background image

Jayne Ann Krentz

KOWBOJ

1

background image

PROLOG

- Margaret, obiecaj mi, że będziesz uważać na siebie - powiedziała z nagłą troską Sarah 

Fleetwood   Trace.   Zajęta   była   zdejmowaniem   strojnej   ślubnej   sukni.   W   tej   skomplikowanej 

czynności pomagały jej dwie najlepsze przyjaciółki. Radosny nastrój Sarah ulotnił się na moment, a 

piwne oczy spoważniały, kiedy patrzyła na Margaret Lark.

- Nie martw się o mnie, Sarah - odparła z uśmiechem Margaret, starannie składając welon. - 

Obiecuję, że będę się rozglądała, przechodząc przez jezdnię, liczyła kalorie i nie wdawała się w 

rozmowy z nieznajomymi mężczyznami.

Katherine Inskip Hawthorne, pracowicie odpinająca rząd drobnych guziczków na plecach 

Sarah, zachichotała.

-   Nie   daj   się   zwariować,   Margaret.   Nic   się   nie   stanie,   jeśli   pogadasz   sobie   z   paroma 

nieznajomymi mężczyznami, zwłaszcza gdyby byli przystojni. Tylko rób to dyskretnie.

Sarah wydała pełen dezaprobaty pomruk, potrząsając głową, aż brązowe włosy rozsypały się 

lśniącą falą. Brylanty osadzone w pięknych, starej roboty kolczykach, słały tęczowe błyski.

- Mówię wam, to nie żarty - powiedziała poważnie. - Mam przeczucie, Margaret... - urwała i 

zmarszczyła brwi, usiłując sprecyzować, co dokładnie czuje. - Po prostu proszę, żebyś przez jakiś 

czas bardzo uważała, dobrze?

- Kochana, przecież znasz mnie i wiesz, że zawsze jestem ostrożna - zdziwiła się Margaret. -

I dlaczego miałoby mi się coś przydarzyć właśnie wtedy, kiedy wyjedziesz na miesiąc miodowy?

- Sama nie wiem, i w tym cały problem - powiedziała cicho Sarah. - Mam tylko przeczucie, 

a pamiętaj, że intuicja nigdy mnie nie myli.

- Daj spokój tej swojej intuicji, przynajmniej w dniu ślubu - wtrąciła Kate z błyskiem w 

zielonych   oczach.   -  Zresztą   nie   wyobrażam   sobie,   by  mogła   normalnie   funkcjonować   po   tych 

radosnych przeżyciach i szampanie.

Margaret uśmiechnęła się, pomagając przyjaciółce wyplątać się z obfitych fałdów sukni.

- Właśnie, skoro już mowa o przeżyciach, to świeżo upieczony małżonek pewnie nie może 

się ciebie doczekać. Lepiej pospiesz się, Sarah, zanim Gideon wpadnie tu, by cię porwać. On jest 

dobry w odnajdywaniu zaginionych rzeczy.

Sarah wahała się jeszcze, nie spuszczając zatroskanego wzroku z przyjaciółki. Dopiero po 

chwili na jej twarz powrócił radosny uśmiech.

- Cała ta wystawna ceremonia była pomysłem Gideona. Teraz może poczekać.

2

background image

- On nie wygląda mi na kogoś, kto miałby cierpliwość czekać kiedy nie ma na to ochoty - 

zauważyła Margaret, wręczając Sarah dżinsy i bluzkę w kolorze pigwy.

- Odnoszę dokładnie takie samo wrażenie - zachichotała Kate. - Pod tym względem Gideon 

przypomina   Jareda.   Sarah,   naprawdę   zamierzasz   spędzić   podróż   poślubną   na   poszukiwaniu 

skarbów? Nie macie lepszych pomysłów?

- Ten jest najlepszy - oznajmiła pogodnie Sarah, podchodząc do lustra, by umalować wargi.

Jej spojrzenie spotkało się w lustrze ze spojrzeniem Margaret, pełnym szczerego zachwytu 

dla szczęścia przyjaciółki.

- Masz nadzieję odnaleźć kolejny skarb klasy Kwiatów Fleetwood?

Sarah dotknęła brylantowych kolczyków, które ciągle jeszcze miała w uszach.

- Nie ma drugiego takiego skarbu. Przecież kiedy ich szukałam, znalazłam Gideona.

- A co zrobiłaś z pozostałymi trzema parami Kwiatów? - zapytała z zaciekawieniem Kate.

- Gideon oczywiście ukrył je w bezpiecznym miejscu. A tę parę wybrał dla mnie na ślub. - 

Sarah z satysfakcją obróciła się przed lustrem, dopinając guziki bluzki. - No, dobrze, jestem gotowa 

- oświadczyła i czułe uściskała przyjaciółki. - Dziękuję wam, dziewczyny. Nie wiem, co bym bez 

was zrobiła. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo jesteście dla mnie ważne.

Margaret poczuła dławiący ucisk w gardle. Szybko zamrugała, kryjąc łzy.

- Nie musisz nic mówić. Rozumiemy - powiedziała cicho.

- Tak, nie musisz nic mówić - uśmiechnęła się wzruszona Kate. - Przyjaźń na śmierć i życie, 

prawda?

- Prawda. I nic jej nie zniszczy. - Wyrazista twarz Sarah odbijała całą gamę uczuć. - Nie 

uważacie, że kobieca przyjaźń jest czymś wyjątkowym?

- Tak, bardzo wyjątkowym - przyświadczyła Margaret. - Mąż taki jak Gideon Trace jest 

również   kimś   wyjątkowym.   Dlatego   nie   każ   mu   już   dłużej   czekać   -   ponagliła,   wręczając 

przyjaciółce torebkę.

- Dobrze, dobrze, nie będę. - Oczy Sarah zabłysły.

W salonach hotelu kłębił się ciągle tłum weselnych gości, złożony głównie z ludzi, których 

wspólną   pasją   było   wszystko,   co   wiąże   się   z   pisaniem   i   wydawaniem   książek.   Rozmawiali, 

popijając szampana. Część kręciła się na parkiecie w takt muzyki granej przez mały, lecz dobry 

zespół.

Kiedy trzy młode kobiety wyszły z windy,  natychmiast  ruszyło  im na spotkanie dwóch 

wysokich, silnych mężczyzn. Jeden z triumfującą miną ujął dłoń Sarah, a drugi, błysnąwszy białymi 

zębami w uśmiechu, podał ramię Kate.

3

background image

Margaret stanęła cicho z boku, przyglądając się mężczyznom, którzy zawładnęli sercami jej 

dwóch najlepszych przyjaciółek. Na pierwszy rzut oka trudno było dostrzec, co Jared i Gideon 

mogą mieć ze sobą wspólnego.

A jednak czuło się, że byli ulepieni z tej samej gliny. Obaj byli męscy w dawnym, niemal 

zapomnianym sensie tego słowa - twardzi jak stal, o niemal aroganckim sposobie bycia, bujnej 

naturze, która nie dawała się wtłoczyć w żadne schematy, tak jak nie da się zamknąć w klatce 

dzikiego   zwierzęcia.   Jednocześnie   należeli   do   mężczyzn,   na   których   można   liczyć   w   każdej 

rozgrywce z losem.

Margaret   spotkała   tylko   jednego   mężczyznę,   należącego   do   tego   samego   gatunku. 

Szaleństwo, jakiemu uległa przed rokiem, i druzgocąca klęska tego związku zniszczyły jej dobrze 

zapowiadającą się karierę w świecie biznesu i zostawiły w duszy nie zagojone blizny.

- Wykończyłaś mnie tym czekaniem - powiedział z udawanym wyrzutem Gideon do żony. - 

Na całe życie mam dosyć ślubnych uroczystości.

- To był przecież twój pomysł, kochanie - przypomniała słodkim głosem, muskając wargami 

jego zdecydowanie zarysowaną szczękę. - Mnie wystarczyłby szybki ślub w Las Vegas.

- Przyznaję, sam tego chciałem. Ale już przynajmniej teraz nie wystawiaj mnie na próbę.

- Dobrze, jedźmy, tylko powiedz mi wreszcie dokąd.

Gideon uśmiechnął się tajemniczo.

- Powiem, jak wsiądziemy do samochodu. Pożegnałaś się z rodziną?

- Tak.

- Dobrze. - Zerknął na Jareda. - Urywamy się stąd. Dzięki, że zechciałeś być naszym drużbą.

- Nie ma sprawy. - Jared krótko uścisnął mu rękę. Obaj mężczyźni popatrzyli sobie w oczy. 

- Czekam na was na wyspie Ametyst. Poszukamy tej skrzynki złotych monet, o której ci mówiłem.

- Załatwione - uśmiechnął się Gideon. - Chodź, Sarah.

Pozostała trójka długo odprowadzała ich wzrokiem.

- Co to za złote monety? - zwróciła się Kate do Jareda.

- Nie mówiłem ci, że mój piracki przodek zakopał gdzieś na wyspie skrzynię ze skarbem? - 

zdziwił się.

- Nie.

- Widocznie musiało mi to wylecieć z głowy. Niestety, szanowny Roger Hawthorne nie 

raczył   zostawić   żadnych   wskazówek,   więc   specjalnie   się   tym   nie   zajmowałem.   Dopiero   kiedy 

usłyszałem, że Trace jest zawodowym poszukiwaczem skarbów, zaproponowałem mu, żebyśmy 

spróbowali odnaleźć te monety.

Kate uśmiechnęła się radośnie.

4

background image

-   W   takim   razie   mamy   świetny   pretekst,   aby   ściągnąć   do   nas   Gideona   i   Sarah.   Mam 

nadzieję, że ty też przyjedziesz, Margaret?

-  Oczywiście.   Nie  przepuściłabym   takiej  okazji.   Ale  teraz   wybaczcie,  mam  zamówiony 

taniec z pewnym dżentelmenem.

- Z interesującym dżentelmenem? - zapytała czujnie Kate.

- Bardzo interesującym - zaśmiała się Margaret. - Szkoda tylko, że jest dla mnie trochę za 

młody - wskazała ruchem ręki na chłopca, który przepychał się ku nim przez tłum. Dziesięcioletni 

David   Hawthorne   był   pomniejszoną   kopią   swojego   ojca   -   z   tymi   samymi   ciemnymi   włosami, 

szarymi oczami i zniewalającym, lekko aroganckim uśmiechem.

- Czy pani już jest wolna, panno Lark? - zapytał, chyląc przed nią uprzejmie głowę.

- Jestem wolna, panie Hawthorne.

Kilka godzin później Margaret wysiadła z taksówki na Pierwszej Alei, przed eleganckim 

budynkiem, gdzie mieścił się jej apartament. Przyspieszyła kroku, idąc ku wejściu. Lato w Seattle 

nigdy nie było zbyt upalne, a rześki powiew znad Zatoki Elliott sprawił, że wieczór był niemal 

chłodny.

Kobieta w średnim wieku, ze szczekającym pieskiem, kręcącym się jej koło nóg, otworzyła 

szklane drzwi.

- Piękny wieczór, prawda, panno Lark? - zagadnęła, uśmiechając się serdecznie.

- Bardzo piękny, pani Walters. Przyjemnego spaceru z Gretchen - powiedziała Margaret, 

zerkając na suczkę, przekrzywiającą łepek na dźwięk swego imienia. A jednak uśmiech przyszedł 

jej z trudnością. Nagle poczuła się dziwnie zmęczona i osamotniona.

Emocje opadły, weselne przyjęcie skończyło się, obie przyjaciółki wyjechały. Nieprędko je 

zobaczy   -   a   kiedy   spotkają   się   znowu,   wszystko   może   wyglądać   zupełnie   inaczej,   pomyślała 

melancholijnie.

Jeszcze do niedawna spędzały razem każdą wolną chwilę. Wystarczyło, by po powrocie z 

pracy   któraś   sięgnęła   do   telefonu,   a   już   po   chwili   szły   na   lody.   Niemal   z   rozrzewnieniem 

wspominała  sobotnie   wyprawy  do  ulubionej   kafejki   w  centrum,   gdzie  plotkowały  i   godzinami 

dyskutowały   o   wątkach,   intrygach   i   postaciach   swoich   nowych   książek.   Już   nie   będzie   mogła 

zadzwonić   i   pogadać,   choćby   nawet   w   środku   nocy   -   teraz,   kiedy   Sarah   miała   swojego 

poszukiwacza skarbów, a Kate swojego pirata.

Nie,   takiej   przyjaźni   nic   nie   osłabi,   nawet   małżeństwo,   pomyślała,   bojowo   potrząsając 

głową.   Początkowo   wszystkie   trzy   zbliżył   do   siebie   fakt,   iż   pisały   romanse,   ale   stopniowo 

5

background image

nawiązała się prawdziwa, głęboka przyjaźń, która wytrzymała próbę czasu. Było jednak oczywiste, 

że teraz jej formy muszą ulec zmianie.

Zresztą rok temu to ona właśnie była bliska małżeństwa. Do dziś prześladowały ją myśli, co 

by było, gdyby została żoną Rafe'a Cassidy'ego.

Odpowiedź nie była prosta. Z pewnością pożałowałaby tego kroku. Być szczęśliwą z tym 

człowiekiem oznaczało zmienić jego osobowość, ale to nie udało się jeszcze żadnej kobiecie. Rafe 

Cassidy był niereformowalny i sam ustanawiał dla siebie prawa.

Boże, czy musi akurat teraz myśleć o nim? Wszystko przez ślub Sarah, który przypomniał 

jej nie spełnione marzenia.

Winda zatrzymała się. Margaret, szperając w torebce w poszukiwaniu kluczy, szła przez 

korytarz,   wyściełany   miękką   szarą   wykładziną.   Przez   świetlik   koło   jej   drzwi  wpadały  ostatnie 

promienie słońca, wydobywając piękno bukietu różowawych kwiatów, pyszniącego się na małym 

stoliku.

Kiedy tylko  otworzyła  i weszła do holu, od razu wyczuła,  że coś jest nie w porządku. 

Zamarła   w   bezruchu,   nasłuchując   i   czujnie   wpatrując   się   w   półmrok   salonu.   Z   początku   nie 

widziała   nic,   ale   po   chwili   dostrzegła   zarys   odzianych   w   szare   spodnie   długich   nóg, 

spoczywających na jej stoliczku do kawy. Zdobiły je wytworne, ręcznie zdobione kowbojskie buty 

z szarej skóry. Obok leżał niedbale rzucony perłowoszary stetson.

Drobne włoski na karku Margaret zjeżyły się nagle.

„Obiecaj, że będziesz na siebie uważać” - zabrzmiały jej nagle w mózgu ostrzegawcze słowa 

Sarah. Instynktownie cofnęła się o krok.

- Nie uciekaj ode mnie, Maggie. Tym razem nie pozwolę ci uciec.

Zamarła, porażona głębokim, nieco szorstkim i tak boleśnie znajomym  brzmieniem tego 

głosu. Jeszcze rok temu na sam jego dźwięk drżała w radosnym oczekiwaniu. Jeszcze rok temu 

mówił do niej okrutne, bezlitosne słowa, które jak sztylety wbijały się w jej serce.

- Co tu robisz? - wyszeptała zdławionym głosem.

Rafe Cassidy uśmiechnął się lekko, jeszcze dalej wyciągając długie nogi.

-   Znasz   odpowiedź,   Maggie.   Jest   tylko   jeden   powód,   dla   którego   mogłem   tu   przyjść, 

prawda? Przyszedłem po ciebie.

6

background image

ROZDZIAŁ 1

- Jak się tu dostałeś, Rafe?

Nie   było   to   może   najmądrzejsze   pytanie,   ale   jedyne,   które   się   jej   nasuwało   w   tych 

okolicznościach.

- Twoja sąsiadka z drugiego końca korytarza ulitowała się nade mną, kiedy powiedziałem 

jej,   jaki   szmat   drogi   przebyłem,   by   się   z   tobą   zobaczyć.   Na   szczęście   masz   dobry   zwyczaj   i 

wychodząc, zostawiasz u niej drugie klucze. Słowem, wpuściła mnie do środka.

- Żałuję, że nie zostawiłam tych kluczy komuś innemu, kto miałby więcej rozumu - burknęła 

Margaret.

- Maggie, przestań się boczyć i wejdź. Musimy porozmawiać.

- Nie, Rafe. Nie mamy już sobie nic do powiedzenia.

Nadal   tkwiła   w   miejscu,   podświadomie   obawiając   się   wyjść   poza   ciepły   krąg   światła, 

padającego z holu.

- Boisz się mnie, Maggie? - Głos Rafe'a był dźwięczny i zarazem aksamitny jak ciemność. 

Lekki,   południowo-zachodni   akcent   podkreślał   wrażenie,   jakie   sprawiał   Cassidy.   To   był   głos 

rewolwerowca, który w samo południe posyła celnym strzałem wroga do piekła.

Margaret milczała uparcie. Już raz miała do czynienia z tym człowiekiem - i przegrała.

Rafe z leniwym i drapieżnym zarazem uśmiechem sięgnął za siebie i zapalił lampkę przy 

fotelu. Łagodne światło rozbłysło na ciemnokasztanowych gęstych włosach i uwydatniło surowe 

rysy o nieprzejednanym wyrazie. Marynarka szarego garnituru zwisała z oparcia. Z rozcięcia białej 

koszuli  wyzierała  opalona  szyja.  Szczupłą  talię  opinał  pas  z efektowną,  połyskującą  srebrem  i 

turkusami klamrą.

- Nie musisz się mnie obawiać, Maggie. Już nie.

Wreszcie wróciła jej zdolność ruchów. Powoli weszła do salonu, zamykając za sobą drzwi.

-   Nie   muszę   ci   chyba   tłumaczyć,   że   nie   życzę   sobie   twojej   obecności?   -   powiedziała 

chłodno, rzucając małą, złotą torebkę na biały, lśniący stoliczek.

- Jeszcze zdążysz mnie wyrzucić. Ale najpierw musimy pogadać. Myślę, że powinnaś zrobić 

sobie drinka. Kiedy uspokoisz nerwy, będziemy mogli normalnie porozmawiać.

Odruchowo zerknęła na szklankę, którą obracał w dłoni, i z irytacją dostrzegła, że znalazł jej 

żelazny zapas szkockiej whisky. Nikt w tym domu nie pił whisky poza Rafe'em Cassidym i jej 

ojcem.  Przez moment  miała  ochotę odmówić,  ale wiedziała,  że wszelki opór nie ma  sensu. O 

7

background image

wezwaniu policji nawet nie miała co marzyć. Rafe wyjdzie z jej mieszkania dopiero wtedy, kiedy 

będzie  miał  na to ochotę.  W tej  sytuacji  łyk  czegoś  mocniejszego  dobrze by jej  zrobił.  Może 

zdołałaby opanować niepokojące dreszcze przebiegające co chwila wzdłuż kręgosłupa...

Usta mężczyzny drgnęły w pełnym satysfakcji uśmiechu, kiedy dostrzegł, że zamierza go 

posłuchać.   Miękkim   ruchem   zdjął   nogi   ze   stolika   i   kocim   krokiem   podążył   za   Maggie   do 

eleganckiej szaro-białej kuchni. Tam, jak stary bywalec, sięgnął do szafki i wyjął szklaneczkę.

- Nigdy nie lubiłem tego obrazu - zauważył mimochodem, zerkając na kolaż nad stołem. - 

Dla mnie to są oprawione w ramy śmieci z odzysku.

- Różniły nas nie tylko poglądy na temat sztuki, nie uważasz? - rzuciła cierpko.

- Och, nieprawda, mieliśmy wiele wspólnego, Maggie - odparł beztrosko. - Zwłaszcza w 

nocy - dodał, obrzucając ją wymownym spojrzeniem złotobrązowych oczu. Zawsze, kiedy tak na 

nią patrzył, miała wrażenie, że jest ofiarą wielkiego, drapieżnego kota.

- Owszem, bo tylko wtedy byłeś łaskaw zauważyć, że jesteśmy razem - przypomniała mu 

gorzko. - A ile razy nocą budziłam się w pustym łóżku, a potem znajdowałam ciebie, siedzącego w 

salonie i przerzucającego papiery.

- Rzeczywiście, trochę za dużo wtedy pracowałem.

- Łagodnie powiedziane! Rafe, miałeś istną obsesję na punkcie „Cassidy and Company”. 

Żadna kobieta nie byłaby w stanie odciągnąć cię od spraw firmy.

- Dobrze, ale teraz wszystko się zmieniło. Świetnie wyglądasz, Maggie. Naprawdę.

Margaret   zadrżała   ręka   trzymająca   szklaneczkę,   tyle   było   w   jego   głosie   hamowanej 

namiętności.

- Niewiele się zmieniłeś, Rafe - powiedziała cicho.

Niebezpieczny, uwodzicielski, męski. Prawdziwy kowboj...

- W końcu minął zaledwie rok - wzruszył ramionami.

- Mam wrażenie, że wszystko działo się wczoraj - szepnęła mimo woli.

- Mylisz się, tak naprawdę to było cholerne wieki temu. Ale teraz przynajmniej jedno będzie 

jak dawniej.

Zwinnym ruchem zbliżył się do Maggie i musnął wielką dłonią jej włosy.

Drgnęła i odsunęła się gwałtownie, wycofując się pod okno. W dole lśniły światła Seattle. 

Zwykle lubiła ten widok, ale dziś nie przynosił jej ukojenia. Powoli usiadła w białym skórzanym 

fotelu. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a osłabłe nogi odmówią jej posłuszeństwa.

- Nie prowadź ze mną swoich gierek, Rafe. Dosyć ich miałam rok temu. Powiedz, co masz 

do powiedzenia, i wyjdź stąd.

8

background image

Mężczyzna   usiadł   na   wprost,   ani   na   chwilę   nie   spuszczając   oczu   z   jej   twarzy.   Prawie 

niedostrzegalny uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Nigdy nie potrafił uśmiechać się inaczej.

- Lepiej nie dociekajmy, które z nas grało - ostrzegł. - Wszystko zależy od punktu widzenia.

- Nieprawda. Fakty mówiły same za siebie.

Potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że nie pozwoli się wciągnąć w dyskusję.

- Uważam, że będzie lepiej, jeśli zapomnimy o wszystkim.

- Łatwo ci to mówić - sarknęła. - Nie chodziło o twoją karierę. I nie twoja zawodowa 

reputacja ucierpiała.

Brązowe oczy pociemniały.

- Miałaś dość siły, by oprzeć się tej burzy. Zamiast tego wolałaś zrezygnować z kariery i 

zajęłaś się pisaniem.

Margaret pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie ramion.

- Może masz rację. Ale nie żałuję. To była najtrafniejsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. 

Uwielbiam pisanie i nie tęsknię do tej dżungli, jaką jest świat interesów. Nie wróciłabym tam za 

żadne skarby.

- Skryłaś się przed światem. Zmieniłaś mieszkanie. Wycofałaś swoje nazwisko z książki 

telefonicznej   -   powiedział   oskarżycielskim   tonem,   pociągając   duży   łyk   whisky.   -   Musiałem 

dokonać cudów, żeby cię znaleźć. Twój wydawca odmówił podania adresu, a twój ojciec również 

nie chciał mi ułatwić zdania.

- Kiedy zacząłeś mnie szukać?

- Przed paroma miesiącami.

- Dlaczego?

- Myślałem, że wyraziłem się jasno. Chcę, żebyś wróciła do mnie.

Maggie poczuła nagły skurcz żołądka. Jej puls przyspieszył niepokojąco jak sygnał werbla, 

dającego hasło do ucieczki lub ataku.

- Nigdy. Nie ma mowy. Nigdy mnie nie chciałeś i nie chcesz. Wykorzystywałeś mnie tylko, 

Rafe.

Zacisnął palce na szkle, ale na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.

- Kłamiesz, kochana. Nasz związek nie miał nic wspólnego z tym, co działo się pomiędzy 

„Cassidy and Company” a firmą Moorcrofta.

- Akurat! Posłużyłeś się mną, by zdobyć zastrzeżone informacje. Gorzej, chciałeś upokorzyć 

Jacka   Moorcrofta,   rozgłaszając,   że   sypiasz   z   jego   zaufaną   współpracownicą.   Tylko   nie   próbuj 

zaprzeczać! Oboje wiemy, że taka była prawda. Sam mi to powiedziałeś, pamiętasz?

Rafe zacisnął szczęki.

9

background image

- Myślałem, że dostanę szału tego ranka, kiedy dowiedziałem się, że uprzedziłaś Moorcrofta 

o moich planach. Byłem przekonany, że mnie zdradziłaś.

Niesprawiedliwość tego oskarżenia ubodła ją do żywego.

- Pracowałam dla Jacka Moorcrofta i odkryłam, że masz ochotę na firmę, którą on chce 

przejąć. Odkryłam również, że posłużyłeś się mną, by wymanewrować go z kontraktu. Czego się w 

takiej sytuacji po mnie spodziewałeś?

- Miałem nadzieję, że będziesz trzymać się od tego wszystkiego z daleka, zwłaszcza że nie 

miałaś z tą sprawą nic wspólnego.

- Byłam twoim pionkiem w grze, prawda? Czy na serio myślałeś, że będę zachwycona taką 

rolą?

Rafe wziął głęboki oddech, najwyraźniej starając się nie tracić opanowania.

- Maggie, kochana, uspokój się. Rozumiem, że wówczas byłaś przekonana o swoich racjach. 

Przemyślałem tę sprawę wiele razy i dziś, po upływie czasu, widzę, że w gruncie rzeczy problemem 

było poczucie lojalności. Miotałaś się, nie wiedząc, komu zaufać. - Jego wyraziste usta wykrzywił 

smętny uśmieszek. - W rezultacie wielomilionowy kontrakt przeszedł mi koło nosa. Ale nic to. 

Było, minęło.

-   Och,   nie   wiedziałam,   że   jesteś   zdolny   tak   wielkodusznie   wybaczyć,   Rafe.   Ale 

niepotrzebnie się starasz - stwierdziła lodowatym tonem. - Nie chcę od ciebie żadnych przeprosin. 

Nie potrzebuję przebaczenia, bo nie zrobiłam niczego złego.

- Maggie, zrozum, próbuję ci tylko wytłumaczyć, że o tym, co wydarzyło się w zeszłym 

roku, myślę teraz zupełnie inaczej - powiedział z hamowaną niecierpliwością.

- Jeśli poczułeś choć minimalne wyrzuty sumienia po tym, jak mnie wykorzystałeś, jestem 

skłonna rozgrzeszyć cię natychmiast. Ale wierz mi, gdybym znów znalazła się w takiej sytuacji, 

zachowałabym się identycznie. Teraz tak jak i wtedy ostrzegłabym Moorcrofta.

Popatrzył na nią uważnie. W jego spojrzeniu błysnęło skrywane napięcie.

- Nie byłaś jego kochanką, prawda? Ani przedtem, ani później?

Miała ochotę dać mu w twarz. Opanowała się nadludzkim wysiłkiem.

- Z jakiej racji miałabym ci odpowiadać? - spytała zaczepnie.

- Moorcroft twierdził,  że byliście  ze sobą blisko, dopóki nie zorientował  się, że mi  się 

podobasz. Dostrzegł wspaniałą okazję i postanowił ją wykorzystać. Mówił, że kazał ci mnie uwieść 

i wyciągnąć ze mnie, ile się da.

Margaret wzdrygnęła się ze zgrozy i obrzydzenia.

- Dranie! - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Jeden wart drugiego.

- Kłamał wtedy, tak? Nigdy nie należałaś do niego?

10

background image

- Nigdy nie należałam do żadnego mężczyzny.

- Przejściowo do mnie - sprostował, pociągając kolejny łyk. - I znów będziesz moja.

- O, niedoczekanie! Nawet gdybyś miał być jedynym facetem na tej planecie.

Rafe zdawał się nie słyszeć tych dobitnie wypowiedzianych słów. W zamyśleniu zmarszczył 

brwi, błądząc spojrzeniem po pokoju.

- Z moich informacji wynika, że nigdy już nie spotkałaś się z Moorcroftem po tym, jak 

wręczyłaś   mu   rezygnację.   Dlaczego,   Maggie?   Czy   odsunął   cię   od   siebie?   Nie   chciał,   żebyś 

pracowała z nim, kiedy wybuchł ten skandal? Czy zmusił cię do odejścia?

- A czy na jego miejscu nie oczekiwałbyś ode mnie tego samego? Gdyby jedna z twoich 

współpracownic przespała się z konkurentem, nawet w dobrej wierze, nie uznałbyś jej za osobę 

niepewną? - zapytała gorzko Maggie.

- Cholera, jasne, że tak! Każdy, kto u mnie pracuje, wie, że w zamian za godziwą pensję 

wymagam bezwzględnej lojalności.

Margaret westchnęła smętnie.

- No, przynajmniej raz byłeś szczery. Kiedy to wszystko się stało, Jack nawet nie musiał 

mnie   prosić   o   rezygnację.   Po   prostu   uznałam,   że   należy   ją   złożyć.   Już   wcześniej   zresztą 

planowałam, że porzucę pracę w firmie na rzecz pisania. Zeszłoroczne wydarzenia przyspieszyły 

moją decyzję.

Rafe pokręcił niecierpliwie głową.

- Dobra, dajmy już spokój  z tą  przeszłością.  Nie przyszedłem  tutaj,  żeby bez  końca ją 

rozgrzebywać.

- W takim razie po co przyszedłeś? Nadal nie wyrażasz się jasno. Jestem już od dawna poza 

światem biznesu, Rafe. Nie mam do sprzedania żadnych tajemnic, które pozwoliłyby ci podkupić 

jakąś firmę albo korzystnie pozbyć się takiej, która za chwilę zbankrutuje. Nie przedstawiam dla 

ciebie handlowej wartości.

- Och, przestań uważać, że chciałbym wyciągnąć od ciebie poufne informacje - powiedział z 

niesmakiem.

- Wiedziałeś, kim jestem, kiedy zaczepiłeś mnie na tamtym przyjęciu, tak?

- Wiedziałem. I co z tego? Podejrzewasz, że zaczepiłem cię celowo, bo już wtedy knułem 

intrygę?

- Rafe, czy ty naprawdę masz mnie za kompletną idiotkę? - wybuchnęła. - Jesteś gotów 

przysiąc, że nie przyszło ci już wtedy do głowy, by wykorzystać okazję i zbliżyć się do kogoś, kto 

był tak blisko Jacka Moorcrofta jak ja wówczas?

11

background image

- A jakie, do diabła,  ma  znaczenie,  że od razu do ciebie  podszedłem?  Kiedy cię tylko 

zobaczyłem, wiedziałem, że to, co może się zacząć między nami, nie będzie miało nic wspólnego z 

interesami. Przecież poprosiłem cię potem o rękę, nie pamiętasz?

Maggie o mało nie zakrztusiła się swoją brandy.

- Pamiętam. Po pierwszym tygodniu znajomości. I nawet zaczęłam się zastanawiać, naiwna, 

choć wszystkie dzwonki alarmowe ostrzegały mnie, bym wycofała się natychmiast.

Nie była to cała prawda. Najbardziej pierwotne, kobiece instynkty skrycie podpowiadały jej, 

aby powiedzieć „tak” i podjąć ryzyko.

- A teraz mam zamiar poprosić cię po raz drugi, Maggie.

Maggie poczuła nagle dziwną lekkość w głowie, jakby miała za chwilę zemdleć.

- Co powiedziałeś? - zapytała bez tchu.

- Przecież słyszałaś. - Rafe wstał i podszedł do okna. Biała, puszysta wykładzina tłumiła 

jego kroki. - Wiem, że muszę dać ci trochę czasu, byś oswoiła się z tą propozycją - dodał, patrząc w 

mrok. - Musiała spaść na ciebie jak grom z jasnego nieba. Ale pragnę cię, Maggie. Nigdy nie 

przestałem cię pragnąć.

- Czyżby? Doskonale pamiętam, jak wykrzyczałeś, że nie chcesz mnie już więcej widzieć.

- Byłem nieszczery wobec ciebie i wobec siebie.

Maggie z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Tamtego ranka widziałam wściekłość w twoim wzroku. Nienawidziłeś mnie.

- Nie. Nigdy nie czułem do ciebie nienawiści. Wtedy byłem bliski szału, przyznaję. Nie 

mogłem uwierzyć, że mogłaś tak po prostu iść do Moorcrofta i ostrzec go przede mną. Nawet nie 

zadałaś sobie trudu, by się wytłumaczyć. Zorientowałem się, że zostałem wrobiony.

- Tak, poszłam do Moorcrofta - przyznała ponuro. - Ale tylko ja ucierpiałam. Ty i Moorcroft 

potrafiliście   wykorzystać   mnie   dla   swoich   celów.   To   stało   się   jedną   z   przyczyn,   dla   których 

porzuciłam tę korporacyjną dżunglę. Zrozumiałam, że brak mi zębów i pazurów, by się przez nią 

przebijać. Czułam się paskudnie, Rafe.

- Tak, kochanie, byłaś zbyt miękka i wrażliwa. Wiedziałem to od pierwszego momentu, 

kiedy   cię   spotkałem.   Gdybyś   wtedy   wyszła   za   mnie,   nie   musiałabyś   mieć   z   tym   światem   do 

czynienia.

- Bądźmy ze sobą szczerzy, Rafe. Gdybym rok temu wyszła za ciebie, już bylibyśmy po 

rozwodzie.

- Nie.

12

background image

- Możesz zaprzeczać, ale to prawda. Nie zniosłabym małżeństwa w twoim stylu. Zdawałam 

sobie sprawę z tego już wtedy. I dlatego zwlekałam z odpowiedzią przez całe dwa miesiące naszego 

związku. 

Wiedziała również, że gdyby nie zdarzyła się afera z Moorcroftem, w końcu musiałaby się 

poddać presji Rafe'a i wyjść za niego. Bowiem zakochała się w tym kowboju i nie była mu się w 

stanie oprzeć.

Rafe spojrzał na nią przez ramię. Surowy zarys jego ust złagodniał.

- Nie byłoby nam łatwo, Maggie, ale w końcu doszlibyśmy do porozumienia. Pracowałem 

nad tym i niewiele już brakowało. Tym razem na pewno się uda.

Margaret zacisnęła powieki, by nie pozwolić spłynąć łzom. Zamrugała z determinacją, a 

kiedy znów spojrzała na Rafe'a, wiedziała, że za żadną cenę nie może pozwolić sobie na słabość. 

Ten drapieżnik natychmiast zwęszyłby w niej łatwą ofiarę.

- Zadziwiasz mnie, mój drogi - oświadczyła kpiąco. - Jeśli tak ci zależało na mnie, czemu 

zwlekałeś  przez  cały rok?  - Przygryzła  wargę, przypominając  sobie, jak całymi  miesiącami  na 

próżno czekała, aby się odezwał, nim wreszcie pogodziła się z bolesną prawdą. - Znam cię na tyle, 

by wiedzieć, że masz zwyczaj natychmiast sięgać po to, co w twoim pojęciu ci się należy.

- Masz rację. Ale ta sprawa była wyjątkowa. - Szerokie ramiona mężczyzny zgarbiły się w 

dziwnym u niego, bezradnym geście. - Nigdy dotąd nie znalazłem się w podobnej sytuacji. - W 

zamyśleniu   potrząsnął   szklanką,   aż   zawirował   złocisty   płyn.   Kiedy   znów   podniósł   wzrok   na 

Maggie, ich oczy się spotkały. - Przez pierwsze kilka miesięcy nie byłem nawet w stanie sensownie 

myśleć. Byłem tak wściekły, że wszyscy schodzili mi z drogi. Pracowałem jak wariat przez całe 

noce, a potem nieprzytomnie łapałem parę godzin snu. Zapytaj Hatchera albo moją matkę, co się ze 

mną wtedy działo. Do dziś wzdrygają się ze zgrozy na samo wspomnienie.

-   Cóż,   mogę   sobie   wyobrazić,   że   byłeś   wściekły,   kiedy   twoje   plany   nie   wypaliły   - 

powiedziała Margaret z ironicznym uśmieszkiem. - W końcu przeszła ci koło nosa wielka forsa, a 

firma   Moorcrofta   zyskała   dzięki   mojemu   ostrzeżeniu.   Przegrałeś   w   tej   rozgrywce,   a   wszyscy 

wiedzą, jak bardzo nie lubisz przegrywać.

W brązowych oczach dojrzała niebezpieczny błysk, ale zgasł równie szybko, jak się pojawił.

- Potrafię pogodzić się z porażką. Czasami. Ale nie potrafiłem pogodzić się z faktem, iż 

okazałaś się zdrajczynią. I nie mogłem znieść sposobu, w jaki odeszłaś - nawet nie oglądając się za 

siebie.

- A czego oczekiwałeś? Że padnę na kolana i będę błagała, byś mi wybaczył? Z jakiej racji, 

skoro byłam niewinna?

13

background image

- Tak, szczerze mówiąc, coś podobnego sobie wyobrażałem. Dlatego chciałem, żebyś trochę 

pocierpiała, a potem wymarzyłem sobie, że przyjdziesz do mnie i okażesz prawdziwą skruchę, a ja 

wielkodusznie ci wybaczę. I znów do mnie wrócisz.

- Na twoich warunkach, jak się domyślam? - zaśmiała się gorzko.

- Naturalnie.

- W takim razie musiałam cię srogo zawieść?

- Tak. Szybko zrozumiałem, że nie wrócisz do mnie. Z początku myślałem, że pocieszasz się 

z Moorcroftem.

- Cholera, już ci mówiłam, że nie było żadnego romansu! - wybuchnęła.

-   Wiem,   Maggie,   wiem.   -  Uspokajająco   wyciągnął   rękę,   gestem   uciszając   jej   protest.   - 

Mówię ci tylko, co myślałem wtedy. Zresztą zostawmy tamte sprawy. Czy sam fakt, że zjawiłem 

się tutaj dzisiaj, nie świadczy o moich dobrych intencjach?

Patrzyła na niego czujnie.

- Świadczy jedynie o tym, że masz jakiś ukryty cel. Ale nawet nie chcę zgłębiać jaki. Na 

całe życie zapamiętałam lekcję sprzed roku, Rafe. Tylko głupiec drugi raz wsadza rękę do ognia.

- Daj mi szansę, bym mógł cię odzyskać, Maggie. O nic więcej nie proszę.

-   Nie   -   odpowiedziała,   nawet   się   nie   zastanawiając.   Tylko   taka   odpowiedź   mogła   być 

bezpieczna.

Długo milczał. Czuła, że przygląda się jej uważnie, ale nie śmiała podnieść oczu. Wiedziała, 

o   czym   myśli.   Jego   umysł   w   błyskawicznym   tempie   rozważał   następne   posunięcia,   szukając 

słabych punktów w jej obronie. Kiedy wreszcie wrócił na fotel i usiadł, niedbale wyciągnąwszy 

nogi, czekała w czujnym napięciu.

- Boisz się mnie, kochana? Tylko nie zaprzeczaj.

- Tak, boję się. Potrafisz być bezwzględnym graczem. Nie wiem, jakiego jeszcze asa masz w 

rękawie.

- Fakt, jest jeszcze kilka rzeczy, o których nie wiesz.

- I nie chcę wiedzieć.

- Musisz.

- To tylko ty musisz stąd wyjść. Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia, Rafe.

- A gdybym zaproponował ci mały wyjazd?

- Co takiego? Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać.

- Wyjazd na ranczo - kontynuował nie zrażony, jakby nie słyszał jej uwagi.

- Twoje rancho w Arizonie?

- Nie miałaś okazji go zobaczyć. Spodoba ci się, Maggie.

14

background image

- Nie, absolutnie nie. Nie znoszę rancz i kowboi. Gdybym miała ochotę na odpoczynek, 

wybrałabym się na jakieś egzotyczne wyspy, a nie na pastwiska.

- Tam jest pięknie. - Rafe wysączył whisky do końca i zdecydowanym ruchem odstawił 

szklankę. - Ranczo leży koło Tucson. Wychowałem się tam. Odziedziczyłem je po śmierci ojca.

- Nie.

- Nie obawiaj się, nie będziesz skazana tylko na mnie. Jest tam też moja matka.

- Myślałam, że mieszka w Scottsdale.

- Mieszka, ale teraz przyjechała do mnie. Ma również wpaść moja siostra, Julie. Mieszka w 

Tucson.

- Posłuchaj, nie obchodzi mnie, kto tam będzie. Przestań mnie kusić.

- Będzie tam jeszcze ktoś.

-   Już   ci   mówiłam,   to   mnie   zupełnie   nie   interesuje.   Zresztą   bądź   łaskaw   przyjąć   do 

wiadomości, że obecność twojej matki wcale mnie nie zachęca. Przeciwnie. Ona uważa, że świat 

kręci się wokół jej ukochanego synka. Poza tym nigdy nie miała o mnie dobrego zdania, a po tym 

co się stało rok temu, musi mnie po prostu nienawidzić. Zresztą dała mi to jasno do zrozumienia. 

Wini mnie za to, że straciłeś „Spencer Homes” na rzecz Moorcrofta. I nie byłabym zdziwiona, 

gdyby twoja kochana siostrzyczka uważała tak samo.

- Mylisz się, Maggie. Ludzie się zmieniają. Matka bardzo chce cię zobaczyć.

- Nie wierzę. A zresztą, gdyby nawet tak było, ja nie mam ochoty jej widzieć.

- Radzę ci, zrewiduj swoje poglądy - powiedział poważnie. - Ona ma zamiar wziąć ślub z 

twoim ojcem.

-   Ona...   co?!   -   Maggie   miała   wrażenie,   że   ziemia   usuwa   się   jej   spod   nóg.   Kurczowo 

zacisnęła palce na szklance.

- Chyba powiedziałem wyraźnie?

- Kłamiesz! Ojciec nic mi o tym nie mówił.

- Nie mówił, bo sam go o to prosiłem. Chciałem załatwić sprawę po swojemu. On właśnie 

jest tą trzecią osobą, którą spotkasz na ranczu.

- O Boże! - Maggie była kompletnie roztrzęsiona. - Gdzie... jak... jak oni się poznali?

- Przedstawiłem ich sobie parę miesięcy temu.

- Ale dlaczego?

- Ponieważ miałem przeczucie, że przypadną sobie do gustu. Choć muszę przyznać, że twój 

ojciec nie był z początku zachwycony pomysłem spotkania ze mną. Wolałby mnie raczej powiesić 

na   najbliższej   gałęzi.   Po   tamtej   historii   uważał   mnie   za   skończonego   drania.   Dopiero   kiedy 

15

background image

spokojnie wyjaśniłem mu, co się naprawdę zdarzyło, i powiedziałem, że nadal chcę się z tobą 

ożenić, trochę zmiękł. Potem już poszło gładko, bo poznał matkę i wpadł po uszy.

Margaret słuchała ze zgrozą.

- Nic nie rozumiem. Nigdy nie robisz niczego, na czym nie mógłbyś skorzystać. Co się za 

tym kryje?

Rafe uśmiechnął się lekko.

- Nie dowiesz się, jeśli nie wyrwiesz się stąd na kilka tygodni i nie pojedziesz na ranczo - 

powiedział i sięgnąwszy do kieszeni marynarki, wyjął bilet lotniczy. - Zarezerwowałem ci lot do 

Tucson. Najbliższy poniedziałek, ósma rano - oznajmił, kładąc kopertę na stoliku.

- Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że tak po prostu rzucę wszystko i pojadę do Arizony, by 

sprawdzić, co się dzieje na twoim ranczu? Nigdzie nie jadę. Jeśli mój ojciec oszalał i zakochał się w 

twojej matce, to jego sprawa. Jak będzie miał problemy, sam się do mnie zwróci.

- Tu nie chodzi tylko o nich, Maggie - powiedział spokojnie Rafe.

Margaret postukała w kopertę starannie polakierowanym paznokciem.

- Jasne - warknęła wrogo. - Zawsze masz jakieś interesy, draniu. Lepiej od razu powiedz mi 

wszystko.

- Dobrze. Rzeczywiście, twój ojciec i ja myślimy o pewnym wspólnym interesie.

- Na miłość boską, o jakim?

- Chcę kupić „Lark Engineering”.

To musiała być owa tajna broń. Margaret zerwała się z fotela. Chciała znów nazwać go 

kłamcą, ale przerażająca świadomość już dławiła jej gardło.

- Ojciec nigdy nie sprzeda ci firmy - powiedziała drżącym z oburzenia głosem. - Stworzył ją 

od podstaw, jest całym jego życiem. Zrobiłby to jedynie wtedy, gdybyś zmusił go do tego swoimi 

podłymi sposobami. Mów, Rafe, co mu zrobiłeś? Jakim szantażem się posłużyłeś?

Rafe wstał również, górując nad nią swoją potężną postacią. Zdawało się, że jego groźny 

cień   rozrasta   się,   pochłaniając   przestrzeń   pokoju.   Margaret   dawno   nie   czuła   się   tak   mała   i 

bezbronna. Z trudem wywalczony spokój ducha uleciał bezpowrotnie. Ale poprzysięgła sobie, że 

nie cofnie się nawet o krok. Nie da mu tej satysfakcji.

-   Musisz   mieć   o   mnie   naprawdę   fatalną   opinię   -   skrzywił   się.   -   Na   szczęście   w   tym 

przypadku jestem niewinny jak nowo narodzone dziecię.

- Chcesz powiedzieć, że nie zmuszałeś go do sprzedaży?

- Skądże! Sama go zresztą zapytaj.

- Oczywiście, że to zrobię!

16

background image

- Dobrze, tylko aby to zrobić, będziesz musiała przyjechać na ranczo. I od razu uprzedzam - 

on nic ci nie powie przez telefon.

- Dlaczego?

- Ponieważ wie, że chcę być z tobą, i zgodził się na ten mały szantaż, żeby ściągnąć cię do 

nas.

- A jeśli nie przyjadę?

- Wtedy będziesz siedziała tu, w Seattle, i zamartwiała się na śmierć.

Margaret czuła, że ma już naprawdę dosyć.

- Rafe, powiedz, dlaczego to robisz? - zapytała zmęczonym głosem.

- Już ci mówiłem: bo chcę mieć jeszcze jedną szansę u ciebie. A nie widziałem innego 

sposobu, by ją zyskać.

- Nic nie zyskasz. Nigdy bym za ciebie nie wyszła, nawet gdyby nie zdarzyła się ta historia 

przed rokiem.

- Potrafię sprawić, że zmienisz zdanie.

- Niemożliwe. Zdążyłam cię dobrze poznać. Twoją pierwszą i jedyną miłością jest biznes, a 

podnieca cię tylko robienie pieniędzy.

Rafe westchnął tylko.

- Ależ jesteś niesprawiedliwa! Jakoś nie pamiętam, żebyś narzekała w łóżku.

Margaret z pasją zacisnęła pięści.

- Niesłychanie rzadko zdarzało ci się znaleźć czas, by wziąć mnie do łóżka. Wtedy, owszem, 

byłeś niezły.

- To miło, kochanie, że chociaż o tym pamiętasz.

- Nie zmieniaj tematu - syknęła ze złością.

- Nie rozumiem...

- Prawda jest taka, że w twoim życiu w ogóle nie ma czasu na żadne związki. W ciągu 

dwóch miesięcy naszej znajomości przylatywałeś do Seattle tylko na weekend, a w poniedziałek już 

cię nie było. Albo potrafiłeś dzwonić do moich drzwi w środę w nocy, zabawić się ze mną w łóżku i 

zniknąć już o szóstej rano, by zdążyć na konferencję do Los Angeles.

- Przyznaję, byłem trochę za bardzo zalatany, ale potem się to zmieniło.

- A kiedy nie podróżowałeś, na odmianę siedziałeś w biurze. Pamiętasz, ile razy dzwoniłeś z 

Tucson, żeby odwołać nasze spotkanie? Było dla ciebie oczywiste, że to ja mam dostosowywać się 

i zmieniać swoje plany. A już szczytem wszystkiego było, kiedy wpadałeś do mnie z teczką pełną 

papierów i Dougiem Hatcherem u boku i zamykaliście się w salonie na cały dzień!

- Owszem, kochanie, ale wtedy wyjątkowo dużo się działo.

17

background image

- U ciebie zawsze coś się dzieje. Taką masz naturę. Twoja kochana mamusia nie omieszkała 

mi o tym przypomnieć. Podobno taki sam był twój tatuś.

- Maggie, nie denerwuj się, spokojnie. Wszystko  się zmieniło.  Oświadczam  ci zupełnie 

poważnie - chcę się z tobą ożenić.

- Och, wierzę. Pewnie doszedłeś do wniosku, że wreszcie przydałaby ci się żona. Potrzebny 

ci ktoś, kto prowadziłby ci dom, z kim można by się pokazać w towarzystwie, bo tak wypada. Ktoś, 

kto umiliłby ci noce, jeśli miałbyś na to ochotę, i dyskretnie trzymał się z daleka, jeśli miałbyś 

sprawy   do   załatwienia.   Ktoś,   kto   pokornie   przestrzegałby   zasad,   narzuconych   przez   ciebie,   i 

poświęciłby się dla ciebie kompletnie. Słowem, potrzebna ci jest idealna żona dla biznesmena.

- Maggie, kochana, daj mi kilka tygodni, a udowodnię ci, że potrafię również zrezygnować z 

wielu rzeczy i dostosować się do ciebie.

- Nie nazywaj mnie Maggie! - Spiorunowała go wzrokiem. - Nie znoszę tego imienia.

- Twój ojciec tak cię nazywa.

- To zupełnie inna sprawa. Jemu wolno.

- Przedtem nie miałaś zastrzeżeń.

- Ale teraz mam.

- Dobrze - westchnął z rezygnacją. - Spróbuję zapamiętać, że masz na imię Margaret.

- Nie musisz już niczego pamiętać. Nie będziesz miał okazji.

- Nie masz zamiaru ustąpić, co?

- Nie! - Spojrzała na niego wyzywająco.

W oczach mężczyzny mignął gniew, ale natychmiast zastąpiło go coś, czego obawiała się o 

wiele bardziej: tęskne pożądanie. Rafe pochylił się ku niej i delikatnie musnął opadające jej na 

policzek pasemko włosów. Zesztywniała.

- Jak bardzo się zmieniłaś, Maggie? - zapytał łagodnie. Jego usta znalazły się tuż przy jej 

twarzy. - Czy ciągle jeszcze to pamiętasz? - Musnął jej wargi w ulotnej pieszczocie. - Czy będziesz 

drżała,   kiedy   zrobię   tak?   -  szepnął,   delikatnie   kąsając   zębami   jej   dolną   wargę   i  puszczając   ją 

natychmiast.

Margaret   nawet   nie   drgnęła,   choć   nagłe,   rozkoszne   i   bolesne   zarazem   przypomnienie 

ugodziło ją jak ostrze noża. Nie mogłaby się ruszyć, nawet gdyby chciała. Po prostu ogarnął ją 

paraliż - jak królika, osaczonego przez rysia.

Usta   mężczyzny   znów   musnęły   jej   wargi   pieszczotą   o   niespodziewanej   czułości.   Palce 

lekko, drażniąco muskały jej kark. Drżenie przebiegło napięte do ostateczności nerwy, udzielając 

się ciału.

18

background image

- Ach, więc jednak pamiętasz...  - mruknął.  - Cały cholerny,  długi rok. Nie miałem  ani 

jednego spokojnego dnia, ani jednej nocy.  Chwilami myślałem,  że zwariuję. Jak mogłaś  mi to 

zrobić, Maggie?

Była wstrząśnięta mrocznym, bolesnym brzmieniem jego głosu.

- Skoro tak brakowało ci seksu, z pewnością znalazłeś sobie kogoś, kto dał ci wszystko, 

czego pragnąłeś - powiedziała, za wszelką cenę siląc się na niedbały ton.

- Nie - zaprzeczył szybko i poważnie. - Nie było nikogo. Od tamtego czasu nie miałem 

żadnej kobiety.

Tego się nie spodziewała. Popatrzyła na niego, zdumiona.

- Nie wierzę ci.

- Uwierz - powiedział niskim, gardłowym głosem, znów sięgając ku jej ustom. - Bóg mi 

świadkiem, Maggie. Każda noc bez ciebie była męką.

-   Rafe,   jak   możesz?   Zniknąłeś   na   cały   rok,   a   teraz   wracasz,   jakby   nic   się   nie   stało!   - 

wykrzyknęła Margaret z rozpaczą. - Nie pozwolę ci, rozumiesz?

- Pozwól mi zostać na noc.

- Nie.

Puścił ją, ale nie odsuwał się.

-   Dobrze,   niech   ci   będzie   -   rzekł   z   dziwnym   spokojem.   -   Czekałem   tak   długo,   mogę 

poczekać jeszcze.

- Proszę, czekaj sobie, aż piekło zamarznie - wzruszyła ramionami. - A teraz, skoro już 

powiedziałeś wszystko, co miałeś do powiedzenia, idź.

Zawahał się, ale po chwili sięgnął po kapelusz i wcisnął go sobie kowbojską modą głęboko 

na oczy. Dopiero wtedy wstał i włożył marynarkę. Zerknął na bilet, leżący na stoliku.

- Nie zapomnij. Poniedziałek, ósma rano - rzucił.

- Nie ma mowy.

- Proszę - powiedział z naciskiem.

Margaret aż otworzyła usta w zdumieniu.

- Naprawdę powiedziałeś „proszę”? - wyjąkała.

- Tak. Proszę, przyjedź do Arizony, aby porozmawiać z kobietą, która ma zamiar zostać 

żoną   twojego   ojca,   i   osobiście   sprawdzić,   jakim   to   podstępnym   szantażem   zmusiłem   go   do 

sprzedania mi firmy. Proszę, przyjedź, żeby przekonać się, jak bardzo się zmieniłem. I proszę, daj 

nam obojgu jeszcze jedną szansę.

Mówiąc to, spojrzał na nią po raz ostatni i zdecydowanym krokiem ruszył ku drzwiom.

19

background image

- Rafe, nie, nie zrobię tego, słyszysz? - zawołała, podnosząc się z fotela, ale było już za 

późno. Zamknął za sobą drzwi cicho, ale stanowczo.

20

background image

ROZDZIAŁ 2

Dla mnie to był najgorszy rok w życiu, a ona wygląda kwitnąco, jakby spała na płatkach róż, 

pomyślał z irytacją Rafe, wychodząc na gwarną ulicę. Machnął na przejeżdżającą taksówkę. Kazał 

się   zawieźć   do  hotelu,   w  którym  wynajął   pokój.  Czuł   już  tak   dobrze  mu   znaną,   podniecającą 

atmosferę   rozgrywki.   Gracze   zostali   rozstawieni   na   pozycjach,   wykonano   pierwsze   posunięcia. 

Pozostało tylko czekać na następne starcie.

Tylko czekać... Maggie wyglądała równie ponętnie, jak dawniej. Co więcej, była o wiele 

bardziej  pewna siebie i swoich reakcji niż przed rokiem. I, do licha, o wiele mniej  chętna do 

podporządkowania się jego woli. Zhardziała, pomyślał z ponurym humorem.

Wóz zatrzymał się na eleganckim podjeździe. Rafe wysiadł i sięgnął po portfel.

- Ładne buty - zauważył taksówkarz, z zadowoleniem chowając suty napiwek.

- Dzięki - burknął Rafe, kierując się do wejścia.

- Hej, jeśli nie ma pan co robić z dzisiejszym wieczorem, mógłbym zaproponować parę 

miłych miejsc - zawołał za nim taksówkarz. - Szkoda marnować noc.

- Dlaczego? Ostatnio nie lubię towarzystwa - uciął Rafe i wszedł do holu, wykładanego 

marmurami i mahoniem. W myślach towarzyszył mu bezustannie obraz Maggie takiej, jaką ujrzał 

pierwszy raz od roku. Smukła sylwetka, ciemne włosy, zaczesane do tyłu, odsłaniające delikatne 

rysy. Oczy o odcieniu akwamaryny wydawały się jeszcze większe i bardziej wyraziste, niż zdołał 

zapamiętać. Wytworna, jedwabna sukienka miękko uwydatniała krągłe, rzeźbione kształty. Nie była 

już tak dziewczęco  szczupła jak dawniej, ale  kilka  dodatkowych  kilogramów  rozłożyło  się we 

właściwych miejscach, przydając jej kobiecości.

Najwyraźniej pisarska kariera musiała jej świetnie służyć. Rafe'a niemal drażnił kwitnący 

wygląd   Maggie.   Byłoby   sprawiedliwiej,   gdyby   cierpiała   tak   jak   on.   Niestety,   nic   na   to   nie 

wskazywało.

Raz   jeszcze   przebiegł   w   myślach   raporty,   których   dostarczyła   mu   prywatna   agencja 

detektywistyczna.   Maggie   prowadziła   spokojne   i   uregulowane   życie.   Rzadko   umawiała   się   na 

randki i żadna z nich nie wyglądała na poważną. Wolny czas spędzała zazwyczaj w towarzystwie 

dwóch innych młodych kobiet, z którymi ostatnio bardzo się zaprzyjaźniła.

Rafe nie znał ani Sarah Fleetwood, ani Katherine Inskip, ale ich nazwiska pojawiały się w 

raportach tak czysto, że podświadomie zaczął żywić do nich sympatię jako do przyzwoitek Maggie. 

Nie   zniósłby  bowiem   myśli,   że   w   jej   życiu   pojawił   się  mężczyzna.   Trzeba   przyznać,   że   miał 

21

background image

ogromne szczęście, bo na razie tylko Sarah i Katherine znalazły sobie partnerów. Nie powinien 

jednak kusić losu. Maggie należy do kobiet, którym mężczyźni nie pozwalają długo żyć samotnie. 

Świadomość, że wkrótce może już być za późno, popchnęła go do działania.

Poszedł   prosto   do   hotelowego   barku,   usiadł   na   wysokim   stołku   i   zamówiwszy   whisky, 

pogrążył się w rozmyślaniach. Precyzyjnie, krok po kroku, rozpatrywał ich dzisiejszą rozmowę pod 

kątem   słabych   i   mocnych   punktów   -   tak   samo   jak   analizował   skomplikowane,   ryzykowne 

negocjacje z punktu widzenia nowych strategii.

Ten plan opracowywał  od miesięcy,  rozważając wszelkie  możliwe warianty.  Gotów był 

sprzedać duszę diabłu,  byleby Maggie wróciła. Dziś wyłożył  na stół swoje atuty i mógł  tylko 

czekać, aż ona podejmie grę. Jednym słowem, modlić się, by w poniedziałek zjawiła się na lotnisku 

w Tucson. Cała jego przyszłość wisiała na włosku i wiedział o tym aż za dobrze.

Sobotnia promocja najnowszej książki udała się wspaniale. Wierne czytelniczki zjechały ze 

wszystkich   stron   Seattle,   by   spotkać   się   z   autorką   „Brutala”.   Maggie   była   im   szczególnie 

wdzięczna, gdyż miłe rozmowy pozwoliły jej zapomnieć o nieodwołalnie zbliżającym się terminie 

podjęcia decyzji.

- Byłam zachwycona „Brutalem”, moja droga - powiedziała z zachwytem młoda kobieta w 

zaawansowanej ciąży, ze szkrabem czepiającym się jej spódnicy, podsuwając Maggie egzemplarz 

do podpisu. - Twoje książki zawsze poprawiają mi humor, a bohaterowie są po prostu fantastyczni. 

Aha, mam na imię Christine.

- Dzięki, Christine, bardzo się cieszę, że podoba ci się książka i że zadałaś sobie trud, żeby 

przyjechać - odparła z uśmiechem Maggie, składając zamaszysty podpis pod krótką dedykacją.

- Nie ma sprawy - rozpromieniła się Christine. - Przyjechałabym tu nawet z końca świata. 

Teraz przyszła pora na dzieci, ale przedtem pracowałam w biurze maklerskim w Seattle. Znam 

środowisko, o którym piszesz, od podszewki i łatwo mogę się identyfikować z twoimi bohaterkami. 

Kiedy wyjdzie następna książka?

- Mniej więcej za pół roku.

- Och, nie będę się mogła doczekać. Mam nadzieję, że bohater będzie w stylu Roarke'a, 

bohatera „Brutala”?

- Jasne - uśmiechnęła się Margaret.

W   gruncie   rzeczy   wszyscy   jej   bohaterowie   niewiele   się   od  siebie   różnili   i   wykazywali 

zdumiewające   podobieństwo   do   Rafe'a   Cassidy'ego.   Fakt,   iż   zakochała   się   w   nim   tak   szybko, 

potwierdzał   tylko   jej   podejrzenia,   że   Rafe   uosabiał   mężczyznę   z   marzeń,   którego   tak   chętnie 

opisywała w książkach.

22

background image

Jedynie kowbojskie buty, kapelusz stetson oraz pas z ozdobną klamrą nie przypominały 

strojów jej bohaterów. Mężczyźni w powieściach Maggie nosili wytworne garnitury od najlepszych 

europejskich krawców i włoskie obuwie, najchętniej robione na miarę.

A jednak oni wszyscy mieli w sobie jakiś niemal prymitywny rys brutalności, nadzwyczaj 

pociągający dla bohaterek. Tylko że w finale, w przeciwieństwie do Rafe'a, dawali się oswoić i 

zamienić w łagodne baranki.

Następna w kolejce po autograf stała wytworna, zadbana kobieta w prostej, lecz eleganckiej 

sukience.

- Christine ma rację - powiedziała, podsuwając Margaret książkę. - Prosimy o kolejnego 

bohatera w rodzaju Roarke'a. On był świetny. Uwielbiam takich twardych facetów, których trzeba 

dopiero nauczyć miłości. Nazywam ich kowbojami w garniturach.

Margaret uniosła głowę, zaskoczona.

- Kowbojami?  Na Boga, czemu?  Lubię wielkomiejskich profesjonalistów i tylko o nich 

piszę.

Jednak kobieta z przekonaniem pokręciła głową.

- Przecież twoi bohaterowie to przebrani kowboje, nie wiesz o tym?

Margaret popatrzyła na nią w zamyśleniu. Już dawno nauczyła się, że nie należy lekceważyć 

zdumiewającej intuicji czytelniczek. Tym razem jednak została kompletnie zaskoczona.

- Naprawdę tak uważasz? - zapytała z powątpiewaniem.

- Oczywiście. Wierz mi, potrafię rozpoznać kowboja, nawet jeśli nosi garnitur i koszulę za 

kilkaset dolarów.

- Ona ma świętą rację, Margaret - poparła ją inna czytelniczka. - Kiedy zaczynam czytać 

jedną z twoich książek, od razu dostrzegam w bohaterze kowboja.

- Ale wytłumacz mi dlaczego - wyjąkała zdumiona Margaret.

Kobieta zastanowiła się przez chwilę nad odpowiedzią.

- Myślę, że ma to coś wspólnego z ogólną filozofią życia tych facetów - zaczęła powoli. - 

Wiesz, sposobem, w jaki myślą i działają. Mają takie... staromodne zasady postępowania wobec 

kobiet, bardzo honorowe. Takie, które kojarzą nam się z dawnym Dzikim Zachodem.

- Święta prawda - poparła ją kolejna czytelniczka. - Tylko że tu się pojedynkują w salach 

zarządów i rad nadzorczych, ale zasady pozostały te same. A ja mam na imię Rachel.

-   Rachel.   -   Margaret   pospiesznie   złożyła   podpis.   -   Dzięki   ci   -   powiedziała,   oddając 

egzemplarz z uśmiechem.

23

background image

- To ja dziękuję. - Rachel mrugnęła do niej wesoło i zerknęła na inne kobiety. - A skoro już 

mowa   o   kowbojach,   to   może   któregoś   dnia   uraczysz   nas   prawdziwym   kowbojem   -   no   wiesz, 

kapelusz, buty, koń i te rzeczy.

- Tak, tak, będziemy czekać! - zawołały z entuzjazmem.

Maggie spoważniała nagle, z trudem siląc się na uśmiech.

- Może, kiedyś... - mruknęła cicho. Czy miała powiedzieć tym miłym paniom, że poznała 

już   takiego   rewolwerowca   z   Wall   Street,   ale   nie   może   się   jakoś   zdecydować   na   szczęśliwe 

zakończenie?

Z trudem przywołała na twarz uśmiech i wyciągnęła rękę po następny egzemplarz, kiedy 

nagle zamarła, rozpoznając pochylającą się nad nią postać. To się nazywa wpaść z deszczu pod 

rynnę, pomyślała z rezygnacją.

- Witaj, Jack. Co tu robisz? Nie przypuszczałam, że czytujesz romanse.

Jack Moorcroft odwzajemnił uśmiech. Brązowe oczy patrzyły na nią z pełnym podziwu 

zdumieniem.

- Widzę, że naprawdę ci się udało.

- Co, pisanie? Owszem, miałam chyba trochę szczęścia.

- Nie przypuszczałem, że zrobisz w tej dziedzinie prawdziwą karierę.

- Nikt nie przypuszczał, a już zwłaszcza ja sama.

- Czy mogę zaprosić cię na kawę, kiedy skończysz? Chciałbym trochę porozmawiać.

- Poczekaj, niech zgadnę o czym. Nie widzieliśmy się od dnia mojej rezygnacji. Niedługo 

potem czytałam w prasie, że przeniosłeś się do zarządu „Moorcroft Industries” w San Diego. A 

teraz pojawiasz się jak grom z jasnego nieba w Seattle, w dwa dni po tym, jak w równie magiczny 

sposób objawił się tu Rafe Cassidy. Ciekawe, czy to zamierzony zbieg okoliczności, czy raczej 

jeden z tych zdumiewających przypadków, które czynią nasze szare życie tak interesującym?

- Zawsze byłaś wyjątkowo bystra. Dlatego właśnie cię zatrudniłem.

- Zapomnij o pochlebstwach, Jack. Jestem uodporniona. A teraz wybacz, ale inni czekają - 

ucięła, oddając mu książkę. Nie wpisała dedykacji.

- Dobrze, Margaret, ale bardzo mi zależy na tej rozmowie. Pozwolisz się zaprosić na kawę 

albo na drinka? Chociażby przez pamięć na dobre, stare czasy?

Patrzył na nią z takim wyczekiwaniem, że nie mogła odmówić. Zresztą był zupełnie dobrym 

szefem. I przecież nie prosił jej, by złożyła wymówienie. Odeszła z własnej woli.

- Zgoda, może być kawa. Kończę mniej więcej za kwadrans - powiedziała.

- Świetnie, będę czekał.

24

background image

W dwadzieścia minut później Maggie, pożegnawszy wydawców i czytelniczki, ruszyła w 

kierunku Jacka Moorcrofta. Stał przy stojakach z pismami i przeglądał magazyn „Forbes”. Kiedy 

zobaczył  Maggie, natychmiast odłożył  go i podbiegł, by przytrzymać  dla niej drzwi. Jack miał 

czterdzieści trzy lata i był o pięć lat starszy od Rafe'a. Na pierwszy rzut oka można go było uznać 

za o wiele bardziej udane wcielenie jej bohaterów. W jego wyglądzie i manierach nie było ani śladu 

kowboja. Był wprost kwintesencją rzutkiego, ogładzonego menedżera.

Można   też   go   było   śmiało   nazwać   przystojnym.   Młodzieńczą,   wysportowaną   sylwetkę 

zawdzięczał   codziennemu   treningowi   w   ekskluzywnym   klubie   odnowy   biologicznej. 

Jasnokasztanowe włosy były  już lekko przerzedzone i poprzetykane  siwymi  pasemkami,  ale to 

nadawało   mu   tylko   dystyngowany   wygląd.   Całości   dopełniał   nienagannie   skrojony   garnitur, 

oczywiście w europejskim stylu, włoskie buty i najmodniejszy jedwabny krawat.

Jack Moorcroft nosił coś jeszcze - obrączkę. Był żonaty i to sprawiło, że Margaret już w 

momencie, gdy go poznała, uznała, że nie ma sensu interesować się nim jako mężczyzną. Zresztą, 

nawet gdyby był wolny, nie byłby w stanie doprowadzić jej do takiego szaleństwa jak Rafe. Maggie 

wiedziała  po prostu, że Jack Moorcroft nie jest mężczyzną  jej marzeń,  choć z pozoru spełniał 

wszystkie warunki.

- Jack, lepiej od razu wyłóż karty na stół - zaczęła bez wstępów, sadowiąc się przy stoliku w 

małym barku. - Oboje wiemy, że nie przyjechałeś do Seattle, by wspominać dawne czasy.

Moorcroft bawił się przez chwilę plastikowym mieszadełkiem, obserwując ją uważnie.

- Zmieniłaś się - stwierdził w końcu.

- Wszyscy się zmieniają - wzruszyła ramionami.

- Możliwe. Lubisz ten pisarski biznes?

- Kocham. Ale chyba nie o tym chciałeś porozmawiać?

- Nie. - Jack pociągnął łyk kawy i oparł się łokciami o stolik. - Mam informacje, że Cassidy 

odwiedził cię w tym tygodniu.

- Sama ci o tym powiedziałam. Był u mnie w czwartek wieczorem. Ale jaki to ma związek z 

tobą?

- On chce zemsty, Margaret. Znasz go równie dobrze jak ja, a pewnie nawet lepiej.

- Już się na mnie odegrał. Przecież byłeś przy tym, kiedy tamtego ranka kazał mi zniknąć ze 

swojego życia.

- Dobrze, ale  teraz wrócił, prawda? - Usta Jacka skrzywiły się w gorzkim uśmiechu.  - 

Wrócił, ponieważ nie zdążył jeszcze odegrać się na mnie. Rozstanie z tobą to za mało, by mi 

dokuczyć.

Margaret poczuła, jak płoną jej policzki, ale nie zdradziła zdenerwowania.

25

background image

- Dlaczego uważasz, że będzie mścił się na tobie? Przecież to mnie uważał za zdrajczynię.

- Owszem, ale zdradziłaś go dla mnie, nie pamiętasz?

- Do cholery, nie zdradziłam nikogo! Byłam w pułapce i musiałam zrobić to, co zrobiłam.

- Z jego punktu widzenia to ja byłem tym, który wymagał od ciebie lojalności. Na swój 

sposób miał rację, nie uważasz? Ale było jeszcze coś, co go rozwścieczyło. Myślę, że widział we 

mnie rywala.

- Skądże, byłeś tylko moim szefem i wiedział o tym. Chociaż... Powiedz mi, Jack, co mu 

powiedziałeś?

Moorcroft przygryzł wargę i odwrócił wzrok.

-   Tamtego   ranka   Cassidy   zachowywał   się   jak   maniak.   Nie   przyjmował   do   wiadomości 

żadnych   argumentów.   Był   pewny,   że   poczułaś   się   lojalna   wobec   mnie   nie   tylko   jako 

współpracownica, ale również jako kochanka.

Margaret skrzywiła się z obrzydzeniem.

- A więc skłamałeś mu.

-   Czy   to   ważne,   że   pozwoliłem   mu   pomyśleć   sobie   to,   o   czym   i   tak   był   przekonany? 

Nieszczęście   już   się   stało.   I   tak   cię   rzucił   i   wiedział,   że   przegrał   ze   mną   rozgrywkę   o   firmę 

Spencera.

- Wówczas postanowiłeś wykorzystać okazję i jeszcze osłodzić sobie zwycięstwo.

Uśmiech Moorcrofta stał się drapieżny.

- Dobrze, przyznaję, że nie mogłem oprzeć się pokusie, by go dobić. Dwa lata temu Cassidy 

rozwalił fuzję, którą szykowałem. Należało mu się to.

- A ja, nieszczęsna, przypadkiem trafiłam w środek waszej rozgrywki.

- Pewnie nie uwierzysz, Margaret, ale szczerze żałuję tego, co się stało.

- Jasne. Może w ogóle o tym zapomnimy, co? Mam naprawdę ważniejsze rzeczy do roboty, 

niż wspominanie dawnych, słodkich czasów.

- Niestety, ja nie mogę zapomnieć. - Jack pochylił się ku niej z nagłym ożywieniem. - Nie 

mogę, ponieważ Cassidy nie zapomniał. I poluje na mnie.

- O czym ty, do licha, mówisz?

- Od dawna rywalizowałem w interesach z tym  przeklętym  kowbojem,  ale po tym,  jak 

stanęłaś między nami, cała sprawa stała się dla niego rodzajem wendety. Sto lat temu po prostu 

wyzwałby mnie na pojedynek w samo południe albo coś w tym rodzaju. Ale żyjemy przecież w 

cywilizowanych czasach, prawda? Cassidy będzie mścił się w sposób bardziej wyrafinowany.

- Jack, nadal nic nie rozumiem. -Margaret patrzyła na niego zdumiona.

Moorcroft pochylił się jeszcze bliżej. Brązowe oczy błyszczały.

26

background image

-  On  coś   knuje,  Margaret.  Z   moich  prywatnych   źródeł   wiem,  że   kroi  mu   się  poważna 

transakcja, która mogłaby bezpośrednio zaszkodzić „Moorcroft Industries”. Muszę dowiedzieć się, 

o co dokładnie chodzi, zanim będzie za późno. Muszę zdobyć poufne informacje.

- Jak słyszę, już je masz.

- Mam, ale niepełne. I nie wiem, w jakim stopniu mogę brać je pod uwagę.

- To twój problem, Jack.

- Posłuchaj, Cassidy jest teraz bardziej ostrożny niż przed rokiem i ciaśniej trzyma karty 

przy piersi. Cokolwiek organizuje, będzie strzegł, by nie było żadnych przecieków. A ja muszę 

wiedzieć. Muszę!

- Ale dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Nie pracuję już dla ciebie. Jestem wolnym 

strzelcem, Jack, i to mi bardzo odpowiada.

- Owszem, widzę - uśmiechnął się. - Wyglądasz rewelacyjnie, Margaret. I dobrze wiem, że 

jesteś już poza środowiskiem, ale znalazłem się w sytuacji podbramkowej i potrzebuję pomocy.

-   Chyba   żartujesz?   Nie   mogę   ci   pomóc.   Jak   sam   zauważyłeś,   zerwałam   już   z   tym 

wszystkim.

Moorcroft potrząsnął głową.

- Wtedy nie byłaś niczemu winna, ale, niestety, wplątałaś się wbrew swojej woli. A teraz 

Cassidy znów cię wplątuje.

Margaret nerwowo wyprostowała się na krześle.

- Dlaczego tak uważasz?

- Już ci mówiłem, nie mam wszystkich informacji, ale jednak coś wiem. To mianowicie, że 

widziano twojego ojca z Beverly Cassidy.

- Jesteś lepiej poinformowany niż ja, Jack - skrzywiła się Margaret. - Sama dowiedziałam 

się o tym dopiero w czwartek. Ja, córka, wyobrażasz sobie? Z początku nie mogłam uwierzyć. Tata, 

jak on mógł... - Przygryzła wargę. - Zresztą, nieważne.

Przez resztę pamiętnego czwartkowego wieczoru usiłowała sobie wmówić, że Rafe kłamał. 

Niestety,   gosposia   ojca   potwierdziła   w   rozmowie   telefonicznej,   że   pan   pojechał   do   Arizony. 

Natychmiast wykręciła numer rancza, tylko po to, by dowiedzieć się od kolejnej gosposi, że pan 

Lark nie może podejść, ale czeka z utęsknieniem na córkę w poniedziałek.

Zatem Rafe nie kłamał. Zapewne rewelacja o kupnie „Lark Engineering” była także prawdą. 

Ogarnął ją nagły niepokój.

- Jedziemy na tym samym wozie, Margaret - zatroskany głos Moorcrofta wdarł się w jej 

myśli.   -   Jesteśmy   naturalnymi   sojusznikami.   Rok   temu   byłaś   w   patowej   sytuacji.   Kochałaś 

27

background image

Cassidy'ego, lecz chciałaś pozostać lojalna wobec mnie. Ale teraz jest inaczej, prawda? Już nic nie 

jesteś winna temu człowiekowi. Pora, żeby zapłacił za to, co zrobił.

- Oszalałeś? Nie chcę żadnej zemsty. Chcę mieć tylko święty spokój, nic więcej.

-   Nie   będziesz   miała   spokoju   i   dobrze   o   tym   wiesz.   Jeśli   twój   ojciec   poślubi   Beverly 

Cassidy, będziesz przez resztę życia związana ze słodką rodzinką Rafe'a, a przez to i z nim samym.

Margaret wzdrygnęła się na samą myśl o tym.

- Pojedziesz do Arizony, prawda? - zapytał Moorcroft, patrząc na nią wyczekująco.

- Najprawdopodobniej - westchnęła. Wiedziała, że musi to zrobić.

- Chcę cię prosić jedynie o to, byś miała oczy i uszy otwarte. Może wyłapiesz coś, co może 

się przydać zarówno tobie, jak i mnie. Coś, dzięki czemu będę mógł ocalić skórę. Odwdzięczę się z 

nawiązką, Margaret.

Spojrzała na niego ostro.

- Zapomnij o tym, Jack. Jeśli pojadę na ranczo, to nie po to, by szpiegować dla ciebie. Mam 

swoje własne powody.

- Rozumiem - odparł - ale wejdź w moje położenie. Mam tego łotra na karku i zrobię 

wszystko, by ocalić skórę.

- Aż tak bardzo boisz się Rafe'a? - zapytała z nie skrywanym zdumieniem.

- Już ci mówiłem, że kiedyś rywalizowaliśmy po prostu w interesach. Raz jeden był górą, 

raz   drugi.   Normalne.   Na   tym   polega   gra.   Ale   zasady   się   zmieniły.   To   już   nie   zabawa,   tylko 

rozgrywka na śmierć i życie - zakończył dramatycznie.

- Cóż, życzę powodzenia - powiedziała bezlitośnie Maggie.

Moorcroft powoli obracał w palcach szklankę.

- Nie pomożesz mi?

- Nie.

- Ponieważ go kochasz, tak?

- Moje uczucia w stosunku do Rafe'a nie mają z tym nic wspólnego. Po prostu nie chcę 

znów znaleźć się w nieprzyjemnej sytuacji.

- Margaret, chciałbym cię jeszcze o coś zapytać.

- Słucham? - Jego ton sprawił, że zesztywniała.

- Powiedz mi, czy gdyby wówczas nie pojawił się Cassidy i nie zawrócił ci w głowie, 

byłabyś zainteresowana tym, co mógłbym ci zaoferować?

- Niczego nie możesz mi zaoferować, Jack. Chyba zapomniałeś, że jesteś żonaty?

- A gdybym nie był żonaty?

- Przykro mi, ale nie.

28

background image

- Możesz mi przynajmniej zdradzić dlaczego?

- Zawsze wyznawałam zasadę nie zadawania się bliżej z szefami, nawet jeśli byli wolni. 

Uważałam, że karierę powinnam zawdzięczać swoim zdolnościom i umiejętnościom, i niczemu 

więcej. A poza tym...

- A poza tym?

- Powiedzmy, że nie jesteś mężczyzną moich marzeń.

Rafe   czekał  w   holu  lotniska.  Margaret   z  początku  go  nie   zauważyła.   Ciągnąc  torbę   na 

kółkach,  przepychała  się przez  tłum,  wypatrując  ojca. Była  wściekła, kiedy stwierdziła,  że nie 

wyjechał po nią. Nie dość, że Connor Lark wprowadził zamęt w jej życiu, to jeszcze nie był na tyle 

przyzwoity, by przywitać ją na lotnisku!

Omal nie krzyknęła, kiedy ktoś stanął przy niej i wyjął jej torbę z ręki.

- Pomogę ci, kochanie. Samochód stoi przed wejściem.

Wściekle spojrzała na bezczelnie uśmiechniętego Rafe'a i z naburmuszoną miną ruszyła 

przed siebie. Zdążyła jednak zauważyć, że był ubrany w białą koszulę z podwiniętymi do łokci 

rękawami, dżinsy i pokazowe buty z brązowej skóry, pięknie wyszywane turkusową i czarną nicią. 

Kapelusz miał obowiązkowo wciśnięty na oczy.

- Sądziłam, że tata domyśli się, że wypadałoby po mnie wyjechać - burknęła.

- Nie  wiń Connora. Powiedziałem  mu,  że sam  się tym  zajmę.  - Rafe objął ją wolnym 

ramieniem, przyciągnął do siebie i mocno pocałował w same usta. Zrobił to tak szybko, że nawet 

nie zdążyła zaprotestować.

Na ogół zbyt późno odgadywała jego zamiary, co zawsze doprowadzało ją do pasji. Jednak 

nie należało okazywać, że traci kontrolę nad sobą.

- Byłabym  wdzięczna, gdybyś  więcej tego nie próbował - wycedziła lodowatym tonem, 

gwałtownie uwalniając się z jego objęć.

- Miałaś dobry lot? - zagadnął beztrosko, idąc tak szybko, że ledwie mogła za nim nadążyć 

w wąskiej, krótkiej spódnicy i na wysokich obcasach. Kolejną denerwującą cechą tego człowieka 

było ignorowanie wszystkiego, z czym w danym momencie nie chciał mieć do czynienia.

- Boże, tu jest jak w piecu! - wykrzyknęła, kiedy na ulicy ogarnęła ją fala wilgotnego, 

dusznego   upału.   Szybko   wyciągnęła   z   torebki   ciemne   okulary   i   nałożywszy   je,   zaczęła   się 

rozglądać.

Bezlitosny, rozpalony błękit pustynnego nieba zdawał się przytłaczać cały krajobraz. Pod 

nim słały się płowe piaski pustyni, spotykając się z majaczącym na horyzoncie pasmem gór.

29

background image

- Cóż, to właśnie jest pustynne lato - stwierdził sentencjonalnie Rafe. - Czego się w końcu 

spodziewałaś? Zresztą, szybko się przyzwyczaisz.

- Nigdy, nawet za milion lat!

-   Wiem,   dziecino,   że   to   nie   jest   Seattle.   -   Rafe   podszedł   do   srebrzystego   mercedesa, 

zaparkowanego blisko wejścia. - Na szczęście wóz jest klimatyzowany. Zaraz zacznie działać. - 

Otworzył drzwiczki i zaprosił ją gestem. Syknęła z bólu, kiedy rozpalona skóra siedzenia sparzyła 

ją przez cienki materiał spódnicy.

Rafe wrzucił torbę do bagażnika i usadowił się za kierownicą. Silnik zaczął pracować z 

cichym pomrukiem, lecz duże dłonie mężczyzny spoczywały nieruchomo na kierownicy. Odwrócił 

się   powoli   i   spojrzał   na   Margaret.   Dostrzegła   w   jego   oczach   mroczne,   tłumione   pożądanie. 

Pogratulowała sobie, że włożyła ciemne okulary.

- Jak daleko do rancza?

- Och, tylko kilkanaście kilometrów - odparł roztargnionym głosem. Wyraźnie myślał o 

czymś innym. - Wiesz, nadal trudno mi uwierzyć, że tu jesteś. A to już najwyższy czas, moja pani.

Nie podobał się jej ten ton.

- Swoim zwyczajem nie pozostawiłeś mi wyboru?

- Nie.

- Powinnam wiedzieć, że nie należy oczekiwać od ciebie przeprosin.

- A za co?

- Za bezczelne, podstępne i podłe wmanewrowanie mnie w ten przyjazd - warknęła.

- Och, o to ci chodzi. Rzeczywiście, nie masz co liczyć na przeprosiny. Zrobiłem to, co 

musiałem zrobić. - Włączył bieg i srebrzysty wóz cicho wytoczył się z parkingu. - Nie było innego 

sposobu, żeby cię tu ściągnąć, Maggie.

- Tracisz tylko czas, Rafe. I prosiłam cię, żebyś nie mówił do mnie Maggie.

- Spróbuję. Ale ostatnio mam zbyt wiele spraw na głowie, by pamiętać o takich drobiazgach.

Margaret zacisnęła dłonie w poczuciu bezsilności.

- Zawsze taki byłeś. To są według ciebie nieistotne drobiazgi. I jak mam uwierzyć, kiedy 

mówisz, że chcesz, abym do ciebie wróciła.

- Naprawdę tego chcę. Gdyby było inaczej, czemu miałbym posuwać się aż do szantażu?

- Nie wiem. - Zmarszczyła brwi. - Dużo o tym myślałam i jedyne wytłumaczenie, jakie mi 

się  nasunęło,  to  twoja  urażona  ambicja.  Co  prawda  powiedziałeś,  że  mam   się  wynosić,  ale  w 

gruncie rzeczy to ja porzuciłam cię, odchodząc bez słowa, bez jednego spojrzenia. Mam rację?

- Masz - przyznał niechętnie. - Po tym, co się stało, nie jestem już taki jak dawniej.

30

background image

- A więc dlatego to zrobiłeś? Żeby szukać zemsty? - Wzdrygnęła się, przypominając sobie 

słowa Jacka Moorcrofta.

-   Nie   bądź   śmieszna,   gdybym   chciał   się   mścić,   to   z   pewnością   nie   proponowałbym   ci 

małżeństwa.   Nie   jestem   masochistą.   Ściągnąłem   cię   tutaj,   żeby   dać   sobie   samemu   szansę 

naprawienia szkód, które wyrządziłem rok temu.

- Te szkody są nie do naprawienia.

- Mylisz się. Jesteśmy w stanie sobie wybaczyć i zacząć nowe życie.

- Jestem całkiem zadowolona ze swojego i nie potrzebuję zmian - oświadczyła sucho.

- Zazdroszczę. Ja przeżyłem piekło.

-   Rafe,   przestań   mówić   w   ten   sposób.   Oboje   wiemy,   że   nie   należysz   do   tych,   którzy 

wybaczają zdradę i nielojalność, a to mi przecież zarzuciłeś. Motyw zemsty pasuje do ciebie o 

wiele bardziej. I podejrzewam, że dlatego planujesz zagarnięcie firmy mojego ojca.

- Nie chcę jej zagarnąć. On sam chce mi ją sprzedać. To zyskowna operacja, która dobrze 

wpasowuje się w inne interesy „Cassidy and Company”.

- Nie wierzę ci.

- Uwierzysz, kiedy porozmawiasz z Connorem. Przyjechałaś, bo wydaje ci się, że musisz 

ocalić ojca. To podobne do ciebie, Maggie. Jednak wątpię, czy zdołasz go wyrwać z rąk mojej 

matki. Kiedy zobaczysz, jak im jest ze sobą dobrze, zmienisz zdanie.

-   To   wszytko   jest   częścią   spisku,   który  uknułeś.   Powiedz   mi   wreszcie,   o   co   naprawdę 

chodzi?

- Kochanie, czy nie cierpisz na manię prześladowczą?

- Bzdura, po prostu jestem ostrożna.

Rafe skwitował jej słowa uśmieszkiem.

- Gdybyś była ostrożna, kotku, nie przyleciałabyś tutaj - powiedział po chwili.

Rozmowa zaczęła przybierać niewygodny dla niej obrót, więc Margaret wolała zamilknąć. 

Nie   widzącym   wzrokiem   wpatrywała   się   w   surowy   krajobraz,   gorączkowo   usiłując   wymyślić 

jakikolwiek plan działania. Jednak brak pewności co do prawdziwych intencji Rafe'a okazał się 

przeszkodą nie do pokonania.

Nie   wierzyła   bowiem   ani   przez   moment,   że   naprawdę   chce   ją   poślubić.   Poza   tym 

pozostawał jeszcze Moorcroft. Maggie było obojętne, co stanie się z Jackiem i jego firmą, ale 

zaczęła się obawiać, czy Rafe nie zechce jej wykorzystać w rozgrywce z rywalem. Wreszcie sprawa 

ojca. Sytuacja była skomplikowana i potencjalnie niebezpieczna.

Typowa operacja w stylu Rafe'a Cassidy'ego, pomyślała ponuro Margaret.

31

background image

ROZDZIAŁ 3

- To jest twój dom, Rafe? - Maggie nie mogła ukryć zdumienia na widok wyłaniających się 

przed nimi zabudowań.

Siedziba Cassidych, malowniczo położona u podnóża pasma wzgórz, była naprawdę piękna. 

U końca długiego, krętego podjazdu wznosił się gustowny dom w klasycznym kolonialnym stylu. 

Ściany z płowej cegły adobe miały ciepły, naturalny odcień pustynnej ziemi, a czerwona dachówka 

dopełniała wyglądu całości. Monotonię pustynnych kolorów przełamywała wypielęgnowana zieleń, 

zwartą masą otaczająca budowlę. Tło tworzyły stojące w pewnym oddaleniu białe, nowoczesne 

budynki gospodarcze i zielone pasma pastwisk, rozdzielone białymi płotami.

- Wtedy nasza znajomość skończyła się zbyt szybko, bym miał okazję cię tu zaprosić - 

powiedział Rafe nie bez żalu. - A miałem taki zamiar. Tym bardziej cieszę się, że mogę zrobić to 

teraz.

Margaret rozglądała się z ciekawością.

- Słuchaj, a gdzie są krowy? - zagadnęła nagle. - Zawsze myślałam, że musi ich być pełno na 

pastwiskach.

- O tej porze roku bydło przeganiane jest na wzgórza.

- Za to masz wiele koni. Tylko jakoś nie wyglądają na kowbojskie.

- Nie, to są araby. Dochowaliśmy się pięknych okazów. W sumie zysk jest pewniejszy niż 

przy hodowli bydła. Zastanawiam się nawet, czy nie zrezygnować z krów.

- Słusznie. Może byś się przestawił na kurczaki?

- Kurczaki? - zapytał ze świętym oburzeniem kowboja, który nie widzi świata poza bydłem i 

końmi.

-  Jasne. Czerwone mięso  staje się niemodne, Rafe. Nie znasz najnowszych  tendencji w 

dziedzinie   zdrowej   żywności?   Modne   są   kurczaki,   ryby   i   warzywa.   Ach,   i   jeszcze   indyki.   To 

podobno bardzo opłacalne.

- Daj mi spokój z tym drobiem - burknął zniecierpliwiony.

- Dobrze, rozumiem. Najwyraźniej podstawą rodzinnej fortuny jest nie farma, a „Cassidy 

and Company”, tak? Hodowla to tylko rodzaj kowbojskiego hobby.

Rafe zatrzymał wóz na podjeździe, rzucając jej niechętne spojrzenie.

- Widzę, że uwzięłaś się, żeby wszystko komplikować.

- Oczywiście - przyznała bezczelnie. - Jak się tylko da. Gdzie jest mój ojciec?

32

background image

- Pewnie nad basenem. Pływał, kiedy odjeżdżałem na lotnisko.

Zaledwie  wysiedli z wozu, pojawił się młody człowiek w czarnych  dżinsach i pasiastej 

koszuli.

- Tom, to jest Maggie Lark. Maggie, poznaj Toma - przedstawił ich krótko Rafe. - Tom jest 

naszym ogrodnikiem i przysłowiowym chłopcem do wszystkiego. Stary, weź bagaże i zanieś do 

południowego skrzydła, do pokoju gościnnego, dobrze?

- Już się robi, Rafe. Witam, panno Lark. Jak minęła podróż?

- Dobrze, dziękuję. Powiedz mi, Tom, gdzie jest basen?

- Basen? Na terenie patia, w głębi. Nie zechciałaby pani najpierw przebrać się w pokoju?

- Najpierw chciałabym zobaczyć się z ojcem - ucięła. - Nie przyjechałam tu na wypoczynek, 

tylko w interesach.

- Ach, rozumiem, interesy. - Chłopak był wyraźnie zaskoczony.

Margaret   energicznie   ruszyła   we   wskazanym   kierunku,   nie   czekając   na   zaproszenie 

gospodarza.   Czuła   jednak   na   plecach   jego   kpiące   spojrzenie.   Szybkim   pchnięciem   otworzyła 

szerokie, ciemne drzwi i wkroczyła do chłodnego holu. Klimatyzacja działała bez zarzutu. Zdjęła 

okulary i rozejrzała się z nie skrywaną ciekawością.

Południowo-zachodni styl budowli konsekwentnie utrzymany był we wnętrzu. Dominowały 

naturalne   odcienie   beżu,   terakoty   i   brzoskwini,   podkreślane   bladym   turkusem.   Tu   i   ówdzie 

uwydatniała się czernią jakaś waza czy lampa. Potężne, belkowane sufity i indiańskie kilimy o 

geometrycznych wzorach nadawały całości rustykalny wygląd, nie burząc ogólnej harmonii.

Za   ogromnymi   rozsuwanymi   szybami,   wypełniającymi   całą   ścianę   salonu,   Margaret 

dostrzegła basen. Zajmował środek pięknie urządzonego patia, zamkniętego czterema skrzydłami 

domu. Pod parasolem, na brzegu, racząc się mrożoną herbatą z termosu, siedzieli Connor Lark i 

Beverly   Cassidy,   najwyraźniej   w   znakomitych   humorach.   Margaret   obserwowała   ich   przez 

moment, przejęta dręczącym poczuciem niepewności. Jej ojciec wyglądał na szczęśliwego - prawdę

mówiąc, nie widziała go tak szczęśliwym od czasu śmierci matki przed kilkunastu laty. Wiedziała 

już, że misja ratunkowa, której się podjęła, może być trudniejsza, niż sądziła.

- Co jest, Maggie? Obawiasz się, że nie będzie to jednak takie proste? - zagadnął Rafe, 

przystając obok. - Mówiłem ci, że są dla siebie stworzeni.

- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie ciebie jako swatki - odparowała.

-   Myślisz,   że   zaaranżowałem   ich   miłość   tylko   po   to,   by   łatwiej   zagarnąć   „Lark 

Engineering”? - zapytał z wyraźnym rozbawieniem. - Jestem dobry w kombinacjach, Maggie, ale 

nie aż tak. Przyznaję, poznałem ich ze sobą, ale na tym moja rola się skończyła. Zakochali się bez 

mojej pomocy.

33

background image

- Uważasz, że jesteś taki sprytny, co?

- Gdybym był naprawdę sprytny, nie stracilibyśmy całego roku. Maggie, czy naprawdę nie 

mogłabyś pójść nam wszystkim na rękę i uznać związku Connora i Beverly za ich osobistą sprawę? 

Nie możesz obsesyjnie pojmować wszystkiego w kategoriach zdrady i zemsty. To obłęd.

Margaret kurczowo zacisnęła palce na pasku torebki. Najbardziej złościło ją, że Rafe w 

gruncie rzeczy miał rację. W głębi duszy najzupełniej się nim zgadzała.

-   Maggie,   proszę!   -   Rafe   podszedł   bliżej   i   uspokajającym   gestem   położył   jej   dłoń   na 

ramieniu. Strząsnęła ją z irytacją. Zaklął cicho. Dostrzegł nadchodzącego Toma i zapytał głośno: - 

Nie przywitasz się z ojcem, kochanie?

Nie było wyjścia. Rozsunęła szklane drzwi i weszła do patia. Ojciec natychmiast odwrócił 

ku niej głowę.

-   Maggie,   dziecinko,   wreszcie   jesteś   -   rozpromienił   się.   -   Najwyższy   czas.   Bev   i   ja 

czekaliśmy, aż przybędziesz i uwolnisz mnie z łap Cassidy'ego. Cieszę się, że będziemy mogli 

sobie porozmawiać.

- Moglibyśmy porozmawiać sobie już wczoraj, gdybyś raczył podejść do telefonu - odparła 

cierpko.

- Koteczku,  proszę, tylko  nie zaczynaj.  Zrobiłem to, co uznałem  za najlepsze. Przecież 

wiesz! - Popatrzył na nią z tak rozbrajającym uśmiechem, że nie mogła się dłużej gniewać. Błysk 

radości i humoru w jego oczach świadczył aż nadto wyraźnie, że przybył tutaj z własnej woli i w 

przeciwieństwie do niej, bawi się świetnie.

Connor   Lark   był   postawnym   mężczyzną,   niemal   tak   wysokim   jak   Rafe.   Trzymał   się 

świetnie jak na swój wiek, choć nad slipkami zaznaczał się niewielki brzuszek. Ciemne włosy już 

dawno posiwiały, ale oczy koloru morza, tak podobne do jej własnych, patrzyły bystro jak dawniej.

Matka Margaret zawsze mówiła o nim jako o surowym diamencie, który pracowicie, przez 

lata,   szlifowała.   Obróbka,   której   tak   chętnie   się   poddawał,   przyniosła   rezultaty.   Z   prostego, 

prowincjonalnego   ranczera   stał   się   utalentowanym   przedsiębiorcą,   który   od   podstaw   stworzył 

nowoczesną, świetnie prosperującą firmę.

- Wiem, tatku. Widzę, że jesteś całkiem zadowolony z tej niewoli. - Maggie uśmiechnęła się 

do ojca serdecznie, jak za dawnych, dobrych czasów. Powitalny uśmiech, który posłała siedzącej 

obok niego kobiecie, był oficjalny. - Witaj, Bev. Miło cię znów widzieć.

Matka Rafe'a była przystojną, energiczną kobietą, prawie w tym samym wieku co Connor, 

choć   wyglądała   młodziej.   Krótkie,   świetnie   uczesane   włosy   miały   dyskretny   odcień   złocistego 

szampana.   Na   kostium   kąpielowy   zarzuciła   czarno-białe   wdzianko,   a   wypielęgnowane   stopy 

34

background image

wsunęła w skórzane sandałki. Choć przyoblekła twarz w uprzejmy i przyjazny wyraz, jasnoszare 

oczy zachowały wyraz czujności, podobnie jak u Margaret.

- Witaj, Margaret. Ja też się cieszę, że cię widzę.

Maggie pochyliła się, by ucałować ojca w policzek, myśląc jednocześnie, że obie z Bev z 

łatwością kryją swe uczucia pod towarzyską ogładą. Pamiętała aż za dobrze, że rok temu nie zrobiła 

zbyt dobrego wrażenia na Beverly Cassidy. Bev nie uważała jej za odpowiednią kandydatkę na 

żonę dla jej ukochanego jedynego syna. Margaret była skłonna przyznać jej rację.

- Usiądź, moja droga - zachęciła Beverly, stawiając przed nią szklankę zimnego napoju. - 

Musisz być zmęczona po podróży. Twój ojciec i ja właśnie wyszliśmy z basenu. Musisz szybko się 

wykąpać. Parę skoków do wody postawi cię na nogi. O, jesteś, Rafe. - Odwróciła się z uśmiechem 

na widok syna, wchodzącego przez szklane drzwi. - Napijesz się?

- Dzięki. - Rafe wziął z jej rąk szklankę i usiadł w fotelu koło Maggie. Umięśnione udo 

musnęło jej nogę. Odsunęła się nerwowo.

Zachłannie upiła zimny,  ożywczy łyk mrożonej herbaty, przyglądając się spod oka całej 

trójce.   Ojciec   i   Bev   zdawali   się   czekać   na   jej   następny   ruch.   Rafe   siedział   swobodnie,   nie 

przejawiając zbytniego zainteresowania rozwojem sytuacji. Margaret zmarszczyła brwi.

- Może przestalibyśmy udawać i przeszli do konkretów - zasugerowała, mając nadzieję, że 

jej głos nie zdradza wewnętrznego napięcia. - Przecież wszyscy wiemy, że nie jest to miłe rodzinne 

spotkanie.

- Mów za siebie, córeczko - stwierdził lekkim tonem Connor. - Jeśli o mnie chodzi, jestem 

szczęśliwy. - Sięgnął ponad stołem i przykrył swoją wielką dłonią rękę Beverly. - Bev też, jak 

myślę. Czy Rafę zdradził ci dobrą nowinę?

- Że ty i Bev macie się ku sobie? Owszem.

Connor speszył się lekko.

-   Nie   bardzo   wiem,   co   to   ma   oznaczać.   Czy   tak   w   dzisiejszych   czasach   nazywa   się 

planowanie małżeństwa?

Margaret gwałtownie przełknęła ślinę. Rafe miał rację. Sprawa była poważna.

- Więc zamierzacie się pobrać?

- Tak, zamierzamy. - Bev spojrzała na nią z lekka wyzywająco. - Sądzę, że nie będziesz się 

sprzeciwiać.

- Skądże, życzę wam wszystkiego najlepszego. - Maggie usiłowała być  miła. - Musicie 

zrozumieć, że taka wiadomość z początku była dla mnie szokująca. Nie miałam nawet pojęcia, że 

się poznaliście, dopóki Rafe mnie o tym nie poinformował.

35

background image

- Nie przejmuj się tak, dziecino - powiedział łagodnie Connor. - Były powody, dla których 

nie chciałem zdradzić ci wcześniej tego faktu.

- Jakie powody? - zesztywniała natychmiast.

-   Kotku,   przecież   wiesz,   o   czym   mówię.   Stosunki   pomiędzy   tobą   i   Rafe'em   były   do 

niedawna, delikatnie mówiąc, napięte.

- Napięte? - Maggie obdarzyła Rafe'a długim, uważnym spojrzeniem. - Niczego takiego nie 

zauważyłam, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. A ty, Rafe?

- Przeżyłem złe chwile.

Przytaknęła z pełnym ubolewania zrozumieniem.

- Cóż, przecież ostrzegałam cię przed stresem, pamiętasz? Powtarzałam aż do znudzenia, że 

nie widzisz niczego poza pracą, siedzisz po nocach i zapomniałeś, jak wygląda wypoczynek.

- Owszem, pamiętam, że kilka razy o tym wspominałaś.

- Och, Rafe, masz okazję, żeby wreszcie być szczery. Twoja mama i mój tata zapewne nie 

znają całej prawdy. Powiedz, że pod koniec naszej znajomości zamieniałam się w jędzę, gdy tylko 

wspomniałeś coś o firmie i obowiązkach. Mało tego, zaczęłam ci grozić, że jeśli nie znajdziesz tyle 

samo czasu dla nas, ten związek się skończy.

Bev poprawiła się nerwowo w fotelu, zerkając na Connora.

Ojciec Margaret gwizdnął cicho.

- No, no! A więc było aż tak źle?

Rafe posłał Maggie mordercze spojrzenie.

-   Tamtego   roku,   kiedy   się   poznaliśmy,   miałem   bardzo   gorący   okres   w   pracy. 

Manewrowałem kilkoma firmami, których wartość liczyła się w grubych milionach. Ale to dawne 

czasy. Teraz wiele zmieniłem w swoim życiu.

- Doprawdy trudno w to uwierzyć - stwierdziła zgryźliwie Margaret.

- Jak to, przecież jestem w Arizonie, razem z tobą - oznajmił z dumą. - Dwa pełne tygodnie, 

a może nawet trzy, jeśli będzie mi dopisywało szczęście. Będę absolutnie do twojej dyspozycji, 

kochanie.

- No, nie całkiem. Przecież jesteś w trakcie negocjacji z moim ojcem.

- I tu cię zażyła, synu! - zachichotał Connor. - Właśnie, przecież mieliśmy rozmawiać o 

interesach.

- Wyjaśnij mi w takim razie, tatusiu, dlaczego masz zamiar sprzedać firmę, którą budowałeś 

w pocie czoła przez całe życie - poprosiła słodkim głosem Maggie, jednocześnie przygważdżając 

ojca spojrzeniem.

36

background image

- Cóż ci mogę powiedzieć? - Connor wzruszył ramionami. - To jest prawda. Jeśli oferta 

Cassidy'ego będzie korzystna, „Lark Engineering” przejdzie w jego ręce.

- Ależ, tato, nigdy mi nie mówiłeś, że planujesz pozbyć się firmy!

- Uznałem, że nadeszła wreszcie pora, bym zaczął się cieszyć pieniędzmi, które, jak mówisz, 

zarabiałem przez lata w pocie czoła. Bev i ja postanowiliśmy podróżować i miło spędzać czas. 

Rozglądam się nawet za jakimś gustownym jachtem. Uważasz, że ten cały żeglarski szpan to nie 

dla mnie?

- Ale firma była zawsze dla ciebie ważna.

-   I   nadal   jest.   Będę   z   tobą   szczery,   córeczko.   Gdybyś   pozostała   w   świecie   biznesu, 

pasjonowała się nim, teraz właśnie przekazałbym ją tobie. Ale powiedzmy sobie prawdę: nie jesteś 

do   tego   stworzona.   Na   szczęście   powiodło   ci   się   na   innym   polu   i   czujesz   się   w   pisarskim 

środowisku jak ryba w wodzie. Bardzo się z tego cieszę, ale problem „Lark Engineering” pozostaje 

nie rozwiązany. Muszę coś zrobić z firmą, sama rozumiesz.

- Ale dlaczego oddajesz ją Rafe'owi?

-  Dlaczego  zaraz   „oddaję”?   - włączył   się  Rafe.  - Twój  ojciec  dosłownie  przystawił  mi 

pistolet do głowy. Szkoda, że nie słyszałaś, jakie mi narzucił warunki.

- Rozumiem. - Margaret poczuła, jak ulatnia się jej bojowy nastrój. Sytuacja wymykała się 

jej   spod   kontroli,   a   Rafe   był   jak   zwykle   spokojny   i   opanowany.   Ogarnął   ją   nastrój   ponurej 

rezygnacji. Pora było się wycofać.

- A gdzie jest wszechobecny Hatcher? - zagadnęła z udawanym ożywieniem, rozglądając się 

wokół. - Chyba nie zwolniłeś swojego najwierniejszego i najbardziej lojalnego pracownika na całe 

dwa tygodnie?

- Hatcher wpadnie tu na chwilę, żeby zdać mi raport, jak mają się sprawy w firmie. I tylko 

tyle. Zapowiedziałem, by mi nie przeszkadzali, chyba że zdarzyłaby się jakaś katastrofa - wyjaśnił 

spokojnie Rafe. - Zadowolona?

- Już nie musisz się martwić o moją akceptację. Możesz robić, co zechcesz.

- Och - skrzywił się Connor.

- Właśnie - mrugnął do niego Rafe. - Ona wsadza mi szpile, kiedy tylko nadarzy się okazja. 

Ale obiecałem sobie, że będę wyrozumiały, spokojny i tolerancyjny. Przecież chyba wreszcie się jej 

znudzi?

- Nie licz na to. - Margaret wstała z fotela. - Nabrałam ochoty na pływanie. Pozwolisz, że 

pójdę się przebrać, Bev?

- Ależ naturalnie, kochanie. Woda jest cudowna.

37

background image

Beverly powitała jej odejście z wyraźną ulgą. Maggie zauważyła jednak w jej spojrzeniu 

jeszcze coś - skrywaną troskę. Idąc do pokoju, zastanawiała się, co to może oznaczać. Dobrze 

pamiętała, co Bev powiedziała jej przed rokiem.

Kochanka... to słowo zapiekło boleśnie, kiedy je usłyszała. Tak jak i pozostałe: „Bardziej 

nadajesz się na jego kochankę niż na żonę”.

- Koktajle o szóstej, przy basenie, kochanie - zawołała za nią Beverly. - A około wpół do 

ósmej Connor i Rafę mają nas uraczyć stekami z grilla.

- Zgadza się - oznajmił radośnie Connor. - To będą największe i najbardziej krwiste steki, 

jakie zna ludzkość.

Po   raz   pierwszy   od   czwartkowego   wieczoru   Margaret   szczerze   parsknęła   śmiechem. 

Przystanęła i odwróciła się do całej trójki.

- Właśnie, nie wspomniałam wam jeszcze o kilku ważnych zmianach, które zaszły w moim 

życiu w ciągu tego roku.

- Na przykład jakich? - zapytał czujnie Rafe.

-   Nie   tykam   czerwonego   mięsa   -   oznajmiła   i   odwróciwszy   się   na   pięcie,   zniknęła   za 

szklanymi drzwiami.

Minęła północ. Maggie wyszła z pokoju i ruszyła długim korytarzem w stronę patia. Kiedy 

uznała, że nie będzie w stanie zasnąć, przebrała się w kostium i postanowiła popływać.

Ciągle   jeszcze   rozgrzane   powietrze   było   przesycone   balsamicznymi   woniami   ogrodu. 

Pustynne, wygwieżdżone niebo wyglądało jak naszywany klejnotami aksamit. Maggie nasłuchiwała 

podświadomie, czy z pobliskich wzgórz nie rozlegnie się ponure wycie kojota.

Podwodne  światła   basenu  mrugały   zapraszająco.   Zdjęła  sandały  i  cicho   wsunęła   się  do 

wody. Przez moment unosiła się nieruchomo, patrząc w niebo, a potem zaczęła płynąć. Napięcie w 

mięśniach stopniowo ustępowało.

To był naprawdę ciężki dzień...

Choć   nie  było  słychać  żadnych   odgłosów,  jednak  Margaret  znieruchomiała   w  wodzie   i 

spojrzała na drugi koniec basenu. Z cienia wyłonił się Rafe, ubrany tylko w slipki. Światło księżyca 

kładło się na jego szerokich ramionach i odbijało w oczach.

- Nie mogłaś spać? - zapytał miękko.

- Nie. - Leżała spokojnie na wodzie, ruszając tylko lekko nogami. Zastanawiała się, czy nie 

powinna wyjść i schronić się w zaciszu swojego pokoju, ale jakaś siła zatrzymywała ją w basenie.

- Ja też nie. Leżałem w łóżku i zastanawiałem się, jakbym został przyjęty, gdybym przyszedł 

do twojej sypialni.

38

background image

- Bardzo chłodno.

- Tak myślisz? Nie byłbym pewien. Ta niepewność nie pozwala mi zasnąć. - Bezszelestnie 

wsunął się do wody i podpłynął ku niej.

Margaret instynktownie przywarła do krawędzi basenu, chwyciwszy się poręczy jedną ręką. 

Rafe zatrzymał się tuż przed nią.

- Rafe, mam ochotę być sama.

- Nigdy już nie będziesz sama - powiedział cicho, chwytając poręcz po obu jej bokach i 

zamykając ją ramionami jak w klatce. Ale trzymał się na odległość wyciągniętych rąk.

-   Próbujesz   mnie   zastraszyć?   -   zapytała   nerwowo.   Wspomnienie   dawnej   namiętności 

wróciło, przenikając ją dreszczem.

-   W   żadnym   razie,   kochanie.   Chciałbym   ci   tylko   przypomnieć   kilka   chwil.   Kilka 

wspaniałych chwil. - Przysunął się bliżej, aż drobna fala załaskotała ją w szyję. - Maggie, od czasu 

gdy odeszłaś, pragnąłem cię każdej nocy. Każdej cholernej nocy. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

Zadrżała, choć woda była ciepła.

- A więc to prawda, co mówiłeś w czwartek? Że nie miałeś nikogo od... naszego rozstania?

- Absolutna prawda. Nie zwariowałem tylko dlatego, że wiedziałem, iż twoje łóżko również 

jest puste.

- Skąd wiedziałeś? - Poszukała w mroku jego oczu.

- Nieważne.

- Nie jesteś przecież jasnowidzem. Musiałeś mieć konkretne informacje, że z nikim się nie 

spotykam. Ty draniu, pewnie wynająłeś kogoś, żeby mnie śledził!

- Kochanie, daj spokój, to już naprawdę nieważne.

- Nieważne? Rafe, jak śmiałeś?

- Wybacz mi, najdroższa. - Otoczył szyję Maggie ramieniem i pocałował ją leciutko w usta. 

- Byłem straszliwie zdesperowany.

- Doprawdy? Ciekawe, co byś zrobił, gdyby okazało się, że w moim życiu ktoś się pojawił?

- Czy moglibyśmy porozmawiać o czymś innym? Podnosisz głos i za chwilę obudzisz mamę 

i swojego ojca. Ich sypialnie wychodzą na patio.

Maggie natychmiast zniżyła głos do szeptu. Ta rozmowa nie była przeznaczona dla niczyich 

uszu, a już zwłaszcza Bev i Connora.

- Co byś więc zrobił, Rafe? - powtórzyła pytanie.

- Postarałbym  się, żeby nasze dramatyczne pojednanie odbyło się wcześniej - stwierdził 

poważnie.

39

background image

- Jesteś niemożliwy. - Maggie ani na moment nie uwierzyła, że na tym by się skończyło. 

Było jasne, że Rafe Cassidy nigdy nie przestał uważać jej za swoją własność. Tylko świadomość, że 

przez wzgląd na to żył jak mnich przez cały rok, hamowała jej irytację.

- Powiedz, że za mną tęskniłaś, choć trochę.

W milczeniu pokręciła głową, wstrzymując oddech. Rafe był coraz bliżej.

- Pamiętasz, jak nam było dobrze, kochana? - Pocałował ją znowu i tym razem przylgnął do 

niej całym ciałem. - Nawet nie próbowałem szukać nikogo innego, bo wiedziałem, że to nie ma 

sensu. Ty też wiedziałaś, że nikt mnie nie zastąpi, prawda?

-  Och, Rafe.  -  W tym   cicho  wypowiedzianym   imieniu   zawarła  wszystko:   żal,  protest  i 

przyznanie się do prawdy, której nie można było zaprzeczyć.

- O, tak, Maggie... Pamiętasz, prawda? Cały rok, najdroższa. Cały cholerny rok. Koszmar.

Poczuła, jak noga Rafe'a wsuwa się pomiędzy jej uda. Twardy męski tors przygniótł jej 

piersi. Chciwe wargi szukały jej ust. Gorący, słodki dreszcz ożywił ciało Margaret, spływając rwącą 

strugą   w   dół   brzucha.   Rafe   był   jedynym   mężczyzną,   któremu   wystarczyło   dotknięcie   czy 

pocałunek, by wprawić ją w szaleństwo.

Wszystko mogło się zmienić, ale nie to. Nadal było im cudownie ze sobą. Ponownie zaczęła 

ulegać magii zmysłów.

- Pozwól, bym cię kochał, Maggie. Pozwól mi cię mieć, tak jak kiedyś.

- Kiedy byłam twoją kochanką?

Gwałtownie potrząsnął głową.

-   Nigdy   nie   uważałem   cię   za   kochankę.   Jesteś   kobietą,   którą   chcę   wziąć   za   żonę. 

Wiedziałem o tym od pierwszego dnia, kiedy cię spotkałem.

- Twoja matka powiedziała, że bardziej nadaję się na twoją kochankę niż na żonę - i chyba 

miała rację.

- O czym ty, do licha, mówisz? - zapytał ostro.

- Nic, nieważne.

- Maggie...

- Mam lepszy pomysł - zaproponowała z uśmiechem. - W ogóle nic nie mówmy. - Już 

podjęła   decyzję.   Zarzuciła   mu   ramiona   na   szyję.   Nie   miała   siły,   by   zabronić   sobie   nocy   w 

ramionach   tego   mężczyzny.   Musnęła   ustami   jego   wargi.   Dreszcz,   który   wstrząsnął   potężnym 

ciałem, wystarczył za odpowiedź.

-   Maggie,   najdroższa.   -   Głos   Rafe'a   przybrał   niskie   tony.   -   Chcesz   mi   powiedzieć,   że 

czekanie się skończyło?

- Pragnę cię, Rafe. Ani na moment nie przestałam cię pragnąć.

40

background image

Znów zawładnął jej ustami, tym razem gwałtownie i zaborczo, z pożądaniem, które teraz 

szaleńczo domagało się ujścia. Wodził pod wodą dłońmi po ciele Maggie, jakby chciał sobie od 

nowa przypomnieć jego kształty. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy palce wślizgnęły się pod 

stanik, drażniąc napięte sutki.

- Rafe?

- Nie tutaj - szepnął. - Za dużo uszu naokoło, zabieram cię do swojej sypialni.

Bez wysiłku podciągnął się do góry,  a potem pochylił się i wyciągnął Maggie z wody. 

Spojrzała w jego ciemne oczy i zobaczyła w nich nie skrywaną namiętność. Maggie ogarnęła fala 

gorąca. Przekonała się, że nadal kocha Rafe'a Cassidy'ego.

„Bardziej nadajesz się na jego kochankę niż na żonę.”

Słowa Bev Cassidy dźwięczały jej w uszach, kiedy Rafe unosił ją w ramionach do sypialni.

41

background image

ROZDZIAŁ 4

Półmrok sypialni obiecywał rozkosz. Kobieta, którą Rafe tulił w ramionach, była miękka, 

ciepła, chętna!

Jego kobieta... Wreszcie powróciła tam, gdzie było jej miejsce.

- Tak długo - wyszeptał, sięgając po ręcznik. - Tak cholernie długo, Maggie.

Wycierał ją starannie, powoli. Osuszył jej ociekające wodą włosy i miękkim gestem zgarnął 

je z twarzy.  Drobne, kochane rysy miały błogi wyraz. Uśmiechnęła się do niego i pocałowała 

leciutko.

Otarł kropelki wody z gładkiej skóry ramion i ukląkł, by wytrzeć smukły brzuch i długie 

nogi. Dotykał jej, rozkoszując się narastającym, radosnym pragnieniem.

Kiedy skończył, błyskawicznie wytarł się sam i odrzucił ręcznik.

- Maggie, kochana. Moja słodka, cudowna Maggie. - Przygarnął ją do piersi, aż jej głowa 

spoczęła ufnie na jego ramieniu i niespiesznie zaczął rozpinać stanik kostiumu. Nabrzmiałe sutki 

czekały na jego dotknięcie. Przypływ pożądania był tak gwałtowny, że przeraził się, iż nie opanuje 

go w porę.

Musiał przywołać całą siłę woli, by pozostać przy rozmyślnie powolnej pieszczocie. Gładził 

Maggie   tak,   jak   gładziłby   jedną   ze   swoich   ślicznych,   delikatnych   klaczy   -   miękko   i   czule. 

Odpowiedź nadeszła natychmiast - gwałtowna i żarliwa, tak jak niegdyś. Kiedy przesunął wargami 

po nagiej, gorącej skórze Margaret i objął ją w pasie, zadrżała.

- Tak za tobą tęskniłam, Rafe.

To ciche wyznanie rozpaliło go do białości.

- Och, dziecino - wyjąkał wzruszonym głosem, wsuwając drżące palce pod ciasny paseczek 

majtek. Kiedy opadły na podłogę, Maggie z wdziękiem odrzuciła je nogą.

Rafe odstąpił o krok i ogarnął ją palącym spojrzeniem.

- Jesteś o wiele piękniejsza niż w moich snach. A wierz mi, były tak gorące, że dziwię się, 

jak mogłaś nie czuć tych płomieni tam, w Seattle.

- Ja miałam swoje sny, Rafe.

Zielone oczy lśniły w ciemności, kiedy zanurzyła palce w gęste włosy na jego piersi. Drobne 

dłonie zaczęły badać rzeźbę ramion.

42

background image

Nie był w stanie dłużej czekać. Uniósł ją i posadził na łóżku. Czuł w sobie narastającą moc. 

Jednym ruchem ściągnął slipki i ułożył się u boku Maggie. Położył płasko dłoń na jej brzuchu i 

natychmiast zsunął ją niżej, ku złocistemu trójkątowi, ale nagle znieruchomiał.

- Co się stało? - zapytała łagodnie.

- Nic. Nic takiego - zapewnił, pochylając głowę i smakując różowy sutek. Wrażenie było 

cudowne. - Po prostu teraz, kiedy znów jesteś w moim łóżku, najchętniej wziąłbym cię zaraz. Ale 

nie mogę się spieszyć. Zbyt długo czekałem, żeby teraz wszystko popsuć.

Zaśmiała się gardłowo, uwodzicielsko.

- Rafe, zawsze było dobrze, obojętnie jak to robiliśmy - szybko czy wolno. Dzisiaj nie 

musisz się tym przejmować.

Rafe westchnął, przymykając oczy, pełen wyczekiwania.

- Dotykaj mnie, dziecino. Sama zobacz, jak bardzo cię chcę.

Kiedy smukłe palce dotknęły go delikatnie, gwałtownie wciągnął oddech i zacisnął powieki.

- Masz rację. Zawsze było dobrze, a tej nocy nie mogę czekać - stwierdził, sięgając do 

szufladki nocnej szafki. Umieścił tam wcześniej pakiecik z prezerwatywą. Otworzył go jedną ręką, 

niecierpliwie pomagając sobie zębami. Drugą pieścił wnętrze ud Margaret, nie chcąc rozdzielać się 

z nią ani na chwilę.

Po chwili już zagarnął Maggie pod siebie z energią dzikiego rumaka. Jeszcze usiłował się 

kontrolować,  ale  sama  dała  mu  znak, obejmując  go mocno  za  szyję.  Rozsunął  jej  nogi udem. 

Poruszyła biodrami. Jej oddech przyspieszył gwałtownie.

- Tak, Rafe. Proszę.

Czuł, jak jedwabista skóra ud pieści jego biodra. Zaczął wnikać w miękkie, wilgotne ciepło. 

Już nie myślał. Z westchnieniem runął w rozkoszną głębię. Maggie krzyknęła cicho i wbiła mu 

paznokcie w ramię.

- Boli? - wykrztusił.

- Och, nie. Jest cudownie. Tylko... to było tak dawno.

- Za długo czekaliśmy, kochana.

- Tak. - Znów poruszyła biodrami, narzucając mu odwieczny, miłosny rytm.

Rafe nie potrzebował innej zachęty. Trzymał ją tak mocno, że obawiał się, iż zmiażdży to 

szczupłe ciało. Lecz Maggie odwzajemniała uścisk z równą pasją. Powtarzał miłosny rytm raz po 

raz, do samego końca, aż poczuł, że zaczyna napinać się pod nim, tak jak dawniej.

- Rafe...

- Tak, cudzie - wymruczał jej do ucha. - Teraz! Szalej dla mnie.

43

background image

Zadrżała i znów krzyknęła. Zagarnął ustami jej usta i wyssał z niej ten słodki, rozkoszny 

dźwięk. Wiła się i prężyła pod nim, ciężko dysząc. Nic tak nie podniecało Rafe'a, jak poczucie 

narastającego w niej spełnienia.

Odczekał   do   ostatniej   chwili,   a   potem   ostatnim   ruchem   wyniósł   się   na   wyżyny,   gdzie 

eksplodował   i   zamienił   się   w   nicość.   Opadł   ciężko   na   Maggie,   wciskając   ją   w   wilgotne 

prześcieradła.

Na   wpół   świadomie   odczuł   radość,   że   nie   trzeba   już   czekać   ani   planować.   Znów   miał 

Maggie przy sobie. Żadna inna kobieta nie była w stanie zapewnić mu takich przeżyć.

Minęło   wiele   czasu,   nim   wreszcie   niechętnie   zaczął   się   budzić.   Maggie   bezskutecznie 

usiłowała zsunąć go z siebie.

- Co się stało? - wymamrotał sennie.

- Zrobiłeś się okropnie ciężki.

- Oho, już wymówki. - Zsunął się z niej i położył na wznak. - Teraz dobrze? - zapytał, 

przytulając ją czule.

- Uhm... - Musnęła wargami jego policzek. - Wiesz, lepiej będzie, jeśli wrócę do siebie, 

zanim znów zasnę.

- Nie - zaprotestował natychmiast, czujnie otwierając jedno oko. - Śpisz tutaj.

Uśmiechnęła się, ale pokręciła głową.

- Rafe, nie jesteśmy sami w tym domu.

- Przecież nie jest tajemnicą, że byliśmy wcześniej ze sobą. Poza tym zarówno moja matka, 

jak i twój ojciec wiedzą, z jakiego powodu cię tu ściągnąłem. Jestem pewien, że nie będą pytać, 

dlaczego spędziłaś noc w moim pokoju. Zresztą sami spędzili razem niejeden weekend. Wcale nie 

byłbym zaskoczony, gdybym się dowiedział, że twój tatuś przekradł się tej nocy do mojej mamy.

- Dobrze, ale jeśli nawet to zrobił, założę się, że wróci do swojego pokoju przed świtem. To 

pokolenie przestrzega konwenansów.

- Naprawdę? Cóż, w takim razie nasze jest inne - wzruszył ramionami.

Margaret spoważniała.

- Rafe, mówię serio. Uważam, że będzie lepiej, jeśli wrócę do swojego pokoju. Byłoby mi 

głupio rano, gdyby... - urwała nagle i odwróciła wzrok.

Rafe uśmiechnął się wyrozumiale i przeczesał palcami jej włosy.

- Chciałaś powiedzieć, że byłoby ci głupio, gdyby domownicy zobaczyli, iż poddałaś się już 

po jednej nocy spędzonej pod moim dachem, tak? Fakt, mogłoby to urazić twoją ambicję.

Margaret dała mu solidnego kuksańca w żebra.

- Nie poddałam się. I dobrej nocy, Rafe.

44

background image

Uważnie obrzucił wzrokiem jej twarz. Miał wrażenie, że chciała powiedzieć coś innego, ale 

zrezygnowała w ostatniej chwili.

Nie był zachwycony, ale tym razem postanowił się nie spierać, by nie zepsuć wrażeń tej 

cudownej nocy. Zresztą, sprawy były już na dobrej drodze.

- Wiesz, w gruncie rzeczy jesteś staromodną, wstydliwą dziewczyną. Ale zgoda, nie będę 

cię zmuszał do naruszenia zasad - powiedział, przyciągając Maggie do piersi. Potem delikatnie 

uniósł ją z łóżka i postawił na nogi. Sam również zmusił się do wstania. Przeciągał się długo, prężąc 

mięśnie. Już od dawna nie czuł się tak wspaniale. Dokładnie mówiąc od roku.

- Nie musisz mnie odprowadzać do pokoju. To niedaleko. Przejdę przez patio i już będę u 

siebie. - Margaret szybko włożyła stanik od kostiumu i owinęła biodra ręcznikiem.

Jej usta były ciągle jeszcze nabrzmiałe. Delikatna, podniecająca woń jej ciała zdawała się 

emanować ze skłębionych prześcieradeł na cały pokój. Rafe zastanawiał się, czy w ogóle będzie w 

stanie zasnąć.

- Jesteś pewna, że musisz już iść?

- Tak, Rafe.

- Trudno. Poczekam. Potrafię być cholernie cierpliwym facetem, kochanie. Ale pozwolisz, 

że cię jednak odprowadzę. Nie tylko ty jesteś staroświecka. Ja też. Jak każdy kowboj zresztą. 

Zawsze odprowadzałem swoje sympatie do domu, jeśli nie chciały zostać na noc - powiedział z 

rozbrajającym uśmiechem i ująwszy ją za rękę, poprowadził przez patio.

Margaret wstała bardzo wcześnie. Mało spała tej nocy. Chaotyczne myśli nie dawały jej 

spokoju. Radość z miłosnej sielanki nie mogła całkowicie przesłonić spodziewanych kłopotów.

Nadal   zbyt   wiele   spraw   pozostało   nie   rozwiązanych.   Nad   teraźniejszością   ciążyła 

przeszłość. Rafe pozostał Rafe'em.

Nie, jednak coś się zmieniło - tego ranka uzmysłowiła sobie, że po raz pierwszy może 

pomyśleć z nadzieją o związku z Rafe'em. Poczucie, że nie ma drugiego takiego mężczyzny jak on, 

zamieniło się w pewność.

Margaret z rozmysłem wybrała zgrabne, obcisłe dżinsy, które uwydatniały jej szczupłą talię 

i smukłe nogi. Jeszcze tylko wydekoltowana czerwona bluzeczka oraz sandały - i mogła pojawić się 

w patiu, gdzie chłód nocy błyskawicznie ustępował pustynnemu upałowi.

- Dzień dobry, Margaret. Siadaj, napijesz się ze mną kawy.

Maggie zdziwił widok pani Cassidy, siedzącej pod parasolem o tak wczesnej porze. Kobieta 

około pięćdziesiątki ustawiała koło niej tacę ze srebrnym dzbanuszkiem, rogalikami i owocami. 

Widząc Maggie, pozdrowiła ją z uśmiechem.

45

background image

- Maggie, to jest Ellen. Ellen zajmuje się domem w ciągu dnia.

- Dzień dobry, Ellen.

- Miło mi panią poznać, pani Lark. Jestem wielbicielką pani książek.

- Dziękuję.

- Siadaj, kochanie - zachęciła Beverly. Ellen zabrała tacę i zniknęła.

- Jesteś rannym ptaszkiem, Bev - zażartowała Maggie, zmuszając się do lekkiego tonu. Już 

lecąc   tutaj,   wiedziała,   że   nie   uniknie   konfrontacji   z   matką   Rafe'a.   Najwyraźniej   ten   moment 

nadszedł. Sprężyła się wewnętrznie.

- Uwielbiam poranki na pustyni. - Bev nalała filiżankę kawy i postawiła ją przed Maggie. - 

Dobrze spałaś, moja droga?

- Znakomicie, dziękuję.

Po tej wymianie uprzejmości Beverly postanowiła przejść do rzeczy.

- Przykro mi, że musiałaś jako ostatnia dowiedzieć się o planach swojego ojca. Rafe bardzo 

nalegał, abyś poznała całą prawdę dopiero wtedy, gdy...

- ...gdy wpadnę w pułapkę, którą na mnie zastawił, tak? - dokończyła spokojnie Maggie. - 

To cały Rafe. Przebiegły jak wąż.

Pani Cassidy pozwoliła sobie na lekkie westchnienie.

- Bardzo mu  na tobie  zależy,  Margaret. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo, 

dopóki go nie rzuciłaś.

- Chciałabym coś wyjaśnić. To nieporozumienie - otóż to nie ja go rzuciłam, tylko on kazał 

mi natychmiast zniknąć ze swego życia.

- I zniknęłaś?

- Tak.

Matka Rafe'a uważnie spojrzała jej w oczy.

- Cóż, nie będę zaprzeczać, że w owym czasie uważałam to za najlepsze wyjście.

- Domyślałam się. Wiem,  co sądziłaś  o mnie  jako o kandydatce  na żonę swego syna  - 

powiedziała Maggie, uśmiechając się, by złagodzić wymowę swych słów. - Ale nie przejmuj się 

tym. Ostatnio doszłam do wniosku, że miałaś rację.

Bev spojrzała na nią wyraźnie zaskoczona.

- Co takiego?

- Nie pamiętasz, jak mówiłaś, że bardziej nadaję się na jego kochankę niż żonę?

- Och, powiedziałam tak, ponieważ obawiałam się, że będziesz próbowała go zmieniać w 

kogoś, kim i tak nigdy nie będzie. Margaret, proszę, uwierz mi, nie żywiłam do ciebie żadnych 

46

background image

uprzedzeń.   Przeciwnie,   bardzo   cię   lubię   i   podziwiam.   Nawet   zaczęłam   czytać   twoje   książki   - 

wyznała Bev z nieśmiałym uśmiechem. - „Brutal” jest znakomity.

- Widzę, że znasz autorów i wiesz, jak są łasi na pochlebstwa - skrzywiła się Maggie. - 

Jesteśmy gotowi wszystko wybaczyć ludziom, którzy chwalą nasze utwory.

- Świetnie, może w takim razie wybaczysz mi to, co powiedziałam rok temu?

- Obie wiemy, że miałaś rację, Bev. Gdybym wyszła za Rafe'a, stałby się nieszczęśliwy, 

sfrustrowany, a potem wściekły i agresywny. Aż w końcu to on by mnie rzucił.

- Tak sądziłam, ale ostatnio coraz bardziej jestem skłonna zmienić zdanie.

- A ja nie. Już wtedy nalegałam, żeby nasz związek traktował równie poważnie, jak swoje 

interesy. Gdyby doszło do małżeństwa, wymagałabym oczywiście, aby znalazło się na pierwszym 

planie.  I  zrobiłabym   wszystko,   żeby  zmusić   go  do  bardziej  ustabilizowanego   życia,  w   którym 

znalazłoby się miejsce i na pracę, i na wypoczynek, i na rodzinę. A już na pewno nie zgodziłabym 

się pełnić roli żony menedżera, która poświęca wszystko dla kariery męża.

Bev z westchnieniem pokiwała głową.

-  Takie   właśnie   odniosłam   wrażenie,   kiedy   cię   poznałam.   Ja   sama   poświęciłam   się 

całkowicie dla męża i rodziny. Pragnęłam, aby Rafe ożenił się z kobietą tego pokroju.

- Zapewne masz rację. On potrzebuje biernej, uległej kobiety. Ja nie mogłabym tak żyć, 

Bev. Szybko stałabym się drażliwa i nieszczęśliwa. Chcę męża, który kochałby mnie bardziej niż 

swoją firmę, mężczyzny, który stawiałby mnie na pierwszym miejscu. A obie wiemy, że dla Rafe'a 

interesy są najważniejszą rzeczą w świecie.

- Margaret, posłuchaj, Rafe bardzo się zmienił. Sprawiłaś to swoim odejściem.

- To nie ja odeszłam od niego!

- Dobrze, nieważne, jak to nazwiemy. - Bev uspokoiła ją gestem. - Nie uwierzyłabym, że tak 

się może  stać, gdybym  nie zobaczyła  tego na własne oczy.  Przedtem miał  obsesję na punkcie 

sukcesu tak jak jego ojciec - a nawet bardziej, gdyż po śmierci Johna konkurencja się zaostrzyła.

- Twoim zdaniem Rafe pragnął udowodnić, że jest w stanie dorównać ojcu?

- Nie, on po prostu próbował wyciągnąć nas z finansowych kłopotów, które zostawił nam w 

spadku John. - Na twarzy Beverly pojawił się gorzki wyraz. - Mój mąż był dobrym człowiekiem, 

ale   liczyły   się   dla   niego   tylko   interesy.   Dosłownie   jadł,   spał   i   oddychał   swoją   „Cassidy   and 

Company”.  Ale tuż przed jego śmiercią firma poniosła ogromne straty.  Jeśli spytasz Rafe'a, to 

wyjaśni   ci   dokładnie,   o   co   chodzi.   W   każdym   razie   o   jakieś   ryzykowne   transakcje,   które   nie 

wypaliły.

- Czy Rafe był w nie zaangażowany?

47

background image

- Nie, prowadził swoje własne. Pod wieloma względami przypominał Johna i wiedział o 

tym. Już na studiach zrozumiał, że nie będzie mógł pracować u ojca. Natychmiast skoczyliby sobie 

do gardeł. Obaj byli inteligentni, ekspansywni i niezwykle uparci. W firmie nie było miejsca dla 

dwóch takich indywidualności.

- Czy twój mąż to akceptował?

- Tak, trzeba przyznać, że John wykazał wyjątkowe zrozumienie. Bardzo życzliwie odnosił 

się do pierwszych samodzielnych kroków Rafe'a w interesach. Ale postanowił, że kiedy skończy 

sześćdziesiąt pięć lat, przekaże „Cassidy and Company” w ręce syna. A potem zginął.

Margaret obserwowała Beverly znad filiżanki kawy.

- I Rafe przejął firmę, prawda? Tak jak sobie tego życzył ojciec.

- Oczywiście, tylko po to, by przekonać się, że firma jest na krawędzi bankructwa. Harował, 

żeby ją ocalić.  I ocalił,  choć wszyscy wróżyli  mu  klęskę. Jakoś  przeżyliśmy,  przedsiębiorstwo 

rozkwitło, ale po tym doświadczeniu Rafe stał się innym człowiekiem.

- Co masz na myśli?

Beverly nalała sobie nową porcję kawy.

- Widzisz, cała ta szaleńcza praca Rafe'a dla ocalenia „Cassidy and Company” przypominała 

hartowanie się stali w ogniu. Musiał stać się twardy, inaczej by nie przeżył. Okazało się, że stał się 

zbyt   twardy,   zbyt   bezwzględny   i   zbyt   zamknięty   w   sobie.   Jego   siostra   Julie   nazwała   go 

rewolwerowcem, tak bezlitośnie rozprawiał się z przeciwnikami.

Margaret nie miała dotychczas okazji poznać Julie, lecz była jej bardzo ciekawa. Z tego, co 

o niej słyszała, wynikało, że potrafiła utrzeć nosa swemu bratu.

- Rafe niełatwo przełknął utratę firmy Moorcrofta rok temu - zauważyła.

- Owszem, - Bev zaśmiała się krótko. - I możesz być pewna, że któregoś dnia powetuje 

sobie tę stratę.

Margaret poczuła niemiły dreszcz w krzyżu. Znów przypomniała sobie rozmowę z Jackiem 

Moorcroftem.

- Cieszę się, że nie mam już z tym nic wspólnego - powiedziała szczerze.

- Och, w sumie nie jest ważne, co Rafe zrobi z Moorcroftem. O wiele bardziej martwi mnie 

przyszłość waszego związku. Rafe ma już prawie czterdzieści lat, a czas ucieka. Myślę, że zdaje 

sobie z tego sprawę. Chcę, żeby mój syn był szczęśliwy, Margaret. I po tym ostatnim, tak ważnym 

roku, dochodzę do wniosku, że jesteś jedyną kobietą, która może dać mu szczęście.

Margaret wpatrywała się w nią zdumiona.

- Ależ, Bev, to niemożliwe. Przecież ja go nie uszczęśliwię. Przynajmniej nie jako żona. 

Mogę najwyżej posłuchać twojej rady i zostać jego kochanką.

48

background image

Beverly popatrzyła na nią kompletnie oszołomiona.

- Więc nie zamierzasz za niego wyjść? - wyjąkała.

Nim jednak Maggie zdążyła odpowiedzieć, w patiu zadudnił głos Connora:

- Co to, do licha, znaczy, że za niego nie wyjdziesz? Przecież Cassidy obiecał, że się z tobą 

ożeni. Tylko dlatego zgodziłem się na ten wariacki pomysł ściągnięcia cię tutaj. Co on znowu 

kombinuje?

- Tato, poczekaj chwilę, zaraz ci wszystko wyjaśnię.

- Ty mi masz wyjaśniać? To ten drań powinien się tłumaczyć! Niech sobie nie wyobraża, że 

może bezkarnie zwodzić moją córkę.

- Usiądź, tatku, proszę.

- Tak, kochanie, usiądź i posłuchaj, co ma ci do powiedzenia córka - wtrąciła Beverly z 

łagodnym uśmiechem. - Nie znasz całej historii.

- A po co? Wystarczyło mi to, co usłyszałem - oznajmił wyraźnie zły, lecz usiadł wreszcie i 

nawet przyjął od Beverly kawę. - Nie martw się, Maggie. - Poklepał córkę po ramieniu. - Zrobię z 

nim porządek, choćbym nawet miał go związać jak byczka i dać mu posmakować rozpalonego 

żelaza.

Zaledwie   wypowiedział   te   słowa,   pojawił   się   Rafe.   Maggie   patrzyła,   jak   nadchodzi 

swobodnym krokiem, i wspomnienia nocy wdarły się w jej myśli. Był tak niezmiernie męski i 

zmysłowy   w   obcisłych   dżinsach   i   rozpiętej   pod   szyją   koszuli,   z   ciemnymi   włosami,   jeszcze 

wilgotnymi po niedawnym prysznicu. Kiedy dostrzegł, że skrycie mu się przygląda, uśmiechnął się 

i mrugnął do niej uwodzicielsko.

- Dzień dobry wszystkim - oznajmił radośnie. Pochylił się ku Margaret i pocałował ją w 

same usta, a potem usiadł i sięgnął po kawę. Był w tak doskonałym humorze, że nie zauważył ani 

zatroskanej miny matki, ani wściekłego spojrzenia Connora.

- Piękny dzionek, prawda? Wiesz, Maggie, po śniadaniu pójdziemy do stajni. Pokażę ci 

najpiękniejsze konie, jakie widziałaś w życiu.

- Zaraz, zaraz, Cassidy. - Krzaczaste brwi Connora zbiegły się groźnie w jedną linię. - Nie 

będziesz nigdzie zabierał mojej córki, dopóki nie wyjaśnimy sobie paru spraw.

Rafe rozparł się w fotelu, wyciągając długie nogi.

- Co się ugryzło, Connor? Masz jakiś problem?

- Ty za chwilę będziesz miał. I to duży.

- Tak? A mianowicie jaki?

- Oświadczyłeś, że zamierzasz wziąć ślub z moją Maggie. Tylko dlatego wybaczyłem ci 

sposób, w jaki ją potraktowałeś, i pomogłem ściągnąć ją tutaj.

49

background image

- Powiedziałem, i co z tego? - Rafe wzruszył ramionami i zabrał się do rogalika.

- A ona właśnie oznajmiła, że nie weźmiecie ślubu.

Rafe znieruchomiał. Natychmiast poszukał wzrokiem oczu Margaret. Dobry nastrój ulotnił 

się bezpowrotnie.

- Nie wierzę - powiedział powoli.

- Sam słyszałem, Cassidy. I żądam wyjaśnień. Natychmiast!

- Nie ty jeden - mruknął Rafe, przeszywając Maggie spojrzeniem.

Margaret westchnęła. Bev popatrzyła na nią ze współczuciem.

- Nie powinieneś podsłuchiwać, tato. Wszystko przekręciłeś.

- Jak to? - Connor zaczaj tracić rezon. - Przecież słyszałem, jak mówiłaś do Bev, że nie 

weźmiecie ślubu. I jeszcze jakieś bzdury, że masz być jego kochanką.

- To prawda? - zapytał Rafe tonem nie wróżącym niczego dobrego. - Maggie?

Margaret gwałtownie podniosła się z fotela, świadoma, że trzy pary oczu wpatrują się w nią 

z napięciem. Czuła się jak zwierzę osaczone przez myśliwych.

- Powiedziałam, że nie będę dobrą żoną dla Rafe'a. Co nie znaczy, że nie mogę być jego 

kochanką. Chętnie wrócę do stanu sprzed roku.

- Przed rokiem byliśmy zaręczeni - przypomniał jej chłodno Rafe.

- Nie, mój drogi. Pytałeś mnie tylko kilka razy, czy wyszłabym za ciebie. Mimo to myślałam 

o twojej propozycji, ale wtedy wybuchła afera i kazałeś mi odejść. Już wówczas ogarnęły mnie 

wątpliwości,   czy   stworzylibyśmy   szczęśliwe   stadło.   Dlatego   oficjalnie   proponuję   ci 

niezobowiązujący romans. Zdecyduj się.

- Nie ma mowy!

- Rafe, twoja matka miała rację. Naprawdę bardziej uszczęśliwię cię jako kochanka niż jako 

żona - powtórzyła Margaret i nie czekając na odpowiedź, ruszyła do swojego pokoju.

Jednak   nie   uszła   daleko.   Rafe   zerwał   się,   dogonił   ją   w   paru   susach,   chwycił   wpół   i 

bezceremonialnie przerzucił sobie przez ramię jak uparte dziecko.

Nie zważając na wściekłe protesty i wierzgania, w milczeniu przeszedł przez hol i wyniósł 

Maggie przed dom, pod palące promienie słońca.

50

background image

ROZDZIAŁ 5

- Przestań, Rafe! Zachowujesz się skandalicznie. Nie będę tego tolerowała.

- Zachowuję się jak typowy kowboj, bo przecież sama wiesz, że nim jestem - odparł nie 

zrażony i poniósł ją w kierunku pastwisk.

- Jesteś wstrętnym arogantem - zasyczała, lecz nagle ucichła, kiedy zorientowała się, że nie 

są   sami.   Tom   i   jakiś   mężczyzna   w   roboczym   ubraniu   przyglądali   im   się   zza   płotu,   radośnie 

szczerząc zęby. - Rafe, puść mnie, przecież ludzie patrzą!

- Za chwilę, kotku, tylko doniosę cię w jakieś ustronne miejsce.

- Jesteś nieprawdopodobnie bezczelny.

- Zgadza się. I zwykle dostaję to, czego chcę.

Wniósł   ją   do   przestronnej,   cienistej   stajni   i   tam   dopiero   postawił   na   ziemi.   Z   boksów 

wysunął   się   ku   nim   rząd   końskich   pysków   z   ciekawie   nastawionymi   uszami.   Margaret 

spiorunowała   swojego   prześladowcę   wściekłym   wzrokiem   i   zaczęła   doprowadzać   do   porządku 

zmierzwione włosy.

- Powinnam żądać przeprosin, ale wiem, że ich nie usłyszę. Wątpię, czy choć raz w życiu 

kogoś przeprosiłeś.

-   Maggie,   porozmawiajmy   spokojnie.   Wydaje   się,   że   zaszło   drobne   nieporozumienie   - 

powiedział pojednawczo.

- Po pierwsze, przestań mówić do mnie Maggie. Mówiłam ci już tysiąc razy, ale ty jak 

zwykle nie słuchasz. Typowe. Uważasz, że wszyscy mają się dostosowywać do ciebie, a reszta cię 

nie obchodzi. Twoja matka usiłowała mnie dziś rano przekonać, jak bardzo się zmieniłeś, ale nie 

uwierzyłam. I słusznie. Właśnie udowodniłeś, że jesteś takim samym jak zawsze gruboskórnym i 

zadufanym w sobie kowbojem, który traktuje ludzi jak bydło.

- Dosyć! - Rafe wyprostował się groźnie, opierając ręce na biodrach. W jego spojrzeniu 

pojawił się niebezpieczny błysk.

- A co, może nie jesteś? - powiedziała zaczepnie, choć głos jej drżał. - Świetnie pasujesz do 

swojej stajni, zwłaszcza z tym, co masz na butach.

Odruchowo zerknął na stylowe, haftowane buty i schylił się, by wytrzeć czubek jednego z 

nich wiechciem słomy.

51

background image

- Dobrze wiesz, że to normalna sprawa na farmie - powiedział, prostując się. - Przestań 

udawać wydelikaconą panienkę z miasta, która nigdy nie widziała gnoju. Wiem co nieco o tobie, 

szanowna damo. Porozmawiałem sobie szczerze z Connorem.

- Czyżby? - prychnęła.

- Tak, kotku. Wiem, że urodziłaś się na ranczu i wychowywałaś się tam do trzynastego roku 

życia, dopóki twój ojciec nie sprzedał go i nie przeniósł się do miasta. Dopiero w San Francisco 

zaczęłaś nabierać wielkomiejskiego szlifu.

- Owszem, chciałam jak najszybciej zapomnieć o wsi - przyznała. - I udało mi się to bardzo 

szybko. Przyjmij do wiadomości, że jako kobieta na pewnym poziomie oczekuję od mężczyzny 

odpowiedniego zachowania.

- Kobieta na poziomie? - szydził. - Chyba żartujesz. Zachowujesz się jak rozhisteryzowana 

primadonna,   która   myśli,   że   może   bezkarnie   wodzić   mnie   za   nos.   Masz   to,   na   co   zasłużyłaś, 

wielkomiejska damo.

- Jesteś niesprawiedliwy.

- Czyżby? W takim razie po co były te wszystkie bzdury, które przed chwilą plotłaś? Jak 

mogłaś powiedzieć naszym staruszkom, że nie zamierzasz za mnie wyjść?

- Bo nie zamierzam. Byłaby to najgłupsza rzecz, jaką zrobiłabym w życiu.

Rafe   zacisnął   szczęki   i   przymrużył   oczy.   Margaret   cofnęła   się   w   popłochu.   Koń   w 

najbliższym boksie zarżał zaniepokojony.

- Dobrze wiesz, że nie ściągnąłem cię tutaj, byś została moją kochanką - wycedził Rafe. - I 

może mi wyjaśnisz, dlaczego się ze mną kochałaś?

- Chciałam odnowić romans sprzed roku.

- Problem w tym, że nie było żadnego romansu.

- Co? A fakt, że żyliśmy ze sobą przez całe dwa miesiące nic nie znaczy?

- Owszem, uważałem ten okres za wstęp do małżeństwa - oświadczył.

Margaret na chwilę odebrało mowę. Zamrugała powiekami, sama już nie wiedząc, czy ma 

śmiać się, czy płakać. Jednak Rafe miał śmiertelnie poważną minę.

- Wszystko jedno zresztą, jak to nazwiesz - zbagatelizowała. - I tak nie doszło do ślubu, 

więc nie ma o czym mówić.

- Ten ślub się odbędzie, do licha!

Maggie westchnęła z rezygnacją. Nagle poczuła się zmęczona rozmową.

- Niemożliwe. Przed chwilą wytłumaczyłam wszystkim, że nie nadaję się na żonę dla ciebie. 

Dlaczego nikt mnie nie słuchał, a zwłaszcza ty?

- Bo gadałaś bzdury.

52

background image

- Zdaje się, że najlepiej będzie, jeśli w ogóle stąd zniknę - nachmurzyła się Maggie. - I to 

zaraz.

Już chciała się odwrócić, kiedy Rafe gwałtownym gestem pochwycił ją za ramię. W jego 

wzroku błyszczała ponura determinacja.

- Nie odejdziesz. Teraz już cię nie puszczę.

- O, nie, Rafe. To prawda, pozwoliłam się tu zwabić, ale nie zatrzymasz mnie wbrew mojej 

woli. Zresztą nie mam tu już nic do roboty. Sama widzę, że Connor jest szczęśliwy z twoją matką i 

wyrządziłabym mu tylko krzywdę, gdybym próbowała się wtrącać. A jeśli chce ci sprzedać „Lark 

Engineering”, to jego sprawa. Mnie wystarczy świadomość, że go do tego nie zmuszasz.

- Nie ściągnąłem cię tu po to, żebyś zadbała o tatusia. Oboje doskonale wiemy, że da sobie 

radę. Mówiłem ci już, że chcę, abyśmy zaczęli od nowa. Zresztą bądź choć raz szczera i przyznaj, 

że   bilet,   który   ci   podsunąłem,   był   świetnym   pretekstem.   W   każdym   razie   ochoczo   go 

wykorzystałaś.

Miał rację, i to było najgorsze.

- Dlaczego musisz mnie tak upokarzać?! - wykrzyknęła, zaciskając pięści.

-   Pociesz   się,   że   tam,   na   lotnisku,   czułem   się   jak   żałosny   idiota.   Czekałem,   nawet   nie 

wiedząc, czy przylecisz. Nie zadzwoniłem do Seattle, bo bałem się usłyszeć twój głos w słuchawce. 

Zadowolona?

Gorzka nuta w głosie Rafe'a poruszyła Margaret. Powoli, z wahaniem, wyciągnęła rękę i 

dotknęła jego dłoni. Zaledwie jednak spojrzał w dół, wycofała się błyskawicznie.

-   Nie,   Rafe,   nic   z   tego   nie   wyjdzie,   najwyżej   niezobowiązujący   romans.   Zapomnij   o 

małżeństwie. Twoja matka miała rację.

Już gotów był wybuchnąć po raz kolejny, ale opanował się z widocznym wysiłkiem.

- Maggie, posłuchaj, chyba powinienem wyjaśnić jeszcze jedną sprawę. Matka uważa, że 

mój sposób bycia  jest - a raczej był  - skutkiem tej całej sytuacji po śmierci ojca. Tymczasem 

prawda jest taka, że miałem trudny charakter od początku, nim jeszcze przejąłem „Cassidy and 

Company”. Ojciec wiedział o tym i zawsze powtarzał, że wrodziłem się w niego.

- Racja. Nie uratowałbyś jego spółki, gdybyś już wcześniej nie był twardy, bezwzględny i 

agresywny - podsumowała smutno Margaret.

- Ale to już przeszłość, Maggie. Zmieniłem się. Daj mi szansę.

- Łudziłam się, że dałam ci ją ostatniej nocy.

- Propozycję romansu nazywasz szansą? - zapytał z kpiącym niedowierzaniem.

53

background image

- Tak - przytaknęła poważnie. - W moim pojęciu jest to sposób, byśmy spróbowali się 

zmienić, nie narzucając sobie zobowiązań. Potrzebujemy czasu, żeby poobserwować się nawzajem i 

jeszcze raz wszystko przemyśleć.

- Do diabła, Maggie, nie potrzebuję już więcej czasu - powiedział udręczonym  głosem, 

bezradnym   gestem   przeczesując   czuprynę.   -   Przez   pół   roku   nie   robiłem   nic   innego,   jak   tylko 

przemyśliwałem tę cholerną sytuację.

- Dobrze, ale ja potrzebuję czasu.

- Nie chodzi ci tylko o moje podejście do pracy. Ciągle nie jesteś w stanie wybaczyć mi 

tego, co stało się rok temu, prawda?

- Nigdy nie prosiłeś, żebym ci wybaczyła, Rafe. - Margaret uśmiechnęła się blado. - Jesteś 

na  to  zbyt   dumny.   Dla  ciebie  wszystko   jest  czarno-białe.  To  ty  miałeś  rację,  a  ja  totalnie  się 

myliłam.

- Myliłaś się. Poczucie lojalności sprawiło, że zagubiłaś się zupełnie.

- Ciekawe, bo ja widzę to zupełnie inaczej. Kiedy zacząłeś ze mną romansować, wiedziałeś 

już, że pracuję dla Jacka Moorcrofta, prawda?

- Tak, ale...

- Ja zaś, nie mając pojęcia, że ty i Moorcroft od dawna konkurujecie w interesach, nie 

posiadałam tej przewagi - ciągnęła. - Nie wiedziałam, że się w ogóle znacie. Zataiłeś przede mną tę 

istotną informację, Rafe.

- Bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że znając prawdę, będziesz się wzdragać przed 

nawiązaniem bliższej znajomości. Później nie chciałem cię utracić. Obawiałem się, że będziesz 

czuła się winna, zadając się ze mną. I nigdy nie próbowałem wyciągnąć z ciebie informacji.

- Przecież to nieprawda - powiedziała oskarżycielsko. - Interesowałeś się moimi projektami. 

Interesowałeś się wszystkim, co robię, a to mi cholernie pochlebiało. Zgroza mnie ogarnia, kiedy 

pomyślę, że dałam się na to złapać.

- Maggie, bądźże rozsądna. Gdybym usiłował ci sugerować, że za dużo mówisz o swojej 

firmie, bardzo szybko nabrałabyś podejrzeń. Nie mogłem się zdekonspirować.

- Nie mogłeś, ponieważ potrzebowałeś poufnych informacji, żeby sprzątnąć Moocroftowi 

kontrakt sprzed nosa.

- Stek bzdur! - uciął bezceremonialnie. - Jeśli chcesz wiedzieć, byłem już w posiadaniu 

wystarczających informacji i twoje opowieści na nic mi się nie przydały.

- Rafe...

54

background image

- Jeśli już się komuś przysłużyłaś, to Moocroftowi. Przecież dzięki twojemu ostrzeżeniu 

zdążył zareagować na tyle szybko, by sprzątnąć mi firmę Spencera sprzed nosa. A ja przegrałem, bo 

żyłem z kobietą, która czuła się lojalna wobec innego mężczyzny.

- Rafe, czy naprawdę tak było? - Bardzo chciałaby mu uwierzyć, ale czuła, że nie powinna. - 

Informacje, które przypadkiem uzyskałeś ode mnie, wcale ci się nie przydały?

Uśmiechnął się gorzko.

- Tak było. Gdybyś  wiedziała wszystko od początku, uznałabyś, że spotykam się z tobą 

wyłącznie z powodu Moorcrofta i natychmiast wycofałabyś się z naszego związku. I nie próbuj 

zaprzeczać. Znam cię.

Margaret znów poczuła się bezsilna i osaczona. Miał rację, jak zwykle.

- I naprawdę nie potrzebowałeś ode mnie poufnych informacji?

- Mówiłem ci, że właściwie już nimi dysponowałem. Zresztą przypomnij sobie - w sumie 

bardzo mało mówiłaś  o firmie. O wiele więcej o planach związanych  z pisaniem. Zamierzałaś 

popracować jeszcze dwa lata w biznesie, a potem zostać prawdziwą pisarką.

-   Chciałabym   ci   wierzyć   -   westchnęła,   przypominając   sobie   poczucie   winy,   które   ją 

wówczas dręczyło. - Czułam się jak idiotka, czułam się wykorzystana. Bez końca odtwarzałam w 

myśli wszystkie nasze rozmowy, usiłując sobie uświadomić, co istotnego zdradziłam. I wiedziałam, 

że muszę iść do Moorcrofta, bo mi ufał, a ja nadużyłam jego zaufania.

- Chroniłaś jego, a skrzywdziłaś mnie - warknął Rafe.

- Nic dziwnego, bo ty myślałeś tylko o sobie.

Łzy   napłynęły   Margaret   do   oczu.   Zamrugała   bezradnie   i   przysiadła   na   beli   siana.   Ta 

rozmowa ją zmęczyła.

- Byłam zdezorientowana - wyszeptała. - A kiedy chciałam postąpić zgodnie z sumieniem i 

ostrzegłam Moorcrofta, rzuciłeś się na mnie jak wściekłe zwierzę. Mówiłeś mi takie rzeczy... Nie 

przypuszczałam, że kiedykolwiek zdołam się po tym pozbierać.

- Nie tylko ty nie mogłaś się pozbierać. - Usiadł obok niej, opierając ręce na kolanach. Duże 

dłonie zwisały bezwładnie. - Też byłem w kompletnej rozsypce - powiedział cicho, patrząc na 

śliczną, drobną klaczkę, która wysuwała ku nim kształtny łeb. - Bev twierdzi, że to najlepsza rzecz, 

jaka zdarzyła mi się w życiu.

- Co takiego?

- Według niej potrzebny był wstrząs, który uświadomiłby mi, że istnieje jeszcze coś innego 

poza interesami. I miała rację. Po tym, co się stało, myślałem wyłącznie o tobie. Straciłem mnóstwo 

czasu i energii, usiłując wybić sobie ciebie z głowy. Z powodzeniem mógłbym je poświęcić na 

przeprowadzenie jakiejś intratnej transakcji.

55

background image

Margaret czuła, że za chwilę wybuchnie płaczem.

- Rafe, nie wiem, co powiedzieć - szepnęła bezradnie.

Natychmiast odwrócił się ku niej. Oczy mu zalśniły.

- Powiedz, że dasz mi szansę, prawdziwą szansę. Zacznijmy wszystko od nowa, Maggie. 

Podaruj mi siebie na dwa tygodnie. I nie szukaj wykrętów ani sposobów ucieczki. Pozwól mi tylko 

działać.

Uczucie,   które  usiłowała  stłumić,   ogarnęło  ją ze  zdwojoną siłą.  Spojrzała  w  przepastne 

brązowe oczy i poczuła, że daje się wciągnąć w wir, z którego z takim trudem wydobyła się rok 

temu.

- Jesteś bardzo niebezpieczny, Rafe. Nie mogę sobie znów pozwolić na takie przeżycia.

Pochwycił jej twarz w obie dłonie i uniósł ku sobie, by nie mogła uniknąć jego wzroku.

- Nie tylko ty nie przeżyłabyś tego po raz drugi. Dlatego nie będzie drugiego razu.

- Skąd ta pewność?

- Z dwóch powodów. Po pierwsze: tamten kryzys wiele nas nauczył. Oboje się zmieniliśmy. 

Nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, co przed rokiem. Po drugie: nie pracujesz już dla Moorcrofta 

ani dla nikogo.

- A co z twoją lojalnością? - zapytała bez złośliwości. Czar tego człowieka zaczynał już na 

nią działać.

Rafe czułym gestem odgarnął jej włosy z czoła.

-   Jesteś   jedną   z   najważniejszych   osób   w   moim   życiu,   Maggie.   Jestem   lojalny   przede 

wszystkim wobec ciebie.

- A gdybyś jednak musiał wybrać pomiędzy naszym związkiem a twoimi interesami, co by 

zwyciężyło?

- Maggie, przecież wiesz.

Objęła palcami jego silne przeguby. Całym sercem chciała mu wierzyć. Wiedziała, że stawia 

wszystko na jedną kartę. Gdyby miała choć odrobinę rozsądku, powinna uciec stąd jak najszybciej.

- Rafe...

- Powiedz to, kochana. Powiedz, że zostajesz tutaj i dajesz mi szansę.

Przymknęła oczy i głęboko odetchnęła.

- Dobrze.

Krzyknął z radości i impulsywnie przyciągnął ją ku sobie.

- Nie będziesz żałować, Margaret - szeptał wzruszony, muskając wargami jej włosy. - Tym 

razem   wszystko   pójdzie   wspaniale.   Zobaczysz.   I   nie   rozmawiajmy   już   o   przeszłości,   dobrze? 

Zacznijmy od nowa.

56

background image

- Tak, Rafe - wyszeptała.

Długo siedzieli na sianie, tuląc się do siebie w milczeniu. Margaret trwała w zachwycie, 

rozkoszując się chwilą cudownego spokoju w ramionach ukochanego. Zacznijmy od nowa...

- Szefie? - zawołał Tom z drugiego końca podwórza. Był wyraźnie niepewny i zakłopotany. 

- Przyjechał Hatcher. Mówi, że ma ważną sprawę.

Rafe wolno wypuścił Margaret z ramion.

- Powiedz mu, że za chwilę przyjdę.

- Dobrze.

Rafe spojrzał na nią przepraszająco.

- Przykro mi, kochanie. Hatcher słynie z braku wyczucia. Chcesz się z nim przywitać?

- Mogę. Ale wątpię, czy on będzie chciał przywitać się ze mną.

- Nie przesadzaj. Zresztą nie musisz  się nim przejmować.  Pracuje dla mnie i musi być 

uprzejmy.

Maggie z powątpiewaniem pokręciła głową, ale wstała posłusznie. Rafe władczo ogarnął ją 

ramieniem i wyprowadził przez wrota. Zamrugała, oślepiona jaskrawym blaskiem słońca.

Doug Hatcher stał na podjeździe z teczką w ręku. Pierwszy zastępca Rafe'a niewiele się 

zmienił od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, towarzyszącego swojemu szefowi w Seattle.

Ten   trzydziestoparoletni   mężczyzna   miał   wąską   twarz   o   ostrych   rysach   i   wyblakłe, 

przenikliwe oczy. Jasny, letni garnitur był szczytem urzędniczej elegancji. Krawat, pomimo upału, 

był nienagannie zawiązany. Nie wydawał się zbyt zdziwiony na widok Margaret u boku Rafe'a.

- Dzień dobry, panno Lark - powitał ją z powściągliwą uprzejmością. - Miło mi znów panią 

widzieć.

- Mnie również, Doug - odparła, choć domyślała  się, jakie są jego prawdziwe uczucia. 

Hatcher   był   niewolniczo   lojalny   wobec   swego   szefa   i   najprawdopodobniej   obwiniał   ją   za 

niepowodzenie sprzed roku.

- Co się urodziło, Hatcher? - zagadnął swobodnie Rafe. - Pamiętasz chyba, że jestem na 

urlopie?

- Tak, ale potrzebuję twojej akceptacji w kilku sprawach - wskazał na teczkę. - Kazałeś 

meldować, jak rozwija się sytuacja z Ellingtonem. Jest parę nowych rzeczy, o których powinieneś 

wiedzieć. Poza tym dobrze by było, gdybyś zerknął sam na ostatnie notowania.

Rafe   puścił   Maggie.   Jego   dobry   nastrój   natychmiast   się   ulotnił.   Aż   za   dobrze   znała   te 

oznaki. Oczami wyobraźni widziała, jak włączają się kolejne mechanizmy wprowadzające go w 

stan podwyższonej gotowości. Stan, który mógł trwać całe godziny, a nawet dni, dopóki interes nie 

zostanie załatwiony do końca. Wówczas nie liczyło się nic. Kobieta u jego boku również.

57

background image

- Dobrze - powiedział Rafe. - Chodźmy do domu. Maggie, może byś tak sobie popływała?

Jej pierwszą reakcją był gniew. Nie znosiła Cassidy'ego w tym wcieleniu. Kiedy jednak 

dostrzegła,   jak   bardzo   niepewną   ma   minę,   złagodniała.   Rok   temu   nawet   nie   dostrzegłby   jej 

dezaprobaty. A już na pewno by się nią nie przejął.

- Nie bardzo mam ochotę pływać.

- Kotku, to nie potrwa długo, obiecuję. Zrobiłem, co mogłem, by oderwać się od pracy, ale 

zrozum,   pewnych   rzeczy   nie   mogę   zaniedbać.   Muszę   się   troszczyć   o   swoją   rodzinę,   ranczo   i 

powodzenie „Cassidy and Company”. Bądź rozsądna, proszę.

- Wiem, Rafe. I rozumiem. Już wam nie przeszkadzam, pójdę do siebie.

Uśmiechnął się do niej z wyraźną ulgą i skinął na Hatchera. Maggie powoli ruszyła  za 

mężczyznami. Nie wymagała od Rafe'a tłumaczeń, a tym bardziej zaniedbania interesów. Chciała 

tylko, by dostrzegł hierarchię ważności i nadał ich związkowi właściwe znaczenie. I wiedziała, że 

próbuje. Pierwszy krok został zrobiony.

Już miała zamiar skręcić do swojego pokoju, kiedy zza szklanych drzwi patia wyłonili się 

Bev i ojciec. Oboje popatrzyli z niepokojem najpierw na Rafe'a, a potem na Margaret.

-   Czy   doszliście   już   do   porozumienia   w   sprawie   małżeństwa?   -   zapytał   bez   wstępów 

Connor. - Pojutrze mamy jechać z Bev do Sedony, ale nie ruszymy się stąd, dopóki nie będziemy 

pewni, że wszystko jest w porządku.

- Nie martw się, Connor, panuję nad sytuacją - zapewnił go spokojnie Rafe.

- Jesteś pewien?

-   Oczywiście.   A   teraz   wybaczcie,   ale   muszę   zamienić   parę   słów   z   Hatcherem.   Maggie 

popływa sobie przez ten czas. Tak, Maggie?

- Nie pozostaje mi nic innego - uśmiechnęła się.

Bev impulsywnie złapała ją za rękę.

- Słuchaj, Margaret, mam lepszą propozycję. Nie wybrałabyś się ze mną na małe zakupy? 

Przydałoby ci się chyba coś na jutrzejsze przyjęcie zaręczynowe?

Maggie zamarła i w popłochu zerknęła na Rafe'a.

- Jakie  przyjęcie?  - wyjąkała.  Wściekłość  narastała  w  niej  w przyspieszonym  tempie.  - 

Przecież nie było mowy o oficjalnych zaręczynach. Rafe, jak mogłeś? Znów knujesz za moimi 

plecami?

Hatcher,   Connor   i   Beverly   wymienili   zakłopotane   spojrzenia.   Tylko   Rafe   miał   dziwnie 

rozbawioną minę.

- Mama mówi o przyjęciu, które wydaje jutro z Connorem z okazji oficjalnych zaręczyn - 

wyjaśnił uprzejmie. - Ich, nie naszych - powtórzył z naciskiem.

58

background image

- To moja wina, Maggie - wtrąciła szybko Bev. - Wybacz, ale w tym całym zamieszaniu 

zapomniałam ci o nich powiedzieć. Oprócz domowników zaprosiliśmy na jutro paru przyjaciół. A 

pojutrze wybieramy się w małą podróż.

Margaret miała ochotę zapaść się pod ziemię.

-   Och   -   wykrztusiła,   rumieniąc   się   po   uszy.   -   Oczywiście,   Bev,   to   wspaniały   pomysł. 

Zupełnie nie mam co włożyć na wasze przyjęcie.

59

background image

ROZDZIAŁ 6

Margaret   przystanęła   nad   brzegiem   basenu   i   rozejrzała   się   wokół.   Grupki   elegancko 

ubranych gości rozproszyły się po patiu i salonie. Kiedy dostrzegła ojca, znikającego za szklanymi 

drzwiami, szybko odłożyła talerzyk z zakąskami i pospieszyła za nim.

-   No,   wreszcie   cię   dopadłam,   tatku   -   oznajmiła   z   triumfalnym   uśmiechem,   łapiąc 

zaskoczonego Connora za rękę.

- Dobrze się bawisz, dziecinko? - zapytał, niecierpliwie zerkając w stronę kuchni. - Bev wie, 

jak urządzić miłe party, nie uważasz? To właśnie w niej lubię. Ta kobieta umie się dobrze bawić. 

Na pierwszy rzut oka powiedziałabyś,  że nosi się jak wielka dama,  ale to równa babka. I ma 

poczucie humoru.

Maggie omal nie parsknęła śmiechem na widok jego zachwyconej miny. 

- Cieszę się, że spotkałeś taki ideał – powiedziała, krzyżując ręce na piersi i skutecznie 

blokując mu drogę odwrotu. - Ale nie szukałam cię po to, by wysłuchiwać zachwytów nad Bev. 

Przyznaj, że unikasz mnie, odkąd tutaj przyjechałam.

- Unikam cię? - Connor był zdumiony. - Jak możesz tak mówić? Przecież jesteś moją małą 

Maggie, moją jedyną córeczką, krwią z mojej krwi.

- Tato, daj spokój.

-   Ależ   to   czysta   prawda!   Nie   wyobrażasz   sobie,   jak   się   cieszę,   że   jesteś   na   moim 

zaręczynowym przyjęciu. Jedyna i ukochana córka musi dodawać ducha ojcu, kiedy ten decyduje 

się na ponowny ożenek.

- Doceniam twój heroiczny wyczyn, ale nie o tym chciałabym porozmawiać.

- Naturalnie, Maggie, zawsze cię chętnie wysłucham.

- To świetnie, bo właśnie masz okazję się wykazać.

- Kochanie, jestem do twojej dyspozycji, ale może nie w tej chwili. - Connor zrobił minę 

pełną   żalu.   -   Obiecałem   Bev,   że   podkręcę   obsługę   kuchni.   Zaczyna   brakować   lodu.   Może 

pogadalibyśmy rano?

- Nie pamiętasz, że Rafe zapowiedział, iż rano zabiera mnie na przejażdżkę?

- Ach, znakomity pomysł. Dawno nie siedziałaś w siodle, prawda? Ale nie przejmuj się, 

dasz sobie radę. Tego się nie zapomina, tak jak i jazdy na rowerze. Rafe ma wspaniałe konie, 

prawda?

60

background image

- W każdym razie robi na nich doskonały interes. Za chwilę może je zmienić na coś innego, 

na przykład  świnie - stwierdziła  zgryźliwie.  - Tato,  proszę, nie próbuj mnie  zagadać.  Musimy 

porozmawiać.

Connor westchnął ciężko, widząc, że nie zdoła się wymigać.

- Coś mi się wydaje, że masz mi cały czas za złe, że trzymam z Rafe'em. Ciągle jesteś na 

mnie  wściekła,  że przyczyniłem  się  do sprowadzenia  cię  tutaj?  Sądziłem,  że  już doszliście  do 

porozumienia.

- Powiedzmy, że jesteśmy w trakcie dyskusji nad pewnymi sprawami.

-   Uhm...   -   Connor   skrzywił   się   sceptycznie.   -   To   ma   być   prosta   odpowiedź   na   proste 

pytanie? Wy, pisarze, umiecie się pokrętnie wysławiać.

- Tato, zrozum, po tamtych doświadczeniach stałam się ostrożniejsza.

Connor spoważniał nagle.

- Tak, rozumiem. Powiem ci, że sam chciałem się z nim rozprawić, dopóki nie zaświtało mi, 

o co naprawdę chodzi.

- Doprawdy?

-   Parę   miesięcy   temu,   kiedy   po   raz   pierwszy   od   tamtych   wydarzeń   spotkaliśmy   się   z 

Cassidym, myślałem, że go naleję.

- Naprawdę?

- Serio. Niewiele wiedziałem od ciebie o waszym rozstaniu. Wspomniałeś tylko, że już po 

wszystkim i że Cassidy na koniec powiedział ci parę niemiłych słów. Potem sam widziałem, co się 

z tobą działo, więc kiedy przyszedłem na tę rozmowę, byłem naprawdę zły.

Margaret w zamyśleniu gładziła palcami podbródek.

- I jak wyglądało wasze spotkanie?

- Z początku nieciekawie. - Connor wzruszył szerokimi ramionami. - Facet pozwolił, żebym 

się na nim wyżył i wyzwał go od najgorszych. A kiedy się wreszcie zmęczyłem, nalał mi solidną 

porcję whisky i opowiedział, jak wyglądała cała historia z jego strony.

- A ty mu od razu wszystko wybaczyłeś, tak?

- Skądże. - Uspokoił ją gestem. - Przecież jesteś moją ukochaną córeczką, Maggie. Wiesz, 

że zawsze będę bronił cię do upadłego.

- Dzięki, tatku.

- Ale - ciągnął z naciskiem - bardzo chciałem wysłuchać również i drugiej strony. Kiedy rok 

temu przedstawiłaś mi Cassidy'ego, bardzo mi się spodobał. Pomyślałem sobie, że to świetna partia 

dla ciebie.  Dlatego  potem,  kiedy wybuchła  awantura, było  mi  głupio, że tak się pomyliłem  w 

ocenie. Ulżyło mi dopiero, kiedy wszystko wyjaśnił, bo zrozumiałem, że tylko dla ciebie sytuacja 

61

background image

była oczywista i jednoznaczna. W rzeczywistości było inaczej. Po paru głębszych wyjaśniliśmy 

sobie   z   Rafe'em   to   i   owo.   Muszę   ci   powiedzieć,   że   zacząłem   pojmować   punkt   widzenia   tego 

chłopaka.

- Rafe potrafi być bardzo przekonujący - mruknęła z przekąsem Margaret.

-   A   ty,   córuchno,   czasami   zadzierasz   nosa   zbyt   wysoko,   by   nie   widzieć   pewnych 

drobiazgów.

- Może jeszcze powiesz, że wszystko to moja wina? - nadąsała się.

- Nie, i nie próbuj wkładać mi w usta swoich słów. Mówię tylko, że opowieść Cassidy'ego 

dała mi dużo do myślenia. A kiedy przekonałem się, że traktuje cię poważnie i chce, żebyś wróciła, 

uznałem, iż facet jest wart, by mu pomóc. - Connor popatrzył na nią z uśmiechem. - No, a kiedy 

przedstawił mnie Bev, zacząłem się wprost palić do pomocy.

- Twój ojciec - oznajmił Rafe, pojawiając się w drzwiach patia - jest człowiekiem, który 

jasno określa swoje cele. Chciałby, żebyśmy zrobili to samo.

Margaret obejrzała się za siebie. Rafe wkroczył  do pokoju ze szklaneczką w ręku. Jego 

ubranie - szare, stylowe spodnie, czarna koszula i wąski krawat z białej skórki - było szczytem 

teksaskiej elegancji. Buty miał tym  razem białe, z zawiłym  kwietnym  deseniem, wyszywanym 

srebrną i czarną nicią.

- Dawno już tak podsłuchujesz? - zapytała, mając niemiłe poczucie, że wygląda przy nim jak 

Kopciuszek.

- Nie, niedawno. - Zaborczym gestem otoczył ją ramieniem w talii i mrugnął do Connora. - 

Zastanawiałem   się,   kiedy   Maggie   oderwie   się   od   stada   i   dopadnie   cię,   żądając   wyjaśnień. 

Potrzebujesz pomocy?

- Dam sobie radę.

- Świetnie. A skoro już sobie porozmawialiście, może poradzicie mi, co mam zrobić z tym 

artystycznym przyjacielem Julie. Poznaliście go już? - Pokręcił głową z przejętą miną. - Obawiałem 

się, że kiedy moja siostrzyczka zacznie zarządzać sklepem z materiałami dla artystów, wpadnie w 

złe towarzystwo.

To wystarczyło, by wprowadzić Margaret w bojowy nastrój.

- Poznałam Seana Wintersa, kiedy zostałam dziś przedstawiona twojej siostrze, i muszę ci 

powiedzieć, że bardzo mi się spodobał. Robi dobre wrażenie i traktuje ją jak rycerz swoją królową. 

Nie rozumiem, w czym problem.

-   Jak   to   w   czym?   -   Rafe   łypnął   na   nią   niechętnie,   pociągając   drinka.   -   Przecież 

powiedziałem, że to artysta.

62

background image

- I co z tego? Ja jestem pisarką. Czy ma pan coś przeciwko ludziom, którzy żyją z pracy 

twórczej, panie Cassidy?

- Och, Maggie, nie bierz tego do siebie. Po prostu nie wyobrażam sobie, by moja siostra 

mogła poślubić faceta, który zarabia malowaniem obrazków.

- Dlaczego nie?

- Jest to niepewne źródło utrzymania, nie gwarantujące stałego dochodu, nie mówiąc już o 

awansach i karierze, która może skończyć się w każdej chwili.

- Podobnie jak pisanie - zapewniła go radośnie. - A co jest pewnego w innych zawodach? 

Pracując   w   firmie,   również   możesz   zostać   w   każdej   chwili   wylanym   albo   zmuszonym   do 

rezygnacji. Nie trzeba daleko szukać, mój przykład wystarczy.

- Zostawmy ten temat - ostrzegł.

- Dobrze, ale w każdym razie musisz przyznać, że nigdy nie masz gwarancji, iż określony 

zawód zapewni ci byt na całe życie. Ileż to razy fuzja dwóch firm, gwarantowana dżentelmeńską 

umową obu stron, kończyła się czystką, po której ludzie wylatywali na bruk?

- No, owszem, ale...

- Założę się, że sam nieraz się do tego przyczyniłeś.

- Daj spokój, mieliśmy przecież nie dyskutować o mnie, tylko o przyjacielu mojej siostry. 

Ten Winters należy do zupełnie innego świata. Nie mają ze sobą nic wspólnego. Julie skończyła 

szkołę zarządzania, choć jeszcze niewiele zdążyła w tym fachu zdziałać. Na pewno nie jest osobą, 

która buja w obłokach. Zastanawiam się, co ona w nim widzi.

- Rafe, przecież ty myślisz, jakbyś  miał  móżdżek  macho  o grubym  karku. Potrzebujesz 

argumentu przeciwko Seanowi i wymyśliłeś jedyny,  na jaki było cię stać - że jego zawód jest 

niepewny i niedochodowy. Doprawdy, trudno o większą bzdurę.

- Rany boskie, żałuję, że w ogóle się odezwałem. - Rafe spojrzał znacząco na Connora.

- Nie licz na mnie, biedaku - zachichotał Connor. - Ja już dostałem swoją lekcję parę lat 

temu, kiedy Maggie spotykała się z pewnym artystą. Próbowałem zrobić jej podobny wykład i 

gorzko   tego   pożałowałem.   Ale   nie   mogłem   patrzeć,   jak   moja   córka   włóczy   się   z   jakimś 

nieudacznikiem, który przylepia zgniecione puszki po piwie na płótna.

Rafe wzdrygnął się z obrzydzeniem i spojrzał badawczo na Maggie.

- Jak długo chodziłaś z tym typem?

-  Jon  był  już  wtedy  bardzo   obiecującym   twórcą  multimedialnym  -  wyjaśniła  urażonym 

tonem. - Jeśli chcesz wiedzieć, zbiera obecnie więcej forsy za jeden obraz niż ja za książkę. Jedna z 

jego prac wisi w moim salonie, pamiętasz?

63

background image

- Te resztki z przerobu śmieci w ramie? - Skrzywił się. - Pamiętam aż za dobrze. Więc jak 

długo z nim chodziłaś?

- O, czyżbyś był zazdrosny?

- Jak cholera.

- Nie musisz - zapewniła ze śmiechem. - Jon był uroczym człowiekiem, ale od początku 

było wiadomo, że tak naprawdę do siebie nie pasujemy.

- Skąd ta pewność?

- On był nocnym markiem, a ja rannym ptaszkiem, on żył w nocy, ja w dzień. Na dalszą 

metę tacy ludzie rozmijają się zupełnie. Ale zaznaczam na twój użytek - to niedopasowanie nie 

miało nic wspólnego z naszym życiem zawodowym. I nie powinieneś z góry spisywać na straty 

przyjaciela Julie tylko dlatego, że wybrał inną karierę niż twoja. Zresztą ona jest dorosłą kobietą i 

sama może decydować o swoich związkach z mężczyznami.

- O, właśnie, on jest dla niej za stary.

- Bzdura. Ma trzydzieści pięć lat. Różnica wieku między nimi jest podobna jak w naszym 

przypadku, Rafe.

- Dobrze, zostawmy już tę dyskusję. W końcu mamy dzisiaj przyjęcie, prawda? - Rafe 

poszukał wzrokiem oparcia u Connora. - Może pójdziemy do kuchni i zobaczymy, co z tym lodem?

- Chodźmy, bo Bev urwie mi głowę - podchwycił ochoczo Connor i uśmiechnąwszy się 

przepraszająco do Maggie, ruszył korytarzem.

- Zobaczymy się za kilka minut, kochanie. - Rafe szybko ją pocałował.

- Uciekaj. - Popchnęła go lekko. - Ale nie zapomnij, co powiedziałam o tolerancji wobec 

artystów.

Margaret wróciła do patia, by pogawędzić z gośćmi i wzmocnić się nową porcją sałatki. 

Właśnie odpowiadała na kolejne pytania dotyczące pisania i wydawania książek, kiedy pojawiła się 

Julie ze swoim przyjacielem. Maggie przedstawiono oboje już wcześniej i bardzo się jej spodobali, 

choć w zachowaniu siostry Rafe'a wyczuwała skrywaną rezerwę. Julie była ładną dziewczyną o 

kasztanowych   włosach,   smukłej,   odziedziczonej   po   matce   figurze   i   ciemnych,   inteligentnie 

patrzących oczach.

Sean Winters, wysoki i szczupły, powitał Maggie swoim uroczym, zaraźliwym uśmiechem.

- Jak się masz, Margaret? Cassidy cię znalazł? Niedawno cię szukał.

- Tak, znalazł. Teraz jest z moim ojcem w kuchni. Miłe przyjęcie, prawda?

-   Mało   przypomina   imprezy,   w   których   gustuje   artystyczna   bohema.   Bez   rozbieranych 

numerów, dymków  i rocka jest trochę nudno, ale ostatecznie da się wytrzymać  - oświadczył  z 

komiczną wyższością Sean.

64

background image

Margaret zachichotała, ale Julie pozostała poważna.

- Nie mów tak - skarciła swego towarzysza.

- Kocie, przecież i tak wszyscy wiedzą, że twój braciszek nie jest zachwycony perspektywą 

posiadania artysty w rodzinie.

Julie przygryzła wargę.

- Nie będzie miał wyboru, więc lepiej niech się przyzwyczaja. I nie zniosę, żeby cię obrażał.

- On mnie nie obraża. Po prostu uważa, że nie jestem ciebie godny.

- Od czasu śmierci ojca Rafe usiłuje go zastąpić - wyjaśniła Julie przepraszająco. - Wiem, że 

ma dobre chęci, ale taka już jest jego natura, że nie wyczuwa, kiedy należy się wycofać i pozwolić 

innym decydować o sobie. Bez przerwy wydaje polecenia i jest przekonany, że bez tego świat nie 

będzie funkcjonował. Rafe oczekuje, że inni będą skakać tak, jak on zagra. A kiedy ktoś odmawia - 

tak jak rok temu Margaret - jest zdumiony i wściekły.

- Mylisz się - powiedziała spokojnie Margaret. - Rok temu posłuchałam jego rozkazu, bo 

Rafe kazał mi wynosić się ze swego życia.

- Owszem, ale miałaś wrócić.

- Tak. Na klęczkach.

Julie westchnęła.

- Jeszcze długo po tym, jak odeszłaś, mój brat był w fatalnym stanie. Nigdy dotąd aż tak nie 

cierpiał. Nie znałam cię, Margaret, ale wówczas nienawidziłam za to, co mu zrobiłaś.

Julie nie spuszczała wzroku z Margaret. W jej spojrzeniu była powaga i napięcie. Teraz 

Maggie zrozumiała, skąd brała się owa skrywana rezerwa.

- Siostra zwykle martwi się o brata - stwierdziła pojednawczo.

- To był pojedynek woli. I Rafe go przegrał. A on nie lubi przegrywać, Margaret - ciągnęła 

Julie, jakby nie słyszała jej uwagi.

- Dlaczego uważasz, że Rafe przegrał? Nie rozumiem.

- Bo w końcu pojął, że ma szansę odzyskania ciebie jedynie wtedy, gdy powściągnie swoją 

dumę i zrobi pierwszy krok. Była to prawdopodobnie jedna z poważniejszych decyzji w jego w 

życiu. Mama mówi, że wyszło mu to na dobre, ale ja nie jestem tego taka pewna.

- Nie, Julie, nie wierzę. Nie chcę już o tym opowiadać, ale zostałam właściwie zmuszona i 

porwana. Nawet mi do głowy nie przyszło, że jego duma mogła doznać z tego powodu choćby 

najmniejszego uszczerbku.

- W takim razie nie znasz dobrze mojego brata - odparła Julie, przysuwając się do Seana. - 

Ale   to   już   sprawy   między   wami   dwojgiem.   Być   może   mama   miała   rację   -   Rafe   potrzebował 

65

background image

wstrząsu i ty tego dokonałaś. Ale nic nie zmienia faktu, że cierpi jak każdy inny człowiek. I jest 

bardzo wrażliwy na punkcie lojalności.

- Chyba nie musisz się aż tak martwić swoim starszym braciszkiem - mruknął sceptycznie 

Sean. - Wydaje mi się, że świetnie da sobie radę sam.

- Masz rację - przyznała niechętnie Julie. - A jeśli chodzi o ciebie, Margaret, to zaczynam 

coraz bardziej cię rozumieć. Rafe potrafi być niesamowicie uparty, jeśli w grę wchodzą jego opinie. 

Dlatego nie śmiałam mu nawet powiedzieć, że mamy z Seanem poważne zamiary. On się łudzi, że 

to tylko przelotna znajomość, a my tymczasem chcemy się pobrać, i zrobimy to bez względu na 

jego zdanie.

- Daj  mu szansę, by lepiej  poznał  Seana. - Maggie uśmiechnęła  się do sympatycznego 

artysty. - Jeśli wszystko mu spokojnie wytłumaczysz, na pewno będzie rozsądny.

- Chciałabym w to wierzyć.

- Przecież wiesz, jakie trudności mają ludzie biznesu ze zrozumieniem ludzi sztuki.

- Racja - odezwał się Sean, wyraźnie rozbawiony. - A fakt, że Cassidy jest kowbojem, który 

przypadkiem ma talent do interesów, jeszcze pogarsza sprawę. Może powinienem zaprosić go na 

swój wernisaż? Jeśli już mnie krytykuje, to niech przynajmniej wie za co.

-   Ależ   Rafe   nie   znosi   współczesnej   sztuki!   -   wykrzyknęła   Julie,   wyraźnie   przerażona 

pomysłem.

- Będzie w stanie ją pojąć, jeśli tylko się postara - zapewniła z przekonaniem Maggie, 

przypominając sobie pewne dyskusje, jakie prowadziła kiedyś z Rafe'em przy winie i świecach. - 

Rzeczywiście, ma duszę kowboja, ale potrafi bardzo dobrze radzić sobie w różnych światach, kiedy 

mu na tym zależy.

- Masz rację - przyznała w zamyśleniu Julie. - Mój braciszek lubi odgrywać kowboja, kiedy 

jest mu to potrzebne, ale słyszałam również, jak dyskutuje o polityce europejskiej z biznesmenami z 

Niemiec. Widziałam też, jak jadł sushi z japońskimi menedżerami.

Margaret zerknęła na Seana.

- Kiedy odbędzie się twoja najbliższa wystawa?

Zanim zdążył odpowiedzieć, odezwała się Julie.

- Otwarcie w poniedziałek po południu, w galerii w Tucson, z którą jest związany. Myślisz, 

że zdołasz namówić Rafe'a, żeby przyszedł?

- Spróbuję - uśmiechnęła się Margaret. - Bądźcie dobrej myśli.

Oboje spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się.

- Znów zaczęli grać. Zatańczymy? - zapytał Sean.

66

background image

Przez   chwilę   Maggie   patrzyła,   jak   przystojna   para   tuląc   się  do   siebie,   wkracza   w   krąg 

tańczących. Zaczęła się zastanawiać, gdzie może być Rafe, kiedy dostrzegła, że stanął przy niej 

Doug Hatcher. Odwróciła się ku niemu z wymuszonym uśmiechem, przekonana, że chce poprosić 

ją do tańca. Ale gdy tylko się odezwał, zrozumiała, jak bardzo się myli.

- Szybko się tu pani zaaklimatyzowała – zauważył. Musiał sporo wypić, gdyż wymawiał 

słowa z przesadną starannością, jakby z obawy, że poplącze mu się język. Ponadto, choć dawniej 

byli na „ty”, użył formy oficjalnej.

- Cześć, Doug. Dobrze się bawisz? - zagadnęła, czując się coraz bardziej nieswojo.

- Wrosła pani w klan Cassidych - ciągnął, wspomagając się solidnym łykiem z trzymanej w 

ręku szklanki. - I zaczyna pani wpływać na pewne sprawy.

- Ja?

- Niech pani nie będzie tak skromna, panno Lark - powiedział, kiwając głową. - O, tak. On 

jest teraz zupełnie inny.

- Rafe? Dlaczego?

- Jest bardziej miękki.

- Nie, to niemożliwe. - W głosie Maggie zabrzmiało niekłamane zdumienie.

-   Niestety,   możliwe   -   potwierdził   Hatcher,   marszcząc   brwi.   -   Kiedy   przejął   firmę,   był 

bezlitosny jak stalowe ostrze. Ciął wszystko, co stanęło mu na drodze. Ale rok temu zmienił się 

całkowicie. Och, udało mu się parę posunięć w dawnym stylu, ale to nie był już ten sam Rafe. 

Pomyślałem   sobie,   że   przejdzie   mu   po   paru   miesiącach,   ale   on   zdecydował,   że   pragnie   pani 

powrotu.

- Rozmawiał o tym z tobą?

- Nie, nie musiał. Znam go. Wiedziałem, o czym myślał. Niestety, nie o interesach. Jak 

mówiłem, zmiękł, stracił pazur. Dzisiaj myśli tylko o jednym. Niestety, nie o tym, co trzeba.

Doug odwrócił się gwałtownie i chwiejnym krokiem zniknął w tłumie gości.

Margaret miała nadzieję, że Rafe myśli o niej, choć nie miała złudzeń, że będzie tak przez 

cały czas. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę, co znaczy kierowanie ogromną korporacją. Jednego 

była pewna - jeszcze rok temu Doug nie wygłosiłby takiej uwagi.

- Wyglądasz, jakbyś się świetnie bawiła, moja słodka Maggie. - Rafe zjawił się nagle tuż 

przy niej i natychmiast poprowadził ją na parkiet.

Uśmiechnęła się, gdy silne ramiona objęły ją zaborczym uściskiem, zręcznie prowadząc w 

takt muzyki. Uwielbiała sposób, w jaki ten potężny mężczyzna potrafił trzymać w ryzach swoją 

siłę, nie tracąc przy tym uwodzicielskiego wdzięku.

- Cudownie się bawię - przyznała.

67

background image

- Wkrótce urządzimy tu nasze zaręczynowe party - oznajmił z niezachwianą pewnością, 

która przejęła ją dreszczem.

- Naprawdę? - wyszeptała bez tchu.

-   Tak,   kochanie.   Przecież   zauważyłaś,   że   zawsze   wiem,   czego   chcę   i   osiągam   to   - 

powiedział, przystając na środku parkietu. - A teraz zwolnij mnie na chwilę, bo przypadł mi w 

udziale zaszczyt ogłoszenia zaręczyn.

- Czy to nie dziwne, że syn ogłasza zaręczyny matki?

- Cóż, żyjemy w dziwnych czasach - roześmiał się i pocałował ją w czoło. - Zaraz wracam.

Z tłumu gości zerwały się oklaski i okrzyki, kiedy Rafe pochwycił szampana i stanął na 

samym końcu trampoliny. Uniósł butelkę w górę, czekając, aż wszystko ucichnie.

-   Zapewne   wszyscy   wiecie,   dlaczego   zebraliśmy   się   tutaj,   ale   mnie   przypadł   zaszczyt 

powiadomienia   was   o   tym   oficjalnie   -   zaczął   z   zabawną   powagą.   -   Dlatego   z   ogromną 

przyjemnością spełniam prośbę mojej matki i ogłaszam wszem i wobec jej zaręczyny z pewnym 

złotoustym kowbojem, który nazywa się Connor Lark!

Wiwaty wybuchły ze zdwojoną siłą. Rafe odczekał kilka chwil, a potem znów dał znak i 

zapadła cisza.

- Chcę wam powiedzieć, moi kochani, że nie mam innego wyboru, jak tylko całą duszą 

poprzeć ten związek. I wcale nie dlatego, że zdążyłem już sprawdzić Larka i wiem, że zadba o Bev 

jak należy...

Tłum przerwał mu oklaskami.

- ... ani nie dlatego, że tych dwoje świata poza sobą nie widzi - ciągnął z uśmiechem Rafe. - 

Nie, moi  drodzy.  Otóż błogosławię temu  związkowi  z całego  serca, ponieważ Lark dał mi  do 

zrozumienia, że jeśli tego nie zrobię, to wywiezie mnie na pustynię i przywiąże w mrówczym 

kopcu. A ponieważ wiecie, że jestem rozsądnym człowiekiem, oznajmiam wam, że nie mogę się 

wprost doczekać, kiedy Connor Lark poślubi Beverly Cassidy.

Głośny śmiech zmieszał się z hukiem wystrzelających korków. Connor, stojący z Bev nad 

brzegiem basenu, uśmiechał się promiennie, gdy Rafe napełniał im kieliszki. Błyskawicznie wypił 

swojego szampana i nie czekając na zachętę, pocałował narzeczoną. Oklaskom i toastom nie było 

końca.

Wreszcie   zagrała   orkiestra   i   wszyscy   ruszyli   do   tańca.   Maggie,   upojona   szampanem, 

wirowała w ramionach Rafe'a w rytmie westernowego walca.

Po raz pierwszy od roku pozwoliła sobie na myśl, że jest... że może być szczęśliwa z tym 

człowiekiem. W każdym razie tego wieczoru czuła się jak najszczęśliwsza kobieta na świecie.

68

background image

Dopiero kiedy wychodzili ostatni goście, Rafe dostrzegł Hatchera, stojącego pod ścianą. 

Spojrzał na niego bystro, zastanawiając się, czy asystent wziął sobie do serca radę, jakiej udzielił 

mu przed dwiema godzinami, i odstawił drinki.

- Wytrzeźwiałeś na tyle, żeby usiąść za kierownicą? - zapytał.

- Tak, w porządku - burknął Hatcher. - Ostatnio dolewałem sobie tylko wody sodowej. 

Chciałem ci powiedzieć, że materiały na temat Ellingtona zostawiłem w twoim gabinecie. Dobrze 

by było, żebyś zajrzał do nich jak najszybciej.

Rafe spojrzał na niego uważnie.

- Coś nowego?

Doug przytaknął, śledząc wzrokiem ostatnich gości, wsiadających do samochodów.

- Nie chciałem mówić o tym wcześniej, żeby ci nie psuć zabawy.

- A od kiedy to stałeś się aniołem stróżem, chroniącym mnie od złych wieści? Przecież nie 

za to ci płacę - rozgniewał się Rafe.

Hatcher zagryzł wargi.

- Wiem, ale tym razem to inna sprawa.

- Co znajdę w tych materiałach?

- Podejrzenie, że możemy mieć przeciek.

- A niech to szlag! Jesteś pewien?

- Nie do końca. Mogło być tylko zbiegiem okoliczności, że Moorcroft ogłosił takie a nie 

inne notowania, ale musimy być czujni.

-   Ktoś   sprzedał   mu   informacje...   -   powiedział   z  zastanowieniem   Rafe,   wpatrując   się   w 

światła odjeżdżających wozów. - Doug, musimy zachować to dla siebie.

- Jasne.

- A kiedy już dojdę, kto mnie oszukuje, upuszczę mu trochę krwi. Mam nadzieję, że ten ktoś 

wie, ile ryzykuje.

- Rafe, ale nie wiemy nic na pewno - szybko zastrzegł Hatcher. - To może być równie 

dobrze czysty przypadek. Tak czy nie, musimy szybko skontrować ostatni ruch Moorcrofta.

- Dziś w nocy przejrzę papiery i rano dam ci odpowiedź.

- Dobrze. - Hatcher kiwnął głową i wyciągnął z kieszeni kluczyki. - Czekam na telefon.

Rafe stał w mroku, patrząc, jak światła wozu znikają w dali. Chęć zemsty to dziwne uczucie, 

pomyślał. Potrafi opętać duszę mężczyzny z taką samą siłą jak miłość.

- Rafe?

69

background image

Odwrócił się natychmiast w kierunku, z którego dobiegał słodki, cichy głos. Maggie, stojąca 

na podjeździe w kręgu świateł, wyglądała jak zjawisko. Jego śliczna, dumna Maggie. Potrzebował 

jej bardziej niż wypalona pustynia jesiennych deszczy. Bez niej czuł się pusty i jałowy.

- Już idę, kochanie. - Zaczął iść powoli ku drzwiom. Wiedział, że nie może jej powiedzieć, 

co   ma   zamiar   zrobić   z   Moorcroftem.   Nie   wybaczyłaby   mu   tego.   Sprawy  swojej   zemsty   musi 

załatwić sam. - Czy narzeczeni jeszcze tańczą nad basenem?

- Bez muzyki?  - zaśmiała  się Margaret. - Nie, sądzę, że poszli  już spać, przecież  rano 

wyjeżdżają do Sedony.

- Niezły pomysł - podchwycił Rafe.

- Słucham?

- Pora, żeby położyć się. Sam to zrobię i tobie też radzę. Dobranoc, kochana. - Objął ja 

mocno i ucałował.

W godzinę później patrzył, jak po drugiej stronie patia gasną światła w pokoju Maggie. 

Zaczął się zastanawiać, czy jednak nie pójść do niej.

Ale   na   biurku   czekały   ważne   papiery.   Przecież   obiecał   Dougowi,   że   już   rano   da   mu 

odpowiedź.

70

background image

ROZDZIAŁ 7

Sen nie nadchodził. Margaret przewracała się na łóżku, nasłuchując odgłosów nocy. Nie 

wracała myślą do udanego przyjęcia. Nie cieszyła się szczęściem Connora i Bev. Sprawy, które 

zwykle byłyby w stanie wybić ją ze snu, odpłynęły w niepamięć.

Mogła myśleć tylko o jednym: o zdaniach wypowiedzianych przez Julie na temat dumnej 

natury Rafe'a.

Leżała wpatrzona w sufit i przypominała sobie, ile razy w ciągu tych kilku miesięcy po 

rozstaniu była bliska sięgnięcia po słuchawkę i zatelefonowania do niego. A jednak rezygnowała, 

gdyż nie pozwalała jej na to własna duma. Tymczasem Rafe ugiął się, zrobił pierwszy krok. Teraz 

rozumiała, ile go to musiało kosztować.

Tylko  dlaczego  trzeba było  uwag Julie, by zrozumiała  ukryty  sens ostatnich wydarzeń? 

Obsesyjne   myśli   o   szantażu   i   manipulacji   nie   pozwoliły   jej   ujrzeć   postępowania   Rafe'a   we 

właściwym świetle. Teraz dopiero zaczęła postrzegać jego szorstkie, bezwzględne zachowanie jako 

wynik boleśnie zranionej dumy.

To prawda, do tej pory nie przyznał, jak wielkie błędy popełnił rok temu. Nadal uważał, że 

to Maggie zdradziła go, choć miał na tyle wyczucia, by przeprosić ją za ostre słowa i brutalne 

zachowanie.

Nic nie było jeszcze do końca jasne, ale jeden fakt pozostał bezdyskusyjny - Rafe był tym, 

który pierwszy wyciągnął rękę do zgody. I poważnie mówił o małżeństwie.

Co   więcej,   musiała   przyznać,   że   naprawdę   stara   się   zmienić   swe   przyzwyczajenia   i 

ograniczyć czas, poświęcony firmie i interesom. To nie był już ten sam Rafe co przed rokiem. 

Tamten nie byłby w stanie zaangażować się do tego stopnia w organizację przyjęcia zaręczynowego 

matki ani też spędzać całych dni z kochanką.

Kochanką...

To  słowo dryfowało  w  burzliwym   strumieniu  myśli   Margaret.   Bez  względu  na  to, kim 

naprawdę był Rafe, jedno wiedziała z pewnością - był kochankiem z jej snów.

Wyobraziła go sobie, śpiącego nago wśród białych prześcieradeł. Leżał na brzuchu, a blask 

księżyca uwydatniał rzeźbione mięśnie potężnych ramion. Kiedy wyczuł jej obecność, odwrócił się 

sennie na plecy i wyciągnął ku niej ramiona. Już po chwili tuliła się do niego, czując, jak bardzo jej 

pragnie. Znajoma, rozkoszna tęsknota przeniknęła jej ciało.

71

background image

Maggie,   powodowana   nagłym   impulsem,   odrzuciła   prześcieradło   i   wstała   z   łóżka.   Nie 

wahała się dłużej. Włożyła powiewną, domową suknię z cienkiej białej bawełny, którą kupiła, gdy 

była w mieście z Bev, i cicho wyszła z pokoju.

Jednak   Rafe'a   nie   było.   Przez   szparę   w   drzwiach   dostrzegła   nie   rozesłane   łóżko. 

Rozglądając się ze zdziwieniem, ruszyła wzdłuż korytarza. Natychmiast dostrzegła smugę światła 

padającą spod drzwi gabinetu. Ogarnęło ją poczucie winy. Biedak, pomyślała, próbuje za wszelką 

cenę pogodzić pracę z miłością.

Cicho otworzyła drzwi. Blada poświata komputerowego ekranu nasycała pokój nierealnym 

blaskiem. Rafe siedział, rozparty na krześle, z nogami w kowbojskich butach opartymi na biurku. 

Nawet nie  zmienił  ubrania, tylko  zdjął krawat  i podwinął rękawy koszuli. Ciemne  włosy były 

zmierzwione.

Na   ekranie   jarzyły   się   kolumny   cyfr,   a   biurko   było   zaścielone   papierami.   Słysząc 

skrzypnięcie drzwi, Rafe odwrócił głowę. W zimnym świetle ekranu komputera surowe rysy jego 

twarzy stały się jeszcze ostrzejsze.

Margaret przystanęła i uśmiechnęła się niepewnie.

- Wiem, że się narzucam, ale nie w takim sensie jak myślisz - powiedziała cicho.

- A co mam według ciebie myśleć? - zapytał, szybkim ruchem zbierając papiery do teczki i 

chowając ją do szuflady.

- Kiedy powiedziałam, że powinieneś więcej czasu poświęcać naszej znajomości niż pracy, 

nie przypuszczałam, że będziesz potajemnie harował nocami. Ja naprawdę wiem, czego wymagają 

od ciebie interesy, Rafe. Nie zapominaj, że jeszcze nie tak dawno sama się nimi zajmowałam.

Rafe niedostrzegalnie przygryzł usta.

- Kochanie, wierz mi, nasz związek jest na pierwszym miejscu. Tu - niedbałym  gestem 

wskazał na ekran - mam tylko kilka danych, które podrzucił mi wczoraj Hatcher, żebym je szybko 

przeanalizował. Nie chciało mi się spać, więc pomyślałem, że popracuję teraz i rano będę miał 

sprawę z głowy. - Nagłym ruchem opuścił nogi na podłogę i wystukawszy kilka komend, wstał. 

Ekran zgasł. - Jak mnie znalazłaś? - zapytał, odwracając się ku niej.

Margaret uśmiechnęła się w ciemności, czekając, aż się zbliży.

- Odmawiam odpowiedzi, żeby uniknąć posądzeń.

Jego śmiech był gardłowy i namiętny. Stanął przed Maggie i musnął palcami jej odkryte 

ramiona. Uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy odpowiedziała mu znajomym dreszczem.

- Poszłaś do mojej sypialni, tak?

- Aha.

72

background image

- Szukałaś mnie. Cudownie, tak powinno być. - Pocałował ją leciutko w sam czubek nosa. - 

Obiecaj mi, że zawsze będziesz mnie szukać - powiedział z niespodziewanym naciskiem. - Bez 

względu na to, co się będzie działo. Nie odchodź już ode mnie, kochanie.

Drżącą ręką pogładziła go po policzku.

- Nawet jeśli mi każesz?

- Och, byłem idiotą. Już nie zrobię tego błędu. Dostałem dobrą lekcję. Obiecaj mi, Maggie. 

Przysięgnij. Powiedz, że nie odejdziesz, nawet jeśli między nami byłoby coś nie w porządku. Walcz 

ze mną, wyzywaj mnie od najgorszych, daj mi w gębę, trzaśnij drzwiami ale nie odchodź.

W pierwszym momencie myśli w głowie Maggie zawirowały w popłochu, ale po chwili 

pojawiła się pewność, a wraz z nią ciche, łagodne słowa, które tak chciał usłyszeć.

- Nie odejdę.

Przyciągnął ją do siebie tak mocno, że na moment zabrakło jej tchu. Czuła usta Rafe'a, 

zachłannie całujące jej włosy i palce, błądzące po szyi i karku.

Otoczyła ramionami jego szyję i wdychała zmysłowy męski zapach. Przylgnęła ustami do 

gorącej skóry w wycięciu rozchylonej koszuli i z radością poczuła, jak zadrżał z pożądania.

- Maggie, najdroższa, jesteś wspaniała - wyszeptał gardłowym głosem.

Cofnął się, usiadł w fotelu i posadził ją przed sobą na biurku.

- Poczekaj, nie tutaj. Przecież to twój gabinet - zaśmiała się.

- Dlaczego nie? Będzie zabawniej.

- A jeśli ktoś nas usłyszy?

- Och, nawet jeśli usłyszy, na pewno zostawi nas w spokoju - odparł beztrosko. Zadrżała, 

kiedy poczuła jego dłonie, gładzące wewnętrzną stronę ud. Zaśmiał się cicho, triumfalnie, gdy się 

przekonał, że nie ma nic pod spodem.

- Ach, frywolna Maggie, widzę, że ubrałaś się wizytowo - skomentował.

- Rafe, ty stary lubieżniku!

-   Nie,   moja   pani,   jestem   tylko   kowbojem,   który   lubi   proste   uciechy.   Nie   ma   nic 

wspanialszego niż wspólna nocna przejażdżka przy księżycu.

- Nocna przejażdżka? Tak to nazywasz?

- Aha. Tylko wolałbym, żebyś była całkiem naga - powiedział, pochylając się do przodu. 

Dotarł do źródła rozkoszy i zaczął ją pieścić.

-  Rafe,   och,  Rafe...   -  Maggie  wygięła   się  w   łuk,  kurczowo  wbijając   paznokcie  w   jego 

ramiona. Zaciskała powieki, wciągając głęboko powietrze, w miarę jak pocałunki stawały się coraz 

bardziej intymne.

- Jesteś cudowna. Słodka, seksowna i gorąca jak ogień - wyszeptał.

73

background image

Margaret krzyknęła, a potem opadła na plecy, kładąc się na biurku.

- Tak, kochanie. Mów, co czujesz. Chcę wiedzieć.

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Rafe - wykrztusiła rozdygotanym głosem, wczepiając 

palce w jego włosy.

-   Pięknie.   -   Rafe   wstał,   przesunął   ręce   ku   piersiom   Maggie   i   jednym   ruchem   zdjął   jej 

sukienkę przez głowę. Lekka tkanina powoli spłynęła na dywan.

Margaret   wyprężyła   się   na   biurku   w   niecierpliwym   oczekiwaniu,   obejmując   rękami 

nabrzmiałe piersi. Słyszała szczęk rozpinanej klamry i zgrzyt suwaka. Tylko tyle.

- Nie zdejmiesz spodni ani butów? - zapytała chrapliwym szeptem.

- Nie. Tak jest dobrze.

Uniosła się na łokciach i spojrzała uważnie. Rzeczywiście, było bardzo dobrze.

- A co... z zabezpieczeniem?

- Mam - uśmiechnął się, sięgając do bocznej kieszonki. Zręcznie otworzył mały pakiecik.

- Nosisz to stale ze sobą? - zdumiała się.

- Przez cały czas, odkąd tu przyjechałaś. Jestem gotowy do kochania się z tobą w każdej 

chwili.   Cóż,   czy   mogę   zacząć   urzędowanie?   -   zapytał   z   błyskiem   w   oku,   pochylając   się   nad 

biurkiem.

- O, tak, Rafe, proszę - wydyszała, pozwalając, by sam ułożył ją w najbardziej zmysłowej 

pozie. Jak zwykle kiedy Rafe się z nią kochał, czuła, że odpływa w inny, magiczny świat - tam 

gdzie mogła być dzika, wolna i szalona.

Rafe oparł dłonie płasko na blacie i poruszał się odwiecznym  rytmem,  coraz szybciej i 

głębiej. Oplotła go nogami, poddając się narastającemu pragnieniu. Patrzyła na ostre, jak wykute z 

kamienia  rysy  jego twarzy.  Tylko  oczy,  świecące  fanatycznym  blaskiem  zdradzały,  jaka burza 

szaleje   w   jego   ciele   i   duszy.   Maggie   odwróciła   głowę   na   bok,   upajając   się   tymi   cudownymi 

chwilami.

- Rafe...

- Tak, kochana. Tak - szepnął i jego ciało wykonało spazmatyczny ruch. Wargi uniosły mu 

się,   odsłaniając   drapieżną   biel   zębów,   kiedy   w   szczytowym   spazmie   osunął   się   na   krzesło, 

porywając Margaret za sobą.

Wczepiła   się   w   niego   kurczowo.   Rafe   trwał   z   głową   odrzuconą   na   oparcie   krzesła, 

machinalnie głaszcząc jej ciało. Oczy miał zamknięte.

- Ty szalona, przewrotna kobieto - szepnął. - Wodzisz mnie na pokuszenie w środku nocy, 

kiedy usiłuję grzecznie pracować, i każesz mi się kochać na moim biurku.

Margaret uśmiechnęła się, rozbawiona nagłą myślą.

74

background image

- Wiesz, Rafe, rok temu nie śmiałabym tego zrobić.

Czujnie otworzył oczy.

- Nie śmiałabyś wejść do mojego biura i uwieść mnie? Dlaczego? Poszłoby ci bardzo łatwo. 

Przecież od początku szalałem za tobą.

- Nie wierzę. Zawsze kochaliśmy się według rozkładu. Kiedy pracowałeś, musiałam czekać, 

aż skończysz. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby przyjść, tak jak dzisiaj, i liczyć na to, że 

schowasz   papiery   i   wyłączysz   komputer.   A   gdybym   nawet   próbowała   to   zrobić,   sądzę,   że 

pogłaskałbyś mnie po główce i kazał grzecznie czekać, aż skończysz.

- Jesteś pewna?

Margaret uniosła głowę i ze zdumieniem zobaczyła, że Rafe się uśmiecha.

- Jasne, że tak. Mam bardzo dobrą pamięć.

- W takim razie byłem kompletnym idiotą. Teraz nie mogę sobie wyobrazić, że odesłałbym 

cię, nagą pod tą przezroczystą suknią. Wiesz, co sobie pomyślałem?

- Co?

- Problem w tym, że rok temu w ogóle nie próbowałaś. Czekałaś, aż skończę swoje zajęcie. 

Wtedy   byłaś   doskonale   opanowaną,   chłodną   kobietą   interesu.   Pisanie   romansów   doskonale   ci 

zrobiło. Sprawiło, że zaczęłaś żądać i wymagać.

- I twoim zdaniem tak jest lepiej? - dociekała Maggie.

Rafe westchnął i wyraźnie spoważniał.

-   Prawdopodobnie   tak   powinno   być.   Masz   rację,   kiedy   wyzywasz   mnie   od   arogantów, 

twardogłowych i tyranów.

- Przyznajesz się?

- Przyznaję. Od tak dawna rządzę i wydaję polecenia, że przyjąłem to jako rzecz naturalną. I 

tak jak nauczył mnie ojciec, zawsze na pierwszym miejscu stawiałem pracę. A matka to szanowała. 

Ale ty jesteś inna.

- I nie przeszkadza ci to?

- Powiedzmy, że zdołam się przyzwyczaić - wyznał z nieco męczeńskim uśmiechem.

- Rafe,  twoja praca  wcale  nie jest mi  obojętna  i doskonale  rozumiem,  czego  od ciebie 

wymaga   -   powiedziała   poważnie   Margaret.   -   Jeszcze   niedawno   sama   obracałam   się   w   twoim 

świecie i wiem, że bywają momenty, kiedy trzeba rzucić się w to z głową, a pewne terminy są 

nieprzekraczalne. Zrozum mnie dobrze - nie chcę tylko, by twoja praca zrujnowała nasze życie, tak 

jak rok temu.

Zagłębił   palce   w   jej   splątane   włosy.   W   ciemności   jego   spojrzenie   było   intensywne   i 

głębokie.

75

background image

-   Ja   też   tego   nie   chcę,   Maggie.   Jeśli   dawne   przyzwyczajenia   powrócą,   będziesz   już 

wiedziała, co masz zrobić.

- Wkroczyć do twojego gabinetu i uwieść cię? - zapytała z zachwytem.

- Drzwi stoją dla ciebie zawsze otworem, słodka Maggie. - Rafe pocałował ją czule i zsadził 

sobie z kolan.

- Mam rozumieć, że już mnie wyrzucasz? - westchnęła, sięgając po swoją białą suknię.

- Nie, ale oboje potrzebujemy snu. Pamiętaj, że mamy wstać rano, żeby pożegnać Bev i 

Connora przed wyjazdem do Sedony.

-   Rzeczywiście,   byłabym   zapomniała   –   ziewnęła   Margaret.   -   Odprowadzisz   mnie   do 

pokoju?

- Wiesz, wolałbym nie, bo natychmiast zboczylibyśmy do mojej sypialni. A ty masz zasady i 

dopóki są rodzice, wolisz budzić się we własnym łóżku, prawda?

- Wydaje mi się, że znów chcesz się wykraść do komputera.

-   Nie,   nie   muszę.   Mam   już   odpowiedź   dla   Douga.   Cierpliwości,   kochana.   Już   jutro 

będziemy mieli cały dom dla siebie.

Margaret obudziła się na moment w środku nocy. Odruchowo zerknęła na uchylone drzwi 

sypialni Rafe, oświetlone smugą księżycowego blasku. Nie była pewna, ale zdawało się jej, że nikt 

tam nie śpi.

Connor   i   Beverly   wyjeżdżali   zaraz   po   śniadaniu.   Margaret   stała   z   Bev   na   podjeździe, 

czekając, aż bagaż zostanie załadowany do samochodu.

-   Znikamy   na   cały   tydzień,   moja   droga   -   oznajmiła   szczęśliwa   narzeczona.   -   Najpierw 

zatrzymamy się w Scottsdale, gdzie ostatnio przebywam najczęściej. Ranczo Rafe'a jest trochę zbyt 

odizolowane od świata jak na mój gust. A tam mam przyjaciół, którym chciałabym przedstawić 

Connora. Potem pojedziemy do Sedony. O tej porze roku w górach jest o wiele chłodniej. Jest tam 

też kilka galerii, które z przyjemnością odwiedzę.

- W takim razie baw się dobrze, Bev.

Beverly popatrzyła na nią badawczo.

- Zostajesz?

- A nie masz nic przeciwko temu?

- Przeciwnie, bardzo się cieszę. Prawdę mówiąc, bałam się, że wrócisz do Seattle. Nawet 

mówiłam Connorowi, że powinniśmy opóźnić wyjazd, żeby zachęcić cię do pozostania.

76

background image

- Co też ona wygaduje, przecież mówiłem, że to bez sensu - wtrącił się Connor, taszczący 

wraz z Tomem kolejne torby. - Pomogłem Cassidy'emu ściągnąć cię tutaj, ale dalej niech radzi 

sobie sam. Zresztą muszę się zająć swoją kobietą.

- Boże, ci mężczyźni! - Bev wzniosła oczy do nieba.

Connor zachichotał i wrzucił torby do bagażnika.

- Hej, Cassidy - zawołał  do Rafe'a, który pojawił  się w  drzwiach  z ostatnią  walizką.  - 

Powiedz swojej mamusi, że dasz sobie radę z moją córką. Ona się boi, że Maggie ucieknie, kiedy 

tylko znikniemy za zakrętem.

- Maggie, naprawdę masz takie plany? - zapytał podejrzliwie Rafe.

Margaret poczuła, że się czerwieni pod wyczekującym spojrzeniem trzech par oczu.

- Liczyłam  się z tym,  że zostanę kilka dni dłużej, ale decyzja może ulec zmianie,  jeśli 

naciski będą zbyt wielkie - oświadczyła sucho.

- Naciski? - Rafe zrobił minę urażonego niewiniątka. - Nie ma mowy o żadnych naciskach. 

Po prostu przyjmij za pewnik, że nie zdążysz daleko odjechać, bo dopadnę cię najwyżej w ciągu 

kwadransa i zawrócę.

- W takim razie i tak nie mam wyjścia. Pragnę tylko zawiadomić, że umówiłam się na 

poniedziałek po południu w Tucson.

Tym razem ona była górą. Trzy pary oczu zamrugały ze zdumieniem.

- Z kim się umówiłaś? - zapytał Rafe. - Przecież nie znasz tu nikogo oprócz mnie.

- Nieprawda. Znam twoją siostrę i jej przyjaciela Seana Wintersa. Zostałam zaproszona na 

jego   wernisaż.   Mam   nadzieję,   że   będziesz   mi   towarzyszyć   -   powiedziała   Maggie   ze   słodkim 

uśmiechem.

Ciemne brwi Rafe'a zbiegły się w jedną linię. Z łomotem zatrzasnął klapę bagażnika.

- Co za cholerny pomysł - burknął. - Zresztą pogadamy o tym później.

- Wiesz, moja droga, mam przeczucie, że dzieci nie będą się nudziły bez nas - odezwał się 

Connor do Bev.

- Chyba masz rację, Connor - pokiwała głową.

Rafe i Margaret długo odprowadzali samochód wzrokiem. Kiedy wreszcie zniknął, Rafe 

wziął ją za rękę i poprowadził do domu.

- No, teraz mi powiedz, co to za sprawa z tą wystawą Wintersa? - zapytał, opierając się 

plecami o ścianę holu i krzyżując ręce na piersi.

- Po prostu Julie i Sean zaprosili mnie, kiedy wychodzili z przyjęcia,  a ja się z chęcią 

zgodziłam. W imieniu nas obojga - dodała z naciskiem.

- Co ty, do diabła, kombinujesz?

77

background image

- Zapewne chcę cię tak urobić, żebyś w końcu zaakceptował wybór siostry - zażartowała, 

pragnąc rozproszyć ponurą atmosferę.

- Dobrze, że chociaż szczerze się przyznajesz. Znasz mnie i powinnaś  wiedzieć, że nie 

znoszę   być   manipulowany,   nawet   przez   ciebie.   I   co   rozumiesz   przez   „wybór”   mojej   siostry? 

Czyżby ci powiedziała, że chce wyjść za tego pacykarza?

- Owszem. Jestem przekonana, Rafe, że zrealizują swoje plany bez względu na to, czy je 

łaskawie   zaaprobujesz,   czy   nie.   Dlatego   radzę   ci,   abyś   zawczasu   zmienił   front,   jeśli   chcesz 

zachować dobre stosunki z siostrą.

- A niech to szlag trafi! - wykrzyknął Rafe i wczepił palce we włosy, jakby chciał je rwać z 

głowy.   -   Julie   i   ten   palant.   Nie   przypuszczałem,   że   ona   traktuje   go   poważnie.   Zawsze   miała 

adoratorów na pęczki.

Margaret zaczęła mu niemal współczuć.

- Za długo się o nią troszczyłeś, Rafe, i nawet nie zauważyłeś, że jest już dorosłą kobietą. 

Julie ma prawo do własnego wyboru.

-  Jakiego   wyboru?   -  prychnął.   -  Ona  nie  potrafiła   sobie   nawet  wybrać  pracy,   w   której 

zostałaby   dłużej   niż   pół   roku.   Po   co   jej   artysta?   Nie   mogła   sobie   znaleźć   jakiegoś   miłego, 

porządnego... - urwał nagle i zerknął z ukosa na Margaret.

- ... miłego, porządnego biznesmena, to, zdaje się, chciałeś powiedzieć? Takiego, który nosi 

krawaty   i   garnitury   z   kamizelką   i   każdego   miesiąca   dwa   tygodnie   spędza   w   rozjazdach,   tak? 

Takiego, który potrzebuje uległej i atrakcyjnej żony, aby była ozdobą przyjęć, które wydaje z okazji 

sfinalizowania korzystnych transakcji?

- Czyżbyś się obawiała, że będę chciał zmienić cię w żonę szefa? - zapytał czujnie.

- Owszem, tego się między innymi obawiam.

- Powinnaś mnie uprzedzić.

- Próbowałam, ale nie słuchałeś.

- Ale słucham teraz - powiedział poważnie. - Wierzysz mi?

- Tak - przytaknęła, choć z wahaniem. - Chyba tak.

- Dobrze, w takim razie wiedz, że przyjąłem uwagę do wiadomości. Nie znaczy to jednak, 

że zaaprobuję Wintersa.

- Rafe, nie bądź śmieszny, oni nie potrzebują twojej aprobaty. I bez tego wezmą ślub.

- Czyżby? - zakpił. - Wintersowi może się odechcieć, kiedy okaże się, że Julie nie ma w 

posagu portfela z plikiem kart kredytowych i dostępu do wielocyfrowego konta.

- Nie sądzę, żeby żenił się z nią dla pieniędzy.

- Skąd ta pewność? Przecież widziałaś go tylko raz.

78

background image

-   Ale   od   razu   go   polubiłam.   Zresztą,   nawet   gdyby   miał   takie   zamiary,   nic   na   to   nie 

poradzisz. Najrozsądniej zrobisz, jeśli będziesz starał się zachować dobre stosunki z siostrą bez 

względu na słuszność jej decyzji.

- Mogę jeszcze próbować przekupić Wintersa, żeby zrezygnował ze ślubu - powiedział w 

zamyśleniu.

- Niezbyt  mądry pomysł, Rafe. Julie znienawidziłaby cię za to. Mówię ci, daj Seanowi 

szansę, zanim zaczniesz działać po swojemu. Pojedź ze mną do tej galerii.

- I co to da?

- Spotkasz się z nim w jego środowisku, nie w swoim. Jeśli ma wejść do twojej rodziny, 

powinieneś lepiej go poznać.

- Przestań mówić o ich małżeństwie, jakby to było już ustalone - zirytował się.

- Rafe, chyba specjalnie się na nich uwziąłeś. Każdemu trzeba dać szansę. Czy nie o tym 

mówi fundamentalna zasada Kodeksu Zachodu?

- Co mnie obchodzą jakieś głupie kodeksy rodem z westernów? - rzucił wściekle.

Margaret uśmiechnęła się z niezmąconym spokojem.

- Jestem pewna, że ojciec przekazał ci te mądrości, kiedy siedziałeś mu jeszcze na kolanach, 

tak jak przekazał mu to jego ojciec, i tak dalej. Założę się, że była tam również mowa o różnych 

drobiazgach, które cenią sobie kowboje, jak honor, zemsta, sprawiedliwość i czysta gra dwóch 

przeciwników.

Rafe   skrzywił   się   i   zaklął,   po   czym   oderwał   się   od   ściany   i   zaczął   wielkimi   krokami 

przemierzać hol. Nagle zatrzymał się przed Margaret.

- Chcesz, żebym przestrzegał zasad Kodeksu Zachodu? - zapytał, opierając ręce na biodrach. 

-   Dobrze.   Na   początek   zastosujemy   sobie   prościutką   regułę   „coś   za   coś”.   Jeśli   chcesz 

wmanewrować mnie w ten cholerny wernisaż, będziesz musiała zapłacić cenę.

- Jaką? - zapytała z niepokojem.

Drapieżny uśmiech Rafe'a nie wróżył nic dobrego.

- Zgodzę się tam iść, a ty zgodzisz się, żebym ogłosił nasze zaręczyny. Oficjalnie, Maggie. 

Nie chcę więcej niespodzianek.

Margaret wzięła oddech, jak ktoś, kto rzuca się w głęboką wodę.

- Dobrze.

Teraz on był zaskoczony.

- Powiedziałaś: „dobrze”?

- Czyżbyś nie dosłyszał, kowboju?

Rafe wydał dziki okrzyk triumfu, porwał Maggie na ręce i zaniósł do najbliższej sypialni. 

79

background image

Tym razem jednak zdjął buty.

80

background image

81

background image

ROZDZIAŁ 8

Rano Rafe osiodłał swego najlepszego ogiera - potężnego kasztana. Dociągając popręg, z 

satysfakcją zerkał na Maggie krzątającą się z wprawą przy siwej klaczy. Connor miał rację. Jego 

córka była prawdziwym dzieckiem rancza.

Rok temu spędził z nią dwa miesiące i nawet nie wiedział, że potrafi jeździć konno. Nie było 

okazji. Nieliczne wolne chwile spędzali, w jego zdaniem, bardziej interesujący sposób.

Pieniądze i miłość to niebezpieczna kombinacja, pomyślał. Szkoda, że wcześniej nie nauczył 

się ich rozdzielać. Teraz był już mądrzejszy.

- Gotowa? - zapytał.

- Gotowa - odparła Maggie i wyprowadziła klacz ze stajni.

- Pojedziemy w stronę wzgórz. Pokażę ci ziemię, którą ewentualnie chciałbym sprzedać. - 

Rafe wyprowadził  kasztana  na oświetlony porannym  słońcem dziedziniec  i lekko wskoczył  na 

siodło.   Nie   mógł   oderwać   wzroku   od   kształtnej   pupy  Maggie   w   obcisłych   dżinsach.   Świetnie 

wyglądała na koniu. Rafe ścisnął wierzchowca kolanami i ogier ruszył rączo do przodu.

Przez dłuższy czas jechali w milczeniu, ciesząc się urokiem poranka. Zapowiadał się gorący 

dzień.  O tej porze, kiedy pustynia  nie była  jeszcze rozpalona  słońcem,  można  było  podziwiać 

pierwotne piękno tego surowego krajobrazu. Ten widok nieodmiennie poruszał ukryte struny w 

duszy Rafe'a. Wiedział, że podobnych uczuć musieli doznawać jego ojciec i dziadek.

Dojechali   do   pastwisk.   Widać   było   pojedyncze   sztuki   bydła   pasące   się   na   wielkiej 

przestrzeni.   Zatrzymał   konia   i   poczekał,   aż   Margaret   przykłusuje   do   niego.   Stanęła   obok   i 

przysłoniwszy oczy ręką, patrzyła na pasmo łagodnych wzniesień.

- Ile z tej ziemi należy do Cassidych? - zapytała.

-   Prawie   wszystko,   co   widzisz,   łącznie   z   częścią   wzgórz.   Większość   miał   już   mój 

pradziadek. Dziadek i ojciec dokupili jeszcze trochę. Hodowali bydło i eksploatowali surowce w 

górach. Ta ziemia dobrze służyła naszemu rodowi.

- Dlaczego w takim razie chcesz ją sprzedać?

- Tylko część. To byłoby rozsądne posunięcie. Hodowla nie opłaca się już tak jak dawniej i 

pewnie nie będzie lepiej. Kopalnie zostały wyeksploatowane. Gdybym był bardziej przewidujący, 

już pięć lat temu pozbyłbym się stada i sprzedał nadmiar ziemi - na przykład na pola golfowe.

- Dlaczego więc tego nie zrobiłeś?

82

background image

-   Sam   nie   wiem.   Przecież   nie   potrzebuję   tych   hektarów   pustyni.   Zarabiam,   kupując   i 

sprzedając firmy. Hodowla bydła i koni to tylko rodzaj kosztownego hobby. Ale nie byłem w stanie 

podjąć decyzji.

- Może dlatego, że jakaś cząstka ciebie wcale tego nie pragnie. Ta, w której zakodowane są 

rodzinne sentymenty i tradycja, która każe zachować tę ziemię dla przyszłych pokoleń Cassidych.

Trafność tej diagnozy poruszyła Rafe'a.

- To brzmi trochę feudalnie, nie uważasz? - zaśmiał się.

- W każdym razie staroświecko - przyznała. - Ale ma w sobie ukryty sens. Kiedy objeżdżasz 

swoje włości, zaczynasz myśleć w bardziej ponadczasowych kategoriach, prawda?

- O, tak. Kiedy byłem młodszy, często tu przyjeżdżałem, żeby rozmyślać w samotności. 

Potem przestałem, ale w tym roku poczułem potrzebę, by znów do tego wrócić.

- Z mojego powodu?

-Tak.

Margaret z roztargnieniem mięła wodze w palcach.

- Powiedz, Rafe, czy potrzebujesz jeszcze więcej pieniędzy?

- Nie, niekoniecznie - wzruszył ramionami.

- W takim razie nie sprzedawaj ziemi. Przynajmniej nie teraz. - Popatrzyła na niego z tym 

promiennym   uśmiechem,   który   sprawiał,   że   miał   ochotę   natychmiast   porwać   ją   w   ramiona.   - 

Zapewne następna generacja Cassidych odziedziczy rodzinne talenty do interesów i twoi następcy 

będą potrzebować tych terenów bardziej niż ty. Trudno przewidzieć przyszłość, ale ziemia zawsze 

uchodziła za dobrą, długoterminową lokatę. Trzymaj ją więc i niech młodsi się martwią, co z nią 

zrobić.

Rafe milczał wpatrzony w daleki horyzont. Prosta logika Maggie nagle nabrała dla niego 

głębokiego sensu. Świadomość, że sprzedaż gruntu nie jest konieczna i zależy wyłącznie od jego 

woli, przyniosła mu niespodziewaną ulgę.

- Tak zrobię - powiedział z przekonaniem. - Dziwię się, że wcześniej na to nie wpadłem.

-   Widocznie   jak   zwykle   myślałeś   wyłącznie   o   zysku.   Są   jednak   i   inne   zyski,   mniej 

wymierne. Na przykład zachowanie rodzinnej tradycji. Mój ojciec sprzedał ranczo, gdyż nie miał 

innego wyjścia. Zresztą okazał się lepszym inżynierem i biznesmenem niż hodowcą. Ale wiem, że 

w głębi duszy zawsze tego żałował. Ty zaś nie jesteś do niczego zmuszony.

Rafe pchnął konia, aż ten znalazł się tuż przy siwej klaczy i objąwszy Maggie za szyję, 

pocałował ją mocno. Za chwilę musiał ją puścić, by uspokoić ogiera. Ostro ściągnął go wodzami i 

uśmiechnął się do Maggie.

83

background image

- W przyszłości będę zgłaszał się do ciebie po rady, kochanie. Podoba mi się twój sposób 

myślenia.

- Czuję się zaszczycona. Dzisiaj po raz pierwszy zasięgnąłeś mojej opinii w interesach.

- Stanowczo powinienem to robić częściej - przyznał roztargnionym tonem, zastanawiając 

się, w jaki sposób poruszyć sprawę zaręczyn.

- Maggie, chciałbym porozmawiać o układzie, który zawarliśmy - zaczął z wahaniem.

- O jakim układzie? - spytała zaskoczona. To go momentalnie zirytowało.

- Nie udawaj, że nie pamiętasz. Mówię o układzie, który zawarliśmy wczoraj. Zgodziłem się 

pójść na wystawę Wintersa pod warunkiem, że pozwolisz mi ogłosić nasze zaręczyny. Zapomniałaś 

już?

-   Nie,   ale   specjalnie   się   nad   tym   nie   zastanawiałam   -   odparła,   zaskoczona   jego 

napastliwością. - O co ci właściwie chodzi, Rafe?

Rafe sklął się w duchu, że w ogóle poruszył ten temat. Było już za późno.

- Nie chcę, żeby to była transakcja wiązana. Nie chcę również, byś podejmowała decyzję 

pod wpływem przymusu.

- Rafe, tak nie jest.

- Wszystko  jedno. W każdym  razie  mówię  ci, że  pójdę na  tę cholerną  wystawę  i  dam 

Wintersowi szansę, a ty nie musisz mi w zamian nic obiecywać. Będę czekał cierpliwie, dopóki 

sama, bez żadnych nacisków nie zdecydujesz, kiedy mamy ogłosić zaręczyny.

- Zdumiewasz mnie, Rafe.

- Widzę - mruknął. Ciągle jeszcze był poirytowany. - Czemu się tak na mnie patrzysz? Ja też 

mogę być tolerancyjny, jeśli zechcę.

- Dobrze, ale jeśli już mam być szczera...

Natychmiast uciszył ją gestem.

- Nie kończ. Wiem, że daleko mi jeszcze do ideału. Ale pozwól mi się starać, zgoda?

- Zgoda - uśmiechnęła się łagodnie.

Rafe odwrócił się w siodle i spojrzał na nią z powagą.

- Marzę o tym, żebyś za mnie wyszła, Maggie. Ale pragnę, żebyś uczyniła to z własnej woli, 

a nie dlatego że cię do tego popchnąłem. - Zawahał się, lecz słowa popłynęły szybciej, nim zdążył 

pomyśleć. - Daję ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała, aby podjąć decyzję.

- Właściwą decyzję, prawda? - mrugnęła znacząco.

Rafe przytaknął z wolna i wcisnął kapelusz na oczy, zbierając wodze. Rozpalone słońce 

zawisło już wysoko nad horyzontem, trawiąc pustynię żarem. Zawrócili konie i pokłusowali w 

kierunku odległych budynków.

84

background image

Galerię wypełniał tłum dobrze ubranych ludzi, popijających szampana i dyskutujących ze 

znawstwem   o   współczesnej   sztuce.   Margaret   dostrzegła   niechętną   aprobatę   w   oczach   Rafe'a   i 

uśmiechnęła się do siebie.

- Oczekiwałeś czegoś innego, co, kowboju?

- Fakt, widać, że ten facet już wszedł na rynek. Tam, na ścianach, to pewnie jego dzieła? 

Chodź, zerkniemy na nie, zanim Julie odkryje, że tu jesteśmy.

Prace   Seana   Wintersa   nosiły   na   sobie   wyraźne   piętno   szkoły   południowo-zachodniej. 

Dominowały nasycone słoneczne tony pustyni. Styl, przeważnie abstrakcyjny, miał też interesujące 

związki z surrealizmem. Lecz jego charakterystyczną cechą była zadziwiająca szorstkość i prostota, 

przywołujące   na   myśl   pierwotną   naturę   tej   krainy.   Winters   oczarował   Maggie   od   pierwszego 

momentu.

- One są cudowne - wykrzyknęła z entuzjazmem. - Popatrz tylko na ten kanion.

Rafe przyjrzał się uważnie wskazanemu dziełu.

- Jesteś pewna, że to kanion? Ja widzę tylko jakieś pofalowane linie.

-   Ma   tytuł   „Kanion”,   gapo.   Przestań   udawać   nieokrzesanego   kowboja.   Ten   obraz   jest 

świetny i dobrze o tym wiesz. Przyznaj.

- Ma też dobrą cenę. - Rafe z zainteresowaniem zerknął na karteczkę przyczepioną do ramy. 

- Jeśli Winters rzeczywiście to sprzedaje, musi mieć niezłe zyski. - Rafe skrzywił się nagle, widząc, 

że Julie przepycha się ku nim przez tłum.

-   Och,   Margaret!   Tak   się   cieszę,   że   udało   ci   się   go   przyprowadzić   -   powiedziała   z 

entuzjazmem i odwróciła się do Rafe'a. - Hej, braciszku, dzięki, że przyszedłeś.

- Podziękuj Margaret. Spętała mnie jak cielę i przywiozła tutaj. Wiesz, że nie przepadam za 

tymi różnymi bohomazami.

- Rafe, uważaj, co mówisz - ostrzegła Julie z apodyktyczną miną, podobną do miny swego 

brata. - Sean to bardzo utalentowany twórca, więc spróbuj się przynajmniej zachowywać uprzejmie.

- Dobrze, siostrzyczko,  nie denerwuj  się. Przecież  przyszedłem  tu, nie? Chcę dać temu 

facetowi szansę.

Julie popatrzyła zdumiona na niego, a potem na Maggie.

- Naprawdę?

- Jasne. Wiesz, Kodeks Zachodu i tak dalej.

- O czym ty mówisz, Rafe?

- Nieważne - uśmiechnął się.

Julie, której wyraźnie ulżyło, wskazała gestem obrazy wiszące najbliżej.

85

background image

- Powiedz mi, braciszku, co sądzisz o twórczości Seana? Jest wspaniała, prawda?

Czujna Margaret w samą porę odczytała z miny Rafe'a odpowiedź.

- Rafe właśnie mówił mi, że jest pod wrażeniem - wtrąciła szybko. - Prawda, kochanie? - 

zapytała, dając mu sójkę w bok.

- No, taak... - mruknął. - To właśnie mówiłem. - Rozejrzał się wokół, jakby szukał dalszej 

inspiracji. - Straszne tutaj tłumy, nie?

- Och, na każdą nową wystawę Seana przychodzi mnóstwo gości. Ma stałych klientów, a 

ostatnio zaczęto o nim dużo pisać. Jego kariera rozwija się coraz lepiej.

Rafe przytaknął ze zrozumieniem.

- W świecie sztuki również jest hossa i bessa. Takie samo ryzyko jak na giełdzie. Artysta 

może być rozrywany jednego roku, a w drugim już przestanie być modny, prawda?

- W ogóle nie ma nic pewnego na tym świecie - odezwał się chłodno Sean Winters, który 

wyłonił się niespodziewanie zza pleców Julie. - Dlatego gdy tylko sprzedałem pierwsze obrazy, 

zadbałem o inwestycje.

- Ach, tak? - Rafe wziął kieliszek szampana z podsuniętej mu tacy i spojrzał wyzywająco na 

malarza. - I w czym ulokowałeś pieniądze, Winters: w farbach?

-   Domyślałem   się,   że   tak   zareagujesz.   Owszem,   jestem   właścicielem   magazynu   z 

materiałami dla artystów, którym zarządza Julie. W tym kwartale mieliśmy ćwierć miliona obrotu - 

tyle   samo,   co   w   ciągu   całego   zeszłego   roku.   Przynajmniej   tak   powiedziała   mi   Julie,   bo   jej 

powierzyłem sprawy finansowe.

Rafe omal nie zakrztusił się szampanem. Margaret chciała pospieszyć z pomocą. Spojrzał na 

nią niechętnie. Odpowiedziała mu niewinnym spojrzeniem.

Rafe znów odwrócił się do Wintersa.

- Julie pracuje u ciebie? - zapytał z niedowierzaniem.

- Tak, i jest najlepszym menedżerem, jakiego miałem.

- A ilu ich w ogóle masz?

- Na razie dwoje. W przyszłym miesiącu otwieramy nowy sklep w Phoenix. Julie będzie 

nadzorowała   oba.   Nie   lubię   spraw   związanych   z   prowadzeniem   interesu,   więc   scedowałem 

wszystko na twoją siostrę. Ma nie gorszy talent od ciebie.

- Cieszę się. - Rafe pociągnął łyk szampana i rozejrzał się wokół. - Właśnie oglądaliśmy 

twoje dzieła. Bardzo podobają się Margaret.

- Dzięki, Margaret - ucieszył się Sean.

- Są cudowne. A zwłaszcza „Kanion”. Gdybym tylko mogła, natychmiast bym go kupiła. 

Niestety, nie jest na moją kieszeń.

86

background image

Winters pokiwał głową.

- Znam ten ból. To zabawne, ale przez długi czas nie stać mnie było na swoje własne obrazy, 

wyobrażasz sobie? Zostawiłem wycenę Cecilowi.

- Kim jest Cecil?

- Znanym marszandem, który ma własną galerię w Scottsdale. Muszę ci powiedzieć, Rafe, 

że to prawdziwy rewolwerowiec. Spodobałby ci się. Chciałbyś sobie z nim pogadać?

- Czemu nie? Bardzo jestem ciekaw kulis handlu sztuką - powiedział Rafe i odstawiwszy 

kieliszek, podążył za Seanem.

Obie młode kobiety odprowadziły ich wzrokiem, a potem Julie spojrzała na Margaret.

- Mam przeczucie, że teraz dopiero Rafe ruszy do ataku - zauważyła z niepokojem.

- Przesadzasz. Przecież widzisz, że Sean świetnie daje sobie radę.

- Masz rację - przyznała Julie. - Chyba jestem przewrażliwiona. Od lat musiałam ukrywać 

swoje sympatie przed Rafe'em, bo każdego chłopaka chciał od razu wyrzucać za drzwi. A teraz, 

kiedy   wreszcie   zdecydowałam   się   na   ślub   z   Seanem,   podświadomie   boję   się,   że   mój   brat   go 

odstraszy.

-   Nie   obawiaj   się   -  zapewniła   ją  Margaret.   -   Winters   na   to   nie   pozwoli.   -  Jeszcze   raz 

popatrzyła na „Kanion”. 

- Dlaczego nie powiedziałaś Rafe'owi, że pracujesz dla Seana?

- Najpierw chciałam odnieść sukces na własną rękę. I udało mi się. Widzisz, od dnia, w 

którym skończyłam studia, Rafe trzymał dla mnie posadę. Mówił, że to w nagrodę za dyplom. 

Kiedy po jakimś czasie rezygnowałam z jednej z tych posad, od razu załatwiał mi następną.

- Ach, rozumiem, to cały Rafe. Chciał prowadzić cię za rączkę.

- Właśnie - westchnęła Julie. - Pół biedy, gdy chodzi o interesy, bo ma do tego prawdziwy 

talent. Gorzej, jeśli zaczyna w ten sam sposób kierować czyimś życiem osobistym.

- Znam to - zaśmiała się Margaret.

- Ale on nie jest złym człowiekiem. Bardzo pragnę, żeby był wreszcie szczęśliwy. Wiele 

przecierpiał   przez   ten   rok.   Chciałabym   podziękować   ci   za   to,   co  dla   mnie   zrobiłaś,   Margaret. 

Pewnie nie było to proste.

- Nie, ale jakoś sobie poradziłam. Do Rafe'a trzeba umieć trafić. Zresztą on zrobił to dla 

ciebie. Przecież jesteś jego siostrą.

- O, nie - uśmiechnęła się Julie. - On zrobił to dla ciebie, Margaret.

Rafe wyprężył się gwałtownie, a potem opadł ciężko na ciało Maggie. Powietrze sypialni 

jeszcze wibrowało od jej zmysłowych okrzyków. Przez długą chwilę leżeli bezwładnie, zmęczeni i 

87

background image

zachwyceni szaleństwem swojej miłości. Wreszcie Rafe zsunął się z Maggie i położył na plecach, 

zaborczym gestem przygarniając ją do siebie, aż oparła mu głowę w zagłębieniu ramienia.

Czuł się wspaniale.  Kochanie  się z Maggie znów  skojarzyło  mu  się z konną galopadą. 

Uśmiechnął się do siebie, rozbawiony ciągiem skojarzeń.

- Co cię tak cieszy? - zapytała, przeciągając się leniwie i kładąc mu rękę na piersi.

- Nic takiego. Po prostu zawsze kiedy się kochamy, mam wrażenie, że to tak, jakbyśmy 

jechali razem konno - jak wtedy, o świcie.

-   No,   no,   tylko   bez   kowbojskich   dowcipów   na   temat   rodeo   o   północy   -   ostrzegła   ze 

śmiechem. - Ale muszę przyznać, że jesteś fantastyczny w siodle.

- Ja się po prostu w nim urodziłem - powiedział z udawaną skromnością.

- Lepiej powiedz mi, o czym rozmawialiście z Seanem Wintersem?

- Och, takie męskie rozmówki - rzucił niedbale, ale Maggie natychmiast dała mu kuksańca 

w bok. - Dobrze, już będę grzeczny. Rozmawialiśmy o interesach.

- O interesach?

- Tak. Ten światek sztuki to taka sama sadzawka z rekinami, jak świat moich korporacji. 

Poza tym oświadczył mi, że zamierza poślubić Julie. Bez względu na moje zdanie.

- A ty próbowałeś go przekupić? - zapytała z nagłym przerażeniem.

- To już nie twój interes.

- Próbowałeś? - Maggie usiadła i popatrzyła na niego gniewnie. - Ostrzegałam, żebyś tego 

nie robił.

Rafe podziwiał jej piersi w świetle księżyca. Były śliczne, krągłe i wprost stworzone dla 

jego dłoni.

- Nie musisz się martwić. Obrazy Wintersa są na sprzedaż, ale on sam - nie.

Maggie opadła z ulgą na poduszki.

- Widzisz, mówiłam ci to od początku.

Rafe czule pogładził ją po biodrze i przeciągnął się z rozkoszą.

-   Zgoda,   znasz   się   na   ludziach.   Cóż,   będę   musiał   się   pogodzić   z   myślą,   że   do   klanu 

Cassidych wejdzie artysta.

- Chyba zaczynasz lubić Seana?

- Facet jest w porządku.

- I powiesz Julie, że go lubisz i nie masz nic przeciwko ślubowi?

- Pewnie tak. - Rafe znów się przeciągnął. Było  mu zbyt  dobrze, by psuć sobie humor 

kłótnią.

- Wiesz, uwielbiam, kiedy jesteś taki rozsądny - zachichotała Maggie.

88

background image

Dobry   humor   Rafe'a   natychmiast   się   ulotnił.   Pomyślał   o   teczce   w   swoim   gabinecie   i 

instrukcjach, jakie dał tego ranka Hatcherowi. Uniósł się na łokciu i spojrzał na Margaret.

Natychmiast wyczuła zmianę.

- Co się stało, kochany?

- A jeśli będę rozsądny, ale nie według twoich kryteriów, Maggie? - zapytał w napięciu. - 

Czy będziesz mnie nadal kochać?

- Tak - odpowiedziała z prostotą.

Rafe odetchnął z ogromną ulgą. W miarę jak opadało z niego napięcie, wracał dobry nastrój.

- Czy to znaczy, że możemy ogłosić zaręczyny?

- Czemu nie? - Popatrzyła na niego z uśmiechem.

- Jesteś pewna? - naciskał. - Chcesz, żebym ustalił datę?

- Tak. Jeśli jesteś naprawdę pewien, że chcesz się ze mną ożenić.

- Niczego tak nie byłem pewny w życiu! - wykrzyknął, bezceremonialnie zatapiając palce 

we włosach Maggie  i przyciągając  jej  głowę  do pocałunku. Rozchyliła  wargi, dając mu  znak. 

Wydał z siebie namiętny pomruk, czując, że znów jest gotowy do miłości. Zachichotała nagle, 

zbijając go z tropu.

- Z czego się śmiejesz, wesołku?

- Bo przypominasz mi wielkiego kocura.

Przekręcił się, pociągając ją za sobą.

- Hej, co robisz?

- Idziemy popływać - oświadczył, unosząc ją w ramionach.

- Przecież jest druga w nocy.

- Zdążymy się wyspać.

- Ale jesteśmy nadzy!

- Widzę.

- Wiesz, jesteś niemożliwy.

- Ale kochasz mnie, prawda? - zapytał, niosąc ją przez patio. Nagle pojęła, co ma zamiar 

zrobić.

- Chyba nie zamierzasz wrzucić mnie do wody?

- Przecież nie jest zimna.

- Dobrze, ale nie lubię być wrzucana do basenów.

- To zemsta kowboja, zgodna z zasadami Kodeksu.

Teraz zrozumiała.

89

background image

-   Przecież   zgodziłeś   się   pojechać   do   galerii   i   polubiłeś   Seana   -   zaprotestowała, 

bezskutecznie usiłując się wyrwać.

-   Nie   o   to   chodzi.   Próbowałaś   manipulować   mną,   żeby   osiągnąć   swój   pokrętny   cel, 

koteczku. Jeśli grasz w ryzykowne gry, musisz się liczyć z kosztami - powiedział z przewrotnym 

uśmiechem i bez ceregieli wrzucił ją do wody.

Z krzykiem i pluskiem zanurkowała na dno. Kiedy się wynurzyła, Rafe był już koło niej.

Śmiejąc się, baraszkowali w wodzie jak para rozbrykanych dzieciaków. Rafe uzmysłowił 

sobie, że ta noc jest najszczęśliwsza w jego dotychczasowym życiu.

90

background image

ROZDZIAŁ 9

Rafe odczekał, aż Margaret zniknie w głębi księgarni i niedbałym krokiem podszedł do 

stojącej przy wejściu półki. Przez dłuższą chwilę przebiegał wzrokiem dziesiątki tytułów romansów 

w krzykliwych, kolorowych okładkach, aż wreszcie trafił na ten, o który mu chodziło: „Brutal”.

Szybki rzut oka upewnił go, że Maggie nie wyszła jeszcze z sąsiedniego działu. Przyjrzał się 

okładce. Przedstawiała parę, tulącą się w namiętnym uścisku. Elegancka marynarka mężczyzny 

zwisała przerzucona niedbale przez oparcie krzesła. Rękawy wytwornej koszuli miał zawinięte do 

łokci, a krawat rozluźniony. Jedną ręką obejmował kobietę w talii, a drugą śmiałym gestem rozpinał 

jej z tyłu suwak wieczorowej sukni.

Tło   tej   sceny   stanowiło   wyrafinowane   wnętrze   jakiegoś   wytwornego   apartamentu.   W 

panoramicznym  oknie, na tle  nocnego nieba, rysowały się sylwety wieżowców i lśniły światła 

wielkiego miasta. 

Rafe otworzył „Brutala” na pierwszej stronie i zaczął czytać.

Anne, ten facet to po prostu rekin – ludojad. Spytaj kogokolwiek, kto pracował w spółkach, 

które Roarke Cody ratował w ciągu ostatnich pięciu lat. Owszem, stawiał te firmy na nogi, ale  

najpierw wyrzucał połowę zarządu i kierownictwa. Za tydzień wszyscy znajdziemy się na bruku,  

jeszcze wspomnisz moje słowa.

Anne   Jamison   przerwała   porządkowanie   papierów   na   biurku   i   zerknęła   na   swojego  

zmartwionego asystenta.

- Nie panikuj, Brad. Cody został wynajęty, by poprawić sytuację spółki, a nie po to, żeby  

dokonywać rzezi wśród załogi. Musi być dobry, skoro osiągnął taką sławę. A teraz wybacz, ale  

muszę iść. Mam spotkanie w biurze za pięć minut.

Anne   szła   korytarzem   swoim   zwykłym,   energicznym   krokiem,   ale   ostrzeżenia   Brada   nie 

dawały jej spokoju. Równie dobrze jak on znała plotki na temat Cody'ego - a może nawet lepiej,  

gdyż zdążyła już zrobić mały wywiad.

Brutal - ten przydomek celnie określał styl działania słynnego specjalisty, który zainstalował  

się w siedzibie spółki «Seaco Industries». Roarke Cody, gdziekolwiek się pojawił, zostawiał za sobą  

tłumy   ludzi  zwolnionych  ze  stanowisk  w  trybie  natychmiastowym.   Był   niczym   innym,  jak   tylko  

zawodowym rewolwerowcem, oddającym swoją broń na usługi każdej firmy, którą było stać na 

jego wynajęcie.

91

background image

Kilka   minut   później   Anne   była   już   w   jaskini   lwa.   Choć   uniosła   dumnie   głowę,   skrycie 

wstrzymała oddech, gdy wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stojący przy oknie, odwrócił się ku niej.  

Złotobrązowe oczy patrzyły bezlitośnie w surowej twarzy o ostrych rysach.

- Dzień dobry, panie Cody - powiedziała z wystudiowaną uprzejmością wielkiej damy, która  

wkracza na szafot. - Zapewne zaczął już pan polowanie i większość zarządu podana zostanie na 

kolację.

- Nie, zadowolę się tylko panią, panno Jamison. - W niskim, głębokim głosie Roarke'ego  

pobrzmiewał   rozwlekły,   teksaski  akcent.   - Siódma  wieczorem. -  Uśmiechnął   się bez   humoru.  -  

Myślę, że powinniśmy porozmawiać o pani najbliższej przyszłości.

Anne zamarła.

- Panie Cody, ja...

-   Być   może   powinienem   wyrażać   się   ściślej.   Otóż   porozmawiamy   nie   tylko   o   pani 

przyszłości, ale i o przyszłości pani pracowników.

Teraz zrozumiała, co czuje zwierzyna, gdy zostanie oddzielona od stada i osaczona.”

- Na Boga, Rafe, co ty wyprawiasz? - usłyszał nad uchem sceniczny szept Margaret.

- Czytam twojego „Brutala” - odparł z uśmiechem, zamykając książkę. - Ten Roarke mi 

kogoś przypomina, wiesz?

Ku jego zdumieniu Margaret zarumieniła się.

- Masz zbyt bujną wyobraźnię. Lepiej odłóż to z powrotem i zaproś mnie na kawę.

- Nie, kupię tę książkę - powiedział, wyciągając portfel.

Margaret chwyciła go za łokieć

- Daj spokój, przecież nie będziesz czytał romansu. To nie jest literatura dla ciebie.

- Nie jestem wcale taki pewien.

Widząc, że nic nie wskóra, powstrzymała się od dalszych uwag. Po chwili usiedli w małej 

kafejce. Rafe natychmiast wyjął książkę z torby i położył ją na stoliku.

- Skąd to nagłe zainteresowanie moją twórczością? - zapytała z przekąsem Maggie.

- Kochanie, po prostu chciałbym wiedzieć wszystko o tobie. A poza tym jestem ciekaw, czy 

uda mi się ocalić „Seaco Industries”.

-   Tobie?   -   wykrztusiła,   sztywniejąc.   -   Rafe,   tylko   nie   wyobrażaj   sobie,   że   jesteś 

pierwowzorem bohatera.

- Maggie, przecież to oczywiste. - Popukał palcem w okładkę. - Jasnobrązowe oczy, ciemne 

włosy i teksaski akcent. Wystarczy.

- Taki opis pasuje do tysięcy mężczyzn.

92

background image

-  Owszem,  ale  ty znasz  tylko  jednego  w  tym  typie  -  odparł,  dając  znak  przechodzącej 

kelnerce. - Zresztą powiedz mi jedną rzecz: czy twoja bohaterka kochała się z Roarke'em, licząc na 

to, że nie zwolni jej ani jej ludzi?

-   No   wiesz!   -   Maggie   była   oburzona.   -   To   byłoby   wysoce   nieetyczne.   Żadna   z   moich 

bohaterek by tak nie postąpiła.

- Hm... ale Cody jej to niedwuznacznie sugeruje.

Margaret wyniośle uniosła podbródek.

- Roarke Cody jest z początku bezwzględny i cyniczny. Próbuje zdobyć Anne nieuczciwymi 

i podstępnymi metodami.

- No właśnie, a czy jego nieuczciwe i podstępne metody nie okażą się równie skuteczne jak 

te, z pomocą których ściągnąłem cię do Tucson?

Maggie spiorunowała go wzrokiem.

- Nie będę ci opowiadać akcji.

- Maggie, mam w takim razie propozycję nie do odrzucenia. Dopij swoją kawę i przejdź się 

na zakupy. A ja przez ten czas poczytam. - Przysunął sobie wolne krzesło i położył na nim nogi, po 

czym zagłębił się w lekturze.

Margaret przez całą godzinę buszowała po sklepach. Kiedy objuczona paczkami weszła do 

kafejki, miała nadzieję, że Rafe czeka już na nią, śmiertelnie znudzony.

Pomyliła  się. Był  tak pochłonięty czytaniem,  że nawet nie zauważył,  kiedy usiadła. To 

zainteresowanie powinno jej pochlebiać, a tymczasem wprawiało ją w zakłopotanie. Rafe słusznie 

domyślił się, że jest bohaterem „Brutala”, tak jak i innych jej książek.

- Jeszcze nie skończyłeś? - zagadnęła.

Powoli uniósł głowę i zamrugał oczami, wracając do rzeczywistości.

- Nie, ale możemy iść. - Wstał i wrzucił książkę do torby. - Wiesz, Roarke ładnie zaczął - 

powiedział   z   zastanowieniem.   -   Miał   dobry   pomysł,   jak   postawić   na   nogi   „Seaco”.   W   takich 

sytuacjach należy wyrzucić za burtę zbędny balast. Ale wróżę mu fatalny koniec.

- Koniec będzie szczęśliwy, jak się chyba domyślasz.

Rafe poważnie pokręcił głową.

- Facet popełnił błąd, pozwalając, by hormony zaczęły sterować jego decyzjami. W łóżku - 

zachichotał - radzi sobie świetnie. Natomiast stracił nerw do interesów i popsuje sobie całą robotę.

- To miłość go odmieniła - zauważyła chłodno Margaret.

- Ogłupiła, chciałaś powiedzieć.

- Rafe, to tylko romans.

93

background image

- Prawdziwy świat biznesu wygląda zupełnie inaczej - stwierdził.

- Przesadnie przejąłeś się tym czytadłem.

- Wiesz, twój ojciec miał rację - kontynuował, skręcając na parking. - Ty nie nadajesz się do 

tego świata, Maggie. Nie jesteś dość stanowcza.

- Zamorduję tego Connora!

- A może kobiety w ogóle nie nadają się do interesów - filozofował dalej Rafe. - Jeśli ktoś 

nie   potrafi   w   razie   potrzeby   być   brutalny   i   bezwzględny,   zostanie   rozszarpany.   A   kobiety, 

zwłaszcza takie jak ty, nie potrafią. Mówiąc obrazowo, brakuje im kłów i pazurów.

Tego już było za wiele. Margaret zastąpiła mu drogę na środku parkingu i wyzywająco 

oparła ręce na biodrach.

-   Ty   szowinistyczny,   tępogłowy   kowboju!   -   zaczęła   z   furią.   -   Wreszcie   zdradziłeś,   co 

naprawdę   myślisz.   Według   ciebie   i   innych   tak   zwanych   mężczyzn   kobiety   nie   nadają   się   do 

interesów, bo nie są dość twarde i brutalne, tak? No to posłuchaj, Rafe Cassidy, bo mam dla ciebie 

wieści. Przyjdzie taki dzień, kiedy kobiety nie tylko opanują świat wielkiego biznesu, ale i zmienią 

zasady jego funkcjonowania.

- Jesteś pewna? - Rafe głębiej nasunął kapelusz na oczy.

- Jestem cholernie pewna. Wy, faceci, rządziliście nim zbyt długo. Zrobiliście sobie z niego 

barbarzyńską   rozrywkę.   Mamy   już   dosyć   tej   gry,   stworzonej   na   użytek   waszego   ego.   Kiedyś 

dawaliście ujście swojej agresji, polując i wyruszając na wojny. Teraz urządzacie sobie zastępcze 

krwawe jatki.

- Takie są prawa dżungli, Maggie, i niczego się tu nie zmieni.

- Czyżby? Twoja siostra jest właśnie przykładem nowego typu menedżera. A Sean Winters 

miał doskonałego nosa, powierzając jej zarządzanie swoimi sklepami.

- Czyżbyś sugerowała, żebym przekazał ci „Cassidy and Company”? - uśmiechnął się Rafe.

- Jasne, że nie. Już ci mówiłam, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Ale gdybyśmy mieli 

córkę, która odziedziczyłaby twój talent do interesów, powinieneś zrobić to bez wahania.

- Układ stoi - powiedział powoli Rafe, patrząc na Maggie spod przymrużonych powiek. - 

Jedźmy szybko do domu, żeby go dopracować.

- O czym  ty mówisz? - dopytywała  się, gdy wziął ją za rękę i szybko poprowadził do 

samochodu.

- O naszej córce. Musimy ją mieć jak najszybciej, nie uważasz? Nie mogę się doczekać tego 

nowego, wspaniałego świata biznesu, rządzonego przez kobiety.

Maggie poczuła nagłą słabość w kolanach.

- Rafe, czy ty mówisz o dziecku?

94

background image

- Tak. Masz jakieś zastrzeżenia?

Odchrząknęła, chcąc pokryć zmieszanie. To była nowa jakość. Dziecko. Dziecko Rafe'a. 

Mała dziewczynka, dziedziczka imperium Cassidych. Szok mijał powoli, zamieniając się w radość.

- Czemu nie, kowboju - powiedziała z uśmiechem.

- Jedźmy.

Dwa dni później Rafe szedł, pogwizdując, przez hol do swojego gabinetu. Dawno nie był 

już tak szczęśliwy. Teraz, kiedy mieli dom tylko dla siebie, mogli cieszyć się luksusem budzenia się 

w   jednym   łóżku.   Uwielbiał   te   poranki,   kiedy   leżeli   wśród   pachnących   miłością   prześcieradeł, 

patrząc, jak wschodzące słońce złoci dalekie wzgórza.

Zerknął na zegarek. Przez dwa dni „Cassidy and Company” dawała sobie radę bez niego, ale 

dziś  zjawił się Hatcher z nowymi  danymi.  Przejrzeli już prawie  wszystko  i zrobili  sobie małą 

przerwę. Teraz pozostały tylko ostateczne ustalenia - i wreszcie będzie mógł zająć się Margaret.

Zdziwiły go otwarte drzwi. Czyżby Hatcher zdążył  wrócić przed nim? Cicho zajrzał do 

środka.

To nie Doug Hatcher stał przy komputerze, wpatrując się w dane na ekranie i wydruki. To 

była Maggie. Rafe'owi wystarczył jeden rzut oka na jej twarz, by wiedzieć, że zobaczyła za dużo.

- Co tu robisz, kochanie? Myślałem, że poszłaś pływać.

Patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami. W ich niebieskawej głębi narastała burza.

- Doug powiedział, że tu jesteś, więc przyszłam, bo chciałam z tobą pomówić. I zobaczyłam 

to   -   wskazała   gestem   ekran.   -   O   co   chodzi,   Rafe?   Co   masz   wspólnego   z   przejęciem   spółki 

Ellingtona? Skąd te odniesienia do Moorcrofta?

-   Maggie,   są   pewne   sprawy,   które   muszę   załatwić.   Przecież   rozmawialiśmy   o   tym   i 

powiedziałaś, że rozumiesz.

- Teraz rozumiem, co robiłeś, gdy przyszłam do ciebie w nocy, i czemu Hatcher ciągle tu 

przyjeżdża. Powiedz, współzawodniczysz z Jackiem o przejęcie Ellingtona?

- Maggie, skąd te podejrzenia?

- Z połączenia faktów. Zobaczyłam nazwisko Moorcrofta w tych dokumentach. Wiem, że go 

nie lubisz. Wiem także, że jesteś zdolny do zemsty. Dlatego powiedz mi prawdę, Rafe.

Rafe zaczął nerwowo przerzucać papiery, unikając jej przenikliwego spojrzenia. Uznał, że 

lepiej będzie przeczekać tę burzę.

- Posłuchaj, to tylko moje sprawy, które ciebie absolutnie nie dotyczą.

- Owszem, ale pod warunkiem, że nie jest to wyrachowana zemsta na Moocrofcie.

95

background image

Rafe   zabębnił   palcami   po   biurku.   Początkowe   zmieszanie   minęło,   ustępując   miejsca 

narastającemu zniecierpliwieniu.

- Czyżbyś uważała, że powinnaś chronić Jacka? Tak jak zrobiłaś to rok temu?

- Nie, skąd - zapewniła nerwowo. - Nie pracuję już dla niego i nie jestem mu nic winna, 

ale...

- Właśnie, nie jesteś mu nic winna. Tym razem sprawa jest jasna. Więc zostaw go, niech 

sam sobie radzi.

- Rafe, nie podoba mi się to. Jeśli coś knujesz, lepiej mi o tym powiedz. Muszę... - urwała 

gwałtownie, wpatrzona w coś poza jego ramieniem.

Rafe odwrócił się i zobaczył Hatchera niepewnie stojącego w progu.

- Przepraszam, Rafe, trochę się spóźniłem.

- Nie szkodzi, chodź. Maggie i ja właśnie skończyliśmy rozmawiać.

Margaret zawahała się na moment, ale postanowiła nie robić sceny przy Hatcherze.

- Porozmawiamy później, Rafe - rzuciła i wyszła sztywnym krokiem.

- Czy ona wie o sprawie Ellingtona? - zapytał z niepokojem Doug.

- Weszła tutaj i przypadkiem zobaczyła te cholerne dane.

Hatcher zbladł.

- Bardzo mi przykro, ale nie wiedziałem, że trzymasz to przed nią w tajemnicy.

- To nie twoja wina. Zresztą, nieważne. Pogadam z nią o tym później. Wracajmy do roboty.

Hatcher milczał długą chwilę, a potem wziął głęboki oddech.

- Rafe, jest coś, co powinieneś wiedzieć - oświadczył wreszcie.

- Co takiego?

- Był następny przeciek.

Rafe drgnął.

- Poważny?

- Ostatnie wyniki Ellingtona. Te z zeszłego tygodnia. Mam informacje, że Moorcroft je ma.

- Tym razem musimy być bardzo, ale to bardzo ostrożni, Doug - powiedział cicho Rafe. - 

Tylko ty i ja znaliśmy te dane. I wymazaliśmy je z pamięci komputera po dokonaniu obliczeń.

Hatcher westchnął i wbił wzrok w biurko. Kiedy znów spojrzał na Rafe'a, wyglądał na 

zdesperowanego.

- Wiem, że zapłacę głową za to, co teraz powiem.

- Wal śmiało, Doug, przecież pracujemy ze sobą od trzech lat.

- Jest ktoś jeszcze w tym domu, kto mógł mieć dostęp do danych. Wierz mi, bardzo bym nie 

chciał o tym mówić, ale przecieki zaczęły się, kiedy ona tu przyjechała.

96

background image

Rafe   był   kompletnie   zaskoczony.   Spodziewał   się   wszystkiego,   tylko   nie   oskarżenia 

Margaret o zdradę.

Długo   wpatrywał   się   w   Hatchera,   a   potem   znienacka   przyskoczył   do   swego   asystenta, 

chwycił go garścią za węzeł eleganckiego krawata i przyparł do ściany.

- Co chcesz mi powiedzieć, draniu? - wychrypiał drżącym z wściekłości głosem.

W oczach Hatchera błysnął lęk.

- Rafe, naprawdę mi przykro, ale uważałem, że musisz to wiedzieć. A nawet jeszcze więcej.

- Więcej? - Rafe zacisnął chwyt.

- Doniesiono mi - wykrztusił Hatcher - że spotkała się z nim tuż przed przyjazdem do ciebie.

- Przysięgam, że połamię ci kości, jeśli kłamiesz!

- Nie, mówię prawdę, tylko bałem się wcześniej cię o tym poinformować. Ale skoro teraz 

oskarżasz mnie o zdradę, muszę bronić swojej reputacji. Zresztą spytaj ją - mówił coraz szybciej, z 

obawą zerkając na potężną pięść. - Spytaj, czy Moorcroft nie zaproponował jej okrągłej sumki w 

zamian za wysondowanie, jakie są nasze plany. Chcesz namierzyć  przeciek, to rozejrzyj się po 

swoim własnym domu, Rafe. Dobrze wiesz, że ja byłem zawsze wobec ciebie lojalny.

- Hatcher, ostrzegam cię po raz ostatni.

- Nigdy nie płaciłeś mi za to, żebym ci przytakiwał. Ceniłeś moje szczere opinie. Dlatego 

mówię ci: ta kobieta już raz cię zdradziła i teraz znów cię zdradza.

Rafe czuł, że za chwilę straci kontrolę nad sobą. Ostatni raz był w takim stanie rok temu, 

gdy zastał Margaret z Moorcroftem. Niechętnie zwolnił uścisk i puścił Hatchera. Doug odskoczył, 

łapiąc oddech i zaczął poprawiać na sobie ubranie.

- Spływaj stąd, Hatcher.

- Zaraz, a co ze sprawą Ellingtona? Przecież za czterdzieści osiem godzin musimy zrobić 

decydujący ruch.

- Powiedziałem, spływaj stąd! - warknął Rafe.

Hatcher pochwycił teczkę, zawahał się jeszcze, a potem zniknął za drzwiami.

Rafe przez długą chwilę stał nieruchomo, a potem powoli podszedł do barku i nalał sobie 

solidną porcję whisky. Wypił jednym haustem i usiadł w fotelu, czekając na efekt. Znów był panem 

siebie. Założył nogi na biurko.

- Rafe?

- Wejdź, Maggie - powiedział, nie odwracając głowy.

- Widziałam,  że Doug odjeżdża  - zaczęła,  przysuwając  sobie krzesło i siadając obok. - 

Chciałabym porozmawiać teraz, Rafe. Chcę wiedzieć, co planujesz w związku z Moorcroftem, bo 

jeśli...

97

background image

- Maggie.

- Co takiego? - Ostro ściągnęła brwi.

- Pozwól, że najpierw zadam ci kilka prostych pytań. Odpowiadaj tylko: tak lub nie.

- Rafe, czy wszystko jest w porządku?

- Nie, nic nie jest w porządku, ale najpierw odpowiedz.

- Dobrze, pytaj.

- Czy spotkałaś się z Jackiem Moorcroftem w Seattle, przed odlotem do Tucson? Czy chciał, 

żebyś zorientowała się w sytuacji?

Wyraz nagłego przerażenia w pięknych oczach wystarczył mu za odpowiedź. Rafe zaklął i 

dolał sobie whisky.

- Skąd o tym wiesz? - zapytała cicho.

- Nieważne.

-   Owszem,   cholernie   ważne!   -   wybuchnęła   znienacka,   waląc   pięścią   w   biurko.   -   Chcę 

wiedzieć, o co tu chodzi i kto mnie szpiegował. Chcę wiedzieć, o co właściwie się mnie oskarża.

- Ktoś dostarczał Moocroftowi informacji na temat naszej strategii wobec spółki Ellingtona. 

Tylko ty, ja i Doug mieliśmy dostęp do danych w moim komputerze. Powiedz mi, kochanie, jak 

bardzo nienawidzisz mnie za to, co zdarzyło się rok temu? Czy tak bardzo, by wrócić tu i mścić się?

- Jak śmiesz?! - krzyknęła Margaret, podrywając się na równe nogi.

- Siadaj, Maggie.

- Nie usiądę, ty draniu, ty... - Aż się zachłysnęła z wściekłości. - Nie pozwolę, żebyś mnie 

wykończył po raz drugi. Słyszysz? Nie pozwolę! Nie musisz mnie wyrzucać, Rafe. Sama odejdę.

Odwróciła się i pędem wybiegła z pokoju.

Rafe wypił do dna i cisnął pustą szklankę o ścianę, aż rozprysnęła się z hukiem.

98

background image

ROZDZIAŁ 10

Wściekłość,   nieopanowana,   paląca   wściekłość   targała   Margaret.   Wybiegając   z  gabinetu, 

słyszała trzask tłuczonego szkła, ale mało ją to już obchodziło. Wpadła do sypialni i trzasnąwszy 

drzwiami, rzuciła się na tapczan.

Gorące łzy płynęły jej po policzkach, a ciałem wstrząsały spazmy. Za chwilę jednak zerwała 

się i zaczęła krążyć po pokoju jak zranione zwierzę.

Jak mógł zrobić jej to po raz drugi? - nawracała dręcząca myśl. I dlaczego przestał jej ufać?

Nie może tu zostać. Nie wytrzyma  z nim ani chwili pod jednym  dachem. Wyszarpnęła 

walizkę z szafy i zaczęła wrzucać do niej rzeczy na chybił trafił.

Wszystko przez tego piekielnego Moorcrofta. Po co poszła z nim na kawę? Ale nie, nawet 

gdyby nie zdarzył się ten głupi incydent, Rafe prędzej czy później znalazłby pretekst, by pokazać, 

że jednak jej nie ufa.

Teraz już była pewna, że coś knuje. Inaczej nie zareagowałby z taką furią na wiadomość o 

przecieku do Moorcrofta. Znów znalazła się w potrzasku pomiędzy nimi dwoma. Boże, jak mogło 

to się wydarzyć po raz drugi?

Weźmie mercedesa. Kluczyki leżą zawsze na stoliku w holu. Rafe znajdzie sposób, by go 

sobie ściągnąć z lotniska. Wrzuciła jeden sandał do walizki i przyklękła, by rozejrzeć się za drugim.

I wtedy, ku jej przerażeniu, łzy znowu popłynęły.

Atak płaczu skończył się równie szybko, jak zaczął. Margaret ciężko podniosła się z podłogi 

i chwiejnym krokiem poszła do łazienki, żeby umyć twarz. Wykrzywiła się do swego odbicia w 

lustrze i sięgnęła po szczotkę. Czesząc włosy, zastanawiała się, czy Rafe jest jeszcze w gabinecie. 

Czy mógłby przyjść do niej po raz drugi? Nie, niemożliwe, uznała. Już raz pokonał swoją dumę i 

drugi raz tego nie zrobi. Przecież w głębi duszy jest szorstkim, aroganckim kowbojem, twardym i 

nieustępliwym.

A przecież takim go kochała.

Margaret patrzyła na swoje odbicie w lustrze i wiedziała, że jeśli teraz odejdzie, nie będzie 

już odwrotu. Była tylko jedna szansa uratowania sytuacji. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że 

tym razem to ona musi zapomnieć o własnej dumie.

Zmusiła   się   by   trzeźwo   przemyśleć   ostatnie   dni.   Świadomość,   że   Rafe   tak   bardzo   się 

zmienił, dawała nadzieję. Starał się, jak mógł, by ją zadowolić, próbował sprawić, by go pokochała. 

I na swój sposób chciał udowodnić, że ją kocha.

99

background image

Margaret odłożyła szczotkę na toaletkę i wyszła z sypialni. Żeby przejść kilka pierwszych 

kroków korytarzem, musiała zmobilizować całą siłę woli. Najchętniej zawróciłaby i uciekła.

Kiedy wyłoniła się zza rogu, dostrzegła, że Rafe stoi w otwartych drzwiach gabinetu, oparty 

o framugę, z kciukiem wsuniętym za pas. W drugiej ręce trzymał kluczyki od mercedesa, kołysząc 

nimi niedbale. Dostrzegł ją, lecz wyraz twarzy miał nieodgadniony. Przez chwilę patrzyli na siebie 

w napięciu.

- Szukasz tego? - zagadnął, pokazując jej kluczyki.

- Nie, nie potrzebuję wozu.

- Więc jak zamierzasz się dostać na lotnisko? Liczysz, że cię podwiozę?

- Nie musisz. Nigdzie się nie wybieram.

- Czyżby? Przecież chcesz uciec, tak jak rok temu.

- Wtedy zostałam wyrzucona - powiedziała z naciskiem.

- Ty tak uważasz.

- Nie, to jest fakt. - Margaret zatrzymała się tuż przed nim i gwałtownie chwyciła go za 

rozpięty   kołnierzyk   koszuli.   Musiała   stanąć   na   palcach,   by   spojrzeć   mu   w   oczy.   -   Posłuchaj, 

kowboju,   jest   jeszcze   kilka   innych   faktów,   o   których   chcę   ci   powiedzieć.   I   tym   razem   mnie 

wysłuchasz.

- Tak?

- Tak! - Popchnęła go do gabinetu i zmusiła, by usiadł na krześle. Sama stanęła po drugiej 

stronie biurka i pochyliła się nad nim, opierając dłonie na blacie. - Gdyby wszystko działo się w 

moim romansie, ta scena byłaby zbędna. Bo tam kochalibyśmy się tak bardzo, że ufałbyś mi bez 

zastrzeżeń.  Wiedziałbyś,  że jeśli już wróciłam  do ciebie,  na pewno nie będę cię  szpiegować i 

donosić Moocroftowi.

- Nigdy nie mówiłem, że jestem jednym z tych nowoczesnych, wrażliwych facetów, którzy 

wiedzą wszystko, jakby byli jasnowidzami - odparł.

- Dobrze, ja też wiem, że to nie romans, a ty nie grzeszysz nadmiarem subtelności i intuicji. 

Wiem również, że jeśli teraz odejdę, już nie będziesz mnie szukał. Dałeś nam obojgu drugą szansę, 

a teraz nadeszła moja kolej, by dać nam trzecią. Jednym słowem, chciałam ci oświadczyć, że nie 

zawierałam żadnego układu z Jackiem Moorcroftem.

Odpowiedziało jej milczenie.

Margaret straciła nieco rozpęd, ale dzielnie nadrabiała miną.

- Od czasu tamtych wydarzeń nie miałam pojęcia, co się dzieje z Jackiem Moorcroftem. 

Zniknął mi z oczu na cały rok, aż nagle odnalazł mnie w Seattle tuż przed odlotem do Tucson.

- Taka przyjacielska wizyta?

100

background image

-   Przecież   dobrze   wiesz,   że   nie.   Twierdził,   że   prawdopodobnie   knujesz   coś   przeciwko 

niemu. I mówił, że się boi, bo w ciągu ostatniego roku nabrał pewności, że się na niego zawziąłeś.

- Zawsze uważałem, że Moorcroft to niegłupi facet. Ma świętą rację.

- Powiedział również, że wiele dałby za to, żeby poznać twoje zamierzenia.

- A dlaczego, kiedy przyjechałaś tutaj, nie wspomniałaś mi o tym drobnym incydencie?

- Chyba żartujesz! Mam jeszcze resztki instynktu samozachowawczego. Wyobrażam sobie, 

co   by   było,   gdybym   wspomniała   ci   o   Moocrofcie.   Wolałam   to   przemilczeć,   zwłaszcza   że 

postawiłam wobec niego sprawę jasno. Powiedziałam mu, że skoro nie pracuję już w jego firmie, 

nie mam żadnych zobowiązań. Jadę do Tucson prywatnie i w żadnym razie nie będę bawić się w 

szpiega.

- I Jack przyjął to do wiadomości?

- Rafe, przysięgam,  że od tej  pory się nie kontaktowaliśmy.  Zresztą nie mogłabym  mu 

zdradzić twoich bezcennych tajemnic, bo ich nie znam.

- Widziałaś dane na temat przejęcia Ellingtona.

-   To   był   kompletny   przypadek.   Dzisiaj   zobaczyłam   je   po   raz   pierwszy.   -   Margaret   z 

rozpaczą zacisnęła powieki, a potem wpatrzyła się desperacko w twarz mężczyzny. - Rafe, nie mam 

niczego na potwierdzenie moich słów. Mogę tylko błagać, żebyś mi uwierzył. Jeśli był przeciek do 

Moorcrofta, musiał to zrobić ktoś inny. Rafe, za bardzo cię kocham, żebym mogła cię zdradzić.

- Nie, Maggie...

- Poczekaj - przerwała mu nerwowo. Wiedziała, że musi być szczera aż do bólu. - Julie 

powiedziała mi, jak ciężką próbą dla twojej dumy było odnalezienie mnie po roku. Teraz wiem, że 

miała rację. Wiem, bo sama przed chwilą zmagałam się ze sobą. Proszę, nie rujnuj tego, co już 

odbudowaliśmy. Jest zbyt piękne i zbyt cenne. Zaufaj mi. Ja cię nie zdradziłam.

- Kochasz mnie?

- Kocham cię, Rafe.

- W takim razie to musiał być Hatcher.

- Co takiego? - Maggie na moment straciła wątek.

- W tej sytuacji tylko Hatcher mógł przekazać moje tajne dane Moocroftowi. Wydawało mi 

się, że przez ostatnie kilka miesięcy był jakiś dziwny, ale nie miałem pewności. Jednak na wszelki 

wypadek wprowadziłem do komputera kilka fałszywych  danych, dotyczących  Ellingtona. Teraz 

trzeba tylko czekać.

Maggie słuchała go z rosnącym roztargnieniem.

- Poczekaj - przerwała nagle. - Czegoś w tej rozmowie nie rozumiem.

- Przecież sama ją zaczęłaś - wzruszył ramionami.

101

background image

Jeszcze czekała, niepewna jego nastroju. Nie przeżyłaby, gdyby zaczął z niej kpić.

- Powiedziałeś, że mi wierzysz?

- Maggie, uwierzyłbym ci, nawet gdybyś twierdziła, że grałaś w śnieżki na pustyni.

- W takim razie, skoro wierzysz mi teraz, dlaczego nie wierzyłeś mi wcześniej, kiedy pytałeś 

o spotkanie z Moorcroftem?

- Maggie, ile razy mam cię zapewniać? - zapytał cierpliwie. - Przypomnij sobie, jak to było. 

Pytałem, czy widziałaś się z nim przed odlotem, a ty po prostu odpowiedziałaś, że tak.

- Nie mogłam niczego wytłumaczyć, bo żądałeś tylko najprostszej odpowiedzi.

- Fakt, przyznaję, to był błąd. Powinienem wiedzieć, że u ciebie nic nie jest proste. Ale 

przyznaj,   co   miałem   sobie   pomyśleć,   kiedy   wybiegłaś   bez   słowa,   nawet   nie   próbując   się 

usprawiedliwić?

- Że nie przyjechałam tu po to, żeby się zemścić, bo zemsta nie leży w mojej naturze. 

Myślałam, że lepiej mnie znasz. Pewnie powinnam zostać i dopóty wykrzykiwać ci w oczy, że 

jestem niewinna, dopóki byś uwierzył - odparła z gorzką kpiną.

- Nie musiałabyś krzyczeć. Zawsze jestem gotów cię wysłuchać.

- Tak jak słuchałeś w zeszłym roku? - szydziła.

Rafe westchnął, usiłując nie tracić cierpliwości.

- Maggie, z zeszłym roku mówiłaś mi najgorszą prawdę i nie uroniłem ani jednego słowa. 

Teraz mogę ci powiedzieć, że marzyłem wprost, byś uraczyła mnie paroma kłamstewkami. Ale nie, 

ty byłaś szczera aż do bólu. I musiałem uwierzyć, że jesteś lojalna wobec Moorcrofta, a nie wobec 

mnie.

Margaret przymknęła oczy. Szumiało jej w głowie.

- Czy będziesz zdolny mi wybaczyć, Rafe? Nie wiem, czy uda nam się być ze sobą, jeśli nie 

zrozumiesz, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam.

- Do licha, jasne, że ci wybaczam. - Rafe wyjął z barku dwie szklanki i nalał w nie whisky. 

Jedną podsunął Maggie. Zacisnęła ją w dłoniach.

- Ciężko mi to wyznać, kochanie, ale rok temu zachowywałem się jak kompletny idiota - 

przyznał ze skruchą. - I wiesz co?

- Co takiego? - zapytała ostrożnie.

- Pewnie się zdziwisz, gdy powiem, że bardzo cię podziwiam za to, co wtedy zrobiłaś. 

Zachowałaś się bez zarzutu. Obowiązywała cię lojalność wobec Moorcrofta jako szefa, który ufał ci 

i dobrze płacił.  Martwiłaś się, czy rozmawiając  ze mną  zbyt  swobodnie, nie zaszkodziłaś  jego 

interesom   i   uczciwie   postanowiłaś   mu   się   przyznać.   Mógłbym   sobie   tylko   życzyć,   by   moi 

pracownicy do tego stopnia przestrzegali etyki zawodowej.

102

background image

W pierwszej chwili Margaret nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. A potem ogarnęła ją 

fala szalonej, radosnej ulgi. Impulsywnie odstawiła szklankę, obeszła biurko i usiadła na kolanach 

Rafe'a.

- Jesteś niereformowalnym, szowinistycznym, zacofanym kowbojem, ale i tak cię kocham – 

wyszeptała, wtulając głowę w zagłębienie jego ramienia.

- Wiem, Maggie - powiedział niskim, wibrującym głosem, który zawsze wywoływał w niej 

drżenie. - Byłem tego prawie pewien, ale ostateczne potwierdzenie uzyskałem, gdy złapałaś mnie za 

koszulę, zawlokłaś na fotel i zaczęłaś błagać o wysłuchanie.

- No, może niekoniecznie błagać.

- Dobrze, Maggie, daj spokój tym ambicjom. Najważniejsze, że ja też cię kocham. Bardziej 

niż kogokolwiek na świecie, wiesz? A na dowód, że nie jestem pozbawiony wrażliwości, powiem 

ci, że doskonale rozumiem, co czułaś, kiedy zdecydowałaś się tu przyjść.

- Naprawdę?

- Kotku, przecież to ja pierwszy musiałem schować swoją dumę do kieszeni, nie pamiętasz?

- Pamiętam - uśmiechnęła się. - Lepiej, żeby żadne z nas nie musiało już tego robić. A co z 

Hatcherem? - przypomniała sobie nagle.

Rafe przytulił ją mocniej i musnął wargami szyję.

- Nie martw się o niego. Nie zrobił mi szkody, bo zabezpieczyłem się w porę, podsuwając 

mu fałszywe dane.

- Dobrze, ale jakie były właściwie jego motywy?

- Czy pytałabyś, dlaczego grzechotnik kąsa?

- Rafe...

- Kochana, daj spokój. - Zamknął jej usta długim pocałunkiem. - No, teraz lepiej - stwierdził 

z satysfakcją, kiedy zaczęła drżeć w jego ramionach. - Będziesz myśleć tylko o mnie, prawda?

Nie czekając na odpowiedź, starym zwyczajem porwał ją na ręce i zaniósł do sypialni.

Margaret  przeciągnęła  się  leniwie   w  skłębionej  pościeli   i  otworzyła   oczy,  mrużąc  je  w 

ostrym blasku słońca. Nie odwracając głowy wyczuła, że Rafe już nie śpi.

- Myślisz o Hatcherze, prawda? - zapytała.

- Tak.

- Co masz zamiar z nim zrobić?

- Zwolnię go.

- A co z Ellingtonem?

- Sam doprowadzę sprawę do końca.

103

background image

- Po to, żeby pogrążyć Moorcrofta?

- Nie.

- Rafe, powiedz, co właściwie planujesz. Muszę wiedzieć, czy ta transakcja ma dla ciebie 

specjalne znaczenie.

- Maggie, mówiłem już, że to cię nie dotyczy.

Usiadła, odruchowo podciągając prześcieradło do piersi.

- Dotyczy, Rafe. Mam przeczucie. Proszę, powiedz mi prawdę. Bez względu na to, jaka ona 

jest.

Patrzyła na niego w takim napięciu, że wreszcie z rezygnacją wzruszył ramionami.

- Dobrze, powiem. Tylko nie miej pretensji, bo cię ostrzegałem. Ta transakcja jest pierwszą 

kostką domina, która upadnie, popychając inne - aż upadnie „Moorcroft Industries”.

Margaret zamarła ze zgrozy.

- Wyjaśnij dokładniej.

- Grałem na ambicji Moorcrofta i podpuszczałem go, aż zadłużył się po uszy. Ellington to 

już za duży kąsek dla niego. Wykończy się, a wtedy go dopadnę.

- Chcesz wyeliminować go z rynku? Zniszczyć jego firmę? Rafe, przecież nie możesz tego 

zrobić.

- Dlaczego? Sama zobaczysz.

Margaret kurczowo chwyciła go za nagie ramię.

- To przeze mnie, tak? Chcesz zrujnować Moorcrofta w odwecie za tamte sprawy sprzed 

roku. Jack miał  rację. Wasza normalna  rywalizacja  w interesach  zmieniła  się w  rozgrywkę  na 

śmierć i życie.

- Ona dotyczy tylko jego i mnie. Ty nie masz z tym nic wspólnego.

- Oszalałeś? Jak mogę pozostać obojętna, skoro wiem, że stałam się przyczyną tej walki?

- Musisz.

-   Rafe,   pozwolisz,   że   zadam   ci   proste   pytanie:   gdyby   nie   wydarzenia   sprzed   roku,   nie 

knułbyś teraz wykończenia Moorcrofta, prawda?

- Prawda - przyznał niechętnie.

- W takim razie robisz to ze względu na mnie.

- Maggie, niepotrzebnie się tak podniecasz. Po prostu nie rozumiesz wielu rzeczy.

- Rozumiem aż za dobrze. Jesteś opętany myślą o zemście.

- On musi zapłacić. W ten czy inny sposób, ale musi - powiedział twardo.

- Nie możesz go winić tylko dlatego, że byłam  wobec niego lojalna. To nie fair, Rafe. 

Powinieneś ukarać mnie - nie ustępowała.

104

background image

-   Nie,   ty   postąpiłaś   uczciwie.   Zresztą   nie   winię   też   Moorcrofta.   A   przynajmniej   nie   z 

powodu twojej lojalności.

- Dlaczego w takim razie chcesz go zniszczyć? - zapytała, zaciskając palce.

- Bo nie mogę mu darować tego, co mówił o tobie, gdy wyszłaś z jego biura.

Margaret nie wierzyła własnym uszom.

- O Boże, przecież on tylko chciał ci dokuczyć, kłamiąc, że jestem jego kochanką.

- O to właśnie chodzi - kłamał i obrażał cię.

- Czyżbyś zamierzał bronić mojego honoru?

- Możesz to i tak nazwać. Ten facet cię obraził, Maggie.

Margaret, całkowicie oszołomiona, wstała z łóżka i narzuciła na siebie pierwszą rzecz, jaka 

wpadła jej w ręce. Była to koszula Rafe'a. Podwinęła zwisające rękawy i ciężko usiadła na krześle, 

opuszczając głowę. Myśl  o okrutnej i absurdalnej zemście,  dokonanej w imię jej honoru, była 

porażająca.

- Rafe, nie możesz tego zrobić - wyszeptała wreszcie.

- No wiesz? Kodeks Zachodu w czystej postaci. Mam absolutne prawo.

-   Rafe,   na   litość   boską,   przestań   wreszcie   widzieć   świat   w   czarno-białych   barwach!   - 

wybuchnęła. - Ojciec opowiadał mi o pierwszej rozmowie z tobą. Pomyśl, co by było, gdyby myślał 

podobnie jak ty? W ogóle byśmy się nie spotkali!

- Moorcroft musi zapłacić, Maggie, i nie ma o czym dyskutować. Trzymaj się od tego z dala 

- powtórzył Rafe z tępą zajadłością.

- Zastanów się, co chcesz zrobić. Jack nie zasłużył na tak okrutną karę. Przecież „Moorcroft 

Industries” to dzieło jego życia, tak jak dla ciebie „Cassidy and Company”. A przecież są jeszcze 

ludzie,   którzy   tam   pracują.   W   wyniku   tej   rozgrywki   znajdą   się   na   bruku.   Czy   nic   cię   to   nie 

obchodzi?

- Do cholery, nie próbuj budzić we mnie wyrzutów sumienia z powodu tego drania i jego 

firmy - warknął.

- Dobrze, w takim razie pomyśl o mnie i moim sumieniu. Przez całe życie będę się dręczyć, 

że niewinni ludzie ucierpieli z mojego powodu.

- Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? - wycedził, z trudem hamując wściekłość. - 

Żebym spaprał interes jak ten otumaniony Roarke Cody w twoim „Brutalu” i pozwolił, by miliony 

dolarów przeszły mi koło nosa tylko dlatego, że dama tak sobie życzy?

Margaret   zerwała   się   z   krzesła   i   stanęła   przed   nim   z   rękami   wyzywająco   opartymi   na 

biodrach.

- Tak, żebyś wiedział, dokładnie tego oczekuję - wypaliła, patrząc mu prosto w oczy.

105

background image

Rafe mierzył ją spojrzeniem spod zmrużonych powiek.

- A jeśli się nie zgodzę?

- Będę wściekła.

- To mi nie przeszkadza. Ważniejsze jest, czy będziesz chciała ode mnie odejść?

- Nie. Przecież powiedziałam ci już, że nie odejdę i dotrzymam słowa. Ale będę naprawdę 

bardzo, bardzo wściekła i dam ci to odczuć na każdym kroku.

- Udowodnij - prowokował.

- Udowodnić? Że jestem wściekła? A co mam zrobić, żebyś był zadowolony - rzucić się na 

ciebie z pięściami? Rozbić ci lampę na głowie? Jeśli chcesz, proszę bardzo.

- Udowodnij, że nie masz zamiaru mnie zostawić.

- Nie mogę, bo warunkiem musiałaby być akceptacja twojego diabelskiego planu. A na to 

nigdy się nie zgodzę. Będę walczyć, Rafe. Będę dotąd zatruwała ci życie, aż odstąpisz od zemsty. 

Przysięgam!

Rafe   wyglądał   na   coraz   bardziej   zrelaksowanego.   Z   uśmiechem   opadł   na   poduszki   i 

podłożył sobie ręce pod głowę.

- Nadal nie rozumiesz, Maggie. Chcę, żebyś za mnie wyszła. Teraz. Zaraz. Polecimy do 

Vegas.

Margaret gwałtownie wciągnęła powietrze i odstąpiła krok do tyłu.

- Ślub z tobą? Teraz? Dlaczego? Co to ma udowodnić? Przecież wiesz, że cię kocham, więc 

po co ten pośpiech?

Uśmiech Rafe'a był niebezpieczny. Tak mógłby się uśmiechać tygrys na widok ofiary.

- Powiedzmy, że nie jestem tak zupełnie ciebie pewny. Powiedzmy, że chciałbym wiedzieć, 

czy tym razem kochasz na tyle mocno, by wyjść za mnie, choć miałabyś ochotę rozbić mi lampę na 

głowie...

Tłumiona furia Margaret znalazła wreszcie ujście.

- Ty wredny, podstępny draniu - Nie panowała już nad nad sobą. - Nie wystarczyło ci, że 

przyszłam tu na kolanach, korząc się przed tobą? Teraz chcesz jeszcze, żebym wdeptała swoją 

dumę w pustynny piach?

Rafe spokojnie pokręcił głową.

- Nie. Chcę być tylko pewien, że jesteś gotowa mnie poślubić, nawet jeśli wiesz, że nie 

zdołasz mnie zmienić i że nie wszystko w moim postępowaniu będzie ci się podobać.

Margaret westchnęła i rozłożyła ręce w wymownym geście rezygnacji.

- Dobrze, wyjdę za ciebie.

- Teraz? Zaraz?

106

background image

- Niech ci będzie. Ale nie myśl, że po ślubie nie przestanę ci wiercić dziury w brzuchu na 

temat nieszczęsnego Moorcrofta.

- Zgoda, układ stoi. A teraz szykuj się. Zaraz zadzwonię na lotnisko i sprawdzę, kiedy mamy 

samolot.

107

background image

ROZDZIAŁ 11

Dwa dni po swoim ślubie Rafe wpadł do gabinetu Moorcrofta, nie zważając na protest 

dwóch sekretarek. Jack uniósł głowę znad papierów i na jego twarzy pojawił się natychmiast wyraz 

czujności.

- Witam, Cassidy. Co sprowadza cię do San Diego?

Zamiast odpowiedzi Rafe cisnął mu na biurko teczkę z dokumentami na temat Ellingtona. 

Potem zdjął swego eleganckiego  szarego stetsona i niedbałym  gestem powiesił go na stylowej 

stojącej lampie. Wreszcie rozsiadł się w czarnym, skórzanym fotelu i położył nogi w kowbojskich 

butach na biurku Moorcrofta.

- Nie dokończony interes - oznajmił.

Jack spojrzał na niego z wahaniem, ale otworzył  teczkę. Szybko przeglądał dokumenty, 

błyskawicznie szacując szanse. Kiedy skończył, jego usta były zaciśnięte w wąską linię.

- Więc przez cały czas wiedziałeś o wtyczce w twoim biurze, tak? Wiedziałeś, że Hatcher 

informował mnie na bieżąco?

- Niezupełnie. Raczej domyślałem się, że coś jest nie w porządku. W końcu pracowałem z 

Dougiem parę lat i był naprawdę świetny. Ale zauważyłem, że ostatnio się zmienił.

- Prawdopodobnie dlatego, że ty się zmieniłeś. - Moorcroft odchylił się na oparcie fotela. - 

A on nie lubi zmian.

- Tak twierdzisz? Co mu się nie podobało?

-   Nie   rozumiesz?   -   zapytał   Jack   ze   złośliwą   satysfakcją.   -   Przecież   byłeś   jego   idolem, 

Cassidy.   Najszybszym   rewolwerowcem   na   Dzikim   Zachodzie.   Doug   myślał,   że   pracuje   dla 

najlepszego, a on lubi być po stronie, która wygrywa. Rok temu uznał, że zaczynasz wymiękać.

- Nie żartuj...

- Niestety,  tak mówił. Twierdzi,  że dostałeś  obsesji na punkcie pewnej kobiety i to cię 

osłabiło. Młody i marzący o karierze człowiek zawsze szuka swego idola i czuje się rozczarowany, 

gdy widzi, że ten idol ma swoją piętę achillesową. Nie byłeś już tym szybkostrzelnym twardzielem, 

dla którego pracował z poświęceniem przez trzy lata.

- Tak, chyba rozumiem - pokiwał głową Rafe.

- W ciągu ostatnich sześciu miesięcy zajmowałeś się wyłącznie knuciem intrygi przeciwko 

mnie   i   obmyślaniem   sposobów   ściągnięcia   panny   Lark   do   swego   łóżka.   Doug   mógł   jeszcze 

zrozumieć chęć zemsty, ale zaniedbywanie interesów dla jakiejś baby uważał za hańbę.

108

background image

- Zawiodłem go?

-   Najprawdopodobniej.   I   muszę   ci   powiedzieć,   że   bardzo   go   to   podłamało.   Kiedy 

nawiązałem   z   nim   kontakt,   chcąc   wysondować,   czy   uda   się   go   skaptować,   był   już   po   prostu 

gotowy.

- I natychmiast dałeś mu zadanie, by mógł wykazać się wobec nowego pracodawcy?

Moorcroft wzruszył ramionami.

- A czego się spodziewałeś?

- Właśnie tego.

- Zrobiłbyś to samo na moim miejscu. Nasze być albo nie być w biznesie zależy od takich 

informacji, Cassidy. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Kiedy mamy okazję je zdobyć, korzystamy

z niej.

- Fakt, trudno zaprzeczyć. A przyjmiesz Douga, kiedy ja go wyrzucę?

- W żadnym  razie. Facet udowodnił, że jest sprzedajnym typem,  który zdradzi każdego 

szefa. Zresztą nie będzie mi już potrzebny.

- Tak też myślałem.

Moorcroft jeszcze raz zerknął do teczki.

- Ale w tym przypadku mam wrażenie, że Hatcher się trochę pospieszył, spisując cię na 

straty. Od dawna podsuwałeś mu fałszywki, prawda?

- Tak, prawie od początku.

- A zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Teraz jest już za późno, żebym nadrobił 

straty.  Gratuluję, Cassidy. Tym  razem wygrałeś ty.  - Moorcroft odkręcił się razem z fotelem i 

otworzył ukryty w szafie barek. - Hatcher mówił, że lubisz whisky. Napijesz się?

- Jasne.

Jack nalał whisky w ciężkie kryształowe szklanki i wręczył  jedną Rafe'owi. Sam uniósł 

swoją w toaście.

- Za twoje zwycięstwo - oznajmił. - Teraz jesteśmy jeden do jednego, prawda? Rok temu ja 

przejąłem Spencera, a teraz ty - Ellingtona.

- To nie jest takie proste, jak ci się wydaje,  Moorcroft. Przejrzyj  dokładnie wydruk  na 

samym końcu.

Moorcroft z wahaniem otworzył teczkę. Znalazł ostatnią stronę, zawierającą szczegółowe 

prognozy finansowe i wydruk. Przeczytał ją dokładnie i spojrzał na Rafe'a.

- Przejrzałem. I co?

- Ellington był dopiero pierwszym krokiem.

- Aha. Potem ma być Brisken.

109

background image

- A potem Carlisle.

Jack drgnął.

- Carlisle? - Moorcroft powolnym gestem zamknął teczkę. - Carlisle ma obecnie największe 

udziały w „Moorcroft Industries”. Wystarczy, że przejmiesz nad nimi kontrolę, a będę ugotowany.

- Dokładnie, mój drogi.

Moorcroft   jednym   haustem   wypił   swoją   whisky.   Palce,   kurczowo   ściskające   szklankę, 

zbielały. Mimo to spokojnie odstawił ją na miejsce.

- Słowem, miałem rację - stwierdził miękko. - Polowałeś na mnie.

- Owszem - przyznał Rafe, w zamyśleniu wpatrując się w niebo za oknem. - Ellingotn, 

Brisken, Carlisle, a potem Moorcroft. Kostki domina upadną w równiutkim szeregu.

- Dlaczego mi to już teraz mówisz? W ten sposób dajesz mi czas do podjęcia działań.

- Ponieważ zrezygnowałem ze swoich planów. W ogóle zmieniłem sposób myślenia. Nie 

puszczę w ruch tego domina. Chciałem tylko, żebyś wiedział, co mogło się stać. Ta satysfakcja 

będzie musiała mi wystarczyć. - Rafe uśmiechnął się nieco zgryźliwie.

-  Czemu  zawdzięczam   tę  niespodziewaną   wielkoduszność?   - zapytał  czujnie  Moorcroft, 

wyraźnie węsząc podstęp.

-   Nie   czemu,   tylko   komu.   Mojej   żonie.   Bardzo   się   jej   nie   spodobało,   że   tak   potężne 

imperium   jak   twoje   upadnie   z   jej   powodu.   Pod   pewnymi   względami   ma   anielską   duszę   - 

uśmiechnął się Rafe. - Ale i charakterek. Potrafi być kąśliwa jak osa. Wyobrażasz sobie, jakim 

przeżyciem jest noc poślubna z kobietą, która robi ci wykład na temat etyki biznesmena?

- Jak rozumiem, mówisz o Margaret Lark? Ożeniłeś się z nią? - Moorcroft usiłował ukryć 

zaskoczenie.

- Przedwczoraj.

- Moje gratulację - powiedział oschle Jack. - Jesteś szczęściarzem, Cassidy. Ja też, jeśli ona 

rzeczywiście zdołała odwieść cię od zemsty. Coś mi się zdaje, że ocaliła moją skórę. Ciekawe - aż 

tak się o mnie martwiła, że urabiała cię nawet w noc poślubną. Czemu?

- Nie wyobrażaj sobie za dużo, mój drogi - zgasił go Rafe. - Nie o ciebie jej naprawdę 

chodziło,   tylko   o   dziesiątki   niewinnych   ludzi,   którzy   mieli   przy   tej   okazji   wylecieć   z   pracy. 

Przecież sam wiesz, jakie są czystki przy wymuszonym przejęciu, prawda?

- I Margaret nie chciała mieć tego na sumieniu?

- Właśnie.

- Jest kobietą z klasą, prawda?

- O, tak. Szkoda, że zapomniałeś o tym rok temu.

Moorcroft przytaknął bez wahania.

110

background image

- Przyznaję, że nie powinienem był mówić wielu rzeczy.

- Nie powinieneś - powiedział cicho Rafe, nadal wpatrując się w okno.

- A wiesz, dlaczego je powiedziałem?

- Jasne. Pragnąłeś jej i wiedziałeś, że nigdy nie będziesz jej miał.

-  Nigdy.  Przez  ten  czas,  kiedy pracowała   u mnie,   ani  razu  nie  dała  mi  znaku  zachęty. 

Całkowicie ignorowała każdą próbę nawiązania bliższej znajomości. A potem na scenie pojawiłeś 

się ty i wszyscy mężczyźni przestali dla niej istnieć.

- Tak, bo jeśli chcesz wiedzieć, miałem w sobie coś, czego tobie, niestety, brakowało.

- Co mianowicie? - Moorcroft spojrzał z niesmakiem na haftowane buty na swoim biurku.

- Okazałem się mężczyzną z jej snów. I bohaterem jednej z jej książek.

- Och, kobiety...

- Taak... - Rafe odstawił szklankę i uśmiechnął się szeroko. - Maggie powiada, że któregoś 

dnia kobiety zapanują nad światem biznesu i zmienią nasze okrutne prawa.

- Nie mogę się doczekać - stwierdził Jack ironicznie. Zerknął jeszcze raz na teczkę, a potem 

na Rafe'a.

- Czy skończyliśmy już interesy ze sobą, Cassidy?

- Prawie. - Rafe zdjął nogi z biurka i wstał. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy.

- Co robisz? - zaniepokoił się Jack, wstając również.

- Kończę transakcję - uprzejmie poinformował go Rafe. - Możesz zatrzymać sobie swoją 

spółkę, ale nie pozwolę, żebyś bezkarnie obrażał moją żonę. Wiesz, Kodeks Zachodu i tak dalej...

- Nie ma sensu, jak sądzę, uwaga, że wówczas nie była jeszcze twoją żoną? - upewnił się 

Moorcroft.

- Żadnego sensu. Ta kobieta należała do mnie od chwili, kiedy ją poznałem, choć jeszcze o 

tym nie wiedziała. Radzę ci, zdejmij marynarkę. Szkoda, żeby taki ładny materiał się poplamił.

Jack Moorcroft popatrzył na niego przeciągle, a potem ze smętnym westchnieniem zdjął 

marynarkę i zaczął rozpinać złote spinki przy mankietach.

Rafe podszedł do drzwi i zamknął je starannie.

Kiedy   w   dziesięć   minut   później   wychodził   z   gabinetu,   zatrzymał   się   na   moment,   by 

kowbojskim   zwyczajem   wcisnąć   kapelusz   na   oczy.   Uśmiechnął   się   na   pożegnanie   do   dwóch 

sekretarek.

- Wasz szef odwołuje resztę spotkań na dzisiaj, miłe panie - oznajmił.

- Co takiego? Wzięłaś ślub? - wykrzyknął Connor, wyskakując z samochodu, by otworzyć 

drzwi po stronie Bev. - Ładne rzeczy, jeszcze niedawno skakałaś Cassidy'emu do oczu, a kiedy 

111

background image

zniknęliśmy na parę dni, już pognałaś z nim do Vegas. Nie mogliście przynajmniej poczekać na 

nas?

- Przykro mi, tatku, ale bardzo się nam spieszyło. Cześć, Bev. Jak tam było w Sedonie?

- Cudownie, jak zwykle.  - Beverly uścisnęła  Maggie serdecznie, a potem z uśmiechem 

przyjrzała się swojej synowej. - Czy ten mój straszny synek naprawdę się z tobą ożenił?

- Naprawdę, choć ślub był zupełnie wariacki – zaśmiała się Maggie. W głębi duszy ciągle 

nie była jednak pewna akceptacji matki Rafe'a. „Bardziej nadajesz się na jego kochankę niż żonę.” 

Nie zapomniała tych słów.

-  Kochani,   nie  mogliście   mi  sprawić  większej   radości  - powiedziała   miękko  Beverly.  - 

Wiem, że będziesz dla niego wspaniałą żoną. A Rafe wiedział to zawsze. I nie przejmuj się, że było 

tak   skromnie.   Zaraz   to   nadrobimy.   Już   nie   mogę   się   doczekać,   kiedy   zaczniemy   organizować 

przyjęcie.

- Och, nie spiesz się tak. Pan młody już zdążył wyjechać.

- A dokąd go poniosło? - zaniepokoił się Connor, wyjmując walizkę z bagażnika.

- Wyjechał o świcie i raczył mi tylko powiedzieć, że musi zdążyć na samolot do Kalifornii - 

oznajmiła   Maggie.   -   Od   tej   pory   nie   dał   jeszcze   znaku   życia.   Wyobrażacie   sobie?   Najpierw 

przysięgał na wszystkie świętości, że będę dla niego zawsze na pierwszym miejscu - a kiedy tylko 

złożyłam podpis na akcie ślubu - zniknął. Tak krótki miesiąc miodowy powinien się znaleźć w 

księdze Guinnessa.

- Co ja słyszę? - Bev zmarszczyła brwi. - Znów te interesy? Nie mogę uwierzyć, że mógł 

zrobić coś takiego.

- A ja mogę - stwierdziła Maggie z dziwnym spokojem. - I w tym przypadku nie zamierzam 

się przejmować. Domyślam się, dokąd pojechał.

- Serio? - Connor przekrzywił głowę, nasłuchując. Z oddali gwałtownie narastał znajomy 

odgłos silnika. - A dokąd?

- Musiał sfinalizować pewien interes w San Diego - powiedziała Margaret, z satysfakcją 

patrząc, jak mercedes hamuje z piskiem opon na podjeździe.

Rafe wyskoczył z wozu i w tym samym momencie Maggie rzuciła mu się w ramiona.

- Nie mogłam się doczekać - wyszeptała, tuląc się do niego.

- Już dobrze, kochanie. - Czule pogładził ją po włosach.

- Rafe, czy wszystko w porządku? - zaniepokoiła się nagle.

- Jak najbardziej - uśmiechnął się i zachłannie pocałował ją w usta.

- Bałam się, że dzisiaj nie przyjedziesz.

112

background image

- No wiesz, przecież jestem teraz poważnym, żonatym mężczyzną. Mam obowiązki w domu 

- oświadczył z komiczną powagą, po czym zwrócił się ku matce i Connorowi. - No i co, tam? - 

zagadnął z uśmiechem.  - Zdaje się, że od dzisiaj będziemy dużą, szczęśliwą rodzinką. Ale nie 

miejcie żalu, jeśli powiem, że marzę o odrobinie prywatności. Rozumiecie, miesiąc miodowy...

- Nie martw się, Cassidy, nie będziemy wam siedzieli na głowie - zapewnił go Connor. - 

Mamy   jeszcze   w   planie   Kalifornię.   Wpadliśmy   tu   tylko   na   chwilę,   żeby   zobaczyć,   czy   nie 

zrobiliście sobie krzywdy.

- Jak widzisz, udało nam się uzgodnić wspólny punkt widzenia, choć negocjacje nie były 

łatwe. Ach, byłbym zapomniał! - wykrzyknął nagle.

Puścił Margaret, otworzył bagażnik mercedesa i wyjął z niego duży, płaski pakunek.

- Co to jest? - zapytała z zaciekawieniem.

- Prezent ślubny.

Szybko  wyjęła  mu  go  z   rąk  i  niecierpliwymi   ruchami   zaczęła   rozdzierać  papier.  Bev  i 

Connor zaglądali jej przez ramię.

Margaret  popatrzyła  na Rafe'a rozpromieniona.  W wyciągniętych  rękach trzymała  obraz 

Seana Wintersa „Kanion”.

- Jest piękny, Rafe. Dziękuję.

- Ja tam nie widzę w nim nic poza poplątanymi liniami. Ale uznałem, że należy inwestować 

w przyszłego szwagra - stwierdził szczerze.

W   środku   nocy  Maggie   przytuliła   się   mocniej   do   męża.   Uśmiechnęła   się   w   półmroku, 

rysując palcem na piersi Rafe'a zawiłe wzory.

- Pojechałeś, żeby zobaczyć się z Jackiem Moorcroftem? - zapytała.

Rafe unieruchomił jej palce i całował po kolei.

- Aha... - mruknął.

- Czy powiedziałeś mu, że może spać spokojnie, bo już na niego nie polujesz?

- Tak, kochanie.

Margaret uniosła się na łokciu, by lepiej widzieć twarz męża.

- Rafe, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że potrafiłeś załatwić tę sprawę w rozsądny, dojrzały 

i cywilizowany sposób.

- Bo jestem dojrzałym, rozsądnym i cywilizowanym mężczyzną, kochanie - oświadczył z 

dumą, teraz z kolei całując wnętrze jej dłoni.

Coś w sposobie, w jaki pochylał głowę, unikając jej wzroku, zaniepokoiło Maggie.

113

background image

- I w taki właśnie cywilizowany sposób zachowałeś się, kiedy rozmawiałeś z Moorcroftem? 

- upewniła się.

- Oczywiście, kotku. - Już całował jej ramię i popychał ją łagodnie na poduszki.

- Żadnego Kodeksu Zachodu i temu podobnych bzdur? - nalegała, walcząc ze zmysłową 

pokusą. - Rafe, chcę wiedzieć, czy przypadkiem nie narozrabiałeś?

Wreszcie uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.

-   Maggie,   moja   słodyczko,   przecież   jestem   biznesmenem,   a   nie   rewolwerowcem   - 

oświadczył solennie. - Chyba ponosi cię twoja pisarska romantyczna wyobraźnia.

-   Nie   jestem   taka   pewna.   Moja   romantyczna   wyobraźnia   sprawdza   się   doskonale,   jeśli 

chodzi o ciebie - szepnęła Maggie, zarzucając mu ramiona na szyję. - Ach, przypomniałam sobie, 

że rano muszę wysłać telegram do przyjaciółek.

- Naturalnie, kotku. Wszystko, co zechcesz. Ale na razie - co byś powiedziała na kolejną 

nocną przejażdżkę?

- Z chęcią. - Przeciągnęła się prowokująco.

Telegram   zastał   Katherine   Inskip   Hawthorne   na   wyspie   Ametyst,   kiedy  jadła   z   mężem 

papaje na śniadanie. Sarah Fleetwood Trace dostała swój w momencie, gdy wróciła do domu po 

miodowym miesiącu, spędzonym na poszukiwaniu skarbów.

„WYSZŁAM   ZA   KOWBOJA.   ABSOLUTNIE   STAROŚWIECKI   TYP.   KODEKS 

ZACHODU, ITD. TROCHĘ NIEOKRZESANY, ALE FANTASTYCZNY W SIODLE. MUSICIE 

GO   JAK   NAJSZYBCIEJ   POZNAĆ.   PROPONUJĘ   WSPÓLNE  WAKACJE   NA   WYSPIE 

AMETYST.

CAŁUJĘ - MAGGIE”

Sarah natychmiast sięgnęła po słuchawkę i połączyła się z wyspą Ametyst.

- Wyobrażasz sobie? - zaczęła bez wstępów. - Pozwoliła, żeby nazywać ją Maggie!

Z drugiego końca linii dobiegł chichot Katherine.

- Widać, że dziewczyna się zakochała. Jak ci się podoba pomysł z wakacjami?

- Jest boski - powiedziała z entuzjazmem Sarah, zerkając na Gideona. - Będziemy razem 

szukać skarbu.

-  Wszystko  wskazuje  na  to,  że   już   znalazłyśmy  swoje  skarby  -  stwierdziła  refleksyjnie 

Katherine.

- Chyba masz rację, kochana.

114


Document Outline