelu? 

- Nie wiem - westchnęła Lou. 

- Musi byd jakiś sposób, żeby dowiedzied się, gdzie on teraz jest - powiedziała Amy, chcąc za wszelką 
cenę pomóc zrozpaczonej siostrze. Może ci ludzie, Carterowie, coś wyjaśnią, kiedy wrócą? Wiesz, może 
on u nich mieszkał podczas remontu domu, czy coś takiego. 

- Pewnie tak - powiedziała. 

- Tb tylko dwa dni - Amy próbowała pocieszyd siostrę. 

- Masz rację. Zatrzymam się tu gdzieś w okolicy i odwiedzę w sobotę Carterów. A jak się czuje dziadek? 

121 

- Dobrze - skłamała Amy. Lou była tak załamana, że Amy nie potrafiła jej powiedzied o pogorszeniu stanu 
zdrowia dziadka. 

- To super. Jest Marnie? Mogę z nią porozmawiad? 

- Właściwie to nie, bo wyjechała. 

- Wyjechała? - powtórzyła Lou. 

Amy zawahała się, niepewna, jak Lou przyjmie nowinę. 

- Tak. Bo ona... pojechała do miasta na zakupy. Po sukienkę. Bo, wiesz, Scott zaprosił ją na tę uroczystą 
kolację. 

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. 

- Ale tylko jako osobę towarzyszącą - dodała szybko Amy, bojąc się, że Lou zrozumie ją opacznie. - 
Przecież wiesz, że Marnie i Scott nigdy by... 

- Wiem... - przerwała jej Lou. Przez chwilę milczała, a kiedy odezwała się ponownie, jej głos nie wyrażał 
żadnych emocji. - Do usłyszenia, Amy. Przekaż Marnie, żeby się dobrze jutro bawiła. 

- Dobrze - obiecała Amy. 

Odłożyła telefon i wyszła z domu. Treg czekał na nią na podwórzu. 

- To Lou? - zapytał. 

background image

- Taa - odparła. 

- I? - zapytał, kiedy nic więcej nie powiedziała. -Zobaczyła się z ojcem? 

Amy przekazała mu wszystko to, co mówiła siostra. 

- Była taka załamana. Chciałabym jej jakoś pomóc. 

122 

- Nie możesz - powiedział łagodnie i popatrzył jej w oczy. - Amy, nie powinnaś zostawad jutro sama - 
powiedział nagle. - Przyjdę i zrobimy razem kolację, co ty na to? 

- Przecież jutro są twoje urodziny! - powiedziała zaskoczona. - Na pewno się gdzieś wybierasz. 

- Mogę się wybrad innym razem. -Ale... -zaczęła. 

- Żadnych ale - przerwał jej. - To już postanowione. Przyjdę jutro wieczorem i dotrzymam ci towarzystwa 
do czasu powrotu Marnie. 

Wobec takiej stanowczości Amy dała za wygraną. 

- No dobrze - powiedziała i uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Dziękuję. 

Rozdział 9 

J\.iedy Amy obudziła się następnego ranka, w powietrzu panowała dziwna cisza. Wyskoczyła z łóżka i 
podeszła do okna - w nocy spadł śnieg, całe podwórze i pola pokryte były grubą warstwą białego puchu. 
Świat wyglądał zimno i nieprzyjaźnie. 

- Dzisiaj nie idę do szkoły - Amy oznajmiła Marnie po zejściu na dół. - Napadało tyle, że będziemy mied 
mnóstwo pracy, a poza tym nie chcę czekad do popołudnia, żeby odwiedzid dziadka. 

Wystarczyło jedno spojrzenie na jej zdeterminowaną twarz, by Marnie dała za wygraną. 

- Dobrze - powiedziała. - Nie będę cię zmuszad. Ale w poniedziałek pójdziesz, prawda? 

Amy potwierdziła i zaczęła się ubierad. Dla niej szkoła zeszła teraz na daleki plan, ale wiedziała, że 
przecież nie może przestad zupełnie do niej chodzid. 

124 

Wyszła z domu, by nakarmid konie. Kiedy przyniosła jedzenie dla Melodii, usłyszała, że Jutrzenka kaszle. 
Przyjrzała się klaczce uważnie - nadal miała katar i zamglony wzrok. Amy zmierzyła jej temperaturę - była 
normalna, ale i tak postanowiła następnego dnia zadzwonid do Scotta, jeśli nie będzie poprawy. 

Wkrótce przyjechali Treg i Ben i wszyscy zabrali się do pracy. Nadejście zimy oznaczało mnóstwo 
dodatkowych obowiązków - trzeba było rozkruszyd zamarzniętą wodę w korytach, przynieśd koniom 

background image

więcej słomy, odśnieżyd całe podwórze. Amy krzątała się pracowicie, starając się nie myśled ani o 
dziadku, ani o Lou, tylko zajmowad się pracą. 

Kiedy w koocu pojechała do szpitala, zmusiła się do radosnego nastroju, żeby nie martwid dziadka. 

- I co słychad? - zapytał, rzężąc. 

- Wszystko dobrze - odparła. 

- Ale ty, kochanie, wyglądasz na zmęczoną - powiedział, patrząc na nią z troską. 

- Ja? Nie. Nic mi nie jest - uśmiechnęła się, próbując wyglądad świeżo. - Lou wczoraj dzwoniła - 
powiedziała, żeby zmienid temat. - Przesyła pozdrowienia. 

Dziadek napił się wody ze stojącej obok łóżka szklanki. 

- Udało jej się spotkad z ojcem? 

- Nie. Pojechała pod ten adres, ale okazało się, że to nie jest dom taty, tylko jakichś jego znajomych, 
którzy 

125 

wyjechali. Wrócą dopiero w sobotę, więc Lou spotka się z nimi, żeby się dowiedzied, gdzie tata mieszka. 
Dziadek milczał przez chwilę. 

- Mam nadzieję, że Lou wie, co robi - powiedział w koocu. 

- Na pewno - powiedziała Amy, która postanowiła nie mówid dziadkowi o tym, jaka Lou jest załamana. 
Sama jednak nie wierzyła we własne słowa. 

Po powrocie do Heartlandu Amy od razu zabrała się do pracy. W wykonywaniu obowiązków znajdowała 
pewne ukojenie - nie musiała przy tym o niczym myśled. 

O wpół do siódmej Amy i Treg zgasili lampy na podwórzu i weszli do domu. Wyjęli właśnie książki 
kucharskie i sprzeczali się o to, co zrobid na kolację, kiedy Marnie zeszła na dół. 

-1 co o tym sądzicie? - zapytała, stając na progu. 

- Wyglądasz cudownie! - zawołała Amy. 

Tak rzeczywiście było. Marnie miała na sobie długą, czarną wieczorową suknię z odkrytymi plecami, 
której dekolt i ramiączka ozdobione były delikatnymi kryształami. Niesforne blond włosy spięła czarną 
klamrą, na nogach miała szpilki. 

- Hmm - powiedział Treg. - Ale kreacja. 

background image

- Pomyślcie tylko o tych wszystkich przystojniakach, którzy tam będą - zaśmiała się Marnie. - Mam 
zamiar dobrze się bawid. 

126 

 

W tym momencie rozległ się klakson samochodu Scotta. 

- Do zobaczenia - powiedziała Marnie i wyszła. 

- Pa! - zawołali Treg i Amy jednocześnie. 

- Mam nadzieję, że będą się dobrze bawid - uśmiechnął się Treg, kiedy za Marnie zamknęły się drzwi. - 
No, dobra - powiedział, wracając do leżącej na stole książki kucharskiej. - Co to znaczy, że nie lubisz 
bakłażana? 

- No, nie lubię - powiedziała Amy. - A może zrobimy sobie... - wyjęła mu książkę z ręki - zapiekankę 
farmerską z kurczaka? 

- Eee nie, to takie przyziemne - powiedział Treg. 

- Wygląda na to, że będę musiał przygotowad specjalnośd mojej kuchni. 

- A co to takiego? - zapytała z zaciekawieniem. 

- Dowiesz się w swoim czasie - odpowiedział. - Idź na górę się przebrad, a ja zabieram się za gotowanie. 

- Jak to dobrze, że masz urodziny tylko raz w roku 

- powiedziała sarkastycznie. - Strasznie się dzisiaj panoszysz - dodała, ale idąc na górę pomyślała sobie, 
jak to dobrze, że Treg z nią został. 

Kiedy zeszła na dół, Treg smażył bekon. 

- W czym mam ci pomóc? - zapytała. 

- Możesz obrad ziemniaki - powiedział, wskazując na paczkę, którą postawił na stole. -1 pokroid je na 
plasterki. 

Amy sięgnęła po obierak, przygotowała sobie miskę z wodą i zabrała się do pracy. Wkrótce zaczęli 
rozmawiad o koniach. 

- Jutrzenka coś dzisiaj kaszle - powiedział Treg. -I nadal ma katar. 

- Też to zauważyłam - powiedziała Amy. - Jutro chyba zadzwonię do Scotta i poproszę, żeby przyjechał 
zerknąd na nią. 

background image

W tej samej chwili rozległ się dźwięk telefonu. Amy podniosła słuchawkę. Dzwoniła Lou. -1 jak dziadek? - 
zapytała. 

- Dobrze - skłamała Amy. - A ty? 

- Też. Chyba - westchnęła i zamilkła na moment. 

- Tylko... to wszystko jest takie dziwne, Anglia wydaje mi się taka inna - Lou zmusiła się do śmiechu. 

- Zawsze uważałam, że to tutaj jest mój dom, i nagle okazuje się, że wcale tak nie jest. Może to dlatego, 
że idą święta, i nie mogę przestad o was myśled. Bardzo za wami tęsknię i nawet zaczęłam się 
zastanawiad, czy ten mój przyjazd tutaj nie był wielką pomyłką. 

- Oczywiście, że nie - powiedziała stanowczo Amy, słysząc nutę załamania w głosie siostry. - Jutro 
spotkasz się z Carterami, powiedzą ci, gdzie jest teraz tata i będziesz mogła się z nim spotkad. Na pewno 
się okaże, że sprawa była warta zachodu. 

- Pewnie tak - powiedziała Lou i westchnęła. - Ale szkoda, że cię tutaj nie ma ze mną. 

Amy odłożyła słuchawkę i spotkała badawczy wzrok Trega. 

- Jakieś kłopoty? - zapytał. 

128 

- Nie, niezupełnie - powiedziała siadając. - Tylko Lou czuje się nieszczęśliwa. Szkoda, że nie mogę jej 
pomóc. 

- Wkrótce tu wróci - powiedział Treg i spojrzał na nią ze współczuciem. 

- Wiem. 

- Hej, rozchmurz się - powiedział cicho, po czym ukucnął obok niej i chwycił ją za ręce. - Martwisz się za 
wszystkich dookoła. 

Spojrzała w tak dobrze sobie znane zielone oczy Tre-ga i miała wrażenie, że widzi jego twarz po raz 
pierwszy w życiu. Omiotła spojrzeniem kości policzkowe chłopaka, jego poważne, ale delikatne usta. 
Kiedy podniosła wzrok i ponownie spojrzała mu prosto w oczy, zauważyła ciepły blask, ten sam, który 
widziała na przyjęciu u Grantów. Czując, jak się oblewa rumieocem i traci całą pewnośd siebie, skoczyła 
na równe nogi. 

- Nie dałam ci jeszcze prezentu urodzinowego - wyjąkała. - Przyniosę. 

Pobiegła po schodach do góry. Serce jej waliło jak oszalałe, czuła też, że ma wilgotne dłonie. Co się z nią 
dzieje? 

Wpadła do swojego pokoju, chwyciła prezent leżący na toaletce. Już miała zejśd na dół, ale zmusiła się, 
by wziąd najpierw kilka głębokich wdechów. To pewnie stres, pomyślała. Pewnie dlatego reaguję tak 

background image

dziwnie. Przecież Treg tylko trzymał ją za ręce. Jednak kiedy zamknęła oczy, wrócił obraz chłopaka, 
widok jego twarzy, tego, jak na nią patrzył - tak głęboko i pytająco... 

129 

Przestao! - powiedziała sobie. Trzeba powiedzied stop tym idiotycznym myślom. 

Spojrzała w lustro -jej policzki nadal pałały czerwienią. Wzięła jeszcze kilka głębokich wdechów dla 
ochłonięcia i dopiero wtedy zeszła na dół. 

Treg nakrywał do stołu. 

- Proszę - powiedziała, podając mu pudełko i kartkę z życzeniami. - Dziadek i Lou też zostawili dla ciebie 
prezent i życzenia. 

Treg otworzył najpierw koperty z życzeniami, a potem prezent od dziadka i Lou - nowy toczek jeździecki i 
rękawice. 

- Super! - powiedział. - Wspaniałe! 

- Teraz otwórz moje - powiedziała Amy, która już się nie mogła doczekad jego reakcji na to, co mu kupiła. 

Treg wziął do ręki paczuszkę i zaczął ją otwierad. Amy obserwowała jego twarz, podczas gdy wyjmował 
prezent - oprawioną w skórę książkę na temat ziołowych środków leczniczych dla koni, z autografem 
autora, George'a Verralla. Wiedziała, że Treg od dawna o niej marzył i specjalnie ją dla niego zamówiła w 
księgarni w mieście. 

- Zajrzyj do środka - powiedziała, kiedy odpakował książkę. Pod autografem autora, Amy dopisała słowa 
mamy: Lecząc konie, pomagamy sobie samym. 

- Podoba ci się? - zapytała nerwowo, kiedy odczytywał dedykację. 

130 

- To bardzo wyjątkowy prezent - powiedział cicho, dotykając wpisu palcami i patrząc w oczy Amy. - 
Dziękuję ci. 

Jej wzrok napotkał ciepłe spojrzenie Trega. Poczuła, jak żołądek wywraca jej się do góry nogami. Przez 
chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, a potem Treg zrobił krok do przodu. Zanim Amy zorientowała się, 
co się dzieje, Treg obejmował ją ramionami, a jego usta zbliżały się do jej własnych. 

Wtem zadzwonił telefon. 

Oderwali się od siebie. Amy - czując, że czerwieni się aż po czubki włosów - skoczyła przez kuchnię i 
chwyciła za telefon. 

- Heartland - powiedziała do słuchawki. - Przy telefonie Amy Fleming. 

background image

Po drugiej stronie słuchawki odezwał się rzeczowy kobiecy głos. 

- Witaj, Amy. Z tej strony doktor Marshall ze szpitala Meadowville Park. 

Serce ścisnęło jej się w piersi. 

- Doktor Marshall - powtórzyła. - Co z dziadkiem? Czy coś się stało? 

Lekarka milczała przez kilka sekund. 

- Obawiam się, że nie mam dobrych wieści - powiedziała w koocu łagodnym głosem. 

Amy poczuła się, jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą. 

- Co się stało? - wyjąkała. 

- Stan zdrowia twojego dziadka pogorszył się w ciągu ostatnich kilku godzin - powiedziała lekarka. - Jed- 

131 

no płuco zapadło się. Dziadek leży na oddziale intensywnej terapii. Myślę, że powinnaś natychmiast 
przyjechad do szpitala. 

Rozdział 10 

Z/anim zdążyła odłożyd słuchawkę, Treg był już przy niej. 

- To ze szpitala? - zapytał. - Coś poważnego? Amy poczuła, że się cała trzęsie. 

- Dziadek - wyszeptała, tak zdenerwowana, że z trudem wydobywała z siebie słowa. - Przenieśli go na 
intensywną terapię. Muszę jechad do szpitala. 

Nie zadawał już więcej pytao, chwycił tylko za kurtki wiszące na drzwiach. 

- Chodź - powiedział, wkładając jej kurtkę do rąk. - Zawiozę cię. 

Ubrała się mechanicznie. 

- A Marnie? - przypomniało jej się nagle. - Nie będzie wiedziała, gdzie jesteśmy. 

- Zostawię jej kartkę, napiszę, że pojechaliśmy do szpitala - powiedział. Wydarł kartkę z notesu leżącego 
obok telefonu i napisał wiadomośd. Położył ją na widocznym miejscu na stole i wyłączył piekarnik. 

133 

- Chodźmy - powiedział. 

background image

Amy wyszła za nim tak zdenerwowana, że aż nie potrafiła zebrad myśli. Prószył śnieg, ale nie zauważyła 
nawet płatków oblepiających jej twarz i włosy. Weszła do samochodu i skuliła się na zimnym siedzeniu. 
Treg przekręcił kluczyk w stacyjce i rozległ się warkot silnika. 

- Co dokładnie powiedzieli lekarze? - zapytał, zawracając pick-upa i ruszając w stronę szosy. 

- Że jedno płuco się zapadło - powiedziała, szczękając zębami. 

Spojrzał na nią z zatroskaniem i wyciągnął spod siedzenia koc. 

- Przykryj się - powiedział podając go Amy. -Jesteś w szoku. 

Owinęła się kocem, ale ani to, ani nastawione na maksimum ogrzewanie nie powstrzymały dreszczy. Na 
pierwszych światłach Treg zatrzymał samochód, pogrzebał w schowku i wyjął stamtąd niewielką 
buteleczkę z ciemnego szkła z kroplomierzem w nakrętce. 

- To krople ziołowe Bach Flower - powiedział, podając jej butelkę. - Weź cztery krople pod język teraz i 
potem co dziesięd minut, dopóki nie dojedziemy do szpitala. 

Amy machinalnie zrobiła to, co powiedział. Nie mogła przestad myśled o dziadku. Zapadnięte płuco! A co 
będzie, jeśli mu się nie poprawi? Co jeśli... umrze? 

Proszę, nie, modliła się w duchu, podczas gdy koła samochodu rozchlapywały breję na szosie, a za 
oknem mi- 

134 

gały światła nocnych sklepów. Błagam, niech dziadek nie umiera. Zrobię wszystko, tylko niech nie 
odchodzi! 

Półgodzinna podróż do szpitala wydawała się trwad wieki, ale w koocu Treg wjechał na opustoszały 
parking dla szpitalnych gości tuż przy kompleksie niskich, białych budynków kliniki. Kiedy znaleźli się w 
środku, poproszono ich do niewielkiego gabinetu. Kilka minut później zjawiła się doktor Marshall. 

- Co z moim dziadkiem? - Amy zerwała się na równe nogi. 

-Jego stan jest bardzo poważny - powiedziała lekarka smutnym głosem. 

- Czy on umrze? - wyszeptała Amy. 

- Zapadnięte płuco zwykle nie zagraża życiu, o ile szybko podane są leki - wyjaśniła lekarka. - Jednak w 
tym przypadku pojawiły się komplikacje. 

- Komplikacje? - powtórzyła Amy. 

- U twojego dziadka wystąpiła tak zwana odma opłucna, co oznacza, że powietrze nie wydostaje się ze 
zdrowego płuca - powiedziała doktor Marshall. - Może to byd śmiertelna choroba... ale oczywiście nie 

background image

oznacza to, że dziadek umrze - dodała szybko, widząc pobladłą twarz Amy. - Udało nam się ustabilizowad 
jego stan, muszę jednak powiedzied, że wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych kilku godzin. 

- Mogę go zobaczyd? - zapytała Amy tak zdenerwowana, że z trudnością artykułowała słowa. 

135 

Lekarka skinęła głową. 

-Jest w tej chwili uśpiony, ale możesz do niego iśd. 

Zaprowadziła ich na oddział intensywnej opieki medycznej i otworzyła drzwi. 

Starszy pan leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Do jego nosa, klatki piersiowej i nadgarstka 
prowadziły rurki, a stojące obok łóżka aparaty pikały i mrugały. Wokół krzątała się pielęgniarka, która 
spojrzała na wchodzącą Amy ze współczuciem. 

- Jesteś wnuczką pana Barletta? - zapytała. Amy skinęła głową, wpatrując się w postad dziadka. 

Poczuła, że Treg ściska ją za rękę, a kiedy pielęgniarka odsunęła się na bok, Amy podeszła do łóżka. 
Dziadek był niezwykle blady, a jego ręce spoczywały nieruchomo na kołdrze. 

Przełknęła z trudem ślinę i usiadła na krześle obok łóżka. Położyła dłoo na ręce dziadka - była zimna i 
wilgotna. 

- Zostawimy was na chwilę - powiedziała doktor Marshall. - Gdyby pojawił się jakiś problem, wystarczy 
nacisnąd ten czerwony przycisk na ścianie. 

Po chwili za lekarką i pielęgniarką zamknęły się drzwi. 

- Chcesz, żebym został, czy wolałabyś byd sama? -zapytał cicho TVeg. 

- Zostao, proszę - powiedziała podnosząc na chwilę wzrok. - TYeg, ja nie mogę patrzed na niego w takim 
stanie. 

136 

-Jeszcze trochę, Amy - powiedział, obejmując ją ramieniem. - Będzie dobrze. 

- Najpierw mama, potem Pegaz, a teraz... - przygryzła wargę, żeby nie dad po sobie pokazad 
rozpaczliwego strachu, który ją ogarniał. Schyliła głowę, pozwalając, by długie włosy opadły jej na twarz. 
- Tak bardzo go kocham. 

- A on ciebie, Amy - powiedział Treg, kucając obok niej i wpatrując się w nią intensywnie. - Przecież znasz 
dziadka, on tak łatwo nie daje za wygraną. Będzie walczył. 

Przełknęła ciężko ślinę. Tak, Treg ma rację. 

background image

- Słyszysz mnie, dziadku? - szepnęła, chwytając jego wilgotną dłoo. - Musisz walczyd, rozumiesz - musisz! 

Noc mijała bardzo powoli, a Amy nie ruszała się od łóżka dziadka. Tuż po drugiej w drzwiach oddziału 
intensywnej opieki medycznej stanęła Marnie ze Scottem. 

- Amy - szepnęła Marnie - przyjechaliśmy od razu, jak tylko przeczytaliśmy wiadomośd. 

Amy oderwała się od łóżka i wyszła z nimi na korytarz, po czym uścisnęła i Marnie i Scotta. 

- Czy Lou wie? - zapytał Scott. Pokręciła głową. 

- Nie wiem, gdzie się zatrzymała na noc - powiedziała. 

Scott zaklął pod nosem. 

137 

Amy zerknęła na drzwi sali - nie chciała odchodzid od dziadka ani na chwilę. 

- Wracam do środka - powiedziała i wróciła do dziadka, zostawiając Trega, by wyjaśnił wszystko Scottowi 
i Marnie. 

- Marnie zaoferowała się zostad tu z tobą - powiedział, kiedy wrócił po dziesięciu minutach do sali. - Ja 
wracam do Heartlandu, żeby zająd się rano koomi. Trzeba też poinformowad Bena. Mogę? 

Skinęła głową. Nie chciała, żeby Treg odchodził, ale wiedziała, że mówi sensownie. Marnie nie znała się 
tak na koniach, żeby poradzid sobie samej, a poza tym Ben powinien się dowiedzied o całej sytuacji. 

- Dzięki temu ktoś będzie w domu, jeśli Lou zadzwoni - powiedział. - Dacie sobie radę z Marnie? 

- Tak - powiedziała i zmusiła się do uśmiechu. -Dziękuję ci, Treg. 

- Nie ma za co. Pamiętaj - nie trad nadziei - to mówiąc, przytulił ją i wyszedł. 

Przez resztę tej długiej nocy Marnie towarzyszyła Amy w szpitalu. Niewiele rozmawiały, głównie siedziały 
w milczeniu, z czego Amy była zadowolona. Miała wrażenie, jakby jej mózg zamknął się nagle przed nią, 
jakby przerastały ją tak proste czynności jak mówienie czy uśmiechanie się. Pragnęła tylko jednego - żeby 
dziadek otworzył oczy, żeby coś powiedział, pokazał jej, że jego stan się poprawia. 

138 

Przypomniała sobie te wszystkie godziny, które spędzała z nim, gdy była jeszcze zbyt mała, by pomagad 
mamie w obejściu - sprzątała z nim w domu, pieliła w ogródku warzywnym, jeździła na zakupy. 
Przypomniała sobie wszystkie gry, w które z nią grał. I to, że zawsze był przy niej, kiedy mama była 
zajęta. To właśnie dziadek wysłuchiwał tego, co ma do powiedzenia i to on pomagał jej w lekcjach. 

Przyglądając się jego pomarszczonej twarzy, zdała sobie nagle sprawę, że wcale nie zauważyła, kiedy się 
zestarzał. Zawsze miał tyle energii, że nigdy nie uważała go za starego człowieka. Teraz jednak widziała 

background image

głębokie bruzdy na jego czole i zmarszczki wokół oczu. Powinny były z Lou bardziej dbad o to, żeby się 
nie przemęczał. 

Kiedy ciemne niebo za oknem przybrało odcieo szarości, Amy położyła dłoo na twarzy dziadka. 
Próbowała sobie wyobrazid, jak wyglądałoby życie bez niego. 

- Dziadku! - szepnęła. - Kocham cię. 

Nagle zamarła. Wydawało jej się tylko, czy rzeczywiście poruszył powiekami? 

- Dziadku? 

Tym razem nie miała już wątpliwości. Zamrugał i poruszył ustami. 

- Amy? - wyszeptał z trudem. -Tak, dziadku. To ja! 

Usłyszała, jak za plecami Marnie zrywa się z siedzenia. 

139 

- Pójdę po lekarza! 

Amy usłyszała dźwięk otwieranych, a potem zamykanych drzwi. Dziadek znowu zamrugał powiekami. 

- Sucho... wody... - wycharczał. 

- Zaraz tu będzie lekarz - powiedziała i chwyciła go za rękę, modląc się w duszy, żeby teraz już wszystko 
szło w dobrym kierunku. 

W ciągu kolejnych trzydziestu minut przez salę, w której leżał dziadek przewinęło się mnóstwo lekarzy i 
pielęgniarek. W koocu jednak Amy mogła znowu zostad z nim sama. Nadal był blady, podłączony do 
wielu urządzeo, ale przynajmniej był przytomny. 

- Tak bardzo się o ciebie martwiłam - powiedziała i pocałowała go w policzek. 

Kiedy się odezwał, mówił powoli, jakby każdy oddech sprawiał mu trudnośd. 

- Nie wystarczy zapalenie płuc, żeby się mnie pozbyd - wyszeptał i przykrył jej dłoo swoją. - Wyglądasz na 
zmęczoną. Która jest godzina? 

- Już rano. Siedziałam tu całą noc, ale nic mi nie jest. 

- Lou... 

- Jak tylko zadzwoni, powiem jej o wszystkim - powiedziała szybko. - Na pewno natychmiast wróci. 

- Nie - wyrzęził. - Nie martw jej, nie chcę, żeby wracała specjalnie dla mnie... Niech zostanie, dopóki nie 
spotka się z ojcem. 

background image

140 

- Ale, dziadku - zaczęła Amy. - Przecież ona na pewno będzie chciała wrócid. Ona... 

- Nie, Amy - zaprotestował słabo starszy pan. - Kiedyś przeszkodziłem jej w spotkaniu z ojcem, nie zrobię 
tego ponownie... Proszę, obiecaj mi... że namówisz ją, żeby nie wracała od razu. 

Wbiła w dziadka wzrok. Jak może coś takiego obiecad? Z drugiej jednak strony, nie mogła patrzed na jego 
niepokój. 

- Postaram się - powiedziała niechętnie. 

- Dziękuję ci - odpowiedział słabym szeptem i oparł się z powrotem o poduszki. 

- Pójdę już, ale jeszcze dzisiaj wrócę. Teraz musisz odpocząd. 

Skinął głową i zamknął oczy. Po chwili już spał. 

Amy wyszła ze szpitala na parking. Śnieg już przestał padad, ale ciężkie chmury wiszące nad głowami 
zapowiadały dalsze opady. Mroźne powietrze chlusnęło w twarz Amy niczym wiadro lodowatej wody, 
lecz zamiast ją rozbudzid, wywołało efekt przeciwny. Nagle wyparowała cała adrenalina, która trzymała 
ją w napięciu przez ostatnich czternaście godzin i wszystkie mięśnie zaczęły ciążyd jej niczym ołów. 
Wsiadła do samochodu Marnie i oparła głowę o szybę. 

- Jak wrócimy, musimy się położyd spad - powiedziała Marnie i przekręciła kluczyk w stacyjce. 

Podczas drogi do domu powieki Amy kleiły się, więc mrugała nieustannie, żeby nie zasnąd. Spojrzała na 
Mar- 

141 

nie. Blond loki dziewczyny wysunęły się spod klamry, a jej wieczorowa suknia była zmięta i wygnieciona. 

- Dziękuję, że ze mną zostałaś - powiedziała Amy. 

- Po to właśnie są przyjaciele - uśmiechnęła się Marnie, kierując na Amy swój zmęczony wzrok. - Przecież 
nie mogłam cię zostawid samej - powiedziała i ziewnęła. - Cieszę się, że z dziadkiem jest lepiej. 

Kiedy zajechały do Heartalndu, Treg i Ben wybiegli im na powitanie. 

- Co z dziadkiem? - zapytał Treg. 

- Coraz lepiej - odparła Marnie. 

Amy zauważyła głębokie cienie pod oczami Trega. Wyglądało na to, że prawie w ogóle nie zmrużył oka. 

- Lou dzwoniła? - zapytała. Pokręcił przecząco głową. 

background image

- Chodźcie - powiedział Ben i poprowadził je w stronę domu. - Zaparzyliśmy kawę, a wy pewnie 
chciałybyście coś zjeśd. 

Weszły do domu. Amy usiadła przy stole w kuchni i oparła głowę na ramionach. 

Już odpływała w sen, kiedy poczuła dłoo Marnie na swoim ramieniu. 

- Idź do łóżka - powiedziała łagodnie Marnie. -Zjesz później, teraz przede wszystkim potrzebujesz snu. 

Amy rzuciła się na łóżko i przespała sześd godzin. Kiedy się obudziła, w pokoju było zupełnie jasno. 
Usiadła i rozejrzała się nieprzytomnie - która jest godzina? 

142 

Dlaczego spala? Stopniowo wróciła pamięd z ostatnich dwudziestu czterech godzin. Dziadek. Szpital... 

Wyskoczyła z łóżka i zbiegła na dół. W kuchni nie było nikogo, chwyciła więc za słuchawkę telefonu i 
wybrała numer szpitala. Doktor Marshall skooczyła już dyżur, ale do telefonu podszedł inny lekarz. 

- Jest lepiej - zapewnił ją. - Stan płuca się ustabilizował i, o ile nic złego się po drodze nie wydarzy, 
wkrótce zacznie wracad do normy. W ciągu następnego tygodnia będziemy uważnie monitorowad stan 
zdrowia twojego dziadka, bo w tego typu przypadkach, zawsze istnieje ryzyko, że może dojśd do 
ponownego zapadnięcia się płuca. Gdyby tak się stało, będziemy musieli przeprowadzid operację. Na 
szczęście takie nawroty zdarzają się bardzo rzadko, wierzymy więc, że twój dziadek szybko i w pełni 
wyzdrowieje. 

Amy odłożyła słuchawkę z uczuciem ulgi. Wtem jej wzrok zatrzymał się na stercie prezentów 
urodzinowych Trega, ułożonych na kredensie i zapomnianych przez to wszystko, co wydarzyło się 
poprzedniego wieczoru. Widok pakunków przywołał żywy obraz Trega, który obejmuje ją ramionami, 
jego ust, które nachylają się nad jej wargami... 

Podskoczyła na dźwięk otwieranych drzwi. Do kuchni wszedł Treg. 

- Treg - wyjąkała, nie mogąc zapomnied, o czym przed chwilą myślała. Chłopak nie zauważył jednak jej 
zmieszania. 

143 

- Wszedłem, bo chciałem zostawid ci kartkę - powiedział, pocierając ręką zmęczone oczy. - Ben 
zaproponował, że dokooczy pracę przy koniach, więc pomyślałem, że pojadę do domu zdrzemnąd się 
trochę. Mogę? 

- Oczywiście. Jesteś pewnie wykooczony. 

- Przeżyję - powiedział z wymuszonym uśmiechem. - Masz jakieś wieści ze szpitala? 

background image

- Właśnie dzwoniłam - powiedziała i zrelacjonowała mu wszystko, co mówił lekarz. - Wydawał się 
zadowolony z postępów. 

- To dobrze - powiedział Treg z ulgą. - W takim razie do zobaczenia jutro. 

- Nie zapomnij swoich prezentów - dodała szybko, widząc, że się odwraca w stronę drzwi. 

Spojrzał na kredens, a potem jego wzrok przeniósł się na Amy. Zagadkowy wyraz jego twarzy świadczył o 
tym, że i on przypomina sobie poprzedni wieczór. Powstrzymała oddech, pewna, że Treg coś powie. Ale 
w ułamku sekundy zmienił chyba zdanie i całe napięcie zniknęło z jego twarzy. 

- Dzięki za przypomnienie - powiedział, po czym podszedł do kredensu i podniósł swoje prezenty. Kiedy 
odwrócił się ponownie do Amy, w jego oczach nie widad było już nic więcej oprócz zwykłej, przyjaznej 
troski. 

- Gdybym był ci potrzebny, dzwoo - powiedział. Skinęła tylko głową, bojąc się powiedzied chod słowo. 
Gdy drzwi zamknęły się za Tregiem, Amy opadła na 

krzesło. Czuła się zagubiona i skołowana, a myśli kotło- 

144 

wały się jej w głowie. Tyle się wydarzyło - dziadek, Treg ...Objęła rękami głowę. Za dużo tego 
wszystkiego, pomyślała. 

Na dźwięk kroków na schodach podniosła wzrok. Do kuchni weszła Marnie. 

- Tak mi się wydawało, że słyszałam cię na dole -powiedziała Marnie, ziewając. - Masz jakieś wiadomości 
w sprawie dziadka? 

Amy szybko wzięła się w garśd. Zrelacjonowała Marnie całą swoją rozmowę z lekarzem ze szpitala, a 
kiedy kooczyła opowieśd, zadzwonił telefon. 

- Cześd Amy - usłyszała głos Lou - miała wrażenie, że drżący. 

- Lou! - zawołała, patrząc z ulgą w stronę Marnie. - Cieszę się, że dzwonisz. Bo wiesz ... - ale nie dane jej 
było dokooczyd myśli, bo Lou jej przerwała. 

- Och Amy! - powiedziała i wybuchnęła płaczem. Przez moment Amy była tak zaskoczona, że odjęło 

jej mowę. Przecież Lou nigdy nie płacze. 

- Lou! - odezwała się w koocu zaniepokojona. - Co się stało? 

- Chodzi o tatę - wyszlochała jej siostra. 

Przez myśl Amy przemknęły najstraszniejsze myśli. Tata! Jest ranny? Nie żyje? 

background image

- Ale co się stało? Chyba nie... 

- Nie - Lou jakby czytała jej w myślach. - Wszystko dobrze, tylko... tylko... jego tu nie ma. On jest w 
Australii. 

145 

- W Australii! - powtórzyła Amy, nie wierząc własnym uszom. - A co on tam robi? 

- Mieszka. 

Amy przestała rozumied, o co właściwie chodzi. 

- Znaczy co? - zapytała. 

- Poszłam dzisiaj do Carterów - wyjaśniła Lou, która brzmiała tak, jakby z trudem powstrzymywała łzy. - 
Michael Carter to nie tylko znajomy taty, ale i jego wspólnik. Prowadzą razem firmę specjalizującą się w 
imporcie i eksporcie koni pomiędzy Anglią i Australią. Powiedział mi, że tata zatrzymuje się u nich za 
każdym razem, kiedy jest w Anglii, ale na stałe mieszka w Australii. 

- Ale przecież tata nawet nie wspomniał o Australii w swoim liście - Amy próbowała zrozumied to, co 
mówi Lou. 

- Nie chce mi się wierzyd, że przejechałam taki szmat drogi na próżno - powiedziała Lou. 

Amy nie wiedziała, co odpowiedzied. Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo Lou musi byd 
rozczarowana -w koocu nastawiła się na spotkanie z ojcem, a okazało się, że nie ma go w Anglii. 

- Wkrótce się z nim spotkasz - starała się pocieszyd siostrę. 

- Byłam taka głupia! - stęknęła Lou. - Nie powinnam była w ogóle wyjeżdżad z Heartlandu. Zwłaszcza 
teraz, kiedy dziadek jest chory. Jak on się czuje? 

146 

Amy zamilkła na chwilę. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było pogrążanie Lou w rozpaczy, ale 
wiedziała, że musi powiedzied siostrze prawdę. 

- Eee... Lou, nie jest dobrze - powiedziała i wzięła głęboki oddech. - Jedno płuco zapadło się wczoraj 
wieczorem. 

Lou krzyknęła, więc Amy wyjaśniła wszystko ze szczegółami. 

- Co ja mam teraz zrobid? - Lou nie kryła rozpaczy. 

- Muszę natychmiast znaleźd się przy dziadku. Wracam do domu! - oznajmiła stanowczo. - Jutro 
postaram się zmienid termin wylotu - wezmę pierwszy wolny, jaki będzie - powiedziała i przełykając 
głośno ślinę, dodała 

background image

- Powiedz dziadkowi, że go kocham. 

Amy odłożyła słuchawkę, ale stała przez chwilę nieruchomo, zaskoczona rozmową. -1 co? - dopytywała 
się Marnie. Amy streściła jej rozmowę. 

- Biedna Lou - przeraziła się Marnie. 

- Chciałabym, żeby tu była. 

- Nie martw się - Marnie objęła Amy i przytuliła ją. 

- Wkrótce tu będzie. 

Po kolacji Amy i Marnie pojechały znowu do szpitala. Dziadek nie spał, był nadal podłączony do rurek i 
aparatury, ale Amy z ulgą przyjęła fakt, że nie jest już tak bardzo blady. Postanowiła nie mówid mu 

147 

o Lou i tacie, dopóki jego stan nie poprawi się jeszcze bardziej. 

Po powrocie do Heartlandu Marnie ogłosiła, że idzie spad. 

- Tobie też by się przydało trochę snu - dodała, spoglądając na Amy. 

Ale Amy zbyt była przejęta chorobą dziadka oraz kwestią Lou i ojca, żeby iśd do łóżka. 

- Ja jeszcze trochę posiedzę - odpowiedziała, po czym zajęła miejsce w fotelu i wzięła do ręki pilota. -
Pooglądam telewizję. 

- Mam ci potowarzyszyd? 

- Nie, dziękuję. Idź spad. 

- W takim razie dobranoc - powiedziała Marnie i poszła na górę. 

Amy przerzucała kanały, aż w koocu zdecydowała się na jakiś podrzędny serial. O wpół do jedenastej już 
niemal zasypiała w fotelu. Ziewnęła szeroko, po czym wstała i wyłączyła telewizor. Podeszła do okna - 
nie licząc światła na budynku stajni, na zewnątrz panowała zupełna ciemnośd. Już szła na górę, do 
swojego pokoju, ale zawahała się. Mała wrażenie, że coś jest nie tak. Jeszcze raz spojrzała za okno, ale - 
chociaż wszystko wydawało się ciche i uśpione - czuła naglącą potrzebę, by wyjśd i sprawdzid. 

Westchnęła i zaczęła się ubierad. Pewnie niepotrzebnie się zamartwia, ale wiedziała, że nie będzie w 
stanie zasnąd, dopóki nie sprawdzi, czy rzeczywiście wszystko jest tak, jak powinno byd. 

148 

Po chwili szła już przez ciemne podwórze i myślała o Lou. Miała nadzieję, że siostrze uda się złapad 
szybko samolot, cudownie byłoby, gdyby była już w domu. 

background image

Wszystkie górne drzwiczki boksów w przedniej stajni były zamknięte, więc otwierała po kolei każde z 
nich, by przekonad się, że żadnemu zwierzęciu nic nie dolega. Brodząc w śniegu, przeszła do tylnej stajni. 
Kiedy zapaliła światło rozległo się kilka przestraszonych prych-nięd, ale nie słychad było żadnych 
niepokojących dźwięków. Tak, czy inaczej, przeszła się wzdłuż stajni, zaglądając do każdego boksu. Perła, 
Figaro, Jaśmina... 

W koocu doszła do boksu Melodii i Jutrzenki. Klacz wyciągała właśnie siano z siatki, a źrebak stał tuż 
obok niej. Amy miała już przejśd dalej, kiedy zwróciła uwagę, że Jutrzenka jest nienaturalnie spokojna i 
nieruchoma, tylko jej boki poruszają się rytmicznie wraz z każdym oddechem. 

Czując nagły atak strachu, odsunęła zasuwę i weszła do środka. Melodia obejrzała się na nią, ale 
Jutrzenka nawet nie drgnęła. Opuściła tylko łeb i zakaszlała. Amy podeszła bliżej, a klaczka po raz 
pierwszy nie odsunęła się nawet o krok. Stojąc potulnie, pozwoliła, by Amy obmacała jej węzły chłonne. 
Były powiększone. Z rosnącym niepokojem, Amy przyjrzała się klaczce uważniej i dostrzegła jej zamglony 
wzrok oraz gęstą, żółtą wydzielinę z nozdrzy. Nie było żadnych wątpliwości -Jutrzenka była chora, i to 
prawdopodobnie bardzo poważnie. 

149 

Rozdział 11 

- 1 o herpeswiroza, czyli zarażenie wirusem EHV -powiedział Scott, kiedy godzinę później wychodził z 
boksu Jutrzenki. - Jestem pewien diagnozy, ale zrobię jeszcze kilka dodatkowych badao. 

- A co to oznacza? - zapytała stojąca na progu Marnie. 

- To wirus, który powoduje infekcję dróg oddechowych - wyjaśnił Scott. Amy przytrzymywała klaczkę, a 
w tym czasie on pobierał krew i próbkę wydzieliny z tchawicy. - Atakuje w szczególności młode konie - 
kontynuował Scott. - Początkowe objawy są dośd łagodne - przezroczysta wydzielina z nozdrzy, 
sporadyczny kaszel, czasem podwyższona temperatura. Nie wygląda to poważnie, ale nieleczo-na 
choroba może doprowadzid do rozwinięcia się dużo poważniejszej wtórnej infekcji. To właśnie przytrafiło 
się Jutrzence. 

150 

 

- Ale jak ona mogła się zarazid? - zastanawiała się Amy. 

- Przypuszczam, że któryś z koni przywlókł wirusa do Heartlandu. Ponieważ starsze zwierzęta przechodzą 
infekcję bardzo łagodnie, mogłaś nawet tego nie zauważyd. Jutrzenka rozchorowała się poważnie, bo ze 
względu na młody wiek ma jeszcze słaby układ odpornościowy. Miała katar od jakiegoś tygodnia? -
zapytał, spoglądając na Amy. 

- Tak - odparła z ogromnym poczuciem winy. -Miałam do ciebie wczoraj dzwonid, ale przez to, że dziadek 
jest w szpitalu i w ogóle - zapomniałam. 

background image

- To zrozumiałe - kiwnął głową. - Miałaś sporo na głowie. Nie martw się, wydaje mi się, że zadziałaliśmy 
dośd wcześnie. Jutrzenka dostanie serię antybiotyku dla zwalczenia wtórnej infekcji i leki mukolityczne 
dla rozrzedzenia wydzieliny w płucach. Bardzo ważna dla szybkiego wyzdrowienia jest właściwa opieka - 
źrebak potrzebuje ciepła i odpoczynku. Wystarczy jeden krótki spacer na lonży dziennie. No i trzeba 
unikad kurzu. Może lepiej byłoby przeprowadzid Melodię i Jutrzenkę do przedniej stajni, dzięki temu 
prościej będzie je wyprowadzad na świeże powietrze. Utrzymujcie słomę w czystości i obserwujcie, czy 
klaczka pije mleko. Jutro wpadnę i podam szczepionkę innym koniom, żeby wirus się dalej nie 
rozprzestrzeniał. 

- Mogę użyd jakichś ziół, żeby jej ulżyd? - zapytała Amy. 

151 

- Jasne. Zwłaszcza wszystkich tych, które działają wykrztuśnie - możesz wypróbowad olejek z eukaliptusa 
albo drzewa herbacianego. 

Scott poszperał w swojej torbie i po chwili wyjął z niej strzykawkę i fiolkę z antybiotykiem. Wstrząsnął 
buteleczką, napełnił strzykawkę i zaaplikował lek. 

- No, dobrze - powiedział. - Jutro rano znowu przyjadę i skontroluję jej stan. 

Kiedy Scott odjechał było już po północy, ale Amy od razu przeszła do siodłami. Taż przy szafce z lekami, 
wisiała półka z książkami, które wcześniej należały do mamy. Wyjęła jedną z nich - o środkach ziołowych 
-i zaczęła przerzucad kartki. 

- Chyba już nic więcej nie zamierzasz dzisiaj robid? - zapytała Marnie, wchodząc do pomieszczenia. 

- Chcę poszukad czegoś, co mogłoby pomóc Jutrzen-ce - Amy podniosła głowę. 

- Przecież ty już na oczy nie widzisz - oponowała Marnie. 

- Nie jest tak źle - powiedziała Amy. Czuła ogromne zmęczenie, ale jeszcze większe wyrzuty sumienia. Jak 
mogła zapomnied o tym, by zadzwonid do Scotta? Gdyby ściągnęła go tu kilka dni wcześniej, Jutrzenka 
nie byłaby może tak chora. - Nie będę siedziała długo, obiecuję - dodała, widząc minę Marnie. - Ale teraz 
muszę tu chwilę zostad. 

Na widok determinacji rysującej się na twarzy Amy, Marnie nie miała wyjścia i musiała ustąpid. 

152 

 

- No dobrze - powiedziała niechętnie. - Ale zrobię ci gorącej czekolady, żebyś miała silę. 

Kiedy Amy została sama, zaczęła czytad rozdział o chorobach układu oddechowego i ziołowych środkach 
wykrztuśnych. Autor polecał zastosowanie czosnku, ale jednocześnie ostrzegał, że może mied 
niekorzystne działanie na żołądek młodych źrebaków. Ostatecznie, zdecydowała się użyd korzenia 

background image

jeżówki, który - jak przeczytała - wykazuje silne właściwości przeciwwirusowe i przeciwbakteryjne. 
Jeżówka powinna pobudzid organizm do produkcji białych krwinek, a przez to zwalczyd infekcję. Co 
więcej - może byd bezpiecznie stosowana wraz z antybiotykami. Amy sprawdziła zalecane dawkowanie - 
dziesięd gramów posiekanego korzenia dziennie - i wyjęła preparat z szafki. Wzięła też buteleczkę olejku 
eukaliptusowego i trochę waty, po czym wróciła do boksu Jutrzenki. 

Klaczka stała niemrawo przy Melodii ze zwieszonym łbem i zakatarzonymi nozdrzami. Kiedy Amy zajrzała 
ponad drzwiami, uszy Jutrzenki ledwie drgnęły. 

- Nie martw się, mała - powiedziała cicho Amy. -Wkrótce będziesz zdrowa. 

Do stajni weszła Marnie z kubkiem gorącej czekolady. Pomogła Amy wyczyścid boks i wyłożyd go grubą 
warstwą świeżej słomy, tak jak zaleca! Scott. Kiedy wszystko zostało zrobione, Amy ukucnęła przy 
Jutrzence i podetknęła jej posiekany korzeo jeżówki. Początkowo, klaczka dotykała tylko pyskiem 
podanego środka, 

153 

ale kiedy wreszcie poczuła jego smak, zaczęła jeśd z zainteresowaniem - zupełnie, jakby wyczuwała, że 
może jej pomóc. 

Kiedy zjadła całą porcję, Amy wytarła jej nozdrza wacikiem, a następnie nalała kilka kropli olejku 
eukaliptusowego na czysty wacik i podsuwając pod pysk -w bezpiecznej odległości, by nie podrażnid 
skóry - pozwoliła jej wciągnąd silny zapach. Wiedziała, że olejek eukaliptusowy udrażnia drogi 
oddechowe i wspomaga wykrztuszanie wydzieliny. 

Po kilku minutach uznała, że tyle wystarczy i odsunęła wacik. Kiedy podchodziła do wyjścia, Jutrzenka 
położyła się ciężko na słomie. Amy zawróciła i uklęknęła przy źrebaku. 

- Będzie dobrze - zapewniła, gładząc szyję klaczki. 

Jutrzenka uniosła nieco łeb pod dotykiem dziewczyny, a w jej oczach pojawił się błysk dawnego 
temperamentu, ale była zbyt chora i słaba, by protestowad. Kaszląc, oparła łeb na słomie. Amy 
przyglądała się jej przez dłuższą chwilę, a potem wyszła z boksu. 

Następnego ranka, od razu po obudzeniu, Amy ubrała się i pobiegła do stajni, chociaż głowa ją bolała z 
niewyspania. Dzieo jeszcze się do kooca nie obudził i lodowaty wiatr chłostał ją po twarzy. Zima 
rozgościła się na dobre. Wybiegi wyglądały na zimne i nieprzyjemne, a gruba warstwa śniegu przydusiła 
zupełnie ziemię. 

154 

- I jak, moja mała? - zapytała Amy, mocując się w rękawiczkach z zasuwą na drzwiach do boksu. 

background image

Jutrzenka stała przy swojej matce - nadal oddychała bardzo szybko i miała zamglony wzrok. Nic nie 
wskazywało na jakąkolwiek poprawę. 

- Trzeba cię wytrzed - powiedziała załamana, patrząc na katar cieknący z nozdrzy źrebaka. 

Inne konie zauważyły już Amy i zaczęły kopad w drzwi swoich boksów, niecierpliwiąc się, kiedy dostaną 
śniadanie. Amy nie zwracała na nie uwagi. Przyniosła waciki i czystą wodę, po czym umyła nozdrza 
klaczki, wytarła je do sucha i znowu podsunęła olejek eukaliptusowy do inhalacji. Jutrzenka wciągała 
zapach bez entuzjazmu, ze zwieszonymi uszami, jakby zupełnie straciła całą energię i zainteresowanie. 

Kiedy Treg i Ben zjawili się w Heartlandzie, Amy opowiedziała im o Jutrzence. Treg miał ogromne 
wyrzuty sumienia. 

- Nie mogę uwierzyd, że tego nie zauważyłem. Przecież wiedziałem, że jest nieswoja, powinienem był 
uważniej jej się przyglądad. 

- Nie, to moja wina - odezwał się Ben. - Wy mieliście tyle na głowie. 

- To żadne wytłumaczenie! - powiedział Treg. - Powinienem był zauważyd, że Jutrzenka jest poważnie 
chora i zadzwonid po Scotta. 

155 

Amy sama też czuła się winna, ale była zbyt zmęczona, żeby tracid energię na przerzucanie winy z jednej 
osoby na drugą. 

- Słuchajcie - powiedziała zrezygnowanym głosem. - Nikt z nas nie zauważył i tyle, nie ma co tego dłużej 
roztrząsad. Teraz musimy się skupid na tym, żeby wyzdrowiała - dodała i przekazała im to, co mówił 
Scott. 

- Może zająd boks Reda - zaproponował natychmiast Ben. - Jest największy. Pójdę po nim posprzątad. 

- Dziękuję ci, Ben - powiedziała z wdzięcznością. Treg w dalszym ciągu był zły na samego siebie. -Jak 
mogłem nie zauważyd! - wybuchnął, kiedy 

Ben odszedł. 

- Nie bądź dla siebie taki surowy - westchnęła Amy. 

- Powinienem ułatwiad ci życie - powiedział, patrząc na nią. 

- I właśnie to robisz - odpowiedziała spojrzeniem, zbyt zmęczona, żeby się uśmiechnąd. 

Amy i Treg na zmianę doglądali Jutrzenki, zanim nie przyjechał Scott. Weterynarz dał klaczce kolejną 
porcję antybiotyku z zastrzyku. 

- Nadal ma zbyt wysoką gorączkę - powiedział. - Pije mleko? 

background image

Amy skinęła głową. Co prawda nie pijała zbyt często ani zbyt długo, ale z pewnością głodna nie była. 

156 

- To dobrze - ucieszył się Scott. - Dajcie mi natychmiast znad, jeśli przestanie, bo to grozi błyskawicznym 
odwodnieniem. 

- Będziemy mied ją na oku - zapewnił go Treg. Amy opowiedziała Scottowi o ziołach, które stosowała u 
Jutrzenki. 

- Kontynuuj kurację - powiedział. - Musimy uciekad się do wszystkich możliwych sposobów, żeby szybko 
zwalczyd infekcję. No, dobrze - powiedział, podnosząc swoją torbę. - Teraz trzeba zaszczepid pozostałe 
konie. 

Resztę dnia Amy spędziła w boksie Jutrzenki, nie licząc przerwy na odwiedzenie dziadka w szpitalu. Nie 
miał już co prawda rurki w nosie, ale nadal był podłączony do aparatury i kroplówki. Wyglądał nieco 
lepiej, jednak przekazał jej, że według lekarzy, będzie musiał spędzid w szpitalu jeszcze dwa tygodnie. 

- Ale to oznacza, że będziesz tu w święta! - powiedziała przerażona. 

- Obawiam się, że tak, kochanie. Ale będziesz miała Lou i Marnie do towarzystwa i zawsze możecie 
przyjechad mnie odwiedzid. Nie będzie tak ile - dodał, ściskając ją za rękę. 

Będzie!! Chciało jej się krzyczed, ale widziała, jak bardzo dziadek się martwi, więc uśmiechnęła się 
najradośniej, jak tylko potrafiła. - Pewnie, że nie będzie, poradzimy sobie. 

 

157 

Dopiero w samochodzie, w drodze powrotnej, poczuła że wychodzą z niej wszystkie emocje. Pierwsze 
święta bez mamy i do tego nie będzie na nich dziadka. Och, Lou! pomyślała rozpaczliwie, wyglądając 
przez okno samochodu i powstrzymując szczypiące łzy. Proszę cię, wracaj szybko! 

Lou zadzwoniła jeszcze tego samego dnia, pod wieczór, ale nie miała dobrych wieści. 

- Próbowałam kupid bilet na inny lot, ale nie udało mi się - powiedziała do Amy. - Kontrolerzy lotów 
strajkują i wygląda na to, że w ciągu najbliższych kilku dni nie będę miała jak wrócid. 

- Ale musisz wrócid! - zawołała Amy, czując narastający ciężar na sercu. - Lou! Jesteś... -już miała 
powiedzied mi potrzebna, ale ugryzła się w język. Lou była wystarczająco zdenerwowana, żeby jeszcze ją 
dodatkowo stresowad. - Właściwie to tylko kilka dni - powiedziała, zmuszając się do spokoju. 

- Aleja nie chcę czekad. Chcę wracad do domu. 

- Wkrótce wrócisz - zapewniła ją Amy najbardziej optymistycznym tonem, na jaki potrafiła się zdobyd. 

background image

Jednak kiedy tylko odłożyła słuchawkę, cały optymizm ją opuścił, a zamiast tego ogarnęła ją czarna 
rozpacz. Miała tego wszystkiego dośd. 

Na górze zaskrzypiała deska. Odgadując, że to Marnie schodzi na dół, Amy chwyciła kurtkę i wybiegła na 
zewnątrz. Już dłużej nie była w stanie udawad, że jest silna i wesoła. 

158 

Pobiegła do stajni, oddychając płytkim, urywanym oddechem. Otworzyła drzwi do nowego boksu 
Melodii i Jutrzenki, rzuciła się na słomę i wybuchnęła płaczem. 

Patrząc na leżącą u boku Melodii Jutrzenkę, przypomniała sobie noc, w którą klaczka przyszła na świat. 
Życie wydawało się wtedy takie pełne nadziei. 

-Amy? 

Zerwała się na równe nogi i podniosła wzrok. W wejściu do boksu stała Marnie, przerażona widokiem 
zapłakanej Amy. 

- Amy, co ci jest? - zapytała, klękając obok niej. -Co się takiego stało? 

Amy wiedziała, że nie ukryje prawdy przed Marnie. 

- Chodzi o Lou - zapłakała - i o dziadka i Jutrzenkę i w ogóle, o wszystko! Ja już po prostu nie daję rady! 

-Już dobrze - powiedziała Marnie uspokajająco i objęła Amy. - Jestem z tobą. Nie musisz sama dawad 
sobie rady ze wszystkim. Powiedz mi, co poszło nie tak - coś z Lou? 

- Ona nie może wrócid do domu przez strajk - powiedziała Amy i wyjaśniła Marnie całą sytuację. - Jest 
zrozpaczona, a ja nie mogę jej pomóc. Jestem bezużyteczna. 

- Amy, jesteś cudowna - Marnie wyściskała dziewczynę. - Widziałam, jaka jesteś wesoła przy dziadku i jak 
bardzo starasz się nie martwid z powodu Lou. Dzięki tobie wszystko się toczy normalnie, a to wymaga 
prawdziwej odwagi. Powiem ci, że od czasu, kiedy tu byłam po raz ostatni, bardzo się zmieniłaś. 

159 

- Naprawdę? - Amy podniosła głowę, zaskoczona tym wyznaniem. 

- Naprawdę - powiedziała ciepło Marnie, spoglądając badawczo w oczy Amy. - 'Ryoja mama byłaby z 
ciebie dumna, jestem tego pewna. 

Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała. 

- Wiesz, Amy - powiedziała cicho Marnie. - Nie martw się o Boże Narodzenie. Spędzimy je z dziadkiem w 
szpitalu, a jeśli Lou będzie nadal w Anglii, będziemy do niej dzwonid co godzinę, jeśli tylko to poprawi ci 
humor. I nie załamuj się też Jutrzenką. Wyzdrowieje - tylko potrzeba trochę czasu, żeby zioła i antybiotyk 

background image

zaczęły działad - zupełnie tak, jak w przypadku dziadka. Będzie dobrze, zobaczysz - dodała i ścisnęła Amy 
za rękę. 

Amy pokiwała powoli głową. 

- Chodźmy do domu - powiedziała Marnie i uściskała ją jeszcze raz. 

Amy zawahała się. 

- Dobrze - powiedziała ostatecznie. - Ale za chwilę. Marnie przyjrzała się jej zdeterminowanej minie 

i wstała. 

- Okej - powiedziała, jakby wyczuwając, że Amy chce pobyd sama. - Ale nie siedź tu za długo. 

Kiedy ucichły kroki Marnie, Amy oparła się o ścianę boksu. Czy mama byłaby ze mnie dumna, 
zastanawiała się. Nie mam pojęcia. 

Spojrzała na Jutrzenkę - klaczka leżała na słomie, a jej boki poruszały się ciężko w bolesnym oddechu. 

160 

Amy wstała, ukucnęła obok i położyła dłoo na szyi Ju-trzenki. W oczach klaczki pojawiła się niechęd, a 
kiedy zarzuciła łbem, nagły ruch wywołał bolesny atak kaszlu. Westchnęła i opadła z powrotem na 
słomę. 

Amy zaczęła masowad szyję klaczki wolnymi okrężnymi ruchami. Kiedy poczuła, że mięśnie Jutrzenki 
rozluźniają się, jeszcze chwilę masowała jej szyję, a potem delikatnie zaczęła masowad jej uszy, pysk i 
okolice nozdrzy. Zamknęła oczy i skupiła się na mechanicznych ruchach własnych dłoni. Kiedy wdychała 
ciepły zapach kooskiej skóry i słomy, czuła, jak znika napięcie ostatnich dni. Świat wydawał się kurczyd 
tak, że teraz składał się wyłącznie z jej palców i skóry Jutrzenki. 

Nie była pewna, jak długo masuje klaczkę, ale kiedy w koocu otworzyła oczy, miała poczucie wielkiego 
spokoju. Spojrzała na Jutrzenkę - klaczka oddychała zdecydowanie spokojniej, była też mniej spięta i 
miała na wpół zamknięte oczy. 

Amy wycofała się po cichu ku wyjściu i ze ściśniętym sercem patrzyła na leżącą nieruchomo klaczkę. 
Rzuciła na nią jeszcze jedno spojrzenie, cicho wycofała się z boksu i wyszła ze stajni. 

Rozdział 12 

1 ej nocy Amy lepiej spała. Co prawda zmartwienia nie zniknęły, ale plącz w boksie Jutrzenki pozwolił jej 
pozbyd się negatywnych emocji, więc obudziła się rześka i pełna energii. Dam sobie radę, pomyślała. 
Może i święta nie będą fajne, ale przecież dziadek i Jutrzenka wkrótce wyzdrowieją, a i Lou niedługo 
wróci do domu - na pewno. 

Kiedy zeszła na dół, Marnie była już w kuchni i wstawiała świeżą kawę. 

background image

-1 jak się czujesz? 

- Dobrze - odpowiedziała Amy i wcale nie była to mechaniczna odpowiedź. Poczuła, że tak naprawdę 
jest. - Czuję się dobrze - dodała z uśmiechem. 

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po wyjściu z domu, była wizyta w boksie Jutrzenki i Melodii. 

Klaczka leżała na słomie, ale już od progu dało się zauważyd, że jej oddech jest spokojniejszy. Amy weszła 
do środku i ukucnęła przy Jutrzence. 

162 

- Witaj, moja mała - powiedziała i pogłaskała ją po szyi. 

Jutrzenka uniosła łeb pod dotykiem - ale po raz pierwszy w jej oczach nie było widad wrogości. 
Przyglądała się przez chwilę Amy, a potem odwróciła łeb i powąchała jej dłoo. Amy nie posiadała się ze 
zdumienia. 

- Moja kochana - powiedziała, gładząc pysk klaczki. 

Zauważyła też, że wzrok Jutrzenki nie jest już taki zamglony. Może wreszcie mała zaczyna zdrowied? 

Podniesiona na duchu, wyszła z boksu i poszła przygotowad pasze. 

Właśnie skooczyła karmienie koni, kiedy pod dom podjechał dżip Scotta. Weterynarz nie był sam, 
przyjechał z nim Matt. 

- Witajcie - Scott przywitał się z Amy i Marnie. -Jak się ma nasza pacjentka? 

- Wydaje mi się, że trochę lepiej. 

- Bardzo dobrze. To właśnie chciałem usłyszed. Odwrócił się do samochodu, żeby sięgnąd po leżącą 

na tylnym siedzeniu torbę, a Amy spojrzała niepewnie na Matta. 

- Cześd, Matt - powiedziała. 

- Cześd - Matt wyglądał na zakłopotanego. - Scott podwozi mnie do szkoły. A co u ciebie? 

- Wszystko dobrze, dzięki - odparła. 

Zapanowała niezręczna cisza. W powietrzu nadal wisiały wszystkie ostre słowa, jakie padły między nimi 
podczas ostatniego spotkania. 

- To co, idziemy do Jutrzenki? - zapytał Scott. Nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku stajni. 
Marnie spojrzała pytająco na Amy i Matta po czym poszła za Scottem. 

Amy miała już iśd za nią, ale nagle Matt chwycił ją za rękę. -Amy... Zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. 

background image

- Przykro mi... z powodu dziadka i Jutrzenki... i naszej kłótni. 

Skinęła głową w odpowiedzi na przeprosiny. 

- Pogodzimy się? Przyjaźnimy się od tak dawna, głupio jest się kłócid o to, z kim chodzę. 

- Ale dlaczego akurat z Ashley? - wyrzuciła z siebie Amy. - Dlaczego ze wszystkich dziewczyn na świecie 
musiałeś wybrad akurat ją? 

- Lubię ją - odpowiedział. - Odkąd Jadę chodzi z Danem, poznałem ją lepiej. 

- To bardzo miłe z twojej strony - powiedziała z przekąsem. 

- To nas do niczego nie prowadzi - westchnął Matt. - Posłuchaj, Amy - może i chodzę z Ashley, ale nadal 
należysz do moich najlepszych przyjaciół. Proszę cię, nie każ mi wybierad pomiędzy tobą a nią. 

164 

Amy zaczęła się wahad. Okropnie nie podobało jej się, że Matt chodzi z Ashley, ale jeszcze gorsza była 
myśl, że ich przyjaźo może się skooczyd. 

- Okej - powiedziała ostatecznie. - W koocu to nie moja sprawa, z kim chodzisz. 

- Więc nadal jesteśmy przyjaciółmi? - uśmiechnął się. 

- Nadal - odpowiedziała i uśmiechnęła się przebiegle. - Chociaż muszę przyznad, że jeśli chodzi o 
dziewczyny masz spaczony gust. 

- Taak? Ciekawe, przecież z tobą też chciałem chodzid! - zaśmiał się. 

Klepnęła go w ramię ze śmiechem i pobiegli do stajni. W boksie Jutrzenka stała przy Melodii i zachłannie 
piła mleko. Scott i Marnie przyglądali im się z boku. 

- Cześd, mała - przywitała się Amy, wchodząc do środka. 

- Ładnie pije, to dobry znak - stwierdził Scott. Amy przytrzymała źrebaka, a on zbadał ją jeszcze raz. 

- Jest zdecydowanie lepiej - powiedział po dłuższej chwili i zwinął stetoskop. - Poprawił jej się oddech, 
temperatura wróciła już prawie do normy i zmniejszył się obrzęk węzłów chłonnych. 

Amy odetchnęła z wielką ulgą. 

- Teraz konieczne jest utrzymanie kuracji i właściwej opieki - dodał Scott i wyjrzał za drzwi. - Powinna jak 
najwięcej przebywad na świeżym powietrzu. Wiatr osłabł, więc możecie zabrad ją i Melodię na niezbyt 
in- 

165 

background image

tensywny spacer na lonży, ale dopóki pogoda nie poprawi się, nie wyprowadzajcie jej na wybieg. Może 
wyjśd na śnieg, o ile świeci słooce, jednak nie wystawiajcie jej na działanie wiatru i deszczu. Musi jej byd 
ciepło i sucho. 

- Jasne - zapewniła Amy. 

- Świetnie sobie radzisz, Amy - uśmiechnął się Scott. - Jutrzenka ma szczęście, że ty się nią zajmujesz. 

Zawstydziła się tą niespodziewaną pochwałą, więc kiedy ruszyli w kierunku domu, szybko zmieniła 
temat. 

- Lou dzwoniła do ciebie? - zapytała, kiedy już dochodzili do samochodu Scotta. 

- Tak. Wczoraj wieczorem. Była bardzo zestresowana ojcem i w ogóle wszystkim. 

- Wiem - skinęła głową Amy. - Mam nadzieję, że szybko uda jej się wrócid. 

Scott milczał przez chwilę. 

- Ja też mam taką nadzieję - odezwał się w koocu, po czym wsiadł do swojego auta. 

- Do zobaczenia, Amy - Matt pożegnał się, otworzył drzwi od strony pasażera i usiadł na siedzeniu. 

- Do zobaczenia. Pozdrów ode mnie Sorayę i przekaż jej, że wieczorem zadzwonię. 

Obserwowała, jak odjeżdżają i czuła pokłady nowej nadziei. Skoro Lou dzwoniła, musiała go chyba 
przeprosid. Amy wolała na wszelki wypadek nie pytad. Znała dobrze własną siostrę i wiedziała, że Lou 
była nie tylko silna, ale i niezwykle uparta. Na pew- 

166 

no jednak tęskniła za Scottem, w przeciwnym razie nie zadzwoniłaby do niego. Może się jednak 
pogodzili, pomyślała. 

Po chwili podszedł do niej Treg. 

-1 co Scott mówił na temat Jutrzenki? - zapytał. 

- Był bardzo zadowolony z jej postępów. Powiedział, że dzisiaj po południu powinniśmy wyprowadzid ją i 
Melodię na spacer. 

- No to będziemy mied zabawę - Treg zmarszczył czoło. 

- Tuż przed chorobą zachowywała się ciut lepiej na lonży - powiedziała optymistycznie Amy. - Może nie 
będzie wcale tak źle. 

Ale Treg nie wyglądał na przekonanego. 

*** 

background image

- Jak się mają konie? - zapytał dziadek, kiedy Amy i Marnie wpadły do szpitala w okolicach południa.     . 

- Dobrze - odpowiedziała Amy, zadowolona, że chociaż raz może powiedzied prawdę. 

- A co z Lou? Spotkała się już z ojcem? 

Amy zawahała się. Dziadek nie był już podłączony do tych wszystkich rurek i kroplówek i zaczynał 
wyglądad dużo lepiej. Ostatecznie, zdecydowała się powiedzied mu prawdę. 

- Nie. Jak się okazuje, tata mieszka w Australii. 

- W Australii? - powtórzył dziadek. 

167 

Potwierdziła i opowiedziała mu wszystko to, czego dowiedziała się od Lou. 

- Biedna Lou! - zawołał dziadek, kiedy skooczyła. - Musi byd bardzo rozczarowana. 

- Jest - potwierdziła Amy cicho. 

- To kiedy wraca do domu? 

- Jak tylko będzie to możliwe. Na lotnisku jest strajk, ale Lou przyleci pierwszym dostępnym lotem. 

- Mam nadzieję, że zdąży na święta - zmartwił się starszy pan. 

- Wiem - odpowiedziała. 

Po południu zabrała z siodlarni uzdy Melodii i Jutrzenki. 

- A teraz bądź grzeczna - powiedziała Jutrzence. Założyła uzdę Melodii i podeszła do klaczki - ku jej 

zdziwienia, mała stała spokojnie. 

- Dobra dziewczynka - pochwaliła ją Amy, zapinając uzdę i przeciągając przez nią lonżę. Pogłaskała łeb 
Jutrzenki - ta popatrzyła na nią przez chwilę, po czym opuściła pysk. 

- Jesteś gotowa? - Treg wszedł do boksu. Potwierdziła, więc wyprowadził Melodię, a Amy 

i Jutrzenka wyszły w ślad za nimi. 

Jutrzenka postawiła uszy, widząc, że znajduje się na zewnątrz i ruszyła przed siebie, wyprzedzając nieco 
Amy. 

- Spokojnie - powstrzymała ją Amy i napięła mięśnie, spodziewając się, że Jutrzenka zareaguje gwałtow- 

168 

nie. Nic takiego jednak się nie stało - ku zaskoczeniu Amy, klaczka posłusznie zwolniła. 

background image

- Dobra dziewczynka - pochwaliła ją, zdziwiona. Przeszli przez podwórze bez żadnego wybryku ze 

strony źrebaka. 

- Super była! - powiedział Treg dziesięd minut później, kiedy już odprowadzili oba konie do stajni. 

- To prawda. Nie rozpychała się, nie uciekała, ani nie próbowała wierzgad. 

- Pewnie jest jeszcze za słaba po chorobie - powiedział. 

Amy przyglądała się klaczce przez chwilę. Nie była pewna, czy Treg ma rację. Byd może sobie to tylko 
wymyśliła, ale miała wrażenie, że Jutrzenka wcale nie chciała już stawiad oporu. Zastanawiała się, czy 
powiedzied o tym Tregowi, ale w koocu postanowiła, że nie. Może i ma rację. Przecież Jutrzenka jeszcze 
nie odzyskała pełni sił po ciężkiej chorobie, nic więc dziwnego, że była spokojniejsza niż zwykle. 

*** 

W ciągu kolejnych kilku dni Jutrzenka wydobrzała, ale nadal zachowywała się poprawnie. Silne wiatry 
uniemożliwiały Melodii i jej córce spędzanie czasu na wybiegu, więc Treg i Amy dwa razy dziennie 
wyprowadzali konie na spacer na lonży. Jutrzenka nie wykazywała najmniejszej nawet chęci stawiania 
oporu. Co wię- 

169 

cej - nie tylko się nie buntowała, ale szła ochoczo w ślad za Amy, gdziekolwiek by ta nie ruszyła. 

Zresztą, zmiana w klaczce była widoczna nie tylko na spacerach, ale i w stajni. Jutrzenka nie rżała co 
prawda na powitanie Amy, tak jak to robiła Melodia, ale wypełniała posłusznie, bez śladu oporu, 
wszystkie polecenia wydawane przez Amy. 

W piątek, dwa dni przed Bożym Narodzeniem, Amy była już pewna, że przemiana, jaka dokonała się w 
Jutrzence, nie jest tylko jej wymysłem. 

- Jestem przekonana, że jej zachowanie się poprawiło - powiedziała do lYega, kiedy po jednym ze 
spacerów wprowadzali Melodię i Jutrzenkę do boksu. - Zobacz - dodała, po czym zatrzymała klaczkę 
lonżą, a potem zaczęła przyciskad dłoo do jej grzbietu i zadu, zachęcając źrebaka do zrobienia kroku w 
przód, a potem w bok i do tyłu. Jutrzenka nawet nie mrugnęła okiem, wykonując wszystkie polecenia, 
reagując ze spokojem na najlżejszy nawet dotyk dłoni Amy. - Przed chorobą nigdy by tak nie zrobiła - 
powiedziała dziewczyna i poklepała Jutrzenkę. 

- Masz rację - przyznał Treg. - Zmieniła się. 

- Jak myślisz, dlaczego? 

- Pewnie przez tego wirusa. Była zbyt słaba, żeby walczyd czy uciekad, więc musiała przyzwyczaid się do 
ciebie. A ponieważ pomogłaś jej, uzależniła się od ciebie, obdarzyła cię szacunkiem i zaufaniem - 
powiedział i uśmiechnął się. - Nigdy nie życzę żadnemu 

background image

170 

koniowi choroby, ale w tym przypadku, wyszło nam to na dobre. 

Amy przypomniała sobie nagle pewną scenkę: była noc, a ona masowała źrebaka tuż po tym, jak opadła 
na słomę ze szlochem. Obserwowała, jak ustępuje powoli niechęd w oczach Jutrzenki, pamiętała także 
uczucie błogiego spokoju, jaki ogarnął ją w tamtą noc. Kto wie, może to właśnie wtedy dokonała się 
przemiana w klaczce? Zresztą, nieważne kiedy - najistotniejsze, że Jutrzenka z własnej woli zaczęła ich 
szanowad i im ufad. 

- Masz jakieś wiadomości od Lou? - zapytał Treg, kiedy wyszli ze stajni. 

- Dzwoniła wczoraj wieczorem, ale strajk nadal trwa 

- odpowiedziała i przełknęła ciężko ślinę. - Wygląda na to, że święta spędzę sama z Marnie. 

- Wiesz co? - Treg spojrzał na nią ze współczuciem. 

- To może ja przyjadę do was i spędzimy chociaż jeden dzieo razem. 

Amy uśmiechnęła się, ale pokręciła przecząco głową. 

- Dziękuję ci, Treg, ale twoja rodzina na pewno wolałaby mied ciebie w domu. I tak spędzasz tu mnóstwo 
czasu. 

- Mnie to nie przeszkadza - powiedział cicho. Amy przypomniała sobie nagle jego urodziny. 

- Poradzimy sobie z Marnie - powiedziała szybko, czując, jak oblewa się rumieocem. 

W tej samej chwili zadzwonił telefon. 

- Odbiorę - powiedziała z ulgą. 

171 

- Pobiegła do domu i chwyciła za słuchawkę. 

- Halo - powiedziała. - Tu Heartland. 

- Cześd, Amy, to ja. 

- Dziadek! - zawołała zaskoczona. Nagle coś ją zaniepokoiło. - Coś się stało? - zapytała. - Wszystko 
dobrze, powiedz, że tak! 

- Oczywiście, że wszystko dobrze. Co więcej - Amy była pewna, że dziadek się uśmiecha - nawet bardzo 
dobrze. 

- To znaczy? 

background image

- Lekarze powiedzieli, że mogę iśd do domu. A więc, Amy, wracam na święta! 

Rozdział 13 

zimy nie mogła uwierzyd w to, co właśnie usłyszała. 

- To cudownie! - wyjąkała. 

- Prawda? - dziadek był chyba równie zachwycony, jak jego wnuczka. - Musiałem tylko obiecad, że nie 
będę się przemęczad, ale najważniejsze, że będziemy razem. 

- Kiedy możemy po ciebie przyjechad? 

- W każdej chwili. 

- Już się nie mogę doczekad, kiedy powiem Marnie! 

- zawołała. W tej samej chwili zauważyła, że dziewczyna podjeżdża samochodem pod dom. - To ja już 
pójdę 

- rzuciła do słuchawki. Chciała natychmiast podzielid się z Marnie radosną nowiną. - Przyjedziemy po 
ciebie mniej więcej za godzinę. 

Odłożyła słuchawkę i wybiegła z kuchni. 

- To wspaniała wiadomośd! - rozpromieniła się Marnie na wieśd o tym, co zapowiedział dziadek. 
Uściskała mocno Amy. 

173 

- Co się dzieje? - Ben zakręcił kurek z wodą i przybiegł do nich. - Lou udało się zarezerwowad lot? 

- Nie, ale dziadka wypisują ze szpitala! 

- Super! - zawołał. - Więc jednak nie będziecie same na święta! 

- Nie - odpowiedziała Amy z radością. 

- A już chciałem wam zaproponowad, że z wami zostanę - uśmiechnął się. 

- Ty też? - zaśmiała się. 

- Że co? - nie zrozumiał. 

- Nic - powiedziała i uściskała go. - Ale ty i Treg jesteście najwspanialszymi kumplami pod słoocem! 

Wkrótce wyruszyły do szpitala, zabierając samochód dziadka, który byl przestronniejszy. Gdy zajechały 
na miejsce, dziadek już czekał, spakowany. 

background image

- Niech pan uważa na siebie, panie Bartlett - przypomniała doktor Marshall. - I proszę nie zapominad o 
antybiotykach. 

- Nie zapomnę - uśmiechnął się dziadek. - Dziękuję za wszystko, pani doktor. 

- Nie ma za co - odpowiedziała z uśmiechem. -Spotykamy się zaraz po świętach na badaniu kontrolnym. 

- Aż mi się nie chce wierzyd, że wracasz do domu, dziadku - powiedziała Amy w drodze do samochodu. 

- Mnie też trudno w to uwierzyd - uśmiechnął się. -A jutro wigilia! 

174 

- Obawiam się, że nie miałyśmy nastroju na przygotowania świąteczne. Nie ma żadnych dekoracji ani nic. 

- Zajmiemy się tym - powiedział. 

- Dziadku! Chyba nie słuchałeś, co mówi lekarka! Nie wolno ci się przemęczad! - zaprotestowała Amy. 

- Aleja wcale nie zamierzam - powiedział i zakaszlał lekko. - Co nie oznacza, że nie mogę trochę wami 
porządzid. 

W drodze do domu kazał im się zatrzymad w mieście i kupid największą choinkę, jaką tylko uda im się 
znaleźd. 

- Dobrze, że zabrałyśmy wasz samochód - powiedziała Marnie, kiedy męczyły się z przywiązaniem 
drzewka na dachu auta. 

- Nie ma Bożego Narodzenia bez choinki - powiedział dziadek. 

Jak się okazało, nie tylko oni zaczęli myśled o przygotowaniach świątecznych - w czasie ich nieobecności 
Treg i Ben znaleźli stare ozdoby choinkowe, które dziadek trzymał w piwnicy i zabrali się za dekorowanie 
podwórza i domu. Kiedy przyjechali, wokół dachu stajni wisiały migoczące światełka, a kuchnia, 
siodlarnia i wejście do domu zostały ozdobione zielonymi girlandami. 

- Pięknie! - zawołała Amy, wyskakując z samochodu. 

- Witamy w domu - powiedział Treg i podał dziadkowi rękę. - Dobrze, że jesteś. 

- Tak - dziadek rozejrzał się dookoła z uśmiechem zadowolenia. - Ja też się bardzo cieszę. 

175 

Kiedy dziadek wrócił do Heartlandu, dom znowu za-tętnił życiem. Wieczorem nadzorował pracę Marnie i 
Amy przy ubieraniu choinki i układaniu kartek z życzeniami. Amy próbowała dodzwonid się do siostry, 
żeby jej powiedzied, że dziadek jest już w domu, ale w hotelu powiedziano jej, że pani Fleming zwolniła 
kilka godzin wcześniej pokój. Amy nie zmartwiła się tym faktem - wiedziała, że Lou miała zamiar 
zatrzymad się u swoim dobrych znajomych, jeśli nie uda się jej złapad żadnego samolotu. 

background image

Wieczorem zadzwonił telefon, Amy rzuciła się do słuchawki, myśląc, że to Lou, ale to była Soraya. 

- Masz jakieś wieści od Lou? - zapytała. 

- Nie, ale dziadek jest w domu. Wypisali go wcześniej ze szpitala. 

- To wspaniale! - zawołała Soraya. 

- Pewnie. Tylko chciałabym, żeby i Lou tu była -westchnęła Amy i zmieniła temat. - To jak, przyjdziesz 
jutro? W przeddzieo świąt Soraya przychodziła, żeby pomóc przy koniach, a po południu, kiedy wszystko 
było już zrobione, wybierały się zawsze na długą przejażdżkę konną. 

- Oczywiście. Będę po dziewiątej. 

- Świetnie - odpowiedziała zadowolona Amy. -W takim razie, do zobaczenia. 

Amy obudziła się następnego dnia rano i od razu wyczuła jakąś zmianę w powietrzu. Wstała i podeszła 
do okna. W nocy znowu spadł śnieg i teraz gruba biała 

176 

warstwa pokrywała pola i drzewa, a świat wydawał się spokojny i nieruchomy. Ucichł za to 
przeszywający wiatr, który dmuchał przez ostatni tydzieo. 

Ubrała się i zeszła na dół. Dziadek i Marnie nadal spali, więc wzięła kilka herbatników z puszki na półce w 
kuchni i wyszła na zewnątrz. Przez chwilę stała i przyglądała się uśpionemu światu. Jutro święta, 
pomyślała, czując, jak po plecach przebiega jej dreszcz podekscytowania. 

Godzinę później przyjechali Treg i Ben, więc całą trójką zabrali się do pracy. Właśnie sprzątali boksy, 
kiedy przyszła Marnie i przyniosła im kawę i herbatniki. 

- Zrobię dla wszystkich ogromne drugie śniadanie -oznajmiła, podając im kubki. - Tylko w ten sposób 
będę miała pewnośd, że dziadek się za to nie zabierze -dodała z uśmiechem. 

- Dzięki - powiedziała Amy z wdzięcznością i zaczęła dmuchad na swoją gorącą kawę. 

- Nie ma za co - odpowiedziała Marnie. - Zawołam was koło dziesiątej. 

Amy nałożyła grabiami na taczkę ostatnią kępę brudnej słomy z boksu Jake'a. Jak dobrze, że dziadek 
wyszedł ze szpitala na święta. Gdyby tylko Lou też już przyjechała, wtedy wszystko byłoby idealnie, 
pomyślała. 

Zdążyła opróżnid taczkę, kiedy usłyszała warkot samochodu. Pobiegła szybko przez podwórze, myśląc, że 
to Soraya, ale to był Scott. 

177 

background image

- Cześd - przywitał się, wysiadając z auta. - Nic nie mam dzisiaj rano do roboty, więc pomyślałem sobie, 
że wpadnę, może się do czegoś przydam. 

- Dziękuję - Amy była wzruszona tym gestem. 

- A jak się czuje dziadek? 

- Lepiej -jest w domu - dodała, bo nagle zdała sobie sprawę z tego, że Scott nie słyszał jeszcze nowiny. -
Wrócił wczoraj po południu. 

- To wspaniale! - zawołał Scott. - Myślisz, że mogę wejśd i się przywitad? 

- Myślę, że tak - powiedziała, przypominając sobie, jak dziadek dyrygował nimi przez cały poprzedni 
wieczór. - Czuje się na tyle dobrze, że na pewno chętnie cię zobaczy. 

Scott wszedł do domu, a Amy zabrała się za sprzątanie boksu Figara. Wkrótce przyjechała Soraya - 
wyskoczyła z samochodu, zanim jej mama na dobre się zatrzymała. 

- Cześd! - rzuciła się ściskad Amy. - I jak tam? 

- Świetnie - powiedziała Amy i poczuła, że tak właśnie jest. 

Z pomocą Sorai i Scotta sprzątanie pozostałych bok-sów poszło błyskawicznie. Amy kooczyła właśnie 
wygarniad brudną słomę z posłania Cyganki, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że ciemne chmury 
rozstąpiły się nieco, a pomiędzy nimi ukazało się niebieskie niebo. 

Weszła do sąsiedniego boksu, gdzie Treg czyścił Jake'a. 

178 

- Myślisz, że jest na tyle ciepło, że moglibyśmy na chwilę wypuścid na wybieg Melodię z Jutrzenką? - 
zapytała. 

- Tak, zdecydowanie - odpowiedział, wyglądając na zewnątrz. - Pomogę ci. 

- Dzięki - odpowiedziała z wdzięcznością. Wyprowadziła klacz i źrebaka ze stajni i przeprowadziła je przez 
zaśnieżone podwórze na znajdujący się obok domu wybieg. Jutrzenka rozejrzała się z ciekawością, a jej 
nozdrza drżały, gdy wdychała świeże, mroźne powietrze. Pomimo podekscytowania możliwością pobytu 
na zewnątrz, szła jednak posłusznie u boku Amy. 

- Naprawdę jest dużo grzeczniejsza! - powiedział Treg. 

- Tak - Amy nie kryła radości. - To prawda. Podeszli do bramy i odpięli lonże, Jutrzenka prych- 

nęła głośno i pobiegła po zaśnieżonym trawniku. 

Zatrzymała się na środku wybiegu z podniesionym łbem i tak wysoko postawionymi uszami, że ich 
koniuszki niemal się dotykały. Stała tak przez chwilę, nieruchomo niczym posąg, widad było, że napięła 

background image

wszystkie mięśnie. A potem - nagle - zarzuciła łbem, zarżała z przekorą i ruszyła do przodu, tylko jej 
kasztanowa sierśd lśniła na tle białego śniegu, a tylne kopyta wzbijały tuman płatków śniegowych. 

Amy czuła się bardzo szczęśliwa. Jutrzenka zaakceptowała ograniczenia w postaci uzdy i lonży, a 
jednocześnie nie straciła nic ze swojego temperamentu. Nadal była pełna energii, dumna i niezależna. 

179 

Klaczka zawróciła i pocwałowała do wejścia. Amy sądziła, że zatrzyma się przy Melodii, by napid się 
mleka, ale ona zwolniła, minęła swoją matkę i zatrzymała się przy Amy, patrząc jej w oczy. 

Amy nie była pewna, co powinna zrobid. Bardzo wolnym krokiem weszła na wybieg i wyciągnęła rękę. 

- Chodź, mała - powiedziała cicho. 

Jutrzenka zawahała się, a potem zarżała prawie bezgłośnie i podeszła do Amy. Wyciągnęła szyję i trąciła 
pyskiem odwróconą dłoo dziewczyny, potem podniosła swój mały łebek na wysokośd jej twarzy i 
wypuściła powietrze z chrap, a w jej oczach widad było przywiązanie i zaufanie. 

Amy poczuła radośd i triumf. Oto koniec oporu Jutrzenki. W tej samej chwili zapomniała o swojej 
frustracji i bezsennych nocach, spędzonych na rozmyślaniu o niepokornej klaczce. Wdychając słodki 
zapach oddechu źrebaka, pocałowała go w nos. 

- Jutrzenka - szepnęła - moja Jutrzenka. 

Magię chwili przerwał dźwięk otwieranych drzwi kuchennych i głos Marnie wołających wszystkich na 
drugie śniadanie. 

Jutrzenka odskoczyła do tyłu. 

Amy odwróciła się i spotkała wzrok Trega. 

- Udało ci się, Amy - powiedział cicho. - Zdobyłaś jej zaufanie. 

Amy aż pokraśniała z dumy. 

180 

- Razem to zrobiliśmy - powiedziała. Była pewna, że bez TYega nigdy by sobie nie poradziła. 

Uśmiechnął się w odpowiedzi i poszli razem do domu. 

Na stole kuchennym piętrzyły się potrawy - talerze kruchego bekonu, smażone kiełbaski, jajecznica, dwie 
ogromne misy sałatki ze świeżych owoców, jeszcze gorące naleśniki z jagodami, dwa dzbanki syropu 
klonowego oraz góra świeżo upieczonych babeczek i drożdżówek z cynamonem. 

- Siadajcie - zaprosiła Marnie, kiedy zdjęli buty. 

background image

- Nieźle! - zawołał Ben, rozglądając się dookoła. -Ale uczta. 

- Kto chce kawy? - zapytał dziadek, siedzący u szczytu stołu. 

- Ja się tym zajmę - powiedział Scott i wziął dzbanek. - Ty tylko siedź i się relaksuj. 

Zaczęli zajmowad miejsca, rozmawiając i śmiejąc się. 

- Niesamowita uczta, Marnie - powiedziała Amy, niosąc talerze. 

- Dziękuję, ale to zasługa dziadka, dawał mi dokładne instrukcje z fotela. 

Amy położyła talerze na stole. 

- Częstujcie się - powiedziała. 

Ledwie usiadła pomiędzy Tregiem i Sorayą, kiedy nagle otworzyły się drzwi do kuchni. Amy zerwała się 
na równe nogi. 

- Lou! - krzyknęła. 

181 

W kuchni zapanowała cisza. W progu stanęła Lou -miała zmierzwione włosy i zmęczoną twarz. 
Rozglądała się ze zdumieniem po zatłoczonej kuchni. 

- Co... co tu się dzieje? - wyjąkała. Nagle jej wzrok padł na dziadka. - Dziadek?! Jesteś w domu! 

Upuściła torbę i rzuciła się w jego stronę. Wstał jej na powitanie. 

- Lou, jak dobrze, że wróciłaś! Nie spodziewaliśmy się, że uda ci się tak szybko. 

- Okazało się, że strajk został nagle przerwany i podstawiono samolot. Nie miałam już czasu zadzwonid, 
musiałam szybko wsiadad do samolotu, żeby wrócid do domu. Ale, co z tobą, dziadku? - zapytała, 
odsuwając się od niego. - Myślałam, że nadal jesteś w szpitalu. 

- Wypisali mnie wczoraj - powiedział. 

- Ze ścisłym zaleceniem, że ma się nie przemęczad - przerwała Amy z uśmiechem. 

- Tak się o was martwiłam - powiedziała Lou. - To był głupi pomysł, żeby was tu zostawid samych przy 
chorobie dziadka. Nie wiem, co mnie opętało. 

- Przecież to ja kazałem ci jechad - powiedział dziadek i chwycił ją za rękę. 

- Tylko dlatego, że wiedziałeś, jakie to dla mnie ważne - powiedziała ze smutkiem. - Wydawało mi się, że 
pragnę jechad, ale kiedy znalazłam się tak daleko od domu i nie mogłam wrócid - to był koszmar - 
westchnęła. - Byłam zaślepiona ideą odszukania taty... Przepraszam. Wybaczcie mi... 

background image

182 

- Nie ma czego wybaczad - uśmiechnął się dziadek. 

- Ależ jest - nalegała. - Byłam okropną egoistką -dodała i zwróciła się do swojej siostry. - Powinnam była 
byd tu z tobą, kiedy dziadek leżał w szpitalu, a nie lecied do Londynu. Przepraszam cię, Amy. Musiało ci 
byd bardzo ciężko. 

- To już nie ma znaczenia - powiedziała Amy i uściskała Lou. - Cieszę się, że wróciłaś. 

- Nawet nie wiecie, jak ja się cieszę z tego, że już jestem w domu. W Anglii uświadomiłam sobie kilka 
spraw... - powiedziała i przerwała na chwilę. - Nie mogę tak w nieskooczonośd czekad na tatę - wiem, że 
to błąd. Wkrótce się przecież spotkamy, a ja mam tu ważniejsze rzeczy - dodała i uśmiechnęła się do 
Scotta. -Teraz tu jest mój dom. 

- Mówisz to szczerze, Lou? - Scott podniósł się z miejsca. 

- Tak - powiedziała i podeszła do niego. - Szczerze - dodała i chwyciła go za ręce, nie spuszczając z niego 
wzroku. - Scott, przepraszam za to, jak cię potraktowałam - byłam niemiła i nawet nie mam nic na swoją 
obronę. Czasem bywam taka uparta, ale wiesz przecież, że ja... 

Scott nie pozwolił jej dłużej przepraszad, bo objął ją mocno i przytulił do siebie. 

- Nieważne, Lou, wiem, że nie chciałaś... Bardzo mi ciebie brakowało - szepnął jej we włosy. 

183 

- Ja też za tobą tęskniłam - powiedziała, śmiejąc się przez łzy. - Wszystkim wam to jakoś zrekompensuję, 
obiecuję. 

Amy opadła na krzesło, czując, że trzęsą jej się nogi. Teraz już wszyscy byli w domu na Gwiazdkę. 

W tym samym momencie zadzwonił telefon. Marnie podeszła do aparatu. 

- Halo, Heartland - powiedziała do słuchawki. Po chwili spojrzała na Lou, marszcząc brwi. 

- Lou, to do ciebie - powiedziała, a uwadze Amy nie uszła dziwna zmiana w jej głosie. 

- Powiedz, że później oddzwonię - odpowiedziała Lou, odwracając się z uścisku Scotta. 

- Ale... to rozmowa międzynarodowa - powiedziała Marnie. - Z... z Australii. 

- Z Australii - szepnęła Lou, nagle pobladła. 

- To twój ojciec. 

- Przecież nie musisz z nim rozmawiad - wtrąciła szybko Amy. - Możesz... 

Ale Lou oderwała się już od Scotta i przejęła telefon. 

background image

- Halo - powiedziała do słuchawki, ochrypniętym głosem. - Tata? 

Odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni, zamykając za sobą drzwi. 

Nikt z obecnych się nie odezwał. Amy spojrzała na dziadka - widziała, że czeka w napięciu. 

Po pięciu minutach otworzyły się drzwi i Lou weszła do kuchni. Amy spojrzała na twarz siostry - Lou była 

184 

jeszcze bledsza niż przedtem, a w jej niebieskich oczach widad było bezbrzeżne zdumienie. 

- Chce... chce rozmawiad z tobą - powiedziała drżącym głosem i podała Amy słuchawkę. 

Amy pokręciła gwałtownie głową, ale Lou włożyła jej telefon do ręki, a sama odeszła kilka kroków w 
kierunku zlewu. Przez chwilę Amy nie wiedziała, co ma zrobid. Potem podniosła słuchawkę bardzo 
powolnym ruchem i przyłożyła do ucha. 

- Halo? - szepnęła, odwracając się tyłem do stołu. 

- Cześd, Amy - po drugiej stronie słuchawki rozległ się głos z charakterystycznym brytyjskim akcentem. W 
pierwszej chwili zabrzmiał zupełnie obco, ale wkrótce poruszył jakieś dalekie wspomnienie 
przechowywane w zakamarkach pamięci. Amy chciała coś powiedzied, ale nie była w stanie wydobyd z 
siebie ani słowa. 

- Pewnie niezbyt dobrze mnie pamiętasz. 

- Nie - powiedziała, czując jak łomocze jej serce, 

- Ale ja pamiętam ciebie - powiedział ciepło jej ojciec. - Noszę w portfelu wasze zdjęcie - ty i Lou na plaży. 
Nigdy się z nim nie rozstaję. 

Amy nie miała pojęcia, co powinna powiedzied. Przez dwanaście lat ojciec był nieobecny w jej życiu i oto 
nagle rozmawia z nim przez telefon. 

- Przepraszam, że dzwonię tak z zaskoczenia - powiedział tata, który musiał wyczud niezręcznośd sytuacji. 
- Wolałbym spotkad się z wami osobiście po tylu latach, ale kiedy dowiedziałem się od Carterów, że Lou 

185 

przyleciała do Anglii specjalnie po to, żeby mnie odnaleźd, wiedziałem, że muszę zadzwonid z Australii i 
wytłumaczyd się. 

Amy nadal milczała. 

- Mieszkam tu na dużej farmie - kontynuował ojciec - i hoduję konie. Lou pisała, że konie cię fascynują, z 
pewnością by ci się tu podobało. 

background image

Amy nie odezwała się. Nagle usłyszała w tle głos płaczącego niemowlęcia. 

- To dziecko? - zapytała. 

- Tak - potwierdził ojciec i zamilkł na moment. -Moja żona urodziła tydzieo temu córeczkę. 

Świat zatrzymał się na kilka sekund dla Amy. Żona? Córeczka? Spojrzała na Lou i od razu zrozumiała, skąd 
wzięło się zszokowane spojrzenie siostry. 

- Właśnie mówiłem Lou, że to dlatego mogę się z wami zobaczyd dopiero w lutym - wyjaśnił ojciec. -
Teraz jestem tutaj potrzebny. To jest też powód, dla którego nie mówiłem wam o tym, że mieszkam w 
Australii. Wolałem przekazad wam osobiście wiadomośd o tym, że ożeniłem się powtórnie i że macie 
przyrodnią siostrę. 

- Rozumiem - szepnęła Amy i znowu zapadła cisza. Przerwał ją w koocu ojciec. 

- Wiesz co, dam wam trochę czasu na oswojenie się z tym, co powiedziałem. Mam wam dużo więcej do 
powiedzenia, ale to może poczekad. Zadzwonię po świętach, jeśli nie macie nic przeciwko temu. A teraz, 
chciał- 

bym życzyd ci wszystkiego najlepszego, Amy. I już nie mogę się doczekad, kiedy się zobaczymy. 

- T-tak - wyjąkała. - Cześd, tato. 

Kiedy odłożyła słuchawkę, napotkała wzrok siostry. Po policzkach Lou płynęły łzy. 

- Co powiedział wasz ojciec? - niepokoił się dziadek. Amy odwróciła się, czując, że kręci jej się w głowie. 

- Że się ożenił i że ma córeczkę - odpowiedziała. Jej słowa zaskoczyły wszystkich obecnych. 

- Córeczkę! - powtórzył dziadek. Wstał od stołu, nagle pobladły. - Lou... 

- Nic mi nie jest - przerwała mu. Podniosła wzrok i otarła łzy. - Ja... ja się cieszę, że tata znalazł w koocu 
szczęście w życiu - dodała. Oczy nadal jej błyszczały od łez, ale uśmiechnęła się i wzięła głęboki oddech. -
Nie wiem, jak wy, ale ja umieram z głodu. Mogę jedno jajko? 

Potrawy zostały błyskawicznie podgrzane i wkrótce wszyscy siedzieli przy stole, podawali sobie półmiski i 
nakładali jedzenie na talerze. Amy przypomniała sobie wszystko to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 
sześciu miesięcy - tyle smutku, bólu, tyle wylanych łez. 

A jednak nie wszystko było takie do kooca złe, pomyślała, patrząc jak Ben, Marnie i Soraya zaśmiewają 
się razem z czegoś. Zdobyła nowych przyjaciół, wzmocniły się stare więzi. Nie tylko przyjacielskie, 
pomyślała i spojrzała na Lou. Przez większośd jej życia Lou by- 

187 

ła niemal obca, jednak ostatnie pól roku przyniosło wielką siostrzaną więź - teraz nie tylko się kochały, 
ale także rozumiały i były sobie wzajemnie potrzebne. 

background image

Kiedy Amy skooczyła jeśd, poczuła, że Treg trąca ją w ramię. 

- Powinniśmy chyba wprowadzid Jutrzenkę i Melodię do stajni, żeby mała znowu się nie przeziębiła - 
usłyszała. 

Skinęła głową i wstała od stołu. 

- Chyba nie wracacie jeszcze do pracy? - zaniepokoiła się Lou. - Właśnie chciałam zrobid kawę. 

- Zaraz wrócimy - uśmiechnęła się Amy. - Tylko odstawimy Melodię i Jutrzenkę do boksu. 

Ubrali się z Tregiem i wyszli z ciepłego domu na mroźne powietrze. Po gwarze panującym w kuchni, 
podwórze powitało ich błogą ciszą. Tylko od czasu do czasu słychad było parskanie któregoś z koni. 

- Zobacz - powiedział Treg i pokazał ręką w kierunku wybiegu. 

Amy uśmiechnęła się. Melodia i Jutrzenka stały przy korycie z wodą. Klaczka piła mleko, a jej puszysty 
ogon kiwał się w obie strony, podczas gdy Melodia trącała pyskiem jej zad. Grzbiety obu koni mieniły się 
w promieniach zimowego słooca. 

Amy i Treg zatrzymali się przy wejściu na wybieg. 

- Jaki kojący widok - powiedział Treg. 

Amy skinęła głową na potwierdzenie i oparła się o ogrodzenie. 

188 

- Wszędzie dookoła tak cicho - szepnęła. 

- Chociaż raz - powiedział i popatrzył jej w oczy. -To było ciężkie pół roku, Amy. 

- Tak... ale w sumie dobre pół roku - odpowiedziała. - Lou się tutaj przeprowadziła, z dziadkiem jest coraz 
lepiej, Heartland nadal pomaga koniom, a ja wiem, że mam najwspanialszych przyjaciół i najwspanialszą 
rodzinę pod słoocem - powiedziała i spojrzała na Tre-ga. Wiedziała, że ją zrozumie. - Nadal bardzo 
brakuje mi mamy i Pegaza - zawsze będzie mi ich brakowad -ale oni już nie wrócą. Czas iśd do przodu - 
dodała i zamilkła na chwilę, obserwując klacz i źrebaka na wybiegu. Kiedy odezwała się ponownie, 
mówiła dużo ciszej. - Pamiętasz, co mama zawsze mówiła? Ze kiedyś zrozumiem, że oto nadeszły dobre 
chwile? 

Treg przytaknął, więc kontynuowała. 

- Zycie z mamą było wspaniałe - powiedziała powoli. Ale wiem, że muszę sama znaleźd swoje własne 
dobre chwile. Mama... Mama tego właśnie by chciała. 

- Tak - powiedział cicho Treg. - Właśnie tak. Spojrzała mu w oczy. Co ona by bez niego zrobiła 

w ciągu tych ostatnich sześciu miesięcy? 

background image

- Dziękuję ci - powiedziała nieoczekiwanie. 

- Za co? - Treg nie krył zdziwienia. 

- Za to, że tu jesteś. I za to, że mi pomagasz - widziała, że chce się odezwad i zbagatelizowad swoją rolę, 
więc pokręciła głową, nie dopuszczając go do głosu. Chciała mu powiedzied, ile dla niej znaczy. - Gdyby 
nie 

189 

ty, Heartland by nie istniał. Jesteś bardzo ważny dla tego miejsca i... dla mnie. 

- Ty też wiele dla mnie znaczysz, Amy - powiedział ciepło i podszedł bliżej. - Bardzo wiele. 

Amy spojrzała mu w oczy i poczuła nagły ścisk żołądka. 

- Treg? - zapytała, kiedy położył jej ręce na ramionach. 

Ale Treg nie odpowiedział. Popatrzył jej głęboko w oczy, a potem jego usta zbliżyły się do jej warg. 

Nie miała pojęcia, ile trwał pocałunek. Ale kiedy się skooczył, serce waliło jej jak oszalałe. 

- Treg? - wyjąkała. Spojrzał na nią z uśmiechem. 

- Wesołych świąt, Amy. I żeby te dobre chwile nadeszły jak najszybciej. 

Amy popatrzyła na Melodię i Jutrzenkę, a potem przeniosła wzrok na dom. W przystrojonym świątecznie 
oknie kuchennym widziała cienie postaci - wszystkich tych, których kochała najbardziej na świecie. 

- Już nadeszły - powiedziała, odwracając wzrok do Trega. - Naprawdę. 

Otworzyła bramę. Jutrzenka zarżała, a Amy uśmiechnęła się i pomaszerowała w kierunku małej klaczki. 

Zapowiedź części 7. „Blizny przeszłości" 

-  1 reg! Treg! - Amy rzuciła wiadro z paszą i wybiegła ze stajni. - Nie ma prądu! 

W tej samej chwili światło ponownie rozbłysło i rozświetliło całe podwórze. Zatrzymała się w pół kroku i 
cofnęła do stajni, w której nadal słychad było przestraszonego ogiera. Kiedy podeszła bliżej, zauważyła, 
że jego sierśd lśni od potu, nozdrza jarzą się purpurą, a pysk stężał w panicznym strachu. Książę rzucał się 
po całym boksie, a po chwili ponownie stanął dęba. 

Amy dojrzała cienką strużkę krwi, płynącą po przedniej nodze. 

- Spokojnie, Książę, spokojnie! - zawołała, ale ogier nie zwrócił na nią uwagi. 

- On zupełnie stracił kontrolę nad sobą - zawołała przestraszona, kiedy u jej boku zjawił się Treg. - A teraz 
jeszcze przez niego inne konie wpadają w popłoch. 

background image

191 

Odwróciła się i spostrzegła, że do stajni wpada Ben, więc go zawołała. 

- Co się dzieje? - zapytał, podbiegając. 

- Mógłbyś zajrzed do pozostałych koni? Spróbuj je jakoś uspokoid - my w tym czasie zajmiemy się 
Księciem. 

- Jasne - Ben w mig zrozumiał sytuację. 

Amy odwróciła się ponownie w stronę boksu ogiera. 

- Musimy stanąd blisko, najbliżej jak się da - powiedział Treg. - On musi zrozumied, że nie zostawimy go, 
bez względu na to, jak długo będzie się tak zachowywał. Musi nauczyd się nam ufad. 

Pokiwała głową. Tylko tyle mogli dla niego zrobid. Waleczny Książę w dalszym ciągu chodził niespokojnie 
po boksie, a oni przez cały ten czas przemawiali do niego cichym, uspokajającym głosem. 

Po piętnastu minutach zaczęli dostrzegad u niego oznaki wyczerpania. Zwolnił, a wkrótce stanął w 
miejscu, w tyle boksu. Cały się trząsł, widad było białka jego przestraszonych oczu i boki poruszające się 
ciężko przy każdym oddechu. 

- Spróbuję wejśd do środka - powiedziała Amy. 

Ostrożnie odsunęła zasuwę, ale w tej samej chwili koo skoczył gwałtownie do przodu. Pośpiesznie 
zamknęła drzwi. Stali z Tregiem na zewnątrz i czekali, aż Książę znów się nieco uspokoi i przestanie 
krążyd po boksie. Amy szukała w nim jakiejkolwiek oznaki zmiany, ale jedyną różnicą w wyglądzie ogiera 
było jeszcze większe zmęczenie. 

192 

- Lepiej szybko skontaktujmy się ze Scottem - powiedział Treg. - Powinien zobaczyd tę zranioną nogę. 

- Zadzwoo do niego, ja tu zostanę. 

-  Muszę iśd do domu, bo zostawiłem komórkę w kuchni, ale postaram się wrócid jak najszybciej. 

Kiedy wyszedł, Amy przechyliła się nad drzwiami do boksu i zaczęła przyglądad się Księciu. Mimo że stal 
teraz spokojnie, nadal wyglądał na bardzo zestresowanego. A co, jeśli zawsze tak się zachowuje bez 
środków uspokajających? Na myśl, że nie będą w stanie nic zrobid, poczuła gwałtowny skurcz żołądka. 

- Scott utknął na farmie w Garston - powiedział Treg, wchodząc do stajni. - Przyjmuje poród cielaka, 
mówi że to potrwa jeszcze co najmniej dwie godziny. 

- Musimy tutaj zostad przez cały ten czas - stwierdziła Amy. 

- Oczywiście. Lou przyniesie nam tu jakąś kolację. 

background image

Amy powoli wypuściła powietrze. Zdała sobie sprawę z tego, że się trzęsie - panika Księcia udzieliła się 
także jej. 

- Dzięki - rzuciła drżącym głosem. - Gdyby cię tu nie było... 

- Hej - powiedział, podchodząc bliżej i położył jej rękę na ramieniu. - Zawsze tu jestem, przecież wiesz. 

Pokiwała głową z wdzięcznością i odwróciła się. Nie chciała zbyt wiele myśled o tym, co powiedział. W 
każdym razie nie teraz. Jej wzrok powędrował w kierunku 

193 

Walecznego Księcia - pomimo wyczerpania, koo znowu zaczął chodzid niespokojnie po swoim boksie. 

- Dam mu zastrzyk - Domosedan i Torbugesic -powiedział Scott. - To środek uspokajający, który ma 
natychmiastowe działanie. Tylko w ten sposób w ogóle będę mógł się zbliżyd do jego nogi. 

- Dobrze - powiedziała Amy. Nie podobał jej się pomysł ponownego faszerowania Księcia lekami, ale 
wiedziała, że Scott ma rację - innego wyjścia po prostu nie było. - Treg i ja postaramy się go przytrzymad. 

- Mogę wam pomóc? - zaoferowała się Lou. 

- Poradzimy sobie - odparła Amy, po czym razem z Tregiem przytrzymali uzdę, a Scott szybko wbił igłę. 
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zwolnił się oddech Księcia i opadł mu łeb. Scott szybko 
wyczyścił i zdezynfekował ranę, a potem ją dokładnie zabandażował. 

- Zostanę tu z nim - powiedziała Amy, kiedy skooczył zakładad opatrunek. - Przyniosę sobie jakieś koce i 
będę spad w pustym boksie obok. 

- Nie jest to chyba konieczne - powiedział Treg łagodnie. 

- Nie, Amy, wyglądasz na wykooczoną - zaprotestowała Lou. 

- Nie zostawię go. Nie teraz, kiedy przeżył taki szok. Poza tym uważam, że ktoś powinien byd w pobliżu, 
kiedy lek przestanie działad, na wypadek, gdyby znowu zaczął szaled. 

194 

- No, skoro tego chcesz... - Treg nie wyglądał na przekonanego. 

- Oczywiście, że tak. Nie pierwszy raz będę tu nocowad. A ty jedź do domu, ktoś musi byd rano świeży i 
wyspany. 

- No... dobrze - zgodził się niechętnie. 

- Amy trzymaj przy sobie komórkę - zaniepokoiła się Lou. - Przynajmniej będziesz mogła zadzwonid do 
kogoś z nas, jeśli zajdzie potrzeba. 

background image

- No właśnie. Do mnie możesz dzwonid o każdej porze - powiedział Scott. - A teraz muszę już jechad. 

Tej nocy Amy kiepsko spała. Co prawda, Książę nie wpadł już więcej w szał, ale nad ranem obudził ją 
stukot jego kopyt - znowu zaczął krążyd po swoim boksie. O świcie wstała, by do niego zajrzed. Wyglądał 
okropnie - łeb miał nisko zwieszony, nie tknął jedzenia i widad było, że uciekła z niego cała energia. 

- Hej - powiedziała cicho i wyciągnęła rękę, żeby mógł ją powąchad. Odsunął się od niej, więc przybliżyła 
się. Zareagował natychmiast: przestraszony podniósł gwałtownie łeb i rzucił się do tyłu. 

Stała przez chwilę nieruchomo, po czym spróbowała zrobid kolejny krok w jego stronę. Tym razem 
położył po sobie uszy i skoczył na nią z zębami. Wycofała się pospiesznie i z poczuciem frustracji wyszła z 
boksu. Widziała, że nie spuszcza z niej oczu, prychając przy tym nerwowo. Po kilku minutach wróciła do 
sąsiedniego 

195 

boksu i położyła się z powrotem z głową ciężką od niewyspania i z poczuciem bezsilności. 

O siódmej w stajni pojawiła się Lou z kubkiem gorącej czekolady. 

- Spałaś? - zapytała z troską w głosie. 

- Trochę. Niewiele - przyznała i wzięła łyk ciepłego napoju. - Zrobiło się zimno, a poza tym Książę ciągle 
mnie budził. 

Chwilę później usłyszała trzask drzwiczek od samochodu Trega. Pierwsze kroki skierował do stajni. 

- I jak? - zapytał. 

- Okej - uśmiechnęła się blado. - Ale Książę jest nadal zestresowany. Praktycznie w ogóle nie odpoczywał 
w nocy, no i nie pozwala mi się do siebie zbliżyd. 

- Ty chyba też miałaś ciężką noc - powiedział, patrząc na nią ze współczuciem. 

Wzruszyła ramionami. 

Lauren Brooke Powroty 

Dla Amy Heartland jest domem.Od dziecka obserwowała, jak jej mama przywraca ufnośd i nadzieję 
koniom, które jeszcze nie tak dawno były niebezpieczne i przestraszone. Amy odziedziczyła po mamie 
talent - umiejętnośd słuchania koni i rozumienia ich potrzeb. Tragiczny wypadek burzy spokojne życie 
Amy. Teraz musi się trzymad tego, czego nauczyła ją mama - wiary, że w Heartlan-dzie mogą zdarzad się 
cuda. 

Lauren Brooke Po burzy 

Amy nie widziała Spartana od czasu wypadku - burzowego popołudnia, które na zawsze zmieniło jej 
życie. Teraz Spartan pojawił się w Heartlandzie. To już nie jest ten sam koo, teraz przepełnia go 

background image

wściekłośd i gniew skierowany ku Amy. Tymczasem dziewczyna nie wyleczyła się jeszcze z własnych ran i 
jest chyba ostatnią osobą, która mogłaby pomóc Spartanowi. Ale kto wie, czy nie jedyną... 

Lauren Brooke Własna droga 

Pegaz jest wszystkim, co pozostało Amy z przeszłości. Niestety, z dnia na dzieo koo czuje się coraz gorzej. 
Amy próbuje opiekowad się nim i równocześnie doglądad całego Heartlandu. Stara się postępowad tak, 
jak nauczyła ją mama. Podążanie śladem mamy wymaga od dziewczyny wiele odwagi, ale to jedyny 
sposób, żeby znaleźd własną drogę. 

Lauren Brooke Trudne decyzje 

Amy wie, jak bardzo ważny dla Heartlandu - i dla niej samej - jest Treg. To jedyna osoba, która rozumie 
prawdziwy sens Heartlandu, która poświęca się ratowaniu i leczeniu koni w takim samym stopniu jak i 
ona. Jednak kiedy do Heartlandu przyjeżdża nowy pomocnik, Ben, relacje pomiędzy Amy i Tregiem 
zostają zachwiane. A gdy Amy zda sobie sprawę, że odtrąciła Trega, on mógł już postanowid o tym, że 
odejdzie z Heartlandu na zawsze. 

Lauren Brooke Co ma byd, to będzie 

Kiedy Amy dowiaduje się, że jej siostra, Lou, próbuje skontaktowad się z dawno niewidzianym ojcem, nie 
wie sama, co o tym wszystkim myśled. 

Nie pragnie wcale, by ojciec stal się znowu częścią jej życia. By zapomnied o tej sprawie, Amy skupia całą 
swoją uwagę na nowym koniu, ciężarnej klaczy Melodii. Jednak kiedy pojawiają się komplikacje w 
związku z narodzinami małego źrebaka, potrzeba niemalże cudu, by Amy zdała sobie sprawę, że sensem 
życia nie jest ból, który odczuwaliśmy w przeszłości, lecz nadzieja, jaką wiążemy z przyszłością.