background image
background image

Christine Merrill

Pułapka uczuć

Tłumaczenie:

Bożena Kucharuk

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Samuel wraca do domu!
Evelyn  Thorne  przyłożyła  rękę  do  piersi,  serce  gwałtownie  przyspieszyło  rytm  na  samą  myśl

o  Samie.  Jak  długo  czekała  na  jego  powrót?  To  już  niemal  sześć  lat.  Wyjechał  do  Edynburga,  gdy
była jeszcze uczennicą, i od tamtej pory przygotowywała się na dzień jego powrotu.

Wiedziała,  że  kiedy  Samuel  zdobędzie  wykształcenie,  wróci  po  nią.  Któregoś  dnia  znów  usłyszy

lekkie,  szybkie  kroki  na  deskach  podłogi  w  głównym  holu.  Zawoła  na  powitanie  lokaja,  Jenksa,
i  wesoło  spyta  o  jej  ojca.  Z  gabinetu  rozlegnie  się  zapraszający  głos  –  ojciec  z  pewnością  w  tym
samym stopniu, co i ona będzie ciekaw, kim stał się jego podopieczny.

Po  serdecznych  powitaniach  wszystko  znów  będzie  takie  jak  dawniej.  Będą  siadywać  razem

w  salonie  i  w  ogrodzie.  Poprosi  Samuela,  by  towarzyszył  jej  na  balach  i  przyjęciach,  które
z pewnością wydadzą się mniej nużące.

Pod koniec sezonu Samuel wróci z nimi na wieś. Tam będą spacerować w sadzie i biegać ścieżką

do  niewielkiego  stawu,  aby  leżeć  na  kocu,  obserwować  ptaki  i  jeść  piknikowe  specjały  z  koszyka,
który  sama  spakuje.  Bała  się,  że  kucharka  mogłaby  nie  wybrać  najlepszych  kąsków  dla  mężczyzny,
niebędącego „prawdziwym Thorne’em”.

Jakby dla uprawdopodobnienia tej teorii, stojąca przy drzwiach pani Abbott chrząknęła znacząco.
– Lady Evelyn, może będzie pani wygodniej w saloniku? W holu jest chłodno. Kiedy pojawią się

goście…

– Będzie przyzwoiciej, jeśli nie zastaną mnie tutaj? – dokończyła Eve z westchnieniem.
– Jeśli przyjedzie jego książęca mość…
– Nie spodziewamy się wizyty księcia, pani Abbott, dobrze o tym wiesz.
Gospodyni cichutko prychnęła na znak dezaprobaty.
Evelyn  obróciła  się  w  jej  stronę,  zapominając  o  dziewczęcym  podekscytowaniu.  Mimo  że  miała

zaledwie dwadzieścia jeden lat, była panią tego domu i oczekiwała posłuszeństwa.

–  Nie  życzę  sobie  podobnych  uwag.  Doktor  Hastings  jest  takim  samym  członkiem  rodziny  jak  ja,

a  może  nawet  jeszcze  bardziej  niż  ja  zasługuje  na  to  miano.  Ojciec  zabrał  go  z  przytułku  trzy  lata
przed  moimi  narodzinami.  Odkąd  sięgam  pamięcią,  jest  nieodłączną  częścią  tego  domu  i  moim
jedynym bratem.

Oczywiście  musiało  minąć  sporo  czasu,  zanim  zaczęła  uważać  Samuela  za  brata.  Bezwiednie

dotknęła warg.

Pani Abbott zauważyła ten gest i podejrzliwie zmrużyła oczy.
Przez chwilę Eve zastanawiała się nad wycofaniem się do salonu. Byłaby tam mniej widoczna dla

służących.  Co  jednak  pomyślałby  sobie  Samuel,  gdyby  zmusiła  go  do  wystąpienia  w  roli  zwykłego
gościa?

Skłoniła głowę, jakby w uznaniu dla roztropnej rady pani Abbott i powiedziała:
– Masz rację. Jest przeciąg. Przynieś mi szal, a na pewno nie zmarznę. I nie będę przechadzać się

przed  oknami,  bo  dużo  wygodniej  będzie  mi  na  ławce  przy  schodach.  –  Stamtąd  będzie  miała
doskonały  widok  na  frontowe  drzwi,  a  jednocześnie  pozostanie  niezauważona  dla  wchodzących.
Zrobię Samowi miłą niespodziankę, pomyślała.

Spojrzała w mijane właśnie lustro. Machinalnie przygładziła włosy i suknię. Czy spodobam mu się

teraz, kiedy dorosłam? Książę St. Aldric uznał ją za najpiękniejszą pannę u Almacka, diament czystej

background image

wody,  jak  to  określił.  Jednak  księciu  komplementy  przychodziły  z  taką  łatwością,  że  często
zastanawiała się, czy są szczere.

W podobnej sytuacji Samuel nie pozwoliłby sobie na czcze komplementy. Być może powiedziałby,

że  jest  atrakcyjna.  Nie  miał  jednak  okazji,  by  poczynić  takiej  uwagi,  jako  że  nie  przyjechał  na  jej
pierwszy sezon. Po skończeniu studiów uniwersyteckich wstąpił do marynarki.

Od tego czasu minęło już kilka lat. Spędziła je na przeglądaniu gazet w poszukiwaniu wiadomości

o jego okręcie i wysiłkach, by stać się taką kobietą, jaką spodziewałby się zobaczyć po powrocie.
Skreślała  dni  w  kalendarzu,  a  w  grudniu  wmawiała  sobie,  że  w  następnym  roku  jej  czekanie  się
skończy.

Powiadomił  listownie  jedynie  jej  ojca,  że  będzie  służył  na  okręcie  „Matilda”.  Od  dnia  rozstania

nie  napisał  do  niej  ani  słowa.  Nie  dowiedziała  się  nawet  w  porę  o  tym,  że  został  lekarzem
okrętowym. Po prostu wyjechał i zniknął.

Kilka  lat  czekania  sprawiło,  że  wciąż  jeszcze  znajdowała  się  w  gronie  kandydatek  do

zamążpójścia. Nie mogła jednak wyjść za mąż, dopóki ponownie nie zobaczy Samuela. Powszechnie
uważano,  że  to  dziwne,  że  nie  przyjęła  jeszcze  żadnych  oświadczyn.  Gdyby  odrzuciła  propozycję
małżeństwa  ze  strony  księcia,  wypadłaby  z  obiegu  –  żaden  mężczyzna  nie  ośmieliłby  się  starać
o pannę, która odrzuciła względy księcia. Żaden… z wyjątkiem jednego, pomyślała.

Rozległo  się  gwałtowne  pukanie  do  drzwi.  Podskoczyła  na  krześle.  Zamiast  jednak  otworzyć,

wycofała się do niewielkiej wnęki u zakrętu schodów. Chciała zobaczyć Samuela w chwili, gdy nie
wie, że jest obserwowany, i zachować ten moment dla siebie. Nie będzie musiała się pilnować przed
służbą i puści wodze wyobraźni.

Jenks  otworzył  drzwi.  Jego  wysoka,  wyprostowana  sylwetka  zasłoniła  mężczyznę  na  schodach.

Prośba  o  wpuszczenie  do  środka  została  wypowiedziana  zdecydowanym  głosem,  w  którym
pobrzmiewał  cieplejszy  ton  uprzejmości.  Uzmysłowiła  sobie,  że  oczekuje  chłopca,  który  wyjechał
przed laty, a nie mężczyzny, którym Sam stał się teraz.

Mężczyzna wszedł do holu żwawym krokiem żołnierza, nie miał jednak blizn ani oznak kalectwa,

jakie  widywała  u  tak  wielu  powracających  oficerów.  Uświadomiła  sobie,  że  przebywał  daleko  od
miejsc walk; zajmował się rannymi pod pokładem statku.

Wciąż  był  blondynem,  chociaż  rudawe  pasma  w  jego  włosach  pociemniały  i  stały  się  niemal

brązowe.  Starannie  ogolone  policzki  straciły  chłopięcą  krągłość,  uwydatniając  mocno  zarysowaną
szczękę. Miał niebieskie oczy o bystrym, spostrzegawczym spojrzeniu. Objął wzrokiem hol. Patrzył
na znajome kąty tak, jak ona patrzyła na niego, zauważając zmiany i podobieństwa. Na zakończenie
oględzin kiwnął głową, a potem spytał, czy ojciec Evelyn jest w domu i czy gotów jest go przyjąć.

Chłopiec,  którego  zapamiętała,  miał  bardzo  pogodne  usposobienie,  często  się  śmiał  i  zawsze  był

gotów  do  pomocy,  jednak  mężczyzna,  który  stał  teraz  przed  nią  w  granatowym  mundurze,  był
niezwykle  poważny.  Można  nawet  było  określić  go  mianem  ponuraka.  Przypuszczała,  że  taki  jest
wymóg  jego  zawodu.  Nikt  nie  życzył  sobie,  by  lekarz  przynoszący  złe  wieści,  miał  uśmiech  na
twarzy.  Jednak  chodziło  nie  tylko  o  to.  W  jego  oczach  kryło  się  współczucie  i  empatia,  tak  jakby
odczuwał ból wraz z cierpiącymi.

Chciała  zapytać,  czy  jego  życie  w  marynarce  było  tak  straszne,  jak  sobie  to  wyobrażała.  Czy

przerażał  go  widok  okaleczonych  ludzi,  dla  których  nic  nie  mógł  zrobić?  Czy  fakt,  że  uratował  od
śmierci tak wielu, rekompensował mu okropieństwa wojny? Czy istotnie tak bardzo się zmienił? Czy
zostało w nim coś z chłopca, który ją opuścił?

Teraz,  gdy  wrócił,  miała  ochotę  zadać  mu  mnóstwo  pytań.  Gdzie  był?  Co  tam  robił?  A  co

najważniejsze,  dlaczego  ją  zostawił?  Myślała,  że  kiedy  przestali  być  dziećmi  i  współtowarzyszami

background image

zabaw, staną się sobie jeszcze bliżsi.

Patrząc, jak mija jej kryjówkę i wstępuje za Jenksem na schody, pomyślała, że jest zupełnie inny

niż  St. Aldric,  który  wydawał  się  nieustannie  uśmiechać.  Chociaż  książę  miał  wiele  obowiązków,
jego twarz nie miała udręczonego wyrazu, nie była nacechowana zatroskaniem jak twarz Sama.

Natomiast  w  wyglądzie  dostrzegała  między  nimi  wiele  podobieństw.  Obaj  byli  blondynami

o  niebieskich  oczach.  St. Aldric  był  jednak  wyższy  i  przystojniejszy.  Przewyższał  zresztą  Samuela
pod wszystkimi niemal względami. Miał większą władzę, więcej pieniędzy, wyższy status społeczny.

A jednak nie był Samuelem. Westchnęła. Rozsądek nie potrafił u niej zapanować nad sercem, które

dawno  już  dokonało  wyboru.  Jeśli  przyjmie  oświadczyny  St.  Aldrica,  będzie  z  nim  w  miarę
szczęśliwa,  jednak  nigdy  go  nie  pokocha.  Cóż  jednak  miała  począć  w  sytuacji,  gdy  mężczyzna,
któremu oddała serce, nie odwzajemniał jej uczuć?

Tymczasem  Sam  udał  się  prosto  do  jej  ojca,  w  ogóle  o  nią  nie  pytając.  Zapewne  nic  go  nie

obchodzę,  pomyślała.  Czyżby  nie  pamiętał  pocałunku? A  przecież  ten  pocałunek  zmienił  wszystko
między nimi! Nieodłączny uśmiech Samuela zniknął z jego twarzy. Wkrótce potem wyjechał.

Nawet  jeśli  źle  odczytała  jego  uczucia,  sądziła,  że  powinien  był  chociaż  zostawić  jej  list

pożegnalny. A już na pewno powinien odpowiedzieć przynajmniej na jeden z listów, które pisała do
niego regularnie raz w tygodniu.

Nie  powinna  się  nad  tym  zastanawiać.  Kobieta,  która  przyciągnęła  uwagę  księcia,  człowieka

wpływowego  i  bogatego,  a  przy  tym  przystojnego,  uprzejmego  i  pełnego  wdzięku,  nie  powinna
zamartwiać się brakiem zainteresowania ze strony lekarza niższego stanu.

Westchnęła. Mimo wszystko podobne myśli ostatnio nieustannie ją nawiedzały. Nawet jeśli jej nie

kochał,  wciąż  pozostawał  jej  przyjacielem.  Serdecznym,  bliskim  przyjacielem.  Chciała  zasięgnąć
jego  opinii  na  temat  St.  Aldrica,  poznać  jego  zdanie.  Gdyby  okazało  się,  że  nie  popiera  tego
związku…

Zdawała  sobie  sprawę,  że  to  raczej  nieprawdopodobne.  Samuel  na  pewno  nie  wkroczy  do  akcji

w ostatniej chwili, by wystąpić z propozycją małżeństwa.

–  Chirurg  okrętowy.  –  Lord  Thorne  prychnął  z  dezaprobatą.  –  Czy  tych  obowiązków  z  równym

powodzeniem  nie  mógłby  podjąć  się  stolarz  albo  cieśla?  Lekarz  z  uniwersyteckim  wykształceniem
powinien mierzyć znacznie wyżej.

Samuel Hastings beznamiętnym wzrokiem patrzył w pochmurną twarz swego dobroczyńcy. Dobrze

pamiętał czasy, kiedy wszystko, co robił, spotykało się wyłącznie z aprobatą, a wszystko, co Samuel
robił, miało na celu zadowolić lorda Thorne. Niemal panicznie bał się go zawieść.

–  Wprost  przeciwnie.  Jestem  pewien,  że  zarówno  kapitan,  jak  i  załoga  cenili  sobie  moją  pomoc.

Udało  mi  się  uratować  więcej  kończyn,  niż  byłem  zmuszony  amputować.  Zyskałem  doświadczenie,
stykając się z wieloma chorobami, których nigdy bym nie zobaczył, gdybym pozostał na lądzie. Mam
tu  na  myśli  przede  wszystkim  choroby  tropikalne,  stanowiące  wielkie  wyzwanie  dla  lekarza.
W  chwilach  wolnych  od  bezpośrednich  działań  studiowałem  księgi.  Na  statku  można  poświęcić
wiele godzin na edukację.

–  Hm.  –  Podły  nastrój  opiekuna  ustępował  miejsca  rezygnacji  w  zetknięciu  z  racjonalnymi

argumentami. – Skoro nie potrafiłeś znaleźć innego sposobu na zdobycie niezbędnego doświadczenia,
widać tak musiało być.

–  Poza  tym  zwiedziłem  kawał  świata  –  dodał  Samuel,  celowo  żywszym  tonem.  –  Kiedy

wyjeżdżałem, zachęcał mnie pan do podróży.

–  To  prawda  –  przyznał  ostrożnie  Thorne.  Zabrzmiało  to  jak  szczególnego  rodzaju  pochwała.  –

background image

A czy poczyniłeś odpowiednie kroki w kierunku ożenku? Do tego również cię zachęcałem.

–  Jeszcze  nie.  Nie  miałem  po  temu  okazji,  przebywając  przez  cały  czas  w  męskim  towarzystwie.

Udało mi się jednak zgromadzić w banku pewną sumę, wystarczającą na otwarcie praktyki lekarskiej.

– W Londynie? – zapytał Thorne, marszcząc czoło.
–  Na  północy  –  odpowiedział  Samuel.  –  Z  pewnością  będzie  mnie  stać  na  utrzymanie  żony

i  rodziny.  Mam  nadzieję,  że  znajdę  kobietę,  która  nie  będzie  miała  nic  przeciwko…  –  Urwał,  nie
chcąc  otwarcie  kłamać.  Niech  Thorne  myśli  sobie,  co  mu  się  podoba.  Nie  będzie  żadnego
małżeństwa ani dzieci.

– Evelyn już niedługo zawrze niezwykle korzystny związek małżeński – powiedział Thorne, z ulgą

zmieniając  temat.  Uśmiechnął  się,  wyraźnie  dumny  z  jedynej  córki.  Ze  względu  na  Samuela,
wypowiedział te słowa zdecydowanym tonem.

Skinął głową.
– Dowiedziałem się tego z pańskich listów. Evelyn zamierza poślubić księcia?
Thorne rozpromienił się.
–  Niezależnie  od  tytułu,  St. Aldric  to  wspaniały  człowiek.  Jest  szczodry,  pogodny…  przyjaciele

nazywają go Świętym.

A więc Evie zdobyła świętego. Bez wątpienia na to zasługiwała. Samuel powinien teraz trzymać

się od niej z daleka. Bardzo odbiegał od ideału.

– Evelyn jest z pewnością szczęśliwa, że będzie miała takiego męża.
– Wielka szkoda, że nie możesz dłużej zostać i go poznać. Spodziewamy się go tutaj dzisiejszego

popołudnia.

– Rzeczywiście, wielka szkoda. Niestety, istotnie nie mogę dłużej zabawić – powiedział Samuel.

Właściwie była to prawda. Nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie ze Świętym, który poślubi jego
Evie, ani na pozostawanie w domu Thorne’a dłużej, niż było to konieczne. – Proszę przekazać moje
wyrazy szacunku lady Evelyn. – Celowo wymienił jej tytuł, nie chcąc być posądzonym o familiarny
ton.

– Oczywiście – odparł jej ojciec. – A teraz nie chciałbym cię już zatrzymywać…
–  Rozumiem.  –  Samuel  zmusił  się  do  uśmiechu  i  wstał,  jakby  istotnie  zamierzał  złożyć  jedynie

krótką wizytę, a jego wyjście nie miało nic wspólnego z niezbyt starannie zawoalowaną odprawą. –
Chciałem  podziękować  panu  za  wszystko  i  zapewnić,  że  w  pełni  zdaję  sobie  sprawę  z  tego,  czym
była  dla  mnie  pańska  opieka.  Nie  chciałem  wyrażać  swojej  wdzięczności  jedynie  listownie.  –
Samuel skłonił się sztywno przed swym dobroczyńcą.

Thorne wstał i poklepał Samuela po ramieniu, uśmiechając się do niego jak za dawnych lat.
– Jestem wzruszony, mój chłopcze. Czy spotkamy się jeszcze, kiedy będziesz w Londynie? Może na

weselu?

Było już za późno na to, żeby Samuel mógł w czymkolwiek przeszkodzić.
–  Nie  wiem.  Nie  mam  jeszcze  sprecyzowanych  planów.  –  Gdyby  mógł  jeszcze  dzisiaj  znaleźć

zatrudnienie w charakterze okrętowego lekarza, odpłynąłby najbliższym statkiem. Co pocznie, jeśli to
mu się nie uda?

–  Czuj  się  zaproszony.  Mamy  wiele  do  uczczenia.  Nasza  mała  Eve  nie  jest  już  taka  mała.  St.

Aldricowi bardzo zależy na tym małżeństwie, ubiega się o jej względy od początku sezonu, ale nie
udzieliła mu jeszcze odpowiedzi. Powiedziałem jej, że nie wypada igrać z uczuciami księcia, ale nie
chce  mnie  słuchać.  –  Thorne  wciąż  się  uśmiechał,  jakby  nawet  ten  przejaw  nieposłuszeństwa  był
zaletą.

–  Jestem  pewien,  że  opamięta  się  w  porę.  –  Jeśli  dopisze  mu  szczęście,  wyjedzie,  zanim  to  się

background image

stanie. Skoro Evelyn nie podjęła jeszcze decyzji, zdecydowanie nie powinien przebywać w pobliżu,
zawracając jej głowę swą obecnością.

Udało mu się rozstać z Thorne’em w pozornej zgodzie. Idąc do drzwi, Samuel pomyślał, że są dla

siebie jak obcy. Był taki czas, kiedy tęsknił za silniejszym poczuciem przynależności. Teraz jednak,
kiedy  poznał  prawdę,  wolał  jak  najszybciej  zapomnieć  o  swym  opiekunie.  Wymienili  kilka
uprzejmych  zapewnień,  że  będą  utrzymywać  kontakt,  ale  gdy  rozmowa  dobiegła  końca,  wyszedł
z gabinetu i z ulgą zaczął zstępować ze schodów domu, który niegdyś uważał za własny.

Przechodząc przez hol, uważał, by nie spojrzeć tam, gdzie Evelyn musiała się ukryć. Nie chciał jej

zobaczyć. To czyniłoby odejście z tego domu jeszcze trudniejszym.

Z  drugiej  jednak  strony,  w  pewien  sposób  bał  się  tego,  że  Evelyn  nie  wyjdzie  mu  na  powitanie.

Miał ochotę ją odszukać, chwycić ją w ramiona i wymawiać jej imię między pocałunkami.

Zatrzymał się, chłonął woń perfum, tak różnych od mydła cytrynowego i wody lawendowej, które

zapamiętał.

Mógł tak po prostu się odwrócić i się przywitać. Wiedział, że jest w kryjówce u podnóża schodów.

Tam  się  chowali,  kiedy  byli  dziećmi.  Mógł  udać,  że  nic  się  nie  stało  i  zachować  się  jak  stary
przyjaciel.  Wymieniliby  uprzejmości,  a  potem  życzyłby  jej  wszystkiego  najlepszego  i  po  kilku
zdaniach znów by się rozstali.

Jednak  zapach  perfum  uderzył  mu  do  głowy  i  nie  wiedział,  czy  zdołałby  wydobyć  z  siebie  jakiś

dźwięk.  Gdyby  nie  musiał  się  pilnować,  nietrudno  byłoby  odgadnąć,  jak  brzmiałyby  jego  pierwsze
słowa.  Wolał  więc  przyjąć  postawę  tchórza  i  udać,  że  nic  nie  wie  o  obecności  Evelyn.  Miał
nadzieję, że podczas jego rozmowy z jej ojcem wróci do swego pokoju, przejdzie do salonu czy do
jakiegokolwiek innego pomieszczenia, w którym spędzała czas.

Niemniej  nie  wyobrażał  sobie  swojej  Evie,  siedzącej  w  pozie  damy  na  sofie  albo  za  biurkiem,

przyjmującej  go  uprzejmie,  lecz  chłodno,  i  podejmującej  rozmowę  na  błahe  tematy.  Spędził  zbyt
wiele  lat,  wspominając  jej  zachowanie,  i  nie  chciałby,  żeby  się  zmieniła.  Wyobrażał  ją  sobie
w  ogrodzie,  biegającą,  wspinającą  się  na  nisko  rosnące  gałęzie  drzew,  w  czym  jej  pomagał,  kiedy
w pobliżu nie było nikogo.

Mogła  jednak  zapomnieć  o  tym,  tak  jak  o  swoich  dawnych  perfumach.  Na  pewno  wydoroślała,

a  w  niedługim  czasie  miała  zostać  księżną.  Dziewczyna,  którą  pamiętał,  już  nie  istniała,  zastąpiona
przez  obytą  w  towarzystwie  kokietkę,  na  tyle  pewną  siebie,  by  trzymać  w  niepewności  księcia.
Gdyby spotkał tę nową Evelyn, zapewne w końcu by się od niej uwolnił i zaznał odrobiny spokoju.

Kiedy zstąpił ze schodów, Evelyn wybiegła z kryjówki, zarzuciła mu ręce na szyję i zawołała:
– Mam cię!
Pocałowała go w oba policzki. Były to siostrzane, a jednak wyjątkowo miłe pocałunki.
Zesztywniał. Był w pewien sposób przygotowany na spotkanie i na chwilę udało mu się zachować

spokój.  Jednak  nagły,  niespodziewany  kontakt  podziałał  na  niego  jak  potężny  afrodyzjak.  Z  trudem
powstrzymał  się  od  chwycenia  jej  w  ramiona.  Stał  z  wyciągniętymi  przed  siebie  rękami,  bojąc  się
dotknąć Evelyn i nie potrafiąc odwzajemnić powitania.

– Evelyn? – powiedział drętwym głosem. – Czyżbyś nie nauczyła się odpowiednich manier przez te

sześć lat?

– Ani mi to w głowie, Sam – odparła ze śmiechem. – Chyba nie sądziłeś, że uda ci się tak łatwo mi

wymknąć?

–  Oczywiście,  że  nie.  – A  przecież  próbował,  robił  wszystko,  co  w  jego  mocy.  Cóż  mógł  teraz

począć, skoro to mu się nie udało? – Przywitałbym się z tobą, jak należy, gdybyś dała mi na to szansę
– skłamał. Delikatnie zdjął jej ramiona z szyi i cofnął się o krok.

background image

Popatrzyła na niego ponuro, starając się pokazać mu jego własną minę. Po chwili roześmiała się.
– Zawsze musimy zachowywać się odpowiednio, nieprawdaż, doktorze Hastings?
Cofnął  się  o  kolejny  krok,  chcąc  uniknąć  nieuchronnego  drugiego  uścisku.  Chwycił  jej  dłonie

w swoje, by nie przywarła do niego ciałem.

– Nie jesteśmy już dziećmi, Evelyn.
– To oczywiste. – Posłała mu spojrzenie, świadczące o tym, że jest świadoma tego, że wyrosła na

uroczą młodą damę. – To już mój trzeci sezon.

–  Coś  mi  się  wydaje,  że  połowa  męskiej  populacji  Londynu  wisi  u  pasków  twojej  torebki.  –

Przebóg, była tak piękna, że mogło to być prawdą. Jej włosy były proste i lśniące jak złote nici, oczy
niebieskie  jak  pierwsze  wiosenne  kwiaty,  a  usta  tak  kuszące,  że  marzył  o  tym,  by  poznać  ich  dotyk
i smak. Mógł też poznać jej kobiece krągłości, gdyby skorzystał z okazji i objął ją, gdy go całowała.

Poczuł dziwną miękkość w kolanach.
Wzruszyła  ramionami,  jakby  nic  a  nic  jej  nie  obchodziło,  co  myślą  o  niej  inni  mężczyźni,

i  spojrzała  na  niego  spod  rzęs,  lekko  zmrużonymi  oczami,  które  mówiły,  że  stojącej  przed  nim
kobiecie zależy jedynie na nim.

– A jaka jest pańska diagnoza, doktorze, teraz, kiedy ma pan okazję mnie zbadać?
– Wyglądasz bardzo dobrze – odparł, karcąc się w myślach za nieodpowiedni dobór słów.
Wydęła  wargi.  Kusicielka  przeistoczyła  się  w  jego  dawną  przyjaciółkę.  Zakołysała  ramionami,

jakby zapraszając do zabawy.

– Jeśli tylko tyle potrafię z ciebie wyciągnąć, to muszę przyznać, że jestem rozczarowana, doktorze.

Inni mężczyźni twierdzą, że jestem najpiękniejszą panną sezonu.

– I to właśnie dlatego St. Aldric poprosił cię o rękę – powiedział, chcąc przypomnieć jej i sobie,

jak wiele się zmieniło.

Posmutniała, ale nie pozwoliła mu cofnąć rąk.
– Nie przyjęłam jeszcze niczyich oświadczyn.
– Twój ojciec powiedział mi to przed chwilą. Podobno trzymasz biedaka w niepewności, a on nie

może się doczekać odpowiedzi. To nieładnie z twojej strony, Evelyn.

–  Nieładnie  ze  strony  mojego  ojca,  że  stara  się  na  mnie  wpłynąć  w  tej  kwestii  –  odpowiedziała,

omijając  istotę  problemu.  –  A  ty  zachowujesz  się  jeszcze  gorzej,  wygłaszając  swoją  opinię
w sprawie, o której masz niewielkie pojęcie. – Uśmiechnęła się. – Wolałabym, żebyś mi powiedział,
co myślisz o moim zamążpójściu. W końcu znamy się od wielu lat.

–  Nie  zmieniam  diagnozy  –  rzekł.  Brzmiał  jak  nadęci  koledzy  po  fachu,  którzy  wolą  trzymać  się

błędnej  diagnozy  niż  rozważyć  możliwość  popełnienia  pomyłki.  –  Serdecznie  ci  gratuluję.  Twój
ojciec mówi, że St. Aldric jest dobrym człowiekiem, a ja nie mam powodu, by mu nie wierzyć.

Rzuciła mu przelotne spojrzenie i znów się uśmiechnęła.
–  Jak  to  miło  słyszeć,  że  ty  i  ojciec  jesteście  zdumiewająco  zgodni  w  kwestii  mojego  szczęścia.

Skoro  tak  bardzo  chcesz,  żebym  wyszła  za  mąż,  przypuszczam,  że  przyjechałeś  odpowiednio
przygotowany?

Czuł, że wpadł w pułapkę. Jednocześnie zyskał dowód na to, że Evelyn nie jest już prostoduszną

dziewczyną,  niezdolną  do  zachowania  tajemnicy.  Miał  przed  sobą  kobietę,  najwyraźniej
rozzłoszczoną  z  powodu  jego  gafy.  Nie  zamierzała  jednak  powiedzieć  mu  prawdy  ani  ułatwić
przeprosin.

– Przygotowany? – powtórzył jak echo, bacznie ją obserwując.
–  Przygotowany  do  uroczystości  moich  zaręczyn  –  dokończyła  i  zawiesiła  głos.  Po  chwili

westchnęła cicho, chcąc dać mu do zrozumienia, jak bardzo jest beznadziejny. – Myślę o prezencie

background image

upamiętniającym ten dzień.

– O prezencie? – Uśmiechnął się na myśl o jej zaskakującej bezpośredniości i na chwilę przestał

się kontrolować.

–  Tak,  o  prezencie  dla  mnie  –  powiedziała  stanowczym  tonem.  –  Bardzo  długo  cię  tu  nie  było,

w tym czasie minęło wiele moich urodzin i świąt Bożego Narodzenia, a ty nie przywozisz mi żadnego
prezentu? Czy mam przeszukać twoje kieszenie, żeby go znaleźć?

Na myśl o tym, jak Evelyn gorączkowo przesuwa dłońmi po jego ciele, powiedział szybko:
– Oczywiście, że nie. A prezent przywiozłem.
Nie miał dla niej niczego. Wprawdzie to z myślą o niej kupił złoty łańcuszek na Minorce, ale nie

starczyło mu odwagi, by go wysłać. Przeszło rok nosił go w kieszeni, wyobrażając sobie, jak będzie
prezentował  się  na  szyi  Evelyn.  Potem  zdał  sobie  sprawę,  że  takie  myśli  niepotrzebnie  odświeżają
wspomnienia, czynią je bardziej obrazowymi, i wrzucił łańcuszek do morza.

–  No  i…?  –  Zauważyła  jego  zmieszanie.  Chwyciła  go  za  klapę  munduru,  znów  podobna  do

rozpieszczonego, ciekawskiego dziecka.

Wsunął  rękę  do  kieszeni  i  wyjął  pierwszy  napotkany  przedmiot,  inkrustowany  futerał  skrywający

niewielką lunetę z brązu.

–  Oto  mój  prezent.  Miałem  ją  prawie  cały  czas  przy  sobie.  Jest  bardzo  przydatna  na  morzu.

Pomyślałem, że będziesz mogła z niej korzystać na wsi, obserwując ptaki.

Każda kobieta w Londynie z obrzydzeniem cisnęłaby weń tą lunetką, zwracając uwagę, że nie zadał

sobie nawet trudu, by ją wypolerować.

Jego Evie była jednak inna. Kiedy otwierała pudełko, jej oczy błyszczały tak, jakby ofiarował jej

szkatułkę  z  klejnotami.  Wyciągnęła  lunetę,  szybko  otarła  szkiełko  o  spódnicę  sukni,  rozłożyła
przyrząd i przyłożyła do oka.

–  Och,  Sam.  Jest  piękna.  –  Pociągnęła  go  za  sobą  do  najbliższego  okna  i  zapatrzyła  się

w  przestrzeń,  jakby  chcąc  wyczytać  z  niej  przyszłość.  –  Widzę  ludzi  po  drugiej  stronie  placu  tak
wyraźnie,  jakbym  stała  obok  nich.  –  Uśmiechnęła  się  do  niego.  Wyglądała  teraz  tak,  jak  ją
zapamiętał;  serce  ścisnęło  mu  się  bólem.  Znajdowała  się  tak  blisko,  że  lada  chwila  musieli  się
dotknąć, choćby przypadkowo. Szybko się cofnął, starając się odegnać myśli o przeszłości.

Wydawała się nie zauważać jego zmieszania.
– Na pewno zabiorę ją na wieś. I do Hyde Parku, i do opery.
Roześmiał się.
–  Jeśli  potrzebujesz  czegoś  w  rodzaju  lunety  w  mieście,  przyniosę  ci  lornetkę.  Z  tak  ogromnym

przyrządem będziesz wyglądać jak korsarz.

Wydała lekceważące prychnięcie.
– Nie obchodzi mnie, co inni sobie pomyślą. Będę lepiej widzieć scenę. – Uśmiechnęła się chytrze.

– I będę mogła podglądać siedzących na widowni. Przecież to jest główny powód, dla którego ludzie
chodzą do teatru. Żadna rzecz w Londynie nie umknie mojej uwagi. Będę o tym wszystkim opowiadać
i zobaczysz, że za tydzień wszystkie panny z towarzystwa będą miały lunety.

–  Ty  szelmo.  –  Bez  namysłu  pociągnął  ją  za  pasmo  włosów  barwy  miodu.  Nie  zmieniła  się  ani

trochę  podczas  jego  nieobecności;  wciąż  miała  młodą  twarzyczkę,  była  tak  samo  żywiołowa
i ciekawa świata… Powietrze pomiędzy nimi wydawało się wibrować.

– Chodźmy na coś popatrzeć. – Chwyciła go za rękę, splotła jego palce ze swoimi i pociągnęła go

w głąb domu.

Był zgubiony.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Powinien  był  postąpić  inaczej.  Przed  przyjazdem  do  domu  Samuel  wiele  myślał  o  czekającej  go

wizycie  i  nawet  modlił  się  o  siłę,  potrzebną  do  oparcia  się  pokusom.  Zamierzał  unikać  kontaktu
z Evelyn. Zaledwie przed chwilą zapewnił jej ojca, że opuszcza dom. Tymczasem wystarczył dotyk
jej ręki, by zapomniał o wszystkich postanowieniach i dał się Evelyn poprowadzić jak szczeniak na
smyczy.

Siedział  teraz  obok  niej  na  kamiennej  ławce  pod  wiązem,  a  Evie  cieszyła  się  lunetą.  Spędzili  tu

setki popołudni. Przypomniał sobie całą swoją tęsknotę za domem, którego nieodłączną częścią była
ona.

Skierowała lunetę na najbliższe drzewo.
– Tam jest gniazdo. I trzy młode z otwartymi dziobami, czekające na pokarm. Och, Sam, jakie to

cudowne.

Tak  było  w  istocie.  Widział  uroczy  rumieniec  zadowolenia,  barwiący  jej  policzki  i  wargi

rozciągnięte  w  uroczym  uśmiechu.  Była  ogromnie  podekscytowana  samym  widokiem  ptasiego
gniazda.  Zawsze  cechowała  ją  ogromna  ciekawość  świata.  Uosabiała  radość  życia  i  działała  jak
balsam na znękaną duszę.

– Możesz uzyskać większą ostrość, kręcąc tym, o tutaj. – Wyciągnął rękę i na chwilę nakrył jej dłoń

swoją.  Dotyk  podziałał  na  niego  tak  mocno  jak  zawsze.  Zastanawiał  się,  czy  Evie  reaguje  z  równą
siłą na zetknięcie ich rąk.

–  Tak  jest  dużo  lepiej.  Widzę  poszczególne  piórka.  –  Na  chwilę  odwróciła  wzrok  od  ptaków

i  obdarzyła  Samuela  figlarnym  uśmiechem.  –  Widzę,  że  udało  mi  się  wyciągnąć  prawdziwy  skarb
z twoich pustych kieszeni.

– Nie rozumiem?
–  Gdybyś  wyjął  z  kieszeni  tabakierkę,  musiałoby  upłynąć  trochę  czasu,  zanim  nauczyłabym  się

zażywać tabaki. Tymczasem teleskop od razu przypadł mi do gustu.

– To było aż tak oczywiste, że nie przywiozłem ci żadnego prezentu? – zapytał z westchnieniem.
–  Domyśliłam  się  tego  z  wyrazu  przerażenia  na  twojej  twarzy  –  powiedziała,  zsunęła  lunetę

i  włożyła  ją  do  futerału.  –  Ale  nie  myśl  sobie,  że  dostaniesz  lunetę  z  powrotem,  ofiarowując  mi
w zamian jakiś naszyjnik. Jest teraz moja i ci jej nie oddam.

–  Wcale  tego  nie  oczekuję.  –  Odwzajemnił  uśmiech,  ciesząc  się  chwilą  bliskości  jak  niegdyś.

Minęło sześć lat, przemierzył tysiące kilometrów, oboje dojrzeli, a to, co najważniejsze między nimi,
w  ogóle  się  nie  zmieniło.  Wciąż  była  drugą  połówką  jego  duszy.  Był  pewien,  że  czuje  do  niej  coś
więcej niż tylko pożądanie.

Evelyn pierwsza przerwała chwilę milczenia.
– Opowiedz mi o swoich podróżach.
– Nie ma czasu, żebym opowiedział ci o wszystkim, co widziałem – odparł. Jednak teraz, kiedy już

padło to pytanie, poczuł wielką ochotę podzielenia się z nią swoimi doświadczeniami. Słowa same
popłynęły  z  jego  ust.  –  Ptaki  i  rośliny  są  tam  zupełnie  inne  niż  w  Anglii.  A  jak  wygląda  ocean,
wzburzony  czy  spokojny,  albo  niebo  przed  burzą,  kiedy  na  horyzoncie  nie  widać  nawet  skrawka
lądu?  Człowiek  ma  poczucie  majestatu  i  piękna  natury.  Morze  i  niebo  rozciągają  się  we  wszystkie
strony, a człowiek jest jedynie małym punkcikiem pośrodku nieskończoności.

– Bardzo bym chciała to zobaczyć na własne oczy – powiedziała z rozmarzeniem.

background image

Wyobraził sobie Evelyn leżącą obok niego na pokładzie, patrzącą na gwiazdy. Szybko odegnał tę

myśl.

–  Chociaż  niejednokrotnie  roztaczały  się  przede  mną  piękne  widoki,  nie  chciałbym,  żebyś  je

podziwiała, jeśli miałoby to oznaczać, że jednocześnie zobaczysz całą resztę. Okręt wojenny to nie
jest odpowiednie miejsce dla kobiety.

– Rzeczywiście twoje życie w marynarce było takie ciężkie?
–  W  czasie  bitwy  miałem  mnóstwo  pracy  –  odpowiedział  wymijająco,  nie  chcąc  dzielić  się

najokrutniejszymi szczegółami.

–  Pomagałeś  ludziom  –  skonstatowała  z  rozpromienioną  twarzą,  jakby  zwykłe  wykonywanie

zawodowych  obowiązków  było  heroizmem.  –  Zawsze  chciałeś  to  robić.  Jestem  pewna,  że  ta  praca
daje ci wiele satysfakcji.

–  To  prawda  –  przyznał.  Czuł  się  potrzebny.  Poza  tym  w  końcu,  po  wielu  rozterkach  znalazł

miejsce, do którego pasował.

– Skoro byłeś zadowolony, chciałabym to wszystko zobaczyć – powiedziała stanowczym tonem.
– W żadnym razie! – Wolał nawet nie myśleć o Evelyn pośród morza krwi, codziennie stykającą

się  ze  śmiercią.  Nie  chciał  też  tracić  jej  podziwu,  a  przecież  niejeden  raz  okazywał  się  bezradny
w przypadkach beznadziejnych.

Popatrzyła na niego z zatroskaniem.
– Już zapomniałeś? Przecież to ja zachęcałam cię do podjęcia studiów medycznych. Widziałam, jak

zajmowałeś  się  rannymi  zwierzętami,  jak  przeprowadzałeś  sekcje  tych,  których  nie  udało  ci  się
wyleczyć. Prawie nic nie jadłeś, tylko studiowałeś anatomię.

– Po tym, czego się tu nauczyłem, równie dobrze mógłbym zostać rzeźnikiem – powiedział. – Ale

praca z ludźmi to coś zupełnie innego. – Czasami jednak przypominała mu rzeźnię.

– Studiowałeś anatomię człowieka w Edynburgu. Robiłeś sekcje.
Stłumił  uśmiech  i  kiwnął  głową.  Evie  była  nieustraszona  jak  zawsze  i  nie  bała  się  poruszać

trudnych tematów, mimo wyglądu damy.

– Domyślam się, że robiłeś też wiele innych rzeczy.
– Obserwowałem – poprawił ją. – Dopiero po ukończeniu studiów mogłem wykorzystać zdobyte

umiejętności. Teraz myślę o powrocie do Szkocji – powiedział, chcąc uzmysłowić im obojgu, że nie
może tu zostać. – Wciąż mam wielu przyjaciół na uniwersytecie. Mógłbym prowadzić wykłady.

Pokręciła głową.
– To za daleko.
Właśnie z tego powodu zdecydował się napomknąć o Szkocji. Evelyn chwyciła go za rękaw, jakby

bojąc się, że ją opuści.

–  Będziesz  zbyt  zajęta  swoim  nowym  życiem,  żeby  marnować  swój  czas  na  moją  osobę.  Wątpię,

czy w ogóle będziesz za mną tęsknić.

– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Przecież często do ciebie pisałam. Prawie co tydzień… ale nigdy

nie odpowiedziałeś. – Zniżyła głos do szeptu; zrozumiał, że sprawił jej ból.

–  Chyba  dlatego  że  nie  dostawałem  twoich  listów  –  powiedział,  siląc  się  na  lekki  ton.  –  Poczta

rzadko dochodzi na statki na morzu. – W rzeczywistości otrzymywał listy często i bardzo wiele dla
niego znaczyły. Przez wszystkie lata rozłąki korespondencja od  Evelyn,  z  początku  przechowywana
w formie pliku przewiązanego wstążką, została ciasno spakowana w średniej wielkości kufrze. Znał
na pamięć treść zaczytanych kartek.

– Ale  ta  sytuacja  nie  dotyczy  lat  uniwersyteckich  –  powiedziała.  –  Wtedy  też  do  ciebie  pisałam.

I na te listy także nie odpowiadałeś. Wydawało mi się, że o mnie zapomniałeś.

background image

– Nigdy – zapewnił żarliwie. To jedno przynajmniej było prawdą.
– No dobrze, w każdym razie nie dopuszczę do tego, żeby taka sytuacja się powtórzyła. Edynburg

jest  za  daleko.  Musisz  mieszkać  gdzieś  w  pobliżu. A  skoro  masz  potrzebę  nauczania,  zacznij  uczyć
mnie.

Roześmiał  się,  chcąc  pokryć  zmieszanie.  Jeśli  wyjdzie  za  mąż  za  księcia,  zacznie  obracać  się

w  zupełnie  innych  kręgach  niż  Samuel  i  rzadko  będą  mieli  okazję  do  rozmowy  o  czymkolwiek.
W porównaniu z księciem miał pozycję niewiele lepszą niż ktoś parający się handlem.

– Dobrze wiesz, że to byłoby niewłaściwe – powiedział po dłuższej chwili. – Twój ojciec by na to

nie pozwolił. Twój mąż także by się nie zgodził. – Musieli pamiętać, że wkrótce między nimi stanie
inny mężczyzna.

Istniał też inny problem…
Zaczynał się zapominać. Umykał mu z pamięci powód, dla którego powinien trzymać się z dala od

Evelyn. Nie mogli już być przyjaciółmi, ale nie wolno im było zostać kochankami. Spędził kilka lat
z  dala  od  niej,  poznał  inne  kobiety  i  modlił  się  o  to,  by  rozsądek  wziął  górę  nad  emocjami.  Nic
jednak nie było w stanie osłabić jego uczucia do Evie.

Poklepał jej dłoń braterskim gestem.
–  Evie.  Nie  mogę  ci  pozwolić  na  snucie  szalonych  planów  tak  jak  w  dzieciństwie.  Muszę

prowadzić swoje życie, a ty swoje.

–  Ale  zatrzymasz  się  w  Londynie  na  jakiś  czas?  –  spytała,  patrząc  na  niego  błękitnymi  oczami,

w których kryła się nadzieja.

– Nie planowałem tego. – Dlaczego nie potrafił się zdobyć na bardziej stanowczy ton? Jego słowa

zabrzmiały tak, jakby był otwarty na różne możliwości.

– Musisz uczestniczyć w balu zaręczynowym.
Nie mogła wymyślić bardziej wyrafinowanej tortury! – pomyślał.
– Nie wiem, czy to będzie możliwe.
Poruszyła się niespokojnie i mocniej zacisnęła palce na jego dłoni.
– Nie pozwolę ci wyjechać, nawet gdybym musiała zatrzymać cię siłą.
Myśl o tym, że Evelyn może uciec się do podobnych rozwiązań, zabrzmiała w głowie Samuela jak

sygnał alarmowy.

– No dobrze – powiedział i westchnął głęboko, mając nadzieję, że Evie lada chwila cofnie rękę. –

Niemniej  wyjadę  wkrótce  po  uroczystości.  Być  może  nie  udam  się  do  Szkocji,  tylko  znów  znajdę
pracę na statku…

–  Nie  wolno  c  tego  robić  –  powiedziała  i  ścisnęła  go  mocniej.  Dopiero  po  chwili  uzmysłowiła

sobie,  co  robi,  i  zwolniła  uścisk.  –  Nie  zniosę  ponownie  tak  długiej  rozłąki.  Chociaż  o  tym  nie
mówiłeś, przypuszczam, że często znajdowałeś się w niebezpieczeństwie. Nie chcę, żebyś ponownie
ryzykował życie.

–  To  niezupełnie  było  tak  –  skłamał.  –  Wykonywałem  po  prostu  swoją  pracę.  Nic  więcej.

W  przeciwieństwie  do  St.  Aldrica,  muszę  zarabiać  na  swoje  utrzymanie.  –  Zachował  się  jak
rozkapryszone dziecko. Nie powinien być zazdrosny o człowieka przewyższającego go statusem.

Wydawała się nie słyszeć gorzkiej uwagi pod adresem księcia.
– Musisz otworzyć praktykę na lądzie. Porozmawiam na ten temat z ojcem. Albo z St. Aldrikiem.
– W żadnym razie! Potrafię znaleźć pracę, dziękuję ci. – W innym przypadku propozycja pomocy ze

strony przyszłej księżnej byłaby wygraną na loterii. Nie mógł jednak przyjąć pomocy od Evelyn.

– Widzę, że bardziej zależy ci na niezależności niż na naszej przyjaźni – powiedziała, puszczając

jego  rękę.  –  Dobrze.  Skoro  nie  mogę  wpłynąć  na  zmianę  twojej  decyzji,  nie  będę  cię  już  męczyć

background image

pytaniami o pracę.

Pozostawała jeszcze jedna kwestia, której nigdy nie wolno im było omówić.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Evelyn odtrąciła go, obiecując, że nie będzie wtrącać się w jego sprawy. Mimo wszystko Samuel

nie  miał  ochoty  się  z  nią  rozstawać.  Kiedy  znów  będzie  miał  okazję  siedzieć  obok  niej,  tak  jak
dawniej? Wpatrywała się w futerał z lunetą, jakby znajdowało się tam wyjaśnienie jakiejś tajemnicy.

Patrzył na jej dłonie. Czy były równie piękne, kiedy ostatnio ją widział? Przypomniał sobie krótkie

paluszki i nierówne, poszarpane paznokcie od szalonych zabaw w jego towarzystwie. Tego dnia nie
miała rękawiczek i mógł podziwiać każdy jej długi palec z osobna. Mógłby tak siedzieć i w poczuciu
szczęścia wpatrywać się w te dłonie do końca życia.

– To tutaj jesteś? W ogrodzie, flirtując z innym? Och, Evelyn, łatwiej jest złapać zająca niż ciebie.

Wystarczy na chwilę spuścić cię z oka, a już mi uciekasz.

Samuel wzdrygnął się, odgadłszy, do kogo należy głos. Tak czy owak nadejście gościa oznaczało

koniec  miłego  sam  na  sam  z  Evelyn.  Być  może  raz  na  zawsze  kończyło  ich  spotkania,  o  ile  książę
okaże się wystarczająco przenikliwy. Gdyby to Samuel miał poślubić Evie, nigdy nie pozwoliłby na
tak bliską obecność innego mężczyzny u jej boku. Wstał, by przywitać się ze swoim rywalem.

Gdyby  Samuel  został  poproszony  o  wydanie  fachowej  opinii  na  temat  podchodzącego  do  nich

mężczyzny,  uznałby  go  za  okaz  zdrowia.  Pod  kosztownym  strojem  St.  Aldric  miał  nienaganną,
proporcjonalną  sylwetkę.  Nie  widać  było  grama  tłuszczu  ani  też  dowodów  na  to,  że  znakomity
wygląd  książę  zawdzięcza  maskującym  poduszkom  i  pasom.  Trzymał  się  prosto,  był  dobrze
zbudowany. Samuel musiał przyznać, że mężczyzna jest wyjątkowo przystojny. Był chlubą angielskiej
płci męskiej.

W  swoim  znoszonym  granatowym  mundurze,  z  chudym  portfelem  i  niezbyt  imponującymi

perspektywami na przyszłość, nie mógł równać się z księciem.

Evelyn uśmiechnęła się wdzięcznie i powitała go ze szczerą serdecznością.
– St. Aldric.
–  Moja  droga.  –  Ujął  jej  dłonie  i  przez  chwilę  przytrzymał.  Samuel  poczuł  ukłucie  zazdrości

i  zrozumiał,  że  o  nim  zapomniała.  Ciągnęła  księcia  za  rękę  tak,  jak  przed  chwilą  Samuela  na
ogrodową  ławkę.  Zyskał  kolejny  dowód,  że  to,  co  uznał  za  niezwykłe  porozumienie,  było  jedynie
naturalną dla Evelyn serdecznością, z jaką traktowała wszystkich dokoła.

Teraz uśmiechała się do niego jak dumna siostra.
–  Długo  czekałam  na  dzień,  w  którym  będę  mogła  panów  przedstawić,  i  oto  ta  chwila  nadeszła.

Wasza Książęca Mość, to jest doktor Samuel Hastings.

– Człowiek, o którym zawsze wyrażasz się z serdecznością i najwyższym uznaniem. A w dodatku

robisz to bardzo często. – Te dwa zdania oddzielała przerwa, mająca sugerować zazdrość.

– Wasza Książęca Mość. – Samuel skłonił głowę w geście szacunku należnego księciu.
Książę przyglądał mu się w milczeniu.
– Doktorze Hastings. – Sztywna postawa księcia została złagodzona przez uśmiech ulgi po tym, gdy

dowiedział się o niższym statusie Samuela. Następnie St. Aldric uśmiechnął się do Evie. – Od dawna
cieszyłem  się  na  spotkanie  z  wzorem  cnót,  który  mi  opisywałaś.  Twoja  twarzyczka  promienieje,
kiedy o nim mówisz.

–  Bo  to  jest  mój  najlepszy,  najbliższy  przyjaciel  –  odpowiedziała  Evie.  –  Wychowywaliśmy  się

razem.

Jako  siostra  i  brat.  Dlaczego  nigdy  tego  nie  mówiła?  Byłoby  dużo  łatwiej,  gdyby  rozumiała

background image

znaczenie tej sytuacji.

– Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, dopóki nie wyjechał na uniwersytet – dodała.
– Żeby zostać cyrulikiem – powiedział beznamiętnym tonem książę. Samuel kolejny raz poczuł się

jak człowiek drugiej kategorii.

– Żeby zostać lekarzem – poprawiła Evie. – Był bardzo zdolny… mieliśmy razem lekcje. Świetnie

radził  sobie  z  matematyką  i  nauką  języków  obcych,  ale  najbardziej  fascynowało  go  ludzkie  ciało
i dzieła natury. Samuel to urodzony filozof. Jestem pewna, że wspaniale wykonuje swój zawód.

–  A  ty  nie  widziałaś  go  przez  wiele  lat  –  przypomniał  książę.  –  Postaram  się  nie  okazywać

nadmiernej zazdrości o twoją aż nazbyt widoczną fascynację doktorem. – Po czym dodał, jakby chcąc
wyjaśnić wszelkie nieporozumienia: – Skoro doktor Hastings nie przyjechał do ciebie, by uprzedzić
konkurentów, musi pogodzić się z faktem, że stracił swą szansę.

– Chyba tak – odpowiedziała Evie. Ton jej głosu nie zdradzał emocji, a jednak jej słowa stały się

bodźcem do dalszej dyskusji.

–  Chyba?  –  St. Aldric  zaśmiał  się  ponownie,  próbując  obrócić  słowa  Evie  w  żart.  –  Życzyłbym

sobie, żebyś była bardziej pewna swego wyboru. Czy chcesz, żebyśmy stoczyli o ciebie pojedynek?
Rzucę  wyzwanie  doktorowi  i  zobaczymy,  który  z  nas  jest  lepszy.  –  Również  te  słowa  brzmiały
bardziej jak żart niż jak groźba.

–  Nie  opowiadaj  takich  rzeczy  –  szybko  wtrąciła  Evie.  –  Gdybyście  naprawdę  chcieli  stoczyć

pojedynek z mojego powodu, uznałabym was za głupców.

–  Skoro  ta  myśl  jest  ci  niemiła,  nie  będę  nawet  próbował.  W  końcu  mamy  do  czynienia

z  żołnierzem.  Byłoby  fatalnie,  gdyby  doktor  Hastings  okazał  się  na  tyle  zręczny,  by  pokonać  mnie
w  pojedynku  na  pistolety.  –  Książę  uśmiechnął  się  do  Samuela,  jakby  zachęcając  go  do  żartów
i  udowodnienia,  że  nie  darzy  Evie  prawdziwym  uczuciem.  –  Znając  moje  szczęście,  skończyłbym
z  kulą  w  ramieniu…  a  wyjmowałby  ją  potem  człowiek,  który  by  ją  tam  umieścił.  Zostałby
podwójnym bohaterem, a ja natychmiast bym cię utracił.

– Nie masz powodów do obaw – powtórzyła Evie.
– Ty również nie – zapewnił ją St. Aldric i delikatnie pocałował w czoło.
Tego  pocałunku  w  żadnym  razie  nie  można  było  nazwać  namiętnym.  Przypominał  raczej  gest

błogosławieństwa.  Jednak  Samuel  dobrze  rozumiał  jego  znaczenie.  Mimo  że  do  tej  pory  oficjalnie
nie  ogłoszono  zaręczyn,  Evelyn  była  już  zajęta.  Samuel  nieznacznie  skinął  głową  w  stronę  St.
Aldrica, na znak, że rozumie przesłanie.

Pocałunek  nie  wywarł  wielkiego  wrażenia  na  Evelyn,  jednak  patrzyła  na  księcia  tym  samym

roziskrzonym wzrokiem, którym zaledwie przed chwilą uwodziła Samuela.

– Widzę, że znowu przyszedłeś z pustymi rękami.
Zamiast złajać ją za chciwość, roześmiał się, jakby był to doskonale znany obojgu żart.
– Za dobrze cię znam, moja miła. Odesłałabyś mnie z kwitkiem, gdybym zjawił się tu bez prezentu.
Samuel  zganił  się  w  myślach  za  to,  że  sam  nie  wypowiedział  podobnych  słów.  Byłby  mniej

zazdrosny,  gdyby  St.  Aldric  okazał  się  tak  pusty,  jak  przypuszczał,  i  wręczył  prezent  zupełnie
niepasujący do Evie.

Niestety,  nic  na  to  nie  wskazywało.  Wystająca  kieszeń  surduta  zadrżała  lekko,  chociaż  książę  się

nie poruszył.

– Co to jest? – zapytała Evie, z zaciekawieniem wpatrując się w wybrzuszenie. – Natychmiast mi

to daj. Wydaje się, że ten prezent nie jest zadowolony z miejsca, w którym się znajduje.

– Właśnie dlatego przyniosłem go tobie. Jestem pewien, że będzie znacznie szczęśliwszy pod twoją

opieką.  –  Wsunął  dwa  palce  do  kieszeni  i  wyciągnął  małego  rudego  kotka,  po  czym  delikatnie

background image

położył go na kolanach Evie.

– Och, Michaelu. – Wzruszona, natychmiast odłożyła lunetę Samuela i uniosła małe stworzonko na

wysokość oczu, by mu się lepiej przyjrzeć. Kotek zamrugał oczami, nerwowo miauknął i zwinął się
w kłębuszek w zagłębieniu jej ręki. Evelyn pogładziła go po główce i przyłożyła do swego policzka.
– Jest cudowny.

Samuel musiał przyznać, że Evie się nie myli. Podobnie jak teleskop, kociak przyciągnął jej uwagę

w  stopniu  znacznie  większym  niż  jakikolwiek  naszyjnik.  Jednak  w  przeciwieństwie  do  Sama,  który
musiał  gorączkowo  szukać  prezentu  w  kieszeni,  St.  Aldric  zdążył  już  poznać  upodobania  Evelyn
i z góry zaplanował radosną niespodziankę.

Obdarzyła  księcia  tak  ciepłym  uśmiechem,  że  Samuel  gotów  był  przysiąc,  że  książę  lekko

zaróżowił  się  z  radości.  Czy  ten  intruz  nie  mógłby  zachowywać  się  z  właściwą  arystokratom
dezynwolturą; być nadętym, nadmiernie pewnym siebie, głośnym osłem, bezczeszczącym uświęcone
tereny  dzieciństwa…  tak  by  Samuel  mógł  go  szczerze  znienawidzić?  Czyż  nie  mógłby  być  mniej
przystojny, mieć wydatny brzuch albo krosty?

Niestety,  prezentował  się  nienagannie. A  w  dodatku  patrzył  na  Evie  i  kotka  tak,  jakby  nigdy  nie

miał przed oczami piękniejszego widoku.

– Jak cię mam nazwać, mój mały? – Znów uniosła kotka i wpatrzyła się w jego poważne zielone

oczy.  –  Musi  to  być  imię,  które  odpowiada  twojej  naturze,  bo  jestem  pewna,  że  kiedy  dorośniesz,
będziesz wspaniałym łowcą. Może nazwiemy cię Orion?

St. Aldric chrząknął.
– Myślę, że odpowiedniejsze byłoby imię Diana.
A  więc  był  również  wykształcony?  Co  prawda  powierzchowna  znajomość  mitologii  i  kociej

anatomii nie oznaczała jeszcze geniuszu, jednak dowodziła, że książę nie jest ignorantem.

Evie obróciła maleńką kotkę w dłoniach i popatrzyła na jej brzuszek.
– Myślę, że masz rację. – A potem uniosła ją i pocałowała w główkę. – A więc Diana. Będziesz

mogła  biegać  po  ogrodzie,  dostaniesz  miseczkę  śmietanki,  a  kiedy  wypadną  ci  mleczne  ząbki,
będziesz sobie mogła złapać tyle myszek, ile dasz radę zjeść.

– Czuję, że ją okropnie rozpieścisz – powiedział Samuel zrzędliwym tonem starszego brata.
Evie popatrzyła na niego z przyganą.
–  Nie  można  nikogo  zepsuć,  okazując  mu  uczucia.  Jeśli  ją  troszkę  popieszczę,  po  prostu  bardziej

się  do  mnie  przywiąże  i  lepiej  będzie  wykonywała  swoje  obowiązki.  Powinieneś  o  tym  wiedzieć
i nie zaniedbywać swojej rodziny przez całe lata. – To powiedziawszy, uśmiechnęła się do kotki i do
mężczyzny, który ją sprezentował.

Samuel patrzył na rozgrywające się przed nim scenki, czując się tak, jakby Evelyn dała mu prezent,

a  potem  go  zabrała  i  ofiarowała  komuś  innemu.  Karała  go  teraz,  celowo  faworyzując  księcia.
A chociaż udało jej się wzbudzić w Samuelu zazdrość, nie mógł jej tego okazać. Nie powinien był tu
przychodzić.  Jeśli  wszystkie  swe  uśmiechy  kierowała  w  stronę  St.  Aldrica,  powinien  zostawić  ją
w spokoju. Nie było tu już dla niego miejsca.

Chociaż  Samuel  chciałby  znaleźć  jakąś  wadę  u  rywala,  nie  potrafił  się  jej  dopatrzeć.  Książę  był

godny  Evie  i  nie  był  jej  obojętny.  Samuel  musiał  się  wycofać  i  zostawić  sprawy  ich  własnemu
biegowi. Ci dwoje pobiorą się jeszcze przed końcem lata.

Czuł  mdłości,  będąc  świadkiem  rozkwitającego  uczucia.  Myślał  o  tym,  pod  jakim  pretekstem

mógłby się jak najszybciej pożegnać.

–  Evelyn!  –  zawołał  z  domu  lord  Thorne,  spiesząc  do  ogrodu.  Kiedy  indziej  Samuel  uznałby

wkroczenie zastępczego ojca do akcji za zły znak, jednak tego dnia na widok lorda doznał ulgi.

background image

–  Znalazłeś  ją,  Wasza  Książęca  Mość?  –  Thorne  roześmiał  się  i  szybko  odpowiedział  na  swoje

pytanie.  –  Oczywiście,  że  tak.  Przecież  się  nie  zgubiła. A  ty,  Samuelu?  –  Oczy  Thorne’a  zdradzały
poirytowanie. – Wciąż tu jesteś? O ile dobrze sobie przypominam, mówiłeś, że wyjeżdżasz.

– Ale  ja  miałam  swoje  plany  względem  niego  –  oznajmiła  triumfalnie  Evelyn.  –  Starał  się  stąd

wymknąć bez słowa, ale go zatrzymałam.

– Jestem pewien, że potrafiłby ci się przeciwstawić, gdyby tylko tego naprawdę sobie życzył. – To

było  kolejne  ostrzeżenie.  Samuel,  zazwyczaj  opanowany,  czuł,  że  cały  się  gotuje  z  nerwów.  Miał
ochotę wykrzyczeć temu starszemu człowiekowi, że wyjedzie stąd natychmiast, choćby tylko po to, by
położyć kres nieustannym aluzjom co do swego niższego stanu.

– Zatrzymał się w gospodzie, a  nie  w  naszym  domu,  tak  jak  powinien.  To  okropne  z  jego  strony.

Nie mogę tego znieść – powiedziała Evie tonem tej samej żartobliwej przygany, jakim zwracała się
do St. Aldrica.

–  Jeśli  doktor  życzy  sobie  zatrzymać  się  w  zajeździe,  nie  powinniśmy  go  do  niczego  zmuszać  –

odpowiedział Thorne.

–  Ależ  to  oczywiste,  że  powinniśmy  –  upierała  się  niczym  niezrażona  Evie.  –  Jesteśmy  jego

rodziną. Zamierzam kazać posłać po jego bagaż. Zamieszka w swoim dawnym pokoju na czas pobytu
w Londynie. Zaraz każę wywietrzyć pokój i przygotować łóżko. – Wstała i ostrożnie umieściła kotkę
na  ławce,  po  czym  wsunęła  ojcu  rękę  pod  ramię.  Była  kochającą,  uczuciową  córką,  lecz  miała
żelazną  wolę  i  zdążyła  przywyknąć  do  stawiania  na  swoim.  –  Chodź,  papo,  i  proszę,  udziel  mi
poparcia.  Jestem  pewna,  że  pani  Abbott  będzie  na  mnie  zła  za  nagłą  zmianę  planów.  –  Niemal
ciągnąc za sobą ojca w stronę domu, robiła mu wykład na temat gościnności.

Na chwilę obróciła się i posłała uśmiech w stronę księcia i Samuela, jakby to miało im wystarczyć

do jej powrotu.

– Proszę nam wybaczyć. Będą panowie mieli okazję lepiej się poznać – powiedziała.
–  Oczywiście  –  powiedział  St.  Aldric  w  imieniu  ich  obu.  –  Jestem  pewien,  że  doktor  Hastings

zabawi mnie rozmową podczas twojej nieobecności.

–  Zostawiam  wam  Dianę  –  dodała  Evie,  jakby  nie  mając  pewności,  czy  towarzystwo  Samuela

wystarczy  księciu.  Zmierzyła  Sama  chłodnym  spojrzeniem.  –  I  nie  śmiej  się  stąd  ruszać,  Samuelu
Hastings, zanim ci na to nie pozwolę. Wciąż jeszcze nie wybaczyłam ci ostatniego razu.

On również sobie tego nie wybaczył.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Co to wszystko ma znaczyć, Evelyn? Pozwoliłaś sobie na wielką nieuprzejmość. Zostawiłaś St.

Aldrica  samego,  a  przecież  przybył  tu  wyłącznie  po  to,  żeby  się  z  tobą  spotkać.  –  Stojący  u  boku
Evelyn ojciec aż kipiał z oburzenia.

Uśmiechnęła się do niego, uścisnęła jego dłoń i posłała mu czułe spojrzenie, trochę zawstydzona,

że  ucieka  się  do  manipulacji.  Ciotka  Jordan  nauczyła  ją,  że  dama  musi  używać  miodu,  by  łapać
muchy. Czasami jednak Evelyn zazdrościła mężczyznom ich umiejętności „łapania much” za pomocą
rzeczowych argumentów.

– Nie zostawiłam St. Aldrica samego, ojcze. Jest z nim Samuel.
– To się nie liczy – mruknął Thorne.
– Jestem przeciwnego zdania – powiedziała, wciąż uśmiechnięta, i mocniej chwyciła ramię ojca,

kierując się do biblioteki. Zamknęła drzwi, tak by żaden służący nie mógł jej podsłuchać. Upewniła
się również, że okno wychodzące na ogród jest zamknięte. Nikt nie miał prawa słyszeć jej rozmowy
z ojcem, dopóki nie upewni się w swoich podejrzeniach.

– Doktor i książę? – Ojciec potrząsnął głową jak pies bawiący się kością. – Jedynym powodem,

dla  którego  ci  dwaj  mieliby  ze  sobą  rozmawiać,  byłaby  choroba  księcia,  a  dobrze  wiesz,  że  jest
zdrowy.  Chyba  że…  Masz  jakieś  podejrzenia?  –  Jak  zawsze,  jej  ojciec  wybiegał  już  myślami
w przyszłość i wyobrażał sobie sytuacje, na które jeszcze nie wyraziła zgody.

–  Martwisz  się  o  to,  że  zostanę  wdową,  chociaż  nie  jestem  jeszcze  panną  młodą?  –  Spytała

z  uniesionymi  brwiami.  –  Nie  martwię  się  o  zdrowie  St.  Aldrica.  Miewa  się  doskonale  i  jest  to
oczywiste  dla  wszystkich,  którzy  się  z  nim  stykają.  A  Samuel  jest  członkiem  rodziny.  Myślę,  że
powinni  się  poznać.  Nie  podzielasz  mojego  zdania?  –  Spojrzała  na  ojca,  mając  nadzieję,  że  nie
będzie musiała siłą wyciągać z niego prawdy.

–  Jeśli  uważasz,  że  Hastings  będzie  odgrywał  ważną  rolę  w  twoim  życiu,  to  bardzo  się  mylisz.

Rozmawialiśmy  o  tym  i  powiedział  mi,  że  niedługo  wyjeżdża  z  Londynu.  Wątpię,  czy  kiedyś  go
jeszcze zobaczysz.

To kategoryczne stwierdzenie tragicznie rozmijało się z jej pragnieniami. Postanowiła nie odnosić

się do niego bezpośrednio.

–  Hastings?  –  zdziwiła  się.  –  Nie  spodziewałam  się  tego  po  tobie,  ojcze.  Teraz  to  ty  jesteś

nieuprzejmy.  Kiedyż  to  przestałeś  myśleć  o  nim  jako  o  Samie  albo  Samuelu?  I  z  jakiego  powodu?
Jeśli się o coś pokłóciliście, proszę, żebyś się z nim pogodził ze względu na mnie.

– Nie było żadnej kłótni – oznajmił ojciec, bojąc się, że córka lada chwila wybuchnie płaczem. –

Doszliśmy  do  porozumienia.  Zapewniam  cię,  że  podjęliśmy  decyzję,  mając  na  względzie  jedynie
twoje dobro.

– Martwię się o Samuela i o jego przyszłość, ojcze. Tobie też jego los nie powinien być obojętny.
– Radzi sobie doskonale bez mojej pomocy – odparł ojciec. Był w pewien sposób urażony tym, że

chłopak, którego wychował, sam dawał sobie radę.

–  Radzi  sobie  dzięki  tobie  i  starannemu  wykształceniu,  jakie  mu  zapewniłeś.  –  Chciała  szybko

zmienić  temat,  by  uniknąć  konfliktu.  Ojciec  wydawał  się  udobruchany  na  myśl  o  tym,  że  ma  swój
udział  w  sukcesach  Samuela.  –  Nie  rozumiem  też,  dlaczego  nie  może  tu  z  nami  mieszkać  podczas
pobytu w Londynie.

– On sam tego nie chce – uciął ojciec.

background image

–  Cieszę  się,  że  nie  miałbyś  nic  przeciwko  temu  –  powiedziała,  okraszając  swe  słowa  kolejnym

uśmiechem.  –  Teraz,  kiedy  tu  jest,  mógłbyś  powiedzieć  mu  prawdę  na  temat  jego  prawdziwych
rodziców.

– Ja? – Musiała go zaskoczyć; poczerwieniał na twarzy i zabrakło mu słów. Dopiero po dłuższej

chwili zdobył się na odpowiedź: – Nic mi nie wiadomo na ten temat. To, co ci powiedział Samuel
Hastings, z pewnością jest nieprawdą.

– On… miałby mi coś powiedzieć? – Zatrzepotała rzęsami, udając naiwną. – Nic mi nie mówił na

ten temat. Ale nie musiałam zbytnio wytężać umysłu, żeby dojść do pewnych wniosków. Jeśli chcę
poznać  prawdę,  najczęściej  mi  się  to  udaje.  Myślę,  że  jeśli  tego  dotąd  nie  zrobiłeś,  wyjaw
Samuelowi prawdę.

–  Nie  mam  pojęcia,  o  czym  mówisz  –  rzekł  ojciec,  powoli  cedząc  słowa,  jak  ludzie,  którzy  za

wszelką cenę pragną zaprzeczyć oczywistości.

Evie westchnęła.
–  W  takim  razie  ci  wyjaśnię.  Już  od  dłuższego  czasu  mam  poważne  wątpliwości.  Ale  teraz,

w ogrodzie, zyskałam pewność. Kiedy widzi się ich razem, można bez trudu dostrzec podobieństwo.
Książę St. Aldric i doktor Samuel Hastings są do siebie podobni jak bracia.

– Evie, nie możesz się do tego mieszać.
Wiedząc, że nie grożą jej żadne przykre konsekwencje w razie sprzeciwu, ciągnęła:
– Byłeś serdecznym przyjacielem starego księcia za jego życia…
– To prawda, ale…
– A czy w pewnej chwili nie mógł poprosić cię o wyświadczenie przysługi, kiedy ty i moja matka

lękaliście  się,  że  nie  będziecie  mieli  dzieci?  –  Obawiając  się,  że  pozwala  sobie  na  zbyt  daleko
posuniętą bezpośredniość, dodała łagodniejszym już tonem: – Pytam dlatego, że wiem, że powstaną
plotki.

–  Nie  będzie  żadnych  plotek,  jeśli  Hastings  wyjedzie,  tak  jak  to  sobie  zaplanował  –  upierał  się

ojciec.  Nie  potwierdził  ani  nie  zaprzeczył  prawdziwości  jej  teorii,  jednak  unikanie  tematu
wystarczało za odpowiedź.

– To nieuczciwe wobec Samuela. Nakłaniasz go do wyjazdu z Londynu z powodu księcia. – Nie

było to uczciwe również wobec niej. – Jeśli wasze stosunki ochłodziły się z powodu obawy przed
odkryciem prawdy, powinieneś jak najszybciej ją wyjawić i mieć to za sobą. Kocham ich obu i chcę
być blisko nich tak długo, jak to tylko możliwe. – Uśmiechnęła się i postanowiła zarzucić skuteczną
przynętę. – Jestem pewna, że St. Aldric ucieszyłby się na tę wiadomość. Często żalił się na to, jak
wielki  ciężar  wiąże  się  z  tym,  że  został  jedynym  żyjącym  członkiem  rodziny.  Zyskałbyś  jego
przychylność, gdybyś powiedział mu to, co tak bardzo chciałby usłyszeć.

– Wiadomość o biologicznym synu… – Ojciec urwał. – …Gdyby nawet ktoś taki istniał, w niczym

nie zmieniałoby to jego statusu jako ostatniego z linii.

–  Ale  zmieniłoby  to  wiele  w  jego  sercu  –  argumentowała  Evie.  –  Znam  jego  charakter;  jest

szczodry aż do bólu. Chciałby podzielić się bogactwem z synem swego ojca. A poza tym przestałby
żartować  na  temat  pojedynków.  Wyobraź  sobie  jego  reakcję,  gdyby  z  jakiegoś  powodu  toczyli
pojedynek i nie znali prawdy do czasu, aż któryś z nich zostanie ranny.

– Evelyn, nie udawaj naiwnej. Dobrze wiesz, że toczyliby ten pojedynek z twojego powodu. Jeśli

dojdzie do wypadku, będzie to twoja, a nie moja wina. Musisz odesłać Hastingsa. Przekonałem się
już,  że  jest  zbyt  wrażliwy  na  to,  by  pielęgnować  złudne  nadzieje  na  temat  małżeństwa  z  tobą.  Ty
również powinnaś pozbyć się złudzeń.

– Nie daję mu żadnych złudnych nadziei. – Mówiła prawdę. Po chwilach spędzonych w ogrodzie

background image

jej  nadzieja  była  oparta  na  solidnych  podstawach,  podobnie  jak  przekonanie  co  do  tego,  kto  był
ojcem Samuela. – Próbuję tylko naprawić krzywdy, zanim sprawy zajdą za daleko. To rani ich obu
i nie przynosi ci chluby.

– Zajmujesz się rzeczami, których nie rozumiesz – powiedział, klepiąc dłoń córki, jakby wciąż była

małą  dziewczynką.  –  Jeśli  to  z  tego  właśnie  powodu  byłaś  nieuprzejma  dla  St. Aldrica,  to  jest  mi
przykro, że muszę cię rozczarować. W tej sprawie nie ma nic do powiedzenia.

Czyżby  nie  udało  jej  się  przekonać  ojca?  Zdarzało  się  to  tak  rzadko,  że  przez  chwilę  miała

wrażenie, że się myli. Może istotnie nie było żadnej tajemnicy.

– Ojcze…
–  Idź  już!  –  Wycelował  palec  w  stronę  ogrodu,  odzyskując  panowanie  nad  sytuacją.  –  Pozwól

doktorowi  Hastingsowi  udać  się,  dokąd  zamierzał,  zanim  książę  znudzi  się  jego  towarzystwem.
Poświęć czas St. Aldricowi, tak jak sobie tego życzy. Nie mam zamiaru pomagać ci w wydostaniu się
z  sytuacji,  w  którą  wplątałaś  się  na  własne  życzenie.  Nasza  rozmowa  dobiegła  końca  i  nie  mam
zamiaru do niej wracać. – Ojciec zacisnął usta w wąską kreskę, jakby chciał dać do zrozumienia, że
nie odezwie się ani słowem, dopóki Evie nie wypełni swych obowiązków wobec niego i księcia.

Nie  myślał  wcale  o  potrzebach  Samuela,  a  skoro  tego  nie  robił,  musiał  się  tym  zająć  ktoś  inny.

W przeciwnym razie Sam znów wypłynie na morze i zniknie z mojego życia na zawsze, pomyślała.

– Dobrze. Porozmawiam z St. Aldrikiem. Ale mylisz się co do reszty, ojcze. Powrócimy jeszcze do

tej rozmowy i następnym razem powiesz mi prawdę.

Będzie  go  dręczyć  dniami  i  nocami,  jeśli  będzie  to  konieczne.  Dopnie  swego,  a  Samuel  pozna

swojego brata.

Kiedy Evelyn wyszła z ogrodu z ojcem, pomiędzy mężczyznami zapadła niezręczna cisza. Samuel

rzadko  miał  okazję  do  rozmowy  z  kimś  o  tak  wysokiej  pozycji  społecznej  jak  St. Aldric  i  nie  miał
prawa  odezwać  się  jako  pierwszy.  Książę  natomiast  nie  miał  powodu,  by  z  nim  rozmawiać.
W rezultacie obaj ponuro wpatrywali się w kociątko na ławce. W pewnej chwili kotek podszedł na
skraj ławki, zsunął się na trawę i usiłował łapać świerszcze.

Milczenie przedłużało się. St. Aldric sprawiał wrażenie niezadowolonego z takiego stanu rzeczy;

wyglądało na to, że rozpaczliwie szuka tematu do rozmowy. W końcu powiedział:

– Evelyn mówiła, że studiował pan w Szkocji, a potem wyruszył pan na morze.
– Tak, Wasza Książęca Mość. – Samuel nieznacznie zmienił pozycję i splótł dłonie za plecami.
–  Tak  doskonale  wykształceni  ludzie  rzadko  wybierają  pracę  w  marynarce.  Ale  skoro  drzemie

w panu duch przygody…

Samuel miał ochotę powiedzieć, że nie prosił księcia o wyrażanie opinii, ale w porę uzmysłowił

sobie,  że  chociaż  ma  powód,  by  nienawidzić  tego  człowieka,  z  pewnością  nie  powinien  być  dla
niego nieuprzejmy. Fakt, że książę stara się o względy Evie, nie usprawiedliwiał braku szacunku.

–  Służba  w  marynarce  jest  tanim  sposobem  na  zwiedzenie  świata  –  wyjaśnił  Sam.  –  Pieniądze,

które  można  zdobyć  w  tej  służbie,  wynagrodziły  mi  brak  lekarskiej  praktyki  na  lądzie.  –  Majątek
Samuela nie mógł się równać ze stanem posiadania księcia, jednak absolutnie go satysfakcjonował.

Książę z uznaniem skinął głową.
– Kapitan „Matildy” był bardzo ambitny.
To była prawda, jednak St. Aldric powiedział to tak, jakby był o tym głęboko przekonany. Czyżby

zadał sobie trud, żeby się tego dowiedzieć, czy też Evie mówiła mu o wszystkim?

– Tak, był bardzo ambitnym kapitanem, Wasza Książęca Mość. – To w dużej mierze dzięki niemu

Samuel  zarobił  taką  sumę,  że  mógł  powrócić  na  ląd,  kupić  dom  i  założyć  rodzinę,  gdyby  tylko

background image

przyszła mu na to ochota.

–  Ma  pan  wspaniałe  osiągnięcia  i  bardzo  chlubną  kartę  –  kontynuował  książę  –  z  wyjątkiem

krótkiego flirtu z Kościołem katolickim podczas pobytu w Hiszpanii.

A  więc  St.  Aldric  musiał  przeglądać  akta  Samuela.  Wiedział  o  napomnieniu  udzielonym  przez

kapitana za to, że Samuel spędzał sporo czasu na rozmowach z księżmi.

–  Powodowała  mną  ciekawość.  Nic  więcej.  –  Nie  wspomniał  o  chęci  znalezienia  lekarstwa  na

zbolałą  duszę,  o  szukaniu  rozgrzeszenia  u  księży,  zobowiązanych  do  zachowania  tajemnicy
spowiedzi. W końcu któryś ksiądz, zdegustowany jego postawą, popatrzył na niego ze współczuciem,
ofiarował  mu  różaniec  i  zalecił  modlitwę,  tak  jak  Samuel  przepisywał  lekarstwo.  Nic  to  nie
pomogło.

–  Jestem  zdziwiony,  że  Wasza  Książęca  Mość  poświęcił  tyle  uwagi  moim  sprawom.  –  Samuel

pozwolił  sobie  na  szczerość.  Irytowała  go  nadmierna  ciekawość  ze  strony  tego  nieznajomego
mężczyzny. – Nie mam zamiaru niepokoić tymi szczegółami Evelyn, jeśli Wasza Książęca Mość się
tego obawia.

– Nic podobnego – zapewnił pospiesznie książę. – Chciałem tylko pana lepiej poznać.
– W takim razie proszę uznać, że Wasza Książęca Mość wypełnił zadanie. Jestem tym, kogo Wasza

Książęca  Mość  widzi  przed  sobą.  Nikim  więcej  ani  mniej.  W  przyszłości,  jeśli  Wasza  Książęca
Mość będzie miał jakieś pytanie, proszę zadać mi je osobiście, a obiecuję szczerze i uczciwie na nie
odpowiedzieć.  Proszę  to  uczynić  chociażby  ze  względu  na  Evelyn.  –  Czy  wymienienie  jej  imienia
sprawiło, że jego słowa zabrzmiały nieco uprzejmiej?

– Rozumiem – odparł książę.
–  Zastanawiam  się,  czy  tak  jest  w  istocie  –  rzekł  Sam,  zbyt  zmęczony  grą,  którą  prowadzili,  by

cokolwiek udawać. – Mógłbym równie dobrze przysiąc panu na wszystko, co dla mnie święte. Taka
przysięga byłaby dla mnie równie istotna jak życzenie, by Evie miała szczęśliwe życie. Niezależnie
od  tego,  co  Wasza  Książęca  Mość  podejrzewa,  leży  mi  na  sercu  wyłącznie  jej  dobro.  –  Po  chwili
dodał niechętnie: – Jeśli to, co słyszę, jest prawdą, wkrótce czeka ją szczęśliwe zamążpójście.

Książę jedynie wzruszył ramionami. Był to dziwny, chłopięcy gest, niepasujący do pewnego siebie

księcia.

– Mam taką nadzieję. Ale wszystko zależy od damy, nieprawdaż?
–  Życzę  jej  wszystkiego,  co  dla  niej  najlepsze  –  powiedział  Samuel.  –  Zasłużyła  na  to,  by  życie

dało jej to, co najwspanialsze. Nie mam powodu sądzić, że miałaby tego nie otrzymać.

W odpowiedzi książę zmierzył go długim spojrzeniem, jakby usiłował się zdecydować, czy wierzy

w to, co usłyszał.

– Cieszę się, że pan to mówi – powiedział w końcu. – Jeśli to ja mam być przyszłością Evie, tak

jak pan przewiduje, uczynię wszystko, by stać się jej godnym.

Samuel odwzajemnił badawcze spojrzenie. Zrozumiał ostrzeżenie, by trzymać się z daleka, jednak

ostatnie  słowa  wskazywałyby  na  to,  że  książę  pragnie  zyskać  aprobatę  Samuela.  To  nie  było
konieczne.

Znów zapanowało między nimi milczenie. Tym razem cisza była jeszcze trudniejsza do zniesienia.

Można było odnieść wrażenie, że zmęczeni walką mężczyźni odpoczywają przed kolejną rundą.

Wtedy wróciła Eve.
– Wróciłam – obwieściła. – Mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności zdążyliście się poznać.
–  Nie  było  cię  tu  zaledwie  dziesięć  minut,  Evelyn  –  odpowiedział  książę.  –  Trudno  jest  w  tym

czasie zawrzeć trwałą przyjaźń.

– Ale rozmawialiście – powiedziała, jakby zmuszając opieszałego ucznia do odrobienia lekcji. –

background image

Wydał ci się taki, jak mówiłam?

Samuel zaczął się zastanawiać, co takiego mogła o nim opowiadać.
– Nigdy nie wątpiłem w trafność twoich obserwacji – odpowiedział St. Aldric. – Ale… tak.
– W takim razie powiedziałeś mu, o czym rozmawialiśmy?
– Byłem tematem rozmów? – przerwał Samuel. Nie lubił, kiedy o nim rozmawiano. Irytowało go to

równie mocno, jak wypytywanie.

– Po prostu powiedziałam St. Aldricowi, jak bardzo niepokoi mnie twoja praca – wyjaśniła Evie,

siadając  między  nimi  na  ławce.  Poklepała  Samuela  po  ramieniu.  –  Nie  było  cię  tak  długo,  Sam.
Tęskniłam  za  tobą.  I  nie  mów  mi,  że  służba  w  marynarce  nie  jest  niebezpieczna.  Musiała  być
niebezpieczna  nawet  po  klęsce  Napoleona.  Przecież  są  sztormy,  piraci,  może  się  zdarzyć  wiele
wypadków. A co by było, gdybyś zachorował? Kto leczyłby lekarza?

– Evie. – Okazywała mu dowody troski w obecności księcia. Czuł rosnące zakłopotanie.
– Zastanawiam się, czy można zrobić coś, co zmusiłoby cię do pozostania na lądzie.
–  Czy  nie  uważasz,  że  to  ja  powinienem  decydować  o  tym,  co  jest  dla  mnie  najlepsze?  –

powiedział najłagodniej, jak potrafił.

–  Mówiłem  jej  to  samo  –  rzekł  St. Aldric  i  westchnął.  – Ale  nie  chciała  mnie  słuchać.  –  Przez

chwilę  byli  towarzyszami  broni  sprzymierzonymi  przeciwko  wrogowi  równie  nieustępliwemu  jak
Bonaparte.  Jako  ten,  który  walczył  przeciwko  obydwojgu,  Samuel  uważał  Evie  za  wroga  bardziej
wytrwałego niż cała francuska armia.

– Mam dość ludzi, którzy nie odpowiadają na moje listy i lekceważą moje obawy – powiedziała

Evie,  mrużąc  oczy  i  unosząc  podbródek.  –  Samuelu  Hastings,  ryzykujesz  życie  na  morzu  i  nie  ma
powodu, żebyś robił to nadal. Nie mogłam zaznać spokoju, modliłam się o twój szczęśliwy powrót.
Powinieneś prowadzić lekarską praktykę na lądzie. Musimy ci w tym pomóc.

Samuel zaczerpnął tchu. Z najwyższym trudem zmusił się do opanowania.
– Jak już mówiłem, wolę sam decydować o swoim życiu. Długo pozostawałem całkowicie zależny

od twojego ojca i to było dla mnie trudne. – Trudniejsze, niż Evie może sobie wyobrazić, pomyślał. –
Nigdy nie uda mi się spłacić ogromnego długu wdzięczności.

– Nie musisz być nikomu wdzięczny za pomoc w rozpoczęciu praktyki – odpowiedziała. – Jestem

pewna,  że  twoje  umiejętności  wystarczą  do  zdobycia  odpowiedniej  pozycji.  Potwierdzisz  swoją
wartość w pracy. Dlaczego miałbyś nie skorzystać z nadarzającej się okazji? Rozmawiałam już o tym
z księciem i wyraził zgodę. – Posłała St. Aldricowi ostrzegawcze spojrzenie, mówiące, że ma uznać
jej słowa za prawdę, jeśli nie chce wypaść z łask. Po chwili obdarzyła księcia uśmiechem, któremu
żaden  mężczyzna  nie  byłby  w  stanie  się  oprzeć,  i  ująwszy  jego  dłoń,  lekko  ją  ścisnęła.  – A  więc
wszystko postanowione. Pojedziesz z nami do Aldricshire i zostaniesz osobistym lekarzem Michaela.

Na chwilę opuścił go gniew. Każdy lekarz w Anglii byłby zachwycony taką propozycją. St. Aldric

był  młody  i  silny,  a  jego  przyjazny  stosunek  do  ludzi  gwarantował  długą,  spokojną  pracę.  Taka
posada gwarantowała komfortowe życie i możliwość zapewnienia dostatku żonie i dzieciom.

Musiałby dbać o to, żeby mąż Evelyn cieszył się doskonałym zdrowiem. Zapewne oczekiwano by

od  niego,  że  zatroszczy  się  również  o  zdrowie  Evelyn,  zwłaszcza  kiedy  będzie  oczekiwała  dziecka
księcia.  W  tej  chwili  trzymała  ich  obu  za  ręce  i  patrzyła  raz  na  jednego,  raz  na  drugiego,  jakby
wierzyła w to, że mogą stanowić szczęśliwą rodzinę.

–  Nie.  –  Nie  zadał  sobie  trudu,  by  ukryć  niezadowolenie.  Wysunął  dłoń  z  jej  uścisku  i  wstał.  –

Żądasz ode mnie zbyt wiele, Evie. – Zwrócił się w stronę siedzącego obok niej mężczyzny, starając
się  zachować  uprzejmość.  Ten  pomysł  z  pewnością  nie  zrodził  się  w  głowie  księcia,  ale  teraz
Samuel rozumiał już, z jakiego powodu musiał odpowiadać na wiele niewygodnych pytań. Zapewne

background image

obawiał  się,  że  Samuel  gotów  jest  wykorzystać  uczucia  Evie  do  poprawienia  sobie  warunków
bytowych. – Proszę mi wybaczyć, Wasza Książęca Mość, z całym szacunkiem, ale nie mogę przyjąć
tej  propozycji.  –  Zapewne  St. Aldric  potrafi  wyjaśnić  Evie  powody  takiego  zachowania  Samuela.
Musiał  już  domyślać  się,  jakie  uczucia  żywi  wobec  Evie.  Być  może  Thorne  o  wszystkim  już  mu
opowiedział…

Popatrzył na Evie. Jej piękne oczy zaszły łzami.
–  Przepraszam,  ale  muszę  już  iść.  Już  dawno  powinienem  to  zrobić.  Namówiłaś  mnie  do

pozostania, ale nie powinienem był cię słuchać.

Cofnął się i skierował w stronę domu.
„I nie wódź nas na pokuszenie…” Słowa modlitwy rozbrzmiewały jak echo w jego głowie.
Nie potrafił zapomnieć jej smutnej, pobladłej nagle twarzyczki.
– Sam, zaczekaj…
Gdyby  powiedziała  jeszcze  jedno  słowo,  bez  wątpienia  by  się  ugiął.  Otarłby  łzy  z  jej  twarzy

i zgodził się na wszystko, co mogło przywrócić jej uśmiech. Namówiłaby go do pozostania w domu,
tak blisko Evelyn.

– Nie mogę. – Nie wolno mi, pomyślał. – Nie mogę już zostać ani chwili dłużej. – Życzę miłego

dnia, lady Evelyn, Wasza Książęca Mość. Do widzenia.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Evie  patrzyła  na  londyńskie  ulice  przesuwające  się  za  oknem  powozu  i  niecierpliwie  stukała

czubkiem pantofla o deski podłogi. Tego było już naprawdę za wiele, pomyślała.

Zanim weszła w wielki świat, ciotka Jordan wbiła jej do głowy, że przyszłość młodej panny zależy

od  tego,  czy  potrafi  być  miła.  Ta  cecha  uchodziła  za  prawie  tak  samo  ważną  jak  uroda
i zdecydowanie ważniejszą od inteligencji. Mężczyźni nie mieli nic przeciwko ożenkowi z głuptaską,
byle  chłonęła  ich  słowa  z  uwagą  i  nie  próbowała  ich  korygować.  A  zołza  miała  pozostać  zołzą
jeszcze długo po tym, jak blask jej urody przygaśnie.

Evie starała się więc ze wszystkich sił stanowić dobre towarzystwo. I choć zdarzało jej się kłócić,

zawsze robiła to z uśmiechem na twarzy. Może dlatego mężczyźni obecni w jej życiu traktowali ją,
jakby  była  dzieckiem,  na  przemian  karcąco  i  pobłażliwie,  przekonani,  że  bez  trudu  ją  udobruchają
i pozyskają jej przychylność.

Ojciec bez wątpienia kłamał. Samuel również unikał prawdy na temat swoich uczuć do niej, które

zmieniały się z gorących na zimne i z powrotem, tak że nie potrafiła za nim nadążyć.

A St. Aldric? Uśmiechnęła się mimo woli. Przystałby na samego diabła w roli osobistego lekarza,

gdyby  uznał,  że  to  ją  skłoni  do  przyjęcia  jego  oświadczyn.  Przynajmniej  był  konsekwentny.  Nie
kochała go jednak, więc jego opinia nie miała większego znaczenia.

Powóz  zatrzymał  się  przed  gospodą,  w  której  mieszkał  Samuel.  To,  że  odmówił  zajęcia  swego

dawnego pokoju, wybierając miejsce, gdzie nie mogło być nawet w połowie tak miło jak w domu,
stanowiło kolejny nonsens. Co gorsza, musiała podstępem wyciągnąć adres od woźnicy, który go tam
zawiózł. Samuel nie zostawił dla niej żadnych wskazówek, ojciec zaś oznajmił jej, że nie ma pojęcia,
gdzie można znaleźć doktora Hastingsa, i bynajmniej nie jest tego ciekawy.

Skoro już znalazła się we właściwym miejscu, przedstawiła gospodarzowi wymyśloną przez siebie

historyjkę  i  wskazano  jej  pokój,  w  którym  Sam  ukrył  się  jak  w  norze.  Zapukała  i  w  odpowiedzi
usłyszała zachętę do wejścia. Prawdopodobnie Samuel oczekiwał służącej z obiadem.

Evie uśmiechnęła się pod nosem. Jej z całą pewnością się nie spodziewał, musiał jednak polubić

niespodzianki. Otwarła drzwi i szeleszcząc fałdami sukni, weszła do środka.

– Dzień dobry, doktorze Hastings. Przyjechałam dokończyć naszą rozmowę.
–  Evie.  –  Podniósł  się  zza  biurka,  przy  którym  siedział;  strącony  z  blatu  modlitewnik  spadł  na

podłogę.

Nie znała go jako człowieka niezbyt religijnego, ale ludzie się zmieniali. On prawdopodobnie nie

uważał  jej  za  wyrafinowaną  debiutantkę.  Teraz  cofał  się  od  drzwi  z  miną  przestraszonego
zwierzęcia.

Nadzwyczaj  męskiego  zwierzęcia,  musiała  przyznać  gwoli  uczciwości.  Był  bez  surduta,  rękawy

koszuli podwinął, żeby nie zabrudzić mankietów. Widziała mięśnie i ramiona szersze i mocniejsze,
niż  sobie  wyobrażała.  Przełknęła  ślinę,  przypominając  sobie,  tylko  na  moment,  dlaczego  absolutnie
nie  należało  się  wdzierać  do  pokoju  żadnego  dżentelmena,  żeby  prowadzić  z  nim  rozmowę  na
osobności.

Tylko że tym dżentelmenem był Samuel. I nie bała się niczego, co mogłoby między nimi nastąpić…

cokolwiek by to miało być.

–  Skąd  się  tu  wzięłaś?  –  spytał  niepewnym  tonem.  –  I  dlaczego  w  ogóle  wpuścili  cię  na  górę?

Właściciel gospody przez takie zachowanie uzna cię za zwykłą ladacznicę.

background image

–  Bzdura.  –  Mrugnęła  zadziornie,  próbując  go  zachęcić  do  uśmiechu.  –  Powiedziałam  mu,  że

jesteśmy rodziną. Co dziwnego w tym, że siostra odwiedza brata?

Wydał  z  siebie  dziwny,  zduszony  jęk,  jakby  nie  do  końca  umiał  nad  sobą  zapanować,  po  czym

odezwał się słabym głosem:

– Mimo to uważam, że postąpiłaś bardzo niewłaściwie.
–  Przecież  nie  mogłam  pozwolić,  żebyś  opuścił  mnie  w  złości.  Nie  chcę  się  rozstawać  w  taki

sposób.  W  ogóle  nie  chcę  się  rozstawać.  –  Spojrzała  na  podróżny  kufer  stojący  na  podłodze.  Nie
ulegało  wątpliwości,  ze  Samuel  znów  się  pakował.  –  I  na  pewno  nie  chcę,  żebyś  wyjechał  tak  jak
poprzednio, bez słowa.

Z trudem powstrzymała łzy, przełykane smakowały tak samo jak te, które wylewała, gdy ją opuścił

po  raz  pierwszy.  Od  tamtej  pory  już  nie  płakała.  Kobiecy  płacz  mógł  wzruszać  mężczyzn,  ale
zdecydowanie  woleli,  kiedy  się  uśmiechała.  Opuściła  więc  głowę,  żeby  się  wydać  odpowiednio
skromną i zawstydzoną niestosownym zajściem.

–  Nie  będę  już  wspominać  o  szukaniu  posady  dla  ciebie.  W  ogóle  nie  będę  się  wtrącać.  Ale

obiecałeś, że zostaniesz na ślub. Pamiętasz? Obiecałeś. Nie możesz złamać danego słowa z powodu
jakiegoś  głupiego  nieporozumienia.  Wybacz  mi.  –  Spojrzała  na  niego  spod  rzęs  i  jednocześnie
wyciągnęła rękę. Skrucha i bezradność zaprawione odrobiną flirtu powinny odpowiednio zadziałać,
pomyślała.

Zignorował jej wysuniętą dłoń, wciąż sztywno oparty o ścianę.
–  Nie  ma  czego  wybaczać.  Zrobiłaś  to,  kierując  się  troską,  więc  dziękuję  ci,  że  próbowałaś  mi

pomóc,  jakkolwiek  muszę  odmówić.  Spełnię  twoją  prośbę  i  zostanę  na  ślub.  Kupię  nawet  nowy
surdut  na  tę  okazję  i  każę  sobie  porządnie  zawiązać  krawat,  żeby  ci  nie  zrobić  wstydu  przed  St.
Aldrikiem.

Ostatnie zdanie wypowiedział chłodnym tonem, z dziwnie ściągniętymi rysami. Wyglądał i brzmiał

tak samo nieprzekonująco, jak ona się czuła, próbując go chwytać w pułapkę przy użyciu kobiecych
sztuczek.  Zrobił  pauzę;  nim  znów  się  odezwał,  zwilżył  usta,  jakby  musiał  się  przygotować
wewnętrznie na odpowiedź.

– Zatem kiedy odbędzie się ślub, na który tak gorliwie mnie zapraszasz?
Uśmiechnęła się triumfalnie.
–  Nie  mam  pojęcia,  naprawdę.  Jeszcze  nie  powiedziałam  tak,  jak  zapewne  pamiętasz. Ale  jeśli

miałbyś  wyjechać  natychmiast  po  tym,  jak  zostanę  mężatką,  to  chyba  podjęcie  decyzji  zajmie  mi
trochę czasu.

Wychylił  się  naprzód,  jakby  chciał  nią  potrząsnąć,  wzburzony  tą  niesłychaną  bezczelnością,  ale

szybko przyszło opamiętanie i tylko przejechał palcami po włosach.

– Słowo daję, Evelyn, swoim zachowaniem potrafisz doprowadzić człowieka do szaleństwa.
– Tak mi mówiono – przyznała z uśmiechem. – Dobrze widzieć, że nie jest ci to całkiem obojętne.

– Zrobiła krok w jego stronę, wykorzystując swą przewagę. – Kiedyś byliśmy sobie bliscy, chociaż
bardzo się starasz temu zaprzeczyć.

– Jak rodzeństwo – rzekł z naciskiem.
Pokręciła głową. Musiał wiedzieć, co do niego czuła. Nie starała się ukryć swojej miłości. Jednak

nie dał jej szansy. Zanim wyjechał na uniwersytet, nie uzyskała wówczas od niego żadnej obietnicy,
która by jej kazała czekać na jego powrót. Teraz, kiedy byli sami, wiedziała, że lepsza okazja się nie
zdarzy.

– Zawsze byłeś dla mnie więcej niż bratem, Sam.
– Ale ty zawsze byłaś dla mnie ukochaną młodszą siostrą – powiedział z uporem. – I z dumą myślę

background image

o tym, że wkrótce będę cię musiał nazywać „waszą książęcą mością”. Co nastąpi, kiedy przestaniesz
zwodzić biednego St. Aldrica.

–  Nie  mogę  przyjąć  jego  oświadczyn,  wciąż  nie  znając  odpowiedzi  na  pytanie,  czy  właśnie  ku

niemu się skłania moje serce – powiedziała.

Widziała, jak się żachnął.
– Bez wątpienia odpowiedzi na tego rodzaju pytania padły już dawno, Evelyn.
– Kiedy mnie opuściłeś bez wyjaśnienia? – podsunęła.
– Wiedziałaś, że mam wyjechać na studia.
– Ale się nie spodziewałam, że cały czas będziesz uciekał. Tak jak się nie spodziewałam, że dziś

znowu uciekniesz w połowie niewinnej rozmowy na temat twojej przyszłości.

– Przyszłości, którą ty chciałaś dla mnie wybrać – przypomniał jej z naciskiem.
– A ty pragniesz czegoś innego?
Może czuł do innej dziewczyny to,  co  ona  czuła  do  niego?  –  zadała  sobie  pytanie  w  duchu.  Jeśli

rzeczywiście tak było, nie mógł po prostu szczerze powiedzieć? Jeśli chciał oszczędzić jej bólu, to
źle  ocenił  sytuację.  Wyjaśnienie  wprost  powodu  odrzucenia  byłoby  lepsze  niż  pozostawianie  jej
domysłów.

Jeśli istniała inna kobieta, to wytłumaczenie uników Samuela znajdowało się tu, w tym pokoju. Inna

kobieta bez wątpienia zadbałaby o to, by pamiętał, że ktoś czeka na jego powrót, dałaby mu pukiel
włosów, miniaturowy portret albo jakiś inny dowód swych uczuć. Eve musiała tylko znaleźć tę rzecz,
by  wszystko  stało  się  jasne.  Miała  przed  sobą  kufer  podróżny  i  lekarską  torbę,  które  należało
przeszukać.

Przesunęła końcami palców po krawędzi otwartego kufra, a potem odwróciła się szybko, opadła na

kolana i zaczęła przeglądać zawartość.

Nie znalazła niczego. Bagaże mieściły głównie narzędzia związane z wykonywanym przez Samuela

zawodem.

Już to, że miał zawód, stanowiło osobliwą nowość, jako że większość dżentelmenów nie posiadała

żadnej  użytecznej  profesji.  Evie  doglądała  w  chorobie  mieszkańców  ich  wiejskiej  posiadłości
z całkiem dobrym skutkiem, choć bez pomocy prawdziwego lekarza. Wystarczał jej do tego instynkt,
zioła oraz igła i nici z pudełka do ręcznych robótek. Jej działania były jednak aktami dobroczynności,
a nie rzeczywistą pracą.

Teraz  miała  przed  sobą  rozmaite  przedmioty,  którymi  mógł  się  posługiwać  odpowiednio

wykształcony  lekarz.  Uznała  je  za  rewelację.  Czytała  w  medycznych  książkach  o  używaniu  tego
rodzaju instrumentów, ale nigdy dotąd nie wiedziała ich na własne oczy.

Leżały  przed  nią  starannie  poukładane,  nieskazitelne  w  swej  czystości,  rozmieszczone  według

wyraźnego porządku. Lancety z gładkimi szylkretowymi trzonkami, błyszczące stalowe piły i świdry
do  kości,  skalpele  o  przerażających  ostrzach  oraz  zakrzywione  igły  nawleczone  jedwabiem
i katgutem. Poniżej w równych rzędach stały kobaltowoniebieskie buteleczki z lekarstwami i dziwne
kuliste naczynia z pijawkami.

Trzecią  warstwę  stanowił  zbiór  bardziej  tajemniczych  przedmiotów,  trudniejszych  do

zapakowania,  niemniej  bardzo  użytecznych:  strzykawka  z  wydrążonej  piszczeli,  wykonane  z  kości
słoniowej i srebra łyżeczki do podawania leków oraz kleszcze. Evelyn obejrzała wszystko po kolei.

–  Szukasz  czegoś,  Evie?  –  Samuel  zachowywał  się  tak  cicho,  że  prawie  o  nim  zapomniała,

pochłonięta  swymi  odkryciami.  Odniosła  wrażenie,  że  jej  ciekawość  go  uspokoiła.  Nie  przywierał
już  nerwowo  do  ściany,  podszedł  i  stanął  za  jej  plecami.  Głos  także  mu  się  zmienił.  Zamiast
tłumionej rozpaczy, pobrzmiewała w nim dezaprobata zaprawiona rozbawieniem i czułością.

background image

Miała ochotę się odwrócić i odpowiedzieć mu szczerze: „Owszem, szukam czegoś, co mi pomoże

cię zrozumieć”. Poprzestała jednak na połowicznej szczerości:

– Jestem ciekawa twojej pracy. – Podniosła na niego wzrok, siedząc na podłodze z podkurczonymi

nogami.

–  Po  raz  kolejny  pokazujesz  mi,  że  te  lata  wcale  cię  nie  zmieniły.  Zawsze  byłaś  okropnie

ciekawskim stworzeniem. – Odprężył się na tyle, że był w stanie usiąść na brzegu łóżka. – Chcesz,
żebym ci coś objaśnił?

– Znam większość z tych narzędzi – oznajmiła.
– Doprawdy? – Nie krył zdziwienia.
–  Uczyłam  się  –  przyznała.  –  Zamówiłam  te  same  książki,  które  miałeś  w  Edynburgu,

i przeczytałam je od deski do deski.

Inny mężczyzna mógłby kwestionować jej zdolność do zrozumienia treści zawartych w medycznych

podręcznikach. Samuel zapytał jedynie:

– Twój ojciec o tym wie?
Trudno było wyznać prawdę, patrząc mu przy tym w oczy. Evie nie uważała się za osobę kłamliwą,

kiedy  Sam  ją  opuszczał.  Choć  często  nie  zgadzała  się  z  ojcem,  nigdy  otwarcie  mu  się  nie
sprzeciwiała. Coś jej jednak kazało trzymać przed nim w tajemnicy zakres swojej wiedzy.

– Wiesz, że nie. Nie pochwalałby tego. Sądzi, że zajmuję się chorymi w taki sam sposób, jak inne

kobiety,  dając  im  bulion  i  dobre  słowo,  a  także  ziołowe  napary,  których  używałaby  matka,  gdyby
żyła. Jednak ja wolę podchodzić do leczenia bardziej… naukowo. – Nagle się zaniepokoiła. – Ale ty
mu nie powiesz, prawda?

Samuel parsknął śmiechem.
– Oczywiście, że nie. – Szybko wróciła poważna mina. – Nie powiem też St. Aldricowi. Wątpię,

żeby się spodziewał u żony tak dziwnych zainteresowań.

Gdyby Samuel ją kochał, tak jak miała nadzieję, mógłby zrobić użytek z tej wiadomości, krzyżując

jej małżeńskie plany wobec księcia. Tymczasem on okazał szlachetność. Westchnęła.

–  Mężczyzn  czasem  trudno  zrozumieć.  Nie  mają  nic  przeciwko  temu,  żebyśmy  się  zajmowały

chorymi,  pod  warunkiem  że  robimy  to,  pozostając  w  ignorancji.  Czyżby  nie  chcieli,  by  chorzy
dochodzili  do  zdrowia?  –  Przechyliwszy  głowę  na  bok,  patrzyła  na  Samuela,  oczekując  szczerej
odpowiedzi na swe kolejne pytanie: – Co sądzisz o moim postępowaniu? Źle, że chcę wprowadzić
w czyn to, co wyczytałam na stronach medycznych podręczników?

Zastanowił się przez chwilę.
– Chyba tego nie pochwalam. W medycynie jest wiele rzeczy, dobrze mi znanych, przy których nie

chciałbym  cię  widzieć.  Wiem  jednak,  jak  trudno  cię  zniechęcić,  kiedy  już  sobie  coś  postanowisz.
Masz swój rozum, Evie, wiesz, czego chcesz. I moja dezaprobata tego nie zmieni. – Nie wyglądał,
jakby  go  to  martwiło  czy  gniewało.  Patrzył  na  nią  ze  spokojnym  zrozumieniem,  na  które  w  duchu
liczyła.

– Myślisz, że mogłabym być dobrym lekarzem?
–  Nie  przyjmą  cię  na  studia,  rzecz  jasna  –  odpowiedział.  –  Ale  gdybyś  mogła  studiować,  nie

zabrakłoby ci do tego bystrości umysłu. Powiadasz, że orientujesz się w zawartości mojej torby?

Przytaknęła ruchem głowy.
– Oczywiście. – Uniosła jedno z narzędzi. – Kleszcze do odbierania porodów. Nie są niezbędne.

Większość  problemów  przy  narodzinach  może  być  rozwiązana  w  inny  sposób,  jeśli  ma  się
cierpliwość i odpowiednio małe ręce.

Wytrzeszczył oczy.

background image

– Mówisz z doświadczenia?
– Pamiętasz nasz stary dom na wsi? Thorne Hall leży na uboczu. Najbliższy lekarz mieszka kawał

drogi  stamtąd,  więc  nauczyliśmy  się  radzić  sobie  bez  fachowej  pomocy  medycznej.  Stałam  się
całkiem sprawną położną, doktorze Hastings.

–  I  na  tym  poprzestajesz?  –  Obawiała  się  potępienia  z  jego  strony,  ale  Samuel  zadał  to  pytanie

tonem łagodnej rezygnacji, jakby z góry znał odpowiedź.

– Może angażuję się w leczenie bardziej, niż niektórzy by sobie życzyli – przyznała. – Możliwe też,

że bywam przy łóżkach chorych i w izbach rodzących częściej, niż wypada. Ale nie biorę pieniędzy
za to, co robię.

– No cóż… – Uśmiechnął się ironicznie. – Przynajmniej nie zagrażasz moim interesom.
–  Ani  trochę.  Poza  tym  przypuszczam,  że  masz  niewielkie  doświadczenie,  jeśli  chodzi

o przyjmowanie porodów, skoro praktykowałeś na statku pełnym mężczyzn. – Odłożyła kleszcze na
ich  miejsce  w  torbie.  –  Zwłaszcza  jeśli  polegasz  na  takich  rzeczach.  Oczywiście  i  one  bywają
przydatne. Ale na ogół potrafię dać sobie radę bez nich.

Pochylił głowę, żeby ukryć uśmiech.
–  Zatem  ustępuję  przed  twoim  większym  doświadczeniem  na  tym  polu.  Czego  jeszcze  chciałabyś

mnie nauczyć?

Wskazała świder.
– To służy do trepanacji czaszki. A to są narzędzia do odciągnięcia skóry i uniesienia kości z rany.

–  Chwyciła  za  trzonek  i  przekręciła  nadgarstek.  Myśl  o  ratowaniu  chorego  przez  wiercenie  dziur
w jego głowie wydała jej się dość niesamowita. – Musiałeś kiedyś robić coś takiego?

Samuel znów się zaśmiał.
–  W  ogóle  się  nie  zmieniłaś,  Evie.  Nadal  interesują  cię  dziwne  rzeczy.  Owszem,  używałem  tych

narzędzi.  Raz  z  sukcesem.  A  raz  bez.  –  Jakby  mu  zależało  na  zmianie  tematu,  podszedł  do  kufra
i wyciągnął ze środka hebanową tuleję. – Jestem pewien, że tego nie rozpoznasz.

Obróciła  przedmiot  w  dłoniach,  szukając  w  jego  wyglądzie  wskazówek,  które  by  sugerowały

przeznaczenie.

– Nie mam pojęcia, co to jest.
– Nic dziwnego. To stetoskop, podejrzewam, że posiadam jeden z niewielu w Anglii. Wziąłem go

od francuskiego chirurga z jednego ze zdobytych przez nas statków. Zastępuje młotek neurologiczny
przy osłuchiwaniu płuc i serca.

– Fantastycznie. Musisz mi zademonstrować. – Wychyliła się naprzód i podała mu tuleję.
Obrót  sytuacji  wzbudził  jego  niepokój.  Przez  chwilę  gapił  się  na  stetoskop,  a  potem  przeniósł

wzrok  na  Evelyn.  Następnie  wziął  głęboki  oddech,  umieścił  jeden  koniec  tulei  na  gołej  skórze
w dekolcie sukni, po czym ostrożnie przyłożył ucho do drugiego końca. Przesuwał narzędzie w różne
miejsca,  prosząc  za  każdym  razem,  by  nabierała  powietrza,  wreszcie  z  poważnym  skinieniem
oświadczył, że jest zdrowa. Zakończył badanie z widoczną ulgą.

Zatem jej bliskość go przerażała… – stwierdziła z niepokojem. Widziała, że badając ją, starał się

zachować profesjonalny dystans. Ale przecież dobrze się nauczyła przełamywać męskie uprzedzenia.
Poza tym przy Samie mogła sobie pozwolić na większą bezpośredniość. Uśmiechnęła się słodko.

–  Teraz  ja  muszę  spróbować  na  tobie.  –  Nie  czekając  na  pozwolenie,  wyjęła  mu  tuleję  z  dłoni.

Następnie rozpięła kilka guzików jego kamizelki i rozchyliła poły koszuli pod szyją.

– Evelyn! – Próbując się przed nią cofnąć, uderzył plecami o wezgłowie łóżka.
– Och, Sam! – zaśmiała się. – Nie zachowuj się jak panienka. – Pochyliła się, żeby go osłuchać.
Dźwięki wydały jej się dziwnie głuche w porównaniu z tymi, jakie się słyszało po przyłożeniu ucha

background image

wprost  do  piersi  pacjenta,  ale  ich  wyrazistość  była  doprawdy  niezwykła.  Wychwyciła  lekką
nierówność oddechu, jakby nie mógł normalnie zaczerpnąć powietrza. Serce w porównaniu do rytmu,
który  uważała  za  normalny,  biło  głośno  i  szybko.  Na  moment  się  zaniepokoiła.  Może  był  chory?
Czyżby jego nieobecność miała skrywać jakąś fizyczną niedyspozycję?

Przyspieszone  tętno  mogło  również  oznaczać  coś  innego…  i  miała  nadzieję,  że  właśnie  tak  jest

w  tym  przypadku.  Przyłożyła  dłoń  do  gołej  skóry  na  jego  piersi,  żeby  przytrzymać  koniec  tulei,
i poczuła, że w ogóle przestał oddychać, mimo że serce mu galopowało.

Chodziło o nią. Mógł sobie udawać, że jest inaczej, ale moja bliska obecność mąciła mu zmysły,

pomyślała triumfalnie.

Chcąc  sprawdzić  wysnutą  przez  siebie  teorię,  przesunęła  dłoń  i  poczuła,  że  serce  jakby  mu

podskoczyło. Spojrzała na niego z przeciągłym uśmiechem.

Wyraz twarzy Sama świadczył o tym, że jest… zdruzgotany.
– No cóż, doktorze Hastings… – Odłożyła stetoskop, ale jej dłoń pozostała na jego piersi. – Jest

pan dziś wyjątkowo pobudzony.

– Evie – ostrzegł tonem osoby, która boi się, że lada moment przestanie nad sobą panować.
–  Samuelu?  –  Poskrobała  paznokciami  ciepłą  skórę,  szczerze  zdumiona  własną  śmiałością.

Czekała, aż skorupa jego niechęci wreszcie pęknie.

Tymczasem  Samuel  chwycił  jej  rękę,  odsunął  ją  od  siebie  i  zakrył  ubraniem  miejsce,  którego

dotykała.

–  Nie  zachowuj  się  nonsensownie.  Gdyby  ktoś  odkrył,  że  dotykasz  jakiegoś  mężczyzny  w  taki

sposób,  na  nic  by  się  zdało  tłumaczenie  zainteresowaniem  dla  medycyny.  Twoja  reputacja  ległaby
w gruzach.

– Nie dotykam „jakiegoś mężczyzny” – wyjaśniła cierpliwie, klękając u jego stóp. – Tylko ciebie.
–  Tylko  mnie…  –  Westchnął  zrezygnowany.  –  Musisz  pamiętać,  że  jesteśmy  już  dorośli,  Evelyn.

Zabawy, które mogły się wydawać całkiem naturalne dwadzieścia lat temu, nie są już stosowne.

– Może znasz jakieś inne, odpowiedniejsze? – Wiedziała, że pytanie jest zuchwałe, i z tym większą

ciekawością czekała na odpowiedź.

– Nie. – Zwilżył usta językiem i przełknął ślinę, jakby rozmowa z nią stanowiła duży wysiłek.
– Dlaczego tak się mnie boisz, Sam?
–  Boję  się?  –  powtórzył,  chcąc  zyskać  na  czasie;  jego  mina  świadczyła  niezbicie,  że  Evelyn  ma

rację. Był przerażony.

Przysunęła się bliżej, położyła mu dłonie na kolanach i podniosła wzrok na jego twarz. Jeśli bał się

odrzucenia, powinien wiedzieć, że nic takiego mu nie grozi.

– Aż tak bardzo się zmieniłam, Sam? Bo przecież nigdy nie budziłam w tobie lęku. Raz nawet mnie

pocałowałeś – przypomniała mu.

– Doprawdy? – Uciekł spojrzeniem. – Nie bardzo pamiętam.
– A ja pamiętam doskonale. To się stało tydzień przed twoim wyjazdem. Spędzaliśmy w ogrodzie

letni  poranek.  Bawiliśmy  się  w  chowanego.  Ja  się  chowałam.  Złapałeś  mnie  i  chwyciłeś  w  pasie.
Twoje spojrzenie nagle spoważniało, przyciągnąłeś mnie do siebie i pocałowałeś w usta.

– Ach, tak. – Choć wydawało się to niemożliwe, poczuł się jeszcze bardziej nieswojo.
– A wkrótce potem opuściłeś mnie i wyjechałeś na studia.
– To było bardzo głupie z mojej strony. Ale byliśmy wówczas bardzo młodzi, czyż nie?
– Miałam piętnaście lat – przypomniała mu. – Niektóre dziewczęta w tym wieku są już mężatkami.
– A teraz masz dwadzieścia jeden. I prawdopodobnie wyjdziesz za mąż znacznie lepiej, niż gdybyś

się pośpieszyła i stanęła u ołtarza w tak młodym wieku – powiedział takim tonem, jakby chciał sam

background image

siebie przekonać.

– Mogłabym być teraz żoną lekarza, gdyby poprosił mnie o rękę.
– Evie. – Tylko tyle miał jej do powiedzenia? Tym razem jej imię zabrzmiało w jego ustach smutno

i tęsknie.

–  Skoro  ty  nie  zamierzasz  mówić  otwarcie,  ja  muszę  –  oznajmiła.  –  Żebyś  nie  mógł  udawać,  że

mnie  źle  zrozumiałeś.  Jeśli  mi  się  oświadczysz,  przyjmę  twoje  oświadczyny.  Jeśli  chcesz,  pojadę
z tobą do Gretna Green choćby jeszcze dzisiaj.

– St. Aldric… – zaczął, omal nie dławiąc się tym nazwiskiem.
–  Nic  dla  mnie  nie  znaczy  –  przerwała  mu,  dotykając  otwartą  dłonią  jego  policzka.  –  Nic

w porównaniu z tobą.

Wreszcie się poddał. Chwycił jej rękę i przycisnął do ust. Wargi miał gorące, niemal parzyły jej

skórę. Wydały jej się jeszcze gorętsze, kiedy przyciągnął ją do siebie i przywarł nimi do jej ust.

Jeśli sądziła, że pocałunek będzie podobny do tamtego sprzed lat, to się myliła. Napierając mocno,

zmusił ją do rozchylenia warg, i ich języki się spotkały. Pieszczota, z początku delikatna, stawała się
coraz bardziej namiętna, w miarę jak Evie poddawała jej się z drżeniem. Wtulona w Samuela, czuła
na brzuchu jego twardniejącą męskość. Na myśl o tym, że wypełnia ją sobą, jęknęła zmysłowo.

Był  podniecony.  Wystarczyło  mu  się  poddać,  by  wkrótce  zapomniał  o  wszelkich  oporach.

Wiedziała,  że  jest  gotowa  mu  ulec  bez  wahania.  Wiedziała  też,  że  kiedy  to  się  stanie,  Samuel  już
nigdy jej nie opuści.

Ujęła jego dłoń i położyła na swojej piersi. Już po pierwszym, lekkim muśnięciu sutka zrobił się

jeszcze  twardszy.  Podniósł  drugą  rękę,  jakby  chciał  obie  krągłości  po  równo  obdarzyć  uwagą.
Pocałunek stał się gwałtowny, Evelyn miała wrażenie, że każdym ruchem języka Samuel sięga aż do
jej duszy.

Wyobrażała  sobie,  że  odda  mu  się  z  namiętną  uległością,  lecz  nagle  zapragnęła  czegoś  więcej.

Chciała  poczuć  jego  ręce  na  swej  nagiej  skórze,  kiedy  będzie  ją  wypełniał.  Klęczała  przed  nim,
uwięziona między jego rozsuniętymi udami. Zaczęła przesuwać po nich dłońmi, tam i z powrotem, za
każdym razem zbliżając się coraz bardziej ku pachwinom.

Czuła  mrowienie  w  końcach  palców,  tak  bardzo  pragnęła  go  pieścić.  Miała  świadomość,  że

wystarczy  jeden  zmysłowy  dotyk,  by  nieodwracalnie  należała  do  Samuela.  Muskając  go  przez
ubranie, przeniosła ręce wyżej i zajęła się rozpinaniem spodni.

Odepchnął  ją  od  siebie,  jednocześnie  cofając  się  na  łóżku,  jakby  chciał  się  znaleźć  możliwie

najdalej od niej. Na jego twarzy malowało się przerażenie; zdecydowanym ruchem pokręcił głową na
boki. Następnie otarł usta wierzchem dłoni. To był gest obrzydzenia.

Wskazał jej drzwi.
–  Nie  rozumiem  –  wyszeptała  w  osłupieniu.  Łzy  cisnęły  jej  się  do  oczu,  z  trudem  zdołała  je

powstrzymać.  Płacz  stanowił  najbardziej  prymitywną  z  kobiecych  sztuczek.  Nie  zamierzała  jej
stosować wobec Samuela, niezależnie od tego, jak bardzo ją ranił. – Jeśli mnie kochasz…

– To nie jest miłość – rzekł z mocą, znów chłodny i opanowany. – Wątpię, bym w ogóle był zdolny

do tego uczucia. Jeśli mnie cenisz, jak sama twierdzisz, podnieś się z kolan i wyjdź.

– Mam cię opuścić? – Teraz, kiedy go w końcu znalazła, chciał, żeby odeszła?
– Wyjdź za St. Aldrica. Bądź bezpieczna i szczęśliwa. Na litość boską, kobieto, odejdź i zostaw

mnie w spokoju. – Wstał i znów chwycił ją za ramiona, ale tym razem nie do pocałunku. Podniósł ją
z klęczek i odwrócił przodem do wyjścia. Następnie otworzył drzwi i wypchnął ją na korytarz.

Słowa jej przeprosin zagłuszyło głośne trzaśnięcie.

background image

„Musisz zrozumieć, mój chłopcze, że to absolutnie niemożliwe…”
Samuel  dzikim  wzrokiem  rozejrzał  się  po  pokoju,  szukając  butelki,  którą  już  zdążył  zapakować.

Rum.  Palący,  cierpki,  w  niczym  nie  przypominał  smaku  słodkich  warg  Evelyn.  Wyciągnął  korek,
zaczerpnął  łyk  trunku,  wypłukał  nim  usta  i  wypluł  do  miednicy,  w  nadziei,  że  pozbędzie  się
wspomnienia pocałunku.

Nic, czego się nauczył na lądzie i na morzu, nie mogło wyjaśnić uczuć, jakie w tym momencie nim

targały. Rozumiał zasady przepływu krwi, mechaniczne i chemiczne procesy wpływające na nastrój,
budujące w organizmie napięcie, które domagało się rozładowania.

Nic jednak nie tłumaczyło diabelskiej chuci, która nim zawładnęła, pchającej go w objęcia jedynej

kobiety, niemogącej należeć do niego.

„To  moja  wina.  Nie  powinienem  był  was  wychowywać  razem.  A  już  przynajmniej  należało

postawić jasno sprawę łączących was więzów, żeby zapobiec takiej sytuacji…”

Słowa  lorda  Thorne’a  stały  mu  w  pamięci  równie  żywo,  jak  w  dniu,  gdy  je  usłyszał.  I  teraz,

podobnie jak wówczas, nie dawały mu żadnej pociechy.

„Twoje  narodziny  były  wynikiem  młodzieńczego  błędu.  Moja  żona,  oczywiście,  okazała

zrozumienie. Zgodziła się, żebyśmy cię wzięli do siebie. Mój naturalny syn mógł uśmierzyć nieco jej
samotność. Nie mieliśmy własnych dzieci. A kiedy, w końcu, los się do nas uśmiechnął, nie przeżyła
na tyle długo, by poznać naszą Evelyn.”

Dlaczego nie zostawili go tam, gdzie był? Jeśli chodziło o wypełnienie obowiązku, mogli to zrobić

na  odległość,  poprzez  regularne,  anonimowe  wpłaty  opiekunom.  Wówczas  nie  poznałby  Evelyn.
Życie bez Evie było jego największym pragnieniem i zarazem najgorszym sennym koszmarem.

Samuel  roześmiał  się  z  goryczą;  pociągnął  kolejny  łyk  rumu,  żeby  wypłukać  niemiły  posmak.

Gdyby rozumiał, kim jest dla niego Evie, nigdy by się w niej nie zakochał.

Usiadł przy biurku, sięgnął po różaniec i Biblię, tak zaczytaną, że sama się otwierała na Księdze

Kapłańskiej.

Nie  będziesz  odsłaniać  nagości  swojej  siostry,  córki  twojego  ojca  lub  córki  twojej  matki,  bez

względu na to, czy urodziła się w domu, czy na zewnątrz (Kpł 18,9).

Modlił się, jak zawsze, o siłę i przebaczenie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

–  Evelyn!  Przestań  dręczyć  to  biedne  kociątko  i  zajmij  się  rąbkiem  sukni.  Jak  możesz  myśleć,  że

uda ci się najzwyklejszy ścieg, skoro pozwalasz temu zwierzęciu ciągnąć brzeg tkaniny!

–  Przepraszam,  ciociu  Jordan.  –  Evelyn  popatrzyła  na  trzymaną  na  kolanach  suknię,  starając  się

wykrzesać  z  siebie  odrobinę  zainteresowania.  To  jej  ojciec  zażyczył  sobie,  by  Evelyn  uczyła  się
szycia,  jak  przystało  młodej  damie.  W  wolne  wieczory  była  zmuszona  cierpliwie  znosić  lekcje
szycia, a także wiele krytycznych uwag dotyczących jej zachowania. Te sesje były przyjmowane jako
dopust boży, zarówno przez Evelyn, jak i nieszczęsną ciotkę w roli nauczycielki.

Odłożyła suknię i posadziła sobie kotkę na kolanach, pozwalając jej łapać koniec nitki.
–  Nie  powinnaś  winić  Diany  za  to,  że  nie  mam  talentu  do  szycia.  Szło  mi  okropnie,  zanim  się  tu

pojawiła.

– Masz teraz zdecydowanie lepsze maniery niż przed laty – powiedziała ciotka. – I jesteś o krok od

osiągnięcia sukcesu z St. Aldrikiem. Usidlanie księcia jest na pewno zajęciem o wiele ciekawszym
niż szycie.

Gdyby chodziło o coś innego niż szycie spódnic sukni, Evelyn z pewnością bardziej by się starała.

Pamiętała  stronice  książek  Samuela  na  temat  szycia  ran  i  zastanawiała  się,  czy  rozległe  rany  są
trudniejsze do zszycia niż drobne skaleczenia, którymi się zajmowała. Oczywiście szwy powinny być
większe  i  liczniejsze.  Celując  igłą  w  tkaninę,  wyobrażała  sobie,  jaki  opór  stawia  skóra,  trudności
spowodowane przez syk bólu pacjenta…

– Evelyn!
Drgnęła  i  ukłuła  się  w  palec.  Zamachała  dłonią,  a  potem  uniosła  rękę,  by  kropelka  krwi  nie

spłynęła na suknię. Pomyślała o licznych metodach tamowania krwawienia i o upuszczaniu krwi dla
utrzymania równowagi humorów.

Z pewnością te wiadomości nie przydadzą się żonie księcia. Nigdy nie miała jednak zamiaru zostać

księżną.  Zgłębiała  tajniki  medycyny,  by  w  dniu,  w  którym  Samuel  w  końcu  zrozumie  swój  błąd
i wróci po nią do domu, okaże się dobrą, przydatną żoną. Jeśli będzie rozumiała, na czym polega jego
praca, zawsze znajdą temat do rozmowy.

Nie  dał  jej  jednak  okazji  do  wykazania  się  tak  ciężko  zdobytą  wiedzą.  Starała  się  kierować

rozmowę  na  tematy  związane  z  fizycznością,  dając  mu  do  zrozumienia,  czasem  w  sposób
nieprzystający damie, że dysponuje sporą wiedzą z zakresu biologii.

Być może poczyniłaby większe postępy, gdyby schowała stetoskop do kufra i skierowała rozmowę

na  temat  stosowania  pijawek  albo  stawiania  baniek,  jak  uczyniłaby  to  dawna  Evie.  Albo  gdyby
zachowywała  się  jak  pełna  wdzięku,  bystra  młoda  dama,  tak  jak  nauczyła  ją  tego  ciotka  Jordan.
Tymczasem usiłowała występować w obu wcieleniach naraz i w rezultacie poniosła klęskę.

Nie spodziewała się jednak tego, co nastąpiło. Być może zbytnio idealizowała przeszłość. A może

jego czułość zmieniła się w namiętność podczas rozłąki?

Zaprzeczył  temu.  Miała  wrażenie,  że  nie  potrafi  odróżnić  miłości  od  pożądania.  Ona  sama

z pewnością nie myliła miłości z pożądaniem po tym wszystkim, co razem przeżyli. Z jakiego innego
powodu  czekałaby  przez  tyle  lat  na  jego  powrót?  Wciąż  była  panną,  w  sercu  i  w  duszy.  Chociaż
Samuel bardzo jej się podobał fizycznie, pragnęła go nie tylko dlatego.

Pomyślała o pocałunku.
Musiała przyznać, że po tym, jak ostatnio znalazła się w jego ramionach, pożądanie dało o sobie

background image

znać. A więc to o tym pisali poeci i to dlatego mężczyźni walczyli o Helenę pod Troją, stwierdziła
w duchu. To uczucie znacznie się różniło od tych, których doświadczała w ubiegłym tygodniu. Było
silniejsze.  Pamiętała  je  tak  dobrze,  jakby  całowali  się  zaledwie  przed  chwilą.  Mogła  je
błyskawicznie wskrzesić.

Zastanawiała  się  nad  naturą  swych  uczuć  do  St.  Aldrica.  Miała  nadzieję,  że  będzie  jej  łatwiej

dokonać wyboru po tym, jak porozmawia z Samuelem. Nie myliła się. Była już pewna, że jej sercem
zawładnął właśnie Sam. To, co czuła do Michaela, było jedynie słabą imitacją prawdziwej miłości.

Dlaczego Samuel tego nie rozumiał?
Ciotka  Jordan  dyskretnie  ziewnęła.  Evie  zrobiła  to  bardziej  otwarcie  i  rozprostowała  ramiona.

Przyniosła  kiepsko  wykończoną  suknię  ciotce  do  oceny.  Starsza  kobieta  westchnęła,  najwyraźniej
rozczarowana efektem pracy.

–  Spróbujemy  znowu  w  przyszłym  tygodniu  –  powiedziała.  –  Jutro  wybieram  się  na  bal

u Merridewsów jako twoja przyzwoitka.

– Tak, ciociu Jordan.
–  Będzie  tam  też  książę.  –  Ciotka  posłała  Evie  wymowne  spojrzenie.  –  Będziesz  miała  okazję

zaprezentować swój urok i wdzięk, co, jak widzę, nie sprawia ci trudności.

To  oznaczało,  że  Evie  pozostawało  coraz  mniej  czasu  do  namysłu.  Książę  mógł  się  oświadczyć.

Jeśli tak uczyni, dlaczego miałaby mu odmówić? Wszystko wskazywało na to, że Samuel ją opuści,
zanim zdąży poznać prawdę o swoim pochodzeniu. Tę prawdę była mu winna.

Kiedy  ciotka  wsiadła  do  powozu,  aby  udać  się  do  swego  londyńskiego  domu,  Evie  udała  się  na

poszukiwanie  ojca.  Być  może  tego  popołudnia  nie  życzył  sobie  żadnych  odwiedzin,  jednak  dobrze
wiedziała,  że  jej  prośby,  błagania  i  obietnice  potrafiły  zmienić  nawet  najbardziej  niezłomne
postanowienia.

Znalazła go w gabinecie. Uniósł wzrok znad książki i uśmiechnął się, jakby jej widok go ucieszył.
– Ojcze? – Odwzajemniła uśmiech, dając do zrozumienia, że zamierza poruszyć przyjemne tematy.

Pocałowała go w policzek.

– Moja droga. – Przechylił głowę, jakby przejrzał zamiary córki. – Miło spędziłaś czas z ciotką?
– Tak, ojcze. Przed chwilą pojechała do domu.
– Książę nie złożył ci dziś wizyty – powiedział ojciec, nieznacznie pochmurniejąc.
–  Był  tu  wcześniej  –  odpowiedziała  lekko  zniecierpliwionym  tonem.  Nie  chciała  rozmawiać

o  Michaelu.  –  Zobaczę  się  z  nim  jutro  u  Merridewsów.  Nie  może  przecież  spędzać  całych  dni
w moim towarzystwie.

– Obawiam się, że odstraszyła go obecność innego mężczyzny w ogrodzie – rzekł ojciec.
– Mówisz o Samuelu? – Uśmiechnęła się, jakby z niedowierzaniem. Nie mogła jednak zaprzeczyć,

że Sam nie jest „mężczyzną”. Rozwiał wszystkie jej wątpliwości na ten temat, kiedy ją pocałował. –
Przecież należy do rodziny, ojcze. I bardzo się ucieszyłam, widząc go po tak długim czasie.

Ojciec zapatrzył się przed siebie.
–  Wcale  nie  radzi  sobie  tak  dobrze,  jak  się  spodziewałem.  Pomimo  tego,  co  mówi,  wcale  nie

potrzebował uniwersyteckiego wykształcenia, żeby zostać lekarzem okrętowym.

–  Może  czuł,  że  jest  potrzebny  w  marynarce  –  zasugerowała.  –  Zawsze  był  altruistą.  Poza  tym

jestem pewna, że po walce dobrze jest mieć na pokładzie kogoś, kto dobrze wie, jak się obchodzić
z rannymi.

–  Skoro  to  go  uszczęśliwia,  to  życzę  mu  wszystkiego  najlepszego.  –  Ojciec  wydał  ciężkie

westchnienie, najwyraźniej oczekując zmiany tematu.

background image

– Uszczęśliwia? – powtórzyła jak echo. – Myślę, że raczej chodzi tu o poczucie satysfakcji. Mam

wrażenie, że jest niespokojny.

– To dlatego że nie czuje się już dobrze w tym domu – powiedział ojciec. – Zamierzał stąd wyjść

zaraz po rozmowie ze mną. – Zmarszczył czoło. – Byłem zaskoczony, widząc go w ogrodzie w czasie
wizyty księcia.

– To ja nie pozwoliłam mu odejść – wyjaśniła Evie. – To niedorzeczne, żeby zatrzymywał się na

nocleg w gospodzie, podczas gdy jego dawny pokój czeka na jego powrót. – Miała ochotę nadąsać
się, wydąć wargi, co przynosiło oczekiwany skutek w przeszłości.

–  Skoro  sprawiał  wrażenie  niezadowolonego,  nie  powinnaś  była  go  zatrzymywać.  –  Ojciec

spojrzał  Evie  w  oczy.  –  Przychodzi  taki  czas,  że  człowiek  musi  znaleźć  swoje  miejsce  i  wiedzieć,
gdzie jest intruzem.

– Przecież nie jest tutaj intruzem. Wychował się tutaj. – Miała rację, ale starała się przekonać do

niej ojca zbyt żarliwie. Zmusiła się do opanowania. – Był dla ciebie jak syn.

– Był moim podopiecznym. Samuel Hastings jest dzieckiem niczyim.
– To nieprawda. Dobrze o tym wiesz. Pochodzi z normalnego związku kobiety i mężczyzny.
– Evelyn! Nie poruszaj takich tematów! Są nieodpowiednie dla damy.
–  Nie  musiałabym  ich  poruszać,  gdybyś  podzielił  się  z  innymi  swoją  wiedzą.  –  Wydęła  wargi

i  była  bliska  łez.  Skoro  nie  wolno  jej  poruszać  pewnych  tematów  z  powodu  tego,  że  jest  kobietą,
trudno jej będzie znaleźć racjonalne argumenty. Tymczasem musiała postawić na swoim.

– Znowu do tego wracasz? – powiedział ojciec i kolejny raz ciężko westchnął. – Evelyn, naprawdę

musisz zrozumieć, że to nie twoja sprawa.

–  Ależ  to  jest  jak  najbardziej  moja  sprawa  –  powiedziała,  czując,  że  drżą  jej  wargi.  Mocno

ucisnęła skaleczony igłą palec, poczuła ból  i  jej  oczy  napełniły  się  łzami.  –  Bardzo  mi  zależy  na  –
zdusiła  szloch  –  obu  tych  mężczyznach.  –  Niech  nie  myśli,  że  chce  pomóc  jedynie  Samuelowi.
Uśmiechnęła  się  nieśmiało  przez  łzy.  –  St.  Aldric  byłby  ci  za  to  wdzięczny,  jestem  tego  pewna.
Często  w  chwilach  szczerości  mówił  mi,  jak  bardzo  ubolewa  nad  tym,  że  nie  ma  braci.  Byłby
szczęśliwy, odnalazłszy członka rodziny.

–  Nie  mam  prawa  podejmować  takich  decyzji  –  powiedział  ojciec,  już  mniej  pewnym  tonem.  –

Kiedy chłopiec był jeszcze bardzo mały, obiecałem…

Aha. Łzy zrobiły swoje. Ojciec był bliski wyznania prawdy.
–  Wszystkie  przyrzeczenia  przestały  cię  obowiązywać  po  śmierci  księcia  i  księżnej.  Pozostał  już

tylko Michael. Jest bardzo samotny. Gdyby jego ojciec wiedział, że wyjawienie mu prawdy będzie
dlań błogosławieństwem, z pewnością zwolniłby cię z danego słowa.

Widziała, jak ojciec walczy z pokusą wywarcia wrażenia na księciu. Prawie dopięła swego.
– Dobrze wiesz, że są inne rzeczy, które uczynią St. Aldrica szczęśliwym. Nie będzie sam, mając

żonę i dzieci.

– Będzie je miał – odparła lekceważąco.
– Kiedy?! – spytał ojciec, zmieniając temat. – Dobrze wiesz, czego chce książę, Evie. I czego ja

oczekuję od ciebie. Czeka już wiele miesięcy, a ty jeszcze nie dałaś mu odpowiedzi.

– Uczynię to wkrótce – odpowiedziała.
Prawdopodobnie  jednak  nie  będzie  musiała  tego  robić.  Samuel  najwyraźniej  czuł,  że  nie  jest  jej

godny.  Jeśli  wynikało  to  z  braku  pieniędzy  albo  statusu,  z  pewnością  lepiej  było  uchodzić  za
przyrodniego brata księcia niż za czyjegoś wychowanka.

– Wkrótce? W takim razie w tym samym czasie powiem księciu o jego bracie.
– A więc przyznajesz, że jest jego bratem? – Trudno było uznać to za zwycięstwo, skoro ojciec nie

background image

zamierzał poinformować o tym Samuela.

– Tak – odparł ojciec i jeszcze raz westchnął. – Wypełniłem swoją część umowy, dopilnowując,

aby dziecko odebrało odpowiednią edukację i zdobyło zawód. Dochowałem też tajemnicy. Dopiero
twoje nalegania sprawiły, że ją wyjawiłem.

– Wiedziałam o tym. Wystarczyło mi na nich spojrzeć, kiedy stali obok siebie. – Uczucie triumfu

wyparło na chwilę wszystkie inne doznania.

– A teraz, jak przypuszczam, wydaje ci się, że możesz opowiedzieć im całą historię przy pierwszej

nadarzającej się okazji – rzekł ojciec. Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.

– Zrobię to, jeśli ty tego nie zrobisz – powiedziała, tupiąc nóżką jak dziecko.
–  W  ten  sposób  zranisz  ich  obu.  Skoro  uważasz,  że  powinni  poznać  prawdę,  musi  to  się  odbyć

cicho, na osobności… i to ja muszę im powiedzieć. Przeżyją szok, nawet jeśli uznają wiadomość za
pomyślną. Mam dokumenty świadczące o tym, że to nie są puste słowa. Skoro już ma się to stać, nie
powinni mieć żadnych wątpliwości.

Ojciec miał rację. Musiała pozwolić mu, by sam wyznał braciom prawdę w odpowiednim czasie.

Jej działania w tej kwestii mogłyby przynieść więcej szkody niż pożytku.

– Dobrze, tylko proszę, nie zwlekaj z tym.
– Zrobię to, kiedy wreszcie skończy się to szaleństwo z twoim brakiem decyzji. – Patrzył jej prosto

w  oczy,  nieporuszony  jej  melodramatycznymi  gestami.  –  Byłem  wobec  ciebie  nazbyt  pobłażliwy,
Evelyn,  i  sam  ponoszę  za  to  winę.  Zachowujesz  się  jak  rozpuszczone,  samowolne  dziewuszysko.
Mogę ci ustępować w wielu sprawach, jednak w tej kwestii pozostanę nieprzejednany. Jesteś moim
jedynym  dzieckiem  i  wszystkim,  co  mi  pozostało  po  mojej  ukochanej  Sarah.  Jesteś  moim  sercem
i  moim  życiem.  Nie  będę  mógł  spać  spokojnie,  dopóki  nie  wyjdziesz  za  mąż. A  twoim  mężem  nie
powinien zostać ktoś z tytułem niższym niż książęcy.

Znalazła  się  w  impasie.  Oto  nadszedł  dzień,  w  którym  dziecięce  sztuczki  nie  zrobią  już  żadnego

wrażenia na ojcu. Ojciec wyjawi prawdę, jeśli Evelyn wyrzeknie się nadziei.

Rozważyła  swoją  sytuację,  odwołując  się  do  rozsądku.  St. Aldric  i  Samuel  dowiedzą  się,  że  są

braćmi. Zasługiwali na to. Podczas ich ostatniego spotkania Samuel wyraźnie dał jej do zrozumienia,
że choćby czekała na niego w nieskończoność, nigdy nie zostanie jej mężem. Oczekiwał od niej, że
wyjdzie za księcia.

Postanowiła  zatem  przyjąć  oświadczyny,  tak  jak  życzył  sobie  tego  jej  ojciec.  Narzeczeństwo  nie

oznaczało  jeszcze  małżeństwa.  Jeszcze  wiele  rzeczy  mogło  się  wydarzyć,  zanim  stanie  przed
ołtarzem.

Potem napisze do Sama, przedstawi mu swoje zamiary i da mu ostatnią szansę powstrzymania ślubu

z  księciem.  Jeśli  Samuel  nie  wykona  żadnego  ruchu,  Evelyn  postąpi  zgodnie  z  wolą  ojca.  Nie
przerażała  jej  perspektywa  małżeństwa  z  księciem.  Niepokoiło  ją  jedynie  to,  że  go  nie  kocha.
Kochała tylko jednego mężczyznę w swoim życiu. Skoro nie mogła go mieć za męża, należało wybrać
kogoś, kogo przynajmniej lubi.

Wszystko  musiało  się  wydarzyć  szybko,  zanim  Samuel  wyjedzie  z  Londynu  do  Szkocji  albo

ponownie wypłynie. Wstrzymała oddech i postanowiła wprowadzić swój plan w życie.

–  Skoro  obiecałeś,  że  powiesz  prawdę  obu  panom,  przyjmę  oświadczyny  St.  Aldrica  przy

pierwszej okazji, kiedy mi to zaproponuje, co, jak się spodziewam, nastąpi jutro wieczorem. – Teraz
pozostało  już  tylko  wyznaczyć  Samuelowi  czas,  w  którym  może  zmienić  zdanie.  Spojrzała  na
kalendarz na biurku. – W przyszłym tygodniu wydamy bal z okazji zaręczyn. Zapowiedzi będą czytane
od  następnej  niedzieli.  Ślub  nastąpi  wkrótce  potem.  O  ile  ci  to  odpowiada,  wszystko  odbędzie  się
przed upływem miesiąca. Tylko musisz mi przyrzec, że im powiesz.

background image

Ojciec  dłuższą  chwilę  przyglądał  się  jej  zdumiony,  jakby  nie  mógł  się  zdecydować,  czy  ma  ją

skarcić  za  zbytnią  samodzielność  i  stawianie  warunków,  czy  też  okazać  radość  z  powodu  tego,  że
postanowiła go posłuchać.

– To będzie twój prezent ślubny dla mnie – powiedziała przymilnie. – Wątpię, żeby udało mi się

długo utrzymać tę wiadomość w tajemnicy, skoro ją z ciebie wydobyłam z takim trudem. Jestem tylko
kobietą.

Skwitował jej słowa uśmiechem, jakby chodziło o żart, chociaż Evelyn mówiła serio.
–  Myślę,  że  masz  rację.  Jesteś  bardzo  kapryśna,  moja  panno,  i  wiem,  że  nie  będziesz  potrafiła

długo utrzymać języka za zębami. Przyjmij oświadczyny księcia i ustalcie datę balu zaręczynowego.
Zaproś Hastingsa na ten bal i wszystko odbędzie się w ciągu jednego wieczoru.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Nie chcę cię straszyć, lady Evelyn, ale po twoim ramieniu chodzi ogromny pająk.
Evie bez zastanowienia uniosła rękę, by go strzepnąć, ale po chwili zorientowała się, że niczego

nie czuje. Przystanęła i gniewnym wzrokiem popatrzyła na swego partnera w tańcu.

St. Aldric obdarzył ją czułym uśmiechem.
–  Nareszcie  udało  mi  się  zwrócić  twoją  uwagę.  Punkt  dla  mnie.  W  obliczu  tak  straszliwego

zagrożenia młoda dama powinna pisnąć i rzucić się w ramiona najbliżej stojącego dżentelmena. Nikt
nie oczekuje od niej, że sama upora się z tym problemem.

– Przepraszam… – Usiłowała sobie przypomnieć figury tańca, by móc go płynnie kontynuować. Jak

do tej pory, spisywała się bardzo dzielnie, jednak książę zauważył, że nie skupia na sobie jej uwagi.

– Czy coś się stało? – zapytał.
– Nie – skłamała. – Po prostu nie mogę się skupić.
– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, jeśli jest to coś, w czym mógłbym ci pomóc. – Patrzył

na  nią  ze  szczerym  zatroskaniem.  Chociaż  nie  przestawał  się  uśmiechać,  była  pewna,  że  naprawdę
leży mu na sercu jej dobro i zrobiłby dla niej wszystko, gdyby tylko go o to poprosiła.

Pozwól mi odejść. I spraw, żeby Samuel znów mnie pokochał, pomyślała.
Była to prośba, której spełnienia nie mogła oczekiwać od przyszłego narzeczonego. Poza tym nie

była nawet pewna, czy to jest możliwe.

–  Czy  wizyta  twojego  serdecznego  przyjaciela  przyniosła  ci  rozczarowanie?  –  spytał  St. Aldric,

przechodząc do sedna sprawy. – Sprawiasz wrażenie odmienionej. Posmutniałaś.

– Przepraszam – powtórzyła, zmuszając się do uśmiechu. – Postaram się być pogodniejsza.
–  Nie  zmieniaj  się  ze  względu  na  mnie  –  odpowiedział.  Kiedy  znów  ujął  jej  dłoń,  uścisnął  ją

w  geście  pokrzepienia.  –  Nie  ponosisz  winy  za  to,  co  czujesz.  Pewnie  zauważyłaś,  że  twój  doktor
Hastings bardzo się zmienił od czasu, kiedy widziałaś go po raz ostatni. Przeżyłaś rozczarowanie…

– Tak – przyznała, chociaż pocałunek w żadnym razie nie przyniósł jej rozczarowania.
Popatrzyła  na  St. Aldrica.  Jego  pocałunki  były  tak  gładkie  i  poprawne,  jak  wszystko  inne,  co  go

dotyczyło. Nawet teraz nie przestawał się do niej uśmiechać.

Odwzajemniła  uśmiech.  Samuel  próbował  traktować  ją  jak  siostrę,  dopóki  nie  złamała  jego

postanowienia. A  więc  tak  to  wygląda,  kiedy  kobieta  nie  darzy  mężczyzny  miłością,  ale  lubi  go  na
tyle, by chcieć oszczędzić mu bólu.

– A teraz, po tym spotkaniu, zmieniłaś zdanie na temat naszego małżeństwa?
–  Nie  wiem,  o  czym  mówisz.  –  Zesztywniała  i  pomyliła  krok,  co  książę  natychmiast  zgrabnie

zatuszował. Miała wrażenie, że przyłapał ją, gdy grzeszyła myślą i ciałem. Nie spodziewała się, że
temat Samuela pojawi się w jego kolejnej propozycji małżeństwa.

Uśmiechał się teraz niemal współczująco.
–  Nie  jestem  ślepy,  Evelyn.  Miałaś  słabość  do  tego  mężczyzny.  Myślę,  że  zakochałaś  się  w  nim,

kiedy byłaś bardzo młoda. Trudno o tym zapomnieć.

–  Jesteś  zbyt  spostrzegawczy  –  powiedziała.  –  To  twoja  jedyna  wada.  –  To  nie  było  jednak

prawdą. Jego wadą była perfekcyjność. Książę nigdy nie mylił kroków w tańcu, jego twarz nigdy nie
zdradzała, że jest zakłopotany, nie czerwienił się.

– Będę nad tym pracował, jak tylko się pobierzemy – zapewnił. – Jeśli zgodzisz się za mnie wyjść,

będę widział tylko tyle, ile będzie ci odpowiadało.

background image

Czyżby dawał jej tym przyzwolenie na zdrady? Z pewnością nie to miał na myśli. Trudno jednak

było się dziwić, że przyszło jej to do głowy, skoro darzyła uczuciem innego. W tej sytuacji przydałby
się mąż, który gotów był przymknąć oko na różne sprawki.

Gdyby  życzyła  sobie  takiego  małżeństwa,  byłaby  zadowolona  z  tej  odpowiedzi.  Jednak

świadomość, że księciu nie zależy na niej aż do tego stopnia, by raniła go jej niewierność, sprawiała
jej ból. Nie potrafiłaby darzyć takiego męża szacunkiem. Powróciła myślami do wydarzeń w pokoju
Samuela,  skupiając  się  głównie  na  końcowych  chwilach,  kiedy  to  uznał,  że  kierowała  nimi  jedynie
grzeszna  chuć.  Być  może  tak  to  wyglądało  od  jego  strony,  jednak  Evelyn  gotowa  byłaby  umrzeć
w jego ramionach, byle tylko dać mu ukojenie.

Pod warunkiem że nastąpiłoby to po skonsumowaniu ich związku.
– Czy zareagujesz jakoś na moją deklarację, czy będę zdany na domysły?
– Jaką deklarację? – Z najwyższym trudem odegnała myśli o Samuelu i spojrzała na księcia.
– Że jeśli za mnie wyjdziesz, jestem gotów dostosować się do twoich wymagań.
Złożył  propozycję,  którą  obiecała  przyjąć,  a  tymczasem  była  tak  zajęta  rozmyślaniami  na  temat

innego mężczyzny, że nie słyszała słów przyszłego męża.

– Oświadczę ci się w inny sposób, jeśli zależy ci na mniej oficjalnym tonie. Możemy zadbać o to,

żeby  towarzyszył  nam  blask  księżyca,  światło  świec  i  klejnoty  z  mojego  skarbca.  Ofiaruję  ci  coś
nowego,  jeśli  te  ci  się  nie  podobają.  Uklęknę  na  jedno  kolano.  Chociaż  nie  mam  w  tym
doświadczenia, zaśpiewam serenadę. Napiszę wiersz. Zrobię wszystko, byle tylko na twojej ślicznej
twarzyczce zagościł uśmiech. Znasz już moje poglądy na temat naszego małżeństwa. Teraz chciałbym
usłyszeć, co ty o tym sądzisz.

Ojciec  miał  rację.  Zbyt  długo  kazała  już  czekać  St.  Aldricowi.  Jeśli  naprawdę  chciała  zyskać

aprobatę  Samuela,  to  ją  otrzymała,  i  to  niejeden  raz.  Samuel  uznał,  że  St. Aldric  jest  doskonałym
kandydatem. Dał również wyraźnie do zrozumienia, że nie ożeni się z nią.

A  potem  ją  pocałował…  Nieustannie  powracała  myślami  do  tej  chwili.  Podejrzewała,  że  będzie

do  niej  wracać  przez  resztę  życia.  Odegnała  tę  myśl  i  zwróciła  się  do  St.  Aldrica,  starając  się
w pełni skupić na jego osobie.

–  Przepraszam.  Nie  chciałam  być  dla  ciebie  okrutna  ani  trzymać  cię  tak  długo  w  niepewności.

Jakoś tak wyszło… Masz rację. Nadszedł już czas, żebym dała ci odpowiedź.

Ku  jej  zdumieniu,  książę  zastygł  w  oczekiwaniu,  tak  jakby  nie  był  pewien,  co  usłyszy.  Była  tak

skupiona na sobie i własnych pragnieniach, że bezwiednie torturowała go swą obojętnością.

Zasługiwał na coś lepszego.
– Oczywiście, że wyjdę za ciebie. Kiedy tylko zechcesz.
– Możemy skorzystać ze specjalnego pozwolenia – powiedział. – Pannom często na tym zależy, bo

chcą  pokazać  światu,  że  kawaler  ma  koneksje.  Zdobędę  takie  zezwolenie,  jeśli  sobie  życzysz.  Nie
musimy się jednak spieszyć ze ślubem. Możemy chwilę zaczekać i wszystko należycie przygotować.

Zaczął snuć plany, szczęśliwy jak panna młoda, gdy tymczasem Eve powróciła wspomnieniami do

miejsc,  gdzie  życie  było  prostsze,  zakończenia  szczęśliwsze,  a  pocałunki  tak  namiętne,  jak  być
powinny.

Samuela obudziło pukanie do drzwi. A może to walenie rozchodziło się echem w jego czaszce? To

była  słuszna  kara.  Na  morzu  przyzwyczaił  się  do  mocnych  trunków.  Jednak  ilość,  którą  wypił
poprzedniego dnia, osłabiłaby nawet marynarza.

– Doktorze Hastings?
Bez zastanowienia wyskoczył z łóżka i chwycił torbę z lekarstwami.

background image

– Kto tam? Czy jestem potrzebny? – Potrząsnął głową, by zyskać jasność myślenia, i był już gotów

do stawienia czoła wyzwaniu.

– To chyba nic pilnego. Mam dla pana list. – Właściciel gospody czekał w korytarzu, a obok niego

stał lokaj w liberii z Thorne Hall.

To  zapewne  jakiś  uroczy  liścik  od  Evie,  która  spodziewa  się,  że  będzie  okazywał  jej  swoje

względy,  tak  jakby  nic  się  między  nimi  nie  wydarzyło.  Nigdy  jednak  nie  zapomni  jej  widoku,
klęczącej pomiędzy jego udami.

Znów potrząsnął głową. Ból pozwalał mu oderwać myśli od Evie. Chcąc chronić jej niewinność,

powinien trzymać się od niej z daleka. Potarł ręką powieki.

– Cokolwiek to jest, powiedz mu, że może to zabrać do diabła.
Lokaj sprawiał wrażenie przerażonego, ale nie ruszył się z miejsca.
– Mam to oddać panu do rąk własnych i zaczekać na odpowiedź, doktorze Hastings. – Kiedy Sam

wyjeżdżał od Thorne’ów, Tom dopiero zaczynał służbę. Był jeszcze dzieckiem, młodszym od Evelyn.

Czyżby wybrała go do tej misji, licząc na to, że Samuel pamięta tego chłopaka, ma względem niego

przyjazne  uczucia  i  nie  zechce  sprawiać  mu  kłopotu?  Była  okrutna,  dręcząc  go  za  pomocą  takich
sztuczek. Zyskał jednak kolejny dowód na to, że znała go równie dobrze jak on sam. Westchnął.

– No dobrze. – Wyciągnął rękę po list. – Zaczekaj. – Zamknął za sobą drzwi i złamał pieczęć.
Natychmiast  rozpoznał  charakter  pisma.  Widywał  go  bardzo  często  w  listach,  które  uwielbiał

i  których  jednocześnie  się  bał.  Wszystko  wskazywało  na  to,  że  nie  może  zlekceważyć  tej
korespondencji. Nie mógł wyskoczyć z okna na piętrze, by uciec od tego, co go czekało.

Sam.
Wstrzymał oddech. List zaczynał się niewinnie. Bał się jednak tego, co mogła napisać Evie po tym,

co zaszło między nimi.

Przede  wszystkim  chciałabym  Cię  przeprosić  za  to,  że  przyszłam  do  Ciebie  bez  zaproszenia

i sprawiłam Ci kłopot. Nie miałam do tego prawa.

Nie musiała się usprawiedliwiać. To on zachował się haniebnie, popełnił ciężki grzech.
Jestem Ci winna kolejne przeprosiny za to, że starałam się ingerować w Twoje życie i planować

Twoją  przyszłość  tak,  aby  odpowiadała  moim  oczekiwaniom.  Jestem  pewna,  że  doskonale
poradzisz sobie bez mojej pomocy. Okazałam się wielką egoistką, starając się Tobą pokierować.

Z całego serca proszę Cię jednak, żebyś nie wracał na morze. A w każdym razie żebyś nie wybrał

tej pracy z mojego powodu. Obiecuję, że uczynię wszystko, abyś był bezpieczny, nawet jeśli będzie
to wymagało ode mnie poniechania wszelkich prób kontaktu z Tobą.

Kochana  Evie.  Bała  się  o  niego  i  robiła  wszystko,  co  tylko  w  jej  mocy,  żeby  ratować  jego  nic

niewarte życie. Poczuł bolesny ucisk w piersi, odrobinę radości, a zarazem żalu, jak zawsze, kiedy
o niej myślał. Wygładził list i czytał:

Zgodnie  z  wolą  Twoją  i  mojego  Ojca,  wobec  częstych  próśb  ze  strony  księcia,  przyjęłam

oświadczyny  St.  Aldrica.  Dla  uświetnienia  zaręczyn  Ojciec  w  najbliższą  środę  wydaje  bal.
Przypominam Ci, że obiecałeś w nim uczestniczyć. Pomimo tego, co zdarzyło się później, liczę na
to, że dotrzymasz obietnicy.

A  niech  to!  Rzeczywiście  powiedział  jej,  że  przyjdzie.  Poza  tym,  niezależnie  od  tego,  co  mówił

rozum, nie miał ochoty jeszcze stąd wyjeżdżać.

Jeśli  naprawdę  chcesz,  żebym  wyszła  za  mąż,  potrzebuję  Twojego  wsparcia  w  tych  trudnych

chwilach. Jeśli jednak z jakiegoś powodu wolałbyś, żebym nie poślubiła księcia St. Aldric, musisz
mi o tym zawczasu powiedzieć.

Czekam na Twoją odpowiedź…

background image

Et cetera.
Po raz pierwszy w życiu Evelyn Thorne zastosowała się do jego rady. Oczywiście to była pułapka.

W  zakończeniu  listu  dała  mu  wyraźnie  do  zrozumienia,  że  w  każdej  chwili  może  zmienić  bieg
wypadków. Wystarczyło tylko ją poprosić, a natychmiast wszystko by odwołała.

Stworzyła mu prawdziwe piekło i bez wątpienia na nie zasługiwał. Podszedł do stołu, sięgnął po

pióro i napisał:

Evie,
nie  masz  mnie  za  co  przepraszać.  To  ja  ponoszę  winę  za  to,  co  się  stało.  Proponuję,  żebyśmy

nigdy już nie poruszali tego tematu. Zapomnę o tym, jeśli i Ty zapomnisz.

Jeśli chodzi o mój powrót na morze, to zdaję sobie sprawę z tego, że się o mnie niepokoisz. Nie

mam jeszcze sprecyzowanych planów. Jeśli to jest dla Ciebie takie ważne, zapomnę o marynarce
i rozpocznę praktykę na lądzie.

Nie miał jednak najmniejszego zamiaru pracować dla St. Aldrica. Oczekiwała od niego zbyt wiele.

Jestem  bardzo  szczęśliwy,  że  zdecydowałaś  się  przyjąć  oświadczyny  księcia.  Serdecznie

gratuluję Tobie i Jego Książęcej Mości. Zostanę w Londynie, by, tak jak obiecałem, uczestniczyć
w Twoim balu zaręczynowym i być obecnym na weselu. Masz na to moje słowo. Czekam na dzień,
w którym będę mógł nazwać Cię Księżną, a nie moją małą Evie…

Złożył podpis pod listem, osuszył go bibułą i zapieczętował, a potem otworzył drzwi i przywołał

czekającego w korytarzu lokaja.

Stało się. List był już w drodze do Evie. Czuł się tak, że mógł go z równym powodzeniem napisać

na papeterii kondolencyjnej z czarnymi obwódkami. Mimo że sytuacja od początku nie pozwalała mu
żywić nadziei, czuł smutek, wiedząc, że traci Evelyn na zawsze.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Evie  była  piękna.  Samuel  doskonale  o  tym  wiedział.  Nigdy  nie  widział  jej  ubranej  w  kosztowne

stroje.  Uważał,  że  wygląda  wspaniale  w  codziennym  ubraniu.  Tego  dnia  nie  mógł  się  na  nią
napatrzeć.  Jej  jedwabna  suknia  miała  ten  sam  odcień  błękitu,  co  oczy,  i  była  równie  gładka  jak  jej
włosy.  Smukłą  mlecznobiałą  szyję  zdobił  złoty  naszyjnik  wysadzany  diamentami,  lśniącymi  jak
gwiazdy.

Zapewne  Thorne  miał  rację.  Nawet  bez  więzów  krwi  stojąca  przed  nim  młoda  dama  nie  była

przeznaczona  dla  niego.  Sam  naszyjnik  musiał  kosztować  tyle,  ile  Samuel  zarabiał  w  ciągu  roku.
Nigdy nie byłby w stanie ofiarować jej takiego cacka. Dla niej był to jedynie naszyjnik matki, którego
wcześniej nie nosiła, bo była na to za młoda. Przy St. Aldricu będzie mogła cieszyć się podobnymi
i  jeszcze  kosztowniejszymi  klejnotami.  Każdego  miesiąca  zaprezentuje  nową  biżuterię,  a  jej
garderoba będzie pełna sukni na każdą okazję.

Książę u boku dopełniał obrazu. Był wysoki, przystojny i promieniał tak samo jak ona. Uśmiechał

się do niej, jakby uczyniła mu wielki zaszczyt, zgadzając się zostać jego żoną. Byli jak dwie części
posągu,  zaprojektowane  tak,  by  idealnie  się  uzupełniać.  Jako  księżna,  Evelyn  będzie  olśniewać
urodą, błyszczeć tak jak tego dnia.

Samuel nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kiedy spełni dane jej obietnice, jak najszybciej stąd

wyjedzie.  Skoro  zostaną  mu  tylko  wspomnienia,  zadba  o  to,  by  każdy  szczegół  na  zawsze  pozostał
w  jego  pamięci.  Czekając  w  kolejce  do  bycia  przedstawionym  szczęśliwej  parze,  starał  się  ukryć
pożądanie i przywołać na twarz wyraz braterskiej dumy.

– Sam. – Ujęła jego dłoń obiema rękami.
–  Evelyn.  –  Nadstawiła  twarz  do  pocałunku.  Nie  mógł  go  uniknąć,  nie  wzbudzając  podejrzeń.

Wykonał pocałunek w powietrzu tuż obok jej policzka. Wargi mu drżały, jakby naprawdę dotknął jej
skóry.

–  Cieszę  się,  że  tu  jesteś.  Bałam  się,  że  nie  przyjdziesz  –  szepnęła  mu  do  ucha.  Kiedy  się

wyprostował, spojrzała na niego z niepokojem. – To już ponad tydzień.

– Obiecałem przecież, że przyjdę, by cieszyć się twoim szczęściem.
–  To  bardzo  uprzejme  z  pańskiej  strony  –  powiedział  St.  Aldric.  Stał  obok  Evelyn,  prezentując

postawę posiadacza.

– Serdecznie gratuluję Waszej Książęcej Mości. – Samuel skłonił się sztywno. Czuł się wyjątkowo

niezręcznie.

– Dziękuję, doktorze. – St. Aldric znacznie lepiej radził sobie w obecnej sytuacji.
Evie patrzyła na nich obu, jakby w nadziei, że połączy ich coś więcej niż serdeczna nienawiść.
– Proszę mi wybaczyć. – Samuel uśmiechnął się, tym razem szczerze, na myśl o tym, że rozmowa

dobiegła końca. – Nie mogę przeszkadzać innym gościom.

Oto  przeszedł  pierwszą  próbę  ogniową.  Teraz  musi  jakoś  znieść  kilka  godzin  uprzejmych

uśmiechów i grzeczności, a potem uda się w swoją stronę. Jednak tam, gdzie pojawiała się Evie, nic
nie  było  takie  proste.  Może  dlatego  że  była  gospodynią  wieczoru,  pojawiała  się  niemal  wszędzie
tam, gdzie był Samuel? A może śledziła go w tłumie, pokazując się w miejscach, w których najmniej
się jej spodziewał, i rozdawała uśmiechy i pocałunki?

Za  każdym  razem  odwracał  się,  udając,  że  jej  nie  zauważył  albo  był  zbyt  zajęty  rozmową  z  kimś

innym, by zamienić z nią słówko. W końcu przyłapała go na parkiecie, gdzie nie miał już pretekstu, by

background image

się od niej uwolnić.

– Zatańcz ze mną. – Wyciągnęła ku niemu rękę z uśmiechem, pewna, że Samuel przyjdzie do niej

jak zawsze.

– Myślę, że to nierozsądne – powiedział. Na samą myśl o zetknięciu się ich rąk zaczął się pocić.
– Taniec ma być czymś nagannym? – Roześmiała się. – To twoja zawodowa opinia? Myślałam, że

lekarze wręcz zalecają takie niewinne ćwiczenia.

– Wiesz, że nie o tym mówię. – Zniżył głos do szeptu i rozejrzał się dookoła, by zyskać pewność,

że nikt oprócz Evie go nie słyszy.

Kokieteryjnie zatrzepotała wachlarzem.
– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Jeśli za twoją odmową tańca coś się kryje, powiedz mi to

otwarcie.

– Jeśli naprawdę chcesz wyjść za St. Aldrica, to nie powinniśmy razem tańczyć – wycedził przez

zaciśnięte zęby.

–  Moje  zaręczyny  nie  powstrzymały  mnie  od  tańczenia  ze  wszystkimi  mężczyznami  na  tej  sali…

z wyjątkiem ciebie. Unikasz mnie.

– Nie – skłamał.
– Jestem pewna, że St. Aldric nie miałby nic przeciwko temu.
– Nie obchodzi mnie, co on sobie myśli. – Wiedział, że mówi jak zazdrosny głupiec.
– Skoro to cię nie obchodzi, to co stoi na przeszkodzie, żebyśmy zatańczyli? Jeśli ludzie zauważą,

że  mnie  unikasz,  zaczną  się  nad  tym  zastanawiać.  To  wzbudzi  ich  podejrzenia  i  stanie  się  pożywką
dla plotek.

Złapała  go  w  sidła.  Musiał  przyznać,  że  miała  rację.  Ktoś  mógł  poczynić  jakąś  uwagę  na  temat

tego, jak dziwnie zachowuje się Samuel w jej towarzystwie. Nie mógł dopuścić do plotek.

Nie przestawała go namawiać, pewna, że nie będzie potrafił się jej oprzeć.
– Następny walc mam wolny. Zatańcz ze mną i przestań się upierać. – Na jej twarzy pojawił się

szelmowski uśmieszek. – Taniec się skończy szybciej, niż myślisz, a ja zapewniam cię, że nie stanie
ci się krzywda.

– Nie! Tylko nie walc! – Powiedział to tak głośno, że jakaś matrona stojąca w pobliżu zmierzyła go

ostrym,  karcącym  spojrzeniem.  Nie  potrafił  jednak  spokojnie  myśleć  o  tym  szczególnym  tańcu.  –
Zatańczę z tobą, jeśli na to nalegasz. Ale proszę, żeby był to jakiś inny taniec.

–  Dobrze  –  odpowiedziała,  nie  kryjąc  rozczarowania.  –  La  Belle Assembly.  Właśnie  zaczynają.

Zatańczymy z St. Aldrikiem i jego partnerką, więc nie musisz się obawiać, że go zdenerwujesz.

Samuel zmrużył oczy.
– Odmawiam ci nie dlatego, że boję się księcia.
– W takim razie mam rozumieć, że boisz się mnie? – Pokręciła głową. – To nie poprawia twojego

wizerunku w moich oczach.

Jej list zawierał wiele kłamstw. Nie potrzebowała moralnego wsparcia. Szukała jedynie kolejnej

okazji, aby go dręczyć. Mocno ścisnął jej dłoń. W tym uścisku nie było jednak dawnej łagodności.

–  W  takim  razie  chodź.  Im  szybciej  zaczniemy,  tym  szybciej  będziemy  mieli  to  za  sobą.  Potem

musisz zostawić mnie w spokoju na resztę wieczoru.

Miał rację. To był błąd.
Myślała,  że  jeśli  będzie  go  kusić  na  oczach  innych,  uda  jej  się  wydobyć  z  niego  oczekiwane

wyznanie. W najgorszym razie stworzy sobie okazję do przebywania z nim blisko. Jednak nie takich
wspomnień oczekiwała. Taniec okazał się bolesnym przeżyciem.

background image

Stworzyli  czwórkę  z  St. Aldrikiem  i  jego  partnerką,  panną  o  wielkiej  urodzie  i  małym  rozumku.

Okazała  się  jednak  doskonałą  tancerką,  a  w  tej  chwili  nikt  niczego  więcej  od  niej  nie  oczekiwał.
Wymienili ukłony i dygnięcia, po czym rozpoczął się taniec.

Samuel wykonywał figury tańca poprawnie, lecz było widać, że jest spięty. Tymczasem St. Aldric

tańczył z gracją, swobodnie, ciesząc się towarzystwem narzeczonej.

Evelyn  obróciła  się  w  stronę  Samuela.  Wpatrywał  się  w  nią  intensywnie,  jakby  starał  się

zapamiętać  każdy  szczegół.  W  pewnej  chwili  stało  się  to  trudne  do  wytrzymania.  Spojrzawszy  na
jego ponurą twarz, domyśliła się prawdy.

Samuel  był  zazdrosny,  wściekły,  zawiedziony  w  swych  nadziejach.  To  nie  odraza  kazała  mu  się

trzymać z dala od Evelyn. On jej pragnął, równie mocno jak w dniu, w którym się całowali.

Teraz znów tańczyła z St. Aldrikiem. W jego spojrzeniu nie zauważyła niczego szczególnego. Był

już bardzo bliski uczynienia jej swą żoną, mógł więc spokojnie myśleć o czymś innym.

Jednak  ilekroć  Samuel  brał  ją  za  rękę,  miała  wrażenie,  że  nie  zamierza  pozwolić  jej  odejść.

Zmuszał  się  do  uwolnienia  jej  z  uścisku  dłoni.  Zgrzytał  zębami,  starając  się  skupić  na  tańcu.  Był
sztywno wyprostowany, jakby każde dotknięcie Evelyn sprawiało mu ból.

Kiedy muzyka umilkła, pozwoliła Samowi się odprowadzić. Odszedł bez słowa.
Przez  chwilę  stała  nieruchomo,  nie  mogąc  się  zdecydować,  a  zaraz  potem  wyszła  z  sali  balowej

i podążyła korytarzami do miejsca, w które musiał się udać.

W  ogrodzie  było  ciemno.  W  powietrzu  unosił  się  zapach  kwiatów,  powietrze  było  ciężkie

i  wilgotne,  co  wkrótce  wygna  londyńskie  elity  do  Bath  albo  na  wieś.  Nie  zapalono  świateł  na
podwórzu i goście nie wychodzili z domu.

Samuel zajął ławkę w cieniu wiązu.
Gdy  przycupnęła  na  ławeczce  obok  niego,  nie  odezwał  się  ani  słowem.  Przez  dłuższą  chwilę

siedzieli w milczeniu, nie chcąc psuć nastroju chwili. Odezwał się pierwszy.

– Evie. Obiecałaś mi, że do tego nie dojdzie, jeśli zostanę w Londynie.
–  Miałeś  rację,  mówiąc,  że  nie  powinniśmy  tańczyć  walca.  –  Gdyby  do  tego  doszło,  zrobiłaby

z  siebie  widowisko,  przywierając  do  niego.  Znalazłszy  się  w  jego  ramionach,  nie  potrafiłaby  się
oprzeć pokusie.

Westchnął.
– Więc czujesz to samo? Miałem nadzieję, że nie przeżywasz tego co ja i że wtedy, w gospodzie, to

był przypadek.

Kiwnęła głową.
– Skoro nie możemy rozwijać uczucia, nie powinniśmy nawet próbować.
Nie patrzył w jej stronę. Siedział sztywno jak wtedy, gdy do niego dołączyła.
– Nie rozumiesz wszystkiego. Tak naprawdę tego nie rozumiesz.
– Wiem, że pozostało tylko kilka minut, a potem nie będę już mogła niczego odwołać. Jeśli istnieje

powód, dla którego mogłabym zmienić zdanie, zamierzam z niego skorzystać. – Chwyciła go za rękę
i mocno ścisnęła, mając nadzieję, że wyczuje jej determinację.

–  Musisz  mi  zaufać.  Wiem,  co  jest  dla  ciebie  najlepsze  –  oznajmił  tonem,  jakim  niejednokrotnie

zwracał  się  do  pacjentów.  –  Powtarzam:  nie  ma  powodu,  dla  którego  miałabyś  nie  wyjść  za  St.
Aldrica. Prawdę mówiąc, nalegam, żebyś to zrobiła.

– Dlaczego z takim uporem grasz rolę starszego brata? – spytała, kręcąc głową w niedowierzaniu.
–  Widocznie  czuję  potrzebę  nadrobienia  ostatnich  lat  –  odpowiedział.  –  Potrzebujesz  kogoś,  kto

nauczy cię rozsądku. Twój ojciec najwyraźniej nie daje sobie z tym rady.

–  Czasami  się  zastanawiam,  czy  aby  nie  jesteś  tępy,  pomimo  doskonałego  wykształcenia,  czy  też

background image

sobie ze mnie nie żartujesz. Wiesz, że nie oczekuję od ciebie braterskich porad.

– A co innego mogę ci zaoferować? – jęknął głucho w poczuciu beznadziei.
Evelyn była rozdarta pomiędzy współczuciem a złością. Wszystko wskazywało na to, że jeśli chce

usłyszeć miłosne wyznanie, musi zdobyć się na nie sama.

–  Skoro  milczysz,  powiem  bez  owijania  w  bawełnę.  Kocham  cię,  Samuelu.  Zawsze  będę  cię

kochać.  Udajesz,  że  niczego  nie  rozumiesz.  Proszę,  Sam,  proszę.  Zdecyduj  się  na  wyznanie.
Porozmawiam z Michaelem, z ojcem. – Jeszcze raz mocno ścisnęła jego dłoń.

Zwrócił  się  w  jej  stronę  tak,  że  ich  twarze  znajdowały  się  tuż  obok  siebie…  i  nagle  zaczęli  się

całować  jak  szaleni  w  oświetlonym  blaskiem  księżyca  ogrodzie.  W  jednej  chwili  powróciło
szaleństwo z pokoju w gospodzie.

Starała  się  zmusić  do  opanowania.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  w  sali  czekają  na  nią  goście.

I  mężczyzna,  który  marzył  o  tym,  aby  została  jego  żoną.  Odegnała  niepokojące  myśli  i  rozchyliła
wargi do pocałunku. Słyszała szelest swojej sukni, gdy przywierała do Samuela, czuła szybkie ruchy
jego języka i jego smak.

Położył  jej  rękę  na  szyi  i  delikatnie  pogładził,  nie  chcąc  burzyć  fryzury.  Potem  przesunął  dłonią

zagłębienia szyi i wsunął palce za dekolt sukni. Wstrzymała oddech. Drżały jej kolana. Wsunęła mu
ręce  pod  kamizelkę.  Czuła  jego  mięśnie  pod  tkaniną  koszuli.  W  odpowiedzi  zacisnął  palce  na
brodawce  piersi  i  pociągnął.  Gwałtownie  zaczerpnęła  tchu  i  zagryzła  dolną  wargę,  a  następnie
mocno chwyciła go za pośladki. Uniósł ją i posadził sobie na kolanach. Poczuła jego męskość.

Oderwał usta od jej warg i wyszeptał do ucha:
– Czy tego właśnie ode mnie chcesz? – I pchnął ją biodrami.
Przytaknęła, wpijając palce w jego mięśnie, i mocno przywarła do niego.
– Bo ja tego właśnie chcę od ciebie – powiedział. – Tego od ciebie chciałem od chwili, gdy po raz

pierwszy poczułem pożądanie. Chcę czuć smak twojego ciała na swych wargach. Pragnę znaleźć się
w tobie.

–  Tak  –  wyszeptała,  zamykając  oczy.  –  Tak!  Tak!  –  Wyobrażała  sobie  ten  słodki  moment,  kiedy

odda mu się bez reszty.

–  Właśnie  tego  chcę  –  powiedział  gorączkowym  szeptem;  jego  oddech  wydał  jej  się  jeszcze

gorętszy  niż  pocałunek.  –  I  nie  ma  to  nic  wspólnego  z  romantycznym  wyznaniem  czy  małżeństwem.
Chcę  cię  posiąść,  tu  i  teraz,  w  tym  ogrodzie,  nagą  jak  Ewa.  Chcę  cię  wykorzystać  dla  swojej
przyjemności, bez myślenia o tym, co przyzwoite i dobre.

Mówił o wspaniałych rzeczach w taki sposób, jakby były brudne i plugawe. A mimo to chciała, by

nastąpiły.

Ręką,  którą  wcześniej  obejmował  ją  w  talii,  przycisnął  jej  głowę  do  swoich  ust,  żeby  móc  dalej

przemawiać szeptem.

– Chcę twojego ciała, Evie. Tylko tyle. Chcę cię zniszczyć. Chcę tego i już. Nie obchodzi mnie, czy

to  unicestwi  nas  oboje.  Dlatego  cię  zostawiłem  przed  sześciu  laty.  I  dlatego  teraz  znów  muszę  cię
opuścić.

Zsunął  ją  ze  swoich  kolan  i  odepchnął  od  siebie,  na  drugi  koniec  ławki.  W  wieczorne  powietrze

wkradł się chłód. Czuła go na nagich piersiach, wyswobodzonych z gorsetu.

– Ochłoń, a potem wróć do domu i znajdź swojego narzeczonego. – Głos miał zimny, beznamiętny.

–  Jak  już  ci  powiedziałem,  nie  jestem  odpowiednim  mężczyzną  dla  ciebie.  Wyjdź  za  St.  Aldrica,
Evie.  Proszę.  Będzie  się  o  ciebie  troszczył.  Ja  nie  mogę.  Musisz  się  wyzbyć  tej  bezsensownej
nadziei, że kiedyś może być inaczej. – Wstał i odszedł. W głąb ogrodu czy do domu? Nie była pewna.

Zakryła piersi, podciągając stanik sukni, a potem przyłożyła dłoń do policzka, czekając, aż ustąpi

background image

rumieniec. Gdyby została tam jeszcze chwilę dłużej, stałaby się równie zimna jak Samuel. Ogarnął ją
gniew.

Samuel Hastings był wszystkim, czego w życiu pragnęła. Zwabiła go tu i poszła za nim jak głupia,

tylko po to, by znów doświadczyć odrzucenia. Doprowadził ją na skraj rozkoszy, a potem usłyszała
od niego jedynie groźby i obelgi, jakby był łobuzem z Drury Lane.

Cóż, to się nie mogło powtórzyć. Tego wieczoru zamierzała dokonać ostatecznego wyboru. Odejść

do innego mężczyzny i nigdy więcej nie oglądać się za siebie. Wiedziała, że St. Aldric przynajmniej
jej nie odepchnie, nawet nie próbując jej pokochać.

Któregoś dnia wróci myślami do tego wieczoru i odkryje, że wspomnienie jest kruche i wyblakłe

jak zasuszony kwiatek. Będzie patrzeć na swoje dzieci, spłodzone przez Michaela, i zastanawiać się,
jak mogła być tak głupia, by pragnąć innego mężczyzny.

Ale nie dzisiaj. Dzisiaj byłoby to trudne. Pomyślała o St. Aldricu i jego licznych zaletach. Poczuła,

jak jej wewnętrzny żar zaczyna stygnąć. Michael był przystojny. Dobry. Miał fantastyczne poczucie
humoru.  Na  jej  widok  nie  uciekał,  tylko  zbliżał  się  rozpromieniony.  Twarz  zdobił  mu  wówczas
uśmiech wyrażający obietnicę i radosne oczekiwanie na ich wspólną przyszłość.

Podniosła się z ławki, wygładziła na sobie suknię i wróciła do domu.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Lady Evelyn uczyniła mnie najszczęśliwszym człowiekiem w Londynie.
Samuel  wrócił  do  sali  balowej  akurat  na  czas,  aby  usłyszeć  nowinę.  St. Aldric  uśmiechał  się  od

ucha do ucha jak głupiec, nieświadom faktu, że stojąca obok niego kobieta była nadal zarumieniona
od pocałunków, którymi obdarzył ją Samuel.

On sam stał teraz w milczeniu, jak to czynił przez większość swojego życia, walcząc z pierwotnym

instynktem, i pozwolił, aby wszystko to się stało. Przez jakiś czas czekał w ogrodzie, aż Evie wróci
do  domu  bez  niczyjej  pomocy.  Nie  było  łez  ani  rozpaczliwych  błagań.  Z  miejsca,  w  którym  się
znajdowali, zdawała się emanować głęboka cisza. Kilka minut później Evelyn wstała i odeszła.

Czuł  się  tak  jak  pierwszego  dnia  na  morzu,  kiedy  obserwował  oddalający  się  brzeg  Anglii.

Postrzegał wtedy wodę jedynie jako barierę pomiędzy nim a kobietą, której nie potrafił nie kochać.
Teraz było tak samo. Sala balowa wydawała się rozszerzać na jego oczach, kiedy wirujące w walcu
pary zapełniły parkiet, a Samuel był jedynym stabilnym punktem. Znowu ją tracił.

Upił  nieco  wina,  żałując,  że  nie  jest  to  nic  mocniejszego.  Jeszcze  godzina  i  będzie  mógł  się

wymówić i odjechać. Nie musi jednak stać tutaj i patrzeć na Evelyn, szczęśliwą bez niego.

W  ogrodzie  wszystko  było  takie  proste.  Niewinne,  braterskie  myśli  umknęły  z  jego  głowy  jak

zwierzęta przed nadciągającym pożarem. Pragnęła go. Poczuł, że musi ją mieć, inaczej oszaleje. Czuł
narastające  napięcie  i  determinację,  aby  pociągnąć  ją  na  ziemię,  odrzucić  jej  spódnice  i  halki
i zatracić się w miękkości jej ciała.

Obrzydliwe. Obsceniczne. Grzeszne.
Odepchnął ją, przerażony swoim zachowaniem, a jednocześnie przepełniony uczuciem grzesznego

triumfu.  Evelyn  należała  do  niego  pod  każdym  względem.  Poślubi  księcia.  Ale  za  każdym  razem,
kiedy jej dotknie, będzie myślała o tej chwili i o tym, jak bardzo go pragnęła.

To  nie  może  się  powtórzyć.  Tym  razem  wyjedzie  do Ameryki. Albo  na  Jamajkę.  Przy  odrobinie

szczęścia zapadnie na gorączkę tropikalną i jego cierpienia wreszcie się skończą.

Samuel odwrócił się od tłumu w nadziei na znalezienie pociechy w kartach, kieliszku brandy albo

jakiejś ładnej buzi, która mogłaby oderwać jego myśli od jedynej kobiety, na którą naprawdę chciał
patrzeć.

Zamiast tego natknął się na ojca Evelyn.
– Doktorze Hastings.
Lord  Thorne  odnalazł  go  wśród  osób  spieszących  pogratulować  księciu.  Samuel  sprawdził,  czy

jego  kieliszek  jest  uniesiony  dostatecznie  wysoko,  a  uśmiech  jest  wystarczająco  szeroki,  aby  nic
w jego postaci nie zdradzało, że zaręczyny nie budzą w nim zbytniego entuzjazmu.

– Samuelu.
Teraz głos Thorne’a brzmiał tak jak wtedy, kiedy Samuel nadal był jego ulubionym synem. Zanim,

jąkając się, poprosił o rękę Evelyn.

– Milordzie – odpowiedział, starając się, aby jego półuśmiech nie wyglądał na zbyt wymuszony.
– St. Aldric i Evie już kończą taniec. Nie ma powodu, by dłużej zwlekać.
– Z czym? – zdziwił się Samuel. Czyżby oczekiwano od niego, że opuści już przyjęcie?
Wyglądało  jednak  na  to,  że  Thorne  mówił  raczej  do  siebie  niż  do  niego,  jakby  chodziło  o  jakiś

obowiązek, którego nie dopełnił.

– Chciałbym… chcielibyśmy… porozmawiać z tobą. U mnie w gabinecie.

background image

Thorne  wyglądał  na  równie  skrępowanego  co  Samuel.  Jego  nastrój  zupełnie  nie  pasował  do

radosnych okoliczności. To przecież była także chwila jego triumfu.

– Oczywiście, milordzie – Samuel spojrzał na zegar. – Może za pół godziny? Wtedy tłum powinien

się już rozejść.

–  Za  dwadzieścia  minut.  –  Thorne  wyglądał  tak,  jakby  na  chwilę  wstrzymano  jego  egzekucję.  –

Doskonały pomysł. Do zobaczenia.

Zniknął  w  tłumie.  Samuel  obserwował,  jak  z  nieobecnym  wyrazem  twarzy  przyjmuje  gratulacje

z powodu zaręczyn córki.

Było to bardzo dziwne.
Taniec zakończył się, a prześwietny St. Aldric stał u jej boku. Wygrał, powinien więc przynajmniej

cieszyć  się  nagrodą.  Samuel  zauważył  jednak,  że  Thorne  rozdzielił  go  z  Evelyn  zaraz  po  tym,  gdy
umilkła muzyka, szepcząc coś księciu do ucha.

Evelyn spoglądała na nich. Chociaż nie mogła dosłyszeć, o czym była mowa, skinęła głową. Na jej

ślicznej  twarzy  malował  się  przedziwny  wyraz,  jakby  przypomniała  sobie  właśnie  o  jakimś
kłopotliwym szczególe, który mącił radosny nastrój chwili. Naraz odwróciła się do gości, ponownie
stając się uosobieniem perfekcji.

Coś  wisiało  w  powietrzu.  Samuel  nie  mógł  jednak  wyobrazić  sobie,  co  to  może  być.  Zegar

odmierzał minuty do wyznaczonego spotkania.

O umówionej godzinie wszedł na górę, aby odnaleźć Thorne’a.
Był  tam  również  St.  Aldric.  Czekał  w  gabinecie  swojego  mentora  jak  psotny  uczeń,  chociaż

w  niczym  nie  zawinił.  Jego  skromność  czyniła  go  w  oczach  Samuela  jeszcze  bardziej  irytującym.
Gdyby nie Evie, na pewno czułby do niego sympatię.

Z uśmiechem ukłonił się księciu i lordowi Thorne.
– Milordzie, Wasza Książęca Mość.
– Samuelu.
Znowu ta znajoma poufałość. Przyjął ją z cynicznym uśmiechem. Czyżby teraz, kiedy los Evelyn był

przypieczętowany, znowu miał się stać ulubionym synem? Nic z tego, do diabła.

–  Przypuszczam,  że  zastanawiasz  się…  że  obaj  panowie  zastanawiacie  się…  dlaczego  was  tutaj

poprosiłem  –  powiedział  Thorne,  nie  wiedząc,  na  kogo  najpierw  spojrzeć.  –  Takie  było  życzenie
Evelyn.

Nastąpiła kolejna chwila niezręcznej ciszy.
–  Widzicie,  Evelyn  domyśliła  się  prawdy.  I  przekonała  mnie,  że  skoro  dla  niej  sytuacja  jest

oczywista,  to  może  stać  się  oczywista  również  dla  innych.  Uważa,  że  być  może  lepiej  będzie
wyjaśnić  sprawę,  zanim  pojawią  się  jakieś  spekulacje  na  ten  temat.  A  skoro  jesteś  dziś  z  nami,
Samuelu…

Thorne  znowu  przerwał,  jakby  jego  wypowiedź  była  na  tyle  klarowna,  że  nie  potrzeba  było

żadnych dodatkowych wyjaśnień.

St. Aldric patrzył na niego z krzywym uśmiechem, jakby nie mógł ukryć rozbawienia.
–  Na  razie,  Thorne,  jedyne  spekulacje  mogą  pochodzić  od  nas  dwóch.  Widzę,  że  pragnie  pan

podzielić  się  z  nami  jakąś  informacją,  ale  przychodzi  to  panu  z  trudnością.  Proszę  mówić  dalej.
Doktor Hastings i ja na razie niczego się nie dowiedzieliśmy.

Thorne spoglądał to na jednego, to na drugiego, jak królik osaczony przez dwa lisy.
–  Z  początku  muszę  powiedzieć,  że  nie  zamierzam  urazić  ani  Waszej  Książęcej  Mości,  ani

pańskiego  ojca,  który  był  moim  drogim  przyjacielem.  Nigdy  nie  było  również  moim  zamiarem

background image

zdradzić zaufania, które we mnie pokładał.

–  Ponieważ  nie  żyje  od  prawie  dziesięciu  lat,  raczej  nie  będzie  miał  panu  tego  za  złe  –  rzekł  St.

Aldric z zachęcającym uśmiechem. – Zakładam jednak, że powierzył panu pod przysięgą jakiś sekret,
który teraz mocno panu ciąży, czyż nie?

–  To  nic  aż  tak  poważnego  –  pospieszył  z  zapewnieniem  Thorne.  –  Zdarzyło  się  to  także  wielu

innym mężczyznom. Nie ma w tym żadnej hańby. Wasza Wysokość musi wiedzieć, że pański ojciec
zawsze był człowiekiem szlachetnym.

– Miło mi to słyszeć – skinął głową St. Aldric.
– Mówię o tym tylko dlatego, że prawda może wkrótce wyjść na jaw bez mojej pomocy – dodał

Thorne.

– A więc mówże, człowieku – powiedział St. Aldric, znowu się uśmiechając. – Nasz dobry doktor

może potwierdzić, że kiedy wyciąga się z ciała drzazgę, nie należy robić tego powoli. To przedłuża
tylko ból, a pan przedłuża teraz napięcie. Cóż to za „nie aż tak poważna” wiadomość, którą skrywa
pan przed światem?

– To stało się, kiedy Wasza Książęca Mość był jeszcze niemowlęciem, rzecz jasna. Matka Waszej

Książęcej  Mości  była  nadal  słaba.  Doszło  do…  –  kolejna  dramatyczna  pauza  –  …pewnego
uchybienia.

Uwaga  Samuela  zaczęła  odpływać.  Było  jasne,  że  cokolwiek  to  jest,  dotyczy  St.  Aldrica,  a  nie

jego. Być może znalazł się tutaj na wypadek, gdyby książę doznał zbyt wielkiego szoku i potrzebował
lekarza.

Książę nie wyglądał jednak na kogoś, kto mógłby zemdleć pod wpływem złych wiadomości. Miał

nieco  zaczerwienione  policzki,  to  prawda,  ale  biorąc  pod  uwagę  okoliczności,  było  to  zupełnie
naturalne.

–  Ponieważ  zarówno  moja  matka,  jak  i  ojciec  zeszli  już  z  tego  świata,  nie  widzę  powodu,  żeby

dłużej  ukrywać  tego  rodzaju  informację.  Proszę  mówić,  ma  pan  moje  błogosławieństwo.
Natychmiast, jeśli można.

Nawet święci nie mają nieograniczonej cierpliwości. Wyglądało na to, że cierpliwość St. Aldrica

również była na wyczerpaniu.

– Z tego uchybienia wyniknął problem – powiedział pospiesznie Thorne. – Urodziło się dziecko.

Chłopiec.

– Ale to by oznaczało… – St. Aldric potrząsnął głową ze zdumieniem – …że mam brata?
– Przyrodniego – uściślił Thorne.
St. Aldric zerwał się na równe nogi, podbiegł do Thorne’a i chwycił go za ramię.
– Wiedział pan o tym? I nie powiedział mi pan? Do diabła, muszę dowiedzieć się wszystkiego. –

Książę  uspokoił  się  szybko,  ale  widać  było,  że  nie  może  doczekać  się  dalszych  wieści.  –  Czy  mój
ojciec powiedział panu o nim coś więcej? Chciałbym go poznać. Nie chciałbym, muszę!

– To nie ma wpływu na sukcesję – zapewnił go Thorne. – Książę jest starszy. A on jest bękartem.
–  Nie  dbam  o  to  –  nalegał  St.  Aldric.  –  To  moja  krew,  kimkolwiek  jest.  Jest  moim  krewnym

i jestem za niego odpowiedzialny. Nie będzie cierpiał niedostatku, postaram się o to. Mam brata! –
Na twarzy księcia malował się radosny uśmiech.

Jak  zwykle  St.  Aldric  okazał  się  człowiekiem  ze  wszech  miar  godnym  podziwu,  nie  okazawszy

w  tej  sytuacji  ani  krzty  zawiści  ani  wściekłości.  Z  jego  postawy  wynikało,  że  nie  dostrzega
w  sytuacji  niczego  wstydliwego.  Brat  z  nieprawego  łoża  nie  stanowił  dla  niego  żadnego  kłopotu.
Wprost  przeciwnie,  wieść  wydawała  się  budzić  w  nim  zachwyt.  W  życiu  księcia  brakowało  tylko
jednego: rodziny. A teraz Bóg zesłał mu i ten dar. Teraz miał już wszystko.

background image

–  Nie  cierpiał  niedostatku  ani  przez  chwilę  –  powiedział  Thorne.  –  Pański  ojciec  od  razu

powierzył  go  mojej  opiece,  a  ja  przysiągłem,  że  utrzymam  wszystko  w  tajemnicy.  –  Teraz  patrzył
przez ramię księcia w stronę Samuela. – Wychowałem go jak własnego syna. Nie powiedziałem mu
nic o jego prawdziwych rodzicach. Okłamywałem go…

Teraz obaj mężczyźni wpatrywali się w Samuela. Thorne przepraszająco wzruszył ramionami.
– Nie rozumiem – powiedział Samuel, ale, oczywiście, rozumiał. To spotkanie dotyczyło właśnie

jego.

–  Nie  zabrałem  cię  z  przytułku  –  rzekł  Thorne.  –  Twoją  matką  była  krawcowa  o  nazwisku  Polly

Hastings,  która  mieszkała  we  wsi  St. Aldric.  Nie  mogła  się  tobą  opiekować,  ponieważ  zapadła  na
gorączkę połogową. Zabrałem cię do siebie na krótko przed jej śmiercią.

– Moja matka…
Wiedział, że miał matkę, to jasne. Jednak nie myślał o niej przez całe lata. A jego ojciec…
– Mówił mi pan, że… – Nie potrafił dokończyć tego zdania.
– To, co ci kiedyś mówiłem, nie ma żadnego znaczenia – powiedział ostrzegawczym tonem Thorne,

jakby  Samuel  chciał  powtórzyć  na  głos,  ze  wszystkimi  ohydnymi  szczegółami,  opowiedzianą  mu
niegdyś historię. – Prawda jest taka, że twoim ojcem był stary książę.

W tym momencie wszystko uległo zmianie. Dzięki temu jednemu zdaniu Samuel z potwora stał się

człowiekiem.  Jego  pragnienie  nie  było  nikczemne  i  grzeszne.  Było  to  całkowicie  naturalne  uczucie
wobec najpiękniejszej kobiety na świecie. Wszelkie przeszkody zniknęły.

Pokój zawirował wokół Samuela i zaschło mu w ustach.

Kiedy znowu otworzył oczy, zobaczył nad sobą sufit. Dzięki Bogu Evelyn nic nie widziała, inaczej

naśmiewałaby się z niego do końca życia. Wystarczającym upokorzeniem było zemdleć w obecności
St.  Aldrica  i  Thorne’a.  Nie  było  sensu  przypominać,  że  wyszedł  bez  szwanku  z  niejednej  bitwy,
brodził we krwi po kostki, widział okaleczone kończyny, słyszał krzyki rannych i czuł wokół siebie
zapach śmierci i nigdy nie zasłabł.

– Dobrze się pan czuje?
St.  Aldric  patrzył  na  niego  speszonym  wzrokiem,  po  czym  znowu  uśmiechnął  się  szeroko.  Jego

mina była dziwnie znajoma; bardzo przypominała tę, którą Samuel widywał w lustrze przy goleniu.
Teraz,  kiedy  miał  powód,  aby  doszukiwać  się  podobieństw  pomiędzy  nimi,  stało  się  jasne,  że  są
braćmi. Karnacja, oczy, wysokość czoła i umiejscowienie uszu – wszystko było takie jak u niego. Nie
mógł mieć żadnych wątpliwości.

Książę wyciągnął rękę, nie zwracając uwagi na jego milczenie.
– Domyślam się, że to był dla pana szok.
– Ogromny.
Chodziło  mu  o  natłok  myśli  kłębiących  się  w  jego  głowie,  o  nowe  fakty  wypierające  stare…

i o poczucie, że tak bardzo mylił się w sprawie, której był stuprocentowo pewien: Evelyn nigdy nie
mogła  należeć  do  niego.  Była  jego  siostrą.  Jego  uczucia  wobec  niej,  choćby  nie  wiadomo  jak
potężne,  były  plugawe  i  obrzydliwe.  Przez  całe  dorosłe  życie  uważał  się  za  nikczemnika,
najpodlejszego  grzesznika  niegodnego  przebywania  w  towarzystwie  tej,  której  najbardziej  pragnął.
Ulgi nie przyniosło mu jednak ani oddalenie, ani przemoc, ani lektura Biblii.

I  nagle,  w  jednym  momencie,  został  oczyszczony.  Wypielęgnowana  dłoń  nadal  wisiała  przed  nim

w  powietrzu;  widział  ją  nieco  niewyraźnie,  dopóki  nie  ustały  zawroty  głowy,  a  puls  nie  wrócił  do
normalnego tempa. Samuel chwycił dłoń księcia i pozwolił, aby ten pomógł mu się podnieść.

– Dla mnie też był to wielki szok – powiedział St. Aldric, próbując go uspokoić. – Przyzwyczaiłem

background image

się już do myśli, że jestem ostatnim liściem na martwym drzewie genealogicznym.

–  Jestem  nieślubnym  synem  –  odparł  Samuel,  nadal  oszołomiony  radością  księcia.  –  Nie  sądzę,

żebym mógł zostać uwzględniony w pańskim drzewie genealogicznym. Chyba że jako rosnący obok
chwast.

–  Lepsze  to  niż  pusta,  naga  ziemia.  –  St.  Aldric  wpatrywał  się  w  niego  z  dziwnym  głodem

w oczach, po czym chwycił go w braterski uścisk.

Samuel poczuł, że książę klepie go mocno po plecach; po chwili chwycił go za ramiona, odsunął

nieco od siebie i wpatrzył się w jego twarz. St. Aldric uczył się na pamięć jego rysów, porównywał
je ze swoimi, dostrzegał te same podobieństwa co Samuel, i kiwał głową na potwierdzenie.

–  Nie  ma  pan  pojęcia,  co  to  za  ulga…  odnaleźć  jakiegokolwiek  krewnego,  kiedy  już  pogodziłem

się z myślą, że jestem na świecie sam.

Samuel  odpowiedział  mu  jedynie  pustym  spojrzeniem.  Nigdy  nie  odczuwał  potrzeby  posiadania

brata ani też ojca i siostry; lepiej, o wiele lepiej było być samemu niż z nimi. A teraz został wrzucony
w środek zupełnie innej rodziny, której nie chciał.

Uczucia  te  musiały  malować  się  na  jego  twarzy,  ponieważ  St.  Aldric  w  zawstydzeniu  odwrócił

głowę.

–  Przepraszam.  Nie  pomyślałem.  Wie  pan  aż  nazbyt  dobrze,  co  oznacza  samotność. Ale  dla  obu

z  nas  to  się  zmieni.  Oczywiście  uznam  pana  za  prawowitego  członka  rodziny.  I  pomogę  panu,  jak
tylko  będę  mógł.  I  tak  zrobiłbym  to  dla  Evelyn,  ale  teraz  mam  o  wiele  więcej  powodów,  aby  to
uczynić.

Evie.
Zapomniał o wydarzeniach z ostatniej godziny. Lady Evelyn Thorne była teraz zaręczona z księciem

St. Aldric, który – jak się okazało – był jego bratem. Czuł się tak, jakby ją utracił, na krótką chwilę
odzyskał i utracił ponownie. Pomiędzy nimi trojgiem wszystko było skończone. Zniszczenie szczęścia
brata i odebranie Evelyn szansy na wspaniałe małżeństwo byłoby szczytem niegodziwości.

Podjęcie  tej  decyzji  zajęło  mu  dłuższą  chwilę.  Być  może  to  niegodziwe,  ale  zrobiłby  to  bez

zmrużenia  oka.  Evelyn  go  kocha  –  zaledwie  godzinę  temu  dowiodły  tego  jej  słowa  i  zachowanie.
Samuel nie ma żadnych zobowiązań wobec tego intruza. Niezależnie od tego, co może sobie myśleć
St. Aldric, nadal są wrogami. Nic na świecie tego nie zmieni.

–  Jak  już  powiedziałem,  kiedy  spotkaliśmy  się  po  raz  pierwszy  w  ogrodzie,  pomoc  Waszej

Książęcej Mości nie będzie konieczna – powiedział łagodnie Samuel.

Oczy  St.  Aldrica  rozszerzyły  się  ze  zdumienia,  jakby  nigdy  nie  brał  pod  uwagę  możliwości

odmowy.

– Jaki ma pan powód, żeby mi odmawiać? Z pewnością potrafię otworzyć wiele drzwi, które dotąd

pozostawały dla pana zamknięte.

– Do tej pory jakoś dawałem sobie radę i byłem zadowolony – rzekł Samuel.
– Samuelu.
W  głosie  Thorne’a  zabrzmiało  ojcowskie  ostrzeżenie,  aby  zważał  na  dobre  maniery  i  przyjął

łaskawą  pomoc  od  lepszych  od  siebie.  Pod  wpływem  tego  tonu  Samuel  poczuł  nieopanowaną
potrzebę wybuchnięcia śmiechem. Nie było żadnego powodu, aby skorzystać z rady Thorne’a. Może
i go wychował, jednak te fałszywe pozory stanowiły wyraźny dowód, że ich wzajemne stosunki nie
mają żadnej wartości.

– A więc teraz mógłby pan być jeszcze bardziej zadowolony – odparł St. Aldric. – Powinien pan

zostać  moim  osobistym  lekarzem,  jak  to  zasugerowała  Evelyn.  Byłoby  to  coś  więcej  niż  tylko
honorowe stanowisko na wiele lat, zapewniam. Jestem młody i zdrowy. Ale ze stanowiskiem wiąże

background image

się  uposażenie  i  tytuł.  Jest  pan  nadal  nieżonaty.  Podejrzewam,  że  znajdzie  się  wiele  kobiet,  które
będą panem zainteresowane.

– Evie… – Samuel zamilkł znowu w oszołomieniu i gdyby nie to, że w ostatniej chwili zmusił się

do opanowania, zemdlałby po raz drugi w życiu.

–  Mówi  pan,  że  Evelyn  już  o  tym  wie?  –  St.  Aldric  spojrzał  na  Thorne’a  w  oczekiwaniu

potwierdzenia. – To wyjaśnia wiele. Bardzo chciała, żebym pana poznał, Samuelu. Nalegała, abym
pana zatrudnił. – Znowu uśmiechał się szeroko. – Przez jakiś czas sądziłem, że chodzi o coś innego.
Ale  teraz  wszystko  jest  jasne.  Będzie  pan  dla  niej  podwójnym  bratem,  a  dla  nas  obojga  ważnym
członkiem rodziny.

Jeżeli St. Aldric wcieli swój plan w życie, Samuel będzie tak samo jak przedtem odseparowany od

jedynej  kobiety,  której  pragnął,  a  jednocześnie  zmuszony  do  ciągłego  przebywania  w  jej
towarzystwie.

– Wasza Książęca Mość wyciąga zbyt daleko idące wnioski.
Samuel  odsunął  się  od  podtrzymującego  go  St.  Aldrica  i  wygładził  ubranie,  aby  uspokoić

galopujące myśli.

–  Jesteś  niewdzięcznym  smarkaczem,  Sam.  –  Lord  Thorne  uznał,  że  w  tej  sytuacji  ma  prawo

wyrazić swoje zdanie.

Samuel skierował swój gniew na tego, kto bardziej nań zasługiwał.
–  Teraz,  kiedy  prawda  wyszła  na  jaw,  nie  ma  pan  prawa  wygłaszać  takich  kazań.  Kim  pan

ostatecznie dla mnie jest po tylu latach?

– Jedynie człowiekiem, który cię wychował – powiedział Thorne.
– I karmił mnie kłamstwami – odparł Samuel. – Ze względu na Evie nie będę roztrząsał pańskiej

perfidii. Ale nie sądzę, abym mógł panu przebaczyć.

Thorne wytrzeszczył na niego oczy.
– Evelyn jest moim jedynym dzieckiem. Zrobiłem to, co było najlepsze zarówno dla niej, jak i dla

ciebie.

Z  drugiego  końca  pokoju  dobiegło  ich  ciche  chrząknięcie.  Samuel  przypomniał  sobie,  że  nie  są

z  Thorne’em  sami.  Odwrócił  się  do  księcia  i  patrzył  na  niego  w  milczeniu.  Czyżby  St.  Aldric
naprawdę  uważał,  że  bycie  porzuconym  przez  własnego  ojca  do  tego  stopnia,  że  nie  posiada  się
żadnej tożsamości, jest zaszczytem? Jeżeli tak, to Samuel mylił się co do niego. Książę jest głupcem.

– Rozumiem, że przyzwyczajenie się do wiedzy, którą właśnie otrzymaliśmy, zajmie trochę czasu.

Obaj  musimy  to  przetrawić  i  zastanowić  się,  co  najlepiej  zrobić  w  tej  sytuacji  –  powiedział
dyplomatycznie St. Aldric. Było jasne, że on sam nie potrzebuje czasu do namysłu, jednak postanowił
wstrzymać się z uwagami ze względu na brata. Wyciągnął dłoń i poklepał Thorne’a po ramieniu. –
Dziękuję panu w imieniu własnym i mojego ojca za pańskie zasługi wobec naszej rodziny, a także za
to,  że  nam  pan  dziś  o  nich  powiedział.  –  Były  to  słowa  stosowne  do  okoliczności.  Sprawiły,  że
Samuel  poczuł  się  winny  swego  złego  humoru,  niezależnie  od  tego,  jak  bardzo  był  uzasadniony.  –
A teraz, panowie, musicie mi wybaczyć.

Nie czekając na odpowiedź, książę z gracją skinął głową i wyszedł z pokoju.
Thorne spojrzał na Samuela i syknął z dezaprobatą:
–  Może  i  jesteś  synem  księcia,  Hastings,  ale  najwidoczniej  nie  odziedziczyłeś  ogłady  właściwej

członkom  tej  rodziny.  Evelyn  miała  rację,  wybierając  St.  Aldrica  zamiast  ciebie,  ponieważ
zachowujesz się dokładnie tak, jak przypuszczałem.

– Dziękuję, że pan to potwierdza – odparł Samuel.
–  Od  początku  chodziło  mi  tylko  o  to,  aby  była  szczęśliwa.  Nigdy  nie  uwzględniałem  cię  w  tych

background image

planach.  –  Thorne  uśmiechał  się  triumfalnie  jak  jakiś  kapłan  owładnięty  religijnym  szałem.  –  No
dalej. Biegnij do niej. Opowiedz jej o wszystkim. Spróbuj nastawić ją przeciwko mnie. Zobaczysz,
czy ci podziękuje.

Evelyn zawsze widziała swego ojca oczami kochającej jedynaczki. W jej opinii Thorne nie mógłby

uczynić nic złego. Gdyby dowiedziała się, że jest inaczej, byłaby załamana. Samuel potrząsnął głową.

– Nie, Thorne. Nie sądzę. Musiałbym pragnąć złamać jej serce, oświadczając przy tym, że czynię

to dla jej dobra. W dniu, w którym to zrobię, udowodnię, że naprawdę jestem pańskim synem.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Po rozstaniu z Thorne’em Samuel nadal miał ochotę się napić. Doktor Hastings zaleciłby w takim

wypadku brandy na uspokojenie. Brandy i chwilę ciszy.

–  Medice,  cura  te  ipsum…  Lekarzu,  lecz  się  sam  –  wymamrotał  pod  nosem  i  skierował  się

w stronę stojącej w bibliotece karafki.

Kiedy  trochę  ukoi  nerwy,  odnajdzie  Evie.  Musi  przeprosić  ją  za  słowa,  które  wypowiedział

w  ogrodzie.  Gdy  tylko  wyjaśni  tę  sprawę,  będzie  mógł  przekonać  ją,  aby  odwołała  zaręczyny
i wyjechała razem z nim. Kiedyś proponowała, że ucieknie z nim do Gretny. To będzie musiało im
wystarczyć. Nie było czasu na zwyczajowe zaloty i zapowiedzi.

Musi  wydostać  ją  z  Londynu,  zanim  wybuchnie  skandal.  Co  ważniejsze,  musi  zabrać  ją  z  tego

domu. Kiedy jeszcze wierzył, że Thorne jest jego ojcem, udawało mu się traktować go z chłodnym
szacunkiem. Teraz jednak nie był mu nic winien. Nie został przyjęty pod dach Thorne’ów z miłości
ani też z powodu jakichkolwiek więzów rodzinnych. Chcieli w ten sposób przypodobać się staremu
St.  Aldricowi,  nic  więcej.  Pozostaje  tylko  kwestią  czasu,  kiedy  Samuel  wykrzyczy  to  Thorne’owi
w twarz razem z tym okropieństwem, które uważał za prawdę.

Evie  nie  może  się  o  tym  dowiedzieć.  Thorne  próbował  ją  ochronić  na  swój  własny,  wypaczony

sposób. Gdyby Samuel był jej mężem, to zadanie przypadłoby jemu. I wywiązałby się z niego lepiej.

– Hastings!
Sam  wzdrygnął  się  i  odwrócił  sztywno.  Jego  nowo  odnaleziony  brat  czekał  na  niego  w  holu,

pragnąc kontynuować rozmowę.

– Wasza Książęca Mość…
St. Aldric wyglądał na nieco rozbawionego.
– Nie może pan unikać mnie do końca życia. Tym bardziej że chcę oficjalnie uznać pana za członka

rodziny.

– Nie unikam pana – powiedział ostrożnie. – Myślałem, że życzy pan sobie, aby sprawy trochę się

ułożyły, zanim znowu będziemy rozmawiać.

–  A  ile  to  jeszcze  może  potrwać?  –  zapytał  St.  Aldric.  Najwyraźniej  uważał,  że  kilka  chwil

wystarczy, aby przebudować czyjeś życie.

– Kiedy po tych wszystkich latach dowiedziałem się prawdy, doznałem szoku.
St. Aldric skinął głową.
–  Podejrzewam,  że  nie  jestem  w  stanie  sobie  tego  wyobrazić,  podobnie  jak  pan  nie  może

wyobrazić sobie mojego życia.

– Moja obecność bądź nieobecność nie ma tu większego znaczenia – odpowiedział sucho Samuel.
Książę sprawiał wrażenie zaskoczonego.
–  Przeciwnie.  Chociaż  mogę  pozwolić  sobie  na  niemal  każdy  luksus,  zawsze  wiedziałem,  że  ta

jedna rzecz jest poza moim zasięgiem. Nie można kupić sobie brata.

Podobnie jak nie można przestać mieć siostry, ale to właśnie przydarzyło się Samuelowi. Spojrzał

ponownie na księcia, próbując wykrzesać z siebie trochę braterskiego uczucia, którego ten człowiek
tak pragnął. On sam odczuwał jedynie zazdrość.

– Taki związek wymaga czegoś więcej niż wspólnej krwi.
– Być może – zgodził się książę. – Nie widzę jednak powodu, dla którego nie moglibyśmy zostać

chociaż przyjaciółmi.

background image

Skoro nie widział powodu, to umyślnie starał się być tępy. Kiedy się spotkali, książę przypuszczał,

że pomiędzy Samuelem a Evelyn istnieją jakieś więzy. Samuel zaprzeczył, rezygnując tym samym ze
swoich planów wobec niej. Nie mógł teraz nagle zmienić zdania bez podania przyczyny.

Nie  chciał  stać  się  kimś  takim  jak  Thorne,  który  gotów  był  powiedzieć  wszystko,  byle  tylko

osiągnąć  swój  cel.  Hańba  jego  niegdysiejszych  przekonań  stopniowo  wygaśnie,  pod  warunkiem  że
nie będzie o wszystkim opowiadał na prawo i lewo. Nowo odkryte pokrewieństwo nie upoważniało
St. Aldrica do zdobycia wiedzy na temat wszystkich obrzydliwych szczegółów przeszłości Samuela.

Samuel świadomie przeniósł obojętność, z jaką odnosił się do Thorne’a, na swoją nową rodzinę.

Skinął głową z szacunkiem i powiedział:

– Ma pan rację. Zachowuję się nierozsądnie.
– Jak sam pan powiedział, to był dla pana szok – przypomniał mu książę. – Trudno oczekiwać, że

przyjmie to pan bez emocji. Pański temperament w żaden sposób mnie nie obraża. Pewna swoboda
związana z osobowością jest dozwolona. W rodzinie.

Słowa  te  ponownie  przywołały  szeroki  uśmiech  na  twarz  księcia,  dowodząc,  że  absolutnie  nie

czuje się skrępowany odkryciem ich pokrewieństwa. Był to kolejny przykład jego ponadprzeciętnego
charakteru.

– Mimo to przepraszam – dodał Sam niechętnie.
– Przeprosiny przyjęte – odparł książę. On oczywiście nie musiał przepraszać Samuela, ponieważ

nie zrobił niczego, co wymagałoby przeprosin. Od pierwszej chwili zachowywał się bez zarzutu.

Był jednak zaręczony z Evelyn.
–  Teraz,  kiedy  już  sobie  wszystko  wyjaśniliśmy,  musi  mi  pan  wybaczyć  –  powiedział  Samuel,

czując, że jeśli jeszcze przez chwilę będzie musiał patrzeć na przystojną twarz księcia i słuchać jego
rozsądnych słów, rzuci się na niego jak bestia i pobije go do nieprzytomności.

–  Chwileczkę  –  St.  Aldric  podniósł  jeden  palec,  jakby  sądził,  że  tak  drobny  gest  powstrzyma

Samuela.  –  Nadal  nie  odpowiedział  pan  na  moje  pytanie.  Nie  widzę  powodu,  dla  którego  nie
moglibyśmy zostać przyjaciółmi, a pan?

Była to doskonała okazja do szczerego wyjaśnienia sytuacji, ale zamiast tego Samuel wymamrotał

przez zęby:

– Ja również nie widzę takiego powodu.
– W takim razie zgoda. – Książę uśmiechał się do niego, jakby tych kilka słów scementowało ich

związek. – Jeśli pan sobie życzy, mogę zarekomendować pana do członkostwa w moim klubie.

W  klubie,  w  którym,  jak  przypuszczał  Samuel,  będą  ciągle  na  siebie  wpadać.  Czy  ten  człowiek

zamierza stać się stałym elementem jego życia?

St. Aldric dostrzegł jego wahanie.
– Miałby pan wtedy sposobność poznać innych dżentelmenów i zdobyć dogodną dla siebie posadę.

Być  może  nie  chce  pan  być  moim  osobistym  lekarzem,  ale  wokół  jest  wielu  starszych  panów
cierpiących na podagrę, którzy potrzebują doktora. Być może któryś z nich przypadnie panu do gustu.

Brzmiało  to  rzeczywiście  zachęcająco.  Samuel  natychmiast  skorzystałby  z  tej  propozycji,  gdyby

tylko  wyszła  od  kogoś  innego.  Przez  chwilę  poczuł  nostalgię  za  rodziną,  którą  mógłby  mieć,  gdyby
życie  ułożyło  się  inaczej.  Nie  odczuwał  potrzeby  posiadania  ojca,  przynajmniej  nie  po  to,  aby
okazywać mu uczucie. Jednakże uspokajająca dłoń na jego ramieniu, ktoś, kto mógłby go wesprzeć,
pouczyć, przedstawić w odpowiednich kręgach, byłyby wielce pomocne.

Kiedyś takie wsparcie zapewniał mu Thorne – człowiek, który ostatecznie okazał się fałszywy. Po

chwili jednak Samuel przypomniał sobie przyczynę jego nagłej przemiany. Evelyn.

Skinął głową z szacunkiem, usiłując powstrzymać sarkazm.

background image

– Dziękuję za propozycję, Wasza Książęca Mość. Jednak z przykrością muszę z niej zrezygnować.

Obawiam  się,  że  nie  byłbym  zbyt  użytecznym  członkiem  klubu,  ponieważ  nie  zamierzam  pozostać
w Londynie.

Nie byłby tu również zbyt mile widziany, gdyby udało mu się zrealizować swój zamiar. Wyjedzie

stąd  jako  człowiek  złamany  albo  też  zniweczy  romantyczne  nadzieje  mężczyzny,  który  właśnie
zaoferował mu pomoc.

– Dobrze. Jak pan sobie życzy. – Patrząc na twarz Samuela, St. Aldric nie umiał zdecydować, czy

ma być poirytowany, czy rozczarowany jego odmową, zapewne dlatego że nie był przyzwyczajony do
słowa „nie”. – Proszę jednak zjeść ze mną jutro kolację. Nalegam.

Książę  nalega.  A  co  to  ma  wspólnego  z  pragnieniami  Samuela?  Wymówił  się  pierwszym

kłamstwem, jakie przyszło mu do głowy.

– Niestety nie będzie to możliwe. Jestem już umówiony gdzie indziej. A teraz przepraszam, czas na

mnie.

Pierwsza osoba, na którą natknął się po wyjściu, była tą jedyną, którą chciał widzieć.
– Evelyn, musimy pomówić.
Samuel zmierzał w jej stronę z ponurym uśmiechem na ustach i determinacją godną brytyjskiej floty

wojennej.

Evelyn poczuła przypływ niepokoju. Użył jej pełnego imienia, co miał zwyczaj robić tylko wtedy,

kiedy był na nią zły albo gdy próbował zachować sztucznie formalną relację pomiędzy nimi.

– Samuelu…
Odwróciła się do niego, napominając sama siebie, że nie wolno jej dotknąć jego dłoni ani wykonać

żadnego innego ze znajomych gestów, które wydawały się podsycać jego namiętność.

Samuel  zlekceważył  jej  chłód  i  chwycił  ją  za  ramiona.  W  ogrodzie  jego  dotyk  był  delikatny,  tym

razem jednak mocno zacisnął dłonie, jakby bał się, że od niego ucieknie, gdy ją puści.

– Od jak dawna o tym wiesz?
Nie było wątpliwości, co ma na myśli. Nie wyglądało też na to, że prawda go wyzwoli, jak mówi

Biblia.  Wyglądał  jeszcze  bardziej  czujnie  niż  zwykle.  Evelyn  odwróciła  twarz,  obawiając  się
spojrzeć mu w oczy. Czy ona także musi czuć się winna?

– Podejrzewałam to od pewnego czasu. Kiedy St. Aldric zaczął się ze mną spotykać na początku

sezonu,  wydał  mi  się  tak  bliski  jak  stary  przyjaciel,  chociaż  wiedziałam,  że  nie  znaliśmy  się
wcześniej. Ale to było tylko podejrzenie. A potem wróciłeś i już wiedziałam.

–  Dlaczego  nie  przyszłaś  z  tym  do  mnie?  A  może  powiedziałaś  jemu?  –  Jego  głos  był  równie

szorstki jak uścisk rąk. Potrząsał nią przy każdym słowie.

–  Samuelu!  –  Wyrwała  mu  się.  –  Nie  myśl,  że  nasza  dawna  przyjaźń  upoważnia  cię  do  takiego

zachowania wobec mnie. Nie powiedziałam ci o tym, ponieważ nie miałam dowodów. Uznałbyś, że
to niedorzeczne, i zbyłbyś mnie. A jeśli chodzi o St. Aldrica…

Teraz to Samuel odwrócił głowę. Czy nadal był zazdrosny? Dlaczego okazywał to teraz, kiedy było

już za późno?

– Nie powinienem był cię o to oskarżać. Był tak samo zaskoczony jak ja.
–  Nie  miałam  zamiaru  kryć  tego  przed  żadnym  z  was.  Dopiero  niedawno  powzięłam  podejrzenia

wobec  ojca,  a  ostatnio  przekonałam  go  do  wyjawienia  prawdy  i  podzielenia  się  nią  z  tobą
i Michaelem.

– Twoim narzeczonym – powiedział, patrząc na nią poważnie.
– Twoim bratem – dodała Evelyn, żałując, że Samuel nie cieszy się z wieści.
– A  czy  decyzja  o  ślubie  była  w  jakiś  sposób  związana  z  tą  rewelacją?  To  wygodna  zbieżność

background image

w czasie.

–  Teraz,  kiedy  Michael  ma  zostać  moim  mężem,  ojciec  zgodził  się  ujawnić  tę  informację  –

powiedziała.

–  W  takim  razie  to  małżeństwo  –  Samuel  wykonał  szeroki  gest  dłonią  –  nie  ma  nic  wspólnego

z głębią twojego uczucia do St. Aldrica.

Dlaczego  dopiero  teraz  przejmuje  się  jej  uczuciami?  Przedtem  nie  zadał  sobie  trudu,  aby  ją  o  to

spytać.  Nalegał,  żeby  przyjęła  oświadczyny  księcia,  wydawał  jej  polecenia,  jakby  miał  do  tego
prawo.

–  St.  Aldric  jest  najlepszym  człowiekiem,  jakiego  mogłabym  sobie  wymarzyć.  Sam  mi  tak

powiedziałeś. Kiedy lepiej go poznasz, polubisz go tak jak ja.

– To raczej niemożliwe, Evie. Powinnaś wiedzieć dlaczego.
Cierpliwość Evelyn była na wyczerpaniu.
– Nie wiń mnie za rozdźwięk pomiędzy wami. Dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie chcesz mnie

poślubić,  a  o  nim  wyrażałeś  się  jak  najlepiej.  Nalegałeś,  żebym  go  przyjęła.  Zrobiłam  to,  o  co
prosiłeś. Opanuj swoją małostkową zazdrość i pogódź się z tym, co się stało. Teraz, kiedy podjęłam
decyzję, nie jesteście już rywalami.

– Tak sądzisz? – Patrzył na nią z krzywym, zimnym uśmiechem, jak zdenerwowany dyrektor szkoły

patrzy  na  szczególnie  mało  pojętnego  ucznia.  –  Dobrze,  w  takim  razie  koniec  z  nim.  Nie  będziemy
więcej  o  tym  rozmawiać.  Powiedz  mi,  co  do  mnie  czujesz.  –  Przed  kilkoma  godzinami  drżał
z  niecierpliwości,  jednak  wiadomość,  którą  usłyszał,  zmieniła  postać  rzeczy.  Teraz  Samuel  był
zdecydowany, opanowany i władczy.

– Co do ciebie czuję? – Nie była nawet pewna, jak to nazwać. Jak miała mu o tym powiedzieć?
Uścisk na jej ramionach złagodniał. Samuel przesunął dłonie na odsłonięty pasek skóry pomiędzy

brzegiem rękawa a rękawiczkami.

– Dzisiaj powiedziałaś, że mnie kochasz. Tuż przed ogłoszeniem zaręczyn.
– Przed ogłoszeniem – powtórzyła. Było to ważniejsze, niż słowa, które padły wcześniej. – To, co

powiedziałam, nie ma już żadnego znaczenia – odparła, znowu wyrywając się z jego rąk.

– Dla mnie ma. Powiedz to jeszcze raz.
Ton  jego  głosu  był  niski,  przynaglający  i  zupełnie  inny  niż  dotychczas.  Evelyn  czuła,  jak  pali  jej

skórę,  dociera  wprost  do  serca.  Był  to  głos,  za  którym  tęskniła  od  pierwszej  chwili  po  powrocie
Samuela. Chłopiec, który wyjechał, w końcu po nią wrócił.

Musiała walczyć ze sobą, żeby go nie słuchać.
– Jestem teraz zaręczona z St. Aldrikiem.
– I kochasz go?
– To, co czuję do St. Aldrica, to nie twoja sprawa.
– W przeciwieństwie do tego, co czujesz do mnie. – Palce Samuela zacisnęły się na jej ramieniu

i Evelyn poczuła, że rozpływa się pod ich dotykiem.

– Puść mnie. – Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco, nawet dla niej samej.
– Próbowałem cię odepchnąć od siebie – odpowiedział znużonym głosem. – Zrobiłem źle. Okazuje

się, że to niemożliwe.

– Ale zrobiłeś to nie jeden raz, lecz wiele razy w ciągu ostatniego tygodnia. – Ile jeszcze miała mu

dać szans na wyrażenie swoich uczuć? I tak za każdym razem im zaprzeczał.

– Kłamałem. Ale musiałaś o tym wiedzieć, skoro uparcie namawiałaś mnie, żebym zmienił zdanie.
Uśmiechał się teraz, pewien, że jest w stanie przełamać jej opór. Przyciągnął ją do siebie.
Evelyn odsunęła się. Czyżby Samuel nie rozumiał jej poświęcenia? A wszystko to dlatego, że nie

background image

przyznał się, co do niej czuje, kiedy miał po temu okazję. Po chwili przypomniała sobie, że przyjęcie
oświadczyn St. Aldrica nie było poświęceniem, tylko triumfem.

– Jeśli sądzisz, że możesz mnie mieć po paru romantycznych przemowach, jesteś w grubym błędzie,

Samuelu Hastings.

– Czyżby? – Jego uśmiech był teraz pełen znaczącej pewności siebie, która zarazem przerażała, jak

i podniecała Evelyn. – Sprawdźmy to, dobrze? – Nagle znalazła się w jego ramionach.

Ten  pocałunek  był  inny  niż  wszystkie.  Evelyn  poddała  mu  się,  zastanawiając  się,  czy  Samuel  ma

w zanadrzu nieskończoną ilość sztuczek, które wobec niej stosuje. Być może właśnie tak było.

Samuel  otworzył  jej  usta  swoim  językiem  i  odkrywał  ich  wnętrze  z  wielką  pewnością,  biorąc

w posiadanie każdy zakątek. Kiedy skończył, Evelyn brakowało tchu, jakby jej serce przestało bić na
tę chwilę, przez którą była w jego ramionach.

–  Doskonale  –  powiedział,  uśmiechając  się.  –  Nie  będę  się  martwił  twoimi  uczuciami  do  innych

mężczyzn.  Myślę,  że  właśnie  udowodniliśmy,  że  są  one  bez  znaczenia.  –  Przesunął  palcem  po  jej
szyi.

Odtrąciła jego rękę.
– Na to jest już za późno.
–  Księżyc  jest  w  pełni,  a  my  jesteśmy  sami  –  przypomniał  jej.  –  I  zakochani.  Trudno  o  lepszy

moment.

Prawidłową odpowiedzią byłoby „Nie kocham cię. Zostaw mnie w spokoju”. Jednakże Evelyn nie

była w stanie wypowiedzieć tak wielkiego kłamstwa. Zamiast tego powtórzyła:

– Spóźniłeś się o jeden dzień.
– Dopóki oboje oddychamy, mamy czas – odparł, ponownie chwytając ją w ramiona. Objął dłońmi

jej talię, po czym pocałował ją raz jeszcze, wędrując ustami od jej ust w stronę ramienia. Nie było
w  nim  takiego  gniewu  jak  wtedy,  gdy  narzekał  na  niemożność  pokierowania  własnym  życiem.  Nie
była  to  samolubna  próba  wykorzystania  Evelyn,  tylko  działanie  obliczone  na  wywołanie  w  niej
podniecenia.

– Chodź ze mną, Evelyn – wyszeptał. – Do ogrodu. Chcę ci coś pokazać.
To był Samuel, jakiego pamiętała; zawsze namawiał ją do czegoś lekkomyślnego.
Ale  nie  było  już  tej  dziewczyny,  którą  zostawił.  Tego  wieczoru  Evelyn  rozstała  się  z  nią  raz  na

zawsze.

Zszokowany i rozgniewany Samuel puścił ją i dotknął dłonią jej policzka.
– Powiedziałam: nie.
Evelyn z trudem rozpoznawała własny głos. Był niski, władczy i całkowicie pozbawiony humoru.

Był  to  głos  kobiety,  nie  dziewczyny.  Głos,  któremu  należało  się  podporządkować.  Patrzyła  na
Samuela bez mrugnięcia powieką i obserwowała, jak gniew zmienia się w nieufność.

– Evie? – zapytał z cierpkim uśmiechem.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli będziesz zwracał się do mnie „lady Evelyn” – powiedziała. –

Tak jak to robiłeś po powrocie, i nie będziesz pozwalał sobie na takie zachowanie wobec mnie ani
publicznie, ani prywatnie. W zamian za to będę odnosiła się do ciebie uprzejmie i z szacunkiem, dla
dobra Michaela. Jeśli jednak nie zaakceptujesz tych warunków, nasze dotychczasowe relacje ani też
twoje  pokrewieństwo  z  księciem  nie  będą  miały  znaczenia.  Nie  będziesz  mile  widziany  w  moim
domu i dołożę starań, aby zniszczyć cię towarzysko.

Ciotka  Jordan  byłaby  dumna  z  tego  przemówienia.  Było  dokładnie  takie,  jakie  być  powinno

w przypadku tak ciężkiej zniewagi.

Wyraz twarzy Samuela sprawiał, że Evelyn jednak krajało się serce. Mogła czerpać satysfakcję ze

background image

świadomości,  że  miała  rację,  odkrywając  prawdę.  Samuel  nie  wyglądał  już  na  tak  znękanego,  ale
teraz wpatrywał się w nią, jakby nie wierzył własnym uszom.

– Cóż, lady Evelyn, wierzę, że mówi pani poważnie.
–  Oczywiście,  że  mówię  poważnie,  ty  szmatogłowy  głupku.  –  Ten  osobliwy  epitet  pochodził

z  czasów,  kiedy  oboje  byli  dziećmi.  Słowa,  które  teraz  do  niego  pasowały  –  niegodziwiec,
uwodziciel,  szuja  –  nie  mogły  przejść  jej  przez  gardło,  nawet  jeśli  była  to  prawda.  –  Jeżeli  nie
potrafisz odnosić się do mnie z szacunkiem, to nie będziemy utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów.

– Ponieważ jesteś zaręczona z St. Aldrikiem. – Teraz wyglądał, jakby chciał się roześmiać.
– Tak – powiedziała. Czyżby myliła się co do niego? Czyżby jej najstarszy przyjaciel i pierwsza

miłość był naprawdę aż tak okrutny, aby drwić z niej za to, że zachowała się tak, jak powinna była to
czynić od początku?

– W takim razie dobrze – zgodził się Samuel, nadal uśmiechając się, jakby usłyszał pyszny żart. –

Będę traktował cię tak, jak należy, z szacunkiem, ale nie z powodu twojego drogocennego Michaela.
Będę  to  robił,  abyś  przekonała  się,  jak  puste  są  uprzejme  gesty  w  porównaniu  z  naszymi
prawdziwymi uczuciami wobec siebie. – Wyciągnął palec i dotknął nim jej policzka.

Evelyn  mogłaby  przysiąc,  że  w  tym  dotknięciu  zawierały  się  wszystkie  jego  pieszczoty  z  ogrodu

i smak jego pocałunków.

– Za tydzień będziesz mnie błagać, żebym cię od niego zabrał. A ja zlituję się nad tobą i zrobię to.

Stoczyłem  wiele  walk,  aby  ci  się  oprzeć,  a  wszystkie  one  są  dowodem,  że  twoje  zaręczyny
z księciem nie mają znaczenia. Przegrałem każdą z nich. Należymy do siebie, Evie. Na dobre i na złe.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Samuel wkroczył do londyńskiej rezydencji księcia z tą samą ponurą rezygnacją, z którą zazwyczaj

komunikował  złe  wieści  pacjentom.  Odniósł  się  obojętnie  do  zaproszenia  i  niezwłocznie  odmówił
jego przyjęcia. Jednak po rozmowie z Evie przemyślał sprawę jeszcze raz. Stwierdził, że skoro nie
miała zamiaru widywać się z nim sam na sam, powinien wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję
spotkania.

Tymczasem St. Aldric nie ustawał w staraniach, aby lepiej go poznać. Znowu zatrzymał Samuela

przed  wyjściem  z  domu  państwa  Thorne,  ponawiając  oferty  pomocy,  wsparcia  albo  przynajmniej
dobrego obiadu.

Samuel  mógł  położyć  kres  jego  staraniom,  oświadczając,  że  planuje  uwieść  jego  narzeczoną,  co

utrudniałoby  ich  przyjaźń,  jednak  tego  rodzaju  szczerość  ograniczyłaby  raczej  jego  kontakty  z  Evie
zamiast je ułatwić.

Tego  wieczoru  wszystko,  co  robiła,  było  po  jego  myśli.  Książę  musiał  poinformować  Evie

o  powściągliwości  Samuela.  Rano  po  raz  kolejny  odwiedził  go  lokaj  Tom,  przynosząc  lakoniczny
liścik  od  Evie,  przypominający  mu  o  obietnicy  udzielenia  jej  pomocy.  Jeżeli  Samuel  nie  chce,  aby
książę  dowiedział  się  o  ich  zerwaniu,  co  łączyłoby  się  z  koniecznością  udzielania  odpowiedzi  na
nieuchronne pytania, musi nałożyć na twarz uśmiechniętą maskę, zjawić się na kolacji i udowodnić,
że akceptuje nowe granice ich przyjaźni.

W pośpiechu nagryzmolił odpowiedź. Napisał do niej i do St. Aldrica, wyrażając swoją aprobatę

w  pojedynczym  zdaniu.  Pójdzie  na  kolację  i  będzie  miły,  dopóki  będzie  mu  to  odpowiadało.  Jeśli
pojawi się sposobność zrealizowania planów wobec Evie, skorzysta z niej… i niech diabli wezmą
granice! – pomyślał, kreśląc ostatnie litery.

Teraz  jednak  ponownie  przeanalizował  swój  plan.  Po  przyjeździe  do  domu  St.  Aldrica

w  pierwszej  chwili  odniósł  wrażenie,  że  jego  rywal  ma  nad  nim  miażdżącą  przewagę.  Rezydencja
ich  ojca  była  wspaniała.  Wszystko  tutaj  było  większe,  bardziej  ozdobne  i  wykwintne  niż
w  londyńskim  domu  Thorne’ów.  Sufity  były  wyższe,  dywany  grubsze,  a  wytworne  stare  meble
połyskiwały  szlachetną  patyną.  W  innych  częściach  kraju  znajdowało  się  zapewne  kilka  jeszcze
większych rezydencji.

Samuel  na  moment  wrócił  myślami  do  maleńkiej  kabiny  tuż  przy  grodzi  statku  „Matilda”,  z  jej

mosiężnymi  okuciami  i  starym  drewnianym  biurkiem.  Był  z  niej  wręcz  dumny,  ponieważ  stanowiła
symbol prywatności, najbardziej pożądanej na statkach. Posiadanie własnej przestrzeni uchodziło za
luksus.

Jednak  w  tym  domu  roiło  się  od  ludzi,  służby  i  obowiązków.  Czy  książę  kiedykolwiek  był

naprawdę  sam?  Jeśli  nie,  Samuel  mu  nie  zazdrościł.  Nie  będzie  także  zazdrosny  o  Evie,  która
niezależnie  od  tego,  co  pisano  w  „Timesie”,  nigdy  nie  będzie  naprawdę  należała  do  St.  Aldrica.
Kochała Samuela.

Blisko  dwadzieścia  cztery  godziny  później  fakt  ten  nadal  stanowił  dla  niego  zaskoczenie

i wywoływał uśmiech na twarzy. Tożsamość jego ojca oraz związek z tym wielkim domem były mało
ważne w porównaniu z zerwanymi więzami z lordem Thorne. Mógł bez przeszkód kochać Evie.

–  Witamy!  –  St.  Aldric  wyszedł  mu  na  spotkanie  do  holu,  jakby  nie  dowierzał,  że  odźwierny

przeprowadzi Samuela przez ostatnie kilka metrów do sali, w której goście zbierali się na posiłek. –
Cieszę  się,  że  udało  ci  się  odwołać  poprzednie  zajęcia  i  przyjechać  do  nas.  Mam  nadzieję,  że  nie

background image

sprawiło ci to kłopotu.

– W żadnym wypadku – odparł Samuel.
Obaj  wiedzieli,  że  to  kłamstwo.  Jeśli  jednak  książę  pragnął  w  nie  uwierzyć,  on  także  gotów  był

uznać je za prawdę. Wielki człowiek siedział teraz u szczytu wspaniałego stołu. Srebro było ciężkie,
a noże tak ostre, że można byłoby przeprowadzić nimi operację chirurgiczną. Doskonałe wina podano
w  wykwintnych  kryształach.  Samuel  nigdy  dotąd  nie  widział  tak  białego  obrusa,  ozdobionego
w rogach herbem rodziny.

Herb  jego  rodziny,  pomyślał  przelotnie.  I  mojej.  Jeśli  St.  Aldric  nadal  chce  go  uznać,  kiedy

wszystko się wyjaśni, może korzystnie będzie sprzymierzyć się z domem swojego prawdziwego ojca.
Nie zrównoważy to, oczywiście, jego miłości do Evelyn. Dopóki ona sama się nie wycofa, Samuel
i St. Aldric są w stanie wojny.

Jeśli  jednak  tego  dnia  wieczorem  dojdzie  pomiędzy  nimi  do  bitwy,  będą  przynajmniej  w  dobrym

towarzystwie.  Oprócz  Evie  i  jej  ojca  przybył  również  biskup,  minister  z  żoną  oraz  kilkanaścioro
doskonale urodzonych młodych dam i dżentelmenów o nienagannych manierach.

Tuż obok niego siedziała lady Caroline. Podczas przedstawiania gości nieustannie myślał o Evie,

a teraz nie mógł przypomnieć sobie nazwiska. St. Aldric posłał mu znaczące spojrzenie, jakby chciał
zapewnić go, że to doskonała partia i powinien się o nią starać.

Tymczasem Evie nie dawała po sobie poznać w żaden sposób, że pamięta ich ostatnie spotkanie.

Była zbyt bystra, aby sądzić, że Samuel zrezygnuje bez walki, najwyraźniej czekała na jego następny
ruch. Odnosiła się do niego z wdziękiem i kurtuazją, podobnie jak do pozostałych gości. Błyszczała
jak pierścień na jej palcu, dorównywała gracją księżnej, słuchając uważnie toczących się wokół niej
rozmów, wtrącając inteligentne uwagi i spijając każde słowo z ust księcia.

A  księcia  warto  było  słuchać.  Był  uprzejmy,  rozumny  i  inteligentny.  W  dyskusji  wypowiadał  się

z chłodnym racjonalizmem, który najczęściej dawał mu przewagę nad adwersarzami. Nie pozwalał,
aby jego pozycja i wynikający z niej szacunek dla ludzi przesłaniały mu ogląd świata.

Co  gorsza,  podczas  kolacji  książę  ogłosił  wszem  wobec,  że  są  z  Samuelem  spokrewnieni.

Powiedział  słuchaczom,  że  jest  on  „wybitnym  lekarzem”  oraz  że  „mają  tego  samego  ojca”.
Zachowywał  się  tak,  jakby  nagłe  pojawienie  się  brata  z  nieprawego  łoża  mogło  ujść  za  najlepszą
z możliwych wiadomości.

Było  to  nie  do  zniesienia.  Co  mógłby  powiedzieć  Samuel,  aby  zyskać  w  oczach  Evie?  Teraz  St.

Aldric wypytywał go o jego pracę, starając się wciągnąć go do rozmowy i formułując pytania w taki
sposób, aby Samuel mógł bez przechwałek wykazać swe umiejętności.

Okazało  się,  że  jest  to  doskonała  strategia.  Samuel  byłby  niezwykle  wdzięczny  St.  Aldricowi,

gdyby nie fakt, że zdążył go już znienawidzić. Nie był w stanie znaleźć sposobu na ostudzenie zapału
księcia  ani  na  poprawę  swoich  notowań  w  oczach  ukochanej. A  później,  jak  to  zwykle  działo  się
w przypadku tematów medycznych, rozmowa zeszła na nieszczęsną księżniczkę Charlotte.

Samuel  wzdrygnął  się  niezauważalnie.  Był  to  najgorszy  koszmar  lekarza:  zostać  zatrudnionym  do

opieki nad ukochaną członkinią rodziny królewskiej i podczas porodu stracić zarówno pacjentkę, jak
i jej nienarodzone dziecko. Zazwyczaj starał się powstrzymywać od wyrażania jakiejkolwiek opinii,
aby  nikogo  nie  urazić.  Jednak  tym  razem  w  przebłysku  olśnienia  przewidział  kierunek,  w  jakim
nieuchronnie potoczyłaby się rozmowa nawet, gdyby nie brał w niej udziału.

–  Nie  odważyłbym  się  wydawać  sądów  na  ten  temat,  nie  będąc  przy  pacjentce  podczas  porodu.

Często  komplikacje  pojawiają  się  dopiero  po  rozpoczęciu  akcji  porodowej.  Myślę  jednak,  że
samobójstwo asystującego księżniczce lekarza jest nad wyraz wymowne.

– Nie powinno się w ogóle łączyć go z tą sprawą – powiedziała niedyplomatycznie Evelyn.

background image

Sam  bardzo  chciał  zobaczyć,  co  się  stanie  dalej.  Zapomniał  już,  że  kolacja  w  towarzystwie  Evie

dostarcza nierzadko więcej rozrywki niż wieczór w teatrze. Od zaręczyn minęły niecałe dwadzieścia
cztery  godziny.  Dzień  wcześniej  jej  plan  zostania  odpowiednią  żoną  dla  St.  Aldrica  wydawał  się
niewzruszony.

Po jej szczerej uwadze reszta stołu zamarła w szoku. Damy bez wątpienia miały swoje zdanie na

różne tematy, ale nie wyrażały ich w mieszanym towarzystwie. Evie nie jest jednak zwyczajną damą,
pomyślał  Samuel,  usiłując  stłumić  uśmiech.  Liznęła  nieco  wiedzy  medycznej  i  ma  sprecyzowane
poglądy na temat położnictwa.

– A  komu  powierzyłabyś  opiekę  nad  księżniczką  w  takiej  chwili  –  zapytał  St. Aldric  –  jeśli  nie

zaufanemu  lekarzowi  rodzinnemu?  –  Uśmiech,  jakim  ją  obdarzył,  był  bardziej  pobłażliwy  niż
krytyczny; St. Aldric miał więcej cierpliwości od innych mężczyzn.

Jednak Evie dostrzegła z jego strony wyłącznie krytykę.
–  Podejrzewam,  że  równie  dobrze  wystarczyłaby  położna  –  odparła,  zawadiacko  unosząc

podbródek. Samuel znał tę minę; oznaczała ona, że Evie jest gotowa walczyć z każdym, kto się z nią
nie zgadza.

St. Aldric  nadal  uśmiechał  się  do  niej,  ale  popatrywał  w  stronę  Samuela,  jakby  szukając  w  nim

sprzymierzeńca.

– Wygląda na to, że moja narzeczona nie docenia zbytnio twojego zawodu.
Evie oszczędziła Samuelowi konieczności opowiedzenia się po którejś ze stron i wyjaśniła sama:
–  Nie  chodzi  o  to,  że  nie  doceniam  doktora  Hastingsa  ani  innych  lekarzy.  Po  prostu  uważam,  że

mężczyzna nie jest w stanie do końca zrozumieć spraw związanych z porodem.

– Przecież ćwiczą podczas zajęć uniwersyteckich, studiują teksty i prace doświadczonych lekarzy –

argumentował St. Aldric. – Jestem pewien, że dostatecznie dużo wiedzą na ten temat.

– Większość tekstów piszą mężczyźni. Wątpię w ich kompetencje dotyczące procesu, którego sami

nie mogą doświadczyć – oświadczyła z powagą Evelyn.

Jej przyszły mąż nie mógł się powstrzymać i roześmiał się głośno.
Przez chwilę Samuel współczuł swojemu świeżo odnalezionemu bratu. Biedny człowiek nie mógł

wybrać lepszego sposobu, aby narazić się ukochanej.

–  Ponadto  –  dodała  Evelyn  przy  akompaniamencie  śmiechu  księcia  –  nasza  droga  księżniczka

byłaby nadal z nami, gdyby lekarze nie obchodzili się z nią tak niezręcznie.

Możliwe,  że  to  właśnie  było  przyczyną  tragedii.  Samuel  nie  mógł  krytykować  działań  swoich

kolegów  po  fachu.  Przy  jakiejkolwiek  innej  okazji  broniłby  innych  lekarzy,  jednak  tego  dnia  nie
chciał sprzeciwiać się Evie. Najlepszym wyjściem pozostawało dyplomatyczne milczenie.

St. Aldric jednak nie był tego świadom.
– Co możesz wiedzieć o tych sprawach, Evelyn? W końcu jesteś jeszcze panną.
Pytanie było szczere, ale zabrzmiało tak, jakby podawał w wątpliwość jej cnotę. W oczach Evelyn

pojawił się buntowniczy błysk.

–  Byłam  obecna  przy  wielu  porodach  podczas  pobytu  na  wsi  –  zareplikowała.  –  Czytałam  także

teksty  przeznaczone  dla  studentów  uniwersytetu.  Dla  porównania  studiowałam  także  techniki
stosowane  przez  wiejskie  akuszerki  i  pomagałam  im  w  pracy.  Teraz  uważają,  że  jestem  na  tyle
biegła, że poradzę sobie nawet przy najtrudniejszym porodzie, zanim lekarz dotrze na miejsce.

Przy stole zabrzmiały chichoty i oburzone sapnięcia. Lady Caroline zaczerwieniła się, zaś siedzący

po jej drugiej stronie biskup zbladł.

Samuel  pamiętał  właśnie  taką  Evie:  nie  obchodziła  jej  aprobata  czy  też  dezaprobata  innych.  Nie

zmieniała  raz  obranego  kursu.  Zapomniała  już  o  niechęci  i  spoglądała  na  Samuela,  jakby

background image

konsultowała się z kolegą.

– Oczywiście nie próbowałabym cesarskiego cięcia. Ale założę się, że pan także by tego nie zrobił,

o ile nie miałby pan pewności, że matka ma minimalne szanse na przeżycie porodu.

–  Pacjentki  rzadko  przeżywają  operację  –  zgodził  się.  –  Może  jednak  stół  jadalny  nie  jest

najlepszym miejscem do…

–  Z  tego,  co  zrozumiałam,  lekarz  opiekujący  się  księżniczką  od  miesięcy  upuszczał  jej  krew

i głodził ją zamiast porządnie ją odżywiać. Potem pozwolił na to, aby poród trwał kilka dni i nawet
nie podał jej ergotaminy, aby przyspieszyć rozwiązanie.

Jako lekarz Samuel nie mógł jej zaprzeczyć. Słowa Evelyn nie wynikały z jej ignorancji. Zgłębiała

techniki  pracy  zarówno  lekarza,  jak  i  położnej,  on  zaś  studiował  tylko  jedną  z  nich  i  nauczono  go
pogardzać tą drugą.

– Poza tym dziecko było ułożone pośladkowo. Jeśli kobieta ma wąskie biodra, to jakby próbowało

się przepchnąć arbuza przez dziurkę od klucza.

Jedna z bardziej wrażliwych dam wydała cichy pisk, zaś lord Thorne lekko jęknął.
– Nie użył kleszczy, kiedy nadarzyła się po temu okazja – dokończyła Evelyn.
– Myślałem, że nie wierzy pani w takie rzeczy – podsunął gorliwie Samuel i czekał na dalszy ciąg

zabawy.

–  Nie  powinna  nawet  wiedzieć,  co  to  są  kleszcze  –  oświadczył  St.  Aldric,  próbując  odzyskać

kontrolę nad przebiegiem rozmowy.

Evie nie zwróciła na niego uwagi.
–  Mówiłam,  że  nie  używano  ich  zbyt  często,  a  nie,  że  są  bezużyteczne.  Chociaż  jeśli  ma  się

odpowiednie umiejętności, można obrócić dziecko bez użycia kleszczy.

–  Czy  ona  ma  w  zwyczaju  dyskutować  z  tobą  o  takich  rzeczach?  –  zwrócił  się  St.  Aldric  do

Samuela  z  lekko  pobladłą  twarzą.  Samuel  zastanawiał  się,  czy  jego  brat  nadal  tak  bardzo  pragnie
mieć  lekarza  w  rodzinie.  Podejrzewał,  że  jeśli  nadarzy  im  się  okazja  do  rozmowy  na  osobności,
zostanie zrugany za podtrzymywanie rozmowy z Evelyn.

Upił nieco wina.
– Od lat nie byłem na wsi, Wasza Książęca Mość. Jednak kiedy tylko przebywałem w domu, lady

Evelyn wypytywała mnie szczegółowo o sprawy medyczne.

Niech  książę  myśli  sobie  o  tym,  co  chce.  Jeśli  inny  mężczyzna  spędza  tyle  czasu  z  jego  przyszłą

żoną, a on nie pojmuje związanego z tym ryzyka, to zasługuje na to, aby ją stracić.

– I o tym właśnie rozmawiacie? – St. Aldric wydawał się szczerze zdumiony. Czyżby spodziewał

się najgorszego? A jeśli tak, to dlaczego nie zrobił nic, aby temu zapobiec?

– Rozmawiamy także o innych sprawach, Michaelu – powiedziała lekceważąco Evelyn, całkowicie

nieświadoma zazdrości księcia.

– Nie powinna pani w żadnym razie wypowiadać się na takie tematy – ogłosił biskup, nie mogąc

się  dłużej  powstrzymać.  –  Nie  powinna  pani  również  wątpić  w  wyższość  mężczyzn  we  wszystkich
sprawach ani też zamartwiać się zanadto kwestią bólu podczas rozwiązania. Taki jest los kobiet od
czasu wygnania Ewy z raju.

– Ależ mężczyźni nie są zawsze lepsi od kobiet – odparła z uśmiechem Evelyn. – Współczuję mojej

biblijnej imienniczce, ale czy Wasza Ekscelencja naprawdę wierzy, że Bóg kazał kobietom cierpieć,
a  potem,  jakby  z  nich  szydząc,  wynalazł  łagodzące  ból  opiaty?  Zdaje  się,  że  Biblia  mówi  również
o tym, że ludzie są włodarzami ziemi. Zakładam, że oznacza to, że mamy korzystać z dostępnych nam
naturalnych środków uśmierzających ból.

Ojciec  Evelyn  ukrył  twarz  w  dłoniach,  jakby  spodziewał  się  ataku  migreny.  Jego  sąsiadka  przy

background image

stole  jęknęła  z  oburzenia.  Jednak  matrona  siedząca  naprzeciwko  lorda  Thorne  odpowiedziała
poważnym skinieniem głowy.

– Evelyn.
W  głosie  księcia  słychać  było  ledwo  dostrzegalną  nutkę  ostrzeżenia,  jakby  myślał,  że  potrafi

porozumieć się z narzeczoną bez słów, jak to zdarza się czasem w przypadku par, których serca biją
w jednym rytmie.

–  Tak,  Michaelu?  –  odparła  Evelyn  ze  słodyczą,  na  dźwięk  której  każdy  rozsądny  mężczyzna

schowałby się pod stołem.

– Czy sądzisz, że właściwe jest nie zgadzać się z dżentelmenem, który jest naszym gościem?
Evie niewinnie zamrugała powiekami.
– Tylko wtedy, kiedy jestem pewna, że się myli.
Biskup odrzucił serwetkę na bok i odsunął krzesło od stołu.
–  Proszę  mi  wybaczyć,  Wasza  Książęca  Mość,  ale  tego  już  za  wiele.  –  Wstał  i  wymaszerował

z jadalni.

St.  Aldric  był  w  stanie  zachować  godność  pod  warunkiem  pewnej  dozy  szacunku  i  uprzejmej

współpracy ze strony wszystkich obecnych. Samuel nie uprzedził go jednak, że przy Evelyn nie może
na to liczyć. Teraz zazwyczaj opanowany książę był w potrzasku. Czy ma skarcić swoją narzeczoną
przy stole? Czy może lepiej udobruchać gości? Uznać poglądy Evelyn za czarujące i udawać, że nic
się nie stało?

–  Do  diabła  –  mruknął  pod  nosem  po  chwili  namysłu,  po  czym  także  odłożył  swoją  serwetkę

i wstał z uśmiechem. – Panie i panowie, zechciejcie wybaczyć mi na chwilę. – To powiedziawszy,
podążył za duchownym w stronę drzwi.

W  tej  sytuacji  goście  również  wstali,  ale  usiedli  z  powrotem,  zrozumiawszy,  że  St.  Aldric

w pośpiechu nawet tego nie zauważył.

Zapadła nerwowa cisza. Goście zaczęli szybko jeść, jakby mieli nadzieję na wczesne zakończenie

wieczoru.  Samuel  bez  pośpiechu  rozkoszował  się  potrawami.  Nie  mógł  przypomnieć  sobie  lepszej
kolacji.

– Evelyn, czy możesz zamienić ze mną słowo w bibliotece?
– Oczywiście, Michaelu.
Goście już odjechali, zaś jej ojciec stał nerwowo w drzwiach z kapeluszem w ręku.
Książę posłał mu uspokajający uśmiech.
–  Nie  musi  pan  czekać,  lordzie  Thorne.  Jeśli  pan  sobie  życzy,  proszę  wrócić  do  domu  i  odesłać

powóz po Evelyn. Będzie tutaj zupełnie bezpieczna przez tę godzinę czy dwie.

Lord Thorne z ulgą kiwnął głową, pozostawiając Evelyn na łasce losu. Ona jednak nie wyobrażała

sobie, żeby mogło to być coś ponurego. Idąc do biblioteki, przyglądała się uważnie Michaelowi i nie
dostrzegała  powodów  do  obaw.  Był  wyraźnie  podenerwowany,  ale  nie  aż  tak  zły,  żeby  marszczyć
czoło. Kilka pocałunków i niewielka skrucha z jej strony wystarczą, by życie toczyło się normalnie.

Albo  może  trochę  więcej  niż  kilka  pocałunków.  Teraz,  kiedy  byli  zaręczeni,  nic  nie  stało  na

przeszkodzie, aby mogła zastosować bardziej zdecydowane metody ułagodzenia księcia, jeśli trudno
byłoby się im porozumieć. Będą sami przez co najmniej godzinę i część tego czasu mogą przeznaczyć
na pierwszą prawdziwą intymność.

Michael zamknął drzwi i spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Nie musisz się obawiać, Evelyn. Nie jestem zadowolony z tego, co zdarzyło się przy kolacji, ale

też nie jestem aż takim potworem, żeby zasługiwać sobie na tę minę.

background image

Usiadł na kanapie przy kominku i zaprosił Evelyn gestem, żeby usiadła obok.
– Jaką minę?
Evelyn  popatrzyła  na  swoje  odbicie  w  lustrze  wiszącym  nad  kominkiem.  O  Boże,  powiedziała

w  myślach.  Wyglądała  nie  tyle  jak  skruszona  narzeczona,  co  jak  Joanna  d’Arc  w  drodze  na  stos.
Nawet nie pomyślała o swoim zachowaniu, pogrążona w myślach o chwili we dwoje z Michaelem.

Odwróciła się do niego, szybko przywołując na twarz łagodniejszy wyraz, i usiadła.
– Przepraszam cię, Michaelu, za moją minę i wcześniejsze zachowanie.
– Miło mi to słyszeć – odparł. Być może tylko tego od niej oczekiwał.
–  Oczywiście  nie  mogłam  nic  zrobić  w  sprawie  tej  rozmowy  przy  kolacji  –  dodała,  chcąc,  aby

lepiej ją zrozumiał.

– Wprost przeciwnie – odparł łagodnie. – Myślę, że mogłaś.
– Nie bardzo wiem, w jaki sposób – powiedziała Evelyn. – Przecież nie mogę milczeć przez cały

posiłek.

Sądząc po spojrzeniu Michaela, właśnie tego od niej oczekiwał.
–  W  przyszłości  będą  zdarzały  się  sytuacje,  które  będą  wymagały  od  ciebie  zachowania

powściągliwości.

– Nawet jeśli padną tak niewłaściwe opinie jak te, które usłyszeliśmy dzisiaj?
– Szczególnie wtedy – skinął głową książę.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Mam zdecydowane poglądy na wiele spraw.
–  Spodziewam  się  jednak,  że  będziesz  ich  miała  mniej,  kiedy  się  pobierzemy.  Natomiast  przy

kolacji  najlepiej  będzie,  jeśli  ograniczysz  się  do  rozmów  o  jedzeniu,  pogodzie,  ewentualnie
o strojach. – Uśmiechnął się, jakby sprawa była już załatwiona.

A potem ją pocałował.
To,  co  nastąpiło  później,  zaskoczyło  Evelyn.  Nie  miała  szczególnej  ochoty  na  pocałunki,  dopóki

dyskusja  pomiędzy  nimi  nie  zostanie  rozstrzygnięta  na  jej  korzyść.  Doskonale  rozumiała,  co  robi
książę,  ponieważ  sama  zamierzała  uciec  się  do  tego  samego  sposobu,  aby  zwyciężyć.  Zamknął  jej
usta i nie mogła z nim negocjować. Była to czysta, prosta manipulacja.

Okazała  się  jednak  bezskuteczna.  Usta  Michaela  znajdowały  się  na  jej  ramieniu,  zaś  dłonie  na

żebrach. Nie miał już ochoty na rozmowę, ale jej umysł pozostawał zbyt jasny, aby strategia księcia
mogła  się  powieść.  Gdyby  na  jego  miejscu  znajdował  się  Samuel,  byłaby  teraz  bliska  utraty
zmysłów.

I  odwzajemniałaby  jego  pocałunki.  Jej  mało  entuzjastyczne  próby  okazania  Michaelowi  uczucia

można  było  przypisywać  niewinności,  przynajmniej  przez  jakiś  czas.  Co  się  jednak  stanie,  jeśli  jej
brak zainteresowania będzie trwał aż do nocy poślubnej… i dłużej?

Mniej  więcej  po  półgodzinie  Michael  wypuścił  Evelyn  z  objęć.  Najwyraźniej  nie  był

zaniepokojony  brakiem  entuzjazmu  z  jej  strony.  Oddychał  szybko,  był  zarumieniony,  a  jego  oczy
wydawały się teraz bardziej czarne niż niebieskie.

–  Muszę  przestać,  w  trosce  o  twoją  reputację  –  powiedział,  odgarniając  kosmyk  włosów  z  jej

czoła. – Ale jutro zobaczymy się znowu. Twój ojciec chce, żebym został na kolacji. A później… –
Pocałował ją znowu, tym razem jeszcze namiętniej.

Tak przynajmniej podejrzewała, bowiem nie wyczuła żadnej różnicy.
Potem  książę  odprowadził  ją  do  holu,  otulił  peleryną  i  pomógł  jej  wsiąść  do  czekającego  już

powozu.

Dopiero  kiedy  zamknęły  się  za  nią  drzwi,  zorientowała  się,  że  nie  jest  sama.  Wpatrzyła  się

background image

w ciemność po drugiej stronie.

– Samuelu…
– A więc nie jestem już doktorem Hastingsem?
Z przyzwyczajenia zawołała go po imieniu, zapominając o swoim wczorajszym planie.
– Niezależnie od tego, jak cię nazwałam, musisz się wytłumaczyć z tego wtargnięcia.
Samuel przesunął się tak, aby padało na niego światło z powozowej latarni, i wzruszył ramionami.
– Zobaczyłem twój powóz i zapytałem Maddoca, stangreta, czy może podrzucić mnie po drodze do

zajazdu. Nie ma żadnego innego powodu.

– Powóz jechał już w tamtą stronę dziś wieczorem. Dlaczego nie zabrałeś się z moim ojcem?
Samuel znowu wzruszył ramionami.
– Wolałem jechać z tobą.
– I dlatego czekałeś w ciemnościach na zewnątrz przez prawie godzinę?
Samuel  pochylił  się  do  przodu,  opierając  dłonie  na  kolanach,  żeby  lepiej  się  jej  przyjrzeć.  Jego

apatia ustępowała pod wpływem uwag Evelyn.

– Dobrze. Powiem ci prawdę. Chciałem porozmawiać z tobą o dzisiejszej kolacji.
–  Książę  zdążył  już  udzielić  mi  pouczenia  –  odparła.  –  Jeśli  masz  zamiar  zrobić  to  samo,  to  nie

musisz się kłopotać.

– Książę zdążył cię także pocałować – zauważył Sam. – Przypuszczam, że nie chcesz, abym zrobił

także i to.

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała. – Ale z jakiego powodu podejrzewasz mnie o takie okropne

rzeczy?

–  Uważasz,  że  pocałunki  księcia  są  okropne?  –  mruknął  z  zadowoleniem.  –  W  takim  razie  nie

muszę się obawiać porównań.

–  Nie  uważam  –  powiedziała  Evelyn.  –  Chwile  spędzone  z  księciem  były  raczej  nic  nieznaczące

niż okropne. – Ale dlaczego zakładasz, że się całowaliśmy?

– Bo przez jakiś czas miał cię tylko dla siebie. Mała katastrofa w jadalni nie powstrzymałaby go

od skorzystania z okazji. – Na widok jego wymownego uśmiechu Evelyn przeszył dreszcz. – I dlatego
że wiem, jak wyglądasz, kiedy się całujesz.

– W takim razie przeszkodziłeś mi, przypominając o rzeczach, o których wolałabym zapomnieć. –

Zamyśliła się na chwilę. – Mam na myśli twoje pocałunki. Nie próbuj tego, bo zawołam stangreta.

– To właśnie zrobiłaby lady Evelyn – odparł Samuel. – Ale kobieta, którą kocham, raczej dałaby

mi w twarz, niż zaczęła wzywać pomocy.

– Uderzenie dżentelmena to prawdopodobnie kolejna rzecz, której Michael by nie zaakceptował –

odparła. – O ile nim jesteś, rzecz jasna. Ostatnio nie zachowujesz się jak dżentelmen.

Samuel zignorował obelgę.
– A więc Święty cię nie akceptuje.
– Nie powiedział nic takiego – odparowała Evelyn. – Po prostu życzy sobie, żebym była bardziej

powściągliwa.

Wyglądało  to  jednak  inaczej,  Michael  próbował  nałożyć  jej  kaganiec,  a  potem  złagodzić

pocałunkami poczucie utraty wolności.

Sam zauważył jej zamyślenie.
–  Cokolwiek  to  znaczy,  nie  dostrzegłem  nic  niewłaściwego  w  twoich  wypowiedziach.

Przedstawiłaś doskonałe argumenty, a biskup nie. – Samuel spoważniał. – Jesteś inteligentną kobietą,
Evie. Masz zdecydowane poglądy na wiele spraw. Nigdy nie bój się ich wyrażać. Ten, kto naprawdę
cię kocha, nie zechce, abyś stała się inna.

background image

–  Dziękuję  ci  –  odpowiedziała.  To  przynajmniej  nie  zmieniło  się  pomiędzy  nimi.  Samuel  ją

rozumiał, nawet jeśli ona sama nie potrafiła rozeznać się we własnych uczuciach.

–  Nie  powinienem  był  mówić  ci,  żebyś  za  niego  wyszła  –  powiedział  nagle  Samuel.  –  Nie

pasujecie do siebie.

Miał rację, ale Evelyn wiedziała o tym już wtedy, kiedy dała słowo Michaelowi.
– Mówisz tak podstępem, żebym wróciła do ciebie.
Samuel potrząsnął głową.
– Mówię tak, bo to prawda. Nie dacie sobie nawzajem szczęścia.
– Nie unieszczęśliwimy się nawzajem. – A jeżeli tak, to nieświadomie, pomyślała.
– To nie wystarczy. Zasługujesz na o wiele więcej.
– Na więcej niż ślub ze Świętym? – zapytała.
– Zasługujesz na wolność. Jeśli wyjdziesz za St. Aldrica, będziesz zmuszona z niej zrezygnować.
–  Nie  wiesz  tego  na  pewno.  –  Ale  oczywiście  wiedział.  Bogactwo  i  władza  wiązały  się

z obowiązkami. Evelyn wmawiała sobie, że St. Aldric weźmie je na siebie. Jednak po dzisiejszym
wieczorze stało się aż nadto oczywiste, że część z nich będzie należeć do niej.

– Gdybyś była moja, miałabyś takie same prawa jak ja. – Pomysł ten był równie kuszący, jak jego

pocałunki.

Nie wolno mi tego słuchać, upomniała się w duchu.
– Teraz tak mówisz, ale przedtem zmieniałeś zdanie.
–  Nie  w  sprawie  zawodu,  który  wybrałem  –  odparł.  –  Możesz  sobie  myśleć,  co  chcesz  o  moim

uczuciu względem ciebie. Ale czy kiedykolwiek kłamałem na ten temat? Przykro mi to przyznać, ale
pokochałem medycynę na długo przed tym, jak pokochałem ciebie. Medycyna jest dla mnie tym, czym
tytuł dla St. Aldrica… nieodłączną częścią mnie samego. Jeśli za mnie wyjdziesz, oddam ci zarówno
moje serce, jak i umysł. I nauczę cię wszystkiego, o co zapytasz.

Do czego mogłaby przydać jej się ta wiedza? Przy kolacji nie tylko St. Aldric był zdenerwowany.

Na  twarzach  siedzących  obok  nich  ludzi  malowało  się  przerażenie.  Jej  ojciec  czuł  wstyd
i zażenowanie.

– Myślę, że po dzisiejszym wieczorze oboje wiemy, do czego doprowadziła moja ciekawość. Już

i  tak  balansuję  na  krawędzi  dobrego  towarzystwa.  A  teraz  ty  proponujesz  mi,  żebym  jeszcze
pogorszyła swoją sytuację.

–  Proponuję,  abyś  była  sobą  –  powiedział  Samuel.  –  A  to  jest  coś,  na  co  St.  Aldric  nigdy  nie

pozwoli.  Przyjdź  do  mnie,  Evie,  kiedy  będziesz  gotowa  zmierzyć  się  z  prawdą.  Będę  na  ciebie
czekał.

Konie  zwolniły  biegu.  Samuel  podniósł  się  z  siedzenia,  zanim  powóz  się  zatrzymał.  Wysiadłszy,

podziękował stangretowi i nie odezwał się do Evelyn ani słowem.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Panie doktorze Hastings? – Ktokolwiek to był, przewidywał, że niestrudzone pukanie do drzwi

nie  wystarczy.  Promień  światła  oślepił  Samuela,  wybijając  go  ze  snu.  Nie  oprzytomniał  jednak  do
końca. Przez chwilę myślał, że jest z powrotem na statku i przychodzi po niego steward. Musiała być
poważna sytuacja, skoro niepokojono go o takiej porze.

– C-co?
Tym  razem  to  nie  był  steward.  Tom,  lokaj,  czuł  się  równie  nieswojo  jak  wtedy,  gdy  obudził

doktora, doręczając list od Evie, lecz stał pewnie na nogach, gotów do podjęcia szybkiego działania.

–  Evelyn?  –  Samuel  oprzytomniał  w  jednej  chwili.  Minął  dzień  i  jego  propozycje  z  powozu  nie

spotkały się z żadną reakcją. Jeśli jednak Evie postanowiła je przyjąć, pora nie miała znaczenia.

– Nie. Chodzi o księcia. Chce się z panem natychmiast widzieć.
– Powiedz mu, żeby szedł w diabły. – Może i St. Aldric nie zna się na zegarze. Ale ostatnią rzeczą,

jakiej mu potrzeba o tej porze, była kolejna irytująca konwersacja z nowym bratem.

– Obojętnie, o co chodzi, może poczekać do rana.
– To nie byłoby roztropne, panie Hastings, to znaczy, panie doktorze – poprawił się Tom. – Jego

książęca mość powiedział, że chodzi o sprawy zawodowe i dość ważne. Wezwał mnie do swojego
pokoju,  ale  nie  pozwolił  mi  wejść.  Powiedział,  że  mam  nie  budzić  nikogo  poza  panem,  a  pana
sprowadzić niezwłocznie do niego.

Westchnął. Przysięga zobowiązywała.
–  Jeśli  chodzi  o  bezsenność  wynikłą  z  przejedzenia,  to  nie  będę  zachwycony.  –  Nie  powinien

wyżywać  się  na  przerażonym  lokaju.  Tom  miał  przecież  jeszcze  mniej  wyboru  niż  on,  otrzymując
takie polecenie.

– Bardzo cierpiał, panie doktorze – odezwał się cicho Tom. – Proszę…
– Daj mi chwilę, tylko się ubiorę i spakuję sakwojaż. Zostaw mi świecę.
– Tak jest, panie doktorze. – Lokaj postawił cienką świeczkę na stole i zamknął drzwi.
Samuel  naciągnął  spodnie,  zarzucił  płaszcz  na  koszulę  nocną  i  wciągnął  długie  buty.  Jeśli  to

faktycznie  nagła  sprawa,  nie  wolno  tracić  czasu  na  ubieranie.  Zdmuchnął  świecę  i  po  omacku
wyszedł na korytarz do czekającego służącego.

Tom wyprowadził go na ulicę, do karety Thorne’ów, i pomógł wsiąść.
– Czyli książę przyjechał z wizytą, tak?
– Tak, panie doktorze. Przyjechał na kolację, ale jej nie skończył. Nie czuł się na tyle dobrze, żeby

wracać do domu. Położyliśmy go w niebieskim pokoju.

Tom zamknął drzwiczki i wskoczył na tył, a stangret ruszył z kopyta ku domowi Evelyn.
Kiedy  dotarli,  Samuela  wprowadzono  tylnym  wejściem  i  przez  kuchnię,  aby  jego  przybycie

zwróciło  możliwie  najmniejszą  uwagę.  Znalazłszy  się  na  schodach  dla  służby,  już  nie  potrzebował
przewodnika, by znaleźć sypialnie dla gości. Nic się tu nie zmieniło, odkąd był dzieckiem.

Zapukał raz do pokoju księcia i czekał, nasłuchując.
–  Proszę  –  odpowiedział  głos.  Chrapliwy,  ale  czy  od  choroby,  czy  z  wysiłku,  by  nie  hałasować,

trudno było Samuelowi określić. Otworzył niezamknięte drzwi, trzymając świecę wysoko nad głową,
by oświetlić pacjenta.

St. Aldric siedział na brzegu łóżka, ze zwieszonymi nogami i opuszczoną głową, jakby nie dawał

rady utrzymać jej w górze.

background image

– Przepraszam, że pana obudziłem. Ale bardzo ze mną źle – stęknął.
Objawy  były  tak  oczywiste,  że  Samuel  był  w  stanie  określić  chorobę,  nawet  nie  wchodząc  do

środka. Jeśli ta diagnoza się potwierdzi, księciu szybciej się pogorszy, niż poprawi.

– Dobrze pan zrobił, że mnie wezwał, nie budząc całego domu. Czy mogę pana zbadać?
Książę zaśmiał się słabo.
– Do usług, panie doktorze.
Samuel  zapalił  pozostałe  świece  w  pokoju  i  przegarnął  w  kominku,  bowiem  książę  mimo  ciepła

cały dygotał. Potem wetknął przyniesioną świecę do lichtarza na nocnym stoliku i przyłożył dłoń do
czoła księcia.

Gorączka,  stwierdził  w  duchu.  Niecałe  dwa  dni  temu,  po  balu,  sprawiał  wrażenie  zupełnie

zdrowego. Czy miał ciepłą dłoń, kiedy się z nim wtedy witał? Zapewne nie, na kolacji poprzedniego
wieczoru Samuel musiałby coś zauważyć.

Wyciągnął z torby niewielką tubę i wyjaśnił:
– To nowy wynalazek. Skorzystam z niego, aby osłuchać panu płuca i serce.
–  Przydatne  urządzenie  –  stwierdził  książę,  okazując  cień  zainteresowania.  –  Miło  wiedzieć,  że

lubi pan nowatorskie rozwiązania.

Samuel  rozsunął  księciu  koszulę  i  osłuchał.  Serce  biło  dość  szybko,  zapewne  ze  zdenerwowania,

w  płucach  nie  było  wydzieliny.  Ale  opuchlizna  na  linii  szczęki  to  był  dopiero  początek.  Zwykle
przystojna  twarz  księcia  wyglądała  jak  u  wiewiórki  na  jesień,  z  wypchanymi  policzkami.  Samuel
przesunął wprawną dłonią po węzłach chłonnych księcia i poczuł, jak ten się cofa.

– Boli? – zapytał. – Stąd, promieniuje w stronę uszu?
– Tak. – Książę nie potrafił powstrzymać grymasu bólu.
– A brzuch? – Kilka razy szybko puknął palcami w okolicach trzustki i zobaczył, że książę znów się

cofa. Infekcja przechodzi na organy wewnętrzne… To niedobrze. Bardzo niedobrze.

Uniósł rąbek koszuli nocnej i zajrzał niżej.
– Ból jąder?
– Trochę bolą – przyznał książę.
Jak to mu wyjaśnić, żeby się całkiem nie przeraził? Uspokajająco kiwnął głową.
Książę popatrzył na niego jak większość pacjentów, licząc, że dowie się, że to nic poważnego, że

ma przestać się przejmować i wracać do łóżka.

– Wie pan, co to takiego?
Najprawdopodobniej wiedział. I ubolewał nad tym, że odpowiedź nie jest inna.
–  Nagminne  zapalenie  przyusznic,  przebiegające  z  zajęciem  narządów  gruczołowych…  zwykle

występuje to u dzieci. Ale u dorosłych ma poważniejszy przebieg.

Zwłaszcza u mężczyzn. Książę i tak najpewniej niedługo się tego dowie.
– Śmiertelne? – zapytał po krótkim wahaniu pacjent.
– Bardzo rzadko. – Samuel rzucił mu, jak miał nadzieję, uśmiech pełen otuchy. – Ale oczywiście

dolegliwe.  Musi  pan  być  odizolowany  dla  własnego  dobra  a  także,  żeby  nie  przenosić  choroby  na
innych.

– Nie mogę. Parlament… – Książę spróbował podnieść się z łóżka.
Samuel stanowczym gestem położył mu dłoń pośrodku piersi i pchnął z powrotem.
– Przez parę tygodni absolutnie nie będzie pan mógł się tam pojawić.
– A Evelyn… – dodał książę, jakby przypomniał sobie, że o nią też powinien się martwić. Gdyby

St. Aldric naprawdę ją kochał, nie byłaby druga w kolejności.

– Już to kiedyś przeszła, w dzieciństwie, wtedy przechodzi się tę chorobę łagodnie. – Dokładnie to

background image

pamiętał, bo i sam wówczas zachorował. – Skoro jest odporna, będzie mogła pana odwiedzać, jeśli
pan sobie życzy. Inni lepiej niech trzymają się z daleka.

– Widzę, że o swoje zdrowie pan się nie martwi.
–  Cóż  to  byłby  za  lekarz,  który  bałby  się  chorób,  które  leczy  –  odparł  Samuel.  –  Poza  tym  mam

wyjątkowo silny organizm.

– Zatem pewnie po matce – zauważył St. Aldric z kolejnym stęknięciem. – Bo naszego ojca gnębiły

wszelkie możliwe choroby. A teraz proszę tylko popatrzeć na mnie.

–  Jedna  choroba  to  żadna  oznaka  słabości  organizmu  –  powiedział  Samuel  –  a  co  dopiero  tak

pospolita. Dziwne, że pan jej wcześniej nie przeszedł.

– To pan się na tym zna, nie ja – powiedział St. Aldric. – Ja wiedziałem tylko tyle, że trzeba mi

lekarza. Ale czy będzie pan skłonny mnie leczyć?

–  Oczywiście  –  odparł  Samuel,  zdziwiony,  że  w  ogóle  powstało  takie  pytanie.  –  Pan  mnie

potrzebuje.

–  Czyli  pana  niechęć  dotyczyła  posady,  którą  proponowałem,  a  nie  mnie  osobiście  –  powiedział

książę, zmrużywszy oczy w opuchniętej twarzy. – Już zaczynałem podejrzewać, że jest na odwrót.

–  Moje  uczucia  i  ich  przyczyny  są  w  tej  chwili  nieistotne  –  rzucił  szorstko  Samuel,  grzebiąc

w  torbie,  aby  upewnić  się,  że  ma  w  niej  wszystkie  niezbędne  medykamenty.  –  Proszę  się  nimi  nie
kłopotać. Dla mnie jest ważny pan jak każdy inny pacjent.

Wyciągnął nalewkę opiumową i belladonnę, postawił je na stoliku.
– Muszę się panem od razu zająć, żeby nie dopuścić do rozprzestrzenienia się choroby na innych

domowników.  Ma  pan  jakieś  podejrzenia,  gdzie  się  mógł  pan  zarazić?  Od  jak  dawna  się  pan  źle
czuje?

–  Kilka  dni,  co  najmniej  –  wymamrotał  książę.  –  Wcześniej  rzeczywiście  odwiedziłem  szpitalik

dla sierot, którego jestem mecenasem. Niektóre dzieci były chore.

Samuel  omal  nie  prychnął.  Gdyby  wyciągnięto  go  z  łóżka  do  jakiegokolwiek  innego  księcia,

okazałoby  się,  że  spał  z  zakażoną  dziwką  albo  męczy  go  podagra.  A  Święty?  Święty  zaraził  się
świnką,  kiedy  doglądał  sierotek.  Wyglądało  na  to,  że  Samuel  nigdy  nie  poczuje  ani  krzty  moralnej
wyższości nad księciem.

Postarał się, by odpowiedź nie brzmiała sarkastycznie.
–  Więc  to  najprawdopodobniej  jest  źródło.  Dokładna  data  pomoże  mi  określić  stadium  choroby.

Zapewne większość domowników już to przechodziła. Ale dla bezpieczeństwa opróżnimy to piętro
domu, a wizyty służby ograniczymy do minimum.

Książę dotknął policzka, obmacując guzki po obu stronach.
– Ja także wolałbym się nikomu nie pokazywać, żeby nie siać niepotrzebnej paniki.
Samuel  spojrzał  na  jego  opuchniętą  twarz,  wypatrując  oznak  próżności,  po  czym  doszedł  do

wniosku,  że  książę  mówi  prawdę.  Nie  chce  powodować  zamieszania  i  kłopotów,  zarażając  innych
albo strasząc pokojówki. Nie dość, że szlachetny, to jeszcze skromny.

–  Proszę  tak  tego  nie  traktować,  to  raczej  będzie  kwarantanna  –  odezwał  się  stanowczym  tonem

Samuel, sięgając po szklankę i odmierzając do wody krople obu lekarstw.

– Gdy lord Thorne wstanie, poproszę, aby poinformował resztę domowników. Teraz podam panu

opium. Niestety ból jeszcze się wzmoże. Belladonna powinna jednak trochę pomóc. Przez najbliższe
dni posiłki będą rozdrobnione i raczej mdłe.

Książę westchnął.
– Zważywszy na to, jak się czuję, i tak nie będę w stanie ich przełknąć, więc nic nie szkodzi.
Chwycił filiżankę, opróżnił ją jednym haustem i opadł z powrotem na poduszki.

background image

– Proszę w moim imieniu przeprosić Evelyn i lorda Thorne za kłopot.
Jakby Thorne miał coś przeciwko, przynajmniej póki książę żyje. Uzna to za zaszczyt gościć go pod

swoim dachem przez dwa tygodnie, choćby i w takim stanie.

– Oczywiście, Wasza Książęca Mość. Zajrzę do pana rano.
Nie  mogąc  się  powstrzymać,  skłonił  głowę  z  szacunkiem,  wziął  świecę  do  ręki  i  wyszedł,  aby

pacjent mógł usnąć.

Zatrzymawszy się w korytarzu, rozważył ewentualności. Gdyby to był zwyczajny pacjent, obudziłby

gospodynię,  zostawił  jej  lekarstwa  i  polecił  się  obudzić,  jeśli  stan  chorego  się  zmieni.  Nie  miał  tu
wiele  do  roboty,  wystarczyło  obserwować,  jak  pacjent  przechodzi  chorobę,  i  pomóc  mu
w ewentualnych komplikacjach.

Lecz  to  nie  był  zwykły  śmiertelnik.  Leczył  księcia.  Nawet  gdyby  nie  chodziło  o  Świętego,  i  tak

nalegałby, żeby zostać w domu, aby zaspokoić wszystkie potrzeby chorego. Była to strata czasu. Ale
wszyscy zapewne tego właśnie od niego oczekiwali.

Zresztą chodziło przecież o jego własnego brata. Pomyślał też, że woli samemu doglądać chorego,

aby  nie  robiła  tego  Evie  przy  swoim  zainteresowaniu  medycyną.  Sprawa  była  naprawdę  prosta.
Doktor Hastings musi pozostać w tym domu, póki stan pacjenta się nie poprawi.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Idąc  na  śniadanie,  Eve  zatrzymała  się  pod  drzwiami  gabinetu  ojca.  Niespotykane,  aby  już  był  na

nogach  i  pracował  o  tak  wczesnej  porze.  Jeszcze  dziwniejsze,  że  miał  u  siebie  gościa,  z  którym
prowadził ożywioną rozmowę. I że tym gościem był Samuel.

Kłócili się. Przyłożyła głowę do drzwi i nasłuchiwała strzępków rozmowy.
–  Po  prostu  uważam,  że  lepiej  byłoby  znaleźć  kogoś  innego,  żeby  się  nim  zajął.  –  Ojciec

przemawiał rozsądnie, choć był poirytowany.

–  Tak  właśnie  myślałem. Aż  tak  niezręcznie  się  pan  czuje,  mając  mnie  z  powrotem  w  domu?  –

Samuel był o wiele bardziej wściekły. Nigdy nie słyszała w jego tonie aż takiego sarkazmu.

– Oczywiście, że nie – ojciec odparł tonem, w którym słychać było zakłopotanie.
– A powinien pan. Wszystko, co mi pan powiedział, było kłamstwem. Jeśli ma pan w ogóle jakieś

sumienie, powinno pana dręczyć.

– Wówczas takie, a nie inne zachowanie wydawało się najprostszym wyjściem.
– Najprostszym? – Samuel nie był po prostu zły, tylko głęboko oburzony. – Zasługuje pan choć na

odrobinę tej udręki, jaką przeszedłem przez ostatnie sześć lat. Przez pana wierzyłem, że…

Mimo trudnych relacji między nimi wszystkimi, nie miał prawa tak odzywać się do jej ojca! Eve,

nie mogąc się powstrzymać, wtargnęła do środka.

– Samuelu! – Zła była również na siebie, za to, że w ogóle kiedykolwiek chciała do niego wrócić.

Dopiero od niespełna tygodnia wiedział, kto jest jego prawdziwym rodzicem, i z człowieka, którego
z pozoru znała, zmienił się w złośliwego szczeniaka, niewdzięcznego wobec tego, kto go wychował.
– Natychmiast przestańcie się kłócić. Słychać was na cały korytarz.

– Co takiego? Co usłyszałaś? – Ojciec aż zbielał.
Odwróciła się do Samuela. To na pewno wszystko przez niego, stwierdziła.
–  Jestem  zbulwersowana,  panie  doktorze,  że  śmie  pan  tu  przychodzić,  jeszcze  przed  śniadaniem,

i wszczynać kłótnię o coś, co zdarzyło się wiele lat temu.

Dwaj mężczyźni spojrzeli po sobie w milczeniu. Po czym Samuel dodał łagodniejszym tonem:
– Nie przyszedłem tu z własnej woli. Wezwano mnie.
– Kto? – Parsknęła śmiechem. – Na pewno nie ja, jeśli pan tak twierdzi.
Ojciec wstał, obszedł biurko i chwycił ją za rękę.
– Evelyn, to był książę. Pogorszyło mu się. Nie chciał nas budzić i posłał po doktora.
–  Rozchorował  się?  –  Przez  głowę  przemknęły  jej  tysiące  myśli.  A  najgorsza  z  nich  brzmiała:

„Jeśli umrze, nie będę musiała wybierać”.

To było niegodziwe z jej strony. Decyzja już została podjęta i była z niej zadowolona. Michael to

wspaniały człowiek, powiedziała sobie w duchu.

–  Nie  ma  powodu  do  niepokoju  –  dodał  Samuel.  –  Wyzdrowieje.  –  Miał  spokojny  głos,

charakterystyczny dla lekarza, dodający otuchy rodzinie pacjenta.

–  Jeśli  mogę  cokolwiek  zrobić,  posłać  po  jakiś  lek,  innych  lekarzy,  którzy  specjalizują  się…  –

Ojcu wyraźnie żadnej otuchy nie dodał.

–  Jak  już  mówiłem,  milordzie,  jestem  w  stanie  poradzić  sobie  z  przypadkiem  świnki  u  własnego

brata.  –  Ach,  więc  to  go  zdenerwowało.  Ojciec  podawał  w  wątpliwość  jego  umiejętności.  Ale
przynajmniej nie zaprzeczał, że książę jest z nim spokrewniony.

–  Nic  mu  nie  będzie,  ojcze  –  powiedziała  Evie.  Nie  czuła  jednak  spokoju,  raczej  odrętwienie.  –

background image

Samuel ma rację. Zajmie się tym z łatwością. A Michael poprosił go osobiście.

To dobry znak. Przynajmniej oni dwaj nie są poróżnieni.
– Niech więc tak będzie – odrzekł Thorne, wciąż lodowatym tonem. – Znowu znalazłeś się w moim

domu, tym razem jednak na prośbę księcia, i nic nie mogę na to poradzić. Co mu przepisałeś?

–  Zasłony  mają  być  zaciągnięte,  a  służba  powinna  trzymać  się  od  niego  z  daleka.  Na  tym  piętrze

domu nie ma nikogo więcej, prawda?

– Innych gości nie mamy – odparł ojciec.
–  To  proszę  posłać  Toma  do  gospody  po  mój  kufer  i  trochę  świeżej  pościeli.  Zajmę  któryś

z wolnych pokojów, bo nie obawiam się zarażenia. Natomiast pan, milordzie, powinien trzymać się
z  dala,  tak  samo  jak  wtedy,  gdy  Evelyn  i  ja  przechodziliśmy  świnkę  jako  dzieci.  Jeśli  nie  pamięta
pan, czy chorował na tę przypadłość w dzieciństwie, nie wolno panu kontaktować się z zarażonym.

– Ale żeby książę… – Ojciec kręcił głową z niedowierzaniem, jakby sądził, że godność książęca

daje odporność na choroby niższego stanu.

–  Samuel  ma  rację,  ojcze.  Nie  należy  się  denerwować.  Będę  z  nimi  dzień  i  noc,  dopilnuję

wszystkiego.

Obaj zdumieli się na te słowa, jakby uważali, że nie jest zdolna do pomocy.
– To raczej nie będzie konieczne – rzekł Thorne.
– Zgadzam się z twoim ojcem – dodał pospiesznie Samuel.
– Samuelu, przecież nic mi nie grozi – przypomniała mu. – Jak już mówiłeś ojcu, przechodziłam tę

chorobę  jako  dziecko,  tak  samo  jak  ty.  Poza  tym,  ojcze,  uczyniłabym  to  samo  dla  każdego  innego
gościa, który zachorowałby pod naszym dachem.

–  Ależ,  Evie  –  powiedział  Samuel,  znów  tym  spokojnym  tonem  –  twoja  obecność  wcale  nie

sprawi, że jego książęca mość szybciej wyzdrowieje.

–  To  mój  narzeczony  –  odparła  Evie,  takim  samym  uspokajającym  tonem,  jakim  on  do  niej

przemawiał. – On mnie potrzebuje.

Po ostatniej rozmowie była pewna, że Samuel nie ma ochoty tego słyszeć. Jednak to była prawda.

Nawet  jeśli  w  przyszłości  to  się  zmieni,  nie  ma  sensu  dyskutować  o  tym  przy  ojcu.  A  chorego
Michaela nie może zostawić samego.

Thorne  patrzył  teraz  na  Samuela.  Zostawiał  jemu  podjęcie  decyzji.  Samuel  najwyraźniej  był

przeciwny, ale nie chciał być tym, który jej odmówi.

Naraz poczuł ogromne zmęczenie.
–  Nic  jej  się  nie  stanie,  jeśli  będzie  przy  nim  czuwać.  Poza  tym  tak  będzie  lepiej,  niż  gdyby

wchodziła tam i wychodziła czereda pokojówek, ciągle zakłócając księciu spokój. Jeśli będzie miał
Evelyn przy sobie, doda mu to otuchy i złagodzi dyskomfort.

– Ale to niestosowne – argumentował ojciec.
–  Ojcze,  daj  spokój,  Michael  z  pewnością  nie  uczyni  niczego  nieprzystojnego.  –  Przyszło  jej  do

głowy, że za to Samuel – wręcz przeciwnie. Jednak na pewno nie będzie jej niepokoił we własnym
domu, gdy jej przyszły mąż leży w sąsiednim pokoju. Odsunęła od siebie te wątpliwości.

– Dobrze wiesz, że się przydam. To się niczym nie różni od tego, co robię, gdy jesteśmy na wsi.
–  Ale  tam  chodzi  o  kobiety  i  dzieci.  –  Ojciec  miał  zbulwersowaną  minę.  –  A  St.  Aldric  jest

dorosłym mężczyzną.

Samuel odchrząknął, by podkreślić delikatność tematu.
– Bardziej osobistymi potrzebami pacjenta ja się zajmę. To żadna ujma opiekować się chorym.
– Ach, no to bardzo dobrze – stwierdził Thorne, wzdychając. – Masz moje pozwolenie, Evelyn.
Tak  jakby  pytała  go  o  pozwolenie.  Zrobiłaby  to  przecież  i  bez  niczyjej  zgody.  Ojciec  poczuł  się

background image

jednak lepiej, myśląc, że ma nad nią władzę. Niech mu będzie, pomyślała.

– Evelyn bardzo mi pomoże – przyznał Samuel. – A opiekując się księciem we dwoje, ograniczymy

kontakt  z  innymi,  narażonymi  na  chorobę  domownikami. A  także  plotki;  wątpię,  żeby  książę  życzył
sobie, by ktoś postronny oglądał go w takim stanie.

–  To  prawda  –  powiedział  ojciec,  wyraźnie  pocieszony.  –  Lepiej,  żeby  takie  rzeczy  pozostały

w rodzinie, z dala od wścibskich oczu.

– Czyli postanowione – oświadczyła Evelyn z uśmiechem. – Zaraz powiem pani Abbott, żeby nie

wpuszczała  nikogo  na  drugie  piętro,  póki  Samuel  nie  stwierdzi,  że  to  jest  już  bezpieczne.  Posiłki
mogą  przynosić  i  stawiać  na  górze  schodów,  ja  dopilnuję,  żeby  Michael  je  zjadł.  Raz  na  dzień
przyjdzie pokojówka zmienić pościel i to wystarczy.

Ojciec teraz kiwał głową, jakby sam o tym wszystkim pomyślał. A ja może faktycznie udowodnię

Michaelowi, że pomoc przy chorych odpowiada mi o wiele bardziej niż siedzenie cicho przy stole
jadalnym, pomyślała.

Kiedy  wyszła,  by  wydać  polecenia  służbie,  Samuel  nie  miał  ochoty  kontynuować  rozmowy

z lordem Thorne. Wszelkie wysiłki, by informacja o stanie chorego gościa nie wywołała niepokoju,
szybko poszły na marne i zaczęli się przekrzykiwać. Zanim dowiedział się, kto jest jego ojcem, mógł
być dla Thorne’a uprzedzająco grzeczny, teraz natomiast szczerze go nie znosił. Gdyby Evie przyszła
odrobinę  później,  usłyszałaby  wszystkie  obrzydliwe  szczegóły  rozstania.  Chciał  bowiem
skonfrontować Thorne’a ze skutkami jego kłamstw i uświadomić mu, jak zniszczył szczęście własnej
córki.  Teraz  rzucił  mu  ostrzegawcze  spojrzenie,  żeby  Thorne  wiedział,  że  sprawy  pozostają
niedokończone, i poszedł zwizytować pacjenta.

Stan  St.  Aldrica  pogorszył  się  od  poprzedniego  wieczoru.  Opuchlizna  na  żuchwie  była  bardziej

wydatna,  książę  wiercił  się  przez  sen,  wyraźnie  cierpiąc.  Samuel  wyliczał  w  myślach  co
poważniejsze powikłania i błagał los, by książę się o nich nie dowiedział. Głuchota i bezpłodność
nie były rzadkością. A mimo tego, co powiedział Thorne’owi, czasem zdarzała się i śmierć. Nie miał
ochoty być osobistym lekarzem księcia, a już na pewno nie chciał być obwiniany za jego zgon.

Niektórych rzeczy nie da się jednak uniknąć.
A  gdyby  książę  umarł,  Evie  po  odbyciu  żałoby  byłaby  wolna  i  mogłaby  robić,  co  tylko  zechce.

Thorne nie mógłby ich powstrzymać. Jedyny powód, jaki ich rozdzielał, został zdemaskowany jako
kłamstwo.

To było haniebne. Po raz kolejny spojrzał na leżącego chorego, jego opuchniętą brodę i cienie pod

oczyma. Książę już cierpiał, a będzie pewnie cierpiał jeszcze bardziej. Miał obowiązek mu pomóc.
A  tak  jak  wspomniał  w  gabinecie  Thorne’a,  ten  człowiek  był  nie  tylko  księciem,  lecz  także  jego
bratem.

Przyjrzał się śpiącej twarzy, dostrzegając osobliwe podobieństwo do  własnej.  Przypuśćmy,  że  to

on  by  tu  leżał,  a  St. Aldric  trzymał  fiolkę  z  trucizną.  Nie  miałby  się  czego  bać.  Ten  człowiek  był
istnym świętym.

Przynajmniej  takie  sprawiał  wrażenie.  Pod  tym  względem  Thorne  był  jego  całkowitym

przeciwieństwem. Jego przybrany ojciec, sprowokowany, nie wahał się sięgnąć po niewyobrażalnie
brudne chwyty. Samuel żałował, że nie trafił do rodziny, w której liczyłby się honor i prawda.

Skoro  jednak  pogodził  się  z  losem,  musiał  przyjąć  na  siebie  rozmaite  obowiązki.  Nie  wolno  mu

było  odpowiadać  podłością  na  uczciwość.  Nie  teraz.  Lecz  kiedy  pacjent  dojdzie  do  siebie,  będzie
musiał odbyć trudną, acz konieczną rozmowę na temat przyszłości lady Evelyn Thorne.

– Pax – szepnął, kładąc rękę na czole St. Aldrica.
Cały czas gorące. Książę poruszył się i otworzył oczy. Skrzywił się, bo raziło go światło, dotknął

background image

policzka dłonią i zaraz cofnął ją, gdy poczuł ból. Na łożu boleści wyglądał jak każdy inny pacjent,
przerażony i osamotniony, choć całkiem dobrze to ukrywał. Rozebrany do koszuli nocnej, leżący na
wznak, wydawał się o wiele mniejszy niż wcześniej w gabinecie.

– Myślałem, że to był sen – powiedział słabym głosem St. Aldric.
– Przykro mi, ale nie.
–  Czy  nie  dałoby  się  czegoś  jeszcze  zrobić?  –  Nie  był  rozdrażniony,  nie  obwiniał  ani  Boga,  ani

lekarza, jak to się często zdarzało pacjentom. Zachowywał stoicki spokój.

–  Lód  na  gorączkę  –  odparł  sucho  Samuel.  –  Kataplazm  na  opuchliznę,  można  też  zastosować

puszczenie krwi.

Książę znów się skrzywił.
–  Laudanum  i  belladonna  na  ból.  Wasza  Książęca  Mość  nie  może  przyjmować  pigułek,  ma  zbyt

podrażnione  gardło.  I  proszę…  żadnych  mocnych  trunków  bez  mojej  zgody.  Później  pozwolę  na
trochę  grzanego  porto.  To  choroba,  którą  się  przechodzi,  a  nie  leczy.  Za  tydzień  Waszej  Książęcej
Mości się poprawi. Ale dwa tygodnie w łóżku to konieczność.

Książę opadł z powrotem na poduszki.
– A nie będzie trwałych skutków?
To  było  pytanie,  na  które  Samuel  wolałby  nie  odpowiadać.  Jeszcze  za  wcześnie  na  odpowiedź.

Uniósł prześcieradło i przyjrzał się opuchliźnie, która nie była jeszcze znaczna… ale na pewno się
powiększy.

Książę jęknął, na wpół z bólu, na wpół ze strachu, i usiłował usiąść.
Samuel uniósł prześcieradło i pchnął go z powrotem.
– Proszę nie patrzeć, Wasza Książęca Mość. To może Waszą Książęcą Mość zdenerwować, a na

zdrowie nie pomoże. Boli, prawda?

– Tak. – Teraz głos księcia brzmiał jak u dziecka, niemal piskliwie.
–  To  jeden  z  objawów  tej  choroby.  U  dzieci  nie  występuje.  Nie  jestem  w  stanie  określić,  jak

daleko to jeszcze zajdzie. Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc.

Choć tak naprawdę niewiele mógł zrobić, skoro to się już zaczęło. Odmierzył parę kropel opium do

dużej szklanki z alkoholem i wręczył ją księciu.

– Proszę wypić.
Książę pociągnął łyk.
– Paskudne to śniadanie – powiedział, krzywiąc się.
–  W  takim  razie  dobrze,  że  Wasza  Książęca  Mość  pozostał  na  lądzie  –  skwitował  Samuel

z  ponurym  uśmiechem.  –  Nie  mogę  powiedzieć,  abym  na  pokładzie  „Matildy”  wszystko  leczył
rumem, ale szkodzić też nim nie szkodziłem.

– Gdyby tak rzecz się miała w istocie, każdy mógłby być lekarzem.
–  Wasza  Książęca  Mość  powinien  się  cieszyć,  że  tylko  tyle  było  potrzeba.  Już  pierwsza  bitwa

udowodniła, że wprawnie posługuję się i piłą, i igłą. Z tego Wasza Książęca Mość wywinie się ze
wszystkimi członkami.

– Wszystkimi oprócz jednego – mruknął książę i upił kolejny łyk.
Czyli wiedział. I już zaczynał się bać.
– Jeszcze przez jakiś czas nie będzie wiadomo, czy ten problem w ogóle wystąpi, Wasza Książęca

Mość.

–  Proszę  nie  owijać  w  bawełnę  –  warknął  książę,  po  czym  dodał  spokojniej:  –  I  nic  nie  mówić

Evelyn.

Niewykluczone,  że  Evie  była  już  tego  świadoma. A  jeśli  nie,  to  zaraz  to  sprawdzi  w  książkach,

background image

które podobno miała, i dowie się, że związek z St. Aldrikiem może być bezdzietny.

– Nic nie powiem, Wasza Książęca Mość.
Książę znów westchnął.
– Mam na imię Michael.
Samuel zamarł na chwilę, po czym pochylił się nad narzędziami, udając, że nie dosłyszał.
– Proszę, aby pan tak się do mnie zwracał. Zważywszy na okoliczności, absurdalnie to brzmi, gdy

mnie pan tytułuje. W końcu jesteśmy rodziną.

– Nie wolałbyś, żebym zwracał się do ciebie: Święty?
Książę  spróbował  się  zaśmiać,  ale  znów  się  skrzywił  i  posłał  Samuelowi  tylko  słaby  uśmieszek.

Oczy już mu mętniały, lekarstwo zaczynało działać.

– Myślisz, że jak mi o tym przypomnisz, powstrzyma mnie to od przeklinania?
– Miałem do czynienia z cierpiącymi ludźmi, więc wątpię, Michaelu – powiedział Samuel, czując

się nieswojo. – Możesz przeklinać, ile tylko chcesz, jeśli sądzisz, że to przyniesie ci ulgę.

– A mogę mówić do ciebie „Samuel”?
Samuel wolałby, żeby brat nie zwracał się do niego w ten sposób. Wydało mu się to zbyt osobiste

i  przedwczesne.  Skoro  jednak  miało  to  stanowić  pociechę  dla  cierpiącego,  nie  potrafił  odmówić.
Kiwnął głową.

– Albo Sam, jak mówi lady Evelyn.
– Piękna lady Evelyn…
Książę  opadł  na  poduszki  z  uśmiechem  pełnym  zadowolenia.  Zapadając  w  narkotyczny  sen.  To

było naturalne, by w takiej chwili myśleć o narzeczonej.

Samuel dokładnie wiedział, co się roi w głowie księcia. On sam też miał takie myśli. Co noc leżał

w  koi  i  przeklinał  sam  siebie,  że  marzy  o  jej  miękkich,  białych  ramionach  przylegających  do  jego
piersi, o jej wargach na swojej skórze, o sennych westchnieniach.

Nie powinien się tak biczować myślami. To były tylko niewinne chwile zapomnienia.
Sięgnął,  by  wyjąć  na  wpół  pustą  szklankę  z  opadającej  dłoni  księcia.  Gdy  to  zrobił,  St.  Aldric

otworzył oczy, cofnął rękę i uniósł szklankę, jakby przepijając do Samuela.

–  Za  zdrowie  mojego  brata,  doktora  Samuela  Hastingsa,  który  mógłby  mnie  równie  dobrze  otruć

tym wszystkim, co ma w torbie. Arszenikiem, rtęcią, opium. Nikt by się nie zorientował.

Te słowa przeraziły Samuela. Ale czyż nie przemknęło mu to przez myśl?
– Nigdy bym… przecież składałem przysięgę.
– Ale założę się, że żałowałeś tego. – Książę przepił do niego ponownie, a ich oczy spotkały się

nad brzegiem szklanki. Potem ostentacyjnie wypił płyn do dna.

To  też  była  prawda.  Parę  chwil  wcześniej  stał  nad  swoim  pacjentem  i  rozważał  możliwość

popełnienia  morderstwa. A  co  gorsza,  książę  o  tym  wiedział.  Stąd  ta  dziwna  mina  na  jego  twarzy.
Ufał, że brat nie zabije brata. A jednocześnie dawał do zrozumienia, że jeśli to się zdarzy, Święty mu
wybacza.

Książę czy nie, ten człowiek był albo szalony, albo nieustraszony jak żołnierze na okręcie. Teraz

zamykał oczy, głowa opadała mu na poduszkę. Samuel zabrał szklankę i po cichu wyszedł z pokoju,
aby sprawdzić, jak Evie radzi sobie z przygotowaniami.

Stała  u  szczytu  schodów.  Ojciec  wciąż  jej  towarzyszył,  przestępując  nerwowo  z  nogi  na  nogę,

bojąc się porzucić córkę na pastwę drogich jej mężczyzn. Patrzyli, jak Samuel się zbliża. Sądząc po
ich zaniepokojonych minach, wciąż miał na twarzy wypisane sprzeczne uczucia. Obawiali się, że są
one wynikiem ciężkiego stanu księcia.

Postarał  się  wydobyć  umysł  z  mrocznej  czeluści,  w  jakiej  tkwił,  i  starannie  zamaskować

background image

prawdziwe myśli.

– I jak on się czuje? – zapytała Evelyn.
–  Znowu  śpi  –  odparł  Samuel.  Jeśli  lekarz  nie  jest  w  stanie  niczego  zrobić,  musi  przynajmniej

pokazać, że panuje nad sytuacją. Zwłaszcza jeśli niezależnie od jego poczynań stan chorego może się
zmienić  na  gorsze  lub  lepsze.  –  Książę  obawia  się  jednak,  że  przerazisz  się,  gdy  się  dowiesz,  jak
ciężki jest jego stan.

Evie prychnęła, jakby lekceważyła obawy narzeczonego.
– Niech nie traci na to sił. Zaopiekujesz się nim i wszystko będzie dobrze.
Przynajmniej na chwilę zapomniała, że jest na niego zła. Potrzebowała jego pomocy. Patrzyła nań

z ufnością jak wtedy, gdy był jej bohaterem, a ona małym chochlikiem.

Gdyby  uległ  pokusie  i  zabił  St. Aldrica,  Evie  by  się  tego  domyśliła.  Spojrzałaby  mu  raz  w  oczy

i  wyczytała  z  nich  prawdę…  a  potem  już  nigdy  nie  patrzyłaby  na  niego  tak  samo.  Straciłby  jej
zaufanie, gdyby okazał się równie podły i fałszywy, jak Thorne.

Kiwnął poważnie głową.
– Wyzdrowieje.
Zerknęła niespokojnie w głąb korytarza.
– Czy pomoże mu, jeśli trochę z nim posiedzę?
Samuel wzruszył ramionami.
–  Na  pewno  nie  zaszkodzi.  Jeśli  to  cię  uspokoi,  nie  mam  nic  przeciwko  temu.  –  Oczywiście  nie

w roli lekarza. Samuel czuł zazdrość wobec mężczyzny, który obudzi się, mając u boku anioła. – Ale
jeśli śpi, nie budź go. Niech się sam obudzi. I nie pozwalaj mu nadmiernie się ekscytować.

Odwróciła  się  i  pobiegła  do  pokoju,  w  którym  leżał  jej  narzeczony,  by  jak  najszybciej  się  nim

zaopiekować. Ojciec odprowadził ją wzrokiem pełnym obaw.

– Nic jej nie będzie – zapewnił Samuel Thorne’a kolejny raz. – Ale pan niech się trzyma z daleka.

Jeśli zauważy pan u siebie albo u innych jakiekolwiek niepokojące objawy, proszę natychmiast mnie
zawiadomić i kazać przenieść te osoby na drugie piętro domu.

– Czyli to naprawdę tak poważna choroba? – Thorne niepokoił się o przyszłość córki i ewentualne

fiasko swoich misternych planów.

–  Na  tyle  poważna,  że  nie  życzyłbym  jej  nawet  najzdrowszemu.  Ale  są  duże  szanse,  że  książę

odzyska zdrowie.

–  Ale  czy  całkowicie…?  –  Thorne  rzucił  mu  zaniepokojone  spojrzenie.  –  Słyszałem

o mężczyznach, którzy mieli tę… przypadłość. Oczywiście przeżyli, ale pewne skutki pozostały.

Samuel  kiwnął  głową;  w  obliczu  faktów  nie  był  w  stanie  kłamać.  Teraz  różnica  zdań  pomiędzy

nimi była nieistotna, był Thorne’owi winien informację o zdrowiu przyszłego zięcia.

–  O  tego  typu  problemach  dowiemy  się  dużo  później.  Dlatego  właśnie  nalegam  na  kwarantannę.

Trzeba  zapewnić  księciu  spokój.  On  już  i  tak  zadręcza  się  wszystkimi  możliwymi  powikłaniami.
A nie powinien, jest na to za słaby.

Thorne skinął głową.
–  Tu  masz  rację.  Lepiej  niech  Evie  dodaje  mu  otuchy.  Niech  nie  sterczy  nad  nim  gromada

zatroskanych ludzi.

– Otóż to. Teraz proszę już iść – powiedział Samuel najłagodniej, jak mógł. – Zawiadomię pana,

jeśli coś się zmieni. Ale nikomu to nie pomoże, jeśli i pan się rozchoruje. Proszę nam zaufać. Proszę
mi zaufać.
 Jego książęca mość będzie miał najlepszą opiekę na świecie.

– A co do naszej wcześniejszej rozmowy… – Thorne rzucił mu nerwowe spojrzenie.
– Nie pora teraz na kontynuację tej dyskusji – powiedział Samuel, powstrzymując złość i odrazę,

background image

wciąż kipiące pod maską zawodowego opanowania.

–  Jeśli  będziesz  sam  na  sam  z  Evelyn  i  ona  się  dowie…  –  Thorne  znów  się  najeżył,  próbował

przejąć kontrolę nad sytuacją. Jego ton był ostrzegawczy, niósł w sobie groźbę. Choć czym Thorne
mógł mu jeszcze grozić, tego Samuel nie wiedział.

–  W  tej  chwili  przeszłość  to  ostatnia  rzecz,  którą  chciałbym  sobie  zaprzątać  głowę.  Mam  tu

pacjenta, a pan ma chorego gościa. Musimy zrobić dla niego wszystko, co w naszej mocy. Nic więcej
nie powinno nas teraz interesować.

– A Evelyn? – powtórzył Thorne. – Jej także życzysz jak najlepiej?
–  Obawiam  się,  że  to  „jak  najlepiej”  oznacza  dla  nas  różne  rzeczy.  Ja  bym  na  przykład  jej  nie

okłamał  tak  jak  pan.  Ale  nie  mam  ochoty  rozdrapywać  ran  z  przeszłości,  aby  zjednać  sobie
przychylność Evelyn. Nie będę z nią o tym rozmawiać.

Thorne jednak dalej stał nieporuszony, jakby bał się, że Samuel go zdradzi.
– Ma pan moje słowo – wycedził Samuel przez zaciśnięte zęby – jako syna świętej pamięci księcia

St. Aldric seniora. – Czuł się nieswojo, przysięgając w ten sposób. Dostrzegł jednak wagę tych słów.
Honor rodziny. Jak to dziwnie móc w końcu czuć coś takiego po tylu latach. – A teraz proszę już iść.

Thorne bez słowa obrócił się i zstąpił ze schodów.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

St. Aldric wyglądał okropnie.
Evie  rozumiała  teraz,  czemu  jej  bliscy  nie  chcieli,  żeby  poznała  prawdę.  Miała  do  czynienia  z  tą

chorobą u dzieci, u dorosłego mężczyzny wyglądało to jednak o wiele gorzej. Gdyby była taką słabą
kobietką,  jak  myślał  Michael,  przeraziłaby  się,  widząc  jego  obrzęki,  i  wybuchnęłaby  pełnym
współczucia płaczem. Zdenerwowana, uprzykrzyłaby życie wszystkim wokół.

Tymczasem siadła na krześle obok łóżka i ujęła w dłonie jego bezwładną rękę.
Spał dalej, nieświadom jej obecności.
Oj,  Michaelu,  co  ja  mam  z  tobą  począć?  –  pomyślała.  Choć  nie  chciała  się  do  tego  przyznać,

zaręczyny  były  błędem.  Nie  trzeba  było  ustępować  wobec  uporu  ojca.  Powinna  była  znaleźć  jakiś
wybieg.

Możliwe  jednak,  że  wpadłaby  z  deszczu  pod  rynnę.  Pod  pewnymi  względami  Sam  był  wciąż

dokładnie taki, jakim go pamiętała z dzieciństwa. Ale spokój i zaufanie, które kiedyś przy nim czuła,
gdzieś zniknęły. Zrobił się nieprzewidywalny: w jednej chwili był spokojny, w następnej rozedrgany,
nienawidził  jej  ojca,  a  twierdził,  że  ją  kocha;  nie  tłumaczył,  dlaczego  zniknął  i  czemu  nagle
stwierdził, że nie może się jej oprzeć, gdy zaręczyła się z innym.

Potrzebowała  czasu  do  namysłu.  I  wszystko  wskazywało  na  to,  że  będzie  go  miała  co  najmniej

tydzień, zamknięta z jednym i z drugim. W sam raz, żeby uporać się z uczuciami.

Ścisnęła  dłoń  Michaela,  jednak  prawie  się  nie  poruszył.  Przetarła  mu  rozpalone  czoło  zwilżoną

w  umywalce  gąbką,  poprawiła  kołdrę  i  przyłożyła  głowę  do  piersi,  żeby  posłuchać  oddechu,  który
był głęboki i regularny. Samuel miał rację. Nic tu więcej nie pomoże.

Wyszła z pokoju i zatrzymała się w korytarzu, oglądając się na otwarte drzwi w jego końcu. Była to

gościnna sypialnia z przyległym salonikiem – miejsce, w którym mogli razem posiedzieć i poczekać,
aż książę się obudzi.

Wzdrygnęła  się  odruchowo  na  tę  myśl.  Jeszcze  tydzień  temu  dałaby  się  pokroić  za  możliwość

spotkania  z  Samuelem  sam  na  sam.  Jej  ciało  jednak  wciąż  go  pragnęło.  Czuła  się  winna.  Biedny
Michael miał na głowie ich oboje. I do tego był chory. Jak można w takiej chwili, kiedy on cierpi,
myśleć o własnych żądzach i pragnieniach?

Samuel siedział za stołem blisko kominka, pod nogami miał lekarską torbę, przeglądał jakiś tekst

i  wyglądał  jak  przystało  na  kompetentnego  lekarza.  On  też  był  dobrym  człowiekiem,  mimo  że  tak
dziwnie się wobec niej zachowywał.

Nie chciała przerywać mu pracy. Ale właściwie, czy trzeba aż tyle studiować, żeby poradzić sobie

z tak pospolitą chorobą? I czy konieczne jest do tego aż takie skupienie?

– Próbujesz się wymigać od rozmowy ze mną?
Uśmiechnął się do książki, przyłapany na gorącym uczynku.
– Od godziny czytam w kółko tę samą stronę i czekam, aż wrócisz. Jak tam pacjent?
– Ciągle śpi.
– Bardzo dobrze. Później do niego zajrzę. – Zamknął książkę, odłożył ją i spojrzał wyczekująco na

Evie.

Jakich słów od niej oczekiwał?
– Dziękuję ci za to – rzekła ponuro.
– Za to, że wykonuję swój zawód?

background image

– Że wykonujesz go w tym konkretnym przypadku. To na pewno dla ciebie trudne.
– Książę osobiście mnie wezwał – odparł Samuel, udając, że jej nie zrozumiał. – A po pierwszej

wizycie już nie było sensu przekazywać obowiązków innemu lekarzowi.

– Mam na myśli, że to jest dla ciebie trudne przeze mnie.
–  Przeciwnie  –  znów  się  uśmiechał  –  w  pani  obecności,  lady  Evelyn,  czuję  się  bardzo  dobrze.

Wydaje mi się, że to pani czuje się skrępowana.

To oczywiście było prawdą. Ale wytykając jej to, umyślnie ją prowokował.
–  Dam  sobie  radę  –  powiedziała,  nie  łapiąc  się  na  haczyk.  – A  tę  „lady  Evelyn”  możesz  sobie

darować. I bez tego jest mi ciężko.

Zadrgały mu usta.
– Jak sobie życzysz, Evie.
– Dobrze się składa, że jesteśmy tu razem. – Kiwnęła głową. – Będziesz mieć okazję lepiej poznać

własnego brata. – I okazać mu trochę miłości, żebym nie czuła się aż tak głupio, że uparłam się, aby
poznali prawdę. – Na pewno jak spędzisz z nim trochę czasu, to…

– …to problem nie zniknie – dokończył Samuel. – Jest zaręczony z kobietą, którą kocham.
– Ostatnio szafujesz tym słowem. Trochę na to za późno – zauważyła.
– Lepiej późno niż wcale.
Traktuje swoją miłość jak żart, przeszło jej przez myśl.
–  Ale  trochę  to  się  kłóci  z  sześcioma  latami  nieobecności  i  tą  nagłą  żądzą,  jaką  zapałałeś  po

powrocie.

– Wszystko, co powiedziałem, powiedziałem tylko dlatego, że chciałem dla ciebie jak najlepiej.
– I to się zmieniło… teraz, kiedy jestem zaręczona z innym?
– Zmieniło się, bo ostatnio stwierdziłem, że „jak najlepiej” dla ciebie to znaczy wyjść za mnie.
Wydawał  się  bardzo  spokojny  i  pewny  siebie,  ale  to  nie  była  odpowiedź,  która  by  ją

usatysfakcjonowała.

– Nie wierzę.
Pokręcił głową.
– Już wcześniej doszedłem do takiego wniosku. Ale wolałem o tym nie mówić.
– Sugerujesz, że Michael uczynił coś, przez co uznałeś, że nie jest dla mnie odpowiedni?
Samuel parsknął śmiechem.
– Nie. Brat, którego mi znalazłaś, jest nieskazitelnym ideałem. Tylko nie jest idealnym kandydatem

na męża dla ciebie.

– A ty jesteś? – Sama tak myślała jeszcze niedawno.
– Żaden mężczyzna nie jest idealny – odparł. – Ale dla ciebie się postaram.
– Niezbyt się to różni od obietnic, jakich naskładał mi Michael, kiedy się zalecał – odrzekła Evie.

Lecz od słów księcia serce nie zabiło jej mocniej, a od słów Samuela – i owszem.

– I jak się to sprawdza? – zapytał Samuel z miną niewiniątka. – Skoro już obwołano go świętym,

niewiele  się  będzie  musiał  zmieniać.  A  ty,  Evie?  –  Uśmiechnął  się  jeszcze  raz.  –  Ty  masz  tyle
zachwycających wad. A ja nie zmieniałbym cię ani na jotę.

Właśnie  tak  myślała,  gdy  przyjechał.  Wolał  szczerość  niż  pochlebstwa.  Lecz  kryło  się  za  tą

szczerością  tyle  miłości  dla  niej,  że  wolałaby  słuchać  krytyki  od  niego  niż  komplementów  od  St.
Aldrica.

–  A  skoro  już  mowa  o  twoich  niedociągnięciach  –  dodał  z  uśmiechem  –  to  chciałbym  cię

wyprowadzić  z  błędu  w  jednej  kwestii.  Miałem  już  to  zrobić,  kiedy  rozmawialiśmy  w  ogrodzie.
Mianowicie, mylisz się co do naszego pierwszego pocałunku.

background image

– Wcale nie. – Była tego pewna jak mało czego: w końcu ta chwila odmieniła jej życie.
–  Po  raz  pierwszy  pocałowaliśmy  się  o  tydzień  wcześniej.  Stałaś  w  bibliotece,  pod  wysokim

oknem  i  próbowałaś  dosięgnąć,  bez  drabinki,  książki  na  najwyższej  półce.  Podszedłem  znienacka,
a słońce obrysowywało twoje ciało i przez chwilę cię nie poznawałem. Widziałem tylko prześliczną
młodą kobietę, anioła w świetlistej aureoli.

– Niczego takiego sobie nie przypominam – powiedziała, kręcąc głową.
Parsknął.
–  Pewnie,  że  nie.  Obchodziło  cię  tylko,  żeby  dosięgnąć  tej  książki.  –  Westchnął,  pogrążony

w miłych wspomnieniach. – Ale ja miałem oczy otwarte na ten cudowny widok. Wtedy odwróciłaś
głowę i znów byłaś moją małą Evie, proszącą, żebym ci pomógł.

– I pomogłeś? – zapytała, szczerze zaciekawiona.
Skłonił się afektowanie.
– Zawsze do usług, lady Evelyn. Przyniosłem ci tę książkę. W nagrodę pocałowałaś mnie w usta.

Potem odeszłaś jak gdyby nigdy nic. Równie dobrze mogłaś wydrzeć mi serce z piersi i uciec razem
z nim. Od tej chwili już nie byłem jego panem.

– Ale przecież w ogrodzie…? – Była pewna, że pamięta to całkiem wyraźnie.
–  Wtedy  po  raz  pierwszy  ja  ciebie  pocałowałem  –  wyjaśnił.  –  Cały  tydzień  planowałem,

wymyślałem,  jak  zapytać,  czy  czujesz  do  mnie  to  samo,  co  ja  poczułem  do  ciebie.  Lecz  za  każdym
razem zawodziły mnie słowa. Dlatego kazałem przemówić czynom. I otrzymałem odpowiedź.

Poczuła  się  teraz  tak  samo  jak  po  tamtym  pocałunku.  Jakby  pierwszy  raz  widziała  go  naprawdę.

Kochał ją. A ona kochała jego. Od lat. Dlaczego dopiero teraz przestał temu zaprzeczać?

– Mówiłeś, że tego nie pamiętasz.
– Kłamałem.
– To bardzo wygodne.
– Odkąd wróciłem, naopowiadałem ci masę kłamstw.
Nie wydawał się tym w najmniejszym stopniu zawstydzony.
–  Proszę  bardzo,  wszystko  ci  udowodnię.  Mam  ci  wyrecytować?  Znam  wszystkie  twoje  listy  na

pamięć jak najpiękniejszy wiersz.

Otwierała przed nim swoje serce przez sześć samotnych lat. Nigdy nie odpowiedział, ale pilnie jej

słuchał.

– Więc je przeczytałeś?
– Każde słowo. – Uśmiechnął się. – Nie masz pojęcia, jaką były dla mnie pociechą. Kiedy któryś

się zagubił albo przychodziły nie po kolei, siedziałem zrozpaczony, póki następny mnie nie pocieszył.
Cały czas błagałaś mnie o odpowiedź. Złościło cię moje milczenie i co najmniej raz na rok mówiłaś
mi, że jestem okropny, i przysięgałaś, że więcej już od ciebie nie otrzymam ani słowa…

Uśmiech zniknął z jego warg.
–  Bałem  się  tych  listów.  Co  będzie,  jeśli  tym  razem  to  nie  tylko  pogróżki,  zastanawiałem  się.

W końcu stracę moją Evie przez własne zaniedbanie. – Rozluźnił się. – Ale za tydzień, dwa, znowu
pisałaś. – Spochmurniał, przypomniawszy sobie coś przykrego.

–  W  listopadzie  szesnastego  roku  milczałaś  przez  cały  miesiąc. Ale  w  grudniu  przyszedł  kolejny

list i szalik, tak paskudny, że na pewno sama go zrobiłaś…

Nie mogąc się powstrzymać, parsknęła radosnym śmiechem, bo wreszcie mówił to, co od dawna

pragnęła usłyszeć.

– Więc jednak wróciłeś do mnie?
– Nigdy cię nie zostawiłem – szepnął. – Próbowałem, ale nie umiałem.

background image

Chciała  tylko  porozmawiać.  Zastanowić  się  racjonalnie,  bez  pośpiechu,  i  podjąć  najlepszą

możliwą decyzję. Potem będzie musiała zerwać albo z jednym mężczyzną, albo z drugim. Kulturalnie,
tak aby wszyscy mogli pozostać przyjaciółmi.

Chwyciła Samuela Hastingsa mocno za koszulę i zaczęła go całować.
Nie trzeba go było dłużej zachęcać, by odpowiedział tym samym. Całe lata czekała na te pocałunki.

Bardziej namiętne, ale subtelne.

Objął ją ramionami, ani za lekko, ani za mocno. Przywierała do niego, bojąc się, że się cofnie. Mój

Samuel  wrócił,  powtarzała  w  myślach.  Nie  ten  dziwny  człowiek,  który  wcześniej  się  pod  niego
podszywał. Wrócił jej Samuel. I już nigdy go nie wypuszczę!

Pociągnął  ją  ku  drzwiom  do  sypialni.  Otarła  się  o  niego,  przyciskając  piersi  do  jego  torsu.

Ucałował ją w ramię, chwycił za pośladki, tak że ich biodra się zetknęły.

Na moment zamarli, wstrząśnięci. Ten przelotny kontakt był zbyt przyjemny, by go nie powtórzyć.

Znów przywarł do niej biodrami. Kolana ugięły się jej na samą myśl, że zaraz staną się jednością.

Podtrzymał  ją,  wciąż  ściskając  mocno,  cofnął  się  do  sypialni  i  zatrzasnął  drzwi.  Zdarł  z  siebie

surdut,  a  ona  strząsnęła  pantofle.  Ich  dłonie  gorączkowo  rozpinały  guziki,  wyszarpywały  koszule,
dookoła rosła sterta zbędnych ubrań. Zanim dotarli na łóżko, była tylko w halce i pończochach, a on
jedynie w bieliźnie.

Naraz  odwrócił  się,  pociągając  ją  za  sobą.  Położył  ją  na  plecach,  a  sam  zaczął  rozpinać  guziki.

Znów całował jej usta, jednocześnie zdejmując ostatni element ubioru. Ułożył się na niej.

Zasłony  były  zaciągnięte,  w  pokoju  panował  półmrok,  daleki  jednak  od  całkowitej  ciemności.

Otworzyła oczy szeroko, aby niczego nie przegapić.

Chyba  to  wyczuł,  cofnął  się  i  roześmiał,  łaskocząc  ją  palcem  w  nos,  a  potem  klęknął  nad  nią,

rozpiął jej podwiązki i zsunął pończochy z nóg.

– Nie przypominasz obrazków z medycznych książek – mruknęła z zachwytem.
–  Pod  każdym  istotnym  względem  jestem  dokładnie  taki  jak  na  obrazku  –  powiedział  celowo

prowokującym  tonem.  –  Ty  też  nie  jesteś  taka  jak  w  książkach.  Jesteś  najpiękniejszą  kobietą,  jaką
w życiu widziałem. – Naciągnął jej halkę na głowę. – Ale dokładnie tak sobie ciebie wyobrażałem.
Niczego się nie bój – dodał szeptem.

Roześmiała się. Czy kiedykolwiek się go bała?
Jęknął i znów położył się na niej, przesunął głowę w dół, oburącz ujął piersi i zaczął pieścić sutki

ustami.  Zaraz  zaczął  powoli  przemieszczać  się  w  dół,  ku  złączeniu  jej  nóg,  aby  zaznajomić  ją
z całkiem nowym doznaniem.

Zachichotała,  a  potem  roześmiała  się  w  głos.  Przyłożyła  dłoń  do  ust,  próbując  stłumić  krzyki

i  pojękiwania.  W  uniesieniu  zarzuciła  mu  nogę  na  ramię,  próbując  go  unieruchomić;  zaczęła  walić
pięściami w materac i dyszeć.

Naraz przerwał, zsunął się z niej, wziął z łóżka poduszkę i wsunął jej pod biodra. Potem ugiął jej

nogi, tak że stopy znalazły się przy ciele.

– Tak będzie łatwiej.
Nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Wyciągnęła ręce i sięgnęła w dół, aż musnęła nimi jego

męskość. Zebrała się na odwagę, przesunęła palcami wzdłuż członka i objęła nimi jądra.

Samuel zamarł, potem nachylił się nad nią, mrucząc:
–  No  wiesz!  A  ja  chciałem  cię  uczyć,  jak  się  ze  mną  kochać.  Nauczyłaś  się  tego  z  książki  do

anatomii? Nieważne. Nieistotne. Nie przestawaj!

Jeszcze raz przesunęła po nim dłońmi.
– No chodź. No chodź.

background image

–  Jeszcze  chwilę  –  westchnął,  pozwalając,  aby  go  pieściła.  Potem  ujął  ją  za  dłonie,  włożył  je

między nogi i zachęcił, by pieściła się sama. Doświadczała nieznanej dotąd przyjemności.

Chwilę  później  uniósł  się  nad  nią  i  powoli  wypełnił  ją  sobą.  Wyprężyła  całe  ciało  i  poczuła  go

w środku. Wreszcie jesteśmy razem, pomyślała. Zadrżała i wyprężyła się, gdy uczynił pierwszy ruch.

On  zaś  wykonał  kilka  pospiesznych  pchnięć  i  zaraz  zadygotał,  przeklinając  i  opadając  jej

w ramiona. Poczuła w środku ciepło jego nasienia.

Dłuższą  chwilę  leżał  bez  ruchu,  obejmując  ją,  słaby  i  wyczerpany.  Potem  przewrócił  się  na  bok,

nie  wychodząc  z  niej,  lecz  pociągając  ją  za  sobą,  tak  że  teraz  leżała  na  nim.  Sięgnął  po  koc,  by
przykryć ich oboje. Pocałował ją w ramię czule i powiedział:

– Następnym razem będzie inaczej.
Oparła się o niego.
– Mam nadzieję, że nie. Podobało mi się.
Zaśmiał się.
– Lady Evelyn, trochę przyzwoitości. Jesteś aż za chętna, jak na pannę, która zaledwie parę minut

temu była dziewicą.

– No tak, byłam – powiedziała, marszcząc czoło. – To niekulturalne z twojej strony, że insynuujesz

cokolwiek innego.

– Skarbie, ja przecież wiem – powiedział, wciąż się zaśmiewając.
– Skąd?
– Jestem lekarzem. Co byłby ze mnie za lekarz, gdybym tego nie poznał?
– Przepraszam, jeśli reagowałam nie tak, jak byś chciał – dodała trochę niepewnie.
– Przeszłaś moje wszelkie oczekiwania – zapewnił ją.
– Ty tak samo – powiedziała, udając wtajemniczoną.
– Najwyraźniej za wiele się po mnie nie spodziewałaś – powiedział ze śmiechem. – Skończyło się,

zanim się na dobre zaczęło. W przyszłości bardziej się przyłożę, żeby cię zadowolić.

W  przyszłości…  Będzie  jakaś  przyszłość,  wypełniona  takimi  doznaniami?  Jakie  to  byłoby

wspaniałe, pomyślała.

–  Oczywiście,  skarbie,  dzisiaj  nie  mieliśmy  zbyt  dużo  czasu.  Następnym  razem  nie  będę  się  tak

spieszył.

Wstał, zostawiając ją na łóżku i niezdarnie się ubrał.
Wyciągnęła rękę, aby go pociągnąć z powrotem ku sobie.
– Dokąd się wybierasz?
– Muszę zajrzeć do pacjenta. Najpewniej śpi, bo dałem mu dość sporą dawkę. Ale nigdy nie ma

pewności.

Usiadła na łóżku i poczuła, że kołdra się z niej zsuwa. Pospiesznie podciągnęła ją z powrotem. Nie

powinna się teraz wstydzić, po tym, co przed chwilą robili. Mimo to się wstydziła.

Zapomniała o Michaelu.
Za to jej kochanek najwyraźniej nie.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Samuel poszedł do księcia, a ona podniosła ubranie, umyła się i ubrała. Potem usiadła na brzegu

łóżka i czekała.

Samuel zaraz wrócił do pokoju i postawił lekarską torbę pod drzwiami.
– Opuchlizna się zwiększa, ale spodziewałem się tego. Dałem mu kolejną dawkę laudanum, żeby

przespał najgorszy okres. Później, przed wieczorem, obudzi się i dostanie mocniejsze leki.

Zatrzymał się w drzwiach, wreszcie zauważając jej minę.
– Myślisz o swoim narzeczonym, prawda?
Oczywiście, że tak. Lecz za późno było na to myślenie. Poczucie honoru powinno dać o sobie znać

godzinę temu.

– Zdradziłam Michaela.
– Jeszcze nie jesteście małżeństwem. – Mówił tak rzeczowo i beznamiętnie, jakby opisywał jakąś

łatwo uleczalną chorobę.

– Ale złożyłam mu obietnicę.
– To ją złamiesz. – Samuel usiadł obok niej i objął ją ramionami. – Musisz mu powiedzieć, że to

był  błąd.  Chyba  że  wolisz,  żebym  to  ja  mu  powiedział?  Nawet  zamierzałem  z  nim  o  tym
porozmawiać,  kiedy  tylko  mu  się  polepszy.  –  Zamyślił  się  na  chwilę.  –  Ale  z  drugiej  strony  nie
spodziewałem się, że sprawy rozwiną się tak szybko. Może jak się obudzi, powinienem…

– Nie – przerwała mu. – Ja to muszę zrobić.
–  Bardzo  dobrze  –  powiedział  ostrożnie.  Potem  pogładził  ją  po  ramionach.  –  Ale,  Evie,  nie

zwlekaj. Kocham cię. I wiem, że ty także mnie kochasz. Teraz, kiedy już wiesz, jak może między nami
być, nie wypieraj tych uczuć.

– Wybuchnie skandal – powiedziała.
– Ale nie musimy siedzieć w Londynie. Uciekniesz ze mną. – Przyciągnął ją bliżej, żeby mógł jej

szeptać do ucha. – Gdzie tylko zechcesz. Do Szkocji albo do Włoch… Albo do Ameryki… Powiedz
tylko gdzie, a ja cię tam zabiorę.

– Czyli ożenisz się ze mną? – Mimo że uczynił ją swoją, nie zająknął się nawet o ślubie.
– Oczywiście. – Nachmurzył się, jakby sądził, że to powinno być dla niej oczywiste. – Bardzo się

zmieniłeś od tego wieczoru, kiedy mówiłeś, że mam przyjąć St. Aldrica. Kląłeś się wtedy, że nigdy
byś się ze mną nie ożenił. – Patrzyła w przestrzeń, bojąc się, co wyczyta z jego twarzy.

Jego ręka znieruchomiała na jej dłoni, a potem cofnęła się.
– Od tamtego wieczoru dużo się zmieniło.
Nie chciała zmian. Pragnęła niezmiennej miłości, jaką mu okazywała.
– To jaką mogę mieć pewność, że znowu się nie zmieni, kiedy zerwę z księciem?
– Zawsze byłem twój – odparł. – Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia.
–  To  czemu  nazywałeś  to  jedynie  „pożądaniem”?  I  czemu  mnie  odtrąciłeś,  gdy  byłam  wolna

i mogłam oddać ci moje serce? – Teraz spojrzała mu w oczy i czekała, żeby pomógł jej zrozumieć.

Sposępniał.
– Wtedy sądziłem, że to najlepsze wyjście. Dla nas obojga.
–  Myślałeś  za  mnie,  tak?  Jakbym  sama  nie  potrafiła  zadecydować  o  własnej  przyszłości?  –

Wyglądało na to, że Samuel, tak jak jej ojciec, uznał, że jest niezdolna do rozsądnych decyzji. Książę
traktowałby ją dokładnie w ten sam sposób.

background image

–  Sytuacja  była…  –  szukał  odpowiedniego  słowa  –  bardzo  delikatna.  Kiedy  przyjechałem,  już

byłaś przyrzeczona innemu mężczyźnie. Nie chciałem się wtrącać.

– Nawet jeśli ktoś cię prosi o pomoc? – burknęła rozdrażniona. – Nie ja przyrzekałam. Nie miałam

z tą decyzją nic wspólnego. Musiałeś wiedzieć, jaki miałam dylemat. Mało brakowało, żebym rzuciła
ci się pod nogi i błagała, żebyś mnie pokochał.

– Hm… no tak. – Wydawał się wyraźnie zakłopotany.
–  Czekałam  całymi  latami,  przechodząc  piekło.  Niby  wiedziałam,  że  wrócisz  do  mnie,  ale  bałam

się,  że  zginiesz.  Jak  mogłeś  nie  dać  mi  ani  słowa  wyjaśnienia,  oprócz  tego,  że  chcesz  dla  mnie
dobrze?  –  Mimo  tego,  co  się  właśnie  stało,  wciąż  była  na  niego  zła.  Odwrócił  jej  uwagę  czułymi
słówkami i nakłonił do zdrady. Ale to niczego jeszcze nie zmieniło.

Tłumiła  gniew,  oswajając  go  błaganiami  o  bezpieczny  powrót  Samuela  i  fantazjowaniem,  jak  do

niej wraca. Listy pamiętała równie dobrze jak on – w końcu sama je pisała. Błagała go o odpowiedź.
Tymczasem nie odzywał się przez sześć lat.

Znów  przyciągnął  ją  do  siebie,  otoczył  ramionami,  pocałował  w  szyję,  aż  poczuła  przyjemny

dreszczyk.

– Ja także cierpiałem – wyszeptał. – Też przechodziłem piekło, bo nie miałem ciebie. Lecz teraz

wszystko się zmieniło.

Uwolniła się z jego objęć i przesunęła na łóżku, tak aby go nie dotykać.
– Co się zmieniło? Co jest inaczej niż parę dni temu? – Obawiała się jednak, że już to wie.
– Ja… ja…
Samuel, któremu nigdy nie brakowało słów, kiedy ją odtrącał, teraz nie był w stanie ich wykrztusić.
– Czy to wszystko dlatego, że jestem zaręczona z twoim bratem?
– On nie jest moim bratem – warknął Samuel.
– Kto jak kto, ale ty nie powinieneś wypierać się biologicznych więzów. Macie wspólnego ojca.
– Ale  jesteśmy  kompletnie  niepodobni.  –  W  głosie  pobrzmiewała  jednak  niepewność,  jakby  już

sam nie wiedział, kim jest.

– Niestety – powiedziała. – St. Aldric to wspaniały mężczyzna.
– To miło, że mi akurat teraz o tym przypominasz. – Znów zrobił się sarkastyczny. Daleko mu było

do troskliwego lekarza.

– Ale dlaczego obecność Michaela w moim życiu nagle zaczęła cię uwierać? – Ach tak, bo minął

czas, gdy dało się to łatwo zmienić. – Kiedy go poznałeś, zaaprobowałeś go przecież.

– Drań nie ma żadnych wad.
– Zazdrość?! To naprawdę ciebie niegodne – wypomniała mu Evie.
– Trudno mi się dziwić! Jaką mam szansę, żeby się z nim równać?
– Wcale nie musisz się równać. Niczego ci nie brakuje. – Czyli o to chodziło?
– Naprawdę? – burknął z cynicznym uśmieszkiem. – Tylko jakoś cały czas o nim mówisz. A poza

tym  ze  mną  musi  być  najwyraźniej  coś  nie  tak,  bo  po  tylu  latach  dowiaduję  się,  że  mój  ojciec  nie
przyznawał się, że istnieję…

– Ale musiałeś wiedzieć…
– Jestem nikim. A on jest księciem. Jak mógłbym z nim konkurować? Co ja takiego mam, czego on

nie ma?

–  Oprócz  mojego  dziewictwa?  –  zapytała,  czując  ściskanie  w  żołądku.  –  To  właśnie  zdobyłeś.

A mój mąż nigdy tego mieć nie będzie.

Dotarło do niego, co powiedział. Wzrok mu przygasł.
– Nie to miałem na myśli. Zupełnie nie to.

background image

– Ale to prawda, czyż nie? – Wszystko zmieniło się, gdy dowiedział się prawdy o sobie samym.
– Evie, to nie jest tak, jak myślisz. Ja naprawdę pragnąłem cię posiąść. Marzyłem o tym przez całe

życie.

– Z żądzy – przypomniała mu. Przecież sam się przyznał.
– Z miłości – upierał się, choć było już na to za późno. – Zawsze cię kochałem. Po prostu sądziłem,

że nie jestem ciebie wart.

– A wtedy, kiedy usiłowałeś zwalczyć swoją miłość do mnie, czy sam zachowywałeś czystość?
– Co takiego? – Chyba nie zrozumiał pytania.
– Jak mnich – podpowiedziała. – Celibat. Czekałeś w czystości na chwilę, aż będziemy razem.
– Oczywiście, że nie. – Usta mu zadrgały. Omal nie roześmiał się z tego pytania. – To zupełnie co

innego.

– Bo jesteś mężczyzną.
– I dlatego że myślałem, że nigdy cię nie zdobędę.
Dla  niego  decyzja  musiała  być  prosta.  Nie  mógł  jej  zdobyć,  ale  kogoś  musiał  mieć.  Gdy  o  tym

pomyślała, zaczęła mimo woli wyobrażać go sobie z innymi kobietami.

– Czyli pocieszałeś się innymi, aż do chwili, gdy ja zrezygnowałam z czekania. I zgodnie z twoją

sugestią…  Nie:  zgodnie  z  twoim  żądaniem,  publicznie  przyjęłam  oświadczyny  innego  mężczyzny  –
przypomniała mu. – A ty nagle odkryłeś prawdziwą miłość i mnie uwiodłeś.

– Evie, Evie, to nie tak. – Kręcił głową, jakby nie wierzył, że słyszy od niej coś podobnego. – To

nie było tak.

– No to powiedz mi. Dlaczego akurat teraz? – nie ustępowała.
On jednak milczał.
– Jeśli nie masz mi nic do powiedzenia, muszę założyć, że odkryłam prawdę.
Znowu pokręcił głową.
–  Nie  umiem  ci  powiedzieć.  Po  prostu  nie  potrafię.  Musisz  mi  zaufać,  kiedy  mówię,  że  to  było

pomyłka.

– Mam ci zaufać? Już raz ci zaufałam, kiedy powiedziałeś, że nigdy nie będziemy razem. I patrz, do

czego  mnie  to  doprowadziło.  Zhańbiłam  się,  zdradziłam  mężczyznę,  który  mnie  potrzebuje,  pragnie
i  który,  jak  sam  przyznałeś,  nigdy  nie  dał  mi  choćby  najmniejszego  powodu  do  skarg.  To  ja
popełniłam błąd, Sam.

–  Evie.  –  Wymówił  to,  jakby  imię  z  dzieciństwa  miało  uleczyć  wszystkie  rany.  –  Proszę,

przynajmniej nie podawaj w wątpliwość mojego leczenia. Zajrzyj do swoich książek. Zobaczysz, że
w żadnym razie mu nie szkodzę.

– Dosyć. Wychodzę, Sam.
Po  tych  słowach  opuściła  pokój  i  ruszyła  korytarzem,  by  zasiąść  przy  łożu  nieprzytomnego

narzeczonego.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Gdy  Samuel  wszedł  do  pokoju  pacjenta,  było  późne  popołudnie.  Książę  się  budził.  A  jego

pielęgniarka  nie  opuściła  go,  odkąd  zostawiła  Samuela.  Trzymała  narzeczonego  za  rękę,  ocierała
rozpalone czoło. Mówiła do śpiącego cichym głosem kochającej kobiety.

Teraz,  gdy  St.  Aldric  był  przytomny,  podtrzymywała  mu  głowę  i  poiła  wodą  z  lodem,  kusiła

łyżeczkami budyniu i usiłowała na wszelkie sposoby zrekompensować mu to, że spała z innym. Nie
zamierzała jednak przyznać się do winy.

St. Aldric patrzył na nią z psim oddaniem, choć opuchlizna wciąż wyglądała źle. Za to w oczach

księcia było już widać błysk, nie gorączki, lecz powracających sił.

Samuel  godzinami  chodził  po  holu  tam  i  z  powrotem,  próbując  wymyślić  jakieś  wytłumaczenie,

które udobrucha ukochaną i wyjaśni nagłą zmianę jego postawy. Uznała go za zazdrosnego wieprza,
który uwiódł ją, by odebrać bratu szczęście. Z czystej zazdrości.

Samuel tymczasem nie był pewny, co ma myśleć o jej ukochanym Michaelu. Był za to pewien, że

przyszłe  szczęście  St.  Aldrica  w  najmniejszym  stopniu  nie  zależy  od  tego,  co  zaszło  w  łóżku
w pokoju na końcu korytarza.

Nie  miał  jej  do  zaoferowania  nic  poza  prawdą.  Nie  mógł  przecież  powiedzieć:  „Twój  ojciec  to

kłamca.  Nigdy  go  nie  obchodziłem,  a  myślałem,  że  jest  inaczej.  Podlizywał  się  staremu  St.
Aldricowi, a teraz jest gotów poświęcić twoje szczęście, żeby wkupić się w łaski młodego księcia”.

Ojciec  oczywiście  by  zaprzeczył,  jak  każdy  człowiek  jego  pokroju.  Wtedy  Samuel  wypaliłby

prawdę o tym, co się stało, i upadłby w jej oczach jeszcze niżej. Zobaczyłaby w nim albo człowieka,
który jest na tyle podły, żeby pożądać własnej siostry, albo takiego, który pomówi własnego ojca, by
ukryć swoją obojętność.

Poza tym przysiągł przed Thorne’em na honor rodziny. Tak jakby mógł sobie pożyczać ten honor,

kiedy mu pasuje, i odkładać na bok, gdy staje się niewygodny. Może faktycznie jestem tak niestały,
jak  uważa  Evie,  zastanowił  się.  Z  rana  gotów  był  pojednać  się  z  St. Aldrikiem,  a  godzinę  później
przyprawił mu rogi. Nie dawało się tego w żaden sposób wyjaśnić. Sam tego do końca nie rozumiał.

Wszedł do pokoju chorego i stanął przy łóżku.
– I jak się dzisiaj czujemy, książę?
Evie, siedząca z drugiej strony, łypnęła na niego groźnie, opiekuńcza jak lwica z młodym.
–  Czuje  się  o  wiele  lepiej,  teraz,  kiedy  ja  się  nim  zajęłam  –  powiedziała,  prawie  oskarżając

Samuela o to, że dla niecnych celów narkotyzował brata.

– Nie wątpię. – To samo powiedziałby każdej podenerwowanej żonie, będąc z wizytą u chorego

męża. Kobiety nie lubią, jak się im mówi, że nie każdą chorobę da się wyleczyć miłością i ziółkami.

– Mam tu anioła stróża – odparł ochrypłym głosem St. Aldric, uśmiechnąwszy się z trudem.
–  Masz  wielkie  szczęście  –  zgodził  się  Samuel.  –  Ale  proszę  wybaczyć…  Poproszę  teraz,  aby

Evelyn zostawiła nas samych, żebym mógł cię zbadać.

– Nie mogłabym zostać? – Zapytała słodko, choć zaledwie w chwilę potem odwróciła twarz od St.

Aldrica i rzuciła Samuelowi mordercze spojrzenie, jakby podejrzewała, że otruje rywala, gdy tylko
zamkną się za nią drzwi.

– Nic się nie bój, skarbie, jestem przekonany, że mój brat bardzo szybko mnie zbada. Może potem

wrócisz i trochę mi poczytasz? – Książę rzucił jej wątłą imitację uśmiechu z balu zaręczynowego.

– Oczywiście, kochanie. – Wyszła niechętnie, rzucając mu jeszcze od drzwi przeciągłe spojrzenie,

background image

jakby  piętnastominutowe  badanie  miało  trwać  wieczność.  Jakby  Samuel  próbował  na  zawsze
rozdzielić parę gołąbków.

Mała hipokrytka, pomyślał Sam.
Gdy  tylko  zamknęły  się  za  nią  drzwi,  odwrócił  się  do  brata.  Pragnął  mieć  to  z  głowy  równie

szybko, jak oni pragnęli się go pozbyć.

– Pozwolisz, książę, że cię zbadam.
Książę przechylił głowę na bok i zamyślił się.
–  Być  może  mam  zaćmienie  umysłu  od  leków,  ale  wyraźnie  pamiętam,  że  prosiłem  cię,  abyś

zrezygnował z tych formalizmów. Nikt nas tu przecież nie słyszy. Możesz się do mnie zwracać, jak ci
się podoba. Możesz się nawet ze mną sprzeczać, jeśli tylko masz jakiś powód.

Kąciki ust uniosły mu się w rozbawieniu.
– Książę, proszę mnie nie wodzić na pokuszenie…
St. Aldric kolejny raz westchnął.
– No dobrze. Ale nie pytaj o pozwolenie, żeby mnie dotknąć. Wiesz, że pozwalam. Wylecz mnie,

i tyle.

–  Zrobię,  co  w  mojej  mocy.  –  Uniósł  prześcieradło.  Sądząc  po  rozmiarach  stanu  zapalnego,

wyglądało,  że  książę  już  nigdy  nie  będzie  sobą.  Ostrożnie  nakrył  go  z  powrotem  i  sięgnął  po  swój
stetoskop.

– Co w twojej mocy… – zauważył ponuro książę. – To żadna odpowiedź, prawda?
Pierś  i  serce  pacjenta  nie  wykazywały  zmian  chorobowych.  Uszy  też  wyglądały  na  zdrowe.  Stan

był daleki od beznadziejnego, choć wątpił, by książę podzielał ten pogląd.

– Czy mam skłamać?
St. Aldric zmusił się do nieszczerego uśmiechu.
– Być może, jeśli to nam pozwoli uniknąć dyskusji, którą musimy odbyć.
Samuel też niechętnie się uśmiechnął.
–  Wątpię,  żeby  cię  pocieszyła.  Widzisz,  ja  nie  za  bardzo  potrafię  kłamać.  Ilekroć  próbuję  ukryć

prawdę, pakuję się w gorsze kłopoty.

– Z Evelyn?
Samuel drgnął tak mocno, że upuścił stetoskop.
– Masz rację – przytaknął książę. – Rzeczywiście nie potrafisz kłamać.
Szlag by trafił St. Aldrica i to jego zrozumienie! – powiedział sobie w duchu Sam. Nie wie, że cała

sytuacja  jest  o  wiele  bardziej  skomplikowana!  Z  drugiej  strony  poczuł  nagle  pragnienie,  żeby  mieć
właśnie takiego brata: starszego i mądrzejszego. Kogoś, komu mógłby się zwierzyć.

Naraz  przypomniał  sobie,  że  jest  lekarzem,  nie  pacjentem.  Ma  być  krynicą  mądrości  i  pociechy,

a nie oczekiwać jej samemu.

– Nie wiem, o czym mówisz.
–  Oczywiście,  że  nie  wiesz.  –  Ale  przestałeś  się  pilnować  na  tyle,  że  może  wyciągnę  z  ciebie

prawdę  co  do  mojego  stanu.  –  Porozmawiamy  sobie  o  paru  kwestiach.  Jakie  są  rokowania,  panie
doktorze?

– Wyzdrowiejesz niemal całkowicie – powiedział Samuel.
–  Niemal  –  powtórzył  głucho  St.  Aldric.  –  A  pod  jakim  względem  nie  wyzdrowieję?  Zechciej

wyświadczyć mi tę uprzejmość i mi powiedz.

– Nie ma żadnej pewności, jak to się wszystko potoczy – zaczął Samuel. – Jednak czasem zdarza

się niepłodność.

–  Rozumiem.  –  W  pokoju  zapadła  cisza  jak  przed  burzą,  a  pogodny  nastrój  St.  Aldrica  gdzieś

background image

wyparował.

Samuel  przez  chwilę  obawiał  się  tego,  czego  bałby  się  każdy,  przynoszący  złą  wiadomość

wpływowemu człowiekowi. Takie osoby mają skłonność do zabijania posłańców przynoszących złe
wieści. Oczywiście nie dosłownie. Wystarczy parę plotek o błędnej diagnozie lub błędzie w sztuce
lekarskiej. Każdy o takiej pozycji z łatwością mógł go zniszczyć.

Kiedy burza się nie rozpętała, Samuel dodał:
– Nie ma żadnej pewności.
– To wszystko, panie doktorze? – Książę zerknął ku drzwiom.
– Miną tygodnie, a może miesiące, zanim dowiesz się prawdy. Najpierw musisz w pełni odzyskać

siły.

– Zanim spróbuję zbliżenia z Evelyn?
Samuel walnął dłonią w stolik nocny, nie mogąc powstrzymać nerwowej i gwałtownej reakcji.
–  Wiem,  że  odwlekałbyś  to  w  nieskończoność,  jeślibyś  mógł.  Nie  rozumiem,  po  co  zatem  tracisz

tyle czasu na leczenie mnie – oznajmił książę.

– Bo mnie o to prosiłeś.
St. Aldric zaśmiał się.
– A to mnie nazywają Świętym. Może my to mamy we krwi.
–  Nasza  rodzina  nie  ma  z  tym  nic  wspólnego  –  powiedział  Samuel.  –  Pomogłem  ci,  bo  tego

potrzebowałeś.  A  teraz  mówię  ci  to  samo,  co  każdemu  pacjentowi  w  tym  stanie.  Nie  wolno  bez
powodu tracić nadziei. Jeszcze sporo wody upłynie, zanim się dowiesz, czy w pełni jesteś sobą.

– Jak się dowiem?
–  Kiedy  spłodzisz  dziecko  –  powiedział  Samuel,  przeklinając  sam  siebie,  że  nie  może  mu

ofiarować więcej nadziei. – Żadne inne badania tego nie sprawdzą.

– A jeśli nie spłodzę?
–  Być  może  będzie  to  konsekwencją  tej  choroby.  Możliwe  jednak,  że  nigdy  się  o  tym  nie

przekonamy. Może byłeś już bezpłodny albo twoja wybranka nie może mieć dzieci.

– Jesteś beznadziejny – powiedział książę. – Gorzej niż beznadziejny. Wynoś się stąd.
Teraz wezwie sobie innego lekarza. Takiego, który będzie kłamał albo przyniesie jakiś wymyślny

środek, budzący nadzieję.

– Chcesz, żebym sobie poszedł, bo nie mówię ci tego, co chciałbyś usłyszeć? Prosiłeś o prawdę.

To nie moja wina, że ci nie odpowiada.

– Wynoś się.
–  Nie.  –  Odmówił  wykonania  polecenia  człowieka  z  tytułem.  Zapewne  popełnił  tym  samym

zawodowe  samobójstwo.  Do  tego  postępował  nielogicznie.  Skoro  widzi  przed  sobą  przyszłość
z Evelyn, nie ma sensu zachęcać tego człowieka, aby ją posiadł.

Tylko że, do wszystkich diabłów, ten człowiek to mój brat, pomyślał. I do tego jest księciem.
– Jak śmiesz mi odmawiać?
Samuel usiadł na krześle u wezgłowia. Miejsce to wcześniej zajmowała Evelyn.
–  Śmiem,  bo  jestem  dla  ciebie  kimś  więcej  niż  tylko  lekarzem.  Chciałeś  mieć  rodzinę,  prawda?

Cóż, ja mam w tej kwestii niewielkie doświadczenie. Ale z tego, co słyszałem, członkowie rodziny
nie opuszczają się nawzajem w takich chwilach.

– A co możesz zrobić?
– Mogę powiedzieć, że nad tym ubolewam.
– I to ma mi pomóc?
–  Nie  dałeś  mi  dokończyć.  Ubolewam  nad  tym,  że  mój  brat  jest  aż  tak  tępy.  Zamartwia  się

background image

o przyszłość, choć jeszcze nic nie jest pewne.

St. Aldric patrzył rozszerzonymi oczyma, bliski paniki.
– Ale jeśli taka ma być przyszłość… chyba rozumiesz, co to dla mnie oznacza?
–  Że  z  prochu  powstałeś  i  w  proch  się  obrócisz?  Że  ludzkie  plany  są  niczym  wobec  bożych

zamysłów,  losu  czy  przypadku?  –  Spojrzał  groźnie  na  chorego.  –  Zdarzało  mi  się  przynosić  gorsze
wieści  chorym.  Patrzyłem,  jak  umierają  dzieci.  A  ty  tu  martwisz  się  o  dzieci,  które  jeszcze  nie
przyszły  na  świat.  Radzę  ci,  Michaelu,  żebyś  pogodził  się  z  faktem,  że  od  niektórych  przypadków
twój tytuł cię nie ochroni. Jeśli jesteś świętym tylko poza chwilami próby, to żaden z ciebie święty.

Książę kręcił głową, jakby mógł nie zgodzić się na taką przyszłość i wybrać sobie inną.
– Nigdy nie prosiłem się o świętość.
– Ale jak na razie świetnie ci wychodziła – odpowiedział Samuel. – Mogę ci zalecić tylko jedno

lekarstwo.  Masz  przestać  się  zamartwiać.  –  Uspokajającym  gestem  położył  mu  dłoń  na  ramieniu.  –
Innymi problemami zajmiemy się, jeśli rzeczywiście się pojawią.

Książę  wydawał  się  uspokojony  przekonaniem  Samuela,  że  wszystkie  problemy  rozwiąże  czas.

Czyżbym  jednak  przejawiał  jakieś  braterskie  uczucia? A  może  nie  tylko  Evelyn  czuła  się  winna?  –
zastanowił się i pospiesznie wyszedł z pokoju.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

– Z księciem wszystko będzie dobrze. W ogóle wszystko będzie dobrze.
Co  za  nieprzekonujące  słowo  –  „dobrze”  –  i  jakie  mało  prawdopodobne.  Kiedy  wychodziła

z  pokoju  Michaela,  ojciec  czaił  się  u  szczytu  schodów,  żądny  wieści  o  stanie  zdrowia  przyszłego
zięcia.

Powiedziała mu to, co chciał usłyszeć. Książę zdrowieje, jak trzeba, i jest w znakomitym humorze.

Niedługo całkiem dojdzie do siebie. Nigdy jeszcze tak dobrze się z nim nie dogadywała.

Nie  miała  serca  powiedzieć  prawdy.  Właściwie  sama  nie  była  pewna,  co  jest  prawdą,  a  co

złudzeniem.  Samuel,  zapytany  o  ostateczne  skutki  choroby  Michaela,  odpowiadał  wymijająco.
Michael uśmiechał się, żeby ją uspokoić, ale był wyraźnie rozkojarzony i zdenerwowany. A ona była
rozdarta między nimi dwoma: jednego pragnęła, drugiemu złożyła obietnicę.

Odczuła  teraz,  jakim  wysiłkiem  była  dla  niej  ta  wymuszona  wesołość  w  obliczu  problemów;

żałowała,  że  wszyscy  mężczyźni  wokół  niej  są  tak  słabi,  że  wymagają  od  kobiet,  by  były
zadowolone,  choć  nie  dają  im  do  tego  żadnych  powodów.  Musi  ich  to  uspokajać,  że  żony  i  córki,
choćby  nie  wiadomo,  co  się  działo,  zachowują  się  jak  lalki  o  pogodnych  twarzach,  z  malowanymi,
zamkniętymi na trwałe ustami.

Jeśli  wyjdzie  za  Michaela,  będzie  musiała  się  do  tego  przyzwyczaić.  Dokładnie  tego  od  niej

oczekiwał. Chciał żony, która będzie się uśmiechać i kiwać głową, równie grzecznej i układnej jak
on  sam.  Przed  chwilą  zachowywała  się  tak  przez  kilka  godzin,  zajmując  się  nim  w  chorobie.
Podnoszenie go na duchu było bardziej męczące niż fizyczna pomoc.

Przez  większość  czasu  paplała  bzdury.  Opisała  mu  pogodę,  powiedziała  o  kapeluszu,  który

zamierza kupić przy następnej okazji na Bond Street, poinformowała obszernie o dokonaniach kotki
Diany, która po raz pierwszy złapała mysz i nie wiedziała, co ma z nią zrobić.

On zaś zamykał oczy i uśmiechał się prawie przez cały czas, powtarzając chrapliwie, że czuje się

lepiej,  po  prostu  słuchając  jej  głosu.  Na  czole  miał  jednak  głęboką  bruzdę,  która  kazała  jej
podejrzewać, że wolałby raczej samotność i ciszę.

Jak by się poczuł, gdyby miał choćby cień podejrzenia, że ledwo parę godzin wcześniej między nią

i Samuelem coś zaszło? I tak przeżył załamanie, nie wolno było mu jeszcze dokładać do tego błagania
o wybaczenie zdrady oraz konieczności natychmiastowego zerwania zaręczyn.

A  teraz  Samuel  był  z  nim  sam  na  sam  w  pokoju.  Choć  poprosiła  go,  żeby  tego  nie  robił,

niewykluczone, że właśnie o wszystkim księciu mówi… że we dwóch rozstrzygają jej przyszłość. Bo
jeśli nie, to co innego miał tam do roboty, czego nie powinna oglądać?

Wróciła  do  salonu  i  zerknęła  na  medyczną  książkę,  którą  czytał  Samuel.  Skoro  nie  niepokoił  się

o skutki, to po co jeszcze coś sprawdzał? Słyszała, że u dorosłych choroba ma cięższy przebieg. Ale
dokładnie  jaki?  Michael  wyglądał  marnie,  ale  nie  gorzej  niż  ona,  kiedy  przechodziła  tę  samą
chorobę. Siadła na kanapie, wzięła książkę z poduszki, otworzyła na założonej stronie i przeczytała
to samo, co Samuel.

– Evie! – Znowu Samuel. Wrócił z badania. I mówił swym ostrzegawczym tonem, sugerującym, że

bierze się do czegoś, czego nie rozumie. Jednak ta informacja była jasna i oczywista, podobnie jak
prawdopodobne skutki.

Zamknęła  księgę  z  trzaskiem  i  przyjrzała  mu  się,  wypatrując  oznak,  że  podchodzi  do  swego

obecnego pacjenta inaczej niż do pozostałych.

background image

– Sam, nie doceniałeś wagi choroby, czy po prostu wyrażałeś się oględnie?
– Nadmierne straszenie pacjenta skutkami, których nie da się ani przewidzieć, ani zmienić, niczemu

nie służy. – Minę miał ponurą.

– Musisz jednak rozumieć, jaka to poważna sprawa.
– Oczywiście – odpowiedział. – Męska potencja zawsze jest niezmiernie ważna.
– Mam na myśli, że w przypadku Michaela… szczególnie.
– Bo miałaś za niego wyjść?
–  Otóż  tak!  I  ja  się  tym  przejmuję  –  powiedziała  ostrożnie.  –  Ale  ty  chyba  nie  rozumiesz,  że

książę…

– Bo jestem tylko bękartem – dodał Samuel.
– Nie mów tak – warknęła Evie. – Nie powinieneś, on jest twoim bratem.
– W połowie. Przyrodnim – przypomniał jej Samuel. Sprostował zwyczajnym głosem.
– No to powinieneś dla niego mieć przynajmniej odrobinę braterskiego współczucia – odparła. –

Michael często mi mówił o swojej rodzinie. Czy raczej o rodzinie, której nie miał. Wie, że poza tobą
nikogo innego nie ma. Dlatego właśnie, kiedy uświadomiłam sobie prawdę, uparłam się, żeby ojciec
natychmiast ci powiedział.

– Zrobiłaś to ze względu na niego – odparł, jakby to była okoliczność obciążająca.
–  I  dla  ciebie.  Ty  też  zasługiwałeś  na  to,  by  wiedzieć.  –  Musiała  przyznać,  że  wychowywanie

Samuela w niewiedzy było okrucieństwem ze strony jej ojca.

– Właśnie wyjaśniam, dlaczego było to ważne dla Michaela. Dlaczego tak bardzo chce cię lepiej

poznać. Jest strasznie samotny.

– Wszyscy jesteśmy – odparł, jakby było to coś nieistotnego.
– Odkrył, że ma przyrodniego brata i to bardzo go pocieszyło. Ale w najważniejszym zadaniu jego

życia to mu nie pomoże. On musi przede wszystkim dochować się dziedzica.

–  On  musi  czy  ty  musisz?  –  zapytał  Samuel.  Zazdrość,  którą  tak  pragnęła  zobaczyć  dwa  tygodnie

temu,  objawiła  się  jej  teraz  w  pełni.  –  Bo  jeśli  chcesz  mieć  dzieci,  z  przyjemnością  ci  je  dam.  –
Patrzył  na  nią  teraz  wygłodniałym  wzrokiem.  Nie  wiedziała,  czy  ma  reagować  podnieceniem,  czy
odrazą.

–  Musi  mieć  syna,  ze  względu  na  ludzi,  za  których  jest  odpowiedzialny.  –  Pokręciła  głową

z  przyganą.  –  Ma  dzierżawców,  służbę,  mandat  parlamentarny.  Kto  przejmie  obowiązki,  jeśli  nie
będzie mieć syna i następcy?

– Ten problem wystąpi za wiele, wiele lat – rzucił lekceważąco Samuel.
– Dla niego to już jutro. On myśli o przyszłości, jakby miała zaraz nadejść.
– Ach, tak! Wielki mąż stanu nie żyje z minuty na minutę… – Rzucił jej kpiący uśmieszek.
–  Tak.  Niech  ci  się  nie  wydaje,  że  ja  też  się  nad  tym  nie  zastanawiałam,  kiedy  zgodziłam  się  go

poślubić.

– Tym większej delikatności, księżno, wymaga ta sytuacja. – Wydawało się, że z każdym kolejnym

wyjaśnieniem  Samuel  robi  się  coraz  bardziej  niepewny.  –  Dopiero  co  rozmawiałem  z  nim
o  potencjalnych  skutkach.  Odesłałem  cię,  aby  go  nie  zawstydzać.  Nie  chciałby,  żebyś  go  miała  za
niekompletnego mężczyznę.

Kolejny powód do frustracji. Mężczyźni zachowują się, jakby ich jedyna wartość znajdowała się

między nogami. Nigdy nie uda jej się tego zrozumieć.

– Ale on wie – powiedziała, wracając do suchych faktów.
– Myślałaś, że zamierzam to przed nim zataić? – Zaśmiał się gorzko. – Przecież nie powiedziałbym

mu  nieprawdy,  aby  nim  manipulować.  Ale,  oczywiście,  tak  pomyślałaś.  Dlatego  czytałaś  ten

background image

podręcznik. Nie ufałaś mi, że zrobię wszystko, jak należy.

– Już wcześniej kłamałeś – odparła. – Czemu miałabym wierzyć, że jemu powiesz prawdę?
Usiadł w fotelu naprzeciwko niej. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
–  Choroba  księcia  i  to,  czym  podejmuję  się  go  leczyć,  nie  ma  nic  wspólnego  z  nami.  Kiedy

wróciłem,  kochałem  cię,  Evie.  Nigdy  nie  przestałem  cię  kochać.  Chciałem  ci  powiedzieć,  jak  się
czuję. Ale czas był nieodpowiedni. Musiałem skłamać. Nie zrozumiałabyś prawdy.

– Ale teraz to się zmieniło – powiedziała rozkazującym tonem. – Masz mi wszystko powiedzieć.
Zawahał się na chwilę.
– Musisz mi zaufać… wszystko, co robiłem, robiłem, mając na względzie twoje szczęście. Odtąd

zamierzam być prawdomówny. I nie okłamałem St. Aldrica co do powikłań.

–  Przecież  powiedziałeś,  że  nie  będziesz  z  nim  rozmawiać  o  przyszłości,  jeśli  ma  to  wpłynąć  na

jego powrót do zdrowia?

– Masz na myśli naszą przyszłość? – spytał Samuel z ponurym uśmiechem.
–  Póki  on  całkiem  nie  wydobrzeje,  wszystko  musi  pozostać,  jak  jest.  Wtedy  być  może

porozmawiamy o tym, co ostatnie wypadki oznaczają dla jego i mojej przyszłości.

– Być może? – Wytrzeszczył oczy. – Czyli nie zamierzasz mu mówić, co zaszło między nami?
– Oczywiście, że nie – odparła, wstrząśnięta, że Samuel w ogóle śmie to sugerować. – Ani teraz,

ani nigdy. Nie powiem mu, że już byłam mu niewierna. Załamałby się.

– Bardzo wątpię.
– Gdyby to wyszło na jaw, to byłby koniec mojej reputacji. Nikt się nie może o tym dowiedzieć,

Samuelu. Nikt.

– Czyli tobie wolno mieć sekrety, a mnie nie? – Rozparł się w krześle i splótł ramiona na piersi. –

No dobrze. Odtąd nie będę kłamać w żadnej kwestii, w której sobie tego nie życzysz. Ale kiedy się
pobierzemy, to już nie będzie miało znaczenia.

Czyżby mówił o ślubie? Wydawało się, że uznał to za przegraną sprawę.
– Bo się pobierzemy, Evie – powtórzył, wypełniając ciszę.
Powinna  się  ucieszyć  na  te  słowa.  Zawsze  pragnęła  właśnie  to  usłyszeć.  I  cudownie  się  z  nim

kochała.  Ich  bliskość  okazała  się  spełnieniem  najśmielszych  marzeń. A  zatem,  dlaczego  nie  potrafi
powiedzieć mu „tak” całym sercem? A on nie umie wyjaśnić przyczyn swojej niestałości?

Potem pomyślała o Michaelu: jeśli go porzuci, będzie jeszcze bardziej samotny niż przedtem.
– Evie? – Patrzył na nią, jakby liczył, że otrzyma odpowiedź, jaką chce usłyszeć. Wstał z krzesła

i  usiadł  obok  niej  na  kanapie.  Wyjął  z  rąk  Evelyn  medyczny  podręcznik,  bo  ściskała  go  mocno  jak
tarczę. Położył go na stole i przysunął się bliżej.

Wstała i odeszła na środek pokoju.
– Myślę, że na razie lepiej nie rozmawiać także o naszej przyszłości. A co do tego, co zaszło… –

Pokręciła  głową,  nie  chcąc  nazywać  rzeczy  po  imieniu.  –  Chyba  byłoby  nierozważnie  dalej  to
ciągnąć…

– A zatem postanowione, lady Evelyn. Zaczekamy, aż St. Aldric wyzdrowieje. Trzeba pamiętać, że

ma  bardzo  silny  organizm.  Nie  potrwa  to  długo.  Dzień,  najwyżej  dwa.  I  wtedy  będziesz  musiała
podjąć decyzję.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

– Przyniosłam ci śniadanie. – Uśmiechnęła się do Michaela, który siadał w łóżku, wciąż zaspany.

Gdy  dotarło  do  niego,  że  to  ona,  okrył  się  szczelnie  jak  stara  panna.  Potem  gestem  poprosił,  żeby
podeszła.

Biedactwo,  pomyślała.  Jej  reakcja  była  odruchowa  i  czym  prędzej  ją  stłumiła.  Ostatnią  rzeczą,

jakiej by pragnął, była litość. Zwłaszcza jeśli stara się nie okazywać, jak cierpi.

– I jak się czujesz?
– Paskudnie – odparł, nawet nie próbując się uśmiechnąć.
– A  ja  przyniosłam  ci  herbatę  i  grzanki  w  mleku.  I  kataplazm  na  później.  –  Podsunęła  mu  miskę

i przygotowała łyżkę.

Wyciągnął ręce po tacę.
–  Evelyn,  naprawdę,  doceniam  twoje  dobre  chęci,  ale  potrafię  jeść  samodzielnie.  –  Głos  miał

ochrypły przez opuchnięte gardło, mówił trochę niewyraźnie.

– Rozumiem. – Po nowinach, jakie wczoraj otrzymał, jego poirytowanie było naturalne, pomyślała.

Gdy wróciła do niego po rozmowie z Samuelem, udawał, że śpi.

Siedziała  przy  nim,  aż  jego  oddech  się  wyrównał,  a  udawany  sen  przerodził  się  w  prawdziwy.

Potem siedziała dalej, ciesząc się chwilą spokoju. Nie miała siły znów się sprzeczać z Samuelem, na
rozmowę z Michaelem też właściwie nie miała ochoty. Dobrze się czuła, po prostu siedząc w pokoju,
w którym panował półmrok.

Potem  wykradła  się  do  siebie.  Nawet  nie  zawołała  pokojówki;  sama  ściągnęła  suknię  i  wpełzła

pod  kołdrę,  by  zapaść  w  głęboki,  niespokojny  sen.  Zerwała  się  o  świcie,  żeby  przygotować  się  do
wypełnionego pielęgniarskimi obowiązkami dnia.

Wyglądało  jednak,  że  pacjent,  skoro  nie  jest  w  stanie  uniknąć  jej,  zamykając  oczy,  zamierza

burczeć na nią, aż wyjdzie.

– Oczywiście, że sam potrafisz jeść – powiedziała z uśmiechem. – Ale nie chciałabym, żebyś się

męczył.

– „Męczył”? – Nastąpiła przerwa, w której, jak podejrzewała, ktoś mniej cierpliwy niż St. Aldric

rzuciłby stłumionym przekleństwem. – Zdajesz sobie sprawę, Evelyn, że nie mam nic do roboty? Leżę
tylko i czekam, aż to nieszczęście minie.

–  Wyobrażam  sobie,  że  nie  ma  nic  bardziej  denerwującego  –  dodała  stanowczo,  myśląc,  jak

wyczerpujące było potulne siedzenie u jego boku.

– Jedno mogłabyś zrobić: poczytać mi „Timesa”. Gdy dojdę do siebie, nie będę musiał nadrabiać

zaległości.

Poprawiła mu kołdrę i położyła dłoń na obrzękniętym policzku.
– Nie chciałabym cię denerwować. Zapytam Samuela, czy mogę.
– No tak, zdecydowanie powinnaś zapytać doktora Hastingsa. – Po raz pierwszy, odkąd go poznała,

był złośliwy.

–  Jest  twoim  lekarzem  –  powiedziała  najcierpliwiej,  jak  mogła.  –  Kogo  mam  pytać  o  kwestie

związane z twoim stanem zdrowia?

Westchnął.
–  Przepraszam,  że  się  na  ciebie  złoszczę.  Niczym  sobie  na  to  nie  zasłużyłaś.  To  przez  chorobę.

Nienawidzę bezczynności.

background image

– Naprawdę? – Zakryła uśmiech dłonią. – Nie zauważyłam.
– I denerwuje mnie, że jestem zależny od Hastingsa.
– Skoro tak, możemy wezwać innego lekarza. – Ojciec ucieszy się, mając okazję do pozbycia się

Samuela z domu. A póki ona nie wymyśli sposobu na zerwanie z Michaelem, może lepiej nie mieć
pokusy tak blisko.

Książę pokręcił głową.
– Nie wypada mi tak go po prostu odesłać, skoro wcześniej tak usilnie prosiłem go o pomoc, jego

i  nikogo  innego.  Wyraźnie  nie  ma  ochoty  na  bliższe  kontakty  ze  mną.  Nie  odpowiada  mu  sytuacja,
w  której  się  znalazł  z  mojej  przyczyny.  Choć  bardzo  chciałbym  lepiej  go  poznać,  ta  sytuacja  jest
trudna dla nas obu. – Na myśl o zrezygnowaniu z usług Samuela wyraźnie posmutniał.

– On jest bardzo niezależny.
– To u nas rodzinne – potwierdził St. Aldric.
Podobnie  jak  skłonność  do  ofiarności.  I  jeszcze  upór…  choć  tego  by  żadnemu  z  nich  nie

powiedziała.

–  Z  czasem  przełamiesz  jego  opór.  Na  pewno  się  cieszy,  że  po  tylu  latach  poznał  swoje

pochodzenie.

–  Chyba  muszę  zaufać  twojemu  oglądowi  sytuacji  –  powiedział,  znów  wzdychając.  –  Znasz  go

lepiej niż ja.

Teraz się zaczerwieniła. I on to chyba zauważył.
–  Przynieść  ci  coś  jeszcze?  –  Wyciągnęła  ręce,  by  poprawić  pościel,  ale  powstrzymała  się.  Ileż

razy można wygładzać jedno prześcieradło? – Może napalić w kominku?

–  Niech  się  dopali  –  powiedział.  –  Już  teraz  jest  tu  za  ciepło.  Mnie  nie  spada  gorączka,  a  tobie

występują rumieńce. – Ton miał współczujący, podsuwał to naiwne kłamstewko, aby usprawiedliwić
jej reakcję.

Cały on, ciągle się martwi o innych. Przykro jej się zrobiło, że tak dobrze traktowana, nie czuje do

niego nic, poza czułością.

–  No  dobrze.  Skoro  ci  tak  odpowiada.  Proszę,  jedz  śniadanie.  –  Przyjemności  z  niego  mieć  nie

będzie.  Było  mdłe,  pozbawione  smaku  jak  jej  uczucia  do  niego.  Wyglądało  jednak,  że  mu  to  nie
przeszkadza.

– Nie musisz zostawać, jeśli nie masz ochoty – dodał, biorąc łyżkę i z trudem przełykając mały kęs.

Evelyn pomyślała, że perspektywa zostania samemu bardzo go przygnębia.

Mało  brakowało,  by  zapomniała  o  swojej  wczorajszej  stanowczości  i  wypaliła  prawdę:  „Nie

mogę zostać. Nie jestem godna twoich uczuć. I nie odwzajemniam twojej miłości”.

– Zostanę – powiedziała. – Zostanę tak długo, jak zechcesz.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
– Co ja bym bez ciebie począł?
I  wtedy,  choć  poczucie  winy  przepełniało  jej  serce,  odpowiedziała  mu  uśmiechem.  Otworzyła

książkę, którą przyniosła, i zaczęła czytać.

Wkrótce  zasnął,  założyła  książkę  zakładką  i  odłożyła  na  stolik  nocny.  Siadła  i  wpatrzyła  się

w  śpiącego.  I  z  tą  opuchniętą  brodą  był  przystojny. A  dzisiaj  pierwszy  raz  usłyszała  od  niego  złe
słowo.  Nic  dziwnego,  zważywszy  na  okoliczności.  Nawet  święty  by  się  wściekł,  usłyszawszy  od
Samuela takie nowiny.

Święty. Przydomek pasował do St. Aldrica. Nie był wyniosłym księciem, ale przede wszystkim był

dobrym człowiekiem. Nie zasługiwał ani na tę chorobę, ani na jej ewentualne skutki. Ani na krzywdę
doznaną z ręki własnego brata. Jeśli Evelyn przy nim zostanie, przynajmniej nigdy nie będzie sam…

background image

Ale czy ona będzie umiała odnaleźć przy nim szczęście?

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Gdy Evie wyszła z pokoju księcia, nastała pora obiadowa. Samuel zastanowił się, czy nie zbadać

St. Aldrica po raz kolejny, lecz Evie pokręciła głową, jakby czytała mu w myślach.

– Znowu zasnął. I nie potrzebował do tego leków. Czoło ma chłodniejsze, a obrzęk się zmniejsza.

Był w stanie przełknąć śniadanie, zjadł prawie wszystko, co mu przyniosłam. Teraz potrzebuje tylko
spokoju.

Samuel kiwnął głową.
– Twoja diagnoza jest chyba równie dobra jak moja. Skoro objawy ustępują, myślę, że nie będzie

potrzeby puszczać mu krwi. Zobaczymy, co przyniesie kolejny dzień.

Zaryzykował  uspokajający  uśmiech.  Od  wczorajszej  sprzeczki  nie  widział  jej  na  oczy.  Wybaczy

mu,  jeśli  tylko  znajdą  okazję,  by  porozmawiać  na  osobności.  Znają  się  od  dzieciństwa  i  niemal
równie długo się kochają. Nie rozdzieli ich tydzień niezgody.

Zatrzymała się w drzwiach. Stała i patrzyła na niego, nie odpowiadając uśmiechem na uśmiech.
Wskazał krzesło naprzeciwko.
– Nic się nie stanie, jeśli i ty trochę odpoczniesz. Wytrzyma parę godzin bez ciebie. Powinnaś coś

zjeść. Taca z twoim śniadaniem była nietknięta, kiedy Abbott ją zabierała.

– Nie byłam głodna – powiedziała. Nie poruszyła się.
– Mam nadzieję, że nie bierze cię choroba – rzucił na wpół serio. – Jeśli nie będziesz uważać, to

i ciebie będę musiał leczyć.

– Nie! – Zareagowała ostro i niespodziewanie, jakby obawiała się jego dotyku.
Przypomniał sobie, kiedy męką był sam jej widok, każdy dotyk był okrutną obietnicą czegoś, czego

nigdy  miał  nie  dostać.  –  Rozumiem,  że  zastanawiałaś  się,  jak  powiedzieć  St.  Aldricowi  to,  co
konieczne.

– Nie chciałabym, żeby cierpiał bardziej niż teraz.
– St. Aldric cierpi? – Samuel nie potrafił powstrzymać śmiechu. – On już zdrowieje. Dwa czy trzy

dni  dyskomfortu  to  żadne  cierpienie.  Jeśli  myśli,  że  cierpi,  to  chyba  nie  rozumie,  co  znaczy
„cierpienie”.

– Jesteś dla niego niesprawiedliwy – stwierdziła Evie.
Uważała, że jest wręcz okrutny, ale nie chciała tego powiedzieć.
– Sam stwierdziłeś, że dzisiaj czuje się lepiej. Tylko że jeszcze przez jakiś czas nie dowiemy się,

czy w pełni dojdzie do siebie – dodała, cały czas trzymając go na dystans.

–  I  zamierzasz  do  tego  czasu  milczeć?  A  ja…  mam  tak  po  prostu  czekać?  –  Zaśmiał  się

niedowierzająco. – Szkoda, że nie przejmujesz się moją męką tak bardzo, jak jego „cierpieniem”.

– Przez sześć lat nie otrzymałam ani słowa od ciebie – powiedziała, kręcąc głową. – A teraz dzień

zwłoki to taka niewysłowiona męka?

–  Tak  –  odrzekł,  nie  kryjąc  prawdy.  –  Przykro  mi,  ale  nie  zmienię  przeszłości.  Dość  już  się

naczekaliśmy, aż będziemy razem.

–  Chyba  po  prostu  za  długo  czekaliśmy.  Teraz  już  nie  ma  dla  nas  przyszłości.  I  już  chyba  nie

będzie.

– A to, co zaszło między nami, nic dla ciebie nie znaczy?
– Oczywiście, że znaczy – odparła niecierpliwie. – Ale nie tyle, co obietnica. Jeśli tu zostaniesz,

dalej będziemy to ciągnąć. Ja nie mogę ci się w pełni oddać, bo Michael stał się bliski memu sercu.

background image

A  ty  nie  oddasz  mi  się  w  pełni,  bo  nie  chcesz  mi  powiedzieć  całej  prawdy.  Znaleźliśmy  się
w impasie.

Do diabła z obietnicą. Usta już formułowały prawdę, gdy ugryzł się w język. Dopiero co przyznała,

że  darzy  księcia  uczuciem.  Podjęła  decyzję,  zanim  z  nim  porozmawiała.  Co  mu  teraz  przyjdzie
z powiedzenia prawdy, skoro Evelyn go nie chce?

Jeśli wszystko jej powie, nie podziękuje mu za szczerość. Ta wiadomość podkopie jej zaufanie do

własnego ojca. Będzie w nim widzieć żałosny wrak człowieka, chwytający się brzytwy, żeby tylko
zatrzymać  ją  w  swoim  życiu.  A  on  złamie  daną  Thorne’owi  obietnicę,  jakby  miał  za  nic  własny
honor.

Myślał wcześniej, że jest kimś chorym na ciele i duszy, pożądając własnej siostry. Teraz stał się

nikczemnikiem uwodzącym narzeczoną brata, niszczącym własną rodzinę i łamiącym obietnice.

Prawda  zaszkodzi  kobiecie,  którą  kocha. A  przysiągł  nigdy  tego  nie  zrobić.  Jeśli  złamie  teraz  tę

przysięgę, życie utraci wszelki sens.

– Masz rację, Evie – powiedział ze smutkiem, uświadomiwszy sobie, że droga, którą właśnie przed

sobą zobaczył, będzie pusta. – Nic się już nie da zrobić.

–  Musisz  się  nauczyć  mówić  do  mnie  Evelyn  –  przypomniała  mu.  –  Tak  jak  wszyscy.  Bo  wiesz,

jesteśmy już dorośli. Nie ma miejsca na dziecinne zdrobnienia.

– Oczywiście, Evelyn. – Nigdy nie będzie dla niego „Evelyn”, niezależnie od tego, co wypowiedzą

usta.

–  Tak  będzie  lepiej.  –  Teraz,  gdy  nadeszła  ta  chwila,  nie  była  zła.  Nie  czuła  też  ulgi,  że  się  od

niego uwalnia. Towarzyszył jej jedynie smutek, jak w żałobie po zmarłym.

A  on  wciąż  czekał,  jak  więzień  czekający  na  ułaskawienie.  Czy  tak  właśnie  się  czuła,  kiedy

czekała, aż wróci, i nie rozumiała, dlaczego ją odtrącił? Pisała, wołała, a on nieustannie odmawiał.
Nigdy nie przestawała ratować go przed samym sobą.

Aż do teraz.
Co miał jej do zaoferowania? Od takiego losu, jaki ją czeka, nie trzeba jej ratować. Przeciwnie –

uratuje ją, wyjeżdżając.

– Będziemy się oczywiście widywać, od czasu do czasu – poczyniła drobne ustępstwo. – Nie da

się tego uniknąć. W końcu on jest twoją jedyną rodziną.

–  Dobrze  wiesz,  że  nie  będziemy  –  powiedział  jak  najłagodniej.  –  Pojadę,  jeśli  naprawdę  tego

chcesz. Ale nie łudź się, że będziemy mieli jakikolwiek kontakt. Bo ja nie wrócę. Nie zniósłbym tego.
I musisz przestać do mnie pisać. Tym razem naprawdę nie będę czytać twoich listów.

Jeśli nawet przejęła się perspektywą utracenia go na zawsze, nie dała tego po sobie poznać.
– Przyrzekłam ojcu – powtórzyła z uporem. – I oczywiście St. Aldricowi. Nie mogę wycofać się

z danego słowa.

–  Zrozumieliby  powody.  –  W  jednej  chwili  stanęły  mu  przed  oczyma  różne  scenariusze  życia

z  Evelyn.  Po  czym  wszystkie  odsunął  na  bok  jako  nieprawdopodobne.  Każdy  z  tych  wyborów
wymagał jej zgody. Próbował ją zdobyć… na próżno.

– To ty musisz zrozumieć – powiedziała. – Jestem przyrzeczona przyzwoitemu człowiekowi, który

mnie potrzebuje. Wiesz, że to prawda. Zrozum mnie, daj mi wolność.

Podjęła  decyzję.  Jego  ból  nie  miał  już  znaczenia.  Była  zimna  jak  nigdy,  nie  przypominała

dziewczyny, za którą tęsknił.

– Wiem, co należy zrobić. Wiem, czego bliscy od ciebie wymagają. Wiem, czego spodziewają się

ludzie. Ale czego ty chcesz, Evie? Czego chcesz ty? - Jej oczy na moment zamgliły się. Przekonany,
że przemówi jej do rozumu, ciągnął: – I całe twoje wykształcenie ma pójść na marne? Mówiłaś, że

background image

interesuje cię medycyna. W życiu, które wybierasz, nie będzie na nią miejsca.

– Może i nie. Ale jako księżna St. Aldric też będę w stanie wiele osiągnąć.
–  Chcesz  czynić  dobro?  –  zapytał.  –  To  możesz  mi  asystować  w  mojej  pracy.  Razem  będziemy

pomagać  ludziom.  –  Wyobraził  sobie,  jak  Evelyn  pracuje  u  jego  boku.  Z  początku  uznał  tę  myśl  za
niedorzeczną. Teraz jednak nie wyobrażał sobie lepszej przyszłości.

Pokręciła głową.
–  Piękne  marzenie,  Samuelu,  ale  nic  poza  tym.  Czas,  żebym  się  nauczyła  bardziej

konwencjonalnych sposobów niesienia pomocy innym.

– Bez brudzenia rąk krwią – dodał gorzko. – Nie będę już ci się narzucać, lady Evelyn. Ani z moim

sercem,  ani  z  moją  pracą.  Możesz  się  skupić  na  swoim  chłodnym  małżeństwie  i  zdawkowej
dobroczynności. Życzę ci, abyś była szczęśliwa.

– Dodaj jeszcze jakąś bzdurę o różnicy waszego stanu albo o tym, że jesteś dla mnie za biedny. –

Evie  westchnęła  w  poczuciu  bezradności.  –  Bo  prawda  jest  w  skrócie  taka:  St.  Aldric  jest
honorowym człowiekiem. Jest wobec mnie uczciwy. A ty nie jesteś.

W  tym  właśnie  sęk.  Tego  nie  dało  się  zakwestionować.  St. Aldric  był  człowiekiem  bez  zarzutu.

A  Samuel  –  mimo  wszelkich  zapewnień  o  szlachetnej  miłości  zaciągnął  ją  do  łóżka,  gdy  tylko
znaleźli się sam na sam. I nigdy, przenigdy nie był w stanie powiedzieć jej o swojej przeszłości. On
się nie zmieni, ona mu nie wybaczy.

Przegrał.  Choć  był  pewien,  że  teraz,  gdy  już  może  ją  poślubić,  wszystko  się  gładko  ułoży.  Nie

wziął jednak pod uwagę jej uczuć, potrzeb, silnego poczucia sprawiedliwości.

Zrobiło mu się zimno, świat stał się odległy, widoczny jak przez mgłę. Umysł próbował zaprzeczyć

temu,  co  było  oczywiste.  To  szok,  pomyślał.  Jedynym  lekarstwem  dla  niego  była  duża,  naprawdę
duża ilość brandy. Ale to później, kiedy już zostawi Evelyn i będzie próbował ratować resztki dumy.

– No dobrze – powiedział. – Musisz spełnić swoją obietnicę wobec St. Aldrica i ojca. Wyjdź za

księcia. Bądź szczęśliwa. Naprawdę tylko tego dla ciebie pragnę. A sam nie mogę ci tego dać.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Samuel  zlekceważył  popołudniowe  badanie  pacjenta,  posyłając  do  niego  Evie.  Powiedział  jej,

żeby  zrobiła,  co  uzna  za  stosowne,  aby  pomóc  narzeczonemu.  Wróciła  do  Michaela  zaraz  po  ich
rozmowie. Wzięła ze sobą obiad, zamierzając zjeść go razem z nim.

Samuel  jadł  samotnie,  w  milczeniu,  zastanawiając  się,  kiedy  wreszcie  będzie  mógł  kulturalnie

opuścić ten dom i życie szczęśliwej pary.

Gdy następny raz zobaczył księcia, było już dobrze po kolacji. Stan pacjenta mówił sam za siebie.
–  Panie  doktorze  –  powiedział  St.  Aldric  z  uśmiechem,  siadając  prosto  w  łóżku,  żeby  mogli

spojrzeć  sobie  w  oczy.  –  Ile  jeszcze  zamierza  mnie  pan  tu  trzymać,  skoro  czuję  się  coraz  lepiej?  –
Głos miał mocniejszy, wróciły mu też kolory.

–  Co  najwyżej  jeszcze  tydzień  –  odrzekł  Samuel.  –  Zanim  wrócisz  do  regularnych  obowiązków,

musimy zyskać pewność, że nie ma ani śladu po chorobie.

– Kolejne siedem dni bezczynności? Ja tu zwariuję.
–  Lady  Evelyn  dotrzyma  ci  towarzystwa.  –  Uśmiechnął  się  ironicznie.  –  Ale  jeśli  zamierzasz

rzeczywiście dostać obłędu, zostawię ci nazwisko dobrego lekarza, który ci pomoże. Mój kolega ze
studiów jest teraz lekarzem w szpitalu dla umysłowo chorych. Na pewno ucieszy się z urozmaicenia.

–  Odchodzisz?  –  Książę  uniósł  brwi.  –  Znowu  chcesz  mi  uciec?  Nie  myślałem,  że  ta  choroba

nakłoni cię do przyjęcia mojej propozycji. Ale nie ma potrzeby odchodzić, żeby mnie unikać.

– Wracam na morze – powiedział Samuel. Nie był jeszcze przekonany, czy to prawda. Ale też nie

obchodziło go to. Jego przyszłość nie miała znaczenia, skoro już wiedział, że nie będzie dzielić jej
z Evie.

–  Nie  bądź  idiotą.  –  Książę  uśmiechał  się  teraz  do  niego,  jakby  jego  plany  na  życie  były  słabym

żartem.

Samuel zachował spokój.
–  Jestem  świadomy  różnicy  naszego  statusu,  Wasza  Książęca  Mość,  ale  nie  pozwolę  się  tak

nazywać.

–  Do  diabła  z  różnicą  statusu,  Samuelu.  Zrób  mi  na  chwilę  tę  uprzejmość  i  przypomnij  sobie,  że

mamy jednego ojca, a ja jestem od ciebie starszy o kilka miesięcy. To wystarczy. Nadal twierdzę, że
jeśli uciekniesz z tego domu, jesteś idiotą. Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia.

Samuel westchnął i opadł z powrotem na krzesło przy łóżku.
–  Jeśli  dzięki  temu  nie  będziesz  się  denerwować,  Michaelu,  to  proszę  bardzo.  –  Dziwnie  się

poczuł, wymawiając to imię, ale zmusił się do tego. – Mów, co ci leży na sercu.

–  Obaj  dobrze  wiemy,  dlaczego  chcesz  odejść.  Chodzi  o  Evelyn,  prawda?  –  Niespodziewanie

książę  przygwoździł  go  swoim  spojrzeniem.  Jeszcze  nie  widział,  żeby  St.  Aldric  w  ten  sposób
wykorzystywał swój status. Musiał przyznać, że jest to skuteczne.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skłamać. Książę nie wyglądał na kogoś, kto toleruje wykręty.

A jeśli naprawdę są braćmi, powinni być wobec siebie choć odrobinę szczerzy.

– Tak – powiedział. – Chodzi o Evelyn.
– Zatem rozwiązanie jest proste. Wycofam swoje oświadczyny.
–  W  żadnym  wypadku.  –  Liczył  na  to,  że  St. Aldricowi  spodoba  się  taka  zmiana  w  zachowaniu

brata. Nie dbał o to, że księciu nie wolno niczego dyktować. – Wbiłeś sobie do głowy, że masz uznać
mnie za rodzinę… Biologia nie daje ci prawa rządzenia moim życiem. A może myślisz, że twój status

background image

upoważnia  cię  do  przestawiania  ludzi  jak  meble?  Tu  stawką  jest  cześć  kobiety  i  nie  wolno  ci
w żaden sposób jej narażać.

St. Aldric parsknął śmiechem.
–  Chyba  w  tym  przypadku  zwykłe  reguły  nie  obowiązują.  Zrywając  z  nią,  wyświadczam  jej

przysługę. Trwa przy mnie z litości. Jeśli jest choćby cień szansy, że złamię jej serce, ty będziesz na
miejscu i z przyjemnością to serce posklejasz.

– Ona mnie nie chce. A próbowałem. Bóg mi świadkiem. Próbowałem ją ci odebrać. Ale ona cię

nie zostawi. Zbyt wielka jest już między nami przepaść. Za długo zwlekałem i straciłem jej zaufanie.

–  Przykro  mi.  –  St.  Aldric  z  powrotem  rozparł  się  na  poduszkach;  wyglądało,  jakby  to  on  był

lekarzem, a Samuel pacjentem.

– Niech ci nie będzie przykro. Zniknę z jej życia i zapomni o mnie.
– Powinna być z tobą. – Książę mówił cichym, cierpliwym tonem.
– Ale przy tobie będzie się jej lepiej powodzić. – Samuel wyprostował ramiona i zaczął zbierać

przyrządy z bocznego stolika, wrzucając je jeden po drugim do stojącej na podłodze torby. – Będzie
dobrą żoną i znakomitą księżną. Życzę wam jak najlepiej. Ale zrozumcie, że nie chcę być obecny na
weselu.

– Czyli tak to się musi skończyć? Wszyscy troje mamy być nieszczęśliwi?
–  Wy?  Nieszczęśliwi?  –  Zaśmiał  się  gorzko  Samuel.  –  Ty  przynajmniej  możesz  cieszyć  się  ze

zwycięstwa.

– Nigdy nie było moim celem z kimkolwiek konkurować – powiedział St. Aldric, kręcąc głową. –

Nie  zrobię  niczego,  co  mogłoby  unieszczęśliwić  Evelyn,  bo  to  urocza  dziewczyna  i  byłoby  nam
razem  bardzo  dobrze.  Tylko  że…  znalazłem  swoją  rodzinę  i  teraz  mam  ją  z  powrotem  stracić?  –
Westchnął. – Nie mogę z nią zerwać i dalej być człowiekiem honoru. A was dwojga mieć nie mogę.

– W tym właśnie sęk – zgodził się Samuel. – Ale przynajmniej nie zabiłem cię w chwili, gdy byłeś

najsłabszy. Przeszło mi to przez głowę. Ale zapewne o tym wiesz.

– Cieszę się, że nie poddałeś się tej myśli – odrzekł St. Aldric. – Choć wykończenie mnie mogło

być aktem miłosierdzia. Skoro nie mogę mieć potomka, co za sens żyć dalej?

– Nie gadaj bzdur – stwierdził stanowczo Samuel, znów wchodząc w rolę doktora. – Masz przed

sobą wiele lat. Nie da się jeszcze stwierdzić, czy nie będziesz mógł spłodzić dzieci.

Książę znów posłał mu współczujący uśmiech, jakby to on tu był od pocieszania.
–  Nie  rozumiesz.  I  nie  oczekuję,  że  zrozumiesz.  –  Uniósł  prześcieradło  i  rzucił  okiem  na  wciąż

opuchnięte ciało. Skrzywił się i nakrył z powrotem.

–  Jest  lepiej  niż  wczoraj  –  zauważył  Samuel.  –  Dochodzisz  do  zdrowia.  A  mogło  być  gorzej  –

powiedział spokojnym tonem. – Niektórzy umierają. Tracą słuch. Albo kończyny.

– Ja zostałem impotentem – burknął książę.
– Nie ma pewności.
– Póki nie będę przez wiele lat bezskutecznie próbował? – powiedział St. Aldric gorzkim tonem. –

A wszyscy mi cały czas przypominają, że jestem młodym człowiekiem i mam przed sobą życie.

– Bo tak jest.
– I po co mi to długie życie? Mam je przepracować, troszczyć się o moich ludzi i moją ziemię, żeby

potem nie mieć jej komu zostawić? Umrę i to wszystko popadnie w ruinę.

– Tego nie wiadomo.
– I właśnie ta niewiedza doprowadza mnie do furii – rzekł brat, przeczesując sobie włosy dłonią. –

No tak, ja przeżyję. Ale ród St. Aldric już właściwie wymarł. I będę oglądać na własne oczy koniec
wszystkiego, co zbudowała moja rodzina.

background image

– Nasza rodzina – odezwał się Samuel, w którym niespodziewanie odezwały się więzy krwi.
–  Tylko  że  w  tym  mi  akurat  nie  pomożesz  –  St.  Aldric  wpatrywał  się  w  przeciwległą  ścianę

pokoju. – Jestem sam.

– Masz Evelyn. – Samuel robił, co mógł, by ton jego głosu dodawał bratu otuchy.
– Niech ją Bóg ma w swej opiece. To nie będzie życie, jakiego pragnęła.
– Jesteś księciem – przypomniał mu Samuel.
– A także mężczyzną mniej kompletnym od ciebie. – Michael wbił w niego wzrok. – Ona cię kocha.

Chciałbyś  mieć  świadomość,  że  twoja  żona  każdą  chwilę  małżeństwa  spędza,  marząc  o  innym
mężczyźnie?

Teraz nadeszła kolej, by Samuel odwrócił wzrok.
–  Nie  ma  sensu  kłamać.  Skoro  to  dzień  trudnych  prawd,  może  by  tak  wydobyć  na  jaw  jeszcze

jedną? Będziesz miał dość odwagi, żeby się przyznać?

–  To  nieważne,  czego  ja  chcę  –  oświadczył  stanowczo  Samuel.  –  Liczy  się  to,  czego  pragnie

Evelyn. Nie powinienem był o tym zapominać. Źle się z nią obszedłem. A teraz już podjęła decyzję.
Wybrała ciebie.

– Czy ona jest świadoma skutków mojej choroby?
–  Sama  czytała  medyczne  podręczniki.  Właśnie  dlatego  chce  z  tobą  zostać.  Nie  pozwoli  ci  być

samemu. Ale  jeśli  złamiesz  jej  serce  czy  w  jakikolwiek  sposób  ją  pohańbisz,  to  wrócę  i  odbiorę
życie, które właśnie uratowałem.

– Niech Bóg się zmiłuje nad nami wszystkimi – powiedział St. Aldric, opadając na poduszki.
– Jeśli to ma być przykład jego miłosierdzia, to wolałbym się bez niego obejść – odparł Samuel,

sięgając po ostatnie narzędzia. Zamknął torbę. – A teraz, Michaelu, wybacz, ale idę do portu, będę
czekać na przypływ i powrotny wiatr.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Samuel wyszedł.
Evie  patrzyła,  jak  opuszcza  pokój  księcia  i  bez  zatrzymywania  mija  salon.  Zaraz  potem  usłyszała

trzaśnięcie drzwiami na schodach dla służby. I już go więcej nie zobaczyła.

Na  stole  znalazła  list,  klarownie  wyjaśniający,  jak  ma  się  zajmować  księciem  i  co  zrobić,  gdyby

jego stan się pogorszył. Pod spodem widniały nazwiska paru wybitnych lekarzy, z którymi mogła się
skontaktować w razie potrzeby.

Zrobił  wszystko,  czego  należało  oczekiwać  od  prawdziwie  oddanego  lekarza.  Miło  było  mieć

świadomość,  że  Samuel  się  tak  właśnie  zachował.  Teraz,  gdy  już  podjął  decyzję,  nie  okazał
zazdrości ani żądzy zemsty. Miał na względzie przede wszystkim dobro pacjenta. Wyglądało na to, że
okazał się dokładnie taki, jakim chciałaby go widzieć Evie.

Nie  skierował  jednak  ani  słowa  bezpośrednio  do  niej.  Czy  naprawdę  spodziewała  się  jakiejś

wiadomości, i to w miejscu, gdzie każdy mógłby ją przeczytać? Przeprosin? Albo ostatniego apelu,
by zmieniła zdanie i przyszła do niego? Podobno ją kochał. Czy nie zasługiwała na to, by wiedzieć,
dokąd się udaje i co tam będzie robił?

Dobrze  się  stało,  że  wybrała  Michaela.  Sprawy  przybrały  taki  obrót,  że  to  była  jedyna  słuszna

decyzja. Choć ich uczucie zapewne będzie bladym cieniem miłości, na jaką liczyła.

Została sama. A to oznaczało, że spada na nią odpowiedzialność za leczenie księcia. Zrobiła więc

to, co zrobiłby Samuel – dopilnowała, aby pacjent był zaopatrzony na noc, podała lekarstwa, których
próbował  odmówić  jako  już  niepotrzebne,  napełniła  szklankę  na  stoliku  nocnym  świeżą,  chłodną
wodą. I zostawiła go w spokoju do rana.

Wieczorem  nie  wróciła  do  swojego  pokoju.  Położyła  się  i  spała  niespokojnie  w  łóżku,  które

dzieliła  wcześniej  z  Samuelem.  Następnego  dnia  rano,  jeszcze  zanim  zadzwoniła  po  śniadanie,
samodzielnie  umyła  się  i  ubrała,  ze  szczególną  troską  o  wygląd,  tak  by  ładnie  się  zaprezentować
narzeczonemu.  Poszła  na  koniec  korytarza,  odebrała  tacę  od Abbott,  sprawdziła  zawartość  naczyń.
Nie przypominało to jeszcze porządnego angielskiego śniadania, ale i tak było o wiele mniej mdłe niż
poprzedniego dnia.

Zapukała  raz  i  z  pogodnym  uśmiechem  weszła  do  pokoju  księcia,  przekonana,  że  St.  Aldric  nie

dostrzeże tego, co leży jej na sercu.

– Dzień dobry, Michaelu. Przyniosłam ci owsiankę. – Postawiła tacę w zasięgu ręki. – Jest do niej

śmietanka.  I  miód.  I  porządna  kawa.  –  Zamilkła,  upominając  samą  siebie,  że  skoro  od  choroby  nie
ogłuchł, nie oślepł i nie zidiociał, nie trzeba mu recytować menu.

– Evelyn. – Głos miał zmęczony. Położyła dłoń na jego ręce, żeby dodać mu sił.
–  Czujesz  się  dziś  o  wiele  lepiej.  Widać  różnicę.  –  Choroba  ustępowała.  Obrzęk  znacznie  się

zmniejszył. Twarz miał jednak szarą, jakby się nie wyspał. Miała nadzieję, że to nie objaw nawrotu
choroby, a tylko oznaka wyczerpania.

–  Miło  to  słyszeć. A  gdzie  mój  brat  lekarz,  żebym  mógł  mu  za  to  podziękować?  –  Zabrzmiało  to

trochę sucho, w tonie głosu kryła się nuta ironii.

–  Samuel…  wyjechał.  –  Przełknęła  ślinę,  niepewna,  co  ma  powiedzieć.  –  Teraz  będę  dla  ciebie

zarówno  pielęgniarką,  jak  i  doktorem.  –  Posłała  mu  kolejny,  z  pozoru  pogodny  uśmiech,  licząc,  że
wystarczy za wytłumaczenie.

– Ale skąd ta nagła zmiana planów? – zapytał Michael, z twarzą niewyrażającą żadnych emocji. –

background image

Zakładałem, że zostanie z nami przynajmniej do wesela.

– Nie lubi za długo siedzieć w jednym miejscu. – To może nawet było prawdą. Nie znała jednak

dorosłego  Samuela  na  tyle  dobrze,  żeby  to  stwierdzić.  –  Wydaje  mi  się,  że  zamierzał  wrócić  do
marynarki.

– Co za głupiec! – St. Aldric w żaden sposób nie uzasadnił powodu wypowiedzenia tych słów.
– Nic się nie bój. Przed wyjazdem zapewnił mnie, że jesteś już prawie zdrowy i opieka nad tobą

nie sprawi mi najmniejszej trudności.

– Tak powiedział?
–  Tak.  –  Kiwnęła  skwapliwie  głową.  Może  i  zbyt  skwapliwie,  bowiem  patrzył  na  nią  z  tą  samą

ironiczną miną, z jaką przyjął wieść o nieobecności lekarza.

Przyjrzał się jej uważnie. Przez chwilę czuła, że jest naprawdę w obecności księcia, a nie jakiegoś

przystojnego i wpływowego przyjaciela.

–  A  czy  poinformował  cię  o  prawdopodobnych  skutkach  tej  przypadłości?  Zapewnił  mnie,  że

wiesz, ale wolałbym i od ciebie to usłyszeć.

– Że być może nie będziesz mógł spłodzić dzieci? – Zadbała, by się przy tym nie zająknąć, to by

tylko  pogorszyło  sytuację.  Musi  zachowywać  się  równie  spokojnie,  jak  Samuel,  gdy  przekazuje
pacjentowi złą wiadomość. – Tak, wiem o tym. Ale nie wiadomo na pewno, póki nie spróbujemy.

– To znaczy, póki nie weźmiemy ślubu – dodał cierpliwie.
–  No  tak.  –  To  właśnie  należało  powiedzieć.  Teraz  książę  może  pomyśleć,  że  narzeczona

stanowczo  za  dużo  wie  na  ten  temat.  Powinna  grać  niewinną  i  niezorientowaną,  jeśli  mają  dalej
ciągnąć tę farsę.

Zresztą nie wolno jej myśleć o przyszłym małżeństwie z księciem St. Aldric jako o farsie. To był

dla niej zaszczyt. Tym większy, że książę jej potrzebował.

Milczenie przeciągało się.
– I to cię nie martwi? – Książę zdawał się nie zauważać niezręczności chwili. – To oznacza, że być

może  nie  będziesz  miała  dzieci.  Myślałbym  raczej,  że  skoro  tak  odpowiadała  ci  rola  położnej,
będziesz chciała być matką.

– Oczywiście – odparła. – Ale jestem także świadoma, że w życiu nie zawsze dostaje się to, czego

się chce.

– Zaraz mi powiesz, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. – Kiwnął głową. – Proszę, daj sobie

z  tym  spokój.  –  Czy  tylko  jej  się  wydawało,  że  jego  głos  brzmi  cynicznie?  Owszem,  był  chory.
Smutny. Lecz i tak to było do niego niepodobne.

– Tak właśnie jest – powiedziała. – I tak było, zanim zachorowałeś. Mogliśmy nigdy nie doczekać

się dzieci. Jesteśmy młodzi i silni, ale nie mamy gwarancji długowieczności. Nie da się przewidzieć
tego, co się wydarzy.

– Carpe diem – mruknął, odsuwając nietknięte śniadanie. – Ale to nie zmienia faktu, że potrzebuję

potomka. Przeciwnie, potrzebuję go coraz bardziej. Jeśli umrę jutro, okaże się, że całe moje życie nie
miało sensu.

– Oczywiście, że miało – Evie poklepała go po dłoni.
–  Jesteś  wspaniałym  człowiekiem,  Michaelu.  I  niezależnie  od  tego,  co  się  stanie,  takim  cię  będą

pamiętać ludzie.

–  Będą  mnie  pamiętać  jako  ostatniego  St.  Aldrica  –  przypomniał  jej.  –  A  ja  zawiodę  swoją

rodzinę, choć wymagała ode mnie czegoś tak z pozoru prostego. – Rzucił jej kolejne ostre spojrzenie.
–  Gdybyś  dała  mi  odpowiedź,  kiedy  pierwszy  raz  cię  zapytałem,  dawno  bylibyśmy  małżeństwem.
I nie byłoby tego problemu.

background image

Teraz obwini ją o wszystkie swoje niepowodzenia. Miała ochotę się spierać, że to nie do końca jej

wina.  Że  nie  mogła  znać  przyszłości  i  skutków  swoich  decyzji. Ale  to  była  prawda.  Zawahała  się,
kiedy należało tę decyzję podjąć. I to się już nie może powtórzyć.

– Przepraszam – odpowiedziała.
– Przeprosiny nie zmieniają faktu, że potrzebuję następcy. – Kiedyś mówił, że potrzebuje żony. Ale

nie  o  to  mu  chodziło.  Okoliczności  zmusiły  go  do  wyznania  prawdy.  Samuelowi  zaś  sama
powiedziała, że życzy sobie prawdy, choćby i bolesnej. Więc teraz nie mogła się skarżyć.

– Jest sposób, który zapewni nam potomstwo – powiedział książę, powoli i ostrożnie. – Ale będzie

to wymagało od ciebie pewnego poświęcenia.

–  Oczywiście  –  powiedziała,  ściskając  go  za  rękę  dla  otuchy.  Winna  mu  była  teraz  lojalność,

choćby dla odkupienia tego, że zawiodła.

– Muszę mieć syna. Prawowitego następcę. Ale mogę być do tego niezdolny.
Wpatrywał  się  w  nią,  jakby  to  ona  była  tu  kluczem  do  rozwiązania  problemu.  Lecz  przecież

w żaden sposób nie mogła wpłynąć na skutki jego choroby.

– Sugerujesz jakieś oszustwo?
– W pewnym sensie – stwierdził oględnie. – Całą noc nie spałem, próbując wymyślić jakiś sposób.

Jednak nie przyszło mi do głowy nic poza tym: musi być widać, że nosisz moje dziecko.

– Gdybyśmy na jakiś czas wyjechali i wrócili z dzieckiem…
Pokręcił głową.
–  To  by  ludziom  dało  do  myślenia. Ale  gdyby  widzieli,  że  jesteś  przy  nadziei,  a  ja  uznałbym  to

dziecko  za  swoje,  nikt  nie  zadawałby  żadnych  pytań.  Cieszyliby  się  naszym  szczęściem.  Ucichłyby
wszelkie plotki.

– Ale jak…? – Odpowiedź była oczywiście bardzo prosta, lecz miała nadzieję, że książę nie śmie

czegoś takiego sugerować.

– Gdybyś zbliżyła się z mężczyzną trochę podobnym do mnie z wyglądu. Podobnym jak brat…
Już to zrobiła. I postanowiła, że to się więcej nie powtórzy.
– Nie będę ci niewierna – powiedziała, odpychając pokusę jak najdalej od siebie.
–  Jeśli  obie  strony  się  na  to  zgadzają,  to  nie  jest  niewierność.  –  Patrzył  na  nią  bez  emocji,  jakby

była dlań warta tyle, co dziecko, które mu być może urodzi.

– Czy nasza przysięga małżeńska nic dla ciebie nie znaczy?
– Spełnię to, do czego mnie zobowiązuje – powiedział uroczyście. – Ale, o ile dobrze pamiętam,

tobie będzie narzucała bezwzględne posłuszeństwo.

– Siedź cicho, nie miej własnego zdania, chyba że na temat pogody, baw się z kotkiem, nie myśl za

dużo, nie mów za głośno. I teraz jeszcze to?! To, co proponujesz, jest okropne. – Puściła jego rękę. –
Nie będę tego słuchać.

–  Może  nie  w  tym  roku  –  mówił  z  posępnym  obliczem.  –  Ale  w  miarę  upływu  czasu,  jeśli  nie

dochowamy się syna, być może zmienisz zdanie. A ja? Ja będę nalegał.

– Będziesz nalegał, żebym zrobiła coś tak obrzydliwego?
–  To  znaczy,  uwiodła  człowieka,  którego  kochałaś  przez  wiele  lat?  –  Parsknął  nieprzyjemnym,

cynicznym śmiechem. – Mój przyrodni brat jest idealnym kandydatem. Podejrzewam, że po kolejnych
kilku latach na morzu tym chętniej się z tobą prześpi, wystarczy, że mu powiesz, jaka jesteś ze mną
nieszczęśliwa.  Widziałem  was  we  dwoje,  jak  na  siebie  patrzycie,  gdy  myślicie,  że  nikt  nie  widzi.
Okazał się głupcem, że mi cię nie zabrał, kiedy miał okazję.

– Wiedziałeś? – Bez sensu było kłamać teraz, gdy nie miało to już znaczenia.
Skinął głową.

background image

–  Od  pierwszego  dnia  wiedziałem,  że  nigdy  nie  zdobędę  twojego  serca.  Ale  serce  nie  było  mi

potrzebne. Nie miałbym nic przeciwko flirtom, gdy tylko spełnisz swój małżeński obowiązek. Jednak
proponowane rozwiązanie sprawdzi się równie dobrze.

Miała  go  za  dobrego,  niewiarygodnie  wręcz  uczciwego  człowieka.  Wyrzucała  sobie,  że  go

zdradziła. Teraz z trudem mogła na niego patrzeć.

– Jak śmiesz…?
– Przychodzi mi to z łatwością, zapewniam cię. Bo tego właśnie potrzebuję. Pomyśl, że to jeszcze

jeden  obowiązek,  który  cię  czeka,  jeśli  chcesz  za  mnie  wyjść.  Bo  widzisz,  rola  księżnej  różni  się
dość znacząco od roli lady…

– Kiedy się oświadczyłeś, myślałam…
–  Że  cię  kocham?  –  Uśmiechnął  się  protekcjonalnie.  –  Czy  kiedykolwiek  pozwalałem  ci  żywić

jakieś  złudzenia?  Nie  oświadczyłem  ci  się  z  miłości  i  nie  pochlebiałem  sobie,  że  z  miłości  moje
oświadczyny  przyjęłaś.  Lubimy  się,  owszem. Ale  byłoby  kłamstwem  twierdzić,  że  jest  w  tym  coś
jeszcze.  Małżeństwo  byłoby  korzystne  dla  nas  obojga.  I  dla  tej  korzyści  być  może  trzeba  będzie
doprowadzić do sytuacji, którą ci przed chwilą opisałem. Doceniam, że stałaś przy mnie w trudnych
chwilach,  ale  to  małżeństwo  będzie  wymagać  od  ciebie  czegoś  więcej  niż  tylko  litości.  Czy  wciąż
chcesz przy mnie pozostać?

– Nie. – Łzy spływały jej po policzkach. Ocierała je wierzchem dłoni. – Przepraszam. Jeśli to ma

być nasza przyszłość, nie mogę za ciebie wyjść.

Teraz poklepywał ją po ręce z tym samym łagodnym współczuciem, jakie wcześniej otrzymywał od

niej.

– Tak pomyślałem. Wielka szkoda. Jestem przekonany, że bylibyśmy bardzo udanym małżeństwem.
–  Nie  jesteś  zły?  –  Zdziwiła  się.  Wyglądał  tak,  jakby  spadł  mu  z  piersi  wielki  ciężar.  Ona  sama

czuła wielką ulgę.

– O wiele rzeczy jestem zły, skarbie. Ale nie na ciebie. Kochasz mojego brata. I on cię kocha. Idź

do  niego.  Bądź  szczęśliwa.  –  Spróbował  się  uśmiechnąć,  jakby  zadowolony,  że  dokończył  jakieś
męczące, acz konieczne zadanie. – A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym odpocząć. – Odwrócił się od
niej, twarzą do ściany, i westchnął.

Wyciągnęła  dłoń  i  dotknęła  jego  włosów,  ale  zaraz  ją  cofnęła.  Nie  ma  prawa.  Między  nimi

wszystko skończone.

Jeśli  rzeczywiście  to  go  pocieszyło,  a  wszystko  na  to  wskazywało,  to  niech  sobie  myśli,  że  ona

odchodzi z Samuelem. Tylko że Samuela też mieć nie będzie. Wolność nie łagodziła żalu, że czekał
zbyt długo z oświadczynami. Zechce ją jeszcze teraz, gdy Michael już jej nie pragnie? Jeśli ta nagła
miłość do niej to coś więcej niż zazdrość o brata, powinien jej był to powiedzieć, gdy zapytała.

A jeżeli istniał jakiś inny powód?

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Szła  do  gabinetu  jak  ze  szpitala  na  pogrzeb.  Tak  też  poczuje  się  ojciec…  dla  niego  jej  przyszłe

małżeństwo  było  prawie  jak  żywa  istota. A  ona  nie  tylko  była  właśnie  świadkiem  jej  śmierci,  ale
wręcz się do niej przyczyniła.

Zamordowała  własną  szansę,  by  mieć  tytuł,  żyć  łatwo  i  przyjemnie.  Nikt  nie  zechce  dziewczyny,

która rzuciła najlepszą partię w Londynie. Jakaż musi być wybredna, skoro nawet Święty nie spełnia
jej oczekiwań?

Mimo  to  była  zadowolona,  że  już  się  od  tego  uwolniła.  Rozstali  się  jako  przyjaciele.  Nie  będzie

musiała okłamywać St. Aldrica w kwestii swoich uczuć, bowiem już je znał. Nie będzie musiała się
wysilać, żeby dorosnąć do jego wyidealizowanego obrazu doskonałej żony. Będzie żyć tak samo jak
przedtem, samotnie, mając jednak czas na naukę i na pomoc kobietom we wsiach wokół posiadłości.

Najpierw jednak trzeba będzie użyć wszelkich swych wdzięków, by przekonać ojca, że dobrze się

stało. Będzie całować go w skronie i zapewniać, że książę nie będzie robił żadnych problemów, że
wciąż będą mile widziani w jego domu, a on u nich. Ich dom był teraz bardzo przyjemnym miejscem.
I jeśli będzie mieszkać w nim jako stara panna, nadal takim pozostanie. A do tego zajmie się ojcem
na starość.

Przyszłość,  choć  może  nie  usłana  różami,  wyglądała  obiecująco.  Gdy  pogodzi  się

z rozczarowaniem, stwierdzi, że jej pozostanie w domu ma pewne zalety. Będzie prowadzić dla ojca
dom, tak jak dotąd. I na zawsze pozostanie kochającą i oddaną córką.

Nawet nie mogąc mieć Samuela, wolała żyć w ten sposób. Może trochę samotnie, ale bez złudzeń,

że  miłość  sama  do  niej  przyjdzie.  Przeszłość  umarła.  Wspomnienia  to  złudzenia.  A  nawet  święci
czasami stoją na glinianych nogach. Wreszcie to do niej dotarło… i wahała się teraz przed otwarciem
drzwi do gabinetu. Znów czuła się jak mała dziewczynka, która chce zobaczyć się z rodzicem, ale boi
się przeszkodzić mu w ważnych sprawach.

Ojciec, tak jak zawsze, uniósł wzrok i uśmiechnął się do niej, jakby była słońcem jego życia.
– Evelyn. Wejdź. – Uniósł rękę, kiwając zapraszająco palcem. – Doktor Hastings w końcu zwolnił

cię z obowiązków, żebyś mogła się ze mną zobaczyć?

– Ojcze. – Język stawał jej kołkiem w ustach.
Domyślił się jej udręki i wyciągnął ramiona. Wpadła w nie bez zastanowienia, czerpiąc z nich siłę.
– Chyba jesteś czymś zdenerwowana? – Odsunął ją od siebie na długość rąk.
–  Samuel  wyjechał  –  odpowiedziała.  I  po  raz  pierwszy  tego  dnia  poczuła,  że  ma  ochotę  się

rozpłakać.

– Wiedziałaś, że tak będzie – odparł ojciec, niewzruszony. – Mógł, co prawda, chociaż poczekać

do ślubu. Ale on nie jest stały w swoich decyzjach, prawda? Już raz zniknął z twojego życia na wiele
lat.  Nawet  teraz,  gdy  wrócił  do  Londynu,  sam  się  zdziwiłem,  że  został  aż  tak  długo.  Zapewne  ze
względu na chorobę księcia.

– Ojcze! – Akurat teraz musiał przypomnieć sobie zadawnioną urazę do człowieka, który w żaden

sposób nie mógł mu zaszkodzić. – To nie ma żadnego związku z Samuelem. Może robić, co chce, jest
wolnym człowiekiem!

– To co cię dręczy, kochanie? Przecież nie St. Aldric, prawda? Hastings zapewnił mnie, że książę

wkrótce  dojdzie  do  siebie.  Może  nie  do  końca.  Ale  choroba  przeszła  gładko,  zważywszy  na
okoliczności.

background image

– Michael czuje się świetnie – zgodziła się, uspokoiwszy oddech. – Tak dobrze, jak tylko można

się czuć po poważnej chorobie. Z każdą godziną wracają mu siły. Ale jest przygnębiony.

– Ach. No tak. – Ojciec wziął powolny, uspokajający oddech. Był świadom, jakie mogą być skutki

tej  choroby,  ale  nie  chciał  rozmawiać  o  tak  delikatnych  kwestiach  z  własną  córką.  –  No  cóż,
z przeszłością nic się nie da zrobić, a przyszłości nie da się przewidzieć.

– Próbowałam mu to powiedzieć. Ale nie chciał słuchać.
– Wróci mu humor, wróci – upierał się ojciec.
– Być może – zgodziła się. – Ale dzisiaj powiedział mi rzeczy, których nie da się zapomnieć ani

wybaczyć. I stało się dla mnie oczywiste, że nigdy mnie nie kochał.

Ojciec zaśmiał się lekceważąco.
– Według mnie to żaden problem. Jest dobrym człowiekiem. I lubi cię. To wystarczy.
– Nie dla mnie. Kiedyś tak myślałam. Ale tak nie jest. I mu to powiedziałam.
– Przepraszam, ale chyba cię nie dosłyszałem. – Ojciec przytknął dłoń do ucha, udając głuchotę, by

dać jej okazję do skorygowania ostatniej wypowiedzi. – Z księciem się nie kłóci, Evelyn, choćby nie
wiadomo jak outré się zachowywał.

–  Jego  zachowanie  nie  było outré  –  powiedziała,  wciąż  nie  dowierzając,  że  ojciec  może

w jakimkolwiek sporze stawać po przeciwnej stronie niż ona. – To, co mi powiedział… – Ile z tych
propozycji  może  mu  zdradzić?  –  Uwierz  mi,  że  nie  można  tego  złożyć  na  karb  ekscentryczności.
Zaproponował  małżeństwo,  wykraczające  tak  daleko  poza  granice  przyzwoitości,  że  powiedziałam
mu,  że  nie  wezmę  w  czymś  takim  udziału.  Poprosiłam,  by  zwolnił  mnie  ze  słowa.  I  zrobił  to.
Zgodziliśmy się zakończyć nasze narzeczeństwo.

Ojciec szeroko otworzył usta ze zdumienia. Zaraz potem wypalił:
– Cokolwiek powiedziałaś, natychmiast musisz wrócić do księcia i cofnąć te słowa.
Jakby jeszcze było to możliwe.
– Absolutnie nie. Przykro mi, ojcze. Ja nic nie zrobiłam, żeby go sprowokować.
– Może zatem to był skutek jego choroby. – Ojciec chwycił się ostatniej nadziei. – Za tydzień mu

się poprawi. A wtedy cię przeprosi. I wszystko będzie dobrze.

– To nie był skutek choroby – wyjaśniła cierpliwie. – Książę jest już prawie zdrowy. Ale możliwe

skutki  choroby  sprawiły,  że  zaczęliśmy  dyskutować  o  przyszłości.  Po  prostu  zgodziliśmy  się,  że
w  związku  o  takim  kształcie  żadne  z  nas  nie  będzie  szczęśliwe,  i  przerwaliśmy  to.  Bez  złości,
w zgodzie. Nie będzie ślubu.

–  I  co  ty  teraz  poczniesz?  –  jęknął  ojciec,  kryjąc  twarz  w  dłoniach.  –  Tylko  mi  nie  mów,  że

poróżnił was Hastings. Przecież znowu wyjechał, nie będzie już się wtrącał.

–  Nie,  ojcze.  Mogę  otwarcie  powiedzieć,  że  nie  chodziło  o  niego.  Różnica  jest  między  mną

i Michaelem. Niczego więcej nie mogę ci wyjawić. – Obeszła biurko i przytuliła go, by udowodnić,
że kocha go tak samo jak dawniej.

Uniósł rękę, poklepał ją po ramieniu.
– Ale  czy  rozumiesz,  że  być  może  zniweczyłaś  swoją  jedyną  szansę  na  szczęście?  Kto  cię  teraz

zechce?

– Tym się nie przejmuj. – Uśmiechnęła się, żeby mu pokazać, że nie ma złamanego serca. – Niczym

w ogóle. Zostanę tutaj z tobą. Jestem przekonana, że gdybym się wyprowadziła, bardzo byś za mną
tęsknił. A teraz będę tu już zawsze, i będę się tobą opiekować.

– Nie jestem jeszcze taki stary, żeby potrzebować pielęgniarki – powiedział ostro ojciec i cofnął

ramię.

–  Wiem  o  tym.  Przyznasz  jednak,  że  moje  talenty  w  prowadzeniu  domu  bardzo  ci  się  przydają.

background image

Oczywiście, wciąż nie potrafię równo szyć. Ale służącymi zarządzam całkiem dobrze, prawda? Masz
taki dom, jaki byś chciał. Dopilnuję, by takim pozostał.

Ojciec odchrząknął, jakby przygotowywał się do wyjawienia jakiejś nieprzyjemnej tajemnicy.
– Prawdę mówiąc, skarbie, ja sam miałem plany natury matrymonialnej. Jest pewna wdowa, która

mi się podoba. Ale teraz, skoro planujesz zostać w domu…

Była  przygotowana  na  złość.  Na  groźbę  kary,  której  łatwo  uniknie.  Taka  reakcja  była  jednak

całkowicie  niespodziewana.  Własny  ojciec  nie  chciał,  aby  pozostała  w  domu.  Co  więcej,
przygotowywał się, żeby się jej pozbyć, robiąc miejsce dla innej kobiety, a ona mu wszystko zepsuła.
Usiadła ciężko na krześle przy biurku, chwilowo nie mogąc ustać na nogach.

–  Nie  przejmuj  się,  skarbie  –  powiedział  z  tym  samym  uspokajającym  uśmiechem,  którym

zamierzała  go  potraktować.  –  Jestem  przekonany,  że  jak  się  trochę  postaramy,  przyjdzie  nam  do
głowy  ktoś,  kto  cię  zechce.  Trzeba  szukać  dobrych  stron  w  każdej  sytuacji.  Może  straciłaś  księcia.
Ale przynajmniej Hastingsa tu nie ma. To wielkie szczęście, że się go pozbyliśmy.

Znów ta dziwna niechęć wobec Samuela, który był z nim tak blisko jak syn, prawie od urodzenia.
–  I  wątpię,  żeby  jego  rodzina  też  chciała  go  widywać  –  dodała.  –  Odmówił  posady,  którą

proponował mu St. Aldric. A kiedy się żegnali, w ogóle nie zachowywali się jak bracia.

– Evelyn, ty masz o wiele za miękkie serce – stwierdził, uśmiechając się z odrobiną ojcowskiego

ciepła, którego od niego oczekiwała. – Jeśli wróci na morze, to będzie z korzyścią dla nich obu.

–  Oby  nie  wrócił  –  powiedziała.  Obojętnie,  co  się  stało,  nie  życzyła  mu  źle.  –  Tam  jest  zbyt

niebezpiecznie. Powiedziałam mu to, ale nie sądzę, żeby usłuchał.

–  Nie  tak  niebezpiecznie,  jak  byłoby,  gdyby  pozostał  na  lądzie.  –  Ojciec  zerknął  na  drzwi,  jakby

obawiał  się,  że  ktoś  jeszcze  go  usłyszy.  –  Byłem  świadomy,  kochanie,  twoich  uczuć  dla  niego.  Po
prostu nie mogłem się na to zgodzić. Któregoś dnia dostrzeżesz w tym mądrość i pogodzisz się z tym,
że nie było ci to pisane. Jeśli chcesz dobrze wyjść za mąż, nad tym związkiem nie może wisieć cień
Samuela Hastingsa.

– W życiu nie zrobiłby nic, żeby mnie zranić – odparła.
–  Nie  byłby  w  stanie  się  powstrzymać  –  ojciec  smutno  pokręcił  głową.  –  Ciągle  wypatrywałby

najmniejszych objawów zniechęcenia pomiędzy tobą i twoim mężem.

Określił  to  prawie  dokładnie  tak,  jak  St.  Aldric  –  że  Samuel  będzie  czekał  za  kulisami  na  jej

pierwszą oznakę słabości. Ale czyż nie było to prawdą? Przez parę tygodni nie będzie pewna, czy nie
popełniła katastrofalnego błędu, czy nie wrócić pędem do księcia i nie zgodzić się na jego pierwotny
plan dochowania się potomka za wszelką cenę.

– No cóż, skoro już nie wychodzę za St. Aldrica, chyba nie ma problemu.
– Jest jeszcze gorzej, kochanie – powiedział ojciec, niemal załamując ręce. – Jeśli nie znajdziesz

sobie następnego narzeczonego, nic go nie powstrzyma, by ciągle proponować ci pociechę, której nie
potrzebujesz.

– Już mieliśmy taką sytuację i nie trzeba go było wcale powstrzymywać. Wtedy rozstał się ze mną

bez żadnej zachęty i nie widzieliśmy go przez prawie sześć lat. – Tym razem był na tyle dorosły, by
zaspokoić  swoją  żądzę,  a  dokonawszy  tego,  wyjechał  znów,  nawet  nie  myśląc  o  ewentualnych
problemach.

– Wtedy to wyglądało zupełnie inaczej. – Ojciec stanowczo kiwnął głową, jakby przeszłość była

już rozliczona. – Kosztowało mnie to sporo wysiłku, żeby go skłonić do wyjazdu.

Chyba  się  przesłyszała.  Samuel  nie  wspomniał  ani  słowem  o  ojcu  w  tym  kontekście.  Jeśli  to  nie

jego wina, czemu nie mógł tego powiedzieć?

– To ty sprawiłeś, że wyjechał – powiedziała, licząc na sprostowanie.

background image

Ojciec zrobił zakłopotaną minę.
– Dawno powinniście się byli rozdzielić. Zbyt długo przebywał w twoim towarzystwie i o wiele

za bardzo cię polubił.

– On mnie kochał – powiedziała, sama na wpół w to wierząc.
– Ale nie tak, jak powinien. – Ojciec zaraz się poprawił. – Nie tak, jak ja planowałem.
– To planowałeś, że się pokochamy? – zdziwiła się, zdezorientowana.
– Jak brat i siostra. Ale nic więcej. – Teraz się zdenerwował. – Ten głupi chłopak wręcz przyszedł

do mnie, gotowy ci się oświadczyć. Jakby liczył, że kiedy otwarcie się do mnie zwróci, zachęcę cię,
żebyś na niego poczekała. Oczywiście powiedziałem mu, że to niemożliwe.

To nie było niemożliwe. Wcale. I bez jego oświadczyn czekała tak długo, jak tylko mogła.
–  Odmówiłeś  mu  i  wtedy  wyjechał  –  powiedziała.  Samuel  nie  zająknął  się  słowem  o  tej

propozycji,  pewnie  nie  chciał  się  przyznać  do  swojej  słabości,  a  może  i  do  tego,  że  dał  się  ojcu
czymś przekupić.

– Z początku nie chciał o tym słyszeć. Był tak samo uparty, jak ty teraz. Można to podziwiać, jeśli

ktoś nie ma rodziny i musi sam sobie radzić w wielkim świecie. Ale nie kiedy zasadza się na kogoś,
kto nie jest przeznaczony dla niego. – Pokręcił głową, uśmiechnął się ze smutkiem. – Wyobraź sobie
tylko, kochanie, że byłabyś żoną kogoś, kto nie ma własnego nazwiska i pracuje.

– Jest lekarzem – poprawiła go. – To całkiem dobry wybór, jeśli już dżentelmen musi pracować.

I nie miałoby to żadnego znaczenia, gdybyśmy kochali się nawzajem.

–  Oczywiście,  że  miałoby  znaczenie  –  rzucił  ojciec.  –  Nie  byłoby  żadnego  tytułu,  dużo  mniej

pieniędzy  i  dom  o  wiele  mniej  elegancki  niż  ten,  w  którym  teraz  mieszkasz.  A  już  na  pewno  nie
byłoby stada służących kłaniających się w pas i tytułujących cię księżną.

–  Na  żadnej  z  tych  rzeczy  mi  nie  zależy  –  powiedziała  cicho,  zastanawiając  się,  czy  tak  właśnie

myślał Samuel, gdy wyjeżdżał po raz pierwszy.

–  Ale  na  to  nie  zasługujesz  –  odparł  Thorne.  –  Jesteś  moją  jedyną  córką,  jedynym  ukochanym

dzieckiem. I nie zadowoli mnie nic poniżej męża z tytułem i życia wolnego od trosk. Samuel Hastings
nie mógł ci tego zaoferować. Dlatego musiał odejść.

– Czyli Samuel uważał, że jestem dla niego zbyt wysoko urodzona?
–  Przeciwnie.  Upierał  się,  że  zmotywujesz  go  do  jeszcze  większych  sukcesów  zawodowych,  aby

mógł zapewnić ci komfortowe życie. Że znajdzie sposób, by cię utrzymać.

– A i tak odszedł. – Udowadniając, że wszystko to były tylko słowa.
–  Niełatwo  było  go  przekonać  –  rzekł  ojciec.  –  Żadne  moje  argumenty  go  nie  zniechęcały.

Zagroziłem, że zostawię go bez grosza. Nie zraziło go to. Zaproponowałem pieniądze, jeśli odejdzie.
Nie chciał o tym słyszeć.

Serce  Evie  rosło,  gdy  wyobrażała  sobie  młodego  Samuela  kłócącego  się  zawzięcie  o  jej  rękę.

Twierdził, że ją kocha. I musiał mówić prawdę. Po co ojciec by ją teraz okłamywał, gdy ewidentnie
gardził Samuelem?

– I co się potem stało?
– Zagroził, że podsunie ci inny pomysł. Że jeśli się nie zgodzę, uciekniecie we dwoje i pobierzecie

się w Szkocji. Czy nie lepiej zatem przez wzgląd na dobre imię rodziny związać was zaręczynami?
Wtedy będziecie mogli czekać, aż się należycie dorobi, zanim weźmiecie ślub. – Ojciec prychnął. –
Czysty szantaż. Igrał twoją reputacją. Nie mogłem na to pozwolić.

Dla niej jednak argument Samuela brzmiał całkiem rozsądnie. Tego właśnie chciała. Ale powinien

i jej złożyć tę propozycję, mimo że ojciec ją odrzucił.

– To dlaczego nie uciekł ze mną, jak obiecywał?

background image

–  Uciekłby,  gdybym  nie  przedstawił  mu  niezbitego  argumentu.  –  Ojciec  wziął  głęboki  oddech,

potem  zamarł,  jakby  uświadomił  sobie,  że  powiedział  za  dużo.  –  A  reszta  to  już  nie  dla  twoich
delikatnych uszu, kochanie.

Samuel musiał uważać tak samo, nawet po sześciu latach, bo nic nie mówił, choćby miała zmienić

o  nim  zdanie  na  gorsze.  To,  co  zostało  powiedziane,  z  pewnością  musiało  jej  dotyczyć,  a  mimo  to
nikt  nie  chciał  podzielić  się  z  nią  tą  wielką  tajemnicą,  która  odmieniła  całe  jej  życie.  Zmieniła
taktykę. Uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Nie trzeba mnie chronić, ojcze. On przed wyjazdem wszystko mi powiedział.
–  Więc  ci  powiedział!  –  zagrzmiał  ojciec,  zerwał  się  z  miejsca  i  dla  podkreślenia  swych  słów

walnął pięścią w biurko. – To było pomiędzy nim i mną, nikt inny nie powinien o tym wiedzieć. To
łajdak  i  plotkarz.  Żmija  na  łonie  tej  rodziny.  Skoro  powiedział  ci  o  czymś  takim,  to  potwierdza
wszystko, co o nim sądziłem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, Evelyn.

– Jego ojciec był księciem – zauważyła łagodnie.
– A matka była k…krawcową – dokończył, unikając słowa nienadającego się dla jej uszu. – Jego

rewelacje były tylko próbą zwrócenia cię przeciwko mnie.

–  Dlatego  właśnie  zależy  mi  na  relacji  z  twoich  ust  –  powiedziała,  próbując  wydobyć  z  niego

jeszcze trochę prawdy. – Żebym widziała całość.

– Obiecałem go chronić – powiedział ojciec – i wychować jak swojego. Ale są granice tego, co

można  zrobić  dla  przyjaciela,  nawet  jeśli  ten  przyjaciel  jest  księciem.  Nigdy  nie  obiecywałem,  że
będzie  mógł  poślubić  moją  córkę.  Jestem  też  przekonany,  że  stary  St. Aldric  nie  oczekiwałby  tego
ode mnie.

Czyli opinia starego St. Aldrica liczyła się bardziej niż jej zdanie. Czy nawet zmarli mogą za nią

decydować?

– On nie mógł wiedzieć, co się wydarzy – powiedziała.
–  Miałem  mu  też  nie  zdradzać  nazwiska  jego  ojca.  –  Thorne  ledwo  był  w  stanie  spojrzeć  jej

w  oczy.  –  Ale  to  nie  znaczy,  że  nie  mogłem  mu  powiedzieć,  że  nieprzypadkowo  akurat  ja  go
wychowuję. I że jego rodowód nie pozwala, byście się pobrali.

– A  co  tu  zmienia,  że  poznał  prawdziwego  ojca?  –  O  księciu  jednak  dowiedział  się  stosunkowo

niedawno.  Wcześniej  musiał  sądzić,  że  znane  jest  jego  pochodzenie,  które  uniemożliwia  mu
małżeństwo. Dopiero gdy poznał prawdę, był wolny i mógł poprosić ją o rękę.

Przyszła jej do głowy straszna myśl. O Boże, tylko nie to.
–  Ojcze,  co  ty  mu  właściwie  powiedziałeś?  –  Chwyciła  go  za  ramię  i  potrząsnęła,  jakby  mogła

w  ten  sposób  wydobyć  z  niego  informację,  jednocześnie  modląc  się,  by  to  nie  było  to,  co
podejrzewa. – Co mu powiedziałeś?

–  Powiedziałem  mu,  że  pomylił  naturalną  bliskość  brata  i  siostry  z  innego  rodzaju  uczuciem.  Że

wasza więź wynika z krwi i pokrewieństwa. Oczywiście, ból jest nieunikniony, ale musi dostrzec, że
wasze małżeństwo byłoby pogwałceniem prawa boskiego i ludzkiego.

– Powiedziałeś mu… – Prawda jakby nabrzmiała jej w żołądku, tak nagle, że poczuła mdłości.
–  Powiedziałem,  że  wychowałem  go  jak  syna,  bo  jest  moim  synem.  –  Ojciec  zrobił  zakłopotaną

minę.  –  Przecież  był  dla  mnie  jak  syn,  którego  się  nigdy  nie  dochowałem.  To  nie  było  kłamstwo,
tylko odrobina przesady.

– I wyjechał, bo pomyślał… – Wzdrygnęła się z obrzydzeniem i przypomniała sobie jego reakcję,

wtedy w pokoju i w ogrodzie… Te szalone pocałunki, odrazę dla własnej słabości, przysięgę, że już
nigdy nic między nimi nie zajdzie.

W wieczór zaręczyn ta przeszkoda zniknęła. I wrócił do niej natychmiast, jak odmieniony.

background image

Ojciec nie przestawał mówić.
–  Nie  widziałem  innego  sposobu,  by  was  rozdzielić.  Od  lat  byliście  jak  papużki  nierozłączki.

Uwielbiał  cię  prawie  od  urodzenia.  Musisz  jednak  zrozumieć,  że  to  niemożliwe,  żeby…  –  Słowa
wylewały  się  z  niego,  jakby  dopiero  wyjaśniwszy  jej  wszystko  należycie,  mógł  uniknąć  wyrzutów
sumienia.

Mój  biedny,  kochany  Samuel…  Teraz  wszystko  złożyło  się  w  całość.  Uczucie  dla  niej.  Nagłe

zniknięcie. Jego uporczywe twierdzenia, że jest człowiekiem pozbawionym honoru. A teraz, gdy był
już wolny, wybrała innego, odtrącając go.

Zerwała się z krzesła i odstąpiła od ojca chwiejnym krokiem, jakby wycofywała się z życia, które

zawsze  uważała  za  swoje.  Nigdy  nie  wątpiła,  że  ojciec  ją  kocha:  dopiero  teraz  ujrzała  prawdę.
Ojciec  trzymał  ją  jak  roślinę  w  ciemnym  pokoju,  nie  dbając,  że  usycha.  Sądził,  że  ją  pielęgnuje,
a tymczasem manipulował nią i realizował własne ambicje.

– Musiałem to zrobić. – Ojciec wyciągnął do niej rękę, jakby chciał przeciągnąć ją z powrotem na

swoją stronę. – Czy ty nie rozumiesz?

– Wszystko skończone, ojcze.
– Bo on odszedł.
Pokręciła głową.
–  Bo  już  nigdy  nie  dam  ci  się  okłamać.  Jeśli  kochasz  mnie,  jak  twierdzisz,  będzie  między  nami

tylko prawda, zawsze i na zawsze. Albo mnie stracisz, tak jak straciłeś Samuela.

Tylko  że,  jak  na  razie,  to  ona  go  straciła.  Sama  go  odprawiła.  Wyjechał  bez  słowa  i  nie  miała

pojęcia,  gdzie  go  szukać.  Rozejrzała  się  nerwowo  wokół,  wiedząc,  że  nie  znajdzie  tu  żadnej
wskazówki.  Spojrzała  na  ojca,  któremu  nie  mogła  już  ufać,  nawet  gdyby  zaproponował  pomoc.  Po
czym pomyślała o jedynej osobie, do której jeszcze miała zaufanie, choć nikt rozsądny nie odważyłby
się prosić tej osoby o radę w takiej sprawie.

– Evelyn, zaczekaj!
Lecz jego głos już został za plecami i cichł, gdy biegła korytarzem. Nie miała chwili do stracenia.

Już  i  tak  zbyt  długo  czekała.  Podbiegła  do  schodów  i  puściła  się  pędem  na  górę.  Serce  dudniło
z  wysiłku  i  niepokoju.  Poświęciła  tylko  krótką  chwilę,  by  uspokoić  oddech,  i  wpadła  jak  burza  do
pokoju księcia.

St. Aldric uśmiechnął się do niej łagodnie. Siedział w łóżku, cały obłożony porannymi gazetami.
Przeszło  jej  przez  głowę,  że  powinna  go  upomnieć,  że  ma  się  nie  męczyć,  potem  przypomniała

sobie, że nie ma prawa tego robić, zwłaszcza w świetle rozmowy, którą odbyli tak niedawno. Jeśli
nie jest już w tym pokoju mile widziana, tym mniej jest oczekiwana jej dobra rada. Niepewna, jak
zacząć, ugięła kolana, skłoniła głowę i wyszeptała bez tchu:

– Wasza Książęca Mość…
– Evelyn, daj sobie spokój z tytułami. – Odsunął gazetę i wskazał krzesło przy łóżku.
Usiadła.
– Obawiałam się, że nie życzysz sobie mnie widzieć, po tym jak…
– Po twojej rozsądnej prośbie, abyśmy zerwali zaręczyny? – Jeśli nawet się tym przejął, zupełnie

tego po sobie nie okazywał.

– Musisz mi pomóc – wypaliła. – Popełniłam błąd.
–  Tylko  jeden?  –  Cały  czas  się  uśmiechał.  –  Oczywiście,  że  ci  pomogę.  Chyba  że  zamierzasz  do

mnie wrócić. Wtedy, niestety, nie będę mógł cię przyjąć.

To było niemal obraźliwe, ale puściła to mimo uszu. Odpowiedziała uśmiechem.
– Muszę znaleźć Samuela.

background image

Książę rozpromienił się.
– Liczyłem, że to właśnie powiesz. Zamierzał wrócić na morze.
– Obiecał mi, że tego nie zrobi. – Modliła się, by wyjechał do Szkocji. Albo w jakieś inne miejsce

na lądzie, gdzie da się go łatwo znaleźć. Lecz może zdążył już rano wypłynąć?

– Obiecał ci? – Książę parsknął śmiechem. – Zatem prawie natychmiast złamał tę obietnicę.
– Ale dlaczego?
–  Evelyn,  kiedy  człowiek  traci  wszystko,  co  dla  niego  cenne,  ma  skłonność  do  najgłupszych

i najbardziej destrukcyjnych czynów, jakie przyjdą mu do głowy. Poprzednim razem też przez ciebie
popłynął w morze. I tym razem też przez ciebie tam wróci.

To było takie oczywiste. Takie proste. Dlaczego tego nie rozumiała?
– Ale jak ja go znajdę? Woda to trzy czwarte globu. A on chciał się zgubić.
Książę  podniósł  z  pościeli  stronę  gazety  i  podsunął  jej.  Informacje  o  statkach,  z  eleganckim

rozkładem przypływów, przybijających i odbijających statków. Wskazał palcem.

– Ten.
– Skąd możesz wiedzieć?
–  Płynie  na  Jamajkę.  Daleko,  niebezpiecznie,  całkowity  brak  angielskich  dam.  To  właśnie

wybierze. Oczywiście wolałby Afrykę, ale o tej porze roku pogoda wokół Przylądka Horn jest zbyt
burzliwa, żeby go opływać. Większość kapitanów nie jest takimi samobójcami jak nasz Samuel.

– Samobójcami? – Miała go za poszukiwacza przygód, nie fatalistę.
–  Dlatego  nie  wolno  ci  tracić  czasu,  musisz  go  natychmiast  znaleźć.  –  Podał  jej  kartkę,  zapisaną

chwiejnym, ale czytelnym pismem. Była to strona przedtytułowa książki, którą mu czytała. – Daj to
mojemu  stajennemu  i  powiedz,  że  musisz  wziąć  moją  karetę.  Ta  korona  na  drzwiach  bardzo  się
przydaje  do  rozganiania  tłumów  i  rozluźniania  języków.  –  I  znów  odwrócił  się  od  niej,  zbierając
dokumenty do przeczytania.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Samuel zasiadł do śniadania w sali gospody, starając się nie myśleć o przeszłości, choć wszystko

zdawało się mu o niej przypominać. Kotleciki i ciemne piwo znakomicie zastępowały sadzone jajka,
grzanki  i  wędzone  śledzie,  które  jadł  wczoraj.  Jedzenie  u  Thorne’ów  było  znakomite,  odkąd  sięgał
pamięcią.

Ale nie chciał pamiętać.
Wbił wzrok w talerz przed sobą.
Piwo  na  śniadanie  miało  w  sobie  coś  niezaprzeczalnie  męskiego.  Wzmacniało,  podobnie  jak  te

kotlety. Uspokajało alkohol chlupocący w żołądku po burzliwym wieczorze. Jeśli ma iść na nabrzeże
i  szukać  wypływającego  statku,  będzie  potrzebował  energii.  Przełknął  ostatni  kęs  mięsa,  potem
zapłacił właścicielowi za posiłek i kolejny nocleg. I wyruszył na poszukiwanie szczęścia.

Londyński port był pełen statków handlowych. Dokerzy wnosili i znosili po trapach bele i beczki.

Czuło się zapach tytoniu i solonych ryb.

Ta handlowa krzątanina była interesująca. Za to życie na takim statku raczej takim nie jest. Po co

któremuś  z  tych  kapitanów  pokładowy  doktor?  Choć  trudno  było  powiedzieć,  aby  życzył
Napoleonowi kolejnej udanej ucieczki, to trwały pokój na morzu sprawi, że będzie niepotrzebny.

Niepotrzebny. Niechciany. Niekochany.
Tyle  słów  opisywało  go  teraz.  Dotąd  szczycił  się  przynajmniej,  że  jest  użytecznym  członkiem

społeczeństwa.  Jednak  po  ostatnich  dwóch  tygodniach  poczuł  się  zużyty.  Nie  zostało  mu  nic,  co
jeszcze mógłby komuś dać. A w każdym razie nic, czego ktokolwiek by jeszcze chciał.

Nabrzeża Kompanii Wschodnioindyjskiej bardziej do niego przemawiały. Także cuchnęły rybą, ale

nuta przypraw i herbaty pobudziła jego letargicznego ducha. Może nie trzeba się upierać przy pracy
lekarza. Może zostać poszukiwaczem przygód. Jeśli spodoba mu się Azja, ewentualnie tam osiądzie.
W tropikalnym klimacie na pewno nie zabraknie mu chorób do leczenia.

A  może  jeszcze  lepszy  będzie  cumujący  nieopodal  holenderski  statek.  Trzcina  cukrowa  i  rum

z Karaibów. Mając taki surowiec pod ręką, dużo taniej będzie nie trzeźwieć. A leczenie trędowatych
jest takim wzorem altruizmu, że jeszcze zdoła konkurować z drogim Michaelem o świętość.

Myśl o bracie wywołała strumień wspomnień o Evie. Powiedział jej, że nie wyruszy na morze. To

ją przerażało. Lecz późniejsze wypadki chyba zwolniły go ze wszelkich obietnic. A jeśli pojedzie do
Edynburga, na pewno będzie od czasu do czasy widywał w gazetach wzmianki o St. Aldricu i jego
żonie, księżnej. Zabraknie mu sił, aby je omijać, i znów rozdrapie stare rany.

– Samuelu!
Znów  o  niej  myślał,  choć  obiecał  sobie,  że  nie  będzie.  Wspomnienia  były  jednak  tak  żywe,  że

prawie  słyszał  jej  głos.  Lecz  te  sny  na  jawie  były  i  tak  skromne  w  porównaniu  z  tym,  co  widział,
zamknąwszy  oczy.  Może  nauczy  się  jakoś  obywać  bez  snu.  Inaczej  którejś  nocy  położy  się,  by  śnić
o niej, i już nigdy się nie obudzi.

– Samuelu Hastings!
To nie był sen. To był prawdziwy głos. Lecz co Evelyn Thorne robiłaby na nabrzeżu? Odwrócił się

w stronę dźwięku i zobaczył karetę St. Aldrica w całej okazałości. Stanęła, a lokaj w liberii właśnie
otwierał drzwi.

Cofnął się i potrącił przechodzącego robotnika, który zaklął i odepchnął go na bok. Prawie tego nie

zauważył.  Nie  mógł  się  z  nią  teraz  zobaczyć.  Nie  teraz.  Nie  kiedy  tak  niewiele  brakowało  mu  do

background image

ucieczki. A już zupełnie nie wtedy, gdy występowała w roli przeklętej księżnej St. Aldric.

Miał ochotę zanieść się rechotliwym śmiechem. Wyglądało, że im bliżej jest morza, tym gorszych

nabiera manier. Wszystko wskazywało też na to, że jeśli chce się uwolnić od Evelyn Thorne, będzie
musiał wskoczyć do wody i wpław popłynąć do Indii.

Już biegła ku niemu, odcinając mu drogę ucieczki. Nie miało to zresztą znaczenia. I tak na jej widok

zamarł jak słup soli.

–  Ev…  –  Wpadła  na  niego  z  wielką  siłą,  zapierając  mu  dech.  Próbował  rozpaczliwie  nabrać

powietrza, ale uniemożliwiły to wargi, które przywarły do jego ust.

Brakowało mu tchu, kręciło mu się w głowie. Jeśli zaraz nie wypełni płuc, zemdleje i wpadnie do

rzeki.  Lecz  Evie  go  całuje  –  nic  innego  się  teraz  nie  liczyło.  Jej  dłonie  obejmowały  go  w  talii,
gładziły  po  plecach,  łagodząc  duszność  w  piersi.  Z  każdym  jej  oddechem  wracało  mu  życie.  Była
powietrzem i słońcem. Chlebem i wodą. Wszystkim, czego potrzebował do życia.

Przycisnął  ją  do  siebie,  tak  mocno,  by  ani  ziemia,  ani  niebo  ich  nie  rozłączyły.  Tak  idealnie

pasowała do jego objęć, jakby stworzono ją, by je wypełniała. Nie czuł tego przy żadnej kobiecie.
I nigdy nie poczuje. Nie istniała dla niego żadna, poza jego Evie.

Odchyliła  się  na  chwilę  i  wpatrzyła  w  niego,  szeroko  otwartymi,  figlarnymi  niebieskimi  oczami.

Powinien  jej  powiedzieć,  że  krępuje  go,  gdy  całuje  się  z  nim,  mając  otwarte  oczy.  Ale  Evelyn
Thorne,  jeśli  już  coś  wpadnie  jej  do  głowy,  nie  da  się  nigdy  przekonać.  Trzeba  się  do  tego
przyzwyczaić.

– Znalazłam cię – oznajmiła z dumą.
–  Znalazłaś  –  zgodził  się. Ale  po  co?  Żeby  po  raz  kolejny  się  z  nim  pokłócić? A  potem  będzie

kolejne pożegnanie? Jego serce chyba tego nie wytrzyma.

– Bałam się, że już cię straciłam, kiedy cię nie zastałam w gospodzie. Ale służący powiedział, że

twój kufer dalej tam stoi. Uznałam, że bez niego nie odjedziesz.

– To prawda – mruknął, licząc, że to nie jest wstęp do kolejnego odtrącenia.
Pociągnęła nosem.
– Pachniesz piwem.
– Śniadanie – odparł.
–  I  lekarstwami.  –  Przytknęła  mu  nos  do  klapy.  –  Musimy  zaraz  dać  ten  płaszcz  do  czyszczenia,

żebyś robił lepsze wrażenie na pacjentach.

My?
– Evelyn? – Odsunął ją od siebie. – Po co przyszłaś?
– Przyszłam po ciebie.
Jak to pięknie brzmiało. Prawie tak wspaniale, jak „kocham cię”. Ale mogło oznaczać całkiem coś

innego, niż to, co sobie wyobrażał.

– Z księciem, jak sądzę, wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie, szykując się na najgorsze.
–  Poza  tym,  że  go  nie  kocham  i  on  mnie  nie  kocha?  –  uśmiechnęła  się.  –  Tak.  Wszystko  z  nim

w najlepszym porządku. – Ucałowała go w kącik ust.

Przez  chwilę  znów  nie  był  w  stanie  oddychać. A  potem  westchnął,  jak  przystało  na  zakochanego

głupka.

Wpatrywała się w jego usta, jakby podziwiała ich kształt, a potem dotknęła dolnej wargi czubkiem

palca.

–  Zaręczyny  zerwane.  Rozstałam  się  z  St.  Aldrikiem.  Dalej  jesteśmy  przyjaciółmi.  Pożyczył  mi

swoją  karetę  i  powiedział,  jak  cię  znaleźć.  Musisz  mi  obiecać,  że  też  będziesz  z  nim  w  dobrych
stosunkach. Bo zrozum, on potrzebuje przyjaciół.

background image

– Dobrze, Evelyn. – Było mu wszystko jedno, co obiecuje, zahipnotyzowany jej obecnością.
Całowali  się  na  środku  nabrzeża.  Słyszał  odległe  pokrzykiwania  przechodzących  marynarzy.

Sugestie, które wywrzaskiwali, były wulgarne i obsceniczne. I, dzięki Bogu, po raz pierwszy w życiu
niektóre z nich były możliwe do urzeczywistnienia. Trzeba ją stąd zabrać, zostać z nią sam na sam.
Rozebrać ją. I to już, przemknęło mu przez głowę.

Cofnęła palec i delikatnie klepnęła go w policzek za karę.
–  Po  wszystkim  rozmawiałam  z  ojcem.  –  Jej  ton  nie  był  już  radosny,  mówiła  jakby  z  wahaniem,

równie wstrząśnięta jak on, gdy przypominał sobie swoje rozmowy z Thorne’em.

Otrzeźwiał.
–  Rozumiem.  –  Czyli  i  jej  nie  oszczędzono.  Nadzieja  znów  się  ulatniała,  jak  tyle  razy

w przeszłości.

– Wszystko mi wyznał. Już wiem, co ci musiał powiedzieć, żebyś odszedł.
Samuel zamknął oczy, położył jej podbródek na ramieniu i pozwolił, by świat opływał ich dookoła.

To miejsce było prymitywne, nieprzyjazne – w przeciwieństwie do ich miłości. Ale może do niego to
pasowało. Ojciec pod jednym względem miał rację: nie jest godny takiej kobiety.

– Przepraszam – powiedział.
– Nie ma potrzeby. To ja przepraszam. To ja wątpiłam. Ale już nie będę. Nigdy więcej. – Wtuliła

mu się w tors, a on wyobrażał sobie, jak to będzie, gdy wyczerpani miłością położą się, a ona będzie
spać na jego piersi. Właśnie tak.

– Nigdy więcej – zgodził się. – Moja kochana Evelyn.
Uniosła głowę i ucałowała go w kącik ust.
– Tak w ogóle, to możesz znowu nazywać mnie „Evie”. Jak tylko zechcesz. Naprawdę.
Jak tylko zechcę, powtórzył w myślach.
–  Najbardziej  to  chyba  chcę  mówić  do  ciebie  „pani  Hastings”  –  powiedział  i  czekał,  aż  mu  się

sprzeciwi.

– Ja też tego chcę. – Uśmiechnęła się i pocałowała go raz jeszcze, ciągnąc za rękę w stronę karety.

–  Może  powinniśmy  dostać  specjalne  pozwolenie  od  Michaela.  Wtedy  moglibyśmy  wziąć  ślub
choćby jutro.

– Bez zgody ojca nie możemy – uzmysłowił jej. – Dopiero za miesiąc będziesz pełnoletnia. – Gdy

Thorne dowie się o ich planach, rozpęta się piekło. Ale warto będzie je przeżyć.

– Nie chcę tak długo czekać – powiedziała.
– Ja też. – Wyobraził sobie pękate poduchy i miękkie siedzenia czekające tuż-tuż, za drzwiczkami

karety.

– Pojedźmy do Szkocji. Ale nie do Gretna Green. Musisz mi koniecznie pokazać Edynburg.
Do Edynburga jedzie się bardzo długo. Kilka dni. I cały ten czas będzie sam na sam z Evie. Brat

Michael zapewne nie chciał być aż tak hojny, użyczając im powozu. Ale to się omówi, kiedy wrócą.

–  Och,  lady  Evelyn,  myślę,  że  masz  rację  –  powiedział,  przejmując  inicjatywę  i  wciągając  ją  za

sobą do środka, a potem sadzając na kolanach. Wyobraził sobie, co się zdarzy, gdy przedstawi Evie
swoim  nauczycielom,  współpracownikom,  a  może  i  studentom.  –  Koniecznie  muszę  pokazać  ci
Edynburg. I zobaczymy, jak się mu spodobasz. – Uśmiechnął się szeroko. To będzie o wiele bardziej
niebezpieczne niż morska wyprawa. Ale przynajmniej nigdy nie będą się nudzić.

background image

Tytuł oryginału: The Greatest of Sins
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2013
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch
Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2013 by Christine Merrill
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie
przypadkowe.

Harlequin  i  Harlequin  Romans  Historyczny  są  zastrzeżonymi  znakami  należącymi  do  Harlequin  Enterprises  Limited  i  zostały  użyte  na
jego licencji.

HarperCollins  Polska  jest  zastrzeżonym  znakiem  należącym  do  HarperCollins  Publishers,  LLC.  Nazwa  i  znak  nie  mogą  być
wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1425-4

ROMANS HISTORYCZNY – 426

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | 

www.legimi.com


Document Outline