background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

MROCZNE GRY
MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN BOHNHOFF
Przekład Anna Hikiert
&
AMBER
Redakcja stylistyczna Magdalena Stachowicz
Korekta
Katarzyna Pietruszka Barbara Cywińska
Ilustracja na okładce Scott Biel
Druk
Wojskowa Drukarnia w Łodzi Sp. z o.o.
Tytuł oryginału Shadow Games
Copyright © 2011 by Lucasfilm Ltd. & ® or ™ where indicated. All Rights 
Reserved. Used Under Authorization.
For the Polish translation
Copyright © 2012 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-4481-5 Warszawa
2013. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 22 620 40 13,22 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Gerry'emu Conwayowi Michael Reaves
Stanowi Schmidtowi, który kupił moją pierwszą powieść science fiction
Maya Kaathryn Bohnhoff 

ROZDZIAŁ 1
- To jest to, Eadenie. Zapamiętaj ten dzień: dzień, w którym pobiliśmy rekord 
Solo. - Rozparty w fotelu pilota „Outridera" Dash Rendar promieniał z dumy. 
Musiał przyznać, że to fajne uczucie; wręcz przechodziły go dreszcze. Miła była 
też myśl, że będzie się pewnie tak czuł za każdym razem, kiedy zacznie 
opowiadać, jak szybko pokonał Trasę na Kessel. Koniec końców był to ostateczny 
test zdolności pilota... a także umiejętności zachowania zimnej krwi w każdej 
sytuacji. Zawsze podczas pokonywania tej trasy delikwent ryzykował utratę 
ładunku, życie i reputację, ale dostarczał dzięki temu towar znacznie szybciej, 
niżby to zrobili ostrożniej si piloci; a poza tym mógł potem dumnym, 
rozkołysanym krokiem i z nosem zadartym do góry wejść do jakiegokolwiek portu 
kosmicznego, jak galaktyka długa i szeroka. Im szybciej doleciał - tym bardziej 
rozkołysanym krokiem i z tym wyżej zadartym nosem.
- Megaloman - mruknął Eaden Vrill, wlepiając wielkie, ciemne oczy w wyświetlacz 
taktyczny. Jego niski, chrapliwy głos był przystosowany do środowiska wodnego, 
nie do atmosfery, więc niektórzy mieli początkowo problemy ze zrozumieniem 
twardych spółgłosek szczelinowych i syczących, ale Dash przywykł do tego; on i 
Vrill pracowali razem już jakiś czas.
- Jestem po prostu świadom własnej wartości - odparł Dash, zły, że Nautolanin 
wyrywa go z błogostanu. - „Outrider" jest co najmniej dwa razy lepszy od 
„Sokoła". - Cóż, zdaniem Dasha, w porównaniu z jego poważnie zmodyfikowanym 
YT-2400 statek Solo był rozklekotaną balią.
Eaden łypnął na niego okrągłym okiem.
- Mylisz poczucie własnej wartości z osiągami maszyny. Statek nie jest tobą, a 
poza tym to nie ty go zbudowałeś. To tylko zasługa prędkości...
- .. .będącej w dużej mierze wynikiem moich profesjonalnych modyfikacji.
- Tego akurat nie byłbym wcale taki pewien - skwitował z denerwującym spokojem 
Nautolanin. - Udoskonalenia to prawie wyłącznie skutek napraw przeprowadzonych 
przez LE-B02D9. Reszta to efekt moich zdolności nawigacyjnych.
Dash przyjrzał mu się, podnosząc drwiąco brwi.
- Tak? Czy ktoś tu coś przypadkiem mówił o megalomanii? Tyle pychy...
- Sugerujesz, że się przechwalam? Zapewniam cię, że to mylne wrażenie, ale 
możesz wyprowadzić mnie z błędu, jeśli źle zrozumiałem twoje kwieciste 
słownictwo. Próbuję się skupić. - Zawahał się lekko i po chwili dodał: - 
Wchodzimy w obszar Jamy.
Dash zamilkł. Fakt, że zbliżali się do Jamy, był zdecydowanie dobrym powodem, 
żeby maksymalnie się skupić. Pochylił się w swoim fotelu i wcisnął guzik 
interkomu.
- Leebo? Wlatujemy właśnie do Jamy - rzucił do mikrofonu.
- Nie posiadam się z radości. - Sarkastycznej odpowiedzi Leebo udzielił głosem 
poprzedniego właściciela droida serwisowego, Kooda Gareedy, komika występującego
na terenie Rubieży.
- Tak przypuszczałem.
- Postaraj się nie zepsuć statku. Znowu - poprosił Leebo dobitnie. - i nie każ 

Strona 1

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

mi do niczego strzelać.
- Dla ciebie wszystko. - Dash wyłączył autopilota i sięgnął do drążka 
sterowniczego. - Kurs? - rzucił pod adresem Eadena.
Nautolanin wpisał współrzędne lotu do komputera nawigacyjnego i wkrótce na 
wyświetlaczu taktycznym pojawił się żółty łuk. Dash zmarszczył niepewnie czoło.
- Hej, przecież nie lecimy trasą widokową...
- Chodzi ci o kurs naszej podróży?
Dash westchnął i wskazał monitor.
- Spójrz tylko na tę krzywą. Widzisz gdzieś kolor czerwony?
Eaden spojrzał posłusznie na ekran.
- Nie, nie widzę czerwonego.
- No właśnie. To dlatego, że kurs, który ustawiłeś, jest... bezpieczny.
- A to problem, bo...?
- Bo lecąc bezpiecznym kursem, nie pobijemy rekordu Solo? - podsunął Rendar.
Eaden Vrill zamrugał ogromnymi, ciemnobrązowymi oczami i skierował na 
przyjaciela końcówki dwóch z czternastu wyrastających mu z głowy macek.
- Chcesz, żebym obliczył nowy kurs?
- Chcę utrzeć nosa Solo.
- Jestem po prostu ostrożny. Wieziemy drogi ładunek, za którego dostarczenie 
jeszcze nam nie zapłacono.
- To tylko jeszcze jeden powód, dla którego powinniśmy go szybko dostarczyć - 
stwierdził Dash i wskazał znów na monitor. - Zmień, proszę, kurs. Musimy 
prześliznąć się równie blisko Otchłani, jak Solo. A jeśli to możliwe, jeszcze 
bliżej.
Eaden parsknął cicho, ale posłusznie zabrał się jeszcze raz do obliczania trasy.
Za chwilę na wyświetlaczu pojawiła się nowa linia; była teraz bardziej wyrównana
i przebiegała bliżej Otchłani, w pobliżu której jej kolor z żółtego przechodził 
w oranż - aby wreszcie zmienić się w upragniony przez Dasha szkarłat.
- Pamiętaj - przestrzegł go Eaden - że w galaktyce wszystko jest zmienne. 
Trajektorie gwiazd, układów...
- ...są bez znaczenia w kontekście długości życia ludzi i humanoidów - dokończył
za niego Dash, przewracając oczami. - Gdybym był Cephalonem... o, wtedy to co 
innego; miałbym się o co martwić. - Popchnął drążek i nakierował „Outridera" na 
nową trasę lotu, a potem włączył hipernapęd.
Był to właściwie tylko mikroskok, który miał przenieść ich w pobliże trasy. 
Okrążanie Jamy przez nadprzestrzeń było czystym szaleństwem. I nie chodziło 
tylko o to, że nawet jeśli statek był wyposażony w zmodyfikowane systemy 
awaryjne (o co oczywiście Dash zadbał), to studnia grawitacyjna mogła go 
wyciągnąć z nadprzestrzeni w ułamku sekundy. Znacznie większe niebezpieczeństwo 
stanowiło silne promieniowanie, otaczające skrywającą pole asteroid mgławicę. To
ono powodowało, że instrumenty pokładowe dostawały świra. Trzymanie się 
ustalonego kursu w normalnej przestrzeni wokół Jamy było jedynym znanym
Dashowi sposobem na pokonanie tej trasy względnie cało i zdrowo. Najmniejsze 
odchylenie w jedną stronę mogło poskutkować zderzeniem z dryfującą asteroidą; 
odchylenie w drugą mogło posłać statek w objęcia przyciągania grawitacyjnego 
Otchłani, gromady czarnych dziur zakrzywiających w tym miejscu przestrzeń. Taka 
wpadka mogła się dla nieuważnego pilota i jego załogi skończyć bardzo źle - na 
przykład rozciągnięciem ich atomów w nieskończoność przez zachłanne fale, które 
tylko czyhały na podobne ofiary.
Dash obliczał właśnie czas do wyjścia z nadprzestrzeni, kiedy „Outriderem" 
zatrzęsło gwałtownie, wprawiając dłonie, ramiona, a potem resztę ciała Rendara w
silne drżenie. Skrzywił się i szybko sprawdził instrumenty pokładowe. Co, do 
jasnej...? Otwierał właśnie usta, żeby coś powiedzieć, kiedy statek stanął dęba 
jak znarowiony tauntaun i... wyskoczył z nadprzestrzeni.
- Co, u...?
- Na matkę chaosu! - przerwał mu jęk Leeba; akompaniowała mu seria szumów i 
trzasków interkomu. - Już po nas!
- Co się dzieje? - Dash wbił wzrok w wyświetlacz taktyczny. To nie miało sensu, 
przecież nigdzie w pobliżu nie było studni grawitacyjnej...
- Imperialni! - oświecił go Leebo. - Na ogonie mamy imperialny krążownik typu 
Interceptor! Ściągają nas!
Dash zaklął w trzech językach, dodając do tego kilka gardłowych warknięć w 
shyriiwooku. Interceptory miały po cztery silne generatory grawitacyjne, które 
mogły gładko wyciągnąć mały statek z nadprzestrzeni lub uniemożliwić mu 
ucieczkę, wytwarzając sztuczną studnię grawitacyjną. Wpadli prosto w pułapkę na 
przemytników, najprawdopodobniej zastawioną na samym początku Trasy na Kessel.
Frachtowiec przechylił się znienacka na lewą burtę, a Leebo wydał przenikliwy, 
metaliczny kwik.

Strona 2

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dash nie spuszczał wzroku z wyświetlacza taktycznego, na którym wreszcie zaczęły
się pojawiać jakieś sensowne odczyty. „Outrider" wyskoczył z nadprzestrzeni tak 
blisko Jamy, że pole asteroid mieli teraz praktycznie w zasięgu ręki. Gdyby 
studnia grawitacyjna krążownika ściągnęła ich dosłownie parę sekund wcześniej, 
mogliby w coś uderzyć i naprawdę zrobić sobie kuku.
- Szlag by to! - zaklął znów pod nosem.
Z trudem odsunął od siebie czarne myśli i skupił się na wyświetlaczu. Kilkaset 
klików od ich lewej burty obracała się powoli planetoida o mniej więcej owalnym 
kształcie, dorównująca rozmiarom staroświeckiemu statkowi arce. Dryfowała 
leniwie w strumieniu skalistych okruchów, wirując wokół własnej osi. Dash nie 
namyślał się długo i naprędce ułożył prowizoryczny plan: ukryją się za nią i 
wykorzystają jako osłonę podczas ucieczki.
Kiedy szarpnął drążkiem sterowniczym w lewo i zwiększył dopływ paliwa do 
silników jonowych, „Outrider" skoczył gwałtownie ku jajowatej planetoidzie, 
skierowany lekko dziobem w dół, szykując się do zniknięcia lada chwila za jej 
bryłą.
Gdy byli już na tyle blisko, że przedni iluminator wypełniła szorstka 
powierzchnia planetoidy, w kabinie rozległo się ostrzegawcze pikanie alarmu 
zbliżeniowego, a Eaden zastygł bez ruchu w swoim fotelu nawigatora.
- Cel przed nami! - zawołał.
- I w górze! - wrzasnął Leebo przez interkom. W tej samej chwili w stronę górnej
krawędzi planetoidy poszybowała salwa z wieżyczki działek laserowych 
„Outridera". Dash podniósł wzrok i poczuł w piersi nieprzyjemny chłód: tuż nad 
obrysem szarej bryły majaczył dziób lekkiego krążownika imperialnego. Jego 
działka bluzgały w ich stronę promieniami szkarłatnej energii. Ogień Leeba nie 
robił okrętowi najmniejszej krzywdy - strzały odbijały się od silnych pól 
ochronnych.
Dash pchnął drążek do przodu i „Outrider" zanurkował posłusznie, przyspieszając 
w poszukiwaniu osłony, jaką dawała planetoida. W ślad za nimi poszybowała seria 
z działek imperialnego okrętu.
- Co ty wyprawiasz?-jęknął Leebo.
- Udowadniam, że rozmiar to nie wszystko! - Dash katował przepustnicę, 
rozpędzając „Outridera" coraz bardziej i bardziej. Minęli oś długą asteroidy i 
zaczęli się wznosić po jej przeciwnej stronie. Krążownik był jakieś pięć razy 
większy niż ich frachtowiec, co oznaczało, że jest też co najmniej pięć razy 
mniej zwrotny. Zanim jego kapitan zorientuje się, co zamierzają, i zdoła zmienić
pozycję albo chociaż wyznaczyć nowy cel, „Outrider" już dawno będzie poza ich 
zasięgiem. Cóż, przynajmniej Dash na to liczył.
Frachtowiec zakreślił idealny półokrąg, wykorzystując promienie odpychające do 
zwiększenia pola manewru w pustce przestrzeni kosmicznej. Okrążył planetoidę, 
lecąc dziobem w dół w stosunku do płaszczyzny krążownika, i śmignął pod nim w 
stronę Otchłani.
- Musimy szybko nanieść poprawkę na kurs - oznajmił Eadenowi Dash i zaryzykował 
szybkie spojrzenie na wsteczny wyświetlacz. Zgodnie z jego oczekiwaniami kapitan
krążownika zinterpretował jego manewr jako próbę ucieczki i zaczął odwracać swój
statek tak, żeby móc ruszyć za nim w pościg do Jamy. Wciąż jeszcze skręcali na 
lewą burtę, kiedy „Outrider" przemknął koło nich w przeciwnym kierunku, biorąc 
kurs na gromadę czarnych dziur.
- Czasem mam wrażenie - bąknął flegmatycznie Eaden, wpisując do komputera nowe 
komendy - że uciekłeś z domu wariatów. Domyślam się, że chcesz lecieć kursem, 
którym nie polecą za nami Imperialni?
- Chcę, żeby Imperialni pomyśleli, że wolę śmierć od hańby - oznajmił z emfazą 
Dash.
Nautolanin łypnął na niego spod oka.
- Całkiem możliwe, że się o nią doprosisz.
- Świetnie. Ile mamy do obrzeży Otchłani?
- Dwie przecinek trzy godziny świetlne z tendencją spadkową.
Dash omiótł wzrokiem wyświetlacz taktyczny, przyglądając się
obrzeżom kolejnych studni grawitacyjnych, symbolizowanych na ekranie rozległymi 
plamami o pomarańczowych obwódkach. Jeśli umkną krążownikowi, wejdą w 
nadprzestrzeń w odpowiedniej chwili i zanurkują w Otchłań pod właściwym kątem, 
może - pod warunkiem że będą mieli więcej szczęścia, niż ktokolwiek miał prawo 
oczekiwać - uda im się prześliznąć po zewnętrznej krawędzi obszaru, niczym 
płaski kamień, odbijający się od tafli jeziora... Cóż, przynajmniej teoretycznie
- jeśli oczywiście fale grawitacyjne generowane przez zapadnięte masy nie 
zafałszują ich danych nawigacyjnych ani nie wyciągną ich znów z 
nadprzestrzeni... I jeśli zdołają utrzymać bezpieczny kurs po skomplikowanych 
meandrach orbitalnych, kreowanych przez nienaturalne zjawiska w tym obszarze. No

Strona 3

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

i - przede wszystkim - jeśli zdołają znaleźć się w odległości od generatorów 
grawitacyjnych na tyle bezpiecznej, żeby w ogóle wykonać skok.
Eaden wyliczył te wszystkie warunki z denerwującym spokojem, a Leebo wtórował mu
jeszcze bardziej irytującą histerią. Dash z trudem zdołał ich obydwu uciszyć.
- Chociaż nie znoszę cytować własnych wrogów - westchnął ponuro - tym razem 
jestem zmuszony zrobić wyjątek. Pamiętacie, co Han mawia w takich sytuacjach?
- Oświeć mnie, proszę - mruknął Eaden. Dash nie mógł się nadziwić, że ten 
ziemnowodny humanoid potrafi się zdobyć na sarkazm w tak mrożących krew w żyłach
okolicznościach.
- Żeby nie mówić mu nic o szansach.
Ledwie skończył zdanie, komputer nawigacyjny zapiszczał, a Rendar odpowiedział 
mu zwiększeniem dopływu paliwa do silników jonowych. Na maksa.
ROZDZIAŁ 2
„Uwielbiam cię i mam nadzieję, że to dostrzeżesz. Nie mogę się doczekać Twojego 
następnego koncertu, przyjdę na niego tylko po to, żeby Ciebie zobaczyć. Do 
zobaczenia na najbliższym show. Twój wzdychający z tęsknoty fan". Javul Charn 
wlepiała szeroko otwarte oczy w holograficzną wiadomość, która wisiała przed nią
w powietrzu. Na pierwszy rzut oka list wyglądał niegroźnie - dostawała takich na
pęczki, ale tym razem przeczucie mówiło jej, że to nie jest zwykła 
korespondencja od fana. To było ostrzeżenie.
Czytając list od nowa, palcem wybrała wyróżnione kursywą wyrazy i ich fragmenty,
składając je w całość pod wiadomością. Nie mogła się nadziwić, jakim cudem ten 
holomail umknął uwagi jej menedżerki Kendary Farlion, wyczulonej na wszelkie 
tego typu komunikaty. Dara przywykła do dziwacznych wyznań kierowanych pod 
adresem jej pracodawczyni, ale raczej do tych typowych.
A ten list nie był typowy.
Javul przeczytała nowe zdanie, złożone z fragmentów listu: „Strzeż się. Przyjdę 
po Ciebie na najbliższym show. Zdychaj".
Czy powinna wziąć to sobie do serca? A może to były czcze pogróżki, którymi nie 
powinna się przejmować?
„Na najbliższym show", zapowiadał nadawca, ale to nie dawało Javul gwarancji, że
będzie bezpieczna aż do koncertu. Jej następny planowy występ miał się odbyć za 
tydzień na Rodii i zapoczątkować torunee po światach Jądra. Ostatni koncert 
miała dać na Alderaanie.
Powoli, ale nieuchronnie zaczęła wpadać w sidła paniki; nagle ogarnęło ją 
przytłaczające poczucie samotności. Za drzwiami, na zewnątrz luksusowej kabiny 
jej równie luksusowego prywatnego jachtu „Serca Nowej" (nazwanego tak od tytułu 
jej pierwszego holoalbumu, który sprzedał się w dziesięciu miliardach 
egzemplarzy), jej zespół i załoga wypełniali niezliczone rutynowe zadania, 
nadzwyczaj ważne podczas organizacji jej - na pozór - niemającego końca cyklu 
koncertów, holoaudycji, wystąpień publicznych i wywiadów. A mimo to ktoś zdołał 
przeniknąć przez pilnie strzeżone mury jej najświętszego sanktuarium i dostać 
się aż tutaj...
Znad jej ramienia wystrzeliła nagle szczupła ręka o skórze w kolorze 
polerowanego brązu. Palec wskazujący ręki był oskarżycielsko wycelowany w groźbę
wiszącą przed nią w powietrzu.
- Na piekielny chaos, JC! Co to, u licha, ma być?!
Javul o mało nie dostała zawału.
- Jasne gówno, Daro! Nie możesz robić trochę hałasu, kiedy wchodzisz do moich 
kwater?! Może raczyłabyś łaskawie zastukać, czy coś? - Wyłączyła wiadomość i 
odwróciła się do swojej asystentki. Dara wyglądała na zbitą z tropu.
- Od kiedy niby mam pukać przed wejściem do twoich kwater? I, hm... cóż to za 
język, moja panno? Gdyby coś takiego wymknęło ci się przed holokamerą, zmieszają
cię z błotem we wszystkich szmatławcach, stąd aż po Odległe Rubieże.
Javul wzruszyła ramionami.
- Wybacz, ale naprawdę przestraszyłaś mnie jak jasne gó... - Ugryzła się w 
język. - No-o, tego... bardzo mnie wystraszyłaś.
- Nie dziwię się. - Kendara pokręciła z dezaprobatą głową. - Kto to przysłał?
- Co przysłał? - Javul zatrzepotała niewinnie rzęsami.
- Za późno. Widziałam. - Dara łypnęła na nią ponuro. - „Strzeż się". Co to ma 
znaczyć? Nie widziałam tego w twojej poczcie. 
 
- To tylko fragment całości. Część słów w liście napisano kursywą. Kiedy je 
połączyłam, utworzyły to... przesłanie.
- Chyba groźbę. - Dara pokręciła z niedowierzaniem głową.
Javul zacisnęła usta, bojąc się przyznać, że doszła do tego samego wniosku.
- Nie wiem, czy „groźba" to...
- Właściwe słowo? - podsunęła Kendara. - Z całą pewnością. Możesz mi wierzyć, 

Strona 4

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

JC. Nie mam co do tego wątpliwości. - Spojrzała na nią szeroko otwartymi 
fioletowymi oczami. - Masz psychofana. Nie wiemy tylko, jak poważne on, ona albo
to ma zamiary.
Psychofan, powtórzyła w myślach Javul. Raz wypowiedziane, słowo to nagle nadało 
wszystkiemu przerażającego realizmu. W porządku. Weź głęboki, naprawdę głęboki 
oddech, nakazała sobie w myśli.
- Hm, na to wygląda - przyznała niechętnie. - To... no, nie pierwsze 
ostrzeżenie, które dostałam. Poprzednie było wśród holomaili, które przyszły po 
ostatnim koncercie. Pamiętasz czarne ogniste lilie?
- Czy pamiętam? Jasne, że tak. Chcesz powiedzieć, że to nie był wyraz uznania?
Javul pokręciła głową przypominając sobie deszcz lśniących czarnych kwiatów o 
przenikliwym zapachu. Spadł na nią i jej zespół, kiedy wchodzili po trapie jej 
jachtu po występie na Imperial Center.
- Podejrzewam, że to także było ostrzeżenie. Chciał mi dać przedsmak tego, czego
mogę się spodziewać.
- On?
- Tylko zgaduję. Listy nie były podpisane.
- Rozumiem. Czyli te wszystkie brednie o znaczeniu kulturowym i szczególnej 
czci, jaką Elomowie darzą te kwiaty...
- Zmyśliłam to na poczekaniu. Nie chciałam, żebyście... no, wiesz.
Kendara wsparła ręce na biodrach i łypnęła gniewnie na przyjaciółkę zza 
przesłaniającego jej oko rudego pasemka.
- Tak, wiem. Nie chciałaś, żebyśmy wiedzieli, że twoje życie jest zagrożone. Co,
jeśli mam być szczera, jest nieco... hm, jakby to odpowiednio nazwać? Ach, już 
wiem: idiotyczne. Cóż, jestem
wprawdzie tylko menedżerką twojej trasy i szefową twojej ekipy, ale... na co ci 
ta ekipa, jeśli nie pozwalasz nam się o ciebie troszczyć? Nie mogę uwierzyć, że 
próbowałaś zataić przede mną coś takiego! Pomijając fakt, że dla ciebie pracuję,
jestem twoją najlepszą przyjaciółką, o ile się nie mylę. Wyciągam cię z 
tarapatów od czasu, gdy byłyśmy nastolatkami. Czy naprawdę muszę ci przypominać,
do czego są zdolni psychofani? Zapomniałaś już, co się wydarzyło na Tatooine? 
Zapomniałaś o tym Zabraku, który uznał, że będziesz świetnym materiałem na 
żonkę? I tym kolesiu, który chciał przekupić Chalmuna i zrobić z ciebie swoją 
osobistą szansonistkę? A co ze szturmowcami, którzy...
Javul podniosła dłoń, przerywając wywód przyjaciółki.
- Tak, tak, masz rację, jak zawsze. Powinnam była ci o tym powiedzieć, ale... 
Cóż, na początku pomyślałam, że to po prostu następny zadurzony fan, a 
później... sama nie wiem. Sądziłam, że skoro on jest na Coruscant... to znaczy, 
w Imperial Center, a my odlatujemy...
- Ta-a. Wygląda jednak na to, że on też wyruszył we własną trasę.
Kiedy do Javul dotarło znaczenie słów Dary, ścisnęło ją w gardle. Splotła dłonie
na podołku i wyprostowała palce; tęczowe kamienie, którymi miała przystrojone 
paznokcie, rozbłysły w ciepłym świetle lamp.
- No dobrze. Skoro już wiesz, to co zrobimy z tym fantem?
Kendara przechyliła głowę na ramię i zastanawiała się nad
czymś przez chwilę.
- Musimy zadbać o dwie rzeczy - zawyrokowała wreszcie. - Po pierwsze, 
rozdzielimy naszą grupę na dwa zespoły, a po drugie, wynajmę ci ochroniarzy.
- W porządku, jestem za rozdzieleniem, ale żeby od razu ochrona...?
- Właśnie tak. Mięśniaków o zimnych oczach, obwieszonych bronią.
Javul pokręciła sceptycznie głową.
- No, nie wiem, Daro... W tej branży i tak już wystarczająco trudno jest nie 
zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi, a jeśli zawrzemy umowę z firmą 
ochroniarską jeszcze łatwiej będzie nas namierzyć. Będziemy mieli większy 
bagaż... i więcej osób, które nam patrzą na ręce.
- Nie mam na myśli firmy ochroniarskiej - sprostowała Kendara.
- No to skąd weźmiemy tych obwieszonych bronią mięśniaków o zimnych oczach?
Dara uśmiechnęła się szeroko, ukazując białe, równe zęby.
- Nigdy nie sądziłam, że powiem coś takiego, ale pochodzenie z Mos Eisley ma 
plusy. Doskonale wiem, gdzie możemy znaleźć kogoś takiego.
ROZDZIAŁ 3
Leebowi nie podobał się pomysł skakania przez nadprzestrzeń na samym skraju 
Otchłani - i to bardzo.
- Przestań skrzeczeć jak mynock na uwięzi i zabezpiecz lepiej baterie działek - 
zaordynował Dash, w duchu besztając się za to, że w ogóle zgodził się przyjąć w 
ramach zapłaty droida, którego oprogramowanie uwzględniało strach przed 
dezintegracją graniczący z paranoją. Tym bardziej że to oprogramowanie było 
wpisane tak trwale w jego pamięć, że jego usunięcie wiązałoby się z poważną 

Strona 5

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

modernizacją która prawdopodobnie uczyniłaby z Leeba cybernetyczny odpowiednik 
surowego purniksa.
Tak czy inaczej, w niektórych sytuacjach - takich jak ta - podobna perspektywa 
wydawała się Dashowi bardzo pociągająca.
- Daj na... - rzucił do Eadena i zerknął na wyświetlacz taktyczny. - Zero 
przecinek zero trzy.
- Nie za blisko? - zaniepokoił się Nautolanin.
- Myślisz? Leebo, przygotuj środki prewencyjne.
- Chcesz, żebym wyrzucił za burtę trochę złomu, szefie?
- Owszem, ale określenie „środki prewencyjne" brzmi bardziej profesjonalnie.
- Wciąż próbują nas zestrzelić - zauważył trzeźwo Eaden.
- Świetnie - stwierdził lekko Dash. - Za chwilę uznają że im się to udało.
- Gotowe - zameldował Nautolanin.
Dash dostroił kurs statku i znów dodał gazu. Na wyświetlaczu pojawiła się 
trajektoria ostatniego strzału krążownika; „Outrider" zadrżał gwałtownie, kiedy 
promień energii odbił się od pól ochronnych.
- Leebo, środki prewencyjne.
- Złom za burtą.
Rendar przyglądał się na wstecznym wyświetlaczu chmurze szczątków dryfujących za
ich rufą miotanych przez fale grawitacyjne i prądy wirowe w różne strony. Chwilę
później „Outrider" zaczął się stawiać; drążek sterowniczy przestał się poddawać 
sile nacisku, całkiem jakby tęskno mu było do znalezienia się w samym sercu 
którejś z otaczających ich osobliwości przestrzeni kosmicznej; zresztą w istocie
tak właśnie było. Rendar zacisnął zęby i zaczął odliczać:
- Tysiąc sto, dwa tysiące sto, trzy tysiące sto, cztery tysiące sto...
- Zero przecinek zero trzy.
Dash szarpnął drążek i przyspieszył, z determinacją przeciwstawiając się woli 
statku, dryfującego odwróconym łukiem w tył. Poruszali się teraz z najwyższą 
prędkością podświetlną jaką mogli osiągnąć bez skakania w nadprzestrzeń. Otchłań
przyciągała ich niczym prąd powrotny przyboju, wabiąc statek ku swoim zabójczym 
głębiom. „Outrider" zadrżał, a wkrótce to drżenie przeszło w regularne wibracje,
które stopniowo się nasilały, aż zaczęły przypominać atak jakiejś dziwnej 
choroby albo przedśmiertne drgawki.
- Nasz lewy silnik zaraz padnie - oznajmił cicho Eaden, nie spuszczając wzroku z
wyświetlacza czujników wewnętrznych. W przeciwieństwie do ekranu taktycznego, te
działały bez zarzutu.
Niech to szlag, zaklął w myśli Dash. Dlaczego nie mógł nawalić napęd centralny? 
Wtedy zdołaliby się wykaraskać bez naruszania stabilności statku - nawet gdyby 
stracili manewrowość, zmuszeni korzystać tylko z silników zewnętrznych. Nie 
przestając przeklinać, Dash szarpnął znów drążek i podniósł statek o 
dziewięćdziesiąt stopni z nadzieją na zwiększenie łuku wznoszenia.
- Lewy silnik zaczyna tracić moc - zameldował Eaden.
Dash czuł to na własnej skórze - w drżenie statku zaczęły się
wkradać słabe tąpnięcia - a po chwili poczuł też dziwne mrowienie między 
łopatkami. Pocił się, a świadomość tego faktu sprawiła tylko, że zaczął się 
pocić jeszcze bardziej. Pot ściekał mu po czole i szyi, ale nie zaryzykował 
otarcia twarzy; wiedział, że jeśli w ciągu kilku najbliższych sekund nie wyjdą 
cało z tego szaleńczego manewru, nic mu to nie pomoże. Silnik padnie i wejdą w 
niekontrolowaną spiralę, a jeśli odetnie zasilanie, zostaną wessani przez 
Otchłań. Chyba że...
- Dezaktywuj systemy awaryjne - zarządził. - Wchodzimy w nadprzestrzeń.
- Jesteśmy za blisko... - zaczął protestować Eaden.
- Wiem! - przerwał mu Dash. - Po prostu rób, co mówię!
- Kierujemy się do Dzikich Przestworzy...
- Wiem! - powtórzył ze zniecierpliwieniem Rendar. - Po prostu zrób, co mówię!
Eaden posłusznie odciął systemy awaryjne, a Dash aktywował hipernapęd. Nic się 
jednak nie stało. Rendar spiorunował Nautolanina wzrokiem.
- Kazałem ci wyłączyć systemy awaryjne!
- Słyszałem. Są wyłączone.
- W takim razie co u...
- Najwyraźniej doszło do awarii...
- Bajer. Przejdź na system pomocniczy.
Eaden przestawił zasilanie na zapasowe wsparcie hipernapędu. Szybko zaskoczyło -
szybciej niż było to bezpieczne, a tym bardziej w tych warunkach - ale Dash miał
nieodparte wrażenie, że minęły całe lata świetlne. Wreszcie zorientował się, że 
jego nawigator patrzy na niego wyczekującym wzrokiem.
- Grozi nam... - zaczął Nautolanin, kiedy wreszcie podchwycił spojrzenie 
partnera.

Strona 6

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Wiem, co nam grozi! - warknął Dash, przenosząc wzrok z powrotem na konsolę. W 
tej samej chwili, kiedy system zaskoczył, aktywował hipernapęd.
Przez chwilę zdawało mu się, że statek się waha - co było oczywiście złudzeniem,
ale i tak zjeżył mu się włos na głowie - jednak już za moment punkciki gwiazd 
rozmyły się w pokrzepiające smugi światła: opuścili zwykłą przestrzeń i 
zostawili Otchłań daleko w tyle, kierując się ku Dzikim Przestworzom.
- Ta-a - dobiegł z głośnika głos Leeba. - To była świetna zabawa, ale proszę, 
powiedzcie mi, że nie będziemy powtarzać tego w najbliższym czasie... Najlepiej 
potem też nie.
- Hej, chwileczkę! Czy nie powinniście mi przypadkiem najpierw pogratulować? - 
Dash wypuścił wreszcie drążek sterowniczy z kurczowego uścisku, otarł pot z 
czoła i przeczesał palcami włosy. - Właśnie umknęliśmy Imperialnym, uniknęliśmy 
pewnej śmierci i... - Zerknął na chronometr. - Ha! I skosiliśmy Trasę na Kessel 
o zero przecinek trzysta trzydzieści trzy parseka!
- Jest jeszcze jeden drobiazg - ostudził jego zapał Eaden. - Oddalamy się od 
Kessel... i od Nal Hutta.
Dash machnął lekceważąco ręką Przepełniała go radość, czuł się oszołomiony.
- E tam. Wyskoczymy z nadprzestrzeni, jak tylko się wystarczająco oddalimy od 
tych nieprzyjaznych rejonów, i weźmiemy kurs na Nal Hutta. Dotrzemy tam na długo
przed wyznaczonym terminem i zarobimy dość, żeby naprawić silnik nawet dwa razy.
Eaden wlepiał posępnie wzrok w konsolę.
- No, nie wiem.
- Bo?
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, „Outrider" wyskoczył nagle z nadprzestrzeni,
przenosząc ich na skraj Dzikich Przestworzy.
- Bo - podjął Eaden - nasz system wsparcia hipernapędu też padł.
Pobieżna inspekcja silników wykazała, że nie zdołają zgromadzić wystarczającej 
liczby niezbędnych (i działających) części, żeby naprawić któryś z nich. 
Pozostawało im tylko połatać silniki jonowe i wziąć kurs z prędkością 
podświetlną na najbliższy kosmoport. Potrwa to...
- Trzydzieści dwie przecinek sześć standardowych godzin - poinformował Eaden po 
konsultacji z komputerem nawigacyjnym. -Ale nie mają tam warsztatu.
Tak daleko do najbliższego kosmoportu?! Dash wpatrywał się nieprzytomnym 
wzrokiem w punkciki świetlne za iluminatorem.
- A ile mamy do Nal Hutta?
- Czterdzieści cztery przecinek siedem godzin - nadeszła odpowiedź.
Rendar obliczył szybko w myśli. Jeśli Imperialni patrolują najczęściej używane 
korytarze przemytnicze, próba dostania się na Nal Hutta trasą podświetlną będzie
bardzo ryzykowna. A gdyby wpadli w następną pułapkę... Cóż, mieli marne szanse.
- Ile nam zajmie lot na Tatooine?
- Jakieś trzydzieści sześć godzin. A czemu akurat tam?
No właśnie, dlaczego? - pomyślał z roztargnieniem Dash. Tatooine była zapyziałym
zadkiem galaktyki. Mimo to...
- ... tam mieszka Kerlew, a on zna te silniki na wylot. Nie mówiąc o tym, że 
jest jedynym mechanikiem, któremu ufam na tyle, żeby pozwolić mu grzebać w 
bebechach „Outridera".
- Ech, wy, ludzie - westchnął Eaden. Jesteście tacy sentymentalni...
- Są głupi, ot co - dołożył swoje trzy kredyty Leebo przez interkom. - Zakładam,
że wiesz, że będziesz musiał wysłać ładunek na Nal Hutta na innym statku, co 
oznacza, że będziemy się musieli podzielić naszą dolą z jakimś innym kosmicznym 
łazęgą. To znaczy... właściwie nie wiadomo, czy zostaną nam jakieś kredyty na 
zreperowanie tej ba...
Dash uciszył wywód droida, zamykając kanał.
- Na co jeszcze czekasz? - spytał Eadena. - Bierzemy kurs na Tatooine.
ROZDZIAŁ 4
Zła wiadomość była taka, że „Outrider" będzie musiał trochę pogrzać dok. Gorsza 
- że naprawa będzie ich słono kosztować, a ponieważ musieli się liczyć z 
koniecznością zlecenia dostarczenia ładunku kapitanowi innego statku, mogło się 
okazać, że na tym interesie nic nie zarobią. Poza tym zdawali sobie sprawę, że w
Mos Eisley nie będzie im łatwo znaleźć kogoś, kto: a) jest godny zaufania, b) 
potrzebuje szybkiej gotówki i c) zgodzi się przewieźć na Nal Hutta ładunek w 
niezbyt sprzyjających okolicznościach, gdyż doszło tam do niesnasek między 
klanami Jiliac i Besadii. W głównej mierze odpowiadał za nie wiecznie knujący za
plecami swoich ziomków Jabba.
Aby znaleźć kogoś takiego, Dash i Eaden zostawili statek na lądowisku dziewięć 
dwa za aleją Pilotów i ruszyli do kantyny
Chalmuna, położonej w pobliżu placu Kernera. Tak naprawdę niewielu mówiło o tym 
miejscu jako o kantynie Chalmuna. Większość nazywała je po prostu kantyną albo 

Strona 7

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

tą kantyną w Mos Eisley, z naciskiem na słówko „ta". W mieście były oczywiście 
inne knajpy, ale lokal prowadzony przez Chalmuna był największy i najłatwiej 
było się w nim wtopić w tłum, co - szczególnie kiedy prowadziło się nie do końca
legalne interesy - było zdecydowanie korzystne. Chalmun miał u siebie do wyboru,
do koloru boksów i niewielkich pokoików na tyłach knajpy, idealnie nadających 
się do dobijania targów z dala od wścibskich oczu i uszu. Zapobiegawczy Wookie 
zadbał też o tylne wyjście i podziemne przejście awaryjne - w razie gdyby jego 
klienci musieli się salwować nagłą ucieczką.
Kiedy razem z Eadenem weszli z korytarza kantyny do głównej, hałaśliwej sali, 
Dash nie był w zbyt dobrym nastroju, ale dzielnie przykleił na twarz fałszywy 
uśmiech i omiótł wzrokiem tłum bywalców w poszukiwaniu znajomych twarzy. Owszem,
rozpoznał sporo osób, ale niewielu z nich było pilotami - i to na dodatek 
takimi, którym odważyłby się powierzyć swój ładunek. W istocie znaczną część 
klienteli stanowili podstarzali piloci wyścigowi, w większości rozpoznawalni 
dzięki różnym honorowym odznakom - które, między innymi, uprawniały ich do 
darmowych drinków.
- Wygląda na to, że w mieście odbywa się akurat jakiś zjazd czy coś - mruknął. -
Ty weź lewą stronę sali, a ja zajmę się prawą. Spróbujemy pociągnąć kilka osób 
za języki i sprawdzimy, czy ktoś nie rozgląda się za szybką robotą.
Nautolanin wbił w niego urażone spojrzenie.
- Nie zamierzam nikogo... jak to się nazywa? Ciągnąć za język. Ani za nic 
innego.
Mimo długich miesięcy pracy ze swoim nautolańskim nawigatorem Dash wciąż jeszcze
uczył się kolejnych rzeczy, które - zdaniem Eadena - były poniżej jego godności.
- Wiesz w ogóle, co to znaczy? - Westchnął ciężko.
- Cokolwiek znaczy, nie zamierzam tego robić - oznajmił kategorycznie Eaden. - 
Mogę podpytać potencjalnych kandydatów, czy nie szukają ładunku do transportu i 
czy nie zgodziliby się zabrać towaru na Nal Hutta. To wszystko.
Dash przeczesał palcami czuprynę i znów westchnął. Pewnie tłumaczenie Eadenowi 
frazeologicznej definicji zwrotu „ciągnąć za język" nie było zbyt dobrym 
pomysłem.
- No dobra, niech ci będzie. W takim razie upewnijmy się, że obaj jesteśmy na 
tym samym gwiezdnym szlaku, jeśli chodzi o to, czego szukamy.
Eaden posłał mu kolejne nieprzeniknione spojrzenie.
- Mówiłeś, wolnych od zobowiązań i łasych na szybką kasę?
- I godnych zaufania - dopowiedział Dash. - Nie zapominaj
o tym. I tak już jesteśmy wystarczająco umoczeni, skoro pewnie nic na tym nie 
zyskamy. Jeśli powierzymy ten transport komuś, kto nas wkopie...
Eaden rozejrzał się po klientach kantyny, a potem znów spojrzał na Dasha i 
mrugnął dobitnie obydwiema parami powiek - tak gwałtownie, że dało się słyszeć 
wyraźne mlaśnięcie. Rendar znał Nautolanina na tyle dobrze, żeby rozpoznać ten 
gest jako odpowiednik ludzkiego ironicznego podniesienia brwi.
- W porządeczku - podsumował. - A teraz znajdźmy transport.
I w miarę uczciwego pilota.
Eaden ruszył powoli przed siebie z ospałym wdziękiem charakterystycznym dla jego
rasy, pozostawiając Dashowi jego zadanie zlustrowania drugiej części 
pomieszczenia. Między stolikami zajętymi przez klientelę stało kilka grupek 
stałych bywalców; inni zajmowali ogrodzone boksy, zapewniające większą 
prywatność. Dash dobrze wiedział, że niegrzecznie - i niebezpiecznie - byłoby 
wtykać nos w te ciasne, ciemne loże, ale zawsze mógł swobodnie zagadnąć istoty 
stłoczone w ogólnodostępnej przestrzeni i liczyć na to, że ci zajmujący boksy go
dostrzegą.
Podjął więc niespieszną wędrówkę między klientelą starając się podchwycić 
spojrzenia jak największej liczby osób; kiedy był mniej więcej w połowie sali, 
namierzył znajomą twarz. Sullustanin Dwanar Gher także go zobaczył i gestem 
zaprosił do stolika. Oprócz niego siedzieli przy nim nieznany mu Toydarianin i 
kobieta, którą - ku swojemu rozczarowaniu - natychmiast rozpoznał. Nazywała się 
Nanika Senoj; kiedyś coś ich łączyło. Na jej widok stanął jak wryty, 
przytłoczony falą wspomnień. Nadal wyglądała olśniewająco, nie mógł temu 
zaprzeczyć; jej miedzianorude, przetykane ciemnoczerwonymi pasemkami włosy, 
mlecznobiała cera i wielkie brązowe oczy wciąż robiły na nim wielkie wrażenie. 
Dash znał jąjednak aż za dobrze i wiedział, jaka jest ambitna i narwana. 
Nieważne, gdzie była czy co robiła - ani z kim była - w dzień czy w noc, na 
jawie czy we śnie, musiała zawsze dać z siebie wszystko... i dostać wszystko.
Na jej widok, siedzącej tutaj i uśmiechającej się do niego znad opartej o 
podbródek pięści, miał ochotę wymamrotać nieskładne przeprosiny i się wycofać. 
Tak byłoby najlepiej. Mimo to interesy nagliły - i obowiązek wziął górę nad 
rozsądkiem.

Strona 8

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Cześć, Nani - wykrztusił, kiedy wreszcie się opamiętał. - Jak forma w próżni?
- Nie narzekam - odparła z promiennym uśmiechem. - No, może poza faktem, że 
trochę tam zimno, kiedy nie ma się u boku ciepłego ciałka, do którego można by 
się przytulić - dodała z błyskiem w oku. Kątem oka Dash zauważył, że Gher 
odwraca wzrok, żeby ukryć szeroki uśmiech.
- Nie wciskaj mi takich bancich placków - rzucił, unosząc brew. - Widzę, że 
trzymasz rękę na pulsie, słoneczko? Leebo informuje mnie na bieżąco.
- Leebo? - Nanika spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. - Wierzysz temu 
rozsiewającemu plotki droidowi? Ja nigdy nie pozwoliłabym mojemu robotowi 
rozgłaszać podobnych głupot, nieważne, kto go zaprogramował. A tym bardziej 
takich durnych, złośliwych plotek! Jeśli o mnie chodzi, stary...
- Spoko - wszedł jej w słowo Dash i przeniósł wzrok na Sullustanina. - Witaj, 
Dwanarze. Jak żyjesz?
Sullustanin uśmiechnął się do niego.
- Mój wspólnik - kiwnął głową w stronę pulchnego Toydarianina, którego skrzydła,
zdaniem Dasha, nie pozwoliłyby mu się unieść na więcej niż dziesięć metrów nad 
ziemię, zanim ich właściciel nie padłby na nią trupem z wyczerpania - szuka 
właśnie pilota do nieźle płatnej roboty.
Serce Dasha natychmiast zabiło szybciej. Przez chwilę słowa „nieźle płatna 
robota" sprawiły, że zapomniał, czego sam szuka. Kiedy się opamiętał, pokręcił 
głową.
- Z chęcią bym skorzystał, Dwanarze, ale chwilowo, hm... Cóż, „Outrider" jest 
uziemiony. Jeśli mam być szczery, sam szukam właśnie kogoś, kto przewiózłby mi 
ładunek na Nal Hutta.
Gher prychnął lekceważąco.
- A jeśli ja mam być szczery, staram się ostatnio trzymać z dala od interesów 
Huttów. Wiesz, jak wygląda sytuacja z klanami.
Nani uparcie milczała; upiła łyk ze swojej szklanki i łypnęła na Dasha znad jej 
brzegu. Gdyby wzrok mógł ranić, Rendar musiałby niebawem pilnować swoich 
interesów z czeluści zbiornika z bactą.
- Nie da rady - wycedził Toydarianin, przypatrując się Dashowi z otwartą 
nienawiścią - Marnujesz mój czas, Gherze. Obiecałeś, że znajdziesz mi pilota, 
który podejmie się...
- I spełnię swoją obietnicę - wszedł mu w słowo Sullustanin, posyłając mu 
uspokajające spojrzenie. - Cierpliwości, Unko...
- Łatwo ci mówić - warknął jego towarzysz. - To nie ty tracisz tysiąc pięćset 
kredytów na godzinę!
- Dlaczego nie mielibyście wziąć z Nani tej pracy? - spytał Dash.
- Mamy teraz inną robotę, a Unko potrzebuje kogoś, kto będzie mógł wystartować 
natychmiast.
- Cóż, w takim razie chyba ma rację. - Dash westchnął. - Rozmowa ze mną to 
strata czasu. Nigdzie się nie wybieram. - Zasalutował im niedbale i wrócił do 
przepatrywania klienteli, głowiąc się nad tym, co powiedział Gher. Jeśli nawet 
Toydarianin płacił komuś za znalezienie pilota i statku, sytuacja nie wyglądała 
różowo.
I rzeczywiście - jego poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu. Każdy był 
albo zajęty, albo niezbyt chętny na wycieczkę do przestrzeni Huttów, albo chciał
za kurs zbyt dużo. Stanowczo zbyt dużo. Dotarł na tyły sali, odwrócił się i 
obrzucił wzrokiem bar; czuł się odrobinę przybity. Skoro do tej pory Eaden się z
nim nie skontaktował, znaczyło to, że nie powiodło mu się lepiej niż jemu 
samemu.
Cóż, w takim układzie nie zaszkodzi się napić, uznał - pod warunkiem oczywiście,
że zdoła się przepchać przez tłum podstarzałych pilotów ścigaczy, otaczających 
bar szczelnym wianuszkiem i wymieniających się historyjkami o dniach minionej 
chwały.
Pomyślał ponuro, że wolałby sczeznąć i zgnić, niż na starość skończyć tak jak ci
tutaj i za najbardziej ekscytującą rzecz w perspektywie mieć rozpamiętywanie bez
przerwy chwalebnej, przebrzmiałej przeszłości.
Kiedy wreszcie udało mu się dotrzeć do lady, z zaskoczeniem zobaczył, że za 
barem stoi dziś sam Chal. Zwykle Wookie pracował w swoim biurze, podczas gdy 
obsługą klienteli zajmował się jego personel. Zaraz sobie jednak przypomniał, że
Chalmun jest wielkim fanem zawodów ścigaczy - co wyjaśniało jego obecność za 
barem, skoro knajpa była dziś pełna pilotów. Wookie wsłuchiwał się właśnie w 
kłótnię dwójki starych dziwaków, spierających się o jakąś głupią zasadę 
dotyczącą zawodów; wydawał się wniebowzięty.
- Cześć, Chalu. Dostanę drinka czy będę musiał sobie załatwić jedną z tych 
kosmicznych plakietek? - zagadnął.
Wookie podniósł na niego wzrok, wydał z siebie radosny pomruk, pochylił się nad 

Strona 9

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

ladą i poklepał Dasha przyjacielsko po plecach, niemal zwalając go przy tym z 
nóg.
- Whiiinu dasallal - spytał. W shyriiwooku znaczyło to: „Czym mogę służyć"?
- Koreliańskie ale - poprosił Dash. - A przy okazji, masz może kogoś z pustą 
ładownią kto szuka szybkiego zlecenia? - Prześlizgiwał się wzrokiem po twarzach 
wokół baru.
Chal postawił przed Dashem jego ale i zaryczał potwierdzająco. W ciągu wielu lat
Rendar osłuchał się na tyle z językiem tych potężnych futrzaków, że zwykle 
trafnie odczytywał znaczenie ich mowy, chociaż często miewał problemy z 
odpowiednią interpretacją modulacji głosu. Shyriiwook był językiem tonalnym, co 
oznaczało, że intonacja miała w nim kluczowe znaczenie. W zależności od niuansów
fonologicznych to samo wyrażenie mogło oznaczać zarówno: „Czuję się 
zaszczycony/a twoją obecnością", jak i: „Cuchniesz jak zdechły dewback".
Tym razem jednak Rendar był pewien znaczenia odpowiedzi Wookiego, zaakcentowanej
machnięciem włochatej głowy w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Serio? - ożywił się. - Gdzie?
W odpowiedzi Chalmun wskazał niewielki boks po przeciwnej stronie estrady, w 
pobliżu tylnego wyjścia. Był tam tylko jeden stolik; Dash nie widział siedzącej 
przy nim osoby, oprócz trzymającej szklankę ręki na stole. Wokół stało już kilka
opróżnionych naczyń.
- Dzięki, Chalu. - Wziął swoje ale, upił łyk i skierował się do boksu w rogu 
sali. Mógłby przysiąc, że kiedy się odwrócił, usłyszał rozbawione parsknięcie, 
ale kiedy obejrzał się przez ramię, Wookie był bez reszty pochłonięty 
przygotowywaniem drinków.
Kiedy mijał drzwi wejściowe, wpadł na Kubaza, który nagabywał właśnie zespół, 
żeby się szybciej ogarnęli i zaczęli wreszcie grać. Dash zatoczył się, ale - o 
dziwo - nie uronił ani kropelki swojego ale, więc kiedy dotarł do boksu, 
uśmiechał się od ucha do ucha.
Uśmiech ten zniknął jednak bez śladu, jak tylko rozpoznał osobę siedzącą za 
stołem.
- A niech to Sith kopnie! To ty!
Han Solo spojrzał na Dasha znad swojego drinka; minęła chwila, zanim udało mu 
się skupić na nim wzrok.
- Hej, mnie też jest miło. Czy to tak wita się starego kumpla?
- Starego kumpla?! - wybuchnął Rendar. - Jaja sobie robisz? Słyszałem te 
wszystkie bzdury, które rozpowiadasz o mnie i o moim statku za moimi plecami w 
każdym kosmoporcie. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, ostatnim razem, kiedy się 
widzieliśmy, przywaliłeś mi w łeb!
- Hej, spokojnie. Byłem trochę... wcięty.
Dash spojrzał znacząco na puste szklanki zastawiające blat.
- Nie tak jak teraz, co?
- Racja. Nie jestem wcięty. Jeszcze nie. Ale daj mi trochę czasu. Szybko to 
naprawię.
Dash zmarszczył czoło i usiadł naprzeciwko Solo.
- Co jest grane? I gdzie Chewie? - Do głowy przyszła mu niepokojąca myśl; 
wyprostował się i spojrzał na Hana badawczo. - Wszystko u niego w porządku, 
prawda?
Solo machnął lekceważąco ręką.
- Ta-a. No, może poza tym, że został ojcem. Jest na Kashyyyku z Mallą i ich 
synem.
- O, proszę. Jak mu dali na imię?
- Lump... Lumparrwa... Lumpawarrump.
- Lumpa-co?
- Ta-a, też mam z tym czasem problemy.
- Czyli Chewbacca jest w domu z rodziną a ty zalewasz się w trupa u Chala?
Han spojrzał na niego ze świętym oburzeniem.
- Rerak... relaksuję się.
- A więc wy, ludzie, tak nazywacie ten stan? Zawsze mnie to ciekawiło - odezwał 
się Eaden Vrill, stając w. progu boksu z ręką pozornie niedbale zatkniętą za pas
z bronią.
Han uśmiechnął się do niego szeroko.
- Vrill, stary druhu! Dobrze się widzieć! Widzę, że wciąż bujasz się z 
frajerami?
- Na to wygląda. - Eaden przeniósł spojrzenie na Dasha. - Jak idzie?
- Nijak. - Dash westchnął, ale zaraz zerknął z namysłem na Hana. - Chyba że... -
Skoro Solo był taki wyluzowany, znaczyło to najprawdopodobniej, że jest przy 
kasie. Jeśli Dash dobrze kombinował, może udałoby mu się go trochę naciągnąć... 
Chociaż na tyle, żeby zdołał naprawić „Outridera" bez konieczności wynajmowania 

Strona 10

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

innego statku.
- Jak idzie z czym? - zainteresował się Han.
- Hm, stary, nie masz przypadkiem ochoty pożyczyć mi kilku kredytów?
Han ostentacyjnie nadstawił ucha i zmarszczył brwi.
- Chwileczkę. Czyja dobrze słyszę? Prosisz mnie o przysługę? Nie, jeszcze 
lepiej... prosisz mnie o pieniądze? A niech mnie!
Dash zacisnął zęby i zmusił się do zachowania spokoju.
- Czy nie możemy przez chwilę porozmawiać poważnie? „Outrider" jest uziemiony, a
ja mam w ładowni towar, który muszę jak najszybciej dostarczyć na Nal Hutta.
- Uch - stęknął Han, poważniejąc. - Co się stało twojej łajbie?
- Spalony hipernapęd. Doszczętnie.
- Obydwa silniki? Jak ci się to udało?
- Wpadliśmy na Imperialnych na Trasie na Kessel. Mało brakowało, żeby nas 
zestrzelili, potem prawie wpadliśmy na planetoidę i o mały włos nie wessała nas 
Otchłań. Wyszliśmy z tego cało, ale spaliliśmy silniki. Tak to w skrócie 
wygląda.
Han wyprostował się i pochylił w stronę Dasha.
- Zaraz, zaraz, nie tak szybko. - Zerknął na Eadena. - To jakiś żart? Nabijacie 
się ze mnie?
- Chciałbym, żeby tak było, ale to prawda. Mało brakowało, a by nas tu nie było.
Han opadł na oparcie siedzenia i upił długi łyk.
- No, no. Wygląda na to, że naprawdę mieliście niezły fart.
- Ta-a - mruknął smętnie Dash. - Pomijając fakt, że utknąłem w tej dziurze z 
zepsutym statkiem i ładunkiem, który muszę dostarczyć na Nal Hutta. - Oparł 
łokcie na stole i pochylił się w stronę Hana, przywołując na twarz swoją 
najbardziej rozbrajającą minę (na jego matkę ta sztuczka zawsze działała). - 
Potrzebuję tylko tyle, żeby naprawić silniki...
- Nawet jeśli Kerlew da ci sporą zniżkę, będzie cię to słono kosztować - 
zauważył Han. - Więcej niż mam. Sądzisz, że siedziałbym tutaj, gdybym miał 
zlecenie... zlecenie?
Cóż, wszystko wskazywało na to, że jego matka była wyjątkiem.
- Tylko kilka kredytów, żeby...
Eaden wypuścił głośno powietrze i przerwał mu:
- Jeśli mogę się wtrącić... Mamy ładunek. Han ma statek. Nabywca ma kredyty, 
których potrzebujemy, żeby zdobyć statek. Czy mam powtórzyć?
Dash spojrzał na Hana, a Han - na Dasha. Han Solo był ostatnią osobą w 
galaktyce, której Dash Rendar powierzyłby przewiezienie swojego ładunku na Nal 
Hutta, ale...
Na twarz Hana powoli wypełzł krzywy uśmieszek.
- Ha! Wygląda na to, że jestem ci potrzebny!
Dash zerwał się od stołu tak szybko, że jeszcze trochę, a wszedłby na orbitę.
- Zapomnij! Nie potrzebuję ta... - Urwał, bo poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
- Ci, którzy unoszą się dumą, zwykle spadają na dno długo i boleśnie - zauważył 
refleksyjnie Eaden, po czym spojrzał na Solo. - Ile byś sobie policzył za 
przewiezienie pełnego ładunku na Nal Hutta... i kilku rzeczy na Nar Shaddaa?
Han obliczał przez chwilę w myśli.
- Czterdzieści procent - ocenił wreszcie.
Dash, który zdążył już usiąść, zerwał się znów na równe nogi i oparł na stole 
zaciśnięte pięści.
- To rozbój w biały dzień! - wołał z oburzeniem.
- To interes - odrzekł spokojnie Han, ale Rendar kontynuował swoją tyradę:
- To kradzież! To... auu! - Eaden zacisnął ostrzegawczo silne palce na ramieniu 
partnera i zaproponował:
- Dwadzieścia procent.
- Powinienem cię udusić tymi twoimi mackami - wycedził Dash przez zaciśnięte 
zęby.
- Trzydzieści pięć - rzucił Han, znów doprowadzając Dasha do furii.
- Ratując ten ładunek, o mało nie zginęliśmy! Uniknęliśmy rozpylenia na atomy 
przez Imperium! Ocaliliśmy go przed wessaniem w Otchłań! Innymi słowy, drogi 
kolego, odwaliliśmy całą czarną robotę! A ty miałbyś teraz zgarnąć całą kasę? 
Niedoczekanie!
Han otworzył szeroko oczy, zrobił najbardziej niewinną minę, na jaką go było 
stać, i wzruszył ramionami.
- Dobra już, dobra. Wyluzuj, co? Znaj moje dobre serce: trzydzieści i dostarczam
całość na Nar Shaddaa.
- Dwadzieścia pięć - nie ustępował Eaden. - i dostarczasz ładunek na Nal Hutta.
- Ej, jeśli pokażę się teraz na Nal Hutta, ryzykuję własne życie! - 
zaprotestował Han. - Na wypadek gdybyście nie zauważyli, jest tam ostatnio 

Strona 11

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

ciut... gorąco. No wiesz, te zabójstwa i inne niefajne akcje... Poza tym 
słyszałem, że Jabba jest nie w sosie. Chodzą słuchy, że ktoś mu puścił cały 
ładunek przyprawy. - Poskrobał palcem niewidoczną plamkę na szklance. - 
Dwadzieścia siedem.
- Dobra - przystał Eaden, z determinacją zmuszając przyjaciela, żeby wreszcie 
usiadł. Dash w końcu się poddał i zwiesił z rezygnacją głowę, a Han wyszczerzył 
zęby w promiennym uśmiechu.
- Świetnie. Gdzie trzymasz tę starą balię?
Dash zazgrzytał zębami.
- Ta... balia ma imię. Nazywa się „Outrider". I nie jest wcale stara. Poza tym 
to nie balia, tylko statek. Tam gdzie zwykle, na lądowisku dziewięć dwa. Kiedy 
możesz lecieć?
- Jak tylko załadujecie towar.
- My załadujemy?
Han wstał i jednym haustem dokończył swojego drinka.
- A na co liczyłeś? Gdybyście wyskubali te marne trzydzieści procent, z radością
pomógłbym wam w przeładunku, ale chwilowo, w przeciwieństwie do ciebie, nie mam 
pomocnika, więc chyba nie mamy o czym rozmawiać. Jeśli nie masz nic przeciw" ko,
pójdę przygotować „Sokoła" do startu. Ładownie są pełne, zgadza się? 
 - Ta-a.
- Hm, to nie powinno być problemem. Na „Sokole" spokojnie zmieścicie wszystko i 
jeszcze powinno zostać trochę miejsca. Do zobaczenia wkrótce na lądowisku, 
chłopaki. - Zasalutował im niedbale, odwzajemnił lekki ukłon Eadena i odszedł, 
pogwizdując pod nosem.
Dash przez chwilę patrzył w ślad za nim, po czym spojrzał z ukosa na swojego 
towarzysza.
- Muszę przyznać, że masz nerwy z durastali, stary. Ja bym ustąpił przy 
trzydziestu.
- I właśnie dlatego każdy z nas zajmuje się tym, czym się zajmuje - odparł 
spokojnie Nautolanin. - Wiedziałem, że zejdzie niżej. - Na podkreślenie swoich 
słów wyprężył kilka macek.
- Czy nie wspominałeś mi kiedyś przypadkiem, że empatyczne sztuczki nie zawsze 
działają poza wodą?
Eaden odpowiedział mu nautolańską wersją wzruszenia ramion, podnosząc lekko 
skroniowe macki.
- Co mogę powiedzieć? Chyba ubiliśmy dobry interes.
ROZDZIAŁ 5
- Nie denerwujesz się? Ani trochę?
- Nie.
Javul Charn poprawiła pas z bronią i przejrzała się w lustrze w swoim 
apartamencie na pokładzie „Serca Nowej". Szeroki pas miał kilka kieszonek 
zawierających pociski ogłuszające, zwój mocnej linki, rozpraszacz o ograniczonym
zasięgu i kilka innych „ustrojstw", jak pogardliwie nazywała je Dara. Całość 
wieńczyły zmodyfikowany blaster DH-17 w kaburze na jednym biodrze i wibronóż w 
pochwie na drugim. Obcisły syntjedwabny kombinezon pod spodem sprawiał wrażenie 
warstwy farby nałożonej bezpośrednio na ciało.
Wyglądasz groźnie, powtórzyła sobie w myśli Javul. Wyglądasz jak ktoś, z kim 
lepiej nie zadzierać.
W głębi duszy miała jednak ponurą pewność, że - nieważne, ile razy będzie 
starała przekonać siebie samą że jest inaczej - w rzeczywistości wygląda mniej 
więcej tak groźnie, jak koreliański spukamas. Miała cichą nadzieję, że 
przynajmniej jej głos brzmi przekonująco.
Kendara przyjrzała się z uznaniem jej odbiciu w lustrze.
- Zdumiewasz mnie, moja droga. Jeśli o mnie chodzi, to czuję się nieco niepewnie
na myśl o tym, że mam wejść do speluny pełnej złodziei, z których pewnie co 
najmniej połowę znam osobiście. Co będzie, jeśli ktoś cię rozpozna?
- Opowiem mu po prostu, jakie to dla mnie ekscytujące przeżycie - stwierdziła 
lekko Javul z niewinną miną. - I jak bardzo niecodzienne. I że zawsze chciałam 
spotkać prawdziwego pirata.
Dara podniosła dłoń.
- Wybacz, ale korzystając z okazji, stwierdzam, że jesteś bardziej niż odrobinę 
szurnięta.
Javul parsknęła śmiechem.
- Nie jestem szurnięta, tylko ekscentryczna! Wszyscy celebryci są ekscentrykami,
a ja jestem po prostu, hm, nieco dziwniejsza niż większość. Tak mi się zdaje. - 
I bardzo przerażona, dodała w myśli. A rzeczą która przerażała ją najbardziej, 
wcale nie była „pełna złodziei speluna" Dary. - Poza tym - dodała rezolutnie - 
zapomniałaś o mojej oficjalnej biografii. Urodziłam się w mrocznych slumsach 

Strona 12

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Coruscant i dorastałam w otoczeniu groźnych gangów, terroryzujących całą 
okolicę.
- Co jest w rzeczywistości wierutnym poodoo - podsumowała Dara. - Jeśli mam być 
szczera, to jestem urażona faktem, że twój spec od PR-u uznał slumsy Imperial 
Center za miejsce przyzwoitsze od Tatooine.
Javul uśmiechnęła się do przyjaciółki promiennie.
- Nie przyzwoitsze, tylko bardziej inspirujące. I bardziej niebezpieczne.
Dara prychnęła z pogardą.
- To zależy od punktu widzenia.
Javul ukryła swoje lśniące, srebrzyste włosy pod jaskrawoturkusowym turbanem.
- Czas rozpocząć polowanie na ochroniarzy.
Chociaż wydawało się to niemożliwe, wieści o stanie „Outridera" były gorsze, niż
przypuszczali. Części silników były nie tylko spalone na skwarki; zniszczona 
została także ich obudowa. Koszt naprawy znacznie by nadwerężył ich budżet i 
pochłonął lwią części wynagrodzenia za zlecenie, nawet gdyby zatrzymali całość 
dla siebie. A że musieli zapłacić Hanowi, oznaczało to, że wyjdą w najlepszym 
razie na zero. Okazało się też, że opłata za dokowanie wynosiła więcej, niż Dash
zdołał wyskrobać ze swojego konta.
Kerlew, także Korelianin, był przyzwoitym facetem i nawet zgodził się zacząć 
naprawę na kredyt - w wolnej chwili - ale Dash wiedział, że jego zaufanie 
wyparuje bez śladu, jeśli nie zapłacą za dokowanie. Musieli znaleźć jakąś 
robotę, byle co, byle szybko.
Odesławszy więc Hana na Nal Hutta, Dash i Eaden zaglądali dzień w dzień do 
kantyny Chalmuna, a także do innych knajp, w których bywali piloci, szukając 
właściciela statku, który potrzebowałby załogi.
Trzeciego dnia Dash natknął się znów na Dwanara Ghera i jego uroczą towarzyszkę 
przy ich ulubionym stoliku w kantynie.
- O, zmieniłeś branżę? - spytał Dwanara.
Sullustanin zamrugał nieprzytomnie, co w wykonaniu istoty o oczach wielkości jaj
popiołanioła wyglądało naprawdę imponująco.
- Co masz na myśli? - spytał podejrzliwie.
- Kiedy widzieliśmy się ostatnio, robiłeś za błazna tego toydariańskiego 
typka... jak mu tam?
- Unko.
- A, tak. Unko. Coś wtedy przebąkiwałeś o niemożności dostarczenia jego gratów 
tam, dokąd chciał je przewieźć...
Nanika przewróciła oczami.
- Nie tyle nie mogliśmy, ile nie chcieliśmy mu pomóc - stwierdziła kwaśno. - 
Nalegał, żebyśmy przeszmuglowali mu jakąś kontrabandę na Imperial Center, a 
ostatnio interesuje się nami Imperialne Biuro Bezpieczeństwa.
- Serio? Co zbroiliście?
Nanika i Dwanar wymienili spojrzenia.
- Jesteśmy podejrzani o pomoc w odbiciu kilku poszukiwanych przestępców. - Senoj
wzruszyła ramionami.
- To po cholerę się w to wpakowaliście?
- A kto mówi, że się w to wpakowaliśmy? - Uśmiechnęła się do niego łobuzersko. 
Dash znał tę minę wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że to blef.
- Czy wasz przyjaciel nadal szuka statku? - spytał; w głowie kiełkował mu pewien
pomysł.
- Z tego, co wiem, to tak - przyznała Nanika.
- No cóż, tak sobie pomyślałem, że skoro ja nie mam z Imperialnymi na pieńku, 
może mógłbym pożyczyć od was statek i zrobić dla niego ten kurs? Ma się 
rozumieć, podzielilibyśmy się dolą...
Nanika roześmiała się na całe gardło.
- Daj spokój, Dash! Jeszcze mi nie odbiło. Za nic w galaktyce nie dałabym ci 
pilotować mojego statku w imperialnej przestrzeni. Znajątam mnie i znają 
„Urwisa". Może Dwanar da ci popilotować swoją krypę...
- Nikt nie będzie nigdzie latał moim statkiem - burknął Sullustanin. - A 
zwłaszcza ty.
Dash z trudem powstrzymał gniew.
- Słuchaj no, jako pilot jestem...
- Jako pilot - wszedł mu bez pardonu w słowo Dwanar - jesteś znany z tego, że 
zbyt często ryzykujesz, i to w sposób wybitnie głupi nawet jak na Korelianina. 
Nie będziesz się bawił moim statkiem w „stary rankor mocno śpi", co to, to nie.
Cóż, to by było na tyle, pomyślał smętnie Dash. Spędziwszy w kantynie Chalmuna 
jeszcze godzinę bez większych efektów, podszedł do baru i zamówił sobie 
koreliańską whisky - na którą właściwie nie powinien sobie pozwalać, zważywszy 
na wątły stan jego funduszy. Kiedy skończył pierwszą kupił drugą i właśnie 

Strona 13

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

zaczynał się wprowadzać w błogi nastrój użalania się nad sobą,

 kiedy dotarło 

do niego, że rodiański barman coś do niego mówi.
- Czego? - warknął niechętnie. - Przecież zapłaciłem, wyłupiastooki.
- Hej! Trochę kultury, różowoskóry! - odgryzł się Rodianin. Nic ci nie zrobiłem.
Wręcz przeciwnie, próbuję ci zrobić przysługę. Szukasz zlecenia, zgadza się?
- Tak. A o co chodzi?
- Hm, wygląda na to, że zlecenie właśnie cię znalazło.
Dash przetrzeźwiał z prędkością nadświetlną.
 Gdzie?
Rodianin wskazał coś za jego plecami. Kiedy Dash spojrzał w tym kierunku, 
zobaczył ten sam boks, w którym zaledwie kilka dni temu rozmawiał z Hanem Solo. 
Przymknął oczy, przytłoczony wrażeniem déjà vu. Equani mieli na to specjalne 
określenie, przypomniał sobie i zmarszczył czoło, szukając w pamięci zapomnianej
nazwy. Ach, tak: çenô-ka. Hm, może nie powinien już więcej pić? Czyżby trafił w 
jakąś obłędną pętlę czasu i miał spędzić resztę swoich dni w lokalu Chalmuna? No
dobra, uznał ze znużeniem. Przełknął resztki whisky, podziękował Rodianinowi i 
ruszył do trefnego boksu.
Kiedy do niego dotarł, zauważył, że tym razem siedzą w nim dwie osoby. Kobiety. 
Dwie młode kobiety. Dwie młode, niezwykle piękne kobiety, wpatrujące się w niego
z oczekiwaniem. Jedna z nich miała króciutko przystrzyżone, postawione na żel, 
przypominające kolce włosy w różnych odcieniach rudości, druga nosiła na głowie 
jaskrawoturkusowy turban.
Uśmiechnął się promiennie.
- Miłe panie! - Ukłonił się teatralnie. - Kendo, mój przyjaciel za barem, 
twierdzi, że szukają panie pilota...
Kobiety spojrzały po sobie, podnosząc jednocześnie podkreślone lśniącym 
makijażem brwi.
- Nie do końca - odezwała się ta w turbanie. - Jeśli chodzi o ścisłość, szukamy 
ochroniarza.
Jak zwykle, Dashowi zabrało dobrą chwilę, zanim jego mózg ocknął się z miłego 
odrętwienia i przeanalizował informację.
- Ochroniarza - bąknął półprzytomnie. - Hm, miłe panie... jestem pilotem, i to, 
nieskromnie mówiąc, cholernie dobrym. Nie podejmu...
- A my cholernie dobrze płacimy - weszła mu bezceremonialnie w słowo ruda z 
kolcami. - Stawka nie gra roli.
Dashowi sporo czasu zajęło przetrawienie tych czterech słów. Cóż, może i dla 
tych dam pieniądze nie grały roli, ale dla niego -jak najbardziej. Klapnął 
ciężko na siedzenie i przyjrzał się krytycznie swoim - być może - przyszłym 
pracodawczyniom. Obie nosiły pryzmatyczne soczewki, zmieniające cyklicznie barwę
ich tęczówek, więc nie mógł jednoznacznie określić koloru ich oczu - tak samo 
jak nie potrafił rozszyfrować ich obojętnych min.
Kamuflaż, podpowiedział mu instynkt. Laski działają incognito. Ale dlaczego?
Cóż, prawdopodobnie kluczem do tej zagadki była przyczyna, dla której szukały 
ochrony.
- Zamieniam się w słuch. - Westchnął. - O co dokładnie chodzi?
Kobiety znów wymieniły spojrzenia. Kolczasta pochyliła się w jego stronę i 
oparła łokcie na stole.
- O to - zaczęła - że tu obecną moją szefową prześladuje pewien natręt. Całkiem 
możliwe, że to nic poważnego, po prostu nadgorliwy fan, ale wolałybyśmy nie 
ryzykować. Potrzebujemy kogoś, kto będzie miał na nią oko. - Kiwnęła głową w 
stronę towarzyszki; Dash przeniósł wzrok na jej koleżankę.
- Nadgorliwy fan? Czy ja powinienem cię znać?
- Jeśli nie jesteś wieśniakiem z najbardziej zapyziałego zadupia galaktyki... - 
zaczęła Kolczasta.
- Moja przyjaciółka trochę przesadza - przerwała jej Turban, uśmiechając się na 
wpół zalotnie, na wpół wstydliwie.
- Zdradzisz mi swoją tożsamość? - spytał Dash.
- Hm, jeśli weźmiesz tę robotę, chyba nie będę miała innego wyjścia.
Rendar nie potrafił stwierdzić, czy nieznajoma mówi poważnie, czy żartuje. Cóż, 
tak czy siak, chciał się dowiedzieć więcej.
- No dobra. Jakieś szczegóły? Jak miałaby wyglądać ta praca?
- Chodzi głównie o chronienie mnie na pokładzie mojego jachtu... I na terenie 
wszystkich docelowych kosmoportów. Wszędzie, gdzie trafię. Ta... osoba... dała 
mi do zrozumienia, że potrafi bez trudu przeniknąć do mojego otoczenia, więc ty 
także musiałbyś zawsze trzymać się blisko mnie.
- Cóż, słoneczko, myślę, że nie będzie problemu. - Dash obdarzył ją szelmowskim 
uśmiechem.
- Bardzo blisko nie znaczy za blisko - uściśliła zjadliwie Kolczasta.

Strona 14

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Cóż, to się zawsze może zmienić, stwierdził w duchu Dash, nie przestając się 
uśmiechać.
- W normalnych okolicznościach - westchnął ostentacyjnie - nie byłbym 
zainteresowany taką fuchą. Jestem pilotem. Niestety, tak się składa, że mój 
statek jest chwilowo uziemiony, więc nie mam specjalnie wyjścia, dopóki nie 
zostanie naprawiony, a to najprawdopodobniej zajmie dobrą chwilę.
- Jak długo? - spytała Kolczasta.
- Cóż, jestem elastyczny. - Dash znów błysnął zębami.
- Założę się.
- A więc możesz zacząć już teraz? - spytała Turban.
- Hm, jeśli chodzi o ścisłość, to nie tylko ja. Mam partnera, Nautolanina. Tak 
się składa, że jest mistrzem teras kasi. - Z zadowoleniem odnotował reakcję 
kobiet. Najwyraźniej wiedziały co nieco o tej starożytnej sztuce walki, znanej 
jako „stalowe dłonie".
- Jestem pewna, że ktoś mający takie umiejętności bardzo nam się przyda - 
stwierdziła po namyśle Turban. - Dobrze się składa, że to Nautolanin. Chodzą 
słuchy, że sporo przedstawicieli tej rasy jest wrażliwych na Moc.
- Hm, Eaden twierdzi co prawda, że potrafi odczytywać emocje innych istot nawet 
poza środowiskiem wodnym, ale moim zdaniem nieco przesadza. Mamy też droida.
- No, ja myślę - parsknęła Kolczasta. - Nie znam pilotów, którzy nie mieliby na 
swoich usługach robotów. Bez nich błądzilibyście jak dzieci we mgle.
Dash odwzajemnił jej drwiące spojrzenie i pochylił się ku niej, opierając łokcie
na stole.
- Wybacz, złotko, ale cię rozczaruję. Mam na swoim koncie całkiem sporo misji 
wypełnionych bez pomocy laserowych móżdżków. Może cię to zdziwi, ale przekonasz 
się, że Leebowi daleko do zwykłego blaszaka. Bardzo sobie cenię jego 
towarzystwo.
- Czyżby?
- Właśnie tak. Zna mnóstwo kawałów. Większość z nich to starocie - przyznał 
niechętnie - ale ważne, że w ogóle ma poczucie humoru.
Kolczasta chrząknęła z rozbawieniem. Dash uznał to za niezbyt kobiece; taka 
reakcja mogłaby się najwyżej spodobać jakiemuś nieokrzesanemu Zabrakowi.
- Co o tym sądzisz, JC? - zagadnęła swoją towarzyszkę.
- Jak ci na imię? - spytała Turban Dasha.
- A tobie... JC? - odpowiedział pytaniem.
Turban zamrugała i spojrzała na niego oczami o barwie polerowanego srebra tak, 
że Dash zapomniał nagle języka w gębie. Nieznajoma spoważniała nagle, westchnęła
i szepnęła:
- Javul Charn.
Rendar wyprostował się i opadł powoli na oparcie kanapy. Czuł się, jakby właśnie
kopnęła go bantha. Znał to imię - równie dobrze, jak te srebrzyste oczy. 
Patrzyły na niego z tylu holoplakatów i holoteledysków, że dawno stracił 
rachubę. Poruszył się niespokojnie na niewygodnej kanapie, nagle doskonale 
rozumiejąc nadgorliwego fana gwiazdy.
- Eee, a ja... jestem Dash. Dash Rendar. Pilot - wykrztusił.
- Ta-a - mruknęła Kolczasta. - Mówiłeś już.
Eaden Vrill nie był zbytnio zachwycony nową fuchą przynajmniej Dash miał takie 
wrażenie. Właściwie to trudno mu było to ocenić, bo adepci teras kasi mieli 
denerwującą umiejętność ukrywania swoich emocji, a z wielkich, ciemnych oczu 
Nautolanina trudno było cokolwiek wyczytać. On i Leebo stali na lądowisku, w 
kompletnej ciszy wysłuchując entuzjastycznych okrzyków Dasha, zachwycającego się
nową pracą.
Kiedy skończył, Eaden milczał przez jakieś dziesięć sekund, po czym spytał 
rzeczowo:
- Ile na tym zarobimy?
Kiedy jego partner wymienił sumę, skinął głową obrócił się na
pięcie i ruszył do statku, żeby się spakować.
Dash odwrócił się do Leeba.
- No, a ty co o tym sądzisz? Skomentujesz to jakoś w ogóle? Opowiesz mi kawał? 
Zastrzelisz mnie?
- Najlepszą obroną jest atak, prawda? - zapytał filozoficznie droid. - 
Potrzebujemy kredytów, a ty zobowiązujesz się nam je zapewnić. W takim układzie 
jestem skłonny udzielić ci kredytu zaufania w zamian za kredyty, ha-ha - 
spuentował swoją wypowiedź niemiłym dla ucha ni to szczęknięciem, ni to 
parsknięciem. Dash przewrócił oczami. To nie pierwszy i z pewnością nie ostatni 
raz Leebo raczył go podobnymi drętwymi żartami. Pogodził się z tym jednak już 
dawno i w gruncie rzeczy nie miał nic przeciwko
Leebo podniósł chwytak przy akompaniamencie cichego rzężenia serwomotorów.

Strona 15

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Czy mogę zadać pytanie?
- Tak.
- Będziemy pracować na pokładzie statku tej kobiety?
- Tak.
- Jak się nazywa?
- Jak? Przecież już ci mówiłem. To Javul Charn, no wiesz, ta Javul Charn, 
hologwiazda.
Leebo znów wydał z siebie dziwny metaliczny dźwięk.
- Nie chodzi o kobietę. Dlaczego miałbym sobie zawracać głowę organiczną samicą?
Mam na procesorach nazwę statku, proteinowy móżdżku. Jak się nazywa ich statek?
Wbrew własnej woli Dash parsknął śmiechem.
- Zapomniałem, że gustujesz w mechanice i że jara cię napęd jonowy - stwierdził 
pobłażliwie. - To „Serce Nowej", jacht SoroSuub PLY-3500.
- Och... - jęknął Leebo. - Chyba się zakochałem! - Odwrócił się i skłonił głowę 
w stronę „Outridera", stojącego obok. - Spokojna głowa, staruszku. Jestem 
pewien, że nie dopuszczą mnie nawet w pobliże maszynowni. - Odwrócił się i 
ruszył w stronę trapu, mamrocząc pod nosem specyfikację PLY-3500: podwójne 
gondole silników jonowych i hipernapędu... programowalne transpondery... 
unikatowe stabilizatory żyroskopowe... spokojnie, moja pompo recyrkulacyjna, 
tylko spokojnie...
Dash westchnął. Zdecydowanie wolałby pilotować „Outridera", niż bawić się w 
płatnego ochroniarza na luksusowym jachcie - i to niezależnie od stawki. W głębi
duszy podejrzewał też, że jako obstawa sławnej i bogatej gwiazdy będą na jej 
statku bardziej pasażerami niż załogą. Najpewniej trzeba będzie łazić za nią 
krok w krok, jadać tam gdzie ona i mieszkać w pobliżu jej kwater. Nie miał co 
prawda żadnego doświadczenia w tej dziedzinie, ale zamierzał dać z siebie 
wszystko - i udowodnić, że jest profesjonalistą. Fucha nie zapowiadała się na 
poważną robotę, jednak mimo to planował zrobić, co w jego mocy, żeby się 
sprawdzić.
Umówił się ze swoją nową szefową (niech to szlag - to słowo z trudem 
przechodziło mu przez gardło) na przelanie zaliczki, którą podzielił się z 
Eadenem; lwią część pozostałej kwoty pochłonął czynsz za wynajęcie doku, a 
reszta powędrowała do kieszeni Kerlewa (w ramach gestu dobrej woli). Kiedy 
wszystkie formalności zostały już załatwione, Dash, Eaden i Leebo zameldowali 
się w kosmoporcie, z którego prom miał ich zabrać na orbitujący nad Tatooine 
jacht ich zleceniodawczyni. Dash miał co prawda mieszane uczucia - a to dlatego,
że „Serce Nowej" nie dokowało na Tatooine - ale po krótkim namyśle uznał, że ma 
to prawdopodobnie coś wspólnego z chęcią zachowania przez Javul Charn 
anonimowości. Pewnie nie chciała zwracać na siebie uwagi albo informować tego 
swojego wydumanego „nadgorliwego fana", gdzie się zatrzymuje, uznał. Cóż, nie 
mógł się nie zgodzić, że to rozsądne posunięcie.
Kto jak kto, ale Dash Rendar doskonale rozumiał potrzebę zachowania 
anonimowości. W ciągu swojej kariery pilota z konieczności sam stał się mistrzem
kamuflażu, podstępu i działania w ukryciu. Dzięki temu miał pewność, że 
połączenie umiejętności Eadena z jego wrodzonym instynktem samozachowawczym 
zapewnią uroczym damom, które ich wynajęły, sto procent bezpieczeństwa, na co 
przecież liczyły.
PLY-3500 był chodzącą reklamą SoroSuub - a nawet czymś więcej. Po wejściu na 
pokład jachtu i powitaniu przez stewarda w postaci androida protokolarnego 
E-3PO, który wskazał im ich kwatery, położone w pobliżu pokładu widokowego, Dash
natychmiast dostrzegł kilka „udoskonaleń", nie wchodzących w standardowe 
wyposażenie statku. Podczas krótkiej wycieczki po jachcie starał się zapamiętać 
plan pokładów i rozmieszczenie wszelkich zakamarków i kryjówek, w których mógł 
się ukryć potencjalny pasażer na gapę. Kiedy zasugerował, że ktoś może się 
niepostrzeżenie dostać na pokład, hologwiazdka stanowczo zaprzeczyła, ale Dash 
był na tyle spostrzegawczy, żeby zauważyć, że jego uwaga wyraźnie zbiła ją z 
tropu i zaniepokoiła. Widział, że jest przerażona, ale już to, że wcześniej nie 
brała pod uwagę możliwości dostania się psychofana na statek, oznaczało, że ma 
się czego bać.
Wraz z Eadenem zostali zakwaterowani w apartamentach na rufie, sąsiadujących z 
wyjściem awaryjnym. Kajuta Kendary Farlion znajdowała się naprzeciwko ich pokoi,
a apartamenty Javul Charn - po przeciwnej stronie, w pobliżu kwater Dasha i 
Eadena.
- Wyższe sfery - stwierdził Eaden filozoficznie, przyglądając się globowi 
Tatooine przez ogromny transpastalowy iluminator, zajmujący całą zewnętrzną 
ścianę ich kwater. Oświetlona łagodnym światłem główna kabina była wyposażona w 
moduł konfiguracji kolorystyki i oświetlenia, a także ozdobiona dziełami sztuki 
wielu znanych artystów; meble - na przykład zachwycające antygrawitacyjne 

Strona 16

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

formofotele, obciągnięte najlepszą koreliańską skórą - były wysmakowane i miały 
eleganckie, opływowe kształty.
- No cóż, to całkiem niezłe warunki jak na zawód elitarnego ochroniarza... A 
przy tym mieszkamy drzwi w drzwi z jedną z największych sław świata rozrywki, a 
na dodatek niezłej laluni.
- Lepiej, żeby nie usłyszała, że ją tak nazywasz - zauważył Eaden.
- Spokojna głowa. Będę grzeczny.
Nautolanin uśmiechnął się szeroko; wyglądało to nieco upiornie.
- Szczerze? Bardzo w to wątpię. Chyba powinieneś zacząć ćwiczyć mówienie „tak 
jest, psze pani".
Od strony drzwi do ich luksusowych kwater dobiegło dziwne, metaliczne 
westchnienie i obaj jak na komendę odwrócili się w tę stronę. W pobliżu wejścia 
stał Leebo; wydawał się dziwnie zrezygnowany, co objawiało się głównie w jego 
postawie, jako że droidy były pozbawione możliwości wyrażania reakcji za pomocą 
mimiki.
- Co jest? - spytał go Dash.
- Jakby to was w ogóle obchodziło - mruknął gorzko Leebo. - Jesteście 
pochłonięci bez reszty swoimi głupimi sprzeczkami, podczas gdy ja stoję tutaj i 
wszystkim się zajmuję. To znaczy, a teraz mówię poważnie... wy dwaj macie 
zajęcie, aleja? Równie dobrze moglibyście mnie wyłączyć i używać jako wieszaka 
na ubrania.
- Niezły pomysł - skwitował Dash. - Co mogę dla ciebie zrobić?
Leebo podniósł głowę ze słabym skrzypieniem.
- Przedstaw mnie inżynierowi statku. Powiedz mu, jaki jestem genialny, 
wytłumacz, że nigdy nie zdołałbyś utrzymać „Outridera" w całości beze mnie i 
że...
- Wybacz, stary - przerwał litanię droida Dash. - Po pierwsze: naprawdę nigdy 
nie zdołałbym utrzymać „Outridera" w całości bez ciebie? Nie chciałbym ci psuć 
tych korozyjnych urojeń, chłopie, ale świetnie sobie radziłem z naprawami 
„Outridera" na długo, zanim się pojawiłeś. Po drugie: czy mam ci przypomnieć, 
gdzie jest w tej chwili nasz statek? A to chyba kiepska reklama tego twojego 
domniemanego geniuszu.
- Ale to - zaoponował Leebo, prostując się z wyczuwalną urazą - nie była moja 
wina.
- A co, może moja?
- To nie ja pilotowałem statek, to nie ja wpakowałem go w zasadzkę i to nie ja 
próbowałem go z niej wyciągnąć, ocierając się o osobliwości.
- Tego już za wiele - zapienił się Dash. - Słuchaj no, ty kupo przerdzewiałych 
sworzni...
- Wiesz o tym, że kłócisz się z maszyną? - wszedł mu w sło wo Eaden.
Jego pytanie, zadane denerwująco spokojnym głosem, wprawiło Rendara w 
konsternację, ale tylko na chwilę.
- Ta-a, masz rację - mruknął. - Powinienem go po prostu wyłączyć.
- Protestuję! - oburzył się Leebo.
- Po co, skoro może nam się przydać? - zauważył Eaden. - W najgorszym wypadku 
mamy dzięki niemu dodatkową parę oczu... że użyję metafory. Poza tym on nie musi
spać.
Twarz Dasha rozjaśnił uśmiech.
- Nocna straż, co? Dobry pomysł. - Odwrócił się do Leeba. Wygląda na to, że tym 
razem ci się upiekło.
- Omdlewam z ulgi i tryskam entuzjazmem.
Od strony drzwi doleciał ich melodyjny kurant i chwilę później do środka weszła 
Kendara Farlion. Teraz, kiedy zdjęła zmieniające barwę soczewki, jej oczy miały 
kolor głębokiego fioletu, podobnie jak lśniące klejnoty przyozdabiające jej łuki
brwiowe.
- Słychać was w całym korytarzu, a ten statek jest naprawdę dobrze wygłuszony. 
Jesteście pewni, że się nawzajem nie pozabijacie jeszcze przed rozpoczęciem 
pracy?
- Wszystko w porządku - zapewnił ją Dash. - Takie tam przyjacielskie pogawędki.
- Miło słyszeć. Gotowi na wycieczkę po statku?
- Bardziej niż gotowi - oznajmił Rendar i wyszedł za nią z kabiny.
ROZDZIAŁ 6
Dash spodziewał się, że „Serce Nowej" go rozczaruje, a przynajmniej potwierdzi 
jego niezbyt dobre mniemanie o tego typu jednostkach. W końcu nie było to 
narzędzie pracy, tylko jacht, co w słowniku Rendara było synonimem zabawki. Nie 
minęło jednak pięć minut, kiedy stwierdził z niechęcią (ale i podziwem), że 
cacko zostało świetnie zaprojektowane, a kolejne pięć minut później był skłonny 
przyznać się przed sobą samym, że to prawdziwe dzieło sztuki - i to pod każdym 

Strona 17

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

względem. Oczywiście zachował te informacje dla siebie.
Każdy kąt był idealny i dokładnie wymierzony, każda obłość cieszyła oko, każde 
spojenie było wręcz perfekcyjne. Wnętrze było wysmakowanym połączeniem 
szczotkowanej durastali i materiałów, które podkreślały satynowy połysk metalu. 
Podczas wizyty na „Ślicznotce" Landa Calrissiana - PLY-3000 - Rendar z 
rozbawieniem stwierdził, że hazardzista pieczołowicie ukrył konstrukcję statku 
pod warstwami bogatych, czasem tandetnych elementów wyposażenia. „Serce Nowej" 
było zupełnym przeciwieństwem „Ślicznotki". Jego klasyczne, wdzięczne wnętrze 
urządzono prosto i ze smakiem. Statek był w każdym calu elegancki -jego pełna 
gracji, prawie kocia, a jednak emanująca siłą sylwetka była ucieleśnieniem 
kobiecości. Na pierwszy rzut oka widać było, że jacht należy do prawdziwej damy.
Dash nie poświęcił kwaterom załogi i przedziałom pasażerskim zbyt wiele uwagi. 
Znacznie bardziej zainteresowały go pokłady serwisowe, techniczne i mostek. 
Przypuszczał, że Eadena tak samo, ale właściwie kto mógł to wiedzieć?
W maszynowni zwolnił tempo ich wycieczki, dokładnie oglądając wszystkie elementy
systemu napędu i układów wspomagania. Kolczasta przewracała co prawda oczami 
średnio co dwadzieścia sekund, ale kapitan, posępny Zabrak o nazwisku Serdor 
Marrak, sprawiał wrażenie... hm, posępnego. Z Eadenem Vrillem u jednego i 
zabrakańskim kapitanem u drugiego boku Dash czuł się, jakby odbierał najczystszy
spokój w stereo. Uczucie było tak osobliwe, że niecierpliwość i rozdrażnienie 
Kolczastej witał niemal z ulgą.
- Widzę, że macie szóstki Chempata - zauważył Dash, węsząc wokół lśniących 
systemów pól ochronnych generatorów. - Ale ta cewka rezonatora nie wygląda mi na
typową. - Wskazał długą na metr zwojnicę, wykonaną ze spłaszczonej transpastali 
wysokiej jakości, o średnicy około pół metra, owiniętą wokół przewodu zasilania 
układu osłon.
- Bo nie jest fabryczna - potwierdził Marrak. - To zmodyfikowany Chem-6. 
Powiedziałbym nawet, że to sześć i pół.
- Czy to nie wszystko jedno? - spytała wyraźnie poirytowana Kolczasta, zerkając 
ostentacyjnie na chronometr. - Maszyna to maszyna.
- Serio? - zainteresował się Dash, nie zwracając na nią uwagi. -Amogę spytać, 
jakie modyfikacje w niej wprowadziłeś?
- Charn zależy, i nie bez powodu, na możliwie cichym i szybkim przemieszczaniu 
się z miejsca na miejsce i... cóż, nie chce, żeby ktoś deptał jej po piętach, że
się tak wyrażę. Zmodyfikowaliśmy generator zgodnie z jej potrzebami.
Dash spojrzał na niego znad cewki rezonatora.
- Moduł maskujący? Przekształciliście generator w urządzenie maskujące?
Kapitan wzruszył ramionami.
- Raczej coś w stylu urządzenia zakłócającego namierzanie. Aktywuje się 
samoczynnie w przestrzeni kosmicznej. Zainstalowaliśmy rozpraszacze o 
maksymalnej mocy, zwiększyliśmy wydajność cewek i wyregulowaliśmy elementy 
nadtonowe tak, żeby zniekształ cały i rozmywały naszą sygnaturę łączności... 
między innymi.
- Jakimi „innymi"? - zaciekawił się Eaden, także zdradzając zainteresowanie 
konstrukcją statku.
- Podciągnęliśmy wydolność ablacyjną pól, skoro już o tym mowa. Są właściwie nie
do przebicia dla sygnałów komunikacyjnych. .. jeśli tego zechcemy. Poza tym 
odbijają nawet całkiem spore szczątki kosmiczne, a gdybyśmy z jakiegoś powodu 
zostali zaatakowani, znakomicie spełnią też funkcję ochrony przed bro nią 
energetyczną
Dash zmarszczył czoło, wyraźnie zbity z tropu.
- Blokują łączność? Po co?
- Żeby uniemożliwić podsłuchiwanie - wyjaśniła usłużnie Kolczasta. - Nie chcemy,
żeby wszyscy znali plany Javul, no nie?
Wierz mi, nie chcesz wiedzieć, jaki to koszmar, kiedy podchodzimy do lądowania i
okazuje się, że na orbicie czeka już na nas horda rozhisteryzowanych fanów. 
Javul nie lubi rozgłosu. Mam nadzieję, że to docenicie.
Dash zerkał właśnie przez długie, wąskie okienko do gondoli lewego silnika.
- Połączony napęd nadświetlny i jonowy, hę?
Kapitan skinął głową, a stojący w pobliżu Leebo wydał pełne zachwytu 
westchnienie. Dash stłumił cisnący mu się na usta uśmiech.
- Też jest zmodyfikowany?
- Odrobinę - przyznał Zabrak. - Oryginalne były przystosowane tylko do 
nadświetlnej, ale wydusiliśmy z nich nieco więcej mocy. Mój mechanik ma żyłkę 
do... no, do innowacji.
Dash pokiwał z uznaniem głową.
- Chciałbym go bliżej poznać.
- Ją.

Strona 18

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Ee... ach, elektronowy móżdżek?
Kapitan zamrugał niepewnie.
- Przepraszam?
Dash zaśmiał się krótko.
- Nie mówię o twojej pani mechanik, chociaż ona pewnie też ma mózg robota. Mój 
na przykład ma. - Wskazał kciukiem przez ramię Leeba, który rozglądał się 
dookoła maślanym wzrokiem Wookiego w rui. - Mówię o statku. Mam... znajomego, 
który zainstalował u siebie w pełni skomputeryzowany system autopilota i układy 
kontrolne.
- Ach, rozumiem. Tak się składa, że moja pani mechanik to Twi'lekanka. Nazywa 
się Arruna Var. Z kolei nasz steward ma rzeczywiście elektronowy móżdżek. Tak 
samo jak pokładowy lekarz.
- Szkoda, że ty nie masz elektronowego mózgu - mruknęła z przekąsem Kolczasta. -
Wtedy załadowalibyśmy ci te wszystkie informacje prosto do kory mózgowej. 
Oszczędziłoby to całkiem sporo czasu. - Zerknęła znów na chronometr.
- Fantastyczny pomysł! - Dash uśmiechnął się do niej szeroko. - Gdyby dało się 
podłączyć Leeba do systemu statku i przesłać mu te wszystkie informacje do jego 
sieci neuralnej, byłoby kosmicznie! Eaden i ja przejrzelibyśmy je później.
Dara przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu.
- Dobrze, ale czy moglibyśmy się pospieszyć z resztą zwiedzania? Musimy się 
upewnić, że jesteśmy bezpieczni przed opuszczeniem przestrzeni Tatooine.
- A jak myślisz, co w tej chwili robię? - odgryzł się Dash. - To „zwiedzanie", 
jak je nazwałaś, to część mojego sposobu na upewnienie się, że jesteśmy 
bezpieczni. Jeśli nie obejrzę pod lupą każdego centymetra tego statku, jak mam 
przewidzieć kłopoty?
Kendara spiorunowała go spojrzeniem fioletowych oczu, a potem gestem kazała 
Leebowi pójść za nią na wyższe pokłady.
- Nerwowa ta mała, co nie? - mruknął pod nosem Rendar.
Jakimś cudem zdołała go usłyszeć. Odwróciła się na pięcie, pomaszerowała do 
niego z powrotem i stanęła tak blisko, że niemal stykali się nosami. Zmrużyła 
oczy i wycedziła:
- Kto jest mały, ty kosmoludzie? Nie jestem mała! Prawie dorównuję ci wzrostem!
Spojrzał w dół.
- Oszukujesz. Stoisz na palcach.
Dara opadła z impetem na pięty, odwróciła się i odmaszerowała z drepczącym za 
nią posłusznie Leebem.
- Te informacje, o których pani wspominała - zagadnął ją po drodze droid - czy 
to może plany holograficzne? Trójwymiarowe?
- Oczywiście - zapewniła go.
Tymczasem Dash, Eaden i kapitan Marrak kontynuowali swoją wędrówkę od mostka do 
rufy, zatrzymując się nawet na chwilę na achterdeku pokładu obserwacyjnego, żeby
spojrzeć z tego punktu na statek. Dash przechylił głowę na bok i obrzucił 
czujnym spojrzeniem dolną część kadłuba.
- Wydaje się... głębszy niż standardowe 3500. Ma obniżoną wrężnicę pod linią 
środkową.
- Też mi się tak wydaje - potwierdził Eaden.
Kapitan przyłączył się do nich i także zerknął na opływową burtę.
- To jeszcze jedna modyfikacja naszej szefowej - wyjaśnił. -; Zwiększona 
ładownia. Na każdy swój występ zabiera mnóstwo sprzętu i sporą załogę. My 
oczywiście jesteśmy tylko częścią jej anturażu.
- To znaczy? 
 - Ostatnio rozdzieliliśmy ładunek między dwa statki: „Serce Nowej" i 
frachtowiec „Głębokie Jądro". Każdy wiezie dość sprzętu żeby nasza gwiazda mogła
dać show z odpowiednim rozmachem.  - na wypadek gdyby coś niespodziewanego 
przydarzyłoby się drugiemu statkowi albo ładunkowi. Javul nienawidzi zawodzić 
swoich fanów.
- A czy kiedykolwiek jej się to zdarzyło? - zdziwił się Dash.
- Nie, ale jakieś sześć miesięcy temu mało brakowało, a doszłoby do katastrofy. 
Okazało się, że jeden z kontenerów jest pusty. Miał zawierać elementy oprawy 
wielkiej panoramicznej konstrukcji, z której korzysta podczas koncertów, ale 
jakimś cudem przeoczono ją przy pakowaniu... lub skradziono.
Dash zastanawiał się, ile kapitan wie na temat ostatnich ustaleń.
- Czy Charn powiedziała wam, co tu robimy?
- Oczywiście. Jesteście konsultantami do spraw bezpieczeństwa.
Dash skinął głową.
- W takim razie na pewno zrozumiesz, jeśli zapytam, czy ostatnio... nie 
wydarzyło się coś innego: podejrzanego, dziwnego albo nawet... groźnego?
Marrak spojrzał na niego i pokiwał głową.

Strona 19

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Masz na myśli coś, co mogłoby ją skłonić do zatrudnienia... konsultanta do 
spraw bezpieczeństwa?
- Tak, coś w tym stylu.
Pierwszy raz, odkąd się spotkali, zabrakański kapitan okazał ślad emocji - widać
było po nim niepokój.
- Cóż, na pewno opowie ci o czarnych liliach... hm, przynajmniej tak sądzę. Wiem
aż za dobrze, że jeśli osoba, która to zorganizowała, orientuje się w 
symbolice... wtedy powiedzmy, że można to uznać za groźbę. A jeszcze 
wcześniej... jakieś trzy tygodnie przedtem... mieliśmy pasażera na gapę. Jeden z
jej fanów ukrył się w którymś z pudeł i znaleźliśmy go dopiero po wylądowaniu w 
następnym porcie docelowym. Domyślam się, że kiedy go znaleźli, musiał być w 
bardzo kiepskim stanie. Tyle czasu bez jedzenia, wody i z ograniczoną ilością 
tlenu... - Zabrak wzruszył ramionami; jego rytualne tatuaże poruszyły się, 
całkiem jakby na chwilę ożyły.
- Naprawdę? - Dash zmarszczył czoło. - Czy ktoś jeszcze na pokładzie wie o tym 
wypadku?
Marrak znów wzruszył ramionami.
- Dara. I oczywiście frachtmistrz, Yanus Melikan. Od tamtej pory sprawdza 
wszystkie pakunki po dwa razy.
- Moim zdaniem powinien sprawdzać je nawet po trzykroć - stwierdził Dash, Eaden 
posłał mu rozbawione spojrzenie i spytał:
- Czy poinformowaliście o tym Javul Charn?
Marrak cmoknął niepewnie.
- Nie mam pojęcia. Farlion robi wszystko, żeby nie martwić naszej hologwiazdki 
podobnymi incydentami. Bywa... nadopiekuńcza.
- Serio? Nie zauważyłem - parsknął Dash. Cóż, pewnie wkrótce sam przekona się na
własne oczy, jak Kolczasta się stara chronić ich wspólną pracodawczynię.
Z pokładu obserwacyjnego przeszli na pokład szalupowy, gdzie podczas inspekcji 
kapsuł ratunkowych Dash odkrył, że „Serce Nowej" jest wyposażone w dodatkowy 
prom - ładniejszego, bardziej lśniącego brata niewielkiego skoczka, w którym 
przybyli na pokład. Wahadłowiec mógł pomieścić sześć osób i droida 
nawigacyjnego, miał około ośmiu metrów długości i kształt zbliżony do klina. 
Jego długi, smukły kadłub był zakończony groźnie wyglądającym szpicem, który 
lekko nachylony względem skierowanych do tyłu płatów stabilizatorów i z przednim
iluminatorem w kształcie litery V, nadawał statkowi wygląd przyczajonego do 
skoku drapieżnika. Dash nie miał wątpliwości, że patrzy na myśliwiec, nie zaś na
pojazd do beztroskich przejażdżek.
- A niech mnie. Niezłe cacko. To także jedna z modyfikacji Charn?
Marrak pokręcił głową.
- To akurat oryginalne wyposażenie. Falleeński projekt, o ile się nie mylę.
Na wzmiankę o Falleenach Dash skrzywił się w duchu. Cóż, to by wyjaśniało grozę,
którą emanowała ta maszynka. Rendar nie darzył tej rasy szczególną sympatią - a 
zwłaszcza pewnego konkretnego jej przedstawiciela, księcia Xizora. Chociaż 
rzadkie, wszystkie jego dotychczasowe kontakty z tym Falleenem były 
niebezpieczne i tragiczne w skutkach. Zdaniem Rendara wszyscy Falleenowie są 
obłudni i podstępni.
poczuł się, jakby wzdłuż kręgosłupa przemaszerowało mu stado dantariańskich 
ogniomrówek. Otrząsnął się i przyjrzał jeszcze raZ uważnie falleeńskiemu 
promowi.
- Oryginalne wyposażenie, tak? - mruknął. - Jeśli mam być szczery, nie wygląda 
mi to na standard...
- Bo nim nie jest - przyznał kapitan. - O ile mi wiadomo, tę modyfikację 
wprowadził poprzedni właściciel statku. Może lubił szybkie wycieczki?
Ta-a, pewnie szybkie i groźne wycieczki. Dash z trudem odsunął od siebie 
nieprzyjemne uczucie podejrzliwości. Człowieku, uspokój się! - powtórzył sobie w
duchu. To tylko cholerny prom!
- Chciałbym zobaczyć mostek.
- Ja także - zawtórował mu Eaden.
Mostek - cóż, robił wrażenie. Przestronne pomieszczenie o kształcie otwartej 
kropli było wyposażone w formofotele dla kapitana i pierwszego oficera, i tylko 
odrobinę mniej imponujące stanowiska przy trzech innych konsolach, 
rozmieszczonych wzdłuż pochyłych grodzi. Między konsolą kapitana a iluminatorem 
znajdował się holograficzny wyświetlacz taktyczny, na widok którego Dash o mało 
się nie zapluł z zachwytu. Nawet Lando nie miał czegoś podobnego na pokładzie 
„Ślicznotki". No tak, racja, przypomniał sobie smętnie. Javul zarabiała w ciągu 
dnia pewnie tyle samo, ile Lando - albo on sam - w ciągu roku. I to dobrego 
roku.
- To także nie jest standardowe wyposażenie - zauważył.

Strona 20

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Kapitan uśmiechnął się pod nosem.
- Nie, nie jest. Z tego co wiem, kosztowało mniej więcej tyle, co pole 
asteroid... albo coś koło tego.
- Pewnie tak - wymamrotał Eaden, podchodząc do konsoli lotów jak przyciągany 
niewidzialnym magnesem.
- Domyślam się, że to konsola komunikacji, a to bezpieczeństwa? - Dash wskazał 
stanowiska po lewej stronie mostka. - Ale co jest tam? - Kiwnął głową w stronę 
pulpitu na prawo od fotela drugiego pilota.
- Posterunek kontroli uzbrojenia - wyjaśnił Marrak. - Jeszcze jedna pamiątka po 
poprzednim właścicielu. Zamontował na kadłubie gniazda działek. - Wskazał na 
górę, a potem w dół. - Wciąż
tam są, ale nie mieliśmy nigdy okazji ich używać. Niegrzecznie byłoby strzelać 
do własnych fanów, nawet jeśli są naprawdę denerwujący.
- Ta-a. - Dash przyglądał się właśnie z zaciekawieniem fotelowi kapitana. - Hm, 
mogę? - Skinął głową w stronę konsoli lotów.
Marrak uśmiechnął się do niego.
- Ależ proszę uprzejmie.
Kiedy wreszcie ich wycieczka dobiegła końca, Dash padał] z nóg, a głowa pękała 
mu od natłoku informacji. Wiedział z doświadczenia, że wszystkie one powinny się
poukładać w ciągu kilku godzin porządnego snu. Kiedy obudzi się jutro, żeby 
rozpocząć pełnienie obowiązków jako konsultant do spraw bezpieczeń* stwa Javul 
Charn, wszystkie pokłady, pomieszczenia i korytarz „Serca Nowej" utworzą w jego 
głowie schludny, uporządkowany plan. Dash zwykł mawiać, że jego umysł pracuje 
najlepiej wtedyj kiedy go nie używa.
Został jednak zmuszony do korzystania z niego podczas obiadu, kiedy wraz z 
Eadenem przedstawiono ich załodze statku jako nowych oficerów bezpieczeństwa. 
Ekipa powitała ich obecność z zainteresowaniem, wymieniając między sobą 
porozumiewawcze spojrzenia. Wśród obecnych w mesie oficerów byli: twi'lekańska 
pani mechanik Arruna Var, pierwszy oficer Marraka, Bran Finnick, i frachtmistrz 
Yanus Melikan (ten ostatni, podobnie jak Dash, pochodził z Korelii).
Największe zainteresowanie Dasha wzbudził chyba Melikan, człowiek mający ogromną
wiedzę na temat dolnych pokładów! statku - najdogodniejszego punktu 
przeniknięcia na pokład dla kogoś, kto zechciałby znaleźć się trochę bliżej 
wspaniałej Javul Charn. Rendar dał mu do zrozumienia, że chce z nim porozmawiać,
jednak nie nastąpiło to szybko. Po posiłku oficerowie wrócili na swoje 
stanowiska, żeby przygotować statek do startu i chociaż Dash zamierzał dotrzymać
frachmistrzowi towarzystwa, jego próbę pociągnięcia Melikana za język zniweczyła
Javul Charn, która domagała się niezwłocznie zdania relacji z pobieżnej kontroli
stanu bezpieczeństwa „Serca".
- I jak? Co o tym sądzisz? - spytała, kiedy wraz z Eadenem i Darą stawili się w 
jej apartamencie.
- Sądzę - zaczął - że dobrze byłoby, gdybym podczas przygotowań do lotu 
dotrzymał towarzystwa twojemu frachtmistrzowi. Z tego, co napomknął kapitan 
Marrak, wnioskuję, że ładownia może być słabym punktem w systemie bezpieczeństwa
twojego
statku.
javul zmarszczyła nos.
- A co dokładnie ci powiedział?
Zanim Dash odpowiedział, zerknął na Kolczastą.
- Cóż, może wspominając o tym, wyrwę się przed szereg, ale przebąkiwał coś o 
incydencie z fanem, który załapał się na przejażdżkę w jednej ze skrzyń. - 
Spodziewał się, że Charn będzie wzburzona albo przerażona, a może nawet mu nie 
uwierzy, ale jedyną jej reakcją był nagły rumieniec, który wystąpił na jej bladą
skórę. Efekt był dziwnie urzekający; wyglądała niemal jak Zeltronka.
- Tt... tak - wymamrotała. - To było... straszne.
- To wskazuje jeden z punktów dostępu do twojego statku, którym należy się 
lepiej przyjrzeć i ewentualnie je zabezpieczyć - dodał Dash, zanim jednak Javul 
zdołała skomentować, odezwała się Kolczasta:
- Jestem pewna, że podjęto już odpowiednie kroki.
- Czy mogę wiedzieć, co stało się z tym fanem? - spytał Rendar.
- Trudno to... - zaczęła menedżerka.
- Zmarł w szpitalu na Coruscant - weszła jej w słowo Javul. Wyglądała na 
naprawdę przygnębioną. - Mel był załamany. Wziął całą winę na siebie, chciał 
nawet odejść. Twierdził, że zasnął na swoim stanowisku. - Pokręciła smutno 
głową. - Nie mogłam mu na to pozwolić. To dobry człowiek i świetny fachowiec. 
Jest najlepszy.
- Zakładam, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zadam mu kilka pytań na 
temat protokołów i stosowanych przez niego procedur? - Dash bardziej poczuł, niż

Strona 21

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

zobaczył, jak Eaden przygląda mu się kątem oka.
Javul znów pokręciła głową; wydawała się tak przybita, że Dash poczuł nagle 
nieodpartą potrzebę otoczenia jej ramieniem i pocieszenia, ale jedno spojrzenie 
na Kolczastą wystarczyło, żeby mu przeszło. Gdyby tylko pozwoliłoby się to 
pozbyć psychofana... 
- Protokoły i procedury? - spytał Eaden, kiedy wrócili do swoich kwater. - Od 
kiedy masz jakieś pojęcie o protokołach i procedurach?
Było dość późno, jeśli wierzyć chronometrowi na statku, i Dash był trochę zły, 
że musi odłożyć swoje śledztwo do następnego dnia. Wzruszył ramionami i 
rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Leeba, ale droida nie było nigdzie w 
pobliżu. Pewnie sterczał koło gondoli silników jonowych, szepcząc im czułe 
słówka.
- Chciałem po prostu brzmieć jak... oficer bezpieczeństwa - burknął.
- Chciałeś zrobić wrażenie na lasce - poprawił go Eaden.
- Nie słyszałeś, co powiedziałem?
- No to jakie będą nasze protokoły i procedury, oficerze Rendar?
- Zamierzam wykonać tę pracę porządnie. Możemy sobie być po prostu drogimi 
niańkami pięknej diwy, ale zamierzam jej zapewnić najlepszą ochronę, jaką 
zdołam.
- I czego oczekujesz w związku z tym ode mnie i od mojego wielce utalentowanego 
mózgu?
Dash pochylił się w swoim formofotelu, ignorując gwiezdną panoramę za 
iluminatorem.
- Chciałbym, żebyś zakręcił się koło tej mechanik, Arauny..' możesz jej przy 
okazji napomknąć, że to śliczne imię... i dowiedzieć się możliwie jak najwięcej 
o systemach statku. Najwięcej uwagi poświęć tym, które można łatwo sabotować. 
Jeśli ktoś naprawdę zagraża naszej nowej szefowej, kluczowym punktem planu musi 
być jej uspokojenie.
- Sądzisz, że ta groźba jest jakoś związana z czarnymi liliami?
- Chyba głupio byłoby zakładać, że nie.
Eaden wstał i ruszył w stronę swojej kajuty, ale w drzwiach zatrzymał się i 
obejrzał na Dasha.
- Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale wyczułem, że między KendarąFarlion a
kapitanem zachodzi... wymiana energii.
- Wymiana energii? - Rendar spojrzał na przyjaciela podejrzliwie. - Czy mógłbyś 
się wyrażać nieco jaśniej?
Kilka macek Eadena zadrgało lekko.
- No cóż, powiedzmy, że są siebie nawzajem bardzo... świadomi.
- Rzeczywiście, to wiele wyjaśnia - parsknął z przekąsem Rendar. - Ja też jestem
bardzo świadomy obecności Kolczastej.
- Wątpię, czy w ten sam sposób, co kapitan - skwitował Eaden i zniknął w swojej 
sypialni.
ROZDZIAŁ 7
Leebo wrócił dopiero nad ranem. Dasha i Eadena obudziło jego fałszywe 
pogwizdywanie.
- Jesteś droidem - jęknął Rednar, rzucając się na jeden z formofoteli w salonie.
- Jakim cudem możesz w ogóle fałszować?
- To hołd wobec istoty, która mnie zaprogramowała. Nie potrafił wydać z siebie 
ani jednego czystego dźwięku.
- Miał wrodzony brak wrażliwości na dźwięki - poprawił go Dash. - A ty nie masz 
cech wrodzonych. Potrafisz idealnie odtworzyć każdy dźwięk.
Przy akompaniamencie wizgu serwomotorów Leebo zamarkował coś na kształt 
wzruszenia ramionami.
- Traktuję to jako środek wyrazu artystycznego.
Dash otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ubiegł go Eaden, który 
bezszelestnie pojawił się w drzwiach swojej sypialni.
- Dash, przypominam ci po raz kolejny, że sprzeczasz się z droidem. Leebo, gdzie
byłeś całą noc?
Rendar zamknął z kłapnięciem usta. Jeśli nawet Eaden zauważył jego poirytowanie,
nie dał niczego po sobie poznać; czekał na odpowiedź robota.
- W przedziale medycznym - usłyszał wreszcie.
Dash i Eaden wymienili spojrzenia.
- Aż się boję pytać - mruknął Rendar - po co?
- Okazało się, że świetnie się dogaduję z tutejszą medyczką. Jest fascynująca. 
Wie więcej na temat oficerów i załogi tego statku niż ktokolwiek z krwi i kości.
- Ona? - Dash łypnął podejrzliwie na droida. - Czy to... istota żywa? Hm, 
dziwne, nie sądzisz? Na pokładach większości statków tej wielkości funkcję 
medyków pełnią roboty. 

Strona 22

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Tu także - potwierdził Leebo. - Jest droidem medycznym typu GA-7 i tak się 
składa, że ma oprogramowanie żeńskie. Powiedziałem przecież, że wie o załodze 
tego statku więcej niż ktokolwiek z krwi i kości.
- No dobra już, dobra, czyli to...
- Ona.

 Dash przewrócił oczami.

- A więc jest źródłem informacji. Dobrze wiedzieć. Przejdźmy do pytania za sto 
kredytów: zdobyłeś schematy?
- Schematy jej budowy? Niestety nie, przecież dopiero co się poznaliśmy - 
stwierdził z pewną urazą w głosie Leebo.
Dash znów przewrócił oczami.
- Mam na myśli plany statku, ty spięty na krótko pasożycie! Wiesz, po co cię 
wysłaliśmy?
- A, o to chodzi. - Leebo machnął lekceważąco ręką. - Oczy® wiście, że mam. 
Domyślam się, że chciałbyś je teraz przejrzeć?
- To idealny moment. Lepszego nie będzie.
- Racja. Chyba że już był.
Plany nie były tak imponujące jak sam statek. Bazowały na oryginalnym projekcie 
zakładów SoroSuub i nie uwzględniały żadnych późniejszych modyfikacji ani nie 
wspominały, kiedy ich dokonano.
Dash i Eaden skonsultowali się z panią mechanik w mesie oficerskiej przy kubku 
gorącego napoju. Podczas gdy Leebo wyświetlał nad stolikiem holoschematy, Arruna
wskazywała punkty, w których plan nie pokrywał się z jej informacjami, pomagając
wprowadzić do rejestru poprawki.
- Czy to nie dziwne, że nikt nie zajął się tym wcześniej? - zdziwił się Dash.
Niebieskoskóra Twi'lekanka odsłoniła w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.
- Nie, jeśli ten obowiązek spoczywa na kimś, kogo boli głowa na samą myśl, że ma
do odwalenia durną robotę.
- Durną robotę? - powtórzył Eaden, wprowadzając do schematu zaktualizowane dane 
na temat ablacyjnej osłony cieplnej. Plany wiszące w powietrzu przed 
Nautolaninem zmieniły się zgodnie z naniesionymi informacjami.
- Uwielbiam swoją pracę, ale nienawidzę papierkowej roboty. Może inaczej: 
chętnie poświęcam się lekturze ciekawych specyfikacji i wtedy jestem stracona 
dla świata, ale nienawidzę spisywać zmian i nanosić żmudnych poprawek. Takie 
rzeczy wbija się do głowy, a za chwilę z niej wylatują. Mimo to uwielbiam 
patrzeć, jak ktoś zmienia je dla mnie. - Obdarzyła Eadena promiennym uśmiechem, 
którego Nautolanin zdawał się nie zauważać (chociaż co najmniej trzy z jego 
macek zauważalnie drgnęły).
- Mówiłaś, że kadłub jest wzmocniony warstwą bandorium - mruknął pod nosem. - To
całkiem niezłe rozwiązanie.
- Zwykłe tarcze ablacyjne i urządzenia zakłócające są dobre dla przeciętnych, 
mało wymagających właścicieli jachtów - wyjaśniła Arruna, przyglądając się, jak 
Eaden zapisuje nowe pliki w pamięci Leeba. - A Javul do nich nie należy. - 
Wzruszyła lekceważąco swoimi lekku. - Poza tym idę o zakład, że każdy, kto 
kupuje któreś z tych cacek, jakoś je modyfikuje. Słyszałam, że cieszą się sporą 
popularnością wśród przemytników. - Posłała Dashowi nieprzeniknione spojrzenie 
uderzająco niebieskich oczu.
- Nie wiedziałem - stwierdził lekko Rendar. - Do kogo należało „Serce Nowej", 
zanim kupiła je Javul Charn?
Arruna znów wzruszyła lekku i Dash miał nieodparte wrażenie, że kątem oka 
zauważył, jak kilka z czternastu macek Eadena drgnęło w odpowiedzi.
- Nie wiem. Słyszałam co prawda plotki...
- Jakie?
- Naprawdę nie lubię rozgłaszać plotek. - Twi'lekanka wbiła wzrok w stół. - 
Spytajcie Darę albo Javul.
Dash skinął głową. Nie zamierzał jej ciągnąć za język, zresztą rozmowa z uroczą 
hologwiazdką wydawała się miłą perspektywą. Przez chwilę przyglądał się w 
milczeniu zmianom, które Arruna poleciła nanieść na schemat, a potem zostawił 
Arrunę i Eadena samych i skierował kroki do ładowni.
Znalazł Yanusa Melikana w jego biurze na głównym pokładzie ładunkowym, 
ślęczącego nad wykazem towaru. Najwyraźniej rzeczywiście sprawdzał wszystko 
dwukrotnie. Frachtmistrz przywitał go uśmiechem, kazał mu zwracać się do siebie 
per Mel i zabrał na wycieczkę po ładowni. 
Było tu czysto, wręcz sterylnie, i panował wyjątkowy porządek. Każdy ładunek 
ustawiono zgodnie z wielkością i kształtem, każda przejście między stertami 
skrzyń było równiutkie jak od linijki; nigdzie nie było śladu wystających czy 
porzuconych palet ani paczek. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Dziwne, uznał Dash.
- Jakim cudem ktoś zdołał się tu ukryć? - spytał, kiedy wędrowali skrzętnie 

Strona 23

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

wytyczonymi przez Mela alejkami. - Według mnie stwierdzenie, że utrzymujesz na 
statku porządek, to... duże niedopowiedzenie.
Frachtmistrz pokręcił głową.
- Jeśli dobrze się orientuję, nasz pasażer na gapę musiał się dostać do 
kontenera, kiedy byłem na służbie. Może wykorzystał przerwę w załadunku albo 
fakt, że kogoś odwołano do innego zadania? Wystarczyłoby, żeby ktoś odwrócił 
wzrok, a gość mógł się wtedy wśliznąć i gdzieś zaszyć. Wtedy skrzynie są 
pieczętowane, no i koniec. Wtedy już nie ma ratunku. - Na kanciastej, wydłużonej
twarzy Mela malowała się powaga. - Zagłodzenie na śmierć. uduszenie... Przykre 
sposoby na opuszczenie tego wszechświata.
- A są w ogóle jakieś miłe?
Mel zaśmiał się smutno i pokręcił głową.
- Może tak, a może nie... Ale ty chyba powinieneś wiedzieć coś na ten temat, mam
rację?
Dash zatrzymał się i obejrzał na frachtmistrza, dziwnie pewien, że nie spodoba 
mu się kierunek, jaki obierze ta rozmowa.
- Co masz na myśli?
- Czytałem w holowiadomościach o tym, co przydarzyło się twojemu bratu. To 
straszne, co Palpatine zrobił tobie i twojej rodzinie. Wtedy... niektórzy mówili
nawet, że Stantonowi się upiekło dzięki śmierci w katastrofie. Nie wyobrażam 
sobie, jakie to musiało być dla ciebie straszne.
Dash przyjrzał się uważnie jego twarzy w poszukiwaniu drwiny, ale nie znalazł 
nic takiego.
- Było - potwierdził po chwili milczenia. - Ale cieszę się, że Stan uniknął kary
z ręki Imperium i że nie musiał patrzeć na to, co stało się z naszą rodziną i z 
rodzinnym interesem.
- Byłeś w tym czasie w Akademii Imperialnej na Caridzie zgadza się?
_- Ta-a. To było wieki temu. Skąd o tym wiesz?
- Żartujesz sobie ze mnie? Twoja rodzina... hm, cóż, daleko jej było do 
anonimowości, Dash. We wszystkich mediach aż o tym huczało: syn miejscowych 
przyjęty do Akademii! Nie tak łatwo dostać się do Caridy... Domyślam się, że 
jesteś świetnym pilotem.
Dash wyprostował się i podniósł podbródek.
- Hm, tak się składa, że najlepszym.
Mel skrzywił się lekko.
- Ze statkiem w naprawie, tak się składa? Cóż, jak pech, to
pech.
Dash skinął głową zadowolony ze zmiany tematu.
- Dlatego wziąłem tę fuchę. Charn trafiła akurat na dobry moment.
Mel skinął głową i podjął marsz przejściem między spiętrzonymi ładunkami, a Dash
ruszył za nim.
- A więc... jeśli chodzi o twój system pracy, to kto załadowuje sprzęt? Istoty 
żywe czy roboty?
- Różnie. Po wypadku z pasażerem na gapę zadbałem, żeby na każdą osobę w załodze
frachtowej przypadał jeden droid. Wprowadziłem też nową zasadę: nigdy nie 
zostawiaj skrzyni otwartej, jeśli musisz akurat zrobić coś innego. Załoga ma 
także nakazane, żeby nigdy nie otwierać kontenera, który nie ma zostać 
natychmiast załadowany albo rozładowany.
Dash zatrzymał się i położył dłoń na sporym, węgloplastowym pojemniku wielkości 
kapsuły ratunkowej. Wiedział, że zmieściłoby się w nim nawet dwanaście osób, 
gdyby były wystarczająco zdesperowane.
- Sądzisz, że to może się powtórzyć? To znaczy, czy fan, któremu naprawdę zależy
na dostaniu się bliżej Charn, mógłby odwrócić czyjąś uwagę i wśliznąć się na 
pokład albo... zostawić jej mały, zabójczy podarunek?
Melikan rzucił Dashowi mrożące krew w żyłach spojrzenie; jego oczy były tak 
blade, że niemal nie dało się określić ich koloru.
- To nie jest zwykła obsesja czy uwielbienie - stwierdził równie zimnym głosem. 
- To sabotaż.
- A czy jedno nie idzie w parze z drugim?
Frachtmistrz podniósł bladorude brwi, ale zanim zdążył odpowiedzieć, panującą w 
ładowni ciszę przeszył przenikliwy dźwięk 
alarmu; Dash prawie wyskoczył z butów. Chwilę później rozległ się spokojny 
damski głos, melodyjnie obwieszczając wiadomość będącą jednym z najgorszych 
koszmarów każdego pilota:
- Uszkodzenie kadłuba w okolicach rufowej nadbudówki. Wyciek atmosfery. 
Uszkodzenie kadłuba w okolicach rufowej nadbudówki. Wyciek atmosfery. - Kiedy 
„Serce Nowej" wyskoczyło z nadprzestrzeni, alarmy znów się rozwyły.
- Wyłączcie to cholerstwo! - zagrzmiał Mel, biegnąc do turbowindy razem z 

Strona 24

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dashem, depczącym mu po piętach.
- Sir? - Tuż za drzwiami biura natknęli się na młodego Sullustanina o wielkich, 
okrągłych oczach i na droida naprawczego typu Otoga-222. - Czy ma pan na...
- Tak, do jasnej cholery! Wyłączcie te alarmy i zostańcie tu!
- Ale jeśli kadłub został naru...
- Miej pod ręką komunikator, Nik - poradził mu Mel. - Jeśli będzie kiepsko, 
zostaniesz poinformowany o konieczności opuszczenia statku. Jeśli nie, sygnał 
oznajmi, że wszystko w porządku. Tak czy inaczej, nie ruszaj się stąd ani na 
krok, dopóki nie dostaniesz rozkazów. Zrozumiano?
- Ta-jest!
- Czyja także mam zostać tutaj, panie frachtmistrzu? - spytał grzecznie droid, 
kiedy Mel i Dash wsiadali do turbowindy.
- Tak! - warknął Melikan i drzwi zamknęły się za nimi. - Ech, roboty - wypluł z 
pogardą. - Wszystko trzeba im dwa razy powtarzać.
Chociaż Nik wyłączył alarm w ładowni, na wyższych pokła dach syreny wciąż 
zawodziły w najlepsze, prawie ogłuszając Korelian, kiedy wyszli z windy do 
przedniej części nadbudówki. Nie oni pierwsi zareagowali na sygnał alarmu. Kilka
metrów przed nimi korytarzem pędzili Arruna Var i jej nowy nautolański asystent,
a także Leebo i droid medyczny Gea.
Twarz Arruny zakrywała maska oddechowa; Twi'lekanka właśnie starała się uzyskać 
odczyty dotyczące stanu atmosfery w rufowej części pokładu, która została 
automatycznie zapieczętowana, kiedy rozległy się alarmy. Mimo iż Dash był 
stosunkowo nowym członkiem załogi, szybko zorientował się w otoczeniu. Jego 
kwatery znajdowały się po przeciwnej stronie drzwi awa ryjnych... tak samo jak 
Javul Charn. 
puścił się pędem przed siebie.
Wkrótce wraz z Yanusem Melikanem dotarł do grupki stłoczonej przy śluzie 
bezpieczeństwa. Arruna Var właśnie zdejmowała maskę oddechową i wyciągała rękę 
do panelu kontrolnego drzwi, umieszczonego na grodzi po lewej stronie. 
Najwyraźniej zamierzała przestawić kontrolki na awaryjne sterowanie ręczne.
Dash chwycił ją za ramię.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął, żeby usłyszała go przez wycie alarmu. - Chcesz 
wyssać całą tę sekcję w próżnię?!
Twi'lekanka pokręciła głową aż jej lekku zakołysały się gwałtownie.
- Nie ma przecieku. Spytaj swojego droida. - Strząsnęła jego rękę z ramienia i 
wcisnęła kontrolkę. Nic się nie wydarzyło.
- Jasny szlag! - wybuchnęła; w tej samej chwili wycie alarmu umilkło. W 
korytarzu słychać było tylko echo jej odbijanego od ścian przekleństwa. Mel 
utorował sobie drogę do panelu i zaczął wpisywać komendy.
- Co to znaczy, że nie ma przecieku? - spytał Leeba Dash. - Wszystko wskazuje na
to, że...
- Z całym należnym szacunkiem, proszę pana, ale systemy statku są w błędzie - 
wszedł mu w słowo robot. - Nie ma żadnej różnicy w poziomach ciśnienia po obu 
stronach tej grodzi ani też śladu, że powietrze wydostaje się tędy, którędy nie 
powinno.
Dash wskazał na drzwi bezpieczeństwa.
- Czy Javul Charn jest tam?
- Nie wiemy.
- Nie próbowaliście się z nią skontaktować?
- Wszystko wskazuje na to, że łączność została naruszona w związku z tym 
incydentem - wyjaśnił Eaden. - Cokolwiek to
było...
Dash odwrócił się do Mela i Arruny, którzy wciąż dłubali przy panelu kontrolnym.
- Jakieś postępy? - spytał.
Twi'lekanka obejrzała się na niego przez ramię.
- Wszystko padło.
Dash skinął głową.
- Leebo, otwórz je.
Droid skupił na nim fotoreceptory.
- Słucham? Masz na myśli, na siłę? Jakby to coś dało... Jak myślisz, wyglądam na
droida roboczego 11-88?
- Odsuńcie się - warknął Dash, gestem nakazując Melowi i Arrunie odejść od 
drzwi.
Kiedy posłuchali, wyciągnął swój pistolet blasterowy, wycelował i wypalił dziurę
w panelu kontrolnym, tuż nad jego przejrzystą osłoną. Skrzynka otworzyła się 
wśród krótkiej eksplozji iskier, którym towarzyszył przenikliwy syk. Dash 
schował broń.
- A teraz - zwrócił się do Leeba - otwieraj.

Strona 25

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Nie powiedziałeś magicznego sło...
W mgnieniu oka blaster Rendara znalazł się znów w jego dłoni; na jego widok 
droid dokończył bez zająknienia:
- .. .domyślam się jednak, że jesteś bardzo zestresowany. Rozumiem cię. - 
Pospiesznie podszedł do panelu i wsunął do serwomechanizmu palec wskazujący. Nie
zadziałało.
- Hm - stwierdził. - To dziwne. Wygląda na to, że w panelu w ogóle nie ma 
zasilania... - Przyłożył do płyty drugą rękę, zamykając obwód, i posłał do 
środka ładunek energii. Serwomotor obudził się z wizgiem do życia i po chwili 
drzwi zaczęły się rozsuwać. Kiedy szpara między nimi miała jakieś pół metra 
szerokości, zatrzymały się.
- Więcej nie dam rady, szefie - zameldował Leebo.
- Wystarczy - zapewnił go Dash i wśliznął się przez szczelinę do korytarza. Było
tu ciemno, najwyraźniej światła awaryjne także zostały wyłączone, i dziwnie 
cicho. Nie było słychać najmniejszego szmeru, nic ze zwykłych, nieodłącznie 
towarzyszących aktywności na statku przytłumionych dźwięków: kliknięć 
przekaźników, łagodnego szumu przetwarzanego powietrza, bardziej wyczuwalnych 
niż słyszalnych wibracji generatorów. Najwyraźniej w tej sekcji odcięto nie 
tylko światło. Obok Dasha pojawił się Eaden; wyprężone macki na jego głowie 
sugerowały najwyższą czujność.
Wszystkie drzwi w korytarzu były zamknięte na głucho. Daleko na jego końcu 
Rendar widział pulsujący splot światła i ciemności, towarzyszący podróży przez 
nadprzestrzeń. Przeciek czy nie przeciek, odczuwał nieprzyjemne mrowienie w 
całym ciele, a szczęka bolała go od zaciskania zębów. Spróbował rozluźnić 
mięśnie twarzy, ale nie na wiele się to zdało.
Gestem nakazał Eadenowi, żeby trzymał się prawej strony korytarza, a sam 
podkradł się do lewej ściany. Nawet nie oglądając się za siebie czuł, że Mel i 
Arruna są za nimi.
- Arruno? - zawołał szeptem. - Przejdź do stacji technicznej i spróbuj 
zdiagnozować, co się stało z zasilaniem w tej sekcji.
- Się robi - rzuciła Twi'lekanka i posłusznie zawróciła. W jej głosie brzmiała 
ulga i Dash wcale się jej nie dziwił.
- Mel? Jak dobrze radzisz sobie z blasterem? - spytał frachtmistrza.
- W skali od jednego do dziesięciu? Dwanaście - nadeszła
odpowiedź.
- Świetnie. - Dash wyciągnął z ukrytej kabury drugi blaster i podał go 
Melikanowi. - Na wszelki wypadek.
Mel przyjrzał się podejrzliwie broni.
- To znaczy, mówiłem o skali, w której jeden oznacza mistrzostwo...
Dash zatrzymał się w pół kroku i obejrzał na niego. Melikan wzruszył niepewnie 
ramionami.
- Wybacz - bąknął. - Nie trafię w ścianę ładowni, nawet od wewnątrz.
Dash westchnął głęboko i zauważył, że jego oddech paruje w powietrzu. Jacht, 
chociaż był świetnie zaizolowany, szybko się wychładzał. Rendar szybko pokazał 
Melowi, jak trzymać broń, i upewnił się, że palec mężczyzny spoczywa pod osłoną
spustu.
- Kiedy tu naciskasz, siejesz śmierć i spustoszenie. Zrozumiano? Fajnie. Leebo, 
bądź czujny.
- Spokojna głowa, szefie. Właśnie zamierzałem.
Dash minął drzwi własnej kwatery i skierował się w stronę pokoi Dary Farlion. 
Eaden wyprzedzał go o pół kroku i dotarł do wejścia do jej apartamentów 
pierwszy. Podniósł kilka macek i zastukał delikatnie ich końcówkami w gładką 
powierzchnię drzwi, nasłuchując bacznie.
Chwilę później opuścił je i pokręcił głową.
- Pusto. A przynajmniej nie ma tam nikogo, kto chciałby wyjść.
- Gdyby Kolczasta była w swojej kajucie, słyszelibyśmy jąjuż w ładowni - mruknął
Dash.
- Kolczasta? - zdziwił się Mel. 
- Taki tam przydomek. - Dash zbliżył się do drzwi Javul. Nie potrzebował 
głowomacek, żeby stwierdzić za pomocą samych uszu i palców, że za nimi był ktoś,
kto w bardzo hałaśliwy i gwałtowny sposób starał się, żeby za nimi nie być.
Dał znak Eadenowi, który szybko do niego dołączył.
- Słyszę dwa głosy - powiedział.
Eaden skinął głową.
- Fakt. Wygląda na to, że są tam obydwie. I o ile jestem w stanie stwierdzić, 
jak najbardziej żywe... A przynajmniej dopóki działa system podtrzymywania 
życia.
Dash podszedł do zewnętrznego panelu kontrolnego. Nie działał.

Strona 26

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Dash... - Eaden obejrzał się na niego; jedną ręką i kilkoma mackami dotykał 
powierzchni drzwi. - Przestały krzyczeć.
- Co takiego? - Dash przyskoczył do drzwi i załomotał w nie pięścią. - Javul? 
Daro! Halo?
Cisza. Znów rąbnął w metalową płytę.
- Hej! Javul! Daro! Jeśli mnie słyszycie, uderzcie w drzwi! ®
Nic.
- Leebo!
Droid przecisnął się przez na wpół otwarte drzwi i już po chwili był przy Dashu 
i Eadenie.
- Tak, mój panie, oczywiście, mój panie - wymamrotał bez entuzjazmu.
Dash wskazał drzwi.
- Przestań ględzić i weź się do tego panelu.
- Z przyjemnością ale pozwól, że tym razem to ja się zajmę osłoną. Twoje metody 
są takie... barbarzyńskie. - Spojrzał znacząco na blaster w ręku Dasha i 
podreptał do panelu; przycisnął palec wskazujący do lewego górnego rogu martwej 
płyty, a po chwili osłona ustąpiła z cichym „ping!" Leebo wsunął - tak jak 
poprzednio - ten sam palec w gniazdo panelu. Nikły trzask kontaktu zastąpiło 
zaraz niskie brzęczenie, przy którego akompaniamencie drzwi do apartamentu 
otworzyły się, ukazując puste wnętrze, oblane upiornym blaskiem świateł 
awaryjnych. Cóż, najwyraźniej przynajmniej tutaj działały.
Nie żeby w czymś im to pomogło. Dash, Eaden i Mel szybko sprawdzili wszystkie 
pokoje, ale nigdzie nie było śladu po Kendarze Farlion ani Javul Charn. 
ROZDZIAŁ 8
- No dobra, fakt numer jeden - powiedział Dash. - System bezpieczeństwa statku 
uznał, że wykrył naruszenie kadłuba na tym poziomie, i aktywował alarm. Fakt 
numer dwa: nie doszło jednak do naruszenia kadłuba, co oznacza, że albo 
nastąpiła awaria systemu, albo ktoś przy nim majstrował. Fakt numer trzy: tuż po
tym, jak zamknęły się drzwi awaryjne, w rufowych kwaterach zostało odcięte 
zasilanie. Mogło to zostać spowodowane wspomnianą awarią... albo czymś innym. 
Fakt numer cztery: podczas awaryjnego odcięcia pokładu Javul i Dara zostały 
zatrzaśnięte w swojej kabinie. Fakt numer pięć: zniknęły.
- Fakt numer sześć - dorzucił Leebo - mamy niezłe kłopoty.
- Zasilanie nie zostało odcięte ani z mostka, ani ze stanowiska technicznego - 
dodała Arruna, która wróciła na pokład rufowy natychmiast, kiedy nakłoniła 
system do działania. - Wyłączono je w węźle sekcji.
Dash zmarszczył brwi.
- Ręcznie?
- Będę musiała sprawdzić centralę. Udało mi się przesłać sygnał wznowienia 
zasilania z mostka do stacji końcowej na śródokręciu, ale tylko inspekcja stacji
pozwoli wyjaśnić, czy ingerowano w niego ręcznie, czy zdalnie.
- Chwileczkę. Co sugerujesz? - spytał pierwszy oficer Bran Finnick, który wrócił
z mostka wraz z Arruną. Mel w tym czasie udał się do ładowni, żeby przeprowadzić
własne protokoły bezpieczeństwa. - Sądzisz, że znów komuś udało się przekraść na
pokład?
- Niekoniecznie - odparła ostrożnie Twi'lekanka. - Tak jak wspomniałam, możliwe,
że dokonano tego zdalnie.
- Niby jak? Przecież kiedy to się zdarzyło, byliśmy w nadprzestrzeni. Jeśli 
awaria została wywołana z innego statku, musieli wszystko zaplanować, zanim 
skoczyliśmy, a to oznacza, że nas śledzili. Musieliby nam deptać po piętach. 
Wykrylibyśmy ich.
- Nie, jeśli ich jednostka była wyposażona w podobne systemy Jak „Serce" - 
zauważył Dash. - To mogli być piraci.
- Którzy weszli na statek i dokonali sabotażu? - zastanawiał się Finnick z 
powątpiewaniem.
- Albo zdobyli w jakiś sposób kody - stwierdził ponuro Rendar.
Arruna zdecydowanie pokręciła głową.
- Gdyby to byli piraci, zmusiliby nas do wyjścia z nadprzestrzeni i spróbowali 
się wedrzeć na pokład. Obstawiałabym, że to wszystko było zgrane w czasie.
- Albo przeprowadzone od środka - podsunął Dash.
Kiedy wszyscy wlepili w niego zdumiony wzrok, podniósł rękę, jakby w obronie 
przed ich zaskoczeniem i niedowierzaniem.
- Chciałem tylko powiedzieć... - zaczął się tłumaczyć. - Nieważne. Nie dowiemy 
się niczego, jeśli nie przeprowadzimy małego śledztwa, mam rację? Tymczasem 
sądzę, że powinniśmy poszerzyć zakres poszukiwań zaginionych.
- Poszerzyć? - powtórzył Finnick. - Były w tym pokoju. Słyszałeś je przecież.
- Ta-ak, a teraz w tym pokoju ich nie ma. - Rendar westchnął. - To oznacza, że w
jakiś sposób się z niego wydostały.

Strona 27

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Finnick parsknął lekceważąco.
- Niby jak?
Dash rozejrzał się po luksusowym apartamencie, w którym stali, próbując nie 
wyglądać, jakby mentalnie drapał się po głowie. To był absurd, musiał to 
przyznać. Nie istniało żadne racjonalne wytłumaczenie. Jak mogły zniknąć z 
zamkniętego pomieszczenia? W apartamencie nie było żadnych dodatkowych włazów; 
przeszukali szafy i zajrzeli pod każdy mebel, pod który dało się zajrzeć. Nie 
było śladu po Javul i Darze - całkiem, jakby... wyparowały.
Cóż, może właśnie tak było, przemknęło Dashowi przez myśl, ale jakoś wcale nie 
wydało mu się to zabawne.
Splótł ostentacyjnie ręce, a potem zatarł je z udawaną werwą
- No dobra. Sprawdziliśmy wszystkie meble na okoliczność kryjówek. Teraz 
sprawdźmy je w poszukiwaniu potencjalnych wyjść.
- Wyjść? - powtórzył znów Finnick i Dash ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć
czegoś dosadnego na temat echa.
- Na przykład stoły umieszczone na ruchomych płytach - wyjaśnił cierpliwie. - 
Szafy o fałszywych dnach, regały, które odsuwają się albo przekręcają albo... 
Słuchajcie, czy nie możemy po prostu wziąć się do badania tego rodzaju rzeczy?
Finnick znów prychnął i Dash pomyślał ze znużeniem, że powoli zaczyna mieć dosyć
jego niechęci do współpracy.
- Bzdury rodem z tanich kryminałów - mruknął pod nosem pierwszy oficer, ale 
wziął się do poszukiwań, tak samo jak Leebo, którego jednak Dash zatrzymał 
słowami:
- Ty nie. Chciałbym, żebyś przeskanował pokój w poszukiwaniu broni.
Słysząc jego słowa, wszyscy jeszcze raz zamarli i wlepili w niego wzrok.
- Co masz na myśli? - spytał Finnick.
- Bądźmy poważni - zaczął Dash. - Poprzedni właściciel tego statku 
najprawdopodobniej zajmował się nie tylko uczciwymi interesami, na co wskazuje 
chociażby szybki, groźny prom będący na jego wyposażeniu, mam rację? To, a także
tarcze ablacyjne i inne środki bezpieczeństwa, którymi wasza szefowa nie musiała
sobie zawracać głowy, bo już tu były, tak? Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, 
że „Serce Nowej" należało wcześniej do przemytnika, który z powodzeniem mógł 
zainstalować w apartamentach skomplikowany system bezpieczeństwa, zawierający 
między innymi systemy obronne przeciwko intruzom. Może coś uruchomiło je 
wcześniej lub w trakcie sytuacji awaryjnej i...
Z twarzy Brana Finnicka odpłynęła cała krew.
- I uznały Javul i Darę za intruzów? - spytał z lękiem. - Nie - dodał po chwili 
stanowczo. - Nie było tu nic takiego. - Spojrzał błagalnie na Arrunę. - Prawda?
Twi'lekanka także wyraźnie zbladła.
- W oryginalnych planach nie ma o nich żadnej wzmianki...
- Co wcale nie znaczy, że nie istnieją - dokończył Dash. - Ten Pomysł nie podoba
mi się wcale bardziej niż wam, ale trzeba go Potwierdzić albo wykluczyć. - 
Odwrócił się do swojego droida. - Leebo, wywołaj plany i sprawdź, czy zdołasz na
nich znaleźć Jakieś rozsądne miejsce, w którym można by ukryć sprzęt 
monitorujący i obronny. 
Leebo potwierdził rozkaz i bez szemrania wyświetlił holografii schematy 
konstrukcji statku. Dash przyglądał się przez chwilę, jak Eaden, Arruna i 
Finnick zabierają się do oględzin mebli w kajucie, a potem zaczął niespieszny 
obchód pokoju. Kiedy odwrócił się od grodzi dzielącej mały, ale luksusowy salon 
i sypialnię, uderzyło go nagłe spostrzeżenie: pomieszczenie wydawało się... 
dziwne, jednak za nic w galaktyce nie umiałby powiedzieć, co spowodowało takie 
odczucie. Wciąż jeszcze próbował rozgryźć tę zagadkę, gdy jego rozmyślania 
przerwał Leebo.
- No... - mruknął i odwrócił się do grodzi po przeciwnej stronie kabiny. - Hm, 
szefie? Chyba przydałoby się to sprawdzić.
Dash podszedł do droida i rzucił okiem na wyświetlany przez niego na 
wypolerowanej, brązowej grodzi schemat pomieszczenia.
- Co jest?
- Ten obszar, który specjalnie dla ciebie podświetliłem na czerwono, to 
oryginalne plany tych apartamentów.
- Tak, widzę. I co jest w nich takiego niezwykłego?
- Szefie - podjął Leebo głosem, który jak na droida całkiem udanie symulował 
kończącą się cierpliwość. - Co jest nie tak na tym obrazku?
Dash obrzucił jeszcze raz spojrzeniem podświetlony na czerwono obszar... i 
natychmiast zauważył różnicę. Dotarło do niego wreszcie, dlaczego przed chwilą 
coś w pomieszczeniu wydało mu się takie niepokojące.
- Ten schemat sugeruje, że wszystkie kabiny mają ten sam metraż. - Przesunął 
palcem wzdłuż korytarza. - Ale tak nie jest. To pomieszczenie jest mniejsze niż 

Strona 28

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

nasz apartament, a przynajmniej salon... o jakieś pół metra.
- Hurra! - mruknął Leebo z udawanym entuzjazmem. - A więc umiesz się jeszcze 
uczyć...
Dash przeszedł przez labirynty czerwonych świetlnych linii i przycisnął dłoń do 
ściany.
- Coś tam jest - zauważył. Podszedł do rogu kajuty, a inni. porzuciwszy żmudne 
badanie zakamarków pomieszczenia, zbili się obok w grupkę, zaglądając mu 
ciekawie przez ramię. - Według planu ta ściana powinna być odsunięta około pół 
metra dalej w stronę rufy - mruknął, przesuwając po powierzchni grodzi dłonią w 
poszukiwaniu jakichś wyczuwalnych nierówności, spawów albo łączeń.
- Ee, szefie? - zagadnął Leebo. - Mam wrażenie, że lepiej sobie z tym poradzę...
chyba że dorobiłeś się ostatnio bionicznych
palców.
- Droid ma rację - uznał Finnick. - Jeśli wszystko inne zawiedzie, możemy się 
przeciąć przez ścianę.
- Naprawdę wolałabym tego uniknąć. Dopiero co ją odnowiliśmy. - Na dźwięk tych 
słów wszyscy odwrócili się w stronę ich źródła. Od razu zgodnie wybałuszyli oczy
na widok stojącej w progu Javul Charn, opartej jakby od niechcenia o framugę. 
Obok niej stali Dara i Mel.
Dash z trudem powstrzymał się od wyartykułowania wybitnie niecenzuralnego 
przekleństwa.
- Gdzie, do jasnej i ciężkiej, byłyście?! - wykrztusił tylko. Dara przewróciła 
oczami.
- Jakbym słyszała własnego ojca. Mel przeszedł przez próg.
- Prawie się sfajdałem ze strachu, kiedy pojawiły się w ładowni, dosłownie 
znikąd! - poskarżył się.
- Nie znikąd - poprawiła go Javul. Wyglądała na wyraźnie skruszoną. - Wyszłyśmy 
z panelu bezpieczeństwa, który łączy...
Dash wskazał punkt na planie.
- Tutaj - skwitował krótko.
- Nie wiedziałyśmy, co się dzieje, Dash. - Javul posłała mu przepraszające 
spojrzenie. - Alarmy zaczęły wyć, zasilanie wysiadło, a my byłyśmy przekonane, 
że kadłub został naruszony. Próbowałyśmy sprowadzić pomoc, łomocząc w drzwi, ale
w pewnej chwili dotarło do nas, że będzie z nami naprawdę kiepsko, jeśli system 
otwierania drzwi zawiedzie, więc skorzystałyśmy z awaryjnej windy.
- Już im wyjaśniłem - wtrącił Mel - że tak naprawdę nie doszło do uszkodzenia 
kadłuba i że to coś innego wywołało alarm.
- Tak, najprawdopodobniej sabotaż - mruknął pod nosem Dash. Na dźwięk jego słów 
Javul zbladła tak bardzo, że jej skóra stała się niemal przezroczysta.
- A czy jest jakiś sposób, żeby się tego dowiedzieć? - spytała. 
- Zamierzam najpierw sprawdzić końcową stację zasilania - odezwała się ponuro 
Arruna. - Chciałabym jednak, żeby ktoś mi przy tym pomógł. Najlepiej ktoś z 
blasterem... i kto potrafi obchodzić się z bronią - Odwróciła się w stronę 
Eadena, który skłonił się z gracją i podążył za nią kiedy wyszła z pokoju.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - zastanawiał się Finnick, zwracając się
do Javul.
Hologwiazda skinęła głową.
- Nn... nic mi nie jest - bąknęła. - Może postaralibyście się zabezpieczyć 
statek i przeprowadzić diagnostykę systemów? Jak tylko Arruna i kapitan 
stwierdzą że wszystko w porządku, wrócimy do hiperprzestrzenni, dobrze? - 
zaproponowała niepewnie. - Nie chcemy się chyba spóźnić na show na Rodii, no 
nie?
Systemy statku nie wykazały śladów uszkodzeń ani sabotażu; kadłub był 
nienaruszony, a droid naprawczy G2 został oddelegowany do naprawienia zepsutych 
paneli drzwiowych. Arruna ustaliła, że przerwa w zasilaniu rufowych kwater 
została wywołana zdalnie, więc natychmiast zniknęła w towarzystwie pierwszego 
oficera Finnicka, żeby prześledzić dane z komputerów. Oznajmiła, że jeśli 
odcięcie mocy zostało spowodowane celowo, gdzieś w rejestrach musi być 
odnotowane jako impuls, sygnał, a jeśli będą mieli odrobinę szczęścia - nawet 
jako sekwencja komend.
Tymczasem Dash i Eaden zajęli się inspekcją windy, dzięki której Javul i Dara 
dostały się do ładowni. Rendar zachodził cały czas w głowę, jakim cudem jego 
nowa fucha, która z początku wydawała się tak prosta, przeobraziła się w zadanie
dla detektywa.
Winda okazała się bardzo sprytnym urządzeniem, wyposażonym w oparcia dla rąk i 
nóg, dopasowane dla przedstawicieli wielu ras (Huttowie byli oczywistym 
wyjątkiem), niezależny filtr powietrza (dzięki któremu mogła też służyć jako 
kryjówka), a także panel z emitującej światło plastali, który wymagał bardzo 

Strona 29

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

mało energii i mógł oświetlać pomieszczenie niemal bez końca. Systemy 
antygrawitacyjne tu nie działały, aby uniemożliwić wyśledzenie 
niewytłumaczalnego ujścia energii.
- Chyba będę musiał zaopatrzyć się w coś takiego - ocenił, kiedy skończył 
inspekcję i pojawił się w ładowni. - Z mostka „Outridera" prosto do ładowni, no,
no...
- A co wywalimy, żeby zainstalować takie ustrojstwo? - wytknął mu Eaden. - 
„Outrider" jest za mały, żebyśmy mogli pozwolić sobie na takie... szaleństwo.
Dash uśmiechnął się zabójczo.
- Zrobimy na nią miejsce w twoich kwaterach. Przecież i tak cały czas się 
przechwalasz, jak niewiele potrzebujesz snu.
- Wcale się nie przechwalam - sprostował Nautolanin. - Po prostu stwierdzam 
fakt. Dzięki znajomości teras kasi sypiam mniej i czujniej niż większość 
aktywnych w dzień ras.
Dash już miał mu się odgryźć, kiedy jego wzrok przyciągnął idący ku nim między 
rzędami skrzyń Yanus Melikan. Wyglądał na zmartwionego.
- Arruna i Bran coś znaleźli - oznajmił, zanim Dash zdążył spytać. - Chcą żebyś 
przyszedł na mostek.
- Mniej więcej minutę i dwadzieścia sekund przed włączeniem alarmu 
skontaktowaliśmy się z centrum lotów Rodii, prosząc ich o współrzędne - 
zameldował Finnick. - Wysłaliśmy im standardowe dane wektora i otrzymaliśmy 
standardowe potwierdzenie. Poza tym, dzięki dodatkowej fali nośnej, dotarło do 
nas to. - Wskazał ciąg przewijających się po ekranie terminalu rodiańskich 
symboli.
Arruna nachyliła się nad wyświetlaczem i przesunęła palcem wzdłuż ciągu liter i 
cyfr.
- Nastąpiła prawidłowa wymiana protokołów - objaśniła. - Potem system 
poinformował o jakimś wydarzeniu na tyłach pokładu pasażerskiego, a statek 
zinterpretował jako naruszenie kadłuba... Dlatego nakazał systemom odciąć 
zasilanie do dotkniętych awarią obszarów.
- Czy to dotyczyło konkretnego obszaru statku? - dociekał Dash.
Arruna wklepała kod.
- Komenda dotyczy kwater rufowych, zajmowanych przez Javul, jej gości i 
oficerów.
- Cóż, to wiele wyjaśnia...
Lekku Arruny zadrżały.
- Ale mimo wszystko jest dziwne. To nie komenda spowodowała awarię, za którą, 
jak można by się spodziewać, powinna odpowiadać. A to oznacza, że nastąpił 
fałszywy alarm. Dlaczego?
- Może to wiadomość? - zasugerował Dash.
- Wiadomość? Jeśli tak, to na pewno nie wyrazy uznania.
- Nie. Raczej groźba.
Arruna splotła lekku. Dash wiedział, że ten gest jest u Twi'leków oznaką 
szczególnego niepokoju.
- Ale dlaczego? - spytała znów.
- Nie wiem, ale sądzę, że ktoś to musi wiedzieć.
Rendar przeprosił zebranych, opuścił mostek i ruszył na poszukiwanie Javul. 
Znalazł ją na rufie w towarzystwie Dary, ale na widok wyrazu twarzy Dasha 
dziewczyna natychmiast odprawiła asystentkę.
- Porozmawiajmy, Javul - zaproponował, kiedy Kolczasta opuściła pokład. - 
Opowiedz mi wszystko, co wiesz o twoim nadgorliwym fanie.
- Przecież już ci powiedziałam.
- No dobra. W takim razie pozwól, że ja ci powiem to, co wiem o nim... o niej 
albo o tym. To nie jest przeciętny fanatyczny wielbiciel. Ma na twoim punkcie 
obsesję. I wszystko wskazuje na to, że nie jest zwykłym świrem. Ten... ktoś jest
cwany, a poza tym na pewno bardzo bogaty. Powiedziałbym, że dysponuje 
prawdopodobnie środkami przewyższającymi zasoby rządu niewielkiej planety.
Javul zbladła i otworzyła oczy tak szeroko, że wydawały się ogromne jak u lalki.
Wyglądały dziwnie rozbrajająco w jej słodkiej, porcelanowej twarzyczce, a 
wrażenie potęgowała jeszcze malująca się w nich bezbronność. Dash przełknął 
głośno ślinę. Cóż, nic dziwnego, że fani tak za nią szaleli. Wyglądała... 
nieskończenie uroczo.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytała go z lękiem.
- Cóż, czarne lilie na pewno sporo kosztowały, nie mówiąc o kosztach ich 
transportu do portu i przekupienia jego pracowników, a także umieszczenia ich w 
polu statycznym nad twoim lądowiskiem... To jednak nic w porównaniu z tym, przez
co właśnie przeszliśmy. Sygnał, dzięki któremu statek zgłosił fałszywe 
naruszenie kadłuba i odciął zasilanie w kwaterach, został nadany na fali nośnej 

Strona 30

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

wysłanej z rodiańskiej kontroli lotów. Wymagało to uzyskania wszystkich 
właściwych uprawnień, no i wiedzy, gdzie dokładnie znajdują się twoje 
apartamenty... Wygląda na to, że ktoś. kto za tym wszystkim stał, nie miał 
problemów z dotarciem do tych informacji.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - domagała się dokładniejszych wyjaśnień 
łamiącym się głosem. - Że jest to fanatyk, który ma za dużo czasu i kredytów?
- Nie, to znacznie głębsze poodoo.
javul zamrugała niepewnie.
- Słucham?
- To ktoś znacznie gorszy i sądzę, że doskonale o tym wiesz.
- Kogo masz na myśli?
- Kogoś, kto naprawdę jest na ciebie wściekły. Kogoś z rodzaju osób, które żywią
urazę przez całe życie, a nawet dłużej, jeśli się da. - Skrzyżował ramiona na 
piersi. - Bądźmy szczerzy, jaśnie ekscelencjo. Jak dla mnie, ten ktoś zbytnio za
tobą nie przepada; gorzej: naprawdę porządnie cię nienawidzi. I jeśli mam być 
szczery, wcale mi się to nie podoba. Nie przepadam za lataniem na ślepo na 
wstecznym przez pole asteroid, nie lubię stawiać czoła rankorowi, mając związane
ręce, i nie jestem zachwycony całą tą sytuacją. Wcale a wcale. Dlatego czas na 
małą spowiedź. Co takiego zrobiłaś? Wyrzuciłaś kogoś na zbity pysk z ekipy? 
Odmówiłaś randki jakiemuś nadzianemu draniowi? Zniszczyłaś komuś życie? Złamałaś
serce?
Javul stała przez chwilę w milczeniu, opierając czoło o transpastalowy panel 
iluminatora, wpatrzona w przestrzeń, podczas gdy Dash przyglądał się jej 
odbiciu.
- Nie do końca - wymamrotała wreszcie.
Dash westchnął ostentacyjnie.
- Nie do końca co? Nie do końca zniszczyłaś komuś życie czy nie do końca 
złamałaś mu serce?
- Nic nie zrobiłam. - Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, ale zaraz znów 
odwróciła wzrok i zapatrzyła się w gwiazdy. - Ale to wygląda na sprawkę... tego 
viga...
Dasha przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Vigo? Coś jak z Czarnego Słońca?
Javul spojrzała na niego niepewnie.
- A są jacyś inni?
Dash nie zamierzał mieć nic wspólnego z niesławnym i potężnym syndykatem 
przestępczym. Nie bał się  Czarnego Słońca, ale bał się własnej, głęboko 
zakorzenionej chęci zemsty.
- Za ile dotrzemy na Rodię? - spytał. - Jeśli masz na pieńku z vigiem, wracam 
pierwszym statkiem na Tatooine.
ROZDZIAŁ 9
Javul zmrużyła oczy i spojrzała na niego gniewnie.
- Nie dałeś mi dokończyć. Ten vigo... miał dziewczynę. Nazywała się, o ile 
dobrze pamiętam, Alai Jance. Zaczynała tak samo jak ja... jako szansonistka w 
układzie koreliańskim. Skumała się z tym vigiem... nie pamiętam, jak mu było... 
i błyskawicznie zrobiła karierę. Potem facet poszedł w odstawkę, a ona zniknęła 
bez śladu, co raczej nie było zbyt dobrym posunięciem dla jej kariery.
- A co to ma wspólnego z tobą? - spytał rzeczowo Dash.
- Cierpliwości, właśnie do tego zmierzam. - Westchnęła z rozdrażnieniem, jakby 
rozmawiała z droidem serwisowym. - Kiedy ja... także zyskałam sławę, często mnie
z nią mylono. Najwyraźniej jesteśmy do siebie... trochę podobne. Musiałam włożyć
dużo czasu, pieniędzy i wysiłku w kampanię PR-ową. Miała ona na celu 
uświadomienie wszystkim, że nie jestem zdzirą z Nar Shaddaa, nie mam czerwonych 
włosów, nie jestem byle chórzystką ani idiotką która zawróciła w głowie szefowi 
Czarnego Słońca i teraz próbuje się wybić z nową tożsamością.
- Mówisz poważnie? - spytał podejrzliwie Dash.
- Śmiertelnie - potwierdziła Javul. - Nie miałam o niczym pojęcia, dopóki nie 
zaczęłam dostawać jakichś kretyńskich maili... A teraz te czarne lilie... - 
Potarła dłońmi przedramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
- A więc sugerujesz, że ten nadgorliwy typ to ktoś, kto ci nie wierzy? - upewnił
się Rendar. - Wiesz, jakoś mnie to nie dziwi.
Podniósł dłoń, ucinając jej protesty. - Masz jakiś pomysł, kto to może być?
pokręciła głową.
- Może jakiś rywal? Któryś z jego zastępców? Ktoś, kto sądzi, że podliże się 
swojemu szefowi, jeśli... no, nie wiem, da jego byłej nauczkę? A może ktoś 
zupełnie inny? Nie mam pojęcia.
- No dobrze. Jeśli to konkurent albo przydupas, to należy o wszystkim 
poinformować samego zainteresowanego i pozwolić, żeby to on zajął się własnymi 

Strona 31

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

problemami.
javul się skrzywiła.
- Wspomniałam, że to jego była, prawda? Nie obchodzi go, co się z nią stanie... 
a mnie tym bardziej.
- Jeśli jest twoim fanem, to może wręcz przeciwnie - skwitował Rendar. - To 
znaczy... słuchaj, jesteś gwiazdą. Bardzo prawdopodobne, że zainwestował już w 
ciebie sporo kredytów. Jeśli dowie się, że galaktyka może stracić niewątpliwy 
skarb, jakim jest talent Javul Charn, z powodu jego rywala... albo jeszcze 
gorzej, własnego człowieka...
- Wierz mi - przerwała mu gorzko. - Ona go nic a nic nie obchodzi. Były facet 
Alai Jance, gdziekolwiek ona teraz jest, mają gdzieś. - Wyprostowała się, 
odwróciła od iluminatora i wytarła dłonie w bluzę, jakby dzięki temu mogła się 
pozbyć problemu. - Posłuchaj, wkrótce wylądujemy na Rodii. Muszę się zająć 
przygotowaniem mojego show.
- Żartujesz sobie, prawda? - parsknął. - Nie masz chyba zamiaru wystąpić po... 
po tym wszystkim?
Javul wzruszyła ramionami.
- Nie mam wyboru, Dash. Podpisałam umowę. Liczy na mnie mnóstwo osób. Nie mogę 
ich zawieść. - Odwróciła się do niego plecami i odmaszerowała bez słowa z wysoko
podniesioną
głową.
Występ na Rodii odbywał się w mieście zwanym Equator City. Nie było to dla Dasha
żadne zaskoczenie... no, może poza faktem, że miasto okazało się jednym z 
centrów działalności Czarnego Słońca i obfitowało w sieć jego kasyn. Krótko 
mówiąc, była to pralnia kredytów syndykatu. Rendar sądził, że - ze względu na 
okoliczności - Javul Charn będzie się raczej chciała trzymać z dala od takich 
miejsc. Był zaskoczony, że postanowiła w ogóle wystąpić na tej planecie. 
Powiedział jej to podczas podróży na miejsce spotkania, na które udali się z 
prywatnego lądowiska specjalnym promem. Holosseum, do którego lecieli, było 
imponującą budowlą z transpa i durastali - wystarczająco dużą żeby zdołała 
pomieścić „Sen Nowej", „Outridera" i „Sokoła Millenium" naraz. Dash stwierdził, 
że przypomina mu olbrzymie kryształowe jajo, na wpół pogrzebane w ziemi, węższym
końcem do góry.
- Właściwie - wyznała mu podczas podróży - czuję się tu bezpieczniej niż 
gdziekolwiek indziej. Ktokolwiek uwziął się na Alai Jance, pewnie będzie się bał
działać pod samym nosem vigów.
Dash spojrzał na nią spode łba.
- Vigów...?
- No, szwenda się tu pewnie jeden albo dwóch - oznajmiła wymijająco. - A 
przynajmniej tak słyszałam.
- Ta-a? Od kogo?
- Tak się składa, że ode mnie - wtrąciła się Kolczasta.
Rendar obejrzał się na menedżerkę. Obok niej siedział ze skrzyżowanymi nogami 
Eaden. Na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby spał, na co wskazywały zakryte 
powiekami oczy, jednak jego macki sugerowały coś zgoła innego. Były wymierzone w
Dasha, całkiem jakby Nautolanin szpiegował przyjaciela.
- Od ciebie? - żachnął się Dash. - Masz kontakty z Czarnym Słońcem?
- Wychowałam się na Tatooine - wyjaśniła Dara. - Mój tata prowadził sklep z 
grogiem, dopóki nie wykupił go Chalmun.
- Masz na myśli kantynę?
Kendara pokręciła głową.
- Nie. To mała knajpka na placu Kerner. Chalmun urządził tam lokal dla swojej 
żony. Tata zresztą całkiem nieźle na tym zarobił... Tak czy siak, w sklepie z 
grogiem można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy.
- Tak, domyślam się - mruknął Rendar. - A słyszałaś może którzy vigowie rezydują
na Rodii?
- No cóż, obiło mi się o uszy kilka nazwisk...
Cholerna wiedźma, pomyślał ze złością Dash, zły, że musi ją ciągnąć za język.
- Jakich?
- Był tam ktoś, na kogo wołali... Clezo. Rodianin.
- Hm, brzmi znajomo - mruknął Rendar. - Taki mały cwaniaczek z wyłupiastymi 
gałami?
_- Owszem - potwierdziła Kendara. - Clezo nie grzeszy wzrostem. A jeśli chodzi o
wyłupiaste oczy... cóż, wszyscy Rodianie takie mają.
- Ale on się pod tym względem wyróżnia nawet wśród Rodian. - Dash przez chwilę 
zastanawiał się nad czymś. - Ktoś jeszcze? - spytał wreszcie.
Dara zamyśliła się na moment.
- Ten raczej nie był miejscowy. Niech no pomyślę... Aha, już mam. Były 

Strona 32

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Mandalorianin, ale... jak tam mu było? - Zerknęła na javul, ale ta wzruszyła 
tylko ramionami i pokręciła głową.
- Staram się nie zwracać na takie rzeczy uwagi - wymamrotała.
Dash nie skomentował; wiedział, że gdyby tylko otworzył usta, wydobyłby się z 
nich okrzyk frustracji na bardzo wysokich tonach, które zdołałby pewnie usłyszeć
tylko bardzo wyczulony Ortolanin.
Kolczasta strzeliła wreszcie palcami.
- Kris! - wykrzyknęła triumfalnie. - Właśnie tak... tak mi się przynajmniej 
zdaje. Chodziły plotki, że plątał się gdzieś w rodiańskiej przestrzeni i działał
Clezowi na nerwy.
- O ile się nie mylę, Clezowi wszystko działa na nerwy - mruknął Dash.
- Znasz go? - weszła mu w słowo Javul. - A miałeś do mnie pretensję o kontakty z
Czarnym Słońcem! Jesteś hipokrytą wiesz?
- Nie miałem do ciebie pretensji - zaczął się tłumaczyć Dash. - Martwiłem się 
tylko, że zadarłaś z vigiem. To duża różnica.
- Ale ty najwyraźniej się spotykałeś z Czarnym Słońcem...
- Nie ma o czym mówić.
Javul prychnęła lekceważąco i wyjrzała przez owiewkę promu, który właśnie 
zatrzymał się naprzeciwko potężnego gmachu Holosseum.
- Zgaduję, że w dasho-rendarowym znaczy to tyle co „nie chcę o tym rozmawiać"?
Dash zmełł w ustach przekleństwo.
- Dlaczego zatrzymujemy się od frontu? - spytał tylko. - Czy nie powinniśmy 
wchodzić tylnym wejściem? 
- Hm, front jest bardziej... widowiskowy. Spójrz tylko. - Javul wskazała 
podbródkiem barierkę, za którą kłębił się tłum rozhisteryzowanych fanów; machali
im, podskakiwali i robili wszystkie rzeczy typowe dla tłumu rozhisteryzowanych 
fanów. Wszyscy krzyczeli aż do utraty tchu, niemal wypluwając przy tym płuca, 
tchawki, oskrzela i inne organy oddechowe, co tam który przedstawiciel danej 
rasy miał.
- Lubisz być w centrum uwagi, co? - mruknął.
- Lubię być bezpieczna - poprawiła go Javul. - Moim zdaniem to mało 
prawdopodobne, żeby fanatyk spróbował jakichś sztuczek w takim tłumie, a poza 
tym i tak nie zdołałabym się przekraść niezauważenie obok nich, prawda?
- Przekraść? - Dash nie krył zdumienia. - Przecież sama ich poinformowałaś o 
tym, że przylatujesz!
- Nieprawda - stwierdziła beztrosko Javul. - Nie ja, tylko reklama.
- Co do sekundy? - zapytał z powątpiewaniem Rendar.
Kolczasta pochyliła się do przodu i spojrzała na niego z dezaprobatą.
- Koczowali tu całą noc, laserowy móżdżku - oznajmiła. - Nie widzisz tych 
namiotów?
Dash rozejrzał się dookoła. Cóż, nie mógł zaprzeczyć, Dara miała rację. 
Większość zgromadzonych za barierką miała ze sobą plecaki próżniowe, menażki i 
śpiwory. Gdzieś za nimi zdołał nawet dojrzeć kilka namiotów, rozstawionych na 
trawiastym dziedzińcu. Najwyraźniej rzeczywiście byli to najbardziej zagorzali 
fani, przywykli do surowych warunków, byle tylko zobaczyć ukochaną idolkę.
Kiedy wysiedli z promu i weszli na lśniący, durabetonowy chodnik, w gęstym, 
wilgotnym powietrzu Dash poczuł się, jakby ktoś owinął go mokrym ręcznikiem. 
Spojrzał do góry, na rozciągniętą ponad miastem kopułę energetyczną. Wszystko 
wskazywało na to, że nieważne, jak bardzo zaawansowani technologicznie są 
Rodianie - nie okiełznali jeszcze do końca środowiska, w którym przyszło im żyć.
Większości istot ludzkich planeta przypominała jedno wielkie bagno - chłodne i 
zamglone w skrajnych rejonach południowych i północnych, ale gorące i parne w 
pobliżu równika.
Dash i Eaden stali po bokach Javul Charn, podczas gdy hologwiazda machała i 
pozdrawiała swoich fanów. Od rozszalałego tłumu dzieliło ich rozciągnięte kilka 
metrów dalej pole siłowe, ale Dash i tak czujnie rozglądał się dookoła w 
poszukiwaniu czegoś podejrzanego.
- Jesteś tu zbyt... odsłonięta - mruknął, ujmując ją pod ramię. - Chodźmy do 
środka. - Ze zdziwieniem przyjął brak protestów z jej strony.
W Holosseum było zdecydowanie przyjemniej - mniej wilgotno i mniej parno. Przez 
wysoko sklepiony przedsionek, który sprawiał wrażenie jaja umieszczonego w 
większym jaju, przeszli do głównego korytarza. Kiedy znaleźli się wewnątrz, Dash
musiał zrewidować swoje pierwsze wrażenie na temat ilości i wielkości statków, 
które hala pomieściłaby w środku - nie docenił jej gabarytów. Większą jej część 
zajmowała scena. Duży fragment obłej ściany zajmowały repulsorowe siedzenia, 
przeznaczone dla publiki. Teraz były one wpuszczone w podłogę, jedne na drugich,
tak że widoczne były tylko te na szczycie stosów. Kiedy publiczność już wejdzie 
do środka, zostaną rozłożone odpowiednio do przynależnych sektorów, sięgających 

Strona 33

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

aż pod sufit. Dash wiedział co prawda, że większość hal koncertowych jest 
wyposażona w podobny sprzęt, ale tutaj robiło to naprawdę niesamowite wrażenie. 
Większa była chyba tylko holokopuła na Coruscant, ale ona została zbudowana w 
staroświecki sposób - widzowie docierali do wbudowanych w ściany albo 
utrzymywanych na solidnych rusztowaniach siedzeń za pomocą specjalnych wind.
Javul z uśmiechem wkroczyła na wykonaną z białej półprzejrzystej plastali scenę,
lśniącą niczym muszla nautolańskiego księżycowego ślimaka i podświetloną 
łagodnym, ciepłym światłem.
- Uwielbiam tu śpiewać. - Westchnęła z zachwytem. - Czuję się jak... jak w 
jakimś sanktuarium.
Dash podążył za nią na scenę, cały czas podejrzliwie patrząc Pod nogi.
- Ta-a, racja - mruknął. - Ja też mam wrażenie, że za chwilę doznam objawienia. 
- Ledwie zdążył to powiedzieć, pośrodku sceny pojawiła się dziura. Podłoga 
zapadła się, całkiem jakby 
stali w oku olbrzymiej bestii. - Padnij! - krzyknął i natychmiast przykucnął z 
blasterem wycelowanym w otwór... z którego wynurzyły się górne połowy Yanusa 
Melikana i jego droida załadunkowego.
- Daj spokój - powiedział frachtmistrz ze wzrokiem utkwionym w mniej bezpieczny 
koniec broni Rendara. - Czy naprawdę musisz wyciągać blaster za każdym razem, 
kiedy coś cię zaskoczy?
Dash zerknął na Javul, która przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami i 
najwyraźniej z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Kolczasta nie miała jednak 
z tym problemu. Parsknęła zupełnie niekobiecym śmiechem, od którego rozbolały go
uszy. Chwilę później Javul nie wytrzymała i także się roześmiała, ale całkiem 
inaczej - miło było jej słuchać. Wyciągnęła dłoń w stronę Dasha, przenoszącego 
nasrożony wzrok od nich na Mela i z powrotem, na znak, żeby się nie gniewał.
- Wy... wybacz - wykrztusiła, kiedy udało jej się nieco opanować - ale masz taką
minę...
Dash schował broń i odwrócił się, słysząc nad uchem dziwne, melodyjne syczenie. 
Na widok wyrazu jego twarzy Eaden zamrugał i zesznurował usta.
- Nie śmiałeś się chyba ze mnie? - wycedził podejrzliwie Dash, celując 
oskarżycielsko palcem w jego pierś.
Nautolanin znów zamrugał.
- Ja? Skądże znowu!
- Jak niby miałem zareagować? - spytał z pretensją w głosie Rendar. - W podłodze
nagle otwiera się dziura i...
- Cóż, musimy jakoś dostarczać na scenę cały sprzęt - stwierdził Mel, wzruszając
ramionami. - A przy trójwymiarowej przestrzeni, w której będzie się odbywało 
show, nie mamy innego wyjścia.
Dash i Eaden zbadali najlepiej jak umieli okolice tajnego przejścia, podczas gdy
zespół techniczny, złożony z istot żywych i robotów, zajął się rozstawianiem 
sprzętu. Pomieszczenie na dole było przestronne i trudno by w nim znaleźć 
kryjówkę... dopóki do środka nie zaczęły wjeżdżać jedna po drugiej platformy 
antygrawitacyjne Javul. Wtedy stało się prawdziwym labiryntem. 
- Naprawdę podróżujesz z tym wszystkim? - zdumiał się Dash, przyglądając się 
przygotowaniom do występu. - Czy holowystęp nie powinien być bardziej, eee... 
holograficzny, jak sama nazwa wskazuje?
- Właśnie taki jest - zapewniła go Javul z uśmiechem, który znów na chwilę go 
rozproszył. - Holografia osiągnęła ostatnio taki poziom zaawansowania, że nic 
nie jest prawdziwe. To znaczy, gdyby ci ludzie nie zobaczyli, jak wchodzę tu 
frontowymi drzwiami, nie mieliby żadnego dowodu na to, że naprawdę jestem tutaj,
anie w jakimś studiu w Imperial Center. Aby wzmocnić ten efekt, korzystam 
częściowo z prawdziwych rekwizytów: okablowania, bram i haków.
- Haków? - Dash spojrzał na nią z ukosa. - Po co ci haki?
Javul wskazała wielką rotundę nad ich głowami; Dashowi przemknęło przez myśl, że
jest dość duża, żeby mieć własny system klimatyczny.
- Latam - wyjaśniła jakgdyby nigdy nic Charn. - To znaczy dosłownie, nie w 
przenośni. I nie używam do tego urządzeń antygrawitacyjnych, tylko włókien 
optycznych. - Uśmiechnęła się na widok jego przerażonej miny, a potem nachyliła 
się w jego stronę i dodała: - Są tak cienkie, że wcale ich nie widać.
Drugi albo nawet trzeci raz tego dnia Dashowi odjęło mowę. Bawił się w berka z 
imperialnymi krążownikami, przelatywał przez pola asteroid, stawiał czoło 
piratom, łowcom nagród, imperialnym terrorystom, agentom Czarnego Słońca, 
rankorom, a nawet Inkwizytorowi, ale to... Przez chwilę widział oczyma duszy 
mrożący krew w żyłach obraz Javul, zawieszonej setki metrów nad wystawioną na 
widok publiczny sceną bujającej się na lśniącym włóknie optycznym, grubym jak 
włos z nosa Gamorreanina. Gdyby ktoś zechciał je przeciąć...
- W normalnych okolicznościach - zaczął, siląc się na spokój - nie przejąłbym 

Strona 34

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

się tym zbytnio... No dobra, może odrobinę. Ale obecnych okoliczności nie można 
raczej nazwać normalnymi. Gdyby takie były, nie potrzebowałabyś mojej pomocy.
Javul położyła mu dłoń na ramieniu.
- Jestem w tym naprawdę dobra, Dash. Mam to w małym palcu. Robiłam to setki 
razy. Przychodzi mi z taką łatwością... - wskazała ruchem głowy wysoki sufit - 
...jak tobie pilotowanie
twojego statku. Czy nigdy nie musiałeś robić czegoś, co naraziłoby cię w oczach 
innych na opinię czubka... a i tak to robiłeś, bo po prostu mogłeś?
Przed oczami mignęła mu jego podróż Trasą na Kessel i wydarzenia, które 
sprawiły, że wraz z Eadenem trafili właśnie tutaj. Czuł się bardzo źle z tym, że
jej słowa prawie do niego trafiały. Cóż, prawie.
- Eaden? - zawołał Nautolanina, który cichym mruknięciem potwierdził, że jest w 
pobliżu, gotów wypełniać jego rozkazy. - Zostań tutaj i miej oko na naszą małą 
hologwiazdkę. Ja i Leebo wybierzemy się do biura kontroli lotów w kosmoporcie. 
Postaramy się wyciągnąć jakieś informacje na temat tej zaszyfrowanej próby 
sabotażu, do której doszło na „Sercu"... na przykład, kto za niąjest 
odpowiedzialny.
Javul wyraźnie się nadąsała.
- Przegapisz moją próbę.
Posłał jej lodowate spojrzenie. Wiedział, że potrafi nim zmrozić młodszych, 
mniej doświadczonych pilotów, ale Javul tylko się roześmiała.
W siedzibie kontroli lotów Equator City wrzało jak w ulu. Grzeczna prośba Dasha 
o dostęp do wiadomości wychodzących, nadawanych na „Serce Nowej", nic nie dała. 
Sfrustrowany i zły, wypełnił formularz skargi, w którym zaznaczył, że statkowi 
przesłano błędne informacje, dzięki czemu wreszcie udało mu się zwrócić czyjąś 
uwagę.
- Jakiego rodzaju informacje otrzymaliście państwo? - spytał rodiański 
funkcjonariusz średniego szczebla.
- Informacje, z powodu których statek zarejestrował urojone naruszenie kadłuba. 
Nasze systemy bezpieczeństwa zwariowały i odcięły część statku, wskutek czego 
jego właścicielka niemal udusiła się we własnym apartamencie. - Cóż, nie 
zaszkodzi odrobinę podkoloryzować, usprawiedliwił się sam przed sobą Dash.
Administrator kontroli lotów sprawdził coś na swoim holoterminalu.
- „Serce Nowej" wylądowało dwie standardowe godziny temu - stwierdził. - 
Zakładam, że ta wymiana wprowadzających w błąd informacji, o których pan mówi, 
wystąpiła wcześniej? i - Podczas podejścia do lądowania - uściślił Dash. - To 
była część drugiego zestawu instrukcji przekazanych nam przez waszą kontrolę.
Rodianin wzruszył ramionami.
- Od tego momentu na pewno przeprowadzono już diagnostykę i wyjaśniono tę 
anomalię.
- To nie była anomalia - tłumaczył z naciskiem Dash, opierając się chęci 
wyszarpnięcia Rodianina zza jego konsoli i sprawdzenia systemu osobiście - tylko
wyjątkowa sytuacja i bardzo niebezpieczny komunikat.
Rodianin zamrugał niepewnie.
- Sugeruje pan, że to było celowe działanie?
- Właśnie próbuję się tego dowiedzieć. A teraz, czy byłby pan tak miły i 
pozwolił mi przejrzeć łączność między tą placówką a „Sercem Nowej"?
Zielonoskóra istota pokręciła smutno głową.
- Przykro mi, kapitanie... przepraszam, nie dosłyszałem imienia...
- Dash. Dash Rendar.
Palce funkcjonariusza tańczyły przez chwilę wśród wirtualnych przycisków i 
kontrolek wyświetlanych w powietrzu.
- Proszę mi wybaczyć, kapitanie Rendar, ale zarejestrowanym dowódcą „Serca 
Nowej" jest Serdor Marrak. - Rodianin wywołał na wyświetlacz podobiznę Marraka, 
nie zawracając sobie nawet głowy odwróceniem obrazu w stronę Dasha, żeby ten 
mógł przeczytać dane. - To Zabrak - dodał z naciskiem. - A pan, o ile się nie 
mylę... hm, nie jest Zabrakiem. A jeśli się mylę, to powinien pan powiedzieć coś
do słuchu pańskiemu chirurgowi plastycznemu. - Zakończył rubasznym kwiknięciem, 
które było pewnie rodiańskim odpowiednikiem śmiechu.
- Nie jestem kapitanem tego statku - wyjaśnił Dash resztką cierpliwości. - I 
nigdy tak nie twierdziłem. Jestem oficerem bezpieczeństwa Charn.
Wyłupiastooki znów zamrugał.
- Charn? Jak Javul Charn?
No, pomyślał Dash z ostrożną ulgą może teraz coś się ruszy... Uśmiechnął się z 
przymusem. 
 - Dokładnie ta sama. W chwili, kiedy rozmawiamy, rozstawia swój sprzęt w 
Holosseum. Poprosiła mnie, żebym tutaj przyszedł i wyjaśnił tę sprawę. Czy teraz
mógłbym zajrzeć do dzienników lotu?

Strona 35

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Przykro mi, panie Rendar, ale nie mogę panu na to pozwolić.
Dash przyglądał się administratorowi przez chwilę w milczeniu, potem zerknął na 
Leeba i przywołał na twarz chytry uśmieszek.
- Może moglibyśmy się jakoś dogadać...
- Nie, nie moglibyśmy. - W głosie Rodianina brzmiał prawdziwy żal, ale i 
stanowczość. - Muszę przestrzegać przepisów. Nie mogę udzielać dostępu do 
systemu cywilom. I to pod żadnym pozorem. Złożył pan oficjalną skargę. Jej 
rozpatrzenie zajmie kilka dni, ale może pan być pewien, że się nią zajmiemy.
- Za kilka dni będziemy całe lata świetlne stąd! - wybuchnął Dash.
- To już nie mój problem, proszę pana. Życzę miłego dnia. 
Rozdrażniony tą bezceremonialną odprawą Rendar wymaszerował z furią na korytarz 
biura kontroli lotów. Dlaczego ze wszystkich administratorów, którzy byli akurat
tego dnia na służbie, musiał trafić na uczciwego?
- Jakie jest prawdopodobieństwo czegoś takiego? No, jakie? - spytał z żalem sam 
siebie.
- Co robimy, szefie? - zagadnął uprzejmie Leebo.
- Chyba możemy poczekać na następną zmianę. Może trafimy na kogoś, kogo da się 
przekupić. Oczywiście, to trochę potrwa.;!
- Jeśli chodzi o ścisłość, szanse trafienia na przekupnego pracownika biura 
wynoszą siedem przecinek zero cztery i cztery standardowe godziny - podsunął 
usłużnie Leebo. - Nie mamy.:«
- .. .tyle czasu - dokończyli chórem.
Dash zmarszczył czoło i rozejrzał się po korytarzu w poszukiwaniu systemów 
komunikacji publicznej.
- Gdybyśmy znaleźli węzeł łączności, może udałoby się do niego włamać i... - 
Urwał na widok Leeba kręcącego powoli głową.
- Nie bez powodu nazywają to centralą łączności, szefie - zauważył słusznie 
robot. - Ich systemy są zbyt dobrze strzeżone, nie wspominając o skomplikowanych
protokołach bezpieczeństwa.
podczas gdy Dash rozważał w milczeniu jego słowa, droid wydał z siebie ciche 
metaliczne westchnienie.
- Czy naprawdę muszę to mówić?
- Mówić co?
- Mam pewien pomysł, szefie. To zresztą chyba oczywiste, że zawsze to ja mam 
pomysł...
Dash łypnął na niego spode łba.
- Ta-ak? Zamieniam się w słuch.
- Operacje porządkowe.
- Że niby co?
- Droidy i urządzenia porządkowe muszą się podpinać pod terminale protokolarne, 
żeby pobierać instrukcje. Porty nie są strzeżone. Kogo obchodzi, czy ktoś 
wykradnie plany zsypu? Wszystkie systemy są w pewnym punkcie połączone. Musi tak
być, bo jeśli dojdzie do konieczności zrestartowania całego systemu albo 
ponownego aktywowania go po awarii, nie można odpalać wszystkich systemów 
osobno, bo zajęłoby to wieki... to znaczy, jeśli chodzi o ścisłość, zaledwie 
siedemnaście przecinek dziewięć standardowych godzin, ale zawsze... Przepraszam,
czy wydał pan z siebie jakiś dźwięk?
Dash wydał powtórnie ten sam dźwięk:
- Łapię - jęknął. - Mówisz o zależności i podsystemach łączących cały ten 
bajzel, jak na przykład operacje porządkowe.
- Rzeczywiście, łapie pan, proszę pana - pochwalił go Leebo. - Nie posiadam się 
z radości.
- Zamknij tę swoją blaszaną jadaczkę - burknął Dash - i lepiej zacznij szukać 
terminalu.
Nawet na najniższych poziomach budynku nie kręciło się zbyt wiele droidów 
konserwacyjnych typu Leeba, zaangażowanych w działania porządkowe. Te obecne 
nadzorowały pracę mniejszych, prostszych urządzeń serwisowych, które kręciły się
tu i tam, zajęte przyziemnymi pracami - czyszczeniem podłóg, zbieraniem śmieci 
czy pochłanianiem pyłu. Mimo to Leebo bezceremonialnie, jakby nigdy nic, złapał 
jednego z droidów sprzątających MSE-6, wsadził go sobie pod pachę i (całkiem 
przekonująco, zdaniem Dasha) zaczął udawać, że dostraja coś w jego porcie 
komunikacyjnym. 
Podobne zadanie wymagało podłączenia tak zwanego myszobota do jednego z portów 
konserwacyjnych, wbudowanych w każdy panel obok korytarzy serwisowych. Leebo 
dokonał tego z iście mechanicznym rozmachem; wydał z siebie mechaniczny 
odpowiednik ludzkiego „cii!" i podłączył się do portu, korzystając z MSE-6 jako 
łącznika.
Dash przyglądał mu się z miejsca, w którym udawał, że czeka na windę; w pewnej 

Strona 36

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

chwili zmartwiał na widok rodiańskiego nadzorcy, który zatrzymał się, żeby 
sprawdzić, co robi Leebo.
- Co jest nie tak z tą jednostką MSE? - spytał Rodianin. - Jeśli jest zepsuta, 
zabierz jąpo prostu do warsztatu i każ im przydzielić drugą To oszczędzi czasu.
- To nie będzie konieczne, proszę pana - zapewnił go Leebo. - Wszystko wskazuje 
na to, że po prostu źle zinterpretował instrukcje. Sądzę, że uda mi się z tym 
uporać natychmiast, jak tylko ustalę źródło problemu. W tej chwili - dodał, bo 
zauważył, że Rodianin spostrzegł, że jest podłączony do systemu za pośrednictwem
małego robocika - upewniam się, że usterka nie jest spowodowana błędem w 
zestawie instrukcji.
- Ach, tak - mruknął Rodianin. - Rozumiem. Świetnie. W takim razie nie 
przeszkadzaj sobie. - Technik odmaszerował, Dash odetchnął z ulgą a Leebo podjął
przedzieranie się przez system konserwacyjny władz portu.
Nadzieje Dasha, że korytarz pozostanie pusty, były płonne; chwilę później drzwi 
windy się otworzyły i ze środka wysiadła trójka sullustańskich mechaników. Nie 
miał innego wyjścia, niż wejść do windy, wjechać kilka poziomów wyżej i wrócić, 
kiedy tamci sobie pójdą. Zanim Leebo skończył swoje tajemnicze rytuały, musiał 
powtarzać ten manewr jeszcze kilkakrotnie.
Wrócił na poziom serwisowy już chyba czwarty raz, kiedy za drzwiami windy 
ukazała się postać Leeba.
- Misja wypełniona - oznajmił triumfalnie droid.
- Masz nagrania?
Robot postukał się w czerep metalowym palcem.
- Wszystko jest tutaj.
- Trafiłeś na coś ciekawego?
- Nie miałem czasu, żeby dokonać analizy. Wrócił ten wścibski Rodianin.
Dash spojrzał na droida z ukosa.
- - A co zamierzasz zrobić z tym myszobotem?
_- Eee... czy mógłbym go zatrzymać? Zawsze chciałem mieć
jakiegoś pupila...
- Żartujesz sobie ze mnie.
- Droidy nie żartują - pouczył go Leebo. - Po prostu cytujemy wyuczone 
odpowiedzi. Dlaczego nie miałbym chcieć go zatrzymać? Powiedziałem technikowi, 
że zabieram go do warsztatu, ale winda ciągle nie chce przyjechać... Mógł to 
zauważyć.
- W takim razie wypuść go po prostu, kiedy wysiądziemy.
- To nie jest zbyt dobry pomysł. Ma przypisany unikatowy identyfikator. Jeśli 
ktoś podejrzewa, że w nim majstrowałem, mogą zechcieć go namierzyć i odkryć, co 
z nim robiłem. - A ja korzystałem z jego protokołów, żeby włamać się do systemu.
- Przecież droidy nie zostawiają odcisków palców... - zaprotestował Dash.
- Widać, jak mało o nas wiesz. Kiedy podłączyłem się do tego MSE-6, zostawiłem w
jego systemach ślad mojej bytności. Jeżeli nie wyczyszczę mu doszczętnie 
pamięci, mogą w razie potrzeby zidentyfikować mój kod.
- W takim razie w czym problem? Wyczyść mu pamięć.
Leebo aż się cały wyprężył, najwyraźniej wstrząśnięty jego
uwagą.
- Cóż za bestialska propozycja! - Poklepał metalową obudowę robocika. - Udawaj, 
że tego nie słyszałeś, mysiu.
- Mysiu?!
- To droid czyszczący MSE-6, zwany myszobotem. Numer seryjny E3E3EEK. Mysia 
wydaje mi się właściwym, jeśli nawet niewyszukanym imieniem - poinformował 
Leebo.
- Eee, no więc... - chrząknął Dash, zbity z tropu. - I jak niby zamierzasz go 
stąd zabrać?
W tej właśnie chwili drzwi windy otworzyły się na przestronny, zatłoczony 
korytarz, prowadzący do jedynego wyjścia z budynku władz kosmoportu.
- Trochę dziś ciepło, proszę pana, nie sądzi pan? - zauważył Leebo uprzejmie. - 
Proszę mi pozwolić wziąć pana kurtkę.
ROZDZIAŁ 10
Javul była zdenerwowana - i to bardzo. Nie czuła się tak stremowana jeszcze 
nigdy w swojej karierze. Przed każdym występem bywała ożywiona, podekscytowana i
zaaferowana; nie mogła się doczekać wyjścia na scenę. Teraz jednak zwyczajnie 
się denerwowała. Czuła się rozbita. Podminowana - jakby powiedziała Dara.
Zresztą, jak mogło być inaczej? Zanim się okazało, że prześladuje ją psychofan, 
jej największym zmartwieniem było, że zapomni słów albo jakiegoś rekwizytu, że 
dojdzie do usterki sprzętu... A teraz... nie miała pojęcia, czego się 
spodziewać.
Stała na scenie pod kopułą Holosseum i przyglądała się olbrzymiemu rusztowaniu, 

Strona 37

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

które służyło za oprawę jej show. W przestrzeni pod sufitem zawieszono cztery 
oddzielne zestawy scenerii: stylizowany las, w którym rolę drzew odgrywały 
aluminiowe maszty przystrojone zielonym syntjedwabiem, z „chmurami" z tkaniny 
zoosha, znikające na rozkaz starszego asystenta dekoracji, dryfujące między 
konarami, balkonem - jedyną stabilną powierzchnią w mieście chmur, zbudowaną z 
paneli, wstęg i fal przejrzystego materiału - oraz dwiema osobnymi 
scenografiami, symbolizującymi wspólnie dwoistość Coruscant/Imperial Center. 
Pierwsza była lśniąca i imponująca - i wznosiła się w stronę odległego słońca; 
druga - mroczna i tajemnicza składała się z ostrych, sprawiających odpychające 
wrażenie kształtów.
Te elementy dekoracji Javul zaprojektowała osobiście. Oczywiście, nigdy jawnie 
nie potwierdziła, że mają one reprezentować przeszłość i teraźniejszość 
planety-miasta. To by było jawne sprzeciwianie się władzy, a Javul Charn starała
się podczas swoich występów trzymać tak daleko od polityki, jak to możliwe; nie 
miała jednak nic przeciwko odrobinie nostalgii.
Garderobiana przyniosła parę skrzydeł i zaczęła mocować je na plecach Javul, 
uważając przy tym, żeby nie naruszyć włókien optycznych, przymocowanych do 
ultralekkiej uprzęży. Konstrukcja była prawdziwym cackiem - delikatne pręty ze 
szlachetnego metalu obciągnięto warstwami zooshy, a miniaturowy generator 
nasycał tkaninę światłem mieniącym się wszystkimi barwami tęczy, a nawet 
kolorami niewidocznymi dla ludzkiego oka. Niewielki reaktor wytwarzał też 
zabezpieczające pole antygrawitacyjne - na wypadek gdyby włókna optyczne 
zawiodły. W zwykłych okolicznościach dzięki niemu Javul będzie mogła lekko 
spłynąć
na ziemię.
Rodiańskie Holosseum było jednak niezwykłe pod każdym wZględem - zarówno 
rozmiarów, jak i przepychu. Z całą pewnością było to największe i najbardziej 
luksusowe miejsce, w którym kiedykolwiek miała okazję występować; kopuła 
sklepienia wydawała się odległa od sceny o co najmniej kilometr.
Javul wzięła głęboki oddech, aktywowała głosem pole antygrawitacyjne i odbiła 
się lekko od podłogi.
- Phroszę, uwhażaj na khostiumy - przypomniała jej projektantka garderoby, 
Bothanka o imieniu Tereez Dza'lar. - Nie kchciałabym, żheby thwój show 
przypadkhowo zhmienił się w kholoskhtriptiz.
Javul uśmiechnęła się i mruknęła pod nosem:
- Akt pierwszy, scena druga.
Bladoszary, jednoczęściowy kombinezon, który miała na sobie, zamigotał i znikł, 
zastąpiony przez półprzezroczystą suknię w kolorze nieba, usianą złotymi 
punkcikami, które zdawały się przemieszczać po powierzchni materiału. 
Postrzępiony rąbek spódnicy unosił się swobodnie wokół bioder i kolan, a włosy 
otoczyły jej twarz lśniącą aureolą w kolorze bladego złota.
- Świethnie - pochwaliła Tereez. - Theraz sphróbuj czhegoś mniej fhrywolnegho.
- Akt drugi, scena trzecia.
Na dźwięk jej słów suknia rozpłynęła się w powietrzu, a na jej miejscu pojawiły 
się bluza i spodnie stylizowane na mundur oficerów wywiadu. Nic nie mogło 
bardziej kontrastować ze zwiewną niebieską sukienką niż kostium w zgaszonym 
zgniłozielonym kolorze, ze lśniącymi insygniami na piersi.
Tereez roześmiała się głośno. Brzmiało to jak coś pomiędzy sykiem a mruczeniem.
- Skhrzydła!
Kiedy Javul spojrzała na wyświetlany obok holoobraz, także Parsknęła śmiechem. 
Imperialny kostium ze skrzydłami wyglądał P°o prostu groteskowo. 
- O rany, to jest dopiero pomysł! - stwierdziła z ukontentowaniem. - Imperialna 
wróżka! Jak myślisz, mogłybyśmy to wykorzystać w przedstawieniu?
Tereez pokręciła głową.
- Sądzę, żhe to by bhyło shamobójstwo. Impherator nigh. dy bhy czhegoś thakiego 
nie pochwalił. Shpróbhuj khostium z phierwszhego aktu. Osthatnim rhazem czhapka 
szwhankhowała.
Javul wydała cichą komendę i po chwili zaprezentowała się projektantce w 
zielonej bluzie, zielonych, obcisłych spodniach i równie zielonej, zawadiacko 
przekrzywionej czapeczce z jaskrawoczerwonym piórkiem, pasującym do jej nowego 
koloru włosów. Tym razem wszystko zadziałało jak trzeba i skrzydła zniknęły. Tak
naprawdę ich obecność przy imperialnym mundurze nie była spowodowana błędem ani 
usterką - po prostu nigdy wcześniej nie nosiła go w parze ze skrzydłami podczas 
występu na żywo.
- Whyghląda dhobrze - oceniła Tereez. - Whyghląda nha tho,
żhe whszysthko ghra.
Javul obrzuciła jeszcze raz krytycznym wzrokiem całą konstrukcję, mając w 
pamięci starą estradową zasadę, głoszącą że jeśli podczas próby wszystko idzie 

Strona 38

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

jak z płatka, podczas show coś musi się sknocić. Przyłapała się na tym, że ma 
nadzieję, iż lada chwila coś pójdzie nie tak.
- Na miejsca, proszę! - zawołała do członków zespołu. - Powtórzmy pierwszy 
numer, dobrze?
Wszyscy rozbiegli się do swoich stanowisk... oprócz Eadena Vrilla, który stał 
niewzruszenie na brzegu sceny z rękami skrzyżowanymi na piersi i mackami 
wijącymi się lekko wokół ramion. Dara wychyliła się spod sceny i klepnęła go w 
stopę.
- Wybacz, wielkoludzie, ale nie możesz tu zostać. Nautolanin rzucił ostatnie 
spojrzenie na kopułę i posłusznie
opuścił scenę. Kiedy zniknął w cieniach między siedzeniami, powiewając mackami, 
jakby targał nimi niewyczuwalny wiatr, Javul poczuła ukłucie niepokoju. Gdzie 
się podziewał Dash i czego dowiedział się w kosmoporcie?
- Jest uszkodzona - zauważył Finnick. Wrócił do punktu przekazu, w którym 
zaczynała się tajna wiadomość. Nie zawierała
żadnych jasnych wskazówek, a jedynie ciąg niezrozumiałych sygnałów, z których 
ani Leebo, ani system łączności statku nie potrafił sklecić nic sensownego. - 
Przypuszczam, że została zaprogramowana na autodestrukcję po nadaniu.
- Wciąż jednak mamy jej treść u nas w systemie, zgadza się? - spytał Dash.
- Wątpię - Finnick wywołał nagrania z modułu łączności statku i wyszukał 
odpowiedni urywek: bezwartościowy szum. Dash usiadł w fotelu obok Finnicka na 
mostku „Serca Nowej". - W takim razie jesteśmy udupieni. Nic z tego nie 
wyciągniemy.
- A może jednak? - wtrąciła Arruna, nachylając się nad ramieniem Finnicka i 
wskazując początek wiadomości wysłanej z kontroli lotów. - To zostało 
wprowadzone „z palca". Domyślam się, że z konsoli nadawcy.
- Skąd wiesz? - spytał Dash, marszcząc brwi.
- Jeśli zostało wysłane z odległego źródła, na pewno da się w tej wiadomości 
znaleźć ślady pozostałe po przekierowaniu. Powinien to być, hm, głównie kod 
naruszenia i przesłania. To znaczy kod, który utworzył przerwę w strumieniu 
danych i dostarczył wiadomość. Jak widać - wskazała fragment odczytu z punktu z 
kontroli lotów, a następnie wiadomość z modułu łączności statku - te dwa kawałki
kodu, chociaż są całkowicie niezrozumiałe, to identyczne fragmenty całkowicie 
niezrozumiałych informacji. Są nieczytelne w ten sam określony dokładnie sposób.
- Ta-a - mruknął Rendar. - Łapię. W naszej wiadomości nie było sekwencji 
włamania, więc jeśli zaistniała jakaś podczas wymiany w porcie, będziemy ją 
widzieć jako... szum.
- Dokładnie.
- Ale to oznacza, że ktokolwiek siedział za konsolą kontroli lotów, celowo 
wprowadził nas w błąd, czyli jest współspiskowcem. - Bardzo mu się nie podobało 
to ostatnie słowo, ale trzeba było nazwać rzeczy po imieniu.
- Może był to jakiś pomagier, który wykonywał tylko rozkazy, nie mając pojęcia, 
co mogą spowodować - podsunął Finnick - ale masz rację, bardzo prawdopodobne, że
zrobił to ktoś, kto był świadom konsekwencji.
Dash wstał i odszedł od konsoli. 
- A zrobił to, bo albo chciał celowo do tego doprowadzić, albo zapłacono mu, 
żeby to zrobił, albo dostał taki rozkaz od kogoś wyżej postawionego. W tej 
chwili nie mamy żadnego konkretnego tropu.
- Ale wiemy jedną rzecz - poprawiła go twi'lekańska mechanik. - Żeby to zrobić, 
ten ktoś musiał mieć wtyki w porcie. A to oznacza...
- .. .że był to ktoś dysponujący nieograniczonymi środkami.® dokończył Dash. Na 
przykład vigo, dopowiedział w myśli. Potarł zesztywniały kark. Od tego 
wszystkiego rozbolała go głowa.
Ubrana w kostium wróżki Javul szybowała nad sceną zawieszona wysoko pod kopułą; 
jej skrzydła lśniły na tle sztucznego, usianego gwiazdami nieba. Otaczały ją 
dźwięki muzyki - fraza otwierająca środkową część drugiego aktu. Wróżka opłakuje
swoją miłość do istoty ziemskiej, która nie potrafi latać i dlatego muszą zostać
rozdzieleni na wieki.
Niesiona na skrzydłach melodii i harmonii, otworzyła usta i zaintonowała:
Widzę cię w dole, na tym łez padole;
Moje serce krwawi i dławi mnie ból.
Linka z włókna optycznego rozwinęła się i Javul zanurkowała, zawisając ledwie 
kilka metrów nad sceną.
Chcę do ciebie biec;
Walczyć o ciebie i cię strzec;
Uwolnić cię...
Podniosła ręce we wdzięcznej tanecznej pozie i znów poszybowała do góry.
Lecz jeśli odnajdę cię i uwolnię,

Strona 39

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Czy, miły mój, dasz mi rękojmię,
Że ból twój to nie są zwykłe sidła?
Że nie pułapka to przebrzydła?
Dotarła znów do wierzchołka kopuły i pozwoliła, aby dźwięki ostatniego wersu 
wybrzmiały długo i żałośnie, zanim przeszła do następnej figury napowietrznego 
tańca. Zaczęła schodzić spiralą w dół, z każdym obrotem zmniejszając jej 
średnicę. Siedzący w dole widzowie będą mieli - w zależności od scenerii - 
wrażenie że znajdują się w lesie na Kashyyyku, Mieście w Chmurach na Bespinie 
albo wśród strzelistych iglic i mrocznych podziemi Imperial Center. Zejdzie tak 
blisko nich, że będą mieli wrażenie, jakby mogli wyciągnąć rękę i jej dotknąć.
Kiedy zanurkowała znów w dół, jej oczom ukazały się leśna panorama Kashyyyka i 
holograficzne wyobrażenia ogromnych pni, ciągnących się w dół i w dół.
Po chwili jednak spostrzegła coś jeszcze: szczelinę otwierającą się pośrodku 
sceny.
Zanim zdążyła się zastanowić, co też Mel robi na scenie podczas jej próby, 
powietrze wypełniły głębokie wibracje, po których usłyszała mechaniczny huk. 
Przy akompaniamencie upiornego wizgu wszystkie siedzenia, ustawione w stosy, 
wystrzeliły w powietrze, ku kopule Holosseum.
Javul krzyknęła i przerwała spiralny lot desperackim saltem w tył, które posłało
ją na środek przestrzeni nad sceną. Fotele poruszały się jednak znacznie 
szybciej, niż powinny... i to wszystkie naraz. Z różnych stron uderzyły w nią 
prądy powietrza, zakłócając trasę jej lotu. Zatoczyła się bezładnie w bok, a 
kiedy uniosła głowę, zobaczyła rząd siedzeń szybujący prosto na nią; w ostatniej
chwili uskoczyła następnym saltem. Fotele minęły ją o włos, ale zahaczyły o 
jedno z jej skrzydeł, rozdzierając materiał i wykrzywiając metalową ramę.
Przez chwilę Javul poruszała się chaotycznie w niekontrolowanym pędzie, ale 
szybko się opamiętała; sięgnęła do góry, do włókna optycznego. Linka wydała 
odgłos przypominający smagnięcie batem i zaczepiła o najwyższe krzesło, 
maksymalnie naprężona. Fotel zachybotał się i runął na bok szerokim łukiem, 
pociągając za sobą gwiazdę uczepioną na końcu lśniącej smyczy... prosto na 
Przewracający się właśnie następny rząd siedzeń.
Nie miała wyjścia. Sięgnęła za siebie, przez warstwę swojego holograficznego 
kostiumu, i szarpnęła uchwyt bezpieczeństwa 
uprzęży. Zadziałało i sekundę później Javul koziołkowała bezwładnie w dół.
Jak przez mgłę usłyszała krzyk kogoś w dole, na miniaturowej z tej wysokości 
scenie. To była Dara. Jej okrzykowi zawtórowała Tereez. Javul aktywowała 
generator antygrawitacyjny skrzydeł, który szybko złapał ją w niewidzialną sieć 
i spowolnił upadek. Wciąż spadała, ale teraz zdecydowanie wolniej; to już był 
upadek kontrolowany. Wszystko w porządku, powtarzała sobie w duchu. Sytuacja 
znów jest pod kontrolą.
Spróbowała ustabilizować swoją pozycję, żeby wylądować na scenie, zamiast wpaść 
w otwór pośrodku podłogi, ale bez powodzenia. Była zamknięta w antygrawitacyjnej
bańce i nie miała szansy zmienić swojego położenia. Tak czy inaczej, była 
bezpieczna. Kiedy szczelina w podłodze zaczęła się zamykać, Javul odetchnęła 
głęboko i spróbowała się uspokoić. W dole widziała Darę, Tereez, Mela i Eadena -
czekali na nią a spośród cieni spowijających boczne części sceny wynurzały się 
sylwetki innych członków jej zespołu, pokazujących ją sobie palcami, 
wykrzykujących rozkazy, kręcących z niedowierzaniem głowami i zasłaniających 
usta w niemym przerażeniu.
- Otwórzcie je! - wrzeszczał do kogoś Mel. - Otwórzcie! 
Kiedy była jakieś dwadzieścia kilka metrów od sceny, generator
przestał działać i Javul znów zaczęła spadać - coraz szybciej - w stronę szybko 
zamykającego się otworu. Jeśli ten zamknie się do końca, zanim...
Już tylko kilka centymetrów dzieliło ją od czarnej czeluści, kiedy coś uderzyło 
w nią z wielką siłą; wokół jej talii zamknęły się czyjeś silne ramiona. 
Usłyszała jeszcze szczęk, z jakim zamknęła się szczelina w podłodze, i stłumiony
okrzyk (bólu? zaskoczenia?) jej wybawcy. Po chwili jego ciało rąbnęło z hukiem w
podłogę, a ona wylądowała na nim.
Przez chwilę panowała dziwna cisza, którą przerwała narastająca stopniowo fala 
szeptów, szlochów i przekleństw. Javul uświadomiła sobie, że z całej siły 
zaciska powieki, więc wreszcie otworzyła je i spojrzała do góry. Zobaczyła 
wyciągnięte w jej stronę ramiona Dasha Rendara. Twarz miał poszarzałą ze 
strachu.
- Chyba obyło się bez złamań - zawyrokował i zabrał ją z ramion... Eadena 
Vrilla. Jego oblicze wykrzywiał bolesny grymas.
ale Nautolanin szybko wstał i wyprostował się z zadziwiającą
płynnością i gracją. Javul przyszła do głowy idiotyczna myśl, że może ma 
wbudowane w ubranie moduły antygrawitacyjne.

Strona 40

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- o jej, o rety, Eadenie... Tak bardzo ci dziękuję! - Jej ciałem wstrząsnął 
nagły dreszcz. Musiała usiąść; bała się, że inaczej za chwilę ugną się pod nią 
kolana i znów upadnie.
- Ta-a, wielkoludzie - mruknął Dash. - Niezła z ciebie obstawa. Ten skok był 
naprawdę imponujący. Wszystko gra?
- Chyba nie do końca. Jestem... ranny. - Eaden spojrzał na swoje macki, które 
właśnie starał się ułożyć w jakim takim porządku. Jedna z nich została obcięta 
jakieś dwa centymetry od końcówki - tak gładko, jakby cięcia dokonano 
wibroostrzem.
Javul podniosła ręce do ust i zadygotała jak w febrze. Do oczu napłynęły jej 
łzy, ale siłą woli nie pozwoliła im spłynąć po policzkach.
- Och, Eaden! Nie wiem, co powiedzieć... Tak mi przykro!
Dash otoczył ją ramieniem.
- Hej, już dobrze. Nic mu nie będzie. Wykonywał tylko swoją pracę. Nie stało się
nic strasznego. Powiedz jej, że nie stało się nic strasznego, Ead. - Spojrzał 
błagalnie na przyjaciela.
Nautolanin podniósł wzrok na Javul; grymas na jego twarzy był już mniej bolesny.
- Nie stało się nic strasznego - potwierdził bez przekonania.
Nic strasznego? - pomyślała nieprzytomnie Javul. Przecież to
okropne! Kolana znów się pod nią ugięły.
- Muszę usiąść - oznajmiła słabym głosem i już za chwilę u jej boków pojawiły 
się Dara i Tereez, sprowadzając ją ostrożnie ze sceny.
Zanim z niej zeszła, usłyszała jeszcze, jak Eaden grobowym głosem powtarza:
- Nie stało się nic strasznego, ta-a?
- To tylko koniuszek malutkiej macki... - upierał się Dash.
- Serio? A co by się stało, gdyby ktoś obciął ci koniuszek jednego z twoich 
malutkich paluszków? Niewiele, samą opuszkę, w której masz wszystkie zakończenia
nerwowe? Te, dzięki którym masz w nim czucie?
~ Ee, no dobra - zgodził się niechętnie Dash. - Ale przecież nadal zostałoby mi 
dziewięć palców. A ty masz... niech no policzę... 
- Nawet nie próbuj. Wątpię, czy umiesz liczyć do tylu. javul zachichotała. Nie 
mogła przestać. Tak naprawdę bała się, że już nigdy nie przestanie się śmiać.
ROZDZIAŁ 11
- Pierwsza awaria nastąpiła w systemach widowni Holosseum i w podsystemach 
sceny. A dokładniej, doszło do spięcia, które w jakiś sposób uruchomiło systemy 
rozkładania siedzeń i w rezultacie przekroczenia normalnej prędkości tego 
procesu.
Arruna Var siedziała ze skrzyżowanymi nogami na formofotelu w głównym centrum 
kontrolnym olbrzymiej hali. Wielka sala o łukowato sklepionych ścianach, 
umieszczona wysoko pod krzywizną sufitu rotundy, dawała zapierający w piersi 
widok. Wokół niej zgromadzili się Dash, Eaden, garderobiana Tereez i Yanus 
Melikan. Leebo i droid serwisowy Mela, Oto, stali bez ruchu kawałek od grupy. 
Dara była z Javul w garderobie.
- Druga usterka - ciągnęła Twi'lekanka, wskazując linie zasilania na 
wyświetlonym na ekranie schemacie złożonych systemów budynku - nastąpiła w 
układzie kontroli wrót na scenę.
- Czy właśnie to spięcie spowodowało awarię drzwi w podłodze? - spytał Mel.
Arruna pokręciła głową.
- Nie jest to niemożliwe, ale raczej mało prawdopodobne. Jeśli chodzi o poziom 
kontroli, to te dwa systemy nie są ze sobą powiązane. Łączą się oczywiście z 
siecią zasilania, ale drzwi na scenę korzystają z osobnego źródła w przypadku 
awarii. Dlatego, jeśli główna sieć z jakiegoś powodu padnie, powinny się 
otworzyć, aby umożliwić ewakuację. Ten system służy także jako spust modulacji 
zasilania. Jeśli zarejestruje spięcie, które zostało odnotowane przez układy 
diagnostyczne, powinien odciąć się od całej sieci i czerpać moc ze źródła 
zasilania awaryjnego. Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się stało. Moim 
zdaniem komendy otwarcia się... i zamknięcia... zostały przesłane przez sieć 
kontroli. 
Stojący za plecami Dasha Leebo wydał z siebie metaliczny odpowiednik 
chrząknięcia. Rendar obejrzał się za siebie.
- Masz coś? - spytał.
- przeskanowałem systemy kontrolne wrót pod względem śladów genetycznych i 
odcisków palców - poinformował droid. -
I... nic.
- Bajer. - Dash westchnął. - Kto miał dostęp do panelu kontrolnego?
Mel spojrzał na swoje pięści, oparte o konsolę.
- My wszyscy - wymamrotał. - Każdy z członków zespołu. Jeśli chodzi o ścisłość, 
także ekipa konserwacyjna budynku, chociaż oni akurat otrzymali status wsparcia 

Strona 41

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

drugiego poziomu. Główne kontrolki znajdują się w pomieszczeniu pod sceną ale 
można je obejść z tego miejsca. To jednak nie wyjaśnia drugiej partii usterek: 
uprzęży Javul i jej generatora antygrawitacyjnego.
- Jha bhyłam osthatnią oshobą kthóra shię nhimi zhajmowała - odezwała się 
Tereez, zwężając w szparki źrenice wielkich, złotych oczu. - Jheśli zhrobiłam 
coś, co zniszczhyłoby urzhądzenia... możhe kiedy mocowhałam whłókna...
- Cokolwiek się stało - wszedł jej w słowo Dash - to z całą pewnością nie był 
przypadek. A więc jest mało prawdopodobne, żebyś nawet nieświadomie spowodowała 
zwarcie w generatorze. - Nie umknęło jego uwagi, że na dźwięk tych słów Tereez 
odruchowo położyła uszy po sobie. Cóż, trudno, nawet jeśli zranił jej uczucia. 
Skoro doszło do sabotażu, to każdy z obecnych był podejrzany.
- Wszystko zostało świetnie zgrane w czasie - zauważył trzeźwo Eaden. - Musimy 
jednak pamiętać, że to sama Javul odczepiła
linę...
- Zgadza się - przyznała Arruna - ale zrobiła to, bo kabel zahaczył o siedzenia,
do czego by nie doszło, gdyby nie spięcie.
Dash zmarszczył czoło.
- Mimo wszystko, nawet jeśli przyjmiemy, że doszło do sabotażu w siedzeniach na 
widowni, ktoś, kto do tego doprowadził, nie mógł przewidzieć, że kabel o nie 
zawadzi.
- Racja, ale ta sama usterka, która uruchomiła rozkładanie siedzeń, zakłóciła 
też działanie metalowej ramy na sklepieniu - zauważyła Arruna. - Spójrz tylko. -
Wprowadziła do programu
diagnostycznego komendę, odtwarzającą sekwencję zdarzeń, które nastąpiły podczas
incydentu. System natychmiast wyświetlił symulację przepływu zasilania. Spięcie 
zostało oznaczone podświetloną na żółto linią która wspięła się ku kopule i 
przeniknęła do złączki włókna optycznego, a potem zeszła nim w dół, aż do linki,
na której zawieszona była Javul. Na wyświetlonej symulacji linia kabla lśniła 
niczym roztopiony metal, meandrując w powietrzu, jakby uwieszony na niej pasażer
nic nie ważył.
- A więc wystąpiły cztery różne usterki - podsumował Mel. W jego głosie słychać 
było napięcie, a nachmurzony wzrok powodował, że jego ciche słowa brzmiały 
dziwnie groźnie. - Cztery świetnie zgrane w czasie... albo nieskończenie 
nieprawdopodobne i przypadkowe awarie.
- Zależy od tego, skąd liczysz - zauważył filozoficznie Dash. - Spięcie w 
systemie zasilania spowodowało wystrzelenie krzeseł i odcięło właz w podłodze. 
Może też posłało przez przewody wystarczającą ilość prądu, żeby zamknąć i 
otworzyć klapę? - Spojrzał pytająco na Arrunę, która skinęła głową i wzruszyła 
nieznacznie swoimi lekku.
- To mało prawdopodobny scenariusz - stwierdziła - ale...®
- ...ale jest to możliwe - dokończył za nią Dash. - Usterka sprawiła także, że 
włókno optyczne zaczęło szaleć, więc jedyną zmienną za którą absolutnie nie może
być odpowiedzialne zwarcie, jest awaria napędu anty grawitacyjnego.
- Jeśli chodzi o ścisłość, szefie - wtrącił Leebo - to nie do końca prawda. 
Jeśli zasilana prądem linka optyczna zetknęła się z uprzężą przy wystarczająco 
silnym ładunku, mogła zdestabilizować generator. Wiem, że jestem tylko stertą 
metalowego złomu, ale moim skromnym zdaniem jedynym aspektem tego fascynującego 
ciągu incydentów, którego raczej nie spowodowało zwarcie, jest nieprawdopodobnie
wręcz idealnie obliczony czas zamknięcia się włazu w scenie.
- Racja - przyznała Arruna. - Spięcie mogło spowodować otworzenie się drzwi, ale
gdyby zaskoczyło zasilanie awaryjne, musiałyby one zostać zamknięte z budki 
kontroli sceny. Co więcej - dodała, wywołując na ekran sieć kontroli - mogły 
zostać zamknięte tylko z tej konsoli także dlatego, że w tym momencie systemy 
obsługujące scenę były już niezależne.
Dash rozważał przez chwilę w milczeniu jej słowa. Może ktoś widział, jak wrota 
się otworzyły, i nie zdając sobie sprawy z innych usterek, spróbował je zamknąć?
- Podniósł wzrok na Mela, który zmrużył oczy i przyjrzał mu się krytycznie. - 
Niefortunny zbieg okoliczności? Naprawdę sądzisz, że to
prawdopodobne?
- Nie. - Dash westchnął. - Ani trochę. To znaczy, mogłoby się to zdarzyć, ale 
głupio byłoby zakładać taki scenariusz. Chcę przez to powiedzieć, że moim 
zdaniem ktokolwiek to wszystko zaplanował, jest bardzo sprytny. Może nawet na 
tyle sprytny, żeby przewidzieć naszą reakcję, która wszystko pogorszy... 
Sabotażysta wiedział, że kiedy otwór w scenie zostanie pozbawiony zasilania, 
straci nad nim kontrolę...
Mel podniósł brew.
- Więc wykorzystał impuls zasilania, żeby go otworzyć, i liczył na to, że ktoś w
budce spróbuje go zamknąć? To trochę ryzykowne, nie sądzisz?

Strona 42

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Może nie miał innego wyjścia... O ile oczywiście nie był sam w budce.
Mel zmierzył go lodowatym wzrokiem.
- Co sugerujesz?
Dash podniósł ręce w obronnym geście.
- Nic. Nic a nic. Tyle tylko, że ktokolwiek zamknął otwór, musiał to zrobić z 
budki, prawda?
Mel opadł na oparcie krzesła, najwyraźniej uznając, że lepiej nie brać do siebie
insynuacji Rendara.
- Niekoniecznie - stwierdził z namysłem. - Szczerze powiedziawszy, stawiałbym na
to, że został on zamknięty zdalnie. Bo jeśli rzeczywiście klapa została 
aktywowana z budki, ktokolwiek za tym stoi, musiałby po sobie posprzątać na tyle
dobrze, żeby skanery nie wykryły śladów materiału organicznego.
Dash odwrócił się do Arruny.
- Przyglądałaś się systemom, które dotknęła awaria. Jakimi środkami trzeba by 
dysponować, żeby doprowadzić do czegoś takiego?
Arruna spojrzała na niego spokojnie. ~ Zasilanie jest podłączone do miejskiej 
sieci, Dash. Miejskiej - powtórzyła z naciskiem. - A więc publicznej. To nie do 
przeskoczenia dla wściekłego byłego chłopaka. Nawet jeśli jest vigiem.
Cóż, coś takiego było na pewno także poza zasięgiem któregokolwiek z członków 
zespołu Javul. A to oznaczało... spisek?
- Zależy, którym vigiem, prawda? - mruknął Rendar. Wstał, podszedł do drzwi 
pomieszczenia i wyjrzał na korytarz, w którym pracownicy Holosseum - droidy i 
żywe istoty - uwijali się jak w ukropie, żeby usunąć bałagan spowodowany 
wystrzeleniem siedzeń. - Vigo spoza planety musiałby być porządnie szurnięty, 
żeby próbować czegoś takiego na podwórku innej szychy. Kto by ryzykował coś 
takiego, byle tylko wystraszyć byłą dziewczynę?
- Istota żywa - podsunął uprzejmie Leebo. - Któż je zrozumie?
- Mam wrażenie, że to było obliczone na coś więcej niż tylko przestraszenie - 
oznajmił cicho Eaden. - Sądzę, że chodziło co najmniej o okaleczenie... a może 
nawet o uśmiercenie.
Dash wypuścił powoli powietrze.
- Ta-a. A to podnosi stawkę, prawda? Ale to wszystko nadal jest bez sensu... To 
chyba lekka przesada.
- Poza tym przeprowadzenie takiej akcji wymagałoby załatwienia wtyczek w 
odpowiednich miejscach - słusznie zauważył Eaden.
Nastała długa cisza; Dash niemal czuł, jak za jego plecami wszyscy wymieniają 
między sobą zaniepokojone spojrzenia. $
Milczenie przerwał Mel, zmieniając temat:
- Nie przekazałeś nam jeszcze, czego takiego dowiedziałeś się w porcie.
- Ktoś celowo wysłał wprowadzającą w błąd wiadomość z kosmoportu do „Serca 
Nowej". Zgodnie z tym, co mówi Leebo, wiadomość wyszła z konsoli łączności w 
komputerowym centrum kontroli. W tym układzie, jeśli to wszystko zaplanował 
nieszczęśliwie zakochany vigo, Eaden ma rację: on musi mieć ludzi we właściwych 
miejscach.
Dash obrócił się na pięcie i skierował do drzwi.
- Czas porozmawiać jeszcze raz z naszą szefową. Coś tu jest cholernie nie w 
porządku. 
_- Nie odwołam przedstawienia - upierała się Javul. - Poradzimy sobie z tym. 
Siedzenia nie są szczególnie uszkodzone, a szef grupy serwisowej twierdzi, że 
zdołają je naprawić do jutra wieczór.
- To nie jest twoje największe zmartwienie - przypomniał jej
surowo Dash - i doskonale o tym wiesz. Doceniam twój wrodzony upór, ale jak 
zamierzasz zyskać pewność, że sprzęt zapasowy nie zawiedzie?
- Mój zespół sprawdzi wszy...
- Ktoś z twojego zespołu - wszedł w jej słowo Dash, przykucając obok jej fotela 
w luksusowej garderobie Holosseum - może być człowiekiem twojego prześladowcy, 
kimkolwiek on jest.
Javul spojrzała na niego szeroko otwartymi, srebrzystymi oczami.
- Nie. Jestem pewna, że...
- Javul, na litość Mocy, spójrz w oczy faktom! Ktoś sterował otworem w podłodze,
kiedy wysiadło zasilanie, i zamknął go w dokładnie wybranej chwili twojego 
upadku! Eaden ledwie zdążył na czas. Gdyby nie był mistrzem teras kasi, nie 
dokonałby tego i zostałabyś przecięta na pół.
- Ale kto? - jęknęła Javul. - Kogo o to podejrzewasz?
Dash wstał i zaczął przechadzać się tam i z powrotem po pomieszczeniu, skubiąc z
namysłem dolną wargę.
- Na pewno nie Dara - mruknął. - Miała za dużo innych okazji, żeby ci 
zaszkodzić. Chyba że twój tajemniczy wielbiciel dotarł do niej dopiero niedawno.

Strona 43

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Javul pokręciła głową.
- Nie. To na pewno nie Dara. Znałam ją kiedy jeszcze byłam nikim.
- Ta-ak, poza tym była na górze, kiedy nastąpiła awaria włazu. Jeśli chodzi o 
wiedzę techniczną to bez wątpienia przoduje tu Arruna. Jak dobrze ją znasz?
- Jest moją mechaniczką od jakichś dwóch lat. To Mel ją zatrudnił.
- No dobrze. Przyjmijmy w takim razie, że nie jest do końca Pewna... chociaż 
kiedy doszło do tego... incydentu była podobno na statku i zajmowała się 
diagnostyką. Poproszę Leeba, żeby to sprawdził. Co z samym Melem? 
Javul pokręciła głową.
- Nie. On na bank nie. To nie może być on, dlatego że... no, Mel wyciągnął mnie 
z tylu tarapatów, że nawet nie potrafię zliczyć. Jest ze mną od samego początku.
- Ale ma też wiedzę techniczną, którą mógłby wykorzystać do przeprowadzenia 
sabotażu, a poza tym dostęp do sprzętu. Nikt nie kwestionowałby jego obecności 
na stanowisku kontrolnym.
- To nie Mel - powtórzyła z uporem Javul.
- Skąd wiesz? - nie ustępował Rendar.
- Po prostu... wiem. - Sposób, w jaki Javul zaciskała szczęki, powiedział mu, że
nie ma sensu próbować przemówić jej do rozsądku, a coś w jej głosie sprawiło, że
przeszedł go dreszcz. - Dobrze go znasz, mam rację?
- On jest... no, tak. Dobrze.
Dash zaczerpnął głęboko powietrza.
- Czy jesteście ze sobą... blisko? To znaczy, no wiesz... czy jesteście 
przyjaciółmi?
- Oczywiście, że... - Javul urwała w pół zdania i podniosła na niego zaskoczony 
wzrok.
Podchwycił go i przez moment patrzyli sobie w oczy; wreszcie Dash odwrócił wzrok
i podjął spacer po pokoju.
- Masz na myśli, czy jesteśmy kochankami? - dokończyła Jawul.
Machnął wymijająco ręką.
- Hej, to nie mój interes...
- Nie, nie sypiamy ze sobą. Posłuchaj, po prostu mu ufam. i>
- A czy jest ktoś, komu nie ufasz? - parsknął. - Co z Tereez? Może to ona 
pracuje dla kogoś, kto za tym wszystkim stoi? W końcu sama powiedziała, że jako 
ostatnia osoba miała w ręku generator antygrawitacyjny. Jak długo ją znasz?
Javul westchnęła.
- Niezbyt długo. Dołączyła do nas jakieś dziewięć miesięcy temu w Mieście w 
Chmurach na Bespinie. Szukałam wtedy garderobianej i zgłosiła się jako jedna z 
kandydatek. Jest naprawdę.- niesamowicie zdolna. To prawdziwa artystka.
- Na Bespinie - powtórzył Dash z namysłem. - To nieco. - niezwykłe, nie sądzisz?
Bothańska projektantka strojów na Bespinie?
- pracowała dla administratora korporacji wydobywczej, Landa Calrissiana. 
Projektowała dla niego stroje, mundury dla jego ludzi i...   Co? Nie mów, że go 
znasz!
Dash zatrzymał się w pół kroku i zrobił dziwną minę.
- Hm, cóż... rzeczywiście, znam go.
Javul uśmiechnęła się do niego.
- Jaka ta galaktyka mała...
- Dlaczego postanowiła zmienić pracę? - wrócił do tematu Rendar.
- Nie podobało jej się mieszkanie na dryfującej platformie. - Javul westchnęła. 
- Twierdzi, że czuła się, jakby świat usuwał jej się spod stóp i lada chwila 
miała zawisnąć w przestrzeni.
Całkiem jakby życie na jachcie było lepsze, parsknął w myśli Dash. Argument był 
jak dla niego zdecydowanie naciągany, ale nic nie powiedział. Uznał, że później 
przyjrzy się Bothance nieco dokładniej. Teraz miał na głowie ważniejsze sprawy. 
Stanął naprzeciwko dziewczyny.
- No dobrze, w takim razie podsumujmy: komuś naprawdę zależy, żeby cię dorwać. 
Czarne lilie może i miały wyprowadzić cię z równowagi, a fałszywy alarm na 
statku był demonstracją możliwości twojego prześladowcy, ale ten ostatni 
wypadek... mógł się dla ciebie zakończyć co najmniej okaleczeniem, a w 
najgorszym przypadku śmiercią. Moim zdaniem, jeśli to rzeczywiście sprawka viga 
spoza planety, wszedł on mocno w paradę innemu, który sprawuje tu jurysdykcję. 
Zasadniczo sprawę powinno załatwić szepnięcie słówka którejś z miejscowych 
szych.
Javul pokręciła głową.
- Jednak - dodał z naciskiem, nie dopuszczając jej do głosu - mam wrażenie, że 
to raczej jeden z miejscowych oligarchów. A to zawęża nam podejrzanych do 
dwójki: Cleza i Mandalorianina Hityamuna Krisa.
- Hitch - wymruczała cicho Javul.

Strona 44

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Słucham?
- Nazywa się Hitch Kris. Jest lordem tego systemu, bardzo Potężnym, i to on chce
mnie dorwać... 
- Chciałaś powiedzieć, że chce dorwać Alai Jance. - Dash Poczuł nieprzyjemne 
mrowienie. Na wspomnienie historii sobowtóra Javul znów stał się podejrzliwy. 
Dziewczyna podniosła na niego wzrok i przyglądała mu się przez chwilę z dziwnym 
wyrazem twarzy.
- Nie - zaprzeczyła wreszcie cicho. - On chce dorwać mnie. To ja byłam... 
jestem... Alai Jance, niedoszłą żoną Hitcha Krisa.
ROZDZIAŁ 12
Najdziwniejsze, że pierwszym odruchem Dasha była chęć parsknięcia śmiechem.
Dziewczyna miała tupet, bez dwóch zdań. Przyjąć oświadczyny viga, zacząć karierę
dzięki jego kontaktom, a potem... bum! - skończyć wszystko, bo nie podobają się 
jej zwyczaje gościa.
- Brał udział w najgorszych możliwych zbrodniach - wyznała. - Morderstwach, 
zabójstwach, w handlu narkotykami, porwaniach... Nie mogłam tego dłużej znieść.
Miał ochotę ją spytać, co kazało jej myśleć, że wyjdzie z tego obronną ręką ale 
ugryzł się w język i zamiast tego zagadnął:
- Jak spotkałaś taką szumowinę?
- Występowałam w klubie na Coruscant... w Quarek'ku, popularnej spelunie 
prowadzonej przez Neimoidian, w której spotykały się różne wysoko postawione 
męty. Czarne Słońce, Imperialni, najemnicy - wszyscy, którzy coś znaczyli. Nie 
wyobrażam sobie nawet, ile szemranych interesów ubija się tam co wieczór... i, 
szczerze powiedziawszy, nie chcę tego wiedzieć. Śpiewałam, tańczyłam i 
odgrywałam kilka scenek z różnych mitologii. Tak jak teraz o tym myślę, chyba 
właśnie od tego się zaczęło, od tych kawałków ulubionych gwiezdnych legend czy 
parodii ikon kulturowych. To dlatego Hitch zwrócił na mnie uwagę. Wykonywałam 
cykl pieśni o ludzkich imigrantach na Mandalorze; wyznał, że słuchając mnie miał
łzy w oczach.
Dash znów z trudem powstrzymał chichot. Vigo i mandaloriański najemnik, 
szlochający do wtóru śpiewającej w nocnym klubie szansonistki... A to ci 
dopiero!
- Uznałaś go więc za wielkiego, słodkiego miłośnika sztuki,
co?
- Może przez jakieś pięć minut miałam takie wrażenie - przyznała niechętnie. - 
Dopóki nie poznałam ludzi, z którymi robi interesy. Tak, miałam pojęcie, czym 
zajmuje się Hitch Kris, zanim-   zanim zdecydowałam się z nim związać. - Urwała 
na widok zdegustowanej miny Rendara. - Każdy z nas dokonuje czasem złych 
wyborów. Może mi powiesz, że ty nigdy? - spytała zaczepnie. - Każdemu się to 
zdarza. Na szczęście niekiedy pojmujemy swój błąd, chociaż poniewczasie...
- No dobrze. Dlaczego w takim razie związałaś się z Hitchem Krisem?
Zanim odpowiedziała, przyjrzała mu się badawczo.
- Sądziłam, że pomoże mi w karierze, bo mnie kocha. Bo wierzy, że mam talent. W 
pewnej chwili, na skutek błędów popełnionych przez jego ludzi, domyśliłam się, 
że robi to, bo dzięki moim występom może załatwiać pewne interesy, nie 
wzbudzając niczyich podejrzeń. Wykorzystywał mnie jako przykrywkę. Imperialni i 
konkurujący vigowie znali jego flotę... tak samo jak Lord książę Xizor. Kiedy 
Hitch chciał coś przeszmuglować, trafiało to na pokład mojego statku. 
Przemycałam narkotyki, broń, nawet biologiczną i... ludzi. I nikt o tym nie 
wiedział, włącznie ze mną. Przez długi czas żyłam w błogiej nieświadomości, co 
się dzieje za moimi plecami.
- A potem? - spytał Dash.
- A potem w jednym z kontenerów na moim statku znaleziono ciało poszukiwanego 
przez Imperium dyplomaty. Odkryliśmy go zupełnie przypadkiem. Mieliśmy serię 
kłopotów, która zmusiła nas do nagłego wyjścia z nadprzestrzeni; statkiem nieźle
trzęsło. Skrzynia się rozpadła, a kiedy Mel zabrał się do robienia porządku, 
odkrył tego biedaka. Martwego.
- Co zrobiliście z ciałem?
- Zwróciliśmy je władzom na Coruscant. To wszystko. Oficjalna wersja była taka, 
że to fan, który dostał się jakoś na pokład i zmarł wskutek uduszenia.
- Ta-a - mruknął z przekąsem Dash. - Jakbym to już gdzieś słyszał. Ajaka była 
prawda? 
- Prawda jest taka, że Imperialni ambasadorzy na ogół nie ukrywają się w 
ładowniach hologwiazdek.
- Czy to był pierwszy pasażer na gapę?
- Tak - przyznała, blednąc. - Ale nie ostatni.
Nawet po jej rozstaniu z Krisem, kiedy uciekła i zaczęła robić karierę na własną
rękę, występując pod pseudonimem, musiała być czujna, bo jej były amant wciąż 

Strona 45

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

starał się wykorzystywać jej statek do przemytu kontrabandy. Dash nie naciskał, 
ale wszystko wskazywało na to, że porzucenie i miłosny zawód nie były ostatnią 
rzeczą za którą vigo mógł być wściekły na swoją byłą dziewczynę. 
Najprawdopodobniej chciał się zemścić z powodu utraty możliwości prowadzenia 
zyskownych interesów bez wzbudzania podejrzeń.
A to z kolei skłoniło Dasha do refleksji nad zamierzonym celem ostatnich 
incydentów. Czy Kris chciał zabić swojąeksnarzeczoną, czy też dostać ją w swoje 
ręce żywą? Oczywiście, wskutek ostatniego incydentu mogła zostać ranna, ale 
Javul miała na swoich usługach droidy, a na pokładzie statku zbiorniki z bactą. 
Na statku dokonano sabotażu, ale przeprowadzono go w taki sposób, że jego ofiary
mogły skorzystać z sekretnego przejścia. A Dash szedł o zakład, że Hityamun Kris
znał „Serce Nowej" równie dobrze, jak jego obecna właścicielka. Wszystko 
wskazywało na to, że „Serce" było wcześniej statkiem przemytniczym - liczne 
udoskonalenia i modyfikacje mogły to potwierdzać. A któż mógł znać się na 
przemycie lepiej niż vigo Czarnego Słońca?
No, oczywiście poza samym Dashem.
Nie, Kris zdecydowanie nie miał powodu, żeby okaleczać albo zabijać Javul. Gdyby
to zrobił, zniweczyłby szansę na odzyskanie lukratywnego sposobu dorabiania 
sobie na boku. A to oznaczało, że albo Krisem powodowała czysta, niepohamowana 
wściekłość (co wydawało się mało prawdopodobne), albo za wszystkim stał ktoś, 
komu nie zależało na życiu ofiary - rywalizujący vigo, a może ktoś niżej 
postawiony, z ambicją awansu na drabinie hierarchii Czarnego Słońca.
Javul była odważna i pewna siebie, ale Dash podejrzewał, że dziewczyna nie ma 
pojęcia, w co tak naprawdę się wpakowała. Odnalezienie na pokładzie tego 
martwego dyplomaty pewnie ją przestraszyło, ale najwyraźniej nie nauczyło jej 
szacunku dla władzy przedstawicieli Czarnego Słońca. Z kolei on sam miał aż za 
dobre pojęcie, z czym wiązało się zadzieranie z przestępczą organizacją.
Zaczął się poważnie zastanawiać, czy na następnym przystanku na trasie artystki 
nie zwinąć manatków i nie dać drapaka. W czasie, który upłynął między szczerą 
rozmową z Javul (lub Alai) a rozpoczęciem występu, rozważał tę możliwość setki 
razy, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że potrzebuje pieniędzy. Poza tym, 
kogo zamierzał oszukać? Nie chciał, żeby dziewczyna skończyła rozsmarowana na 
którejś z galaktycznych teatralnych scen. Był też jeszcze jeden powód, dla 
którego zdecydował się zostać, a który napełniał go chęcią skopania Czarnemu 
Słońcu tyłków... a może nawet czegoś więcej.
Zamiast więc opuścić ekipę, wygłosił w obecności wszystkich członków załogi 
wykład na temat czujności, upewnił się, że każdy ma przy sobie komunikator, 
podzielił personel na dwuosobowe zespoły i przykazał im surowo wezwać jego, 
Leeba albo Eadena, jeżeli cokolwiek - i to naprawdę cokolwiek - ich zaniepokoi 
lub wyda im się podejrzane albo jeśli stracą z oczu swojego partnera. Potem 
sprawdził swoją broń, wybrał sobie obszar działania - taki, żeby mieć na oku 
Javul - i patrolował pobliski teren przez cały czas trwania występów, które 
gwiazda uparła się odbyć.
Było ich trzy i Dash w miarę ich trwania zaklasyfikował je jako „bez zakłóceń", 
„w większości bez zakłóceń" (zaginął na chwilę jeden rekwizyt) i „a niech to 
wszystko jasny szlag!". Trzeciego wieczoru, po dwóch bardzo nerwowych 
przedstawieniach, Dash już miał spojrzeć na wszystko jaśniej... gdyby nie kto 
inny, tylko sam Hityamun Kris. Vigo pojawił się w holu wraz z obstawą złożoną z 
trzech mandaloriańskich osiłków i poszedł w stronę jednej z prywatnych 
napowietrznych lóż.
Dash był go bardzo ciekaw. Owszem, kiedyś zetknął się z kilkorgiem Mandalorian 
różnych ras, ale nigdy nie spotkał żadnego, który opuściłby własny klan, żeby 
robić karierę w interesach, a już na pewno nie w szeregach Czarnego Słońca. 
Krótko mówiąc, Kris był wyjątkiem. A Dash nie lubił wyjątków.
Kiedy facet wszedł do Holosseum jak do siebie, Rendar stał akurat pod sceną 
jednym uchem słuchając, jak Javul omawia z Tereez jakieś szczegóły dotyczące 
kostiumów. Cóż, tak naprawdę wcale nie mógł być pewien, że Hitch istotnie nie ma
udziałów w budynku. Czy to by nie wyjaśniało kłopotów z zasilaniem?
Stojący przy stanowisku menedżera Mel syknął, żeby zwrócić uwagę Javul, a kiedy 
obejrzała się na niego, wskazał jej głową pobliski monitor ochrony. Dash 
zobaczył Krisa wcześniej niż ona, więc przyglądał się jej, kiedy podniosła wzrok
na wyświetlacz.;
- Idzie tu - rzucił Mel pełnym napięcia głosem.
Kris minął windę, którą powinien był wjechać na poziom napowietrznych lóż, i 
powiódł swój mały pochód w stronę specjalnych wind dla gości i obsługi, 
prowadzących na korytarz za sceną, przy którym mieściły się garderoby.
Javul zbladła. Najwyraźniej miała się czego bać - i Dash wcale jej się nie 
dziwił, całkowicie go za to zaskoczyła jej następna reakcja. Oddała Tereez jakiś

Strona 46

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

zwiewny ciuszek, który właśnie trzymała, i ruszyła w stronę korytarza.
Kompletnie zdezorientowany Dash musiał podbiec, żeby ją dogonić. Kiedy się 
zrównali, złapał ją za ramię.
- Gdzie się wybierasz? - spytał, zdyszany. - Chcesz, żebym interweniował?
Spojrzała na niego spode łba.
- Zamierzam się z nim spotkać.
- Spotkać?! - parsknął Dash. - Kompletnie ci odbiło? Próbował cię zabić!
- Może - burknęła. - A może nie.
- Może nie?! Jesteś szurnięta, jeśli wydaje ci się, że...
Javul westchnęła i strząsnęła jego dłoń z ramienia.
- Posłuchaj, co jak co, ale na pewno nie zastrzeli mnie w miejscu publicznym. 
Poza tym wątpię, żeby chciał mnie zabić... jeśli w ogóle to rzeczywiście on za 
tym wszystkim stoi.
- Mogłaś mnie oszukać - wytknął jej. - Poza tym powiem ci coś: miałem już 
kontakt z Czarnym Słońcem, więc wierz mi, jeśli on będzie naprawdę chciał cię 
zabić, to nie będzie się oglądał na świadków. Wyciągnie blaster i strzeli ci w 
łeb, nawet jeśli będzie musiał to zrobić na oczach całego Holosseum. Dla osób 
jego pokroju setki świadków, a nawet tysiące, Javul, tysiące, znaczą tyle co 
nic. Nie kiedy cała planeta może w razie potrzeby poświadczyć, że gdy doszło do 
morderstwa, on był tysiące lat świetlnych stąd.
Teraz to ona położyła mu dłoń na ramieniu.
- Zamierzam załatwić to w cywilizowany sposób, Dash - wymruczała cicho. - Możesz
iść ze mną jako moja ochrona, ale nie wtrącaj się, proszę.
- Niech ci będzie. - Westchnął. Wiedział, że nie ma sensu się z nią kłócić. 
Obejrzał się przez ramię i machnął na Leeba, który przyglądał się pracy droida 
Mela, Ota, i jego asystenta, Nika. - Leebo, będziesz mi potrzebny.
- Spoko, szefie - odparł flegmatycznie droid - to znaczy, byłoby spoko, gdyby 
nie polecono mi pilnować tutaj mojego partnera Nika...
- Tak, tak, sam ci to zleciłem - burknął ze zniecierpliwieniem Dash. - Odwołuję 
polecenie.
Oto odwrócił się w stronę Leeba.
- Mogę nadzorować pracę Nika za ciebie - oznajmił.
Tymczasem Javul ruszyła przed siebie.
- Hej, a dokąd to? - zawołał Dash i rzucił się za nią, zapominając o droidach.
Kiedy dotarł do korytarza, drzwi windy właśnie się otwierały. Javul zawahała 
się, ale zaraz podniosła głowę, wyprostowała plecy i wyszła na spotkanie Krisowi
i jego obstawie.
Mandalorianin zobaczył ją w chwili, kiedy weszła na wyściełający podłogę gruby 
dywan. Zatrzymał się i patrzył, jak idzie prosto do niego. Kiedy dzielił ich już
tylko metr, spojrzał na Dasha, uniósł drwiąco brew, a potem znów przeniósł wzrok
na eksdziewczynę i uśmiechnął się do niej.
Dash zadrżał mimowolnie. Facet miał bez dwóch zdań najzimniejsze, najbardziej 
nieczułe oczy, jakie kiedykolwiek widział. Miały kolor lodu - były jak błękit 
światła księżyca odbity w ostrzu noża. Jego skóra była zaskakująco blada, nie 
tak lśniącoperłowa jak u Javul, ale mieniąca się lekko złotawym blaskiem, 
przywodzącym na myśl spalone słońcem skały na Tatooine. Pomyślał niechętnie, że 
ta dwójka byłaby wspaniałą parą... gdyby nie straszne, zimne oczy Krisa. Jak 
ktoś taki jak Javul mógł pokochać podobnego świra? Nie potrafił sobie tego 
wyobrazić. Cóż, tak czy inaczej, sama wyznała mu przecież, że czasami ludzie 
dokonują złych wyborów. Czasem też z tego wyrastają.
Bywa jednak, że życie nie daje im na to szansy. 
Javul zatrzymała się przed Krisem na wyciągnięcie ramienia, a Dash stanął tuż za
nią Słyszał cichy szum serwomotorów Leeba, który zatrzymał się nieopodal.
Vigo założył kciuki za pas i uśmiechnął się drwiąco.
- Cóż to, moja mała Alai, nie dostanę buzi na powitanie? Och, a może powinienem 
był powiedzieć: Javul? Nie spodziewałem się po tobie takiej... oziębłości.
- Mam powody, żeby trzymać się z dala od ciebie - rzuciła chłodno Javul. - 
Uzasadnione. Po co tu przyszedłeś?
Kris rozrzucił teatralnie ramiona.
- Wiesz przecież, że uwielbiam cię oglądać. A występ na żywo w tak wspaniałym 
miejscu... cóż, nie mogłem przepuścić okazji, mimo że nasze drogi... nieco się 
rozeszły. Poza tym znasz chyba to powiedzenie o nadziei... - Położył rękę na 
sercu. - Zawsze umiera ostatnia.
- Nadziei?! - powtórzyli prawie chórem Dash i Javul. Kiedy Rendar zobaczył minę 
Charn, zamknął usta z głośnym kłapnięciem.
- A to kto? - Kris wskazał Dasha podbródkiem. - Twój nowy chłopak, co? Hm, nie, 
to raczej mało prawdopodobne... nie jest w twoim typie. Aspirujący kochaś? A 
może ochroniarz? - Stojący obok Hityamuna goryle w mandaloriańskich zbrojach 

Strona 47

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

obrzucili Dasha pogardliwym spojrzeniem, ale nie poświęcili mu więcej uwagi.
Rendar spiorunował viga wzrokiem.
- Chłopak - wycedził w tej samej chwili, kiedy Javul oświadczyła:
- Ochroniarz.
Znów rzuciła mu gniewne spojrzenie przez ramię.
- To szef mojej ochrony, Dash Rendar - uściśliła.
Kris przechylił głowę na ramię.
- Rendar - powtórzył z namysłem. - Jakbym już gdzieś słyszał to nazwisko. Czy 
nie tak nazywali się właściciele RenTransu, zanim firmę przejął książę Xizor? - 
Dash nawet nie mrugnął. - Ale ty chyba nie jesteś z nimi spokrewniony, co? 
Słyszałem, że wybili do nogi cały ich klan.
Jeden z ochroniarzy Krisa - ten bez zbroi, stojący za jego plecami - pochylił 
się i szepnął coś swojemu szefowi na ucho. ¡
- Ach, prawda! Syn marnotrawny, który zamiast zająć się rodzinnym interesem 
wolał wstąpić do Akademii Imperialnej! Co tu dużo gadać, miałeś fart, chłopie! 
Ale, ale... to chyba oznacza, że jesteś z zawodu pilotem, mam rację? - Przywołał
na twarz wyraz fałszywego zdziwienia i przez chwilę udawał, że się nad czymś 
zastanawia. - Zaraz, zaraz. Pilot z Akademii ochroniarzem zepsutej, 
rozkapryszonej hologwiazdki? Jak, na chaos, do tego doszło?
- Jestem szefem ochrony - powtórzył za Javul Dash i przywołał na twarz złośliwy 
uśmieszek. - Ale zaraz, zaraz... Co my tu mamy? Wytrawny wojownik, który mógłby 
zostać Mandalorianinem, służący jako vigo takiemu zepsutemu, rozkapryszonemu 
bandycie jak książę Xizor? Jak to, u licha, się stało?
Kris zamrugał, a strażnik stojący po jego lewej stronie zrobił pół kroku 
naprzód. Dash położył rękę na kolbie swojego blastera, zanim jeszcze Kris dał 
swojemu gorylowi znak, żeby się zatrzymał.
- Proszę, Dash... - odezwał się ugodowo. - Czy mogę ci mówić Dash? Nie ma 
powodu, żebyśmy sprzeczali się o głupstwa. Jestem tu, żeby obejrzeć występ i 
zobaczyć się przy okazji ze starą przyjaciółką.
- Jesteś pewien, że nie przyszedłeś tu, żeby policzyć się z byłą kochanką? - 
wypalił Rendar.
Javul odwróciła się jak użądlona i spojrzała na niego gniewnie.
- Dash! - syknęła i natychmiast odwróciła się z powrotem do Krisa. - Mam 
nadzieję, że występ ci się spodoba, Hitch. Przez wzgląd na stare, dobre czasy. I
to jedyna nadzieja, na którą możesz liczyć z mojej strony.
Mandalorianin westchnął teatralnie.
- Po tym wszystkim, co zrobiłem, żeby udowodnić ci szczerość moich uczuć? 
Łamiesz mi serce.
- Wątpię. Na pewno wiesz, że ostatnio mało brakowało, a to Ja skończyłabym 
porządnie połamana. Jestem pewna, że twoi szpiedzy donieśli ci o naszych... 
problemach, które zaczęły się zresztą w dniu mojego przyjazdu.
- Problemach?
Jeśli niepokój i zmarszczone z fałszywą troską brwi Krisa nie były kwintesencją 
obłudy, to Dash nie umiał oceniać ludzi. 
- Właśnie tak - stwierdził. - Zanim podeszliśmy do lądowania, ktoś przesłał na 
pokład „Serca Nowej" fałszywą informację
o stanie systemów statku. Część pokładu została odcięta. .. przypadkiem akurat 
ta, w której przebywały Javul i jej asystentka. Trzy dni temu doszło zaś do 
awarii, w wyniku której mało brakowało, a nasza przyjaciółka zostałaby przecięta
na pół. Gdyby nie to, że mój pomocnik jest mistrzem teras kasi, nie byłoby jej 
pewnie teraz z nami.
Kris zmrużył oczy. Dash nie umiał powiedzieć, czy maluje się w nich 
niedowierzanie, złośliwa satysfakcja czy coś zupełnie innego.
- Mistrz teras kasi? - powtórzył vigo. - Adept sztuki walki
I elitarny pilot? Co za dobrana para! Pozwól, że złożę ci propozycję nie do 
odrzucenia, Dash. Zostaw tę bandę pajaców i zostań moim pilotem. Zatrudnię też 
twojego asystenta. Ktoś taki bardzo mi się przyda jako ochroniarz. Potroję 
stawkę, którą ona - wskazał Javul - ci płaci.
Dash usłyszał za plecami metaliczny gwizd podziwu, a przez głowę przemknęła mu 
absurdalna myśl, o ile szybciej zdołałby dzięki takiej sumie naprawić 
„Outridera". Jednak szybko ją odegnał.
- Przykro mi, ale mam zobowiązania.
- Płacę poczwórnie - podbił stawkę Mandalorianin.
- Dziękuję, nie skorzystam.
Vigo wzruszył ramionami.
- Cóż, twoja strata. Gdybyś jednak zmienił zdanie, nasza urocza przyjaciółka 
wie, gdzie mnie szukać. Prawda, najdroższa? - Kiedy Javul nie odpowiedziała, 
postąpił pół kroku i pochylił się lekko w jej stronę. Dash odruchowo wzmógł 

Strona 48

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

czujność, ale vigo wymamrotał tylko: - Nie bądź głupia, Alai. Zapomniałaś już, 
jaką cenę przyszło ci zapłacić za upór? - Wyprostował się, obrócił na pięcie i 
pomaszerował do windy.
Dash i Javul stali przez chwilę bez ruchu, patrząc w milczeniu za nim i jego 
ochroną. Minęło kilka sekund, zanim do Rendara dotarło, że dziewczyna cała drży.
Odwrócił się w jej stronę, a kiedy spojrzał jej w oczy, zdjęło go przerażenie - 
było w nich tyle smutku i rozpaczy, że miał ochotę pognać co sił w nogach do 
loży Hityamuna Krisa i wgnieść mu nos do mózgu. Po chwil' javul opamiętała się 
jednak i przywołała na twarz profesjonalną zawadiacką minę.
- A niech mnie, co za cyrk - mruknęła i ruszyła w stronę wejścia na scenę.
Dash położył jej dłoń na ramieniu; nie wiedział, co powiedzieć.
Javul pokręciła głową i uwolniła się od jego ręki.
- Daj spokój - mruknęła. - Chcę po prostu mieć to wszystko za sobą. - Westchnęła
ze znużeniem. - Jutro wieczorem będziemy już na pokładzie „Serca Nowej", daleko 
stąd.
Dash odprowadził ją na scenę, zachodząc po drodze w głowę, co, u licha, powinien
zrobić. Kiedy mijał Leeba, droid wydał z siebie niski, pytający dźwięk.
- Na co się gapisz? - warknął do niego Dash.
- Kto? Ja? - spytał niewinnie robot. - Ależ na nic. Właśnie zamierzałem wrócić 
do pracy.
Rendar zatrzymał się w drzwiach prowadzących na scenę i patrzył przez chwilę, 
jak Javul rzuca się w wir ostatnich przygotowań do występu - sprawdza uprzęże i 
linki, a także resztę rekwizytów, z których korzystała na scenie. Nagle wyczuł 
obok czyjąś obecność.
- Asystent, co? - parsknął wściekle Eaden. Rendar przewrócił oczami.
- Oj tam, samo mi się tak powiedziało.
- Wolałbym współpracownika albo partnera - zauważył Nautolanin. - I wolałbym 
też, żeby w przyszłości nic ci się „samo" nie mówiło. Jeśli mogę coś 
zasugerować, powinieneś konsultować wcześniej swoje wypowiedzi z mózgiem. O ile 
oczywiście nie przekracza to twoich możliwości.
Leebo przechylił głowę na ramię.
- Nie było tak źle, jak na improwizację. Dash spiorunował go wzrokiem.
- Już nic nie mówię - dodał droid. Rendar obejrzał się na Eadena.
- Chcesz powiedzieć, że słyszałeś całą rozmowę?
- Tak. - Vrill podniósł jedną z macek i wyprostował ją powoli' - Muszę przyznać,
że to było... interesujące. Ona się boi, co nie Powinno dziwić, ze względu na 
okoliczności. Nawet ty musiałeś 
to wyczuć. Ale ten cały Kris... emanuje mieszanką silnych, bardzo chaotycznych 
uczuć. A ty...
Dash spojrzał na niego ostro.
- Co ja?
- Zrezygnowałeś z poczwórnej stawki. - Nic w głosie ani wyrazie twarzy 
Nautolanina nie sugerowało, że ta uwaga jest czymś więcej niż tylko 
stwierdzeniem faktu, i Dash czuł się z tym... dziwnie. Wytrąciło go to z 
równowagi.
- Posłuchaj, przykro mi, ale...
- Nie mam do ciebie pretensji - przerwał mu Vrill, wciąż de nerwująco spokojny. 
- Stwierdzam fakt.
Dash odetchnął głęboko.
- No... tak. Fakt.
ROZDZIAŁ 13
Dash obudził się w środku nocy, zlany potem. Śniła mu się Ja vul, spadająca raz 
za razem ze sztucznego nocnego nieba odtworzonego pod kopułą Holosseum, a przez 
ten sen doznał ponurego objawienia. Wielokrotnie słyszał opisy incydentów, 
poprzedzają cych próbę sabotażu - a nawet był naocznym świadkiem jednego z nich 
- ale instynkt mówił mu, że tym razem chodzi o coś innego.
Dlaczego? Co się zmieniło?
Wstał, ubrał się, nalał sobie kubek kafu z ekspresu, a potem usiadł i zapatrzył 
się na lądowisko za oknami apartamentu.
Rusz no mózgownicą Dash, nakazał sobie w myśli. Główkuj, Rendar, główkuj. Co tu 
jest nie tak?
W myśli odtworzył jeszcze raz konfrontację Javul i Hitcha, całą wymianę zdań i 
zachowanie obojga.
Coś tu nie pasuje. Co jest nie tak na tym obrazku? - zastanawiał się.
Spróbował postawić się na miejscu Krisa: wyobrazić sobi że Charn jest jego byłą 
dziewczyną że pokrzyżowała mu  plany,
pomieszała szyki, a potem nie dała się zastraszyć i wyszła obronną ręką z próby 
zamachu na jej życie.

Strona 49

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Rany, byłby zły jak cholera, i to z co najmniej kilku powodów. A gdyby jeszcze 
do tego zobaczył ją z innym facetem... facetem, którego najwyraźniej coś z nią 
łączy - chyba przegrzałby się mu z wściekłości mózg. A mimo to stary spryciarz 
Hitch cały czas się kontrolował i był opanowany niczym droid w dziale obsługi 
klientów na linii pomocniczej HoloNetu.
To zaś, zdaniem Dasha, nie trzymało się kupy. Najpierw groźba, potem nieudana 
próba zabójstwa, a mimo to Hitch Kris nie wydawał się w najmniejszym stopniu 
rozdrażniony. Dash szedł o zakład, że koleś jest aż do przesady metodyczny i 
zorganizowany, cierpliwy i stanowczy, ale na pewno nie sprawiał wrażenia kogoś, 
kto ma mordercze zamiary.
Co to mogło znaczyć?
To znaczy, że facet jest prawdziwym vigiem, podpowiedział mu zdrowy rozsądek. Ma
za duże poczucie własnej godności i zanadto troszczy się o swoje interesy, żeby 
tracić nerwy z powodu jakiejś baby. To dla niego biznes, nie zemsta. W tym 
szaleństwie jest metoda, powtórzył sobie, musisz tylko zgadnąć jaka.
Odstawił kubek na stolik, włożył kurtkę i wyszedł na korytarz. Na jego widok 
strzegący kwater Javul Charn Leebo wyprostował się i zrobił krok w jego stronę.
- Czy wiesz, że kiedy metal stygnie, to trzeszczy? - spytał
go
- Czy wiesz, z jaką łatwością mógłbym odciąć ci głowę parą
szczypiec?
- Głupie żarty.
Rendar podszedł do niego bliżej.
- Coś się działo?
- Stoję tu od kilku ładnych godzin, wsłuchując się w trzeszczenie metalu. Jak 
sądzisz?
Pilot wyminął robota i podszedł do drzwi. Zawahał się na ułamek sekundy, ale 
zaraz wcisnął guzik dzwonka na panelu. Ze środka dobiegł melodyjny dźwięk 
kuranta. Dash czekał.
Nic.
Wcisnął guzik jeszcze raz.
Dalej nic.
Zaniepokojony, nacisnął dla odmiany kontrolkę interkomu i zawołał:
- Javul? Tu Dash. Musimy porozmawiać.
Cisza.
Niepokój zaczął się przeradzać w bardzo złe, bardzo mroczne przeczucie, pełznące
lodowatym dreszczem wzdłuż kręgosłupa i mrożące na kość żołądek. Bardzo 
prawdopodobne, że mieli w załodze wtyczkę... która znała teraz ostatnią trasę 
ucieczki Javul.
Klnąc pod nosem, wpisał ręcznie kod odbezpieczający. Drzwi się rozsunęły, 
ukazując tonący w przyćmionym świetle salon.
- Zostań na korytarzu - nakazał Leebowi, a potem wszedł do środka.
- A tak bardzo chciałem ryzykować życie u twego boku - poskarżył się z 
metalicznym westchnieniem droid. - Ale cóż, to ty jesteś szefem.
Dash zignorował jego sarkastyczną uwagę i omiótł pomieszczenie wzrokiem. Chociaż
panował tu półmrok, jeszcze zanim się rozejrzał, wiedział, że nie znajdzie 
Javul. Łóżko było zaścielone, w pokoju panował porządek. Nie było szans, żeby 
dziewczyna przemknęła niezauważenie obok droida. A to znaczyło tylko jedno: że 
Dash Rendar jest idiotą, bo nie postawił strażnika w ładowni, na drugim końcu 
tajnego przejścia z kwater Javul Charn.
- Nie ma jej - poinformował Leeba, kiedy wrócił na korytarz. - Obudź, proszę, 
Eadena.
- Ostatnim razem, kiedy obudziłem Eadena, zostałem wgnieciony w gródź jego 
kwatery - poskarżył się droid.
- Tym razem będzie inaczej.
- Czemu jesteś tego taki pewien?
- Bo grodzie są tu miękkie, więc nic ci się nie stanie. A teraz ruchy!
Droid posłuchał, mamrocząc coś pod nosem, a Dash podszedł do sąsiednich drzwi i 
nacisnął kilkakrotnie guzik dzwonka. Po dziesiątym razie otworzyła mu Dara - 
rozczochrana bardziej niż zwykle, półprzytomna i otulona aksamitnym szalem.
- Rany, co się dzieje? Życie ci niemiłe? Lepiej, żebyś...
- Javul zniknęła.
- Co takiego?
- Nie ma jej. Zniknęła - powtórzył Dash, tracąc cierpliwość. - Musiała wyjść 
tajnym przejściem. Zakładam, że dobrowolnie, chociaż mogę się mylić. Nie ma 
śladów walki, ale niewykluczone że ktoś wkradł się do jej kwater i ją czymś 
odurzył.
para, całkiem już przytomna, zerknęła w stronę drzwi przyjaciółki

Strona 50

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Nie przy włączonym ala...
- Czy muszę ci przypominać, że komuś udało się dotrzeć do niej na tyle blisko, 
żeby majstrować przy sprzęcie i rekwizytach? - spytał ostro.
- Co mam zrobić?
- Obudź wszystkich i powiedz im, co się stało. Ja w tym czasie rozejrzę się i 
poszukam jakichś śladów... czegokolwiek.
Kiedy wracał do kwater Javul, w korytarzu pojawił się Eaden w towarzystwie 
robota.
- Leebo mówi, że Javul zniknęła - odezwał się, zapinając pas. - Tajne przejście?
- Ta-a - mruknął Dash. - Aha, Leebo... miej Kolczastą na oku. Ma obudzić 
wszystkich, skrzyknąć ich w jedno miejsce i poinformować o zniknięciu Charn.
Razem z Eadenem otworzyli sekretne przejście i, zachowując ostrożność, zeszli do
ładowni. Po drodze także nie zauważyli żadnych śladów walki. Pomieszczenie na 
dolnym pokładzie, pozbawione większości zapełniających je zazwyczaj skrzyń i 
pakunków, czekających na załadunek pod sceną Holosseum, wydawało się dziwnie 
opustoszałe. Dash z zaskoczeniem spostrzegł, że w biurze Mela pali się światło. 
Był jeszcze bardziej zdziwiony, kiedy okazało się, że pomocnik frachtmistrza, 
Nik, jest mimo późnej pory na nogach. Kiedy zajrzał do jego kwatery przez 
otwarte drzwi, młody Sullustanin prawie podskoczył znad swojej konsoli.
- Gdzie szef? - spytał Dash.
- Eee... - zająknął się Nik. - Śpi. Jak wszyscy.
- Ta-a? A czemu ty nie śpisz?
- Praca domowa. - Sullustanin westchnął. - Mel nalega, żebym się uczył.
- Odrabiasz pracę domową w środku nocy po trzydniowej harówie? - zastanawiał się
Dash z niedowierzaniem. 
Młody wyglądał na skrępowanego.
- Ja... trochę się leniłem w tym tygodniu. Częściowo z powodu występów - 
wyjaśnił z poczuciem winy. - Mel mi przykazał, żemam dziś nadgonić albo nie będę
mógł pomagać przy załadunku.
Rendar pokręcił z niedowierzaniem głową. Pomagać? Czy przed chwilą słyszał coś o
lenistwie?
- Długo tu siedzisz?
Nik pokiwał gorliwie głową.
- Widziałeś, żeby ktoś się kręcił po ładowni?
Sullustanin przeniósł wzrok z Dasha na Eadena i z powrotem.
- Ktoś...?
- Charn - uściślił Rendar. - Widziałeś tu dziś wieczór Javul Charn?
Nik skinął głową; minę miał nietęgą.
- Tak - wymamrotał. - Tak, widziałem ją. Ona... ee, wychodziła.
- Wiemy, że wychodziła. Czy była sama?
Młody znów przytaknął.
- A mówiła, dokąd idzie?
- Nie rozmawiałem z nią. - Po prostu... szła przed siebie; kierowała się do luku
rozładunkowego.
Dlaczego to zawsze idzie jak po grudzie? - westchnął w duchu Dash.
- Widziała cię?
- Tak. Wyszedłem na kładkę; kiedy mnie zobaczyła, przyłożyła palce do ust i... i
wyszła.
- I nie przyszło ci do głowy, żeby obudzić Mela albo poinformować o tym Darę?
- Nie, proszę pana - wymamrotał Nik. Wyglądał, jakby zbierało mu się na płacz. -
To znaczy, Mel zawsze powtarza: „Cokolwiek widziałeś, nie widziałeś tego" i...
- Często ci tak mówi?
- Czasami...
- Cóż, jestem pewien, że nie miał na myśli takiej sytuacji - stwierdził Dash. - 
Nik, nie dalej jak trzy dni temu ktoś próbował zabić naszą szefową. A to 
oznacza, że, hm, nie powinna raczej szwendać się sama po mieście, co?
Nik sprawiał wrażenie naprawdę skruszonego.
- Nie, chyba nie.
_- No dobra, młody, posłuchaj. - Rendar westchnął. - To ważne. Jak była ubrana?
- Wyglądała, yy, bardzo... egzotycznie. Miała na sobie tonę tapety - Oczy 
wysmarowane dookoła tym błyszczącym czymś i... i na środku czoła przyklejony 
jakiś lśniący kamień. Była ubrana w ten połyskujący strój... - Na płaty 
policzkowe i imponujące małżowiny uszne młodego Sullustanina wystąpił głęboki 
rumieniec. - Taki, przez który widać wszystko, co jest pod spodem. Ana głowie 
miała jedną z tych... rzeczy ze sztucznych, cienkich włókien.
- Dawno wyszła?
Nik wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Byłem zajęty pracą domową straciłem poczucie

Strona 51

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

czasu.
Dash sięgnął po komunikator, wywołał Leeba i nakazał mu odesłanie wszystkich z 
powrotem do łóżek. Najwyraźniej nie doszło do porwania.
- Domyślam się, że nie wiesz, w którą stronę poszła?
Policzki Sullustanina wróciły do naturalnej barwy.
- Tak się składa, że wiem. Patrzyłem za nią kiedy schodziła po rampie i szła 
przez lądowisko. To znaczy - zająknął się - nigdy wcześniej nie widziałem jej 
tak ubranej. Nigdy - dodał i przełknął głośno ślinę.
Dash spojrzał na niego z ukosa, ale Nik tylko wzruszył ramionami.
- Moim zdaniem ludzkie dziewczęta są bardzo ładne, a Javul jest... wyjątkowo 
ładna.
- Dokąd poszła?
- Na zachód. W stronę miasta.
Idąc za wskazówkami Nika, Dash i Eaden trafili do tętniącego życiem labiryntu 
lokali rozrywkowych - kafejek, klubów muzycznych, palarni przyprawy, jaskiń 
hazardu i innych miejsc, łączących w sobie cechy wszystkich powyższych. Chociaż 
był środek nocy, ulice przemierzał tłum przedstawicieli najróżniejszych ras' 
życie nocne Equator City trwało tu w najlepsze. 
Dash i Eaden zatrzymali się u szczytu rozświetlonej setkami świateł głównej 
ulicy, rozglądając się krytycznie dookoła. Nie mieli pojęcia, jak dawno temu 
Javul opuściła statek, dokąd się udała ani po co, a to oznaczało, że będą 
musieli szukać na ślepo
- Masz przy sobie komunikator? - spytał towarzysza Dash. Nautolanin skinął 
głową.
- Dobra. W takim razie ty bierzesz prawą stronę ulicy, a ja lewą. Jeśli ją 
zobaczysz... albo chociaż coś, co...
Ale Eadena już nie było; zniknął w tłumie i jakimś cudem natychmiast się w niego
wtopił, pomimo prostego, zgrzebnego ubioru, który wydawał się tu zdecydowanie 
nie na miejscu. Dash wziął głęboki oddech i wymamrotał krótką modlitwę, 
skierowaną do panteonu koreliańskich bóstw - na wypadek gdyby któreś akurat 
nasłuchiwało. Pomyślał smętnie, że jeśli to zawiedzie, niewykluczone, że pomoże 
mu Moc... o ile oczywiście nie załatwiała w tej chwili jakichś ważniejszych 
spraw. Ruszył dziarsko do pierwszego z przybytków położonych po lewej stronie 
ulicy.
Minęło sporo czasu, odkąd Dash stracił rachubę w liczeniu drzwi, przez które 
wchodził do oblanych jaskrawym blaskiem albo tonących w mroku pomieszczeń. 
Kolejny klub, do którego prowadziła szeroka, łukowato sklepiona brama, obiecywał
wszelkie rodzaje uciech. Nazywał się zresztą adekwatnie - szyld nad drzwiami 
głosił: „Raj Uciech". Szybka lustracja wnętrza ujawniła, że trafił na coś w 
rodzaju bazaru - wzdłuż głównego przejścia ciągnęły się rzędy arkad, udekorowane
całkiem zgrabnymi malunkami, sugerującymi, czego można się spodziewać w każdym 
kramie.
Niektóre z pomieszczeń były rzęsiście oświetlone, inne skrywał cień; jeszcze 
inne wypełniał płynny, przytłumiony blask we wszystkich kolorach tęczy. W 
jednych rozbrzmiewała głośna muzyka, część spowijała cisza, a z jeszcze innych 
dobiegały delikatne odgłosy tajemniczych szmerów, dzwonków wietrznych lub szumu 
fal. Dash mijał je powoli, żałując, że nie ma jakiegoś szóstego zmysłu, 
wskazującego miejsce, do którego powinien zajrzeć. Niestety, mógł liczyć tylko 
na intuicję... w przeciwieństwie do Eadena. A przynajmniej teoretycznie. 
Przystanął w niszy wypełnionej ruchomymi rzeźbami postaci o z grubsza 
humanoidalnych kształtach, wyciągnął z kieszeni komunikator i wywołał 
przyjaciela.
Wkrótce Nautolanin zjawił się u jego boku; Rendar wskazał mu szereg sklepionych 
wejść.
- Czytałeś wcześniej Javul, prawda?... No, mniej więcej - zagadnął - Sądzisz, że
dałbyś radę ją tu namierzyć?
Eaden zerknął na niego sceptycznie.
- Mój zmysł Mocy... to tylko zmysł, nic więcej - przypomniał mu - To nie jest 
przyrząd do pomiarów naukowych. - Tak, wiem, ale to wszystko, co w tej chwili 
mamy. Nautolanin wzruszył ramionami i zaczął powolny marsz wzdłuż szerokiej, 
bogato udekorowanej galerii, co jakiś czas kierując macki w tę czy w inną 
stronę. Kiedy po kolei mijali drzwi, mamrotał pod nosem w kilku słowach, co 
wyczuwa, na przykład:
- Taniec. Bezrozumne świętowanie. - Albo: - Gniew... aha, to oczywiście jaskinia
hazardu. - Lub: - Chaos... Królestwo przyprawy, jak sądzę...
Kiedy dotarli już prawie do końca galerii, Eaden zatrzymał się przed pogrążonym 
w mroku wejściem i skłonił głowę; jego macki zafalowały niespokojnie.
- Jest tu coś... czego nie powinno być - stwierdził z namysłem.

Strona 52

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Warto zerknąć do środka? - spytał Dash.
Eaden nie odpowiedział. Przeszedł bez słowa przez drzwi, wymijając grupkę 
tarasujących wejście klubowiczów. Dash zapamiętał ich liczbę i pozycje, na 
wypadek gdyby wraz z Vrillem musieli opuścić lokal w pośpiechu. Przestronne, 
długie pomieszczenie spowijał mrok, rozświetlony tylko niewielkimi płomyczkami 
lamp umieszczonych na stołach i ściennych kinkietów, co pozwalało dostrzec 
otoczenie w promieniu zaledwie kilku metrów. W takim oświetleniu twarze 
klienteli wyzierały z ciemności niczym oblicza bezcielesnych duchów. Co jakiś 
czas w blasku migała ręka - albo jej odpowiednik - aby zabrać z tacy lub 
pojemnika na stole jakiś smakołyk lub drinka, i zaraz znikała w ciemności. 
Wzdłuż ścian ciągnęły się podobne do tych na zewnątrz (tyle że mniejsze) 
łukowato sklepione przejścia, prowadzące do pojedynczych boksów. Wszystkie były 
chronione polami wytłumiającymi, zapewniającymi prywatność. Żeby zobaczyć, co 
jest w środku, trzeba było przejść przez takie pole. Kiedy Dash zbliżył się do 
jednej z kabin, włosy zjeżyły mu się na głowie, naelektryzowane słabym ładunkiem
elektrostatycznym, zapobiegającym wtargnięciu do środka niepowołanych gości.
Eaden poprowadził Dasha na sam koniec sali; po drodze mijali grupki osób 
pogrążonych w rozmowie, pijących, palących aromatyzowane igiełki śmierci i 
ogólnie sprawiających wrażenie wrogo nastawionych do siebie nawzajem i do 
świata. Kiedy dotarli do ściany, Nautolanin zawahał się i przez chwilę 
przechylał głowę to na jedną to na drugą stronę.
- Co jest? - zaniepokoił się Rendar.
- Spróbujmy tutaj. - Eaden wskazał podbródkiem drzwi naprzeciwko. W środku 
panował pozorny spokój, ale tylko na pierwszy rzut oka; każdy z klientów mógł - 
i pewnie właśnie tak robił - słuchać własnej muzyki, zanurzony w falach 
naddźwięków.
Dash oparł się odruchowej chęci ucieczki - mnogość fal dźwiękowych sprawiała, że
ogarnęło go lekkie rozdrażnienie.
- Jest tutaj? - spytał z nadzieją.
- Nie wiem - odparł Nautolanin. - Czuję w pobliżu dziwną... energię. Coś 
podobnego wyczułem wcześniej, kiedy rozmawiała z Krisem.
- Hm, w takim razie to musi być chyba ona, nie? - Dash zrobił krok do przodu... 
i stanął jak wryty na widok przechodzącej obok kobiety, ubranej w obcisły, 
lśniący (i bardzo skąpy) strój. Po tkaninie jej kostiumu niczym rozedrgane fale 
blasku przemykały świetlne impulsy, przyprawiając Dasha o oczopląs. Podobne 
światło tańczyło na jej naładowanych elektrycznością włosach, wydobywając z nich
deszcz iskier. Długie pasma okalały twarz i spływały na ramiona rozmigotaną 
kaskadą płonących blaskiem loków, nadając im wszystkie kolory widoczne dla 
ludzkiego oka.
Kobieta wpadła na niego, mamrocząc nieskładne przeprosiny, podniosła wzrok... i 
urwała w pół słowa, prawie się przy tym
zachłystując.
- Dash? - bąknęła, zmieszana. - Eaden?
- Cóż - mruknął Nautolanin, kreśląc mackami w powietrzu skomplikowane wzory. - 
Przynajmniej nie cierpi na amnezję.
- Całe szczęście. - Dash pochwycił wzrok Javul. - Bo naprawdę zaczynałem się już
bać, że to amnezja, skoro najwyraźniej zapomniałaś, co przydarzyło ci się kilka 
dni temu i z kim miałaś dziś wątpliwą przyjemność się spotkać...
, Nie tutaj! - syknęła Charn, biorąc go pod ramię i rozglądając się spłoszonym 
wzrokiem. - Wszędzie cię szuka... - zaczął Rendar. 
- No i znaleźliście, tak? - przerwała mu stłumionym szeptem - A teraz może na 
chwilę spuścicie z tonu i przestaniecie odgrywać wielkich, strasznych goryli? 
Dziewczyna czasem musi się wyszumieć, no nie?
- Wyszumieć? Wy-szu-mieć?! - parsknął Dash. - Moja droga, chyba cię trochę po...
Ciemność za plecami Javul nagle zgęstniała i po chwili wynurzył się z niej 
wysoki, szczupły osobnik nieokreślonej rasy i płci. Drugi rzut oka ujawnił, że 
to mężczyzna, ale jego twarz pokrywała tak gruba warstwa makijażu (podobnego do 
tego, który nosiła Javul), zaś jego włosy - a może były to pióra? - otaczały 
jego głowę i ramiona taką dziką kaskadą że trudno było w jego rysach rozpoznać 
cokolwiek oprócz nienaturalnie olbrzymich, złocistych oczu.
- Wszystko w porzo, Nocny Kocie? - spytał dziwny przybysz. - Czy ci panowie cię 
niepokoją?
- Nocny Kocie?! - powtórzył Rendar. - Nocny... ufff! Eaden zręcznie wsunął się 
między Dasha a nieznajomego, żeby
dać przyjacielowi czas na ochłonięcie po ciosie, który wymierzył mu łokciem w 
splot słoneczny.
- Jesteśmy jej współpracownikami - poinformował spokojnie.
- Tt...tak. Właśnie tak - zapewniła artystka. - Chyba czas, żebyśmy wrócili do 

Strona 53

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

naszego... hotelu. Chodźcie, chłopcy. - Obróciła się na pięcie i ruszyła żwawym 
krokiem przed siebie, kołysząc biodrami i rozświetlając mrok blaskiem 
zmieniających kolory pasemek peruki. Zanim jej towarzysze opuścili klub, 
wyrównali jeszcze rachunek z jej niedoszłym obrońcą.
Dogonili ją na zewnątrz i w milczeniu zajęli miejsca po jej bokach - bardzo 
blisko; najwyraźniej nie zamierzali stracić jej z oczu po raz wtóry.
Na ten widok Javul Charn parsknęła perlistym śmiechem. 
- Co, na litość wszystkich pacjentów zakładów psychiatrycznych w galaktyce, 
robiłaś w tym miejscu? I to po tym, co się ostatnio wydarzyło?! - złorzeczył 
Dash, przechadzając się nerwowo za plecami Javul, która przed wielkim lustrem w 
swoim apartamencie zmywała właśnie obfity makijaż. Wyłączyła niewielki 
generator, elektryzujący jej fryzurę, zdjęła nakładki, dzięki którym jej nos 
wydawał się dłuższy, a twarz bardziej pociągła, i wyjęła soczewki nadające jej 
źrenicom bladofioletowy kolor (nieco bardziej jaskrawy od kombinezonu, który 
miała na sobie) Wcześniej zamieniła wyzywający strój na długą puszystą bluzę
odsłaniającą kolana.
- Przecież już wam mówiłam - jęknęła, wyraźnie zniecierpliwiona. - Chciałam się 
wyszumieć, odreagować. Musiałam to zrobić, tym bardziej po tym, co się ostatnio 
wydarzyło - tłumaczyła się. - Macie w ogóle pojęcie, jak to jest być tak blisko 
śmierci?
Dash zatrzymał się w pół kroku i podchwycił jej wzrok w lustrze.
Spojrzała na niego nieprzytomnie i zamrugała, speszona.
- Och. No tak. Pewnie coś o tym wiesz. Wybacz...
- Co tam robiłaś? - spytał ostro. - Wciągałaś przyprawę?
Pokręciła głową.
- A ten pokręcony koleś? Czy ty i on...
Uśmiechnęła się, ale znów pokręciła głową. Cóż, to by się zgadzało z tym, co 
wyczuł Eaden, uznał Dash. Niechętnie stwierdził, że poczuł większą ulgę, niż 
chciałby przyznać.
- No więc co tam się działo... Nocny Kocie? - spytał zjadliwie.
Javul zrobiła udręczoną minę.
- Wszyscy w takich miejscach korzystają z pseudonimów. Facet kazał na siebie 
mówić Gniew Rankora. Rany, Dash, to tylko knajpa! O co ci chodzi?
- Knajpa - powtórzył cierpko Dash - z wystarczającą liczbą mrocznych zakamarków,
stroboskopów i naddźwięków, żeby dać potencjalnemu zabójcy sto możliwości 
załatwienia ciebie.
Javul wbiła wzrok w swoje kolana, ale zaraz spojrzała znów w lustro.
Dash zrozumiał, że zapędził ją w nerfi róg, więc skorzystał z tej
chwilowej przewagi:
- Nie pomyślałaś o tym, prawda? Co by było, gdyby ktoś się tam na ciebie 
zaczaił? Ktoś, kto znałby cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że wyjdziesz „się 
wy szaleć"? Co, gdyby ktoś cię śledził?
javul zanurzyła palce we włosy, żeby je rozburzyć, ale zatrzymała się w pół 
ruchu. Po chwili ciszy opuściła, zrezygnowana, ręce i odwróciła się do Rendara. 
Jej twarz była tak blada, że prawie przezroczysta.
- Sądzisz, że tak właśnie było? Że śledził mnie ktoś inny niż tylko ty i Eaden?
- Nie - warknął Dash z nieskrywanym rozdrażnieniem. - Dlatego, że wciąż żyjesz.
- Racja. - Wzięła głęboki, spazmatyczny oddech. - Masz rację -
Dash przysiadł w nogach jej łóżka.
- Javul, posłuchaj mnie uważnie. Sporo o tym wszystkim myślałem. Zanim doszło do
tych incydentów... mam na myśli lilie, wiadomość, fałszywy alarm... wszystko to 
było oczywiście niepokojące, ale nie zagrażało bezpośrednio twojemu życiu. 
Jednak ten ostatni incydent mógł się skończyć tragicznie. Javul pokiwała 
potulnie głową.
- Racja. Łapię.
- I...?
Wzruszyła obojętnie ramionami.
- Niech cię szlag i jasna cholera, Javul! - wybuchnął Dash. - Nie bądź 
dzieckiem! Możesz myśleć o tym, co zrobiłaś, jako
o próbie zabawienia się, ale równie dobrze mogłaś w ten sposób dać się zabić! 
Rozumiem, że czujesz się skrępowana ciągłym nadzorem, ale bardzo możliwe, że to 
właśnie dzięki niemu wciąż żyjesz!
- Tak, tak - wymamrotała, skruszona. - Wiem o tym, wierz mi albo nie. Jest 
jednak... pewien problem. W tej chwili nie mam pojęcia, komu nie powinnam ufać. 
Wiem tylko, komu mogę zaufać. - Spojrzała mu prosto w oczy. - To bardzo 
nieliczna grupa, a ty i Eaden się do niej zaliczacie.
- No dobra. Co w takim razie zamierzasz z tym fantem zrobić?
Javul znów głęboko odetchnęła.

Strona 54

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Zamierzam kontynuować moją trasę, Dash, bo... nie mam innego wyjścia. Muszę po
prostu... mieć oczy szeroko otwarte
i bardziej na siebie uważać.
~ Przydałoby się - burknął z przekąsem. 
- Czy mogę już iść spać? - spytała płaczliwie. - Padam z nóg. 
Cóż, Dash wcale jej się nie dziwił. Wstał i pokręcił powoli głową. Czuł bezsilny
gniew.
- Jesteś szalona, dziewczyno - mruknął na odchodnym. Kiedy wyszedł, wydało mu 
się, że przez ścianę słyszy stłumiony szloch
ROZDZIAŁ 14
Następnego dnia z samego rana załoga - złożona w głównej mierze z droidów - 
zajęła się sprzętem scenicznym, który załadowała sprawnie na dwa statki. 
Załadunek trwał do wczesnego popołudnia. „Głębokie Jądro", jako wolniejsza 
jednostka, zostało spakowane pierwsze i wyruszyło w podróż wcześniej, a „Serce 
Nowej" opuściło Rodię dwie godziny później i obrało kurs na Christophsis. Javul 
miała dać tam występ na otwartym powietrzu, wykorzystując naturalny krystaliczny
krajobraz iglic i wzgórz planety, który miał upiększyć pokaz.
Arruna przekalibrowała system łączności statku, żeby w razie potrzeby wyłapać 
nieścisłości w komunikatach przesyłanych z rodiańskiej kontroli lotów (a także z
innych źródeł), a Bran Finnick trzymał rękę na pulsie podczas podróży do punktu 
docelowego.
Mimo to Dash cały czas był w nerwach. Fakt, że ktoś miał władzę, pozwalającą 
mieszać w komunikatach nadawanych przez rodiańską kontrolę lotów i przesyłać 
fałszywe dane do lądujących statków, przyprawiał go o ból głowy. Uspokoił się 
dopiero, kiedy weszli w nadprzestrzeń.
Ledwie opuścili system, na statku zawyły alarmy zbliżeniowe Kapitan Marrak 
wyprostował się w swoim fotelu dowodzenia: nie spuszczał oczu z głównego 
iluminatora. - A niech to chaos pochłonie! - zaklął. - Unik! Szybko! 
Finnick aż podskoczył przy swoim pulpicie, ale chwilę później sprawnie obrócił 
statek lekko na lewą burtę.
Przez iluminator Dash spostrzegł mały, przypominający strzałkę stateczek, 
schodzący w ich stronę pod ostrym kątem. Jego kadłub był matowoszary, co 
sprawiało, że w rozmazanych smugach gwiazd wydawał się prawie niewidoczny. ~ co 
do li.  - nie zdążył dokończyć myśli, bo statkiem wstrząsnął kolejny szalony 
manewr. „Serce Nowej" skręciło gwałtownie, unikając serii błękitnozielonych 
promieni energii, wystrzelonych spod dziobu małej jednostki. Jacht zadygotał, 
rzuciło nim na lewo, na prawo, a potem powietrze przeszył jęk alarmów. Marrak 
obrzucił szybkim spojrzeniem konsolę i zaklął brzydko w zabrakańskim.
- Tracimy ciśnienie - poinformował. - Wygląda na to, że mamy uszkodzoną 
ładownię.
Chwilę później rozległ się sygnał interkomu, potwierdzający jego przypuszczenia.
To był Mel.
- Dostaliśmy - powiedział krótko. - Mamy wyciek atmosfery; śluza uszkodzona. Oto
zdołał uszczelnić właz, ale nie ruszymy się stąd, dopóki nie usuniemy awarii.
- Zaraz u was będę - rzucił Marrak.
Dash pobiegł za nim do windy i chwilę później dotarli na poziom ładowni. Kiedy 
wysiedli z windy, zastali droida Otogę-222, spawającego brzegi potężnej, 
duraplastowej bańki, która otaczała wyjście awaryjne. Mel doglądał uszczelnień, 
przyklejając do spawów kawałki przejrzystej taśmy i szukając przecieków.
- Jak rozległe są uszkodzenia? - spytał rzeczowo Marrak.
Mel zakończył inspekcję, wyprostował się i zmarszczył brwi.
- Trudno stwierdzić na sto procent, ale kadłub jest lekko wgięty i straciliśmy 
szczelność w okolicach włazu - zameldował. - Co się w ogóle wydarzyło?
- Zostaliśmy zaatakowani - oznajmił grobowym głosem zdenerwowany Dash.
- Zaatakowani? - powtórzył z niepokojem Mel. - Przez kogo, do diaska?
- Nie wiemy. - Marrak westchnął. - Nie wiemy nic oprócz tego, że to była mała i 
nieoznakowana jednostka. Czy uszkodzenia są. bardzo poważne?
- Dosyć. - Mel potarł z troską czoło. - Nie wiem, czy w takim stanie zdołamy 
wejść w nadprzestrzeń. A jeśli nawet, to raczej nie na długo. 
Dash podszedł do zabezpieczonej bańki i zajrzał do środka obrzucając krytycznym 
wzrokiem wewnętrzny właz. Z tego miejsca widział fragment wewnętrznej ściany, 
wgiętej na długości około metra - i to wszystko. Na zewnątrz dostrzegł usianą 
gwiazdami czerń przestrzeni kosmicznej i zdeformowany fragment kadłuba. 
Uszkodzenie znajdowało się na wysokości ramienia dorosłego człowieka... a rama 
włazu została wygięta na zewnątrz.
- Niezły strzał - podsumował Mel. - Najwyraźniej strzelec
wiedział, co robi.
- Ktoś mu w tym pomógł - stwierdził Dash, odrywając wzrok od kadłuba. Mel i 

Strona 55

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Finnick spojrzeli na niego zdziwieni.
- Rama włazu jest wypaczona na zewnątrz - wyjaśnił. - A to oznacza, że eksplozja
nastąpiła wewnątrz śluzy.
Mel zmrużył oczy i przyjrzał mu się podejrzliwie.
- Jesteś pewien?
- Nie na sto procent - przyznał Dash - ale sam zobacz. Mel stanął obok niego i 
przez chwilę oglądał przejrzystą bańkę;
w końcu pokręcił głową.
- On ma rację, kapitanie. To nie wygląda dobrze.
- Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie zdołamy wejść w nadprzestrzeń i utkniemy 
tutaj. Dotarcie do Christophsis na samym podświetlnym zajmie nam całe wieki. 
Będziemy musieli dowlec się
z powrotem na Rodię...
- Nie wrócimy na Rodię - warknął zdegustowany Dash, zanim
zdążył ugryźć się w język. Zabrak uniósł brew.
- Możliwe, że właśnie o to chodzi naszym prześladowcom Czy muszę panu 
przypominać, co się wydarzyło podczas naszej ostatniej podróży na tę planetę? 
Naprawdę chce im pan dać drugą
szansę? - dodał Rendar.
- A czy możemy ryzykować skok w nadprzestrzeń? - odpowiedział pytaniem kapitan.
Mel zacisnął wargi.
- No cóż, będę to musiał skonsultować z Arruną ale niewykluczone, że to się 
uda... o ile nie będziemy za długo zwlekać To znaczy, istnieje szansa, że 
dotrzemy do Christophsis, ale tam nie ma żadnego dużego zakładu SoroSuub. Pewnie
da się to i owo
wyklepać i zaszpachlować, ale tak naprawdę musimy wymienić obydwa włazy, 
zewnętrzny i wewnętrzny. Kapitan skinął głową.
- W takim razie najrozsądniej byłoby lecieć do Edic Bar. Tamtejsze zakłady 
poradzą sobie z naprawami lepiej niż ktokolwiek inny. Mel pokręcił głową.
- Obawiam się, że nie dolecimy tak daleko. Marrak westchnął ciężko.
- Świetnie. A co z krótkimi skokami? Skoro sądzisz, że damy radę dolecieć na 
Christophsis, to tak zróbmy. Reszta skoków będzie stosunkowo krótka i...
- Ze Stacji Bannistar na Bacranę? - wszedł mu w słowo Dash. - Nie nazwałbym tego
krótkim skokiem.
Melowi drgnął zauważalnie kącik ust.
- Domyślam się. Poza tym w takich przypadkach skumulowane naprężenie jest tak 
samo niebezpieczne jak długotrwałe naprężenie. Pamiętajmy, że statek jest, 
potocznie mówiąc, dziurawy. Oczywiście, wyślę tam droida, żeby załatał 
pęknięcie, ale nie da nam to gwarancji bezpieczeństwa podczas podróży przez 
nadprzestrzeń. Zważywszy na stan statku, odradzałbym wykonywanie więcej niż 
jednego skoku.
Co tu dużo gadać, frachtmistrz miał rację; Marrak skinął tylko
głową.
- Przypuszczam, że najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie lecieć na Christophsis 
i trzymać się planu. Spędzimy tam cztery dni. Może podczas pobytu uda nam się 
dokonać poważniejszych napraw, znaleźć właz zastępczy albo jakieś inne 
rozwiązanie?
Mel prychnął z dezaprobatą.
- Jakie? Kupić nowy statek?
Mina Marraka sugerowała, że nie uważa tego pomysłu za całkiem poroniony.
- Chyba czas zapytać o zdanie Javul.
Javul wbijała wzrok w blat stołu, jakby rozłożono na nim alternatywy, które 
powinna rozważyć. Dash musiał przyznać, że żadna z nich nie była 
satysfakcjonująca, a Javul pewnie by się z nim zgodziła. Wreszcie podniosła 
wzrok na załogę zgromadzoną Wokół stołu i powiedziała; 
- Polecimy na Tatooine. Jest w naszym zasięgu.
Wszyscy gapili się na nią w milczeniu. Wszyscy, to znaczy
Dash, Eaden, Mel, kapitan Marrak, Bran Finnick, Arruna Var i Kolczasta. No cóż, 
jeśli chodzi o ścisłość, to Eaden nie tyle się gapił, co mrugał powoli i 
poruszał mackami, skierowanymi w stronę Charn, ale zasadniczo wśród załogi 
panowała atmosfera niedowierzania.
- A co takiego jest na Tatooine? - spytał wreszcie niepewnie kapitan.
- Ogólnodostępne źródło rozklekotanych frachtowców - odparła Javul bez wahania.
Dara pokiwała głową.
- Racja. Powinnam była sama na to wpaść. To chyba najlepsze wyjście.
- Wcale nie! - zaprotestował Finnick. - Potrzebujemy nowego włazu. To prawda, 
możemy znaleźć na Tatooine statek zastępczy, ale to nie jest rozwiązanie na 
dłuższą metę, mam rację?

Strona 56

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Dlatego rozmawiamy o statku zastępczym. Za-stęp-czym - przesylabizowała Dara.
- A to lepsze rozwiązanie niż brak włazu - dodał Dash.
- Posłuchajcie! - Javul podniosła ręce, uciszając towarzystwo. - W takim stanie 
nie dolecimy nawet na Byblos. Moim zdaniem najrozsądniej będzie wysłać na 
Christophsis „Głębokie Jądro", podczas gdy my wylądujemy na Tatooine, znajdziemy
jakiś frachtowiec, który pomieści nasz ładunek, i dołączymy na jego pokładzie do
„Jądra". Jestem pewna, że z Byblos będą mogli nam przesłać nowy właz, który 
zainstalujemy na Tatooine. Znajdziemy tam kogoś, kto sobie z tym poradzi.
- Racja - potwierdził Dash. - Właściwie to znam taką jedną osobę; naprawia mi 
właśnie „Outridera". To jeden z najlepszych w swoim fachu.
- Wspaniale - ucieszyła się Javul. - W takim razie powierzymy mu „Serce Nowej". 
Może przy okazji sprawdziłby, czy nie ma na nim innych ukrytych niespodzianek?
Dash zamrugał. Nie pomyślał o tym wcześniej, ale to był rozsądny krok.
- No dobrze - zgodził się Marrak. - Brzmi sensownie. Kiedy naprawimy statek, 
dołączymy do was na jednym z ostatnich przystanków trasy. Mam nadzieję, że nie 
później niż na Korelii. - Wstał od stołu. - Wydam polecenie zmiany kursu.
Reszta grupy wróciła do swoich obowiązków, ale kiedy Dash i Eaden zaczęli się 
zbierać do wyjścia, Javul gestem poprosiła ich, żeby zaczekali. Kiedy zostali 
tylko we trójkę, spojrzała na Dasha.
- Mówiłeś, że ten mechanik naprawia twojego „Outridera", zgadza się? Ile jeszcze
potrwa naprawa?
- Nie mam pojęcia. To znaczy, nie wiem, ile Kerlew już zrobił. Jakby to 
powiedzieć... - zająknął się. - Nie mogłem zapłacić mu całej kwoty za naprawę. 
Dlatego przyjąłem tę robotę, jeśli pamiętasz.
- Oczywiście. Czy... gdybym zapłaciła za naprawę, „Outrider" pomieściłby ładunek
„Serca Nowej"?
Dash i Eaden popatrzyli po sobie; Nautolanin wzruszył po swojemu mackami.
- Spokojnie. Jeszcze zostanie miejsce.
- Czy to szybki statek?
- Najszybszy.
- Mam wrażenie, że jesteś troszkę... mało obiektywny - parsknęła Javul. - 
Pozwól, że zasięgnę opinii u twojego przyjaciela. - Przeniosła wzrok na Eadena. 
- Czy jest tak szybki, jak on mówi?
- Prawie. Znam może z jeden... albo ze dwa statki tak samo szybkie. - Dash 
posłał mu gniewne spojrzenie. - Ale żaden nie jest jakoś przesadnie szybszy - 
dodał Eaden natychmiast.
Javul skinęła głową.
- Świetnie. W takim razie wracamy na Tatooine i spróbujemy doprowadzić twój 
statek do stanu używalności. Zobaczymy, czy zdołamy dolecieć nim na Christophsis
na czas.
Kiedy Javul opuściła świetlicę, Dash roześmiał się radośnie i rąbnął 
entuzjastycznie pięścią w blat.
- Słyszałeś to? Słyszałeś, stary? Odzyskamy naszego „Outridera"! I nie będzie 
nas to kosztować ani kredyta!
- I z czego się tu cieszyć? - spytał chłodno Eaden. - Wiesz Przecież, że 
prześladowcy naszej przełożonej nadal będą próbowali ją dorwać. Tak ci pasuje, 
że będziemy ją wtedy mieli na pokładzie naszego statku?
Dash wyobraził sobie podziurawiony salwami z działek kadłub »Outridera" i 
zrzedła mu mina. Spojrzał na Eadena spode łba. 
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś najgorszym psujem humoru w galaktyce?
Pół godziny po lądowaniu na Tatooine Dash był już w warsztacie Kerlewa, 
obiecując mu zapłacić całość kwoty za szybką naprawę „Outridera". Kerlew był 
bardzo zadowolony, tak samo zresztą jak Dash. Właściwie to wszyscy byli 
zadowoleni i panowała bardzo miła atmosfera... do czasu, aż Kerlew podał 
Rendarowi szacunkowy termin, w którym zdołałby naprawić hipernapęd.
- Tydzień?-jęknął Dash.
- Coś koło tego.
- Muszę mieć go szybciej, Ker. I to znacznie szybciej. Tak szybko, jak tylko 
zdołasz. Moja klientka musi być na Christophsis za cztery dni.
Kerlew spojrzał na niego krzywo.
- Lot na Christophsis z Tatooine trwa półtora dnia. To daje mi na naprawę dwa 
dni. Jestem dobry, ale nie aż tak dobry. Poza tym mam też inne zlecenia...
- Przełóż je na później - błagał Dash. - Zapłaci ci więcej, jeśli zajmiesz się 
„Outriderem" w pierwszej kolejności.
Kerlew przyjrzał mu się nieufnie.
- Jest aż tak bogata?
- Nawet sobie nie wyobrażasz. To poważna sprawa, Ker. Bardzo.
Mechanik obejrzał się na stojącego w doku „Outridera". Jego silniki były 

Strona 57

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

dosłownie w proszku. Westchnął.
- No dobra, zrobię, co w mojej mocy. Ale to będzie płatne z góry. Będę musiał 
kupić nowe złącza zasilania do silników prawoburtowego i centralnego, a wiesz, 
że Watto nie daje nic na krechę.
- To żaden problem - obiecał Dash.
- Mamy problem - poinformował Dash Javul Charn. - Kerlew
chce zapłaty z góry.
Javul przechyliła głowę na bok i zmarszczyła nos. Siedziała na brzegu fotela, 
ubrana w lekkie, dopasowane spodnie i przemytniczą kurtkę z mnóstwem kieszeni; 
na nogach miała wysokie czarne oficerki, podobne do tych, które nosił Dash.
, Zważywszy na okoliczności, spodziewałam się tego.
- Serio? - zdziwił się Dash. - To znaczy, zapłacisz mu? - Ściągnął brwi. - 
Chwila... Co to znaczy „zważywszy na okoliczności"?  Jakie niby okoliczności?
- Mam na myśli, że on nie wie, dla kogo teraz naprawia statek. na pewno przywykł
do ludzi, którzy go kantują.
- Chyba nie mówisz o mnie? - żachnął się Dash. - Nigdy nie oszukałem Kerlewa. I 
nigdy bym tego nie zrobił. A on o tym dobrze wie.
Javul podniosła ręce do góry.
- Nie to miałam na myśli. Tak czy inaczej, możemy mu zapłacić z góry. Zaraz się 
tym zajmę. - Wstała, ale Dash zatrzymał ją.
- Eee, to nie takie proste - bąknął. - To znaczy, chodzi o to, że Ker nie da nam
gwarancji, że uwinie się z naprawami na czas.
Javul zmarszczyła brwi.
- A ile potrzebuje na naprawę?
- Około tygodnia.
Javul klapnęła z powrotem na krzesło.
- To stanowczo za długo, Dash. Musimy dotrzeć na Christophsis planowo, czyli za 
cztery dni. - Zastanawiała się nad czymś przez chwilę, po czym dodała: - 
Zaproponuj mu, że zapłacimy więcej. Może jeśli zatrudni jeszcze parę osób i 
będzie miał więcej rąk do pracy... Tymczasem ja spróbuję wymyślić plan awaryjny.
Kerlew zapatrzył się w sufit doku i przejechał dłonią po poznaczonej bruzdami 
twarzy, rozważając propozycję Javul: więcej pieniędzy za zwiększenie tempa 
pracy.
- Wiesz, ile miesięcy chodzi w ciąży bantha?
Oparty o jedną z goleni „Outridera" Dash obrzucił starszego mężczyznę 
nieprzytomnym spojrzeniem.
- A co ma do tego bantha?
- Nie wiesz? To ci powiem: około jedenastu.
- No i...?
- Gdybym miał jedenaście banth, to jak sądzisz, czy co miesiąc rodziłaby mi się 
jedna mała bantha?
Dash zacisnął zęby.
- Nie. Oczywiście, że nie. Ale „Outrider" nie jest banthą.
Kerlew westchnął.
- Posłuchaj, Dash. Wszystko sprowadza się do zależności Mając więcej kredytów, 
zdobędę złączki. Jeśli chodzi o ścisłość mógłbym je mieć nawet w ciągu godziny. 
Ale ich zamontowanie zabierze tyle samo czasu, niezależnie od tego, czy będę 
miał na jedną złączkę czterech mechaników, czy dwóch. Jeśli zaś chodzi o 
podpięcie ich do głównej szyny zbiorczej... to w tunelu kanałowym może przebywać
tylko jedna osoba. No, chyba że mówimy
o Sullustanach, ale ci z kolei mają za krótkie rączki, żeby dosięgnąć do panelu 
szyny. Potem trzeba przeprowadzić testy. Nie przeskoczysz tego ani nie 
przyspieszysz. Mając więcej pieniędzy
i rąk do pracy, może uda mi się przesunąć naprawę o dzień, ale to wszystko.
Dash potarł skronie. Czuł, że w ekspresowym tempie zbliża się ból głowy o sile 
wybuchu supernowej.
- No dobra, w porządku. Po prostu zrób, co w twojej mocy.
Kerlew spojrzał na niego z urazą.
- Zawsze robię, co w mojej mocy.
Dash wrócił na lądowisko, na którym dokowało „Serce Nowej". Okazało się, że 
załoga zaczęła już wznosić rusztowania potrzebne do naprawy zewnętrznego włazu. 
Wspiął się na górę, żeby ocenić z zewnątrz uszkodzenia. Dziwne, uznał, 
przyjrzawszy się osmaleniom od strzałów. Biegły wzdłuż boku kadłuba i przecinały
usunięty teraz właz, ale smuga nie była głęboka - na pewno nie na tyle, żeby 
wyrwać płytę luku. A na pewno nie bez pomocy kogoś na pokładzie. Najwyraźniej 
komuś zależało na tym, żeby właz został wysadzony. Komuś z załogi „Serca".
W środku panowało spore zamieszanie. Znalazł Mela w jego biurze, sprawdzającego 
list frachtowy.

Strona 58

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Przyglądałeś się uszkodzeniom z zewnątrz? - spytał go.
Frachtmistrz skinął głową.
- Tak. Miałeś rację. Został wygięty od wewnątrz. Włączył się awaryjny system 
ewakuacyjny, który wysadził pokrywę.
Dash zmarszczył czoło.
- Czy to zostało spowodowane atakiem?
Mel wzruszył ramionami.
- Nie powinno było do tego dojść. - Zawahał się, a po chwili dodał: - System 
ewakuacyjny ma cztery klamry zabezpieczające uzbrojone w ładunki wybuchowe, po 
jednym w każdym rogu portalu. W razie zagrożenia powinny wybuchnąć wszystkie 
naraz, żeby wysadzić właz na wypadek, gdyby zaszła potrzeba wyrzucenia towaru za
burtę. Jeden z nich został wcześniej uszkodzony - ktoś go wysadził. To właśnie 
ślad po tej eksplozji widziałeś na górze przy lewej klamrze. Podejrzewam, że 
naruszenie wywołało reakcję łańcuchową i wybuch reszty klamer.
- Mówiłeś o tym Javul?
- Jeszcze nie.
- Powinna o tym wiedzieć.
Jednak Javul nie było nigdzie w pobliżu i nikt nie umiał powiedzieć, gdzie się 
podziewa - włącznie z Kolczastą, co, zdaniem Dasha, było bardzo dziwne.
Kiedy przeszukał już cały statek od dziobu po rufę, zaczął mieć naprawdę złe 
przeczucie. Dowiedział się, że Mel zlecił Leebowi pomoc w opróżnianiu ładowni 
dla przeprowadzenia napraw, więc wyruszył na poszukiwania Eadena. Znalazł go w 
ich wspólnej kwaterze, medytującego (chociaż, zdaniem Dasha, „medytacja" nie 
była tu zbyt trafnym określeniem, ze względu na pozycję, w jakiej zastał 
przyjaciela).
Eaden siedział ze skrzyżowanymi nogami... jakieś piętnaście centymetrów nad 
ziemią. Opierał się na jednej ręce, przełożonej między nogami. Dash zatrzymał 
się w drzwiach i zagapił na niego z otwartymi ustami. Potem zaszurał nogami. 
Wreszcie odchrząknął.
Eaden odemknął do połowy jedno ciemne oko, ale zaraz znów je zamknął. Dash 
patrzył w milczeniu, jak mistrz teras kasi rozprostowuje powoli nogi - nadal 
wsparty na jednej dłoni - dopóki nie ułożył ich równolegle do podłogi. Potem 
przeszedł płynnie do stania na rękach, by wreszcie z gracją drapieżnika 
polującego na ofiarę saltem skoczyć na równe nogi.
- Co to było? - spytał Dash.
- Co było co?
Dash wskazał miejsce, w którym jeszcze przed chwilą „siedział" Eaden. 
- To... co przed chwilą robiłeś - wykrztusił. - Czy to te wasze sztuczki teras 
kasi?
- Sztuczki?
- No dobra, ćwiczenia. Czy to były ćwiczenia teras kSi? To znaczy, widziałem, 
jak wcześniej ćwiczyłeś, ale...
- Medytowałem w pozycji znanej jako Śpiący Krayt, nazwanej tak od smoka krayt, 
który zresztą pochodzi z tej planety. Potem wykonałem Skaczącego Veermoka.
- O rany - mruknął z podziwem Dash. - Nie boli cię ręka? Bo mnie rozbolała od 
samego patrzenia.
- Nie, nie boli mnie ręka - uspokoił go Eaden. - Chciałeś czegoś ode mnie?
- Co? A, tak. - Otrząsnął się z lekkiego szoku. - Ona znów zniknęła - poskarżył 
się płaczliwie. - To znaczy Javul. Trzeba ją znaleźć, zanim znów zrobi coś 
głupiego.
- Głupszego niż do tej pory?
Mając świeżo w pamięci nocną wycieczkę Javul na Rodii, Dash musiał przyznać, że 
trudno byłoby coś takiego przebić.
- Chyba powinniśmy najpierw zajrzeć do Chalmuna - zaproponował Dash, kiedy szli 
pylistą alejką w stronę placu Kernera. - Tam spotkaliśmy ją po raz pierwszy, 
więc może wpadła na pomysł, że znajdzie tam coś, co pomoże jej ułożyć plan 
awaryjny Jeśli jej tam nie zastaniemy, może trafimy przynajmniej na kogoś, kto 
ją widział.
Eaden nie odpowiedział, ale jego macki wydawały się - przynajmniej Dashowi - 
postawione w stan najwyższej czujności. Po drodze Rendar rozglądał się na lewo i
prawo, ale nigdzie nie zauważył śladu bytności Javul Charn. W zatłoczonym 
wnętrzu mrugał przez dobrą chwilę, próbując przyzwyczaić wzrok do panującego tu 
półmroku po oślepiającym blasku bliźniaczych słońc.
Eaden, który miał na sobie specjalny, utrzymujący wilgoć kombinezon i gogle 
ochronne, nie miał z tym problemu. Podszedł prosto do baru i zagadnął barmana. 
Kiedy Dash do niego dołączył, Nautolanin odwracał się właśnie od lady.
- Jest tutaj - oznajmił i kiwnął głową w stronę boksu na samym końcu.
Dash głośno wypuścił powietrze.

Strona 59

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Dziękuję... któremukolwiek bóstwu, które chroni przed głupimi pomysłami - 
dodał. - Chodźmy.
Ruszyli do boksu, w którym całkiem niedawno po raz pierwszy spotkali Javul Charn
i jej rudą asystentkę. Po drodze Dash układał w głowie surową moralizatorską 
mowę - między innymi o dopraszaniu się kłopotów. Może nawet zada gwieździe 
pytanie, czy jej plan awaryjny uwzględnia narażanie się na śmierć? Czy powinien 
na nią nakrzyczeć? A może postarać się brzmieć protekcjonalnie?
Stanął w wejściu do boksu, zdecydowany zachować się lekceważąco.
- Czy tak właśnie wygląda twój sposób wymyślania planu awaryjnego?-zaczął i... o
mało się nie zakrztusił. -Tt... ty...?!
Han Solo rozłożył ręce w teatralnym geście udawanej bezradności.
- No, na to wygląda. W całej okazałości. - Przysunął rękę do ucha. - Co mówiłeś?
„Dzięki, Han, za dostarczenie mojego parszywego ładunku na Nal Hutta"? Żaden 
problem, stary. To znaczy, wiesz, trwa tam akurat jakiś bunt pałacowy czy coś...
na pewno obiło ci się o uszy... i chyba nawet Jabby tam nie było. Oznaczało to, 
że musiałem rzucić cały towar na rynek na Nar Shaddaa. „Jak się miewasz, Han"? 
A, dziękuję, całkiem nieźle. Miałem do dostarczenia więcej ładunku, niż się 
spodziewałem, biorąc pod uwagę okoliczności, ale jestem tutaj, cały i zdrowy. 
Dzięki za troskę, a twoja dola jest już na twoim koncie. Niewiele tego, ale 
zawsze coś.
Dash przez chwilę próbował wyartykułować coś sensownego, ale szybko dał za 
wygraną. Spojrzał na Javul.
Charn spróbowała ukryć uśmiech - z kiepskim skutkiem.
- Tak - powiedziała.
- Co „tak"?
- Tak właśnie wygląda mój sposób wymyślania planu awaryjnego. Właściwie to 
akurat patrzysz na mój plan awaryjny. Kapitan Solo zabierze nas na Christophsis 
- i dalej, jeśli będzie trzeba. 
ROZDZIAŁ 15
- Rezygnuję.
Javul i Han przyglądali się Dashowi bez słowa. Z miny Charn trudno było 
cokolwiek wyczytać, a Han przewrócił ostentacyjnie oczami.
- Żartujesz? - spytała wreszcie Javul. - Dash, jesteś mi teraz potrzebny jak 
nigdy dotąd.
- Och, czyżby? A dlaczegóż to? Masz tu Pana Mądralę, po co ci ktoś taki jak ja?
- Ten tutaj Pan Mądrala będzie pilotował statek - wyjaśniła cierpliwie Javul. - 
A ja wciąż potrzebuję szefa ochrony.
- Ta-a - mruknął Solo z tym swoim denerwującym, krzywym uśmieszkiem. - A ja 
potrzebuję drugiego pilota i nawigatora. A Chewie nadal jest na Kashyyyku i nie 
wróci na Tatooine wcześniej niż za dwa tygodnie.
Dash aż spąsowiał.
- Niby mnie masz na myśli? - warknął. - Ja? Ja mam być twoim nawigatorem? 
Prędzej Mustafar zamarznie.
- Właściwie to miałem na myśli Eadena - wyjaśnił ze spokojem Han. - Słyszałem, 
że jest całkiem niezłym drugim pilotem.
- Ty niewydarzony, bezczelny synu okulawionego nerfa, cuchnący zgni...
Javul w samą porę złapała Rendara za rękę.
- Dash, proszę. Naprawdę cię potrzebuję. Boję się. Serio, mówię poważnie.
Strząsnął jej rękę ze swojego przedramienia.
- Do zobaczenia na statku - rzucił oschle. - Później porozmawiamy. - Spojrzał 
ponuro na Hana. - Kiedy odlatujesz?
- Jak tylko wasza załoga przerzuci fracht na pokład „Sokoła". Zaraz idę na 
lądowisko. Muszę otworzyć przedział pasażerski i przewietrzyć kwatery. Minęło 
trochę czasu, odkąd ostatni raz woziłem gości.
- Doskonale - stwierdził Dash i odmaszerował. Usłyszał jeszcze, jak za jego 
plecami Han pyta Eadena:
- Latałeś kiedykolwiek YT-1300? Oczywiście „Sokołowi" daleko do standardowego 
modelu... - To nie powinien być problem.
Zanim Javul wróciła na pokład, Dash zdążył już zabrać swoje rzeczy z kwater 
„Serca Nowej". Zamierzał przenieść je z powrotem na „Outridera", a potem namówić
jakoś Kerlewa, żeby skończył naprawy. Może miał na koncie dość kredytów, żeby 
postawić znów statek na golenie? Wkrótce jednak jakiś cichy głosik zaczął mu 
coraz natrętniej szeptać do ucha, że naprawdę powinien schować dumę do kieszeni 
i zanieść swoje rzeczy na dokującego na lądowisku dziewięć cztery „Sokoła". 
Javul była w niebezpieczeństwie - teraz był tego pewien bardziej niż 
kiedykolwiek wcześniej. Nie było szans, żeby właz został zniszczony bez pomocy 
kogoś z załogi. Zanim się wycofa - o ile się wycofa - musi się chociaż 
dowiedzieć, czyja to sprawka, uznał.

Strona 60

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Nie zostawiaj mnie, Dash - poprosiła go Javul, kiedy wreszcie znalazła go w 
jego kwaterach, z nachmurzoną miną wyglądającego przez iluminator na lądowisko.
Nie odpowiedział, patrzył tylko bez słowa przed siebie. Javul westchnęła ciężko.
- Co ci szkodzi zostać?
Odwrócił się do niej, zrobił krok naprzód... i prawie się przewrócił o małego 
MSE, którego Leebo zatrzymał jako pupilka, a który zajęty był właśnie 
odkurzaniem dywanu.
To była kropla, która przelała czarę goryczy. Kopnął robocika, aż ten przeturlał
się przez cały pokój i wyleciał przez otwarte drzwi na korytarz; myszobot 
wylądował na boku, ale szybko przewrócił się z powrotem na kółka i popędził co 
sił przed siebie, szukając schronienia między nogami Leeba, który był akurat w 
pobliżu, więc wszystko widział.
- Hej! - zawołał z oburzeniem. - Znajdź sobie do kopania kogoś o twoich 
gabarytach!
- Hm, może ciebie? - spytał Dash, zatrzymując się przed nim, ledwie droid 
skończył mówić. Zanim Leebo zdążył odpowiedzieć, Rendar sięgnął do włącznika na 
jego szyi i go dezaktywował. Ciało robota natychmiast oklapło bezwładnie jak 
marionetka, której Przecięto sznurki. 
Dash, któremu nagle minął cały gniew, obejrzał się na Javul. Dziewczyna uniosła 
brew.
- Wiesz, chyba Leebo ma rację - stwierdziła z dezaprobatą. - Naprawdę powinieneś
sobie znaleźć kogoś twojego kalibru.
- A może ciebie? - warknął Rendar. - No, szczerze, Javul, kaf na ławę. O co 
naprawdę chodzi z tym twoim byłym?
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Tu nie chodzi tylko o zawód miłosny, mam rację? I nie o to, że zabrałaś mu 
kilka zabawek... bo zakładam, że przynajmniej „Serce" było przez jakiś czas jego
własnością?
- Akurat tu się mylisz - odburknęła. - „Serce Nowej" należało do kogoś innego, 
komu potrzebne były skrytki i tajne przejścia.
- Ale...?
Przygryzła wargę.
- No dobra, niech ci będzie. To wszystko... było tak: kiedy zostawiłam Hitcha, 
był oczywiście wściekły. Groził mi i błagał... chociaż głównie groził... żebym 
do niego wróciła. Wciąż odmawiałam, więc ostentacyjnie zerwał ze mną wszystkie 
kontakty, ale wtedy odkryłam, że na pokładzie mojego statku nadal przewożone są 
nielegalne towary, tak jak wspominałam: narkotyki, broń, sprzęt i... ludzie.
- Chwileczkę: chcesz powiedzieć, że to się wciąż zdarzało po tym, jak się 
rozstaliście? Mówiłaś, że próbował cię wykorzystać, ale...
- Nie wiem, jak to zrobił, w każdym razie dopiął swego - przerwała mu. - 
Pamiętasz, jak wspomniałam, że martwy ambasador nie był ostatnim pasażerem na 
gapę, który znalazł się na pokładzie statku? Kris podrzucał nam też inne 
niespodzianki. Coraz to natrafialiśmy w ładowni na coś... albo na kogoś, kogo 
nie powinno było tam być. Jeśli udało nam się ich znaleźć odpowiednio wcześnie, 
zostawialiśmy ich na najbliższym lądowisku, jednak nie zawsze trafialiśmy na 
nich w porę. Udało mu się przeszmuglować w taki sposób całkiem sporo osób... 
głównie żywych.
- Kim oni byli?
- Część okazywała się ofiarami walki o wpływy między Hitchem a innymi vigami, 
niektórzy byli ukrywającymi się przestępcami, jeszcze inni uprowadzonymi 
politykami. Sądzę, że
Kris nie był jedyną osobą, która miała dostęp do mojego statku i ładowni.
- Dlaczego tak uważasz? - zagadnął Dash, wstrząśnięty do
głębi.
- Bo nie wszyscy przeżyli, jak na przykład ten ambasador. Przypuszczam, że jego 
śmierć nie była przypadkowa.
- Ile było takich osób?
- Trzy... a przynajmniej tyle znaleźliśmy. Najprawdopodobniej wszyscy zginęli od
uduszenia. - Javul otoczyła ramiona rękami, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
- I co z tym zrobiłaś?
- Tak jak mówiłam, poszłam do Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Weszli na 
pokład, skonfiskowali „towar" i... - zawahała się i wzięła głęboki oddech. - 
Aresztowali kilku członków Czarnego Słońca, między innymi wysoko postawionych 
oficjeli, bliskich współpracowników Krisa. Wystartowaliśmy na czysto i od tamtej
pory panował względny spokój...
- .. .aż do teraz - dopowiedział Dash. - A więc nie tylko pomieszałaś Hitchowi 
szyki i pozbawiłaś go statku kurierskiego; właściwie puściłaś go z torbami.
- Dokładnie.

Strona 61

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- I pomieszałaś Czarnemu Słońcu szyki.
- Na to wygląda.
- To zaś nasuwa jeden wniosek: Kris chce się na tobie zemścić.
- Najwyraźniej. - Javul spuściła wzrok. - Tak naprawdę nie mam wyboru: mogę albo
zaszyć się gdzieś z podkulonym ogonem, albo... dać się zabić. On chce nie tylko 
mojego statku. Chce mnie.
- A więc to wszystko kara za zadzieranie z Czarnym Słońcem, prawda?
Przez chwilę wydawała się tak zagubiona, że znów miał ochotę ją przytulić. 
Zamiast tego wsparł ręce na biodrach i miał nadzieję, że wygląda odpowiednio 
surowo.
- Chyba najwyższy czas przestać się oszukiwać, Javul. To nie z Hitchem Krisem 
masz na pieńku, co? Tylko z samym Czarnym Słońcem, a dokładniej z księciem 
Xizorem.
Znów wbiła oczy w podłogę, otuliła się ciaśniej ramionami i skinęła głową. 
- No dobrze. Tego właśnie chciałem się dowiedzieć. Teraz pozwól, że zdradzę ci, 
co sam wiem: śluza w ładowni została wysadzona od wewnątrz.
Javul zbladła i przysiadła na brzegu stołu.
- System... awaryjnego wyrzucania ładunku? - zgadła.
- Mel sądzi, że został uruchomiony celowo.
Przełknęła ślinę, przyglądając mu się spod wpółprzymkniętych powiek.
- Jak?
- Atak mógł oczywiście uszkodzić właz, ale ktoś chciał się upewnić, że dojdzie 
do eksplozji. Ktoś na pokładzie „Serca Nowej". Wszystko wskazuje na to, że ten 
ktoś podłożył niewielki ładunek pod jeden z czterech elementów mechanizmu 
bezpieczeństwa. Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy został on aktywowany od 
wewnątrz, czy wybuch spowodowało trafienie. Było, nie było...
- ...ktoś ma dostęp do mojego statku. Albo mamy znów pasażera na gapę, albo 
wśród załogi jest konfident. - Podniosła na niego wzrok. - Sprzęt - powiedziała.
- Jeśli przeniesiemy go na statek Hana...
Co, już jesteście po imieniu? - pomyślał z przekąsem Dash.
- Już się tym zająłem - poinformował ją. - Mel i Oto sprawdzają każdą skrzynię, 
która opuszcza ładownię. Sama zresztą to przyznałaś: nie tylko Hitch ma dostęp 
do „Serca Nowej".
- Tak - szepnęła. - Rozumiem.
Milczał przez chwilę, a potem spytał:
- Czy zastanawiałaś się już nad tym, kto ma z nami lecieć na pokładzie „Sokoła"?
Uśmiechnęła się do niego niespodziewanie i tak uroczo, że nagle przyspieszył mu 
puls.
- Z nami? Czy to znaczy, że nadal będziesz moim szefem ochrony?
- Ta-a, nadal będę twoim szefem ochrony - mruknął. - Kto zabiera się z nami na 
przejażdżkę?
- Mel, Nik, Dara, ty, Eaden i Leebo - wyliczyła. - Mel zabierze ze sobą 
oczywiście Ota i kilka droidów załadunkowych. Cała reszta może zostać na 
pokładzie „Serca".
Spojrzał na nią z rosnącym podziwem. Naprawdę o wszystkim pomyślała. Zamierzała 
zabrać ze sobą tylko tę załogę, która była . : njezbędna, co dawało sporą 
szansę, że wtyka zostanie na Tatooine. Zastanawiał się, czy jest jakiś sposób na
odkrycie, kim jest ten ktoś, zanim „Serce" znów będzie na chodzie...
- Pójdę pomóc Melowi i Otowi - oznajmił. - Wezmę ze sobą Leeba. - Aktywował 
droida.
Leebo wyprostował się, a jego fotoreceptory zalśniły.
- I co, masz już dość? - spytał Rendara.
- Chodź - powiedział tylko Dash i wyszedł z pokoju.
Leebo z wyciem serwomotorów powlókł się za nim.
- Ludzie - rzucił gorzko przez ramię do Javul - nie umieją walczyć czysto.
MSE popędził w ślad za nim.
Opuścili Tatooine natychmiast po załadowaniu sprzętu na pokład „Sokoła". Mel 
najpierw długo narzekał na nieznajome wymiary ładowni „Sokoła" i jej 
niecodzienny układ, a kiedy już sprawdził wraz z Dashem i Nikiem centymetr po 
centymetrze każdy przedział, poszedł porozmawiać z Javul, która właśnie 
wprowadzała się do swoich kwater na dolnym pokładzie.
Eaden z Leebem i Hanem zaszyli się w sterowni i ślęczeli nad terminalem 
komputera, zaznajamiając się ze statkiem i jego licznymi modyfikacjami, więc 
Dash został sam na sam z Otem. Uznał, że ta chwila jest równie dobra jak każda 
inna, żeby spróbować się czegoś od niego dowiedzieć.
- Powiedz mi, Oto - zagadnął - jak długo podróżujesz z Javul Charn?
- Trzy standardowe lata, proszę pana - odparł droid, odhaczając pozycje na 
liście frachtowym, którego sprawdzenie zlecił mu Mel.

Strona 62

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- A wcześniej?
- Służyłem panience Charn, odkąd nabyła „Serce Nowej".
- Tak? A twój szef, Melikan? On też zawsze pracował dla
Javul?
- Nie, proszę pana. Yanus Melikan był wcześniej zatrudniony na innym statku.
- O, coś podobnego! W sektorze komercyjnym czy w służbie Imperium?
- W sektorze komercyjnym, proszę pana.
Dash zapamiętał sobie, żeby to później sprawdzić.
- A co z Nikiem?
Droid wydał z siebie cichy metaliczny odgłos, który u Leeba Dash odczytałby jako
odpowiednik westchnienia.
- Jak to, co z Nikiem, proszę pana?
- Jak do was dołączył?
- Zaczął pracować na statku jakiś rok temu. Zatrudnił go frachtmistrz Melikan.
Dash zastanawiał się nad tym przez chwilę.
- Wydaje się bardzo młody jak na czeladnika. Wciąż się uczy czy nie ma rodziców?
- Jest sierotą, jak sądzę. Nie wiem o nim nic więcej.
- Hm, jakiś czas temu przyłapałem go późno w nocy na odrabianiu lekcji w biurze 
Mela. Często mu się to zdarza?
- Całkiem często. - W mechanicznym głosie Ota jakimś cudem zabrzmiało coś na 
kształt pogardy. - Odnoszę wrażenie, że jest leniwy.
- Ale Mel go lubi - zauważył Dash.
Droid nie odpowiedział.
- Melikan to dobry człowiek - dodał Rendar. - Jest opanowany, rzetelny i 
przewidywalny, prawda?
Oto znów wydał z siebie metaliczny odgłos.
- Trudno mi stwierdzić, czy jest dobrym człowiekiem, ale zgodzę się z panem: 
jest opanowany i rzetelny.
- A co z przewidywalnością? - Dash nie omieszkał zauważyć, że droid pominął tę 
cechę. - Czy zachowuje się czasem... nieprzewidywalnie?
- Od czasu do czasu wydaje polecenia, które wydają mi się co najmniej 
nieuzasadnione.
- Tak? Na przykład?
Droid milczał.
Cholerne blaszaki, zaklął w myśli Dash. Czasem trzeba się z nimi tyle namęczyć!
- Nik wyznał mi raz, że Melikan sugeruje mu, żeby nie zwracał na pewne rzeczy 
uwagi. Czy nakazał ci kiedyś coś podobnego? - uściślił.
- Od czasu do czasu żąda, żebym nie zauważał, jak pewne osoby przychodzą i 
wychodzą - odparł robot. 
- Na przykład kiedy Javul wymyka się ze statku w przebraniu?
Droid zamrugał fotoreceptorami.
- Nie zauważyłbym tego, proszę pana.
pewnie, że byś nie zauważył, gdybyś dostał takie polecenie, westchnął w myśli 
Dash.
- Czego jeszcze mogłeś nie zauważyć?
Kliknięcie.
- Gdybym czegoś nie zauważył, proszę pana, skąd miałbym wiedzieć, czego nie 
zauważyłem?
Rendar poczuł, że za chwilę rozboli go głowa, więc wrócił do kwater załogi, w 
myśli odtwarzając całą rozmowę z robotem. Wynikało z niej, że Yanus Melikan jest
na wymarzonej wręcz pozycji, jeśli chodzi o sabotaż na statku. Czy rzeczywiście 
był to zwykły przypadek, że kilka incydentów dotyczyło w jakiś sposób ładowni 
albo jej zawartości? Mel miał ucznia, który był młody i ślepo posłuszny, a także
droida, który był... hm, cóż, droidem. Miał też bliski kontakt z Javul.
Dash zatrzymał się nad tą my ślą nieco dłużej, rozważając różne związane z nią 
możliwości. Kiedy dotarł do mesy, nalał sobie kubek kafu, upił łyk i zmarszczył 
nos. Paskudna lura, chociaż, prawdę powiedziawszy, nie spodziewał się po tej 
należącej do Solo stercie szmelcu niczego lepszego. Zaniósł kaf do stołu 
pośrodku pomieszczenia i usiadł. Zdmuchując znad kubka parę, rozważał w myśli 
prawdopodobieństwo udziału Mela w spisku.
Frachtmistrz miał znakomity dostęp do Javul. Dziewczyna mu ufała, a poza tym 
krył ją podczas jej tajemniczych wypadów - może dla własnych celów?
W pewnym punkcie logika jednak zawodziła. Mel był blisko Javul. Bardzo blisko. W
istocie tak blisko, że gdyby pracował dla kogoś, kto chciał jej śmierci, 
artystka już dawno skończyłaby martwa. Ale co to oznaczało? Czy Mel rzeczywiście
był winny... tylko dlatego, że wydawał się zanadto troskliwy? A może był wtyczką
ale ktoś, dla kogo pracował, nie chciał wcale śmierci Javul? Może po prostu 
pragnął upozorować próbę zabójstwa?

Strona 63

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Ale dlaczego ktoś miałby stwarzać pozory, że chce jej śmierci? - mruknął pod 
nosem.
- Stawiałbym na technikę zaganiania nerfów - odpowiedział ktoś.
Dash strząsnął z dłoni krople gorącego kafu i podniósł wzrok na wejście, w 
którym jakby nigdy nic stał Eaden.
- Nigdy więcej nie rób mi takich niespodzianek - burkną) gniewnie. - Chyba że 
masz ochotę zarobić z blastera.
- Niby jak? - zdziwił się Nautolanin. - Przecież nawet nie zauważyłeś, kiedy 
przyszedłem.
- Rozmyślałem.
- I mówiłeś do siebie - dodał Eaden. - A żadna z tych rzeczy nie świadczy dobrze
o twoim rozsądku.
- Daruj sobie - warknął Rendar. - Co miałeś na myśli, mówiąc
o zaganianiu nerfów?
Eaden wzruszył ramionami; podszedł do automatu z napojami
i nalał sobie jakiejś podejrzanie pachnącej cieczy.
- Tylko to, o czym mówiłem wcześniej: że to wszystko jest obliczone nie tyle na 
uśmiercenie Javul Charn, co na jej zmiękczenie.
- To by miało sens, tylko gdyby ją dręczył zazdrosny kochaś. A tak nie jest. Z 
tego, co mi wyznała nasza szefowa, wynika, że sprawa jest znacznie poważniejsza.
- Pochylił się w stronę przyjaciela. - Nasza koleżanka ma na pieńku z całym 
Czarnym Słońcem. Wszystko wskazuje na to, że jej próba uwolnienia się od Krisa 
wplątała w tę sprawę Imperialne Biuro Bezpieczeństwa, co z kolei poskutkowało 
udupieniem kilku vigów Xizora. A wiesz, jak bardzo ta książęca gadzina nie lubi 
Imperialców...
- Tak samo jak ty nie kochasz Czarnego Słońca - skwitował Eaden.
Wypowiedział tę uwagę spokojnie, ale Dash i tak poczuł się, jakby dostał w 
twarz. O nie, on nigdy by się tak nie zachował. Nie pozwoliłby, żeby jego 
porachunki z Czarnym Słońcem przerodziły się w coś takiego. Potrafił się 
kontrolować w obecności Hitcha Krisa i nie zamierzał dać się ponieść chęci 
zemsty na księciu Xizorze. A jednak...
- To nie to samo - zaprotestował. - Moja rodzina nie była dla nikogo 
zagrożeniem. Po prostu... staliśmy Xizorowi na drodze.
- A jego rodzina nie stanowiła zagrożenia dla Imperium - przypomniał mu 
denerwująco spokojnie Vrill. - Po prostu przypadkiem znalazła się za blisko 
nieszczęsnego laboratorium Vadera -
w którym opracowywano feralną broń biologiczną. Można by rzec, że jego rodzina 
zginęła z powodu nadmiernej dumy i głupoty
- Ta-ak? A co byś powiedział o przyczynach śmierci mojej rodziny? ~ spytał z 
oburzeniem Dash. - Może według ciebie zginęli z powodu chciwości?
Eaden milczał.
- Naprawdę sądzisz, że to Xizor jest w to wszystko zamieszany? - spytał po 
dłuższej chwili.
- Czuję w tym wszystkim jego rękę - potwierdził Dash. - Słuchaj, a co, jeśli... 
w tym wszystkim bierze udział więcej niż jedna osoba? I jeśli kierują się one 
różnymi motywami?
- Masz na myśli sabotaż?
- Tak. To jedyne logiczne rozwiązanie, jakie mi się nasuwa. Masz rację, wszystko
wskazuje na to, że ktoś próbuje sobie ustawić stado nerfów po swojej myśli. Mimo
to część tych wypadków mogła się skończyć prawdziwą tragedią. Co, jeśli są to 
dwie różne grupy, mające odmienne plany? Co, jeśli Kris chce odzyskać Javul, ale
ktoś inny pragnie jej śmierci? Może działa tu dwóch sabotażystów?
Eaden znów zamilkł; czułe i przeważnie ruchliwe macki leżały na jego ramionach 
dziwnie nieruchomo.
- Jeśli jednym z nich jest książę Xizor - podjął wreszcie - w takim razie znów z
nim zadarłeś.
- Nigdy z nim nie zadzierałem - warknął Dash. - To był zbieg okoliczności! 
Chodziło mu tylko o RenTrans - przypomniał przyjacielowi. - Mnie oberwało się 
rykoszetem. Tak naprawdę gówno go obchodzę.
Dziwne, ale chociaż był pewien, że jest ponad to wszystko, uwaga przyjaciela go 
zabolała. Właściwie powinien być zadowolony, mogąc potwierdzić, że książę Xizor 
jest jego osobistym wrogiem i że Falleen go nienawidzi, a jednak był gorzko 
świadom faktu, że szef Czarnego Słońca pewnie nawet nie wie o jego istnieniu, 
nie mówiąc już o tym, żeby się nim przejmował. Rendarowie nikomu nie wadzili... 
do czasu, kiedy statek brata Dasha nie zniszczył imperialnego mienia, co z kolei
doprowadziło jego rodzinę do ruiny i przejęcia rodzinnego interesu przez Xizora.
Cóż, zwykły dzień z życia viga.
- Może powinniśmy się z tego wycofać, Dash - odezwał się cicho Eaden. - Jeśli 

Strona 64

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Charn rzeczywiście ma porachunki z samym Xizorem, chyba lepiej by było, żebyś 
się w to nie mieszał... żeby znów ci się nie oberwało rykoszetem zbiegu 
okoliczności.
Wycofać się? Ta myśl przez chwilę nęciła Dasha, ale odsuną} ją od siebie 
stanowczo.
- Nie wycofam się, Eadenie - oświadczył. - A na pewno nie wtedy, kiedy ktoś na 
mnie liczy. Zostaję w grze.
- To nie jest gra.
Dash spojrzał na Nautolanina ostro.
- Wyczuwasz coś? To znaczy, no wiesz... - Wykonał nieokreślony gest.
Eaden zmarszczył czoło - to znaczy, skrzywił się w sposób, który wydawał się 
nautolańskim odpowiednikiem zaniepokojenia.
- Czuję się... nieswojo - wyznał.
- Dlaczego?
- Niepewnie - uściślił Vrill. - Coś w tym wszystkim nie jest dla mnie jasne, ale
zdecydowanie mi się nie podoba.
- Niepewnie... - powtórzył z westchnieniem Dash. - Naprawdę zaczyna mi się robić
niedobrze, kiedy słyszę to słowo. Sam czuję się bardzo niepewnie, przede 
wszystkim jeśli chodzi o stwierdzenie, kto tu kogo próbuje zapędzić w nerfi róg.
- Przybliżył Eadenowi swoje przemyślenia na temat potencjalnego udziału w tym 
wszystkim Mela. - Pomyśl tylko - dodał - bez trudu i bez wzbudzania niczyich 
podejrzeń mógłby podkładać ładunki, ukrywać w skrzyniach nielegalny towar, 
umożliwić komuś dostęp do statku. Jestem jednak pewien, że to nie on chce 
śmierci Javul, bo inaczej Charn dawno by nie żyła. Właściwie to możliwe, że w 
jakiś sposób ją chroni... może nawet na zlecenie samego Krisa? Kto wie?
- To nieźle zagmatwany scenariusz - stwierdził Eaden. - A co z ostatnim 
sabotażem?
- Nie mam pojęcia. - Dash westchnął. - Wszystko mogło się naprawdę źle skończyć,
ale z kolei to sam Mel mi powiedział o incydencie.
- A jakie motywy mogłyby go skłonić do przeprowadzenia podobnego sabotażu?
Rendar rozparł się w fotelu i wlepił wzrok w sufit.
- No cóż, zacznijmy od skutków, jakie to wywarło na plany javul: zostaliśmy 
zmuszeni do przeprowadzenia naprawy statku lub wynajęcia nowego; straciliśmy 
większość załogi, co może oznaczać, że nasza artystka jest teraz bardziej 
odsłonięta na atak... albo mniej, to zależy; trafiliśmy na Tatooine...
Nautolanin przechylił głowę na ramię.
- A dlaczego akurat na Tatooine?
- Hm, właśnie próbuję to rozkminić.
- Nie myślisz chyba, że Han Solo... - zagadnął Vrill.
- Nie - przyznał Dash. - Czasem mu odwala, ale ma swój honor. Nigdy nie skumałby
się z Czarnym Słońcem, nawet gdybyś wcisnął go w dyszę plazmową „Sokoła" i 
zagroził, że odpalisz silniki.
- W takim razie...
- Czy to nie oczywiste? - zastanawiał się Dash. - Gdybyśmy polecieli prosto na 
Byblos albo Christophsis, nadal mielibyśmy pełen skład załogi. Teraz Javul 
została odseparowana od reszty stada. To oznacza, że musimy radzić sobie sami.
ROZDZIAŁ 16
Dash był zdenerwowany. Nie, nie zdenerwowany, powtórzył sobie w myśli. Nigdy nie
bywał zdenerwowany. Był po prostu rozdrażniony i zmęczony czekaniem.
Nienawidził czekać. Naprawdę kiepsko to znosił, a w tej chwili nie miał 
właściwie nic innego do roboty. Oczekiwanie polegało głównie na przemierzaniu 
korytarzy statku, wtykaniu wszędzie nosa i trzymaniu się blisko Javul. To 
ostatnie nie było zbyt trudne, ale narażało go na notoryczny kontakt z Hanem 
Solo, starającym się spędzać jak najwięcej czasu z piękną hologwiazdką - a także
z Kolczastą, która bezustannie mu w tym przeszkadzała. Na szczęście Han spędzał 
większość czasu w sterowni „Sokoła".
Dash z ulgą przyłapał wreszcie Javul samą mniej więcej w połowie ich podróży na 
Christophsis. Han urządził niewielkie 
pomieszczenie socjalne w magazynie między jego kwaterami a kabiną, którą 
zajmowały Javul i Dara, i Rendar właśnie tam ją przydybał, wpatrzoną ze 
zmarszczonymi brwiami w ekran datapada... a może czytającą książkę albo 
oglądającą holofilm? Wyłączyła urządzenie natychmiast, jak tylko wszedł do 
pomieszczenia, i uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Jak się miewa mój cień? - zaszczebiotała radośnie.
Dash zatrzymał się w pół drogi do krzesła, stojącego przy małym, prowizorycznym 
stoliku, który Han zaimprowizował z cylindrycznego pojemnika i z pokrywy włazu 
awaryjnego, i spojrzał na nią podejrzliwie.
- Twój cień? - powtórzył.

Strona 65

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Nie rozmawialiśmy ostatnio zbyt często, ale cały czas czuję twoją obecność. 
Chodzisz za mną krok w krok, węszysz...
- W twoich ustach brzmi to... paskudnie.
- Nieprawda, to całkiem miłe - zaprotestowała. - Dzięki tobie czuję się 
bezpieczna. Bardzo dawno nie czułam się tak bezpieczna.
Nie jesteś bezpieczna! - miał ochotę wykrzyczeć jej w twarz. Wśród nas może być 
zdrajca! Po chwili jednak naszła go refleksja: czy powinien jej o tym mówić? 
Żeby ukryć wzburzenie, udał, że całkowicie pochłania go odsuwanie krzesła od 
stołu.
Powiem jej, uznał.
Nie, nie powinieneś tego robić, szepnął mu do ucha jakiś głosik. Niepotrzebnie 
ją tylko wystraszysz.
A właśnie że powinieneś to zrobić, upierał się pierwszy głos. Nie możesz 
pozwolić, żeby poczuła się zbyt bezpieczna, zanadto pewna, że nic jej nie grozi.
- No to jak - przerwała jego rozmyślania Javul - powiesz mi czy nie?
Spojrzał na nią nieprzytomnie.
- Że niby co? - spytał, udając, że nie wie, o czym mówi.
- O tym, co cię gryzie - odparła beztrosko Javul. - Zdradzisz mi, o co chodzi?
Rany, czyżby tak łatwo dał się przejrzeć?
- Zastanawiałem się po prostu, ile mogę ci przekazać - bąknął zakłopotany.
Charn uniosła brew.
_- Na temat...? Odetchnął głęboko.
^ Kiedy podjęliśmy decyzję o podzieleniu załogi... domyślam się, że liczyłaś na 
to, że pozbędziemy się wtyczki, mam rację? Javul skrzywiła się i przygryzła 
wargę. - Rzeczywiście, przeszło mi to przez myśl. 
- Nie byłbym tego taki pewny. To znaczy tego, czy nam się udało - wyjaśnił. - I 
mam pewne podejrzenia co do celowości ataku na „Serce Nowej". Spojrzała na niego
z ukosa.
- Jestem pewna, że był celowy. Ktoś chciał uszkodzić statek.
- Albo skłonić cię do powrotu na Tatooine... albo rozdzielić z resztą załogi.
- Ale kto?
Dash się zawahał. Wiedział, że to nie będzie dla niej miłe.
- Jak dobrze znasz Yanusa Melikana? - dociekał. Wpatrzyła się w niego szeroko 
otwartymi oczami. Minęła długa
chwila, aż wreszcie Javul parsknęła śmiechem. W normalnych okolicznościach 
zachwyciłby go cudownie wibrujący tembr jej głosu, ale teraz brzmiał w jego 
uszach dziwnie przykro.
- Mel? - spytała, kiedy wreszcie złapała oddech. - Sądzisz, że nie powinnam mu 
ufać? Niby dlaczego?
- Bo to jedyna osoba, która wie o każdym twoim wybryku, szczególnie o tych 
ostatnich... no i mogła uczestniczyć we wszystkich incydentach, które ostatnio 
się wydarzyły. To on rządzi w ładowni - dodał, uprzedzając jej protesty. - 
Nadzoruje cały ładunek, a do tego notorycznie instruuje Nika i Ota, żeby 
przymykali na pewne sprawy oko.
- Masz na myśli moje małe wycieczki? - parsknęła z rozbawieniem. - Robi to, bo 
go poprosiłam o zapewnienie mi odrobiny
prywatności.
- I jesteś pewna, że tylko o to chodzi?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, do pomieszczenia wszedł Han Solo, uśmiechnięty swoim
firmowym krzywym uśmieszkiem.
- Przeszkadzam? - zapytał, popatrując to na Dasha, to na Javul.
- Jakby cię to w ogóle obchodziło - warknął Rendar. Han uśmiechnął się szerzej. 
- Racja.
- Czy nie powinien pan być przypadkiem w sterowni tego gruchota, kapitanie Solo?
- spytał oschle Dash.
- A czy pan, panie Rendar, nie powinien przypadkiem właśnie sprawdzać ładunku 
albo zajmować się innymi niecierpiącymj zwłoki obowiązkami... szefa ochrony? - 
odgryzł się Han.
- Dziękuję za troskę, ale wszystko zostało już sprawdzone.
Han pokręcił głową i wszedł do środka.
- No cóż, nigdy nie należy grzeszyć zbytnią pewnością siebie, stary druhu. To 
znaczy, nikt nie jest w stanie cały czas mieć ładunku na oku...
- Rozstawiłem droidy przy każdym wejściu - burknął Dash.
- Droidy? - parsknął Solo. - Chłopie, przy takim nastawieniu wylądowałbyś 
głęboko w zadzie banthy, gdyby ten wasz cały sabotażysta wiedział choć z 
grubsza, jak przekabacić robota. Do tego nie trzeba nawet specjalnych zdolności 
w manipulowaniu siecią neuralną.
Cóż, miał rację, Dash nie mógł się z nim nie zgodzić. Musiał przyznać, że 

Strona 66

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

wcześniej się nad tym nawet nie zastanawiał.
- Fakt, chyba czas na obchód - stwierdził. Wstał i wskazał gestem swoje krzesło.
- Zapraszam.
Han uśmiechnął się zdawkowo i zajął jego miejsce.
- Dash? - rzuciła za Rendarem Javul. Kiedy obejrzał się przez ramię, dodała: - 
Jestem pewna.
Zawahał się, próbując sobie przypomnieć, o czym rozmawiali, zanim przerwało im 
wejście Hana. W końcu do niego dotarło: pytał ją czy ufa Melowi. Mimo to w 
chwili, kiedy ich spojrzenia się spotkały, odniósł wrażenie, że w jej oczach 
widzi niepewność.
- Sprawdzę jeszcze raz ładownię - oznajmił i wyszedł.
Najpierw przejrzał wszystko w towarzystwie Leeba i Ota - poprosił ich, żeby 
sprawdzili roboty, które strzegły włazów do ładowni.
- Czego, jeśli chodzi o ścisłość, mam szukać? - spytał Leebo. - Oto ma łączność 
z każdym i jak dotąd nie wydarzyło się nic godnego uwagi.
- Sprawdź, czy nie zarejestrowały żadnych podejrzanych wyjść albo wejść - 
polecił mu Dash.
- podejrzanych wyjść albo wejść? - zdumiał się robot. - No, słoWo daję, to 
naprawdę bardzo konkretny opis. Co o tym sądzisz, Oto? Czy twoim zdaniem droid 
powinien rozumieć, co znaczą podejrzane wyjścia albo wejścia"?
- Nie wiem, jak powinienem odpowiedzieć na to pytanie, LE-Bo-2D9 - stwierdził 
drugi robot. - Nie mam w moich bibliotekach wewnętrznych opisu, jak 
zidentyfikować „podejrzane wyjścia albo wejścia".
Leebo odwrócił się w stronę Dasha.
- Słyszałeś? Jasne jak czarna dziura. Masz jeszcze jedną szansę.
Dash zamrugał i obrzucił droida krytycznym spojrzeniem. Starał się pamiętać o 
tym, że tak naprawdę nie rozmawia z wyszczekaną istotą a jedynie z 
zaprogramowanym automatem. Takie stwierdzenie było w rzeczywistości prośbą o 
bardziej specyficzne informacje, powtórzył sobie w myśli; Leebo tak naprawdę 
chciał przez to powiedzieć: „uściślij, proszę". Wziął głęboki oddech.
- Przepytajcie droidy, czy nie zauważyły nikogo... a mam tu na myśli naprawdę 
nikogo... wchodzącego do ładowni albo majstrującego przy skrzyniach lub 
robotach.
Leebo pochylił głowę na jedną a potem na drugą stronę.
- O, to, to. Naprawdę było aż tak trudno? - Ruszył w stronę wyjścia, ale Dash 
położył mu dłoń na metalowym ramieniu.
- Zaczekaj - poprosił. - Spytaj jeszcze, czy ktoś się do nich zbliżał. To 
znaczy, może się okazać, że ktoś manipulował ich pamięcią: kombinował coś z 
ładunkiem, a potem usunął nagranie.
Oto wydał z siebie nieprzyjemny zgrzyt.
- Takie przeprogramowanie oznaczałoby, że tym kimś był frachtmistrz Melikan. Tak
samo, jeśli ktoś poinstruował je, żeby czegoś nie zauważyły... polecenie 
musiałoby wyjść od niego.
- Spytajcie mimo to - nalegał Dash. - To rozkaz. Chcę wiedzieć nawet to, że ktoś
na któregoś chuchnął.
- Chuchnął, proszę pana? - zdziwił się Leebo. - Czy naprawdę
mam....
~ To tylko taka metafora - wyjaśnił zniecierpliwiony Dash. - Dowiedzcie się po 
prostu, czy ktoś nie kręcił się w pobliżu ładowni, czy do niej wchodził albo 
zbliżał się do robotów. Czy to jasne? 
- Tak jest - potwierdził Leebo, jakimś cudem sprawiając wrażenie rozdrażnionego.
- Na wypadek gdybyś nie zauważył, je- steśmy trochę inteligentniejsze od 
automatów żywnościowych.
- Próbowałem tylko być precyzyjny. Bomba w ładowni nieznaleziona na czas, bo nie
zadałem właściwego pytania, to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę.
Kiedy odsyłał droidy do ich zadań, Oto szczęśliwie milczał, a Leebo 
ostentacyjnie wychwalał cnoty „rozsądnie zaprogramowanych osobników". Dash 
przeszedł się po statku, sprawdzając, gdzie kto jest. Mel spał w kwaterach, 
które dzielił z Nikiem na prowizorycznej koi w kącie przedniej ładowni; 
Sullustanin odrabiał w tym czasie pracę domową. Dara gnębiła w sterowni Eadena, 
a Han i Javul byli tam, gdzie ich zostawił - w świetlicy.
Upewniwszy się, że cała załoga jest w komplecie, zabrał się do sprawdzania 
głównej lewoburtowej ładowni. Okazało się, że Leebo już tu był i przepytał 
roboty. Nikt tu nie wchodził - oprócz oczywiście Dasha, który mimo to sprawdził 
wszystkie kąty, szukając czegoś, co mógł przeoczyć. Nic takiego nie znalazł. 
Droid, którego zostawił na straży między ładowniami przednią i numer dwa, zdał 
mu identyczną relację, tak samo jak ten przy numerze trzecim.
Zaczął się zastanawiać, czy jest w ogóle sens sprawdzać trójkę. Westchnął i 

Strona 67

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

zerknął na chronometr. Jeśli dobrze ocenił, wyjdą z nadprzestrzeni wystarczająco
wcześnie, żeby wziąć poprawkę kursu. Powinien mieć dość czasu na szybki obchód.
Wszedł do ładowni i zamknął za sobą właz. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie.
Ładownia numer trzy - tak naprawdę komora frachtowa, umiejscowiona tuż za 
potężnymi elektromagnetycznymi szczękami „Sokoła" - była dość przestronnym 
pomieszczeniem. Ruszył przed siebie; czujny, ostrożnie zaglądał w ciemne 
przestrzenie między skrzyniami, bębnił co jakiś czas od niechcenia w którąś z 
nich palcami, rozglądał się po podłodze, suficie i migających światełkami 
panelach dostępu. Stłumił ziewnięcie.
Kto, do jasnej supernowej, wykonuje taką pracę na stałe? zachodził w głowę. Nie 
wiedział, czy powinien podziwiać Mela czy mu współczuć.
Właśnie miał sprawdzić panel kontroli otoczenia przy drzwiach ładowni, kiedy 
statek zadrżał gwałtownie. Przez chwilę czuł lekki zawrót głowy, kiedy „Sokół" 
wyszedł z nadprzestrzeni. Cóż, był na to przygotowany... w przeciwieństwie do 
tego, że dokładnie w tej samej chwili przestała działać sztuczna grawitacja. 
Dash poczuł, że odrywa się od podłogi, a uniesione nagle w powietrze skrzynie 
zaczynają krążyć chaotycznie wokół niego. Wpadł między nie, tracąc kontrolę nad 
swoim ciałem.
Brak grawitacji nie był mu co prawda obcy - w Akademii szkolono ich w warunkach 
0G i nieraz przebywał w takim środowisku podczas akcji w przestrzeni poza 
statkiem, ale żadne z tych doświadczeń nie przygotowało go do konieczności 
unikania wielkich, niebezpiecznych obiektów.
Szczęście w nieszczęściu, że dryfował w stronę panelu kontrolnego przy drzwiach;
niestety, dotarł do niego zbyt szybko i uderzył boleśnie ramieniem w gródź. 
Impet uderzenia posłał go z kolei prosto na duży walcowaty pojemnik. Kiedy 
Rendar zamachał rękami i odepchnął się od niego, cylinder poszybował, wirując 
powoli, w stronę sufitu, Dash zaś - w kierunku pokładu.
Odbił się od niego dłońmi i kolanami, starając się wybić nieco wyżej, na wypadek
gdyby system grawitacji znów zaskoczył - wolał nie myśleć, co by się stało, 
gdyby zwaliły się na niego wszystkie te skrzynie. Dotknął palcami metalowej 
płyty, odbił się od niej, próbując skierować się w stronę włazu, ale, 
niefortunnie, ruch posłał go nieco wyżej, niż się spodziewał - ponad cylinder, 
od którego odepchnął się chwilę wcześniej.
Pojemnik obracał się powoli w poziomej pozycji; jego powierzchnia lśniła w 
przytłumionym świetle lamp w ładowni. Dash z zadowoleniem spostrzegł, że kręci 
się akurat w tę stronę, co trzeba. Pochylił głowę i pozwolił, żeby metalowa 
powierzchnia zetknęła się z jego plecami. Ruch wypchnął go do przodu i w dół; 
poszybował w stronę panelu kontrolnego, tym razem pamiętając o tym, żeby w 
odpowiedniej chwili złapać się framugi i wyhamować upadek. Dosięgnął otwartą 
prawą dłonią płyty włazu i pozwolił, żeby łokieć ugiął się pod impetem ciała, 
jednocześnie lewą ręką sięgając do futryny. Był już bezpieczny... przez chwilę. 
Miał nadzieję, że nie będzie potrzebował więcej czasu. 
Namierzył kontrolki sterowania grawitacją i zaczął nimi manipulować, ale po 
chwili zrezygnował, skonsternowany. Według odczytów na wyświetlaczu grawitacja 
wciąż działała i była ustawiona na standardowym poziomie, typowym dla Korelii. 
Mimo to sięgnął do suwaka i przesunął go w dół, żeby zwiększyć przyciąganię, ale
prawie natychmiast dotarło do niego, że jeśli podkręci zbyt mocno i grawitacja 
nagle wróci, przy takiej wartości któraś z tych wiszących w powietrzu skrzyń 
może wyrządzić statkowi - nie mówiąc już o nim samym - poważną krzywdę. Zerknął 
do góry, na mniejsze pakunki, które zbiły się nad nim w gromadkę, a potem 
przesunął suwak do górnego końca skali i zaczął go opuszczać powoli w dół - 
bezskutecznie. No cóż, trudno, stwierdził w duchu. Musi spróbować innego 
sposobu.
Wcisnął przycisk otwierania włazu, ale - podobnie jak wcześniej - informacje 
wyświetlane na panelu nie pokrywały się z rzeczywistością. Chociaż kontrolki 
sugerowały, że drzwi są otwarte,
płyta włazu ani drgnęła.
Dash wziął głęboki oddech, cofnął prawą dłoń i powoli sięgnął po komunikator. W 
tej samej chwili statek wyhamował gwałtownie, skręcił ostro na prawą burtę i 
właśnie wtedy Dash przekonał się, że lokalne tłumienie pola inercyjnego także 
nie działa: cały sprzęt dryfujący w ładowni rąbnął z impetem w lewą gródź 
pomieszczenia.
Weszliśmy w pole asteroid, pomyślał z lękiem.
Statek znów się przechylił i zrobił unik, tym razem na lewo. Zawieszone 
bezwładnie skrzynie i paki nie zmieniły położenia, dopóki nie zderzyła się z 
nimi prawa gródź. Impet uderzenia rozproszył je na wszystkie strony. Zabłąkany 
pręt jarzeniowy, który ktoś najwyraźniej zostawił tam, gdzie nie powinien, 
przeleciał obok głowy Dasha i odbił się od wewnętrznej grodzi.

Strona 68

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Rendar oprzytomniał w końcu, przysunął komunikator do ust
i włączył go.
- Eaden? Tu Dash. Macie tam u siebie grawitację?
Nastała długa cisza i Dash zaczął się już obawiać, że w sterowni
też wydarzyło się coś niedobrego, ale po chwili z głośnika dobiegł
zdziwiony głos Eadena:
- Co masz na myśli, mówiąc „tam u siebie"?
- W sterowni - wyjaśnił niecierpliwie Rendar. - I na reszcie pokładu. Czy tam, 
gdzie jesteś, działa normalnie sztuczna grawitacja?
- Tak. A tam, gdzie ty jesteś, nie działa? 
- Nie. Jestem w ładowni numer trzy. Przyciąganie siadło i nie mogę otworzyć 
włazu, a nade mną krąży radośnie kilka naprawdę ciężkich pakunków. Wolałbym, 
żeby żaden nagle nie spadł mi na głowę, Eadenie.
Statkiem znów zarzuciło i ładunek jeszcze raz zareagował zgodnie z kierunkiem 
manewru. Dash wydał z siebie okrzyk zgrozy. - Muszę stąd wyjść, Ead! - wrzasnął 
do komunikatora. - I to
szybko!
Słyszał, jak w tle toczy się ożywiona dyskusja; rozpoznał podniesiony głos Hana,
a za chwilę w głośniku rozbrzmiał znów głos Eadena.
- Będziemy hamować, Dash - poinformował go Nautolanin. - Tak łagodnie, jak to 
możliwe, ze względu na fakt, że raczej nie mamy zbyt dużego pola manewru. Lecimy
przez pole asteroid...
- Już niedługo - rozległ się w tle głos Hana. - Zamierzam wylądować na tej tam, 
takiej wielkiej, i załatwić sprawę przyciągania w ładowni.
- Nie chcę przyciągania! - wrzasnął Dash, zezując w stronę cylindra, który 
zbliżał się nieubłaganie w jego stronę. - Chcę stąd
wyjść!
- Spokojnie - odezwał się Han. - Wiem, co robię.
- Co takiego? - krzyknął Dash. - A co robisz? Eadenie? Co
on...
- Manewruje, Dash - uspokoił go przyjaciel. - Idę do ciebie.
- Ale co on...?
Statkiem szarpnęło i skrzynie w ładowni odbiły się od najbliższych grodzi. 
Sekundę później wszystkie opadły lekko wskutek działania słabego pola 
grawitacyjnego. Dash odepchnął się z całej siły na bok, starając się ustawić 
plecami do płyty włazu i ukryć w płytkiej wnęce drzwi. Miała tylko pół metra 
głębokości, ale
Powinna dać mu jakąś ochronę - a przynajmniej taką miał nadzieję.
Ledwie zdołał się przykleić plecami do metalowej płyty, statek zNieruchomiał, 
grawitacja wróciła i wszystkie skrzynie opadły 
na podłogę z odgłosem przypominającym laserową kanonadę Cylindryczny pojemnik, o
wysokości dwóch metrów i średnicy równej wzrostowi Dasha, odbił się od podłogi i
toczył w jego stronę po przekątnej pomieszczenia. Rendar przykleił się jeszcze 
mocniej plecami do włazu.
- Eadenie!
W tej chwili drzwi za nim się otworzyły i Rendar wypadł przez nie na korytarz; 
sekundę później płyta zasunęła się z powrotem przy akompaniamencie ogłuszającego
huku, kiedy zderzył się z nią rozpędzony pojemnik. Dash leżał rozpłaszczony na 
pokładzie, zdyszany, a serce waliło mu jak młotem.
Eaden podał mu rękę i pomógł wstać.
- Co się stało? - spytał go.
- Kiedy wyszliśmy z nadprzestrzeni, padła grawitacja. Uprzedzając twoje następne
pytanie, czy sądzę, że to był niefortunny wypadek, odpowiedź brzmi: nie. - 
Odwrócił się do samotnego droida załadunkowego, którego zostawił na straży przed
ładownią. - Czy udzielałeś komukolwiek dostępu do tego pomieszczenia? - dociekał
ostro.
- Nie - odparł grzecznie robot.
- Nie? - powtórzył Dash; adrenalina jeszcze podkręciła jego wściekłość. - 
Słuchaj no, ty kuble przerdzewiałych nitów...
Eaden położył mu dłoń na ramieniu.
- Już ci nieraz wspominałem, że wykłócanie się z droidem jest bezcelowe. 
Proponuję, żebyśmy sprawdzili resztę ładowni.
Dash skinął głową i razem ruszyli do ładowni numer dwa. Kiedy zajrzeli do 
środka, wszystkie skrzynie były na swoich miejscach. Główna ładownia i schowki 
pod pokładem także wydawały się nietknięte.
Rendar odwrócił wzrok od równiutko ułożonych stosów skrzyń i spojrzał na Eadena.
- To... dziwne - stwierdził.
Nautolanin zamrugał powoli.

Strona 69

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Masz wybitny talent do umniejszania pewnych rzeczy.
ROZDZIAŁ 17
podczas gdy „Sokół Millenium" dokował na dziobatej powierzchni asteroidy, Dash 
zwołał załogę w świetlicy. Poza Leebem wszyscy mieli ponure miny. Nagła utrata 
ciążenia w ładowni wyglądała bez dwóch zdań na sabotaż. Pytania brzmiały: kiedy 
go dokonano, jak i kto za tym stał.
Leebo zdołał wyjaśnić drugą zagadkę, podłączając się do systemu „Sokoła" i 
namierzając anomalię. Rzeczywiście, wina leżała po stronie systemu sztucznej 
grawitacji. Okazało się jednak, że polecenia dezaktywacji nie wprowadzono z 
panelu kontrolnego dotkniętej usterką ładowni, tylko w skrzynce zespołu obwodów 
na stanowisku technicznym przy głównej ładowni, co oznaczało...
- Że mógł to zrobić ktokolwiek - mruknął Dash.
- A „ktokolwiek" w tym przypadku oznacza kogoś z nas - zauważył cicho Mel.
Dash rozejrzał się po osobach zgromadzonych wokół stołu w świetlicy. Oprócz 
niego byli to Mel, Nik, Javul i Kolczasta. Eaden opierał się o piętrową koję w 
kącie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy; jego macki wiły się lekko wokół ramion.
Obok niego stał Leebo, a Han tarasował przejście, nie spuszczając wzroku z 
Javul.
- Albo mamy pasażera na gapę - zauważyła trzeźwo Dara.
- Nie powiedziałbym, że to niemożliwe, ale na pewno mało prawdopodobne - 
stwierdził Mel. - Sprawdziliśmy wszystko dokładnie, zanim załadowaliśmy nasz 
sprzęt na pokład.
- Może ktoś wśliznął się niepostrzeżenie na statek, kiedy przeprowadzaliśmy 
procedury przedstartowe? - zasugerował Dash. - Mógł wbiec po trapie, kiedy go 
podnosiliśmy, albo wspiąć się po podwoziu...
- Czy to możliwe? - spytała Javul.
Han prychnął i się wyprostował.
- Niemożliwe - zawyrokował. - Nie ma szans, żeby ktoś zdołał dostać się na 
statek bez mojej wiedzy.
Dash miał w głębi duszy nadzieję, że stary wyga gwiezdnych Przestworzy przesadza
i rzeczywiście mają na pokładzie pasażera na gapę. Czuł się bardzo niekomfortowo
z myślą że sabotażu 
dokonał ktoś z nich. Rozejrzał się znów po twarzach załogi: Kolczastej, Mela i 
Nika. Nie znał ani tej całej Farlion, ani Melikana nawet w połowie tak dobrze, 
jak Javul - albo tak jak Charn sądziła, że ich zna. W istocie fakt, że Mel 
opiekował się ładunkiem a także jego specyficzne podejście do pewnych spraw 
czyniły go najbardziej podejrzanym ze wszystkich. Jeśli jednak Mel pracował dla 
Hitcha Krisa, wtedy - na logikę - byłby odpowiedzialny tylko za incydenty, które
krzyżowały im plany i uprzykrzały podróż, nie zaś za wypadki, które potencjalnie
stanowiły zagrożenie życia załogi.
A przynajmniej aż do teraz.
Poza tym ostatni wypadek był wymierzony w Dasha, nie w Javul Charn.
Ta myśl sprawiła, że Rendar poczuł się w jakiś dziwny sposób dumny z siebie. 
Najwyraźniej ktoś wyczuł, że jest niebezpiecznie blisko odkrycia, kto za tym 
wszystkim stoi, i postanowił go uciszyć. Jedna z osób w tym pomieszczeniu była 
teraz najprawdopodobniej bardzo, ale to bardzo rozczarowana. Musiał tylko się 
dowiedzieć która.
Nik? Trudno mu było podejrzewać o coś takiego młodego Sullustanina. To tylko 
dzieciak... ale przecież nawet dziecko można było zmusić do popełnienia 
odrażających czynów, jeśli tylko użyło się odpowiednich argumentów.
Leebo wydał z siebie ciche piknięcie.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale ten sabotaż wcale nie musiał zostać dokonany 
z pokładu statku. System grawitacji i panel kontrolny zostały zablokowane przez 
niewielki tłumik w magistrali zasilania ładowni, wprowadzony przez terminal 
techniczny Tłumik został nastawiony na wykrywanie zmiany stanu hipernapędu, 
dlatego włączył się, kiedy wyskoczyliśmy z nadprzestrzeni i zezwolił na 
doprowadzenie tylko minimalnego zasilania.
Dash pokiwał głową.
- Żeby nie dopuścić do aktywacji alarmu - zgadł.
- Tak sądzę - przytaknął Leebo. - Jest jednak pewien szkopuł szefie: jeśli 
zasadzka została zastawiona, zanim jeszcze opuściliśmy Tatooine, to raczej nie 
była pułapka, prawda? Skąd sabotażysta mógł wiedzieć, że ktoś będzie w ładowni w
chwili, kiedy wyjdziemy z nadprzestrzeni?
Dash łypnął na droida spode łba.
- Sądziłem, że według ciebie sabotażysta dokonał manipulacji i zbiegł. Jeśli 
grawitacja miała paść, kiedy będę w ładowni, zgodnie z twoją teorią nie mogła 
zostać wcześniej zaprogramowana.
- Wiem, że to będzie cios dla twojego przerośniętego ego - odparował robot - ale

Strona 70

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

chcę po prostu przez to powiedzieć, że może to nie ty byłeś celem sabotażu.
- A dlaczego ktoś miałby chcieć, żeby skrzynie w tej jednej ładowni latały w 
powietrzu, a w innych nie? - odpowiedział pytaniem Dash.
- Dobre pytanie - stwierdził Leebo. - Przypuszczam, że to mógł być zbieg 
okoliczności.
- Nie wierzę już w zbiegi okoliczności. - Dash spojrzał na Mela spode łba. - Co 
jest w tej komorze? Jaki sprzęt?
Frachtmistrz odpowiedział natychmiast, bez zastanowienia:
- Największe elementy konstrukcji scenicznej, generatory antygrawitacji... 
główny i zapasowy, a także wielkie matryce holograficzne...
- Czy to możliwe, że sprawca zamieszania chciał je zniszczyć? Mel wzruszył 
ramionami.
- Niewykluczone. Ale gdyby któryś z tych elementów został zniszczony, o czym 
przekonalibyśmy się na pewno, zanim byśmy go wykorzystali, wtedy albo użylibyśmy
zapasowego sprzętu, znajdującego się na pokładzie „Głębokiego Jądra", albo 
przeorganizowali wszystko tak, żeby nie potrzebować tych elementów, albo 
odwołali show.
Dash bez słowa patrzył mu przez długą chwilę w oczy.
- To znaczy, że odkryłbyś uszkodzenia i poinformowałbyś
o tym, czy są poważne, tak jak kiedy powiadomiłeś nas o tym, co
się stało w ładowni „Serca" podczas ostatniego ataku... Albo tak,
jak kiedy skierowałeś nas na Tatooine, sugerując, że nie zdołamy dotrzeć na 
Byblos?
Mel nie dał się sprowokować, ale Dara nie pozostała obojętna na aluzję.
- Rany, na litość... - wybuchnęła. - Pogięło cię, czy co? Równie dobrze mógłbyś 
podejrzewać mnie.
- A kto mówi, że tak nie jest? 
Javul pokręciła głową.
- Nie uwierzę, że... 
Mel położył jej dłoń na ramieniu.
- Daj spokój, Javul - poprosił spokojnie. - Nie dziwię się, ¿e Dash mnie 
podejrzewa. Szczerze powiedziawszy, gdybym dobrze wypełniał swoje obowiązki... 
większość tych rzeczy nie powinna się w ogóle wydarzyć. Powinienem był to 
wyłapać, zanim doszło do tragedii. Gdybym był na twoim miejscu, Dash, też bym 
siebie podejrzewał, ale na pewno nie Darę, która jest z Javul od samego 
początku.
- A nawet wcześniej - poprawiła go chłodno Kendara i posłała mu spojrzenie, 
które kogoś mniej odpornego niż on wgniotłoby
pewnie w pokład.
Tymczasem Javul przeniosła wzrok na Yanusa Melikana; przez chwilę wymieniali 
znaczące spojrzenia, których znaczenia Dash nie potrafił rozszyfrować. Wreszcie 
Mel spuścił wzrok i pokręcił smutno głową. Co to mogło oznaczać? - zastanawiał 
się Rendar. I dlaczego w odpowiedzi Javul zmarszczyła brwi?
Cóż, cokolwiek to znaczyło, nie było wystarczającym dowodem, żeby obarczać kogoś
odpowiedzialnością za sabotaż - nawet frachtmistrza. Dash odwrócił się do Leeba.
- A więc uważasz, że sabotażu dokonano przed startem, a tłumik miał zadziałać, 
kiedy wyskoczymy z nadprzestrzeni?
- Albo kiedy znów wejdziemy w nadprzestrzeń - dodał robot. - Zmiana stanu, 
pamiętasz? To jedno jest pewne. Niestety, nie mogę stwierdzić ze stuprocentową 
pewnością, że nie istniało drugie źródło aktywacji, na przykład uruchamiane 
wejściem do ładowni... albo że ktoś nie dokonał tego zdalnie.
- A więc nie ma szans na ocenienie, czy sabotaż był wycelowany w osobę, czy w 
sprzęt? - upewnił się Dash.
- Cóż, przypuszczam, że nie dowiemy się tego, dopóki ten ktoś... ktokolwiek to 
był... nie spróbuje tego ponownie - wtrącił Han; jak tylko Dash na niego 
spojrzał, mina zmieniła mu się gwałtownie w sposób, który Rendar w innych 
okolicznościach uznałby za zabawny. - Chwila, chwila... zmiana stanu? Musimy 
wrócić do nadprzestrzeni. A co, jeśli gdzieś w systemie są inne takie tłumiki? 
Albo coś jeszcze gorszego?
Leebo odwrócił się do Hana.
- To byłoby bardzo... niefortunne.
 Solo podszedł do droida.
- potrafiłbyś to wykryć?
- Może. Pewnie tak, skoro teraz wiem, czego szukać. Han wycelował palec między 
jego fotoreceptory. - W takim razie już cię tu nie ma! Zmykaj do konsoli 
technicznej i zacznij się przekopywać przez systemy. Zamierzam zabrać nas z tej 
skały najszybciej jak się da, co oznacza, że lepiej dla ciebie będzie, jeśli 
sprawdzisz wszystko, zanim przelecimy przez to pole.

Strona 71

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Dlaczego nie poprosisz od razu, żebym teleportował nas na Christophsis? - 
spytał filozoficznie droid.
Han posłał mu mordercze spojrzenie.
- Masz jakiś problem, chodząca puszko?
- Tak, żywaku, mam problem - odgryzł się Leebo. - Opuszczenie pola asteroid 
zajmie nam około trzech godzin i czterdziestu dwóch minut, uwzględniając 
poprawkę na fluktuacje orbitalne. A to za mało czasu na coś więcej niż pobieżna 
kontrola systemów.
- W takim razie weź sobie do pomocy tego drugiego blaszaka... tego, jak mu tam, 
Ota? Wtedy powinniście dać radę o połowę szybciej.
- Pańskie braki w rozumieniu wyższej matematyki są zadziwiające, kapitanie Solo 
- oznajmił z wyższością Leebo. - Jestem pewien, że Oto doceni pańską wiarę w 
jego możliwości. - Z tymi słowy Leebo wyruszył na poszukiwanie Ota, pełniącego 
straż w ładowni numer trzy; podniesiona głowa i wyprostowane plecy przydawały 
jego posturze więcej godności, niż można by się spodziewać po automacie.
Han skłonił się zdawkowo Javul i wycofał do sterowni, a Dash, który obserwował 
całe zajście z lekkim rozbawieniem, skupił się znów na próbie rozwiązania 
problemu.
- Javul, co by się stało, gdyby sprzęt został poważnie uszkodzony i nie mogłabyś
dać występu na Christophsis? - spytał.
- Tak jak powiedział Mel - odparła artystka. - W najgorszym wypadku musielibyśmy
odwołać imprezę. W najlepszym dalibyśmy show na mniejszą skalę, w skromniejszej 
oprawie. Tak czy siak, musielibyśmy wymienić albo naprawić zepsute elementy. 
- A to zaburzyłoby ci plan tournee.
- Tak. Rzeczywiście. - Javul wpatrywała się w swoje złożone na stole dłonie, 
gładząc w zamyśleniu lśniące, wypolerowane paznokcie.
- A czy to byłby duży problem? - dociekał.
- Chyba sobie kpisz! - parsknęła Dara. - Stracilibyśmy miliony kredytów! Zwroty 
za bilety, wynagrodzenia albo wydatki na ustawienie nowych terminów w miejscach,
z których nie skorzystaliśmy... masakra. Nie wiadomo, jak zareagowaliby 
promotorzy i udziałowcy. Nie mówiąc już o klęsce wizerunkowej. To nie 
skończyłoby się dla nas dobrze, 
- Och, daj spokój! - wszedł jej w słowo Dash. - Jestem pewien, że dałoby się 
wszystko przedstawić w odpowiednim świetle, a fani Javul odetchnęliby z ulgą że 
ich idolka w ogóle żyje. Atak na statek, sabotaże, czarne lilie... nawet ja 
potrafię dostrzec plusy ujawnienia tych rewelacji.
- Musimy się trzymać grafiku - upierała się Javul. - Jeśli się ugniemy, 
sabotażysta postawi na swoim.
Zapanowała pełna napięcia cisza, którą przerwał Eaden:
- Wszystko wskazuje na to, że nie znamy motywu, albo motywów, tego cyklu akcji 
sabotażowych, nie mówiąc już o tożsamości ich sprawcy. Niezależnie od tego, czy 
sabotażysta jest wśród nas, czy ukrywa się gdzieś na pokładzie... jak sądzicie, 
czy dopiąwszy swego, po prostu odpuści?
Dash westchnął w duchu. Gdyby to było takie proste...
- Widziałem, że badałeś atmosferę w świetlicy - zagadnął go później Dash. - 
Wyczułeś coś?
- Tylko niejasne wrażenie, że prawie każdy z obecnych ukrywa coś przed resztą - 
odparł Will.
- Prawie - powtórzył Dash. - A kto nic nie ukrywa?
- Han Solo. - Nautolanin wzruszył mackami. - Jego zainteresowanie Javul Charn 
jest wyczuwalne.
- Świetnie - parsknął Dash. - Dzięki temu czuję się zdecydowanie lepiej.
ROZDZIAŁ 18
Do Christophsis dotarli bez dalszych przygód. Leebo i Oto nie natrafili w 
systemach „Sokoła Millenium" na żadne tłumiki ani inne niespodzianki, więc Dash 
zachodził w głowę, czy oznacza to, że zostawili sabotażystę na Tatooine, czy 
może po prostu ten ktoś chce, żeby tak właśnie myśleli.
Przepytywał po kolei każdego członka załogi: czy zaobserwowali, żeby ktoś z 
ekipy „Serca Nowej", która została na pustynnej planecie, kręcił się w pobliżu 
statku, zanim wystartowali? Niestety, nie dowiedział się niczego sensownego. 
Ktoś przebąkiwał, że widział gdzieś w okolicach jachtu Arrunę - zresztą Dash sam
był tego świadkiem - ale nikt nie spostrzegł w jej zachowaniu niczego 
podejrzanego; Twi'lekanka rozmawiała tylko z Eadenem. Według doniesień Dary 
gdzieś tam przemknął też kapitan Marrak, ale przemknięcie a grzebanie w 
pomocniczym panelu technicznym to były dwie różne rzeczy.
Christophsis była jedną z ulubionych planet Dasha, nawet pomimo faktu, że 
Imperium miało tu swoje kopalnie. Podobał mu się tutejszy krajobraz. Całą 
powierzchnię planety pokrywały potężne skupiska kryształów, wśród których, wokół

Strona 72

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

nich i na nich wzniesiono główne miasta. Nie mógł też powiedzieć, żeby nie 
podobało mu się tutejsze podziemie. Swego czasu - i to więcej niż raz - 
szmuglował na pokładzie „Outridera" kontenery kryształów i rudy z Crystal City. 
To wspomnienie sprawiło, że zatęsknił za swoim statkiem. Zaczynał się poważnie 
zastanawiać, czy jeszcze kiedyś będzie miał okazję nim polatać.
Koncert Javul miał się odbyć w amfiteatrze w stolicy planety, Chaleydonii, 
znanej też jako Crystal City. Na miejscu spotkali się z resztą ekipy; podczas 
powitania Dash miał dziwne wrażenie, że jego żołądek próbuje się wywinąć na lewą
stronę. Oddelegował Leeba i Ota do nadzorowania rozładunku i osobiście 
dopilnował, żeby ten pierwszy przeprogramował pilnujące ładowni droidy. Miały 
być szczególnie wyczulone na działalność wszelkich istot żywych, kręcących się w
pobliżu. Kazał im nawet ustawić sensory olfaktoryczne na maksymalną czułość i 
zgłaszać wszystko, co Podejrzanie pachniało. 
Miejsce, w którym Javul miała dać swój występ, wyglądało po prostu bajecznie, 
Dash musiał to przyznać. Cały amfiteatr zbudowano z pochodzących z planety 
kryształów - włącznie z otaczającym go „płotem" z wysokich iglic. Podświetlone 
reflektorami i wykorzystane jako tło dla hologramów, kryształowe słupy lśniły i 
pulsowały niesamowitym blaskiem, wznosząc się ku niebu i sprawiając wrażenie, 
jakby łączyły powierzchnię planety z kosmosem. W takiej oprawie widzowie show 
Javul zapominali, gdzie są a widok artystki unoszącej się ponad sceną jeszcze 
potęgował wrażenie, że odrywają się od ziemi i dryfują między gwiazdami i 
planetami w powodzi mgły i światła.
Koniec końców, przedstawienie - olśniewające, zapierające dech w piersi i 
wprawiające w zachwyt - przebiegło zaskakująco spokojnie. Dash nie miał pojęcia,
czy stało się tak dzięki środkom bezpieczeństwa, które przedsięwziął, czy może 
przypadkiem - ale też nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Ważne, że po 
trzydniowych występach Javul nadal była cała i zdrowa. Nic nie wybuchło, nic się
nie rozpadło i nikt nie został przyłapany na gorącym uczynku. Krótko mówiąc - 
wszystko przebiegło zgodnie z planem.
A mimo to Dash nie czuł ulgi, jakiej się spodziewał. Całkiem możliwe, że było to
częścią planu sabotażysty - planu, którego nie znali. Względny spokój mógł 
oznaczać, że on - albo oni - starali się uśpić ich czujność. A może po prostu 
czekali na chwilę, w której Dash i reszta załogi skupią się na czymś innym? 
Równie dobrze mogło to też sugerować, że starali się skierować podejrzenia na 
kogoś innego. Albo... I tak dalej, i tak dalej; po kilku dniach kombinowania na 
różne sposoby Dash zaczął się bać, że wkrótce jego mózg eksploduje.
Ostatnia możliwość wydawała mu się najrozsądniejsza, ale też nasuwała serię 
niewygodnych pytań, na przykład: jeśli to dwa niezależne podmioty były 
zaangażowane w sabotaże, to dlaczego obydwie strony działają praktycznie 
jednocześnie?
Podczas gdy Javul śpiewała, tańczyła i czarowała widownię swoim występem, Dash 
wraz z Eadenem roztrząsali wszelkie możliwe opcje, analizując dotychczasowe 
incydenty. Podzielili je na dwie kategorie: ataki zdalne (a przynajmniej takie -
które sprawiały wrażenie przeprowadzonych zdalnie), jak ten w rodiańskiej 
przestrzeni, i te, które musiały zostać przeprowadzone od wewnątrz, w rodzaju 
awarii uprzęży Javul na Rodii. Dash żywił początkowo nadzieję, że potencjalnie 
śmiertelne ataki da się zaklasyfikować do jednej z tych kategorii, ale na
próżno.
Tuż po ostatnim przedstawieniu załadowali sprzęt na statek, licząc na 
opuszczenie planety najszybciej jak to możliwe. Dash wolał nie ryzykować zwłoki.
Następnym przystankiem na ich trasie miał być Falleen, chociaż Rendar na 
wszelkie możliwe sposoby starał się odwieść Javul od występu w stolicy planety, 
nazwanej - co nie dziwiło, ze względu na wrodzoną pychę przedstawicieli 
zamieszkującej ją rasy - Tronem Falleenów.
Podczas gdy Han czuwał nad rozładunkiem sprzętu z „Sokoła Millenium", Dash 
postanowił spróbować jeszcze raz przekonać swoją szefową do pominięcia tego 
punktu trasy. Ruszył do garderoby Javul, mieszczącej się w luksusowych 
pomieszczeniach na tyłach sceny. Kiedy był w pobliżu, usłyszał podniesione głosy
- Javul i kogoś jeszcze, ale nie wiedział, kto to taki. Był jednak pewien, że 
nie jest to członek załogi. Zwolnił kroku; poruszał się teraz ciszej i 
ostrożniej. Kiedy znalazł się w pobliżu na wpół uchylonych drzwi, przystanął i 
nadstawił ucha.
- ...co robisz - mówił męski głos.
- To, co robię, to już nie twój problem - stwierdziła Javul. Ton jej głosu 
sugerował, że wyjaśniała już swojemu rozmówcy tę kwestię, i to nieraz.
- Ośmielę się z tobą nie zgodzić - mówił mężczyzna. - Wszystko, co dotyczy 
bezpieczeństwa oraz interesów Czarnego Słońca, jest moim problemem.
Kris, pomyślał gorączkowo Dash. To musi być on. Z trudem powstrzymał się przed 

Strona 73

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

wtargnięciem do środka i wyrzuceniem viga na zbity pysk; wiedział, że robiąc 
taki głupi krok, ryzykowałby życie. Uznał, że woli pożyć nieco dłużej, a przy 
okazji może dowiedzieć się czegoś więcej.
- Chciałeś powiedzieć: wszystko, co dotyczy twoich interesów - odparła gorzko 
Javul. - Daj spokój, Hitch. To sprawa między
tobą a mną i Czarne Słońce nie ma tu nic do rzeczy. Nigdy nie miało. Chroniłeś 
własne brudne interesy. Jedyny raz, kiedy obchodziło cię coś poza tym, był 
wtedy, kiedy zainteresował się tobą Xizor.
- Ta-ak; i pozwól, że coś ci przypomnę: zainteresował się mną dzięki tobie. 
Wiesz, że chciał cię zabić? Tylko cudem udało mi się odwieść go od wydania na 
ciebie wyroku śmierci, kiedy mu obiecałem, że od tej pory będę cię lepiej 
pilnował.
Javul roześmiała się na głos.
- Ty? Pilnował mnie? Chyba śnisz!
- Jesteś pewna? - spytał złym, dwuznacznym głosem Mandalorianin. Na chwilę 
zapanowała cisza; Dash żałował, że nie ma w oczach rentgena, pozwalającego 
widzieć przez ściany. Podszedł jeszcze parę kroków do na wpół otwartych drzwi, 
drżąc z ciekawości.
- Zakładam - oświadczyła wreszcie Javul - że masz na myśli twoje podłe ataki i 
akty sabotażu?
- Odniosły skutek.
- Ale chyba nie ten zamierzony.
- Masz na myśli...?
- .. .że wciąż żyję - odparła. - To musiało być dla ciebie prawdziwe 
rozczarowanie.
Kiedy Kris znów się odezwał, jego głos brzmiał inaczej, bardziej ... mrocznie; 
brzmiało w nim silne wzburzenie:
- Nie, Alai, nigdy bym się do tego nie posunął. Nigdy nie przeszłoby mi przez 
myśl, żeby zrobić ci krzywdę. Chociaż pewnie w to nie uwierzysz, wciąż cię 
kocham i nadal mam nadzieję, że do mnie wrócisz. Słaba to nadzieja, ale nie 
potrafię jej porzucić. Wiem jednak, że nawet ona na niewiele się zda, jeśli 
będziesz się narażać siłom, które są poza moją kontrolą
Dash usłyszał, jak Javul porusza się niespokojnie. Podkradł się jeszcze bliżej i
zobaczył, że dziewczyna siedzi na brzegu blatu toaletki. Widział też Krisa - 
Mandalorianin stał tyłem do drzwi i zaciskał prawą dłoń w pięść. Cóż, to by było
na tyle, jeśli chodzi o spokój i żelazną samokontrolę viga, pomyślał z 
przekąsem. Facet najwyraźniej ma poważne problemy z panowaniem nad sobą
- Dostałem pełny raport na temat tego, co wydarzyło się przed twoim występem na 
Rodii - mówił. - O mały włos nie zginęłaś!
- I chcesz mi wmówić, że to nie była twoja sprawka? - Par' sknęła Javul.
Kris zrobił krok w jej stronę; wciąż zaciskał pięść, ale teraz roZwierał ją co 
chwila i zamykał, jakby w rytm uderzeń swojego serca - jeśli je w ogóle miał.
- Już ci mówiłem, Alai, to nie byłem ja. Nie ja za tym stałem; nigdy nie 
dopuściłbym się czegoś takiego. Owszem, przerwa w zasilaniu była moim pomysłem. 
Rzeczywiście chciałem cię przestraszyć, ale to, do czego później doszło, 
włącznie z awarią twojej uprzęży antygrawitacyjnej, nigdy nie miało się 
wydarzyć. Przysięgam ci na wszystko, na co tylko zechcesz, że nie byłem za to 
odpowiedzialny.
- Na wszystko, Hitch? - spytała gorzko. - Dobrze. W takim razie przysięgnij na 
swoją władzę. To jedyna rzecz, na której ci naprawdę zależy i którą darzysz 
jakimkolwiek szacunkiem.
- Nie, nie jedyna - zaprotestował. - Cóż, jeśli tego właśnie pragniesz, proszę 
bardzo: przysięgam na wszystko, co mam i na wszystko, co mam nadzieję zdobyć, że
nie zrobiłem nic, żeby cię skrzywdzić.
- A awaria systemu statku podczas podróży na Rodię? Czy to nie ty za tym stałeś?
Kris zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę.
- Jaka znów awaria?
Spytaj go o ten ostrzał, który zmusił nas do powrotu na Tatooine, podsunął jej w
myśli Dash. To powinno być ciekawe.
Javul, oczywiście, nie spytała. Zamiast tego wstała, pokręciła głową i zniknęła 
z pola widzenia Dasha.
- Nieważne - stwierdziła. - Ważne, żebyś zrozumiał, że do ciebie nie wrócę. Ani 
do ciebie, ani do twojej... organizacji.
- Jeśli tego nie zrobisz, nie będę mógł cię chronić.
- Nie chcę twojej ochrony. Chcę tylko, żebyś się ode mnie odczepił!
- Chodzi o tego bezmózgiego mięśniaka, którego wynajęłaś jako swojego goryla? - 
warknął Kris. - Tego całego... Rendara? Czy to dlatego wydaje ci się, że mnie 
nie potrzebujesz? Dlatego mnie nie chcesz?

Strona 74

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Javul odetchnęła głęboko.
- Przykro mi, że muszę powiedzieć coś tak banalnego i oklepanego, ale... tu nie 
chodzi o ciebie.
- A więc o niego? 
Ta-a, pomyślał Dash, wytężając słuch. O mnie?
- Nie, po prostu... - zająknęła się. - No dobrze. Jeśli naprawdę chcesz 
wiedzieć, to tak, chodzi o Dasha. Ufam mu. A tobie nie. A teraz wybacz, ale 
muszę wracać do swoich obowiązków. Za sześć dni musimy być na Falleenie.
- Nie rób tego, Alai. - Te słowa zostały wypowiedziane cicho, ale z niezwykłą 
mocą - Falleen to ostatnia planeta w galaktyce, na którą powinnaś lecieć.
- Powiedz to moim ubezpieczycielom, Hitch - odburknęła Javul. - Mam kontrakt i 
muszę go wypełnić, a tak się składa, że przewiduje on występy w Tronie Falleenów
przez rok.
- Falleen może być dla ciebie niebezpiecznym miejscem, Alai - ostrzegł ją Kris. 
- Nie powinnaś tam lecieć.
- Sugerujesz, że książę Xizor nie ma nic lepszego do roboty i tylko czeka, żeby 
mnie dopaść? - parsknęła.
- Wcale bym się nie zdziwił, zważywszy na to, jak dałaś się we znaki jego 
organizacji. Przez ciebie stracił częściowo kontrolę nad koreliańskim szlakiem 
handlowym.
Dash wypuścił powoli powietrze. Stracił... częściowo kontrolę nad koreliańskim 
szlakiem handlowym? No-no, to było zdecydowanie poważniejsze przewinienie niż 
wsypanie kilku vigów. Ile jeszcze półprawd skrywała przed nim Javul Charn/Alai 
Jance? Ta prawdziwa?
- Książę Xizor jest teraz na Imperial Center - zaprotestowała Javul.
- To, gdzie przebywa fizycznie, nie ma żadnego znaczenia i doskonale o tym wiesz
- wytknął jej Kris. - Nie możesz lecieć na Falleena.
- Zamierzasz mnie powstrzymać? - W jej głosie brzmiała nuta zdenerwowania, które
niepokoiło Dasha.
- Zrobię wszystko, co będę musiał, żeby powstrzymać cię od... popełnienia 
jakiejś głupoty. - Kris znów ruszył z miejsca i tym razem podszedł prosto do 
Javul.
- Łapy precz! - warknęła Charn i w tym momencie Dash uznał, że czas wkroczyć do 
akcji. Szybkim krokiem wszedł do pokoju.
- Hej, kochanie, reszta załogi na ciebie czeka - rzucił i otworzył szeroko oczy,
udając zdziwienie na widok Hitcha Krisa, ściskającego ramię Javul. - Jakiś 
problem?
- Tylko jeden, zresztą właśnie wychodził - odparła Javul. Wyszarpnęła się z 
uścisku i poszła po swój bagaż.
Rozwścieczony Mandalorianin ruszył za nią i znów złapał ją za ramię.
- Nie polecisz na żadnego Falleena - warknął.
- Polecę. A teraz puść moją rękę.
- Nie. Polecisz ze mną. Na Rodię.
- Kolega nie rozumie w basicu? - Dash wyciągnął z kabury blaster i wycelował w 
pierś Krisa. - Puść ją.
- Jeśli chociaż trochę obchodzi cię jej bezpieczeństwo... - zaczął vigo, nie 
spuszczając oka z Javul.
- Które niby ty miałbyś jej zapewnić? - parsknął Rendar. - No, no, nie ma co... 
sabotaż to naprawdę przekonujący sposób na udowodnienie troski.
Kris puścił rękę dziewczyny i cofnął się, a po chwili odwrócił do Dasha z 
niewielkim blasterem w dłoni. I chociaż zdaniem Rendara z faceta był kawał 
podłego drania, poczuł coś na kształt podziwu dla jego zręczności - ręka 
Mandalorianina była zasłonięta ciałem Javul zaledwie przez chwilę, a mimo to w 
tym ułamku sekundy zdołał wyciągnąć broń. Dash parsknął.
- A to co? Czy tak właśnie walczą Mandalorianie?
Kris pokręcił głową zerkając w stronę drzwi za plecami Dasha.
- Nie. Ale tak zastawiają zasadzki.
Javul także spojrzała w stronę, w którą patrzył Hityamun; twarz jej zbladła, a w
oczach pojawiło się przerażenie.
- Hitch, nie!
Dash poczuł na karku nieprzyjemne mrowienie i wiedział natychmiast, bez 
oglądania się za siebie, że ktoś za nim stoi. Odwrócił lekko głowę, ale nie po 
to, żeby spojrzeć przez ramię, tylko żeby zobaczyć odbicie przestrzeni za jego 
plecami w wypolerowanej powierzchni wielkiej, ozdobnej urny stojącej obok Javul.
Zgadza się: przejście tarasowało dwóch osiłków w zbrojach. Chociaż powierzchnia 
urny była zbyt wypukła, żeby widział wszystko jak w lustrze, Dash nie miał 
problemu z rozpoznaniem ich ras. Jeden był Trandoshaninem, drugi - 
Shistavanenem. Obaj trzymali w łapach blastery DL-44, wycelowane w jego plecy. 

Strona 75

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dash poczuł między łopatkami paskudne swędzenie; nagle miał wrażenie, że Jest 
dziwnie... nagi. 
- No dobra - powiedział do Krisa. - Wygląda na to, że mnie masz w garści, w 
związku z czym poproszę jeszcze raz jak cywilizowanego człowieka: puść ją.
Kris uśmiechnął się paskudnie.
- A ja odpowiem ci jak cywilizowany człowiek, że tego nie zrobię. Nie mogę, 
przykro mi. A teraz rzuć broń albo...
- .. .ty odłożysz swoją; w przeciwnym razie przerobię te twoje karki na 
mielonkę.
Dash nigdy by się nie spodziewał, że ucieszy się na dźwięk tego głosu. Rzucił 
znów okiem na urnę: w korytarzu stał Han Solo ze zmodyfikowanym karabinem 
blasterowym DC-15A. To cacko bez trudu wypaliłoby dymiące dziury w pancerzach 
gadziny i wilkopodobnego - i każdy z obecnych najwyraźniej doskonale o tym 
wiedział. Obok Hana stali Eaden i Mel, także uzbrojeni.
Solo wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Taka mała koreliańska zagrywka. Dżentelistoty, proszę powoli i ostrożnie 
położyć spluwy na podłodze, skierowane lufami do ściany, jeśli łaska.
Kris zacisnął szczęki, ale skinął głową i odłożył posłusznie broń; jego 
ochroniarze także.
- Javul, złotko - dodał Han - weź no blaster Krisa i wyjdź na zewnątrz.
Wodząc spojrzeniem od Krisa do Dasha i z powrotem, Javul uwolniła się z uścisku 
byłego chłopaka, zgarnęła jego broń i podeszła do drzwi, w których Rendar 
otoczył ją ramieniem. Razem wycofali się między pachołkami Krisa na zewnątrz, 
zatrzymując się po drodze tylko na chwilę, żeby kopnąć ich blastery na korytarz,
gdzie natychmiast zajął się nimi Eaden.
- Zabierz ją na statek - odezwał się cicho Han, kiedy zrównali się z nim w 
przejściu. - Kris - dodał nieco głośniej - chciałbym, żebyś razem ze swoimi 
koleżkami przeszedł pod tamtą ścianę, jeśli łaska. - Wskazał gestem ścianę 
naprzeciwko drzwi i obejrzał się na Dasha i Javul, a kiedy Kris i jego osiłki 
posłuchali polecenia, zatrzasnął za nimi drzwi garderoby.
Dogonił Rendara i Charn przy drzwiach wyjściowych i eskortował ich podczas 
krótkiego marszu na lądowisko, na którym czekał gotowy do startu „Sokół 
Millenium". „Głębokie Jądro' już wystartowało.
- Nie żebym miał coś przeciwko - bąknął Dash mimochodem, kiedy wchodzili z Javul
po trapie. - Nawet lubię, jeśli czasami dla odmiany ktoś inny uratuje sytuację, 
ale czemu zawdzięczamy tę demonstrację siły?
- Trudno nie zauważyć tych wielkich, zakutych w pancerze zbirów, którzy się za 
nim snują - stwierdził Han. - Nie mówiąc już o tym, że Shistavanenowie i 
Trandoshanie nie należą do najmilej pachnących istot w galaktyce, a kiedy 
wietrzą rozróbę... - Han zamachał sugestywnie ręką przed nosem i się skrzywił. -
Stary! To gorsze niż mokry Wookie! Właśnie stąd wiedzieliśmy, gdzie się kręcą. 
Kiedy nagle zniknęli w pomieszczeniach za sceną... cóż, staliśmy się 
podejrzliwi.
- Dzięki - oznajmił Dash. - Miałem wszystko pod kontrolą ale...
- Żartujesz sobie? - parsknął Han. - Pod kontrolą to ledwie miałeś swój pęcherz.
Nie żebym ci się dziwił... - Zatrzymał się wewnątrz śluzy i spojrzał na Dasha. -
Stary, nie mów o tym nikomu, dobra? - Nagle wyglądał dziwnie poważnie. - Mówię 
serio. Nikomu. A na pewno nikomu, kto mnie zna.
- Co takiego? - Dash nie posiadał się ze zdumienia. - Nie chcesz być bohaterem? 
Nie chcesz być tym człowiekiem, który uratował Javul Charn z łap wielkiego, 
złego viga?
- Nie chcę - mruknął Han, spuszczając wzrok. - To by źle wpłynęło na mój 
wizerunek. - Wcisnął kontrolki włazu i trap zaczął się podnosić.
Eaden i Mel ruszyli na swoje stanowiska, ale Javul została w głównym korytarzu z
rękami skrzyżowanymi na piersi i wściekłą miną. Spojrzała na Hana zmrużonymi 
oczami.
- „Złotko"?
- Hej. - Han podniósł ręce w udawanym geście obrony. - Po Prostu chciałem się 
upewnić, że stary, dobry Hitch nie pomyśli sobie, że usychałaś za nim z 
tęsknoty!
Javul przeniosła wzrok na Dasha.
- „Kochanie"?
- Poszedłem za twoim przykładem - zaczął się tłumaczyć Rendar. - Stwierdziłem, 
że jeśli pomyśli, że związałaś się z kimś innym, może zwątpić, że... eee...
- Usychałaś - podsunął Han. - Z tęsknoty.
- Posłuchaj - dodał Dash już nieco poważniej. - Nie podobają mi się metody 
Krisa, ale nie mogę się z nim w pewnej kwestij nie zgodzić. Nie powinnaś zbliżać
się do Falleena i dobrze o tym wiesz. Gdybyś była rozsądna... To znaczy, 

Strona 76

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

rozsądniejsza - poprawił się na widok piorunującego spojrzenia - kazałabyś 
Hanowi lecieć prosto na Stację Bannistar.
Han powiódł wzrokiem od dziewczyny do przemytnika.
- Dlaczego? - spytał podejrzliwie. - Dlaczego nie powinna lecieć na Falleena? 
Przecież Hitch panoszy się na Rodii.
Javul spojrzała na Dasha pytająco. Czy powinni wtajemniczyć Hana w potencjalne 
konsekwencje podróży na ojczystą planetę księcia Xizora?
Rendar wzruszył ramionami.
- Znasz to stare przysłowie: to, czego nie wiesz, nie może cię zranić? - Han 
pokiwał głową - Cóż, to wierutna bzdura. To, czego nie wiesz, może cię bardzo 
zranić, a jeśli się o tym dowiesz, i tak ci się oberwie. To znacznie bardziej...
- Skomplikowane - dokończyła Javul.
- Skomplikowane? - powtórzył Han podejrzliwie. - Jak bardzo skomplikowane?
Podczas podróży do sterowni Javul wyjaśniła mu pokrótce, jak bardzo:
- Nie chodzi tylko o to, że zostawiłam Hitcha. Trochę... ee, zirytowałam jego 
szefa.
Han zbladł.
- Jego szefa. Chyba nie masz na myśli Xizora? - Zatrzymał się w drzwiach do 
sterowni, pokręcił głową i spojrzał z niedowierzaniem na Dasha. - Jakim cudem 
wpakowałeś nas w to poodoo?
- Nas? - zjeżył się Rendar. - Ja wpakowałem? Na pewno w nic nas nie pakowałem.
- Nie ty? A niby kto? - Han zniknął w sterowni.
Dash zastanawiał się przez chwilę, czy za nim nie iść i nie powiedzieć mu 
jeszcze kilku ciepłych słów, ale po chwili uznał, że lepiej będzie, jeśli skupi 
się na przekonaniu Javul, że nie powinna dawać występu na Falleenie. Odwrócił 
się w jej stronę, ale nie było jej nigdzie w pobliżu. Klnąc pod nosem, wyruszył 
na jej poszukiwanie.
ROZDZIAŁ 19
Nie znalazł jej w żadnym z trzech miejsc, gdzie zajrzał na początku, a kiedy 
wreszcie namierzył ją, wpatrzoną w gwiazdy za iluminatorem prawoburtowego 
pierścienia dokującego, był już pewien, że go unika.
- Czy masz jeszcze jakieś inne sekrety, którymi chciałabyś się ze mną podzielić?
- spytał ostrzej, niż zamierzał.
Nie pofatygowała się nawet, żeby na niego spojrzeć.
- Nie.
Zatrzymał się i patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, a potem pokonał krótki 
korytarz i stanął obok niej, opartej plecami o wewnętrzną pokrywę włazu śluzy.
- Mam to uznać za odpowiedź?
- Przykro mi, ale to jedyna odpowiedź, której mogę ci w tej chwili udzielić.
- Wygląda na to, że twój chłopak jest pewny, że ktoś wydał na ciebie wyrok.
Wzruszyła ramionami.
- Były chłopak - przypomniała mu. - A poza tym, naprawdę obchodzi cię, co on 
myśli?
- Dlaczego tak bardzo upierasz się przy wizycie na Falleenie?
- Już ci mówiłam - burknęła. - Mam kontrakt. Umowa zobowiązuje nas do występów 
na tej planecie.
- Wielkie mi halo - parsknął. - Od czego są prawnicy? Jestem pewien, że masz 
prawników, i to pewnie najlepszych...
- Owszem, mam. Ale mam również skrupuły, a poza tym fanów, których nie chcę 
rozczarować. Nie mówiąc już o tym, że nie zamierzam pozwolić Hitchowi Krisowi...
ani nikomu innemu... powstrzymać mnie przed robieniem tego, co kocham.
- Ta-a - mruknął Dash z przekąsem. - To może wyjaśnij mi, co, zdaniem Hitcha, 
planujesz zrobić, kiedy dotrzesz na miejsce?
- Co takiego? - odwróciła się w jego stronę.
- Kiedy przeszkodziłem wam w rozmowie, mówił coś o tym, co zrobiłaś, i 
sugerował, że teraz masz zamiar zrobić coś naprawdę głupiego.
- Tak, lecieć na Falleena. Uważa, że książę Xizor uzna to za afront, ale dla 
mnie to tylko interesy, a Xizor na pewno rozumie to lepiej niż ktokolwiek inny.
- Tak samo jak to, że zdarzyło ci się pozbawić go części kontroli nad 
koreliańskim szlakiem handlowym?
Spojrzała na niego badawczo.
- Słyszałeś to, prawda? - spytała cicho.
- Tak. I sporo innych rzeczy, które bardzo mi się nie podobały i których nie 
mogę przemilczeć.
Znów wzruszyła ramionami i nagle Dash poczuł się bardzo, ale to bardzo wściekły.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był taki zły. Złapał ją za ramiona i potrząsnął 
nią gwałtownie - ku własnemu i jej zdziwieniu.
- Javul, przestań mnie okłamywać! - zawołał desperacko. - Od samego początku 

Strona 77

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

wciskasz mi tylko kit. Najpierw psychofan, potem pomylone tożsamości, później 
zazdrosny chłopak, obrażony vigo, olany lord, a teraz jeszcze utrata kontroli 
nad szlakiem handlowym, i to szlakiem handlowym nikogo innego, tylko samego 
Xizora! Co będzie następne? Kogo jeszcze obraziłaś, rzuciłaś albo doprowadziłaś 
do ruiny?
A niech to szlag, pomyślał, patrząc w jej blade, świetliste oczy. Te oczy... 
śmiały się do niego. Javul się śmiała.
- Jesteś taki słodki, kiedy się wściekasz - zauważyła, uśmiechając się szeroko.
- Przestań - warknął. - To poważna sytuacja. - Uznał, że miarka się przebrała. 
Skończyła mu się cierpliwość, więc zrobił jedyną rzecz, którą mógł zrobić w tej 
sytuacji... poza oczywiście wycofaniem się, bo ta możliwość nie wchodziła w 
rachubę. Pocałował ją.
Nie opierała mu się; nie próbowała wydrapać mu oczu ani go spoliczkować. 
Odwzajemniła pocałunek - może nie namiętnie, ale chętnie. Kiedy wreszcie oderwał
się od jej ust, patrzyła mu w oczy, ale w jej spojrzeniu nie było już tych 
psotnych ogników, które widział przed chwilą.
- Biedny, głupiutki Dash - odezwała się do niego łagodnie i denerwująco słodko. 
- Czy ciebie także doprowadziłam do ruiny?
- Nie. Na razie jesteśmy na etapie olewania. Co miał na myśli Kris, mówiąc, że 
pomieszałaś szyki Xizorowi? 
 
Spuściła rzęsy i zamilkła na chwilę; oczami duszy widział niemal jak układa w 
głowie stosowną odpowiedź.
- Wyładowujesz gniew pocałunkami? - spytała wreszcie. - Rany, wolałabym nie 
wiedzieć, co robisz z kobietami, które naprawdę lubisz...
Spojrzał na nią z furią.
- Zadałem ci pytanie. Co takiego zrobiłaś Xizorowi, że twoja wizyta w Tronie 
Falleenów może być równoznaczna z wyrokiem
śmierci?
- pozbawiłam go bardzo ważnego ładunku - wyznała Javul, spuszczając wzrok. - 
Przeze mnie na koreliańskim szlaku handlowym aresztowano kilku agentów i vigów 
Czarnego Słońca. Przekazałam też Imperialnym sporo ważnych informacji, włącznie 
z nazwami statków i nazwiskami ich kapitanów, planowanymi trasami i terminami, 
potencjalnymi ładunkami, metodami działania... i kodami rozpoznawczymi 
organizacji. Poinformowałam Imperialnych, jak mogą namierzać operacje syndykatu 
i im zapobiegać.
Dash puścił ją i opadł na gródź obok.
- To oznacza, że Xizor nie tylko musiał wymienić swoich ludzi... - zaczął 
niepewnie.
- Musiał też przeorganizować wszystkie operacje prowadzone na szlaku i 
wprowadzić nowy system kodów - dopowiedziała
Javul.
- Ożeż... - Tylko tyle zdołał wykrztusić Rendar.
Javul uśmiechnęła się do niego i podniosła brew.
- Co, zamierzasz mnie znów pocałować?
- Chyba powinienem bić przed tobą pokłony - stwierdził z uznaniem. - Dałbym tyle
błyszczostymu, ile sam ważę, żeby tak pomieszać szyki Xizorowi.
Pokiwała wolno głową nie spuszczając z niego oczu.
- Rozumiem - przyznała. - Ty też chciałbyś się na nim zemścić, prawda?
- Chciałbym... - Urwał. Co takiego chciał osiągnąć? Wymierzyć sprawiedliwość? 
Odegrać się? Prawda była taka, że chciał odzyskać swoją rodzinę, a to było 
nierealne. Jedynym cieniem nadziei, jaki mu pozostał, było to, że nie znaleźli 
we wraku „Pani
Dorielli" ciała Stantona, co prawdopodobnie znaczyło tyle, że wykazywał resztki 
dziecinnej naiwności.
- Nie chcę niczego od Xizora - oznajmił cicho. - Tak jak powiedział mi kiedyś 
Eaden, dla niego także wszechświat nie był miły.
- To nie wszechświat zabił twojego brata i zrujnował twoją rodzinę, Dash - 
upomniała go Charn. - Stała za tym osoba z krwi i kości. Falleen. Xizor.
- Ta-a; osoba, która ma wszelkie powody, żeby usunąć ze swojej drogi ciebie i 
mnie, i której ludzie są ekspertami we wszelkich rodzajach sabotaży - dodał 
gorzko. Także tych, które spowodowały katastrofę „Pani Dorielli" i uszkodziły 
„Serce Nowej", pomyślał.
- Boisz się go? - dociekała.
Wiedział, że nie próbuje mu grać na ambicji; pytała, bo chciała znać odpowiedź.
- Musiałbym być skończonym głupcem, żeby się nie bać. To bardzo potężna i 
wpływowa osoba. Słyszałem, że nawet Vader woli z nim nie zadzierać.
Javul uśmiechnęła się krzywo.

Strona 78

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Cóż, jeśli mnie słuch nie myli, na końcu tego zdania chyba czai się jakieś 
małe ale...
Dash westchnął.
- Masz rację: ale gdybym miał sposobność odpłacić mu za troski, których 
przysporzył mojej rodzinie... sądzę, że bym się przed tym nie zawahał. Czy tak 
właśnie powinienem postąpić? To proponujesz?
Pokręciła głową.
- Nie mam zamiaru wchodzić Xizorowi w drogę podczas wizyty na Falleenie, jeśli o
to pytasz.
- Podczas wizyty na Falleenie? A później?
- Sądzę, że nie powinieneś się o to martwić. Nie na dłuższą metę.
Dash spuścił wzrok. Gdzie twój instynkt samozachowawczy, Rendar? - upomniał się 
w myśli. Powinieneś się ogarnąć i wiać, jakby ugryzł cię w dupsko kosmiczny 
ślimak!
Po chwili uznał jednak, że na to już za późno. Tak czy siak, byli w drodze na 
Falleena. 
prędzej czy później będzie, co ma być, uznał, mając jednocześnie dziwne 
przeczucie, że oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko będzie gorzej, i to 
szybciej niż myślisz".
Dash przewidział wszystkie scenariusze oprócz tego, który się wydarzył, 
mianowicie... że nic się nie stanie.
Hitch Kris nie rzucił się za nimi w pościg. Xizor nie zaczaił się na nich w 
porcie kosmicznym, kiedy wylądowali. Rozładowali statek, załadowali sprzęt na 
potężne platformy transportowe i dotarli do miejsca, w którym miał się odbywać 
koncert. Zastali tam resztę zespołu, ale nie doszło do żadnego sabotażu; nie 
zasadzili się na nich pachołkowie Czarnego Słońca ani mandaloriańscy najemnicy. 
To wszystko sprawiło, że Dash chodził nieustannie podminowany. Przyłapał się na 
tym, że prawie modli się, żeby Xizor coś zrobił.
Po wyładowaniu sprzętu ze statku Rendar wraz z ekipą skrupulatnie go sprawdził. 
Odkryli co prawda kilka drobnych uszkodzeń zawartości wielkiego cylindrycznego 
pojemnika, który omal nie rozsmarował Dasha na drzwiach ładowni, ale nie było to
nic, czego nie dałoby się zastąpić zapasowym wyposażeniem z pokładu „Głębokiego 
Jądra" (którego, oczywiście, Dash nie omieszkał także sprawdzić). „Sokół" został
zamknięty na trzy spusty i zostawiony pod opieką Ota i dwóch jednostek R2, które
Javul nabyła od jednego z tutejszych handlarzy.
Pierwsze przedstawienie przebiegło wręcz podejrzanie gładko i jeśli nawet Xizor 
opuścił Imperial Center, żeby zjawić się na nim osobiście, nie dostrzegli 
żadnego śladu jego bytności - o ile oczywiście nie był jednym z anonimowych 
falleeńskich fanów, śledzących show z zapartym tchem i zmieniających kolor skóry
w zależności od nastroju towarzyszącego danej części występu.
Dash nigdy wcześniej nie widział niczego podobnego - zbiorowej manipulacji 
uczuciami audytorium wypełnionego po brzegi Falleenami. Wybuchy emocji, 
manifestowane u tej rasy jako emanacja feromonów i zmiana barwy skóry, obmywały 
widzów niczym fale, wirujące, odbijające się od siebie nawzajem i zawracające. 
Zjawisko to kojarzyło się Dashowi z basenami pływowymi na Złotej Plaży na 
Korelii: od zieleni do błękitu, potem poprzez ^oto do czerwieni zachodu słońca. 
Było... hipnotyzujące. 
Stał za sceną i przyglądał się widowni, śledzącej z zapartym tchem popisy 
głównej bohaterki show - olśniewającej i zachwycającej; to naturalnej wielkości,
to powiększonej do monstrualnych rozmiarów. Najpierw istoty śmiertelnej, potem 
wróżki, a jeszcze później bogini. Zastanawiał się, jakby to było być 
nie-Falleenem pośród tej burzy feromonów, szalejącej na widowni. Sądząc po 
wyrazie twarzy tych nielicznych ludzi, których dostrzegał wśród publiki podczas 
zmiany świateł, przypominało to stan upojenia przyprawionym ale, utrwalony 
okoblasterem.
Wreszcie przedstawienie zakończyło się wśród burzy oklasków. Javul dała dwa 
bisy, a kiedy tłum zaczął się rozchodzić, Dash upewnił się, że gwiazda jest 
bezpieczna w swojej garderobie i dobrze strzeżona. Później wrócili na pokład 
„Sokoła", gdzie czekały na nich pomyślne wieści z Tatooine: kapitan Marrak 
poinformował ich, że „Serce Nowej" wkrótce będzie na chodzie. Przypuszczał, że 
zdołają wyruszyć w ciągu kilku najbliższych dni i przy odrobinie szczęścia 
dołączą do nich dwa przystanki dalej, na Bacranie.
Mimo to Dash nie czuł ulgi. Przed opuszczeniem Falleena czekały ich jeszcze dwa 
występy, a potem pojedynczy koncert na Stacji Bannistar. Rendar cieszył się, że 
nie zostaną tam dłużej - znaczyło to, że szybko się uwiną
Miał nadzieję, że zdołają tam dotrzeć bez przeszkód; obiecał sobie, że jeśli na 
Falleenie nie przydarzy im się nic złego, na Stacji Bannistar pójdzie od razu do
pierwszej lepszej kantyny i zaleje się w trupa.

Strona 79

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Teraz starał się mieć oczy dookoła głowy i zaczynał od tego dostawać świra.
Mimo to pod koniec trzeciego występu, kiedy nie wydarzyło się nic 
nieoczekiwanego, czuł się wreszcie prawie komfortowo... dopóki nie przyszła mu 
do głowy natrętna myśl, że najlepszym sposobem na pozbycie się uprzykrzonej 
osoby w rodzaju Javul Charn byłoby zorganizowanie cichego wybuchu po opuszczeniu
przez jej statek falleeńskiej przestrzeni. Ktokolwiek za tym wszystkim stał, 
udowodnił już, że może wysłać za nimi jednostkę jako wsparcie dla 
przeprowadzonego na pokładzie ich jachtu sabotażu. ;
- Dzisiaj - poinformował Ota i Leeba ostatniego wieczoru na Falleenie - 
sprawdzimy każdy centymetr statku i każdy system, żeby upewnić się, że pod naszą
nieobecność nikt niepowołany nie podrzucił nam jakiegoś zgniłego jaja, 
zrozumiano?
- Jak pan sobie życzy, proszę pana - potwierdził Oto, a Leebo zamanifestował 
udawaną nudę „pogawędek" ze statkiem Hana
Solo:
- To pudło jest strasznie próżne - poskarżył się. - Uważa, że jest pępkiem 
galaktyki. Solo zapchał jego komputer centralny jakimiś farmazonami.
- Farma... czym? - spytał zbity z tropu Dash.
Leebo zamrugał fotoreceptorami.
- Och, zabawne. Nie mam w mojej bazie danych definicji tego pojęcia, a jedynie 
coś w rodzaju wyjaśnienia: „Coś, w co wdepnął Kood Gareeda". To chyba znaczy, że
jest pełne poodoo.
- Co za niespodzianka!
Dwie godziny po północy lokalnego czasu „Głębokie Jądro" opuściło planetę. 
„Sokół Millenium" zwlekał jeszcze z odlotem, podczas gdy Dash, Eaden, Han i 
Leebo w dwuosobowych grupach sprawdzali statek. Solo i droid Dasha zajęli się 
głównymi systemami statku, a Rendar i Eaden przy pomocy Mela, Nika i Ota skupili
się na przetrząsaniu ładowni.
Rendar właśnie skończył zabezpieczać ostatnią z tajnych skrytek Hana i 
umieszczał płytę podłogową z powrotem na swoim miejscu w głównym korytarzu, 
kiedy kątem oka złowił ruch: ktoś najwyraźniej właśnie przemknął korytarzem w 
pobliżu kwater załogi.
Wstał i ruszył za nim.
Dotarł do krótkiego korytarzyka, prowadzącego do śluzy powietrznej pierścienia 
dokującego, akurat na czas, żeby zobaczyć, jak zamyka się klapa wewnętrznego 
włazu i zapala kontrolka informująca o korzystaniu z zewnętrznej klapy. Ktoś 
próbował uciec ze statku! Pognał co sił w nogach korytarzem dostępu do włazu, 
otworzył go i prześliznął się przez niezabezpieczoną śluzę. Kiedy wyjrzał na 
zewnątrz, zobaczył, kto to: Javul. Cóż, przynajmniej wydawało mu się, że to była
ona. Kobieca postać nosiła długą czarną perukę i była ubrana w powłóczystą złotą
szatę, zebraną w fałdy wokół nóg; przy każdym ruchu wydawało się, że w powietrze
wzbijają się kłęby pyłu gwiezdnego. 
Klnąc pod nosem, Dash sięgnął po komunikator i połączył się z Eadenem.
- Javul znów nawiała. Przygotuj razem z Hanem statek <do startu - polecił 
przyjacielowi. - Ja spróbuję ją dogonić. - Ledwie dosłyszał ciche potwierdzenie 
Nautolanina, bo biegł już co tchu za złotą postacią po kładce prowadzącej z 
lądowiska szóstego do długiego, wielopoziomowego terminalu i dalej, do głównej 
hali kosmoportu.
Javul najwyraźniej bardzo się spieszyło, bo pędem dopadła turbowindy na 
połączeniu terminalu dokowego i głównego przejścia. Dash zatrzymał się na chwilę
i patrzył, jak zjeżdża w dół; pokonała dwadzieścia dwa piętra i zatrzymała się 
na poziomie ulicy.
Kiedy upewnił się, że wie, w którą stronę się udała, wszedł do drugiej windy, 
znajdującej się po przeciwnej stronie szerokiego korytarza terminalu. Wysiadł z 
niej pod osłoną potężnego filara wspierającego konstrukcję portu i rozejrzał się
po głównej hali. O tak wczesnej porze nie było tu zbyt tłoczno, chociaż w 
pobliżu kręciło się kilka osób. Większość osobników, przemierzających 
przestronny, imponujący budynek tak wcześnie rano, składała się jednak z droidów
serwisowych i załadunkowych. Dash nie zwracał na nie uwagi; wzrok miał utkwiony 
w złocistej postaci, zmierzającej szybkim krokiem ku frontowi budynku.
Rozejrzała się dookoła, jakby w obawie, że może być śledzona, a potem wyszła na 
ulicę. Dash zaczekał, dopóki nie znalazła się na zewnątrz, obawiając się, że 
może zauważyć jego odbicie w transpastalowej szybie, a potem ruszył za nią. 
Drzwi wychodziły na szeroką aleję, która wydawała się wybrukowana lśniącą czarną
skałą. Javul nie wzięła taksówki; zamiast tego przecięła ulicę i przemknęła 
przez położony po przeciwnej stronie plac, otoczony oświetlonymi miękkim 
światłem budynkami i kunsztownie przystrzyżoną zielenią.
Dash odczekał kilka sekund i ruszył za nią akurat w chwili, kiedy zniknęła w 

Strona 80

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

cieniu najbliższego budynku; widział ją jak co chwila wynurza się z mroku w 
plamach łagodnego światła, kiedy okrążała budowlę. Starał się utrzymać między 
nimi stały dystans, a postać poruszała się dosyć szybko, więc tym większym 
zaskoczeniem było dla niego, kiedy zamarła raptownie w cieniu między dwoma 
budynkami.
Zanim do niego dotarło, że przestała się poruszać, i też się zatrzymał, uszedł 
jeszcze kilka długich kroków; serce waliło mu w piersi, a oczy miał utkwione w 
złotej szacie. Minęło równe pięć sekund, a złocista postać dalej trwała w 
bezruchu. Zbity z tropu, podkradł się nieco bliżej, starając się trzymać cieni 
rzucanych przez ozdobne krzaki w donicach po jego lewej stronie. Plama złotego 
blasku nadal się nie ruszała, co wyglądało bardzo nienaturalnie - wręcz 
podejrzanie.
Wynurzył się z cienia i podkradł do postaci. Wyciągnął w jej stronę dłoń... i 
chwycił pusty materiał. Szata wisiała na gałęzi wysokiego drzewa iglastego, 
jednego z wielu tworzących szpaler między dwoma budynkami. Kiedy jej dotknął, 
zsunęła się bezwładnie na lśniący permabeton u jego stóp.
Podniósł ją i rozejrzał się gorączkowo dookoła. Gdzie, u licha, mogła zniknąć?
Spokojnie, Rendar, powtórzył sobie w myśli. Skup się. Weź głęboki oddech...
Plac był pusty. Uciekinierka mogła się oczywiście schować za jednym z kamiennych
kwietników, ale wątpił w to. Nie wykorzystałaby fortelu z szatą tylko po to, 
żeby zyskać na czasie i się ukryć. Bez dwóch zdań kierowała się w jakieś 
konkretne miejsce. Ruszył znów przed siebie, mając po prawej frontową ścianę 
budynku. Ozdabiały ją rozmieszczone w równych odstępach, rzeźbione w kamieniu 
głowy fantastycznych zwierząt; każda z nich miała wbudowaną lampę. Światło nie 
było ostre - rzucało ciepły złoty blask. Między zwierzętami umieszczono dziwne 
symbole, a co jakiś czas niszę, w której znajdowała się figurka... a może raczej
ikona.
Uświadomił sobie, że właśnie mija kompleks Świątyni Wędrowca - zespołu kapliczek
i miejsc kultu z różnych światów, rozmaitych obrządków religijnych i 
filozoficznych, wzniesiony tu po to, aby pobożni podróżnicy czy pątnicy mogli 
podczas podróży oddać cześć własnym bóstwom. Czego mogła tu szukać Javul? Nigdy 
nie rozmawiał z nią o jej wyznaniu religijnym, więc nie miał pojęcia, czy 
przyszła tu po to, żeby pomodlić się w którejś z kapliczek. Szczerze 
powiedziawszy, nie miał też pojęcia, z jakiej planety pochodzi, więc jeśli 
przyszła tu oddać cześć swoim bogom, Dash został na lodzie.
Dotarł do wejścia do budynku - rzeźbionych drewnianych drzwi. Były zamknięte, 
ale przez szpary we framudze przeświecało światło. Chwycił osobliwą w kształcie 
klamkę i naparł na wrota. Ustąpiły i otworzyły się bez najmniejszego szmeru czy 
pisku - najwyraźniej były dobrze naoliwione, żeby przypadkowy hałas nie 
przeszkadzał wiernym w medytacji i modlitwie. W środku było pusto, z wyjątkiem 
gigantycznej rzeźby, którą Dash dostrzegł na przedzie pomieszczenia. Zamrugał. 
Bóstwo - jeśli tym właśnie było to szkaradzieństwo - wyglądało wypisz, wymaluj, 
jak powiększony do monstrualnych rozmiarów Eaden Vrill, z dodatkowym kompletem 
chwytnych macek wyrastających z brody.
Oderwał wzrok od rzeźby i nadstawił uszu. Nie słyszał najmniejszego szmeru. 
Odszedł na bok i minął jedną z prostych kapliczek; ta akurat była poświęcona 
Milczącym - tajemniczej sekcie, która przestrzegała zasady wiecznego milczenia i
potrafiła emitować coś w rodzaju kojących, uzdrawiających fal medytacyjnych. 
Javul mogłaby wejść do środka tylko pod warunkiem, że złożyłaby przysięgę 
milczenia, więc nie zawracał sobie głowy zaglądaniem za zasłonę. Miał trudności 
z wyobrażeniem sobie Javul Charn, obiecującej milczeć aż po grób.
Minął jeszcze trzy opustoszałe eremitoria i dotarł na tyły budynku, gdzie 
skręcił w lewo, żeby zbadać następny szereg kapliczek. Pierwsza z brzegu była 
ucieleśnieniem prostoty i skromności architektonicznej. Nie wyglądała surowo; 
przyozdobiono ją z gustem miłymi dla oka elementami dekoracyjnymi, ale pośród 
większych, bogatszych przybytków wydawała się dziwnie mała. Dochodził z niej 
aromat kadzidełek, który nasunął Dashowi dziwne, na wpół zapomniane wspomnienia:
zapach dymu z ogniska, deszczowych nocy, przypraw, ciepło słońca, ukojenie 
niesione przez słowa pocieszenia, krzepiący sen, przebudzenie w ramionach... 
Otrząsnął się i podszedł do wejścia. Przesłaniały je tylko sznury srebrnych 
paciorków, które w łagodnym świetle sączącym się ze środka wydawały się świecić 
wewnętrznym blaskiem. Na tyłach pomieszczenia znajdował się skromny ołtarz, nad 
którym obracał się powoli hologram przedstawiający uproszczoną wersję galaktyki.
Na ścianie pod i nad nim widniały duże, czarno-białe owalne symbole, których 
gładkie powierzchnie odbijały holograficzną galaktykę.
Dash znał ten znak: to był znak Ekwilibrystów - wyznawców Kosmicznej Harmonii, 
religijno-filozoficznego obrządku, według którego każde działanie wywoływało 
przeciwną reakcję. Szczęście jednej osoby oznaczało nieszczęście innej i vice 

Strona 81

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

versa.
Dash nie podejrzewał, żeby Javul Charn była osobą głęboko wierzącą a tym 
bardziej wyznawczynią takiego kultu. Gdyby wydawała zasadę ekwilibrystów, 
musiałaby uznać, że jej olbrzymi sukces był ceną za tragiczny los jakiegoś 
biednego gnojka po drugiej stronie galaktyki. Rendar zdążył jąjuż poznać na tyle
dobrze, żeby wiedzieć, że świadomość czegoś takiego spędzałaby jej sen z powiek.
A może nie było aż tak źle? Może w ramach czegoś w rodzaju intergalaktycznej 
polisy ubezpieczeniowej zła passa, zamiast trafiać na jednego nieszczęśnika, 
była dzielona między miliony osób?
Dash zajrzał do środka; przy ołtarzu klęczała ubrana całkiem na czarno osoba. 
Dash się zawahał. Nie mógł mieć pewności, że to Javul. Pamiętał jej czarne buty,
ale poza tym nie miał pojęcia, co ma teraz na sobie. Postanowił wejść do 
kaplicy, ale zatrzymał się w pół kroku, kiedy z cienia po lewej stronie ołtarza 
wyszła druga postać. Czarna szata z kapturem, którą miała na sobie, zdawała się 
pochłaniać całe światło w pomieszczeniu. Dash zgadywał, że to mnich albo ksiądz 
z obrządku Ekwilibrystów. Postać zatrzymała się obok pogrążonego w modlitwie 
wyznawcy i pochyliła w jego stronę, mamrocząc pod nosem coś, czego Dash nie 
dosłyszał - tak samo jak odpowiedzi udzielonej przez klęczącą osobę; był jednak 
pewien, że ten drugi głos należy do kobiety.
Prześliznął się przez sznury srebrnych paciorków i stanął w cieniu filara - w 
tej samej chwili, w której klęcząca wstała. Zobaczył grzywę lśniących czarnych 
włosów i zgrabne, szczupłe ciało.
Przełknął ślinę. Javul...
Ale kim jest tajemniczy gospodarz?
- Czego tu szukasz, córko? - Trudno było określić nawet jego płeć po głosie, 
który był głęboki, dźwięczny i w jakiś dziwny sposób kojarzył się z aromatem 
kadzidełka, przesycającym wnętrze.,
- Równowagi - odparła Javul. - Harmonii ciała i duszy. Harmonii serca i umysłu. 
Harmonii linii prostych i krzywych. Szukam Przejścia nocy w świt.
- To ukryta droga, którą może poznać tylko niewielu. - Kapłan, o ile 
rzeczywiście nim był, rozłożył ręce... o długich, smukłych palcach i 
szarozielonej skórze.
Serce podeszło Dashowi do gardła. Falleen! Sięgnął po blaster, nie spuszczając 
oka z Javul, która odpowiedziała kapłanowi niezdecydowanym gestem. Falleen 
skłonił zakapturzoną głowę i sięgnął za pazuchę.
Dash wstrzymał oddech, wziął falleeńskiego kapłana na muszkę, położył palec na 
spuście... kiedy jednak Falleen wyciągną} znów dłoń, nie było w niej broni, 
tylko jakiś drobiazg - zbyt mały, żeby Dash zdołał go rozpoznać. Czip z danymi?
Oparł się z ulgą plecami o filar. Nie zauważył, co się stało z przedmiotem, ale 
przypuszczał, że Javul wzięła go od kapłana. Tajemniczy osobnik podniósł głowę, 
zawahał się, a potem wyciągnął dłoń i przycisnął kciuk do czoła dziewczyny.
- Będę się modlił, żebyś niczego za sobą nie pozostawiła - oznajmił, odwrócił 
się i zniknął w cieniach kruchty.
Dash był tak pochłonięty obserwowaniem falleeńskiego kapłana, że zauważył Javul 
dopiero, kiedy była w połowie nawy. Przylgnął mocniej do filara, ale kiedy 
znalazła się obok, przystanęła i spojrzała w jego stronę.
- Zamierzasz dopilnować, żebym trafiła na statek, czy co? - spytała i nie 
czekając na odpowiedź, wyszła na skąpany w ciepłym świetle hol.
Dogoniwszy ją w trzech susach, zarzucił jej na ramiona złotą szatę.
- Dzięki. - Otuliła się nią szczelniej, a potem razem wyszli z budynku.
Miał ochotę zasypać ją lawiną pytań i pretensji, ale ugryzł się w język. 
Wiedział, że jeśli teraz otworzy usta, nie zdoła się opanować i wybuchnie 
gniewem. Był na nią wściekły; bał się o nią. nie mówiąc już o tym, że... zżerała
go ciekawość.
W milczeniu przecięli plac. Dopiero kiedy przeszli na drugą stronę ulicy i 
znaleźli się w pobliżu kosmoportu, Javul przerwała ciszę.
- Chcesz mnie o coś spytać?
Odetchnął głęboko. Minęła dłuższa chwila, zanim znalazł odpowiednie słowa.
- Hitch ma rację - zauważył. - Igrasz ze śmiercią.
- Nie, nie igram - odparła cicho. Zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. - To
był mój duszpasterz.
Dash zamrugał, nie kryjąc zaskoczenia.
- Należysz do Ekwilibrystów?
- Zgadza się, wierzę w Kosmiczną Harmonię.
- Eee... hm - bąknął tylko Dash i pokręcił z niedowierzaniem głową - Nigdy bym 
cię o to nie podejrzewał.
- Dlaczego?
- Ze względu na twój sukces... To znaczy, chyba powinnaś rozumieć, że skoro tak 

Strona 82

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

świetnie ci się wiedzie, gdzieś w galaktyce musi być całe mnóstwo 
nieszczęśników, którzy za to płacą. Mam rację?
- Nie jestem odpowiedzialna za ich los bardziej, niż ty byłbyś odpowiedzialny na
przykład za to, że niektórzy ludzie są...
brzydcy.
- Co takiego? - Spojrzał na nią z ukosa; lewy kącik jej ust uniósł się w 
figlarnym uśmiechu. - Czy to miał być komplement?
- Zgadza się.
Przez sekundę czy dwie dosłownie pękał z dumy, ale w końcu westchnął ciężko i 
wrócił do tematu.
- Nie próbuj mnie znów bajerować, Javul. Czego tam szukałaś? Jesteśmy 
praktycznie gotowi do odlotu. Twoje życie jest w wielkim niebezpieczeństwie i 
doskonale o tym wiesz. Po co ci to było?
- Potrzebowałam harmonii, Dash - jęknęła żałośnie. - Naprawdę tak trudno to 
zrozumieć? Potrzebowałam... wskazówki. Błogosławieństwa. Rady.
- I to właśnie dał ci ten szarlatan na czipie?
- Straciłam mój egzemplarz Fulkrum. Kapłan dał mi nowy.
Fulkrum było świętym pismem wyznawców Kosmicznej Harmonii. Dash musiał przyznać,
że jej odpowiedź brzmi rozsądnie i logicznie... a jednak miał wrażenie, że coś 
przed nim ukrywa.
Przeszli przez salę i wsiedli do windy, która miała ich zabrać na poziom 
dwudziesty drugi.
Dash policzył do dziesięciu, żeby się uspokoić, zanim spytał:
~ Co naprawdę jest na tym czipie, Javul? 
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo w tej samej chwili winda się zatrzymała, a kiedy
drzwi się otworzyły, zobaczyli stojącego kilka metrów dalej wysokiego Anomida, 
ubranego w jakiś rodzaj przylegającej ciasno do ciała metaloidowej zbroi. Dolną 
część jego twarzy przesłaniała standardowa maska z wokabulatorem, jakie nosili 
przedstawiciele jego rasy, pozwalającym komunikować się z innymi gatunkami 
(natura nie obdarzyła Anomidów strunami głosowymi), ale to przedmiot, który 
istota trzymała w sześciopalczastej dłoni, przykuł natychmiast uwagę Dasha: 
kerestiańskie mrokostrze o długiej, zakrzywionej klindze, przywodzącej na myśl 
szpon jakiejś mitycznej bestii. Na tym się jednak nie kończyło. U pasa Anomida 
wisiały repulsorowy brzeszczot i maczeta ryyk, a zza jego ramion wystawały 
rękojeści piki Mocy i cortosisowej pałki Morgukai.
Dash ocenił jego uzbrojenie w mgnieniu oka, jednocześnie wpychając Javul z 
powrotem do windy z okrzykiem:
- Zamykanie awaryjne! - Zanurkował do środka tuż za nią. Zanim winda się 
zatrzasnęła, zdążył jeszcze dostrzec błysk w pomarańczowych oczach Anomida i 
lśniący łuk szybującego ku nim kerestiańskiego ostrza, które z metalicznym 
szczękiem wbiło się w płytę drzwi.
Klinga weszła w grubą na pięć centymetrów durastal jak w masło i zatrzymała się 
na poziomie oczu Dasha.
ROZDZIAŁ 20
- Poziom pierwszy! - krzyknął Dash i winda zaczęła zjeżdżać w dół; pęd wagonika 
złamał broń w miejscu połączenia ostrza z rękojeścią i klinga upadła na podłogę 
u stóp Rendara. Pokrywała ją lepka, czerwonawa maź.
- K... kto to był? - wykrztusiła Javul, skulona w kącie windy Dash podał jej 
rękę i pomógł podźwignąć się z ziemi, unikając
kontaktu z ostrzem.
- Nie mam pojęcia. Myślałem, że ty będziesz wiedzieć...
, Ja? Nn... niby skąd? - zająknęła się. Wyglądała na naprawdę przestraszoną; „w 
końcu!" - pomyślał z przekąsem Dash. Teraz mogło jednak już być za późno. Javul 
oddychała szybko i płytko a Jej twarz była tak blada, że niemal przejrzysta. 
Drżała jak w febrze.
Przyciągnął ją do siebie, próbując myśleć szybko i trzeźwo, jeśli zjadą na 
pierwszy poziom i spróbują dostać się na „Sokoła", wybierając inną drogę...
Sięgnął po komunikator i wywołał Vrilla. - Eadenie? - Dorwałeś Javul?
- Tak, ale przed chwilą mało brakowało, a ktoś dorwałby nas oboje. Jesteśmy w 
turbowindzie i zjeżdżamy na pierwszy poziom. Ściga nas zabójca, Ead. Anomid, i 
to uzbrojony po zęby, o ile Anomidowie mają zęby. Mamy kłopoty i potrzebujemy 
wsparcia. Dotrzemy na pierwszy poziom przed nim, ale... - Przerwał mu 
dobiegający z głośnika głos Hana:
- Nie na pierwszy! Zjedźcie na sam dół, na dolny poziom i kierujcie się w stronę
„Sokoła". Nie wjeżdżajcie na poziom doków,
bo on na pewno właśnie tam się uda. Kapewu? Będziemy musieli
go znaleźć i zdjąć.
- Ta-a, jasne, dolny poziom - wymamrotał Dash i wcisnął odpowiedni guzik. To 

Strona 83

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

brzmiało całkiem rozsądnie, musiał przyznać. I tak w końcu będą musieli dotrzeć 
do lądowiska, na którym czekał „Sokół", więc zabójca nie musiał robić nic 
więcej, tylko tam na nich zaczekać. Chyba że... Do głowy przyszła mu pewna
myśl. - Han, słuchaj, czy pod albo nad wami jest jakieś wolne
lądowisko?
- Co takiego? Hm, tak. Jest jedno wolne, jakieś trzy poziomy pod nami. Właśnie 
opuścił je bothański frachtowiec.
- To będzie poziom dziewiętnasty, tak? Sprowadź tam „Sokoła" i wyląduj na sucho 
- dodał, nie czekając na odpowiedź na
swoje pytanie. - Wyślij kogoś, żeby nas osłaniał. Będzie nam się
trochę spieszyć...
- Wiesz, że to nielegalne? - spytał Han. - Wpakujesz nas w kłopoty z władzami 
portowymi.
~ Han...
~ Żartuję! Już się robi. 
Kiedy zjechali, Dash przytrzymał przez chwilę drzwi windy i obejrzał się na 
Javul.
- Masz jakąś broń?
- Tak.
Pewnie jakiś bezużyteczny kieszonkowy blaster, pomyślą smętnie.
- Wyjmij - polecił i wybałuszył oczy, kiedy wyciągnęła zza pazuchy ni mniej, ni 
więcej, tylko deathhammera siedemnastkę
BlasTecha.
- Skąd to masz?
- Mel mi załatwił, o ile w tej chwili ma to jakieś znaczenie. Dash sięgnął po 
własną broń - znacznie mniejszy BlasTech
DL-22, który w porównaniu z bronią Javul wydawał się dziwnie niepozorny. Ta-a, 
najwyższy czas na zazdrość o zabawki, skarcił
się w myśli, głośno zaś rzucił:
- Będziemy musieli zmienić windy... na wszelki wypadek.
jasne? Gotowa? Javul skinęła głową.
- No to do dzieła!
Dash otworzył drzwi i wyszli razem na pogrążony w półmroku, opustoszały korytarz
- jeśli nie liczyć niewielkiego droida serwisowego, polerującego podłogę 
naprzeciwko jednej z kabin.
W sam raz, uznał.
Złapał robocika, wrzucił go do najbliższej turbowindy i wcisnął poziom 
dwudziesty drugi, a potem popchnął Javul w stronę wagonika po przeciwnej stronie
korytarza. Kiedy winda nadjechała.
wsiedli i ustawili poziom dziewiętnasty.
Podczas podróży Dash patrzył w sufit i starał się uspokoić oddech. Javul także 
próbowała odzyskać nad sobą panowanie.
- Jak tylko droid wyjedzie z windy... - zaczął.
- Tak, wiem.
Kiedy winda stanęła i drzwi się otworzyły, natychmiast wybiegli na korytarz; ich
kroki odbijały się metalicznym echem od ścian. Lądowisko numer sześć było 
trzecie po prawej stronie terminalu; dzieliło ich od niego jakieś sto metrów. 
Dash modlił się, żeby zdołali pokonać ten dystans, zanim do ich nowego 
anomidzkiego znajomego dotrze, że został wymanewrowany.
Miał nadzieję, że nie zerknie na panel kontrolny turbowindy, bo wtedy 
natychmiast się zorientuje, że drugi wagonik wjechał na poziom dziewiętnasty.
pędzili korytarzem, jakby goniło ich stado wściekłych dzikowilków (w głębi duszy
Dash podejrzewał, że anomidzki zabójca jest znacznie bardziej niebezpieczny niż 
dzikie bestie). Kiedy mijali lądowisko numer cztery, z korytarza prowadzącego do
szóstki jakieś piętnaście metrów od nich, wynurzyli się Eaden i Han. 
Błyskawicznie zajęli miejsca po obu stronach korytarza i zaczęli powoli 
przesuwać się na czoło terminalu.
Po drugiej stronie pojawił się Mel z karabinem blasterowym. Na jego widok Dash 
poczuł ukłucie paniki, bo przypomniał sobie, że Yanus Melikan może być 
sabotażystą pracującym dla ich prześladowcy... Jednak Mel zajął tylko pozycję w 
niszy i czekał z bronią w pogotowiu.
Han machnął na nich nagląco ręką wpatrując się z napięciem w turbowindy, od 
których dzieliła ich teraz spora odległość. Nagle, bez uprzedzenia, puścił się 
pędem w ich stronę z podniesionym do strzału karabinem i wzrokiem wbitym w coś -
albo kogoś - za ich plecami. Dasha zalała fala zimnej, elektryzującej 
adrenaliny.
- Ognia! - krzyknął Han. Opadł na jedno kolano i posłał serię strzałów z 
blastera obok biegnącej pary.

Strona 84

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Stojący po drugiej stronie korytarza Eaden poszedł w jego
ślady.
Dash usłyszał świst przelatujących obok blasterowych promieni i poczuł ostry 
zapach, towarzyszący przemianie atomów tlenu w reaktywny ozon. Kątem oka 
widział, jak Javul ogląda się przez ramię, a potem próbuje zdjąć z siebie 
falującą złotą szatę. Co ona wyprawia? - przemknęło mu przez myśl. Sięgnął i 
spróbował jej wyrwać połyskujący materiał, ale trzymała go mocno.
- Zostaw! Biegnij! - wydyszała.
Chwilę później bardziej poczuł, niż zobaczył, jak między nimi coś przelatuje z 
dzikim wizgiem - coś płaskiego, wielkości mniej więcej jego głowy... Dopiero 
kiedy przedmiot zawrócił kilka metrów przed nimi i zaczął lecieć z powrotem, 
dotarło do niego, że to ostrze do rzucania, które widział ostatnio zawieszone u 
pasa Zabójcy. Broń (do tej pory myślał, że używająjej tylko rodiańscy 
łowcy nagród) miała zębaty brzeszczot najeżony trójkątnymi "kłami" i moduł 
samonaprowadzający, który sprawiał, że działała^ zasadzie zabójczego bumerangu. 
Mogła dosięgnąć ofiary rzucona w jej stronę albo wracając do właściciela... albo
jedno i drugie.
Dash wyhamował z poślizgiem na durastalowej podłodze, podniósł blaster do 
strzału, wycelował... i chybił. Ostrze leciało prosto na niego, wycelowane w 
jego pierś. Rzucił się w bok, wiedząc że jest za późno... ale wtedy usłyszał 
stłumiony okrzyk Javul a przed oczami mignęła mu złota chmura. Poczuł, jak coś 
uderza w niego z ogromną siłą, i padł pod siłą tego ciosu na podłogę.
Natychmiast zerwał się na równe nogi - tylko po to, żeby zobaczyć, jak szata 
Javul pędzi w stronę wind z niebywałą prędkością, jakby miała własny napęd. 
Obejrzał się na Charn; biegnąc tyłem, dziewczyna strzelała do skłębionej 
złocistej materii ze swojego deathhammera. Zaplątane w nią ostrze 
przekoziołkowało jeszcze kilka razy, a potem ze szczękiem upadło na podłogę i 
znieruchomiało. Wtedy Javul odwróciła się i puściła biegiem przed siebie, w 
stronę lądowiska szóstego, od którego dzieliło ich teraz już
tylko kilka metrów. Nagle Dash poczuł, że ktoś łapie go za ramię. - Biegniesz 
albo strzelasz, zdecyduj się. - Jakby dla podkreślenia swoich słów Han podniósł 
karabin i wystrzelił kilkakrotnie
w stronę wind.
Rendar rozejrzał się w poszukiwaniu napastnika - zabójca opuścił właśnie portal 
wejściowy do lądowiska drugiego, w którym się schronił, i zbliżał się do nich, 
trzymając blisko ściany. Jedną rękę wyciągnął przed siebie wnętrzem dłoni w ich 
stronę, a drugą już sięgał po następną broń z arsenału u pasa. Wszystko 
wskazywało na to, że strzały Hana i Eadena nie wyrządziły mu najmniejszej 
krzywdy ani go nie odstraszyły. Na oczach Dasha następny promień energii, 
wystrzelony przez Nautolanina albo Mela, odbił się od niewidzialnej... tarczy? 
pola? - rozpostartego przed wyciągniętą dłonią Anomida.
- Pole osobiste! - zawołał Dash, próbując przekrzyczeć huk
blasterowej kanonady.
- Nie może być! - Han obejrzał się na Eadena. - Potrzebuję
bardziej zwartej osłony ognia!
Nautolanin skinął głową. - Co chcesz zrobić? - spytał Dash, gdy Eaden zwiększył 
częstotliwość strzałów. Solo wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Patrz i ucz się, synu... a przy okazji także możesz mnie osłaniać.
Rendar posłuchał, posyłając w stronę zabójcy serię z blastera, podczas gdy Han 
padł płasko na podłogę i wycelował swój karabin w Anomida. Dash dostrzegł, że 
oprych ma na prawym nadgarstku zamontowanąjeszcze jedną broń: elastyczną tubę, 
zachodzącą przedłużeniem na palec wskazujący - wyrzutnię strzałek.
Han znów otworzył ogień.
Promień energii przemknął pod dolną krawędzią pola i dosięgnął lewego 
nagolennika zabójcy tuż nad kostką ścinając go z nóg. Anomid runął jak długi, 
chociaż trzeba mu przyznać, że nie stracił zimnej krwi - wciąż trzymał 
wycelowany w nich palec wskazujący prawej ręki, zwalniając spust i posyłając w 
ich stronę śmiercionośne strzałki.
Dash rozpłaszczył się na ziemi, mając nadzieję, że dzięki temu uniknie pocisków.
Kiedy wydawało się, że zagrożenie minęło, wstał, pociągnął Hana za sobą i pognał
w stronę statku. Po drodze dołączył do nich Eaden, biegnąc zakosami i nie 
przestając się ostrzeliwać, a Mel i Javul - która dotarła już do względnie 
bezpiecznej przystani lądowiska - osłaniali go ogniem.
Zanim Dash skręcił za róg, kierując się w stronę pierścienia dokującego, 
obejrzał się jeszcze przez ramię. Anomid musiał zarobić kilka niezłych trafień, 
bo jego zbroja w paru miejscach była poznaczona dymiącymi pręgami. Z łydki, 
którą przestrzelił mu Han, sączyła się ciemnopurpurowa krew.
Przelotna ulga Dasha i radość z tego, że im się udało i że żyją wyparowały bez 

Strona 85

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

śladu, kiedy zabójca podniósł bladosiną głowę i rzucił mu ostatnie, nienawistne 
spojrzenie. Zawarte w nim przesłanie było jasne: to jeszcze nie koniec.
 
ROZDZIAŁ 21
Dash nie zdążył jeszcze do końca ochłonąć, kiedy zorientował się, że Eaden - 
wcielenie spokoju w każdej, choćby nie wiem jak trudnej sytuacji - jest 
wyjątkowo wzburzony. Nie wiedział, czy jego uwagę zwróciło drżenie macek 
przyjaciela, czy gwałtowne mruganie powiek, ale nie mógł zaprzeczyć, że widok 
zdenerwowanego przyjaciela wzbudził w nim silny niepokój. Kiedy byli już 
stosunkowo bezpieczni w nadprzestrzennym tunelu i wszyscy spotkali się w 
świetlicy, obserwował go z narastającą troską.
Han zostawił sterownię ustawionego na autopilota statku pod opieką Leeba i 
dołączył do reszty. Na wyraźny rozkaz Mela robotowi towarzyszył Nik, wysłany tam
pod pretekstem nauki pilotażu.
Ciszę, która zapanowała, kiedy zebrali się już wszyscy, przerwał Han:
- O co w tym wszystkim, do jasnej i gwałtownej, chodzi? - Kiedy nikt nie 
pofatygował się z odpowiedzią poszukał wzrokiem Dasha. - Na litość próżni, Dash,
wiedziałeś, że może dojść do czegoś takiego? Że temu całemu Hitchowi aż tak 
bardzo zależy na jej wykończeniu? - Nie patrząc na Javul, wskazał ją przez ramię
kciukiem.
- Nie miałem pojęcia - wyznał Rendar. - Po spotkaniu z nim odniosłem wrażenie, 
że wcale nie zależy mu na jej śmierci. To było... cóż, chyba nikt się tego nie 
spodziewał.
- No, ja myślę - mruknął z przekąsem Solo. - Anomidowie są znani z tego, że to 
rasa pacyfistów. Nigdy nie słyszałem, żeby któryś z nich pracował jako zabójca 
albo najemnik. Może to jakiś łowca nagród? - Zerknął z ukosa na Javul. - Czyżbyś
łamała prawo tak samo często jak serca?
- Nie jestem przestępczynią - odparła cicho Charn. - I, o ile mi wiadomo, nikt 
nie wyznaczył nagrody za moją głowę. O ile mi wiadomo - powtórzyła z naciskiem i
spojrzała błagalnie na Dasha
Co z tego, co mówiła, było prawdą a co kłamstwem? - zastanawiał się Rendar. 
Karmiła go półprawdami, odkąd się spotkali Z drugiej jednak strony, czy mogło 
być coś gorszego niż pomieszanie szyków w interesach Czarnemu Słońcu?
Wzruszył ramionami.
_- Przykro mi, ale nie mam pojęcia, kto albo co...
- Edge - wszedł mu ni z tego, ni z owego w słowo stojący w kącie Eaden.
_- słucham? - spytała Kolczasta; odkąd usiadła obok Javul, cały czas trzymała ją
kurczowo za rękę.
Kilka macek Nautolanina wykonało w powietrzu skomplikowany taniec.
- Tak się nazywa ten zabójca. Edge - powtórzył Vrill. - Uwielbia wszelkiego 
rodzaju broń białą. Lubi zadawać swoim ofiarom rany, a potem pastwić się nad 
nimi i wykańczać je podczas walki wręcz. Lubi też kolekcjonować... trofea.
- Skąd to wiesz? - Dash zmarszczył brwi.
- Spotkałem go już kiedyś. On... zabił wtedy przywódcę duchowego mojego zakonu.
Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Nautolanina. Dash współczuł mu w duchu. Na
pewno musiało to być dla niego stresujące.
- Mówisz o teras kasi? - upewnił się. Eaden skinął głową.
- Jestem... byłem... członkiem zgrupowania religijnego zwanego Sala i Kasi: 
Ukryta Dłoń. Wszyscy byliśmy przynajmniej w minimalnym stopniu wrażliwi na Moc. 
Jakiś czas temu - kiedy Imperium wydało Rozkaz 66, wskutek którego zginęli 
wszyscy Jedi - wzięli na tapetę także Ukrytą Dłoń, bo jej członkowie byli 
teoretycznie użytkownikami Mocy. Polowali na nas systematycznie i wybijali 
jednego po drugim, dopóki nie zostało tylko trzech nowicjuszy i nasz mistrz 
Neaed Fisto.
- Fisto? - Dash zmarszczył brwi. - Czy to jakiś krewny generała Fista?
Mistrz Jedi Kit Fisto wsławił się (albo zniesławił, w zależności od punktu 
widzenia), dowodząc oddziałami wojsk Republiki w Wojnach Klonów. Był członkiem 
Rady Jedi, dopóki Imperator nie zniszczył Zakonu. Kto by się spodziewał, że miał
krewnych na Glee Anselm?
Eaden skinął głową.
~ Był bratem jego matki, wujem... tak się to chyba nazywa u ludzi. Przypuszczam,
że Moc była w nim tak samo silna, 
jak w Kicie Fiście. Neaed był osobą niezwykłą i tak poważaną przez moją rodzinę,
że moja matka postanowiła nadać mi po ni^ imię.
Dash wiedział, że Nautolanie nie lubią szukać poklasku ani robić wokół siebie 
szumu; w istocie byli rasą tak skromną że nazwanie dziecka po kimś sławnym albo 
znanym z chwalebnych czynów mogło zostać wśród nich uznane za nietakt. Pewnym 
wyjściem było w tej sytuacji utworzenie imienia poprzez anagramowanie, ale i to 

Strona 86

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

balansowało na granicy dobrego smaku.
- I ten cały Edge go zamordował? - spytał Han, przysiadając na niewielkiej 
skrzyni, zaadaptowanej na siedzisko.
- Tak. - Eaden pokiwał głową. - Byłem akurat w siedzibie naszego zakonu, kiedy 
Edge po niego przyszedł. Neaed Fisto poświęcił się, żebyśmy mogli uciec.
Dash mógł się tylko domyślać, jak wielkie emocje kryją się za tymi 
wypowiedzianymi z pozornym spokojem słowami. Kiedy mu na tym zależało, Eaden był
niezrównany w sztuce skrywania uczuć.
- Ale jeśli ten koleś chciał wykończyć was wszystkich - zauważył trzeźwo Han - 
czy nie zależało mu także na pozbyciu się ciebie? To znaczy, zastanawiam się, 
kogo tym razem chciał zabić: ciebie czy Javul?
Macki Eadena zafalowały niespokojnie.
- Do dziś byłem pewien, że Edge uznał nas za martwych. Po śmierci Neaeda troje 
pozostałych przy życiu członków zakonu: ja, moja siostra Eawen i mój kuzyn 
Nautif, stwierdziliśmy, że musimy zniknąć, więc rozdzieliliśmy się i ukryliśmy. 
Czekaliśmy na sposobność do odbudowania zakonu, i jeśli będzie to możliwe, 
obalenia Imperium.
Han parsknął krótkim śmiechem.
- Wiesz co, brzmi fantastycznie. Oto, co dostaję w zamian za wynajęcie mojego 
statku... niejedną ale dwie osoby ścigane listem gończym! - Odwrócił się do 
Dasha. - Właśnie dlatego staram się trzymać z dala od ciebie, Rendar. Zawsze 
pakujesz się w najgorsze tarapaty. Za twoją dziewuchą lata szurnięty eks, a twój
partner jest ścigany przez zbirów Imperium. Nie masz mi przypadkiem czegoś do 
powiedzenia o tym blaszaku, któremu powierzyłem stery „Sokoła"? Dopuścił się 
jakiegoś chwalebnego 
czynu, o którym powinienem wiedzieć? Ma w zanadrzu jakąś bombową niespodziankę?
- Gorzej - oznajmił ze śmiertelną powagą Dash. - Non stop sypie sucharami. - 
Poszukał wzrokiem Javul. - Javul, coś mi tu nie gra - Wcześniej byłem święcie 
przekonany, że Hitch Kris nie chce twojej śmierci. Wyprowadź mnie, proszę, z 
błędu, jeśli się mylę...
- Nie, masz rację - przyznała niechętnie hologwiazda. - Wątpię, żeby to on za 
tym stał.
- A więc Xizor?
- Gdybym miała snuć domysły - westchnęła Javul - powiedziałabym, że ta druga 
możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna.
Dash spojrzał na Eadena, który stał oparty niedbale o gródź. Nie potrafił sobie 
nawet wyobrazić, jak Nautolanin musi się czuć po publicznym ujawnieniu tak 
strasznego wydarzenia z jego przeszłości.
- Chwileczkę - odezwał się. - Mówiłeś, że twój zakon był na muszce Palpatine'a w
tym samym okresie, w którym trwało polowanie na Jedi. Chcesz powiedzieć, że ten 
zabójca pracuje dla Imperium?
- Nie wiem, dla kogo pracuje teraz, ale jestem pewien, że wtedy rzeczywiście był
imperialnym najemnikiem.
- No dobra, moi mili. - Han wstał ze skrzyni. - Jakby nie było, tego już dla 
mnie za wiele. Zostawiam was na Stacji Bannistar i wracam na Tatooine.
Javul spiorunowała go wzrokiem.
- Zapłacę ci podwójnie, jeśli zabierzesz nas na Bacranę. Tam przesiądziemy się 
na „Serce Nowej" i będziesz mógł sobie lecieć, gdzie ci się żywnie podoba.
Solo oparł się pięściami o stół i posłał jej mordercze spojrzenie.
- Bacrana? - prychnął. - Wątpię, złotko. Za tydzień mam się spotkać na Tatooine 
z Chewiem. Bacrana nie jest mi po drodze.
- Musimy opuścić Stację Bannistar o czasie, Han - nalegała Javul. - Musimy - 
powtórzyła z naciskiem. - Jeśli nas tam zostawisz, nasze szanse złapania 
transportu na Bacranę będą w najlePszym razie marne i doskonale o tym wiesz. - 
Na jej twarzy malowało się skrajne napięcie.
- Masz na myśli wiążące cię kontrakty?
Pokiwała głową w milczeniu.
- Które są ważniejsze niż życie twoje i twojej załogi?
Nie odpowiedziała.
- O co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, Javul? - spytał ze znużeniem Han.
Kiedy odpowiedź nie nadchodziła, Dash spojrzał na Mela, który od początku ich 
spotkania milczał jak zaklęty. Jego twarz też wyrażała najwyższe napięcie i 
czujność.
Kolczasta nie wytrzymała.
- Co jest? Więc banda rozwścieczonych inwestorów, udziałowców i agencji 
reklamowych to dla ciebie niewystarczający powód?
- Może - stwierdził Han lodowato. - A może nie.
- Musimy dotrzymać terminów - wtrącił cicho Mel.

Strona 87

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Przykro mi, ale to już nie mój problem - poinformował zgromadzonych Han i 
wyszedł ze świetlicy.
Dash ruszył za nim. Złapał go w prawoburtowym korytarzu na śródokręciu.
- Nie możesz zostawić Javul na Stacji Bannistar, Han - zaprotestował. - Słuchaj,
mogę polecieć „Sokołem" na Bacranę, a ty zostaniesz na stacji i weźmiesz sobie 
trochę wolnego...
- Ty... polecieć... „Sokołem"? - Han prawie się zakrztusił. - Chwilunia. Wiem, 
że jesteś dobrym pilotem, Dash, ale, hm, no cóż... nie oszukujmy się, nie jesteś
mną.
- Jeśli coś mu się stanie, możesz być pewien, że Javul ci to wynagrodzi - 
upierał się Dash. - Właściwie to... jeśli coś mu się stanie, będziesz sobie mógł
wziąć „Outridera".
Od początku ich rozmowy Solo próbował cały czas wyminąć Dasha, ale ten 
skutecznie mu to utrudniał. Teraz Han zatrzymał się i zagapił na Rendara z 
otwartymi ustami.
- Chyba naprawdę cię pogięło - oznajmił wreszcie, kręcąc z niedowierzaniem 
głową. - Naprawdę mi cię żal, Dash, mówię poważnie. Dać babie tak sobie wleźć na
głowę... Powiem ci coś: ja nigdy nie dam żadnej kobiecie zrobić ze sobą czegoś 
takiego
- Chyba masz rację, jesteś na to zbyt uparty - zgodził się smętnie Dash. - Ale 
mylisz się co do mnie. Nie chodzi o to, że Javul zawróciła mi w głowie. Chcę po 
prostu, żeby nie musiała się rozstawać ze swojągłową a na razie najlepszym na to
sposobem jest dopilnowanie, żeby trzymała się trasy.
- Łżesz! - zarzucił mu Han. - Wszystko widziałem! Już wiem, ¿e wynajęła mnie po 
części po to, żeby móc się urwać swojej ekipie. Czy nie wspomniałeś przypadkiem,
że wśród jej załogi jest kapuś? Próba trzymania jej na smyczy to jak próba 
zmuszenia rankora do przejścia na wegetarianizm. Nie, Dash, przykro mi. Wydaje 
ci się, że zdołasz ją ocalić, ale tak nie jest. Zaufaj mi. - Położył mu dłoń na 
ramieniu. - Przestrzegam cię, stary. Porwałeś się z motyką na nową. W cokolwiek 
ona jest wplątana, jest to niebezpieczne, i to bardziej niż ci się wydaje. 
Powinieneś się trzymać od tego wszystkiego z daleka. - Han wyminął Dasha i 
zniknął w sterowni, zostawiając go sam na sam z jego chaotycznymi myślami. Kiedy
Rendar zawrócił do świetlicy, spotkał Eadena.
- Niech ci się nie wydaje, że się go pozbyliśmy. Mam na myśli Edge'a - 
oświadczył Nautolanin bez zbędnych wstępów. - Jeśli żyje, nie odpuści nam. Zna 
plan jej trasy i możemy być pewni, że spotkamy go znów na Stacji Bannistar.
Dash wpatrywał się przez kilka sekund bez słowa w ciemne oczy przyjaciela, zanim
odwrócił wzrok.
- Będę mieć to na uwadze - wymamrotał i wrócił do świetlicy.
W środku zastał tylko Javul; dalej siedziała przy stole ze wzrokiem utkwionym w 
blat.
- Eaden powiedział, że... - zaczął.
- Słyszałam.
Usiadł naprzeciwko niej i ujął jej dłonie w swoje.
- Javul - zaczął cicho - zamierzam ci coś zaproponować i mam nadzieję, że nie 
odrzucisz tej propozycji. Zostaw to wszystko. Zmień znów nazwisko. Leć ze mną. 
Wrócimy po „Outridera" i zaszyjemy się gdzieś, gdzie nawet Edge nie zdoła cię 
znaleźć...
Uśmiechnęła się do niego najsmutniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział, i
pokręciła głową.
- Nie masz pojęcia, jak nęcąco to brzmi, Dash, ale... nie mogę tego zrobić.
Spojrzał na ich splecione dłonie, wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie to, 
co nie dawało mu spokoju już od jakiegoś czasu.
~ Kapłan na Falleenie dał ci pewien przedmiot. Przypuszczam, że ma to coś 
wspólnego z powodem, dla którego jesteś ścigana, 
prześladowana, padasz ofiarą sabotaży i prób zabójstwa. Mam rację? Masz w tym 
wszystkim jakiś interes, prawda? I to dlatego Czarne Słońce chce cię dopaść?
- Mm... można tak to ująć - zająknęła się.
Zła odpowiedź, pomyślał Dash. Zbyt... ostrożna, zbyt wyrachowana. Znów będzie 
musiał z niej wydusić prawdę - był tego pewien tak samo jak tego, że Edge 
wreszcie ich dopadnie. Spojrzał jej w oczy.
- Kiedy Edge zamordował Mistrza Eadena, pracował dla Imperium. Teraz też dla 
niego pracuje, mam rację?
Nie odpowiedziała, ale nieomal widział kłębiące się jej pod czaszką myśli.
- Daj spokój, Javul - poprosił łagodnie. - Tym razem chcę usłyszeć całą prawdę. 
Jeśli mam ci pomóc i chronić cię, muszę wiedzieć, z czym przyjdzie mi się 
zmierzyć. Mówię poważnie. W innym wypadku może stać się tak, że źle ocenię 
sytuację, będę podejrzewał nie te osoby, co trzeba, i cały czas szukał po 

Strona 88

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

omacku, podczas gdy problem będzie leżał zupełnie gdzie indziej, tak jak to było
w przypadku ściemy z psychofanem.
- Powiedz mu.
Dash aż podskoczył; zerwał się na równe nogi i odwrócił w stronę źródła głosu, 
sięgając po blaster. W przejściu stał Yanus Melikan z rękami skrzyżowanymi na 
piersi i oczami utkwionymi w Javul.
- Jesteś pewien? - spytała Charn bez przekonania.
- Nie jestem. Przykro mi. Jeśli chodzi o ścisłość, uważam, że to ogromne ryzyko,
ale Dash ma rację. Tak długo, jak długo jest wśród nas, nie może cię chronić, 
jeśli nie wie przed kim.
Rendar poczuł między łopatkami nieprzyjemne mrowienie.
- Wiesz co, Mel? - Westchnął. - Dlaczego sobie nie usiądziesz? - Wskazał mu 
krzesło obok Javul.
Melikan uśmiechnął się krzywo.
- Chcesz mnie mieć na oku? - Obszedł stół i spojrzał spode
łba na hologwiazdę.
Ta wyprostowała się i popatrzyła Rendarowi prosto w oczy.
- No dobrze, Dash, skoro nalegasz... oto cała prawda: nie prowadzę na boku 
żadnych interesów i nie wykorzystuję mojego tournée jako przykrywki dla 
szmuglowania nielegalnych towarów. Biorę udział w czymś o wiele, wiele 
poważniejszym. Ja... to znaczy. my    ~ wskazała ruchem głowy Mela - przewozimy 
ładunki i informacje mające kluczowe znaczenie dla Sojuszu Rebeliantów.
Dash poczuł się, jakby ktoś właśnie wypchnął go przez śluzę powietrzną w 
próżnię. - AHitch Kris...
- Mój związek z Hitchem - przerwała mu - a także kariera, która rozpoczęła się 
od znajomości z nim, były tylko zasłoną dymną dla naszych działań. Dawała nam do
pewnego stopnia ochronę i środki pozwalające na bezkarne przekazywanie sprzętu i
informacji. Dzięki temu dysponowaliśmy także rozległą siatką informacyjną; 
mieliśmy oko zarówno na poczynania Czarnego Słońca, jak i Imperium. Na każdej 
planecie, którą odwiedzam, działają rebelianccy agenci, a dzięki temu, że jestem
w ciągłym ruchu, mam z nimi kontakt na bieżąco.
W głowie Dasha kilka kawałków układanki wskoczyło na swoje miejsca.
- To te twoje małe wypady? - domyślił się. Javul przytaknęła.
- Kiedy Hitch zaczął wykorzystywać mój statek do przemytu własnych towarów i 
agentów, narażał na niebezpieczeństwo całą sieć. Jak tylko się zorientowałam, co
się święci, nie miałam wyjścia, musiałam się z nim rozstać.
- Prawie nas nakrył - dopowiedział cicho Mel. - Jeśli o mnie chodzi, sądzę też, 
że podejrzewa Javul o działalność wywrotową ale nie bardzo wie, co z tym zrobić.
Czarne Słońce nie darzy Imperium zbytnią sympatią.
Dash kiwnął głową.
- No dobra... w takim razie te próby sabotażu miały cię po prostu powstrzymać, 
tak?
- Wydaje mi się, że początkowo miały na celu zmuszenie mnie do powrotu - 
stwierdziła ostrożnie Javul. - Kiedy jednak spotkaliśmy się na Christophsis... 
Przypuszczam, że właśnie wtedy domyślił się, dlaczego tak się przy tym wszystkim
upieram, i zrozumiał, że do gry wkroczył ktoś jeszcze.
- Ktoś, kto chce się ciebie pozbyć - uściślił Dash. Pokiwała głową.
- Imperator - podsunął. 
- Całkiem możliwe - zgodziła się. - A może ktoś inny, kto podejrzewa, co się za 
tym wszystkim naprawdę kryje, i komu się to nie podoba? Może Xizor?
Dash pokręcił głową.
- Xizor nie kocha Imperium.
- Za mną także nie przepada. Szczerze powiedziawszy, nie zdziwiłabym się, gdyby 
uznał mnie za imperialną agentkę, donoszącą na Czarne Słońce.
- A więc kiedy wkopałaś Hitcha i Xizora, zrobiłaś to po to żeby Imperialni 
sądzili, że jesteś przykładną obywatelką Imperium?
- Dokładnie tak - potwierdziła. - Dzięki temu tylko zyskaliśmy, bo Czarne Słońce
zaprzestało przemytu tym samym korytarzem handlowym, z którego korzystaliśmy. 
Poza tym nie zaszkodzi utrzymywać Xizora w przekonaniu, że mam w Imperium wtyki 
na wysokim szczeblu.
- Ale to z kolei oznacza - zauważył Dash - że wśród twojej załogi jest być może 
imperialny szpieg...
- Albo był - wtrącił Mel. - Nie jestem pewien, czy nie zostawiliśmy go na 
Tatooine. Sabotaż ładowni, jak zauważył Leebo, mógł zostać dokonany jeszcze 
przed naszym odlotem i wywołany zdalnie.
- W takim razie domyślam się, że atak na „Serce Nowej" był zbiegiem 
okoliczności?
Mel i Javul wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Strona 89

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Nie do końca - oznajmił z ociąganiem Mel.
Dash pochylił się w jego stronę.
- Kpisz sobie ze mnie? Upozorowałeś to?
- My upozorowaliśmy - poprawiła go Javul. - Tak naprawdę wymyśliłam to 
ostatniego wieczoru na Rodii. Pamiętasz Gniew Rankora? - W jej oczach zalśniły 
psotne ogniki. - Musieliśmy wrócić na Tatooine i pozbyć się części załogi pod 
pretekstem zdobycia innego statku. Widzisz, nie wiedziałam, komu nie mogę ufać. 
Wiedziałam tylko, komu mogę. - Obejrzała się na
Mela.
- Nie żebym coś sugerował - bąknął Dash - ale czy jesteś stuprocentowo pewna 
tego gościa?
Javul uśmiechnęła się do niego szeroko i promiennie.
- Kapitanie Rendar, chciałabym panu przedstawić komandora yanusa Melikana, 
członka Sojuszu Rebeliantów i Koreliańskiej
Straży.
W głowie Dasha zaczęła powoli kiełkować nowa teoria.
- Hm, komandor, tak? - Mel skłonił dumnie głowę. - No dobra. Świetnie. Tkwię po 
dziurki w nosie w rebelianckim spisku. A ja naprawdę bardzo, ale to bardzo nie 
mam ochoty się mieszać w rebelianckie spiski... Chciałbym tylko zarobić dość 
kredytów, żeby naprawić własny statek, móc zadbać o własne interesy i... - 
przyłapał się na tym, że kłamie. Okłamywał sam siebie, bo chciał czegoś więcej. 
Spotkanie z Edge'em uświadomiło mu, chociaż do tej pory nie zdawał sobie z tego 
sprawy, że pragnie powetować krzywdy wyrządzone jego rodzinie, a także wszystkim
innym niewinnym istotom, które nieświadomie znalazły się w krzyżowym ogniu 
porachunków lorda Czarnego Słońca i Imperium. Zżerał go żal i gniew, że Xizor 
wykorzystał jego brata, aby wyszarpać swój ochłap ze szponów Imperium i zdobyć 
kontrolę nad RenTransem. Był oburzony, że Eaden także stracił część swojego 
życia z powodu niezaspokojonego apetytu Palpatine'a na władzę. Nie dał jednak 
niczego po sobie poznać. Zamiast tego oświadczył:
- Domyślam się jednak, że siedzę w tym wszystkim zbyt głęboko, żeby się teraz 
wycofać. Dobrze, w takim razie niech będzie i tak. Co takiego chronimy, 
szmuglujemy czy co tam robimy innego?
Javul zerknęła niepewnie na drzwi; Mel szybko wstał i sprawdził, czy w pobliżu 
nie ma nieproszonych gości. Pokręcił głową ale został na straży przy wejściu.
Javul nachyliła się do Dasha i zniżyła głos do szeptu.
- W tej chwili krążą w obiegu plany, które mogą poważnie zagrozić potędze 
militarnej Imperium. Nie wiemy, gdzie dokładnie są ani kto je ma... Mogą być 
teraz równie dobrze w moich rękach, co w jakimś miejscu po drugiej stronie 
galaktyki. Nikt z nas tego nie wie, co oznacza tyle, że Imperium także nie wie.
- Robisz za przynętę - domyślił się Dash.
- Nie wiem - odparła po prostu. - Może tak, a może nie? Może właśnie jestem 
prawdziwym kurierem? 
Rendar pokiwał głową; jak przez mgłę docierało do niego, że Jego instynkt 
samozachowawczy chyba właśnie zwinął się w kłębek i poszedł sobie spać. A może 
został po prostu zakneblo wany i ogłuszony?
- Co to za misja? - spytał zrezygnowany.
- Na Stacji Bannistar mamy odebrać pewien ładunek. Teoretycznie zawiera on 
części zamienne do mojej konstrukcji holograficznej, wykorzystywanej podczas 
show, ale tak naprawdę nie wiemy, co to jest. Musimy go dostarczyć naszemu 
łącznikowi na Alderaanie.
- A co z czipem z danymi?
- To kody identyfikacyjne schowka zawierającego ładunek
i nowe instrukcje.
- Po opuszczeniu Stacji Bannistar - wtrącił Mel - nie możemy dalej działać 
zgodnie z harmonogramem. To zbyt niebezpieczne. Musimy pakować manatki i lecieć 
prosto na Alderaana.
Prosto na Alderaana, westchnął w duchu Dash. Cudownie. Po drodze muszą tylko 
uważać, żeby nie dać się zabić Edge'owi. zatrzymać sabotażyście Czarnego Słońca 
albo wysadzić w powietrze przez jakiś imperialny krążownik.
Żaden z tych problemów nie wydawał mu się jednak w tej chwili tak wielkim 
wyzwaniem, jak przekonanie Hana Solo, żeby zabrał ich na Alderaana.
- Sojusz Rebeliantów? - wykrztusił Solo. - Sojusz? Rebeliantów? - Opadł na 
siedzenie swojego fotela i zagapił się na Dasha, zajmującego miejsce drugiego 
pilota. Wyglądał, jakby zaraz miał go trafić szlag. - Jaja sobie robisz? Co to 
za zabawa? Prowokacja dnia?
- Nie, i dobrze o tym wiesz - starał się go uspokoić Rendar. - Ona jest 
zdeterminowana wypełnić tę misję.
- Misję - wymamrotał Han i pokręcił głową. - Nigdy nie ufaj kobiecie, która ma 

Strona 90

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

misję. - Usiadł znów prosto, oparł łokcie na konsoli, a głowę na rękach. Minęło 
kilka chwil, zanim podniósł wzrok. - No dobra. Zrobimy tak: zostawimy tę waszą 
wesołą gromadkę na Stacji Bannistar i wrócimy na Tatooine...
- Nie rozumiesz - wszedł mu w słowo Dash. - Nie chcę, żebyśmy się z tego 
wycofywali, Han. Powinniśmy pociągnąć to dalej Musimy zawieźć Javul na 
Bannistar. Podczas gdy ekipa będzie się przygotowywała do występu, my możemy 
odebrać paczkę - dostarczyć ją na pokład „Sokoła" i...
Han podniósł obie ręce do góry.
, Hola, hola, stary! Wolnego! Chcesz, żebym pomógł ci załadować ten towar na mój
statek? Chcesz, żebym szmuglował rebelianckie zabawki pod samym nosem 
Imperatora? 
- Jesteś przemytnikiem, Han. Szmuglowanie to twój zawód. 
- Ta-a, ale nie dla Sojuszu Rebeliantów! - jęknął Solo. - To jest szaleństwo, a 
ja nie oszalałem... jeszcze. Czy masz w ogóle pojęcie, co by się stało, gdyby 
ktoś nas na tym przyłapał?
- Cóż, skoro już o to pytasz, to tak, mam. I właśnie dlatego proponowałem, żebyś
został na Stacji Bannistar z...
- „Sokół" nie poleci nigdzie, dokąd nie chcę, żeby leciał. Czy to jasne?
- A więc wchodzisz w to?
Han zerwał się tak gwałtownie, że rąbnął głową o osłonę nad
konsolą.
- Rany! Nie, nie wchodzę w to! Pogięło cię? To samobójstwo! Możesz sobie 
ryzykować dla tej laski życie, aleja na pewno nie
zamierzam.
Dash także wstał i przysunął się do Solo tak blisko, że prawie stykali się 
nosami.
- Tu nie chodzi o laskę. Czy to dla twojego otłuszczonego mózgu zbyt 
skomplikowane?
- Och, czyżby? - Han usiadł. - W takim razie oświeć mnie, proszę, panie mądralo,
o co w tym wszystkim chodzi? Co niby jest takie ważne, żeby ryzykować za to 
życie?
Jego pytanie zbiło Dasha z pantałyku. No właśnie, o co tu chodziło? Zdał sobie 
sprawę, że sam tak do końca nie jest tego pewien. Spróbował wszystko sobie 
uporządkować i ubrać w słowa.
- Chodzi o to... że naszym życiem kierują siły, które są poza naszą kontrolą.
- Że co niby?
- Spójrz tylko na mnie... na Eadena, na Javul. Spójrz na samego siebie...
- A co jest ze mną nie tak? - spytał podejrzliwie Han.
- Chodzi nie tyle o ciebie, ile o twoje życie. Jesteś zależny od silniej szych 
od siebie i tak naprawdę nie masz wpływu na to, co Się z tobą dzieje. Mam na 
myśli Jabbę, Imperium...
~ Ej, nie jestem od nikogo zależny! 
- Rany, zamknij się i posłuchaj chociaż przez chwilę! Dlaczego zgodziłeś się 
przetransportować mój ładunek na Nar Shaddaa'»
Han zamrugał, zbity z tropu.
- Hm, bo...
- ...nie miałeś roboty, bo Jabba cię wykiwał - dokończył za niego Dash. - On 
także próbuje ugryźć więcej, niż zdoła przełknąć. Polityka klanowa, polityka 
imperialna... wszystko jedno A ja żyję z dnia na dzień, bo vigo Czarnego Słońca 
wydał wyrok na moją rodzinę, co zrobił po części dlatego, że Imperium wykonało 
wyrok na jego rodzinie. Spójrz na Javul: robi to, co robi, bo Imperium kieruje 
naszym życiem niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie. Musimy 
nieustannie uważać na to, z kim się zadajemy, gdzie bywamy, co i komu mówimy. A 
teraz okazuje się, że życie Eadena potoczyło się tak, a nie inaczej z tych 
samych powodów. Więc może, no wiesz, ta laska, o której mówisz, rzeczywiście 
robi na mnie jakieś wrażenie, ale przede wszystkim chodzi mi o to, żeby przerwać
tę stagnację - ciągnął. - Nie chcę cały czas tylko chować głowy w piasek, 
trzymać kciuki i udawać, że wszystko jest super, skoro wcale tak nie jest. Javul
znalazła na to sposób i uważam, że jest on wart mojego czasu i wysiłku.
Han kiwał co jakiś czas głową całkiem jakby naprawdę go słuchał.
- Ta-a, ale czy jest to warte twojego życia? - spytał, kiedy Dash skończył swoje
płomienne przemówienie. - Bo z całym szacunkiem, ale wygląda na to, że ta twoja 
rebeliancka lalunia wymaga od ciebie rzucenia go na szalę losu.
Dash zastanawiał się przez chwilę nad jego słowami.
- Tak. Możliwe, że masz rację.
Han parsknął.
- Stary, daj spokój! Cokolwiek ta cała Javul ma przetransportować, dlaczego to 
ma robić różnicę? Mają jakieś informacje czy coś tam... Wielkie mi halo! O co 

Strona 91

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

ten cały raban?
- Efekt kaskadowy - wyjaśnił Dash. - Ktoś robi coś i w ten sposób udowadnia, że 
można zrobić coś więcej. A potem inni robią coś jeszcze, udowadniając następnym 
ludziom, że wszystko jest możliwe, więc oni także postanawiają coś zrobić. Jak 
dotąd Imperium osiągało dzięki takiej polityce same sukcesy: wytrzebili Jedi, co
pociągnęło za sobą wybicie członków zakonu Eadena.
potem wykończyli rodzinę Wizora, a to odbiło się z kolei na mojej rodzinie. 
Jeśli pomożemy Javul, może uda nam się osiągnąć podobne skutki po przeciwnej 
stronie barykady? Twarz Hana stężała w napięciu.
- Co ty powiesz? - warknął. - Wiem o efekcie kaskadowym więcej, niżbym chciał. 
Wiem też jednak, że Sojusz Rebeliantów to zgniłe jajo. A ja nie mam ochoty 
wąchać jego smrodu.
- Dobra, w porządku. Nie brudź sobie rączek. - Obaj mężczyźni odwrócili się 
gwałtownie na dźwięk głosu Javul Charn, stojącej w wejściu do sterowni. - 
Zabierz nas tylko na Stację Bannistar i stamtąd na Alderaana. Początkowo 
planowaliśmy dać na Alderaanie występ i zostawić pakunek w punkcie, z którego 
nasz łącznik miał go odebrać jako zaginioną własność. Wszystko było opracowane. 
Okazuje się jednak, że nie możemy działać zgodnie z planem, bo nasz harmonogram 
znają osoby trzecie.
- Mogłabyś go tam wysłać na pokładzie „Głębokiego Jądra" - podsunął Dash. - To 
znaczy, pewnie sama już na to wpadłaś...
- Nie, nie wpadłam. Dzięki, to niegłupi pomysł. W ten sposób wszystko będzie 
wyglądało naturalnie.
- Jasne, wszystko pięknie, ładnie - zauważył z przekąsem Han - ale, jak 
stwierdziłaś, twoje plany znają osoby trzecie. Skąd możesz wiedzieć, że na 
Bannistarze nie będzie na ciebie czekał komitet powitalny?
- Racja, możemy tam mieć pewne problemy - przyznała ostrożnie Javul - ale 
przypuszczam, że zbiorniki z paliwem znajdujące się na tej stacji skłonią 
każdego do dwukrotnego przemyślenia pomysłu wysadzenia jej w powietrze albo 
wszczęcia strzelaniny. Jestem kurierem i w tym całym kosmicznym układzie moje 
życie nie liczy się bardziej niż żywoty innych istot.
Dash nie mógł się z tym zgodzić. W głębi duszy przypuszczał, że życie Javul jest
znacznie cenniejsze, niż ona sama była skłonna to przyznać.
Han opadł na oparcie swojego fotela.
- To zbyt ryzykowne - stwierdził krótko.
Rendar spojrzał na niego gniewnie i już otwierał usta, żeby
się odgryźć, ale Javul położyła mu dłoń na ramieniu i pokręciła
głową
~ Ile chcesz? - spytała Hana. 
- Nie masz tyle pieniędzy, moja droga - odparował Solo. - Pomogę ci odebrać twój
ładunek i zabiorę cię ze Stacji Bannistar, ale nie zamierzam ryzykować mojego 
statku ani życia, żeby zabrać cię do Światów Jądra. To by było samobójstwo, a ja
nie jestem może zbyt radosnym typem, ale nie mam też skłonności samobójczych. Do
zakończenia tej operacji będziesz musiała sobie znaleźć innego jelenia.
- Podwoję sta...
Urwała, widząc, że Han znów kręci głową
- Pozwól, że wyjaśnię to bardziej obrazowo: diament wielkości jądra gwiazdy 
neutronowej nie byłby wystarczający.
- Dobrze, niech będzie i tak. - Javul westchnęła. - Daj mi znać, kiedy będziemy 
w pobliżu stacji. Muszę wysłać pewną wiadomość i umówić się z załogą „Serca 
Nowej". - Urwała i spojrzała na Dasha; z jej oczu przezierała desperacja. - A co
z tobą, Dash? Też chcesz się wycofać, zanim dotrzemy na Alderaana?
- Nie - odrzekł Rendar, nie spuszczając oczu z Hana. - Jestem z wami. Do samego 
końca.
Solo pokręcił tylko głową.
ROZDZIAŁ 22
Setki metrów nad powierzchnią planetoidy, zbyt mało znaczącej, żeby nadawać jej 
imię, dryfowały wielkie skupiska zbiorników z paliwem, połączone z kompleksem 
rafineryjnym spowitym kłębami chmur. Samą rafinerię obsługiwały głównie droidy. 
Każda żywa istota przy zdrowych zmysłach trzymała się od niej z dala, 
zasiedlając pierścienie mieszkalne i wieże osadzone w sercu zbitki zbiorników; 
zabudowania przypominały pestki w ogromnym owocu. „Sokół Millenium" leciał do 
największego ze skupisk - centrum sterowania i kontroli.
Javul Charn osobiście wysłała prośbę o przyznanie im portalu dokującego, 
wyjaśniając, że wskutek uszkodzeń musiała zmienić statek i wynająć koreliański 
frachtowiec. Oficer dyżurny był 
tak zaskoczony widokiem twarzy pięknej hologwiazdy na ekranie komputera, że 
najpierw zapomniał języka w gębie, a potem zaczął się jąkać. Dash wcale mu się 

Strona 92

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

nie dziwił.
- Panienko Charn, co... cc... cóż za... co za miła niespodzianie! To znaczy, to 
nie tyle niespodzianka, że pani tu... eee, jest, bo się pani oczywiście 
spodziewaliśmy, tylko... ee, to znaczy, oczekiwaliśmy „Serca Nowej" i 
wyznaczyliśmy lądowisko... to znaczy... my...
Javul roześmiała się perliście.
- Ach tak, rozumiem... „Sokół Millenium" to nie to, czego się spodziewaliście, 
tak? - spytała. - Mam nadzieję, że znajdziecie coś, z czego będziemy mogli 
skorzystać. Jeśli to możliwe, jak najbliżej węzła centralnego...
- Och... ojejku, oczywiście, że tak! - zapewnił ją gorliwie oficer dyżurny. - 
Ee, czy chciałaby pani, żeby to było w pobliżu „Głębokiego Jądra"? Jeśli tak...
- Nie, to nie będzie konieczne - zapewniła go Javul. - Będę potrzebowała tylko 
załogi, nie sprzętu z „Jądra".
- Świetnie. Cóż, w takim razie zaraz poszukam wolnego lądowiska. Jest pani 
YT-1300... to znaczy - zaśmiał się nerwowo - miałem na myśli, że pani statek 
to... - Odchrząknął i powtórzył, zmieszany: - Poszukam wolnego lądowiska. - 
Rozłączył się i kilka sekund później pojawił się znów na wizji, żeby podać im 
dane nawigacyjne i współrzędne doku. Han zapoznał się z nimi i wyłączył system 
autodokowania, najwyraźniej mając zamiar wylądować na sterowaniu ręcznym.
- Co robisz? - zaciekawiła się Javul. - Czy twój statek nie ma autodokowania?
Dash skrzywił się lekko.
- Han ma coś w rodzaju fobii, jeśli chodzi o lądowanie „Sokołem" za pomocą 
komputera.
- Ta-a - mruknął Solo. - Szczególnie w sytuacji, w której możemy być zmuszeni do
szybkiego... odwrotu. Jeśli posadzę go sam, będę przynajmniej wiedział, jak stąd
wylecieć, nie wbijając się przy okazji w jedną z tych wielkich kosmicznych 
kopalni albo nadziewając na któreś z przęseł.
- Poza tym, gdybyśmy włączyli autodokowanie, mogliby nas ściągnąć systemem 
przechwytywania - dodał Dash. - Wtedy moglibyśmy mieć trudności z szybkim 
odwrotem...
- Brzmi rozsądnie - oceniła Charn. - Pójdę się przygotować
- Pomóc ci w czymś? - spytał Dash Hana, kiedy wyszła.
- To nie operacja na otwartym mózgu - burknął Solo. Fakt, może i nie była to 
operacja na otwartym mózgu, ale lądowanie okazało się procedurą znacznie 
bardziej złożoną niż Han albo Dash mogliby przypuszczać. Weszli w pole 
zbiornikowca i przelecieli wzdłuż rzędu boi do portu w pobliżu największej grupy
zbiorników. Było ich sześć; tworzyły pierścień połączony ze sobą pomostami 
roboczymi. Na rozmaitych stanowiskach wokół nich dokowały kilka mniejszych 
frachtowców i samotna imperialna korweta. Han pokręcił głową i podprowadził 
„Sokoła" na wyznaczone
miejsce.
- Nie podoba mi się to - stwierdził chmurnie. - Widzisz tę korwetę po drugiej 
stronie modułu sterowania? Jeśli będziemy wracać tą samą drogą którą tu 
przylecieliśmy, będziemy musieli ją minąć. Poza tym... to istny labirynt! Jeśli 
trzeba będzie się stąd
zabierać w pośpiechu...
- Cóż, w takim razie lepiej chyba mieć nadzieję, że tak nie będzie - skwitował 
Dash, przyglądając się pobliskiemu zbiornikowi. Jego potężna, spłaszczona bryła 
majaczyła w górze; sprawiała przytłaczające wrażenie.
- Wcale mnie nie pocieszyłeś - burknął Han. Rendar wstał i poklepał go po 
ramieniu.
- Spójrz na to w inny sposób - oznajmił beztrosko. - Obejrzysz za darmochę 
koncert Javul Charn!
„Skromniejszy" - takim mianem Javul określiła swój występ na Stacji Bannistar. 
Zdaniem Dasha, show był na swój sposób jeszcze bardziej efektowny i widowiskowy 
niż koncert pod gołym niebem, który gwiazda dała na Christophsis. Większe 
elementy i części scenerii, które podróżowały na pokładzie „Głębokiego Jądra", 
nie zostały tym razem użyte; Javul planowała dać występ w przestrzeni między 
kilkoma grupami zbiorników, wykorzystując panującą tu niską grawitację, żeby 
przemieszczać się swobodnie między elementami dekoracji. Jej uprząż grawitacyjna
została w tym celu odpowiednio dopasowana. Sceną miały być zbiornik1 i sieć 
łączących je kładek.
Wspaniale, pomyślał ponuro Dash, cudowne miejsce do tego, żeby coś poszło nie 
tak.
- To nie wygląda zbyt praktycznie - osądził nie kto inny, jak nieoceniona 
menedżerka Javul (która notabene okazała się także rebeliancką agentką), a więc 
osoba, po której na pewno nie spodziewałby się takiej opinii. - To znaczy - 
wyjaśniła, kiedy pomostem remontowym po przeciwnej stronie zbiornika szli do 

Strona 93

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

głównej wieży, w której mieściło się centrum sterowania i kontroli - te skupiska
zbiorników są połączone z rafineriami, ale nie między sobą A to oznacza, że 
skaczą sobie radośnie jak dantooińskie bagienne króliczki! Powinny być ze 
sobąjakoś połączone, no nie?
- Tak, ale właśnie takie jest ich przeznaczenie, widzisz? - Javul wskazała ręką 
ogromny blok wiszącego najbliżej nad nimi zbiornika.
Kiedy Dash spojrzał we wskazanym kierunku, zobaczył spód pobliskiej kładki. 
Przebiegała pod zbiornikiem i za jego bryłą łączyła się z okrągłym pomostem 
zbiorczym. Nawet stąd widział rusztowania i systemy hydrauliczne, które 
pozwalały wysuwać kładkę nad ich głowami poza obwód. Domyślił się, że pomost, po
którym szli, też dałoby się tak rozsunąć.
- Można je rekonfigurować - wyjaśniła Javul. - Zostały do tego stworzone. 
Zaproponuję ich odpowiednie ustawienie na czas trwania występu: połączenie kilku
obszarów mieszkalnych razem i podpięcie ich do głównej wieży.
Dash spojrzał na nią bystro. Tu nie chodziło o występ, wiedział o tym.
- No, dobra. Dlaczego chcesz je połączyć? - spytał.
- Żebyśmy mieli dostęp do magazynu, który jest tam.
Chodziło jej o grupę czterech zbiorników otoczonych pierścieniem magazynującym, 
który dryfował jakieś dwa kliki dalej. Na każdym ze zbiorników wymalowano 
znakami trzy razy większymi niż wzrost przeciętnej istoty ludzkiej symbole „4B".
- Ach, tajemnicza paczka - domyślił się Han.
- Czy nie lepiej było poprosić obsługę o lądowisko w tamtej okolicy? - spytał 
Dash.
- A dlaczego niby mielibyśmy chcieć tam dokować? - odpoWiedziała pytaniem Javul.
- Wszystko, czego potrzebujemy, jest tutaj, w centrum kontroli: prowiant, 
kwatery, sceny... wszystko. 
Nie wiem jak ty, aleja wolałabym wzbudzić jak najmniej podejrzeń. Prośba, którą 
można złożyć na karb wybujałego ego gwiazdy, może być dziwaczna, ale raczej nie 
zostanie potraktowana podejrzliwie.
- Ta-ak, a jak niby zamierzasz przekonać dowódcę stacji do przekonfigurowania 
tych zbiorników?
Obejrzała się na niego przez ramię i posłała mu beztroski uśmiech.
- Hm, niech no pomyślę. - Wydęła usta w udawanym zamyśleniu. - Tak samo, jak 
przekonałam ciebie?
Idący z tyłu Han parsknął śmiechem.
- Rany, człowieku, ona naprawdę ma cię w garści!
- To może ty z nim pogadasz? - zaproponował lekko zjeżony Dash. - Przecież 
jesteś jednym z nas.
- Ta-a, ale, pozwól, że ci przypomnę, dlaczego: dlatego, że mi płacą a nie 
dlatego, że dałem się przekonać do dobrowolnego udziału w tym szaleństwie.
- Cóż, skoro wszyscy jedziemy na tym samym wózku - odgryzł się Dash - to chyba 
nie ma znaczenia, w jaki sposób na niego trafiliśmy?
Przeszli między potężnymi zbiornikami do centrum gromady. Górowała nad nim 
wielopiętrowa wieża, do której podpięto wszystkie ogromne baki. Było tu dziwnie 
cicho, ale co jakiś czas do ich uszu docierał jęk wiatru, świszczącego między 
liniami dopływu paliwa i laminaniumowymi przęsłami. Do Dasha dotarło, że kładka,
po której idą także drży w podmuchach tego samego wiatru.
- Zawsze się zastanawiałem, jak oni utrzymują takie konstrukcje w powietrzu - 
mruknął Han, kiedy znaleźli się w pobliżu wejścia do wieży.
Dash przeszedł na czoło grupy i wysunął się przed Javul, żeby aktywować 
kontrolkę drzwi wejściowych. Zanim jednak zdążył sięgnąć do panelu, skrzydła 
drzwi rozsunęły się, ukazując wysokiego, barczystego mężczyznę o krótko 
przyciętych, siwiejących czarnych włosach i lodowatych błękitnych oczach. Miał 
na sobie imperialny mundur... cóż, przynajmniej częściowo - bluza była skrojona 
na imperialną modłę, ale wyzierała spod niej zdecydowanie nieprzepisowa koszula 
z jakiegoś srebrzystego, połyskliwego materiału. W ręku trzymał oficerski 
cylinder kodowy, u pasa miał blaster w kaburze, a na ustach pewny siebie 
uśmieszek.
Mężczyzna zignorował Dasha i spojrzał wprost na Javul - wzrokiem, który postawił
w stan alarmu wszystkie męskie instynkty przemytnika.
- Jak się domyślam, pani Javul Charn? - zapytał. - Witamy na pokładzie Stacji 
Bannistar. Nazywam się D'Vox i jestem jej dowódcą.
Javul wyminęła Dasha i wyciągnęła rękę na powitanie.
- Panie D'Vox, cóż za miła niespodzianka! Nie spodziewałam się, że wyjdzie nam 
na powitanie ktoś tak wysoko postawiony...
Usta D'Voksa rozciągnęły się w uśmiechu, który wydawał się tyleż miły, co 
upiorny. Dowódca ujął w dłoń rękę Charn, a potem ją... ucałował.
Dash usłyszał, jak za jego plecami Han parska z rozbawieniem. Pocieszył się 

Strona 94

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

myślą, że Javul z pewnością nie będzie miała najmniejszego problemu z owinięciem
sobie gościa wokół palca - co oznaczało, że facet spełni każdą jej zachciankę.
D'Vox już teraz wyglądał na absolutnie oczarowanego.
- Proszę mi wierzyć, nie pozwoliłbym powitać osobistości o takiej sławie nikomu 
innemu, panno Charn - stwierdził szarmancko.
- Proszę mówić mi Javul, panie dowódco - odparła Javul.
- W takim razie nalegam, żeby pani zwracała się do mnie Amo - poprosił D'Vox, 
zginając się w ukłonach. - Zaprowadzę panią do kwater, a potem zapraszam na małą
wycieczkę po naszej placówce.
Dash zerknął ukradkiem na Charn, zastanawiając się, czy zanosi właśnie modlitwy 
do bóstw Kosmicznej Harmonii o to, żeby facet znów nie obślinił jej dłoni. Nie 
zrobił tego, wziął ją tylko pod rękę i zaprowadził do windy. Reszta grupy 
ruszyła za nimi, wymieniając niepewne i zdziwione spojrzenia. Dash postanowił 
trzymać się tak blisko Javul Charn, jak to tylko możliwe.
Javul nalegała, żeby podczas wycieczki po placówce towarzyszył jej szef jej 
ochrony. Dash z kolei upierał się, żeby na obchód Udał się z nimi jego partner. 
Leeba udało się zatrudnić do ukradkowej „pogawędki" z systemami stacji na tematy
takie, jak liczba 
imperialnych jednostek dokujących obecnie na jej terenie, czas ich przybycia i 
planowy termin odlotu. Pod pretekstem szacowania liczby spodziewanych widzów 
szukał anomalii: statków kierowanych niespodziewanie do stacji albo takich, 
które nie figurowały w rejestrach centrum kontroli, niespodziewanych oddelegowań
oddziałów żołnierzy - czegokolwiek, co sugerowałoby, że zostali
namierzeni.
Dash miał nadzieję, że dzięki graniczącemu z paranoją zamiłowaniu Imperium do 
utajniania wszystkiego, co zakłócało komunikację, i wprowadzaniu w życie 
rozmaitych sekretnych planów D'Vox był trzymany w nieświadomości co do wszelkich
działań leżących poza jego kompetencjami. Wszystko wskazywało na to, że facet 
nie jest zbytnim miłośnikiem protokołu i regulaminów -jeśli oczywiście można go 
było oceniać po wyglądzie. Jego zdecydowanie lekceważące podejście do stroju 
mogło świadczyć o tym, że przełożeni mieli opory przed powierzaniem mu ważnych 
informacji.
Kolczasta, Mel i Nik wyruszyli na obchód tej części konstrukcji, która miała 
zostać wcielona do show jako fragment scenerii, a tymczasem Oto pilnował 
droidów, wyładowujących sprzęt z pokładu „Sokoła Millenium". Han gdzieś zniknął,
a Dash był dziwnie pewien, że przemytnik zapuścił się w czeluści najbliższego
sektora rozrywkowego stacji.
D'Vox nie był zbytnio zadowolony, że jego gość życzy sobie spacerować w 
towarzystwie swojej ochrony, ale jedynym jego komentarzem do tej sytuacji było 
zapewnienie Javul:
- Jesteś przy mnie całkowicie bezpieczna, moja droga. Nie potrzebujesz żadnych 
najemnych mięśniaków. Moje mięśnie w zupełności wystarczą żeby cię obronić. - 
Dla podkreślenia swoich
słów naprężył imponujący biceps.
Jakby się domyślała, że Dash przewrócił na te słowa oczami, artystka zerknęła na
niego przez ramię i skrzywiła się zabawnie. Na ten widok Rendar wybuchnął 
głośnym śmiechem, co z kolei naraziło go na nieprzychylne spojrzenie D'Voksa.
- Eee, przepraszam - bąknął zmieszany Rendar. - Eaden właśnie opowiedział mi 
kawał.
- Coś podobnego - zdziwił się dowódca stacji. - Niby kiedy 
Nie słyszałem, żeby się odzywał.
- Wczoraj. - Dash wzruszył ramionami. - Dopiero teraz załapałem.
Wycieczka była bardzo pouczająca. Dzięki niej Dash zyskał dość dobre rozeznanie 
w rozkładzie pomieszczeń w module kontrolnym, który - jak wiedział - miał 
przełożenie na nieco mniejszą skalę w innych skupiskach zbiorników. W ogromnej 
pionowej wieży mieściły się kwatery załogi i gości, pomieszczenia socjalne i 
centra dowodzenia. Zbiorniki były z nią połączone siecią platform, kładek i 
konstrukcji, które otaczały wieżę i prowadziły od niej we wszystkich możliwych 
kierunkach. Zgodnie z przypuszczeniem Javul pomosty i rusztowania można było 
dowolnie wydłużać i łączyć ze zbiornikami i modułami mieszkalnymi w rozmaite 
konfiguracje. Pytanie brzmiało: czy Javul Charn zdoła przekonać Arna D'Voksa, 
żeby je dla niej ustawił w pożądanej pozycji?
Po krótkiej inspekcji centrum sterowania i kontroli - a przy okazji podziwianiu 
z umieszczonego na samym szczycie wieży mostka konstrukcji stacji - przeszli na 
tereny mieszkalne, gdzie przez jakiś czas przechadzali się szerokimi alejami, 
mijając sklepy, restauracje, kluby i lokale rozrywkowe. Javul i D'Vox szli na 
przedzie grupy, pogrążeni w cichej rozmowie, a Dash i Eaden kroczyli za nimi, 
zamykając pochód. D'Vox właśnie powiedział coś, co wzbudziło u Javul wybuch 

Strona 95

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

fałszywego - bez dwóch zdań - śmiechu, kiedy zbliżył się do nich ubrany w sposób
jeszcze mniej oficjalny niż dowódca człowiek i zatrzymał ich pochód.
- Musimy porozmawiać - odezwał się do D'Voksa, obrzucając Javul taksującym 
spojrzeniem.
Dash i Eaden jak na komendę przyspieszyli kroku. Oficer prawie dorównywał 
D'Voksowi wzrostem, ale brakowało mu jego imponującej postury. Był potężny, ale 
niezbyt umięśniony, o szopie kasztanowych włosów, niechlujnej brodzie i szalonym
błysku w brązowych oczach. Patrzył na Javul w sposób, który kazał Dashowi 
odruchowo sięgnąć do kabury.
- Nie wiem, czy zauważyłeś - zbeształ podwładnego D'Vox -
ale jestem właśnie zajęty oprowadzaniem naszego gościa po stacji.
~~ To pilne - warknął oficer, przenosząc wzrok z D'Voksa na Dasha i Eadena. Jego
wargi wykrzywił dziwny grymas. 
D'Vox westchnął, jakby jego cierpliwość była na wyczerpaniu
- To mój szef ochrony, Red Rishyk - przedstawił Javul oficera. - Musisz mu 
wybaczyć. Jest wyjątkowym służbistą. Rishyk pozwól, że ci przedstawię...
- Tak, wiem, kim ona jest - mruknął Rishyk, wyraźnie zniecierpliwiony. - Musimy 
porozmawiać.
D'Vox odwrócił się w stronę artystki.
- To nie potrwa długo - zapewnił ją. - Może zaczekasz na mnie w kantynie, moja 
droga? - Wskazał po drugiej stronie alei krzykliwie udekorowany lokal, z którego
dochodziły dźwięki głośnej muzyki.
- Ależ oczywiście - przytaknęła skwapliwie Javul i ruszyła do wskazanego miejsca
tanecznym, rozkołysanym krokiem. Dash i Eaden poszli za nią.
W kantynie było tłoczno, a każdy ze stolików mógł pomieścić jednego albo dwoje 
klientów - nawet trójkę, jeśli odpowiednio się stłoczyli. Dash uznał, że dadzą 
radę usadowić się przy jednym z nich. Wypatrzył wolny stołek i przysunął do 
wskazanego przez Javul stolika. Bez wątpienia wybrała go ze względu na 
lokalizację - znajdował się tuż obok barierki tarasu; mieli stąd dobry widok na 
ulicę, dzięki czemu mogli obserwować - a może nawet słyszeć - wymianę zdań 
między D'Voksem a jego szefem ochrony. Prawdę mówiąc, nie wyglądała ona na 
swobodną pogawędkę.
Dash zastygł w bezruchu i wytężył słuch. Miał szczerą nadzieję, że tematem 
rozmowy nie są Javul i jej świta. Zerknął na Eadena. który nie patrzył co prawda
w stronę mężczyzn, ale z pewnością „węszył", używając do tego tańczących 
pozornie od niechcenia w powietrzu macek.
- Jak tam? - zagadnął Nautolanina.
- Nic, czego byś sam nie wyczuł - mruknął Vrill. - Rishyk jest podniecony i z 
jakiegoś powodu wzburzony. Gdybym jednak mial zgadywać, D'Vox zapewniłby nas 
pewnie, że to u niego normalne.
- Nie wiesz, czemu gość jest taki podminowany? - spytał Dash. - Albo co 
spowodowało jego wzburzenie?
Javul skrzywiła się kwaśno.
- Wzburzenie? - powtórzyła. - A niby czemu miałoby to nas obchodzić?
- Jeszcze pytasz? - odparł Rendar. - Jeśli o mnie chodzi, to chciałbym wiedzieć,
czy jest wzburzony, bo zorientował się, że sympatyzujesz z Rebelią, czy może 
dlatego, że jakiś dowcipniś podłożył mu do szafki bombę. - Przeniósł wzrok na 
Eadena. - I jak?
- Gdybyśmy wszyscy byli zanurzeni w cieczy - odparł Nautolanin - chyba mógłbym 
ci podać przybliżoną wartość jego wzburzenia i podniecenia w jakiejś skali, ale 
tak... - Wzruszył ramionami. - Jestem tylko wyrzuconym na suchy ląd 
Nautolaninem.
Javul odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się w głos, a Eaden wydał z siebie 
dziwny, syczący dźwięk, którego Dash nie potrafił zinterpretować.
- Co was tak rozbawiło? - spytał D'Vox, który wyrósł nagle obok nich jak spod 
ziemi; Rishyka nie było widać nigdzie w pobliżu.
- Ach, nic takiego - wyjaśniła beztrosko Javul. - Eaden właśnie opowiedział 
dowcip.
D'Vox rozejrzał się podejrzliwie po sali.
- Kawalarz z niego, co? Widzę tam wolny stolik dla dwojga, do którego 
moglibyście się przesiąść - oznajmił, znacząco patrząc na Rendara. - Tutaj nie 
zmieścimy się we czwórkę.
Rendar podchwycił jego spojrzenie i uniósł w milczeniu brew. Mężczyźni mierzyli 
się wzrokiem, dopóki Javul nie położyła dłoni na ramieniu Dasha.
- Dash, chyba należy się wam mała przerwa - zauważyła z wymuszonym uśmiechem. - 
W towarzystwie Arna będę całkowicie bezpieczna. To w końcu jego włości.
Nie, pomyślał ponuro Rendar, kiedy wraz z Eadenem kierowali się do stolika, z 
którego ledwie mogli widzieć D'Voksa i Javul. To nie jego włości. To włości 

Strona 96

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Imperium. Tak czy siak, poszedłby o zakład, że Arno D'Vox ma czasem problem z 
pamiętaniem o tym szczególe. 

ROZDZIAŁ 23
- Co masz na myśli, mówiąc, że wybierasz się na kolację z D'Voksem? - Dash gapił
się na Javul z głupawą miną jaka zwykle pojawiała się na jego twarzy w obecności
gwiazdki.
- Potrzebujesz tłumacza? - prychnęła Charn. - Zamierzam zjeść posiłek w 
towarzystwie dowódcy tej stacji - wyjaśniła cierpliwie, jakby rozmawiała z 
półgłówkiem.
- Sama?
Uśmiechnęła się do niego i zakryła jasne włosy niebieską lśniącą peruką zezując 
do lustra umieszczonego nad toaletką w luksusowym apartamencie, który 
przydzielił jej D'Vox.
- Cóż, jestem dziwnie pewna, że nie zaprosił na nią mojego szefa ochrony. Ani 
nikogo innego. Poza tym chciałabym, żebyście ty i reszta ekipy opracowali 
najlepszy sposób na wydostanie z tej stacji naszego mienia - dodała znacząco.
Dash usiadł w nogach ogromnego łoża.
- Chwileczkę. Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie masz planu? - spytał z dziwną 
miną.
- No, niby mam - westchnęła Javul - ale nie jestem pewna, czy w tych 
okolicznościach jest on wciąż bezpieczny. Sądzę, że powinniśmy go zmienić.
- A jaki to plan?
W odpowiedzi na jego pytanie Javul wzięła do ręki wisiorek, który przed chwilą 
założyła na szyję, otworzyła go i wyjęła ze środka czip, który otrzymała w 
świątyni Ekwilibrystów. Przytrzymała go między palcem wskazującym a kciukiem i 
podetknęła mu pod nos.
- Tutaj są zapisane dokładne współrzędne i dane identyfikacyjne ładunku, a także
kod dostępu do jego skrytki - poinformowała go.
- W module 4B - zgadł Dash.
 - Tak - potwierdziła. - Schowek numer dziewiętnaście, aktualnie naprzeciwko 
modułu kontrolnego. „Serce Nowej" miało dokować w jego pobliżu, dzięki czemu bez
trudu przejęlibyśmy towar. Umieścilibyśmy tam jakąś część naszego ładunku, a 
podczas odlotu zabrali go ze sobą. Teraz jednak, skoro plany uległy 
zmianie, nie możemy tego zrobić. Chciałabym, żebyście wraz z Melem i Eadenem 
opracowali plan awaryjny. I to szybko. Teraz - Podała mu czip z danymi; Rendar 
schował go do kieszeni.
- Jakiej wielkości jest ta... paczka? - spytał.
- Ma jakieś dwa metry wysokości, metr szerokości i półtora metra długości - 
wyjaśniła Javul. - Dokładne wymiary są zapisane w czipie.
- Ta-a, domyślam się - mruknął Rendar. - Pewnie oprócz informacji, co zawiera?
- Tak, masz rację. Tak czy inaczej, pakunek jest na tyle nieduży, żebyście mogli
go przenieść nawet najwęższą z kładek.
- Pod warunkiem że nakłonisz D'Voksa do ich rekonfiguracji - przypomniał jej.
- Tak, pod tym warunkiem... - Odwróciła się do lustra i przyjrzała krytycznie 
swojemu odbiciu.
Zdaniem Dasha wyglądała olśniewająco. Spływające kaskadami na plecy, opalizujące
włosy, mieniące się wszystkimi kolorami błękitu - od lazuru do kobaltu, w 
połączeniu z dopasowanym kolorystycznie obcisłym kombinezonem i zwiewną peleryną
robiły naprawdę piorunujące wrażenie. Oczy Javul, nieprzesłonięte tym razem 
maskującymi soczewkami, miały kolor skrzącego się lodu - wyglądały jak 
bliźniacze księżyce w pełni.
Upomniał się w duchu; nie powinien się teraz rozpraszać.
- Czy mogę cię o coś spytać? - zagadnął, kiedy doszedł do siebie. - Czy D'Vox 
nie wydał ci się... zaniepokojony, kiedy wrócił do nas po rozmowie ze swoim 
podwładnym?
Javul pokręciła zdecydowanie głową.
- Nie. Chociaż muszę przyznać, że też się tego obawiałam. Ten cały Rishyk mógł 
dostać jakieś informacje od ścisłego dowództwa. .. Ale to chyba mało 
prawdopodobne.
- Dlaczego? - spytał Dash. - Koniec końców, to imperialna
stacja.
- Zgadza się, ale leży na obrzeżach imperialnych wpływów. Wybraliśmy ją na punkt
przejęcia ładunku, bo D'Vox ma reputację renegata. Żadna z niego szycha.
- Tyle to sam zauważyłem - mruknął Dash i pokręcił głową. - Rany, za to ten cały
Rishyk wygląda bardziej... piracko niż większość piratów, których spotkałem w 
swojej karierze!
- D'Vox jest nieco bardziej... cywilizowany - stwierdziła Javul sceptycznie - i 

Strona 97

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

nie mam na myśli tylko jego higieny osobistej Zgodnie z informacjami 
dostarczonymi przez wtyki Mela nie zależy mu wyłącznie na kredytach.
- A więc jeśli sprawy przybiorą najgorszy obrót... -zaczął Dash
Wzruszyła ramionami.
- Zaproponujemy mu łapówkę, chociaż, jeśli mam być szczera, wolałabym tego 
uniknąć.
- Ale dlaczego? - zdziwił się Dash. - Przecież nie brak ci środków.
- Masz rację, nie brak - westchnęła - ale nie o to chodzi. Jeśli chodzi o 
ścisłość, mam nawet sztabki aurodium. Jeśli jednak zapłacimy D'Voksowi za to, 
żeby nie zwracał na nas uwagi, paradoksalnie ją na siebie ściągniemy. On jest 
tylko jedną z wielu osób, które są stanowczo zbyt blisko prawdy. A to czyni go 
ważnym elementem naszego planu... od tego zależy jego powodzenie albo porażka. 
Całkiem możliwe, że ktoś zapłaci mu więcej za trzymanie nas na oku i wkroczenie 
w razie potrzeby do akcji. Lepiej będzie, jeśli nasze działania umkną jego 
uwagi.
- Ta-a - parsknął Dash. - Wielka gwiazda i show na niespotykaną skalę... na 
pewno da się nabrać i przymknie oko.
Javul posłała mu szelmowski uśmiech.
- Oszołomię go samym tylko kręceniem tyłka. Albo wytrącę z równowagi jakimś 
innym durnym poodoo.
Dash poczuł w żołądku nieprzyjemny chłód.
- Znajdź jakąś wymówkę, żeby mnie ze sobą zabrać na tę kolację - poprosił cicho.
- Powiedz, że doszło do zamachów na twoje życie, że masz psychofana... Cóż, 
właściwie to prawda.
Javul spoważniała.
- Nie mogę, Dash - odparła. - i doskonale o tym wiesz. Muszę sprawić, żeby 
pozbył się tych wszystkich głupich męskich podejrzeń, które go opadają kiedy 
kręcisz się w pobliżu.
- Wcale się nie kręcę... - zaprotestował Dash.
- Właśnie że się kręcisz. I jestem ci za to wdzięczna, ale nie dziś. Nie tym 
razem. Dzisiaj musisz wymyślić, jak zdobędziemy naszą paczkę. Poza tym mam przy 
sobie komunikator. Gdyby coś się stało, na pewno się z tobą skontaktuję.
Do głowy przyszła mu pewna myśl.
- Wiesz, mam pomysł! - rzucił. - Co powiesz na podwójną randkę? Weź ze sobą Mela
i Kolczastą.
Javul pochyliła się w jego stronę i zmarszczyła komicznie brwi.
_- Kolczastą?
Dash przewrócił oczami.
- A niech mnie, powiedziałem to na głos? Chciałem powiedzieć, Darę...
- Kolczastą? - powtórzyła Javul.
Słyszał jej śmiech jeszcze na korytarzu.
Javul nie była zaskoczona, kiedy odkryła, że Arno D'Vox wybrał na miejsce ich 
spotkania prywatną salkę, położoną w restauracji na najniższym piętrze głównego 
modułu stacji. Nazywała się Nadir i rozciągał się z niej zapierający dech w 
piersiach widok na planetoidę w dole. Tego wieczoru był to widok naprawdę 
niesamowity - promienie świecącej mdłym światłem gwiazdy nasycały cienką warstwę
atmosfery złotoczerwonym blaskiem i malowały kłębiące się wokół stacji chmury 
setkami przepięknych odcieni. Oglądając to niezwykłe zjawisko, Javul prawie 
zapomniała, że otaczają ją skąpane w mglistym półmroku Bannistar, brzydkie, 
nagie konstrukcje rafinerii. Z tego miejsca wszystko wydawało się magiczne, 
rozmigotane olśniewającymi refleksami.
- Tak, nawet to zaniedbane miejsce ma swój urok - stwierdził refleksyjnie D'Vox,
jakby czytał jej w myślach.
Oderwała wzrok od wspaniałego widoku planetoidy i chmur na bezkresnym niebie i 
usiadła na krześle, które jej uprzejmie odsunął. Stolik stał na skraju balkonu, 
zawieszonego tuż nad wklęsłą transpastalową kopułą.
- To... naprawdę piękne zjawisko - odezwała się i postanowiła także pobawić się 
w czytanie w myślach: - I masz rację, jestem zaskoczona. Kiedy powiedziałeś mi, 
gdzie zjemy kolację... muszę Przyznać, że nie bardzo wiedziałam, co o tym 
myśleć.
Zajął miejsce naprzeciwko niej.
- Zamówiłem na dzisiejszy wieczór wiele wyjątkowych dań - rzucił znacząco. - Nie
ukrywam, że chciałbym ci ukazać moje małe włości z jak najlepszej strony.
. ~ Wcale nie takie małe - zauważyła z uśmiechem. - Ten widok Jest godny samego 
Imperatora. A może nawet... boga!
- To by się nawet zgadzało - oświadczył i posłał jej nieodgadnione spojrzenie - 
skoro właśnie patrzę na boginię.
O rany, jęknęła w duchu Javul. To najgorsza brednia, jaką kiedykolwiek słyszałam

Strona 98

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

na randce. Głośno zaś odparła:
- Och, widzę, że jesteś nie tylko szarmancki, ale i srebrnousty!
Właśnie w tej chwili na stole pojawiło się pierwsze danie, przyniesione przez 
trójkę androidów protokolarnych. Każdy z nich reprezentował inny model; Javul 
podejrzewała, że pochodzą z odzysku i że D'Vox stał się ich właścicielem podczas
różnych imperialnych misji dyplomatycznych.
Jedzenie było naprawdę smaczne i pięknie podane. Nie miało nic wspólnego z 
mdłymi warzywami hodowanymi hydroponicznie i tylko przypomniało Javul, od jak 
dawna żywi się parszywymi racjami z zapasów statku i żarciem z automatu w mesie.
- A więc, moja droga - zaczął jej gospodarz, kiedy droidy zostawiły ich samych -
co cię sprowadza na Stację Bannistar? To znaczy, co skłoniło cię do zaplanowania
występu w takim miejscu jak to?
- Mój agent uznał, że ma do spłacenia dług wobec załogi stacji i że jej 
mieszkańcom należy się nieco rozrywki, której nie mają tu chyba zbyt wiele. 
Jutro mam też udzielić wywiadu na żywo. Zwykle dajemy bardzo duże 
przedstawienia, ale tutaj nie zdołam niestety rozstawić nawet połowy mojego 
sprzętu.
- Och, jestem rozczarowany!
- Przykro mi, ale nie macie tu wystarczająco dużej zadaszonej powierzchni.
- A gdyby tak zorganizować występ na zewnątrz? - podsuną) z namysłem D'Vox.
Javul uśmiechnęła się szeroko, zadowolona, że ją wyręczył i sam to zaproponował.
Dzięki temu będzie przekonany, że to jego pomysł.
- Cóż... na Christophsis dałam koncert pod gołym niebem.   - rzuciła pozornie 
niedbale.
- A czy tutaj byłoby to możliwe?
- Hm, będę musiała to przemyśleć. Wiesz, Arno, ta zupa jest wyśmienita. 
Przypomnij mi, proszę, z czego to? Z mynocka?
W końcu znaleźli Hana w pogrążonej w mroku kantynie, wypełnionej głośną, 
jazgotliwą muzyką, płynącą ze wszystkich stron. DaSh miał wrażenie, jakby pływał
pośród spiętrzonych fal dźwięków.
podszedł do baru, przy którym Solo siedział pogrążony w rozmowie z samicą rasy 
Wookie i z niskim Advozse - i klepnął kapitana „Sokoła" w ramię.
- Czego? - Han odwrócił się i zamrugał z zaskoczenia na widok Eadena, Mela, Nika
i Leeba, wyglądających zza pleców Dasha. Skrzywił się z niesmakiem. - Co jest? 
Jestem zajęty. Robię interesy.
Advozse zarechotał i podrapał się w podstawę grubego, krótkiego rogu, który 
wyrastał pośrodku jego bezwłosej czaszki.
- Kim są twoi przyjaciele? - spytał.
Dash zignorował zaczepkę.
- Musimy przeprowadzić małą burzę mózgów w związku z pakunkiem, który mamy 
odebrać - oznajmił Dash.
- Może później - mruknął Solo. - W tej chwili jestem naprawdę zajęty. Staram się
właśnie wykombinować coś, żeby ta podróż mi się opłaciła.
Rendara ogarnęło nagłe rozdrażnienie.
- Czy Javul nie dopilnowała przypadkiem, żeby ci się opłaciła? - spytał z 
przekąsem.
Han westchnął.
- No dobra, stary. Dołączę do was, jak tylko skończę negocjacje. Usiądźcie sobie
gdzieś tutaj... i poczekajcie chwilę. - Machnął ręką w stronę stolika w 
wyjątkowo mrocznym kącie sali. - Aha, i postarajcie się nie wyglądać jak ekipa 
rekrutacyjna...
Wściekły Dash obrócił się na pięcie i już zamierzał odmaszerować, ale Han 
zatrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie mogliście zostawić dzieciaka na statku? - mruknął pod nosem.
- Na wypadek gdybyś zapomniał - szepnął Dash - ten dzieciak to część naszego 
alibi. Jesteśmy twoją załogą... kapitanie Solo - dodał znacząco.
~ Ach, rzeczywiście. - Han nie wydawał się specjalnie szczęśliwy, że mu o tym 
przypomniano. - Chyba się dokądś wybierasz. Nie będę cię zatrzymywał.
Rendar zaprowadził wszystkich do stolika i zamówił kolejkę; przy okazji obraził 
Nika, proponując mu sok owocowy.

- Przestawić moduły? - Arno D'Vox nawet nie mrugnął.
- Domyślam się, że to może być problem, ale to jedyny sposób, jaki przychodzi mi
do głowy, dzięki któremu mogłabym dać pełnowartościowe widowisko... - wyjaśniła 
Javul.
- Mam kilka innych pomysłów.
- Nie wątpię. - Posłała mu powłóczyste spojrzenie. Nie była próżna, ale 
doskonale wiedziała, jak wywrzeć odpowiedni efekt, bo mężczyźni już nieraz 

Strona 99

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

wyznawali jej, jak na nich działa.
D'Vox uśmiechnął się szerzej.
- Szczerze powiedziawszy, połączenie modułów w innej konfiguracji nie jest wcale
takim dużym problemem. Ilu będziesz potrzebowała?
Javul przywołała w myśli obraz obecnego ustawienia kładek. Ta, której 
potrzebowała, była najbliżej modułu kontrolnego, ale lepiej dmuchać na zimne, 
uznała. Da sobie radę z trzema, ale...
- Cztery? Czy to nie za dużo?
- Dla ciebie, moja droga, absolutnie nie. - D'Vox złożył swoją serwetkę, położył
ją na stole i wstał. - Co powiesz na to, żebyśmy poszli teraz do mojego biura? 
Zaprezentuję ci, co będę mógł dla ciebie zrobić.
Ta-ak, tego się właśnie obawiam, parsknęła w myśli Javul.
Wstała niechętnie od stołu, modląc się w duchu do wszystkich bóstw kosmosu, żeby
przeszkodził im Red Rishyk. Niestety, tak się nie stało, i już po kilku minutach
Arno D'Vox wprowadził ją do swojego prywatnego gabinetu, mieszczącego się obok 
jego kwater. W rzeczywistości wyglądał on bardziej na poczekalnię. Stały tam 
biurko z holokonsolą barek, a także kilka foteli i kanapa, ustawione naprzeciwko
obłej transpastalowej szyby.
Super, stwierdziła w myśli Javul bez entuzjazmu. 
Mimo to była zaskoczona, kiedy D'Vox poprowadził ją prosto do holowyświetlacza, 
na który niezwłocznie wywołał plany stacji W ciągu kilku sekund na obraz stacji 
została nałożona warstwa siatki taktycznej, przedstawiająca skupiska zbiorników.
Moduł 4B był umocowany niżej i kilka klików dalej na wschód od wieży - inne 
dryfowały nieco dalej na południe, południowy zachód i północ, ale zasadniczo 
zachowywały tę samą wysokość, co moduł kontrolny.
- Jak je przesuwacie? - spytała Javul, tylko częściowo udając zainteresowanie. 
Potężne konstrukcje naprawdę ją fascynowały. - A jeśli już o tym mowa, to jak 
utrzymujecie je w tej konfiguracji?
D'Vox roześmiał się, ukazując równe, białe zęby.
- To zasługa stosunkowo niskiej grawitacji planetoidy i gęstej atmosfery plus 
technologia antygrawitacyjna i wspomagająca - wyjaśnił. - Przenoszenie ich w 
inne miejsca to kwestia przesunięcia drugiego końca przęsła i przeniesienia 
modułu do nowego punktu.
Javul otworzyła szeroko oczy i zatrzepotała rzęsami.
- To musi być bardzo skomplikowane...
- Niekoniecznie - zapewnił ją wspaniałomyślnie D'Vox. - Głównym etapem 
ustawiania przęseł zajmują się wielkie, zmodyfikowane droidy budowlane, 
sprzężone z naszymi systemami nawigacyjnymi. - Przez chwilę studiował schemat w 
milczeniu. - Co by było, gdybyśmy przesunęli te trzy moduły... - holograficzne 
elementy, których dotknął, podświetliły się na zielono - ... tutaj, tutaj i tu? 
- Przesunął je po kolei na nowe miejsca. - Czy to wystarczy?
Charn przyjrzała się krytycznie nowemu ustawieniu, skupiając się głównie na 
module 4B, który wciąż tkwił nieruchomo na swoim miejscu, dwa kliki na wschód.
- Hm... oczywiście, byłoby doskonale, ale czy nie rozsądniej byłoby przesunąć 
ten tutaj? - Wskazała 4B. - To znaczy, on jest bliżej, prawda?
Najwyraźniej nie uznał jej pytania za dziwne. Uff.
- Zgadza się, jest bliżej, ale dołączono do niego mniej modułów mieszkalnych, a 
jego nadbudowa nie ma tyle przestrzeni widokowej. Poza tym, jak widać, jest 
położony niżej niż inne moduły.
- Aha...
- To moduł ładunkowy... a poza tym zbiorniki w pobliżu zostały dopiero co 
napełnione.
- Och, a więc ich przesunięcie byłoby trudniejsze...
~ Znacznie.
A to pech! Javul zaczęła się gorączkowo zastanawiać, jakby się tu skontaktować z
Dashem i poinformować go, że dowódca stacji D'Vox właśnie wywrócił cały ich plan
do góry nogami.
- Cóż, moim zdaniem taki układ jest doskonały, Arno - powiedziała wreszcie 
wylewnie. - Jak zamierzasz tego dokonać?
- Muszę tylko wydać odpowiedni rozkaz. Wszystko powinno być gotowe w ciągu dwóch
godzin.
- Nie musisz prosić o pozwolenie ani informować odpowiednich władz? - udała 
zdziwienie.
- Dowodzę tym obiektem, Javul - przypomniał jej jowialnie. - To ja tu jestem 
odpowiednią władzą. Nie proszę o pozwolenia... ja ich udzielam. - Na 
potwierdzenie swoich słów sięgnął po komunikator. - Mówi D'Vox - rzucił do 
mikrofonu. - Proszę mnie skontaktować z oficerem dyżurnym centrum sterowania i 
kontroli.

Strona 100

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Z tej strony porucznik Ashel, sir - dobiegło po chwili z głośnika.
- Za chwilę prześlę wam nowe współrzędne konfiguracji modułów. Sprawdźcie je pod
kątem problemów logistycznych i wprowadźcie w życie po wystosowaniu 
standardowych ostrzeżeń.
- Ale, sir... to nie jest planowy manewr - zauważył niepewnie oficer.
- Tak, wiem. To sytuacja wyjątkowa. - Obejrzał się na Javul. -
Bardzo wyjątkowa.
- Tak jest, sir. Zajmę się tym niezwłocznie po otrzymaniu nowych współrzędnych.
- Już wysyłam. - D'Vox zakończył połączenie i uśmiechnął
się do Javul, która odwzajemniła uśmiech.
- Dziękuję ci, Arno. Postaram się nie rozczarować mieszkańców stacji.
Podszedł do niej bliżej; czuła się przytłoczona jego obecnością i bezbronna.
- Wątpię, żebyś potrafiła rozczarowywać.
Spojrzała na niego zalotnie spod wpółprzymkniętych powiek.
- Pochlebca!
Pachniał jakimiś ciężkimi, dymnymi perfumami, od których kręciło jej się w 
głowie. Mogła się założyć, że to jakaś nasycona feromonami mieszanka.
Cofnęła się o krok.
- Czy mógłbyś mi wskazać toaletę? Chciałabym się nieco... odświeżyć. - i znaleźć
sposób, jak się uwolnić od twojego towarzystwa, dodała ponuro w myśli.
Kiedy wskazał jej drzwi po lewej, szybko zniknęła w środku, pierwszą rzeczą jaką
zrobiła, było sprawdzenie, czy nie ma tu kamer. Nie zauważyła żadnej - co 
oczywiście nie znaczyło, że ich nie ma - ale spostrzegła drzwi prowadzące do 
apartamentu, w którym ulokował ją D'Vox. Z trudem stłumiła chęć ucieczki; 
zamiast tego sięgnęła po komunikator i pod pretekstem mycia rąk i poprawiania 
makijażu nawiązała połączenie...
Po półgodzinie czekania, aż Han zakończy swoje negocjacje, Dash miał dość; Nie 
zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo jest zdenerwowany, dopóki Leebo nie 
nachylił się ku niemu i nie powiedział teatralnym szeptem:
- Rany, szefie, nie miałem pojęcia, że ludzie działają na parę!
- Co takiego?
- Para ci tryska uszami.
Nik parsknął śmiechem, a Mel uśmiechnął się blado, wpatrzony w zawartość swojej 
szklanki.
- Jeśli Han cię tak bardzo irytuje - stwierdził rozsądnie Eaden - dlaczego nie 
pójdziesz i nie poprosisz go, żeby się odrobinę pospieszył?
Dash odsunął na wpół opróżniony kufel swojego drugiego koreliańskiego korzennego
ale.
- Wiesz co? Chyba tak właśnie zrobię. - Wstał i podszedł do baru. Wszystko 
wskazywało na to, że faza negocjacyjna została zamknięta i rozmowa zeszła na 
luźne tematy, bo Han opowiadał właśnie dowcip:
- Wookie i Ewok wchodzą do kantyny i... Dash klepnął go w ramię.
- Ta-a, znam to - stwierdził beznamiętnie. - Puenta brzmi: «Mówiłem do 
Wookiego".
Siedząca przy barze Wookie odrzuciła głowę do tyłu i wydała z siebie dźwięk 
przypominający metaliczny jęk. Advozse podrapał się po głowie i spytał: ~ Że co?
Jak to? Nie łapię. 
- Czas nagli - oświadczył Dash. - Mamy pewne... sprawy do załatwienia.
- Halo, kolego - burknął Solo. - Jeśli ten interes nie popłaCa nie wchodzę w to.
- A za co ona ci płaci, nerfi móżdżku? - odgryzł się Rendar.
- Próbuję sobie tylko dorobić na boku. Masz z tym problem?
- Niekoniecznie - odparł Dash. W tej samej chwili zadźwięczał jego komunikator. 
- Za chwilę wrócę. Nigdzie się nie ruszaj. - Przeszedł na koniec długiego, 
lśniącego czarnego blatu i odebrał.
Kiedy Javul wyszła z odświeżacza, okazało się, że D'Vox przygotował dla nich 
drinki. Obrzuciła krytycznym spojrzeniem szklankę bursztynowego płynu, którąjej 
podał.
- Co to?
- Ambrostyn - odpowiedział Arno. - Mocny i słodki, całkiem jak ty.
Ambrostyn, jęknęła w duchu. Mocny, słodki i szybko mąci w głowie. Słyszała o tym
trunku od Dary - usuwał wszelkie zahamowania, a ona nie mogła sobie na to 
pozwolić. Nie w takiej chwili. I nie chodziło nawet o dyskomfort sytuacji, w 
jakiej mogła się przez to znaleźć, tylko o prawdopodobieństwo, że wymknie się 
jej coś na temat powiązań z Rebelią.
Z ociąganiem, ostrożnie wzięła od niego szklankę. Za chwilę - a przynajmniej 
taką miała nadzieję - Dash powinien się z nią skontaktować i poinformować, że 
mają problem z modułem holoemitera, więc musi rzucić na to okiem, i to teraz 
albo zaburzy im to cały grafik i nigdy nie uda im się zorganizować wszystkiego 

Strona 101

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

na czas.
Uśmiechnęła się do D'Voksa, który właśnie zaproponował toast.
- Za nasz... - zaczęła.
- Wzajemny podziw - dokończył.
Nie mając innego wyjścia, podniosła szklankę do ust i upiła łyk. Ambrostyn 
smakował jak ognisty miód. Przytrzymała napój w ustach tak długo, jak mogła, 
udając, że napawa się aromatem, a potem połknęła. Poczuła, że pali ją przełyk, a
potem żołądek, ale uczucie nie było nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie.
- Może usiądziesz? - zaproponował D'Vox; położył jej dłoń na ramieniu i popchnął
ją delikatnie w stronę pluszowej kanapy, z której rozciągał się doskonały widok 
na dwa moduły zbiorników z paliwem.
Cholerny Rendar! - zaklęła w myśli Javul. Gdzie on się podziewa?
Zrobiła krok w stronę kanapy i z zaskoczeniem odkryła, że od ambrostynu już 
kręci jej się w głowie. A może była to wina tych karkolonych feromonowych 
perfum? Poruszała się powoli, z wyrachowaną gracją zmuszając D'Voksa do 
śledzenia jej ruchów. Wyraz jego oczu byłby dla niej miłym widokiem w innych 
okolicznościach... i u innej osoby. W tej chwili był po prostu przerażający i 
odrażający.
Usiadła. On także.
I wtedy zadzwonił kurant u drzwi.
Javul prawie podskoczyła. Czyżby Dash postanowił zjawić się po nią osobiście? 
Miała nadzieję, że nie. Chociaż był sprytny, wątpiła, żeby natchnęło go to do 
działania. W istocie jedną z rzeczy, które tak bardzo jej się w nim podobały, 
była łatwość, z jaką dawał się ponosić emocjom.
D'Vox wstał, klnąc pod nosem, i ruszył do drzwi.
- Proszę!-zawołał.
Za drzwiami nie stał jednak Dash, tylko szef bezpieczeństwa Rishyk. Jego twarz, 
i tak już odpychającą zniekształcał groteskowy wręcz grymas wściekłości.
- Czy to pan dał rozkaz połączenia tych cholernych pierścieni? - chciał się 
dowiedzieć, zanim jeszcze D'Vox zdążył spytać go o cel wizyty.
- Oczywiście, że ja - odwarknął dowódca. - Kto inny miałby
go wydać?
- Czy zdaje pan sobie sprawę, ile portów paliwowych odetniemy w ten sposób? Czy 
wie pan, że w tej chwili na niskiej orbicie oczekują na tankowanie trzy 
imperialne zbiornikowce?
Ze swojego miejsca na kanapie Javul widziała, jak kark D'Voksa przybiera 
stopniowo ciemnoburaczkowy kolor.
- To ja zajmuję się sprawami związanymi z działaniem stacji! - wybuchnął 
dowódca. - i nie ma to nic wspólnego z twoimi kompetencjami! 
- Jasne, że nie ma! - odciął się Rishyk. - Przekonasz się o tym kiedy Imperialcy
się wściekną i zaczną węszyć wokół, wtykając wszędzie swoje nosy!
Javul wstała gwałtownie i odwróciła się w stronę mężczyzn.
- Może... - Na widok spojrzenia, którym spiorunował ją Rishyk, zrobiło jej się 
nagle zimno. - Może... zostawię was samych żebyście mogli porozmawiać w spokoju 
- dokończyła i ruszyła do drzwi, żałując, że musi przy okazji przejść koło 
Rishyka.
- Javul - D'Vox wyciągnął w jej stronę dłoń - zostań, proszę. To zajmie tylko 
chwilę.
- Jak cholera! - parsknął Rishyk. - Czy ona ma coś wspólnego z tym idiotycznym 
manewrem?
- A jeśli nawet, to co? - odgryzł się D'Vox. - Przypominam ci, że to ja jestem 
dowódcą tej placówki, Rishyk. I sugeruję, żebyś w przyszłości o tym pamiętał.
Javul zatrzymała się w przejściu i odczekała chwilę, a potem zaczęła się żegnać.
- Daj mi proszę znać, gdyby okazało się, że zmiana konfiguracji modułów będzie 
niemożliwa. - Zmierzyła Rishyka od stóp do głów lodowatym spojrzeniem. - 
Zrozumiem, jeśli okaże się to poza waszymi możliwościami. - Wyszła, mając 
nadzieję, że podbechtała ambicję D'Voksa wystarczająco, żeby uparł się przy 
rekonfiguracji dla samego udowodnienia jej, że jest inaczej. Nie miało to już co
prawda znaczenia dla misji przechwycenia ładunku, ale może dzięki temu przy 
okazji będą mogli przeparkować „Sokoła Millenium".
Skręciła za róg, a kiedy była już bezpieczna w swoim apartamencie, oparła się, 
skołowana, o ścianę. Dosłownie sekundę później zadzwonił jej komunikator.
- Trochę się spóźniłeś - poinformowała Dasha z przekąsem.
- Co takiego? Co masz na myśli, mówiąc, że się spóźniłem? - spytał zbity z tropu
Dash. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że... - Nagle pomieszczenie wydało mu się 
nieznośnie duszne i ciasne.
- Chcę powiedzieć, że musiałam skorzystać z innej wymówki, żeby się wymknąć - 
wyjaśniła mu Charn. - Idę o zakład, że D'Vox i Rishyk krążą właśnie wokół siebie

Strona 102

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

jak para żądnych krwi rankorów, wykłócając się o przeniesienie modułów.
Dash poczuł obezwładniającą ulgę.
- Zdaniem Rishyka to pewnie zły pomysł, co nie?
- Ha! Żeby tylko! Wpadł do środka, warcząc i chrząkając niczym wściekły 
dzikowilk. Przypuszczam jednak, że D'Vox przeforsuje ten pomysł, bo uraziłam 
jego rozbuchane ego. Mam też nadzieję, że dzięki temu będziemy mieli wymówkę, 
żeby przestawić „Sokoła" do innego doku.
- A jeśli tak się nie stanie? - spytał markotnie Rendar.
- Liczę na pana, kapitanie Rendar. - Oczami duszy widział, jak mówiąc to, się 
uśmiecha.
Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
- Hm, no cóż, ja liczę na Hana - mruknął. Rozłączył się i wrócił do baru, przy 
którym Solo wciąż przerzucał się dowcipami z samicą rasy Wookie i jej partnerem:
- A wtedy on mówi do Baragwina: „Hej, co to za mina?"
Tym razem Advozse zaśmiał się tak histerycznie, że prawie
zakrztusił się swoim drinkiem. Dash przyszedł mu z pomocą i przez kilka sekund 
klepał go po plecach; wreszcie zagadnął:
- No to, kapitanie, co robimy z naszym interesem? Jak się do tego zabierzemy?
Han spojrzał na niego nieprzytomnie.
- Do czego niby?
- Na wypadek gdyby pan nie zauważył, kapitanie, wokół jest pełno Imperialnych. W
najlepszym interesie naszego klienta będzie zachowanie najwyższej ostrożności.
Wookie powiedziała coś w shyriiwooku, na co Han odpowiedział:
- Oczywiście, że jestem dyskretny. Zawsze jestem dyskretny. Masz jakiś pomysł? -
zapytał Dasha.
ROZDZIAŁ 24 
Javul nie miała pojęcia, czy D'Vox wygrał słowną utarczkę z Rishykiem, czy może 
użył argumentu władzy, ale skończyło Się na tym, że cztery skupiska ogromnych 
zbiorników połączono jednak razem. Mel i Nik zajęli się nadzorowaniem 
rozstawiania sprzętu holograficznego i scenografii, tymczasem Han i jego załoga 
zaczęli przygotowania do lotu „Sokołem" na moduł 4B, gdzie ich klienci mieli 
zarezerwować część schowka numer dziewiętnaście na ich przesyłkę.
- Nie musicie przestawiać statku - upierał się D'Vox, kiedy Dash poinformował go
o ich planach. - Tam, gdzie dokuje, jest całkowicie bezpieczny.
- Cóż, tak, ale kapitan Solo jest... nieco przewrażliwiony na punkcie swojego 
statku. Poza tym mamy nieco sprzętu do rozładowania...
- Czyżby? - spytał podejrzliwie D'Vox. - Czy to coś związanego z występem?
- Nie, właściwie to... interesy. Jak każdemu innemu najemnemu pilotowi, 
kapitanowi Solo zdarza się czasem dostarczać przy okazji różne towary. Tak się 
składa, że ma ładunek przeznaczony dla kapitan Kyobuk i jej przyjaciela Sarsa 
Tarąuhara.
- Ach, rozumiem.
Dash miał szczerą nadzieję, że dowódca nie rozumie.
- No właśnie. Dlatego podlecimy „Sokołem" do ich magazynu i dokonamy rozładunku.
D'Vox nie wydawał się specjalnie zainteresowany i Dash nie sądził, żeby to były 
tylko pozory. Nawet jeśli Imperialni ostrzegli go, żeby miał ich na oku i 
powstrzymał przed tym, co ewentualnie zamierzali, to raczej będzie się starał 
zawrzeć z nimi umowę, żądając czegoś w zamian za przymknięcie oka. Na razie nic 
na to nie wskazywało, i to był dobry znak.
Podczas gdy potężne moduły przejeżdżały na swoje nowe miejsca, „Sokół Millenium"
opuścił swój dok przy module centralnego węzła, kierując się do modułu 4B i 
schowka numer dziewiętnaście. Kapitan Kyobuk, która udostępniła już magazyn, 
czekała na nich w śluzie powietrznej.
Narobili dużo szumu wokół rozładunku stosunkowo dużej skrzyni z towarem, który 
Han sprzedał samicy rasy Wookie. Han i Leebo przenieśli ją na przód hangaru, w 
okolice wewnętrznego portalu. Dash z ulgą powitał decyzję kapitan, która 
nalegała, żeby wraz ze swoim partnerem sprawdzić skrzynię i jej zawartość na 
miejscu. Podczas gdy Wookie i Advozse skupili się bez reszty na swoim pokazie, 
Dash, Eaden i Leebo wyruszyli na poszukiwania tajemniczej skrzyni.
Znaleźli ją w niszy w pobliżu zewnętrznego włazu; była łatwo dostępna i 
wyglądała całkiem zwyczajnie - wysokością dorównywała wzrostowi Dasha, ale była 
dwa razy szersza i grubsza, wystarczająco duża, żeby w środku zmieściło się 
dwoje ludzi. Albo trójka Sullustan. Kiedy przenosili ją ukradkiem na statek, 
Dash zastanawiał się, czy ich ładunek nie jest przypadkiem... żywy.
- To cholerstwo jest strasznie ciężkie! - zaczął narzekać, kiedy wstawili 
skrzynię do jednego z tajnych schowków pod podłogą „Sokoła". - Co tam może być?
- Mnie pytasz? - odpowiedział pytaniem Leebo. - Czyżbyś podejrzewał mnie o 
rentgena w fotoreceptorach? Rany, powinienem chyba bardziej uważać. Kiedy mi go 

Strona 103

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

zainstalowałeś?
- To było pytanie retoryczne. - Dash westchnął. - Zajmijcie się zamknięciem 
schowków. Ja pójdę sprawdzić, jak idzie Hanowi.
Kiedy wyszedł ze statku, Solo właśnie zderzał się czołem z Sarsem Tarąuharem w 
tradycyjnym u Advozse geście przypieczętowania umowy. Tarąuhar, najwyraźniej 
bardzo zadowolony z transakcji, włożył w ten ruch dużo serca.
Po załatwieniu formalności Han wrócił z Dashem na pokład „Sokoła", sprawdziwszy 
po drodze stan swojego konta. Rendar zauważył, że jego czoło zrobiło się 
czerwone i wyglądało, jakby lada chwila miał na nim wyrosnąć potężny guz. 
Uśmiechnął się pod nosem. Cóż, natura nie wyposażyła Hana - jako człowieka - w 
róg czołowy; na pewno wkrótce czeka go poważny ból głowy.
Czekali na pokładzie statku, obserwując majestatyczny taniec maszyn, 
przemieszczających cztery potężne moduły tak, aby utworzyły jedną całość, a 
potem wrócili do przypisanego im doku pod modułem 1A.
Dash odetchnął z ulgą: kolejny problem z głowy. Zastanawiał się, czy udałoby mu 
się przekonać Javul, żeby odwołała przedstawienie i żeby opuścili stację 
wcześniej. Zachodził też w głowę, czy ktoś przypadkiem nie ma ich na oku, czy 
D'Vox wie, że interesuje się nimi Imperium, i myślał o całym mnóstwie innych 
rzeczy, które nie napawały go zbytnim optymizmem. Wreszcie uznał, że najwyższy 
czas przestać się zastanawiać i pomóc Melowi przy dekoracjach. 
Połączone w nową konfigurację zbiorniki tworzyły czworobok. Każdy ze zbiorników 
w grupie był skierowany na zewnątrz, dzięki czemu mieszkańcy wież mieli 
znakomity widok na scenę. Do centrów poszczególnych modułów zostały przyłączone 
nowe platformy, z których widzowie mogli także oglądać show. W samych wieżach 
pomieszczenia konferencyjne, placówki rekreacyjne i restauracje swoje miejsca 
siedzące udostępniły chętnym, a przedsiębiorczy właściciele luksusowych kwater 
prywatnych przekształcili je w loże widokowe. Oczywiście zorganizowano też 
sprzęt holotransmisyjny, za pośrednictwem którego widowisko miało być 
przekazywane do pomieszczeń położonych w głębi budynków.
Mel i Nik nadzorowali rozmieszczenie holoemiterów i napowietrznych elementów 
dekoracji, podczas gdy Oto i jego zespół droidów czuwali nad ich ustawieniem i 
kalibracją. Dash oddelegował im do pomocy Leebo, licząc na to, że dzięki temu 
organizacja pójdzie sprawniej.
- Poradzisz sobie z kalibracją? - zapytał uprzejmie Leeba Oto.
- Rany, ty durna puszko - obruszył się droid. - Potrafię skalibrować wszystko, 
do czego dasz mi schematy!
Oto rozważał przez chwilę w milczeniu jego słowa.
- Ty także jesteś blaszakiem, LE-Bo2D9, prawda? - stwierdził wreszcie.
Leebo wydał z siebie zgrzytliwy szczęk, co skłoniło Dasha do interwencji.
- Prześlij mu po prostu dane następnego emitera, Oto - poprosił robota. - Możesz
potem poprawić kalibrację, jeżeli coś sknoci.
- Sknoci? - powtórzył Leebo z oburzeniem. - To mało prawdopodobne.
Otoga-222 zanurzył mechaniczny palec w porcie dostępu Leeba. Transmisja danych 
przebiegła bez zakłóceń i w całkowitej ciszy; kiedy dobiegła końca, Oto 
oznajmił:
- To dane dla następnych dwóch emiterów. Sprawdź, czy poradzisz sobie z ich 
ustawieniem.
O dziwo, Leebo nie odgryzł się żadnym złośliwym komentarzem, całkiem jakby 
postanowił uszanować dyplomatyczną interwencję Dasha. Zamiast tego skłonił głowę
i z ciekawością przyjrzał się jednemu z dwóch wspomnianych emiterów.
Dash pokręcił głową i wrócił do własnych spraw - czyli do przemierzania galerii 
w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń, nic nie zauważył, ale to go wcale nie 
uspokoiło.
- Denerwujesz się? - spytał Dash Javul, która czekała właśnie na sygnał do 
wejścia na scenę.
- Tak - przyznała niepewnie. - Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Stali w przytulnej salce, którą D'Vox urządził dla artystki za sceną. W pobliżu 
kręcili się członkowie jej zespołu - Dara Farlion z ekipą, specjaliści od 
rekwizytów, Tereez Dza'lar i inni garderobiani. Wszystkie elementy dekoracji 
leżały albo wisiały w takim porządku, w jakim miały być wykorzystywane, po obu 
stronach szerokiego wejścia, wychodzącego na przylegający do sali prywatny 
balkon, na którym Mel rozłożył się ze swoją konsolą. Z tego miejsca mógł 
nadzorować cały sprzęt towarzyszący imponującemu show - od holoemiterów po 
liczne elementy scenografii.
Jej główną część stanowiły lśniące, spiralne transpastalowe schody, wysokie na 
sześć pięter, zawieszone w centrum czworoboku tworzonego przez moduły 
zbiorników. Ich widok zapierał dech w piersi - tworzyły rozmigotaną światłami, 
iście koronkową przejrzystą konstrukcję, sprawiającą wrażenie, jakby wykonano ją

Strona 104

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

z wody i lodowych kryształów. Stojąc na niej, Javul miała wykonać większą część 
swojego koncertu - dać popis śpiewu, tańca... i latania.
Dash przyglądał się jej krytycznie przez dłuższą chwilę; wreszcie pokręcił 
sceptycznie głową.
- Hm, sama ta... rzecz przyprawia mnie o zawrót głowy.
- Masz na myśli spiralę? - sprecyzowała Javul. - Wierz mi, to akurat najmniejszy
powód do zmartwień. Bardziej niepokoją mnie... no wiesz, inne rzeczy.
- Chodzi ci o ładunek? - zgadł Rendar.
- Dokładnie - przytaknęła. - Każda sekunda dzieląca mnie od zakończenia trasy...
każdy kilometr między tym miejscem a przystankiem końcowym... mam wrażenie, że 
ciągnie się jak wieczność. Niekończąca się podróż.
Dash żałował, że nie powiedziała „koniec kłopotów". 
- Domyślam się, że jest za późno na spakowanie gratów i...?
- Owszem. - Nie dała mu dokończyć, domyślając się, co ma na myśli. - 
Zdecydowanie za późno. - Odwróciła się i spojrzała mu w oczy; nosiła soczewki 
wyposażone w zestaw miniaturowych holoemiterów, prawdziwe, malutkie dzieło 
sztuki, które wydawały się wirować niczym nieustannie obracające się koła. - 
Musimy to zrobić, Dash. Tak jak zawsze. Tak jak zwykle. Wyjdę, zatańczę i 
zaśpiewam, odegram swoje scenki, a potem się spakujemy i ruszymy dalej.
Cóż, Rendar mógł się z nią nawet zgodzić... tylko że było jedno małe ale: 
następnym przystankiem „Głębokiego Jądra" miała być Bacrana, „Sokół Millenium" 
zaś miał lecieć bezpośrednio na Alderaana. Dash miał szczerą nadzieję, że 
Imperialni - o ile mieli ich na oku - polecą za „Jądrem". Jeśli jednak agenci 
Imperium śledzili każdy ich krok, musieli się bardzo dobrze maskować, bo - jak 
dotąd - nie zauważył nic podejrzanego. Leebo nie natrafił też na żadne ślady ich
działalności w zapisach łączności stacji - nawet w prywatnych dziennikach 
D'Voksa i Rishyka. Zdaniem Dasha o niczym to nie świadczyło - no, może poza 
faktem, że nie są oficjalnie przedmiotem żadnego imperialnego spisku ani 
dochodzenia.
Może właśnie przez ten podejrzany skądinąd brak aktywności Imperium Dash 
zapragnął się upewnić, że Han i „Sokół" będą gotowe do startu w razie nagłej 
potrzeby. Statek Solo dokował na sucho w swoim hangarze - w skrócie oznaczało to
tyle, że zaciski magnetyczne były zwolnione. Dzięki temu w razie konieczności 
zdołają szybko odlecieć - ta stara sztuczka była bardzo popularna wśród 
przemytników.
Niestety, nie dawała im pewności, że stacji nie wyposażono w promienie 
ściągające; jeśli tak było, przekonają się o tym na własnej skórze - w ostatniej
chwili.
- Już pora - oznajmiła Dara, wyrastając obok nich jak spod ziemi; na dźwięk jej 
głosu Dash prawie podskoczył.
Javul posłała mu olśniewający uśmiech.
- Życz mi pomyślnych lotów - poprosiła i mrugnęła do niego.
Z całej siły starał się odegnać od siebie złe przeczucia, skręcające mu 
wnętrzności - bezskutecznie; nachylił się więc do niej i ją pocałował.
- Pomyślnych lotów - mruknął i odprowadził ją wzrokiem na balkon, z którego 
spłynęła na krystaliczną spiralę schodów, podziwiana przez tysiące fanów 
zgromadzonych w galeriach i na kładkach. Przyglądał się jej drobnej postaci, 
podświetlonej kolorowymi reflektorami, prześlizgującymi się w górę i w dół 
strzelistych wież.
Kiedy ją całował, wyczuł jej strach - drżące wargi, urywany oddech. Wiedział 
jednak, że to nie jego obecność przyprawia ją o drżenie; dziś wieczorem Javul 
Charn miała prawo obawiać się poważniejszych problemów niż powodzenie występu.
Wziął głęboki oddech i rozejrzał się w poszukiwaniu Eadena. Nautolanin stał nad 
Melem, przyglądając się, jak Korelianin aktywuje sekwencję do uruchomienia 
modułu sztucznej inteligencji, który miał zawiadywać występem. Rendar podszedł 
do nich, nie spuszczając oka z Javul, która właśnie zstępowała z balkonu w 
przestrzeń, aktywując uprząż antygrawitacyjną
W chwili, kiedy jej stopy opuściły rusztowanie, Dash zamarł w napięciu; minęła 
dobra chwila, zanim się zrelaksował. Uprząż działała. Uff. Przynajmniej na 
razie...
Wsłuchał się w jej śpiew, kiedy zaczęła wykonywać swój pierwszy utwór - nieco 
pretensjonalny numer o samotnym farmerze wilgoci. Jej czysty, rozedrgany sopran 
wydawał się dochodzić zewsząd naraz, gdy zawodziła: „Moje jałowe życie na 
Tatooine..."
Tłum zgromadzony na kładkach i balkonach natychmiast podchwycił melodię znanego 
utworu i odpowiedział gromkim aplauzem.
Dash przycisnął dłoń do brzucha i pomyślał smętnie, że chyba po raz pierwszy w 
życiu obawia się nabawienia wrzodów żołądka. Jak przez ścianę słyszał śmiech 

Strona 105

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Mela; kiedy się na niego obejrzał, spostrzegł, że Yanus szczerzy się do niego w 
krzywym uśmieszku.
- Ciebie też dopadło, co? - spytał frachtmistrz, wskazując własny brzuch.
- Chyba działa na wszystkich tak samo - mruknął Rendar.
- Na wszystkich, którzy się o nią troszczą - uściślił Mel. - Dlatego chciałbym 
ci podziękować. Za to, że się nią opiekujesz.
Dash wzruszył ramionami.
- Praca jak każda inna. A teraz, jeśli mam się na coś naszej diwie przydać, 
lepiej przejdziemy się z Eadenem na zewnątrz, żeby mieć na wszystko oko. 
Będziesz potrzebował do czegoś Leeba? Jeśli nie, znajdę mu zajęcie.
- Hej, to twój droid. Bierz go, jasne. Właściwie to możesz także zgarnąć Ota. 
Dzięki temu będziemy mieli człowieka albo droida przy każdym z modułów.
- Przydałoby się więcej - skwitował Dash.
- Przykro mi, ale nie mamy już nikogo... komu moglibyśmy zaufać.
Wśród powodzi świateł i dźwięków Dash i Eaden odszukali roboty i opuścili obszar
chroniony polem siłowym, które Rishyk przy akompaniamencie utyskiwań łaskawie 
wzniósł na rozkaz D'Voksa wokół kulis. Na zewnątrz Rendar upewnił się, że każda 
osoba z jego zespołu ma specjalny kod (który dostarczył im równie niechętnie 
Rishyk); dzięki niemu mogli patrolować kładki z ograniczonym dostępem położone 
na przedzie widowni. Kiedy wszyscy potwierdzili kody, wjechali windą 
grawitacyjną na najwyższą platformę i się rozdzielili.
- Ja wezmę główny moduł - zarządził Dash. - Eaden, zajmij się 2A, Leebo 5C, a 
Oto 3C. Będziemy schodzić z najwyższego poziomu do najniższego, a następnie z 
powrotem. Zrozumiano?
- Tak jest - potwierdził Oto.
- Jasne, szefie - zawtórował mu Leebo. - Będę się rozglądał za rozwścieczonymi 
Anomidami. To nie może być specjalnie trudne.
Dash i Eaden zaczekali, aż droidy odejdą zająć się swoimi modułami.
- A więc co ci tam mówi twoje przeczucie? - spytał Dash Nautolanina, modląc się 
w duchu o pomyślne wieści. Niestety, czekało go rozczarowanie.
- Niezbyt dobrze daję sobie radę w otoczeniu tylu istot żywych, tak bardzo 
skupionych i stłoczonych na tak małej powierzchni.
- Czyli... to twoje hokus-pokus z Mocą tu nie działa?
- To nie jest żadne hokus-pokus z Mocą - zaprotestował Eaden. - Tylko wrażliwość
na Moc i inne... indywidualne energie. I nie chodzi o to, że nie działa; ta więź
jest w takim miejscu po prostu... przeładowana, dlatego trudniej mi odczytać 
poszczególne impulsy.
- No cóż, w takim razie życzę ci miłego sortowania. Daj mi znać, jeśli wyczujesz
jakieś mordercze zamiary żywione przez kogoś innego niż Rishyk, dobra?
- Wątpię, żeby któryś z widzów miał mordercze zamiary, ale część publiczności to
na pewno chłodne, niewzruszone typy.
Dash spojrzał bystro na przyjaciela. Czyżby Eaden coś sugerował? Jeśli nawet, to
wyraz jego twarzy niczego nie zdradzał - był tak samo nieprzenikniony jak 
zawsze.
- Świetnie, w takim razie miej macki wyczulone także na chłodne i niewzruszone 
typy.
- Tak też zrobię. - Eaden skinął mu głową i ruszył w stronę swojego modułu.
Dash patrolował swoją platformę niespiesznie i dokładnie. Galerie widokowe miały
po jakieś dziesięć metrów szerokości, dzięki czemu mieściły całkiem sporą liczbę
widzów. Ruszył wzdłuż przedniego krańca, korzystając z wąskiej kładki 
bezpieczeństwa położonej tuż pod główną platformą aby omijać grupy ciasno 
stłoczonych widzów. Na szczęście w regularnych odstępach prowadziły z niej 
bramki do częściowo zamkniętej przestrzeni. Na nieszczęście jednak, kiedy był 
zmuszony ich używać, właśnie ktoś chciał się za nim przecisnąć, jednak 
przepraszający uśmiech i błyśnięcie identyfikatorem, który dostarczyła mu Javul,
informującym, że jest on oficjalnie szefem jej ochrony, wystarczyły, żeby 
uniknąć szarpaniny.
Kiedy skończył obchód najwyższego poziomu, przed zejściem na następny zatrzymał 
się, żeby namierzyć Eadena. Nie było to trudne, bo w tłumie widzów Nautolanin 
był jedną z nielicznych istot poruszających się z determinacją w tym samym 
kierunku co on, a poza tym trudno go było przeoczyć - jego wzrost i 
charakterystyczny odcień bladej skóry rzucały się w oczy nawet w tym ścisku. 
Kiedy Vrill dotarł do platformy z windą na końcu platformy, zatrzymał się, żeby 
nawiązać z Rendarem kontakt wzrokowy.
Potrząsnął lekko głową a Dash odpowiedział mu tym samym i zaczął schodzić na 
następny poziom, po drodze sięgając po komunikator, żeby skontaktować się z 
Leebem i Otem. Kiedy droidy Potwierdziły, że one także nie natrafiły na nic 
podejrzanego, zabrał Się do patrolowania szerokiej galerii, zerkając co jakiś 

Strona 106

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

czas na 
scenę. Z centrum modułu patrzył na niego gigantyczny holowizerunek Javul, 
śpiewającej tęskną pieśń o utraconej miłości. Tłum umilkł, chłonąc w milczeniu 
każdą nutę, co było bardzo korzystne dla Dasha i reszty jego prowizorycznego 
patrolu.
Gdy Rendar był w połowie drogi, na froncie modułu 1 A, przysunął się do 
barierki. Javul zaczęła właśnie swój napowietrzny taniec, korzystając z 
transpastalowej spirali. Sprawdził moduł po lewej i przy okazji namierzył Leeba,
przeciskającego się przez tłum na własnej galerii i rozglądającego czujnie wśród
widzów. Spojrzał w prawo - Oto schodził akurat kładką bezpieczeństwa; po 
przeciwnej stronie modułu Dasha Eaden właśnie wynurzał się zza holowizerunku 
Javul.
Nagle zatrzymał się i podniósł głowę, a jego macki drgnęły nieznacznie.
Ten widok przyprawił Dasha o lekki atak paniki, która się pogłębiła, kiedy Eaden
spojrzał w lewo i zastygł w bezruchu.
Przemytnik starał się wypatrzyć źródło niepokoju Nautolanina, skanując tłum 
zgromadzony na drugiej platformie naprzeciwko modułu 3C. Na odległym krańcu 
kładki osłona szybu windy rzucała na ścianę modułu głęboki cień, w którym 
najwyraźniej ktoś stał - a było to dziwne, zważywszy, że kto żyw pchał się do 
przodu, byle bliżej barierki, aby mieć lepszy widok na holograficzny wizerunek 
Javul Charn.
Eaden wreszcie ruszył się z miejsca i zaczął się przeciskać pospiesznie w stronę
modułu 3C. Niemal w tej samej chwili Javul zakończyła swój popis taneczny, a 
publiczność nagrodziła ją gromkimi oklaskami i ogłuszającym chórem pełnych 
uznania okrzyków. Dash został niemal wypchnięty za barierkę platformy, na kratkę
kładki bezpieczeństwa. Gnany strumieniem czystej, palącej adrenaliny, szybko się
pozbierał i zaczął przeciskać w stronę prawego końca platformy, jednak okazało 
się to trudniejsze, niż się spodziewał.
- Hej, ty cholerny debilu! - warknął do niego Zabrak, obok którego Dash próbował
przejść. - Próbuję oglądać występ!
- Ochrona - burknął Rendar. - Muszę przejść.
- Ochrona, jasna cholera! Zaraz ci dam ochronę!
Dash usunął się z toru pięści Zabraka i pokonał kilka metrów zgięty wpół. Kiedy 
się wyprostował, zlustrował wzrokiem cień przy następnym module. Nikogo tam nie 
było. Ten, kogo spostrzegł Eaden i kto stał tam wcześniej, zniknął.
Ruszył naprzód; w tej samej chwili zaczął się następny numer , powietrze 
przeszyła donośna, rytmiczna muzyka, punktowana dźwiękami perkusji, przy której 
tłum zaczął zbiorowo podrygiwać i klaskać. Holograficzna Javul rozpoczęła nowy 
żywiołowy taniec, wijąc się wokół spiralnych schodów.
Dash przedarł się do barierki, chcąc się przedostać na kładkę bezpieczeństwa. 
Gdy podniósł wzrok na platformę po przeciwnej stronie, zobaczył przeciskającego 
się przez tłum Eadena, roztrącającego bez ceregieli stojących mu na drodze 
widzów. Spojrzenie miał utkwione w moduł 3C. Dash zawahał się, wytężając wzrok, 
żeby sprawdzić, na co patrzy Nautolanin. Tym razem zobaczył: przez tłum w stronę
barierki przeciskał się potężnie zbudowany Anomid; zbliżał się właśnie do 
pozycji zajmowanej przez Ota na kładce bezpieczeństwa pod balkonem.
Dash sięgnął po komunikator i wywołał droida.
- Oto! Edge jest tutaj! Na platformie nad tobą!
Droid zwolnił kroku.
- Nade mną?
- Tak, do jasnej cholery! Dokładnie tak, tuż nad tobą! - Dotarł do wejścia na 
swoją kładkę i wpisał kod dostępu.
- Dziękuję, proszę pana. - Patrolujący sektor 3C Oto zatrzymał się i podniósł 
chwytak do panelu przy własnej furtce.
- Oto, zaczekaj! - krzyknął do głośnika Dash. - Czekaj...!
Furtka otworzyła się dokładnie w chwili, kiedy dotarł do niej
Edge. Anomid bez wahania zszedł na kładkę; na jego widok Oto cofnął się o krok i
opuścił podniesione do panelu kontrolnego ramię. Furtka się zamknęła, a robot 
stał bez ruchu w czymś na kształt mechanicznego stuporu, obserwując, jak Edge 
odpina od pasa sporą wyrzutnię strzałek i celuje nią w holograficzną Javul, 
całkiem jakby widział w sercu projekcji prawdziwą kobietę.
Dash przeskoczył przez barierkę galerii na kładkę bezpieczeństwa, jeszcze w 
locie wyciągając blaster. Kiedy jego buty szczęknęły o durastalową kratkę 
podłogi, stracił równowagę i zaklął cicho; między nim a chmurami w dole nie było
praktycznie nic i ten widok napełniał go dziwnym lękiem. Nie miał czasu, żeby 
dokładnie celować. Posłał w stronę Anomida desperacki strzał, 
nagle wdzięczny za brak odrzutu. Salwa z miotacza pocisków mogłaby go strącić z 
kładki.

Strona 107

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Chybił, ale atak wytrącił zabójcę z równowagi - Anomid zawahał się, zanim 
wystrzelił strzałkę, która poszybowała przez otwartą przestrzeń i zniknęła w 
hologramie.
Sekundę później na holograficznej twarzy Javul pojawił się strach. Gwiazda 
przerwała taniec w pół ruchu i krzyknęła; okrzyk zwielokrotniony przez 
skomplikowany system wzmacniaczy, boleśnie ugodził w każdy nerw w ciele Dasha. 
Rendar pobiegł kładką starając się nie zwracać uwagi na zaniepokojonych widzów. 
Na pewno będą się zastanawiać, czy to część show - jakiś dramatyczny przerywnik,
a może coś poszło nie tak?
Mel na pewno od razu się zorientuje, co się dzieje, ale Dash nie miał pojęcia, 
jak on może zareagować. Nie było czasu na wyjaśnianie wszystkiego przez 
komunikator. Razem z Eadenem będą zmuszeni działać, nie licząc na wsparcie. Na 
razie muszą dotrzeć do miejsca, w którym stał anomidzki zabójca. Dash pędził w 
jego stronę, trzymając swój DL-22 obiema rękami; próbował nie zwracać uwagi na 
mglistą pustkę w dole, skupiony bez reszty na groźnym przeciwniku. Miał 
wrażenie, że od końca kładki dzieli go nieskończona odległość.
Edge pochylił zamaskowaną twarz ku Dashowi; jego dziwne, żółte oczy lśniły 
złowrogo w półmroku. Przez ułamek sekundy przemytnik był pewien, że napastnik 
wyceluje w niego, ale tego nie zrobił. Zasalutował mu tylko kpiąco, a potem 
przerzucił jedną nogę przez barierkę kładki.
Co on, u licha, wyprawia? - zachodził w głowę Rendar.
Dopiero kiedy znalazł się w pobliżu końca własnej kładki, dotarło do niego, że z
wizerunkiem ogromnej Javul - czy raczej konstrukcją na której stała artystka - 
łączy go cienka, laminastalowa linka. Tamta strzałka nie miała zabić gwiazdy, 
tylko umożliwić zabójcy dotarcie bliżej ofiary, skąd będzie ją mógł zaatakować 
bezpośrednio. Dash przypomniał sobie słowa Eadena, którego zdaniem facet lubił 
walkę na bliski dystans.
Z okrzykiem na ustach Dash pokonał ostatnie kilka metrów dzielące go od końca 
kładki. Jego kroki na stalowym rusztowaniu dźwięczały niczym głuche uderzenia 
dzwonu. Edge przerzucał już przez barierkę drugą nogę...
Niech to szlag! Nigdy mi się nie uda zdążyć na czas, pomyślał gorączkowo Dash.
Nagle, nie wiadomo skąd, nad kładką bezpieczeństwa wylądował Eaden, wydając 
dziwny okrzyk, który napędziłby niezłego stracha nawet naprawdę największej 
kreaturze. Od Edge'a dzieliło go teraz tylko kilka metrów. Anomid zawahał się 
tylko przez chwilę, ale dla mistrza teras kasi było to wystarczająco długo. 
Nautolanin rzucił się naprzód, złapał w locie kratownicę wieńczącą kładkę i 
wyrzucił obie nogi przed siebie, celując w tułów Edge'a. Anomid poleciał na 
barierkę, a jego wyrzutnia strzałek - ciężki miotacz Velocity-7 - upadła z 
grzechotem na podłogę pomostu, uwięziona na lince zamocowanej w kryształowej 
spirali.
Dash zaryzykował spojrzenie w tym kierunku. Holograficzna Javul koncentrowała 
się na czymś, wpatrzona w daleki punkt, a jej ruchy sugerowały, że idzie w 
kierunku tego... obiektu. Rendar domyślał się, że to strzałka. Ale po co ona to 
robi? Dlaczego nie wykorzysta swojej uprzęży antygrawitacyjnej, żeby przenieść 
się w bezpieczne miejsce?
Odwrócił się znów w stronę Eadena, który mierzył się teraz z Edge'em. Zatrzymał 
się i podniósł blaster do strzału, modląc się o trafienie...
A wtedy Anomid sięgnął za plecy i wydobył cortosisową pałkę Morgukai. Jej 
naelektryzowany koniec zalśnił niczym pochodnia, kiedy Edge rzucił ją w stronę 
Nautolanina... po którym w tym miejscu nie było już śladu. Ułamek sekundy 
wcześniej wskoczył z powrotem na szynę i zastygł w pozycji przypominającej 
Śpiącego Krayta, w której Dash widział go wcześniej medytującego. Tym razem 
jednak w jego ruchach nie było nic ospałego ani podobnego do medytacji. 
Opierając się na jednej ręce, Nautolanin obrócił tułów i nogi wokół własnej osi 
i obiema nogami kopnął w szczękę przeciwnika, odpychając go w stronę krańca 
kładki.
Edge upadł, a Eaden wylądował lekko obok i odkopał cortosisową pałkę na bok. 
Zabójca spróbował chwycić go za nogę, ale znów zbyt wolno - jego palce zacisnęły
się na powietrzu, bo Eaden błyskawicznie wykonał salto w tył i wylądował pewnie 
tuż obok miotacza strzałek. Sięgnął po broń, ale Edge był już na 
nogach i pędził w jego stronę z przypominającym szpon kerestiańskim ostrzem w 
zaciśniętej pięści.
Nie mając czystej linii strzału, Dash ruszył naprzód, obliczając dystans, jaki 
przyjdzie mu pokonać, żeby dotrzeć do następnej kładki.
Eaden przykucnął, a zanim Rendar dotarł do końca pomostu, Nautolanin wyskoczył 
do góry, chwycił się kraty nad głową i kopnął Anomida w zamaskowaną twarz. 
Trzydziestocentymetrowe, zakrzywione zatrute ostrze przeleciało pod jego nogami,
nie robiąc mu najmniejszej krzywdy. Eaden zeskoczył płynnym ruchem na kładkę, 

Strona 108

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

chwycił Edge'a za nadgarstek i skręcił rękę.
Rozległ się chrzęst, który Dash usłyszał nawet poprzez hałas własnych kroków i 
okrzyki tłumu, a potem Anomid stęknął głucho i wypuścił broń. Nautolanin szybko 
po nią sięgnął i odrzucił ją daleko poza zasięg napastnika.
Tymczasem Dash dotarł do końca kładki i przeskoczył na sąsiednią. W rozbłysku 
światła zobaczył, że Edge sięga wolną ręką po następną broń, ale Eaden 
przewidział jego krok i zablokował mu rękę przedramieniem, a potem wykonał ruch,
którego Dash nie widział zbyt dobrze z miejsca, gdzie się znalazł - ale za to 
bardzo dobrze rozpoznał słuchem: towarzyszył mu charakterystyczny dźwięk 
solidnego kopniaka, a potem odgłos uderzenia czegoś twardego o metalową 
kratownicę kładki. Kiedy Dash wylądował na kładce, anomidzki zabójca toczył się 
jeszcze po kratownicy; zatrzymał się o kilka metrów od miejsca, w którym upadł. 
Wstał szybko i zerknął na Ota, który nadal stał jak zaklęty na końcu kładki, 
ledwie kilka centymetrów od niego. W tej samej chwili droid poruszył się i 
zaczął iść w stronę Eadena, a Edge podążył za nim.
Zbity z tropu Dash zeskoczył z zadaszenia pomostu na kładkę, jakieś dwa metry za
plecami Eadena. Nautolanin nie powiedział ani słowa; wskazał tylko wyrzutnię 
strzałek zwisającą za barierką.
No właśnie, uprzytomnił sobie Dash, gdyby tylko udało mu się odciąć tę drogę 
ucieczki...
Ruszył w stronę broni z zamiarem przecięcia linki, ledwie jednak do niej dotarł,
wydarzyło się jednocześnie kilka rzeczy: Edge rzucił się na Eadena, który 
skoczył mu na spotkanie, a Oto przemknął za Nautolanina, żeby usunąć się z 
drogi. Dwaj wojownicy spotkali się w połowie drogi; impet zderzenia odrzucił 
obydwu do tyłu. Anomid odbił się od barierki kładki, a Eaden zatoczył się na 
Ota, potem zaś opadł ciężko na kratownicę.
Wylądował na plecach, zamiast jednak skoczyć znów saltem na równe nogi, co Dash 
widział w jego wykonaniu wiele razy, zachłysnął się i skręcił z bólu, jakby 
złapał go nagły atak jakiejś dziwnej choroby.
Dash wyrzucił miotacz strzałek za barierkę i przykucnął u boku przyjaciela. 
Kiedy pomacał ręką jego plecy, natrafił na twardą zimną rękojeść kerestiańskiego
ostrza, mokrego od krwi Eadena. Nagle zrobiło mu się zimno. Podniósł wzrok na 
Ota.
- Pomóż mu, ty kriffolony blaszany kuble!
Ledwie zdążył to powiedzieć, kątem oka złowił jakiś ruch. Kiedy spojrzał w tę 
stronę, spostrzegł stojącego na drugim końcu kładki Edge'a, który trzymał drugą 
wyrzutnię strzałek. Dash sięgnął po swój pistolet, ale Anomid nie zwracał na 
niego uwagi. Podciągnął się na barierkę, przerzucił nogi na drugą stronę i 
wystrzelił w hologram Javul Charn drugą kotwiczkę. Dash wycelował w niego i 
strzelił, ale zabójcy już nie było - szybował w powietrzu, niesiony na 
laminastalowej lince; wkrótce zniknął we wnętrzu hologramu.
Oto nie ruszył się z miejsca.
- Prosiłem, żebyś mu pomógł - warknął Dash. Zaciskając zęby, ciągnął ostrożnie 
zakrzywione ostrze z pleców Eadena. Wiedział, że jest już za późno. Kiedy 
patrzył przyjacielowi w oczy, droid wreszcie ruszył się z miejsca. Ciemne 
źrenice Eadena przepełniał niewyobrażalny ból.
- Javul... - wychrypiał, ledwie poruszając ustami.
- Tak, ale ty... - zaczął Dash.
Eaden pokręcił słabo głową
- Zostaw mnie.
- Nie mogę...
Eaden podźwignął się na jednym łokciu, a drugą ręką odepchnął Rendara.
- Idź!
Dash zawahał się, popatrując niepewnie na klęczącego przy Nautolaninie Ota. 
Droid wyglądał na zakłopotanego.
- Nie mam oprogramowania medycznego... 
Eaden dotknął ramienia Dasha.
- Już... - wychrypiał - martwy... - Dash musiał nadstawić ucha, żeby usłyszeć 
jego szept.
- Tak mi... przykro - odpowiedział, ale Eaden już go chyba nie słyszał.
Zostawił przyjaciela w metalowych rękach Ota i podszedł do barierki. 
Holograficzna Javul unosiła się nad widownią w pozycji obronnej z szeroko 
otwartymi, lśniącymi oczami pełnymi lęku.
Dlaczego nie uciekła?
Może jej uprząż nie zadziałała i teraz jest uwięziona na spiralnych schodach? - 
pomyślał Dash. W tej samej chwili holograficzny obraz zamigotał i zniknął, 
ukazując przerażającą rzeczywistość: pośrodku modułu wielka kryształowa spirala,
podwieszona na rusztowaniu, zachwiała się pod ciężarem skoku Edge'a. Zabójca 

Strona 109

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

złapał się jednego z podtrzymujących ją w dole kabli, próbując znaleźć lepsze 
oparcie dla stóp. Jakieś siedem albo osiem metrów nad nim Javul wspięła się już 
prawie na samą górę, ale Dash wiedział, że kiedy dziewczyna tam dotrze, nie 
będzie miała dokąd uciec.
Zaklął pod nosem i spróbował namacać pod spodem pierwszą wyrzutnię. Na pewno 
gdzieś tam była, ale nie widział jej. Odległość między nim a spiralą wciąż się 
zmniejszała. Podciągnął się na barierkę. Spirala była teraz przechylona w jego 
stronę, ale zaczekał, aż ruch wychylny dobiegnie końca - może wtedy zdoła do 
niej dosięgnąć...
Nie, nie uda mu się to, ocenił. A może jednak?
Musi się udać; nie ma innego wyjścia.
Spróbował wyrzucić z umysłu wszystkie myśli i skupić się bez reszty na lśniącej 
kryształowej wieży. Okrzyki i wrzawa publiczności, zapach strachu, wywołane 
paniką wibracje, od których drgała konstrukcja pod nim - wszystko zniknęło, 
zastąpione hipnotycznym ruchem spiralnych schodów. Kiedy osiągnęły stan 
najdalszego wychylenia i zaczęły wracać, Dash jak przez mgłę spostrzegł Javul, 
wspinającą się powoli na szczyt konstrukcji, i podążającego za nią Edge'a. 
Napiął mięśnie, a przed oczami zamajaczyły mu punkciki światła.
Teraz widział tylko lśniące wahadło, płynące w jego stronę - tuż nad niego, 
zwalniające...
Skoczył.
Stopami dosięgnął twardej powierzchni i wkrótce kucał już na wąskiej wewnętrznej
krawędzi przejrzystego rusztowania. Gwałtownie rzucił się naprzód, desperacko 
szukając czegoś, czego mógłby się chwycić.
Na szczęście transpastal nie była tak śliska, na jaką wyglądała. Dosięgnął 
głównego wspornika spirali obiema rękami i podciągnął się do pionu. Pod jego 
uderzeniem schody nabrały jeszcze większego pędu - kiedy rozejrzał się wokół, by
się rozeznać w sytuacji, czuł wiatr na twarzy. Był teraz między Javul a Edge'em,
ale bliżej napastnika niż jego ofiary.
Przytrzymał mocniej trzon schodów i sięgnął po blaster, zerkając w dół, poprzez 
przejrzyste wsporniki i koronkowe stopnie, próbując zobaczyć, co robi Anomid. 
Zabójca miał w ręku broń, ale Dash nie widział dokładnie jaką. W każdym razie 
coś małego. Dopiero kiedy Edge odchylił się w tył i zgiął ramię, dotarło do 
niego, że Anomid trzyma jedno z ostrzy do rzucania.
Wycelował i wystrzelił w stronę zabójcy.
Kryształowa spirala wyglądała wprawdzie delikatnie i krucho, ale w 
rzeczywistości wcale taka nie była. Strzał odbił się i obsypał jego przeciwnika 
deszczem stopionych kropli transpastali, co zaskoczyło nieprzygotowanego na taki
ruch Rendara. Edge nie zareagował; kiedy zabójca spojrzał w górę i zobaczył go 
wiszącego nad nim, do Dasha dotarło, że może tylko odwlec nieuchronne na kilka 
sekund. Jak tylko transpastalowy deszcz ustał, Edge znów podniósł ramię... i 
cisnął ostrzem.
ROZDZIAŁ 25
Dash patrzył, jak rodiańska broń go mija, i nawet obejrzał się za nią szybującą 
łagodnym łukiem w górę. Tuż nad nim Javul kontynuowała swoją wspinaczkę; nie 
było szans, żeby zauważyła ostrze. Nie miało to jednak znaczenia, bo jeśli Dash 
szybko czegoś nie zrobi, poczuje je, i to bardzo boleśnie - był tego pewien. 
Podniósł pistolet do strzału i krzyknął:
- Javul! Kryj się!
Obejrzała się, zobaczyła broń w jego dłoni i zanurkowała pod stopień nad swoją 
głową.
Dash namierzył ostrze, które właśnie zwalniało, osiągając najwyższy punkt lotu 
około czterech metrów nad głową dziewczyny Szybko obliczył w myśli trajektorię 
spadkową i ustawił cel na spodziewanym torze lotu. Nic wielkiego, pomyślał. 
Łatwiejsze to niż strzelanie do wężonietoperzy na bagnistym księżycu Naboo. 
Podczas strzelania do nietoperzy trzeba było odgadnąć, gdzie zamierzają zawisnąć
na ułamek sekundy, i wtedy...
Wystrzelił. Ostrze eksplodowało wśród fontanny iskier, posyłając we wszystkich 
kierunkach ostre odłamki. Poczuł, że coś ukłuło go w policzek i wyorało palącą 
ścieżkę wzdłuż szyi. Prawe oko zapiekło go i zaczęło łzawić, ale zignorował ból 
i obejrzał się na Edge'a.
Zaczerpnął z głośnym sykiem powietrza. Zabójca wykorzystał fakt, że Dash skupił 
się na ostrzu, i był teraz znacznie bliżej - co najmniej o trzy metry. Kiedy 
Dash mu się przyglądał, mrugając załzawionym okiem, Anomid sięgnął po zawieszone
u pasa następne ostrze.
Spirala była teraz bliska osiągnięcia centralnego punktu łuku. Dash szybko wziął
rękojeść blastera w zęby i zaczął się wspinać. Był już jakieś dwa metry wyżej, 
kiedy nachylenie konstrukcji uniemożliwiło mu dalszą wspinaczkę. Chwycił się 

Strona 110

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

stopnia nad sobą zaczepiając stopy o centralny rdzeń, żeby nie spaść, i wtedy 
Edge cisnął w powietrze drugie ostrze.
Tym razem Javul zauważyła je i schowała się najlepiej jak mogła pod najbliższym 
stopniem. Dash zauważył, że jedną ręką manipuluje przy zapięciu kurtki, i modlił
się, żeby to oznaczało, że ma broń. Niestety - Javul zdjęła tylko kurtkę i 
rzuciła ją do góry. Czyżby próbowała tej samej sztuczki, co wcześniej ze złotą 
peleryną? Jeśli tak, to fatalnie - tym razem to nie mogło zadziałać.
Spojrzał znów w dół, na Edge'a. Zamaskowany humanoid znów podjął wspinaczkę, 
zmniejszając dystans między sobą a Dashem z każdym ruchem szczupłego, bladego 
ciała.
A niech to szlag!
Rendar wycelował i strzelił w jego stronę, powstrzymując na chwilę tę wędrówkę. 
Ale ostrze...
Zerknął do góry, przeklinając swoje prawe oko, na które już prawie nic nie 
widział. Javul wyrzuciła w górę nie tylko kurtkę, ale także uprząż 
antygrawitacyjną. Spróbował się skupić, boleśnie świadom, że brak refleksu i 
chwila nieuwagi mogą stać się przyczyną niepowodzenia. Ostrze zmieniło lekko 
kurs - leciało teraz prosto na kurtkę; przecięło ją gładko na pół, mijając Javul
zaledwie o kilka centymetrów i wracając wśród opadających strzępków materiału w 
stronę swojego właściciela. Kiedy znalazło się obok Edge'a, który wyciągnął po 
nie rękę, Dash wychylił się i znów wystrzelił w jego stronę. Strzał trafił w 
schody tuż nad głową zamaskowanego przeciwnika, odłupując od nich pokaźną porcję
transpastali.
Edge wyrzucił w górę rękę, żeby osłonić oczy... i wtedy ostrze uderzyło. Trafiło
go w prawe ramię, zraszając lśniącą krystaliczną powierzchnię kropelkami krwi, a
potem poszybowało dalej, w dół, na majaczącą w dali powierzchnię planetoidy. W 
tłumie obserwującym widowisko zawrzało, a Dash wypuścił długo wstrzymywane 
powietrze.
Gdzieś z boku ktoś wystrzelił z blastera - strzał trafił w chybotliwą 
konstrukcję tuż nad głową Edge'a, co Rendar przywitał z niekłamaną radością.
Następny strzał doszedł jeszcze bliżej celu. Dash mocniej chwycił rękojeść 
własnej broni i także wziął przeciwnika na cel... a wtedy wszystkie światła 
zgasły, pogrążając scenę i widownię w kompletnych ciemnościach.
- O nie, tylko nie to - jęknął, ale i tak strzelił. Promień energii rozświetlił 
na chwilę kryształową konstrukcję schodów; w jego blasku Dashowi mignęła postać 
Edge'a, wspinającego się nieuchronnie w jego stronę. Jakby tego było mało, 
tajemniczy strzelec znów podjął na ślepo ostrzał schodów. Dash spojrzał do góry,
żeby sprawdzić, czy uda mu się namierzyć Javul, i wydało mu się, że ten ktoś 
strzela do drutów, na których zawieszona była cała konstrukcja, ale teraz miał 
inne zmartwienia. Pomimo łzawiącego oka widział Charn całkiem dobrze - lśniące 
soczewki w jej oczach emitowały tęczę światła, czyniąc ją zdecydowanie zbyt 
dobrym celem. Artystka chyba też zdała sobie z tego sprawę, bo ściągnęła z głowy
perukę i cisnęła ją w dół. Niestety, z soczewkami sprawa nie była już taka 
prosta. Dzięki nim Edge mógł dobrze wycelować i na pewno nie zawaha się tego 
zrobić. Dash widział, jak Anomid się zbliża, czepiając się sprawnie stopni 
rusztowania i pokonując dzielący ich dystans; jego srebrzysty kombinezon lśni} w
odległych światłach stacji i majaczył na tle chmur skłębionej trującej atmosfery
planetoidy w dole. Jego uporczywe milczenie - pomimo niezaprzeczalnego wysiłku, 
jaki musiała go kosztować wspinaczka po odniesieniu takich ran - dodawało całej 
tej scenie
jeszcze więcej grozy.
Dash zaklął i wystrzelił w jego stronę, a potem jeszcze raz. Chwilę później 
poczuł, jak nad głową przelatuje mu strzał z widowni, prawie przysmażając mu 
włosy.
- Hej, jestem tym dobrym! - zaprotestował, jakby ktoś mógł
go usłyszeć.
Spróbował schować broń do kabury, ale rozchybotane schody zadrżały nagle, jakby 
w coś uderzyły. W ciemności, trzymając się kurczowo rdzenia konstrukcji, nie 
trafił. Blaster wypadł mu z dłoni i poszybował w stronę planetoidy. Dash 
podciągnął się wyżej, uczepił następnego stopnia i powtarzał teraz tę operację 
raz po raz. Nie miał pojęcia, co zrobi, kiedy dotrze do Javul; wiedział tylko,
że musi przy niej być.
Wreszcie znalazł się tuż obok; otoczył ją ramieniem, próbując ochronić 
dziewczynę własnym ciałem.
- Zamknij oczy - polecił jej - i słuchaj uważnie.
Zrobiła, co jej kazał.
- Starają się nas strącić z tego cholerstwa - wyszeptał jej do ucha. -A przecież
jesteśmy niepokonani. Mam wciąż to. - Wyciągnął podręczny blaster, kieszonkowy 

Strona 111

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Q2, i wcisnął go na chwilę Javul do ręki, żeby wiedziała, co to takiego.
Skinęła głową.
- Gdzie on jest? - spytała szeptem, który Dash ledwie dosłyszał poprzez świst 
wiatru w rusztowaniu spirali.
- Jakieś trzy metry pod nami. - Żałował, że nie może kazać jej otworzyć oczu, bo
w świetle z holoemiterów w jej soczewkach mógłby zobaczyć dokładnie gdzie. Takie
rozwiązanie nie wchodziło w grę. O ile...
Spojrzał jej w twarz. W półmroku świateł stacji widział na niej skupienie i 
napięcie.
- Posłuchaj mnie, Javul - szepnął. - Schyl głowę... lekko, o jakieś dwa 
centymetry... O, tak. Kiedy powiem „teraz", otwórz na chwilę oczy, wyświetl coś,
a potem zamknij je szybko, dobrze?
- Jestem odłączona od tablicy kontrolnej - zaprotestowała cicho. - Nie mam czego
wyświetlać...
- To nie musi być nic szczególnego - zapewnił ją. - Potrzebuję tylko trochę 
światła. - Nie powiedział jej, że widzi prawym okiem na tyle kiepsko, by nie 
dostrzec nic oprócz blasku.
Mruknęła potwierdzająco.
Dash zerknął w dół, na postać zabójcy, który zbliżał się nieuchronnie.
- No, chodź, ty parszywy synu tairna! - zawołał do Edge'a. - Bliżej, bliżej!
Trzy metry pod nimi Anomid wyciągnął wibroostrze. Rendar widział sztych broni 
jako rozmazany świetlny punkt i czuł w powietrzu lekkie wibracje.
Wiedział, że jego podręczny blaster na nic się nie zda, dopóki zabójca nie 
dotrze do punktu, w który Javul miała skierować wzrok. Zanim to nastąpi, będzie 
ich chronił tylko zakręt schodów.
Na wpół ślepy, odliczał sekundy, obracając się powoli w powietrzu. Schody znów 
podskoczyły. Co to było? Nie mógł sobie pozwolić na utratę koncentracji. Musiał 
wszystko dokładnie zgrać w czasie.
Anomid minął zakręt schodów jakiś metr pod nimi.
- Teraz! - krzyknął Dash.
Javul otworzyła oczy i utkwiła holograficzne spojrzenie w miejscu, w którym 
znajdował się Edge. Plamki światła padły na ciało zabójcy na poziomie jego 
ramion, ale dziewczyna szybko podniosła odrobinę wzrok, tak że patrzyła mu teraz
prosto w oczy.
Dash wystrzelił. Salwa z Q2, która uderzyła w pierś zabójcy, została odbita 
przez jego elastyczny pancerz, ale jej siła wytrąciła go z równowagi. Rendar 
znów strzelił - dokładnie w ten sam Punkt, co przed chwilą. 
Edge był teraz tuż pod nimi. Zapierając się o schody nogami, odchylił się do 
tyłu; w każdej dłoni trzymał po wibrooostrzu Javul otworzyła znów oczy i na 
ułamek sekundy oślepiła Edge'a spojrzeniem, zanim opuścił broń.
Dashowi został jeden strzał z Q2. Wycelował, modląc się, żeby nie zadrżała mu 
ręka...
Kiedy nacisnął spust, zabójca sięgnął do góry jedną ręką rzucając się naprzód. 
Końcówka wibroostrza dosięgnęła do lufy blastera i wytrąciła go z dłoni Rendara,
a potem opadła w dół, zagłębiając się w cholewkę buta i łydkę pilota. Dash 
krzyknął z bólu i wierzgnął dziko.
Tuż przed sobą widział zamaskowaną twarz o pałających oczach. Edge podniósł oba 
wibroostrza i...
Dash był pewien, że wizg przecinający powietrze będzie ostatnią rzeczą, jaką 
usłyszy. Przez ułamek sekundy wpatrywał się w bliźniacze ostrza jak 
zahipnotyzowany, ale nagle ciało Anomida zachwiało się, uderzone z boku przez 
jakiś ciężar. Po chwili konsternacji Dash rozpoznał potężną sylwetkę Nautolanina
i duże, ciemne, okrągłe oczy.
- Nigdy nie odwracaj się plecami do przeciwnika - wychrypiał Eaden, zaciskając 
ramię dookoła szyi zabójcy. - Szczególnie tego martwego. - Impet ataku wytrącił 
Edge'a z równowagi i obydwaj, razem z Eadenem, poszybowali w dół, w ciemność.
Javul zamknęła oczy i opadła bezwładnie w ramiona Dasha. Trwali tak przez jakiś 
czas, huśtani na rozkołysanej konstrukcji spirali, aż wreszcie rusztowanie znów 
zadrżało, przechyliło się gwałtownie i zatrzymało we właściwej pozycji, 
unieruchomione przez liny.
- Już po wszystkim - wymamrotała Javul, ale Dash ledwie ją słyszał. Zdrowym 
okiem wpatrywał się w szarą skłębioną warstwę chmur w dole, starając się znaleźć
obiekt, którym były splecione ciała Eadena Vrilla i zabójcy. Miał nadzieję, że 
jego przyjaciel umarł, zanim spadł na ziemię.
ROZDZIAŁ 26
- To był płatny zabójca. Za które z was wyznaczono nagrodę?
W westybulu za sceną Arno D'Vox prowadził dochodzenie ze swoim szefem ochrony u 
boku i kilkoma uzbrojonymi strażnikami strzegącymi drzwi, na które nerwowo 

Strona 112

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

popatrywał Dash. Po opatrzeniu obrażeń - włącznie z założeniem prowizorycznego 
opatrunku na oko Rendara - tylko odrobinę spokojniejsi siedzieli wraz z Javul na
ławce pod ścianą. W pobliżu drzwi balkonu stał Yanus Melikan, przyglądając się 
smętnie zniszczeniom. Wszyscy inni zostali odesłani; „Głębokie Jądro" odleciało 
podczas całego zamieszania z zamiarem lądowania na Bacranie.
Arno D'Vox i jego szef ochrony kipieli wściekłością - D'Vox pewnie głównie z 
uwagi na fakt, że Rishyk przestrzegał go przed spełnianiem prośby Javul i 
połączeniem modułów zbiorników. Cóż, ich wzburzenie było w pewnym stopniu 
uzasadnione. Próby ich ekipy, aby doprowadzić do zatrzymania rozbujanych 
schodów, poskutkowały zniszczeniem kilku platform stacji, a fasady wszystkich 
elementów były osmalone ogniem z blastera.
D'Vox powtórzył pytanie.
Dash i Javul wymienili spojrzenia; wreszcie Rendar wymamrotał:
- Ją spytaj.
D'Vox podszedł do artystki i nachylił się nad nią, a Rishyk wciąż wpatrywał się 
ponuro w Rendara, jakby odliczał sekundy do chwili, w której będzie go mógł 
rozerwać na strzępy. Dasha nie bardzo obchodziło, co sobie myśli Rishyk. Starał 
się ze wszystkich sił powstrzymać i uporządkować targające nim emocje, z których
żadnej nie miał ochoty poświęcać szczególnej uwagi. Wściekłość, żal, strach... 
gdyby D'Vox i Rishyk postanowili zatrzymać Javul, ich misja byłaby skończona, a 
Eaden zginąłby wyłącznie dla zemsty. To wszystko brzmiało paskudnie.
Była taka chwila - może jakieś pięć minut temu - kiedy Dash sam by uznał, że 
zemsta jest dobrym powodem do tego, żeby umrzeć. Czy w końcu on sam nie 
zastanawiał się od czasu do czasu, jak by tu wywrzeć zemstę na Xizorze i Czarnym
Słońcu? Czy naprawdę było to bez znaczenia w procesie podejmowania decyzji 
o towarzyszeniu Javul? Czy nie podobała mu się myśl, że będzie ją chronił przed 
niesprawiedliwym prześladowaniem ze strony Czarnego Słońca? A kiedy się okazało,
że nie ma w tym żadnej pomyłki, czy nie ucieszył się w głębi duszy na myśl o 
konfrontacji z vigiem przestępczej organizacji? Czy nie był zadowolony kiedy 
okazało się, że Javul pomieszała szyki samemu Xizorowi?
Dash mógł spokojnie zginąć, dopełniając zemsty, a tymczasem spotkało to Eadena -
spokojnego, rozsądnego Eadena... Co Dash miałby mu do powiedzenia, gdyby jego 
nautolański przyjaciel stanął teraz przed nim i spojrzał mu w oczy?
Pokręcił głową Ten statek już odleciał, pomyślał ponuro. Jedyną osobą z którą 
mógł teraz roztrząsać zasadność zemsty, był on sam, a jego opinia brzmiała: 
zemsta to gra o sumie stałej. Wszyscy przegrywają.
Zerknął na Javul, podziwiając, z jaką niewzruszoną miną dziewczyna wytrzymuje 
nienawistne spojrzenie D'Voksa. Mógł sobie wmawiać, że Eaden zginął, żeby ją 
ocalić, ale w głębi duszy wiedział, że udział w tej całej sprawie Javul był dla 
Eadena tylko pretekstem, żeby żyć kilka minut dłużej i zabrać ze sobą Edge'a.
- No, moja droga Javul - warknął D'Vox, nie kryjąc gniewu. - Zadałem ci pytanie.
Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego doborowy zabójca chciał zdobyć nagrodę za twoją
śliczną główkę?
- Książę Xizor - odparła bez zmrużenia oka Charn.
Dash gapił się na nią bezmyślnie. Co ona, u licha, wyprawia?
Tymczasem D'Vox wyprostował się i także wpatrywał w nią przez dobrą chwilę. 
Wyglądało na to, że nie wie, o czym ona mówi.
- A co, do ciężkiej cholery, ma z tym wspólnego Xizor?
- Spytałeś, czemu ten zabójca próbował mnie zabić, więc ci wyjaśniłam.
Dash poruszył się niespokojnie.
- Javul...
Rishyk podniósł trzymany w dłoni blaster i wycelował go w głowę Rendara.
- Zamknij dziób i daj jej skończyć.
- Cóż - podjęła Charn. - Byłam zaręczona z jednym z vigów Xizora, facetem 
nazwiskiem Kris, Hitch Kris. Może o nim słyszeliście...
- Tak, słyszałem o nim - przyznał niecierpliwie D'Vox - ale co to ma wspólnego 
z...
- Właśnie do tego zmierzam. Miałam go poślubić i zerwałam zaręczyny. Próbował 
mnie zmusić, żebym do niego wróciła i... zrobił kilka głupich rzeczy, żeby 
utrudnić mi realizację trasy, między innymi umieszczając na pokładzie mojego 
statku nielegalne ładunki...
- Co ty wyprawiasz? - wszedł jej w słowo Dash. - Nie mieszaj w to Czarnego 
Słońca!
Rishyk podszedł i uderzył go w twarz wierzchem uzbrojonej w blaster dłoni; siła 
uderzenia sprawiła, że Dash upadł na podłogę.
- Kazałem ci się zamknąć! - warknął oficer.
Świetnie, teraz Dash miał twarz obitą symetrycznie. Javul siedziała jak na 
szpilkach; wpatrywała się w niego gniewnie, wbijając palce w brzeg ławki tak 

Strona 113

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

mocno, że zbielały jej knykcie.
- Czarne Słońce już jest w to zamieszane, Dash - wysyczała. - Tak jak Xizor. Po 
samą szyję. - Przeniosła znów wzrok na D'Voksa, a Dash otarł krew z pękniętej 
wargi. - Przemycali na pokładzie mojego statku towary - powtórzyła Javul. - 
Zrobili ze mnie kuriera, dostarczającego ich tajną kontrabandę. Wreszcie 
stwierdziłam, że mam już dość bycia jedyną osobą która nie czerpie z tej 
sytuacji korzyści, i postanowiłam... wziąć sprawy w swoje ręce.
Dash przyglądał się jej z otwartymi ustami. Co takiego? O czym ta kobieta mówi?
Pojął, o co chodzi, kiedy wpatrzony w hologwiazdę D'Vox otworzył szerzej oczy; 
malował się w nich teraz lęk pomieszany z szacunkiem.
- Okradłaś Czarne Słońce?
- Powiedzmy, że uszczknęłam kawałeczek z ich dóbr. Xizorowi bardzo się to nie 
spodobało. Zmusił Hitcha, żeby zapłacił za to z własnych przepastnych kieszeni. 
A to... - Uśmiechnęła się pod nosem. - Cóż, powiedzmy, że Hitch nie był z 
takiego obrotu spraw specjalnie zadowolony.
- Który z nich wynajął Edge'a? - huknął Rishyk. Mówił do Javul, ale nie 
spuszczał oczu z Dasha, całkiem jakby czekał, aż ten zrobi coś na tyle głupiego,
że będzie mógł znów go za to ukarać.
- Nie wiemy - wymamrotał Rendar. - Wiemy tylko, że kiedy nie powiodła się próba 
zabicia Javul na Rodii, wściekli się i Wysadzili miejsce, w którym dawała 
koncert.
No dobra, usprawiedliwił się w duchu, może nieco podkoloryzowałem, ale kłamstwo 
osiągnęło oczekiwany skutek. Zarówno D'Vox, jak i Rishyk cofnęli się od Javul o 
krok, jakby nagle nie mieli ochoty przebywać w jej towarzystwie.
- Przylecieliśmy tutaj, bo sądziliśmy, że tu będzie bezpieczniej - dodała 
wyjaśniająco Javul. - Uznaliśmy, że skoro to teren Imperium, nie odważą się 
spróbować. Chyba jednak się przeliczyliśmy...
- A więc - podjął D'Vox po chwili namysłu - jeśli oddamy cię Xizorowi, wszyscy 
będą zadowoleni, mam rację? No, może z wyjątkiem waszej dwójki - dodał z 
paskudnym uśmiechem.
Dash ostatkiem sił powstrzymał głośny jęk. Najwyraźniej blef nic nie dał. 
Spojrzał w stronę Mela, który oderwał wzrok od widoku rozciągającego się z 
balkonu i przysłuchiwał się uważnie całej rozmowie. Rebeliant zerknął na Charn i
podrapał się po karku.
- Na wypadek gdybyś nie zauważył - rzuciła cicho Javul - Xizorowi na mnie nie 
zależy. Stara się mnie zabić i nie obchodzą go skutki uboczne. Jak znam życie, 
jego agenci obstawili już pewnie całą stację. Wkrótce się dowiedzą... o ile 
jeszcze się nie dowiedzieli... że Edge'owi się nie powiodło...
Rishyk zawarczał jak wściekły pies i z frustracją machnął ręką.
- Najlepiej będzie, jeśli się stąd wyniosą D'Vox, zanim Czarne Słońce obwini nas
o udaremnienie zabójstwa.
O, właśnie, pomyślał Dash z nadzieją, ale D'Vox pokręcił głową.
- Nie. Uważam, że możemy na tym całkiem dobrze wyjść. Musimy tylko znaleźć 
sposób, żeby dać Xizorowi i Krisowi znać, że mamy ich małą śliczną przyjaciółkę.
Cóż, moja piękna - zwrócił się do Javul - trzeba ci to przyznać, naprawdę masz 
tupet.
Uśmiechnęła się do niego hardo, ale Dash widział przyczajony na dnie jej oczu 
strach.
- Dziękuję - powiedziała. - Musisz jednak wiedzieć, że dysponuję też całkiem 
niezłą sumą kredytów, na tyle dużą żeby wynagrodziła ci wszystkie... 
niedogodności i sprawiła, że puścisz je w niepamięć. 
 D'Vox znów pokręcił głową; na ten widok Rishyk podszedł i pochylił się w jego 
stronę.
- Niech cię szlag, D'Vox! Co ty sobie myślisz? Jesteś dowódcą sterty 
przerdzewiałych imperialnych baków na największym zadupiu galaktyki! Mieszanie 
się w sprawy Czarnego Słońca to ostatnia rzecz, jakiej nam potrzeba. Przymykanie
oka na ich interesy to jedno, ale ubijanie ich z nimi to zwykłe samobójstwo! 
Moim zdaniem powinniśmy wziąć jej kredyty i pozbyć się ich najszybciej, jak się 
da.
- A moim zdaniem... - zaczął D'Vox, ale nigdy nie usłyszeli, co o tym wszystkim 
sądzi, bo w tej samej chwili drzwi do westybulu otworzyły się z sykiem.
Para strażników, bez reszty skupionych na kłótni między przełożonymi, dała się 
całkowicie zaskoczyć Darze i Nikowi, którzy weszli do środka uzbrojeni w 
blastery. Dash z uznaniem zauważył, że Sullustaninowi nawet nie drgnęła ręka. 
Wziął oficerów na muszkę, a Kolczasta poprosiła:
- Rzućcie broń.
Lufa blastera Rishyka lekko drgnęła.
- Nie robiłbym tego, stary - dobiegł głos z drugiego końca pomieszczenia. - 

Strona 114

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dopiero co naprawiłem mechanizm spustu tego grata i nie jestem do końca 
zadowolony z jego działania. - W drzwiach balkonowych stał Han Solo z „gratem" 
wycelowanym w pierś Rishyka. - Chodzi jak na mój gust nieco zbyt lekko i... 
jeszcze się do tego nie całkiem przyzwyczaiłem.
Jakby na potwierdzenie jego słów DL-44 „przypadkowo" wystrzelił, wypalając 
dymiącą dziurę w grodzi tuż obok Rishyka.
- Ojej - stwierdził Han z udawanym zdziwieniem. - Jeszcze lżej niż myślałem! 
Przepraszam, postaram się, żeby to się już więcej nie powtórzyło.
Mel także był, jak się okazało, uzbrojony - w kieszonkowy blaster, który w 
magiczny sposób pojawił się nagle w jego ręku, wyciągnięty zza szerokiego 
kołnierza kurtki. Kolczasta pozbawiła strażników, D'Voksa i Rishyka broni, a 
potem zapędziła ich do odświeżacza. Zamknęła drzwi, strzeliła w zewnętrzny panel
kontrolny z blastera i dała znak Javul i Dashowi, żeby podeszli w stronę 
balkonu.
- Nasłuchiwaliśmy na różnych imperialnych częstotliwościach - poinformowała 
przyjaciółkę. - Coś się kroi, a my chyba
nie możemy sobie pozwolić na utknięcie w samym środku tego bałaganu.
Kiedy Dash dokuśtykał do progu i wyszedł na zewnątrz, zobaczył, że Han 
podprowadził już „Sokoła" tuż pod centralny rdzeń przestawionych modułów stacji.
Statek wisiał na wysokości balkonu; właz był otwarty, oświetlając łagodnym 
światłem durabetonową powierzchnię. W ciągu trzydziestu sekund wszyscy znaleźli 
się na pokładzie, gotowi do startu, a Han zmienił Leeba za sterami i odcumował 
od rdzenia stacji. Chwilę po opuszczeniu studni grawitacyjnej planetoidy 
skoczyli w nadprzestrzeń.
- Mogę na słówko? - spytał Dash, zaglądając przez uchylone drzwi do kwater 
„gościnnych" „Sokoła". Javul i Dara siedziały ze skrzyżowanymi nogami na swoich 
kojach, ustawionych naprzeciwko siebie w ciasnym pomieszczeniu. W innych 
okolicznościach wziąłby je za parę przyjaciółek, zwierzających się sobie po 
ciężkim dniu. Trudno uwierzyć, że zaledwie pół godziny temu Javul była o włos od
śmierci.
Dara skrzywiła się i skinęła podbródkiem w stronę Charn.
- Zostawić was samych? - Przytaknął, a wyraźnie zmęczona menedżerka wstała ze 
swojej koi i ruszyła do wyjścia. - Tylko nie strasz jej już bardziej; wystarczy 
wrażeń na dziś - ostrzegła go, wymijając w drzwiach. - i lepiej, żeby to nie 
trwało za długo.
Obydwie potrzebujemy snu.
Kiwnął głową, wszedł do środka i usiadł na łóżku obok
Javul.
- Hej - przywitała go cicho. Nie patrzyła na niego, ale widział, że ma 
spłoszony, zatroskany wzrok.
- Wszystko w porządku? - spytał. - To znaczy... naprawdę...
To było ciężkie przeżycie...
- Mówisz o mnie? A ty... To znaczy, czy... - Sięgnęła i uścisnęła jego dłoń. - 
Tak mi przykro - wymamrotała. - Mam na myśli Eadena. On był... to było... - Po 
jej policzku spłynęła łza. Spróbowała ją otrzeć, ale chybiła.
Dash odruchowo sięgnął i starł łzę delikatnie kciukiem.
- Ja... nic mi nie będzie. Dojdę do siebie... za jakiś czas. Traciłem już 
wcześniej przyjaciół. To jest... - Roześmiał się ponuro i pokręcił głową.
- Myślałby kto, że z czasem to będzie łatwiejsze, co? A wcale tak nie jest... - 
W jej głosie brzmiała taka gorycz, że podniósł na nią wzrok, zaskoczony.
- Kogo straciłaś?
- Matkę i ojca. Kiedy miałam czternaście lat. Mieszkaliśmy wtedy na Nar Shaddaa.
Zmarszczył czoło.
- Wydawało mi się, że urodziłaś się i dorastałaś na Coruscant. - Nagle go 
olśniło. - To historia wymyślona na potrzeby mediów, tak?
Pokiwała głową.
- Mój młodszy brat Ayx i ja przeprowadziliśmy się na Tatooine, gdzie 
mieszkaliśmy z rodziną Dary. Nasi ojcowie byli bliskimi przyjaciółmi, służyli 
wspólnie w kosmicznym korpusie myśliwskim Republiki.
- Niech zgadnę... Imperialni mieli z tym coś wspólnego? - domyślił się.
Znów pokiwała głową.
- Imperialni zawsze mają z tym coś wspólnego.
- Ta-a. Wygląda na to, że stoją za większością tragedii w galaktyce. - Nagle 
uderzyło go, że nawet Xizor musiał być o Imperium podobnego zdania. Zastanawiał 
się, czy za każdym razem, mając kontakt z Vaderem albo Palpatine'em, falleeński 
książę myślał o swoich utraconych bliskich. - Co się stało? - spytał.
Wzruszyła ramionami.
- Imperium nie chciało ryzykować buntu, a ci wszyscy świetnie wyszkoleni 

Strona 115

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

eksżołnierze i ekspiloci stanowili dla nich zagrożenie. Nawet jeśli byli na 
emeryturze i zajmowali się rolnictwem albo pracowali jako najemnicy i muzycy, 
pewnego dnia, w sprzyjających okolicznościach, ktoś mógłby podburzyć ich do 
walki. I właśnie dlatego... - Znów wzruszenie ramion. - Pozbyli się ich. Mama i 
tata byli muzykami. Dawali występy na Środkowych i Zewnętrznych Rubieżach, 
czasem w przestrzeni Huttów. Starali się nie rzucać w oczy, ale najwyraźniej to 
nie wystarczyło. Pewnego dnia Imperialni urządzili łapankę w mieście, w którym 
występowali na Bothawui. Kiedy skończyła się strzelanina, mama, tata i troje 
członków ich zespołu nie żyli.
- Przykro mi. 
- Mnie też. - Westchnęła. - Ale moi rodzice wiedzieli, że to, co robią, jest 
niebezpieczne. Ayx i ja rozumieliśmy, że robią to dla nas
Spojrzał jej w oczy.
- Chcesz powiedzieć, że byli członkami ruchu oporu?
- Wędrowne życie muzyka to doskonały sposób na przekazywanie informacji. - 
Skrzywiła się. - To nie Mel mnie zwerbował. Kiedy byłam już dorosła, sama go 
odnalazłam.
- A twój brat?
- Pracuje w komórce na Alderaanie. Miałam nadzieję, że się z nim spotkam. 
Gdybyśmy się trzymali pierwotnego planu, mogłoby się udać. - Stłumiła 
ziewnięcie. - Czy twoja rodzina... To znaczy, wiem, że straciłeś brata, 
Stantona...
- Moi rodzice wciąż żyją chociaż nie wiedzie im się zbyt dobrze. Nie widziałem 
ich całe lata. Tak naprawdę nie wiem nawet, gdzie mieszkają. Utrata Stantona i 
rodzinnego interesu w tym samym czasie... zmieniła ich. Wszystkich nas zmieniła.
Poczuł na ramieniu ciężar jej głowy i odruchowo objął ją w talii, ale kiedy na 
nią spojrzał, spodziewając się zobaczyć w jej wielkich, srebrnych oczach 
współczucie... a może coś więcej?... spostrzegł, że ma zamknięte powieki; 
poczuł, jak jej ciało wiotczeje. Westchnął i ostrożnie położył Javul na łóżku. 
Nie obudziła się; oddychała równo, spokojnie. Ucałował ją w czoło, zawahał się 
chwilę i złożył pocałunek także na jej ustach.
Po wyjściu z jej kajuty ruszył do sterowni. Musiał namówić Hana na podrzucenie 
ich przynajmniej w pobliże Korelii. Tam uda im się złapać następny statek, był 
tego pewien.
Zastał Solo siedzącego w fotelu pilota, z rękami opartymi na pulpicie, gapiącego
się markotnie w próżnię. Opadł na fotel obok niego i przymknął oczy.
- Nie możesz tu spać - upomniał go Han.
Napięcie w jego głosie sprawiło, że Rendar otworzył oczy i przyjrzał mu się 
uważnie. Han miał posępną minę - zresztą kto mógł mieć o to do niego pretensję?
- Słuchaj. - Dash westchnął. - Wiem, że chciałbyś się nas pozbyć tak szybko, jak
to możliwe. Będziesz miał nas z głowy gdy tylko spotkamy się z „Sercem Nowej". 
Chciałbym ci powiedzieć, kiedy dokładnie to nastąpi, ale niestety nie jestem 
dopuszczany do takich tajemnic. Kapitan Marrak da nam znać, kiedy...
- Próbujesz mnie obrazić, Rendar? Dlaczego niby mielibyście lecieć „Sercem 
Nowej", skoro macie „Sokoła Millenium"?
- Co takiego?
- Zabiorę was na Alderaana.
Dash wyprostował się w fotelu i łypnął na niego podejrzliwie.
- Dlaczego? Dopiero niedawno chciałeś się od nas uwolnić przy pierwszej 
nadarzającej się okazji. Co się zmieniło?
Han milczał przez chwilę, a potem posłał mu nieprzeniknione spojrzenie.
- Wiesz, o czym myślałem, siedząc tutaj samotnie?
- Nie.
- O tym pustym fotelu drugiego pilota. - Wskazał podbródkiem miejsce Dasha. - 
Myślałem o tym, jakbym się czuł, gdyby miało już zostać puste... Gdyby dzisiaj 
to Chewie tam... zginął.
Rendar skinął głową wytrzymując jego wzrok. Nie trzeba było mówić nic więcej.
Han odwrócił się z powrotem do iluminatora.
- Podsłuchiwałem trochę na kanałach Stacji Bannistar. Nie znaleźli jeszcze ciał.
Sądzą że mogli wpaść do zbiornika wodnego na obrzeżach kompleksu rafineryjnego.
Dash wziął głęboki oddech.
- Mam nadzieję, że nigdy ich nie znajdą. Edge nie zasługuje na pogrzeb, a 
Eaden... Eaden czuje się w wodzie jak w domu.
Milczeli jakiś czas, aż wreszcie Han westchnął i podjął:
- To były dobre wieści. Złe są takie, że wysłali za nami w pościg dwie 
imperialne korwety i pancernik. A jeszcze gorsze, że z Byblos leci na nas 
niszczyciel gwiezdny.
- No to jesteśmy udupieni...

Strona 116

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Han uśmiechnął się drapieżnie.
- To się jeszcze okaże. Poza tym, z tego, co wiem, kierują się na Bacranę. 
Wreszcie na pewno dotrze do nich, że nie lecimy razem z „Głębokim Jądrem", ale 
mam nadzieję, że wtedy już zostawimy ich daleko w tyle. Koniec końców, możemy 
się przecież kierować dosłownie wszędzie. - Spojrzał na Dasha z ukosa i dodał: -
Wyglądasz jak kupa rankora, stary. Idź coś przekąsić i się połóż. Ja popilotuję 
na Alderaana.
Rendar był śmiertelnie zmęczony. Było mu ciężko na duszy, czuł się otępiały i 
obolały. Skinął więc bez protestów głową wstał i wyszedł ze sterowni.
W korytarzu spotkał Leeba.
- Gdzie się pan wybiera, szefie? - zagadnął robot.
- Położyć się, Leebo. Idę spać. Istotom organicznym czasem się to przydaje.
- Chciałbym, żebyś zrobił najpierw mały obchód.
Dash opadł ze znużeniem na gródź.
- Czy to nie może poczekać? - jęknął.
- Nie bardzo.
- No dobra, ale zróbmy to szybko, co? Padam z nóg.
- Dzięki, szefie. Znalazłem po prostu coś w przednim schowku i chciałbym, żebyś 
rzucił na to okiem.
Leebo ruszył przodem. Zatrzymał się przy stercie skrzyń, wśród których stał 
robot Otoga-222 Mela - nieruchomy i sprawiający wrażenie, jakby zapadł w sen. Po
szybkiej inspekcji Dash zauważył, że zamontowano mu ogranicznik.
- Co mu się stało?
- Wiem, że moje zdanie rzadko się liczy, ale gdyby ktoś mnie spytał, 
powiedziałbym, że ktoś poważnie namieszał w jego oprogramowaniu.
- Co masz na myśli?
- Cóż, szefie... podczas gdy ty i ta miła dama zażywaliście szalonej rozrywki na
rozhuśtanej spirali, to on próbował cię zestrzelić.
ROZDZIAŁ 27
Kiedy wezwany przez niego Mel zjawił się w dziobowej ładowni, Dash był już w 
pełni przytomny i całkiem odechciało mu się spać. Rewelacje Leeba, które 
wstrząsnęły nim na tyle, że zupełnie się rozbudził, dosłownie ścięły 
frachtmistrza z nóg. Melikan usiadł na jego prowizorycznej koi i wlepił w droida
okrągłe jak spodki oczy.
- Oto? Oto strzelał w liny podtrzymujące spiralę? - Przy akompaniamencie cichego
szumu serwomotorów Leebo pokiwał głową. - Ale dlaczego? Po co miałby to robić?
- Może z tego samego powodu, dla którego grzebał mi w mózgu, kiedy przekazał mi 
specyfikacje dla holoemiterów?
- Wyjaśnij, proszę, co masz na myśli - poprosił Mel.
- Kiedy odebraliśmy waszą skrzynię, Dash kazał, żebym pomógł Otowi ustawić 
holoemitery do show. Oto przekazał mi wytyczne, gmerając mi w mózgu... i to 
dosłownie. Podczepił się do mojego rdzenia pamięci, co mnie trochę wzburzyło. 
Coś podobnego! Co za brak wychowania!
Dash wiedział, o czym mówi robot, bo był świadkiem tej sceny.
- Pamiętam. Zdziwiłem się nawet wtedy, bo nie obsztorcowałeś go za to, że ci się
odgryzł, nazywając cię blaszakiem.
- Zauważyłeś to, co? Ta-ak. Podczas grzebania w moim mózgu opowiedział mi kawał,
niezbyt śmieszny, zresztą chyba wcale nie miał taki być, ale... cóż, to moja 
działka! Tak czy inaczej, od tej chwili zacząłem być podejrzliwy i podczas 
patrolu miałem go na oku. Byłem pewien, że coś jest nie tak, kiedy wpuścił 
zabójcę na kładkę ochrony. - Skupił fotoreceptory na Rendarze. - Szczerze 
powiedziawszy, byłem zaskoczony, że nie zrobiłeś z niego wtedy sterty złomu.
Dash poczuł się skołowany.
- Myślałem po prostu, że próbuje...
- Co takiego, zastrzelić tego gościa? Nie mógł go zastrzelić. Po pierwsze: nie 
był uzbrojony. Po drugie: nie ma odpowiedniego oprogramowania. Dawał po prostu 
zabójcy dostęp do jego celu.
Rendar przypomniał sobie całą scenę: jak wołał do droida, że Edge jest na 
platformie nad nim, jak potem Oto dziękuje mu uprzejmie i odwraca się, żeby 
otworzyć furtkę... I jego nagłą niechęć do działania. Dash założył wtedy, że 
droid był po prostu zdezorientowany...
- Rany, chwila... poczekaj. - Odetchnął głęboko. - Chcesz powiedzieć, że właśnie
Oto jest sabotażystą?
Mel pokręcił stanowczo głową.
- To niemożliwe. Ktokolwiek za tym wszystkim stoi, narażał Javul, i wszystkich 
innych, na niebezpieczeństwo. I to kilkakrotnie. Sam powiedziałeś, że Leebo nie 
ma oprogramowania pozwalającego działać przeciwko istotom żywym.
- Nie bezpośrednio - sprostował Leebo. 

Strona 117

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Masz rację - wymamrotał Dash, przywołując w myśli serię incydentów: deszcz 
czarnych lilii, doprowadzenie do fałszywego alarmu, popsucie włazu w podłodze na
Ródii, uszkodzenie grawitacji w ładowni „Sokoła"... - Żadne z tych działań nie 
wywoływało bezpośrednio zagrożenia ludzkiego życia. Nie nacisnął spustu, 
dostarczał tylko amunicję.
- Dokładnie - zgodził się Leebo. - Albo inaczej: otworzył drzwi.
Mel wstał i podszedł do Otogi-222.
- W porządku - skwitował. - Przypuśćmy, że rzeczywiście to wszystko jego 
sprawka. Ale co z pozornie wykluczającymi się celami działań? Z jednej strony 
chęć zniechęcenia i zastraszenia, z drugiej zaś próba wyrządzenia krzywdy?
- Nie mam pojęcia - przyznał Leebo. - Dlaczego nie spytamy o to jego samego?
Mel z ponurą miną sprawdził ogranicznik, sięgnął do włącznika. .. ale w pół 
ruchu zatrzymał się i sprawdził ogranicznik jeszcze raz. Dopiero wtedy aktywował
robota.
Duże, półkoliste fotoreceptory zajaśniały. Zachowanie robota przypominało 
Dashowi kogoś obudzonego z drzemki. Oto zaszumiał serwomotorami, zaszczękał 
palcami i rozejrzał się nieprzytomnie dookoła.
- Czy mogę w czymś pomóc? - spytał uprzejmie.
- Owszem, możesz - odparł Mel. - Możesz nas oświecić, dla kogo pracujesz.
- Pracuję dla pana, frachtmistrzu Melikanie. I, oczywiście, dla Javul Charn.
- Nie to mam na myśli. Pytam, kto cię zaprogramował, żebyś sabotował trasę Javul
Charn.
- Czy mógłby pan wyrażać się bardziej dokładnie? Który sabotaż ma pan na myśli?
Mel wybałuszył oczy; wpatrywał się w robota przez dobrą chwilę w milczeniu, a 
wreszcie obejrzał się z niedowierzaniem na Dasha.
Rendar skinął głową. Nagle wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje 
miejsca. No, przynajmniej większość. A w każdym razie na pewno spora część.
- Oto, jeśli dobrze rozumiem, zostałeś zaprogramowany przez różne osoby, mające 
rozmaite plany - zagadnął ostrożnie.
- Tak jest, proszę pana. To prawda.
- No dobrze. Kto w takim razie odpowiada za co? Zacznij może od tego, kto chciał
przestraszyć Javul, aby zachowała się w określony sposób.
- To Vigo Hityamun Kris życzył sobie, żeby panienka Charn zaprzestała działań, 
które, jak początkowo sądził, miały na celu usunięcie ze stanowiska księcia 
Xizora. Uważał, że naraża się w ten sposób. Chciał także, żeby wróciła do jego 
sfery wpływów. Polecono mi przeprowadzić sabotaż, który albo poskutkuje 
wywołaniem w niej lęku, albo uniemożliwi jej planowe kontynuowanie trasy.
- Na przykład przez popsucie sztucznej grawitacji w ładowni? - domyślił się 
Dash.
- Tak jest, proszę pana. To bardzo dobry przykład.
- Ale ktoś jeszcze planował ją powstrzymać. I to... hm, ostatecznie.
- Znowu ma pan rację, proszę pana. Imperialny agent zaprogramował mnie, abym 
szpiegował panienkę Charn i gromadził dowody potwierdzające, że jest ona 
informatorem Sojuszu Rebeliantów. Ponieważ takie dowody rzeczywiście się 
pojawiły, zostałem zobowiązany do jej powstrzymania, a jeśli to możliwe, do 
schwytania jej w sytuacji, w której takie działanie spowoduje możliwie jak 
największe szkody dla Rebelii.
Mel wyraźnie zbladł.
- Jak na przykład podczas dostarczenia paczki...
- Ten moment wydawałby się idealny.
Dash uniósł brwi i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Ktoś się nieźle napracował, obchodząc twoje protokoły bezpieczeństwa. Jak im 
się...
- Nie skończyłem jeszcze, szefie ochrony Rendar - wszedł mu w słowo Oto. - Jest 
jeszcze jedna strona.
- Co takiego? Kto?
- Książę Xizor. On także życzył sobie, żeby powstrzymać panienkę Charn. To 
właśnie księciu Xizorowi zależy na doprowadzeniu do jej śmierci.
Dashowi opadła szczęka.
- To żart?
- Nie, proszę pana. Nie jestem zaprogramowany do opowiadania kawałów. 
- Czy ja dobrze słyszę? - mruknął Leebo.
- Nie jestem zaprogramowany do opowiadania kawałów - powtórzył posłusznie Oto.
Dash podniósł w górę obie ręce, żeby powstrzymać Leeba przed kontynuowaniem 
dyskusji.
- Jak to się stało, Oto? - spytał robota. - Jak udało im się ciebie 
przeprogramować?
- Hityamun Kris przeprogramował mnie pierwszy podczas mojej zaplanowanej wizyty 

Strona 118

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

diagnostycznej przed rozpoczęciem drugiej połowy naszej ostatniej trasy.
- Ale jakim cudem jego programiści uzyskali do ciebie dostęp? - zdziwił się Mel.
- Znam człowieka serwisującego naszego Otogę od dziesięciu prawie lat - wyjaśnił
Dashowi. - Dałbym sobie rękę uciąć, że jest w pełni godny zaufania.
- Tak jest, proszę pana. Nie wiedział jednak, że dostęp do mojego podprogramu 
standardowego ma ktoś jeszcze.
- Kto, Oto? - indagował Mel. - Kto dopuścił do ciebie programistę viga?
- Pierwszy oficer Finnick, proszę pana.
Mel zaklął. Głośno i brzydko.
- Bran? Na wszystkich bogów chaosu! Jak go do tego namówili?
- Nie wiem, proszę pana.
- Czy Finnick jest agentem? - dopytywał Mel. - Czy pomagał ci w twoich 
sabotażach?
- Nie wiem, czy jest aktywnym agentem, proszę pana. Nie kontaktował się ze mną 
ani nie pomagał mi w moich zaprogramowanych misjach. Umożliwił tylko 
przeprogramowanie mnie.
- A Xizor? - spytał Dash. - Jak udało mu się dobrać do twojego oprogramowania?
- Programista wiedział, że książę Xizor interesuje się Javul Charn. Poinformował
go, że ma dostęp do mojego oprogramowania, a książę wykorzystał standardowe 
podprogramy, które ten zainstalował, do wprowadzenia własnych instrukcji. 
Większość tych poleceń dotyczyła czegoś, co nazywał „podbijaniem stawki". Miałem
zrobić odrobinę więcej niż to, czego żądał ode mnie Hityamun Kris, a potem 
umożliwić wkroczenie do akcji agentom Xizora.
- A co z Imperium?
- Imperialne Biuro Bezpieczeństwa kontaktowało się ze mną za pośrednictwem 
„Serca Nowej", proszę pana. Przesyłali wiadomości kanałem podprzestrzennym. 
Oczywiście, wszystkie poprzednie zmiany w oprogramowaniu uczyniły ich zadanie 
łatwiejszym do wykonania.
Mel zbladł jeszcze bardziej.
- Sygnał z rodiańskiej kontroli lotów...
- Dokładnie tak, proszę pana. To był jeden z ich komunikatów.
- Chwileczkę - wtrącił Dash. - Powiedziałeś, że to nie Imperium chce zabić 
Javul, tylko Xizor. - A więc na powierzchnię znów wypływała sprawa zemsty.
- Tak, proszę pana. A przynajmniej tak wynika z moich instrukcji.
- W takim razie... czy to Xizor wynajął Edge'a?
Oto skłonił swoją obłą głowę i błysnął fotoreceptorami.
- Ja... nie jestem pewien, szefie ochrony. Moje oprogramowanie zostało 
wielokrotnie... modyfikowane. Ale wydaje się to logiczne.
Dash i Mel wymienili spojrzenia.
- Ciekawe, czy Xizor wie, że mu się nie powiodło - zastanowił się na głos Dash.
- Oczywiście, że wie, proszę pana - odparł Oto. - To była część mojego zadania, 
zarówno w przypadku wizora, jak i Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Poza tym 
mam mu przesłać nasze współrzędne, jak tylko wyskoczymy z nadprzestrzeni.
Jak na komendę Dash, Mel i Leebo rzucili się w stronę robota. Leebo dopadł do 
Ota pierwszy i wyłączył go, wprowadzając znów w stan uśpienia.
Mel spojrzał na Dasha.
- Bran wie, że mamy się spotkać z „Sercem Nowej". Musimy się jakoś skontaktować 
z kapitanem Marrakiem i poinformować go, że mają na pokładzie szpiega.
- Przepraszam, że się wtrącam - odezwał się Leebo - ale czy Finnick nie jest 
także przypadkiem oficerem łączności?
- Owszem, jest - potwierdził Mel.
- Cóż, to nam nieco komplikuje sprawy. 
Dash rozważał w milczeniu i ze zmarszczonym czołem różne elementy tej 
skomplikowanej układanki, cele i plany stron zaangażowanych w spisek.
- Może i tak - oznajmił wreszcie z namysłem. - A może właśnie upraszcza.
ROZDZIAŁ 28

Kiedy Dash i Mel zwołali wszystkich do ładowni, przedstawili poszlaki, które 
doprowadziły ich do Ota i wyjaśnili całą sytuację, Han roześmiał się głośno.
- Jak rozumiem, oznacza to, że lord Czarnego Słońca i banda Imperialców czekają 
tylko, aż Oto zaprosi ich na imprezkę? Brzmi wyśmienicie!
- Nie widzę w tym nic śmiesznego - burknęła Kolczasta. - Gdyby nie 
spostrzegawczość Leeba...
- Jak to nie widzisz w tym nic śmiesznego? - zdziwił się Han. - Wyobraź sobie, 
co by się stało, gdyby fregata Czarnego Słońca i imperialny pancernik wyskoczyły
z nadprzestrzeni w tym samym miejscu. Chętnie bym zapłacił, byle tylko to 
zobaczyć!
- Może nie będziesz musiał - skwitował Dash.

Strona 119

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dara spojrzała na niego spode łba.
- Wyłączyliście droida, prawda? - spytała podejrzliwie. - A skoro jest 
wyłączony, nie może wysłać sygnału...
- Tak, ale moim zdaniem powinniśmy mu na to pozwolić - zasugerował Rendar.
Han podchwycił jego spojrzenie i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Czy myślisz o tym samym co ja?
- Wyskoczymy z nadprzestrzeni z dezaktywowanym Otem i wyślemy kapitanowi 
Marrakowi informację, że ma na pokładzie wtyczkę - wyjaśnił Dash.
- A potem aktywujemy robota i pozwolimy mu wysłać sygnał - dopowiedział Han. 
Rendar skinął głową
- Wtedy znów skoczymy w nadprzestrzeń i zwiejemy.
- A współrzędne punktu docelowego podamy tylko kapitanowi Marrakowi - dokończyła
Javul.
Solo zmarszczył czoło.
- Ale dlaczego? Przecież mówiłem, że zabiorę was na Alderaana.
- Możliwe, że będziemy potrzebowali kogoś do pomocy, po prostu do odciągnięcia 
sfory. Serdor jest w tym dobry.
- A jak zamierzasz wysłać kapitanowi wiadomość, nie ostrzegając o wszystkim 
Finnicka? - spytał Dash.
- Wszystkie rebelianckie komórki posługują się specjalnym szyfrem - wyjaśnił 
Mel. - Możemy go wykorzystać, żeby poinformować o szpiegu na pokładzie „Serca".
- A Finnick nie zna tego kodu?
- Bran Finnick nie jest częścią naszej komórki ruchu oporu - wyjaśniła Javul. - 
Nie wszyscy z naszej załogi są członkami Rebelii, chociaż byłam pewna, że przed 
zatrudnieniem każdego dobrze go sprawdziliśmy. Finnick był zwolennikiem 
Republiki i nie miał żadnych powiązań z Czarnym Słońcem, ale najwyraźniej Hitch 
jakoś go przekabacił.
Dash parsknął lekceważąco.
- Założę się, że wiem jak.
Javul pokręciła głową obchodząc z wolna uśpionego Ota.
- Czegoś tu nie rozumiem. Oto był przeprogramowany od zeszłego roku. A to 
oznacza, że byliśmy wystawieni na atak przez cały czas, on zaś działał po 
kryjomu. A teraz wszystko wyśpiewał. Dlaczego nie powiedział nam o niczym 
wcześniej?
- Gdybyś wiedziała cokolwiek o programowaniu - odezwał się Leebo - nie 
zadawałabyś takich pytań.
Javul uniosła brew i spojrzała na niego wyczekująco.
- To proste - rzucił Leebo. - Nikt nie zapytał go wprost.
Mel roześmiał się ponuro.
- A niby po co ktoś miałby go pytać o coś takiego? Kto by podejrzewał droida o 
to, że jest potrójnym agentem?
Minęli Bacranę, trzymając się kursu, który miał ich doprowadzić do Cyrillii. 
Między Cyrillią a Rhommamoolem wyskoczyli 
z nadprzestrzeni, żeby wysłać „Sercu Nowej" zaszyfrowaną wiadomość, która 
głosiła: „Plany się zmieniły. Trzymamy się wytycznych jak w naszej pierwszej 
oficjalnej wersji trasy. Będziemy w kontakcie".
Usadowiony obok Javul przy konsoli łączności podświetlnej, Dash przyglądał się, 
jak dziewczyna wysyła wiadomość.
- Nie kumam. I gdzie tu ukryty komunikat?
- To się nazywa szyfr JWN - wyjaśniła Javul - co jest skrótem od ,jesteś w 
niebezpieczeństwie". Chodzi o trzy kolejne słowa, zaczynające się na, j", „w" i 
„n".
- Ale skąd Finnick będzie wiedział, kto naraża go na niebezpieczeństwo?
- Przyjrzyj się dwóm pierwszym słowom po JWN - podsunęła Javul i skinęła głową w
stronę ekranu. - Czy z niczym ci się nie kojarzą?
- Eee... „pierwszej oficjalnej"? - Wzruszył ramionami, ale po chwili załapał: - 
Ach, „pierwszy oficer"! O to chodzi?
- Dokładnie. Pozostaje pytanie: co Marrak z tym zrobi? Może trzymać Finnicka w 
nieświadomości, że wie o jego zdradzie, i tylko ostrzec resztę załogi albo go 
uziemić.
- Jak sądzisz, co postanowi?
- Mogę się założyć, że załatwi sprawę po cichu. Możliwe, że Finnickowi zapłacono
za wykonanie tylko tego jednego prostego zadania, ale równie dobrze może być 
aktywnym agentem, nawet jeśli Oto o tym nie wie. Niewykluczone, że Hitch czeka 
na informacje od niego.
Po wysłaniu wiadomości wskoczyli z powrotem w nadprzestrzeń, zbaczając jeszcze 
bardziej z pierwotnie obranego kursu i kierując się do układu Circarpous.
- Dlaczego akurat tam? - spytał Hana Dash, kiedy przygotowywali się do 

Strona 120

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

realizacji następnego etapu ich planu.
- Bo to dosyć popularny układ. Panuje tam duży ruch, a dzięki temu będziemy 
mogli przelecieć szybko i niezauważeni przez stosunkowo mało zaludniony region 
poza najbardziej uczęszczanym szlakiem. No i stamtąd będziemy mieli prostą drogę
na Alderaana.
Javul zajrzała przez drzwi do sterowni.
- Han, Leebo jest gotowy do włączenia Ota. Czeka tylko na twój znak.
Dash wstał z fotela drugiego pilota.
- W takim razie lepiej do nich pójdę, na wypadek gdyby ten blaszak miał dla nas 
w zanadrzu więcej niespodzianek.
- Jak sobie chcesz - mruknął Han.
W ładowni Dash, Javul, Leebo i Mel czekali w napięciu, aż „Sokół Millenium" 
wyskoczy z nadprzestrzeni. Zanim jeszcze Solo przesłał im wiadomość ze sterowni,
poczuli, że skok się zakończył - a mimo to zaczekali na sygnał. Kiedy ten 
nadszedł, uzbrojeni w blastery Dash i Mel zajęli miejsca po obu stronach robota,
a Leebo reaktywował go, zachowując odpowiednie środki ostrożności. To on 
zasugerował, że powinni się upewnić, czy robot nie wyśle jakichś dodatkowych 
informacji albo sygnału alarmowego.
Oto „obudził się", rozejrzał dookoła i spytał Leeba:
- Jesteśmy z powrotem w normalnej przestrzeni, prawda?
- Normalność to kwestia punktu widzenia - stwierdził filozoficznie Leebo. - Ale 
tak, wyszliśmy już z nadprzestrzeni, jeśli o to pytasz.
- To właśnie chciałem wiedzieć - potwierdził Oto. Przez chwilę trwał nieruchomo,
a jego fotoreceptory to rozbłyskiwały mocniej, to przygasały. - W czym mogę 
pomóc? - spytał kilka sekund później.
- Wysłałeś nasze współrzędne? - upewnił się Dash.
- Tak jest, panie Rendar, wysłałem.
- W takim razie wykonałeś już swoją pracę. Zdrzemnij się. - Skinął na Leeba.
- Roboty nie potrzebują drze... - Oto zamilkł w pół zdania, a jego fotoreceptory
zgasły, kiedy Leebo wycofał palec złącza z portu danych drugiego droida.
- No i? - zagadnął go Dash. - Wysyłał jakieś inne informacje?
Leebo pokręcił głową stukając się jednocześnie palcem w metalowe czoło.
- Nie... wysłał tylko komunikat, ale...
- Ale co? To bomba z zapalnikiem czasowym? Wezwał samego Dartha Vadera? O co 
chodzi?
- Spokojnie - zapewnił go droid. - To nic takiego, tylko słyszałem jakieś dziwne
szmery w tle.
Mel spojrzał na droida z marsową miną 
- Szmery w tle? Jakie znów szmery?
Całkiem jakby w odpowiedzi na jego pytanie w ładowni zawyły syreny alarmowe. 
Javul krzyknęła i zasłoniła uszy dłońmi, a Mel i Dash poszli w jej ślady. W tej 
samej chwili z interkomu dobiegł głos Hana:
- Dash? Szybko do mnie! Mamy problem!
Rendar popędził do sterowni, krzywiąc się z powodu hałasu i bólu w zranionej 
nodze. Wpadł do kabiny tuż przed tym, jak Han wyłączył sygnał.
- Co się dzieje? - spytał, zajmując w pośpiechu fotel drugiego pilota. - 
Dlaczego nie...? - I wtedy zauważył „problem", o którym wspomniał Han: nad nimi,
niczym widmo bliskiej zguby, wisiał potężny, czarny kadłub jachtu ze trzy razy 
większego od „Sokoła". Jednostka była nieoznakowana, a szybki rzut oka na pulpit
łączności potwierdził, że się nie wylegitymowała.
Przełknął głośno ślinę.
- Skąd... to coś się wzięło?
- Po prostu się pojawił. Wyskoczył z nadprzestrzeni tuż nad nami.
Dashowi zaschło w ustach.
- Czarne Słońce...
Han zerknął na niego z ukosa.
- Mówisz?
- Czy nie możemy po prostu wrzucić wstecznego i wiać?
- Widzisz te stanowiska działek? A tamto duże wycelowane prosto w nas? Cześć, 
przyjemniaczki! Halo! Jak leci? - Pomachał statkowi przez iluminator.
Dash wziął głęboki oddech.
- To najprawdopodobniej Xizor - stwierdził.
- Jeśli to Xizor, to dlaczego wciąż żyjemy? I jakim cudem znalazł nas tak 
szybko? Przecież nasz mały blaszany konfident dopiero przed chwilą wysłał nasze 
współrzędne.
- Niech cię szlag, ty banci synu! - zaklęła Javul, która niezauważona, wśliznęła
się do sterowni i klapnęła właśnie na fotel pasażera. - Ty cholerny, zawszony, 
durny, uparty banci bobku! Mamy z nimi łączność?

Strona 121

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Han wskazał konsolę, a Javul natychmiast przecisnęła się między nimi i nawiązała
połączenie:
- Tu Javul Charn, wzywam załogę jednostki Czarnego Słońca. Co wy wyprawiacie?
Han spojrzał na Dasha; oczy miał wielkości spodków.
„Co ona robi?", spytał bezgłośnie.
Upłynęło kilka sekund pełnej napięcia ciszy, a potem w głośnikach zabrzmiał 
męski głos:
- Mógłbym spytać cię o to samo.
- Mnie? - warknęła do mikrofonu Javul. - Cóż, właśnie czekam, aż rozpyli nas na 
atomy książę Xizor, wspomagany przez małą imperialną flotę. A ty?
- Śledzę cię.
- Javul - wtrącił Dash - może powinnaś...
Zignorowała go.
- Hitch, posłuchaj: jeśli szybko się stąd nie zwiniemy, może się wydarzyć 
mnóstwo naprawdę niemiłych rzeczy.
- O czym ty mówisz?
- Nie mam czasu! Zamierzasz nas ostrzelać?
- Niewykluczone - przyznał Mandalorianin.
Javul rozłączyła się i opadła z powrotem na fotel.
- Blefuje. Zabierajmy się stąd.
- Tak jest, psze pani. - Hanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Włączył 
silniki manewrowe, wycofał statek i skierował dziobem w dół, a potem obrócił go 
i dał całą naprzód w stronę układu Circarpous.
- Skąd wiedział? - spytał Dash. - Skąd wiedział, gdzie będziemy? Oto dopiero co 
wysłał współrzędne i... - Urwał, przypominając sobie, co mówił Leebo o „dziwnych
szumach w tle".
Han przyglądał mu się podejrzliwie.
- Złe przeczucia?
- Bardzo złe. - Rendar wyszedł i ruszył do przedniej ładowni.
Wciąż byli tam Mel, Leebo i uśpiony Oto, a teraz także Nik;
Sullustanin siedział na prowizorycznej koi pod grodzią i wyglądał na 
przestraszonego.
- Co jest? - spytał Mel.
Dash podniósł dłoń.
- Za chwilę. Leebo, te szumy w tle, które odbierałeś, kiedy Oto wysyłał 
wiadomość... czy możliwe, żeby to był jakiś sygnał naprowadzający? 
Gdyby droidy miały powieki, Leebo na pewno by zamrugał.
- Hm, eee...
- Czy Oto mógł go wysyłać nawet kiedy był wyłączony? Proszę, powiedz, że nie...
- Nie mógł go wysłać, kiedy był wyłączony... aczkolwiek..
- Nie chcę tego słyszeć - stwierdził prędko Dash. - Ee, „aczkolwiek" co? - 
zreflektował się.
- Powiedziałeś przed chwilą że nie chcesz tego słyszeć.
- Cofam to.
- Aczkolwiek teoretycznie możliwe jest, że ktoś wyposażył go w niezależny 
transponder.
- A jak możemy to sprawdzić?
W odpowiedzi Leebo stanął naprzeciwko Otogi i wsunął palec transmisyjny do 
szczeliny portu danych za lewym fotoreceptorem Ota. Chwilę później odwrócił 
głowę i spojrzał na Dasha.
- Wciąż nadaje.
Dash wyciągnął blaster, ale Mel wstał i zamachał gwałtownie rękami.
- Nie rób tego... chyba że naprawdę nie będziemy mieli innego wyjścia. Ma dla 
nas dużą wartość, chociażby z tego względu, że będziemy mogli zbadać, jak 
zostało zmodyfikowane jego oprogramowanie. Możliwe też, że on ma informacje na 
temat operacji Czarnego Słońca i Imperium.
Dash nienawidził podobnych utrudnień. Schował jednak blaster i zamiast tego 
wycelował w Ota oskarżycielsko palec.
- Znajdź to urządzenie, Leebo. Jeśli będzie trzeba, rozbierz tego mechanicznego 
zdrajcę na części, ale znajdź ten transponder.
- Się robi, szefie - obiecał LE-Bo2D9. - Co mam z nim zrobić, kiedy go już 
znajdę? Wyrzucić przez śluzę powietrzną?
- Nie. Jeszcze nie.
- Gdzie mieliśmy się spotkać z „Sercem Nowej"? - Dash wrócił do sterowni, w 
której zastał Javul, wciąż siedzącą w fotelu pasażera.
Han wywołał na konsolę obraz regionu przestrzeni kosmicznej i wskazał palcem 
układ Circarpous Major.
- Gdzieś tutaj, w pobliżu Mimbana.

Strona 122

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Mimban to była lokalna nazwa Circarpous V, jednej z planet rozbudowanego układu 
gwiezdnego. Jego słońce, Cicarpous Major, było gwiazdą typu O, dzięki czemu na 
znacznej części Mimban panowały sprzyjające dla większości istot żywych warunki.
Sam układ był bardzo uprzemysłowiony — funkcjonowały tu różnego rodzaju 
platformy wydobywcze, kursowały lotniskowce przewożące rudę, frachtowce, statki 
pasażerskie i jednostki rozrywkowe, a więc panował tu spory ruch. A ruch, jak 
twierdził Han, był dokładnie tym, czego potrzebowali.
- Ale nie możemy tam lecieć, jeśli mamy na pokładzie boję namierzającą - 
zauważył słusznie. - Czy blaszak już rozwiązał nasz mały problem?
Dash zawrócił do ładowni, ale nie zdążył do niej dojść. Znalazł Leeba w przednim
przedziale technicznym tuż obok głównej ładowni. On, Mel i Nik pochylali się nad
przedmiotem, który leżał przed nimi na konsoli. Na kanapie obok holowyświetlacza
siedziała Dara, próbując - bez specjalnych sukcesów - rozgryźć holograficzną 
trójwymiarową łamigłówkę.
Na widok Dasha Leebo odwrócił się do niego i wyciągnął w jego stronę niewielką 
rzecz o nieregularnych kształtach.
- Proszę, szefie.
Transponder. Dash przyjrzał się urządzeniu podejrzliwie.
- Jest dezaktywowany?
- Ależ skąd - odparł droid. - Odpaliliśmy go, żeby całe Czarne Słońce i 
imperialna flota dowiedziały się, gdzie dokładnie jesteśmy.
- Nawet nie wiesz, ile radości sprawiłoby mi wgniecenie ci nosa... gdybyś miał 
nos i gdybym sobie przy tym nie połamał ręki - burknął Dash. - Nie 
majstrowaliście przy nim? Będzie można go z powrotem włączyć?
- Tak, ale nie mam pojęcia, czemu mielibyśmy to robić.
- I właśnie dlatego to ja jestem kapitanem, a ty blaszanym popychadłem. 
ROZDZIAŁ 29
Wyszli z nadprzestrzeni sporo poniżej płaszczyzny ekliptyki układu i wynurzyli 
się z cienia grawitacyjnego Mimbana po ciemnej stronie największego z jego 
księżyców - niewielkiej plamki świetlnej, jednej z setek na tle czerni kosmosu. 
Han wprowadził statek na orbitę selenocentryczną i nakazał swojej załodze 
obsadzenie wieżyczek strzelniczych.
- Nie mam ochoty znów dać się zaskoczyć, a już na pewno nie jakiemuś wściekłemu,
wielkiemu Anomidowi - oznajmił. - Dlatego chciałbym, Dash, żebyś zajął się...
- Zostaję z tobą w sterowni - przerwał mu Rendar. - Będę obsługiwać przednie 
działka.
- Właśnie to chciałem powiedzieć. Leebo, ty zajmiesz się środkami prewencyjnymi.
Droid zamarkował salut.
- Środki prewencyjne, tak jest.
- Świetnie. Daro, dasz sobie radę z głównym stanowiskiem
strzelniczym?
- Spokojnie. Zjadłam zęby na działkach laserowych.
- Jestem sobie w stanie to wyobrazić - zauważył Leebo, jakby czytał rozbawionemu
Dashowi w myślach. Kolczasta zignorowała uwagę i pomaszerowała do wieżyczki na 
śródokręciu.
- Mel, dolna wieżyczka.
Melikan zerknął na Javul i skinął na potwierdzenie głową.
- Nik, może pójdziesz ze mną? Chyba czas, żebyś nauczył się czegoś poza 
noszeniem skrzynek.
Młody Sullustanin w ułamku sekundy był przy nim; jego wielkie, czarne oczy 
lśniły z ekscytacji.
- Tak jest!
- A co ze mną? - spytała Javul.
- Będę potrzebował kogoś tutaj, w maszynowni... na wypadek gdybyśmy oberwali - 
wyjaśnił Han. - i do trzymania na oku tego... sprzedawczyka. - Skinął głową w 
stronę uśpionego Ota. który stał w kącie ładowni, gdzie Leebo i Mel przenieśli 
go po pospiesznym zamontowaniu transpondera.
Byli na swoich stanowiskach od jakiejś godziny, kiedy rozległ się sygnał 
przychodzącego połączenia. Han postawił wszystkich w stan czujności i odebrał. 
To było „Serce Nowej". Javul najwyraźniej połączyła się ze swoim statkiem z 
maszynowni, bo zanim Solo zdążył się odezwać, usłyszał, jak oznajmiła:
- Przyjęłam. - Potem przerwała połączenie.
Gapił się na konsolę z otwartymi ustami.
- Obeszła mostek! - bąknął z niedowierzaniem. - Ma moje kody kontrolne! Jakim 
cudem dobrała się do moich kodów?
Dash nie był zaskoczony.
- Cóż, jest sprytna - stwierdził.
- Ale się wkopałem - jęknął Han.

Strona 123

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dash parsknął śmiechem.
- Ty się wkopałeś? Coś podobnego! - Zaczął odliczać na palcach: - To ja miałem 
zapewniać jej ochronę przed psychofanem. Okazało się, że jest nim vigo Czarnego 
Słońca, który uwziął się na nią rzekomo w związku z pomyloną tożsamością. Hm, 
zaraz... nie tak do końca pomyloną! W rzeczywistości ochraniam ją przed 
rozwścieczonym, porzuconym byłym narzeczonym. Niestety, nie chodzi tylko o 
wyjątkowo zawziętego byłego chłopaka i viga, bo jest w to zamieszany także sam 
lord Czarnego Słońca. Ten pierwszy chce, żeby wróciła, a ten drugi chce ją 
zabić. Na celowniku ma ją jednak nie tylko książę Xizor, ale również Imperium, 
co oznacza Palpatine'a, Vadera i cholera wie kogo jeszcze. Ogarnięty obsesją 
fan, porzucony vigo, rozsierdzony lord i imperialne szychy. .. Czy można chcieć 
więcej?
Han gapił się na niego bez słowa.
- Eee... Chcesz powiedzieć, że... - wykrztusił wreszcie.
- Tak, to właśnie chcę powiedzieć.
- Ale to wszystko... po tym wszystkim... nie wycofałeś się?
Dash spojrzał na niego spode łba.
- Na moim miejscu pewnie od razu spakowałbyś manatki, co?
- Jasna cholera, pewnie że tak!
- No właśnie. A mimo to siedzisz tu na dupie, z tym supertajnym 
cokolwiek-to-jest w ładowni twojego własnego statku, okradziony z własnych kodów
kontrolnych, podczas gdy ona wykorzystuje twój moduł łączności do pogaduszek ze 
swoimi kumplami. Tymczasem na ogonie siedzą nam Czarne Słońce i Imperium. Coś 
przeoczyłem?
Han nie odpowiedział. Wbił wzrok w ekran czujników. 
- Cóż, przynajmniej mamy pewność, że to „Serce Nowej".
- Han, w tej chwili nie byłbym zbytnio zaskoczony, gdyby nagle się okazało, że 
załoga tego czarnego jachtu to Jedi, a Imperium wysłało po nas samego Dartha 
Vadera.
Han zbladł jak ściana.
- Proszę, powiedz, że żartujesz.
Dash westchnął, przyglądając się na wyświetlaczu, jak jacht Javul dobija do nich
od strony rufy.
- Ta-a, żartuję. Wszyscy wiedzą że Jedi zostali wycięci w pień.
- Dash? - Z głośnika na konsoli rozległ się głos Javul.
- Tak?
- Potrzebuję tego transpondera, który Leebo wygrzebał z bebechów Ota. Czy możesz
mi go przynieść do maszynowni?
- A mógłbym wiedzieć, po co ci on?
- Wykorzystamy go na pokładzie „Serca Nowej", żeby zmylić pościg.
- To pierwszy sensowny pomysł, jaki słyszę w tym tygodniu - skomentował Han, 
kiedy Dash opuścił sterownię.
Kiedy Dash dotarł do maszynowni, zastał tam oprócz Javul Mela, Nika i Darę. 
Niespodzianką była obecność ładunku, który zabrali ze Stacji Bannistar, a który 
jakimś cudem opuścił swój tajny schowek i znalazł się w głównej ładowni.
- Co robisz? - spytał Dash, ale Javul zignorowała jego pytanie i wyciągnęła do 
niego rękę.
- Masz go? Znaczy, transponder?
Dash się zawahał.
- Zaufaj mi - poprosiła.
Cóż, właściwie to czemu nie? - pomyślał. Był już za bardzo tym wszystkim 
zmęczony, żeby protestować. Wyciągnął urządzenie z kieszeni i podał jej.
Uśmiechnęła się do niego.
- Trochę szkoda, że niedługo będziesz musiał zdjąć tę przepaskę z oka. Dzięki 
niej wyglądasz jak jakiś kosmiczny pirat.
- Ta-a, a poza tym mam gównianego cela - mruknął. - Co robisz? - ponowił 
pytanie. - i co jest w tej skrzyni?
- Skrzynia i transponder powędrują na pokład „Serca Nowej" - odparła Javul.
- No dobra, transponder to jeszcze rozumiem, ale po co skrzynia?
- W tej chwili mamy na kadłubie namalowaną wielką jaskrawą tarczę strzelniczą - 
Westchnęła. - A „Serce Nowej" chwilowo nikogo nie interesuje.
- Nie do końca to rozumiem, ale cóż, twoja sprawa.
Javul skinęła głową.
- Dokładnie tak. Dzięki, Dash.
- Za co?
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Za zaufanie, chociaż dałam ci mnóstwo powodów, żebyś mi nie wierzył.
Statkiem zatrzęsło lekko, kiedy jacht zacumował do lewoburtowego pierścienia 

Strona 124

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

dokującego „Sokoła Millenium". Mel poszedł zająć się śluzą powietrzną i chwilę 
później właz się otworzył, a w przejściu pojawił się kapitan Marrak.
Javul wręczyła transponder Kolczastej, która uśmiechnęła się radośnie i podeszła
z nim do tunelu dostępu, łączącego „Sokoła" z „Sercem". Przekazała go Marrakowi,
a potem ucałowała go wystarczająco namiętnie, żeby Dashowi skoczyło ciśnienie.
Tymczasem Mel i Nik przesuwali ostrożnie skrzynię w stronę tunelu łączącego dwa 
statki. Na konsoli za plecami Javul rozbłysła kontrolka panelu czujników. Zanim 
Dash zdołał sięgnąć do przycisku komunikatora, statek zadrżał.
Rendar wbił kurczowo palce w oparcie fotela, próbując złapać równowagę.
- Czyżbyśmy mieli kłopoty? - jęknął.
Javul krzyknęła cicho, a z głośnika interkomu dobiegł głos Hana:
- Rendar! Chodź tutaj! Szybko!
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać.
Statek był matowoczarny i wydawał się pochłaniać światło - do tego stopnia, że 
nie w pełni sprawny wzrok Dasha postrzegał go jako dziurę w kosmicznej 
przestrzeni. Zbliżał się do nich, okrążając pobliski księżyc Mimbana.
- To znów Hitch Kris - mruknął Dash. - Niech Javul z nim gada. 
- Jasne, i lepiej, żeby tym razem była dla niego miła, bo właśnie ostrzelali nam
dziób - zauważył z przekąsem Han.
Rendar uświadomił sobie, że górna wieżyczka jest pusta. Cóż gdyby Javul zdołała 
wyperswadować Mandalorianinowi użycie przemocy, nie byłoby potrzeby jej 
obsadzać... Całkiem jakby vigo czytał mu w myślach, czarny olbrzym wystrzelił w 
ich stronę następną salwę skoncentrowanej energii; „Sokołem" zatrzęsło 
gwałtownie.
- On jest naprawdę wściekły, Dash - zauważył z niepokojem Solo. - Dawaj tu tę 
swoją Javul!
W tej samej chwili Javul zmaterializowała się w przejściu do
sterowni.
- Jestem. Co się dzie... - Urwała, gapiąc się w przestrzeń za
przednim iluminatorem.
- Mogłabyś poprosić swojego kochasia, żeby przestał do nas
strzelać? - zagadnął Han.
- To nie jest mój kochaś! - oburzyła się Javul.
- No dobra, byłego kochasia.
Zamiast wejść do sterowni, Charn wycofała się na korytarz.
- Nie. To nawet nie jest mój „były kochaś". - Usłyszeli tupot jej stóp, kiedy 
biegła korytarzem. - To Xizor! - wykrzyknęła na odchodnym.
Han rąbnął pięścią w kontrolkę interkomu, łącząc się z główną ładownią.
- Załoga? Koniec imprezy! Odcumowujcie! Natychmiast! - krzyknął.
Chwilę później z interkomu dobiegł głos Javul:
- Nie możemy tego zrobić! Jeszcze nie! Musimy odpowiedzieć ogniem!
Dłonie Hana zatańczyły nad konsolą.
- W takim razie odpowiemy zza tamtego księżyca.
- Nie możemy...
- Rób swoje - ofuknął ją Solo - a ja zajmę się swoją działką. Wyślij kogoś do 
wieżyczki, zabierz z pokładu ten ładunek i zamknij śluzy. O resztę się nie 
martw. - Nawiązał połączenie z mostkiem „Serca Nowej".
- Co się dzieje? - spytała Dara. Stała w progu śluzy „Sokoła" obok skrzyni; z 
drugiego końca korytarza, łączącego dwa statki, przyglądało jej się kilku 
członków załogi jachtu.
- Zmiana planów - wyjaśniła Javul. - Jesteśmy pod obstrzałem.
- Tego się obawiałem. - Mel westchnął. - Wezmę górną wieżyczkę. Zostań tutaj - 
nakazał Nikowi, a sam pognał do windy.
Kiedy Javul podeszła do Dary, żeby pomóc jej przenieść kontener, „Sokół" 
zadygotał jak w febrze, pompując w żyły Charn nową porcję adrenaliny. Silniki 
podświetlne statku zamruczały, budząc się do życia: ruszali z miejsca.
- Szybko! - krzyknęła Javul, schylając się po skrzynię.
Połączone ze sobą dwa statki skryły się za księżycem; od jachtu lorda Czarnego 
Słońca dzielił ich teraz satelita Bimbana. Niestety wskutek takiego manewru 
„Sokół" i „Serce Nowej" znalazły się bliżej jego powierzchni, niż to było 
bezpieczne. Co gorsza, Dash podejrzewał, że jeśli Xizor zdołał przedrzeć się 
swoim jachtem przez ruchliwe trasy górniczych kolonii i wśliznąć się między nich
a planetę, to byli... hm, udupieni.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - mruknął do Hana.
- Zaufaj mi.
- Ufam. Nie rozumiem natomiast działania Xizora. Gdyby naprawdę chciał ją 
dorwać, równie dobrze mógłby zamienić ten księżyc w kupę żużlu. Gdzie on teraz 
jest?

Strona 125

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Han sprawdził odczyty czujników.
- W pobliżu północnego bieguna księżyca - zameldował. - Zaraz wyleci nam na 
spotkanie.
Pocił się. Dash nigdy wcześniej nie widział, żeby Han Solo się pocił.
- Przygotuj się do wystrzelenia pocisków - mruknął Solo.
Dash posłuchał... i sam zaczął się pocić.
Kiedy dziób jachtu Xizora zaczął się wyłaniać zza księżyca, moduł łączności 
„Sokoła" obudził się do życia. Dash aż podskoczył, kiedy z głośnika dobiegł 
głęboki, aksamitny głos Falleena:
- Wiem, że jesteś na pokładzie którejś z tych dwóch blaszanek, Alai Jance. 
Dlatego zamierzam oba statki rozpylić na atomy. 
Muszę jednak przyznać, że nie wiem, czego się po tobie spodziewać. Pobudziłaś 
moją ciekawość w wystarczającym stopniu, żebym spróbował, powtarzam: spróbował 
cię schwytać. Podejrzewam, że twoja osoba może mieć jakąś... wartość 
strategiczną. To zaś, droga Alai, przekłada się na fakt, że twoja dalsza 
egzystencja zależy tylko i wyłącznie od twojego następnego ruchu... Jeśli 
planowałaś mnie ostrzelać, proponuję przedtem dwa razy pomyśleć.
Palce Dasha błądziły w pobliżu przycisku aktywującego wyrzutnię; korciło go, 
żeby go nacisnąć. Oto miał przed sobą osobę, która doprowadziła jego rodzinę do 
ruiny. Dwa pociski, odpalone w odpowiedniej chwili i pod właściwym kątem, 
mogłyby przebić się przez pola ochronne statku Xizora w najsłabszym punkcie i 
zniszczyć jego generator pól. Wystrzelona chwilę później kanonada z działek 
mogłaby unieszkodliwić wieżyczki jachtu, odsłaniając jego brzuch na atak. Gdyby 
mieli szczęście, w ciągu następnych pięciu sekund, zanim zza księżyca by się 
wynurzyły dolne stanowiska działek, baterie „Sokoła" odesłałyby Falleena na 
spotkanie z jego przodkami, gdziekolwiek teraz byli. Dash przesunął opuszkami 
palców po kontrolkach, drżąc od nieodpartego pragnienia wcielenia swojego planu 
w życie.
Co zatrzymuje Javul? - zachodził w głowę. Ile czasu potrzeba na 
przetransportowanie skrzyni na pokład drugiego statku i na
zamknięcie dwóch śluz?
- Spokojnie - mruknął Han, całkiem jakby czytał mu w myślach.
Ułamek sekundy później ciszę przerwał głos Javul:
- Zrobione! Udało się! Zabierajmy się stąd!
- Trzymajcie się! - krzyknął Han i obrócił statek poziomo wokół własnej osi, a 
potem zawinął za księżyc. „Serce Nowej" powtórzyło manewr, po czym skręciło ku 
południowemu biegunowi księżyca i odbiło w przeciwnym kierunku.
Han kierował tymczasem „Sokoła Millenium" w stronę serca układu, do obszaru o 
wzmożonym ruchu między Circarpous IV a Circarpous V. Dash wiedział dlaczego: 
nawet książę Xizor nie odważyłby się ryzykować zniszczeń i ofiar, jakie 
pociągnąłby za sobą atak w równie zatłoczonym korytarzu powietrznym.
Wkrótce jednak okazało się, że Xizor to ostatni problem, którym powinni się 
martwić. Na ich oczach lecące w pobliżu frachtowce, transportowce wyładowane 
rudą i statki pasażerskie rozpierzchły się, ustępując z drogi dwóm imperialnym 
krążownikom i gwiezdnemu niszczycielowi, który wyłaniał się właśnie zza 
Circarpous Major.
Han zaklął pod nosem i szarpnął drążkiem, podrywając statek do góry, pod kątem 
dziewięćdziesięciu stopni względem płaszczyzny układu. „Sokół" szybko nabierał 
prędkości, zostawiając statek Xizora i jednostki Imperium daleko w dole. Okręty 
i jacht leciały teraz na siebie kursem kolizyjnym. Dash uruchomił interkom i 
krzyknął do mikrofonu:
- Leebo? Środki prewencyjne! Ładunek za burtę!
Za późno: niszczyciel rozpoczął już ostrzał. Pierwsza salwa trafiła w ich pola 
rufowe, prawie dokładnie w sam ich środek, posyłając „Sokoła" w dziki półobrót. 
Drugiej stanęła już na drodze sterta złomu, wyrzucona przez Leebo ułamek sekundy
wcześniej, ale byli tak blisko, że statkiem znów szarpnęło.
Gdyby byli jedynym statkiem w okolicy, „Sokół" miałby swobodę manewrów, ale 
nawet tutaj ruch był na tyle gęsty, że nie mogli sobie pozwolić na zbyt śmiałe 
akrobacje. Poza tym, w przeciwieństwie do Czarnego Słońca, Imperium nie miałoby 
skrupułów przed otwarciem ognia do cywili. „Sokół" wykazywał nad nimi tylko 
jedną przewagę - gabaryty. Mógł się poruszać w zatłoczonej przestrzeni zwinniej 
niż gwiezdny niszczyciel, ale już krążowniki niewiele mu pod tym względem 
ustępowały. Szybko zareagowały na zmianę kursu „Sokoła" i puściły się za nim w 
pogoń.
Kiedy Han wyminął zgrabnie trzy transportowce, do sterowni weszła Javul. Opadła 
ciężko na fotel pasażera.
- Strzelcy na stanowiskach? - spytał ją Han.
- Na górze jest Mel, ale Darę i Nika odesłałam na „Serce Nowej". Zostaliśmy 

Strona 126

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

tylko we czwórkę, nie licząc Leeba.
- Tylko? Zazwyczaj ten statek pilotujemy we dwójkę z Chewiem. Jak dla mnie, 
teraz panuje tu tłok.
Kolejny strzał minął ich o włos. Krążowniki szybko ich doganiały.
- Czy nie możemy po prostu skoczyć w nadprzestrzeń? - spytała Javul z oczami 
utkwionymi w ekranie taktycznym.
- Jeszcze nie - mruknął Han. - Wciąż jesteśmy za blisko studni grawitacyjnej 
gwiazdy. - Zerknął na Dasha. - Będziesz musiał zająć się dolnymi działkami. 
- Mam lepszy pomysł: ja popilotuję, a ty postrzelasz sobie do Imperium. Co ty na
to? - zaproponował Rendar.
- Po moim trupie. Ty za sterami „Sokoła"? Chyba śnisz. Do wieżyczki, ale już!
Dash oblizał suche wargi.
- Nie mogę. Nie dam rady. Nawet bez opaski wciąż kiepsko widzę prawym okiem, a 
już na pewno nie na tyle dobrze, żeby celować.
Han spojrzał na niego spode łba.
- No dobra, przejmij stery, ale rób tylko to, co bym zrobił ja. - Dash przejął 
drążek, a tymczasem Han zwolnił fotel pilota i ruszył do wyjścia. W drzwiach 
zatrzymał się i wycelował palec w Javul. - Miej go na oku. Nie pozwól mu zrobić 
niczego niebezpiecznego. Ani głupiego.
- Tak jest.
Dash zrobił coś zarówno niebezpiecznego, jak i głupiego niemal natychmiast po 
wyjściu Hana. Obrócił „Sokoła" i skierował go dziobem w stronę Circarpous Major.
Taki manewr drastycznie ograniczał im widoczność, ale to samo dotyczyło 
ścigających - nie tylko będą oślepieni przez blask słońca, ale też ich czujniki 
oszaleją. W takich chwilach najlepiej sprawdzały się starsze, proste instrumenty
pokładowe. Nowiutki niszczyciel, prosto z linii produkcyjnej stoczni, na pewno 
nie miał czegoś tak przedpotopowego jak antena radarowa, a więc w tej sytuacji 
„Sokół" miał nad nim zdecydowaną przewagę.
Problem w tym, że przyciąganie grawitacyjne i pole magnetyczne wpływały także na
systemy „Sokoła", więc - jak na ironię - w ocenie sytuacji i planowaniu manewrów
Dash był zdany na własny wzrok.
Javul przesiadła się na fotel pilota. Milczała ze wzrokiem utkwionym w przedni 
iluminator, który pociemniał automatycznie, chroniąc ich oczy przed blaskiem 
słońca. Rendar czuł jednak pod skórą że tym razem jej milczenie jest dowodem 
zaufania, nie jego braku. Zacisnął mocniej dłoń na drążku sterowniczym, ale całe
skupienie szlag trafił, kiedy z głośnika dobiegł głos oficera Imperium:
- Niezidentyfikowana jednostko, tu komandor Corsa z pokładu imperialnego 
krążownika „Mężny". Zostaniecie pochwyceni promieniem ściągającym i pozwolicie 
naszym ludziom na wejście na pokład albo was zestrzelimy. Zrozumieliście?
- Och, doskonale, dziękuję - mruknął Dash, koncentrując się na widocznej przed 
nimi gwieździe.
- Nie dosłyszałem, kapitanie - odezwał się Corsa. - Powtórzcie.
- Mam dla ciebie coś lepszego, Corsa: strzelać bez rozkazu! - dobiegł z 
interkomu głos Hana, po którym rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk serii z 
działek.
Wpatrzona w iluminator Javul zamarła nagle i wskazała jakiś punkt na horyzoncie.
- Co to?
„To" było czarną plamą na słońcu - plamą w kształcie statku, która szybko się do
nich zbliżała i na pewno nie była uciekającym frachtowcem. Serce załomotało 
Dashowi w piersi, a w ustach mu zaschło. Jeśli to Xizor... to jego zamiary były 
jasne: zestrzelić ich i... i co dalej? Jeśli rzeczywiście miał taki plan, to był
to plan samobójczy, bo statek leciał prosto na Imperialnych. Czyżby naprawdę aż 
tak zależało mu na śmierci Javul?
- Alai Jance - doleciało z głośnika.
Javul spojrzała na Dasha, zaskoczona. „Hitch", powiedziała bezgłośnie i 
pochyliła się nad konsolą.
- Tak?
- Czy właśnie o to ci chodziło? Musisz to robić?
- Muszę, Hitch. Wiesz, że nie mam innego wyjścia.
Na chwilę w głośniku zapanowała cisza.
- W porządku - odezwał się wreszcie Kris. - W tej chwili czujniki Imperialnych 
mnie nie widzą. Jestem w waszym cieniu. Na mój znak nurkujcie pod kątem 
dziewięćdziesięciu stopni. Zrozumiałaś?
- Przyjąłem - potwierdził Dash; czoło rosił mu pot, a opaska na oku drażniła 
skórę, więc zdjął ją i odrzucił na bok.
Iluminator „Sokoła" wypełniało teraz rosnące z każdą chwilą słońce, a pędzący ku
nim statek był czarną plamą na jego tle - z każdą sekundą większą i większą 
rozmazaną czarną plamą.

Strona 127

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Teraz!
Dash naparł na drążek i „Sokół" zanurkował w dół, ku strefie ruchu powietrznego 
układu Circarpous. Kluczył, wykonując zwody, uniki i piruety; pędził w stronę 
serca układu i dalej, żeby wylecieć po jego przeciwnej stronie. Wszystko 
wskazywało na to, że sztuczka zadziałała i udało im się zgubić pogoń. Kiedy byli
już z dala od pól grawitacyjnych układu, brył asteroid i komet, Dash wpisał 
współrzędne Alderaana i przygotował się do skoku w nadprzestrzeń. Zanim jednak 
opuścili układ Circarpous, znów skontaktował się z nimi Hitch Kris.
- Gratulacje, Alai. Znów ci się udało... Imperialni rozdzielili się, żeby ścigać
inne cele, a mój szef - zaakcentował ostatnie słowo - popędził za „Sercem 
Nowej".
- A ty, Hitch? - spytała łagodnie Javul.
Przez kilka sekund z głośnika dobiegały tylko ciche szumy i trzaski.
- Nic tu po mnie, moja droga - skwitował w końcu Hitch. - Pakujesz się w coś, co
jest poza sferą moich wpływów. Powodzenia.
- Tobie też... to znaczy, domyślam się, że jesteś jednym z tych celów, które 
ściga Imperium?
Roześmiał się.
- Nie martw się o mnie, Alai. To prawda, straciłem ciebie, ale dysponuję 
środkami, o których nie wie ani Imperium, ani Lord Xizor. Pomyślnych lotów.
- Pomyślnych lotów - powtórzyła cicho.
Dash oderwał wzrok od pulpitu i spojrzał na nią. Czyżby na jej twarzy dostrzegał
smutek? Czy wciąż czuła sentyment do swojego viga? Aktywował hipernapęd. Przez 
chwilę przyglądał się, jak gwiazdy zmieniają się w świetliste smugi, a potem 
zamknął oczy.
W drzemce przeszkodził mu Solo, który zjawił się w sterowni z żądaniem, żeby 
zwrócić mu dowodzenie statku. Dash z chęciąje spełnił. Bolała go noga, miał 
zesztywniałe ramiona, a prawe oko pulsowało i kłuło, jakby dostał się do niego 
piasek.
Razem z Javul wyszli ze sterowni i ruszyli do świetlicy. Javul pomogła mu 
usiąść, a sama wzięła pakiet medyczny i zmusiła go, żeby pozwolił jej się zająć 
jego okiem - już czwarty czy piąty raz, stracił rachubę. Przemyła je specjalnym 
roztworem, dzięki któremu przestało nieznośnie szczypać, a potem nałożyła na nie
nieco maści. Dash opadł na oparcie krzesła, rozpaczliwie spragniony snu. Jego 
myśli krążyły leniwie wokół związku Javul Charn i Hityamuna Krisa.
Coś nie dawało mu spokoju... Nagle otworzył szeroko oczy.
- Co się stało? - Javul patrzyła na niego znad parującego kubka kafu.
- Hitch powiedział, że Xizor ściga „Serce Nowej", prawda?
- Tak.
- Ale dlaczego? Transponder należał do Hitcha, a on już za nikim nie goni.
- Xizor nie leci za transponderem - wyjaśniła Javul. - Tropi Ota. 
Reaktywowaliśmy go, daliśmy mu nowe instrukcje i przenieśliśmy na pokład 
„Serca". To właśnie dlatego tak długo to trwało. - Uśmiechnęła się na widok jego
zdziwionej miny. - Prześpij się; daj swojemu oku odpocząć.
Usnął, zanim zdołał zebrać siły, żeby jej odpowiedzieć.
ROZDZIAŁ 30
Dash obudził się dziesięć godzin później, święcie przekonany, że wciąż są w 
nadprzestrzeni. Przez chwilę był zdezorientowany, bo leżał na swojej koi - nie 
zaś podparty ramieniem na stole w świetlicy ani skulony na podłodze pod nim. 
Próbował sobie wyobrazić Hana zmuszonego do pomocy przy przeniesieniu go na 
łóżko, ale szybko dał za wygraną. Kiedy się rozejrzał, uświadomił sobie dwie 
rzeczy naraz: że jego oko ma się zdecydowanie lepiej i że na najbliższej koi 
pochrapuje sobie w najlepsze Solo. Kto w takim razie pilotował statek?
Ta myśl sprawiła, że zerwał się z koi i pognał w te pędy do sterowni. Zastał tam
Leeba rozpartego w fotelu pilota; sąsiednie miejsce zajmował Mel.
- Pozwolił ci pilotować? - spytał Leeba Dash.
- Tak, i nie musiałem nawet udawać, że szwankuje mi fotoreceptor.
- Nie udawałem! - oburzył się Rendar. - Naprawdę mnie boli i słabo widzę!
- Skoro tak mówisz...
Mel zachichotał.
- Skąd go wytrzasnąłeś? - Wskazał Leeba kiwnięciem podbródka.
- Pewien gość opchnął mi go w zamian za transport z Rodii. Komik.
- Ach, to wiele wyjaśnia.
- Ta-a - mruknął Dash. - Aha, właśnie... Leebo, byłbym wdzięczny, gdybyś 
pamiętał, kto nauczył cię pilotażu. Gdyby nie ja, siedziałbyś w ładowni, kręcąc 
młynka swoimi malutkimi blaszanymi paluszkami.
- Moje palce nie są ani małe, ani blaszane - obruszył się Leebo. - Są wykonane 
ze stopu laminanium i quadranium i pokryte warstwą terenthium.

Strona 128

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Mel zerknął na Dasha z rozbawieniem.
- Tia-a, kiedy się wścieka, bywa hiperdokładny. Nie zaprogramowałem tego i nie 
mam pojęcia, kto mógł to zrobić - tłumaczył Rendar.
- Mój poprzedni pracodawca - podsunął usłużnie Leebo.
- Właściciel - poprawił go odruchowo Dash.
- I kto tu teraz jest hiperdokładny? Był znakomitym komikiem - dodał droid.
- Który zmienił zawód - dopowiedział Dash - bo udało mu się obrazić rodiańskiego
bossa, Czerwonego Navika.
- Aha, to stąd konieczność opuszczenia Rodii? - domyślił się Melikan.
- Wygląda na to, że sztuczna inteligencja nie może się równać z organiczną 
głupotą - stwierdził robot.
Mężczyźni siedzieli przez jakiś czas w ciszy.
- Jeśli się nie mylę, masz już od dawna na pieńku z księciem Xizorem - oznajmił 
wreszcie Mel, zmieniając temat. Dash nie zamierzał się wykręcać.
- Rzeczywiście, można tak powiedzieć.
- Hm, w takim razie pewnie nie jest ci łatwo, zważywszy na okoliczności...
- Spokojnie, jestem dużym chłopcem. Potrafię sobie radzić z problemami.
- Wybacz, że to powiem, Dash, ale dla mnie to brzmi jak jedna wielka ściema. 
Rendar otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamknął je, kiedy podchwycił wzrok 
Yanusa. Nie było w nim dezaprobaty, a jedynie szczere współczucie. Wziął głęboki
oddech i powoli wypuścił powietrze.
- No dobra, masz rację. Prawda jest taka... że kiedy statek Xizora nas 
zaatakował, naprawdę miałem ochotę wystrzelić te pociski. Była taka chwila, 
kiedy przestałem się troszczyć o misję Javul, statek Hana, a nawet swoje życie. 
Myślałem wtedy tylko o tym, że jeśli wystrzelę je w odpowiedniej chwili, jedna z
torped spenetruje jego pola, a druga wysadzi jego statek.
- Gdybyś dał radę wystrzelić po raz drugi - podkreślił szybko Mel.
- Racja.
- Co cię przed tym powstrzymało?
Dash zarumienił się i z wdzięcznością pobłogosławił panujący w kabinie półmrok, 
dzięki któremu Melikan prawdopodobnie tego nie zauważył.
- Chciałbym powiedzieć, że się bałem, że jeśli nie wystrzelę ich we właściwej 
chwili, Xizor rozpyli statek na atomy i zabije nas wszystkich... Ale wcale tak 
nie było. Nie dokonałem wyboru świadomie. To Han mnie powstrzymał. Przez niego 
się zawahałem, a chwilę później „Serce" było już wolne i uciekliśmy.
- Żałujesz, że to nie była twoja decyzja?
Dash pokiwał głową.
- Tak, żałuję. W jakiś dziwny sposób... chciałbym wiedzieć, jak bym się 
zachował.
Mel spojrzał mu prosto w oczy.
- Wiesz dobrze, co byś zrobił. Nie pozwoliłbyś, żeby pragnienie zemsty 
zwyciężyło nad poczuciem obowiązku. Byłbyś dobrym Rebeliantem, Dash. 
Potrzebujemy ludzi, którzy potrafią przedkładać obowiązek nad własne dobro, 
takich jak ty.
Rendar pokręcił głową.
- Nieprawda. Za długo jestem samotnikiem, żebym umiał wypełniać rozkazy tak jak 
wy. Ta cała Rebelia... nie czułbym się dobrze jako część takiej skomplikowanej 
machiny. Zbyt wiele okazji, żeby kopnąć w kalendarz.
- Dash, z Rebelią nikomu nie jest po drodze. Ja, Dara, Javul... Nikt z nas się 
nie prosił o to, żeby być częścią buntu, ale pomyśl
tylko: jakie mamy inne wyjście? Nie wychylać się i pozwolić żeby Imperium nas 
doiło i wykorzystywało? Był taki czas, kiedy istoty zamieszkujące Rubieże mogły 
całkowicie lekceważyć to, co się dzieje na światach Jądra. To już przeszłość. 
Macki Imperium docierają nawet do najdalszych krańców galaktyki i wysysają z 
nich wszystkie soki. Byłeś ostatnio na swojej rodzinnej Korelii? Te imperialne 
pasożyty obsiadły ją tak skutecznie, że ludzie ledwie mogą się poruszać i 
oddychać bez ściągania sobie na głowę Biura Bezpieczeństwa.
Dash nie wiedział, co odpowiedzieć. Słowa Mela bolały, czuł na sobie jego 
świdrujący wzrok. Zmienił więc temat:
- Pozwól, że cię o coś spytam. „Serce Nowej" ma na pokładzie skrzynię i, jak się
domyślam, kieruje się docelowo na Alderaana. Tak się jednak składa, że „Serce" 
nadaje też sygnał, który nakierowuje przynajmniej część sił Imperium i informuje
Xizora o jego współrzędnych. Dlaczego? I dlaczego ty i Javul wciąż jesteście 
tutaj, na pokładzie „Sokoła"?
- Javul i ja musimy zdać raport naszemu łącznikowi na Alderaanie.
- Waszemu szefowi?
- Naszemu szefowi.
- To znaczy?

Strona 129

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Mel wzruszył ramionami.
- Wysłałeś na pokład „Serca Nowej" Nika - podjął Dash. - Wiesz, co mi to mówi? 
Uznałeś, że będzie tam bezpieczniejszy niż tutaj. - Opadł na oparcie fotela, 
splatając ręce za głową. - Mówi mi też, że wciąż mamy na pokładzie skrzynię, mam
rację?
Mel nie odpowiedział. Obejrzał się tylko przez ramię na właz sterowni.
- Witam, kapitanie Solo - oznajmił. - Domyślam się, że chciałby pan odzyskać 
swój fotel pilota? Rusz blaszany tyłek, Leebo. Mam gdzieś u siebie świetny smar,
naprawdę wysokiej klasy. Jestem pewien, że ci się spodoba. - Wstał z fotela i 
minął Hana w drzwiach; po drodze klepnął Dasha lekko w ramię. - Jest pan 
rozsądnym człowiekiem, kapitanie Rendar. Jestem pewien, że bardzo by się pan 
przysłużył Sojuszowi Rebeliantów.
Han stał jeszcze przez chwilę w przejściu, patrząc w ślad za rebelianckim 
komandorem.
- Co to miało znaczyć? Czy on cię próbował zwerbować?
- Na to wygląda. - Dash naprawdę nie miał ochoty o tym rozmawiać.
Han usiadł na miejscu pilota i sprawdził odczyty na pulpicie, po czym odwrócił 
się do Rendara.
- Pytam na serio: on naprawdę próbował cię namówić, żebyś dołączył do Rebelii?
Dash wzruszył ramionami.
- Tak. Daremny trud.
- No, ja myślę. Rany, chyba naprawdę muszą być zdesperowani.
- Czyżby? A co, ciebie też próbowali namówić?
Han zamrugał, nie zwracając uwagi na zawoalowaną obelgę.
- Ta-a... Jasne, że próbowali. Spławiłem ich. Nic z tego. To znaczy, po co 
prosić się o kłopoty? Ta twoja laska jest szurnięta, wiesz o tym? Ona i cała jej
załoga. - Palcem wskazującym zakreślił w powietrzu kółko na wysokości skroni.
- Wiem - mruknął Dash.
Dalsza podróż na Alderaana przebiegła bez przygód, dzięki czemu prawie wszyscy 
odrobinę się rozluźnili. Prawie, bo Dash stał się dla odmiany bardziej nerwowy. 
„Głębokie Jądro" na pewno zostało już zatrzymane i odkryto, że to zwykły statek 
towarowy, obsadzony w większości droidami. Załoga „Serca Nowej" dezaktywowała 
już pewnie Ota i wyrzuciła transponder, co oznaczało, że Xizor i Imperialni, 
wiedząc, że zostali wrobieni, zaczęli poszukiwania mocno zmodyfikowanego 
frachtowca YT-1300, ostatnio widzianego w układzie Circarpous.
Rendar złapał się na tym, że prawie modli się o to, żeby ktoś ich zaatakował i 
zakończył tę farsę raz na zawsze. Zwierzył się z tego Hanowi, kiedy siedzieli 
razem w sterowni i pili kaf.
Solo spojrzał na niego, jakby Rendar postradał zmysły.
- Ugryź się lepiej w język. Na Commenorze musimy zatankować. Jeśli będzie tam na
nas czekał imperialny niszczyciel gwiezdny, zamorduję cię.
- Czy naprawdę musimy tankować na Commenorze? Nie damy rady dowlec się do 
Alderaana? 
- Możemy spróbować, ale nie zdziwiłbym się, gdyby skończyło się to wyciągnięciem
nas z nadprzestrzeni tuż przed dotarciem do celu. Wolałbym nie ryzykować.
- Sądziłem, że to stare pudło ma większy zasięg. „Outriderowi" udało się 
przelecieć ze Stacji Bannistar na Alderaana na jednym tankowaniu.
Han spiorunował go wzrokiem.
- To stare pudło ma na pokładzie więcej załogi i ładunku niż zwykle, a poza tym 
wskakuje i wyskakuje z nadprzestrzeni, jakby za sterami siedział jakiś wariat.
- Fakt. Kiedy dotrzemy do Commenora?
Han sprawdził chronometr.
- Za trzy standardowe godziny, plus minus.
- Czy nie powinniśmy wysłać Leeba do którejś z wieżyczek? A do drugiej Mela?
Han upił łyk kafu.
- Dash, jesteś większym paranoikiem niż ja, a wierz mi, to już naprawdę coś.
- Daj spokój, stary... komu to zaszkodzi? Lepiej dmuchać na zimne.
Solo wzruszył ramionami.
- Słuchaj, jeśli masz ochotę wysyłać ludzi na stanowiska ogniowe, nie zamierzam 
się z tobą wykłócać, dopóki nie zamarzy ci się znów pilotowanie.
Dashowi przemknęło to co prawda przez myśl, ale jego oko miało się coraz lepiej 
i widział nim już na tyle dobrze, że nie miałby problemu z koncentrowaniem go na
celu.
- W porządku, w takim razie daj nam znać dziesięć minut przed końcem skoku.
Plus minus dziesięć minut przed wyjściem z nadprzestrzeni z głośników popłynął 
głos Hana, informujący ich, że wkrótce znajdą się w układzie Commenora.
- Oto ogłoszenie z woli Dasha Rendara, zawodowego panikarza i naczelnej niańki 
galaktyki: wszyscy na stanowiska bojowe! Wszyscy do działek! Nadchodzi 

Strona 130

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

nieuchronny kataklizm!
Dash wspiął się do górnej wieżyczki, przeklinając Hana pod nosem za jego 
żarciki. Nie mógł nic poradzić na to, że doświadczenie nauczyło go jednej 
rzeczy: jeśli ziewasz z nudów, los zwykle płata ci figla i robi wszystko, żebyś 
chwilę później doznał wstrząsu.
Kiedy „Sokół" wyszedł z nadprzestrzeni i skierował się ku czwartej planecie 
układu Commenora, gdzie - jak zapewnił Solo - mieli znaleźć paliwo i przyjaciół,
Javul siedziała z Hanem w sterowni.
- Ubiłem na Commenorze wiele interesów - zapewnił ją Solo. - Mało jest 
uczęszczanych światów, których mieszkańcy równie mało przejmowaliby się 
Imperium. Szanse, że trafimy tu na Imperialców, są kosmicznie małe.
Javul wpatrywała się w widniejący za iluminatorem sierp gazowego olbrzyma.
- Jakim cudem udaje im się utrzymać Imperium z dala?
- Jak na ironię, wynika to z faktu, że są dla Imperatora bardzo ważni. Commenor 
to główna furtka handlowa. Wierz mi albo nie, ale przewija się tędy więcej 
towarów niż przez Korelię. Podejrzewam, że Imperator dobrze wie o jednym: jeśli 
zbytnio się na Commenorze rozpanoszą zamkną sobie tę furtkę. Wyobraź sobie na 
przykład, co by się stało na Coruscant albo innych światach Jądra, gdyby nagle 
odcięto dostawy kluczowych surowców? Żywności, paliwa, innych artykułów 
pierwszej potrzeby...
Javul skinęła głową.
- Coruscant raczej nie ma własnego przemysłu spożywczego.
- Dokładnie. I właśnie dlatego Imperium wyłazi ze skóry, żeby nie rozdrażnić 
Commenoran. Ten port jest po prostu zbyt ważny.
Wpatrzona w iluminator Javul zmarszczyła brwi; przed nimi majaczyła wielka 
planeta, otoczona rojem statków. Wskazała na nią.
- Czy to węzeł komunikacyjny?

,

- Tak. Co prawda na innych planetach też panuje spory ruch, ale Commenor to pod 
tym względem serce układu. Całkiem fajne miejsce, jeśli chcesz znać moje zdanie.
Można się tu naprawdę nieźle zabawić.
Javul uśmiechnęła się kwaśno.
- Podczas tej podróży miałam dość wrażeń, dzięki. 
- Mam na myśli prawdziwą rozrywkę. - Odwrócił się i spojrzał na nią ze znaczącym
uśmiechem. - Gdybyśmy mieli trochę 
czasu, chętnie pokazałbym ci, jak wygląda nocne życie w Chasin City...
Javul zachichotała.
- Chcesz się ze mną włóczyć po nocnych klubach? Wydawało mi się, że masz mnie za
świruskę!
- Uważam, że jesteś świruską co nie zmienia faktu, że jesteś bardzo ładną 
świruską nie mówiąc już o tym, że sławną. Gdyby mnie z tobą zobaczyli, sporo bym
zyskał w oczach ludzi z kręgów, w których się obracam. Wiesz, co mam na myśli?
- Doskonale wiem, co masz na myśli, ale chyba nie mamy na to czasu.
- Cóż, tak mi się właśnie zdawało.
Javul nie odpowiedziała. Nie było sensu mówić mu, że gdyby chciała wyjść się z 
kimś rozerwać, wolałaby mieć u swego boku Dasha. Może dlatego, że tyle razem 
przeszli? Albo dlatego, że uratował jej życie i nie opuścił jej, nawet kiedy 
wyszły na jaw wszystkie jej kłamstewka? A może po prostu dlatego, że spodobał 
jej się sposób, w jaki ją pocałował...?
Rozsiadła się wygodniej w fotelu drugiego pilota i zapatrzyła na rosnącą w 
iluminatorze sylwetkę Commenora, na coraz wyraźniej rysujące się na jego tle 
statki i stacje satelitarne. Niezauważenie w jej myśli wkradł się niepokój. W 
sylwetce jednego ze statków, który leciał w ich stronę, wynurzywszy się 
wcześniej zza commenorskiego słońca, było coś paskudnie znajomego - a to 
wrażenie spotęgowała jeszcze druga jednostka, która wychynęła zza księżyca...
Javul wyprostowała się w fotelu i złapała Hana za rękę.
- Han!
Odwrócił się w jej stronę z uśmieszkiem błąkającym się po ustach, ale na widok 
jej miny natychmiast spoważniał.
- O co chodzi?
- Zwrot trzydzieści stopni na sterburtę. - Teraz już wiedziała, co było powodem 
jej niepokoju; przeszedł ją zimny dreszcz. - Imperialny pancernik...
- Sądzisz, że wiedzą że...
Nie zdążył dokończyć, bo jakby w odpowiedzi na jego pytanie głośnik zatrzeszczał
komunikatem:
- Rebeliancki frachtowcu, tu komandor Zarin z imperialnego pancernika 
„Mściciel". Zatrzymajcie się i przygotujcie do abordażu.
- Rebeliancki frachtowiec? - parsknął Han. - Nie jestem żadnym cholernym 
rebeluchem! - Rąbnął pięścią w przycisk interkomu. - Trzymajcie się, spadamy 

Strona 131

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

stąd!
Zanurkowali i odbili na lewo, zawracając pędem w stronę księżyca.
- Ale tam jest... - zaprotestowała Javul.
- Widzę! - krzyknął Han z oczami utkwionymi w imperialnej korwecie, która 
właśnie przed chwilą wyleciała zza naturalnego satelity Commenora. Przyspieszył,
dał nura pod księżyc i wynurzył się pod kilem statku, a chwilę później omijali 
już Commenor rozciągniętym „S".
- Wysłali za nami myśliwce TIE! - zawołał z wieżyczki Dash.
- Strzelać bez rozkazu - warknął Han i skupił się na wyprowadzeniu statku poza 
układ, żeby mogli wrócić do nadprzestrzeni. Zboczył dziewięćdziesiąt stopni z 
kursu, kierując „Sokoła" w stronę Wewnętrznych Rubieży.
W sterowni słychać było kanonadę z laserowych działek, kiedy Dash i Mel 
ostrzeliwali rój lecących za nimi myśliwców.
- Leebo! - zawołał Han.
- Tak, wiem, ładunek za burtę. Już się robi.
Kiedy droid zasypał ich pogoń masą kosmicznego śmiecia, wzięli kurs na granicę 
układu. Javul obserwowała, jak na ekranie taktycznym myśliwce TIE i pociski 
wystrzelone przez korwetę trafiają na chmurę szczątków i znikają w rozbłyskach 
eksplozji. Statek bez wahania przyspieszył i przemknął przez chmurę złomu, 
puszczając się za nimi w pościg.
- Będzie gorąco! - ostrzegł Han. - Na mój znak... Leebo, zaserwuj im następną 
porcję!
Szarpnął drążek sterowniczy w stronę lewej burty.
- Teraz! - krzyknął i odpalił hipernapęd. Zawinęli, zostawiając za sobą lśniący 
ogon, a ułamek sekundy później opuścili przestrzeń kosmiczną.
Han opadł ciężko na oparcie fotela i spojrzał na Javul.
- Jesteś osobą religijną prawda?
- Można tak powiedzieć...
- A więc módl się, żeby pomyśleli, że skoczyliśmy w okolice Rubieży. Módl się 
gorąco.
- Myślę - odezwał się Dash przez interkom - że ona modli się nieustannie od 
chwili, kiedy postawiła stopę na tej stercie złomu.
ROZDZIAŁ 31
Dash wiedział jednak, że bardzo by się im w tej chwili przydało, gdyby jakieś 
bóstwo wysłuchało modlitw Javul. Bez tankowania, ale za to po kolejnych 
przejściach, „Sokół Millenium" był w bardzo kiepskim stanie i dotarcie do 
Alderaana stało teraz naprawdę pod znakiem zapytania. Han znów się pocił jak 
mysz, ale nie zamierzał się przyznawać, że ma cykora. Nie miał natomiast nic 
przeciwko narzekaniu, że pewnie nie zdołają dotrzeć na Alderaana i będą musieli 
część podróży wlec się na napędzie jonowym.
- Wiecie, to może potrwać całe dni - marudził - podczas których będziemy 
narażeni na atak...
Na szczęście z nadprzestrzeni wyrzuciło ich dopiero na obrzeżach alderaańskiej 
przestrzeni, a to oznaczało, że podróż w normalnej przestrzeni zajmie im nie 
dni, ale godziny. Mel wrócił do górnej wieżyczki, a Dash i Javul zostali z Hanem
w sterowni. Ledwie przekroczyli granicę układu, zostali wywołani przez system 
łączności.
- Niezidentyfikowany frachtowcu, tu Alderaańska Kontrola Lotów. Wylegitymuj się.
Han zaklął pod nosem.
- O co znów chodzi? Latałem na Alderaana setki razy i nikt nigdy nie robił 
problemów, a tu nagle chcą kodów?
- To dlatego, że nie nadajesz sygnału identyfikacyjnego, Han - przypomniał mu 
Dash. - Jeśli chodzi o ścisłość, nie nadajesz go, odkąd opuściliśmy Bannistar.
- I wcale nie mam ochoty zacząć go teraz nadawać - odburknął Solo.
Javul wychyliła się ze swojego fotela i aktywowała komunikator.
- Alderaańska Kontrolo Lotów, tu Javul Charn. Ten statek jest teraz częścią 
mojej floty.
Nastała długa cisza, po której kontroler poprosił ostrożnie:
- Javul Charn, czy zechciałabyś przekazać nam swój osobisty kod identyfikacyjny?
Javul nachyliła się jeszcze głębiej i wklepała na klawiaturze serię znaków.
- Sprawdzamy kod, proszę o cierpliwość... Aha, właśnie dostałem informację, że 
możecie zejść na orbitę Alderaana w każdej, najdogodniejszej dla was chwili.
- Najdogodniejszej chwili - powtórzył Han. - Założę się, że nie to mu 
powiedzieli.
Kiedy byli już na orbicie, kontrola lotów skontaktowała się z nimi ponownie. Tym
razem rozmówczynią była kobieta - prawdopodobnie przełożona osoby, która 
rozmawiała z nimi chwilę wcześniej.
- Charn - zaczęła głębokim kontraltem - czy mogę spytać, co się stało? 

Strona 132

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Spodziewaliśmy się ciebie dopiero za dwa tygodnie, na pokładzie innej jednostki.
- Po drodze mieliśmy małą... awarię. Musieliśmy wynająć statek i kapitana, żeby 
móc podróżować. Mieliśmy też nieco problemów na Bannistar. Zostaliśmy zmuszeni 
do zmiany planów.
- Mam nadzieję, że wszystko w porządku? - zaniepokoiła się kobieta. - 
Wspomniałaś o awarii... czy załoga i sprzęt są całe?
- Tak, ale musieliśmy się rozdzielić.
- Wiesz, że statek, na którego pokładzie podróżujesz, jest poszukiwany za bliżej
nieokreśloną działalność przeciwko Imperium?
- Hej, chwileczkę! - zawołał Han. - Ja wcale nie...
Javul spiorunowała go wzrokiem.
- Tak, kontrolo - odparła.
- Statek jest podejrzany o przemyt - dodała kobieta.
Javul zerknęła z ukosa na Solo.
- Cóż, tak... nasz kapitan ma żyłkę do interesów.
- Trzeba z czegoś żyć - mruknął Han.
- Wygląda na to, że to prawdziwy łajdak - stwierdziła kwaśno kontrolerka.
Dash zerknął na wyświetlacz taktyczny.
- Ee, hm, mamy towarzystwo...
Han poszedł w jego ślady.
- Co znów? O rany, a to kto?
- Hej, kontrolo - rzuciła Javul - chyba mamy eskortę...
- Owszem, macie. - Polecicie za statkiem prowadzącym tę eskortę albo statek na 
waszym ogonie interweniuje. Przygotowujemy hangar. Kiedy wejdziecie w atmosferę,
aktywujemy boję naprowadzającą. Wtedy przekażecie kontrolę nad waszym statkiem 
autopilotowi.
Dash spojrzał niepewnie na Charn; żołądek zaciskał mu się w nieprzyjemny, zimny 
supeł.
- Javul...
- Rób, co mówi.
- Jesteś pewna?
Wzruszyła ramionami.
- A mamy jakieś inne wyjście?
- Możemy zawrócić i nawiać - podsunął Han. - Melikan wciąż jest w wieżyczce.
- Zawrócić i nawiać na czym? - spytała Javul. - Nie mamy paliwa, a poza tym to 
nie Imperialni, Han, tylko statki Alderaańskiej Kontroli Lotów. Nasi 
przyjaciele.
- Ta-a - mruknął Dash - nie wątpię. Jakoś mi to brzydko zalatuje reżimem 
Imperium. - Skinął głową w stronę lewej burty, gdzie na wysokości równika 
planety wisiały złowrogo dwa imperialne krążowniki. Nic nie wskazywało jednak na
to, że przymierzają się do przechwycenia „Sokoła".
Ostatni etap podróży przebiegł bez zakłóceń, ale Dash cały czas siedział jak na 
szpilkach. Jedyną rzeczą która nieco go uspokajała, był fakt, że Javul wygląda 
na nie tyle zdenerwowaną ile zdeterminowaną. Z każdą chwilą widział w niej coraz
mniej ze słynnej diwy, a więcej z rebelianckiej agentki.
Jak tylko zeszli w atmosferę, sterowanie statkiem przejął autopilot, który 
sprowadził ich do stolicy planety Aldery, a dokładniej do głównego hangaru w 
chronionej części kosmoportu. Han i Dash czuli się w związku z tym nieco 
niepewnie.
Kiedy podchodzili do lądowania, w sterowni zjawił się także Mel. „Sokół" zwolnił
i cała czwórka przyglądała się w milczeniu, jak pod nimi przemykają labirynty 
lądowisk i placówek serwisowych.
Wreszcie znaleźli się w pobliżu grupy półkolistych budynków; Mel spojrzał na 
Dasha, a potem na Hana.
- Chcę, żebyście wiedzieli - oznajmił, nagle dziwnie poważny - że Al... to 
znaczy Javul, mówiła serio, kiedy wspomniała, że przydalibyście się Sojuszowi 
Rebeliantów. Gdyby nie wy... nie udałoby się nam wypełnić tej misji.
- Popieram - włączyła się Javul. - Mówię poważnie. Dash, Han... ta propozycja 
jest nadal aktualna.
Han pokręcił głową.
- Wybacz, siostro, ale... a Dash może to potwierdzić... nie udzielam się 
charytatywnie. Jedynym powodem, dla którego angażuję się w różne działania, 
jest... - Zawahał się. - Nie zwykłem brać na siebie odpowiedzialności za nikogo 
oprócz siebie samego. Nie czuję się więc najlepiej, kiedy inni na mnie liczą.
Mel spojrzał na niego tym swoim przenikliwym wzrokiem, który Dash już znał, a 
który - jak wiedział - potrafił poruszyć do żywego.
- A czy twój przyjaciel Chewbacca na ciebie nie liczy? Nie może ci zaufać, że 
będziesz go wspierał? Jakoś trudno mi w to uwierzyć, kapitanie Solo.

Strona 133

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Han znów pokręcił głową i utkwił spojrzenie w iluminatorze.
- A co z tobą Dash? - spytała cicho Javul. - Nie zechciałbyś do nas dołączyć? 
Szczerze powiedziawszy, wygląda na to, że już to zrobiłeś...
Nagle Rendar poczuł się, jakby w sterowni „Sokoła" było tylko ich dwoje. 
Spojrzał w bladosrebrzyste oczy i nagle nie był już niczego pewien. Przyszła mu 
do głowy brzydka myśl, że Javul Charn jest cholernie dobrym narzędziem 
rekrutacyjnym Rebelii, ale szybko ją od siebie odsunął. Mimo to pewien niesmak 
pozostał.
- Rozumiem, że walczycie o słuszną sprawę - odezwał się wreszcie - ale... jestem
wolnym strzelcem. Chcę być panem swojego losu, jeśli wiesz, co mam na myśli. Nie
jestem zbyt dobry w wykonywaniu czyichś rozkazów.
Javul wyglądała na prawdziwie zmartwioną nie potrafiłby jednak powiedzieć, czy z
powodów osobistych, czy po prostu dlatego, że rozczarowała ją odmowa 
potencjalnego Rebelianta. Żałował, że nie może jej o to spytać, ale obok 
siedział Han i łypał na niego kątem oka.
- Przykro mi, że tak uważasz. - Javul westchnęła. - i to z wielu powodów. 
Przemyślcie to jeszcze. Obaj. - Przeniosła wzrok na
Hana. - Imperium coraz mocniej nas kontroluje, dzień po dniu coraz bardziej 
wnika w nasze życie. Teraz działacie swobodnie, jeśli można tak powiedzieć, więc
pewnie myślicie, że ta walka was nie dotyczy, ale się mylicie. To także wasza 
walka. To walka nas wszystkich. Jeśli będziecie biernie czekać, aż Imperium was 
dosięgnie, nie potrwa to długo.
- Wybacz - zaczął Dash, a mówił to szczerze. - Po prostu... nie jestem do czegoś
takiego stworzony. Jestem samotnikiem. Działam według własnych zasad; latam 
własnymi ścieżkami. Tak jest bezpieczniej... dla wszystkich.
Mel uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Naprawdę w to wierzysz, mam rację?
- Daj spokój, Mel - Dash westchnął. - Widziałeś mnie w akcji. Nie jestem zbyt 
dobry w wypełnianiu rozkazów. A on jest jeszcze gorszy. - Wskazał kciukiem Hana.
- Pewnie wydaje się wam, że bylibyśmy przydatni, ale w praniu okazałoby się, że 
tylko przeszkadzamy. W pewnym punkcie zbuntowalibyśmy się i coś sknocili. A tego
nikt z nas chyba nie chce.
Rozmowę przerwał sygnał kontrolny. Dash wyjrzał przez iluminator - jedna z kopuł
lądowiska otworzyła się i zaczynali właśnie schodzić w jej stronę.
- Charn - rozległ się ponownie głos kobiety z centrum kontroli - przygotujcie 
się do lądowania. Powinniście wylądować za mniej więcej dwie minuty. Standardowa
procedura.
Javul wdusiła przycisk transmisji na konsoli.
- Potwierdzam. - Obejrzała się na Dasha. - Chyba powinniśmy się przygotować.
- A do czego tu się przygotowywać? - parsknął Han. - To oni tu rządzą. My musimy
tylko pokazać się w śluzie. Co z naszym ładunkiem?
- Nie wiem - odparła Javul. - Tego nie było w planach.
Han zamrugał, zbity z tropu.
- Chcesz powiedzieć, że improwizowałaś?
Uśmiechnęła się do niego uroczo.
- Mniej więcej.
Statek osiadł łagodnie na lądowisku i kopuła nad nimi zamknęła się powoli. 
Spoglądając do góry przez iluminator, Han pokręcił głową.
- Nie podoba mi się to - mruknął. - Mam złe przeczucia. - Wstał z fotela pilota 
i wyszedł z kabiny, kierując się na rufę.
Mel poszedł za nim, ale Javul została w sterowni. Kiedy Dash podniósł się ze 
swojego miejsca, przyjrzała mu się badawczo.
- Nie zmienisz zdania?
- A kto pyta, agentka Rebelii czy kobieta?
- Dwa w jednym, Dash - odparła. - Rebelia nie jest czymś, czym zajmuję się w 
wolnym czasie. Żyję tym. - Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. -
Jeśli jednak pytasz, czy osobiście chciałabym, żebyś został... z moich 
egoistycznych pobudek... odpowiedź brzmi „tak". Moje motywy nie pokrywają się 
jednoznacznie z celami Sojuszu, i szczerze powiedziawszy, trochę mnie to martwi.
Czasami wydaje mi się, że przywiązywanie się do kogoś to zły pomysł w tych 
okolicznościach... Czasem jednak myślę, że...
- Że w życiu wszystko opiera się na przywiązaniu? - dokończył za nią.
Skinęła głową.
- Że przywiązanie do ludzi, o których się troszczymy, ma kluczowe znaczenie dla 
walki... i to ono czyni ją tak ważną. - Tym razem to ona go pocałowała. Jego 
myśli krążyły przez ten czas wokół tego, o czym mówiła: wokół przywiązania i 
idei, o które warto walczyć, za które warto ginąć. Dotarło do niego, że przez 
cały czas ich wspólnej podróży to właśnie dla niej się narażał i o nią walczył, 

Strona 134

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

raz za razem. Parę razy od śmierci dzielił go dosłownie krok. Eaden zginął, 
chroniąc ich oboje, walcząc za nich i za swojego mistrza. I w głębi duszy, 
pomimo całego przepełniającego go żalu i bólu Dash podświadomie czuł, wiedział, 
że było to słuszne.
Kiedy ich usta oderwały się od siebie i Javul zostawiła go sam na sam z jego 
myślami, Dash wiedział już z niezachwianą pewnością: Eaden nie zginął, mszcząc 
się za śmierć swojego mistrza. Umarł, żeby ocalić życie dwóch pozostałych 
członków swojego zakonu - swojej siostry i kuzyna.
Patrząc w ślad za odchodzącą Javul, miał ochotę zawrócić ją i oznajmić jej, że 
zostanie z nią... z nimi... z Rebeliantami, jednak coś go przed tym 
powstrzymało. Próbował sobie wmówić, że to zdrowy rozsądek.
Kiedy opuścili statek, czekała już na nich eskorta - sześciu uzbrojonych w 
karabiny blasterowe żołnierzy. Załoga „Sokoła Millenium" została sprawnie 
rozbrojona i odprowadzona do czegoś w rodzaju poczekalni. Leebo, który opuścił 
statek wraz z nimi, został odesłany z powrotem na pokład, a resztę zaproszono do
niewielkiego pomieszczenia, gdzie zostawiono ich samych. Niebawem pojawił się 
nowy oddział strażników, który zabrał Mela i Javul na przesłuchanie.
Od spojrzenia, jakie rzuciła Dashowi na odchodnym Javul, zrobiło mu się nagle 
gorąco. Jesteśmy na Alderaanie, powtórzył sobie w myśli. To cywilizowani ludzie,
nie zrobią nic głupiego.
- Ci żołnierze - mruknął Han po ich wyjściu. - Zauważyłeś?
- Co takiego? - Dash miał trudności z pozbieraniem myśli.
- To nie było zwykłe wojsko, tylko jakiś elitarny oddział.
To było rzeczywiście niepokojące.
- Elitarny?
- Nie jestem pewien. Nie kojarzę mundurów, ale mieli na kołnierzykach insygnia. 
Złote. Coś w stylu odwróconego trójkąta.
Dash pokręcił głową.
- A co to znaczy?
- To znaczy, że być może są to królewscy gwardziści rodu Organów - wyjaśnił Han.
- To dobrze czy źle?
Han spojrzał na niego z ukosa.
- Ty mi to powiedz. Kto jest łącznikiem twojej laski na Alderaanie?
- Nie mam pojęcia.
- Z tego, co widzę, nie ufa ci zanadto. - Han uśmiechnął się promiennie.
Dash poczuł, jak narasta w nim fala gniewu, ale stłumił jąw zarodku.
- Cóż, to chyba logiczne, że mi nie powiedziała. Gdybym trafił w ręce wroga...
- Jak na przykład teraz.
- Możliwe. Chodzi o to, że jeśli nic o kimś nie wiem, nie mogę ujawnić ważnych 
informacji i narazić tego kogoś na niebezpieczeństwo. Wiesz, w sytuacji, kiedy 
byłbym przesłuchiwany czy coś...
Han sprawiał wrażenie lekko rozbawionego.
- Czy coś? Masz na myśli tortury?
Okazało się jednak, że nie muszą się bać ani przesłuchania, ani tortur. Jakąś 
godzinę później drzwi do pomieszczenia otworzyły się i pozwolono im wyjść - bez 
przeszkód i problemów.
- Dlaczego nas w ogóle nie przesłuchali? — zdziwił się Han, kiedy drzwi 
lądowiska zamknęły się za nimi z głuchym hukiem.
- Może dlatego, że nie jesteśmy członkami Sojuszu Rebeliantów? - zgadywał Dash.
- Sądzisz, że uwierzyli Javul, kiedy zeznała, że jesteśmy tylko postronnymi 
świadkami? - parsknął Solo.
- A czemu nie? - Dash miał ochotę załomotać pięściami w durastalowe drzwi i 
krzyknąć, że chce się pożegnać z Javul, ale rozsądek (a może poczucie godności?)
wziął górę. Zamiast więc robić przedstawienie, obrócił się na pięcie i wrócił na
pokład.
Główna ładownia była pusta. Usunięto z niej cały sprzęt należący do Javul. Han 
stał w progu i gapił się przez chwilę na pusty przedział.
- Niech to szlag! Ciekaw jestem, co jeszcze zabrali.
Razem z Dashem przetrząsnęli systematycznie wszystkie
schowki. Wszystko wskazywało na to, że z pokładu „Sokoła" zniknął każdy ślad 
bytności Javul Charn - nawet jej rzeczy osobiste.
Wyraźnie wzburzony Solo poszedł sprawdzić tajne schowki pod pokładem w 
prawoburtowym korytarzu. Przyklęknął, żeby aktywować mechanizm hydrauliczny 
uruchamiający podnoszenie płyt. Zirytowany powolnym działaniem przegubów, 
zajrzał pod pokrywę, zanim jeszcze podniosła się na pełną wysokość, a potem 
opadł na gródź z westchnieniem ulgi. Ładunek, który zabrali ze Stacji Bannistar,
był nienaruszony.
- Dobre wieści - ogłosił. - Nie znaleźli kontrabandy.

Strona 135

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Wątpię - sprzeciwił się Dash. - Pewnie znaleźli, ale po prostu ich nie 
zainteresowała. - Rozglądał się po przednim przedziale. - Skrzynia zniknęła.
- Skrzynia? Masz na myśli ładunek, który zabraliśmy ze Stacji Bannistar? A czemu
niby miałaby tu być? Przecież przenieśliśmy ją na „Serce Nowej".
- Nie, nie przenieśliśmy. - Dash westchnął. - Zamiast tego wzięli droida i 
aktywowali jego program namierzający. Skrzynia została u nas. Była na pokładzie 
„Sokoła" przez cały czas. Zabrali ją.
- Kto zabrał?
- Wiedzieli, gdzie szukać - mruknął Dash pod nosem. - A to oznacza, że im 
powiedziała. - Miał nadzieję, że to znaczyło, że Javul celowo podała im 
lokalizację ładunku. Zamknął pusty schowek. Płyta opadła na miejsce z głuchym 
jękiem, zablokowana przez mechanizm zatrzaskowy.
Han wyprostował się i przeciągnął.
- Zabierajmy się stąd - stwierdził.
Dash nie ruszył się z miejsca.
- Tak. Chyba nie mamy tu czego szukać...
Han położył mu dłoń na ramieniu.
- Dash, stary, są pewne rzeczy, na które nic nie poradzisz. To właśnie jedna z 
nich. Nie wiemy, kto zabrał skrzynię. Nie wiemy, gdzie jest. I nie wiemy, gdzie 
jest Charn.
Dash nie skomentował - bo i co mógł na to odpowiedzieć? Kiedy przechodzili przez
lądowisko, widzieli Javul u boku drobnej, ciemnowłosej kobiety. Obie obserwowały
ich z wysokiej, przeszklonej galerii, która biegła wzdłuż kopuły. Javul wydawała
się spokojna, co w połączeniu ze wzmianką Hana o strażnikach dawało mu pewną 
nadzieję, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wiedział, że Bail Organa 
nie darzy Imperium zbytnią sympatią. Wicekról Alderaana był znany ze swojej 
niechęci do surowych rządów Imperatora, między innymi do jego niesławnej decyzji
o czystce Jedi.
- Daj spokój - poprosił Han, kierując się do sterowni. - Spadajmy stąd.
Dash ruszył za nim.
- Ta-a, racja. Gdzie Leebo?
- Nie mam pojęcia. Odesłali go z powrotem na statek, więc pewnie kręci się 
gdzieś w pobliżu.
Dash aktywował komunikator.
- Leebo? Gdzie jesteś?
Nie było odpowiedzi, więc spróbował ponownie:
- Leebo? Leebo! Gdzie się podziewasz, ty zatracony blaszaku? 
 Nadal cisza.
Wszedł za Hanem do sterowni, usiadł na miejscu drugiego pilota i aktywował 
interkom.
- Co jest? - Han rozpoczął procedury przedstartowe, sprawdzając jeden po drugim 
systemy statku.
- Leebo nie odpowiada. Może nie działa mu komunikator. Leebo? Tu Dash. Ładuj 
swoją blaszaną dupę do sterowni! - Wciąż brak odpowiedzi. Dash poczuł ukłucie 
niepokoju. - Mam nadzieję, że go sobie nie wypożyczyli - mruknął i połączył się 
z kontrolą lotów. Pokrywa kopuły lądowiska zaczęła się powoli odsuwać. - 
Kontrolo, tu Dash Rendar z lądowiska alfa dziewięć. Czy zatrzymaliście mojego 
droida?
- Sir? - Kontroler sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Mojego droida - powtórzył cierpliwie Dash. - Zmodyfikowanego LE-B02D9. Nie 
mogę go nigdzie znaleźć. Czy któryś z waszych ludzi zabierał go ze statku?
- Nic o tym nie wiem, sir. Proszę chwileczkę poczekać, sprawdzę to. - Na łączu 
zaległa cisza. Dash obejrzał się na Hana. - Czemu nagle są tacy mili?
- Nie mam pojęcia.
Wreszcie z głośnika dobiegł rzeczowy, kobiecy głos:
- Specjalista Rand mówi, że pytaliście o swojego droida. W czym problem?
- Problem w tym, że nie mogę go znaleźć. Co z nim zrobiliście?
- Wasz droid został odesłany na statek.
- Nie skonfiskowaliście go ani nic takiego? - spytał podejrzliwie Rendar.
- Cały wasz frachtowiec został skonfiskowany, kapitanie, wraz z pańską jednostką
LE. Nikt nie widział, jak odlatuje. - W jej głosie brzmiało lekkie rozbawienie.
- Może wykradł się, kiedy rozładowywaliście statek?
- Ale po co miałby to robić? Czy pański robot ma w zwyczaju oddalanie się bez 
wyraźnego polecenia?
- Raczej nie - skłamał Dash. - Czy wasi ludzie go wyłączyli?
- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Przypuszczam, że mogli to zrobić. Czy 
jesteście gotowi do startu?
- Na pewno nie bez mojego robota.

Strona 136

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Zapewniam pana, kapitanie, że musi być gdzieś na pokładzie. A jeśli jakimś 
cudem go nie ma, znajdziemy go i panu zwrócimy. Teraz zależy nam, żeby pan i 
pański kolega opuścili planetę. Jak najszybciej.
- Ee, kontrolo? - zagadnął Han. - Tu mówi „kolega". Zrozumieliśmy. - Odwrócił 
się do Dasha. - Idź poszukać swojego blaszaka. Musi gdzieś tu być.
- Jasne. - Dash wstał i zabrał się do poszukiwań Leeba.
ROZDZIAŁ 32
Dash dotarł na rufę i zaczął przeszukiwać systematycznie wszystkie przedziały na
lewej burcie jeszcze raz. Wszystko było w największym porządku, ale nigdzie nie 
znalazł śladu Leeba. Kilka razy wywoływał go komunikatorem, a nawet przetrząsnął
schowki w kwaterach załogi; sprawdził maszynownię, wieżyczki i mesę... Nic.
Sfrustrowany i zdenerwowany, ruszył na prawą burtę; przyszło mu do głowy, że 
może robot ukrył się w którejś z tajnych ładowni. Chociaż Han wcześniej zajrzał 
do nich, żeby się upewnić, że ładunek ze Stacji Bannistar jest bezpieczny, żaden
z nich nie wchodził do środka, żeby je dokładnie sprawdzić.
Zaczął od schowka położonego najdalej na rufie. Przyklęknął i wcisnął ledwie 
widoczny przycisk zwalniający pierwszy panel podłogowy, który za chwilę podniósł
się na hydraulicznych wysięgnikach. W środku był ładunek i... i nic więcej. Dash
wsunął głowę do środka, wyciągnął pręt jarzeniowy i oświetlił wnętrze.
Nic. Zamknął panel i ruszył do następnego schowka. Znów nic. Przyklęknął, żeby 
otworzyć kolejny, ale nim zdążył zwolnić blokadę, płyta podniosła się 
gwałtownie, ścinając go z nóg. Tłoki w ramionach podnośników zawyły pod ciężarem
jego ciała. Dash odtoczył się w tył i w bok, uderzając lewym ramieniem o 
ościeżnicę włazu prawoburtowego pierścienia dokującego, a potem zatrzymał się na
plecach na progu korytarza dostępu.
Impet uderzenia wyparł mu dech z piersi; kiedy ból nieco zelżał, Dash spojrzał w
stronę otwartego schowka. Nie, to niemożliwe, pomyślał nieprzytomnie. Z tajnej 
ładowni wyczołgiwał się właśnie Edge - wyglądał na pokiereszowanego i 
zmaltretowanego, ale bez dwóch zdań całego i przytomnego. W swojej 
podniszczonej, podziurawionej zbroi przypominał demona zemsty. W jednej ręce 
trzymał pałkę z cortosis, a w drugiej - mrokostrze. Najwyraźniej anomidzki 
zabójca nie zamierzał powtórzyć swojego ostatniego błędu; kerestiańskie ostrze 
ociekało czerwoną substancją, która - Dash nie miał co do tego wątpliwości - 
była zabójcza.
Dash wycofał się w głąb korytarza i sięgnął po swój blaster, jednak w tej samej 
chwili, w której jego dłoń spoczęła na rękojeści, przypomniał sobie, że 
alderaańska ochrona wyjęła z niego ogniwo, a on nie zdążył go jeszcze włożyć z 
powrotem.
Teraz nie było już na to czasu. Potężny Anomid przymierzał się właśnie do ataku.
Przyklęknął na brzegu schowka i, zanim Dash się spostrzegł, zamierzył się na 
niego lśniącą plazmowymi wyładowaniami pałką z cortosis. Rendar wierzgnął w 
odruchu obronnym, trafiając obcasem w lewą dłoń Edge'a. Broń zawirowała i 
wypadła zabójcy z ręki, przysmażając bok lewego uda Dasha, który stęknął z bólu 
i znów wierzgnął, odkopując pałkę na bok, ale Edge już podnosił do ciosu 
mrokostrze.
Dash spojrzał w jego dziwne, pomarańczowe oczy. Dawniej były zimne, 
nieprzejednane, bezduszne, ale teraz wypełniał je żar. Dash nie miał 
wątpliwości, że zabójcę napędza teraz żądza zemsty. Najprawdopodobniej Edge nie 
przywykł do tego, że jego ofierze udaje się go zwieść i umknąć - i to więcej niż
raz.
W ułamku sekundy, zanim mrokostrze zaczęło opadać w stronę jego serca, Dash 
poczuł przejmujący żal. Ogarnęło go poczucie zdrady, nie był jednak wściekły na 
los, jaki spotkał jego samego - tylko Eadena. Czuł pretensję do wszechświata... 
albo do Mocy, a może jakiegoś innego bóstwa, wszystko jedno... za to, że 
pozwoliło Eadenowi zginąć, a tej maszynce do zabijania przetrwać. Ta 
niesprawiedliwość paliła żywym ogniem i Dash nie zdołał powstrzymać ryku 
bezsilnego gniewu, który wydarł mu się z gardła.
Nie wiadomo skąd w zasięgu jego wzroku pojawił się nagle przygarnięty przez 
Leeba MSE, pędzący zakosami z jednej strony korytarza na drugą. Ten 
niespodziewany ruch rozproszył Edge'a, tylko na chwilę, ale to wystarczyło. Zza 
pleców Anomida wystrzeliły dwa promienie energii; pierwszy ze strzałów trafił go
w ramię, w miejscu, gdzie pancerz został już naruszony, a drugi - z niebywałą 
dokładnością - w kark, w punkt, gdzie zbroja łączyła się z hełmem. Impet 
szarpnął ciałem zabójcy, które zaczęło się zsuwać z krawędzi schowka do 
wewnątrz.
Han! Dasha zalała fala ulgi... ale zniknęła bez śladu, kiedy Edge z 
nieprawdopodobną determinacją rzucił się spazmatycznie naprzód, wciąż zaciskając
palce na rękojeści mrokostrza.

Strona 137

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dash odtoczył się - na tyle, na ile mógł - w lewo i końcówka zakrzywionego 
ostrza rozorała poszycie pokładu w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował
się jego brzuch. Kiedy spojrzał na napastnika, Anomid leżał rozciągnięty na 
pokładzie, z głową niedaleko jego stóp; palce jego wyciągniętej w górę dłoni 
wciąż zaciskały się na rękojeści ostrza, a z miejsc, w które trafiły go strzały 
z blastera, unosiły się smużki dymu. Kiedy do jego nozdrzy dotarł swąd spalonego
ciała, Rendarowi zrobiło się niedobrze.
Nagle olbrzym drgnął - jakby jego dusza postanowiła za nic nie opuszczać tego 
świata - i Anomid znów spróbował się podźwignąć.
- A niech cię szlag i ciężka cholera! - dobiegł z głównego korytarza okrzyk, po 
którym nastąpiły dwa kolejne strzały. Tym razem trafiły we wsporniki 
podtrzymujące klapę włazu do schowka.
Ciężka durastalowa płyta opadła, miażdżąc ciało Anomida na wysokości talii. Z 
jego ust wydobył się przerażający, zduszony okrzyk wściekłości i bólu. Mimo to 
zabójca podniósł wzrok i posłał Dashowi nienawistne spojrzenie; potem resztką 
sił wyszarpnął ociekające trucizną mrokostrze z pokładu, wziął zamach... i 
umarł.
Dash patrzył, jak z jego oczu odpływa resztka światła. Cieszył się, że Eaden nie
był świadkiem tej chwili. Wiedział, że jej wspomnienie, widok jadowitej, zimnej 
nienawiści w oczach Edge'a będzie go prześladował jeszcze długo.
Kiedy ciało Anomida zwiotczało, rękojeść mrokostrza wysunęła mu się spomiędzy 
palców i broń upadła z grzechotem na pokład.
Dash profilaktycznie odsunął broń poza zasięg zabójcy, wstał, krzywiąc się z 
bólu, ominął ostrożnie ciało i wyszedł na główny korytarz.
- Han, naprawdę nie... - Ale postać, która stała częściowo okryta w przejściu do
pobliskiej ładowni, nie była Hanem. To był Leebo. U jego stóp przycupnął 
myszobot. Dash otworzył usta i wlepił w robota zdumiony wzrok. - Leebo? - 
wykrztusił. - Ale... - Obejrzał się na martwego Anomida. - Przecież ty nie 
możesz... Nie powinieneś... Co to ma znaczyć?
Droid drgnął w sposób najbardziej podobny do wzruszenia ramionami, jaki Dash 
kiedykolwiek u niego widział.
- Chybiłem.
- Chy... chybiłeś?
- Hm, czyżby tu było echo? Chybiłem. Dwukrotnie. Celowałem we wsporniki. 
Trafiłem dopiero za trzecim razem.
- Chybiłeś?
- Właśnie to powiedziałem. - Leebo zerknął na MSE. - Ktoś mi w tym jednak 
pomógł.
Dash roześmiał się i pokręcił głową. Jego serce zaczynało się powoli uspokajać.
- To na pewno ty?
- Jestem zmodyfikowaną jednostką serwisową LE-B02D9 produkcji zakładów Cybot 
Galactica. Oczywiście, że to ja.
- Hej! - W przejściu prowadzącym do sterowni pojawił się Han. - Co wy tam 
robicie, rozkręcacie imprezkę?
Kiedy Han doszedł do siebie po szoku na widok zabójcy przytrzaśniętego klapą 
swojej tajnej ładowni, upewnili się, że Anomid jest martwy, rozbroili go i 
wpakowali do kapsuły hibernacyjnej na kontrabandę, którą Han dodał do 
wyposażenia statku. Dash chciał wyrzucić ciało przez śluzę powietrzną ale Han 
upierał się, że na pewno ktoś wyznaczył za jego głowę nagrodę, dzięki której do 
kieszeni wpadnie im niezła sumka.
Dash niezbyt dobrze czuł się z myślą o zarabianiu na śmierci Edge'a, ale z 
drugiej strony miał wrażenie, że była w tym jakaś wzniosła sprawiedliwość. Może 
przy odrobinie szczęścia udałoby mu się znaleźć kuzyna albo siostrę Eadena i 
przekazać im część nagrody?
W tej chwili bardziej intrygowała go jednak rzekoma usterka, którą Leebo winił o
śmierć zabójcy. Droid powiedział, że nie chce o tym rozmawiać; twierdził, że dla
automatu o jego możliwościach czymś upokarzającym jest tak haniebne chybienie 
celu. Nie miał jednak żadnych oporów przed opowiedzeniem ze szczegółami, jak to 
został sam na pokładzie „Sokoła Millenium" - czy może raczej powinien być sam, 
bo szybko się okazało, że ma towarzystwo. Widział, jak Edge opuszcza swoją 
kryjówkę w ładowni na rufie i ukrywa się w schowku pod podłogą.
- I nie przyszło ci do tego pustego blaszanego łba, żeby mnie zawołać? - jęknął 
Dash.
- Owszem, przyszło, ale doszedłem do wniosku, że jeśli to zrobię podczas twojej 
pogawędki z tymi miłymi żołnierzami, mogę cię wpędzić w tarapaty. Dlatego 
postanowiłem zaczekać, aż wrócisz na pokład.
- I wróciłem - zauważył Dash - a ty nadal nie raczyłeś tego zrobić.
- Cóż, właściwie to napotkałem pewien problem... Ukrywałem się w tej ładowni, 

Strona 138

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

kiedy ten wielki, brzydki koleś zaszył się tuż obok. Gdybym chociaż pisnął...
Dash skinął głową
- Ta-a, pewnie przerobiłby cię na złom.
- Otóż to. Postanowiłem więc zaczekać. Kiedy wyszedł ze swojego ukrycia, 
uznałem, że... jakby to powiedzieć... czas interweniować.
- I chybiłeś.
- I chybiłem. Ku mojemu zaskoczeniu. To było bardzo upokarzające doświadczenie.
- Masz wbudowany w optykę mechanizm celowniczy BlasTecha - przypomniał mu Dash. 
- I to praktycznie nowiutki. Chcesz mi wmówić, że jest wadliwy?
- Może jest źle skalibrowany - podsunął Leebo. - Przeprowadziłem diagnostykę, 
więc teraz powinien działać perfekcyjnie.
- Perfekcyjnie.
- Och, znów to echo. Czyżbyś był zapętlony, szefie?
- Nie zmieniaj tematu. To paskudna usterka, skoro w jej wyniku uśmierciłeś 
istotę żywą nie sądzisz?
LE-B02D9 milczał przez chwilę.
- To nie była miła istota żywa - zauważył wreszcie. - Początkowo wydawałeś się 
zadowolony, że go... zneutralizowałem.
Przez wszystkie lata współpracy z droidem Dash zaobserwował, że, zapędzony w 
nerfi róg, Leebo ma tendencję do zachowań typowych dla droidów. Teraz brzmiał 
kropka w kropkę jak Oto.
- Cóż, nie mogę powiedzieć, żeby sprawiło mi to przykrość - przyznał. - Gdybyś 
go nie zastrzelił...
- Nie zastrzeliłem go - podkreślił z naciskiem Leebo. - Strzelałem w wysięgnik i
chybiłem.
- No dobrze. Gdybyś nie chybił, pewnie byśmy nie prowadzili tej rozmowy, a ty 
przeszedłbyś na własność Hana.
- Mocy uchowaj! - Mechaniczny korpus Leeba przeszedł zauważalny dreszcz.
- Nie lubisz Hana?
- Traktuje mnie jak maszynę.
- Jesteś maszyną.
- O, widzisz? Przejmujesz od niego złe nawyki. Z miłą chęcią wrócę na Tatooine.
Wrócili - na szczęście tym razem bez żadnych przygód - jakieś dziesięć dni 
później, lecąc względnie szybko i zatrzymując się jedynie po to, żeby zatankować
na małej stacji z dala od uczęszczanych szlaków. W Mos Eisley odkryli - ku 
uciesze Hana - że Solo miał rację co do Edge'a: za jego bladą głowę rzeczywiście
wyznaczono nagrodę. Był poszukiwany żywy lub martwy. Wszystko wskazywało na to, 
że podczas wypełniania jednego ze zleceń Czarnego Słońca zabił zbuntowanego 
viga, który okazał się ulubionym bratankiem samego Mandalora, dlatego przywódca 
Mandalorian wyznaczył nagrodę za jego schwytanie.
Han był zachwycony, że udało mu się to, czego nie dokonał sam Boba Fett.
- Nie ma w tym żadnej twojej zasługi, stary - upomniał go Dash, kiedy we trójkę 
opuścili mandaloriańską „ambasadę" - apartament w hotelu Dowager Queen. - Tak 
naprawdę ja też nie zrobiłem nic poza tym, że o mały włos, a dałbym się 
przyszpilić do pokładu mrokostrzem. To Leebo go zabił.
- Wcale go nie zabiłem - zaprotestował znów Leebo. - I byłbym wdzięczny, 
gdybyście przestali formułować to w ten sposób.
Ostatnią rzeczą jakiej mi potrzeba, jest reputacja znarowionego robota. Po 
prostu chybiłem celu z powodu usterki w moim oprogramowaniu, którą zresztą już 
usunąłem. Starałem się go tylko unieszkodliwić albo spowolnić, żebyś mógł się z 
nim rozprawić osobiście.
- O, widzisz? Nawet Leebo mówi, że tego nie zrobił - wytknął Dashowi Han. - Poza
tym i tak nagroda na nic mu się nie przyda. To tylko maszyna.
Leebo odwrócił się w stronę Dasha.
- Widzisz? Właśnie o tym mówiłem.
- Och, zamknij puszkę, blaszaku - mruknął Solo. - Słuchaj, Dash... co powiesz na
fifty-fifty?
Rendar pokręcił głową. Kłócili się o to całą drogę z Alderaana. Dash upierał 
się, że skoro prawie zginął w starciu z zabójcą - i to trzykrotnie - a jego 
droid „zneutralizował" Anomida, jest upoważniony do sześćdziesięciu procent. Han
z kolei utrzymywał, że to on uratował Dashowi życie podczas pierwszej próby 
zabójstwa i pomógł Javul Charn wypełnić jej misję, a poza tym do ostatniej próby
zabójstwa doszło na pokładzie „Sokoła Millenium", więc należy mu się co najmniej
połowa nagrody. Dash zgodził się wreszcie na podział pół na pół - głównie 
dlatego, że miał już dosyć wysłuchiwania gderań Hana.
- No dobra. Niech ci będzie. Mam teraz dość kredytów, żeby odebrać „Outridera" 
od Kerlewa. Właściwie to razem z Leebem od razu do niego pójdziemy i się z nim 
rozliczymy.

Strona 139

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

- Jesteś pewien? Pomyślałem, że może wpadniemy do Chalmuna na szklaneczkę ale. 
Ja stawiam. Umówiłem się tam dzisiaj z Chewiem. Mam nadzieję, że ma coś na 
oku... Ta kasa za nagrodę ledwie pokryje większość moich długów.
Dotarli do rogu placu Kernera, z którego widać już było kantynę. Dash spojrzał w
stronę knajpy.
- Brzmi kusząco, ale podziękuję. Naprawdę chciałbym już się znaleźć na pokładzie
„Outridera". Trochę się za nim stęskniłem. A poza tym - dodał, marszcząc czoło -
kręci się tu dzisiaj stanowczo za dużo szturmowców. Trochę mi działają na nerwy.
Rzeczywiście, tego dnia wszędzie jak okiem sięgnąć widać było imperialnych 
żołnierzy w charakterystycznych białych zbrojach - kilku z nich stało przed 
kantyną.
Han wzruszył ramionami.
- Skoro tak mówisz. W takim razie może spotkamy się później?
- Może. Pozdrów ode mnie Chewiego.
- Pozdrowię. - Han wyciągnął rękę i mężczyźni wymienili serdeczny uścisk dłoni.
- Nie było chyba tak źle, nie? - rzucił na odchodnym Han. - W każdym razie na 
pewno się opłacało. Przykro mi, że twoja laska okazała się Rebeliantką i tak 
dalej. Domyślam się, że to musi być dla ciebie trochę... bolesne.
Dash spojrzał mu w oczy - dziwnie poważne.
- Cóż, trudno. Jakoś to przeżyję. Pomyślnych lotów.
- Tobie też. - Han obrócił się na pięcie i pogwizdując pod nosem, ruszył do 
Chalmuna.
Dash i Leebo przecięli plac; mijając grupki szturmowców, Rendar chował odruchowo
głowę w ramiona. Skręcili w aleję Pilotów i ruszyli w stronę lądowisk. Dash z 
ulgą powitał fakt, że jego szyfr dostępu do lądowiska dziewięć dwa wciąż 
działał. To oznaczało, że Javul dotrzymała umowy i zapłaciła całą kwotę za 
naprawy i lądowisko. W innym przypadku Kerlew na pewno zmieniłby kombinację.
- Dobrze będzie znów wejść na pokład naszego gruchota - odezwał się do Leeba, 
kiedy wchodzili na lądowisko. - Stęskniłem się już za własnym kawałkiem podłogi 
pod stopami.
Kiedy czujniki ruchu aktywowały światła, Dash zamrugał, wpatrując się z 
niedowierzaniem w pusty dok. „Outridera" nie było.
- Hm - stwierdził Leebo. - Wygląda na to, że będziesz musiał potęsknić jeszcze 
trochę.
ROZDZIAŁ 33
- Skończyłem naprawy jakieś pięć dni po tym, jak odlecieliście z Hanem - 
oznajmił Kerlew, kiedy siedzieli w jego zaskakująco przytulnym biurze. - 
Skończylibyśmy dzień wcześniej, ale musieliśmy przepiąć dodatkowy kabel 
zasilania do hipernapędu na lewej burcie.
Dash wyprostował się w swoim formofotelu.
- Ker. Gdzie. Jest. Mój. Statek?
- Spokojnie, zaraz do tego dojdę. Jakieś dziesięć dni temu dostałem wiadomość od
menedżerki Charn. Poinformowała mnie, że musi przenieść statek ze względów 
bezpieczeństwa. Więc tydzień temu zjawił się tu pilot z załogą zapłacili za 
wszystkie naprawy i koszty wynajęcia doku i dorzucili kilka kredytów, żebym 
trzymał język za zębami, gdyby ktoś pytał o jego nowe miejsce parkingowe. 
Zabrali go.
Dashowi przeszedł po plecach dreszcz.
- Ktoś pytał o „Outridera"?
Kerlew skinął ponuro głową.
- Imperialni. Był tu pułkownik i sześcioosobowa drużyna szturmowców pustynnych. 
Dash, w coś ty się, do cholery, wpakował?
- Ocalał galaktykę - stwierdził kpiąco Leebo.
Rendar spojrzał na niego gniewnie.
- Robiłem za ochronę gwiazdy mającej problemy z natrętami. Okazało się, że to 
problem większy, niż początkowo przypuszczałem.
- Imperialni natręci. - Ker pokręcił głową. - Kiepska sprawa.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Dash spróbował się odprężyć; rozparł się w 
fotelu i starał sprawiać wrażenie opanowanego. - No dobra. W takim razie dokąd 
go zabrali?
- Nie wiem. Nie powiedzieli. Zostawili tylko to. - Kerlew poszperał w kieszeni 
kamizelki i wyciągnął czip z danymi, który podał Dashowi. - Jest zakodowany - 
poinformował.
Dash ściągnął brwi.
- Jaki jest kod?
- Dwa statki. Powiedzieli, że będziesz wiedział, o co chodzi.
Rendar, początkowo zbity z tropu, szybko załapał, o co chodzi.
Sprawdziwszy stan konta i rozgościwszy się w hotelu nieco mniej ekskluzywnym niż

Strona 140

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

Dowager Queen, wsunął czip do terminalu komputera w swoim pokoju i wpisał „Serce
Nowej Głębokie Jądro". Nie pasowało. Lekko zaniepokojony, spróbował odwrotnej
kombinacji, a kiedy ta nie zadziałała, jeszcze kilku. W końcu natrafił na 
właściwą, która brzmiała „Nowej Głębokie Jądro Serce".
Informacja zawierała adres w stolicy Tatooine, Bestine, a także jeszcze jeden 
kod, po którym następowały trzy słowa: „Kup nowe ubranie".
Dash gapił się bezmyślnie w ekran. Dlaczego, do supernowej, Javul wysyłała go do
siedziby służb imperialnych na Tatooine? Do głowy przyszła mu niedorzeczna myśl:
czyżby go wrabiała? Może chciała się go pozbyć, wciągając w pułapkę?
Nie, to bez sensu, uznał. Najprawdopodobniej kierowała go po prostu w ostatnie 
miejsce, w którym ktoś by go szukał. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że kiedy 
odnajdzie „Outridera", ta cała szalona przygoda wreszcie się skończy. Miał już 
tego wszystkiego szczerze dość.
- Twoja dziewczyna ma dziwne poczucie humoru - zauważył Leebo w sposób irytująco
typowy dla Hana Solo.
- To nie jest moja dziewczyna - burknął Dash.
- Jasne, jasne, po prostu chciałbyś, żeby nią była. Tak, tak, wiem, co powiesz: 
„Zamknij się, blaszaku".
Dash postąpił zgodnie ze wskazówkami Javul: kupił nowe ubranie - porządne, w 
którym wyglądał bardziej jak zamożny kupiec niż niechlujny przemytnik. Ogolił 
się, zafundował sobie drogą torbę podróżną a Leeba wysłał na oliwienie i 
polerowanie powłoki.
Złapali pierwszy poranny prom do Bestine, wysiedli na głównej stacji i wyszli 
wprost na lśniące ulice stolicy. Bestine była najbardziej kosmopolitycznym i 
największym miastem na Tatooine, pełnym eleganckich, rzeźbionych kamiennych 
budynków w kolorze pustyni, otoczonym pasmem czerwonawych gór.
Wzięli taksówkę powietrzną i kazali się zawieźć pod podany adres. Podczas 
podróży minęli budynek kapitolu - piękną imponującą budowlę o potężnej kopule i 
jednocześnie najwyższy budynek w Bestine. Strzegli go Imperialni szturmowcy, 
którzy wydawali się tutaj dziwnie nie na miejscu; ich białe zbroje lśniły 
oślepiająco w promieniach bliźniaczych słońc Tatooine.
Pod wskazanym adresem mieścił się hotel. Zgodnie z wytycznymi z czipa Rendar i 
Leebo skierowali się do apartamentów Jasne Słońce, a dzięki drugiemu kodowi 
zostali ulokowani w kwaterach, najbardziej luksusowych, w jakich Dash miał 
okazję przebywać od czasów dzieciństwa. Nigdy by się nie spodziewał, że na 
Tatooine w ogóle istnieje podobne miejsce (chociaż po głębszym namyśle uznał, że
sławni i bogaci tej galaktyki muszą gdzieś mieszkać, odwiedzając tę kupę 
piachu). On sam nie kwalifikował się oczywiście do żadnej z powyższych 
kategorii, w związku z czym czuł się tu trochę dziwnie. Mimo to nikt z personelu
ani mieszkańców nie okazał mu specjalnego zainteresowania, które świadczyłoby, 
że coś jest nie tak. Traktowali go po prostu jak kolejnego dobrze sytuowanego 
biznesmena.
Elegancki gabinet jego nowych apartamentów był oczywiście wyposażony w terminal 
HoloNetu, do którego Dash usiadł niezwłocznie, rozgościwszy się w pokojach. Za 
jego plecami Leebo wydał z siebie metaliczny odpowiednik westchnienia i postawił
na ziemi torbę podróżną. Z bijącym sercem Dash aktywował terminal. Czekała na 
niego wiadomość.
- Odczytaj wiadomość - polecił.
- Konieczne potwierdzenie głosowe - poinformował go terminal rzeczowym, kobiecym
głosem. - Proszę powtórzyć frazę „bancie poodoo".
- Co takiego?
- Niewłaściwa odpowiedź. Proszę powtórzyć frazę „bancie poodoo".
- Bancie poodoo. - Leebo miał rację, pomyślał Dash, Javul miała dziwne poczucie 
humoru.
Chwilę później jej twarz pojawiła się na ekranie - piękna i nieosiągalna jak 
zawsze. Hologwiazda miała na sobie tradycyjne alderaańskie szaty - długą do 
ziemi suknię w kolorze głębokiego błękitu i srebrzysto-złoty, szeroki pas, który
pasował do jej włosów, upiętych w skomplikowane sploty. Uśmiechnęła się do 
niego, chociaż miał wrażenie, że w tym uśmiechu jest nieco smutku. A może po 
prostu chciał go tam zobaczyć?
- Moja... kuzynka otrzymała prezent, który jej wysłałeś - oświadczyła ciepło. - 
Sprawiłeś jej nim bardzo dużo radości. Nie wiemy, jak ci dziękować. Mam 
nadzieję, że któregoś dnia będę mogła podziękować ci osobiście. Tymczasem 
przygotowałam dla ciebie małą niespodziankę. To dowód mojego uznania i... 
sentymentu, powiedzmy. Czeka na ciebie na stanowisku cztery-jeden-trzy-czteryA w
siedzibie służb portowych Bestine. Możesz go stamtąd zabrać, kiedy tylko 
zechcesz.
Dash opadł z ulgą na oparcie fotela. „Outrider" był bezpieczny! Bezpieczny, 

Strona 141

background image

MICHAEL REAVES MAYA KAATHRYN Bohnhoff - mroczne gry.txt

naprawiony i czekał na niego po prostu na wyciągnięcie ręki. Wziął głęboki 
oddech i wypuścił powoli powietrze. Przez krótką chwilę czuł się cudownie 
beztrosko. Spojrzał w oczy holograficznej Javul.
Całkiem jakby czytała mu w myślach, dodała:
- Mam nadzieję, że zostaniesz tu przez jakiś czas, żeby nacieszyć się drugą 
częścią mojego podarunku... A przynajmniej dopóki tutaj, na zewnątrz, sprawy 
nieco nie ucichną. Zasłużyłeś na to. Dopilnowałam, żebyś rachunek za pokój, 
obsługę, wyżywienie i bar miał otwarty, więc korzystaj, ile dusza zapragnie. - 
Zawahała się. Patrząc na nią, Dash nie miał teraz wątpliwości, że w jej oczach i
uśmiechu widzi smutek i... tęsknotę? - Chciałabym cię znów zobaczyć. To nie w 
porządku, skoro ty możesz mnie oglądać, kiedy tylko zechcesz...
Cóż, to akurat była prawda, dotarło do Dasha, kiedy sięgnął do terminalu, żeby 
zatrzymać obraz. Javul patrzyła na niego z ekranu swoimi niesamowitymi 
srebrzystymi oczami. Tak, mógł oglądać Javul Charn dosłownie w każdej chwili - 
wystarczyło, że włączy HoloNet i obejrzy któryś z jej występów.
Zastanawiał się tylko, czy to dobrze, czy źle. Tak czy inaczej, miała rację.
Sięgnął znów do terminalu i zwolnił pauzę. Chwilę później hologram zmienił się, 
ukazując szerszą perspektywę - i drugą kobietę u boku Javul, tę samą ciemnowłosą
piękność, z którą widział ją na Alderaanie. Tym razem ją rozpoznał i zamrugał, 
wstrząśnięty.
Księżniczka Leia Organa?
„Kuzynka" Javul?
Ale jak...
- Cóż - odezwał się za jego plecami Leebo - wspominała, że ma wysoko 
postawionych przyjaciół. 
Dash nie odpowiedział. Rozmyślał o tym, jak to jest, wspiąć się z nizin 
społecznych nie tylko na sam szczyt, ale i awansować do wyższych sfer... móc 
fundować swoim przyjaciołom pobyty w najbardziej luksusowych hotelach w tej 
części Rubieży na nieokreślony czas... ciągle robić podobne rzeczy, a 
jednocześnie być zdolnym do poświęcenia tego wszystkiego, ryzykując uwięzienie z
powodów politycznych i wszelkie możliwe sankcje, byle tylko przyczynić się do 
wyzwolenia galaktyki.
Cóż, Javul Charn miała klasę, musiał to przyznać.
- To jak - zagadnął go Leebo - nadal nie zamierzasz się do nich przyłączyć, 
szefie?
Dash milczał przez chwilę, a potem uśmiechnął się i pokręcił energicznie głową.
- Wiesz co? - rzucił. - Przyłączę się do nich... kiedy Han Solo zostanie 
Rebeliantem.
- Sądząc po nastawieniu Hana Solo i opierając się na poczynionych przeze mnie 
obserwacjach zachowań istot żywych, jestem dziwnie pewien - oznajmił Leebo - że 
ci to nie grozi. Kapitan Solo prędzej dałby się zamrozić w karbonicie, niż 
zasilił szeregi Rebelii.
- Właśnie - potwierdził Dash. - Spokojna głowa, żadnemu z nas to nie grozi. - 
Wstał, przeciągnął się i rozejrzał po pokoju. - Nie widziałeś tu gdzieś w 
pobliżu karafki z koreliańską brandy? 
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym podziękować naszym nieocenionym redaktorom - Davidowi Pomenco i 
Shelly Shapiro, którzy sprawowali nad nami pieczę z wielką cierpliwością i 
pogodą ducha (szczególnie wdzięczna jestem za „ wiadomości pozabiurowe " 
Davida). Pragnę też złożyć podziękowania Sue i Lelandowi z Lucasfilm Ltd. za ich
wsparcie przy pracach badawczych i pilnowanie spójności, Danowi Wallace'owi i 
Jasonowi Fry'owi - za ich niezwykle pomocny przewodnik korzystania ze źródeł, a 
także zespołowi znawców, który zestawił encyklopedię Star Wars, którą mam teraz 
na laptopie. Uznanie należy się również zespołowi ochotników na Wookieepedii za 
pomoc w wyszukiwaniu różnych faktów. Jestem ponadto bardzo wdzięczna wszystkim 
fanom tworzącym w ramach hołdu te rozmaite niesamowite gwiezdnowojenne strony 
internetowe. To przede wszystkim dla was piszemy te książki.
Maya Kaathryn Bohnhoff 
 

Strona 142