background image

Dailey Janet

.

Ślepa na miłość

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przenikliwe krzyki mew rozbrzmiewały w rześkim powietrzu. Wiejący 

znad Pacyfiku wiatr obracał łodzie stojące przy nabrzeżu.

Błękitny continental zaparkował przed portem jachtowym. Za kierownicą 

siedziała   oszałamiająco   piękna,   trzydziestoparoletnia   kobieta   o   płomiennie 

rudych włosach.

Zgasiła   silnik,   położyła   dłoń   na   klamce   i   dopiero   wtedy   spojrzała   na 

pasażerkę swoimi urzekającymi, zielonymi oczami.

- Jest raczej chłodno, Sabrino. Chyba powinnaś poczekać tutaj, podczas 

gdy ja sprawdzę, czy twój ojciec już wrócił - brzmiało to jak stwierdzenie, nie 

jak propozycja.

Sabrina otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała dość traktowania jej 

jak kaleki. Nagle zrozumiała, że Debora wcale nie myśli o jej zdrowiu, tylko 

chce trochę pobyć sam na sam z Jej Ojcem.

- Jak sobie życzysz - zgodziła się niechętnie i zacisnęła dłoń na ciemnej 

lasce z dębowego drewna.

Odprężyła się nieco, gdy tamta odeszła. Dziewczyna jej ojca. Miał wiele 

przyjaciółek od czasu śmierci swojej żony, co nastąpiło przed dwudziestu laty. 

Jednak   Debora   nie   była   po   prostu   jedną   z   nich.   Gdyby   przed   ośmioma 

miesiącami Sabrina nie miała wypadku, zielonooka piękność. byłaby już jej 

macochą.

Przed   tamtym   okropnym   zdarzeniem   Sabrina   cieszyła   się,   że   ojciec 

poznał wreszcie kobietę, z którą chce się ożenić. Debora co prawda nie znalazła 

u   niej   pełnej   akceptacji,   lecz   nie   miało   to   znaczenia,   skoro   ojciec   czuł   się 

szczęśliwy.

Ale wtedy Sabrina była zupełnie niezależna. Miała nieduże mieszkanie, 

pracę, a przed sobą całe życie. A teraz.

background image

Dlaczego właśnie ja, pomyślała nie wiadomo który już raz. Stanowczo 

miała zbyt dużo czasu na myślenie. Wiecznie roztrząsała, co by było, gdyby... 

Ale kalectwo okazało się trwałe, co zgodnie powtarzali kolejni specjaliści.

Przez resztę życia pozostanie nie sprawna i tylko cud mógłby to zmienić. 

Poczuła gniew. Czy już zawsze będzie musiała czekać w samochodzie albo 

siedzieć w domu, a ktoś inny w tym czasie zdecyduje, co jest dla niej najlepsze?

Nagle przyszła jej pewna myśl do głowy. A jeżeli Debora chciała się 

spotkać z jej ojcem na osobności tylko po to, by móc bez przeszkód namówić 

go na wysłanie Sabriny na rehabilitację?

Nie chcę tam jechać, nie chcę, nie chcę, buntowała się w myślach. Ale co 

mogę zrobić? Jestem kompletnie zdana na pomoc innych. A jeśli ona właśnie 

teraz przekonuje ojca, a ja tu siedzę i potulnie czekam na rozwój wydarzeń?

Setki razy przemierzała trasę między parkingiem a keją, przy której ojciec 

cumował ich jacht. Jeśli zachowa spokój i środki ostrożności, to nie powinna 

mieć specjalnych kłopotów z dotarciem tam teraz.

Usłyszała   świst   wiatru   i   uniosła   rękę,   by   sprawdzić,   czy   jej   brązowe 

włosy są nadal mocno upięte na czubku głowy.

Czując dreszcz emocji, otworzyła drzwiczki i wysiadła.

Ujęła mocniej laskę i powoli ruszyła w stronę portu. Szło jej łatwiej, niż 

przypuszczała.   Zachęcona   początkowym   sukcesem,   nieświadomie 

przyśpieszyła kroku, co wkrótce okazało się zgubne w skutkach.

Potknęła się o krawężnik i runęła jak długa na chodnik, gubiąc przy tym 

laskę.   Podniecenie   zniknęło   bez   śladu,   czuła   już   tylko   gniew.   Drżącą   ręką 

zaczęła szukać laski, jednak bezskutecznie. - Niech to szlag! - zaklęła, wściekła 

na własną głupotę.

Jeszcze   tylko   tego   brakowało,   żeby   ojciec   ją   teraz   zobaczył.   Od   razu 

przekonałyby go argumenty narzeczonej, że Sabrina potrzebuje profesjonalnej 

opieki. Oparła się na łokciu i próbowała opanować ogarniającą ją panikę.

background image

- Nic się pani nie stało? - W męskim, przyjemnie niskim głosie, brzmiały 

troska i rozbawienie. .

Skierowała   głowę   w   stronę   przechodnia,   czerwieniąc   się   ze   wstydu   i 

upokorzenia. Jej twarz przybrała dumny wyraz.

- Nic mi nie jest. Czy mógłby mi pan podać moją laskę?

- Oczywiście - głos zabrzmiał tym razem poważnie.

- Proszę· Wyciągnęła rękę, lecz jej dłoń pozostała pusta. Ktoś ujął ją pod 

ramiona i podniósł, zanim zdążyła zaprotestować.

Długie   palce   Sabriny   dotknęły·   muskularnego   przedramienia.   Słonawa 

woń morza zmieszała się z korzennym zapachem wody po goleniu. Sabrina 

była wysoka, jednak nieznajomy musiał być zdecydowanie wyższy, gdyż jego 

cie, pły oddech poruszył opadającą jej na czoło grzywkę. Przewieszona przez 

jego ramię laska uderzyła ją w nogę.

- Proszę mnie puścić - powiedziała cierpko i wzięła laskę.

- Rozumiem, że nic panią nie boli, z wyjątkiem zranionej dumy? - zakpił, 

lecz spełnił jej żądanie.

- Dziękuję za pomoc - dodała z wymuszonym uśmiechem. .

Odwróciła   się   i   poczekała   chwilę,   aż   mężczyzna   odejdzie.   Po   chwili 

zrozumiała, że on się nie ruszy, póki nie będzie pewny, iż rzeczywiście nic się 

jej nie stało. Nie życzyła sobie jego pomocy. Zdecydowanie postąpiła krok do 

przodu.

Głośne trąbienie klaksonu i wizg opon rozległy się równocześnie. Ktoś ją 

złapał wpół i odciągnął do tyłu.

- Chce się pani zabić? - W zachrypniętym ze zdenerwowania głosie nie 

było nawet cienia uprzejmości. - Nie widzi pani samochodu, czy co?

- Jakim cudem, skoro jestem ślepa?

Usłyszała,   jak   gwałtownie   wciągnął   powietrze,   po   czym   obrócił   ją 

przodem   do   siebie.   Czuła   na   sobie   jego   palący   wzrok.   Silne   palce 

background image

bezceremonialnie ujęły  ją pod brodę i uniosły jej twarz do góry. Ten jeden 

jedyny raz Sabrina odczuła zadowolenie, że nie widzi. Nie zniosłaby widoku 

współczucia, jaki niewątpliwie malował się na twarzy nieznajomego.

- To czemu, do cholery, od razu pani tego nie mówi? - warknął gniewnie. 

- I czemu nie nosi pani białej laski?

- A niby  dlaczego muszę ją nosić?  I jeszcze może czarne okulary? ~ 

odparowała jadowicie. - A najlepiej, żebym chodziła z miseczką i tabliczką na 

szyi   i   żebrała   o   wsparcie   dla   biednej   niewidomej?   Czemu   mam   być   jak 

napiętnowana? Nie życzę sobie wzbudzać niczyjego zainteresowania i dlatego 

nie mam białej laski.

-  Omal   nie   przypłaciła  pani  tego   życiem  -  odparł   ponurym  głosem.   - 

Gdyby ten kierowca wiedział, że pani go nie widzi, toby panią przepuścił. Jak 

pani nadal będzie się tak głupio zachowywać, to długo pani nie pożyje.

- Nawet pan nie wie, jak upokarzające jest pokazywanie wszem i wobec 

swojego kalectwa.

- Za to wiem, dlaczego odrzuca pani współczucie innych ludzi - zauważył 

uszczypliwie. - Po prostu jest pani zbyt zajęta ciągłym użalaniem się nad sobą. 

- Ze wszystkich najbardziej aroganckich... - I zamiast . kończyć zdanie, 

nagle   wymierzyła   mężczyźnie   policzek.   Trafiła   bezbłędnie,   gdyż   przedtem 

dobrze oceniła jego wzrost. Nie zdążyła nawet opuścić ręki, gdy on jej oddał! 

Uderzył lekko, jednak Sabrina była wstrząśnięta do głębi.

- Jak pan śmiał uderzyć niewidomą? - wysyczała z furią.

-   Wydawało   mi   się,   że   nie   życzy   sobie   pani   żadnego   ulgowego 

traktowania? - zadrwił. - A może jednak liczy pani na specjalne przywileje, gdy 

policzkuje   kogoś?   Zachowuje   się   pani   jak   dziecko,   które   raz   woła,   że   jest 

dorosłe, a kiedy indziej, iż jest jeszcze małe. Obawiam się, że ,trzeba się na coś 

zdecydować, droga pani.

- Pan jest nie do zniesienia! - rzuciła, gdyż nie znalazła innej odpowiedzi i 

background image

odwróciła się tyłem - Nie tak szybko - chwycił ją mocno i zatrzymał. - Jest pani 

nieznośna jak mały bachor. Czy w ogóle zdaje pani sobie sprawę, w jakim 

kierunku teraz idzie?

- Niech mnie pan zostawi! - zażądała stanowczo.

- Doskonale dam sobie radę sama.

Wyczuła, że obojętnie wzruszył ramionami.

- Czy pani się to podoba, czy nie, najpierw się upewnię, że bezpiecznie 

dotarła pani do celu' swojej przechadzki. Będę szedł tuż za panią.

Zrozumiała, iż protesty nie zdadzą się na nic. Wiedziała też, że nie może 

się pokazać w porcie z obcym mężczyzną w charakterze opiekuna. Ojciec by 

pomyślał, iż nie można jej spuścić z oka nawet na pięć minut.

Zacząłby   zadawać   pytania   i   od   razu   by   się   wydało,   że   najpierw   się 

przewróciła,   a   potem   omal   nie   wpadła   pod   samochód.   Nie   mogła   do   tego 

dopuścić.

Zawróciła   w   kierunku,   z   którego   przyszła.   Zamierzała   minąć 

nieznajomego, on jednak zastąpił jej drogę.

- Dokąd pani idzie?

- Do samochodu.

- Co to za samochód?

- Błękitny continental... stoi za pańskimi plecami.

- Kiedy panią zobaczyłem, szła pani w zupełnie inną stronę· Zacisnęła 

zęby.

-Chciałam się udać do portu, żeby spotkać mojego ojca i Deborę. Jednak, 

skoro   upiera   się   pan   przy   pilnowaniu   mnie,   to   wolę   zaczekać   na   nich   w 

samochodzie - wyjaśniła ze zjadliwym uśmiechem.

-   Poszli   pożeglować,   a   panią   zostawili   w   wozie?   -   spytał   tonem 

potępienia.

-  Nie,   ojciec  pływał  sam,   przyjechałyśmy,  żeby  go   zabrać.   Długo  nie 

background image

przychodzili, zamierzałam sprawdzić, co ich zatrzymało.

- Debora to pani siostra?

-   Widzę,   że   szalenie   pana   zajmuje   wtykanie   nosa   w   cudze   sprawy... 

Debora to narzeczona mojego ojca.

Silna   dłoń   ujęła   ją   pod   ramię   i   skierowała   do   samochodu.   Po   chwili 

koniec laski Sabriny uderzył o zderzak.

- Niech pani opisze łódkę ojca. Sprawdzę, czemu ich jeszcze me ma.

- Dziękuję - odmówiła ostro. - I tak uważa, że potrzebuję niańki. Jeśli 

będzie   pan   robił   za   mojego   posłańca,   to   nigdy   go   nie   przekonam,   iż   sama 

potrafię wycierać sobie nosek i robić inne, równie skomplikowane rzeczy...

W jej głosie brzmiało rozdrażnienie. - Czy jeśli dam słowo, że nie ruszę· 

się z samochodu, to zostawi mnie pan wreszcie w spokoju?

- Obawiam się, że pani ojciec i tak się dowie o naszym spotkaniu.

 - A to czemu? - spytała gniewnie.

- Czy ta pani Debora jest przypadkiem ruda?

- Owszem.

-   No   to   właśnie   tu   idą.   Pani   ojciec   patrzy   na   nas   z   wyraźnym 

zaniepokojeniem.

- Proszę, niech pan odejdzie.

- Lepiej nie. Gdybym znajdował się na jego miejscu, to byłbym bardzo 

podejrzliwy, gdyby jakiś obcy kręcił się koło mojej córki, a potem zwiał na mój 

widok - wyjaśnił nieznajomy.

- Nie! - szepnęła rozpaczliwie. Usłyszała szczęk otwieranej i zamykanej 

bramy do portu.

-   Niech   pani   przestanie   mieć   taką   minę,   jakbym   robił   pani   jakieś 

nieprzyzwoite propozycje. Proszę się uśmiechnąć... - W jego ciepłym, niskim 

głosie słychać było przyjazne rozbawienie.

-   Sabrino!   -   Wyczuła,   że   ojciec   jest   trochę   zaniepokojony.   -   Czyżby 

background image

znudziło ci się czekać?

Przywołała na twarz wymuszony uśmiech, wiedząc, że i tak nic się nie 

ukryje przed jego badawczym spojrzeniem.

- Cześć, tatku - starała się, by zabrzmiało to zupełnie swobodnie. - Dobrze 

ci się pływało?

- Jakżeby inaczej? - roześmiał się.

Sabrina nagle zdała sobie sprawę, że tak starała się przekonać obcego, 

żeby   sobie   poszedł,   iż   nawet   nie   pomyślała   o   jakimś   wiarygodnym 

uzasadnieniu jego obecności. Jednak on sam rozwiązał ten problem.

- Domyślam się, że mam przyjemność z ojcem panny Sabriny? Właśnie 

pytała mnie, czy nie widziałem w porcie jachtu o nazwie "Lady Sabrina". Moja 

łódź,   "Fortuna",   cumuje   niedaleko   pańskiej.   Pozwolą   państwo,   że   się 

przedstawię. Bay Cameron.

- Grant Lane - Sabrina usłyszała, że ojciec odetchnął z ulgą.

Bystry facet, pomyślała z uznaniem. W porcie znajdowała się tylko jedna 

"Lady   Sabrina",   Bay   skojarzył   to   błyskawicznie   z   jej   imieniem   i   znalazł 

przekonywającą wymówkę.

Ojciec dotknął lekko jej ramienia, zwróciła więc ku niemu uśmiechniętą 

twarz.

- Chyba się o mnie nie martwiłaś, co?

- O takiego wytrawnego marynarza jak ty? Nigdy w życiu. Mimo że byłeś 

pozbawiony najlepszego pomocnika, jakiego kiedykolwiek miałeś - roześmiała 

się.

- To prawda. - Ton jego głosu sprawił, że pożałowała, iż nie ugryzła się w 

język. Nie zamierzała mu przypominać o tych niezliczonych godzinach, które 

spędzili razem, żeglując po wodach zatoki. Kiedyś. Przed wypadkiem.

- Kobiety zawsze się denerwują, gdy mężczyźni wypływają w morze - 

Bay Cameron przerwał niezręczną ciszę. 

background image

- Taka już nasza kobieca natura - jęknęła zalotnie Debora. - I to właśnie 

ona wam się w nas podoba.

-   To   prawda   -   przytaknął   ojciec.   -   Proszę,   poznajcie   się.   To   moja 

narzeczona, Debora Mosely.

- Bardzo mi miło, panno Mosely, jednak nie będę państwa już dłużej 

zatrzymywał - odparł uprzejmie Bay Cameron.

- Dziękuję, że dotrzymał pan towarzystwa mojej córce - powiedział ze 

szczerą wdzięcznością ojciec.

-   I   ja   też   dziękuję,   panie   Cameron.   -   Sabrina   z   niechęcią   musiała 

przyznać,   że   ten   okropny   człowiek   jednak   nie   wydał   jej.   -   Jestem   panu 

naprawdę zobowiązana.

-   Wiem.   -   Sabrina,   jak   większość   niewidomych,   miała   niezwykle 

wyczulony słuch. Tamci dwoje z pewnością nie zauważyli lekkiej kpiny w jego 

głosie. Oznaczało to, że dawał jej do zrozumienia, iż wie, za co Sabrina mu 

dziękuje.

-   Prawdopodobnie   zobaczymy   się   jeszcze   kiedyś   -   dodał 

niezobowiązująco. - Do widzenia.

Słuchała oddalających się kroków i zastanawiała się, jakim cudem ten 

bezczelny facet umiał zachować się tak elegancko i nie zdradzić prawdy. Na 

pewno zrobił to ze współczucia dla niej. Nie mogło być innej przyczyny, bo 

przecież od razu zauważyła, że charakter ma okropny. Istny tyran.

-   Myślałam,   że   poczekasz   na   nas   w   samochodzie   -   Powiedziała   z 

dezaprobatą Debora, gdy już ruszyli.

- Chciałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.

- Wyszło ci to na dobre, masz takie zaróżowione policzki - zauważył 

ojciec. - Chyba powinnaś robić to częściej.

Nie   miała   pojęcia,   czy   była   to   tylko   zwykła   uwaga,   czy   też   raczej 

wskazówka, że Debora jednak rozmawiała z nim o tym nowym ośrodku dla 

background image

niewidomych, gdzie chciała ją wysłać.

- Czy spotkałaś już przedtem tego mężczyznę? - spytała Debora.

-   Nie.   Czemu   pytasz?   -   Zaniepokojona,   nieświadomie   przybrała 

napastliwy ton.

- Po prostu nigdy .nie miałaś zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi, to 

wszystko.

- Chodzi ci o to, że przed wypadkiem nie miałam takiego zwyczaju - 

sprostowała   może   nieco   zbyt   ostro.   -   I   bynajmniej   nie   dlatego,   że   byłam 

nieśmiała. Nadal zresztą nie jestem. A w dodatku spytałam go tylko o tatę.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Sabrina niepotrzebnie odpowiedziała 

tak zjadliwie, ale czasami nadmierna troskliwość przyszłej macochy działała jej 

na nerwy.

- Jak sądzisz, Grant, czy to jeden z tych znanych Cameronów? - Debora 

przerwała nieprzyjemne milczenie.

-   Nie   przypominam   sobie,   żeby   jacyś   inni   mieli   łodzie   w   porcie 

jachtowym  -   odparł   ojciec.   -   Bez   wątpienia   pochodzi   z   rodziny   założycieli 

naszego miasta.

Nie musiał dalej wyjaśniać, Sabrina doskonale znała ciekawą historię San 

Francisco. Dopóki w nie wybuchła gorączka złota, było zwykłą dziurą, w której 

mało kto się osiedlał. Za to potem okazało się idealnie położonym portem, do 

którego zawijały wszystkie statki wiozące do Kalifornii poszukiwaczy złota. 

Miasto   rozkwitało.   Przyczyniło   się   do   tego   zaledwie   kilka   rodzin,   między 

innymi Cameronowie. Opowiadano żartobliwie, że kiedyś posiadali tu prawie 

wszystko, a teraz zaledwie jedną czwartą.

Nic dziwnego, że to taki arogancki facet, pomyślała .z niechęcią Sabrina. 

Musiała jednak przyznać, że podobał jej się jego głos. Brzmiał niezwykle miło, 

zwłaszcza   wtedy,   gdy   nie   rozkazywał.   Był   to   niski,   bardzo   ciepły   baryton, 

miękki jakby aksamitny. Ciekawe, ile lat mógł mieć jego właściciel?

background image

Sabrina   musiała   teraz   polegać   na   pozostałych   zmysłach,   gdy   chciała 

dowiedzieć się czegoś o wyglądzie spotkanych osób. Szło jej to już całkiem 

nieźle. Postanowiła więc wydedukować o nieznajomym jak najwięcej.

Był wysoki, musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Gdy podnosił ją z 

chodnika, wydawało jej się, że wyczuła szerokie ramiona i dość umięśnioną 

sylwetkę. Żadnego brzuszka, nic z tych rzeczy. Musiał być w bardzo dobrej 

kondycji fizycznej.

Lubił morze, gdyż miał jacht i pachniał wiatrem, widocznie żeglował tego 

dnia, łódka nie była tylko na pokaz.

Czuła też zapach eleganckiej wody, to znaczy, że dba o siebie.

Teraz, gdy już nieco ochłonęła, doszła do wniosku, że jego kpiące uwagi 

świadczyły   nie   tyle   o   złośliwości,   co   o   poczuciu   humoru.   W   dodatku   był 

inteligentny, zdradzał to sposób mówienia i niezwykle zręczne wybrnięcie z 

sytuacji.   Jeżeli   chodzi   o   sprawy   zawodowe,   to   z   pewnością   wykazuje   się 

niezwykłym sprytem oraz przedsiębiorczością i rodzinna fortuna niewątpliwie 

w jego rękach jeszcze się powiększa.

Sabrina   oparła   się   wygodnie,   a   na   jej   pełnych   .ustach   pojawił   się 

triumfalny uśmiech. Proszę, jak dużo udało jej się odkryć na podstawie jednego 

tylko krótkiego spotkania.

Nie wiedziała tylko dwóch rzeczy. Jego wiek mogła określić jedynie w 

dużym przybliżeniu, gdzieś między trzydziestką a pięćdziesiątką. Nie miała też 

pojęcia, jak wygląda jego twarz. Poza tym wiedziała już prawie wszystko i była 

z siebie niezwykle zadowolona.

Jeszcze   jedno   pozostawało   zagadką.   Stan   cywilny.   Nie   pamiętała,   by 

wyczuła dotykiem coś metalowego na dłoni Camerona, lecz przecież mógł być 

jednym z tych mężczyzn, którzy nie noszą obrączki. Nie oznaczało to, że Bay 

Cameron obchodzi ją choćby w najmniejszym stopniu. Po prostu ćwiczyła swój 

zmysł obserwacji i umiejętność wyciągania wniosków. Nic poza tym.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Sabrina   oblizała   palce   z   kremu   waniliowego   i   niezwykle   starannie 

wygładziła nożem powierzchnię ciasta.

Niezależnie   od   tego,   jakie   ciasto   przygotowała,   ojciec   każde   nazywał 

jednym i tym samym słowem, które zresztą sam wymyślił. Palusznik. Sabrina 

nigdy nie była pewna, czy polewa rozłożyła się równo i musiała się upewniać 

dotykiem.   Nic   dziwnego,   że   zostawiała   ślady   palców,   co   z   humorem 

komentował ojciec.

Przed wypadkiem wszystkie kuchenne zajęcia wydawały jej się banalnie 

łatwe. Teraz nawet zwykłe zmywanie stawało się nie lada sztuką, nie mówiąc 

już o gotowaniu.

Sabrina   jednak   powoli   dawała   sobie   radę   coraz   lepiej   i   starała   się 

przygotowywać posiłki. Przy śniadaniach wyręczał ją ojciec, zaś w niedziele 

panowanie   nad   kuchnią   obejmowała   Debora.·   Gotowała   wyśmienicie,   co 

powodowało, że Sabrina z niepokojem serwowała ojcu swoje dania w ciągu 

tygodnia, wiedząc, że tamta przygotowałaby je o niebo lepiej. Ojciec wszakże 

nie skrytykowali jej ani razu.

Starała się też utrzymywać dom w czystości, niezależnie od tego, że raz w 

tygodniu przychodziła sprzątaczka, która robiła generalne porządki. Oczywiście 

zabierało to jej znacznie więcej czasu niż komukolwiek innemu, lecz nauczyła 

się, że przy odrobinie cierpliwości jest w stanie zrobić naprawdę dużo.

Pogrążona   w   wiecznej   ciemności,   nie   czuła   upływu   czasu.   Raz   miała 

wrażenie,   że   przepływa   jej   przez   palce,   kiedy   indziej   dłużył   się   w 

nieskończoność. Trzeba było jednak nauczyć się z tym żyć, tak samo jak z 

tysiącem   innych   niedogodności.   Ale   z   jednym   Sabrina   nie   potrafiła   się 

pogodzić w żaden sposób.

Od chwili, gdy po raz pierwszy dano jej do ręki pędzel, malowanie stało 

background image

się jej pasją. Przekształciło. się to potem w głęboką miłość do sztuki. Wrodzony 

talent i piętnaście lat ćwiczeń pod okiem najlepszych nauczycieli przyniosły 

rezultaty. Sabrina malowała coraz lepsze portrety i w wieku dwudziestu dwóch 

lat stała u progu kariery.

Okrucieństwo losu przejawiło się w tym, że w wypadku straciła właśnie 

wzrok.   Do   tej   pory   nie   wiedziała   dokładnie,   co   się   wtedy   właściwie   stało. 

Wracała z Sacramento od przyjaciółki, z którą spędziła cały weekend. Była tak 

znużona jazdą, że zasnęła za kierownicą. Przez miesiąc leżała w szpitalu, lecząc 

połamane żebra, Kości się zrosły, jednak uszkodzenie nerwu wzrokowego było 

nie do naprawienia. Sabrina zdecydowanie potrząsnęła głową, żeby odpędzić 

od siebie straszne wspomnienia. Jeśli miała jakoś żyć dalej, to musiała patrzeć 

w przyszłość, a nie rozpamiętywać przeszłość. Jednak przyszłość wydawała się 

przerażająco pusta, chociaż przed siedmioma miesiącami wyglądało to jeszcze 

gorzej.

Na przykład zwykłe wyjście do sklepu stawało się całą wyprawą· Sklep 

znajdował się niedaleko, ale po drodze były cztery skrzyżowania i zatłoczone 

chodniki San Francisco. Dopiero przed dwoma miesiącami Sabrina nabrała tyle 

wiary we własne siły, że zdecydowała - się pokonać tę trasę sama. Wyjęła teraz 

z szafy jasnozielony sweter, który - jak pamiętała - pasował do szmaragdowej 

spdnicy   i   sięgnęła   po   dębową   laskę.   Dotyk   gładkiej   rączki   natychmiast 

przywiódł jej na myśl bezczelnego mężczyznę, spotkanego ostatniej niedzieli 

przy porcie. Wszystko jej jedno, co on uważa. Ona i tak woli tę ciemną laskę, 

która umożliwia jej poruszanie się, a zarazem nie zdradza kalectwa.

Zeszła na parter, zamknęła za sobą drzwi wejściowe, a potem żelazną 

furtkę,   oddzielającą   niewielki   ogródek   od   ulicy.   Starannie   policzyła   kroki   i 

bezbłędnie   przystanęła   przed   bramą   sąsiedniego   domu.   Nacisnęła   dzwonek. 

Ojciec   nalegał,   by   zawsze   zostawiała   wiadomość,   dokąd   wychodzi   i   kiedy 

wraca. Musiała albo dzwonić do jego biura, albo informować Peggy Collins, 

background image

zaprzyjaźnioną od wielu lat sąsiadkę.

- Kto tam? - odezwał się kobiecy głos.

- To ja, Sabrina. Idę do sklepu, może coś kupić?

- Tak, trzy dodatkowe pary rąk. Albo lepiej bilet na drugi koniec świata.

- Aż tak źle? - zaśmiała się Sabrina.

-   Ken   zadzwonił   przed   godziną,   że   przyprowadzi   na   obiad   szalenie 

uważnych klientów, więc wszystko ma być zapięte na ostatni guzik. Tylko że ja 

właśnie rozmrażam lodówkę i porządkuję szafy. Dom wygląda, jakby szalał po 

nim tajfun!

- Wrócę za godzinę. - Sabrina pomyślała z rozbawieniem, że li Peggy 

zawsze coś się dzieje. - Gdybyś czegoś potrzebowała, to wpadnij do nas.

-   Jedyne,   czego   naprawdę   potrzebuję,   to   męża   z   lepszym   wyczuciem 

czasu - westchnęła Peggy. - Uważaj na siebie.

Sabrina ruszyła wolno, zadowolona, że żarty sąsiadki nieco poprawiły jej 

humor. Gdy przeszła na zazwyczaj słoneczną stronę ulicy, nie poczuła ciepła. 

Widocznie   słońce   nie   przedarło   się   dziś   przez,   chmury.   W   taki   ranek   nad 

miastem Golden Gate z całą pewnością unoszą się mgły. ..

Nie wolno jej tak się zamyślać na ulicy. Musiała na chwilę przystanąć i 

zorientować się gdzie jest.

Dyskretnie   przesunęła   laską,   która   uderzyła   o   kosz   na   śmieci.   W 

porządku,   już   wie.   Znów   zaczęła   uważnie   liczyć   kroki.   Nie   miała   ochoty 

ponownie wejść do fryzjera, zamiast do sklepu, jak zrobiła to ostatnio. Nagle 

poczuła na karku jakieś  dziwne mrowienie, którego przyczyny  nie potrafiła 

odgadnąć.

- Nadal bez białej laski, jak widzę - odezwał się za nią znajomy, niski 

głos. - Jest pani wyjątkowo upartą dziewczynką, panno Lane.

Z niedowierzaniem odwróciła się w kierunku głosu.

- Witam, panie Cameron - odezwała się chłodno. - Nie spodziewałam się, 

background image

że się jeszcze spotkamy.

- To miasto nie jest takie duże, na jakie wygląda. Jadę sobie właśnie ulicą 

i widzę dziewczynę z laską. Zaczynam myśleć o pani, o tym, czy już ktoś panią 

przejechał, czy jeszcze nie. Nagle spostrzegam, że to właśnie pani. Znów w 

poszukiwaniu tatusia? - Usłyszała charakterystyczne rozbawienie w jego głosie.

- Idę do sklepu - machnęła niedbale ręką w odpowiednim kierunku. - 

Mówił pan, że jechał ulicą, a nie szedł.

- Zaparkowałem wóz kawałek stąd. Mieszka pani tu w okolicy?

- Tak. - Żałowała, że nie może widzieć wyrazu jego twarzy. Co to za 

dziwny   człowiek?   Czego   chce?   A   może   ją   śledził?   -   Dlaczego   pan   się 

zatrzymał?

- Żeby się dowiedzieć, czy nie pójdzie pani ze mną na kawę - odparł 

uprzejmie.

- Na kawę? Dlaczego? - spytała podejrzliwie.

Roześmiał się.

- Czy naprawdę potrzebny jest jakiś specjalny powód?

Czy nie może to być po prostu zwykły przyjacielski gest?

- Nie rozumiem, czemu miałby pan chcieć iść na kawę z. .. - ugryzła się w 

język i dokończyła już znacznie mniej wyniosłym tonem - ... ze mną.

- Wydaje mi się, moja droga Sabrino, że cierpi pani nie tylko na przerost 

dumy, ale również na kompleks niższości - dociął jej.

- Co za bzdury! - Odwróciła niewidzące brązowe oczy . w stronę ulicy, 

zrobiła półobrót i postąpiła krok do przodu.

- Świetnie - usłyszała i poczuła, jak stanowczo ujął ją za ramię i skierował 

w stronę sklepu. - Gdzie idziemy na kawę?

- Znam małą kawiarenkę parę domów stąd, co pani na to?

- Jestem pewna, że pańska żona wolałaby, żeby spędzał pan wolny czas z 

nią, a nie z kimś innym - próbowała się wykręcić.

background image

- Oczywiście, że wolałaby. Gdybym ją miał.

- Ale ja. .. Muszę zrobić zakupy - zaprotestowała słabo.

- Długo to potrwa?

Żałowała, że nie wymyśliła czegoś innego, czegoś, co zajęłoby jej co 

najmniej  godzinę.  Nie    miała  ochoty  na  towarzystwo  tego  mężczyzny.'  Nie 

czuła się przy nim swobodnie.

- Nie - przyznała niechętnie. - Niedługo.

- Ten brak entuzjazmu z pani strony raczej mi nie pochlebia - zauważył 

kpiąco. - Może w -takim razie woli pani, żebym poczekał na zewnątrz?

Już   sama   świadomość,   że   Cameron   znajduje   się   gdzieś   w   pobliżu, 

powodowała jej onieśmielenie, potrząsnęła więc głową.

- Nie robi mi to żadnej różnicy.

- W takim razie idę z panią. Muszę kupić papierosy.

Otworzył drzwi i weszli do środka. Sabrina podeszła do lady, podczas gdy 

Bay skierował się do stoiska z wyrobami tytoniowymi. 

- Czy mogę pani w czymś pomóc? - spytała jakaś kobieta, jednak niemal 

natychmiast odezwał się tubalny męski głos, wyraźnie uradowany.

-   Sabrino,   już   myślałem,   że   o   mnie   zapomniałaś!   Nie   widziałem   cię 

prawie od dwóch tygodni.

- Witaj, Gino - uśmiechnęła się szeroko.

- W porządku, Mario, zajmę się panią. Ty zobacz, czego sobie życzy 

tamten mężczyzna. - Gdy drobne kroki oddaliły się, Gino Marchetti szepnął: - 

Maria jest kuzynką męża siostry mojej żony, pracuje tu dopiero od tygodnia i 

jeszcze nie zna naszych stałych klientów.

Sabrina   znała   już   tę   zasadę   -   ktokolwiek   pracował   w   sklepie   miłego 

Włocha, zawsze musiał należeć do jego licznej rodziny.

- Czego sobie życzysz? - spytał Gino i po chwili poszedł po wymienione 

produkty.

background image

W tym czasie Sabrina starannie przeliczyła banknoty w portfelu. Każdy 

nominał został oznaczony przez inny sposób zagięcia, dlatego mogła płacić bez 

korzystania z pomocy sprzedawcy.

- Wiesz, ten mój portret, który namalowałaś, ciągle tu wisi na ścianie. - 

Gino stanął przy kasie. - Masa ludzi o niego pyta, a ja im wtedy odpowiadam, 

że to dzieło pewnej osoby, która przychodziła do mnie od czasu, jak była małą 

dziewczynką.   I   że   namalowała   go   z   pamięci   i   wręczyła   mi   z   okazji 

dwudziestopięciolecia prowadzenia sklepu. Wszyscy uważają, iż to wspaniały 

prezent.

- Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się blado.

Doskonale   pamiętała,   jaki   był   dumny,   gdy   mu   podarowała   ten   obraz 

blisko dwa lata temu. Starała się oddać charakterystyczne poczucie własnej 

godności, jakie zawsze emanowało z przyjaznego Włocha i udało jej się to 

całkiem nieźle. Była z siebie naprawdę zadowolona. Ale nigdy już nie dozna 

tego wspaniałego uczucia, jakie rodzi się z twórczego spełnienia.

- Sabrino, ja nie chciałem. ..

Usłyszała w jego głosie nutę żalu i zorientowała się, że wyrazem twarzy 

musiała zdradzić swoje uczucia.

Zdobyła się na uśmiech.

- Gino, ja zdaję sobie sprawę z tego, iż to bardzo drobny prezent - celowo 

udała, że nie zrozumiała, za co chciał ją przeprosić. - Po prostu zamierzałam ci 

się choć w niewielkim stopniu odwdzięczyć za te wszystkie cukierki, które mi 

zawsze ukradkiem wpychałeś do kieszeni.

Nagle poczuła, że ktoś na nią patrzy i nie zdziwiła się, gdy chwilę później 

odezwał się Bay Cameron. Miała wrażenie, że jest- wyposażona w jakiś radar, 

niezwykle czuły na obecność tego właśnie człowieka.

- Pani to namalowała? - spytał cicho.

- Tak - potwierdziła krótko.

background image

- Świetny, prawda? - podchwycił Gino. - To ja sprzedałem Sabrinie jej 

pierwsze kredki, potem farby. Na swój sposób przyczyniłem się do tego, że 

została artystką. Ona zaś pamiętała o mnie i dała mi ten portret. 

- Przychodziła tu co najmniej raz w tygodniu. Teraz, po wypadku, nie 

zagląda   już   tak   często.   ..   -   Głos   Gina   posmutniał   i   Sabrina   poruszyła   się 

nerwowo.  Włoch   natychmiast   przybrał   weselszy   ton.   -   Kiedy   widziałem   ją 

ostatnio, minęła mój sklep i weszła do fryzjera. Przestraszyłem się, iż zamierza 

obciąć włosy i że nie będzie już wyglądać jak królowa w koronie. Na szczęście 

okazało się, iż szła do mnie, tylko pomyliła wejścia.

- Wie pan, że kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy i te jej włosy upięte 

tak wysoko, to też skojarzyło mi się to z koroną? - zadumał się Bay Cameron, a 

w jego głosie pojawiła się jakaś miękka nuta.

-   Zabrałam   ci   wystarczająco   dużo   czasu,   Gino   -   wtrąciła   pośpiesznie 

Sabrina, czując, że się lekko rumieni.

- Masz przecież jak zwykle masę pracy. Zobaczymy się w następnym 

tygodniu.

- Ale nie później!

- Oczywiście. Ciao, Gino.

- Ciao, Sabrina.

- Nasza kawiarenka znajduje się na lewo - powiedział Bay, gdy wyszli na 

ulicę. -  Zaraz za rogiem trzeba zejść po schodkach w dół.

- Chyba wiem, o którą chodzi. Nie byłam tam od kilku lat.

Ruszyli   w   wymienionym   kierunku,   przy   czym   Bay   nie   próbował 

prowadzić Sabriny, tylko pozwalał jej samodzielnie znajdować drogę.

- Ten portret był bardzo udany - Bay przerwał milczenie. - Czy brała pani 

kiedyś lekcje rysunku?

- Przez całe życie. - Zaczęło ją dławić w gardle, jednak postarała się 

dokończyć   spokojnym   głosem.   -   Postawiłam   na   karierę   artystyczną.   I 

background image

rzeczywiście odnosiłam w niej sukcesy.

- Wierzę. Naprawdę była pani utalentowana, sądząc po tym obrazie.

-   Byłam.   Tak,   to   właściwe   słowo   -   potwierdziła   z   goryczą.   -   Och, 

przepraszam.

Miała wrażenie, że wzruszył ramionami.

- Niech pani nie przeprasza. Kiedy artysta traci wzrok, jest to dla niego 

podwójny cios. To naturalne, że ma pani pretensje do losu za jego okrucieństwo 

i niesprawiedliwość. Inaczej nie byłaby pani człowiekiem - lekko dotknął jej 

ramienia. - Poręcz schodów znajduje się po pani lewej stronie.

Gdy tylko położyła dłoń na chłodnym metalu, cofnął rękę. Ten dziwny 

człowiek rozumiał, że jej ból jest jak najbardziej na miejscu i nie starał się jej 

pocieszać, jak próbowali czynić to inni. Sabrina nigdy nie wierzyła w ich czcze 

zapewnienia, że któregoś dnia zdarzy się cud.

Bay   otworzył   przed   nią   drzwi,   po   czym   objął   ją   lekko   i   swobodnie 

zaprowadził   do   stolika.   Nikt   by   się   nie   domyślił,   że   wysoka   dziewczyna   o 

ogromnych brązowych oczach jest niewidoma.

- Proszę mi podać laskę, ustawię ją z boku. Nie będzie przeszkadzać ani 

rzucać się w oczy.

Sabrina  usiadła   i  nerwowo   przesunęła  palcami   po  gładkim  blacie.  Od 

wypadku   unikała   tego   typu   miejsc,   czuła   się   w   nich   strasznie   skrępowana. 

Natrafiła dłonią na kartę i odepchnęła ją od siebie. Przy stole musiała pojawić 

się kelnerka, gdyż Bay zamówił dwie kawy, po czym zwrócił się do niej.

- Mają tu świetne sałatki. Może chce pani spróbować?

- Nie - zareagowała ostro, ale po chwili zreflektowała -się. - To znaczy, 

dziękuję· - Może papierosa?

- Chętnie - zgodziła się niemal z ulgą.

Kelnerka   wróciła   z   kawą   już   po   tym,   jak   Bay   dał   Sabrinie   do   ręki 

zapalonego   papierosa   i   przysunął   popielniczkę   do   jej   dłoni.   Zaciągnęła   się 

background image

głęboko, nieco zdziwiona faktem, że mogła wyczuć na papierosie ciepło jego 

ust.

- Coś do kawy? Cukier, śmietanka?

-   Dziękuję;   nic   -   odparła   po   chwili.   Miała   uczucie,   jakby   z 

wydmuchniętym dymem uleciała również część ogarmającego ją napięcia.

Promieniujące z filiżanki ciepło spowodowało, że łatwo było ją znaleźć. 

Sabrina objęła ją smukłymi palcami.

Siedzieli   w   ciszy,   lecz   była   to   zadziwiająco   miła   cisza,   mimo   że 

bezczelność tego człowieka nadal irytowała Sabrinę.

Wmanewrowanie jej w tę nie chcianą sytuację świadczyło niewątpliwie o 

bezczelności.   Z   drugiej   jednak   strony   chwilami   okazywał   daleko   idące 

zrozumienie.

Z wyjątkiem tego sporu o noszenie białej laski, wydawał się popierać 

pragnienie Sabriny, by być niezależną. Jeśli jej pomagał, czynił to w sposób 

taktowny i dyskretny.

Zastanowiła się, czy nie powinna zrewidować swojej opinii o nim. Bay 

Cameron wyglądał na zupełnie nieprzeciętną osobę· Żałowała że nie spotkała 

go przed wypadkiem.

Musiał mieć ciekawe rysy. Może namalowałaby jego portret? Westchnęła.

- Co to za westchnienia? - zbeształ ją natychmiast.

- Zamyśliłam się - wzruszyła ramionami.

- Często się to pani przytrafia?

- Tylko wtedy, gdy nic nie skupia mojej uwagi... - przesunęła palcem po 

brzegu filiżanki. - Czasami tak się zastanawiam, że być może po to został mi 

dany dar artystycznego widzenia świata, żebym zdążyła zobaczyć więcej niż 

inni i zachować w pamięci najdrobniejsze szczegóły. Żeby mi starczyło na tę 

resztę życia, kiedy już nie będę widzieć.

- Czy to znaczy, że wierzy pani w przeznaczenie?

background image

- Chwilami staje się oho jedynym wytłumaczeniem. A pan nie wierzy?

- Wierzę, że każdy z nas posiada jakieś zdolności i talenty. To, co z nimi 

zrobimy, zależy tylko od naszego charakteru. Nie potrafię zaakceptować myśli, 

że mógłbym nie być panem własnego losu.

- Wątpię, czy jest wiele takich rzeczy, które chciał pan . mieć i których 

nie dostał - uśmiechnęła się lekko.

- Chyba tak. Ale pewnie dlatego, że zawsze się starałem, żeby nie chcieć 

rzeczy   niemożliwych   –   nagle   spoważniał.   -   Proszę   mi   powiedzieć,   od   jak 

dawna pani nie widzi?

Sabrina już zauważyła, że Bay nie ma zwyczaju Owijania w bawełnę. 

Większość   ludzi   starała   się   unikać   jak   ognia   jakiejkolwiek   wzmianki   o   jej 

kalectwie,   nawet   próbowali   w   ogóle   nie   poruszać   tematów   choćby   w 

najmniejszym   stopniu   związanych   z   patrzeniem,   z   oczami,   jak   również   ze 

sztuką.

- Niemal od ośmiu miesięcy - odparła, nieco zdziwiona faktem, że jego 

bezpośredniość wcale jej nie dotknęła.

Może dlatego, że Bay był jedynym człowiekiem, który zachowywał się 

tak, jakby jej ułomność wcale mu nie przeszkadzała. - Nie pamiętam dokładnie. 

Przestałam liczyć czas, od kiedy czwarty specjalista zapewnił, że nigdy już nie 

odzyskam wzroku.

- Jak do tego doszło?

- Miałam wypadek samochodowy. Późną nocą wracałam z Sacramento i 

zasnęłam za kierownicą. Nie wiem, co było dalej - wykonała nerwowy gest 

dłonią, ale. szybko znów objęła palcami filiżankę. - Odzyskałam przytomność 

doprero w szpitalu. Okazało się, że nie ma żadnych świadków i nikt nic nie wie.

Jakiś kierowca zauważył w rowie rozbity samochód i zawiadomił pogotowie. 

Lekarze ocenili, że przyjechali na miejsce już kilka godzin po wypadku.

Czekała przez chwilę na pocieszające słowa, jakie zawsze padały w tym 

background image

momencie   opowieści:   "Mogło   być   gorzej,   dobrze,   że   ,nie   jesteś 

sparaliżowana..." i tak dalej.

Wszyscy mówili w ten sam sposób. Ale nie Bay.

- Co zamierza pani dalej robić?· - Nie wiem - z roztargnieniem napiła się 

kawy. Naprawdę nie znała odpowiedzi na to pytanie. 

- Na razie żyję z dnia na dzień i uczę się; jak wykonywać te wszystkie 

zwyczajne czynności, które kiedyś wydawały mi się takie proste. Byłam tak 

przekonana,   iż   zrobię   karierę   artystyczną,   że   całkowicie   poświęciłam   się 

malowaniu, czytaniu, nauce perspektywy. Nie umiem nic innego. Jednak wiem, 

iż muszę. podjąć decyzję co do mojej przyszłości jak najszybciej - westchnęła. - 

Nie mogę być ciężarem dla Mojego Ojca.

- Dam głowę, że w ogóle nie pomyślał o tym w ten sposób.

- Oczywiście, że on nie - sprostowała nieświadomym naciskiem.

Bay Cameron natychmiast udowodnił swoją spostrzegawczość.

- Ale ktoś inny, prawda? Czy przypadkiem nie jego narzeczona?

Już   otworzyła   usta,   żeby   zaprzeczyć,   w   końcu   jednak   z   ociąganiem 

skinęła głową.

- Wcale jej za to nie winię. Pragnie mieć go tylko dla siebie - zawahała 

się.   -   Nie   chcę,   żeby   mnie   pan   źle   zrozumiał.   Nawet   ją   lubię.   Przecież   to 

właśnie   ja   przedstawiłam  ojcu   Deborę.   ale  żadna   z  nas  nie   ma   co   do  tego 

wątpliwości, że nie powinnyśmy mieszkać obie pod jednym dachem. To nie 

zdałoby egzaminu. Ona chciałaby mnie wysłać do ośrodka dla niewidomych, 

gdzie   uczą   nowych   zajęć.   Nie   jakiegoś   tam   wyplatania   koszyków   czy 

innychrównie   upokarzających   czynności,   tylko   prawdziwych,   potrzebnych 

zawodów.

- Co pani ojciec sądzi o tym pomyśle?

- Chyba mu jesżcze o tym nie wspomniała - uśmiechnęła się gorzko. - 

Sądzę, że zamierza doprowadzić do tego, iż będę się czuła tak winna, że stoję 

background image

na drodze do ich szczęścia, aż w końcu z ulgą przyjmę to rozwiązanie.

- A czuje się pani winna?' - spytał, gdy ostrożnie strzepywała popiół do 

popielniczki.

- Owszem, ale to chyba też naturalne, prawda? - Położyła dłonie na stole i 

skierowała   niewidzące   oczy   w   ich   stronę.   -   Każdy   chciałby   robić   coś 

pożytecznego, każdy lubi czuć się potrzebny.

- A pani nie robi niczego pożytecznego?

- Sprzątam w domu i gotuję. Kiedy się pobiorą, nie będę już mogła tego 

robić. To będzie jej dom – nadal wyglądało tak, jakby wpatrywała się w swoje 

długie palce.

- Wiem, że mogłabym się czegoś nauczyć - potrząsnęła głową i ponownie 

objęła   dłońmi   filiżankę.   -   Ale   ciągle   jestem   zbyt   dumna,   może   zbyt 

zarozumiała. Moje ręce są przyzwyczajone do trzymania pędzla. Nie potrafię 

sobie wyobrazić, by miały robić coś innego. Dlatego wciąż odkładam decyzję. 

- Co na to wszystko pani partner?

- Partner? Nikt taki nie istnieje. Mam wielu znajomych ale nic poza tym.

- Jest pani bardzo atrakcyjna. Trudno mi uwierzyć, że nie była pani lub 

nie jest z kimś związana - zauważył z powątpiewaniem.

- Zawsze najbardziej obchodziło mnie malarstwo - wzruszyła ramionami. 

- Owszem, umawiałam się, i to nawet dość często, ale zawsze uważałam, 

żeby nie wplątać się w jakiś romans. Myślałam, że na miłość i małżeństwo 

jeszcze   przyjdzie   czas.   Teraz   jestem   zadowolona,   że   nie   znalazłam   sobie 

sympatii – wyznała szczerze. - Który mężczyzna chciałby mieć kulę u nogi w 

postaci niewidomej żony?

- Czy ten pogląd na temat brzydszej płci nie jest zbyt cyniczny? - zaśmiał 

się Bay.

- Och, nie. To nie cynizm, po prostu myślę realistycznie. Wszyscy czują 

się   niezręcznie   w   towarzystwie   niewidomej   osoby.   Zawsze   się   obawiają,   iż 

background image

powiedzą coś nie tak, że niechcący zranią moje uczucia i tak dalej.

- To ciekawe. Jakoś wcale nie czuję się niezręcznie ani nie zastanawiam 

nad każdym słowem. Czyżbym był nienormalny?

Zaskoczona, zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rzeczywiście nie 

wyczuwała żadnego skrępowania z jego strony!

-   Szczerze   mówiąc,   nie   myślałam  o   panu   -   przyznała   się·   -   Raczej   o 

różnych   moich   znajomych.   Paru   z   nich   wciąż   utrzymuje   ze   mną   kontakt, 

wpadają czasami z wizytą lub gdzieś mnie zapraszają, ale to już nie to samo, co 

kiedyś. Z niektórymi łączyła mnie tylko miłość do sztuki, dlatego rozumiem, że 

nie bardzo wiedzą, o czym ze mną teraz rozmawiać. Ale jeśli chodzi o pana. .. - 

z   namysłem   przekrzywiła   głowę.   -   Zupełnie   nie   rozumiem,   dlaczego 

rozmawiamy   o   rzeczach,   które   pewnie   wcale   pana   nie   interesują.   Bo   niby 

czemu   miałoby   to   pana   ciekawić?   A   może   amatorsko   zajmuje   się   pan 

psychologią? - zabawnie zmarszczyła nos.

- Nie. - Wyczuła, że Bay się uśmiecha. - I wcale mnie nie nudzi słuchanie 

tego. Domyślam się, iż zbierało się to w pani od dawna. Paradoksalnie, ale 

zawsze łatwiej otworzyć się przed kimś obcym, nieznajomym. Tak się złożyło, 

że to ja stałem się tym... obcym.

- W takim razie, jaką mądrą radę usłyszę od mojego nieznajomego? - 

spytała zaczepnie.

-   Żadnej.   Moim   zadaniem   jest   słuchać,   a   nie   udzielać   rad   -   sprytnie 

uniknął konkretnej odpowiedzi.

W tym momencie usłyszeli  zbliżające  się  kroki. -  Czy  państwo  może 

sobie jeszcze czegoś życzą?

- Ja dziękuję - odmówiła Sabńna i ukradkiem dotknęła tarczy swojego 

specjalnego zegarka. - Na mnie już czas.

- W takim razie rachunek proszę - odezwał się Bay.

Gdy   wstali,   podał   jej   laskę   i   znów   w   niezwykle   dyskretny   sposób 

background image

przeprowadził między stolikami.

- Mówiła pani, że mieszka niedaleko? - spytał na ulicy.

-   Tak   -   odwróciła   się   do   niego   z   uśmiechem.   Ciekawe.   Jakoś   coraz 

częściej zaczynała się uśmiechać. - Tam, w górze ulicy.

- No, tak. Z tych stromych ulic San Francisco jest tylko jeden pożytek. 

Jak   już   się   zmęczysz   wchodzeniem   w   górę   ulicy,   to   zawsze   możesz   się 

odwrócić i po prostu się o nią oprzec.

Sabrina roześmiała się głośno. Ten zabawny opis doskonale pasował do 

położonego na wzgórzach miasta.

- Podoba mi się - usłyszała niski głos. - Już się zastanawiałem, czy razem 

ze wzrokiem nie straciła pani zdolności do śmiechu. Cieszę się, że tak się nie 

stało.

Miała wrażenie, iż jej serce przestało bić na moment. Nagle odkryła, że 

chce, żeby Bay naprawdę lubił jej śmiech. To było niebezpieczne pragnienie. 

Milczała.

- Mój samochód stoi zaraz za rogiem - Bay widać wcale nie oczekiwał, że 

Sabrina skomentuje jego poprzednią wypowiedź. - Czy mogę panią podwieźć?

Zgodziła się, ponieważ podejrzewała, że Peggy może być zaniepokojona 

jej   przedłużającą   się   nieobecnością.   Podała   mu   adres.   Podczas   jazdy   nie 

rozmawiali wiele, gdyż ....na ulicach panowały już korki i Sabrina nie chciała 

go rozpraszać. Gdy skręcił, zońentowała się, że znajdują się na jej ulicy.

-   Nasz   dom   to   ten   ciemnożółty   z   białymi   i   brązowymi   zdobieniami. 

Czasem trudno zauważyć numer - wyjaśniła.

Gdy zaparkowali, Bay wysiadł i po chwili otworzył jej drzwi samochodu. 

W tym samym momencie Sabrina usłyszała głos sąsiadki.

- Wszystko w porządku? - Szybkie kroki zbliżyły się do nich. - Akurat 

wychodziłam,   żeby   sprawdzić,   czy   jesteś   już   w   domu.   Myślałam,   że   może 

zapomniałaś mnie powiadomić o swoim powrocie.

background image

- Zajęło mi to trochę więcej czasu, niż przewidywałam - powiedziała, 

choć przecież było to oczywiste.

- Właśnie widzę. - Zaintrygowany głos sąsiadki zdradzał, że oczekuje, że 

Sabrina zaspokoi jej ciekawość i przedstawi ich sobie.

Zrobiła więc to, a Peggy i Bay wymienili grzecznościowe formułki, po 

czym Cameron zwrócił się do Sabńny:

- Sądzę, że powinienem się już pożegnać.

- Dziękuję za kawę i podwiezienie - podała mu rękę.

-   Cała   przyjemność   po   mojej   stronie.   -   Uścisk   jego   dłoni   był   silny   i 

przyjazny. I stanowczo za krótki. - Do zobaczenia następnym razem.

Zabrzmiało to jak- obietnica i Sabrina miała nadzieję, że Bay naprawdę 

przewiduje następne spotkanie.

Tupet   i  arogancja,  jakie  zaprezentował   za  pierwszym  razem,  znikrięły 

całkowicie.   Sabńna   nie   mogła   się   nadziwić,   iż   tak   zmieniła   o   nim   zdanie. 

Zaufała mu do tego stopnia, że nawet z uwielbianym ojcem nie rozmawiała tak 

otwarcie i swobodnie, jak dzisiaj z nim.

-   Gdzie   go   poznałaś?   -   W   głosie   Peggy   dźwięczała   nieposkromiona 

ciekawość.

-   Spotkaliśmy   się   niedawno   w   porcie.   Wpadłam   na   niego,   no,   może 

niezupełnie, ale prawie... - Przez chwilę słuchała oddalającego się warkotu, aż 

ucichł. - Opisz mi jego wygląd, dobrze?

- Jest wysoki, młody, na moje oko ma koło trzydziestki. Kolor włosów, 

hm. .. Brąz wpadający w kasztan, taki trochę jakby rudawy, wiesz. I oczy też 

brązowe,   ale   niezbyt   ciemne.   Nie   powiedziałabym,   że   jest   przystojny   albo 

zabójczo atrakcyjny. To znaczy jest atrakcyjny, ale jakoś tak inaczej. .. - Peggy 

przez chwilę szukała właściwych słów.

- Jest szalenie męski. Rozumiesz, o co mi chodzi?

- Tak, sądzę, że tak - powiedziała z zamyśleniem Sabrina.

background image

-   Wielkie   nieba!   -   zawołała   nagle   Peggy.   -   Zapomniałam   wyłączyć 

piekarnik! Przepraszam, kochanie, porozmawiamy później.

- Oczywiście, nie ma sprawy - przytaknęła z roztargnieniem Sabrina, gdy 

sąsiadka już była przy swojej bramie.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Naprawdę zamierzasz pospacerować sama po porcie? - dopytywała się z 

niepokojem Debora.

- Owszem - Sabrina nieświadomie przybrała zaczepny ton. - Chyba że nie 

masz ochoty spędzić trochę czasu sam na sam z moim ojcem? .

- Nie o to chodzi - żachnęła się Debora. - Tu nie ma żadnych barierek, 

można łatwo wpaść do wody. Grant będzie umierał z niepokoju.

- Wszyscy rodzice martwią się o swoje dzieci. Ale przecież nie mogę 

spędzić reszty życia, nie robiąc wielu rzeczy tylko dlatego, że ojciec mógłby się 

denerwować.

- Zapewniam cię, że gdybym tylko potrafiła wyleczyć go z tego ciągłego 

lęku   o   ciebie,   zrobiłabym   to   bez   wątpienia   -   odparła   nieco   uszczypliwie 

Debora.

Wysiadły z samochodu i ruszyły w stronę portu.

-  Widzisz,   już   dawno   zdałam  sobie   sprawę   z   faktu,   że   jestem  bardzo 

zazdrosną  i  zaborczą  kobietą  –  podjęła  po  chwili  milczenia  Debora.  -  Jeśli 

poślubię twojego ojca i zamieszkamy we trójkę, to niestety nie obejdzie się bez 

napięć: W efekcie ty będziesz czuła się nieszczęśliwa, a skoro ty, to także twój 

ojciec,   a   ponieważ   on,   to   również   i   ja.   Doskonale   wiem,   że   jesteś   bardzo 

niezależną   osobą   i   nie   chcesz   być   dla   swojego   ojca   ciężarem   przez   resztę 

twojego życia.

- I dlatego tak ci zależy na, tym, żeby wysłać mnie do tego ośrodka - 

background image

westchnęła Sabrina.

- Może to nie jest najlepszy pomysł - padła szczera odpowiedź. - Od 

czegoś jednak należy zacząć.

- Potrzebuję jeszcze trochę czasu. - Sabrina uniosła twarz, by  morska 

bryza mogła ją chłodzić bez przeszkód.

- Mam nadzieję, że znajdę,jakieś inne wyjście. Jeszcze nie wiem jakie, ale 

znajdę.

- Mimo to weźmiesz pod uwagę wyjazd do ośrodka?

- Pomyślę również i o tym - przyznała niechętnie.

- Niezależnie od tego, czy mi się to podoba, czy nie.

- Dziękuję. - łos Debory zadrżał lekko, po czym przybrał zdeterminowany 

ton. - Ja cię naprawdę lubię, ale twój ojciec jest dla mnie najważniejszy. Długo 

czekałam,   żeby   spotkać   takiego   mężczyznę.   Dlatego   proszę,   żebyś   mnie 

zrozumiała. Chcę być tylko z Grantem.

-   Rozumiem.   -   Żelazna   brama   portu   zamknęła   się   za   nimi   i   Sabrina 

poczuła pod stopami deski pomostu. -Gdybym kochała jakiegoś mężczyznę, 

również chciałabym mieć go jedynie dla siebie. Ale nie podejmę decyzji o 

wyjeździe   do   ośrodka,   dopóki   nie   przekonam   się,   że   nie   ma   mnego 

rozwiązama.

Debora ujęła ją za ramię i skierowała we właściwą stronę· - W lewo.

Sabrina zrozumiała, że skoro poszła na częściowe ustępstwo, to Debora 

na razie nie będzie dalej naciskać.

-   Sądziłem,   że   poczekasz   na   nas   w   samochodzie,   Sabrino   -   usłyszała 

zaniepokojony głos ojca.

- Jest zbyt piękny dzień, żeby siedzieć w wozie. Nie obawiaj się, okażę 

się grzeczną dziewczynką i nie będę się oddalać od środka pomostu.

-   Ja   naprawdę   zdąźę   uwinąć   się   tu   ze   wszystkim   w   kilka   minut   - 

zaprotestował ojciec.

background image

-   Zabiorę   z   kabiny   twoje   rzeczy,   Grant   -   zaproponowała   z   naciskiem 

Debora.

Sabrina   wiedziała,   że,   ojciec   nie   ch~e   się   zgodzić   na   zostawienie   jej 

samej. W końcu musiał skapitulować przed uporem dwóch kobiet.

Zapadła   cisza.   Skrzypieniu   łodzi   towarzyszył   cichy   odgłos   fal 

odbijających   się   od   burt.   Sabrina   słyszała   nad   głową   trzepot   skrzydeł   i 

donośny'krzyk mew. Wiatr od morza zostawiał na ustach posmak soli.

Nagle   poczuła   dziwny   dreszcz   na   karku.   Natężyła   słuch   i   dobiegł   ją 

odgłos   kroków   kilku   osób.   Dałaby   głowę,   że   wśród   nich   znajduje   się   Bay 

Cameron. Prawdę mówiąc, cały czas liczyła na to, iż go tutaj spotka. Jednak nie 

był sam. Zbliżały się do niej dwie, może nawet trzy osoby.

Kroki jednej z nich były lżejsze i szybsze, prawdopodobnie należały do 

kobiety.

- Czy już na dzisiaj zakończył pan żeglowanie, panie Lane? - zawołał z 

daleka Bay.

-   Witam,   panie   Gameron!   -   W   głosie   ojca   brzmiało   przy,   jemne 

zaskoczenie. - Owszem, na dzisiaj skończyłem. A pan?

- Zaraz wychodzimy w morze. Chcemy obejrzeć zachód słońca.

Jego słowa potWierdziły, że miał towarzystwo. Sabrina wyczuła, że stanął 

po jej lewej stronie.

- Jak się pani dziś czuje?

- Dziękuję, dobrze - niepewnie skinęła głową. Słyszała, że jego znajomi 

idą dalej.

- Widzę, że tym razem doszła pani, dokąd chciała. Bez niczyjej pomocy? 

- Bay zadał to pytanie tak cicho, że tylko ona mogła usłyszeć jego słowa.

- Nie - szepnęła.

- Bay, idziesz, czy nie? - dobiegł z dala niecierpliwy kobiecy głos.

- Zaraz, Roni. Do zobaczenia wkrótce - pożegnał się głośno, kierując to 

background image

do wszystkich, nie tylko do Sabriny.

- Pomyślnych wiatrów! - zawołał ojciec.

Sabrina posmutniała nieco,· zwłaszcza gdy usłyszała głos tamtej kobiety, 

natarczywie dopytującej się, kim są ludzie, z którymi Bay rozmawiał. Mimo 

niezwykle   czułego   słuchu,   nie   udało   jej   się   zrozumieć   jego   odpowiedzi. 

Zacisnęła palce na rączce laski. Dobrze, że nosi ciemną, a nie białą. Tamci od 

razu   by   wiedzieli,   że   jest   niewidoma,   na   pewno   patrzyliby   na   nią   z   tym 

nieznośnym współczuciem, którego nie potrafiła znieść.

Chociaż   i   tak   już   wszystko   wiedzą,   na   pewno   im   powiedział. 

Niepotrzebnie poszła z nim wtedy na kawę i tak nieostrożnie wyjawiła całą 

prawdę o sobie.

- Tatku, jesteś już gotów? - spytała ostro. Nagle poczuła, iż chce stąd jak 

najszybciej iść i że zapach i szum

morza nie sprawiają jej tej przyjemności, co przedtem.

- Już idziemy.

Chwilę później ojciec objął ją ramieniem i zaprowadził z powrotem do 

samochodu.   Wyjątkowo   nie   upierała   się   przy   tym,   by   radzić   sobie 

samodzielnie.. Chwilowo potrzebowała jego opiekuńczego wsparcia.

Od kilku dni beskutecznie próbowała zatrzeć wspomnienie o tej ostatniej 

niedzieli. W dodatku ulubiona stacja nadawała jakiś smętny utwór na skrzypce, 

co dodatkowo pogłębiało jej melancholię. Doskonale znając rozkład mebli i 

odległości między nimi, zdecydowanie podeszła do radia i wyłączyła je.

Na   chwilę   zapanowała   cisza,   którą   przerwał   dzwonek   domofonu.   Z 

niecierpliwym westchnieniem podniosła słuchawkę.

- Kto tam? - spytała dość ostro.

- Bay Cameron.

Na moment straciła głos. Gdy go wreszcie odzyskała, odezwała się dość 

chłodno:

background image

- Czego pan sobie życzy, panie Cameron?

- Na pewno nie sprzedaję ubezpieczeń ani nie nawracam na właściwą 

drogę - odparł z rozbąwieniem. - Skoro tak, to chyba jedynym powodem, dla 

którego przyjechałem tutaj, jest chęć zobaczenia się z panią.

- Nie rozumiem, czemu.

- Nigdy nie lubiłem rozmawiać ze skrzynkami. Może by tak pani zeszła 

na dół?

Ponownie, westchnęła z rozdrażnieniem.

- Chwileczkę, Gdy znalazła się na parterze, otwofzyła drzwi wejściowe, 

przeszła cztery kroki i stanęła.

Przed nią znajdowała się kuta, żelazna furtka, uniemżliwiająca ludziom z 

ulicy bezpośredni dostęp do domu.

- Pytałam, czego pan sobie życzy? - spytała zimno.

- Mogę wejść? - zabrzmiał kpiący. głos.

Nie miała siły się z nim kłócić. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła 

furtkę. Gdy stanął obok niej, skrzyżowała ręce i przyjęła dumną pozę.

- Czy dowiem się wreszcie, czemu chciał się pan ze mną zobaczyć? - 

spytała nieco wyniośle.

-  Mamy  dziś  wyjątkowo  piękny  dzień.  Na  niebie  ani  jednej  chmurki, 

słońce   przygrzewa,   wieje   lekki,   przyjemny   wiaterek.   Idealny   dzień   na 

przechadzkę - podsumował.

- Wpadłem spytać, czy nie poszlibyśmy razem na spacer?

Nie wierzyła nawet przez moment, że zależało mu na jej towarzystwie. Po 

prostu litował się nad nią. Chciał zapewnić biednej kalece jakąś rozrywkę· 

- Obawiam się, że to niemożliwe.

- Niemożliwe? - powtórzył. Dałaby głowę, że w tym momencie uniósł 

arogancko brew.-,A niby dlaczego?

-Właśnie   przygotowuję   obiad   -   dotknęła   palcami   cyferblatu   swojego 

background image

zegarka. - Za czterdzieści pięć minut muszę wstawić pieczeń do piekarnika. 

Widzi pan więc, że to za mało czasu na przechadzkę. A godzinę później trzeba 

dodać warzywa i przyprawy.

- Czy to jedyny powód odmowy?

- Wystarczający, jak sądzę.

- W takim razie nie ma żadnego problemu - zauważył z zadowoleniem 

Bay. - Założę się, że ten piekarnik ma automatyczny zegar. Nastawię go, żeby 

włączył się za te trzy kwadranse i w ten sposób będziemy mieli prawie dwie 

godziny, zanim trzeba będzie wrócić, żeby coś tam jeszcze dodać.

- Ale... - Zamierzała zaprotestować, jednak nie potrafiła na poczekaniu 

wymyślić jakiejś wymówki.

- Ale co? Nie ma pani ochoty na spacer? Szkoda marnować taki piękny 

dzień.

- Już dobrze, dobrze - z rozdrażnieniem zawróciła do drzwi.

Za jej plecami rozległ się śmiech.

- Zawsze mnie zdumiewa, że w końcu tak łaskawie przyjmuje pani moje 

zaproszenia - rzucił uszczypliwie.

-   Po   prostu   nigdy   nie   rozumiem,   dlaczego   chce   mnie   pan   gdzieś 

zapraszać.

- Mam wrażenie... - szybko otworzył przed nią drzwi, zanim jej błądząca 

po omacku dłoń zdążyła ,odszukać klamkę - że gdyby pani wreszcie przestała 

nieustannie skupiać się na swoim braku wzroku, okazałaby się szalenie miłym 

towarzystwem. I właśnie na to cały czas liczę.

Ponownie wytknął jej, że zbytnio się nad sobą użala. Ale skoro całe jej 

życie, wszystkie jej plany zostały oparte na zdolności jej oczu do widzenia, a jej 

rąk do malowania, to nic dziwnego, że jest wstrząśnięta niesprawiedliwością 

losu. Bay przyznał przedtem, iż to rozumie, czemu więc teraz ją krytykuje?

W milczeniu przeszli przez jadalnię do kuchni i przygotowali wszystko, 

background image

co potrzebne.

- Czy teraz możemy już iść?

- Muszę jeszcze zadzwonić do ojca - z zakłopotaniem wykonała neIWowy 

gest. - Mam zawsze zawiadamiać Peggy, dokąd i na jak długo wychodzę, a gdy 

jej nie ma, to dzwonić do jeg biura.

- To na wypadek, gdyby ktoś miał wreszcie panią przejechać? - padło 

drwiące pytanie.

Zacisnęła usta i odwróciła się.

- Ma pan chyba jakąś obsesję na punkcie białych lasek - odcięła się.

- Pewnie tak - przytaknął .spokojnie. - No, niech pani dzwoni.

- Dziękuję za pozwolenie.

Z irytacją wykręciła numer. Wyjaśniła ojcu, że wybiera się na spacer, 

jednak nie wspomniała o Bayu Cameronie.

- Na długo wychodzisz?

- Na jakieś dwie godziny. Gdy wrócę, to od razu zadzwonię - zapewniła.

- Wiem, że dziś mamy wyjątkowo piękną pogodę, ale czy to naprawdę 

musi trwać aż tak długo? Nie podoba mi się, że będziesz spacerować sama po 

tak ruchliwym mieście.

-   Nic   mi   nie   będzie.   -   Nadal   nie   zamierzała   się   przyznawać,   że   ma 

towarzystwo. - O nic się nie martw.

Silna dłoń zdecydowanie odebrała jej shlchawkę. Chciała ją natychmiast 

odzyskać, sięgnęła więc po nią, jednak jej ręka natrafiła na szeroki tors. Cofnęła 

się szybko, niczym oparzona.

-  Dzie  dobry,  panie  Lane,  przy  telefonie  Bay   Cameron.  Pańska  córka 

będzie pod moją opieką. Dopilnuję też, by zdążyła wrócić, zanim przypali się 

państwa dzisiejszy obiad - posłuchał chwilę, pożegnał się i odłożył słuchawkę. - 

Ojciec życzy, żeby się pani dobrze bawiła.

- Wielkie dzięki - mruknęła zjadliwie i sięgnęła po żakiet oraz laskę· Bay 

background image

otworzył drzwi i zeszli na dół.

- Pomyślałem, że pojedziemy kolejką na plac Ghiradelii. Co pani na to? - 

W   jego   głosie   pobrzmiewało   rozbawienie,   zdradzające,   że   Bay   świetnie 

dostrzega jej nadąsanie.

- Wszystko mi jedno - obojętnie wzruszyła ramionamI.

Nie   odpowiedział.   Gdyby   nie   dłoń,   która   ujmowała   ją   pod   ramię   na 

skrzyżowaniach, Sabrina miałaby wrażenie, że idzie do kolejki zupełnie sama. 

Odezwała   się   do   niego   tylko   dwa   razy,   krótko   dziękując   za   pomoc   przy 

wsiadaniu i wysiadaniu z wagonika.

- Czy panna obrażalska skończyła już swoje dąsy?- zapytał ze śmiechem, 

obejmując ją mocno, żeby bez problemu przeprowadzić przez tłumy turystów.

- W cale się nie obraziłam - zapewniła chłodnym tonem.

- Czyżby?

-   No,   może   troszeczkę   -   przyznała   z   ociąganiem,   a   jej   gniew   trochę 

złagodniał. - Ale czasami jest pan zupełnie nie do zniesienia. Nie cierpię, kiedy 

ktoś inną rządzi.

-   To   dlatego,   że   ostatnio   przyzwyczaiła   się   pani   stawiać   na   swoim, 

doskonale wiedząc, że nikt się pani nie przeciwstawi. Ktoś jednak wreszcie 

musi to zrobić.

- To samo można powiedzieć o panu.

- Z pewnością - znów,ze spokojem przyjął jej krytyczną opinię na swój 

temat. - Ale nie rozmawiamy o mnie. To nie ja się gniewałem, tylko pani.

- Ponieważ zrobił pan to, co chciał, nie przejmując się moim zdaniem.

- No i jakie to ma teraz znaczenie? Woli pani, żebyśmy spacerowali jak 

wrogowie czy jak przyjaciele? - Poczuła jego wzrok na swojej twarzy. - Proszę 

nie zapominać, że poprzednim razem całkiem miło spędziliśmy czas.

Poddała się urokowi tego niskiego, ciepłego głosu.

- Jak przyjaciele - zdecydowała.

background image

Bay zręcznie skierował rozmowę na jakieś inne tematy i nastrój Sabriny 

poprawił  się zdecydowanie.  Obeszli  dookoła fontannę  na  placu,  wstąpili  na 

pyszne   naleśniki   do   maleńkiej   kawiarenki,   a  potem  zaczęli   się   przechadzać 

wzdłuż witryn sklepowych. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęli sobie mówić 

po imieniu.

Bay   zaproponował,   by   Sabrina   próbowała   się   zorientować,   co   mijają, 

kierując się słuchem i węchem przy kwiaciarniach, restauracjach czy sklepach 

ze skórą szło jej to całkiem łatwo, jednak jubilera i dom handlowy przeoczyła 

zupełnie. W pewnym momencie Bay przystanął znowu.

-Nie mam już pomysłów - poddała się z westchnieniem. - Zmęcżyło mnie 

to zgadywanie.

- Oczywiście - zgodził się z roztargnieniem. - To jest galeria, w której 

szyje się ubrania na miarę. Na wystawie wisi fantastyczna sukienka i dałbym 

głowę, że zrobiono ją specjalnie dla ciebie. Chodź - objął ją mocno. - Musisz ją 

zobaczyć.

Sabrina zesztywniała.

- Zapomniałeś o pewnym drobnym szczególe. Jestem ślepa. Nie mogę jej 

zobaczyć.

-   O   niczym   nie   zapomniałem,   moja   niewidoma   królowo   -   odparł 

cierpliwie. - Dlatego daruj sobie to oburzenie. Gdzie twoja twórcza wyobraźnia, 

którą podobno posiadasz? Wejdziemy do sklepu i będziesz mogła ją ocenić za 

pomocą dotyk!!.

Zrobiło   jej   się   trochę   głupio,   dlatego   przestała   protestować   i   dała   się 

wprowadzić do galerii. Nad ich głowami zabrzęczał dzwoneczek i zaraz potem 

usłyszała zbliżające się kroki.

- Czym mogę służyć? - odezwał się kobiecy głos.

- Chcielibyśmy -dokładnie obejrzeć tę sukienkę z wystawy.

- Przykro mi, proszę pana, ale nie sprzedajemy wystawionych modeli. 

background image

Jeśli klientka życzy sobie zamówić taką samą, szyjemy ją na miarę·

- Pozwoli pani, że wyjaśnię - przerwał aksamitnym głosem Bay. - Panna 

Lane jest niewidoma. Żeby mogła wiedzieć, jak ta suknia wygląda, musi jej 

dotknąć. Czy da się to zrobić?

-   Oczywiście,   przepraszam   państwa   najmocniej.   Zaraz   ją   zdejmę   z 

manekina, to zajmie tylko chwilkę.

Sabrina, bardzo zakłopotana, poruszyła się nerwowo, ale Bay  objął ją 

jeszcze mocniej, dodając jej w ten sposób otuchy. Po niedługim czasie usłyszała 

przed sobą delikatny szelest. 

- Proszę bardzo, panno Lane.

- Czy mogłaby pani tę suknię opisać? - spytał Bay 

- Ten model nosi nazwę "Płomień". 'Składa się z wielu warstw jedwabiu 

w odcieniach czerwieni, oranżu i żółci. Nieregulame pasy tkaniny nie są u dołu 

zszyte, a ich puszczone luźno końce skręcają się lekko, przypominając języki 

ognia.

Wrażliwe palce Sabriny przesuwały się po jedwabistych warstwach.

- Dekolt wykończono w szpic, by powtarzał trójkątny ksztah zakończeń 

swobodnie   wiszących   pasów.   Nie   jest   jednak   zbyt   głęboki   i   przez   to 

wyzywający. Suknia nie ma typowych rękawów, ramiona są lekko osłaniane 

przez spływające miękko pasy różnokolorowego jedwabiu.

Stopniowo w umyśle Sabriny formował się wyraźny obraz sukienki.

- Przepiękna - powiedziała w końcu.

- Czy to przypadkiem nie byłby rozmiar panny Lane? - zainteresował się 

nagle Bay. - Zdaję sobie sprawę, że to wbrew państwa zasadom, ale czy nie 

dałoby się ten jeden jedyny raz uczynić wyjątku? - Jego głos' znowu brzmiał 

niezwykle miękko i czarująco. - Czy można ją przymierzyć?

Sabrina była absolutnie pewna, że urokowi tego ciepłego barytonu nikt 

nie byłby się w stanie oprzeć. Ekspedientka wahała się tylko przez chwilę.

background image

- Właściwie, czemu nie? Z tyłu jest przymierzalnia. Panno Lane, proszę 

ze mną.-  Bay popchnął ją leciutko.

- Idź. Zobaczymy, jak w tym wyglądasz - kusił.

- Dlaczego mnie wpakowałeś w tę sytuację? - szepnęła.

-   Bo   czuję,   że   w   głębi   duszy   całkiem   ci   się   to   podoba   -   stwierdził 

przekornie. - A w dodatku dam głowę, że od czasu wypadku nie kupiłaś sobie 

nic do ubrania.

- Bo nie potrzebowałam - wyjaśniła bez przekonania.

-   A   od   kiedy   to   kobiety   kupują   Ciuchy   dlatego,   że   ich   naprawdę 

potrzebują? - roześmiał się. - No, włóż tę suknię. To rozkaz!

- Tak jest, panie generale!

W cale nie musiał jej specjalnie namawiać, upierała się tylko z przekory. 

Wizja, jaka powstała w jej głowie i miękki dotyk jedwabiu spowodowały, iż 

chciała przymierzyć tę suknię, niezależnie od tego, że nie mogła się w niej 

obejrzeć.

Przebrała się szybko, potrzebując pomocy tylko przy zapięciu długiego 

suwaka z tyłu. Wspierając się dyskretnie na ramieniu ekspedientki, wróciła na 

środek sklepu.

- No i jak? - spytała ze zniecierpliwieniem, gdy Bay nic nie mówił. Nie 

mogła już dłużej znieść przedłużającej się ciszy.

- Wyglądasz pięknie - powiedział po prostu. 

- Myślę, że źle się pan wyraził - wtrąciła sprzedawczyni. - Pani wygląda 

oszałamiająco! Ale nic z tego nie rozumiem, bo suknia leży na pani, jakby była 

zaprojektowana i uszyta specjalnie dla pani. To niewiarygodne, ale ma pani 

figurę zupełnie jak nasza modelka.

Sabrina   przesunęła   palcami   po   delikatnych,   powiewnych   pasmach 

jedwabiu.

- Sprzedałaby mi ją pani?

background image

-   Nigdy   nie   sprzedajemy   naszych   modeli.   Chociaż...   Proszę   chwilę 

zaczekać, zaraz się dowiem.

Gdy zostali sami, znów odwróciła się w kierunku Baya. .

- Naprawdę dobrze w niej wyglądam? - dopytywała się z niepokojem. 

Usłyszała trzask zapałki i poczuła dym z papierosa.

- Ktoś prosi o więcej komplementów?

-  Nie,   to   nie   to...  -   Nerwowo   przygładziła   suknię   dłonią  i  skierowała 

niewidzące oczy na spływające jej z ramion kaskady barwnych wstęg. - Po 

prostu nie jestem pewna...

-   No,   to   bądź.   -   Podszedł   do   niej   i   palcami   uniósł   jej   brodę.   - 

Powiedziałem prawdę. Wyglądasz cudownie.

Żałowała,  że  nie widzi wyrazu  jego  twarzy. Nie wątpiła w  szczerość, 

która brzmiała w jego głosie, jednak wyczuwała jakąś rezerwę z jego strony. 

Jakby myślał coś jeszcze, lecz kontrolował się, żeby się z tym nie zdradzić. 

Spochmurniała.

- W czym znowu problem? - spytał z łagodną kpiną' i cofnął rękę.

- Ja... Właśnie zastanawiałam się, że i tak  nie  mam jej gdzie  nosić  - 

wymyśliła na poczekaniu.

- Na pewno kiedyś przytrafi się odpowiednia okazja i wtedy będziesz 

zadowolona, że ją kupiłaś - przekonywał.

- Nawet nie spytałam, ile kosztuje... - Nagle. coś jej się przypomniało. - 

Przecież ja nie mam przy sobie tyle pieniędzy! Sądzisz, iż mogę zostawić im 

część, a potem przyjść z ojcem i przynieść resztę? Myślisz, że się zgodzą? - 

spytała z niepokojem.

- Ja mogę za nią zapłacić - zaproponował ostrożnie Bay.

Sabrina znalazła się w rozterce. Bardzo pragnęła mieć tę kreację, ale nie 

chciała zaciągać zobowiązań w stosunku do tego dżiwnego mężczyzny, który 

nie był ani przyjacielem, ani obcym.

background image

- Gdyby nie sprawiło ci to zbyt wiele kłopotu - zgodziłasię z wahaniem. - 

Mógłbyś napisać na kartce swój adres i sumę, jaką bylibyśmy ci winni. Ojciec 

wysłałby ci czek natychmiast po powrocie z pracy.

- Rozumiem, że nie przyjęłabyś ode mnie tej sukni jako prezentu?

Cofnęła się· - Nie - zdecydowanie potrząsnęła głową, gotowa spierać się 

do upadłego, gdyby znów próbowaną do tego zmusić.

- Tak właśnie sądziłem. Dobrze, w takim razie po prostu pożyczę ci te 

pieniądze.

- Dziękuję. - Sabrina odetchnęła z ulgą, zadowolona, że jednak nie doszło 

do kłótni.

- Słuchaj, po co twój tata ma mi wysyłać czek? Nie lepiej, żebym sam po 

niego wpadł, na przykład w piątek po południu?

- Jeśli chcesz - zgodziła się, jeszcze nieco nachmurzona.

-   Chcę.   -   W  przyjemnie   niskim   głosie   znów   było   słychać   uśmiech   i 

Sabrina nagle uśmiechnęła się również.

W tej chwili wróciła ekspedientka z informacją, że właścicielka galerii 

zgodziła   się   sprzedać   model.   Sabrina   poszła   się   przebrać,   zaś   Bay   uiścił 

rachunek. Gdy wyszli ze sklepu, poinformował ją, że spacerowali po mieście 

już ponad dwie godziny i zaproponował powrót taksówką, żeby Sabrina mogła 

jak najszybciej znaleźć się w domu. Akurat zrobiło jej się zupełnie obojętne, co 

będzie z obiademi chętnie przedłużyłaby ich wspólny pobyt na mieście, ale nic 

nie powiedziała.

- Wpdnę w piątek koło drugiej - powtórzył Bay, stając przy furtce.

- Może... Nie masz ochoty na kawę?

- Teraz nie, ale w piątek przymówię się o nią na pewno.

-   W   takim   razie   do   zobaczenia   -   uśmiechnęła   się   z   lekkim 

rozczarowaniem.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sabrina   po   raz   kolejny   dotknęła   tarczy   zegarka.   Druga.   Dziesiąty   już 

chyba   raz   sprawdziła,   czy   czek   na   pewno   leży   na   stole.   Leżał.   Usiadła   na 

kanapie i pomasowała dłonią kark, żeby rozluźnić napięte mięśnie. Przecież to 

bez sensu tak się denerwować tylko dlatego, że jakiś facet ma tu wpaść na 

chwilę, zbeształa się w myślach.

Rozległ się dzwonek domofonu. Skoczyła na równe nogi.

- Tak? - spytała niecierpliwie.

- Hej, tu Bay Cameron.

- Już idę!

Nie zachowując żadnej ostrożności, zbiegła po schodach najszybciej, jak 

tylko mogła. Z szerokim uśmiechem otworzyła drzwi i podeszła do furtki.

- Jesteś bardzo punktualny.

- Staram się. - Dobnze było znów słyszeć jego znajomy, niski i ciepły 

głos. Otworzyła furtkę.

- Gdybyś miał chwilę czasu, to kawa już czeka.

- Mam czas.

Weszli na piętro i Sabrina zaprowadziła go do pokoju gościnnego.

- Usiądź, proszę, zaraz wszystko przyniosę. Czek za sukienkę leży na 

stoliku naprzeciw sofy.

Bay nie zaproponował, że pomoże przy nalewaniu kawy. Poczekał, aż 

Sabrina poradzi sobie sama i poda mu filiżankę

- Ładny dom. Czy to ty malowałaś te obrazy, które wiszą na ścianach?

-   Tak   -   ostrożnie   trzymała   swoją   filiżankę.   -   Ojciec   najbardziej   lubi 

pejzaże, dlatego wybrał z moich prac właśnie te. A ponieważ. najbardziej kocha 

morze, malowałam dla niego przeważnie krajobrazy nadmorskie.

background image

- Czy to jedyne obrazy, jakie pozostawiłaś?

Pochyliła głowę.

- Nie - rzekła z trudem.

- Czy będę mógł kiedyś zobaczyć resztę? - głos Baya brzmiał miękko i 

łagodnie.

- Wolałabym ich nie pokazywać.

- Skoro nie chcesz, nie będę nalegał - powiedział spokojnie. - Ale prawdę 

mówiąc,   nie   rozumiem   twojego   oporu.   Już   przecież   niektóre   widziałem. 

Dlaczego nie miałbym obejrzeć pozostałych?

Z udawaną nonszalancją postawiła filiżankę na stole.

-   Proszę   uprzejmie   -   zgodziła   się,   chociaż   nie   wiedziała,   czy   pod 

wpływem jego rozbawionego tonu, czy też ze względu na logikę rozumowania. 

- Są w pracowni na górze: - Wstała i usłyszawszy, że Bay podnosi się również, 

skierowała się ku schodom.

Weszła na drugie piętro i ruszyła przed siebie, przesuwając dłonią po 

ścianie, aż natrafiła na drugie drzwi.

Poczuła pod palcami chłodny metal klamki, której od miesięcy nikt nie 

dotykał. Znaleźli się w pracowni malarskiej przesyconej zapachem farb i kurzu.

-   Ona   nie   jest   już   używana...   Dlatego   taki   tu   zaduch   -   wyjaśniła   i 

zatrzymała się tuż przy drzwiach.

Bay   nie   odpowiedział.   Słyszała,   jak   chodzi   po   pracowni,   czasami 

przystaje, widocznie coś oglądając. Parę razy dobiegł ją odgłos przesuwanych i 

przekładanych płócien, gdy chciał obejrzeć obrazy stojące za innymi.

Napięcie Sabriny rosło z każdą chwilą.

-   Są   naprawdę   dobre   -   odezwał   się   w   końcu.   -   Szkoda,   żebyś   je   tu 

trzymała w ukryciu.

- Rozmawialiśmy z ojcem o sprzedaniu ich. Któregoś dnia w końcu się za 

to weźmiemy. .. - Gdy to mówiła, coś ją dławiło w gardle.

background image

- Znasz się choć trochę na rzeźbieniu? - Bay podszedł do niej i lekko 

zwrócił ją ku wyjściu.

- Zdarzało mi się robić modele z gliny, gdy potrzebowałam tego przy 

malowaniu. Czemu pytasz?

- Skoro nie możesz już malować, to czemu nie zaczniesz rzeźbić?

- Nic z tego - potrząsnęła głową.

Jednak ta nieoczekiwana propozycja wstrząsnęła nią.

Bay zamknął drzwi pracowni i sprowadził Sabnnę na dół, nie wracając 

już do tego tematu. Widać było, iż zostawia jej czas na oswojenie się z noWym 

pomysłem i że nie zamierza jej do niczego p'rzekonywać na siłę.

Oczywiście   kawa   wystygła   już   zupełnie.   Sabrina   poszła   zaparzyć 

następną, cały czas dręczona pewną myślą - dlaczego żaden z jej przyjaciół 

artystów nigdy nie podsunął jej podobnego pomysłu?

- Chciałem spytać -odezwał się Bay, gdy wręczyła mu następną filiżankę - 

czy macie z ojcem jakieś plany na jutrzejszy wiecżór?

Zastygła w połowie nalewania kawy do swojej filiżanki.

-   Ojciec   spędza   soboty   z   Deborą.   Dlaczego   pytasz?   -   Nawet   nie 

próbowała ukryć zdziwienia.

-   Myślałem,   że   moglibyśmy   pójść   razem   na   obiad.   Miałabyś   świetną 

okazję do włożenia nowej sukienki.

- Nie, dziękuję - odparła gwahownie.

- Jesteś jutro zajęta?

- Nie.

- Czy w takim razie wolno mi spytać; czemu nie chcesz zjeść ze mną 

obiadu?

Wydawało   się,   że   wcale   nie   czuł   się   urażony   odmową.   Przedziwny 

człowiek.

- Wolno ci - bezwiednie przybrała wyniosłą minę.

background image

-   Nie   jadam   w   miejscach   publicznych   z   tego   prostego   powodu,   że 

podczas posiłku zdarza mi się coś przewrócić albo upuścić na podłogę. Nie 

należy to do przyjemności.

- Jestem gotów zaryzykować.

- Ale ja nie! - Z rozdrażnieniem chwyciła filiżankę i napiła się kawy, 

zapominając o jej temperaturze i sparzyła się w język.

-   Skoro   odrzucasz   propozycję   jedzenia   w   restauracji,   a   nie   moje 

towarzystwo, to mam inny pomysł. - W jego głosie znów dźwięczało przyjazne 

rozbawienie. - Kupimy smażoną rybę, bułki, jakąś sałatkę i urządzimy sobie 

piknik gdzieś na bulwarze nad zatoką.

Zawahała się. Brzmiało to doprawdy kusząco, lecz nie była pewna, czy 

powinna przyjąć jego zaproszenie. Czuła, iż zaczyna go lubić, choć chwilami 

denerwował   ją   bardziej   niż   ktokolwiek   inny.  Wiedziała   jednak,   że   przyjaźń 

między nimi jest niemożliwa.

- Naprawdę tak trudno wybrać się na smażoną rybę? - usłyszała przekorne 

pytanie.

Zawstydziła   się.   Niepotrzebnie   wyolbrzymiała   znacze.   nie   zwykłej, 

niezobowiązującej propozycji.

-   Nietrudno.   -   Pochyliła   głowę   nad   filiżanką,   aby   ukryć   rumieniec 

zażenowania. - Zgadzam się.

- Czy szósta po południu nie będzie zbyt późną porą?

- Nie. - Gwahownie uniosła głowę, gdy coś upadło na podłogę. - Co to 

było?

-   Pewien   drobiazg,   który   kupiłem   ci   w   prezencie   -   wyjaśnił   celowo 

niedbałym tonem. - Miałem ci go wręczyć, wcześniej, ale rozmowa zeszła na 

inne tematy i wyleciało mi to z pamięci. Oparłem go o krzesło i teraz niechcący 

przewróciłem. Proszę. Położył jej na kolanach wąski i długi pakunek.

- Dlaczego przyniosłeś mi prezent? - spytała riieufnie.

background image

- Ponieważ miałem taką ochotę. I nie proś, żebym zabrał go z powrotem, 

gdyż nie mIałbym z niego żadnego pożytku. Wątpię też, czy dałoby się go 

zwrócić.

- Co to jest?

- Sprawdź sama.

Zaintrygowana,   nieco   nerwowo   zaczęła   rozpakowywać   tajemniczą 

paczuszkę.   Czuła,   że   jej   tętno   przyspiesza,   gdy   zdjęła   kartonowy   wierzch 

pudełka, a jej palce natrafiły na coś twardego i okrągłego.

Początkowo   nie   rozpoznała   długiego   przedmiotu,   po   chwili   jednak 

zrozumiała i poczuła dziwny ucisk w żołądku. .

- Kupiłeś mi białą laskę, prawda? - powiedziała z gorzkim wyrzutem.

- Tak - przyznał bez śladu skruchy. - Ale to nie jest zwyczajna laska.

Poczuła,   że   zdjął   jej   z   kolan   pudełko,   usłyszała   szelest   odwijanej   do 

końca bibuły i odgłos odstawianego na bok opakowania. Siedziała sztywno z 

zaciśniętymi ustami i kurczowo splecionymi dłońmi. Bay zignorował jej opór, 

rozwarł jej palce, po czym zacisnął je wokół rączki laski.

Początkowe wrażenie gładkości okazało się złudne. Powierzchnia została 

wyrzeźbiona i Sabrina machinalnie przesunęła palcami po zawiłym wzorze. Po 

kilku   chwilach   odgadła,   że   rączkę   tworzyły   kunsztownie   wyrzeźbione, 

splecione ze sobą smoki.

- To kość słoniowa - wyjaśnił Bay. - Zobaczyłem ją parę dni temu na 

wystawie sklepu w chińskiej dzielnicy.

-   Piękna   -   przyznała   niechętnie.   Poczuła,   że   Bay   cofa   rękę   i   już   nie 

zmusza jej do trzymania laski. Badała ją dotykiem jeszcze przez chwilę. - Musi 

być bardzo cenna - zauważyła i wyciągnęła ją przed siebie. - Nie mogę tego 

przyjąć.

- Chodzi ci raczej o to, że mimo artystycznego wykonania, wciąż jest to 

biała laska - Bay zignorował gest Sabriny.

background image

Nie zaprzeczyła zarzutmyi.

- Nie mogę jej przyjąć.

- A ja nie mogę jej wziąć z powrotem - skwitował.

- Bardzo mi przykro - dosłownie wepchnęła mu pre- o zent w ręce i 

cofuęła się. - Doceniam, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo, ale przecież 

z.nasz mój pogląd na tę sprawę. Znałeś go, zanim ją kupiłeś.

- Czy to twoja ostateczna odpowiedź?

- Tak - potwierdziła twardo. Nie miała zamiaru dać się wmanewrować w 

poczucie winy i chciała, by to zrozumiał.

- Domyślam się, że jeśli zacznę nalegać, to nasze jutrzejsze plany staną 

pod znakiem zapytania? - westchnął z rezygnacją. 

- Niewykluczone - przytaknęła, choć bardzo pragnęła, by nie doszło do 

takiej sytuacji.

- W takim razie spróbuję cię przekonać innym razem.

Ponownie usłyszała szelest bibuły i odgłos zamykanego pudełka. - Tylko 

nie myśl, że dałem za wygraną. Ja tylko odkładam bitwę na później. - W jego 

kpiącym głosie pobrzmiewała nuta rozweselenia.

- To bezcelowe, bo i tak nie zmlernę zdania ,powtórzyła z uporem, jednak 

i jej kąciki ust zaczęły się unosić.

-   Przyjmuję   wyzwanie.   Skoro   na   razie   nie   wykopaliśmy   topora 

wojennego, to czy mógłbym .prosić o jeszcze jedną kawę?

Z uśmiechem wzięła filiżankę i sięgnęła po dzbanek. Więcej nie wracali 

do   tematu   laski,   gdy   jednak   Bay   wychodził   jakąś   godzinę   później,   Sabrina 

upewniła się, czy zabiera pudełko ze sobą. Podejrzewała, że mógłby je "przez 

zapomnienie" zostawić.

Dopiero wieczorem odkryła, że jednak udało mu się ją przechytrzyć. .

- Skąd to masz? - spytała zaskoczonym i zachwyconym głosem Debora.

Palce Sabriny zamarły w połowie napisanego brajlem zdania.

background image

- O czym ty mówisz?

-   O   lasce   z   kości   słoniowej,   rzeźbionej   w   smoki.   Znalazłam   ją   pod 

krzesłem. Chyba jej nie chowasz przed nami? - roześmiała się Debora.

- Oczywiście że nie - zaprzeczyła ponuro.

- Jest szalenie elegancka. Gdzie ją znalazłaś?

- Właśnie, gdzie? - zawtórował jej ojciec. - Nie widziałem jej przedtem u 

ciebie.   Czy   ją   też   kupiłaś,   gdy   wyszłaś   któregoś   dnia   na   spacer   z   panem 

Cameronem?  

- Ty chyba powinieneś wiedzieć, że nigdy nie kupiłabym białej laski, a 

tym   bardziej   takiej   -   wytknęła   mu.   -   To   prezent   od   Baya.   Oczywiście 

odmówiłam. Byłam przekonana, że zabrał ją ze sobą.

- Odmówiłaś? - spytała ze zdumieniem Debora. - Jak można nie przyjąć 

czegoś tak pięknego?

- Zwyczajnie. Po prostu nie chcę jej - padła ostra odpowiedź. 

Sabrina poczuła, że poduszki kanapy uginają się pod ciężarem jej ojca. 

Uspokajająco położył dłoń na jej znieruchomiałych palcach.

-   Kochanie,   czy   nie   zachowujesz   się   trochę   niemądrze?   -   zapytał 

łagodnym tonem. - Wszyscy przecież doskonale wiemy, że nie przyjęłaś jej nie 

z racji ceny czy też pięknego wyglądu. Chodzi o to, że jest biała. A taka laska 

oznacza,  iż  właściciel  nie  widzi. Ale  ~rak  białej  laski  przecież  nie  zmienia 

faktu, że jesteś niewidoma.

- Zdaję sobie z tego sprawę - rzekł~ szorstko.

- Ludzie i tak się w końcu zorientują, niezależnie od koloru laski. Zresztą, 

przecież to żaden wstyd- przekonywał.

- Wcale się'nie wstydzę! - Ale czasami tak się właśnie zachowujesz - 

westchnął.

-   Rozumiem,   iż   uważasz,   że   powinnam   jej   używać   -   oskarżycielsko 

uniosła głowę.

background image

- Córeczko, jestem twoim ojcem, więc, proszę, przestań się tak łatwo na 

mnie obrażać - Grant strofował ją łagodnie. - Decyzja należy tylko do ciebie. 

Jesteś dorosła i ja nie będę ci mówił, co masz robić. Sama wybierzesz najlepiej. 

- Przepraszam, ale chyba pójdę do siebie - odłożyła książkę na bok i 

wstała.

Nie mogła się kłócić z ojcem, skoro On wcale nie zamierzał się z nią 

spierać,   tylko   odwoływał   się   do   jej   zdrowego   rozsądku.   Nie   miała   na   to 

odpowiedzi.

- To co mam z nią zrobić? - zapytała Debora.

- Włóż ją na razie do stojaka na parasole - odezwał się ojciec. - Zanim 

Bay Cameron przyjdzie tu jutro, Sabrina zdecyduje, co dalej.

Gdy już znajdowała się na schodach, dobiegł ją zaskoczony głos Debory.

- Po co on ma tutaj przyjść?

- Zabiera Sabrinę na piknik - wyjaśnił Grant.

- Mają randkę? - spytała z niedowierzaniem jego narzeczona.

- Można to i tak nazwać. Zadzwonił do mnie do biura, żeby się upewnić, 

czy nie mam nic przeciw temu. Przecież nie mogłem go spytać, czy umawia się 

z   nią   w   celach   towarzyskich   czy,   hm,   romansowych.   To   byłoby   raczej 

nietaktowne, zwłaszcza wobec faktu, że jest dla niej taki miły.

- Wspominał coś o lasce?

 - Nie, dla mnie to też niespodzianka.

Sabrina odetchnęła z ulgą. Przynajmniej ojciec nie spiskował przeciw niej 

razem   z   Bayem.   Przez   chwilę   już   się   tego   obawiała.   Powinna   jednak   była 

wiedzieć,   że   nigdy   nie   zniżyłby   się   do   takich   sztuczek,   żeby   ją   do   czegoś 

nakłonić. Szkoda, że tego samego nie dało się powiedzieć o Cameronie.

Z   drugiej   strony   musiała   przyznać,   że   Bay   wcale   jej   nie   zmuszał   do 

przyjęcia laski. Zostawił ją, to wszystko. Sabrina miała teraz ciężki orzech do 

zgryzienia.

background image

Kilka minut przed szóstą usiadła na kanapie i z roztargnieniem po raz 

drugi   sprawdziła,   czy   jej   niebieska   wiatrówka   z   kapturem   leży   pod   ręką. 

Dzwonek   domofonu   wyrwał   ją   nagle   z   zamyślenia.   Pośpiesznie   włożyła 

wiatrówkę, wpychając przy tym do kieszeni portmonetkę. Już otwierała drzwi, 

gdy nagle zawahała się. Przez chwilę stała zupełnie nieruchomo, wreszcie ze 

zrezygnowanym   westchnieniem   odstawiła   do   stojaka   swoją   dębową   laskę   i 

ujęła tę rzeźbioną w smoki.

Z ociąganiem zeszła na dół.

- Trochę to trwało - zauważył Bay. - Już się zaczynałem zastanawiać, czy 

wszystko w porządku.

- Musiałam się ubrać - skłamała, czekając na jego komentarz w sprawie 

laski. W końcu przecież postawił na swoim.

- Zaparkowałem tuż przed domem - powiedział, gdy zamknęła za sobą 

furtkę. Ujął ją pod ramię i zaprowadził do samochodu.

Z coraz większą niecierpliwością wyczekiwała na jego uwagi, Bay jednak 

nie poruszał tego tematu. Gdy zapuścił silnik, Sabrina poczuła, że dłużej nie 

wytrzyma.

- No? - odezwała się w końcu zaczepnym tonem i zwróciła twarz w jego 

stronę.

- Co no? - spytał.

- Co powiesz na temat laski?

- A co według ciebie mam powiedzieć? - Niski głos brzmiał spokojnie i 

naturalnie.

- Sądziłam, iż będziesz diabelnie zadowolony z siebie i że nie omieszkasz 

skomentować swojej wygranej. W końcu celowo zostawiłeś tę laskę, nic mi o 

tym nie mówiąc - wygłosiła oskarżycielsko. 

- Ja ci ją po prostu dałem. To był prezent, a nigdy nie zabieram prezentów 

z powrotem. Zauważ, że ani razu nie powiedziałem, iż musisz jej używać. Jest 

background image

twoja i tylko od ciebie zależy, co z nią zrobisz. Możesz ją spokojnie wyrzucić 

do śmieci, jeśli masz ochotę - wyjaśnił zupełnie niewzruszonym tonem.

- To już wolę ją nosić.

- Cieszy mnię to. Czy w takim razie moiemy uznać dyskusję na temat 

laski za zamkniętą?

- Oczywiście – westchnęła.

Miała wrażenie, że Bay za każdym razem zachowuje się zupełnie inaczej, 

niż   ona   przewiduje.   Każdy   inny   powitałby   ją   jakimś   uszczypliwym 

stwierdzeniem. Widzisz, że miałem rację, nareszcie poszłaś po rozum do głowy, 

a   nie   mówiłem   lub   coś   w   tym   rodzaju.   Jednak   on   nie   zamierzał   ani   się 

przechwalać, ani prawić jej kazań. Bez zbędnych komentarzy przyjął fakt, że 

Sabrina zmieniła zdanie. Do takiego człowiekil nie sposób było żywić urazy, 

przestała   ,   się   więc   gniewać,   iż   zostawił   laskę.   W  końcu   przecież   Sabrina 

podjęła ostateczną decyzję, nikt jej do niczego nie zmuszał.

Zaparkowali   przy   porcie   i   wysiedli.   Bay   zaproponował,   żeby   Sabrina 

wzięła go pod rękę i ruszyli przed siebie spacerowym krokiem. Krzyk mew 

dobiegał ze wszystkich stron, potem, gdy doszli do portu rybackiego, usłyszała 

też ciężki trzepot skrzydeł pelikanów. Słonawy zapach morza zmieszał się z 

charakterystyczną wonią ryb.

Chociaz początkowo zakładali, że dojdą tylko do smażalni, postanowili 

przejść   się   jeszcze   nieco   dalej.   Po   bulwarze   spacerowało   wielu   turystów, 

podziwiając widok na zatokę. Gdy Sabrina usłyszała przepływający obok statek 

wycieczkowy, zorientowała się, że muszą znajdować się niedaleko słynnego 

mostu Golden Gate oraz wyspy Alcatraz, ongiśjednego z najlepiej strzeżonych 

więzień na świecie. Obecnie utworzono tam park narodowy.

Gdy doszli do końca nabrzeża, przeszli na drugą'stronę ulicy i zawrócili. 

Sabrina 'iN milczeniu rozkoszowała się wilgotnym powiewem.

- Czy nie ma przypadkiem mgły? - odezwała się w końcu.

background image

- Masz rację - przytaknął Bay. - Przysłoniła już niektóre przęsła mostu i 

wzgórza na północ od zatoki. Chyba jeszcze zgęstnieje.

- W takim razie muszę cię zaprowadzić z powrotem do samochodu. W 

końcu jesteś pod moją opieką - uśmiechnęła się szelmowsko, 'a on roześmiał 

się. Z zaciekawieniem pochyliła głowę w jego stronę. 

- Skąd masz takie imię, Bay?

- Rodzice mi dali. Czyżbyś uważała, że nie mam rodziców i znpleziono 

mnie w kapuście? - przekomarzał się.

- Czy oni żyją? - spytała ostrożnie.

- Z ostatnich wiadomości wynika, że tak. Na razie stwierdzili, iż mają 

ochotę   spędzić   drugi   miodowy   miesiąc   i   popłynęli   do   Europy   -   mocniej 

przycisnął jej dłoń do swego ramienia. - Tu jest wysoki kfawężnik.

- Czy Bay jest tradycyjnym imieniem w twojej rodzinie? - zainteresowała 

się, gdy już minęli skrzyżowanie.

- Niestety, nie. Po prostu mamie nie przyszło nic lepszego do głowy, gdy 

patrzyła z okien szpitala na zatokę San Francisco Bay - wyjaśnił. - A co z twoim 

imieniem?

-   Mamie   szalenie   się   podobały   takie   imiona.   Sabrina...   Była   bardzo 

romantyczna.

- A ty niby nie jesteś? - zapytał lekko kpiącym tonem.

- No, mo,ie troszeczkę - przyznała z zakłopotanym uśmiechem.

- Spacerujemy już od ponad godziny. Nie masz ochoty czegoś zjeść? - 

Bay zręcznie zmienił temat.

- Umieram z głodu.

- To czemu nic nie mówisz?

-   Właśnie   mówię.   Dam   głowę,   że   smażalnia   znajduje   się   po   drugiej 

stronie ulicy - ze śmiechem pociągnęła nosem. - Jedyne, co trzeba zrobić, to 

pójść za tym kuszącym zapachem.

background image

- Jesteś pewna, że nie chcesz zjeść w restauracji? - Bay przytrzymał ją, 

zanim zdążyła wejść na ulicę i poczekał, aż minie ich przejeżdżający właśnie 

samochód.

- Absolutnie - pokręciła głową· Gdy Bay kupował ryby, bułki, sałatkę i 

koktajl   z  krewetek,   Sabrinie   aż   burczało   w   żołądku.   Otaczające   ją   zapachy 

powodowały,   iż   głód   stawał   się   nie   do   zniesienia.   Bay   wręczył   jej   torbę   z 

jedzeniem i powiedział, że skoczy jeszcze tylko po białe wino.

Poczuła charakterystyczny dreszcz na karku, jeszcze zanim Bay dotknął 

jej   ramienia,   oznajmiając   swój   powrót.   Doszła   do   wniosku,   że   musiała 

rozwinąć w sobie jakieś telepatyczne zdolności.

-   To   jak   z   naszym   piknikiem?   -   Ledwo   zdąż~ł   spytać,   gdy   nagle 

zaburczało jej w żołądku wyjątkowo głośno. Roześmiali się i ruszyli w stronę 

portu jachtowego.

Wkrótce Sabrina poczuła, że osiadająca na twarzy wil. goć staje się coraz 

bardziej dotkliwa.

- Zaczyna mżyć! - jęknęła zawie~ziona.

- Prawdę mówiąc, obawiałem się, że to chmury, a nie mgła, ale wolałem 

nic nie mówić - westchnął Bay.

- Chyba trzeba będzie zabrać jedzenie do domu.

- Mam lepszy pomysł. Moja łódka jest dwa kroki stąd, no, może trzy. 

Możemy zejść do kabiny. Co ty na to?

- Jestem za - uśmiechnęła się.

- No, to idziemy!

Po chwili Sabrina stała na pomoście, czekając, aż Bay umieści torby z 

jedzeniem  w  kabinie. Wrócił  i zanim  zdą.  żyła się  zorientować,  chwycił  ją 

mocno wpół i zestawił na deski pokładu. Przytrzymał ją i stali przez chwilę 

nieruchomo   na   kołyszącym   się   łagodnie   jachcie.   Czuła   wyraźnie 

charakterystyczny, korzenny zapach, który rozpoznałaby wszędzie.

background image

- Dawno nie byłam na wodzie - odezwała się lekko zdławionym głosem. - 

Nic dziwnego, że się odzwyczaiłam.

Bay   mócno   otoczył   ramieniem   jej   szczupłą   talię   i   podprowadził   do 

schodków. Gdy upewnił się, że Sabrina trzyma się relingu, zszedł na dół, żeby 

ją asekurować w razie upadku.

W kabinie pozwolił jej na pełną samodzielność, poinformował tylko, po 

której stronie znajdują się siedzenia.

- Lubisz żeglować? -Zaczął rozpakowywaćjedzenie.

- Uwielbiam - wyznała ze smutkiem. - Wypływaliśmy z tatą w każdy 

weekend.

-  A  teraz   już   nie?   Dlaczego?   -   W   jego   głosie   było   słychać   wyraźne 

zdziwienie.

-   Wybrałam   się   z   nim   kilka   rdzy   po   wypadku,   ale   zawsze   kazał   mi 

siedzieć w kabinie. Zdradzę ci pewien sekret. Ojciec nie umie pływać. Zawsze 

się boi, że mogę wypaść za burtę, a on nie będzie w stanie mnie uratować.  -

Nie   cierpię'   siedzieć   pod   pokkładem,   lubię   czuć   na   twarzy   wiatr   i   słone 

rozbryzgi   idące   spod   dziobu.   Dlatego   więcej   już   z   nim   'nie   żegluję   - 

zakończyła.

- A ty się nie boisz, że wypadniesz?

- Skądże! - wzruszyła ramionami.

Bay  usiadł naprzeciwko i postawił przed nią jedzenie, koktajl i wino. 

Zaczęli jeść, a rozmowa krążyła wokół tematów związanych z żeglarstwem, 

potem zeszła na ulubione zajęcia.

-   Naprawdę   lubiłam   patrzeć   na   ludzi,   studiować   ich   twarze   -   Sabrina 

napiła   się   trochę   wina.   -   Są   fascynujące.   Można   z   dużym 

prawdopodobieństwem poznać czyjś charakter z wyrazu jego twarzy. Twarz jest 

jak zapisana karta, trzeba ją tylko umieć odczytać. Niestety, z głosami nie idzie 

mi już tak łanvo, choć staram się tego nauczyć. Jednak bardzo trudno odgadnąć 

background image

czyjś wygląd i charakter na podstawie samego tylko głosu.

- Czego na przykład dowiedziałaś się o mnie?

- No cóż - uśmiechnęła się łobuzersko. -Jesteś niezwykle pewny siebie, 

chwilami   wręcz   arogancki.   Jesteś   tet   wykształcony   i   apodyktyczny,   lubisz 

narzucać   innym   swoje   zdanie.   Inteligentny   i   złośliwy,   potrafisz   też   być 

taktowny i uważny.

- Czy potrafisz wyobrazić sobie moją twarz na podstawie mojego głosu?

Z zakłopotaniem pochyliła głowę.

- Mam jedynie mgliste wyobrażenie - odsunęła talerz.

- Świetne było. - Dlaczego więc nie spytałaś, czy możesz mnie sobie 

obejrzeć? - spytał cicho Bay, ignorując jej próbę zmiany tematu.

- Co t-takiego? - aż się zająknęła.

Poruszyła się nerwowo na swoim siedzeniu. Sama myśl o dotykaniu jego 

twarzy była bardzo ambarasująca.

- W takim razie sam ci powiem, jak wyglądam. Mam zielone włosy i 

czerwone oczy, a policzek przecina mi długa blizna. Staram się ją ukrywać pod 

krzaczastą zieloną brodą. Na czole mam wytatuowaną czaszkę z piszczelami, 

ale nie powiem ci, jaki tatuaż znajduje się na moim torsie - musiał przerwać, 

gdyż Sabrina nie wytrzymała i w końcu wybuchnęła śmiechem. - Nie wierzysz 

mi?

- Obawiam się, że nie. Zresztą, moja sąsiadka zdradziła mi już, że masz 

kasztanowate włosy i brązowe oczy - wyjaśniła swobodnie, nie czując się już 

spięta.

- Przynajmniej byłaś na tyle ciekawa, aby spytać.

- To chyba normalne - starała się, by jej głos zabrzmiał obojęthie.

- Co jeszcze ci o mnie powiedziała? - dopytywał się.

- Peggy nie. ma specjalnego talentu do opisywania - Sabrina chciała go 

zbyć.

background image

- W takim razie masz powód, żeby dowiedzieć się sama – stwierdził. 

Usłyszała, że Bay wstaje i sprząta ze stołu. Miała więc czas, by wymyślić jakiś 

wiarygodny pretekst, który pozwoliłby jej uniknąć tej niezręcznej sytuacji.

Nie mogła jednak znaleźć żadnego wytłumaczenia, a nie chciała zdradzać 

swojego lęku przed tak intymnym kontaktem.

Bay   wrócił,   jednak   nie   usiadł   tam,   gdzie   poprzednio,   lecz   tuż   obok 

Sabriny. Zanim zdążyła zaprotestować, ujął jej dłoń i położył na swojej twarzy.

- Przecież nie ma się czego wstydzić - skarcił ją łagodnie, gdy próbowała 

wyrwać rękę z jego silnego uścisku.

- Mnie to na przykład wcale nie przeszkadza.

Przez  chwilę  jeszcze  przyciskał  jej  dłoń  do  swego  policzka,  po  czym 

puścił. Sabrina z wahaniem przesunęła palcami po silnie zarysowanej szczęce, 

potem   wzdłuż   policzka   do   kącików   oczu.  Wyczuła   gęste   rzęsy   i   brwi   oraz 

szerokie czoło. Przyjemne w dotyku, nieco falujące włosy były zaczesane do 

tyłu i wciąż jeszcze nosiły ślad wilgoci. Całości wizerunku dopełniały twarde, a 

przecież zmysłowe wargi i nieco wydatna broda.

Sabrina opuściła dłoń. Rzeczywiście niezwykle męska twarz, pomyślała z 

zadowoleniem. Na pewno nie piękna, jednak bez wątpienia uderzająca. Gdy się 

gdzieś pojawiał, musiał wzbudzać zainteresowanie.

- No  i jaki wyrok?  - Niski, pieszczotliwy  głos  przywiódł jej na myśl 

niezwykle miękki aksamit.

Sabrina odgadła, że wyraz jej twarzy musiał odzwierciedlać jej myśli. 

Lekko zwróciła głowę w inną stronę, by uniknąć jego wzroku.

- Wyrok jest taki, że całkiem mi się podobasz - powiedziała z udawaną 

niedbałością.

Mocna dłoń ujęła ją pod brodę i odwróciła jej twarz z powrotem.

- Ty też mi się podobasz - mruknął.

Poczuła na policzku ciepły oddech, a po chwili dotyk jego ust na swoich 

background image

wargach. W pieIwszej chwili była tak zaskoczona, że nie zareagowała, jednak 

po   chwili   jej   serce   zabiło   ze   zdwojoną   szybkością.   Bay   całował   ją   czule   i 

kusząco, aż w końcu odpowiedziała pocałunkiem. Dopiero wtedy powoli, jakby 

z żalem, uniósł głowę.

Sabrina   wciąż   czuła   na   wargach   palący   dotyk.   Z   najwyższym  trudem 

powstrzymała się, by nie dotknąć ust dłonią.

Czuła, że przepełnia jąjakieś zadziwiające ciepło i radość.

- Masz dość dziwny wyraz twarzy - zauważył łagodnie Bay.

- Ja... Po prostu jeszcze nikt mnie nie pocałował - mruknęła niepewnie.

-   Co   za   kłamczucha   -   uśmiechnął   się.   -   Niewinna   panienka   nie 

odwzajemnia pocałunków w ten sposób.

- Miałam na myśli... - zarumieniła się mocno - że nie zdarzyło mi się to 

od wypadku.

-   W   to   wierzę.   -   Ujął   ją   pod   rękę   już   zupełnie   zwyczajnie,   po 

przyjacielsku. - Proponuję, żebyśmy poszli na kawę. Coś ciepłego dobrze nam 

zrobi.

Chętnie   zgodziła   się   na   jego   pomysł.   Jakoś   nagle   zapragnęła   zejść   z 

jachtu   i   poczuć   pod   stopami   stały   ląd,   który   da   jej   poczucie   oparcia   i 

bezpieczeństwa.

Było   już   po   dziesiątej,   gdy   Bay   zaparkował   przed   domem   Sabriny   i 

odprowadził   ją   do   furtki.   Widząc,   że   nie   wchodzi   za   nią   na   wewnętrzny 

chodnik, odwróciła się do niego z pewnym wahaniem.

- Dziękuję za miły wieczór- powiedziała.

-   Ja   również   bardzo   przyjemnie   spędziłem   ten   czas.   W   głosie   Baya 

słychać   było,   że   się   uśmiecha.   -   Muszę   na   tydzień   lecieć   do   Los  Angeles. 

Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę. 

- W cale nie musisz. - Sabrina nie chciała, by czuł się zobligowany do 

utrzymywania kontaktu z nią.

background image

- Wiem, że nie muszę - zauważył. - Dobranoc, Sabrino. Poczekam w 

samochodzie,   dopóki   nie   wejdziesz   na   górę.   Dlatego   nie   żapomnij   zapalić 

światła, jak już tam J:lędziesz, dobrze?

- Dobrze. Dobranoc.

Bay zamknął za nią furtkę, a Sabrina przękręciła klucz w zamku. Kiedy 

szła   do   drzwi   wejściowych,   przez   cały   czas   czuła   na   sobie   spojrzenie 

brązowych   oczu.   Oczu,   których   kolor   na   pewno   idealnie   harmonizował   z 

falującymi kasztanowatymi włosami.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Sabrina gwałtownie wyłączyła radio. Muzyka, zamiast uspokajać, jeszcze 

dodatkowo wytrącała ją z równowagi.

Zupełnie nie wiedziała, czym ma się zająć. Sprzątanie i gotowanie nie 

pociągały jej zupełnie, nie miała też ochoty na lekturę. Nauka alfabetu Braille'a 

wciąż   zajmowała   jej   wiele   czasu,   a   w   dodatku   wymagała   ogromnej 

koncentracji. Wiedziała, że dziś nie będzie w stanie się skupić. Miała kiepski 

nastrój, nosiło ją z miejsca na miejsce i w sumie nie bardzo do końca wiedziała, 

czego chce.

Częściowo obwiniała za to Baya, a jednocześnie zadawała sobie pytanie, 

czemu   wyjazd   znajomego,   bo   nawet   nie   przyjaciela,   miałby   tak   na   nią 

wpływać. Miewała podobne stany i przedtem, jednak przed wypadkiem radziła 

sobie w ten sposób, że chwytała za pędzel i rzucała się w wir pracy twórczej. A 

teraz?

Skoro nie możesz malować, to czemu nie zaczniesz rzeźbić?  - Słowa 

Baya zabrzmiały w jej uszach tak wyraźnie,jakby on sam stał tuż koło niej.

Podeszła   do   telefonu,   podniosła   słuchawkę   i   zawahała   się.   Gdy   z 

roztargnieniem wykręciła dobrze znany  numer, pomyślała, że już za późno, 

background image

żeby się wycofywać. Poczuła, iż jej puls nieco przyśpiesza.

- Materiały artystyczne, słucham.

- Czy mogę prosić Sama Carlysle? - Sabrina nerwowo bawiła się sznurem 

telefonu. Po chwili usłyszała znajomy męski głos i przywitała się. - Cześć Sam, 

tu Sabrina.

-  Cześć,  jak  się  masz?  -   zawołał   ucieszonym  głosem,   po  czym  nagle 

zmienił ton. - Słuchaj, strasznie cię przepraszam, że nie zadzwoniłem ani nie 

wpadłem, ale ostatnio miałem tyle roboty. . .

- Nie ma sprawy - przerwała mu szybko. - Dzwonię nie po to, by ci robić 

wyrzuty, tylko przymówić się o przysługę.

- Wszystko, cżego sobie życzysz.

- Mógłbyś mi dziś przez kogoś podesłać glinkę rzeźbiarską i wszelkie 

odpowiednie przybory?

- Zamierzasz rzeźbić? - spytał kompletnie zaskoczorty Sam.

- Na razie spróbuję, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

- Co za wspaniały pomysł! - wybuchnął z entuzjazmem. - Dziewczyno, 

jesteś genialna!

- Czy w takim razie przyślesz mi to?

- Dobrze się składa, bo chłopak, który rozwozi materiały, zaraz wychodzi. 

Obiecuję, że najpierw przyjedzie do ciebie.

- Bardzo ci dziękuję - na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.

- Coś ty, nie ma za co. Głupio mi, że sam nie wpadłem na ten pomysł. 

Zaraz ci wszystko zapakuję. Spotkamy się jakoś wkrótce, co?

- Jasne, Sam.

Po   niespełna   półgodzinie   zadzwonił   domofon.   Do   tej   pory   Sabrina 

zdążyła   posprzątać   stół   w   pracowni,   żeby   uzyskać   nieco   wolnego   miejsca. 

Dostawca   uprzejmie   zaproponował,   że   zaniesie   pakunki,   gdzie   trzeba,   co 

przyjęła z prawdziwą wdzięcznością.

background image

Gdy   zamknęła   za   nim   furtkę,   wróciła   do   pracowni,   czując   dreszcz 

podniecenią.   Jej   stary   fartuch   wisiał   jak   zawsze   za   drzwiami,   przesiąknięty 

zapachem   farb   i   terpentyny.   Po   raz   pierwszy   nie   przejęła   się   tym   zbytnio, 

pomyślała bowiem wesoło, że niedługo przejdzie on innymi zapachami.

Zawiązała go starannie i podeszła do stołu.

Postanowiła zacząć od naj prostszych kształtów, przyniosła więc z kuchni 

trochę owoców, żeby służyły jako modele. Tak się zapamiętała w swojej pracy, 

że zupełnie  straciła  poczucie  czasu  i rzeczywistości. W  pewnym momencie 

dotarło do niej, iż ktoś ją woła i to chyba od dłuższego czasu. Musiała minąć 

jeszcze chwila, żeby uprzytomniła sobie, że to głos jej ojca. · - Jestem na górze, 

w pracowni! - odkrzyknęła.

Słysząc na schodach pośpieszne kroki, wytarła dłonie ściereczką. Gdy 

odwróciła się dą drzwi, na jej twarzy widniały zarazem obawa i ożywienie.

- Myślałem, że umrę na serce - powiedział z wyrzutem Grant. - Wołam i 

wołam, a nikt się nie odzywa. Co tutaj tobisz?

- Pracuję - wyjaśniła, jednak po ciszy, jaka nagle zapadła, zrozumiała, że 

ojciec już się zorientował.

W najwyższym napięciu czekała na jego reakcję· .

- No i co myślisz? - spytała w końcu.

- Ja... Czekaj, mowę mi odjęło - wyznał z osłupieniem. - Jak... Kiedy... - 

roześmiał się, podszedł szybko do córki i uścisnął ją z całej siły. - Dziecko, 

jesteś fantastyczna! Jestem dumny z ciebie - powiedział z uczuciem.

- Dobrze, ale co o tym sądzisz? - powtórzyła niecierpliwie.

- Jeśli pytasz, czy da się odróżnić jabłko od gruszki, to zapewniam cię, że 

z   łatwością.   Nawet   widzę,   iż   to,   nad   czym   w   tej   chwili   pracujesz,   ma 

przedstawiać   winogrona   -   uśmiechnął   się.   -   I   żeby   to   odgadnąć,   wcale   nie 

potrzebowałem patrzeć na poplamione gliną prawdziwe owoce, które leżą na 

tacy.

background image

- Mówisz szczerze? Słowo?

-   Słowo   -   zapewnił   zdecydowanie.   -  A  teraz   powiedz   mi,   jak   na   to 

wpadłaś. Nigdy nie wspomniałaś ani słowem, że zamierzasz robić coś takiego. 

Skąd to wszystko masz?

- Bay podsunął mi ten pomysł parę dni temu. Najpierw odmówiłam, ale 

chyba tamtej chwili zaczęłam się świadomie nad tym zastanawiać. Dziś rano 

zadzwoniłam do Sama, pamiętasz; prowadzi sklep dla plastyków. Nie musiałam 

nigdzie chodzić, dostarczono mi to do domu.

- Dziś rano? Dziecko, ty pracowałaś tu przez cały dzień? Musisz być 

wykończona!

- Wykończona? - zwróciła ku niemu rozpromienioną twarz. - Nie, tatku, 

ja czuję, że żyję. Pierwszy raz od bardzo dawna. 

Przez chwilę panowała cisza.

-   Tym   niemniej   skończ   już   na   dzisiaj.   Nie   ma   sensu   tak   się 

przepracowywać. Posprzątaj tu trochę, a ja tymczasem przygotuję jakiś obiad, 

bo moja córka zupełnie o tym zapomniała - powiedział przekornie.

- No, dobrze - poddała się.

Przez   całą   resztę   tygodnia   Sabrina   spędzała   każdą   wolną   chwilę   w 

pracowni.  Niezwykle   rzadko  była  zadowolona  z  efektów,   jednak   próbowała 

wytrwale. Ojciec powtarzał, że przecież nie można na samym początku odnosić 

sukcesów, ale Sabrina stawiała sobie poprzeczkę bardzo wysoko.

Była   perfekcjonistką,   dlatego   też   niszczyła   każdą   pracę,   która   nie 

zaspokajała jej wymagań i zaczynała od nowa.

W niedzielę rano Grant wreszcie się zbuntował.

- Sabrino, zlituj się. Nawet Stwórca musiał siódmego dnia odpocząć!

Już przybrała buntowniczy wyraz twarzy, gdy dotarło do niej, że ojciec 

ma rację. Palce ją świerzbiały, by znów ująć posłuszny materiał i nadawać mu 

pożądany ksztah, jednak rozsądek przeważył.

background image

-   Muszę   zrobić   parę   rzeczy   na   łódce.   Może   pojechałabyś   ze   mną?   - 

zaproponował ojciec. - Debora jest bez reszty zajęta gotowaniem. Jak cię znam, 

to gdy tylko spuszczę cię z oka, znowu się tu wślizgniesz.

- W cale tak nie zrobię - roześmiała się.

- Nie źrobisz? Na pewno? Nic z tego, zabieram cię ze sobą. 

-   No   wiesz,   jesteś   okropny!   Nie   ufasz   własnej   córce!   -   zawołała   z 

udawanym oburzeniem. - Cóż, skoro tak, to rzeczywiście nie mam wyjścia i 

pojadę z tobą.

- Ubierz się ciepło, bo mocno dzisiaj wieje. Tylko niech to nie będzie nic 

zanadto wyjściowego. Zamierzam cię zatrudnić do pracy pod pokładem.

- Ach, tak. Wiedziałam, że masz jakiś cel w zabraniu mnie ze sobą. - 

Sabrina pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Chyba nie sądziłaś, że zależy mi na twoim towarzystwie, a nie na twoich 

rękach? - roześmiał się i zszedł na dół.

Wiatr okazał się rzeczywiście dość przejmujący, ale w kabinie Sabrina nie 

czuła jego zimnych podmuchów.

Wkrótce   jednak   pożałowała   tego,   gdy   po   raz   kolejny   ocierała 

przednimieniem   spocone   czoło.   Jej   jedwabiste   ciemne   włosy   były   zupełnie 

wilgotne i pozlepiane.

Z   podciągniętymi   rękawami   szorowała   szafki   i.   zlewozmywak.   Gruby 

sweter gryzł ją w szyję i przeszkadzał okropnie, ale chwilowo nic na to nie 

mogła poradzić, gdyż ręce miała brudne już niemal po łokcie. Gdy wreszcie 

skończyła, postanowiła, że zawoła ojca na kawę. Chociaż on się chyba zbytnio 

nie przepracowywał, gdyż od dłuższego czasu z pokładu dobiegała ożywiona 

rozmowa kilku osób.

Sabrina   zastanowiła   się,   czy   nie   powinna   zaparzyć   więcej   kawy   i 

zaproponować jej wszystkim. Tak, to był dobry pomysł. Gdy opłukiwała zlew, 

usłyszała, że ktoś schodzi na dół.

background image

- Tato, chcę zrobić kawę. Może twoi znajomi też by się napili, co o tym 

sądzisz?

- Myślę, że to świetny pomysł.

-   Bay!   Wróciłeś!   -   Zaskoczona,   nie   zdążyła   powstrzymać   radosnego 

okrzyku.

-  Tak,   wczoraj   wieczorem.   Podejrzewałem,   że   znowu   pojawisz   się   w 

niedzielę w porcie, ale nie wpadłbym na to, iż ojciec zatrudni cię w charakterze 

galernika, który odwala naj cięższą robotę.

Uśmiechnęła się.

- Udał ci się wyjazd?

- Owszem, załatwiłem parę spraw. Przy okazji przypadkowo natknąłem 

się na kogoś, kogo dawno nie widziałem. Rozmawia właśnie z twoim ojcem. 

Chcesz go poznać?

Sabrina poczuła nagłą ulgę, gdyż była prawie pewna, iż Bay  mówi o 

jakiejś kobiecie. Miała nadzieję, że wyraz jej twarzy nie zdradził tych obaw. 

Nie chciała, by Bay myślał, iż jest zazdrosna. Byli przecież tylko przyjaciółmi.

- Zaraz przyjdę. Zaparzę tylko kawę, przyniosę też cukier i śmietankę w 

proszku. Możesz wziąć ze sobą kubki? Stoją w szafce.

Po paru minutach ostrożnie wyszła na pokład, a wiatr przyjemnie zaczął 

chłodzić jej twarz.

-Pozwól, że ja to wezmę - ojciec zabrał jej dzbanek i dwie puszki. -To jest 

Sabrina   Lane   -   przedstawił   Bay.   -   A  to   mój   stary   przyjaciel,   doktor   Joe 

Browning.

- Tylko nie stary, dobrze? - odezwał sięjowialny męski głos, a po chwili 

Sabrina poczuła silny uścisk dłoni. - Proszę mi mówić po prostu Joe, tak jak 

moi pacjenci.

- Miło mi - powiedziała z rezerwą. Od czasu wypadku żywiła do lekarzy 

niechęć. Nie dlatego, że ją źle traktowali, po prostu przypominali jej, przez co 

background image

przeszła.

-Pani ojciec zdradził mi, że nie widzi pani zaledwie od kilku miesięcy. Jak 

na tak krótki okres, widzę, iż radzi pani sobie nadspodziewanie dobrze. 

- A mam jakieś wyjście? - spytała nieco uszczypliwie.

-Owszem. Zawsze może pani zacząć sobie radzić źle.

Ta nonsensowna uwaga spowodowała, że Sabrina uśmiechnęła się mimo 

woli. Ten lekarz wydawał się inny niż pozostali.

-Początkowo wpadałam na wszystko i wszystkich - wyznała. .

- Używa pani laski, czy też ma może specjalnego psa? -Nawet nie czekał 

na odpowiedź, tylko ciągnął dalej. -Słyszałem, że teraz tresuje się w tym celu 

nie tylko owczarki, ale również inne rasy. Czy wyobraża sobie pani takiego 

wychuchanego pudelka z czerwoną kokardką prowadzącego jakąś niewidomą 

osobę?   Oczywiście   nie   kwestionuję   wrodzonej   inteligencji   pudli,   ale 

wyglądałoby to raczej niepoważnie.

Sabrina roześmiała się głośno, gdyż oczami wyobraźni ujrzała' opisywaną 

scenę.   Jej   niechęć   zniknęła   zupełnie   i  dalsza   rozmowa   potoczyła  się   już   w 

przyja~ej   atmosferze.   Doktor   Joe   mówił   za   trzech,   a   jego   pogodny   nastrój 

udzielił się wszystkim.

Niepostrzeżenie   zeszło   na   temat   wypadku   Sabriny   i   przyczyn   jej 

kalectwa. Nagle coś jej przyszło na myś.

-Chwileczkę - przerwała lekarzowi w pół zdania.

- Jakim pan jest lekarzem, jeśli wolno. spytać?

- Bardzo dobrym - obrócił jej pytanie w żart. - Chirurgiem, jeśli chce pani 

wiedzieć.

- Ajakiej specializacji? - Nagle podniosła rękę. - Nie, niech sama zgadnę. 

Pan się specjalizuje w chirurgii oczu.

-   Zgadza   się.  Widać,   że   jest   pani   spostrzegawczą   osobą   -   odparł   Joe 

Browning bez śladu zakłopotania.

background image

- I pan zadawał mi te wszystkie pytania celowo? - spytała oskarżycielsko.

- Tak - potwierdził spokojnie.

Nie posiadając się z oburzenia, Sabrina zwróciła się w stronę Baya.

- Specjalnie to wszystko zaaranżowałeś, prawda? I ty też musiałeś maczać 

w tym palce, tato.

- Przyznaję, to był mój pomysł, żeby ukryć przed tobą. powód wizyty 

pana doktora - wyjaśnił ojciec. -Chciałem ci zaoszczędzić stresów.

- A ty specjalnie wymyśliłeś bajeczkę o starym znajomym, co, Bay?

-   Nie,   to   akurat   prawda   -   wtrącił   lekarz.   -   Znamy   się   od   dawna   i 

rzeczywiście zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy w Lo,s Angeles. 

Przez   ostatnie   lata   mieszkałem   na   Wschodnim   Wybrzeżu   i   dopiero   co   się 

przeprowadziłem, więc Bay nie mógł o tym wiedzieć. Znając moją specjalność, 

w pewnym momencie wspomniał o pani.

-   Przepraszam   cię,   Sabrino   -   odezwał   się   cicho   główny   winowajca.   - 

Zdawałem sobie sprawę z tego, że będziesz zła, gdy domyślisz się prawdy.

- W takim razie, czemu próbowałeś mnie oszukać?

- Po pierwsze, chciałem uszanować życzenie twojego ojca. Po drugie, 

zawsze istniała możliwość, że się jednak nie zorientujesz w prawdziwym celu 

rozmowy. Gdyby Joe doszedł do wniosku, iż nie ma nadziei na przywrócenie ci 

wzroku,   nikt   by   ci   nigdy   nie   zdradził,   że   badał   cię   jeszcze   jeden   lekarz. 

Zamierzaliśmy zaoszczędzić ci rozczarowama.

- I do jakiego wniosku pan doszedł, doktorze? - uniosła dumnie głowę. 

Przyjęła   taką   postawę,   by   nie   zdradzić   swojej   reakcji,   gdy   usłyszy   opinię 

lekarza.

-   Wolałbym   przeprowadzić   parę   badań,   zanim   udzielę   ostatecznej 

odpowiedzi - odpowiedział uczciwie. - Podejrzewam jednak, że nie ma pani 

więcej niż kilka procent szans, iż da się to wyleczyć chirurgicznie.

- Kilku specjalistów zapewniło, że nie mam żadnych szans. Czemu pan 

background image

sądzi, iż możha mi pomóc? - zaatakowała Sabrina.

- Nie wiem, czy można. Ale nie wiem również, czy nie można. Czasami 

zdarza się, że naturalna zdolność organizmu do samouzdrawiania stopniowo 

polepsza stan pacjenta. Uszkodzenia, które nie były możliwe do zoperowania 

bezpośrednio po wypadku, dają się naprawić ·parę miesięcy później.

- Rozumiem. Sądzi pan, że tak właśnie stało się w moim przypadku? - 

spytała dość cierpkim tonem Sabrina.

- Nie wiem, ale uważam, iż nie należy lekceważyć żadnej możliwości. 

Musiałbym skierować panią do szpitala i przeprowadzić testy. Proszę jednak nie 

robić sobie zbyt wiele nadziei. Pani szanse na odzyskanie wzroku są bardzo 

nikłe. Prawie żadne. Decyzja należy do pani.

Nawet   słodki   zapach   róż   przyniesionych   przez   ojca   nie   był   w   stanie 

zagłuszyć charakterystycznej szpitalnej woni.

Zza drzwi dobiegały  ściszone głosy  pielęgniarek, słychać też było miarowy 

oddech pacjentki, z którą Sabrina dzieliła pokój.

Godziny wizyt już się skończyły, wszędzie panowała cisza. Pogrążony w 

wiecznej   czerni   świat   Sabriny   dzisiejszej   nocy   wydawał   się   jeszcze 

ciemniejszy.   Czuła   się   niezwykle   samotna   i   bezbronna.   Miała   wrażenie,   że 

czeka nie na badania, lecz na proces, na którym zapadnie ostateczny wyrok.

Smukłe palce zacisnęły się w pięść. To wszystko przez tego przeklętego 

Camerona! Już zdążyła się pogodzić ze swoją ślepotą, przestała żalić się na 

niesprawiedliwość losu i zaczęła żyć na nowo. Po co to wszystko niszczyć 

fałszywą nadzieją?

Skoro już Bay wpakował ją do tego szpitala, to przynajmniej mógł się 

pofatygować osobiście, ale nie, przesłał tylko pozdrowienia przez doktora Joe. .

Broda Sabriny zaczęła podejrzanie drżeć. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak 

się boi. Wiedziała, że jeszcze chwila, a załamie się zupełnie i zacznie płakać. 

background image

Zawsze udawała przed ludźmi mocną i twardą, teraz jednak było jej zupełnie 

wszystko jedno.

Poczuła   przeciąg   i   zorientowała   się,   iż   ktoś   otworzył   drzwi.   Intuicja 

podpowiedziała jej, że to nie pielęgniarka zbliża się do jej łóżka. Korzenny 

zapach potwierdził to przypuszczenie.

- Nie śpisz? - spytał łagodnie Bay.

- Nie - szepnęła, siadając na łóżku. - Co ty tu robisz?

Odwiedziny już się skończyły.

- No to co? Jak mnie tu znajdą, to wyjdę- słychać było, że się uśmiecha. - 

- Jak się czujesz? 

-   Świetnie   -   skłamała.   Poczuła,   że   Bay   przysiada   na   brzegu   łóżka.   - 

Doktor Joe mówił, iż idziesz na przyjęcie, o ile dobrze pamiętam.

- Poszedłem, ale wymknąłem się szybko, żeby zobaczyć się z tobą. Nie 

przeszkadza ci to?

- Mnie nie. Nie wiem tylko, co na to kobieta, z którą poszedłeś - odcięła 

się.

- Dlaczego myślisz, że byłem tam z kimś?

-   Ponieważ   nie   podejrzewam   cię,   żebyś   używał   frimcuskich   perfum 

razem z wodą po goleniu. - Kurczowo zacisnęła dłonie na kołdrze. Wkładała 

ogromny wysiłek w to, by rozmawiać z nim lekko i żartobliwie. Nie chciała, by 

Bayodgadł jej nastrój.

- Prawdziwy z ciebie Sherlock Holmes - zakpił lekko.

- To proste, drogi Watsonie - wzruszła ramionami. W dodatku byłeś na 

przyjęciu, więc chyba jest oczywiste, że nie marnowałeś czasu i starałeś się 

oczarować jakąś samotną, atrakcyjną kobietę· - Tu się mylisz.

- Niby czemu? - spytała drwiąco.

-   Ponieważ   już   od   kilku   tygodni   próbuję   oczarować   pewną   samotną 

kobietę. Jest niewidoma i niewiarygodnie atrakcyjna.

background image

Poczuła, że coś ją ściska w gardle.

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

Ciepła, silna dłoń łagodnie przykryła jej palce i delikatnie rozluźniła ich 

kurczowy uchwyt.

-   Sabrino,   twoje   ręce   są   zimne   jak   lód.   Co   się   dzieje?   -   spytał   z 

niepokojem.   Znów   przebiegł   ją   mimowolny   dreszcz.   Poddała   się   więc   i 

wyszeptała z trudem.

- Boję się... Boję się jutrzejszych testów.

Bay   milczał   przez   chwilę.   Potem   przesiadł   się   bliżej,   objął   Sabrinę 

ramieniem i przytulił do siebie.

- Zastanówmy się - mruknął półgłosem. - Istnieją tylko dwie możliwości. 

Jedna to ta, że boisz się, iż odzyskasz wzrok, a druga to ta, że nie istnieje na to, 

nawet najmniej sza szansa. Zgadza się? 

Sabrina bez słowa skinęła głową. Miarowe bicie jego serca tuż przY jej 

uchu i uspokajający uścisk mocnych ramion przynosiły ulgę.

-   Niemożliwe,   żebyś   obawiała   się   odzyskania   wzroku   -   ciągnął.   - 

Skakałabyś do góry z radości, a my razem z tobą. Zostaje więc tylko druga 

możliwość., 

-   Ja...   -   odezwała   się   z   wahaniem.   -   Widzisz,   w   jakiś   sposób 

zaakceptowałam fakt, że nie widzę. Czy wspominałam ci, iż zaczęłam rzeźbić? 

Och,   taki   ze   mnie   tchórz   -   westchnęła.   -   Żałuję,   że   zgodziłam   się   na 

przeprowadzenie tych badań. Żałuję, iż pojechałeś do Los Angeles i spotkałeś 

doktora Joe. Nie chcę znów przechodzić przez to piekło. Czy wiesz, jak trudno 

będzie mi znów pogodzić się z wyrokiem, że będę niewidoma do końca życia?

- Gdzie jest ta dzielna dziewczyna, którą znam? - skarcił ją łagodnie. - 

Nie jesteś tchórzem. Tchórz. Nie zdecydowałby się pójść znowu do szpitala, 

żeby sprawdzić choć najmniejszą szansę. Jeśli wyniki okażą się negatywne, 

wiem,   że   nie   pogrążysz   się   w   czarnej   rozpaczy.   Uniesiesz   dumnie   głowę   i 

background image

powiesz, iż zawsze trzeba walczyć dó końca. - Sabrina wyczuła, że Bay się 

uśmiecha. - Pozwól, że powtórzę pewien banał. Masz wszystko do zyskania i 

nic do stracenia.

- Też sobie to powtarzam.

-  Chodzi  o  to,  by  przestać  sobie  powtarzać,  a zacząć  w  to  wierzyć  - 

wyjaśnił i przytulił ją mocniej.

Siedzieli tak jeszcze przez jakiś czas, a emanująca z mężczyzny siła i 

pewność zdawała się stopniowo ogarniać również Sabrinę. Wszystkie jej obawy 

stopniowo bladły i znikały.

- Teraz już lepiej? - spytał w końcu Bay.

- Tak - skinęła lekko głową.

- W takim razie pójdę, zanim wpadnie tu pielęgniarka i zupełnie opacznie 

zrozumie, co tu się dzieje - powiedział nieco figlarnym tonem.

Niezwykle delikatnie położył Sabrinę na łóżku i p'rzykrył ją starannie aż 

pod brodę. Gdy chciał się wyprostować, dziewczyna zdążyła chwycić go za 

ramię.

- Dziękuję, że przyszedłeś - szepnęła przez ściśnięte' gardło.

- Nie dziękuj mi za to, co sam chciałem zrobić - pochylił się i zmysłowo 

musnął wargami jej usta. - Dobranoc, Sabrino. Przyjdę niebawem.

- Dobranoc, Bay.

Ciche   kroki   oddaliły   się,   drzwi   skrzypnęły,   a   potem   zamknęły   się· 

Czekanie na wyniki dłużyło się w nieskończoność.

Trwające przez dwa dni badania już się zakończyły, pozostało więc tylko 

uzbroić się w cierpliwość. Doktor Joe mógł przyjść w każdej chwili. Sabrina 

siedziała   na   szpitalnym   łóżku   niczym   na   rozżarzonych   węglach,   jej   ojciec 

nerwowo   spacerował   od   drzwi   do   okna   i   z  powrotem.   Nagle,niemal   w   pół 

kroku, zamarł, a po chwili gwahownie odwrócił się w kierunku wejścia.

- Dzień dobry państwu - rozległ się tubalny głos lekarza. - Co za okropna 

background image

pogoda! Chociaż mieszkańcy San Francisco, są już chyba' przyzwyczajeni do 

ciągłych mgieł?

- Dzień dobry, doktorze - odpowiedziała Sabrina, lecz Grant zlekceważył 

wszelkie uprzejmości.

- Czy zna pan wyniki badań? - spytał niecierpliwie.

- Tak.

Nagle Sabrina poczuła na karku jakby ukłucia drobnych szpileczek.

- Bay? - odezwała się niepewnie.

- Witaj, Sabrino - odparł cicho niski głos.

-   Coś   takiego!   Czyżby   moja   pacjentka   przejawiała   zdolności 

telepatyczne? - zdumiał się lekarz, - Raczej znakomity węch. Podejrzewam, że 

rozpoznała zapach mojej wody po goleniu.

Sabrina nie wyprowadziła go z błędu. Właściwie sama nie była do końca 

pewna, skąd wiedziała o jego obecności.

Może rzeczywiście podświadomie wyczuła delikatną znajomą woń?

- Cóż, wróćmy do sedna sprawy - powiedział zdeterminowanym głosem 

doktor Joe. - Przeanalizowałem wyniki dwukrotnie.

- No i? - ponaglił Grant, gdy tamten zamil~ł na chwilę.

- Panie Lane, zdawaliśmy sobie wszyscy sprawę z tego, że szanse są wręcz 

znikome. - Niewesoły głos doktora pozwolił Sabrinie zebrać siły i przygotować 

się na cios.

- Okazało się, że w ogóle nie istnieją. Nic nie można zrobić. Bardzo mi 

przykro, iż musieli państwo przejść przez to ponownie.

Ojciec milczał i dopiero teraz Sabrina zorientowała się, jak bardzo musiał 

liczyć na to, że jednak zdarzy się cud.

Ona również żywiła taką nadzieję, jednak nie była tak zdruzgotana tym 

wyrokiem, jak za każdym poprzednim razem. Zdobyła się na nikły uśmiech.

- Musieliśmy wykorzystać nawet najmniejszą szansę - uśmiechnęła się 

background image

szerzej, gdy przypomniała sobie słowa Baya. Uniosła dumnie głowę. - Zawsze 

trzeba walczyć do końca, doktorze.

Lekarz podszedł do niej i ujął jej dłonie w swoje.

- Dziękuję, Sabrino. 

Gdy żegnał się z jej ojcem, usłyszała, że Bay podchodzi bliżej do łóżka. 

Czuła na sobie jego uważny wzrok.

- Dobrze się czujesz? - spytał półgłosem.

- Tak - szepnęła i nagle zrozumiała, że to nie czcze przechwałki, lecz 

prawda.

- Wiedziałem, że dumna, niewidoma królowa przetrzyma wszystko.

- Z twoją pomocą, tak - odparła.

- Twoja wewnętrzna moc nie jest w najmmeJszym stopniu moją zasługą - 

zaprotestował Bay. - Ale pokłócimy się na ten temat kiedy indziej. Na przykład 

w sobotę wieczorem.

- W sobotę wieczorem? - powtórzyła.

- Moglibyśmy pójść gdzieś na obiad. Wpadnę po ciebie koło siódmej.

Na   chwilę   straciła   mowę·   -   To   zaproszenie   czy   rozkaz?   -   spytała 

zmienionym głosem.

- To zależy od twojej odpowiedzi.

- Będzie mi niezwykle przyjemnie zjeść obiad w pańskim towarzystWie, 

panie Cameron – odrzekła z przesadną powagą i łaskawym, iście· królewskim 

skinieniem głowy.

Nawet więcej, niż przyjemnie, pomyślała. Odkryła właśnie, że już się 

tego sobotniego wieczora nie może doczekać.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sabrina powoli zeszła ze schodów, z niepewnąminą sprawdzając, czy kok 

background image

na czubku głowy trzyma się tak, jak powinien. Między jej brwiami pojawiła się 

pionowa   zmarszczka.   Niezdecydowanie   podeszła   do   drzwi   jadalni,   skąd 

dobiegały głosy ojca i jego narzeczonej.

- Debora, czy mogłabym cię prosić na moment?

- Oczywiście -lekkie kroki zbliżyły się szybko. - O co chodzi?

- Czy to nie jest zanadto strojne?

-   Nie,   nie   sądzę   -   odparła   z  namysłem   Debora.   -   Bay   zabiera   cię   na 

kolację, prawda?

- Niezupełnie - wyjaśniła Sabrina: - Nie idziemy do restauracji. Tak jak 

ostatnio, zamierzamy kupić coś przy promenadzie i urządzić sobie piknik. - 

Nerwowo dotknęła beżowych spodni z ciemnobrązowymi ozdobnymi szwami. 

Włożyła   też   bluzkę   od   kompletu,   prostą,   wtym   samym   odcieniu   ciemnego 

brązu.   Całości   dopełniał   złoty   naszyjnik   i   przewieszony   przez   ramię 

czekoladowy żakiet. - Może powinnam wybrać coś prostszego?

- Chyba nie - zdecydowała po chwil-i,Debora. - To, że nie idziesz do 

eleganckiej restauracji, nie oznacza, iż masz wyglądać byle jak. Ten komplet 

jest tak pomyślany, że pasuje na każdą okazję, zależnie od dodatków. No, może 

z wyjątkiem wieczoru w operze.

-   To   dobrze   -   Sabrina   odetchnęła   z   ulgą.   Niezwykle   trudno   było   jej 

oceniać   swój   wygląd   jedynie   na   podstawie   wspomnień.   Naraz   usłyszała 

dzwonek domofonu. - To na pewno Bay.

- Nie zapomnij torebki, leży na stole - przypomniała Debora. - Powiem 

mu, że już schodzisz.

Sabrina wzięła torebkę, sięgnęła do stojaka po laskę z kości słoniowej i 

niemal sfrunęła na dół. I Bay wziął ją pod rękę i zaprowadził do samochodu.

- Miałem nadzieję, że włożysz tę nową sukienkę.

Roześmiała się.

- Żartujesz! Na piknik?

background image

- Piknik? - powtórzył. - Przecież zabieram Cię na obiad, nie pamiętasz? , - 

- Ale... - przystanęła gwałtownie.

- Ale co? - spytał cierpliwie.

- Wiesz doskonale, że nie jadam w miejscach publicznych - powiedziała 

dobitnie, dodatkowo akcentując każde słowo uderzeniem laski w chodnik.

- Doskonale pamiętam wszystko, co, kiedykolwiek mówiłaś. - Bay objął 

ją mocno ramieniem i nie zważając na opór, zaprowadził do samochodu.

Pomógł Sabrinie wsiąść i zamknął za nią drzwi. 'Chciała je otworzyć, 

okazało się jednak, że zostały  zablokowane. Bay  jlsiadł  na  swoim miejscu, 

przytrzymał szukającą zamka dłoń i uruchomił samochód.

- W ogóle nie zwracasz na mnie uwagi - powiedziała z wyrzutem Sabrina.

-  Nie mogę jednocześnie skupiać się na tobie i na prowadzeniu - padła 

logiczna odpowiedź. - Jedziemy do uroczej włoskiej restauracyjki. Z zewnątrz 

nie wygląda może zbyt zachęcająco, za to jedzenie mają tam wyśmienite.

- Może ty jedziesz, ja nie. .

-Sabrino, nie możesz przez całe życie unikać wielu rzeczy tylko dlatego, 

że czasem może ci się coś nie udać - poważny ton jego głosu zdradzał, że 

cierpliwość Baya powoli zaczyna się wyczerpywać. 

- W takim razie będziesz dość głupio wyglądał, ciągnąc mnie na siłę do 

tej restauracji - powiedziała słodko.

-Chyba nie liczysz na to, że tego nie zrobię?  Jeśli nie wejdziesz tam 

dobrowolnie, nie zawaham się ani przez moment - oznajmił twardo.

Sabrina zrozumiała, iż on nie żartuje. Nie ma szans, żeby zmienił zdanie 

pod wpływem jej oporu. Postanowił, że zabierze ją do restauracji i wykona 

swój zamysł, nieważne w jaki sposób.

- Jesteś tyran i brutal! - syknęła ze złością· - Nie mam pojęcia, czemu 

zgodziłam się, żeby wyjść z tobą dziś wieczorem. Mogłam się domyślać, że 

znów będziesz próbował mnie do czegoś zmuszać.

background image

-Uważaj, co mówisz - ostrzegł z lekką drwiną. - Mogę zmienić zdanie, 

zabrać cię do chińskiej restauracji i włożyć ci pałeczki do ręki. Wątpię, czy byś 

się najadła.

Zaciśnięte usta Sabriny drgnęły podejrzanie. Poczucie humoru okazało się 

silniejsze   od   złości.   Zakryła   usta   dłonią,   by   ukryć   uśmiech.   Kiedy   jeszcze 

widziała, wszelkie próby używania pałeczek nie wychodziły jej najlepiej. A 

teraz? Sama myśl o tym była niedorzeczna.

-Widzę ten uśmiech - stwierdził pogodnie Bay. I z nim jest ci znacznie 

bardziej   do   twarzy.   Cieszę   się,   bo   umówiłem   się   z   miłą   dziewczyną:   a 

tymczasem obok mnie siedziała uparta koza. Aha, i przestań się przejmować 

tym, że możesz coś rozlać lub upuścić. Każdemu się to od czasu do czasu 

zdarza, nawet wtedy, gdy ma sokoli wzrok.

- Dlaczego nigdy nie mogę z tobą wygrać? - westchnęła z rozbawieniem.

- Ponieważ, moja niewidoma królowo, wiesz, że zawsze mam rację.

Ku swemu ogromnemu zdurnieniu Sabrina nie uczyniła żadnej z rzeczy, 

których się tak bardzo obawiała. Niczego nie przewróciła ani nie rozsypała, 

wszystko poszło idealnie. Bay co prawda straszył, że zamówi dla niej spaghetti, 

jednak w końcu zamiast tego przyniesiono jej wspaniałe lasagne.

Podczas deseru swobodnie oparła się na krześle, trzymając wszakże dłoń 

przy filiżance z kawą, by nie zapomnieć, w którym miejscu stoi. Mimowolnie 

westchnęła z ulgą i zadowoleniem.

- Co to westchnienie miało znaczyć? - zainteresował się Bay.

- To był bardzo miły obiad - wyznała. - Dziękuję, że zmusiłeś mnie do 

przyjścia tutaj.

- Raczej namówiłem - poprawił z uśmiechem w głosie.

- Dobrze, namówiłeś - zgodziła się pogodnie.

- Nie wygląda na to, żebyś cierpiała na depresję z powodu złych wyników 

badań. - W pozornie lekkim tonie dało się wyczuć powagę.

background image

- Oczywiście wolałabym, aby były pozytywne - Sabrina lekko wzruszyła 

ramionami.   -  Ale   nie   przejęłam   się   tym   aż   tak   bardzo.   Częściowo   dzięki 

twojemu wsparciu, a częściowo dzięki temu, że znów pracuję. Mam na myśli 

twórczość artystyczną. Gdy tym razem szłam do szpitala, moje życie nie było 

już pozbawione sensu. Przedtem nie widziałam przed sobą żadnej przyszłości, 

jedynie pustkę i ciemność, dlatego negatywne opinie kolejnych specjalistów 

załamywały mnie zupełnie. Teraz jest inaczej. Mam swój cel.

-   Mówisz   o   rzeźbieniu   w   glinie,   prawda?   Kiedy   pokażesz   mi   to,   co 

zrobiłaś do tej pory?

- Kiedy znajdę w sobie dość siły, by znieść krytykę - uśmiechnęła się 

niewesoło.

- Sądzisz, że skrytykuję twoje prace?

- Nie podejrzewam, iż zastosujesz wobec mnie taryfę ulgową ze względu 

na moje kalectwo – postawiła sprawę Jasno.

-A ja podejrzewam, że żadna opinia nie wpłynie na twoją własną ocenę 

tej pracy - zareplikował. - Nawet gdybym cię chwalił pod niebiosa, to i tak nie 

spoczniesz na laurach.

-Nie mogłabym. Widzisz, nie chcę być tylko tak zwaną zdolną artystką - 

wyznała z żarem w głosie. - Chcę być naprawdę wielką i tylko o to mi chodzi. 

Tylko jako sławna rzeźbiarka będę mogła żyć.z mojej pracy.

- A to jest dla ciebie niezwykle istotne, prawda?

-Tak,   ale   nawet   nie   ze   względu   na   ambicję   czy   pragnienie   bycia 

niezależną - wyjawiła szczerze. - Nie chcę być ciężarem dla ojca. Wiem, że on 

tak   nie   myśli,   ale   tym   niemniej   to   przez   mój   wypadek   dotąd   nie   poślubił 

Debory.   Kiedy   zapewnię   sobie   godziwe   dochody,   przekonam   go,   że   mogę 

mieszkać i radzić sobie sama, bez niczyjej pomocy.

-Masz jeszcze inne wyjście. Możesz wyjść za mąż. To świetny powód do 

opuszczenia domu - podpowiedział Bay.

background image

- Niezły pomysł, ale nierealny z dwóch powodów - Sabrina roześmiała 

się, nie biorąc jego sugestii poważnie.

- Z jakich?

-Po pierwsze, nie jestem w nikim zakochana, a nie zamierzam brać ślubu 

tylko po to, by uciec z domu. To głupie i dziecinne, nie sądzisz?

- A drugi powód?

- Drugi jest jeszcze ważniejszy. Musiałby istnieć ktoś, kto chciałby mnie 

poślubić - z powątpiewaniem potrząsnęła głową.

- Uważasz, że to mało prawdopodobne? - zdziwił się.

- Chyba że ten ktoś byłby niespełna rozumu – zaśmiała. się znowu. Cały 

ten pomysł wydawał jej się zupełnie absurdalny.

- Hm, zawsze uważałem, iż mam po kolei w głowie. Rozumiem, że w 

takim razie nie traktowałabyś mnie jak ewentualnego kandydata?

Sabrina czuła na twarzy jego badawczy wzrok. Pomyślała, iż rozmowa 

zeszła na dość niezręczny temat.

- Oczywiście, że nie - zapewniła zdecydowanie.

- To chyba załatwia sprawę.

Jego nonszalancki ton jakoś dziwnie nie pasował do oczekiwań Sabriny. 

Intuicja   podpowiadała   jej,   że   Bay   z   jakichś   powodów   był   bardzo 

zainteresowany   jej   odpowiedzią·   Czyżby   podejrzewał,   że   chce   się   za   niego 

wydać ze względu na jego zamożność?

W ciągu następnych trzech tygodni kilKakrotnie jeszcze wychodzili na 

obiad lub kolację. Bay wybierał mniej znane i uczęszczane miejsca, w których 

jednak serwowano znakomite jedzenie.

Sabrina poczuła się źle jedynie raz, gdy jacyś znajomi Baya zatrzymali 

się   na   chwilę   przy   ich   stole.   Od   razu   odgadła   ich   zaskoczenie,   gdy   ujrzeli 

stojącą obok niej białą laskę· Nie wypowiedziane pytanie wisiało w powietrzu: 

Czemu Cameron pokazuje się z niewidomą dziewczyną?

background image

Przedtem Sabńna głowiła się nad tym również, lecz od jakiegoś czasu 

przestało   jej   się   to   wydawać   istotne.   Cieszyła   się   jego   towarzystwem   bez 

zgłębiania przyczyn Jego postępowania. Na dobrą sprawę wcale nie chciała ich 

znać.

Obawiała się, że mogły nim kierować litość i współczucIe. Nie zniosłaby 

niczyjej litośpi. Zwłaszcza Baya. Uważnie wygładziła ramię wyrzeźbionej w 

glinie postaci. Poczuła nawet pewną dumę, gdy jej palce przesuwały się po 

zgrabnej   figurce   baletnicy,   uchwyconej   w   trakcie   wykonywania   piruetu. 

Naprawdę udało jej się zmatenahzować wizję, którą ujrzała w swoim umyśle. Z 

każdym kolejnym tygodniem nabierała coraz większej zręczności i pewności 

ruchów.   Stopniowo   liczba   udanych   prac   zaczęła   przeważać   nad   liczbą 

niepowodzeń.

Na schodach rozległy się kroki. Odsunęła się od rzeźby, próbując ukryć 

poczucie   zadowolenia,   jednak   na   jej   ustach   błąkał   się   triumfalny   uśmiech. 

Wytarła dłonie i odwróciła się· 

-   Wejdź,   tato   -   zawołała,   gdy   kroki   ucichły   przed   drzwiami.   Wbrew 

wszelkim   wysiłkom,   w   jej   głosie   brzmiała   radość   i   entuzjazm.   -   Właśnie 

skończyłam trzecią. Chodź i zobacz. 

Naraz   przechyliła   głowę,   koncentrując   się   na   osobie,   która   weszła   do 

pracowni. Wiedziała intuicyjnie, że to me ojciec, ale Bay.

- Co ty  tu robisz?  - spytała zaskoczona. -. Mlałes przyjść dopiero po 

siódmej. Nie może być przecież aż tak późno.

-Masz   rację,   jest   dopiero   popołudnie.   Skoro   sama   me   chciałaś   mnie 

zaprosić, żebym obejrzał twoje dzieła, namówiłem twego ojca, żeby nie wołał 

cię na dół, tylko pozwolił mi przyjść tutaj.

Na   wpół   śwjadomie   Sabrina   zasłoniła   sobą   statuetki.   Jak   dotąd   tylko 

ojciec i Debora widzieli rezultaty jej wielogodzinnej, wytężonej pracy. Nie była 

jeszcze gotowa, by pozwolić oglądać je komuś innemu.

background image

- Ale to nie wyjaśnia, co tu robisz o tej porze - starała się zmienić temat.

- Rzeczywiście, nie przyszedłem tu po to, by podstępnie wedrzeć się do 

tego   świętego   miejsca.   Obawiam   się,   że   muszę   odwołać   naszą   dzisiejszą 

kolację. Przepraszam cię.

-   Nie   ma   sprawy   -   wzruszyła   ramionami.   Nie   miała   najmniejszego 

zamiaru   zdradzić,   jak   bardzo   cieszyła   się   na   ten   wieczór.   Nie   chciała   tego 

przyznać nawet sama przed sobą. To przecież nie miało żadnej przyszłości.

- Nie wiem, czy  mam czuć się zadowolony, czy obrażony faktem, że 

przyjęłaś to tak obojętnie. - W niskim głosie pobrzmiewało lekkie zdziwienie. - 

Mogłabyś okazać choć odrobinę rozczarowania.

-   Oczywiście,   że   byłoby   mi   IIiiło   spędzić   z   tobą   wieczór.   -   Duma 

spowodowała,   iż   wygłosiła   to   swobodnie,   prawie   nonszalancko.   -   Ale 

rozumiem,   że   musisz   mieć   jakiś   poważny   powód,   żeby   odwołać   nasze 

spotkanie, inaczej byś tego nie zrobił. - Z całej siły starała się utrzymać ów 

lekki ton. - Mam nadzieję, że poinformowałeś swoją zazdrosną przyjaciółkę, iż 

nie musi mi wydrapywać oczu. W moim wypadku nie jest to konieczne. - Po 

raz pierwszy Sabrina żartobliwie skomentowała swoją ułomność.

- Dlaczego sądzisz, iż to przez zazdrosną przyjaciółkę zmieniamy nasze 

plany? - spytał niby z rozbawieniem, jednak Sabrina czuła, że Bay wpatruje się 

w nią niezwykle intensywnie.

- Widzisz, jakoś nie podejrzewam cię o złożenie ślubów czystości i życie 

w celibacie. Raczej wręcz przeciwnie - padła cięta odpowiedź.

- Czemu tak uważasz?

Oczami   wyobraźni   natychmiast   ujrzała   niezwykle   męską,   fascynującą 

twarz   Baya.-   Jak   taki   atrakcyjny   mężczyzna   może   w   ogóle   zadawać   takie 

pytanie?

- Kobieca intuicja - wyjaśniła z uśmiechem.

-   Skoro   masz   o   mnie   takie   zdanie,   to   jak   wytłumaczysz   fakt,   że   nie 

background image

starałem się uczynić naszej znajomości bardziej intymną? - wycedził.

-   No   wiesz!   -   Roześmiała   się,   jakby   usłyszała   coś   pozbawionego 

najmniejszego sensu. - Przecieijesteśmy tylko przyjaciółmi.

- Tylko przyjaciółmi? I nic więcej?

- Oczywiście! - Jej czoło przecięła pionowa zmarszczka. Sabrinie wydało 

się nagle, że w głosie Baya zabrzmiała jakaś ostrzejsza nuta.

- W takim razie, czemu się nie odsuniesz, żeby pozwolić przyjacielowi 

obejrzeć swoje dzieło? Tak się składa, że nie jesteś przezroczysta - podsumował 

kpiąco.

Chyba   musiała   się   wtedy   przesłyszeć.   Bay   mówił   przecież 

najzwyklejszym   tonem   na   świecie.   Z   wahaniem   odeszła   na   bok,   żeby   nie 

zasłaniać mu widoku. Z jednej strony chciała znać jego opinię, z drugiej zaś nie

była jeszcze pewna, czy jeJ prace osiągnęły wystarczający poziom i czy można 

je komuś pokazywać.

- Część moich pierwszych prób znajduje się na tamtym stole w rogu - 

wyjaśniła   nerwo.   -   Jak   widzisz,   nie   są   najlepsze,   ale   robię   coraz   większe 

postępy. Teraz pracuję nad sceną baletową. Poszczególne sylwetki tancerek i 

tancerzy   będą   otaczać   umieszczoną   w   środku   parę.   Na   razie   skończyłam 

dopiero trzecią figurkę.

Przedłużająca się cisza była niemal nie do zniesienia. Sabrina nie mogła 

się doczekać jego reakcji, czuła się jak napompowańy do granic wytrzymałości 

balonik, który lada moment eksploduje. Nieświadomie błagalnie złożyła dłonie 

jak do modlitwy.

- Czy ktoś już widział te prace? - odezwał się wreszcie.

- Mam na myśli twoich przyjaciół artystów.

Przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.

- Nie, jedynie tata i Debora.

- Nie jestem profesjonalnym krytykiem, nie znam się na tym - mruknął. - 

background image

Potrafię tylko powiedzieć, co mi się podoba, a co nie. Wyznam, że jestem pod 

wrażeniem. To naprawdę twoje pierwsze próby?

- Naprawdę - prawie zawołała. - I uważasz, iż są dobre? Ale nie mówisz 

tak dlatego, że jestem niewidoma, prawda? - pragnęła ponownie usłyszeć jego 

aprobatę.

- Ani razu nie stosowałem wobec ciebie taryfy ulgowej i nie zamierzam 

zacząć tego robić teraz – odparł poważnym tonem. - Wiesz, że te prace są 

udane. Czuję, iż to wiesz. Teraz powinnaś wezwać profesjonalnego znawcę 

sztuki, który obiektywnie i fachowo oceni ich wartość.

- Nie, jeszcze nie teraz. - Rzeczywiście, miała świadomość swych dużych 

uzdolnień artystycznych, jednak wciąż nie była gotowa zaprezentować efektów 

swoich wysiłków krytykowi sztuki. - Potrzebuję więcej czasu.

- Sabrino, nikt nigdy nie jest w pełni gotowy, by wystawić się na osąd 

innych. Zawsze znajdzie się coś, co chcielibyśmy poprawić, co moglibyśmy 

wykonać lepiej. W ten sposób można to odwlekać w nieskończoność - łagodnie 

zwrócił jej uwagę.

-   Jeszcze   nie   teraz   -powtórzyła,   nerwowo   błądząc   palcami   po 

poplamionym gliną kitlu.

- Papierosa? - podsunął Bay.

- Chętnie - odetchnęła z ulgą.

Gdy   poczuła   dym,   wyciągnęła   dłoń,   jednak   Bay   włożył   jej   papieros 

wprost   do   ust,   delikatnie   dotykając   przy   tym   palcami   jej   warg.   Przeszył   ją 

mimowolny   dreszcz.   Wróciło,   wspomnienie   pocałunku   na   jachcie, 

powściągliwego, czułego, a zarazem niezwykle kuszącego.

- Na dole jest ciasto i kawa - zaproponowała niepewnie. - Gdybyś miał 

ochotę ...

-Niestety, muszę już iść - wpadł jej w słowo. - Przepraszam, lecz tak się 

składa, że również przez cały ten tydzień nie będę mógł się z tobą zobaczć. Ale 

background image

postaram się zrehabilitować. Mam dwa bilety do opery na następną sobotę. Co 

ty na to?

- Brzmi nieźle - uśmiechnęła się· - Zrobię wszystko, by tego spotkania nie 

trzeba było odwoływać - uśmiechnął się również. - Aha, przyniosłem ci coś, 

żeby cię przeprosić za dzisiejszy wieczór.

-   To   prezent?   -   spochmurniała,   gdy   usłyszała,   że   Bay   wyjmuje   coś 

szeleszczącego. Położył jej na dłoni wąską długą paczuszkę. Przypominało to 

pudełeczko od jubilera.

- Rozpakuj - powiedział z,e śmiechem na widok jej zakłopotanej miny. - 

To nic drogiego, nie obawiaj się. Prawdę mówiąc, wcale się nie zdziwię, jak 

tym we mnie rzucisz, gdy już się zorientujesz, co ci dałem.

Ciekawość   przeważyła   i   Sabrina   odwinęła   papier,   po   czym   zdjęła 

tekturowe wieczko. Poczuła pod palcami coś na kształt pałeczek do perkusji. 

Zwróciła zdziwioną twarz w kierunku Baya.

-   Pałeczki   do   ryżu   -   wyjaśnił.   -   Masz   parę   tygodni,   żeby   poćwiczyć, 

zanim zabiorę cię do restauracji w chińskiej dzielnicy.

Sabrina z największym trudem utrzymała powagę.

-   Rozumiem,   że   powinnam   być   ci   wdzięczna   za   to,   iż   mnie   lojalnie 

ostrzegłeś?   -   Mimo   wszelkich   wysiłków   w   jej   głosie   pobrzmiewało 

rozbawienie.

- Jak najbardziej. , 

- Nawet jeśli będę wytrwale ćwiczyć - powiedziała ze śmiechem, którego 

już nie mogła dłużej powstrzymywać - to i tak uda mi się zjeść najwyżej zupę, 

gdyż   do   tego   pałeczki   nie   są   potrzebne.   Wszystko   inne   prawdopodobnie 

wyląduje na podłodze albo na obrusie.

- Tym niemniej zaryzykuję. A jeśli chodzi o przyszłą sobotę, to sądzę, że 

powinnaś skorzystać z okazji i włożyć nową sukienkę.

- To znowu rozkaz? - spytała przekornym tonem.

background image

- A jeśli tak, to co? Posłuchasz go? 

- Owszem - skinęła głową, a radosny uśmiech rozpromienił jej twarz.

To, że Bay  zaaprobował jej rzeźby, wprawiło ją w cudowny  nastrój i 

wręcz dodało skrzydeł. Zabrała się do pracy z jeszcze większym zapałem niż 

dotąd. Nic dziwnego, że tydzień minął niepostrzeżenie i nadeszła wyczekiwana 

sobota.

Sabrina obawiała się trochę wizyty w takim miejscu, jak .opera, dlatego 

też zadała sobie wiele trudu, by odpowiednio wyglądać. Poprosiła Deborę o 

pomoc   przy   ułożeniu   fryzury   i   wykonaniu   makijażu.   Od   czasu,   gdy   znów 

zaczęła   pracować,   ich   wzajemne   stosmiki   znacznie   się   poprawiły.   Obie 

wiedziały,   że   powrót   Sabriny   do   sztuki   mógł   oznaczać   dla   niewidomej 

dziewczyny   niezależność,   a   dla   Debory   upragnione   szczęście   z   Grantem. 

Narzeczona ojca wspierała więc Sabrinę w jej wysiłkach i już nie wspominała 

wyjeździe do ośrodka.

Niepokoje Sabriny rozwiały się zupełnie, gdy Bay szczerze zachwycił się 

jej wyglądem. Pomyślała wtedy, że nie weźmie laski i będzie wyglądać jak 

zwykła, zdrowa osoba. Jednak Bay wyjął rzeźbioną laskę ze stojaka na parasole 

i wręczył jej. Przyjęła, choć z niezadowoleniem. Wiedziała, że zbeształby jąjak 

małe dziecko, gdyby wyjawiła swoje myśli. Dlatego zachowała je dla siebie.

W przerwie między aktami wyszli na zatłoczony korytarz. Gdyby Sabrina 

znajdowała   się   w   operze   z   kimś   innym,   nikt   i   nic   nie   zmusiłoby   jej   do 

opuszczenia miejsca i wejścia między ludzi. Jednak na Baya nie było siły... 

Sabrina wyczuwała, że tak niezwykła para jak oni, zwraca uwagę wielu osób. 

Nieczęsto   spotyka   się   zamożnego   i   szalenie   atrakcyjnego   mężczyznę 

pokazującego się w towarzystwie z niewidomą kobietą. Paru znajomych Baya 

podeszło do nich i próbowało nawiązać rozmowę, jednak on nie zdradzał chęci 

podtrzymywania   konwersacji   i   wkrótce   odeszli.   Sabrina   nie   wiedziała,   czy 

postąpił tak dlatego, że wyczuwał jej skrępowanie, czy też może wstydził się 

background image

swojej   towarzyszki.   Nie,   to   było   niemożliwe,   zważywszy   jego   lojalność   i 

otwartość.

- Cameron! - zawołał wylewnie jakiś kobiecy głos, niewątpliwie należący 

do niemłodej już osoby. Sabrina odruchowo przysunęła się bliżej do Baya. - Nie 

widziałam cię od wieków! Gdzieś ty się podziewał? Czy to przez tę piękną 

damę zapomniałeś o starych przyjaciołach?

Bay objął. Sabrinę i dyskretnie skierował ją w stronę nieznajomej .

-   Pamelo,   pozwól,   to   Sabrina   Lane.   Sabrino,   poznaj   Pamelę  Thyssen, 

moją wieloletnią przyjaciołkę. Uwielbia wszystkimi rządzić i wtykać nos w 

cudze sprawy, ale ma przy tym złote serce.

- Proszę nie wierzyć w ani jedno jego słowo! - zażądał gromki głos. - 

Jestem okropna w każdym calu i lepiej się mnie wystrzegać, panno Lane. Nie 

mylę się, że jest pani jeszcze panną? 

- No i widzisz, Sabrino? - roześmiał się Bay. - Mówiłem, że jest wścibska 

i musi wszystko wiedzieć.

- Nie, nie myli się pani - potwieJ;dziła Sabrina z niepewnym uśmiechem. 

Zaczęła   rozumieć,   że   Bay   niezwykle   trafnie   opisał   tę   dziwną   osobę. 

Rzeczywiście była ciekawska i dominowała nad innymi, jednak emanowała z 

niej jakaś ogromna życzliwość.

- My, kobiety wolne i niezależne, musimy trzymać się razem - stwierdziła 

z mocą Pamela. - Oczywiście nie oznacza to, że zamierzam pozostać samotna. 

Pochowałam dwóch mężów, a podobno dopiero trzeci to sama przyjemność. 

Najlepsze dopiero przede mną. A czy pani, moja droga, zastawia może sidła na 

naszego Baya?

Sabrina zarumieniła się po same uszy.

- W żadnym wypadku, pani Thyssen! - zaprzeczyła z żarem.

-   No   i   dostałeś   kosza!   Wygląda   na   to,   że   ta   młoda   dama   cię   nie 

rozpieszcza - Pamela roześmiała się donośnie.

background image

-   Cóż,   bardzo   lubi   być   niezależna   -   przytaknął   Bay   z   pozornym 

rozbawieniem, lecz Sabrina wyczuła w jego głosie nutę niezadowolenia.

-   Koniecznie   muszę   ją   poznać   bliżej.   Wpadnijcie   do   mnie   po 

przedstawieniu na małe przyjęcie – zażądała stanowczo starsza pani i oddaliła 

się, zanim Sabrina zdążyła zareagować.

- Chyba nie zamierzasz tam iść, prawda? - spytała, gdy zostali sami. Ton 

jej głosu nie pozostawiał wątpliwości, że ona nie ma ochoty na żadne przyjęcie.

- A czemu nie? - wykręcił się gładko. - U Pameli jest zawsze bardzo 

przyjemnie. Przękonasz się sama.

- Nie lubię przebywać wśród tylu nieznajomych.

- Najwyższy czas, żebyś się do tego przyzwyczaiła - zawyrokował Bay. - 

Chodź, musimy znaleźć nasze miejsca, zanim podniosą kurtynę. 

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Sabrina   nerwowo   poprawiła   kołnierz   swojego   eleganckiego   czarnego 

żakietu. Mimo że okna w samochodzie pozostawały zamknięte, słyszała, jak 

inne wozy odjeżdżają spod gmachu opery.

- Dlaczego po prostu nie odwieziesz mnie do domu i nie udasz się na to 

przyjęcie   sam?   -   Jej   głos   w   pewnym   stopniu   zdradzał   napięcie,   jakie 

odczuwała.

- Zostaliśmy zaproszeni oboje - przypomniał Bay.

- Pani Thyssen wcale mnie nie zna. Nawet nie zauważy, że nie przyszłam 

- argumentowała Sabrina.

- Z pewnością 'zauważy - stwierdził z uśmiechem. - Zwłaszcza że sama ją 

sprowokowałaś do tego, żeby nas zaprosiła.

- Nic takiego nie zrobiłam!

-   Zauważ,   że   najpierw   zamieniła   z   tobą   parę   słów,   a   dopiero   potem 

background image

powiedziała, żebyśmy do niej przyszli. Rozbudziłaś jej ciekawość.

-   Ale   nawet   nie   spytała,   czy   przyjmujemy   zaproszenie.   Mogliśmy 

przecież mieć jakieś inne plany - nie ustawała w swych wysiłkach Sabrina.

-  Ale   nie   mamy,   prawda?   Nie   istnieje   żaden   powód,   dla   którego   nie 

mielibyśmy tam wpaść na chwilę.

- Nie mam ochoty. Dla mnie to wystarczający powód - uniosła dumnie 

głowę.

- A dla mnie nie. - Nieubłagany ton wskazywał, że Bay nie zamierza 

ustąpić.

- Jesteś drań! - Sabrina bezsilnie opadła na oparcie fotela.

- Ale czarujący, mam nadzieję? - zakpił lekko.

- Drań - powtórzyła, nie dodając żadnego łagodzącego określenia.

Przez całą drogę zastanawiała się nad sposobem, wjaki Bay znów zmusił 

ją do czegoś, czego nie chciała. W końcu samochód stanął.

- Jesteśmy na miejscu.

Sabrina   milczała.   Słyszała,   że   Bay   wysiada,   obchodzi   wóz   dookoła   i 

otwiera jej drzwi. Nawet nie drgnęła.

- Idziesz ze mną, czy wolisz zostać tutaj i dąsać się jak małe dziecko?

- Jeśli mam jakiś wybór, to wolę zostać - powiedziała zimno.

-   Sabrino   -   westchnął   z   lekka   już   zniecierpliwionym   tonem.   -   Czy 

pozwolisz   jakimś   obcym   ludziom,   by   onieśmielali   cię   do   tego   stopnia,   że 

spędzisz resztę wieczoru w samochodzie?

- Wcale mnie nie onieśmielają· - Przecież boisz się tam iść.

- Nie boję się - zaprzeczyła z mocą· 

- Właśnie widzę - zadrwił Bay.

- Powiedziałam, że się nie boję - powtórzyła z gniewem.

- No, skoro tak twierdzisz... - zgodził się tym samym niedowierzającym 

tonem. - W takim razie lepiej zablokuj drzwi, gdy mnie nie będzie. Wrócę za 

background image

jakąś godzinę. 

- Chyba nie zamierzasz mnie tu zostawić? - Sabrina gwałtownie uniosła 

głowę, nagle niepewna, czy on żartuje, czy jednak mówi poważnie.

- Sama wybrałaś czekanie w samochodzie - przypomniał jej spokojnie. - 

Wyjaśnię Pameli, - dlaczego nie przyszłaś.

- Nie zrobisz tego, prawda? - Cisza, która zapadła po jej rozpaczliwym 

pytaniu, potwierdziła jej najgorsze obawy. - Nie masz żadnych ludzkich uczuć - 

jęknęła i wysiadła z samochodu, jak zwykle wspomagana silnym ramieniem 

Baya.

Gdy   weszli   do   wnętrza   domu,   Sabrina   usłyszała   dobiegający   z   kilku 

kierunków gwar głosów. Oznaczało to, że przyjęcie jest znacznie większe, niż 

przypuszczała.

Pokojówka wzięła jej żakiet, zaś Bay ujął ją pod rękę i poprowadził w tę 

stronę,   gdzie   słychać   było   najwięcej   osób.   Sabrina   posłusznie   dała   się 

prowadzić, jednak jej twarz przybrała pochmurny, nieprzejednany wyraz.

- Uśmiechnij się - szepnął z naciskiem Bay.

- Nie - odparła, jednak jej rysy złagodniały nieco.

Sabrina   zupełnie   nie   zdawała   sobie   sprawy   z   tego,   że   gdy   weszli   do 

pokoju,   uniosła   dumnie   głowę,   uwydatniając   smukłą,   łabędzią   szyję.   Jej 

królewska   postawa   i   oryginalna,   płomienna   suknia   przyciągnęły   uwagę 

obecnych.   Razem   z   emanującym   męską   siłą   j   urokiem   Bayem   Cameronem 

stanowili wyjątkową parę.

Rozległy się powitania, lecz Sabrina milczała uparcie. Pobielałe palce, 

kurczowo zaciśnięte na lasce, zdradzały jej wewnętrzne napięcie. Nagle gdzieś 

z prawej dobiegł gromki głos Pameli.

- Sabrina,Bay! Tak się cieszę, że przyszliście! - Przywitała się krótko, ale 

nie   zniżyła   się   do   kłamstwa   i   nie   zapewniała   obłudnie,   że   też   się   cieszy. 

Usłyszała brzęk niezliczonych bransoletek i poczuła, że starsza kobieta ściska 

background image

jej   rękę   swoją   upierścienioną   dłonią.   Nieco   staroświecka   woń   fiołkowych 

perfum miała w sobie coś uspokajającego.

- Bay, bądź tak miły i przynieś nam coś do picia - zażądała Pamela. - Dla 

mnieto, co zwykle... i dla Sabriny to samo.

- Ależ, pani Thyssen - zaprotestowała Sabrina, lecz Bay już odszedł. - Ja 

właściwie nie mam ochoty na nic do picia.

- Ja też nie. Ale proszę się nie przejmować, to będzie mrożona herbata - 

mruknęła Pamela półgłosem. - To taki mój mały sekret, teraz już nasz wspólny. 

Gospodyni musi pić na swoim przyjęciu, gdyż inaczej goście nie sięgną po 

żadne trunki. Herbata wygląda jak koniak, więc inni czują, że też mogą bawić 

się zupełnie na luzie. Proszę się nie martwić, nie zamierzam rozwiązywać pani 

języka za pomocą alkoholu.

-   Wątpię,   czy   by   się   pani   udało   -   mruknęła   niemąl   niedosłyszalnie 

Sabrina.

- Ma  pani charakter.  Podoba mi  się to  - oznajmiła  Pamela. --  Jestem 

matką chrzestną Baya. Wspominał może o tym?

- Nie. - Sabrina zaczęła się zastanawiać, czy to właśnie z tego powodu ta 

dziwna kobieta tak się nią interesuje.

-   Ja   i   Louise,   matka   Baya,   wychowywałyśmy   się   razem.   Od   dziecka 

byłyśmy przyjaciółkami. Jego rodzice zwiedzają teraz Europę· 

- Tak, mówił mi o ich 'wyjeździe - przytaknęła Sabrina, żeby podtrzymać 

rozmowę. Cóż innego mogła powiedzieć?

- Od dłuższej chwili podziwiam pani laskę. To kość słoniowa, prawda? - 

spytała, ale nie czekała na odpowiedź, tylko ciągnęła dalej: - Jest niezwykle 

piękna. I taka elegancka. Gdzie pani znalazła takie cudo?

- Dostałam... od przyjaciela - dodała po chwili wahania. Bay może sam 

jej powiedzieć, że to od niego, jeśli będzie mu na tym zależało.

- Od bliskiego przyjaciela? - dopytywała dociekliwie Pamela.

background image

-   Od   przyjaciela   -   powtórzyła   Sabrina,   dając   do   zrozumienia,   że   nie 

zdradzi nic więcej.

- Od jak dawna pani nie widzi?

-   Prawie   od   roku.   -   Nieświadomie   uniosła   nieco   brodę,   jakby   chciała 

pokazać, że nie życzy sobie pytań na ten temat.

- A od jak dawna zna pani Baya?

-   Od   jakichś   dwóch   miesięcy.   Pani   Thyssen...   -   Sabrina   zamierzała 

skierować   rozmowę   na   inne   tory,   jednocześnie   nie   urażając   przy   tym   tej 

wścibskiej kobiety.

- O wilku mowa - przerwała jej Pamela w pół zdania.

- Szybko się uwinąłeś. Dziękuję. - Tym słowom towarzyszył brzęk, jaki 

wydała szklanka w zetknięciu z licznymi , pierścionkami.

- Proszę,Sabrino - Bay wsunął wąską szklaneczkę w jej dłoń. - No, i jak 

wam się gawędziło podczas mojej nieobecności? Po dumnej minie królowej 

Sabriny widzę, że musiałaś ją nieźle naciskać.

- W cale nie - roześmiała się Pamela. - Próbowałam się tylko dowiedzieć 

czegoś o naszej młodej damie. Wiesz, ty rzeczywiście masz rację; Ona ma w 

sobie coś z królowej.

- Proszę, czy. .. - zaprotestowała Sabrina, jednak znów nie było jej dane 

dokończyć.

- ... czy musicie o mnie tak mówić, jakby mnie tu nie było? - dokończyła 

za   nią   Pamela.   -   Ma   pani   rację,   ja   też   tego   nie   znoszę.  Ale   to   miał   być 

komplement. Bay, my dwie naprawdę nie potrzebujemy pośrednika, bo widzę, 

że   świetnie   się   rozumiemy.   Idź   pogadać   ze   znajomymi   i   zostaw   mi   swoją 

przyjaciółkę na jakąś godzinkę. Zajmę się nią· 

Sabrina zwróciła się w stronę Baya, a na jej twarzy malowała się niema 

prośba. Nie chciała, by ją zostawiaf Przez chwilę sądziła, że Bay to zrozumie, 

ale on zapewnił ją spokojnie: 

background image

- Znajdujesz się w dobrych rękach, Sabrino. Z Pamelą jesteś zupełnie 

bezpieczna. Wrócę za jakiś czas.

Zacisnęła gniewnie usta. Najpierw wpakował ją w tę okropną sytuację, a 

teraz sobie poszedł! Jej złość była tym większa, że w żaden sposób nie mogła 

stąd wyjść sama. Musiała czekać na tego, kto ją tak obrzydliwie potraktował.

Oznaczało to, iż może być niezależna tylko do pewnego stopnia, a potem jest 

już zdana na łaskę innych.

- Chodźmy, moja droga - Pamela bezceremonialnie ujęła ją pod rękę. - 

Chciałabym przedstawić panią moim gościom. Postaram się wybrać tylko naj 

sympatyczniejszych. Przy odrobinie szczęścia unikniemy tych najgorszych.

Sabrina   zacisnęła   zęby.   Nie   miała   wyboru.   Witała   się   z   rozmaitymi 

ludźmi, jednak ich spora liczba i otaczający gwar spowodowały, że i tak nie 

potrafiła   skojarzyć   nazwisk   z   odpowiednimi   głosami.   Musiała   wszakże 

przyznać, że nikt nawet nie poruszył drażliwego tematu. Rozmawiano głównie 

o   dzisiejszym   przedstawieniu.   Parę   osób   zauważyło   ją   w   operze   i   teraz 

skorzystało   z   okazji,   by   spytać   o   jej   zdanie.   Wszyscy   wydawali   się   być 

nastawieni życzliwie, ale bez śladu współczucia. Stopniowo Sabrina odprężała 

się coraz bardziej.

- Tommy, może byś tak ustąpił Sabrinie miejsca obok pani Philips?  - 

zabrzmiało to jak rozkaz.

Sabrina   usiadła   z   przyjemnością.   Rzeczywiście,   zmęczył   Ją   ten   pełen 

wrażeń wieczór, a Pamela Thyssen wyczuła to bezbłędnie. Bay miał rację, gdy 

mówił, że zostawia ją w dobrych rękach.

- Pani suknia jest doprawdy oszałamiająca, panno Lane - wyraziła swoje 

uznanie siedząca obok osoba. - Zauważyłam ją już w operze.

Następnie sąsiadka Sabriny zaczęła się rozwodzić nad trudnościami, jakie 

napotyka,   gdy   chce   kupić   coś   odpowiedniego   dla   siebie.   Narzekała   też   na 

panującą   obecnie   modę.   Sabrina   odpowiadała   monosylabami,   odgadując,   że 

background image

pani Philips jest bardzo zadowolona, iż ma taką wdzięczną słuchaczkę i że 

może się wygadać.

Nagle   poczuła   charakterystyczne   mrowieme.   Gdzieś   niedaleko   musiał 

znajdować się Bay. Udając, że skupia całą uwagę. na słowach rozmówczyni, 

wytężyła słuch. Dobiegł ją kobiecy głos, który musiała już kiedyś słyszeć, choć 

nie potrafiła skojarzyć go z osobą.

-   Bay,   skarbie,   nie   sądziłam,   że   cię   tutaj   zobaczę   -   zaszczebiotała 

nieznajoma.

- Dla mnie to też zaskoczenie, iż cię tu spotykam - odpowiedział spokojny 

głos. - Nigdy nie lubiłaś przyjęć Pameli. Mówiłaś, że się na nich nudzisz.

-   Zdarza   się,   iż   kobieta   zmienia   zdanie,   prawda?   -   mruknęła   tamta 

zalotnie.

- A mężczyzna nigdy nie może zrozumieć, dlaczego - zareplikował Bay.

- Pewien mały duszek szepnął mi na ucho, że ujrzał cię dziś w operze. 

Domyśliłam się, iż przyprowadzisz potem tę małą tutaj.

- Naprawdę? - spytał obojętnie.

- Chyba nigdy nie zrozumiem twojej wielkoduszności. Dlaczego tak się 

zajmujesz   tą   ślepą   dziewczyną?   Daj   jej   forsę   i   będżiesz   miał   ją   z   głowy. 

Przecież możesz sobie na to pozwolić.

Sabrina zesztywniała. Na szczęście domyślała się, iż nikt z obecnych nie 

posiada tak żnakomitego słuchu i że tylko ona słyszy tę rozmowę.

- Tak się powinno postępować według ciebie, Roni? - spytał półgłosem 

Bay. - Czasem wydaje mi się, że gdy rozdawano taką cechę jak współczupie, ty 

byłaś zupełnie gdzie indziej. Pewnie przepychałaś się po namiętność. Roni. 

To ta kobieta, która niedawno szła znim pożeglować. W dodatku mieli 

zamiar oglądać zachód słońca. To były bardzo romantyczne plany.

- A czy to źle być namiętną, Bay? - szepnęła tamta kusząco. Sabrina 

ledwo dosłyszała jej słowa.

background image

-   W   pewnych   sytuacjach   nie...   -   Jego   głos   brzmiał   tak,   jakby   Bay 

wspominał   chwile,   gdy   charakter   Roni,   bardzo   mu   odpowiadał.   Sabrina 

poczuła, że robi jej się gorąco.

- Powiedz mi, kochanie - Sabrina miała wrażenie, iż tamta przysunęła się 

bliżej niego.- Chyba nie afiszujesz się z nią w tym celu, żeby wzbudzić we 

mnie zazdrość? To byłoby śmieszne, nie sądzisz?

-   Czemu?   To   bardzo   atrakcyjna   dziewczyna   -   zauważył   Bay,   nie 

zaprzeczając insynuacjom Roni.

- Ale niewidoma. Wiem, że jej współczujesz.Wszyscy litujemy się nad 

tymi, którzy mieli mniej szczęścia od nas. Ale pomyśl, jak ona będzie się czuła, 

gdy   odkryje,   iż   zajmujesz   się   nią   tylko   z   .litości.   Nie   sądzę,   żeby   była   ci 

wdzięczna.

- Jak ją znam, to raczej spoliczkowałaby mnie, gdyby...

Ale Sabńna nie słuchała dalszego ciągu jego wypowiedzi. Usłyszała już 

wystarczająco dużo. Zrobiło jej się słabo.

Gdy wstała, czuła, że kręci jej się w głowie.

- Przepraszam, pani Philips - przerwała swojej sąsiadce. - Pani Thyssen?

-   Jestem,   moja   droga   -Pamela   zjawiła   się   natychmiast.   i   Sabrina   z 

największym   wysiłkiem   zmusiła   się   do   tego,   by   jej   głos   brzmiał   możliwie 

naturalnie.

- Chciałabym się trochę odświeżyć. Mogłaby mi pani wskazać drogę?

- Oczywiście. Tędy - wyprowadziła' Sabrinę spomiędzy gości. - Wszystko 

w porządku? - spytała z niepokojem. - Jest pani taka blada.

- Nic mi nie jest - zapewniła Sabńna. Zorientowała się, że wyszły na 

korytarz. Nerwy miała napięte do ostatecznych, granic. Dobiegające z różnych 

stron obce głosy wydawały się nie do zniesienia.

- To tutaj. Poczekam na panią.

- Nie, dziękuję! nie trzeba. - Musiała na chwilę zostać zupefnie sama, 

background image

żeby dojść do siebie. - Nie mogę pozwolić, , żeby goście zostali pozbawieni 

gospodyni. Proszę mi tylko powiedzieć, jak mam iść, a trafię z powrotem bez 

trudu.

Czuła, że Pamela się waha, ale w końcu dała się przekonać. Udzieliła 

wskazówek i poczekała, aż Sabrina zamknie za sobą drzwi.

Na   szczęście   wewnątrz   nie   było   nikogo   i   nie   musiała   &ię   już 

kontrolować. Znalazła fotel i opadła na niego z ulgą. Naprzeciw znajdowała się 

toaletka, na której można było oprzeć ramiona i dzięki temu objąć dłońmi

skołataną głowę. Zawsze się zastanawiała, czemu Bay się z nią widuje.

Jakiś  czas temu  doszła do wniosku, że nie powoduje nim litość. Jak-

widać, niesłusznie. Co prawda Bay, rozmawiając z Roni, mówił o współczuciu, 

ale to słowo raniło równie mocno. Okazało się, że piekł dwie pieczenie przy 

jednym   ogniu!   Po   pierwsze,   wspaniałomyślnie   poświęcał   swój   czas 

niewidomej, a po drugie, prowokował zazdrość innej kobiety.

Bezwiednie zacisnęła pięści. Do diabła z tym jej doskonałym słuchem! 

Ale wewnętrzny głos niemal natychmiast odpowiedział jej, iż takjestlepiej. Ma 

szczęście, że zdążyła poznać jego prawdziwe motywy, zanim ta znajomość nie 

przekształciła   się   w   coś   poważniejszego.   Gdyby   dała   się   zwieść   i   zaczęła 

myśleć, że mu naprawdę na niej zależy...

No dobrze, ale co teraz? Czy powinna wyjawić mu, iż zna prawdę? Miała 

na to ogromną ochotę. Chciała rzucić mu prosto w twarz te jego bólesne słowa 

o   współczuciu.   Ale   co   to   da?   Zawsze   zaprzeczał,   że   kieruje   nim   litość, 

zaprzeczy i teraz.

Nie wolno jej zapominać o sprycie i inteligencji Baya.

O   tych   cechach   dobitnie   świadczył   sposób,   w   jaki   wmanewrował   ją 

najpierw w noszenie białej laski, potem w jedzenie w restauracji, a wreszcie we 

wzięcie udziału w przyjęciu. Jednak to ostatnie zadziałało na jego niekorzyść. 

Wreszcie poznała jego prawdziwe motywy.

background image

W  tym   momencie   otworzyły   się   drzwi   i   jakaś   kobieta   przywitała   się 

uprzejmie.   Sabrina   odpowiedziała   i   zaczęła   udawać,   że   poprawia   fryzurę. 

Liczyła na to, iż tamta wyjdzie szybko, jednak nie zanosiło się na to. W końcu 

zorientowała się, że nie może siedzieć tu w nieskończoność, gdyż wzbudzi to 

podejrzenia. Lada moment pani Thyssen wyśle kogoś po nią, a wolała teg'o 

uniknąć.   Wstała.   Gdyby   tylko   mogła   wymknąć   się   niepostrzezenie   z   tego 

przyjęcia. Pobyt w tym domu stał się istnym koszmarem.

Nawet gdyby udało jej się wyjść na zewnątrz, to dokąd ma się udać? 

Gdzie   mogłaby   znaleźć   taksówkę?   Nie   chciała   wracać   z   Bayern,   gdyż 

z .pewnością nie wytrzymałaby i wygarnęła mu całą prawdę.

Wyszła   na   korytarz   i   z   roztargnieniem   ruszyła   przed   siebie.   Była   tak 

pogrążona w rozważaniach, że nie zauważyła w porę małego stolika na swojej 

drodze   i   wpadła   wprost   na   niego.   Odruchowo   wyciągnęła   dłoń,   by 

zabezpieczyć przed upadkiem to, co mogło na nim stać. W ostatniej chwili 

chwyciła przewracający się wazon, który postawiła obok czegoś o znajomym 

kształcie.

Telefon! Tak, to było znakomite wyjście. Podniosła słuchawkę, wykręciła 

numer do informacji. Po chwili dzwoniła do firmy taksówkowej.

- Chciałabym zamówić taksówkę pod adres. - powiedziała, gdy odebrano 

telefon i nagle umilkła. Przecież nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nagle jej 

czuły słuch pochwycił ciche kroki. - Chwileczkę - powiedziała do słuchawki i 

zwróciła głowę w stronę przechodzącej osoby.

- Przepraszam, jaki tu jest adres?

- Służę, proszę pani - bardzo grzeczny głos odpowiedział najej pytanie. 

Sabrina zaryzykowała.

- Czy... czy pani jest może pokojówką?

- Tak, proszę pani - ton kobiety zdradzał, że zauważyła białą laskę..

- Mogłabym prosić o mój żakiet? Czarny, jedwabny.

background image

- Już przynoszę, proszę pani.

Sabrina   powtórzyła   do   słuchawki   podany   przez   pokojówkę   adres   i 

dowiedziała się, że zajmie to najwyżej dziesięć minut. Z satysfakcją zakończyła 

rozmowę. Wyglądało na to, że powinno się udać.

Ponownie usłyszała kroki i wstrzymała oddech. Bała się, że w każdej 

chwili może ją tu znaleźć Pamela albo Bay.

- Proszę - odezwał się głos pokojówki. - Czy życzy sobie pani, żebym 

pomogła?

- Tak, proszę - zgodziła się nieco nerwowo Sabrina.

- Czy mam zawiadomić panią Thyssen, że pani wychodzi?

- Nie, nie trzeba, właśnie z nią rozmawiałam - skłamała Sabrina. - Lada 

moment przyjedzie taksówka, wyjdę więc na dwór. Czy dobrze pamiętam, że 

frontowe drzwi znajdują się na końcu tego korytarza?

- Tak, proszę pani, ale na zewnątrz jest mgła. Zrobiło się trochę wilgotno, 

więc może lepiej byłoby zaczekać tutaj.

- Wolę wyjść na świeże powietrze. Mam dość tego papierosowego dymu. 

- Nie chciała ryzykować, że zostanie powstrzymana, gdy była już tak blisko 

celu.

- Oczywiście, proszę pani ~ pokojówka oddaliła się dyskretnie.

Tak szybko, jak tylko mogła, Sabrina dotarła do drzwi. Gdy  dotykała 

klamki, czuła, że jej dłonie są wilgotne z wrażenia. Chłód nocy podziałał na jej 

napięte nerwy niczym balsam.

Ukryła   się   nieco   z   boku,   by   nikt   niepowołany   nie   dojrzał   jej 

przedwcześnie. Na jej rozpalonej twarzy wilgotnymi kropelkami osiadała mgła. 

Mury   domu   skutecznie   tłumiły   odgłosy   przyjęcia.   Wokół   panowała   cisza   i 

spokój.

Sabrina uśmiechnęła się lekko, gdy wyobraziła sobie konsternację Bay~, 

kiedy odkryje jej nieobecność.

background image

Najpierw będzie się martwił, co się z nią stało, ale wkrótce wszystko 

stanie się jasne. Przecież pokojciwka wyjasni, że Sabrina zamówiła taksówkę. 

Będzie wściekły, ale wcale się tym nie przejmowała. O ile przedtem sądziła, iż 

ma wobec tego człowieka dług wdzięczności, to tej nocy został on anulowany. 

Nie była mu nic winna. 

Czas dłużył jej się w nieskończoność, ale w końcu usłyszała cichy warkot 

gdzieś   w   oddali.   Zbliżał   się   coraz   bardziej,   aż   wreszcie   zatrzymał   przed 

domem. Usłyszała, że ktoś wychodzi z samochodu: Wysunęła się z cienia, a 

wtedy odezwał się męski głos:

- Pani czeka na taksówkę? .

- Tak. - Z poczuciem zwycięstwa szła w jego stronę.

Kierowca otworzył drzwi i chciał jej pomóc przy wsiadaniu. - Jedziemy 

na...

Ale nie zdążyła podać adresu. Ktoś wybiegł z domu i Sabrina poczuła 

znajomy  dreszcz na karku. Zamarła. Przecież prawie jej się udało! A może 

jeszcze ma szansę? Próbowała wślizgnąć się na tylne siedzenie, gdy żelazne 

ramię opasało ją w talii i pociągnęło z powrotem na chodnik.

- Puść mnie! - szarpnęła się z rozpaczą, lecz bezskutecznie.

- Uspokój się, Sabrino - rozkazał Bay, jeszczezwiększając siłę swojego 

uścisku. Usłyszała, że wolną ręką wyciąga jakieś drobne. - Proszę. Przykro mi, 

że wezwano pana niepotrzebnie. Odwiozę tę panią do domu - powiedział do 

taksówkarza.

- Nie chcę jechać z tobą - zaprotestowała gniewnie..

Zauważyła,   że   kierowca   nie   zareagował   na   słowa   Baya,   istniała   więc 

możliwość, że stanie się jej sojusznikiem.

- Proszę, niech pan powie, żeby mnie puścił.

- Czy wreszcie przestaniesz mieszać innych do naszych kłótni? - Żądanie 

Baya sugerowało, iż to zwykła sprzeczka między kochankami i że w tej sytuacji 

background image

obecność   obcego   jest   zupełnie   zbyteczna.   Kierowca   pożegnał   się   i   Sabrina 

wiedziała, że przegrała.

Bay nie prowadził jej z powrotem do domu, tylko skierował w stronę 

zaparkowanego nie opodal samochodu.

-   Czy   zechciałabyś   mi   łaskawie   wyjaśnić,   co   się   właściwie   dzieje?   - 

spytał gniewnym głosem.

- To chyba jasne. Wracam do domu, - Skoro chciałaś wyjść, to czemu 

mnie nie poszukałaś? Niemówiłem przecież, iż mamy zostawać na przyjęciu do 

samego końca! - Tak mocno ścisnął przegub Sabriny, że jego palce boleśnie 

wbiły się w jej ciało.

- Po prostu nie chciałam, żebyśmnie odwoził do domu - wycedziła.

-   W   takim   razie   trzeba   było   zostawić   laskę.   Nikt   by   się   wtedy   nie 

zorientował, że uciekasz...

- Rzeczywiście, powinnam była - odparła spokojnie, gdyż postanowiła, iż 

nie pozwoli, by jego złość zbiła ją z tropu.

- A czy mógłbym wiedzieć, co cię tak nagle ugryzło, . że nie życzysz 

sobie, żebym cię odwoził?

- Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć - odparła wyniośle.

- Ale to zrobisz. Potrafię cię zmusić do tego, żebyś podała mi powody 

swojego postępowania - zapewnił ją aroganckim tonem.

Sabrina przystanęła nagle i Bay odruchowo zrobił to samo.

-   Może   po   prostu   mam   dość   twojej   litości   i   opiekowania   się   mną!   - 

Uniosła wyysoko głowę, by mógł ujrzeć wyraz dezaprobaty na jej twarzy. - Nie 

życzę sobie, żeby ktokolwiek się nade mną użalał!

- Co takiego?

- Czemu nie zapiszesz się do skautów? Tam by pochwalano twoje dobre 

uczynki, ja mam ich powyżej uszu! - Głos Sabriny stał się ostry i przenikliwy.

- Sądzisz, że to, co czuję, to litość? - spytał oskarżycielskim tonem.

background image

Otworzyła usta, ale w tej samej chwili poczuła gwałtowne szarpnięcie. 

Laska wypadła jej z dłoni i potoczyła się po chodniku. Miała wrażenie, że 

obejmuje ją nie męskie ramię, lecz stalowa obręcz. Bay wolną dłonią chwycił ją 

za kark i odchylił jej głowę do tyłu.

Krzyknęła,   lecz   jej   głos   został   natychmiast   zduszony   gwałtownym, 

namiętnym pocałunkiem. Gdy wreszcie oderwał usta od jej warg, Sabrina była 

już bliska omdlenia z braku powietrza.

- Jesteś brutalny! - syknęła, rozpaczliwie łapiąc powietrze.

- Święci umierają tak samo, jak grzesznicy. Wolę więc być draniem i 

przynajmniej   mieć   z   tego   jakąś   przyjemność   -   w   twardym   głosie   brzmiała 

bezlitosna drwina.

Ponownie przyciągnął ją do siebie, nawet mocniej niż przedtem. Sabrina 

jeszcze nie doszła do siebie po poprzednim pocałunku, gdy została ukarana 

następnym.   Próbowała   się   bronić,   lecz   jej   wysiłki   nie   miały   żadnych   szans 

powodzenia,   Gdy   zaniechała   stawiania   oporu,   poczuła,   że   jego   namiętność 

zaczyna   się   udzielać   również   jej.   Ogarnęła   ją   fala   gorąca   I   wbrew   sobie 

odpowiedziała na namiętny pocałunek.

Przestała go odpychać a jej dłonie bezwiednie zacisnęły się na klapach 

jego marynarki. Zmysły okazały się silniejsze od rozsądku i Sabrina wiedziała, 

że padła ofiarą tego męskiego czaru, przed którym tak się broniła.

Wszystko skończyło się równie nagle, jak się zaczęło. Nieoczekiwanie 

Bay odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętego ramienia. Kręciło jej się w 

głowie, nie miała pojęcia, co się z nią dzieje.

-   Wsiadaj   do   samochodu!   -   powiedział   tak   ostro   że   Sabrina   miała 

wrażenie, jakby ją spoliczkował.

Jednak   nawet   ten   bolesny   powrót   do   rzeczywistości   nie   był   w   stanie 

zmusić jej do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Znajdowała się w takim stame, 

ze Bay niemal siłą musiał ją wsadzić do wozu. Odzyskała mowę dopiero wtedy, 

background image

gdy ruszyli.

- Bay... - powiedziała cicho, łamiącym się głosem. 

- Ani słowa! - warknął przez zaciśnięte zęby. - Moze wtedy, gdy wróci mi 

zdolnośtnormalnego myślenia, będę cię mógł przeprosić. Na razie jedyne, co 

naprawdę mam ochotę zrobić, to skręcić ci kark!

ROZDZIAŁ ÓSMY

Sabrina nie odważyła się pisnąć nawet słowa przez całą drogę powrotną. 

Była na to zbyt przestraszona. Nie tym, że mógłby wykonać swoją groźbę lub 

ukarać ją kolejnymi brutalnymi pocałunkami. Obawiała się samej siebie.

Przeraziła się tego, co w niej tkwiło, nie uświadamiane całymi latami, a 

teraz nagle obudzone. Przez kilka chwil w jego objęciach nie była niewidomą 

kobietą. Była po prostu kobietą.

Obolałe,   nabrzmiałe   wargi   nieustannie   przypominały   o   płomiennych 

pocałunkach, a serce Sabriny biło jak szalone i za nic nie chciało się uspokoić. 

Miała wrażenie, iż silne ramiona wcale nie przestały jej obejmować, że wciąż 

czuje   dotyk   muskularnych   ud   na   swoim   ciele.   Jej   skóra   i   suknia   przeszły 

znajomym korzennym zapachem i wydawało się, że nic nie będzie w stanie go 

usunąć.

Co gorsza, Sabrina wcale nie chciała, by cokolwiek zostało usunięte lub 

zmienione. To właśnie przerażało ją najbardziej, nawet jeszcze dwa dni po tym 

nieszczęsnym wieczorze. Myślała o tym ciągle. Raz po raz zarulwała sobie 

pytanie, czemu Bay zachował się w tak szalony, zupełnie do niego niepodobny 

sposób.

Może   dlatego,   iż   odkryła   prawdziwy   powód   jego   postępowania,   co 

sprowokowało jego gniew i chęć ukarania jej?

A   może   był   to   wyraz   frustracji,   że   zawiódł   jego   plan   wzbudzenia 

background image

zazdrości w Roni? Tak, to było całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę 

podsłuchaną rozmowę· Sabrina nawet nie dopuszczała możliwości, że mogło 

nim kierować pożądanie. Nie dlatego, iż nie wierzyła, że ona nie potrafi go 

wzbudzić.   Uważała,   że   pewnego   dnia   spotka   mężczyznę,   który   obdarzy   ją 

prawdziwym uczuciem, mimo jej ułomności. Nie potrafiła jednak wyobrazić 

sobie w tej roli Baya Camerona. Ten człowiek miał pozycję, pieniądze, urok, 

pociągającą powierzchowność. Jednym słowem - wszystko. Na każde skinienie 

mógł   więc   mieć   też   wiele   atrakcyjnych   kobiet.  W  porównaniu   z  nimi   była 

Kopciuszkiem.

Poruszył   go   fakt,   że   jest   niewidoma.   Nieważne,   czy   nazywał   to 

współczuciem czy też litością· Dla niej oznaczało to jedno i to samo.

Poczuła   ból.   Duma   podpowiadała   jej,   że   w   tej   sytuacji   nie   może   już 

dłużej uważać Baya za przyjaciela.

Prawdziwy przyjaciel z pewnością by jej współczuł, lecz nie spotykałby 

się z nią tylko z litości.  Nie  poniżyłby  jej  w ten sposób.  Czuła jednak, że 

rzeczywisty powód zerwania znajomości jest zupełnie inny. Zobaczyła w nim 

nie tylko przyjaciela, ale również mężczyznę. Popełniła niewybaczalny błąd. 

Bezradne łkanie wstrząsnęło jej szczupłymi ramionami.

Ukryła twarz w dłoniach, nie próbując już dłużej powstrzymywać łez. 

Pogrążyła się w swojej rozpaczy i nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów. 

Każdy ma prawo czasami zatopić się w smutku. Ona również.

Nagle rozległ się dzwonek telefonu.

- Nie odbiorę!

Telefon dzwonił uparcie i Sabrina pomyślała, że to może być ojciec. Nie 

mogła pozwolić, żeby się denerwował jej nieobecnością. Wstała z ociąganiem.

- Słucham.

- Sabrino...

Niski, nieco chrapliwy głos Baya tuż przy jej uchu spowodował że omal 

background image

nie upuściła słuchawki. To było niczym piorun z Jasnego nieba. Nogi się pod 

nią ugięły i bezsilnie opadła na krzesło.

- Jesteś tam? - dopytywał się z niepokojem, gdy nie odpOWIadała.

- Jestem - odezwała się nienaturalnym głosem, lecz nie przejmowała się 

tym zbytnio. Nie miało to już żadnego znaczema.

- Jak się czujesz? - Jego ton wskazywał, że nie jest to zdawkowe pytanie, 

lecz wyraz autentycznej troski. 

- Świetnie. A ty? - spytała uprzejmie, ale z rezerwą.

Bay zignorował jej próbę sprowadzenia rozmowy do utartych formułek.

- Wiesz, czemu dzwonię, prawda?

- Niby skąd mm wiedzieć? - odparła obojętnie.

- Czy zjadłabyś ze mną obiad w sobotę wieczorem?

Sabrina jednak już przedtem odgadła, że jeśli Bay zdobędzie się na jakiś 

pojednawczy gest, zaproponuje najprawdopodobniej sobotę. Zawsze tak robił i 

teraz już wiedziała dlaczego. Ojciec poświęcał ten dzień wyłącznie Deborze i 

Sabrina zostawała sama. Bay z litości. proponował jej wyjścia właśnie w sobotę

wieczorem.  Ale   tym   razem   nic   z   tego.   Zdążyła   już   zaprosić   swoją   dawną 

przyjaciółkę Sally Goodwin.  

-   Mam   inne   plany   -   wyznała   zgodnie   z   prawdą,   a   w   jej   głosie 

pobrzmiewała triumfalna nuta.

- Doprawdy? - spytał z ironicznym powątpiewaniem.

- Znam nie tylko ciebie, ale innych ludzi również -odcięła się. 

Westchnął z irytacją, lecz również ze znużeniem. .

- Zgaduję, że specjalnie tak to zaaranżowałaś, żeby być zajęta w sobotę?

- Myśl sobie, co chcesz - wzruszyła ramionami, ani nie potwierdzając, ani 

nie zaprzeczając jego oskarżeniu.

-   Domyślam   się   również,   że   powodem   tego   stało   się   moje,   hm,   nie 

oględne zachowanie? Czy nie uważasz, iż mogły mnie trochę ponieść nerwy w 

background image

takiej sytuacji? Wyszłaś, nawet nie raczywszy zostawić mi żadnej wiadomości. 

Miałem prawo wpaść w złość. Może raczej powinienem był przełożyć cię przez 

kolano   i   dać   ci   w   skórę,   ale   uznałem,   że   będzie   bardziej   właściwe,   jeżeli 

potraktuję cię jak dorosłą kobietę, a nie jak krnąbrne dziecko...

Teoretycznie miał trochę racji, ale tym razem Sabńna nie zamierzała dać 

się przekonać jego argumentom.

- Co się stało, to sięnie odstanie. Nie ma sensu do tego wracać.

-  Wnioskuję   z   twqich   wypowiedzi,   że   nie   chcesz   się   ze   mną   więcej 

widywać. - Jego pozornie uprzejmy ton był w istocie arogancki. - Tych parę 

chwil, kiedy się uniosłem, według ciebie przekreśla wszystkie długie godziny, 

które spędziliśmy razem? Czy te, jak sądzę, miłe poprzednie wyjścia nic dla 

ciebie nie znaczą, że tak łatwo o nich zapominasz?

Musiała na to odpowiedzieć szczerze.

- Owszem, znaczyły - przyznała chłodno. - Do momentu, gdy odkryłam, 

że się po prostu nade mną litujesz. Powiedziałam ci kiedyś, iż nie życzę sobie, 

żeby ktokolwiek się nade mną użalał.

- A jaki człowiek przy zdrowych zmysłach użalałby się nad takim głupio 

upartym   i   nieznośnym   stworzeniem,   jak   ty?   -   Wziął   głęboki,   uspokajający 

oddech. - Doprawdy,Sabrino, czasami wyśtawiasz moją cierpliwość na nie lada 

próbę. Ile razy mam ci powtórzyć, że wcale się nad tobą nie lituję, abyś mi w 

końcu uwierzyła?

- W takim razie wytłumacz, czemu się ze mną widujesz - zaatakowała.

- Aha, muszę mieć do tego jakiś ukryty powód? - spytał ponuro Bay. - 

Może dlatego, że. . . - przez chwilę szukał odpowiednich słów - że podziwiam 

cię, podziwiam twoją odwagę i wewnętrzną siłę? Oczywiście wtedy, gdy nie 

zachowujesz się jak rozkapryszany bachor. Pozwól, że odwrócę pytanie. Czemu 

ty widujesz się ze mną? Czy po prostu masz pretekst, żeby wyjść z domu? Czy 

tolerujesz   moje   towarzystwo   tylko   dlatego,   że   zabieram   cię   tam,   gdzie 

background image

chciałabyś pójść? Jaki jest twój ukryty powód, Sabrino?

- Ja... Nie ma takiego - zająknęła się, zaskoczona jego niespodziewanym 

kontratakiem.

- Żartujesz - zaśmiał się urągliwie. - Skoro ja muszę mieć jakiś powód, 

żeby spędzać z tobą czas, to ty również.

- Wcale nie - zaprzeczyła z zakłopotaniem. - Po prostu sprawiało mi to 

przyjemność. Ja...

Bay przerwał jej w pół słowa.

-   A   czy   to   takie   niepojęte,   że   dla   mnie   przebywanie   w   twoim 

towarzystwie również stanowi przyjemność?

-   Jakim   cudem?   -   próbowała   odzyskać   utraconą   przewagę.   -   Przecież 

jestem głupio uparta i rozkapryszona. Sam tak powiedziałeś.

- A ja jestem brutalny i apodyktyczny. To z kolei twoje słowa - kpiąco 

odparł jej argument. - Jak widać, jedno jest warte drugiego.

Kąciki ust Sabńny uniosły się mimowolnie w niechętnym rozbawieniu. 

Jej gniew stopniowo topniał. Czuła, że wszystkie nieodwołalne postanowienia 

zaczynają   się   kruszyć   pod   wpływem   jego   nieodpartej   logiki   i   równie 

nieodpartego czaru.

- Dam głowę, że się uśmiechasz. Nawet nie musisz mi odpowiadać - 

zaśmiał   się   cicho.   -   Wiem,   że   zaprzeczysz.   Słuchaj,   nie   zamierzam   cię 

namawiać, żebyś zmieniła w sobotę swoje przemyślnie zaaranżowane plany. 

Mam inną propozycję. Może byśmy trochę pożeglowali w niedzielę?

- Pożeglowali? - powtórzyła słabym głosem. Wiedział, co wybrać. Przy 

jej miłości do żeglarstwa niezwykle trudno było zdobyć się na odmowę. - Ja... - 

jakoś nie mogła z siebie wydusić, że nic z tego.

- Wpadnę po ciebie z samego rana, gdzieś koło siódmej. Będziemy mogli 

spędzić na wodzie cały dzień.

- Ja... Będę gotowa - powiedziała pośpiesznie, oba. wiając się, że jeśli się 

background image

nad tym rozsądnie zastanowi, to jednak odrzuci jego propozycję.

-   W   takim   razie   do   niedzieli   -   pożegnał   się   Bay   i   szybko   odłożył 

słuchawkę, jakby też podejrzewał, że Sabńna lada moment się rozmyśli.

Nie rozmyśliła się jednak i w niedzielę rano znalazła się na pokładzie 

"Fortuny". Wiatr szarpał końce jedwabnej chusty, którą zawiązała na głowie, a 

jego słony smak osiadał na jej pierzchnących wargach.

Przepłynęli   pod   rdzawopomarańczowym   przęsłem   Golden   Gate   i   Bay 

skierował jacht na południe, w stronę otwartego oceanu.

Sabrina jak zwykle sprzeciwiała się założeniu kamizelki ratunkowej, w 

końcu jednak przyznała, że rozsądek nakazuje się zabezpieczyć. Poczuła się 

zresztą pewniej, ponieważ pokład przechylił się mocno, gdy łódź szła ostro do 

wiatru.

Z wyjątkiem łopoczących na wietrze żagli i dźwięku rozbijających się o 

kadłub fal nie było nic słychać. Żadne z nich nic nie mówiło, zamienili ze sobą 

dzisiaj zaledwie parę słów. Wiedzieli, że jakakolwiek rozmowa niepotrzebnie 

by   tylko   zakłóciła   spokój   pięknego   przedpołudnia.   Zresztą,   me   musieli   nic 

mówić. Każde z nich rozumiało, że drugie czuje' się w tej chwili szczęśliwe. 

Minęło   sporo   czasu;   gdy   Sabrina   zauważyła,   że   zmienili   kurs.   Słońce 

przygrzewało z innej strony niż poprzednio.

Odwróciła się w kierunku Baya.

- Gdzie jesteśmy? 

-   W   zatoce   Monterey   niedaleko   Santa   Cruz.   Miałaś   taki   rozmarzony 

wyraz twarzy. Czyżbyś śniła na jawie? - spytał z uśmiechem w głosie.

- Raczej na morzu - mruknęła i nagle ujrzała w wyobraźni jego wyraziste 

rysy,   pociemniałą   od   słońca   i   wiatru   skórę,   rozwiane   kasztanowate   włosy, 

wilgotne od morskiej wody. Jego brązowe oczy z pewnością mrużą się

teraz, patrząc pod słońce. Szeroki uśmiech powoduje, że otacza je siateczka 

drobnych zmarszczek. Serce Sabriny zabiło mocniej.

background image

Ponownie zmienili kurs. Łódź zwolniła zdecydowanie, a pokład wrócił do 

poziomej pozycji.

- Co teraz robisz?

- Podpływam bliżej brzegu. Jest tu nieduża, bardzo miła zatoka, mam 

nadzieję, że inni jej jeszcze nie odkryli. Moglibyśmy tu zakotwiczyć i zjeść coś. 

Gdy   stanęli   na   kotwicy,   otoczyła   ich   błoga   cisza,   przerywana   jedynie 

delikatnym pluskiem fal. Sabrina poczuła spojrzenie Baya na swojej twarzy i 

nagle zrobiło jej się gorąco. Naraz zdała sobie sprawę, że znajdują się tutaj 

zupełnie   sami.   Mężczyzna   i   kobieta.   Zdecydowanie   odsunęła   od   siebie   tę 

niebezpieczną myśl.

- Przygotuję coś do jedzenia - poderwała się gwahownie.- Co mamy?

- Kanapki, sałatki i inne takie. Wszystko jest już gotowe - ostudził jej 

zapał Bay. - A może najpierw popływalibyśmy trochę? Woda musi być całkiem 

ciepła, w dodatku tutaj nie ma żadnych zdradliwych prądów.

- Niestety, nie uprzedziłeś mnie, że mam wziąć kostium.

- Nie szkodzi. Poszukaj w szafkach na dole, jest tam kilka. Zdarza się, że 

ktoś z gości nagle wyraża chęć popływania i wtedy są jak znalazł. Z pewnością 

któryś będzie na ciebie pasował.

- Ale... - Od wypadku ani razu nie weszła do wody, oczywiście nie licząc 

kąpieli w wannie.

- Ale co? - spytał prowokacyjnie. - Chyba umiesz pływać?

- Umiem.

-Jeśli   podejrzewasz,   że   przez   pomyłkę   skierujesz   się   na   ocean   i 

dopłyniesz do Europy, to możesz się przestać obawiać. Na pewno zawrócę cię z 

drogi. A teraz idź i przebierz się· Sabrina potulnie zeszła na dół.

Wolała dotrzeć wpław nawet do Australii, niż zostać z tym mężczyzną 

sam na sam na pokładzie.

Większość kostiumów okazała się dwuczęściowa, a niektóre z nich były 

background image

tak skąpe, że składały się niemal z samych tasiemek. Jednoczęściowy kostium, 

który wybrała, miał co prawda duże wycięcia w talii, jednak w nim czuła się 

mniej naga. Rozpuściła włosy i wróciła na pokład.

- Jestem gotowa - oznajmiła nerwowo.

Bay nawet słowem nie skomentował jej wyglądu.

- Wywiesiłem sznurową drabinkę· - Ujął Sabrinę za rękę i podprowadził 

do burty. - Ja zejdę pierwszy.

Gdy puścił jej dłoń, zacisnęła palce w pięść, żeby na dłużej zatrzymać 

ciepło jego dotyku. Och, głupia! Przecież to tylko platoniczna znajomość, a nie 

romantyczna miłość. Co ona sobie wyobraża? .

Pokład zakołysał się lekko pod jej stopami i usłyszała plusk. Domyśliła 

się,   że   Bay   po   prostu   wskoczył   do   wody,   me   zawracając   sobie   głowy 

schodzeniem. Nasłuchiwała.

Wynurzył się po chwili i podpłynął z powrotem do jachtu.

- Czekam na ciebie! Woda jest idealna - zawołał. .

Ostrożnie zeszła na dół, wymacując stopami kolejne szczeble, podczas 

gdy Bay przytrzymywał drabinkę.

Gdy zanurzyła się w letniej wodzie, przez dłuższą chwilę nie puszczała 

sznura. Musiała ponownie przyzwyczaić się do dawno zapomnianego uczucia.

- Gotowa?

-   Chyba   tak.   -   Zacisnęła   zęby,   żeby   nie   słyszał   ich   szczękania.   Była 

naprawdę zdenerwowana i przejęta.

Bay oddalił się nieco.

- Płyń w kierunku mojego głosu - polecił.

Sabrina   zmusiła   się   do   rozluźnienia   kurczowego   uchwy   tu   i 

pozostawienia za sobą bezpiecznego miejsca. Pierwsze jej ruchy okazały się 

niezdarne   i   nie   skoordynowane,   po   chwili   jednak   wyuczona   niegdyś 

umiejętność   pomogła   jej   się   opanować.   Słyszała   równomierne   uderzenia 

background image

ramion Baya, gdy płynął spokojnie obok niej, i to dodawało jej sił.

Odnosiła   wrażenie,   że   płyną   już   dość   długo.   Zmęczyła   się,   miała 

wrażenie, iż jej ręce stają się coraz cięższe. Odwróciła się na plecy i przez 

chwilę bez ruchu unosiła na wodzie. Musiała odpocząć.

- Daleko jeszcze? - wydyszała, gdy Bay podpłynął do niej.

- Bliziutko. Za jakieś pięć metrów będziemy mogli dosięgnąć dna. Dasz 

radę? - Wydawało się, że pokonany dystans nie zmęczył go w najmniejszym 

stopniu.

Nie odpowiedziała, tylko popłynęła, starając się zachować wyrównany 

rytm. Gdy poczuła pod stopami piasek, stanęła, otarła mokrą twarz i założyła 

włosy za uszy.

- Udało ci się - głos Baya dobiegał gdzieś z lewej.

- Jak się czujesz?

- Nieźle, choć ledwo żyję - uśmiechnęła się blado.

- Odpoczniemy na brzegu.

Sabrina lekko położyła dłonie na powierzchni łagodnie falującej wody, 

żeby zorientować się, w jakim kierunku ma iść, lecz Bay ujął jej rękę.

- Na tej plaży znajduje się świetna skała, na której można się położyć. 

Trochę tam twardo, ale zawsze to lepsze od leżenia na piasku, gdy się nie ma 

ręcznika - uwolnił jej dłoń. - To tutaj.

Zanim zdążyła zaprotestować, chwycił ją mocno w talii i posadził na 

rozgrzanej   kamiennej   powierzchni.   Odruchowo   zacisnęła   palce   na   jego 

ramionach,   żeby   utrzymać   równowagę.   Nawet   gdy   ją   puścił,   wciąż   miała 

wrażenie, że jej skóra płonie w tych miejscach, gdzie dłonie Baya dotykały 

obnażonego ciała. Wycięcia kostiumu były naprawdę dość spore.

- Dobrze się bawiłaś ostatniej nocy? - spytał, sadowiąc . się tuż obok.

- Ostatniej nocy? - zdziwiła się w pierwszej chwili.

- Ach, tak... Oczywiście, że dobrze. - W rzeczywistości spędziły z Sally 

background image

spokojny wieczór, rozmawiając i słuchając płyt. Tuż przed północą leżała już w 

łóżku.

- Gdzieś wychodziłaś?

-   Nigdzie.   Zostałyśmy   z   Sally   w   domu.   -   Wzruszyła   ramionami   i 

wystawiła twarz do słońca, które przyjemnie ogrzewało jej nieco zziębnięte 

ciało.

- Rozumiem. Takie małe damskie plotki - powiedział z uśmiechem.

- Mężczyźni plotkują tyle samo, co my. O ile nie więcej - zareplikowała.

Bay nie zamierzał się spierać.

- Myślę, że to w równym stopniu przywara obu płci.

Zapadła   niezręczna   cisza.   Przynajmniej   Sabrinie   wydawała   się   ona 

niezręczna.   Fizyczna   bliskość   prawie   nagiego   Baya   krępowała   ją   VI 

najwyższym stopniu.

- To słońce miło grzeje - zauważyła, by przerwać milczeme.

- Mhm. Myślę, że trzeba to wykorzystać - stwierdził Bay i położył się na 

skale.

Znów zrobiło się cicho, jedynie w dole łagodnie szumiał ocean. Sabrinie 

nie pozostawało nic innego, jak pójść w sIady Baya.

Przez dłuższy czas wsłuchiwała się w jego głęboki oddech. Ona sama 

oddychała bardzo płytko, gdyż wciąż była zdenerwowana i spięta. Ogarniające 

ją ciepło i panujący wokół spokój spowodowały, że w końcu odprężyła się.

Nie zasnęła, lecz zapadła w jakiś dziwny letarg. Zdawała sobie sprawę, 

gdzie się znajduje, ale zarazem odczuwała dziwną i słodką ociężałość. Nagle 

coś wyrwało ją z tego stanu. Próbując się zorientować, co to było, odwróciła 

głowę w stronę Baya. Dotknęła policzkiem jego dłoni i zrozumiała, że trzyma 

on w palcach pasmo jej jedwabistych brązowych włosów.

- Czy wiesz, że pierwszy raz widzę cię z rozpuszczonymi włosami? - 

zauważył z zadumą.

background image

- Ja... Nie lubię ich tak nosić. Strasznie przeszkadzają. - Jej głos zadrżał 

lekko,   gdy   zdała   sobie   sprawę,   że   leżąbardzo   blisko   siebie.   Niemal   czuła 

emanujące z jego ciała ciepło.

- Kiedy spinasz je na czubku głowy, wyglądasz jak prawdziwa królowa. 

Dumna i dystyngowana. A teraz... - owinął sobie długi lok na palcu - wyglądasz 

tak bezbronnie i delikatnie...

Sabrina czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Nie mogła się odsunąć, 

gdyż krawędź skały znajdowała się zbyt blisko.

- Nie sądzisz, iż powinniśmy już wracać? - Zaschło jej w gardle, nic więc 

dziwnego, że jej głos zabrzmiał nienaturalnie.

- O co chodzi? Nie podobają ci się moje uwagi na temat twojej fryzury?

- Nic mnie one nie obchodzą - potrząsnęła głową, uwalniając włosy. - 

Będę upinać włosy, bo tak mi  wygodniej, a twoje zdanie nie  ma  dla mnie 

znaczenia. - Zabrzmiało to bardzo arogancko, lecz nie dbała o to.

- Pewnie cię to rozczaruje, ale wolę, gdy nosisz kok. Rozpuszczone, tak 

jak teraz, nadają się raczej do sypialni.

Ta   aluzja   spowodowała,   że   Sabrina   zamarła   na   moment.   Nie   mogła 

pozwolić   na   pozornie   niewinny   słowny   flirt,   gdy   spoczywali   tak   tuż   obok 

siebie. Było to zbyt niebezpieczne.

Zaczęła wstawać, lecz on podniósł się znacznie szybciej.

- Wracamy- powiedział krótko. . .

Sabrina z ulgą usiadła na brzegu skały. Bay czekał już na plaży, by pomóc 

jej zejść. Kiedy ujął ją w talii, żeby zestawić na piasek, Sabrina spróbowała 

zeskoczyć sama, gdyż wolała uniknąć jego bliskości. W efekcie nieszczęśliwie 

trafiła stopą na ostry kamień. Poczuła przeszywający ból, straciła równowagę i

wpadła wprost w objęcia Baya.

Przytrzymał ją mocno.

- Nic ci się nie stało?

background image

Nie odpowiedziała. Nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa, gdy 

ich   prawie   nagie,   rozpalone   ciała   stykały   się   ze   sobą.   Ciepły   oddech   Baya 

owiewał jej czoło, stając się mimowolną pieszczotą.

Ogarnęło ją przemożne pragnienie, by objąć go ramionami i przytulić się 

do   niego   mocniej.   Nie   mogła   do   tego   dopuścić.   Nerwowo   zwilżyła   usta   i 

podniosła głowę.

- Wszystko w porządku - zapewniła łamiącym się głosem. - Po prostu 

nadepnęłam na coś.

Nagły powie w wiatru spowodował, że kosmyk włosów zsunął jej się na 

twarz i przylgnął do wilgotnych ust. Uniosła rękę, ale Bay okazał się szybszy. 

Delikatnie  odsunął  jedwabiste  pasmo,  lecz  nie  cofnął  dłoni  z jej  policzka  i 

zaczął czule gładzić go palcami. Sabrina wstrzymała oddech. Nie mogła się 

ruszyć, zupełnie jakby został na nią rzucony jakiś czar.

Gdy poczuła na ustach zmysłowy dotyk jego ciepłych warg, szarpnęła się 

gwahownie   do   tyłu.   Nie   może   się   zgodzić   na   taki   przygodny   pocałunek, 

sprowokowany jedynie dogodną sytuacją.

- Bay, nie! - zażądała.

- Nie zrobię ci krzywdy - szepnął, błędnie rozumiejąc jej słowa i nagłe 

drżeniejej ciała. - To nie będzie tak jak wtedy.

- Nieważne, jak. W ogóle nie chcę, żebyś mnie całował.

Wyzwoliła się z jego objęć i szybko odeszła kilka kroków na bok. Po 

chwili zdrowy rozsądek kazał jej się zatrzymać. Przecież nie widziała, dokąd 

idzie. Objęła się ramionami, próbując powstrzymać wstrząsające nią dreszcze. 

Czuła się okropnie. Usłyszała, że Bay podchodzi do niej. Odgadła, iż wpatruje 

się badawczo w jej twarz, odwróciła więc nieco głowę. Obawiała się, że jej 

niewidzące oczy mogą wyrażać to, co się z nią naprawdę dzieje.

- Lepiej. wracajmy na jacht - ostry ton zdradzał ledwo hamowany gniew.

Sabrina nie wiedziała, czy Bay jest wściekły na nią, czy też raczej na 

background image

samego siebie. Miała wrażenie, że to wróg, a nie przyjaciel, ujął teraz jej dłoń i 

prowadził  w odpowiednią  stronę. Ucieszyła się,  gdy  woda  stała  się  na tyle 

głęboka,   że   Bay   puścił   ją   i   pozwolił   płynąć.   Jego   dotyk,   który   zazwyczaj 

rozpalał w niej płomień, tym razem zmroził ją do głębi.

Sabrina,   rozgoryczona   i   zdenerwowana,   narzuciła   ostre   tempo, 

podświadomie pragnąc wymierzyć sobie karę· Lekkomyślnie dała się nakłonić 

na dzisiejszą wyprawę, zamiast posłuchać głosu rozsądku. 

Była ledwo żywa, gdy Bay chwycił ją za rękę i-podholował do burty 

jachtu. Ostatkiem sił weszła po drabince i ciężko usiadła na pokładzie.

- Gdybyśmy zakotwiczyli jakieś głupie trzy metry dalej, nie dałabyś już 

rady - warknął Bay. - Co chciałaś udowodnić tą niepotrzebną brawurą?

- Nic. - Odwróciła 'głowę i po omacku dotarła do schodków.

-   Gdy   się   ubierzesz,   możesz   przygotować   posiłek.   Myślę,   że   sama 

wszystko znajdziesz. Ja tymczasem ustawię żagle.

- Ale... Nie zamierzasz nic jeść? - spytała niepewnie.

- Mam wrażenie, iż obojgu nam śpieszno z powrotem, prawda? - zadrwił 

tak nieprzyjemnym tonem, że Sabrina nie odważyła się zaprzeczyć. - Zjem 

podczas drogi.

Każdy kęs rósł Sabrinie w gardle i tylko ze względu na zdrowy rozsądek 

zmuszała się do jedzenia. Nawet nie miała pojęcia, co je. Atmosfera na jachcie 

stała   się   ciężka   i   nieprzyjazna:   Panujące   między   nimi   napięcie   było   łatwo 

wyczuwalne.

Gdy wrócili, pożegnali się chłodno i pośpiesznie. Kiedy tylko żelazna 

furtka z trzaskiem zamknęła się za Bayern, Sabrina zrozumiała wreszcie, czemu 

ćzuje się tak bardzo nieszczęśliwa. Jak ostatnia idiotka zakochała się w Bayu 

Cameronie! Po same uszy! Jej miłość była równie ślepa, jak ona sama!

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Co  prawda  Bay  obiecał  że  zadzwoni,  lecz  Sabrina  wiedziała,   iż  takie 

ząpewnienia   zazwyczaj   oznaczają   koniec   znajomości.   Jej   przypuszczenia 

potwierdzał fakt, że był już piątek, a Bay  się nie odezwał. Po jej policzku 

spłynęła kolejna łza. Otarła Ją dłomą, bezwiednie zostawiając na twarzy ciemne 

smugi, gdyż ręce miała ubrudzone gliną. Dlaczego ten straszny wypadek nie 

pozbawił jej razem ze wzrokiem również zdolności do płaczu? Chociaż, może 

tak było lepiej. Ból mogł znalezc jakieś ujście. 

Ktoś   zastukał   do   drzwi   pracowni.   Przez   ostatm   tydzien   wymagała 

stanowczo,   aby   jej   nie   przeszkadzano.   Ojcu   wytłumaczyła,   iż   potrzebuje 

skupienia i że nie wolno Jej rozpraszać. W rzeczywistości potrafiłaby pracować 

w   samym   środku   hali   fabrycznej,   nie   zwracając   na   nic   uwagi.   Naprawdę 

chodziło jej tylko o to, by nikt nie odkrył, że zamiast rzeźbić, stoi bez ruchu 

przy stole i płacze. Na wszelki wypadek otarła twarz brzegiem fartucha.

- Proszę - zawołała, Najpierw poczuła zapach drogich perfum, a potem 

usłyszała lekkie kroki.

- Przypominam, że za godzinę wychodzimy - powiedziała wesoło Debora. 

- Chciałam, żebyś zdążyła się przebrać.

- Chyba nie pójdę z wami - mruknęła Sabnna.

- Jak to? Grant tak się cieszył, że dziś zjemy kolację we troje.

- Wiem, ale zupełnie zapamiętałam się w pracy. Wolałabym skończyć to 

popiersie, póki mam w głowie jego jasną wizję - skłamała.

- Jesteś pewna? - spytała Debora z pewnym zakłopotaniem.

- Po prostu mam natchnienie. Szkoda byłoby zmarnować ten moment - 

przekonywała Sabtina.

- Nie o to mi chodziło - wyznała z wahaniem Debota.

background image

- A o co? - Sabrina przesunęła dłonią po na wpół uformowanych rysach 

rzeźby. Czyżby Debora odgadła?

-Widzisz... Nie chcę, byś odmawiała ze względu na mnie. Żebyś myślała, 

iż wolelibyśmy spędzić ten wieczór tylko we dwoje, że będziesz nam ciężarem.

- Ależ nie, to naprawdę nie z tego powodu - Sabrina odetchnęła z ulgą. - 

Naprawdę z przyjemnością pójdę z wami następnym razem. To moja wina, nie 

powinnam była tak późno zaczynać czegoś nowego, ale skoro już tak się stało, 

to wolałabym dokończyć.

- Ja naprawdę roztumiem, jakie to dla ciebie ważne. Nic się martw - 

uśmiechnęła się ciepło Debora. - Wytłumaczę to Grantowi.

- Co masz mi wytłumaczyć?

- Grant! - krzyknęła z lekkim przestrachem jego narzeczona. - Nie można 

tak kogoś znienacka zachodzić od tyłu!

- Nikogo nie zachodziłem. Po prostu w porę nie zwróciłaś na mnie uwagi 

Sabrina usłyszała, że wymienili krótki pocałunek. - Co mi więc trzeba 

wyjaśnić?

Sabrina wyręczyła Deborę w udzieleniu odpowiedzi.

- Zdecydowałam zos!ać w domu i dokończyć moją pracę·

- Nie ma mowy. Idziemy wszyscy troje i już - zaprotestował ojciec.

-   Pójdziemy   innym   razem   -   Sabrina   nie   zamierzała   pozwolić,   by 

ktokolwiek wpłynął na jej decyzję.

- Nie. Pójdziemy dzisiaj.

- Grant, proszę cię - pośpieszyła jej z pomocą Debora.

- Do diabła, ona nic nie robi, tylko pracuje - powiedział twardo ojciec.-' 

Zobacz, ma podkrążone oczy i zapadnięte policzki. Prawie nie śpi i nie je. Do 

czego to podobne?

- Tatku, przesadzasz.. Ta praca daje mi siłę - Sabrina w tym momencie 

wyznała szczerą prawdę. Jedynie twórczość mogła zapełnić pustkę powstałą po 

background image

odejściu Baya.

- Obiecuję, że gdy tylko skończę tę rzeźbę, zrobię sobie coś do jedzenia i 

grzecznie pójdę spać. Co ty na to?

- To chyba uczciwe postawienie sprawy. Jak myślisz, Grant? - mruknęła 

przeciągle Debora.

-   Ja   nie...   -   zaczął   gniewnie,   lecz   nie   potrafił   się   kłócić   z   dwoma 

ukochanymi kobietami. Westchnął ciężko. - Żeby mi to było ostatni raz! Za 

tydzień wychodzimy razem i nie przyjmuję żadnych wymówek. A teraz, czy 

możesz pokazać tę rzeźbę, która jest ważniejsza od wspólnego obiadu?

Sabrina odsunęła się, żeby odsłonić popiersie.

- Zamierzam wyrzeźbić Gina... takiego, jakim był za młodu. Ponad rok 

temu pokazywał mi swoje ślubne zdjęcie. Wyglądał niezwykle dumnie. Miał w 

sobie coś rzymskiego. Chciałam go namalować, ale.....

- Chodzi ci o Gina, właściciela sklepu? - spytał z niedowierzaniem ojciec.

-   Przecież   dopiero   zaczęłam,   nie   wymagaj,   żeby   od   samego   początku 

podobieństwo było wyraźne – broniła się Sabrina.

- Debora, co ty o tym sądzisz?

-  Wiesz...   -   zawahała   się.   -  Widziałam   tego  Włocha   tylko   przelotnie. 

Trudno mi osądzać. 

- Za to ja znam go od lat. Przykro mi, Sabrino, że muszę ci to powiedzieć, 

ale nie istnieje najmniejsze podobieństwo - zawyrokował z przekonaniem.

- Kiedy skończę...

- ... to . będzie popiersie Baya Cametona - dopowiedział gładko jej ojciec.

- Ależ mylisz się, tato! - Sabrina zacisnęła ręce aż do bólu. Chciałaje 

ukarać za to, że tak ją zdradziły. - To wcale nie przypomina Baya, prawda 

Deboro?

- Może odrobinkę, ale niewiele - stwierdziła z ociąganiem Debora. - Ale 

trudno dyskutować o nie dokończonym dziele.

background image

- Ten człowiek ma naprawdę bardzo interesującą twarz. Gdybyś widziała, 

z pewnością namalowałabyś jego portret córeczko. Ale nie zamierzam się z 

tobą spierać, to ty jesteś artystką. Jeśli twierdzisz, że to Gino, to w takim razie 

jest   to   Gino   i   już.   Zresztą,   myślę,   iż   obaj   mają   w   sobie   coś   rzymskiego   - 

przytulił ją na chwilę. - Przepraszam was, moje panie, ale skoczę jeszcze wziąć 

prysznic.

Pocałował Sabrinę w policzek i opuścił pokój.

- Jeśli chodzi o Baya... - zaczęła łagodnym głosem Debora i zamilkła.

- Co takiego? - spytała z rezerwą Sabrina.

-   Chyba   ty...   nie   czujesz   się   z   nim   zbytnio   związana,   prawda?   -  Ton 

zdradzał,   że   Debora   wie,   iż   zadaje   bardzo   osobiste   pytanie   i   że   starannie 

dobiera słów. - Widzisz, to miły człowiek, ale sądzę, iż nie powinnaś...

- .. .brać jego zabiegów zbyt poważnie - dokończyła Sabrina. - Doskonale 

zdaję sobie sprawę, że widuje się ze mną tylko z uprzejmości - słowo "litość" 

nie przeszło jej przez gardło.

- Cieszę się. Nie wątpię, że on cię lubi. Jednak nie byłoby rozsądnie, 

gdybyś ty zaczęła lubić go... bardziej.

-   Ja   też   go   lubię   -   stwierdziła   Sabrina.   -   Wiele   mi   pomógł.   To   on 

wymyślił, że mogłabym zacząć rzeźbić. Ale nie obawiaj się. Znam motywy 

jego postępowania.

-   Ty   zawsze   potrafisz   stąpać   twardo   po   ziemi   -   przyznała   z   niejaką 

zazdrością Debora.

Tak, tylko głowę mam w chmurach, pomyślała ze smutkiem Sabrina. Gdy 

tylko   drzwi   pracowni   zamknęły   się   i   została   sama,   przesunęła   palcami   po 

rzeźbionej głowie. 

Tak,   bez   wątpienia   przedstawiała   ona   Baya,   mimo   że   została   dopiero 

rozpoczęta. Sabrinę ogarnęła wściekłość. Zniszczyć to! Rozwalić! Niech się z 

powrotem zmieni w zwykłą glinianą bryłę!

background image

Chwyciła swe dzieło w dłonie, lecz nie potrafiła zdobyć się na ten czyn. Z 

wielkich brązowych oczu spłynęła jedna łza, potem następna. Chwilę później 

jej drobnymi ramionami wstrząsało niepohamowane łkanie. Ból stał się niemal 

nie do zniesienia.

Jakiś   czas   później   odrętwienie   minęło.   Powodowana   wewnętrznym 

impulsem niemal bezwiednie zaczęła pracować. Było to niczym tortura, ale 

Sabrina   z   jakąś   rozpaczliwą   determinacją   modelowała   każdy   szczegół 

ukochanej twarzy. Włożyła w to całe serce. Jeśli jeszcze je miała.

Przecież oddała je Bayowi...

Straciła poczucie czasu. Gdy ojciec zapukał i otworzył drzwi pracowni, 

nawet nie zdążyła otrzeć mokrej twarzy.

Nie odwróciła się więc do niego.

- Wychodzimy. Pamiętaj, co obiecałaś. Kończysz i kładziesz się do łóżka.

- Oczywiście, tato - słowa ledwo wydobywały się ze ściśniętego gardła. - 

Bawcie się dobrze.

Dopiero   dzięki   temu,   że   ojcjec   wytrącił   ją   ze   stanu,   w   jakim   się 

znajdowała, zrozumiała, co się z nią dzieje. Opadła bezsilnie na stołek i ukryła 

twarz w dłoniach. Nie miała siły już na nic. Wypaliła się doszczętnie. Głośne 

pukanie do frontowych drzwi przywróciło ją do . rzeczywistości. . .

- Tata pewnie znów zapomniał kluczy - mruknęła półgłosem i podniosła 

się niechętnie.

Wytarła twarz i powoli zeszła na dół. Nie spieszyło jej się, więc trochę to 

trwało. Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe.

- No przecież idę! - krzyknęła z irytacją i pukanie umilkło.

Z roztargnieniem pomasowała napięte mięśnie karku i otworzyła drzwi.

- O co chodzi? Znowu nie wziąłeś kluczy? - Starała się, by w jej głosie 

dźwięczało   przekorne   rozbawienie,   lecz   bezskutecznie.   W   dodatku   nikt   nie 

odpowiedział. Sabrina uniosła głowę. - Tato?

background image

- Czy wiesz, że masz ślady gliny na twarzy?

Odruchowo cofnęła się, gdy usłyszała głos Baya. Chciała zamknąć drzwi, 

lecz on nie pozwolił na to i wtargnął do środka.

- Jak się tu dostałeś? Czego chcesz? - spytała gniewnie, nerwowo przy 

tym ścierając z policzka glinę.

- Spotkałem twojego ojca i Deborę. Wpuścili mnje - wyjaśnił spokojnie. - 

Ojciec się nawet ucieszył, że ktoś cię wreszcie odciągnie od roboty. Podobno za 

ciężko pracujesz.

- Wcale nie! - zaprzeczyła dobitnie. - A w ogóle, to po co przyszedłeś?

- Żeby cię zaprosić na obiad.

- Nie ma mowy!

- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Przecież musisz coś jeść. Równie 

dobrze możesz zjeść w moim towarzystwie.

- Jestem zajęta.

- Sabrino, przestań się niemądrze upierać - upomniał ją łagodnie Bay. - 

Zjemy i przywiozę cię od razu z powrotem. Wtedy będziesz mogła znów zająć 

się pracą, skoro uważasz, że powinnaś ją dziś dokończyć. Nie przebieraj , się, 

wystarczy, iż zdejmiesz ten kitel. .

- Tym razem mnie nie namówisz - ostrzegła uczciwie.

Bay znienacka wyciągnął rękę i rozwiązał jej fartuch. Sabrina próbowała 

zawiązać go ponownie, lecz on mocno przytrzymał jej dłoń.

- Czeka cię długa noc w tym przedpokoju. Nie wyjdę, dopóki się nie 

zgodzisz.

Wiedziała, że nie jest to czcza pogróżka. Był jak zwykle nieubłagany. W 

pierwszej   chwili   zamierzała   podjąć   wyzwanie   i   stwierdzić,   że   jest   gotowa 

poczekać, aż on się złamie i wyjdzie. Pomyślała jednak, iż w tej sytuacji pewnie 

nie udałoby jej się ukryć targających nią uczuć.

- Jeśli zgodzę się na ten szantaż, dasz mi słowo, że od tej pory ja będę 

background image

decydować, czy gdzieś z tobą idę, czy nie?

Milczał przez długą chwilę· - Masz moje słowo, o ile zgodzisz się, że 

porozmawiamy  o przyczynach twojej nieoczekiwanej wrogości - powiedział 

twardo.

- Nie wiem, o czym mówisz -zaprzeczyła chłodno, podczas gdy jej serce 

biło jak szalone.

- Przyrzeknij, Sabrino - zignorował jej słowa.

- Dobrze, zgadzam się. A teraz puść mnie – mimowolnie roztarła bolący 

nadgarstek. - Ale naprawdę nie wiem, o czym mówisz - skłamała.

Nic z tego, za żadne skarby świata nie zdradzi swojej tajemnicy. Miałby 

jeszcze więcej powodów do litowania się nad nią, gdyby odkrył, że go kocha. 

Nie zniosłaby tego.

- Zobaczymy - mruknął tylko.

Jego   pewność   siebie   zaczynała   doprowadzać   ją   do   pasji.   Ze   złością 

rzuciła fartuch w kierunku krzesła i sięgnęła po laskę.' - Chodźmy i miejmy to z 

głowy.

- Nie zapomniałaś przypadkiem torebki?  - podpowiedział uprzejmie. - 

Będziesz potrzebowała kluczy, żeby się dostać z powrotem do domu. Chyba że 

zamierzasz spędzić noc ze mną...

- Niedoczekanie twoje!

Popędziła na górę, wściekła i zarazem zrozpaczona. Bolało ją, że Bay 

mógł robić sobie żarty na temat kochania się z nią, podczas gdy ona tak bardzo 

tego pragnęła.

Wyszli   z   domu,   wsiedli   do   samochodu   i   ruszyli,   a   wszystko   to   w 

zupełnej,ciszy. Sabrina nie rommiała, czemu Baytak nalegał, żeby spędzili czas 

razem, skoro aż nadto wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie z 

nim przebywać. Szczerze mówiąc, w ogóle nie pojmowała jego i postępowania, 

ani teraz, ani nigdy. Ten człowiek stanowił dla niej zagadkę.

background image

Ogarnął ją przejmujący smutek. Prawdopodobnie widzą się po raz ostatni. 

Jeśli Bay dotrzyma słowa i pozostawi decyzję w jej rękach, to Sabrina nie 

zgodzi się już na żadnę wspólne wyjście. Jej ból i miłość rosłyby z każdym 

spotkaniem.

Z pewnością Bay liczy na to, że uda mu się nakłonić ją do kontynuowania 

znajomości. Czuła to, chociaż nie potrafiła do końca przeniknąć przyczyn jego 

niezrozumiałego uporu. Jedno było pewne. Musiała mieć się na baczności.

Wystrzegać się wpływu jego męskiego uroku niczym ognia. Skończyć to, 

nim   stanie   się   za   późno.   Cała   jęj   uwaga   skupiła   się   na   siedzącym   obok 

mężczyźnie. Nie słyszała ulicznego ruchu, nie zwracała najmniejszej uwagi na 

to, dokąd jadą. Nie tylko oślepła, ale i ogłuchła na wszystko.

- Sabrino?

Niski głos wyrwał ją z zamyślenia. Dopiero wtedy zorientowała się, że 

silnik   nie   pracuje.   Zarumieniła   się   nieco,   lecz   na   szczęście   wiedziała,   iż 

panujący półmrok ukryje to.

- Jesteśmy na miejscu?

- Tak.

Czekając, aż Bay wysiądzie i otworzy jej drzwi, zacisnęła palce na lasce 

tak kurczowo, iź rzeźbione smoki odgniotły się na skórze. Nie miała pojęcia 

dokąd idzie, musiała się więc zdać całkowicie na Baya. Przeszli kilka kroków i 

weszli do jakiegoś budynku.

- Już pan jest? - spytał z radosnym zaskoczeniem kobiecy głos. - Pozwoli 

pan, że wezmę jego płaszcz.

-   Tak,   nie   zabrało   mi   to   aż   tyle   czasu,   ile   podejrzewałem.   Sabrino, 

chciałbym, żebyś poznała panią Gibbs.

- Dobry wieczór - powiedziała z pewnym roztargnieniem, zastanawiając 

się, czemu tu tak cicho.

- Miło mi panią poznać, panno Lane - po chwili kroki oddaliły się.

background image

- Co to za dziwna restauracja?  - spytała Sabrina półgłosem, gdyż nie 

wiedziała, czy ktoś ich słyszy. Ujął ją pod rękę i poprowadził dokądś.

- To mój ,dom.

Sabrina stanęła jak wryta.

- Miałeś mnie zabrać na kolację!

- Ale nie wspominałem o restauracji. - Cofuął rękę, po czym objął Sabrinę 

i zmusił by poszła z nim. Wykręciła się z jego objęć.

- Oszukałeś mnie po raz ostatni - jej głos drżał wyraźnie. - Odwieź mnie 

do domu. Natychmiast.

-   Podałem   pani   Gibbs   listę   twoich   ulubionych   dań.   Poczciwa   kobieta 

zadała sobie wiele trudu, by je specjalnie dla ciebie przygotować. Pomyśl, jaką 

jej sprawisz przykrość, jeśli nie zostaniesz. 

- Szkoda, że nie zwracasz uwagi również na moje uczucia - zauważyła 

zjadliwie. - Może, więc ja też nie będę się przejmować tym, że ona poczuje się 

rozczarowana?

- Nie zrobisz tego, ponieważ jesteś dobra i wrażliwa. Ponadto - jego głos 

przybrał podejrzanie miękki ton - mam twoje słowo.

- Aha, i mam go dotrzymać, nawet gdy ty złamiesz swoje? - zaatakowała, 

choć naprawdę miała ochotę bezsilnie się rozpłakać.

- Nigdy cię nie okłamałem.

- Nie musiałeś. Wystarczyło, że podstępnie oszukiwałeś mnie i zmuszałeś 

do robienia tego, na co miałeś akurat ochotę. Ktoś taki, jak Bay Cameron, może 

dowolnie   ustala   zasady   postępowania,   inne   dla   siebie   i   inne   dla   zwykłych 

śmiertelników, prawda?

-   Czy   mogę   cię   zaprosić   do   salonu?   -   zaproponował   tonem,   który 

świadc,zył, że jej uwagi dotknęły go do żywego.

Sabrina jednocześnie odczuła żal i satysfakcję. Kochała go do szaleństwa, 

a zarazem nienawidziła za to, że widzi w niej tylko niepełnosprawną osobę, 

background image

którą trzeba się zająć, a nie kobietę. Skręcili nagle pod kątem prostym i stanęli.

- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - spytała zimno.

- Cóż, nie mogliśmy spędzić całego wieczora na korytarzu.

- Doskonale wiesz, że mówię o twoim domu.

-   Jest   to   najlepsze   miejsce   na   osobistą   rozmowę,   jaką   mamy 

przeprowadzić.

- Równie dobrże mogliśmy porozmawiać w samochodzie albo u mnie w 

domu - nie dawała za wygraną Sabrina.

- Z samochodu mogłabyś w każdej chwili wyskoczyć i dać się przejechać 

pierwszemu lepszemu kierowcy – zauważył logicznie Bay. - Swój dom znasz 

jak   własną   kieszeń.   Gdybyś   się   na   mnie   wściekła,   pewnie   uciekłabyś   i 

zamknęła się w jakimś pokoju, a ja mógłbym gadać do ściany. Tutaj zaś nie 

masz pojęcia, gdzie co stoi i twoja swoboda ruchów jest ograniczona.

- A ty się zastanawiasz, czemu ja nagle poczułam do ciebie niechęć! - 

zdenerwowała   się.   Rzeczywiście,   pułapka   została   zastawiona   bezbłędnie. 

Gwahownie   zaczęła   macać   wokół   siebie   laską,   która   uderzyła   o   coś 

masywnego.

- Przed tobą znajduje się sofa, a obok stoi krzesło - objaśnił Bay. - Jeśli 

cofniesz się i obrócisz w prawo, to je ominiesz.

- Co jest za nim?

- Czemu sama nie sprawdzisz?

Ostrożnie obeszła krzesło i po chwili dotarła do stołu. Też chciała go 

okrążyć, ale okazaio się, że postawiono go przy ścianie. A może to były drzwi? 

Wyciągnęła   rękę,   żeby   sprawdzić   i   natrafiła   palcami   na   delikatny   materiał, 

który zidentyfikowała jako firanki.

- Okno wychodzi na zatokę. Jest znakomity widok na Golden Gate i na 

wybrzeże.

Sabrina   nie   bardzo   wiedziała,   czego   szuka.   Prawdopodobnie   jakiegoś 

background image

wyjścia.   Niepewnie   wróciła   na   środek   pokoju,   zatrzymując   się   w   takim 

miejscu, by nie znaleźć się zbyt blisko Baya.

- Proszę, zabierz mnie do domu - powiedziała cicho.

- Jeszcze nie teraz.

Dywan pod jej stopami wydawał się gruby i puszysty. Ciekawe, jaki ma 

kolor i jak wyglądają otaczające ją meble? Bardzo chciałaby poznać miejsce, 

gdzie on mieszka, gdzie śpi... Zdecydowanie potrząsnęła głową. Nie wolno jej 

myśleć o takich rzeczach.

- Jeśli mnie nie odwieziesz, to zadzwonię po taksówkę - zagroziła.

- Świetnie. A wiesz, gdzie znaleźć telefon?

Odwróciła twarz i westchnęła z rozpaczą.

- Coś cię męczy, Sabrino. Co?

- Trzymasz mnie tu niczym więźnia i jeszcze masz czelność pytać, co mi 

jest! - zawołała gniewnie.

- Nie, wiem, że to nie o to chodzi. Ale i tak się dowiem, co cię dręczy.

Dywan   tłumił   odgłos   kroków,   ale   głos   Baya   zbliżał   się   stopniowo. 

Sabrina, próbowała intuicyjnie wyczuć, gdzie on się znajduje.

-   Może   po   prostu   mam   dość   bycia   traktowaną   jak   dziecko?   - 

podpowiedziała lodowatym tonem.

- To się nie zachowuj, jakbyś nim była! - odciął się Bay.

Nagle   zrozumiała,   że   jest   bliżej,   niż   przypuszczała.   Jego   dłonie   już 

dotykały jej ramion, lecz Sabrina cofnęła się spłoszona.

- Wielkie nieba, czemu ty się mnie boisz? Za każdym razem, gdy tylko 

zbliżę się do ciebie, trzęsiesz się niczym przerażony królik. Dzieje się tak od 

przyjęcia u Pameli. Dlaczego tak się zachowujesz?

- Od tamtego czasu nie mam powodów, żeby ci ufać - przypomniała mu 

ostro.

-   Byłem   zły,   to   wszystko.   Nie   zamierzałem   cię   przestraszyć   ani 

background image

skrzywdzić. Nigdy tego nie chciałem - zapewnił z przekonaniem. Tym razem 

ująłją za ramiona, zanim zdołała mu się wymknąć. Jego uchwyt był mocny, lecz 

nie brutalny., .

- Ten żal jest chyba trochę spóźniony, nie sądzisz? Nie możemy już być 

przyjaciółmi, Bay.

- W takim razie naprawię to, co zepsułem - uciął krótko.

Przyciągnął ją gwałtownie do siebie. Sabrina odruchowo próbowała go 

odepchnąć, lecz on zignorował to. Całował ją namiętnie, a Sabrina wkładała 

całą swoją siłę w to, by nie odwzajemnić pocałunków. Nie mogła pozwolić, by 

odkrył,   jak   na   nią   działa.   Bliska   omdlenia,   desperacko   starała   się   ukryć 

ogarniające ją pragnienie. Walczyła nie z nim, lecz ze sobą.

Jej opór słabł z każdą chwilą i nie wiedziała, jak długo jeszcze da radę 

tłumić swoją miłość i pożądanie. -Już miała się poddać, gdy Bay uniósł głowę.

- Sabrino... - szepnął kusząco i pieszczotliwie.

Zmusiła   się   do   niemal   nadludzkiego   wysiłku,   żeby   powiedzieć   to,   co 

powiedzieć musiała.

- Czy teraz pozwolisz mi już iść? - spytała nieswoim głosem. 

- Co się z tobą dzieje? Mój dotyk ani moje pocałunki nie przerażają cię. 

To nie tego się boisz. Zresztą, sądzę, że ty nie boisz się niczego. A jednak coś tu 

jest nie tak. Dlaczego mnie odpychasz? Czemu nie chcesz się ze mną więcej 

widywać?

Stali bez ruchu chyba przez minutę i wreszcie zrozumiała, że nie puści 

jej,   póki   się   nie   dowie.   Gwałtownie   odrzucila   głowę   do   tyłu.   Za   moment. 

wygłosi największe kłamstwo w swoim życiu.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytała oschle. - No, to ci powiem. Kiedy 

spotkaliśmy się po raz pierwszy, czułam się samotna i zagubiona. Byłam nikim 

i   zmierzałam   donikąd.   Ty   potrafiłeś   wydóbyć   mnie   z   mojej   skorupy   i 

przywrócić do normalnego życia. Co więcej, dzięki tobie znów mogę zająć się 

background image

moją twórczością artystyczną, a to jest dla mnie najważniejsze. Niczego nie 

kocham tak bardzo jak sztuki. Będę ci za to wszystko wdzięczna do grobowej 

deski.

Zamilkła na moment, wyczuwając, że Bay zesztywniał.

- Żałuję, że mnie zmusiłeś do tego wyznania. Nie chcę cię zranić, ale 

domagałeś się prawdy, więc ją masz. Już nie jestem samotna ani zagubiona. 

Mam swoją sztukę i cel w życiu. Miło wspominam chwile spędzone z tobą, ale 

teraz zamierzam poświęcić się całkowicie pracy. Mówiąc krótko, nie potrzebuję 

cię już.

- Rozumiem - puścił ją i cofnął się. Jego głos brzmiał tak ponuro jak 

nigdy. - Sądzę, że nie mogłaś przedstawić tego jaśniej.

- Naprawdę nie zamierzałam Cię wykorzystać w. ten sposób, uwierz mi. 

Po prostu jakieś dwa tygodnie temu zdałam sobie sprawę, że istnieje dla mnie 

tylko sztuka. Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć, żeby cię nie urazić i nie 

okazać się niewdzięczną. Miałam nadzieję, że jeśli zacznę działać Ci na nerwy, 

to sam zerwiesz tę znajomość. Przykro mi, iż tak to wyszło.

Po   jej   policzku   spłynęła   łza,   której   nie   zdołała   powstrzymać.   Nie 

przypuszczała,   że   będzie   w   stanie   zdobyć   się   natak   straszne   kłamstwo. 

Milczenie Baya upewniło ją jednak, że uwierzył w nie.

-   Czy   mógłbyś   mnie   teraz   odwieźć   do   domu?   -   spytała   pełnym   bólu 

głosem. 

- Tak, chyba żadne z nas nie ma apetytu na tę kolację - przytaknął ze 

smutkiem.

Ujął ją pod rękę bezosobowym gestem i zaprowadził do samochodu. Nie 

odezwał się ani słowem, nie powiedział też nic na temat łez Sabriny, które 

płynęły   już   niepowstrzymaną   strugą.   Nawet   się   nie   pozegnał,   gdy   ją 

odprowadził do furtki.

- Życzę szczęścia - zadrwił tylko gorzko.

background image

Te słowa brzmiały w jej uszach przez cały czas, kiedy wchodziła na górę 

do swojego pokoju, gdzie rzuciła się na łóżko i rozpłakała na cały głos.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Sabrino, czy mogłabyś zejść na dół? - zawołał ojciec.

Westchnęła ciężko.

- Nie mogę trochę później?

- Nie, to ważne, schodź!

Nie miała ochoty iść, ale nie miała też siły się z nim kłócić. Przez ostatnie 

dwa   tygodnie   pracowała   jak   szalona,   odmawiając   sobie   odpoczynku.   Była 

wykończona. Noga za nogą schodziła mi dół, gdy nagle poczuła mrowienie na 

karku. To newnie ze zmęczenia, pomyślała i nagle zamarła na ostatnim stopniu:

- Wybacz, że przeszkodziłem ci w pracy - te ironiczne przeprosiny Baya 

sprawiły jej ogromną przykrość.

Przybladła i szybko schowała drżące dłonie do kieszeni fartucha. 

-

Co za niespodzianka – powiedziała kwaśno. - Co cię sprowadza w 

nasze progi?

-   Możesz   to   nazwać   moim   ostatnim   dobrym   uczynkiem.   Chcę,   żebyś 

kogoś poznała. To Howell Fletcher.

- To ta młoda dama, o której mi mówiłeś? Bardzo mi miło, panno Lane.

Sabrina, zupełnie oszołomiona, wyciągnęła rękę. Obcy uścisnął ją mocno.

- Przepraszam, ale obawiam się, że nic nie rozumiem. 

- Howell przyszedł,  żeby  obejrzeć twoje  prace  i wydać opinię  na  ich 

temat - wyjaśnił Bay. Jego powściągliwy, bezosobowy ton nawet nie pozwalał 

podejrzewać, że kiedyś mogli być przyjaciółmi.

- Nie sądzę... - Sabrina chciała zaprotestować.

- Proszę pani, chyba lepiej wiedzieć zawczasu, czy buduje się przyszłość 

background image

na   solidnych   podstawach   czy   też   na   złudzeniach   -   rzekł   z   przekonaniem 

Fletcher.

Przemknęła jej przez głowę myśl, że Bay zaaranżował to specjalnie, żeby 

ją pognębić. Krytyka tego człowieka okaże się miażdżąca, a jej plany legną w 

gruzach.

- Pracownia znajduje się na górze. Idziesz, Bay? - dodała wyniośle. .

- Nie, wychodzę - pożegnał się z Grantem i Howellem, zaś ją zignorował 

zupełnie.

Zraniona do głębi, bezgranicznie nieszczęśliwa, zaprowadziła Fletchera 

na górę. W milczeniu zaczął oglądać rzeźby, lecz nagle zrobiło jej się wszystko 

jedno jaką wyda opinię. W jej życiu liczył się tylko Bay, lecz on odszedł.

Praca stała się dla niej sposobem na zapełnienie pustych godzin i jedynym 

powodem, dla którego wstawała rano z łóżka. Ciągle tworzyła coś nowego, 

gdyż miała nadzieję, że któregoś dnia osiągnie dzięki tym rzeźbom finansową 

niezależność i wyprowadzi się, a wtedy ojciec poślubi Deborę. Przynajmniej 

oni będą szczęśliwi.

-   Które   prace   powstały   po   utracie   wzroku,   panno   Lane?   -   spytał   z 

namysłem Fletcher.

-   Rzeźby?   Wszystkie   -   odpowiedziała   z   roztargmeniem.   -   Obrazy   są 

oczywiście wcześniejsze.

- Z tego, co wiem, zna pani Camerona zaledwie od kilku miesięcy. - Tak, 

to prawda.

- Jakim więc cudem mogła pani wykonać jego popiersie?

Uśmiechnęła się smutno.

- Niewidomi widzą rękami

- Nie spytała pani o moją opinię. Nie jest pani jej ciekawa?

- Zarówno krytyka, jak i komplementy zawsze przychodzą bez pytania - 

wzruszyła ramionami.

background image

- Jest pani mądrą osobą.

- Niestety, nie we wszystkim - mruknęła gorzko.

Fletcher nie słuchał już, tylko zaczął mówić. Wciskał jej w ręce kolejne 

rzeźby   i   komentował   każdy,   choćby   najdrobniejszy   szczegół.   Zimno, 

bezosobowo analizował poszczególne błędy i potknięcia. Sabrina miała ochotę 

płakać i błagać go, by przestał. Nie przypuszczała, że poniesie tak druzgocącą 

klęskę. Najpierw nie odwzajemniona miłość, a teraz to...

-   Cóż   -   rzekła   nieswoim   głosem,   gdy   krytyk   wreszcie   zamilkł.   -   Nie 

miałam pojęcia, że jestem zwykłą amatorką, a w dodatku taką kiepską.

- Dziecko! - roześmiał się Fletcher. - Co też pani mówi? Jaką amatorką? 

Owszem, niektóre prace są rzeczywiście trochę mniej udane, ale pozostałe są 

wręcz   oszałamiające!   Na   przykład   to   niezwykłe,   pełne   wyrazu   popiersie 

Camerona lub też ta smukła figura kobiety, jakby Madonny. Pani ma talent do 

portretowania ludzi, to już widać na obrazach. Pani patrzy na poszczególnego 

człowieka   inaczej   niż   wszyscy   i   wydobywa   z   niego   to,   co   najbardziej 

fascynujące.

Sabrina nie wierzyła własnym uszom.

- Czy to znaczy, że uważa pan, że powinnam kontynuować moją pracę?

- Jeśli utrzyma pani dotychczasowe tempo i poziom, to za sześć miesięcy 

urządzam pani wystawę - zadeklarował Fletcher.

- Dzięki panu - odparła łagodnie.

- Pani dyplomacja i takt są niezrównane. Oboje uczciwie zapracowaliśmy 

na dzisiejszy triumf. Ja muszę się dalej kręcić wśród ludzi. Pani niech tylko tu 

stoi i wygląda pięknie. To wystarczy.

- Sabrino, - usłyszała ciepły kobiecy głos i owionął ją zapach fiołków. - 

To ja, Pamela Thyssen. Spotkałyśmy się parę miesięcy temu.

- Pamiętam, oczywiście - Sabrina wyciągnęła dłoń.

background image

- Muszę wyznać, iż czuję się trochę urażona. Jak można było przede mną 

ukrywać fakt, że jesteś artystką?

Niech   ja   tylko   dostanę   Baya   w   swoje   ręce!   Nauczę   wtedy   mojego 

marnotrawnego syna chrzestnego, że nie wolno mieć przede mną tajemnic.

- Właściwie wtedy jeszcze nie było o czym mówić... Dopiero zaczynałam 

rzeźbić   -   wytłumaczyła   nieco   nerwowo   Sabrina.   Za   każdym   razem,   gdy 

wspominano jego imię, zaczynało ją dławić w gardle, a jej puls przyśpieszał. , - 

Sądziłam,   iż   spotkam   go   tutaj   i   że   razem   świętujecie   twój   triumf.  To   taka 

okazja, iż naprawdę mógł przerwać swój rejs wokół Kalifornii.

- Nie wiedziałam, że teraz żegluje... - Włożyła dużo wysiłku w to, by jej 

głos zabrżmiał obojętnie. - Prawdę mówiąc, nie widywałam się z nim ostatnio. 

Byłam zajęta przygotowaniami do wystawy.

Pamela naj widoczniej nie miała pojęcia, że ich znajomość zakończyła się 

jakiś czas temu. W cale nie zamierzała wyprowadzać jej z błędu.

- To jego popiersie jest ozdobą całej wystawy. Wszyscy są pod wrażeniem 

-   w   głosie   Pameli   dźwięczała   ciekawość.   -   Sądząc   po   cenie,   Howell   też 

rozumie, że to znakomite dzieło.

-Pani żartuje!

-   Moja   droga,   nigdy   nie   żartuję   gdy   chodzi   o   pieniądze.   Proszę   mi 

wybaczyć moją  szczerość, ale  fakt,  że  paru  jest niewidoma,  przyciągnie  na 

wystawę   sporą   publiczność.   Wybierzemy   najlepsze   obrazy   i   rzeźby   i 

zorganizujemy zamknięty pokaz dla samej elity.

-   Chwileczkę   przerwała   mu   Sabrina.   -   Nie   robi   pan   chyba   tego   ze 

względu na Baya, prawda?

-   Pyta   pani,   czy   mnie   w   jakiś   sposób   nie   przekupił,   żebym   to   pani 

powiedział? - uściślił z oburzeniem w głosie. - Droga pani, nigdy bym dla 

nikogo nie zaryzykował mojej reputacji, gdyż jest ona dla mnie zbyt cenna. 

Gdyby nie miała pani talentu, powiedziałbym to bez ogródek.

background image

Uwierzyła   mu.   Odniosła   więc   sukces.   Ale   okazało   się,   że   smak 

zwycięstwa   wcale   nie   jest   słodki,   gdy   nie   można   przeżywać   triumfu   z 

człowiekiem, którego się kocha.

Howell Fletcher ustalił termin wernisażu na początek grudnia, gdyż liczył 

na   to;   że   ludzie   będą   nastawieni   na   szukanie   prezentów   i   łatwiej   kupią 

wystawione eksponaty. 

Sabrina wiedziała już, że w życiu tego człowieka 

liczą się jedynie dwie rzeczy: sztuka i pieniądze.

- Dziecko, udało ci się! - Ojciec szepnął jej to na ucho, by nikt postronny 

nie usłyszał jego słów. - Wszyscy są zdumieni twoim talentem.

Sabrina uśmiechnęła się lekko, słysząc dumę w jego głosie.

- Pochwały nic nie kosztują, panno Lane - dobiegł ją żdrugiej strony głos 

Howella. - Odniosła pani sukces, moja droga, ponieważ nasi goście wyciągają 

portfele i karty kredytowe. To najlepszy miernik pani talentu.

- Ja tylko tworzę - Sabrina dała do zrozumienia, iż nie  ma nic wspólnego 

z ustalaniem cen.

Akurat tej rzeźby w ogóle nie chciała wystawiać, lecz Fletcher okazał się 

nieugięty. W końcu uległa, lecz pod warunkiem, że popiersie nie będzie na 

sprzedaż. I wtedy okazało się, iż spryt Howella nie ogranicza się tylko do spraw 

finansowycb lub artystycznych. Spytał, czy Sabrina naprawdę chce rozbudzić 

ludzką   ciekawość   i   wywołać   plotki,   co   się   niechybnie   w   takim   przypadku 

stańie.   Lepiej   ustalić   tak   nieprawdopodobną   cenę,   by   nikomu   nawet   nie 

przyszła do głowy myśl o kupnie. Sabrina zgodziła się na ten pomysł.

- Jak Bay zareagował, gdy zobaczył swoją podobiznę? - zainteresowała 

się Parnela.

Ponieważ właśnie w tym momencie ktoś zaczął składać jej gratulacje, 

Sabrina skorzystała ze sposobności, by uniknąć udzielenia odpowiedzi na to 

kłopotliwe pytanie. Parę innych osób też przystanęło obok i na szczęście uwaga 

Pameli skupiła się na rozmowie z kimś znajomym.

background image

Jakaś   kobieta   rozwodziła   się   wylewnie   nad   oszałamiającym   talentem 

autorki prac. Sabrina nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Na szczęście 

pojawił się również Howell Fletcher. 

- Przepraszam, pani Hamilton, ale muszę porwać naszą artystkę na chwilę 

- powiedział gładko i wyciągnął Sabrinę z rozgadanego tłumu.

Przyjęła to z ulgą i dyskretnię wytarła spocone dłonie o czarną suknię.

- Nie bardzo wiem, jak to powiedzieć - w głosie Howella dźwięczała 

obawa. - Mamy nabywcę na popiersie. Chce się z panią widzieć.

- Nie ma mowy o sprzedaży!

- Próbowałem mu wyjaśnić, że nie chce się pani pozbywać tej rzeźby i 

stąd taka wysoka cena. Ale nie mogłem mu przecież tłumaczyć tak wyraźnie, 

gdyż to mogłoby się przedostać do wiadomości publicznej, a wtedy również 

pozostałe ceny zostałyby zakwestionowane - bronił się.

-   Nie   powinnam   była   dać   się   przekonać,   żeby   ją   wystawiać.   Pan   się 

domyśla jaki jest mój stosunek do tej pracy - stwierdziła oskarżycielsko.

-   To   prawda   -   przyznał   cicho.   -   Trudno,   musi   mu   pani   jakoś   to 

wyperswadować,   może   namówić   na   zakup   czegoś   innego?   Czeka   w   moim 

biurze, pomyślałem, że taka rozmowa nie powinna mieć świadków.

Poprowadził ją korytarzem, potem otworzył drzwi i wpuścił do środka.

- Powodzenia - mruknął i zamknął za nią drzwi.

Odwróciła się ze zdziwieniem, gdyż była przekonana, że zostanie, by ją 

wspomóc. Nagle usłyszała, iz ktoś wstaje z fotela. Przywołała uśmiech na twarz 

i postąpiła w kierunku dźwięku.

- Witam - wyciągnęła rękę. - Nazywam się Salrina Lane. Poinformowano 

mnie, że życzy pan sobie nabyć jedną z moich rzeźb.

- Dobrze cię poinformowano.

Wyciągnięta ręka opadła ciężko.

- Bay... Przecież Pamela właśnie mówiła mi, że żeglujesz gdzIeś przy 

background image

brzegach   Kalifornii.   Czyżbyś   potrafił   przebywać   w   dwóch   miejscach 

jednocześnie?

Co zadrań z tego Howella! Czemu jej nie ostrzegł? Nic dziwnego, że 

zwiał, by nie narażać się na jej gniew. 

-   Nie   zamierzałem   siedzieć   tam   do   końca   życia   -   powiedział   tym 

bezosobowym tonem, który tak bardzo ją...

- Dziś wieczorem osiągnęłaś swój sukces. No, i jak się czujesz?

Okropnie, odpowiedziało jej serce.

- Wspaniale - skłamał jej głos.

- W tej czerni wyglądasz niezwykle elegancko... wręcz wytwornie, a ów 

pojedynczy sznur pereł wspaniale dopełnia całości. Przy tym zestawięniu twoja 

cera   jest   jeszcze   jaśniejsza   a   twarz   nierealnie   piękna.   Wyglądasz,   jakbyś 

przeżyła   wielką   tragedię   i   podniosła   się   z   niej   z   najwyższym   wysiłkiem. 

Jutrzejsza prasa będzie pełna spekulacji na twój temat - skomentował cynicznie.

Pragnęła Wyznać, że teraz jej tragedią było nie to, iż straciła wzrok, lecz 

że straciła jego, ale milczała.

- Sądziłem, iż Wyrzuciłaś już tę laskę i znalazłaś sobie inną. - Gdy to 

powiedział, odruchowo zacisnęła na niej palce, jakby się bała, że Bay zechce 

odebrać swój prezent.

- Czemu miałabym to robić? Laska jak laska, po prostu potrzebuję jej - 

nerwowo wzruszyła ramionami.

-   Wcale   cię   nie   podejrzewam,   że   trzymasz   ją   ze   względów 

sentymentalnych   -.   zapewnił   sucho.   -   Chociaż,   góy·   ujrzałem   dzisiaj   swoje 

własne   popiersie,   zdziwiłem   się.   Wygląda   na   to,   że   wspominasz   naszą 

znajomość bez niechęci.

- Bo to prawda. Zresztą, powiedziałam ci kiedyś, że podoba mi się twoja 

twarz. Masz takie wyraziste i dumne rysy.

- Howell powtórzył ci, iż chcę kupić tę rzeźbę?

background image

- No wiesz! Nie sądziłam, że jesteś aż takim egocentrykiem - zdobyła się 

na wymuszony śmiech. - Kupować własną podobiznę!

- Będzie to dla mnie miła pamiątka. ..

- Niestety... - Odwróciła się bokiem, próbując uciec przed badawczym i 

zimnym spojrzeniem, które czuła na twarzy. - To nieporozumienie., Ta rzeźba 

nie jest na sprzedaż.

-   Dlaczego   nie?   -   Wydawało   się,   że   w   ogóle   nie   przejmuje   się   jej 

odmową.   Jak   zwykle   zresztą.   -   Celem   tej   wystawy   jest   przecież   sprzedaż 

prezentowanych dzieł. 

-   Tak,   ale   akurat   tego   jednego   nie   zamierzałam   sprzedawać   - 

zaprotestowała. - Właśnie dlatego ustaliliśmy tak nierealną cenę. .

- Ale ja to chcę kupić za tę cenę - obstawał przy swoim Bay.

- Nie! Nie pozwolę na to! - Z desperacją uderzyła laską o podłogę. - 

Zabrałeś mi wszystko! Niech przynajmniej zostanie mi to!

- Ja ci cokolwiek zabrałem? - Zaśmiał się urągliwie i chwycił ją mocno za 

przegub. - Przecież to ty mnie wykorzystałaś! Zapomniałaś już? Czemu więc 

nie chcesz wziąć również moich pieniędzy? I tak dostałaś wszystko, co mogłem 

ci dać.

- A co mi dałeś? Współczucie? Litość? Poświęcenie? - Uderzenia laski 

akcentowały poszczególne słowa. - I myślisz, że to dla mnie takie wspaniałe i 

ważne?   Otóż  nie! To  nieja  się  dla  ciebie  liczyłam,  tylko  to,  że  mogłeś  tak 

wielkodusznie spełniać dobre uczynki!

-  Ty   cały   czas   uważasz,   iż   ja   się   nad   tobą   lituję?   -   spytał   znękanym 

głosem.

- A co innego? Przecież mnie nie kochasz! - parsknęła pogardliwie.

- A

jeżeli   tak?   -   Położył   dłoń   na   jej   karku   i   zmusił,   by   odwróciła 

ściągniętą z bólu twarz w jego stronę. - Czy sprawiałoby ci to jakąś różnicę?

Sabrina   pomyślała,   że   gdyby   jej   nie   dotknął,   jakoś   udawaby   jej   się 

background image

przetrzymać tę rozmowę bez rozklejenia się. Ale teraz nie była już w stanie się 

pozbierać.   Zrobiło   jej   się   słabo   i   nagle   nie   miała   już   siły   dłużej   udawać. 

Bezradnie oparła głowę na jego ramieniu.

- Gdybyś mnie kochał choć trochę... - szepnęła z żalem. - Być może 

wtedy uie próbowałabym walczyć z moją miłością do ciebie. Ale muszę, gdyż 

to oczywiste, że nie mogę być z kimś  kto się tylko nade mną lituje.

- Sabrino, ty naprawdę nic nie widzisz - Bay powiedział to takim tonem, 

jakby nagle jakiś ogromny ciężar spadł mu z serca. Objął jąjedną ręką, a wolną 

dłonią   zaczął   delikatnie   gładzić   jej   policzek.   -   Ja   nigdy   się   nad   tobą   nie 

litowałem. Byłem zbyt zajęty kochaniem się w tobie, żeby marnować czas na 

jakiekolwiek inne uczucia.

- Och, Bay, nie kpij sobie! - zawołała udręczonym głosem i wyrwała się z 

jego objęć. - I tak jest mi wstyd, że znasz prawdę. Po co jeszcze sobie ze mnie 

żartujesz?

-  W  cale   tego   nie   robię.   Uwierz   mi,   ostatnie   miesiące   były   dla   mnie 

piekłem. Naprawdę nie jest mi do śmiechu.

- Przecież jestem ślepa! Jakim cudem mógłbyś mnie kochać?

- Moja dzielna i piękna królowo, jakim cudem mógłbym cię nie kochać? - 

powiedział czule. Brzmiąca w tych słowach szczerość przestraszyła Sabrinę. 

- Bay, czy ty znowu próbujesz mnie oszukać? Czy robisz to po to, by 

dostać tę rzeźbę? Jeśli tak, to dam ci ją bez wahania, tylko przestań kłamać.

Chwycił ją znienacka i przyciągnął do siebie. Położył jej dłoń na swoim 

torsie,   by   mogła   czuć   gwałtowne   bicie   jego   serca.   Jej   własne   biło   równie 

szybko, w tym samym szalonym tempie, co jego. Bay ujął twarz Sabriny w obie 

dłonie i czule pocałował zamknięte oczy.

- To, że nie widzisz, W niczym nie zmienia faktu, iż jesteś kobietą. Wiem 

to zwłaszcza wtedy, gdy trzymam cię, w ramionach, moja słodka - szepnął.

- Ale nigdy nie dałeś mi tego odczuć - Sabrina z najwyższą ulgą przytulił 

background image

głowę do jego szerokiej piersi.

-   Dziesiątki   razy   miałem   na   to   ochotę.   -   Objął   ją   mocno,   jakby   się 

obawiał, że znów mu ucieknie. - Kochałem cię właściwie od samego początku 

naszej znajomości. A może to się zaczęło wtedy, gdy schroniliśmy się przed 

deszczem   na   jacht?   Nie   wiem.  Ale   powiedziałem   sobie,   że   muszę   okazać 

cierpliwość.   Byłaś   dumna,   uparta,   a   przy   tym   niepewna   siebie.   Nie 

uwierzyłabyś  w  moje  uczucie.  Dlatego  postanowiłem,  iż  najpierw   odbuduję 

twoją wiarę w siebie. Przekonam cię, że możesz zrobić wszystko, jeśli tylko 

zechcesz. Sądziłem zarozumiale, iż potem bez trudu rozkocham cię w sobie. A 

ty mi nagle powiedziałaś, że już mnie nie potrzebujesz. Moja próżność mocno 

na tym ucierpiała.

Sabrina   poczuła,   jak   dotykające   jej   skroni   usta   Baya   uśmiechają   się. 

Przytuliła się mocniej.

- Potrzebowałam cię bardziej niż kiedykolwiek - wyznała żarliwie. -: Ale 

bałam się, że gdy to odgadniesz, będziesz się nade mną litował jeszcze więcej.

- Nigdy nie czułem litości w stosunku do ciebie. Dumę tak, ale nie litość.

- Dumę? - ze zdziwieniem uniosła twarz.

- Oczywiście. Niezależnie od tego, na jaką wystawiałem cię próbę, ty 

zawsze podejmowałaś wyzwanie - pocałował ją delikatnie.

- A ile przedtem protestowałam! - uśmiechnęła się z zażenowaniem.

- To dobrze, to znaczyło, iż masz własne zdanie i że nie jesteś potulna i 

uległa.   Zrozumjałem   to   już   przy   pierwszym   spotkaniu,   kiedy   mnie   nagle 

spoliczkowałaś - zaśmiał się cicho.

- A ty  mi oddałeś - przesunęła pieszczotliwie palcami po jego szyi. - 

Najpierw ogarnęła mnie furia. A potem nagle... miłość.

- Czy zdradzisz mi teraz, dlaczego uciekłaś z przyjęcia u Pameli? Ale tym 

razem powiedz mi prawdę.

Jej puls jeszcze przyśpieszył, Nie chciała odpowiedzieć na to pytanie, ale 

background image

gdy Bay zaczął delikatnie całować wnętrze jej dłoni, poddała się.

 - Słyszałam, jak rozmawiałeś z jakąś Roni. Zarzucała ci, że pokazujesz 

się ze mną z dwóch powodów. Po pierwsze z litości, a po drugie, by wywołać w 

niej   zazdrość.   Nie   zaprzeczyłeś   temu.   Miałam   nadzieję,   że   przynajmniej 

powiesz, iż jesteśmy przyjaciółmi, ale ty nadal pozwalałeś jej naigrawać się z 

siebie i ze mnie. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Dlatego wstałam, poszłam do 

toalety i... próbowałam uciec.

Bay roześmiał się głośno i radośnie.

- Pierwszą rzeczą, o jakiej będę pamiętać, gdy będziemy małżeństwem, to 

fakt, że masz niesamowity słuch!! Gdybyś poczekała wtedy jeszcze chwilę; to 

usłyszałabyś, że wysłałem Roni do wszystkich diabłów i zabroniłem jej mówić 

w ten sposób o mojej przyszłej żonie.

- Bay! - zawołała zdławionym ze wzruszenia głosem.

- Chceśz się ze mną ożenić?

- O, to oświadczyny? Dobra, przyjmuję.

- Och, nie drocz się ze mną - szepnęła z przejęciem.

Zamiast   odpowiedzieć,   pocałował   ją   tak   czule,   że   Sabrina   nie 

potrzebowała   już   żadnych   zapewnień.  Tym   razem   odwzajemniła   pocałunek, 

wtulając się mocno w muskularne ciało Baya. Jego pieszczoty stawały się coraz 

bardziej namiętne, a Sabrina poddawała im się z rozkoszą. Ta nieoczekiwana 

miłość   stała   się   jasnym   płomieniem,   który   rozświetlił   mrok,   w   jakim   żyła 

dotychczas.

Wreszcie   Bay   odsunął   ją   od   siebie,   oddychając   ciężko.   Próbowała 

przytulić   się   z   powrotem,   lecz   on   trzymał   ją   na   odległość   wyciągniętych 

ramion.

- Tak cię kocham - szepnęła z żarem. - Proszę, obejmij mnie jeszcze choć 

na chwilę.

- Nie jestem z kamienia, najdroższa. Jeszcze sekunda, a nie wiadomo, 

background image

czym to się skończy. To znaczy wiadomo, ale może lepiej nie tutaj.

Sabrina uśmiechnęła się zmysłowo.

- Te drzwi mają zamek.

- Owszem, a za nimi znajduje się tłum ludzi, którzy zastanawiają się, 

gdzie się podziała gwiazda wieczoru - przypomniał jej surowo.

- W cale nie chcę być gwiazdą. 

- Ale twoja praca...

- ... posłuży mi jedynie do wypełnienia tych chwil, gdy będziesz z dala 

ode mnie. To nie ona jest największą miłością mojego życia - mruknęła kusząco 

Sabrina.

-  Wcale   nie   tak  łatwo  zachować   mi   w   tej  sytuacji,zdrowy  rozsądek   - 

jęknął i ponownie przytulił ją do siebie.

- Wiem - szepnęła, zanim zdążył zamknąć jej usta gorącym pocałunkiem.